Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-07-2014, 19:25   #1
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
Abbatia (Opactwo) cz. II - na tropie zbrodni

Niedziela, 15 października 2006 r. ok. godz. 10:00 rano

Starszy posterunkowy Jarosław Borsuk siedział przy swoim biurku, zarzuconym papierami i pustymi plastikowymi kubkami po kawie z automatu. To nie był jego dzień. Zresztą – mało który był. Po przeniesieniu z Warszawy na prowincję jego życie uległo radykalnej zmianie. Nie tylko miał dużo mniej roboty i cieszył się dużo mniejszym szacunkiem (nie bez wpływu na to była degradacja, na którą nie zasłużył), ale też sprawy, które przyszło mu prowadzić, były dużo bardziej błahe i trywialne niż te, którymi się dotąd zajmował. Czym bowiem są drobne kradzieże, sąsiedzkie kłótnie, bądź pijackie rozróby w porównaniu z rozpracowywaniem narkotykowych gangów. Wiedział jednak, że obecnie jego życie tak właśnie będzie wyglądać. Mógł się w sumie poddać – przekwalifikować się, zmienić zawód, rzucić to wszystko w cholerę i zacząć od nowa, z czystą kartą. Należał jednak do tych osób, które mają tak zwane powołanie i całym sercem angażują się w swoją pracę. Lubił swój zawód i nie wyobrażał sobie innego zajęcia. Wiedział też, że gdyby próbował cokolwiek zmienić, jego przeszłość i tak by się za nim ciągnęła i była mu wypominana na każdym kroku. Dlatego teraz, popijając trzecią już dzisiaj kawę i patrząc tępo w okno, próbował w myślach zmusić się do działania. Teczka zawierająca opis wczorajszego włamania do lokalnego sklepiku leżała nietknięta przed nim. Popatrzył na nią z niechęcią. Naraz, niczym wybawienie, usłyszał pukanie do drzwi.

- Proszę! – rzucił krótko i z ulgą. W drzwiach stanął posterunkowy [B[Arkadiusz Cieślak[/b]. Minę miał nietęgą. W ręku trzymał jakąś teczkę. ”Bor” od razu wyczuł, że stało się coś ważnego. Od dawna tłumiony promyk nadziei zaczął się tlić na nowo. Podniósł się z krzesła.

- Co tam, kolego? Nie wyglądacie najlepiej – gestem wskazał Cieślakowi miejsce przy swoim biurku.

- Dziękuję, postoję – posterunkowy był widocznie poruszony. Wziął głęboki oddech – Przyjechał do nas opat klasztoru w Lesznikowie, ojciec Aleksy Majewski wraz z trójką turystów. Dwóch mężczyzn i kobieta. Trzeba ich będzie przesłuchać. Chodzi o morderstwo – ostatnie słowo Cieślak wyraźnie zaakcentował jednocześnie pochylając konspiracyjnie głowę. ”Bor” z trudem ukrył uśmiech satysfakcji.

-Kogo dziś mamy na dyżurze?

- Noo… w sumie poza komendantem jesteśmy tylko ja i pan – rzekł posterunkowy niepewnie.

- No dobrze, to niech pan zacznie od mężczyzn i przyśle do mnie kobietę. Proszę mi potem dostarczyć raport z przesłuchań – starszy posterunkowy zatarł ręce. Nareszcie. W końcu jakaś sprawa odpowiednia do jego kwalifikacji i możliwości. Schylił się w poszukiwaniu notesu i długopisu. W bałaganie panującym na biurku ciężko się było ich doszukać. Kiedy podniósł wzrok Cieślak nadal stał w miejscu.

- Coś jeszcze? –zapytał.

- W sumie tak… Komendant uznał, że przyda nam się wsparcie. Z tego co zdążył się dowiedzieć od opata to jakaś grubsza afera. Trochę nas mało, a roboty dużo. Trzeba będzie przesłuchać wszystkich w opactwie, zabezpieczyć ślady, wszcząć dochodzenie… – pod wpływem morderczego spojrzenia ”Bora” pod tytułem „nie ucz matki jak dzieci rodzić” Cieślak chrząknął i na chwilę zamilkł. - Najdalej za dwa dni ma do nas dotrzeć z Warszawy cywilny konsultant – specjalista od seryjnych morderstw .

Jarosław Borsuk skrzywił się z niesmakiem. Sam jest w stanie wszystko ogarnąć, po kiego diabła jakiś konsultant. I to jeszcze, pożal się Boże, cywilny.

- Jeszcze nawet nie wiemy, co się właściwie stało, nie za wcześnie na posiłki? – rzucił gniewnie choć wiedział, że Bogu ducha winny Cieślak nie ma wpływu na decyzję szefa. Westchnął z dezaprobatą i wyciągnął rękę . – Niech mi pan da tę teczkę. To kim jest ten… konsultant?. – spojrzał na doczepioną do teczki karteczkę. „Julia Kazan– konsultant cywilny”. I jeszcze do tego baba. Jeśli jeszcze przed chwilą starszy posterunkowy miał nieco lepszy humor, to teraz ów uleciał gdzieś bezpowrotnie. Schował teczkę do szuflady, by nie musieć na nią patrzeć i opadł na krzesło. – Niech pan poprosi do mnie tę turystkę – rzucił krótko i otworzył nowy notes na pierwszej stronie. Panią Kazan zajmie się później.

***

Arkadiusz Śliwa przebywał właśnie w kościele na przedpołudniowej mszy. Powoli przyzwyczajał się do zakonnego życia i z góry narzuconego rytmu dnia. Cieszyła go izolacja od świata zewnętrznego i brak związanych z nim pokus, jednak ciągłe modlitwy i ogrom pracy dawały mu w kość. Na szczęście, gdyby się rozmyślił, może jeszcze zrezygnować. Teraz, zamiast się skupić, zastanawiał się co będzie robić przed i po obiedzie. Podczas śniadania doszły go słuchy, że opat wyjechał gdzieś wraz z turystami. Pozostali zakonnicy wydawali się tym faktem mocno poruszeni. Musi koniecznie dowiedzieć się, co takiego się dzieje. Był jeszcze traktowany z dystansem i nie zdążył zdobyć zaufania większości mnichów, jednak wiedział, do kogo się zwrócić. A później… ma w sumie czas wolny do 19:00. Co prawda nie może wyjść i pojechać do Bańkowa, z przyczyn technicznych, ale może przecież wyjść na łąkę, w okolice cmentarza czy choćby posiedzieć z książką w sadzie. Czas jest teraz zarówno jego sprzymierzeńcem jak i przekleństwem. Przedtem, kiedy upijał się do nieprzytomności, dzień i noc często się ze sobą zlewały, a czas miał jakiś inny wymiar. Teraz dni były długie, pełne interakcji i zorganizowanych zajęć. Nie dalej jak dwa dni temu opat prosił go, aby się zastanowił, czym będzie chciał się zajmować po przyjęciu święceń. Mógł przyłączyć się do zajęć innych mnichów lub wybrać swoją własną, niepowtarzalną drogę. Na początku myślał, by dołączyć do brata Cyrusa i produkcji klasztornych specjałów. Bał się jednak, że na widok butelek znów będzie go ciągnąć do starych nałogów. Sprawa ta jednak była w tym momencie drugorzędna. Przede wszystkim musi się zastanowić, czy faktycznie chce się tu zamknąć do końca życia. Odruchowo przeżegnał się podczas kończącego mszę błogosławieństwa i wraz z innymi zakonnikami wyszedł z kościoła.

***

Paweł Wilamowski kończył właśnie śniadanie. Przeglądał weekendową prasę, aby być na bieżąco z wydarzeniami w kraju i na świecie. Niestety żaden nagłówek nie przyciągnął na dłużej jego uwagi. Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Korupcja, terroryzm, wypadki drogowe. Co prawda wszystkie te wydarzenia były ciekawsze od tego, co dzieje się na co dzień w Bańkowie, ale ile można czytać o tym samym. Być może frustracja i niezadowolenie Pawła wynikały z ostatniego braku zleceń. Ostatni duży artykuł do lokalnej gazety napisał w zeszłym tygodniu. Reszta to niewarta większego zaangażowania drobnica. Otworzył swój laptop i kliknął na folder o dużo mówiącej nazwie „książka”. W wolnym czasie, którego ostatnio miał nadmiar, próbował sklecić kolejny reportaż, który choć na chwilę zdoła mu zapewnić przypływ gotówki i zaistnienie na pięć minut na warszawskich salonach. Lubił podpisywać swoje książki i spotykać się z czytelnikami. Wiedział wtedy, że jest potrzebny, i że to co robi ma sens. Przeczytał kilka ostatnich linijek tego, co ostatnio napisał, i poszedł do kuchni zrobić kawę. Gdy wrócił z parującym kubkiem miał już w głowie kolejne kilka akapitów. Już miał zacząć pisać, gdy usłyszał ciche wibrowanie komórki na kuchennym stole, które wraz z dźwiękami utworu zwiastowały przychodzące połączenie. Spojrzał na wyświetlacz i szybko odebrał.

