Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-04-2014, 17:09   #11
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Newbie w mieście Lofar

Jenny naprawdę się ucieszyła na widok karczmy. Czym prędzej podążyła do wnętrza budynku.
Karczma wyglądała niezwykle dla dziewczęcia z przyszlosci.
Za drewnianym barem znajdował się barman.


Przy barze zasiadał rycerz, do którego dosiadła się Eri.


A dalej przy stolikach:








Nie zabrakło także uroczej kelnerki:


Ginryo wszedł do środka, podchodząc do barmana oraz Eri.
- Przepraszam że się narzucam, ale potrzebuję informacji. W którą stronę jest, i jak wygląda, San Serenidas? - zapytał uprzejmie.
- Nyan - wskazała kotka na południowy zachód.
- Jakieś 3 dni drogi szlakiem. Białe miasto. Nie łatwo je przeoczyć. - Odparł równie uprzejmie barman.
- Sądzę że sobie poradzę… - milczał przez moment - Oboje wydajecie się znać Kuroryu. Co się z nim działo tutaj, w tym świecie? - zapytał delikatnie.
- Zrobił trochę bałaganu. - Odparł rycerz z lekkim napomnieniem.
- Podróżował. Zawierał znajomości i zakręcił się wokół polityki. To zwykle źle się kończy. - Mówił barman lustrując salę. - Poza tym jak każdy przybysz chciał się odnaleźć w tym świecie.
- Ach… rozumiem. Obawiam się jednak… - rzucił cicho Ginryo - Że sytuacja nie długo stanie się o wiele bardziej skomplikowana. - wstał, i ukłonił się - Dziękuję za informację. Przekaże Kuroryu wasze pozdrowienia… - powiedział spokojnie, wychodząc z baru. - Białe miasto… - wymruczał… po czym zniknął w rozbłysku światła. Gdy pojawił się ponownie, stał już przed wrotami San Serenidas.



Jenny na chwilę straciła rezon widząc tyle różnorodnych osobowości. Nagle uznała swój strój na nie wyróżniający się aż tak bardzo. Poczuła się odrobinę jakby była w barze z innymi użytkownikami Peluneum. Każdy z nich starał się odróżnić od zwykłych zjadaczy papki proteinowej. Otrząsnęła się jednak i podeszła za wielkoludem do baru. Zamknięte pomieszczenie pozwoliło jej na większy spokój i pewność siebie.
- Witaj, Jenny jestem. Eri mówiła, że świeżaków to ty informujesz co i jak. Będę miała kilka pytań… - zerknęła na Ginryo - ale może niech on skończy zadawać swoje.
Gdy marines kończył swoją rozmowę, przyszla kolej na Jenny.
- Witaj. Mnie zwą Barmanem. Informowanie nowych nie jest moją pracą, droga Madame. Po prostu uznałem że niektóre informacje powinny być jasne dla wszystkich. Inne natomiast, uzyskuje się na własną odpowiedzialność i nie bez pewnych argumentów. - Delikatnie przetrał palce wskazujac na pieniądze.Powrócił do nalewania mocno chmielowego piwa do kufli, które chwilę później zabrała kelnerka.
- Dobra, kumam - mruknęła Jenny. Chociaż w jej świecie już nikt nie używał papierowych pieniędzy gest pozostał - Ale zawsze coś tam powiesz. Ale zacznę od biznesu. Ty jesteś właścicielem? -
- Tak. - pozytywna odpowiedź, a taca dziwnych napitków została wręczona kelnerce. - Rose to do szermierzy i tej pani na górze. Co dalej, Madame. -
- Interesowałby cię mój występ pod dachem twojej karczmy? Jestem muzykiem. Nie wiem do końca jak wy się tutaj umawiacie i za jaką kasę ale interesuje mnie zarobek w ten sposób. Ewentualnie wymiana usług. -
- Czemuż nie. - odparł z uśmeichem. - Odrobina muzyki nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Może dacie nawet występ razem. - Wskazał na chłopaka w kapeluszu z lutnią w ręku.
- Za ile? Nie znam się na cenach tutaj… ani na tym ile to tanio a ile drogo… - Jenny uniosła jedna brew.
- Bry… ja mam nieco bardziej ogólne pytania. Mógłbyś, Panie, przekazać nam nieco ogólnej wiedzy o okolicy, i ogólnie, o tym świecie? Jakie macie tu prawa, jak z ekonomią, władzą, krajami, czy pracą? - wtrącił się Nanaph, który, wraz z bratem, przysiadł się do Barmana i Jenny.
- Ja...Ja...bym… się napił… Nie piłem, od bardzo dawna….- powiedział skromnie chłopczyk - Czy można kupić tutaj wodę? Mogę w zamian posprzątać! - Zaproponował
- Spragnionym wody nie odmówię. - rzekł barman, stawiając przed chłopcem kubek z zamówieniem – Dobrze, od czego by tu zacząć. Może od ekonomii skoro panienka o tym napomknęła. Tutejsza ekonomia walutowa jest dość uproszczona. Mamy nominały wybite od każdego z terenów rządów. W innych krajach niestety nie obowiązują nasze waluty. Tak więc mamy jedno imienne, jednej wartości - wyjaśnił - Gryfa, Wilka i Smoka. Jako że dostęp do surowców, a głownie jadła jest dość prosty i masowo dostępny, jadło jest stosunkowo tanie. Niestety wszystkie inne dobra już takie nie są. Od strojów, po broń i inne materiały kupne. Wszystko ma swoje, nawet wielkie, ceny. - napił się z dopiero co nalanego kolejnego kufla. Kolejne kufle mleka i piwa powędrowały do Eri i jej towarzysza, na końcu blatu.
- To teraz Geografia. Znajdujemy się, najprościej ujmując, w Unii Krajów Środkowych, obecnie uważanych po prostu za jeden kraj. Są tu 3 rządy i jedna wolności. Lofar, centrum Wschodniej Marży i najmniejszego z krajów, ale za to tu się wszystko zaczęło. Targas, na północy ośrodek Północnej Rubieży. Trwa tam teraz konflikt, stabilny choć sytuacja niezbyt przyjemna. San Serandinas, centrum Środkowych Włości i stolica Unii. Jest jeszcze teren wolny czyli Osada. Jest to zarazem punkt zaopatrzeniowy i gospodarczy całej Unii i nie tylko.
Kolejne kraje to Sanderfall - pustynia na północy, uprzednio Kraj Wiatru. Leży za północną puszczą. Leśnym terenem wielkości kraju, zamieszkiwanym przez nie ludzi. Północny wschód to Rockviel, Kraj Ziemi. Na wschodzie za pasmem górskim leży tak zwany Kraj Ognia, nie nazwany bo nie zamieszkany i nieodwiedzany. Na południu mamy dwa kraje: Icengard, Kraj Lodu oraz Przystań. Przystań graniczy również z unią na zachodzie. Ostatni z krajów to Thundwin, Kraj Burzy, na zachodzie. Odciął się on od Unii i to dosłownie, choć trzeba to zobaczyć by zrozumieć. - Kolejna partia zamówień została przygotowana i wydana. Wśród nich była także smakowicie wyglądająca pieczeń, po zapachu kaczka, zapewne. - Cóż więcej wam opowiedzieć?
- Hm… ty płacisz za występ czy publiczność co łaska? I ile za jego wodę? - wskazała ręką na Lucasa.
- Panno Jenny! Ta miła osoba powiedziała, że mi Ją da! Ma dobre serce! W tym świecie, wszyscy, wszyscy są taaacy mili! Potwory występują też i w moim, ale ten jest wspaniały! Mógłbym tu z wami, zostać na zawsze! - był wyraźnie uradowany.
Jenny uśmiechnęła się i przeniosła wzrok na barmana.
- No ale ja i tak chce odpowiedź na swoje pytanie. -
- Jak z tutejszym prawem i władzą? Komu lepiej się nie narażać? - oczy Gubernatora nie schodziły z barmana.
- Spragnionym wody nie odmawiam. Za resztę już pobieram opłaty. - Przyjazny uśmiech. - Opłaty bywają różne czasem coś klienci rzucą. Głównie bardowie swoje wokale dla własnej przyjemności odgrywają. Nie mogę wiele zaoferować. Jeno co za pierwszy występ dajmy na to 10 monet. Oczywiście wliczam tylko swój wkład. Co do władz… Prawa są raczej społeczne i zwyczajne. Nie kraść, nie zabijać, przynajmniej w mieście… dodał ostrzegawczo. Komu się nie narażać… Wielu jest takich. Mistrzowie Miecza, Magowie Wulkanu, Piraci Ryou, to głównie te znamienitsze grupy. Nie myślcie jednak, że reszta jest słaba. Ta myśl do grobu prowadzi. No i oczywiście nie zapominajmy o Uverworld, choć juz nie istnieją.
- Zapowiada się ciekawie - odparł Soren, który nie wiadomo kiedy przysiadł się do baru - bardzo ciekawie. Zmieniając lekko temat, wiadomo coś na temat tego co tu się stało? Jakiś czas temu czułem dym w tej okolicy. I skąd wziął się tu ten wielki głaz? -
- Spadł z nieba. - Odparł z uśmiechem barman. Trudno było ocenić czy mówił żartem czy serio. - Pojawił się i spadł. A wcześniej... czyli przed 3 miesiącami doszło do rozruchów. Obalono władzę, widać na próżno. Zaleta jedna: nikt od tego głazu nie zginął. A muszę wam powiedzieć, że był on 3-4 razy większy od miasta, powierzchniowo. -
- Obalono władzę? - Jenny zainteresowała się, rozliczając do tej pory ile musiała by grać by ją było na cokolwiek stać - Co się stało? -
- Mówi się... - barman ściszył głos - ...że tutejszy król knuł coś przeciw władzy Unii. Królewna Uri odkryła spisek i załatwiła problem z jakimiś przybyszami. Kto w tym maczał palce nikt nie wie. Jedni powiadają, że to był ostatni wyskok Uverworldu, inni, że złe moce opętały króla, a ostatni, że Uri miała taki kaprys. Jak na przekór wszystkiemu ta ostatnia opcja jest powszechnie uznawana. - podniósł się i znów mówił głośniej. - Doszło do walk, dziwnych wydarzeń jak, dajmy na to atak olbrzymiej małpy. Dużo się działo i wszystko ostatecznie wytłumił “Upadek”. Chodzi mi o skałę, tamto wydarzenie potocznie jest zwane “Upadkiem Lofar”. Teraz władzą w tym mieście, chwilowo, zajmuje się Generał Królewskich Oddziałów Stolicy. Poprzedni władca był bezdzietny, wiec następcę trudno jest znaleźć. -
- Ostatnie pytanie: Można gdzieś tu znaleźć pracę, zająć się czymś pożytecznym? – dopytał Nanaph
- Zależy, panie, co się interesuje. Sprzedawcy czy też miejscowi oferują zapłaty za drobne pomoce w ich pracach. Oczywiście jest też “zbieractwo”, jak to nazwał pewien młodzieniec. W ogółu chodzi o zdobywanie artefaktów i innych skarbów, czy też rzadkości. Słyszałem, że za artefakty, Herzog Ruperd sowicie wynagradza. Ba! - Dziwny odgłos zadziałał jak przerywnik. Barman wydał porcję dziwnie kolorowych drinków na górne piętro. - Niektórzy władcy wprost zatrudniają przybyszów do takich celów. Cóż, ich śmierć to mała strata. Póki jednak płaca dobrze, to i tacy się znajdą. Ostatnią z form, poza rozmową, są ogłoszenia. Nasza tablica wisi przy wejściu, każdy może coś tam zamieścić. Za samo zgłoszenie pobieram jednak jedną monetę. - Uśmiech.
- W takim razie, towarzysze, zaraz wrócę. - stwierdził „Gubernator”, wstając od stołu. Podszedł do wejścia, chcąc przyjrzeć się owej tablicy z ogłoszeniami. Starszy z braci siedział cały czas w milczeniu.

Ogłoszenia:
“Cóż to za zagadka? Dziewczę swym głosem prowadzi, gdzie mag wiedzy pragnie, a wędrowcy krwi łakną. Gdzie światło ku swemu podąża. Dwa w jednym i jedno w dwóch, dążą do końca” - kartka wygląda jak przyklejona dla żartu
“Skup ziół. Szczegóły u barmana. - Marika”
“Trofea kowalne. - Samuraj”
“Badanie krypt. - Straż”
“Ostrzeżenie przed demonami. - Straż”
“Nabór do oddziałów przybyszów. - Targas”

Po krótkiej chwili, Gubernator wrócił do stolika.
- Gdzie jest jakaś siedziba straży, w której można spytać o szczegóły? A, i gdzie mogę znaleźć… Targasa? - spytał barmana.
Barman zaśmiał się, a Eri i jej towarzysz zawtórowali.
- Widać jak cię słuchają. - powiedział rycerz.
- Tak. Nie winie ich. Te ulotki bywają czasem głupio napisane. Targas to, jak już mówiłem, miasto na północ od lofar. Król zbiera tam poszukiwaczy. A strażnica, koszary widać po wyjściu z karczmy. ta baszta zbudowana z głazu. Na końcu dolnego miasta. Nie przeoczysz.
- Jeśli chcesz, ja tam później zmierzam więc mogę cię zaprowadzić. - powiedział juz nieco przyjaźniej rycerz.
- Bardzo chętnie się przejdę - odparł pomarańczo włosy, zwracając się chwilę potem do reszty przybyszy - Cóż, dostaliśmy się wszyscy do bezpiecznego miasta, ale chyba nie stać nas na bezczynność… co teraz zamierzacie? -
- Zagrać - rzuciła krótko Jenny - nie do końca jestem pewna wartości pieniądza ale jeśli jedzenie jest tanie a inne rzeczy nie, to chyba grywanie nie koniecznie musi się opłacać. Mam nadzieję, że poza dziesięcioma monetami uda mi się coś uzbierać - dziewczyna cmoknęła i rozejrzała się po sali szukając centrum. Nie chodziło o zwykły środek ale o dobre miejsce do występu, gdzieś, gdzie łatwo by było skupić uwagę ludzi.
Balkon drugiego piętra, zaraz nad barem wyglądał obiecująco.
- A ty? - spojrzała na Nanapha odwracając wzrok od sali na moment.
- Marzy mi się stworzenie większej organizacji, ale na razie chyba będziemy musieli z bratem znaleźć sobie jakąś znacznie skromniejszą pracę. Planujesz tylko grać? Zdawało mi się, że podoba Ci się podróżowanie... nie będzie Ci się nudzić w tej małej karczmie? Nie wolałabyś zostać z nami i swoim głosem powalić smoka, czy coś takiego? – zażartował, nieświadomy jeszcze przyszłych zagrożeń.
- Podróżowanie? - Jenny uniosła lekko brwi do góry będąc lekko zaskoczoną - na razie to nie wiem. Teraz zamierzam zagrać a co zrobię jutro… to zależy jak mi pójdzie dzisiaj. A powalanie smoka głosem… wybacz ale z jakiegoś powodu nie bardzo mam ochotę spotkać na żywo smoka - podkreśliła ostatnie słowom a na jej twarz wypłynęło lekkie zwątpienie, jakby wyobraziła sobie tegoż potwora.
Soren słysząc pytanie dotyczące bliskiej przyszłości jedynie wzruszył ramionami.
- Na pewno pozwolę sobie na zwiedzenie choć części tego świata. Potem zaś zobaczę co zgotuje mi los - odparł pocierając w zamyśleniu podbródek.
- Będziesz chętny, by do nas dołączyć? - spytał bezceremonialnie Nanaph
-W grupie zawsze raźniej- odparł z lekkim uśmiechem- przez pewien czas z chęcią wam potowarzyszę, jednak później najprawdopodobniej zmuszony będę was opuścić.
- Ledwo się poznaliśmy i juz zamierzamy się rozdzielić… - Jenny posmutniała lekko - jak coś to z chęcią pomogę w czymkolwiek byś nie potrzebował pomocy. -
- Wiesz już czym później się zajmiesz? Może będziemy mieli wspólne cele…? -
- Polubiłem was - niebiesko włosy zwrócił się do Jenny - nie chciałbym żeby coś się wam stało z mojego powodu. - odpowiedział po czym dodał do Nanapha - Wszystko się okaże, jeszcze nic nie wiem, ale o ile nie staniemy po przeciwnej stronie barykady… kto wie, może uda się współpracować. -
- I wzajemnie, jednak głupio by było, gdybyś umarł sam skoro moglibyśmy ci pomóc - Jenny uśmiechnęła się na jedną stronę i pogładziła Lucasa po głowie.
- Szkoda by było, gdybyście umarli wraz ze mną- odparł z uśmiechem- zobaczymy jednak, jak potoczą się nasze losy. Moje życie nauczyło mnie że nic nie jest wiadome ani z góry postanowione. -
- W kupie siła, jak to mówią. Prędzej zginiemy pojedynczo, niż w grupie. - stwierdził Gubernator.
Castell uśmiechnął się tylko wpatrując w blat.

- Minęło mnie coś? - zabrzmiał nagle uśmiechnięty głos Ervena który zdawałoby się wyrósł znikąd obok nich.
- Krótka rozprawa, darmowa woda i parę informacji. Widziałeś ogłoszenia przed wejściem? Chyba by Ci się spodobały… a tak w ogóle, to jak poszedł interes? - odparł szybko Nanaph
- Brakuje mi punktu odniesienia, więc ciężko powiedzieć. Poza tym alchemik chwilowo nie przyjmuje, więc niewiele mogłem zrobić. - odpowiedział na pytanie po czym coś odliczając przy pasie wyciągnął zaciśniętą dłoń w kierunku Jenny - Twoja część.
- Hmm? - dziewczyna podniosła głowę znad gitary. Właśnie kończyła ponowne nastrajanie gitary. - O dzięki. - wystawiła rękę po coś co chciał jej dać Erven.
- Masz szczęście właśnie zamierzam dać występ.
- Mówiłem, że nie mógłbym przeoczyć twojego pierwszego występu w tym świecie. - powiedział kładąc jej w dłoń garść złotych monet z wybitym w nominale gryfem, raz kilka z wilkiem. - Ciekawi mnie, czy grasz równie pięknie, jak wyglądasz Słońce. -
Jenny ściągnęła usta i uniosła brwi w zdziwieniu. Po krótkiej chwili wpatrywania się w Ervena. Jenny schowała pieniądze do kieszeni spodni.
- Ekhm, dzięki - powiedziała całkiem głośno. Jej twarz była czerwona, ale nie można było mieć pewności czy to nie efekt dwugodzinnego spaceru do miasta.
- Ładnie chwyciło Ciebie słońce, moja droga. Po występie podejdź do mnie, przygotuje zioła na Twoją chrypkę, siniaki i opaleniznę. - powiedział ze spokojnym uśmiechem szarooki Erven.
Jenny wstała i kiwnęła głowa do mężczyzny. Odnalazła już punkt w sali, który uznała za odpowiedni i udała się do niego. Ciągle w głowie dziewczyny nie mieścił się fakt, że woda była darmowa, kiedy u niej woda była jednym z cenniejszych skarbów. Doszło do tego, że wymienili prysznice na ultradźwiękowe tuby. A i tak to co dostawali do picia była bez smaku, kiedy tutaj woda miała smak.
- Witajcie moi mili! - odezwała się głośniej stojąc wyprostowaną - mam nadzieję, że miło spędzacie wieczór. To teraz się przedstawię, jestem Jenny i zamierzam dla was dzisiaj zagrać. Mam nadzieję, że wśród was znajdzie się kilka amatorów egzotycznych dźwięków. Jako świeżak w tym świecie jestem pewna, że otrzymam choć odrobinę wyrozumiałości - po tych słowach dziewczyna puściła oczko do ludzi z sali i uderzyła w pierwsze nuty. Na początek wybrała coś w miarę neutralnego aby ludzie mogli przyzwyczaić się do jej muzyki.
https://www.youtube.com/watch?v=iC8oP4Z_xPw
Castell z lekko zdziwioną miną przysłuchiwał się nowo poznanemu gatunkowi.
- Czym..czym jest Rock ‘n’ roll? - zapytał towarzyszy siedzących obok.|
- Nie mam zielonego pojęcia - wyszeptał Erven po czym kotynuował - Swoją drogą dowiedzieliście się czegoś ciekawego? - i już słuchał skróconej wersji tego czego się dowiedzieli od barmana. Podzielność uwagi było czymś czego się uczył każdy adept Białej Dłoni jako obowiązkową zdolność.
- Czy słyszałeś może o jakiś ruinach pradawnych lub plotkach o nich? - zapytał Erven barmana jednym uchem i okiem będąc przy Jenny.
- Ruin i jaskiń trochę się w tym świecie znajdzie. Trzea tylko popytać. Aktualnie trwają badania krypt, a raczej zawartości tej skały. Muszę jednak uprzedzić że większość tutejszych miejsc tego pokroju jest wędrownych. Czyli krótko mówiąc w jednej chwili mogą być, a za jakiś czas może nie być lub nie w tym samym miejscu. -
- Jestem badaczem, znam się na językach starożytnych. Wiesz może kto stoi na czele tych badań? Do kogo mógłbym się zgłosić?
- Raczej nie wiele tam badań prowadzą, prędzej sprawdzają cała budowę tej skały. Jeżeli jednak bardzo cię to interesuje, zapytaj na zamku. -
- Słyszałem też, że masz informacje o skupie ziół, to nadal aktualne? - zapytał barmana Erven, widocznie zadowolony, najpewniej z muzyki.
- Tak. Marika powierzyła mi ten interes dopóki nie wróci. Aktualnie skupuje wszelkie silniejsze i specjalniejsze zioła. Dobrze płaci za Wodne Konwalie i Anubisa. Ale kazała skupywać także inne, takie jak choćby Popielna Trawa, Meduza, Deszczowe jagody. Wodne rośliny także skupuje. Widać, wraz z napływem przybyszów jej interes zaczął lepiej prosperować.
- Miałem nadzieje ubić z nią inny targ, ale skoro jej chwilowo nie ma to co począć? Mam świeżo zerwane Wodne Konwalie i parę kłów śnieżnych wilków i korzeni lodowych pokrzyw. - powiedział barmanowi mlecznowłosy - Normalnie sam bym je przetworzył, ale brakuje mi odpowiedniego laboratorium. Zainteresowany? -
- Hmm wodne konwalie mogę skupić i korzeń lodowych pokrzyw. Ale kły sobie daruję. -
- Jaką cenę proponujesz? - zapytał Sharsth nie spuszczając jednego oka z Jenny.
- Za wodne konwalie mam dawać od 15 do 20 monet. Lodowych pokrzyw nie znam wiec nie dam więcej niż monety za egzemplarz. Jeżeli będą coś wartościowsze mogę dopłacić, ale i tak muszę poczekać na Marikę z werdyktem.
- W takim razie poczekamy z lodowymi pokrzywami na powrót Mariki. Zatem… - powiedział z zastanowieniem Erven wyjmując specjalnie złożone wodne konwalie z torby -…proponuje cztery wodne konwalie 20 monet sztuka. Stoi? -
- Owszem. - Odparł bez przeszkód. - Oto suma. - Pokazał sakiewkę.
Nie zwlekając, Erven położył zioła na blacie przed barmanem i odebrał sakiewkę pytając:
- Znasz może jakiś czarodziei, lub miejsce gdzie mógłbym magów spotkać? -
- Wszędzie się jacyś znajdą. - Odparł. - Najwięcej ich w stolicy, bo tam jest świątynia wiedzy. Nie wiem, czy w waszym świecie było coś takiego. -
- W takim razie będzie mi dane tam pójść. Jak tam trafię? - zapytał szarooki - I gdzie znajdę tego Samuraja z ogłoszenia? -
- Samuraj po sąsiedzku z karczmą. Wyjdziesz, w prawo, w prawo i kuźnię znajdziesz. Stolica to 3 dni drogi na południowy zachód. -
Erven tylko skinął głową w podzięce, poprosił o róg miodu za który od ręki zapłacił i wrócił do słuchania występu który dawała w tej karczmie Jenny.
-Czy gdzieś w okolicy znajdziemy nocleg?- zwrócił się Soren do barmana - Wieczór powoli się zbliża, a nie jestem nazbyt chętny po raz kolejny spędzać nocy pod gołym niebem. -
- Strażnica, więzienie, ale na górnym dziedzińcu jest jeszcze trochę wolnych domostw. Pogadajcie z jakimś zarządcą, na pewno wam udostępni jakieś domy na noc. Ogólnie domostwa są chwilowo dość tanie 100 monet za jedno pomieszczenie. Małe co prawda ale własny kąt to już coś. -

Muzyka Jenny niektórym gościom przypadła do gustu, widać mieli z nią już do czynienia. Inni słuchali z zaciekawieniem, niektórzy bez, a pozostałym raczej nie odpowiadała. Srebrnowłosy z kilkoma mieczami delikatnie stukał stopą w rytm muzyki, podobnie zresztą dziewczyna w berecie. Najbardziej jednak zaciekawiony muzyką był bard w kapeluszu.
Jenny widząc co się dzieje na sali skończyła swój utwór i przeszła do następnego, bardziej żywego i pozytywnego. Zdawało jej się, że po tym utworze barman będzie miał zwiększony przychód. Z szerokim uśmiechem uderzyła w struny wystukując sobie jednocześnie rytm stopą.
https://www.youtube.com/watch?v=XjVNlG5cZyQ
Po pierwszej piosence nastroje się poprawiły, ale po następnej znowu zaiskrzyło. A samo zainteresowanie muzyką było podobne co wcześniej. Barman otrzymał kilka monet “dla śpiewaczki”. Alkohol lał się strumieniami. Z jednej strony atmosfera się rozluźniała ale tym samym wzrastała szansa na burdę. Wraz z końcem piosenki zaczął się hałas, gwara i harmider. Czyli swojsko. wszyscy się uśmiechali, choć uśmiechy powoli robiły się bardziej drapieżne. Widać wszyscy tego chcieli. Czyżby jedna z rozrywek w tutejszym świecie? Brakowało już tylko “iskry na beczkę prochu”.
Jenny odsunęła mikrofon od ust i cmoknęła z niezadowoleniem. Burda nie sprzyja zarabianiu pieniędzy. Dziewczyna zeszła z balkonu. Ściągnęła płaszcz i rzuciła na bar.
- Uważajcie na Lucasa - szepnęła do jednego z mężczyzn przybyłych wraz z nią do tego świata. Odstąpiła kawałek od baru i przysunęła mikrofon do ust.
- Moi mili, widzę, że rozpiera was energia. To świetnie bo do następnego utworu będę potrzebować waszej pomocy! - Jenny miała nadzieję, że uda się jej porwać zebranych do współpracy. Zaczęła wybijać nogami i dłońmi bardzo charakterystyczny rytm. https://www.youtube.com/watch?v=XMLiqEqMQyQ
- Słyszycie ten rytm? Czujecie go? Bez was nie będzie on miał tyle siły! Użyjcie blatów, dłoni i swoich nóg! Wiem, że potraficie! W końcu to prosty rytm! Kto by nie potrafił go powtórzyć! - Jenny miała nadzieje, że prowokacja przeniesie rywalizację i napięcie na wybijanie rytmu zamiast na obijanie mordy. Samej wybijając rytm podążała w głąb sali. Po drodze kiwnęła głową do barda mając nadzieję, że ten wspomoże ja w jej staraniach.
Pierwszy był Lucas, bardzo szybko podniósł ręce do góry, mimo że nie rozumiał piosenki, to jednak bardzo dziwna lutnia Panienki Jenny wydawała niesamowite dźwięki! Niemal jak by obdarzona została nią, przez samych bogów!
- Wow! Panienko Jeeeeeeenny! Brawo, brawo! Juhu! - Mimo wyraźnej chęci pomocy, cóż… szkoda, że przez te warwę nie był wstanie obrać poprawnie kierunku… i stał tyłem do sceny.
Nanaph podobnie zaczął klaskać w rytm z uśmiechem. Christos natomiast obserwował tylko występ, spokojnie, bez żadnych zbędnych ruchów.
Soren wybijał jedną ręką rytm o blat baru, uśmiechając się przy tym. Jego wzrok tymczasem błądził po ludziach w pomieszczeniu. Nie uśmiechała mu się wizja bójki w karczmie, nie miał na to ochoty. Przyjaznymi skinięciami zachęcał co milej wyglądających gości do przyłączenia się do zabawy.
O dziwo podziałało. Z początku wszyscy sceptycznie do tego podeszli. Jednak gdy rytm przeszył ich ciała, a dwóch szermierzy zaczęło wtórować gitarzystce, napięcie prysło. Rytm wybijały stoły, tupnięcia, klaśnięcia. Cała sala obudziła się do życia.
Wraz z końcem utworu dziwna atmosfera zniknęła pozostała gwara jednak nie było śladu napięcia. wszyscy byli zadowoleni. Nawet na ponurej twarzy szermierza kilku mieczy zagościł uśmiech. Inny szermierz podsumował to parsknięciem i wielkim uśmiechem.
- Fiu fiu. - Zagwizdali barman i rycerz przy barze. - Wielki wyczyn.
- Zdolne dziewczę. - Rzekł rycerz do siebie odwracając się od baru w stronę dziewczęcia.
- Było blisko. Trzeba w końcu im zorganizować jakąś arenę czy też rozrywkę sprawnościową. -
- Albo po prostu dać się im wyszumieć. He he. -
- Piękny występ ~ nya. -
- Mnie również urzekł - powiedział bard podchodząc do gitarzystki. - Zwą mnie Ruben, Madame. -
- Dziękuję, dziękuję wszystkim - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko kłaniając się lekko - Jenny, ale chyba już mówiłam. Muszę chwilę odsapnąć i mogę kontynuować. O której najlepiej skończyć? Eri coś mówiła, że po nocy hałas strażników ściąga. Nie było by to najlepsze na początek w tym… wymiarze.|
- Nocą pani. Nocą. A ledwie słońce zaszło. Strażą bym się nie martwił, na razie. - Uśmiech. - Ciekawy wielce jest twój instrument Jenny. Czyżby magiczny, a może pochodzisz z punktu obserwacyjnego? -
- Nie wiem czym jest punkt obserwacyjny. A gitara jest elektryczna… znaczy technologia bardziej niż magia… chociaż to dzięki czemu działa mogę nazwać magicznym. Da się wyżyć z grania czy lepiej się zabrać za dodatkową robotę? -
- Raczej nie do końca. Gra się tutaj dla przyjemności, niźli dla zarobku. Czasem coś się uczknie, ale majątku z tego nie ma. - Odpowiedział na zadane pytanie. - Choć bywają zawody muzyczne w wyżej wspomnianym miejscu. -
Lucas zdołał wreszcie połapać się, gdzie powinien być, zbliżył się do sceny, po czym skierował swoje “spojrzenie” w stronę Jenny oraz Rubena. Nic nie mówił, jedynie im się przyglądał. Po chwili zaczął stukać koniuszkami palców. Miał nieco zmieszaną minę
- Hmm? - czerwonowłosa spojrzała na dzieciaka i po części słuchając co ma do powiedzenia bard, kucnęła przed nim.
- Co tam?
- hmm… mmm… - Chłopak lekko się zawstydził - emm… Chciałem, chciałem…. Bardzo ładnie śpiewasz, Panno Jenny! - Po czym, starał się natychmiast odwrócić na pięcie.
Dziewczyna złapała chłopca. Podsunęła się do niego i dała całusa w policzek.
- Dziękuję - powiedziała rozbawionym głosem, po czym pozwoliła mu iść dalej. Wyprostowała się i spojrzała na barda.
- To gdzie ten punkt obserwacyjny? -
- Na zachód. około 4-5 dni drogi. Niedaleko Bariery Gromu. -
Jenny kiwnęła głową po czym zamyśliła się nad czymś.
- Moje gratulacje Jen! - odezwał się Erven znad miodu - Porwałaś za sobą bandę spragnionych krwi podróżników, a to nie lada wyczyn. - po czym odwrócił głowę w kierunku barmana
- Róg miodu dla dziewczyny, zasłużyła sobie! Wspominał pan o tym, że zarządcy mogą udostępnić pokoje… ta cena, 100 monet to od nocy, czy jako zapłata własnościowa? -
- Własnościowa. Ogólnie wynajem zdaje się że 10 monet o ile dobrze pamiętam. Ale z pierwszą noc przybyszów zwykle nie ponoszą opłat. Ma się rozumieć inny świat i odrobina zrozumienia.

Gwara i odgłosy zabawy umilkły nagle wraz ze stuknięciem drzwi do karczmy. W wejściu stał mężczyzna raczej przeciętej, góra lepszej budowy. Czarnowłosy ubrany podkoszulkę - bezrękawnik, ciemno zielone spodnie - bojówki, na ramieniu tatuaż smoka trzymającego krąg Yin&Yang. Tatuaż wił się wokół ramienia.
- Smok. - dało się usłyszeć ciche szepty w sali.
Nikt jednak nie reagował, co więcej każdy schodził mu z drogi. Jego twarz i oczy szmaragdowego koloru wyrażały złość. Wszystko zamarło gdy nieznajomy podszedł do baru. Hałas. Brzdęk kilku złotych monet oraz dwa słowa.
- Szukam Sierry. -
Barman powolnym ruchem ściągnął monety i oparl się o blat.
- Wieść głosi... - Zaczął ściszając powoli głos. - ...że ktoś kogoś złapał. Wieść nie niesie konkretów a to twój jedyny ślad Smoku. Rzekomo ta grupa kierowała się na południe, lecz nie zawróciła więc zachód. A że ścieżki są dwie... -
- Rozumiem. Dziękuję. -
- Otto. Hola hola, chłopie. Jeno żem słyszał żeś ty Smokiem się zowie. A mi się ochota na bitkę zebrała. To co? Zatańczym? -
- Odpuść. - Powiedzieli jednocześnie przybysz, rycerz i barman.
Widząc, że zaczyna się robić ciepło, ale jeszcze dach nie płonie, Erven zdecydował się opuścić miejsce swojego aktualnego pobytu i ruszył do kowala Samuraja popytać o zadanie z ogłoszenia.
Castell tymczasem pozostał na swoim miejscu rozsiadając się wygodnie. Z zaciekawieniem i, zdawałoby się, lekkim rozbawieniem przyglądał się sytuacji.
Christos pozostał na miejscu, obserwując rozwój wypadków. Nanaph natomiast, widząc odchodzącego Ervena, zagadał pospiesznie:
- Kolego, zamierzasz przyjrzeć się sprawie z tymi, yhm, jaskiniami? Może znajdziesz tam coś dla siebie, ja z tym Panem - tu wskazał na rycerza - zamierzam się niedługo przejść i popytać. Mogę liczyć na Twą pomoc… a jeśli tak, to gdzie Cię znajdę? -
- Spotkajmy się nad ranem w tym miejscu, najłatwiej trafić, teraz wypytać kowala i załatwić jakieś lokum na noc. -odpowiedział Erven - Lepiej odpocząć, a ranem przejdziemy się wspólnie zwiedzić krypty, co ty na to? -
- Nie ma problemu. Jutro się tu zjawimy, może będziemy wiedzieć już coś więcej. - odparł z uśmiechem Gubernator.
- Przed drogą wymienimy się informacjami, razem dowiemy się więcej niż osobno, a teraz pora na mnie. Miłej nocy, choć może jeszcze tu zajrzę. - rzekł Erven i ruszył w stronę wyjścia realizować swój plan.
- No choćta panocku. Pohulamy. - Powiedział szturchając przybysza.
Jedno szybkie uderzenie, ciężko stwierdzić jakie. W każdym razie efektywne. Drab padł na kolana i złożył się w pół na deskach.
- Tfu. Toch. Kr***. Ehe. Bodaj byś tą swoja kur...
Ostatnie słowa widać trafiły na niewłaściwe podłoże. Smok odwrócił się do barmana i rzucil mu kilka monet.
- To za drzwi. - rzekł i odwrócił się kopiąc draba.
Mężczyzna poleciał jak piłka wyrywając drzwi i część framugi na zewnątrz. Smok wyszedł przez powiększone drzwi i ruszył w stronę bramy. Gdy smok wyszedł z baru, cisza panowała jeszcze przez chwilę. Później wszystko zaszumiało i powróciło do zabawy, jakby nic się nie stało.
-Fiufiu- zagwizdał Soren- wspaniałe przedstawienie, nieprawdaż?- dodał zwracając się do siedzącego obok Christosa.
- Nie da się ukryć - odparł pomarańczowłosy, przyglądający się „Smoku”, a potem poszerzonym drzwiom, którymi tamten odszedł. Na twarzy uwidaczniał się wyra pewnego niepokoju.
- Nie no jasne! - zakrzyknęła dziewczyna patrząc na rozwalone drzwi - po co ja się w ogóle staram? - zasłoniła dłonią oczy opadając na bar.
- Panowie co wy na to, żeby złożyć się na pierwszy nocleg? - pół powiedziała pół wybełkotała leżąc twarzą na blacie. Z większym westchnięciem zagarnęła swój płaszcz i zerknęła na barmana.
- To ile się tam w sumie uzbierało? -
- 18 monet. - Odpowiedział kładąc na blacie małą sakiewkę.
-Przykro mi Panienko, jednak na chwilę obecną jestem bez grosza- odparł Castell- Co zaś do Twojego występu. Pierwszy raz słyszę ten..rodzaj muzyki, ale muszę przyznać że jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony, mam nadzieje, że w przyszłości raz jeszcze znajdę się na twoim koncercie- dodał z uśmiechem.
- Też niezbyt mogę się poszczycić bogactwem… - stwierdził Nanaph.
- No właśnie o to mi chodzi - kontynuowała niezrażona Jenny - nie macie kasy ale gdzieś musicie spać. Znaczy się założy się za was… podzieli wydatki i jak będziecie już mieli jak oddać to to zrobicie - Jenny uśmiechnęła się na jedną stronę.
- Nie wydaje mi się bym miała na razie na nas wszystkich, ale może Erven się też trochę podzieli… mam nadzieję. No nie mniej nie rozdzielajmy się, bo na razie razem będzie nam łatwiej. Mam wrażenie, że mimo wszystko każdy z nas posiada coś co przyda się innym - widać było, że dziewczyna desperacko stara się aby otrzymać zapewnienia o wspólnych podróżach.
- Jutro mamy spotkać się tu z Ervenem, i udać się razem do jakichś krypt, przy których potrzeba pomocy. Chcesz zabrać się z nami? W takich jaskiniach z pewnością jest świetna akustyka. - odparł Nanaph - Co do noclegu, myślałem, by przespać się za miastem, ale skoro proponujesz… na pewno oddamy Ci, gdy tylko będziemy w stanie. - uśmiech pełny zakłopotania.
- To on się już odłączył? Ech… - dziewczyna westchnęła - to gdzie możemy znaleźć coś na noc? Byłam zajęta występem i nie miałam czasu zapytać.
- Ja, ja, ja! - Lucas wykrzyczał energicznie.
- Ja mogę spać na dworze! Nie jest wcale tak źle! Gorzej jak spadnie śnieg… No…No, no bo wtedy, wtedy trzeba znaleźć jakiś daszek, ubrania, ubrania się strasznie, strasznie mokną! - Chłopak starał się gestykulować swoje słowa, by nabrały wrażenia “powagi”
- Ty chyba ciężko miałeś - stwierdziła Jenny bez ogródek wpatrując się w chłopca - brawo, że potrafisz być ciągle zadowolony. -
- Phi! Życie byłoby smutne, gdybyśmy wszyscy mieli takie ponure twarze! - Chłopak obdarzył dziewczynę szerokim uśmiechem, miał bardzo ładne i zadbane zęby
- Uszmech! Uszmech! -Mówił nie zmieniając wyrazu twarzy.
- Bez tego, emm… mhmmm...eeee… Miałem ładne słowo które tutaj pasowało! Ehh, eaaa…. Zapomniałem -
- Ale na dworze nie będziesz spał. Nie zostawię cię. Ani was - zerknęła na stojących obok mężczyzn - skoro wpadliśmy tu razem - powiedziała bez cienia żartu w głosie.
Lucas skrzywił minę.
- Dlaczego ten świat wam się nie podoba?! Przecież jest niesamowity! Wspaniały! Niema podziałów, niema arystokracji, każdy może pić miód! Nie biją strażnicy! Ale wy narzekacie, cały czas… Jest to świat, świat… Gdzie każdy może się przyjaźnić! Bez względu, bez względu…. na cokolwiek!
- Ja nie narzekam, ja obiecuję, że nie zostawię cię w potrzebie jeśli będziesz go potrzebować. - Jenny rzekła do dzieciaka - A świat podoba mi się, chociaż muszę przyznać, że mój zawód pal licho wzięło. Na samym graniu nie zarobię na życie. -
- Nie rozumiesz, Panno Jenny. Ja, ja naprawdę nie jestem… ja…. umm… potrafię, poradzić sobie! Jestem prawie dorosły! Niedługo pewnie będę miał brodę! I będę wyglądał groźnie - argh! - wykrzywił usta, pewnie chciał zrobić straszną minę, ale wyglądał jakby miał niestrawność.
- Sądzę że bard to wspaniały zawód! Można zwiedzić wiele krain, śpiewać… ehm, w moim świecie, śpiewać dla książąt oraz Panów! Nosić ładne stroje, ludzie biją brawa… Uhh… więcej nie wiem, ale tak słyszałem! Więc z pewnością jest to prawda!
Jenny uniosła jedną brew do góry słuchając młodzika.
- No ja widzę, że cię nie przegadam, prawie-dorosły cwaniaku - parsknęła śmiechem i powoli zaczęła grać powolną melodię. Każda nuta była osobnym szarpnięciem struny, coś na uspokojenie ostatnich zawieruch w tej karczmie. Nie była to już jednak część występu
- Nie oznacza to jednak - podjęła po chwili - ze należy odmawiać pomocy kiedy ci ja ofiarują. Nie jest to mądre ani specjalnie grzeczne..
- Przepraszam! Nie, nie to chciałem, chciałem powiedzieć… Po. Po prostu martwię się, że kiedyś wszyscy odejdą, wrócą do swoich światów… A… a… A jeśli będziemy się więcej bawić, więcej czasu spędzać radośnie, to… to...to - może, może spodoba im się ten świat tak bardzo, że zapragną zostać tutaj! - Chłopak był zmieszany
Jenny spojrzała smutno.
- Zobaczymy jak to wszystko wyjdzie. Poza nami jest tu wiele innych osób. Może znajdziesz sobie kogoś kogo polubisz bardziej niż nas? Nie martw się tym co będzie. Tego nikt nie wie, więc nie ma co zaprzątać tym sobie głowy.- Paniczu Nanaph, Paniczu Nanaph? Jest Pan tutaj? - Wykrzyczał dzieciak “rozglądając” się dookoła.
- Tu jestem, mały - odpowiedział mu głos Gubernatora. Pomarańczowłosy wstał, podchodząc do małego, i schylając się przy nim, by wysłuchać co ma do powiedzenia.
- Hmmmm...em… Możemy porozmawiać, by nikt nas nie słyszał? Bo… Wstydzę się - odparł Lucas
- No… dobrze - odpowiedział lekko zdziwionym tonem Nanaph, po czym zaczął prowadzić chłopca do wyjścia, przed głośną karczmę, gdzie było nieco… zaciszniej.
- Tak…? - spytał, uchylając się ponownie, już bez początkowego zdziwienia.
- Yyyy… Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę! No, te… o oczach… - zaczął niezręcznie.
- Owszem, pamiętam - odrzekł z nieznacznym uśmiechem Gubernator, czekając na kolejne słowa chłopca.
- Ja, ja myślałem o tym… Chciałbym móc zobaczyć, chciałbym zobaczyć chociaż chwilkę… Przez parę minut, ujrzeć ten świat… To miejsce, by zapamiętać chociaż tyle. Jeśli wrócimy do naszych światów, będę miał pamiątkę. - Odpowiedział, nie patrząc na rozmówcę.
- Nie sądzę, byśmy wrócili… - odpowiedział mężczyzna.
- Mam nadzieje… Tutaj przynajmniej, mam ciepło. - Uśmiechnął się - Powiedz, czy pozwolisz mi spojrzeć swoimi oczami? Chciałbym spojrzeć na Panienkę Jenny, zobaczyć jak wyglądam Ja, czy nawet arystokrata. Znałem to, jednak nigdy nie widziałem, miałeś racje… miałeś racje! Jestem wybrakowany… Ale… to szansa, chwilowa… - Skrzywił usta, jak gdyby przyznał się do własnych słabości
- Nie musi być chwilowa. Może zostać tak na zawsze. - stwierdził pomarańczowłosy. Z miejsca przy stoliku w karczmie odszedł Christos, kierując się ku wyjściu.
Chłopiec pokiwał głową.
- Jesteś bardzo miły, ale nie może… Mogę spojrzeć tylko przez chwilę, ale muszę mieć twoją zgodę. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale… to dziwne. Nigdy tego nie robiłem, ale wiem że tak można.
- Miałem… własny sposób na zajęcie się tym. Myślę, że byłby bardziej… stały. - powiedział Nanaph. Christos w tym czasie wyszedł z karczmy i dołączył do rozmawiających.
- To jak, spróbujemy? - spytał Gubernator.
- Twój sposób, może mnie…- chłopiec bardzo ściszył głos - zabić… Wyjaśniłbym wszystko, obiecuje że powiem co wiem… Ale, ale nie wiem za dużo, nawet nie wiem jaki mam kolor włosów. - Lucas złapał się za włosy, jak gdyby wiązał kitkę
- Zabić…? - spytał z wyraźnym zdziwieniem Christos, stojący już tuż obok - To niemożliwe. Mój sposób jest… doskonały, nie wiąże się z nim żadne ryzyko… dla Ciebie. Skąd masz takie… przypuszczenia? -
- Pewnie domyśliłeś się, że ludzie… w tym świecie, nie są zwyczajni… Przynajmniej, tak przypuszczam… Ja, ja… Chyba potrafię leczyć, ale… ale… za każdym razem, rani mnie to. Mój stan znacznie się pogarsza, nie mogę przyjmować żadnej pomocy, żadnego wsparcia… - Chłopakowi niemal stanęły łzy w oczach - TO nie jest łatwe! Mając świadomość, że pomoc jest tak blisko… Ty nie możesz zrobić, nic.
Chwila milczenia. Bracia spoglądali na siebie, jakby nie do końca wiedząc co w tej sytuacji zrobić. Christos już chciał coś powiedzieć, ale Gubernator go uprzedził:
- Jeśli tak wolisz… możemy użyć… Twojego sposobu. Nadal jednak nie rozumiem niebezpieczeństwa… Twoje dołączenie do nas miałoby wiele pozytywów, z wiecznym wzrokiem na czele, i naprawdę… z pewnością nie stanowi żadnego zagrożenia. -
- Dziękuje, dziękuje! - Pochylił się w ładnym ukłonie.
- Możesz się troszkę zniżyć, nie mogę dosięgnąć twojej twarzy - Chłopak podniósł dłonie do góry.
Nanaph wykonał instrukcję, Christos natomiast stał się dość podejrzliwy, gotów w każdej chwili przerwać chłopakowi, gdyby stało się coś niebezpiecznego - wszakże, jak sam mówił, w tym świecie nie ma nikogo… zwyczajnego. Jego połączenie z bratem było nad wyraz słabe, choć Lucas nie mógł o tym wiedzieć.
Lucas złapał za twarz mężczyznę, po czym zbliżył swoją głowę. Stuknęli się czołami, po czym Lucas pocałował go w czoło. - Dziękuje, raz jeszcze - Powiedział po cichu. Po czym przytulił się do niego, jak ma to w zwyczaju dziecko, jego uścisk z każdą chwilą słabł, jakby opuszczały go siły…
 

