Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-10-2015, 10:16   #111
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
DUNCAN & NATHAN

Nathan wstał ciężko z ziemi przecierając twarz. Spojrzał po swoim nagim ciele szukając poważniejszych obrażeń, które jeszcze się nie zagoiły. Ruszył ciężko w kierunku elfki i szepczącego z nią O’Hary.
Przypatrzył się kratom ale nie ruszył ich będąc przekonany, że nawet ze swoja super siła nic z nimi nie zrobi.

- Mistrz czytania w myślach, mistrz retoryki a teraz jeszcze się okazało, że i mistrz ucieczki. Chyba, że jakimś cudem nie zostałeś złapany? - rzucił do Fincha. Zanim ten odpowiedział przypomniał sobie, że właśnie minął co dochodzącego do siebie Duncana. Szkot i elfa równało się temu, że ponieśli klęskę.

- Co z dzieckiem? - rzucił zaniepokojony

- Dziecko jest całe. Ta porcelanowa wiedźma też, niestety. Mnie nie złapali. Za głupi są na to. Dobra. Jesteście na tyle silni, by w razie czego skopać dupska. Plan jest taki. Dopadamy szefowej tego pierdolnika i zaczynamy negocjacje. Jeśli nie wyjdą, robimy to, czego nie chcą byśmy robili, otwieramy cholerne wrota Zapomnianych. Ten argument nakłoni ją do współpracy, tak sądzę.

- Ale wiesz z czym to się je? Ci Zapomniani i cały ten bajzel. Poza tym wydaje mi się, że władcy domeny, Zmiennokształtnemu to my możemy co najwyżej pośpiewać a nie nakopać. Wydaje mi się, że jestem za cienki w butach dla nich - drążył szeptem temat Nathan korzystając z faktu, że Duncan jeszcze nie doszedl do siebie.

- Spokojnie. Takich jak wy nie ma za wielu. Uwierz mi.

- Wierzę ale zobacz jednakże gdzie tacy właśnie siedzą. No dobra dosyć tego pesymizmu z mojej strony. Panie O’Hara co mam robić? - zwrócił się do faceta po drugiej stronie krat.

- Otwieramy? Dasz radę je wyrwać? Kraty.

- Założyłem że władca nie wpakował nas do miejsca gdzie moglibyśmy wyrwac kraty ale… co stoi na przeszkodzie by spróbować - dodał po chwili milczenia - Zobacz - zwrócił się do elfki - co dzieje się z Duncanem coś zbyt długo się nie podnosi.
Nie czekał jednak na reakcję kobiety. Sam wziął się za próbę wyrwania krat
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 11-10-2015, 20:20   #112
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NATHAN, DUNCAN

Nathan Scott chwycił kraty czując, jak zimy metal ziębi mu dłonie. Palce idealnie obejmowały żelazne pręty, grube tak, że żadna ludzka siła nie była w stanie sobie z nimi poradzić.

Ale Nathan nie był już człowiekiem. Nigdy nim nie był, jakby się nad tym problemem dłużej zastanowić.

Napiął mięśnie, wkładając w szarpnięcie całą swoją zrodzoną hiperadrenaliny i mocy uzurpacji siłę. Kraty wytrzymały. Ale nie wytrzymało spoiwo, którym osadzono je w macierzystej skale.

Po podziemiach rozszedł się potężny huk, ze sklepienia posypały mniejsze i większe kawałki gruzu i kamieni. Finch skrzywił się paskudnie.

- No, to raczej usłyszeli.

Scott spojrzał na niego dziwnie, ale nie skomentował. Trudno przecież, by wyrwał kraty po cichu.

- Dobra. Poprowadzę was. Za mną!


EMMA, VANNESSA

Kiedy kończyły posiłek drzwi do lokalu otworzyły się i stanął w nich ten, na którego czekały. Percival Grey, czy tez raczej Jehudiel, wyglądał na zatroskanego. Chociaż jego pojawienie się od razu podniosło nadwątlone morale.

- Wczorajszej nocy objawiono prawdy, które powinny zostać ukryte. – Spojrzał na Vannessę. – Ujawnił się mój brat, którego znacie pod nazwiskiem Holinswortha, a który zwie się Apollynem. Jego działanie doprowadziło nas do konieczności stoczenia ostatecznej walki z tym, z którym zmierzyć mieliśmy się już dawno temu. Z upadłym, który zwie się Andrealfus. Jego potęga na tym fragmencie globu stała się zbyt rozległa i nie możemy jej już ignorować.
Percival Grey usiadł przy jednym ze stolików.

- Dzisiejszej nocy, po zachodzie słońca, zwabimy go w pułapkę i wrzucimy do miejsca, z którego nie zdoła powrócić. Jesteśmy osłabieni, i to zwiększa naszą wiarygodność. Podkreśla konieczność desperackich czynów.

- Co zamierzasz. Jehudielu? – zapytał Horror.

- zwołasz zastęp, Zahadielu. Udamy się na rozdarcie. Vannessa znów otworzy bramę do Bramy Zapomnianych. Wepchniemy przez nią Andrealfusa i zamkniemy na zawsze tam, skąd nie ma wyjścia.

- Jak go zwabimy, panie? – Horror wydawał się być sceptyczny.

- Emma. Jego kotwica w tym świecie. Jedyna osoba, którą pragnie schwytać i zgładzić. Jej obecność zwabi go osobiście.

- Niby skąd miałby wiedzieć?

- Meera mu powie – wzruszył ramionami Grey, jakby powiedział oczywistą prawdę. – Od pół roku udaje zinfiltrowaną i przekazuje mu, na moje polecenie, stosowne informacje. Wiadomym jest, że dzisiaj jest Skrzydlata Jutrznia. Noc szczególnie ważna dla nas, Zastępów. Markiz piekieł będzie przekonany, że zechcemy zgładzić Emmę, aby dobrać się do jego skóry. Takie informacje przekaże mu Meera. Mamy już potrzebne artefakty. Potężne relikwie, które wykorzystamy do wzmocnienia naszych mocy i do ukierunkowania mocy Vannessy. Wskoczymy do Egnehentos, on pójdzie za nami, my wyskoczymy, on zostanie. Plan wydaje się klarowny. W ten sposób pozbędziemy się Andrealfusa i jednocześnie przekonamy Apolynna, by nie niszczył Londynu. Czy macie jakieś pytania lub wątpliwości? Jeżeli tak, omówmy je teraz, nim rozpoczniemy realizację naszych zamierzeń.
 
Armiel jest offline  
Stary 26-10-2015, 22:00   #113
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
DUNCAN & NATHAN

W sumie Nathan nie miał nawet co wziąć ze sobą, żadnego ekwipunku, żadnej broni poza kłami, rogami i pazurami, ale te się aż tak nie liczyły bo nie był w ich użyciu takim specjalistą jak w momencie w którym trzymał noże w ręku czy spluwę. Zerknął w kierunku Duncana kibicując mu by się otrząsnął z tego otępienia. Był nawet skory go nieść gdyby tego wymagała chwila, na szczęście Strażnik, choć ociężale, podniósł się.
Nathan poczekał aż elfka i jej mąż go miną ruszając za O’Harą i poszedł za nimi stając się jednoosobową ariergardą

Finch prowadził sprawnie, ale za bardzo nie miał pola do popisu, ponieważ korytarz wiódł prosto, aż do ściany zrobionej z kamieni połączonych zaprawą.
Gdzieś, za sobą, usłyszeli dziwaczne klekoty. Jakby pozbawione mięśni szczęki zderzały się ze sobą, kłapały w dziwacznej parodii mowy.
- A na kamieniarstwie kolega Nathan zna się równie dobrze, jak na elegantach instalacji kowalskich?