- Co tam Zbyszek? Wypadek? Czy ktoś komuś alufelgi ukradł od starego Golfa? - zapytał żartując. Zbyszek był komendantem miejscowego posterunku policji, z którym utrzymywał dobre kontakty.

- Nie tym razem - jego głos wyraźnie drżał – Morderstwo… - sapnął do słuchawki – W klasztorze benedyktynów, może cię to za interesuje? Ponoć nawet z centrali mają kogoś przysłać, póki co jeszcze nikt nic nie wie, więc masz wyłączność.

Paweł w głowie obmyślał plan działania.
- Co Ci jestem winien stary? - zapytał.

Usłyszał w słuchawce tubalny rechot
- Przecież wiesz, jaką wódkę piję. Dobra, muszę kończyć, ode mnie tego nie słyszałeś.

Usłyszał dźwięk przerwanego połączenia.

***

Wiadomość o tym, że ma jechać do jakiejś małej mieściny na południu zastała Julię Kazan w samochodzie. Stała w nigdy niekończącym się w Warszawie korku na Alejach Jerozolimskich. Była właśnie w drodze do domu po poranku spędzonym z koleżanką, której pokazała zdjęcia ze swojej ostatniej podróży do Paryża. Zawsze lubiła tam wracać, choć miejsce to wspominała raczej przez pryzmat rozwiązanych spraw kryminalnych niż uroku Luwru, wieży Eiffela czy knajpek nad Sekwaną. Koleżanka, matka dwójki dzieci, jak zwykle zachwycała się zdjęciami i obiecywała, że kiedyś pojadą tam we dwie. Julia wiedziała jednak, że raczej to nie nastąpi. Sama nie miała dzieci ani stałych zobowiązań, dlatego mogła sobie pozwolić na podróżowanie i poznawanie świata, za co była wdzięczna losowi. Jak również za Brunona, z którym mogła dzielić swoje pasje. Jej życie było bardzo intensywne i ciekawe. Dziś po południu miała się spotkać z dziennikarzem, który chciał z nią przeprowadzić wywiad na temat jej pracy doktorskiej. Dlatego też co jakiś czas nerwowo spoglądała na zegarek mając nadzieję, że zdąży dotrzeć do domu, przebrać się i dojechać na miejsce spotkania. Korek posuwał się już nawet nie w żółwim, a w ślimaczym tempie. Po kilku przejechanych metrach zatrzymała się na światłach. I wtedy właśnie zadzwonił telefon.

- Tak? – rzuciła do słuchawki po trzecim sygnale. Dzwonili z centrali. Miała się natychmiast pakować i jechać do Bańkowa („wiesz, takie zadupie na południowym-zachodzie, prawie przy granicy czeskiej”), by pomóc lokalnej policji w rozwiązaniu tajemniczej sprawy morderstwa w klasztorze benedyktynów. Podobno sam komendant prosił o jej przybycie. Na miejscu miała się skontaktować ze starszym posterunkowym Jarosławem Borsukiem, który wszczął już dochodzenie i przesłuchał wstępnie świadków. Julia poprosiła o przesłanie szczegółów mailem i obiecała dotrzeć tak szybko, jak się da. Po zakończeniu rozmowy wykonała jeszcze jeden telefon.

-Dzień dobry panie Piotrze, Julia Kazan z tej strony. Bardzo przepraszam, że tak w ostatniej chwili, ale muszę niestety przesunąć nasz wywiad na bliżej nieokreślony termin. Tak. Tak, na pewno się odezwę. Nie ma problemu. Dziękuję w takim razie i do usłyszenia – odłożyła telefon na siedzenie pasażera. Dotarła w końcu do domu. Wysiadła, zamknęła drzwi do auta i włączyła alarm. Bańków… Cóż za głupia nazwa.
 

Ostatnio edytowane przez Ribesium : 23-07-2014 o 13:28.
Ribesium jest offline  
Stary 23-07-2014, 13:44   #2
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Post wspólny

Jarosław Borsuk kończył akurat swój dyżur. Był już przebrany i praktycznie wychodził, gdy w drzwiach stanął jego kolega i przedstawił w czym rzecz, po chwili pojawił się w towarzystwie młodej kobiety o rudych włosach i zielonych oczach. “Bor” zmierzył ją dokładnie wzrokiem. Braku urody zarzucić jej nie potrafił. “Pewnie przyjezdna.” - pomyślał. Po chwili potwierdził to policjant, który ją przyprowadził, wtajemniczając pobieżnie Borsukaw całą sprawę. Na posterunek zgłosiła się czwórka ludzi z opatem na czele, w tym czasie obecnych było tylko 3 policjantów, więc siłą rzeczy jeden ze świadków domniemanego morderstwa przypadł mu do podziału. Zirytowanie Jarosława, szybko jednak ustąpiło narastającej ciekawości. Zabójstwo i ukrycie zwłok w klasztorze...tego jeszcze nie było.

-Zapraszam Panią do środka, proszę usiąść i rozgościć się- powiedział uprzejmym tonem, wpuszczając Annę do środka i wskazując miejsce przy biurku, naprzeciw swojego.- Nie wygląda Pani najlepiej, może zaparzę herbaty na uspokojenie?- zapytał po chwili i nie czekając na odpowiedź nastawił wodę w czajniku znajdującym się na małym, okrągłym stoliku w rogu gabinetu i przygotował dwa kubki, wsypując do nich po trochę zawartości niewielkiego opakowania.
Anna miała już powyżej uszu tego, że wszyscy każą jej się uspokoić (kto w takich okolicznościach byłby spokojny?!), ale dobrą herbatą nie gardziła nigdy, a sypana w takim miejscu była miłą niespodzianką. Poza tym czekając na napój miała okazję by oswoić się z miejscem i człowiekiem, z którym spędzi zapewne następne kilkadziesiąt minut. Swoją drogą ów człowiek był całkiem niczego sobie; szczupły i krótko ostrzyżony kojarzył jej się trochę z komisarzem z tego niemieckiego serialu o psie; Rex mu chyba było. Psu oczywiście. Ale mężczyzna sprawiał to samo sympatyczne wrażenie co grający policjanta aktor. Ciekawe, czy w trakcie przesłuchania to się zmieni...
Bulgotanie wody i lekki zapach herbaty sprawiły, że Anna poczuła jak opuszcza ją napięcie ostatnich dni. Nie musiała już się martwić, że morderca zapuka do jej drzwi (pokój na parterze nagle przestał być taki nęcący), ani użerać się z ciapowatym przeorem. Złoży zeznania, spakuje manatki i wróci do domu licząc, że nie będzie tam na nią czekał kolejny list z trzecim już w tym roku trupem w tle. Żadnych tajemniczych wiadomości, kaset ukrytych w kiblu, znikających trupów i… ech, musiałaby się chyba przeprowadzić.