Ostatnio edytowane przez Imoshi : 07-04-2014 o 17:39.
Imoshi jest offline  
Stary 07-04-2014, 17:10   #12
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Doszło do połączenia umysłów. I w tym momencie wiele się namieszało. Przez chwilę Lucas widział scenę oczami Christosa. Nanaph, wędrując wewnątrz strefy umysłu natrafił na “coś”. Nie mógł określić co, wiedział jednak, że to ma świadomość i jest to złe…
„Czym jesteś…?”, pojawiła się od razu myśl w Nanaphu.
„Znamy się… Rozmawialiśmy już… ”, odparł niewyraźny głos chłopca.
Dziwny transfer odczuł również Christos gdy jego jak i świadomość Lucasa spotkały się w tejże samej strefie jaźni. Zło pochodzące od “czegoś” zaczynało rozszerzać swoja aurę. Wszyscy przez moment odczuli żądzę mordu. Zarówno na sobie jak i na, nie wiedzieć czemu, bardzie. Umysły doznały wstrząsu który zerwał połączenie.
Nacisk na mężczyznę znów się pojawił, chłopak nie podniósł jednak głowy… - Dziękuje…- Powiedział ciężko
- Co… to było… - spytał Christos.
- Czyjaś śmierć…- odpowiedział szybko
- Często… rozmawiacie? - kontynuował dopytywanie młodszy brat. Starszy, jak zwykle pogrążył się w swym milczeniu, odwrócił się, i wrócił do karczmy.
- Nie, nie rozmawiał ze mną. Bał się… - Chłopiec spojrzał na niego, jego oczy lekko jarzyły się czerwonym odcieniem - Siedział, słuchał, nie robił nic. Jedynie krzyczał, z czasem umilkł, stał się tak samo głuchy jak i ślepy. Cierpiał, umierał, być może nawet już teraz, nie żyje? Być może - zabiłeś go? - Chłopiec uśmiechnął się.
- Tak, być może właśnie zostałeś mordercą? - Lucas cofnął się od Nanapha, jednak nie spuszczał go z oczu.
- Nie sądzę… - odparł Nanaph - Tyle negatywnych emocji nie znika… od tak. Udało Ci się osiągnąć… swój cel? -
- Mój...cel? A miałem jakiś konkretny cel? Miałem jakieś pragnienie związane z tą osobą czy sytuacją? Dlaczego tam myślisz, chłopcze? - Zapytał wyraźnie zaskoczony pytaniem.
Gubernator zdziwił się niejaką zmianą sposobu mówienia, jednak miast komentować, odpowiedział
- Nie wiem co zamierzałeś lub zamierzasz w związku z tą istotą, jednak z całą pewnością chciałeś… przez chwilę widzieć. Jesteś usatysfakcjonowany? -
- Hahahaha! Naprawdę? Nie jesteś w stanie zrozumieć, tak prostej rzeczy? Biada Ci, Nanaphu, jeśli dojdzie Ci do walk gdzie umysł broń będzie stanowić. - Chłopak obdarzył go zgorzkniałym uśmiechem - Pragnienie Lucasa, z całą pewnością było szczere, jednak jego prośba nie jest moją, jego uczucia nie są mymi. Jak wspominałem, być może - jesteś mordercą.
- A więc… powtórzę pytanie: Kim jesteś? - Gubernator podniósł się, spoglądając na chłopca z pewnym żalem.
- Ja…? Ja jestem Lucas. Jestem twoim towarzyszem, prawda? - Lucas znów zrobił dzieciną minę
- A więc kim byłeś wcześniej? -
- Tobą, wcześniej byłem Tobą. Zadajesz jednak za dużo pytań, każde kolejne będzie poświadczone przysługą. Co ty na to? - Zaproponował
-Coraz bardziej mnie zaskakujesz chłopcze- zabrzmiał rozbawiony głos. Chwilę później w krąg światła wszedł odziany w czerń Castell - Powiedz- dodał przekrzywiając zaciekawiony głowę- co jeszcze przed nami skrywasz?-
- Castell! Dawno się nie widzieliśmy! - Podbiegł do szlachcica - I jak? Podoba Ci się ten świat? - Zapytał wyraźnie zaciekawiony, zupełnie odrywając się od poprzedniej rozmowy.
Drapieżny uśmiech zagościł na twarzy arystokraty.
-Jest doprawdy wspaniały- odparł, jego głos brzmiał jakoś dziwnie- przyznam że jak do tej pory wyśmienicie się bawię! Chciałbym jednak wiedzieć KTO jest moim rozmówcą. -
- Chyba wzrok Cię jeszcze nie zawodzi, co nie, Panie Castell? - Obdarzył go miłym uśmiechem - Szukałem miodu! Nie znalazłem żadnego, tak bardzo chciałem spróbować miodu! Widziałeś może go gdzieś tutaj? - Zaczął drapać się po głowie.
-Proponuję zapytać karczmarza- odparł z uśmiechem patrząc z góry na chłopca- to raczej dość oczywiste, co nie, Panie Lucasie? Powiedz, co w tobie siedzi?|
- Szlachcicowi nie wypada zwracać się w taki sposób do sieroty! - Zaprotestował chłopiec - Poza tym, nie wiem który to karczmarz… Nie widzę go… -
Od strony Sorena dosłyszeć można było cichy pomruk niezadowolenia
-Chodźmy do środka, przeziębisz się- odparł do chłopca, opierając rękę o jego ramię i prowadząc go do karczmy- Jest już późno, powinniśmy zatroszczyć się o nocleg- dodał do mijanego Gubernatora, wymieniając z nim spojrzenie.
- Dziękuje, Panie Soren. Jednak nie musisz się martwić! Spędziłem wiele lat na ulicy, nie sposób mnie tak łatwo pokonać! - zacisnął pięść - Ciężko mnie pokonać! - Wypiął dumnie pierś.
- Erven już się tym zajął… - stwierdził Nanaph, wchodząc do budynku za arystokratą. Usiadł jedynie na kilka sekund, gdy jeden z tutejszych wstał i udał się do wyjścia z karczmy, a młodszy z braci za nim. Christos pozostał na miejscu, milcząc, i spoglądając, to na Sorena, to na Lucasa.
- Zjadłbym coś ciepłego… Albo owoce! Bardzo lubie owoce, gruszki, podobno są żółte i słodkie! Muszą być wspaniałe! - Powiedział do towarzyszy.
-Chwilowo nie mamy pieniędzy- odparł Castell odwzajemniając pytająco spojrzenie Christosa- Poproś Ervena rano, z pewnością coś Ci kupi. Czy wiesz gdzie jest miejsce naszego noclegu?- zwrócił się do jednego z braci.
- Barmanie, gdzie możemy znaleźć… zarządcę od mieszkań? - spytał w odpowiedzi pomarańczowłosy
- Górne miasto. Na targ a później prosto. Tam ktoś będzie wiedział. Taki pucołowaty wieprz. Nie trudno nie rozpoznać.
- Hej… Mam propozycje, może zagramy w grę? - Rzucił chłopak, widocznie znudzony - Moglibyśmy zagrać w grę “zgadnij na co patrzę” Ale cóż… nie miała by sensu, prawda? Ale możemy opisywać jakiś przedmiot, pozostałe odgadują o co chodzi, wygrany dostanie nagrodę. Będzie musiał zrobić daną rzecz. Słyszałem że dzieci się w to bawią! Nigdy nie miałem okazji… Nanaphu, wcześniej byłeś bardziej rozmowny, tak chętnie zadawałeś pytania - dlaczego nie zagrasz z dzieckiem w grę? - Wyszczerzył ząbki
- Mój brat wyszedł chwilę temu - stwierdził pomarańczowłosy spokojnym, nieco zamyślonym tonem.
- Uhhh… Nie różnisz się tak bardzo od swojego… brata, możesz go zastąpić, ba możesz nawet okazać się znacznie cenniejszy niż Ci się wydaje. Chyba że rola, tego negatywnego, przymulonego, nieco… nieobecnego Ci pasuje. Nie zdajesz sobie jednak sprawy z tego, jak wiele tracisz. Może, zagrasz? -
Chłopcu odpowiedziało tylko milczenie.
- Zdajesz sobie sprawę że to Ty jesteś tym słabszym, prawda? Twoja wola, szybciej Cie osłabiła, twój braciszek użył Ciebie jako tarczy, nie męczy Cię to? Ta świadomość, że jest się tym gorszym, tym wiecznie drugim? Mimo że jesteście tak podobni, to ty i tak siedzisz w jego cieniu, jaka jest więc twoja wartość? Jaka jest więc wartość twojego brata? - Ciągnął dalej
Jedyną reakcją mężczyzny było delikatnie zaciekawione spojrzenie skierowane na chłopca.
- Wiesz… Jest zaklęcie, które pozwala spętać dwie istoty, przekazać jego witalność drugiej… Ale problem jest taki, że jesteś na to za słaby, prawda? Być może jednak znajdziesz w sobie tyle odwagi, tyle poświęcenia by pomóc bratu? Jak myślisz, jak wiele byłbyś w stanie poświęcić dla niego? Jak wiele byłbyś wstanie poświęcić, by chociaż na chwilę stać się głównym aktorem na scenie, by oczy innych skierowane były na Ciebie, nie zaś na niego. Mimo że patrzą na niego, to nadal i dostrzegają Ciebie, prawda? W końcu jesteś jego cieniem. Odpowiedz mi, czy jesteś w stanie poświęcić się dla brata? -
Lucasowi wciąż wtórowało milczenie, Christos jednak powoli poszerzał uśmiech, patrząc już bezpośrednio na rozmówcę. Castell tymczasem, siedząc wygodnie obserwował z fascynacją przedstawienie. Sam nie był pewien czy się wtrącić czy jeszcze trochę nacieszyć widokiem.
- Ohh…! Jednak masz jakieś uczucia! - Rzucił wyraźnie uradowany - Już się bałem, że jesteś tylko powłoką, która musi podążać drogą wytyczoną przez innych. Jesteś biedny, smutny, pusty. Ale nie martw się, wiem że kiedyś znajdziesz cel w swoim życiu, być może jakieś pole, ładna żona? Oh… nie, to niemożliwe, w końcu jesteś jeno cieniem. Ale czy brat pozwolił Ci śmiać się? Czy może żyjesz na krawędzi jego nienawiści i łamiesz zasady? Ohh… Znów będziesz milczał? Znów zachowasz swoją nieskalaną twarz? Jesteś aż takim tchórzem że nie jesteś w stanie odpowiedzieć, dziecku? - Wyciągnął do niego dłoń.
Twarz Christosa cały czas wykrzywiona była w dziwnym uśmiechu satysfakcji.. Nachylił się tylko i szepnął małemu:
- Biada Ci, duchu, jeśli dojdzie Ci do walk gdzie umysł broń będzie stanowić. -
- Więc jesteś tylko pionkiem… Liczyłem, liczyłem do ostatniej chwili, że wskórasz ostatnimi słowyma chociaż lekką pogardę, postawisz się słowom…. Ty zaś nagradzasz mnie ostrzeżeniem. Czy to nie urocze? Jak spotkamy Jenny, poproszę ją by zamieniła się z tobą ubraniami, nie jesteś godny tak się ubierać. Chyba, że udowodnisz że jesteś mężczyzną, broń swojej godności, swojego honoru. Możesz mnie chwycić, rzucić o ścianę, dałbyś radę to zrobić, prawda? Chyba że boisz się dziecka?
Mężczyzna zmienił nagle wyraz twarzy, odpowiadając:
- Niegodnym byłoby wyżywać się na opętanym ciele. Powinieneś je zwrócić właścicielowi, duchu… nie mniej, ciekawa z Ciebie istota. Co jednak jest… Twym celem? Mam uwierzyć, że postanowiłeś z dobroci serca pomóc mi pokazać Nanaphowi gdzie jego miejsce? Gdzie w tym interes dla Ciebie, duchu? - Po jego twarzy, między kolczykami, zdawały się przeskakiwać maleńkie, czarne iskry.
- Jestem po prostu uczynny. Niezwykle mi żal kiedy takie talenty się marnują.
- I…? Co próbujesz zaproponować? -
- Ja? Daje Ci możliwość spojrzenia na samego siebie, kiedy uświadomisz sobie czym jesteś, wrócimy do tej rozmowy. Cieszę się jednak, że zainteresowałeś się tym. - Chłopiec uśmiechnął się do niego, jednak tym razem przyjaźnie. Christos spoglądał jeszcze jakiś czas na Lucasa, myśląc nad jego prawdziwą osobowością. Zła aura wewnątrz niego zdawała się rosnąć w siłę, kosztem „prawdziwego” chłopca. Mężczyzna nie miał pojęcia jak to zatrzymać… wiedział jednak, że takie zło nie może zostać na wolności. Trzeba było się go pozbyć, mniej lub bardziej brutalnie.



Rycerz wstał ze swojego miejsca. Zapłacił za napitek i posiłek a następnie skinął na wojownika, by ten ruszył za nim. Koszary, jak widać przebudowane, stanowiły bardzo wysoką wieżę i zarazem dość obszerne pomieszczenie wyłupane w skale. Weszli do środka. Parter zawierał obszerną salę ze schodami do góry jak i w dół, oraz drzwiami kwaterowymi, i chyba spiżarnią czy tez magazynkiem. Znajdował się tu stół zawalony papierami. Mężczyzna usiadł po jego drugiej stronie i nakazał również usiąść przybyszowi.
- Jestem Filip. Kapitan straży miejskiej Lofar. Przejdźmy do interesów.|
- Dobry wieczór, nazywam się Nanaph. Skromna drużyna, której jestem członkiem nieco zainteresowała się “kryptami”, przy których potrzeba… pomocy. Ktoś zwiedzał je wcześniej? Co je zamieszkuje? I w zasadzie, co w ogóle o nich wiadomo? -
- Tunele. Z jednej strony kute przez nas z pomocą przybyszów z drógiej maja własne przejścia. Jedna ścieżka zapętlona do drugiego wyjścia. Jedna idzie w głąb - ta do zbadania. A dróga gdzieś na druga stronę. Wcześniej wchodzili tam moi ludzie i kilku przybyszów. Gdy kilku, którzy zeszli w dół nie wróciło nikt juz więcej tam schodzić nie próbował i ogólnie niezbyt chętnie tam się wybierano. Z wiedzy to tyle że tunele nie są drążone przez nas. Są jakąś pozostałością czegoś. Nic więcej nie wiadomo. -
- Gdzie znajdziemy wejście? - dopytał mężczyzna.
- Po nocy nikt tam nie wchodzi. Wejścia, bo 3, są na zachodzie... - chwila namysłu. - Górne miasto schodami w górę i cały czas prosto aż do ściany. Za tamtejszymi domami jest zdaje się paręnaście metrów przerwy od ściany. Cóż, odrobina rozumu w architektach.
- Jaka jest szerokość tych tuneli?
- Zależy, te bliżej powierzchni zdaje się 1,5x2, 2x2,5, coś takiego. Dwóch daje radę iść obok siebie i nie trzea się schylać… No przynajmniej ogół nie musi. -
- Rozumiem… - odparł Nanaph - Jak sprawa ma się z wynagrodzeniem… i ekwipunkiem? Rozumie Pan, jesteśmy tu nieco nowi, i nasz własny ekwipunek nieco się zniszczył - mówiąc to ukazał jeden z swych pordzewiałych mieczy - Dałby Pan radę użyczyć nam czegoś z zbrojowni straży? -
- Miecze, pochodnie i jeśli trzeba mały zapas. Nie wiadomo ile czasu tam spędzicie. Wynagrodzenie... hmm. To co tam znajdziecie, może być wasze. A raczej to co stamtąd wyniesiecie. Plus mogę zaproponować 50 monet na głowę. Przynajmniej dla tych którzy jej nie stracą. I jak zainteresowani? -
- Zainteresowani, jutro z samego rana wyruszymy. - odparł Nanaph, z szerokim uśmiechem, wstając od stołu.
- Zgoda. Będę czekał rano przy wejściu razem ze sprzętem. -
Nanaph uścisnął jeszcze dłoń kapitanowi, po czym oddalił się w kierunku baru, po brata i resztę towarzyszy, czyli po prawdzie tylko po Sorena i Lucasa, bowiem Jenny, Erven i Kinemon gdzieś zniknęli. Drużyna trafiła bez większego kłopotu do zarządcy mieszkaniowego, który przydzielił im „tradycyjny”, darmowy nocleg.
Nikt nie przypuszczał, jak przerażające przygody może przynieść jutro.
 
Imoshi jest offline  
Stary 12-04-2014, 20:15   #13
 
Neko's Avatar
 
Reputacja: 1 Neko nie jest za bardzo znanyNeko nie jest za bardzo znany
Shinobi westchnął cicho, kiedy to obaj zignorowali go. W sumie to było do przewidzenia. Kei wyszedł z karczmy i zastanowił się co mógł teraz zrobić, aby odnaleźć Xing. Jej zniknięcie odbyło się w przeciągu 3 miesięcy, więc to dość szmat czasu. Najlepiej będzie skontaktować się z tym Zero, bądź osoba, która była w Przystani. Możliwe też, że shinobi coś mogą wiedzieć na temat Xing. Czyli są dwie poszlaki, które można sprawdzić. Najszybciej będzie przy pomocy Kage Bunshin. Jeden klon został wysłany w stronę granicy z Przystanią, a sam teleportował się do Chrunchy, która miała jego kunai z notką.
- Tęskniłaś?- zapytał się jej, kiedy tylko ją zobaczył.
Dziewczę był zaskoczone, ale nie tak jak sam Kei.

Miejsce na zaskoczenie nie było najlepsze. Zadymiona speluna, gracze w karty i ogólnikowo źle im z oczu patrzyło. Postacie przy stole z pewnością nie był zadowolone z wizyty osobnika z poza stołu.


s%201920x3429%20wallpaper_www.wallmay.com_30.jpg[/img]
O mało też nie stracił głowy przez ostatniego z graczy, a siedzącego najbliżej kobiecej ninja.

- Hmmm… Chyba w nie najlepszym momencie wpadłem- powiedział cicho shinobi, patrząc na otoczenie. Przymrużył delikatnie oczy, kiedy spojrzał na tego najbliższego, po czym schylił się niżej.
- Musimy pogadać na osobności.
- Ja pas panowie. - Stwierdziła Chrunchy. - Przed odejściem od stołu rozdała karty.
Razem z shinobim podeszła do baru przy którym o dziwo nikogo nie było. Cóż większość tutejszych zdawała się lubować gry karciane.
- Słucham. - Zapytała bez ogródek.

- Wiecie może coś o Xing?- zapytał się jej, przyciszając głos. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś ich nie podsłuchuje.
- Xing? Hmm... kto to?
- Księżniczka przystani. Zaginęła kilka miesięcy temu, kiedy to bylem nieprzytomny. - odpowiedział jej, patrząc w oczy.
-Hmm. A! Czerwona Córa! Nie tka dawno zaginęła. Zdaje się że raptem tydzień góra dwa temu. Ale jeżeli pytasz czy coś więcej o tym wiem... to nie. “My” nie wiem. Widać szefa to nie interesowało, albo kto inny się tym zajmuje.
- Rozumiem. Przynajmniej wiem kiedy zaginęła. Pomożesz mi się tez teraz skontaktować z kuzynem? Mam jeszcze jedna sprawę do niego.
- Hmm. Zdaje się że Roki jest w “na rozstaju dróg”. Zajazd na północ od Stolicy. Nie sądzę byś go spotkał, ale jeśli będziesz w jego okolicy powinien się z tobą skontaktować. Dam mu jeszcze znać że do niego zmierzasz.
- Rozumiem. Udam się tam niezwłocznie. Tylko powiedź mi… Gdzie my jesteśmy??- powiedział do niej i wyciągnął mapę kraju, aby mogła mu oznaczyć gdzie są mniej więcej.
Dziewczę wskazało na stolicę, jego zachodnią część.
- Tu. A północna brama jest tu. A tu jest rozstaj dróg. - Wskazała wszystkie miejsca.

Shinobi przyjrzał się mapie i kiwnął głową.
- Jeszcze raz dzięki za pomoc. Wybacz, że przerwałem Ci w trakcie gry, ale to jest dosyć ważne dla mnie.- powiedział do niej shinobi, po czym schował mapę do kieszeni.
- A teraz będę się zbierał. Długa droga przede mną, a chcę Xing jak najszybciej znaleźć- po tych słowach kiwnął jej głowa na pożegnanie, i wybiegł z szulerni, kierując się w stronę północy, do zajazdu “Na rozstaju dróg”. Dzięki Chrunchy wiedział, gdzie może znaleźć kuzyna. Po za Xing, chciał z nim pogadać jeszcze o jednej sprawie.
Na północ przez miasto, północna brama, a później długa droga na północ...
Do zajazdu dotarł kolejnego dnia. Pospiech pospiechem, ale zmęczenie po długim bezruchu w końcu go dopadło.
Z zajazdu wyszedł właśnie znajomy elfo-podobny zmierzając dalej na północ.

Shinobi dotarł do zajazdu po dniu poruszania się. Był zdziwiony tym, ze dopadło go zmęczenie, ale pewnie było spowodowane ta cala śpiączką. Skontaktuje się z kuzynem i prawdopodobnie pójdzie się przespać. Musiał tez czekać, aż klon dotrze do granic i zostawi notkę, aby moc się tam przenieść. Z zajazdu wyszła elfo-podobna osoba, która wydala mu się znajoma. -Zauważył, że to był Eldar, którego wcześniej spotkał. Wzruszył ramionami i poszedł do karczmy, w celu rozejrzenia się za swoim kuzynem.
W zajeździe, poza właścicielem siedział jeszcze czarnowłosy szermierz.

Shinobi spodziewał się, ze nie spotka Roki'ego. Na pewno jego kuzyn jak tylko go wyczul to gdzieś się schował. Kei usiadł obok szermierza i zamówił piwo.
- Dosyć spokojna okolica. Zawsze tak świeci tutaj pustkami?- zapytał właściciela, przy czym kiwnął głową szermierzowi na znak przywitania.
- Chwilowo tak. Ale codziennie ktoś zawita.
- Cóż się dziwić. NA północy konflikt. Mało kto tędy podróżuje chyba ze przybysze. Choć większość się na Lofar skupiła. Domy wykupuję by się odznaczyć.
- Niedługo wszystko wróci do normy. - Stwierdził zajezdny

- Na północy? A cóż tam się dzieje?- zapytał się ich Shinobi, lekko zdziwiony.
- Konflikt o Las. Tak jak sprzed 3 miesięcy, choć teraz wszystko jest w stanie gotowości.
- Rozumiem… Dużo już poległo?
- Nikt. O dziwo. Choć było sporo dymu ostatnio. Ktoś się ogniem bawił i prawie pożoga do miasta dotarła.
- To chyba dobrze. -powiedział do nich i napił się piwa.
- Czy ktoś jeszcze jest tutaj?- nadszedł czas na poszukiwanie kuzyna.
- Zdaje się że ktoś tu jeszcze był. - Odparł niepewnie szermierz.- Ale kto? Gdzie?
- Może na górze. - Zasugerował barman.

- Powiadacie, że na górze?- powiedział do nich, po westchnął cicho i dopił piwo. Stworzył kolejnego klona i wysłał go na górę. Spojrzał ponownie na nich i się uśmiechnął.
- A ty gdzie się kierujesz?- zapytał szermierza.
- Ja. Najpewniej zostanę tu do południa a później wyruszę do punktu widokowego. Mam tam drobna sprawę do załatwienia.
Drugi Klon zniknął gdy tylko wszedł na górę.

- Rozumiem.-powiedział do niego, po czym poczuł, że klon, którego wysłał na górę zniknął. Czyli ktoś tam był.
- Wybaczcie panowie, ale muszę na chwilę was opuścić. -dokończył piwo i dał właścicielowi pieniądze za nie, po czym wstał z krzesła i wykonał technikę Domu. Następnie wszedł po schodach na górę, rozglądając się uważnie, aby móc uniknąć ataku.
Wtedy nastała ciemność. Umysł powędrował gdzieś w przestrzeń. Nicość a po środku snop światła padający na krzesło.
- Usiądź. - Rozkazał głos.

Roku… Jak zwykle nie może pokazać swojej twarzy. Kei westchnął cicho i usiadł na krześle wskazanym przez niego.
- Więc, nadal mi nie ufasz?- zapytał się go, mając na myśli tą tajemnice jego wyglądu.
W ciemności na przeciwko niego pojawiły się oczy.

- Sam decyduje o tym komu i kiedy się pokarzę. Przyszedłeś do mnie więc pozwolę ci zacząć...[/b]
- No to w skrócie. Sharingan. Czytałem tablice w siedzibie naszego klanu, ale nie do końca była jasna dla mnie. Jak ty go odblokowałeś?- powiedział do niego shinobi, po czym przymrużył oczy, patrząc się prosto w jego sharingana. On mógł spodziewać się co Kei powie, ale tez na odwrót. Kei wiedział co mówi Roku.
- Mój przypadek jest inny od wszystkich. Zapomnij o zabijaniu. Choć jest to droga w naszym świecie, nikt nie może potwierdzić czy i w tym zadziała. Ostatnie pytanie. Wybieraj mądrze. - Mówił stanowczo.
- Moje pytanie jak na razie się nie zmieniło. Odpowiedziałeś tylko, że twój przypadek jest inny. Jaki to jest? Chce posiąść tą moc- powiedział do niego stanowczo, a zarazem zdecydowanie.
- Ścieżka mocy co? Ja od początku miałem olbrzymi potencjał z Sharinganem. Potrzebny był mi jedynie wyzwalacz. Moc. Hmm to w sumie może tobą kierować. - Powiedział zagadkowo. - Nie wiem jak działają zasady sharingana w tym świcie, ale na pewno jest w nim moc. Jeżeli chcesz podążać drogą nienawiści to znajdź prosty sposób. Pragnij go. Wtedy na pewno się spotkamy. I wtedy też nadejdzie twój koniec. - Złowieszczy śmiech. - Z drugiej strony uważam że olbrzymia jednostka energetyczna może złamać pewne zasady. Popytaj magów u twojego przyjaciela, lub też znajdź klucz... - chwila ciszy oczy powoli się zmrużyły i zamknęły. Po chwili ciszy ponownie otwarły. - Straciłeś swoją szanse na pytanie to porwaną przyjaciółkę na rzecz mocy. Teraz czas na to bym ja miał wymóg... Porwanie! Transport na wschód od tego miejsca. Stacjonują w nowym lesie. Odbij ją i... odstaw przyjacielowi. Przekaż jej i tylko jej, pozdrowienia od “Tego co nie istnieje i czarnego ninja”. To jest rozkaz.
Shinobi się uśmiechnął. W końcu dostał to, co chciał. Informacje o sharinganie. Co do jego stwierdzenia, że stracił okazję o zapytanie Xing, nie wzruszył się. Jego klon kierował się w stronę przystani i powinien niedługo dotrzeć do Zero. Dlatego też zajął się informacjami o jego uśpionej mocy. Kiedy dostał zadanie, uśmiechnął się jeszcze bardziej. Robota w sam raz dla niego.
- Przewidujesz jakieś straty u przeciwnika?- zapytał się go, po czym wyjął mapę, aby przeanalizować miejsce, w które ma uderzyć.
- Mapy się zmieniły. To ci nic nie da. Masz odbić cel, odstawić we wskazane miejsce, przekazać pozdrowienia. Reszta pytań jest zbędna. Potrzebujesz pomocy?
- Nie. Sam wykonam to zadanie. Tylko opisz mi osobę, którą mam porwać. Z twojej wypowiedzi wiem, że chodzi o kobietę, ale którą.- powiedział do niego i spojrzał mu w oczy. Dzięki temu wystarczy, że Roku o niej pomyśli jak wygląda, a będzie wiedział.
- To “kuzynku” będziesz musiał sam odkryć. Choć nie trudno się zorientujesz. Dałem ci zadanie zarówno sprawdzające jak i proste dla początkujących.
- Kochasz komplikować sprawy.- powiedział do niego, po czym wstał z krzesła i rzucił w jego stronę kunai z notką.
- Jak skończę to zadanie, chce Ciebie znaleźć bez problemu. Miej to przy sobie- powiedział do niego.
Oczy się zamknęły. Ciemność, a chwile później oczy kei-a otworzyły się. Siedział przy stoliku w pustej sali. Wciąż był dzień. Czyżby to był sen. Zbyt realne jak na sen.
Shinobi westchnął cicho. Kei wiedział co się stało. Roku rzucił na niego genjutsu, które spowodowało, że zasnął, a sam się wymknął ukradkiem. No cóż, bywa. Zszedł z piętra i kiwnął głowa na pożegnanie właścicielowi oraz szermierzowi. Wyszedł z karczmy i ruszył na wschód, w stronę ich obozowiska. W między czasie zastanawiał się nad słowami kuzyna. Jego pierwszym etapem działania, jak tylko ich znajdzie, będzie infiltracja tamtejszych ludzi i dowiedzenie się kto jest jego celem. Skoro on sam ma się domyślić kto to jest, to musi być jedno z kilku czynników spełnione. Po pierwsze, jeśli będzie tam sama kobieta, to zadanie będzie prostsze. Może się tez okazać, że to jakiś więżeń, bądź dowódca. Wszystko zależy od tego, ile tam jest kobiet.
Skierował się na wschód zgodnie z założeniami. Wieczorem dotarł do wskazanego lasu. Zaczynało się już zmierzchać. Robiło się ciemniej a tam samym przyroda, ta gorsza, zaczynała się ożywiać. Ciekawe cze i w tym lesie żyją drapieżniki.
Noc, robi się coraz ciekawiej. Teraz trzeba odszukać ich obozowisko, a najlepiej będzie jeśli ominie się nocnych drapieżników. Dlatego tez Shinobi użył na sobie Meisai Gakure no Jutsu i wskoczył na drzewo. Kierował się w sam środek lasu, skacząc z jednego drzewa na drugie.
Blask ogniska na polanie dostrzegł natychmiast. Sharingan spełniał swoją powinność choć nie był tak sprawny jak powinien. Jedna osoba związana, 3 osoby pilnujące. Dwóch mężczyzn i kobieta. Tyle można było wyczytać z postury i ukrycia w koronie odleglejszego drzewa.
Shinobi przymrużył oczy. Jak na razie rozpoznał 3 osoby z czterech, które było na zewnątrz. Czas podejść bliżej. Kei zeskoczył z drzewa, utrzymując na sobie Meisai Gakure no Jutsu i wszedł do obozowiska, poszukując większej ilości osób. Musiał każdego sprawdzić.
Wszystkie ślady wskazywały na to że w obozowisku są tylko 4 osoby. Będąc już bliżej, wojownik mógł się dokładniej im przyjrzeć. Poza dziewczęciem z workiem na głowie.



- Twoja porcja. - Zakrzyknęła elfka i wylał na worek menzurkę z wodą, śmiejąc się przy tym. - Kazali polewać to polewam, hehe.
- Odstawmy ja gdzie trzeba i wracajmy mam już dość łażenia chcę piwa! - Rzekł ten z mieczem.
Ostatni wojownik się rozglądał. Widać że coś przeczuwał.

No i klops. Shinobi teraz musiał się zastanowić która była jego celem. Podejrzewał, że to jest ta z workiem na głowie, ale nie mógł tez wykluczyć tej wrednej. Dlatego też usiadł na polanie, niedaleko nich i obserwował.
- Po co nam ona? - zapytał wojownik.
- Za to nam zapłacono. Komuś wyżej jak widać był oto na rękę. - Odparła.
- Pytanie jest inne. Kim ona jest? - Odezwał się w końcu umięśniony, zapewne przybysz.
- Jak to mawiają. Nie ważne. Im mniej się wie tym sprawniej się działa.

Shinobi się uśmiechnął. Chyba już znał swój cel. Czyżby Roku nie chodziło o porwanie, tylko o uwolnienie? Dodatkowo, ten więzień mógł być Xing. Ale gdyby tak było, to odczułby niemożliwość używania umiejętności. Może być też tak, że porywacze poznali jakiś sposób na zablokowanie tego. No cóż, czas działać. Kei położył na ziemi kunai z notką, aby w razie czego teleportować się z powrotem, i wstał z ziemi. Powolnym krokiem, aby nie wydać żadnego dźwięku, ruszył w stronę więźnia. Kiedy był za nim, kucnął i cicho powiedział do niej.
- Pozdrowienia od tego co nie istnieje i czarnego ninja- po czym złapał ją za ramię, mocno, i teleportował się do Gramona.
- Przeszkadzam?- zapytał się Stalowego, uśmiechając, a zarazem wolną ręka zdejmując worek z głowy dziewczyny.
- A kto to? - Zapytał zdziwiony Gramon. Fakt pojawienie się w barze było równie zaskakujące dla Keia, a tym bardziej dla dziewczęcia. - Skąd żeś ją porwał?
- Przechodziłem się po lesie i zauważyłem, jak była więziona. Usłyszałem, ze ktoś zapłacił za jej porwanie, wiec pomyślałem, że to nie jest legalne i postanowiłem ją do Ciebie dostarczyć.- powiedział do Gramona spokojnym i opanowanym tonem. Nawet Stalowy nie powinien się zorientować, że to kłamstwo.
Delikatnie czerwonawa skóra, w czarno czerwonych włosach zdawały się znajdować mauluteńkie rogi. Strój nie był jakoś specjalny, ale niecodzienny. Była mokra i opanowana. A to nie było zwyczajne.
- Ehem. Długo masz mnie tka zamiar trzymać?
- Właśnie Kei. Postaw Panią. - Powiedział delikatnie Stalowy z wielką uciechą na twarzy.

- Hai, hai.- powiedział do niego i uwolnił Panią z uścisku, po czym się ukłonił.
- Przepraszam, jeżeli za mocno ścisnąłem, ale to było w celu upewnienia się, że teleportujesz się razem ze mną.
- Ach tak. - Gramon użył leżącego na stole noża by rozwiązać jej dłonie. - Dziękuję. Panie?
- Gramon. Ogólnie zanany pod mianem “Stalowego”.
- Sierra. Czy może mi ktoś wyjaśnić co się tu dzieje?

Shinobi wzruszył ramionami, na znak, że sam nie wie o co chodzi.
- Może dokładniej dlaczego tutaj się pojawiłam. Głupio był oby was pytać o to dlaczego ktoś mnie porwał.
- Nie wiem madame Sierro. A czemuż ktoś miał cię porywać?
- Głupie pytanie. Gdybym wiedziała to bym nie pytała. - Kei wyczuł kłamstwo a raczej zobaczył jego przejawy. Trudno dostrzegalne przejawy.
- Racja. Więc może ty - Stalowy zwrócił się do Keia- Wytłumaczysz dlaczego ją tu sprowadziłeś. Bohaterski czyn? Bezpieczeństwo?

- Stalowy, a co byś ty zrobił, gdybyś przechadzał się po lesie i usłyszał, że kobieta została uprowadzona przez kogoś wysoko postawionego za pieniądze?- powiedział do niego, po czym przyjrzał się kobiecie. Wyczuł, że kłamie, ale na razie zachował to dla siebie. Roku mu o niczym więcej nie powiedział, wiec nie musiał.
- Pojmuję. Ale co tez mamy począć?
- Wypuścić? - Zapytała kąśliwie Sierra.
- Jeżeli madame porwali to znaczy że może się to powtórzyć. Proponował bym by pani się zatrzymała tutaj na dzień. Ręczę ochroną.

Kei westchnął cicho i podszedł do dziewczyny, wyjmując kunai z notką i podając go dziewczynie.
- Dzięki temu znajdę Ciebie błyskawicznie, jakby się to powtórzyło. Nie ważne gdzie będziesz- powiedział do niej, po czym Shinobi podszedł pod ścianę i obserwował ich uważnie, aby poznać odpowiedź kobiety.
-Nalegam. - Nacisnął zaskakująco Gramon.
- Jeden dzień. Nie więcej.
- Dobrze. Więc może coś zjemy. Ja stawiam, a później wskażę pani łaźnie.
Sierra przyjrzała się swoim mokrym ubraniom i dosiadła się do stalowego.

#Klon#
Po lewej pasmo górskie. Po prawej w oddali rzeka i las oraz jakieś zabudowanie. Mały zamek, a raczej posiadłość. Dalej droga biegła prosto aż nad morze.
Gdy pasmo górskie się skończyło zaczął się gęsty las. Las ciągnący się aż do morza. A przed morzem, na polanach w okolicy gościńca małe obozowisko szałasowe. A w obozowisku trójka osób.



Klon spojrzał na na osoby przebywające w obozie, po czym kiwnął im głową. U każdego z nich zauważył broń, więc to światczyło, że mogliby zaatakować. Dlatego zabezpieczył się i utworzył pieczęć na najbliższym drzewie, aby móc później się tutaj teleportować.
- Witajcie. Mogę się przysiąść?
[b]- A ty to? - Zapytał szermierz prezentując swoje czerwone ostrze.
- Spokojnie Nobunaga. - Powiedziała białowłosa z kwiecistą przepaska na oko. Zdawał się być tu szefem. - Ale pytanie zostało zadane. - rzekła twardo.
- Jestem zwykłym podróżnym, który kieruje się w stronę Przystani.- powiedział do nich, lekko się uśmiechając.
- Zero…- powiedział, po czym spojrzał na wszystkich obecnych, aby zauważyć jakikolwiek odruch zdradzający osobę.
- To ja. Odparła białowłosa. - Nie kupiła tej bajki o podróżniku.
Klon się uśmiechnął, znalazł ją. Spojrzał na białowłosą.
- Ten sam kolor włosów co mój…- powiedział w sumie sam do siebie, po czym lekko się ukłonił.
- Witaj. Jestem Keitaro, w skrócie Kei. Przybywam od Stalowego w sprawie twojej misji. Jestem przyjacielem Xing i chce wam pomóc w odnalezieniu jej.
- Na to czy jesteś jej przyjacielem nie ma potwierdzenia. - Powiedziała delikatnie zmrużając oczy. - I kto powiedział że jej szukamy? Jesteśmy tu na pikniku. - Odparła. Po twarzy jej towarzysza widać było że tej bajki nikt nie kupił.
- Jak już mówiłem, Gramon.- odpowiedział jej lekko zawiedziony klon. Piknik? Już jego kłamstwo było lepsze. Szczególnie, że wyczytał dzięki sharinganowi kłamstwo.
- Stary bęcwał. Po co przybyłeś Kei? - nacisk na imię wskazywał natychmiastową chęć właściwej odpowiedzi.
- Już powiedziałem. Przybyłem odnaleźć Xing. Musze coś jeszcze powtórzyć?- tym razem już troszkę chłodniej im odpowiedział.
- Hmm... - Dziewczyna widać że nad czymś się zastanawiała. - Dobra. Dosiądź się do nas przedstawię ci sytuację. - Odwróciła się i podeszła wygasłego ogniska nad którym stał żeliwny garnek. - Jak już wiesz jestem Zero, to Nobunaga, oraz One. - Chłopak powitał go drapieżnym uśmiechem, choć zapewne po prostu tak już mail. Dziewczę z okręgiem na plecach delikatnie się ukłoniła.
- Jak mówiłem Keitaro, ale możecie do mnie mówić Kei- powiedział do nich klon, siadając obok ogniska i oczekując na informacje, które do tej pory mieli.
- Więc. - zaczął Nobunaga
- Xing nie wróciła do domu. Jest wciąż w tym kraju, albo przynajmniej nie w przystani.
- To już coś. Ale nadal jest w niebezpieczeństwie o ile wciąż żyje. - rzekł ponuro szermierz.
- Jesteśmy tu by dopilnować by do domu nie wróciła. Jak również by trzymać porządek i...
- Czekam też na przyjaciółkę. - dodała Zero. - Pozwól że zapytam o twój stopień? Skoro przysłał cię stalowy bęcwał to pewnie jesteś od nas?

