Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-04-2014, 22:46   #21
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Chwilę potem, bracia poczęli wyciągać swe bronie z ciała bestii. Porzucili je na podłodze, a następnie Nanaph ruszył zobaczyć co z Sorenem, a Christos co z Ervenem.

-Łzy jednorożca- Usłyszał Nanaph, chwile później zobaczył Castella siedzącego ze skrzyżowanymi nogami i patrzącego na skamieniałe postaci- Według mitów jedynym lekiem na czar meduzy są łzy jednorożca.. Ciekawe czy w tym przypadku by zadziałały.

- Ciebie chyba nie da się zabić, co? - skomentował Nanaph doskonały stan towarzysza - Meduza powinna jednym spojrzeniem zmieniać w kamień. Oby to była jakaś słabsza wersja, której klątwę łatwiej zdjąć. –

-Nie ma czegoś takiego jak nieśmiertelność- odparł z uśmiechem Castell podnosząc się z ziemi- szkoda tych wszystkich wojowników..

- Żyją. Może jacyś uzdrowiciele w mieście będą w stanie im pomóc… - odpowiedział Gubernator - Słyszałem o takich zdolnościach jak Twoje w swoim świecie. Zwyczajnie śmierć nie jest Ci jeszcze przeznaczona, czyż nie…? –

-Takich zdolnościach jak moje powiadasz? A to ciekawe. Nie przyjacielu, śmierć jest mi wręcz świetnie znana. Uważaj na siebie..- rzucił dziwnym tonem i ruszył na środek sali aby zebrać kosę i kamienny miecz.

- Soren? - można nagle było usłyszeć zdziwiony głos od strony nadchodzącej Jenny. Była blada.
- Tobie.. nic nie jest? Ale… przecież… - dziewczyna spoglądała na ścianę i Castella i podłogę. Wyraźne zdezorientowanie malowało się na jej twarzy.

-Wszystko dobrze Panienko- odpowiedział, kładąc jej rękę na ramieniu- zapewniam że nic mi nie jest. Myślę że nawet Pan Ereven miewa się nieco lepiej- dodał z uśmiechem spoglądając w stronę wejścia.

- Ale twoja noga… - Jenny uparcie wpatrywała się w kończynę, która oderwało - przecież ona… jak?

-Jak widzisz jest cała- zaśmiał się- proszę się tym nie trapić.

Jenny złapała się za brzuch.
- Ugh… ok… hmh - zbita z tropu dziewczyna zerknęła na wysokiego mężczyznę i nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć poczłapała do Ervena. Skoro czuje się lepiej to czemu by miała nie iść do niego?

Energia pochłonięta z bestii nim ta wyzionęła ducha wystarczyła by zaleczyć większe obrażenia. Wciąż pozostały te powierzchowne i ból. Erven wyglądał już zdecydowanie lepiej. Skamieniałe kończyny mogły znów działać choć z lekkim zesztywnieniem.
Nim jednak grupa pogodziła się z wygraną słychać było stukania i trzaski. Kamienne statuy rozsypywały się w pył, jednak jak się okazało tylko te które nie doznały uszczerbku. Sądząc po wyliczeniach tych które pozostały i wracały właśnie do normy było:3 osobników straży miejskiej, 2 przybyszów płci pięknej, 2-ka tutejszych, oraz prawie 15 szkieletów.




Widać szkielety także były podatne na moc tej istoty.

Erven czując jak czucie wraca mu do kończyn wstanął i ruszył przyjżeć się bestii kiedy nagle posągi wokoło zaczęły się rozsypywać. Tyle wystarczyło by dobył miecza, odruchowo. Był obolały, i mniejsze rany nie do końca się zagoiły. Nie czekał, nie raczył nowo obudzonych mową, tylko oblekając się tarczą zasłony rzucił się w wir ciąć szkielety i rzucając wampirzą klątwę kradnąc ostatnie resztki życia jakie miały w sobie.

- Witamy ponownie wśród żywych! - zakrzyknął Nanaph do inteligentnej części uwalnianych istot, jednocześnie podnosząc miecze od straży. - Jeśli nie macie nic przeciwko, za chwilkę porozmawiamy, ale teraz… trzeba odesłać kilka nieumarłych. -
Kilka cięć, pchnięć, czy mocniejszych kopniaków i dziesiątka szkieletów, które ośmieliły się na niego rzucić, wróciły już do naturalnej, leżącej pozycji.

Po oczyszczeniu tych najbliższych sobie wyciągnął dłoń przed siebie wskazując na jednego z truposzy. Ten zatrzymał się na chwilę robiąc półobrót i… nic. Wrócił do swojego marszu. Erven zacisnął dłoń coś szepcząc, szkielet zachwiał się, posypał się z niego kurz i wtedy został ściągnięty przez Jenny..

Kobieta mocnym zamachem trafiła krawędzią gitary prosto w szyję. Kręgi się rozerwały i głowa szkieletu zawisła śmiesznie przekrzywiona. Po ponownym trafieniu trup się złożył i posypał. Jenny westchnęła zmęczona. Miała już powoli dość tego miejsca.


Jenny zostawiła na chwilę całą gromadkę i podeszła do Sorena.
- Twoja noga została oderwana… dlaczego jest na swoim miejscu?

-Wolałabyś aby pozostał oddzielona ode mnie?- zapytał złośliwie Castell.

- Zwyczajnie tego nie rozumiem - odparła - wiesz u mnie by mieć nogę z powrotem trzeba by było niezłego medyka kupę pieniędzy i cybernetyczna kończynę… znaczy sztuczną ale jakby prawdziwą. Po prostu twoje umiejętności przerastają moje pojmowanie wiesz?

-Jest wiele rzeczy przerastających nasze pojmowanie Panienko. Zapewniam że za to co widzisz również zapłaciłem wysoką cenę, chodź nie ma ona nic wspólnego z pieniędzmi.

Dziewczyna chwilę milczała.
- Rozumiem… wiesz, że na ciebie nie naskakuje nie?

-Na to liczę- odparł beznamiętnie spoglądając na Nanapha witającego odratowanych ludzi-nie sądziłem, że może udać nam się ich odczarować. Chodźmy z nimi- dodał już nieco milszym tonem widząc, że grupa zbiera się do opuszczenia tego miejsca- Nie mamy tu już chyba czego szukać

- W zasadzie… jest tu jeszcze smok… na górze złota… ale na niego to może później pójść powinniśmy. Szczególnie, że da się z nim dogadać.

-Smok? Ciekawe, w moim świecie to jedynie legendy- odparł Soren z lekko zaskoczonym wyrazem twarzy.

- A u mnie bajki. Jak widać tutaj niekoniecznie, aczkolwiek on też jest przybyszem. Powiedz… to bardzo boli?

-Ból..? Już od dawna nie przywiązywałem do niego większej uwagi…-zamyślił się, jakby wspominał dawne czasy.

Jenny zerknęła na niebieskowłosego.
- To trochę… jakby zapomnieć, że się żyje - stwierdziła cicho.

-Ciekawe porównanie.. cóż, całkiem możliwe.

Dziewczyna skwasiła się odrobinę.
- Ciekawym jesteś człowiekiem… - zawahała się na chwilę - tylko mam wrażenie, że odrobinę smutnym.

-Zaledwie wczoraj podobnie określił mnie nasz mały Lucas- zaśmiał się lekko- kto by pomyślał, że sprawiam tak ponure wrażenie.

- Raczej chodzi o to co mówisz i jakie masz podejście, bo uśmiechasz się dużo… podobnie jak Erven z resztą.

-Nie daj się zwieść pozorom droga Jenny. Prawda może różnić się od tego co przedstawia Ci świat.

- Ty się przyzwyczaiłeś do pomijania bólu, ja do tego, że ludzie lubią kożystać z innych - dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Albo oboje skrywacie za uśmiechem coś co was boli albo naprawdę macie świetne humory przez cały czas - podjęła po chwili dziewczyna tym razem samej się uśmiechając.

-Hehe. Nie ukrywam bólu- odparł Castell wpatrując się w kobietę- Prawda jednak mogła by okazać się niezwykle nieprzyjemną sprawą. Ale przyznam rację, dobry humor w tym świecie niemal mnie nie opuszcza.

- Prawda, nieprawda… boleć zaboli ale nie zabije… no chyba, że wycelowaną broń w ciebie - Jenny cmoknęła - to potrafi zaboleć… w sumie o bólu mówi ten co na niego nie zwraca uwagi.

-To że nie zwracam uwagi, nie oznacza że go wcale nie odczuwam.

- A więc jednak - Jenny uniosła jeden kącik ust do góry. Zastanowiła się nad czymś i kontynuowała - powiedz… walczysz wręcz?

-Całe dzieciństwo szkolony byłem w walce mieczem. Ojciec nigdy nie skąpił pieniędzy na najlepszych instruktorów. Wręcz przeciwnie.

- Hm wydawało mi się, że teraz walczyłeś i bez broni… no trudno kogoś innego będę musiała znaleźć. Z tym co potrafię to niewiele zdziałam. Muzyka to nie wszystko. Sama tez muszę się bronić. Przypadkiem nikogo takiego nie spotkałeś co?

-Nie i sam również nie jestem mistrzem sztuk walki- uśmiechnął się- Jeśli wyraziłabyś zainteresowanie mógłbym nauczyć cię posługiwania się mieczem jednoręcznym. Znam się na walce każdym rodzajem miecza.

- Mam gitarę - parsknęła Jenny - ale to chyba działa trochę inaczej. Mimo wszystko przyzwyczaiłam się do korzystania z rąk i nóg jako swojej broni… w wąskich korytarzach lepiej się nadawało od machania czymkolwiek. Ale zgłoszę się jeśli poczuję taka potrzebę - dziewczyna posłała miły uśmiech mężczyźnie.

-Z pewnością znajdziesz nauczyciela, na tym świecie jest wręcz masa nietypowych wojowników. Do tej pory możesz liczyć na nas, Ereven z pewnością wiele by poświęcił żeby Cię uratować- zaśmiał się- chodź zauważyłem że sama również doskonale sobie radzisz- uśmiechnął się przyjaźnie.

- Tak… - mruknęła Jenny odrobinę gasnąc - ale hej! Dostałam złotą lirę od smoka - pochwaliła się dziewczyna - pewnie już zauważyłeś, tak się świeci.

-Naprawdę wspaniały instrument. Przyznam szczerze że nie mogę się doczekać kiedy usłyszę jak na niej grasz. Chodź twoja muzyka jest mi zupełnie obca, to na prawdę szybko mnie do siebie przekonała.

- Pff… ostatnio jak grałam na tym to smok zasnął… jesteś pewien, że chcesz posłuchać?


***
Erven podążył w ślady Christosa, ta bestia wyglądała ciekawiej niż cudem odratowani ludzie którzy nie mieli dla niego jakiegoś szczególnego znaczenia. Bestia z kolei… tak, to co innego. Na początku obszedł całą bestię wokoło kilka razy starając się ocenić jej wartość. Znalazł dwoje wyłupionych oczu i wsadził je do słoika. Po czym wyciągnął niewielką ale ostrą brzytwę i razem z Christosem przystąpili do ściągania skóry, wyjmowania szponów, oraz odcinania głowy stwora.

Szpony okazały się bardzo mocne i zdawało się wyrastające wprost z kości. Udało się jednak wyrwać 5 z nich. Skóra była prawdziwym wyzwaniem tyle wysiłku to chyba jeszcze w oskórowanie zwierza nikt nie włożył. Co do głowy, poszło łatwiej... widać mięśnie zmarłego stwora po śmierci rozluźniły się. Tak też chwilę późnej obaj panowie mogli się cieszyć zdobycznym skalpem.

Erven westchnął ciężko zdejmowanie skóry z tego stwora było bardziej niż wymagające. Był zadowolony. szpony włożył do torby po czym odezwał się do Christosa.

- Chodź, we dwóch weźmniemy skórę i głowę. Znam człowieka który dobrze zapłaci. Może i głowę też da radę się opchnąć. To nielada trofeum jest jak by nie patrzeć. Unikatowe w tym świecie.

- Niech tak będzie. Swoją drogą… widziałeś w mieście kogoś, kto mógłby coś wiedzieć na temat takich stworzeń? Warto by było chyba zaopatrzyć się w nieco wiedzy na przyszłość. - Pomarańczowłosy wykonał polecenia, choć miast nosić trofea, postawił je na grzbietach swoich pomagierów - widać, nieźle mu służyły jako zwierzęta pociągowe.

- Ten stwór to ewenement, przybysz, wątpię by drugi był gdziekolwiek w tym świecie. Ja zdaję się na instynkt kupca, ale Eri, ze straży, powinna coś wiedzieć jeżeli Cię to interesuje. - powiedział Erven jednemu z braci - mamy jeszcze kilka grzybów fluerystencyjnych do zabrania, pamiętasz?

- Zgadza się, zostało jeszcze z siedem. Soren powinien móc nam pomóc. - pomarańczowłosy zabrał jeden z leżących kołczanów, po czym spojrzenie skierował na miecz i kosę, będące już w ekwipunku Castella:
- Soren, zamierzasz walczyć tyloma brońmi na raz…? - spytał towarzysza.

Mężczyzna wyrwany na chwilę z rozmowy z Jenny obrócił się do Christosa
-Znalazłem tą broń kilka kilometrów niżej- odpowiedział- chciałbym dowiedzieć się czegoś na ich temat, może kowal zdradzi mi ich historię. Później, cóż, zobaczymy czy są coś warte.

- Jeśli nie będzie żadnych przeciwwskazań, byłbyś skłonny dać go Nanaphowi? Przydałoby mu się lepsze ostrze od tych strażniczych mieczy. –

-Oczywiście- uśmiechnął się tak promiennie, że niemal rozświetlił pomieszczenie..- chodź jest dość ciężki jeśli nie sprawi wam to problemu.

- Wracając powinniśmy jeszcze zebrać resztę tych grzybów… - stwierdził Christos, gdy drużyna była już w drodze korytarzem.

***


-Nie śmiałbym popełnić podobnego nietaktu- zaśmiał się- widać ten gad nie zna się na dobrej muzyce.

- No jemu się nie spodobała gra na gitarze. Ale Hej! Jesteśmy gdzieś, gdzie są osoby z tak różnych miejsc, że nie dziwię się że komuś nie pasuje Rock. Nawet odrobinę byłam zaskoczona, że wam przypadł do gustu.

-Ja również, jest zupełnie inna niż znana mi do tej pory muzyka.

- Chyba każdy tutaj nauczy się czegoś nowego. Zastanawiam się nad tym co mówił bard… o tym punkcie obserwacyjnym… podejrzewam jednak, że oznaczało by to rozdzielenie się. Nie wiem czy chwilowo mam siłę iść gdziekolwiek bez kogokolwiek kogo znam. Chociaż dwa dni - uśmiechnęła się.

-Jeśli Panienka chciała by towarzystwa, gotów jestem towarzyszyć Panience w podróży. Nie mam żadnych planów na chwilę obecną. Chodź nie spełniam raczej wszystkich kryteriów..

- Nie przesadzaj z tą panienką… mów mi Jenny bo inaczej dziwnie się czuję, tak bezosobowo.

Delikatne wzruszenie ramion
-Kwestia przyzwyczajeń i wychowania- odparł- poprawię się.

- Dzięki. Możliwe, że skorzystam z oferty…. jeśli dobrze słyszałam Erven chyba będzie kogoś szukać… gdzieś. I tak przed jakąkolwiek podróżą trzeba zarobić więcej pieniędzy.

-Po powrocie powinniśmy otrzymać nico gotówki. Powinna starczyć na jakiś czas. Może uda mi się sprzedać któreś ze znalezisk- dodał prezentując miecz i kosę- liczę że są coś warte.

- Miejmy nadzieję… miejmy nadzieję - mruknęła pod nosem Jenny - Lira zapewne będzie kosztować swoje, chociaż nie wiem czy pozbywać się jej. W końcu chciałeś posłuchać jak gram. Ostrzegam tylko, że to nie jest mój główny instrument.

-Sprzedaż chyba nie będzie konieczna- odparł Castell- a ja chętnie posłucham. W końcu to dość znany mi instrument.

- Cóż, jeśli mamy dostać po 50 na łebka to dalej mi nie starczy na własne mieszkanie. Gdzie ostatecznie wyście spali? Erven wam coś załatwił prawda?

-Tak, dostaliśmy tymczasowe pokoje na noc. Nie za wielkie, jednak nie ma co narzekać. Jeśli planujesz podróż to kupno mieszkania w tym mieście i tan na niewiele Ci się zda. Przynajmniej w tej chwili.

- Wiem. Dobrze wiedzieć, że da radę bez kupna coś znaleźć. Powiedz… ta twoja regeneracja. Można się jej nauczyć? - Jenny zmieniła nagle temat.

-Nie. Nie można- odpowiedział tylko Soren.

- Aaaahaaa… czyli z natury to potrafisz?

-Również nie. Ale to historia na inną okazję.

- Skoro tak twierdzisz. Jaki jest twój świat? - zaciekawiła się dziewczyna.

-NIeco szary. Pełen wojen, chorób i prześladowań religijnych. Chodź do wszystkiego da się w pewnym stopniu przyzwyczaić. Ludzie w nim są niezwykle ślepi i głupi- wzruszył ramionami- powoli zaczął zmieniać się na lepsze, gdy wkroczył w “nową epokę’ i wtedy nagle, znalazłem się tutaj. A Twój?

- Hmm - dziewczyna uśmiechnęła się - również szary, chociaż pełen kolorów. Gdzie się nie pójdzie człowieka witają świecące neony i hologramy. To pierwsze to świecące się rurki z gazem w środku a drugie to hmm… jakby to wytłumaczyć? - zamyśliła się na chwilę - również delikatnie świecące rzeźby bądź rysunki ze światła. W bardzo dużym uproszczeniu. Ale tak to jest szaro, ściany, podłogi i sufity są bądź z metalu, bądź z żelbetonu. Ludzie pracują w fabryce, dzieciarnia rozbija się po niższych poziomach, straż jest bandą kontrolowanych niemalże robotów, a niebieskie niebo przesłania pomarańczowa tarcza ochronna. Opowiadam tutaj tylko o swoim mieście. Nie wiem jak wygląda ziemia ani inne miasta. Nie wypuszczali nas nigdy - Jenny uśmiechnęła się - coś w ogóle zrozumiałeś z tego co mówiłam?

-Wystarczająco by zrozumieć przekaz. Twój świat również nie należy do najwspanialszych. Może tu uda Ci się zaznać więcej szczęścia.

- Może - dziewczyna wyraźnie uciekła myślami do wspomnień - ty tu byłeś wcześniej prawda? Zanim myśmy się pojawili. Wspominałeś, że widziałeś Lofar przed pojawieniem się skały.

-Tak, chodź były to zaledwie trzy dni. A następnie jak się okazuje trzy miesiące snu na gałęzi- zaśmiał się.

- To nie mogło być wygodne - uśmiechnęła się do mężczyzny - pamiętasz w jaki sposób tu trafiłeś? Co się działo? Ja mam jakieś dziwne wspomnienia.

-Niestety nie- odparł- samo zaś siedzenie na drzewie nie było aż takie złe, przynajmniej sie wyspałem.

- Hm, może ktoś inny coś będzie więcej pamiętał. Dołączmy do nich - zaproponowała.

Castell jedynie skinął głową i nieco przyśpieszył kroku.
***


- Dobra, skoro to już załatwione… witajcie. - zwrócił się Nanaph do kilku uratowanych ludzi, następne pytanie kierując bardziej do przybyszów - Kim jesteście? -
Christos z kolei zupełnie ich zignorował, kierując się do ciała bestii. Chciał się jej dokładnie przyjrzeć. Bardzo dokładnie.

- To my was możemy o to zapytać. - Stwierdził jeden ze strażników.
- Nie ma po co. - Przerwała zakapturzona dziewczyna. - Zostaliśmy spetryfikowani. - Zachwiała się i opadła na kolana. Przy niej stanął chłopak z mieczem pomagając jej stanąć na nogi i służąc podporom.
- Mów dalej.
- Oni wam zapewne więcej opowiedzą. - Wskazała na Nanapha.

- Skoro tu jesteście, zapewne napotkaliście także tamtą bestię. - wskazał na leżącego stwora, po czym na pobojowisko pełne innych, podniszczonych posągów - Jak widać, miała ona specyficznie zdolności. Zabiliśmy ją, i Wy odżyliście. Ja jestem Nanaph, a to… - w tym momencie odwrócił się, i widząc, że nikt inny nie zainteresował się ludźmi, uprościł - moi towarzysze. Zostaliśmy tu wysłani przez Kapitana Filipa. Chyba jednak nie przypuszczał, że znajdą się tu jacyś żywi. Nic Wam nie jest, jak się czujecie? –

-Słabo. - powiedziało drugie dziewczę. - Gdzie wyjście?
Straż zamilkła przetrząsając najbliższą strefę i kupki piachu z reszty posągów.

- Tamtędy. Zaprowadzę Was, jeśli nie macie nic przeciwko. –

- Powadźcie panie. - Rzekli rycerze. Spoglądając na pozostałych “od-kamieniowanych” i w razie potrzeby pomagając im.

Z korytarza wyłoniły się natomiast cztery jaszczury
- Można na nie wsiąść, jeśli to ułatwi. - skomentował Nanaph, wyprowadzając wszystkich niespiesznie w kierunku wyjścia.
Po drodze zagadał do czwórki przybyszów:
- Cóż… to co teraz zamierzacie? Krypty zostały oczyszczone. Jesteście wycieńczeni, a nie wygląda na to, byście mogli sobie pozwolić na dłuższy odpoczynek… -

- Mam trochę grosza w barze. Przezorna zawsze ubezpieczona. - Odparła czarodziejka.
- Ja podobnie. - odparł wąsaty.
- Kto nie ma gdzie się udać zapraszamy do strażnicy. Zawsze jest tam wolne miejsce.
- Nie omieszkam skorzystać nim wybiorę się do Targas.
- Ja do stolicy. - Rzekł wojownik. - Ale też skorzystam z propozycji.

- Chyba dane było Wam już zauważyć, że samotne podróże są tu dość niebezpieczne. Może zechcielibyście się przyłączyć do nas? - odparł Gubernator, po czym zwrócił się bardziej bezpośrednio do wojownika - Hm, Panie… - tutaj przystanął, zmieniając temat - Właściwie, to nas sobie nie przedstawiono. Mi możecie mówić Nanaph, jak Wam na imię? - uśmiechnął się przyjaźnie do grupy.

- Borys - odpowiedział wąsaty - mam już plany.
- Aiven - młodzieniec z mieczem - JA podobnie co staruszek. - wyszczerzy w jego kierunku zęby.
- Magi. - Rzekła czerwonolica - Już mam grupę.
- Xona - odczekał zakapturzona. Na wcześniejsze pytanie nie odpowiedziała..
- A my straż - powiedział dziarsko ten najbardziej wygadany. Nie dodał nic więcej zapewne odpowiadając od razu na oba pytania.

- No więc, Aivenie… mogę spytać jakież to plany masz w San Serindas? Jestem tu stosunkowo nowy, nie wiem czego można się spodziewać w stolicy, czy co jest tam do roboty.

- Największe z miast panie. A wyruszam tam by prosić o rękę królewnę. Moje amory w końcu wzięły nade mną gorę. - Czarodziejka prychał śmiechem.
- Powodzenia. - Rzekła chóralnie straż.

- Nie ma co ukrywać, ambitne plany - uśmiechnął się Gubernator, poważniejąc chwilę potem - Grupa, Magi… po pierwsze, nie wiem czy jesteście tego świadomi, ale spędziliście tu co najmniej kilka dni. Nie wiem czy jeszcze zdołasz ich odnaleźć, a nawet jeśli… czy na pewno rozsądnym jest ufać ludziom, którzy zupełnie zignorowali Twoje kilkudniowe zniknięcie? Chyba udowodnili tym niejako, że nie można na nich liczyć. –

- Z twojej perspektywy panie Nanaph może to tak wyglądać. Cóż. Nie ukrywam... nie szukali mnie, gdyż trochę się mam posprzeczało. Potrzebowałam chwili wytchnienia i przy okazji chwili rozrywki.
- Świetna zabawa - stwierdzała czarodziejka.- Udawanie posągu.
- Przypominam że i ty się w to bawiłaś. - Dodał żartem Aiven.
- To przez tego... ziemia lekką mu będzie, wojownika z pałkami hukowymi. Strzelał pociskami gdy miał zeń uwagę odemknie odwracać. Ech. Ziemia niech lekką mu będzie.
- Ja straciłem dwóch giermków. - Stwierdził Borys - Cóż udam się na zamek. Zdam raport i wyruszam. Nic więcej mnie tu nie trzyma.
- Raport i my zdamy. - Dodała straż.
- Ja wiem. Ale ja się do tego zobowiązałem.

- Czy więc na pewno rozsądnie jest do nich wracać? I czy wiesz choćby gdzie ich teraz szukać? - spytał Magi Gubernator, dodając w kierunku strażników - A i ja raport u Kapitana muszę zdać, przejdziemy się więc razem. –

- Ja miałem do tych wyżej raport zdać. Cóż, taka była przynajmniej umowa.
- Z pewnością wiem gdzie są. Albo przynajmniej mam taką nadzieję. Ci którzy na prawdę nie pasuje do tego świata znaleźli dom tylko w jednym miejscu. Punkt obserwacyjny. Ci którzy potrafili się dostosować podróżują po świecie lub osiadają w tych miastach.

- Punkt obserwacyjny? Cóż to za miejsce? - dopytał zaciekawiony Nanaph.

- W pewnym stopniu to miasto. Odosobnione, trudno dostępne specjalnie dla takich osób jak ja czy mi podobni. Ci którzy nie są się w stanie dostosować lub nie się wstanie być zrozumianymi. Dajmy na to siostry Neptunie. Piosenkarki tyle że w tym świecie muzyka nie odgrywa takiej roli jak w innych. Nie są w stanie walczyć i nie przywykły do takiego świata. Tam właśnie mogą być sobą. Także osoby zwykłe bez zdolności które przybyły do tego świata znajdą tam dla siebie miejsce.

- Więc czym się tam ludzie zajmują? Z czego żyją? –

- Cóż ciężko stwierdzić. Muzyka, rozrywka, lenistwo, walki i tym czego na ogół tutaj nie znajdzie. - Wzruszyła ramionami - nie zawsze się czymkolwiek zajmuje tam po prostu mogą być sobą. Odcięli się od tego świata, choć on o nich nie zapomniał. Nie radzę tam witać chyba ze ma się konkretny cel.

- Skąd więc mają środki na swoje utrzymanie, czy choćby zapewnienie sobie bezpieczeństwa…? –

- Haha. Dobre pytanie. - Za śmiała się Xona - Wspominała o trudnym dostępie. To właśnie czyni to miejsce bezpiecznym. Druga część natomiast i mnie zaciekawiła. Jak to z tamtymi osobami jest?
- Cóż. Jak wy byście się czuli gdyby przeniesiono was do świata w pewien sposób znanego, a drugiej strony tak niedostępnego, świata do którego nie można się dostosować? A co wiecie odrobine ograniczonego... cóż wy macie magów my naukowców. A że okres wegetacyjny tutejszych roślin trwa prawie cały czas nie zależnie od pory to zdobywanie pożywienia nie jest takie trudne. Zapomniałem wspomnieć że tamtejsi mieszkańcy mają spory zapas wiedzy choć nie chętnie chcą się nadzielić. Jak to się tam mawia “rozwój jest dobry, ale tego świata nie wolno zmieniać”

- Trudny dostęp? To dość absurdalne… mówisz o nim, jednocześnie podkreślając, że nawet nieprzystosowana osoba bez jakichkolwiek zdolności potrafi tam dotrzeć… -

- Cóż absurd też trzymamy na wodzy... - Śmiech, w końcu jej humor się poprawił. - Cóż to trzeba zobaczyć na własne oczy by zrozumieć... Och właśnie zajmujemy się jeszcze jednym... tworzymy poradnik dla przybyszów. Przynajmniej dla tych którzy są podobni do nas. Jak się okazuje nie każdy umie czytać...

- Światy, z których pochodzimy są tak różne, że to chyba nic dziwnego. Nie mniej… to dość dziwne podejście. Istoty rozumne mają to do siebie, że wszędzie potrafią się przystosować, dzięki czemu opanowały chyba większość istniejących światów. Ci tutaj jednak, zamiast choćby spróbować, postanowili się odciąć. Nie rozumiem tego systemu myślenia… wystarczy przecież nauczyć się tego, czy owego. Nie trzeba być do tego mistycznym wybrańcem Bogów… -

- Cóż... okazuje się że wraz z rozwojem i biegiem czasu pewne wartości zostały “zaprzestane” na rzecz wiedzy i rozwoju.
- Hmm. Ciekawe podejście. - skomentowała Xona a Aiven tylko temu przygwizdał.
- Czy ja wiem. W innych światach rozwój jest znacznie dalszy i jakby zdawał się powracać korzeni, w innych całkiem inaczej się rozwija a w jeszcze innych dochodzi to walki “kto pierwszy”. Dacie wiarę że istnieją światy bez magii, czy też niezwykłych mocy?

- W światach bardziej rozwiniętych miast mocy, można używać lepszej broni. Czemu tamci porzucili pomysł odnalezienia drogi do swoich światów? Przecież skoro jest ścieżka w jedną stronę, to musi być i w drugą. Ci cali “naukowcy” nie chcieliby się tym zająć? –

- Oni są dość ekscentryczni... nowe miejsce do badań i nieznane dotąd elementy tego świata ich pochłonęły. Poza tym raczej chodzi o same “chęci” czy też możliwości zdobycia kluczy do bramy.

- Oni to oni. W Punkcie Obserwacyjnym jest pewnie więcej ludzi… nie pasują do tego świata, a nie szukają powrotu. Gdzie w tym logika? –

Jenny podeszła do Nanapha i jego rozmówców po tym jak skończyła rozmowę z Sorenem.
- Hej, Jenny jestem, czy dobrze słyszałam, że rozmawiacie o punkcie obserwacyjnym?|

- Owszem. Nie tyle nie szukają drogi powrotnej, co nie idą po nią. Każdy w sumei wei ja kwrócić do domu. Tak jak to głoszą plotki. Tym samym jak głoszą nie jest to łatwe.

- Nie warto spróbować? Czyż to co oni tam tworzą nie jest jedynie namiastką ich świata?

- Rzeczywiście tka może być. Ale to lepsze niż pewna śmierć.
- Tu się z nie zgodzę. - Stwierdził krótka Aiven uśmiechając się do Jenny.

- Mogliby współpracować z przybyszami o większej sile. Każdy mógłby się do czegoś przydać. Poza tym… co na przykład z Tobą, Magi? Żyłaś tam, w odosobnieniu, a jednak wróciłaś i zawitałaś do tak niebezpiecznego miejsca. Dlaczego? –

- Nie można całkiem na odosobnieniu. Może i my odcięliśmy się od tego świata, ale on o nas nie zapomniał. No i badania nie mogą być tylko teoretyczne.

Jenny odwzajemniła uśmiech Aivena.
- W sumie… to jak wrócić do swojego świata? Mówicie, że wiadomo… myślałam, że to będzie jakaś zagadka - zainteresowała się dziewczyna.

- Nie wiecie przez kogo tu jesteście ani jak stąd wyjść? - Zdziwiła się Xona. - To dość pospolita już wiedza. No powiedzmy nie całkiem łatwa w swej prostocie ale wystarczająco prosta do przekazania.
- Słyszeliście o Czarnej Bramie o Uverworldzie?

- Nie. Oświećcie nas, jesteśmy tu dopiero drugi dzień.

- Posłuchajcie więc... Przed 4 miesiącami o ile sienie mylę - Zaczął Aiven.
- A nie sześcioma? - Dopytał Borys
- Na pewno jakiś czas przed upadkiem Lofar zdaje mi się że to było miesiąc przed, a może i trzy. W każdym jednak razie. Ni stąd ni zowąd pojawiła się czarna brama. Olbrzymie czarne wrota nieznanego pochodzenia, nieznanego przeznaczenia. Teraz można je w sumie nazywać bramą piekieł choć czarna brama jakoś bardziej się przyjęło. Dalej... wraz z pojawieniem się bramy świat zaczął się zmieniać oraz pojawiliście się wy... przybysze. Zaczęliście napływać nie wiadomo skąd czy to lasy czy to po prostu pojawiając się na polanach. Po prostu się zjawialiście. Powiada się że powstała pewna organizacja Uverworld, która rzekomo stoi za stworzeniem bramy. Niby rzeko istnieją i było o nich głośno jeszcze przed upadkiem Lofar, ale po upadku tka jakby plotki zniknęły. Każdy o nich słyszał ale teraz opowiada się o nich jak o bajce. Fakt jest jeden ktoś bramę stworzył bo przecież sama z siebie by się nie pojawiła.
- Wysnuto tezę - Poczęła dalej Xona gdy Aiven łapał chwilę oddechu - Że skoro jest i brama muszą być i klucze. A tezę tą zwieńczyła Królewna Uri. Oświadczając że tak rzeczywiście jest i... klucze pojawiają się z czasem. Rzekła: “Kto chce niech szuka. Każdy jest w innym kraju, a tylko 3 są w tej chwili aktywne. Lecz strzeżcie się tych którzy ich pilnują”. Jak rzeczy legenda opowiadana przez bajarzy i bardów. Kluczy strzegą potężni strażnicy. Tak to wygląda po krótce.


