lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Autorski] Tower of God - Piętro 2&3 (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/14152-autorski-tower-of-god-pietro-2-and-3-a.html)

Agape 30-04-2014 11:52

Wreszcie nadszedł wyczekiwany dzień testu, który pozwoli jej dostać się na trzecie piętro, chociaż “wreszcie” być może nie było tu właściwym określeniem. Obiektywnie rzecz ujmując na piętrze drugim spędziła zdecydowanie mniej czasu niż na pierwszym, z drugiej jednak strony gdyby nadal była zwykłą myszą domową, wspinając się w takim tempie umarłaby ze starości zanim osiągnęłaby piętro trzydzieste, a co dopiero mówić o setnym, czy wyższych poziomach. Na szczęście dla niej nie była już myszą zwykłą, chociaż nadal w wielu aspektach bardzo ją przypominała. Mimo metra siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, humanoidalnej sylwetki i gęstej czupryny blond włosów, zachowała prawie całkowicie mysi pyszczek z uroczym różowym noskiem, sterczącymi na wszystkie strony wąsikami i typowym dla tych gryzoni uzębieniem, a także czerwone oczy, duże okrągłe uszy i przede wszystkim szare futerko. To ostatnie nie tylko na pyszczku, miękkie krótkie włosy pokrywały gęsto całe jej ciało poza dłońmi, stopami i oczywiście ogonem.


Są osoby, które widok łysych mysich ogonów brzydzi, nie trudno sobie więc wyobrazić, co czuły takie jednostki patrząc na liczący sobie dobre półtora metra ogon Raziji, kiedy ta ubrana w skórzany pancerz, uzupełniony dość przypadkowo strzępkami kolczugi, materiału, a na prawej ręce prawdopodobnie elementami jakiejś zdobnej zbroi, przemierzała ulice kierując się do parku. Przy pasku oprócz czterech miedzianych dzwonków wisiały w pochwach dwie szable, a szyję otulał długi miejscami dziurawy bordowy szal, który jednym ruchem można było przerobić na maskę zakrywającą twarz. To wszystko razem, plus spojrzenie w którym próżno szukać lęku, czy nieśmiałości jaka nieodmiennie jest kojarzona z małymi gryzoniami nadawało Raziji wygląd osoby pewnej siebie i w razie potrzeby nie stroniącej od walki.

Przed świątynią znalazła się akurat w idealnym momencie, by usłyszeć jak Miko zaprasza wszystkich do środka, poszła więc z nimi wchodząc jako ostatnia, lecz nie marnując ani chwili na zdejmowanie butów, których przecież nie miała.

Ogródek

Razija stanęła w niewielkim wewnętrznym ogródku niezbyt zadowolona z obrotu sytuacji. Po pierwsze nie wolno było używać broni, oczywiście nadal miała swoje dwie szable przy boku, z tym że teraz zdały jej się zupełnie bezużytecznym ciężarem. Gdyby chociaż ktoś ją uprzedził, wtedy na pewno zdążyłaby znaleźć jakiś kij, choćby odgryzając gałąź drzewa. Po drugie test mieli zdać wszyscy, co humanoidalnej myszy domowej wydawało się dość trudnym do osiągnięcia warunkiem. Nie znała tu nikogo, ale i tak była pewna, że czymkolwiek nie byłby zaplanowany test, ktoś będzie miał z nim problem, nie wykluczone nawet że ona sama, w końcu dziweięcioogoniasta mogła wymyślić cokolwiek, nawet ceremonię parzenia herbaty, nic nie było zbyt dziwne. Najbardziej jednak irytowało ją to, że na rozpoczęcie zadania przyjdzie jej czekać do północy. Ehh… po co to wszystko? Jakieś herbatki, łaźnie, pogaduchy… dlaczego nie mogli po prostu zacząć działać? Była pewna, że Hamida nie ma na tym poziomie, chciała więc czym prędzej przejść na następny. Nie miała jednak wyjścia została uwięziona w świątyni jakby ktoś zamknął ją w pudełku po butach z tym, że wszystkie buty zostały na zewnątrz.

Nawet blond-włosa latarniczka, która uznawała wiarę w bliskie osoby za jedną z najważniejszych cnót, potrzebowała czasem czasu w samotności, czy też zwyczajnie… W nieco innym towarzystwie. Dobrodziejstwa ATSa były dla dziewczyny czymś wspaniałym. Umożliwiały jej swobodną wymianę nakryć głowy, tak, by zawsze dobrać coś odpowiedniego.
Gdyby chciała, mogłaby wykorzystać ten należący do Zakena, jednego z powszechnie znanych regularnych, przybierając tym niemalże piracką postać. Do wszelakich ogrodów zawsze wybierała jednak coś przyjemnego w dotyku, naturalnego. Słońce nie zrobiło jej nic złego, jednak od pewnego czasu wolała ukrywać się przed jego promieniami.
Różowa sukienka dziewczyny zadrżała gwałtownie, gdy jej radosne rosuszanie się zostało zatrzymane. Kil znalazła coś, co przykuło jej uwagę. Tym razem była to swoista hybryda szczura i człowieka. Jeśli te pierwsze mogły się kojarzyć z czymkolwiek, to ciężko było znaleźć coś pozytywnego. Zwłaszcza, gdy swe dzieciństwo spędziło się w zniszczonym apokalipsą świecie, a kilkumetrowe szczury były normalne. Nawet, jeśli nie sprawiały zagrożenia, nie były zbyt miłym widokiem.
Dłoń latarniczki zamachała w kierunku nieznanej istoty, zachęcając ją do wspólnej rozmowy. Nie chciała zakłócać spokoju drugiej osoby, musiała więc czekać na to, aż druga strona zostanie nią zainteresowana.

Nie trzeba było wcale się wysilać by zostać przez myszokształtną zauważonym, od razu zwróciła spojrzenie swych czerwonych oczu na nowo przybyłą i zlustrowała ją od góry do dołu. Najwyraźniej oględziny wypadły pomyślnie gdyż jej różowy ogon podniósł się na chwilę z trawnika zakrzywiając do góry przez co przybrał kształt bardzo luźnej spirali, po czym opadł z powrotem. Razija żwawo podeszła do ubranej na różowo postaci.
-Do mnie machałaś?- zapytała zaciekawiona.
- Tak - Kil odpowiedziała szczerze, zaś na jej twarz wypłynął jakby nieuzasadniony uśmiech. Najwyraźniej odczuwała szczęście z tego, że została zauważona przez dziwną istotę, oraz co ważniejsze - że ta istnieje na prawdę. Każdy z tych elementów sprawiał, że humor latarniczki był coraz lepszy.
- Ciekawisz mnie. - słowa, które wypłynęły z jej ust były o tyle interesujące, że niecodziennie proste. Wydawało się, że odziana w różową sukienkę osóbka nie potrafi ukrywać swych uczuć… Przynajmniej, o ile nie był to jej plan na ten właśnie test.
Razija w odpowiedzi wzruszyła jedynie ramionami, nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś się nią interesował z powodu jej wyglądu. Zadziwiające że w miejscu tak pełnym najróżniejszych czasem trudnych do wyobrażenia istot zwykła mysz potrafiła budzić sensację. Może właśnie to było powodem? To że jest w gruncie rzeczy najzwyklejszą w świecie myszą, a przynajmniej była nią kiedyś.
- Jak widzisz przykładowo ja - głowa dziewczyny opadła nieco w dół, tak jakby starała się wejrzeć w swoje własne serce. W istotę swego bytu. - Nie jestem niczym szczególnym. Od, zwykły człowiek - jeśli nieświadome kłamstwo nie było niczym złym, to Kil nie musiała prosić o wybaczenie. Jej historia, jej wspaniałe dziedzictwo było dla niej tak obce, jak pączki i koty.
- Nie zwracam na siebie uwagi niczym, może poza dziwnym, skupionym na pączkach poczuciu smaku. - dodała po chwili z bladym, jakby oczekującym wsparcia uśmiechem.
- No to jesteśmy dwie, ja też nie jestem niczym szczególnym, ot zwykła mysz, której zdarzyło się trafić w niezwykłe miejsce.- ubrana w skórzany pancerz zwiadowczyni zdawała się zupełnie ignorować fakt iż prawdopodobnie wiele kotów, które by ją ujrzało uciekłoby w popłochu.- Też uwielbiam pączki i nie widzę w tym niczego dziwnego.- dodała ukazując w uśmiechu swoje długie siekacze.- I czipsy! Wafelki! Właściwie to wszystkie słodycze i hamburgery… W ogóle lubię jeść.

- Hamburgery? - zapytała wyraźnie zdziwiona dziewczyna. Nawet jeśli na Aceroli kiedyś mogły istnieć wszelakie mieszanki szybkiego i śmieciowego jedzenia, to nie były one niczym, co mogło przetrwać dwustuletni koniec świata. Nikt nie cierpiał z braku możliwości kupna odpowiednio przygotowanych skrzydełek z kurczaka, czy dobrze podgrzanego kotleta. Nie istniał nawet król kanapek. Wszystko, co mogło się kojarzyć z łatwym do zdobycia jedzeniem zanikło.
- Co to? - sprecyzowała swe pytanie.
Szara mysz zaśmiała się piskliwie, ta dziewczyna mogła być do niej bardziej podobna niż z początku myślała.
-Też nie wiedziałam co to, dopóki nie trafiłam do wieży, do kina nikt nie zabierał hamburgerów. Dopiero tutaj spróbowałam. Wiesz zamawialiśmy z bratem na chybił trafił różne posiłki tak z ciekawości i jednym z nich był hamburger. To taka puszysta ciepła bułka z plastrami różnych warzyw w środku, sosem i mięsem. Najważniejsze jest chyba właśnie mielone mięso ulepione w taki placuszek i usmażone. Mówię ci pycha, też powinnaś spróbować.- zachęcała entuzjastycznie nie mając pojęcia jak bardzo potępiliby jej zachowanie wszyscy specjaliści od zdrowego odżywiania bez względu na to z jakiego miejsca wszechświata czy wymiaru pochodzili.
- Warzywa… - dziewczyna westchnęła głośno. W jej świecie nie istniało coś takiego jak dbanie o zbalansowaną dietę. Można było troszczyć się o to, by mieć jedzenie, nie zaś, by było to coś szczególnie zdrowego.
- Osobiście wolę owoce, ale one chyba nie pasowałyby do czegoś takiego? - spytała po chwili. Jej umysł zastanawiał się nad smakiem wspomnianej przez szczurzą istotę potrawy. Zanotowała w swym umyśle obowiązek przedyskutowania tej sprawy z jej lokajem.
Razija aż podrapała się w głowę po swojej blond czuprynie.
-Nie, owoce by chyba nie pasowały… przynajmniej mnie, ale kto wie co lubią inni, może taki fioletowy stwór z dziobem i mnóstwem macek byłby zachwycony? Kto wie. Tutaj jest nieskończenie wiele istot o różnych upodobaniach, zawsze możesz spróbować zamówić z tym co lubisz.

- Hmm? - krótkie przeciągnięte wyrażenie dźwiękonaśladowcze miało wyrazić ogromne pokłady ciekawości, które właśnie zaczynały wspinać się wewnątrz umysłu dziewczyny. Chęć poznania dodatkowych informacji wzrastała w nieco zbyt dużym tempie. Jeśli latarnicy musieli ciągle poszerzać swą wiedzę, to młoda adeptka była wzorem do naśladowania.
-Ale co?- mysz wyraźnie straciła wątek- Jeśli chcesz możemy się po teście przejść po mieście, poodwiedzać różne miejsca i popróbować wszystkiego co wpadnie nam w oko.- zaproponowała, a potem trochę zmarkotniała zdając sobie sprawę, że nie ma bladego pojęcia ile jeszcze czasu upłynie zanim będą mogli stąd wyjść. Nawet do kolacji zostało mnóstwo czasu.
- Jeśli tylko na następnym piętrze znajduje się miasto, a warunki na to pozwolą - Kil niemalże zawsze odpowiadała dobrem na dobro. Nie była w stanie źle zachowywać się wobec kogoś, kto właśnie otwierał się przed nią. Przynajmniej, gdy przetrwanie dziewczyny nie było zagrożone.
-Jeść zawsze trzeba nawet jeśli nie będzie miasta, a warunki nie będą sprzyjające.- odparła z przekonaniem Razija. Doskonale pamiętała pewne miejsce gdzie z początku tak właśnie było, żadnego miasta, w ogóle żadnego żadnego żywego stworzenia poza nią, jej bratem i mnóstwem białych robaków. Znowu przypomniała sobie ich smak, właściwie nie był zły.
- Po prostu wątpię, że bez tego uda nam się skosztować tych… hamurgerów? - Kil ciągle nie była pewna tego jak dokładnie wymawia się nazwę tej potrawy. Sprawdzała słowo, wypowiadając je z pewną dozą ostrożności. Nie miała problemów z zapamiętam odpowiednich dźwięków, jednak wypowiedzenie ich mogło za pierwszym razem sprawiać problemy.
Dziewczyna przykucnęła przy jednym z kwiatków, przyglądając się mu badawczym wzrokiem. Gdyby rośliny mogły wyrażać swe uczucia, to wychowanka apokalipsy zapewne spotkałaby się z oburzeniem. Światło nie było przecież czymś, co można swobodnie zabierać…
- Wiesz może coś o tym klasztorze? - spytała po chwili pełnym nadziei głosem.

-Ohh… Jeśli nie będzie hamburgerów skosztujemy czegoś innego.- myszokształtna nie widziała żadnego problemu ani w potencjalnym braku miasta, ani tym bardziej punktu gastronomicznego serwującego hamburgery. Owszem naprawdę lubiła niektóre potrawy, które już jadła, ale zdecydowanie więcej entuzjazmu wzbudzało w niej próbowanie nowych, nie potrafiła więc zrozumieć dlaczego blondynka postanowiła się skoncentrować akurat na tym jednym smakołyku, kiedy tyle innych wciąż zapewne czekało na odkrycie.
Zmiana tematu ucieszyła zwiadowczynię, jednak na pytanie skierowane w jej stronę nie mogła udzielić wyczerpującej odpowiedzi, właściwie to żadnej odpowiedzi poza krótkim: -Nie. Zastanawiając się co mogłaby jeszcze dodać nagle uświadomiła sobie, że nie przedstawiła się swojej rozmówczyni, ani też sama nie wiedziała jak się do niej zwracać. Postanowiła to zmienić.
- Nazywam się Razija bint Said al-Semelia, mów mi Razija. A ty jak masz na imię?]- zapytała po czym nastroszyła lekko wąsiki, analizując kolejną myśl. Pochylona nad kwiatkiem osóbka miała rację, przydałoby się dowiedzieć czegoś o miejscu, w którym aktualnie przebywały, a że od roślin ozdobnych raczej trudno było wyciągnąć jakieś informacje, decyzję podjęła bardzo szybko.
-Pójdę się przejść, może znajdę jeszcze tych mnichów. Wypytam co to za miejsce i w ogóle.
- Kil. Po prostu Kil. - małe dłonie dziewczyny złapały boki sukienki, unosząc je nieco. Ukłoniła się, wykorzystując lekcje Edwina. Jeśli zachowywanie się według szczególnych procedur miało pomóc jej w zawieraniu nowych znajomości, czy nawet w przetrwaniu jakże wymagającej wędrówki - nie było powodu, by tego nie robić. W końcu to, że nic nie jest ważniejsze od przetrwania było najważniejszą prawdą jej ojczyzny.
Gatunek, do którego należała Razija nie miał w zwyczaju przy okazji kontaktów towarzyskich, a właściwie to przy żadnej okazji, stosować gestów takich jak ukłony, czy podawanie ręki. Czworonożne gryzonie zwyczajnie nie były do podobnych czynności przystosowane, zamiast tego dla podkreślenia przyjacielskich relacji stykały się noskami. Minęło już jednak trochę czasu odkąd właścicielka okrągłych różowych uszek przestała przypominać swoich przodków, dlatego też na dygnięcie Kil odpowiedziała wprawdzie niezbyt eleganckim za to zamaszystym ukłonem. Po czym uśmiechnęła się dodając:-No to na razie.- i opuściła wewnętrzny ogródek wchodząc do wnętrza świątyni, w nadziei, że spotka kogoś, kto będzie w stanie zaspokoić rozbudzoną przez latarniczkę ciekawość.

Zajcu 01-05-2014 00:09

Blondwłosa latarniczka. Piętro drugie: wprowadzenie

Gdy drzwi kabiny prysznicowej otwarły się, pomieszczenie zaczęło powoli wypełniać się parą. Każdy, kto wszedłby teraz do łazienki, nie ujrzałby praktycznie niczego. Jedynym, co mogło przebić się przez wodnistą zasłonę, był widok twarzy dziewczyny. Jej delikatne, złote włosy. Proste porównanie do otoczenia odbierało blask wszelakim białym przedmiotom. Tak też było i z pięknym uzębieniem latarniczki.
- Młoda, pośpiesz się! - zza drzwi rozległ się głośny krzyk właściciela tego miejsca. Jego ciało nie pojawiało się w polu widzenia dziewczyny. Mężczyzna nie zbliżał się nawet do pomieszczenia, najwyraźniej licząc że takie właśnie podejście zapewni jej chociaż trochę bezpieczeństwa. Z jednej strony cieszył się, że przestała chodzić do swego hotelu brudna i spocona, z drugiej jednak nie chciał zniszczyć zbudowanej relacji w trakcie najprawdopodobniej ostatniego dnia. Nie było powodu, by burzyć ewentualne mosty.
- Już, już - odkrzyknęła wycierająca swe ciało dziewczyna. Trzy latarnie pojawiły się niemalże na sobie. Każda z nich zakrywała spory element ciała dziewczyny. Tak proste zachowanie sprawiało, że mogła wykorzystywać latarnię do bardziej przyziemnych celów.
Dziewczyna spełniła tym samym jeden z najważniejszych elementów filozofii Nova Len'a, jednego z pierwszych latarniczych rzemieślników, których można było spotkać na swej drodze ku szczycie. Tak jak mechanik, czy też kowal wypowiadał się o elementach użytkowych swych przedmiotów, wspominał o wykorzystaniu ostrzy w ten czy inny sposób, tam samo pozostali rzemieślnicy wpływali na swych klientów. Może właśnie dlatego Nova został zesłany przez cech na tak niskie piętro. Nie pałał się tworzeniem wyjątkowo wymagających latarni, nawet, jeśli mieściło się to w jego kompetencjach. Nie licząc wielu podręczników i tyrad naukowych, które coraz bardziej szlifowały diament, jakim były jego umiejętności. Klienci potrzebowali od nieco latarni w przedziale mieszczącym się między poziomem E i C, gdzie tych ostatnich było znacznie mniej. On jednak posiadał na wystawie kilka własnoręcznie zrobionych sześcianów, przy których dumnie widniała informacja o prawie najwyższej klasie. Litera "A" była czymś, co wyraźnie kształtowało tego osobnika. Nawet jego sklep nosił nazwę: "Latarnia a świat", tworząc tym samym dziwną, często niezrozumiałą dla gości sentencję.
Minęło kilka minut, a dziewczyna znalazła się w pomieszczeniu, które służyło do obsługi klientów i przyjmowania ich zamówień. Na różową sukienkę nieśmiało kapały kropelki wody. Tego dnia ruch był większy, niż zwykle. Wiele osób odbierało swe zamówienia przed nadchodzącym testem, inni składali je, czekając na następny termin. W środku znajdował się teraz tylko jeden regularny. Kil nie była w stanie skojarzyć jego twarzy z zamówieniem, musiał więc dopiero je złożyć, lub uczynić to ponad trzy tygodnie temu.
- Coś ciekawego? - spytała, wyraźnie zaintrygowana kolejnym zamówieniem. Wiedziała, że nie będzie w stanie pomóc, czy raczej przeszkadzać swymi pytaniami, w jego kreacji, chciała jednak wiedzieć. Jeśli coś wyróżniało dziewczynę na tle innych regularnych, to z całą pewnością były to niewyczerpane pokłady ciekawości. Często szukała nie tylko odpowiedzi, ale i pytań, jakie mogła zadać w przyszłości.
- Ranga C, całkowicie ofensywna - Nova odpowiedział krótko, metodycznie. Przy klientach zawsze zachowywał się w nieco inny sposób. Nie chciał zdradzać sekretów ich zamówień, nawet tym, którzy mieli nad nimi pracować. W umyśle kupca panowała dzięki temu błoga pewność, bezpieczeństwo jego własnych sekretów. Mogli oni poprosić o niemalże wszystko i liczyć, że zostanie to wykonane w tajemnicy przed innymi. Chociażby po to, by jednorazowo zaskoczyć przeciwników.
- Przygotowana z myślą o tym piętrze? - Kil spytała, tym razem spoglądając jednak tylko na klienta. Jeśli miała zyskać tą informację, to musiała pochodzić od niego.
Silne ręce posiadały niewyobrażalną wręcz ilość mięśni. Wychowanka apokalipsy nie widziała tak umięśnionego ciała ani w swej ojczyźnie, ani na pierwszym piętrze wieży. Przy widoku, jaki ofiarowywał ten mężczyzna, nawet największy kulturysta stawał się słabym, chudym, nieposiadającym mięśni wymoczkiem. Wielkość dolnej części jego ciała była nieproporcjonalnie mała. Jego nogi chyba tylko za sprawą shinsho były w stanie utrzymać ogromny korpus. Jego twarz zdobił szpiczasty nos, długie wąsy, oraz czarny cylinder.
- Wolałbym uniknąć udzielania odpowiedzi - wbrew budowie swego ciała odpowiedział uprzejmym, lecz wyjątkowo ciężkim dla słuchacza głosem. Wydawało się, że jego olbrzymie dłonie łapią ciało słuchacza, pozbawiając go możliwości ruchu, pętając w mieszance swej siły i dobrego wychowania.
- Przyjdę w przyszłym miesiącu Nova, mam nadzieję że całość będzie działać - dodał po chwili. Mężczyzna próbował ukłonić się na pożegnanie, jednak za sprawą nieproporcjonalnej budowy ciała jego gest stał się karykaturą faktycznych form grzecznościowych. Jego nogi zadrżały niebezpiecznie gdy ogromna masa przesunęła się w kierunku właścicieli tego miejsca.
- A panience mówię do zobaczenia! - powiedział, tym razem nieco głośniej. Jego masywna dłoń uniosła delikatnie kapelusz. Odwrócił się, nie czekając na odpowiedź, i wyszedł. Dziewczyna nie była pewna jakim prawem zdołał opuścić to pomieszczenie przez małe, przystosowane do ludzkich rozmiarów drzwi, jednak postanowiła przemilczeć ten fakt. Spod wąsa osobnika dopiegło kilka krytykujących jego obecną postać słów.
- Mobius Moriarty Mosquito III. - Nova nie czekał nawet na pytania. Jego obrotowe krzesło znalazło się teraz w pozycji umożliwiającej patrzenie dziewczynie prosto w oczy.
Czarną bluzę, która stanowiła jego standardowe ubranie robocze, częściowo przykrywało zgniłozielone kimono. Kolor ubrania zdawał się odzwierciedlać karierę mężczyzny, która niegdyś wielka, teraz zdawała się marnieć i dążyć ku końcowi. Ciemne, długie włosy były spięte z tyłu jego głowy, tak, by nawet pojedynczy kosmyk nie wszedł mu w drogę w trakcie jego jakże wymagającej pracy. Dbał o każdy detal, nawet jeśli został odesłany do tego typu miejsca. Kimono ubierał tylko wtedy, gdy musiał rozmawiać z klientami, nadawało mu bardziej podniosłego, poważnego wyglądu. Jego prawa dłoń zdążyła już ściągnąć fragment. Najwyraźniej szykował się do pracy.
- Mówią na niego Mx3 - dodał po chwili, jakby była to największa oczywistość. Jego głos zmienił nieco ton, mówił teraz szybciej. Oczekiwał, że jego słuchacza zdąży wszystko zapamiętać, lub też zapomnieć. Kil poznała jego zachowania wystarczająco, by wiedzieć, że ewentualne pytania zostaną teraz zignorowane. W głębi jego oczu ujrzała nieco nostalgii, pragnień powrotu do przeszłości.
- To intrygująca osoba. Lepiej, by nic od ciebie nie chciała. - kontynuował, zaś jego słowa z normalnej rozmowy powoli przeradzały się w pożegnanie. Spoglądające w przeszłość oczy skupiły się teraz tylko i wyłącznie na sylwetce dziewczyny. - Ale na pewno nie spotkasz go tutaj, jeśli już, to tylko w przyszłości - tym razem mówił tak, jakby chciał uspokoić młodą latarniczkę. Jego prawa dłoń zadrżała nieco.
- Mhm. - Kil przytaknęła, najwyraźniej mając problem z tym, co innego mogłaby zrobić. Wpatrywała się w tego, który stał się jej mentorem na czas pobytu na tym właśnie piętrze. Głowiła się, nie czy, lecz keidy będzie mogła go odwiedzić.
- Jeśli nie zdasz tego testu, nie przyjmę cię po raz drugi - odpowiedział ciężkim, nieco surowym głosem. Wydawało się, że przyjęta przez niego postawa sprawiała mu nieco trudności, coś jednak sprawiało że to właśnie ją wybrał. Kil nie miała jednak pojęcia co to było. Nie posądzała go o zwyczajną troskę o wynik egzaminu.
- Jeśli zamierzasz kształcić się dalej w obranym niegdyś przeze mnie kierunku, na następnym piętrze szukaj biblioteki pod ciemny lotosem. - coś podpowiadało dziewczynie, że rozmowa została tym samym skończona. Mężczyzna potwierdził jej słowa kilka sekund później, gdy lewą ręką wskazał jej zegar. Niezależnie od tego, czy chciała, musiała już opuścić to miejsce. Nova wstał energicznie i uścisnął Kil na pożegnanie.
W przeciągu minuty drzwi zostały przez nią otwarte, a wychowanka apokalipsy po raz kolejny zostawiła za sobą świat w momencie, w którym ten stawał się dla niej przyjemny, bliski domowi.