Nathan zmierzył Fincha zimnym spojrzeniem. W tej chwili nie bawił go żaden żart.
- Mogę spróbować. W sumie lepszy jestem w rozbijaniu niż jakby miała nam zagrodzić drogę jakaś łamigłówka.
Scott szybko podszedł do ściany i kilka razy trzepnął dłonią w miejscu zaprawy. Najpierw dość słabo a otem coraz mocniej. Nie zważał na ból bo jego ciało szybko się regenerowało. Nie odważył się uderzyć głową zaopatrzoną w rogi. Po pierwsze by nie pozbawiać się resztek godności, wystarczyło że biegał goły a po drugie dlatego, że nie znał wytrzymałości wystających kościstych części swego ciała a symbol jego przodków mógł się łatwo złamać.

Pięść kruszyła spoiwo i w końcu wybił dziurę w ścianie przez którą wleciało świeże powietrze.
- Możesz się pośpieszyć? - ponaglił go O'Hara. - Chyba mamy towarzystwo.

- Ja się nimi zajmę - powiedział Duncan ruszając do tyłu. - Wy przebijajcie się dalej.

Nathan powstrzymał się od uszczypliwej odpowiedzi typu “może sam sobie powalisz w tą ścianę”. Zerknął za to na Duncana i wspomagając się hiperadrenaliną walił w ścianę z całej siły jak opętany. Całe to swoje wkurwienie przelewał na tą bogu ducha winna ścianę. Tak jakby za ta przeszkodą uwięzione było jego własne dziecko.
W końcu wybił dziurę, przez którą dało się zauważyć, ze nie są w podziemiach, jak sądzili ale dość wysoko nad ziemią, gdzieś w połowie wieży.

- Co teraz - rzucił do towarzyszy wychylając się przez dziurę. Jesteśmy w cholernej wieży. Nie na jej czubku ale i tak wysoko.

- Skoczysz i nas złapiesz? Jedno po drugim? Dasz radę? - rzucił na poważnie Finch

“Kurwa” Nathan przeklął w myślach. Nie wiedząc czy da rade czy nie.
- Jak połamię sobie kulasy to będziecie musieli poczekać aż się zrosną - rzucił żartobliwie choć minę miał nietęgą - Nie łatwiej nam będzie walczyć tutaj w ciasnych korytarzach niż na zewnątrz na otwartym polu? - zapytał tajemniczego O’Harę.

- Możemy. ale co będzie jak przybędzie władca tej domeny? - Jedyny ubrany w tym towarzystwie O'Hara rzucał swoje wątpliwości.

- A jak chcesz przed nim spieprzać tam na dole? To jego domena, on, ona zna tutaj każdy kamień. Ma do tego jebane prawo bo siedzi tutaj szmat czasu…- Nathan powstrzymał dalszą tyradę - Chyba mieliśmy ratować noworodka? - zmienił temat - Nie ma go tutaj? Nie powinniśmy sprawdzić?

- Nathan ma rację. Myślałam, że ratujemy moje dziecko. - Powiedziała Lunnaviel. - Nie ruszę się stąd, póki go nie znajdziemy.

- Ehh. - westchnął Finch. - To oznacza konfrontację z władcą domeny. A to się źle skończy, wspomniecie moje słowo. Musimy wrócić i ściągnąć wsparcie. Tak uważam.

- No to zrób to. Ja poszukam dziecka. Nie chcę sobie pluć w brodę potem, że trzeba było tą sprawą zająć się od razu. Władca domeny i tak mnie sprzątnie bo nie byłem z nią z nim do końca szczery - spojrzał na Fincha by poznać jego zamiar. Raczej był pewien, że elfka i Duncan będą chcieli zostać. To co mówił O’Hara było logiczne i dobre ze strategicznego punktu widzenia. Problemem jednak zostawał fakt, że osoby która ich tutaj wciągnęła już z nimi nie było a Domena miała pełnić role więzienia bez możliwości wejścia i wyjścia wiec albo Vannessa była jedynym kluczem albo to miejsce było dziurawe jak szwajcarski ser i raczej stąd nie wyjdą. Tym samym lepszym i podyktowanym wolą serca było szukanie dziecka.

- Pomóc ci, czy dasz sobie radę z Lunnaviel i Sinclairem?

- Tego się nie dowiem jak nie spróbuję - odpowiedział Finchowi - Lunnaviel - zwrócił się następnie do elfki - Jesteś gotowa przetrząsnąć tą wieżę w poszukiwaniu swego pierworodnego dziecka?

- Tak. Zniszczę wszystko i wszystkich, którzy mi w tym przeszkodzą. I jest pewna skrzydlata ździra, której muszę... jakby to powiedział Duncanael... urwać cycki.

Scott się uśmiechnął pod nosem na słowa elfki.
- Dobra. Zatem ja wspomogę małżonków a Ty Finch działaj z ekipa ratunkową. Powodzenia.

I zaczęli czynić to co dyktowało im serce, nie rozum.
Zaczął się mord i zniszczenie.

W imię dziecka.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 04-12-2015, 23:08   #114
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Pisane z Ravanesh i MG