- Nie chciałabyś wrócić do swojego świata? Nie chciałabyś pomóc w stworzeniu drogi powrotnej? - spytał Nanaph Magi.

Chwila zastanowienia.
- Hmm. A jeśli bym powiedziała że i mnie ten świat zaintrygował? Nie szukam więc jeszcze drogi ucieczki.

- Wtedy spytałbym dlaczego miast go eksplorować, mieszkasz w Punkcie Obserwacyjnym. Poza tym, odnalezienie drogi powrotnej nie musi być jednokierunkowe… może będzie można tu wrócić. –

- Na razie nie można stad się wydostać. I kto powiedział że nie podróżuję... - Uśmiech. - To że tam osiadła nie znaczy że cały czas tam przesiaduję. Są osoby takie które mimo swojej odmienności polubili ten świat. Ale to juz wynika z czegoś innego.

Mniej więcej w tym momencie pojawił się Erven z uśmiechem na twarzy, widać ściąganie trofeów z bestii poprawiło mu humor.
- Minęło mnie coś ciekawego? - zapytał po czym przedstawił się krótko - Erven, Erven Sharsth.

Uratowani również krótko się przedstawili.

- Chyba wiemy dlaczego się tu pojawiliśmy… i czego szukać by wrócić - Zaczęła Jenny a potem opowiedziała Ervenowi całą sprawę.

- Mi dobrze w tym świecie, jakoś nie palę się do powrotu - odpowiedział ze wzruszeniem ramion - Co jak co, ale ten świat zdaje się być nawet przyjazny.

- To… prawda - przyznała - ale jest też obcy. Zapewne można się do niego przyzwyczaić - Jenny urwała. Widać było, że nad czymś się mocno zastanawia. Jej twarz nie wyrażała entuzjazmu.

- Może i jest obcy, ale to nie znaczy, że nie jest wspaniały. - odpowiedział z uśmiechem Erven - Jak by nie patrzeć wszystko się dobrze układa, prawda?

- Powiedzmy - odparła krótko Jenny.

Mlecznowłosy się zaśmiał
- Jak by nie patrzeć, teraz to dom, nie mam zamiaru zadręczać się rzeczami które są poza moją kontrolą. Lepiej się skupić na rzeczach które mogę zmienić.

- Widzę, że niepotrzebnie się martwiłam - wskazała na tors mężczyzny - wylizałeś się ładnie z ran.

- Było blisko i mógłbym nie podołać.. - odpowiedział z prawdą - ..ale się udało, wszystko dzięki Tobie moja droga.

- Zdaje mi się, że ostatecznie to Nanaph z Christosem zabili zwierzę.

- Dobiliśmy tylko rannego, to nic szczególnego. Jego zabicie jest dziełem całej naszej drużyny. - odparł Gubernator pospiesznie, po czym wrócił do rozmowy z Magi:
- Rozumiem. Mogę się jeszcze spytać, o co Wam poszło, że postanowiłaś iść to przemyśleć do tak głębokich, pełnych niebezpieczeństw krypt? –

- Bariera gromu. Trwają pewne plany na jej temat. Poszło także o sprawy prywatne...

- Co o niej wiadomo? Muszę przyznać, że zainteresowała mnie.

- Tyle że stworzyli ją mieszkańcy tamtejszego kraju. Pewnym błędem jest nazywać ją barierą gromu gdyż z gromem ma niewiele wspólnego.
- To znaczy? - Zapytała się Xona
- Owszem wydaje się emanować elektrycznością jednak jej działanie, jest bardziej pulsacyjne. - Chwila ciszy i próba wytłumaczenia tego bardziej jasno - Jak bariera wejść nie pozwala jednak elektrycznością nie razi. A może to tylko wpływ tego świata. Na razie nie wiele wiadomo o sposobie przedostania się przez nią. Zdaje się także oddziaływać wyłącznie na jednostki ludzkie.

- Musieli znaleźć silne źródło energii żeby utrzymać stabilną barierę… albo odpowiednio skonfigurowane kryształy, albo bawili się czerpanie energii bezpośrednio z dusz. Dało rade namierzyć nadajniki eteryczne na obrzeżach? - zapytał zaciekawiony Erven

Słowa mężczyzny sprawiły, że Jenny otworzyła szerzej oczy. Już chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się.
- Coraz bardziej mnie interesuje ta bariera - powiedziała zamiast tego.

- Z tego co zauważyłem, jest też wiele rodzajów energii, z których mogliby skorzystać. Jak mniemam, Magi, planujesz teraz do nich wrócić… a potem? Macie jakieś plany na przyszłość? –

- Nie wydaje mi się i nic takiego nie zaobserwowano. - Odpowiedziała Ervenowi - Wydaje się jakoby bariera z początku miała być elektryczka a później... później zapewne pojawiła się czarna brama i bariera uległa zmianie i wyszła spod kontroli.
- Tylko aktualne odparł - Borys jakby za wszystkich. - Nikt nie wie co przyniesie przyszłość więc dalsze plany raczej robi się z pewnym zdystansowaniem.
- Wąsaty ma rację - powiedział Aiven - Ja tylko swoje, Panienki Xona i Magi zapewne swoje. A wy? - zapytał ściągając z nich cały grad pytań. - Co z wami?

- Z dalszych planów, to pójdę zbadać tę barierę, a z bliższych… hm… przyjżała bym się pewnemu morderstwu, które odbyło się w mocy. Straż zapewne nie pogardziła by dodatkową pomocą prawda? Co prawda przed tym… będę musiała was na troszeczkę zostawić - powiedziała spoglądając na zbliżającą się wyrwę w podłodze.

- Ja się dzisiaj przekonałem, że ten świat potrafi być wielokrotnie niebezpieczniejszy od mojego. Przydałoby się nam więcej ludzi, gotowych do wzajemnej pomocy, byśmy kiedyś nie skończyli tak jak Wy, niezdolni do niczego, w jakimś zapomnianym przez wszystkich miejscu. Myślałem też o, choćby tymczasowym, dołączeniu do oddziałów w Targas. Wiecie może jak się tam powodzi, czego się spodziewać? –

- Owszem nie pogardziła by. - Strażnik odpowiedział Jenny - Czyli macie dwie opcje albo założyć gildię jak sami stwierdziliście do kogoś dołączyć. - Odrzekł Nanaphowi - Skąd mamy wiedzieć jak tam jest sytuacja? Fakt przed tym incydentem nie była najlepsza a le raczej nikt z nas nie wie jak jest teraz.

- Gildię? A gdzież takich szukać lub szukać ludzi, którzy do takowej mogliby chcieć przystąpić? –

- Wystarczy popytać - odparł Aiven. - Jednak do nowych mało kto się dołączy, a znów do upozycjonowanych nowych rzadko przyjmują.

- Czy jest jakaś inna droga do tamtej komnaty niż zeskakiwanie przez rozpadlinę? - zapytała się Christosa Jenny - wiesz gdzie - dodała ciszej.

- Nie wiadomo mi o takiej… chcesz pomówić ze smokiem? - dopytał pomarańczowłosy, dodając po krótkiej chwili milczenia - Jeśli tak, przejdę się z Tobą. Mam złe przeczucia co do Fengraherna. –

- Wolała bym byś następnym razem mówił ciszej. Skoro nie ma innej drogi, to będę potrzebować twojej pomocy.

- W takim razie, chodźmy - ściszonym głosem powiedział Christos, skręcając w kierunku komnaty smoka.

Jenny, christos i pusta komnata smoka.


Ciemny korytarz i żadnej wyczuwalnej aury. Dwójka wędrowców dotarła na skraj schodów do ciemnej sali. Drogę oświetlała im jedna z ostatnich pochodni. I nagle zaskoczenie, sala okazała się pusta. Piaskowy nasyp był niewielki i nigdzie nie było śladu zarówno smoka jak i jego skarbu. Brak śladów walki, ucieczki czy zniszczeń. Jedyny ślad to jeden jedyny odcisk stopy na piasku. Smok nie kłamał mówiąc że może wyjść stad kiedy tylko zechce. I jak widać chciał...

Christos nie zdawał się zdziwiony zniknięciem gada. Podszedł jedynie do odcisku stopy, i przyjrzawszy się mu miał już się odwrócić. Niespodziewanie jednak zaczął kaszleć, jak gdyby miał atak astmy. Trwało to kilkanaście sekund, a z ciała mężczyzny zdawał się parować znany już dziewczynie czarny dym.

Jenny zaklęła pod nosem. Nawet dobrze jej się rozmawiało ze smokiem. Miała nadzieję, że jeszcze kiedyś spotka go i uda się jej z nim porozmawiać. Ciągnęło ją coś do tej istoty.
- Wszystko w porządku? - zapytała zaskoczona Jenny i podeszła do Christosa. Położyła dłoń na jego ramieniu.

Gdy “atak” ustał, Christos wpatrywał się jeszcze chwilę w własną, drgającą dłoń, jakby nie słysząc pytania i nie czując dotyku Jenny. Dopiero po chwili odpowiedział, nieco innym, mocniejszym głosem niż zwykle:
- Tak… chyba tak. Nic mi nie będzie. Wróćmy już do reszty. - Po czym, jak gdyby nigdy nic, obrócił się na pięcie i począł wracać tym samym korytarzem, którym tu przyszedł.

- P-poczekaj - zająknęła się Jenny widząc dziwne zachowanie Christosa. Chciała jeszcze poobserwować pokój by znaleźć może jakąś wskazówkę dokąd mógł udać się smok.
- Chcę jeszcze obejrzeć to pomieszczenie - powiedziała przytrzymując dłonią ramię mężczyzny.

- Niech będzie - uległ pomarańczowłosy spoglądając jeszcze na komnatę - Swoją drogą, to chyba dobra chwila, żeby pomówić o Lucasie. Chyba zdołałaś już zauważyć, że w tym świecie wiele rzeczy nie jest takich, jak na to wygląda, prawda…? –

- I co ma to wspólnego z dzieciakiem? - zapytała dziewczyna rozglądając się po komnacie.

- On również nie jest taki, jaki się wydawał. Podobnie jak my, ma pewne nadnaturalne zdolności… nie kontroluje jednak ani ich, ani siebie. - zaczął Christos, po czym począł opowiadać o przygodach swoich i Ervena z Lucasem, pomijając opis poradzenia sobie z dziećmi przez krótkie “ledwo zdołaliśmy je uratować”.

Z początku Jenny niespecjalnie słuchała Christosa myśląc, że to jakaś kolejna wymówka. Nie mogła jednak odnaleźć żadnych śladów które mogły by prowadzić do tego gdzie udał się smok, więc zaczęła słuchać. Stała z założonymi ramionami i nie bardzo wiedziała czy wierzyć.
- Chcesz mi powiedzieć, że wewnątrz Lucasa jest… jakiś inny byt? I on rozwalił mieszkanie Ervena… Pomyślę nad tym. Nie bardzo chce mi się wierzyć w to wszystko… fakt dzisiaj zachowywał się dziwnie, ale to jeszcze o niczym nie świadczy - Jenny westchnęła i przeleciała jeszcze luźno wzrokiem po pomieszczeniu - chodźmy stąd, jeszcze kilka rzeczy mamy do zrobienia.

- Nie brzmi to zbyt prawdopodobnie… a jednak, to nie kłamstwo. Dom Ervena istotnie został zniszczony, a Lucas… od początku coś w nim nie grało; wygląda na to, że ten cały Byt nabiera w nim coraz więcej siły. I musi zostać jakoś powstrzymany.

- Wyjdźmy stąd najpierw a później zobaczymy, dobrze? Nie wiem co o tym myśleć, musze się zastanowić i przede wszystkim znaleźć go by z nim porozmawiać - odparła i ruszyła w kierunku wyjścia.

***

Nanaph tymczasem kontynuuował rozmowę o gildiach:
- Gdzież można znaleźć siedziby tych bardziej upozycjonowanych, ażeby im ukazać swą przydatność? –

- hmm. - Ocaleni popatrzyli po sobie jakby się zastanawiając. - A mają takie?
- Kto wie może mają. Niestety panie o tym nic nie wiemy. Ogólnie to grupy się nie osiadają tyle że przynależą by był bezpieczniej lub by razem dokonywać celów.
- Hmm. Jeno gildia powstała a raczej zakon uzdrowicielek. Niewielki ale się przy granicy z przystania pobudowali. - powiedział jeden strażnik
- Słyszałem iż w dywizjonach można grupy znaleźć ale... tam konflikt. Targas po sąsiedzku.

- Barman twierdzi że w Targas najłatwiej teraz o informacje. -zauważył Erven- Mnie niesie do San Sarandinas.

- To będzie nas dwóch.- Zaśmiał się Aiven.

- Jak więc mniemam, nikt z tu obecnych nie zechciałby dołączyć do nowiutkiej gildii? - dopytał dla pewności Nanaph, widząc już światło z końca tunelu.

- Nie - Odparła trójka.
- Wybaczcie panie. - Odrzekła Magi - Dziękujemy jednak za pomoc.

- Rozumiem - uśmiechnął się Gubernator, stojąc już u wyjścia z katakumb - Mam jednak nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy… w milszych okolicznościach - spojrzał w ciemność krypty, z której kilkanaście sekund później wyłonił się Christos z Jenny.
 
Asderuki jest offline  
Stary 21-04-2014, 20:24   #22
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Bary to chyba jedne miejsca które cieszą się taka wielka popularnością. Pod Rogatą Bestią nie było inaczej. Do z rana przybyłej kobiety dosiadał się któryś z tutejszych drabów by pokonać ja w zawodach w piciu. Trzech nieprzytomnych było jakoby już wyniesionych przed budynek. A dama z wielką uciecha przyjmowała kolejnego rywala. Oczywiście cóż to za zakład bez nagrody. Sakiewki z monetami były najlepsza z nich. Mężczyzna w białym płaszczu, który z nią przybył zasiadał na balustradzie wyższego pietra i spoglądał na gości. Z nowych osób przybyło raptem dwoje. Większość stanowili tutejsi.


W barze znajdował się również Samuraj. Dopingował kobietę i zmierzał właśnie ze swym trunkiem na wyższe piętro.|
Erven nie czekał na zaproszenie. Skierował swój krok do barmana nie dostrzegając Eri w pobliżu. Najwyżej sprzeda się głowę z całą resztą i dobrą historyjką do tego.
- Witam i od ręki pytam - zaczął jak stanął przy barze - Widzieliście może Eri? Mam do niej sprawę.
- Jest na zwiadzie. - Odparł wydając kolejną partie wyzwania. Drinki czarne jak noc.|
- Kiedy spodziewać jej się z powrotem? - dopytał Christos, podchodząc także do baru. |
- Jakos niedługo. Wieczór się zbliża a w pobliżu bramy lepiej się po nocy nie kręcić. Niby ma ona strażnika, ale wiecie jak to ze strażą bywa.|
- Usiądźmy i zjedzmy - zaproponował Erven - Mamy czas. Ja poproszę coś sytego, mięsnego najlepiej i piwo do tego.
- Już podaję. - Chwila przygotowania i oto podano sporej wielkości tacę z bażantem pieczony na rożnie i faszerowanym morelami. Do tego pieczone ziemniaki i sałatka z pomidora górka i jajek. Przyprawiana wonnymi ziołami. Piwo ciemne o mocnym wyrazistym smaku tylko podsycało apetyt.
- Bon Appetit.
- Chyba niespecjalnie zainteresowałeś się sprawą tego całego morderstwa, prawda, Erven? - spytał Christos, widząc, że tamtemu się zupełnie nie spieszy. Nie zamówił nic (Ba, zdawał się nie zjeść nic od wczorajszego posiłku z jaszczura!), ale, co ciekawe, nie wyglądał na głodnego.|
- W moim świecie śmierć była codziennością.. - odparł mlecznowłosy - ..poza tym, nie mam zamiaru za nic się brać głodny. Wiesz, pusty żołądek nie sprzyja myśleniu, no i mamy jeszcze trofea do skonsultowania i opchnięcia. Priorytety, priorytety.


Do baru zawitali kolejni goście różowowłose dziewczę, trzymające Lucasa za rękę oraz czarnowłosy chłopak.


Podeszła do baru natomiast jej czarnowłosy towarzysz udał się w zaciemniony róg sali by stamtąd obserwować wszystko. U kelnerki zamówił tylko drobną przekąskę i sok, który chwile później wydał Barman.
Wraz z pojawieniem się dziewczęcia w barze atmosfera natychmiast zrobiła się radośniejsza. Wszyscy witali z radością dziewczę jakby była ich najlepszą przyjaciółką. Ona natomiast odwzajemniała powitania pięknym uśmiechem.
- Witaj szefie. Wróciłam.
- Dzień dobry Mariko. Witaj z powrotem. - Ucałował jej dłoń - Rad jestem cie widzieć. Jak podróż?
- Miło tak choć na moment powrócić w rodzinne strony. Podróż była udana, a może i niedługo zawita do nas moja siostra.
- Z chęcią ją poznam.
- Zjadła bym... zjedli byśmy coś wyśmienitego. Mistrzu. - mrugniecie i spojrzenie na malca. - Rachunek wyrównamy później.
- Melodia w moich uszach. Już podaję. Nie troskaj się o zapłatę. Był interes do ciebie. Od tego pana. - Wskazał na Ervena nim udał się przygotowywać posiłek.|
Christos spojrzał tylko nad wyraz podejrzliwie na niewidomego chłopca, wyczekując choćby jednego fałszywego ruchu.| Dziwne... Czarnowłosy, który z nimi przyszedł też go obserwował.|
- Ciekawe czy mają tutaj owoce! Nie przepadam za mięsem, ale uwielbiam soczyste owoce! Z delikatnym miąższem bardzo, bardzo słodkie! - Odpowiedział chłopiec do alchemiczki. Zdawał się nie zwracać uwagi na innych.
- Owszem powinni mieć chłopcze.
Barman przyniósł zamówienie. Makaron ziołowy z... krewetkami. Do tego białe półsłodkie wino i na deser Mus owocowy w połówce pomarańczy. Lucas dostał natomiast zapiekankę ryżowo jajeczna, mleko i oczywiście mus owocowy. |
- Mmm! Wspaniałe! Jest to najlepszy posiłek jaki kiedykolwiek miałem okazje spróbować! Ale to musi być koszmarnie drogie, prawda? Czuje się źle, że nie mogę nic w zamian zaoferować… -Chłopak posmutniał.
- Ymmm… Na pewno, nie mogę nic zrobić? Naprawdę mogę się przydać! Może, może… Może nauczysz mnie czegoś o miksturach?! - Rzucił szybko.
- To było by bardzo trudne i ze swoim problemem mógł byś nie wiele zdziałać. Co gorsza mogło by ci się coś stać.|
- Rozumiem…Właściwie może mógłbym zostać magiem?! Czarodziej może widzieć mocą? Mógłbym pomagać ludziom, łapać tych złych co krzywdzą dzieci, oraz innych ludzi… Prawda? Może ta mała czarodziejka mogłaby mnie uczyć, jak myślisz Panienko?
- Hmm ciekawa myśl. Będziesz musiał ją o to zapytać, kimkolwiek jest. - Odparł przegryzając krewetkę.|
- Yyy… znam, znam imię...Była, była częścią grupy, J….J...Juto! Ona,nazywała się… Yyyyyy R...rrryyyyyy Ryby? Ruba?Ruby? - nie jestem pewien, ale jakoś tak. Ale, cóż sam sobie nie poradzę, Panienka jest popularna, może Panienka mi pomoże?! - Wyszczerzył kiełki
- Nie przeczę. Ale jestem znana tylko w śród miejscowych. A Juto i jego oddział pochodzą ze stolicy.|
Erven gdzieś w tym momencie kończył swój posiłek. Spojrzał na Lucasa, to na Marikę. Oczy chłopaka były niebieskie, jak zdążył się przekonać był to dobry znak, demon wewnątrz widocznie uciął sobie drzemkę.
- Panienka Marika jak mniemam? - zapytał różowo-włose dziewczę.|
- Owszem. - Odpowiedział dziewczęcy głos. |
- Erven - przedstawił się Marice z przyjaznym uśmiechem - Widzę, że zaopiekowała się panienka Lucasem. Ostatnio byłem zmuszony go egzorcyzmować, ze względu na jego przypadłość, ale ciesze się że teraz z nim wszystko w porządku.
- Ohh! To Panicz Erven, jak się ma Jenny? - Uśmiechnął się do niego.
- Mają tutaj pyszne owoce! Naprawdę wyśmienite! Może zechcesz spróbować? - Zaproponował
- Ty mały łobuzie.. - odpowiedział z uśmiechem czochrając włosy dzieciaka - ..zdecydowanie wole kiedy ta druga część ciebie sobie śpi. Nie słuchaj jej podszeptów, dobrze?
- Nie wiem co ma Panicz na myśli, jednak sądzę że mogę tak zrobić! W końcu nie wolno słuchać obcych, ale my jesteśmy przyjaciółmi, prawda! |
- Ale ja wiem, co ty masz na myśli mój mały przyjacielu - odpowiedział chłopakowi - Później ci kupie jeszcze jakieś owoce, ale nie niszcz nigdy niczego więcej. Rozumiesz? - po czym dodał po chwili przerwy - Czy nie pamiętasz? - Pamiętam…? Yyyy… Mam dobrą pamięć! Pamiętam las, chociaż nadal nie wiem jak wygląda! Pamiętam dwójke braci, niektórzy mówili że są rudzi! TO musi być ładny kolor! No, szukałem też prace, ale nie znalazłem! Zawsze mi odmawiali! Chciałem pomóc innym, ale znów mi się nie udało… Nadaję się do straży! Naprawdę! - Postawił się chłopak!
Erven spojrzał na swojego towarzysza z którym przyszedł do baru i pokręcił nieprzekonany przecząco głową. Coś mu mocno nie pasowało i to bardzo, to ciężkie do opisania uczucie wzdłuż kręgosłupa.
- Wygląda na to że teraz wszystko dobrze.. ciekawe. - mruknął bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego po czym zwrócił się do Mariki.
- Słyszałem, że szukasz jakiś specjalnych ziół? Zaopiekowałem już się Wodnymi Konwaliami. Niestety mam wątpliwości jak wygląda Anubis i parę innych. Najpewniej znam je pod innymi nazwami. Czy mogłabyś mi je opisać lub pokazać? Być może w trakcie moich podróży napotkam je. |
- Ach. No tak. - Odparła przejadając odrobinę musu owocowego. - Proszę zawitać do mnie w wolnej chwili przedstawię czego dokładniej poszukuje co skupuję. - Odparła uprzejmie. - A pana... “chlopiec” to bardzo miła osóbka. Choć z jego problemem raczej trudno mu znaleźć zajęcie w tym mieście.|
- Niestety, nawet jako alchemik nie znam remedium na jego “przypadłość” - powiedział po prawdzie - Rzadko spotyka się symbiozę dwóch bytów w jednej osobie. Chociaż ciężko mi to nazwać symbiozą. |
- Dwóch bytów…? Uuuu… Paniczu, nie jestem pewien o czym Pan mówi! Sądzę że to w ogóle dziwne, ale może jestem za młody by to zrozumieć? - Wyszczerzył ząbki - Ale, ale cóż… Może mógłbym zostać alchemikiem! W końcu można rośliny rozpoznać po zapachu prawda! - Zwrócił się raczej w stronę kobiety.
- Kwiaty tak, ale alchemia to więcej niż kwiaty, to też korzenie, minerały i trofea zwierzęce, a te po zapachu ciężko poznać. - odpowiedział chłopakowi Erven
- Ehhh… Nie podoba mi się to! - chłopak wyraźnie posmutniał - Życie nie jest uczciwe! To może magia, jak myślisz Ervenie? - był wyraźnie ciekawy jego odpowiedzi
Erven tylko się uśmiechnął, smutno. Spojrzał na Marikę, potem na Lucasa. Westchnął i powiedział
- Możliwe, ale na pewno nie mojej specjalizacji, jest dość niewdzięczna i niebezpieczna. Będziesz musiał popytać innych magów, najlepiej jasnowidzów. Możliwe, że rozwój trzeciego oka byłby dla ciebie przydatny. |
Christos przysłuchiwał się tylko rozmowie, obserwując cały czas chłopca. Rzucił też przelotne spojrzenie na czarnowłosego, którego Lucas chyba także zainteresował, jednak nie podjął żadnych zdecydowanych działań.|
- Co więcej niektóre z tutejszych roślin są zabójcze nawet jeśli się do nich zbliżysz. - Stwierdziła Marika przysłuchując się rozmowie.|

Do baru wszedł właśnie Castell który z sukcesem załatwił swoje spraw.|
Niebiesko włosy skinął towarzyszom. Rozejrzał się po karczmie i ruszył w kierunku Samuraia. W drodze popatrzył na Lucasa, na jego twarzy zagościł uśmiech.|
Samuraj właśnie zasiadał na barierce obok osobniak w białej pelerynie. Był dobrze zbudowany sadząc po walorach. Obaj spoglądali na salę i popijali sake.|
Castell wspiął się po schodkach i zbliżył się do mężczyzn.
-Wybaczcie że przeszkadzam. Zajmę jedynie chwilkę. Po pierwsze chciałbym pogratulować kunsztu. Miecz jest doprawdy wspaniały. Nie omieszkałem się od zostawienia zasłużonego napiwku, chodź dość skromnego przez moje chwilowe położenie. Chciałbym również zapytać się o te ostrza- dodał demonstrując kosę i kamienny miecz- znalazłem je w krypcie i chciałbym się dowiedzieć czegoś na ich temat. Może mają jakieś specjalne właściwości.|
- Fiu. Pokaż. - Odebrał obie bronie. - Miecz zdobiony, wykonany na zamówienie. Ciężar okolo 10 kg. całkowita długosć 1.5 metra. Materiał granit? Melafir. Ciekawe żadko kiedy wykonuje się kamienne miecze. Jest dosć wystrzymały nawet bardziej. Ostrość no... trza by to podszlifować. Jakoś nie jest specjalny ale... dało by sięza neigo uzyskac do 500 monet u dobrego kupca. - oddał miecz i wziął katanę od pilnujacego jej towarzysza.
- Fiu fiu. Seria. 5 okazów. Wykonanie autorskie. Nasączone magią. Ciekawe co potrafi? Mogli byśmy sprawdzić. Zaraz wrócę. - zwrócił siedo towarzysza. - Inori zajmnei moje miejsce. - Umiesz do nadcodzacej toważyszki i ciężko zbrojegno. - Zaraz wracam. - Zabrał kosę i udał się na zewnatrz. Jego śladami podążył zaciekawiony Castell.|
Na zewnątrz samuraj chwilę pokręcił kosą pokazuja swoje umiejetności bojowe. Zatrzymał się w meijscu i przyjął postawę. Szybki odrót, trzon kosy obkręcił się wokół całego ramienia dotarł do łoni a następnei wykonano cięcie. Cięcie, kóre w powietrzu pozostawiło posobie potójną smuge ciecia i trzy szramy na ziemi. Cięcie byl otyko jedno.
- Fiu. I to jeszcze nie wszystko. Ale chyba wiecje z tej broni nie uzyskam. Moje umiejętnosci podlegają tylko bron isiecznej, głównei mieczom. Wykonanie wskazywalo by na pustynie tak jak i magia wewnątrz. Ciężka i czarna, taka drapeirzna... Powiem w porst. Broń idealna dla stylu walki kosą i włócznią. Materiał to jakieś domeiskzi ebonu, obsydianu i zapewnę jakis rdzeń podatny na magiczne ładunki. Cena wywoławcza... od 1000 w zwyż. Ciekawę iel by się dostało za komplet. Jeśl iwszystkie są podobnie wykonane i magiczne to... nawet z 15000 monet.|
-1200 monet i kosa jest Twoja, z pewnością dasz radę na niej zarobić- uśmiechnął się Soren- zastanowię się jeszcze nad losem miecza.|
- Cuz zwyczajowo nie skupuję takich ale to bedize dobry interes... Pieniadze dostaneisz jutro na razie zatrzymaj kosę.|
-Dziękuję- odparł Soren- nie zatrzymuję więc już dłużej, odwiedzę Pana jutro w takim razie- dodał, ukłonił się i wrócił do karczmy.|
Obaj wrócili do karczmy. Samuraj powrócił do swojego towarzystwa.|
Tymczasem u Ervena i Mariki.
- Właśnie, to mi przypomniało. Mam pare grzybów fluorystencyjnych dla ciebie i oczy bestii która petryfikowała spojrzeniem.. jesteś zainteresowana? - zapytał szarooki Marikę.
- Oczy! Takie duuuuuże? Bestia ma z pewnością duże oczy, prawda! Może mógłbym się z nią zamienić? Haha, ciekawe jak bym wyglądał z takimi DUUUUŻYMI oczami! Ohh… pewnie lepiej niż teraz! - Chłopiec powrócił z powrotem do soku|
Erven spojrzał na Lucasa potem na Marikę i wzruszając ramionami pokręcił głową na boki. Tak, Lucas to był beznadziejny przypadek, całkiem wyggadany zresztą. |
- Fluorescencyjne powiadasz. Moneta od sztuki. Nie więcej. Są pospolite. Ale gdybys zdobył Plazmowe to już inna bajka. A oczy z chęcią przebadam.|
- Dobrze, w takim razie po monety za oczy powrócę jutro, a grzybki dostarczę jak uporam się z trofeami, chyba, że chcesz teraz je odebrać? |
- Eeee! Moneta?! Powinna pani dać więcej! On musi utrzmać dużo osób, mamy tutaj dużo przyjaciół! A większość jest tak niezaradna jak Ja! Ale to miłe osoby, a Pan Erven naprawdę się stara by móc nam pomóc! Nie wierze że damy radę za tak mało pieniążk...pieniążkó-w… W końcu, nawet Ja musiałem szukać pracę… A...Nie chieli mnie nigdzie przyjąć! Bo jestem dzieckiem! To nie uczciwe! Ja bardzo chciałem pomóc moim przyjaciołą a tylko wszystkim przeszkadzam…- Odwrócił się od dorosłych plecami. |