Karmazyn 02-05-2014 14:34

Spacer po świątyni

Po wysłuchaniu przemowy, Bezimienny pozostał chwilę w ogrodzie. Przemyślał wszelkie możliwości, jakie przedstawiła dziewięcioogoniasta kobieta. Zastanawiał się, czy kolejne godziny miały coś wspólnego z propozycjami spędzenia czasu. Postanowił zastosować się do harmonogramu… chociaż z drugiej strony trudno było znaleźć mu coś dla siebie. Herbata i kolacja w jego przypadku były jedynie marnowaniem produktów, do sauny w płaszczu pewnie go nie wpuszczą, a tego nie miał najmniejszego zamiaru ściągać. Postanowił udać się na spacer po kompleksie, być może odnaleźć tajemniczego mnicha oraz spróbować dowiedzieć się czegoś o zbliżającym teście i całym tym przybytku. Tak wiele kultur zniszczył w swoim niekrótkim życiu, że o kilku mógł dowiedzieć się czegoś więcej.
- Bezimienny gdzie idzie? - zapytał Eggo, lądując na głowie zmiennokształtnego.
- Rozejrzeć się po świątyni. Idziesz ze mną?
- Eggo idzie! - odparło wesoło jajeczko, podskakując.
- Tylko zachowuj się odpowiednio. Nie chcemy zwracać na siebie uwagi potężniejszych od nas. A tym bardziej gniewu. I w razie czego nazywaj mnie Koryu, dobrze?
- Ko… Koryu… Dobrze Bez… Koryu. I Eggo będzie grzeczny. - mały latarnik, gdy tylko zakończył moszczenie się na kapturze czarnego płaszcza, przybrał poważną minę.
Lustrzany byt ruszył pierwszym z brzegu korytarzem, w sumie niewiele zastanawiając się nad obranym kierunku marszu. Trafić z powrotem nie powinien mieć problemów. Czasu, by ewentualne problemy rozwiązać, miał dużo…

Bezimienny przechadzał się cichymi i spokojnymi korytarzami, traf chciał, że jeden z nich doprowadził go do spotkania twarzą, w twarz z tutejsza dziewięcioogonową Miko. - Oh, nasz gość. -odezwała się przyjaznym tonem. - Jak mija czas?
- Witam. - odparł zmiennokształtny, wykonując lekki ukłon. - Nie mam na co narzekać. Jest tutaj niezwykle spokojnie. Pomimo zbliżającego się testu, można się tutaj zrelaksować i oczyścić umysł.
- Um… Eggo też tak myśli. - dodało jajeczko, ze swojego “lokum”.
- Oh jest was dwóch. -administratorka przysłoniła usta, tłumiąc chichot. - Wybacz, nie zauważyłem Cię, jesteś taki malutki. -dodała w stronę Eggo, po czym spojrzała na Bezimiennego. - Już poznaliście swoją nowa, tymczasową rodzinę?
- Jeszcze nie miałem okazji bliższego poznania kogokolwiek. - odpowiedział lustrzany osobnik. - Ostatnio nie należę do osób specjalnie towarzyskich i trudno nawiązuje mi się nowe kontakty.
Latarnik tymczasem rozwinął swe skrzydełka i sfrunął na poziom twarzy lisicy.
- Eggo się nie gniewa. Eggo mały, ale… Koryu duży. E… - jajeczko jakby dopiero teraz zauważyło lisie ogony. Ewolucja wtrąciła swoje trzy grosze, a Eggo najszybciej jak tylko mógł, schował się za głową dziecięcia czasu. Po chwili jednak jego oczka wyłoniły się z ukrycia, bacznie przyglądając się kobiecie. - Czy Eggo bezpieczny?
- Bezpieczeństwo to pojęcie względne, czasem będąc najbezpieczniejszymi, jednocześnie najbardziej narażamy się na straty. -odparła zawile kapłanka. Następnie zaś przechyliła lekko głowę, obserwując regularnych. - Pojawicie się na kolacji?
- Nie musisz się bać Eggo. - Bezimienny zwrócił się do swojego przyjaciela, po czym przeniósł wzrok na Miko - Gdy tylko wybije odpowiednia godzina, zjawimy się zarówno na herbacie, jak i kolacji... Czy w łaźni będą mieli za złe, że wchodzę w płaszczu?
- W łaźniach obowiązuje brak stroju, one są od tego, by oczyścić ciało i ducha, nie zas ubiór. -wyjaśniła Miko.
- Sądzę, że udzielenie mi pozwolenia na zostanie w płaszczu, będzie miało zasadnicze znaczenie dla oczyszczenia ciała i w szczególności ducha, przynajmniej innych. Poza tym sądzę, że mojego… hm… ubioru nie jestem w stanie tak do końca zdjąć. - wyjaśniło dziecię czasu.
- W takim razie, będziesz musiał niestety zrezygnować z pobytu w łaźni. -stwierdziła Miko, a jej uśmiech tylko delikatnie zmalał. - W zamian mogę Cię jednak oprowadzić po ogrodzie, co ty na to Koryu?
- Z miłą chęcią poznam więcej szczegółów dotyczących tego miejsca. - odparł lustrzany byt, kłaniając się nisko. - To będzie dla mnie prawdziwy zaszczyt.
- Mm… Eggo też może? - zapytało jajeczko, już niechowające się za Bezimiennym.
- Oczywiście mały regularny. -odparła Miko, prowadząc ich w stronę ogrodu. - A więc co byś chciał wiedzieć Koryu?

- Wszystko, co jest mi w stanie mistrzyni powiedzieć. Lubię… wiedzieć. Można powiedzieć, że to hobby. Inni zbierają motyle, znaczki czy rzadkie monety. Ja kolekcjonuję wiedzę.
- Jako zbieracz powinieneś wiedzieć, że nie można czekać, aż ktoś Ci ją da. -zaśmiała się cicho Miko. - Musisz próbować ją zdobyć… w tym wypadku chyba ode mnie? -zapytała, gdy jej ukryte w złączonych rękawach dłonie, poruszyły się lekko.
- W takim razie, jeśli zapytam o coś niestosownego, proszę zwrócić mi uwagę. Jeszcze nie miałem okazji do dłuższej bytności w jakiejkolwiek świątyni. - odparło dziecię czasu. Przez chwilę myślało nad zestawem pytań, jakie mogłoby zadać. - Jak wiekowy jest ten przybytek i co stało u źródeł jego powstania?
- Ja.-odparła z cichym śmiechem na drugie pytanie. - Zaaranżowałam jego stworzenie, tak więc jest to stosunkowo młoda budowla.. ma sto no może dwieście lat, zależy od miary. -dodała, gdy jej puszyste ogony zafalowały, lekko szturchając płaszcz Bezimiennego. - Dałam regularnym możliwość ukierunkowania w swojej wiary na słuszne tory.
- Sto lat różnicy może dla niektórych nie jest dużo, lecz jednak jest to znacząca różnica. Z czego wynika taka rozbieżność? - zapytał zmiennokształtny, po czym dodał kolejne pytanie. - Dokąd natomiast prowadzą te słuszne tory?
Nosiciel lustrzanej zbroi nigdy nie miał po drodze z żadną religią. Wiedział, że bogowie istnieją, spotykał się z nimi w przeszłości niejednokrotnie. Z niektórymi miał okazję porozmawiać. Jednak głównie ich zabijał. Bóg prymitywnego ludu, gdy przychodziło, co do czego nie okazywał się znowu taki boski. Sam darzył bóstwa głęboką obojętnością. Pytaniem jednak pozostawało, czy i oni darzyli go takim samym uczuciem.
- Wynika stąd, że kobieta w pewnym momencie przestaje liczyć. -zachichotała lisica, po czym na chwile umilkła, gdy cała trójka weszła do ogródka. - Takie, z którymi zgadza się twoja filozofia. -odparła po krótkiej chwili zastanowienia.
- Czyli każdy ma swoje własne tory… A co jeśli nie ma wiary? - padło kolejne pytanie.
- Wiara jest zawsze, chociaż często skryta. -odparła, skręcając a alejkę między kwiatami i małymi drzewkami.
- Jest to zależne od tego, w jaki sposób zdefiniujemy słowo „wiara”. Jeśli jako wiarę w jakąś wyższą istotę… tej z pewnością we mnie nie ma nawet odrobiny. - odparł Bezimienny. - Jak rozumiem, tutaj definiuje się wiarę w zależności od indywidualnych wymogów danego regularnego. Nie mylę się?
- I tak i nie. - odparła z lekkim uśmieszkiem. - Jesteś w miejscu, gdzie nieraz te wyższe istoty przechodzą obok ciebie. Wiara nie wymaga wielkiego bytu, absolutu, lub jakkolwiek to nazwiesz. Wiara w swoje przekonania czy zasady to ciągle jakiś rodzaj religii. -wysunęła swój punkt widzenia, zatrzymując się przy kwiecie o ogromnych fioletowych liściach. Pochyliła się nad nim, by powąchać, roślinę o słodkim lekko drażniący nozdrza zapachu.
- Dopóki z tej wiary nie zrodzi się jakiś zarozumiały staruszek chcący różnorodnych ofiar, jestem w stanie przyznać mistrzyni rację. - zmiennokształtny przyjrzał się przez chwilę roślinie. - Co to za kwiat? Nie wydaje mi się, bym wcześniej go widział?
- Wiele tu niezwykłych roślin. To chyba purpurowy tygrys, piękna roślina, ale trudna w uprawie.
- Wszystko ma swoje koszty. W życiu nie ma niczego za darmo. - odparł filozoficznie, podchodząc do kwiatu. Nie pochylił się nad nim, zachowując pełen nieufności dystans. Mimo to jego zmysł wychwycił zapach. - Gdy coś przychodzi za łatwo, nie doceniamy w pełni jego zalet.

- To prawda. -stwierdziła Miko, odsuwając się od kwiatu i kontynuując spacer ścieżką. Coś zaszeleściło w jednym z krzaków i nagle wyskoczył z niego kij, uderzając prosto w głowę Bezimiennego. Zapewne normalne stworzenie zostałoby znokautowane, lecz na jego pancerzu broń po prostu się połamała. Jednym efektem było to, iż Eggo sturlał się niemal z głowy Koryu.
- Nie ładnie tak atakować z zaskoczenia. - atak najwyraźniej nie wywarł na Bezimiennym należytego wrażenia. Dziecię czasu gestem kazało Eggo się schować pod płaszczem, co jajeczko też uczyniło. - Jak chcesz, bądź chcecie się bić, chociaż poczekajcie, aż skończę rozmowę. Dobrze?
- O czym mówisz? -zapytała Miko, odwracając się w stronę lustrzanego osobnika. Szeroki uśmiech gościł na jej twarzy. - Przecież rozmawiamy. Zasada w świątyni jest prosta, póki Miko nie zakończy z kimś rozmowy, to rozmowa trwa. -dodała, gdy kolejny kij tym razem z pobliskiego drzewa trzepnął w głowę Bezimiennego. Ten atakujący uczył się na błędach, bowiem drewniana bron lśniła od energii. Ten cios zabolał, shinsoita aż się zachwiał, niemal upadając na ziemię. Eggo zaś trzymając się płaszcza, zafalował na wietrze.
- I nie widzę, by ktoś nam przeszkadzał. -dodała. z trudem tłumiąc chichot.
- Cóż najwyraźniej w świątyni zadomowiły się wyjątkowo duże komary. - odparł Bezimienny, przykładając rękę do bolącego miejsca. Nie do końca rozumiał co się wokół niego dzieje. Test miał zacząć się o północy, jednak po zachowaniu lisicy wyraźnie było widać, że ma z tymi kijami dość sporo wspólnego. Przymknął oczy, a gdy je otworzył, zaczął postrzegać świat jako zbudowany z cząsteczek Shinso. Rozejrzał się po okolicy, będąc gotowym, by w razie czego utworzyć ścianę mającą zablokować nadlatujący atak.
- Na czym to skończyliśmy? - kontynuował rozmowę jakby nigdy nic. - Ach tak… kwiaty. - jedna ręka mocniej zacisnęła się na kiju, druga była gotowa do wykonania techniki obronnej. Bezimienny był osobą niezwykle cierpliwą, gdy trafił do wieży. Po przejściu pierwszego piętra zaczął mieć pewne wątpliwości co do swojej cierpliwości, szczególnie gdy ktoś go atakował. - Co skłoniło, bądź też natchnęło mistrzynię, by otworzyć tę świątynię? Jak mniemam pomysł pokazywania regularnym, w co wierzą, nie wziął się znikąd?
Świat zmienił swoje oblicze dla Bezimiennego. Cząsteczki Shinso unosiły się w nim, budując wszystko- od powietrza po otaczające ich rośliny. Bez trudu wyodrębnił z nich energię ludzką. Jakiej organizmy żywe znajdowały się w miejscach, skąd nadciągnął atak. Nie były to raczej przerośnięte wiewiórki, zaś ukryci mnisi.
- Chyba odpowiedziałam na to wcześniej. To w co wierze i chęć przekazywania tego innym. -odparła, kontynuując powolny spacer. - A Ciebie, by przybyć na test? -zadała swoje pytanie.
- Co się dzieje? Bo Eggo nie rozumieć… -szepnęło zdezorientowane pojawieniem się kijów jajeczko.
- Nie przejmuj się mały. Schowaj się najlepiej, jak możesz i nie wychylaj się. - wyjaśnił przyjacielowi, po czym zwrócił się do lisiej kapłanki. - Bezpośrednim powodem, co chyba jest oczywiste, jest zamiar dostania się na kolejne piętra. Powody, dla których chcę dostać się wyżej, pozwolę sobie zachować dla siebie. - odparł Bezimienny, w dalszym ciągu bacznie przyglądając się ukrytym w krzakach mnichom.
- Czemu jednak tak się spieszysz? Sądząc po tym, że żadnego z was nie widziałam wcześniej, niedawno tu przybyliście prawda? - zapytała, gdy kolejny kij wystrzelił z krzaków, na szczęście zbrojny zdołał stworzyć małą ścianę, która zatrzymała atak.
- Prawda. Przybyliśmy niedawno. Przynajmniej ci, którzy przeszli na to piętro razem ze mną. - odpowiedział na drugie pytanie. Na pierwsze odpowiedź padła dopiero po dłuższej chwili. - Postanowiłem sobie, że jeśli mogę coś zrobić, to się tego podejmę. Poza tym nie mogę sobie pozwolić na bezczynne siedzenie w jednym miejscu. – wyjaśnił, jak najogólniej mógł.
- Rozumiem. -stwierdziła, zrywając kilka kwiatów. Zrobiła do delikatnie i wprawnie, tak by nie zniszczyć reszty kwiatostanu. - Wystaw ręce do przodu, proszę. -zwróciła się do Bezimiennego.- Pomożesz mi zebrać bukiet. -dodała, znowu tłumiąc wesoły chichot.
Zmiennokształtny przez chwilę przyglądał się lisicy. Teraz już wiedział, że jest testowany. Wiedział też, że jeżeli spełni prośbę, będzie miał trudności z tworzeniem ścian. Pewnie po zebraniu bukietu, będzie musiał jeszcze uważać, by nie zniszczyć żadnego kwiatu.
Z lekkim westchnieniem włożył swój kij do skrytych pod płaszczem mocowań. Spełnił prośbę. Być może miał wykazać się cierpliwością i wytrzymałością. Chociaż jeszcze w tej chwili nie wiedział dlaczego. Zresztą zawsze mógł zasłonić się bukietem. Być może lisica wbije w ziemie wtedy mnichów, a nie jego.
Kobieta z uśmiechem ułożyła kwiatki na okrytych płaszczem ramionach, po czym zerknęła na Eggo. - Ty weź to malutki. -stwierdziła, podając mu jedynie koronę jednego z kwiatów. Bezimienny nawet nie zauważył, kiedy zdążyła usunąć łodygę. Jajeczko z trudem objęło kwiatek wielki niemal jak ono samo. - A więc? Miałeś ponoć wiele pytań. -stwierdziła, ruszając dalej. Dwójka mnichów została za nimi, lecz za pobliskim żywopłotem Bezimienny widział kolejne żywe cząsteczki shinso. Jednak były tak blisko siebie, że mogła to być jedna osoba, jak i ich grupa.
- W niektórych sytuacjach nawet najlepsza pamięć potrafi zawieść. - zmiennokształtny uśmiechnął się lekko. - Niech pomyślę… Jakie tradycje kultywuje się w tej świątyni?
Lustrzany byt patrzył przed siebie. Zaczynał powoli mieć przypuszczenia co do przebiegu tego testu. Jednak nie wolał zbyt wybiegać myślami w przyszłość. Musiał się skupić na kilku ważnych rzeczach w teraźniejszości.
Kobieta powolnymi krokami zbliżała się do ścieżki tuż obok żywopłotu. Łatwo było się domyślić, co będzie się działo w czasie spaceru ta dróżką. - Kształcić ciało i ducha, umysł musi być ostry jak miecz, ciało natomiast twarde jak stal. -wyjaśniła prosta filozofie swego zakonu miko.
Tym razem zmiennokształtny postanowił zmienić taktykę. Udało mu się jakoś uwolnić rękę od kwiatów i stworzyć na niej kulkę światła, która po chwili uformowała jego mniejszą podobiznę. Mini-Bezi rozejrzał się z zaciekawieniem po okolicy. Przez chwilę przyglądał się dołowi pleców lisicy, lecz w końcu zaczął wykonywać polecenia swojego twórcy. Zsunął się po jego płaszczu na ziemię i tak by mnisi go nie widzieli, pomaszerował w stronę żywopłotów. Zanosiło się na oślepiającą wręcz niespodziankę.
- Mógłbym poznać typowy plan dnia, zaczynając od pory pobudki? - lustrzany byt zadał pytanie jakby nigdy nic.
- Oczywiście. -stwierdziła Miko, jednym z ogonów pacając kukiełkę dziecięcia czasu. Ta rozproszyła się tak szybko jak powstała. - Nie wszystko lubi światło. -stwierdziła, nagle zmieniając kierunek. Widać wykrycie czających się za żywopłotem mnichów wystarczało w jej mniemaniu, by ominąć ten fragment wycieczki.
- Rano jemy wspólny posiłek, następnie przychodzi czas na modlitwę. Następnie po odpowiednich ablucjach przychodzi czas na trening. Ten zależny jest od ścieżki, którą obrali nasi adepci. -stwierdziła, przystając w celu zerwania kolejnych kwiatów. - Po treningu studenci mają czas by zażyć odpoczynku w saunie lub w inny sposób. Następnie obiad oraz obrządki świątynne. Doglądanie ogrodów, sprzątanie czy robienie zakupów. Wieczory poświęcamy najczęściej medytacji i dalszym treningom. -odparła bardzo ogólnie na pytanie Dziecięcia czasu. - Ile mam ogonów? -zapytała nagle, odwracając się w stronę shinsoity.

