Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2014, 18:07   #1
 
Luphinera's Avatar
 
Reputacja: 1 Luphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodze
[Inne, Armie Apokalipsy +18] Mroczne Serce


Epizod 0: Nowy wiatr


Świątynia Zastępów

Araela wylądowała przed bramą świątyni. Poły jej sukni z gracją opadły dookoła niej. Drzwi przed nią otworzyły się z lekkim trzaskiem. Na jej twarzy wyrysowana była powaga. Za nią pędził Saverael, jej najbardziej zaufany pretorianin.
-Pani…- zaczął, widać było jego zdenerwowanie.
Białowłosa jedynie w uniosła rękę do góry aby jej nie przeszkadzał i szybkim krokiem skierowała się do swoich pokojów. Usiadła przy swoim mahoniowym biurku. Mężczyzna stanął tuż przy drzwiach, przepisowe trzy metry od Egzarchy. Kobieta patrzyła na niego nieobecnym wzrokiem przez chwilę.
-Później porozmawiamy… Teraz przekaż najpilniejsze rozkazy. Musimy wysłać naszych jednych z bardziej oddanych ludzi, którzy dopiero co wrócili z misji w Karpatach i dopiero od wczoraj są znów z nami w mieście. Przekaż dla Sivenei, Siveneal’a, Ammisael’a, Iverion’a, Raziel’a oraz Tierael’a aby stawili się jak najszybciej w moim gabinecie, będę miała dla nich jeszcze parę słów do przekazania. – jej długie palce delikatnie stukały w blat biurka.
-Saveraelu. Przykro mi, że ona nie żyje… Ale zapewniam cię, że tą wojną wygramy my, pierwszą walkę nie bez powodu wygraliśmy. A teraz idź, muszę sprawdzić jeszcze coś zanim przyprowadzisz do mnie wymienioną szóstkę. A i powiedz Garieoli, że teraz jej kolej, odpocznij… Myślę, że jutro z samego rana zorganizujemy godny pogrzeb wszystkim tym, którzy stracili dzisiaj życie i powrócili do Patronów.
Mężczyzna zmarszczył lekko brwi, jednak nie sprzeciwił się decyzji Araeli. Skłonił się jej jedynie lekko.
-Oczywiście, jak sobie życzysz. – przemilczał śmierć swojej partnerki, jedynie lekki cień zmęczenia zarysował się na jego twarzy. – Najważniejsze, że nie straciliśmy Ciebie pani, nie wiem czy ktoś dałby radę zjednoczyć pod sobą resztki obrony w tym kraju.
Ofielitka spojrzała na niego i uśmiechnęła się smutno. On jedynie pożegnał się i ruszył na poszukiwanie wymienionych aniołów, a Garieola stanęła przed drzwiami do pokojów głowy świątyni i strzegła jej.

Araela w tym czasie zaczęła przeszukiwać w księgach i starych manuskryptach informacji o przebudzeniu dziwnej istoty… Kartkowała bez ustanku aż znalazła… a to co zaczęła czytać nie napawało ją radością…
-Musimy odnaleźć ją pierwsi… -wyszeptała i zacisnęła dłonie w pięści.


Saverael natomiast skierował swoje kroki w stronę głównej Sali, spojrzał na posag swojego patrona, po czym rozejrzał się wzrokiem po świątyni. Sam nie ma czasu ich szukać, zatem skierował się do pokoju Legatki oraz do Templariuszy. Najpierw skierował się do Legatki. Zapukał a gdy usłyszał zaproszenie wszedł do środka. Skłonił się nisko kolejnej białowłosej kobiecie.
-Kariteo, Egzarcha prosi aby zgłosili się do niej jak najszybciej Ammisael i Tierael.
-Zaraz im przekażę. –odpowiedziała nie patrząc na niego i sięgnęła po telefon.
-Dziękuję. –odpowiedział wychodząc i skierował się do pokoju Templariusza Zariela. Miał naprawdę coraz mniej czasu.
Gdy dotarł do jego pokoju zapukał, wszedł do środka i skinął lekko głową, znali się, choć nie zawsze za sobą przepadali.
-Witaj Zarielu. Nie mam zbyt wiele czasu, wiem, że ostatnio i ty poniosłeś sporo strat w ostatniej bitwie. Araela, nasza Egzarcha wzywa do siebie jak najszybciej Siveneę oraz Siveneala. Przekaż im tą informację i każ im się stawić przy jej gabinecie.
-Dobrze, zaraz się tym zajmę. Sevaraelu… - mężczyzna uniósł wzrok – przykro mi z powodu Shaeli..
On jedynie pokręcił głową.
-Mnie również, ale wykonywała swój obowiązek…
Oboje patrzyli na siebie przez chwilę.
-Mam jeszcze sporo do załatwienia. –odpowiedział pretorianin i wyszedł. Zaraz obok znajdował się pokój Lorany. Kolejne pukanie.
-Witaj. Egzarcha prosi aby jeden z Twoich akolitów, Iverion zgłosił się do niej jak najszybciej. Proszę, abyś przekazała tą informację.
-Oczywiście zaraz się tym zajmę. Nie będę cię zatrzymywała. – odpowiedziała kobieta i sięgnęła po telefon.
Mężczyzna opuścił pokój i skierował się do Archonta, ostatniej osoby, której powinien przekazać wiadomość… a potem poleci i zajmie się ciałem Shaeli… Kłykcie w zaciśniętej pięści mu zbielały, ale złość nie da mu teraz nic.. dopiero gry własnymi pięściami rozkwasi twarz temu ohydnemu upadłemu, który tak nie czysto zgładził jego ukochaną…
Znalazł Agahaela niedaleko Sali ćwiczeń.
-Witaj. Savarealu – przywitał go Archont. – cóż, takiego cię do mnie sprowadza?
-Nasza pani, Araela wzywa do siebie twojego archidiakona Raziela, przekaż mu aby jak najszybciej stawił się przed jej obliczem. Jest pewna sprawa, która nie może czekać.
-Oczywiście, już mu przekazuję. – odpowiedział, pożegnał się skinieniem głowy i wszedł na salę treningową. Pretorianin natomiast skierował się do ogrodu, rozłożył skrzydła i poleciał w stronę pola bitwy i ciała swojej ukochanej…


Sivenea i Siveneal

Zariel sięgnął po telefon, nie wiele mu zostało w nim numerów. Wybrał numer i czekał na sygnał. Po dwóch połączeniach udało mu się usłyszeć męski głos.
-Sivenaelu. Jak najszybciej wraz z swoją wychowanka macie stawić się u Egzarchy, to jak na razie jest was priorytet i cokolwiek wam rozkaże, macie wypełnić zadanie i nie zawieźć mnie. Czy się rozumiemy? To dobrze… Liczę na was. – po tych słowach zakończył rozmowę. Wpatrywał się jeszcze chwilę w telefon po czym skierował się do pisania raportu.
Sivenea w tym czasie była poza terenem świątyni, siedziała w biurze sprawdzając raporty. Miała kategoryczny zakaz mieszania się w walki. Z okna w swoim biurze widziała park. Jej uwagę przykuły kruki, które całą chmarą zlatywały się w sam jego środek...

