Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-08-2015, 10:58   #101
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA

Emma biegła, równomiernie rozkładając siły, utrzymując stałe tempo. Przestrzeń wokół niej wypełniała się z wolna… czymś. Jakąś energią, ledwie wyczuwalną przez jej nadnaturalne zmysły.

Jej celem była wysoka, wyniosła wieża widoczna o kilka mil dalej. Buty uderzały po piaszczystym podłożu, pełnym wykrotów i kamieni. Podłożu pozbawionym roślinności – jałowym i suchym.

Martwym.

Tak. To miejsce było martwe. Nie żywe, lecz martwe. Doskonale pozbawione istnienia poza nielicznymi wyjątkami.

W końcu ich zobaczyła. Duncana i Nathana. Stali w cieniu cytadeli i…

O nie!

Z nieba, ze środka Cytadeli wylatywały jakieś stworzenia, opadając w dół, prosto na egzekutorów. Z daleka wyglądały, niczym uskrzydlone szkielety.
Były pośród nich jeszcze inne kreatury, lecz Emma znajdowała się zbyt daleko, by zobaczyć, z czym mają do czynienia.

Nagle ziemia przed Emmą eksplodowała w fontannie piachu, kamieni i pyłu. Uskoczyła w bok, aby uniknąć potencjalnego ataku. I wtedy podobne wybuchy piasku, ziemi i kamieni nastąpiły w sekundowych odstępach wokół niej. W pięciu kolejnych miejscach.

Zatrzymała się, kaszląc i plując piaskiem, oślepiona przez żwir, który dostał jej się do oczy i osiadł na twarzy. Sama nie wiedziała, kiedy wyjęła broń, ale kiedy opadł pył, była już gotowa do walki i rozmyta. Ukryta mocą fantoma.

Stali wokół niej. Posągi, które wydawały się jednak żywe. Paskudne, pozbawione oczu, rozmazane twarze wpatrywały się w Emmę – wszystkie dokładnie skierowane w jej stroną.

- Widzimy cię… – Postacie rozłożyły ramiona otaczając Emmę szczelnym kręgiem. – Widzimy cię, dziecię zapomniane krwi. Widzimy cię, władczyni widm. Nie możesz tam iść. Nie możesz mu się pokazać. Nie może wiedzieć, ze tutaj jesteś. Schowaj się. Zaszyj. Aż skończy z twoimi przyjaciółmi.


DUNCAN, NATHAN

Milczeli wpatrując się w górującą nad nimi Cytadelę. Nathan nie wiedział, co ma zrobić, Duncan zapewne też, bo milczał. I tak próba nawiązania kontaktu z władcą domeny, którą wszak mieli spróbować podjąć, spaliła się na szalonych rymowankach pod drzwiami z jego odźwiernym.

W sumie był w tym jakiś sens. Takie rymowanki mogły zmęczyć każdego, a tym bardziej dwóch – bądź co bądź - porywczych rębajłów.

Nagle jednak coś się zmieniło.

Szkielet – błazen zaprzestał rymowania. Chociaż nie.

- Pan nadchodzi, przyjaciele Prządki.
Zaraz zrobi tu porządki.

Nie zdążył zakończyć wierszyka, kiedy z góry, przy wtórze pierzastych skrzydeł sfrunęły… szkielety ze skrzydłami.

Były brudne, poszarzałe, jakby zakurzone. Sprawnie otoczyły dwójkę egzekutorów dołączając do kościanego trefnisia. Było ich dwunastu. Każdy wysoki, jak koszykarz reprezentacji międzynarodowej, dorównujący wzrostem Duncanowi i Nathanowi po Uzurpacji.


Nie były same. Spomiędzy ich żeber wyroiły się kolejne stworzenia.

Uskrzydlone pająki wielkie, jak dłoń dorosłego mężczyzny. Ich skrzydła przypominały te, na jakich unoszą się nietoperze.


- Władca chce porozmawiać z jednym z was, dzieci Zapomnianych. Zaproponować przymierze, o uzurpatorzy zapomnianych mocy. Wybierzcie, który pójdzie na górę. Z nami.

Kościane „anioły” powiedziały to niesamowitym chórem głosów, jakby każdy z nich był jednym osobnikiem.

Pająko-nietoperze pomiędzy nimi zawirowały w szaleńczym tańcu. Z ich szczękoczułek kapał żrący jad wypalając dziury w podłożu.

- Władca domeny poczuł zagrożenie.
Zaraz przerobimy was na jedzenie.
Połkniemy, przeżujemy, z apetytem strawimy.
A na koniec, z radością tyłkami wydalimy.


Zarechotał błazen.

VANNESSA


- Nie wolno ci tego robić, Vannesso! – Powiedziała odmieniona Amy. – Nie możesz stąd odejść nie zrobiwszy tego, po co tutaj przybyłaś.

Vannessa nie odpowiedziała, zbyt wiele wysiłku kosztowało ją utrzymanie „świetlików” na wodzy. Powstrzymanie przed otwarciem bramy do ich świata.

- Odwołaj je! Zakaż im! Jesteś ich władczynią!

Ta „nowa”, zmieniona Amy zupełnie nie pasowała druidce. Było coś nieludzkiego, coś obojętnego w jej porcelanowej twarzy. Coś nieludzkiego i obcego w trojgu oczu. Zimnego, wyrachowanego i fanatycznego. A fanatyzm doprowadzał tylko do zła i śmierci, co Vaneessa odczuła już bardzo boleśnie tracąc Krisa.

Z nosa Vannessy popłynęła krew. Z początku leniwie. Potem znacznie szybciej. Lecz ona zacisnęła zęby, zamknęła oczy i skupiła się tylko na tym, co robiły … dusze. Na wirowaniu mocy. Na pulsowaniu energii.

Ktoś przycupnął przy niej. Delikatnie przechylił jej głowę w górę, by zmniejszyć krwawienie. Otworzyła oczy, zdziwiona.

Spodziewała się pomocy Lunnaviel. Lecz to był Finch O’Hara. Niezwykle delikatny i … przyjacielski.

- Dasz radę, dziewczyno. – Znikły gdzieś jego szyderstwa, ironiczny ton głosu. Teraz poparzeniec brzmiał, jak wyrozumiały, opiekuńczy trener. Motywująco. Skutecznie. Vannessa uśmiechnęła się, nie panując nad łzami.

- Znajdziemy go. Obiecuję ci. Znajdziemy Krisa.

Skąd ten dziwny człowiek wiedział o Krisie? Chciała zapytać, lecz ton jego głosu uspokajał.

- Przywołanie duszy loup-garou jest możliwe. Znam się na tym. Nie martw się. Nie myśl teraz o nim, chyba że ci to pomaga. Myśl o sobie. O nas. O ludziach skazanych na śmierć w Londynie.

Nie myślała. Znów zamknęła oczy.

Odpłynęła na cieple jego słów. Odpłynęła pod dotykiem jego opiekuńczej dłoni.

Jak przez mgłę słyszała jakieś hałasy. Szamotaninę. Krzyki.

* * *

Otworzyła oczy czując, że leży na ziemi. Jej głowa spoczywała na czyichś kolanach. To był O’Hara.

Poparzona twarz odzyskiwała już poprzednie rysy.

- Słyszysz mnie? Możesz mówić? – Zapytał O’Hara. – Musisz do nas wrócić.

Pomiędzy dwoma głazami pulsowało światło. Portal. Otworzyła go. Niebieski tunel światła, zarazem materialny, jak i niematerialny.

- Musisz go utrzymać. Amy. Ona zdradziła. Uciekła z dzieckiem Lunnaviel. Enaei jej pomogła. Zaskoczyły nas, kiedy ty odpływałaś. Elfka pobiegła ją gonić. Sama. Muszę jej pomóc, bo… jest słaba i nie da sobie rady. Po prostu muszę. Emma jeszcze nie wróciła! Chłopaki też. Voorda już doszła do siebie. Przypilnujecie się nawzajem. Tylko nie zamykaj portalu.

Kopaczka siedziała obok, oparta o jeden z menhirów. Wyglądała koszmarnie. Ciało miała spalone, czerwone, poczerniałe, okropnie poranione, ale oko patrzyło na nią bystro i bez bólu.

Vannessa odwróciła wzrok.

- Dasz radę? – Finch poklepał ją po ramieniu.

Pokiwała głową, chociaż nie wiedziała, czy zdoła tyle wytrzymać.

Portal był otwarty, lecz za chwilę będzie musiała zdecydować, czy uciec sama z tego przeklętego miejsca, czy też zamknąć go i spróbować otworzyć raz jeszcze, za jakiś czas, kiedy odzyska siły. Nie miała jednak pojęcia, czy zdoła drugi raz dokonać tej sztuki. Obawiała się, że nie.

Skoncentrowała swoją wolę na dudniącym przejściu miedzy wymiarami. Tam, dwa kroki dalej, znajdował się jej dom. Znany jej świat, którego prawa niemal znała. Tutaj znajdował się dziwaczny, niezrozumiały plan, w którym nie chciała przebywać. I ludzie, na których…

Właśnie. Ci ludzie. Czy warci byli tego, by pozostać u ich boku i być może umrzeć tutaj razem z nimi.