Po kilku chwilach, Jarosław siadł naprzeciw Anny, podając jej kubek z herbatą -Rumianek z domieszką dzikiej róży- powiedział z lekkim uśmiechem, po czym zajął się szukaniem odpowiedniego formularza.
- Nazywam się Jarosław Borsuk i jestem tutaj starszym posterunkowym- przedstawił się- na początek prosiłbym Pani dowód osobisty- owiedział przygotowując sobie kartkę i długopis oraz pierwszy raz nawiązując kontakt wzrokowy. Anna pogrzebała w plecaku i wyjęła dokument, choć mogłaby podyktować wszystkie dane z pamięci. Obficie posłodziła dziwną mieszankę - nigdy nie przepadała za rumiankiem - i w ciszy czekała aż policjant spisze co trzeba z dowodu.
-A więc… Pani Anna Wierzbowska - wyrecytował. - Cóż, jak zapewne się Pani domyśla, nie jestem za bardzo zapoznany z sytuacją, więc prosiłbym o jej nakreślenie. Proszę powiedzieć wszystko co Pani pamięta i co według Pani ma związek ze śmiercią pana Krzysztofa...bo tak się on nazywał, o ile dobrze kojarzę. - Uśmiechnął się lekko robiąc delikatny łyk, gorącej jeszcze, herbaty.
- Zaczęło się w sobotę… W sumie to jeszcze w piątek. To strasznie poplątana i głupia opowieść - Anna sama nie wiedziała od czego zacząć. - Sama śmierć Krzyśka była głupia, o ile jakkolwiek śmierć w ogóle jest mądra. Jedliśmy obiad… i po prostu się zadławił; przynajmniej tak to wyglądało. Próbowaliśmy mu pomóc - Błażej próbował - ale zadławił się na śmierć. A potem jego ciało zniknęło.
-No właśnie… zniknęło- Borsuk zadumał sie na chwilę.- Gdyby nie ten fakt, myślę, ze nie byłoby aż takiego szumu. A nie zauważyła Pani jakichś niecodziennych sytuacji, zdarzeń w klasztorze? Nikt nie wydał się Pani dziwny, czy może podejrzany?- zapytał, po czym uczynił parę skrótowych notatek w formularzu.
- Hahaha! - Anna zaśmiała się nerwowo i dość piskliwie. - Cały ten wyjazd… przyjazd znaczy to jedna wielka dziwna sprawa. - I to było dziwne. Gdy rozmawiała z Jackiem wszystko szło jakoś łatwiej, fakty same się plotły a teorie spływały z języka, Teraz język jej się plątał i cieżko było jej sklecić nie tylko swoje spostrzeżenia, ale nawet i przedstawić główne wydarzenia. Czyżby właśnie tak objawiało się napięcie, któremu w końcu mogła dać ujście? - Niecodzienna było tłuczone w nocy szkło. Niecodzienna kartka z groźbami o poranki. Niecodzienne danie w łeb dwójce gości i zamknięcie ich w pralni. Nawet ten durny opat, który zachowuje się jak roztrzesiona nastolatka jest dziwny! - dopiero po chwili zmitygowała się, że przecież miasteczko jest małe i pewnie każdy - a zwłaszcza policja - zna tu ojca Aleksego i zapewne niejeden jest też z nim w dobrej komitywie. No to ups…
Jednak uwagę Jarosława zdecydowanie przyciągnęła informacja o groźbie.- Groźba...no cóż to zdecydowanie jest niecodzienna okoliczność w klasztorze - powiedział lekko żartobliwym tonem, jednak zaraz jego twarz przybrała, zwyczajny, poważny wyraz.- Niech Pani powie o niej coś więcej, w jaki sposób była przekazana? Do kogo się odnosiła? W jakich okolicznościach ją Pani otrzymała?
- Ktoś wsunął ją pod drzwi mojego pokoju, Byłam wtedy w nim z Jackiem Krzyckim, ale rozmawialiśmy i nic nie słyszeliśmy. To było rano, między śniadaniem a wycieczką o 9.30. Śniadanie było chyba jakoś po siódmej. - Anna bardzo starała się podać jak najwięcej szczegółów. - Brzmiała… - pogrzebała w plecaku i wyciągneła notes (nie spała w nocy, toteż zanotowała sobie to i owo), po czym wyrecytowała. - "Dwoje z Was pożegnało się już z bytem doczesnym - jeśli nie chcecie skończyć jak oni, natychmiast opuśćcie klasztor". Wykaligrafowane ładne pismo, jak skryby. Zanieśliśmy ją do opata biorąc za durny żart dla głupich turystów, ale on się strasznie przejął i nakazał natychmiast poszukać pozostałej dwójki, Krzyśka i Błażeja. Potem okaząło się,że ktoś dał im po głowach i zamknął w pralni.
Borsuk po zanotowaniu swoich spostrzeżeń, ponownie przeniósł wzrok na Annę.- A teraz zapytam o Pani opinię. Te zdarzenia… groźba, przetrzymanie dwójki turystów w pralni i finalnie śmierć jednego z nich… czy one są według Pani ze sobą powiązane, czy to tylko seria nieszczęśliwych wypadków?
- Brzmi jak wypadek i wygląda jak wypadek, prawda? - Anna uniosła na policjanta swoje zielone oczy. - Ciężko kogoś zakrztusić na odległość, czyż nie? - przecież nie będzie mówić, że braciszkowie mają zielnik i mogą kogoś podtruć, bo to byłaby już paranoja. - Ale ta groźba nie była jedną. To znaczy nie dla nas - odetchnęła. - Ojciec Aleksy powiedział, że jakiś miesiąc temu zacząłem dostawać listy z pogróżkami. Ktoś z wewnątrz - jak twierdził - zaczął żądać jego ustąpienia z funkcji przeora, pod groźbą poniesienia konsekwencji. Ponoć został wybrany tylko jednym głosem większości, a część braci była przeciwna temu turystycznemu interesowi. Gdy szukał chłopaków był tak przerażony jakby był pewien, że nie żyją, a przecież mogli po prostu iść na spacer po śniadaniu; nie wybiła przecież nawet godzina spotkania na wycieczkę… I wcale się nie dziwię, że go nie chcieli - dodała z pasją.

Teraz chwila na wprowadzanie notatek trwała dłużej niż zwykle, Borsuk zdecydowanie wpisywał swoje spostrzeżenia miedzy zeznania Anny. - Cóż, to wyłania się nam w takim razie motyw...ale wracając do zbrodni, czy kolega Krzysztof miał jakichś ludzi mu niechętnych w waszym towarzystwie, czy towarzystwie mnichów? Czy ktoś ewidentnie za nim nie przepadał?
- Raczej nie miał czasu by kogoś do siebie zrazić aż tak, nie uważa pan? - Anna uniosła brew. - Krzysztof Damiańczuk - z tego co mówił - był studentem, miał mały zespół z przyjaciółmi, a tu chciał ćwiczyć grę na gitarze. Przyjechaliśmy do Lesznikowa w piątek po południu, koło piątej czy szóstej jakoś, porwanie było po śniadaniu w sobotę, a śmierć po południu tego samego dnia, tak? W sumie wszystko związane z posiłkami, może to kucharz? - zaśmiała się nerwowo, ale zaraz umilkła. W końcu nie było się z czego śmiać.
-Spokojnie, sprawdzimy i jego. Dobrze to chyba większość póki co mamy za sobą...Jeszcze tylko Pani mi została - powiedział świdrując swoją rozmówczynię wzrokiem.- Czym się Pani zajmuje?
- Teraz w sumie niczym - Anna wzruszyła ramionami. Co ma zawód do morderstwa? - Pracuję dorywczo w wydawnictwie.
-Rozumiem...a jaki był powód wybrania takiej, a nie innej oferty spędzenia czasu wolnego?- Borsuk nie dawał za wygraną, chciał dowiedzieć się czegoś więcej.
- Miałam trochę… problemów osobistych - wie pan, ucieczka sprzed ołtarza i takie tam - dziewczyna roześmiała się nerwowowo; ciżęko było powiedzieć czy żartuje, czy nie. - Przyjaciółka uznała, że opactwo na zadupiu dobrze mi zrobi na nerwy i wykupiła wycieczkę na urodzinowy prezent. Bez urazy - uśmiechnęła się do Borsuka nieco spokojniej.
Ten odwzajemnił uśmiech.- Żadnej urazy, nie jest Pani odosobniona w takim pojmowaniu tej okolicy.- odpowiedział. -No ale jak widać i tutaj znalazło się sporo rozrywki...Cóż na chwilę obecną nie mam więcej pytań, muszę udać się do komendanta, a później oczywiście do klasztoru. Liczę na to, iż będzie Pani pod ręką, gdyby pojawiły się kolejne wątpliwości- dodał spoglądając pytająco na Annę.
- I tak muszę tam wrócić, zostawiłam tam swoje rzeczy. W końcu miałam być tutaj dwa tygodnie - odparła. - Po prawdzie to nawet nie wiem jak się dostać z Bańkowa do Krakowa czy Warszawy; przywiózł nas bus opactwa. - No i przydałoby się zażądać zwrotu opłaty… na prawdę nie miała do tego głowy i marzyła o odpoczynku.
-Myślę, że z tym nie będzie problemu, jak i ze znalezieniem Pani jakiegoś lokum poza klasztorem. Jednak póki co z chęcią zabrałbym Panią oraz opata i może pozostałych spowrotem do klasztoru, w celu odtworzenia całości wydarzeń. Oczywiście nie mam prawa was do tego zmusić ale liczę na to iż sami wyrazicie zgodę.
- W końcu po to tu przyjechałam; na posterunek znaczy. Opat nie był zbyt chętny; dopiero jak ciało Krzysztofa zniknęło dał się przekonać - odparła z wyraźną pogardą w głosie.
- Niestety zakonnicy proszą o ingerencje z zewnątrz dopiero w sytuacjach ostatecznych, powiem szczerze, że od kiedy tu jestem, nie miałem jeszcze okazji zwiedzić klasztoru. - Borsuk uśmiechnął się nieznacznie zabierając formularz do swojej teczki wraz z długopisem i wstając z miejsca. - Zapraszam ze mną - dodał otwierając drzwi.
Anna uważała, że to kwestia charakteru - czy raczej jego braku - ojca Aleksego, ale nie skomentowała. Nie będzie zarażać policjanta swoimi uprzedzeniami; w końcu prócz opata miał jeszcze dwunastu mnichów do przesłuchania - kupa roboty. Uprzejmie podziękowała policjantowi i wyszła na korytarz.
 