Ammisael i Tierael

Karitea po tym jak zostawił ja pretorianin sięgnęła do telefonu, miała i tak dzwonić do nich z informacją o nowych zadaniach… ale polecenia głowy świątyni są ważniejsze od wszystkiego innego. Wybrała numer do pierwszego anioła.
-Witaj Ammisaelu. Mam dla Ciebie ważną wiadomość. Nasza pani Araela wzywa cię przed swoje oblicze. Nie wiem co nabroiłeś, ale masz się tam stawić natychmiast. Czy się zrozumieliśmy? –odczekała na odpowiedź po czym z uśmiechem satysfakcji zakończyła rozmowę i wybrała kolejnego anioła. Ten jej jakoś tak bardzo nie przeszkadzał, ale cóż… Nie sądziła, aby któryś z nich wykazał się ostatnio jakoś specjalnie.
-Tierael? Nie ważne, że miałeś mieć dzisiaj wolne. Araela, nasz Egzarcha wzywa cię przed swoje oblicze. Nie. Masz się natychmiast zjawić w świątyni rozumiemy się? –jej głos i ton nie znosił sprzeciwu, wolną ręką bawiła się przekładając pomiędzy palcami monetę.
-Masz mniej niż 15 minut, aby znaleźć się na miejscu. –zakończyła rozmowę i spojrzała w okno w stronę ogrodu.
-Zaczęło się… - uśmiechnęła się zadowolona i przeciągnęła w fotelu. –Jak sobie poradzisz z nimi, moja pani? – przeczesała palcami swoje włosy i wróciła do rozdawania zadań pozostałym zelotom.

Iverion

Lorana nie czekała długo z wybraniem numeru telefonu. Wiedziała, że anioł miał mieć dzisiaj spotkanie z córką, ale cóż, nic więcej nie mogła na to poradzić. Sygnał zabrzmiał w słuchawce, jeden, drugi i po chwili mogła słyszeć głos jednego z najstarszych jej akolitów.
-Iverionie, mam pilną wiadomość. Araela, nasz Egzarcha prosi Cię abyś jak najszybciej stawił się w jej gabinecie. Ma dla Ciebie zadanie, które nie może czekać. Tak, znajdziemy jakiś drugi termin abyś znów mógł spotkać się z córką, możesz ją przywieźć ze sobą, tutaj będzie bezpieczniejsza. Nie wiem, nie zostało mi przekazane jakie to zadanie. Do zobaczenia. – po czym rozłączyła się, wstała od biurka i podeszła do okna. Zastukała w parapet i spojrzała na niebo, które zaczęło zasnuwać się czarnymi chmurami…

Raziel

Agahael wszedł na salę treningową na której ćwiczył właśnie jego podwładny. Każdy wypad i zwód był dobrze dopracowany i wyliczony.
-Nieźle ci idzie. – powiedział i stanął przy stojaku z bronią. –chętnie wycisnął bym z ciebie siódme poty, jednak nasz Egzarcha ma co do Ciebie inne plany. Masz jak najszybciej stawić się u niej w gabinecie, ma dla Ciebie zadanie specjalne.– białowłosy anioł podrzucił w stronę archidiakona ręcznik.
-Idź się lepiej umyj, chyba nie chcesz się tak pokazać przed głową naszej świątyni, no chyba, że masz zamiar przyprawić o szybsze bicie serca parę anielic, które o dawna wodzą za tobą wzrokiem co? - jego uśmieszek i ton nie wskazywały na powagę sytuacji, na ramieniu miał jeszcze kilka zadrapań po ostatnich walkach, ale on był w dobrym stanie. Musiał odreagować utratę dwóch skrzydeł i dwóch dobrych przyjaciół którzy przewodzili tamtym aniołom… Dobrze, że nie będzie tutaj Raziela… Przynajmniej nie będzie musiał hamować swojego gniewu.

Park w mieście

Cornelia Aurelia Silviano skończyła właśnie zajęcia… Wybuchy i krzyki nie były tutaj tak donośne jak z drugiej strony miasta, jednak z nią przez całe zajęcia było coś nie tak. Odczuwała dziwny ból w skroniach. Trzymała torbę na ramieniu, a duży zeszyt przyciskała do piersi. Wkroczyła do parku, jednego z nielicznych bardzo zadbanych miejsc w tym mieście. Anioły oraz demony pałętające się już wszędzie jeszcze nie zaczęły go niszczyć, póki co zajmowały się innymi sprawami. Gdyby ich nie zobaczyła na własne oczy, nie byłaby wstanie w nich uwierzyć. A tak, jej cały maleńki świat i tak obrócono do góry nogami. Matka nie żyła, ojca nigdy nie miała, wróć, to nie tak, nigdy go wszak nie poznała. Skierowała swoje kroki w centrum parku, gdzie znajdowała się stara piękna fontanna.
Nagle jej pierś przeszył ból… Zatrzymała się i oparła o barierkę. Jak przez mgłę widziała zlatujące się dookoła niej kruki, które czarnymi ślepiami wpatrywały się w nią. Miała wrażenie, że na granicy wzroku widziała jak zbliża się ku niej mężczyzna, jednak nikogo poza ptakami nie było w parku. Ból stawał się nie do zniesienia a w głowie słyszała irytujący szept:
-„Już czas… Obudź się, nie możesz dłużej zwlekać…”
Dziewczyna złapała się za głowę, na jej skórze pojawiły się dziwne symbole, które blaskiem niczym tatuaż rozświetliły ją. Jej krzyk rozniósł się echem po parku, a kruki wzbiły się w niebo. Po czym upadła nieprzytomna prosto w rabatkę z niezapominajkami…


Baza upadłych

-Nie! Nie! Nie!- czarnowłosa kobieta cisnęła w stojących mężczyzn wazą.
-Jak mogliście zgubić jej ślad! Wszyscy go wyczuli a wy mi wmawiacie, że nie możecie jej znaleźć?! Jesteście do niczego!
-Pani… daj nam…
-Milczeć! Macie ją znaleźć! Nie chce was widzieć dopóki nie sprowadzicie jej przed moje oblicze!
Demony stały osłupiałe i wpatrywały się w swoją panią…
-Wynocha! – jej wrzask rozbił kolejną wazę, a demony czym prędzej opuściły jej gabinet. Czarnowłosa upadła anielica krążyła po pokoju wściekła.
-Do tej pory i aniołowie wiedzą o niej, a zwłaszcza ta wstrętna Araela! – widać było, że kobieta zaczyna się powoli uspokajać. Podeszła do półki z księgami. Dotknęła jednej z nich, ta wsunęła się do środka i regał odsunął się ukazując zejście do podziemi.
-W dokumentach na pewno znajdę coś co mi się przyda… a potem… Potem trzeba odwiedzić pewną Skazaną i pokazać, że współpraca z nami będzie jedyną słuszną decyzją w jej marnym życiu…

 
__________________
"Wszyscy mamy swoje anioły, naszych opiekunów. Nie wiemy jaki przybiorą kształt. Jednego dnia mogą być starcem, innego małą dziewczynką. Ale nie dajcie się zwieść pozorom- mogą być groźne jak smok. Jednak nie walczą za nas, przypominają nam tylko, że to nasze zadanie.Każdego kto tworzy własne światy."