Vannessa wyczuwała, że zarówno tam – w Londynie – jak i tutaj, w tym Egnehenots – trwała jakaś wojna. I zarówno tutaj, jak tam, Vannessa najwyraźniej była jakoś uwikłana w te konflikty, chociaż nie potrafiła pojąć, i chyba nikt nie potrafił,. Jaką role przeznaczył Los w tym starciu.

- Nie odchodź.

Nagle usłyszała szept, prosto w swojej głowie. Nie należał do nikogo z grupki straceńców, jaka weszła z nią do Egnehenots.

- Jesteś naszą jedyną nadzieją. Otwórz bramy naszego więzienia. Pozwól nam wrócić. Pozwól nam znów cieszyć się odebranym życiem i odebraną mocą.

Głosy nie były natarczywe. Prosiły a nie rozkazywały. Nie kusiły. Nie mamiły. Po prostu wyłuszczały swoje pragnienia.

A ona…

Ona wiedziała, jak może to zrobić. Jak może przekierować strumień energii z utworzonego przejścia do innego… zapomnianego miejsca. Jak może pomóc wrócić do Egnehenots, tym… zapomnianym potęgom. Mocom, starszym niż świat.

Musiała tylko chcieć.

Pokusa.

Wyjść teraz, sama. Ryzykować i czekać na resztę. Czy… otworzyć bramy Zapomnianym.

Mogła wybrać jedną z tych trzech. Pierwsza i trzecia mogła zostać zrobiona teraz i zapewne zakończyłaby się sukcesem. Druga obarczona była ryzykiem, że Vannessa nie zdoła utrzymać swojej nowej mocy na tyle długo, że ktoś jeszcze się z nią przeniesie i, że jak zbyt długo będzie utrzymywała otworzoną bramę, to nie zdała nawet sama z niej skorzystać.
 
Armiel jest offline  
Stary 27-08-2015, 22:34   #102
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Zarechotał błazen.

- Albo gramy według własnych zasad - Nathan rzucił do szkockiego Strażnika Muru - albo ja ładuje się do Pana Śmierć na kawkę. Mam o wiele mniej do stracenia niż ty gdyby coś poszło nie tak - Scott czekał jedynie chwilę na decyzję Duncana.

- Nie martw się, jeśli coś pójdzie nie tak, przypuszczalnie oberwiemy wszyscy. - odparł Sinclair z krzywym uśmiechem, wodząc wzrokiem po zastępach groteskowych strażników. - Idź. Zaczekam z robactwem.
- Trzymaj się chłopie - klepnął szkota w ramię i ruszył w kierunku wieży

Do rogatego gościa tej domeny podleciały dwa uskrzydlone szkielety unosząc go w górę z dużym trudem.
Wznosili się powoli, aż w końcu dotarli do wielkiego okna, przez który wlecieli do czarnej, ciemnej sali.

W sali znajdowało się około pół setki skrzydlatych szkieletów oraz tron. Na tronie siedziała kobieta z mieczem na kolanach. jej włosy stanowiły mozaikę kliku kolorów, chociaż głownie dominował rudy brąz. Ciało okrywał dobrze dopasowany, niezbyt ciężki pancerz.



- Jednak dałeś się przekonać. Jestem Htea'd. Władczyni tej domeny. jak tutaj wszedłeś? I co cie sprowadza?
Mówiła krótkimi zdaniami. jak osoba nie przyzwyczajona do długiej konwersacji.

Nathan skończył się rozglądać i przeniósł wzrok w kierunku kobiety.
- Myślałem, że to będzie rozmowa w cztery oczy - odezwał się w końcu swym niskim głosem - a tutaj tyle kościstych swatek. No ale nic trudno - pochylił lekko głowę - Witam Cię Htea’d i od razu pytam czyś aby na pewno władcą tej domeny a nie kolejnym Strażnikiem?

- Wyglądam na strażniczkę? - Zapytała przekornie.

- I tak i nie - odpowiedział szczerze - Spodziewałem się mężczyzny. Nie czuj jednak urazy względem tego, po prostu tak zostałaś opisana przez tą którą jako pierwsza nas powitała w tej domenie.

- Mężczyzna czy kobieta. Czy to ma znaczenie? Wiedząc, że jesteś mężczyznom stwierdziłam, że będzie mi łatwiej, jak stanę się kobietą. Jestem morfem.

- Pewnie byłoby łatwiej. Teraz jednak to bez znaczenia - spojrzał w kierunku okna którym został dostarczony - Przybyłem by prosić o zgodę na opuszczenie tej domeny wraz z mymi towarzyszami - mówiąc to patrzył już w kierunku władcy.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytania? To nieeleganckie. Prosisz mnie nie okazując szacunku? Mam poczuć się urażona? Zagniewana? Chcesz okazać mi lekceważenie?

- Przybyłem wraz z towarzyszami i mocą kamieni, leżącej w ludzkiej domenie a noszącej nazwę Stonehange. Chyba jedynie na to Pytanie nie otrzymałaś Pani odpowiedzi. Wybacz za mój nietakt. Zbyt dużo pytań w krótkim czasie. Nie przybyliśmy tutaj celowo, można to nazwać przypadkiem. Słysząc jednak co to za miejsce wolałbym nie zakłócać spokoju władcy przejść i strażnika więzienia zapomnianych.

- Macie więc problem. Z tej domeny nie można wyjść. Opowiedz mi coś więcej o tym przypadku? Bo zasadniczo wejść tutaj też nie można. To odcięte miejsce. Od czasu i przestrzeni.

- Czyli jest to i również Twoje więzienie Królowo Ciszy? - Nathan starał się mówić jak najbardziej ogólnikowo, zmieniał tok rozmowy korzystając z pojawiających sie w niej ścieżek w bok, badał sytuację, starał się dowiedzieć coś więcej niż sam wiedział czy posłyszał.

- Jestem jedną z nich. Ale inna. Mnie nie zapomniano. Ja zapomniałam siebie.

- Jak można zapomnieć siebie? Chyba, że jest to możliwe kiedy jest się morfem… Boleje zatem nad twym zapomnieniem i współczuję roli do jakiej Pani zostałaś wyznaczona. Przenieśliśmy się z miejsca, którego nazwę już wspomniałem. Podejrzewam, że miało to jakieś powiązanie ze skrzydlatym renegatem, ale niestety nie posiadam wiedzy w tym temacie, wiedzy która zaspokoiłaby Twoją ciekawość Władczyni. Podejrzewam, iż to miejsce jest szczególnie powiązane ze Stonehange z ludzkiej domeny.

- Ten Renegat otworzył drogę? - Dociekała dalej.

- Nie wiem, nie wyznaje się na ścieżkach - Nathan wzruszył ramionami - Czyżby znudziła Ci się rola jaką pełnisz i także chciałabyś Pani opuścić to miejsce? Jak ja i moi towarzysze? Mamy zatem ten sam cel.

- Właściwie to nie - odpowiedziała szczerze. - Chcę zgładzić osobę, która tutaj was wprowadziła. Aby więcej takie sytuacje się nie powtórzyły. Nie chcę zabijać każdego z was. Ale ta osoba, która przekroczyła granicę tej domeny, chociaż to pozornie niemożliwe, musi mi powiedzieć, jak to zrobiła a potem zginąć. W ostateczności zadowolę się jedynie jej śmiercią. Pytanie, czy staniesz mi na drodze... Nadal nie znam twojego imienia, wysłanniku.

- Jestem Nahtan. Wybacz ten afront z mojej strony o Pani. Ten renegat o którego dociekasz nie znajduje się tutaj. Pozostał po tamtej stronie lustr… bramy. Czyli jednak - Scott zmienił temat - nie jesteś w stanie nam pomóc Strażniczko Więzienia Zapomnianych? Zanim jednak opuszczę Twoją domenę może zdradzisz mi jaką rolę w tym wszystkim ma skrzydlata istota jaka nas tutaj powitała?

- Enaei jest strażniczką... wszystkiego. I pierwszą linią obrony, gdyby ktoś chciał otworzyć wrota. Nie wchodzimy sobie w drogę.

- Służy Tobie Pani? - Były Egzekutor chciał jak najwięcej wyciągnąć wiedzy o tym miejscu.

- Nie służy nikomu, poza sobą. Jest częścią mojej domeny, lecz nie ma na nią wpływu. Niestety. A ty, komu ty służysz, Nathanie z krwi Zapomnianych?

- W sumie to służę tym co chcą wykończyć pewnego demona z Miejsca zwanego Londynem. Dokładnie jednak mam ten sam problem Co Ty Władczyni. Zapomniałem siebie, zapomniałem swoich korzeni, zapomniałem swego dziedzictwa.

- Jak każdy Zapomniany lub każdy z ich krwi. To normalne.

- Nie dla mnie. To całe "zapomnienie" nie napawa optymizmem. Boleję zatem, że moim przeznaczeniem jest tkwić z Zapomnieniu. Wielce dziękuje za gościnę i proszę o wskazanie mi drogi do wyjścia - Nathan czuł, ze tutaj niczego się nie dowie. W takich miejscach nie było nic za darmo a odpowiedzi tworzyły dodatkowe pytania. Krew Zapomnianych czy nie. Wszystko to było wielce pogmatwane a Nathan, który zwał siebie tutaj Nahtanem nadal nie znał swojej roli w tym wszystkim.

