lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Anime Fantasy Storytelling Sandbox +18] Międzyświat Act II "Pierwszy Strażnik" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/14018-anime-fantasy-storytelling-sandbox-18-miedzyswiat-act-ii-pierwszy-straznik.html)

Poker123 13-03-2014 10:12

[Anime Fantasy Storytelling Sandbox +18] Międzyświat Act II "Pierwszy Strażnik"
 
Akt II “Pierwszy Strażnik”

... i wszystko się zatrzymało oczekując ich woli...

- Kto by pomyślał, że to tylko 3 miesiące. - Powiedział wędrowiec zerkając na trzymaną w dłoni mapę. Druga ręka powędrowała do kamizelki, z której wyciągnęła papierosa. Tytoniowy nałóg trafił do ust, a następnie został rozpalony dotknięciem palca, który przez chwilę zalśnił ogniem.
Mężczyna w stroju barmana zaciągną się tytoniowym dymem.
- Echhh. To teraz... na północ. - Mówił obracając mapę. - Z Tego świstka wynika że coś powinno być w tej okolicy, ale nic nie widzę. Hmm... Uuuuu. Ehhh. Trzy i pół miesiąca co?

~Jakiś czas później~
- Powitać.- Rzekł wędrowiec zasiadając przy barze.
- O! Witam. Ponownie się spotykamy. - Odparł barman wydając partię napitków. - Choć ptaszki ćwierkały coś o twojej śmierci.
- Śpiew ptaków bywa mylący. - odparł z uśmiechem. - Widzę że trochę się zmieniło od mojej ostatniej obecności tutaj.
- Nie przeczę. Wiele się wydarzyło. Ale wpierw... Co podać? Czy może chcesz skorzystać z kuchni?
- Nie tym razem. Potrzebuję noclegu, informacji i w zależności od nich prowiantu. Na początek prosił bym jednak o jakiś dobry trunek.
- Tunelowy Bulgot?
- Nie... Tym razem mógł by podziałać. A tego bym nie chciał. Coś lżejszego. Górską przepalankę.
...
- A więc powiadasz że trafiłeś do kraju ziemi omijając sezon burzowy na przesmyku.
- No można tak rzec.- upił łyk z czarki - Sezon się skończył, zaczynało robić się tłoczno, więc wróciłem. Nie wierzę że te 3 miesiące minęły tam tak szybko.
- Czasem tak bywa. I tak pewnie lepiej je spożytkowałeś, niż jak byś trafił do kraju wiatru - Sanderfall, jak teraz mawiają.
- A co się stało na pustyni?

***
Olbrzymi byt, istota, górował nad złotym miastem pustyni. Na niebie coraz szybciej zmieniające się słońce i księżyc, światło i cień przyjęły formę pręgów na nieboskłonie. Aż wreszcie zlały się w jedno, w świat szarej poświaty.
Olbrzymia istota majestatycznie stała bez ruchu. Tak jakby czekała.
Później wszystko zaczęło się cofać. Ponownie pojawiły się pręgi słońca i księżyca. ponownie wszystko wirowało aż wreszcie ustało. Bóg zniknął wraz z mrugnięciem oka. Południowe słońce świeciło na niebie. Wszystko wyglądało tak jak z przed tym dziwnym spotkaniem. Jeszcze chwilę panowała cisza, aż wreszcie cale miasto zaczęło wiwatować.
Cóż... na pewno nie był to jakiś codzienny widok, dla mieszkańców zdawał się być jak święto.
Anubis odczuwał dziwną zmianę. Nie mógł dokładnie wskazać co nią było, ale z pewnością jej przyczyna była oczywista. W każdym jednak razie... należało powrócić do zamierzonego celu. Odnalezienia klucza...

***
- Uuuuu. Ehhhh. No proszę. Ciekawe. Może w wolnej chwili i ja się wybiorę na spotkanie z nim. Coś mi mówi, że mam interes do tego waszego boga.
- Odradził bym, choć pewnie i tak mnie nie posłuchasz.
- Racja. Zstąpienie boga, upadek olbrzymiej skały na Lofar. Jeszcze tylko brakuje zmarłych wychodzących ze swoich grobów... He he.

***
Przebudzenie.
Koniec snu. Kamienne sklepienie. Kamienne podłoże. Kamienne ściany. Zupełna cisza. Mrok rozświetlony delikatną zielonkawą poświatą. Brak jednej ściany. Odrętwienie. Ból mięśni. Suchość w ustach. Chwilowy paraliż. Pustka w umyśle. Usilne próby poruszenia. Upragniony obrót i... brak oparcia. W całej tej ciszy upadek ciała z niewielkiej wysokości zdawał się być grzmotem burzy. Eldar jeszcze przez chwilę leżał na kamiennej posadzce próbując zwalczyć efekt zastanych mięśni.

Kolejny przebudził się czarnowłosy Marines. Wszystkie efekty podobne do eldara z wyjątkiem że nie próbował się obrócić, tylko podnieść. Bliskie spotkanie ze sklepieniem skończyło się bólem głowy. A przekleństwo rozbrzmiało w całym nieznanym im pomieszczeniu.

Ostatnim z nich był Kei. Nie wiedzieć czemu również próbował się obrócić. Huk. Bliskie spotkanie z podłożem...
Chwile mijały a organizmy wracały do względnej normy. Byli osłabieni, choć ciała nie straciły nic ze swej siły.
Gdy tylko oprzytomnieli rozeznali się w położeniu.
Półki skalne, takie w jakich sami się znajdowali, a w nich... szkielety. Kości przybrane w resztki materiałów, pordzewiałe uzbrojenie. Katakumby. Wszystko oświetlone zielono luminescencyjnymi grzybami. Jeden koniec korytarza zakończony był ścianą, drogi schodami prowadzącymi do góry.
Panującą ciszę przerwały odgłosy burczących żołądków...

***
- ...tak. Zawędrowałem trochę za daleko. Dopiero “Na Rozstaju Dróg” kupiłem mapę, choć jak zdążyłem zauważyć ma ona pewne braki. Słyszałem o konflikcie w północnej rubieży i z resztą widziałem..
- Nie dzieje się najlepiej. Sytuacja zrobiła się dość gorąca.
- A co ją zaostrzyło? - Wędrowiec położył 3 monety na blacie i przesunął je w stronę barmana.
- Pewna grupa... - Odparł barman zbierając znalezione monety.

***
Przebudzenie. Strzępki rozmów, a raczej słowa zawieszone w próżni.
...przeżyje...
...ranny...
...walka...
...śmierć...
... w twoich rękach...
... strona konfliktu...
...Szakal...
Nie określony upływ czasu. Koniec snu. Otwarcie oczu. Odrętwienie i przytomność.
Shujin leżał na drewnianej pryczy. Jego schronieniem zdawał się być szałas, bądź też drewniana chatka. Zarówno zapach jak i dźwięki wskazywały na las. Gdzie jest? Co się stało? Chwila namysłu. Ostatnie wspomnienie - przegrana walka. Chwilowy impuls olbrzymiego bólu. Próba uniesienia rąk i zaskoczenie. Łokcie, a dokładniej fragmenty rąk w tym łokci wyglądały inaczej. Wyglądały mechanicznie. W pełni naturalne pozostały dłonie i barki. Reszta fragmentów rąk była zmechanizowana i obudowana przezroczystymi materiałami ukazującymi znajdujący się wewnątrz niebieski płyn.
Ręce były cięższe niż poprzednio, ale nie bolały i były sprawne.
Odgłos kroków. W wejściu do małego pomieszczenia pojawiła się głowa rogatego zwierza.
A chwilę później brodaty potwór. Trzymający rogate stworzenie na plecach.
- Ohou. Obudziłeś się. Dobrze. - Odparł
Ubrany była na ciemno brązowo i zielono. Długa brązowa broda z wyglądu przycinana nożem dla skrócenia. Jedno oko zielone drugie brązowe. Przy pasie dwa toporki.

Ale tym co zaskoczyło Marines nie był strój ani wygląd. Był nim symbol wyszyty na kamizelce.


***
- Stanęliśmy już na równe nogi po “upadku”. Skutki wstrząsu zaczynają zanikać. Wszystko wraca wiec do normy, cokolwiek można tak nazwać... - Mówił barman przecierając kufel po piwie suchą szmatką.

***
Przebudzenie. Dziwny sen o spadającej skale, dwóch wojownikach i niebiesko-włosej dziewczynce. Jakieś pomieszczenie wyglądające na piwnicę. Ciężar przygniatający ciało. Zielony płaszcz leżący na kocu przykrywającym wojownika. Płaszcz z zielonymi uszami? Odgłos mruczenia. Płaszcz się poruszył, a spod niego wyłoniły się niebieskie włosy. Shinigami uświadomił sobie, że to nie był sen. Próba poruszenia się zapewne obudziła śpiącą na nim dziewczynkę. Zaspane oczy spojrzały na przytomnego wojownika.
Przebudzona dziewczynka podniosła się.
- Ohayo!- rzekła ziewając i ponownie przyjrzała się leżącemu wojownikowi. - Dobranoc. - Ponownie położyła się spać.

***
- ... a i nowi przybysze znów zaczęli napływać. Nowi, nieobeznani z tym światem.
- Tak. Wszystko wraca do normy. - Odparł Lion wspominając swoje przybycie do tego świata.

***
Przebudzenie. Dziwny odgłos obudził nieprzytomną Jenny. Z początku brzmiał jak warczenie. Zdawało się jednak, że w tym wszystkim było jedno ludzko brzmiące słowo: “żyją”. Czerwono-włose dziewczę otworzyło swe oczy. Niebo było ciemne, lecz po chwili dostrajania obrazu wyszło na to, że leży pod drzewem. Uniosła się na jednej ręce i rozejrzała po okolicy. Drzewa, krzaki, polana skąpana w świetle porannego słońc, na której widniał kamienny krąg.
Były jeszcze: las, wydający się ciemną otchłanią, ciała 4 mężczyzn i czarny jaszczur.
Tego ostatniego dziewczę się nie spodziewało. Najprawdziwszy dinozaur stał przy jednym z ciał i delikatnie szturchał jego torbę. Dziewczę wystraszyło się i w ruchu obronnym poruszyło do tyłu łamiąc pod swoją ręką suchą gałązkę. Natychmiastowy odruch sprawdzenia sytuacji i... dinozaur zniknął z nad ciała mężczyzn.
Niczym wicher, czarny cień pomkną w stronę lasu po prawej stronie polany. Lecz przez chwilę jak się oddalał ich oczy spotkały się.
Wraz z odejściem stwora napięcie opadło i dziewczę zajęło się wymiotnymi skórkami przejścia do tego świata. W tym czasie kolejni przybysze zaczęli się budzić z podobnymi objawami po-przejściowymi.
Dwóch mężczyzn z kolczykami wyglądających na braci, srebrno-włosy chłopiec w obdartym stroju i drugi w szarej pelerynie. Młodzieniec w pelerynie
Kolejny osobnik wyskoczył z lasu po ich prawej stornie. Miał przy sobie miecz i wyglądał na samuraja.
- Cholera, się zgubiłem -de gozaru.
Samuraj wybiegł z lasu nieopodal miejsca, w którym zostawił znaleziony po przejściu ludzki szkielet.
Na domiar wszystkiego gdy z drzew spadł zardzewiały sztylet usłyszano chrapanie śpiącej na gałęzi osoby. Mężczyzna w czarnej pelerynie najwidoczniej nic nie wiedział o sytuacji przyziemnej. Co więcej zamieszanie nie przeszkadzało mu w śnie.
Ostatnim zaskakującym zdarzeniem, które nastąpiło po dłuższej chwili spokoju, była wodna tafla na kamiennym kręgu. Wyglądało to jakby woda u spodu menhiru ożyła i zaczęła na niego wpływać. Gdy tafla już się uformowała. Nastąpił jasny, zimny błysk. Na polanie przez grupą przybyszów stał nowy osobnik, wysoki mężczyzna. W chwili, w której się pojawił, padł nie przytomny. Jak kłoda udeżył twarzą o ziemię. Krąg powrócił do swego naturalnego wyglądu.
***
- Dzięki za wszystko. Czas ruszać dalej.
- Na pewno nie chcesz na nią zaczekać?
- Nie. Spotkam ją po drodze. Przynajmniej mam taką nadzieję. Bywaj.
- Lion! Udanej przygody.
Wędrowiec wyszedł z baru unosząc dłoń na pożegnanie.

Aż wreszcie nastąpił wstrząs.
Impuls, który ponownie uruchomił tryby maszyny.
Maszyny zwanej czasem.

Asderuki 28-03-2014 16:56

Po chwili wypełnionej niedowierzaniem, rozglądaniem się, czy próbami utrzymania zawartości żołądka w żołądku, niższy z mężczyzn powstał, przyglądając się swymi niecodziennymi oczyma przybyszom, po czym zapytał głośno, niemal wykrzykując
- Czy ktoś wie co tu się u licha stało?! Gdzie my jesteśmy?!
Wyższy natomiast zajął się zbieraniem z ziemi łuku, i wypadłych z kołczanu strzał. Wyglądał na zamyślonego, nie zaszczycił obcych nawet spojrzeniem

Mężczyzna na gałęzi wciąż się nie poruszał, mimo to już nie spał, obudził go harmider panujący pod nim. Chodź znajdował się w tym świecie zdawało by się zaledwie od kilku dni myślał że zna odpowiedzi na kilka pytań, nie odzywał się, obserwując ciekawy, nowo przybyłych z pod pół przymkniętych powiek “tak dużo strachu, tak dużo hałasu” pomyślał. Czuł głód.

Po krótkiej chwili bez odpowiedzi, mężczyzna podszedł do najbliższej postaci, jakiegoś, zdaje się, nieprzytomnego giganta
- Ej, żyjesz…? - zagadał, szturchając go ostrożnie. Zarówno w głosie, jak i w mimice człowieka widać było pewną trwogę, jednak zachował względnie zimną krew.

Wtem… postać wstała. Przetarła delikatnie skronie i rozejrzała się dookoła. A potem na jej twarz wpłynął uśmiech.
- Acha! Wygląda na to że się udało… - powiedział, rozglądając się wesoło dookoła.

Mężczyzna szybko odskoczył od wstającego giganta. Wyższy, zbierający wcześniej strzały, również spojrzał na giganta
- Co właściwie się udało? Gdzie jesteśmy? - zapytał bliższy.

- Podróż do drugiego świata! - rzucił w odpowiedzi gigant. Teraz, gdy stał, można było zobaczyć że ubrany jest w nieskazitelny srebrny garnitur. Na jego ramionach spoczywał płaszcz. Obaj mężczyźni mogli zobaczyć kanji znaczą sprawiedliwość na wyżej wymienionym.

- Drugi świat…? - powtórzył wyczekująco bliższy. Na widok cywilizowanego ubrania giganta nieco się uspokoił.

- Tak. Jestem wsparciem. - rzucił spokojnie przeszukując garnitur - Gdzie ja go dałem… aha! - wyjął z kieszeni… dziwnie wyglądającego ślimaczka z jakimś urządzeniem na skorupie. - Moshi, moshi? Słychać mnie? - zapytał go spokojnie. Ślimaczek nie odpowiadał. - Dziwne… - mruknął, przeciągając głoski.

- Wsparciem? Dla kogo…? To oznacza, że my też jesteśmy wsparciem? Wiesz może skąd się tu wzięliśmy? - pytał dalej mężczyzna. Na widok żywego urządzenia zdziwił się jeszcze bardziej, o ile było to jeszcze możliwe, lecz nie skomentował.

- Vegapunk jest taki irytujący ze swoimi zabawkami… - mruknął mężczyzna, i schował ślimaczka - Jeśli bylibyście wsparciem, to wiedzielibyście kim ja jestem. I wyruszylibyście razem ze mną. Więc raczej nie, przykro mi. - rozłożył z uśmiechem ręce.

- W takim razie… jak tu trafiliśmy? -
Milczący z mężczyzn spojrzał na kolejnego z ocalałych, który, jego zdaniem, się poruszył.

- Ja przez portal stworzony przez genialnego naukowca marynarki. Jak tylko go ustalizujemy, zaczniemy sprowadzać więcej posiłków… - powiedział mężczyzna w srebrnym garniturze - Ale las… spodziewałem się czegoś bardziej imponującego.

- Są tu znacznie ciekawsze rzeczy niż ten las- wtrącił się nieznajomy, który zeskoczył w końcu z gałęzi. Po podniesieniu sztyletu zbliżył się do polany gdzie obcy prowadzili rozmowę, ostatecznie jednak na nią nie wchodząc- co zaś do samego przybycia. Wychodzi na to że każdy z nas trafił tu w inny sposób- uśmiechnął się. Miał dziwny akcent- Soren Castell, witam was moi drodzy- dodał sympatycznym tonem.

- Rozumiem… w takim razie, chyba nie mam się co dopytywać. Ja jestem… - tutaj zatrzymał się na chwillę, uśmiechając się - Gubernator Nanaph, a to mój starszy brat… - odpowiedział wskazując na wyższego z mężczyzn, i jakby się zastanawiając przez sekundę lub dwie - Christos. Miło Was poznać. -

- Miło poznać - powiedział leżący jeszcze przed chwilą nieruchomo młody, wysoki mężczyzna o białych jak górskie szczyty w zimę włosach. Otrzepał kurz z lekko sfatygowanego płaszcza w odcieniu szarości i spojrzał na swoich “towarzyszy” walcząc z bólem głowy.
- Ktokolwiek wie gdzie jesteśmy czy jesteście równie zieleni jak wywar Nen’tho? - zapytał nowoprzebudzony jak gdyby nic.

- Wywar… co? Ja słyszałem, że jesteśmy w jakimś lesie, chyba w innym świecie. Biorąc pod uwagę to wszystko, co się wydarzyło, jestem nawet skłonny w to wierzyć. - rzekł młodszy z braci, po czym dodał - Kim właściwie jesteś? -

- Erven, Erven Shrasth. - odpowiedział młodzieniec o widocznie chorobliwym wyglądzie. Podkrążonych oczach i bladej cerze która zdawała się od dłuższego czasu nie widzieć słońca. - Adept Zewnętrznego Kręgu Białej Dłoni. - powiedział i raz jeszcze strzepał z rękawa listowie.

- Tytuły na nic się tu nie zdadzą - odezwał się poraz pierwszy starszy, pomarańczowłosy człowiek - Chyba musimy wydostać się z tego lasu… skoro to inny świat, z pewnością ma jakichś mieszkańców. Oni mogą coś wiedzieć o tym jak się stąd wydostać… o ile będziemy chcieli się wydostawać. -

- Tytuły? Cóż, nieistotne. Teraz wiem, że pochodzimy z dwóch różnych światów i zgadzam się z tobą.. powinniśmy się ruszać i znaleźć cywilizację. Być może, nawet teraz nie mądrze byłoby się rozdzielać, nie sądzisz? - zapytał, to stwierdził młodzieniec w szarym ubraniu imieniem Erven.

Nanaph wyjął z pochw na plecach swe dwa miecze, przyglądając się im. Niemal doszczętnie zniszczyła je korozja, cudem jeszcze nie popękały
- Z takim wyposażeniem… tak, chyba mądrzej będzie trzymać się razem. -

-Kawałek drogi stąd powinno znajdować się miasto-
odparł Soren- pozostaje jedynie sprawa z nimi- wskazał ręką na wciąż nieprzytomną postać i dziewczynę.

- Daleko to? Mamy się spodziewać dzikich węży rozmiarów koni? - dopytał Nanaph z uśmiechem.

-Okołu dwóch godzin marszu. Co do fauny..niestety nie wiem, jestem tu zaledwie kilka dni- odparł unosząc kąciki ust. Chodź miał wrażenie że znajdował się tu znacznie dłużej- więc nie spotkałem żadnych okazów.

Mężczyzna w srebrnym garniturze uniósł głowę, jakby się w coś wsłuchując. - Ginryu. Admirał marynarki. - rzucił, po czym dodał - Jakieś mniejsze stworzenie, gdzieś tam. - wskazał na jedną stronę lasu. - I coś większego, w tamtym kierunku. - wskazał w zupełnie przeciwną. - Ale nie wydają się przemieszczać w naszą stronę. - spojrzał na swoją dłoń, jak gdyby się nad czymś zastanawiając. - Dziwne.

- Macie ciekawe zdolności poznawcze… co jeszcze potraficie? - ostrożnie dopytał Gubernator.

- Masz coś ostrego? Potrzebuję upewnić się co do jednej rzeczy. - zapytał z uśmiechem Ginryo.

- Dla Ciebie będzie to chyba tylko nożyk, ale proszę… - odpowiedział Nanaph. Christos dobył swoich dwóch mieczy, które okazały się połamane.
- Użyj tego - zaproponował młodszy, a starszy podał je gigantowi.

- Dziękuję. - odpowiedział Ginryo. Ujął ostrze, a następnie… naciął sobie palec. Pojawiła się krew. Patrzył na nią przez parę sekund. - To będzie irytujące… - rzucił, oddając miecze Christosowi. Westchnął ciężko. - W którą stronę miało być to najbliższe miasto? - zapytał

-Tędy- odparł Castll’e wskazując kirunek ręką. Ruszył w kierunku wciąż nieprzytomnego mężczyzny i z łatwością wziął go na barana, po czym zwrócił się do dziewczyny- proponuje by pani udała się z nami- dodał przyjemnym tonem.

- No, no, proszę.. - powiedział do siebie młodzieniec o srebrno-mlecznych włosach po czym dodał - Zawsze w grupie raźniej, a i towarzystwo nie najgorsze jak widzę.

-Proszę w takim razie tędy, trzymajcie się blisko, w tak ciemnym lesie łatwo się zgubić- odparł mężczyzna niosąc nieprzytomnego towarzysza i raźnym krokiem ruszył przed siebie.

- Zawsze mogę wam posłużyć jako raźne światło przewodnie. - rzucił z uśmiechem Ginryo, ruszając za nim.

-Wedle waszego uznania- odparł przewodnik- lepsza widoczność zawsze się przyda.

Ginryo w odpowiedzi uniósł palec w górę, a jasne, srebrne światło zalało okolicę, nie rażąc ich jednak za bardzo, a tylko oświetlając okolicę.

Niestety w lesie nie było żadnej ścieżki która mogła by prowadzić przybyszów. Musieli się oni przedzierać przez krzaki i zastępujące im drogę gałęzie. Gdy tylko polana znikła za ich plecami zagłębili się w las. Wtedy też stała się rzecz dziwna. Każdy mógłby przysiądz że szli prosto.
Jakim więc cudem wyszli na tą samą polanę w miejscy w którym z niej zeszli?


-Dziwne- odezwał się Castell wciąż stojąc w lesie- mógłbym przysiąc że znam drogę. Coś jest nie tak.

- Może potrzebujemy zmiany perspektywy? - zapytał Ginryo… po czym błysnęło, a on znalazł się ponad linią drzew, wyszukując właściwą ścieżkę.

Z wysokości można było dostrzec ścieżkę jakieś paręset metrów na prawo od grupy. No i to co było jasne to widziana pod stopami marines jedna polana.

W ponownym błysku, Ginryo pojawił się ponownie na polanie.
- W tę stronę. - wskazał w kierunku w którym widział ścieżkę.

-Prowadź w takim razie-odparł Soren- Twoje umiejętności przydadzą się w razie kolejnych wypadków.

- Czemu nie… mam trochę czasu. - rzucił Ginryo, ruszając w kierunku w którym widział ścieżkę.

Na ścieżkę trafili bez problemu. Problemem okazało się podążanie nią. Jako że ścieżka kończyła się dość nagle 100 metrów od polany bez namysłu ruszono w kierunku w którym prowadziła. Po chwili trafiono na jej koniec. Koniec ścieżki, a którym 100 metrów dalej była polana. I ponownie wszyscy byli święcie przekonani że cały czas szli prosto. Aura tego miejsca zdawała się być nietypowa.

Ginryo zaczął się zastanawiać.
- Wiecie… istnieje bardzo proste rozwiązanie tego problemu. - rzucił do zgromadzonych.

- Zatem oświeć nas, o, Świetlisty bo póki co po ciemku błądzimy… - uciął Erven.

- Sarkasm szkodzi zdrowiu… - zamruczał, przeciągając głoski Ginryo.

- Niewielka cena... - odpowiedział niedbale młodzieniec.

- Tak czy inaczej, Ginryo… jaki masz pomysł? - zapytał Nanaph. Christos w milczeniu podążał za drużyną, najpewniej spokojniejszy od całej reszty.

- Skąd wiemy że to cały czas ta sama polana, a nie jakaś iluzja? - zapytał w odpowiedzi człowiek w srebrnym garniturze - Proponowałbym oznaczyć ją w jakiś sposób, aby się upewnić. Ot choćby… - uniósł stopę, a od niej oderwał się strumień światła. Uderzył on w krawędź polany, eksplodując potężnie, i rozrywając pobliski las na strzępy. Opuścił stopę. - Chyba odrobinkę przesadziłem… - zaśmiał się cicho pod nosem.

- Odrobinkę, niewątpliwie. - odrzekł nierozbawiony Nanaph - Czyli co, idziemy dalej w tym samym kierunku i mamy nadzieję, że następna napotkana polana będzie… niewysadzona? - i ruszył do przodu niespiesznym krokiem, a Christos za nim.

-Mimo wszystko nie sądzę aby to była iluzja, mimo to nie zaszkodzi spróbować- odparł Soren.

- Lepsze to niż nic… - zamruczał dalej rozbawiony Ginryo.

Czy na pewno chcecie poznać efekt ich wędrówki? Otóż ponownie trafili na koniec ścieżki. I zaskoczenie była zniszczona. Tak to z pewnością potwierdzało, że ta strefa iluzją być nie mogła. Więc czym? Pułapką, anomalią? Jak to się mawia z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Niestety problemy lubią się piętrzyć. Ich obecność w tym lesie przestała być niedostrzegalna. Duża aura zaczęła się poruszać, podobnie zresztą jak mniejsza.

-Więc jednak miałem rację, całe szczęście, nie jest ze mną aż tak źle- odparł Castell przeczesując wolną dłonią ciemnoniebieskie włosy- pytanie co teraz.

- Naprawdę? Pierwszą rzeczą którą spotykam na swej drodze jest pułapka? - Ginryo westchnął, opierając się o jedno z nie zniszczonych drzew. Zamknął oczy, jak gdyby drzemiąc. - Mogę równie dobrze chwilkę odpocząć. Nie byłem na wakacjach od lat.

- Panowie… - rozpoczął Nanaph - skoro kierunki nie mogą być dla nas punktem odniesienia, co z tymi stworzeniami o których mówiliście? One są chyba jedynym punktem, do którego możemy podążać… bo stanie tutaj i czekanie na cud, to chyba nie najfortunniejszy pomysł.

- Jeden nadchodzi. - rzucił Ginryo, nie otwierając oczu.

- Świetnie, nie trzeba będzie go szukać - odparł Gubernator - Proponuję zaczaić się na niego na drzewach, jednoosobową przynętą na dole. Jesteś w stanie powiedzieć nam o nim coś więcej, Gynryo? Ktoś chętny na posłużenie jako przynęta? -

- Duży. Raczej nie dość silny, z mojej perspektywy. - rzucił Ginryo - Mogę zostać. Nie chce mi się wstawać. - dodał.

- Dobrze, skoro tak mówisz. Nieprzytomnych weźmy na drzewa, ja z Christosem też się tam przyczaimy. Reszta… może robić co uważa za stosowne. Nie wiem co to za stwór, ale nie sądzę, by był zdolny powstrzymać nas wszystkich.

- Zatem niech tak będzie. Biorę kryjówkę na lewo w zaroślach. - powiedział mlecznowłosy i z nikłym, acz upiornym uśmiechem dobył miecza o pordzewiałej klindze.

Christos i Nanaph wspólnie postarali się wprowadzić nieprzytomnego na drzewa, z których nie mogliby spaść. Na górze starszy z braci zaczął mu się przyglądać, próbując ocenić jego stan.

-Panienka pozwoli- odezwał się Soren, będąc już wolny od ciężaru nieprzytomnego. Wziął dziewczynę na ręce i wskakując na drzewo- Tu będzie panienka bezpieczna- uśmiechnął się lekko.

Nanaph doskoczył do drzewa, na którym leżała dziewczyna, i również wykonał kilka prostych badań, pokroju sprawdzenia pulsu. Po krótkim sprawdzeniu, czy aby nieprzytomnych nie trzeba po prostu kopnąć, obaj bracia przygotowali się do walki - dobyli kolejno łuku (Christos) i dwóch mieczy. (Gubernator)

Jenny śniła o dziwnym miejscu, gdzie było dużo zieleni i dinozaury. Czarne dinozaury. Czerwonowłosa dziewczyna mruknęła coś nieprzytomnie gdy poczuła dotyk. Poruszyła się i gitara równie czerwona jak jej włosy zaczęła się zsuwać z jej pleców. W końcu Jenny oprzytomniała raptownie się przebudzając. Widząc, że jest na drzewie, a właściwie gałęzi zachwiała się i z przerażeniem w oczach kurczowo objęła konar.
- Co do..?! - zakrzyknęła nie rozumiejąc sytuacji w jakiej się znalazła.
- Co? Kim? Gdzie ja do cholery jestem??

