|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-03-2015, 15:08 | #21 |
Reputacja: 1 | Sektor 13 Grajek Mistrz Po koncercie i rozmowie z Maka Grajek udał się z powrotem do swego domostwa, w jednej z biedniejszych dzielnic olbrzymiej metropolii. Nie było to najpiękniejsze miejsce, wejście znajdowało się na wewnętrznej stronie osiedla. Plac otaczały wysokie betonowe ściany, z których odpadał tynk a wilgoć i grzyby odcisnęły nań swe piętno. Mijał tutejszych mieszkańców bez większego strachu- był tutejszy, nie musiał się ich obawiać. Osobnicy trzeciej świeżości jak zawsze okupywali murek niedaleko drzwi do bloku w którym miał mieszkanie. Z drewnianych pali o których przeznaczeniu dawno wszyscy zapomnieli kapała w niektórych miejsca woda. Jej źródłem nie był jednak deszcz, a doniczki które stały na balkonach powyżej bel. Cuchnąca moczem klatka schodowa stanęła dla niego otworem. Wspiął się dwa pietra po schodach, unikając wilgotniejszych plam, by skierować się do drzwi… jednak nie swoich a jednego z sąsiadów. Zastukał w nie delikatnie, po czym czekał, nauczył się tu czekać, wiedział że jest to niezbędne. Sekundy dłużyły się gdy mieszkaniec powoli zmierzał do zamkniętych drzwi. Cichy szczęk łańcucha, przekręcenie klucza w zamku i delikatne ich uchylenie. Czarne oko łypnęło przez szparę, ale gdy dostrzegło zakapturzona postać, poszerzyło przejście. - Ahh wróciłeś… –mruknął cichym pokrytym lekką skaza starczej chrypy znajomy Grajka. Był to szczuroczłek o potarganej nieułożonej sierści. Kępki siwych nitek wskazywały na starczy wiek, tak samo jak bujny wąs i broda, które opadały w dół pyszczka. Zastrzygł on lekko poszarpanymi uszami, a jego nos zadrgał lekko. – Wchodź. –zaprosił Grajka przesuwając się w drzwiach. Jego stare postrzępione ubrania zaszeleściły cicho, rozsiewając dookoła nieprzyjemny zapach starości i mocny ziół. Mimo to staruszek nie był odrzucający a jak na szczura wydawał się być dość czysty. Sektor 24 Yoshida Wieczorny spacer Pracownik kasyna lubił spacerować, ale w przeciwieństwie do wielu istot nie robił tego by zażyć świeżego powietrza. Jego przechadzki organizowane były po to, by znaleźć kogoś. Obojętnie kogo. Wściekłego psa, grupę nabuzowanych testosteronem karków, może jakiegoś złodzieja lub rabusia. Nie liczył się powód a efekt – szukał kogoś kto mógłby dostarczyć mu rozrywki. Osobnika ciekawszego niż wielkolud z kasyna, który myślał, że wzrost i masa mięśniowa to coś co sprawia że jest niezwykły. Przechadzał się tędy wiele razy, większość osób widać parasolkę pod która się skrywał od razu wiedziała, że należy ukryć się w jakimś ciemnym kącie. Nie szedł konkretną trasą, po prostu skręcał wtedy gdy poczuł taki kaprys, przechadzając się i spacerując po cichych ciemnych uliczkach. Tej nocy czuł jednak dziwne mrowienie u dołu kręgosłupa, przeczucie że osiłek sprzed kilku dłuższych chwil był tylko zapowiedzią. Zbliżało się cos interesującego, a fakt, że nie do końca wiedział co to jest, sprawiał, że czuł się jeszcze bardziej podniecony wizją nadchodzącej tajemnicy. Przeczucie nie zawiodło go. W czasie spaceru w jego nozdrza uderzył metaliczny zapach. Krew, bez dwóch zdań, czuł ją zbyt często by nie rozpoznać tej woni. Rozejrzał się wzmagając czujność. Otaczały go wysokie wieżowce, setki okien, wiele z nich uchylonych. Jednak zapach nie dobiegał z góry. Yo pociągnął nosem jeszcze raz, by odwrócić się w prawo, i wtedy dostrzegł źródło. Alejka między dwoma wieżowcami, na wejściu do niej widać było w mroku nogę, reszta ciała musiała leżeć między budynkami. Yoshida dosłyszał też jakieś hałasy, jak gdyby ktoś prowadził tam cichą jednostronną rozmowę.
__________________ It's so easy when you are evil. |
19-03-2015, 19:22 | #22 |
Reputacja: 1 | Dlaczego ja, czyli Godzilla kontra Dzień Świra
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |
19-03-2015, 19:39 | #23 |
Reputacja: 1 | Dobra, zła i brzydki - Hej! Przestańcie! - odezwał się nagle jakiś damski głos nieopodal - Przestańcie walczyć! Puść tą jaszczurkę!
|
23-03-2015, 19:34 | #24 |
Reputacja: 1 | I'm mad scientist! - Tak w ogóle, to co cię wiąże z Luką? - zaciekawił się w końcu Henry, gdy odwrócił znudzone spojrzenie od mijanych bloków i wieżowców które z każdym portalem przez który przejeżdżali stawały się coraz bardziej obskurne i wymalowane graffiti. - Też dla niej pracowałeś, czy zgarnęła cię z ulicy albo z tablicy ogłoszeń dla najemników? - Kiedyś nasze drogi się ze sobą zeszły… wiesz siedzę na tym pietrze już dość długo. - wyjaśnił Trevor, którego jeden łokieć wystawał po za obręb pojazdu. - Pomagałem jej rozwinąć firmę, ale potem mi się to znudziło. -dodał jak gdyby w kwestii wyjaśnień. - Czyli pomagasz jej tylko z sentymentu? - zapytał naukowiec już nieco bardziej obojętnie. - Skoro nie masz wobec niej żadnych zobowiązań, to czemu nie wolałeś sam poszukać sobie członków drużyny do testu? Sądzisz że informatyk i bezużyteczna siostra Luki to dobry materiał na sojuszników? - Nazwałbym to bardziej pieniędzmi niż sentymentem. Luka dużo mi zapłaci za ten test. -stwierdził uśmiechając się szelmowsko. - Równie dobrze sam bym wystarczył by jej siostrę przez niego przeprowadzić, ale potrzeba minimum czterech osób. -wyjaśnił. - Skoro tak to nie będę narzekał - odparł Henry, wzruszając ramionami. - Przyznam że ze swoimi zdolnościami lepiej sprawdzam się jako wsparcie. Zresztą chyba mało jest latarników którzy dobrze radzą sobie w pojedynkach - zauważył, gładząc się po brodzie. - Więc mamy poinformować siostrę Luki że będziemy jej partnerami w teście i wykorzystać ten tydzień na przygotowania? - Ano coś w tym guście. Wiesz zrobić zakupy, załatwić sprawę z oddaniem mieszkania i takie tam. -stwierdził, skręcając gładko w jakaś uliczkę. - A właśnie na czym się znasz? W sensie jakaś specjalność, czy bazujesz na swoich latarniach? - Jak pewnie zdążyłeś zgadnąć, to poza tym że posługuję się latarniami jestem również informatykiem i hackerem - stwierdził geniusz bez owijania w bawełnę. Po chwili jednak uniósł do góry rękę z wyprostowanymi dwoma palcami na której zaczął wyliczać. - A także doktorem, szalonym naukowcem, wynalazcą, psionikiem, cyborgiem, bohaterem, podróżnikiem w czasie, kreacjonistą, cudotwórcą, no i oczywiście istotą tworzenia. A ty? - zapytał na koniec, uśmiechając się szeroko. - Zwykłym shinsoistą który kopie w dupę na testach bohaterów, doktorów, herosów, legendarnych wojowników i takich tam. -odparł śmiejąc się szczerze. - A tak po za tym, to w swoim świecie miałem swój bar. -dodał, po chwili namysłu. - Lubiłem go. Na to Henry uniósł do góry kciuki, wyraźnie zadowolony z odpowiedzi Trevora. Chyba był nawet pod lekkim wrażeniem, jak gdyby spotkał głównego bohatera amerykańskiego filmu akcji. - It’s so cool! - stwierdził bez cienia sarkazmu. - Dokładnie kogoś takiego potrzebowałem jako swojego partnera. Jestem pewien że razem stworzymy niepokonaną drużynę. - Zapewne tak. - przyznał mu mężczyzna bez cienia skromności. - A ty jesteś jej jakimś bliższym przyjacielem, czy po prostu dostrzegła w tobie potencjał do bycia niańką? - Pewnie wy dwoje znacie się lepiej, więc możesz ją o to zapytać - odparł Henry, wzruszając ramionami. - Choć ciężko zaprzeczyć, że posiadam ukryty potencjał do wielu rzeczy - zgodził się, ignorując ostatnią część zdania. - Przy okazji pewnie o tym wspomnę. - mężczyzna wzruszył lekko ramionami. - Jak nazywał się twój świat? - Mój