- Stąd nie ma wyjścia - uśmiechnęła się kobieta. - Poza drogą w dół.

- Liczę na to, że są tutaj schody prowadzące do tych małych drzwi u stop wieży. No chyba, że mogę liczyć na drogę powrotną taką samą jak ta która przybyłem by stanąć przed twe urocze oblicze? - Nathan nie powstrzymał się by nie spojrzeć w kierunku okna. Pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy kiedy usłyszał o drodze powrotnej była wizja, że gospodarz-morf wyrzuca go przez okno a on Nathan morfem nie był i skrzydeł sobie nie umiał wyczynić, zatem myśl szybko rozmazała się podłożu u stóp wieży.
Scott skrzywił się nieznacznie.

- To zależy od kilku czynników posłyszał od strony tronu - Po pierwsze, czy mnie nie okłamujesz. Po drugie, czy chcesz wspomóc Zapomnianych. po trzecie, czy przyszedłeś pokłonić się masce lub czy przyszedłeś rzucić mi wyzwanie.

- Zapomniani niech pozostaną tym kim są Pani, nie zależy mi na ich przebudzeniu czy uwolnieniu. Nie mam zamiaru rzucać ci wyzwania, czy nastawać na twą osobę. Nie mam ku temu żadnych powodów. Co do maski to ciężko mi powiedzieć bo nie wiem do końca o czym mówimy i z czym to się wiąże?

Zmrużyła oczy, jak czujna kotka.

- Naprawdę nic nie wiesz o Masce?

- Na to wygląda - odparł krótko - Oświecisz mnie Pani?

- Nie - Odpowiedziała krótko. - Lepiej byś w tej niewiedzy pozostał. Przynajmniej wtedy nie staniemy się wrogami. I nie tytułuj mnie panią. Nie jesteś mym sługą. Nie jesteś jak oni, bezmyślny i nudny.

- Zatem nadal będę tkwił w niewiedzy popełniając niezamierzone błędy z niej wynikające. Niczym liść na wietrze poruszany różnymi prądami powietrza... My chcemy stąd po prostu wyjść - dodał po chwili milczenia

- I tutaj pojawia się wzmiankowany problem, Nathanie. Takiego wyjścia nie ma. I nie powinno być. - Wzruszyła ramionami spoglądając na ostrze miecza leżącego jej na kolanach. - Zmuszeni tutaj będziecie zostać. Aż zmienisz się w kolejny szkielet. Nie martw się jednak. Postaram się zająć czymś twój czas. Czymś miłym. Nie będziesz się nudził. Wieczność potrafi być bardzo krótka w miłym towarzystwie. Wierz mi.
Posłała mu ewidentnie zachęcający, kuszący uśmiech.

- Wszystko, za wyjątkiem tej zamiany w szkielet brzmi zachęcająco. Jednak będę szczery. Cholera jasna, skusiłbym się jak nic na twoje towarzystwo i wynikające z tego przyjemności ale nie mogę wyrzucić sobie z głowy, że jesteś morfem a więc możesz zmienić się w cokolwiek, być czymkolwiek i jakoś tak nie mogę sobie ciebie wyobrazić jedynie jako ujmująca serce i ciało kobietę. Za twym pozwoleniem zatem udam się do mych towarzyszy by przekazać im złą nowinę.

- Poczekaj. Moje sługi sprowadzą cię na dół. Miło się z tobą gawędziło, Nathanie.

Scott delikatnie skinął głową
- Dziękuję i nawzajem - rzucił krótko i czekał.
Czujny jak jasna cholera.

Dwa skrzydlate szkielety jakby wyczytując wolę swego władcy wystąpiło z szeregu i poczłapawszy w kierunku Nathana schwyciło go by po chwili wylecieć przez jedyne okienko wieży. Lot był powolny i łagodny chociaż Nathan spięty był jak jasna cholera. W każdym stadium lotu obawiając się, że zostanie celowo puszczony. Rozluźnił się dopiero gdy wiedział już, że upadek z tej wysokości na której się aktualnie znajdował nie poczyni mu większych szkód.

- Dzięki - mruknął do skrzydlatych sługusów, którzy bez słowa wzbili się na nowo w powietrze.
Nathan już miał rzucić jakimś słowem w kierunku błazna, którego czaszka miała zawsze wyraz taki jakby gościł na niej drwiący uśmiech. Nie zdążył jednak bo ten rozmył się w mgiełkę.

Zaprawdę w tej chwili Nathan Scott czuł się bezsilny i słaby.

Zapomniany

Na szczęście trwała ona krótko.

Rozejrzał się za Duncanem.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 01-09-2015, 23:28   #103
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Gnałam przed siebie niczym ranny jeleń. Nie to żebym kiedyś polowała na zwierzynę łowną i miała szansę zobaczyć uciekającą, poranioną łanię, ale to porównanie wydało mi się takie malownicze. Idealne na te okazję. Nie! Wróć! Porównywanie siebie do zwierzyny łownej i to rannej było niemądrym kuszeniem losu, szczególnie w takim miejscu jak to. A jeśli tutaj nasze myśli mogły przybierać realne kształty lub wpływać na rzeczywistość. Lepiej być przesadnie ostrożnym. W Faerielandzie wszystko mogło być możliwe.

A zatem biegłam sobie zupełnie zrelaksowana i absolutnie nic złego nie mogło mnie tu spotkać gdyż plan był prosty do zrealizowania i nic nie mogło pójść źle. Znajduję Duncana i Nathana przekazuję im najnowsze wieści. Razem wracamy i poprzez portal Vannessy, która oczywiście na nas zaczeka wszyscy spadamy do domu. Nie, nie spadamy, bo jeszcze te popieprzone wróżki wezmą to na serio. Wszyscy wracamy do domu. Plan świetny, wykonanie tez jak na razie bez zarzutu. Nawet nie martwiłam się, że wszystko w tej cholernej domenie było martwe, bo w końcu tutaj długo nie zabawimy. Widziałam Cytadelę, więc nie mogłam się zgubić. Nie tak jak ostatnio. Już nawet dostrzegałam zarysy sylwetek dwóch Egzekutorów, ale nieco się spóźniłam. Dwaj wyrywni amatorzy mocnych wrażeń najwyraźniej nawiązali już kontakt z przedstawicielami tutejszej fauny i flory.

W sekundę później ja także zapoznałam się z tutejszym folklorem, kiedy dosłownie spod ziemi wyrosły wokół mnie posągi. Otoczyły mnie. Wirowałam jak fryga wokół własnej osi, ale zawsze któregoś kamiennego stwora miałam za plecami. Do tego, mimo że były pozbawione oczu w jakiś sposób widziały mnie a moje ukrycie Fantoma nie działało na nie.

Spojrzałam na swoje sztylety, które nawet sama nie wiem, kiedy znalazły się w moich dłoniach. Do dupy z taką bronią. Potrzebowałam młota albo jeszcze lepiej kafara, czyli większego młota.

- Widzimy cię… – Jakby nie były dostatecznie straszne postacie ruszyły kamiennymi ramionami odcinając mi już całkowicie drogę ucieczki. – Widzimy cię, dziecię zapomnianej krwi. Widzimy cię, władczyni widm. Nie możesz tam iść. Nie możesz mu się pokazać. Nie może wiedzieć, że tutaj jesteś. Schowaj się. Zaszyj. Aż skończy z twoimi przyjaciółmi.

Próbowałam utrzymywać kontakt wzrokowy z każdą z figur, ale jak można patrzeć w oczy czemuś, co oczu nie posiadało. Skończyłam, więc to bezsensowne kręcenie i zawiesiłam wzrok na tej konkretnej kamiennej postaci, która odgradzała mi przejście do Duncana i Nathana.

- Zrobię to, o co prosicie, jeśli dacie mi satysfakcjonujące dla mnie wytłumaczenie: dlaczego? – Odezwałam się posągów.

- Bo cię zgładzi. Zabije i unicestwi.

No nie zabrzmiało to zbyt dobrze, żadna z trzech wymienionych przez nie rzeczy.

- Dlaczego miałby to zrobić? – Dociekałam.

- Stanowisz zagrożenie. Dla władcy domeny.

No jak diabli.

- A czemu wam miałoby zależeć na moim ocaleniu? – Zapytałam.

- Bo jesteśmy jednej krwi.

- Uhuhuhu - pokręciłam głową z niedowierzaniem - No tego bym się nie domyśliła.

- A co miałyście - jakoś tak bezwiednie zakwalifikowałam statuy do rodzaju żeńskiego - na myśli mówiąc: aż skończy z twoimi przyjaciółmi?
Jednocześnie zerknęłam w stronę ledwie widocznych Duncana i Nathana.

- Weźmie ich do siebie i zmieni w nieumarłych żołnierzy. Tak robi z każdym w tej domenie. Nie możesz być tutaj żywa. Co najwyżej ożywiona.

- Wszyscy tutaj są martwi? – Zapytałam.