- Na drzewie, jak widzisz. Spokojnie, nie zrobimy Ci krzywdy. - odpowiedział pomaranczowłosy mężczyzna.

- Aha… - odpowiedziała nie przekonana dziewczyna. W MadrueyCity nie ma drzew poza jednym miejscem a i tam nie ma ich tak dużo.
- Na federalnych nie wyglądacie… To gdzie ja jestem? Bo na pewno nie w MadrueyCIty.

- To długa historia, nie wiem czy mamy teraz czas ją opowiadać. -


-Federalnych..?-zapytał pod nosem Castell. Ci ludzie używali dziwnych słów.

Jenny ściągnęła brwi widząc dziwne zachowanie i słysząc wymijające odpowiedzi. A może federalni ją dorwali? W sumie nie pamiętała jak tu się znalazła. Pewniejsza podniosła się na rękach by usiąść okrakiem na konarze. Wtedy też poczuła przenikliwy ból na swoich plecach. Syknęła tylko pod nosem i nerwowo spojrzała swoimi fioletowymi oczami dookoła.
- Ano federalnych… - mruknęła - co się dzieje? - wskazała dłonią na przygotowujących się do walki ludzi.

- Jesteś ranna? - zmienił temat mężczyzna - Możliwe, że zaraz napadnie nas dzika bestia… -
- Co? Bestia? - dziewczyna zdziwiła się - jaka znowu bestia? To jakaś nazwa pojazdu? Czy Nick któregoś ze śpiewaków? - nagle Jenny uderzyła jedna myśl i z bladą twarzą spojrzała na kompanów - Czy serio bestia?

- To ostatnie. Możesz się przygotować na jakiegoś potwora, który zaraz wyskoczy tam, z dołu… jak się go pozbędziemy, to wszystko Ci wyjaśnię… przynajmniej na tyle, na ile ja sam orientuję się w naszym obecnym położeniu. - mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie, odskakując na inną gałąź, i dobywając swych dwóch, podniszczonych mieczy.

-Już są blisko- odezwał się Soren, wpatrzony w dal, wydawał się dziwnie zadowolony- Mimo wszystko patrząc na naszych kompanów, śmiem twierdzić iż poradzimy sobie. Ten pan- wskazał na giganta- dopiero co zdewastował znaczne połacie zieleni zaledwie drobnym gestem- Mężczyzna przykucnął na gałęzi, wydawało się że utrzymanie równowagi nie było dla niego najmniejszym problemem.

- Nie przeceniaj swoich zdolności, przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mówią. - odpowiedział kucający na pobliskiej gałęzi Christos, powstając od ostatniego z nieprzytomnych. Dobył łuku i strzały i rozglądał się wyczekująco.

Odpowiedział mu przyjazny śmiech
-Diabli złego nie biorą, przyjacielu, uwierz mi na słowo- Nie dobył broni, chodź do dyspozycji miał dwa miecze u boku i sztylet w cholewie buta. Zwyczajnie czekał.

- Oook. Noo dobra. To może ten, no. Jenny jestem miło mi - oniemiała do tej pory dziewczyna w końcu się odezwała. Widząc z jaką zwinnością poruszał się koleś o pomarańczowych włosach ją zachwycał. Nigdy nie umiała takich rzeczy. Widząc jednak, że nowo poznali nie szykują się do zaatakowania jej, przesunęła swoją czerwoną, gwieździstą gitarę na przód. Brakło jej tradycyjnego gryfa, pokrętła były ulokowane z jego tyłu zamiast na charakterystycznej końcówce. Drugą dłonią Jenny sprawdziła czy mikrofon jest dobrze umocowany na jej głowie. Zaczepiony na jednym z uszu ledwo wystawał spod bujnej czupryny. Jenny upewniła się, że w jego wnętrza wydobywa się drobny poblask peluneum.

-Soren Castell, do usług- przedstawił się- jak wcześniej wspomniał jeden z towarzyszy, tytuły nie mają już znaczenia.- Spojrzał zaciekawiony na instrument dziewczyny. Nie wiedział dokładnie co to ale przypominała mu lutnie- zamierzasz teraz grać?
- Nanaph, do usług. - ukłonił się delikatnie mężczyzna, po czym wskazał ostrzem na drugiego z pomarańczowłosych - A tamten to mój brat, Christos. Nie jest zbyt rozmowny, nie to co ja. - Gubernator uśmiechnął się, także z ciekawością spoglądając na instrument, choć nie pozwolił sobie na komentarz. Christos w trakcie dialogu wytężał wszystkie zmysły, by dojrzeć lub usłyszeć przeciwnika, zanim on dojrzy drużynę.

- Jeśli to działa to owszem - mruknęła Jenny nie zrażona pytaniem - swoją drogą złote z was chłopaki, tacy prędcy do usługiwania - uśmiechnęła się zaczepnie i kontynuowała nastrajanie.

Castell wyraźnie był zdziwiony sposobem w jaki wyrażała się dziewczyna. I cóż było dziwnego w tak sformułowanym przedstawieniu. Cóż, te wszystkie światy niezwykle się od siebie różniły.

- Z ciekawości, jaki jest sens krycia się w zasadzce, jeśli będziecie zdradzać swoją pozycję gadaniem? - zapytał nieco sarkastycznie Ginryo, nagle stojąc na wysokości korony drzewa, w powietrzu, bez żadnego wyraźnego oparcia.

- Po prostu powiedz, gdy to coś będzie niebezpiecznie blisko - odpowiedział od razu Nanaph, zaczepkę nowej koleżanki ignorując.

- A to my robimy jakąś zasadzkę? Hm… wysoki jesteś… - umysł Jenny już dawno przestał starać się zrozumieć co się dzieje. Przyjmowała fakty jak leciało.

- Wymagania pozycji. - rzucił tylko Ginryo - A w zasadzki bawią się oni. Ja nie jestem tak subtelny. - parsknął delikatnym śmiechem.

- Ja nawet nie wiem skąd się znalazłam na tym drzewie. Pomożesz mi zejść?

- Pięknym kobietom nigdy nie odmawiam… - ukłonił się delikatnie, stając na gałęzi, biorąc ją w ramiona i zeskakując delikatnie. Postawił ją na ziemi. - Proszę.

- Jak dla mnie, to nie najlepszy pomysł, Jenny, ale jak wolisz. - skomentował Gubernator.

- Obawiam się, że nie specjalnie umiem się kryć. A i specjalnie to co potrafię też ciche nie jest… Wiecie śpiewam i to robi ciekawe rzeczy… - Jenny wyszczerzyła się jeszcze do wielkoluda dziękując w ten sposób za pomoc. Poza cieniem drzewa jej skóra była niezwykle blada.

- Najwyraźniej można spotkać najbardziej interesujące osoby w tym świecie… - zamruczał nieco rozbawiony Ginryo. - Na imię mi Hosho. Miło mi poznać. - powiedział do dziewczyny. Nie przestawał jednocześnie śledzić nadchodzącej bestyjki. Było niemożliwe by zdołała się ona do niego podkraść.

- Hej a może zawołajmy to coś i miejmy problem z głowy? Jak nas usłyszy to na pewno tu przyjdzie i będzie można mu spuścić łomot. Czekanie jest bardzo męczące - plecy Jenny pulsowały niewielkim bólem. Domyślała się, że któryś z federalnych musiał trafić ją pociskiem z broni. Dobrze, że już nikt nie używa ostrej aminucji...

- To wie, że tu jesteśmy, i właśnie nadchodzi… - odpowiedział Nanaph - Widzisz te zgliszcza, o tam? - spytał, wskazując ostrzem na kilka zniszczonych drzew - Nasz przyjaciel zawołał… TO, wywołując dość sporą eksplozję. Właściwie to dość dziwne, że Cię ona nie obudziła… -

- Co było to było… lubię patrzeć ku przyszłości. - rzucił tylko Hosho - Mamy masywną przewagę liczebną… no I pamiętajmy, że ja również jestem w pobliżu. - dodał, z dość drapieżnym uśmiechem.

- He, lepiej nigdy nie być zbyt pewnym siebie - mruknęła Jenny pamiętając niedawne zdarzenia.

- Tak czy inaczej przed nami bitwa. - powiedział Sharsth - Oby bogowie byli z nami.

- Bogowie? - mężczyzna w srebrnym garniturze wzruszył wojramionami - Wolę moją własną siłę. Bardziej pewna i rzadziej zawodzi.

- To twoje życie nie moje, Świetlisty. Jednak są rzeczy na ziemi i w niebiosach które się filozofom nie śniły. - odpowiedział mlecznowłosy mężczyzna.

- O hej, myśmy się sobie nie przedstawili Jenny jestem. Co lub kto to bóg?

- Bóg, to zależy jak podejdziesz. Możesz powiedzieć los, fortuna, przeznaczenie, życie, ale i tak będą to wpół błędne odpowiedzi. Bo bogowie są w nas, a ja jestem Erven, Erven Sharsth.

- Albo możesz powiedzieć że to metafizyczny konstrukt stworzony przez ludzi którym brak wyobraźni by wyjaśnić złe wydarzenia, albo inne niezrozumiałe dla nich zjawiska. Ale co kto lubi.
- dodał z delikatnym sarkazmem Hosho.

- Zdecydowanie mamy innych bogów, albo po prostu są wyjątkowo leniwi w twoim świecie. Jak mówiłem, bogowie są w nas, ale to dłuższy temat na rozmowę i nie mam na to ochoty. Zatem… Jenny, tak? - zapytał Erven - Pamiętasz jak się tutaj znalazłaś?

- Tak, nie - Jenny odpowiedziała na oba pytania białowłosego - To bardzo głębokie co mówicie panowie. Nigdy o czymś takim nie słyszałam.

- Nie ma się czym za bardzo przejmować. W końcu, nie ma co dbać o rzeczy nie istniejące… - spojrzał w kierunku lasu. Bestyjka była zdecydowanie bliżej niż wcześniej. - Zwłaszcza kiedy nadchodzi bardziej realne niebezpieczeństwo.

Noraku 28-03-2014 17:45

Kinemon




Samuraj siedział przykucnięty w miejscu do którego się odturlał po zobaczeniu nadgryzionego szkieletu. Z ręką położoną na tsubie jego miecza obserwował uważnie otoczenie. Wydawało mu się, że dosłownie chwilę temu gonił za youkai ale odrętwiałe ciało zdawało się wskazywać na coś zupełnie innego. Dopiero po chwili nasłuchiwania, wojownik rozluźnił ciało i usiadł na swoich kolanach. Zaczął rozmasowywać swoje członki. Czuł jak życiodajna krew znowu napływa do najdalszych fragmentów jego ciała. Poczuł także głód. Uczucie, którego nie zaznał od dawna. Postanowił nie czekać aż się nasili i ruszył w gęstwinę.

***

Aura jak i obecność odczuwalna przez marines zaczęła znacząco przyśpieszać. A dokładnie ujmując pewnym stało się że bestia zaczęła szarżować Jaszczur natomiast z zawrotną prędkością był już kawałek przed, a raczej za nimi. Patrząc w kierunku w który prowadziła ścieżka.
Na pojawienie się agresywnego osobnika nie trzeba było czekać.


Koto podobny osobnik z początku biegł po ziemi. Z odległości zniszczonych drzew wyskoczył w powietrze i zaczął poruszać się, odbijając od pni drzew. Pawie natychmiast obrał za cel siedzącego na drzewie shinobiego.
Szpony bestii rozdarły korę drzewa jak nóż wbijany w masło i chyba tylko cudem nie trafiły w jego tors. Bestia zatrzymała się na gałęzi i była już gotowa by zaatakować kolejną przekąskę.
- Oh? Jakie straszne potwory istnieją na tym świecie… - zamruczał z rozbawieniem Ginryo, obserwując stworka. Zastanawiał się co by z nim zrobić. W końcu uniósł palec, a ten zaczął świecić jasnym, srebrnym, światłem. A pare sekund później wystrzelił z niego promień światła, wycelowany tak by przebić stworzonko na wylot.
W międzyczasie Erven widząc, że bestia należy do tych bardziej upierdliwych, a samemu należąc do ostrożniejszych wysyczał czując przyjemną różnicę z każdym kolejnym słowem.
- Sura s’sharin. - po czym wskazał dłonią na bestię kontunuował - Ezar n’kher, na shashn.
Jenny zwątpiła. Zobaczyła i zwątpiła. Z pół otwartymi ustami stała i zastanawiała się czy aby powinna uruchamiać swoja gitarę. Jakoś tak szkoda by było zwracać na siebie uwagę… podświadomie jednak zmusiła się do z początku cichego i niepewnego śpiewu. Miała nadzieję, że melodia doda jej odrobinę otuchy w zwarciu z kompletnie nieznanym jej przeciwnikiem.
Soren Castell wciąż siedzący na pobliskim drzewie nie zmienił pozycji, zaśmiał się tylko niemal niesłyszalnie iz zaciekawieniem obserwował rozwój zdarzeń.|
Bestia skoczyła w stronę Ervena chcąc uchwycić swoją ofiarę, wtedy też została sparalizowana. Końcowy ruch wykonał Marines przestrzeliwójąc bestię na wylot. Przestrzał nastąpił dość blisko serca, choć samego nie naruszył. Duże, w porownaniu do ludzkich rozmairów, cielsk kota, opadło na Sharsth’a. Bestia wciąż żyła, choć nie można powiedzieć że byąl sprawna. Dopiero gdy napiecie opadało odczuto kolejne aury. Znajdowaly się one w keirunku w którym prowadziła ścieżka, lecz nie było w nich aury jaszczura. Ilość aur wskazywała na sporą nieruchomą grupę. Mimo to problem wyjscia z obrębu polany wciaż pozostał.
Wszystko wyglądało na to, że Erven poległ przygnieciony przez ogromne cielsko jaszczura o błoniastych kończynach. Kiedy wszystko zaczęło ucichać, a ciężki syczący oddech leżącej bestii zaczął się uspokajać spod jej cielska zaczął się wydobywać nikły dym. Chwilę później, tuż obok stwora utworzyła się humanoidalna upiorna postać Ervena który tylko wysyczał jedno słowo dotykając potwora “Uluashi”
Marine podszedł spokojnym krokiem do bestii. Wyglądało na to że ciągle żyła. Mógł za to winić tylko siebie, i swoją nieznajomość jej anatomii. - Co z nią robisz? - zapytał z ciekawością, patrząc na Ervena.
Białowłosy tylko się uśmiechnął w odpowiedzi przybierając stałą cielesną postać. Bestia z kolei gasła w oczach. Jej ślepia przybierały matowego odczynu, oddech cichł, by ustać po niecałej chwili. Potem była cisza i głos małego chłopca.
Chłopak zdołał się przebudzić, pierwsze co zrobił to chwycił swoją zastępczą laskę, którą był gruby kij. To było dziwne, nie znał tego miejsca…
- P.. Przepraszam?! - Wydusił z siebie niepewnie.
- Halo…?! - krzyknął nieco głośniej.
- Jest tu ktoś?! Halo, ludzie! - był wystraszony.
- Proszę! Powiedzcie coś! Ludzie! Panno Welling, strażniku Richardzie! - chłopak nie podniósł się, wycofał jedynie tak, że placami wpadł na drzewo.
- J...j..jest tu ktoś? - dokończył ze łzami w oczach...
-Ciiiiiiii- wyszeptał przyjaźnie niebiesko włosy mężczyzna zbliżając się do chłopaka- jesteś bezpieczny, jednak musisz być cicho.
- K...Kim… jesteś?! - powiedział chłopak
- Nie mam pieniędzy! Nie tę sierotę porwałeś! Gdzie jesteś?! Gdzie… jesteś… - Z pod rozwalonego kaptura wyłoniła się głowa, chłopak miał srebrzyste włosy, długie, opadały mu na twarz.
- Zaprowadź mnie do miasta! Proszę… - przełknął głośno ślinę - Boje się…
-Zaprowadzę Cię, musisz tylko chwilę zaczekać i być ciszej- odparł Castell uspakajającym tonem- mów mi Soren, nie jestem złodziejem. Ja w raz z pozostałymi usiłujemy Ci pomóc.
Chłopak uspokoił się… Nadal miał ciężki oddech, ale dostosował się do prośby.
- Coś mi grozi? - spytał cicho - Gdzie ja jestem? - Chłopak zaczął machać dłońmi, próbując chwycić co kolwiek
- co to za miejsce…?
-Jesteśmy w mrocznym lesie, jak widzisz niewiele widać -przyjazny uśmiech- Jeśli pozostaniemy w ukryciu nic nam się nie powinno stać- dodał.
- Lesie? Miejsce gdzie mieszkają elfy? Słyszałem, że jest tutaj tak dużo drzew, że nie sposób zliczyć…- Chłopak uśmiechnął się
- Nigdy nie byłem w lesie, lesie… Elfy nas atakują? Przecież to miłe i piękne istoty! Mylisz się Panie! - Próbował podnieść się z ziemi, jednak wypadł mu kij.
- Możesz mi pomóc...Panie? - poprosił
-Ciiii- wyszeptał mężczyzna równocześnie pomagając wstać chłopcowi- niedługo wszystko się wyjaśni.
Kiedy Soren pomagał wstać dziecku, te skierowało spojrzenie w jego stronę, miał dużo błękitne oczy, miał bardzo delikatne rysy twarzy, bardziej przypominające elfa, aniżeli człowieka - nie miał jednak szpiczastych uszu.
- Czy, mogę dotknąć twojej twarzy, Panie? - Poprosił chłopiec, jego wzrok był nieobecny.
-Nie tytułuj mnie proszę, nie jestem już u siebie- odparł, pierwsze wrażenie sprawiło że w umyśle Castelle pojawiła się myśl że chłopiec może być ślepy, to tłumaczyło by jego zachowanie. Z drugiej jednak strony las był na prawdę ciemny- Mów mi Soren, nie krępuj się- dodał odpowiadając na pytanie.
- Panie Soren… Dziękuje! - wykrzyczał, znów stracił panowanie nad emocjami. - Dłoń chłopaka była delikatna, a ten dokładnie przejechał po twarzy mężczyzny, tak by uzyskać jak najwięcej szczegółów.
- Nie znam tej twarzy… Imienia też nie. - Powiedział zdezorientowany
- Nie robisz sobie ze mnie żartów… - był wyraźnie zawiedziony.
-Nie śmiałbym chłopcze. Powiedz mi, jak masz na imie?
- Imię? Ahh… Ludzie, ludzie mówią na mnie… Po prostu, sierota, kiedyś, słyszałem imię Lucas… Nie wiem czy jest moje, ale lubię je. - Uśmiechnął się, była to bardzo wymuszona reakcja, jednak nie chciał zachować się niegrzecznie.
Soren nie dał się zwieść, ale docenił starania chłopca. Popatrzył chwilę w dal.
-Zdaje się że sytuacja jest w miarę stabilna, proponuje dołączyć do pozostałych.
- Pozostałych…? - Lucas był wyraźnie zaskoczony
- Myślałem, że ludzie unikają lasów, dlaczego jest tutaj tak wiele osób…?
-Wszystko w swoim czasie- odparł mężczyzna, po czym wziął chłopca na ręce i zeskoczył z nim do pozostałych.
Ginryo spojrzał po pozostałych.
- Więc to na razie tyle. Jest ich więcej, w tamtym kierunku. - wskazał na ścieżkę - Ale nie wydają się one poruszać. Mogło być gorzej… - zamruczał tonem w którym słychać było rozbawienie.
-Moi drodzy- wtrącił Castell- oto Lucas- dokończył stawiając chłopca z powrotem na ziemię.
- Witaj Lucas - powiedział białowłosy znad cielska bestii z której to właśnie ‘wyjmował’ za pomocą miecza i małego noża szpony. Doskonałą rzecz do jego kolekcji. - Jestem Erven.
Chłopak natychmiast się wyprostował, co prawda próbował skierować się w stronę grupy, jednak niestety słuch go troszkę zawiódł
- Dzień dobry! Nazywają mnie Lucas, jestem sierotą! To zaszczyt, że odezwaliście się do mnie! - Chłopak pokłonił się - bardziej drzewu aniżeli rozmówcą, ale starał się.
- Huh też przedstawienie się. Jenny jestem - kobieta odwróciła wzrok od truchła zwierzęcia i dymnej zjawy jaka widziała przed chwilą. Tak chłopiec był zdecydowanie mniej dziwny. Zapewne gdyby nie fakt, że nie umiała stwierdzić jakie zamiary mają ci… inni… dziwni… straszni, skuliła by się pod drzewem lub schowała w jakimś ciemnym miejscu. Ciemnym i ciasnym miejscu. Tu było za dużo przestrzeni.
- Ohhh! - Chłopak niemal pisnął - Jest Panienka kobietą! Słyszałem jak mówili strażnicy! Kobieta winna ładnie wyglądać, rodzić dzieci… oraz…- powiedział zakłopotany - oraz… Jeszcze parę rzeczy! Ale gdy je powtórzyłem, strażnicy złamali mi palce…! Bardzo mi Panią miło poznać! - Tym razem znacznie dokładniej oddał ukłon
- Zawsze wiedziałam, że strażnicy to ostatnie kurwy - mruknęła zupełnie pod nosem Jenny - W takim razie nie powtarzaj ich głośno, nigdy nie wiadomo kto to usłyszy - westchnęła odzywając się już dużo głośniej. Przynajmniej dzieciak wydawał jej się najnormalniejszy jak na razie.
- Nie wolno tak mówić! - poganił chłopak - Panienki powinny używać ładnych słów, takich jak… jak… yhmm… Delikatność, bal, drzemka, srebro, sztu...sztu….sz… widelce! - Poprawił sie - Richard był miły! Dał mi jabłko! Panienka musi jeszcze dużo poćwiczyć! Ale wierze że uda się osiągnąć sukces! Prawda, Panie Soren? - Obdarzył oby dwóch szczerym uśmiechem, był szczęśliwy że może z kimś porozmawiać
-Jak najbardziej- odpowiedział mężczyzna tłumiąc śmiech, po czym po chwili dodał- Skoro w takim razie to zagrożenie zniknęło- wskazał na jaszczura- proponuję skupić się na wyjściu z tego lasu. To może pomóc wskazać nam drogę- pokazał ręką w stronę z której Ginryu wyczuwał pozostałe aury.
Jenny przygryzła dolną wargę i spojrzała na chłopca. Właśnie w tym momencie przestał on być odskocznią od dziwnych rzeczy.
- Mniejsza. Zdecydowanie trzeba się stąd wydostać - po tych słowach Jenny odwróciła się i podeszła do truchła. Dla zaspokojenia dziwnej potrzeby szturchnęła nogą coś. Wynik oględzin skwitowała krótkim “hm”.
- Poczekajcie na mnie - powiedział mlecznowłosy który tak niedawno był niczym zjawa - Jeszcze tylko wytnę te błony, idealnie nadają się na płaszcz, a nie wiem jak tutaj stoi z pogodą i jej zmiennością. Zmoknąć nie chcę, a peleryny starczy dla dwóch. Ktoś chętny? - zapytał obracając nożyk w dłoni.
- Co to jest peleryna? - zapytał wyraźnie zaciekawiony młodziak
- Panie Soren! Widział Pan mój kijek? Upadł mi, nim się tutaj znaleźliśmy… Jest mi bardzo potrzebny - powiedział nieśmiało
-Chwilkę- odparł Castell i ruszył pod drzewo na którym niedawno byli. Po czym wrócił ze znaleziskiem- Proszę chłopcze.
Nim dwaj bracia zdążyli jakkolwiek zareagować, potwór został pokonany
- Mi możesz zrobić pelerynę - odezwał się Nanaph - Właściwie, ktoś wie co to za stworzenie? Da się je usmażyć i zjeść…? Bo ja nie chcę nic mówić, ale żadnych owoców nie widziałem, a skoro nie zapowiada się na szybkie wyjście, to powinniśmy coś w tej kwestii ustalić. Może założyć obóz? - ciągnął młodszy z braci - Swoją drogą, Ginryo, skoro przybyłeś tu jako wsparcie, to Ci, do których przybyłeś, przyślą tu wkrótce kogoś po Ciebie? -
Dopiero po tym krótkim monologu, pomarańczowłosy dostrzegł chłopca, nowego członka oddziału
- O… witaj. Jestem Gubernator Nanaph, a tam stoi mój starszy brat, Christos.
- Krawcem ani myśliwym nie jestem towarzyszu, ale wygląda jak jaszczurka, więc pewnie smakuje podobnie. Przydałaby mi się jednak pomoc przy oskórowywaniu i dzieleniu tego stwora. Podstawy coś tam znam, ale to nie moja dziedzina jeżeli wiecie o co chodzi. - odezwał się Erven.
- Biorąc pod uwagę że stanowię wsparcie dla dwójki osób, z których żadna nie wie że zdołaliśmy opracować technologię zdolną do podróży do tego świata… wątpię. - powiedział Ginryo, po czym westchnął z irytacją - A na obozowanie też nie mogę sobie pozwolić. Rozkazy. A żołnierz musi rozkazy wypełniać.
- Nie wiem czy masz wybór - odpowiedział Nanaph - Skoro jesteśmy w jakiejś pułapce, musimy tu zostać, aż znajdziemy sposób wydostania się z niej. Swoją drogą, mógłbyś wzlecieć wyżej, na wysokość z której teoretycznie powinniśmy widzieć miasto, o którym wspominaliście? Możesz też wziąć mnie, może moje oczy dojrzą z góry coś, co pominęliśmy. -
Christos w tym czasie w milczeniu zbliżył się do chłopca, obserwując go uważnie.
- Teoretycznie mógłbym przenieść się pięćdziesiąt mil w dowolnym kierunku, w ułamku sekundy. Problem polega na tym że nie mogę wziąść nikogo ze sobą, a nie chce was zostawiać na pastwę losu. To kłóciłoby się z moją sprawiedliwością. - odpowiedział Ginryo spokojnie. Był wyraźnie zakłopotany.
- Wybacz, że stanowimy dla Ciebie ciężar. Jak mniemam, nikt z nas nie ma pomysłów, jak się stąd wydostać, i właściwie jaka siła nas tu trzyma… - Nanaph zatrzymał się przy tym stwierdzeniu na dłuższą chwilę, samemu zastanawiając się nad rozwiązaniem.
-Wydaje mi się że umiejętność przenoszenia się tu nie wystarczy, chodź nie zaszkodziło by spróbować. Mimo to uważam że gdyby było to tak proste, nie było by żadnego problemu- wtrącił się Soren.
- Możemy być na terenie jakiejś bariery, która trzyma nas w środku. Spróbuj przeteleportować się dalej. Może się czegoś dowiemy. Tylko nie zapomnij po nas wrócić. - Nanaph uśmiechnął się
- Hmm… - mruknął Ginryo… i błysnął. Teoretycznie, precyzyjnie wyliczony skok powinien przenieść go około milę nad ziemię. Powinien przynajmniej dostrzec miasto… a potem mógł spróbować się do niego przenieść.


Lucas grzebał swoją podpórką w ziemi. A to starał się chwycić jakiegoś drzewa, prawdopodobnie starał się “dostrzec” jak najwięcej stczegołów. Widać było że bardzo ciekawi go to miejsce, a początkowyt strach i niepewność zastąpiona została dziecięcą ciekawością.
- Chłopcze, wiesz skąd się tu wziąłeś, i gdzie jesteś? - zagadał po dłuższej chwili Christos
Dzieciakowi musiało umknąć wśród tylu osób, spotkanie z tym mężczyzną
- Dzień Dobry! Nazywają mnie Lucas i jestem sierotą! To dla mnie zaszczyt, że chcesz ze mną rozmawiać Panie! - powiedział wyuczoną formułkę.
- Przykro mi, gdyby nie Pan Soren, myślałbym że jestem cały czas w mieście!
Widząc rozgadaną gawiedź Erven pokręcił przecząco głową i wziął się do mozolnego i powolnego oskórowywania stwora. Nie było to coś w czym był najlepszy i nie liczył na szybkie rezultaty, ale miał czas. Puki co nie zapowiadało się na to, że szybko stąd odejdą, a i głód zaczął mu doskwierać. Poza tym jego instynkt podpowiadał mu, że taka skóra jak ta może mieć swoją wartość - pięknie się mieniła w słońcu.
- Opowiadając Ci pokrótce, mały… musiało się u Ciebie zdarzyć coś spektakularnego, co sprawiło, że trafiłeś tutaj, do innego świata. Wszyscy pochodzimy z różnych miejsc, i trafiliśmy tu w różnych okolicznościach. Podobno niedaleko stąd jest jakaś cywilizacja… próbujemy się do niej dostać, bezskutecznie. Jakieś pytania? -
- Przykro mi, nic nie widziałem - Powiedział z uśmiechem - Tutaj nie śmierdzi, jak w moim mieście… Nie wiem nic więcej, Panie! - Było mu smutno, że nie potrafi pomóc.
- Mam jedno pytanie! Jak wygląda ten las?
-Jest ciemno, chłopcze, w niewielu miejscach przebija światło. Niewiele widać, mimo wszystko uważam że jest w nim coś pięknego- odpowiedział mu niebieskowłosy.- po czym skierował się w stronę Ervena- pozwól że Ci pomogę przyjacielu.|
- Każda pomoc zawsze mile widziana towarzyszu - odpowiedział Erven i usunął się na bok robiąc miejsce przy stworze.
- Jak mniemam, Panowie, nie macie żadnych pomysłów na wydostanie się stąd? - zwrócił się Nanaph do pseudomyśliwych.
- Nie ma co się śpieszyć kiedy głód się zbliża. Jaszczurzyna nie jest zła. - odpowiedział Erven, człowiek którego mogli zapamiętać jako zjawę. |
- Boje się tego miejsca… Jest smutne… - Powiedział do osób które stały w pobliżu
- Spokojnie… z nami nic Ci nie grozi - odpowiedział stojący obok Christos, czochrając go po głowie.
- Postaram się… - Dokończył niepewnie.
-Zostaw mi to Ervenie, zajme się tym szybko, mam trochę doświadczenia. W między czasie trzeba będzie przygotować ognisko, aby upiec to mięsiwo.|
Jenny od dłuższego czasu stała z boku. Straciła rezon w, k całym tym zamieszaniu i stała oparta o drzewo. To miejsce było dla niej obce. Ludzie w zasadzie też ale tych można było spróbować poznać.Spoglądała na struny gitary, które były pośniedziałe. Spróbowała zagrać.
- Zbiorę trochę chrustu, i innego drewna. Chyba, że ktoś z was ma topór - powiedział Nanaph, obracając się na pięcie - Dość długo zajmuje naszemu gigantowi ta wycieczka… mam nadzieję, że nic mu nie jest. Jenny, chcesz przejść się ze mną? -
- Hmm? - dziewczyna podniosła głowę - ok. I tak nie wiem co robić - odepchnęła się od drzewa i podeszła do rudowłosego.
- Jeśli zaraz nie wrócimy, to coś nas zjadło - rzucił jeszcze do pozostałej czwórki, po czym ruszył ku najbliższym drzewom, i zaczął zbierać stosowne kawałki drewna
- Pa Pa! - Wykrzyczał chłopak, jak gdyby żegnał kolege.