Sayane jest offline  
Stary 23-07-2014, 17:07   #3
Mal
 
Mal's Avatar
 
Reputacja: 1 Mal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodze
Ten dzień dla Arkadiusza Śliwy był inny niż pozostałe dni w ciągu ostatnich kilku tygodni. Nie był pijany, ani nie miał kaca. Nie leżał gdzieś w przydrożnym rowie, tylko spędzał czas na mszy świętej i na prawdę modlił się do Boga. A miał za co mu dziękować - po pierwsze ktoś się wreszcie nim zajął po tym, jak jego przyszła żona przestała to robić. To znaczy w sumie po tym jak się z nią rozstał, przez pewien czas zajmowały się nim dwie smutne panie z warszawskiej spółdzielni mieszkaniowej w sprawie nieopłaconego czynszu, dwóch smutnych panów komorników w sprawie rachunków za gaz i trzech niewzruszonych niczym panów policjantów za zakłócanie porządku publicznego w miejscowości Bańkowo. Nie o taką mu jednak pomoc chodziło. Liczył bardziej na jakieś wsparcie moralne ze strony rodziny, przyjaciół...

To święta prawda, że z rodziną dobrze wychodzi się co najwyżej na zdjęciu. Jeszcze niedawno był przekonany, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń, ani tym bardziej miłość. W obydwu kwestiach zaczynał powoli odzyskiwać jakąś wiarę w ludzi i... w ogóle wiarę. Czuł, że na miłość - taką pomiędzy kobietą a mężczyzną - być może kiedyś znów przyjdzie czas, a na razie zadowoli się miłością Boga. Oto udało mu się znaleźć nowych przyjaciół pośród braci zakonników.

Szczególnie brat Antoni, który go przygarnął, wydawał się być osobą godną otworzenia się i wyrzucenia z siebie całego tego wewnętrznego smutku i żalu. Brat Antoni zdawał się coś rozumieć... zauważać, że system socjalny nie pomaga ludziom, a tylko na nich żeruje... że policja nie jest dla nas, tylko my jesteśmy dla nich, bo inaczej nie mieliby pracy. Albo na przykład brat Cyrus... obydwaj bracia nie byli może zbyt rozmowni, ale również brat Cyrus okazał się być po prostu człowiekiem, a nie instytucją. Odnośnie Ojca Aleksego nie miał na razie takich samych poglądów. Opat to już jednak jakieś stanowisko, jakaś odpowiedzialność za instytucję kościoła, za ten bądź co bądź "urząd" rządzący się własnymi nieznanymi mu jeszcze prawami, a wszelkie urzędy i urzędnicy ostatnio w ogóle nie kojarzyli mu się pozytywnie. Zawsze gdzieś jeżdżą, coś załatwiają - jakieś formalności, jakaś biurokracja.

Na przykład teraz Ojca Aleksego nie było w opactwie. Zauważyć się dało, że chyba wyjechał w jakiejś ważnej sprawie, bo pomiędzy braciszków wdarł się szum. Jeszcze przed planowanym na godzinę 13:00 obiadem w wykonaniu brata Mateusza postanowił z nimi o tym pogadać i dowiedzieć się o co się rozchodzi. Z przyzwyczajenia do trunków udał się najpierw do piwniczki, w której zamierzał zastać brata Cyrusa. Stąpał długim korytarzem z widokiem na ogród i sad, prowadzącym w stronę piwniczki.

Odległe plany odnośnie całego swojego pobytu w Lesznikowie na tą chwilę nie były jeszcze Arkadiuszowi znane. Nie wiedział jeszcze, jakie obowiązki przydzieli mu Opat po powrocie. Wiedział jednak, że opactwo zdecydowanie wymagało opieki kogoś, kto znał się na budownictwie i geodezji - kogoś takiego jak on. Szczególnie coś można by było zrobić w sprawie brakującego fragmentu murów po przeciwległej stronie ogrodu, sadu i podwórka. W miarę możliwości zamierzał porozmawiać o tym z Ojcem Aleksym... po obiedzie.
 

Ostatnio edytowane przez Mal : 23-07-2014 o 17:12.
Mal jest offline  
Stary 24-07-2014, 22:53   #4
 
Aronix's Avatar
 
Reputacja: 1 Aronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputację
Zeszli na parter do największego na komisariacie pomieszczenia, w którym przyjmowano petentów. Na ławce przeznaczonej dla oczekujących siedział ojciec Aleksy, poza nim nie było tu nikogo. Jednak po chwili z gabinetu komendanta, który znajdował się naprzeciwko nich wyszedł posterunkowy Cieślak. Zobaczywszy „Bora” natychmiast do niego podszedł z teczką w ręku.
-Tutaj są raporty, pan komendant prosi, aby zgłosił się pan do niego w wolnej chwili- powiedział oddychając nieco ciężej niż przed kilkudziesięcioma minutami, nawał pracy i atmosfera widocznie dały mu się we znaki.
-Gdzie reszta?- zapytał Jarosław, zerkając na puste miejsce obok opata.
-Uznali, że wracają do domów....nie mieliśmy prawa ich zatrzymać.- Było to dość oczywiste, jednak mimo to posterunkowy tłumaczył się niepewnie, jak gdyby to on tu zawinił.
-Mniejsza.- Borsuk machnął ręką – Ma pan ściągnąć tutaj każdego, bez względu czy są na urlopach, czy nie. Mamy do zabezpieczenia klasztor i do przesłuchania 12 mnichów- nakazał patrząc władczo na Cieślaka. - I sprężyć się! Chcę mieć większość za sobą kiedy przyjedzie nasza warszawianka!- huknął, aż pod posterunkowym ugięły się kolana.
- Opata i panią Annę sam zaraz zawiozę do klasztoru, tylko przejrzę te raporty.- oznajmił patrząc na swojego podwładnego z góry. - A! I jak wrócę chcę dostać listę mnichów z klasztoru!- rzucił jeszcze odwracając się już do Anny.
-Wybaczy mi pani na chwilę, tak jak mówiłem zerknę na raporty i państwa stąd zabiorę...proszę poczekać- powiedział nieco bardziej uprzejmym tonem, po czym skinięciem głowy pożegnał się i wrócił do siebie.

Zamknął za sobą drzwi. Zajął swoje miejsce i otworzył teczkę, po czym wyjął trzy kartki na biurko, zaczął je czytać w dosyć szybkim tempie. Zeznania z reguły się pokrywały, bądź uzupełniały. Nie posiadały one, co najważniejsze, sprzeczności. Potwierdzało to tylko prawdziwość opisywanych sytuacji. Borsuk utworzył w głowie uproszczony plan wydarzeń, które zaszły od chwili przyjazdu, aż do nieszczęśliwego końca. Tak więc pierwszym dziwnym zjawiskiem, był dźwięk rozbijającego się szkła w środku nocy, na dziedzińcu i późniejsza konsternacja mnichów na zadawane przez Krzyckiego pytania. Potem uprowadzenie Damiańczuka i Kani oraz list z pogróżkami. Później zasłabnięcie Krzyckiego przy degustacji alkoholi. Aż w końcu śmierć Damiańczuka.


Po kilkunastu minutach był już z powrotem na dole. Widać było, że jest w swoim żywiole. Na posterunku ojawili się dwaj policjanci, którzy najszybciej odpowiedzieli na wezwanie Cieślaka.
-Kolejni zjawią się już bezpośrednio na miejscu- zakomenderował z nutką dumy w głosie posterunkowy, wręczając Borsukowi listę mnichów. Ten podziękował skinieniem w stronę wyjścia. Cieślak pojął aluzję i razem z pozostałymi funkcjonariuszami zaczęli zbierać się do wyjścia. „Bor”podszedł do świadków.
-Myślę, że odpowiedni czas się stąd zbierać- powiedział, po czym zwrócił się już tylko do opata, podając mu listę oraz długopis.- W czasie podroży prosiłbym aby przeor zaznaczył tych mnichów, którzy nie pałają do was szczególna sympatią- poprosił spogladajac na niego znacząco, po czym biorąc kurtkę z wieszaka wyprowadził swoich „gości” na tyły komisariatu. Po chwili cała trójka siedziała już w radiowozie.Jarosław uruchomił koguta, po czym pognał, przejeżdżając przez środek Bańkowa, w stronę klasztoru. Drugi radiowóz trzymał się tuż za nimi.