- I tak, i nie. Zostałem przydzielony do waszego oddziału z polecenia Księżniczki, ale nie został mi jeszcze nadana ranga.- odpowiedział Zero, po czym spojrzał na resztę i przeanalizował ich słowa.
- Wiadomo, gdzie konkretnie została porwana? Czy były jakieś ślady walki?
- Zdaje się że zmierzała do domu. Incognito. Więc i oni nic nie wiedzą.
- I dobrze! Nie wiedza jest bezpieczniejsza. - Dodała One.
- Też tak sądzę. Miała zdaje się jednego ochroniarza w przebraniu. Nie wiemy co się stało, czy zdradził, czy zginął, czy jeszcze inne licho. Nie ma ich obojga. A to już jest problem.
- Niewiedza jest jeszcze z jednej strony dobra. Księżniczka nic nie wie a to oznacza, spokojna pracę.
- Uważaj młody. To że nic nie wie nie znaczy że jest lepiej. Gdyby się dowiedziała byłoby źle ale i sprawniej.
- Ale Stalowy powiedział.
- Stalowy wie jak to rozegrać. Zresztą nawet jak oberwie to nie będzie to pierwszy raz. A gdy zajdzie potrzeba sam ruszy do akcji.

Shinobi kiwnął głową, po czym spojrzał na Zero.
- Wiecie o jej ukrytej zdolności? Dzięki temu poszukiwania będą łatwiejsze.
- Plotki. Mówi się że neguje wszelkie zdolności czy to specjalne czy magiczne. To wcale nie polepsza naszej sytuacji.
- A moim zdaniem polepsza. Jestem w stanie wyczuć, kiedy moje zdolności są blokowane. Kiedy poczuję, że tak właśnie się stało, będziemy wiedzieli, że jest gdzieś w okolicy i dzięki temu nasz obszar poszukiwań skurczy się.
- Och tak? - zamruczała z przekorą.
- Kiedy wraca Charpa? - Dopytał Nobunaga.
- Za dzień lub dwa. - Odparła One. - Trening już się kończy a zbliżają się... w każdym razie wraca.

- Hmmm? O czym mówicie? - zapytał się zainteresowany shinobi.
- O Charpę pytasz?
- Tak. Kto to jest?- zapytał się ich.
- Nasza przyjaciółka. Członkini królewskich oddziałów specjalnych. Można też powiedzieć że wojowniczka o statusie królewskiego rycerza. Jest ich kilkoro a w hierarchii są zaraz za generałami. Została za porozumieniem wysłana do Przystani w celu szkolenia.
- Zero-nee. Zapomniałaś wspomnieć że to jedna z najsilniejszych, jak nie najsilniejsza wojowniczka Unii.
- No ma dziewczę krzepę. - Wojownik został obarczony krzywymi spojrzeniami. - No i jest całkiem, całkiem.
- Nobu! Chyba zaraz ciebie wyślemy na jakiś trening. Tak dajmy na to Icengard. Trochę chłodu dobrze ci zrobi.
- Przepraszam Pani Zero. - Chłopak natychmiast się ukłonił. Widać owe miejsce nie było zbyt przyjemne.

Shinobi zaśmiał się cicho z Nobu. Ciekawą rozmowę prowadzili między sobą.
- Ile będziemy musieli czekać?
- Dzień lub dwa. Kto wie. Jest przezorna więc wyruszy wczesnej.
- A ty Kei. Co masz zamiar zrobić? - Zapytał Nobunaga.

- Chce jak najszybciej znaleźć Xing- powiedział do nich Shinobi. Czyli oni mu teraz nie pomogą. Czekają na swoją swoją towarzyszkę i dopiero wtedy coś będą mogli zrobić.
- Naszym celem jest by nie wróciła do domu, a tym bardziej by informacja o jej stanie tam nie wróciła.
- Obawiacie się konfliktu, że nie chcecie jej pozwolić?- zapytał się ich Shinobi, patrząc Zero w oczy.
- Cóż. Bardziej chodzi o to by nie dolewać oliwy do ognia. W Przystani trwa wojna rodów. 2 Rody walczą o władzę. A reszta próbuje jakoś ten konflikt zażegnać. Xing jest Czerwoną córą. Córką władczy Czerwonego Dworu. I najpewniej ma przeciwników zarówno po obu stronach. Jednak zdecydowała się wrócić by zażegnać konflikt. Też feler musiał zaginąć właśnie w takim momencie.
- To nie uważacie, że najlepsza opcją, co teraz możemy zrobić, to odszukać ją?
- To nie jest takie łatwe... ale ktoś już się tym zajmuje. Jeden z naszych magów.
- Gdzie go znajdę?
- W stolicy. Zdaje się że zajmuje się tym Yue, ale z pewnych względów musi mieć kogoś jeszcze.
Klon wziął do reki pierwszy lepszy kamień i zostawił na nim pieczęć, po czym podał go Zero.
- Trzymaj go przy sobie. Odezwę się do was jutro, bądź za dwa dni. Ja udam się teraz do stolicy, do tego maga aby dowiedzieć się czegoś więcej.- powiedział do nich i poczekał na odpowiedź.
- Kamień zostaw tutaj. Jeżeli zdążysz to nas tu znajdziesz. Jeśli nie... to będziemy w drodze do stolicy. Kei. - ton formalny - Gdy skończysz swoje sprawy zgłoś się do koszar w sprawie dołączenia. Będziesz potrzebował przeszkolenia.
- Hai, hai.- powiedział klon, po czym zdezaktywował się.
*KONIEC*
 
Neko jest offline  
Stary 12-04-2014, 20:16   #14
 
Neko's Avatar
 
Reputacja: 1 Neko nie jest za bardzo znanyNeko nie jest za bardzo znany
Shinobi przyjrzał się Gramonowi i zastanowił czy przypadkiem mężczyzna nie zauroczył się kobietą. A w sumie co to go interesuje. W tym samym momencie klon zdezaktywował się, a informacje dotarły do Kei’a błyskawicznie.
- Stalowy, gdzie znajdę Yue?- zapytał się go.
- O tej porze. Nie znajdziesz. jest gdzieś u siebie w pokrętnej świątyni wiedzy. - Odparł �-zamawiając kolacje dla damy. - zaczekaj do jutra.
- Dobra. To ja do was niedługo wrócę, idę załatwić swoje sprawy- powiedział do nich i teleportował się do kunai’a, który dał Roku.
- Zadanie wykonane, kuzynie.
Zaskoczeń ciąg dalszy... damska łaźnia.

Niestety pełna. Kunai położony na pewnego rodzaju podeście nie wiadomego użycia. Na kartce doczepionej do kunaia notka “Ja decyduję kiedy się spotkamy.”
Chwilowe zamroczenie. Shinobi dostał czymś w głowę od jednej z nagich kobiet. Będzie z tego guz.

Shinobi westchnął cicho. Mógł się tego spodziewać. Najgorsze było to, że dostał teraz w głowę, ale za to miał ładne widoki. Rozejrzał się dookoła, po czym machnął panią.
- Wybaczcie- powiedział do nich, i teleportował się z powrotem do Stalowego.
- Jednak nici z moich planów- powiedział do nich, wycierając krew płynącą z nosa.
Stalowy nie wiedział o co chodziło, w przeciwieństwie jak widać do kobiety, która wzrokiem zrugała młodego wojownika.
Shinobi przysiadł się do ich stołu, lecz nic nie zamówił. Nie był głodny. Jedynie znudzony, bo wszystko co miał do wykonania to zrobił to już.
- Stalowy, rozmawiałem z Zero. Powiedziała, że muszę przejść niby jakieś szkolenie.
- No tak. Standardy i formalności. Tydzień koszarów, musztry, trening z bronią, taktyki. No i etyka dworska. To wystarczy by wejść do służby straży. Później są szkolenia wyższe i rycerstwo. A na końcu wybór zwierzchnika i oddziału. Spory przebieg ale swoje daje.
- Etyka dworska? - Zaciekawiła się Sierra.
- Owszem. Wszakże nasi rycerze nie mogą być chamami. He he.

Kei’owi się to nie spodobało. Szczególnie trening z bronią i musztry. On już szkolenie przeszedł w Akademii Ninja. Jeśli już, to z tego co wymienił to jedynie taktyki, chociaż i dla niego pewnie by się trochę różniły, bo walczy innym stylem niż tutejsi wojownicy. Westchnął cicho.
- Nie wiem czemu, ale nie podoba mi się to za bardzo.- powiedział do niego zrezygnowany.
- Czy się podoba czy nie. Po tygodniu koszar z Zero czy choćby z Juto nie podniósł byś się z łózka. Aktualnie jest tylko Hiro. Ale gdy zero wróci to ona przejmie pałeczkę. Taki trening ma złamać charaktery, wyuczyć dobrych manier i najważniejsze, dostosować każdego do grupy. Hmm. Może ja wrócę do kontroli szaraków.
Może jednak skorzysta z tego całego treningu? Z chęcią zobaczyłby jak ta Zero męczy się z nim. W końcu Kei nie jest jakimś nowicjuszem o słabej kondycji. Potrafi około 3 dni z małymi przerwami spokojnie przebiec i za bardzo zmęczony nie będzie.
- Może być ciekawie- powiedział do niego, uśmiechając się, po czym spojrzał na Sierrę. Był jej wdzięczny, że nie powiedziała Stalowemu o Roku. Chyba się znali.
- Pani, jeżeli można spytać to skąd pochodzisz?
- Zapewne tak jak i ty... nie z tego świata. - odparła zajadając zamówioną pieczeń.
- Aczkolwiek, pytałem o ten świat. Z północy, południa?
-Emm. - Próbowała uniknąć dokładnej odpowiedzi. - Północ. Północna rubierz.
- Kiepsko tam u was. - skomentował Gramon popijając kęs pieczeni kuflem piwa.
- Nie przeczę...

- Słyszałem o tym. Nieciekawie- kiwnął głową shinobi, po czym westchnął cicho. Trochę nudno tutaj było, nie miał za bardzo nic do roboty. Zastanawiam się w sumie czy nie iść spać, tylko wpierw musiałby jakiś pokój załatwić dla siebie.
- A cóż miało by być tam ciekawego. Napięcie , hołota i ...
- ...podziemie. - Podsumował Gramon. - Ciekawe. O tym się raczej nie mówi. - Zaginał pannę
- Cóż. Tam nie wolno.
- A skąd wiesz o podziemiu?
- Słyszałam - odparła wymijająco. Gramon widać coś wiedział. Coś czego nie chciał wcześniej ujawnić.
- Rozumiem. Sierro. Pani Sierro.

- Podziemie?- zapytał się, lekko zainteresowany shinobi.
- Przybysze... źli przybysze. W kupie siła. To złe i bardzo uszczypliwe miejsce. taki kleszcz w ciele tego kraju.
- Jeżeli nie całego świata. - Stwierdziła �-Sierra. - będą rosnąć w siłę i działać...
- Tego się obawiam. Załóżmy Sierro że masz ukochanego któremu nie w smak twoje porwanie. Czy po twoim uwolnieniu nadal będzie zły na tych “porywaczy”.
- Załóżmy że będzie. - rozmowa stała się dziwnie “nie w prost”.
- A czy ten zakładany chłopak. Ustawiony jest po właściwej stornie?
- Załóżmy że po właściwej dla niego. Gdyby oczywiście ktoś taki był.

Shinobi przymrużył oczy.
- A załóżmy, że chcielibyśmy się z nim skontaktować, dałoby radę?
- Załóżmy, albo wiedzmy że gdyby twoją ukochaną porwano nie stał byś w miejscu. Gdyby tak osoba istniała, z pewnością by już zmierzała by mnie odnaleźć.
- W taki więc razie. Załóżmy że zmierza. - Powiedział Gramon. - Skoro zakładamy że będziesz mieć eskortę to jeden dzień bezpiecznego odpoczynku nie zaszkodzi. Raczej nie odmówisz.. A przy okazji porozmawiał bym o tym “nie do końca jasnym” podziemiu. A ty kei... a raczej postarajmy się by Nasz przyjaciel nie dowiedział się o tej Damie. Czuje że to by się źle skończyło.
Do baru weszła wwłaśnie odziana w białą zbroję pani rycerz.

Gdy tylko spostrzegła Gramona postanowiła się przywitać. Zatrzymując się na chwilę by przyjrzeć się dokładniej Sierr-rze(?).
- O Ilia. Dosiądź się do nas. Prowadzimy właśnie ciekawe rozmowy.
- Nie wątpię Stalowy....

Hmmm… przyjaciel? Miał na myśli Gimbei’a, czy też kogo? Shinobi do końca nie zrozumiał o co mu chodzi, po czym kiwnął głową. Później się nad tym zastanowi. Dodatkowo Ilia dołączyła teraz do ich stolika. Nie znał jej, więc nie do końca mógł dziewczynie zaufać.
- Kei- powiedział do niej, przy czym kiwnął głowa na przywitanie.
- Ilia. Królewski rycerz. - Powitała �-młodzieńca
- Zwana też ”Białą lilią”. - dodał Gramon. - Cóż cię tu sprowadza?
- Stalowy. To jest karczma...
- Piwa dla pani. - Zawołał uradowany rycerz uzyskując parterkę do popijawy.

- To każdy ma przydomek u was?- zapytał się zaciekawiony shinobi. Ciekawe czy on tez dostanie swój.
- Nie każdy. Ale prawie każdy z królewskich. - Odparła rycerz. - Sam tytuł królewskiego jest już zaszczytem.
- Rozumiem- powiedział do nich shinobi i zamilkł, aby posłuchać o czym mówią.
Dziewczę upiło łyk zamówionego piwa ku toaście ze stalowym.
- Ach. Dobre.
- Wiec Stalowy. Mogę wiedzieć... sam wiesz co?
- Mnie nie pytaj. Kei ja sprowadził. - Podniósł ręce w geście obronnym. - O Kasou ci opowiadałem.
- Coś wspominałeś.
- No więc lepiej by on o tym nie wiedział. - Palec przy ustach. - Sądzę że tak będzie najlepiej. A nasz gość posiedzi z nami dzień lub dwa i wróci do “siebie”.
- Mi nic do tego. Smok nam nie podpadł więc wie w to wtrącać nie będę. - Upiła łyk. - Nie omieszkała bym jednak skorzystać z informacji wywiadowczych gdzie jest mój towarzysz Kurt. - spojrzała na dziewczę.
- Hmm. Profesor sam informacje zdobywa. A wasz wywiad to przepraszam, co?
- Ech. Mały jest. raptem 3 osoby. - Powiedział Gramon.
- Nie mniejszy niż jedna osoba....
- No tak... ale się głownie polityka zajmują. Musze z królem porozmawiać czy by jakoś z przybyszami ugody nie zawrzeć.
- Stalowy!
- Spokojnie. Sama widzisz jak jest.

Shinobi westchnął cicho.
-Przypominam, że sam jestem przybyszem z innego świata- powiedział do nich. Nie podobało mu się to, ze Ilyi przeszkadzają osoby z innego świata. W sumie on sam z chęcią wrócił do swojego.
- Ale jak to mawiają. trza mieć plecy. - Stwierdził gramon.
Czas mijał rozmowa jako tako się trzymała ale w końcu noc nadeszła.
- Czas się zbierać. Pani, zaprowadzę panienkę do kwatery.
- Dziękuje Gramonie. - Widać Sierra polubiła tęgiego rycerza

Shinobi nie wstał, bowiem nie miał zamiaru się stad na razie ruszać. Musiał się zastanowić co ze sobą zrobić przez resztę nocy, a jutro iść do Yue.
- Gdzie znajdę jutro Yue?- zapytał się Gramona.
- W świątynia wiedzy. Zwykle się stamtąd nie rusza. - wstał z miejsca i odpowiedział nim wyszedł z karczmy.
Shinobi kiwnął mu głową na pożegnanie, po czym spojrzał na Ilię. Nie wiedział do końca czy ona zostaje czy tez idzie, wiec nie odzywał się.
Ilia również zdawała się nie interesować shinobim. gdy tylko skończyła wyszła z karczmy mówiąc kulturalnie dobranoc.
Shinobi również mruknął jej słówka na dobranoc, po czym skierował się do właściciela z zapytaniem czy mają wolny pokój. Kiedy Shinobi się dowiedział, że jest wolny pokój, zapłacił za niego i “rzucił” się na łóżko. Nie wiedział ile spał po spotkaniu z kuzynem, ale czuł, że jego mięśnie nadal były zmęczone. Widocznie jeszcze nie wróciły do stanu normalnego, kiedy to spał 3 miesiące.
W nocy, przyśnił mu się sen dosyć nietypowy. Sceneria była czarna, więc założył, ze jest noc i ruszył przed siebie, na omacku. Nie przeszedł jednak nawet 150 metrów, kiedy to uderzył w ścianę, albo przy najmniej coś podobnego. Odsunął się pięć kroków do tyłu i przyjrzał się, ale zobaczył to samo co wcześniej. Ciemność. Dopiero po 5 sekundach zauważył coś nowego. Było to otwierające się oko, a jego tęczówka okazała się być Sharinganem. Podsumują, shinobi nie był w żadnym pomieszczeniu, tylko innym wymiarze, gdzie obserwował go Sharingan. Nie był to jednak zwykły, z 3 łezkami, tylko Mangekyou.

Kei nie wiedział co się dzieje i zrobił kolejne kroki w tył, ale przewrócił się. Czuł, że oko przeszywa go na wylot, zna jego każde zakamarki umysłu, i wie o wszystkim. Nie był wstanie nic powiedzieć, kiedy to odezwał się głos zewsząd, a zarazem znikąd.
- Zdobądź mnie, a będziesz miał potęgę godną Bogów. Przebudź mnie, a nikt Ciebie nie pokona…
Keitaro obudził się cały spocony, a zarazem zdezorientowany. Nie wiedział już czy to był sen, czy też nie. Wiedział jednak, że musi zdobyć go jak najszybciej. Shinobi pozbierał się szybko, po czym zszedł na dół i zamówił coś do jedzenia.
Danie podano dość szybko. Jajecznica na bekonie, świeże pieczywo oraz mus pomidorowy jako zamiennik sałatki. Mniam.
Shinobi wziął się za jedzenie, po czym zastanawiał się co dzisiaj ma do zrobienia. Na pewno skontaktować się z Yue, w sprawie Xing, oraz o uwolnieniu dużej ilości magii, aby uwolnić sharingana. Albo coś w tym stylu.
Coś mu podpowiadało że dzisiejszego dnia lepiej nie być w stolicy. Dziwne przeczucie...
Shinobi wzruszył ramionami, po czym wstał ze stołu i zaniósł do właściciela odpowiednią sumę za jedzenie. Kiedy uregulował rachunki, wyszedł z karczmy i ruszył w stronę świątyni wiedzy.
Trafił tam bez trudu. Jednak budynek był olbrzymi i trudno było tam cokolwiek odnaleźć bez pomocy. Szczęściem nie był on pusty. Przybywało tam wiele osób związanych z magią. Ale z najbliższych byli to samotny mężczyzna oraz para:


Shinobi, aby nie przeszkadzać parze, podszedł do samotnego mężczyzny.
- Witaj. Czy mógłbyś mi wskazać drogę do Yue?
- Mistrza Yue. Hmm. Zdaje się że jest... za mną proszę. Skąd przybywasz nieznajomy? - Zapytał w drodze do nieznanego miejsca.
- Przybywam od Stalowego. Mam kilka pytań do Yue. Stalowy powiedział mi, że tutaj ją znajdę- powiedział do nieznajomego, wymijając odpowiedzi skąd pochodził. Wolał nie zdradzać na razie.
- Ach. Gramon pana przysłał. I jesteśmy. Biblioteka. Tak siedzi Yue - Wskazał na białowłosego młodzieńca. - Potrzebujesz tłumacza? - Zapytał przezornie.
Tłumacza? Shinobi lekko zdziwił się jego stwierdzeniem, ale pokręcił głową.
- Nie trzeba. Dam sobie jakoś radę. - powiedział do niego, po czym skierował się w stronę Yue. Kiedy do niej podszedł, ukłonił się jej.
- Czcigodna Yue?- zapytał się, aby upewnić czy dobrze trafił. - Mogę Ci zając moment?
Młodzieniec odwrócił się w stronę kei-a. Był zaskoczony że zwracano się do niego jak do damy. Pokrył się rumieńcem oczywiście dla żartu a następnie dał przyzwalający gest dłonią, na to by wojownik usiadł i przedstawił swoją prośbę.
Dopiero teraz shinobi zorientował się, że Yue to tak naprawdę mężczyzna. On tez lekko zakłopotał się, a zarazem usiadł we wskazanym miejscu.
- Czcigodny Yue, przyszedłem do Ciebie w dwóch sprawach. Chciałbym się zapytać jak idą poszukiwania przez Ciebie Księżniczki Xing- powiedział do niego, patrząc zarazem magowi w oczy.
Kilka gestów wskazujących na księgi i zapewne na czas. Wynikało z tego że swego czasu pracował nad jej sprawą ale z powodów innych zajęć musiał najwidoczniej to ograniczyć. Następne gesty wskazywały na jakieś poczynania magiczne, których z opisu raczej nie dało się zrozumieć. Ostatni gest wskazywał kierunek - wschód. Ale dlaczego tam? Przecież przystań jest na zachód.
Shinobi przymrużył oczy.
- Czyli sugerujesz, ze swoich badań, że Xing została porwana, bądź udała się na zachód?- zapytał się go, aby upewnić co do jego teorii.
[b]Potwierdzające kiwniecie głową. Wskazywał, że uciekała w tamtą stronę.
- Rozumiem. A potrafisz określić gdzie konkretnie może się znajdować? Albo przynajmniej w okolicach jakiegoś miasta?
Tu przedstawienie informacji poszło już szybko. Oto z zwitków papieru na stole rozwinął mapę �-wskazał duży okrąg miedzy stolicą a Lofar. Czyli lasy, łąki góry, możliwe jaskinie oraz... Garnizon. Postukał w jego oznaczenie chwile się nad czymś zastanawiając.
Garnizon… Tam zacznie shinobi jej szukać. Sprawdzi tez pierwsze miejsc,e gdzie się spotkali, na południe od Garnizonu, może znowu tam spotka dziewczynę. Teraz, skoro jednak zna obszar gdzie szukać, trzeba zapytać o druga sprawę.
- Czcigodny Yue, mam jeszcze jedno pytanie. Rozmawiałem ze znajomym, co ma podobna zdolność do mojej, chodzi mi o oczy. Podobno potrafię uwolnić kolejny etap mojego Sharingana przy pomocy jakiegoś klucza. Jest tez opcja, ze olbrzymia jednostka energetyczna może złamać ta zasadę. Czy jesteś wstanie mi pomóc?
Mag ukazał swoje zdolności. Wykreował wodny trójwymiarowy obraz wrót. Znanej już Kei-owi Czarnej bramy, tylko że jako wodny odpowiednik była przezroczysta. Później trójwymiarowy obraz zmienił się na klucz. Zwykły klucz. Jasnym było co chciał przekazać. Kolejne obrazy przedstawiały coś na wzór osadzania lub pochłaniania energii w ludzkim ciele. Widać że wciąż zastanawiał się nad rodzajem energii gdyż po pokazaniu klucza, tak jakby, nie stwierdził jego pewności.
Shinobi przymrużył oczy. Musiał przeanalizować to co Yue mu pokazał, ale wiedział ze bez pytań się nie obejdzie.
- Inaczej mówiąc, wrota są kluczem, który jest mi potrzebny do odblokowania?
Gest ręki wskazujący że nie do końca. I znów przezroczysty wodny kształt klucza. No jasne klucze do bramy!
Shinobi przymrużył oczy. Mniej więcej rozumiał o co chodzi Yue, ale musiał się upewnić czy przypadkiem źle się nie zrozumieli.
- Klucz do bramy jest wstanie uwolnić moc moich oczów?
Gest ręką. “Może”. Cóż raczej tego nikt nie będzie pewny. Yue zdawał się wskazywać na nie tylko ze względu na warunek o wielkiej mocy.
Ciche westchnięcie wydobyło się z ust Keitaro. Za dużo nie dowiedział się od Yue jak pozyskać Mangekyou Sharingana, tylko miał kolejne domysły. Jednakże, wie już gdzie szukać Xing. Wpierw tym się zajmie, a następnie “poszpera” w okolicy Bramy. Shinobi wstał z krzesła i ukłonił się Yue.
- Dziękuje, że znalazłeś chwilę, aby mnie poinformować.- powiedział do niego
“To nie był problem. I ja chce ją odnaleźć” Zapewne właśnie takie słowa wypowiedział by Yue gdyby mówił. Wykonał jednak tylko kilka gestów ręką, to wskazujących i ukłon na pożegnanie. Shinobi opuścił Świątynie Wiedzy
- No dobra… Pierwsze miejsce, jakie sprawdzę to chyba będzie Garnizon.- powiedział do siebie Shinobi, po czym ruszył w stronę zachodu, gdzie znajdowało się miejsce zwane Garnizonem.
Zdrowie wróciło do normy tak wiec półtora dnia później był już na miejscu. Miejscu którego nie było...
Po garnizonie zostało tylko puste pole i place wskazujące na miejsce zabudowań, których nie było. Całkiem puste pole. I żadnych śladów jakiegokolwiek wydarzenia...

Shinobi mruknął cicho, widząc w jakim stanie został Garnizon. Nie było go w końcu 3 miesiące, więc mogło się trochę pozmieniać. Na przykład, zmienili położenie koszar, bądź też ta wielka skała, która spadała miała swój udział w tym miejscu. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym. Stworzył 4 klony, i każdego wysłał w innym kierunku świata, ale tylko do granic gdzie Yue mu pokazał na mapie. Jeżeli któryś z klonów natknie się na pole neutralizujące zdolności Xing, powinien zniknąć, a informacja o tym położeniu powinna trafić do Kei’a. Dzięki temu zaoszczędzi kilka dni poszukiwań. Wiedział, że te czynności trochę zajmie, ale spokojnie 1 dzień powinien dla czterech klonów wystarczyć, aby przebiedz cały ten obszar. Sam natomiast oryginał usiadł na ziemi i popatrzył w niebo, oczekując na informacje od klonów. Kiedy klony dojdą do granicy terenu, dezaktywują się, a Kei tworzy kolejne i wysyła je dalej, tylko z trochę skręconą stroną.
Jak się okazuje pól dnia wystarczyło by wszystkie kolny dotarły do granic. To co nie wróżyło nic dobrego był brak żadnego efektu. Po odnalezienie zawalonej jaskinie, z której to zapewne pochodził sztylet. Nic nie znaleziono to było już bardzo źle wróżąco. Tak jakby cały obóz zniknął z powierzchni ziemi. Ale dlaczego i jak? I co najważniejsze... Gdzie są ludzie?
Niezbyt ciekawie prezentowała się cała sytuacja. Klony obeszły już cały teren wyznaczony przez Yue, i nie znalazły ani jednego śladu, który mógł wskazywać na obecność Xing. Jeden z klonów dotarł do kopalni, aczkolwiek była zawalona. Pamiętał, że taką ją zostawił, więc tam też odpada. Jedyne miejsce, gdzie mogła znajdować się jeszcze Xing to były góry, a dokładnie jaskinie, gdzie walczył ze smokiem. Dlatego tez tam się udał, ale zostawił pieczęć na najbliższym, większym kamieniu, aby móc się póxniej teleportować i sprawdzić dokładniej Garnizon.
Kilka godzin minęło na dotarcie do jaskini smoka która i tym razem była zamieszkana jednak poza nowymi lokatorami nie było śladów i znaków na obecność ludzi.

Shinobi przymrużył oczy, widząc nowych lokatorów. Ehh, dawno ich nie widział, i za szybko nie chciałby zobaczyć. Nie miał potrzeby walki z nimi, dlatego też odwrócił się i rozejrzał po krajobrazie. Z wejścia jaskini smoka, był ładny krajobraz na okolice dzięki czemu mógł pomyśleć gdzie teraz szukać.
Cóż poszukiwania na własna rękę okazują sie być mało skuteczne. W takim razie potrzeba informacji. A kto może mieć najwięcej informacji? Odpowiedź przyszła szybciej niż mu się zdawało. Czyjaś obecność w okolicy, ba! Metr od niego. Pojawiła się z znikąd.

- Szef wzywa. Przybyłam po ciebie.

Shinobi na nią spojrzał, po czym kiwnął głowa.
- Prowadź.- powiedział do niej, po czym odwołał klona, który czekał na niego w Garnizonie.
Podeszła do niego i chwyciła za bark.
- Mam go. - Zawirowanie przestrzeni. Wszystko zlało się w wir i przez chwile była ciemność. Później było małe pomieszczenie. Oświetlone było tylko świeczką na okrągłym stole. Za stołem zasiadali najpewniej wszyscy z Jego “grupy”.













Również zamaskowana zasiadła za stołem. Jasnym było że brakuje jednej osoby. Wszyscy czekali.
- Kto to? - Zapytał czerwony wskazując na niebiesko okiego oraz Kei-a.
- Nowi. - Stwierdziła zamaskowana.
- Gdzie jest szef? - Zapytał zniecierpliwiony Suo
- Spokojnie niedługo powinien się pojawić. - Uspokajała go Ame.
- Jeżeli jeszcze czegoś nie dostrzegliście to ... nie ma tu więcej krzeseł. - Powiedziała dziewczyna w skąpym stroju bawiąca się dwoma sztyletami.
- Już jestem. - Powiedział Chrunchy - Wybaczcie za zwłokę, coś mnie zatrzymało. - Jedno jej oko posiadało sharingana.

- Jak zwykle nie osobiście - skomentowała dziewczyna z halabardą.
- Wybaczcie nie wszyscy są jeszcze godni by mnie zobaczyć. Pamiętacie także że ninja nie wychodzi z cienia, a w szczególności ten najgorszy.
- Wybaczcie. - Powiedziała Ame. - to przeze mnie
- Nie kłopocz się tym. - Odparł ninja z 3 pochwami na plecach.
- Właście nie kłopocz się. - Odrzekł Roki. - Drażnię się z Keiem. - Uśmiech Chrunchy.
 

Ostatnio edytowane przez Neko : 04-05-2014 o 00:48.
Neko jest offline  
Stary 19-04-2014, 10:32   #15
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Prorok jeszcze sekundę pozostał przy stoliku, obserwując osobę, która tak znacznie zmieniła aurę marine. Po czym nieśpiesznie opuścił pomieszczenie. Rozejrzał się po okolicy. Ludzie uwijali się załatwiając swoje codzienne sprawy, niczym małe mróweczki. Teraz gdy wiedział co musi zrobić aby powrócić do domu nie był pewien od czego zacząć. Przechadzając się ulicami trafił w miejsce gdzie było nieco mniej osób. Z jego sakiewki wyleciały wszystkie runy z jakimi przybył do tego świata i jakie w nim stworzył. Przed jego oczami przeleciały kolejno: runa niszczyciela , runa wzmocnienia , runa zasłony , oraz runa spopielenia . Stworzyły one koło w okół jego głowy. Każda z nich prezentowała nieco inny aspekt przyszłości. Cierpliwie obserwował, mając nadzieje że któraś z nich rozbłyszczy z lekka, dając mu jakąś wskazówkę.
Runy spopielenia i niszczyciela ustawiły się naprzeciwko siebie wskazując wschód i zachód tego świata. Runa zasłony również przechylała się ku wschodowi, a kierunek zdawała się pokazywać czarną bramę. Ostatnia runa - wzmocnienia. Wskazywała na północ. Pustynia na północy, ale przednia jest jeszcze las. Ostoja nieludzi.
Runy nei mówily jasno, wiec może los wskaże kierunek?
Eldar zamyślił się głęboko przygryzając lekko wargę. Wolną ręką sięgnął po runę spopielenia oraz zasłony. Odebrał to jako zły znak. Ktoś lub też coś na wschodzie zdawało mu się zagrażać. Czuł że nie powinien na razie udawać się w tamtym kierunku. Schował je z powrotem do sakiewki wpatrując się w runę wzmocnienia. Zdawała się wyglądać pomyślnie, jednak przeprawa przez tereny konfliktu mogła być ciężka. Pozostałe runy wróciły na miejsce a sam prorok nieśpiesznym krokiem ruszył w kierunku północnym. Nim jednak opuścił miasto zahaczył o sklep, zakupując kilka świeżych owoców oraz dwa bochenki chleba. Już w drodze, za murami miasta wyciągnął lekko pogniecioną mapę którą otrzymał niegdyś od Anubisa, postanowił skierować się w kierunku miejsca oznaczonego jako osada. Liczył na ominięcie większej uwagi.
Podróż przebiegała spokojnie. NA trakcie nie było wielu podróżnych. Mijał łąki, pastwiska, a nawet wcześniej nie widziane pola. Widział lasy oraz energetyczną kopułę na zachodzie. Po dniu spokojnej wędrówki dotarł na rozstaje dróg.
Przegryzając jeden z zakupionych owoców rozmyślał o rzeczach jakie zobaczył. Ten świat był piękny, spokój jaki panował podczas jego wędrówki nasunął mu na myśl dziewicze światy, które niegdyś stworzyła jego rasa. Pola uprawne zwróciły jego uwagę. Widywał je niekiedy na planetach Imperium, jednak jego rasa z dawna utraciła umiejętność uprawy roli. Na rozdrożu wyciągnął mapę aby upewnić się co do kierunku. Wspiął się na niewysokie wzgórze, z którego szczytu powinien zobaczyć cel swej wędrówki.
Rzeczywiście przy rzece zajdowało się miasteczko zwane Osadą.

Centrum miasteczka stanowił rynek, jak to za dawnych czasów bywało. Natomiast im dalej od środka tym domy stawały się bardziej proste oraz tym wiecej pojawiało się stodół i obór. Za osadą względem mapy rozciągaly się połacie upraw i pastwisk.
U podnóża pagórka na rozstaju dróg znajdował się zajazd o takiej też samej nazwie.
Eldar przystanął na szczycie pagórka, czerpiąc radość z widoku. Jak również wypatrując śladów obecności wojska. Nieśpiesznym krokiem udał się w stronę zajazdu, przed wejściem jednak zaglądając do środka przez okno.
O też porze, w głownej sali nei było wiele osób. Raptem trójka gości i właściciel zajazdu.




Eldar wszedł do zajazdu. Skinieniem głowy pozdrowił czerwono-okiego gdy ich spojrzenia się spotkały. Zbliżył się w kierunku lady, szurnięciem krzesła informując właściciela o obecności gościa.
Czerwono-oki odparł na spojrzenie uśmiechem. Nie wykonywał jednak żadnych ruchów najwyraźniej starał się jeszcze zdrzemnąć. Jego uwagę jak wyczół Eldar skupiała złotowłosa. Dziewcze zdawało się interesowac Eldarem. Samotnym w znajomosciach pozostal czarnowłosy szermierz.
- Witam w czym pomóc?- Zapytał zajezdny.
-Jak ma się sytuacja w ostatnim czasie? Coś się wydarzyło?
- Zależy o co pan pyta? Sytuacja na rubieży bez zmian. Wciąż konflikt, umocnienia są, wojska stacjonują, ale do lasu wejść nie mogą. A jeżeli pytasz o to miejsce. Jak widać. Zakupiłem je dość tanio i po znajomosci. Praca w Targas mi nie leżała. Zbyt tam gwarno...
Zajezdny schylił się pod blat skąd dobył duży kieliszek. Napełnił go czerwonym winnym, Eldarowi zapachniało nowym zapachem świeżych wiśni. Kieliszek został postawiony obok niego gdzie dosiadła się Złoto-włosa.|
-Również poproszę jeden kieliszek- poprosił Eldar, któremu najwyraźiej spodobał się zapach. Rzadko miał okazję do próbowania ludzkiego wina a to pachniało wyjątkowo zachęcająco. Czekając na zamówienie, kątem oka przypatrywał się kobiecie. Jego uwadze nie uszedł fakt że już wcześniej mu się przypatrywała, zastanawiał się więc czego mogła chcieć.
Kieliszek pojawił się od razu. Bo w końcu na co czekać skoro butelka stała otwarta na blacie. Wonny aromat wiśni znów zapachniał. Smak - subtelny, delikatny i jak najbardziej winny, półsłodki.
-Hmm. - Zamruczała złotowłosa. - Inaczej sobie ciebie wyobrażałam. - Stwierdziła zagadkowo, malując swoje wargi czerwienią wina.
Gdy usłyszał jej głos uśmiechnął się, popijając wino, którego smak przyjemnie wypełnił jego usta. Znał ten głos.
-Ja Ciebie również, pani z żółtego kryształu- odparł przyjaźniejszym niż zwykle głosem, miał dobry humor- dawno się nie słyszeliśmy.
- Zaiste... Powód? - Zapytała prosto, bez ogródek. Najwidoczniej tak musiała. Pewnie nie uszła uwadze jego nieobecność.
-Podróżuję na północ, cel nie jest do końca określony. Wróżbiarstwo pokierowało moimi krokami właśnie w tym kierunku.- łyk wina- co zaś się tyczy samego zniknięcia. Cóż...zaledwie wczoraj dowiedziałem się że przez trzy miesiące byłem nieprzytomny. Czy wydarzyło się coś ważnego..pośród naszych szeregów?
- Przestaliśmy istnieć. - Odparła dość spokojnie. - Taka jest oficjalna wersja. Nie działamy, nie istniejemy. Czekamy. Takie są wytyczne. Kto miał badać jakieś sprawy nimi się zajmuje. W każdym razie wieść niesie że zniknęliśmy... - Kolejny delikatny łyk i dziewczęcy uśmiech. - Tak więc na razie jesteś od nas wolny. Wiedz że nie wiem ile to trwać będzie.
-Co spowodowało podjęcie takiej decyzji?
- Rozkaz z góry. Vizard tak zdecydował. - chwilę się rozejrzała w zamyśleniu. - Samuraj stwierdził że pewnie chodzi o ten duży napływ przybyszów i zmiany, które nadeszły. Chcieli skorzystać z okazji by ukryć tą grupę. Powrócić do definicji działania w ukryciu. - Spojrzała z ukosa na czerwono okiego.
-Niepokoi Cię jego obecność?- spytał lekko kręcąc kieliszkiem, wpatrując się w jego zawartość.
- Nie. - Odparła pewnie przeciągając głoski. - Nie było cie na zebraniu wiec przekazałam ustalenia. Swoja część wykonałam. Wiec i ja teraz zniknę. Pamiętaj... nas nie ma. - dopiła kieliszek i wstała zmierzając ku drzwiom. - Ach jeszcze jedno. Jestem “Elektra”.
Po złotych włosach dziewczyny przeskoczyły elektryczne łuki. Odwróciła się do drzwi i nim wyszła spojrzała jeszcze raz na czerwonookiego.
- Bywaj Roki.
- Sayonara... - doparł półgłosem.
Dziewczę wyszło i natychmiast znikło w elektrycznym rozbłysku.
Czarnowłosy mężczyzna siedział przy stole w bezruchu. Teraz właśnie Eldar zdał sobie sprawę że zdaje się być on nienaturalny. Jego oczy również były czerwone. Wtedy też “Roki” skupił na nim swoją uwagę i jego oczy stały się zwyczajne. Tak samo jak oczczarnowłosegogo z mieczem. Roki znów rozsiadł się w drzemce, a wojownik rozejrzał się po pomieszczeniu jakby przebudzony ze snu. Chwile podrapał się po głowie ii wrócił do swojego zamówionego uprzednio posiłku.
-Doskonałe wino- zwrócił się do właściciela zajazdu po dopiciu lampki. Położył kilka monet na blacie- Mam nadzieję że kiedyś jeszcze go spróbuję.- dodał wstając od lady.
-Do zobaczenia- odparł do chłopaka znanego jako Roki po czym opuścił zajazd i skierował się w stronę miasteczka.
By dostać się do Osady eldar musiał przejść przez drewniany most wzniesiony na rzece. Po jego przejściu pierwszym odbiegającym od normy elementem była głowa rogatej istoty. Nie wyglądała na okaz tutejszej fałny, ani na demona osnowy. Zwykły demon, uprzednio nie spotkany jeszcze przez eldara. Głowa zawieszona była na drogowskazie wskazujacym 3 kierunki. Osadę, stolicę i Targas. Drogę przemierzali jedynie wieśniacy.
Prorok przystał na chwile zaciekawiony odkryciem. Przyglądał się głowie, po czym po krótkiej chwili ruszył dalej w stronę wskazaną przez drogowskaz. Po kilku chwilach marszu był już w okolicach zabudowań. Obserwował zachowania mieszkańców, które jednak różniły się od tych, którzy zamieszkiwali większe miasta. Zadowolony z braku tłoku ruszył w stronę centrum mieściny, kierując się obrazem który zapamiętał ze szczytu pagórka. Zamierzał przeciąć miasto i ruszyć w kierunku Puszczy.
Z centrum miasteczka odbiegały 4 drogi. Jedną przyszedł eldar, druga prowadziła ponownie nad rzekę., trzecia kierowała się za miasto w stronę bariery, a czwarta zwrócona w stronę lasu. Obierając tą ostatnią, liczba domów dość szybko zmalała. Mimo to wciąż pozostawała to droga użytkowa. Po prawej widniały pastwiska, po lewej pola uprawne, których kresu nie było widać. Przed samym lasem, tam dokąd prowadziła ścieżka był jeden budynek. oznaczony liściem. Leśniczówka. Na ławce przy budynku zasiadał mężczyzna w rozłożystym zielonkawym kapeluszu - zapenwe właściciel.
-Jak sytuacja?- zapytał przechodzący obok eldar, który uprzednio zaczesał włosy tak aby szpiczaste uczy nie rzucały się zanadto w oczy.
- Storcie ledfie fcoraj. Efektuf brak. Elfy silnych spsy... spszym... nuwych mają. Z tej stuny los bespiecny. Tom się bijom.
-Dziękuję- odparł prorok. Ruszył w stronę lasu, miał zamiar ominąć łukiem główne strefy starć. Skupił się na wyszukaniu aur dookoła, nie chciał zostać zaatakowany przez pomyłkę.
- Rezoner- odezwał się po kilku krokach- słyszysz mnie?
- Fiu fiu. Kto to do nas zawitał. - rzekł żartobliwie.
-Jak mogę dotrzeć do leśnego miasta?- zapytał eldar bez zbędnych grzeczności.
- Który obóz? Ten w którym byłeś ostatnio, aktualnie bardziej bojowy, jest na północ od Targas. Mamy jeszcze jeden bliżej ciebie, bardziej spokojny. Na razie tam cię poprowadzę. Musisz trochę skręcić na wschód a później odbić na północ. Ominiesz tym samym kratery i Czarny Gaj.
Eldar ruszył we wskazanym kierunku
-Czym są te miejsca, które wymieniłeś?
- Kratery to kratery. Z poziomu ziem i zdają się być zwykłymi górami, ale z powietrza wyglądają jak okrągłe palisady z ziemi. W środku zazwyczaj puste, w rozumieniu “nic ciekawego poza roślinami i zwierzętami”. Nie wszystkie jednak zbadano. Czarny gaj to gorsza wersja mrocznego lasu. Teren podmokły i bagnisty. Czarno nawet za dnia. Trudno tam się nie zgubić. Nie wiedziałem że interesują cię krajobrazy?
Prorok uśmiechnął się lekko. Krajobrazy, momentami tak podobne do tych z jego świata, same przynosiły wspomnienia.
- Jak wygląda sytuacja z konfliktem?- zapytał zmieniając temat- doszło do jakichś istotnych zmian?
- Ja tu jestem. - Stwierdził rez. - To wystarczy by konflikt dalej się nie posunął. Ale jak próbowali podpalić las to był dopiero problem. Skorpion próbował delikatnie wytłumaczyć Yougan by nie niszczyła miasta. To się akurat udało. Ale na wszelki wypadek mam w okolicy Alvareza i pewną nową członkinię naszego lasu.
Poza tym, pamiętasz tego gościa w kapeluszu i jego dwóch drabów? Zdaje się wasze pierwsze spotkanie z Alvarezem. Wydaje się że suk... coś knuje. Nie tylko poza lasem. Ech... Doszły cię wieści o czarnej stornei przybyszów?
-Jedynie o powstawaniu pomniejszych grup. Ledwie wczoraj dowiedziałem się, że przez trzy miesiące byłem nieprzytomny. Co masz na myśli mówiąc o czarnej stronie?
- Widzisz. Przybywają do tego świata różne osobowości tak jak i czarne charaktery. Te “złe” osoby nawiązały ze sobą kontakty i powstało “podziemie”. Póki co jest spokój ale jak to bywa... po zbadaniu gruntu przyjdzie czas do roli. Dla uświadomienia, jestem pewny że za moja głowę wyznaczą nagrodę. Teraz w lewo aż znajdziesz brzozę. - Kierował dalej przez las. - Pomniejsze grupy jak to nazwałeś również powstały. Jest to wygodne jak głoszą plotki. Zysk grupowy, łatwiejsze utrzymanie i... niektórzy władcy zatrudniają takich do szukania artefaktów. Nie pytaj skąd wiem... - zapewne przyjazny żart.
-Widać niemało nabroiłeś w tym świecie- zaśmiał się eldar- gdybyś przypadkiem potrzebował pomocy, daj znać. “Są rzeczy, które są dla mnie osiągalne, a dla Ciebie nie.”- dodał cytując młodego shinobiego- Co zaś tyczy się Uverworldu, skoro oficjalnie nie istniejemy. Co właściwie robią pozostali w obecnej sytuacji.?
- Zajmują się tym co zostało im zlecone wcześniej. Lub zajmują pozycje te które były ustalone wcześniej. - Powiedział oględnie. - Ja siedzę w lesie. Samuraj w Lofar. Zadomowił się skubaniec. Maruder hm.. chyba śpi przy bramie ale słyszałem że ma zmienić połozenie. Elektra zdaje się że jest w Lofar. A reszta tam gdzie być powinna. Mamy problem tylko z barierą, ale Hei ma się tam przenieść gdy tylko załatwi swoje sprawy w Rockviel.
-Yhymm…..-wymruczał Eldar po czym zmienił temat- znasz jakiś sposób bezpiecznego przebycia pustynie i dotarcia do Złotego Miasta?
- Dzieci lasu raczej sa kiepskimi podróżnikami. Przewodnik stacjonuje właśnie w Targas ale zmierza do Lofar. Wróci za parę dni. Jeżeli dostał byś się do oazy to wtedy może znalazł byś tam pomoc. Zapytaj jeszcze w obozie, może oni będą znać jakieś sposoby.
-Parę dni..-powiedział sam do siebie. W zasadzie wszystko wskazywało na to że miał dość sporo czasu, więc nic nie wzbraniało mu spędzić czasu w tym lesie.- Byłbym wdzięczny gdybyś poinformował przewodnika, że go potrzebuję, gdy już będzie w okolicy.
- Nie omieszkam przekazać. O właśnie to drzewo. A teraz “na drugą”. - Zapewne chodzilo mu o godzinę. - teraz juz trafisz. Cały czas prosto. Gareta tam nie ma wiec i sideł byc nei powinno.
-Dziękuje - odparł, po czym lekko spochmurniał gdy przypomniał sobie o czymś- czy w tym obozie znajdę jakiegoś maga?
-Jeżeli jest akurat w obozie to tylko Yongjaes. Ale na pewno w obozie będzie Ewie. Co za cholera? Wybacz na moment. - Głos w uszach umilkł.
Chwilę później Eldar trafił juz do drogiego obozu.
Dolna część stanowiła nieskrywane domostwa.