- Panie Soren! Lubi Pan miód?! - Zapytał nagle
-Swego czasu przepadałem za nim, obecnie mój stan zdrowie mocno ogranicza moją dietę- odprał kontunułując skórowanie gada, pomału zabierał się za patroszenie.|
- Jest Pan szlachcicem! - Zabłysnął - Chciałbym spróbować miód! To mój cel!
Erven natomiast stał z boku i chłonął wiedzę o skórowaniu obserwując jak Soren się tym zajmował. Ostatecznie, i tak nie miał nic innego do roboty, a i pewnie pomagając by tylko przeszkadzał. |
-Bardzo bystry z Ciebie chłopiec- zaśmiał się Soren- w rzeczy samej, wywodzę się z arystokracji.|
- Jest Pan lordem?! - chłopiec był w szoku - Co ktoś taki, jak wasza lordowska mość robi w takim miejscu! Ma Pan zamek?! Gwardie?! Oraz żone, która ładnie wygląda?!
- Chłopcze, nie chcę niszczyć Twojego entuzjazmu, ale sądzę, że teraz nikt z nas nic już takiego nie ma - odparł Christos bezceremonialnie.
- Pomogę wam! Udało mi się przetrwać tyle lat, bez pieniędzy oraz domu! - zaproponował
- Trzeba być miłym, ludzie też są mili, jeśli się ich nie denerwuje! Sądzę że świat jest miły! - Ostatnie zdanie powiedział znacznie ciszej
-Pan Christos ma rację chłopcze, obecnie nic nie dadzą nasze tytuły i przywileje.|
- Dają… Dają świadomość! Sądzę że to fajne uczucie, myśląc o sobie, jako kimś specjalnym! Ludzie którzy mają to na codzień, zapominają wartości tych rzeczy! - Wypręży dumnie pierś - tak mawiała Pani, która sprzedawała owoce, nazywała się… Agness! Lubię owoce…
-Tytuły to nie wszystko- odpowiedział przyjanie- nie są podstawą do tego by czuć się wyjątkowym, chodź wielu błędnie tak uważa. Ostatecznie wszyscy kończymy podobnie- dodał z nutą śmiechu w głosie.
- Kończymy podobnie…? - zaciekawiło go to zdanie - Co ma Pan na myśli?
-Śmierć nie zwraca uwagi na przywileje- odparł- ona jedna traktuje nas wszystkich równo.
- Ale szlachte opłakują! Sieroty nie, nikt nie zwraca uwagi na to, kiedy i jak umrzesz! Śmierć nie jest tak sama, patrzy na przywileje! Bogaci nie cierpią tak jak ubodzy! - uparł się swojego zdania
“Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz” pomyślał.
-Łzy nie zawsze są prawdziwe, a przyjaciele poznani w biedzie, nieraz są cenniejsi niż wszelkie skarby- odpowiedział.
- Ale to nadal przyjemniejsze! Niż umierać w rynsztoku! Jak bezdomny pies czy inne zwierze… Psy, psy niekiedy przygarną, ponieważ mogą bronić domu i więcej z nich pożytku aniżeli z sieroty!
- Poznaliśmy świat na inne sposoby, chłopcze. Każdy ma pewne zalety, chodź czasem nie zdajemy sobie z nich sprawy, ale na pewno każdy ciągnie za sobą konsekwencje. Żaden z nas nie wybrał sposobu w jaki się urodziliśmy. Mimo wszystko po śmierci wszyscy stajemy się jeno prochem.
- Znikamy…? Co się dzieje później? - Chłopak był wyraźnie wystraszony, naglę jego bojowe nastawienie zniknęło.
-Myślę, że to kwestia naszych światów, ale uważam że w przyrodzie nic nie ginie, zawsze coś pozostaje.
-... Mówisz Panie, o bogach? - jego puste spojrzenie skierowane było w padłą bestie.
-Możliwe...sam nie jestem pewien…-przerwał na chwilę. Po czym dodał ponownie wesołym głosem- Cóż, zwierzyna gotowa, pozostało ją przyrządzić.
Chłopak nic już nie powiedział, jego oczy jednak wydawały się łzawić. W dłoni zaś ściskał mały kamień.
- Pozostało nam tylko czekać na ogień - powiedział Erven usatysfakcjonowanym poznaniem nowej techniki oprawiania zwierzyny i nie czekając długo złożył skórę i przytwierdził ją do torby za pomocą pasów.
-Za chwilę będą- odparł Soren. Jego wesoły ton powrócił a przygnębienie całkiem zniknęło.
- Witajcie Panowie! - rzekł Nanaph, ujawniając się, wraz z Jenny, zza drzew - Dobre wiadomości są takie: mamy drewno, i mamy roślinę idealną na leczniczą herbatkę. Złe: nie widziałem w okolicach żadnego źródła wody. Ponadto, Ginryo nie wraca już zbyt długo. Coś musiało się z nim stać. -
-Mamy jedzenie, a zaraz i ogień, poradzimy sobie do jego powrotu.- odparł Soren- kto jest chętny do rozkrzesania ognia?
- Tamten stwór był silny jak na nasze standardy. Jeśli przyjdzie ich tu więcej, bez niego możemy sobie nie poradzić. Widział ktoś jakieś źródła wody, ewentualnie lubuje się w kopaniu studni? -
-Nie widzę żadnego potwora w pobliżu- odpowiedział- gdybym coś zauważył na pewno was poinformuję. Co zaś tyczy się wody, tu niestety nie jestem w stanie pomóc.
- Ginryo wspominał o większej ich ilości. - przypomniał Christos.
-Tak, trafić do nich można idąc w tamtym kierunku- wskazał ręką- z tego co pamiętam, nie poruszali się. Jest nas tu wielu, w tym człowiek zmieniający się w dym- uśmiech do Ervena- śmiem twierdzić że pomniejsze drapieżniki nie są tu problemem. Ogień powinien odpędzić część z nich.
- Coś w tym jest. Zresztą, gdyby chciały nas pożreć, przyszłyby tu z tym - Nanaph wskazał na trupa - Rozpalę ognisko, skoro nikt się do tego… nie pali. - zażartował, po czym poczynił stosowne przygotowania, by nie spalić całego lasu, z sobą włącznie.
Gdy po kilku minutach ogień rozjaśnił okolicę Soren Podzielił mięso na mniejsze paski które następnie ponabijał na patyki i wręczył pozostałym. Sam zaś zajął się pieczeniem kawałka dla Lucasa.
Erven rozsiadł się po turecku przy ognisku piekąc kawałek mięsa nad ogniem
- Nie wiem co to za miejsce do którego trafiliśmy, ale to i tak lepiej niż skąd pochodzę. - powiedział po chwli, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
-Zawsze mogło być gorzej- mruknął Castell zamyślając się głęboko.
Po dłuższej chwili z prywatnych rozmyślań wyrwał wszystkich Nanaph, tradycyjnym zwrotem:
- Itadakimasu! - i, wraz z bratem, rozpoczął konsumpcję.
-Smacznego- odpowiedział niebieskowłosy domyślając się o co może chodzić, po czym wręczył jedzenie niewidomemu chłopcu. Następnie wytarł zardzewiały sztylet i schował spowrotem do cholewy buta. Zajął się podtrzymywaniem ognia wpatrując się w płomienie.
Wybuch rozbudził samuraja drzemiącego pod jednym z drzew. Grupa najwyraźniej postanowiła zignorować jego wcześniejsze pojawienie. Nie żeby go to obchodziło, ale najwyraźniej przeznaczenie chciało by byli złączeni. Wyszli bowiem z przeciwległego końca polanki dosłownie chwile później z bardzo zdziwionym wyrazem twarzy. Kinemon zrozumiał, że tak szybko nie opuszczą tego miejsca. Odpiął więc swoją katanę i rozsiadł się wygodniej w cieniu olbrzymiej sosny dając odpocząć spieczonym powiekom. W stanie półsnu przysłuchiwał się ich rozmową. Nie starali się zresztą kryć ze swoimi przekonaniami. A była to niezwykle wesoła i pokaźna gromadka. Odpoczynek został jednak przerwany. Wojownik otworzył powoli oczu, strzepując z karku kilka sosnowych igieł i spojrzał z niesmakiem na zniszczenie jakiego dokonali. Czemuż Pani Losu musiałą go z nimi spotkać? Potem zas robiło się coraz ciekawiej. Chcieli zastawic zasadzkę, chowali się w konarach drzew by rozmawiać jeszcze głośniej. Ukrywali najpierw niewiasty pośród nich by dosłownie chwilę później znieść ją na środek polany. Chcieli zaatakować stwora z zaskoczenia, a skończyło się na szybkim, no i głośnym, wystrzale. Na koniec zaś chcieli zostać w grupie, a rozdzielali się. Zachowywali się niczym dzieci, nie wiedzące w co bawic się dalej, ale mówiąc do tego mądre słowa. Nie można jednak powiedzieć, ze Kinemon gardził nimi. Jak wobec każdych, którzy przewijali się przez jego życie, miał obojętny stosunek wymieszany z zainteresowaniem. Ciekawił go każdy z osobna: Castell, który sprawiał wrażenie najrozsądniejszego z nich, o aparycji lidera; Jenny, która na sytuacje stresowe reagowałą śpiewem; dwóch braci o dziwnych imionach będących swoim całkwoitym przeciwieństwem, niczym Yin i Yang; cienisty Erven, roztaczający wokół siebie aurę tajemniczości, ślepy-gaduła, nieświadomy swego losu oraz płynących z nim zagrożeń no i niebezpieczny Ginryo, “zabijający palcami”. Tak, trzeba powiedzieć, że los, a w szczególności Pani Losu potrafi być przewrotna bo takiej “menażerii” nie spotyka się często.
Zapach delikatnie skwierczące mięsa, wywołał u niego burczenie brzucha. Bez zbędnych ceregieli podszedł do truchła. Ostrze katany reflektowało płomienie ogniska. W przeciwieństwie do pozostałych broni, jego zdawała się być nienaruszona. Dwoma szybkimi cięciami wykroił kawał miesa z truchła. Zatopił się w surowej tkance, rozkoszując się delikatnym smakiem krwi. Wiedział, że to nie zaspokoi jego wielkiego głodu ale na jakiś czas będzie musiało wystarczyć. Następnie zabrał się do porządkowania swojego ekwipunku. Wyrzucił zniszczony inkaust oraz poplamione nim kartki do ogniska. To była wielka strata. W końcu otrzymał ten tusz od Czcigodnego. Nie łatwo będzie znaleźć tutaj coś o podobnej mocy.
-Milczący wojowniku- odezwał się Soren, wciąż wpatrzony w ogień, wyrywając samuraja z zamyślenia- czy zaszczycisz nas swym imieniem?
“Milczący wojownik” - uśmiechnął się na ten komentarz samuraj. Takie określenie rzeczywiście pasuje do mnie najlepiej.
- Zwę się Kinemon, szanowny Castellu. I tak jak was, nie obchodzą mnie żadne tytuły. Aczkolwiek ciebie mógłbym nazwać, Myślicielem.
-Ciekawe określenie- zaśmiał się przyjacielsko Soren- chodź sam nie wiem czy do mnie pasuje.
- To inni określają czym jesteś na podstawie twych słów jak i czynów. Sam uczyniłeś podobnie. Teraz jednak potrzebuje chwili milczenie. Musze coś wypróbować.
Po tych słowach samuraj zamknął oczy, usiadł w pozycji lotosu z mieczem na swoich kolanach i rozpoczął medytacje. Skupiał się na sobie, ignorując obecność innych istot. Stawał się jednością z jego chi oraz światem zewnętrznym. Robił to ponieważ bądź co bądź utkneli tutaj razem. Jeżeli zostali złapani w genjutsu, Kinemon jest zapewne jedynym, który to wyczuje. Dziesiątki lat usprawniły jego zmysły. Nie tak łatwo było je oszukać. Potrafił dostrzec nienaturalne zachowania w powietrze, nieznajomy zapach albo odgłos, który nie pasował do obecnego miejsca. Wszystko na czym musiał by skupiać się iluzjonista by oszukać człowieka. Nie była to jakaś specjalna zdolność. Tylko doświadczenie.

Nie czuć było żadnych sił magicznych a tym bardziej iluzyjnych. Aura emanująca od kamiennego okręgu była nikła więc i jego nie dało się odczuć. Z powietrzem... Tu sprawa wyglądała ciekawiej. Pewien okrąg, którego środek osadzony był w miejscu monolitu, otaczał polanę. Odczuwalny był jak delikatne mrowienei magnetyzm przestrzeni. Z pewnością nie była to widoczna siła ale pewne oddziaływanie. Granica okręgu, a raczej miejsce o najwieszym natężeniu, była szeroka i stanowiła miejsce do którego udało im się zajść najdalej.

***

Kuyicha Lee
Chyba zacznę się do tego przyzwyczajać. To był pierwsza w miarę świadoma myśl, kiedy powoli powracał do własnego ciała. Przypominało to wpadnięcie w wir, który w miarę zwężania się leja, nabierał na szybkości. Koniec był oczywiście taki jak można się było spodziewać. Ogólne otumanienie, zawroty głowy, nudności oraz suchoty w ustach. Takiego kapcia nie miał nawet po urodzinach swojego Taichou. Co prawda wtedy świadomość stracił w znacznie przyjemniejszy sposób ale towarzystwo w jakim się zbudził nie należało do najodpowiedniejszych. Teraz sytuacja był odwrotna. Moment utraty nieprzytomności był zbyt nagły oraz wyraźnie nieprzyjemny, natomiast towarzystwo z jakimś się obudził wyraźnie lepsze. A na pewno bardziej sfeminizowane nawet jeżeli jedynie pod postacią niebieskowłosej dziewczynki. Bukemizu popatrzył na nią zdziwionym spojrzeniem. Z tego co pamiętał berbeć raczej nie należał do niego. Nigdy też żadna kobieta nie zgłosiła się do niego z żądaniem alimentów. Dopiero wtedy ostatnie wydarzenia odbiły się echem w jego czaszce powodując dodatkowy ból. Portal, kamienny krąg, miasto Lofar, kowal-Shinigami oraz tajemniczy miecz, olbrzymi, metaliczny wąż no i Bakufu pod postacią małej, słodkiej dziewczynki. Następnie wojownicy, olbrzymia skałą, a w końcu ciemność. Kolejny sen.
„To zaczyna się już robić nużące – westchnął, delikatnie pocierając swoją skroń. – „widzę, że konwencjonalne metody w tym świecie się nie sprawdzając. Koniec z ostrożnością. Trzeba się wreszcie dowiedzieć o co w tym chodzi i jak wrócić do Soul Society.”
Najpierw trzeba było jednak dowiedzieć się, co znowu mu się przytrafiło i gdzie się teraz znajdują. Przytulił do siebie dziewczę, po czym, najostrożniej jak mógł, podniósł się z leżanki, odkładając ją na jego miejsce. Oczywiście jego ruchy przebudziły dziewczynkę na moment, ale krótkie mruczando w rytm popularnej kołysanki z powrotem odesłało ją do krainy snów. Shinigami rozejrzał się dokładnie po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia oraz swoich rzeczy.
Piwnica.Trochę surowych ostrzy na ścianach. Trochę skrzyń, materiałów skórnych oraz drewna. Drzwi najpewniej prowadzące do poziomu niżej. drabina prowadząca do otworu w stropie. Atmosfera miejsca była znajoma. A może to tylko złudzenie. Nie wiedział przecież ile czasu tu przebywal. Odgłosy z góry były jednak zadowalające. Młot i kowadło. Poza tym odgłosy kroków w wyższym pomieszczeniu.
Ah, znajome dźwięki, które towarzyszyły mu przez ostatnie dni przez zapadnięciem w letarg. Nie oznaczało to jednak, że nie mógł się mylić. Spojrzał jeszcze raz na śpiącą dziewczynkę i wolno wszedł po schodach, delikatnie uchylając otwór w stropie. Starał się to robić w momenci gdy rozbrzmiewał metaliczny odgłos uderzeń by nie zwrócić na siebie zbytniej uwagi. Ostrożności w tym świecie nigdy za wiele

W górne pomieszczenie stanowiło, znane już szermierzowi, główne pomieszczenie “domostwa” samuraja. W środku na krześle, przy stole zasiadała Inori. Stukała butem w podłogę wraz z huśtaniem się na miejscu siedzenia. Zajmowała się czymś na blacie, a po bliższym przyjrzeniu przygotowywaniem składników jakiegoś posiłku. Ubrana była w prostszą niz uprzedni strój sukienkę. Odgłosy pracy samuraja dobiegały z zewnątrz.
Shinigami uśmiechnął się do siebie. Przynajmniej raz w tym świecie pobudka nastąpiła w jakimś przyjaznym miejscu. Swobodnie wszedł do pomieszczenia, stając za dziewczyną. Niestety burczenie w brzuchu zdradzyło go prędzej niż słowa.
Inori odwrócila się i powitała go z uśmeichem i zaskoczeniem.
- Ah, przepraszam. - podrapał się w tył głowy. - Jak się masz Inori?
- Dobrze. Jak się czujesz?
Przeciągnął się, a stawy odpowiedziały głuchym trzaskiem.
- Odrobinę zasiedziały. Czy mamy coś do jedzenia?
- Właśnie przygotowuję posiłek. Niedługo bedize gotów. Muszę przyznać że trochę ci się zeszło z tym snem. - Stwierdziła ogólnikowo. Malutka gdy się obudziła cały czas cie doglądała.
- Co rozumiesz poprzez “długo ci sie zeszło”? - spytał zdziwiony. Ostatnie co pamiętał to zasłabnięcie nad miechem kowalskim.
- No wiesz. Był wstrząs. Pamietam ze byłeś wtedy przytomny. Spadła skała. Później znaleźiono cię nieprzytomnego. Z resztą sama byłam nieprzytomna miesiąc. Twoja mała również. Gdy tylko się obudziła była przy tobie prawei caly czas. No i czekaliśmy na ciebie...
Shinigami roześmiał się głośno. Szybko się jednak zreflektował. W oczach Inori nie widać było, żeby sobie z niego dworowała. Przełknął ślinę.
- Więc… ile ja byłem nieprzytomny?
- Dwa miesiące po nas. Czyli... 3 miesiące od upadku skały na Lofar.
Nastała chwila ciszy. Usłyszano delikatne kroki, za wojownikiem stała neibieskowłosa w soim nowy mstorju i zaspanej twarzy.

Wojownik ciężko opadł na krzesło i pomierzwił swoje włosy. Rzeczywiście wydawały mu się dłuższe. Był w takim szoku, że nawet nowy wygląd Bakufu wywołał u niego jedynie delikatny uśmieszek. Więc to co widział, tak lecąca skała i dwóch nieznajomych to nie był sen. Spróbował sobie coś przypomnieć z tamtego okresu, ale zakończyło się to jedynie większym bólem głowy.
- Inori, mógłbym Cię prosić o jakieś śniadanie dla nas?
Gdy kobieta udała się do kuchni, zwrócił się do Bakufu, ściszając głos:
- Co o tym wszystkim sądzisz? Skutek naszej wędrówki po ruinach? Ogarniasz się w czymkolwiek co się tutaj dzieje?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- Ciężko stwierdzić. Ale... słyszałam że miała tak większosć przybyszów w całym tym kraju. Ale poczekaj tylko aż zobaczysz miasto... - Burczenie w brzuchu - Inori-chan.
Różowowłosa zajęła się przygotowywaniem sporego posilku najpewniejj obiadu. Dało to do zrozumienia wojownikowi jaka jest aktualnie pora dnia. Daniem była zupa rybna, po zapachu sądząc, świeżo złowionej. Odgłos kroków i posta pojawiająca się w wejściu do sali natchnęła zadowoleniem.
- Dzień dobry!. - Powitał ich Samuraj. - Widzę że cały i zdrowy. - Odgłos burczenia żołądka Kuychia - I głodny. Ha ha. Jedzmy więc! Smacznego!
Po sowitym posiłku malutka zajęła się porządkami, a Inori odpoczynkiem.
Shinigami nie chciał zarzucać zgromadzonych niezliczonymi pytaniami już w trakcie posiłku, chociaż męczyło go to strasznie. Postanowił, że lepiej będzie na początku gdy wszyscy nabiorą sił. Na rozmowę zawsze znajdzie się czas. Tak też więc po posiłku usiadł w drzwiach chaty razem z kowalem. Tak samo jak robili to miesiące temu, chociaż dla chłopaka minęły zaledwie dni.
Kuźnia wyglądała tak jak przed miesiacami. Nic się tu nei zmieniło, choc jak zauważył szermeirz wszedzie leżały drobiny skalne. Spoglądając nad dachy widziła olbrzymią skałę, tą samą którą widział przed zaśnieciem. Teraz jednak byął ona nie groźna. Leżala na ziemi i górowała nad miastem. Zdawało sieteż że zostala zagospodarowana.

- Znowu straciłem sporo czasu. - zasępił się. - Możesz mi, przyjacielu, zdradzić co się działo w czasie mojej “nieobecności”?
- Przybysze... - Puścił dymka z drewnianej fajki, na której były jeszcze ślady niedawnego strugania - znów napłynęli. Skała upadła na miasto. Reszta to już zmiany polityczne i hierarchiczne. - Kolejny dymek. - Przed upadkiem doszło do małej rewolucji wiec teraz władzę w tym mieście sprawuje kto inny. Przybysze się skupili w grupach, ale to też jeszcze nie tak popularne. Choć jak wiadomo są granice tego co można uzyskać samotnie. Trochę problemów to tu to tam. Świat aż tak bardzo się nie zmienia, choć mija tak wiele czasu... - Kolejny dymek tym razem w kształcie okręgu.
-Granice możliwości… Zawsze można je przesunąć. - wojownik odchylił się do tyłu i oparł o framugę drzwi, składając ręce za głową. - Niestety żadna z tych wiadomości nie przyda mi się w poszukiwaniach drogi powrotnej. Wiesz może kim byli Ci którzy spuścili skałę na miasto? Należeli do Uverworld?
- Tego nie wie nikt. Mało plotek tak głosi by byli to oni. - Dymek - Nie którzy mawiaja by był to efekt bramy. Kto wie...
Ach. Właśnie. Przed miesiącami pytałeś się o pomoc w sprawei małej... Osoba, która może ci w tym pomóc będzie tu... zdaje się jutro.
- Miło, że o mnie pamiętasz. To trochę zmieni moje plany. Chciałem wyruszyć jeszcze dziś ale w takim razie zaczekam do jutra. Tymczasem jak pozwolisz, przejdę się po mieście. Może uda się czymś zająć głowę.
Bukemizu podziękował kowalowi i wrócił się po dziewczynkę. Jakby dopiero wtedy zorientował się co ma na sobie.
- E, planujesz tak wyjść na miasto?
- Tak.
- Wygląda słodko - Skomentowała Inori. - Z resztą od miesiąca w nim chodzi. - Po jej zachowaniu wydawało by się że z wielką chęcia chciala przytulić się do niebieskowłosej.
- Nie przeszkadza mi ten strój. Poza tym jest słodki jak mówi Inori-neechan.
Tak. Wojownik widział, że charakter zanpaktou odrobinę dostosował się do jej aktualnego wyglądu. Maił jednak świadomosć że to wciąż był jego miecz.
Na początku postanowił obejść miasto ponownie, rozeznać się, rozejrzeć za jakąś okazją do zarobku. Dopiero potem zwrócił swe kroki w kierunku rynku, w ostateczności do karczmy
Przez miasto biegła główna ulica , tak jak przed upadkiem. Tyle że z dawnej części miasta został lediwe fragment. Nie było już zamku, straznicy, oraz całego fragmentu miasta włącznie z rynkiem, a zatem i sklepem Mariki. Olbrzymi blok skalny o prawie idealnie płaskiej powierzchni zajmowal teraz tamte tereny. Sam blok był troche wiekszy od wcześniejszego rozmiaru miasta. Głowna ulica zmieniła się wiec w skalne schody prowadzące do gory. Po lewej stronie, w głębi “starej” części miasta, a z dachem w nowej była baszta. Zapewne urząd tutejszej straży Przebudowany, bo jak można było zauwazyc skała zawadziła i tamten fragment. Jedną z zapomnianych zalet był fakt że nie był już rozbitego muru.
Kolejny odłąka od głównej ulicy, przed skalnymi schodami biegła w prawo. Reszta miasta znajdowała się juz na kamiennym bloku.
Górne miasto wykonane było w skale i jakichś kamiennych pozostałosciach. Teraz Targowisko znajdowało się na górnym dziedzińcu. Okrąg o środku ze studnią. Dziwne spostrzeżenie mówiło że studnia była wciaż w tym samym miejscu co przed upadkiem skały.
Znajdował się tam także pomnik miecza, najpewniej poleglych. Nowy zamek tym razem mniejszy o surowszym wyglądzie. Oraz kopalnie, zejście w głąb skaly i kamienne domy.
To co zaskoczyło Wojowniak była ilość przybyszów w tym mieście. Bylo ich wielu.

Dhratlach 28-03-2014 21:14

- Sen jest niebezpieczny… - Powiedział chłopak, głowę skierowaną miał w stronę ognia, nie ruszył jeszcze swojego “dania”.
- Sen… Jest straszny, niepewny, niebezpieczny… Ale także piękny, w nim widzę, dostrzegam… - Było to sposób myślenia nie pasujący do dziecka, jednak po przeżyciach jakie doznał za swego krótkiego czasu bytowania, wyjaśniały wiele kwestii.
- Smacznego… - Rzucił na koniec.

Jenny przyjęła swoją porcję i z miną pełną zakłopotania popatrzyła po reszcie. Widząc jak oni zabierają się do “przyrządzania” jedzenie również usiadła koło ognia i ustawiła patyk jak reszta. W jej głowie aż krzyczało od komunikatów, że ogień jest niebezpieczny, że należy poinformować najbliższego strażnika o nim, że szybko się rozprzestrzenia i stanowi zagrożenie. Nikt jednak nie panikował. Czując się niezręcznie do granic możliwości Jenny naśladowała to co robili inni. Nie miała zielonego pojęcia co właściwie robi. Jej dotychczasowe posiłki wydawała maszyna. Jedzenie bardziej przypominające coś żywego jadali ludzie z wyższych klas i ci ze stacji rolniczej do której miasta dokowały co rok. Skończyło się na tym, że kawałek mięsa się spalił z jednej strony a z drugiej wyglądał nawet… zjadliwie. Smak posiłku był czymś nowym jednak nie do końca zaskakującym. Proteinowa papka miała za zadanie imitować smak różnych potraw. To konsystencja posiłku sprawiała, że Jenny czuła się lekko podekscytowana.
Erven z kolei nie widział nic nadzwyczajnego w posiłku który dane mu było spożywać. Dorzucił do ognia jakieś potłuczone fragmenty drewna które mogły być kiedyś niewielką zastawą i sztućcami, oraz fragmenty szkła splamionego inkaustem co spowodowało ożywienie się płomieni. Chwilę później nadziewał na patyk drugi kawałek mięsa by zacząć go opiekać nad ogniem.