Obydwa radiowozy wjechały na sygnale na klasztorny dziedziniec. Czwórka policjantów wraz z Anną i opatem weszła do środka.
-Do miejsca gdzie zginał Damiańczuk - zarządził „Bor”, puszczając opata przodem, po chwili byli już na miejscu.
-Dobra, trzeba zabezpieczyć to miejsce i wstępnie się rozejrzeć- rzucił do funkcjonariuszy, którzy natychmiast przystąpili do pracy.
-A przeor...-tutaj zawiesił głos na chwilę, odwracając się w stronę ojca Aleksego-..niech zwoła wszystkich mnichów jak najszybciej do jakiejś dużej sali i poinformuje mnie, gdy to się stanie- oznajmił. -I nie interesuje mnie co w tym momencie robią, mają stawić się natychmiast- dodał władczym tonem. Ojciec Aleksy bez słowa odwrócił się i ruszył wykonać polecenie Borsuka.
 

Ostatnio edytowane przez Aronix : 02-08-2014 o 09:56.
Aronix jest offline  
Stary 29-07-2014, 15:29   #5
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Anna starała się stłumić uśmiech gdy radiowozy na sygnale przemknęły przez miasteczko i wjechały do klasztoru, a wycie odbijało się echem wśród kamiennych murów. Nie było powodu do pośpiechu, od tego Krzysiek nie zmartwychwstanie, a gdyby morderca chciał uciec czy zatrzeć ślady, to miał na to kupę czasu. Syreny miały zapewne wywrzeć psychologiczny efekt na zakonnikach. Dziewczynie na prawdę ciężko było powstrzymać się od śmiechu gdy patrzyła na kwaśną minę opata. Taka szopka była mu mocno nie na rękę, to pewne. Cóż, przynajmniej Borsuk nie musiał się martwić, że opat będzie mu rzucał kłody pod nogi; nawet jeśli nie powie o wszystkim co tutaj się dzieje - a zapewne nie powie. Mimo to podejrzewała, że policjantowi rzadko trafiał się tak spolegliwy "kierownik" miejsca zbrodni.

Z westchnieniem rozejrzała się po kręcących się wokoło ludziach. Nie było ani Błażeja, ani dziennikarza. Jak pierwszego to mogła jeszcze zrozumieć, tak Jacek ją rozczarował. Taki spokojny, taki pewny siebie, a jak przyszło co do czego to podkulił ogon i zwiał. No cóż, ona miała zamiar zostać przynajmniej do czasu wizji i wyjaśnienia wszelkich wątpliwości Borsuka. Jakieś tam poczucie odpowiedzialności miała, choć świętej pamięci Damiańczuka nie można było nawet nazwać jej dalekim znajomym.

Póki co, skoro nie była potrzebna to miała zamiar iść spakowac swoje rzeczy, zostawiając na wierzchu tylko niezbędne przedmioty. Naraz nabrała nieprzyjemnego przekonania, że ktoś mógł jej coś podrzucić do pokoju; nie daj Boże dowód zbrodni. Siłą woli powstrzymała się by nie ruszyć biegiem, ale znacznie przyśpieszyła kroku. Cholera wie kto prócz opata miał tutaj zapasowe klucze.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-07-2014 o 15:32.
Sayane jest offline  
Stary 29-07-2014, 23:26   #6
Mal
 
Mal's Avatar
 
Reputacja: 1 Mal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodze
Arkadiusz Śliwa stąpał długim korytarzem z widokiem na ogród i sad, prowadzącym w stronę piwniczki. Jego brązowy habit omiatał za nim podłogę. Szedł wolno, jako że wcale mu się nie śpieszyło. Podziwiał malowniczość tego miejsca. Poprzez otwory w łukach pomiędzy kolumnami, na których wspierał się strop korytarza, wdzierały się promienie jesiennego słońca i zdobiły kamienną posadzkę specyficznym wzorem w kształcie rombów. W ogrodzie przedpołudniowy wiatr delikatnie bujał przystrzyżoną trawę. W sadzie z krzaka na krzak przeskakiwały wróble i szpaki ćwierkając i szczebiocząc, jakby się kłóciły, albo grały w berka. Za nimi rozpościerał się widok na stary, popękany mur, którego fragment obsunął się w dół do rzeki odsłaniając tym samym ciągnące się po horyzont połacie łąk i lasów. Nad nimi płynęły leniwie chmury. Ten naturalny stan zmienił się raptownie, gdy na placu przed opactwem rozległo się hałaśliwe wycie syren radiowozów. Ptaki odfrunęły przestraszone. Chwilę potem w równoległym korytarzu opactwa dało się słyszeć huk drzwi, głośne rozmowy i łomot butów. "Oho! Wojna będzie!" - Zażartował sobie w myślach Arkadiusz Śliwa, podrapał się w kark i poszedł dalej w stronę piwniczki.
 
__________________
Jeśli w głosowaniu wybierasz jakąkolwiek osobę, która będzie potem miała dzięki temu prawo tobą sterować, to nie miej pretensji, że jesteś sterowany.
Mal jest offline  
Stary 30-07-2014, 00:45   #7
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Paweł zagarnął pęk kluczy, portfel i telefon. Ubrał wysłużoną już skórzaną kurtkę i zarzucił torbę z laptopem na plecy. Małe mieszkanko, które wynajmował w jednej z niewielu kamieniczek przy bańkowskim rynku, było całkiem przyjemne. Prócz tego, że czynsz, jak na jego obecne warunki finansowe był dość wymagający, to nie miał na co narzekać. No wyjąwszy, stare, skrzypiące, drewniane schody, których deski jęczały, przy każdym kroku postawnego mężczyzny, za jakiego niewątpliwie się uważał.

O ile front budynku, pełniący funkcję reprezentacyjną, był schludny i pomalowany, o tyle z tyłu, od podwórza fasada straszyła odpadającym tynkiem i liniejącą farbą. Kubły na śmieci, nieskoszona trawa i parę stert drewna tworzyło istny labirynt. Swojego wysłużonego Nissana Patrola, parkował w uliczce z tyłu budynku. Kupił go okazyjnie od miejscowego leśniczego, facet był bardzo ucieszony, ze tak szybko znalazł klienta. Auto nie było w stanie idealnym, od czasu do czasu coś stukało w zawieszeniu, a jazda latem bez klimatyzacji była udręką, to jednak miał tę zaletę, że jeździł i palił na żądanie właściciela. Dla Pawła, który na mechanice znał się mało, żeby nie powiedzieć wcale, było to wystarczające minimum. Blachy miał warszawskie, bo miejsca zamieszkana w papierach nie zmienił, więc miejscowi często oglądali się za nim. Miało to swoje wady i zalety.

Przekręcił kluczyk w stacyjce i poczekał jak cylindry, wysłużonego diesla zaczną pracować. Ruszył w kierunku posterunku policji, zahaczając po drodze o spożywczak. Wystrój wnętrza przypominał najlepsze sklepy “geesowskie” z jego młodzieńczych lat na wsi z której pochodził, ale uśmiechnięta ekspedientka obsłużyła go szybko. Papierowa torba, w której niósł pół litra Smirnoffa, kiedyś ciążyłaby mu bardziej. Kiedyś pewnie nie potrafiłby się oprzeć pokusie, by zaraz po wyjściu ze sklepu, pociągnąć spory łyk, by poczuć znajome, przyjemne ciepło, przepalające mu gardło. Kiedyś… od tego czasu sporo minęło, ale nie ruszał nawet piwa. Nie chciał otwierać drzwi za którymi czaiła się Bestia, mogąca porwać jego duszę. Chłopcy byli teraz najważniejsi. "Właśnie - przypomniał sobie - miałem do nich zadzwonić po południu, jak im poszło na turnieju piłkarskim".


Posterunek świecił pustką. Nawet na dyżurce było cicho, jak po śmierci organisty. Ruszył przez odrapane, uchylne drzwi w głąb posterunku, prosto do biura komendanta. Zapukał i wszedł.

- Spóźniłeś się - nie odrywając wzroku od papierów na biurku, pamiętającym lepsze czasy, powiedział Zbyszek. Znali się już dość dawno, praktycznie od początku, kiedy zamieszkał w Bańkowie. Byli w podobnym wieku, służyli w wojsku podczas parszywego stanu wojennego, Pawłowi nawet przypadło do gustu rubaszne poczucie humoru komendanta. Łysiejący już, ze sporą nadwagą facet, o dość ostrych rysach twarzy, podniósł wzrok dopiero, kiedy podstawa butelki zadudniła o blat biurka.

- Wiesz Pawle, wdzięczność ludzka, w dzisiejszych czasach, to rzecz bardzo rzadka. Ludzie, którzy umieją ją okazywać w odpowiedni sposób, jeszcze rzadszy - powiedział z uśmiechem wyciągając do niego rękę. - Schowam to, bo jeszcze któryś młody zobaczy i zadzwoni do powiatu - papierowa torba z zawartością zniknęła w jednej z przepastnych szuflad.