świat? - powtórzył Henry, a jego spojrzenie zmieniło się. Odwrócił wzrok od Trevora i przyłożył dłoń do brody, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Zupełnie jak gdyby mężczyzna zadał mu pytanie o sens życia, na co, ironicznie, Henriemu pewnie łatwiej byłoby odpowiedzieć. - To zależy co masz na myśli. Planeta na której się urodziłem nazywała się Ziemia. Ta którą próbowałem ocalić również tak się nazywała... jednak znajdowała się w innej linii czasowej. Można powiedzieć że w innym wymiarze. No i świat który stworzyłem po zagładzie jego mieszkańcy również nazywali Ziemią, ale tylko dlatego że takie wspomnienia im zaszczepiłem. Tanu i Deus nazwaliby go pewnie Światem Henriego. A dla mnie byli oni jedynymi istotami które rzeczywiście istniały poza mną. No i “nim”... istotą odpowiedzialną za zagładę i zniszczenie świata… światów w których żyłem jako człowiek - geniusz westchnął, po czym znów spojrzał na Trevora z mdłym uśmiechem. - A twój świat jak się nazywał? Spodziewam się że będziesz w stanie udzielić mi prostszej odpowiedzi. - Nie wiem. -odparł wzruszając lekko ramionami, ale tez jak by się zamyślił. - Znaczy nigdy nad tym nie myślałem. Można by powiedzieć, że mój bar to było tak jak by jedyne miejsce w tym świecie. Co prawda budowałem go gdzie indziej ale tak wyszło… nazywał sie Różaniec, więc chyba tak tez można nazwać świat z którego trafiłem tutaj. - stwierdził zwalniając na czerwonym. - Czyli brzmi podobnie jak mój świat - pokiwał głową Henry, odwracając twarz w stronę okna po stronie pasażera i opierając podbródek na dłoni. - Przynajmniej wiele nie straciliśmy. Tylko to co zbudowaliśmy własnymi rękami. Większość regularnych musiała poświęcić dużo więcej nim rozpoczęła wspinaczkę po Wieży - zakończył, po chwili przeskakując do innego tematu. - Powiedz, wiesz coś może o tym co się stało jakiś czas temu na trzecim piętrze? Czy raczej Z trzecim piętrem. Z tego co wiem takie rzeczy często się tutaj nie zdarzają. Zwłaszcza na tak niskich piętrach gdzie nie ma dostatecznie silnych regularnych by przyczynić się do takiej katastrofy. Jestem zaskoczony że kilku z nich udało się nawet ujść z życiem i trafić na to piętro. - Słyszałem tylko co nie co. Wiesz...podobno piętra czasem same z siebie się rozpadają, tylko tam coś mogło pójść nie tak. -stwierdził obracając kierownicą. - W sumie niezbyt mnie to obchodzi, póki nie tyczy się mojego tyłka. Bo po co się tym przejmować? Dużo rzeczy wybucha, czy ginie w tym miejscu. - Zaufaj mi, nic samo z siebie się nie rozpada - pokręcił głową Henry, dalej wpatrując się w szybę. - Nie w wymiarze stworzonym przez boski umysł. Coś o tym wiem. Dlatego mam złe przeczucia co do tamtej katastrofy. Jednak póki co to tylko przeczucia, więc wystarczy że jeden z nas się tym przejmuje. - Lepiej się martw tym, czy siostra szefowej ma jakieś piwo...bo mnie suszy. - westchnął w końcu parkując na niedużym parkingu wśród bloków. ~*~ - Wiesz, od początku wydaje mi się że kogoś mi przypominasz - zastanowił się Henry, podwijając swój rękaw by wstukać na osobistym komputerku zwanym CMU kilka komend. - Choć mało prawdopodobne że wcześniej się spotkaliśmy. Niestety nawet różnorodność ludzkiego genotypu ma swoje ograniczenia. Oczywiście nie pamiętam twarzy wszystkich 200 miliardów ludzi których powołałem do życia, ale często zdarza mi się takie deja vu. W dłoni naukowca zmaterializowała się niespodziewanie metalowa kulka wewnątrz której z pewnością znajdowało się jakieś zaawansowane technologicznie urządzenie. Henry podrzucał ją do góry, rozglądając się dookoła, jak niczym urwis szukający kogoś w kogo mógłby nią dla zabawy cisnąć. W końcu jednak nie oberwał nią żaden bogu ducha winny przechodzień, gdyż mężczyzna z jakiegoś powodu cisnął nią w znajdujące się nieopodal przyczepy krzaki. Ktoś kto by się im bacznie przyglądał mógłby zauważyć jak liście zatrzepotały nieco mocniej jak gdyby coś się w nich poruszyło. Zaraz potem Henry skupił się z powrotem na komputerku, obserwując coś na jego wyświetlaczu z wyraźną ciekawością. - Nie wiem czemu mam wrażenie że pasowałaby do ciebie profesja doktora… i że lepiej wyglądałbyś jako postać z mangi - stwierdził mimochodem, nie odrywając wzroku od wyświetlacza. - Pytałeś o jej imię, czy mogę ją nazywać Obiektem Eksperymentalnym #042? - Tak,tak...mhym… - mężczyzna odpowiedział machinalnie, zbytnio zaczytany w swej gazecie by słuchać bredzenia jednego z pracowników jego szefowej. W tym czasie robocik wysłany przez samozwańczego geniusza obchodził przyczepę i zerkał przez liczne szpary i mniej liczebne okna. W środku wykrył jedną osobę, kobietę- zapewne tą którą mieli przetransportować wyżej. Ruch wywołany był tym, że poszła odgrzać sobie zapiekankę w mikrofali, po czym wróciła do kontrolera podpiętego pod komputer - Świetnie. Wygląda na to że wszystko powinno pójść gładko - uśmiechnął się sam do siebie Henry, ruszając z wypiętą piersią ku drzwiom przyczepy do których głośno zapukał. Wygładził jeszcze raz swój kitel, przeczesał ręką włosy i starał się wyglądać na dużo bardziej profesjonalnego niż w rzeczywistości był. W tym czasie około 100 metrów za jego plecami ukryty pośród korony jednego z miejskich drzew zmaterializował się zdalnie sterowany karabin snajperski z lufą wycelowaną w drzwi przyczepy. Przez chwilę trwała cisza, potem kotłowanie zarejestrowane tez przez drona, który widział jak kobieta wstaje. - Chwila, chwila. Ale jak to ty Strife to ci skopie dupę! - dobiegł naukowca głos, a po chwili drzwi otworzyły się z impetem. Była to dziewczyna dość podobna do szefowej Henrego, tylko w bardziej domowej wersji - dres poplamiony sosem, wielkie okulary i potargane włosy. Spojrzała na wypinającego pierś Henrego ze zdziwioną miną. - Nie dziękuje. -odparła by zatrzasnąć przed nim drzwi. - Przybywam z polecenia twojej siostry, Luki - uprzedził ją naukowiec, wyciągając rękę by przytrzymać drzwi. - Henry Mason. Być może o mnie słyszałaś… - zaczął, gdy nagle przerwało mu dzwonienie telefonu który wyciągnął z kieszeni kitla, dając znać dziewczynie wyciągniętym palcem wskazującym że zajmie to tylko momencik. - Co? Zaburzenie w kontinuum czasoprzestrzennym? - pytał swego rozmówcy wyraźnie wzburzony, choć starał się zachować zimną krew. - Gdzie? Od jak dawna? Rozumiem. Rozpocznijcie protokół teta. Czy otrzymałem autoryzację na przedsięwzięcie niezbędnych działań? Bardzo dobrze. El Psy Congroo. Po tych tajemniczo brzmiących słowach rozłączył się i spojrzał prosto w oczy kobiety, po czym krzyknął “Padnij!” i rzucił się by wepchnąć ją do przyczepy, powalając jednocześnie na ziemię gdy nad głowami świsnął im pocisk wystrzelony z karabinu snajperskiego. Dziewczyna krzyknęła zaskoczona skokiem naukowca i wystrzałem z broni. Kiedy upadli na ziemię obskórnej przyczepy, zaczęła okładać go pięściami po plecach, wijąc się by móc się spod niego wyślizgnąć. - Puść mnie popaprańcu! Po co moja siostra wysyła mi tu kolejnego psychola!? - darła się, wyraźnie zkonfundowana. - Nie widzisz co sie dzieje? Uspokój się jeśli chcesz żyć - rzekł Henry, puszczając okularniczkę by zatrzasnąć drzwi przeczepy przez które w ostatniej chwili przeleciał następny pocisk, który przebił się na wylot przez ramię naukowca i poleciał dalej, by minąć o centymetry głowę dziewczyny. - To zabójca z przyszłości! - wydyszał, opierając się plecami o zamknięte już drzwi. O dziwo jednak z jego zranionej ręki nie ciekła krew, a