- Czy macie jakieś pytania lub wątpliwości? Jeżeli tak, omówmy je teraz, nim rozpoczniemy realizację naszych zamierzeń.
- Ja mam całkiem sporo pytań - Emma prawie weszła Greyowi w słowo kiedy ten skończył mówić - A pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy to takie czy ten plan uwzględnia tych, którzy tam teraz siedzą? Bo wskoczymy i wyskoczymy brzmi jakbyśmy nie mieli za wiele czasu a znalezienie ich może trochę potrwać.
- Dlaczego akurat w Egnehentos? - Vannessa spytała takim tonem jakby ta cała spraw jej zupełnie nie obchodziła i nie dotyczyła.
- Bo z niego nie ma wyjścia. Jesteś jedyną znaną mi osobą, która ma moc otworzenia tej bramy. - Grey odpowiedział Vannessie a potem spojrzał na Emmę.
- Jeżeli będą gdzieś blisko, pomożemy im wyjść. Jeżeli nie... Finch znał ryzyko.
- O! - Westchnęła Vannessa tym samym tonem. - A co jeżeli ktoś będzie chciał uwolnić więźnia? Jest na to jakiś plan?
- Nie rozumiem - przyznała Emma - Jak to znał ryzyko? To zabrzmiało jakbyśmy zostali posłani tam celowo przez was a nie przez działania innych sił.
Fantomka wbiła świdrujący wzrok w Percivala a jej palce wybijały na stole rytmiczne staccato.
- Nikt poza zaufaną grupą ludzi nie wie nic o twoich mocach, Vannesso. - Anioł spojrzał na druidkę. - A my postaramy się, by tak pozostało. A co do Fincha, wiedział ile ryzykuje walcząc u mojego boku. Akceptował to ryzyko. Jest gotów zginąć jeżeli tego będzie wymagałą sprawa.
- Ludzi są przekupni. - Druidka chuchnęła na swoje paznokcie u lewej i zaczęła je polerować pocierając nimi o ramię prawej ręki. Całą swoją uwagę poświęcała tej czynności.
- Nie, jeśli są odpowiednio zmotywowani. Nie, kiedy wiedzą z kim mają do czynienia.Nie, jeśli mają chociaż odrobinę rozsądku.
- A co jeżeli za milenia pojawi się ktoś kto będzie potrafił otworzyć bramę tej dziedziny? - Druidka nie wydawała się przekonana słowami Greya, z uporem maniaka zajmowała się pedikiurem.
- Za milenia, to nawet dla mnie długo. Do tego czasu uporządkujemy sprawy na Ziemi i wtedy to przestanie być naszym zmartwieniem. Zresztą, nie mamy specjalnego wyboru. Rozwiązaniem Apollyna jest zniszczenie Londynu i demona w nim. Całkowite i bezkompromisowe. Jak niegdyś Sodomę i Gomorę.
- Zniszczenie demona jest czymś co mnie satysfakcjonuje. Oko za oko.
- Więc rozumiem, że akceptujecie moją propozycję?
- Ty nie chcesz go niszczyć. Ty chcesz go tylko uwięzić. To wielka różnica. - Vannessa podniosłą powoli wzrok na swojego rozmówcę.
- Hmm - wtrąciła się w końcu Emma - Jeśli potraktujemy demona jako istotę spoza naszego planu czyli podobnie jak jakiegoś ustawionego wyżej w hierarchii Faerie to może się okazać, że analogicznie tak jak w przypadku fae istoty demonicznej po prostu nie da się zniszczyć. Można go uwięzić, zniszczyć jego ciało, ale jego jestestwo, esencja nadal będzie istniała niepodatna na unicestwienie tak jak nie można zniszczyć na przykład muzyki. Można zniszczyć wszystkie instrumenty czy też po prostu przestać ją grać, lecz jej samej w żaden sposób nie uszkodzimy. Zresztą może to nie jest zbyt dobry przykład, bo muzyka zwykle nie jest czymś negatywnym co byśmy chcieli niszczyć, ale mam nadzieję, iż rozumiesz moje założenia? - Fantomka zwróciła się do Druidki.
- Czy tak właśnie jest z takimi jak on? Czy mam rację? - tym razem zapytała Greya.
- Jego kumpel - Vannessa wskazała na Greya. - oferuje karę śmierci. On dożywocie. I to są założenia, które rozumiem. - Mówiąc to zmarszczyła nieco czoło otwierając jednocześnie szerzej oczy i rozkładając ręce na bok.
- No to rozumiem, że plan mamy zaakceptowany i teraz wystarczy ustalić szczegóły? - Grey spojrzał na Emmę. - I dokładnie jest tak z takimi jak on , czy ja. Z istotami z innych sfer egzystencji. A kiedy zakończymy sprawę z markizem, wtedy, obiecuję, czeka nas długa rozmowa, podczas której wyjawię wam sprawy, które się popsuły. To co wy nazywacie Fenomenem Noworocznym. Pasuje takie rozwiązanie sprawy?
- Pasuje mi zamknięcie gdzieś dziada i wyrzucenie klucza, oczywiście nie dosłowne Vannessa, ale reszta już mi się mniej podoba. Zdecydowanie mniej. Po pierwsze to zamknięcie markiza na zawsze brzmi jak najbardziej ok, ale zamknięcie go z Finchem i Nathanem już byłoby okrucieństwem nawet dla pomiotu piekielnego a to przecież my mieliśmy być ci dobrzy i nie pastwić się nad pokonanym przeciwnikiem, a po drugie to ta cała sprawa z przynętą... - Emma zawiesiła głos - Nie rozumiem jak to miałoby zadziałać.
Billingsley nabrała dużo powietrza. Opuściła głowę podpierając czoło dłonią i głośno wypuściła je z płuc. Wiedźmy chyba coś przeoczyła w całej tej wymianie zdań, a nie chcąc wyjść na ignorantkę pogrążyła się w analizowaniu tego wszystkiego. Wyraźnie zakomunikowała całemu towarzystwu, że nie interesuje jej zamykanie markiza ciemność, czy jaki oni tam mu tytuł nadali, w pułapce teoretycznie bez wyjścia, a tak na prawdę z jednym wyjście. Skoro jej udało się portal, który miał być drogą tylko jednokrotnego użytku, to z pewnością znajdą się i inni.
Cały ten Grey zdawał się nie rozumieć tego.
- Plan jest prosty. Wymaga jedynie pewnego fortelu. Symulacji, że chcemy poświęcić ciebie Emmo by zniszczyć markiza. Poświęcić w specjalnym rytuale. On to poczuje i przybędzie by temu zapobiec. Wtedy go dopadniemy.
- Akurat tę część planu rozumiem. Chodzi o to, że mamy go wciągnąć do odciętej domeny. I tej właśnie części planu nie pojmuję, bo nie rozumiem jak on ma się dać tam zaciągnąć. To z daleka śmierdzi pułapką i każdy średnio rozgarnięty człowiek nie dałby się nabrać a co dopiero taki mistrz planowania jak markiz.
- Poczuje początek rytuału. Zrozumie, że jest zagrożony.
- Zjawi się błyskawicznie jak rozumiem i co dalej? Będzie mnie chciał ratować czy wręcz przeciwnie: zabić, ale po swojemu? Czego możemy się po nim spodziewać? I co na to Apollyn? Da nam trochę czasu czy będzie kontynuował swój plan zniszczenia? I czy w ogóle jest w stanie zagrozić w ten sposób Andrealfusowi?
- Apollyn dał nam czas do pojutrza. Więc dzisiejsza noc i dzień będą rozstrzygające. I przybędzie po ciebie, by cię zgładzić, ale na swój sposób.
- To kiedy mielibyśmy się udać na miejsce? I co miałabym tam robić?
- Ruszymy wieczorem, przed zachodem słońca. Rytuał rozpoczniemy wraz z zachodem. Ty będziesz udawała ofiarę. My, składających. bardzo możliwe, że zmuszeni będziemy rozpocząć składanie ofiary z twojej osoby, Emmo. Ty, Vannesso ukryjesz się niedaleko, pod ochroną. Włączysz się do akcji, kiedy damy ci znać i użyjesz mocy. Otworzysz bramę, potem ją zamkniesz. My zajmiemy się resztą. Ja, moi przyjaciele i ludzie z Towarzystwa.
- Pytanie czy Vannessa zechce udać się tam ponownie i znowu otworzyć przejście. - Odparła nieco bezczelnie Emma. - Bo jeśli nie, to ten plan nie będzie miał racji bytu.
Anioł spojrzał na druidkę.
Wiedźma spojrzała nieco zdziwiona na rozmawiających, zupełnie jakby nie rozumiała nad czym debatują.
- Której część z mojej wypowiedzi nie zrozumieliście? - Spytała w końcu.
- Chciałem tylko się upewnić, że możemy na pani polegać. - Powiedział Grey bez śladu jakichkolwiek emocji w głosie.
- Chyba się nie rozumiemy.