Rzucił ku niemu szarą teczkę z papierami sprawy, protokoły przesłuchania opata i innych świadków. - Przeczytaj i oddaj, tylko nie zdradź, skąd to masz, ten młody co go przysłali tu na zesłanie, strasznie służbowy. Ze stolycy, kurwa czy skąd tam jest - tym razem nie żartował - bez obrazy stary - dodał po chwili, przypominając sobie, skąd jego rozmówca do Bańkowa przyjechał. - Nie rozumie specyfiki pracy w takich miejscach jak to. Tu się wszyscy znają, czasami trzeba być delikatnym, czasami trzeba być twardym, a czasami trzeba zamknąć oczy albo odwrócić się i udawać, że czegoś się nie widzi. Ale co zrobisz, tak mi przyszło na stare lata.
- Nikt nie mówił, że będzie lekko - przerwał jego słowotok Wilamowski. - O informacje możesz być spokojny, dziennikarze muszą chronić swoje źródła. Widziałem pusty posterunek, wszyscy pojechali do klasztoru? - zapytał, chcąc się upewnić.

- Tak, syreny pewnie słyszało całe miasto i pewnie połowa okolicznych wiosek. Zabrali świadków i pojechali. Ty też się tam wybierasz?
- Spróbuję, o ile w ogóle pójdzie się tam dostać. Powiesz mi coś więcej o tym klasztorze? Jakoś nigdy w tamtą stronę nie jeździłem. Coś tam mi się o uszy obiło, ale wiesz, jak to jest z plotkami - zaśmiał się.

- Klasztor leży przy drodze, zbudowany nieco na skarpie, otoczony łąkami i ogrodami, należącymi do zakonników. Ogólnie nigdy nie było z nimi problemu, czasami odprawiali w naszym kościele rekolekcje, ale w mieście pojawiali się dość rzadko. Nie wiem, co im do łba strzeliło, żeby zacząć turystów przyjmować, ale widocznie i tę szacowną instytucję dopadł kapitalizm pieprzony - zarechotał basowo.

Paweł czytał pobieżnie zeznania, kiedy coś mu zaświtało w głowie: - Nie kręcili się ostatnio po okolicy jacyś obcy ludzie? No, nie licząc turystów z klasztoru? Mniej więcej w czasie, kiedy w klasztorze zaczął się cały ten bajzel? [Jakby dało radę, prosiłbym o odpowiedź na to pytanie MG, w następnym poście albo na PW.]

Pogadał jeszcze chwile ze Zbyszkiem i oddał mu akta, dopił kawę i opuścił budynek miejscowej władzy.

Ruszył w drogą w stronę klasztoru, sprawdziwszy uprzednio, na mapie okolicy, co do kierunku jazdy. Zastanawiał się po drodze, w jaki sposób dostanie się do zajętego przez policję kompleksu.

Zjechał na mały parking przed furtą prowadzącą w obręb murów. Stara budowla majestatycznie wznosiła się ponad okoliczny krajobraz. “Naprawdę ładne miejsce” - pomyślał. Po drodze wpadł na pewien pomysł, jak się dostać do środka. Podniósł maskę samochodu i odkręcił klemę z akumulatora, tak by odłączyć zasilanie. Chciał upozorować usterkę samochodu i może wyprosić u braciszków nocleg, a potem chciał improwizować. Grunt, to nie naciąć się na posterunkowego Borsuka czy Buraka, sam już nie był pewien czy dobrze kojarzył to nazwisko.Był za to pewien, że on na pewno kojarzył go jako dziennikarza. Warszawskie tablice powinny wystarczyć, by zakonnikom wmówić, że jest tylko turystą, który złapał awarię i potrzebuje miejsca do spania.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 30-07-2014, 11:22   #8
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
Niedziela, 15 października 2006, godz. 12:00

Ojciec Aleksy siedział skulony na tylnym siedzeniu auta starszego posterunkowego Borsuka i czuł się bardzo nieswojo. Nie tylko dlatego, że pierwszy raz w życiu miał do czynienia z policją, ale też dlatego, że nadgorliwy służbista pędził na sygnale przez ulice małej mieściny, ściągając tym wzrok wszystkich przechodniów. Opat miał nadzieję, że prędkość z jaką poruszało się auto uniemożliwi gapiom rozpoznanie jego sylwetki. Zerknął na Annę i ku swemu zdziwieniu dostrzegł, że dziewczynie najwyraźniej przypadła do gustu cała ta akcja. Spojrzał na trzymaną w dłoniach listę wręczoną mu przed wyjazdem przez ”Bora”. „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu” – pomyślał ze smutkiem. Którzy mnisi nie pałają do niego sympatią? Musiałby zaznaczyć prawie połowę, czyli tych, którzy byli przeciwko powołaniu go na stanowisko przeora. A przynajmniej tych, którzy codziennie dawali mu odczuć, że powinien pakować manatki. Długo bił się z myślami. Nie mógł kłamać, ale nie chciał też rzucać bezpośrednich oskarżeń. Wiedział jednak, że nie może się już cofnąć. Wydarzenia w klasztorze zaszły za daleko. Przez ich wewnętrzne zatargi zginął człowiek! „Wybacz Panie, bo zgrzeszyłem” – wyszeptał do siebie i postawił krzyżyki przy czterech imionach. Westchnął ciężko, jak gdyby właśnie dokonał karkołomnego wysiłku[/b] i oddał się modlitwie.

Kiedy dotarli na miejsce posterunkowy bezceremonialnie zastukał w ciężkie podwoje. Otworzył mu nieco wystraszony brat Szymon. Popatrzył po twarzach zebranych i zawiesił wzrok na opacie. Aleksy skinął głową na znak, żeby ich wpuścił. Znaleźli się w środku. Mimo wczesnej godziny w krużganku było dość ciemno. Solidne gruby mury skutecznie blokowały nadmiar światła słonecznego.

- Do miejsca gdzie zginął Damiańczuk - zarządził ”Bor”. Stukot siedmiu par butów odbijał się echem wśród klasztornych korytarzy. Przeszli przez dość dobrze utrzymany dziedziniec, którego ściany pokrywał czerwieniejący już o tej porze roku bluszcz, minęli studnię, której oględziny posterunkowy postanowił zachować na potem, i przez boczne drzwi weszli do jadalni, a właściwie refektarza.



Anna wzdrygnęła się na samo wspomnienie niedawnych wydarzeń. Faktycznie miejsce, gdzie wczoraj skonał Krzysztof świeciło pustką. Wszystko wyglądało tu czysto, schludnie i porządnie. Stoły były posprzątane, blaty przetarte, a krzesła podosuwane. Jedynie w głębi sali po prawej, w miejscu, gdzie opat wraz z czwórką turystów spożywał wczoraj kolację, stały nietknięte naczynia wraz z zawartością. Ciężko było stwierdzić, czy ktoś tu wchodził od wczoraj i należało przede wszystkim upewnić się co do tej kwestii. Borsukowi wystarczył jeden profesjonalny rzut oka. Nachylił się do policyjnego technika i powiedział coś wskazując na talerze. Ten natychmiast zaczął zakładać na dłonie lateksowe rękawiczki.

-A przeor niech zwoła wszystkich mnichów jak najszybciej do jakiejś dużej sali i poinformuje mnie, gdy to się stanie - oznajmił. – I nie interesuje mnie co w tym momencie robią, mają stawić się natychmiast.

Zszokowany opat, najwyraźniej nieprzywykły do przyjmowania rozkazów, zamrugał dwukrotnie.

-To może w kaplicy. Tam jest więcej miejsca – zaproponował i uzyskawszy potwierdzenie ruszył wraz z bratem Szymonem na obchód klasztoru. Teraz, na godzinę przed obiadem, każdy z zakonników oddawał się swoim zwykłym zajęciom.

***

Arkadiusz Śliwa nie wydawał się specjalnie przejęty odgłosem policyjnych radiowozów. Nie zrobił w końcu nic złego, dlaczego więc miał się obawiać. Ostatnie dni były jednak na tyle dziwne, że musiał w końcu kogoś zapytać co tu się wyrabia. Teraz też skierował swe kroki w stronę klasztornej piwniczki. Brat Cyrus był jednym z niewielu zakonników, których zdążył polubić. Był dowcipny, rzeczowy, a przede wszystkim miał dystans do klasztornych reguł i nie podlizywał się opatowi. Śliwa lubił go również dlatego, że to właśnie on wyciągnął do niego pomocną dłoń wtedy, na skarpie, gdy siedział z butelką podłej wódki i zastanawiał się, czy życie ma jakikolwiek sens. Cyrus pokazał mu wszystkie zdarzenia z innej perspektywy, wskazał różne możliwości i zaproponował wstąpienie do nowicjatu. Jak na razie był jedyną osobą, której Arkadiusz ufał i do której żywił coś w rodzaju szacunku.