jedynie wypływała z niej błękitna energia, zaś dziura po kuli powoli się zasklepiała. - ”Oni” dobrze wiedzą że nie pozbędą się mnie w ten sposób, co znaczy że to ty musisz być ich celem. - Ale co, jak co, po co..eee? -dziewczyna zupełnie straciła rozeznanie w słowach naukowca. Siedziała tyłkiem na ziemi wpatrując się w niego spod okularów, jak na wariata, ale jednocześnie nie miała odwagi się podnieść. Zwłaszcza po tym jak prawie trafił ją pocisk. - Nie bój się, wszystkim się zajmę. To nie pierwszy raz gdy mam z “nimi” do czynienia - uśmiechnął się Henry, po czym wstał na równe nogi i przybrał dość dziwaczną pozę przywodzącą na myśl superbohatera z komiksu. - Jestem doktor Ignatius i przybyłem ze świata który sam stworzyłem, by powstrzymać czające się w mroku zło które chce sprawić by mój wszechświat i całe multiversum uległo zniszczeniu i stało się nicością - wyjaśnił, nadwyraz poważnym tonem. - Jeśli zgodzisz się zostać moją asystentką i przystąpisz wraz ze mną do testu na 5 piętro, to przysięgam na wszystko co stworzyłem że zapewnię ci bezpieczeństwo. - Nie no kolejny popierdol… -jęknęła Lina, wpatrując się w naukowca. - Zabiję swoją siostrę przysięgam… - wyjęczała, jednak nim zdążyła odpowiedzieć na propozycję, drzwi przy otwarły się z impetem. Stanął w nich Trevor z obnażoną kataną, rozglądając się czujnie. - Słyszałem strzały… - mruknął, zerkając to na dziewczynę to na naukowca. - Wszystko w porządku? Henry również wyglądał na zdziwionego, choć chyba bardziej reakcją dziewczyny niż resztą zajścia. Przez moment wyglądał jak gdyby się nad czymś zastanawiał, po czym przez okno przyczepy wleciał do środka niewielki metalowy krążek wyglądający na dość zaawansowane technologicznie urządzenie, który wylądował dokładnie pomiędzy trójką, a z jego czubka wyłonił się hologram przedstawiający osobę w czarnym garniturze i ciemnych okularach. - To było pierwsze ostrzeżenie - przemówił tajemniczo wyglądający mężczyzna, głosem typowego złego agenta, nie wyrażającym najmniejszej nawet emocji. - Przestań wchodzić nam w drogę doktorze Ignatiusie, albo wyślemy więcej zabójców i rozpoczniemy eksterminację każdego kto mógłby się z tobą sprzymierzyć w twojej misji. Nic ani nikt nie powstrzyma agencji ZUS. Zapamiętajcie to sobie. Po tym krótkim ostrzeżeniu hologram zniknął, a Henry opadł na najbliższą kanapę i udał że wyciera pot z czoła. - To znaczy że przynajmniej na moment powinniśmy być bezpieczni… - westchnął z wyraźną ulgą. - Jednak obawiam się że Zeta Universe Society nie zostawią nas w spokoju, dopóki się z nimi nie uporam. Przepraszam że sprowadziłem na was zagrożenie. Trevor spojrzał na niego zdziwiony, wyraźnie nie wiedząc co się dzieje. - Czy twoja szefowa cokolwiek o tym wie? -zapytał w końcu, pomagając kobiecie wstać z ziemi. Po czym dodał, już bezpośrednio do niej. - Nie wiem czy wyjaśnił Ci wszystko, ale twoja siostra wynajęła nas, byśmy pomogli zdać Ci test. -wyjaśnił, zdejmując na chwilę z głowy czapkę, by wyjąć ze środka potwierdzenie od Luki. - Wybacz to całe zamieszanie, nie wiem co się dzieje. -dodał. - Ja też i chętnie się dowiem! -dodała dziewczyna, uznając Trevora za bardziej zrównoważonego psychicznie. - Czemu moja siostra przysyła mi kogoś, za kim podąża rzesza zabójców!? - Nie myślałem że ujawnią się już na tym piętrze… - Henry mówił tymczasem sam do siebie, głosem pełnym niedowierzania i obawy. - Musiałem trafić do linii czasowej sigma zamiast delta. Niech to szlag! - uderzył pięścią w poręcz fotela. - Następnym razem będę musiał przekalibrować chronoblastery psioniczne i upewnić się że nikt nic nie spartaczy… - nagle zamilkł, a jego oczy rozszerzyły się i przeniósł wzrok wpierw na Linę, a potem na Trevora. - Chyba że to Oni od początku za wszystkim stali. W takim razie musieli wiedzieć że wejdę z wami w kontakt i od początku planowali się was pozbyć. Jednakże w linii sigma nie zdaliśmy testu na piąte piętro, co znaczy że aby zapobiec katastrofie musimy po prostu go zdać i wtedy powinniśmy zostać przeniesieni do właściwej linii. - Eeee…? - obie postaci odpowiedziały mniej więcej tak samo elokwentnie. Trevor jako pierwszy odzyskał zdolności logiczniejszej mowy. - Czyli w sensie, że polują na nas? Bo ty coś tam, coś tam, kiedyś coś tam? - przetłumaczył na swoje. - Słuchaliście co mówię? - skrzywił się Henry. - To było nie do uniknięcia w tej linii czasowej. Ale jeśli uda nam się z niej wyjść, to zmienimy przyszłość i wszyscy będziemy bezpieczni. Przynajmniej na razie…Jedyne co musimy zrobić, to zdać najbliższy test, więc lepiej skupmy się na tym. Teraz gdy wiemy że Oni zamierzają mi przeszkodzić, to dostanę szybciej ostrzeżenie jeśli pojawiłyby się kolejne anomalie w kontinuum czasoprzestrzennym, więc póki co nie musicie się o nic martwić. - W sumie jak się nad tym zastanowić brzmi jak bonusowy quest. -stwierdziła dziewczyna. - Jeżeli będą poukrywane rare itemki to nie będę się kłócić. -dodała trochę uspokojona i opadła ciężko na kanapę obok Henriego. - To jak sie nazywacie chłopaki i ile moja siostra wam płaci? -zapytała już weselej. - Trevor. -przedstawił się właściciel katany. - Odpowiednio dużo by nie gapić ci sie na cycki czy tyłek a robić swoje. -dodał. - Lepiej mówcie mi Henry jeśli nie chcecie zwracać na siebie uwagi dalszych nieproszonych gości - stwierdził naukowiec, nie przejmując się tym że już się Linie przedstawił, a jego “sekretna tożsamość” została nawet potwierdzona przez agenta z przyszłości. - Mnie pieniądze szczególnie nie interesują, ale zawsze dobrze mieć drużynę której można ufać. Nawet jeśli łączą nas głównie wspólne interesy. Czyli potrzebujemy jeszcze łowcy, zgadza się? - zapytał, odpalając na swoim osobistym komputerku hologram przedstawiający coś w rodzaju listy profili regularnych. Wyglądało na to że Henry radził sobie całkiem nieźle w zbieraniu informacji, gdyż opisy oraz zdjęcia każdej przewijanej osoby były dość szczegółowe. - Niestety nie znam zbyt wielu osobiście, ale jeśli pieniądze nie grają roli to sądzę że udałoby się nam znaleźć kogoś dość silnego by przysłużył się naszej drużynie. - Hymm ja znam jednego łowcę… - mruknęła Lina pocierając podbródek dłonią. - To debil, ale mieszkam tu z nim, i będzie mnie męczył smsami i mailami jeżeli go ze sobą nie zabierzemy. - dodała, zerkając z zaciekawieniem na listę wyświetloną przez Henrego. - Może go weźmiemy? -dodała proszącym tonem. - Hym...sam nie wiem. -mruknął Trevor rozglądając się po przyczepie. - Jeżeli chcemy być najsilniejszą drużyną na teście, potrzebujemy porządnego łowcy, a nie jakiegoś przypadkowego przybłędy. Ja znam jednego dość wprawnego...może lepiej odezwać się do niego… - zamyślił się na głos. - Skoro tak to problem z głowy - oświadczył Henry, wygaszając holograficzny wyświetlacz. - Jeśli obaj będą chcieli do nas dołączyć, to wystarczy że urządzimy im mały sparing i zobaczymy który z nich okaże się lepszy, czyż nie? W końcu potencjał łowcy mierzy się na polu walki, więc ich najłatwiej przetestować ze wszystkich klas. - Masz prawko Henry? -zapytał Trevor, grzebiąc chwile w kieszeni. - Będąc jeszcze zwykłym człowiekiem zbudowałem własnoręcznie w trzy miesiące bazę na księżycu. Myślisz że jest pojazd którego nie poprowadzę? - zaśmiał się geniusz, tym razem z jedynie lekką dozą maniakalnego chichotu. Po chwili jednak odchrząknął i przeszedł do poważnego tonu. - Ale jeśli chodzi o środki transportu, to mam przy sobie nawet