Ostatnio edytowane przez Luphinera : 04-09-2014 o 19:23. Powód: /gracz w końcu wybrał imię ;p
Luphinera jest offline  
Stary 04-09-2014, 21:19   #2
 
VinQ's Avatar
 
Reputacja: 1 VinQ nie jest za bardzo znanyVinQ nie jest za bardzo znany
Minął już jakiś czas od jego przebudzenia. Właśnie pierwszy raz od dawna był z córką na spokojnym spacerze i lodach... gdy wtem poczuł wibrację. Miał już zignorować brzęczący telefon, ale zaczęła grać piosenka "Babyshambles - La Belle et La Bête". Chcąc, nie chcąc odebrał telefon.
- Tak, Pani? Kolejne zadanie od egzarchy? Ależ miałem mieć dzień wolny, przez ostatni miesiąc tak ciężko pracowałem... Tak. Rozumiem. Tak, to dobry pomysł. Wezmę ją ze sobą. Pani... jakie to będzie zadanie? Rozumiem, tak... będziemy niedługo.
Rozłączył się i przystanął. Córka tak naprawdę dopiero dochodziła do siebie i oswajała się z tym wszystkim. Potrzebował tego dnia wolnego. Tyle ostatnio się działo. Jednak wiedział równie dobrze, że sprawy świątyni idą ZAWSZE w pierwszej kolejności, dopiero później przychodzi czas na wszystko inne... o ile starcza czasu. Złapał córkę za rękę.
- Summer, kochanie... wybacz, ale musimy już wracać.
- A czemuż to?
Skłonił lekko głowę... - Powołanie wzywa.
- Tak, zawsze świątynia ważniejsza. - dziewczyna naburmuszyła się, jednak doskonale zdawała sobie sprawę z tego wszystkiego. Była jego natchnioną, dopuszczoną do wiedzy tajemnej. - Cóż... chodźmy skoro nie mamy wyboru.
Obróciła się na pięcie i poszła w stronę samochodu, nie czekając na ojca.
Iverion najchętniej poleciałby na skrzydłach i oszczędził sobie sporo czasu stania w korkach, ale wiedział że nie wolno mu ot tak ujawniać wszystkich swoich kart. Powoli ruszył do samochodu, bronie spokojnie dotykały jego pleców informując go o swojej obecności. Był lepszym strzelcem niż wojownikiem... może dlatego właśnie dostał Deathshot, tak nietypową relikwię. Choć oczywiście nosił również zwykłą broń białą... która poza misjami zostaje u niego w pokoju.
***
W świątyni znaleźli się w jakieś dwadzieścia, a może dwadzieścia pięć minut od telefonu. A ileż musiał się wkurzać na niedzielnych kierowców to jego. Od razu odstawił córkę do ich pokoju, a sam udał się przed gabinet egzarchy, gdzie przyjmowała anioły. Czekał na wezwanie, nie wiedział jakież to nowe zadanie go czeka.

//
Avek Iveriona:
http://fc06.deviantart.net/fs71/f/20...xz-d6ulsw8.jpg

Avek Summer:
http://fc07.deviantart.net/fs70/f/20...4a-d7x4i1z.jpg
 

Ostatnio edytowane przez VinQ : 09-09-2014 o 09:39.
VinQ jest offline  
Stary 04-09-2014, 23:32   #3
 
Narina's Avatar
 
Reputacja: 1 Narina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skał
- Szlag by... - mruknęła do siebie kobieta. Ślęczała nad dokumentami od samego rana i nic jej nie wychodziło. Nie mogła się dziś skoncentrować na tyle, by biegle i szybko zrobić, co najważniejsze i wyjść poza te mury. Dusiła się ostatnio w tym miejscu. Jeszcze niedawno mogła szybować i biegać po górach. Oczywiście, walczyli. Nie było to pozytywne doświadczenie, ale nawet tam, pośród tej pożogi czuła się wolna.
Odsunęła od siebie te kilka segregatorów i wstała. Poprawiła czarną sukienkę i podeszła do okna. Otworzyła je. Chłód z dworu od razu zaczął wypełniać pomieszczenie. Sivenea przymknęła oczy. Jej skórę na ramionach pokryła momentalnie gęsia skórka. Kobieta uśmiechnęła się do siebie i wzięła głęboki wdech. Myślami szybowała gdzieś daleko. I pewnie trwałaby w takiej pozycji jeszcze dłuższą chwilę, a potem wróciłaby do pracy, gdyby nie fakt, że poczuła coś dziwnego. Gdzieś niedaleko w jej otoczeniu pojawiła się słaba aura. Aura kogoś podobnego do niej, ale niekoniecznie jeszcze świadomego swojej inności. I te kruki... Nie lubiła tych ptaków, tak samo jak wron - choć były czarne, to wyglądały posępnie. Z resztą Sivenea miała w pamięci opowiadanie "Rozdziobią nas kruki, wrony". Nie było to miłe wspomnienie. Przeszedł ją dreszcz, a aura, którą poczuła, nie dawała jej spokoju.
Nie zastanawiając się, złapała swoje rzeczy i żakiet. Wyszła z pomieszczenia pospiesznie. Rzuciła tylko do swojej sekretarki:
- Wychodzę, może się zdarzyć, że mnie nie będzie.
- Dobrze - odpowiedziała jej kobieta, która przywykła, że przeważnie w taki właśnie sposób jej szefowa postępowała. Nie było celu w tym, żeby pytać ją o cokolwiek.
Nie zamknęła nawet za sobą drzwi do biura. Przeciąg, jaki wywołała, spowodował, że wiatr przekartkował jeden z otwartych segregatorów. Sivenei to jednak nie interesowała. Prawie zbiegła po schodach. Stukot jej szpilek przecinał ciszę i świadczył, że kobieta naprawdę się spieszyła.
Wypadła na chodnik i swoje kroki skierowała machinalnie wręcz w stronę parku. Nie zastanawiała się nad tym, co może ją tam czekać. Na razie nie działo się nic, co kazałoby jej alarmować jej brata (nadal go tak nazywała i tak za takiego go uważała). Tłumaczyła to sobie ogromną potrzebą przespacerowania się. Zbliżała się do parku, by wejść w końcu do pierwszej alejki. Jej włosy delikatnie falowały w takt jej kroków, a szpilki nie wydawały praktycznie żadnego odgłosu. Butami rozgniatała wyłącznie drobny żwirek. Spoglądała w niebo. Kruki. Wymordowałaby wszystkie, gdyby mogła - mimo że były czarne. Aura była jakby silniejsza, szła więc chyba dobrze.
W pewnym momencie Siveneę minęła pewna kobieta. Pewnie nic by nie było w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że anielica zatrzymała się i skupiła na niej swoją uwagę. To jej się praktycznie nie zdarzało. Rudowłosa, szczupła kobieta miała w sobie coś przyciągającego: spojrzała na Siveneę różnokolorowymi oczami - złotym i niebieskim. Anielica zmarszczyła brwi i być może coś by powiedziała, gdyby nie to, że zaczął dzwonić jej telefon. Sivenea złapała więc za torebkę i jak spojrzała przed siebie... Niestety, rudowłosa kobieta zniknęła, a w powietrzu opadało delikatnie krucze pióro. Sivenea podniosła je.
Sygnał telefonu się wzmocnił. Dzwonił Jej Brat
- Tak Braciszku? - odezwała się, kiedy odebrała połączenie i wysłuchała swojego Protektora. Prywatnie byli w innych stosunkach niż przy świadkach, mogła więc sobie pozwolić na odrobinę luźniejsze stosunki. Wokół niej nadal było słychać krakanie, pewnie jej zwierzchnik słyszał to doskonale.
- Ale że już natychmiast? Bo jestem w parku i czuję jakąś dziwną aurę, podobną do naszej, ale słabszą... Skarbie, chciałam sprawdzić, co tam się dzieje, ale zrobię, co uważasz za stosowne.
Sivenea nie bała się powiedzieć swojego zdania mężczyźnie, jednak ostatnie zdanie i tak należało do niego. Zatrzymała się na ścieżce. W jednej dłoni trzymała telefon, w drugiej pióro. Czekała. Choć coś ciągnęło ją do parku...
Rozmowa z bratem była krótka i treściwa. Kobieta uśmiechnęła się, kiedy zakończyła połączenie. Ustawiła tylko kilka funkcji w telefonie: między innymi minutnik na 13 minut, zapętlony na bliżej nieokreśloną ilość razy. Smartfona wrzuciła do torebki. Spojrzała na pióro i się rozglądnęła po okolicy. W parku było nadzwyczaj pusto. Pomimo niezachęcającej pogody ktoś jednak powinien od czasu do czasu pojawić się na horyzoncie.
Zawiało mocniej, aż zakryła się połami żakietu. Coś zimno się robiło, choć lato w pełni. Sivenea, niewiele myśląc, ruszyła wgłąb parku. Zielone krzewy i drzewa dawały mnóstwo świeżego, zimnego powietrza i napawały swego rodzaju nadzieją. A anielica? Szła za aurą... I jeśli tylko telefon zacząłby jej przypominać, że minęło 13 minut, dałaby znać Sivenealowi, że u niej wszystko w porządku.
 