Tak jak przypuszczał, zakonnik przebywał w piwniczce. W momencie gdy wszedł Cyrus metkował właśnie butelki z klasztornym winem i układał je w wyściełanych drewnianymi wiórkami skrzyniach. Niektóre butelki pakował w ozdobne papiery i folie – te przeznaczone były na zestawy prezentowe. Mimo długiej tradycji klasztor szedł z duchem czasu i wciąż poszerzał swą misję i działalność o nowe usługi. Sklep z wiktuałami przynosił umiarkowane dochody, a nowy wymysł – turnusy oparte na odnowie duchowej i kontemplacji – był dobrym chwytem marketingowym naganiającym turystów i zwiedzających.

-Szczęść Boże – zaczął nowicjusz, po dwukrotnym puknięciu w drzwi. Widział, że brat Cyrus nieco się wzdrygnął. Chyba nie spodziewał się gości o tej porze.

- A, to Ty Arku, na wieki wieków. Wybacz, zamyślony byłem. Co cię do mnie sprowadza?

Śliwa streścił mu swoje ostatnie spostrzeżenia i spytał o opinię. Widział, jak Cyrus wyraźnie pochmurnieje.

-Niedobrze. Bardzo niedobrze. Faktycznie, odkąd pojawili się ci turyści są same kłopoty. Odradzałem opatowi ten cały… turnus, ale nie chciał mnie słuchać. No i w końcu wczoraj wieczorem doszło do tragedii. Wiem to od brata Mateusza. Ponoć jeden z turystów udusił się podczas kolacji. Mógł to być oczywiście wypadek, zwłaszcza że z tego co mówi Mateusz wszyscy, łącznie z opatem, jedli to samo. Niektórzy jednak mówią o planowanym morderstwie. Dla mnie to niedorzeczne. Dlaczego mnisi mieliby mordować Bogu ducha winnych turystów?! Tego jeszcze u nas nie było. Przynajmniej nie za mojej bytności, a jestem tu już przeszło 30 lat– pokręcił głową z niedowierzaniem. Widać było, że chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak w tym momencie w progu pojawili się ojciec Aleksy i brat Szymon.

- Witaj bracie Cyrusie. I Ty, Arkadiuszu. Niestety, musicie przerwać to co robicie i udać się z nami do kaplicy. Policja wszczęła śledztwo w sprawie zgonu Krzysztofa i pan posterunkowy chce z wami wszystkimi porozmawiać. – rzucił oględnie opat.

- Zaraz przyjdę, muszę tu tylko pozamykać. Lepiej, żeby nic innego już nie zginęło – powiedział brat Cyrus po czym uświadomił sobie, że musiało to zabrzmieć co najmniej dwuznacznie. Gdy pozostali mnisi zniknęli podniósł zapakowane skrzynie i przeniósł je do pomieszczenia obok, grzecznie odmówiwszy pomocy Arka. Zabawił tam chwilę i po chwili obaj przedzierali się przez ogrodowe ścieżki w kierunku kaplicy.

***

Uzyskawszy od komendanta negatywną odpowiedź na swoje pytanie, dotyczące obcych ludzi bądź podejrzanych typów kręcących się wokół klasztoru, Paweł postanowił nie tracić więcej czasu. I tak był na siebie zły, że spóźnił się na przesłuchania. Uścisnął komendantowi dłoń i wyszedł przed posterunek. Pogwizdując cicho pod nosem jakąś melodię odpalił auto i ruszył w kierunku Lesznikowa. Podróż zajęła mu niecałe 10 minut. Na miejscu zastał dwa radiowozy – oba puste. Najwidoczniej nadgorliwy warszawski posterunkowy był szybki w działaniu. „Samiec alfa” – zanotował dziennikarz w swoim notesie.

Paweł Wilamowski oprócz lekkiego pióra posiadał również dość dobrze rozwinięte zdolności aktorskie. Uważając, by faktycznie nie zepsuć sobie do końca auta, pomajstrował chwilę przy połączeniach akumulatora. Odkręcił klemę i schował ją do kieszeni. Usiadł za kółkiem i przekręcił kluczyk w stacyjce. Auto zarzęziło aż miło. Zadowolony z efektu podparł maskę i ruszył w kierunku klasztornej bramy. Trzykrotnie zastukał mosiężną kołatką. Po dłuższej chwili w furtce pojawił się jakiś zakonnik.

-Szczęść Boże – włączył swój urok osobisty PawełCzy mają może bracia telefon? Zostawiłem swój w domu, a auto mi nawaliło – na poparcie swych słów wskazał na maskę swego Nissana.

Zakonnik popatrzył bezradnie na stojące auto i usunął się z przejścia mówiąc „Proszę”. Paweł był z siebie dumny. Pierwsza część planu poszła gładko. Zastanawiał się, co dalej. Na razie dreptał za mnichem, który prowadził go długim korytarzem. Dziennikarz rozglądał się czujnie w nadziei, że dostrzeże kogoś z policji. Nie musiał czekać długo. W pewnym momencie korytarz z jednej strony ustąpił na rzecz dziedzińca z okazałą studnią. Po drugiej jego stronie, przy otwartych drzwiach do jakiegoś pomieszczenia, Paweł dostrzegł dwóch policjantów, którzy robili zdjęcia i notowali coś z zapałem.

Tymczasem mnich zapukał do drzwi pokoju z napisem „Punkt medyczny”. Drzwi skrzypnęły lekko i ukazał się w nich inny zakonnik.

-Szczęść Boże. Wybacz, że przeszkadzam bracie Metody, ale panu zepsuło się auto tuż pod naszym klasztorem i chciałby zadzwonić po pomoc drogową – streścił sprawę jego przewodnik.

- Oczywiście, proszę – zakonnik otworzył szerzej drzwi – Tylko proszę się pospieszyć, muszę za chwilę wyjść – zerknął dość nerwowo w stronę zbiegowiska po drugiej stronie dziedzińca.

***

Jarosław Borsuk nadzorował zabezpieczanie terenu i zbieranie materiałów dowodowych. Poprosił Annę aby krok po kroku odtworzyła wczorajsze wydarzenia i wskazała konkretnie miejsce, w którym leżał denat. Widział, że dziewczyna znów robi się roztrzęsiona.

Przepraszam, że przeszkadzam. Chciałem tylko powiadomić, że mnisi czekają już w kaplicy. A tu jest ta lista, o którą pan prosiłojciec Aleksy, jak przystało na mnicha, pojawił się niemal bezszelestnie. Wręczył ”Borowi” listę. – Czy ja również mogę być na tym… spotkaniu? zapytał z nadzieją. Nie był pewny, czy jego obecność nie wpłynie niekorzystnie na zeznania pozostałych zakonników, jednak chciał wiedzieć, co takiego mają do powiedzenia jego współbracia. Ci sami, którzy nie potrafili się zdobyć na szczerość i odwagę i powiedzieć mu wprost, co o nim myślą.
 
Ribesium jest offline  
Stary 01-08-2014, 13:34   #9
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Fakt, że Anna nie znalazła w swoim pokoju nic podejrzanego przyniósł jej sporą ulgę. Chyba na prawdę spodziewałam się, że coś znajdę - zganiła się półgłosem. Potem zawołał ją policjant i nie miałą już czasu na rozmyslania. Prowadziła - a w zasadzie oprowadzała - Borsuka po klasztorze pokazując pokoje wszystkich turystów (Jacka i Błażeja już puste), refektarz, pralnię, stajnie, miejsce gdzie znaleziono butelkę i gdzie w ogóle się kręcili, łącznie z cmentarzem i piwniczką z nalewkami. W końcu mężczyzna nie był tu nigdy, więc niech ma ogląd całości. Nie mieszkała tu długo - niewiele ponad dobę - więc nie było tego dużo. "Wycieczkę" okraszała swoimi komentarzami oraz przytoczonymi wypowiedziami opata. Ojciec Aleksy nie zdążył powiedzieć im wiele, ale lepsze to niż nic.

- Nie wiem czy coś pan z tego wywnioskuje - rzekła gdy wrócili do punktu wyjścia. - Klasztor jest spory, skrytek dużo, a jeśli ktoś stoczył ciało ze wzgórza po drugiej stronie to pewnie utknęło gdzieś w krzakach i będzie tam, dopóki nie wywącha go jakiś kundel i nie potraktuje jako obiadu. Mam nadzieję, że od braciszków wyciągnie pan więcej informacji.