Był także i leśny pałac. Jakim kolwiek cudem się tu znalazł.

Eldar wiedział również że większa część domostw znajduje się w koronach drzew. Bardzo wysokich drzew.
Będąc w tym miejscu jego umysł uspokoił się.
Odetchnął z ulgą i spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Chodź budynki były proste wciąż sprawiały przyjemne wrażenie. Jeszcze chwilę czekał na ponowny kontakt z Rezonerem, ale gdy ten wciąż milczał zwrócił się do najbliższego mieszkańca.
-Witam- odezwał się uprzejmym tonem, nie do końca pewien czy zostanie zrozumiany- szukam niejakiego Yongjaes’a wiesz może gdzie go znajdę?
Różowo-włosy w masce odwrócil się.

- Hmm. Dobre pytanie. Sam go szukam.
- Raven! - Zawołało jakieś dziewczę. - A ty znowu się obijasz!?

- Meo. Skądże znowu. - Podniósł ręce w geście obronnym. - Pomagam właśnie nowemu znaleźć Yonga. Prawda? - Spojrzał w kierunku eldara.
-Prawda- odparł Eldar zwracając się do mężczyzny- chodź sądzę że już się znamy. Spotkaliśmy się w leśnym pałacu, w obozie na wschodzie, trzy miesiące temu.
- Hmm. Racja! Teraz jak o tym wspomniałeś to żeczywiście przypomnaiłem sobie. To jesteś ten nowy co to z Alvarezem na polowanei poszedł.
- Echem. Mam nadizeję że nie zapomneiliście o mne. - Stwierdzial lamia. - Dobrze. Yong jest u nad strumieniem z Grissem. Znajdziesz go bez problemu. A ty Raven pójdziesz ze mną! - Złowieszczy uśmeich choć dziwczę zdawało się być asertywne i konkretne. Cuż na widok delikatnie skrzwionej twarzy Arrancara Eldar miał co do tego pewność.
-Dziękuję- odpowiedział prorok, lekko markotnym tonem. Określenie “nowy” wyraźnie mu się nie podobało. Gdy para już odeszła nadstawił szpiczaste uszy i nasłuchiwał odgłosu płynącej wody. Po krótkiej chwili ruszył i mijając kilka większych drzew trafił do strumyka.
Polana i rzeka, wewnątrz gęstego i zwodniczego lasu. Zapene dlatego wybrano to miejsce na obóz.
Przyklęknął przy nim i obmył twarz. Zimna woda przyniosła przyjemne uczucie orzeźwienia. Następnie rozejrzał się na boki usiłując znaleźć wspomnianego Yonga i Girissa.
Mężczyźni znajdowali się kawałek w gorę rzeki ciąż jednak pozostając, jak sądził, w terenei obozu. Griss z dwiema wróżkami na ramionach łowił ryby.



Natomiast mag zajmował się badaniem jakiegos kwiatu.


Prorok skierował się w stronę tego drugiego, wcześniej jednak skinął głową na powitanie mijanemu Grissowi. Będąc bliżej specjalnie nadepnął kilka zeschniętych gałązek aby nie zaskoczyć zajętego maga.
-Nazywam się Anthrilien- zaczął gdy ich oczy się spotkały- widzieliśmy się już wcześniej, chodź nie wiem czy mnie pamiętasz.
- Anthrilen. Hmm. Nie pamiętam czy wcześniej sie przedstawiliśmy. - Odparl. - Jestem Yongjaes. Cóż Cię sprowadza. - zapytał zerkając na poruszający się spławik.
-Zostałem naznaczony piętnem chaosu- odparł ponuro Eldar, nie przejmując się specjalnie że mag go nie pamięta- Chodź walczę z nim niemal całe moje życie, w obecnej sytuacji jestem bezradny. Znamię zostało wygrawerowane tutaj- wskazał na klatkę piersiową- czy wiesz coś na ten temat? Lub znasz kogoś kto mógłby coś poradzić?
- Słyszałem pogłoskę. Jeśli można takowym wierzyć... Jest ktoś taki w tym świecie. Nie wiem kto. Ale jest. To wszystko co wiem. Jeżeli jednak chcesz mogę zerknąć na to twoje piętno. - Odparł delikatnie obkręcając kwiat w dłoni. - Oczywiście chciałbym czegoś w zamian, ale tym się teraz nie forsuj.
-Nie mam zbyt wiele- odparł eldar, zrzucając czarny płaszcz z ciemno błękitnymi zdobieniami- jeśli zależy Ci na dobrach materialnych. Pozostaje kwestia przysługi, oczywiście wszystko w granicach zdrowego rozsądku.
Nieśpiesznie zdjął pancerz runiczny, następnie zdjął czarną koszulę odsłaniając tors. Na jego ciele było dość sporo blizn, starszych jak i całkiem świerzych. Najbardziej jednak rzucał się w oczy znak, jakby wypalony na jego klatce piersiowej.
- Ummm. To ci dopiero znamię. - Wróżki zareagowały jak poparzone. Natychmiast schowały się za Grissa.
- Demoniczne. - Odparł bez namysłu.
- Griss. Co sugerujesz?
- Uleczyć i zdjąć nie da rady. - Mówił monotonnie i i bardzo luźno. Widać tak był z natury. - Mogę zaleczyć zapieczenie i ewentualnie ból.
- Dobrze. Zrób to. A ja zaraz przygotuję pieczęć. - Jego dłoń zalśniła niebieskawym płomieniem.
Griss podszedł do eldara i położył swoją dłoń na jego pieczęci. Zielona łagodząca poświata towarzyszyła zabiegowi. Bóle i zapieczenia znikły tak jak mówił.
- Nie dobrze Yang. - Monotonny głos. - To coś chłonie złą energię.
- Wiem o tym. - Stwierdził nie wzruszony. - Badać tego nie zamierzam bo nei oto nas proszono. A teraz się odsuń. Zaraz będziesz musiał ponownie łagodzić ból.
- Panie Anthrilen. Radzę wziąć coś w zęby, choćby korzeń i wedle wygody położyć się. To będzie bolało.
Prorok spodziewając się co może nastąpić, posłuchał rady. Położył się opierając głowę na zwiniętej szacie. Po umieszczeniu kawałku drewna w ustach skupił całą swoją wolę aby unieruchomić swoje ciało. Jak później się okazało, słusznie.
Czubki palców maga jak i śród dłoń zapłonęły błękitnymi płomieniami. Gdy tylko palce ułożyły się wokół pieczęci eldar doznał wstrząsu. Czuł jakby żywcem obdzierano go ze skory... nie jakby żywcem wyrywano mu z ciała duszę. Efekt trwał kilka sekund, bolesnych sekund. Później ból ustał. W miejscach styków były odparzenia a wokół pieczęci pojawił się pięciokątna magiczna pieczęć.
Chwile później do działania doszedł Griss ponownie złagadzając wszelki ból.
- Skończone - odparł elfi mag podnosząc do reki kwiat.
-C..co to takiego- odparł prorok ocierając dłonią pot spływający z czoła, jego oddech powoli się uspokajał. Jego wzrok natrafił na kawałem drewna, który przed chwilą miał w ustach. Znajdowały się na nim dość głębokie odbicia zębów. Podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na “nowy nabytek” na swoim ciele.
- Bloker. To coś chłonie energię. Nie wiedzieć w jakim celu i o jakim efekcie. Demoniczna energia, nie kontrolowana to problem... najkrócej ujmując. Moja pieczęć działa jak szkatułka. To co robi pieczęć jest oderwane w tej chwili od ciebie. Jako że każda pieczęć ma swoje wady nie powiem ile wytrzyma moja pieczęć. Jednak na jakiś czas wystarczy. Postaraj się nie mieć styczności z demonami. To może zrezonowac z pieczęcią i pośrednio na ciebie wpłynąć. Przynajmniej na czas spotkania. - Pokręcił kwiatkiem - Masz zjedz. - wręczył go eldarowi.
Anthrilien wziął do ręki kwiat, nie do końca pewien czy dobrze usłyszał
-Będzie ciężko, czasem wręcz przyciągam demony- odparł wpatrując się w kwiatek- czemu mam go zjeść?
- To przynajmniej postaraj się trzymać z daleka od tych najwyższych. Książąt. Zobrazuję ci spotkanie z nimi. Moja pieczęć to jabłko. Dla przykładu. O ile demony spowoduję pęcznienie jabłka aż do pęknięć i uciekania soku. Tak spotkanie z księciem, jednym z kilu, spowoduje natychmiastową implozję jabłka. Jasne. Tych unikaj. Kto wie co by się stało, lub w co byś się zamienił. A w sprawie kwiatka, a raczej Gadziego Ziela. Czemu nie?
Eldar zaśmiał się pod nosem, po chwili jednak ponownie spochmurniał
-Spotkałem już kilka książąt demonów w moim świecie. Pytanie jednak czym cechują się w tym świecie? Żeby uniknąć zagrożenia, muszę wpierw wiedzieć czego się wystrzegać.
- Tych badań nie prowadzę. Mają różne cechy, różne wyglądy. A jedyne czym emanują to czarną aurą. Plus tak jakieś dodatkowe efekty. Pytanie czy twoje demony są takie jak tutejsze? - Griss wrócił do wędkowania.|
-Nie, są wręcz niemal skrajnie inne. Poświęcone jednemu z czterech bogów chaosu, mają jego cechy. Tutejsze, w ogóle nie przypominają tych z mojego świata. Chodź miałem okazję spotkać demona wyglądającego zupełnie obco, jednak emanującego aurą z mojego świata.
- Słyszałeś kiedyś o Adaptacji.- Zapytał Yang - Możliwe że to co spotkałeś “znajomego” demona który także właśnie wygląda w tym świecie. Wszystko ma swoje dostosowanie do tego świata. Czasem bywa że w jednym świecie jabłko to jabłko a w innym jabłko chce się zjeść... - Delikatny uśmiech. - Mimo iż śmieszne to może być prawda. Nie martw się tutejsze jabłka to pożywienie, nie drapieżniki. Jesz ziólko? Jak nie to oddaj.
Szarpniecie wędki i w powietrze wyfrunął okoń wielkości przedramienia i na oko ważący z 2 kg.
Anthrilien spojrzał jeszcze raz na roślinę po czym ostatecznie włożył ją do ust.
-Więc jedynym ratunkiem pozostaje nieznany mag?- zapytał patrząc ostatni raz na zniamie, po czym zaczął z powrotem się ubierać.
Smak rośliny był paskudny. Kwaskawy i raczej mdły. Jednak efekt był baaardzo zadowalający i ciekawy. Całe ciało eldara przeszył delikatny dreszcze. Komórki organizmu zaczęły się nagrzewać a następnie ich samo regeneracja wzrosła do bardzo wysokiego poziomu. Każda komórka ciała reagowała, każda się regenerowała. Wszelkie zmęczenie ustało, a gdyby były jakieś rany najpewniej po chwili by znikły. Efekt jednak nie trwał tak długo. raptem parę, paręnaście chwil.
- Plotki mówią że to nie jest mag. I to mnie właśnie zastanawia. Musi to być więc przybysz. Tylko dlaczego nikt jeszcze o nim nie słyszał? I jak? - zapytał spoglądając na eldara po zjedzeniu kwiatka.
-Całkiem ciekawa roślina- odpowiedział- czy plotki, w jakikolwiek sposób określają gdzie mógłbym zacząć poszukiwania.
- Wiem to. Rzadka ale bardzo pożyteczna. - Uśmiech udanego eksperymentu. - Nie stery nic nie wiadomo. Będziesz musiał poszukać plotek. Sądzę że to będzie jak szukanie robaka na liściu w całej koronie drzewa. Jeżeli pozwolisz napomknę o zadość uczynieniu za pomoc. Jak się domyślasz lub też nie. Będę chciał byś zdobył dla nie pewną roślinę.
-Gdzie mam jej szukać? I po czym ją poznam?- odparł prorok obojętnym tonem. Sprawa pieczęci nieco się komplikowała, szukanie kogoś na podstawie plotek nie należało do najszybszego zajęcia.
- Na zachodzie w okolicy kraterów. Roślina, kwiat, a raczej kwiatostan jest niebieską kulką zrobioną z kolców. Niebieski kwiat i kolce. Łatwo zapamiętać. Tylko wpierw ostrzegę cię. Roślina po którą cię wysyłam należy do grupy “specjalnej uwagi”. Te rośliny są niezwykłe, niespotykane i co więcej bywają niebezpieczne. Wiec zapytam wpierw... jak z twoim wyciszeniem?
-Potrafię ukryć swoją obecność, w tym i aurę jeśli jej dotyczy Twoje pytanie.
- Raczej o spokój, skupienie i brak zbędnych myśli. Wyciszenie umysłu. Roślina której poszukujesz zowie się Włócznik. W przypadku zbliżenia się od niego wszelkiej maści intencji, drażliwych ruchów czy też energii wystrzeliwuje swoje kolce. Rzadko kiedy sporadycznie. W większości przypadków, pełną gamę. Kolce, a raczej kwiaty - pokazał palcami wielkość ok 3-4 cm i grubości 1cm. - zdolne są przedziurawić człowieka. Dlatego roślina specjalnej uwagi. Poza tym nic więcej nie potrzebuję. Jeżeli ci się uda w rozumieniu także przeżycia to potrzebuję tylko 1 egzemplarza. Więcej możesz sobie zachować dam znać gdy będę wiedział co z nim zrobić. A i jeszcze jedno. Kwiat reaguje nawet po zerwaniu więc “spokojnej drogi”. - Delikatnie drapieżny uśmiech, widać empiryczny badacz.
Prorok wypuścił powietrze ze zrezygnowaniem. Potrafił to zrobić, pozbyć się emocji i dostarczyć kwiat. Problemem były jednak potencjalne zagrożenia, które ewentualnie (a jak nauczył go ten świat, niemal na pewno) spotka. Dopiął pancerz runiczny, który w razie problemów powinien obronić go przed kolcami i zagrożeniami. Założył czarny płaszcz z ciemno niebieskimi zdobieniami i po chwili spoglądania w niebo, a raczej przebijające się promienie słońca, ruszył na zachód. Szedł przed siebie, co jakiś czas potwierdzając swoje położenie spojrzeniem w górę. Gdy w gęstwinie pojawiły się pierwsze oznaki zmiany terenu, usiadł na podłożu i chwilę medytował. Od tak, na wszelki wypadek dodatkowo wyciszył umysł. Po chwili wstał i ruszył dalej.
Szelest po lewej zbił go z tropu. Coś było w okolicy, coś dużego. Nie musiał czekać na odpowiedź.

Nagracuar szedł swoim kocimi ruchami obserwując eldara. Coś jeszcze było w okolicy. Coś mniejszego. kolejny szelest i z krzaków przed eldarem wyskoczyło maleństwo z okrzykiem “Mumba”.

Prorok stał i nie poruszał się. Dzierżąc włócznię w prawej dłoni oczekiwał rozwoju wypadków. Czy to dziecko właśnie zwróciło się do besti?
-Dziewczynko- odezwał się spokojnym tonem- co tu robisz?
- Mumba! - Odparła zakrzknieneim i pobiegła w stronę bestii rzucając się na nią. Chwilę starała zdaje się przewrócić kota większego ok 10-15 razy większego od niej samej. Efekt raczej znikomy. Kot pacnął dziewczynkę łapą przewracając na ziemię a później wziął delikatnie w zęby za kołnierz i zabrał w stronę obozu. Dziewczynka pomachała na pożegnanie eldarowi. Cóż... To las i jego dzieci.
Anthrilien przez chwilę patrzył, jakby z lekkim niedowierzaniem. Odwzajemnił machnięcie dłonią, a gdy zwierz z dzieckiem zniknęli z jego pola widzenia pokiwał głową. “Co jeszcze tu zobaczę’ pomyślał jeszcze chwile patrząc w gęstwinę. Odetchnął, zakręcił włócznią dla rozluźnienia ręki i ruszył dalej. Po kilku krokach dostrzegł cel swojej wędrówki.
Wysokie ziemne ściany porośnięte krzakami. To co było zwane Kraterami. Cóż z perspektywy ziemi to raczej wyglądało na zwyczajną ścianę , czy też górę. U podnóża jednej z zapewne kilku rosły poszukiwane rośliny.

Wyglądały jak dmuchawce na wietrze, z tym wyjątkiem że się nie rozwiewały. Eldar wyczuł obecność kogoś w tej okolicy. Nie mógł jednak stwierdzić czy to przyjaciel czy wróg. Z pewnością jednak nie była to bestia.
Prorok omiótł okolicę wzrokiem, samemu pozostając w gęstwinie. Postanowił poczekać jeszcze chwile aż aura ujawni swoją tożsamość.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 19-04-2014, 10:33   #16
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Obecność nie kierowała się w prost na niego. Raczej zmierzała w jego kierunku. Ktoś się zbliżał.

Nie było już wątpliwości jaka jest ta osoba.
Eldar zmrużył oczy. Ten człowiek kojarzył mu się z mężczyzną z cepem którego zabił w tym lesie trzy miesiące temu. Zapowiadało się nieciekawie. Prorok rzucił na siebie zasłonę i przykucnął, uważając żeby nie zahaczyć żadnej gałązki. Obserwował. W końcu to właśnie cierpliwi łowcy zasługiwali na nagrodę.
Wojownik wędrował. Dwa zagięte ostrza oraz katana przy pasie. A postura zwykła. To dopiero było by starcie, gdyby mógł widzieć niewiedzialne. Szedł zdaje się w stronę obozu. Przystaną jednak kawałek od kwiatów i anta wyciągnął mapę i sprawdzał swoje położenie. Był czujny, nazbyt czujny.
Eldar pozostał w bezruchu. Niemniej jednak był gotów by uderzyć lub bronić się w każdej chwili. Obecność mężczyzny nieco go zaniepokoiła. Nieznany wojownik usłyszał cichy szelest liści, jak gdyby coś się przemieszczało około pięćdziesięciu metrów w stronę przeciwną od proroka.
Natychmiast przywarł do ziemi i wsunął w dłonie dwa haki. Ich ostrza zaczerwieniły się od gorąca. Był dobry. Powoli wycofywał się do tyłu w stronę eldara. Zatrzymał się jednak po chwili w odległości raptem 3 merów od kwiatu i 4 od eldara. Kwiat nie znacznie się zakołysał. Silny wzrok Eldara dostrzegł że kolce, kwiatostanu skierowały się w stronę oponenta. Miał jednak na sobie pancerz.
Eldar poruszył nieznacznie ręką tworząc przed sobą kinetyczną tarczę po czym skupił się na kwiecie. Wysłał w jego stronę falę złych emocji, jednocześnie lekko podnosząc jego temperaturę. Mimo że wróg miał pancerz, to któreś z ostrzy wciąż mogło go zranić. Tymczasem gęste zarośla, tarcza ochronna i pancerz runiczny, zdawały się być odpowiednią ochroną. Szczególnie że był znacznie dalej od przeciwnika.
Kwiat zareagował natychmiast p otrzymaniu złych emocji. Podgrzanie nawet nie zdążyło zadziałać. Kwiat nie tyle wybuchł co wystrzelił wszystkie kolce prawie bezgłośnie. Chmara wirujących kolców wykonała swoje zadanie. Zaskakując Eldara swoja skutecznością, a może pewnym niedopowiedzeniem maga. Bo jak się okazało, kolce przeszły przez pancerz jak masło i wyleciały po drugiej stronie ciała. Niektóre tylko zatrzymały się po drugiej stronie na pancerzu. Kwiatostany nie były zbyt duże to też efekt ich ataku nie był zdumiewający. Ale ciało poprzebijane na wylot przez co najmniej 30 igieł nie mogło obejść się bez obrażeń. Co się tyczy eldara... Jego psjoniczna tarcza podziałała. W większym stopniu. Co prawda raptem kilka kolców przeszło na druga stronę ale unik i położenie sprawiły że nie otrzymał żadnych poważniejszych obrażeń. Kolka kolców pozostało wbitych w tarczę wiec Anthrilen mógł się dokładniej im przyjrzeć. Jedyne na co mógł narzekać to kolejne poszukiwania egzemplarza tutejszej flory. Jak widać nie rosły one w dużych skupiskach.
Prorok podniósł się i wciąż pod ochroną osłony zbliżył się do klęczącego mężczyzny. Wyciągnął rękę do przodu impulsem kinetycznym odrzucając rannego, tak że z hukiem upadł na plecy kilka metrów dalej.
-Kim jesteś?- usłyszał nieznajomy. Stanowczy głos dochodził ze strony przeciwnej do miejsca w którym stał eldar.
- Urg gher tche... Egh har mier. - Nie było jasne co powiedział, równie dobrze mógł strzępić język.
-Mów wyraźniej, to skrócę Twoje męki- dało się usłyszeć znów z innego kierunku.
- Piep... elf. W khe.. końcu was doriwemy. Ehe Was i waszą ehe tchee.... - Z ociężeniem poruszył dłonią w stronę podłużnego obiektu za pasem. Granata - identycznego jak jego poprzednik.
Reakcja Proroka była błyskawiczna. Kierowany odruchem wypchnął granat z dłoni przeciwnika w zarośla nim ten zdążył go odbezpieczyć. Siła uderzenia kinetycznego połamała mężczyźnie palce a może i całą dłoń. Chwilę później reszta ciała z impetem przywaliła w drzewo, obok którego niedawno wisiał owoc. Mężczyzna zawisnął w powietrzu.
-Kim jesteście- zapytał raz jeszcze eldar opanowanym tonem, chodź najchętniej zakończył by żywot przeciwnika.
- P..pier... się. - Nie mógł jednak wykonać żadnego ruchu. Mówić też nie chciał więc... cóż nie był nazbyt wiele wyjść.
Anthrilien zrezygnowany wyciągnął rękę w stronę rannego i bez zbędnych emocji skręcił mu kark. Równocześnie zwolnił nacisk tak aby ciało opadło na ziemię. Stał tak chwilę aby upewnić się, że mężczyzna nie ma tendencji do “nieśmiertelności” jak jego poprzednik.
Tym razem to był koniec. Widać obrażenie nie były tak delikatne jak się zdawało.
Eldar podszedł do zwłok i dokładnie je przeszukał. Był ciekaw cóż takiego mógł mieć na mapie martwy mężczyzna, jak i co jeszcze mógł mieć przy sobie.
Oczywiście ostał się granat, dwa szpony na łańcuchach oraz katana. W sakwie została mapa lasu z zaznaczonym dość niecelnie, jak sądził, obozem nieludzi. W torbie był jeszcze odręczny rysunek przedstawiający jakieś dziewczę. Zdawała się być podobna do Ewie, ale nie do końca. Była jeszcze sakiewka z dość ubogą zawartością monetarna raptem 10.
Wstał, uprzednio zabierając granat, mapę, rysunek oraz pieniądze. Ostrze nieco go zaciekawiło, jednak nie chciał się dodatkowo obciążać. Ciało, uprzednio usunięte od drzewa powoli się spalało.
-Rez. Znalazłem i zabiłem kolejnego nieprzyjaciela. Wiesz coś na jego temat?
- Hmm. No są upierdliwi. Wara mi stąd!... Sorka mam tu małe podchody z rycerzami... Tak coś kombinują co gorsza widzę że na dwa fronty... Jak nie z pustynia to od Targas. A masz. I co trza było zaczynać. Przekaż to Ewie ona coś wykombinuje. Bez odbioru osz cholera! - Głos umilkł.
Eldar niestety nie zdążył zaproponować pomocy nim Rezoner się “rozłączył”. Rozejrzał się po okolicy i ruszył dalej szukając kolejnych owoców.
Kolejne o dziwo dwa znalazł jakieś 500 metrów od poprzedniej pozycji. W lesie usytuowanym między dwoma ścianami. Rosły na środku ścieżki. Już nie używanej ścieżki. Przyszedł czas próby. Dwa blisko siebie więc trza być ostrożnym o wiele bardziej niż w przypadku pojedynczego kwiat. Ciekawe że eldar potrafi wyłączyć zupełnie wszystkie emocje i myśli.
Prorok odetchnął kilka razy i raz jeszcze oczyścił umysł. Wysięgnął dłonią i delikatnie dotknął owocu.
Wystrzał. Kolec rozciął mu policzek. Chwila zawahania. Błąd czy spontaniczna reakcja. Gdyby popełnił błąd już by raczej o tym nie myślał. Kwiatek się zachybotał i przestał. Widać reagują nawet na najmniejszy cień intencji. zaprawdę interesujące rośliny.
Eldar podniósł si. Nie ze strachu lecz chcąc rozważyć opcje. Oddech. Skoncentrował się i uniósł owoc wraz ze znacznym kawałkiem gleby na której rósł. Tym samym nie czyniąc mu żadnej szody i nie kierując żadnych intencji na niego.
Brak reakcji wskazywał na to że mu się udało. Co prawda kolce kwiatka zostały skierowane w jego stronę jednak nie reagowały. Cóż może wykonanie obiegowe ale skuteczne.
Eldar wciąż nie wyrażając żadnych emocji ruszył w kierunku wioski. Owoc lewitował około dziesięciu metrów przed nim.
Droga powrotna już szczęśliwie obyła się bez problemów. Eldar dotarł do strumienia. Griss właśnie zajmował się przygotowywaniem posiłku. Połów widać był udany, sum, dwa sandacze, okoń i węgorz. Dwa okazy powędrowały do prowizorycznej szałasowej wędzarni, reszta była opiekana nad ogniskiem. i wypchana, sądząc po zapachu, ziołami. Yanga nie było w okolicy. W samym obozie była grupka leśnych dzieci bawiących się z Mumbą, czyli jak już dane było poznać, Nagracuarem. Po obozie spacerowały różnej maści istoty.




Oraz niewielkie (wielkości stopy) których eldar o mało nie nadepnął, gdyby owe istoty nie odezwały się.

Anthrilien spojrzał na dzieci przyjaznym wzrokiem, w śród jego ludu był to dość rzadki widok.
-Przyjacielu- zaczął podchodząc do Grissa. Kwiat wisiał w bezpiecznej odległości tak by nikogo nie skrzywdzić- gdzie znajdę Yanga?
- W swej pracowni. - pomachał nad tlącymi się ognikami wędzarni. Zapach poruszył kubki smakowe eldara. Wskazał kierunek i wróżka siedząca na jego miejscu zaczęła lecieć w podana stronę.
- Fu cię prowadzi.
-Dziękuję- odpowiedział prorok kłaniając się delikatnie i ruszył za małą wróżką. Zaciekawił go zapach. Kilka razy miał okazję spróbować czegoś na podobieństwo ryby, co dotarło na Światostatek, sprowadzone przez kroczących ścieżką wygnańca. Smak tego jadła był jednak zbyt intensywny dla jego podniebienia. Ciekawe czy i tutejsze ryby smakowały podobnie.
Podążając za wróżką w stronę pracowni Yang-a widział jak cześć tutejszych obozowiczów odsuwa się od lewitującego kwiatu. Dzieci które chciały do niego podbiec sprawnie zatrzymywał ich pupilek, a raczej kocia niańka. Wróżka zdawała się nie mieć problemu z bliskością kwiatu. Tak tez po wejściu spiralnymi schodami w korony drzew dotarli do serca obozowiska i zarazem strefy mieszkalnej.

Stąd już bez większych problemow trafili do pracowni maga, gdzie też wróżna zawróciła uśmiechając się na pożegnanie eldarowi.
-Dziękuję- odparł z uśmiechem na pożegnanie po czym zapukał do drzwi. Kwiat znajdował się nad pustą przestrzenią aby chwilowo nikt nie mógł się do niego zbliżyć.
W pomieszczeniu pracowni znajdował się poszukiwany mag oraz znana już Eldarowi Ewie.

-Panienko Ewie- skłonił głowę na powitanie- przykro mi, że spotykam panią przynosząc złe wieści. Nim jednak powiem więcej. Yangu, mam Twój kwiat, znajduje się przed wejściem.
- Ach! Dobrze. Rozpocznę wiec w końcu moje badania. - Wyszedł przed laboratorium i spojrzał na podarunek. Chwila ciszy, głęboki wdech i ściął kwiat w połowie łodygi. Potem dość ostrożnym krokiem wniósł go do pracowni i osadził w wazonie.
- Tak... Piękny okaz.
- Cóż to za złe wieści przynosisz, Anthrilenie? - Spoglądając na włócznika i delikatnie szturchając koniuszkiem palców jego kwiato-kolce.
-Znalazłem to w rzeczach należących do jak mniemam zabójcy- odpowiedział wyciągając z większej sakwy mapę oraz portret przypominający Ewie. Po czym zademonstrował im znaleziska- to nie wróży nic dobrego.
- Hmm. - Mag tylko przelotem spojrzał na mapę i zdjęcie. Gdy odwrócił się do swojego badanego obiektu rzekł po chwili. - Mapa zdaje się wskazuje na tenże obóz. Choć nie do końca prawidłowo. Wcześniej weszli by na wilcze doły Gareta gdyby nie to żeśmy je zasypali dla własnego bezpieczeństwa.
- Faktycznie... - Dodała Ewie. - A kto to? - Przyjrzała się zdjęciu. - Ja? Nie... - Spojrzała pytająco na eldara.
-Dość podobna, zbieg okoliczności, lub błąd rysownika. Nie wiem. Sugeruję jednak byś zachowała ostrożność- odparł szpiczasto uchy.
- Dobrze zachowam.- Uśmiech podziękowania.
- Nie koniecznie błąd. - Dodał będąc odwróconym tyłem do rozmówców i pochłoniętym badaniami. - Jeżeli spojrzeć na strukturę tego świata wynikało by z niej że dwie identyczne osoby mogą w nim istnieć i nie mówię tylko o bliźniętach. Identyczne czyli te same lub co więcej te same z różnych płaszczyzn rzeczywistości lub też ich wymiarowe odpowiedniki. Na przykład wyobraź sobie samego siebie jak odpowiednik innej rasy czy też stojącego po innej stronie opozycji. Mimo iż takie rozważania we wszystkich światach nie maja racji bytu... w tym świecie ta niemożność może nie istnieć. - Odgłos pękania i stuknięcia. Na blat pracowni upadły dwie połówki kwiatostanu włócznika. - Ach idealnie!
- Zgłodniałam. Yang zostawię cię z swoim zajęciem. Zapach wędzenia jest bardzo kuszący. Dołączysz się? - Pytanie zadane do Eldara.
-Chętnie się skuszę- odparł uprzejmie Eldar- czy powinniśmy podjąć jakieś działania w sprawie osoby z portretu? Ta teoria zdaje się mieć sens, co nie zmienia faktu że zabójca znalazł się w tym lesie i kierował się w to miejsce.
-Hmm. Jeśli Yongaes ma rację. A zwykle ma. To... nie wiem. Zdaje mi się że owa osoba, czyli ja-nie-ja zmierza tutaj. Lub mnie, nas pomylono. Po proszę by ktoś z drugiego obozu był tutaj jako ochrona. Z ciekawości jak wyglądał ten zabójca? - Zapytała schodząc z koron drzew.
Anthrilien wykonał gest dłonią i przed nimi pojawił się obraz mężczyzny. Starał się zachować wszelkie proporcje i wygląd
- Przypomina wojownika z którym walczyłem trzy miesiące temu. Chodź był drobniejszy i słabszy od poprzednika.
- Bardlands... pustynni bandyci. Ale sami w sobie raczej nie maja powodu tu się zapuszczać. Hmm. Trzeba będzie to zbadać. Poproszę którąś z driad pomoc.
Gdy dotarli na miejsce zapach świadczył już o gotowości posiłku. Zapach zachęcił nie tylko tą dwójkę. Okazało się że jedzenia i tak wystarczyło. Każdy z “głodnych” przyniósł swoje znaleziska - owoce leśne, grzyby i drobne ptactwo. Tak też po chwili przygotowywań rozpoczął się wielki piknik. Ciekawym był fakt że posiadano tu ryż oraz ziemniaki, a nigdzie nie widać było pól. Nigdzie poza Osadą.|
Eldar ostrożnie próbował jadła które okazało się całkiem dobre. Podczas gdy mięso miało nieco zbyt intensywny smak dla jego podniebienia to ryby mu zasmakowały. Jadł powoli przyglądając się zebranym ludziom. Gdy zjadł ponowił temat
Dało się spostrzec jeszcze kilka postaci wcześniej niedojrzanych.




-Planuję wyruszyć na pustynię, mógłbym spróbować zbadać tą sprawę. Problemem jest jednak samo jej przebycie. Słyszałem, że przewodnik ma tu trafić w ciągu najbliższych dni. Do tego czasu pozostanę tutaj.
- Nie widzę przeszkód. - Odparła Ewie odbierając od Nuli miskę z płynem dziwnym aromacie.
- Ewie. Irsh ad’s eilen mir vid urgan han Rez. [Rez coś wspominał o problemach/starciach?]
- Tai dien iriat g’hokt. [Nie miałam od niego żadnych wieści]
Eldar wyczytał skrawki ich myśli dzięki czemu był w stanie domyśleć się tematu rozmowy.
-Również utraciłem z nim kontakt, wiadomo gdzie ostatnio się znajdował?- zapytał.
- Tam gdzie zawsze. - odparła ewei i przekazała otrzymane zdanie na język zrozumiały dla draiady.
- Wik it orten alat sievien
- Jak zwykle “za obozem w stronę Targas” - Przetłumaczyła choć nie był oto potrzebne.
- Co tam u Reza. - Zapytał kobiecy głos. Gdy eldar się odwrócił stała przed nim kobieta o długich brązowych włosach, spiętych w koński ogon za pomocą białej okrągłej spinki z otworem. Ubrana w dość luźne szaty mimo iż niezwykle pięknie były wyszywane. Emanowała od niej czerwona ciepła, gorąca aura. Oraz widocznym był jej duży brzuch. Nie było wątpliwości że była ona w ciąży.

- Yougan. Usiądź z nami.
Prorok skinął głową na powitanie.
-Właśnie usiłujemy do tego dojść- odparł odpowiadając na pytanie- może powinienem się tam udać? Jeśli coś jest nie tak nie powinniśmy zostawiać go samego.
- Poradzi sobie. - Odparła dość łagodnym głosem. - Jest z nim Skorpion. - Pogładzili swój brzuch. - A z resztą już nie takim wyzwaniom sprostał.
-Niesamowite jak wielką wiarę pokładacie w jego możliwości- uśmiechnął się eldar- jest aż tak potężny?
- Hi hi. - Zaśmiała się kobieta. - Tak jest. Ale jest też najbardziej odpowiednią osoba do tego. Najbardziej rozważny, najbardziej leniwy, najbardziej łagodny... Zawsze taki był. Ja z oczywistych względów nie mogę... - Pogładziła swój brzuch i napiła się dziwnego ziołowego naparu. Skorpion też nie jest odpowiedni. A z kolei cała reszta, bez obrazy, ale pojedynczo wiele by nie zdziałali.
Eldar uśmiechnął się w odpowiedzi. Skoro nie potrzebna była jego pomoc to pozostało mu jedynie czekać na przybycie przewodnika. Może przez ten czasu udało by mu się poprawić relacje z mieszkańcami. Następne dni minęły mu szybko. Poświęcił się medytacji oraz w miarę możliwości pomaganiu mieszkańcom. Aż do dnia, w którym przybył wyczekiwany człowiek.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 20-04-2014, 01:18   #17
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Erven
Chata samuraja nie wyróżniała się niczym niezwykły. Był wieczór nie było słychać odgłosów pracy. Na ganku siedziało dwóch mężczyzn. Obaj w zbrojach. Ten w cięższej medytował a w lżejszej z hełmem na kolanach, palił fajkę. Pod dachem zwisał nietoperz. Mężczyzna bez hełmu miał delikatną bródkę i wąsy - “pyszczek”, a włosy spięte w koński ogon. Były jednak stosunkowo krótkie.



- Witam panów - zaczął Erven podchodząc do dwóch mężczyzn w zbrojach - Szukam Samuraja w sprawie ogłoszenia. Czy dobrze trafiłem?

- Yhy. - Zamruczał lekko zbrojny puszczając dymka w stronę dwóch księżyców.
- Zatem, czy moglibyście mi panowie powiedzieć czego dokładnie mam szukać, jakie trofea i z czego zbierać? Nie będę ukrywał, jestem całkiem nowy w tym świecie i nie wiem za czym wypatrywać. - zapytał mlecznowłosy postacie okute w zbroje.

Medytujący nie reagował. Nietoperza też widać mało interesowały przyziemne sprawy. Jedyny, który widać był tym właściwym kowalem odparł:
- Tutejsze bestie zdają się mieć elementy... inaczej tego nie nazwę. Elementy, z których o dziwo da się zrobić coś pożytecznego. Przed trzema miesiącami dostałem fragment smoczej grzywy, jedno źdźbło. Ostrze które powstało jest wielce zadowalające. - dymek - Nie licz na zbroję bom ja nie płatnerz. Groty do strzał już lepiej. Jestem w głównej mierze miecznikiem. Poszukuj wiec różnych elementów tego pokroju. Cokolwiek uznasz za stosowne. I jeśli chcesz wieść możesz dalej ponieść. Może jakiś biznes z tego ukręcę. - Dymek i cisza. Konkretny facet.

- Dobra, czyli szukać ostrych elementów stworów i wszystko to co uznam za pożyteczne. Elementy pancerza istot raczej nie? Zobaczę co da się zrobić, poza tym potrzebuje przekuć mój miecz, wraz z przejściem do tego świata ładnie się postarzał, a jest mi cenny - powiedział wyjmując miecz z pochwy i pokazując go Samurajowi - ..da rade coś z nim zrobić? Odebrałbym jutro pod wieczór, pytanie tylko ile będzie mnie to kosztować?

Jedno spojrzenie na miecz. Nic więcej. Kolejny dymek w kształcie miecza. Talent.
-Pancerze nie, nie dla mnie. 10 monet. Jutro rano zgłoś się po odbiór. Przepalę i zakuję.

- Stoi, jutro z samego rana przyjdę po odbiór. Miłej nocy. - powiedział po czym udał się w kierunku dozorcy od mieszkań. Niestety niewiele, a raczej całkowite nic nie dało rady się utargować, za to za 100 monet miał własne cztery kąty, małe bo małe, klitka 3x3 metra ale zawsze coś. Załatwił też nocleg darmowy dla pozostałych towarzyszy po wytłumaczeniu całej sprawy z ich przybyciem. Na jedną tylko noc, ale zawsze coś i już był w drodze powrotnej do karczmy.

***
Przez sfatygowane drzwi robiąc większy krok na wyrwaną futryną wkroczył Erven i ruszył do lady spotkać się z towarzyszami.
- Mam dla was dobrą wiadomość, zarządca zgodził się przenocować was za darmo. - po czym zwrócił się do dziewczyny - Jenny, chcesz żebym się zajął twoimi zranieniami?

- Z chęcią złociutki - Jenny wstała od baru.

- To… świetnie. - odparł Nanaph, kierując spojrzenie w kierunku rycerza, który obiecał mu niedługo zaprowadzić go do strażnicy, celem pozyskania informacji.
- W takim razie proszę za mną. Nanaph, my widzimy się skoro świt co nie? - to powiedziawszy ruszył w kierunku z którego przyszedł.

- Ta. Swoją drogą, to miłe, że się o nas zatroszczyłeś - odpowiedział Gubernator, siedząc wciąż na miejscu - Gdzie mamy mieć ten swój kąt na jedną noc? –

- Zapytajcie zarządcę on wam wskaże nocleg, a barman lepiej wytłumaczy wam drogę do niego niż ja. - opowiedział szczerze mlecznowłosy.

- Nie zapomnijcie tylko o Lucasie - wtrąciła Jenny podążając za Ervenem.


Jenny, Erven

Szli tak drogą pare minut, później po schodkach, aż w końcu znaleźli się przed drzwiami które Erven otworzył dość solidnie wykonanym żelaznym kluczem i stanął z boku drzwi.
- Zapraszam do środka - powiedział do Jenny.

Dziewczyna wkroczyła do środka rozglądając się ciekawsko.

Spowite w półmroku wnętrze prezentowało kontury łóżka, szafy, szafki, małego stolika i dwóch zasuniętych krzeseł, a wszystko to zamknięte w przestrzeni trzech na trzy metry. Erven z kolei zapalał właśnie kaganek na stoliku rozświetlając nieznacznie otoczenie.