Ostatnio edytowane przez Narina : 05-09-2014 o 22:28.
Narina jest offline  
Stary 05-09-2014, 00:34   #4
 
Aves's Avatar
 
Reputacja: 1 Aves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie coś
Tierael jęknął, a jego dłonie mocniej zatopiły się w czarnych włosach Skazanej, która skutecznie pieściła jego przyrodzenie rozwidlonym językiem. Terael ostatecznie przekonał się, że danie jej dostępu do jego prywatnej biblioteki nie było złym pomysłem. Seskana jak przystało na Smoczycę Uwielbiała gromadzić wiedzę. To ich łączyło obydwoje byli głodni nowych doświadczeń i wiedzy, zdobywania informacji.
- O kurde jak...- W tym momencie zadzwoniła komórka dzwoniła Karitea Legat świątynny, pod jej dowództwem był biedny Tierael, który sięgnął po komórkę.
- Tak Słucham.- Zasłonił głośnik drugą ręką i stłumił jęknięcie chciał się uwolnić od Skazanej, ale ona postanowiła go jeszcze trochę pomęczyć.
- Ale ja miałem mieć wolne- Znów zakrył dłonią głośnik, ale i tak jego niespokojny oddech mówił wszystko. Słysząc zirytowany głos swojej szefowej i wiedząc jak mało ma czasu powiedział tylko.
- Zaraz będę- Poczuł ulgę zmieszaną z coraz bardziej rosnącym podnieceniem. Podziękował patronowi za to że Pani legat rozłączyła się tak szybko. Z kołdry wynurzyła się postać pięknej kobiety o fioletowych gadzich oczach.
- Sss... To jak Będzie mam dostęp do biblioteki czy nie ?- Chciała na nim usiąść, aby dobić targu, ale Tierael szybko położył ją na boku i popatrzył głęboko w oczy.
- Tak masz dostęp do biblioteczki i tylko do niej, a to co dzisaj zaszło kiedyś dokończymy mam sprawę do załatwienia więc bądźcie grzeczne i uważajcie na siebie.- Anioł wstał i zaczął spokojnie oddychać, aby się uspokoić.

Kiedy odzyskał kontrolę nad swoim ciałem Szybko chwycił leżące na krześle ciuchy i ubrał się. Podkoszulek, na który szybko zarzucił skórzany płaszcz, ubrał szybko skórzane jeansy i wygodne skórzane buty. Założył zegarek i spojrzał na niego, aby dowiedzieć sie która godzina zbladł zostało mu jakieś jedenaście minut, a miał spory kawałek do przebiegnięcia.

Otworzył okno swojej rezydencji i przyjął postać Adon przez chwilę z okna wystrzelił promień biało fioletowego światła, później wszystko powróciło do normalności, z okna wyjrzała Rudowłosa piękność uśmiechnęła się i zamknęła okno.

***
Tierael wylądował z pełnym impetem na jednym z pobliskich dachów, przeturlał się i zaczął biec prosto przed siebie. Skoczył trzydzieści metrów widział jak zbliża się do okna i wpadł przez nie do kuchni jakiejś kobiety, która zaczęła krzyczeć.
- Dzień dobry- Przywitał się grzecznie i z misy stojącej przy czajniku zabrał jabłko i pobiegł dalej wyskakując oknem w salonie, spadał teraz swobodnie jakieś 30 metrów w dół.
Nadgryzł jabłko i rzucił w przejeżdżający z jego prawej strony samochód. Mężczyzna w Bmw zaczął hamować i zahamował prosto przed Tieraelem. Ten wsiadł do jego auta jakby nigdy nic.
- Jedź- Tutaj podał jedną z ulic bardzo blisko świątyni. Kierowca już chciał powiedzieć, aby wypierdalał, ale zaniemówił widząc jego anielską aurę.oraz słysząc dźwięk zablokowanych drzwi wiedział, że niema dokąd uciec.

Przeżegnał się i Ruszył wykonując rozkazy Anioła, jednak w chwili kiedy miał przejechać przez skrzyżowanie, Kierowca zwątpił przez chwilę, jednak moc dana od patronów wywarła na nim znów wrażenie.

Bmw wystrzeliło i wpasowało się idealnie w lukę pomiędzy pojazdami. Kiedy dojechali do celu, czyli uliczki oddalonej o dwie przecznice od Świątyni. Tierael jak to miał w zwyczaju pobłogosławił człowieka kreśląc znak krzyża na jego czole i mówiąc niczym Spowiednik.
- Ja Twe Grzechy odpuszczam idź w pokoju- I wysiadł z auta pobiegł teraz w ciemną uliczkę i skierował się do świątyni.