Pytanie zaskoczyło Bezimiennego. Nie wiedział czy powinien szukać w nim jakiegoś drugiego dna. Z odgadywaniem, o co tak naprawdę rozchodziło się kobietom też miał problemy, chociaż po dłuższym przebywaniu z Ryo już nie takie duże. Dokładnie przyjrzał się kapłance zarówno ogólnie rozumianym wzrokiem, jak i swym niezwykłym postrzeganiem Shinso.
- Lisich ogonów jest w tej chwili dziewięć. - padła w końcu odpowiedź.
Kobieta zachichotała cicho. - Owszem...a może jest ich sześć? To w sumie odwrócona dziewiątka. Gdybym stanęła na rękach, było by ich sześć czy dziewięć? -zadała nietypowe pytanie, ciągle chichocząc.
- Zmiana sposobu, w jakie ciało kontaktuje się z podłożem, nie ma większego wpływu na liczbę poszczególnych… kończyn. Przynajmniej u humanoidów. - odparł w dość filozoficzny sposób. - Jednak nie zdziwiłbym się, gdyby stało się inaczej, niż powiedziałem. Wieża jest pełna niespodzianek.
- Sprawdzała, dalej jest ich wtedy dziewięć, o ile dobrze rozumiemy liczby. -stwierdziła miko. - Może to, co uważamy za dziewiątkę to tak naprawdę szóstka, a szóstka to odwrócona dziewiątka? -dodała, podając mu kolejne kwiaty i chowając dłonie w rękawy. - Zastanów się jednak nad tym w wolnej chwili. Które z nich to tak naprawdę odwrócone drugie. -dodała, jak gdyby nigdy nic wracając do spaceru.
- Eggo nie rozumie… -mruknęła jajeczko z góry.
- Nie przejmuj się mały. Nie wszystko można zrozumieć tak samo, jak nie wszystko warto starać się zrozumieć. - zwrócił się do latarnika, po czym spojrzał na lisicę. Nie wiedział, w co pogrywała. Czy była to zwykła zabawa słowami? Czy może miało to jakiś sens?
- Sposób zapisu sugerujący odwrotność tych liczb, nie jest jedynym. Czy jego twórcy chcieli zawrzeć w nim jakąś zależność między szóstką a dziewiątką, nie jest mi wiadome. Natomiast jeśli weźmiemy te dwie cyfry jako symbole… Jednym ze znaczeń szóstki jest niedoskonałość. Natomiast dziewiątki jest doskonałość. Co zatem jest odwrotnością. Doskonałość niedoskonałości, czy może odwrotnie? - zakończył pytaniem skierowanym do lisiej kapłanki.
- A może chodzi o to, że oba są podobne w budowie i zawierają wiele tych samych elementów, odwróconych jedynie w inną stronę? Może patrzenie z innej strony na doskonałość sprawia, że dostrzegamy w niej idee niedoskonałości? -odparła pytaniem na pytanie.
- Mało która rzecz we wszechświecie jest odporna na względność postrzegania. Dla jednego coś doskonałego może być pełne skaz, a dla drugiego wręcz odwrotnie. Jeśli nie mamy wzoru ideału narzuconego odgórnie, nie możemy jednoznacznie rozdzielić doskonałego od niedoskonałego.
Milczenie, które napłynęło ze strony Miko, było chyba znakiem, iż taka odpowiedź się jej podoba. Przystanęła, by zerwać kolejny, tym razem naprawdę duży kwiat. Jego czerwone postrzępione liście wydawały się niezwykle kruche niczym szkło o milimetrowej grubości. - Znasz się na kwiatach. -zauważyła. - Wiesz jak je trzymać, by nie ucierpiały. -dodała, dokładając na przedramiona Koryu kolejna roślinkę.
- Powiem szczerze, że niespecjalnie. Po prostu staram się być delikatny. - odparł Bezimienny. - Jedyne co wiem to, z jakich nasion czy też ziaren, jakie rośliny wyrastają.
- O Eggo też dba. Też jest delikatny. - odparło jajeczko, które uznało, że już może bezpiecznie wyjść z ukrycia.
- To miłe, że dbasz o swojego małego przyjaciela. -stwierdziła lisica, odbierając lustrzanemu bytowi kwiaty, gdy stanęli na rozstaju dróg. - Ja skręcam w lewo, ty zaś w prawo, na pewno jeszcze dokończymy kiedyś ta pogawędkę. -stwierdziła, po czym z uśmiechem ruszyła obranym przez siebie szlakiem.

Bezimienny ukłonił się lekko ku odchodzącej kapłance. Przez chwilę stał na skrzyżowaniu dróg. Czy prawa droga była dalszą częścią testu? Może ta lisica miała coś wspólnego z V i jego poplecznikami?
- Bądź gotowy schować się, gdy tylko ci powiem. Dobrze Eggo? - zwrócił się do swojego przyjaciela.
- Dobrze, Eggo się schowa. Czy Bez… Koryu się czymś martwi? - zapytało jajeczko, podlatując do twarzy zmiennokształtnego.
- Nie. Nie martwię się.
- Hm… Eggo chciałby poznać kogoś nowego. Eggo lubi mieć przyjaciół.
- Może uda nam się kogoś spotkać. Zobaczymy.
Bezimienny z Eggo siedzącym na głowie ruszyli prawdą ścieżką. Lustrzany byt z niezwykłą ostrożnością obserwował otoczenie, szukając przy pomocy swoich zmysłów wszystkiego niepasującego do ogrodu.
Ścieżka nie spełniła obaw dziecięcia czasu, co specjalnie mu nie przeszkadzało. Ścieżka doprowadziła ich w końcu do łaźni. Ani noszący czarny płaszcz osobnik, ani siedzący na jego głowie mały latarnik jakoś nie spieszyli się, by zaznać oczyszczającej umysł i ciało kąpieli. Co nie oznaczało, że mieli zamiar stać i nic nie robić. Przynajmniej jeśli chodzi o jajeczko.
- Eggo pobawiłoby się w chowanego. Bezimienny i Mini-Bezi pobawią się z Eggo?
- Ale wiesz mały, że trudno się przede mną schować. Jesteś pewny, że chcesz się akurat w to bawić?
- Eggo dobrze się schowa. Eggo mały. - odparło jajeczko, z nadzieją patrząc w twarz swojego towarzysza.
- No dobrze. - odparł zmiennokształny, wyciągając przed siebie dłoń, na której po chwili z kuli światła uformował się niewiele większy od Eggo twór. - No to chowajcie się. Za minutę zacznę was szukać.
Bezimienny przymknął oczy i starając się wyłączyć jak najwięcej zmysłów, oczekiwał minięcia wyznaczonego czasu. Eggo i Mini-Bezi tymczasem zniknęli za najbliższym rogiem.

Agape 02-05-2014 14:55

Razija & Tajemniczy mnich

Przerośnięty okaz myszowatych nie musiał długo szukać. Wiedziony naturalnym instynktem, gryzoń odsunął jedne z drzwi… niemal wpadając na dziwnego zamaskowanego mnicha. Tego samego, którego wszyscy widzieli przy wejściu. Jego bambusowy kij zaopatrzony był w zdejmowana końcówkę mopa, zaś jegomość zawzięcie pucował podłogę.
- No takich szczurów to ja jeszcze nie ganiałem… a wierz mi wiele tałatajstwa już żem tu widział. -takimi o to słowami przywitał Raziję.
Zwiadowczyni zmrużyła groźnie swoje czerwone ślepia, a jej dłoń od razu powędrowała do rękojeści szabli. Znowu to samo. Zamiast na potencjalne źródło informacji trafiła na kolejnego uprzedzonego kretyna, który miał coś do gryzoni. Przebywanie w wieży nauczyło ją, że choć można tu spotkać istoty o wszystkich możliwych, a nawet zdawałoby się niemożliwych kształtach i właściwościach, to z jakichś względów właśnie jej gatunek i gatunki mu pokrewne są darzone najsilniejszą powszechną niechęcią.
-Tałatajstwo? Nazwałeś mnie tałatajstwem?- zapytała choć ton jej głosu wyraźnie wskazywał na to iż nie ma co do tego żadnych wątpliwości, a chce jedynie dać mnichowi szansę wycofania się z pochopnych słów, bądź zyskać pretekst, by pokazać konserwatorowi powierzchni płaskich, że i mysz może pogonić komuś kota. Właśnie mysz, a nie szczur za którego została wzięta, darowała sobie jednak prostowanie tej pomyłki.

- Nie no, tak se powiedziałem. -odparł, szorując zaparcie podłogę. - Lepsze to niż przerośnięty ślimor, kiedyś takiego znałem. Gdzie nie poszedł to się lepiło od śluzu. -stwierdził spluwając przez ustnik swe maski. - No, ale czego tu szukasz gryzoń? -zagadnął wesołym tonem.
Zapadła cisza, przez dłuższą chwilę jedynym dźwiękiem jaki rozlegał się w pomieszczeniu było tarcie mokrego mopa o deski podłogi. Razija wciąż wpatrywała się wrogo w sprzątacza, najwyraźniej zastanawiając się czy taka odpowiedź ją satysfakcjonuje, czy może jednak osobnik używający zamiast detergentu własnej śliny powinien bardziej zważać na słowa. Wreszcie puściła rękojeść szabli i rozluźniła się.
- Kogoś takiego jak ty. Kogoś kto pod pozorem dbania o czystość może niepostrzeżenie dostać się w różne miejsca i coś niecoś zobaczyć, albo usłyszeć.- odparła szczerze.-Powiedz no, co dla nas przygotowała, albo chociaż czego się można po lisicy spodziewać. O co jej chodzi z tą „rodzinną” imprezą rozpisaną na godziny? Kto jak kto, ale ty musisz coś wiedzieć.

Wszystkie oczy maski przypominającej noktowizor spojrzały na myszowatą. Po chwili dłoń została wystawiona w jej stronę, palec drugiej zaczął zaś pukać w otwarta prawicę. - Ile? -padło krótkie pytanie.
-Ile czego? I co jest z tą ręką? To coś znaczy, a ja powinnam wiedzieć co?... - zapytała nieco zbita z tropu-Czekaj nie mów- dodała szybko, by powstrzymać ewentualną odpowiedź. Sama powtórzyła dziwny ruch jakby miało to pomóc go pojąć. I chyba pomogło, bo na jej pyszczku nagle pojawił się wyraz zrozumienia. –Chcesz żebym ci coś dała. Inaczej nic mi nie powiesz. Sprytne. Ale w takiej sytuacji, to do mnie należy pytanie „ile”. Chociaż „ile” to dziwne pytanie,- zaczęła się zastanawiać- tak się pyta o cenę w sklepie… Tylko po co miałbyś wyciągać rękę po kredyty? Ich przecież nie ma tak naprawdę, tak samo jak punktów.- nie mogła się nadziwić.
- Taki nawyk. Zresztą zamiast kredytów mogę przyjąć coś innego, jakieś porządne żarcie było by spoko. -stwierdził rozmówca, końcówką kija podnosząc lekko swój kapelusz. - Zresztą te testy to łatwizna, wszystkie. -dodał wzruszając ramionami.

-Jedzenie, to rozumiem! - Razija klasnęła w dłonie i odsłoniła w uśmiechu pokaźnych rozmiarów siekacze.- Porządne hmmm… to byłaby na przykład wielka pizza z podwójnym serem?- aż się oblizała-Z chęcią zjadła… znaczy podarowałabym ci pizzę, albo coś zupełnie innego. Szkoda że w moim ATSie zostały same obrzydlistwa. Lubię próbować nowych rzeczy, ale nie wszystko co kupuję okazuje się smaczne. – rozłożyła bezradnie ręce, dając do zrozumienia, że rzeczy które uznała za smaczne zostały zjedzone. – Ale ty przecież możesz lubić całkiem co innego, więc jeśli chcesz… ATS tryb widoczny. – zakomunikowała, a nad jej lewym ramieniem pokazało się urządzenie żółte niczym kulka gumy do żucia, albo sera, zależy od tego co kto woli. –Pokaż listę…mam awokado, wędzonego boomslanga, takie dziwne glutowate kulki i- zaczęła wymieniać z entuzjazmem, mając nadzieję, że mnichowi coś przypadnie do gustu, szkoda żeby jedzenie się marnowało skoro mogło kogoś uszczęśliwić.

Oparty o bambusowy mop duchowny słuchał słów myszowatej. Kilka razy kiwnął palcem wskazując produkt, który by chciał. Po ty procederze rozejrzał się dookoła, po czym rzekł. - Wyjmuj to byle szybko. - po tych słowach, wyjął z kieszeni karteczkę i począł po niej coś bazgrać.
-To? Naprawdę?... I to też? Bardzo oryginalne poczucie smaku… O mało nie zwymiotowałam kiedy tego spróbowałam.- komentowała poszczególne wybory, w jej uwagach nie było jednak ani odrobiny złośliwości. Kiedy skończyli również rozejrzała się dookoła i nadstawiła swoje czułe uszy.
-Boisz się że ktoś nas nakryje?- szepnęła i czym prędzej poleciła Cukierkowi, jak pieszczotliwie nazywała towarzyszącą jej wszędzie kulkę, podać wszystkie zaznaczone na liście produkty.
- Miko nie lubi podjadania i gadania. -odparł konspiracyjnym szeptem, po czym wcisnął karteczkę w dłoń myszowatej. - Odejdź kawałek i dopiero wtedy przeczytaj, jak by co nie widziałaś mnie. - dodał, owijając jedzenie w wyciągniętą ze swego Ats’a (który wyglądał na kilka klas lepszy niż ten posiadany przez Razije) szmatę, po czym pospiesznie ruszył przez najbliższe drzwi. Myszka została sama w wysprzątanej sali, z pomięta karteczka w dłoni i sporo uszczuplonymi zapasami.

Miko zaczynała się jawić w umyśle gryzonia jako istota coraz mniej sympatyczna. Jak można było nie lubić podjadania i to do tego stopnia, by inni zaczęli się z tym kryć? Tak czy siak lisica raczej nie miała szans żeby się o czymkolwiek dowiedzieć. Odczekała chwilę po wyjściu wielookiego, po czym wyszła z pomieszczenia i udała się w przypadkowym kierunku. Więcej przestrzeni w ATSie nie martwiło jej wcale, nie była przecież chomikiem, a i chomik pewnie nie byłby zachwycony zapasem rzeczy których nie lubi. Upewniwszy się że jest sama rozwinęła zwitek zastanawiając się czy w ogóle będzie w stanie go przeczytać.
Dzięki magii długopisów bariera językowa nie była w wieży problemem. ATS umiał tłumaczyć odpowiednie dialekty, które wpisywane były w jego pamięć gdy tylko jakaś istota po raz pierwszy przemówiła swoja mową. Jednak to co myszka znalazła na kartce sprawiło że jej wąsiki opadły lekko.

Cytat:

Dzięki za darmowy obiad! Nie mam pojęcia co będzie na teście, ale na pewno dasz radę. Miłego zdawania - Jax!

Wbrew pozorom zwiadowczyni nie była wcale zwiedziona, coś mówiło jej, że zdobycie informacji o teście, których znać nie powinna nie powiedzie się, jednak zawsze warto było próbować. Mnich był dla niej zupełnie obcą osobą, niczego o nim nie wiedziała i prawdę powiedziawszy gdyby upierał się przy kredytach nie dostałby nic. Na szczęście się nie upierał i dzięki temu zyskał smaczny, przynajmniej według niego posiłek, a Razija pozbyła się pokarmu, który w jej mniemaniu nie miał absolutnie nic wspólnego ze smakołykami.
- Mimo wszystko czegoś się dowiedziałam… Jax.- mruknęła do siebie po czym schowała kartkę w ATSie, lepiej żeby nikt tej notatki nie zobaczył.

Razija & Jajko & Gadająca zbroja


Gdy Razija po rozmowie z tajemniczym mnichem postanowiła skierować swe kroki w stronę kuchni w pewnym momencie poczuła delikatne uderzenie w tył głowy i ciche “Auć”. Nie musiała się długo zastanawiać, co dokładnie w nią uderzyło powiem tajemniczy obiekt znalazł się w jej polu widzenia. Było to… kurze jajko mające oczka, ręce, nogi i… skrzydła. Pełnym ufności wzrokiem wpatrywało się w twarz myszy.
- Um… Eggo przeprasza. Eggo chyba uderzyło… - wypowiedziało powoli słowa. Dało się w nich usłyszeć smutny ton.
Zaskoczona nagłym kontaktem z czymś z czego obecności mimo bardzo czułego słuchu nie zawała sobie sprawy dopóki na nią nie wpadło, odwróciła się gwałtownie i bez namysłu spróbowała chwycić dziwaczną istotę. Dopiero po chwili zdołała pojąć z czym ma do czynienia, chociaż nie do końca.
-Jajko? Jesteś jajkiem?- zapytała mimo że nie potrzebowała odpowiedzi. -Ohh… przepraszam chyba nie powinnam cię łapać. I nic nie szkodzi nie bolało.- powiedziała wypuszczając latający nabiał z dłoni. -Też czekasz na test?

Na skorupkowej twarzy stworzonka, gdy tylko zostało złapane pojawił się strach. Szybko jednak zniknął, a jajeczko podleciało niemal pod samą twarz zwiadowczyni.
- Eggo, to Eggo. Eggo nie wie czy jest jajeczkiem. Eggo zawsze był Eggo. - wyjaśniło obracając się dookoła własnej osi. - Eggo czeka… Ale Eggo się zgubił. Bawił się z Bez… z Koryu w chowanego i za daleko odleciał.
-W porządku Eggo, jestem Razija. Jeśli chcesz pójdę z tobą i poszukamy Koryu. I tak nie mam nic ciekawszego do roboty.- zaproponowała od razu.- Przyleciałeś stamtąd tak?- wskazała kierunek przeciwny do tego w którym szła.-Nie widziałeś po drodze mnicha z mopem?- zastanowiła się, ale tak naprawdę mało ją obchodziło gdzie poszedł sprzątacz.
Eggo przymknęło lekko oczy, a na jego oblicze wypłynęło skupienie.
- Nie… Eggo nie widziało mnicha. - odparło wyraźnie smutne z powodu niemożliwości pomocy nowopoznanej. - Eggo się cieszy, że Ras… Raz… Razija pomoże. Eggo dziękuje. - dodało, siadając na lewym ramieniu dziewczyny.

-Nie ma za co dziękować.- odpowiedziała ruszając, by ponownie przemierzyć ten sam korytarz, tym razem w drugą stronę.-jeśli go nie znajdziemy pójdziemy do kuchni i tam na niego poczekamy. Na pewno przyjdzie na kolację.- przekonywała nie wyobrażając sobie by ktoś mógł z własnej woli zrezygnować z posiłku. Sama robiła się już trochę głodna zwłaszcza, że najpierw rozmawiała o jedzeniu z Kil, a potem ufundowała posiłek wielookiemu osobnikowi przeglądając przy okazji wszystko co miała jadalnego.
- Eggo myśli, że Koryu nie musi jadać. Ale Koryu mówił jej, że zjawi się na… piciu i na kolacji… i chciał iść do sauny, ale musiałby zdjąć płaszcz, a tego nie chciał. - paplało jajeczko - Ma miły, czarny płaszcz, a Eggo lubi na nim spać. Ale jak z nią rozmawiał, to ktoś zrzucił Eggo. I Koryu nie chciał powiedzieć. A ona rozmawiała z Koryu o liczbach i Eggo nic nie zrozumiał. - znowu posmutniało. - Ale teraz Eggo znalazło nowego przyjaciela i Koryu będzie z niego zadowolony.
-Nie musi jeść?- zdziwiła się niepomiernie, kogoś takiego jeszcze nie spotkała- Ale tak w ogóle? Nic a nic?... Jest rośliną czy jak?... Bo pić pije tak?- pytała starając się dociec z czym może mieć do czynienia, jakim rodzajem organizmu jest Koryu. -Nie przypomina kury?- dodała jeszcze sugerując się obecnością jajka, bo jak jajko to czemu by i nie kura. Dopiero po chwili do myszowatej dotarła dalsza część wypowiedzi.
-Ona? Kogo masz na myśli mówiąc ona?
- Ona… Duża… Ko...kobieta - był to mało precyzyjny opis zważywszy, że od Eggo większe było wszystko. - Miała… uszy… i… - jajeczko rozejrzało uważnie po okolicy. Uradowane wskazało na ogon Raziji. - To… miało… sze… sześć… dziewięć… tego. - starało się jak najlepiej wyjaśnić, o co mu się rozchodzi. - I Koryu nie jada w ogóle. I nie pije. I nie śpi. I jak Eggo chce, to Koryu się z nim bawi. - odpowiadało na swój sposób jajko.

-Nie je, nie pije, nie śpi, a żyje. Dziwnego masz przyjaciela nie ma co.- podsumowała Razija, coraz ciekawsza jak też ktoś taki może wyglądać. Opis tajemniczej kobiety nie był szczególnie precyzyjny i dopiero kiedy jajeczko doszło do ogonów, wielu ogonów, zrozumiała o kogo mogło chodzić. -A więc Koryu rozmawiał z Miko o liczbach… może o liczbie jej ogonów?- zastanawiała się idąc przed siebie i zaglądając w każde odgałęzienie korytarza, a także nasłuchując odgłosu kroków albo rozmowy. Myślała czy by nie zawołać osobnika w czarnym płaszczu, ale przypomniała sobie, że lisica ceni sobie spokój i nie lubi gadania, więc zrezygnowała.
- Tak! - odparł uradowany zrozumieniem Eggo. - I o kwiatkach. Eggo niósł takiego dużego - wykonał gest rękami. - I jeszcze o czymś rozmawiali. Eggo nie pamięta... A Koryu nie jest dziwny. Jest dla Eggo dobry. Uczy mnie alfabetu i razem ćwiczymy i… i w ogóle. I Eggo bawiło się z Koryu w chowanego. Przy sał… tam gdzie woda.
W jednym z korytarzy dało się słyszeć dość szybkie kroki. Najpierw zza zakrętu wyleciała mała figurka, która maszerowała kilka stóp nad ziemią, zupełnie jakby nie zdawała sobie z tego sprawy. Gdy tylko zobaczyła Eggo i Raziję zaczęła radośnie podskakiwać. Po chwili pojawiła się srebrno-złoty zbrojny okryty czarnym płaszczem. Eggo podskoczyło radośnie wskazując na nowo przybyłego.
- To Koryu!
Wskazany osobnik zbliżył się do Raziji. Ta mogła zobaczyć, że zbroja nie do końca jest zbiorą. Posiadała choćby usta, nos, oczy i uszy. I wcale to nie było na niej namalowane.
- Witam… - zaczął Bezimienny chcąc odruchowo zwrócić się do zwiadowczyni po imieniu, po czym dopiero uzmysłowił się, że go nie zna. - Dziękuję ci, że zaopiekowałaś się Eggo. Mam nadzieję, że nie sprawił za dużo problemów.