- Hm… poza typem mebli to wielkością niewiele się to różni od tego do czego przywykłam. Swoją drogą widzę, że aktywnie zadomawiasz się tutaj. Powiedz chciałeś się znaleźć w tym świecie, czy przez przypadek tu trafiłeś? - Jenny z uwagą obserwowała płomień znów uspokajając swoje nawyki.

- Trafiłem tu zbiegiem okoliczności, badałem właśnie menhir jak ten co mogłaś zauważyć na polanie, potem znalazłem się tutaj. Czy chciałem tu trafić? Cóż… - zamyślił się siadając na krześle przy stoliku - ...raczej chciałem się wyrwać z mojego świata, nie dosłownie, ale tak. - mówił to sięgając do torby i rozkładając jakieś zioła na stole i dwa płaskie kamienie.
- Jak to było z tobą? Chciałaś się wyrwać, czy…? – zapytał

- Nie wiem. Nie jestem nawet pewna w którym momencie to się stało ale ostatnie co pamiętam to mało przyjemna sytuację ze mną w roli głównej. Jednak tam nie było żadnych menhirów ani portali… to był dach, zwykła płaska powierzchnia - dziewczyna odłożyła gitarę na ziemie opierając ja o szafę.

- To musiało być zaskoczenie dla ciebie. Mam nadzieję, że przypadnie tobie ten świat, zdaje się być bardzo spokojny - Erven mówił patrząc na nią, lecz jego dłonie odliczały ilości różnych ziół które leżały przed nim, odrywając co młodsze pączki, kwiaty i liście. - Usiądź na łóżku, proszę, powiedz mi, mocno oberwałaś podczas potyczki?

Jenny zaczęła dotykać różnych miejsc na swoim ciele w zamyśleniu licząc ilość siniaków. Wyglądało to dość nietypowo, bo nie starała się ich rozmasować, tylko dotykała czubkami palców.
- Cztery poważniejsze obicia , trzy obtarcia i pięć zadrapań - skwitowała - no i jeszcze rana postrzałowa ale to wcześniej.

- Rana postrzałowa? Naprawdę wiodłaś ciekawe życie nim tutaj trafiłaś - powiedział z uśmiechem - Tak czy inaczej, będę musiał wmasować delikatnie tą mieszankę w obolałe miejsca, a żeby to zrobić będziesz musiała się rozebrać. Położysz się na łóżku? - zapytał odwracając spojrzenie na drzwi wejściowe.

- Em - Jenny zerknęła na białowłosego - nie przesadzasz aby trochę? Wystarczy, że ściągnę płaszcz - to właśnie zrobiła odsłaniając raniona i całe ręce na których już zaczynało być widać część siniaków i otarć.

Sharst się uśmiechnął widocznie te otarcia musiały się znajdować na rękach. Touchee.
- Moje niezrozumienie, dobra, pokarz co ci te pokraczne jaszczury zrobiły. - powiedział przysiadając się do niej z kamieniem z zieloną substancją którą powoli zaczął wmasowywać w otarte i posiniaczone miejsca.
- Masz naprawdę delikatną skórę, powinnaś na siebie bardziej uważać. - stwierdził po chwili zapoznawania się i opatrywania jej zranień

- Tak, tak wiem - Jenny odpowiedziała z irytacją jak dziecko odpowiadające rodzicom - nie mniej ta maść poradzi coś na to? - dziewczyna odwróciła się tyłem do mężczyzny i podsunęła bluzkę do góry pokazując wielki ciemnofioletowy siniak.

- Fiu… ładnie. - Nie usunie tego w jedną noc, ale zmniejszy obrzęk i przyśpieszy regenerację komórek - odpowiedział szczerze zanim zaczął rozmasowywać ostrożnie pokaźnych rozmiarów siniak.
- Jak się podoba pierwszy dzień w obcym świecie? Prawdę mówiąc jestem trochę w nim zagubiony i jeszcze nie wiem co będę robił tutaj, ale jestem pełen dobrej nadziei, ty?

Dziewczyna przymknęła oczy i skrzywiła się z bólu kiedy Erven zaczął zajmować się siniakiem.
- Nie wydajesz się specjalnie zagubiony. Byłeś już na targu, sprzedałeś rzeczy, zainwestowałeś w mieszkanie i na dodatek załatwiłeś reszcie osób… - powiedziała z lekkim powątpiewaniem - ale nie nie wiem co będę robić. Mam kilka pomysłów… na przykład Nanaph mówił, że idziesz sprawdzić jakąś jaskinię.

Erven się zaśmiał, fakt jak by na to spojrzeć w ten sposób to rzeczywiście nie wyglądał na zagubionego.
- Na zewnątrz mogę nie wyglądać, ale taka jest prawda. Jestem bogowie wiedzą jak daleko od Mistrza i domu, i nie wiem co będę robił w najbliższym momencie. Więc mam dwa wyjścia, jedno to siedzieć i nie robić nic, a drugi, to robić wszystko co przyjdzie mi do głowy, wtedy nie muszę myśleć o raczej patowej i samotnej sytuacji w jakiej się znalazłem. Prawda, kupiłem mieszkanie, ale to po to, żeby mieć jakąś namiastkę normalności w tym nielogicznym świecie którego nie znam. Jak to mówił mój mistrz: “W razie wątpliwości idź do przodu, bo inaczej zwariujesz”.
Sharsth wzruszył ramionami. Co więcej miał powiedzieć?

- No cóż… to faktycznie jest rozwiązanie. Ale z jednym się nie zgodzę. Nie jesteś sam. Wszyscy podzielamy los wpadnięcia do tego miejsca. No może świetlisty wiedział co robi ale wydaje mi się, że reszta nie miała tyle szczęścia - Odwróciła się do białowłosego z niewielkim ale ciepłym uśmiechem - ja nie zamierzam nikogo zostawić w potrzebie. A, jeszcze kolana sobie obtarłam - dziewczyna pochyliła się bardzie i zaczęła podwijać spodnie.

- Może masz rację? Tylko, tak prawdę mówiąc nie znam tych ludzi, może jutro się dowiem czegoś więcej o nich. Wspólne przygody w niebezpiecznym świecie ponoć zacieśniają więzy między ludźmi. - powiedział po czym zsunął się na podłogę i zaczął się zajmować je obtartymi kolanami
- Szkoda, że nie miałem czasu odnaleźć silniejszych ziół, może więcej szczęścia będziemy mieli jutro. Idziesz z nami badać krypty? - zapytał patrząc na nią z dołu.

- A co mam robić? Tutaj się nie zarabia na śpiewaniu jak u mnie. A skoro pierwsza potyczka z tutejszą fauną jakoś mi poszła to może i jutro też nie będzie tak źle? - Jenny uśmiechnęła się szeroko - dzięki, że zająłeś się… moimi ranami. Ciekawa jestem jak bardzo będzie to skuteczne w porównaniu do tych specyfików jakie miałam u siebie? - podniosła rękę oglądając miejsca w których białowłosy natarł ją maścią.

- Na pewno będziemy musieli poczekać na efekty do rana. Wiesz, dać im czas chwilę na zadziałanie - powiedział po czym usiadł obok niej obejmując ją nieznacznie ramieniem - Mam nadzieję, że poczujesz się lepiej, chcesz się położyć?

- Hmm… no niech pomyślę - Jenny przyłożyła palec do ust i z parodiowaną mina namyślania się kontynuowała - niech no ja się zastanowię… ok - po czym popchnęła Ervena by upadł na łóżko i sama położyła się obok.

Erven opadł na łóżko i chwilę później dostrzegł leżącą obok niego dziewczynę.
- Oh, naprawdę - odparł z komiczną miną udawanego zaskoczenia po czym obrócił się do niej, objął ją i przyciągnął do siebie nieznacznie samemu się ku niej chyląc tylko po to by złożyć na jej dolnej wardze drobny pocałunek zakończony delikatnym ugryzieniem.

Jenny uśmiechnęła się nieznacznie.
- To też jest pewien sposób na zwalczanie samotności - po czym podnosząc się lekko do góry oddała pocałunek, tyle że mocniej i głębiej. Jej dłoń powędrowała do twarzy mężczyzny i przesuwając się ku górze wplątała w śnieżnobiałe włosy.

- Mhm.. - wymruczał odwzajemniając z narastającą pasją pocałunek pozwalając swojej dłoni gładzić jej bok.

Jenny wygięła się w niewielki łuk zmuszając tym Ervena by mocniej przylgnął do niej. Po czym szepnęła przerywając pocałunek.
- Teraz mogę się zastanowić nad rozbieraniem - drapieżny i zadziorny uśmiech zawitał na jej twarzy.
***


Castell

Po kilku sekundach, gdy Jenny i Erven zniknęli za pozostałościami drzwi, Soren bez słowa wstał i podnosząc rękę na pożegnanie wyszedł przed karczmę. Przez chwilę można było zobaczyć że przygląda się tablicy ogłoszeń, ale po chwili najwyraźniej nieusatysfakcjonowany ruszył w głąb miasta.|
Castell idąc powolnym krokiem wdychał przyjemne, wieczorne powietrze. Przyglądał się pierwszym gwiazdom i dwóm księżycom.
-Zapowiada się całkiem przyjemna noc- wymruczał sam do siebie. Ruszył w kierunku, gdzie dostrzegł coś co wyglądało jak kuźnia. Nim jeszcze się zbliżył, zauważył dwóch odpoczywających zbrojnych. Nie miał jednak zamiaru zajmować im zbyt dużo czasu.
-Dobry wieczór Panowie- zaczął z uśmiechem, wchodząc na teren kuźni. Dobył zardzewiałego miecza, i zaprezentował go mężczyzną. Miecz nie prezentował się najlepiej. Mimo wszystko można było dostrzec kunszt osoby, która go wytworzyła. Rękojeść w raz z jelcem zdawały się być w najlepszym stanie. Na głowicy znajdował się herb najpewniej jakiegoś rodu. Sama zaś głownia, chodź zardzewiała zdawała się być bogato zdobiona, centrum zastawy pokrywały runy, w dziwnym, niezrozumiałym języku. Moc i sztych, chodź w złym stanie, wciąż były dość ostre.
-Potrzebuję waszych usług, by to ostrze odzyskało swoją dawną światłość- odparł- pieniądze nie grają znaczącej roli, jestem w stanie się o nie zatroszczyć.

Kowal rzucił okiem w stronę ostrza. Chwilę mu się przyglądał coś kalkulując.
- Wewnętrzny rdzeń jest uszkodzony. Mogę przekuć lub zrobić nową klingę. 15 monet. Jeśli tylko to. Jeśli runy są magiczne. A z góry zakładam że takowe mogą być. Musiał bym je na nowo wypalić. 90 do 100 monet oddzielnie. Jako że się w ich naturę nie będę zagłębiał. - Dymek.
Nietoperz zwisający pod zadaszeniem zatrzepotał skrzydełkami rozganiając obłok dymu, który najwidoczniej jemu przeszkadzał.
- Pierwsza opcja... na jutro był by gotów. Druga około 2 do 5 dni. Tym razem łącznie.
- Samuraju. - Kobiecy głos dobiegł z domostwa. W drzwiach stanęła różowo włosa.


Soren ukłonił się elegancko na przywitanie kobiety po czym zwrócił się do kowala
-Runy nie są magiczne, jeśli jednak byłaby taka możliwość, poprosiłbym o w miarę wierne odtworzenie, to pamiątka. Pieniądze przyniosę rano, przy odbiorze, jeśli Panu to odpowiada.

- Zdobienia i przekucie, stopienie... 40-50 monet zależy jak dużo wysiłku wyjdzie. Do południa powinien być zrobiony. Nie ma problemu.
Ciężko zbrojny westchnął. Widać zaczynał już przysypiać.

-Będzie nieco ciężej, ale do się zrobić. Dziękuję, zgłoszę się zatem w południe. Tymczasem życzę wam spokojnej nocy- dodał z uśmiechem i oddalił się od zakładu kowala. Ruszył przed siebie, zwiedzając miasto, w raz z jego zakamarkami. Zobaczył dużo szczegółów, przyglądając się ludziom jak i budynkom. W pewnym momencie wyczuł coś.. przyjemnego, czego wrażenie dochodziło z okolic karczmy. Skierował więc krok w tamtą stronę. Gdy dotarł jednak na miejsce, wszystko wydawało się być we względnej normie.|



Świt, kilka godzin później



Erven spał jak zbity i pewnie gdyby nie słońce jeszcze by leżał w objęciach snu. Tym czasem odbijając się od czegoś złośliwie pomimo zasłoniętych, acz lekko uchylonych, zasłon raziło go w oczy. Przeciągnął się leniwie patrząc na leżącą obok Jenny, czas naglił, a on jakoś nie był skory do wstawania. Jednak słowo było dane i trzeba było wstać. Wstał ostrożnie i powoli zaczął się ubierać, by w końcu usiąść na łóżku i pochylić się nad Jenny gładząc jej twarz i całując czule.
- Pobudka, nowy świt wstaje słońce. - wyszeptał tuż przy jej ustach.
- Bgfhrsbsaf? - wybełkotała nieprzytomnie otwierając oczy.
- Za pięć minut… - mruknęła odwracając się na drugą stronę - przecież występ przesunięto na popołudnie… - stwierdziła opatulając się mocniej kołdrą.

- Mhmm… - zamruczał cicho po czym pocałował skórę jej szyi zaraz pod uszkiem - ..umówiliśmy się na rano w karczmie, lepiej być wcześniej, zjemy coś.. co ty na to?

- Hmm? Karczmie? - nastąpiła chwila ciszy w której Jenny wyraźnie zastanawiała się nad sensem słów. Nagle podniosła się. Opierając rękoma o łóżko usiadła i rozespanym wzrokiem patrzyła przed siebie.
- No tak - skwitowała coś co tylko dla niej było oczywiste. Przeniosła wzrok na wysokiego jak dla niej mężczyznę.
- Z tobą z chęcią złociutki - uśmiechnęła się na jedną stronę - gdzie masz tubę oczyszczającą? Muszę się umyć.

- Jen? - zaczął od pytania Erven po czym pokręcił głową - Zaraz przyniosę wodę. - Powiedział wyjmując niską balię spod łóżka. - Mam nadzieję, że bracia zaopiekowali się Lucasem. Jak myślisz?

Jenny jeszcze chwilę wpatrywała się przed siebie z miną mocnego rozkminu. W końcu uniosła brwi.
- To nie był sen - stwierdziła - o matko - złapała się za głowę pochylając się do przodu. Przetarła twarz po czym przytomniej spojrzała na Ervena.
- Wybacz z rana nie myślę za bardzo - zmarszczyła brwi szukając czegoś po pokoju. Gdy odnalazła wzrokiem swoją bieliznę westchnęła - nie przemyślałam tego… nie kupiłam sobie bielizny na zmianę. Brr - zakryła się w końcu kołdrą i wstała.
- Mam nadzieję, że się zajęli jak nie to będą tego żałować… prosiłam ich o to.

- Na pewno się nim zaopiekowali - powiedział z lekkim uśmiechem mężczyzna - Poza tym, witam w krainie przytomnych. To jak, mam iść po wodę? - Zapytał sięgając po wiadro.

- Tak, chociaż sama się umyję skoro nie mam czystych ubrań. Dzień dobry - trzeźwy uśmiech zawitał na niewyspanej twarzy dziewczyny. Zanim mężczyzna odszedł Jenny złapała go za ubranie i pociągnęła lekko w dół. Inaczej nie była by w stanie dosięgnąć jego twarzy. Pocałowała go w policzek.

On natomiast w odpowiedzi wplótł dłoń w jej włosy i złożył drobny pocałunek na jej uszku tam gdzie zwyczajowo zaczepiony jest kolczyk i wyszeptał
- Niedługo wrócę. - i już był w drodze po wodę.


Bliżej nieokreślona ścieżka w Lofar, poranek



- Ou, witaj Soren! - zakrzyknął Nanaph z uśmiechem, gdy tylko wyszedł wraz z bratem z domku, i dostrzegł towarzysza. Christos nie dołączył do rozmowy, miast tego kierując się od razu w kierunku głównej bramy Lofar.

Soren Uśmiechnął się na powitanie. Wydawał się być w jeszcze lepszym humorze niż zwykle. Przybliżył palec do ust w uciszającym geście, po czym wskazał na śpiącego chłopca, który siedział mu na barana. Najwyraźniej zabrał go po drodze a chłopak zasnął. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie.

Nanaph widząc śpiącego chłopca, ściszył o kilka tonów głos:
- Zamierzasz udać się z nami dziś, do krypt, o których mówiły ogłoszenia w mieście? - spytał.

-Hmm? Chętnie, jednak mój miecz odbiorę dopiero w okolicach południa. Kiedy planujecie się tam wybrać?

- Już za kilka chwil… straż miała zapewnić nam ekwipunek, więc to chyba nie problem. Swoją drogą… - tu mężczyzna ściszył nieco głos, wskazując na Lucasa - co sądzisz o nim? –

-Jest naprawdę ciekawą osobą, tak wiele wściekłości w tak małym ciele….-odparł cicho lekko zamyślony- Nie lubię używać nie swojego oręża, cóż, w obecnej chwili nie mam wyboru. Chętnie do was dołączę.

- To zły znak. Ktoś o takich pokładach gniewu… może w przyszłości stać się niebezpieczny dla siebie i otoczenia. Zdaje się też mieć pewne… nadnaturalne zdolności umysłowe. Trzeba na niego uważać. –

-Cudownie nieprawdaż?- odpowiedział Castel, chodź można było odnieść wrażenie że mówi sam do siebie.- Przygoda w tym świecie może być na prawdę ekscytująca.

Gubernator nie odpowiedział, a kilka sekund później mężczyźni weszli do karczmy.


Christos

Christos doszedł przed główną bramę miasta, gdzie czekały jego “zwierzaczki”, po czym zagaił losowego strażnika:
- Byłby Pan skłonny odeskortować je do wejścia do pobliskich krypt? Będą nam one potrzebne do ich oczyszczenia, a nie chciałbym wywołać niepokoju w mieście… -
- Dobrze. - spojrzał dziwnie na jaszczurki to znów na wojownika. - Jeszczem nie widział by ktoś je oswoił... - skomentował.|
- Bo i o lepszych… treserów niełatwo. - skomentował tylko pomarańczowłosy


Karczma nad ranem



- Ja stawiam nam śniadanie i tak już wystarczająco mi pomogłeś. Musze się jakoś odwdzięczyć - mruknęła kobieta mimo wszystko ciągle pozostając we wspomnieniu niedawnego snu - i tak część tych pieniędzy to od ciebie.

- Zgaduje, że nie da się ciebie przekonać do podziału na pół? - zapytał z niewielką nadzieją Erven - Poza tym, zasłużyłaś na tamte pieniądze, pomogłaś mi je zdobyć jak by nie patrzeć.

- Aha, Kinemon też… w ogóle zgubiłam go po tym jak zawitaliśmy do karczmy… ciekawe gdzie się podział. No nie mniej, ty wybierzesz coś do jedzenia, bo ja kompletnie nie znam się na tym… i nie, ja płacę za całość.

Białowłosy westchnął co mogło wyglądać dość komicznie po czym zwrócił się do barmana.
- Dwa razy coś lekko strawnego, ale sytego. Do tego.. - zapytał Jenny - ..co chcesz do picia?

- Wodę, jest smaczna - oczy dziewczyny zaszkliły jakby naprawdę mówiła o jakimś przysmaku.

- Zatem postanowione, i wodę do tego poprosimy. - dokończył zamówienie.
- Znając życie pewnie niedługo dołączą do nas pozostali. - powiedział do Jenny - Im wcześniej zabierzemy się za badanie tych krypt tym lepiej. Nie powiem, mam dziwne uczucie co do tego.
- Właśnie, bo bym zapomniał.. - zwrócił się do barmana ściszając głos i kładąc na blacie dziesięć monet - ..szukam ludzi o specyficznych zainteresowaniach... magów ścieżki nekromancji.

Barman ściągnął 5 z nich i kazał Rose przygotować jakieś danie z przepisu na blacie kuchennym.
- Ogólnie to nekromancja jest negatywna. - Powiedział odkrywczo. - Nie wiem czy takowym się zajmują ale jest jeden poszukiwany prze Targas. Zdaje się że gdzieś w lesie na północy wschód od Lofar się zaszył. Z przybyszów też zdaje się ktoś być, lecz nie wiele o nim słychać widać grzeczny i cichy. Z czarodziejek, a raczej wiedźm... są trzy. Jedna w którymś z dywizjonów, a dwóch nie wiadomo gdzie. Pewne jest jedno w śród tej trójki jest “Czarcia Wiedźma”, bardzo wredna i niebezpieczna. Konkretniejsze wskazówki w Targas. Mimo iż to okres zbrojny to wszelka hołota i informacje mają tam wielki rozkwit. - Mówił pochylony nad blatem. Gdy skończył część wskazując na chwile przerwy udał się do kuchni.
Gdy wrócił razem z kelnerką podał zamówienie: Sałatka z pomidorami, ogórkiem, sałatą, rzodkiewką, marchewką na parze i serem wędzonym skropione wszystko sokiem z cytryny, oraz świeże pieczywo i twaróg. Do tego szklanki wody.

- Dziękuję, swoją drogą, widział pan może kiedyś takie monety? - zapytał Erven kładąc na stole antycznego srebrniaka. - Przyznam, że bardzo mnie interesują informacje o starożytnych jeżeli pan jakowe posiada.

- Pradawnych to ja tylko o bogach słyszałem. Ale są też legendy o Wiecznych. O nich jednak nie wiele opowiem. Do tego lepszy jest wędrowny bajarz.|
Do karczmy zawitali właśnie nowi przybysze.

Jej towarzysz w białym płaszczu i dobrej budowie ciała. Jednak jego twarz skryta była pod kapturem i niewiele można było dostrzec.
oraz dziewczę.

- Dziękuję. - odparła różowo włosa.
- Nie ma sprawy i tak było nam po drodze. Witaj Barmanie! - Zakrzyknęła z wejścia. - Piwo!
- Dobry dzień Akasjo. Asasynie. - Mężczyzna w płaszczu delikatnie skinął głową i udał się na drogie piętro gospody.

Po kilku chwilach do środka weszli również trzej towarzysze. Nanaph oraz Castell niosący śpiącego chłopca. Ten drugi ukłonił się na powitanie i po położeniu chłopca na krześle dołączył do pozostałych.

Nanaph nie bawiąc się w ceremoniały, dosiadł się do pary, i zaczął mówić, bardziej w kierunku Ervena, niż Jenny:
- Bry. Kończ to jedzenie, i powoli się zbieramy. Mamy przejrzeć jedną, dość długą odnogę tej skały, która jest tu obok, a raczej w mieście. To co tam znajdziemy, możemy zatrzymać. Dodatkowo, kapitan straży, Filip, zaoferował nam 50 monet na głowę, i nieco pomocnego sprzętu.

- Tylko zjemy, szkoda iść o pustym żołądku. - odpowiedział mężczyzna - Wiadomo coś więcej o tej odnodze?
- Tyle, że zbudował ją ktoś przed...lofarczykami. Można się spodziewać pułapek, dzikich bestii, i tym podobnych przyjemności… - stwierdził Gubernator.

- Brzmi obiecująco - odparł Erven z uśmiechem - Masz szczęście właśnie tu kończymy i będzie można się wybrać. Kto idzie z nami?

- Soren, ja, Ty, mój brat… - Nanaph spojrzał pytająco na Jenny, a potem na Lucasa.

- Tak, Jenny idzie z nami. - powiedział widząc pytające spojrzenie “Gubernatora” - Zatem chodźmy, małego weźmiemy ze sobą, szkoda go budzić.

Castell raz jeszcze wziął chłopca na barana. Najwyraźniej nie sprawiało mu to żadnego kłopotu. Cóż, był niemal dwukrotnie wyższy od chłopca.

Po krótkiej chwili cała kompania wyładowała się z karczmy, i poszła, za Nanaphem, w kierunku osławionych “Krypt”, gdzie spotkała się z Christosem i jego czterema jaszczurami.

Erven na chwilę zniknął im z oczu by wrócić z lżejszą sakiewką i mieczem u pasa.
- To jak, wszyscy gotowi? – zapytał

-Na to wygląda, chodź mam nadzieję że chłopiec się obudzi w razie gdyby miało dojść do jakiegoś starcia- odparł niebiesko włosy.

Wejście do krypty nie było zaskakujące. Kwadratowy otwór w kamiennej ścianie. Wymiary zbliżone do tych podanych wcześniej. Przy wejściu czekał już Kapitan Filip z paczką broni pochodni i zdaje się drobnym prowiantem.
- Sporo was. Jak to mawiają im więcej was pójdzie tym większa szansa ze ktoś wróci. He he. - ponury śmiech - Miecze 4, 5 pochodni, 6 Bochenków chleba, okrągły ser i 3 manierki wody. Mało, choć raczej powinno starczyć. Wchodzicie tym wejściem. W pierwszej sali są schody w dół i jakieś po prawo. Tam nei musicie iść. Tylko w dół.

- Nie ma co zwlekać - stwierdził Erven odbierając od kapitana manierkę, pochodnię i chleb który to powędrował do jego torby. - Im szybciej wrócimy tym lepiej dla nas. Zatem?
Castell dobył jednego z mieczy, które przyniósł strażnik. Było raczej średnie. Nienajlepiej wyważone i krótsze niż ten należący do niego. Sam używał mieczy półtorejręcznych, ten zaś był jednoręczny, cóż począć, całe szczęście i z takimi miał doświadczenie. Wykonał kilka cięć powietrza aby wyczuć broń. Dobrze że była chociaż ostra.

Pozostałe trzy miecze powędrowały do rąk braci. Nanaph dopytał jeszcze:
- Znalazłby się jeszcze jeden…? - z nieco zakłopotaną miną.

- hmm - zamróczał rycerz i odpioł od pasa swój - Identyczny co tamte tylko półtora ręczny i inny wygląd. I tak miałem się zaopatrzyć w nowy. Jak skończycie i wrócicie to kto nie potrzebuej niehc zwróci broń. Nie wypada bym rozdawal każdemu. Prowiant mozęcie zachować, tak jak i pochodnie.

-Naph, nie chciałbyś wymienić się ostrzem? Preferuje właśnie półtoraręczne, a tym łatwiej będzie Ci władać w ciasnym pomieszczeniu.

- Zgoda. - odparł Gubernator, oddając półtoraręczny miecz.

-No to komu w drogę temu czas. Muszę wracać do swoich zajęć. W nocy doszło do brutalnego mordu a wciąż jeszcze nic nie wiemy. Dobrej przygody! I postarajcie się przeżyć. - Machnął ręką na pożegnanie.

-Chodźmy więc- rzucił Castell, stojąc już w mrokach korytarza. Chował właśnie miecz, który również uprzednio sprawdził- nie traćmy więcej czasu.

Jenny nie skorzystała z miecza. Jednak na wzmiankę o brutalnym mordzie zerknęła w stronę strażnika. Już wiedziała czym się zająć później. Być może pomoc w odnalezieniu sprawcy opłacie się również pieniężnie.

Krypta

Pierwsi szli Soren w raz z Nanaphem, który niósł pochodnię. Niebiesko włosy musiał dość znacznie się schylić żeby nie uderzać głową sufit. Nie zrażony tym faktem, raźnym, luźnym krokiem parł przed siebie z mieczem schowanym u boku.

Drugi szedł Erven z wyciągniętym mieczem w gotowości, a który to zdawał się być opleciony cieniem podobnie jak i on zdawał się w półmroku, oraz Jenny ze swoją wierną gitarą. Schodzili tak w dół spiralnymi schodami. Jedno, dwa piętra by w końcu natrafić na prosty korytarz.

Straż tylną stanowiły jaszczury wraz z Christosem, niosącym śpiącego chłopca.

Jak zwykle po wejściu do zamkniętego pomieszczenia nieprzyjemne uczucie znikło. Nawet więcej, Jenny czuła się nawet bezpieczniej w wąskich korytarzach. W jej mniemaniu tuta wiadomo było skąd można było się spodziewać ewentualnego zagrożenia.

- P...Pa...Panienko Jenny, jeeeeeeesteś tu? - Powiedział ledwo co przebudzony chłopiec. Nie zdążył nawet otworzyć oczu.

Zaskoczona Jenny uniosła brwi i lekko drgnęła nie spodziewając się usłyszeć głosu chłopca.
- Tak, maluchu, jestem - spojrzała na Lucasa i kontynuowała ciepłym tonem - jak się spało?

- Nie chciałem zasnąć…Jednak nie wytrzymałem… Martwiłem się o Ciebie, nie przyszłaś do nas, Panienko Jenny...Bałęm się, że nas zostawiłaś… Że znów byłbym sam… - Odwrócił się w jej stronę.

- Niepotrzebnie w takim razie, jak widz... słyszysz jestem -Jenny poprawiła się - poza tym obiecałam, że cię nie nie zostawię. Nie znaczy to jednak, że będę non stop przy tobie - dziewczyna starała się wywalczyć w umyśle chłopca odrobinę prywatności.

- Nie potrzebuje oczu, by Cię widzieć, Panienko Jenny. Podobno ślepcy widzą inaczej, i jak tak dostrzegam Ciebie. - Chłopiec uśmiechnął się do dziewczyny, po czym wyciągnął do niej rękę. - Mam nadzieje, że dobrze Cię dostrzegam. Chciałbym to narysować… Podobno niektórzy tak pięknie rysują… -

Jenny przyjrzała się chłopcu z wielką podejrzliwością.
- Lucas… ty nie widzisz dzięki dźwiękom co?- wypaliła. Echolokacja nie była czymś jej nieznanym. Nie oczekiwała tego jednak po jakimkolwiek człowieku.

- Widzieć dźwiękom? Widzę Cie w snach, widzę innych, widzę ten świat, widzę las, czy nawet jabłuszka, nie wiem czy widzę je tak jak Ty, ale takie mi wystarczą, są bardziej realne niż to co… spostrzegam. Jak dotknę coś, to znam kształt, mogę wyobrazić sobie jak to wygląda. Wiem że trawa jest zielona, ale nie wiem czy ta zieleń jest taka sama jak twoja? -Chłopiec to zdanie wymawiał długo, starał się dobierać odpowiednie słowa, by móc jak najlepiej przekazać swoje myśli. Kiedy to mówił, jednak nie cofnął swojej dłoni.

Jenny podeszła w końcu bliżej chłopca by ten mógł ją dotknąć.
- Muszę ci powiedzieć, że ciekaw rzeczy mówisz. Zastanawiało mnie dlaczego znasz kolory. Więc i ty masz jakieś ponad naturalne zdolności - dziewczyna uśmiechnęła się i podała dłoń chłopcu.

Chłopiec uśmiechnął się do dziewczyny, mocno ją chwycił za dłoń
- Każdy człowiek ma jakąś zdolność. - Dziewczyna mogła poczuć się niepewnie, chłopak nie zmieniał wyrazu twarzy. - Każdy jest na swój sposób specjalny, każdy… Jest inny. - Lucas wyciągnął drugą dłoń do kobiety.
- Ale, ale… każdy czuje to samo, dlatego jesteśmy ludźmi! - Chłopak spojrzał jej w oczy. Jak gdyby chciał zajrzeć w głąb jej duszy. Albo do umysłu.
- Dlatego ludzie są tak niezwykli, a zarazem tak straszni… -

Jenny zamrugała zaskoczona. Ponownie. Ściągnęła jednak usta w kreskę i chwyciła chłopca pod ramiona.
- Złaź z Christosa. Masz nogi i umiesz chodzić - postawiła chłopca na ziemi ale nie puściła jego ręki.
- Będę cię prowadzić - dziewczynie zdało się, że to dobry pomysł. Z jakiegoś powodu poczuła się nagle jakby rozmawiała z jednym z tych wypranych z emocji ludzi. Ich oczy też zdawało się, że sięgały duszy.

- Gdzie byłaś wczoraj, Panienko Jenny? Byłaś obejrzeć miasto? - Powiedział chłopiec już spokojniejszy.

- Nie, byłam u Ervena - odpowiedziała Jenny co i raz patrząc pod nogi by przypadkiem Lucas się o nic nie potknął.

- Jenny, przepraszam Cię… Nie czuję się najlepiej.. h..h...heh… Przepraszam, Jenny… Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam...przepraszam...przepra… - Każde słowo było coraz cisze, aż wreszcie umilkł. - Jenny mogła poczuć coś nie tak, jak gdyby ktoś grzebał jej w umyśle.
- P...przepraszam, muszę odpocząć… Muszę usiąść, muszę, muszę… Usiąść… Muszę za...za...Usiąść….bić...usiąść, usiąść - złapał szybko się za głowę. - MMmmusze….

Jenny nie wytrzymała w końcu. Puściła chłopca i kucnęła przed nim łapią go za ramiona a potem twarz. Wejrzała w jego oczy z niepokojem. Mętlik myśli jakie miała w tym momencie przyprawiał ją o zawód głowy. Gdzieś pojedyncza zabłąkana myśl starała się wywiercić swoje miejsce pośród innych. Może to naprawdę była tylko i wyłącznie symulacja?
- Lucas, uspokój się - odważyła się w końcu powiedzieć.

Stojący tuż obok Christos, widząc zatrzymanie się Lucasa i Jenny, również do nich przykucnął, szybko sprawdzając podstawowy stan fizyczny chłopca - gorączkę, puls, i tym podobne. Nie odezwał się jednak.

Chłopak był niezwykle zimny, jego organizm mógł być wychłodzony. Tętno powolne.
- Jenny, nauczę Cię piosenki… - Zbliżył się do niej powoli.
- Piosenki...Piosenki, Arv Viner,uqar qwern uner Varylenar, qu Quentenar…- powtórz, proszę… to ładna piosenka… Ładna… Nie sądzisz? Znam Ją, z domu, to ładna piosenka, ładna, prawda? Z domu… z domu… Piosenka, zimno… śnieg… zimno…Zimno… Narzędzie… zły brat, więź, wzrok… piosenka, piosenka? Szczęście… - Spojrzał w stronę pomarańczowo włosego mężczyznę - Zły brat, narzędzie… zły… zły… narzędzie…
Jenny westchnęła ciężko. Chłopcu zdecydowanie coś było nie była pewna czy lepiej spoliczkować go by się otrząsnął czy spróbować innej metody.
- Ja myślę, że co innego zaśpiewam - powiedziała stanowczo i przysunęła mikrofon bliżej ust.
https://www.youtube.com/watch?v=ntBHj3-TC10
Gdy tylko padły pierwsze słowa, a melodia zaczęła układać się w całość, wokół Jenny pojawiło się delikatna pomarańczowa łuna. Każdy kto słyszał co śpiewała dziewczyna poczuł jak spływa na niego spokój. Podobnie jak tekst piosenki muzyka rozwiewała ponure myśli.

Chłopiec uspokoił się, jego oddech się ustabilizował. Początkowo ciężki, z czasem, przybrał normalne brzmienie.
- J..J...E...nny? Nanaph?...E..E...r...V...ee… Imię, imię na E...Erven….Jenny, Jenny… Znam… - Spojrzał w stronę kobiety… - Jenny…

- No już, już - przytuliła go mocno do siebie będąc przekonaną, że tak należy zrobić - spokojnie. Jestem tutaj.

- Jenny… Pomożesz mi wstać? Czuje, czuje się źle… - Wymamrotał ciężko.

- Hej, kto mi wczoraj mówił, że umie sobie poradzić? - zagaiła starając się podnieść chłopca na duchu jak i ogólnie - dajesz maluchu, wiem że potrafisz - uśmiechnęła się ciepło wstając razem z nim.

- Wszystko w porządku? - zapytał Erven przyglądając się zatrzymanemu pochodowi.

Lucas niemal natychmiast spojrzał w inną stronę, jak gdyby nie chciał spojrzeć na przybyłego.
- Dziękuje, Panienko Jenny, przepraszam za kłopot… Nie wiem, nie wiem co mnie napadło… Przepraszam! - Powiedziała sierota z wyraźnym dołem.

- Musisz być bardzo zmęczony… - stwierdził mlecznowłosy - ...chodźmy, bo nam światło w tunelu jeszcze ucieknie. - dodał z lekkim rozbawieniem.

“Zdrajca, zdrajca, zdrajca, zdrajca, nie chcę go widzieć, nie cierpię, zabrał, mi… nam, zabrał, odebrał!” - Erven zdołał usłyszeć niezbyt wyraźnie te słowa w swojej głowie. Napierały z wszystkich sił, były pełne negatywnych emocji.

Erven zamknął oczy i oparł się o ścianę starając się zlokalizować źródło obcej myśli tak jak idzie się po sznurku i zwija kłębek. Najpierw oddzielenie własnych myśli i emocji, potem powolne, ale skuteczne namierzanie.

“Cierpienie, zdrajca, zdrajca… zdraj...zd….Cierpienie, cier...cier...c….c…” - Negatywne emocje urwały się, jak gdyby łączność została przerwana. Tym razem uczucie było zupełnie inne, jak gdyby ktoś próbował wwiercić się w jego mózg. Nie zwracał uwagi na ostrożność, jedynie chęć wydobycia informacji.

Tsst! Erven przełknął przekleństwo i szybko skupił się na najgorszych wspomnieniach swojego życia starając się stworzyć prowizoryczną barierę i pułpkę dla obcego bytu który musiał być niedaleko. Przypominał sobie wszystko, uczucia, doświadczenia, odczucia z jednym celem, odciąć się od tego co ważne, a zamknąć napastnika w niekończącym się labiryncie.

Chłopak spoglądał w stronę Jenny, po chwili z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Patrzył pusto, było to inne spojrzenie niż zawsze. “Jenny, Panienka Jenny, skrzywdziłeś, mnie? Jego ?! Siebie?! Ją?! Teraz, muszę, muszę zniszczyć, swoją, swoją nadzieje… “ Do umysłu Ervena zaczęło zlatywać pełno obrazów, nie miały sensu, przedstawiały polany, wyspy, lasy, śmierć, zniszczenie, nowy świat, Jenny, a nawet samego Ervena, jednak były dziwne - zniekształcone. –

Będący w pierwszym szeregu Nanaph odwrócił się do drużyny z nieco pytającym spojrzeniem.
- Ervenie, wszystko… w porządku? - spytał niepewnie. Będące na tyłach jaszczury zaczęły się rozglądać, wydawać ciche, niespokojne dźwięki. Kłapały ustami, nieco śliny wyciekało im z ust, kapiąc na ścieżkę.

- Lucas? - Jenny potrząsnęła delikatnie chłopca.

- Wyjdź z mojej głowy… - zasyczał cicho trzymając się za głowę Erven. “Wyjdź z mojej głowy jadowity gadzie i wróć tam ską przyszedłeś”

- T..to boli...Jenny, ja… nie chce! - Wykrzyczał chłopak
“Twoja głowa, świadomość, śmierć, smutek… Pokaż mi wszystko, pokaż mi siebie samego, pokaż mi… Pokaż mi swój świat!- obrazy napływały, były coraz dziwniejsze - dziwne istoty, czy abstrakcyjne budowle.

Most myśli widocznie musiał być dwustronny, Erven zdecydował zmienić taktykę i zamiast tworzyć improwizowaną barierę zaczął się oblekać napływającymi obrazami starając się je zrozumieć i dowiedzieć jak najwięcej o tym czymś co go tak bezczelnie zdecydowało się zaatakować.

Niektóre nadal zostały niezrozumiałe, inne zaś zaczęły przypominać mu miasto, otoczone wysokim murem, padał śnieg… Nagle przerwała się ta wizja i zaczęła inna, widział las w którym się pojawili. “Umierasz...Czy przyjmiesz mój dar?”...”Dar?”... Znów zobaczył śnieżne miasto, wielki zamek, otoczony wewnętrznym pierścieniem murów, jednak oddalał się od niego, mentalna podróż trwała a On mijał to kolejnych ludzi. Aż wreszcie natrafił na najbiedniejszą dzielnice, brama miejsca była szczególnie duża z tej strony, jak gdyby chcieli odciąć się od biedoty. “Zawsze tam siedzi?”, “Nie wytrzyma już długo”, “powinniśmy się go pozbyć! Roznosi zarazę jakąś!”. - “śmierć, śmierć, samotność”.

Erven wiedział, że był z góry na przegranej pozycji i że nie ud mu się długo bronić przed bardziej doświadczonym bytem, ale to było tak jak z rozmową dwóch ludzi. Chcieć nie chcieć zawsze coś o sobie mówią i tak teraz przyglądał się wszystkiemu z boku chłonąc wiedzę i tworząc nowe wspomnienia w swoim umyśle z nimi związane. Szczypta po szczypcie poznawał ten byt wiedząc że i on go poznaje, kwestią tylko było ustalić jak wiele się dowie nim kontakt się zerwie.
Gubernator po chwili przyglądania się Ervenowi, złapał go za ramię, potrząsając go nieco:
- Żyjesz? Co jest? -
Christos w tym czasie spokojnie przyglądał się całej drużynie. Na wielu płaszczyznach.

Jenny była przerażona. Działo się coś co było poza jej wiedzą i postrzeganiem. Widząc jednak przed sobą chłopca zwijającego się z bólu a Erven również wyraźnie osłabł złapała chłopca i podniosła go.
- Wyprowadźcie go - wskazała na Ervena a sama biegiem udała się w drogę powrotną. Musiała przecisnąć się obok jaszczurów.

Gady wyszczerzyły nieco zęby na przechodzącą tuż obok Jenny z Lucasem, patrząc na nich niesympatycznie. Wydawało się, że w każdej chwili mogą stać się agresywne, pozwoliły jednak dziewczynie przejść.

Ta biegiem udała się w stronę wyjścia. Jedyne o czym myślała to to, że potrzeba jest jakiegoś medyka.
 
Asderuki jest offline  
Stary 20-04-2014, 01:38   #18
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
“Ervenie...Słyszysz mnie?” - Obrazy ustały, a słowa które usłyszał brzmiały jakby wypowiadał je chórek.

“Słyszę Cię, kim jesteś i jak śmiesz mieszać mi w głowie” odpowiedział w myślach Erven.

“Jestem tobą, jestem Lucasem, jestem wszystkim… Teraz jednak, twoją świadomością… Twój umysł to chaos, nie dzięki mej interwencji, albowiem jedynie spoglądałem nań jak obserwator...Ervenie...Ervenie…”

“Bredzisz Starcze” odparł młodzieniec używając tytuły jaki nadawało się niektórym inteligentnym bytom pogranicza “Naturą życia jest chaos, tylko w chaosie się rodzą nowe idee, nowe myśli i działania. Stagnacja jest matką powolnej śmierci, chcesz tego lub nie. Dobrze mi z chaosem który mam w głowie, podobnie i ty też masz chaos z tego co widziałem.”

“Jeśli chaos jest naturą życia, to czy śmierć jest w stanie skończyć ten nieład? Czy śmierć jest końcem? Czy Chaosem zwać można życie, albo jego ścieżkę? Czym jesteś by móc stawiać takie teorie?! Możesz jedynie przeżyć, możesz jedynie...umrzeć, ale czy znajdziesz spokój?

“Śmierć jest tylko początkiem końca i końcem samego początku. Jak śmiesz zadawać kłam mym słowom wiedząc, że życie jest pętlą której niewiele brakuje by ją zamknąć, zamknąć obieg życia, pozbawić cienia i skąpać w świetle nieskończonego zapętlenia skąpanego w mroku. Nie jesteś starcem, nie masz ich wiedzy, lecz śmiesz jak dziecko po omacku szukać prawdy gdy stoi przed twoim nosem. Życie to śmierć, rozkład i entropia. Kiedy zamyka się pętlę to wszystko przestaje mieć znaczenie, a ja ją zamknę, z twoją pomocą lub bez Bycie”

“Jesteś głupcem, wpierw mawiasz o życiu jak o pętli, zaś sam później sugerujesz o jej przecięciu, być może łatwiej byłoby nazwać ją liną, która zawsze ma swój koniec? Line można przeciąć tak samo, jak pętlę, a nie każde życie gaśnie od miecza czy choroby. Niektóre z tęsknoty, inne miłości… miłości… Wiedz jedno, chłopcze. Że żaden żywy nie zobaczy tego, co znajduje się po śmierci, a Ci którzy sądzą że panują nad śmiercią - głupcami zwać trzeba, ciało to nie życie… Zapamiętaj o tym, jednak jak z tobą? Czy jesteś w stanie stwierdzić że żyjesz? Czy posiadasz jakąś wartość?”