Harcourt poprawiła się na krześle i na jej ustach pojawił się na krótką chwilę wredny uśmieszek.
- A której z naszych wypowiedzi ty nie zrozumiałaś Vannesso? - zapytała Emma przyjmując ponownie poważny wyraz twarzy.
- Bo wydaje mi się, że powinniśmy cofnąć się do początku rozmowy i pododawać jakiś rozwijające temat komentarze do wypowiedzianych tutaj przez wszystkich słów.
- To doskonały pomysł Emmo. - Vannessa wyglądała na zupełnie poważną.
- Możemy dyskutować w nieskończoność - prychnęła Kopaczka. - W końcu Finch O'Hara i reszta siedzą sobie bezpiecznie tam, gdzieś i pewnie popijają herbatkę. Do jasnej cholery. Co tutaj jest do ustalania. Adrefajfus musi zostać wyeliminowany z gry. Jeżeli to oznacza ryzykowną akcję w Stonehenge ja w to wchodzę. Jeżeli mamy pójść na układ Apollyna i zniszczyć przy okazji pół Wielkiej Brytanii, wybieram ryzyko w Stonehenge. Będzie z nami sir Percival, będzie Horror i wielu, wielu innych wspaniałych, potężnych ludzi, istot. Z tego co rozumiem ona - spojrzała na Vannessę - woli rozwiązane Holingswortha. Bardziej destrukcyjne. Świetnie. Ale przecież musi wiedzieć, że wtedy załatwi tylko powłokę demona. Jego skorupkę w tym świecie. Sam skurczysyn nawieje tam, skąd przybył. I chuj bombki strzeli. Poza tym, że połowę Anglii będzie można zasypać solą, bo pozostaną po niej tylko popioły. Ilu to będzie ludzi. Pięć, sześć milionów? Więcej. Serio. Rozważasz to, zamiast zaryzykowania swoich mocy i otworzenie tego cholernego przejścia po raz ostatni. Nie kumam, ale może wczoraj ogień wypalił mi mózg i to dlatego.
Grey spojrzał na nią spokojnie.
- Każdy człowiek ma wolną wolę, Voorda. Każdy wybiera zgodnie ze swoim sumieniem. Mam nadzieję, że Vannessa pomoże nam w sposób który mi wydaje się najefektywniejszym rozwiązaniem.
- Przecież Holinswoth musi wiedzieć co robi, prawda? - W wypowiedź Druidki wkradła się niepewność. - Nie ryzykowałby połowicznego rozwiązania.
- Zniszczy go tutaj. Zagrożenie dla Planu zostanie wyeliminowane. On wykona swoje zadanie. Wszyscy będą zadowoleni poza tymi, którzy zginą podczas jego realizacji. - Odezwał się Grey. - Musisz wiedzieć Vannesso, że wielu moich braci jest ... dość bezpośrednich w swoich działaniach. To żołnierze. A żołnierze wykonują rozkazy Najwyższego lub Hierarchów bez oglądania się na straty uboczne. Szczególnie w przypadku rodzaju ludzkiego, które dla wielu spośród nas są jedynie czymś więcej niż zwierzęta. Ja tak nie myślę. Czy Apolyn tak myśli, wie tylko on sam.
- Ale nie powróci już więcej na Ziemię? Adrefajfus? Nigdy? - Billingsley zmrużyła oczy i z takim podejrzeniem w oczach wpatrywała się w Greya.
- W pierwszym czy w drugim przypadku? W zasadzie nie ma to znaczenia. W obu może wrócić. W propozycji Apolyna za wiek, dwa, milenium, nie ma pewności. Przy moim planie, póki brama zostanie zamknięta. A nikt poza tobą takiej mocy nie ma by ją otworzyć. A my wiemy, jak potem cię tej mocy pozbawić. Wyrzucić klucz. I nie, uprzedzając twoje pytania, nie wiąże się to z unicestwieniem twojej osoby.
- To akurat jest mi obojętne. - Wiedźma wzruszyła ramionami. - Bo ja wybieram się do zaświatów.
- Wiem po kogo. I coś ci obiecaliśmy. Słowa dotrzymamy. Kris znów będzie z tobą. Potrafimy przywracać ludzi z martwych. Inaczej, niż to odbywa się teraz. Będzie ... taki jak przedtem. Uznaj to za nagrodę dla ciebie za twoją pomoc i twoje poświęcenie.
Grey miał poważny wzrok.
- Jak tylko zamkniemy sprawę zagrożenia ze strony markiza piekieł i jego sług od razu zajmę się dotrzymaniem danego tobie słowa.
- Nie no…!! Kru…!! - Vannessa podniosła się gwałtownie. - Co wy sobie wszyscy wyobrażacie?! - Podniosła głos. - Co to jest?! Licytacja kto da więcej?! Ja pier… - Ruszyła w stronę pokoju, w którym obudziła się.
Tym razem to przesadził. Ona nie potrzebowała współczucia. Nie prosiła o pomoc. Gray tym czasem wspomniał o Krisie. Zupełnie niepotrzebnie. I zupełnie wyprowadził ją z równowagi.
Mieszać życie prywatne z zawodowym. To było takie nieprofesjonalne.
Emma zerwała się z miejsca.
- Poczekaj Vannessa.
Ruszyła szybkim krokiem za Druidką, ale kiedy ją dogoniła nie próbowała jej zawracać tylko towarzyszyła jej aż pod drzwi pokoju.
- Możemy pogadać? W cztery oczy?
- Słucham. - Billingsley zatrzmała się. Chociaż nie była zbyt zadowolona, co wyraźnie malowało się na jej twarzy.
- Ale nie na korytarzu. Wejdziesz na chwile do mojego pokoju?
Zachwycona to Wiedźma wcale nie była. Postanowiła jednak wysłuchać Fantomki.
Emma wyrysowała na drzwiach na szybko dość skomplikowany symbol.
- Mam nadzieję, że to wystarczy. - mruknęła.
- Posłuchaj Vannesso, wiem, że proszę cie o bardzo wiele, ale tak naprawdę nie mam się do kogo zwrócić. Nie podoba mi się żaden z tych planów, ani Greya ani tego drugiego. Żaden z nich nie daje nam gwarancji sukcesu, obydwa doprowadzą do śmierci ludzi. Mam w tej chwili mętlik w głowie i po prostu nie wiem co robić. Najchętniej bym się po prostu ulotniła, ale to w niczym nie pomoże a jeszcze może zaszkodzić innym, a naprawdę nie chcę mieć na rękach krwi niewinnych. - umilkła na chwilę zbierając myśli.
- Jedyna pewna rzeczą dla mnie, w tym momencie, jedyne co jest dla mnie oczywiste to próba pomocy wyciągnięcia stamtąd tych, którzy tam ugrzęźli. I dlatego proszę cię o pomoc, bo akurat teraz jesteś jedyną znaną mi osobą, która może im otworzyć przejście. Co do reszty planów związanych z dopadnięciem markiza to czuję, że już tak długo byłam zwodzona, iż większość mojej wiedzy opiera się na półprawdach i kłamstwach. Nie potrafię tego przejrzeć i dostrzec ukrytej pod ściemami prawdy, więc jeśli coś wiesz lub wydaje ci się, że wiesz, a co może rzucić nieco światła na te rozgrywkę pomiędzy stronami konfliktu, w który nas się próbuje wciągnąć to proszę powiedz mi to. Daj mi jakikolwiek punkt zaczepiania, bo w tej chwili to każdy ruch wydaje mi się błędny.
Na twarzy Fantomki malowały się takie zagubienie, że w tej chwili wyglądała na przynajmniej kilka lat młodszą niż w rzeczywistości była.
Przez chwilę mogło się wydawać, że Druidkę ruszyło wyznanie Fantomki. Twarz jej się nieco wypogodziła. Kilkukrotnie pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Emmo, skoro już zdobywamy się na szczere wyznania. - Wiedźma nie mogła się opanować, lub też nie chciała, i nuta ironii pojawiła się w jej wypowiedzi. - Też nie podobałoby mi się gdyby ktoś chciał mnie złożyć w ofierze. Nawet ludziom, którym ufam. Bo ufasz im, prawda? Jak członkom zespołu, kiedyś w ministerstwie?
Emma potrząsnęła głową jakby nie rozumiejąc do czego zmierzała Vannessa zadając jej te pytania.
- Nie rozumiem - przyznała - O kogo konkretnie pytasz? Komu ufam bądź nie? I w jakiej kwestii?
Vannessa zrobiła zbolałą minę.
- W kwestii życia i śmierci. Jak zawsze. - Mówiła spokojnie, jakby cała złość, która doprowadziła ją do wyjścia z jadalni, gdzieś nagle się ulotniła.
- Czyjego życia? Mojego? Twojego? Milionów innych ludzi? Słyszałaś co mówili. Żeby dopaść markiza są skłonni poświęcić sporo ludzkich istnień. I jedni i drudzy.