- Macie jakieś plany co robić jak już dotrzemy do cywilizacji? - zapytał zgromadzonych mlecznowłosy spoglądając na truchło koto-gada. Tylne pazury wyglądały podobnie do tych przednich.
- Hmmm… - zamyślił się Nanaph, dodając po chwili - zobaczyć jak wygląda, czy jest tu coś dla czego warto zostać i czy da się wrócić do siebie. Jeśli przyjdzie nam tu zostać, to pewnie stworzymy z bratem… - zatrzymał się jakby nie wiedząc co powiedzieć - pewną grupę. -
Lucas czuł się dziwnie w tej grupie, z całą pewnością miło było móc z kimś porozmawiać, jednak wielu rzeczy nie do końca rozumiał. Dodatkowo nie mógł im pomóc w żaden znany mu sposób.
- Widzieliście w tym lesie, jakieś zwierzęta? Słyszałem, że lasy są pełnie wiewiórek… małych, mniejszych ode z pomarańczowymi ogonami. - Chłopak rzadko jadał mięso, te jednak było dziwnie.
- Przygotowanie wiewiórki nie trwało by tak długo, prawda? Co to za zwierze, które upolowaliście?
- To takie… - zaczął niepewnie Erven, właściwie co to było nie miał pojęcia - ...bardzo duża jaszczurka ze skrzydłami. Naprawdę nie wiem co to jest. Pierwszy raz to spotkałem.
- Jaszczurka…? Podobno jak obetnie się takiej ogon, z czasem odrośnie! - Po chwili wahania dodał - Może to smok?
- Za małe to na smoka - powiedział z uśmiechem ‘cienisty’ Erven po czym zwrócił się do grupy - Więc, jakie macie plany? Ja mam zamiar wrócić do moich badań jak da radę.
-Czym się zajmujesz?- zapytał zaciekawiony Soren, grzebiąc patykiem w ognisku.
- Ujmując w skrócie jestem badaczem. Zajmuje się przede wszystkim naturą i pozostałościami po pradawnych. - odparł odziany w szarość Shrasth.
-Wygląda na to,że w tym świecie możesz znaleźć sporo nowych..materiałów do swych badań.- odparł wpatrując się w martwego gada.
- Jest ktoś z nas w stanie stwierdzić jak liczne jest to stado, które znajduje się nieopodal? - zmienił temat Nanaph
- Niestety, to nie moja dziedzina - powiedział Erven po czym podniósł się ruszył krokiem ku padłej bestii przy której przyklęknął i zaczął coś nucić, to pośpiewując w dziwnym niezrozumiałym języku.
-Zaraz się okaże- odparł Castell. Następnie wbił wzrok w mroki lasu, chodź te nie stanowiły dla niego żadnego wyzwania. Rozglądał się najpierw po najbliższej okolicy po czym skierował swój wzrok w dalsze rejony, okolice w których Ginryo wyczuwał kolejne aury. Jego oczy zalśniły lekkim blaskiem.
Spora grupa czworonożnych, zielonych jaszczurów, około 10 osobników zajmowała tamtejszy teren. Były one duże wielkości krokodyli. Były żywe i najpewniej jedynie spały. Wzrok Castella uchwycił także spacerującego dwunoga. Czarnego jaszczura. Dziwne zdawało się jakby oboje patrzyli sobie w oczy. Ale przecież to nie mogło być możliwe. Prawda ?
-Jest ich dziesięciu- odezwał się po chwili- dość spore- dodał demonstrując wysokość dłonią- Zdają się być w stanie spoczynku.- Sprawę dwunogiego postanowił jednak pominąć.
- Zapewne nie jesteś w stanie określić ich siły…? - zapytał Nanaph, podczas gdy Christos wstawał od ogniska.
- Zaraz wrócę - rzucił swym nienaturalnie pozbawionym emocji tonem, wskoczył na drzewo, i oddalił się nieco. Szukał jakichś mniejszych zwierząt, najchętniej ptaków.
-Nie, nie znam tych zwierząt- odparł z lekkim uśmiechem- są dość niskie, chodź stosunkowo długie.

Chwilę później cała gromadka usłyszała jakieś małe poruszenie z lasu. Kilka ptaków przeleciało gdzieś wysoko, wystraszonych.
- W którą dokładnie stronę i jak daleko są te jaszczury? - zapytał Nanaph.|
-Tamtędy- wskazał kierunek ręką- około 800 metrów.|
- Rozumiem… - uśmiechnął się pomarańczowłosy. Kilka sekund później do drużyny powrócił jego starszy brat i jak gdyby nigdy nic, przysiadł się z powrotem do ogniska. Co bardziej spostrzegawczy spośród jego towarzyszy mogli kątem oka dostrzec dwa ptaki o charakterystycznych oczach, lecące we wskazanym przez Castella kierunku.
-Ciekawa umiejętność, co im zrobiliście?|
- Christos… yyy… - zaczął Nanaph, nie do końca wiedząc co odpowiedzieć - poprosił je o pomoc. -
Castell uśmiechnął się do siebie i wrócił do podtrzymywania ognia.|

Po kilku minutach od chwilowego odejścia Christosa, obaj bracia delikatnie się zamyślili. Ptasi zwiadowcy dotarli do celu. Jeden z nich nawet przystanął dość blisko legowiska jaszczurów. Trzeba było sprawdzić czy na pewno śpią, a jeśli nie, to jak szybkie są.
Drugi natomiast obserwował zdarzenie z bezpiecznej wysokości.
Jaszczury jak jaszczury. Sądząc po pospolity okaz tutejszej fauny. Jednak coś jeszcze poruszało się między drzewami. Coś co bardzo szybko pozbyło jednego z ptaków. Jakby wąż unoszacy się w powietrzu. Szybki , choć o znikomej aurze.|
Drugi z ptaków odleciał pospiesznie, kierowany nawet nie rozkazem, a zwyczajnym instynktem ucieczki. Gdy uciekł już poza zasięg stwora, i upewnił się, że ten go nie ściga, wzleciał najwyżej jak na swoich małych skrzydłach mógł i spojrzał w kierunku, w którym, wedle Ginryo, miało się znajdować miasto.

Miasto znajdowało się spory kawałek za lasem. Ptaki swej drogi nie oceniają, jednak ludzkie cechy braci już na to pozwalały. Sądząc po nachyleniu i perspektywie. Jakieś trzy kilometry za lasem. Jednak do końca lasu był coś około 1.5. Wnet ptak kierowany instynktem odwrócił się by zobaczyć szpony drapieżnika. Srebrny, duży gadowaty ptak pochwycił mniejsze stworzenie. Wtedy kontakt się zerwał. Aura odczuta w tamtej chwili wskazywała na jakieś latające stworzenie, które odleciało na wschód patrząc w stronę miasta.
Nanaph przy ogniu skomentował:
- Cóż… poza jaszczurami jest tam jeszcze jakiś latający wąż. -
- To daje im niemal dwukrotną przewagę liczebną. Atak w takich warunkach byłby bezsensowny. - stwierdził starszy brat - Widziałeś coś poza tym stadem? -
-Coś przebiegło między drzewami- odparł wciąż wgapiając się w płomienie- coś kojarzącego się z dwunogim jaszczurem. Jest naprawdę szybki, jak na zwierze.|
Obaj bracia bez wyrażnego powodu zmienili wyraz twarzy na nieco niespokojny, poirytowany.
- Panowie i Pani… - odezwał się Nanaph - Niedługo powinniśmy wyruszać. W tamtym kierunku - i wskazał palcem kierunek prowadzący do miasta.
Wtedy ich rozmowę przerwało poruszenie i dźwięk skrzypienia kości i chrząstek. Truchło padłego gado-kota zachwiało się, zakołysało na boki powoli podnosząc jedną, to drugą łapę by ustać i naglę wraz z pękającymi kośćmi kończyn runąć na ziemię odłamkami kości i mięsa zaścielając najbliższe otoczenie.
- Ciekawe.. - było jedynym słowem które wybyło się ze nie zdziwionego zbytnio niczym klęczącego przy zwłokach Ervena który wstał i otrzepał się z odłamków odwracając się do towarzyszy.
-Zaprawdę, pasjonujący z was ludzie- zaśmiał się pod nosem Castell.
Erven tylko się uśmiechnął i powiedział.
- Niestety, nie dowiemy się od tej gadziny jak stąd wyjść.|
- Z tego co widziałem, będzie to jakieś trzy… może cztery kilometry na północ. Jeśli znów nie da nam się we znaki… tutejszy sposób podróżowania, powinniśmy trafić do miasta w ciągu godziny wędrówki - stwierdził Gubernator
-Owszem, kierowaliśmy się wcześniej w tamtym kierunku, jednak wciąż pozostają znane nam wszystkim problemy. Możemy próbować coś z tym zrobić lub czekać aż Pan Ginryo wróci.|
- Nie mniej nic nie zrobi się samo. Spróbujmy raz jeszcze. Jak wrócimy do menhiru to rzucę na niego okiem, może jakaś wskazówka tam będzie. - powiedział niedawno klęczący nad truchłem mężczyzna.
- Dla dodatkowych informacji, proponuję zostawić rozpalone ognisko. Jak dobrze pójdzie, dym poinformuje nas o dokładnym miejscu wystąpienia tej pętli.
-Nie zaszkodzi spróbować- odparł niebieskowłosy, wstając, otrzepując czarny jak noc płaszcz i poprawiając mocowanie mieczy u boku.|
Wśród rozmownych towarzyszy, dało się usłyszeć ciche chrapanie. Dla niego było dziś stanowczo za dużo wrażeń.
- Ja widziałam jakiegoś czarnego jaszczura… zanim straciłam przytomność - mruknęła Jenny dopiero teraz kończąc jeść.
- Trącał torbę jednego z was.
- Mówicie o tych stworzeniach jakby były rozumnym oddziałem. - powiedział nagle samuraj powoli otwierając oczy. Skończył medytację jakiś czas temu ale postanowił jeszcze nie zdradzać tego przed towarzyszami. Musiał pomyśleć. - To najprawdopodobniej są przedstawiciele miejscowe fauny. Nie zawracałbym sobie nimi zbytnio uwagi dopóki nas nie wyczują. Zainteresowało mnie natomiast coś innego…

Wojownik uniósł się powoli i podszedł do wiszącego skalnego okręgu. Próbował dostrzec na nim jakieś informacje albo źródło tej… pułapki w której się znaleźli. Nie rozumiał jeszcze wszystkiego ale możliwe że działało to jako bariera, a to by się bardzo dobrze składało. |
[“obracającego się kawałka skały” - ? co za element ? Bariera to to jest choć niematerialna i raczej trudna do dotknięcia ] poprawione byłem pewien że ten okrąg się obraca :P

- No więc, ruszajmy - rzekł Nanaph, wstając wraz z bratem. Kierował się bezpośrednio w kierunku, w którym, wedle ‘zwiadowcy’ umiejscowiono miasto.
Soren ruszył za nimi, biorąc wcześniej śpiącego chłopca na ręce, tak by go nie obudzić.|
Chłopak przytulił się mocniej, tak by jego głowa znalazła się blisko Sorena
- Musisz uważać… - Powiedział na pół świadomy
- Nie… ufać…
-Nigdy nie ufam- odpowiedział ponuro, zniżając głos tak by tylko śpiący chłopiec mógł go usłyszeć. Szedł dalej.|
- Więc… Rzeczywiście, masz smutne życie… - dokończył z wyraźnym rozbawieniem, nie otwierając cały czas oczu.
Soren nie odpowiedział. Zastanawiał się co tak bardzo rozbawiło chłopca.|
- Przypilnujcie dobrze chłopaka. Dookoła tego miejsca rozpostarta jest pewna… aura. Najprawdopodobniej to ona nie pozwala nam opuścić polany. Ruszajcie powoli za mną. Najwyraźniej nasz towarzysz wyrwał się z tego miejsca więc nie jest to zadanie nie do wykonania. A ja muszę coś wypróbować.
Po tych słowach ruszył na czoło grupy. Wymamrotał pod nosem kilka słów. W jego ręku pojawiło się ostrze. Potężny półtoraręczny miecz o szerokiej nasadzie oraz delikatnym diamentowym blasku. Plan był prosty. Podejść jak najbliżej do granicy owej “bańki” i spróbować rozpuścić ją przy pomocy Kongosoha

Jenny gwizdnęła cicho pod nosem widząc kolejną rzecz wyjętą z “bajek” jej świata. Chociaż na holo-filmach zawsze wyglądało to niesamowicie oglądanie takich rzeczy w realu powoli już przestało dziwić dziewczynę.
- To ten Erven, jak ty to robisz? - mimo wszystko jednak nie posiadanie żadnego przedmiotu który pozwala na ponad naturalne umiejętności było dziwne. Nikt sam z siebie nie posiadał mocy. Przed dziewczyną było pięciu mężczyzn którzy zaprzeczali w jakiś sposób tej tezie. Szósty wziął i zniknął w świetlistym blasku. Na pewno coś takiego dało się wypracować przy pomocy peluneum. Na pewno.
Erven uśmiechnął się nieznacznie, a lekkie zmęczenie malowało się na jego bladej twarzy.
- Lata praktyk i wyrzeczeń Jenny.. - odpowiedział chwytając się prawą dłonią za obolały lewy bok - ..masz nietypową lutnię. Jesteś bardką?
- To nie lutnia, to gitara. Ale na lutni też potrafię grać - Jenny podniosła dłoń pokazując tatuaż po jej wewnętrznej stronie jakby miało to wszystko wyjaśnić - raczej nazwała bym się piosenkarką, ale bardka ujdzie.
Jenny wyciągnęła rękę do obolałego i z uśmiechem na twarzy wskazała by białowłosy się podparł o nią.


Erven objął ją ramieniem wspierając się na niej chociaż widać było że starał się ustać na własnych nogach. Fundamentalne prawidła widocznie były inne w tym świecie stąd też wnioskował skutki były takie a nie inne jego próby.
- Jesteś wyjątkowo ciepłą osobą Jenny - powiedział - Koniecznie muszę przyjść na twój pierwszy występ w tym świecie. |
- Jestem pewien że wśród nas znajdzie się kilku wielbicieli muzyki - odparł niespodziewanie samuraj, jakby dużo cieplej niż ostatnio. Czyżby przejaw empatii? |
- Eeehhhhh… - chłopak głośnio ziewnął
- Ja też znam! Znam kilka piosenek! Niektóre są naprawdę ładne! - pochwalił się.
Tym razem grupa szybciej zorientowała się w momencie w którym zmieniła kierunek na powrotny. To też znajdowali się na samiutkiej granicy ich problemu. Rzeczywiście bariera, czy też to co ich otaczało, było praktycznie nie wyczuwalne. Jednak świadomość że idąc wprost zawracali w miejscu dawało przejaw rzeczywistości. Kinemon spróbował swojej tezy i tu nastał pewien problem. Włócznia nie reagowała. Co więcej przechodziła przez linię strefy bez problemu. Toteż wysnuto tezę że owa strefa, anomalia jak tez stwierdził Erven, działa tylko na organizmy żywe a dokładniej na ludzi. To sprostowanie dodała dwójka braci. Kinemon potwierdził jedynie że nie jest to przejaw magii. Pozostało wiec pytanie co zrobić by ominąć to dziwne zjawisko.|
- Cofnijmy się do artefaktu pradawnych w kałuży wody. Tam powinniśmy znaleźć jakąś wskazówkę co do funkcjonowania tej anomalii. - powiedział Erven mając nadzieję tam znaleźć odpowiedź.
- W końcu musi się udać! - stwierdził Nanaph, po czym zaczął monotonną serię prób przebiegnięcia przez barierę. Po kilkunastu próbach stanął obok brata zdyszany. Christos tylko spojrzał na niego z politowaniem, po czym skierował wzrok na Ervena
- Nie wiem czy ma sens, byśmy wszyscy tam szli. W ten sposób nie będziemy mogli od razu sprawdzić czy znalezione rozwiązanie. Poza tym, niektórzy są tu ranni bądź zmęczeni. Nie lepiej, by poszło tam tylko kilka osób?
Zdyszany Nanaph powstrzymał się od dalszych prób. Jednak przemieszczając się by usiąść pod pobliskim drzewem niestety potknął się o nierówność na ścieżce. Tym samym wywrócił się do tyłu lądując na anomalii. Oczywistym było że wywróci się tyłem od nich. Tak też było... wojownik wylądował na zieli tyłem do grupy, po drugiej stronie bariery...
- Yyyy… ha! Wiedziałem że w końcu się uda! - wykrzyknął Nanaph, wstając z ziemi - Teraz Wasza kolej! -
- Ma to sens… - mruknął do siebie Erven - ...bariera biegunowo-kierunkowa. - po czym zwrócił się do grupy
- Spróbujmy iść tyłem! - po czym przystąpił do realizacji tezy jakby nie patrzeć popartej dowodem razem z Jenny.
Soren wciąż trzymając w rękach niewidomego chłopca wziął przykład z towarzysza i postąpił w podobny sposób.
Wraz z drużyną podążył i Christos.

Gdy wszyscy przeszli już przez barierę, Nanaph bezceremonialnie, pełny dumy, ruszył dalej w kierunku północnym, a za nim jego brat i cała reszta.
Kinemon odesłał ostrze i oparł rękę na tsubie katany. Z zażenowaniem patrzył jak jego towarzyszy powoli cofają się chcąc oszukać anomalię. Wyglądało to wystarcająco idiotycznie ale najwyraźniej był to jedyny możliwy sposób, a przynajmniej jedyny o jakim wiedzieli. Wzruszył więc ramionami i poszedł w ślady reszty, wkrótce ich doganiając

Po przejściu paruset metrów. Sytuacja zaczynała się robić niebezpieczna. Aury stworów zareagowały na bliskość przybyszów. Zbliżało się także coś jeszcze...

- Panowie i Panie… chyba sami widzicie, co się zbliża - rzekł Gubernator, dobywając swych dwóch mieczy - Jeśli mogę Was prosić, nie zabijajcie ich. Mogą mi się przydać. -
Starszy brat zdjął jedynie łuk z ramienia, i wyciągnął strzałę z kołczanu.
- Nic nie obiecuję.. - powiedział z uśmiechem Erven - ..chociaż powiem, że jak dla mnie mogą być martwe, cokolwiek tu żyje, ich skóry muszą być coś warte.
- Nie sądzisz, że więcej warte mogą być one same, gdy będą bronić nas przed podobnymi sobie? - odpowiedział Christos.
- Nie paplać tylko do broni - Jenny pozostawiła Ervena i przerzuciła gitarę z pleców na przód i przystawiła mikrofon bliżej ust. Bez większych ceregieli przyłożyła dłonie do strun. Z gitary popłynęły pierwsze dźwięki. Były bardzo rytmiczne i równomierne. Wokół dziewczyny pojawiła się lekka zielonkawa poświata a pomiędzy kolejnymi osobami zaczęły pojawiać się delikatne zielone nici. Pulsowały delikatnym światłem w rytm muzyki.
Erven natomiast dobył miecza i szepnął cicho
-Sura s’sharin, suratha. - Ostrze jego miecza choć pordzewiałe zaczęło się mienić szarym poblaskiem, a jego postać nieznacznie się rozmywać, jak gęsty dym jednak zachowując pozornie stałą formę.
Castell wskoczył na najbliższą gałąź, następnie dotarł do jednej z wyższych, która jednak była w stanie utrzymać ciężar
-Zostań tutaj, jest niebezpiecznie. Nie ruszaj się- Po czym zeskoczył na sam dół. Dobył jednego z dwóch mieczy. Wykonany ze stopu srebra, bogato zdobiony miecz półtora-ręczny zalśnił w ciemnościach lasu jakby własnym światłem.
Stadko gadów pojawiło się w zasięgu wzroku.


10 Osobników.Poruszaly się dosć ostrożnie jak na gady.
Erven uśmiechnął się i wskazując wolną dłonią przodownika stada wymamrotał ustawiając się w defensywną postawę.
- Ezar n’kher, na shashn.
Christos wskoczył na gałąź pobliskiego drzewa, za swoimi towarzyszami, napiął łuk i wyczekiwał zbliżenia się gadów.
Wojownicy walczący wręcz (Erven, Nanaph, Kinemon i Castell) mogli zobaczyć, że to właśnie nich powiązały zielonkawe nici przypominające pięciolinię. Wraz z tym przyszło do nich uczucie porozumienia. Oddechy się wyrównały a serca biły w jeden rytm. Niczym nuty na pięciolinii każdy miał swoje miejsce i czas i idealne współgranie. Dzięki temu nie znający siebie nawzajem wojownicy mogli uniknąć wchodzenia sobie wzajemnie w drogę.
Czar z pewnością był rzucony i gad się zatrzymał. Cóż nie było innych widocznych efektów tej technik więc chwila zwątpienia z pewnością była. Reszta gadów zaczęła się powoli zbliżać. Poruszały się stosunkowo ciężko jak na swoje ciała. Czy może jednak się szykowały? Każdy krok zbliżał do nieuchronnego starcia. 30 metrów od grupy nastała sytuacja “kto pierwszy wykona ruch”. Przynajmniej sądząc po tym ze wszystkie gady zatrzymały się i zaczęly powarkiwać i syczeć.
Soren rozejrzał się usiłując zlokalizować drugie zagrożenie, którego zarys błyskawicznie przemknął gdzieś w zasięgu jego wzroku jednocześnie przyjmując postawę szermierczą. Nie wykonywał jednak żadnych innych ruchów.
Erven usatysfakcjonowany wynikiem zaklęcia zacisnął swoją cienistą dłoń patrząc jak powoli stwór gaśnie w oczach.
- Cóż to za magia…? - szepnął Nanaph, widząc powstrzymywanego gada. Stał także w pozycji obronnej. Christos zainicjował walkę wystrzałem z łuku.
Strzała trafiła pierwszego osobnika wbijając się ledwie odrobinę w ciało gada. Lecz gady nie ruszyły z miejsc.
Wtedy niespodziewane pojawił się wijący obiekt wokół pni drzew na wysokości Christosa tyle że parę metrów przed nim. Był to dziwny obiekt wił się jak wąż wokół drzew, był różowy, lecz nie miał jednak głowy. Choć tak zachowywał się jego przód. Zachował się tak jakby spostrzegł Christosa ustawił się do niego przodem i wtedy tez... wystrzelił. Prędkość osiągnął zbliżona do wystrzelonej strzały, nie szybszą. Wojownik spróbował uniku, a obiekt nawet z taką prędkością potrafi skręcić. Trafienie w bark było porównywane do uderzenia broni obuchowej. Trzask kości zadudnił w uszach wojownika gdy ten zaczął opadać na ziemie. Z pewnością maił wybity bark i chyba nadpękniętą łopatkę. Bycie w powietrzy złagodziło twarde trafienie. Wtedy jak na znak jaszczury ruszyły.
Soren w ostatniej chwili złapał spadającego wojownika, niemal tracąc równowagę. Całe szczęście że znajdował się blisko niego. Oparł go o drzewo.
-Niedługo wrócę- odparł po czym z zawrotną prędkością ruszył w kierunku, z którego jak wypatrzył ciągnął się różowy obiekt.

Asuryan 28-03-2014 23:47

Castell biegł najszybciej jak potrafił. Sam nie wiedział czemu to robił ale mimo wszystko postanowił pomóc tym ludziom. Według wstępnych obliczeń powinien przebyć tą odległość w kilkadziesiąt sekund. Miał nadzieję że zdąży.
Szybki ogląd na różowy obiekt i... ruch na całej jego rozpiętości. Wije się to cholerstwo wokół drzew i krzaków a teraz jakby z przyśpieszeniem zaczęło się cofać. Również wypatrzony osobnik zaczął się zbliżać.
Soren korzystając z okazji gwałtownie zmniejszył dystans i ciął zamaszyście, zamierzając odrąbać “broń” przeciwnika.
Próba ucięcia różowego obiektu o mało nie skończyła tragicznie. Odblask w srebrnym ostrzu pokazł nacierajacy od tyłu koniec różowego obiektu. Prędkość była zdecydowanie większa niż przy wcześniej widzianym trafieniu. Unik a raczej zwrot o ułamek sekundy się powiódł. Różowy obiekt trafił w pień drzewa przebijajac się przez niego i podobnie z dwoma kolejnymi stojącymi na linii jego trafienia. Obiekt zaczął poruszać się bardziej nnibezpiecnie - nie zwracając uwagi co stoi na drodze.
Niebiesko włosy postanowił wykorzystać chaotyczne ruchy przeciwnika. Gdy ten wciąż znajdował się częściowo wewnątrz drzew spróbował wykonać jeszcze jedno cięcie, obracając się w okół własnej osi. W tym samym momencie omiótł otoczenie wzrokiem, kontrolując ruchy stwora.
Różowy obiekt zakręcił za ostatnim drzewem i teraz celował w wojownika, nie zważając że kolejne drzewo (to samo które trafi łpierwsze) stoi mu na drodze.
Soren uśmiechnął się radośnie wyczuwając desperację przeciwnika, jego miecz niebłaganie brnął w stronę sznura mięsa. Setną sekundę po cięciu rozpłynął się. Nawet jeśli atak się powiedzie, rozpędzony robak wciąż mógł go trafić.
Cięcie zdążyło dopaść różowy obiekt. Jednak ku nie zadowoleniu wojownika nie dało rady go odciąć. Było tak jakby próbował mieczem kroić pień drzewa. Na obiekcie pozostała jednak dość głęboka rana, z której zaczęła sączyć się krew. Obiekt prawie natychmiast po otrzymaniu obrażeń wierzgnął całą swą długością rozrywajać drzewa w które był wbity i na których był owinięty. A było ich sporo. Natychmiast zniknął pędząc w kierunku osobnika będącego kawałek dalej.
Kilka chwil później Castell wyłonił się z mroków lasu około dwudziestu metrów od przeciwnika.