“Może i jestem głupi, jak zwać mnie chcesz, ale jestem człowiekiem i moją rzeczą jest być niedoskonałym dążącym do perfekcji, pełnym sprzeczności i sprzeczności się uzpełniających. Ciało to nie życie? Zgadzm się z tobą, zawrócić człowiek który przeszedł przez Zasłonę jest sztuką którą jeszcz muszę pojąć i pojmę, to tylko kwestia czasu. A teraz, wybacz, ale nie podoba mi się jak ktoś siedzi w mojej głowie i nawet nie raczy się przedstawić. Kim jesteś Bycie?” odparł w odpowiedzi Erven na pytania i oskarżenia w jego umyśle.

Jenny przestała biec. Zagubiona w swojej niewiedzy szła dalej w stronę wyjścia. Zawzięła się, że spróbuje czegokolwiek. Dlatego też zaczęła śpiewać. Tym razem nie było słów a sama muzyka. To jedyne co przyszło do głowy dziewczynie. Widząc że poprzednio pomogło to Lucasowi postanowiła spróbować jeszcze raz. Idąc śpiewała. Znów spowiła ją delikatna pomarańczowa łuna.

“Więc jednak nadal Cię to interesuje… Hah, być może będę w stanie Ci pomóc zrozumieć chociaż część rzeczy, przekazać Ci chociaż część mojej wiedzy. Oczywiście, nie za darmo… Mam małe wymagania, szczególnie co do dzieci...Wspominałem już, jestem tym czym się zajmujesz, jestem tobą jak i twoją pracą, twoim pragnieniem a być może...celem? “
Lucas nie reagował, cały czas patrzył w próżnie. Można było odnieść wrażenie że nawet nie oddycha?

“Co oferujesz i co żądasz?” Zapytał w umyśle Erven ostrożnie dobierając słowa, przypominało mu to sytuację sprzed laty “I jak się zwiesz, imię mieć musisz, to pewne”

“Mam wiele imion, jednak One nie są ważne, prawda? Niestety, nie dam rady zabrać Ci czegoś konkretnego, aczkolwiek być może pomogę Ci to odzyskać, jest to podstawa by móc kontynuować. Jak na razie nie różnisz się niczym od tego, czym się zajmujesz. Jednak wpierw musisz udowodnić swoje intencje. Dam Ci pewną dowolność, od tak będzie ciekawiej. Pierwszy wybór, odetniesz palec swojej kobiecie, ulżysz w pewien sposób chłopakowi. Drugi, zabijesz kogoś, kogokolwiek w otoczeniu dzieciaka. Interesuje Cię ta propozycja?”

“Wiele jest stworów na tym świecie które zabiję, więc biorę tą drugą opcję, jest najbardziej naturalna” odpowiedział Erven czując dziurę w logice Bytu.

“Pamiętaj, kogoś oznacza człowieka. Zwierzęta to nie istoty które są warte tej oferty. Nie wiem jak w twoim świecie pojmowani są ludzie, jednak wiedz - że u nas są najcenniejszymi istotami, w końcu kochamy ich - prawda?”

“Człowiek też zwierzę” odpowiedział mentalnie wzruszając ramionami “Jak będzie sposobność i powód by zabić zabiję. Prędzej czy później będzie z nami i Lucas którego ciało jak mi się zdaje opętałeś.”
“Ciało? Nadal nie rozumiesz, ten chłopak nadal posiada swoją wole, a nie jesteś osobą którą szczególnie lubi. Ktoś go budzi, jeszcze się spotkamy, chłopcze… “

“Niech tak będzie.” odparł tylko Shrasth powoli zaczynając być znużonym prowadzoną rozmową.
Połączenie zerwało się. Jedyne co po nim pozostało, to strzępy wspomnień.
Dźwięk śpiewu, przebudził chłopaka. Był w ciężkim szoku, zagubiony..
- P..Panienko Jenny! - wykrzyczał.

- Lucas - Jenny przerwała śpiewać. Postawiła dzieciaka na ziemi - Co się stało? Jak się czujesz? - pytała zakłopotana.

- Dziwnie…Czuje… smutek, samotność, śmierć… Boję się go… Naprawdę się go boje… - Powiedział spoglądając w stronę Jenny - Nie chcę znów tego czuć…

- Kogo się boisz? Możesz mi powiedzieć, może uda mi się coś zrobić?

- Białowłosego mężczyzny, nie chcę być w jego pobliżu, jego woń jest dziwna… smutna… Nie jest moim przyjacielem…

- Białowłosy..? Chyba nie mówisz o Ervenie?

- Jak mleko, mleko jest białe, prawda? Nie wiem skąd wiem, ale czuje. Ma włosy, jak mleko, białe...białe mleko, od krowy… - Uśmiechnął się, raczej z bezradności.
- Nie chcę iść do niego, Panienko Jenny… Gdzie jesteśmy?! To nie jest karczma, prawda?! Jesteśmy na dworze?!

- Owszem jesteśmy na dworze… naprawdę nic nie pamiętasz? Obudziłeś się jeszcze jak byliśmy wewnątrz katakumb…

- Katakumb? Co to są katakumby? - Spytał wyraźnie zaciekawiony
- To jakieś miejsce spotkań, coś jak targowisko? Czy może kościół.

- Znaczy czekać, nie katakumby, krypty… to chyba takie nieprzyjemne miejsce. Jednak poszliśmy zrobić jedno zadanie. Za każdego kto się nim zajmie miała przypaść 50 monet. Miałbyś własne pieniądze.

- Nie chcę tam wchodzić… Chciałbym wrócić do miasteczka. Możesz mnie tam zabrać, Panienko Jenny.

Jenny cmoknęła odrobinę niezadowolona.
- No dobrze, tylko powiem reszcie, że odprowadzę cię. Poczekaj moment - dziewczyna podbiegła kawałek w głąb korytarza.
- HEJ! - krzyknęła mając nadzieję, że ja usłyszą - NIE IDĘ Z WAMI!

- Dziękuje… Panienko Jenny! Będziesz mogła tu wrócić, po prostu muszę się chwile przespać…- powiedział nieco zdołowany.

- W porządku - powiedziała gdy już dotarła do chłopca - możliwe, że zajmę się czymś w mieście. Zainteresowała mnie jedna sprawa.

Dziewczyna zrobiła krok na przód. A później był dziewczęcy pisk i cisza. Hmm. Widać ktoś aktywował zapadnię.
Chłopiec został sam, a Jenny miała długą przejażdżkę w dół krypty.

- Panienko Jenny? Panienko Jenny? Jest pani tutaj?! - Dźwięk który usłyszał nie spodobał mu się, chłopiec padł na kolana i ręką zaczął sprawdzał podłoże, czy niema przed nim żadnej przepaści.
- Jenny?!

Żadnej przepaści żadnej osoby w okolicy.

Chłopiec skrzywił nieco usta. Spał kiedy zbliżali się do tych krypt, nie zna drogi powrotnej. Być może był w stanie wyczuć cokolwiek, w tej okolicy, może jakieś duchy… w końcu to krypta.

Najbliższa okolica była pusta. Dalej była oddalająca się grupa.


Jenny w krypcie


Długi spadek w dół. Dziewczyna szorowała tyłkiem po ścianach kamiennego komina. Później były mokre ściany i pupa to odczuła. A na końcu zjeżdżalnia zaczęła się prostować ku górze aż wreszcie Jenny wyleciała z tunelu. Hmm. Brak oparcia wskazywał pustkę. Czyli wyleciała w powietrze. Spadem bezwładny. Bah. Miękko! Dzięki bogu piasek.

Jenny odkaszlnęła kilkukrotnie plując piaskiem na lewo i prawo. Kilkukrotnie sprawdzała czy aby na pewno nic nie widzi. Jednak przed nią była tylko ciemność. W końcu dostrzegła coś, jakąś przerwę w ciemności, dziwny kształt sugerujący, że tam gdzieś jest źródło światła. Wtedy też wstała i powoli z rękoma wyciągniętymi przed siebie stawiała krok po kroku w tamtym kierunku. W głowie dziewczyny pojawiła się myśl, że tak właśnie musi czuć się Lucas.

Potkniecie i sturlanie się po dużej kupie piachu. Coś zaświeciło. Hmm. Jakieś drobne owady latały w powietrzy delikatnie połyskując. Marne światło oświetlało tylko najbliższą ich okolice. Naprawę najbliższą. Odgłos szurania i sypania piasku.

Jenny chwilę przyglądała się w zachwycie drobniutkim zwierzątkom. Dobiegł do niej dziwny dźwięk który nie pasował do otoczenia. Strach sparaliżował kobietę, która nie wiedziała co zrobić. Nie miała czym sobie poświecić. A łapanie robaczków było nie do zrobienia teraz. Zawzięła się jednak w duchu i wsłuchała w odgłos by sprawdzić skąd dobiega. Odwróciła się w tamtą stronę i wrzasnęła z całych sił.

Fala trafiała na piaskowy nasyp unosząc chmarę kurzu i co gorsza ogłuszając dziewczynę. Zamknięte pomieszczenie! Szczęściem się nie zawaliło. Ogłuszająca cisza. I delikatny brzdęk. Zaczynało się robić jaśniej. Dlaczego? Robaczków co prawda pojawiło się więcej ale przecież ich światło nie było takie mocne. Coś złotego błysło na ściany pomieszczenia. Piasek zaczął opadać i... ukazał co znajdowało się pod nim. Złota góra, na piasku lecz złota... Światło świetlików odbijało się od złotych monet, zakurzonych złotych pucharów, misek i innego bogactwa, tym samym rozświetlając pomieszczenie.

Jenny ponownie zakrztusiła się pyłem i piaskiem a potem ponownie pluła nim na lewo i prawo. Zachłysnęła się powietrzem na widok bogactw. Wstała z ziemi i ostrożnie podeszła do oświeconego miejsca. Odwróciła się jednak na chwilę by zobaczyć czy przypadkiem nie ma za nią tego czegoś co szurało. Teraz miała w końcu źródło światła.

Z góry leciały strumienie piasku jak w klepsydrze. Zapewne z wyższych pięter. Kilka monet ze stosu się zsunęło. Coś zaszurało i kolejne monety stoczyły się ze złotych hałd. Zawył podmuch wiatru. Z każą chwilą pył opadał i robiło się coraz jaśniej.

Jenny usłyszała także okrzyk z góry, choć niezbyt głośny, zapewne ze względu na odległość:
- Jenny, jesteś tam?! –

Dziewczyna odwróciła się w kierunku odgłosów.
- TAK! - odkrzyknęła nie bardzo wiedząc w którą stronę. Nie widziała gdzie wypadła.

Pył już całkiem opadł i teraz dziewczę mogło rozejrzeć się po sali. Jednak po chwili zastanowienia stwierdziło że to był zły pomysł...


Jenny przypomniała sobie moment w którym mówiła Nanaphowi, że nie ma ochoty spotkać smoka. Jej dolna szczęka opadła a serce niemalże stanęło. Przełknęła ślinę. Po kilku głębokich wdechach cichutko zaczęła nucić sobie melodyjkę pod nosem. Tak dla otuchy, dla uspokojenia. Skoro smok nie obudził się wcześniej kiedy krzyknęła to teraz chyba nie powinien. Tak jak wcześniej pomarańczowa łuna owiła postać kobiety. A co gdyby tak uśpić smoka? Tak by na pewno się nie obudził? Jenny podjudzona swoją piosenką zaczęła kroczyć po sali szukając jakiegoś wyjściu. Jednocześnie nie śpiewała niezbyt głośno pieśń która normalnie usypiała by ludzi. W duchu liczyła, że to coś da.

Wyjście było na przeciwko głowy smoka. Powiew ciepłego wiatru a raczej wyziew z nozdrzy smoka przeszedł po plecach Jenny. Otwarte smocze oko spoglądało na nią, a ogon delikatnie się poruszył. Większych ruchów jednak nie było.

Jenny na chwilę zwątpiła jednak będąc ciągle na pod wpływem własnej melodii nie przerywała śpiewać. Patrzyła wprost w oko smoka. Sytuacja w jakiej jej znalazła była dla niej tak absurdalna, że nie szkodziło jej próbować czegokolwiek. Najwyżej będzie musiała jakoś wdać się w walkę.

- “Hmm”. - Dziwny glos w umyśle Jenny. Co dziwniejsze słyszała swoja melodię z innej strony. - “Człowiek. Ludzka.. Kobieta. Hmm”

- Jestem Jenny, zwą mnie Scarlet Star. Miło mi - pokłoniła się przed smoczą głową. To coś gadało, więc było rozumne. Może jeszcze przeżyje?
- O wielki panie tego miejsca, właścicielu bogactw, przybyłam do ciebie aby zagrać dla ciebie melodię.

- “Melodię? Jakiś instrument może posiadać ta człowieczyna. Harfę?” - Westchnienie na znak zgody. Zapewne?

- Och nie! mam coś znacznie lepszego! Tego instrumentu ponoć nie ma w tym świecie, więc być może usłyszysz coś nowego - Jenny nie bardzo wierzyła w to co robi ale cóż, do odważnych świat należy.
- To specjalnie dla ciebie, dedykuję ci to - wyszczerzyła się w drapieżnym uśmiechu i zaczęła występ.
https://www.youtube.com/watch?v=lIUWL7PyTG0

Pierwsze nuty i wysokie tony wystarczyły by smok bardzo nieładnie się skrzywił.
- “DOŚĆ!” - Zagrzmiało i smok wysunął się ze swego legowiska. - “ co to za przerażające dźwięki”. Stanął dumnie spoglądając na malutka człowieczynę. - Uoooh! - Zwinął przeciągle a z między zębów wypadła jakaś drobna kość.

- A phi! Zero poszanowania dla sztuki! - zakrzyknęła Jenny - jak się nie podoba to trzeba było nie zapraszać! - w tym momencie dziewczyna dostrzegła kość wypadającą spomiędzy zębów smoka. Ściągnęła usta.
- No dobra, a tak na poważnie jak stąd wyjść? Bo zgubiłam się… i… eee… no. Hmm… - zastanowiła się nagle głośno Jenny.
- Ty chyba masz stąd jakieś wyjście? Bo taki duży, wspaniały smok jak ty to chyba masz jakieś wyjście na wolność?

- “Ja dumny smok nie potrzebuje wyjścia. Sam je tworzę.” - Jenny spojrzał kotem oka na czarny otwór w ścianie będący wcześniej zauważonym wyjściem. Był mały o wiele mniejszy od smoka.

Jenny rozejrzała się dookoła.
- Hmm.. uwięzili się tutaj? Bo nie widzę, że nie ma tu innego wyjścia poza tym….. szlachetny smoku. Czy mogę poznać twoje imię?

- “Nikt mnie nie uwięził. To MÓJ dom. Dlaczegóż mam ci je zdradzać człowiecze.”

- Bo ładnie proszę? Ja się tobie przedstawiłam - stwierdziła krótko Jenny - po prostu dziwę się, że siedzisz tutaj sam, nie masz jak stąd wylecieć by pozbierać więcej skarbów. Po prostu mój mały móżdżek nie potrafi pojąć dlaczego taka majestatyczna istota nie pokazuje swojego piękna i dostojeństwa światu.

- “Bo świat jest zły. To nie mój swiat. Inaczej pachnie. Hmm. Zapamiętaj wiec Jestem Fengraherm. Ludzkie dziecię zwane Jenny. Hmmm Kobieto. Po co tu przyszłaś?”- Ułożył się na gurdzie złota.

Jenny kilkukrotnie powtórzyła pod nosem imię smoka nie tylko z powodu trudnej wymowy ale i by zapamiętać.
- Wspaniały Fengrahermie przybyłam do tego miejsca by je zbadać. Również jestem nie z tego świata i by w nim przeżyć potrzebuje pieniędzy. Ostatnie czego się spodziewałam to to, że spadnę wprost na twoje legowisko. Nie miałam w planach ciebie obudzić. Jak chcesz umiem grać na innych instrumentach… skoro nie podoba ci się moja gitara - Jenny zastanawiała się czy poza wyjściem z tego żywo może liczyć na inne profity.

- “Hmm. RRR. A więc jak każdy przyszłaś przybyłaś po moje skarby... Tak jak ci inni z góry ” - Podniósł swoją głowę spoglądając w sufit. Widać widział lub czół obecność innych. Ogon smoka poruszył się po złotym nasypie i podsunął się w pobliże dziewczęcia. Zawieszana była na nim Lira. Instrument z czystego złota.
”Graj. Daje ci szansę ludzkie dziecię... ” Jego język przejechał po ostrych ja brzytwa zębach. Rozłożył się wygodniej na kupie złota i zamknął ślepia.

- Nie wydaje mi się by ktoś o tobie wiedział… - zaczęła Jenny ale posłusznie odebrała harfę. Szkoda by było umrzeć zjedzoną przez smoka. Dziewczyna przez chwilę trzymała instrument w ręku. Gładziła go zarówno podziwiając jego kunszt jak i poznając dokładnie technikę grania na nim. W końcu złapała ją pewnie i zaczęła szarpać pierwsze nuty. Początek nie był najlepszy, odrobinę mechaniczny ale jak palce przyzwyczaiły się do liry muzyka sama zaczęła płynąć.
https://www.youtube.com/watch?v=apNvfoy56kE

- “Hmm. Ta muzyka jest kojąca. Aaaaach.” - Ziewniecie.-”Graj jeszcze...”

Jenny wygrzebała z pamięci jeszcze jeden utwór i kontynuowała występ.
https://www.youtube.com/watch?v=CzFltOLHM7g
Jenny zastanawiała się czy smok naprawdę zasypia czy robi sobie z niej żarty.

Chrapniecie. Dziewczę postanowiło więc nie budzić już gospodarza.

Oczywiście Jenny przeszło przez myśl czy by przypadkiem nie wziąć odrobiny skarbu. Ostatecznie zadowoliła się tylko lirą którą nomen omen dostała od smoka. Dlatego też powolutku i bardzo ostrożnie wycofała się do wyjścia. Gdzieś w duchu pozostawała dziwna chęć poznania bardziej Fangraherma. Absurdalna ciekawość dotycząca istoty tak bardzo bajkowej w jej świecie. Może nie powinna nikomu mówić o tym miejscu?

Wyjście było ciemne. Zero światła. Ale widać dziewczynie dopisało szczęście. Lira, podarunek od smoka emanował delikatnym blaskiem, nie była to latarka ani lampa ale dawała wystarczającą ilość świata by moc poruszać się 2 kroki na przód, bez przeszkód o potkniecie się.

“Ciekawe co jeszcze mnie spotka?” - zastanawiała się Jenny. Zwiała z groty smoka nie myśląc nawet o zabrania ze sobą czegoś świecącego. Kobieta przygryzła dolną wargę i z wystawioną lirą przed sobą szła i szła i szła. Drepcząc niewiele szybciej niż ślimak wytężała wzrok by przypadkiem nie wpaść na wystający kawałek podłogi, a i tak udało jej się potknął kilka razy.
- Naprawdę przydała by mi się pomoc. Czuję się żałośnie - powiedziała na głos i od razu umilkła czując jak bardzo głośne to było. Mimo tego, że nie krzyczała.

Komnata smoka była już daleko za nią gdy natrafiał na schody prowadzące na górę. Innej drogi nie było. Schody ponownie ciągły się metrami aż w kocu trafiał do większej sali. Schody wychodziły przy ścianie. A olbrzymia sala biegła w dal po przeciwnej. Idą w jedyna dostępną stronę dziewczę wspięło się na podwyższenie na środku sali. Stało tam wielkie kamienne siedlisko. Tron.

Wraz z odrobina światła padającego od lity zareagowały świecące kryształy w miejscach okiennic. Słychać było szmer. Coś było w sali.

Jenny tym razem postanowiła nie powtarzać numeru z okrzykiem. Wolała widzieć przeciwnika dlatego też odczekała chwilę by w pomieszczeniu pojaśniało. Jednocześnie odwracała się wokoło by może dostrzec na co tym razem natrafiła.

Cóż.. tego się spodziewać nie mogła. Tego nie było w jej świecie.

Garstka 10 szkieletów poruszała się po sali szurając odnóżami. Targali swe miecze i łuki po ziemi.

Jenny się skrzywiła a potem ostrożnie odłożyła lirę na stojący obok tron. Nie sądziła by tym razem mogła coś poradzić gadaniem lub graniem. Gitara powędrowała do rąk. Nerwowo rozglądając się dziewczyna zastanawiała się czy nie lepiej poczekać. Z tyloma przeciwnikami może sobie nie poradzić. Trzeba zacząć od tych co mają łuki. Jenny poprawiła mikrofon przy ustach zamruczała krótką melodyjkę i trzymając gitarę za gryf rzuciła się na najbliższy szkielet z łukiem. Zamachnęła się gitarą a części przeciwnika porozdzielały się na części. Wtedy też reszta umarlaków zareagowała. Miecze podniosły się do góry, a łuki napięły. Jenny rzuciła się w stronę tronu chcąc osłonić się przed strzałami. Jedna ją drasnęła inna boleśnie wbiła w ramię. Jenny krzyknęła. Najpierw normalnie a potem tak, że część atakujących ją z mieczami poleciała do tyłu rozsypując się. Jenny usłyszała głośny trzask z góry.

Na górze


- Moja głowa.. - wysyczał Erven powoli odpychając się od ściany i stając na równe nogi - ..długo byłem nieprzytomny?

- Kilka chwil… - odpowiedział mu głos Gubernatora - Co Cię… zaatakowało? –

- A gdybym to ja wiedział, ktoś chciał grzebać mi w głowie, ale go powstrzymałem.. –
odpowiedział z wyraźną niechęcią.

- Duch zawiści…? - rzekł ni to do siebie, ni to do Ervena mężczyzna.

- Zawiści? Dlaczego tak sądzisz? - zapytał szarooki.

- Miałem okazję już z nim… pomówić. Nie ufaj mu. A teraz… chodźmy dalej. Jenny odbiegła kawałek, ale pewnie zaraz nas dogoni.- odpowiedział pomarańczowłosy z lekką irytacją - Później trzeba będzie się nim zająć. –

- Podejrzewam, że opętał Lucasa. Nie podoba mi się to, ale masz rację, chodźmy. - powiedział ze wzruszeniem ramion Erven.

- Nie do końca, ale pomówimy o tym później… poza jego zasięgiem. - odparł Nanaph, odwróciwszy się przodem do dalszej ścieżki.

Nagle z oddali można było usłyszeć głos Jenny.
- Hej..! Nie idę z wami..!

Erven zamrugał zdziwiony i odwrócił się w kierunku z którego było słychać Jenny.
- Pochodnie masz! Jak coś będziemy tutaj! – odkrzyknął

Brak odpowiedzi.
Przed nimi było już pomieszczenie. Pierwsze w tak dlugim korytarzu.

U stropu rosły jakieś luminescencyjne grzyby. dające delikatne światło w całym pomieszczeniu. Podłoga była zalana a ścieżka raczej zręcznościowa, niźli prosta jak most.

Erven spojrzał do góry niezadowolony. Luminescencyjne grzyby rosły wysoko ponad jego głową bo dobre 10 metrów wzwyż. Mówiąc krótko był niezadowolony. Schował miecz do pochwy i odpiął ją opierając o ścianę obok podobnie położył torbę i z niewielkim ostrzem w zębach wyszeptał: “Sura s’sharin” i jako cień próbował się wspiąć by sięgnąć ich i odciąć.

Jak na tą chwilę zdolność nie potrafiła unosić się na więcej niż metr w górę. To niestety było denerwujące. Trzeba było wiec zrobić to staromodnym sposobem lub... wykorzystać czyjaś pomoc. Albo też zapomnieć o nich i mieć nadzieję że nie był by to interesujący nabytek.

Erven był niezadowolony do potęg. Nie nawykł do niepowodzeń. Zwrócił się więc do towarzyszy
- Nie wiem jak wy, ale mój instynkt alchemika podpowiada mi, że te grzyby mogą być coś warte. Wespnie się ktoś po nie, ja pójdę sprawdzić co się stało z Lucasem. A zyskami podzielimy się po połowie, stoi? - powiedział po czym wziął swoją torbę i miecz.

- Spróbujemy… Soren, przytrzymaj nam światło, żebyśmy się nie pozabijali - odparł Nanaph, zbliżając się do zalanej części. Upewnił się, że w wodzie nie czyha żadne niebezpieczeństwo, tudzież, że woda nie jest tak naprawdę kwasem, sprawdził jej czystość, i tym podobne bzdety.

- Dobra, to ja idę po Lucasa. Zobaczę co się stało - powiedział mlecznowłosy i ruszył z pochodnią w drogę powrotną.

Soren odwrócił wzrok od korytarza z którego przyszli i wziął pochodnię.
-Będziemy czekać- odparł do Ervena dziwnie nijakim tonem. Oglądnął się zaciekawiony na wyczyny braci, samemu pozostając na suchej części.

- Soren, mógłbyś nas podsadzić? - spytał bezceremonialnie Nanaph, wskakując na jakąś w miarę wysoką podstawę.

Castell przeskoczył na kolejny suchy fragment w kierunku braci i wyciągnął w ich kierunku wolną rękę.
-Który chętny?

Do Sorena podskoczył bez słowa Nanaph. Plan wyglądał prosto - zadaniem Castella było rzucić Gubernatorem, ten miał odbić się od ściany, a następnie doskoczyć do grzybów, i pozbierać je. Asekuracyjnie na pobliskiej skale stał Christos, gotowy złapać braciszka, spadające grzybki, czy inne skarby.

Niebiesko włosy schylił się kładąc dłoń płasko, tak aby Nanaph mógł na niej stanąć. Gwałtownym ruchem poderwał się, wyrzucając jednego z braci wysoko w powietrze.

Nanaph poleciał w powietrze. Odbił się od ściany i chwytając wnękę w stropie mógł spokojnie pozbierać grzyby. Jeden, drugi, trzeci, trzask. Wnęka pękła a wojownik poleciał w dół. Za nim leciał kamień większy od głowy, świeżo wyrwany ze stropu. Oderwany fragment przestał blokować światło pozostałych grzybów i sala rozjaśniła się.
Christos, widząc spadającego brata podskoczył najwyżej jak mógł, na wysokość spadającej skały, po czym mocnym kopniakiem zmienił jego trajektorię lotu. Głaz wpadł do wody, a bracia wylądowali w wodzie, z której pospiesznie wyszli.

Castell załonił twarz gdy światło zadziałało na przyzwyczajone do półmroku oczy. Usunął się kawałek, spowrotem w cień. Głaz spadł tuż obok niego z głośnym pluskiem, chodź on sam nie sprawiał wrażenia zmartwionego tym faktem.
-Jesteście cali?- zapytał

- Sukces! - zakrzyknął Nanaph, zostawiając kilka zdobytych grzybów koło zostawionego plecaka Ervena - Spróbujmy jeszcze raz. -
Tym razem obaj bracia, jak i stojące nieopodal gady przyjrzały się dokładnie sufitowi, próbując odnaleźć przyczepniejsze miejsce. Christos wrócił na pozycje, by nadal służyć za asekurację.

-Haha. Mogę rzucać wami cały dzień- zaśmiał się przyjacielsko Soren. Ustawił pochodnie obok siebie i przygotował obie ręce, dla wszystkich chętnych. Kolejne próby przyniosły kolejne oberwana fragmentów skały, oraz mniej lub bardziej mokrych podrzucanych. Ostatecznie, w momencie gdy skończyły się możliwe punkty zaczepienia w suficie, udało się im zebrać około osiem sztuk.
-Później wymyślimy co z resztą- powiedział Castell wpatrując się w sufit- nie uważacie że Ereven coś długo nie wraca?

- Z całą pewnością za długo. Chodźmy sprawdzić co z nimi - odparł Gubernator, wkładając zdobyczne grzyby do torby Ervena, i biorąc ją na ramię.


Przy wejściu



- Nie mam wyjścia, muszę iść po nich, być może narzędzie okaże się chociaż trochę użyteczne. Albo…ERVEN! - wykrzyczał głośno

- Lucas!? - dane było słyszeć głos mężczyzny - Gdzie jesteście!?

- Niedaleko wejścia. Może to zabrzmi nieco, ironicznie. Ale musimy porozmawiać. - Chłopak znów miał czerwone oczy, które dawały lekkie światło.

- Co tym razem, co zrobiłeś z Jenny? - odparł młody mężczyzna widząc brak towarzyszki.

- Nic gorszego od Ciebie. - Uśmiechnął się - Spójrz, czy to nie wspaniałe? Możemy porozmawiać, twarzą w twarz.

- Rośniesz w siłe widzę. Mam cie odprowadzić do wyjścia, tak to dobry pomysł. Chodź. - odpowiedział Bytowi.

- Nie, nie do wyjścia. Muszę dostać się do wioski. Jeśli odprowadzisz mnie na obrzeża, podziele się z tobą pewną informacją. Sądzę że może Cię to zainteresować. No, dalej szkoda czasu. Ahhh… I jeszcze jedno. - Lucas paskudnie się uśmiechnął. - Nie wspominaj o mnie, Jenny. Nie sądzsz że i tak za dużo przeżyła? - Wyszczerzył ząbki.

- Czort z Ciebie, bez dwóch zdań, dobra odprowadzę Cię, chodź, nie mam dużo czasu. - powiedział i ruszył przed siebie.

Lucas ruszył za nim, nic nie mówiąc. Spojrzał tylko za siebie, po czym ruszył dalej.

- Swoją drogą, po co Ci obrzeża wioski, hę? - zapytał nie-dziecka.

- Nie musisz wiedzieć wszystkiego, prawda? Chociaż mogę Ci powiedzieć za pewną przysługę. - Spojrzał na niego złośliwie.

- Mówisz, że możesz mnie widzieć? - bardziej stwierdził niż zapytał.

- Lucas jest ślepcem, to prawda. Ja używam tylko tego ciała, nie mam tych samych ograniczeń co On. Zresztą, to nie jest istotne, prawda? Nadal jestem tylko dzieckiem. Możesz mnie zniszczyć bez użycia jakiejkolwiek broni, skręcić kark, połamać kończyny.

- Nie mam w tym żadnego zysku, ale skoro możesz mnie widzieć to wystarczy, że cię odprowadzę do wyjścia, dalej dasz sobie radę sam. - odpowiedział Bytowi Erven.

- Nie, chcę żebyś odprowadził mnie na obrzeża wioski. Chyba zrobisz to dla mnie, prawda?

- Jak już powiedziałem, nie widzę w tym żadnego zysku dla mnie Bycie. Odprowadzę Cię do wyjścia, a dalej sobie dasz radę. To pół przysługi, i pół tego co chcesz mi powiedzieć powiesz. - odparł bezceremonialnie mlecznowłosy.

- Tak mało cenisz życie Jenny? jak sobie chcesz, wystarczy do wyjścia. - podrapał się po głowie

- Nie nabiorę się na twoje sztuczki bycie, nie zagrasz w tą nutę, a ja nie zatańczę jak chcesz, jednak mogę dać Ci słowo, że jak powiesz co wiesz, odprowadzę Cię na obrzeża, biada Ci jak mi skłamiesz.

- Nie jestem kimś z kim będziesz się targował, dziecko. Coś za coś, przysługa za przysługę. Nie mam po co Cię okłamywać, nie mam w tym żadnego interesu, ani nawet zabawy. Sam musisz podjąć decyzje, czy chcesz mi uwierzyć czy też nie. To twój wybór, a każdy wybór niesie konsekwencje.

- Tsst! - Syknął poirytowany Erven - Zawsze mogę wyrwać twoją duszę z chłopaka jak będziesz sprawiał mi problemy. Odprowadzę Cię pod bramę, to same obrzeża są.

- Ohhh...Chyba zapomniałeś co CI mówiłem wcześniej, prawda? Chłopiec żyje dzięki mnie, beze mnie, jak myślisz co by się stało? - Widać było że jest w wyjątkowo dobrym humorze - Powiem Ci nawet więcej, myślisz że jestem istotą, którą duszę będziesz w stanie wyrwać tak łatwo jak inne? Chodźmy, bo niedługo może być za późno. A nawet polubiłem Jenny, to miła osoba, ładnie śpiewa, jest całkiem urocza, co nie?

- Giń, przepadnij czorcie! - warknął Erven - Dobra, jesteśmy prawie przy wyjściu, jak spróbujesz mnie oszukać to nie ręczę za siebie. Dostaniesz czego chcesz. – powiedział

- Oh, gdybym mógł umrzeć… Hahaha, chociaż z twojej strony, odbiorę to jako komplement. Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej dla wszystkich, być może będziesz im potrzebny w tych kryptach.. Ohh..Powiedz mi, czy czujesz się tutaj jak w domu? Nie sądzisz że jest tutaj całkiem, miło?

- Zamilknij. - powiedział tylko i przyśpieszył kroku. - Im szybciej dotrzesz na miejsce do którego chcesz dotrzeć tym lepiej.

Wyszli z krypty i udali się do bram miasta. Dotarli tam bez najmniejszych trudności.

- Więc, pewnie chcesz usłyszeć co mam Ci do powiedzenia, prawda?

- Nie graj ze mną w te gierki tylko gadaj czorcie. - odparł Erven

- Jesteś taki miły, powinienem poprosić Cię, byś padł na kolana i błagał o możliwość wysłuchania mnie, ale chyba nie mamy na to czasu… Było by to urocze, uwodzisz kobiety, leczysz je, opatrujesz skaleczenia, siniaki. A potem, odprowadzasz dzieci do domu. Byłbyś dobrym mężem. Wiesz? - Chłopak ciągnął, a Erven milczał wpatrując się w niego.

- Masz gdzieś tutaj, domek prawda? Przydałby mi się dom, naturalnie pozwolisz że się wprowadzę, prawda? - Zrobił minę, jak dziecko kiedy o coś prosi.
- Prawda, prawda, prawda, Paniczu Ervenie?

Erven nadal milczał wpatrując się w opętane dziecko, a jego cierpliwość była powoli na wyczerpaniu.

- Zapewne masz tam jakiś klucz - dzieciak wyciągnął dłoń - Wracając jednak do kwestii. Chodzi o Jenny, pewnie zauważyłeś że nie było jej ze mną, prawda?

- Mów co wiesz. Tak jak się umówiliśmy. - było jedynym co odpowiedział.

- Obiecaliście załatwić nam miejsce do nocowania, prawda? Nie zostawisz mnie chyba samego, w tym okrutnym mieście? - Widać było że sprawia mu to przyjemność - Jenny, może być w dość kiepskiej sytuacji… Krypta, cóż… Okazało się, że ma albo jakieś zabezpieczenia...albo…|
- Wiesz jak ją odzyskać, jak ją wyciągnąć z krypty.- bardziej stwierdził niż zapytał Erven który wpatrywał się z kamienną twarzą w nie-dziecko.

- Mam dwie wiadomości, jedną dobrą drugą złą. Pierwsza, to taka - że nie wyczułem jej aury, czyli może...Cóż. Druga, to taka, nie widziałem jej duszy, czyli pewnie żyje.

- To wszystko? - zapytał w odpowiedzi cedząc słowa przez zęby.

- Powiedziałem, że dam Ci informacje, jednak nie jak dużo tego będzie… Prawda? Nie gniewaj się. Życie stawia przed ludźmi wiele wyzwań, to jest jedno z nich.

Erven nie słuchał już co ma do powiedzenia jego interlokutor. - Z mruknięciem, jesteś bezużyteczny - ruszył szybszym krokiem z powrotem do krypty.

- Pamiętaj! Biorę twój domek, a i prawdopodobnie wpadła pod podłogę, musi być tam jakaś dźwignia. Miłej zabawy, Erven. - Pokiwał mu na pożegnanie.
 
Asderuki jest offline  
Stary 20-04-2014, 02:12   #19
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
LUCAS W MIASTECZKU
Lucas rozglądał się w poszukiwaniu jakiegoś strażnika miejskiego. I oczywiście go znalazł.
- P..Panie władzo, bandyci! Musisz pozbyć się bandyty. Nie może przeżyć, nie może wejść do tego miasta! Czy mnie rozumiesz? - Spojrzał w stronę strażnika, starając się wpłynąć na niego
- Poza tym, muszę dostać się do domu, pomożesz mi wyważyć drzwi. Osoba którą masz zabić, to białowłosy mężczyzna o imieniu Erven. Zresztą, sprowadź do mnie resztę ludzi. Dalej!

Mężczyzna pobiegł po najbliższych dwóch strażników. I powrócił do malca.
- Gdzie ten dom? - Mówił ja przez sen. - gdzie bandyta?

Chłopak dokładnie opisał miejsce, które widział w umyśle czarodzieja. Po czym stwierdził
- Jednak nie, nie zabijajcie go. Chcę go zobaczyć w lochu… Aktualnie znajduję się mieście. Panowie, weźcie więcej ludzi, weź wszystko co jesteś w stanie. Ma być skuty, związany. A resztą zajmę się osobiście. A Ty, Ty pójdziesz otworzyć mój nowy domek.

Grupy się rozdzieliły. Większa część powędrowała na Ervena a ostatni osobnik udał się z Lucasem.

Lucas udał się ze strażnikiem w miejsce, które poznał dzięki Ervenowi. Stanęli na przeciw drzwi.
- Teraz Pana powinność! - zachęcił gestem
Bum, bum, trzask. Drzwi ustąpiły.
- Proszę. I na przyszłość proszę nie gubić kluczy. - Pouczył i odszedł w swoim kierunku.|


Z powrotem w krypcie


Chwilę potem szli już korytarzem. W pewnym momencie prowadzący Nanaph się zatrzymał
- Jenny jest kilkadziesiąt metrów pod nami - stwierdził, wpatrując się w podłogę - tu musi być jakieś ukryte przejście, czy coś takiego, ale Ervena i Lucasa z nią nie ma. - stwierdził.

-Przejście powiadasz?- zastanowił się niebiesko włosy. Po czym wskazał oddalony punkt- patrzcie, tam- Gdy gromadka odwróciła się niczego nie dostrzegła. Chcąc spytać o co chodzi, zauważyli że Soren zniknął, tylko jakby korytarz stał się ciemniejszy.

- Soren…? - spytał unosząc jedną z brwi młodszy brat.

Odpowiedziała mu cisza. Kilka sekund później, z podłogi w pewnej odległości przed nimi dobiegało głośne stukanie.

Starszy z braci podszedł do wydającego dźwięki kawałka podłogi, i zaczął się mu przyglądać, szukać jakiejś płyty naciskowej, czy innego tego typu mechanizmu.

Huk się nasilał i w pewnym momencie z posadzki przebiła się dłoń, zatrzymując się kilka centymetrów przed twarzą pomarańczowo włosego.
-Chyba znalazłem- usłyszeli wesoły głos dobiegający z dziury.

- Aha. - skomentował tylko Christos, odsuwając się nieco od dłoni. Tuż obok stanął niższy mężczyzna:
- Soren, chodź tu, otworzymy to przejście na amen. -
Chwilę później, wspólnymi siłami, próbowali poszerzyć dziurę w posadzce.

Kamień uniósł się odsłaniając sporej wielkości komin. Skala naciskowa byłą gruba na jakieś 5cm. Jednak wcześniej się pod nimi nie załamała wiec musiała być wystarczająco wytrzymała.

Nanaph wziął duży wdech, po czym zakrzyknął w dół:
- JENNY, JESTEŚ TAM?! –

Mężczyznom odpowiedziało niegłośnie “tak”.

Wtedy wbiegł wściekły Erven o mało nie wpadając do wyrwy w podłodze.

- Oh, witaj Erven - prziwitał towarzysza z delikatnym uśmiechem Nanaph - Gdzie Lucas? –

- Nie mów przy mnie o tym małym demonie, zwiódł mnie mówiąc że ma ważne informacje o Jen. Kark mu skręcę jak tak dalej pójdzie. - powiedział prawie przez zęby Erven.

- Mówiłem by mu nie ufać - stwierdził Nanaph - Jenny jest tam, na dole… całkiem głęboko, ale żyje. Nie mamy zapewne aż tak długiej liny? –

- Jak głęboko może być? - zapytał pośpiesznie Erven.

Pomarańczowłosy spoglądał chwilę w dół, jakby mierząc odległość, po czym odrzekł:
- Kilkadziesiąt metrów… nie więcej niż 100. Zapewne na dole jest coś miękkiego, dzięki czemu przeżyła upadek.-

- Pójdę po linę, zobaczę czy dam radę znaleźć taką drugą. - powiedział po czym ruszył z kopyta do siedziby straży po pomoc i długą linę.

-No to siup- rzucił wesoły Soren i zniknął w mroku pochylni.

- Świetnie, zostaliśmy tu sami… - stwierdzili jednogłosem obaj bracia, po czym rozsiedli się w oczekiwaniu na Ervena. Z jego torby wzięli nieco chleba, którym zaspokoili głód.
Kilka minut później, gdy czas oczekiwania stał się nieznośny, Nanaph wyszedł przed Kryptę, a następnie niespiesznie poszedł w kierunku strażnicy, by dowiedzieć się co zatrzymało Ervena.

Castell

Zjazd szybki i jakieś stukniecie. Zakręt, kolejny zjazd i pierut o podłoże. Mokre podłoże. Jakaś ciemnawa sala rozświetlana dziwnymi światłami. Jakby kule, owoce coś mózgo-podobnego kształtu świecące na żółto o ostrym kolcem. Może jakieś kwiaty lub ukwiał. Zwisający zdaje się z sufitu. Sama sala była dość obszerna i zawierała zbutwiałe deski po stołach, szafkach i kufrach. Jakaś sala mieszkalna lub cos podobnego. Swoją drogę wszystko co mogło być kiedyś użyteczne było takie... kiedyś.

-Gdzie ona jest?- zapytał w zasadzie sam siebie. Mimo że widział całe pomieszczenie, nigdzie nie mógł dostrzec Jenny- Panienko! Gdzie jesteś!

Odpowiedziała mu cisza...

Mężczyzna zaklął i ruszył przed siebie.

Z sali wychodziło dwoje drzwi. Jedne były naprzeciwko, drugie po lewej. Oboje były drewniane i zbutwiałe.

Był sam, poczuł pewnego rodzaju ulgę. Podszedł do drzwi na przeciwko i pchnął je z impetem.

Drzwi rozleciały się pod najmniejszym naciskiem. Za nimi znajdował się korytarz. Oświetlony identycznymi ukwiałami w nierównych odstępach i położeniu względem ośrodka osi korytarza. Od niego co równa odległość po lewej stronie odchodziły kolejne drzwi a na końcu zdawały się być schody w dół prowadzące.

Castell westchnął, miał nadzieję na nieco więcej rozrywki. Rozważył cofnięcie się do szybu i obranie innej trasy ale postanowił dać szansę szczęściu. Obrócił się i tym razem z zawiasów wystrzeliły drzwi po lewej stronie dużego pomieszczenia.

Schody prowadzące w górę, dość stromo. Delikatny przewiew.

A więc ta droga mogła prowadzić na powierzchnię. Cóż skoro już tu był. Pozostały za nim jedynie obłoki kurzu, gdy pobiegł w górę schodów.

Wielka sala ze stołami. Deski jeszcze się trzymały. Dużo szkieletów które patrzyły się na niego z swych pustych oczodołów. Wszytko ok, gdyby nie to że szkielety odwrócone do niego tyłem również spojrzały w jego stronę.