- Jestem w paskudnym nastroju. - Ton wypowiedzi Vannessy zmienił się. Nie był ani napastliwy, ani złowrogi. Mówiła tak jakby jej nie zależało na niczym. Na rozmowie. Na rozmówczyni. Na niczym. - A ty zaczynasz traktować mnie jak idiotkę. Nie lubię tego. Oczywiście, że pytam o twoje życie. Czy ufasz temu Greyowi ma tyle, żeby pozwolić mu zacząć odprawiać rytuał. Kwestia zaufania miedzy przyjaciółmi - Wyraźnie, a wręcz przesadnie, zaakcentowała słowo “przyjaciółmi”. - z grupy “Nasz Krew” nie wymaga chyba komentarzy, co?
- Vannessa, nie traktuję cię jak idiotki, po prostu myślałam, że słyszałaś co zostało powiedziane przez Greya- odpowiedziała jej Emma rzeczowym tonem.
- On założył już, że jeżeli Finch, Duncan, Nathan i elfka z dzieckiem nie zatroszczą się sami o siebie i nie opuszczą tamtej domeny w odpowiednim czasie to nie da im dodatkowej szansy i zostawi na śmierć razem z Andrealfusem. Zatem jeśli przedkłada wykonanie planu ponad życie tych kilku osób to dlaczego miałby nie poświęcić i mojego życia gdyby zaistniała taka potrzeba?
- A ja mu ufam wcale. On chce mi zabrać moc, która pozwoli mi dostać się w zaświaty i wrócić stamtąd. Na to się nie zgodzę. Jesteś tutaj jedyną osobą, na której mogę polegać.
- Poczekaj - Emma potrząsnęła głową - O jakich zaświatach mówisz? O domenie, w której ugrzęźli Finch i reszta ferajny czy tak ogólnie o miejscu, do którego udają się wszyscy zmarli ludzie?
- O miejscu gdzie są wszyscy zmarli.
- Wiesz, udać się w zaświaty jest dosyć prosto, ale ty mówisz, że chcesz stamtąd też wrócić i to nie jako zombie, duch czy wampir tylko przy pomocy swojej mocy. Skąd wiesz, że to zadziała skoro jak na razie sprawdza się w przechodzeniu do światów Faerie? Co nie jest takie dziwnie, w końcu jesteś druidem, ale dalej wracamy do tego na czym mi najbardziej zależy. Czy w ogóle masz zamiar otworzyć przejście do tej domeny gdzie utknęli Finch i reszta? Chcę ich wydostać, za wszelką cenę. I nie obchodzi mnie co myśli Grey. Obiecałam im i zamierzam słowa dotrzymać. Tylko nie wiem co ty zamierzasz Vannesso.
- Chcę otworzyć? Hmmm… - Druidka zamyśliła się na chwilę. - Chcę spróbować.
- Pomożesz im? Niezależnie od wszystkiego?
- Nie, nie od wszystkiego. - Druidka pokręciła przecząco głową.
- Powiedz mi zatem od czego uzależniasz swoją pomoc i jak daleko jesteś w stanie się w niej posunąć? Muszę wiedzieć na czym stoję i postarać się wymyślić jakiś plan.
- Jeżeli oni będą się upierać przy odebrani mi mocy, to odpada. - Powiedziała Vannessa twardo. - Nie zostanę też z nimi sam na sam. Ktoś, na kim mogę polegać, musi chronić moje plecy. Ty jesteś taką osobą.
- Tyle, że ja chciałam wejść do tej domeny gdyby oni się nie zjawili tuż przy wyjściu i ich poszukać. Bo o to właśnie chciałam cię prosić. Żebyś nie zamykała od razu tej domeny tylko dała mi trochę czasu.
- To mamy pewien problem, hmmm… kadrowy. - Dodała kpiącym tonem Druidka.
- Ty teraz rządzisz, bo to ty masz moc otwarcia bramy, więc czekam na twój plan i twoje propozycje. - Emma w przeciwieństwie do Vannessy brzmiała bardzo poważnie.
- Nie zgodzisz się na uczestnictwo w rytuale do póki nasi nie będę tutaj. Czyli, jedziemy do Stonehenge i to jak najszybciej. Otwieram bramę, ty wchodzisz i ratujesz kogo Scotta, Sinclairów i tego... jak mu tam… no wiesz o kogo chodzi, prawda? Ja trzymam portal ile się da. Po waszym powrocie, jeżeli chcesz, to daj się złożyć. Ja i tak zamierzam zniknąć.
- Nie słyszałaś planu Greya i reszty Towarzystwa? Oni mi nie pozwolą na takie działanie. Ich plan miał polegać na rozpoczęciu rytuału i dopiero jakby się zjawił Andrealfus ty miałabyś otworzyć bramę, oni by go tam wepchnęli a ty zamknęłabyś bramę odcinając demona w zamkniętej domenie na dobre. Tyle, że ten plan nie brał pod uwagę ratowania Fincha i ferajny. Gdyby przeszli przez wrota w tym krótkim momencie kiedy pozostawałyby otwarte to w porządku, ale jaka jest na to szansa? Dlatego cię prosiłam żebyś potrzymała je otwarte nieco dłużej.
- A niby jak nas zmuszą do wykonania ich planu, co? - Zabrzmiało to trochę jak przekomarzania się smarkaczy, a do tego Wiedźma dołożyła jeszcze gestykulację i mimikę twarzy, które podkreśliły jeszcze dobitniej to wrażenie.
- A tym, że po prostu nie mamy wyjścia. - odpowiedziała Emma zrezygnowanym tonem.
- Nie moja droga. - W głosie Vannessy zabrzmiała jakaś złowróżbna nuta. - To oni nie mają wyboru. Bez naszej pomocy nic nie wskórają. Wykorzystajmy to.
- Bez naszej pomocy, jak oni nic nie wskórają to swój plan wdroży ten drugi, ten, którego zwą Apollynem, a ja na to nie pozwolę, bo nie chce mieć krwi tysięcy jeśli nie milionów na rękach. Dlatego upieram się przy tym, że nie mamy wyjścia. Świadomość, że mogłam zapobiec takiej masakrze i tego nie zrobiłam...- głos Emmy lekko zadrżał - Nie, nie, nie , nie, to nie może się tak potoczyć. Choćbym miała tam zdechnąć - po tych słowach jej głos już wyraźnie się załamał.
Fantomka oparła się o ścianę uginając się pod tym niewidzialnym brzemieniem.
- Jeżeli istnieje chociaż najmniejsza szansa, że on zrobi to co zapowiedział czyli zniszczy miasto próbując zniszczyć Andrealfusa i zabije przy tym całą masę mieszkańców Londynu - powiedziała już spokojniejszym tonem - a do tego istnieje szansa, że mogłam do tego nie dopuścić, to zamierzam postąpić tak żeby dać uchronić tych wszystkich ludzi od takiego losu.
- W tym momencie Apollyn moim osobistym zdaniem może stanowić większe zagrożenie niż Andrealfus, który działa bardziej subtelnie, chociaż oczywiście jego działania mogą z czasem doprowadzić do czegoś bardzo złego.
Harcourt zamilkła i spojrzała na Druidkę.Mięśnie twarzy Emmy były napięte, z ust spływała krew po tym jak zbyt mocno przygryzła dolną wargę a oczy ukazywały determinację i strach.
- Czyli Nathan i Duncan nie mogą się równać z milionami nieznajomych?
- Właśnie próbuję ułożyć plan żeby ocalić zarówno ich, jak i miliony nieznajomych. Nie wiem czy to wykonalne, ale zrobię co w mojej mocy żeby tego dokonać. I mam nadzieję, że nie będę musiała wybierać.
- Emma, byle szybko. Ja mam swoje własne plany.
- Mój plan to jak na razie wykonanie planu Greya z niewielkimi zmianami jak na przykład udaniu się do Egnehenots zaraz po tym jak wrzucą tam Andrealfusa, wydostaniu stamtąd Duncana, Nathana, Fincha, elfki i jej dziecka i powrót do naszego świata nim demon zdąży zajarzyć co się dzieje. I szczerze mówiąc myślałam, że zgodziłaś się na plan Greya a ja musiałbym cię jeszcze namówić na tę niewielką modyfikację i przytrzymaniu otwartej bramy nieco dłużej, tak żebyśmy zdążyli stamtąd uciec. Ale jeśli masz inne, własne plany to widocznie się przeliczyłam i nie zrozumiałam twoich intencji.
- Twój plan ma jedną, ale za to olbrzymią, wadę. Otóż zakłada, że twój znajomy pozwoli utrzymać mi przejście tak długo, jak długo ty tam będziesz. Nie liczyłabym na to. - Vannessa przemilczała fragment o zgodnie na plan Greya i własnych planach.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 13-12-2015, 03:20   #115
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Schodziłam po schodach na dół mocno zamyślona. Gniew już ze mnie powoli wyparowywał, ale i tak byłam nadal przekonana o trafności podjętej decyzji. Po prostu nie widziałam w tym momencie innej opcji, zrobiłam, co zrobiłam, nie było sensu roztrząsać dalej tematu.