***
Kiedy przybiegł na miejsce był spóźniony jakieś trzy minuty. Rozejrzał się po zebranych przed gabinetem Egzarchy. Skinął każdemu z Aniołów głową zaczynając najpierw od pretorianki.
- Rozumiem, że musimy czekać ?- Zapytał i oparł się o pobliską ścianę, z kieszeni wyciągnął komórkę i zaczął czytać e booka.
W głowie jednak układał sobie jakąś wiarygodną wymówkę i szybki rachunek sumienia również zrobił. Nie wychodziło z niego nic co łamałoby dekalog.
 

Ostatnio edytowane przez Aves : 07-09-2014 o 22:50.
Aves jest offline  
Stary 06-09-2014, 23:48   #5
 
Raist2's Avatar
 
Reputacja: 1 Raist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputację
“Gdybym tylko przybył wcześniej.”, “Zwyciężyliśmy, tylko jakim kosztem”, takie i inne myśli kołatały mu się w głowie zanim wszedł na salę treningową. Stracili dziś wiele dobrych aniołów, wielu spośród nich znał osobiście, z wieloma nie raz przyszło mu współpracować, i chociaż zdarzali się tacy, z którymi ciężko mu było się dogadywać, strata dalej bolała. Było wśród nich wielu przyjaciół, bliższych lub dalszych.
Wspominał wspólne misje, wspólne zabawy, wypady na miasto. Nie zauważył nawet jak Agahael wszedł na sale i obserwował jego ruchy.

-Nieźle ci idzie. – powiedział i stanął przy stojaku z bronią. –chętnie wycisnął bym z ciebie siódme poty, jednak nasz Egzarcha ma co do Ciebie inne plany. Masz jak najszybciej stawić się u niej w gabinecie, ma dla Ciebie zadanie specjalne.– białowłosy anioł podrzucił w stronę archidiakona ręcznik.
-Idź się lepiej umyj, chyba nie chcesz się tak pokazać przed głową naszej świątyni, no chyba, że masz zamiar przyprawić o szybsze bicie serca parę anielic, które o dawna wodzą za tobą wzrokiem co?

- Ciekawe o których anielicach mówisz. - powiedział łapiąc ręcznik - Nie zauważyłem kiedy wszedłeś. Długo już tu jesteś?
- Dopiero wszedłem.
Skierował się w stronę wyjścia. Stanął na chwilę obok archonta, swego przełożonego.
- Mi też jest ich żal, nie pozwólmy żeby śmierć ich wszystkich poszła na marne, pamiętaj o tych którzy zostali. Trzymaj się przyjacielu.

****

Po wyjściu spod prysznica, od razu skierował swe kroki do pokoi Egzarchy.
Był ubrany w czarny lateksowy strój, ciasno przylegający do ciała, idealnie podkreślający jego mięśnie, góra jest dodatkowo wzmocniona włóknem węglowym, z kilkoma zdobnymi pasami, bez rękawów, długie buty po kolano z nagolennikami i pasami, na dłoniach ochronne rękawice, bez palców. Na zewnętrznej stronie przedramion miał podczepione małe prostokątne pudełka, grubości około 3 centymetrów. Czarny postrzępiony na końcach szal zwisał mu na plecach.
Szedł wyludnionymi teraz korytarzami i schodami świątyni. Echo jego kroków niosło się po prawie pustym budynku. Przechodząc koło źródła, w sercu świątyni, zauważył swego najbliższego przyjaciela, Zemekiala, modlącego się, lub składające cześć zmarłym. Zbliżył się do niego.
- Witaj Razielu. Już wróciłeś z ostatniej misji? I jak ci poszło? - powiedział nie odwracając się się do niego.
- Witaj Zemekielu. Jak się cieszę że nic ci nie jest. Jak widać już jestem. Misja udana. Chciałem się tylko przywitać, Pani Araela wzywa. Wybacz. Pomówimy później. Dam ci znać.
Ruszył dalej.
Przed drzwiami do pokoju Egzarchy stał jeden strażnik.
- Archidiakon Raziel. Pani Araela mnie wzywała.
 

Ostatnio edytowane przez Raist2 : 06-09-2014 o 23:53.
Raist2 jest offline  
Stary 07-09-2014, 02:16   #6
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Ogień z zapalniczki zapalił końcówkę papierosa i gęsty dym wleciał do płuc palacza. Ten mierzący prawie 190 centymetrów, ciemnowłosy mężczyzna, zdawał się delektować smakiem Camela, którym się właśnie zaciągał. Gdyby spojrzeć na niego właśnie w tym momencie, i tak ciężko było by coś wyczytać, z jego oczu. Te o kształcie migdałów, w kolorze lekkiego złota zdawały się nic nie mówić, choć większość jego rozmówców z reguły określała je jako przenikające na wskroś. Delikatny podbródek idealnie pasował do jego kształtnego nosa, co sprawiało, że ten szatyn mógł się podobać kobietą, co było też zasługą widocznych ale nie bardzo wydatnych, kości policzkowych. Nagle rozbrzmiał telefon, który utworem “Żałuję” niejakiej Eweliny Flinty, powiadomił go o nadchodzącej rozmowie. Pociągła twarz, bardziej kwadratowa niż owalna, pokryta delikatnym zarostem wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia, bowiem sam dźwięk mógł zwiastować kłopoty. Karitea, Pani Legat, zaszczyciła go swoim telefonem i choć rozmowa trwała dość krótko, to wystarczyło by jego pełne, kształtne usta, na których rzadko pojawiał się uśmiech, skrzywiły się z lekkim niesmakiem. Informacja została przekazana, czego można było spodziewać się po dzwoniącej, bardzo rzeczowo i chłodno. Ammisael przejechał dłonią po swoich dobrze wycieniowanych i wystylizowanych, gęstych włosach jakby czuł w kościach, że kłopoty nadciągają wielkimi krokami. Zaciągnął się po raz kolejny stojąc jeszcze w bezruchu, po czym wrócił do zabawy jojem.
"Chwilę mogą jeszcze poczekać, a szkoda było by zmarnować papierosa" - pomyślał.
Prawa ręka co jakiś czas powtarzała ten sam ruch, kierując dłoń pierw do góry a potem do dołu, nadając siły i rotacji joju. Reguły tej “gry” zdawały się być proste, lecz wymagała ona koordynacji i skupienia, a im dłużej udawało się utrzymać w ruchu ten śmieszny “krążek” tym utrzymanie tego stanu było trudniejsze. Krążek bowiem, można było ukierunkowywać na różne strony i pod różnymi kątami.Ta przyjemna i ziemska zabawa sprawiała, że przez nią często gubił poczucie czasu, bowiem wciągała go ona na długie godziny. Tym razem tyle czasu nie miał.