Zagwizdał zadowolony podziwiając go. Był wyraźnie zadowolony. Szczerząc drapieżnie zęby z rozłożonymi rękami ruszył powolnym krokiem w stronę gada. Obserwował dokłanie jego usta, był gotów. Tak...to był naprawdę wspaniały dzień.
Bestia zaczęła się cofać i okrążać przeciwnika. Chciała doprowadzić do tego by razem poruszali się po okręgu. Sam gad poruszał się dość ogladnie kłapiac paszczą i poruszając gadzimi skrzydłami. A całość otoczenia rejestrował za pomocą swoich kameleono-podobnych oczu.
Odziany w czerń wojownik zachichotał widząc jak zwierze desperacko usiłuje utrzymać dystans. Nie jednak wiedząc że jego przeciwnik był w stanie przebyć go w mgnieniu oka. Średnica okręgu powoli ale nieubłaganie zmniejszała się.
Jaszczur zaszczękał paszczą i w końcu wystrzelił swój długi język w stronę przeciwnika. Predkośc ataku była zdumiewająca, a co gorsze nawet pomimo uniku język był w stanie zmienić kierunek prawie pod kątem prostym. Kolejny szybki zwrot uchronił nogę, lecz nie zdążył uchronić stopy. Trzask kości.
Mimo tego co się stało na twarzy Sorena zagościł wyraźny grymas zadowolenia. Brocząc krwią z rannej stopy, błyskawicznym ruchem ciął język wolną płaską dłonią. Wbrew wrażeniu jakie można było odnieść, ten atak był potencjalnie zabójczy.
Cięcie, ścięło fragment umięśnionego języka. Trafienie dało się odczuć w nadgarstku. Cóż w końcu było to cięcie porównywane do zrąbywania drzewa.
Gad zawył swoim chrapliwym, gadzim głosem. Wieżgając z bólu, głową na boki, chlustał posok dookoła. Aura stała się bardziej agreswyna. Przestał szaleć i znów był skupiony, choć z jego pyska ściekała krew. Znów zaczął człapać na boki.
-Jesteś mój!- krzyknął Casell, jego głos przepełniony był mrokiem. Ruszył do przodu z niewyobrażalną prędkością. Wprawne oko byłoby w stanie dostrzec że jego stopa odziwo już nie utrudniała mu ruchu. Chcąc zmylić gada i nabrać impetu odbił się od pnia drzewa. Zamierzył się pięścią na jaszczura, zmierzając do wyprowadzenia ciosu zdolnego rozciąć człowieka w pół lub skruszyć betonową ścianę.
Gad zakłapał swym pyskiem i tym razem nie wystrzelił języka. Napiął pierś i z otwartej paszczy z dwoma długimi kłami chlusnęła zielona maź. W raz z bólem uderzenie zrykoszetowało łamiąc jeden z kłów. Castell natychmaist musiał się wycofać. Spojrzał na rękę, która właśnie traciła ciało, a powoli i kości rozpływające się pod wpływem zielonej kwasowej substancji. A więc ten stwór miał coś jeszcze w zanadrzu. Chwial zastanowienia. Minię trochę czasu nim ślady tej walki znikną.
Soren z zaciekawieniem, a może i ekscytacją, wpatrywał się w topniejący kikut. Z ran powoli zaczął sączyć się czarny niczym smoła dym, który wyglądem bardziej jednak przypominał cień. Rozporwadzał się on po całym ciele niebiesko włosego, aż cała postać z chichotem rozmyła się w powietrzu. Ostatnimi widocznymi obiektami były błyszczące czerwienią oczy.
Gad zgłupiał. Jego ofiara znikła. Wysunął odrobinę kikut języka i machał im na boki. Bez czubka nie mógł wyczuć ofiary. Schował więc swój język i przestał się poruszać. Chłoną zapachy i kręcił oczami dookoła głowy. Czekał.
Soren przyglądał mu się. Ukryty w gęstwinie gałęzi kilka metrów nad gadem obserwował z zafascynowaniem jego ruchy. Z ramienia, z miejsca w którym powinna zaczynać się ręka sączył się dziwny cieńio- dym. Prawa zaś była wolna, miecz schował do pochwy. Upewniwszy się że jaszczur go nie wypatrzył, z impetem zeskoczył. Wyprowdzając uderzenie pięścią w miejsce gdzie powinien znajdować się potylica gada.
Gad uderzył o ziemię wbijając się w nią. Siła impetu zainicjowala smagnięcie grubym ogonem. Nie trudno było tego uniknąć. Widać w przeciwieństwie do krewniaków pełnił on inna funkcję. Gad gdy mógł podniósł się z ziemi i omiótł kwasem okolicę. Znów zatrzymując się w miejscu. Kwas bez problemu przepalał pnie drzew ścinając je, ale nie podpalał niczego. Mogło się tak wydawać z powodu białych smóg unoszących się z zielnkawej mazi.
Soren niemal akrobatycznym ruchem przeniósł się pod głowę gada. Otwartą dłonią pchnął bestię prosto w gardło. Dym przy lewym ramieniu z każdą sekundą stawał się bardziej intensywny.
Siła udeżenia podrzuciła gada. Gdy ten opadł i znów stanął na nogi. Wystrzelił swój język. Jednak tym razem działał on jak bicz nie celował tylko smagał dookoła robią duże spustoszenie. Wojownik dosyć sprawnie choć nie bez wysiłku unikał ciosów. Gad znów się zatrzymał.
-Oooo- wymruczał Soren mile zaskoczony, chodź lekko zdziwiony, że cios nie rozpłatał gadu gardła. Bicz minął go o kilka centymetrów. Wtedy też złapał go zdrową ręką i ścisnął z całej siły wgniatając go. Nie puścił go jednak, zaparł się nogami w ziemi i powoli przyciągał gada do siebie.
Całość wyglądała tak jak przeciąganie liny. Gad w zaparte i wojownik w zaparte. Wiadomym stało się że gad pluć kwasem nie może gdy język wywalony.
Przeciągając język krok za krokiem zbliżał się do gada, który chodź duży nie zdawał się dorównywać mu siłą.
-Chodź do mnie, no choooodź!- wykrzyczał. Jego mina sugerowała że wojownik jest we wspaniałym nastroju…..
Gad przystanął. Przechylił głowę i oboje oczu skupiło się na przeciwniku. Zaparł się i... wypuścił język do przodu. Fałda która wytworzyła się przez wylatujący z wnętrza gada olbrzymiej długości język. Odepchnął wojownika wprost na drzewo roztrzaskując je. Zapewne pękło kilak kości. Tutejsza fauna, a przynajmniej jej wyjątkowe okazy pokazywały siłę tego świata. Soren wstał obolały. Noga zdążyła dojść już do siebie, z ręką jeszcze chwilę to potrwa, a teraz i połamane żebra i obojczyk nie istniejącej reki. To się nazywa ciężki dzień.
Niebiesko włosy splunął krwią na ziemię. Zalane krwią usta ozdabiał nie znikający maniakalny wręcz uśmiech. Ból dostarczył mu dodatkowej sytuacji, gdyż przeciwnik okazał się pewnym wyzwaniem.
-Hyhyhyhy..Hahaha! Wspaniale! Cudownie się bawię. Jednak zmuszony jestem kończyć, pozostali zdaje się zajmują się właśnie ostatnimi z Twoich..pupilków. Chodź, odtańczmy ostatnią część tego przedstawienia- ruszył w kierunku gada z szeroko otwartymi ustami, unikając języka który smagał powietrze w okół Sorena.
Gdy i to nie poskutkowało gad starał się znów opluć go kwasem. Teraz jednak uniki nie były zbyt dokładne. Niektóre krople kwasu przepalały ubiór i ciało. Nie miało to jednak w tej chwili już większego znaczenia.
Gwałtownym ruchem złapał gada za dolną szczękę i uniósł ją do góry. Jego twarz zbliżyła się do krtani gada. Okolicę zalała szkarłatna czerwień.
Wrzask, trzask i bulgotanie. Ostatnim ruchem gad zacisnął szczękę na palcach wojownika. Tam też kostki zatrzeszczały. Jednak zam gad raczej nie posilał się jak zwykły miesożerca więc palce ocalały. Walka dobiegła końca.
Wojownik musiał się jednak pospieszyć. Właśnie do lasu wkroczyła dwojak osób. Pewna dama niezwykłej urody i... wsparcie “zabijający palcami”.
Castell stanął nad martwym przeciwnikiem. Ociekał krwią, zarówno swoją jak i gada. Psychopatyczny uśmiech powoli znikał z jego twarzy gdy emocje bitwy odeszły. Pozostało zająć się najważniejszym aspektem. Chwilę później:
- Aaaahhhhh… chyba nie potrzebnie się martwiłem. - rzucił Ginryo, pojawiając się za jego plecami. - Czemu się rozdzieliliście? - zapytał, ciekaw.
-Witaj- odparł Soren uśmiechając się przyjaźnie. Wstał ze ściętego pieńka na którym zdążył usiąść.- Zaatakowało nas kilka celów, postanowiłem pozbyć się jednego z nich nim nazbyt zagrozi pozostałym. Reszta jest tam- wskazał dłonią w głębie lasu- chodź pewnie już to wiesz.
- Wiem. Mogę ich wyczuć. - rzucił Ginryo. - Nachodzi coś gorszego. - dodał.
-Gorszego?- zapytał Castell wyraźnie zaniepokojony, z lekka rozmasowując lewą rękę- skąd?
Ginryo bez słowa wskazał w stronę z której wyczuwał istotę. Mógł ciągle wyczuć jej mordercze instynkty, ale nie był w stanie dokładnie ocenić jej siły. Na pewno była silna… ale był pewny że w razie czego będzie sobie w stanie z nią poradzić.
Niebiesko włosy popatrzył we wskazanym kierunku, jednak cel zdawał się być za daleko.
Następnie skierował się do kobiety która dopiero teraz wyszła zza wielkoluda- Soren Castell, miło poznać- odparł z głębokim ukłonem- Chodźmy więc po pozostałych, nie traćmy więcej czasu- dodał zwracając się ponownie do Ginryo.

Neko 30-03-2014 18:49

Cytat:

Napisał Anthrilien
Anthrilien podniósł się powoli, podpierając o ściany i swoją włócznię. Niemal każdy mięsień odmawiał mu posłuszeństwa po miesiącach spoczynku. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie wyglądało ono zanadto zachęcająco. Nie czekając na pozostałych zbliżył się do schodów, na razie jednak nie wchodził na nie. Zamiast tego przeskanował umysłem najbliższe otoczenie w poszukiwaniu aur istot żywych, wolał wiedzieć gdzie jest. Poza umysłami pomniejszych stworzeń okolica świeciła pustką.
-Jesteśmy tu sami- powiedział bardziej sam do siebie niż do pozostałej dwójki- sprawdziłem okolicę- tym razem obejrzał się na towarzyszy.

Ból mięśni. Chęć odwrócenia się na plecy. Upadek. Podłoga. To wszystko wystarczyło, aby shinobi cicho jęknął z bólu. Na początku ustąpiło oszołomienie, dzięki czemu shinobi mógł już jaśniej myśleć. Podniósł się z ziemi i rozejrzał dookoła, starając poznać chociaż najmniejsze szczegóły tego miejsca, gdzie mogą się znajdować. Niestety, to nic nie przypominało chłopaki. Westchnął cicho i spojrzał na osoby, które też z nim tutaj były. Przy najmniej nie był sam. Mężczyzna z włócznia powiedział, ze niby są sami, ale coś mu nie pasowało.
- Pozwolisz, ze sam to sprawdzę.- powiedział do niego i stworzył dwa klony. Oba użyły Meisai Gakure no Jutsu. Oba ruszyły do góry, a w kolejnym korytarzu drugi w dół, badając teren i szukając jakichkolwiek dziwnych elementów.
- Proponuje, abyśmy tutaj poczekali z 5 minut. W razie czego wydostane nas stad do Stalowego. Wpierw chciałbym zbadać ten teren.
Cytat:

Napisał Anthrilien
Eldar potaknął i w między czasie zajął się rozruszaniem zastanych mięśni. Zaciekawiła go umiejętność młodego shinobiego, klony zdawały się być niemal prawdziwe, zdawały się różnić jedynie aurą, chodź bardzo nieznacznie.

Cytat:

Napisał Kuroryu
Kuroryu wyłamał palce z wyraźnym chrzęstem. Wydawał się być niezbyt zadowolony. Otrzepał swój garnitur z kurzu. Wyglądało na to że był z długouchym oraz… z ninja który był wraz z ich dwójkę w czasie audiencji? Jego technika nie zrobiła na nim za bardzo wrażenia. W jego świecie, z diabelskimi owocami, możliwe było dużo więcej.
- Sądzę że zmuszę tego kto mnie tutaj wsadził do zjedzenia swoich gałek ocznych… - zamruczał z irytacją pod nosem, i ruszył w kierunku schodów, nie przejmując się za bardzo pozostałą dwójką. Jeśli było tam coś zdolnego do zabicia go, nie byliby w stanie pomóc mu w żaden sposób.

Cytat:

Napisał Anthrilien
Eldar ze znużeniem wypuścił powietrze gdy marines wszedł na schody. Spojrzał dość wymownym wzrokiem na shinobiego, po czym powolnym krokiem ruszył za Kuroryu, gdy ten już się oddalił.

Schody w górę i -skrzyżowanie. Kolejne schody w górę, po prawej; w dól na przeciwko i po lewej. Idąc wprost do przeciwległego pomieszczenia trafiło by się do identycznego pomieszczenia z którego wyszli. W korytarzach panował zaduch. Wyczuwalnie nie było systemu doprowadzającego powietrze. Można było zatem poruszać się starą znaną metodą: “iść tam gdzie mniej śmierdzi” (lub też jest mniejszy zaduch). Taką też drogą były kolejne schody do góry. Shinobi wiedział że jeden z jego klonów zagłębiał się coraz dalej w dół a drugi powoli piął się w górę. (pomieszczenia jakoś nie szczególnie się zmieniają, cały czas korytarze)
Cytat:

Napisał Kuroryu
Kuroryu na razie ciągle podążał w górę, ale powoli zaczynało go to irytować. Podświadomie zauważył że myśli powoli o prostym przebiciu się przez sufit katakumb… na pewno pozwoliłoby mu to wydostać się szybciej.

Shinobi westchnął cicho. Wiedział, że Kuroryu uważa się za niepokonanego człowieka. Jednakże na każdego były jakieś umiejętności, które potrafiłyby zabić taką osobę. Problem w tym, ze trzeba wpierw je odkryć. Kei przyłożył rękę do ściany i utworzył pieczęć Hirashin no Jutsu, po czym ruszył za pozostałą dwójką. W przeciwieństwie do “mocarza”, on myślał trzeźwo i rozglądał się przy każdym skrzyżowaniu, i zostawiał tam znaki Hirashin.
Cytat:

Napisał Anthrilien
Eldar zaczekał aż dogonił go Kei po czym szedł już normalnym tempem. Powoli nużyło go wchodzenie po schodach. Kontrolował jak daleko znajdowały się klony shinobiego, szczególnie zaś tego w awangardzie i wiedział że przechadzka jeszcze trochę potrwa.

- A, zapomniałem. Jeszcze jedna rzecz. - powiedział do nich Shinobi i podszedł do każdego, dotykając ich barków. Na każdym z nich zostawił pieczęć Hirashin. - Tak na wszelki wypadek, gdyby trzeba było wam ratować tyłek.
Cytat:

Napisał Kuroryu
Kuroryu, zazwyczaj, był niezwykle spokojnym człowiekiem. Dlatego zatrzymał się, odetchnął głęboko, i odwrócił w stronę Shinobiego.
- Będziesz łaskaw wyjaśnić co właśnie zrobiłeś?

- Jak mówiłem, ten znak, który zniknął może wam uratować tyłek przed atakami, jeśli tylko zobaczę go wcześniej. Chcesz prze testować?- powiedział do niego, uśmiechając się. Czy to był złośliwy uśmiech? Raczej nie. Po prostu sztuczny uśmiech, który miał nie wywołać żadnej bijatyki.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Aha. Jeśli będzie to atak przed którym nie będę się sam w stanie obronić, ty nie pomożesz w żaden sposób. A nie życzę sobie żadnych znaczków niewiadomego pochodnia na moim ciele. - powiedział spokojnie Kuroryu, choć wewnątrz niemalże gotował się z gniewu. Arogancja jego tymczasowego towarzysza była irytująca. Z kim on myślał że rozmawiał? - Jak. Go. Usunąć? - Zapytał powoli.

Tym razem Shinobi uśmiechnął się złośliwie.
- Nie da się.- powiedział do niego, po czym wyprzedził wszystkich i ruszył na przód. Spoglądał jednak cały czas za tyły, lekko odchylając głowę, aby móc dostrzec jego atak. Wiedział, ze zdenerwuje go tymi słowami. Mimo, ze nie byli w jak najlepszej sytuacji, to trochę zabawy nie zaszkodzi mężczyzną.
Cytat:

Napisał Anthrilien
Eldar przemilczał sytuacje, mimo że to co zrobił młodzieniec mocno mu nie odpowiadało. Miał już jedno znamię, kolejne było mu mocno nie w smak. Chłopak naraził się towarzyszą, co wyraźnie wyczuł u Kuroryu. Mimo wszystko postanowił nie reagować i ruszył dalej.

Cytat:

Napisał Kuroryu
Kuroryu nie był rozbawiony. Naprawdę, naprawdę nie był rozbawiony. Uderzył pięścią w ścianę obok niego, a ze ściany przed shinobim wystrzeliła bariera z czarnego kamienia, blokując mu drogę. Kei mógł wyczuć że była ona niezwykle gorąca. -
- Nie znajduję twojej odpowiedzi zabawną. - powiedział Kuroryu, zbliżając się do niego - Czy jest jakiś sposób na usunięcie tego znaku? Jeśli odpowiedź dalej będzie “nie da się”, to stanę się nieprzyjemny.

****Klon 1(katakumby poszedł w górę)****
Korytarz był niezwykle długi co jakiś czas się prostował i znów opadał. Odnogi zapewne także się rozwidlały tworząc coś na wzór korzeni drzewa. Jedyną zaletą pięcia się w górę była ilość “świeższego” powietrza. Tak tam musiało być wyjście. Na końcu schodów było wyjście. Po prawie 400 metrach schodów. Klon dezaktywował się by przesłać informacje do głównego ciała.
Zanim klon zniknął, przyłożył rękę do ściany, tworząc znak i zniknął.
****Klon 2(katakumby poszedł w dół)****
Korytarz był niezwykle długi co jakiś czas się prostował i znów opadał. Dążył w głąb. A każda odnoga ponownie rozwidlała i kierowała to w górę to w dół. Po pewnym czasie klon się zatrzymał. Nie było już sensu wchodzić głębiej, gdyż zajętych miejsc na półkach robiło się coraz mniej. Nie słychać też było żadnych odgłosów. A co najważniejsze odległość od ciała głównego była już spora.
Nie widząc dalszego sensu schodzenia w dół, klon dezaktywował się.

Shinobi spojrzał na barierę i cicho gwizdnął.
-Czyżby twoim żywiołem była magma?- powiedział do niego, po czym przymrużył oczy. właśnie dostał informacje od klonów, mniej więcej o lokacji.
-No, panowie. Jakieś 300-400 metrów znajduje się wyjście. Po drodze nie ma nic ciekawego. Puste katakumby, szkoda. Do zobaczenia.- powiedział do nich i pomachał ręką, po czym użył Hirashin i przeniósł się do miejsca gdzie był klon numer 1. Spojrzał na czyste niebo i wciągnął świeże powietrze.
- Ahh, jak wspaniale…- mruknął cicho i przymrużył oczy. Trochę chamsko zrobił wobec nich. Westchnął cicho, i użył ponownie Hirashin pojawiając się pomiędzy nimi.
- Dobra, nie jestem taki.- dotknął ich obu na raz i ponownie użył techniki teleportacji, tym razem z tą dwójką do wyjścia.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Wiesz… nie odpowiadanie na pytanie jest niegrzeczne. - zamruczał niebezpiecznie Kuroryu. Świeże powietrze nieco go uspokoiło… co było jedynym powodem dla którego Kei ciągle żył. - Odpowiedz. Proszę. - Ton tej prośby nie pozostawiał wiele do namysłu.

On jest głuchy, czy jak?- pomyślał shinobi, kiedy Kuroryu powtórzył pytanie.
- Nie da się, chyba, ze jesteś masochista i sobie całe ramie oderwiesz.
Cytat:

Napisał Kuroryu
Kuroryu otworzył nieco szerzej oczy… a następnie parsknął śmiechem.
- Naprawdę? Takie proste? - w jego dłoni pojawiło się niezwykle ostre kamienne ostrze. Skierował je ku sobie… i jednym uderzeniem oderwał cały bark, wraz z dłonią oraz połową twarzy. Upadły one na ziemię w korytarzu… A Kuroryu zaczął się regenerować. Najpierw twarz, następnie bark, na końcu ręką, wraz z dłonią, wszystko wróciło do normy, parując delikatnie od gorąca. - Ciągle nieco boli gdy to robię… - mruknął, pocierając dłonią kark, i wychodzą na światło.

Cytat:

Napisał Anthrilien
Prorok spojrzał z rozbawieniem na wielkoluda w czarnym garniturze. Zdawała się to być pierwsza chwila w której miał pozytywne odczucie w stosunku do marine. Rozejrzał się po okolicy gdy jego oczy przystosowały się do światła.

Wraz z wyjściem z tunelów pojawiła się jasność. Błękitne niebo i białe chmurki po nim wędrujące. Słońce jednak nie padało na nich. Byli w cieniu czegoś dużego. Po lewej stornie był mur, a po prawej zamek. Olbrzymia budowla o białym zabarwieniu. Znajoma budowla, Pałac San Serandinas, widziana od całkiem innej strony. Za nimi było wejście. Prosty otwór prowadzący do katakumb. Otwór znajdował się na prawie pionowej kamiennej ścianie, będącej malutkim fragmentem masywu górskiego przy którym znajdowało się miasto. Wynikało więc z tego, że katakumby zostały stworzone litej skale. Na prawo od mężczyzn znajdowały się 3 tarcze strzeleckie. W jedną z nich jeszcze przed chwilą trafiła strzała. Co najmniej 100 metrów przed nimi znajdował się strzelec.

Dziewczę gdy tylko zobaczyło osoby wychodzące z katakumb zamarło. Przez chwile pewnie zastanawiało się czy nie strzelić w nich. Ostatecznie wystrzeliła w górę strzałę, która zostawiła na wysokości czerwony obłoczek dymu. Następnie spokojnym krokiem i -ze strzałami na cięciwie ruszyła w ich stronę.

Shinobi patrzył z fascynacją, jak Kuroryu odcina sobie część ciała. To, co widział przed sobą było po prostu niezwykłe. Uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- Robisz się coraz bardziej interesujący. Tak na marginesie, Keitaro.- powiedział do nich, po czym spostrzegł tarcze, i strzałę wbijającą się w cel. Spojrzał w bok, aby zobaczyć skąd ta strzała pochodziła i zobaczył dziewczynę z łukiem (jak to zabrzmiało :D). Zauważył, ze wypuściła “flarę”, i skierowała się w ich stronę z strzała na cięciwie. Westchnął cicho. Czyżby kolejne kłopoty? No cóż, przy najmniej poznał nowe, ciekawe miejsce, które może w przyszłości wykorzystać.
Ciekawe, co może chcieć od nas. Pomyślał i ruszył na przód, w stronę kobiety.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Na mnie możesz mówić Kuroryu. - Nie miał zamiaru dzielić się z nim niczym poza pseudonimem. Sam również ruszył w kierunku kobiety. Wydawało mu się że skądś ją znał… a może to tylko przypadkowe podobieństwo?

Cytat:

Napisał Anthrilien
Eldar podążył za pozostałymi, nie miał zamiaru się przestawiać, z resztą nie zamierzał przebywać z Mon’keigh dłużej niż to konieczne.

- Jak wy... Skąd?~nya. -Zza zakrętu muru będącego podstawą zamku można było już wyczuć i usłyszeć zbliżający się oddział.
Shinobi wszędzie rozpozna kończenie tego zdania.
- Ooo, Eri. Co taka zdziwiona?- zapytał się jej, uśmiechając. Shinobi usłyszał nadciągający oddział, więc spojrzał tez w tamtym kierunku.
- Coś ciekawego działo się, że tak nerwowo zareagowałaś?
- Eri~nia? Zmarli wyszli z krypty~rrrr. - O dziwo odpowiedziała, celując dokładniej w głowę młodzieńca.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Zmarli? Jestem w stu procentach żywy, dziękuję bardzo. A jeśli potrzebujesz dalszej demonstracji… - w jego dłoni pojawił się ponownie ostrze, którym naciął delikatnie Kei’a. Pojawiła się odrobinka krwi. - Widzisz? Krwawi, znaczy żywy. A teraz, gdzie jest Gramon? Mam z nim do pogadania. Będzie mi czyścić garnitur jeśli to był jego pomysł.

Shinobi przymrużył oczy, widząc jak w jego stronę została skierowana strzała, naciągnięta na cięciwie. Patrzył dziewczynie prosto w oczy, przez co mógł przewidzieć jej ruchy, jak i przeczytać jej obecne myśli. Nie podobała mu się jej reakcja. Zmarli? O co jej chodzi? Kiedy chciał coś powiedzieć, Kuroryu naciął mu skórę. No dobra, mała rana, przeżyje się.
- Jak chcesz, to mogę wysłać Ciebie do Gramona. Mówiłem przecież jeszcze tam na dole. Jestem w stanie w każdej chwili wysłać nas do Stalowego.- powiedział do niego i czekał na reakcję kobiety.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Nie specjalnie. Wolę tradycyjne formy podróży. Inaczej życie byłoby nudne. - odpowiedział Kuroryu, dalej obserwując łuczniczkę.

[b]Za kotką zatrzymał się mały oddział zbrojny, około 10 rycerzy.
Cytat:

Napisał Anthrilien
-Jak długo tam leżeliśmy?- wtrącił prorok.

- Szmat czasu - Odrzekł osobnik wychodzący z tłumu.
Blondyn z trójzębem najwidoczniej przewodzacy grupy.

Położył on dłoń na ramieniu kotki.
- Spokojnie Pazil. To swoi. - Kotka opuściła łuk i delikatnie się ukłoniła w ramach przeprosin.
- Byliście tam....
- Hiro! Co się stało!? - Zapytała inna osoba dobiegająca do zbiorowiska.
Z tłumu wyszedł kolejny osobnik już tym razem bardziej znany.

- O! Kuroryou, Kei i ... elf. Widzę, że już się obudziliście. Dobrze! Całość wracać do treningu. Ja się tym zajmę.
Rycerze zaczęli odchodzić pozostała jedynie trójka z przodu.
- Napędziliście nam strachu panowie. I to nie małego.

Cytat:

Napisał Kuroryu
- Bardzo mi miło. A czyj był genialny pomysł żeby włożyć nas akurat do krypty? - zapytał z krzywym uśmiechem Kuroryu - Chcę wiedzieć kogo obciążyć rachunkiem. - dodał, wyjaśniając.

- Gimbei. Przynajmniej z tobą się nie pomyliłem.- odpowiedział shinobi, widząc twarz przyjaciela.
- Pewnego uroczego dziewczęcia... - odrzekł delikatnie się uśmiechając.
- A więc... - Przerwał Hiro - Jak mówiłem byliście tam dość długo. Będzie tego z 3 miesiące.
- 90 parę dni. Ale kto by tam liczył. Widać na każdego zadziałało to inaczej.

- Ale dlaczego tam się znaleźliśmy? Ostatnie, co pamiętam to audiencja u króla.- zapytał się shinobi, patrząc na przyjaciela.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Trzy miesiące…? - zamruczał Kuroryu, po czym warknął z irytacją. - Tyle czasu zmarnowane. Ile można by zrobić… - mruczał zirytowany pod nosem.

Cytat:

Napisał Anthrilien
-Czy coś istotnego wydarzyło się w tym czasie?- wtrącił się znów prorok- trzy miesiące….

- Wiele. W końcu to szmat czasu. Przybysze, problemy natury politycznej... Ale porozmawiajmy o tym przy czymś do picia. I tak jak mówiłem to był pomysł naszej księżniczki. Chodź nie był nieuzasadniony. A teraz chodźmy Stalowy czeka. - Ruszył w kierunku narożnika muru.
Shinobi wzruszył ramionami. Najwyżej Stalowy wytłumaczy mu o co w tym wszystkim chodzi. Kei ukłonił się łuczniczce, natomiast do reszty kiwnął głowa i poszedł za Gimbei’em
- Tęskniłeś, co? Przyznaj się- powiedział do niego, uśmiechając się złośliwo.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Rachunek za czyszczenie garnituru prześlę zatem do zamku. - rzucił z kamienną twarzą, całkowicie bez uczuciowym tonem Kuroryu. Ruszył za nimi, myśląc. Problemy polityczne? Myślał że to już rozwiązali w sposób definitywny wcześniej.

- Tak wielce. - Odparł sarkastycznie.
Przeszli spory kawałek wzdłuż zamkowego muru, mijając po drodze wielkie wrota. Jak twierdził Gimbei stajenne.. Trafili w końcu na bliższy teren ćwiczebny, a z niego do strażnicy w której zasiadał Gramon.

- No nareszcie. Kopę lat panowie. Kopę lat. - Mówił uradowany rycerz mając rozpostarte ręce.

Cytat:

Napisał Kuroryu
Kuroryu podszedł do niego, i uścisnął serdecznie.
- Dla mnie nie minęło tak dużo czasu, ale mimo wszystko dobrze cię widzieć. - rzucił, z delikatnym uśmiechem. Marine lubił Gramona, i wysoce cenił sobie znajomość z nim.

Kei machnął ręką Stalowemu na przywitanie, po czym się rozejrzał dookoła.
- No dobra, to w skrócie co się działo kiedy nas nie było? I gdzie da radę się czegoś napić?
- Panowie. To opowieść na dłuższą chwilę i nie o suchym gardle. Wpierw wybaczcie za nieudogodnienia. Nie martwcie się jednak byliście bezpieczni, tak jak rozkazała nasza królewna. Szczęściem czy też nie szczęściem, obudziliście się między dyżurami. Pewno nieźle was wystraszyły nasz grobowiec. I dobrze. Mnie też ciarki przechodzą jak tam schodzę. Niby wiadomo i sprawdzano, czy jakoby ktoś z tamtejszych nie chciał zmienić pozycji ale zawsze tak jakoś nieprzyjemnie.
- A ja przyznam, ze nawet ciekawie tam było. No, ale prowadź, też bym się czegoś napił, i pogadał na ten sam temat, co ostatnio.- powiedział do niego shinobi, uśmiechając się. Ciekawie, czy Stalowy pamiętał o co chodziło Kei’owi.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Ale czemu krypty? Ze wszystkich miejsc które mogliście cię wybrać… - rzucił delikatnie rozbawiony Kuroryu - To nie wygląda specjalnie na najbardziej bezpieczne. Zwłaszcza ze wstającymi z grobów trupami.

- Odcinasz sobie łeb, połowę ciała, a przeszkadzają Ci wystające groby z trupami?- Kei spojrzał na Kuroryu, zadając mu pytanie.
- Moim zdaniem, to szybciej trupy Ciebie by się wystraszyły.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Odnosiłem się do ciebie i do długouchego. Zwłaszcza że byliście nieprzytomni. - odpowiedział z delikatnym uśmiechem Kuroryu. Jego ton niósł delikatne nuty sarkazmu.

Cytat:

Napisał Anthrilien
-Oby nigdy nie zgubiła Cię pewność siebie- odparł Eldar bez najmniejszego cienia sarkazmu- poznałem zbyt wielu ludzi, których już nie ma wśród żywych.

Cytat:

Napisał Kuroryu
- Jest niewielka różnica między pewnością siebie, a doświadczeniem. - odpowiedział spokojnie Kuroryu. Gdyby był tak zadufany jak oni myśleli, z całą pewnością nie przetrwałby w Nowym Świecie.

Cytat:

Napisał Anthrilien
-Zdaje sobie z tego sprawę towarzyszu, nie miało być to obrazą, a jedynie przestrogą. Uważaj, dla dobra nas wszystkich.

- Stalowy, weź coś zrób z nimi. Na pewno przy piwie będzie już spokojniej- powiedział do Gramona, mimo, ze jakiś czas temu to on i Kuroryu skakali sobie do gardła.
Cytat:

Napisał Kuroryu
Kuroryu tylko pokręcił głową, nic nie mówiąc. Dlaczego los zdecydował się obdarzyć go przemądrzałymi towarzyszami, nie miał pojęcia.

Cytat:

Napisał Anthrilien
Eldar westchnął bezgłośnie, wiedział że równie dobrze mógłby mówić do ściany, jednak mimo wszystko nie zaszkodziło spróbować.