Drzwi do Karczmy otwarły się z chukiem na jaki pozwalały zawiasy. Stała w nich Eri sapiac ocieżale.
- Mamy problem. - Wysapała a zawtórowały jej dzwony strażnicy. - Demon!|
Chłopak zignorował ostrzeżenie początkowo
-Yyyy… I tyle z przyjemnej knajpy! A ja mógłbym tutaj zostać na stałeeeee! Zostaniesz ze mną, Paniczu Ervenie? - Nie odwracał się.|
- Trzeba im pomóc mały. - powiedział wstając od baru - Inaczej wszyscy jesteśmy skończeni. |
- Jesteś pewien? Jeśli pójdziemy to też zginiemy, w końcu to demon, prawda? Demony są złe, paskudne! Może lepiej zostać i mieć nadzieje że odejdzie! Tak, to dobry pomysł! |
- Każda pomoc się przyda, magowie, wojownicy, uzdrowiciele, kto co potrafi. Nie musisz iść jak nie chcesz. Jesteś przecież dzieckiem, może lepiej jak zostaniesz tutaj, ale ja… iść muszę. - odpowiedział Lucasowi Erven.|
-Leć-odparł siedzący obok Castell- ja zostanę z chłopcem. Erven tylko kiwnął głową Sorenowi i ruszył na zewnątrz przyśpieszając kroku.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 21-04-2014, 23:15   #23
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Biegł cały czas przed siebie, nie wiedział co ma dalej zrobić, dlaczego go zabili? Dlaczego go zabrali! Mimo że chłopak stracił już formę, to nadal czuł w sobie ogromną złość. Po pewnym momencie, po prostu upadł. Nie rozglądał się, nie wiedział nawet gdzie się udał. W pewnym momencie po prostu padł na ziemie.
- Z..Zabrali mi wszystko… Zabrali mi Jenny, małą Jenny, Ervena… Nazywałem ich przyjaciółmi!
- Dlaczego to spotyka zawsze mnie? - Kiedy mrugnął powiekami, nic już nie widział.
- Zawsze, zawsze… byłem sam… Panienko Jenny, Pan Soren… - Chłopak rozpłakał się.
- Nie chcesz być sam, prawda?
- Już dość zrobiłeś! Idź precz!
- Tylko mnie masz…
- TO nie prawda!
- Tylko Ja z tobą pozostane…
- Kłamiesz…
- Chcesz się zemścić, prawda?
- N...nie…
- Mogę to sprawić, mam pomysł, dam Ci rodzinę…
- R..rodzinę?
- Ciii… Zostaw to mnie…
Lucas przetarł oczy, rozejrzał się do okoła, uciekł naprawdę daleko. Nie spodziewał się że aż tak. “Pora wracać do miasta”. Chłopiec ruszył w stronę rynku, mijając po drodze zrujnowany budynek. Szedł w stronę siedziby zarządcy osady.
- Przepraszam, czy możesz mnie zaprowadzić do tutejszego zarządcy? - Spytał sympatycznie dzieciaczek.
- Zarządcy? A Rozporzającego masz na myśli. Tego od kwater dla przybyszów? - Zapytał przechodzień.|
- oh, nie, nie, nie - Chłopiec zgarnął włosy z twarzy.
- Osobę, którą wszyscy tutaj słuchają! Taką ważną, która tutaj rządzi. - Wyjaśnił białowłosy dzieciak
- Uchu o Agaun-a pytasz. Otóż z nim to raczej ciężko się spotkać. Musisz poprosić o audiencję w zamku p odrógiej stornei miasta obok baszty. O widzisz tam. - Wskazał keirunek.|
- Szanowny panie… - chłopiec powiedział niepewnie - Możesz mnie tam zaprowadzić? Zrozumiesz, że moje powody są ważne, ja sam zaś jestem z przybyłych. Mam tutaj misje, która może was wesprzeć. - Pokłonił się grzecznie.
- Ja ci wiele nie zdzialam ale zaprowadzic mogę. - Chwycił chłopca za dłoń i zaprowadził w stone zamku.
Słychać było odglosy rozmowy ze straznikami a później mieszkanic odszedł.
- Kto to? - Dziewczęcy głos. - Prosi o audiencje u Generała Agauna.
- W celu? - Brak odpowidzi strażników wskazywał na pytanie do chlopca.
- Oh! Kobieta, jak Jenny! Nazywam się Lucas! Bardzo mi miło poznać! Jestem..sier...Kapłanem z mojego świata! Byłem a raczej jestem, jestem… Jednym z przybyszów, w moim świecie byłem, em… nadwornym medykiem. Uhm… Leczyłem jej królewską mość, moja religia… umm zobowiązuje mnie… bym… Służył koronie, koronie każdego kraju, jaki okaże mi gościnę! Mój bóg jest osobą to znaczy, istotą, tak istotą! Szczerą, dobrą oraz miłosier… Miłosie….Miłos… Przepraszam, nie potrafię tego wymówić… - Chłopiec pochylił się grzecznie.
- Króla tu brak. - Odparl dziewczęcy glos. - A i kapłanów nie przyjmujemy. Jak twierdzi generał, religia wiecje problemów stwarza, podobnie jak polityka. Tyle że od tej drógiej sienei ucieknie. Coś jeszcze? - Zadala pytanie. gdyby Lucas mógl widizeć, zobaczyl by ze dziewczę podparłos swój bok i bardzo dogłębnie oceniało chłopca.|
- Ymhh..! Nie macie tutaj króla?! Nawet w mieście którym mieszka król? Nie rozumiem, w tym mieście niema króla? Czy nie macie króla oraz miasta w który mieszka król? - Chłopiec był wyraźnie zakłopotany. - Jak może istnieć polityka, bez króla, jego żony królowej? To dziwne… Przecież, zawsze ludzie dzielą się na warstwy… - Lucas starał się zrozumieć.
- Królowi się zmarło. - Dziewczę wydawalo się rozbawione swoim stwierdzeniem. - Aktualnei porzadku pilnuje General dopóki nie znajdzie się zastępcy na to miejsce. Odradzała bym spotkanei z nim chyba że w sprawie “znaleziono następcę”. Ma zły chumor od kiedy musi tu siedizec.|
- Ale, co to za problem, nie macie jasno ustawionej linii dz-dziedzicznej? Nie powinno się to zdarzać w państwie! Ale, ale skoro nie macie króla, księcia, czy nawet księżniczki… Może macie księżniczki, one też mogą dziedziczyć tron! Chyba, tak myślę… My mamy królową. Poza tym, dlaczego się śmiejesz ze swojego króla, On może Cie słyszeć! Zmarli są ważni, ważni nawet na tym świecie! -pouczył chłopiec|
- To nie mój król chłopcze. Mój król żyje tak jak i mój dowódca. A ten król był zły, rzekomo z demonami się zadawał. No zmarł bez potomnie. To smutne ale prawdziwe. A teraz chlopcze mozesz odejsc nie za wiele tu zdziałasz...
- Dlaczego więc, ty zajmujesz się tym państwem? Dlaczego zajmujecie się ziemią, która prawnie wasza nie jest, pozwól mi proszę porozmawiać z waszym dowódcą. Może, może będę w stanie pomóc! - Chłopiec podniósł do góry rękę
- Sądzę, że mogę wam pomóc, poszukać następnego króla! Król to ważna osoba, musi być na swym miejscu, inaczej panuje chaos!
- Ech. Marudny jesteś dziecko... - z tyłu za jej pleców dało się słyszać szczery śmiech.
- Ty też “dziewczynko”. Ha ha. Co tu się dzieje. - męski młodzieńczy głso
- Chłopak chce do Generała.
- Uuu. Mlody. Odradza. Staruszek ma tka zly humor że i ja się prze dnim ukrywam.
- A nie dla tego że mialeś się czymś zająć?
- To też.. jeżeli jednak naprawdę ci tak pilno mogę przekazać co trzeba. A raczej ona przekaże co trzeba.|
- Dzień dobry, Panu! - wykrzyczał chłopiec - Nazywam się Lucas! To dla mnie zaszczyt! - pokłonił się.
- Emm.. Boje się, że możecie źle przekazać moje słowa, ale cóż… W moim świecie także koronowałem królów. Na tym polegają… prace.. obowiązki! obowiązki mojego zakonu! Ummy, co prawda, nie osobiście - ale byłem przy tym! Więc mogę wam pomóc! - Chłopiec uśmiechnął się do obcych - Może król, miał brata, siostrę, wujka? Zawsze można znaleźć dziedzica! Albo obrać nowego, godnego króla!
- Wiec w czym chcesz chłopcze pomóc? W zamku go nie znajdziesz. My też następcy szukamy.
- Odpóść Lovecraf. Nie ma co się z dzieciakeim urzerać.
- Odrzekal dziewczynka. Ej zaraz... Wy jesteście tego samego wrostu... - Odgłso uderzenia.
- Coś mówiłeś?
- Jesteś wyzsza o pani...
- Tak więc smar... chłopcze. Nic tu nie zdziałasz.
- Co tu się dzieje? - Potężny glos. Stukniecie obcasów, najpewneij staneli na bacznosć.
- Generale ktos do pana.
“Oh, naprawdę ktoś jest mojego wzrostu?!” Chłopiec nie mógł się powstrzymać, wyciągnął więc dłonie przed siebie, licząc że złapie dziewczynę.
- G-Genrał? Oh! Aguanaga, eee...Aguugguna, Agug...Generał Agygunagaum! To dla mnie zaszczyt! Nazywam się Lucas, jestem tutaj w sprawię waszego króla! To znaczy, króla którego nie macie, a króla którego szukacie, bo by miasto króla było miastem króla i ty genrale Gaaguna nie musiałbyś tutaj siedzieć! Jestem kimś kto przybył do was, by rozwiązać wasz problem z królem, którego nie macie! Masz bardzo miłych ludzi, generale! Ta wysoka jak ja dziewczyna która jest wyższa ode mnie, oraz ten osobnik który nie wiem jak wysoki jest! - Pogubił się, nigdy nie rozmawiał z tak ważnymi osobami.
- Ach tak. - Skomentowal krótko. - Wróć gdy kogos znajdizesz.
- Ruby. Juto cię szukał.
- A ty młodzieńcze pójdziesz ze mną. - odgłos przełykanej sliny.
Odgłosy kroków widać wsyzscy się rozeszli. Rycerz dotknął chłopca z bark i wyprowadził z zamknowego wejsćia które się zamknęło.
Lucas nie miał wyjścia, jedyne co mógł zrobić to udać się ze strażnikiem
- Kim byłą ta niska kobieta, którą spotkałem, wcześniej, proszę Pana?
- Ruby? Czarodziejka ze stacjonujacego tu oddziału. - Odaprł odprowadzajc chłopca.
- Prawdziwa czarodziejka?! Wow! Czy daje jakieś występy? Umie sztuczki ?! - Chłopak był zafascynowany|
- Prawdziwa. Występów nie daje, a jej mocy nie dane było mi widzieć. Z pewsnością jest umiejetna. Nie ma co do teg owątpliwosci. W końcu to oddzial Juto.
- Czym jest oddział Juto, psze Pana? To jacyś ebitarni magicy? Czy można z nią się spotkać? Bardzo chciałbym poznać czarodziejke! Przeprosić Ją za to, że nie wiedziałem że jest magiczką! I posiada ogromną moc! - Chłopak uśmiechnął się do żolnierza |
- Eee.. Tak elitarny oddział. Nie musisz chłopsze jej za to przepraszać. Nie była zła.|
- Ale bardzo chciałbym Ją poznać! Bardzo szanuje magików… Mówiąc szczerze, to… Nie mam gdzie pójść, a magicy potrzebują pomocników… Może nawet robić na mnie eksperymenty! Być może odzyskałbym wzrok! Lub zmienił się w ptaka i byłbym wolny od tego ciała… ehhhh..- Chłopiec cały czas skierowany był w kierunku strażnika
- Nie sądzę chłopcze by ona pomocy potrzebowała. Nie tym się zdaje zajmuje. Niestety chłopcze ddziś juznic nie wskórasz.
- Rozumiem, jednak dziękuje za Pana dobroć. Pozwole zadać sobie pytanie, czy zna pan jakieś miejsce, gdzie mógłbym odpocząć? Cóż… Nie mam pieniędzy ani miejsca do spania, być może jakiś daszek gdzie nic by mi się nie stało i mógłbym schronić się przed deszczem? - Chłopak nagle osmutniał, sam nie radził już sobie tak dobrze...
-Stajnia? - Zapytał niźli odpowiedział. - Przy bramie wyjściwoej.|
- Rozumiem! Bardzo panu dziękuje! Ohhh… A tak myślę, jest możliwość wstąpienia do straży miejskiej? - Wyszczerzył ząbki
- No cóż! Na pewno macie jedzenie i ciepłe miejsce, poza tym mógłbym bronić prawa! Argh - chłopak zasymulował atak bronią… Prawdopodobnie
- Cuż chłopcze. Na te sprawy jesteś odrobinę za mlody…
- Sądzę że bardziej ryzykowne jest dla mnie… siedzenie bez dachu nad głową, niż służba w tak wspaniałym miasteczku! Cóż, tutaj przynajmniej umrę szczęśliwy, a tak samotny i z głodu… - Ciągnął
- Ech chłopcze czy chcesz nie znaczy że możesz. - Mówij już widocznie zmęczony marudnym chłopcem. - Mówiłem jesteś za młody możesz jeśli chcesz pójsc do kapitana ale jestem pewny że inne odpowiedzi nie usłyszysz…
yyyy...eee...No cóż, nie mam innego wyjścia, szlachetny Panie! Muszę udać się do twojego kapitana, być może On zlituje się nad dzieckiem… Poza tym, tamta czarodziejka jest tak samo mała jak Ja! To nie uczciwe, ja też muszę znaleźć prace. Zaprowadzisz mnie, Panie do kapitana? - Poprosił, nieco zmęczony.
- Cuż nie o wzrost chodzi lecz o wiek i umiejetnosci. Nie. Nie zaprowadzę cię bo moim zadaniem jest pilowanie wejsćia do zamku. Popraoś jakeigos przedodnia czy coś. A teraz zmykaj.
- Emm… Panie, wstyd mi o tym mówić, ale ja jestem niewidomy. Jest Pan strażnikiem, więc mogę panu ufać, nie mogę jednak pytać ludzi w mieścinie, wierze w ich dobre intencje, jednak… Jest pan strażnikiem. Zamek raczej nie upadnie bez jednego obrońcy, prawda - Miał już znacznie poważniejszą minę
- Ech... Chłopcze... w jakim więc celu mam cie prowadzić do kapitana? - Zapytał myśląc trzeźwo, mimoi iz byłjuz kompletnie znudzony rozmową.|
- Szukam pracy. Nie mam pieniędzy, nie mam rodziny, nie mam nawet miejsca do spania! Ludzie odmawiają z góry przeklętym kaleką, nikt nawet nie pomyśli o tym, że ja też potrzebuje środków do życia. Nie macie tutaj nawet religii, co mam zrobić więc innego? Mam iść do lasu, by zrzarła mnie jakaś bestia, bo być może uratuje to jakieś szczęśliwe dziecko! Wszyscy jesteście tacy sami! Wszyscy, wszyscy! Prosiłem ładnie o pomoc, to wszyscy odpowidacie w taki sam sposób! Mam nadzieje że twoje dziecko też urodzi się ślepe! Być może zrozumiesz co to za ból! - Chłopiec wyraźnie się zdenerwował, niemalże miał się wypłakać.
- Co się dzieje? - Zapytał inny glos. Chwila szeptów.
- No wiec?
- Hmm... Straż odpada... Trudna sprawa... szpetu szeptu.
- A skąd mam wiedzieć co możne robić. - Szepty. - Mariki nie ma.
- Też prawda.
- Dobra chłopcze. Słuchaj. Nie wiemy czym sięmozesz zająć. Na razie skierój się do stajni tam będziesz maiłdach nad głową. Zrozumiano? Porozmawiam z przełożonym czy nie dało by się dla ciebie czegoś znaleźć. To będzie trudne. - Ostatnie dodal szpatem do samego siecie.|
“Nie wiem czy powinienem być w stajni, jeśli Oni wyjdą mogą mnie tam złapać. Muszę dostać się do zamku. Być może dam radę spotkać jeszcze raz te czarodziejkę, Lucas - jesteś bezużyteczny… “
- Co miałem zrobić! - Wykrzyczał, po czym natychmiast zasłonił usta.
- Ja, ja dziękuje za ni...za pomoc! - Wykrzywił twarz w grymasie
- Przepraszam, gdzie znajdę te stajnie?
- Ech. Chodź. - Powiedzial znudzony straznik biorąc chłopaka za rękę i prowadząc ku stajni.
- Dziękuje… Panie - Chłopak udał się z gwardzistą, być może spotka tam kogoś kto pomoże mu dostać się do zamku. Droga nie trwała długo, jednak obecność niewidomego chłopca z pewnością ją wydłużyła. Kiedy odprowadził go pod same drzwi, chłopiec pożegnał żołnierza, po czym wszedł do środka, nieco niepewny.
- ehmmm… Przepraszam? - zaczął nieśmiało.
- Ta? - Ciężkawy głos i zapach stajni. - W czym rzecz mały?
- Dzień dobry! Nazywam się Lucas, będę tutaj spał! Mam nadzieje, że to nie problem dla Pana, oraz pana zwierząt! - Chłopak zbliżył się do mężczyzny
- Hmmm… Czy z tych stajni korzystają ludzie Pana Jutro? -
- Rzadko, ale czasami. Aktualnei są tu przydzielenei wiec miasta nie opuszczają.
- uuuuu…. Bardzo chciałem ich poznać! Niestety, widocznie nie dam rady… Emmm, może pomożesz mi Panie? Szukam tutaj pracy, jestem kapłanem, jednak na nic moje usługi w mieście, gdzie nikt nie wyznaje żadnej religii. Być może mógłbym zorganizować w jakimś miejscu, punkt pomocy? uhhh… Moi bogowie, pozwolili mi, leczyć innych! Chciałbym pomóc ludziom, bardzo, bardzo mi na tym zależy!
- Punkt pomocy powiodosz choposzku. Hmm za miastem raczej bez nadzoru bys móg takowe prowadzić ale w meiście nima gdzie. Więszkość lecznicy robi panienka Marika. Zadledwie co do maista wróciła. Lecz jej pomocy nie trza. Ona samo pracuje.
Dlaczego nikt mu o tym nie wspominał? Od jakiegoś czasu wspominał o tym, że chcę pomagać ludziom, to jednak nikt nie wspomniał o tej Marice. Był już wyraźnie zirytowany, gdy zdał sobie sprawę ile niepotrzebnie metrów dziś zrobił.
- Punkt pomocy, w tym miasteczku! Nie spodziewałem się, czy mogę spotkać, czy mogę spotkać się z Panienką Mariką? Czy znów, znów musiałbym ubiegać się o spotkanie? Ciężko w tym mieście zrobić co kolwiek…
- Dzisiej? hmm. To juz od niej zalezy. Dopiero co wróciła. Jesli chcesz idź zapytaj.
- Rozumiem, gdzie w takim razie, znajdę te panienkę? - zapytał, już wyraźnie znudzony.
- Za barem skręć w prawo. W tamtej alejce na końcu jest jej nowa pracownia. - chwial ciszy. - Zaprowadzę cie.
- Wow! Bardzo mili ludzie, tutaj mieszkają! Dziękuje bardzo, Panie! - Chłopak ruszył za stajenym do pracowni niejakiej kobiety. Nic nie mówił przez reszte drogi, po prostu szedł.
Budynke byłraczej zwyczajny. Choć wieskzy od pozostałych w okolicy. Widać alchemiczce powodził się interes. Kilka stuknięc w drzwi i uchyliła się zasuwa.
- Kto tam? - Słodki dziewczęscy głos.
- Halllllo! Dzień dobry! Jest jeszcze dzień, prawda? Czy mam przyjemność z Panienką Mariką? - chłopak szedł po woli, by niczego nie uszkodzić.
- Tak. To ja. - Cichawy głosik. - W czym pomóc.
- Panienka Mariko. Chłopiec poszukuje pracy. Tak rzecze.
- Ten miły pan mówi prawdę! Szukam jakiegoś zajęcia! Co prawda, jestem młody, jednak, jednak mam umiejętności! Mógłbym, mógłbym wspierać tutaj Panienkę! - chłopiec miał nadzieje, że tym razem się uda. - Jestem kapłanem, moi bogowie, nadali mi pewne zdolności, do pomocy potrzebującym! Czy przyjmie mnie Panienka?
- Hmm. Nie mam nic czym mógl byś się zająć. Ale jak chcesz porozmawiać to wejdź. - Dzwi się otworzyły. Lucas tego ne widział ale panienak o różowych włosach trzymała jakąś czarny flakonik w ręku gdy otwierała drzwi.|
- Dziękuje, to i tak więcej niż inni oferowali, jednak dziękuje, Panu - że mnie Pan odprowadził. Być może jeszcze zawitam! Oczywiście o ile trafię! - Chłopiec ukłonił się grzecznie.
- Ma pani ładny głos! - Lucas skomentował.
- Jest Pani medykiem?
- Alchemikiem. - Skorygowała i zamknęła za malcem drzwi. - Tędy. - Przeszła kawałek korytarzem, ządząc p oodgłosach i skręciąl wprawo do jakiegos pomieszczenia. Odłaożyła flakonik, sadząc po glosie. Reszta dźwieków to był yodglosy gotowania, ważenia i skraplania mikstór. Lucasowi wydawało się ze ktos jeszcze jest w pomeiszczeniu, tylko tylko że zachowuje się tka jakby go nie było. Czyli? Cuż tego nie dało się jasno wytłumaczyć. Poprostu czuł czyjąś jeszcze obecnośc.
- Alchemikiem…. Alchemicy tworzą mikstury, wywary oraz zmieniają metal w złoto, em… węgiel w złoto? Czy był to może kamień? - Chłopak zamyślił się.
- Czy trzyma tutaj Panienka, pacjentów? - wreszcie zapytał, by wyjaśnić sytuacje, być może to po prostu ktoś chory?
- Hi hi. Wybacz chłopcze. Tak powiadają że alchemicy tym się zajmują jednak najważnieszymi ich zajeciami to mikstury, leczenie i badania. - Stukniecia flakoników - Czasem jeśli wymaga tego sytuacja jednak dopiero co wróciłam i... nikogo w tej chwili nie przyjmuję. - Kolejne odglosy bulgotu i przelewania płynów. - A więc chłopcze poszukujesz pracy?
- Uhh… nie będę w takim razie, bogaty… - Odpowiedział z uśmiechem - Wróciła Panieka? Przecież, alchemik powinien zostać w mieście i pomagać ludziom, prawda? - Zamyślił się
- Tak! Szukam pracy!
- Wróciłam z rodzinnych stron. Po upadku, oczywiście po wykonaniu swoich obowiązków, udałam się do Rockviell. Myslisz się chłpcze, wpierw jesteśmy ludźmi późnei jdopoero sam idecydujemy o tym co musimy a czego nie. Tak przynajmniej mawia mój przyjaciel.
- Rozumiem! Rodzina jest ważna! być może, najważniejsza! - zaakcentował
- Co to jest, Rockviell?
- Kraj Ziemi a raczej jego nowa nazwa. - Odpowiedziała przelewajac flakoniki. - Tyle straczy? - Zapytala.
- Narazie się tam nie wybieram! Jak będę potrzebował informacji, z pewnością zapytam! Dziękuje, ale…. mmm Nie odpowiedziała Panienka na moje pytanie… To znaczy, o pracy...to znaczy, przy pomocy Pani pracy! - zakłopotał się
- Ach nie. Wybach pdo nosem zamruczałam. Te mikstury muszą byc w odpowiednich proporcjach warzone. Co do pracy. Jedynej pomocy jakiej potrzebuję to zdobywanie ziół, a wydaje mi się że to nie odpoweidnie zajęcie dla dziecka. Z reszta samo w sobie ich zdobywanie jest niebespieczne. Mikstury także trzeba umiejetnie ważyć. Chyab że byś się zajął roznoszeniem choć i to wyamga wprawy.
- Rozumiem… Liczyłem, że będziemy… Ratować ludzi, lub pomagał modlić się tym, którzy nie mogą już wrócić do tych którzy mogą być zdrowi! - pokręcił. - No… I...Ten… Bardzo chętnie, chętnie bym to zrobił, ale… Cóż, uhhh… ja.. Jestem, jestem ślepy… - Wykrzywił usta w grymasie
- Hmm. To z pewnoscią jest problem. A gdybyś mógł widzieć? - Zapytała z z zaskoczenia.
- Wtedy… Musiałbym zostać Pani przyjacielem, na zawsze… - Uśmiechnął się dziwnie.
- Uuu. Jak to groźnei zabrzmiało. - Dziewcze się zaśmiało. - Moje mikstry naprawdę działają jednak cudotwórczynią nie jestem więc i efekt nie byl by pewny. Wspominałeś o wierze jednak w tym śweicie jak zdążyłeś zauważyc nie ma wielu wierzących. Czemuż się dziwić w koncu bogowie to u nas nic nowego... Cużjeszcze potrafił być zrobić?
- Cóż, sądzę że to smutne, brak tutaj czegoś dla czego warto trwać, wiedzieć że śmierć jest końcem, sądzę że to naprawdę złe, by nie mieć do kogo się pomodlić… TO…. pustka. A pustka jest zła, jest gorsza niż śmierć, to, to, to… Niepoprawne! - Naglę zmienił temat.
- Eh, efekt nie pewny, czyli mogę, mogę od tego umrzeć? -
- Raczej mozę po prostu nie zadziałać. Nie martw się nie testuje soich preparatów na nikim jeśli nie mam pewności czy są one bezpieczne w większym roumieniu. Niestrawność i mdłosci to norma. - stukniecia flakoników. - Nie uważam że brak wiary to cos złego. Wiemy że bogowie istnieją i wiemy jacy są dlatego nie pokąłdamy w nich wiary. Nasze wierzenia skupiają się przy rzeczach i sprawach które maja swoje neiznane lub ważne zasady? -Zapytała neipwenie - Nie jestem filozofem wiec nie wyjaśnię ci tego. Uznaj p oprostu że bardziej przekałdamy pewne zasady nad wiare.
- Bardzo mnie kusi, by spróbować Panienki ekstraktów, niestety… Muszę odmówić, obawiam się że jeśli zadziała, to zbyt ciężko będzie mi znów stracić wzrok, skoro jest to tylko czasowe działanie, mój umysł pozwala mi spoglądać na wszystko, węch nadawać temu urok, a dotyk kształt. Więc, dziękuje! - Odpowiedział, kłaniając się - Odnośnie wiary, nie sądzę by sens był wyznawać bóstwa, które nie pomagają człowiekowi, brak w tym sensu oraz zrozumienia, dlaczego wówczas by nie zmienić swojej wiary? Sądzę że człowiek, musi zrobić ten pierwszy krok. Później, później będzie dużo łatwiej!
- Tutejsi bogowie... - Mówial znacznie wolniek. Zapewnę wskupiając się na swoich miksturach - są raczej... mało... pomocni... Są także zle bóstwa, ale... większosć... jest... neutralnych... och idealnie.
- Może to po prostu, wy nie doceniacie ich pomocy? Rolą bóstw nie jest pomagać ludziom, jedynie to ich dobra wola. Sądzę ze to tutaj może drzemać problem, po prostu się nie rozumiecie, ba wy ich nie rozumiecie. Świat was zwiódł i zwracacię uwagę tylko i wyłącznie na przyziemne sprawy...
- Tak... już... jest! - Odgłso zadowolenia. - Dobrze mam już czałość. Będę jeszcze musiała poprosić o zdobycie paru ziół. - Mówiła do siebie.
- Hmm… Zjadłbym coś! Pewnie alchemicy, przy swojej sztuce z pewnością wspaniale gotują! Prawda? Oczywiście, odpracuje to jakoś ymmm…. Może, może posprzątam?!
- Hmm. Nie musisz. Sama bym coś zjadła, jednak z tym będzemy musieli się udac do Rogatej Bestii. Paskudie gotuję. Widać alchemia weszła mi w krew.
Kilka stuknieć flakoników i jakichś desek. Zapewnę skrzynka. Sądząc po ciszy byłą juz gotowa do wyjsćia.
- Super! Rogata bestia, brzmi ciekawie! - Chłopiec wyciągnął ku kobiecie dłoń - Hmm, mam nadzieje że nie jest tam bardzo drogo!
- Znam się z właścicielem wiec nie powinno być problemów. - Uśmiehc którego nie mozna było zobaczyć. - Tak wiec chodźmy.
- Mam nadzieje że mają tam miód pitny! Zawsze, ale to zawsze chciałem go spróbować! No już 10 lat! To baaaardzo długo! - dodał chłopiec, po czym udał się z kobietą do knajpy.
- To alkochol. Wiesz o tym dziecko. - Pouczyłą wychdozac z budynku. Chwilę później dotarli do karczmy.
 
Cao Cao jest offline  
Stary 22-04-2014, 17:13   #24
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Spiralne schody w górę. Światłość wyjścia. Południowe słońce. Wreszcie koniec tego miejsca. Wraz z wyjściem z krypty powitał ich kapitan Filip, Juto oraz małe dziewczę.


- A nie mówiłam? - Zaśmiała się dziewczynka
- Wygrałaś panienko Ruby. Później postawię ci trunek. - Odrzekł filip. - Jeśli ktoś potrzebuje pomocy zaprowadzę do panienki Mariki tutejszej Alchemik. Och kogo moje oczy widzą. Bogdan!
- Kapitanie. Powróciliśmy do życia.
- Co się tam stało? - Zapytał rzeczowo Juto przyglądając się całej grupie.
- Hałas dotarł aż do miasta. Widać skała ma nietypową gamę rezonansu. - Wyjaśniła Ruby. - Nie omieszkałam tego sprawdzić.

Nanaph natychmiast pospieszył z wyjaśnieniami:
- Jeśli chodzi o ten przerażający ryk, to wydała go ta oto bestia - wskazał na głowę bestii - sądzę, że nie będzie stanowić już kłopotu. Zadanie wykonane, Panie Kapitanie. –

- Widzę. - Podszedł do głowy bestii - A cóż to za cholerstwo?
- To nasz w kamień zamieniło kapitanie.
- Rozumiem. - Zaczął Juto - Nieszczęściem zapewne dorwało was wszystkich. Gdyby choć jeden się wydostał i przekazał nam tą wieść to..
- ... już dawno byśmy się z tym uporali. - Dokończył nadchodzący młodzieniec.

- Gdyby nie rozkazy pewnie sam byś już te krypty przebadał dowódco.
- Ech. Piep.... polityka.- krótko podsumował wojownik w białej zbroi.
- Już już. Jestem rad że widzę was całych. Oczywiście reszty umów dopilnuje. Również dla ocalonych. - Spojrzał na Juto.
- Nie musisz pytać. Też tak sądzę.
- Dobrze. Coś jeszcze macie do powiedzenia czy może potrzebujecie pomocy?
- Wypalić wam rany? - Zapytała dziewczynka zapalając pstryknięciem swój palec wskazujący.
- Panienko Ruby.
- No co, tylko żartowałam.

- Ekhem - odchrząknęła dziewczyna - rozumiem, że moglibyśmy dostać umówione pieniądze? Nie chciała bym przerywać tej miłej rozmowy pomiędzy wami ale dnia jeszcze trochę zostało i dobrze by było go wykorzystać na jeszcze inne rzeczy - Jenny się uśmiechnęła odrobinę krzywo - na przykład pomóc z tym morderstwem?

- Owszem. Ach. Właśnie ten incydent. Zdawał się podobny to tego z przed miesięcy. Ale niestety okazał się odrobinę inny. Tym też się zajmiemy. - Odłączył od pasa mieszki z monetami. - Zgodnie z umową po 50 dla każdego kto przeżył.- Przekazał mieszki dziewczęciu - Ocalonym wypłacę później. Wam nie Bogdan. Ale dam wam dzień wolnego.
- Ocaleni w tym i my potrzebujemy odpoczynku.
- Dobrze wiec zapraszam do koszar i poślę pod nasza alchemik.

Erven przekazał linę kapitanowi straży mówiąc.
- Oddaję, jak było mówione. - Kapitan odebrał z przytaknięciem głową.
- Rozumiem, że nigdy nie widzieliście, ani nie słyszeliście o podobnej bestii? - zapytał mlecznowłosy.

- Hmm. Nic takiego wcześniej nie widziałam. Ale gdyby zbadać może coś więcej bym rzekła. - Powiedziała dziewczynka. - Chyba że... Eri by coś wiedziała? Zdaję mi się że ma do tego smykałkę.

Bracia przyjęli dane im monety. Po krótkiej chwili wyczekania, gdy już wszyscy je otrzymali, Nanaph dopytał Kapitana:
- A dla nich? - i wskazał na oswojone jaszczury.

Cała grupa popatrzyła na gady pociągowe.
- Ymm. Nie wydaje mi się. - odparł kapitan.

- Nie przesadzajcie - Jenny mruknęła do braci - wracając do tego morderstwa… możecie teraz podać jakieś szczegóły? Czy gdzieś indziej będziemy to omawiać?

- Proponował bym w strażnicy za jakąś godzinę. - Powiedział Juto.
- Jak rzekł. - Dodał kapitan.

- Świetnie - kiwnęła głową Jenny - ym… w sumie jeszcze jedno, nie wpadł wam w oko może mały chłopiec? Ma białe włosy i niebieski oczy. Jest niewidomy.

- Niewidomy powiadasz... był tu taki. Pracy szukał.
- Na zamek też zawitał. - Dodała Ruby
- A gdzie się udał?
- Kto wie. - Wzruszyła ramionami. - Chyba strażnik go gdzieś odprowadził.

- Ruby… podejrzewam, że ty pewnie lepiej to wiesz, gdzie tu jest jakiś sklep z ciuchami? Bielizną na przykład.

- Hmm... - Dłuższa chwila zastanowienia. - Stolica zdaje się. Tutaj tylko krawiec jest. Ale podstawowe potrzeby racej da radę uszyć.

- Uf, dzięki wielki, już nie męczę. Za godzinę w strażnicy, będę, poszukać jeszcze chłopca… ech, krawiec… - Jenny wyliczała rzeczy jakie musi zrobić w ciągu godziny - dobra. Panowie - zwróciła się do mężczyzn z którymi przybyła do tego świata - do zobaczenia później! - i udała się do miasta po drodze pytając przechodniów o miejscowego krawca.

- Eri powiadacie.. - zaczął Erven - ..gdzie mógłbym ją znaleźć? Ten stwór był kawałem ciężkiej roboty muszę przyznać - i jakby na potwierdzenie jego słów mogli zobaczyć stan jego odzienia. Stan który wskazywał że normalny człowiek już dawno by zszedł z tego świata.

- Gdzie jest Eri - Zapytał juto kapitana straży.
- W barze lub wyszła na zwiad pod Czarną bramę.

- W takim razie będziemy w okolicy. - powiedział mlecznowłosy i udał się z jednym z braci i jaszczurami niosącymi trofea w kierunku baru.

Wraz z Ervenem podążył Christos. Nanaph natomiast wyruszył w kierunku kowala, chcąc się dogadać w sprawie jakiejś sensowniejszej broni.

Jeny


Po wjsciu od krawca i zakupieniu dobrej jak na te standardy bielizny( dwie-trzy pary) . Jenny zamierzała do zamku. Zmierzając we właściwe miejsce, przez przypadek zderzyła się z pewnym dziewczęciem.

- Och!. - Powiedziała dziewczynka upadając na brukowana drogę.

- Łoj! Wybacz mała - powiedziała cofając się dwa kroki w tym od uderzenia. Za chwilę jednak podeszłą i wyciągnęła do niej rękę - daj pomogę ci.

- Dziękuję Jenny. - Dziewczynka wstała z pomocą i otrzepała swoje nogi z kurzu. - Moja wina jeszcze nie przywykłam. - Schowała swoje rączki za plecy i delikatnie się pochylając przyjrzała się dziewczęciu.

Jenny zamrugała kilkukrotnie ze zdziwienia.
- My się znamy? Wybacz ale widzę cię pierwszy raz.

- W tej postaci i owszem. - Śmiech dziewczynki był uroczy. Powoli zaczęła się wycofywać krok po roczku idąc tyłem. - Posłuchałam waszej rady.

- Co? Jak? Jakiej rady? - Jenny bezwiednie zaczęła podążać za dziewczynką - W tej postaci? - dziewczyna zasypała dziewczynkę pytaniami.