Wróciłam do Greya, Vordy, Horrora i Meery. Usiadłam na swoim miejscu przy stole, chwyciłam kubek, zajrzałam do środka. No tak zdołałam już wyżłopać całą kawę. Odstawiłam kubek. Spojrzałam na towarzystwo zarówno przez małe „t” jak i wielkie ”T”.

- Nie można jej ufać. Zwykle jestem przeciwna takim metodom, ale w tym przypadku… no cóż ona naprawdę uważa, że zemsta na Andrealfusie usprawiedliwia ludobójstwo i chce żeby Apollyn zniszczył markiza a przy tym kilka milionów ludzi. Nie zależy jej na nich. Wcale.

- Wiecie wiedziałam, że ona jest wycofana i beznamiętna, ale wydawało mi się, iż nie jest bezduszna, że gdzieś tam głęboko wewnątrz zależy jej na innych. Tak się pomylić. Nie podejrzewałam nawet, że Andrealfus zrobił jej cokolwiek, za co chciałaby się aż tak mścić. Zresztą zemsta nie usprawiedliwia braku współczucia i takiego sukinsyństwa. Wybaczcie moje określenie.

- Trzeba ją zmusić do otwarcia tej bramy a potem koniecznie odebrać tę moc. Ona jest zbyt niestabilna emocjonalnie a jej światopogląd nie gwarantuje odpowiedniego poziomu moralności żeby móc zawierzyć jej w tak istotnej kwestii.

- Zdarzało mi zawodzić się na kimś, ale to dzisiejsze rozczarowanie pozostawiło wyjątkowy posmak goryczy. Jest tutaj jakiś alkohol, którym mogłabym go spłukać?

- Alkohol się znajdzie – Horror pokazał na spory, dobrze zaopatrzony barek w jadalni. – A co w takim razie mamy zrobić z Druidką?

To pytanie skierował do Greya.

Sir Percival spojrzał na mnie.

- Znając ciebie, nie zostawiłaś tego bez działań zapobiegawczych, prawda Emmo?

- Poraziłam ją przy pomocy tasera, a potem skułam kajdankami. Musiałam. A teraz przejdę się do tego barku.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 09-02-2021 o 19:23.
Ravanesh jest offline  
Stary 14-12-2015, 18:05   #116
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
STONEHENGE

Nad Stonehenge zapadał wieczór. Ciemność powoli pożerała światło. Słońce ustępowało przed nadpływającą leniwie nocą.

Sir Percival Grey – skrzydlaty posłaniec Boga – zaplanował wszystko. I chociaż plany te, z tych czy innych powodów, mogły nie podobać się ani Emmie ani Vannessie to w gruncie rzeczy nie miały one innego wyboru, niż zaufać aniołowi i przystać na nie. Stawianie na szali życia milionów ludzi i jednostki nigdy nie było proste. Nigdy nie było łatwe.

Gdzieś daleko zakwilił jakiś nocny ptak budzący się do życia.

Grey, czy też raczej archanioł Jehudiel stał z boku obserwując wszystko uważnie. Nieprzystępny, jak zawsze. Nieprzenikniony, jak zawsze. Nie był sam. Towarzyszył mu Zahadiel, którego na Ziemi znali jako Horrora. I kilkanaście innych osób, o różnym kolorze skóry, płci, których żadna z dziewczyn nie znała. To był ów „zastęp” o którym wspomniał Grey. Anioły podrzędne. Miały stanowić osłonę i część zasadzki.

VANNESSA

Vannessa czekała kilkadziesiąt metrów od kręgu kamieni. Wyczuwała moc, która je wypełniała. Widziała rozdarcie, które nadal było widoczne pośród pradawnych monolitów. Obok niej stał jeden z aniołów – wysoki i męski człowiek o posturze pradawnego barbarzyńcy wciśniętego w skórzany strój członka jakiegoś ulicznego gangu. Vannessa nie znała jego imienia. Nie był sam. Towarzyszyło mu kilku loup-garou ściągniętych z Londynu. Sojusznicy przysłani przez Króla Zmiennokształtnych. Osobista ochrona Vannessy stanowiącej najważniejszy punkt planu.

Druidka czuła dziwny dyskomfort psychiczny. Była rozbita. Od rozmowy z Emmą jej wspomnienia były … nie do końca klarowne. Pamiętała rozmowę. Nie bardzo pamiętała swoją decyzję i to, jak znalazła się pod Stonehenge. Coś w tym wszystkim nie dawało jej spokoju, ale kiedy zaczynała nad tym zastanawiać się zbyt intensywnie czuła, że ogarnia ją jakiś wewnętrzny spokój i skupiała się na zadaniu, jakie ją czekało. Nie mogła wiedzieć, że po tym, jak Emma poraziła ją paralizatorem sam Jehudiel sprowadził kogoś do pomocy. Potężnego telepatę, który wymazał wspomnienia Vannessie i wrzucił w jej system wartości krótkotrwały fanatyzm i oddanie sprawie Towarzystwa. Najwyraźniej anioły nie przejmowały się czymś tak przyziemnym jak etyka i cel uświęcał dla nich środki. Ubezwłasnowolniona Vannessa nawet nie miała pojęcia, że jeszcze kilka godzin wcześniej myślała i miała zamiar zrobić coś zupełnie innego.

EMMA

Emma została przywiązana do jednego z kamieni. Nie tak to sobie wyobrażała ale i chyba nie tak planował to Percival Grey. Wszystko jednak potoczyło się inaczej i archanioł zmuszony był improwizować. Wyczuwała to i wcale jej się to nie podobało. Zresztą po oczach przywódcy Towarzystwa Emma wiedziała, że i on był daleki od tego rozwiązania. Zapewne planował inne niż to zakończenie całej sprawy.

Na lekki znak dany przez przywódcę anioły rozpoczęły ceremoniał. Miało w nim być trochę bólu i Emma zacisnęła zęby. I był ból. Każdy z jedenastu uczestników ceremonii w tym również Horror i Grey podchodzili do przywiązanej fantomki i zadawali jej ranę ceremonialnym sztyletem. Niegroźną, ale cholernie bolesną. Krew zaczęła wylewać się z niej ciepłymi strumyczkami. Kiedy srebrzyste sztylety członków Towarzystwa cięły jej skórę ona nie odrywała wzroku od Greya. Ufała mu, w ograniczonym stopniu, lecz ufała. Nie miała wyboru. Percival ciął ostatni. Najgłębiej. Najboleśniej. Emma zacisnęła zęby. Przymknęła na moment oczy.
Uczestnicy ceremonii zaczęli inkantacje. Śpiewny, nieznany jej język w którym jednak Emma rozpoznawała elochiański język aniołów, uniósł się nad menhiry, poszybował ku niebu. Głosy narastały. Wibrowały. Wypełniały przestrzeń energią od której Emmie wzbierało się na mdłości.