- Jak dla mnie to nawet dobrze się dogadujecie. - Uśmiechnął się Gramon. - Dobra panowie zbierajcie się Szemrany Żuczek czeka. - Wstał i zaczął iść w stronę drzwi. - Dlaczego krypta opowiem wam po drodze.
Gdy wyszli z koszar, widok miasta pozostał identyczny jak w ich pamięci. -(mapa się tworzy... wolno...)
- No. Więc. Padliście nieprzytomni. Wiem odkrywcze. - Machną ręką. - Księżniczka kazała o was zadbać. Nu to wpierw oddaliśmy was do lecznicy. Leżeliście tam tydzień. Nikt nie wiedział co i jak. To was znowu przenieśliśmy do Yue. Pomacał, pobadał i stwierdził... pokazał, że to jakiś stan hibe...racyjny. Nu że wy nie przytomni. To było zresztą widać. Herbia trochę tłumaczyła Yue choć nie pamiętam dokładnie to mawiała. Ostatecznie wyszło jedno nic wam nie będzie, ale i nic więcej zrobić nie można było. Yue znowu coś poczarował trochę wody w was wsadził i kazał odstawić w miejsce bezpieczne. Tośmy pomyśleli że znów do szpitala, ale tam już było pełno.
W strażnicy mało miejsca. To Uri rzekła “jeżeli nic zrobić nie można, a nic im nie grozi to odstawcie tru... ciała tam gdzie będą miały ciszę i spokój”. Rzekła co prawda inaczej, ale dość dobitnie wskazała gdzie jest dużo miejsca i nie używanego. A że wejście jest tam tylko jedno i nic ciekawego tam nie ma to... Sami rozumiecie.

Stanęli właśnie przed drzwiami gospody. Wewnątrz było jak zwykle wesoło. Muzyka grała, dużo śmiechu i krzyku oraz alkohol lał się strumieniami. Z ciekawszych osób które można było zaobserwować, a było ich wiele:




Pomacał? To słowo niezbyt się podobało chłopaki. Nie przeszkadzał jednak Stalowemu w jego wypowiedzi, aby posłuchać co ma ciekawego do powiedzenia.
- Inaczej mówiąc wsadziliście nas tam, bo nie mieliście innego bezpiecznego miejsca? Nieźle- skomentował krótko shinobi, i kiedy wszedł do gospody, rozejrzał się dookoła. Rozglądał się, poszukując znajome twarze, a tym bardziej osób, które posiadały elementy z jego świata. Tak, szukał ludzi organizacji jego kuzyna.
- Gramon, a tak w ogóle to nie znam jeszcze swojego stanowiska w Dywizji.
- Hmm. Stanowiska... A tak. Nagroda do księżniczki. Wiesz... Nikt o tym nie pomyślał. Jeżeli chcesz dołączyć to weźmiemy cię na kadeta. By dostać się do oddziałów trza zrobić wiele. Ale by by wstąpić do rycerz wystarczy trochę szkoleń, trochę zadań i poparcie. To ostatnie raczej masz.
Przy barze zasiadał właśnie tylko jeden osobnik.

Natomiast ktoś kto rzucił się w oczy młodemu shinobi to osobnik z drugiego pietra baru.

Cytat:

Napisał Kuroryu
- Nagrodami możemy zająć się później… zwłaszcza że niektórych z nas zapewne czeka z tej okazji dużo papierkowej roboty. - uśmiechnął się krzywo Kuroryu. - Co się działo w te trzy miesiące kiedy byliśmy… niedysponowani? - zapytał ostrożnie marine.

- Hmm. Trochę ale też nie tak wiele. Zależy jak się patrzy. Kiti!
Kelnerka zareagowała na zawołanie.

~Nya Panie Gramon.
- Malutka miejsce dla trzech, 3 kufle piwa... A co dla was? - zapytał odwracając się do reszty.
- Po prawej jest stolik~nyy. Zaraz ktoś sprzątnie tego z pod stołu~wrry.

-Czyżbyś zamówił tylko dla siebie piwa?- zapytał się Stalowego, po czym spojrzał na kelnerkę.
- Dla mnie 1 piwo.- powiedział do niej z uśmiechem. Kei stworzył klona, którego wysłał do osoby, która rzuciła mu się w oczy, a następnie ruszył do wskazanego stolika. -Możliwe, ze dzięki temu złapie jakiś kontakt z kuzynem.
***Klon***
Klon powoli wszedł na na drugie piętro, po czym stanął obok tej osoby osobą.
- Ładna dzisiaj pogoda. - zagadał, patrząc mu w oczy.
- Dość... zwyczajna. - Odparł młodzieniec badając przybysza wzrokiem.
- Jestem Keitaro Uchiha, a ty?- zapytał się go, cały czas patrząc w oczy. Jeżeli był z organizacji shinobi, na pewno nazwisko powinno spowodować jakaś reakcję u nieznajomego.
Delikatnie, ledwie dostrzegalne rozszerzenie źrenicy. Na pewno nie był to pierwszy lepszy ninja. Był bardzo zdolny.
- Suo. - Odparł spokojnie. - Mogę wiedzieć co leży w zamyśle? - Jego dłoń podążyła na plecy.

Klon uśmiechnął się, widząc jego ruchy. Czyli dobrze zgadł. Dlatego już usiadł obok niego i ściszył głos.
- Chciałbym się skontaktować z kuzynem. Nie wiesz może przypadkiem gdzie on jest?
- Rrrrrr - Odgłos myślenia. - Nie słyszałem o żadnym Keitaro. Oczywiście zgłoszę to gdy będę miał do tego sposobność. - Mówił cicho rozglądając się po pomieszczeniu. - Ja ci jednak nie pomogę. Rzekomy kuzyn nie istnieje. Gdyby istniał to się z tobą skontaktuje. - Odwrócił się i odszedł. Przykucnął przed shinobim udając że coś sprawdza, tka na prawdę kładąc shurikena przy jego bucie. Następnie odszedł kawałek dalej.
-Miło było poznać.- powiedział do niego klon, po czym jak zobaczył, że przed nim leży shuriken, ten schylił się, aby zawiązać buta. W między czasie, schował shuriken do rękawa i odszedł ze stolika, idąc w stronę oryginału.
***
Cytat:

Napisał Anthrilien
Eldar milcząc jedynie pokręcił głową, wyraźnie czekał na odpowiedź na pytanie które zadał marine.

Cytat:

Napisał Kuroryu
- Sake. - rzucił tylko Kuroryu.

Dotarli więc do stolika przy którym zasiedli. Tego kogoś spod stołu widocznie już nie było.
- Dalej więc. Pamiętacie może olbrzymią skałę spadającą na Lofar?

- Oczywiście. Była raczej trudna do przegapienia. Zakładam że to nie jest zwyczajne zjawisko pogodowe w okolicy? - zapytał, ciekaw, marine.[/quote]
- No, spora to ona była. Zgaduję, że ona ma związek z tymi wszystkimi przybyszami, czyli z nami, prawda?
- Nie. Z waszym przybyciem nie ma nic wspólnego. Ale magowie jednogłośnie stwierdzili. Przez nią straciliście przytomność. A przez “WAS” mam na myśli przybyszów. Choć wam akurat się dość długo zeszło. Przed wami był jeszcze Nobunaga leżał 2 miesiące zdaje się. w każdy razie. Skała to efekt bramy, tak samo jak nieprzytomność. Choć to skała ja wywołała. Z Lofar ostał się jeno fragment więc pośpieszyliśmy z pomocą. Teraz to miasto już jakoś wygląda w nowej choć ciekawej formie. To by było jedno ze zdarzeń.
A oto nadeszła Kelnerka z zamówieniami 4 kufle piwa i jedna buteleczka sake. Pierwszy kufel Gramona zniknął na raz.
- Eeech. Zimne i wyborne. Drugim zdarzeniem dajmy na to zagorzenie konfliktu na rubieży. W to na pewno zamieszani są jacyś przybysze. Choć kto wie, kto pociąga za sznurki... - Łyk piwa, tym razem malutki. - Z większych jeszcze będzie pustynia. Jak wasza wiara? - zapytał niespodziewanie

Cytat:

Napisał Kuroryu
- W sensie religii? - zapytał Kuroryu, polewając sake do miseczki, i ogrzewając z pomocą swoich mocy - Nigdy nie spotkałem żadnego dowodu na istnienia bogów. Wolę zajmować się bardziej przyziemnymi sprawami. - odpowiedział, upijając łyk trunku. Westchnął delikatnie - Dobra… choć nie tak dobra jak moje osobiste zapasy… - zamruczał pod -nosem.

- U mnie było kilka religii, i każda miała dosyć potężne” dowody na istnienie swojego Boga, jak nieśmiertelność, ale akurat nie jestem jednym z nich.
Cytat:

Napisał Anthrilien
-Moi bogowie nie żyją- odezwał się ponuro Eldar- chodź wciąż mamy pewne pozostałości po nich.

- Yhym. Ja też zbyt wieżyc nie wierzę. A może dokładnie nie postrzegam ich jako siły wyższej. Tak czy inaczej. Na pustynię zstąpił bóg... Jest to rzecz wiadoma i mimo że budzi kłótnie, debaty tak też jest. Nikomu się zresztą nie spieszy by sprawdzać boskość tej istoty. - Upił dwa łyki łapiąc oddech. - W tej chwili wciąż znajduje się nad złotym miastem. Wiec jako taki kontakt z nim został odcięty. Została jeszcze jedna z wiekszyhc zmion. Wasza zasługa. Unia jest już otwarta. Można podróżować to do przystani to do skraju gór lub na pustynie. Choć tam też nie wielu się rwie. Teraz rzeczy mniejsze równie znaczące. Ale nie zacznę wam o pierdołach opowiadać. - Dokończył kufel i ujął w dłoń drugi.
Cytat:

Napisał Anthrilien
-Pustynie..?- “Anubis..” pomyślał zastanawiając się nad losem towarzysza, powinien się z nim skontaktować.

- Pustynię. Kraj wiatru. Teraz zwany Sanderfall. - Podrapał się po głowie.(jakieś pytania jeszcze?)
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Mhm… - zamruczał Kuroryu - A w samej Unii sytuacja się ustabilizowała, czy też mamy jakieś nowe niepokoje polityczne? W końcu… Diuk zginął. To nie mogło przejść bez echa.

- A jak wygląda sprawa z Xing? Jest nadal w stolicy?- zapytał się go shinobi, upijając łyk piwa. Po kilku sekundach, do ich stolika doszedł klon i wręczył oryginałowi shuriken, który zostawił Sou, po czym zniknął. W tym momencie całe spotkanie z drugim shinobim dotarło do głowy Kei’a. Trzymając w dłoni shuriken, obejrzał go dokładnie, szukając elementów, które nie pasowały do tego typu broni.
Sharingan zdołał odczytać śladową pieczęć. Nic jednak więcej nie był w stanie powiedzieć.
- Emm. Tak, rubież jest w stanie wojennym z lasem. Dużo się nie zmieniło tyle że zamek zamknięto na 4 spusty. Do Lofar proponował bym z pewną dozą ostrożności wchodzić przynajmniej dla ciebie Kuroryou. Rozumiem że nic ci grozić nie może ale nie ma co sytuacji napinać. Niektórzy tamtejsi coś podejrzewają wiec możesz stać się centrum zainteresowania. Co do Xing... Nie ma jej. Chyba została porwana...- Upił łyk i jeszcze chwile się zastanowił. - No na to by wyglądało. Problem z tym że, gdyby to był toś z jej kraju już by była martwa. Ale tym już się zajmujemy. Teraz przejdę do pomniejszych zmian. - Upił łyk. - Znowu znalazł się baran, cholera jedna, który się na audiencji wymądrzał. Stad inąd Sanderfall a nie kraj wiatru. Jest tego jeszcze trochę. Bo czemu rzeka nie może się po prostu rzeką zwać... Niech ja go dorwę.- Zacisnął pokazowo pieść. Upił łyk. - Dalej. Po upadku duży napływ przybyszów spowodował utworzenie podgrup. Łatwiej się poruszać i kontrolować. Stąd pewnie spotkacie nie wędrowców lecz członków jakiś wielu niezliczonych grup. Choć samotnicy wciąż się znajdują. Połączenie w grupy miało też inne zalety. W grupie raźniej -bezpieczniej oraz... a z resztą o tym pewnie jeszcze usłyszycie więc nie ma co gardła zdzierać. Kiti! Jeszcze jedno i melona ! - Co dalej... Nowi przybysze nowe kłopoty. Się przecie rozumie. Nie? Skoro są i dobrzy przybysze tacy jak wy to są i ci drudzy. Wszystko było by w porządku gdyby się hołota nie zebrała, a na dodatek ukryła. Ech. - Przyszło zamówienie. Kufel piwa i sprej wielkości zielony owoc -pokrojony na części. Trzeci kufel został dokończony, kolejny podsunięty a owoc na zakąskę. - Coś jeszcze? - Zapytał przecierając usta od soku i upijając łyk piwa. Stalowy wskazał także na talerz by przebudzeni się częstowali.
- Ach tak. Trochę osób zaginęło. Co i jak niewiele wiadomo. - Raczej mało przejęcia w tej wypowiedzi.

- Jak to Xing zniknęła?!- krzyknął shinobi, kiedy tylko usłyszał o jej zaginięciu.
-Kiedy? Czy wiadomo coś o tym??
- Zero bada tą sprawę. Aktualnie jest na granicy z przystanią w celach wywiadowczych. Musimy być delikatni w tej sprawie. Coś za cicho o tym. No i pomijając że Chapra jest w Przystani.
- Czy przynajmniej wiadomo w jakich okolicznościach zniknęła?
[b]- Zdaje się że wracała do domu.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- To może okazać się korzystne… przynajmniej dla mnie. - rzucił Kuroryu - Większe grupy łatwiej tropić… a i zachęcić do przyłączenia się może być łatwiej. - rozważał na głos.

- A Kasou. Jeszcze jedna sprawa... Twój kompan... Ten starszy... Zaginął.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- To Shujin… czasem mu się zdarza, kiedy wyjątkowo zapamięta się w polowaniu. Na razie nie będę się martwić. Staruszek jest absolutnym potworem, nawet w porównaniu ze mną. - odpowiedział z uśmiechem Kuroryu.

- Tu nie chodzi o takie zaginiecie. Sprawdziliśmy tyko jedną poszlakę. Miejsce starcia w którym pewnie uczestniczył. Były tam ślady krwi dość sporo. Nie twierdzę że to jego bo i jak sprawdzić. Nie wiemy jednak co się stało a od tamtego momentu nikt go nie widział.
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Hmm… pewnie żyje. Jeśli coś miałoby go pociągnąć na tamten świat, to na pewno byście poznali… Trzeba go będzie znaleźć, ale jeśli zaczekał trzy miesiące, to zaczeka jeszcze parę dni…

- Jest przybyszem więc pewnie i jego dopadł sen...
Cytat:

Napisał Kuroryu
- Jeśli miałby zginąć i się wykrwawić, to już mu nie pomożemy. W innym wypadku… Shujin to Admirał. To stanowisko ma wielką moc dla mnie i dla moich towarzyszy. Jeśli coś dało radę Shujinowi, zapewne będziemy potrzebować całej armii… - rzucił spokojnie Kuroryu, i upił jeszcze łyk sake - Można założyć, że jeśli żyje to przebudził się niedawno. Zobaczmy najpierw czy nie wypłynie na powierzchnię sam z siebie.

- Widzę że szanujesz swego druha. To dobra cecha. - Upił łyk z kufla.

- To by było wszystko... - Odparł rycerz dopijając kufel. - Ja muszę wracać na zamek. A wam panowie. Udanej przygody i do zobaczenia. - Powstał z miejsca i poszedł zapłacić za napitki.
W barze był tłoczno. Ludzie przybywali i odchodzili.
Przybyła

a bar opuścił

Wszystko płynęło własnym rytmem. Tak jakby nic się nigdy nie wydarzyło... Chwilę później bar opuścił również i Gramon.


Shinobi spojrzał na swoje dłonie, zastanawiając się jak mógł do tego dopuścić. Dlaczego właśnie w momencie, kiedy on był nieprzytomny, to Xing musiała wracać sama do Przystani? Westchnął cicho i spojrzał na pozostałych.
- Wybaczcie panowie, ale będę się już zbierał.- powiedział do nich i wstał z krzesła, zostawiając niedopite piwo. Wyjął z kieszeni kunai z notką i podał go Kuroryu.
- Na nim jest moja pieczęć. Byłbym wdzięczny, gdybyś zachował go przy sobie. Dzięki tej pieczęci, jak sami widzieliście, mogę się teleportować do danego miejsca. Jak będziecie potrzebowali mojej pomocy, to zgłoście to Gramonowi. Codziennie wieczorem będę się u niego zjawiał. Możliwe, że będę potrzebował też waszej pomocy, wiec chciałbym was znaleźć bez problemu. - Postaram się wam, jeżeli tylko będziecie potrzebowali. Kuroryu, zgaduję, że ty pewnie pomyślisz, ze w niczym tobie nie będę wstanie pomóc, ale uwierz mi. Są rzeczy, które są dla mnie osiągalne, a dla Ciebie nie.
Cytat:

Napisał Anthrilien
Kuroryu... całkowicie go zignorował. Wstał powoli ze swojego miejsca, i spojrzał na drzwi, za osobą która właśnie wyszła.
- Honozoku…? - warknął cicho pod nosem. W tym tonie niosła się olbrzymia ilość nienawiści, jakiej ani Eldar, ani Shinobi nie słyszeli jeszcze w jego głosie. Temperatura dookoła niego wzrosła odczuwalnie. Sięgnął dłonią do tyłu, chwycił butelkę Sake, i wychylił całą duszkiem, na uspokojenie. Musiało mu się przewidzieć… to nie mógł być on.
Butelka stopiła się w jego dłoni, od intensywnego gorąca.
Gdy tak się teraz zastanowił… to widmo przeszłości przypomniało mu o jego celach. Jak i o jego planach.
Postanowił opuścić karczmę, i spróbować dogonić Gramona. Była jeszcze jedna rzecz o którą musiał zapytać.


Dhratlach 30-03-2014 19:00

Erven z kolei szykował się do parowania mieczem gada który leciał prosto na niego. Miecz równie dymny jak on sam przeszedł przez jaszczura otulając go szarą poświatą, sekundę później jaszczur przeleciał przez niego i wylądował na czterech kończynach wyraźnie osłabiony, a on powrócił do swojej pół-dymnej postaci rozwianej przez stwora.

Kątem oka zdążył spostrzec ze rożowy obiekt zniknął.
Nanaph także przygotował się do odparcia ataku jaszczurki, choć w przeciwieństwie do Ervena, chciał uniknąć szarży odskokiem, a następnie zadać kilka szybkich, a jednocześnie mocarnych cięć w najbardziej odsłonięte punkty ciała.

Gad naskoczył w stronę Nanapha chcąc go najpewniej ugryźć. Szybki unik i natychmiastowy kolejny gdyż jak się okazje skoczyły dwie jaszczurki. Przez drugi unik plan zawiódł, ale za to pierwszy gad ugryzł drzewo. Delikatny uśmiech satysfakcji zniknął w momencie w którym owy gad przegryzł pień zamykając swoją paszczę. Później mielił jeszcze chwile językiem pozbywać się drzazg.

Christos także nie próżnował. Od razu gdy został odłożony w względnie bezpieczne miejsce, zaczął pracować nad swoim barkiem - chciał go sobie, mimo ogromnego bólu, nastawić, by ułatwić regenerację.
Jenny zaklęła pod nosem. Nie przerywając grania spojrzała na różowe coś i biorąc głęboki oddech wrzasnęła do mikrofonu. Stożek fal uderzeniowych poleciał w dżdżownicę.

Parę drzew pękło pod naporem fali uderzeniowej jednak obiekt zniknął. Nei było po nim śladów. Ale zaleta spadajace gałęzie opadły akurat na kilka nacierajacych osobników.

Erven zrobił półobrót w przysiadzie tnąc raz jeszcze gada który wcześniej na niego naskoczył i teraz się obracał w jego stronę, jednocześnie szepcząc - “Uluashi” po raz drugi spowijając gada nikłą szarą poświatą powstałą po przejściu przez jego ciało ostrza miecza.

Chwila materialności i uścisk na kostce. Potężne ugryzienie gada który jakimś cudem zakradł się do maga. Kolejnym widokiem był lot maga w stronę drzewa. To trzeba przyznać gady te maiły olbrzymią siłę w mieśniach by tak bez problemu rzucać chwycone obiekty.

Erven leciał, leciał w stronę drzewa i tylko przekierowaniu mocy z padającego trupem jaszczura na tego który nim cisnął zawdzięczał to że wraz w głuchym trzaskiem mógł w sumie w miarę jasno myśleć. Osunął się na poszycie, kostka powoli, a jednak nadnaturalnie szybko się zrastała. Miecz opadł obok niego. Szepnął przez ból “Sura s’sharin” i już wstawał podnosząc broń. Prawidła tego świata były inne i boleśnie się o nich przekonał, ale nadal mógł kontynuować walkę tnąc, siec i ciskając klątwy na lewo i prawo.

W miejscu ugryzienia czół coś jeszcze. Mimo iż rana się zasklepiła wciąż odczuwał ból i pieczenie. To gad, a gady nie dbają o higienę. Bakterie i zarazki w jego ślinie. Minie dłuższa chwila im organizm maga się ich pozbędzie.

Podczas walki najczęściej cierpią niewinni i zakładnicy, w tym przypadku było dokładnie tak samo, niczego nieświadomy Lucas, siłą fali został niemal zmieciony z gałęzi, spadając gdzieś, gdzie nawet sam nie ma pojęcia stracił rachubę.

Cao Cao 30-03-2014 23:13

Chłopak po upadku z drzewa był oszołomiony, przynajmniej przez dłuższą chwilę, kiedy doszedł do siebie (w pewnym stopniu). Zaczął macać dłonią do okoła, szukając swojego kija, nie znalazł go nigdzie, zamiast tego wbiło mu się w dłoń kilka drzazg. Lucas wiedział, że nie jest bezpiecznie przebywać w tym miejscu, dodatkowo sugerując się odgłosami, inni cały czas byli zajęci walką. Najlepsze co mógł zrobić, to poprostu odejść od epicentrum walk. Chłopak zaparł ciężko dłoniami, po czym podniósł się na nogim, strasznie go bolały, niedał by rady tak chodzić, upadł szybko na czworaka, po czym zaczął poruszać się w taki sposób przed siebie, co jakiś czas wyciągając przed siebie doń, sprawdzając czy droga jest czysta.
Młodzieniec co rusz trafiał na drzewa, przerwacał się potykajac o korzenie oraz wchodził w krzaki. Wreszcie odszedł daleko od odglosów walki.
Z jednej strony, chłopak poczuł się pewniej, z drugiej przez swój strach zapomniał upewnić się w którym kierunku się poruszał.
- Dlaczego znów muszą walczyć - rzucił zły na siebie jak i innych. Lucas starał się wsłuchać w otoczenie, być może są tutaj jakieś zwierzęta lub inne dźwięki.
Subtelny trzask gałęzi. Coś zrobiło krok, powolny ale zdecydowany. Czyjaś obecność. Pyteni tylk oczy to nie kolejny drapieżnik?
Młodziak głośno przełknął śline, w myślach beształ samego siebie, za swoją nierozwagę. Niemal odruchowo zaczął szukać czegoś, czym mógłby się bronić, być może jakaś grubsza gałąź lub kamień?
Gałąź w dłoń? Nie to korzeń, z pewnoscia nei dało się tego poruszyć. Kamień? Duży i z pewnością za cięzki.
Kolejny krok i szelest poszycia.
- J..jest tu..tu ktoś?! Odpowiadaj! - Miał nadzieje że odpowie w innym przypadku może być źle…
- Od..o..odpowiedz! - starał się brzmieć groźnie, brzmiało z pewnością zabawnie.
Delikatne warczenie. To zły znak. Kolejny trzak, tym razem już bardzo blisko.
Chłopak wyciągnął ku tej istocie rękę. Miał dziwny wyraz twarzy oraz pewne spojrzenie, czyżby tym razem widział?
- Chodź tutaj… - powiedział pewnie.
- Chodź tutaj i połóż się koło mnie. - Jego oczy miały dziwny blask, były inne.
- No dalej, nie zrobimy Ci krzywdy… |
Kolejny krok. Tym razem odleglejszy. Krok w tył. To coś byo rozumne, a co gorsze zdawało się być inne. Kolejny krok. Ponownei odleglejszy.
- Chłopcze. - cichy skrzeczący głos. - Chłopcze. - Wyraźniejszy. - Chłopcze! - głos Sorena Castella. - wszystko w porządku? Czemu tak daleko odszedłeś?|
- Bałem się, kamień za którym mnie zostawiłeś, był widoczny… Nie miałem wyjścia. - Powiedział cicho.
- Myślałem że mnie dopadną te potwory! - powiedział z żalem.|
Chwila ciszy.
- A nie spadłeś czasem... z drzewa? - Zapytał dośc spokojnym głsoem. - Mneijsza. Musimy stad odejść. To nie jest bezpeiczne miejsce. Ale koniec lasu jest już niedaleko. Podążaj zamną.
Krok z prawej storny.
- Tędy. Będę cie prowadził.|
Po gałęziach drzew dosakiwał Nanaph. Gdy pojawił się w zasięgu chłopca, spytał
- Nic Ci nie jest? Czemu uciekłeś tak daleko? -
Stał na trwalszej gałęzi jakiegoś drzewa.
Wtedy też głos zniknął. Coś bylo w okolicy jednak aury nei dało się dostrzec. Wszędzie bylo ciemno.|
Niewidomy chłopak nie odpowiedział odrazu.
- Czy przyszedłeś sam? - Zapytał wyraźnie zaciekawiony. Coś było w nim nie tak, był bardzo zdenerwowany.
- Hm? Czemu pytasz? Rozumiem, że zdenerwowała Cię Jenny, i chciałbyś na nią nakrzyczeć, czy coś… ale nie ma jej tu. Wróćmy do reszty. - i zeskoczył z drzewa. Dość niepewnie. |
Chłopak odwrócił głowę w stronę mężczyzny
- Nie pytałem o dziewczyne… Powiedz mi, czy widziałeś kogoś tutaj? Coś dziwnego, smutnego… ? - wskazał dłonią przd siebie.
- Nie… nikogo tu nie było. - odpowiedział Nanaph. Obdarzywszy jeszcze raz spojrzeniem całą okolicę, podszedł do chłopca, chcąc wziąć go na barana
- Wracamy do reszty? -
- Reszty…? - Jego słowa był ciche.
- Nazwałeś ich tak, jakbyście stanowili drużyne, jednak powiedz mi - czy możesz tak ich nazwać? Nie boisz się używać takich “słów” do osób, co do których istnienia, nie możesz mieć nawet pewności? - Chłopak uśmiechnął się
- Nie jesteśmy sami, coś tutaj jest. Coś albo ktoś...
- Tymczasowo stanowimy. Jeśli zmieni się sytuacja, zmieni się także nazewnictwo. - odpowiedział na zarzut Gubernator - Nikogo tu nie ma, na moje oko. Chciałbyś może sam zobaczyć? - |
- Zobaczyć? Po co mi wzrok, skoro nie mogę ujrzeć nimi nawet rzeczy najbardziej oczywistych? Po co mam widzieć coś, czego kształt czuje, po co mam… mam… Ufać czemuś, czego i tak nie zrozumiem? Nie znam twojego świata, nie znam własnego, być może właśnie to daje mi świadomość, pewnego bezpieczeństwa, lub nie widzę po prostu cierpienia, swojego jak i innych. - Chłopak podniósł się ciężko
- Ale jak jest z tobą? Czy ufasz swojemu spojrzeniu?
- Ufać…? Tak, ufam wszystkim swoim zmysłom, nawet jeśli czasem zawodzą. To sześć części tworzących jedną całość, dzięki której możemy zrozumieć ten świat. Skoro rozumiesz to co słyszysz, czy czujesz, mógłbyś też zrozumieć to co widzisz. Czy nie byłoby to spore ułatwienie? Nie musiałbyś już pytać o wygląd lasu, mógłbyś umknąć temu atakowi Jenny… - Mężczyzna wziął chłopaka na barana, i zaczął z nim iść, spokojnym krokiem, w kierunku drużyny.
- Uczono mnie, że życie to pasmo niespodzianek, a im więcej mamy trudności na początku, później bogowie zwracają nam za nasze cierpienie. Więc mogę nazwać się szczęściarzem. - była to raczej próba wmówienia sobie czegoś, niż prawdziwa wiara.
- Gdybym widział oczami, nie mógłbym spojrzeć w twoją dusze, mówi się że ocza to odbicie naszej duszy, moja jest pusta… Sądzę że gdybym widział las, straciłbym pewną część samego siebie. Może, pomożesz mi… To znaczy! Znaczy! Już to robisz! Przepraszam! Źle to zabrzmiało, ja… ja… naprawdę jestem wdzięczny, ale jest mi źle. Wierzysz w bóstwa? - zapytał
- W pewnym sensie. Na naszym świecie niegdyś żyły potężne byty o nieograniczonej mocy. Podobno setki lat temu odeszły jednak do innego świata… to chyba pewien odpowiednik bogów… każdy z nas, w zależności od uczynków, ma trafić do jednego z nich, i cierpieć, lub rozkoszować się swoim życiem po życiu. - odrzekł Gubernator, wtrącając zaraz pewną dygresję - Uczono Cię? Kto Cię uczył? -
- Słuchałem, chodziłem niedaleko kościoła, kapłan opowiadał. O wojnie, upadku - potworach, wiele smutnych chwil. Nie jestem dobry, ale świat byłby smutny. Być może po śmierci, będę miał lepsze życie. Ale muszę się modlić, pomodlisz się ze mną? - Zaproponował chłopczyk
- Jeśli życie jest złe, to czy nie rozsądniej byłoby zrobić wszystko co w mocy, by uczynić je lepsze dla siebie i innych? Czyż Bogowie nie wyżej wycenią ciężką pracę nad poprawą sytuacji, niż obojętne przyjmowanie zła i poddawanie się mu? -
- Jestem sierotą i w dodatku dzieckiem, nie mogę wiele zdziałać! Modlitwa zawsze mnie uspokajała, a kapłan mówił, by zapraszać do modlitwy innych. To podobno jest dobry uczynek, który nawet ja jestem w stanie zrobić… - ostatnie zdanie powiedział znacznie ciszej…
- Może i tam jedyną możliwością była modlitwa. Tutaj moglibyśmy zdziałać o wiele więcej. Powinieneś do nas dołączyć. Pomóc w naprawie świata, najbardziej jak się da. Pomyśl nad tym… pomyśl, czy aby na pewno nie ma nic więcej, co mógłbyś zrobić. A teraz, pomódlmy się wspólnie… - choć Lucas nie mógł tego wiedzieć, mężczyzna uśmiechał się szeroko, wręcz z wzruszeniem. Bardzo przypominał mu jego sprzed lat...