Umilkła, dumając. Teraz, gdy myślała o tym na spokojnie, może w zniknięciu ciała Krzysztofa nie było żadnej wielkiej tajemnicy. Ktoś nie lubił opata i chciał mu zaszkodzić, więc straszył turystów próbując się ich pozbyć. Widać nie pomyślał, że gdyby trafił na nawiedzonego japiszona, to odszkodowanie za naruszenie nietykalności osobistej i porwanie doprowadziłaby klasztor do ruiny. Krzysiek załknął się zupełnie legalnie, a "ten ktoś" spanikował i ukrył ciało, pogarszając tylko sprawę.

A butelka? Może ktoś podpijał nocą nalewki, fałszował je rozwadniając, czy dodając coś "ekstra" dla "specjalnych klientów", kto to wie? Nie była tak naiwna by szukać uczciwości w klasztornych murach; gdyby tak było Kościół nie musiałby rokrocznie przepraszać za swoich duszpasterzy. Czy miało to związek z Krzyśkiem? Ludzie ze strachu robili różne głupie rzeczy. Ale odkrycie powiązań lub ich braku było już rolą Jarosława Borsuka.
 
Sayane jest offline  
Stary 03-08-2014, 18:07   #10
 
Aronix's Avatar
 
Reputacja: 1 Aronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputację
Borsuk ze spokojem podążał za Anną wsłuchując się w jej komentarze na temat odwiedzanych pomieszczeń, czy zdarzeń które kojarzyły się jej z danym miejscem. Po drodze mijali techników oraz policjantów zajętych swoimi zadaniami. “Bor” zdawał sobie sprawę z tego, że są specjalistami, lecz wiedział, że dla własnego spokoju, sam musi obejrzeć dokładniej wskazane przez siebie miejsca. Najpierw jednak chciał sie uporać z mnichami, dlatego ucieszyło go szybkie przybycie ojca Aleksego.
-To nawet wskazane, a by ojciec pojawił sie w kaplicy - powiedział Jarosław. -Oczywiście po tym ogólnym spotkaniu, bedzie opat wolny, na czas indywidualnych przesłuchań pozostałych. - Teraz przeniósł wzork na Annę. - Pani również, chwilowo jest wolna. W razie jakichś pytań proszę udać się do mnie, albo do posterunkowego Cieślaka - zakomunikował. - A teraz, w drogę!- wskazał gestem opatowi, aby ten poszedł przodem.

W drodze do kaplicy dogonił ich Cieślak. "Bor" z marszu przystapił do wydawania poleceń.
-Tak jak wspominałem wczesniej. Na początek zabezpieczamy piwniczkę, jadalnię, pralnię i kuchnię. Jak skończę tutaj, sam tam przyjdę sprawdzić postępy. I niech ktoś sprawdzi teren pod urwiskiem...być może ciało zostało z niego zrzucone i gdzieś sie tam poniewiera. - Borsuk niebardzo wierzył w teorię Anny, jednak dla własnego spokoju postanowił zbadać i ten trop.
-Sprawdzić wszystko co wydaje się choć trochę podejrzane- “Bor” idąc pewnym i szybkim krokiem wydawał dalsze polecenia - Konrolować dokładnie każdy transport opuszczający klasztor, być może bedą chcieli pozbyć się ciała, czy dowodów zbrodni w ten sposób. W sumie warto by było też sprawdzić pod tym kątem wszytskie transporty, które opuściły to miejsce od czasu zgonu Damiańczuka.- jego zastepca co chwila potakiwał znacząco głową, na znak, że zrozumiał -Niech więc pan rozdysponuje ludzi i jak najszybciej ma sie pan pojawić w kaplicy wraz z kimś do pomocy… musimy przesłuchać naszych mnichów, później zajmiemy sie resztą. Do roboty!- zakończył ostrzejszym tonem. Cieślak zasalutował i odbił w boczny korytarz, prowadzacy na dziedziniec.

Borsuk i ojciec Aleksy weszli do kaplicy, już na początek starszy posterunkowy zauważył pewną nieprawidłowość, mianowicie o jednego mnicha za dużo. Stanał obok wolnego miejsca i przez dłuższą chwilę mierzył każdego z braci badawczym spojrzeniem.
-Zapewne domyślacie się kim jestem i dlaczego zakłócam wam wasze sielskie i uduchowione życie - rozpoczął rzeczowym tonem - Ale żeby procedurom stało sie za dość… nazywam sie Jarosław Borsuk, jestem starszym posterunkowym i to na mnie spoczął obowiazek przede wszytkim odnalezienia ciała Krzystofa Damiańczuka, jak i ustalenia w jakich okolicznościach zginął oraz znalezienia odpowiedzialnych za jego śmierć.- Starał sie aby jego głos brzmiał ostro i dostojnie, aby odbijał sie od ścian i docierał do uszu braci ze zdwojoną siłą.
-Zanim jednak zaczniemy….czy ktoś wyjasni mi dlaczego na liscie braci zakonnych mam dwanaście nazwisk, a widzę tutaj trzynaście osób?- zapytał znów sunąc wzrokiem po twarzach braci, finalnie kończąc na ojcu Aleksym. Ten od razu zabrał głos. W porównaniu do głosu Borsuka był on o połowę cichszy.
-To nasz nowicjusz, Arkadiusz Śliwa - wskazał otwartą dłonią na jednego z zebranych -Nie jest jeszcze oficjalnie mnichem, dopiero przygotowuje się do tej roli. Jest z nami dopiero od dwóch dni.
Borsuk uniósł brew zerkajać na nowego członka klasztornego zespołu.
-Gratuluję wyczucia czasu w takim razie - rzucił w jego stronę, po czym pochylił się nad blatem i dopisał imie oraz nazwisko na końcu listy.
-Dobrze więc- podjał temat po chwili milczenia słysząc z oddala zbliżajace się kroki. - Jak zapewne się braciszkowie domyślacie, teraz przyjdzie czas na przesłuchania.- W tym momencie do kaplicy weszli Cieslak i jeden z policjantów. Na widok zebranych mnichów lekko śię zmieszali skinając nieporadnie głowami na przywitanie. Borsuk wskazał im surowym gestem miejsca obok siebie, po czym kontynuuował swój wywód.
- Podzielimy się wraz z moimi kolegami i postaramy sie przeprowadzić to w miarę sprawnie. Ale jeszcze kilka kwestii organizacyjnych.- Tutaj znów zwrócił się w strone ojca Aleksego. - Przydało by się zorganizować dwa odosobnione miejsca, gdzie można by dokonać przesłuchań. Ja sam, wraz ze swoimi...wybrańcami zostanę tutaj.
Wybrańcami… Ojciec Aleksy domyślał się, że chodzi o mnichów, których zaznaczył na liście. Odczuł gwałtowną potrzebę spowiedzi, jednak wiedział, że nie może tego uczynić w tym momencie, jak również nie powinien się spowiadać żadnemu z obecnych tu mnichów. Nie wiedzial jednak czy i kiedy starszy posterunkowy pozwoli mu jechać do kościoła w Sankowicach. W Bańkowie wolał się na razie nie pokazywać.
-Mogę oddać do dyspozycji swój gabinet. A drugie… - przerzucał w myślach listę pomieszczeń dostępnych po zamknięciu częścii terenu przez ”Bora” - Może pokój medyczny? - zastanawiał się, jak i gdzie teraz mnisi będą spożywać posiłki, skoro kuchnia i refektarz zostały odseparowane. Doprawdy nie miał zmysłu organizacyjnego. No ale w razie czego cateringiem zajmie się brat Eustachy, a mnisi najwyżej zjedzą w swoich pokojach. Normalnie posiłek powinien się odbyć za pół godziny, jednak teraz z pewnością ulegnie znacznemu opóźnieniu.
Borsuk tylko skinął głową, na znak, że akceptuje propozycję opata. Gestem ręki przywołał pozostałych funkcjonariuszy aby bardziej się przybliżyli i zerknęli na listę.
-Ja biorę tych.- Powiedział przyciszonym głosem zakreślając palcem mnichów wskazanych przez przeora oraz nowicjusza. - Resztą się podzielcie po pół. Cieślak, pójdziecie ze swoimi do pokoju medycznego, a Birski do gabinetu przeora. Zrozumiano?!- dwaj policjanci natychmiast wyprostowali się i zasalutowali.
-O pozostanie tutaj prosiłbym...- powiedział “Bor” mówiąc juz nieco głosniej i biorac do reki listę. - Braci: Antoniego, Cyrusa, Krystiana oraz nowicjusza Śliwę. Resztę poproszę o opuszczenie sali. Dwaj stojący obok mnie funkcjonariusze oznajmią wam kto gdzie ma się udać. Życzę miłego dnia.- zakończył z nutką satysfakcji w głosie, pozwalając sobie na lekki uśmiech.
 

Ostatnio edytowane przez Aronix : 03-08-2014 o 20:31.
Aronix jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172