I wtedy to zauważyła. Wraz z krwią jej ciało opuszczało jakieś światło. Złocisto-błękitna energia. Unosiła się z ran niczym rozjarzona mgiełka.

Śpiew Greya i jego zastępu narastał, wydawał się wdzierać w ciało Emmy. Wypełniać jej umysł. Nie była w stanie, nawet gdyby chciała wykorzystać moce fantoma, oprzeć się połączonej woli aniołów. Skrzydlaci w tej grupie byli wyjątkowo potężni. Emma mogła jedynie poddać się torturom licząc na to, że Grey okaże się godnym zaufania a jego plan nie zawiedzie. Miała jednak złe przeczucia.

W końcu upływ krwi i dziwnej energii osłabił Emmę na tyle, że była w stanie jedynie obserwować rozwój wydarzeń omdlewając przy ofiarnym kamieniu niczym bohaterka jakiś tanich opowiastek z gatunku męskich, szowinistycznych fantasy na nadejście pomocy. Tylko tutaj ratunkiem miał być nie umięśniony niczym tytan barbarzyńca wymachujący potężnym mieczem, lecz anielski zastęp. Śmiechu warte.

STONEHENGE


Nadleciały bezszelestnie. Potworne bestie – powykrzywiane i powykręcane, na błoniastych skrzydłach. W ilości od których nocne niebo poczerniało jeszcze bardziej. Wyjąc, skrzecząc i wrzeszcząc potępieńcy rzucili się na odprawiających rytuał aniołów natrafiając na płonące ogniem miecze, na miotające błyskawice włócznie i na świetliste buławy. Skrzeczenie przerodziło się w skowyt agonii, w zew szaleństwa słyszalny pewnie na wiele mil wokół.

Wraz ze skrzydlatą falangą wrogów przybyły też i inne siły. Zezwierzęceni loup-garou, blade i rozwrzeszczane wampiry. Na pomoc obrońcom rytuału ruszyły loup-garou przysłane przez Króla Londynu. Wokół pradawnych głazów zapanował chaos. W czystej, krwawe postaci.

Emma obserwowała przebieg bitwy tak osłabiona, że w zasadzie było jej całkowicie obojętne, kto zwycięży. Vannessa, nadal ukryta, czekała na sygnał, że może wziąć się za aktywowanie swojej mocy.

Na razie jednak walka nadal a sadząc po odgłosach jakie przecinały noc, coraz bardziej przeradzała się w rzeź niż potyczkę. Anioły wyraźnie tryumfowały w tym starciu, chociaż chyba kilkoro z zastępu już zostało powalonych.

Emma poczuła, że ktoś odcina ją z więzów. Opadła na ziemię, bezwładna i zbyt osłabiona by zrobić cokolwiek innego. To była Kopaczka, chociaż jej twarz nadal pokryta była paskudnymi oparzelinami.

- Zaraz tutaj będzie!

Voorda nie musiała tłumaczyć, kogo ma na myśli. Emma już go wyczuwała. Nadciągał Aderalfus. Z wrzaskiem poprzedzających go, krzyczących dziewcząt. Jak kiedyś. Wiele lat temu. Gdy o mało nie dopadł Emmy w pensjonacie na odludziu. Kiedy tak naprawdę to wszystko się zaczęło.


NATHAN i DUCAN


Wybrali swój los.

Przebijając się przez niezliczone rzesze szkieletów, które pojawiły się prawie od razu, gdy ich ucieczka została wykryta brnęli przed siebie rozwalając i niszcząc wszystkich i wszystko co stanęło im na drodze.

Nie było pardonu. Nie było przebacz. Nie było planu i subtelnych manewrów. Była jedynie brutalna, zrodzona z hyperadrenaliny szybkość i siła. Były ciosy po których przeciwnicy rozpadali się na kawałki. Aż do głównej Sali, gdzie za szeregiem opancerzonych strażników stała władczyni domeny.

- Oddaj moje dziecko, suko!

Duncan nie czekał. Rzucił się na rogów nie czekając na rozwój wydarzeń. Stosując doskonale znane mu rozwiązania siłowe. Nathan postąpił za jego przykładem niesiony karmazynową falą rozbudzonej przez Uzurpację potęgi. Ciosy zdobycznych mieczy rozdźwięczały się na stalowych pancerzach wrogów. Kilku z nich padło, ale tym razem nie było już tak prosto.

Przeciwnicy okazali się silniejsi i szybsi niż szeregowa falanga i mimo, że ustępowali siłą i zręcznością obu egzekutorom to jednak znacznie lepiej poczynali sobie w walce a pancerze dodatkowo zmniejszały przewagę Strażnika i Łowcy.

W pewnym momencie jeden z przeciwników zdołał zdzielić swoim mieczem w czaszkę Nathana z siłą, która zamroczyła egzekutora na chwilę. I wtedy ujrzał, że do walki włącza się władczyni domeny. Doskakuje do Duncana z szybkością, która była nieosiągalna nawet dla niego i zwyczajnie, bez większych oporów wbija mu rękę w klatkę piersiową, by za chwilę wydrzeć z niej serce. Nawet utrata tego żywotnego organu nie zatrzymała jednak Sinclaira. Strażnik dalej atakował opancerzonych strażników. Nathan też nie przestawał walczyć, katem oka widząc, jak Lunnaviel znika w bocznym przejściu prowadzącym pewnie do osobistych komnat władczyni. Teraz musieli jedynie dać jej czas by odzyskała dziecko Szkota.

Tyle czasu ile zdołają, bo widząc szybkość i potęgę władczyni domeny Nathan nie miał już wątpliwości, że porwał się z motyką na słońce. Że źle ocenił moce wroga.

I faktycznie. Bowiem władczyni domeny Egnehenots wypowiedziała jedno słowo i Duncan, któremu udało się w międzyczasie rozrąbać czaszkę któregoś z opancerzonych strażników zatrzymał się, a potem zamarł. Nathan ujrzał, jak otoczyła go niebieskawa poświata. Jak ciało pokrywają pancerne płyty zmieniając dawnego przyjaciela w pokrytego zbroją przeciwnika.

Odmieniony Duncan skoczył na Nathana prowadząc ze sobą resztę pancernych. Zadźwięczała stal. Nathan nie zamierzał tanio sprzedać skóry.
I nie sprzedał. Nim kolejne ciosy powaliły go na ziemię, nim okute stalą ręce przycisnęły go do posadzki, nim pancerne buty przygniotły do marmurowej, śliskiej od krwi p[odłogi, zdołał jeszcze pokonać kilku przeciwników.

Ostatnim co zobaczył Nathan, to dłoń władczyni domeny, wyciągającej mu serce przez klatkę piersiową.

To była dobra walka, chociaż zupełnie niepotrzebna.

Ale polec u boku przyjaciela to nie żal.

STONEHENGE


Markiz piekieł nadszedł wraz z gryzącym gardło oparem i co najmniej pół setką powykrzywianych Martwych. Pokracznych, przegniłych monstrów skutych ze sobą po dwóch lub trzech łańcuchami.

Emma zobaczyła, że Kopaczka rzuca się w wir walki.

I wtedy go ujrzała. W prawdziwej postaci. Jako czarny, pochłaniający wszystko wokół kształt.

- Teraz! – krzyknął do ucha Vannessie pilnujący ją anioł.

I ruszyła naprzód po drodze skupiając się na swojej mocy. O dziwo, coraz łatwiej jej to przychodziło.

Emma ujrzała, jak Horror i Markiz Piekieł ścierają się ze sobą i ten pierwszy odlatuje gdzieś w ciemność tocząc za sobą smugę płomieni, których żar poczuła znajdując się nawet kilkanaście korków od miejsca w którym stał Andrealphus.