-Nie lubię wody, dlatego nie poszłam do łaźni.- zauważyła bardziej żeby Eggo nie pomyślał że go nie słucha, niż z potrzeby dalszej rozmowy. Skupiała się na znalezieniu zguby, co wkrótce przyniosło efekty. Słysząc kroki zatrzymała się i czekała aż sprawca hałasu pokaże się w jej polu widzenia. Mały ludek nieco zbił ją z tropu. Czyżby to był obiekt ich poszukiwań? Trochę chyba za mały, a na dodatek maszerował w powietrzu więc to nie jego kroki słyszała. Radosne podskoki przekonały ją jednak że poznaje Eggo. A potem pokazał się większy egzemplarz, co do którego nie mogła już mieć żadnych wątpliwości.
-Witam Koryu.- powiedziała w przeciwieństwie do swego rozmówcy wiedząc do kogo się zwraca. Przez chwilę patrzyła tylko przyglądając się z uwagą, a może nawet przeglądając się w lśniącej powierzchni, ale szybko podjęła dialog.
-Nie sprawiał żadnych problemów, przeszliśmy się razem i tyle. No leć mały i trzymaj się płaszcza, bo jeszcze znowu się zgubisz.-zdjęła malca ze swojego ramienia i wypuściła tuż obok człowieka-zbroi.
Eggo przeleciał na ramię lustrzanego osobnika. Ten z kolei przez chwilę przyglądał się Raziji, po czym jego spojrzenie spoczęło na jajeczku.
- Ach tak… - zwrócił się bardziej do siebie niż kogoś konkretnego. - Moje imię już znasz. Czy ja mógłbym poznać twoje? - Zmiennokształtnemu najwyraźniej nie przeszkadzało, że rozmawia z ponad półtorametrową myszą. Widać gdy samemu nie trzymało się normy względem wyglądu nie zwracało się na to uwagi u innych.
Mini-Bezi zachowywał się wręcz przeciwnie. Konkretnie rzecz ujmując patrzył na ogon zwiadowczyni niczym krasnolud na skrzynkę złota. Podleciał do niego i usiłował go złapać. Gdy jakoś mu się to udało chciał się nawet posunąć do tego, by próbować go ugryźć. Jednak nim do tego doszło znikł z cichym puknięciem.
- Och wybacz, za niego. Po rozmowie z Miko chyba ma kłopoty z ogonami.

- Mów mi Razija.- przedstawiła się, owszem jej pełne miano było znacznie dłuższe, ale tutaj raczej nic nie znaczyło i wątpiła by kogoś obchodziło. Zachowanie miniaturowej kopii Koryu, nie za bardzo przypadło jej do gustu, nie miała nic przeciw temu by ktoś przyglądał się jej ogonowi czy nawet go dotykał, ale gryzienie było już grubą przesadą. Na szczęście srebrna istotka zniknęła zanim mysz zdążyła machnąć ogonem by ją strącić.
-Co się z nim stało?- zainteresowała się rozglądając jakby myślała, że podgryzacz teleportował się w któryś z cieni wokół. -Czyżby Miko coś mu zrobiła swoimi ogonami? Eggo mówił że rozmawialiście o liczbach… o liczbie jej ogonów.- wyraźnie była ciekawa przebiegu tamtego spotkania.

- Wziąłem go… odesłałem. Jest moim specyficznym tworem. - wyjaśnił niosący czarny płaszcz. - A ogony mu się nie podobają, bo Miko zniszczyła go jednym z ogonów. Nie podobało jej się, że chciałem trochę rozświetlić ogród. - Bezimienny uśmiechnął się lekko. - Tak jak Eggo powiedział, jednym z tematów naszej rozmowy była ilość jej ogonów i pytanie czy szóstka jest odwrotnością dziewiątki, czy odwrotnie. - wyjaśnił rozmówczyni. - Jeszcze nie doszedłem o co konkretnie jej się wtedy rozchodziło, ale sądzę, że moje myśli są na najlepszej drodze.
-Hmm… lisicy wiele rzeczy się nie podoba, zaczynam powoli współczuć mieszkającym tu mnichom… Mam nadzieję, że mnie nie będzie męczyć podobnymi pytaniami, bo szczerze wątpię żebym była w stanie zrozumieć o co jej się rozchodzi. Od początku nie rozumiem. Zdaje się że bardzo lubi liczby i przypisuje im jakieś znaczenia.-pokryta szarym futerkiem zwiadowczyni myślała na głos.

-Mogę wiedzieć gdzie zamierzasz, a raczej zamierzacie teraz pójść?- tym razem zwróciła się konkretnie do błyszczącego rozmówcy, a nie jak uprzednio bardziej do siebie. -Trochę głupio mi tak łazić samej. Może wpadniemy razem na herbatę, podobno nie pijesz, ale chyba chciałeś przyjść.- wyjaśniła powód pytania.
- Widzę, że mój przyjaciel trochę ci o mnie opowiedział… - lustrzany byt nie wydawał się w żaden sposób tym faktem zdenerwowany. W tej chwili nie zamierzał jednak kontynuować tego tematu. - Cóż jest to świątynia, a takie miejsca mają swoje zasady, których zapewne należy przestrzegać. Nie chciałbym się dowiedzieć co grozi tym, którzy tego nie robią. Już i tak mam wystarczająco dużo problemów… A tak herbata. - zmienił nagle temat jakby powiedział coś czego nie chciał. - Co do mojego picia… Piję, ale że nie potrzebuję tego robić nie jest to częsty widok. Jeśli chcesz iść na herbatę możemy iść razem z tobą. Jeśli nie chcesz, możemy towarzyszyć ci w spacerze po świątyni.
Zmiennokształtny zaśmiał się cicho, głaskając Eggo po główce.
- Eggo to chciał powiedzieć. - usprawiedliwiło się jajeczko. - Eggo nie zna odp… właściwych słów.

- W takim razie chodźmy, z chęcią zobaczę ten niecodzienny widok.- uśmiechnęła się do obojga i ruszyła żwawym krokiem w stronę odpowiedniego pomieszczenia, raczej nie powinna mieć problemów z odnalezieniem właściwej drogi. Na razie nie zamierzała też mówić już nic więcej, sporo usłyszała, miała wrażenie że nawet więcej niż Koryu chciał jej powiedzieć, nie wiedziała też za bardzo co miał na myśli wspominając o zasadach panujących w świątyni. Podobnie jak Eggo miała problemy z niektórymi słowami, a raczej pojęciami które oznaczały. Była więc w świątyni, rozmawiała z mnichem nie zdając sobie tak naprawdę sprawy co to oznacza.

Fiath 02-05-2014 16:39

Spontaniczna infiltracja
Czyli o kroku pierwszym: zbieranie danych, i dlaczego nie powinno się go omijać.

Durrahan miał nieco inne podejście niż większość zebranych. Postanowił od razu eksplorować zawartość testu. Ostrzegł Aries żeby pilnowała kota, bo nie będzie miał okazji po czym udał się do szatni męskich, aby przebrać się...w strój świątynnego.
Wrócił potem do świątyni chodząc w okół zebranych i nasłuchując plotek i informacji. Jeżeli nie dowie się niczego o teście, może przynajmniej dowie się czegoś o czym jak ten kompleks działa.
Pamiętał też ciekawego woźnego, którego z chęcią by odwiedził...wydawał się być kimś kto mógł usłyszeć nie jedną ciekawą plotkę.
Mnisi nie byli wielkimi gadułami, głównie modlili się oraz w ciszy odprawiali obrządki. Działanie samego kompleksu nie było skomplikowane, wszystko działało jak jeden wielki hotel. Kuchnia wydawała posiłki, niżsi rangą duchowni zamiatali podłogi, wydzielone były godziny na relaks i modlitwę. Tak, to było trzeba przyznać, wszystko musiało tu chodzić jak w zegarku jeżeli chodzi o czas. Zdawało się, iż każda minuta jest zaplanowana.
Durrhan dowiedział się też, że w podziemiach jest pomieszczenie, do którego nie można wchodzić… zapewne tam odbędzie się ich egzamin. O istocie samego testu nie dowiedział się niczego, zapewne Miko nikomu nic nie zdradziła. Jednak usłyszał ciekawe słowa, gdy mijał dwóch młodszych duchowny, którzy aktualnie ćwiczyli walkę kijami.
- Ciekawe jak nowy spoodoba się kąpiel… - chichot który nastąpił po tej wypowiedzi, wskazywał na to, że chyba nie będzie to takie zwykłe pławienie się w wodzie.
Mnich o dziwnej masce, którego zwiadowca szukał, gdzieś zniknął.
Chłopak westchnął. Cieszył się teraz że zrezygnował z kompieli, gorzej jednak było dojść do czegokolwiek na temat faktycznego testu. Pod ziemią mogło być wszystko. A wejść tam nie wejdzie...najpewniej.
Stwierdził, że spróbuje zbliżyć się do drzwi. Jeżeli nie zostanie przyłapany w środku, nie wyrzucą go z testu. Jeżeli nie zobaczy go sama Miko, pewnie i tak nikt nie będzie wiedział, że nie jest faktycznym mnichem.
Przy szczęściu może nawet uda mu się zaburzyć perspektywe tego miejsca za pomocą luster shinsoo.
- No nareszcie! -nagle zza pleców chłopaka dobiegł gruby szorstki głos. - Obijacie się dzieciaki!- dodała istota, łapiąc ramię zmierzającego do podziemi Durrhana. Dłoń była pokryta sierścią i wyrastały z niej groźnie wyglądające pazury, nic dziwnego jednak gdy właściciel…



...jest człekokształtnym lwem, lub niedźwiedziem. Trudno było ocenić na pierwszy rzut oka. - Co to za wałęsanie się bez celu, znowu się próbujecie obijać młodzi! - niemal ryknął w twarz przebranego zwiadowcy.
- Nie będę ukrywał, przyłapał mnie pan. – uśmiechnął się głupio Durrahan spoglądając na mężczyznę – Chciałem chwilę odpocząć, to myślałem, że schowam się i usiądę, gdzie nikt mnie nie znajdzie. – ukłonił się przepraszająco.
Podstawową zasadą zwiadowcy było nie kontrolowanie uczuć, ale dopasowywanie się do nich. Został złapany. Wiedział, że może się przez to zdenerwować. Stworzył więc rolę, w której miał prawo być zdenerowany.
- Tylko odpoczynek wam w głowie! A twardy duch, zamieszkać może tylko zdrowym ciele! -ryknął ,zapewne jeden ze starszych ranga mnichów. - Na ziemię i pompować, póki nie każe przestać! -dodał, pazurem wskazując podłogę.
- Eh...tego.. - czy to przypadkiem nie miało być “w zdrowym ciele zdrowy duch”? Chłopak postanowił się nie sprzeczać. Wziął głęboki oddech, rozkraczył się na podłodze i zaczął robić pompki. Jakoś w miarę. Miał trochę siły, choć po standardach uczestników wspinaczki był najwyżej średniakiem. Jak na zwiadowce, nie było z nim jednak aż tak najgorzej.
Mnich obserwował go czujnym spojrzeniem. Mijała pompka za pompką, a strój chłopaka począł przemakać od potu. Ręcę Durhhana powoli trzęsły się ze zmęczenia, a jego oddech przyspieszał raz za razem. Na szczęście chwile przed tym, gdy miał opaść na ziemię, jego aktualny nadzorca stwierdził, że już dosyć.
- I żeby mi to było ostatni raz gdy się obijasz! Idź do kuchni mi przynieś to co lubię. -dodał, odwracając się i zostawiając rozciągniętego na podłodze zwiadowcę, samego sobie.
To akurat może się okazać niepotrzebnie koniecznie. Durrahan rozejrzał się w około aby upewnić się, że nie ma przy nim nikogo jeszcze, po czym bezgłośnym krokiem zaczął schodzić w dół do tajemniczych drzwi, rozglądając się czy w pobliżu nie ma jakiś pułapek, czy też ludzi na straży.
Gdy Durrahan się nad tym zastanawiał, Lew faktycznie mógł wiedzieć coś o teście, skoro był starszym rangą. Udawanie jednak jego służącego mogłoby okazać się dość kłopotliwe.
Zwiadowca miał rację, drzwi były pilnowane.



Dwóch mnichów w maskach lisów na twarzach, uzbrojonych w metalowe kije z dzwonkami na czubku. Były to znane w wielu światach rytualne narzędzia, używane równie skutecznie w walce co w świątynnych ceremoniach. Jeden z nich stał na baczność przy dużych wrotach z metalu, drugi zaś podciągnął maskę na czoło i siedział oparty o bambusową ścianę.
Na szczęście dla Durrahana nie potrzebował on wchodzić do środka pomieszczenia, czy też angażować się w pojedynek z mnichami. Był pewien, że jeżeli dźwięk dzownków rozejdzie się po okolicy, najpewniej przyjdą tu mnisi niżsi rangą a on sam już się z tego nie wywinie.
Zwiadowca nie wychylając się w stronę strażników zakrzywił perspektywę na ścianie, tak aby jak on przed chwilą, lustro widziało drzwi. Liczył na to, że ktoś je kiedyś po coś otworzy. Nawet na moment przed testem, i da mu małą dozę informacji o teście.
Uśmiechnął się do siebie, gdy jego skórę zaczęła pokrywać lustrzana materia. Po chwili Durrahan był niewidzialny. Wykorzystał to po to aby...wyjść z podziemi.
Jednym z najgorszych zrządzeń losu jakie pamiętał były sytuacje, gdy akurat ktoś stoi za progiem gdy samemu chce się uciec z miejsca zbrodni. Wolał być bezpieczny. W tym miejscu i tak nie będzie miał zbyt wielu momentów w których potrzebuje swoich specjalnych zdolności.

Lusto które planował zamątować było już na miejscu. Teraz zostało zająć się tą bardziej ryzykowną metodą zdobywania informacji.
Nieumarły dostał się do kuchni, stając się widzialnym w pierwszym pustym miejscu jakie znalazł.
Oczywiście nie otworzył od razu lodówki. Podszedł do jednego z starszych z wyglądu mnichów i zapytał.
- Przepraszam uprzejmie. Nie za bardzo jeszcze znam naszych mentorów. Zostałem poproszony przez pandolwiego mistrza o doniesienie posiłku, nie jestem jednak pewien, co jadają stworzenia jego rasy. - podczas tych słów chciał wyglądać jak najbardziej niwinnie i głupio jak potrafił.
Normalnie zapewne tego typu ruch by go zgubił ale...przecież nikt go tu nie zna. A skoro się go nie poznaje...to musi być nowym mnichem. A skąd ma nowy mnich wiedzieć takie pierdoły?
- Kogo…? -starszy mnich dopytał drżącym głosem. - Za moich czasów mówiło się o starszych z szacunkiem...co to za pseudonimy… ja Ci zaraz dam..niech tylko znajdę swój kij! -zaczął zrzędzić brodaty mnich. Na szczęście ktoś chwycił Durrhana za nadgarstek i pociągnął w swoja stronę.
- On do mnie! -rzucił tylko wesoły głos w stronę staruszka.



- Już myślałem, że nikt po to nie przyjdzie. -stwierdził młody blond mężczyzna o niebieskich oczach. W przeciwieństwie do mnichów, ubrany był w zwykły fartuch kuchcika, zaś między wargami miarowo przerzucał wykałaczkę. - To tamte, bierz i leć do starego Kugu, bo i mi się oberwie. -dodał, wskazując ogromną drewnianą tacę, pełną różnorakich przysmaków.
- Dziękuję uprzejmie. - ukłonił się Durrahan nieco już oblany potem. W jego świecie nie było takich zakonów. A o biciu kogoś kijem słyszał tylko w historiach o targach niewolników. Które skutecznie zwalczał.
Chłopak wziął tacę w ręce i na chwilę odwrócił się do kuchcika. - Gdzie zwykle rezyduje mistrz Kugu? - zapytał. - Ostatnio spotkałem go przypadkiem. - dodał, aby się wytłumaczyć.
- Tam gdzie wszystkie ważniejsze osoby. -stwierdził beztrosko kuchcik. - Chociaż o tej godzinie, może być w głównej sali treningowej, często tam medytuje.
- Dziękuję i przepraszam za kłopot. - odparł Durrahan spokojnym krokiem kierując się do sali treningowej. Świątynia była dla niego interesująca, choć kult ciała i duszy wydawał mu się nieco przesadny w kilku aspektach. Jak chociażby co robią gdy...hm...Durrahan zaczął wyłapywać interesujące szczegóły które mogą mu pomóc podczas infiltracji.
Były godziny popołudniowe czyli czas obrządków i dbania o przybytek. Mnisi sprzątali, nosili różnorakie sprzęty oraz wykonywali szerokopojęte prace domowe. Co ciekawe Durrhan dostrzegł iż jako jedyny niesie tace z jedzeniem. Po krótkim spacerze stanął przed sala treningową, kilku mnichów wykonywało tu sekwencyjne uderzenia kijami w nieistniejące cele. Kugu natomiast siedział pod ściana z przymkniętymi ślepiami. Mruczał cicho, pogrążony w jakiejś formie transu.
”Śpi. Niech mnie cholera weźmie, on śpi.” myślał Durrahan spokojnym krokiem i zdala od mnichów podchodząc do mistrza Kugu. Ostrożnym, spokojnym głosem postanowił obudzi pandolwa z nadzieją, że będzie to wyglądało, jakby faktycznie medytował a nie tylko udawał. - Przepraszam, że przeszkadzam w medytacji. Przynoszę posiłek mistrza. - rzekł klękając na jedno kolano i stawiając tacę na przeciw postaci, aby potem spokojnie wstać. Zastanawiało go, czy Kugu w ogóle się obudzi.
- Czemu przeszkadzasz mistrzowi! -krzyknął jeden z mnichów, zagłuszając tym samym głośniejsze chrapnięcie Kugu. - Za kogo sie uważasz! -dodał, już ciszej, wskazując Durrhana kijem.
Durrahan pokłonił się nisko - Przepraszam! - jęknął - Chciałem podziękować mistrzowi za wcześniej, więc przyniosłem mu posiłek. - wyjaśnił się. - Nie chciałem nikomu sprawiać problemów.
- Jedzenie między posiłkami jest zabronione, każdy to wie! -rzekł hardo mnich.- Ponadto nie można przerywać mistrzowi Kugu w medytacji. -dodał, obserwując podejrzliwie Durrhana młodzik.
- Wiem...ale...proszono mnie w kuchni. - gubił się Durrahan. - Nie chciałem się kłócić...Zresztą, to, że teraz je przyniosłem nie oznacza, że trzeba je teraz zjeść. - tłumaczył Durrahan. - Mistrz będzie miał pod ręką, krzywdy przecież w tym nie ma. - zarzekał się. - Jestem pewien, że taka drobnostka nie przeszkodzi mistrzowi w medytacji.
- Mistrz ma własnego pomocnika… nie pamiętam byś to był ty. -kontynuował mnich krążąc dookoła Durrhana, pewniej chwytając swój kij. - Jaka jest nasza przysięga? -zapytał, zerkając poważnie na zwiadowce.
- Ale czemu ty się mnie właściwie czepiasz!? – wybuchnął Durrahan starając się wręcz zagłuszyć pytanie mnicha. Magiczne hasła, przysięgi...mógł wcześniej pomyśleć i zabezpieczyć sobie wiedzę o czymś w tym stylu. A tak, to na dobrą sprawę nawet nie wiedział w co konrketnie wierzą ci mnisi. Miał po prostu nadzieje zgarnąć jakieś informacje przed kolacją.
I w sumie głupio byłoby wracać z pustymi rękoma. Chciał już uciekać, ale może da sobie małą szansę na zakład z diabłem? - Najpierw mnie wyśmiewają, że mimo ćwiczę mam małe rasowe predyspozycje, potem mistrz mnie mnie karci za lenistwo, a jak już chcę być miły i przepraszać, to wy się czujecie jak mistrzowska straż!? Co ja wam wszystkim zrobiłem!? Myślałem, że w tej świątyni mamy być jak rodzina! – Zasłaniał twarz na wypadek, gdyby jego udawany płacz był za mało przekonywający. Dyskretnie kopnął śpiącego Kou z nadzieją, że go obudzi i może coś jeszcze ugra. Przy okazji może się dowie jak mnisi reagują na koncept rodzinny między sobą.
Oko mistrza lekko się uchyliło. Zerknął on na Durrhana - umarły dobrze to widział. Niemal niezauważalny uśmiech, pojawił się na twarzy starszego mnicha, gdy znowu zamknął oko wracając do “medytacji”.
Kij uderzył pod kolano zwiadowcy powalając go na ziemię. - Dla tego kształcimy swych słabszy braci, by ich charakter się zahartował! -krzyknął mnich wskazując kijem twarz Durrhana. - Lecz taki ktoś jak ty, niemógłby zostać dopuszczonym do naszej rodziny! Twa dusza jest zbyt słaba!
Cóż, plan zawiódł. Na swój sposób spodziewał się tego. Kou jako mistrz pewnie zauważył, że Durrahan nie należy do stowarzyszenia. Od samego początku ryzykował, gdy tylko poszedł po tacę z jedzeniem. Miał po prostu tą małą nadzieję, że może coś uda mu się odkryć.
Dziwiła go jednak struktura tego miejsca. Oni nie tylko działali jak w zegarku. Przestrzegali również zasad co do joty. Niczym sekta. W sumie nie widział aż tylu błędów w swoich wyimaginowanych argumentach, a tu nagle pach! I już go kolana bolą! Sukinkoty.
- Kształcenie!? Wy mnie po prostu nienawidzicie! Wszyscy! Robię aż nadto a wy i tak...pójdę...pójdę na skargę do Miko! - wrzsnął rzucając się w bieg, gotowy nawet na przewrót czy dwa w przód gdyby rzucili się na niego z kijami. Miał zamiar aktywować swoją niewidzialność gdy tylko zniknie w progu, pójść w pierwsze puste miejsce, pojawić się i przebrać w normalny garnitur.
Przeszpiegi raczej mu się nie udały. Właściwie, gdy dochodzi do sytuacji udawania rannego niewiniątka, to zazwyczaj oznaka, że wszystko poszło w cholerę.
No ale przynajmniej miał swoje lustro. Odrobina szczęścia i może coś w nim zobaczy.
- Zostawci go. -mruknął mistrz do swych uczniów, gdy Durrhan wybiegał z pomieszczenia. Podnosząc głos rzucił zaś w stronę uciekającego. - Następnym razem przyjdź lepiej przygotowany! Infiltracja wymaga wielu informacji! -rzucił dość oczywistą lekcję.