- Wszyscy. Poza Obserwatorką.

Czyli jednak nie wszyscy.

- A władca Domeny? – Wskazałam Cytadelę.

- On przede wszystkim.

- Dajcie mi szansę ostrzeżenia moich towarzyszy. – Rzuciłam od niechcenia.

- Jeśli się tam zbliżysz, zobaczą cię. Jeśli nie jego sługi, to władca domeny. Wtedy zginiesz. Nie możemy do tego dopuścić. Musimy cię chronić.

- To w takim razie wy ich ostrzeżcie. – Wysunęłam inną propozycję.

- Nie możemy. Nie zobaczą nas. Nie usłyszą nas. Nie ma ich tam, gdzie jesteś i ty i my.

No pięknie.

- To gdzie my jesteśmy? – Uniosłam odrobinę głos lekko zirytowana tym jak odrzucały wszystkie moje pomysły.

- Miedzy życiem i śmiercią, fantomie. Między widzialnym i niewidzialnym.

- To czy istnieje jakakolwiek szansa, sposób żeby im pomóc? – Wycedziłam.

- Istnieje.

Czego się w końcu mogłam spodziewać po konwersacji z posągami? Wiadomo, że będzie trudna, ale chyba nie sądziłam, że aż tak.

- Jaka? – Zmusiłam się do opanowania.

- Ty musisz ich ostrzec. Ale to ryzykowne.

A co przed chwilą mówiłam wy kamienne głąby?!

- To jak mam to zrobić tak żeby mnie władca domeny nie zobaczył? – Powiedziałam nad wyraz spokojnie.

- Tak jak próbowałaś oszukać nasze zmysły, tak możesz oszukać i jego. Może się to udać, może i nie udać. Jest duże ryzyko.

W tym samym czasie zobaczyłam, jak skrzydlate szkielety uniosły w górę Nathana i razem z nim znikły w wielkim oknie na samym szczycie monumentalnej wieży.

- Cholera! - Wyrwało mi się.
- Przepuście mnie w takim razie, zaryzykuję. Jednego już dopadły, muszę sprawdzić, co z drugim.

Naparłam lekko na posąg przede mną.

- Nie jest to rozsądne. Nie jest to wskazane. Zabraniamy ... ci.

- Zabraniacie mi? – Mało nie parsknęłam im w te kamienne gęby - I co niby takiego macie zamiar zrobić żeby mnie powstrzymać?

- Zmienimy w kamień.

- Co takiego?! – Krzyknęłam.

- Dla twojego bezpieczeństwa zmienimy cię w kamienną statuę.

- A jak to niby do jasnej cholery ma mi zapewnić bezpieczeństwo?! Mam tutaj zostać, jako kamienna statua i liczyć, że ten cały "władca" nie zauważy posągu, który nagle pojawił się w tym miejscu, mimo że niczego takiego tutaj nie było przez cholernie długi czas? Bez urazy, ale może nie przegrzewajcie tych swoich kamiennych mózgów czy przy pomocy, czego tam myślicie w tych swoich kamiennych głowach i pozwólcie mi działać. Uwierzcie, mnie też zależy na moim przeżyciu, ostrzegłyście mnie i jestem za to wdzięczna, ale teraz pozwólcie abym to ja zajęła się swoim życiem i dajcie mi przejść.

Kiedy to mówiłam przesadnie akcentowałam wszystkie: mi, mnie, moim i ja. Potem przestałam pchać się pod te kamienne łapska i spróbowałam prześliznąć się pomiędzy nimi, co mi się udało. Albo je zaskoczyłam albo po prostu mnie puściły. Otoczyłam się ponownie maskowaniem Fantoma i pognałam ile sił w nogach w stronę Duncana. Nie jak ranny jeleń. Raczej jak szarżujący nosorożec.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 03-09-2015, 16:59   #104
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
VANNESSA

Vannessa trwała. Podtrzymywała otwarty portal, czując jednak, że energia wymyka się jej powoli, jak woda wyciekająca przez dłonie. Im bardziej „zaciskała” swoją moc na przejściu, tym mniej go zostawało.

Wysiłek powodował coraz większy ból głowy.

Wszystko wokół rozmazywało się, wirowało, zatracało swoje kontury. Czas, przestrzeń przestały istnieć. Dla Vannessy sprowadziły się do czegoś, co zlewało się ze sobą, tracąc pierwotne znaczenie.

Kopaczka, na szczęście, też się rozmyła. Dzięki temu nie musiała już obserwować jej spopielonego ciała, roniącego wszelkie płyny.

Vannessa traciła świadomość. Trzymała się resztkami sił. Resztkami rozwalonej na strzępy woli.


EMMA, NATHAN, DUNCAN

Spotkali się w cieniu wieży, w której w międzyczasie znikły skrzydlate szkielety i pająko-nietoperze.

Nie mieli czego więcej szuka w tym miejscu, więc wrócili w stronę kręgu menhirów.

Tam zastali jedynie Vannessę, która podtrzymywała otwarty portal – szczelinę w rzeczywistości. Pulsujące energią rozdarcie. Na pierwszy rzut oka widzieli, że druidka długo już nie wytrzyma. Z ust i nosa, a nawet uszu i kącików oczu wypływały jej strumyczki krwi. Twarz miała bladą, niemal jak trup, oczy zmętniałe, jakby cos wyssało barwę z jej tęczówek, a włosy … posiwiałe w kilku miejscach. Było jasne, że dziewczyna zbliżyła się ze swoją magią za bardzo do granicy, za którą nie czekało nic dobrego. Zdarzały się przecież przypadki śmierci pośród łowców nadużywających swoich mocy. Niezbyt często, niemniej jednak zdarzały.

Emma szacowała, że najdalej za minutę Vannessa „odpłynie” a podtrzymywany przez nią portal zamknie się – być może na zawsze.

- Gdzie jest Lunnaviel i nasze dziecko? – zapytał Duncan.

- Enaei i Amy – odpowiedziała poparzona Kopaczka, która siedziała oparta o kamienny menhir. – Zabrali dziecko. Elfka pobiegła za nimi. Finch poszedł za nią… Pomóc…

- Gdzie?

Kopaczka wzrokiem pokazała kierunek.

- Musimy iść… - Kopaczka podniosła się z trudem. – Wracać, nim zamknie się portal. Z ziemi poszukamy wejścia. Towarzystwo nam pomoże.

Teraz pozostała najtrudniejsza decyzja. Zostać i iść pomóc Lunnaviel i Finchowi? Przejść przez portal, nim Vannessa straci nad nim kontrolę? Rozdzielić się?

- Tam! – Nathan zobaczył kolejną komplikację.

Z wieży, pod którą byli przed kilkoma minutami, wyroiły się skrzydlate monstra. Liczna hałastra rozdzieliła się na dwa sznury.

Pierwszy z nich skierował się, niczym stado drapieżnych ptaków, w stronę wskazaną przez Voordę. Drugi sznur, zdecydowanie liczniejszy, kierował się w ich stronę.

Nathan wiedział, w czym rzecz Htaed musiała poczuć portal i morficzny władca domeny wysłał swoich żołnierzy, by rozprawili się z tym, co uznawał za zagrożenie. I tym razem nie przekonają ich zapewne, że portal został otworzony przez przypadek. Nathan wiedział już wystarczająco wiele o tym, jakie intencje kierowały władczynią, by wierzyć, że tym razem uda się im porozumieć. Walka wydawała się być nieunikniona, jeśli zamierzali pozostać w tym miejscu.

- Musimy… iść… - powiedziała niewyraźnie okaleczona Kopaczka. – Bezzwłocznie…
 
Armiel jest offline  
Stary 10-09-2015, 22:38   #105
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Postw wspólny :)