Dziewczynka wystawiła swoja otwartą drobną dłoń i pokiwała palcem na boki. “Nie idź za mną” Zapewne to chciała przekazać.
- Do zobaczenia. - Odwróciła się i kawałek odbiegła by chwilę później się zatrzymać, odwrócić i wypowiedzieć ostatnie słowa. - Dbaj o instrument Ludzkie dziecię! - Następnie czmychnęła w alejkę i tam też znikła.

Jenny stała chwilę jak głupia z rozdziawioną gębą. Tego się nie spodziewała. A już szczególnie tego, że Fengahrem będzie kobietą… dzieckiem… dziewczynką.
- Łoł - powiedziała w końcu. Po całym tym zajściu wiedziała jedną rzecz, nie sprzeda liry. Nie wiedząc ile czasu jej zostało do spotkania Jenny pobiegła do zamku i wypytała o Lucasa. Dowiedziała się tylko, że poszedł do stajni. Było to niedaleko strażnicy. Czyli wszystko dobrze się składało i tak miała się tam udać. Nogi zaniosły dziewczyną na miejsce.

Po drodze dziewczyna napotkała coś interesującego. Był to mały chłopiec, na oko rówieśnik Lucasa. Ciemne, dłuższe włosy tworzyły grzywkę, która zasłaniała jedno oko. W drugim Jenny ujrzała znany już za sprawą braci wzór. Chłopiec powiedział dość cichutkim głosem, stukając palcami wskazującymi o siebie
- Dzień dobry… -

- Err. to do mnie? Dobry..

- Pani jest Je… Jenny, prawda? - spytał chłopiec onieśmielony.

“Co jest? Wszystkie dzieci mnie znają? Czyżby po tym występie stałam się aż tak popularna? Przecież tam nie było dzieci…” - przeszło przez myśl dziewczyny.
- Ano jestem, jestem. A ty to kto?

- A… Anti mam na imię. Nanaph mi o Pani mówił, że jest Pani... dobrą osobą, i że niedługo się z Panią..., i z paroma innymi... dobrymi osobami spotkamy, ale Panią tutaj zobaczyłem i… i pomyślałem sobie, że się przywitam... dokąd Pani idzie? - odpowiedział chłopiec, nadal zdając się nieco zaniepokojony.

- Do strażnicy.. - powiedziała podejrzliwie wpatrując się w chłopca - dlaczego masz takie same oczy jak Nanaph i Christos?

- O-oni mi je podarowali, gdy taki zły kolega chciał mnie za-abić… - odparł chłopiec, i dostrzegając podejrzliwe spojrzenie zaniepokoił się jeszcze bardziej - Zrobiłem coś nie tak…? –

- Niech zgadnę… dołączyłeś do rodziny? - uważny wzrok dziewczyny nie schodził z chłopca.

- To coś złego…? - spytał chłopiec. W końcu odważył się spojrzeć na dziewczynę, nadal jednak czuć było jego niepokój.

- Nie wiem. Twoja odpowiedź jednak sugeruje, że tak. A więc tak to wygląda… jak się czujesz? Powiedz mi czy białowłosy chłopiec, Lucas, naprawdę chciał ci zrobić krzywdę? - Jenny kucnęła naprzeciwko chłopca.

- Wszystko jest takie… wyraźniejsze. - odpowiedział na pierwsze pytanie chłopiec - On… on mówił, żebyśmy się pobawili, a potem… mnie zaatakował, tutaj… - chłopiec wskazał na miejsce na brzuchu, w którym na jego ubraniu była dziura - takim ostrym narzędziem… -

- Chcesz mi powiedzieć, że Lucas wziął i dźgnął cię w brzuch? - Jeny dopytywała z niedowierzaniem.

Chłopiec pokręcił tylko twierdząco głową.

- Wziął do ręki nóż i… - Jenny urwała robiąc gwałtowny gest pchnięcia. Nie chciał tego mówić na głos. Jednocześnie nie umiała sobie wyobrazić jak chłopiec to robi.

- On… mówił, że to konieczne, jeśli mam być jego przyjacielem… nie wiedziałem co mam zrobić, i wtedy… - urwał. Znacznie posmutniał przez to wypytywanie o Lucasa, niemal zaczął płakać, ale powstrzymał się - Dobrze, że Nanaph i… Christos tam byli. I Pan Erven, bez niego też by się nie udało go przepędzić. –

Jeny zacisnęła usta i westchnęła.

- Dobrze… chodźmy, zapewne panowie będą w strażnicy - powstała i podała rękę dziecku. Ciągle nie mogła sobie wyobrazić tego całkiem radosnego chłopca robiącego takie rzeczy. Teraz czuła, że tym bardziej musiała się z nim spotkać.

Anti bez oporów wyruszył z Jenny.


Soren i Nanaph


Po pożegnaniu z drużyną Castell wraz z Nanaphem ruszył prosto do kowala. Po niemal połowie dnia spędzonej pod ziemią słońce zdawało się być karą boską dla przyzwyczajonych do mroku oczu. Zarzucił więc kaptur i szedł dalej. Nieśpiesznym krokiem obaj dotarli do warsztatu samuraja.

Właściciela nie było w domu. Pozostał jego ciężko zbrojny druh. Choć po tym co robił wnioskować można że kończył pracę. Była także wcześniej poznana Inori również szykująca się do drogi.

-Witam- zaczął Soren- wedle umowy przyszedłem odebrać mój miecz. Mam nadzieję że nie było z nim problemów- dokończył uprzejmym tonem zwracając się do zbrojnego.

- Ach. Tak. Miecz... - Odparła dziewczyna.
Ciężko zbrojny schował się do domu i po paru minutach powrócił z gotową klingą.
- Jak widać jest gotowy. - stwierdziła różowo włosa. - Umówiona cena... ehmm. Pamiętałam... 60?

-75- wtrącił Soren z uśmiechem i zbliżył się do kobiety z odliczonymi pieniędzmi- Dziękuję za waszą pracę.

- Nie ma sprawy. Samuraj poleca się na przyszłość. - Uśmiech.
Ciężko zbrojny przekazał miecz wojownikowi i o dziwo był lepiej wyważony niż poprzednio. Można było bo nawet bez przeszkód obracać w dłoni a środek ciężkości nie zbaczał z środka dłoni.

-Ahhh..imponująca robota. Liczę że kiedyś jeszcze skorzystam z waszych usług- odparł chowając miecz- Zmieńmy jednak na chwilę temat. Znalazłem tą oto kosę i miecz w katakumbach. Czy jesteście w stanie powiedzieć mi coś na ich temat?

- Proszę wybaczyć ale ja nie zbyt znam się na innych broniach. - Stwierdziła Inori. - A wielki - wskazała na zbrojnego - raczej do najrozmowniejszych nie należy. Jestem jednak przekonana że Samuraj będzie mógł coś o nich powiedzieć. On się zna chyba na wszystkich broniach białych. Właśnie jest w barze gdzie i my zaraz zmierzamy.

-Dziękuję, od razu się tam udam. Mój towarzysz jak mniemam ma jednak do Pani jeszcze kilka pytań. Chyba że wolisz porozmawiać z Samuraiem?- zwrócił się już do Nanapha.

- Cóż, chciałem jedynie niejako poinformować się o cenach dobrej jakościowo broni… - spojrzał na dziewczynę - Jest Pani w stanie mi coś o nich powiedzieć? –

- Hmm. Zdaje mi się że zwykłe wykucie stoi w granicach 100 monet wszystko lepsze i dokładniejsze powyżej aż do 3000. Ile jest za ten półksiężyc? - Zapytała zbrojnego.
Wojownik wskazał pięć palców.
- Fiu. To musiał mieć naprawdę dobry materiał.

- A więc to już wszystko, na razie. Ja się tymczasowo oddalę, mam jeszcze coś do załatwienia. Bywajcie. - odparł Nanaph, nieco zakłopotany tymi kosmicznymi cenami, po czym, kawałek jeszcze przeszedłszy z Sorenem, pożegnał się z nim przed barem, samemu ruszając dalej, w kierunku strażnicy.

Strażnica

Zgodnie z umówioną porą do strażnicy zawitali Jenny, Nanaph oraz mały Anti.
Za stołem zasiadał Kapitan tutejszej straży - Filip oraz Juto.
- Powitać. Czekaliśmy na was.

- Dobry. Robiliśmy wszystko, co w mocy by się nie spóźnić. - rozpoczął Nanaph, spoglądając to na Juto, to na Kapitana, jakby próbując ocenić kto tak naprawdę tutaj rządzi - Jak wygląda sytuacja? -

- Uch. Przygotujcie się. - Zaczął strażnik. Głęboki oddech i mówił trochę ciszej. - Ciała w dość mocnych strzępach. Całkowity brak krwi. Ciało mężczyzny w łóżku, zmarł gdy spał. Kobieta została zaatakowana w korytarzy wydaje się że chciała uciec. Brak śladów włamania w sensie zniszczeń wejścia i tym podobnych.
Spory bałagan - pokój był przeszukiwany. - Juto siedział nie wzruszony. Siedział i nic więcej nie robił. Widać nie miał innych zajęć.
- Sprawa wyglądała na robotę bestii podobnie jak poprzednia z przed miesięcy. Tyle że do tamtej doszło w więzieniu. Ciało rozszarpane, rozsypywało się w piasek i kraty były rozerwane. Więc możemy przypuszczać że to nie ta sama istota.|

- Brak jakichkolwiek śladów? - spytał Nanaph.

Przytakniecie.
- Właśnie w tym jest problem.

- Ciała mają ślady zębów b pazurów? Jak wyglądające? Brak krwi… rozumiem, że nie wynika to z zwykłego wykrwawienia, a z jej… pożarcia? -

- Jak po ataku zwierza. Wyrwane kawałki mięsa, ugryzienia, są też ślady pazurów. A krew zniknęła. - Juto zamyślił się na dłuższą chwilę. Widocznie i on nie słyszał wszystkiego o tym zdarzeniu.
- Można by założyć że została “pochłonięta”. - Odparł w końcu.

Jenny się wzdrygnęła słysząc o wchłonięciu.

- Istnieją tutaj jakieś gatunki większych, inteligentnych istot, żywiące się krwią? –

Mężczyźni popatrzyli na siebie. W dłuższym zastanowieniu.
- Ale nie powinno być tu żadnego z nich...
- Obaj woleli byśmy myśleć że tak nie jest. - Stwierdził Juto.
- Ale przecież...
- To nie znaczy że to ktoś z tutejszych.
- Przybysz?
- To mi zaczyna śmierdzieć polityką. - Stwierdził biały rycerz. - Chyba że problem by zniknął po cichu. - Zły uśmiech.

- O czym mówicie? - Gubernator wyraźnie się zaciekawił.

- Ymm. O pewnej rasie. Mieszkańcach tego świata. Władcach pustyni. - powiedział oględnie strażnik
- O wampirach. - Skrócił Juto.

- Wampiry władcami gorącej krainy, w której ciągle świeci słońce? Chyba różnią się nieco od tego, co mogłem u siebie o nich usłyszeć z plotek… Co więc możecie na ich temat pewnego powiedzieć? –

- Że nie powinno ich tu być chyba że jakiś reprezentant na ważne spotkanie. Ale takiego teraz nie ma wiec... jak wspomniał Juto to nikt z tutejszych.

- Istnieje możliwość, że to tutejszy… może banita? Wampiry tego świata różnią się jakoś od ludzi? Uciekają przed czosnkiem? I, co najważniejsze, czy byłyby zdolne do dokonania takiej masakry, czy są zwykle bardziej… subtelne? –

- Są subtelne - Stwierdzili jednocześnie. - Poza tym nie muszą się żywić bezpośrednio. Stworzyli substytut zamienny. Więc stali się kontrahentami interesów z krajami Unii.

- Ja mam inne pytanie, czy przy okazji tego w celi, też nie było śladów włamania? Może z kimś siedział razem, albo jakiś inny więzień był wtedy razem z nim?

- Zdaje się że kraty w oknie celi zostały wyrwane. Nie było wtedy nikogo. Tylko wcześniej trzymaliśmy tam nowych przybyszów. Sprawa czysto etyczna potrzebowali pomocy i przy okazji polityka ich względne była odrobinę inna.

- Powiedziano, że pokój, w którym dokonano morderstwa był przeszukiwany… czego morderca mógł tam szukać? Kim były ofiary? –

- Sęk w tym że nikim ważnym. Zwykłą para staruszków. Prawdopodobnie tyła to również kradzież. Bo czegóż innego można by szukać?

- Jest w Lofar jakieś miejsce, niezbyt często odwiedzane przez straż, i niemal pozbawione dostępu do światła słonecznego? –

- Krypta? a reszta jak nie przez straż to pewnie przez innych mieszkańców jest odwiedzana. Ciężko stwierdzić.

- Nie ma tu żadnych podziemi? –

- Były ale coś na nie spadło... - Odparł Juto. - i się pozawalały. Tak więc nic w obrębie miasta.

- Istnieje jakiś spis przybyszy obecnie rezydujących w mieście? –

- Tylko tych którzy maja domostwa. Reszta raczej podróżuje i nie zagrzewa tutaj miejsca. Ba. Nawet ci osiedleni też miejsca nie grzeją.

- Zawsze to coś. Wiadomo czy tej nocy ktoś wychodził lub wchodził do miasta? –

- Zapewne nikt. Po nocy mało kto podróżuje.

- Warto się upewnić. Jeśli, istotnie, nikt tej nocy nie opuszczał miasta, rośnie prawdopodobieństwo tego, że morderca wciąż jest w Lofar… Mogę spytać kto tej nocy miał wartę przy bramie? –

- Ci sami co zwykle. Ale już ich o to pytaliśmy. Potwierdzili tylko że nikt nie wychodził. Przybyła Chenbo ale z pewnością to nie ona.
- Do tej sprawy przydął by się nam ktoś ze zdolnościami tropiciela a jeszcze lepiej ktoś kto potrafi czytać ślad aury, woń. - Stwierdził juto. - Ale dawno nikogo takiego nie widziałem.

- Możemy więc z sporą dozą prawdopodobieństwa określić, że mordercą jest jeden z przybyszów w Lofar. - stwierdził Nanaph.
- Ilu więc obecnie może przebywać tu na oko przybyszów? 10? 30? –

- Cos koło tego z tego tylko garstka nie sprawdzonych. trzeba to jednak zrobić dość po cichu.

- Czy tamten więzień był kimś ważnym? Czy również jakiś drobny przestępca?

- Tak. Drobny złodziejaszek i alkoholik. Zrobił awanturę i dla spokoju go wtedy zamknęliśmy. Cóż takiego końca raczej nikomu bym nie życzył.

- Kraty wyrwano z zewnątrz czy od wewnątrz?

- A wie panienka że nie pamiętam... Chyba na zewnątrz, albo zwyczajne z zewnątrz. Na prawdę nie pamiętam.

- Czy któryś z was opowie mi o wampirach? Skoro ich podejrzewacie dobrze by było się dowiedzieć co potrafią i porównać z tym co wiemy.

- Cóż. Od strony politycznej to szlachta. Władcy pustyni jej panowie. Żyją tylko w nocy. Dzień przesypiają, albo przy najmniej nie opuszczają swojej siedziby. Mają wielka moc. Każdy z ich rasy ją ma. Mogą władać umysłami, niszczyć ludzi na 1000 i 1 sposobów. Są niebezpieczni, ale w miarę honorowi. Odkryli substytut, roślinę zdolną zaspokajać ich głód więc nie żywią się żywymi. Tym samym zyskali szacunek wśród innych władców i stali się bardzo ważnymi członkami ekonomii tego świata. Rzadko też jak wspomniałem opuszczają swój kraj.

- Przybysz może mieć podobne zdolności. Osobiście nie zwykłem pozwalać sobie, by mnie kontrolowano, ale inni… - spojrzał na Juto, przypominając sobie wcześniejszy incydent ze strażą, jednak nie podjął tego tematu - Po cichu? Dlaczego? Jak właściwie wygląda status prawny Przybyszów…? –

- Mówiłem kwestia polityczna. Od razu wampiry miały by pretensje do jego śmierci. Natomiast w drugą stronę za pewne mu się upiecze. - Odparł Juto. - Jesteście gośćmi w tym świecie, ale i jednocześnie niektórzy z was są chorobą. Wolno wam wiele ale za łamanie praw, nawet jeśli ich nie znacie możecie zostać ukarani. To podobno jest cecha każdego ze światów. Najważniejszą jednak zasadą którą każdy z was po części rozumie nawet bez pytania to “nie mieszanie się do polityki”. - Mówił twardo zaznaczając jakim jest człowiekiem.

- Jeśli nikt nas w nią nie wmiesza to nie ma sprawy - powiedziała Jenny unosząc dłonie do góry - wracając do morderstwa, czy cokolwiek wydało wam się dziwne? Oczywiście poza brakiem śladów włamania… moglibyśmy obejrzeć miejsce zbrodni?

- W obu przypadkach była konsumpcja? - Zapytał strażnik nie będąc pewnym czy to o to chodziło dziewczęciu. - Starego nie da rady zburzone wraz z upadkiem. Nowe jest niedaleko nas. Dziwne jest to że nie ma żadnych śladów. Ktoś umiejętny musiał tego dokonać.

- Może uda nam się znaleźć coś więcej. - stwierdził Nanaph.

- Chodźmy wiec. - Gdy tylko wstali drzwi koszar otwarły się z hukiem. Stał w nich rycerz, który pełnił wartę w bramie miasta.
- Kapitanie! Eri powróciła!
- Dobrze.
- Nie dobrze. Ma towarzystwo!
- Osz! Cholera! Biegnij na górę po Ruby i Lovecraf-a.
- Zawiadom Augana.- Dodał Juto chwytając za miecz.

- Możemy pomóc? - zapytała pospiesznie Jenny. Odruchowo jej mięśnie się napięły.

- Każda pomoc się przyda. - Powiedział Filip przywdziewając broń.
- Tego jeszcze nie było... - Odparł z drapieżnym uśmiechem Juto. - Demon w Lofar. To miasto ma straszliwego pecha.

- Demon… miałem pytać o to ogłoszenie “ostrzeżenie przed demonami”... ehh, wychodzi na to, że zobaczę o co chodzi na własne oczy. - Nanaph z Antim wstali od stołu. Chłopiec zdawał się nadzwyczaj zadowolony, i chyba zamierzał także wyruszyć.

- Zaraz, on też idzie? - Jenny wskazała na chłopca - przecież to dziecko.

- Oczywiście... - odkrzyknął niemal chłopiec - W końcu zobaczę demona! –

- Ale walczyć chyba nie będziesz, prawda?

- Zależy czy będzie trzeba… -

- Wolała bym byś nie walczył. To niebezpieczne dla kogoś tak małego.

- Proszę się nie martwić, proszę Pani! -
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 22-04-2014 o 17:22.
Asderuki jest offline  
Stary 22-04-2014, 18:11   #25
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
- Witam, Lorda Castella! Dawno się nie “widzieliśmy” uhhh… Słyszeliśmy! Hah, widzieliśmy! Napijesz się? - Zaproponował
- Ale musisz ty kupić, Ja jestem biedny. Muszę spróbować ten miód!
-Hehe- zaśmiał się w zasadzie z nieznanego powodu- karczmarzu, poprosiłbym kufel miodu dla tego chłopca. Potem będę potrzebował jeszcze kilku informacji.
- Chyba nie myślicie, że będę tu siedział bezczynnie. - Christos powstał i wyruszył z Ervenem
- Już się robi - Odparł barman w swoim zagadkowych humorze.
W śród tutejszych zapanował pomruk. Tutejsi byli słabi. Marika dalej jadła o dziwo spokojnie. Dziewczę z mieczem i skąpym strojem bardzo się ucieszyło z wiadomości o demonie. Czarnowłosy popatrzył na grupę z piętra którą raczej mało interesowało to zajście. Dziewicze od zawodów alkoholowy straciła konkurentów kładą ostatniego 6 pod stołem i udała się na górę zamawiając jeszcze drinka u barmana. Jeszcze jedna osoba, którą zainteresowała walka to również kobieta - Inori. Przeskoczyła barierkę i udała się w ślad za tamtą kobietą.
- Co się u was działo, mój dobry Panie? Myślałem że opuściłeś nas! - Uśmiechnął się
-Czemu tak pomyślałeś?- Zapytał zaciekawiony Soren- jak widzisz wciąż tu jestem.
- yyy...Niestety, nie widzę… - Odparł rozbawiony - Ale cóż…Naprawdę się cieszę!
-Skoro tak mówisz- odparł rozbawiony- O i jest Twój miód- dodał odbierając kufel od karczmarza i kładąc go przed chłopcem. Wyciągnął z kieszeni płaszcza drobne i wręczył karczmarzowi.
- Więc, co u was słychać, znaleźliście jakieś skarby, czy coś. Może jakieś tajemnice, fajne miejsca! - Zapytał
-Ponoć gdzieś tam w dole był smok. Mi nie dane było się z nim spotkać, ale przyznam że bawiłem się wcale nie źle.
- Oni chyba także. Chciałbym smoka! Przynajmniej usłyszeć no… albo zobaczyć. - Napił się miodu - Ale, nie ciekawi Ci ten straszny demon? -
-Nie mam ochoty na walkę. Dla odmiany chętnie odpocznę. W razie gdyby była taka konieczność to dołączę. Chodź i tak zbierają się tam wystarczające tłumy- powiedział patrząc przez okno- To może być dość ciekawa walka..
- Szkoda że Tyle osób wyszło… Dziewczyny, wyszły dziewczyny głównie, prawda?
-Tak zgadza się. Również Ereven i Christos.
- Ciekawe który zginie, może Christos?
-Może.. A może wszyscy. Kto wie?
- nie...Ty nie zginiesz! - Klepnął go w ramię
-To się okaże chłopcze- dodał uprzejmym tonem- wszystko wciąż przed nami.
- phi… Tak długo jak będziesz smutny, nie zginiesz…
-Uważasz że śmierć nie tyczy się smutnych ludzi?
Zasłonił usta palcami. - Ja to wiem!
-Co powoduje, że jesteś tego taki pewien?
- Ślepi widzą więcej… Podobno tak się mówi
-Podobno.. Chodź nie miałem okazji być ślepy.
- Zawsze możesz spróbować! Heh, ale nie, nie warto. Może kiedyś Cię nauczę!
-Może będzie okazja- odparł z uśmiechem wpatrując się w chłopca- Powiedz mi...Co takiego stało się wczoraj przed karczmą?
- Zabił dziecko, nic więcej a może i więcej? Pamiętasz Co Ci mówiłem, prawda? Trzymaj się tego… to ważne
-Nie martw się. Nie zejdę ze swojej ścieżki. Jesteś kimś więcej niż sierotą. Prawda Lucasie? Powiesz mi coś na ten temat?
- Jestem Lucas, sierota… Nic więcej, a może aż Tyle? Nie doceniasz życia, prawda? Pamiętaj, że nawet sierota może coś zdziałać - dokończył kufel - Bardzo dobre!
-Cieszę się że Ci smakuje. Chodź mi o to co siedzi wewnątrz Ciebie chłopcze. Coś co ukrywasz.
- Serduszko… - Spojrzał w jego kierunku - Serduszko...
-Jenny tu nie ma, nie musisz się ukrywać.
- Nie rozumiesz… Potrzebuje jedno serduszko.. A odpowiem Ci na pytania. Chłopiec, którego zabili bracia, stał się czymś takim jak Oni… A obiecałem mu coś innego. Musisz dać mi jego serduszko…
-Interesujące….A do czego jest Ci potrzebne?
- By móc go pochować, w końcu jesteś smutny, prawda? A Serduszko jest najłatwiej zdobyć - uśmiechnął się szczerze.
-Powiedz mi. Co wiesz o braciach?. Mówisz że ten chłopak stał się jednym z nich. Jak?
- Mam wrażenie, że to jedna dusza… Albo Oni są jednością. Nie potrafię sprecyzować, wiem tylko tyle. -
-Jednością? Bardzo..Bardzo ciekawe- drapieżny uśmiech.
-Przepraszam- zwrócił się po chwili Soren do przechodzącego barmana- jak wspomniałem, chciałbym uzyskać kilka informacji, za które w razie konieczności gotów jestem zapłacić. Widzisz, w moim świecie parałem się polowaniem na potwory. W tym Lykantropy i nosferatu. Powiedz mi, proszę, czy w tym świecie również występują te osobniki? A jeśli tak to ile warte są trofea?
Ściszył głos i puknął jednym palcem w blat na znak jednej monety.
- Wampiry bo taka jest ogólna nazwa. Nosferatu używa się dość sporadycznie. Wilkołaki tu podobnie. Powiedzmy w Prost te rasy są w pewnej symbiozie. Wampiry to władcy pustyni, tamtejsza szlachta. Z pozycjami, czystością krwi. Wilkołaki ogólnie znane, to ich straż, słudzy. Pojedyncze jednostki... Raczej nie są spotykane w tych terenach. Słyszałem o jednym okazie Lykantropa w Północnej puszczy, ale tam bym nie radził się zapuszczać. Chodź musiałbyś się jakoś przedostać prze tamtejsze tereny by dotrzeć na pustynię. W tym świecie raczej się na nie, nie poluje gdyż są uważane jako istoty ludzkie.
-To złe wieści- odparł Castell kładąc dwie monety na stole i ściszył głos- nie mniej czy ktoś płaci z zabijanie ich? Lub czy w tym świecie są inne warte polowania bestie?
- Ohh...To nawet Ja mogę Ci odpowiedzieć Panie Castell...Ludzie! Znasz gorsze bestie? - Chłopiec podniósł się
- Ale cóż, z chęcią bym popatrzył na ich zmagania! Lubię odważne serca! Bohaterów, bohaterki, tak piękne słowa, pancerze, wiara w cel wyższy! To Taaaakie urocze! - Wyciągnął ku Castellowi rękę - Naturalnie, może być tam niebezpiecznie, a bez Pana pomocy, mogę stać się jednym z tych, którym dziś zgaśnie świeca zwana życiem! Oni byli tacy szczęśliwi, nie sądzisz Paniczu? Byli, byli tak radośni z tego powodu, tak bardzo pragną opuścić ten świat! A Ja, Ja sądzę że, sądzę że to dobry pomysł! Chodź ze mną, Paniczu Castell, chodź pokaże Ci świat, w którym brak jest problemów, brak zmartwień, jeno szczęście! Pomóżmy wszak im, udać się do nas, tam gdzie czas nie ma granicy! Oni są szczęśliwi, a szczęśliwi z chęcią odejdą, pozostanie po nich uśmiech. Może nawet i Ty się uśmiechniesz! Nie gestem, nie wargami a swoją duszą! - Zbliżył się do mężczyzny - Niema nic piękniejszego, aniżeli szczęśliwa dusza…
-Jedynym sposobem bym tak naprawdę się uśmiechnął, jest rozcięcie moich ust od ucha do ucha- zaśmiał się Castell- Chodź, popatrzymy na przedstawienie- dodał prowadząc chłopca w stronę wyjścia ale nie pozwalając mu się zanadto zbliżyć.
- Jeśli takie będzie twoje życzenie.. - Odparł chłopiec - Jednak radość tego ciała, jest niczym w porównaniu ze szczęściem swojego wewnętrznego Ja! Kiedyś, zrozumiesz… O… I napiłbym się mleka makowego! Lub mleka z miodem! - Wyciągnął ku niemu dłoń.
-Może następnym Razem- na twarzy mężczyzny gościł dziwny wyraz, rozbawienia? Nie złapał chłopca za rękę, ale prowadził go opierając dłoń na jego ramieniu. Otworzył drzwi karczmy i uśmiechnął się jeszcze szerzej widząc walczących ludzi.
- Będziesz złym tatusiem… - Lucas wycofał dłoń, chłopiec zaczął wsłuchiwać się w otoczenie, z wyraźnym rozbawieniem. - To będzie milutki dzień! Ale czegoś mi brakuje!
Lucas wrócił do karczmy. Castell pozostał przed nią, ale zaciekawiony co chwilę zaglądał przez okno.
- Moi mili, proszę wstać! Mam dziś dla was prezent! Ustawcie się przede mną! To mój dar dla was, swoboda oraz spokój!
Większość pozostałych osób patrzyło na Lucasa jak na idiotę. A przy najmniej głupie dziecko. Czarnowłosy dość uważnie mu się przyglądał choć nie reagował. Samuraj i jego towarzystwo w ogóle nie wróciło uwagi na chłopaka. Zdawali się lekko zainteresowani tym co dzieje się na zewnątrz. Jedynie Marika podeszła do niego.
- Co robisz chłopcze?
Chłopak zaczął dyszeć głośno, zrobił się wyraźnie nerwowy. - Wy głupie ciule! To nie była prośba! Macie tutaj dopełzać robaki! - Słowa uderzy im do głów z niezwykle silnym impetem.
-Nikt nie będzie patrzył na mnie w taki sposób! To nie godne, to złe wy psy! Na kolana! Macie tutaj dopełzać! - Starał się skorzystać z sytuacji która dzieje się na zewnątrz by zmanipulować ich.
Plebs z oporem wstał i wykonał polecenia Lucasa. Jedynymi którzy nie zareagowali był Barman, czarnowłosy, grupa samuraja, kelnerka, która gdzieś zniknęła oraz Marika.
- Co ty robisz? - Zapytała zdenerwana i zaskoczona.
-Więc… Więc jesteś jak inni! Ufałem Ci! - Powiedział chłopak ze łzami w czach.
- Dlaczego On mnie obserwuje! Dlaczego to robicie! Nie nawiedzę was! Nie cierpie, nie cierpie, nie cierpie! - Wykrzyczał.
- Gdzieś powinna być kelnerka! Dlaczego, dlaczego to nie działa? Dlaczego was tak nienawidzę?! Ha, ha… Wiem, wiem, wiem! Zadajesz się z nimi! Zabili Ervana, małego Ervana! Zniszczyli ich szczęście! Ja… Ja, Ja muszę zniszczyć wasze! Ale, ale ulituje się nad wami, później, później, później dam wam szanse… być może.. Uratujmy teraz, uratujmy teraz miasto…. Spalcie Je! Ma płonąć! Ma oczyścić ten świat, mam dość tego, wszystko ma spłonąć! - Wykrzyczał do wieśniaków
- muszę, muszę, muszę, muszę. Uratować….
Plebs zaczął zmierzać ku wyjściu gdy w drzwiach stanęła Marika. Ci którzy spróbowali podpalić bar spotkała chochla sprawiedliwości w wykonaniu barmana. Grupa samuraja powoli zaczęła schodzić z pietra widząc zbliżająca się awanturę.
- Nie pozwolę. Nie wiem kim jesteś i co zrobiłeś z chłopcem, ale nie pozwolę na to.
Pospiesznym krokiem przed bar trafił Christos, napotykając wpatrującego się w okno Sorena
- Co się dzieje? - Spytał, w dłoniach trzymając miecze, z których jeszcze kapały pojedyncze krople czarnej krwi.
-Chłopak się bawi-odparł bardzo zamyślonym głosem- chodź, powstrzymamy to- obrócił się i popatrzył na pobojowisko- zostawię to jednak w Twoich rękach- dodał- chyba jednak pójdę im pomóc.
- Ty głupia idiotko! Właśnie ratuje Ci tyłek, ale cóż…Skoro chcesz ich powstrzymać, będziesz odpowiadać za ich życie! Podejmiesz się takiej odpowiedzialności? Zabić, zabić… zabić. Nie… nie zabijać, tym Razem załatwimy to po waszemu, co Ty na to? Zagramy w grę? - Uśmiechnął się chłopiec i wyciągnął ku niej dłoń
- Ja stawiam na szali ich życie, Ty postawisz swoje, jednak nie martw się. Jesteś smutną osobą. - Wyszczerzył kiełki.
- Co Ty na to?
- Nikt stad nie wyjdzie. - Powiedziała hardo jednak nie wiedziała co zrobić z taka grupa osób. Osób które znała. Sięgnęła do torebki skąd wyciągnęła mały flakonik z niebieskim płynem. - Nie zawaham się. - Odpoweidziala.
Czarnowłosy wciąż obserwował Lucasa. To dziwne uczucie bycia obserwowanym zaczynało Dawać o sobie znać.
- Zabijesz mnie? Proszę… Zrób to, jestem koło Ciebie, nawet nie potrzebujesz tego flakonika. Wystarczy ostre narzędzie, nawet wystarczą dłonie… Po co marnować taki specyfik? Pewnie jest drogi, nie szkoda Ci go? Alchemicy zawsze są tacy rozrzutni? Na jedno dziecko rzucają mikstury? - Spojrzał jej w oczy.
- Nie uważasz że to dość śmieszne? Oferowałem wam pomoc, chciałem pomagać przy leczeniu, chciałem zrobić coś dobrego! Jednak zawsze zawsze mnie odrzucano! Zawsze! - Jego twarz nabrała nieprzyjemny grymas
- Jak myślisz, czy to jest uczciwe? Dlaczego masz zamiar mi przeszkadzać, skoro Oni i tak zginą? Nie rozumiesz? Kto Ci dał prawo decydowania o ich bycie? Nie zagrasz ze mną, prawda? Nikt ze mną nie gra… to smutne. Może… Ty pójdziesz ze mną…? - Powiedział do Alchemiczki już przyjemniej
W tym momencie do baru wszedł Christos. Widząc krzyczącego w niebogłosy, wściekłego chłopca, alchemiczkę, i otumanionych ludzi, natychmiast zrozumiał co się stało. Korzystając z tego, że Duch nie wydał im jeszcze żadnych rozkazów, postanowił powstrzymać chłopaka. Odpowiedni cios z zaskoczenia powinien ogłuszyć chłopca, i dać czas reszcie na zajęcie się zagrożeniem.
Marika upuściła flakonik i można by rzec wyskoczyła z baru. Czarno włosy zasłonił usta. Chwilę późnej ludzie zaczęli padać. Z rozbitej fiolki wydzielała się usypiająca woń. Z przytomnych pozostali: Lucas, Christos oraz Akasja i ciężko zbrojny. Wszyscy inni padli uśpieni. Czarnowłosy widać również z uporem starał się nie zasypiać. Pozostała część baru w tym opętani, barman i samuraj ucięli sobie drzemkę.
Siła uderzenia była znacznie większa niż przypuszczano, chłopaka odrzuciło do przodu, był niesłychanie lekki, wpadając po drodze na stół oraz krzesła.
- Znów go bijecie… Nie potraficie tego załatwić w sposób bardziej cywilizowany…? - Chłopak wypluł krew, po czym podniósł się na nogi.
- Mariko…Mariko…? - Starał się skupić, czy gdzieś ją wyczuwa, być może zdoła uchwycić jej umysł-
- Chłopcze… Znów stajesz przeciwko mnie, prawda? - Odwrócił się do mężczyzny
Pomatańczowłosy odskoczył od flakonu tuż po swoim uderzeniu, chcąc uniknąć efektu roztworu alchemicznego. Skutecznie uniknął uśpienia, podobny jednak los czekał chłopca, którego zwyczajny cios nie mógł pozbawić przytomności.
- Tym razem nie będę aż tak miły jak ostatnio. Demonie… opuść to ciało, albo sam Cię z niego wyrwę - odparł Christos, celując w niego jednym z swych mieczy. Zbliżał się powoli do malca, by słowa wprowadzić w czyn, obserwując jednak resztę nieuśpionych, i ich reakcję.
Ciężko zbrojny miał gdzieś całe zajście zajmował się swoimi “druhami”. Akasja natomiast stwierdziła że lepie zająć się Barmanem, w końcu to właściciel.
- Nie będziesz miły…? Więc, zabijając tamto dziecko, uważasz za bycie miłym..? Ohh, może powinienem zacząć się bać, twojej “złej” strony, prawda? - Był wyraźnie zaciekawiony, co znajdowało się w tym flakoniku. Przez co zbliżył się do niej
- Więc, nie zabijesz mnie? -Stuknął w nią palcem
Błękitna żelowa substancja dość szybko wyparowywała choć po jej ilości miało to trwać jeszcze parę minut.
Czarnowłosy zawisł na krześle. Musiał dość uporczywie utrzymywać swoja przytomność. Z zewnątrz dobiegły odgłosy walki.
Christos zapewne już myślał o pozbawieniu chłopca głowy, jednak ostatecznie się zreflektował. Chowając jeden z dwóch mieczy do pochwy, chwycił bezceremonialnie i niezbyt delikatnie chłopca ten chwycił w dłoń flakonik i zatkał jego wylew palcem chowając w dłoniach. Pomatańczowłosy dołożył jeszcze kopniaka w ręce chłopca, mającego sprawić, by ten wypuścił niebezpieczny przedmiot. Kości chrupnęły, chłopak był naprawdę słaby fizycznie... Christos podniósł go, po czym zaczął kierować się do wyjścia, do Mariki
- Ty… - zwrócił się do Alchemiczki - Zna się tu jakiś sposób, by pozbyć się demona z ludzkiego ciała? -
- Nie alchemiczny. Znaczy tylko magicznie. - Odparła obserwując pole walki- Potrzebuję mikstur - wyciągnęła z torebki opatrunki - i to szybko - Stwierdziła bez ceremonialnie.
Lucas oglądał swoje ręce, znów robił się zły. Tym razem pobili go, stanowczo za mocno… - Wykrzywił się w grymas
- Przepraszam, Lucas. Następnym razem, pójdzie lepiej. - Powiedział sam do siebie. Po czym odwrócił się do Mariki.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie… Jak widzisz, jestem beznadziejny, za każdym razem, jakiś dziwnie złośliwy los sprawia, że nagle wszyscy stają się niesłychanie odporni jak i znajdują się zawsze w nieodpowiednich miejscach. - Uśmiechnął się.
- Ta… przykro mi, mały, ale nie będziesz miał już więcej okazji do spalenia miasta. - Odparł Christos, po czym rzekł do Alchemiczki - Nie ulega wątpliwości, że na polu bitwy przyda się uzdrowicielka.. - Pomarańczowłosy ruszył natomiast wraz z chłopakiem w kierunku przeciwnym do pola walki.
- Nie znajdziesz lepszego ode mnie… Hah. Wiesz ile osób tam dziś umrze, jak wiele istnień dziś zniknie? Mogę Ci pokazać, mogę, jeśli zechcesz? Albo lepiej, mogę Ci coś zaoferować, nagrodę…Prezent, jaki mogę Ci dać, w końcu jesteś narzędziem, prawda? - Był dziwnie szczęśliwy
- Nie chłopcze. Twoje bzdety teraz są nie istotne. - Odparła wrogo i pobiegła do swojego domu zapewne po wspomniane mikstury.
Wiedziała że chłopak ma rację. Wiedziała że walka z demonami nie obejdzie się bez śmierci. Gdy tylko zdobyła to co chciała dołączyła na pole bitwy.
- Ona jest głupia, nie odprawi tych swoich egzorcyzmów? Chociaż, zauważyłem że w tym świecie, to głupcy mają szczęście, co nie - Christosie?
- Zgadza się… dotychczas miałeś szczęście… tolerowałem Twoje wybryki, pozwoliłem nawet Ervenowi próbować Cię uratować… niestety, Twoja fortuna się już wyczerpała. - Christos odchodził coraz dalej od baru i odgłosów walki, ciągle trzymając przy sobie chłopca, z chwili na chwilę coraz mocniej.
- Ohhh… Ależ mi dogryzłeś! Po tym wszystkim, jak ośmieszyłem Cię przy innych, stać cię na tylko tyle? No cóż, nie mogę spodziewać się więcej po przedmiocie. Nawet Mi Ciebie troszkę żal…
- Mi również. - W tym momencie Pomarańczowłosy pchnął chłopca prosto w tors trzymanym w drugiej dłoni mieczem.
- Więc mówisz że masz uczucia? Hah! Nie, nie, nie. Ty nawet nie masz osobowości. Jesteś jedynie ciałem, bez własnej duszy, jesteś troszeczkę jak… Lucas? Spójrz, jak podobni do siebie jesteście… To aż śmieszne, że spotyka się takie coś…- Krew zaczęła cieknąć mu z ust.
Mężczyzna nie odpowiedział, wyjmując jedynie miecz z ciała chłopca, a potem wbijając go ponownie. Tym razem prosto w serce.
- Ohhh….T-o...to… poczułem… nawet, nawet….Nawet Ja...Nawet… - krew zaczęła płynąć znacznie intensywniej. Lu..Lu...Lucas… T..tera...teraz...PppOczujesz się lepiej…. Z, zostaniesz… Na...Na zawsze...Ze mną… ze..Mną...Obobiecałem, Ci, prawda, hahaha… Na...zawsze….! - Chłopiec przymknął oczy…- złapał się za brzuch,
- P...p...Pa...Je...Je...nnn… - po czym, już się nie ruszył..
- Do zobaczenia… na tamtym świecie, mały. - Christos niespiesznym krokiem kierował się wraz z ciałem do murów miejskich. Za nic miał wrzawę, panującą za nim. Za nic miał ofiary, które oddawały tam życie dla bezpieczeństwa miasta. Tam umierali ludzie gotowi na śmierć, szkoleni do walki, której kresem stawała się śmierć ich, lub oponentów… tutaj natomiast odszedł chłopiec. Mały, niewinny chłopiec. Po prostu zabrakło mu szczęścia. I coś postanowiło go wykorzystać. Pomarańczowłosy nie uronił jednak nad nim łzy. Miast tego szykował się do opuszczenia miasta - mury, choć grube i wysokie, nie chroniły przed jego opuszczeniem. Dalej planował znaleźć jakieś dogodne miejsce.
Niechaj grzechy demonów wypali w nim święty ogień, niechaj dusza chłopca odnajdzie w końcu spokój.
Drewno zostało zebrane, ogień rozpalony. Pozostało jedynie wrzucić chłopca. Pomarańczowłosy odprawił przy tym jeszcze krótką modlitwę. Potem zamierzał wrócić do miasta.
Na moment przed wrzuceniem w ogień chłopak wierzgnął jedną ręka zdołał chwycić go za głowę.
Martwe usta chłopca, zmieniły wyraz, zmieniły się w dziwny uśmiech.
Chciał pociągnąć swego zabójcę za sobą w ogień co oczywiście się nie udało jednak to co zrobił później ostatni samobójczy ruch przyniósł efekt. Jedną druga ręką w nienaturalnym martwym ruchu wbił dwa palce w lewe oko wojownika. Mocny cios i rzut. Ciał chłopca wyładowało na stosie. Gdy tak się paliło dało się słyszeć ostanie słowa.
- Następnym razem, zabiorę Ci coś więcej… Żegnaj, mój drogi… Moje narzędzie, moje odbicie… moja zgubo…- Lucas szaleńczo się roześmiał, który głos cichł zagłuszany dźwiękiem płomieni.
Później wszelka aura zniknęła. Jednak dźwięk tych słów pozostał. W głowie wojownika.
Rana nie powstrzymała jednak wojownika. Dokończył, co rozpoczęte, po czym zgasił ognisko. Nic go już tu nie trzymało… aura demona odeszła. Pora wrócić do miasta.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 22-04-2014, 18:34   #26
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Lokalizacja: Główna droga Lofar - Dolne miasto, brama.
Brama Lofar została zamknięta najpewniej wraz z powrotem Eri. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Każdy czuł zabójcze intencje i mroczną aurę zza niej. Tak przybyli. Eri poruszała się wzdłuż nakreślonej w umyśle linii frontu. Nie można było pozwolić, by demony weszły do miasta głębiej, więc linia była ustawiona naprzeciwko ścieżki prowadzącej do kowala. A dokładniej przed domem obok którego była ta ścieżka. Pomijając, że ścieżka do kowala biegła obok baru. W pierwszej linii ustawiły się Inori i dziewczę z mieczem. Kolejną stanowiła straż. Eri jako łuczniczka zajęła pozycje z tyłu. Chwilę później dołączyły pozostałe oddziały straży. Juto dołączył do pierwszej linii a Filip drugiej. Wciąż brakowało Generała oraz reszty oddziału Juto.
- A już myślałam że się zdrzemnę w barze. - Stwierdziła szermierz z bardzo rozweselonym uśmiechem.
- Jak zwykle bojowo nastawiona Chenbo? - Rzekł bialy wojownik wyciągając miecz i przyjmując pozycję.
- Jak zawsze przystojniaku. Już mnie świerzbi by zaczynać.
- Co ty nie powiesz. - Odparła Inori wyciągając z kabur swoje dwa pistolety.