Asderuki 31-03-2014 14:04

W tym samym czasie, u Ginryo...

Marines precyzyjnie wyleciał w powietrze a lokalizując miasto natychmiast przeniósł się pod jego bramę.
Nastąpił dziwny efekt zmęczenia, odrętwienia. Przy próbie “bliższego” skoku nie było zadowalającego efektu.
Przy bramie stało dwóch strażników, którzy z nieukrywanym zaskoczeniem przyglądali się nagłemu pojawieniu przybysza.

- Irytujące… - wymruczał pod nosem Ginryo. - Witam panów. Możliwe że bylibyście w stanie udzielić mi pomocy? - zapytał strażników z uśmiechem.

- Eee. O co chodzi mości panie. - Zapytał pierwszy

- Jestem, jak możecie się domyślać, przybyszem z innego świata. - powiedział Ginryo z uśmiechem - Wraz ze mną przybyło tu kilka innych osób, które niestety wydają się być złapane w jakiegoś rodzaju… pętlę. Cały czas trafiają na tę samą polankę. Zastanawiałem się czy nie moglibyście zorganizować jakiejś wyprawy ratunkowej. W końcu, jest rzeczą stróży prawa by chronić niewinnych. - Dodał wesoło. Był w dobrym humorze.

- Dobre gadane. Tyle że jeno my bramy strzeżemy. Do lasu z resztą mało komu chce się chadzać.
- Nowy przybysze... hmm. Oh! Toście w mrocznym lesie wylądowali. Dobrze żeście nie trafili. Tym bardziej przełożeni pomocy nie wyślą.
- Eri!
- Tak. Właśnie. Eri. Panie. W barze “pod rogatą bestyją” siedizeć powinna. To nasza łowczyni.
- Ona wiedzieć powinna jak z lasu wyjść i do niego wejść.
- To jedyne wyjście, albo też samemu drogę trza znaleźć.

- Oh, lepiej poprosić miejscowych o pomoc. - powiedział Ginryo - Jak można dojść do tego baru?

- Prosto przez bramę. Będzie zaraz po prawej. O! Tam widać szyld. - Wskazał strażnik

- Dziękuję… - zamruczal melodyjnie Ginryo, przechodząc przez bramę, i ruszając we wskazanym kierunku. Z uśmiechem na ustach, wszedł do środka.

Jak to bywa w Karczmach, duszno, gwarnie ale przyjemnie. W środku było tłoczno. Wiele indywiduów, z czego zapewne większość również nie z tego świata.



No i oczywiscie Kelnerka i barman.



Ginryo wszedł do karczmy, jego płaszcz powiewał za nim delikatnie w rytm kroków. Mógł spokojnie patrzeć ponad tłumem. Zbliżył się do barmana.
- Przepraszam… - zapytał, nachylając się delikatnie - Poszukuję… - zawahał się, jak gdyby przypominając sobie imię - Eri. Gdzie mogę ją znaleźć? - jego głos był miły dla ucha i zrelaksowany. Ale mimo to… można było od niego wyczuć pewną aurę doświadczonego żołnierza.

- Eri siedzi tam. - Barman wskazał na kotkę z łukiem. - Emm. A ty to? - Przyglądał się ukosem na płaszcz Marines.

- Ginryo. Admirał kwatery głównej marines. - spojrzał na niego ciekaw - Czyżby pojawił się tu ktoś z takim samym płaszczem?
- Hmm. Zapewne przyjaciel... Jednak nie słyszałem już o nim od dawna. - Chwycił za zamykany pojemnik i zaczął nim potrząsać, następnie wylał trój-kolorowy trunek do ozdobnej szklanki. - Rustel! Rose zanieś pani. - Kelnerka ukłoniła się marines i zabrała zamówienie.

- Och…? Chyba wiem o kogo chodzi. Ale porozmawiamy na ten temat jak wrócę. Na razie potrzebuję pomóc paru nowym przybyszom. - Pojawił się przed Eri, kłaniając się delikatnie. - Uszanowanie, panienko. Powiedziano mi że możesz pomóc moim… towarzyszom… wydostać się z mrocznego lasu. Byłbym wdzięczny gdybyś tej pomocy udzieliła. - powiedział, grzecznie, ale bez formalności.

-Nnnnn- słodki odgłos mruczenia. - Ciekawe czyj pomysł ~nya. ich tam zapędził~nya. Gdzie dokładnie są~nyu?

- Nie pomysł, a raczej los… to przybysze. Jak i ja. A co do tego gdzie… polanka z jeziorem. - powiedział, po czym podał jej jak najdokładniejszy opis okolicy.

-Aaach~nya. Barier~nya. Pewnie na szliscie cały czas prosto~nya. Jak ktoś chodzi tak do oporu to w końcu z tego wyjdzie bo mu się znyuudzi. - Uśmiech. - Szybciej jeżeli sami sobie z tym poradzą~nya.

- Ach. Czyli niepotrzebnie się martwiłem… - zamruczał z rozbawieniem Ginryo - Teraz muszę tylko znaleźć Kuroryu… choć z drugiej strony, może lepiej nie zostawiać młodzików na pastwę lasu…? - zastanawiał się na głos.|
- Kasuo~nyan? - Zapytała kotka reagując na imię.

- Och? To jest nietypowe… - zamruczał Ginryo - Podzielił się z tobą swoim imieniem…? Nietypowe, jak na niego… - spojrzał na Eri uważniej. Możliwe że mógł dowiedzieć się więcej - Co o nim wiesz…?

- Trochę~nya. - Odparła wymijajaco. Patrząc podejrzliwie na przybysza.

- Pytam, bo mam mu do przekazania listy i rozkazy z kwatery głównej. - rzucił jak gdyby nigdy nic Ginryo - Nie wspominał o mnie? Służyliśmy razem przez przeszło dwadzieścia lat, a on o mnie nie wspomniał? Oczywiście. - prychnął z irytacją Hosho. - Typowe. Na nikogo już nie można liczyć. - mamrotał pod nosem.

- Nyeee wspominał~nya.

- A ocalenie życia na New Forgoland to co?! Też zapomniał, oczywiście. Irytujący dupek… - mruczał dalej zirytowany Ginryo - Wiesz gdzie mogę go znaleźć? Rozkazy…

- Sama chciała bym to wiedzieć~nya. Mam z nim rozmowę do przeprowadzenia~rrrr. - zabrzmilo groźnie. - Ostatni raz jak go widziałam to kierował się do stolicy~nyu... San Serandinas~nya.

- Nawet piekło drży przed gniewem kobiety… - zamruczał rozbawiony Ginryo. Ciekawe czy Kaso odzyskał swoją niewrażliwość? Mogła mu się przydać. - Dzięki za informacje. Pójdę. Popytam. Przekaże pozdrowienia. - uśmiechnął się delikatnie - Ah, i jeśli mógłbym prosić o przysługę… pomóż choć odrobinę tamtym nowym. Ja sobie poradzę, ale oni… niektórzy mogą zginąć, a to by było niefortunne… - dodał, wyraźnie odrobinę zakłopotany.

- Nymmm. - Kotka wstała, przywdziała kapelusz z piórkiem i przejechała po strunach harfy swego łuku. Kierowała swe kroki w kierunku wyjścia z baru.

- Hmm… chyba też się będę zbierać… - zamruczał Ginryo, ruszając za nią - Pomogę ci ich doprowadzić do miasta, a potem ruszę w moją stronę. Ma to duże znaczenie… dla Kuroryu i dla tego świata.

- Mówisz jakbyś to wiedział~nya.
Jakiś czas później para biegła w stronę lasu. Marines odczul dziwną obecność na wschód od miasta. W okolicy drogi biegnącej w tamtejszym kierunku. Daleko. To co było dziwne to bardzo wysokie niebezpieczeństwo tej obecności.
- Coś nadchodzi… coś groźnego… - rzucił Ginryo, patrząc w stronę obecności. - Spieszmy się, mam co do tego złe przeczucia.

- Nei tylko przybysze przybyli ido tego świata~nya. - Stwierdziła kotka. - Stwory także się pojawiły i nie tylko zwierzęta~rrrrr. Gdzie to jest~nyu?

- Tam… nie przeżyją wszyscy jeśli to się na nich rzuci, nie ważne co to dokładnie jest… - rzucił tylko Ginryo, wskazując palcem na w kierunku bestyjki.

- Raczej mają szansę przeżyć~nya. O ile las ich nie wykończy~nyrrr. - Spojrzała jeszcze na chwilę na marines. - Z pewnością wiesz że to coś jest groźne. Nyu? To pewnie coś podobnego do tego z czym walczył twój przyjaciel razem~nya. Razem ze mną~nya. - dodała. - A teraz do lasu~nyan.

- Mogę to wyczuć… - rzucił po prostu Ginryo - Nie wiem co to dokładnie jest, ale jest silne. - Zastanowił się przez moment, dalej biegnąc za nią do lasu - A jak poradził sobie Kuroryu? - zapytał z ciekawością.

- Razem daliśmy radę~nyan.

- Nieźle. Ale to co tam się kryje… - rzucił w odpowiedzi Ginryo - Dam sobie z tym radę. Ale to stworzenie… - pokręcił głową, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Będę musieli sobie jakoś poradzić. Na razie miał nadzieję że zdąży. - Spieszmy się… - wymruczał ponownie.

***

Nanaph postanowił ponowić taktykę, tym razem biorąc poprawkę na drugi atak. Unik, unik i kontra. Przy ustaleniu najlepszej możliwej pozycji mógł też pomagać obserwujący wszystko z innej perspektywy Christos, od strony którego można było usłyszeć trzask zwiastujący powrót barku do normalnej pozycji.
Walka gubernatora była prawdziwą zabawą w kotka i myszkę. Odskok w lewo. Odskok w prawo. Płytkie cięcie w jedną z nóg, kopyt, czy na czym te gadziny chodzą. Stwory charakteryzowały się wielką siłą i zwinnością, toteż kontrataki były nieczęste, aczkolwiek skuteczne. Gubernator niemal pożegnał się z ręką przy trzeciej próbie… na szczęście dzięki ponadludzkiej szybkości zdążył wydostać dłoń spomiędzy szczęk potwora, zanim te do końca się zamknęły.

Kolejne gady obrały za cel Kinemona. Jeden chciał naskoczyć od prawej. Drugi nabiegał od lewiej chcąc chwycić za niższe częsci tułowia.|
Samuraj stał niewzruszony niczym skała pośród tego bitewnego zgiełku. Jedynie lekko pochylona sylwetka i ręka na rękojeści miecza zdradzały, że jest gotowy do walki. Nie był jednak bierny. Stworzenia były szybkie, silne oraz wytrzymałe. Pozostawało sprawdzić do jakiego stopnia. Ruchy, wyuczone poprzez niezliczoną ilość treningów były błyskawiczne oraz instynktowne. Skoczył w lewo, na spotkanie przeciwnika. Stopę postawil na głowie jaszczura uniemożliwiając mu kłapnięcie szczękami. Ostrze z sykiem wysunęło się z węgorza. Mięśnie napięły się momentalnie. W półobrocie ciął drugiego stwora, przez szeroko otwartą paszczę, by błyskawicznie złożyć się do parady na wysokości obojczyka. Pazury grubości noży kuchennych ześlizgnęły się nie błękitnym ostrzu. Wytrawne oko zauważyło by drganie rozgrzanego powietrza za ogonem jaszczura. Bestia ciężko opadła na trawę i zastygła w bezruchu. Z poszerzonej szczęki nie wypływała krew, a rany tliły się delikatnym ogniem.
Drugi obrócił się już w miejscu i zasyczał złowieszczo. Przypadł do ziemi i ruszył w kierunku samuraja, kołysząc ogonem. Tym razem atak był bardziej stanowczy, mniej “dziki”. Stworzenie nie rzuciło się w szale. Zamarkowało próbę chwycenia mężczyzny za kostkę by następnie przeszyć powietrze swoimi pazurami. Kinemon nie dał się oszukać. Cofnął stopę zamiast odskakiwać i odbił atak kataną. Cofał się roztropnie, parując bądź odskakując przed szczękami. Musiał pamiętać, że walczył z bestią. A ta atakowała w sposób powtarzalny. Wyczuł rytm ataku i przygotował się do kontry. Zamiast parować, związał szpony stworzenie mieczem i zsunął go po ostrzu. Jednocześnie przeniósł się od jego łapą, tnąc od góry miejsce połączenia kończyny z tułowiem, gdzie spodziewał się natrafić na tętnicę. Ostrze nie zanurzyło się w ciele tak głęboko jak chciał ale najwyraźniej zdało egzamin, gdyż jaszczur zakwilił radośnie. Chapnął na odlew w jego kierunku, ale Kinemon już wbiegał na jego grzbiet chcąc przyszpilić go do ziemi. Uderzenie posłało go w powietrze niczym szmacianą lalkę. Przeleciał kilka metrów i wyrżnął barkiem o drzewo. Zapomniał o ogonie, który najwyraźniej służył niczym morgenstern. Jaszczur kręcił się w miejscu wydzierając z siebie żałosne odgłosy, smagając dookoła ogonem, jakby nie zauważywszy, że wojownik znajduje się już w innym miejscu.
Kinemon podniósł się ostrożnie na równe nogi. Ruszył przed siebie truchtem, po czym zaczął przyspieszać. Bestia czekała już na niego, przylgnąwszy płasko do ziemi. Samuraj nastawił ostrze do cięcia. W ostatniej chwili zrejterował półobrotem w prawo, w ostatniej chwili uniknął ogona, który wystrzelił zza głowy stwora niczym bicz. Wojownik nagle zmienił kierunek obrotu, w lewo, przepuszczając atak za swoimi plecami. Dokręcając obrót przejechał ostrzem z góry, od lewej do prawej, niezbyt dokładnie, ale wystarczyło. Łuskowaty łeb potoczył się po trawie, znacząc ją szkarłatem. Dopiero wtedy poczuł pieczenie na barku. Dwie, niezbyt głębokie szramy, pamiątka po pierwszej bestii. Zignorował ból i rozejrzał się czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Wszyscy jakoś radzili sobie lepiej lub gorzej.

Jenny zbladła lekko gdy zobaczyła jakiś niewielki ludzki kształt spadający z drzewa. Przypomniała sobie o Lucasie i przeklęła w duchu dlaczego musiał on siedzieć akurat na tym drzewie. Szczęściem nie dostał główną falą uderzeniową. Kobieta nie zdecydowała się mu jednak pomóc.Chociaż czuła się winna krzywdy to przed nią jak i resztą czyhało większe niebezpieczeństwo. Poczucie winny zmieniło się w złość którą czerwonowłosa skierowała na jaszczury. Z grymasem wściekłości na twarzy przerwała grać na gitarze i zamiast tego ujęła ją za gryf i ruszyła do przodu. W pełnym biegu wparowała w najbliższego gada i im petem wyperswadowała mu, że nie powinien ich atakować. Czerwona smuga od gitary zatrzymała się dopiero na cielsku jaszczura. Nie myśląc o konsekwencjach Jenny zagłębiła się pomiędzy przeciwników. Gdy próbowali się zbliżyć z gardła dziewczyny wydobywał się głośny wrzask, a ona omiatała pole dookoła uderzeniową falą dźwięku. Mogło to jednak nie wystarczać i gdy któryś gad znalazł lukę w jej ataku Jenny miała przygotowane jeszcze inne niespodzianki w zanadrzu. Tylko jeśli któryś gad próbował na nią skoczyć, ta pozwalała mu na to. Przewracając się na plecy ciągnęła go za sobą tylko po to by obiema nogami przerzucić go dalej. Jenny nie bała się pobrudzić ani nie obawiała się teraz zbytnio bólu. Myślała tylko o tym, że ma ochotę skopać tyłki wstrętnym jaszczurom. Dosłownie.
A dla różowego węża-dżdżownicy miała w zanadrzu jeszcze dużo powietrza p płucach by ten posłuchał sobie ogłuszających dźwięków.

Erven ciął odepchniętego falą uderzeniową gada. Jego ostrze gładko przeszło przez ciężkie cielsko materializując się po przejściu przez nie. Gad spowity szarą mgiełką padł martwy turlając się przez kilka metrów po ziemi, aż zatrzymał się na pniu powalonego wcześniej drzewa.

Christos obserwował spokojnie jak drużyna rozprawia się z napotkanymi gadzinami. Gdy wszystkie zostały już ogłuszone, zabite, bądź w jeszcze inny sposób powstrzymane, rzekł:
- Zajmiemy się nimi, i wyciągniemy Lucasa. Reszta, odsapnijcie chwilę, i zaraz dołączymy do Sorena... -
Po czym zaczął przyglądać się gadom. Dwa pokonane przez Gubernatora wciąż żyły. Atak Jenny ogłuszył z pewnością jej dwóch przeciwników, lecz raczej nie zabił. Jeden z gadów został sparaliżowany, ale niestety martwy. Daje to 4 żywych, które można Dołączyć. Doskonale.
Nanaph tymczasem, korzystając z swego bystrego wzroku, szukał pośród zniszczonych drzew chłopca z zamiarem udzielenia mu szybkiej pomocy.

Osobnika tam nie było. Malec musiał uciec gdy walka rozgorzała. Pośpieszne rozejrzał się po okolicy... Jest spory kawałek na lewo od pobojowiska. Dziwne stoi w miejscu.

Młodszy z braci pospiesznie ruszył w jego kierunku, wciąż w dłoniach dzierżąc swe miecze.

Jenny sapnęła. Ciężko oddychając patrzyła na liście drzew powyżej. W końcu podniosła się z ziemi. Oszołomiony jaszczur leżał metr dalej. Wyrzucony wcześniej w powietrze przez okrzyk spadł z stłumionym łoskotem na ziemię i nie stanowił więcej zagrożenia. Kuśtykając lekko z powodu masy siniaków Jenny podeszła bliżej reszty wojowników.
- Wszyscy cali? - rzuciła głośniej rozglądając się za swoja gitarą - Widzieliście Lucasa?

- Cali i zdrowi... - odezwał się Erven - ..tylko na przyszłość musze pamiętać by nie dać się ugryźć.

- Coś nie tak? - zachrypiała z zaniepokojoną miną.

- Nic wielkiego, tylko jak to jaszczury.. nie dbają o higienę, organizm wygra, ale mogę być osłabiony przez pewien czas.. - odparł wzruszając ramionami. - ..ale co tam, jaszczurki czekają.

- Aaaha… - Jenny mruknęła tylko. Zaczęła się rozglądać za małym chłopcem, który przedstawił się Lucas. Nie mogła sobie przebaczyć, że jej atak go dosięgną i czuła, że koniecznie musi go przeprosić i sprawdzić czy nie zrobił sobie nic poważniejszego.

Christos podszedł do jednego z powalonych gadów, przyglądając się mu z delikatnym uśmiechem. Otoczyła go czarna energia ulatująca delikatnie ku górze. Kilka metrów nad głową potwora zaczęła się ona gromadzić i kształtować. Po kilkunastu sekundach energia zmaterializowała się pod postacią czarnego prętu, który natychmiast wbił się w leżącego stwora. Zwierzę chwilę drgało, a jego poczęły przybierać znajomy drużynie kształt. Cały “rytuał” powtarzał się przy jeszcze trzech żywych przeciwnikach. Ich rany zaczęły goić się w nadnaturalnym tempie. Po około minucie wstały, choć nie bez kłopotów, po czym posłusznie podążyły za Christosem.

Kiedy jego towarzysze zajmowali się sobą, lub jak w przypadku Christosa otumanionymi kreaturami, Erven powrócił do swojego normalnego cielesnego wyglądu i już pochylony nad jednym z osobników przystępował do ściągania zeń skóry zagadując do Jenny z uśmiechem.
- Masz naprawdę kawał głosu, aż strach się z tobą kłócić...

- Bez przesady - Jenny chrząknęła a jej chrypka pozostała jak wcześniej - bez sprzętu jestem nie więcej jak zwykłym człowiekiem. Nie potrafię tych… różnych rzeczy - spojrzała znacząco po mężczyźnie a potem kiwnęła głową w kierunku innych.

- I tak jest to imponujące, mogłabyś mi pomóc w oskórowaniu tych jaszczurów? Potrzebuje kogoś kto by naciągał skórę, będzie szybciej, a i podzielę się potem - powiedział Sharsth puszczając jej oczko.

Jenny ściągnęła brwi nie do końca rozumiejąc po co jej będzie kawał skóry z jakiegoś padłego zwierza.
- Ok, mogę spróbować ale nigdy tego nie robiłam - ostrzegła białowłosego.

- Nic trudnego, sam ekspertem nie jestem, ale wilki są łatwiejsze, wystarczy że będziesz naprężać skórę by była naciągnięta a ja się zajmę resztą.. - po czym dodał już szeptem - ..wiesz, jestem pewien, że są coś warte, każda skóra jest, więc te pewnie też chociaż to nie futro.

- Dobra, skoro tak mówisz. Mam nadzieję tylko, że mi żołądek to wytrzyma… - powiedziała niepewnie przypominając sobie kilka mało przyjemnych widoków.

- Jeżeli widziałaś surowe mięso to wytrzyma, gwarantuję, to nic wielkiego. - powiedział po czym zabrali się do pracy wykonując ją szybciej niż gdyby sam miał to robić. Ciężko było przeciąć skórę, ale jak już wstępne cięcia poszły, a Jenny naciągała pod wskazówkami Ervena skórę dalej szło jak spłatka. Po pierwszym przyszła kolej na pozostałą piątkę i już niedługo kończyli pracę nad czwartym łuskowatym.

Jenny trzymała swoje nerwy na wodzach. Jakoś. Stwierdzenie, że widziała surowe mięso było dalekie od prawdy. Widziała za to człowieka po ostrzale z ostrej broni. Oskórowanie choć brudniejsze było nie aż tak traumatyczne dlatego też dziewczyna wytrzymała to i jedynym efektem ubocznym była niewielka niepewność w rękach i dreszcze.
- Hm… a ten czy ty masz jakiś zawód? - zapytała Ervena.

- Zawód? Jestem badaczem, zajmuje się w gruncie rzeczy tłumaczeniami. - odpowiedział po prawdzie zagadnięty białowłosy.

- Badaczem? O To właśnie badacze… archeologowie, odkryli peluneum. To substancja dzięki której moje instrumenty działają i mogę robić to co robię - pospieszyła z wytłumaczeniem.

- Znasz się na tym całym… paleneum? - spytał Christos, podchodząc do gromady i przyglądając się skórowaniu.

- Peluneum - poprawiła - nie, nie znam się. Wiem jak działa i co zrobić by działało jak chcę. W sumie nie wiem czy ktokolwiek wie co to dokładnie jest - odpowiedziała całkiem szczerze.

- Jak… to pozyskać? Da się w ogóle wydobyć to bez jakiejś… magii? -

- Magii? W moim świecie nie ma magii… - Jenny urwała zastanawiając się chwilę - chociaż pewnie to podpada pod coś takiego - powiedziała z kwaśną miną dotykając swojego mikrofonu.
- Wiem, że to jest w moim świecie… a czy tu jest? Nie wiem - przyznała się kobieta.

Kinemon podszedł do grupy trzymając w jednej szeroką miskę napełnioną czerwonym płynem a w drugiej kawałki skóry, zabrane z pokonanych stworzeń. Nie były one może najlepiej jakości, ciężko było mu je zedrzeć kataną, bo jego sztylet zardzewiał, ale coś udało mu się uzyskać.
- Magia czy nie, działa z niesamowitą mocą. - wtrącił się do rozmowy, podrzucając skóry Ervenowi. - Dziękuje ci kobieto za twoje melodyjne wsparcie, ale okazało się niepotrzebne. Póki nie poznamy siebie oraz swoich umiejętności, nie możemy liczyć na żadną współpracę.
Po dłuższej przemowie poczuł delikatne drapanie w gardle. Wypił więc jednym haustem to co znajdowało się w misce po czym napełnił ją ponownie, sięgając do bukłaczka. Można było zauważyć, że ciecz była niezwykle gęsta.

Erven tylko się uśmiechnął nieznacznie w podziękowaniu za dwie pozostałe skóry otrzymane od Kinemona. Może nie były jakoś sprawnie zdjęte, ale zaoszczędziło to trochę czasu. Wtedy też zdał sobie sprawę że zainfekowana, acz zagojone okolice kostki dają się we znaki. Usiadł po turecku i zaczął eksperymentować każąc swojej mocy zaatakować intruza w postaci rozszalałych bakterii. Pierwsze podejście było bolesne, twarz wykrzywiła się w cierpiącym wyrazie, ale mógł wyczuć, że postęp infekcji został spowolniony i jakby zelżał. Zaniechał jednak drugiego podejścia, obawiając się większych szkód niż zysków. Potrzebował teorii żeby zadziałać ponownie, a jej nie miał. Powoli wstał, kość mu strzyknęła w kostce, ale poza tym było dobrze. Obolałe, ale nie najgorsze.

Jenny ponownie podała rękę białowłosemu mężczyźnie. Wydawało się, że on najpotężniej oberwał ze wszystkich walczących. Albo najdotkliwiej, jej siniaki będą boleć przez jakiś czas ale nie sprawiały jej tyle bólu co Ervenowi.

Dłuższą chwilę później z cieni przyszły trzy postacie. Wysoki Ginryo, kotka oraz uśmiechający się przyjaźnie Soren, który obejrzał się po okolicy oceniając bieg wydarzeń.
- Więc wy też sobie poradziliście… miło. Nie będę mieć wyrzutów sumienia… - zamruczał rozbawiony marine, rozglądając się po okolicy.

Kotka wyszła zza wielkoluda.

~ Nyuhiufiu. - Zagwizdała z zaskoczenia. - Sporo was ~nya. Choć widzę że niepotrzebnie przybyłam~nyu.
Popatrzyła po ciałach drapieżników.
- I ciała w całości~nyu. - Widać dobrze to znaczyło. Wzrok kotki przykuły także oswojone gady. Tego jednak nie skomentowała. - Ruszajmy~nyn. Miasto kawałek stąd~nya. - Wskazała kierunek i ruszyła swoimi ponętnymi kocimi ruchami.

Kinemon uśmiechnął się do swoich myśli. Nie wiadomo czy wynikało to z gratulacji jakie otrzymali, informacji że są niedaleko od miasta czy z powodu kręcących bioder przewodniczki. Faktem jednak było, że ruszył zaraz za nią, spoglądając na kołyszący się pas wcale tego nie ukrywając.
- Posiadacie niezwykły łuk, pani. Zapewne strzały z niego wystrzelone trafiają zawsze tam gdzie chcą?

Przezabawny uśmiech dumy zagościł na ustach kotki.
- A co! W końcu łowczyni ze mnie~nyan.

- Toś ustrzeliła tym razem nie lichą zwierzynę…

- Bywały i większe~nyan. Choć trafić potrafię i tak by na miejscu uśmiercić~nyhihi.

Kinemon uśmiechnął się do kocicy serdecznie, choć w jego oku widać było błysk.
- Tego raczej byśmy nie chcieli, prawda? Bo nie wyglądasz raczej na taką, która zabija zimną krwią. Jesteś na to zbyt delikatna.

- Raczej, stwierdzam że po prostu tego nie lubię~rrrr. Śmierć zawsze jest smutna~nyu. - Uszy się położyły. Gdy znów powstały raźno kierowała ich w stronę wyjścia z lasu.