Końcówka papierosa upadła na ziemię, by po chwili zostać zdeptana przez czarne, zadbane a przede wszystkim wypastowane buty wojskowe. Mężczyzna schował swoją zabawkę, do wewnętrznej kieszeni, swojej skórzanej kurtki Schott’a i uśmiechnął się pod nosem. Zippo trafiło do kieszeni jeansowych spodni, które zawsze były w kolorze czarnym. Jedyne co miał na sobie kolorowego w tym momencie to była wytaliowana, idealnie dopasowana do jego dość muskularnej sylwetki, wystająca mu na wierzch jasno-zielona koszula Digel’a. Choć może ciuchy nie były przedniej marki, zawsze dobierał je starannie i dbał o swoje rzeczy, tak samo jak o swój wygląd. Lubił siebie, choć ciężko mu było się do tego głośno przyznać.
Ammisael ruszył więc frontowym dziedzińcem, kierując swoje kroki ku głównym drzwiom świątyni. Jak zwykle stąpał lekko po ziemi, i starał się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, choć kiwał delikatnie głową każdemu napotkanemu aniołowi. Nie zamierzał się spóźnić, i tak wystarczyło, że już pani Legat, zaczęła darzyć go “specjalnym” uczuciem, i to nie takim jaki by się chciało. Podpaść samej szefowej było by równoznaczne z tym, by sam sobie wpakował cały magazynek w głowę. Mimo tych szarych myśli, twarz i oczy idącego pozostawały totalnie beznamiętne. Z takim wyrazem twarzy zapukał do drzwi Egzarchy Araeli, i gdy usłyszał “Wejść” otworzył drzwi, i przywitał się zwyczajowo:

- Witaj Pani, jestem Ammisael, Seraphim z Zakonu Uzjela, Zelota Świątyni - towarzyszył temu lekki ukłon, zakończony słowami - chciałaś mnie Pani widzieć.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 07-09-2014, 11:05   #7
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Niespodziewane. Po tylu manifestacjach niełaski Ofielitka jednak zapragnęła ich widzieć. Być może wymyśliła coś jeszcze lepszego od zakazania rodzeństwu uczestnictwa w bitwie. Dzięki takim cudownym zagraniom pozwoliła zdziesiątkować Świątynię zamiast zgnieść plugastwa całą mocą Skrzydlatych. Ofielici. Do tego ten cały Templariusz tak Zeruelicki jak sama Egzarcha. Powinien przykleić się do jej stopy i krok w krok podążać jak na pchlarza przystało. Prostak.
Wyciągnął telefon i wykręcił z pamięci numer.
- Słońce, potrzebuję cię w Świątyni. Nasza Jaśniepanna sobie o nas przypomniała.
Gdy odpowiedział mu szczebiot z drugiej strony słuchawki westchnął:
- Dziubku tylko daj znać że w nic się nie wpakowałaś. Tak co kwadrans. Przekażę Egz twoje pozdrowienia. Tylko wróć niebawem.

Siv nie widział powodu na specjalne przygotowania. Zeruelita zawsze był wystarczająco dobrze ubrany jak na wizytę u Egzarchy, takiej Egzarchy. Obecna słabość Świątyni była najlepszym momentem na zaprowadzenie porządku jednak wątpliwym było by tutejsi błękitni mieli wystarczająco dużo ikry by kiwnąć palcem. Pozostawało zadbać o sprawy samemu tylko chwilowo podrygując do Ofielickiej kociej muzyki.

Dotarłszy pod gabinet przeciągnął wzrokiem po zebranych pod progiem.
- Skrzydlaci.
Skinieniem głowy powitał wszystkich i dołączył do radosnego oczekiwania na audiencję.
 
carn jest offline  
Stary 07-09-2014, 22:45   #8
 
Luphinera's Avatar
 
Reputacja: 1 Luphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodzeLuphinera jest na bardzo dobrej drodze
Świątynia Zastępów
Gabinet Egzarchy


Garieola zapukała w futrynę i weszła do środka gabinetu.
-Pani? – zamknęła za sobą drzwi i czekała na rozmowę.
Araela uniosła głowę z nad manuskryptów pogrążona w głębokiej zadumie.
-Dobrze, że cię widzę. Nie każmy czekać, przyjdzie do Ciebie szóstka skrzydlatych, gdy tylko przyjdą wpuśsz ich dobrze? Mam dla nich bardzo ważne zadanie.
-Jak sobie życzysz pani, czy jest coś jeszcze co mogę…
W tym momencie rozległo się pukanie, pretorianka stanęła zaraz za wejściem do pomieszczenia, tuż przy ścianie, tak, że gdy ktoś wchodził widział wyłącznie biurko, a nie miał widoku w ciemniejszy kąt pokoju. Wydobyła miecz w chwili gdy drzwi się otworzyły i do środka wszedł skrzydlaty.
- Witaj Pani, jestem Ammisael, Seraphim z Zakonu Uzjela, Zelota Świątyni… towarzyszył temu lekki ukłon, zakończony słowami - chciałaś mnie Pani widzieć.
Gdy głos mężczyzny rozległ się w pokoju mógł poczuć ostrze tuż przy swojej szyi, pretorianka działała szybciej niż on skończył swoją wypowiedź.
Araela uniosła lekko dłoń ku górze.
-Spokojnie Garieolo… To jeden z aniołów które wzywałam. Możesz zaczekać na zewnątrz, i gdy tylko pojawią się pozostali aniołowie wpuść ich do mnie, najlepiej jak zjawi się pozostała piątka. Pierw muszę omówić kilka spraw z naszym obecnym tutaj zelotą.
Kobieta skinęła głową, schowała miecz z lekkim ociąganiem, jakby obawiała się, że anioł dalej ma złe zamiary. Jednak po chwili dało się słyszeć szczęk broni chowanej bezpiecznie do pochwy. Czarnowłosa anielica skłoniła się lekko.
-Wedle rozkazów – i opuściła pomieszczenie.
Ammisael miał chwilę, w której został sam wraz z Egzarchą. Kobieta wpatrywała się w mężczyznę błękitnymi oczami. W jej oczach była inteligencja i wiedza.
-Dobrze, że jesteś. – przełożyła kilka dokumentów odwracając na chwilę wzrok, który utkwiła na dłuższy moment w księdze.
-Z tego co widzę dobrze sprawiłeś się w Karpatach, udało wam się zgromić tamten front Skazanych, którzy nie chcą z nami współpracować. – zaczęła i ponownie spojrzała prosto w złote oczy anioła. –Jednak nie po to Cię tutaj wezwałam. Potrzebuję stworzyć dość niezwykłą grupę. Jednakowoż, każdy z was będzie miał dodatkowe odrębne zadanie. Potrzebowałabym abyś poznał wszystkie słabe punkty pani władającej zamkiem w Bran. –jej oczy uważnie przyglądały się twarzy podwładnego jej anioła, szukała najmniejszego wyrazu wahania czy niezadowolenia…
-Czy wyrażam się jasno?