-Hehehe…-odziany w czerń mężczyzna zaśmiał się pod nosem, równocześnie dobywając miecza- a więc, Panowie! Panie! kto chętny do tańca?- zadowolony wyszczerzył zęby.

Gdyby szkielety miały uśmiechy... było by ich wiele. Uzbrojeni łucznicy ustawili się z tyłu. Rycerze ruszyli na przód swym skielecim chodem.

Szczęk kości i pustych zbroi zakłóciło ciche pogwizdywanie. Soren powolnym krokiem, ciągnąc bezwładnie miecz po ziemi zbliżał się do szeregów trupich wojowników. Pogwizdywał wesołą piosenkę, którą kojarzył z dzieciństwa. Usłyszał odgłos napinanych cięciw. Wtedy też zaprzestał gwizdania. Oddychając ciężko pod wpływem targającego nim pod ekscytowania podniósł miecz przed siebie.
-Graj…..muzyko..
Zardzewiałe strzały przeszyły powietrze kilka z nich wbiło się w ciało wojownika. Ten zaśmiał się tylko i wystrzelił do przodu. Pierwszy szereg padł w kilka chwil. Ogarnięty szałem bitewnym Castell z niewyobrażalną wręcz siłą ciskał przeciwnikami po całej sali. Trzask łamanych kości wypełnił salę. Wojownik stał okrążony przez zastępy przeciwników. Dziwnym mogło się wydać że jego włosy zdawały się być dłuższe, przypominały czarny cień, poruszający się niczym stado węży. Oczy mężczyzny błyszczały złowrogą czerwienią a na jego twarzy wciąż gościł uśmiech. Rozglądnął się. Był otoczony, a łucznicy przygotowywali kolejną salwę.
-Doskonale… nie możecie mi uciec- zaśmiał się.
Strzały raz jeszcze przeszyły jego ciało, jak na komendę do walki ruszyli również martwi zbrojni. Byli zbyt wolni, uniki były niemal czystą formalnością. Dla większej frajdy więc, postanowił nieco zwolnić. Krew prysnęła na posadzkę, gdy pierwsze ostrze rozcięło jego plecy. Zamiast kontrataku, wojownik chwycił ostrze oburącz miażdżąc dwa szkielety znajdujące się przed nim. Głowicą miecza skruszył czaszkę następnego. Powietrze wypełnił kurz, ograniczając widoczność. Mimo to, niemal przez cały czas salę wypełniał radosny śmiech. Soren zaczął żałować że przeciwnicy nie są zwykłymi ludźmi, co uczyniło by zabawę znacznie bardziej ekscytującą. Ostatni z wojowników został obalony potężnym ciosem w kletkę piersiową. Chwile później na jego głowie wylądowała z impetem stopa Castella zmieniając ją w kupkę pyłu. Strzała wbiła się wprost w gardło wojownika, a kolejne dwie przebiły klatkę piersiową. No tak, zabawa nie dobiegła jeszcze końca. Nieśpiesznym krokiem, wyrywając strzały z co bardziej krępujących ruchy miejsc szedł w stronę martwych łuczników. Ich los był już przesądzony.
Kilka chwil później, Soren siedział na kupie kości omiatając wzrokiem pomieszczenie. Wyglądało dość przyjemnie i gdyby nie fakt że najpewniej będzie się tu wkrótce plątać wiele ludzi, mógłby tu pozostać. Wstał podpierając się o lekko wyszczerbione ostrze, po czym umocował je u boku obok drugiego miecza. Czegoż się spodziewać więcej po broni produkowanej masowo. Mimo to sprawdziła się całkiem dobrze. Obejrzał się jeszcze raz, tym razem szukając kolejnych drzwi.

Kolejne drzwi były na 3 pozostałych ścianach pomieszczenia. Kilka ran od strzał wciąż wolno się goiło. Widać musiały być zatrute. Trucizna przez ten czas zelżała ale efekt pozostał. Na prawej ścianie dwoje drzwi, na lewej pojedyncze stalowe, na wprost znów drewniane.

Castell przeciągnął się, rozluźniając mięśnie i ruszył w stronę stalowych drzwi. Materiał, różniący się od tego z których wykonano pozostałe, mógł sugerować, że skrywają jakieś ciekawsze tajemnice. Po drodze wyrwał pozostałe strzały. Trucizna nie była groźna, choć lekko irytująca gdy okazało się że rany nieśpieszne się goją. Widać jego zdolności samo regeneracji również nieco zawodziły w tym świecie.

Drzwi ustąpiły z oporem. Zawiasy się zapiekły. Za drzwiami znajdowała się zbrojownia i magazyn. Jeżeli było tam kiedyś jedzenie to zdążyło już dawno rozpaść się w pył. Bronie też były już w nienajlepszym stanie, poza dwoma.
http://i396.photobucket.com/albums/p...ringDesire.jpg

Kosa posiadała zawieszkę z jakimś numerem. Początku był nieczytelny jednak końcowy zapis się zachował “.../5”.
Miecz wykonany z pewnością na zamówienie.

Wysoki mężczyzna wszedł w głąb pomieszczenia, przeglądając ekwipunek znajdujący się w nim. Kosa oraz miecz zwróciły jego uwagę, jednak nie podszedł do nich od razu. Gdy okrążył pomieszczenie podszedł wpierw do dziwnej kosy. Przez chwilę wpatrywał się w nią, oceniając jej użyteczność i wykonanie. Ostatecznie ciekawość zwyciężyła i niebieskowłosy wziął broń do ręki zataczając nią kilka młynków. Podpierając się nią jakby kosturem podszedł do ciekawego ostrza. Powtórzył czynności i również ostrze znalazło się w jego dłoni.

Z kosy emanowała lekka enrgia. Z pewnością nei była to pospolita broń. Miecz wydawał się być wykuty z kamienia, ciężki ale wytrzymały, i jak widać odporny na czas. Co do zwieńczenia... kwestia gustu.

Castell z nowym orężem cofnął się nieco do poprzednich pomieszczeń i postanowił kierować się w górę.

Kolejne pary drzwi nie wypaliły. Dopiero ostanie okazały się prowadzić dalej korytarzem. Kilka zakrętów i schody w górę i dół. Oczywiście wybrano te górne. Na ich końcu były drzwi. Drzwi prowadzące do olbrzymiej sali. Szeroka z filarami i niczym poza tym. To znaczy był tam jeszcze jeden ciekawy element. Kamienne posągi. Wyglądały jakby powstały niedawno. A ich kunszt pierwsza klasa. Prawie jak żywe. Przedstawiały one różne postacie w różnych strojach i wyposarzeniem. Dla zwieńczenia kunsztu wyposażenie, poza strojem było prawdziwe. Choć mało atrakcyjne. Parę kamiennych statuł trzymało miecze kilka łuki, w pozycjach bojowych. I raptem jedna z kosturem i jedna z pistoletami, których do tej pory Castell mógł nie wiedzieć. Cos jeszcze było w sali. Coś żywego, choć nie do końca wiadomo gdzie. Słychać było jedynie odgłos poruszania się. Pomijając że w sami były absolutnie cielności.

Mężczyzna ruszył w głąb pomieszczenia, którego ciemności nie stanowiły d niego żadnej bariery. Przyglądał się pięknie wykonanym posągom. Na chwile zawiesił wzrok na postaci uzbrojonej w broń palną. Zaciekawiło go w jakim stopniu w tym świecie owa broń się rozwinęła. Słyszac odgłos szurania obejrzał się w kierunku z którego dochodził.

Coś przemykało miedzy filarami i pozostałymi stojącymi w głębi statuami. Im głębiej tym statuy stawały się zwyczajniejsze a nawet wola artysty sprawiła że wiernie oddał ludzkie szkielety w uzbrojeniu.
Cisza dudniąca w uszach przerywana jedynie odgłosem poruszania się. Straszna atmosfera, a jakże przyjemna dla Castella.

Soren zamruczał, na pierwszą myśl jaka przyszła mu do głowy. Brakowało mu jedynie ożywających posągów. Chodź mimo wszystko wyglądał na zadowolonego. Ruszył biegiem wzdłuż pomieszczenia, w końcu miał uratować Jenny. Chodź odnosił wrażenie że kobieta jest bezpieczna, a pozostali najwyraźniej się do niego nie śpieszyli. Zaśmiał się na tą myśl i biegł dalej.

Ogon przeleciał pod jego nogami i znikł na kolumną. A więc jednak cos tu było. Pytani tylko skąd zaatakuje?

-Chodź do mnie- powiedział wojownik kręcąc znalezioną kosą- nie zrobię Ci krzywdy. Bynajmniej nie od razu- wyszeptał pod nosem i przestał biec.

Za kolumny machnął ogon, a później pojawiła się bestia.

Wielkością była duża... większa od krowy, czy tez byka. Jakieś 3 metry wysokości. I z co najmniej 7 długości.
Jeszcze przez chwilę nie zwracała uwagi na wojownika, jednak gdy jej wszystkie pary oczu na nim spoczęły jego ciało zaczęło twardnieć. Wtedy też wydała z siebie przerażający piskliwy, koci ryk.

Soren wniknął w posadzkę, dosłownie, nie szczególnie miał ochotę zostać zamieniony w kamień. Pojawił się za potworem. Uznał że nie będzie patrzeć mu w oczy, chcąc sprawdzić czy to pomoże. Gdy tylko przybrał formę materialną wyprowadził szeroki cios kosą. Zamierzając wbić jej ostrze prosto w bok istoty.

Broń w połowie swej długości została zatrzymana ogonem. Akurat w takim miejscu że ogon nie natrafił na ostrze i zdołał je zablokować. A następnie jak sprężyna trzasną Castella w tors rzucając nim o odległa ścianę. Bestia widać nie była na ten moment poruszona walką. Jednak nie miała zamiaru się męczyć i uważnie zaczęła się oglądać za przeciwnikiem. Za każdym razem gdy na niego spoglądała ten zaczynał zamierać, a dokładniej zamieniać się w kamień.

W takiej sytuacji wojownik zmuszony był nie zatrzymywać się, tak aby bestia nie była w stanie utrzymać na nim wzroku. Biegał w kółko po pomieszczeniu ostatecznie postanawiając się nieco zabawić. Z impetem uderzył w statuę z pistoletami, krusząc jej ręce. Odrzucił kosę wbijając ją w okolicy bestii, podobnie uczynił z mieczem. W swoim życiu strzelał już z broni palnej, chodź te egzemplarze były znaczniej nowoczesne. Podniósł i wycelował. Z uśmiechem pociągnął spusty.

Siła strzału jak się okazało była silniejsza jak za jego czasów. Pistolet uderzył w jego twarz pozostawiając na niej sszramy i zabierając dwa zęby. Napis na broniach brzmiał “Desert Eagle”. Trzeba na przyszłość zapamiętać o ich sile. Ciekawe tylko ile naboi w nich zostało.
Pociski poleciały w stronę bestii, która prawie natychmiast przed nimi umknęła. Pociski trafiając o kolumnę rozpadły się. A wiec musiał je bestia zauważyć. Ale oto nadeszła pora na unik gdy tylko nadleciał pierwszy a za nim kolejny posąg.

Soren zaśmiał się głośno w skoku ścierając krew z ust. Zaskoczyła go siła broni, jednak ten błąd już się nie powtórzy. To nie było coś co mogło sprawić mu trudność. Zniknął i pojawił się tuż przed stworzeniem. Wywalił całe magazynki, tym razem jego ręce nawet nie drgnęły. Był w siódmym niebie.

Kilka pocisków zadrasnęło bestie, kilka się o nią rozbiło w kamiennym pyle, a kilka przejeżdżając po jej skórze posypało iskry. Wtedy tez soren zauważył ze jego ręce skamieniały.

Castell cmoknął tylko patrząc na swoje ręce i raz jeszcze zniknął. Pojawił się przy kamiennym mieczu, chwilowo poza zasięgiem wzroku bestii. Schylił się i… urąbał jedną rękę o ostrze miecza aż do miejsca w którym ta zmieniła się w kamień. Popatrzył na kikut, który w kłębach dymu kształtował się w nową rękę. Pół ręką pół cieniem sięgnął po kamienny miecz dobywając go. Druga ręka również upadła na posadzkę. Soren szczerząc się dziko ruszył slalomem na potwora. Zniknął kilka metrów od niego i pojawił się tuż pod, wykonując oburęczne pchnięcie prosto w miejsce, w które wcześniej ugodziły pociski.

Trafienie i fala iskier spadająca na wojownika. To się nazywa skóra. Jednak jak widać w jakiś sposób dało rade ją rozciąć. Bestia smagnęła swą łapą rozrywając cały brzuch Castella u rzucając nim o szereg posągów .

Na górze


Minęło kolejnych kilka chwil, po czym Christos wraz z dwoma jaszczurami wstali i ruszyli w kierunku targowiska.

Erven w drodze


Mag wpadł w bezdechu do sali straży. Szczęśliwie był tam akurat Filip i Eri.

- Lina… potrzebna lina, długa na kilkadziesiąt może sto metrów i pomoc… i kilku ludzi.. znaleźliśmy zapadnię… potrzebna do zbadania odnogi…- mówił szybko, nieskładnie.

- To wasze zadanie - powiedział kapitan. - Eri skocz po linę.
Kotka zajrzała do magazynu i wyszła z niego z całym zawiniątkiem.
- Trzymaj~nya.
- Nie wyślę tam nikogo. Po to właśnie wysłałem was.

- Chociaż jedną osobę, Eri, może ty, mam złe przeczucie co do tego. - odpowiedział Erven

~nyu? - Spojrzała na Filipa.
- Niestety. Nie taka była umowa. Łamiąc umowę nic nie zyskacie. Pomoc jest z reszta problematyczna. Na śmierć swoich ludzi nie wyślę. Z resztą nikt z własnej woli nie pójdzie... - chwila namysłu. - Juto! - Krzyknął w stronę schodów prowadzących do baszty.
Z góry słychać było zbrojne kroki.

- Tak? - Zapytał formalnie.
- Przybysze potrzebują pomocy. Masz czas.
- Tak. Ale nie mam chęci. Co znów odwalili?
- Krypta. Badają ja dla nas.
- Ilu?
- 6 i oswojone Ludoth.
- Hym. - Widać nie było mu do śmiechu. Prychnął z pogardą. - Nie powinno zabierać się za coś na co nie jest się przygotowanym. Pewny jesteś że potrzeba wam pomocy. 6 osobom i ... ech. ?

- Mam złe przeczucia, niby nic się nie stało, ale jedno z nas jest w pułapce i każda pomoc byłaby miła. - odparł po prawdzie Erven.

- Ech. Tak na zaś przyszedł pytać... Filip. Mozę na przyszłość nie oczekuj wiele od przybyszów. Prowadź pójdę się “na zaś” rozejrzeć. - Odparł dość wrednie. - Skoda czasu na gadanie.

- Szkoda czasu, dokładnie. Proszę ze mną!

Gdy wyszli z koszar i udali się do górnego miasta zostali otoczeni przez grupę strażników.
- Hmm. Masz mi zamiar coś powiedzieć? - Zapytał ponuro Juto. - Was też się to tyczy?

- Obawiam się, że nie. Sam nie wiem o co chodzi. To u was normalne? - zapytał Erven Juto. - To jakiś komitet powitalny?

- Panowie. Co jest grane? - Powiedział twardo.
- Bandyta. Mamy go zakuć w kajdany - Wzrok rycerza spoczął na magu. - Z czyjego rozkazu? - Nie spuszczał maga z oczu.
- To bandyta. Ma być skuty. On się zajmie resztą.
- Kto!? - Twarde pytanie. Wzrok wciąż na Magu.
- On się zajmie resztą. -doparł strażnik

Tymczasem przechodzący Nanaph spostrzegł scenę. Zbliżył się do osaczonego towarzysza, spoglądając na strażników:
- Panowie, na pewno wszystko z wami w porządku? - spytał z uśmiechem, po czym zwrócił się do Ervena - Kto im tak namieszał w głowach? –

- Lucas… - mruknął pod nosem Erven zaciskając pięści. Nie było trudne domyślić się kogo to mogła być sprawka - ...ty nędzna mieszająca w umysłach kreaturo…
- O cześć Nanaph.. - powiedział do towarzysza - ..zgadnij? Znam tylko jednego demona w ciele dziecka który mógłby coś takiego zrobić, choć jego powody są dla mnie nieznane.

- Heh… - uśmiechnął się pomarańczowłosy, po czym zwrócił się do strażników - Gdzie jest ON? –

- Całość do mnie! - Rozkaz zagrzmiał w uszach. Dwóch strażników stanęło na baczność. - A z wami co!? Zaproszenie mam dać? - Widać ten osobnik miał wysoką pozycję.
Trzech strażników nie reagowało.
- Wpierw aresztujemy go. - Odparł jeden. W tej samej chwili otrzymał cios w nos i najwidoczniej oprzytomniał.

- Powtórzę pytanie… Gdzie ON jest? - Gubernator spojrzał na oprzytomniałego strażnika.

- Kto? - Zapytał zaskoczony dotykać bolącego nosa.

Nanaph nie odpowiedział, zamiast tego rozglądając się po okolicy, próbując odnaleźć poszukiwanego.

Erven spojrzał na dwóch otumanionych strażników i powiedział
- Gdzie jest ten który kazał mnie skuć?

- Był niedaleko... - Odparli jakby powoli przytomniejąc. Po plecach Ervena przebiegły dreszcze. Spojrzał na złą minę rycerza. hmm Jego aura zdawała się rozpraszać to zjawisko.
- Wstawaj. - Rozkazał leżącemu rycerzowi. Ten natychmiast wstał i odsalutował. To widać ucieszyło Juto.
- Wyjaśnić co tu się dzieje? - Pytanie skierował do wszystkich. Nawet Nanapha.|
- W skrócie, jeden z przybyszów okazał się mieć w sobie ducha o niespotykanych zdolnościach… - stwierdził mężczyzna, rozglądając się dalej. Tymczasem Christos dobiegł do towarzystwa, wraz z dwoma gadami.

“Ervenie, Ervenie - słyszysz mnie?” Do głowy mężczyzny znów uderzył znajomy głos.

- Znalazłem! - zakrzyknął młodszy brat - Ervenie, musimy iść po niego, zanim jego siła jeszcze bardziej wzrośnie!-

- Chodźmy, mam dość tego smarkacza i jego zabawy z moją i nie tylko głową. - rzekł Erven po czym spojrzał na Juto.

- Ech. Wy przybysze. Wracam do koszar. I nie zawracaj mi więcej głowy. - Machnął ręką w zdenerwowaniu. Odesłał także straż, nim udali się w powiedziane miejsce.

“Widziałeś kiedyś płonące miasto? Mówię Ci, jest to niezapomniany widok, z daleka tak ciche, tak spokojne, tak piękne. Płomienie zagłuszające tysiące krzyków, rozpaczy. Płaczące dzieci, kobiety a nawet mężczyźni którzy tak mężnie stawali do walki. Wyobraź sobie jak tańczą w płomieniach, jak pięknie pokazują swoje nadzieje, jak próżno szukają ucieczki. Chciałbyś takie zobaczyć? Powiedz mi, czy mam to dla Ciebie uczynić? Spotkałeś strażników, prawda? Jeden chłop z pochodnią jest równie groźny, jak uzbrojony w włócznie strażnik. Jesteś pewien, że to ma sens? Ojjj… Nie bądź tak nie śmiały, odezwij się. Ervenie, mój drogi przyjacielu…”

- Za mną - i bracia, wraz z dwoma nieco wolniejszymi jaszczurami ruszyli w, zdawałoby się, losowym kierunku.

Erven natomiast ignorował podszepty piekielnego bytu i już ruszył za swoimi towarzyszami.

“Chwaliłeś się, że prędzej czy później możesz kogoś zabić, co powiesz na pewną okazje? Możesz ocalić miasto, jak sięgniesz po ostrze, zadasz je swojemu towarzyszowi, jeden cios, jedna rana… Tysiące w zamian jednego. To… Uczciwa wymiana, prawda?”

- Erven, krótka sprawa… - odezwał się Christos, nieco zwalniając - Ten dzieciak jest niebezpieczny… jest coś, co powinno pomóc w obronie przed jego atakami… pozwolisz na większą… współpracę? –

- Co dokładniej masz na myśli? - zapytał

- Nieco dodatkowej mocy, i… swego rodzaju… przyjaźń. - stwierdził pomarańczowłosy

- Jeżeli ma to coś wspólnego z mieszaniem mi w głowie to podziękuję, wystarczy że on mi w niej siedzi. Lubiłem dzieciaka, ale potrzeba tu ciężkiej ręki, malec chyba nie miał ojca bo tki rozwydrzony jest. - odpowiedział zgodnie z sobie znaną prawdą.

“Wiesz co mi się najbardziej tutaj podoba? Znalazłem przyjaciół, mam tutaj Ervena, mam małą Jenny, Jenny bardzo lubi bawić się nożami, Erven jest taki nieporęczny. Mam nadzieje że nie zrobią sobie krzywdy… Byłoby mi smutno bez małego Ervena… Bardzo smutno, poza tym, On jak umrze, co się z nim stanie? Któż to wie? Być może mam CI powiedzieć? Ale musisz być grzeczny…”

- Powinieneś się zgodzić… To już nie dzieciak, to duch wewnątrz jego… duch, którego żadne z nas nie pokona samemu. Będzie próbował zwrócić nas przeciw sobie, delikatne… zjednoczenie powinno go powstrzymać. –

- Ten byt trzeba powstrzymać. - powiedział tylko Erven - Nie potrzebuje do tego jakiegoś zjednoczenia, wybacz, ale nie znam was tak dobrze by się… jednoczyć.

- W takim razie powiedz choć, na wszelki wypadek, jak Cię jakoś zatrzymać w postaci tego… dymu. Ten duch na pewno nie będzie się bronił osobiście. –

- Jego bronią jest podstęp, skłócanie ludzi przeciwko sobie, wiem miałem wgląd w część jego wspomnień. Drugi raz tak łatwo sobie ze mną nie poradzi. - odpowiedział Erven - Chłopak rośnie w siłę, karmi się naszymi emocjami. Sugeruję obojętność.

“Zastanawiałeś się, czy to co widziałeś, było częścią mnie czy Lucasa? Mam dla Ciebie prezent, pokazać Ci moich znajomych? Ohh… Mam tutaj Ervena, Jenny… Są tacy słodcy, słodcy, słodcy…Może posłuchasz mnie, zabijesz kogoś a Ja dam Ci to czego zapragniesz, nauczę Cię albo pozwolę zajrzeć tam, gdzie nie spoglądał żaden śmiertelnik…. Wiem, że to Cię kusi. Ohh… mogę sprawić że nawet Jenny, będzie z tobą… “

Erven mimo tego co słyszał decydował się ignorować podszepty, były nielogiczne, poza tym i tak już się dowiedział, doświadczył na własnej skórze, że podszepty Bytu są pustosłowiem nastawionym tylko na skłócenie i czerpanie własnej perwersyjnej przyjemności. Nie było sensu ich słuchać.

“Uratowałeś ją, czy zawiodłeś, zawiodłeś tak samo swojego mistrza, jesteś wieczną porażką. Dlaczego próbujesz się mi sprzeciwiać skoro wiesz że mam racje? Dla czego tak bardzo kluczowo trzymasz się swojego życia? Nie chciałbyś stać się częścią mnie? Istoty tak doskonałej, wiecznej. Czyż to nie twój cel? Żadnych ograniczeń, żadnych ustępstw! Jeno władza i potęga! Widziałeś co dziecko potrafi zdziałać, prawda? Może warto się nad tym zastanowić...prawda?”

- Powiem szczerze, nie mam ochoty go zabijać. Zalazł mi za skórę i ryzykował życie Jenny, ale to nie powód by go zabić. To rozwydrzony bachor, a szkoda, bo zaczynałem go lubić. Zajmę się nim pierwszy, mam nadzieję, że podziała. - powiedział Erven będąc krok w krok z towarzyszami.

- To nie kwestia dzieciaka, a tego całego Ducha. Nie można pozwolić, by został w ciele Lucasa, a wyrwanie go stamtąd… może być problematyczne. - odparł Gubernator.

“Zbliżacie się, czuje was, czuje, pachniecie, pachniecie tak ładnie, tak miło… Ohhh, jest z tobą narzędzie? A nawet ten miły rudzielec, tak mnie tęskno wam do mnie? Wybrałeś mnie zamiast Jenny, jesteś tak miły, tak sympatyczny, że niemal mam ochotę Cię nawrócić, pozwolić bawić się z nami, oglądać piękne płomienie! W końcu jestem twoim Ojcem a ty zarazem moim, jesteś dla mnie jak syn, jak dziecko które zwróciło się do mnie, wiele lat temu, pogłębiając sztukę moją, moją, moją… Co na to Jenny? Jenny, Jenny, Jenny, Jenny, Jenny, to imię odbija się w twojej głowie niczym serce dzwona? Dlaczego jesteś tutaj, dlaczego nie pójdziesz do niej? Ohh… Jesteś pewien że chcesz tu wejść, jesteś przekonany że tu jest twe miejsce… ?”

Upiorny uśmiech zawitał na chwilę na ustach białowłosego.

Bracia już z dobytymi mieczami, rzucili się do domku, jak się okazało, należącego do Ervena, w którym wyczuli aurę Ducha.

- Nie zabijajcie go! On jest Mój! - zaryczał wyraźnie wściekły, rzecz niebywała, Erven.

“Nienawidzisz mnie, gardzisz mną? Może budzę twój żal? Zapraszam was, zapraszam was wszystkich dzieci! Chodźcie do mnie, chodźcie na spotkanie z przeznaczeniem, zapraszam was jak Ojciec wita swe dzieci, zapraszam was do mej świątyni. Jednak pamiętaj, jedynie prawdziwa ofiara da wam to czego oczekujecie… W końcu to mój dom, moja siedziba, moja wola, moje prawo, moja decyzja… Moja wola, wola, wola! Chodźcie do mnie, moi mi”

Erven nie słuchał bełkotu tylko wkroczył do swojego mieszkania. wypatrując małego szkodnika.

Tuż za nim biegło dwóch mężczyzn i dwie jaszczurki. Oni jednak podarowali sobie poszukiwania, kierując się niemalże prosto na dzieciaka.

Lucas siedział po drugiej stronie pomieszczenia, w jego towarzystwie znajdowała się dziewczyna w wieku góra 13 lat, po drugiej stronie, Chłopiec - rówieśnik Lucasa 10 letni chłopczyk. Kiedy ujrzeli przybyłych, podnieśli się na nogi.
- Oh! Spójrz, Erven, Jenny… Przedstawiam wam, Ervena oraz przedmiot jak i jego braciszka. - Chłopiec uśmiechnął się.

Erven nic nie powiedział tylko zaczął podchodzić do młodzika jego figura przybierająca dymną formę, jego oczy zdawały się lekko świecić.

Gubernator, wraz z Christosem i zwierzętami utworzyli półkole wokół dzieciaków. Wszyscy gotowi byli do szarży na Lucasa, w razie gdyby plan Ervena zawiódł.

- Przepraszam Cię Jenny, obiecałem że będziemy się bawić, niestety przeszkodzili nam… Ale pamiętaj co Ci mówiłem, że zawsze będziesz przy mnie… Nie, nie płacz. Obiecałem, prawda? Ervenie, weź nóż mój drogi. Tym razem uratujesz nas, uratujesz wreszcie kogoś… Ale Ja cię nie opuszczę, będziesz zawsze ze mną… Prawda? Jak tylko się ruszą, wbijesz sobie ten przedmiot i znajdziesz się w lepszy miejscu. A Ty, Ty Jenny… Idź rozpal ognisko, później będziesz mogła tańczyć, albowiem noc umknie światłu, światłu które wam zaniosę. I błogosławię was, moje dzieci…

Erven stanął na przeciwko Lucasa jego forma nagle stała się w pełni cielesna. Chwycił mocno Lucasa i siadając na łóżku przełożył go sobie przez kolano drugą ręką wprawnie zdejmując pasek i…. świst! trzask! Rozpoczął ‘ojcowski’ pasowe egzorcyzmy mówiąc
- Po dziesięć pasów za każde przewinienie, a się tego uzbierało smarkaczu! To są bawienie się ludźmi! Nie są twoimi zabawkami gówniarzu! - świst! trzask! świst! trzask! Skórzany pasek opadał góra dół na cztery litery chłopaka.

Widząc, że Duch nie ma już w zanadrzu żadnych zdolności siejących masowe zniszczenie, cała czwórka bzliżyła się do niego, nadal z dobytą bronią. Obserwowali go.

Chłopiec który miał nóż, w tym momencie wbił go w siebie. Dziewczyna zaś ruszyła po pochodnie, po czym rzuciła ją na ziemie…
- Niosący światło - powiedziała na koniec...

Widzący to Christos natychmiast spróbował powstrzymać podpalenie, niezbyt delikatnie obezwładniając dziewczynkę.

Gdyby tylko Lukas widział że dom był z kamienia to pewnie pomysł z podpaleniem wydał by się idiotyczny. Co więcej nawet rzucenie pochodni pod meble nie miało zbytniego sensu. Christos czy też Nanaph bez trudu powstrzymali ogień. Niestety sytuacja chłopca wyglądała bardzo źle. Nóż został wbity aż po rękojeść w okolice brzucha. Pomoc koniecznie wymagana.|

- P...przepraszam… Ervenie… zawsze będziesz ze mną…- powiedział ze łzami w oczach spoglądając w stronę chłopca.

- Sprawdźcie co z chłopakiem! - rzucił do braci po czym wrócił do Lucasa kontynuując ‘egzorcyzm’ - A te dziesięć batów za zwlekanie z pomocą Jenny! - Świst! Trzask!

Nanaph pospiesznie ukląkł na jedno kolano, by zobaczyć co z chłopcem. Z najbliższego możliwego przedmiotu wykonał prowizoryczny bandaż, by zatrzymać krwawienie, jednocześnie sprawdzając czy chłopiec przeżyje do czasu przywołania bardziej profesjonalnej pomocy medycznej.

Sytuacja nie była najlepsza bez natychmiastowej pomocy może umrzeć. Cóż nie żeby to jakoś na źle wyszło ale jednak z całą pewnością chłopiec chciałby żyć.

Gubernator spojrzał na Christosa, potem jeszcze raz na chłopca. Widział tylko jedno wyjście… to, za sprawą którego sam niegdyś został uratowany. “Chłopcze, dołącz do NAS”.

- Chłopcze - zwrócił się do Ervena - Mogę go jeszcze uratować, nie ufaj narzędziu. Straci samodzielność, świadomość… Pozwolisz mu na taki los… - Chłopiec widać było że męczy już go to bicie, jednak był mały, nie miał wyjścia.

- Idźcie z nim do lekarza! TERAZ! - zaryczał Erven po czym wrócił po raz kolejny do nie-dziecka

- On umrze głupcze! Możesz go jeszcze uratować! Jednak nie zaliczę tego jako twojej ofiary, podejmij decyzje… Lucas jest w stanie to zrobić! - Wrzasnął.

Podczas głośnej dyskusji Erven dostrzegł zmianę w ciele chłopca. Gubernator bezceremonialnie wyjął nóż z jego brzucha i zabandażował. Rana zaczęła maleć w przewyższającą normę tempie, gdy energia Nanapha okrywała najpierw ją, a później całe ciało malca. Christos spojrzał na Lucasa:
- Coś jeszcze? - spytał spokojnie.

- ZOSTAW GO! Nie zrobisz mu tego! Zabije Cię! Będziesz cierpiał, cierpiał! Erven, ratuj go głupcze! Uratuj go! - Wrzeszczał jak poparzony
- Nie pozwól, nie pozwól mu!

-Przestań.. - rzekł Erven - ..albo Cie zatrzymam - powiedział Erven. Nie wiedzieć czemu miał złe przeczucie.

- Przeżyje - odparł tylko Christos - Przestań słuchać tego obłąkanego Ducha, będziesz wykonywał jego polecenia?! –

- Chyba go nie… zjednoczyłeś? - zapytał mlecznowłosy

- W przeciwnym razie, wykrwawiłby się. - odparł starszy z braci.

- Dobra, uznam to za zło konieczne. I tak już za późno. - wzruszył ramionami.

- Nie, nie, nie nie zgadzam się! - Chłopiec zaczął krzyczeć, a wręcz wydawać dziwne dźwięki, jego oczy zaczęły niemalże świecić
- Za...Zabije Cię! Zabiłeś go, zabiłeś! ZABIJE CIĘ!

- Twoja metoda… chyba nie działa. - stwierdził oczywistość Nanaph, kładąc chłopca delikatnie na podłodze, a samemu wstając.

- I tak szkoda go zabijać, ten byt tylko zamieszkuje to ciało, najpewniej znajdzie sobie inne, a Lucasa nawet polubiłem. - przyznał Sharsth. - Zostawmy go sobie, skoro jest taki potężny to sam sobie ze wszystkim da radę, nie Lucas? Jak oprzytomniejesz to może nawet kupie Ci gruszkę, chociaż nadal musisz dostać jeszcze baty za tego chłopaka, dziewczynę i drzwi. - Uśmiechnął się upiornie Erven po czym dalej kontynuował wymierzanie symbolicznej sprawiedliwości. Świst! Trzask!

Chłopak popadł w szał.
- Przestań ze mnie drwić! - Wykrzyczał, głos z pewnością nie należał do chłopca, brzmiał jak ten, który słyszał w głowie.
- Przestań mnie ograniczać, przestań się wywyższać, przestań, przestań, przestań! - Meble w pomieszczeniu zaczęły same się przesuwać, niektóre nawet unosić lekko do góry.
- Przestań ze mnie szydzić! - warknął - pomieszczenie zaczęło się trząść
- Zabiłeś go, pozwoliłeś go zabić! - I wtedy nadeszło, nieznana siła uderzyła w to pomieszczenie, roznosząc budynek na strzępy, ten oraz sąsiednie..

Gubernator otwierał już usta, by odpowiedzieć Ervenowi, kiedy siła uderzeniowa przybrała na sile. Bracia i jaszczury zasłoniły przed nią w miarę możliwości dzieciaki.

Fala uderzeniowa rozniosła budynek na strzępy i nad szarpnęła pobliskie. Erven leżał ogłuszony pod gruzami. Dzieciom oraz wojownikom nic się nie stało. Jaszczurki robiły za tarczę, która o dziwo wytrzymała i przeżyła. Choć ogłuszenie w uszach pozostało.
NA środku rumowiska stał Lucas w iluzyjnie zmienionym wyglądzie. Ciało nie mogło się zmienić z chwili na chwilę, wiec ta forma wyglądu musiała stanowić iluzję.


Chłopak był zmęczony, rozejrzał się po okolicy, nic tak naprawdę nie zdziałał, nie miał wyjścia, przynajmniej na razie. Odwrócił się w stronę rozwalonej ściany, po czym pobiegł nie zważając uwagi na cokolwiek
- Zabił, zabrał, zabrał mi go!

Bracia natychmiast zabrali się do wydostawania z gruzów, po czym z naprędce złapanymi łukami zaczęli rozglądać się za dzieciakiem, by strzałą, lub dwoma, udaremnić mu próbę ucieczki. Gdy okazało się, że zniknął, pomarańczowłosi ochłonęli nieco, i poczęli pomagać w wydostawaniu się Ervenowi i jaszczurom.
- Żyjesz? - spytał Nanaph białowłosego, gdy pozbył się znad niego zbędnego gruzu.

- Moja głowa… żyje, raczej… daj mi chwilę… gdzie Lucas? - zapytał pół przytomny powoli się podnosząc z gruzów.
- Uciekł. Nie namierzę go już - odparł z wyrzutem Gubernator - Zlekceważyliśmy go. - stwierdził, rozglądając się jeszcze po pobojowisku.

- Niech ucieka i tak go dorwę prędzej czy później… ugh… - rozejrzał się wokoło - ..co? Co tu się stało do dziewięciu piekieł?

- Niekontrolowana fala energii wywołana przez Ducha. - stwierdził oczywistość Nanaph - Na razie go już nie dorwiemy. Wróćmy do krypt… Jenny i Soren błąkają się po nich rozdzieleni. -

- Lepiej się pośpieszmy… - powiedział i otrzepując z siebie kurz ruszył pośpiesznym krokiem w stronę wyjścia, a raczej wyrwy, a potem w kierunku krypt.

Bracia wychodząc wynieśli jaszczury i dzieciaki. Półprzytomną dziewczynkę i regenerującego się chłopca zostawili przy wyjściu, a pozostałych zanieśli, choć nie bez kłopotów, do krypt.
Po kilkudziesięciu minutach, grupa powróciła do punktu wyjścia. Czekały na nich pozostałe dwa jaszczury, a także kilka zdobytych grzybów.
- To co… schodzimy? - spytał Nanaph towarzysza, po czym dodał, wskazując na otwór w podłodze:
- Uprzedzę jednak, że w tym tunelu mamy co najmniej dwie odnogi. –

- Przywiążmy linę i skaczemy, Jen czeka. - odpowiedział szybko i zaczął się brać do przywiązywania liny do mechanizmy zapadni.

- Soren skacząc trafił zupełnie gdzie indziej. - odparł Gubernator, rozglądając się po ścianach i podłodze –

- W takim razie zostaje nam tylko skok w nieznane. - powiedział Erven odbierając swoją torbę.

- W alternatywie mamy możliwość zejścia na dół od strony tamtego pomieszczenia. Z tego co widzę, Jen powoli idzie w górę… jak dobrze pójdzie, to się spotkamy. –

- Naprawdę? To ruszajmy! - odpowiedział i ruszył przed siebie ze zdwojoną siłą.

Bracia podążyli za Ervenem bez słowa, jaszczury jednak zostały przy swoich rannych pobratymcach.

Za zalana salą znajdował się kolejny korytarz który rozwidlał się. Szczęśliwie wybór padł na jedyną nie zawalona gruzem drogę. Wzdłuż tego korytarza były odnogi - pomieszczenia 3x3 w większości już puste. Na końcu były schodu w dół. A dalej zakręt i kolejne korytarze. Tym razem skrzyżowanie.

Bracia, nie zastanawiając się długo, podążyli prosto.

- Pójdę w prawo. - powiedział Erven - Takim sposobem szybciej znajdziemy Jen.

- Jej aura jest w tamtym kierunku - stwierdził jakby oczywistość Nanaph - Nie powinniśmy się jeszcze bardziej rozdzielać.-

- Zdaje się na twoje wyczucie kierunku, chodźmy. - odpowiedział mlecznowłosy.

Cóż kierunek był poprawny. Tyle że korytarz był ślepą uliczką. Pobliskie pomieszczenia były puste.

- Przeklęty labirynt! - zakrzyknął Nanaph, widząc ślepą uliczkę. Z wściekłością walnął pięścią w ścianę. Bez skutku. Christos stwierdził oczywistość:
- Wniosek? Musimy wracać. - po czym odwrócił się na pięcie, gotów do biegu z powrotem.

- Pośpieszmy się, tym razem idźmy w prawo. - odparł Erven.

Bracia podążyli za Ervenem.
 