Zajcu 02-05-2014 17:35

Myju-Myju. Nawet owce potrzebują kąpieli.

Zanurzona w wyjątkowo ciepłej wodzie latarniczka rozglądała się po otoczeniu. Jej piękne włosy zdawały się teraz nieco rzadsze, pozbawione blasku i zdrowia. Wszystko za sprawą zlepiającej je wody. Dwa kosmyki włosów opadały między małymi ramionami, które wykorzystywały róg głównego basenu jako podparcia. Dziewczyna nie była przyzwyczajona do luksusów, jednak nie czuła się z nimi źle.
- Właściwie jak wygląda przeciętny dzień osób zamieszkujących to miejsce? - z ust dziewczyny wypłynęło uprzejme zapytanie. Jej złote oczy, przy braku zasłony stworzonej z grzywki, ukazywały pełnię złotego majestatu. Wypieki na policzkach nie ukrywały przed nikim, a zwłaszcza doświadczonymi mieszkankami klasztorum że dziewczyna spędziła już w wodzie kilka długich chwil.
Przy kąpieliski była tylko jedna służka, ta sama którą widzieli wcześniej. Spojrzała na pławiącą się w wodzie dziewczynkę, samej zdejmując ręcznik i wkraczając w objęcia kąpieli. Gdy zanurzyła się z cichym pomrukiem zadowolenia, stwierdziła. - Całkiem spokojnie. To miejsce potrafi wyciszyć umysł i ciało. Głównie modlimy się i dbamy o siebie jaki i świątynie. -odparła, wyjmując z postawionej na brzegu drewnianej miski olejek do ciała.
- Modlicie się? - zapytała zdziwiona latarniczka. Coś wewnątrz jej pokrytej blond włosami głowie podpowiadało jej, że to swoista forma medytacji, albo próba przedziwnego połączenia się z twórcą wieży. Nieskończona konstrukcja zmieniała się w każdej chwili, więc jej twórca albo ciągle żył, albo jego magia ciągle unosiła się w powietrzu.
- Nie chcę urazić, ale zapytam się, czy to forma medytacji? - Kil zapytała w najbardziej uprzejmy sposób, jaki mogła sobie wyobrazić. Jej głowa ukłoniła się nisko, pokornie, jakby zapewniając o tym, że obecnie nie posiada żadnych negatywnych emocji.
- Można tak powiedzieć. -odparła spokojnie kobieta, wcierając olejek w skórę. - Niektórzy nie wierzą w to, że na szczycie dalej ktoś jest, dla tego modlą się do innego Boga. -wyjaśniła. - Tam skąd przybywasz modlitwa nie istniała? -zainteresowała się kobieta.
- Nie. - wychowanka apokalipsy przekręciła głową w lewo i prawo, dodając swemu zaprzeczeniu nieco więcej siły. - Chyba nie było wystarczająco dobra, by można było je komuś przypisać. - dodała po chwili, zdradzając jednej z zamieszkujących klasztor dziewczyn rąbek tajemnicy świata, który skończył się ponad 200 lat temu.
- Rozumiem, nie wszyscy potrzebują wiary. -zauważyła, dość sucho. - To twój pierwszy egzamin na trzecie piętro? -zmieniła temat, na bardziej przyziemny.
- Mhm - latarniczka nie miała szczególnych problemów w ujawnianiu tego typu informacji każdemu, kto tylko o to zapyta. Gdy zaś rozmówcą jest osoba odpowiedzialna za organizację testu, nie zaś jego uczestnik - mogła zdradzać ile tylko chciała.
- To pierwszy test, odkąd pojawiłam się na tym piętrze. - dodała po chwili.
- Zapewne jesteś podekscytowana. -zauważyła kapłanka. - Czemu jesteś tu sama? Widziałam, że było z wami więcej kobiet. - zapytała, odstawiając olejek do dużej drewnianej misy.
- Sama wizyta na drugim piętrze zajęła wystarczająco mej uwagi, bym nie zdołała zdobyć informacji o przebiegu tej próby - Kil liczyła, że opiekunka świątyni przyjmie to jako potwierdzenie swojej tezy.
- Tak wyszło - dodała po chwili zastanowienia. Jej umysł nie podsuwał jej żadnego logicznego wytłumaczenia takiego biegu wydarzeń. Przymknęła oczy, opierając głowę na swym barku. Wzięła głęboki wdech.
- Może mało kto chce poznać kogoś nowego. Nie chce zyskiwać czegoś, co mogłoby zaważyć na jego decyzji - stwierdziła w końcu smutnym, nieco zawiedzionym głosem.
Kąciki jej ust podnosiły się niemalże równolegle do powiek.
- Masz piękne ciało. - lekki rumieniec wypłynął na twarz dziewczyny. Nie była to próba zacieśnienia łączących ich więzów, lecz zwyczajne usprawiedliwienie swego dziwnego zachowania.
- Rodzinna powinna trzymać się razem, a wszak mieliście się nią stać. -westchnęła kobieta, po czym uśmiechnęła się na dźwięk słów dziewczynki. - Dziękuje, dbanie o ciało to ważna część naszych obrządków. -wyjaśniła.
- Rodzina to nie sztuczna, wymuszona bliskość. - gdyby latarnie dziewczyny znajdowały się w powietrzu, zapewne każda z nich pokryła by się teraz czerwienią, lub też czerwonymi krzyżami. Właściwie to mogły pokryć się w czymkolwiek, co potrafi sygnalizować błąd rozmówcy.
- Waszym celem było przerodzić sztuczne więzi w te prawdziwe. -przekazała swój punkt widzenia, kobieta.
- Więzi sprawdza się nie tym, czy komuś mile prowadzi się rozmowę. - Kil sprzeciwiła się po raz kolejny, prezentując całkowicie odmienny pogląd na metaforyczne pojęcie rodziny. Dla niej były to osoby, na których mogła polegać. Waga ich przetrwania była zbliżona do jej własnego.
- Lecz tym, czy można na sobie polegać - uzupełniła po chwili, spokojniejszym głosem. Przez kilka sekund można było spojrzeć na wychowankę apokalipsy jak na nauczycielkę. Przekazywała mieszkance świątyni wiedzę, którą można było nabyć tylko w niewiarygodnie ciężkich warunkach. .
- To bardziej opisałaś drużynę. -zauważyła trzecia osoba. Była to Aries która właśnie wkroczyła do łaźni. Jej bujne kształty otaczał jeszcze chwile puchaty ręcznik, jednak już po chwili zostały one uwolnione z jego uścisku. Sylwetka zgrabnej owieczki wsunęła się do wody, zaś Kil mogła dostrzec zaognioną na czarno bliznę, w miejscu gdzie wcześniej Yortsed ranił dziewczynę. - Bo rodzina to nie tylko możliwość polegania na sobie. -dodała, opierając ramiona o brzegi basenu. - Nie macie tu jakichs posługaczek, czy masażu? -rzuciła w stronę duchownej, lecz ta pokręciła przecząco głową.
- Więzów krwi raczej nie wytworzymy - westchnęła latarniczka, której głowa przechyliła się nieco na bok, rozciągając kark. Zwłaszcza w takim miejscu nikt nie był w stanie stwierdzić, czy próbowała tym podkreślić swoje słowa, nadać im większej dramaturgii, czy też zmniejszyć spowodowane stresem spięcie mięśni.
Powoli uniosła prawą rękę, odgarniając nieco włosy, odsłaniając jedno z uszu. Jej wzrok zatrzymał się na Aries.
- Jak oceniasz drugi ośrodek? - spytała, po raz kolejny nie ukrywając zaciekawienia.
- Było tam o wiele spokojniej. -stwierdziła owieczka. - Ale przez to nudno, gdyby nie Durrhan zanudziłabym się. -dodała, wyciągając się w wodzie.
- Durrhan? - latarniczka powtórzyła wypowiedziane przez regularną imię, jakby chciała posłuchać jego wydźwięk, gdy te zostanie wypowiedziane przez nią. Uśmiechnęła się.
- Brzmi całkiem znajomo - stwierdziła, zaś w jej głowie błyskawicznie pojawił się wizerunek nieumarłego męża Irry. Odrzuciła od siebie to wyobrażenie, jakby było czymś obcym, nieprzyjemnym.
- Od tamtej nocy nic nie było już takie same - Kil westchnęła ciężko, zaś ciężar stoczonej w przeszłości walki usunął z jej barków strach o stan bytu króla nieumarłych. Jeśli kiedyś uratowała chociażby znajdującą się tutaj Aries, to może wykonać to po raz kolejny. Gdy tylko będzie to potrzebne.
- Nawet jest trochę podobny do tego bezgłowego zboka. -stwierdziła Aries kojarząc fakty. - No to nie była ciekawa nocka, co potem działo się ciekawego? -zapytała odrzucając różowe włosy do tyłu.
- Kilka wydarzeń sprawiło, że ci, którzy zdołali pozostać przy życiu, automatycznie ukończyli wszystkie próby i dostali dostęp do następnego piętra. - dziewczyna nie miała zbyt wielkich problemów w opowiedzeniu chociaż części tego, co się zdażyło. Dla dobra Bezimiennego pominęła powód, dla którego tak wiele osób zakończyło swój żywot.
- Edwin z pewnością ucieszy się, gdy cię zobaczy - uśmiechnęła się.
- Powinien. -odparła w dość zarozumiały sposób. - Musieliście mieć tam w takim razie sporo zabawy. -dodała zerkając w sufit, kapłanka natomiast ukłoniła się opuszczając kąpielisko. - Trochę to zabawne, że znowu się spotykamy, mała. -dodała owieczka, przymykając oczy, delektując się ciepłem wody.
- Jak oceniasz tamtejszych latarników? - Kil spytała, jakby od niechcenia. Nie zamierzała poruszać poważniejszych tematów w trakcie relaksacyjnej kąpięli. Na kilku sekund, jakby skracając sobie czas oczekiwania, zanurzyła się cała. Gdy jej głowa po raz kolejny zjawiła się powyżej tafli, była nieco bardziej zaczerwieniona.
- Niezbyt ciekawi. -stwierdziła po chwili namysłu. - Był taki mały łepek, chudy i badylowaty a trzeciego to nawet nie pamiętam. -stwierdziła owieczka. - Widziałam, że zakumplowaliście się z tą szurnięta wiedźmą.
- Ryo - Kil nie musiała dopytywać się rozmówcy, by wiedzieć o kogo chodziło. Paranoia piromanki była czymś, co ujawniało się w każdym, często nawet najbardziej nieodpowiednim momencie.
- Wyszło na to, że tymczasowo posiadamy wspólne cele. - stwierdziła, argumentując swoją decyzję. Wyprostowała palce obu dłoni, rozsiadając się w nieco bardziej wygodny sposób. - A to, że udało jej się przetrwać idealnie opisywało jej kwalifikacje - dodała po chwili, tym razem wstawiając się za zaklinaczką ognia.
- Teraz wszyscy takie mamy. -podsumowała owieczka, po czym dodała. - Jak będziesz wychodzić, to przynieś mi coś do picia. - nie brzmiało to raczej jak przyjacielska prośba, bardziej jak oczywista oczywistość.
- Oh? - dziewczyna westchnęła krótko, przeciągle. Nie była do końca pewna, jak powinna zareagować na tego typu słowa, postanowiła więc nie ukrywać zdziwienia. Najbardziej ciekawił ją powód zmiany, która zaszła w kobiecie. To, czy sprawcą był Yorsted, czy też szybko rosnąca pewność siebie. Nowe zdolności różnie wpływały na osoby, a odwracanie się od niektórych pod wpływem nieznanych wcześniej możliwości było czymś normalnym.
- Naprawdę myślisz, że zamienię się w twoją służkę? - zapytała w końcu oburzona brakiem jakiejkolwiek reakcji.
- Hmmm? -mrukneła woieczka która chyba na chwile przysnęła. - Co? Nieeee, nie potrzebuje służki bez praktyki. Ale skoro stąd wyjdziesz i dalej będzie daleko do testu to co Ci szkodzi pomóc dawnej znajomej i przynieść coś do picia? -zapytała, zerkając na Kil słodkim wzrokiem.
- To, że uratowała ci życie, nie znaczy że pragnę je uczynić niebem na ziemi - latarniczka niezbyt pozytywnie zapatrywała się na wizję pomocy innym. Nie patrzyła na to, co robił Edwin, jako cokolwiek upadlającego, czy też upokarzającego. Nawet duma nie była powodem, przez który dziewczyna zachowywała się w ten czy inny sposób. Ciekawość dominowała, a ona chciała znać powody zmian w owieczce.
- Nie ty je uratowałaś. -odparła niespodziewanie Aries. - Z tego co pamiętam to ta blondyneczka… Lakuma, tak? To ona pomogła mi opuścić dyskotekę. Ty wolałaś się bić. -ciche prychnięcie opuściło nozdrza kobiety. Widać urażona była brakiem orzeźwiającego napoju.
Kil nie była pewna reakcji swego organizmu. Krew zaczynała krążyć nieco szybciej niż powinna, czy to za sprawą złości, czy też ciepłej wody, która szczelnie otulała dziewczynę niczym dobrze uszyta pierzyna. Oczy dziewczyny na kilka sekund stały się bardziej złote niż wcześniej.
- Pewnie myślisz, że Lakuma sama wbiegła do dyskoteki, narażając swe życie? - odpowiedziała rozbawiona tym faktem dziewczyna. Słowa wypływały z jej ust nieco szybciej niż wcześniej. Przymknęła oczy.
Podniesione powieki ukazały nieco zmienioną, jakby spokojniejszą tęczówkę, która teraz była pastelową mieszanką brązu i złota. Pogląd na sytuację był teraz nieco łatwiejszy, a uśmiech, który pojawił się na ustach dziewczyny zwiastował, że pogodziła się z poglądami “nowej” Aries.
- Zmieniłaś się. - stwierdziła tylko. - Ciekawi mnie tylko, co miało na to więcej wpływu - dodała, wyraźnie rozbawiona. Jeśli miała rozgryźć ten właśnie element osobowości rozmówczyni, zawsze mogła zapytać ją o zdanie.
- Zmiany warunkują postęp. -odparła kobieta, uchylając powiekę by zerknąć na Kill. Trudno było ocenić jakie wrażenia na owieczce wywarły słowa Kill. - W takim razie jak nie chcesz nic przynieść, to przynajmniej poproś którąś ze służek, o ile jakąś spotkasz.
- Wydaje mi się, że to nie służki, a pełnoprawne mieszkanki tego miejsca - jeśli latarniczka przeważnie była pomocna, to w trakcie tej kąpieli nie zamierzała pójść na nawet jedno malutkie ustępstwo. Nie zamierzała pomóc owieczce, a brak magicznego słowa, które otwierało większość wrót zdawał się nie pomagać.
- Pfff. -prychnęła owieczka. - Nie dały rady przejść wyżej więc tu zostały, powinny słuchać tych którzy mają wole do dalszej wspinaczki. Ale dobrze, poradzę sobie sama, bo zaczyna mnie już nudzić twoje paplanie. -dodała, mrużąc lekko oczy.
Dziewczyna przywołała jedną z latarni tylko po to, by postawić na niej swe rzeczy i udała się do wyjścia.

Tropby 03-05-2014 15:59

Pobyt na drugim piętrze

Hotele przeznaczone dla prowadzących wymagającą wspinaczkę wędrowców różniły się pomiędzy sobą praktycznie wszystkim. Jedynym wspólnym czynnikiem była swoista uczciwość obsługi. Mało kto był w stanie oszukać każdego z regularnych. Może właśnie dlatego nie znajdowało się lokacji, która próbowała oszukać swych gości, wymagać od nich wyższych niż wskazuje na to komfort stawek. Strach bardzo często był idealnym doradcą.
Większość tych, którzy opuścili akademię znajdującą się pod władzą V mieszkała w hotelu zwanym “Błękitna Łąka”. Zewnętrzna warstwa elewacji pomalowana była w wiadomy, całkowicie zgodny z nazwą tego miejsca, kolor. Kilkadziesiąt blisko ustawionych względem siebie okien nie ukrywało, że było to miejsce dla regularnych, którzy cały swój dorobek poświęcają na pomoce w dalszej wędrówce.
Pomimo tego każde z małych pomieszczeń wyglądało prosto, ale i schludnie. Ścian przeważnie pokryte były jasnymi, pastelowymi odcieniami, mającymi ukoić do snu serca i umysły zmęczonych mieszkańców. Jednoosobowe łóżka były spore, dzięki czemu Kil odczuwała nieporównywalną do dormitoriów w akademii swobodę. Gdyby ktokolwiek przerwał jej jedną z ważniejszych czynności w cyklu dnia prawie każdej istoty, stwierdziłby, że ta czeka na swego partnera.
Pomieszczenie wyposażone było dodatkowo w jedną, małą szafę, oraz stolik, który przeważnie pełnił również rolę biurka. Kilka krzeseł dopełniało skromnego obrazu. Hotel nie posiadał stołówki, a wszystkie posiłki mogły być zamawiane do zarezerwowanego wcześniej lokum. Każdej przynajmniej czteroosobowej grupie ofiarowana spore upusty, oraz możliwość korzystania z dodatkowego pomieszczenia, które obsługa nazywała “strategicznym”, lub też po prostu “jadalnią”. Dzięki temu Bezimienny i Ryo mogli wspólnie spożywać posiłki, przynajmniej o ile ten pierwszy w ogóle ich potrzebuje, a ta druga nie zostanie opanowana strachem. Ku uciesze dziecka czasu w ich zespole znajdowało się żywe jajko, które pełniło rolę drugiego latarnika.
Pokój wspólny najczęściej był jednak wykorzystywany przez siwego lokaja, oraz jego młodą panią, która tego dnia przywdziała ciemną kreację. Dwójkę całkiem często odwiedzał kolejny członek zespołu: słabsza, ale panująca nad sobą wersja Yorsteda, która w towarzystwie dziewczyny nosiła kocie uszka.