Vannessa tkwiła w tym dziwnym miejscu podrzytmując portal, przejście między światami dla innych i dla siebie. Ponieważ tylko ona to mogła zrobić.
A miało być prosto. Odkryć jak się wychodzi z Egnehenots i wyjść. Niestety wszystko się skomplikowało. Wszyscy, jak zwykle, rozbiegli się i sprawa się rypła.
Otwarty portal wymagał niesamowitych nakładów energii. Druidka ledwo sobie z tym radziła. Jakimś niesamowitym zrządzeniem losu jeszcze była wstanie utrzymać to połączenie by wszyscy mogli spokojnie przejść. Nie było jednak wszystkich.
Na domiar złego coś wysłało w ich kierunku swoich wysłanników. Wysłanników, którzy nie mieli przywitać ich chlebem i solą.
- Szlag! - Nathan wodził wzrokiem to z Vannessy to na zbliżający się komitet pożegnalny władcy czy jak kto woli władczyni tej domeny - Musimy się stąd zawijać. Dla szefowej tego ogródka Vannessa stanowi zagrożenie i zabije ją bez mrugnięcia okiem. Szkoda ofiary Billingsley ale dla mnie sprawa porwania dziecka Duncana ma status priorytetowy i nie odpuszczę kumpla w potrzebie - spojrzał pytająco na Emmę i wracająca powoli do zdrowia Vordę by poznać ich decyzję - I kim do jasnej cholery jest ta druga dziewczyna, która brała udział w porwaniu?
- Lepiej… się… ruszcie… - Wymamrotała przez zaciśnięte zęby Driudka. - dłużej… nie… utrzymam.
Siły powoli opuszczały Wiedźmę, a ci urządzili sobie pogawędkę. Nawet jeżeli chodziło o jej bezpieczeństwo.
Wiedźma chciała już zamknąć portal i pomóc w poszukiwaniu dziecka i żony Duncana. Głupie to było, bo nic przecież nie łączyło ją ze Szkotem, elfią księżniczką czy ich dzieckiem. Ale ta ludzka solidarność…
Chciała już wyłączyć portal, ale zdała sobie sprawę, że nie otworzy go ponownie w tym miejscu.
- Ala ma rację. - powiedziała Emma zdecydowanym tonem - Vannessa musi stąd odejść. Jak odzyskacie dziecko nikt inny nie otworzy wam przejścia.
Vannessa nie mogła im powiedzieć, że nie jest pewna czy zdoła otworzyć przejście i z Ziemi. Nie miała siły. Nie mogła. Nie chciała.
Fantomka podeszła szybko do Kopaczki.
- Chodź, musimy się zbierać.
Scott zerkał w kierunku nadciągającej fali szkieletów
- Duncan zbieramy się. Odnajdziemy twojego syna dzięki Vanessie…. - czekał na decyzje Szkota.
Duncan podjął decyzję, obwieścił ją miecz, który zdjął z pleców jednym sprawnym ruchem..
- Odnajdźcie. Będziemy was potrzebować. A teraz do portalu. Wszyscy! Zarąbię każdego, kto spróbuje za mną iść! Już! - Sprawiał wrażenie, jakby traktował swoją deklarację poważnie. Nie czekał na odpowiedź, po prostu rzucił się hiperadrenalinowym biegiem przed siebie, biorąc za przewodników drugi sznur kościstych potworów.
Emma w tym czasie pomogła Kopaczce przedostać się do portalu, ale sama jeszcze nie weszła w ten tunel między domenami tylko szybko ruszyła w stronę ciała Ojczulka i zaczęła ciągnąć martwego Morissa do przejścia.
- Nie zostawię go tutaj - wysapała.
- Zostaw. - Powiedziała Vannessa chwiejnym krokiem kogoś pijanego podążając do z ledwością podtrzymywanego portalu.
- Nathan! Proszę pomóż! Wrzuć go do portalu!
Fantomka spostrzegła, że Druidka była już na granicy wyczerpania, więc rzuciła ciało Ojczulka i zamiast marnować czas wskoczyła w nadal otwarte przejście.
- Dobra - rzucił do Emmy - właźcie już do portalu
Skierował się szybkim krokiem w kierunku ciała Morissa. Podniósł je z ziemi i upewniwszy się, że dziewczyny już weszły przetoczył ciało Ojczulka przez chwiejny już portal.
Sam ruszył na przyspieszeniu za szkotem za nic mając sobie jego pogróżki o zarąbywaniu kogokolwiek lub czegokolwiek.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 15-09-2015 o 16:24.
Efcia jest offline  
Stary 12-09-2015, 21:59   #106
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA, VANNESSA

Wkroczyły w portal podtrzymując się wzajemnie. Poparzona Alicja Voorda, Emma i Vannessa, tuż za nimi, resztkami sił.

Powitał ich znajomy zapach palonego ciała. Pokłosie rzezi urządzonej przez upadłego anioła w Stonehenge. Trupów ludzi, którzy zginęli od ognia, nikt jeszcze nie uprzątnął.

Vannessa zrobiła dwa chwiejne kroki i opadała na ziemię, czując, jakby za chwilę miała umrzeć. Wstrząsnęły ją drgawki, z ust popłynęła ślina zmieszana z krwią. Przez chwilę miała tylko tyle sił, by leżeć na ziemi i oddychać spazmatycznie.

Portal zamknął się, w kilka sekund po tym, jak wytoczyło się z niego ciało martwego Morrisa.

Emma zauważyła je pierwsza. Światła samochodów w oddali. Połyskujące, pulsujące czerwienią i błękitem „koguty” jakiś aut uprzywilejowanych. Nie słyszała jednak syren.

- To mogą być ludzie z Biura Ochrony – powiedziała Voorda przytomnie. – Musimy się stąd zbierać, póki nie będziemy miały pewności, że jesteśmy bezpieczne. Emma, pomożesz mi z nią?

Spojrzała na Vannessę, która nie miała nawet tyle sił, by stanąć na własnych nogach.

Nim fantomka zdążyła odpowiedzieć, usłyszały nad sobą szum skrzydeł i przed nimi wylądował Horror w swojej ‘anielskiej” postaci.

- Jedzie tutaj! Anrealfus. Z silną obstawą. Mogę zabrać jedną z was. Szybko. Decydujcie, którą.

DUNCAN


Duncan biegł przed siebie, nie oszczędzając sił i dość szybko zobaczył jednego z towarzyszących Emmie ludzi – Fincha O’Harę. Poparzony człowiek nadal wyglądał koszmarnie, ale poruszał się sprawnie. Oczywiście daleko mu było do rozbudzonych mocy Strażnika.

- Tam! – Wskazał kierunek ręką.

Duncan minął go.

- Zatrzymam tę hałastrę …

Resztę słów porwał wiatr.

Duncan pędził dalej.

Skrzydlata istota wylądowała przed nim wznosząc tuman kurzu. Zmusiła do wyhamowania i gwałtownego odskoku w bok.

To była Enaei. Stanęła spokojnie, niczym postument.

- Nie możesz jej powstrzymać. Za późno.

Gdzieś, za jej plecami Duncan widział wysoką górę, w którą uderzały błyskawice. Nawet z tej odległości widział maskę wieńczącą jej szczyt. Białą, demoniczną, gładką niczym kość.

- Nie możesz.

Stała mu na drodze.

Skrzydlate szkielety zbliżały się, lecz kierowały w stronę Maski.


NATHAN

Nathan popędził za Duncanem. Hyperadrenalina, ta potężna siła, pchała go w przód, niczym rozszalały huragan. Ujrzał jeszcze kątem oka, jak portal między monumentalnymi menhirami zamyka się. Pozostały tam wszystkie ogniki, które wyleciały z Vannesssy – wirujące, zagubione świetliki.

Nie zastanawiał się, co to może znaczyć. Po prostu biegł za człowiekiem, którego nazwał przyjacielem.

Dopędził poparzonego O’Harę, który kreślił jakieś znaki na ziemi. Z rysowanych symboli wylewała się potężna moc, magia tak silna, z jaką Nathan nieczęsto miał okazję się stykać. Widząc biegnącego Scotta, Finch wskazał ręką kierunek. Nie powiedział ani słowa. Skoncentrowany na tym, co szykował. Cokolwiek to było.

Ujrzał, jak Enaei spadła z nieba przerywając pościg Duncana.
Dobiegł do tej dwójki w kilka sekund później.

Niebo nad ich głowami pociemniało i przecięły je lance krwistoczerwonych, potężnych błyskawic. Ich huk rozdzierał im uszy. Ziemia drżała pod ich nogami.

Nadciągał koniec świata.

Nathan dobiegł do Duncana.

Cokolwiek zamierzał teraz zrobić Szkot, nie został sam.
 
Armiel jest offline  
Stary 22-09-2015, 20:11   #107
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
wspólnie z Gryfem

DUNCAN & NATHAN

Nathan zwolnił przy Duncanie. Rozejrzał się szybko, dłużej zatrzymując wzrok jedynie na armii szkieletów podążających w kierunku maski.

- Idź Duncan, ja porozmawiam z Panią. Postaram się jej wytłumaczyć na czym polega rodzicielstwo według międzyświatowych standardów - spojrzał na Enaei.

- Mogę i zrobię to. Z drogi. - warknął Duncan w stronę skrzydlatej istoty, ruszając przed siebie.

Eneai załopotała skrzydłami wywołując silny podmuch wiatru. Stanęła mu na drodze.

- Pozwól jej zrobić to, co powinna!

W jej głosie wyczuć było można groźbę.

- Nie wchodź jej w drogę!

Za nimi, w miejscu, gdzie został Finch O'Hara, w niebo uderzyły czerwone ognie. Przed nimi nieboskłon przecinały lance błyskawic, rozdzierając przestrzeń na strzępy. Wiatr wiał coraz silniej.

- Dawaj chłopie będę Cię osłaniał - Nathan dopingował szkota. Miał zamiar każdą próbę Eneai czy to ataku czy zatrzymania Duncana przejąc na siebie i dać swobodę działania Strażnikowi. Ten jednak nie próbował już omijać “anioła”.