Pierwszy huk. Coś uderzyło w bramę.
- Eri ile ich było?
- Dwójka~nya. Jednego obserwowałam a drugi mnie wziął z zaskoczenia więc musiałam uciekać~rrrr.
- Uch. - Głęboki oddech.
- Będzie ciekawie - odparł z uśmiechem Erven stając z boku i dobywając miecza - Na nudę nie ma co liczyć w tym świecie jak widzę.
- Macie dziwne podejście - mruknęła czerwonowłosa - jest nas dużo… proponuję się jakoś ustawić cobyście sobie w drogę nie wchodzili - zaproponowała - mogę w tym pomóc - powiedziała przerzucając gitarę z tyłu na przód.
- Znam odpowiednią… technikę? - zawahała się nie wiedząc jakiej nazwy użyć.
Już po drodze Nanaph wypytywał kapitana, tudzież Juto o demony: chciał się dowiedzieć, czego się spodziewać. Ostatecznie obaj bracia, jak i mały Anti trafili przed bramę. Christos z łukiem w dłoniach ustawił się z tyłu z Eri, obserwując także całe potencjalne pole bitwy. Nanaph dołączył do Kapitana Filipa w drugim szeregu. Chłopiec pozostał wraz z najstarszym bratem z tyłu. Choć nie miał żadnej broni, na jego twarzy malowała się determinacja; wyglądało na to, że także ma jakieś zadanie.
Zgodnie z ostatnimi słowami, tutejsze demony to indywidualne jednostki. Poza złą aurą i paskudnym wyglądem są bardzo, bardzo niebezpieczne. Zdaje się, że to Juto stwierdził “Zbij nim zginiesz pierwszy”.
Erven przymknął na chwilę oczy czując zbliżającego się wroga i cicho zaintonował
- Sura s'sharin. Suratha. - Jego postać podobnie jak i broń przemieniła się w półprzeźroczystą mglistą mieszankę dymu i stałego ciała. Był gotowy, otworzył oczy.
Kolejny huk brama wygięła się do wewnątrz, ale jeszcze nie ustąpiła. Ilość wrogich aur przekraczała wspomniana dwójkę, choć rzeczywiście tylko dwie aury były o wiele większe. Gdyby oceniać, to ich zasięg sięgał właściwie do linii frontu, z pod bramy.
- Przewiduję że zaraz będzie mgliście. - Zaśmiała się Chenbo.
I w tejże samej chwili delikatna mgła uniosła się u stóp walczących, aż po samą brame i spory kawałek za nimi. Lada moment wszystko miało się zacząć.
Wtedy też Jenny, stojąca z tyłu, zaczęła grać. Rytmiczne dźwięki wydobyły się z gitary a zielonkawa łuna owiała dziewczynę. Znów pomiędzy wojownikami zaczęła się formować świetlista pięciolinia zahaczając o każdego kogo zobaczyła Jenny.
Dziwny dźwiękowy urok zadziałał na wszystkich znajdujących się w strefie. Wszyscy bez słów rozumieli że pierwsza zaatakuje Chenbo. Juto pozostanie przed linią jako pierwsza siła bliskiego starcia. A Inori i Eri postarają się na tyle na ile starczy im amunicji. Reszta rycerzy ustawiła się po łuku, by nie pozwolić demonom atakować z flanek.
Erven zdecydował się ochraniać drugi szereg i łuczników przed zagrożeniem. Używając zarówno Słowa Ezara jak i Uluashi.
Christos zdecydował się do walka łukiem wraz z Eri i Inori. Nanaph miał stanowić wsparcie bojowe dla 1 szeregu, trzymając się blisko kapitana. Anti pozostał z tyłu, nie walcząc, ale pozostając przygotowanym.|
Jen zamierzała utrzymać synchronizację calą walkę, dodatkowo wzmacniać morale walczących i bronić się okrzykiem, gdyby coś się zanadto zbliżyło.
Przez dziwną fuzję wszystkim udzieliły się dwa odczucia. Pierwszym było podniecenie wypływające od szermierki. Drugim oczekiwanie na wsparcie.
Huk. Wstrząs. Wrota miasta wyleciały z hukiem i upadły przed linią frontu. W kurzawie zaświeciły się 2 pary oczu. Czerwone ślepia. A chwilę później jeszcze kilkanaście innych par. Tak, każdy odczuł dreszcz. A tym bardziej ten pochodzący od Chenbo. Aż drżała z podniecenia. Po dziewczęcych pasach widać było, że ta dziwna zdolność ma swoje wady.
Kurz zaczął opadać. W bramie miejskiej stały demony. Dwa większe i gromada psopodobnych.

Humanoidalny stwór mierzący około 2,5metra, o czterech rękach, i potężnym, naturalnym pancerzu wypełnionym ostrzami.


Niemal czterometrowy potwór o licnych mackach, uzbrojony w dziwny, ognisty młot.


Sfora sporych, demonicznych psów

Cisza. Kto pierwszy wykona ruch... strzały naciągnięte, miecze gotowe, broń naładowana. Cisza i jedno gromkie.
- Ruszaj. - od Juto.
Nastąpił wybuch mgły z miejsca, w którym stała Chenbo. Na moment spowiła cale pole walki by chwile później opaść na wysokość kolan. Chenbo stała już na środku pola bitwy, a na ziemie legły pierwsze trzy ogary.
Erven wyrzucił przed siebie wolną dłoń kierując czubki palców w kierunku demona o czterech rękach i wysyczał przybierając postawę obronną.
- Ezar n’kher, na schashn. Uluashi.
Cel Christosa był prosty. Chciał przestrzelić oczy demona z mackami - nie zależało mu na szybkim strzelaniu, a na dokładnym wycelowaniu. Nanaph, podobnie do Ervena ustawił się w pozycji obronnej, gotów do przyjęcia szarży przeciwników lub, w gorszym wypadku, uniknięcia jej.
Pierwsze do walki ruszyły ogary całą chmarą i, jak się okazało to nie były jeszcze wszystkie... Z początku walka na odległość z jedną, szaloną osobą na polu bitwy sprawdzała się. Ogary w większości padały na polu walki w starciu z walczącą w oparach mgły Chenbo. Te, którym udało się przedrzeć padały od strzałów i zatrzymywały się na linii. Jednak wciąż napływające fale ściągnęły walkę na linię. Niedługo później do walki dołączyły te większe, zaintrygowane pewnie tym, że zostały obrane na cel. Kolczasty zdawał się nie reagować na czar Ervena, co gorsze ruszył do walki w obrotach stajać się wirującym bączkiem pełnym ostrzy. Co się tyczy olbrzyma strzały w niego nie przynosiły skutku. Co prawda wbijały się w jego ciało, lecz bez większych efektów. Nawet celny strzał w oczy został zatrzymany przez macki. Dwa ogary przebiły się przez linie atakując to Nanapha, to Jenny. A wirujący bączek dość sprawnie przedzierał się przez zastępy swojej armii, rozbryzgując we wszystkie strony czarną krew.
Erven nie zwlekał, widząc że Słowo nie działa na większe demony zaczął je rzucać na te mniejsze, po kolei, te które przedarły się przez linię, samemu również włączając się w wir walki chroniąc łuczników i Jenny.
Po kolejnym wadliwym działaniu czaru obezwładniającego doszedł do wniosku, że niestety trzeba było walczyć innym sposobem. Tutejsze demony zdawały się być niewrażliwe na wszelkie pochodne czarnej magii. Kolczasty przebił się przez linię frontu siejąc zamęt. Kilku strażników dość poważnie oberwało. Zmusiło to Juto to starcia w zwarciu z tym przeciwnikiem.
Nanaph za cel przyjął ochronę siebie i Jenny przy pomocy konwencjonalnej stali. Kilka cięć i pchnięć powstrzymało dwa ogary, permanentnie.
Tymczasem Christos z Antim widząc bezużyteczność łuku, niespiesznie zaczęli zbliżać się do pola bitwy. Przyjęli za zadanie zajęcie się poważnie rannymi strażnikami - Christos zajmował się ogarami, którzy próbowaliby dobrać się do zranionych, a Anti odciągał ich od pierwszej linii, za pole bitwy. Tam też sprawdzał stan takowych - musiał wiedzieć, czy będą zdolni do poważniejszej walki, czy utrzymali chociaż przytomność, i czy ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Ugryzienia dość paskudnie czerniały. Widać ogary miały coś w sobie. Obrażenia cięte od demona były odrobinę szarpane, jednak dzięki szybkiej interwencji Juto - ściągnięcia na siebie uwagi, rannych zostało tyko 3. Potrzebna była im pomoc, jednak życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Wciąż nie było wsparcia, a przewaga demonów powoli rosła.
- Koniec amunicji. - zakrzyknęła Inori wycofując się na tyły.
- Chenbo!!! - Krzyczał Filip. - Do Juto! - Dziewczę porzuciło swoją linie i zmieniło rycerza w starciu z kolczastym. Olbrzym dość ociężale zbliżał się do linii, a nawet swoja obecnością przesuwał ją w głąb miasta.
Na przeciw niemu wyskoczył Juto unosząc miecz ku niebu.
- Shine! - Miecz rozbłysł białym, mocnym światłem. które odstraszało ogary,a te w bliskim rażeniu raniło. Widać bylo jak wyparowują w czarnym dymie.
- Szybko, ustawić się. - krzyczał.
Christos po odstawieniu trzech rannych w bardziej zaciszny kąt, rzucił okiem w kierunku baru, myśląc o medyczce Marice, po czym nagle spochmurniał. Bez słowa ruszył pospiesznym krokiem w kierunku karczmy, zostawiając bitwę własnemu losowi.
Nanaph nadal uczestniczył w walce, trzymając się jednak z dala od dwóch potężnych demonów. Teraz to on, miast Christosa, zajmował się ewakuacją mocno rannych na tyły.
Anti natomiast stojąc w “punkcie pierwszej pomocy” patrzył na rozszerzające się rany strażników, zagadując ich nieco
- To nie wygląda najlepiej, Panowie… myślicie, że te ugryzienia są śmiertelne? -
- Uch.. k... oby nie chlopcze. Oby nie.
- Musimy wraca... aaaach. Miasto... trzeba... ratować...
- Z reki jednego ze strażników wypadł miecz i wylądował pod nogami chłopca.
- To chyba nie najlepszy pomysł, Panowie… - odparł chłopiec, patrząc na miecz pod jego nogami, po czy kontynuuował rozmowę - Może mógłbym Wam nieco pomóc z tymi ranami? Bracia nauczyli mnie techniki, za sprawą której mogę was uleczyć, będziecie mogli wrócić do walki! -
- Naprawdę?
- Nie czekaj. Musimy walczyć.
Chwilę później po ranach strażników nie było już śladu.

Erven z kolei ciął i pchał ile fabryka dała, a każdemu cięciu towarzyszyła klątwa wysysająca życie. Krok po kroku, cięcie za cięciem, pchnięcie za pchnięciem. Powoli oczyszczał plac walki z piekielnych ogarów które to próbowały się dorwać do walczących dystansowo i rannych.
Kolejny ogar skoczył prosto na neigo a inny wprost na Jenny. Białe śwaitlo przestalo swiecić a tym samym fala ogarów znów zaczęła napływać. Strażnicy, dzięki wzajemnej koncentracji, znów byli w ustawieni i starali się jak najdłużej utrzymać.
Wiedząc że tarcza go ochroni i ciągle czując jej wpływ na sobie, ciął w locie tego który skoczył na Jenny szepcząc Uluashi w trakcie cięcia. Ogar który na niego skoczył przelacieł przez niego i wylądował na zcterech łapach za nim. Erven wykonał zamaszysty obrót tnąc nisko tak, że ostrze przeszło przez tego który za nim się znajdował.
Chwilę później dziewczę zakrzyknęło swoją falą strącając kolejne nadbiegające ogary. Wciąż jej technika działała, choć cała walka była przytłaczająca, a jej własne zdolności dość nikłe.
- Przyznam że całkiem sprawnie wam to idzie - usłyszeli. W ich stronę szedł Castell, w masce przypominającej twarz mima. Pod jego nogami przetaczał się właśnie łeb bestii a srebrne ostrze w dłoni brudne było od krwi.
Wraz z pojawieniem siena polu walki został obrany za cel przez kolczastego. Z drógiej storny blokowała go Chenbo, nie mogąc go przeciąć.
Z tyłu do pola bitwy dobiegli trzej kolejni strażnicy, i pospiesznie wspomogli walkę z pomniejszymi demonami. Zdawali się znacznie lepiej wyszkoleni od swoich pobratymców, a może po prostu zwinniejsi i silniejsi…?
Nanaph tymczasem pozostawał w ciągłym ruchu, wspomagając straż tam, gdzie była potrzeba, i nadal ewakuując mocno rannych.
Ciężki demon w końcu dotarł do pola walki. Swoimi mackami prawie natychmiast chwytał pobliskie istoty niezależnie od ich przynależności i rzucał nimi w większe skupiska. Z pewnsościa to czym rzucił ginęło, a to co trafił obrywało dość silnym uderzeniem. Swoją wielką maczugą z głową smoka u szczytu, w której tlił się ogień, zamierzał uderzyć w linie i z pewnosćia ją zmieść. Jednak przed uderzeniem starł się z nim Biały wojownik. Spotkanie obu broni wytworzyło podmuch, który położył całą linię, szczęściem jej nie odrzucając.
- Do mnie! To bydle jest silne! - Zakrzyknął podpierając się kolanem o podłoże. Gdy ogar chciał go chwycić w skoku, został strącony strzałą Eri. Jednak kotka chroniąc go z odległości nie była w stanie wspomóc go w starciu.
Castell dobył drugi miecz. Całe sczęście że kosa i kamienne ostrze pozostały w karczmie zwalniając mu dłonie. Krążył w oku kolczastego wojownika z gracją unikając jego ciosów, żelaznym mieczem wyprowadzając atak w złączenia pancerza z każdym razem gdy przeciwnik się odsłonił.
Demon nie walczył, demon się poruszał, a każdy jego ruch zagrażał trafieniem ostrymi krawędziami jego ostrzy.
Ataki sorena zdawąły tylko pobierzne zyski z uzyskiwanai odleglości miedzy ostrzami. Pancerz demona zdawął się być przekałdany tak że pod spojeniami były inne przeciwnei ległe płyty choć mozę jedynei były tam utwardzenia.
Trzech strażników dołączyło do Juto, gotowi do wspólnego ataku.
Nanaph z Antim nie zamierzali się jednak wtrącać, uznając, że bardziej przydadzą się do ratowania żyć rannych.
Wspólnymi siłami zdołali odrzucić maczugę demona. Coś jednak było nie tak i jeden ze strażników odrzucił Juto na linię by chwile później zostać przebitym na wylot jedną z dziwnych rąk wyrastających z jego brzucha. Jego dwaj towarzysze siłowali się z nimi i z mackami oplatającymi ich zza ciala demona. Jednak gdy ten machnął swą przywdziana w stal łapą ostal się tylko jeden. Jako jedyny zdążył uniknąć ataku, odcinając trzymające go macki. Po ziemi potoczyła się jedna z głow dolatujac pod stopy Nanapha.
- Juto. Musimy wypuscić więźnia.~rrrr - krzyczała Eri - Sami nie damy sobie rady!~nyu!
- Jakiego więźnia? - zapytał Soren, który na chwilę wyrwał się z walki z większym demonem. W calu poszatkowania wilko demonów zanadto zbliżających się na tyły - Jeśli ma nam pomóc pośpieszcie się, zaraz będzie ciemno, a nie wydaje mi się żębyści wszyscy byli w stanie widzieć w ciemności… -mruknął niechętnie.
- Strzegł on bramy~nya - Odparła eri wstrzeliwujac koljne strzały. - Ale jest z ... - chwila spięcia wystrzał i unik - Uv.~nyu. - huk wystrzałow z broni Inori.
- Juto go pojmał - odparła wyrzucajac pistolety. - bo był niebezpieczny… Nie mam amunicji.
- A więc plotki były prawdziwe… - odparł strażnik. Ręce mu drżały, determinacja, którą pokazał w trakcie szarży uleciała. Tym razem nie zamierzał rzucać się na stwora pierwszy.
Gubernator tymczasem zajmował się resztkami psów, nadal szukając rannych, którym można pomóc, i nie dopuszczając by żaden demon nie przebił się do dalszej części miasta.
Chronił tym samym punkt pomocy który zorganizowała Marika.
Rannych było wielu, i prawie każdy ktory mógł walczyć pomimo ran, walczył. Większość strat udało się ograniczyć przez odizolowanie tych najgorszych demonów.
Gdyby nie wspomagająca melodia Jen zapewne nie stałaby już na polu walki. Demony były przerażające i zdecydowanie nienormalne. Nie dla niej. Dziewczyna widziała, że rannych jest coraz więcej i trzeba zmienić podejście. Musiała spróbować czegoś innego. Czegoś… co będzie leczyć. Jenny porzuciła synchronizacje i wychodząc od pozytywnej melodii zaczęła szukać odpowiedniego motywu. Wiedziała, że to możliwe, wiedziała że łatwe też nie będzie, ale trzeba było próbować. Aż do skutku.
- Eri!!! - wykrzyczał Juto unikając ataku macek olbrzyma - To rozkaz!!! Uwolnij go! - cokolwiek jeszcze miało być powiedziane zaginęło w chaosie walki.
Pierwsza nuta. Nie. Druga nuta. Też nie. Kolejna, Kolejna. Ogar obrał ja za cel. Kolejna, kolejna. Dźwięk i trafienie. Jenny w całym tym skupieniu nie zauważyła, że ogar został zmieciony ognista kulą. Trafiła w dźwięk. Tonacja, częstotliwość, siła. Komórki zaczęły pszyśpieszać, a rany parować. Wszyscy w zasięgu dźwięku czuli bijącą energię, czuli siłę i znikający ból. Kilka z bliższych postaci zwróciło ku niej swoja uwagę, nawet pochłonięta starciem Chenbo, przynajmniej na tyle, na ile była w stanie. Zza pleców grającej dało się słyszeć potężny głos.
- Odwrót. Wycofać się. - wydał rozkazy niebiesko skóry rycerz.

Wtedy też walczacy jak porażeni zaczeli wycofywać się ze starć bo chwilę później pole bitwy zostało zasypane gradem lśniacyh błękitem bełtów, ognistych kul oraz spadających mieczy. Zniknęło wszelkie powarkiwanie ogarów. Wsparcie przybyło. Biały Generał Agaun, Ruby, Xona oraz Lovecraf.

Do tego garstka straży z przygotowaną pomoca medyczną.
- Wybaczcie za spóźnienie. - Odparł będąc wciąż skupionym na pokrytym kurzawą polu bitwy.
Erven dziękował w duchu dwóm rzeczom. Po pierwsze, melodii Jenny która dodała mu sił. Nie ukrywając, nawet wzmacniające działanie Uluashi nie było w stanie zmniejszyć powoli postępującego zmęczenia. Po drugie, przybycie mocno wyczekiwanych posiłków. Teraz mógł walczyć, szala bitwy powinna znacząco przesunąć się na ich stronę.
Jenny wycofała się w ostatniej chwili. Pochłonięta chęcią pomocy nie zauważyła z początku rezultatu. Dopiero okrzyk wyrwał ją ze skupienia. Dobiegła do reszty walczących stwierdzając, że jej gardło długo nie wytrzyma. Chrząknęła raz a potem drugi. No trudno, najwyżej będzie musiała się oszczędzać następnego dnia.
- Kto potrzebuje jeszcze pomocy? - Dołączyła do potrzebujących. Trzeba było skorzystać z nowej techniki.
W strefie pomocy zawzięcie pracowała już Marika. Nie odmówiła przyjęcia pomocnej melodii.
Kurzawa opadła, na polu bitwy poza wieloma ciałami pozostały dwa demony.
- Juto, idziesz ze mną. - Rozkazał Agaun. - Dobierz kogoś do pomocy. Zajmiemy się olbrzymem.
- Tak jest. - Odparł formalnie. - Chenbo, tobie zostawiam kolczastego. A co ze strażą?
- Wszyscy! Upewnić się, że nic więcej tutaj nie wlezie. Kto sprawny, otoczyć pole bitwy. Ruby i Lovecraf wsparcie, Xona - rzekł formalnie - Ty również. Gdzie Eri?
- Posłałem ją po niego... - Odparł spoglądając w oczy generała.
- Uznałeś taką decyzję za właściwą. - Stwierdził po chwili i nie skomentował więcej. - Walczą tylko wskazani, dosć tego burdelu!
- Tak jest! - Rzekli wszycy, a kto mógł symbolicznie stanął na bacznosć.
- Ruszamy. - Generał dobył swój dwuręczny biały miecz i przygotował tarczę.
- Ktoś do nas, ktoś do Chenbo! - Nakazła Juto ruszajac w ślad za białym generałem.
Do starcia chciał iść Filip, choć paskudne ugryzienie dość sprawnie paraliżowało mu rękę.
Mlecznowłosy był zziapany a jednak czuł się dobrze. Widząc rany i wyraźny paraliź kapitana straży podszedł do niego kładąc mu rękę na ramieniu mówiąc “Elsuul”. Ciekawiło go czy to zaklęcie zadziała również i na toksyny demonów. Z założenia powinno.
Dziwny, czarny obrzęk zatrzymał się. Podziałało, choć może nie na tyle jak sam by chciał. Na innych osobach zdawało się działać w pewnym ograniczeniu. Obrzęk nie znikał, ale i nie rozprzestrzeniał się. Tu na pomoc przyszły drogie panie. Kilka kropel białej mikstury i zwiększona regeneracja komórek raz dwa uporały się z czarną zarazą, jednak naturalny efekt rany i bólu pozostał.
- Szczęściem to nie były demony posługujące się truciznami, a tym bardziej magią. - Powiedziała to do siebie to do Filipa Marika.
- Nie wiem czy mnie to cieszy... - Odparł krzywiąc się z bólu.
- Przydała by się nam pomoc. - stwierdziła Inori spoglądając w stronę baru. - Pójdę po Asasyna.
- Nie kłopocz się... Śpią - powiedziała lekko niechętnie Marika.
- Jak to śpią?!
- Doszło tam do małej awantury i użyłam substancji usypiającej. Tak szybko nie wstaną.
- Jakiej awantury? Chłopiec... zresztą, nie ważne. Nic nie poradzimy.
- Gdybym tylko miała amunicję, broń... albo chociaż użytkownika... Ech. Gdzie ta Eri?
- Chłopiec..? - zapytała się nagle Jenny słysząc rozmowę - taki z białymi oczyma?
- Lucas narobił bałaganu. - odparł Nanaph bezceremonialnie, podchodząc do drużyny. Jego miecze i ubranie było całe brudne od krwi ogarów, jednak mężczyzna nie zdawał się ranny, czy zmęczony.
- Co się znowu stało?- zapytała zaniepokojona - jest cięgle w karczmie?
- Teraz to nieważne, tu mamy większy problem… - odparł Nanaph.
- No nie wiem, skoro nie można podesłać posiłków - nacisnęła Jenny - jest dalej w karczmie?
- Już go tam nie ma. Skup się na demonie. - rzekł pomarańczo włosy, obserwując dwóch wojowników, którzy zaraz potem natarli na demona.
- Gdzie poszedł?
- Odszedł. Nie zmierza w tym kierunku… -
- Niezwykle pomocny - mruknęła Jenny - wytrzymacie beze mnie.
Po tych słowach dziewczyna odbiegła.
 