własny. W czym rzecz? - Skoro masz na karku grupę zabójców z jakiegoś tam miejsca, to lepiej byś nie siedział za długo z naszą klientką. -stwierdził Trevor. Wygrzebał z kiszeni jakaś karteczkę i długopis, po czym opierając ją o ścianę coś nabazgrał. - Tu masz adres tego mojego znajomego. Powiesz mu, że cie przysyłam i wyjaśnisz sprawę. -stwierdził, podając naukowcowi namiary. - Brzmi sensownie - pokiwał głową Henry, biorąc od Trevora kartkę i podnoszą się z fotela. Wygładził swój lekarski kitel, po czym postąpił w kierunku drzwi przed którymi zatrzymał się na moment by znów przybrać dziwaczną pozę w stylu komiksowego bohatera. - El Psy Congroo - rzucił jeszcze, mierząc dwójkę swych nowych kompanów superpoważnym spojrzeniem. Plecami zaś otworzył drzwi i wyszedł tyłem z przyczepy, nie przerywając swej pozy dopóki te nie zatrzasnęły się z powrotem. Następnie włożył dłonie do kieszeni kitla i pogwizdując cicho zaczął oddalać się od przyczepy, a gdy zniknął za jednym z bloków do jego nogi podturlała się z powrotem niepozorna metalowa kulka, którą ten podniósł i sprawił że po chwili została zdematerializowana, zamieniając się w cyfrowe dane. Przed nim zaś z bitów i bajtów uformowała się futurystycznie deskorolka, czy też raczej latająca deska, która unosiła się kilkanaście centymetrów nad ziemią, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Henry zręcznie wskoczył na nią, nawet na moment nie tracąc równowagi, a klamry na nogach automatycznie zapięły się. Chwilę później mężczyzna pochylił się do przodu, a deska wystrzeliła do przodu z prędkością dorównującą przeciętnemu samochodowi. Podręczny komputer szybko obliczył najbardziej efektywną trasę i ustalił przewidziany czas podróży na 27 minut i 41 sekund. Jako że dzięki zdalnemu sterowaniu i komputerowi pokładowemu Henry nie musiał zwracać wielkiej uwagi na drogę, postanowił umilić sobie czas szukaniem w internecie informacji na temat Trevora oraz Liny. Nie zajęło mu długo nim udało mu się odkryć nawet tożsamość jej współlokatora i nie tylko ją. Wyglądało na to że przynajmniej raz Strifowi zdarzyło się zapomnieć o zasłonięciu kamerki gdy został przyłapany na rękoczynach. Henry chichotał złowieszczo, gdy w jego głowie formowały się już plany w jaki sposób będzie mógł wykorzystać ów "niewinny" filmik. Choć to zależało już od charakteru i przyszłych relacji z potencjalnym członkiem drużyny. |
01-04-2015, 19:12 | #25 |
Reputacja: 1 | Ryo & Aki Rozmowy niekontrolowane
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |
04-04-2015, 21:24 | #26 |
Reputacja: 1 | W pogoni za jaszczurem Pozostało jej 40 minut do zmiany. Mogła jeszcze w tym czasie złapać jaszczura i naprowadzić go na odpowiedni adres, zanim zacznie robić bałagan w innym miejscu. Czasem wszyscy zachowywali się dziwnie, jakby niedorzecznie. Reakcja jaszczura była zrozumiała - taka jego rasa. Dawało mu to trochę taryfy ulgowej. Gorzej natomiast było z ludźmi. Byli… Po porostu dziwni. W szczególności jeśli między zmianami w fabrykach Cybil wybierała spacer zamiast metra. Czwarte piętro kumulowało w sobie niesamowite ilości ludzi jak i innych stworzeń. Był to też jeden z powodów dla których odstawiała komunikację miejską. Tam nie było czego obserwować. Nie było gdzie. Spacer zawsze zapewniał coś interesującego i wartego uwagi. Co prawda rozdzielanie mordujacej się pary nie należało do zdarzających się, lecz w pewnym sensie… Miało to swój metropolijny folklor. Nigdy nie wiedziało się co można napotkać. |
06-04-2015, 14:53 | #27 |
Reputacja: 1 | S-Drow - szermierz Grajek wszedł do mieszkania, na którego drzwiach widniała zaśniedziała liczba 13. Jeśli ktoś pomyślałby, że było to trzynaste lokum w tej kamienicy… poważnie by się zdziwił. Dwie pozostałe kawalerki na tym piętrze oznaczone były numerami 8 - ta należała do samego zakapturzonego - i 43. Najwidoczniej ktoś uznał, że kolejność jest tylko niepotrzebnym nikomu dodatkiem. W środku nie było za dużo mebli, jedynie te niezbędne do funkcjonowania w miarę cywilizowany sposób. Wszystkie sztuk jeden. Szczur raczej nie miewał gości. Mieszkanie utrzymane było w czystości, sam gitarzysta niemal codziennie o to dbał. Mężczyzna stanął naprzeciwko szczura i wykonał pełen szacunku ukłon. - Witaj mistrzu Shu. – powiedział, będąc jeszcze zgięty, po czym już wyprostowany dodał: - Jak mistrzowi minął dzień? Długie palce pogładziły rzadką brodę, gdy ten smakował słowa przed ich wypowiedzeniem. - Spokojnie, acz zarazem zaskakująco. - oznajmił tajemniczo, jak to miał często w zwyczaju. Szybko jednak zaczął tłumaczyć. - Spokojnie, gdyż przez długi czas nie zdażyło się nic niezwykłego, jedynie szara codzienność. Zaskakująco, gdyż odwiedził mnie ktoś, kogo się nie spodziewałem. Osoba, której nie mogę nazwać przyjacielem, bowiem jej nie znam, lecz ona mego przyjaciela znała bardzo dobrze. Grajek zdążył się przyzwyczaić do specyficznego sposobu wypowiadania się swojego mistrza. Problemem było natomiast wyczucie czy należało zadawać pytania, czy czekać cierpliwie, aż szczurołak będzie kontynuował. Gitarzysta z reguły improwizował. Teraz uznał, że skoro ostatnio milczał, to pora na zadanie pytania. - Wizyta była czysto towarzyska, czy stało się coś poważnego mistrzu? - Przedstawiała pytanie, wymagające odpowiedzi. - odparł staruszek, powoli prowadząc Grajka do salonu, gdzie ten dostrzegł dwa nadprogramowe kubki po herbacie. Jeden opróżniony w pełni, drugi zaś do połowy. Czyli wizytujących było dwóch. - Nie można powiedzieć, iż była towarzyszka, gdyż chciał on czegoś ode mnie. Ale czy wszystko, czego chcemy to rzeczy poważne? Grajek przebiegł kilka górnych pozycji z listy tego, czego chciał. Poważna może była co druga rzecz. Chociaż… - Wszystko zależy od tego, co poszczególne jednostki rozumieją poprzez “poważne”. Dla jednych poważna może być zabawka, która towarzyszy im od najmłodszych lat. Dla innych jest to… tylko zabawka lub wręcz śmieć. - odpowiedział pewnym głosem - A można wiedzieć, czego ta dwójka od mistrza chciała? - Dobra odpowiedź. -odparł staruszek, kiwając lekko głową. - Chcieli pomocy. Powiedziałem, że mogę spróbować jej im udzielić. -dodał, chwytając swój kubek z herbatą. - Aczkolwiek pomoc zależeć będzie od ciebie. Szukają oni kogoś silnego do najbliższego testu. -dodał, zerkając na Grajka. - Czy czujesz się silny? I czy chcesz razem z kimś wspinać się wyżej? - Nie wiem. - padła standardowa odpowiedź zakapturzonego mężczyzny. - Jest to uzależnione od wielu czynników. Nie wiem, kim są i jak mi się będzie z nimi współpracować. Poza tym w drodze z przesłuchania tutaj spotkałem ciekawą dziewczynę. Jeśli już to raczej z nią bym wolał zawiązać drużynę, chociaż jej filozofia jest inna niż moja. - Rozumiem. - przytaknął szczur. - Mimo to chciałbym, byś się z nimi spotkał. Ocenisz czy pasuje ci współpraca. Jeżeli nie i tak na tym zyskasz, będzie to bowiem kolejna możliwość do treningu, oraz poznania osób, które będą mogły być twymi rywalami w przyszłości. - Nie mam nic przeciwko spotkaniu z tą dwójką i ich ocenieniu. Jednak nie obiecuję za wiele. - odparł Grajek. - Czy to spotkanie jest bardzo pilne? - I tak i nie. Czekają bowiem oni w miejscu, gdzie tak wiele czasu spędzasz. Ale jeżeli nie chcesz się w nimi widzieć, mogę im przekazać, że nie masz na to teraz ochoty. -stwierdził szczur, upijając łyk naparu. - Rozumiem. W takim razie załatwmy tę sprawę od razu. - Mężczyzna strzelił karkiem. - Nie