Przed gabinetem Egzarchy
Raziel, Siveneal, Tierael,


Kolejną osobą która stawiła się był Raziel. Przed gabinetem stała jedynie pretorianka, która strzegła wejścia do gabinetu. W jej postawie widać było powagę i czujność, czarne włosy kobiety falami opadały na jej lekką srebrną zbroję. Zielone oczy uważnie przyglądały się nowoprzybyłemu.
- Archidiakon Raziel. Pani Araela mnie wzywała. –mężczyzna przedstawił się a anielica wskazała mu miejsce aby usiadł na jednym z krzeseł przy niewielkim stoliku, lub kanapie stojącej zaraz przy ścianie.
-Pani prosiła, aby do środka weszli wszyscy zainteresowani, w tej chwili prowadzi ważną rozmowę.
Gdy kobieta kończyła mówić , przed gabinetem pojawił się kolejny anioł. Był dobrze ubrany, do tego postawa i twarz samo to mówiło z jakiego jest zakonu. Przywitał się z Anielicą strzegącą drzwi oraz Razielem.
Nie musieli długo czekać, kolejny, może ciut zdyszany długowłosy anioł, znalazł się przed gabinetem. Jego wzrok omiótł zebranych. Skinął każdemu z nich głową, również Pretoriance.
-Rozumiem, że musimy czekać?
-Owszem- odpowiedziała Pretorianka. – oczekujemy na pozostałych skrzydlatych. –Kobieta dalej z powagą stała przed drzwiami i uważnie przyglądała się zebranym.
Czas się zaczynał wam lekko dłużyć…


Park miejski
Sivenea


Po ustawieniu czasu telefonie wkroczyła ścieżkami dalej w park, przemierzała ścieżkę zacienioną drzewami, które wciąż miały piękne kwiaty pośród liści. Lato wyjątkowo wcześnie pojawiło się w tym roku. Nieopodal dało się słyszeć szemrzącą wodę w strumieniu. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie ten przejmujący chłód oraz to odległe krakanie. Było jeszcze coś co się nie zgadzało.
Im głębiej anielica wkraczała w park, tym dźwięki miasta cichły, jakby przestał płynąć normalnym torem i coś w tym miejscu zaburzało jego odbieranie. Ludzi żadnych, gdzie nie poniosła wzrokiem widziała drzewa, krzaki oraz kruki czające się praktycznie na każdej gałęzi, a im bardziej zbliżała się w stronę altany i fontanny tym było ich znacznie więcej. Czas jakby przyspieszył i zdziwiła się, gdy telefon zabrzęczał, że czas minął i wypadałoby zadzwonić do brata. Zdążyła wysłać protektorowi krótkiego smsa, że „jest ok i niedługo do nich dołączy, został mi już tylko plac z fontanną i niewielką altaną”. I gdy tylko skończyła coś przykuło jej uwagę.
Zauważyła mężczyznę idącego szybkim krokiem w stronę fontanny i jeśli dobrze pamiętała rabaty z niezapominajkami. Pochylił się nad kimś, a widok przesłoniły wzbijające się w niebo kruki. Czuła aurę podobną do swojej słabiutką, ledwie przedzierającą się przez aurę, którą zaczął wyzwalać mężczyzna. Ta aura była silniejsza nawet od niej samej.
Po chwili rozbrzmiał krzyk, kruki wzniosły się całą chmarą w niebo, czarne pióra zaczęły opadać na ziemię tworząc czarny śnieg, który spadał z nieba w środku lata. Usłyszałaś za sobą czyjś głos.
-Przekaż Araeli, że wróciłem. Na pewno się ucieszy –męski głos zabrzmiał tuż koło ucha anielicy, chłodny oddech musnął skórę na szyi. Gdy tylko się odwróciła nikogo nie było, a co najgorsze jedyne co zapamiętała to złote oczy i długie czarne włosy.
Kruki wzleciały wysoko w niebo, a pomiędzy odlatującymi ptakami światło zaczęło przebłyskiwać spomiędzy skrzydeł, nie odlatywały, jedynie krążyły w zwartym szyku nad parkiem. Oczom akolitki ukazała się postać rudowłosej kobiety, stała w białej sukni, na plecach miała tatuaż ukazujący anielskie skrzydło, dookoła kobiety wirowały notatki zapisane ładnym i schludnym pismem, część z nich zaczęła płonąć i zamieniać się w pył. Poły sukni otaczały kobietę i unosiły się na wietrze, którego anielica nie wyczuwała, a od jej ciała bił lekki blask oraz znajoma Aura. W powietrzu wyczuwało się dziwne napięcie…


Przed gabinetem Egzarchy
Raziel, Siveneal, Tierael, Iverion


Siveneal otrzymał wiadomość od swojej wychowanki. Brzmiał prosto : „jest ok i niedługo do nich dołączy, został mi już tylko plac z fontanną i niewielką altaną”. W tym samym czasie do grupki trzech aniołów dołączył kolejny. Wyglądał jak starszy mężczyzna, ale biła od niego siła wojownika i doświadczenie. Spojrzał na wszystkich, a gdy tylko się pojawił drzwi od gabinetu się otworzyły, ujrzeliście anioła, który stał przy biurku oraz Egzarchę, która z niezbyt zadowoloną minął wyszła z gabinetu i spojrzała na obecnych.
-Gdzie jest Sivenea? –zapytała, a jej ton nie wskazywał aby miała czas na dłuższe oczekiwanie. Jej niebieskie oczy chłodno wpatrywały się w jej protektora oczekując wyjaśnienia.
-Mam nadzieję, że będziesz miał dobre wytłumaczenie dla jej nieobecności.
 
__________________
"Wszyscy mamy swoje anioły, naszych opiekunów. Nie wiemy jaki przybiorą kształt. Jednego dnia mogą być starcem, innego małą dziewczynką. Ale nie dajcie się zwieść pozorom- mogą być groźne jak smok. Jednak nie walczą za nas, przypominają nam tylko, że to nasze zadanie.Każdego kto tworzy własne światy."
Luphinera jest offline  
Stary 09-09-2014, 13:23   #9
 