Imoshi jest offline  
Stary 22-04-2014, 18:36   #27
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
W więzieniu


Eri w biegu przedarła się przez szereg pomieszczeń korytarzy aż wreszcie dotarła do kratowanych drzwi. Na drewnianej kozetce leżał tam wojownik w białym bezrękawniku.
- Maruder!~nya. Wyłaź potrzebujemy twojej pomocy~nyu.
- Aaaaach - Ziewnął przeciągle. - Tak? A ten no... Huto? - Opowiedział wciąż mając zamknięte oczy.
- Dał przyzwolenie~nya.
-Ech. Męczące. Tu mi dobrze i wygodnie. Jeść dostaje nci do roboty nie mam.
- Maruder!~rrrr.
- Już już. Żartowałem. - Wstał. - Choć nie do końca - dodał szeptem. - Masz klucz?
- Nyan. Już po niego idę~nya.
- Nie idź. Szkoda czasu. - Podszedł go krat i wygiął je jak dwie gałązki. Przeszedł prze otwór i znów je nagiął. - No co? Mam ograniczać zniszczenia wedle rozkazów. Aaaaach. Prowadź i nie śpieszmy się.
Razem udali siew stronę pola bitwy.

Anti nie powstrzymał Eri, chowając się, gdy dwójka poczęła powolny marsz w kierunku pola bitwy. Później rozejrzał się ogólnie po więzieniu - ciekawe czy znajdzie się tutaj coś ciekawego.

Więzienie jak więzienie opustoszałe, brudne i puste.

Chłopak szukał przede wszystkim jakiegoś pomieszczenia, w którym można by zaczerpnąć informacji - czegoś na kształt biura.

W więzieniu nic takiego nie istniało. Musiał więc się cofnąć do samych koszar. Dopiero tam poprzez korytarze i sale natrafił na namiastkę takiego pomieszczenia. A raczej stół zasłany papierami.
Listy gończe, raporty strażników i oddziałów odległych, sprawy bliższe i dalsze. Choćby grasujące bestie, zaginiony obóz. Sytuacja polityczna w Targas zdawała się bez zmian. Zgodnie z raportami zamek został zamknięty a miasto pozostało otwarte. Jednak wciąż miało miejsce przeszukiwanie przechodnich. Stan wojenny raczej stabilny jak głosił raport od niejakiego “Kanade“. Oddziały które wyruszyły do lasu zwykle wracały pokonane i ranne ale wszyscy żyli. Inne dokumenty wskazywały na oddział Juto jako “przydzielony dla dbania o spokój i porządek publiczny”. Lofar zostało w nich nazwane mianem “miasta przybyszów”. Kartoteki czy tym podobnych dokumentów dotyczących Marudera nigdzie nie było. Kim jest, skąd przybył ani czym się szczyci. Jedyny dokument zawierający słowo “Uwerworld” to kopia raportu:
“...ślad po nich zaginą lub też czekają w ukryciu. Takie jest moje skromne zdanie Królewno Uri. Jeżeli miał bym wyrazić swoje obawy to właśnie brak informacji o nich jest dość niezwykły. Aresztowany okazał chęć współpracy tylko w sposób ‘nie stawiania oporu’. Nie udzielał żadnych informacji i zgodnie z zaleceniami waszej królewskiej mości nie naciskaliśmy. Nie będę pisał o jego stosunku do całego świata z szacunku do tej formy pisemnej i Ciebie Królewno. Prosił bym o jak najszybsze uporanie się z problemem dziedziczności tegoż tronu. Z całym szacunkiem mam dość pracy za biurkiem.
Królewski Rycerz Juto.”
Reszta dokumentów nie miała większego znaczenia dla chłopca choć zapewne coś jeszcze dla odpowiednich osób by się tam znalazło.

Korzystając z faktu nieobecności strażników, Anti począł się przyglądać raportom i listom gończym. W tych pierwszych może znajdzie coś godnego uwagi, a przy napotkaniu ludzi, o których mówią te drugie można by się połasić o nagrodę.

Raporty mówiły m.in. o przebudzeni się przybyszów po upadku Lofar, o zamkniętej przystani, znikaniu przybyszów z północnej rubieży oraz o zstąpieniu boga w Sanderfall. były wzmianki o okresie bestii w Rockviel i jeden raport z nieokreślonego miejsca o próbkach przedarcia się przez barierę od strony morza, zakończonych klęska. Raporty bojowe z Targas w “zatargu o las” pozostawały identyczne: “wyruszył oddział nr... cel... status: pokonani.” Któryś z mniej inteligentnych rycerze dodał nawet komentarz. “Strażnik lasu ma dobrą passę”.
Nagrody nie były dość zachwycające dwa listy po 100 monet jeden za 250 i jeden za 500. Choć wszystkie wyglądały dość staro.

Potem chłopiec, jak gdyby nigdy nic, powrócił do okolic pola bitwy.

***

Dwóch rycerzy skoczyło ku olbrzymowi nie czekając na pomoc. Ich wspólna walka wyglądała jak taniec, obaj się asekurowali, obaj uzupełniali.
- Shine! Yoake no en! (ostrze brzask) - Miecz zalśnił bielą paraliżując przeciwnika.
- Seinaru! - Ostrze raz tarcza generała również zalśniły.
Obaj zadali dwa ciecia jedno w poprzek demona które postawiło paskudną szramę drugie przez oczy całkiem się ich pozbywając. Chwilę później obaj lecieli. Zamach buławy trafił w tarczę ale jak widać demon włada niewyobrażalną siłą. Dwójka białych rycerzy wbiła się w budynek za którym znajdowała się kuźnia.
Walka Chenbo również nie wyglądała najlepiej. Choć w jej przypadku było to mniej spektakularne... wszystko toczyło siew obłoku mgły.

- Jenny, nie, jesteś tu nam potrzebna… Burdel, hę? - skomentował wcześniejsze słowa i ucieczkę dziewczyny Gubernator. Obserwował przeciwnika, starając się wynaleźć zapewne jego słabe punkty.
- Pojedynczo wiele nie zdziałamy - zakrzyknął do pozostałych - Tego tutaj nie za bardzo obchodzą chyba rany, musimy pozbawić go zdolności poruszania się, jednym wspólnym atakiem! Jenny, krzyknij na niego - kobiety jednak nie było przy nim - Następnie… Soren, Ty przodem, dasz radę wytrzymać jego atak. Ja i Erven, z flanki. Atakujemy rękę, w której ma maczugę. Czarodziejko - zwrócił się do “gorącej” dziewczynki - Celuj swoim ogniem w głowę. Łuczniku - oczy Nanaph skierował na czarnowłosego mężczyznę - celuj w nogi. Nie osłoni ich mackami, a Ty, Xona… cóż, nie widziałem czym się zajmujesz, ale, jak mówił dowódca, posłużysz za wsparcie. Straż niech doniesie tutaj Juto i tego dowódcę. - spojrzał na Marikę, i rannych. Miał tylko nadzieję, że ta we mgle poradzi sobie z drugim.
Anti, pomagający dotychczas w punkcie pomocy, gdzieś zniknął. Zapewne nikt z pozostałych walczących nie zauważył, że już jakiś czas temu udał się w pogoń za biegnącą po więźnia Eri. Nikt też pewnie nie zauważył w tym całym pobojowisku zniknięcia jednego z mieczy strażników...

Z kurzawy rozwalonego domy wyłonili się trafieni strażnicy. Ich stan był dobry choć po minach widać było ze nie są w najlepszych humorach. Mogli oni jedynie patrzeć jak reszta ludzi naciera na demona, i ewentualnie pomóc, na własną rękę.

Brzmiało to jak plan, jakiś ale zawsze. Erven jednak był oporny na przyjmowanie rozkazów od kogokolwiek. Nie mniej jednak przystał na ten. Jak by nie patrzeć nie miał zamiaru umierać tu i teraz. Nie jedna przestrzeń jeszcze miała usłyszeć jego głos.

-Spróbuję go chwilę sobą zająć- odparł Castell. Również nie nawykł do otrzymywania rozkazów, jednak wydawało się że jak długo będzie się dobrze bawił tak długo nie ma nic przeciw.

Wszystko szło według planu choć demon był niezwykle toporny na obrażenia. Kula ognia prosto w pysk i wtórujący ryk bólu, strzały przybiły demona do ziemi. Ci którzy atakowali z bliska mieli nie lada problem. Podczas ataków demon wierzgał na boki czy to stalową łapą czy też maczugą. Sądząc po prędkości lotu maczugi trafienie z pewnością źle się kończyło. Tu jednak z pomocą przybyli rycerze którzy dosyć sprawnie sparowali potężne uderzenie swoimi mieczami oraz tarczą. Chwilowo pozostała tylko uzbrojona ręka oraz macki , które się nastroszyły.

Gubernator, korzystając z dogodnej okazji, tuż przed demonem podskoczył, nadzwyczaj wysoko, chcąc zbliżyć się do jego głowy i przebić ją na wylot. Dwa razy.

Erven przeklął w jakimś dziwnie obcym języku po czym odskoczył kilka razy w tył odłączając się od walki w zwarciu i unosząc dłonie powoli ku górze zaczął coś intonować. Poległe ciała piekielnych ogarów zaczęły się ruszać i po chwili dane było słyszeć chrzęst rozrywanej skóry i mięsa. Oto powstawały poległe ogary, w sile niepełnego tuzina a było ich jedenaście. Ostatki mięsa opadały ukazując białe kości. Niepełną chwilę potem już się rzucały na ogromnego demona ich kły błyszczące złowieszczo, a nikłe jadeitowe ogniki w ich oczodołach zdały się płonąć miniaturowym nieziemskim płomieniem.

W tym samym czasie Soren zaatakował frontalnie, wg planu. Upewniając się, że ściągnął uwagę stwora dobiegł do niego. Macki smagały powietrze gdy ten tańczył między nimi od czasu do czasu odcinając te co bardziej odsłonięte.

Demon straszenie się szamotał w amoku. Może i był ślepy i jego słuch nie był tak dobry jak u innych bytów tego świata, ale był silny, a to zawsze jest problemem. Soren skupił uwagę bestii na sobie, do czasu aż do walki nie wkroczyły ogary. W tym czasie Nanaph przypuścił atak na jego pysk. Uzbrojona łapa smagnął powietrze przed wojownikiem łamiąc prę demonicznych psów, ten natomiast sprawnie uniknął trafienia.
Gdy zbliżył się na odległość oddechu, bardzo powalającego oddechu, w ruch ruszyły pozostałe macki które szaleńczo i nieregularnie smagały całą przestrzeń. Szczęściem zostały szybko ścięte przez spadające z nieba miecze. Co ciekawe jeszcze kilka wisiało w powietrzu a aura Xony zdawała się delikatnie emanować.
Ostateczny cios i miecz wbił się aż po rękojeść. Demon zaryczał i wierzgać, strącił wojownika z siebie.Gdy tylko wylądował na ziemi, spostrzegł spadająca nań maczugę. Tu z pomocą przyszli rycerze parujący potężne uderzenie. Strumień powietrza z fali uderzeniowej uświadomił gubernatorowi że przy bezpośrednim trafieniu została by po nim mokra plama i nic więcej. Rany zadane przez Sorena wciąż narastały, ogary gryzły demona a ten wciąż się szamotał z mieczem w bitym w głowę. chwila zastanowienia czy to Coś,,, ma mózg we właściwym miejscu? ...o ile ogóle go ma.
Na to pytanie odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewano.
- Padnij~nya!!! - Wykrzyczała kotka, chwilę później w stronę demona pędziła czerwona “jakby ogniowa” kula.
Wszyscy zareagowali natychmiast padli lub jak Juto i generał skryli się za tarczą.
Pocisk uderzył w demona dosłownie odrzucając i rozrywając ciało wraz z siedzącymi na nim ogarami. Huk, wybuch i w miejscu trafienia pozostała mokra plama i mały krater. W linii strzeleckiej stała Eri a u jej boku mężczyzna, którego zaciśnięta pięść (w rękawiczce) parowała.
- To by było na tyle. - powiedział drapiąc się za uchem. - Wracam do siebie. - Włożył ręce do kieszeni i ruszył w stronę bramy miasta.
Gdy kurzawa opadła widać było posture w miejscu trefienia i dwie szramy na bruku po jej obu stronach.
- Do tu się cholera dzieje!?- zapytał przybyły młodzieniec trzymający w ręku miecz o kruczo czarny ostrzu.

Z drugiego pola walki słychać było zacięte odgłosy. Dziewczę bez problemu radziło sobie sam oz demonem niestety nie zadając mu żadnych obrażeń ale i samej pozostając nietkniętą.

Erven szybko ocenił sytuację, wglądało na to, że była to bardziej robota dla szermierzy niż dla niego. Mino wszystko miał dość materiału pod ręką by posłać kilka walecznych fal ogierów na demona. Jeżeli tylko pozostali szermierze i rycerze rzucą się na niego zwycięstwo było praktycznie w kieszeni jednak cel był mały. Zdecydował się nie zabierać miejsca ogierami, niech sobie z nim zatańczą jak pragną. Pomimo tego zaczął przyzywać swoją armię szkieletów otaczając się nimi. Praktyka czyniła mistrza.
- Una s’Shanarish. Una Ergurubh. Ibahm. Maen nash n’aenerin. Kethan. - a ciała ogarów się poruszały i podobnie jak wcześniej powstawały do życia na wierną służbę po śmierci.

Gubernator wstał jak gdyby nigdy nic, spoglądając to na tajemniczego przybysza, który pokonał demona jednym ciosem, to na Ervena powołującego do życia szkielety. Chciał jakoś skomentować nowopowstałą armię, ale się powstrzymał. Na razie.
- Ten ostatni chyba nie jest specjalnie silny - stwierdził Gubernator, po czym zakrzyknął głośniej do nich - Zajmijmy się nim, wszyscy, tak jak tym tutaj! - Przy takiej przewadze liczebnej, plan był zbędny… każdy chyba wiedział jak atakować.

Niestety. Mimo iż każdy wiedział jak podejść nikt nie mógł się zbliżyć obłok mgły i zacięte starcie nie pozwalało na to. Finta, cięcie poprzeczne, mgła ciecie prosto w stalową głowę. Walce towarzyszyły strumienie iskier, ale żadna ze stron walczących nie mogła odnieść sukcesu. Salwa błękitnych bełtów i ognistych kul nie przyniosła skutku. Spadające miecze Xony tylko na chwilę zatrzymały demona. chwilę którą wykorzystał Chenbo by się wycofać i wsiąść oddech.
- Ech ech. Dawno nie miałam takiej zabawy.- Powiedział do ciebie z bardzo drapieżnym uśmiechem.
- Ale coś ci nie idzie - skomentował młodzieniec z mieczem. Przy jego pasie zwisały dwie głowy. Obie czerwone z rogami, obie demoniczne.
- Luven. To moja zdobycz!
- Spokojnie. Nie wtrącam się Mgliste ostrze. Jednak stwierdzam że niezbyt ci ta wygrana idzie. - Zaśmiał się
- Jest twardy jak stal i do tego ostry jeden błąd zwykłego szermierza i już był by martwy.
- Nie jesteś zwykła trójko. A i stal można przeciąć. - Uśmiech. - Jeszcze trochę i znów wyzwę cię na pojedynek. A tym czasem wracam do siebie. Bywaj. - Odszedł w stronę górnego miasta mając sobie za nic całe starcie.
Demon w tym czasie był blokowany przez miecze i nadpobudliwego Juto.

Gubernator począł obserwować walkę, wbijając swe dwa miecze w ziemię. Nie wyglądał na chętnego do szarży, szukał raczej jakiejś dziury w obronie demona.

- Potrzebuję chwili - zakrzyknęła Chenbo. - Zajmijcie go czymś.
- Słyszeliście damę. - potężny głos generała rozbrzmiał na polu walki. - Najlepsi rycerze do bloku. Kryć się na wzajem.
Zgodnie z rozkazami kilku rycerzy ruszyło w bój by co chwila wymieniać się i bronić przed ostrzami. Również i generał nie próżnował.

óo życia, aż w końcu był otoczony przez blisko dwadzieścia nieumarłych istnień o jadowicie jadeitowych nikłych ognikach zamiast oczu i upiornym uśmiechu kościstych szczęk. Ruszył w kierunku najbliższego poległego ogara którego jeszcze nie przywołał i który wyglądał na najcalszego. Po czym uklęknął przy nim i zaczął swoje badania oceniając wartość skóry i innych elementów. Niestety po krótkim badaniu ich cenność okazała się tak znikoma, że aż zerowa. Przeczesał ręką włosy. Nic. Po prostu nic z nich się nie nadawało oprócz ponownego wskrzeszenia do życia na służbę i tak też zdecydował postąpić. otoczony wiernymi ogarami i ich poległymi towarzyszami począł przyzywać je do życia… ponownie. Po krótkiej chwili szeregi jego świty zasiliło kolejne dwadzieścia istnień, a czaszki czterech ogarów przyczepił do pasa… miał wobec nich plany na zaś. Teraz potrzebował tylko promotora.

Nanaph, widząc dobrze sobie radzących żołnierzy, również przystąpił do badania pokonanych. Jego interesowały głównie kły ogarów i ognistą maczugę demona. Uniósł nienaturalnie dużą broń, choć nie bez kłopotów, po czym odłożył ją pod ścianą jakiegoś domu.
- Ciężka… - skomentował tylko, po czym spojrzenie i słowa skierował do maga - Ciekawy sposób tworzenia armii… -

-Ciekawi z was ludzie- zaśmiał się Castell leżąc na placach. Zdawało się że wybuch nieco nim szarpnął. Jego ciało dymiło, jakby jeszcze niedawno się palił- nekromancja co? Zabawna sprawa- uśmiechnął się podnosząc się do pozycji siedzącej.

Erven wzruszył ramionami po czym strzepnął pyłek z rękawa.
- Powoli odzyskuje dawną moc, prawa tego świata są inne. - odpowiedział.

- W moim świecie najpewniej trafiłbyś na stos- odparł odziany w czerń zbliżając się do towarzyszy- oczywiście, jeśli byliby w stanie Cię złapać- dodał z uśmiechem.

Gubernator nagle obrócił się, spoglądając w kierunku baru. Zdaje się, że nad czymś się zamyślił.

Młodzieniec o mlecznych włosach prychnął rozbawiony
- W moim z kolei schodziliby Ci z drogi.

-Bywa i tak- odparł Soren wzruszając ramionami po czym obejrzał się na karczmę- szkoda-wymruczał pod nosem.

Erven uśmiechnął się krzywo po czym podobnie jak oni spojrzał w kierunku karczmy dodając bardziej do siebie niż mówiąc do kogokolwiek
- Drugim wyjściem jest demonolatria…

-Szkoda go. Nie sądzisz Gubernatorze?- odezwał się Castell przerywając ciszę.

- Nie da się ukryć. - pomarańczowłosy zamknął oczy.

- Nie sądzisz że istniało lepsze wyjście?

- Kto wie. Może istniało, a może zginęlibyśmy próbując je odnaleźć. Za duże ryzyko… -

- O czym w w ogóle mówicie? - zapytał Erven przeczuwając odpowiedź.

- O Lucasie - bezceremonialnie odparł Nanaph.

- I co z nim? - drążył pytaniem Sharsth

- Już go nie ma. Znów chciał spalić miasto. –

Erven westchnął po czym przeczesał dłonią włosy.
- Nawet lubiłem dzieciaka, szkoda.. ale to duch, demon, może znaleźć nowego nosiciela, wiesz o tym?

- Może, ale nie musi. Lucasa nie było już od naszej… porannej przygody. –

- Coś czuje że potężnie spartoliłeś sprawę nie ważne co wtedy robili.. - Erven zatrzymał się w połowie zdania, nagle go coś uderzyło z prędkością rozpędzonego powozu… z kolcami… - ...o, w mordę jeża…. Jen się wścieknie. Dzięki, normalnie ubarwiasz mi życie psia jego…

- Ja? - Nanaph zdziwił się, że mag identyfikuje go z jego bratem - Myślisz, że nie zrozumie? –

- Ja widziałem tego demona co w nim siedział, ty też, a ona? Weź wytłumacz kobiecie.. instynkt.. jeżeli wiesz co mam na myśli .

-My możemy jej to powiedzieć- wtrącił się Castell- chodź trochę ominie cię jej... gniew- zachichotał- Na pewno w końcu zrozumie. Nie jest głupia.

- Głupia może i nie, ale to kobieta. I tu sprawy się komplikują.. - odparł Sharsth.

-Mimo wszystko uważam że zrozumie, chodź z początku może nie przyjść to łatwo- poklepał nekromantę po ramieniu- nie sądzę by we wszystkich światach demony były tak popularne- spojrzał mu prosto w oczy.

- Z tego co się orientuję jej świat jest ubogi w sprawy magiczne. - odparł podtrzymując kontakt - Wytłumacz komuś kto nie widział słońca czym jest słońce.

-Oh..ludziom da się wmówić wszystko jeśli ma się wystarczająco dużo czasu. Tym bardziej że to co chcemy jej wytłumaczyć to prawda... i nie jesteśmy jedynymi świadkami. Niemniej życzę Ci powodzenia, bo to ty jesteś jej obecnie najbliższy.

Erven wzruszył ramionami i odparł tylko prostym
- Co ma być to będzie, nie ma co się przejmować na zapas.

- Ona tam go szuka… chyba powinniśmy iść jej powiedzieć. - stwierdził Gubernator.

- Lepiej chodźmy, ale ja udaje że nic nie wiem, bo… w sumie nie wiem. - odpowiedział z nikłym uśmiechem na twarzy.

Dalszy los walki nie był im znany jednak pewne było jedno. Zwycięstwo.

Jenny bar


Pobojowisko o jakim mówiono raczej należało do bardzo ogólnych. grupa tutejszego plebsu leżała jak po ostrej libacji. Czarnowłosy siedział na krześle rozmasowując zatoki. Przy stole akasji leżeli assasyn i Samuraj, i zasiadał ciężko zbrojny oraz barman o czymś rozmawiali. Barman wyglądał raczej na zaspanego.
Przez chwile nawet Jenny się zachwiała po wejściu do budynku. Dziwna woń zelżała ale nadal gdzieniegdzie się unosiła.

Jenny zasłoniła rękawem nos i usta. Drugą ręką rozganiała powietrze przed sobą. Wkraczając niespiesznie do środka uważnie rozglądała się po pomieszczeniu.
- Co się tutaj stało? - padło pytanie z jej strony. Niemrawi ludzie nie bardzo umieli odpowiedzieć dziewczynie. Dowiedziała się w sumie z niewiele większymi szczegółami o tym co już powiedziała Marika. Dodatkową informacją było tylko to, że ktoś wyciągnął chłopca poza karczmę. Po dokładniejszym dopytywaniu się wyszło na jaw, że osoba o pomarańczowych włosach i kolczykach na twarzy zabrała Lucasa. Jenny zdało się, że najprawdopodobniej był to któryś z braci… a że nie widziała Christosa na polu bitwy to pewnie był on. Już podczas jej rozmowy z nim w kryptach widziała, że nie specjalnie przepada za chłopcem. Szczęściem ktoś zauważył w którą stronę się skierował.
Jenny wyszła poza karczmę zastawiając otępiałych ludzi w środku i udała się we wskazanym kierunku. Nie mogła być pewna czy po drodze gdzieś nie skręcił.

- Jenny, zaczekaj - dziewczyna usłyszała dochodzący z tyłu głos Nanapha. Wraz z nim szli Erven i Soren, a za nimi wataha szkieleto-ogarów - Szukanie go nie ma już sensu. -
- Wybacz Jen, właśnie się dowiedziałem przed chwilą. To koniec. - powiedział Erven

Jenny się odwróciła z miną pełną konsternacji.
- A o czym wy do cholery gadacie? I co ja mam ci wybaczyć Erven? - zapytała nie zauważając z początku stada wskrzeszonych demonów. Gdy już to zrobiła z jakiegoś powodu nie zareagowała. Tylko coś jakoś tak nerwowo spoglądała na wszystkich.

Erven robił drobne kroki w kierunku dziewczyny.
- Nie mi wybaczyć, sam się dopiero dowiedziałem… i nie martw się... - pokazał kciukiem szkielety za nim - ...sa niegroźne, wybacz braciom. Miałem nadzieję, że inaczej to się da rozwiązać, ale ostatecznie nie miałem wpływu na rozwój wydarzeń. Obawiam się że mogło nie być innego wyjścia… - mówił łagodnie, spokojnie choć było widać że nie było mu łatwo przekazać tą wiadomość.

Jenny zamrugałą kilkukrotnie powiekami ni w ząb nie rozumiejąc co białowłosy ma na myśli.
- O co chodzi? I w sumie czemu mam nie szukać Lucasa?

- Już go nie znajdziesz. Odszedł. - wyprzedził odpowiedź Ervena Nanaph. Z ciekawszych rzeczy dodatkowo mogła przyuważyć Antiego, w dłoniach trzymającego… miecz, podobny do tych strażniczych.

Erven staną przed Jen i położył dłonie na jej ramionach delikatnie je gładząc góra dół po czym wyszeptał.
- On odszedł… Już go nie ma.

- Kurwa, a nie możecie po prostu powiedzieć, że nie żyje? - Jenny zrzuciła dłonie Ervena z ramion. Odwróciła się na moment przecierając palcami kąciki oczu - no i gdzie jest co? Wiem, że Christos go wyciągnął z karczmy - odwróciła się spoglądając na Nanapha.
- Nie ma. - odparł Gubernator.

- Co nie ma, co nie ma? Co z ciałem?

- “To co z prochu powstało, w proch się obraca.” - odpowiedział pomarańczowłosy charakterystycznie.

- I co? Skoro już postanowiliście go zabić z zimną krwią to może dajcie mi chociaż szansę pożegnać go osobiście. Od kiedy wyszliśmy z krypt szukam go po całym mieście - Jen stała z założonymi rękoma na piersi. Jej mina nie wyrażała zadowolenia.

Rozmowę przerwał głośny śmiech dochodzący zza Erevena i Gubernatora. Stał tam Soren, który widocznie nie był już w stanie dłużej się powstrzymać.
-Hehehe…..-śmiech powoli gasł gdy Castel zwrócił uwagę na wpatrujących się ludzi- wybaczcie, nie mogłem dłużej się powstrzymać- dodał szczerząc się dziwnie.

W międzyczasie co bardziej spostrzegawczy z drużyny mogli dostrzec cień wskakujący z zewnątrz na mury, a potem zeskakujący do środka.

Jenny nie skomentowała wybuchu śmiechu. Pokręciła tylko głową i z wyraźnym zmęczeniem na twarzy oraz zrezygnowaniem popatrzyła po trójce.
- Nie wiem co takiego zrobił Lucas, że uznaliście go za zagrożenie ostateczne. Wiem jednak, że siedziało w nim sporo agresji, którą można było złagodzić. Teraz już nic z tym nie zrobię. Szkoda.

- Byłem przeciwny temu rozwiązaniu, ale nie było mnie w pobliżu kiedy to się działo, nie mieszaj mnie w to proszę, lubiłem chłopaka, gdy był tym ludzkim ja. - odparł Erven ze zmęczeniem na twarzy.

- Mogłeś być i przeciwny, Twoje “rozwiązanie” nie było lepsze - wszyscy usłyszeli głos dochodzący od postaci zza Jenny. Christos powrócił, w nie najlepszym stanie. Jego zamknięte lewe oko, i spora ilość krwi na twarzy, mające w nim swe źródło wskazywała, że nie poszło tak łatwo.

-Widzę że nasz mały przyjaciel wciąż walczył nim strawił go ogień piekielny- zaśmiał się Soren- Jak było?- zapytał złośliwym tonem.

Nanaph tymczasem odpowiedział Jenny
- Cóż… próbował zakuć Ervena w dyby, zniszczył mu dom, prawie zabił dwójkę dzieciaków, i dwukrotnie chciał spalić miasto. Nawet jeśli czasem potrafił zachować spokój, był zbyt niebezpieczny.

- Co fakt to fakt… - zauważył Erven splatając dłonie z tyłu głowy - ...nie mniej nie musieliście go zabijać, pewno znalazłbym inne wyjście. Przy Jenny zdawał się być w miarę normalny… albo raczej udawał normalnego.

- Nic nie powiesz Christos? - zapytała się Jenny drugiego brata z wyczekującym wzrokiem.

- Nanaph powiedział już wszystko. - odparł tylko starszy brat.

Jenny prychnęła. Nie bardzo chciała kontynuować tę rozmowę. Dlatego też robiąc kilka kroków w tył odwróciła się i machnęła ręką. Postanowiła zostawić ich udając się jakąś boczną uliczką Lofar.

Soren podążył wzrokiem za dziewczyną po czym spojrzał na Erevena i przekrzywił lekko głowę.
-Miłego wieczoru Panowie, poszukam lokum na noc, bo jak widać jest już ciemno- walnął ironicznym tonem- a Christos, mam nadzieję że dobrze się bawiłeś- dodał po czym zniknął w ciemności. Udał się do karczmy po swój oręż po czym ruszył w głąb miasta szukając miejsca do snu.

Erven westchnął, miał oto szkopuł do rozwiązania… odchodzący boczną uliczką szkopuł. Spojrzał na braci, na Castella po czym skinął głową i powiedział - Panowie wybaczą - i ruszył za Jenny.
- Jenny! - za-pół-krzyknął będąc już niedaleko niej.

Bracia natomiast, uznając sprawę za zakończoną, powrócili na pole bitwy, by zobaczyć jak reszta sobie radzi.

Lofar boczne ulice


Jenny zwolniła kroku pozwalając by Erven mógł ją dogonić. Nie odzywała się jednak.

On z kolei po tym jak ją dogonił szedł obok niej, krok w krok, mówiąc nic.

- Gdzie zamierzasz nocować? - zapytała niegłośno dziewczyna.

- Najpewniej wynajmę pokój w mieście, po tym jak zostawię stadko zza murami. - odpowiedział równie niegłośno

Jen się skrzywiła.
- Lepiej to zrób, są obrzydliwe… - urwała na dłuższy moment pozwalając by dźwięki miasta zagłuszały ciszę jaka zapanowała - może tym razem się dołożę, co ty na to?

- Nie głupi pomysł.. zawsze taniej razem - zauważył mężczyzna przemilczając uwagę o jego towarzyszach. Obrzydliwi? Pewnie tak. Użyteczni? Zdecydowanie. - To co? Idziemy zza miasto na chwilę?

- Brama jest chyba odrobinę zblokowana - wzruszyła ramionami - trzeba by przejść pół miasta z nimi na wierzchu. Pamiętaj co mówił barman. Targas ściga nekromantów.

- Ehhh… - westchnął nekromanta, dziewczyna miała punkt - ...jednego nekromantę, ale masz rację.- Obrócił się w kierunku podążającej ich watachy i pstryknął palcami uwalniając je od jego wpływu. Kości złożyły się w czterdzieści nieskładnych stosów.
- Tak lepiej?

- Mniej klekocze - stwierdziła dość lakonicznie. Jednak po jej twarzy przebiegł swego rodzaju uśmiech.
- Śmierć nie jest dla ciebie problemem co?

- To nie jest tak… widzisz, gdybyś odeszła.. byłoby mi smutno. - odpowiedział.

- Umarła. Co wy macie z tym odchodzeniem? Em.. nieważne. Miło mi… chyba - Jenny uniosła ramiona do góry chowając na moment głowę pomiędzy nimi.
- Ja wiem, że się przestraszyłam gdy cię bestia poszarpała.

- Nie myślmy o tym, cieszmy się tym, że żyjemy - odpowiedział z lekkim uśmiechem - To nie była łatwa potyczka, ale ładnie sobie poradziłaś z tą bestią… jak profesjonalistka.

Jenny otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, zamknęła je jednak z pewnym niesmakiem na twarzy.
- Podobasz mi się Erven, ale jakoś nie bardzo mam ochotę na flirt w tym momencie wiesz? Trochę nie bardzo kiedy mały został zamordowany a przy bramie pewnie jeszcze kilka osób oddało swój żywot, wiesz?

- Wybacz, nie chciałem by tak to zabrzmiało… po prostu… nie chce o tym myśleć. Lubiłem chłopaka, miał złote serce chociaż nie byłe jedynym w tym ciele, a brama? To była masakra. Nadal został tam jeden demon, diablo niebezpieczny. - odparł dziewczynie - Myślałem czy nie sprawdzić czy już dali sobie z nim radę. Jakoś nieswojo się czuję kiedy jeszcze dycha.