wypada, by goście czekali - dodał, po czym ruszył w stronę przejścia do piwnicy. Było one ukryte za szafą, którą Grajek bez trudu odsunął. Spiralne, szerokie schody oświetlone były rzędem lamp do zasilania, których z pewnością używane było shinso. Schody poprowadziły zakapturzonego trzy piętra w dół do drzwi, które pozbawione ozdób kosztowały kilkukrotnie więcej niż inne w tym budynku razem wzięte. Gitarzysta nacisnął klamkę, wchodząc do prostokątnego pomieszczenia. Było ono prostokątne, z wejściem pośrodku dłuższego boku. Prawa strona, pomimo że oświetlona jedynie pochodniami wręcz błyszczała. Ta część piwnicy przerobiona była na świątynię ze świata, z którego pochodził szczurołak. Główny jej punkt stanowił ołtarz. Przedstawiał on trzy większe i dwa mniejsze posągi prawdopodobnie odlane ze złota. Jak Grajek się dowiedział, przedstawiały one to samo bóstwo. Mistrz zapytany, dlaczego potrzeba aż pięciu posągów ograniczył się do zdawkowej informacji: ”Religia tego wymaga”. Lewa strona była przeciwnością prawej. Jeśli tamta była utrzymana raczej w tradycyjnym stylu, tutaj bez trudu można było dostrzec nowoczesność. Była to siłownia. Jednak nie byle jaka domowa, a spokojnie mogąca uchodzić za profesjonalną. Było tam wszystko. Od hantli, poprzez ławeczki, czy drążki a na workach bokserskich kończąc. Jedyne co mogło martwić to liczby wypisane na obciążnikach. Nieraz trzycyfrowe i to nie zawsze z jedynką na początku. Na środku pomieszczenia znajdował się ring, będący swoistym spoiwem obu części piwnicy. Liny i narożniki obszyte były miękkim materiałem, co plasowało je w podobnym okresie co siłownia. Podłoga natomiast pokryta była drewnem. Miało to być nawiązanie do świątynnej tradycji. Przy ringu znajdowała się dwójka osobników. Jeden kręcił się lekko, oglądając przy okazji urządzenia do ćwiczeń. Był wysoki, o krótkich blond włosach i muskularnym ciele. Odziany w dobrze skrojony garnitur, z dość poważną, by nie powiedzieć ponurą miną, przyczepioną do twarzy. Drugi z gości mistrza szczura, poruszał się zaś na wózku inwalidzkim. Jak zszedł po schodach na dół, pozostawało zagadką, chociaż urządzenie było na tyle nowoczesne, że zapewne potrafiło się unosić nad ziemią i pokonywać trudne podłoże. Również był blondynem, a kilkudniowa kozia bródka kręciła się na jego brodzie. Wyglądał na średnio zainteresowanego samą siłownią, a bardziej częścią religijną, jak i samym Grajkiem. - Yo - przywitał się z nieznajomymi, lekko unosząc rękę. - Słyszałem, że szukacie osób do drużyny. Więc przejdźmy do rzeczy. Czemu miałbym z wami się trzymać? - Witam! - odrzekł energicznie mężczyzna na wózku. Ten w garniturze, zerknął tylko na Grajka, unosząc lekko dłoń w geście powitania. - Jestem Książe, ty zapewne jesteś uczniem, o którym nam mówiono. - przedstawił się osobnik bez władzy w nogach, podjeżdżając do zakapturzonego. - Od razu do rzeczy? Podoba mi się to. - stwierdził, szukając palcami czegoś w ustach, ale nie znalazł tam tego, więc rozgoryczonym ruchem opuścił je z powrotem na koła pojazdu. - Bo mamy zamiar go zdać. -stwierdził w odpowiedzi. - Jesteśmy silni i potrzebujemy innych silnych osób, by zebrać komplet. A już na pewno potężny jest ten tutaj S-Drow. -dodał, wskazując kompana i przedstawiając go przy okazji. - Możecie na mnie mówić Grajek. - odparł gitarzysta, przyglądając się uważnie każdemu z mężczyzn. Coś w nich było co… nawet nie potrafił tego właściwie nazwać. Gdzieś już ich widział? - Siłę za chwile sprawdzimy. Ale w drużynie nie powinno tylko o nią chodzić. - standardowo postanowił nie roztrącać kwestii, z którymi nie wiedział co zrobić. - Czemu chcecie się wspinać? - padło kolejne pytanie. - Bo mamy życzenia. -odparł ten na wózku i poklepał swoją maszynę. - Mojego łatwo się domyślić. Stanąć na nogi byłoby przyjemnie, bo na razie nie znalazłem lekarza, który umiałby je naprawić. -stwierdził, po czym zerknął na swego kompana. - Mam swoje powody. -odparł sucho S-drow, nie mając zamiaru rozdrapywać tematu. - Twój powód jest dla mnie zrozumiały. - gestem głowy wskazał na Księcia. - A co do ciebie… - zwrócił się do S-Drowa. - Ktoś niewinny zginie przez to, że ty osiągnąłeś swój cel? - Nie. -odparł krótko S-Drow. - Nikt nie zginie przez to, że spełnię swe życzenie. A może i więcej przeżyje. -rozwinął myśl, opierając się o metalowy pręt, jednego z przyrządów. - Ostatnie dwa pytania i przechodzimy do praktycznych rzeczy. Do jakiej klasy należycie i z kim z was mam się zmierzyć byśmy sprawdzili swoją siłę? - Ja jestem latarnikiem, S jest łowcą, to raczej oczywiste z kim. -stwierdził Książe, podciągając się lekko na swym miejscu. - Tak, teraz już oczywiste. Ja jestem shinsoistą… chyba. - wyjaśnił W takim razie... S-Drowie, zapraszam na ring. Samemu jednak ruszył w stronę ołtarza w świątynnej części piwnicy. Stanął przed nim i przez chwilę tkwił w bezruchu ze spuszczoną głową. Jego mistrz niemal dosłownie wbił mu ten zwyczaj w głowę. Chociaż z czasem sam zaczął uznawać słuszność tego “rytuału”. Pozwalał skupić uwagę na nadchodzącej walce i usunąć z umysłu niepotrzebne myśli - których w przypadku Grajka i tak nie było za dużo. Następnie mężczyzna skierował się ku ringowi. Zatrzymał się jednak przy Księciu. - Gdyby ktoś uleczył ci nogi… co byś wtedy zrobił? - zapytał, chociaż zdawało się, że niespecjalnie się tym interesował. - Prawdopodobnie wszedł na wieżę właśnie na nich. -odpadł lekko żartobliwie Książe, gdy jego ochroniarz ułożył dłoń na linach otaczających ring i wskoczył na niego zgrabnie. Tam też zdjął marynarkę i poluzował krawat, kręcąc delikatnie barkami, by je rozgrzać. - nie użyje miecza. -stwierdził ni to do Grajka, ni to do Księcia. - Rozumiem. Może coś da się na to poradzić. - rzucił jeszcze tajemniczo, po czym samemu znalazł się na ringu. - Nie musisz się ograniczać. Sam ginąłem tutaj już wiele razy. No, chyba że uważasz, że jesteś aż tak dobry. - dodał wesołym głosem. S-Drow przytaknął ruchem głowy na ostatnią część zdania.- Jeżeli użyje miecza, nie zdążymy sprawdzić, czy się nadajesz. -stwierdził dość arogancko. - To ma być sprawdzian. Nie pojedynek. Nie trzeba kończyć go szybko. -podsumował swoja logikę, z rękoma założonymi na piersi. - Skoro tak uważasz. - odparł Grajek - Aż mnie kusi, by się założyć kto wygra, ale skoro nie walczysz pełnią sił, wydaje mi się, że nie ma to sensu. Mężczyzna zdjął z siebie płaszcz, prezentując w pełni swoją sylwetkę. Był dobrze umięśniony, mającym rzeczywiście metr dziewięćdziesiąt wzrostu młodzieńcem o czarnych włosach ze srebrnym pasemkiem. Ozdobione kolczykami, lekko spiczaste uszy zdradzały elfich przodków. Bystre oczy szarawego koloru wpatrywały się w S-Drowa. Było z nimi coś nie tak. Twardówki zamiast typowego dla humanoidalnych ras białego koloru były mieszanką zieleni i błękitu. Ubrany był w czarnawą kurtkę, którą używał jako bluza, biały podkoszulek bez rękawów, ciemnoniebieskie jeansy i czarne adidasy. Do paska przymocowaną miał czarną torbę oraz dwie przypominające pochwy pokrowce, w których trzymał kije. Z ust wystawała mu słomka. - Pojedynek. - rzucił krótką komendę. Ring został otoczony przez pole siłowe, które w żaden sposób nie utrudniało walki. - To zabezpieczenie byśmy czegoś nie uszkodzi. Nic więcej. - wyjaśnił gitarzysta. - Możemy zaczynać? S-Drow kiwnął lekko głową, nie zmieniając pozycji. Jego stalowy wzrok omiótł sylwetkę Grajka, jak by oceniał jego potencjał. Widać było, że