Kilka białych wstawek urozmaicało sukienkę, zgrabnie wykorzystując zjawisko kontrastu. W luźno rozczesanych włosach Kil znalazła się również zielona spinka, która odgarniała kilka niesfornych kosmyków tak, by rozmówcy mogli cieszyć się widokiem jej twarzy.
- Aaah! - dziewczynka przeciągnęła się, nie krępując się obecnością Edwina. Jej złote oczy wpadały teraz nieco bardziej w brązowy kolor, jakby pod wpływem zmęczenia.
- Dzięki tej pracy będę cenić każdą latarnię dużo bardziej niż przedtem.
- Postaraj się tylko nie przemęczać, panienko Kil - poprosił lokaj, stojący obok niej z dzbankiem parującej herbaty oraz cukiernicą na srebrnej tacy. Był to klasyczny stary serwis, który kupił jeszcze na pierwszym piętrze i naturalnie zabrał ze sobą również na drugie. - Naprawa latarni to wymagająca praca - dodał, nalewając ostrożnie herbaty do filiżanki na stoliku obok krzesła dziewczynki. Nastepnie dorzucił szczypcami jedną kostkę cukru i zamieszał wprawnie łyżeczką. - Jeśli potrzebowałabyś pomocy, to nie wahaj się prosić. Choć obawiam się, że latarnie to akurat nie moja specjalność.
Dziękczynny uśmiech był pierwszą reakcją, jaką mógł zaobserwować jej lokaj. Dopiero po kilku chwilach, jakby po dłuższej walce z samym sobą, dziewczyna przemówiła.
- Nawet nie sądziłam, że ich budowa jest tak złożona! - westchnęła, nie tyle żaląc się, co raczej dzieląc się z rozmówcą swym zaskoczeniem. Cały stół, który znajdował się w jej pomieszczeniu był zapełniony najróżniejszymi schematami z tej właśnie pracy. Nawet jeśli była ona wymagająca, to Lucas Craft traktował ją niczym cudownie odnalezionego czeladnika, czy też marnotrawną córkę, która właśnie wróciła do domu.
- W rzeczy samej - przyznał Edwin, kiwając głową z uznaniem. - Zamierza panienka szkolić się dalej w tej dziedzinie na wyższych piętrach? Jeśli sprawia to panience przyjemność, to sądzę iż byłoby to dla panienki dobre i zarazem użyteczne hobby na czas wspinaczki.
- Chyba tak właśnie zrobię. - stwierdziła, zbliżając prawą dłoń do filiżanki. Dziewczyna zawahała się chwilę, jakby rozważając obecne ciepło wywaru. - Nie wiem tylko, czy nie będzie to pochłaniać zbyt dużo uwagi - dodała po chwili pytająco. Młodość miała swoje wady i zalety, a do tych pierwszych z pewnością należał brak doświadczenia życiowego.
Ciche ziewnięcie zwiastowało nieuniknione wyłonienie się cienistej istoty. Wypłynął on z cienia rzucanego przez złotowłosą.
- Jak tobie ładnie w czerni Kil… - Oznajmił materializując kocie uszka na czubku głowy.
- Ja jednak myślę że jaśniejsze kolory zgrabniej podkreślają jej urodę - pokręcił głową lokaj. - Czerń jest taka przygnębiająca. Dodatkowo zwłaszcza w upalne dni czarne ubiory nie komponują się zbyt dobrze.
Dziewczyna zarumieniła się nieco, jakby ilość uwagi, która była teraz na niej skupiona była zbyt wielka. Brakowało tylko tego, by wszystkie wróżki towarzyszące Edwinowi pojawiły się w tym właśnie momencie i próbowały komentować elementy jej garderoby.
- Nie jest aż tak ciepło - stwierdziła w końcu, opuszczając lekko głowę. Najwyraźniej wzięła sobie uwagi Edwina do serca. Kil była znacznie dojrzalsza niż pokazywał na to jej wiek, czy codzienne zachowanie. Nie widziała jednak powodu, by porzucać słodkie, a co za tym idzie odprężające zachowanie. - A w pracy znacznie bezpieczniej mi w czerni - dodała po chwili, jakby zapewniając sobie kolejny wspierający jej wybór argument.
- Muszę przyznać, że mi również - stwierdził starzec. - Praca dla agencji detektywistycznej to zajęcie które dobrze wykonywać w ukryciu. Właściwie, jak teraz o tym myślę, to mogłaby być również dobra praca dla naszego cienistego przyjaciela. Co o tym myślisz, Cieniu? Co prawda słyszałem że na tym piętrze nie ma zbyt wielu groźnych przestępców, jednak na dalszych, gdy zacznie się robić znacznie bardziej gorąco, to sądzę iż dobrze byłoby mieć u boku takiego partnera jak ty.
Słuchając propozycji lokaja obrócił głową dookoła, jakby ta dziwna czynnośc miała mu pomóc się zastanowić. - Rozumiem że tych przestępców trzeba łapać… tym no... żywcem? - Zapytał unosząc “brew”.
Piorunujące spojrzenie skarciło cienia. Kil nienawidziła, gdy ten rozmawiał o odbieraniu komukolwiek życia. Zbyt wiele takich sytuacji już widziała.
- Tylko tych którzy nie stwarzają zagrożenia - wyjaśnił prędko lokaj. - Jednak myślę że twoje umiejętności mogłyby przydać się nam w wielu sytuacjach. Mógłbyś dla odmiany zacząć nawet ratować życia, miast je odbierać. Zastanów się dobrze nad tym.
Ślepia Cienia ułożyły się w dwie poziome linie. - Tak tylko pytałem by nie było niedomówień. - Wzruszył rękoma które wyłoniły się spod płaszcza.
- Widzę, że i ty odnajdujesz się coraz lepiej w roli zwiadowcy. - z ust blondynki wypłynął prosty, lecz jakże wartościowy komplement. Jeśli cokolwiek pozwalało na przetrwanie wewnątrz wieży, to z całą pewnością była to pełna akceptacja swych dobrych i słabych stron, oraz rozwój od nich zależny.
- Jeśli tylko będę mogła pomóc, opracować jakieś informację, to nie zawahaj się mnie o tym poinformować.
- Jak już wspominałem, na tym piętrze nie ma na szczęście wielu zagrożeń - odparł Edwin, uśmiechając się lekko. - Ponadto na razie jestem jedynie wynajętym specjalistą, a nie prawdziwym detektywem. Pomagam jedynie w zdobywaniu informacji, które normalnie byłyby poza zasięgiem agencji. Jeśli zostaniemy dłużej na którymś z dalszych pięter, to pomyślę o wyrobieniu licencji. Miałem nadzieję że taka praca pomoże nam zdobyć informacje o paniczu Dullahanie, jednak wątpię czy na tym piętrze uda mi się dowiedzieć czegoś konkretnego ponad to co wydrukują w gazetach.
- Bo się za mało starasz, ty bezużyteczny stary zgredzie! - zapiszczała mała wróżka, gramoląc się na zewnątrz kieszeni fraka lokaja. Irria wydawał się być tego dnia w raczej kiepskim humorze. - Mieliście go odnaleźć, a zamiast tego siedzicie sobie cały dzień popijając herbatkę w przerwie między zabawą w mechaników, detektywów i mrocznych zabójców!
- Jeśli Dullahan jest na tym piętrze, to natkniemy się na niego podczas najbliższego testu. - Kil odparła krótko, spokojnie. Powolnym, pełnym gracji ruchem uniosła do swych ust filiżankę. Silny zapach mocnej, tradycyjnie przygotowywanej herbaty powoli dominował całe otoczenie. Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy, biorąc pierwszy łyk. Gdy naczynie wróciło na stół, wprost na idealnie pasujący talerzyk, Kil kontynuowała.
- Nie było wcześniejszego terminu, a nie zależnie od tego, co robi tam gdzie jest, zapewne przyświeca mu chęć odnalezienie twórcy tego wszystkiego.- w tym miejscu dziewczyna zrobiła krótką przerwę, uzupełniając swe zapasy powietrza, jak i uspokajając się nieco. - Jeśli jednak jest w stanie ominąć testy, poruszać się po wieży szybciej niż my, to i tak jest już poza naszym zasięgiem - dodała. Jej twarz nie była teraz tak radosna jak zwykle. Usta nie były rozwarte w uśmiechu. Kil odpowiedziała na zarzuty wróżki z całą powagą, na jaką mogła się zdobyć.
- Panienka Kil ma w zupełności rację - potwierdził Edwin. - Obiecuję, że zrobimy wszystko co w naszej mocy by odnaleźć panicza Dullahana. Postaraj się uzbroić w cierpliwość.
- Pfft! Lenie! - prychnęła tylko w odpowiedzi wróżka, ponownie chowając się w kieszeni lokaja. - Zawołajcie mnie jak znajdziecie jego porzucone i okrutnie okaleczone ciało - dodała stłumionym głosem.
- A ty? - Kil spytała krótko, może nawet nieco zbyt ostro. Zdawało się, że dziewczyna wzięła sobie za punkt honoru uzasadnienie zarówno jej zachowania, jak i tego, którego dopuszczały się bliskie jej osoby. Ostrza szyderstwa, które tak wprawnie dzierżyła towarzyszka Dullahana były czymś, czego wychowanka apokalipsy nie znosiła. Można przypomnieć innym o swoich racjach i pragnieniach, ale stawiając się w pozycji rozczeniowej trzeba zachować szacunek wobec adresata.
- Gdybym mogła cokolwiek zrobić, już dawno bym to zrobiła - odparła hardo wróżka, nie zaszczycając jednak wychowanki apokalipsy pokazaniem swej twarzy. - Dullahan to mój mąż, wiesz?
Z kieszeni lokaja dało się słyszeć cichutkie pochlipywanie. Widać Irria dużo bardziej przeżywała utratę króla nieumarłych, niż jego pozostali towarzysze.
Ciche pukanie do drzwi, przerwało rozmowę. Denetsu, blondyn który postanowił towarzyszyć grupie regularnych uchylił lekko drzwi. - Oh wy tutaj...emmm przeszkadzam? Albo może nie… sam nie wiem… -ostatnimi czasy jego dziwne wahania nastrojów i niepewność wróciły do stanu z początku poznania się z grupą. Miało to w sumie miejsce zaraz po tym jak wieść o zniknięciu Dullhana została potwierdzona. - Co robicie...hyh...no właśnie? - zapytał, lekko miętosząc lnianą błękitną koszule w palcach.
- Relaks, zacieśnianie więzów. - odparła dziewczynka, która powtórnie przyjęła znacznie bardziej radosną postać niż przed chwilą. Najwyraźniej wtargnięcie blondwłosego szermieża było czymś, co pozwoliło jej zapomnieć o losie, który tak ciężko doświadczył Irrę.
- Chcesz… się przyłączyć? - zapytała, obserwując z zaciekawieniem jego reakcję.
- Może...chyba tak...albo i nie...sam nie wiem...ymmm. -stwierdził obserwując ich ze swoja zmieszaną miną.
- Mógłbyś opowiedzieć nam coś o sobie - zaproponował Edwin, stawiając na stoliku jeszcze jedną filiżankę, po czym przysunął również kolejne krzesło. - Chyba nie mieliśmy jeszcze okazji by bliżej się zapoznać. Proszę, się nie krępować, sir Denetsu.
Denetsu niepewnie wkroczył do salki, prezentując strój dośc znazny Edwinowi z jego świata. Mniej więcej w taki sposób szlachta nosiła się w cieplejsze dni. Wygodnie acz z szykiem. - Opowiedzieć...sam nie wiem, znaczy ymmm, a trzeba? - zapytał siadając przy stole.
- Z pewnością taki rycerz jak ty ma do opowiedzenia wiele pasjonujących historii - próbował zachęcić go lokaj. Filiżanka Denetsu została napełniona świeżo zaparzoną herbatą, a obok postawiona cukiernica. - Choć jeśli nie masz ochoty, to możemy to odłożyć na inną okazję.
Cień zaś złapał za pierwszą z brzegu filiżankę i począł z niej siorbać herbatę. Było to naprawdę głośne i irytujące w jego wykonaniu. Ale nie zapomniał unieść małego paluszka podczas tej czynności. Do tego nieprzyjemnie wpatrywał się w Denetsu, ki diabeł wie co chodziło po jego cienistym łbie.
Blondyn wrzucił dwie kostki cukru do herbaty i zamieszał w niej małą łyżeczką. Po chwili upił łyk w zamyśleniu. - Kilka eposów mnie napisano...chyba o mnie… w sumie to nie… - jego entuzjazm opadał wraz z rozwojem zdania. - To dość...skomplikowane. -stwierdził w końcu wojownik.
- Sha sha… lol… - Wypalił mroczny byt rechocząc dziwacznie.
- Jeśli opowiadanie o przeszłości miałoby sprawić, że poczujesz się gorzej - dziewczyna uniosła filiżankę. - To pozostaw ją sobie. Chcemy cię poznać, nie ranić. - po raz kolejny skosztowała zaparzonej przez Edwina herbaty, która dla wychowanki apokalipsy była niemalże cudem. Jej kubki smakowe zdążyły już w pewnym stopniu zregenerować się za sprawą kuchni jakże skupionego na pieniądzach człowieka-ośmiornicy. Każdy nowy smak nadal sprawiał jej radość, a napar tworzony przez jej lokaja już po pierwszym łyku dostał się do ścisłej czołówki jej faworytów. Mieszanka była na tyle udoskonalona przez lata spędzone przez Edwina na praktykowaniu swego zawodu, że gdyby Kil spróbowała jej przed pączkami, elementem szczególnym jej wizerunku byłby teraz termos.
- Zawsze myślałam, że rycerze są bardzo dumni ze swoich dokonań, lubią się przechwalać - stwierdziła, spoglądają na Edwina. Jeśli ktoś miał doświadczenie z istotami tej profesji, to z całą pewnością był to siwy lokaj. - Czy tak wyglądało to również w twoim świecie? - zapytała wyraźnie zaciekawonia. Nie dość, że mogła posłuchać czegoś interesującego, to jeszcze ratowała Denetsu od otoczenia, które zdawał skupiać się na nim nieco ponad jego możliwości.
- Mniej lub bardziej - odparł spokojnie starzec. - Większość rycerzy ginęła młodo na polach bitewnych, więc ci którzy przeżyli dłużej niż kilka lat zwykle mieli co najmniej dość historii, by zabawiać swych znajomych opowieściami przez co najmniej kilka wieczorów.
- Tak… ale u mnie mało który rycerz miał co opowiadać. Świat łupiły potężne potwory, mało który miał siły by je pokonać. -wyjaśnił, wchodząc na pewniejsze dla siebie grunty. - Aczkolwiek walczyłem ramię w ramie z kilkoma wytwornymi szermierzami...znaczy chyba… no ta, można powiedzieć że tak. Mhym.
- A ty? - spytała wyraźnie zaciekawiona dziewczyna. Jej prawa ręka powoli skierowała się do przysmaku, który niemal zawsze towarzyszył spożywanym przez nią herbatom. Piękne, przeważnie pochodzące z powszechnie lubianych piekarni, wypieki, których przekrój wbrew pozorom nie ograniczał się do samych pączków. Czasem, jakby ze względu na inne osoby, znajdowały się tam zwykłe ciasta, jak i herbatniki. Mimo tego dziewczyna nie miała problemu z zawężeniem wyboru, gorzej - z zakończeniem całej procedury. Jej oczy przeskakiwały między donutem pokrytym czekoladową polewą na tego o truskawkowym nadzieniu, jakby ignorując wszystko, co działo się w jej otoczeniu.
- Też ulegałeś pod siłą większości potworów? - niemalże wbrew swym słowom, ton dziewczyny nie przekazywał żadnych negatywnych emocji. Jedyne, co towarzyszyło tej wypowiedzi to szczera ciekawość i zrozumienie wynikające z podobnych przeżyć.
- Mmm, nie. Ja je zabijałem...mmm chyba. -stwierdził zamyślony rycerz. - Czasem się zastanawiam czy to ja...czy to kim byłem pozwalało mi wygrywać. Chyba to drugiem...mhym… -dodał, upijając łyk herbaty.
Źrenice dziewczyny zatoczyły koło, nie ukrywając tym samym irytacji postawą Denetsu. Najwidoczniej nie przepadała za tym, gdy ktoś rozpoczynał opowiadać o sobie, rozbudzał uwagę słuchaczy, by przerwać w całkowicie losowym momencie. Nie była nigdy w teatrze, nie miała również okazji znaleźć się w kinie, jednak była pewna, że widownia nie miałaby litości dla żadnego reżysera, który ośmieliłby się wystawić ich na coś podobnego.
Jej dłoń sięgnęła w końcu po pączka o truskawkowym nadzieniu, zaś po kilku sekundach w jej ustach rozegrał się mistrzowski, niemalże boski spektakl, który próbował odwzorować kunszt cukiernika. Nawet złożona ze stu muzyków orkiestra dyrygowana przez najwspanialszego dyrygenta nie byłaby w stanie dorównać temu dziełu. W tej chwili dziewczyna nie była w stanie wyobrazić sobie niczego, co mogło przebić ten wypiek. Przynajmniej, gdy wykluczymy drugi, zostawiony na później, pączek.
- Przepraszam ale muszę zapytać. - Zaczął żywiołowo Cień odstawiając na stół filiżankę herbaty. Złożył ręce jakby szykował je do modłów, by zaraz klasnąć. - Hmm… Jak bierzesz powietrze w płuca też masz dylemat? “Oddychać… nie w sumie…. nie to tak czy nie, nie wiem”. Coś w tym stylu? - Po ślepiach mrocznej istoty, ułożonych w dwa okrągłe punkty, można było zgadywać że niezwykle ciekawiła go odpowiedź.
Denetsu zerknął na cienistą istotę, po czym odsunął swoje krzesło. - Mmmm dziękuje za herbatę. Chyba już pójdę. -stwierdził blondyn, po czym powolnym krokiem opuścił pomieszczenie.
- Oh… kiedy ja naprawde ciekaw byłem. - Westchnął machając Denetsu. Widząc zaś spojrzenia Edwina i Kil, skulił się odrobinę. - No co? - dodał unosząc ręce wzbraniająco. Co go bawiło w tamtej chwili był fakt, że Denetsu i tak miał ciężki wybór opuszczenia sali.
- Wygląda na to, że zbyt długo zaniedbywaliśmy twoją naukę manier - stwierdził lokaj ze zdegustowaną miną. - Jako lokaj panienki Kil, nie mogę pozwolić byś w przyszłości zawstydzał ją w taki sposób. Tak więc za karę od dzisiaj aż do następnego testu będziesz co drugi dzień spędzał w moim cieniu, obserwując mnie i słuchając wszystkiego co mam ci do powiedzenia odnośnie prawidłowego zachowania. Zrozumieliśmy się, Cieniu?
- Łeee?! - Rozłożył ręce, w błagalnym geście. Wydawało się to dla niego srogą karą.
- Biorąc pod uwagę, że zamierzacie pracować razem, to będziecie ze sobą spędzać wystarczająco czasu - latarniczka wzięła pod obronę tego, który stał się jej cieniem. Nikt, nawet ona sama, nie mógł być pewien, czy była do niego szczerze przywiązana, czy też chciała ograniczać jego czas na osobności. Starała się ufać mu tak, jak każdemu innemu, jednak podobieństwo zarówno do znanych jej Cieni, jak i Yorsteda było niewiarygodnie duże. Można było je nawet nazwać… bolesnym.
- Chyba, że w trakcie pracy nie jesteś już przykładem dobrych manier? - wypowiedzeniu tych słów towarzyszyło powolne unoszenie filiżanki. Skosztowała napoju po raz kolejny, a smak zmył z jej twarzy wszelakie wyrazy udawanej złości.
- Wątpię abym w czasie pracy miał czas na nauczanie - pokręcił głową Edwin. - Ponadto żeby udomowić barbarzyńcę, nie można być dla niego pobłażliwym. Lekcje dobrego wychowania zawsze zaczyna się od nauki posłuszeństwa i pokory. Jeśli nie uda się zmienić jego nastawienia, to cała nauka będzie jedynie stratą czasu.
- Według mnie szczerość w wyznawaniu uczuć jest ważniejsza, niż udawanie… znaczy maniery. Ale jeżeli macie się poczuć przez to lepiej to będę udawał że wszystko mi pasuje. - Podrapał się za kocim uchem, które drgnęło dwukrotnie.
- Nadmierna szczerość czasem może kogoś zranić. Jeśli chcesz powiedzieć komuś coś przykrego, lepiej nie mów nic, bądź postaraj się to załagodzić odpowiednim doborem słów. Dobre maniery nie polegają na udawaniu, tylko na traktowaniu innych ludzi z należytym szacunkiem. Nie zabraniają one okazywania uczuć, nawet tych negatywnych, tylko wymagają by robić to w odpowiedni cywylizowany sposób. I tego mam zamiar cię nauczyć - wyjaśnił spokojnie lokaj.

pteroslaw 03-05-2014 20:01

Woda wyrzuciła czwórkę nagich i pozbawionych jakiegokolwiek ekwipunku mężczyzny, do specjalnie przygotowanej sali. Zbudowana z bambusa, na pewno była częścią świątynnego kompleksu. Lądowanie było dość twarde, jednak nic poważnego nikomu się nie stało...jeszcze. Regularni otoczeni byli bowiem przez…