- Wiem… wybacz nie ułatwiam. Ugh… nie bardzo mam ochotę wracać tam. Szczególnie kiedy bracia tam są. Może zjawię się na moment by wspomóc.. uleczyć… eeech…

- Nie musimy tam wracać jeżeli nie chcesz.. jestem pewny, że straż da sobie radę.

- W ten sposób możemy całą noc tak przedyskutować… dobra faktycznie głupio zostawiać ich tam samych… to może ten, no zahaczmy o tych przyjaciół? - Jenny wskazała za siebie tam gdzie powinny być resztki ogarów. Jej mina była bardzo głupia. Coś pomiędzy zmieszaniem i konsternacją a przepraszającą.

Erven delikatnie się uśmiechnął
- Cóż, mogą się przydać. Chodźmy, im szybciej tam dojdziemy i sprawdzimy co u straży tym szybciej położymy się spać. Co ty na to?

- Po dzisiejszym dniu raczej nie będę miała siły na nic innego… - uśmiechnęła się krzywo - może jeszcze uda nam się w czymś pomóc - powiedziała podążając za mężczyzną.
 
Asderuki jest offline  
Stary 22-04-2014, 18:38   #28
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Przy bramie


Nic wielkiego się nie stało. Sprzątano tylko to co pozostało po trupach i opatrywano rannych. A Chenbo z dość sporym wysiłkiem ciągnęła za sobą ciało pokonanego demona w dwóch częściach.
- Takie jego psia m... w d.... j... Byle byś był coś wart. - Zmierzała zdaje się w stronę kowala.
Rannych było wielu, widać że ostatni przeciwnik upuścił im sporo krwi. Większość rycerzy miała powierzchowne rany i porozcinane zbroje oraz miecze. Raptem kilku straciło coś więcej niż krople krwi w rym głównie palce lub ręce. Zginął jeszcze jeden.
Trzech rycerzy Juto, Agaun oraz Filip rozmawiali o starciu. Reszta się nie wtrącała i zajmowała się tylko tym co potrzeba, a walczący odpoczynkiem i drogą powrotną do koszar.
- Trza będzie naprawić bramę - rzekł kapitan ściągając rozcięty w połowie hełm. (głowę ma całą ;d)
- Lepiej było by się przenieść na górne miasto choć jest ograniczone to teraz krypty będzie można pozajmować.
- Juto. Nikt nie lubi być w zamknięciu. Na razie będę musiał przekazać informacje i tym wydarzeniu. A co do...
- Zwracam mu wolność. Mam już gdzieś kim on jest. Jeżeli ma takie podejście i nic groźnego nie robi to może sobie tam przesiadywać.
- Widzieliście jak załatwił olbrzyma. To jest ktoś kogo trzeba mieć na oku.
- Ech. Wyślę do niego Eri. Jutro. By przekazała waszą decyzje. A co do drugiego demona... - spojrzał za Chenbo.
- Ma niezłe ciało...
- Był twardy - potwierdził Agaun
- JA nie o tym Generale. - Uśmiech - Nie rozumiem, dlaczego Oni nie chcą się do nas przyłączyć...

Jenny oglądała pobojowisko nie szukając wzrokiem nikogo konkretnego. Widać się spóźnili. Nie tylko oni. Spojrzała na Ervena i jego nowych pupili. Nie mieli za dużo do roboty tutaj. Można było się zainteresować tym o czym rozmawiali generał z resztą. To też poczyniła.

- Ich wola. Nie nam o tym decydować. Sami musimy wykreować takich wojowników. Nie podoba mi się to że tylko straż dba o ochronę tego ośrodka. To trzeba zmienić jak najszybciej. Jutro na mocy swego stanowiska nadam nowy obowiązek. - Powiedział kończąc pewien tok myślowy. Mówił na tyle głośno by każdy go usłyszał.
- A co teraz Generale?
- Wracam na zamek. Gdy wszystko zostanie już uprzątnięte zostań tu na straży. Wystawcie przy bramie jeden oddział, Filipie. Dobrej nocy panowie. Dobrej nocy wszystkim. - Generał odszedł swoim dumnym krokiem. Wszyscy spoglądali za nim z szacunkiem.
- Na dziś to już całe szczęście wszystko. -Odetchnął kapitan straży.
- Ale póki istnieje brama nic nie jest trwałe. Biorę dzisiejszą wartę. Odpocznijcie ty i twoi ludzie. - Powiedział odmaszerowując.

- Przepraszam… - Jenny podeszłą bliżej rozmawiających - jeśli dobrze usłyszałam to z powodu bramy takie przypadki zdarzają się częściej?

- Owszem - odparł kapitan. - Raczej nie tka widowiskowe, ale wcześniej demony nie pojawiały się w całym królestwie a jedynie kryptach i pradawnych świątyniach. Jednak od czasu pojawienia się bramy wiele się zmieniło. Mapy co jakiś czas przestają odwzorowywać teren. Pojawiają się nowe stworzenia i i ruiny. Ba ruiny nawet same zmieniają swoje miejsce. Całe szczęście miasta ich nie zmieniają.
Eri również dołączył do rozmawiających.
- Wybaczcie ale usłyszałam, że mówicie o kimś, kto mógłby pracować dla straży… o kogo chodzi?

- O mistrzach miecza. Pewien rodzaj listy? Najprościej ujmując to 10 najlepszych szermierzy w tym świecie. Rywalizują i walczą między sobą by wiedzieć kto jest najsilniejszym. Jak do tej pory poza pierwszą trójką reszta listy wciąż się zmienia. Są niezwykle silni jak mogliście zobaczyć.

- Aha… - Jenny popatrzyła na Ervena zastanawiając się czy mają tu jeszcze coś do roboty.

Erven przeczesał dłonią włosy. Westchnął i raz jeszcze pstryknął palcamy. Prawie wszystkie przyzwane do nie-życia demoniczne ogary oprócz dwóch rozsypały się w zjawiskowe kupki zdawałoby się zakurzonych kości.
- Wygląda na to że nic tu po nas. - Powiedział, dwa szkielety ogarów po jego bokach. - Pora się kłaść, to był zacny dzień i wieczór.

Jenny zgodziła się kiwnięciem głowy.

Bracia podeszli do pobojowiska, rozglądając się po okolicy. Szkoda, że już nie załapali się na walkę z demonem. Po drodze Christos zakrył swym ochraniaczem lewe oko, a twarz nieco oczyścił z krwi. Gubernator tymczasem podszedł do Juto:
- Kim właściwie był ten cały Maruder? Jak pojmaliście kogoś o takiej sile? - Christos tymczasem rozejrzał się za Xoną i Eri.

Czarodziejka pomagała opatrywać rannych zgodnie i instrukcjami alchemiczki. Natomiast Eri dołączał do rozmowy z Filipem i Jenny.
- Cóż to raczej mało ekscytująca opowieść. - Wszedł bo karczmy. - Jeden sok z irydem. - Zakrzyknął do barmana i zasiadł w pierwszym wolnym stoliku. - Po upadku zostaliśmy tu przydzieleni jako siły wsparcia i porządkowe. Tutejsza siłą ucierpiała w wyniku przewrotu. Wtedy też usłyszałem o członku Uverworldu który przesiaduje całe dnie przy bramie. No jeogo opinie również wskazywała pewien wypadek z przeszłości gdy rozwalił jedną ścianę muru miejskiego. Phi. Eri twierdzi że się upił, potknął i o nią oparł. Też głupota. W każdym razie nie w tamtym czasie tu neibyło. Przybyliśmy więc. Dziękuję - Odebrał trunek od Rose i upił łyk. Przez chwilę nic nie mówił a w jego oczach zalśniły iskierki. - Uch. Dobre. Na czym to ja... a tak. Przybyliśmy tu i od razu zaczęliśmy od porządków. Był wtedy w okolicy miasta co się rzadko zdarza. Wziąłem swój oddział z zamiarem jego pojmania. Uwierzysz... nawet na nas nie zareagował. Pojmanei też nie było jakeiś ekstawaganckei zagroziliśmy mu śmeircią, więzieniem. Nic to nie dało. Stwierdził że jak tam biedzie mógł spokojnie spać to idzie z nami. Dostał co prawda w ryj od Agauna gdy się spotkali i zgodził się na jego warunki. Przez prawie 3 miesiące siedział w lochu aż do dziś...

- A teraz po prostu odszedł. Dziwny człowiek… - odparł - Za chwilę wrócę. -
Wyszedłszy z karczmy, podszedł do kociej łuczniczki:
- Wybacz, że męczę Cię tuż po walce, Eri, ale mam do Ciebie małą prośbę… w Kryptach napotkaliśmy pewne bardzo interesujące stworzenie… zechciałabyś się mu przyjrzeć? Bardzo ciekawi mnie, czy był to odosobniony przypadek, czy takie istoty także stanowią tutejszą… faunę. -
Cztery “jaszczury pociągowe” dotychczas schowane w jakiejś bocznej uliczce, ukazały się nieopodal dwójki, wraz z skórą i głową bestii.

- Nyu~ Nie widziałam jeszcze czegoś takeigo~nya. Kocie szpony, kilka par oczu, twarda skóra~nyu. Rodzina kotowatych, na nie tutejszy choć...~nyy. Jak powiedział kapitan... ten świat się zmei~nya.
- To zamienia w kamień. - stwierdził kapitan.
- Nyu... Chimeryzm~nyan? To będzie duży problem~rrr. Mogę kieł~nyy?- Zapytała wojownika.

- Jasne. - odpowiedział tylko Gubernator, wzrok kierując na Christosa, by chwilę później pożegnać się z Eri, i wrócić do karczmy.

Usłyszał jeszcze za sobą.
- Nazwijmy to Himerą~nya. Tak na przyszłosć~nyu
.
- Wybacz, że Cię męczę, Juto… - powiedział, podchodząc do wojownika - Ale czy mógłbyś wskazać mi dom, w którym doszło do tego morderstwa? Zależy my, żeby jeszcze dziś się temu przyjrzeć… -

- Za mało ci wrażeń co? - Zapytał przekrzywiając głowę. - Ech. Z resztą... idź w stronę strażnicy ale skręć w ulicę na przeciwko niej. Drzwi tego domu oznaczono czerwonym krzyżem. Nie pamiętam czy był po lewej czy prawej. Ale z pewnością tam są...

Podziękowawszy za informację, Gubernator wyruszył w wskazanym kierunku… może jego oczy będą w stanie dostrzec coś, co umknęło straży.

Po kilkunastu minutach dotarł na miejsce. Wszystko zostało pozostawione w stanie jaki znaleziono. Jedynie ciała uprzątnięto. Zdawało się że oczy coś dostrzegają jednak gdy tylko próbował się skupić nic nie wiedział.
Choćby próbował wiele razy nic nie był w stanie dostrzec. I nic nie wskazywało na kłamstwo straży. Opis jaki podali był dokładny.

- Interesujące… no cóż, mam czas. - mężczyzna usiadł na podłodze po turecku i począł się intensywnie przyglądać. Sekundy zmieniały się w minuty, a te w godziny…
Starszy brat tymczasem, zagadał do Xony, która skończyła już pomagać przy rannych. Z resztą podobnie jak Marika. Tyle że w przeciwieństwie do alchemiczki nie udała się w pośpiechu do karczmy.

- Świetnie radzisz sobie w walce… - zaczął, zmieniając zaraz potem temat - Wybacz, że męczę Cię tuż po zakończeniu walki, ale to nie daje mi spokoju. Mam do Ciebie prośbę… byłabyś w stanie nauczyć mnie choć części zdolności, które posiadasz? Magia w tym świecie wydaje się wspaniała, chciałbym również ją pojąć, nauczyć się z niej korzystać… -

- Nie jest to proste...- powiedziała niepewnie.- Teoretycznie każdy mógł by się podstaw nauczyć jednak trzeba mieć pewne predyspozycje by osiągnąć coś więcej... Oczywiście wpierw musieli byśmy sprawdzić twój potencjał i inne uwarunkowania by choć przystąpić do pierwszego poznania. - Popatrzyła na niego - Nie wiem niestety jak ot jest z przybyszami...

- Warto jednak spróbować… taka zdolność może ocalić życie i zdrowie… -

- Cóż możemy spróbować... nie jestem w tym najlepsza moja specjalizacja to telekineza...
Dotknęła jego piersi i chwilę jego aura zmniejszała się i rozszerzała. Serce bilo nie regularnie ale nie miało to żadnego wpływu na jego funkcjonowanie.
- Coś jest... źródło choć niewielkie i szczątkowa sieć... Niestety nie wiem czy to coś uciągnei zwykły strumień. Chyba nie do tego jest przeznaczone...Hmm... a pobódźmy to. - Zła mina i przeszywający ból przeszedł całe ciało. - Oh! Przepraszam. Ale podziałało.
Ciało zaczęło drętwieć. Dziwny paraliż ale w pewien sposób bardzo nostalgiczny.

- C-ciekawe… - stwierdził pomarańczowłosy, patrząc się swym jednym okiem na prawą dłoń. Wyczekiwał tego co stanie się za chwilę, wraz z Antim, stojącym kilka kroków dalej.

- A ty co chłopcze?

- Ależ nic, p-proszę Pani - odpowiedział nieco przestraszony maluch. Christos natomiast spytał
- Hm… co dalej? –

- Możemy spróbować inkantacji... hmm dajmy na to światło. Prosta i jedna z wielu “Lumina”- Wypowiedział słowo i w dłoni ukazało się małe światełko. - Teraz twoja kolej.
Wojownik wypowiedział słowo jednak nie podziałało. Jego ciało przeszył potężny dreszcz bólu. Tak jakby dłoń w której chciał wykonać czar chciała się oderwać i uciec.
- Yhm. - Westchniecie zawodu - Bycie przybyszem chyba blokuje ci tą drogę...

Obserwujący scenę Anti również spróbował, z nadzieją, że może mu się uda - w końcu on nie był przybyszem.|
Christos, trzymający się za bolącą jeszcze rękę, stwierdził tylko
- Trzeba więc spróbować innych… któraś na pewno się nada - starał się nie okazywać bólu, jednak nie wychodziło mu to najlepiej.

-Myślę że to nie kwestia czaru. Raczej natury twojego świata. Może to co masz w sobie działa inaczej. Nie wiem w każdym razie jest pobudzone może sam coś z tym zdziałasz.
Wtedy też ich rozmowę rozświetliły małe iskierki. Delikatne słabiutkie wydobywające się z rąk chłopca.
- Oh. Maluchu. Nie rób nam takich niespodzianek. - Odparła jakby się tego spodziewała - Cóż na tą chwilę na więcej cię nie stać ale to już dobry znak. Jednak nie przesadzaj. Wypalanie magii to bardzo nieprzyjemny zabieg.

Anti jak na komendę przygasił światełko.
- Kiedyś zostanę potężnym czarodziejem! - zakrzyknął podekscytowany.
Christos tymczasem próbował jakoś skoncentrować się na tym, co pobudziła Xona.

Wysunął rękę w kierunku bramy tak by nic innego nie było w zasięgu. Obrała za cel jeden z kamieni na bruku.
Nic żadnego efektu. Czy to próbował coś przesłać do ręki czy też napiąć mięśnie.
- Hmm. Telekineza jest dużo trudniejsza... wymaga ona skupienia, wyobraźni przestrzennej i odczucia odległości. - wskazała palcem jego brzuch - Tu jest źródło. Biegnie dość spieranie ale ostatecznie rozgałęzia się na palcach. Nie widziałam czegoś takiego.
Ponownie wskazała na pępek i poruszał delikatnie dłonią po ścieżce zapewne sieci. Coś narastało w ciele wojownika i chłopiec tez to czół choć może nie w ten sam sposób. powolne palecie ogień wędrujący po ciele. A gdy tylko jej palec wskazała na dłoń nastąpił wystrzał. Trafiony kamień odleciał parę metrów i Chistos odleciał parę metrów w przeciwnym kierunku. Wstrząs wybił bark.
- Ups. - Wysyczała czarodziejka - Ale widać że działa... - Dodała niepewnie. Zastanawiała się czy przeprosić czy poszczycić się wiedzą i dumą. Popatrzyła na chłopca a ten natychmiast chował swoje dłonie za plecy.

Pomarańczowłosy w milczeniu chwycił się za bark. Już drugi raz musiał sobie nastawiać bark, co udało się bez większych kłopotów. Szczęście, że zdolności regeneracyjne Christosa są tak dobre.
Anti podobnie próbował. Xona zaczęła mu coś tłumaczyć.

- W przypadku niego - Wskazała na Christosa - Magię trzeba przesyłać z środka, źródła do ośrodka kierującego. Natomiast nasza magia skupia się na osadzaniu energi na ośrodku. Więc chłopce twoja magia tym się różni że musisz skupiać energię na dłoni a nie jak On przesyłać ja do dłoni. Ostatecznie Telekineza jak i impuls polegają na tym samym. Impuls jest łatwiejszy bo... to zwykłe wypuszczenie energii w telekinezie trzeba nawiązać więc miedzy obieranym celem o ośrodkiem kierującym. To by było wszytko. Na razie nie będziesz w stanie wiele osiągnąć ale może kiedyś. A teraz się trzymaj i pilnuj opiekuna.

Pomarańczowłosy zupełnie jednak nie słuchał rad skierowanych do chłopca - słowa dziewczyny rozmazywały się, mężczyzna, w swej koncentracji, przestał je rozróżniać…
Chwilę potem Xona zostawiła “chłopców” samych sobie, a Ci poświęcili resztę nocy na trening.

***


- Mam tylko pewną teorię… najpierw coś sprawdzę dobrze? - zapytał Jen z niewielkim uśmiechem po czym unosząc dłonie ku górze zaczął coś intonować w obcym języku mocno niezrozumiałym dla postronnych. Chwilę później pozostałe ciała piekielnych ogarów zaczęły się poruszać ich koście odłączać się od ciała rwąc mięso i kość by zrobić kilka kroków w bok i rozsypać się jak ich poprzednicy. Erven zamknął oczy i i biorąc głęboki oddech zaczął intonować podobnie, lecz na inną melodię, bardziej syczącą. Po pierwszej próbie nic się nie stało. Wykonał parę gestów rękoma i kontynuując inkantacje kości się poruszyły i nic poza tym. Za trzecim razem kości zaczęły się nieznacznie unosić nad ziemią i formować w kształt karocy zaprzężonej w osiem piekielnych ogarów, szare nici półprzeźroczystej energii zamiast lejców, cugli i pełnego oprzyrządzenia. Kropla potu spłynęła po jego skroni. Był zmęczony.

Karoca jeszcze chwilę trzaskała i odrobinę się rozsypywała. Kilka kolejnych gestów kilka dodatkowych nici i było po sprawie. Kapitan spoglądał z ukosa na maga. Nie był zadowolony jednak nic nie mówił.

Erven był zadowolony, ciężki projekt okazał się być sukcesem, może nie takim jaki by chciał, ale był nie najgorszy efekt. Spojrzał na kapitana straży, jego opinia była mu obojętna, mimo wszystko był szczęśliwy. Zapytał.
- Kapitanie? Potrzebujecie może balistę, albo katapultę?

Chwila zastanowienia.
- A z drewna dało by rade? - zapytał ni to kąśliwie ni to ochoczo.

Erven spojrzał na niego ogłupiały by po chwili się roześmiać.
- Pewnie dałoby radę, ale po co ma się dobra kość marnować? - zapytał retorycznie po czym uniósł ręce w nabożnym geście intonując. Wszystkie pozostałe kości które jeszcze były zamknięte w poległych ciałach zaczęły wychodzić z nich i łączyć z tymi których nie wykorzystał do tworzenia karety. Kropla potu powędrowała po skroni w dół policzkiem i chwile później kości zaczęły się wyginać i łączyć eterycznym klejem, gwoździem i nicią. Cięciwa powstałej balisty była zrobiona z jadowicie zielonej energii ektoplazmatycznej.
Jedyne co pozostało na polu niedawnej bitwy były po rozszarpywane zwłoki bez kości idealne na kompost, oraz balista i karoca.

Jenny stała przyglądając się poczynaniom Ervena. Jej mina była pełna obrzydzenia i niedowierzania. Pół otwarte usta nie zdobiły dodatkowo skrzywionej twarzy dziewczyny.
- Erven… zostaw to i chodź już… - powiedziała w końcu odwracając się. Jak można robić coś takiego ze zwłokami..? To było nie do pojęcia dla dziewczyny.

- Przetestujcie balistę, po rachunek przyjdę jutro z rana- nekromanta powiedział z uśmiechem do kapitana straży po czym ruszył za Jenny, dwa ogary które mu towarzyszyły wskoczyły do wnętrza karocy warując.
- Jen? Nie wyglądasz dobrze, wszystko w porządku, dobrze się czujesz? - zapytał dziewczynę.

- To jest… niewłaściwe co robisz ze zwłokami. Jak może ci to tak łatwo przychodzić? - zapytała oskarżającym tonem dziewczyna.

- Dusza już dawno opuściła ciało, skorupę materialnego świata. Poza tym, to były demony, istoty które nie pałają żadną miłością do śmiertelników. Zrobiłem to co zdawało się logiczne. Jeżeli mogę się nam przydać dlaczego nie wykorzystać ich? To jak z wegetarianami. Czy jedzenie mięsa jest właściwe, czy nie? - odpowiedział jej.

- Nie wiem o co ci chodzi z tymi wegetarianami. Nie podoba mi się to po prostu. Ludzkie czy nie, po prostu nie podoba mi się - odpowiedziała idąc ulicą.

- Wybacz, jeżeli cię uraziłem. Kapitan straży zdawał się być zadowolony z nowej balisty. - odpowiedział idąc krok w krok z dziewczyną.

- Zdawał się ogólnie nieprzyjaźnie nastawiony do tego co robisz… jak mogłeś tego nie zauważyć?

- Wiesz, nie jestem idealny. Za to jestem bardzo zmęczony. Chyba wyszedłem z formy. - po czym postanowił zmienić temat - Jak twoje gardło?

- Dobrze - odpowiedziała po dłuższej chwili - to gdzie jest koleś u którego można by wynająć mieszkanie?

- Zaraz po drodze, tu za zakrętem i parę stopni w górę. - odpowiedział dziewczynie.
 
Asderuki jest offline  
Stary 23-04-2014, 10:30   #29
 
mlecyk's Avatar
 
Reputacja: 1 mlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłość

Było już bardzo późno. O tej porze mieszkańcy pustynnego miasta udawali sie do domu, by uniknąć spotkania z tymi, których nazywali “Panami” i “Tymi, którzy kroczą nocą”. Dlatego w świątyni pozostał już tylko Anubis obserwujący ołtarz z pierwszej ławki, oraz kapłan siedzący tuż obok niego.

Ten początkowo był lekko zaniepokojony obecnością szakalogłowego, dwa razy przypominał mu o później porze i niebezpieczeństwie chodzenia ulicą w nocy. W końcu jednak, widząc spokój i zamyślenie obcego uspokoił się, a nawet dał się skusić i usiadł obok Egipcjanina. Siedzieli tak już dłuższą chwilę nie przerywając idealnej ciszy jaką zapewniały grube ściany świątyni.
- Czas Boga. - zagrzmiał głos Anubisa - Co kryje się za tą nazwą?

- Zstąpienie boga na ziemię. Pojawienie się jego postaci nad miastem. Strach przed jego mocą ale i dowód jego łaski. Zurwan jest bogiem czasu, wężem oplatającym pustynię. Przemierza ją wiecznie. Podobnie zresztą jak Huangdi pan bezkresu, wieczny wędrowiec.

- Czy to dla was szczęśliwy czas?

- Wszyscy radują się bo dane jest im wtedy ujrzeć boskie oblicze. Zawsze zwiastuje on dobrobyt i wzrost bogactwa. Więc i kupcy mają się z czego cieszyć. Składają mu dary w postaci drogocennych kamieni, minerałów i przypraw. Wszystkiego co pochodzi z ziemi i ziemia zrodziła.
Wzrok Anubisa zaczął błądzić po okazałym wnętrzu, miejscu kultu, spoczął w końcu na towarzyszącym mu człowieku. Jego spojrzenie nie było takie jak zwykle - surowe, gniewne. Tym razem była w nim pokora i głębokie natchnienie.

- Proszę - powiedział bez najmniejszego zawahania - Naucz mnie modlić się do Waszego Boga, kapłanie.

- Większość ludzi zwyczajnie wierzy. Modłów nasłuchuje lecz samemu w ciszy pozostając. Mój mentor powrócił już do ziemi, lecz zgodnie z jego naukami podążam. Je właśnie ci przekażę, bo według nich postępuje. Mawiał tedy: “Schyl swą głowę na znak łaski. Oczy swe zamknij. Oczyść umysł, choć na chwilę o sprawach przyziemnych zapomnij. Następnie umysł otwórz i wiedzę chłoń. Rozum co cię otacza.” - Tak też oboje postąpili.
Zapadła cisza.

Nigdy wcześniej tego nie robił, zawsze był po tej drugiej stronie, po stronie do której się modlono. Teraz jednak zasady się zmieniły, był obcy w obcym świecie, który ma własnych Bogów. Dziś niemal stanął z jednym z nich twarzą w twarz. Nie chciał by uznano go za intruza, chciał pokazać, że respektuje tutejsze obowiązki. Czuł się w obowiązku by oddać tutejszemu Bogu cześć na jaką zasługuje - bo tak należy uczynić.
Dlatego z pełnym szacunkiem pochylił głowę, na znak łaski. Zamknął oczy przyciskając dłoń do piersi gdzie znajdowało się jego niebijące serce. Oczyścił umysł ze wszystkich myśli, przez chwilę zapomniał nawet o kluczach i o celu swojej podroży w głąb pustyni. Gdy nie zostało już nic pomyślał o mieście i o jego mieszkańcach, o historii i wiedzy jaką niesie ze sobą to miejsce i na prawdę chciał to zrozumieć.
“Ja, Anpu, upadły pomiędzy żywych, jako jeden z nich modlę się do Ciebie Zurwanie.”

Wnet jego ciało przeszyły dreszcze. Czół i widział wszystko co się dzieje w mieście. Widział ruch w uliczkach, piasek podążający po dachach, oraz spostrzegł ją... dziewczę z kluczem. Widział jak przemierza targ oraz jak zagląda do budynku z napisem Kantor. A wszystko to działo się w jego głowie. Część jego boskiej mocy przebudziła się. Może nie był to trwały efekt jednak przez chwilę czół swą dawną potęgę. Jego oczom ukazała się twarz Zurwana, twarz bez wyrazu. Widział coś czerwonego opadające na ziemię. Czyjąś nogę o nienaturalnej wielkości i wyglądzie. Jego umysł podążał przez pustynię aż dotarł piaskowych gór. Kanionu. A później zaczął przemierzać ziemię aż dotarł do ciemności. Usłyszał chrapliwy głos z pomrukami warczenia.
“Czekam na ciebie~rrr”

Oczy otwarły się. I wtedy umysł powrócił do ciała Anubisa.

Czuł na sobie przenikliwe spojrzenie kapłana, nie zwrócił jednak na nie uwagi. Patrząc nieruchomo przed siebie poprosił kapłana o możliwość pozostania w środku przesz resztę nocy i podziękował mu za nauki.
Godziny mijały wyjątkowo powoli. Zaproszenie, które usłyszał w wizji wzbudziło w Anubisie niecierpliwość. Klepsydra, która mierzyła czas swoim normalnym odwiecznym tempem, pękła, a piasek zaczął rozsypywać się grubym ostrym strumieniem. Wciąż było tyle do zrobienia.
Czy tą wizję zesłał na niego tutejszy Bóg Czasu? Czy to może przez niego Egipcjanin miał wrażenie, że czas ucieka mu między palcami?
A może…Właśnie dotarło do niego, że choć czuje głód, który męczy go od kiedy znalazł się w tym świecie, to nie ma problemu już z jego opanowaniem. Stał się dla niego czymś naturalnym, pokusą, lecz już nie przymusem.. Może wizja jest po prostu znakiem wracających sił. Może nawet jednym i drugim.

***

O świcie, jak co dzień, staruszek uchylił drzwi kantoru by wpuścić trochę świeżego nocnego powietrza nim pojawią się pierwsi klienci. Za drzwiami jednak już ktoś stał. Zobaczył wysoką na dwa metry, niemal nagą postać z wyjątkowo długą, owiniętą turbanem, głową. W pierwszej chwili wystraszył się, był pewien, że patrzy na dziwnie umieszczoną nieruchomą statuę, dopóki ta nie drgnęła i nie podeszła do niego.
- Witaj starcze. - usłyszał twardy acz uprzejmy znajomy głos. - Możemy porozmawiać w środku?

- Zapraszam. - Otworzył szerzej drzwi i ukłonił się wskazując ręką wnętrze. - Interesy jak mniemam?

- To zależy… - mruknął i podszedł do lady. Poczekał aż starzec zajmie swoje miejsce po drugiej stronie i nim zdążył zapytać coś więcej, Anubis wyciągnął przed siebie rękę. Z pomiędzy palców posypał się piasek tworząc cienką warstwę na ciemnym blacie. Egipcjanin palcem nakreślił koło, dodał kilka szczegółów, choć kształt nie należał do najlepszych nie dało się go z niczym pomylić, był to kształt skarabeusza.
Czujne spojrzenie czekało na reakcję starca.

- Hmm. Ty pewnie jesteś ten nowy. Wspomniano o tobie. Ale gdy mówili że jesteś malutki uznałem to za prawdę, nie sarkazm... Więc czego ci trzeba. Plany pałacu, broń, zlecenia ? Wśród skarabeuszy wszystko da się załatwić. - mrugnięcie.

Interesujące.
- Plan to za dużo. Ale potrzebuję informacji jak dostać się na Pałac niezauważony. Nie pogardzę też zleceniem, ale najważniejsze… Wiszę komuś przysługę, kobiecie, niskiej i dosyć chudej, chyba zawsze ma przy sobie czerwony szal. Jak mogę z nią porozmawiać?
- Ach. Aje. Dobrze się składa, jest właśnie w ogrodach pałacowych. Zbiera Harin. To z niego wytwarzany jest Skarabeusz-goi. Silny narkotyk. Wciąż nie możemy zrozumieć w jakim celu powstał i kto go rozprowadza. By dostać się na teren pałacowy. Musisz wpierw wejść do domu przy jego murach. Tamtejszy Melik ma tajne przejście. Poruszanie się po terenie pałacowym nie sprawi ci problemu. Dużo tam zbędnych zakamarków. Jednak do pałacu wejść trudniej. Mamy przejścia lecz samo poruszanie się wewnątrz to już mistrzowski wyczyn. Może i dałbyś radę coś ciekawego uzyskać swoja piaskową magią, ale nie próbuj. Nie chcemy zbędnych śladów.

- To zrozumiałe… - mruknął jednocześnie zmazując kształt w piasku. - Jak zwiecie tego Melika?

- Mahed syn Alima. Prosty z niego człowieczyna i w sumie obojętne mu czym my się zajmujemy. Zadowolony jedno jak mu płacimy.

Anubis opuściwszy kantor zatrzymał się na chwilę na środku wciąż pustej ulicy. Chodź ludzie zdawali się akceptować mieszkających tu Panów i ich zasady to wciąż znał zbyt mało szczegółów by jednoznacznie stwierdzić, że to skarabeusze są “tymi złymi”. Dlatego zabicie starca było niedopuszczalne. Z drugiej strony w końcu ktoś zada sobie pytanie, jeśli ten wysoki mężczyzna to nie “ten nowy”, to kim był? Anubis postanowił zlekceważyć to niebezpieczeństwo
W ostateczności zaczną go szukać, najważniejsze by do tej chwili miał klucz w swoich rękach. Zna też drogę do pałacu, którą posługuje się opozycja wampirów. Później trzeba będzie postanowić czy przekazać tą informację.
Tymczasem ruszył w kierunku murów pałacu. O tej porze wąskie uliczki złotego miasta wciąż były puste. Za parę godzin znów zapełnią się i zatłoczą od mieszkańców, którzy ukryją swoją obecnością wyjątkową różnorodność barw i kształtów. W bogatszych dzielnicach każdy dom był osobną budowlą. Mieszkańcy starali się by ich dobytek wyróżniał się i wyglądał inaczej niż te sąsiadów. Stąd mnogość kształtów, ozdobień, malunków i udziwnień.

Gdzieniegdzie pojawiali się mieszkańcy korzystający z ciszy zapewnianej przez wczesną porę. Najwięcej ludzi Anubis spotkał na targowisku gdzie w handlu nie przeszkadzało to, że kupcy jeszcze nie rozłożyli straganów. Wiele twarzy spoglądało w kierunku górującego nad nimi mężczyzny z zabandażowaną twarzą (pyskiem).

Tuż przed zbliżeniem się do terenu pałacu Anubis poczuł znajomą woń wody i nagrzewającego się porannym słońcem piasku. Być może tylko mu się zdawało, ale poczuł również woń kobiety, której szuka, a także ciepłe uczucie w dłoni, zupełnie jakby już trzymał klucz od krypty.

Uczucie to wzmogło się gdy okrążył zielone tereny wokół pałacu i stanął przed drzwiami wspomnianego melika. Zapukał do drzwi oczekując odpowiedzi.

Drzwi z delikatnm skrzypieniem odsunęły się. Wewnątrz stał starszy jegomość, ewidentnie tutejszy.