mimo luźnej postawy jest przygotowany do stoczenia walki, tak jak by jego mięśnie nie potrafiły, chociaż chwili pozostać nieostrożne. - Zaczynaj. - Skoro nalegasz... Atakowanie pierwszemu nie należało do stylu Grajka. No ale skoro przeciwnik dawał szansę, to głupotą było nie skorzystać z okazji. Lewa ręka czarnowłosego z rozluźnionymi palcami została opuszczona. Prawa dłoń została przyłożona do ust. Mężczyzna przez chwilę w nią dmuchał, poruszając jednocześnie palcami. Gdy wyciągnął ją w stronę S-Drowa, znajdowała się w niej pulsująca kula światła. Po chwili pocisk ten został wystrzelony. Grajek tymczasem bacznie obserwując przeciwnika, zacisnął palce lewej dłoni. S drow rozluźnił trochę ręce i wyciągnął przed siebie dłoń, by zatrzymać nią kulę. Mógł zapewne bez problemu jej uniknąć, ale chciał sprawdzić moc ataku. Dlatego też, gdy ta po prostu rozpłynęła sie, nie czyniąc żądnego widocznego efektu, jego twarz wyrażała zdumienie. Dopiero wtedy odkrył prawdziwy zamiar ataku, gdyż jego nogi ugięły się lekko pod wzmożoną grawitacją. - Nieźle… -mruknął, ale postawił krok w stronę Grajka, a potem kolejny. - Ale to za mało. - Ja mam nadzieję, że za mało. Ale zanim pokażę więcej, to sprecyzujmy, czego wy dokładnie ode mnie chcecie. - Grajek lekko przechylił głowę, wyciągając przed siebie dłoń w geście “stop”. - Mam użyć najsilniejszych umiejętności? Mam pokazać jak sobie radzę ze słabymi? Czy po prostu mam starać się ciebie pokonać? - Może w prawdziwej walce użyłby, w międzyczasie jakiejś mocy, ale mając jako takie pojęcie o fair-play, gitarzysta stał spokojnie. - Pokaż, że nadajesz się do naszej drużyny. -stwierdził S-Drow, a Książe dodał zza ringu. - Realne próby próbowania pokonania S-Drowa brzmią jak najbardziej sensownie. - Mhm… Ok. - odparł Grajek, po czym znów stanął w swojej wyjściowej pozycji, cały czas bacznie obserwując przeciwnika. - No to spróbuję. S-Drow był pewny siebie. Albo był aż taki dobry, albo aż taki głupi. Dużo bezpieczniejsze było założenie pierwszej opcji. Czyli zapowiadało się ciekawie. Wbrew zdrowemu rozsądkowi czarnowłosy wolał mierzyć się z silniejszymi i zręczniejszymi od siebie. Może wynikało to z faktu, że był zwyczajnym idiotą, a może dlatego, że potrafił to wykorzystać… Przez spodnie mężczyzny przebiegło coś, co gdyby trwało dłużej okazałoby się falą srebrnej energii. Ubranie zasłoniło właściwe działanie tej zdolności. Skóra nóg gitarzysty przybała wygląd i fakturę lustra. Był to ryzykowny ruch - w końcu Grajek nie wiedział dokładnie, na co stać przeciwnika - ale ryzyko z reguły się opłacało. S-Drow wyczuwszy energię w powietrzu, skoczył w końcu w stronę Grajka. Krótki doskok był spowolniony przez zwiększone przyciąganie, jednak mimo to mężczyzna był szybki. Znalazł się przy Grajku szybciej, niż ten się spodziewał. Nogi muzyka odrywały się już od ziemi w celu uniku, kiedy dłoń blondyna, chwyciła go za skraj kurtki. Odziany w garnitur ochroniarz, wykręcił się i przerzucił wprawnie elfa przez bark. Jednak zapożyczona zręczność, pozwoliła temu drugiemu, wylądować na nogach, nie zaś na plecach, niwelując skutki ataku. Jednak dłoń S-Drowa dalej zaciskała się na jego ubraniu niczym imadło. Na twarzy gitarzysty początkowo widać było zdziwienie, które jednak szybko przerodziło się w coś w rodzaju zachwytu. Odziany w garnitur jednak nie przechwalał się. Rzeczywiście był dobry i to bardzo dobry. Grajek jednak nie miał zamiaru z nim przegrać. Mężczyzna zacisnął lewą dłoń na ręce trzymającej jego kurtkę, prawą natomiast uniósł zaciśniętą w pięść, szykując się do ciosu. Po rękawach kurtki znów przebiegły oznaki srebrnej fali energii, gdy skóra górnych kończyn zaczęła wyglądać jak lustro. Z lekkim uśmiechem na twarzy uczeń szczurołaka wyprowadzić cios w twarz S-Drowa. Tak naprawdę jednak zamierzał uderzyć w rękę, którą trzymał drugą dłonią, by uwolnić się z uścisku. Dłoń została opuszczona na trzymającą Grajka rękę. Jednak nim dotknęła materiału garnituru, pojawiła się przed nią stalowa rękawica. Uderzenie w metal zabolało, a ten zadźwięczał, nawet niezarysowany. S-Drow wyglądał jednak na zadowolonego, jeżeli tak można było nazwać, mniejszy grymas na twarzy. - To musiał być silny cios. - zauważył, unosząc Grajka za fraki. - Uczono mnie jednak nigdy nie wypuszczać miecza. Teraz zaś ty się nim stałeś. -dodał, a poza która przyjmował, sugerowała, że zamierza zrobić długouchemu coś bolesnego. Pomimo bólu, na twarzy Grajka pojawił się lekki uśmiech. - Uch, mogłem się tego spodziewać. Co to za łowca bez zbroi. – rzucił, nie przejmując się specjalnie byciem porównanym do miecza. - W sumie też mam podobną, ale moja chyba z innego materiału jest. Pokazałbym, no ale nie chcę się teraz bronić. Tylko atakować. W ręce Grajka pojawiła się kula srebrzysto-szarej energii. Mężczyzna zacisnął ją w dłoni, co sprawiło, że przepłynęła ona na jego palec wskazujący, gdzie uformowała… naparstek. Gitarzysta przez chwilę przyglądał się swemu tworowi z wyraźnym niezadowoleniem. - Hm… chyba coś nie wyszło… - szybkim ruchem skierował pokryty shinso palec w stronę S-Drowa - Ale zobaczymy, jak to działa. ~*~*~*~ - Jak mi załatwicie płynne shinso czy inne coś, co może mi zregenerować energię, to może uda mi się coś zrobić z twoimi nogami. Tylko muszę dokładnie wiedzieć co z nimi nie tak i kiedy się to stało. - Grajek przyjrzał się dokładnie Księciu - Tylko ostrzegam, że przywracanie im sprawności może potrwać dłużej niż jeden dzień, będzie pewnie boleć i będzie kosztowne. Oczywiście, jeśli mi się uda. - Nie wiem, czy ci się uda, byłem u kilku dobrych lekarzy...no ale płynne shinso to nie problem. Wykonam parę telefonów i będziesz miał nawet takie o smaku truskawek… a czy teraz możemy iść już na zewnątrz, bo kurewsko chce mi się palić. - jęknął błagalnie blondyn, masując się po kieszeni, w której znajdowała się paczka papierosów. - Ja swoje zrobiłem. - mruknął jak gdyby na potwierdzenie S-Drow. - Nie pamiętam, bym był lekarzem. Moje moce są… hm… specyficzne. Może mi się uda. A płynne shinso wystarczy bezsmakowe. - odparł Grajek. - Możemy wyjść, chociaż nie wiem, czy na zewnątrz poczujesz, że palisz. Zresztą jakoś musiałeś się tutaj dostać, to wiesz, jak wygląda sytuacja. Grajek odprowadził dwójkę mężczyzn do wyjścia z kamienicy. Na pożegnanie Książę wręczył mu wizytówkę, gdyby chciał się z nimi skontaktować. Trochę było to niepotrzebne, choćby dlatego, że czarnowłosy nie miał telefonu. Miejscowi nawet nie poruszyli się ze swych miejsc i jedynie odprowadzili dwójkę mężczyzn ukradkowymi spojrzeniami. Szczerze, nie dziwił im się. W końcu jakiś instynkt samozachowawczy mieć musieli. - I jak poszedł trening? - zapytał Shu, gdy tylko jego uczeń przekroczył próg. - Znalazłeś drużynę? - Był… całkiem ciekawy i pouczający. - odparł gitarzysta, przyglądając się uważnie gazecie trzymanej przez szczurołaka. - A co do drużyny… To się jeszcze zobaczy. Najpierw muszę trochę kredytów zarobić. Jakieś ciekawe oferty są? Mistrz pokazał gazetę gitarzyście, a ten ją szybko przejrzał, znajdując stronę z ogłoszeniami pracodawców. Przez chwilę jej się przyglądał, eliminując kolejne propozycje, aż w końcu zdecydował się na jedyną, która pozostała. - To pójdę zobaczyć się z tym Homim. Jak mi się nie spodoba, to poszukam czegoś innego już na miejscu. - wypowiedział swoją decyzję - Nie wiem, kiedy wrócę, ale nie odpuszczę ćwiczeń. - dodał jeszcze, opuszczając mieszkanie.