… sześciu dość młodych mnichów. Na plecach każdego wisiał kij, bandaże treningowe otaczały nadgarstki, a ciała pokryte był zadrapaniami i siniakami po treningach. Wszyscy stali w bojowych pozycjach, na lekko ugiętych nogach.
- Nie wyjdziecie stąd jeżeli nas niepokonanie. Jeżeli chociaż jeden z was straci przytomność lub się podda, zostajecie oblani. -wyrecytował jeden z nich.
Dante uniósł dłoń do góry, jakby zgłaszał się do odpowiedzi w klasie.
-Przepraszam bardzo, ale chciałbym doprecyzować. Musimy was pokonać w otwartej walce, czy możemy na przykład zagrać z wami w szachy?- Zapytał całkowicie poważnie blondyn.
- Ja również mam pytanie zanim zaczniemy - zgłosił się Edwin. - Czy zakaz używania broni na terenie świątyni dotyczy również istot które moglibyśmy przywołać za pomocą magii?
- Broń jest zakazana! -ryknęli mnisi. - To święte miejsce, jedynie trening i szlifowanie swych umiejętności może doprowadzić do perfekcji! Broń to skrót dla tych, którzy nie mają dość zaparcia by trenować! -dodali, krążąc dookoła regularnych. Widać młodzi adepci, bardzo przejęli się swoja rolą w teście.
Zaraz po otrzymaniu odpowiedzi starzec zaczął mruczeć pod nosem z zamkniętymi oczami magiczną formułę, by przygotować wcześniej swoje zaklęcie. Miał jednak nadzieję że dla mnichów będzie to wyglądało jak mentalne przygotowanie do potyczki i nie zaczną w tym momencie jeszcze walki.
- Z czyste ciekawości zatem, dlaczego chcecie pobić do nieprzytomności ślepego i bezbronnego mężczyznę? - zapytał z uśmiechem Gimu - Nie wydaje mi się to drogą do świętości, ani do perfekcji... - mówił dalej, zastanawiając się na głos.
- To są zasady testu. -odparł ten z mnichów który mówił najwięcej.- Przychodząc tu, wiedziałeś o swych ułomnościach i niedoskonałościach, zawsze możesz się poddać. Lecz pamiętaj, że inni zapłacą za ta decyzje.
- Jak płytko… - pokręcił Gimu z niesmakiem głową - Pozbawić kogoś wolności do własnej woli z powodu tak błahego jak akcje drugiego.
Na ciele Dantego pojawił się doskonale skrojony garnitur, blondyn poprawił krawat nieśpiesznym ruchem dłoni.
-Jeszcze jedno pytanie drodzy panowie. Gdybym, nie twierdzę, że zamierzam, ale gdybym chciał zmienić swoje dłonie w szpony liczyłoby się to jako użycie broni? Czy też nie?- Czekając na odpowiedź wysłał do Edwina i Gimu krótką wiadomość “spróbuję ich spowolnić”.
Cień bez swych ostrzy czuł się nieco nagi, a gołymi łapami nie za bardzo potrafił się posługiwać. Spojrzał na swoje kościste dłonie zaciskając je w pięści. - Zawsze coś eh? - mruknął do towarzyszy niedoli. Minęło wiele czasu odkąd musiał użyć własnego ciała jako broni, ale wystarczyło wykonywać takie ruchy jakby miał ostrza na nadgarstkach. Powinno zadziałać. Inna sprawa że nie był fanem uczciwych pojedynków dlatego postanowił zatopić się w mrok czekając na okazję do ataku.
- Wszystko co należy do twego ciała jest twoją bronią. -odparł mnich… i wszyscy ruszyli biegiem w stronę grupki. Skończyły się pogaduszki.
Z otwartego przez Edwina portalu zdążyła już jednak wyskoczyć rozwścieczona wróżka i z bojową furią ruszyć na wrogów.
- Tym razem nie wolno ci używać miecza - ostrzegł ją prędko lokaj i gdy ta miała już zamiar ciąć pierwszego z mnichów, falowane ostrze znikło z jej dłoni, przemieniając się w złote płatki kwiatów.
- Więc to ma być sprawdzian mojej siły! - zawołała gromko, pikując ponownie w stronę mnicha z zamiarem zdzielenia go z bara w nochal. - Nie potrzebuję broni by pokonać takich wymoczków jak wy!
Starzec natomiast w tym czasie zaczął już tkać następne zaklęcie. Wyciągnął se swego ATSa staroświecki zegarek na łańcuszku, którym zaczął delikatnie machać w lewo i prawo, wprawiając go w ruch wahadłowy. Postanowił przetestować jak sprawdzi się w boju jego nowa zdolność.
- Wasze powieki robią się ciężkie… - zaczął przeciągłym, usypiającym głosem. - Czujecie jak zapadacie się coraz głębiej i głębiej…
Dante nie ruszył się z miejsca, za to po chwili stało już trzech Dantech, oraz trzech Edwinów. Blondyn nie był pewien przez ile utrzyma iluzję, dlatego postanowił ograniczyć się do czterech tworów. Liczył na to, że to nieco spowolni mnichów. Zwłaszcza, że jego iluzje nie rozpraszały się po trafieniu.
Jak to zwykle miał w zwyczaju Cień buszował po cieniach rzucanych przez towarzyszy, uważnie obserwując mnichów. Czekał na atak z ich strony, wtedy to nagle wystrzeli z mroku by po drodze do następnego cienia złapać za twarz atakującego, a następnie grzmotnąć z nim o podłogę. Mroczna istota nie poczuje upadku, bo sama znów się zatopi w mrok, ale mnich takiej umiejętności nie posiada.
Gimu odetchnął głęboko, koncentrując się. Planował na razie pozostać w defensywie, by spróbować ocenić poziom przeciwnika. Jednocześnie cicho zachichotał.
- Ojej… wygląda na to że sytuacja wymknęła się spod kontroli... - rzucił cicho pod nosem.
Pierwszy z wojowników zakonu odbił się od ziemi, kopniakiem szybując w twarz starego lokaja. Jednak zamiast w niego ,trafił na jedną z stworzonych przez Dantego iluzji. Wojownik przeniknął przez klona, który lekko zafalował, jednak nie zniknął oraz nie rozproszył się.
Sztuczki hipnozy okazały się nie aż tak skuteczne przeciwko dużej ilości wrogów. Zapewne skierowane na jeden cel były by mocniejsze, tutaj zaś jedynie dwóch mnichów osunęło się na kolana. Ogarnął ich płytki trans, jednak przy takiej ilości sojuszników, zapewne ktoś szybko ich z niego wyrwie.
Dwóch wojowników ruszyło na gigantycznego mężczyznę. Noga pierwszego uderzyła pod kolano, jednak cała siła ataku została wchłonięta przez zbroję z energii shinso. Jednak zachwiało to olbrzymem na tyle, że obrotowe kopnięcie kolejnego z łysoli, dotarło prosto do twarzy ślepca. Było na tyle silne by przebić osłonę, jednak zamortyzowała ona atak an tyle, że gigant niemal go nie poczuł.
Cień niczym ryba wyskoczył z mroku, chwytając zakonnika który chciał zaatakować Dantego. Chude łapsko, złapało za facjatę klasztornego woja, by po chwili pociągnąć go z wielką energia ku ziemi. Trzasnęło głośno, gdy głowa oponenta gruchnęła o kamienie. Trochę krwi pociekło z rozciętej głowy, natomiast ten stracił przytomność.
Marigold natomiast walczyła z najbardziej gadatliwym z mnichów. Widać nie był on przyzwyczajony do walki z tak małym stworzonkiem, bowiem jego pięści chybiały celu, natomiast mała piąstka wróżki, zdołał już dosięgnąć jego twarzy.
- Dwóch oponentów. Nie najgorzej - stwierdził starzec, owijając sobie dookoła nadgarstka złoty łańcuszek z zegarkiem, po czym zaczął wykonywać dłońmi magiczne gesty, mrucząc pod nosem następną tajemną inkantację z zamiarem przywołania trzech ognistych kul, które miały uderzyć w jednego z mnichów walczących z ogromnym szermierzem.
Gimu skrzywił się nieco. Ich poziom umiejętności… nie był za wysoki. Tym bardziej bolało że dwóch zdołało go uderzyć. Czyżby jego zdolności w walce wręcz aż tak zardzewiały?
- Za wskazanie moich niedociągnięć… - powiedział uśmiechnięty - … Dziękuję. - rzucił, i wystrzelił do przodu. Miał zamiar chwycić stojącego przed nim mnicha za gardło, i cisnąć nim w tego stojącego za nim.
- Tuuu tuuu ruru… - Zanucił groteskowo, odwracając łeb w stronę kolejnego mnicha. Nie miał ochoty tego przedłużać i o dziwo chciał to skończyć jak najszybciej. Jednym susem wskoczył w cień Gimu i tam czekał na odpowiedni moment. Niektórych rzeczy nie wolno przyśpieszać.
Uśmiech Dantego lekko się poszerzył. Jego iluzje, przynajmniej chwilowo spełniały swoje zadanie. Dlatego blondyn poczuł się nieco bezpieczniej, licząc na to, że miraże odciągną pozostałych mnichów, ruszył biegiem w kierunku tych dwóch, którzy upadli na samym początku walki. Dante chciał upewnić się, że w czasie tej walki już nikomu nie sprawią problemów.
Trzy kule ogniste wystrzeliły z dłoni Edwina, prosto w plecy jednego z wrogów. Ten zaskoczony atakiem nie zdołał uniknąć ciosu, jęknął z bólu, gdy czerwone ślady pojawiły się na jego skórze. Siła czaru odrzuciła go w stronę gigantycznego ślepca, który nie tracąc chwili, pochwycił zręcznie wroga za gardziel.
Co prawda drugi z mnich uniknął ciśnięcia w niego swym kompanem, ale ten pierwszy gruchnął o bambusowa ścianę na tyle silnie, by spłynąć po niej bez świadomości.
Marigold dzięki swej wrodzonej zręczności i małym rozmiarom krążyła dookoła mnicha, wystawiając na pośmiewisko jego sztuki. Mimo że ten dwoił się i troił, jego ciosy ciągle chybiały, a malutkie piąstki i nóżki co chwile uderzały w niego.
Dante dotarł do śpiących wrogów, bez większego problemu, teraz wystarczyło wymyślić co można z nimi zrobić by wyłączyć ich z walki?
Mroczny zabójca niczym ryba skakał z cienia do cienia. Jego chuda łapa, po raz kolejny chwyciła mnicha za facjatę, posyłając go na ziemię. Ten adept, powstał jednak na chwiejnych nogach.
Widać nie byli to najlepsi studenci, zapewne tacy którzy dopiero co zaczęli swój trening.
Edwin postanowił zaprzestać dalszego rzucania czarów i zamiast tego wykorzystać pozycję w której znajdowali się zahipnotyzowani mnisi, którzy w transie powinni być znacznie bardziej słuszni i podlegli jego sugestiom. Zwrócił się więc z uprzejmym uśmiechem do jednego z nich:
- Byłbym niezmiernie wdzięczny gdybyś się poddał. Chyba zaprezentowaliśmy wam już dostatecznie nasze zdolności. Nie ma przecież powodu by stała ci się krzywda.
Gimu zaś obrócił swą twarz w stronę drugiego mnicha który z nim walczył. Co niepokojące, wydawał się patrzeć mu wprost w oczy.
- Nie będę obrażać twojego postanowienia walki propozycjami kapitulacji... - rzucił spokojnie, podchodząc do niego wolnym krokiem - … ale nie pozwolę się zatrzymać. - miał zamiar uderzeniem stopy w twarz wbić głowę przeciwnika w posadzkę. Wstrząs powinien natychmiast go ogłuszyć.
- Nie nie nie… źle to robisz spójrz na kolegę. - Cień wskazał palcem na mnicha którego poprzednio wbił w ziemię. - A teraz… - Mroczna istota jakby podwinęła rękawy.
- Utrwalenie materiału. SHA SHA! - zakręcił się w miejscu, by zaraz pędem nisko przy podłodze ruszyć w stronę nóg przeciwnika by całym ciałem go podciąć.
Dobicie mnichów nie zajęło dużo czasu. Noga Gimu, wbiła niemal nieszczęśnika w podłogę, natomiast Cień dopadł walczącego z wróżką adepta sztuk i z jej pomocą sprowadzili go do parteru.
Wybudzony z transu mnich, rozejrzał się po sali, w której rozciągnięci byli jego nieprzytomni bracia. Powstał składając pięści i ukłonił się nisko. - To wystarczy. Jesteście godni. Wasze rzeczy są w szatni, te schody was tam zaprowadzą. -dodał, wskazując odsuwające się bambusowe drzwi.
Cień bez słowa powymijał leżących mnichów, a także tego najbardziej gadatliwego. - Dziękuje za umilenie pobytu. - Burknął mijając próg bambusowych drzwi.
Edwin skinął głową pokonanemu mnichowi, po czym ruszył za cieniem, by po niedługim spacerze w górę schodami wydostać się z podziemnej sali sekretnym wejściem w szatni, gdzie z powrotem przywdział swoje ubrania i udał się by znaleźć panienkę Kil, której należało znaleźć odpowiedni przyodziewek na kolację.
Dante wyszedł za Edwinem uśmiechnięty od ucha do ucha, każda walka, w której nie stała mu się krzywda była wielkim sukcesem. Teraz wystarczyło czekać i zabić jakoś resztę czasu.

Ryo 04-05-2014 09:12

Wspomnienia z drugiego piętra: Ryo walcząca z syndromem "Bo nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem"


Gdy już regularni mieli gdzie mieszkać (oraz wszyscy akwizytorzy w okolicy nauczyli się na pamięć numeru pokoju, do którego pod żadnym pozorem nie należy pukać (chyba że w celu popełnienia samobójstwa), Bezimienny i Ryo ruszyli na podbój miasta, a konkretnie na znalezienie jakiegoś w miarę dobrze płatnego zajęcia. Jako, że ta dwójka dysponowała różnymi charakterami, predyspozycjami i pomysłami na przyszły wykonywany zawód zanosiło się, że jeśli zamierzają trzymać się razem spędzą na świeżym powietrzu dość sporo czasu. Na pierwszy cel poszła wizja piromanki. Zmiennokształtny zwyczajnie nie zamierzał się z nią kłócić, a wiele lat wcielania się w gentelmenów pozostawiło w jego umyśle “odpowiednie” zachowania wobec da… kobiet. Komentować jednak nikt mu na razie nie zabronił (nawet jeśli, on sobie z tego nic nie robił).
- Jesteś pewna, że nadajesz się do tych zawodów, które wymieniłaś? No wiesz… jesteś mało groźna na pierwszy rzut oka, a jak ktoś rzuci drugi raz to raczej o kupowaniu nie będzie myśleć, tylko o ucieczce.
- To są zawody bardziej cywilizowane, Koryu. Zostaje jeszcze łowca nagród, ale to ciężka, niewdzięczna fucha i chyba mało popularna w tych stronach. I tak się ciesz, że nie wpadłam na pomysł, by szukać fuchy jako asystent jakiegoś lekarza.
- No nie wiem czy to ja mam się cieszyć, czy ci wszyscy biedni pacjenci do których miałabyś dostęp. Amputacja głowy dobra na wszystkie choroby? - zapytał z lekkim uśmiechem.
- I na wszystkie problemy, jak ręką odjął.
Po czym dodała:
- Cholera, kolejna istota, która we mnie widzi jeźdźca Apokalipsy. Może niepotrzebnie się trudzę szukaniem pracy i powinnam wrócić do palenia ludzi i gwałcenia wiosek? - zastanawiała się na głos.
- Śmiało. Pierwszy lepszy Ranker wybije ci to z głowy… Ewentualnie głowę z szyi, ale to chyba wszystko jedno. No dobra. To chyba tutaj…



Stanęli przed budynkiem bardziej przypominającym dom mieszkalny niż sklep. Od frontu miał rozsuwane drzwi i niewielką tabliczkę informującą o przeznaczeniu budynku: “Hanke - broń. Wchodzisz na własną odpowiedzialność!”. Do wejścia prowadziły niewielkie schody.
- O, mieszkałam w podobnym domu - Ryo zainteresował budynek i przyjrzała mu się dokładnie.
- Wejdź do środka, uśmiechnij się trochę… wymień z pamięci nazwy wszystkich broni jakie zobaczysz i sposobu w jaki można nimi zabić… i takie tam. Może ci się uda. - rzucił Bezimienny, lekkim klepnięciem w plecy dodając koleżance otuchy… po czym bez ceregieli odsunął drzwi i wepchnął ją do sklepu.
Pierwszym co rzuciło się w oczy po przekroczeniu progu, była… pustka. Żadnej wystawy, żadnych półek z asortymentem. Jedynie mały stolik, za którym klęczał wysuszony, łysiejący staruszek. Nogi miał splecione, a ręce oparte na kolanach dłońmi do góry. Ubrany był w szare kimono, na które nałożony miał kowalski, czarny fartuch. Najwyraźniej właściciel nie zajmował się jedynie sprzedażą, ale i wyrobem broni.


- Słucham cię dziecko. - głos świadczący, że mężczyzna skrywa wewnętrzną siłę dotarł do uszu Ryo. Dziewczyna poczuła też na sobie spojrzenie, które zdawało się przewiercać przez jej ciało aż do duszy. - Czego szukasz w moim sklepie panienko?
- Uważaj. Tutaj nie wszystko jest takie na jakie wygląda. - wyszeptał jej do ucha Bezimienny, który obserwował wnętrze przy pomocy swoich zmysłów.
Nightblade miała wrażenie, że traci grunt pod nogami, w gębie porządnie zaschło, ale musiała odzyskać chociażby część rezonu, żeby staruszek nie potraktował jej jak dzieciaka, co pewnie i tak uczyni.
- Dzień dobry - myśli w głowie piromanki kotłowały jak głupie. - Szuka pan może kogoś do pomocy w prowadzeniu sklepu, warsztatu? - w tym momencie Ryo oddała honor Zuu, że ten potrafił w każdej sytuacji zachować kamienną twarz i spokój.
Ryo nie potrafiła w takim stopniu jak jej były zwierzchnik być ostoją spokoju. Nie trzęsła się co prawda, ale nie była w stanie określić, czy jest zaczerwieniona czy nie, czy dłonie się jej pocą czy nie. Starała się być jak najbardziej spokojna, ale w sytuacji, gdy staruszek samym spojrzeniem mógł zrobić jej wiwisekcję, nie było to łatwe. Chyba nawet trudniejsze niż walka z ostatnim przeciwnikiem.
- Pomocnika? Hm… - staruszek podniósł się z maty, na której siedział. Nie było to zwykłe podniesienie się. W jednej sekundzie siedział, w następnej stał. Zupełnie jakby pominął wszystko co jest po drodze. - Wiele, wiele lat prowadzę ten sklep. Wielu, jeśli nie jeszcze więcej chciało się w nim zatrudnić. Jeszcze nie spotkałem takiego, który by się nadawał. - głos miał spokojny. Nawet bezuczuciowe słowa Bezimiennego wydawały się pełne różnorodnych emocji w porównaniu z tym. - Podejdź dziecko. Sprawdźmy czy się nadajesz.
“Dziecko” podeszło w kierunku staruszka, czujne na wszelki wypadek. Stres dawał się jej we znaki. A co, jeśli się ośmieszy?
- Sprawdzimy. Najwyżej wyjdzie, że nie będę się nadawać - z jej ust słowa same wypłynęły. Nie bardzo wiedziała jak, skoro starała się mówić wtedy, gdy to było potrzebne.
Gdy dziewczyna zrobiła kilka kroków nadepnęło na niczym nie wyróżniającą się deskę w podłodze. Traf chciał, że właśnie pod tą deską ukryty był mechanizm uruchamiający pułapkę. Coś zazgrzytało, a z sufitu wyleciał ostro zakończony filar. Wbił się on jednak tuż za plecami Ryo, której udało się zręcznie uniknąć zagrożenia.
Staruszek natomiast nie ruszył się z miejsca, ani nie wykonał żadnego gestu. Czekał, aż regularnej uda się do niego dotrzeć.
Piromanka dalej szła w kierunku dziadka, bardziej przejmując się rozmową kwalifikacyjną niż samym filarem. Niektórzy zapewne byli przyzwyczajeni bardziej do niebezpieczeństw niż rozmów z drugą żywą istotą.
- Sądziłam, że w ruch pójdą yari. Proste, długie, całkiem skuteczne, długie średnio na pięć, sześć łokci. Dobrze naostrzone bez trudu przebiłyby głowę na wylot. Kolumny to też dobry patent na anihilację przeciwnika - stwierdziła Ryo stoickim głosem. Nie za bardzo rozumiała, co się z nią dzieje, ale to pewnie stres wyczynia z jej ciałem dziwne rzeczy. - Jak chodzi o yari - dobre są do walki na krótki czy średni dystans, choć nie dla każdego mogłyby poręczne. Sprawny wojak mógłby nimi otworzyć drzwi, podważać skrzynie czy wspinać się po murach
Staruszek nie odpowiedział, w dalszym ciagu przyglądając się Ryo swym badawczym wzrokiem. Mogło to oznaczać tylko jedno…
Kolejny uruchomiony mechanizm i kolejna pułapka. Dziewczyna dostała swoje yari. Znajdowały się w dole, który nagle rozpostarł się dosłownie milimetry przed nią. Najwyraźniej pułapki były projektowane dla kogoś wyższego, robiącego dłuższe kroki.
Przez dół prowadziły dwie drogi. Jedną była mała kładka, niespecjalnie zachęcająca do przejścia, drugą natomiast kawałek podłogi pozostawiony przy lewej ścianie. Tutaj też nie było za dobrze, ale przynajmniej można było złapać się rękami poręczy.
- Czy też zastawić pułapki - dodała odnośnie długich włóczni, które wyrosły z podłogi.
Spojrzała na kładkę.
- Tam z pewnością ukryte są kolce. Oczekuję jeszcze tetsu-bishi. Kawałki metalu albo szkła hartowanego, żeby ofiara się na nie nadziała. Żeby było jeszcze lepiej, często się je pokrywa trucizną albo środkiem paraliżującym.
Kładka nie odpadała, wystarczyło, że użyje tarczy z shinsoo. I ominie włócznie wyrastające z sufitu.
- Ten sklep jest doprawdy zabójczy - Ryo uśmiechnęła się radośnie. - I doprawdy interesujący.
Szalona piromanka kontynuowała spacer w kierunku staruszka. Oczywiście szła w kierunku kładki jedynie po to, żeby wyczarować platformę z shinsoo na niej. W ten sposób mogła odkryć jeszcze jedną pułapkę.
- Lubię shurikery. Jest ich wiele rodzajów. Moje ulubione to te pięcioramienne gwiazdki, ale trójramiennymi również nie pogardzę. Najciekawsze jest to, że shurikeny nie muszą być gwiazdkami, mogą mieć inny kształt, na przykład litery I bądź J.
Po czym dodała, idąc w kierunku jegomościa spacerkiem.
- Dobre do ataku z ukrycia, w odpowiednich rękach to zabójcza broń. Ale to nie ona daje porządnie w głowę. Oczekuję ze strony sklepu, że obije mnie teraz bronią chigiriki, broni obuchowej podobnej do morgenszterna. Z tym, że to pierwsze to kij z łańcuchem i ciężką kulą na końcu. Drugiemu zaś bliżej do buzdyganu. Porządny raz w głowę starczy, by zejść z tego świata.
Widać przeczucie Ryo nie zawiodło tym razem. Platforma z Shinso przeniosła ją bezpiecznie na drugą stronę dziury. Jednak gdy tylko postawiła tam stopę aktywowała kolejną pułapkę. Jednak nie było to efektem nadepnięcia na zapadnię, lecz przerwania cienkiego niczym pajęczyna, znajdującego się na wysokości kostki sznurka. Tym razem żadna z opisanych przez dziewczynę broni nie chciała jej zabić. Zamiast tego z sufitu wysunęły się spryskiwacze, które pokryły podłogę między nią a właścicielem sklepu jakąś substancją. Na pierwszy rzut oka przypominała olej. Ale jak wspomniał Bezimienny na samym początku, pierwsze rzuty mogły być mylące.

Ryo tym razem również ominęła tę pułapkę z pomocą platformy. Pomna na swoją wrodzoną czujność stwierdziła, że lepiej będzie jak da sobie spokój z anegdotami i załatwi to raz-dwa po drodze wspominając jedynie, czym te środki ostrożności ze strony sklepu mogą być.
Gdy była w połowie drogi substancja nagle stanęła w płomieniach. Mogło to trochę zdziwić, bowiem piromanka nie uaktywniła żadnej pułapki. Być może sklep był wyposażony też w nowocześniejsze zdobycze technologii takie jak czujniki ruchu.
Z płomieniami jednak coś było nie tak. Co prawda wyglądały jak płomienie, strzelały jak płomienie, ale nie podnosiły temperatury jak płomienie, co zmysły Ryo wyczuły bez najmniejszego problemu.
Ryo nie za bardzo wiedziała, co to może być. Nie miała problemu, gdy chodziło o broń konwencjonalną białą, ale na nowoczesnej nie znała się tak dobrze, jak na tamtej. Zaiste Bezimienny miał rację, że sklep wyglądał naprawdę niepozornie.
A najlepsze było to, że napis na tabliczce wcale nie kłamał. Tu się wchodziło tylko na własną odpowiedzialność.
Mała shinsoistka przetrząsała pamięć z tych wszystkich wydarzeń z przeszłości, czym mogły być te płomienie. Rzekła, że ta broń może mieć działanie paraliżująco-obezwładniające bądź mogły być swoistym czujnikiem ruchu albo odstraszaczem. Ryo musiała zastosować więcej platform shinso, aby sprawdzić te płomienie, po czym szła dalej w kierunku dziadka.
Niby tylko kilka metrów odległości ich dzieliło, ale piromance te kilka metrów dostarczyły tyle atrakcji, że na najbliższe parę tygodni nie będzie potrzebowała zachodzić do lunaparków nawet na te najbardziej szalone kolejki.
Płomienie nie wyrządziły dziewczynie najmniejszej krzywdy. Nawet się nie spodziewała, gdy w końcu udało się jej stanąć przed staruszkiem.
Hm… - mruknął wpatrując się w oczy piromance. - Nie wielu się udaje tutaj dotrzeć. Jestem pod wrażeniem… Ale pozwól bym coś ci pokazał. Twój towarzysz wspomniał, że nie wszystko wydaje się takie jakie być powinno. Mógłbyś nam to pokazać odziany w płaszcz? - wypowiadając ostatnie słowa spojrzał na Bezimiennego.
Ten uśmiechnął się lekko i ruszył na przód. Nie patrzył pod nogi. Szedł tą samą trasą co Ryo. Podszedł do filaru i zupełnie nie przejmując się tym, że stoi na jago drodze… przeszedł przez niego. Przeszkoda zafalowała i zniknęła. Następne były yari. Zmiennokształtny nie podszedł nawet do kładki lecz wszedł prosto w dziurę najeżoną włóczniami. Nie zniknął nagle z pola widzenia. Stał na solidnej podłodze. Z palącym się olejem sutuacja wyglądała podobnie. Gdy tylko wszedł w płomienie te zniknęły jakby zupełnie ich nie było.
No tak, wszyscy ją robili w konia. Najgorsze slash najśmieszniejsze było to, że Bezimienny wyraźnie jej powiedział, że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje i miał rację. Łatwo mógł to powiedzieć ten, co świat postrzega przez pryzmat shinsoo.
Sama zapomniała, że też tak mogła zrobić. Ale teraz było to mało istotne.
- Dobrze. Mam nadzieję, że zrozumiałaś. Więc teraz przejdźmy do właściwego testu. Co to jest? - staruszek trzymał w ręku zwyczajnie wyglądający sierp z przywiązanym do rękojeści około trzymetrowym sznurem. - Masz tylko jedną szansę.
- Hmmm… Sierp przywiązany do rękojeści około sześcio- albo siedmiołokciowym sznurem - Ryo przechyliła głowę na bok, spoglądając na broń.
- Hmm… Zgadza się. - odparł właściciel sklepu kładąc broń na stoliku. - Czego więc nauczyłaś się dziecko w czasie tego sprawdzianu?
Tutaj Ryo pomyślała trochę nad odpowiedzią.
- Że czasem rzeczy nie są tymi, czym się wydają być na pierwszy rzut oka. I że prosta odpowiedź to też dobra odpowiedź - takie było jej zdanie.
Ale jednocześnie wydawało się, że może równie prosto przygotowywać się do szukania pracy gdzie indziej. W myślach pogodziła się z faktem, że dziadziuś jej podziękuje za fatygę i poleci gdzie indziej szukać pracy.
- Jak się zowiesz dziecko? - padło kolejne pytanie.
- Ryo.
- Ryo… Witaj w moim sklepie Ryo. Jeśli chcesz możesz zostać moim pomocnikiem. - staruszek uśmiechnął się prezentując szereg białych zębów. - Jestem Hanke, kowal i sprzedawca. Miło mi cię poznać.
- Mnie również miło poznać - wewnętrznie zmieszana Ryo ukłoniła się staruszkowi i uśmiechnęła się ciepło do swego pracodawcy. Nie spodziewała się, że sytuacja tak wyniknie na jej korzyść. Przygotowała się bowiem na porażkę, a odniosła małe zwycięstwo.
- Mam dla ciebie pierwsze zadanie. Znajdź w tym pomieszczeniu broń. - polecił Hanke.
- Wszystko może być bronią. Zwłaszcza to - wskazała na sierp, który był przedmiotem jej poprzednich testów.
- Jeśli uważasz, że to jest broń pewnie też wiesz jak się nazywa jako broń. - właściciel sklepu, pomimo że przyjął piromankę na pomocnika, najwyraźniej nie przestał jej testować.
Świat pełen tęczy, ćwierkających ptaszków i pasteli, który zdążył zakreślić się w umyśle Ryo, natychmiast ugiął się pod ciężarem rzeczywistości, zmieniając się w ruinę.
- Niektórzy zwą to kusarigamą.
- Dobrze. Jeśli twój towarzysz nie ma nic przeciwko zostawienia cię sam na sam ze mną pozwól, że oprowadzę cię po moim sklepie i pokażę asortyment. - staruszek pytająco spojrzał na Bezimiennego.
Ten z kolei spojrzał w taki sam sposób na Ryo.
- Nie zniszczysz niczego? - zapytał swojej koleżanki.
- W życiu, Koryu. Nie jestem psujem - po czym pożegnała przyjaciela, sama zaś udała się za panem Hanke, by rozejrzeć się po swoim miejscu pracy.