Ukłonił się delikatnie, rozglądnął czy w pobliżu drzwi nie ma nikogo kto miałby ich usłyszeć.
- Muszę porozmawiać z Aje. Pokaż mi drogę, proszę.
Jednocześnie złapał się za szyję dotykajac amuletu, sprawdzając czy coś się zmienia w jego zachowaniu.

Amulet delikatnie drgał. Tak zbliżał się do celu. Gospodarz wpuścił go do srodka i upewnił sie że jest sam. Później zamknął za nim drzwi i wziął się za odsuwanie szafy, oczywiscie nie bez pomocy. Za szafą znajdowały się schody prowadzące do jakeigos podziemnego przejścia. Później był korytarz i na końcu drabina. Prowadziła ku górze. Wylot tunelu skrywały krzaki i bardzo nieprzyjemny zapach. Oczywiste. Gdyby pachniało inaczej straż by od razu odkryła to przejście. Na górze rozciągał się pałacowy ogród. Zapach pochodził jak się okazywało od bardzo pięknych kwiatów. Pytanie dlaczego tak wonne kwiaty znalazły się w takim miejscu? O tej porze w ogrodzie nie było nikogo. Nikogo poza jednym dziewczeciem w altanie. Altanie przy, fontannie. Jakieś parę set metrów od tajnego przejścia.

Dziwny impuls przeszył ciało Anubisa gdy zobaczył znajomą postać. Poczuł jak piasek w klepsydrze czasu zaczął zwalniać i ponownie niemal przestał się przesypywać. Ogarnął go wielki spokój i pewność siebie. O to niemal widział swój cel.
Wiele scenariuszy przebiegło mu przez myśl. Jeśli kobieta się go wystraszy i ucieknie z łatwością ją dogoni i pochwyci. Gdy uzna za wroga i zaatakuje, Anubis odpowie tym samym i zmiażdży niewiastę. Ale co może zrobić jeśli kobieta nie zareaguje na jego obecność ani strachem, ani wrogością?
Poprawiając okrycie głowy (pyska) rozglądnął się po barwnych alejach pełnych wonnych kwiatów o dużych kielichach, na którym to zatrzymał wzrok. Podejrzewał, że jest to roślina, o którą toczy się cały „spór”, to z niej wyrabia się narkotyk o wdzięcznej nazwie „skarabeusz” i która karmi krwią Panów.
Delikatnym ruchem zerwał kwiat z jednej z roślin i ruszył w kierunku altany. Z każdym krokiem Egipcjanina płatki zmieniały kształt, wydłużały się i uszczelniały formując piękny kielich, który po chwili napełniła woda z fontanny. Pewny siebie ruszył w kierunku Aje uważnie obserwując jej zachowanie. Zatrzymał się tuż przy niej i pochylił nisko wyciągając przed siebie kwiat napełniony krystalicznie czystą wodą, której powierzchnia zadrgała na dźwięk basowego głosu Anubisa, być może przepełnionego mocą.
- Kielich skromniejszy niż twa uroda, Pani Aje. – skłamał po mistrzowsku. - Mam jednak nadzieję, że zdoła ugasić Twoje pragnienie.

- Oh. Nie spodziewałam się kogoś jeszcze w takim miejscu. Dziękuję. - Przyjęła kwiat wypełniony wodą. - Nie omieszkam spróbować. - Wypiła powoli zawartość kwiatowego kielicha. - Zapewne przybyłeś pomóc mi w poszukiwaniach. Dobrze bo jak na razie niezbyt wiele uzyskaliśmy. Nie wiemy z czego robią to co robią, ani jak się dostać do plantacji ich “Życia”. Ech. Wprowadzono cię już w szczegóły jak mniemam?

- Jestem zaskoczony tym jak pięknie jest tu, w pałacu. - zbył pytanie kobiety. - Muszą potrzebować wielu ogrodników, ludzi, którzy utrzymują ogród w tym stanie… Dość niezwykłe, nie uważasz? Czy spodziewałaś się ujrzeć tu taki widok?

- Hmm. Nie przeczę. Jest tu dość niezwykle. Jak na istoty nocy postarali się za chować takt. Za dnia pracują tu ludzie choć nie co dzień na nasze szczęście.- Odparła bez strachu - A ty jesteś?

- Staruszek w kantorze nazwał mnie “nowym”, możesz tak do mnie mówić. - odpowiedział mierząc kobietę wzrokiem - …. Czego dokładnie szukamy, Aje?

- Hmm. Sama nie wiem. Czegoś z czego można by stworzyć substancję narkotyczną. Jak na razie nic nie znalazłam w tym ogrodzie wiec ciężko mi powiedzieć czego dokładnie szukam.
Anubis zaczął się zastanawiać czy narkotyk wyrabia się z roślin rosnących w ogrodzie. Na razie jednak musiał grać na zwłokę.

- Być może będę w stanie pomóc. - powiedział powoli i ostrożnie. - Nauczyłem się już, że wszystko jest ze sobą powiązane. To jak tu trafiłem, to czego szukam(y), nasze PIERWSZE spotkanie i tatuaż, który nosisz na ciele. Mogę spróbować użyć mojej magii by wskazać nam drogę. Anubis przykucnął i dotknął ziemi po czym podniósł gwałtownie rękę i kilka razy zacisnął i rozluźnił pięść rozglądając się jednocześnie jak gdyby coś szukał.
- Masz może przypadkiem przy sobie posążek lub figurkę przedstawiającą świętego żuka? – zapytał wyciągając przed siebie otwartą dłoń. Widząc jej zdziwioną minę powtórzył wesoło. – Wszystko jest ze sobą powiązane moja droga. – Przekaż mi ją, proszę.

Wyciągnęła nefrytowy posążek i pokazała go.

- Skąd o nim wiesz? Kupiłam go nie dawno by mieć element zastępczy do blokowania okna. Gdy się włamuje do pałacu zwykle to okno się zatrzaskuje. - wytłumaczyła.

Czas niemal zatrzmał się dla Anubisa gdy sięgnął po to za czym przemierzył całą pustynię. Wrażenie, które go przeszyło gdy dotknął klucza zdusiło rosnący w nim gniew spowodowany obrazem okna, które raz po raz zatrzaskuje się na świętym dla niego przedmiocie. Amulet szalał przez chwilę, tak jak jego martwe serce, lecz wszystko ustało gdy jego palcem spoczęły na szorstkiej powierzchni skarabeusza.
Przyjąwszy go od kobiety zacisnął swoją stalową pięść i obiecał sobie, że otworzy ją dopiero gdy znajdzie się zupełnie sam, gdzieś w pełni bezpiecznym miejscu.
- Dziękuje. - wycedził starając się rozluźnić i zachowywać możliwie normalnie. Kłamstwo było mocno nie w jego stylu. Być może jednak z tej podróży wyniesie coś więcej niż tylko upragnioną rozmowę - lekcję i większą moc, naukę, że są inne sposoby niż te powtarzane od tysiącleci. Ten świat i jego niepełnosprawność domagały się użycia innych sposobów. Czas nauki dopiero się rozpoczął.
Wstał z ziemi i podszedł do roślin oglądając je, dotykając i wąchając, grając na zwłokę.
- Tak jak już powiedziałem, wszystko jest ze sobą powiązane… Jak w ogóle wampiry się znalazły tutaj, na pustyni? - zapytał jak gdyby nigdy nic wciąż oglądając rośliny.

- Hmm. Wydaje sie jakoby od dawna ją zamieszkiwały. Co więcej to jest drugie miasto na pustyni. Pierwsze i zarazem największe jest na jej krańcu daleko na północy. Możliwe że z stamtąd zawędrowały i odnajdując tutaj dogodne miejsce osiedliły się. Mgliste wzniesienie, bo tak też nazywa się obszar na którym znajduje się miasto. Chyba że chodziło ci o tą bajkową przypowieść? - Zapytała doglądając swojego wcześniejszego zajęcia jakim była mapa i rozsypane na niej składniki.

- Przypowieść? Jaką? - zapytał podchodząc do kobiety, jeszcze mocniej ściskając klucz.

- “ ... i Pan przybył na pustynię. I spotkał tam wędrowca siedzącego na wydmie.
Kim że jesteś człowiecze? zapytał Pan.
Jestem ci ja wędrowcem takimż jak ty. Widzę żeś strudzony panie. Siądź wiec przy mnie i spocznij. odparł, a Pan tak też uczynił.
Opowiedz człowiecze se życie nakazał Pan, a wędrowiec ku gościnie począł swa opowieść.
Przemierzam ci ja pustynie przez lata, bez celu, bez sensu. Pragnął bym ja wiele, lecz nic na tym świecie nie ma dla mnie wartości. Ni żadne skarby, ni czas, ni przyjemności. Jeno śmierci się lękam. Jakiem ja człowiek. Samotnej, odległej, jedynej.
Pan słuchał a gdy wędrowiec zakończył swą opowieść, Pan tedy rzekł. Tutaj wbij swój kostur, wieczny wędrowcze. Tutaj stanie twój dom. Nie lękaj się już śmierci bo nie spotka już ona ciebie, ani twych pokoleń. Taka ma łaska za twą dobroć okazaną. Ty będziesz strzegł mej woli.
Na znak swej przyjaźni wypili razem czarkę wody. “ - Opowiedziała Aje.
- Trochę bardziej brzmi jak kiepska bajka choć każdy ją tutaj zna.

Anubis zawahał się przez chwilę. Treść “bajki” bardzo przypominała sposób opowieści z jego świata, w jaki przekazywali sobie informacje. Kobieta mogła nie do końca rozumieć taką formę, dla niego jednak z tej ta krótka opowieść była bardziej wyrazista niż jakakolwiek inna dziesięciokrotnie dłuższa.
- Więc według tej opowiastki pierwsze kamienie w mieście stawiali Oni. Czy Panem z tej opowiastki był Zurwan?

- Nie. Zurwan wedle legend pojawił się później zrodzony z piasku i czasu. Ciężko to ze starodawnego nawet przetłumaczyć. Chodziło o zstąpienie pod jakąś postacią. Natomiast ten zwany “Panem” był wcześniej i nikt dokładnie nie wie kim był. Jednak zdaje się że jego opowieści są w każdym z krajów. - Odparła zaciekawiona wysnutym wnioskiem.

- Długo tutaj mieszkasz, Aje? Dlaczego zbratałaś się ze skarabeuszami? - zapytał nagle i bezpośrednio. Zastanawiał się jak dowiedzieć się, która ze stron jest tą dobrą i żaden sposób nie wydawał się dobry. Ostatecznie stwierdził, że mniej podejrzane będzie pytanie o odczucia samej kobiety niż sens istnienia całej organizacji.

- Urodziłam się tutaj. - Odparła. - Gdy pojawił się skarabeusz... - wyciągnęła z kieszeni tabletkę narkotyku. - ...i zaczął zatruwać to miasto postanowiłam działać. Już wtedy istniała pewna grupa która walczyła z Panami. Zmienili co prawda nazwę by podkreślić że teraz inny cel jest ważny. I jak na razie nic nie zapowiada zmiany tej nazwy. Jestem z nimi tylko dla tego jednego powodu. - Stwierdziła i zapytała - A dlaczego ty do nich odłączyłeś?

- Ja? - zapytał przykucając przed kobietą. Czas rozmowy dobiegał końca. - Mam swój… kodeks… Ale dlaczego walczysz przeciw Panom? - sięgnął i złapał nadgarstek kobiety i uniósł jej dłoń tak by tabletka znalazła się na wysokości ich oczu. - Czy to dzieło ludzi, czy wampirów?

- Tego staramy się dowiedzieć... - Odpowiedziała czując niewygodę w tym uścisku. - Dla mnie nie ma to znaczenia kim są panowie. Walczę przeciw złu. - Powiedziała hardo i wypuściła tabletkę a następnie ja rozdeptała.

Egipcjanin puścił dłoń kobiety wciąż mierząc ją spojrzeniem swoich grobowo czarnych oczu.
- Mam przeczucie, że jesteś dobrą osobą. - powiedział sięgając do torby i rzucając przed kobietą wszystkie siedem posiadanych przez siebie klejnotów. Wstał i ruszył w kierunku wyjścia. - Uważaj na siebie.

Dziewczę stało chwile osłupiałe nie wiedząc co dokładnie zaszło.
- Chwila. A co z poszukiwaniami?- zapytała odchodzącego nie uzyskując żadnej odpowiedzi.

Anubis opuścił dom Melika bez słowa i w pośpiechu, ruszył wartkim krokiem w kierunku bramy miasta. Problemy tych ludzi, ich Panów, nie były jego zmartwieniem. Jedyne co go obchodziło to klucz ściskany w mocarnej pięści i amulet na szyi teraz uśpiony w spokoju towarzyszącym odnalezieniu “zguby”.
Coś jednak Egipcjanina hamowało. Każdy krok w kierunku wyjścia z miasta był coraz wolniejszy i cięższy, w końcu nogi zmusiły go do zatrzymania się.
“Nie jestem gotów by się z nim zobaczyć.” - pomyślał.
Czuł, że brakuje mu czegoś, tego co najważniejsze, co zawsze liczyło się najbardziej. Tego co czyniło go Bogiem, Przewodnikiem zmarłych, Tym, który siedzi na pagórku i Pogromcą siedmiu łuków.
To miasto również nosiło historię, którą mógł w ten sposób wyciągnąć, przekonać się czy kobieta, Aje, rzeczywiście ugania się za “złem”.
Anubis zamknął oczy zerkając umysłem w kierunku klepsydry, która często go poganiała. Zobaczył skarabeusza, który utknął w złotym przewężeniu naczynia, piasek prawie się nie sypał, czas stał dla niego w miejscu.
Zawrócił w poszukiwaniu miejsca gdzie mieszkańcy chowają swoich zmarłych.

Podążał za instynktem. Zakręt w prawo, lewo, bazar, znów wąska uliczka, prawo, ściana, ślepa droga, zawrócenie, kolejne zakręty. Wreszcie trafił do świątyni. Ostatnia woń. Podziemia. A wiec juz wcześniej miał je pod samym nosem.

Zasiadłszy w jednej z ławek świątyni Anubis czekał cierpliwie na nadejście nocy.
Ostatnie dźwięki kroków mieszkańców powracających do domów po modlitwie, pożegnalne, pełne aprobaty, skinięcie kapłana i odległy dźwięk wycia wilkołaków był dla niego znakiem, że nadeszła pora.
„Zwą mnie Anpu, Anubis. – zaczął mówił wstając i zdejmując szmatę owiniętą wokół pyska. Cisnął nią w podłogę pełnym pogardy ruchem. – I przyszedłem tu, by się uczyć, modlić i przepraszać, prześwięty Zultanie. – Nogi poniosły go w kierunku wejście do katakumb. Drzwi same uchyliły się zapraszając go do środka, ciemne schody kryły to czego szukał. – Proszę, nie traktuj tego jako obrazę, gdy zejdę na dół i stanę się sobą, Zultanie.”

***

Korytarz wejściowy rozdzielał się na wiele mniejszych korytarzy budowanych przez schludnie układane jasne cegły. Co kawałek po obu stronach we wnękach pochowane były trumny, niektóre z nich przypominały sarkofagi, które Anubis dobrze znał ze swojego domu. Gdzieniegdzie paliły się pochodnie, zapewne kapłan doglądał ich przed pójściem na nocny spoczynek, dawały one jednak niewiele światła co nadal było wystarczające by Anubis świetnie widział gdzie się znajduje.
Sufit był wysoki, dzięki czemu mógł stać dumnie, wyprostowany, skupiony. Zdjął amulet z szyi i… rozluźnił pięść by przyglądnąć się kluczowi. Następnie ze spokojem odłożył oba artefakty na stół znajdujący się u dołu schodów.
„Nigdzie się stąd nie ruszajcie…”
Podobnie uczynił ze swoją sakwą, a następnie zza pasa wyciągnął złote sztylety i delikatnie położył je na blacie. Wziął głęboki oddech i ruszył w głąb wąskich korytarzy.
Czasami zwalniał i wyciągał na bok ręce pozwalając by palce muskały gładkie powierzchnie skrywające szczątki ludzi, pamięci i historii. Czasami zatrzymywał się i czytał wyryte w drewnie lub na płycie napisy.
Krążył korytarzami nasłuchując dźwięku swoich bosych stóp nie mając na celu znalezienie czegokolwiek lecz samo trwanie w chwili.
„Jestem tutaj.” – od ścian odbił się nagle jego gruby warkliwy głos. Słowa same wypłynęły z jego gardła, a nogi wciąż niosły go pomiędzy korytarzami, które przemierzył już dziesiątki razy.
- Nie musicie się bać. Ponieważ przyszedłem. Jesteście bezpieczni. Ja zawsze pamiętam. Rozumiem was, wysłucham. Po to tu jestem. Wasza historia i życie trwa, wasz duch i pamięć żyje, wasze szczątki są strzeżone. Przyszedłem was wysłuchać! – podniósł nagle głos i zatrzymał się gwałtownie przed jednym z kamiennych sarkofagów. Był ułożony na wysokości jego głowy, a pod nim spoczywa jeszcze dwa, mniejsze i wykonane z ciemnego drewna.
„Tu spoczywa Freya, córka i matka, nauczycielka i przyjaciel. Była naszym wsparciem, zmarła zbyt wcześnie. Miej ją w opiece…” – Anubis pośpiesznie zasłonił dłonią pozostałe słowa wyryte na tablicy.
Sięgnął i zdjął płynnym ruchem wieko trumny, wspiął się na palce by zobaczyć jej szczątki. Kości były pociemniałe i wyschnięte, ułożone we właściwy sposób i nieruszane od wielu lat, gdzieniegdzie już tylko przeświecały ślady materiału, który dawno zaczął rozsypywać się ze starości. Obok kobiety leżało kilka sztuk prostej biżuterii, czerwona wstążka i ramka (być może obrazek) odwrócona do dołu.
Jego ręka spoczęła na czaszce. Z jego pyska wymsknął się syk, jak gdyby zaciął się w palec.
- Lubiłaś czytać, robiłaś to zawsze na łóżku, przez co do późnych lat męczyły Cię bóle głowy spowodowane skrzywieniem kręgów szyjnych. – powiedział delikatnym opiekuńczym głosem, a jego dłoń przesunęła się niżej spoczywając na żebrach. – Myślałaś, że masz astme, tymczasem żebro z jednej strony utrudniało Ci oddychanie. Twoje dłonie… i kolana, przeciążone trudem codzienności, walką z ciężką pracą i opieką nad rodziną. Lecz nigdy nie wyszło z Ciebie słowo narzekania i zawsze wiodłaś szczęśliwe życie.
- JESTEŚ dobrą osobą, Freyo. – dodał po chwili. – Nie bój się, wysłucham Cię. Będziesz mówić za wszystkich. – Patrzył chwilę w puste oczodoły kobiety jakby oczekiwał odpowiedzi. – Wiem, że nie możesz się pomodlić, wiem, że już się za Ciebie nie modlą, nie martw się, jestem tu by zrobić to za Ciebie. – Jego usta zbliżyły się do jej ciała.
- O, Anubisie! Potężny Anubisie! – zaczął recytować powoli słowa same z niego płynęły i nie zastanawiał się nad ich treścią -
Freya wkroczyła w bramy Twego królestwa,
I proszę byś uznał ją godną.
Jej duch odważnym jest,
I jej dusza czystą jest.
O, Anubisie! Potężny Anubisie!
Gdy czynisz swoją miarę,
I ważysz jej serce gdy stoi przed Tobą,
Wiedz, że była kochana przez wielu,
I będzie zapamiętana przez wszystkich. – zaczął wspinać się po półkach -
Anubisie, Przywitaj Freye i uznaj ją za godną przejścia,
By mogła kroczyć przez Twoje królestwo,
I by przez wieczność pozostała pod Twoją opieką.
O, Anubisie! Potężny Anubisie!
Czuwaj nad Freyą, która klęka przed Tobą.
Upadły Bóg ułożył się tuż obok Freyi, złożył dłonie na swoich potężnych piersiach.
- Będę czuwał nad Tobą, byś mogła opowiedzieć mi swoją historię. – powiedział i zamknął oczy oddając się swojemu odpoczynkowi.

Sen a raczej wizja.
Samotne wzniesienie z jaskinią u spodu. Słońce zachodzi i nastaje noc. Księżyc w pełni wszystko w oparach mgły. Wędrowiec w płaszczu wspina się na nie i w bija weń swój kostur. Czas mija a teren choć piaszczysty zmienia się. Wpierw wzniesienie rośnie, później pojawiają się pierwsze budynki. Budynki także ulegają zmianom, a wzniesienie wciąż rośnie. Wreszcie osiąga rozmiary gry i wtedy pojedyncze domy zmieniają się w miasto. Rozrastające się imperium. Później z koloru piasku przywdziewa ono złoty strój. Miasto za dnia opustoszałe zaś w nocy tętniące życiem. Czas mijał, a wraz z nim i dzień zaczyna tętnić życiem.
Ostatnie sceny całkiem oderwane od kontekstu.
Pierwsza to czarna trumna z białymi słowami namalowanymi na wieku. I uczucie strachu... tak Strachu. Bóstwo poczuło dreszcze tak jakoby ponury żniwiarz podsunął pod jego gardło swe ostrze.
Kolejna scena to upadek. Scena tylko o czerwonym tle i czarnych symbolicznych konturach. Skrzydlaty pan zrzucony w bezdenną przepaść. Spadał tak długo aż jego ciało całkiem wyschło, a do krańca nie dotarło. Jednak coś sprawiło ze ciało zboczyło z kursu i trafiło na skałę. Zawisło na pionowej ścianie, a później zaczęło piąć się w górę. Chodzący miedzy życiem a śmiercią...
Delikatny ruch, kamienny klucz zawibrował na skale.
“Przybądź nim znikniesz...” - głos odbijający się echem. - “Przybądź nim cię uprzedzą...” Szybko przemierzana pustynia, kanion i wreszcie krypta i znów ta scena. Oczy bestii spoglądające na niego.
 

Ostatnio edytowane przez mlecyk : 07-10-2019 o 13:19.
mlecyk jest offline  
Stary 02-05-2014, 17:29   #30
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Kinemon

Karczma


Samuraj po raz kolejny miał ochotę zagwizdać z zachwytu Tym razem jednak powstrzymał się kurtuazyjnie. Do nagłych zniknięć mężczyzny już się zdążył przyzwyczaić. Nie mógł się jednak zdecydować co zachwyciło go bardziej. Plejada różnorodnych postaci jaka znajdowała się w karczmie, czy uroda dziewcząt. Postanowił, że po przygodach ostatnich kilku dni przyda mu się odrobina zabawy. Głód mógł poczekać. Odłączył się od kompanii, zmierzając w kierunku słodkiego dziewczęcia z czerwoną przepaską na biodrach.
- Przepraszam, milady, czy mógłbym się dosiąść?
- Proszę panie. - Odparła dziewczynka. - Miejsce wciąż jest wolne.
Kinemon skinął ręką na kelnerkę.
- Cóż, co robi taki delikatny kwiat, w tak nietypowym miejscu?
- Czekam. Na kogoś. - Odparło dziewczę. - Spóźnia się odrobinę.
- Pozwolę więc dotrzymać towarzystwa pani…?
- Ame. - Odparło dziewczę. - Mogę zadać panu pytanie? Jest pan jednym z mistrzów miecza?
- Cóż w moich stronach dzierżyłem tytuł niezrównanego szermierza. - wypiął pierś do przodu. - Ale mam przeczucie, że nie o to pytasz, Ame. Czemu Cię to tak interesuje?
- Ach słyszałam że ktoś z 10-tki jest tutaj. Chciałam go zobaczyć. Jestem tu nowa i ciekawa tego świata.
- Tylko dziesięciu? Wygląda to na dość elitarne zgrupowanie. - Kinemon rozejrzał się wyraźnie poirytowany że nie podeszła do nich jeszcze kelnerka. Ta wolała rozmawiać z jakimś czarno ubranym młodzieńcem. - Mówisz, że jesteś tu nowa? Więc też przebyłaś przez portal?
- Mniej więcej zdaje się. Obudziłam się już pod dachem. Przybyłam razem z Suo.To na niego czekam. - Wyjaśniła. - A później już wszystko potoczyło się szybko.
Kelnerka skończyła obsługiwać młodzieńca i podeszła do baru po zamówienia. Ich kolej przyszła dopiero po chwili.
- Co podać? - Zapytała zwyczajowo.
- Sok. - Poprosiła Ame - Czy jest może na sali... jakby to biało włosy, błękitne oczy, szal i czarny ubiór.
- Nie widziałam, a dla pana?
- Wino ryżowe jeżeli macie. Jak nie to jakiś dobry miód pitny. - następnie zaś zwracając się do panny. - Ten Suo… to towarzysz, przyjaciel? Wiecie może jak wrócić do siebie?
- Sake i sok. Zaraz przyniosę. - Kelnerka odeszła by po chwil iwrócić z napitkami.
- Przyjaciel i towarzysz. Oboje jesteśmy z jednego świata. Każdy mniej więcej wie jak wrócić do domu... - Odparła. - Nie jest to proste, a jak na razie mamy już bezpieczną przystań.
Wypił czarkę jednym haustem, czując że rozmowa w ogóle nie zmierza w zmierzonym kierunku.
- A czym się tutaj zajmujecie, jeżeli mogę wiedzieć? Sam znajduje się w kompletnie nieznanym miejscu. Brakuje mi chwilowo jakiegoś zaczepienia, a Pani wyglądała na osobę szczerą oraz uczciwą.
- Prosze wybaczyć. Nie mogę powiedzieć.
Stukniecie w stół. Dwa palce podpierały się o niego. Przy stole stał mlody chłopak o białych włosach.

- Ame. Zbieramy się. - chłopak obarczył kinemona spojrzeniem.
- Suo! - Dziewcze wielce się uradowalo.
- Wybacz że czekałaś. Podróż ze stolicy jest dość długa.
- Nic się nie stało.
- Ruszajmy wiec. Szef chce nas widzieć.
Samuraj rzucił tylko spojrzeniem na chłopaka po czym również powstał chyląc głowę przed dziewczęciem.
- Było mi niezwykle miło poznać, Panienko Ame. Wiem, że cechuje Cię pewna dyskrecja, a moja prośba może nie być na miejscu, ale jednakowoż chciałbym się udać razem z wami do tej osoby zwanej Szefem. - wszystkie te słowa zostały wypowiedziane niezwykle wolno i z dystyngowaniem, jak gdyby zwracał się do córki shoguna, a nie przydrożnie spotkanej dziewki. Całkowicie i celowo pomijał postać chłopaka.
- Proszę wybaczyć panie, ale nie mnie jest o tym decydować.
- Szef decyduje z kim i kiedy zechce porozmowaiać, nie wspominajć już o kontakcie wzrokowym. - Odparl hardo chłopak.
- Skoro wzywa wyjscia nie mamy. Napomnę o panu jednak nic więcej nie moge obiecać.
- Tajemnicza postać ten wasz “Szef” ale cóż zrobić. Życzę Ci bezpiecznej podróży Ame. Trzymaj się. - Ukłonił się ponownie, szybko sięgając ku jej dłoni i całując ją delikatnie. Następnie ruszył w kierunku kontuaru. Przez krótki moment miał zamiar trącić chłopaka ramieniem, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Było by to zdecydowanie zbyt infantylne by rozpoczynać teraz jakiekolwiek burdy. Przysiadł się do kontuaru. Barman na szczęście do niego nie podchodził zajęty rozmową z czarno odzianym przybyszem i jego młodszą podopieczną więc samuraj miał chwilę dla siebie.
“ Czego ode mnie oczekujesz, Pani? Czy nie dość Ci służyłem? Nie możesz mi chociaż raz pomóc zamiast ciągle rzucać kłody pod nogi?”

Kinemon siedział za kontuarem ignorując czyszczącego kufle barmana. Obserwował. Drapieżnym wzrokiem przemierzał sala dokłądnie oglądając każdego z gości. Oblizał wargi w poczuciu głody gdy zdało mu się namierzyć tego naznaczonego Przeznaczeniem. Niestety było to tylko złudzenie spowodowane światłem rzucanym przez kantelabr. Samuraj westchnął zniecierpliwiony. Nie było tutaj nikogo kto mógłby zadowolić panią, za to mnóstwo pięknych kobiet. W sumie jak by spojrzeć od wejścia do tego świata nie zobaczył żadnej brzydkiej kobiety. Czyżby Pani znowu go doświadczała? Tak jak wiele razy wcześniej?
W międzyczasie rozpoczął się koncert Jenny. Całkiem udany jak na jego gust, chociaż początkowo muzyka wywoływałą jedynie zgrzytanie zębami i przemożną chęć rozwalenia czegoś w drzazgi. Nie wiadomo czy to “przyzwało” jegomościa, który bez ceregieli wkroczył do budynku, za nic mając sobie zamknięte drzwi. Nie mniej nawet on nie posiadał na sobie znamienia Pani. Kinemon zaś postanowił nie czekać dłużej na cud który nie następował bo jakoś nic nie zapowiadało by pomogło to ugasić jego głód. Drużyna najwyraźniej o nim zapomniałą. W sumie nigdy zbytnio się nim nie przejmowali, a jemu było to na rękę. Tacy ludzie to zawsze spore kłopoty, a on chciał tylko wykonać swoje zdania by móc wreszcie odpocząć. Chociaż nigdy nie wiedział kiedy i czy w ogóle to nastąpi.

Po opuszczeniu baru udał się w kierunku czegoś co mogło by być strażnicą albo koszarami. Liczył na jakieś listy gończe albo coś takiego. Nie spieszył się jednak zbytnio. Noc była ładna, a stukanie jego drewnianych sandałów o kamienną posadzkę uspokajało.
W koszarach stacjonował właśnie jakiś rycerz. Nikt ważny po wygladzie.
- Eeee. Pan do kogo i w jakim celu? - Zapytał niepewnie.
- Nie ma się co obawiać, przyjacielu - uspokoił rycerza. - Można powiedzieć, że przyszedłem tutaj w celu odnalezienia celu, jeżeli wiesz o co mi chodzi.
Zrobił efektywną pauze, patrząc w niezrozumiałe spojrzenie strażnika. W końcu od cepów nie wymaga się wielkiej inteligencji.
- Macie tutaj kłopoty z jakimiś osobnikami? Ewentualnie jakąś listę poszukiwanych za nagrodą osobników?
- Ach listy gończe. Tak mamy takowe. Chce pan wiedzieć kogo złapać... zdaje się ze jest ich trzech. Przeszukał blat stołu znajdując jakąś notkę. Tak jest ich trzech. Dwóch po 100 monet na głowę. jeden 200 i jeden 500.
Kinemon nie skomentował zdolności matematycznych strażnika. Wziął od niego zwitki papieru z portretami poszukiwanych osób. Ich twarze oraz nazwiska wiele mu nie mówiły. Nawet nie wiedział, czy te nagrody są wysokie oraz warte swojej ceny. O tym przekona się później.
- Będzie przeszkodą gdy wezmę je ze sobą? - wskazał na listy gończe. - Także byłbym wdzięczny za jakieś informacje gdzie mniej więcej można spotkać wyżej wymienionych osobników?
- Jeden tudzież dwóch z nich jest w Dywizjonach. Co do reszty panie. Neistety niewiadomo. Ten za 500 to mag. Reszta raczej zwykli wojownicy.
- Magowie nie należą do moich specjalności. Wskaż mi tylko dobry człowieku te miejsca zwane Dywizjonami i będę ruszał.
- Dywizjony leżą obok Targas takie obozowiska przybyszów.

Po uzyskaniu wszystkich potrzebnych informacji Kinemon ruszył z powrotem w kierunku miasta. Nie czuł zmęczenia, ani potrzeby snu. W “swoim” świecie potrafił przez tydzień czuwać, nie tracąc nic ze swoich możliwości, ale tutaj sytuacja wyglądała inaczej. Najwyraźniej przespany czas dawał mu dodatkowe siły. Nie mając więc zbytnio co robić wędrował po miasteczu zapamiętując skomplikowane labirynty uliczek oraz szyldy co większych kramów czy aptek. Znalazł również kowala do którego miał sprawę z rana.
Zbliżający się świt zastał go na stogu siana niedaleko stajni tuż przy murach miasta. Patrzył w niebo, a jego myśli błądziły luźno pośród blaknących gwiazd.
Kowal zaczął swą pracę dopiero późnym rankiem gdy już wszystko budziło się do życia. Oczywiście swój poranek zaczął od... zapalenia drewnianej fajki.
- Witaj, rzemieślniku. Mam do Ciebie sprawę. - wyciągnął sztylet zza pazuchy i pokazał go kowalowi. - Jak widzisz to ostrze zardzewiało. Ma ono dla mnie pewną wartość dlatego chciałbym go odnowić. Ile kosztowała by taka usługa?
- Jeśli zwykły to 40 monet. Jesli jakis specjlany to wiecej. Przekucie i ostrzenie wliczone w cenę. - Powiedział wypuszczająć dym w kształcie miecza.
- A zatem 40 monet. - odparł i przekazał sztylet. - Jednak obecnie nie mam pieniędzy. Załatwię tylko jedno małe zlecenie i za parę dni wrócę.

Gdy znalazł się poza murami miasta, rozłożył listy gończe zgodnie z kierunkiem w który miałby się udać i podrzucił do góry kij z lekko zaostrzonym końcem. Gdy los wybrał mu drogę, bez pośpiechu zgarnął pozostałe świstki i ruszył przed siebie.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172