__________________ Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu. Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas. |
06-04-2015, 19:10 | #28 |
Reputacja: 1 | Władca Marionetek - Jestem Lu! – odparł żywo. Wciąż buzowała w nim niezmierną radość i ekscytacja, po ujrzeniu sklepu, wypełnionego po brzegi cudownymi zabawkami. Prawdopodobnie tylko ich ilość i różnorodność powstrzymały Lu przed zwinięciem kilku, gdyż przez cały czas nie mógł się zdecydować, która najbardziej się mu podoba. Na widok nudnego gabinetu ogarnęło go niemałe rozczarowanie, i już miał zamiar pośpiesznie wrócić do magicznego świata miśków, klocków, robotów i różnorakich, kolorowych cudów, gdy jego uwagę przykuła gadająca lalka superbohatera. Nawet w najśmielszych snach, Lu nie mógł przypuszczać, że jego szefem ma zostać tak urocza istota. Jego wygląd i głos nasunęły mu pewne pytanie, którego oczywiście nie zdołał długo zatrzymać dla siebie. - Ty też jesteś kukiełką? – odezwał się swym niewinnym, dziecięcym głosikiem. - Co? -zapiszczął jego nowy przełożony. - To że jestem niski nie znaczy, że jestem zabawką! -oburzył się, krzyżując ramiona na piersi. - Trochę szacunku! -dodał oburzony, po czym już trochę przyjaźniejszym głosem dodał. - Jak cie nazywają i czemu lubisz zabawki? -zagadnął, jak gdyby druga część zdania była oczywistą oczywistością. - Szkoda… – fakt, że jego nowy szef nie okazał się zabawką, nieco ostudził zapał kukiełki. –Nazywam się Lu – powtórzył. Drugie pytanie, choć bardzo proste, najwyraźniej przytłoczyło skromny umysł kukiełki, który pod natłokiem dziesiątek nasuwających się odpowiedzi całkiem ogłupiał. Dopiero po kilku chwilach, usilnych starań, Lu w końcu znalazł satysfakcjonujące go odpowiedzi. –Bo lubią je też dzieci i… i sam jestem zabawką! – powiedział, po czym demonstracyjnie zrobił piruet. Jego sfatygowane ponczo wzburzone tak gwałtownym ruchem, uniosło się w górę odsłaniając do połowy jego kościste ciało. - Zabawka sprzedająca zabawki...dziwne. -zamyślił się mały heros, po czym wskoczył prawnie na za wysokie dla niego krzesło. - Ale lubię cię! -zapiszczał, z góry wskazując palcami wskazującymi obu dłoni na Lu. Kciuki jego dłoni skierowały się do siebie, tak że jego dłonie przypominały dwie litery L. - Jestem pewny, że razem przyniesiemy uśmiech na twarz wielu dzieci! -dodał energicznie. - Ile będziesz tu pracował? - Tylko tydzień… Chciałbym dłużej, ale muszę zdać egzamin na wyższe piętro… - odparł wyraźnie zawiedziony tym faktem Lu. - Po egzaminie zawsze możesz wrócić! -stwierdził malec wesoło. - A skoro jesteś zabawką, to pokaż mi co lubiły dzieci w twym świecie! -zachęcił go nowy szef. Lu nie potrzebowała nic więcej. Kiwnął głową w stronę małego bohatera i rozpromieniony zaczął dokładnie przyglądać się pomieszczeniu. Kiedy stwierdziła, że nie znajdzie tu nic co mógłby wykorzystać do swego przedstawienia (poza samym Mino), obróciła się zgrabnie na kościanej pięcie i ruszyła do sklepu. Znalazłszy się ponownie w bajkowym świecie, zaczął kręcić się w kółko szukając odpowiednich rekwizytów. Po raz drugi mnogość i różnorodność znajdujących się wokół niego uciech zawróciła mu w głowie do tego stopnia, że sam nie wiedział za co najpierw ma się zabrać. Kiedy w końcu jego obciążony umysł opanował sytuacje, Lu dostrzegł znajdującą się niemalże w centrum sklepu wieże, na którym poukładane zostały maskotki różnej maści. Obrawszy sobie go za cel, Lu bez chwili zastanowienia skoczył w tamtą stronę. Jego nogi oderwały się od ziemi, lecz nie dane im było zetknąć się z nią z powrotem. W chwili gdy kukiełka uniosła się do góry, został przechwycony przez pięć sznurków. Te, mieniące się czystą bielą, linki pojawiły się dosłownie znikąd. Nie były przyczepione do sufitu, ani żadnej innej konstrukcji. Wyłaniały się z powietrza. A w chwili gdy ich końce przyległy do koronkowego materiałem szaty Lu, zaczęły się zwijać unosząc go przy tym w górę. Następnie wraz z równoczesnym ruchem kościanej ręki marionetki, sznurki skierowały ją w stronę wieży. A kiedy w końcu znalazł się nad nią, linki zaczęły się wydłużać do chwili gdy nogi zabawki nie wylądowały delikatnie wśród sterty pluszaków. Dopiero po wylądowaniu Lu zauważył, że przemierzając w ten sposób pomieszczenie skupił na sobie uwagę wszystkich obecnych w sklepie ciekawskich dzieci jak również ich rodziców. Zadowolony tym niespodziewanym efektem, Lu rozłożył ręce na boki. Wiszące na nim dotychczas poncho podążyło wraz z nimi, przybierając kształt potarganego od spodu półokręgu. Jeżeli w tamtej chwili do sklepu wtargnąłby jakiś farmer – o ile tacy istnieli w wieży – to zapewne głowiłby się teraz, skąd w sklepie z zabawkami wziął się strach na wróble. Ogołocone ze wszelkiej biologicznej powłoki ręce i nogi w normalnym świecie mogły przywodzić na myśl mroczne istoty z legend, a napotkana w pochmurny dzień szmaciana głowa wywoływała trwogę u niejednego śmiałka. W świecie, z którego pochodzi Lu odczuł to nad wyraz boleśnie. Jednak tu, w wieży pełnej przeróżnych istot, często karykaturalnych i budzących grozę, niewielka kukiełka nie wywoływała tak gwałtownego emocji. W tym miejscu brzemię osobliwości i odrazy zostało, przynajmniej częściowo, zdjęte z dzieła białowłosego czarodzieja, którego Lu tytułował mianem Twórcy. Będąc już gotowym do rozpoczęcia przedstawienia, Lu uniósł głowę ku górze, zwracając w ten sposób spojrzenie obserwatorów na wiszące na sznurkach, zabawkowe, okalane paletą jaskrawych barw motyle i ptaki zdobiące sklep. Kukiełka rozłożyła szeroko palce, a białe linki ponownie wyłoniły się z powietrza i uczepiły się latających stworzeń. Nagle stabilne wiszące dotąd zabawki zaczęły równocześnie krążyć w koło, na odległość na jaką pozwalały im linki przytwierdzające je do sufitu. W tym czasie rozłożone ręce Lu zaczęły zataczać niewielkie kręgi z coraz większą gwałtownością. W końcu linki ograniczające swobodę powietrznych zabawek ugięły się pod naporem tych kontrolowanych przez Lu. Ptaki i motyle uwolniły się niemalże równocześnie i zaraz poczęły szybować nad głowami dzieci. Oswobodzone zabawki niezależnie przemierzały wszelkie zakamarki sklepu, z gracją omijając stające im na drodze przeszkody, a te krążące między zaaferowaną widownią starały się unikać rączek próbujących je złapać dzieci. Kontrolując tyle zabawek naraz, Lu począł z gracją obracać się na szczycie zabawkowej wieży. Jego ruchy przypominały pochłoniętego najżywszym fragmentem utworu dyrygenta, a jednocześnie wzburzonego gwałtownymi emocjami pianistę wyżywającego się na fortepianie. Sztuka marionetkarska, zapomniana w prawie każdym rozwiniętym technologicznie świecie, a tak bardzo powszechna w uniwersum z którego pochodził, w równie ekstatyczny sposób wyrażała dziecięce uczucia Lu. Choć krótki żywot kukiełki wciąż nie pozwalał mu w pełni zrozumieć tych emocji i wyrazić ich w bardziej wzniosłej formie. Lecz prostota jego przedstawienia w dalszym ciągu dotrzeć mogła do niedoświadczonych życiem malców. Ruchy rąk Lu utraciły na szybkości, a latające zabawki zaczęły kumulować się nad nim. Białe linki utrzymujące je w powietrzu, nagle wydłużyły się, a kontrolowane przez nie motyle i ptaki zaczęły zataczać szerokie kręgi wokół kukiełki. W tym samym czasie kolejne cztery sznurki wystrzeliły nad nim, uczepiły się jego barków i uniosły go ponownie w górę. Krąg ptaków podążył za nim, a po chwili sam Lu ciągnięty przez linki, zaczął obracać się w koło. Wywołany w ten sposób powiew uniósł w górę potargane poncho, a koniec szalika lawirował w około. Synchroniczne ruchy zabawek z każdą chwilą nasilały się, a nieme przedstawienie zbliżało się ku końcowi. W kulminacyjnym momencie ręce Lu opadły w dół, a wirujące wokół niego zabawki wystrzeliły równocześnie w stronę dzieci. Pędzące do celu motyle i ptaki, zwolniły pod wpływem kolejnego szarpnięcia białych linek, a następnie delikatnie poszybowały w ramiona kilkorga z przyglądających się przedstawieniu malców. Zostawiwszy zabawki pod opieką dzieci, kontrolujące je sznurki zaczęły się zwijać, aż w końcu zniknęły w powietrzu. W tym samym czasie, wykorzystując odciągniętą od niego uwagę dzieci, Lu cisnął sobą w stronę drzwi na zaplecze. Upadł lekko, a następnie spojrzał z wyczekiwaniem na Mino. Malutki bohater klaskał żywiołowo, niemal nie spadając ze stolika na którym usiadł. W sklepie wybuchła ogólna radość i natłok słów w postaci “Mamo kup mi!”