Z Sinclairem nie było sensu rozmawiać. Hiperadrenalinowy szał otowrzył jakąś zapadkę w mózgu, której nie dało się już zatrzymać. W tej chwili nie obchodziło go już jak potężna była skrzydlata istota i czy miał w tej walce jakieś szanse, a tym bardziej jej niedorzeczne argumenty i groźby - teraz to była jedynie przeszkoda na drodze. Nie mógł się cofnąć, nie mógł jej obejść. To była pieprzona kłoda pod nogami, coś co stanęło między nim, a tymi na których mu zależało. Należało ją jak najszybciej wyeliminować i ruszyć dalej.
- Powiedziałem.. Z DROGI!! - ryknął i unosząc monstrualny claymore nad głowę runął na anioła z rządzą mordu w oczach

Nathan również odpalił hiperadrenalinę przyspieszając. Grzmotnął szkota w bark wytrącając z rytmu i rzucił się na Eneai by zająć ją swoją osobą. By przestała być zawadą w planach Sinclaira, by przestała zabierać mu cenny czas, potrzebny do odzyskania rodziny Strażnika.

- Wypierdalaj po rodzinę! - wrzasnął do Duncana nie w swoim stylu. Przeklinając
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 26-09-2015, 15:30   #108
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wbrew zapewnieniom kamiennych figur żaden władca domeny mnie nie unicestwił. Udało mi się dotrzeć do Duncana i Nathana i nakłonić ich do powrotu. Gdyby nie to, że statuy wykonane z kamienia zwykle sprawiają wrażenie niewzruszonych to uznałabym, że te tutaj dały ponieść się panice. Hmm panikujący kawałek głazu, to dopiero niecodzienne doświadczenie, tylko pytanie czy prawdziwie, czy czasem źle nie zinterpretowałam faktów.

Kiedy dotarliśmy do Vannessy okazało się, że sprawy nieco się pokomplikowały. Sama Wiedźma nadal utrzymywała otwarty portal, ale cała reszta poza leżącą Alą znikła gdzieś w Ferielandzie. Trzęsło mnie jak diabli ze złości, ale nie na tyle żebym miała zostać i zmierzyć się z armią ciemności. To nie to, że przerażał mnie ciągnący się poza horyzont sznur podwładnych władcy domeny, bardziej obawiałam się, iż kamienne dziwadła teraz spełnią swoja groźbę i zamienią mnie w posąg. No a wtedy przydam się moim towarzyszom tylko, jako ewentualny pocisk miotany i wtedy na pewno Nathan rzuci mną tak, że coś mi ułamie.

Wskoczyłam w otwarty portal tuż za Alicją, za mną wyszła Vannessa i na koniec wytoczyło się ciało Ojczulka ciśnięte tam przez Scotta. Zdążyłam tylko przetoczyć ciało Morrisa na plecy, kiedy zostałam przywołana przez Vordę. Tutaj też coś się działo.

Doskoczyłam do półprzytomnej Billingsley, kiedy z szumem skrzydeł tuż obok nas wylądował Horror.

- Jedzie tutaj! Andrealfus. Z silną obstawą. Mogę zabrać jedną z was. Szybko. Decydujcie, którą.

Rozdziawiłam niemądrze usta. Co? Jak to? Czemu? Skąd on tutaj się wziął? To były pytania, które jako pierwsze przyszły mi do głowy, ale Horror raczej nie potrafiłby mi na nie odpowiedzieć i tylko zmarnowalibyśmy czas.
Następne pytania, jakie cisnęły mi się na usta brzmiały: Naprawdę? Tylko jedną? Skąd wiesz, że tylko jedną? Czemu tylko jedna do cholery? Czy Grey cię nie karmi, że nie masz siły wziąć chociaż dwóch?
Na te pytania Horror umiałby mi odpowiedzieć, ale nie chciałam ich zadawać. Zamiast tego zapytałam tylko:
- Ta obstawa to ludzie?

- Też.

Hmm czyli Andrealfus nie powinien przy nich ujawniać swojej tożsamości ani szaleć z mocami. W takim razie powinno nam się udać.

- Dajcie m tego skurwysyna. - Wysapała Vannessa słabym głosem. - Zatłukę gołymi rękoma. - Usiłowała przy tym wstać.

Zignorowałam ją. Ala i Horror też.

- Dobra, bierz Vannessę ona ledwie stoi na nogach – zdecydowałam - chociaż muszę przyznać, że jestem nieco rozczarowana. Taki silny - zawahałam się przy tym słowie - mężczyzna powinien być w stanie złapać po jednej z nas pod pachę i trzecią na plecy albo, chociaż ją na ręce - wskazałam Druidkę - a Alę na plecy, w końcu chudzinka z niej straszna. A tak będziemy spierdzielać na piechotę. Lećcie już. - Klepnęłam Horrora w ramię na pożegnanie.
- Ala chodź. Dasz radę iść? – Zwróciłam się do Vordy.

- Dam - wycedziła Kopaczka.
Horror spojrzał na Vannessę a potem pochylił się i wziął ją na ręce.
- Musisz się mnie mocno trzymać. - Polecił.

- Bierz jedną z nich. - Druidka kiwnęła głową na nas. - Ja tu zostaję.

- Dobrze Ala – odpowiedziałam Kopaczce dalej ignorując Vannessę - bo to było w zasadzie retoryczne pytanie. Musisz dać radę.
Rozejrzałam się po okolicy.
- To może masz jeszcze pomysł gdzie będziemy wiać?

- W przeciwnym kierunku od nich? A potem do Larkhill? Tam złapiemy jakiś transport, albo się przyczaimy? Co ty na to?
Na Ziemi leczenie Alicji wydawało się postępować znacznie szybciej i bardzo mnie to cieszyło.

- Dobry plan. To biegniemy - stwierdziłam jak rzekłam tak uczyniłam.

- Ale gdzie wy… ?- Usłyszałam jeszcze próby protestu ze strony Wiedźmy. - Przecież on miał… Miałeś zabrać jedną z nich.

Horror poderwał się do lotu. Obserwowałam ich z dołu. Trzymał Billingsley pod pachy i oddalał się szybko. Kiedy znikli w ciemnościach przyspieszyłam kroku.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 26-09-2015, 19:43   #109
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA

Emma biegła, oszczędzając oddech i starając nie potknąć się o nierówności podłoża. Obok niej pędziła Voorda niczym ucieleśnienie koszmarów. Spalony ożywieniec przedzierający się przez ciemny, lekko zamglony las w blasku księżycowego światła.

Oddaliły się od Stonehenge, kierując do pobliskiego miasteczka, pozostawiając za sobą światła samochodów ze sługami markiza piekieł.

- Poczekaj tutaj, Emm, dobra? – Poparzona twarz Voordy skierowała się na w stronę fantomki. – Znajdę nam transport i zwiewamy stąd. Gdyby nas coś rozdzieliło, cos się wydarzyło, pojawiło się jakieś zagrożenie, jedź do Salisbury do Dust Hole. Tam znajdziesz naszych. Mną się nie przejmuj. jak zobaczę, ze cię tutaj nie ma , też tam pojadę.

Nie podobało się to Emmie, ale ona na kierowcę zwyczajnie się nie nadawała. Pozwoliła więc wykazać się Alicji i kiedy jej dawna regulatorka poszła załatwić transport, Emma zaszyła się w krzakach okalających jakiś budynek i od razu sięgnęła po swoje moce ukrycia, jak zawsze.

Dzięki temu wypatrzyła intruza, nim ten wypatrzył ją. To był loup-garou. Poprzedzała go charakterystyczna fala Całunu. Kobieta. Przykucnięta, niemal pełzająca po ziemi. Węsząca.

Minęła Emmę, kierując się w stronę, gdzie znikła Kopaczka. Nie była sama. Tuż za nią pędziło czterech ludzi. Dobrze uzbrojeni, ubrani w taktyczne kamizelki BORBL. Emma wcisnęła się bardziej w swoją kryjówkę, ale żołnierze minęli ją biegnąc za wilkołaczycą. Voorda miała problemy, ale Emma nie bardzo miała jej jak pomóc. Voorda lepiej radziła sobie z ludźmi. Miała w sobie krew egzekutora, więc… Wybór był prosty.

Do Salisbury z miejsca, w którym się znajdowała Emma było w prostej linii jakieś dwanaście mil. Czekał ją długi spacer połączony z unikaniem głównych dróg i polujących wokół sług markiza piekieł.

Zapowiadała się wesoła i długa noc.

Emma odczekała jeszcze chwilę i ruszyła na południe.

VANNESSA

Z lotu pamiętała niewiele. Tylko pęd powietrza wciskający jej krzyk do gardła i zimno. Oraz łopot skrzydeł Horrora. Rytmiczny, pełen siły, dziwnie uspakajający.

Była w objęciach anioła, lecz ta myśl zupełnie nie uspokajała Vannessy.

Wszystko to, co wydarzyło się w jej życiu w ostatnich dniach, wydawało się niczym koszmar, z którego nie mogła się przebudzić. Im więcej wiedziała o tym świecie, który ją otaczał, im więcej jego sekretów poznawała, tym mniej go pojmowała.

Duchy, wampiry, zmiennokształtni, zombie, potem fae, a teraz anioły. Toczące wojnę z demonami i grożące zniszczeniem całego Londynu. To nie było coś, co łatwo przyjmowało się do wiadomości, a tym bardziej akceptowało.

Horror gwałtownie zaczął opadać w dół, a Vennessa straciła przytomność.