I wtedy pojawili się Grey, Meera i ktoś jeszcze. Każde z nich trzymało w rekach jakiś promieniujący mocą przedmiot. Każde z nich coś krzyczało, lecz wrzaski walczących ze sobą demonów, aniołów i Martwych. Markiz zawył, uderzył we wrogów swoją furią ale moce trzymanych przedmiotów najwyraźniej zakłóciły działanie jego mocy.

W tym momencie Vannessa zaczęła rozdzierać zasłonę miedzy światami. Otwierać drogę do Egnehenots . Na otaczającą druidkę asystę natychmiast natarły demony i potępieńcy. Ale eskorta dawała im odpór.

Grey i jego zastęp zmusili Andrealphusa do cofnięcia się w stronę szczeliny. Markiz Piekieł chyba zrozumiał, że wpadł w pułapkę. Nie opierał się. Nie walczył. Kiedy droga stanęła otworem, zaskoczył wszystkich i … zanurkował w portal z upiornym śmiechem!

- Zamykaj! – ryknął Grey.

Za upiornym władcą skoczyło w rozdarcie kilka najbliższych demonów i opętańców. Portal zassał też kilku pechowych loup-garou, wampirów i skrzydlatych, którzy mieli pecha znaleźć się sbyt blisko.

- Nie…. – Emma chciała wykrzyczeć, że przecież muszą poczekać na Fincha i na resztę… ale nie miała sił.

Vannessa posłuchała nadal indoktrynowana mocą telepaty.

Bramna zamknęła się z sykiem, w ostatniej jednak chwili ktoś przez nią zdołał z tamtej strony wyskoczyć. Nie był to markiz piekieł, lecz uśmiechnięty szeroko Finch O’Hara.

- Wiedziałem, że przyjdziecie – uśmiechnął się O’Hara szaleńczo na widok Vannessy.

Druidka, mimo że nie przepadała za tym typkiem, oddała mu uśmiech.
Za późno zorientowała się, że przez twarz Fincha przebiega grymas zaskoczenia, strachu.

- Nieeeee!- krzyknął, jakby chciał ją przed czymś lojalnie ostrzec.

Obróciła się w samą porę, aby ujrzeć sir Percivala Greya. Trzymany przez niego w górze miecz świsnął i głowa druidki odleciała od ciała.

- Była zbyt niebezpieczna i nielojalna, a jej moc nie miała prawa dalej istnieć na tym świecie. Nie, kiedy ona nią władała.

Finch O’Hara nic nie odpowiedział. Ruszył w stronę Emmy.

- Ty jak zwykle się opierniczasz, kiedy wszyscy walczą, co…

Chciała coś powiedzieć, ale w końcu siły opuściły ją i zamknęła oczy.

EPILOG


Za oknem ćwierkały ptaki.

Emma popijała dobrze schłodzone piwo wpatrując się w widoczne w oddali, rozmazane dachy charakterystycznych budynków Londynu. Obok niej siedzieli ludzie z Towarzystwa. Obdarzeni mocami anielskich pieczęci. Nie było ich wielu. Ale stanowili elitę. Lojalni, gotowi poświęcić siebie samych, gdyby tego wymagała sytuacja. I gotowi oddać życie za niewinnych, gdyby tego wymagała sytuacja.

- Nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Że tylu ludzi zginęło, a my popijamy tutaj zimne piwko.

- Nie tak miało się to wszystko potoczyć – powiedziała Kopaczka.

- Wiem. – Zgodził się O’Hara. – Nie powinni zabijać Vannessy. Nie powinni zostawiać Duncana i Nathana w Egnehenots.

- Gdyby wszystko potoczyło się tak, jak planował od początku Perci, nikt by nie musiał ginąć.

- Może tak, a może nie – powiedziała Emma dopijając swoje piwo. - Ty prowadzisz, Alicja – spojrzała na dawną regulatorkę. – Mamy robotę do wykonania. Anderfajfus pozostawił sporo sojuszników. W końcu namierzyliśmy najważniejszą z nich. Wiedźmę Sanctus.

- Ktoś wie, gdzie jest Grey i jego zastęp.

- Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że odeszli do cholernego Nieba, czy gdzie tam normalnie sobie bywają. – Mruknął Finch O’Hara. - Teraz my musimy posprzątać ten bałagan.

- Wypadałoby się porozglądać za jakimiś dawnymi łowcami. Przyda nam się pomoc, nie sądzicie? – Zasugerowała Kopaczka.

Zgodzili się z nią niechętnie.

EPILOG 2

Kobieta przeciągnęła się leniwie. Spojrzała na zalany słońcem ogród w którym dojrzewały zioła. Ich zapach koił jej myśli. Łagodził ponury nastrój który nie wiedzieć czemu jej się udzielił.

Była zmęczona, ale to było dobre zmęczenie. Zrodzone z ciężkiej lecz przyjemnej pracy w ogrodzie, pośród ziół, które przebudzone jej mocą będą leczyły, pomagały stając się niedługo potrzebnymi w okolicy medykamentami.

Kobieta uśmiechnęła się widząc zbliżającego się mężczyznę. Niósł ciężki kosz wypełniony po brzegi jabłkami. Robili z nich doskonałe w smaku wino. Nie za słodkie i nie za cierpkie.

- Pięknie obrodziły w tym roku.

- A jakie są czerwone, Kris - zgodziła się kobieta.

- Wyjdzie z nich wspaniały jabłecznik, nie Vannessa.

Zgodziła się łagodnie. Była szczęśliwa. Znów.

Oboje nie zauważyli stojącego obok płotu mężczyznę. Pomarszczoną twarz okalały siwiejące włosy nadając obliczu surowego lecz patriarchalnego wyglądu.

- Nikt nie zasługuje na śmierć, Vannesso - szepnął sir Percival Grey ukryty przed oczami pary dwójki. - A już na pewno nie ktoś, kto pomógł mi z własnej woli czy też nie. Na twoje szczęście jestem mistrzem iluzji. Wszyscy myślą że nie żyjesz. Wszyscy widzieli, jak giniesz. A ty nie pamiętasz niczego, co wydarzyło się przez ostatnie miesiące. Tak będzie lepiej.

Anioł uśmiechnął się.

- Nie wyrzuca się klucza do drzwi, które być może trzeba będzie jeszcze otworzyć. Nie w ten sposób.

Zniknął pozostawiając szczęśliwą parę samą sobie.

EGNEHENOTS

Zaszurał pazurami. Zaszeleścił piórami. Zatrzepotał skrzydłami.

Obserwowali go w milczeniu. Pokrzywione twarze, rogi, łuski.

Markiz Piekieł, Mistrz Strategii, Piekielny matematyk, zaklinacz dusz spojrzał na widniejącą w z oddali wieżę, a potem zerknął w stronę, gdzie poza zasięgiem ludzkiego wzroku widać było upiorną, bladą maskę.

Markiz piekieł wyprostował swoją sylwetkę i uśmiechnął się do garstki sług, którym udało się wejść razem z nim do zakazanego i zapomnianego świata.

- Doskonale – otrzepał kurz i pył. – Jesteśmy tutaj, gdzie zawsze chciałem być. Czas wypuścić moich braci. Zbyt długo pozostali zapomniani. Najpierw jednak wypada się przedstawić władczyni tej domeny. Nie widziałem jej kilka ładnych eonów.

- Znasz ją, mój panie – ośmielił się odezwać jeden z pokrzywionych potępieńców.

- Owszem. To moja córka. Mam nadzieję, że stęskniła się za mną tak, jak ja za nią.

KONIEC CZĘŚCI IV PRZYGODY
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 15-12-2015 o 11:58. Powód: dodanie 1 epilogu
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172