Asderuki jest offline  
Stary 20-04-2014, 22:10   #20
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Schody w dół. Parę metrów zakręz z powrotem w dół. Po przeciwnej stronei identyczne schody prowadzace w górę. Wyjście w prawo. I omało mag nei stracił ziemi pod nogami. Jeden z braci zdążył go chwycić nim ten wykoanł krok. Rozpadlina rozdzielajaca korytarz. Dobre parenaście metrów spadku w dół. Kto wie czy nei wiecej. Dalej korytarz biegl prosto. Wraz z odnogami do wiekszych pomieśczeń. Zbliżali sie do miejsca pod którym jakieś pierro nizej była Jenny. Aura Castela znajdowała się po lewej jakeś parę set metrów.|
Pomarańczowłosi spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym zgodnie stwierdzili:
- No to skaczemy. - Jak powiedzieli, tak zrobili. Uprzednio przygotowując sobie rozbieg, przeskoczyli przez około 1,5metrową rozpadlinę, po czym ruszyli dalej korytarzem, skręcając w jedno z pomieszczeń.
Erven wzruszył ramionami i robiąc rozbieg wykonał skok, i już podążał za braćmi.
Z dołu można było usłyszeć krzyk najpierw cichy a potem znacznie głośniejszy. Ten drugi sprawił, że podłoga tudzież sufit dla Jenny zaczął się zapadać.
Kawał kamienia z podłogi przed mężczyznami spadł piętro niżej, ukazując kolejne pomieszczenie, w którym panowały… szkielety. Nie zastanawiając się za wiele, bracia zeskoczyli na dół, prosto na dwóch z łuczników, kilkoma silnymi ciosami niszcząc oponentów. Rozglądając się, dostrzegli resztki oddziału szkieletów i przygwożdżoną Jenny.
Erven patrzał w wyrwę, nie mógł pozwolić by cała zabawa przypadła braciom. Zeskoczył w dół lądując dobył miecza i… ..i wtedy dostrzegł Jenny.
- Jen! - krzyknął i już leciał tnąc i siekąc pozostałych przy nie-życiu umarlaków. Kości i pył sypnęły się jak sięgnął jednego tylko po to by po chwili wyprowadzać niskie cięcie w łydkę stojącego obok szkieleta, a następnie proste cięcie z góry przez jego czaszkę.
Dziewczyna przytrzymywała ręką krwawiącą ranę a z jej oczu płynęły łzy. Była również obsypana pyłem jaki się posypał z sufitu.
Nanaph tymczasem, otoczony energią, przypominającą czarny dym, zaszarżował na ostatniego łucznika, celującego w Jen. Cios w głowę, odgłos łamanej czaszki. Kilka kolejnych ataków pozbawiło żeber i kręgosłupa oponenta, a reszta kości opadła bezwładnie na ziemię. Walka zakończona… przynajmniej na razie.
Mlecznowłosy nie próżnował. Widząc jak ostatnie z kości padają na kamienną posadzkę ruszył pędem w kierunku Jenny.
- Jen! Jak dobrze że się zjawiliśmy. Pokaż. - powiedział obejmując ją ostrożnie i całując w czoło. Po czym przystąpił do opatrywania rany i ostrożnego wyciągania szczypu.
- Trochę zaboli - ostrzegł - Nanaph! Chodź pomożesz mi tutaj!
Gubernator zbliżył się niespiesznym krokiem do pary, by pomóc w opatrywaniu ran. Jego energia ulatniała się powoli w powietrzu.
Chwilę później wraz z odpowiednim podważeniem i szarpnięciem grot wyszedł z rany. Ervan oderwał sobie rękaw koszuli i tnąc go na paski zaczął opatrywać ranę dziewczyny. Szepcząc “Elsuul”. Nagle rana i jej okolice przez chwilę zdawały się chłodniejsze by w końcu wrócić do normalnej temperatury.
Jenny westchnęła a potem syknęła. Najpierw zabolało a potem coś ją zmroziło.
- Co… zrobiłeś? - zapytała słabo.
On w odpowiedzi uśmiechnął się nieznacznie, pochylając się nad nią i dłoń wsuwając w włosy.
- Odkaziłem, bogowie wiedzą gdzie te strzały leżały. - odpowiedział szeptem - Jak się czujesz, moja droga?
- Boli mnie ramię? Ale chyba dobrze - kiwnęła głową - wiecie, że tu jest smok? Widziałam najprawdziwszego smoka… i rozmawiałam z nim.
- Smok?! - zakrzykneli na raz obaj bracia, z niedowierzającym, nieco wyczekującym spojrzeniem.
- Będzie trzeba się przywitać, ale to później. Masz, napij się.. lepiej się poczujesz.. - powiedział otwierając manierkę i przykładając ją do ust Jenny.
- Co to? - zapytała się i zaczęła pić cokolwiek tam było. Przyjemny smak wody rozlał się po języku dziewczyny.
-Dzięki... Dostałam od Fengrahema lirę, leży na tronie - macnęła niezranioną ręką za siebie wskazując siedzisko. Lira była ze szczerego złota i bił od niej delikatny blask.
- Smok jak mniemam jest tam niżej? - spytał już spokojniej Gubernator.
Erven tylko spojrzał na lirę, potem na Jenny z pytającym spojrzeniem.
- No co? Nie libi rocka… to powiedziałam, że umiem grać na czymś innym… dał mi lirę i zasnął później.
- Masz zamiar na niej grać? - zapytał Erven wiedząc dobrze jaka jest waga złota.
- Tam… - Jenny urwała i ugryzła się w język - niekoniecznie. Może, nie wiem.
- Nie jest aby ciężka? - zapytał z wyraźną nutą zdziwienia Sharsth.
- Smok pewnie ma tam u siebie znacznie więcej bogactw… jakieś pomysły, co z nim zrobić? W końcu taki jaszczur to nie to samo co szkielety, a i zostawić go tu żal. - powiedział Nanaph.
- On również nie jest z tego świata, jest przybyszem jak my… on tam jest uwięziony. Nie ma jak wylecieć.
- Cóż, sądzę, że powinniśmy się do niego przejść. Soren jest zbyt daleko, by się z nim szukać… a przeszukiwanie tych korytarzy nie brzmi jak dla mnie zbyt interesująco. - odparł pomarańczowłosy.
- Możemy się przejść, Soren do nas dołączy potem, tylko Jen, dasz radę? - spojrzał na nią.
- Chyba -Jenny zaczęła się podnosić. Skrzywiła się gdy ruszyła zranioną ręką.
- Ja bym tylko była ostrożna w rozmowie - sapnęła z obolałą twarzą.
- Tst, tst, tst… - zaczął Erven i objął Jenny ramieniem - wesprzyj się na mnie. Nie pozwole byś się sama męczyła.
Jenny uśmiechnęła się do mężczyzny i podparła się o niego. Drugą ręką złapała lirę.
Drużyna podążyła więc w drogę powrotną, prosto do wielkiego jaszczura.
Ciemne schody w dół. Długie schody. A na końu nich ciemnosć. Sala pochłonięta w mroku. Nie śwaitała ni latajacych świetlików. Jedynei piasek pod stopami. Ale innej sali być nei mogła ta nie miała innych wyjść i znajomy odgłos spadajacego piasku.
- Co z Lucasem? - szepnęła Jenny przypominając sobie o nim - jak spadłam został sam przy wejściu -
Erven westchnął ciężko i zaczął odpalać pochodnię, żeby rzucić trochę światła na spowite w mroku pomieszczenie.
- To długa historia moja miła.. w skrócie można powiedzieć, że uciekł. Zaraz po tym jak narobił ładnego bałaganu. Chłopak ma talent.
- Wróci. - dodał tylko Christos. Drużyna wyruszyła dalej w mrok, oświetlając sobie trasę pochodnią.
Jenny uniosła brwi a zaraz potem je ściągnęła.
- Niewidomy chłopiec narobił bałaganu? Po prostu żeście go nie szukali prawda? - mruknęła niezadowolona - dobrze wezmę to na siebie i go znajdę… mam nadzieję, że nic sobie nie zrobił.
- Znajdę go osobiście. - stwierdził starszy brat. Nanaph, drapiąc się po głowie, nieco zakłopotany, powiedział:
- Chyba nie powinnaś go szukać, Jen... opowiemy Ci wszystko, jak już stąd wyjdziemy, dobrze? -
- Zobaczymy. Na razie jestem odrobinę zła. Pod tym piaskiem jest smok - wskazała gdzieś przed siebie.
- Złość piękności szkodzi. - skomentował Gubernator, nieco przyspieszając, we wskazanym kierunku.
Złoto prawdopodobnie jak poprzednio zostało przysypane piaskiem. Zapewnę na skutek zameiszania w dawnej sali tronowej.
- Jeśli cokolwiek mielibyśmy znaleźć, trzeba by było zdmuchnąć ten piach… nie wiem czy chciałabym budzić Fengraherma.
- Czyli… ten smok śpi zasypany piaskiem?! - spytał Gubernator, po czym dodał - Cóż, skoro mieliśmy z nim porozmawiać, to chyba trzeba go wpierw obudzić. -
- Ugh… no dobra. Tylko przygotujcie się, może odrobinę odrzucić. Mam nadzieję, że tym razem też nie będzie zły - po tych słowach Jenny nucąc drobną melodię wystąpiła przed panów. Mruknęła drobne “przepraszam” i wzięła głębszy oddech. Krzyknęła a fala uderzeniowa poniosła się po pomieszczeniu.
Tuż przed krzykeim w pomieszczeniu zajaśniało, jednak Jenny nie mogła juzpowstrzymać swojego ruchu.
http://conceptartworld.com/wp-conten...afsson_08a.jpg
...z drógiej stony lepiej że tego nie zrobila.
Fala dźwiękowa sparowała ogniowy podmuch i odrobinę zdmuchnęła piasek z kopca zlota, tak że światlo pochodni wraz ze swym złotym odbiciem natychmiast rozjasnilo salę. Jendak smocza twarz nie wyglądała na zadowoloną.
- Smoku, nie przyszliśmy tu walczyć! - zakrzyknął Nanaph. Obaj bracia dobyli jednak ostrzy, przygotowując się do obrony.
- “Doprawdy?” - zabrzmiał głos w ich głowach. - “Więc pocóż tu dotarliście?”
- “By porozmawiać” - odpowiedziała mu myśl braci.
- “A wiec mówcie... nim przestane ws słuchać.”
- Sznowny Fengrahermie! To twoja lira - Jenny wystawiła dłoń z instrumentem - zbrakło mi innego źródła światła ale oddaję ci ją. Powiedz naprawdę nie chciałbyś rozprostować skrzydeł?
- “Jenny prawdę rzecze… przybyliśmy tu zapytać, czy nie zechciałbyś odejść z tego miejsca, Fengrahermie.”
- “Hmm od mych skarbów? Od moego domu? A żekłem ci ja... że wyjść syąd mogę gdy zachcę. Jednak nie czas i miejsce jeszcze. Odejdźcie.” - Nie odbierał liry pozostawiając ją w rękach Jenny. - “Odejdźcie. Ostawcie mnei w spokoju.”
- “Skarby można przenieść, odnaleźć lepszy dom. Kiedyż więc nadejdzie ów czas…? Gdy nam podobni liczniej zejdą z góry, by z Tobą walczyć, bądź Cię okraść? Gdy, po ich porażce, zawalą i zniszczą to miejsce, by pogrzebać Cię żywcem? Na co, bądź kogo czekasz, wielki Fengrahermie?”
- “Na głos. Głos mych braci.” - Wydawał się znudozny rozmową. Jak widać był uparty jak osoł, pozostajac przy swoim. - “Nikt tu nie dotrze bo Ona pilnuje. Wielu tu weszlo lecz nikt stąd nie wyszedł.”
- Ona? Err… - A jak jej na imię jeśli mozna wiedzieć? - Jenny nachyliła się do mężczyzn - czy on komuś nie odpowiada? - szepnęła.
Ryk z górnych warstw budowli przeszył korytarze. Koci, piskliwy ryk.
- “Nie znam jej miana gdyż ona tak jak i ja przybyła” - Zmok się uśmeichnął jezeli można tak nazwac ten wyraz pyska - “Widać że właśnei kogos znalazla” - Spojrzał ku syfitowi.
Bracia spojrzeli w sufit, ignorując pytanie Jenny. Wyrazy ich twarzy się jednak nie zmieniły.
- “Jak wiesz, nie jesteś z tego świata, Fengrahermie, a Twoi bracia zostali zapewne w innym wymiarze. Czyż więc godnym jest wyczekiwanie aż Cię odnajdą? Wielu w tym wymiarze szuka możliwości powrotu do swych ojczystych światów… czyż nie rozsądniej byłoby pomóc w tym zadaniu… by do Nich wrócić?” -
- Idę sprawdzić co tam się dzieje, kto idzie ze mną? - zapytał Erven z dziwną nutką w głosie.
- Skoro smok nie życzy sobie naszego towarzystwa ani pomocy… tylko co ja mogę z przestrzelonym barkiem? Nie umiem się uleczyć w ciągu chwili - Jenny skrzywiła się.
- Jeszcze nad tym popracuje, mój zestaw medyczny jest… dość ograniczony. - przyznał Erven bez bicia.
- Zostaniesz z braćmi? Ja rzucę okiem co się dzieje na górze, powinnaś być z nimi bezpieczna.
Jenny prychnęła.
- Świetnie to ja sobie posiedzę i pogawędzę z szanownym Fengrahermem - powiedziała z przekąsem.
- Oh? Myślałem, że się świetnie dogadujecie, nie lubisz towarzystwa braci? - odpowiedział unosząc brew do góry po czym uśmiechnął się na jedną stronę - Czy może wolisz moje?
- Raczej narzekam na to, jak niewiele mi trzeba żeby wycofać się… i może trochę się boję. To nie brzmiało na słabą istotę - Jenny spojrzała na Ervena. W jej oczach był drobny niepokój.
- Soren ma dobrego przeciwnika… nie wiem czy sobie poradzi. - stwierdził, jakby oczywistość, Nanaph, spoglądając to na górę, to na smoka.
- W takim razie idę, we dwóch damy sobie radę. - Stwierdził po krótce po czym uśmiechnął się do Jenny - Niedługo wrócę, nie odchodź daleko.
- Pójdę z Tobą - odparł Gubernator.
- W zasadzie to możecie iść wszyscy…. poprzednio sobie poradziłam. Grać dalej mogę, to i umilę czas sobie, i smokowi - Jenny wskazała na jaszczura i uśmiechnęła się - Przeżyjcie, ok?
- Dla Ciebie? Zawsze. - odparł Erven i już był w drodze.
Smok tylko prychnął i ułożył się wygodniej na swym skarbie. Przyglądał się pozostałym.
- “Mnie wasz czas niedotyczy. A i tu głos swych braci słyszałem. Kobieto... Zagaj coś.”
- “A jeśli Ona przegra, i nie będzie już nikogo oddzielającego Ciebie od chciwych i smokobojnych ludzi, zapewniających Ci spokój…?” - kontynuuował rozprawę Christos. Nanaph podążył za Ervenem.
- “Wy ludzie jesteście strasznei namolni. Przecie to wy mych braci mordowali i z wzajemna aprobatą. Ale gdy o mych skarbach słyszyta to od razu chcecie pomóc się ich pozbyc. Mawiałem... wyjść stąd mogę gdy zechcę. A chcieć nie chcę.”
Jenny postanowiłą tym razem nie wdawać się w dysputę. Krążyło jej jedno pytanie po głowie, które mogło doprowadzić do niepożądanych rezultatów. Smok czy nie, zapewne on też jeść musi. Tym razem nie zagrała żadnego utworu. Improwizowała trzymając się zasady trzech.
Christos spojrzał znów w górę, marszcząc czoło. Jenny, czy Erven nie mogli o tym wiedzieć, jednakże jego jaszczury także podążyły w kierunku walczącego Sorena.
- “Zaprawdę, historia ukazywała wzajemną wrogość między naszymi rasami… czy jednak musi tak być? Może moglibyśmy współpracować. Nie chciałbyś pomóc w szukaniu powrotu do swojego świata?” -
-”Nie interesujamnie wasze przyziemne ludzkie sprawy... hmm”. Odparł zdajać się szytać w jej myślach dziewczyny. - “Wasi przyjaciele mają problem..” - Wskazał sufit swoim ogonem. - “Twa muzyka brzmi inaczej...”
- Denerwuję się, kiepsko się wtedy gra. Chciałabym im pomóc ale nie wiem jak. Gdybym tylko wiedziała z czym oni walczą… Christos czemu milczysz? - zapytała się w końcu kobieta.
- Niespecjalnie dobrze sobie radzą… - odparł pomarańczowłosy, patrząc gdzieś w sufit. W jego głosie nie czuć było jednak zmartwienia, czy niepokoju. Wyglądał nawet na nieco zamyślonego… nie wiadomo tylko, czy myślał o stworze na górze, czy o dalszych pertraktacjach ze smokiem.
- Rozumiem, że wiesz co się tam dzieje… wiesz z czym walczą? To co słyszeliśmy wcześniej nie brzmiała specjalnie przyjemnie.
- Z całkiem silnym potworem… chyba go nie pokonają. - odparł Christos, następne słowa kierując do smoka - Wybacz, Fengrahernie, jednak… jak sam widzisz, wzywają nas obowiązki. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy… i że nie będzie to spotkanie w celu przelewania krwi. -
Spojrzał na Jenny, próbując ocenić czy da radę iść, po czym, zapewne stwierdzając, że tak, ruszył niespiesznie w kierunku powrotnym.
- Christos, poczekaj - Jenny podniosła się z ziemi na której siedziała - skoro wiesz z czym walczą to może wiesz co to potrafi? Wolę się przygotować…
- Owszem, mógłbym nawet Ci pokazać… - odpowiedział mężczyzna, spoglądając na nią. Jego pewność zniknęła jednak sekundę potem - Ale to bez znaczenia. Nie pójdziesz tam. Erven by mnie zabił, gdybym Ci pozwolił dołączyć do tamtej walki w takim stanie. -
- Mało mnie obchodzi co zrobi Erven jeśli tam zginie. Ja również mogę zrobić krzywdę jeśli będziesz się starał mnie zatrzymać - powiedziała stanowczo Jenny.
- Nie muszę nawet Cię zatrzymać, mogę choćby nie wskazać drogi. Nie mogę jednak pozwolić byś tam bezsensownie zginęła, czy została zmieniona w kamień. -
- Zamieniona w kamień? Chcesz mi powiedzieć, że potwór zmienia innych w kamień? - Jenny uniosła brwi - jak ona to robi?
- Spojrzeniem. My możemy unikać jej spojrzenia, Ty nie nadążysz.
- Mogę się zasłonić. Tylko musiała bym mieć coś odpowiedniego… powiedz, gdyby ona spojrzała na siebie samą myślisz, że zmieniła by sie w kamień? - Jenny zatrzymała się gdy w jej umyśle zajaśniała pewna myśl.
- Całkiem możliwe. Ale nie mamy lustra, nie było go nigdzie w tych kryptach, nawet u smoka… a droga do straży po nie zajęłaby sporo czasu.
- Zwykła taca wystarczy, albo cokolwiek co ma płaska powierzchnię… chodź może pożyczy… może uda mi się go przekonać.
- Podczas naszej rozmowy przyjrzałem się jego skarbom… nie ma nic, co mogłoby się nadać. Poza tym, zwykła osłona nie wystarczy przeciw takiemu potworowi. Nie mogę Ci pozwolić walczyć, gdy jesteś ranna, i nie byłabyś zdolna nawet do uniku. Jego spojrzenie będzie szybsze od Twojego głosu.
Jenny prychnęła.
- Nie jeśli ty mi pomożesz. Widzisz tak? Wiesz kiedy nadejdzie, możemy się podkraść, mogę ogłuszyć stwora i wtedy reszta wejdzie do akcji. Mogę pomóc wam się zgrać… powiedz, co z Ervenem?
- Zwykłe przebicie jego skóry stanowi zbyt wielki problem, poza tym stwór orientuje się też w atakach od tyłu. Pomóc… jest jedna możliwość, ale nie przypadnie Ci ona do gustu. Erven… chyba naprawdę go polubiłaś, co? -
- Jest miły - stwierdziła krótko Jenny - nie wiem jeszcze do końca co dalej ale wygląda na to, że się o mnie martwi - urwała na chwilę - ja w sumie martwię się o wszystkich.
- Soren i Nanaph raczej dadzą radę uciec… on niekoniecznie. -
Jenny spojrzała na Christosa a na jej twarzy pojawił się grymas przerażenia.
- Tym bardziej nie zamierzam go zostawić. Nie jestem aż tak w ciemię bita. Wiem jak zachować ostrożność.
- A wiesz jak unikać spojrzeń? Erven nie chciałby, żebyś tam poszła i też zginęła, za bardzo Cię ceni. Ostrożność… Twoja ostatnia szarża nie była ostrożna. Wtedy przeciwnicy byli słabi, teraz skończy się to katastrofą.
- Cieszę się, że się o mnie martwisz. To, że nie na co dzień walczę wręcz nie oznacza, że nie robiłam tego - zaprotestowała dziewczyna - wystarczy byś mi powiedział kiedy mam zaatakować. Nie muszę od razu na nią szarżować…
- W hałasie walki nie ma łatwej komunikacji. Poza tym, co, jeśli wybierze Ciebie na cel? Nie powstrzymamy go, a Ty nie unikniesz jego szponów, chyba, że… nieważne. - Christos kolejny raz się z czegoś rozmyślił.
- Chyba, że co? Już się nieźle rozgadałeś, mów dalej - naciskała.
- Chyba za dużo czasu spędzam z Nanaphem. - skomentował Christos, po czym kontynuuował - Chyba, że Dołączysz. Nadałoby Ci to więcej sił, i chroniło przed śmiercią... -
- Dołączę? O czym ty mówisz? - zdziwiła się dziewczyna.
- To skomplikowane… - bronił się pomarańczowłosy - Powiedzmy, że dołączyć do rodziny. Widzisz więcej, potrafisz więcej, ale nie powinnaś wtedy już odejść. - W tym momencie trafili do stworzonej wcześniej przez głos Jenny dziury. Christos bez większych kłopotów wskoczył piętro wyżej, a potem, zdałwszy sobie sprawę z nieumiejętności Jenny, zeskoczył z powrotem, by pomóc jej się wspiąć.
- Dzięki - rzuciła gdy juz znaleźli się n górze - wracając do rozmowy… oni walczą w pomieszczeniu prawda?, Jest do niego wejście tak? Mogę zostać tuż przy wejściu i zza rogu ją zaatakować. Fala dźwięku ma dość daleki zasięg… nie wiem do końca czy rozumiem o co chodzi z ta rodziną… - przyznała się.
- Pomieszczenie jest spore. Poza tym, mogłabyś trafić naszych. Ryzyko jest duże. Nie umiem tego wyjaśnić… musiałabyś sama zobaczyć. - odparł Christos.
- Czyli na pewno nie teraz - odparła dziewczyna - ale słuchaj Christos w walce dobrze jest mieć jakąś startegię. Dlaczego od razu negujesz wszystko co powiem? Przecież możesz skomunikować się z Nanaphem, nie? Możecie znaleźć moment, odsunąć się od bestii, na pewno też da radę schować się na jej wzrokiem, dodatkowo mogę przecież was zgrać za pomocą muzyki - mówiła nieprzerwanie - oni potrzebują każdej pomocy… nawet jeśli odrobinę skamienieję to i tak lepiej niż byście wszyscy poumierali - odparła bardzo stanowczo.
- Dlaczego? Bo widzę sytuację. Też mogłabyś ją zobaczyć, i wtedy pomyśleć nad taktyką… A jeśli wszyscy zginiemy, to kto poinformuje tych na górze, żeby następna banda takich jak my wzięła ze sobą lustro? -
- Miej trochę nadziei, że się uda. Jeśli z takim podejściem chcesz walczyć to nie dziwię się, że uważasz że się nie uda - Jenny powiedziała ostro - czy muszę dołączać do rodziny by zobaczyć? Czy po prostu możesz mi pokazać?
- Bez takich oczu nie zobaczysz co się tam dzieje. Nie chodzi o brak nadziei, a o trzeźwą ocenę sytuacji.
- Urgh! - warknęła poirytowana - to moja sprawa czy chcę się narażać czy nie. Nikogo, Nie. Zamierzam. Zostawić. Rozumiesz? - spojrzała na niewiele wyższego mężczyznę - nie jestem też idiotką i nie dam się zabić. Idziemy!
- Tu nie chodzi o głupotę, a o szybkość reakcji. Twoje zdolności na nic się zdadzą, gdy będziemy walczyć z tym całą czwórką w zwarciu… a Erven nie będzie mógł skupić się na walce, bojąc się o Ciebie. -
- A co ja ci powtarzam? Że nie zamierzam się pchać pomiędzy was..! - urwała upominając się by nie być głośno. Narazie.
- I chyba Erven będzie wiedział jak się zachować. To normalne, że może coś się komuś stać. To jest walka.
- Nie sądzę. - odparł Christos, jakby coś sobie przypominając - Jak mówiłaś, nie przeszkodzę Ci w pójściu ze mną, nadal jednak będę nalegał, abyś przyjęła tą moc. -
Jaszczórki zbliżały się w stronę grupy walczacej. Obecnosć smoka zniknęła. Pomimo tego że nie dało się odczuć jego aury, to w pewnym sensie wiedzialo się że on gdzieś tam jest. Teraz to tlące się uczucie zniknęlo.
Christos przystanął na kilka sekund, odwracając się. Z tylnego korytarza słychać było odgłosy szybkiego biegu, a oswojone jaszczury chwilę potem dołączyły do marszujących.
Cała ta rozmowa przypomniała Jenny o wcześniejszej rozmowie tyle, że z Nanaphem. Było to tuż po ich pojawieniu się w tym świecie i pierwszej potyczce.
***
-Nie zdajesz się do nas pasować - rozpoczął Nanaph, zbierając gałęzie - Ubierasz się inaczej, używasz innych… przyrządów. Jaki jest świat, z którego pochodzisz? Kim w nim byłaś? -
- W największym skrócie? Piosenkarką. A co do świata… jest ciaśniejszy, głośniejszy, zatłoczony i cholernie pogmatwany. Przede wszystkim ma wysoko zaawansowana technologię.
- A w nieco mniejszym? -
- Huf… - dziewczyna westchnęłam - żyłam w mieście latającym setki kilometrów nad powierzchnią ziemi? Która powinna być niebezpieczna dla ludzi tak jak i atmosfera. Ta druga okazała się całkiem w porządku… - urwała przypominając sobie rozpadającą się tarcze wokół miasta.
- Bezpieczna przystań wysoko nad ziemią… - zaczął Nanaph niepewnie, uśmiechając się lekko - Musisz się tu czuć jak w paszczy rekina. Zapewne tam u Was nie trzeba już było zbierać chrustu i rozpalać ognisk, prawda? -
- Niewiele trzeba było poza harówką w fabryce na rzecz rządu - przyznała - ale powiedz mi co to jest rekin? To jakaś ryba nie?
- Ta, wielka ryba o bardzo ostrych zębach. Myślisz, że poradzisz sobie tu? Chcesz wrócić do swojego świata, czy może wolałabyś tu pozostać? - dopytywał Nanaph, z sporą dozą ciekawości.
- Na razie nie wiem. Jeśli dobrze się domyślam się momentu w którym przekroczyłam te … wrota wymiarów, czy co to jest, to nie mam do czego wracać. Wystarczy mi postrzał z broni fazowej. Będzie boleć przez następne kilka tygodni - dziewczyna spojrzała na pomarańczowo włosego - też kiedyś nosiłam sporo kolczyków - uśmiechnęła się z przekąsem.
- Ja… - rozpoczął Nanaph, nie do końca rozumiejąc o co chodzi. Po chwili jakby doznał olśnienia, i kontynuuował - Nie do końca miałem w tej kwestii wybór. Zanim tu trafiłem, nie miałem takich, teraz nawet nie czuję ich obecności. W sumie, raczej tak zostaną, nie ma się po co ich pozbywać. Mówiłaś coś o właściwościach swojego instrumentu… czyżby były jakieś, ym, specyficzne? I tak właściwie, co to jest… broń... fazowa? -
- O rany… - Jenny mruknęła - podejrzewam, że wieczność by mi zajęło wytłumaczenie ci wszystkiego. Sama z resztą nie wszystko rozumiem. Nie tego nas uczą. Uczą nas za to jak czytać i pisać i liczyć. Poza tym dają miejsce w fabryce i do roboty… nie o to pytałeś. Broń fazowa to… hm… wiesz co to pistolet może? Było by łatwiej.
- Niezbyt. U nas jesteśmy na etapie mieczy i łuków. - odpowiedział z zakłopotaniem Nanaph - więc pewnie całkiem mocno do tyłu. Nie odpowiedziałaś na pytanie o instrumencie… -
- A, no ten… hm… widzisz to jest tak… znaleziono kiedyś coś co zostało uznane za nieskończone źródło energii. Jakoś tak wyszło, że zasilają nim instrumenty muzyczne i dzięki temu posiadacz takowego potrafi… różne rzeczy.
- Wysadzasz muzyką wszystko wokół? - dopytał jeszcze, zbierając ostatnie gałęzie, jakie zamierzał.
- No powiedzmy, ale nie tylko. Ale dość tych pytań. Trza chyba wrócić do reszty, co?
- Niewątpliwie. - odrzekł Nanaph. Zamiast odwrócić się, odłożył drewno na bok, i schylił się przy dwóch nietypowych roślinach. Wprawnie je wyrwał, uśmiechając się, po czym złapał z powrotem za chrust, i ruszył w kierunku obozu.
***
Jenny zastanawiała się czy przypadkiem Nanaph nie starał się wybadać czy warto ją dołączyć do tej całej “rodziny”. Musiała jednak te przemyślenia zostawić na później. Teraz szła wspomóc Ervena, Sorena i Nanapha.
***
W tym samym czasie biegli we dwoje, Erven i Nanaph. Najpierw paręset metrów aż dotarli do jednej pustej sali, później w dół i schodami, parę następnych korytarzy, aż stanęli w olbrzymiej sali pełnej posągów i filarów w której bój toczył Soren z pradawną bestią.
Nie uszło to uwadze besti która widać zglodniała... albo byął zła.
- No,no.. - powiedział Erven przez chwilę studiując pobojowisko. Widać bestia spojrzeniem zamieniała w kamień. Źle. Wyszeptał - Sura s’sharin. - dobywając miecza - Suratha - i już ruszył w dziki tan z bestią pomny by się nie zatrzymywać.
Zauważył dwie rzeczy ogon którego uniknął i przednia łapa której nie zdąrzył. Uderzył z impetem.o kolumnę czując łamiące się żebra i zkostiałą rękę. Bez tarczy z pewnością był by martwy.
-Ma niezwykle twardą skórę- usłyszał mleczno włosy zbierając się z ziemi. Jednak nikogo nie zobaczył. Castell widząc że posiłki jednak przybyły skierował swoją uwagę na nieco inne sprawy. Znajdując się w miejscu gdzie leżały dwa pistolety i mała kupka kamieni, wziął nowy nabytek i schował w wewnętrznych ieszeniach płaszcza. Następnie zbliżył się do wbitej w ziemi kosy. Skoro bestia się przed nią broniła, mogło to sugerwoać że jest w stanie ją zranić. Dobył broni i obrócił się obserwując walkę towarzyszy.
Erven podjął się najlogiczniejszej z możliwości zdecydował się stale unikać bestii, nigdy nie przestając być w ruchu całym ciałem. Skamieniała ręka teraz nie miała znaczenia, puki żył, choć połamane żebra nie dawały wysokiej mobilności. W zamian wyszeptał niezadowolony przez zęby rzucając klątwę na stwora - Ezar n’kher, na schashn!
Nanaph ruszył w nieco innym kierunku, starając się zajść potwora z drugiej strony. Nie usłyszawszy o twardej skórze bestii, dobył łuku i strzały, i biegnąc między kolumnami i posągami wystrzelił w bestie strzałę, a potem drugą.
Strzały oczywisćie nie skutkowaly zbyt wiele. Jednak bestia zatrzymała się. Przez chwile drżała widocznie czar rzucony przez Ervena zadziałał. Wyraz twarzy besti był bardzo nieprzyjemny. Jej aura zmieniała się na coraz bardziej drapeiżną. Całą swą uwagę oraz kilak par oczu skupionych zostało na poszukiwaniu maga. Erven cały czas pozostajac w ruchu wydawał się zadowolony. Przynajmniej do czasu aż bestia nie zaczęła się poruszać pomimo klątwy. Do kompletu skamieniała noga aż po kolano. Wtedy też nie było wyjścia jak po prostu się ukryć za filarem. Wyobraźcie sobie zaskoczenie maga gdy kolumna eksplodowała a przez otwór wyszał łapa przygwożdźajaca go do resztek filaru. Chrzęst miarżdzonych żeber i szczęśliwei bądź też nie... jeden szpon wbity w bark, najpewneij aż do kości. Zaleta jedna bestia nie mogła na tyle poruszyć łapą by rozerwac go na strzępy.
W tym jednak czasie dwójka pozostałych wojownikó miała pole do popisu.
“TERAZ ALBO NIGDY” zakrzyknął w myślach Nanaph, gdy stwór zamarł. Upuścił swój łuk, i dobywając jednego z swych mieczy, a drugiego, kamiennego, zostawionego tu przez Bogowie wiedzą kogo Bogowie wiedzą kiedy podniósł z podłogi, i już pędził, w szarży. Biegnąc, schylił się, by dostać się pod potwora, spojrzał chwilę na brzuch, próbując określić, gdzie znajduje się serce, o ile to coś w ogóle je miało… i wbił oba ostrza z całej siły w ów miejsce, najlepiej aż po rękojeść. Nawet nie zamierzał ich wyciągać, miast tego tuż po ataku rzucając się do szybkiego odwrotu, poza zasięg szponów bestii.
Ostrza odrobinę wbiły się w ciało besti jednak wepchniecie ich głęciej było niezykłym wyzwaniem. A z pewnością nie na tyle prostym i szybkij jak się wydawało. Bestia machinalnie chciała się spojrzeć na skodnika, co był oneimożliwe, szczęściem Nanapha. Pierwszy ruch łapom cuż... znów chrzęst kości. Dopiero drógim było puszczenei Ervena i z rozerwaniem kolumny proba trafienia wojownika. Jak się okazalo sprawinie uciekajacego.
Miecze pozostaly w ciele bestii.
Erven syknął z bólu czjąc kolejną parę żeber uginajcą się, a później pękającą, pod atakiem bestii. Jego stan był co najmniej opłakany. Co począć? Wyraźnie nie docenił swojego przeciwnika, a teraz pozostało niewiele tylko ratować się ucieczą co było… niemalże niemożliwe patrząc na skamieniałą parę kończyn. Pozostało tylko wierzyć, że jego towarzysze dadzą sobie radę.
Dzierżący kosę niebiesko włosy wyszedł zza kolumny okok której znalazła się bestia. Znajdując się za nią postanowił to wykorzystać dopóki stwór był skupiony na towarzyszach. Wykonał bezszelestny piruet i trzymając broń z sam koniec drzewca. Raz jeszcze usiłował wbić ostrze w brzuch bestii, następnie błyskawiczny odskok.
Erven został uwoniony z uscisku. A bestia skupiła się na kolejnym przeciwniku - nanaph-u. W tym jednak czasie do działania ruszył Castell. Z ataku kosą wudobyła się dziwna aura. Nie przyjęła ona jednak żadnego ształtu ani nic nie stworzyła. Tak jakby sygnalizowła “uzyj mnie”. Tylko jak? W kazdy mjednak razie kosa wbiął siew brzuch bestii. Odrobine głębiej niż miecze, ale i tak utknęła. A łącznei z tym Castel trzymajacy uchwyt poderwał się z ziemi razem z szalonymi skokami bestii. By chwile później wylądowac w brawurowym skoku. Zmierzajaca pomoc była coraz bliżej. A bestia zdawała się być coraz bardziej zła.
-No dobrze- odezwał się tuż przy Ervenie Soren- Pozwól że Cię stąd zabiorę. Szkoda gdybyś zmarł w taki sposób- dodał rozbawionym tonem i ostrożnie podniósł towarzysza. Połamane żebra musiały boleć ale Castell nie miał chwilowo na to czasu. Biegł, niosąc rannego na tyle ostrożnie na ile było to możliwe.
-Nie rób nic głupiego.. Jenny była by smutna- rzucił kładąc mleczno włosego za drzwiami z których przyszedł i opierając go o ściane. Uśiechnął się i ruszył spowrotem w stronę bestii.
Nanaph niemal w tej samej chwili także trafił do ów korytarza, z ostatnim mieczem w dłoniach.
- Ma ktoś jakieś pomysły na wygranie…? - spytał szarżującego ponownie Sorena.
-Wszystko ma słaby punkt!- zakrzyknął Soren biegnąc zygakiem w stronę bestii, dobywając stalowego miecza- prędzej czy później znajdziemy go.
Kolejnym celem besti stal się Soren. Bestia starała się go uchwycic w swoje poel widzenia, jednak po niedługiej chwili zdecydowała się takze zaszarżować. Jak oogień zaporowy rzucajć kolejny posąg.
Castell przeskoczył przewracający się posąg i... zderzył się z potworem. Dla obu przypominało to zderzenie samochodów i oboje więc odbili się od siebie. Oczywiście znieśli to z różnym skutkiem. Niebiesko włosy podniósł się z ziemi, lewa ręka zwisała dość bezwładnie, miał też chyba połamane żebra. Odbiegł szybko w ciemność nim z lekka ogłuszony stwór go namierzy. Stojąc już za kolumnami nastawił pęknięty bark i rękę, chcąc nieco przyśpieszyć regenerację. Okrążył bestię i zaatakował, mieczem usiłując zmusić stwora do obrony. Gdy tylko nadarzyła się okazja złapał z drzewiec kosy i pociągnął z całych sił usiłując wyrwać ją z cielska.
Gubernator tymczasem przyjrzał się stanowi Ervena, próbując mu udzielić prowizorycznej pomocy, i upewnić się, że nie umrze w między czasie z wykrwawienia.
Bestia nie spodziewała się frontalnego zderzenia. Odrzucona starciem chwilę się zakotlowała widac uapdla na wciąż sterczące “drzazgi”. Stwór na atak meiczem starał się odpoweidziec ogonem ustawiajac się tyłem do przeciwnika i zerkając co rusz na przeciwnika. Chwila wolnej drogi, okupiona ponownei skamieniałą dłonią. Chwyt za kosę. Próba rozciecia... nie idzie. Małe rodeo. Kosa w dół i z ociaganiem wyskoczyła z rany. Trysło trochę krwi a bestia w obrocie posłała Castella razem ze zdobyczą na jedną ze ścian pomeiszczenia.
Wojownik uderzył o ścianę i upadł tuż pod nią. Podniósł się dość zgrabnie i otarł ostrze kosy o rękaw.
-A więc krwawisz- zaśmiał się. Rozbił skamieniałą dłoń o ścianę. Mimo wszystko należało zmienić taktykę, inaczej ta walka mogła by trwać cały dzień. A gdyby tak spróbować odbić spojrzenie potwora? Spojrzał na ostrze kosy, które tak bardzo zachęcało do jego użycia, czy nada się do tej roli. Zawiódł się nieco gdy zwrócił uwagę że ostrze jest czarne. Dobył srebrnego miecza, który to zalśnił w mrokach pomieszczenia jakby własnym światłem. Z uśmiechem raz jeszcze pobiegł w stronę bestii, tym razem zasłaniając się błyszczącym ostrzem.
I tak oto Erven znalazł się poza sferą walki. Siedział bezczynnie i bezradnie opierając się o ścianę. Był wściekły na siebie, że tak łatwo dał się ponieść besti. Czyżby wyczuwała jego magiczne uzdolnienia? A może tylko on wyszedł z wprawy? W każdym bądź razie był skutecznie wyłączony z akcji i dociskał zdrową dłonią bark starając się powstrzymać krwawienie. Na wszelki wypadek jednak rzucił na siebie zaklęcie Elsuul. Pozostało mu czekać. Coś do czego nawykł, choć nie mógł powiedzieć, że mu się to podobało.
Nareszcie Jenny wraz z Christosem dostrzegli jakieś sylwetki w oddali korytarza. Po bliższych przyjrzeniu się Jenny zobaczyła, że siedzącą osobą jest Erven. Im bliżej była tym więcej dostrzegała i tym bardziej była przerażona. Stan mężczyzny był opłakany. Wybiegając do przodu opadła tuż przed nim na kolana. Ciągle nic nie mówiąc, a tylko się wpatrując w niego, wyrównywała oddech.
- A miałeś na siebie uważać - wyszeptała. Jej dłoń delikatnie znalazła się na ramieniu białowłosego. Nie chcąc sprawiać więcej bólu Jenny zdobyła się tylko na drobny pocałunek w czoło mężczyzny. Podobny do tego jakim on ją obdarzył wcześniej.
Erven zaśmiał się krótkim, przerywanym kaszlem. Po czym spojrzał na nią z nikłym uśmiechem.
- Uważałem, ale ta bestia chyba… szczególnie… upodobała sobie magów. - odpowiedział cichym szeptem. Każde słowo kosztowało go jednak wiele i było to oczywiste. - Powinnaś uciec stąd, tu nie jest bezpiecznie.
- Też tak sądzę. - dodał Christos, wyglądając za róg - Jenny, zechcesz wpierw zobaczyć cóż to za stwór? -
Dziewczyna pokręciła odrobinę głową patrząc na maga, po czym pocałowała go w usta. Jej smutny wzrok zmienił się w pełen determinacji a następnie złości. Położyła Ervenowi lirę w dłoniach i wstała. Podeszła do krawędzi ściany, gdzie znajdowało się wejście. Jeny nigdy nie widziała czegoś podobnego. Nie na żywo. Zapewne powinna się zlęknąć i zgodzić z mężczyznami, ale nie tym razem.
- A więc niech mnie usłyszy - powiedziała cicho i ponuro. Zaczęła mruczeć piosenkę pod nosem rozbudzając uśpione peluneum. Mikrofon zalśnił delikatnie spomiędzy szpar. Wzrok jaki Jeny posłała braciom nie sugerował, że zamierzała gdziekolwiek iść.
Erven nieznacznie pokręcił głową na boki. Ból który poczuł zapewnił go w tym, że był to kiepski pomysł.
- Daj spokój, sprowadź pomoc. - wyszeptał, choć wiedział, że na nic tu słowa. Dziewczyna już podjęła decyzję.
Jenny uśmiechnęła się do Ervena. Zaskakująco łagodnie po tym co przed chwila wyrażała jej twarz. Jednak już po chwili odwróciła się do wnętrza pokoju. Zauważyła odpowiedni moment i zniknęła wbiegając do środka. Ogromna bestia górowała nad Jenny niemal dwa razy ale dziewczyna złapała ją w momencie gdy ta tańczyła z Sorenem. Mężczyzna unikał spojrzenia bestii i targał się z dziwnie wyglądającą kosą. Jenny ciągle miała przed oczami stan w jakim znalazła Ervena. W tym też momencie krzyknęła głośno i gniewnie, kierując falę uderzeniową wprost w głowę kotowatej bestii.
Źrenice bestii rozszerzyły i zaczęła wtórować rykiem. Widać miał rowneiż czuły słuch, zbyt czuły. Zamnęła oczy z bólu i drżąc podąrząal do nowego celu za pmocą węchu. Poruszal sieneizgrabnei robiąc głębokie szramy w kamiennej podłodze. Krok po kroku zbliząłą się do jenny. Zapytacie co z manewrami Castella? Otóż rzeczywiscie jej wzrok działał na nia samą jednak gdy fragment jej ogona skamieniał, przestała spoglądac na neigo wprost i zaczęły przeważać ataki ogonem.
Soren samemu nie najlepiej znosząc fale dźwiękowe, przeskoczył przed bestię kierującą się na Jenny. Uprzednio chowając i tak bezużyteczny miecz, objął ją szybkim ruchem za szyje usiłując ją zatrzymać. Stopy szurały o posadzkę.
-Krzycz. Daj z siebie wszystko, dopóki się nie wyrwie- zawołał siłując się z potworem usiłując uniemożliwić mu unik.
Odrobinę niechętnie, zwarzającn a to, że Soren również miał oberwać, Jenny krzyknęła ponownie. Nie zamierzała jednak stać w miejscu. Czmychnęła w bok.
- Rozpraszaj ją! A nie trzymaj! - krzyknęła tylko odbiegając z toru biegu zwierza - dziab po oczach! - dodała jeszcze i będąc znów z boku bestii wrzasnęła ponownie.
Niebiesko włosy puścił bestię nieco roczarowany. Liczył na szybkie zakończenie walki, a ataki dzwiękowe okazywały się skuteczne. Uśmiechnął się jednak słysząc kolejną komendę. Wolną dłonią wycelował w oczy bestii, mając zamiar wbić palce prosto w jej ślepia, tym samym zasłaniając widok na biegnącą dziewczynę.
Nanaph widząc skuteczność użytej taktyki, podbiegł do Jenny, i bezceremonialnie ją podniósł. Otoczył go ponownie czarny dym, mężczyzna przekroczył zwyczajową ludzką prędkość, wykonując mniejsze lub większe akrobacje, celem utrudnienia potworowi namierzenia przyjaciółki, cały czas krzyczącej na niego, choć z różnych stron. Christos tymczasem dobył łuku, napinając strzałę na cięciwę i zaczął celować. Wyczekiwał momentu, w którym Soren odczepi się od bestii, i możliwy będzie idealny strzał w oczy - co jak co, ale pomarańczowłosy nie widział jeszcze istoty o twardych oczach.
Taktyka okazała się skótkowac i raz za razme, choc nie bez trudu bestia straciął wszystki oczy. Kilka przebito, a dwa wyrwano. Aktualnie leżały sobie na posadzce sali. Teraz nadeszło pytanie... Jak pokonać tą ślepą bestię? Bo jak się okazuje wciąż paruszajć się nie zgrabnei potrafiła podążać za zapachem i celnie atakować. O tym fakcie przekonał się Soren ladujac juz kolejny raz na ścianie tym razem bez jednej z nóg, która poleciała w innym kierunku.
Jenny zbladła lekko widząc jak noga Sorena odleciała na bok. Poczuła jak coś jej się w żołądku przewraca. Zakryła usta dłonią i zamknęła oczy. Resztkami sił woli utrzymywała zawartość żołądka w jego środku. Starała nie myśleć się o tym widoku.
Widząc stan towarzyszki, Nanaph postawił ją przy najbliższej osłonie. Przyszła w końcu kolei na i jego bohaterską szarżę. Wraz z stojącym na tyłach bratem rozpięli swe płaszcze, dobywając kolejno miecza, i porzuconej gdzieś kosy. Ruszyli z dwóch stron na bestię, celując w szyję, w międzyczasie zdejmując płaszcze, by następnie rzucić je w okolice bestii. Zapachy zaczęły się mieszać - krew Sorena, Ervena, czy w końcu tego kotowatego stwora, zapach braci i ubrań braci… obaj mieli nadzieję, że stwór nie zdoła zareagować na aż tyle boćców, i rzucili się z dwóch stron na szyję stwora, chcąc bezceremonialnie odciąć mu głowę.
Erven z kolei przysłuchiwał się krzykom które dobiegały z sali i zdecydował się przyjrzeć sytuacji. Powoli wstał z kałuży krwi w której siedział. Własnej krwi, i już kuśtykając dotarł na krawędź korytarza skąd przyglądał się walce szepcząc cicho w kieunku stwora Uluashi. Czuł jak więź między nim,a potworem się nawiązuje i jak spływa na niego błogie choć bolesne uczucie zrastających się kości i mięsa. Był niemalże pewny, że po tej potyczce którą stoczył z bestią zostanie pokaźna blizna.
Bestia widocznie osłabiona otrzymała trafienai w kark. Hmm. Jej kiepski stan nie zmieniałfaktu że jej budowa była niezwykle wytrzymała na obrażenia. Owszem potężne uderzenia zraniłyją... lekko. Czujac uderzenie, w oborcie za pomocą ogona, posłała obu braci na kolumny. Bestia juz nie szarżowała.
- Przez paszczę! - krzyknęła dziewczyna wychylając się zza osłony.
Bracia nie dawali za wygraną, wstając niemal od razu i ponawiając szarżę. Tym razem jednak celowali w wybite oczy, chcąc wbić się głęboko w głowę, w mózg. Efektywnie.
 

Ostatnio edytowane przez Cao Cao : 20-04-2014 o 22:12.
Cao Cao jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172