DUNCAN I NATHAN

Duncan rzucił się na Enaei, która rozłożyła skrzydła wzniecając nimi mały huragan. Nim jednak zdążył dopaść skrzydlatej zdziry, pojawił się Nathan i wydał komendę, która wydała się dość sensowna.

Tracił czas, a tam Lunnaviel mogła właśnie walczyć z porywaczką. Potrzebować wsparcia.

Ruszył przed siebie, kiedy Nathan rzucił się na skrzydlatą zdrajczynię.

NATHAN

Moc zrodzona w tyglu Uzurpacji dawała Nathanowi przewagę nad niemal każdą istotą. Nawet nad anielicą, czy czymkolwiek była Enaei. Był szybszy, nieco silniejszy. Zadawał ciosy, unikając jednocześnie uderzeń skrzydeł i ciosów zadawanych uszponioną łapą. Wirował, doskakiwał, uderzał, łamiąc kości i raniąc ciało, samemu pozostając poza zasięgiem skrzydlatej.

Enaei nie poddawała się nawet wtedy, kiedy udało mu się chwycić ją za nogi i cisnąć nią o ziemię, łamiąc przy tym skrzydło. Nie zdążył jednak zwyciężyć, bo kiedy szykował się do finalnego ciosu – mającego zabić lub obezwładnić przeciwniczkę, spadły na niego sieci.

Zaciskające się łańcuchy, których nie zdołał przełamać, przycisnęły go do ziemi, pozbawiły możliwości ruchu. A potem opadły na niego skrzydlate szkielety, waląc po całym ciele maczugami i żelaznymi pałkami. Łomocząc z zaciętością meksykańskich chłopców rozbijających urodzinową piniatę.
Ostatnim, co zapamiętał to wyszczerzona czaszka znajomego trefnisia, który zdzielił go średniowiecznym morgensternem w głowę.

DUNCAN

Pędził w kierunku góry zwieńczonej potężną, gładką jak kość słoniowa maską.

U jej stóp teren upstrzony był większymi i mniejszymi skałkami. Głazami wielkimi, jak okazałe domostwa i małymi, jak niewielkie narzutowce.
Duncan zwolnił, chociaż nadal pędził szybciej, niż byłby w stanie poruszać się jakikolwiek człowiek.

Usłyszał krzyk Lunnaviel. Bolesny. Okropny. Popędził w jego stronę.

Po chwili wybiegł w czymś, co wyglądało jak wielki krater u stóp góry z maską.
Ujrzał Lunnaviel. Elfka unosiła się nad ziemią, dziwnie bezwładna, z kończynami powykręcanymi pod paskudnymi kątami.

- Duncan! Jeżeli to ty, uważaj! Tutaj są jakieś niewidzialne pajęczyny!

Żyła. Przynajmniej tyle.

- Biegnij za nią. Jest niedaleko, w jaskini.

Ruszył, by ją uwolnić, ale wtedy wokół niego zaroiło się od skrzydlatych szkieletów. Uzbrojone, nie pozostawiły wątpliwości, jakie są ich intencje. Duncan też. Claymor poszedł w ruch, a jego ostrze odcinało skrzydła i rozwalało na mniejsze kawałki kościanych wrogów.

To był jego żywioł! To była jego walka!

Aż do momentu, kiedy wylądowała przed nim postać z ogromnymi skrzydłami i z wielką kosą w rękach.

Duncan miał dosyć skrzydlatych na ten dzień. Zostawił Enaei w rękach Nathana to przynajmniej teraz…

Walka rwała niespełna trzy sekundy, po których Duncan leżał na ziemi, przyciśnięty zgrabną stopą do podłoża, a tryumfatorka unosiła ostrzę kosy, by zadać finalny cios.

Co tutaj, kurwa mać, zaszło?

To była ostatnia myśl Duncana nim ostrze opadło w dół.


EMMA

Dust Hole okazało się być pubem w Salisbury. Emma dotarła do niego późno w nocy, nie napotykając żadnych przeszkód. Zmęczona, pamiętała tylko, że właściciel otworzył jej drzwi, nie zadając pytań.

Nie musiał.

Obecność Percivala Greya wystarczyła za wszelkie wyjaśnienia.

- Odpocznij. Porozmawiamy rano.

- Kopaczka?

- Jest bezpieczna.

To wystarczyło Emmie. Pierwszy raz w życiu złamała swoje zasady i po kilku minutach spała już, jak zabita w obcym miejscu, w niezabezpieczonym pokoju. Po raz pierwszy nie miała ani sił ani woli, by z tym walczyć.

VANNESSA

Vannessa odzyskała przytomność i szybko zorientowała się, że leży w ciepłej, pachnącej ziołami pościeli.

Przez okno wpadały promienie słoneczne, a z przestrzeń wypełniał aromatyczny zapach zbożowej kawy.

Czuła się wyspana, a ktoś opatrzył jej drobne rany i zadrapania, których zebrało się zbyt wiele przez kilka ostatnich dni. Ubranie, czyste i pachnące, chociaż nie jej, znalazła na krześle obok jej łóżka.

Z trudem wstała , ubrała się w czyste rzeczy i – prowadzona aromatycznymi zapachami – wyszła przez drzwi. Znalazła się w krótkim korytarzu, który z kolei doprowadził ją do jakiejś eleganckiej jadalni.

Przy jednym ze stolików siedziała Kopaczka, trzymając w rekach kubek z kawą. Przed nią siedziała młoda, jasnowłosa dziewczyna o nietuzinkowej urodzie i cichym, łagodnym głosem, śpiewała jakąś piosenkę.

Głos miała miły dla ucha. Przyjemny i ciepły.

- Cześć. – Powitała ją Kopaczka, gdy dziewczyna przestała śpiewać. – Vannessa to Meera, Meera to Vannessa. Zjesz coś?

Vannessie zaburczało w brzuchu. Była głodna zarówno jedzenia, jak i odpowiedzi.

I dopiero wtedy zauważyła mężczyznę, który służył jej wczoraj podniebną podwózką.

Siedział dwa stoliki dalej i kiwał głową, jakby słyszał w niej muzykę, która ucichła.


- Horrora już chyba znasz?

EMMA

Emma też obudziła się w pachnącej ziołami pościeli, w pokoju podarowanej jej wczorajszej nocy. Słońce już wpadało do środka. Przebijało się przez okna do pokoju.

Szybko wstała, odnalazła swoje rzeczy, ubrała się, upewniła się, że ma broń i dopiero wtedy podążyła za zapachami czyimś śpiewem.

Tak trafiła z pietra, po lekko skrzypiących schodach na dół, do niewielkiej jadalni, w której siedziało już kilka osób. Rozpoznała Kopaczkę, której twarz wyglądała już całkiem dobrze oraz Vannessę i Horrora.I jeszcze jedną dziewczynę, której nie znała.

- Zjedzcie coś. – Powiedział Horror. – Zaraz przyjdzie sir Grey.

DUNCAN I NATHAN

Ocknęli się razem, w ciasnym i ciemnym pomieszczeniu. Kompletnie nadzy. I nie byli sami.

Obok, kawałek dalej siedziała Lunnaviel, której jasnosrebrzyste ciało wyraźnie odcinało się od półmroku.

Z kimś rozmawiała cichym szeptem. Z kimś, kto znajdował się po drugiej stronie ciężkich, żelaznych krat.

- Władczyni domeny nie wie, co z wami zrobić – Nathan rozpoznał głos Fincha O’Hary. – Zamknęła mnie w celi, jak was, lecz zwiałem.

- Wiesz, co z moim synem?

- Amy i dziecko też są w cytadeli. Nie zdążyła go złożyć w ofierze przed Maską, czymkolwiek lub kimkolwiek jest ten typek.

Lunnaviel westchnęła cicho, z ulgą.

- Zaraz postaram się was stąd wyciągnąć. A potem pójdziemy do dali tronowej i wyjaśnimy pomyłkę, jaka zaszła. A jak wyjaśnić się nie da, wkopiemy ją w dupę tej sztywnej lasencji, której wydaje się, że rządzi tym pieprznikiem. Co wy na to?
 