- Chociaż może być w swoim smutku piękna - odparł filozoficznie patrząc w niebo prześwitujące między koronami drzew. Przeciągnął się nagle z jękiem. -Zdecydowanie wolę jednak, gdy nowe życie powstaje, niż gdy stare umiera.
Spojrzał na nią dyskretnie z ukosa

Christos wraz z swoim małym stadkiem, podążył w milczeniu za kotką.

Widząc, że niewiele zostało do zrobienia, a jaszczurki zostały obrane ze skóry, Erven z pomocą Jenny ruszył za za resztą tymczasowej drużyny. W między czasie pomny o roślinie o przeźroczystych kwiatach z wyglądu przypominające konwalie które zerwał przy bramie jak i ich działaniu z pewnym oporem zdecydował się jedną spożyć. Płatek po płatku czując znajomy niesmak wywołany przez nie wytrącony osad, czuł jak powoli, jego organizm wracał do pełni sił wspomagany przez oczyszczające działanie zioła. Cztery pozostałe konwalie spoczywały na dnie jego plecaka złożone tak jak był nauczony przed laty.

Jenny przyjrzała się temu co zrobił Erven i podejrzliwie na niego spojrzała.
- Ty ćpasz czy coś? - ściszyła głos by nikt poza nim nie usłyszał.

- To zioła oczyszczające, nie narkotyki - odparł szeptem Erven. - Jestem alchemikiem więc jak czegoś potrzebujesz daj mi znać. Sam nie biorę. - odparł puszczając jej oczko.

- Ciekawe - mruknęła Jenny - pewnie działa to jak medyczne paki u mnie. Sposób podania tylko inny… działa to na siniaki?

- Tylko oczyszczająco przy infekcjach, ale może coś znajdę w drodze do miasta - odparł Sharsth.

- Dobra to nie. Kostka już lepiej?

- Zioła powinny sobie dać radę, więc jest dobrze. Swoją drogą, tworzymy całkiem dobrą drużynę, nie dalibyśmy rady bez twojego głosu - powiedział mlecznowłosy.

- Bez przesady - odchrząknęła Jenny - niemal wszyscy machacie mieczami jakby to była jakaś zabawa. Poza tym Kinemon ma trochę racji. Muzyka mało się przydała.

- A jednak… - obstawał Erven przy swoim - ...samym głosem ogłuszyłaś skutecznie kilka z tych jaszczurów zmniejszając ich liczbę. Gdyby nie to, sytuacja mogła by wyglądać gorzej. Nie nie doceniaj siebie. Masz ogromny potencjał. Jak brylant przed oszlifowaniem.

- Dla niektórych to już oszlifowany. Głos nie zabija, więc… może się mi bardzo przydać - stwierdził Christos, wtrącając się jak gdyby nigdy nic do rozmowy.

- To dość przedmiotowe podejście które nie za bardzo mi się podoba. Nie powinieneś tak mówić o towarzyszu drogi - powiedział Erven patrząc na mężczyznę.

- Może i racja. - wycofał się starszy z braci, nieco… zaskoczony lub zmieszany.
Chwilę później do grona podróżników dołączył Gubernator wraz z Lucasem.
Chłopiec resztę drogi towarzyszył Gubernatorowi.

- Dziękuje! Dziękuje za wszystko! - Powiedział z wyraźnie lepszym humorem, kiedy zbliżali się do reszty, chłopiec zaczął machać do nich ręką!
- Witam! Witam! - wykrzyczał już znacznie radośniej.

- Lucas! - Jenny podeszła do malca ze zmartwiona miną - przepraszam cię. Nie chciałam cię trafić. Nie zrobiłam ci krzywdy?

- Panna Jenny! - powiedział bardzo energicznie.
- Z pewnością ta istota, która była koło mnie, zrobiła by mi większą krzywdę! Ale… ale… al.. - Z oczu zaczęły płynąć mu łzy, które zaczął szybko ocierać. - P..prz..przepraszam…

Jenny otworzyła usta w zaskoczeniu. Nigdy nie była dobra z dziećmi ale przykucnęła i objęła dzieciaka ramionami.
- Będę uważać następnym razem - mruknęła niezbyt głośno.

Chłopiec przytulił mocno kobiete, przez chwilę było słychać jak próbuje powstrzymać łzy, jednak nadaremno, starał się, próbował jednak nie potrafił.
- Ja… Dziękuje…Dziękuje… że mogę z wami…. z wami… - szloch- z wami, być. Nigdy, nikt się o mnie nie martwił…Nawet, nawet się do mnie nie odzywali… -szloch - Ja, ja naprawdę, naprawdę bardzo wam dziękuje! - Mówił nie odklejając się od Jenny.

Dziewczyna była odrobinę zmieszana całą tą sytuacją ale ostatecznie się uśmiechnęła.
- Jasne, że się martwię. nie lubię jak ktoś z mojej winy miałby ucierpieć. Nie przejmuj się jakoś to będzie - Jenny szczerze odpowiedziała i bardziej objęła ramionami chłopca.

Widać było że chłopiec zaczął panować nad emocjami.
- To śmieszne, śmieszne Panno Jenny, że mimo iż te oczy nie służą mi do patrzenia, to nadal potrafią płakać! - Lucas enegricznie przecierał oczy
- Nauczyłem się kiedyś pieśni! Może kiedyś mi ją zaśpiewasz! Masz cudowny głos! Jak nasza pieśniarka w kościele, bardzo lubiłem ją słuchać, ale rzadko ta, tam chodziłem.

- Oczywiście. Tylko może nie teraz co? Przed nami długa droga. Potrzeba będzie sił by przejść - Jenny delikatnie ujęła dłoń chłopca i położyła ja sobie na twarzy.
- Teraz będziesz wiedział jak wyglądam - powiedziała uśmiechając się.

Chłopiec był szczęśliwy, nie sądził że jest to możliwe, trafił do dziwnego świta, ale czuł się tutaj znacznie lepiej niż w swoim.
- Panno Jenny! Zostaniesz moją przyjaciółką?

- Pod warunkiem, że ty będziesz moim. Zgadzasz się na taki układ?

Lucas bardzo energicznie wyciągnął dłoń przed siebie, a na jego ustach zagościł wielki szeroki uśmiech.

- No to mamy układ. A teraz chodźmy - Jenny uścisnęła dłoń chłopca a potem go odsunęła by wstać i poprowadzić go.

- Hej Wam! - zakrzyknął z uśmiechem - O czym rozprawiacie…? - Christos tylko spojrzał na Nanapha niechętnie.

- Omawialiśmy niedawną walkę, nic wielkiego - odparł na zaczepkę mężczyzny Erven.

- Skoro o tym mowa… muszę Was obu zapytać o ważną kwestię. Ervenie, czy Ty… na pewno jesteś materialny? Ludzie chyba nie zmieniają się w dym od tak…? - i tknął delikatnie towarzysza upewniając się, że ten nie wyparuje - A co do Ciebie, Jenny… Mówiłaś, że masz jakąś wspaniałą gitarę. I że to niby dzięki niej tak… krzyczysz? Przyznaj się, kto Cię uczył wokalu! - Gubernator uśmiechnął się

Jenny wywróciła oczami uśmiechając się.
- I mikrofon. W szkole mnie nauczyli. Zsynchronizować się z tym sama musiałam się nauczyć. Dla ciebie to co robię jest inne a dla mnie to co wy robicie jest niezrozumiałe. Mam dziwne przeczucie, że i reszta tego świata będzie inna od tego co miałam okazję poznać.

- Nie jestem pewien czy machanie kawałkiem zardzewiałej stali może być niezrozumiałe, ale, skoro tak mówisz… - z twarzy Nanapha nie schodził uśmiech.

- Odpowiadając na twoje pytanie. Wbrew pozorom jestem materialny. - odparł Erven.

- Jesteś więc jednym z… magów? - spytał niepewnie pomarańczowłosy

- Jestem.. badaczem, ale można powiedzieć, że mogę być magiem. - odpowiedział mlecznowłosy z kolczykiem w uchu - A ty mój przyjacielu? Rzadko spotyka się ludzi mogących oswoić dzikie bestie w ciągu chwili.

- Cóż… mój brat zawsze miał rękę do zwierząt. Chyba podszkolił się, gdy nie patrzyłem - stwierdził Nanaph - Przejście do tego świata chyba całkiem niekulawo nas wzmocniło. Wcześniej nie robiliśmy takich rzeczy, a teraz, hop, siup, i gotowe, nim się obejrzysz. -

- Wielka władza wymaga wielkiej odpowiedzialności. - skomentował Erven - Mam nadzieję, że wam nie odbije od nagle zdobytej władzy, widziałem to już wcześniej.

- Również mam taką nadzieję. - odrzekł Christos.

- Taaa… szkoda by było. Zawszeni tyrani nachapani rządza władzy to ostatnie szuje - mruknęła Jenny z kwaśną miną. Obserwowała resztę ludzi przed nimi. Zastanawiała ją ta kobieta z ogonem. Kojarzyła jej się z cosplayem. Jednak ten ogon ruszał się całkiem naturalnie. Na maszynę nie wyglądał.

Erven zatrzymał się na sekundę podnosząc dwa dość płaskie kamienie wielkości wnętrza dłoni bez palców, po czym schował je do plecaka i już podbiegał do reszty z nikłym, zdawałoby się nie schodzącym uśmiechem.
- Skoro już mamy przewodnika do miasta... - wyszeptał nachylając się w kierunku Jenny - ...może podpytamy co nieco. Czas szybciej zleci i może czegoś się dowiemy?
- Przepraszam… kotko? - zwrócił się do dziewczyny o kocich uszach i ogonie - ...mogłabyś nam coś powiedzieć na temat tego świata? Na przykład czy ma sens zbieranie skór tutejszej fauny, jak wygląda ustrój władzy, czy chociażby jak stoicie tutaj z ekonomią?

- Albo jaka jest Wasza kuchnia. - dodał Nanaph.

Uszy kotki poruszyły się na dźwięk pytania padającego z innej strony.
- Skóry cenione~nya. Im trudniejsze tym więcej~nyy. Kuchnia, jadło, swojskie, po cuż wybrzydać~nyu? Dużo wam Barman opowie, on nowych wita~nya.

Las zaczął rzednąć i po chwili przybyszom ukazały się łąki. Kwieciste łąki, błękitne niebo, zapach świata. Na horyzoncie miasto, nad którym górowała olbrzymia skała. Bystrzejsze oczy dostrzegały że była to pionowa ściana skalna. U podnóża skały była brama wejściowa. Tak jak zapamiętał ją Ginryou. Nie zwrócił on jednak wcześneisjzej uwagi na niecodzienny wygląd tego miasta.
- A oto i Lofar~nya.

-Wspaniały widok, ale co tu się wydarzyło..? Zaledwie wczoraj tu byłem i nie było tego wielkiego głazu- odezwał się Castell lekko zdziwionym głosem, zarzucając kaptur.

- Wczoraj~nyan? Skała spadła na Lofar~nyu - wyjaśniła kotka. - Miało to miejsce 3 miesiące temu~nya. Olbrzymi blok skalny pojawił się nad miastem, na niebie i spadł na nie~nyu.

-Trzy miesięce..? Czyżbym spał przez trzy miesiące.?- Mruczał pod nosem wpatrując się w nowy krajobraz.

Samuraj gwizdnął przeciągle, podziwiając panoramę miasta.

Gdy drużyna wyszła poza granice lasu. Jenny wyraźnie umilkła. Zaczęła się nerwowo rozglądać co chwile patrząc za plecy. Mrużyła oczy i osłaniała dłonią twarz przed słońcem. Cała jej postura sugerowała zdenerwowanie. Jej dłoń kurczowo zaciskała się na pasku od gitary którą dziewczyna wciskała w plecy tylko po to by nie czuć się aż tak odsłoniętą.

Erven widząc, że jego towarzyszkę nękają jakieś mroczne myśli położył dłoń na jej plecach w kojącym, przyjacielskim geście szepcząc.
- Hej, wszystko w porządku?

- Co? Tak… nie. Strasznie. Dużo. Przestrzeni - odpowiedziała z zaniepokojoną miną zerkając na Ervena - do tego strasznie jasno… wiesz możesz mówić głośno - dodała na sam koniec.

Erven pokiwał ze zrozumieniem głową i powiedział ściszonym głosem puszczając jej oczko.
- Niedługo wejdziemy do karczmy, poczujesz się lepiej.

Jenny nie wytrzymała w końcu.
- Dobra chłopie nie mrugaj tak tym okiem bo uznam, że masz tik nerwowy - mruknęła ze skwaszona miną.

Erven uśmiechnął się szeroko
- Nie moja wina, że słońce świeci, nie musisz się na mnie odgrywać.

- Yyyy, kotko… - zwrócił się do przewodniczki Nanaph - Myślisz, że w mieście będą problemy z zwierzętami? Powinienem im założyć kaganiec albo poprosić by zostały tutaj? -

- Sądzę że lepiej jak zostaną poza nim~nya. Uprzedź strażników gdy dojdziemy go ktoś ich przez przypadek... sam wiem~nyun.

- Ooch nie odgrywam się - Jenny podparła boki ramionami - gdybyś chociaż zaczął jak wyszliśmy na… to… przeklęte światło to może bym uwierzyła - dziewczyna lekko wulgarnie wystawiła język do wysokiego mężczyzny.

- Czuj się winna słońce, świecisz pięknie jak się gniewasz tak bez powodu. - odpowiedział z wzruszeniem nieznacznym ramion.

Jenny zmrużyła oczy jeszcze bardziej bo spoglądanie na wyższego o ponad głowę od niej mężczyzny w dodatku jeszcze pod słońce nie było łatwe.
- No dobra. Spodobało mi się. Masz u mnie kredyt - odrzekła z założonymi na siebie rękoma po czym się uśmiechnęła na jedną stronę kręcąc głową.

- Znajdźmy kogoś komu opyli się te skóry i chodźmy się napić, zaschło mi w gardle od tej drogi, co nie? - zapytał, to stwierdził Erven patrząc w dół na ognistowłosą dziewczynę.

- Odrobinę - przyznała - sama droga mnie jednak nie męczy jak to okropne wrażenie… przestrzeni. Do tej pory żyłam w raczej ciasnym środowisku.

- Odżyjesz jak znajdziemy się w czterech ścianach. Wiesz, przestrzeń sama w sobie nie jest taka straszna, no, może jej bezmiar, odrobinkę, ale grunt to o tym nie myśleć.. da się nawyknąć, zająć czymś innym. - odparł mlecznowłosy mężczyzna.

- Erven mądrze gada, jak zwykle - wtrącił się Kinemon rejterując od przewodniczki z powrotem do kompanii. - Nie liczy się przestrzeń, tylko ty. Ty, ziemia pod stopami i każdy kolejny krok. Jak skupisz się na tym to wszelkie lęki znikną

- Łatwo powiedzieć. Jakbyś żył w zamkniętej przestrzeni całe swoje życie też by ci to przeszkadzało. Na dodatek wcale nie mam ochoty być sama - Jenny ściągnęła brwi. Starczyło jej myśli o tym, że jest tylko ona i podłoga oraz cztery ściany. Dotyczyły czegoś kompletnie innego, w innej sytuacji i innym czasie. Jednak wspomnienie ich przygnębiało.
- Nie mniej dzięki. Nie pogardzę tą radą, chociaż przyznam, że kontakt z naturą nie jest dla mnie codziennością - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i z zawzięta mina zaczęła mruczeć pod nosem “ziemia, kroki, droga, ziemia, kroki droga..”

Erven powątpiewał w metodę zaproponowaną przez Kinemona. Przynajmniej takie wnioski nasuwały mu się po zerknięciu na mruczącą pod nosem Jenny. Wiedząc, że najgorsze jest myśleć o rzeczach na które nie ma się wpływu zdecydował się raz jeszcze nawiązać dyskusję z płomiennowłosą.
- Wiesz Jenny, całkiem nieźle sobie radzisz. Myślałaś może o swoim występie w Lofar? Jakie piosenki zaśpiewać, na jaką nutę zagrać?

Dziewczyna spojrzała zaskoczona na Ervena.
- Występ? W Lofar? Eee… yyym. Wiesz nie myślałam jeszcze o tym. W zasadzie to wolała bym dowiedzieć się czegoś o tym miejscu a potem może… no nie wiem zacząć grać. Może nawet pomyślę o znalezieniu innych zapaleńców i jakiś taki zespół stworzyć. Wiesz za granie bez pozwolenia potrafią zgarnąć… w sumie - Jenny zamyśliła się na chwilę - kiciu… tfu kotko… ech, jak ty masz na imię co? - podeszłą do łowczyni i opierając dłoń na jej ramieniu kontynuowała - jak to u was jest z występami hm? Trzeba się z kimś umawiać, są wolne, jak z opłatami… em... no jak to wygląda?

- Zrozumieliście mnie zbyt dosłownie - westchnął Kinemon ale już nie kontynuował tematu.

- Eri. Na imię mi Eri ~nyu. Występami?~nyu. - Kotka chwilę się zamyśliła. Co rusz ro spoglądała na Jenny i Lofar. Później na gitarę i swoją harfę. - Muzyka jest wolna~nya. - Odparła. - W karczmie bardowie swe wyczyny prezentują~nya. Jednak gdy sen nuży hałas straż ściaga~nyu. Słyszałam jednak że na zachodzie, w Punkcie Widokowym, dużo muzyki jest~nya.

- Dzięki Eri, Jenny jestem. Zawsze jakaś informacja - dziewczyna uśmiechnęła się do przewodniczki i poklepała ją po ramieniu. Spojrzała przed siebie i zacisnęła usta w kreskę widząc, że nie są jeszcze u celu.
- Wiesz Kinemonie… od czegoś trzeba zacząć - spuściła głowę w dół i wpatrywała się w ziemię ponownie mrucząc do siebie.

W międzyczasie Erven korzystając z chwili którą dała rozmowa Jenny z Eri odłączył się od grupy i zagłębił w pobliskiej łące by powrócić po dłuższej chwili z uśmiechem i mniejszym naręczem jakiś roślin. Widok który zastał nie pocieszył go. Oto Jenny, powróciła do swojego mamrotania. Dalsza część drogi pełzła mu na próbach odciągnięcia uwagi Jenny od potworności wolnej przestrzeni która ich otaczała, z mniejszym lub większym skutkiem.

- Ach… - westchnął Ginryo - Niemalże szkoda będzie się odłączać od takiej grupki interesujących i praworządnych podróżników - wymruczał rozbawiony, patrząc w kierunku Lofar. Zastanawiał się gdzie był w tej chwili jego przyjaciel…

- Nigdy nie wiesz towarzyszu jak się potoczą nasze dalsze drogi, być może spotkamy się później. - odparł Erven - Jak by nie patrzeć mnie nogi niosą do stolicy tego kraju, tam pewnie więcej się dowiem niż tutaj, więcej ludzi, więcej odpowiedzi.

- Możliwe że spotkamy się później… jeśli ktoś z was będzie sprawiać kłopoty, to będzie to niemal pewne. - rzucił z uśmiechem, z delikatnie przymkniętymi oczyma.

- Być może, chociaż wtedy mnie raczej nie spotkasz.. interesują mnie prawie tylko moje badania i pewnie będę dużo podróżować znając życie. - rzekł Erven w odpowiedzi.

- Liczę na to że w takich okolicznościach nie spotkam nikogo z was… - uchylił delikatnie powieki, wydawało się że w jego oczach zagrało światło - Skończyłoby się to dla was śmiertelnie… - dodał z uśmiechem.

- No cóż - Jenny skrzywiła się słysząc rozmowę - jeśli za kłopoty uważasz sprzeciwianie się niesprawiedliwym prawom i rządom tyranów oraz manipulację ludźmi na własny użytek, to się spotkamy - dziewczyna nie spojrzała nawet na wielkoluda. Jeśli to nie była rzeczywistość a wirtualna przestrzeń stworzona na rzecz rządu to i tak wiedzieli jakie ma plany. Nie było sensu ich ukrywać.

- Jak strasznie… - zamruczał rozbawiony Ginryo - Jeśli uznam że sprawiasz kłopoty, z całą pewnością dowiesz się pierwsza… mam złe doświadczenia z rewolucjonistami którzy walczą z “niesprawiedliwymi” rządami. - dodał, a uśmiech na moment znikł z jego twarzy, jak gdyby przypomniał sobie coś nieprzyjemnego.

Erven się uśmiechnął jeszcze szerzej. Świat z którego pochodził miał bardzo szeroki margines tego co jest dobre, złe i sprawiedliwe. Ostatecznie wszystko rozbijało się o punkt siedzenia.
- Mam nadzieję, że spotkamy się w dogodnych okolicznościach w przyszłości, najlepiej przy rogu miodu - powiedział z nieukrywanym uśmiechem, zadowolony bogowie jedni wiedzą z czego.

Dhratlach 31-03-2014 14:58

Późnym południem, a jeszcze przed wieczorem nowi przybysze dotarli do miasta.
W bramie powitało ich dwóch rycerzy. Samo miasto wyglądało raczej swojsko. Dla jednych średniowiecznie, dla innych zwyczajnie. Oczywiście z pominięciem olbrzymiej skały stanowiącej już fragment miasta.
Przez miasto biegła główna ulica, zmieniająca się na schody przy linii skały. Teraz też można było dostrzec że ściana skalna była prawie idealnie prosta, prostopadła do linii ziemi. Po lewej stornie od wrót miasta była stajnia. Kawałek dalej po prawej biegła uliczka prowadząca do kuźni. Tuż przy tej uliczce stał dwu piętrowy budeynek oznaczony szyldem “pod Rogatą Bestią”.

Na ścianie karczmy przybita była prowizoryczna tablica ogłoszeń.
Po lewej stronie, w głębi “starej” części miasta, a dachem w nowej była baszta. Zapewne urząd tutejszej straży.
Kolejna odłęka od głównej ulicy, przed skalnym i schodami biegła w prawo. Reszta miasta znajdowała się już na kamiennym bloku.

Erven z uśmiechem przywitał dojście do miasta. Odezwał się więc z nieukrywanym entuzjazmem w głosie.
- Jenny, idę poszukać jakiegoś kupca muszę dokupić parę rzeczy, widzimy się w karczmie?

- Hm? No raczej. To nie jest tak, że ja wiem gdzie iść czy coś. Albo, że szykuję się na jakąś samotną wędrówkę… gdzieś - Jenny machnęła rękoma wskazują to “gdzieś”. Następnie zacisnęła z powrotem dłonie na pasku od gitary.
- Eri zaprowadzisz nas do tek karczmy co mówiłaś? Albo chociaż mnie… proszę? - Jenny spojrzała zdesperowanym wzrokiem na kocią przewodniczkę. Można było zauważyć, że twarz kobiety była lekko czerwona od strony z której padało słońce.

- Owszem. Sama tam wracam do mojego kufla mleka~nyon.

- Chyba wszyscy zobaczymy się w karczmie. Podobnież karczmarz zwykł witać ‘nowych’, i im co nieco objaśniać - stwierdził Nanaph do drużyny, po czym odezwał się do rycerzy:
- Dzień dobry, mości Panowie. Moglibyście wskazać nam drogę na targ i do karczmy, a także powiedzieć mi cóż mogę zrobić z swymi zwierzętami - tu wskazał na cztery nowe nabytki - gdyż, jak mniemam, nie mają one wstępu do miasta. Będą tu, przed nim, bezpieczne? Poza tym, może jest coś, co… nowi tutaj powinni wiedzieć? -

Strażnicy popatrzyli na siebie to w zastanowieniu, to w ogłupieniu.
- Ta. Nie stwarzajcie problemów. To wszystko - odparł pierwszy, pół żartem pół serio.
- Uważam że pana “zwierzaki” powinny zostac za miastem. Do stajni raczej ich bym nei wprowadzał. - Odparł z dziwnym grymasem. - A co do kierunków.
- Targ znajdziecie górze po prawej idąc drogą , a karczme…

- Karczma jest tam… - zamruczał Ginryo, wskazując palcem ponad ich głowami - Ot, ciekawostka… - dodał.

- Dziękuję za informację - odparł pomarańczowłosy, wykonując instrukcje odnośnie zwierząt, a następnie ruszając do karczmy.

- Mnie nogi niosą na targ, raczej nie trudno będzie znaleźć. - powiedział Erven po czym odłączył się od grupy idąc przed siebie w stronę targu - Do później!



Po wejściu kamiennymi stopniami w górę bloku skalnego. Oczom maga ukazała się druga część miasta. Wszystkie budynki wzniesione zostały z kamienia. Zdawało się że nie wszystkie były budowane na nowo. Za schodami główna droga skręcała w lewo. Najpewniej jw stronę zamku. Prawa odnoga biegła jak mniemał Erven w stronę rzekomego targu. Nim jednak udał się w tamtą stronę jego wzrok przykuł pomnik. olbrzymiego kamiennego miecza wbitego w skałę.


Targ wyglądał raczej zwyczajnie. Zwykłe stoiska, studnia na środku. Nie trudno też było znaleźć jedynego kupca ze skórami.
Erven nie zwlekał, czas to był pieniądz i czasu zawsze było mało, ruszył w kierunku mężczyzny krokiem swobodnym i z serdecznym uśmiechem na twarzy.

- Witam pana, witam serdecznie! - powiedział do starszego mężczyzny z brodą - Mam kilka skór i innych trofeów na sprzedaż, jest pan zainteresowany? Na pewno! Proszę, niech pan rzuci okiem i powie swoją cenę, na pewno się dogadamy. - po czym zaczął pokazywać kupcowi swoje towary zaczynając od skóry większego stwora i trofeów z niego zdjętych.

- Fui fiu... Tigrex - Żekł starzec podnosząc jasną skórę koto-stwora. - I szpony, a te? Małe, zielone i twarde. Gadzie? Ludroth. Asz to cholerstwo. Znów się gdzieś w okolicy pokazały? No tak i ich skóry. Zapewne to te o których slyszałem. A tym skórom co się stało? - Wziąl do rąk trofeum zdobyte przez Kinemona. - Pan nowy?- zapytał.

- Całkiem nowy.. - odpowiedział Erven - ..z ciekawości, jakie trofea pana interesują? Nowy jestem i prawdę mówiąc nie orientuje się najlepiej.

- W głównej mierze wszystkie trofea ze stworzeń. Skóry, łuski, szpony, kły i jeszcze trochę się tego znajdzie. Z każdego zwierza da się coś wyłuskać. Ale trzeba wiedzieć jak i co warto.

- Za tigrexa dam... 40 monet, jaszczurów po 10 od skóry. Ale za te dwie gorsze nie dam więcej niż 8. Co do szponów... 4 ale są w cenie. Dobre z nich groty do strzał. Po 5 za sztukę. I jak?

- Zastanówmy się.. - odpowiedział krótko nie znając dokładnie realiów cenowych tego świata - ...a ta błona lotna Tigrex’a? Doskonały materiał na płaszcz przeciwdeszczowy jak by nie spojrzeć. Umówmy się, 130 monet za wszystko i dorzucam tą błonę gratis. Umowa stoi?

- 115! - Gest propozycji. - Błona to dobry materiał.

- Dobrze, inaczej, ile dasz za błonę? - zapytał z zaciekawieniem Erven szybko wszystko licząc w głowie.

Mężczyzna zdawał się wykonywać szybkie przeliczenia.
- 20. - odparł pośpiesznie. Nastąpiła chwila samo zastanowienia.- 130 Stoi!
Erven uśmiechnął się

- Niestety nie brałem pod uwagę kosztu zdrowia jakie utraciłem podczas tej ekskapady. Rozumie pan. 135 moje ostatnie słowo i to wszystko.. - Erven pokazał ruchem dłoni wszystkie proponowane starcowi trofea - ..jest pana.

- Ach. Niech stracę. 135. To dobra cena. - Wyciągnął sakiewkę i zważył ją w dłoni. Otworzył drugą i wyciągnął z niej parę monet dorzucając do poprzedniej. Teraz widocznie waga się zgadzała. - Proszę. Odparł i wyciągnął dłoń na znak udanych negocjacji.

Erven uścisnął dłoń starca i powiedział.
- Interesuję pana też inne trofea niż skóry i szpony? Może coś bym znalazł dla pana w trakcie moich wędrówek. Prawdę mówiąc, nie wiem co warto wyjmować z pokonanych stworów, ani jak wygląda tutaj system ekonomiczny. Jakieś rady?

- Znajdź jakiegoś dobrego łowcę. On może udzielić ci rad. Nie wszystko warto zbierać, a niektóre trofea wymagają specjalnego oprawiania.

- Cóż, dziękuję za tą drobną radę i do miłego. Pewnie jeszcze tutaj zajrzę. - odpowiedział i miał ruszyć w swoją drogę do karczmy kiedy coś sobie przypomniał. - Właśnie, pytanie gdzie znajdę tutaj jakiegoś alchemika lub zielarza?

- W dolnym mieście ma swój sklep, panienka Marika. Ale może jej teraz nie być zdaje się że do przyjaciół się udała.

- Rozumiem, dziękuję - odpowiedział i ruszył do karczmy spotkać się z towarzyszami drogi wypytać czy czegoś się nie dowiedzieli i samemu zadać parę pytań barmanowi zatrzymując się na chwilę przed tablicą ogłoszeń i już wchodził do środka karczmy szukając swoich towarzyszy. Znalazł ich siedzących przy barmanie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:24.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172