Karmazyn 04-05-2014 10:18

Wspomnienia z drugiego piętra: Bezimienny i "lekarz"

Po tym, jak piromance udało się zatrudnić u zbrojmistrza, kowala i sprzedawcy broni w jednej osobie (niektórzy to mają farta, a jak to się mówi: głupi to mają szczęście), Bezimienny najwyraźniej stwierdził, że nic po nim w sklepie militarnym. Jeśli miał znaleźć pracę, musiał sam ruszyć się z miejsca i ruszyć w miasto.
Stacja pierwsza: lekarz.
Gabinet lekarski. Jakakolwiek przychodnia. Bynajmniej nie po to, żeby leczyć się na głowę.
Dziecię czasu po drodze minęło parę praktyk lekarskich. Przeważnie były to jakieś egzotyczne imiona połączone ze specjalizacjami sugerującymi paraniem się wariatami, jak również i zdrowiem ogólnym, piciem kawy w ramach ratowania cudzego zdrowia i życia. Znalazła się też opcja ortopedy i chirurga. Cóż, to było w sumie pięć opcji. A przeszedł sporą część miasta.
Zmiennokształtny swój ogólny wybór zmniejszył do dwóch możliwości. Jego moce czasu na choroby psychiczne raczej wpływu nie miały - co można było zobaczyć po Ryo, a sensu w piciu herbaty i kawy nie widział. Ortopedia czy chirurgia. Tutaj pozostawał dylemat, w której z tych dziedzin medycyny lepiej się odnajdzie. Nie miał medycznego przeszkolenia, jedynie co mógł robić to przywracać rannym ich ciała do stanu pierwotnego. Mniej więcej z takiego powodu kroki swe skierował do przychodni chirurgicznej.
Bezimienny dotarł w ciągu godziny do gabinetu. Był pewien, że jest koło 11 rano. Nie potrzebował zegarka - wszak sam nim był.
Przed gabinetem nikt nie czekał. Więc dziecię czasu szło spokojnie przez korytarz. Mogło do drzwi zapukać spokojnie. I zdecydowało się, że zapuka.
Wtem odezwał się głosik z lewej strony od drzwi. Cichy, cieniutki głosik, który można byłoby przypisać muszce:
- Na razie jest zajęty - dopiero wtenczas Bezimienny wyczuł istotkę w pełnej krasie.


Mała dziewczynka, która z Kil dzieliła upodobanie do czapek i gogli lotniczych siedziała na czymś, co okazało się niewidzialną latarnią. Zmiennokształtny dotychczas nie spotkał tak malutkiego latarnika. Był mniejszy nawet od Eggo, przynajmniej z dwa razy. Mała okrągła buźka uśmiechała się lekko, a brązowe oczka wpatrywały się z zainteresowaniem w chodzącą zbroję.
Mała byłaby może okazem zdrowia, gdyby nie miała prawej rączki wpakowanej w malutki gips.
- Och, wybacz, nie zauważyłem cię. Jak rozumiem, jesteś… hm… ostatnia w kolejce? - Zmiennokształtny patrzył na stworzenie z zainteresowaniem typowym dla osób chcących usłyszeć odpowiedź na swoje pytanie. Nie przyglądał się w celach poznaniowych. - Z ręką coś poważnego?
- Nic strasznego. Zwykłe zamknięte złamanie ręki, mogło być gorzej - latarniczka odpowiedziała spokojnym głosem. - Ma pan szczęście, przeważnie tutaj bywało spore oblężenie, a dziś jest dość mało osób. Na razie tylko ja tutaj jestem i siedzę dobry kwadrans.
- Więc też sobie poczekam. Nie grzecznie tak wpychać się w kolejkę, szczególnie że mnie nic nie dolega. Często zdarza ci się tutaj przebywać? - padło kolejne pytanie.
- Nieczęsto, ja jestem z szóstego piętra - odparła malutka istotka. - Przyszłam niedawno w odwiedziny do siostry, ale jakieś bandziory na mnie napadły parę dni temu. Myśleli, że jestem stąd. Na szczęście nie wiedzieli, że mam przy sobie broń, ale ci zdążyli mnie potłuc, zanim stwierdzili, że walka ze mną przyniesie im tylko porażkę. A pan, jeśli nie przyszedł tutaj się leczyć, to pewnie przyszedł pan kogoś zarejestrować? - rozpaplała się latarniczka.
- A nie, nie przyszedłem też po to. Szczerze powiedziawszy, przyszedłem szukać pracy. Uznałem, że jako pomocnik lekarze będę czuł się najlepiej. - wyjaśnił lustrzany osobnik. - I proszę nie nazywać mnie panem. Jestem Bezimienny.
- Mam na imię Trixie - przedstawiła się miłośniczka lotniczych gogli. - Miło mi ciebie poznać, Bezimienny - uśmiechnęła się szeroko. - Praca kształtuje umysł i ciało - dodała. - To fajnie, że chcesz się rozwijać w kierunku lecznictwa, bo medycy zawsze się przydają, nie tylko w testach. Tylko wiesz… ten chirurg jest dość… ehm, chimeryczny, miewa swoje kaprysy. Ale jest dobry w swoim fachu.
- No cóż, moja motywacja, by rozwijać się w medycynie, nie jest aż tak skomplikowana. Uznałem, że skoro muszę zabijać innych, by osiągnąć swoje cele, mogę też leczyć tych, których zabić nie muszę. - odparł spokojnym tonem. - A można wiedzieć, co masz na myśli, mówiąc, że lekarz ten jest specyficzny?
- On ma fioła na punkcie kawy. W gabinecie stoi taki wielki, czerwony ekspres do kawy. No i lubi oglądać pisma erotyczne, ma całą stertę tego dziadostwa pod biurkiem, ma tego więcej niż dokumentacji medycznych. I straszny z niego szow… szowon… szowinista - latarniczka wymówiła słowo, które chyba było jej słabo znane, bo chwilę jej zajęło jego przypomnienie. - Tak się mówi na kogoś, kto rzuca seksistowskimi i rasistowskimi żartami? Uwielbia rozmawiać o śmierci. Ach i ma na biurku czaszkę, często z nią rozmawia - dodała, gdy sobie przypomniała jeszcze kolejny fakt.
- Nadmiar kawy jest zły dla ludzkiego organizmu. Powinien o tym wiedzieć, jako lekarz. No, chyba że nie należy do ludzkiej rasy. A jak traktuje pacjentów? Jest dla nich miły? Oczywiście pomijając seksistowskie i rasistowskie żarty. Nie zamierzam współpracować z jakimś sadystą.
- To zależy - odparła poważnie latarniczka, gdy do korytarza wpadła jakaś starsza pani.


Przygarbiona, widać z rodzaju wiedźmowatych. Pewnie jakaś dalsza rodzina Ryo. Tyle że Ryo nie nosiła laski ani wyliniałego kota na ramieniu.
Staruszka pokuśtykała w kierunku gabinetu, mrużąc oczy na drzwi. Wydawała się nie dostrzegać ani Bezimiennego, ani tym bardziej maleńkiej „muszki”. Musiała dostrzec coś niewidzialnego na drzwiach, przeczytała coś na nich, po czym… straszliwie się oburzyła.
- Na czym Wieża teraz stoi, jak nawet tacy popaprańcy jak on pracują jako lekarze?! Ja to zgłoszę! - złorzeczyła babuleńka, po czym poszła swoją drogą, mrucząc przekleństwa. Ale jakoś tak dziwnie raźniej szła. Nawet nie kuśtykała.
Latarniczka zaskoczona spojrzała na wiedźmę, a potem zaczęła chichotać, jakby ten wybuch złości rozbawił małą Pixie. A Bezimienny doszedł do wniosku, że dzieje się tu coś ciekawego, skoro babcia nie dostrzegła ich dwójki, choć samo dziecię czasu bardzo rzucało się w oczy ze swoim płaszczem, a jakąś nieistniejącą tabliczkę na drzwiach zauważyła.
Swoją drogą, Bezimienny dostrzegł po chwili tabliczkę z napisem:


Dr Stein, chirurg nadzwyczajny, szybko postawi na nogi (pod warunkiem, że je masz. Jeśli nie - to masz pecha!)
Godzina otwarcia: daję znać


Oho, zapowiada się ciekawa praca, nie ma co.
Rzeczywiście, specyficzna treść. Tylko czy ta babcia nie zareagowała przypadkiem zbyt przesadnie?
Po chwili ze strony drzwi dobiegł stanowczy, spokojny, niski, męski głos. - Proszę kolejnego symulanta!
- Jeśli chcesz wejść, to ja poczekam - odezwała się Trixie, jeszcze nieco skonfundowana reakcją staruszki.
- Może lepiej ty idź pierwsza… Wiesz, mnie nic nie dolega, kto wie co panu doktorowi, odbije, gdy mnie zobaczy… - odparł Bezimienny w miarę spokojnym głosem.
Miał niezwykłą wręcz zdolność niereagowania na niezwykłe zdarzenia, zachowania czy wygląd innych. Staruszka jeszcze nie przekraczała jego dziennego limitu dziwności. Tak samo zresztą, jak tabliczka na drzwiach.
- No, chyba że chcesz się pośmiać, to mogę iść pierwszy.
- Możesz wejść pierwszy - Trixie zdołała się szybko uspokoić i otrząsnąć z tej sytuacji. Uśmiechnęła się pokrzepiająco, dodała: - Powodzenia w zdobyciu pracy - i zachichotała.
- No niech będzie. Dzięki. - odparł zmiennokształtny.
Podszedł do drzwi, nacisnął na klamkę i wszedł do gabinetu.


Doktorek był chudym mężczyzną o średnim wzroście. Pierwsze, co rzuciło się Bezimiennemu w oczy to ogromna śruba przechodząca na wylot przez jego głowę. Drugą był płaszcz lekarski, któremu bliżej było do patchworka niż normalnego lekarskiego ubioru.
Trixie miała rację. Ten doktorek był dziwny. Tylko szare włosy i zielone oczy wydawały się być normalne w jego wyglądzie. Dużo mógłby dzielić z pewną znajomą Bezimiennego. On, podobnie jak Ryo, miał bliznę na twarzy, tyle że odwrotnie, bo po lewej stronie twarzy.
Lekarz był odziany w patchworkowaty, biały kitel plus staromodny szary sweter, ciemne spodnie i skórzane, niewypastowane, ciemne buty.
- Dobry, dobry. Czym tym razem symulujemy? - spytał uprzejmie Bezimiennego.
- Z niczym nie symulujemy. - Przynajmniej nie ja, dodało w myślach dziecię czasu.
- Do lekarza powinni przychodzić lepiej symulujący, hipochondryków odsyłam gdzie indziej - mruknął, po czym wstał zza biurka i powędrował do wielkiego, czerwonego ekspresu z kawą, który zajmował jeden z rogów gabinetu lekarskiego. - Chyba że kolejny przychodzi żebrać o praktykę albo pracę u mnie, albo robić awanturę o nieistniejącą chorobę - nalał sobie kawy jak gdyby nigdy nic.
W pomieszczeniu unosił się cudowny aromat kawy. Najwyraźniej doktorek był wybitnie wybredny nie tylko, jeśli chodziło o pacjentów, ale też o napój.
- No mniej więcej to z praktyką. Ale żebrać nie zamierzam. Jeśli pan odmówi, to pójdę oferować moje możliwości usunięcia wszelkich uszkodzeń ciała, powstałych w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin komuś innemu. - odparł Bezimienny dość spokojnym tonem. - Oczywiście za sensowną zapłatę i możliwość poznania anatomii istot zamieszkujących wieżę.
- Dokumenty. Poświadczenia o doświadczeniu medycznym proszę - odparł spokojnie dr Stein, pijąc kawę.
- Obecności wyżej wymienionych dokumentów nie stwierdzono. - odpowiedział również spokojnie Bezimienny. - Moje umiejętności nie są czysto medyczne.
- Hmmm… może zrobimy zatem inaczej - mruknął doktorek. - Mary, co uważasz? - zwrócił się do bliżej nieokreślonej osoby w pomieszczeniu.
Bezimienny po chwili przypomniał słowa latarniczki odnośnie czaszki. Na biurku znajdowała się typowa, ludzka czaszka. Chyba właśnie to do niej przemawiał teraz dr Stein. Nastała cisza, po czym doktorek wypowiedział się:
- Zrobimy tak: zostaniesz dzisiaj na próbę. Poddam cię wcześniej paru testom. Jeśli będę zadowolony z twojej pracy, przyjmę cię.
- Nie mam nic przeciwko. Tylko proszę pamiętać. Jedna doba. Powyżej tego z moimi obecnymi umiejętnościami nic nie poradzę. - odparł zmiennokształtny.
- W porządku. Pora na pierwszy test - po tych słowach dr Stein przywołał do siebie długaśną szufladę z narzędziami chirurgicznymi. Szuflada wysunęła się ze ściany od prawej strony lekarza.
Arsenał Ryo mocno osłabł przy tej ilości narzędzi chirurgicznych. Ba, to było nic. Różnych skalpeli, noży, ostrzy, igieł… było setki.
- Proszę podać nazwę każdego z tych narzędzi - wydał pierwsze polecenie. - Jeśli wymienisz choćby 50% z nich w ciągu 3 minut, uznam ten test za zdany.
- Szczękorozwierak, sztuk dwa, różne rozmiary. Skalpele, sztuk trzydzieści, również różne rodzaje. Nożyczki, sztuk piętnaście, każde w innym rozmiarze i kształcie… - zaczął wymieniać po kolei zaobserwowane przez siebie narzędzia tort… lecznicze. - Dźwignia korzeniowa boczna ostra, sztuk trzy, 3 mm, 4 mm i 5 mm… - kolejne przedmioty zostawały nazywane, we właściwy (przynajmniej według Bezimiennego) sposób.
- Dobra, dobra. Pierwszy test zaliczam - odparł doktorek, dopijając kawę. - Na czym polega praca asystenta chirurga? - poszło drugie pytanie.
- Na wykonywaniu poleceń chirurga i podawaniu mu odpowiednich narzędzi, zanim o tym chirurg pomyśli. - odpowiedział niemal natychmiast zmiennokształtny.
- Hmmm… - owo “hmmm” mogłoby się nie spodobać Bezimiennemu. Zwiastował jakiś haczyk ukryty w teście.
- Odpowiedź dobra, aczkolwiek… może zweryfikujemy jej poprawność? - orzekł. Test trwał. Ale o co doktorkowi mogło chodzić?
- Niestety nie mogę podać panu filiżanki kawy, bo trzyma ją pan w ręce. - trudno było powiedzieć, czy była to przemyślana odpowiedź, czy zwyczajny strzał w ciemno.
- A jeśli cię o to poproszę? - zapytał weselszym tonem lekarz. - Proszę, przynieś mi kawę.
Bezimienny rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając miejsca, gdzie mogły znajdować się dodatkowe filiżanki, kubki, bądź inne pojemniki mogące nadawać się do picia z nich kawy.
Oto nie było trudno, bowiem w pobliżu ekspresu do kawy znajdowała się szafka z kubkami (była to jedna półka), pozostałe zaś półki w tej szafie zawierały różnorodne specyfiki.
Zmiennokształtny przez chwilę przyglądał się kubkom, po czym wybrał jeden, który stylizowany był na wykonany z kości.



Następnie podszedł do czerwonego ekspresu i nalał do kubka kawy.
- Proszę. - powiedział kładąc napój przed doktorkiem.
- O, mój ulubiony kubek - stwierdził zadowolony lekarz. Kiedy wypił kubek swojej kawy, poprosił Bezimiennego, aby... - Napij się kawy.
Bezimienny wykonał polecenie. Tym razem wybrał najprostszy kubek, jaki znalazł na półce. Upił nieduży łyk i spojrzał pytająco na doktora.
Chirurg na coś najwyraźniej oczekiwał. Bezimienny dostrzegł to. Tylko… o co mogło chodzić Steinowi?
- Wypij kawę. Do dna.
Nie obawiając się żadnej trucizny bądź innego niebezpiecznego dodatku dziecię czasu spełniło polecenie doktora i już po chwili jego kubek był pusty. Prawa ręka Steina wysunęła się delikatnie naprzód. Oczekiwał czegoś od dziecięcia czasu. Narzędzia? Chyba tak, ułożenie dłoni tak sugerowało.
Lustrzany byt bez zastanowienia wsadził do ręki Steina długopis. Co prawda nie wiedział czy był to obiekt wymagany przez doktora, ale tak samo nie był przekonany, czy chciał dla niego pracować. Najwyżej obleje test.
- Czy długopis to narzędzie chirurgiczne? - Bezimienny wyraźnie rozbawił swego przyszłego pracodawcę.
- Zależy od umiejętności władającego długopisem. - odpowiedział zmiennokształtny.
- Zgadza się. Ale długopis to nie narzędzie chirurgiczne… - Stein spojrzał znacząco na Bezimiennego. Auć. Czyżby nie zdał? - Długopisy nie służą do cięcia ani nacinania w chirurgii, czyż nie? - doktorek uśmiechnął się tajemniczo.
- Nie zawsze jest potrzeba cięcia czy nacinania. Czasami można obejść się bez tego. - odparł Bezimienny.
- No właśnie. Władanie długopisem zależy od umiejętności władającego... a zatem pora na kolejny test - doktorek wziął do ręki ów długopis, żeby… scharatać sobie drugą rękę! I to nie zwykłe nacięcie, on ją zwyczajnie zmasakrował. Widoczne były ścięgna, mięśnie, a nawet kość. Obrzydliwość. I jeszcze ta krew lejąca się na podłogę.
Co więcej, doktorek wydawał się nieczuły na ból, który powinien go w tej sytuacji położyć na amen i odebrać przytomność, a wszystko to odbywało się tak, jakby sobie tylko skórę porysował długopisem.
- Pokaż swoje umiejętności - wyciągnął tą skrajnie okaleczoną rękę w kierunku Bezimiennego.
- No dobrze… - zmiennokształtny wyciągnął w stronę rannej ręki swoje dłonie. Na ciele doktorka pojawiły się drżące bąbelki. Czas wziął się za łatanie ran.
Paskudne obrażenie zniknęło z ręki lekarza. A ten wydawał się o dziwo zadowolony z rezultatów dziecięcia czasu.
- Świetnie! - pochwalił dr Stein. - Ale to jeszcze nie wszystko.
Bezimiennemu zaczęło się robić dziwnie. Świat zawirował, gabinet powoli znikał mu z oczu. Przez chwilę słyszał jedynie ciszę, jego myśli ustawały w miejscu. W głowie czuł niezwykle przyjemną pustkę.
- Weź ten długopis do ręki - dostał polecenie. I o dziwo, przed oczami Bezimiennego pojawiła się lekarska dłoń z długopisem.
Zmiennokształtny nie pamiętał, by znalazł się wcześniej w takim stanie. W gruncie rzeczy nie wiedział do końca, co mu się stało. Nie mogła być to hipnoza, bo na tą był odporny. Może jakieś zabawy podobne do umiejętności Mrocznego?
- Po co? - zdołał wydusić pytanie.
- Weź. Może ci się przydać do następnego testu - zachęcał doktorek. - Będzie to ostatni test. Jeśli zdasz go, przyjmę cię.
- Do czego mi się przyda? - dopytywał się lustrzany byt. Nie lubił, jak ktoś się z nim bawił w sposób, którego nie rozumiał.
- Zobaczę, jak dobrze nim władasz w ostatnim teście - dostał odpowiedź. - Za niebawem wprowadzę tu pierwszego pacjenta. Pokażesz mi, co potrafisz. Ten długopis, schowasz sobie i nie wyjmiesz go, póki ci nie powiem. Pora na ostatni test.
- A co jeśli powiem nie? - dziecię czasu nie dawało za wygraną.
- To znaczyłoby, że zaprzeczasz swoim słowom. Asystent słucha się swego przełożonego.
- To by znaczyło, że jestem pana asystentem, a w takim razie ostatni test nie byłby potrzebny.
- Zgadza się - powiedział dziwny doktorek. - No, budzimy się. W pracy się nie śpi.
Lekarzyk pstryknął palcami, a świat powrócił przed oczy Bezimiennego. Wszystko wróciło do normy.
- Jesteś przyjęty. Zdałeś.
Po czym zawołał na głos w kierunku drzwi:
- Następnego symulanta proszę - po czym pogłaskał czaszkę leżącą na jego biurku.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:38.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172