Armiel jest offline  
Stary 06-10-2015, 21:25   #110
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post pisany współnie z Ravanesh

Czysta pościel. Chwila odprężenia. To był taki błogi stan. W takiej pościeli lądowała ostatnio z… Krisem. Cała sielanka prysła gdy z imieniem wróciły wspomnienia, wróciły słowa Holingsworth . Cóż z tego, że leżała w pachnącym świeżością łóżku. Cóż z tego, że ktoś zadała sobie tyle trudu by jej obolałe ciało opatrzyć , umyć. W innych okolicznościach pewnie nie czułaby się komfortowo wiedząc, że ktoś obcy ją rozbierał i to bez udziału jej świadomości. Ale teraz… teraz to nie miało większego znaczenia.
Założyła czyste ubranie. I udała się na mały rekonesans. Mały było idealnym słowem. Musiała pokonać krótki korytarz i znalazła kilka znajomych twarzy. W tym tego, co to jej nie pozwolił wyrównać rachunków z istotą odpowiedzialną za śmierć Krisa. Już miała coś powiedzieć gdy głos zabrała Kopaczka i powitała ją miło.
Vannessa kiwnęła głową na przywitanie nowej kobiety. Chociaż zrobiła to trochę nienaturlanie. Jakby musiała się do tego zmuszać. Nic dziwnego, jej wyczulone zmysły od razu rozpoznały prawdziwą naturę śpiewaczki. I wcale nie była z tego powodu zadowolona. Przez dłuższą chwilę patrzyła tylko po zebranych walcząc ze ssaniem w żołądku. W końcu jednak musiała się poddać i przyznać, że jest głodna. Tak bardzo głodna, że musiała przełknąć złość i przyjąć zaproszenie. Usiadła ostrożnie przy stole nadal z dużą rezerwą przyglądając się zebranym.
- Bed & breakfast. - Odpowiedziała Kopaczce. - Rachunek reguluje się przy wyjściu?
- Wszystko na rachunek firmy. Nie przejmuj się. - Powiedziała Voorda.
- Firmy? - Dziwiła się ostentacyjnie Billinglsey.
- No tak się mówi. Znaczy, za nic nie płacisz. Ani nic.
- Nic w życiu nie jest za darmo. - Powiedziała sceptycznie Druidka. - Dlatego chcę wiedzieć od razu ile mnie będzie to kosztowało.
- To my jesteśmy twoimi dłużnikami. Wyciągnęłaś nas z tego dziwacznego królestwa. Mnie i Emmę.
Emma w tym czasie dołączyła do towarzystwa zebranego przy stole. Uścisnęła ramię Alicji i uśmiechnęła się na powitanie.
- Witam wszystkich.
- Jestem Emma - skinęła do jedynej nieznanej jej w tym pomieszczeniu osoby.
- Meera. - Odpowiedziała blondynka. - Bardzo miło mi cię poznać, Emmo.
- Aha. - Powiedziała Vannessa, ale jakoś tak bez przekonania. - Wy jesteście moimi dłużnikami. I co dalej?
- Walczymy dalej. Jesteśmy coraz bliżsi zwycięstwa. - Powiedział Horror. - Zbieramy sojuszników i uderzamy z pełną mocą w naszego największego wroga.
- Wspaniały plan. - W głosie Billingsley wyraźnie dało się wyczuć ironię. - I jakiż to macie sojuszników?
- Ktoś tutaj zajmuje się tym przybytkiem? Mogę załatwić dzbanek kawy, bo coś czuję, że bardzo go potrzebuję.
Fantomka spojrzała znacząco na Meerę.
- Jasne. Już podaję. Komuś jeszcze coś? Mamy śniadanie.
Wiedźma nieśmiało, lub też z pewnym wahaniem, uniosła, niczym uczennica w szkole, rękę do góry dając znać, że i ona napiłaby się i coś zjadła.
Meera poszła na zaplecze kuchenne i po dłuższej chwili wróciła niosąc angielskie, tradycyjne śniadanie, dzbanek kawy i herbaty na wielkiej tacy. Z wprawą porozdawala ludziom co chcieli.
Horror rzucił się na jedzenie, jak wygłodzony pitbull jedząc niemal tak samo żarłocznie.
- Emmo? Masz jakiś pomysł jak wyciągnąć Scotta i Sinclaira z rodziną z tego dziwnego miejsca? - Zapytała Vannessa delektując się przyniesionym przez odmieńca śniadaniem.
Harcourt nalała sobie solidny kubek czarnej kawy.
- Jeszcze nie - odpowiedziała Vannessie - ale wiem, że musimy się spieszyć. Może i w Ferielandzie czas płynie inaczej niż tutaj, lecz nie wiemy czy akurat w tamtej domenie działa to na naszą korzyść czy wręcz przeciwnie. Oni nie mogą pozostać tam zbyt długo.
Upiła porządny łyk z kubka.
- A jedyny ekspert od przechodzenia miedzy światami jest niedostępny. - Druidka zaczęła uprawiać czarnowidztwo.
- To znaczy kogo masz na myśli? - Emma oderwała się od kawy - Bo niezależnie co sobie wyobraża ktoś, kto jest w czymś dobry to najczęściej można znaleźć kilka innych osób, które nawet jeśli nie są w tym lepsze to przynajmniej tak samo dobre.
- No żonę Duncana. - Odparła jej Vannessa. - To chyba oczywiste?
- Nie wiem jakie są jej kompetencje, pewnie zna się na rzeczy, ale może uda nam się znaleźć kogoś innego, też zorientowanego. A jeśli nie, no cóż pojedziemy na tym co sami wiemy i tyle.
- Bo rozumiem Horror, że kiedy mówiłeś o zbieraniu sojuszników to miałeś także na myśli odzyskanie tych, którzy nam się zagubili w innym świecie? - tym razem zwróciła się do pałaszującego z apetytem mężczyzny.
- Na niczym nie pojedziemy, Emma. Nic nie ma. Tylko ślepy traf. Traf, który więcej się nie powtórzy.
- Z całym szacunkiem Vannessa muszę ci powiedzieć, że gadasz głupoty i prawdopodobnie robisz to celowo. Nie mów mi, że nie dostrzegasz w tym wszystkim, co się wydarzyło pewnego wzoru, funkcjonującego mechanizmu. To nie był żaden ślepy traf, przestałam wierzyć, że coś takiego w ogóle istnieje. Wszystko co się dzieje, nie dzieje się bez konkretnej przyczyny u podstaw.
- Emma. Otworzenie portalu w Egmehenots było ślepym trafem. Ponownie nie udałoby się go otworzyć. Wiem i już. Ze Stonehenge nie uda się już tam dostać, a jeżeli nawet, to władca domeny będzie na nas czekał i… - Vannessa wymownie przejechała pacem po szyli wystawiając przy tym język niczym ofiara z poderżniętym gardłem.
- Ślepym trafem? Ja widzę w tym efekt długofalowego planu, który nareszcie dał oczekiwane rezultaty. Sama strażniczka tego miejsca twierdziła, iż czekała na nas tyle czasu, że już sama zapomniała większość swojej dawnej wiedzy. Oczywiście możemy założyć, że naściemniała nam ile wlezie, ale zbyt wiele elementów tej układanki zaczęło do siebie pasować i nie przekreślałabym wszystkich jej słów. To wszystko się jakoś wiąże. Fakt, że nie dostrzegamy jeszcze wszystkich nici tych powiązań może nas frustrować, lecz nie powinniśmy odrzucać możliwości naszych silnych związków z tym miejscem. Dlatego uważam, że uda nam się, a raczej tobie się uda Vannesso otworzyć ponownie przejście do tego miejsca i że niekoniecznie konfrontacja z jej władcą okaże się aż tak zła dla nas.
- Wiem swoje i nie zamierzam ryzykować. - Billinglesy podniosła się od stołu rozglądając po pomieszczeniu. - Boże, jak przydałaby się teraz biblioteka z Ministerstwa. - Westchnęła przy tym głęboko.
- To może nam zdradź co dokładnie wiesz, a czego nie wiesz i co chcesz znaleźć w bibliotece Ministerstwa, bo rozumiesz chyba sytuację, w której i my i ty się znaleźliśmy, prawda? Ty nie chcesz ryzykować, ale my, a na pewno ja nie chcemy ryzykować życiem pozostawionych tam osób, a jak na razie Vannesso jesteś jedynym dostępnym kluczem do tego miejsca. - Ton głosu Emmy nie był złowrogi, ale dziewczyna odstawiła kubek z kawą i zaczęła się przyglądać Druidce z pewną intensywnością.
- Wiesz, sama tego dokładnie nie wiem. - Wiedźma wzruszyła ramionami. - Potrzebuję informacji. Potrzebuję przewodnika.
- No to właśnie o to mi chodziło. Powiedz jakich informacji potrzebujesz, to może razem spróbujemy je znaleźć. Jak to mówią co dwie głowy to nie jedna. Nie musisz robić wszystkiego sama, o to chodzi w tej całej współpracy. A nam także zależy żeby to wszystko wyjaśnić. Nie traktuj nas jako przeszkody czy przeciwników, ale jako pomoc, jako narzędzie do zebrania potrzebnej wiedzy i wykonania tego co powinno zostać zrobione. - Emma oparła się na rękach i aż uniosła do góry podczas tej całej przemowy, dalej skupiając całą swoja uwagę na Druidce, tak jakby nikogo innego tam nie było.
- Może zacznij od wyjaśnienia jacy my, co? - Vannessa wskazała na pozostałe obecne w pomieszczeniu osoby. - Parę znanych twarzy z MRu widziała. Ministerstwa już nie ma, więc… - Ruchem ręki i ciała zachęciła by Fantomka podjęła temat.
- Wiesz ja to tutaj jestem nowa i nie wiem czy powinnam cię wprowadzać w temat. - Emma spojrzała w kierunku pozostałych osób w pomieszczeniu i znowu odwróciła się do Vannessy - Co mogę powiedzieć to tylko tyle, że jak w MR i BORBL zrobiło się niebezpiecznie to oni pomogli mi sfingować własną śmierć i zniknąć z radarów BORBL, bo inaczej moja śmierć nie byłaby udawana.
Fantomka westchnęła ciężko.
- Ala dodasz coś więcej? Albo ty Horror czy czekamy na Szefa?
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172