VinQ's Avatar
 
Reputacja: 1 VinQ nie jest za bardzo znanyVinQ nie jest za bardzo znany
Dotarł na miejsce ostatni, choć przysiągłby że był pierwszy. Może wzrok już nie ten, pamięć już nie ta... A tak na serio... mógł nie zauważyć, bo choć był akolitą to był również nieco bardziej wycofany. Nie interesowało go zbytnio zaprzyjaźnianie się z innymi aniołami, wiedział już że wojna, która trwa jest okrutną kobietą, która ma gdzieś relacje. Życie ludzkie również dało mu w kość, dlatego teraz dość naturalnie wolał odgrodzić się od nich niż znowu dać się zranić. "Nigdy nie dawaj nikomu swojego serca" brzmiała dewiza Sołncewskiej braci. I coś w tym było. Współpraca... owszem, przyjaźń... wolał być samotnikiem z wyboru niż patrzeć jak ludzie i nadnaturalni odchodzą w ten czy inny sposób.
Drzwi od gabinetu otworzyły się i mógł widzieć Egzarchę tego zakonu. To był ciekawy widok... widział ją już wcześniej, może z raz, albo dwa. Wszyscy czekali aż dane im będzie wejść do środka, więc i on czekał... opierał się o ścianę. Po to by zachować nieco z protokołu... W końcu zostali zaproszeni do środka. Skinął głową ku Egzarchini i archidiakonowi. Stał i czekał na rozwój wypadków.
***
W tym czasie Summer siedziała w pokoju i próbowała czytać jakąś szmirę, którą dostała od jednego z aniołów. Niestety... aniołki i gust książkowy zdecydowanie nie idą w parze. Kto widział, żeby czytać z wypiekami na policzkach książki pokroju Zmierzchu. A może to ona miała problem. Choć rzeczywiście miała co najmniej jeden... ojca. Kochała go, jak każda córka, a jednocześnie nie wszystko pojmowała. Ostatnio dowiedziała się o nim wielu rzeczy, które wolałaby się nie dowiadywać. Że był gangsterem, cynglem, pierwszą kulą Sołncewskiej braci. Potem się okazało, że jakaś pani przebrana za księdza obudziła w nim anioła. Może by to jakoś przełknęła, gdyby sama nim też została i mogła latać w przestworzach. Jednak nie... była jedynie natchnioną Iveriona. Już nie raz prosiła Loranę by zrobiła z niej anioła, ale to ciągle odmawiała. Nic dziwnego więc że przez ostatni miesiąc często pakowała się w kłopoty. Najczęściej prawie stawała się smacznym kąskiem dla upadłych, albo szemrani skazani chcieli zmusić ją do prostytucji. I kto potem przychodził z odsieczą? Lorana... żeby nie martwić ojca, żeby nie odbiegał myślami od powinności. Ta kobieta na siłę obrała rolę jej matki i obrończyni. Choć tak naprawdę nie prosiła jej o to. Fakt pakowała się w kłopoty, ale raz... wolała by to ojciec się pofatygował jej pomóc, dwa... świetnie sobie dawała radę. System D pełną gębą... a kto mówił, że nie można urządzić porządnej orgii ze skazanymi, jakimiś zmutowanymi silnymi jak byki, ze zwinnymi języczkami jak węże i wiele nietuzinkowych dodatków zwiększających przyjemność. Czasem nawet z samicami się zdarzało... oj jak te umiały dogadzać. Była tak zlana potem, sokami swoimi, sokami ich... że to był plus całej tej maskarady z anielskim światem. O albo pokusić jakiegoś aniołka żeby załatwił dla niej to i owo. Kobieta, szczególnie młoda, musi umieć o siebie zadbać. Spróbowała przeczytać choć jeszcze jedną stronę więcej, ale nie... w końcu rzuciła to w kąt
- Walić to... idę poszukać czegoś bardziej interesującego do roboty.
 

Ostatnio edytowane przez VinQ : 17-09-2014 o 10:26.
VinQ jest offline  
Stary 09-09-2014, 23:40   #10
 
Narina's Avatar
 
Reputacja: 1 Narina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skał
Sivenea szła dość szybko przez park. Miała świadomość, że Jaśnie Pani będzie niezadowolona z jej nieobecności. Jednak jak bardzo Egzarcha by była zła, gdyby dowiedziała się, że anielica nie poszła za aurą? Każde nowe obudzenie było dla Świątyni teraz na wagę złota, wszyscy o tym wiedzieli, nawet grzesznicy świątyni. Oba wyjścia, jakie teraz miała do wyboru, były złe. Sivenea wybrała więc to mniejsze, jak czuła, zło. Zobaczymy, co czas przyniesie.

Kobiecie nie podobało się to, że w całym parku nie było ludzi. Jakby coś wyssało z tego miejsca całe życie, zostawiając tylko kruki... Te posępne ptaki obsiadły wszystko. Skąd one się wzięły tu u licha? Czarnowłosa zeszła już praktycznie cały park i nie zoczyła żadnej żywej duszy. Zapięła żakiet i przyspieszyła na tyle, na ile pozwalały jej wysokie szpilki. Rozglądała się na lewo i prawo. Pewnie dlatego też Sivenea na brak odgłosów z miasta zwróciła nieszczególną uwagę. Miała inne ważne rzeczy.
Nie wiadomo kiedy minęło trzynaście minut. Jej telefon zabrzęczał w rytm irytującej ją piosenki Stachurskiego. To celowe działanie zawsze przynosiło skutek - nie dało się zignorować dzwoniącego alarmu. Nie był to też sygnał z serii: nie odbierałam, bo czekałam do zajebistego refrenu. Anielica zatrzymała się, wyjęła smartfon i napisała kilka słów do brata, żeby się nie martwił. Telefonu nie wrzuciła do swojej przenośnej czarnej dziury, nie było jakoś ku temu okazji. Główny Narrator Tej Rozpoczynającej Się Dopiero Historii pięknie ocenzurował wiadomość dla gawiedzi, ale to dobrze. Nie wszyscy muszą czytać to, co przeczytał Siveneal. Ważne, że zachowany był kontekst przekazu. Kobieta ruszyła więc tam, gdzie napisała bratu: w serce tego parku. Kiedyś było to wspaniałe miejsce, można było tu przyjść z koszykiem i spędzić trochę czasu albo samotnie albo.. Jak się chciało. I choć miejsce nadal było bardzo zadbane, to teraz należało do tych niebezpiecznych raczej, a szkoda.

W zasięgu jej wzroku dostrzegła mężczyznę. Odruchowo włączyła aparat i nagrywanie w telefonie. Skąd w pustym parku nagle wzięła się ta postać? Anielica trzymała telefon mniej więcej na wysokości pasa tak, by nagrać w razie czego tę postać. Nie spodziewała się tego, co zobaczyła i usłyszała. Wzdrygnęła się w momencie, w którym ciszę przerwał kobiecy krzyk, a kruki wytworzyły zamęt. Następnie wzdrygnęła się po raz drugi, gdy za sobą usłyszała ten głos. Sięgnęła pospiesznie po jeden ze swoich noży, odwróciła się i rzuciła bez zastanowienia. Niestety, trafiła gdzieś w drzewo.
- Noż ja. - sarknęła cicho pod nosem, ale urwała przekleństwo. Zatrzymała nagrywanie w telefonie i wykręciła numer do brata. Jeśli tylko się dodzwoniła, nie dała mu dojść do słowa i jednym tchem przekazała mu informację: "Skarbuś, nic mi nie jest, ale w parku przy fontannie przebudziła się nowa anielica. Sytuacja jednak nie wygląda ciekawie, bo przebudził ją NIKT od nas, a nad głowami mamy stado nieprzyjaznych kruków. Nie wiem, co robicie u Egzarchy, ale weź dupę w troki i może przyjedź, proszę? Bo może zaraz być gorąco. Postaram się zgarnąć młodą, choć czuję w powietrzu dziwne napięcie...". Nie rozłączyła się, nie była głupia, czekała na to, co jej protektor powie na to wszystko.
Jeśli nie odebrał, to nagrała mu się na pocztę i dodatkowo wysłała smsa mniej więcej o takiej samej treści. Następnie swoje kroki skierowała w stronę nowoprzebudzonej.
- Hej? - zagadnęła. Była przygotowana w razie czego na różne ewentualności. - Hej, wszystko w porządku?
Chciała podejść tak, by stanąć przodem do młodej anielicy.
 
Narina jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172