. Jednak nie to było najważniejsze, a radość wypisana na młodych, radosnych buźkach, wielu ras i gatunków. - Tak, tak i jeszcze raz tak! -zapiszczął Mino, wskazując za każdym razem, ułożona w “L” dłonią na osobnika w ponczo. - O to mi chodziło, na to czekałem! Radość, gniew, smutek, zabawa, śmiech wymieszane w jednym! - podniecił się stając na stole i rozkłądając szeroko małe ramiona, by znowu wskazać na Lu. - Lu-bie-Cie!! - zapiszczał, w ten sposób wylewając z siebie resztkę emocji. - Będziemy razem pracować, by przynieść radość na twarze malców. Czy jesteś gotów!? - zakrzyknął, tym razem celując palcem w stronę sufitu, niczym gwiazda rockowa po udanym utworze. -Tak! - Lu krzyknął w napływie ekscytacji. - Kiedy zaczynamy? - Od teraz! Umową zajmiemy sie później, podpiszesz tylko kilka rzeczy. -stwierdził Mino. - A teraz po prostu rób swoje… o naszym festiwalu opowiem ci później, póki co ciesz się dziećmi, a niech dzieci cieszą się To-bą! - zakończył, znowu kierując palce w stronę łysej główki laleczki. - Tak jest! – zawołała kukiełka i ponownie rozłożyła ręce. Sekundę później linki ponownie spadły z powietrza i zabrały go w stronę zabawkowej wieży. Szczęście ponownie ogarnęło niewielką zabawkę. Nawet w świecie z którego pochodził nie mógł liczyć na tak wspaniała zadanie. W dodatku sam do końca nie mógł zrozumieć postępowania Pana Błyszczącej Brody, który przysłał go tutaj. Dlaczego to Lu ma otrzymać pieniądze, za możliwość korzystania z zabawek, które oferował ten sklep? Chyba nigdy nie zrozumie dorosłych. Zabawki w sklepie ponownie ożyły pod wpływem mocy Lu. Pluszaki zaczęły spacerować po sklepie, co chwile zaczepiając jakiś dzieci i zapraszając je gestami do wspólnej zabawy. Pojedynczy motyl znów zaczął krążyć pod sufitem demonstrując swoje podniebne akrobacje. Natomiast znajdujące się na regale dwa roboty, zeskoczyły i zaczęły walczyć ze sobą w spektakularny sposób. Pochłonięty kontrolą białych sznurków Lu zaczął się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby tu zostać na zawsze? Porzucić szary i smutny żywot regularnego, i poświęcić się zabawie z dziećmi. Pragnął codziennie przychodzić do tego sklepu, odgrywać spektakl marionetkowy, słuchać okrzyków radości dzieci… Jednak odegnał tą myśl równie szybko, jak się pojawiła. W końcu nie przybył do tej wieży dla zabawy. Nie po to twórca obdarował go tymi wszystkimi mocami, umożliwiając mu w ten przeżycie w pełnej niebezpieczeństw wieży, żeby Lu rzucił wszystko dla przyjemności. Wiedział, że za wszelką cenę musi dostać się na szczyt. Ty razem jednak nie chciał pozwalać by rzeczywistość zepsuła mu humor. W końcu przez najbliższy tydzień, to ta „praca” zapewni mu pieniądze na nadchodzący test. Nic nie stało więc na przeszkodzie, by z prawdziwym zaangażowaniem poświęcić się swej sztuce. Zamierzał dać z siebie wszystko przez ten tydzień. Dla dzieci! |
06-04-2015, 21:51 | #29 |
Reputacja: 1 | "Thrill of the night" Nie pokładaj w ludziach zbyt wiele nadziei Chyba, że lubisz czuć się jak głupek Przystanął i odchylając parasol spojrzał w górę uśmiechając się półgębkiem, zanim ruszył w kierunku zaułka. Jego ekscytacja rosła z każdym krokiem, jednak nie wpłynęła ona na jego zachowanie. Spokojnym, nieśpiesznym tempem zbliżał się do urwanej kończyny i miejsca skąd słyszał czyiś głos, aby w końcu stanąć u wejścia do uliczki i bez słowa rozeznać się wzrokowo w sytuacji. Idąc słyszał ciche miarowe mlaskanie, jak gdyby coś mięsistego miarowo uderzało o twardą materię. Z każdym mlaskiem dało się słyszeć ciche słowa. - Wiem że to masz… -mlask. - No już mów gdzie to jest… - mlask. - chce więcej, chce więcej. - mlask, mlask, mlask. Yoshida zerknął do zaułka od razu dostając pełny obraz sytuacji. W półmroku klęczało dwóch ludzi. A dokładniej jeden kucał, uderzając miarowo twarzą drugiego o ścianę. Z facjaty została już tylko krwawa miazga, a kawałki czaszki i mózgu opadały na uliczkę u stóp mamroczącego chłopaka. Całą jego twarz, dłonie i ubranie pokrywała krew. [media]http://fc06.deviantart.net/fs71/i/2012/256/d/1/vino_by_projectsayuri-d5cy4k6.png[/media] Jego oczy były dziwnie mętne, jak gdyby oddalone - dało się to dostrzec nawet w mroku. Yoshida nie należał do strachliwych osób, ale ten facet sprawiał że dreszcz w kręgosłupie stał się mocniejszy. Roztaczał dookoła siebie ciężką aurę, niczym wygłodniały niedźwiedź wpuszczony do przedszkola. Zdawał się nie zauważyć osobnika z parasolkom, bowiem kontynuował swoje “przesłuchanie”. Szarowłosy stał jak wryty, w milczeniu przyglądając się tej groteskowej scenie z dziką ekscytacją. Nienormalne uczucie, które przepełniało jego ciało w pewien sposób sprawiało mu niepokojącą przyjemność. Dłonie szarowłosego nieco mocniej zacisnęły się na rączce parasola, a oczy zwężyły do minimum. Trwał w tym stanie zaledwie przez moment, który w jego odczuciu trwał wieczność, a następnie dał pierwszy krok wgłąb alejki. Krok pozbawiony wahania i strachu, był równie obojętny, jak ten dawany na co dzień przy wychodzeniu z domu. Wewnątrz jednak gotował się z wrażenia. -Myślę, że ten Pan już nic Ci nie powie - Oznajmił wesoło. Kiedy Yo przemówił, twarz trzymanego truchła po raz ostatni trzasnęła o ścianę i została do niej mocno przyciśnięta. Głowa mężczyzny pokrytego krwią, powoli obróciła się w stronę głosu. Teraz młodzieniec dokładnie mógł zobaczyć dziki obłęd i ekstazę wymalowaną w jego źrenicach. -Milczy. - przyznał mu rację, cichym głosem. -To może ty masz więcej? - zapytał, powoli wstając z kucków, co sprawiło, że gęba przyciśnięta do wieżowca, zostawiła na nim długa krwawą smugę. Szarowłosy nie odrywał spojrzenia od oczu oponenta, ciężko mu było to przyznać, ale obłąkane i silne osoby przyciągały go niczym światło ćmy. Pomimo szalejących w nim emocji udawało mu się zachować stoicki spokój. Słysząc głos mężczyzny, po raz pierwszy skierowany bezpośrednio do niego, Yoshida wkroczył w trans. Przechylił flegmatycznie głowę, mrużąc oczy i udając kompletnie rozluźnionego, jakby chciał sprowokować faceta poprzez lekceważenie go, rzucił: -Czemu się nie przekonasz? -Masz… - mózg osobnika zareagował na prowokację, jakby ta była potwierdzeniem jego żądzy. Niespodziewanie wygiął się cały, a truchło pofrunęło w stronę Yoshidy, niczym wystrzelone z katapulty. Skoro z taką łatwością cisnął ciałem, jego siła musiała być naprawdę monstrualna. Yo odruchowo odsunął się z toru lotu cielska, nie będąc przy tym zaskoczony siłą obłąkanego. Już po pierwszym spojrzeniu zauważył, że to nie jest zwykły szaleniec. Urwana kończyna i sposób w jaki twarz denata rozsmarowana została po ścianie budynku wymagały sporej krzepy. O tak, zwykły śmieć nie wywołałby u niego dreszczy. Ale... Nie znaczyło to, że mógł tak po prostu zaakceptować taki stan rzeczy. Był zbyt dumny, aby tak po prostu uznać jego siłę. Jego unik nie miał na celu odskoczenie od ciała jak najdalej się dało, wręcz przeciwnie. Ustąpił w bok tak, że zwłoki minęłyby go o centymetry, a gdy już miały to zrobić sam je chwycił wolną ręką i korzystając z pędu jakie nadał im je obłąkaniec okręcił się z nimi wokół własnej osi i miotnął z powrotem. Zwłoki śmignęły w powietrzu, przelatując nad zakrwawionym chłopakiem, który ślizgiem wchodził już w prywatną strefę Yo. Uśmiechał się przy tym lekko, jak by cała ta sceneria była czymś normalnym, ot zwykłą zabawą na która każdy może sobie pozwolić. Truposz rozbił się o ścianę pozostawiając na niej kolejną krwistą smugę, a następnie upadł na ziemię z cichym łomotem. Nikt jednak nie zwracał już na niego uwagi, bo taniec obłąkańców właśnie nabierał tempa. Dłoń szaleńca śmignęła w stronę gardła szarowłosego, ale ten zdążył półkrokiem odsunąć się, unikając tym samym chwytu pokrytej krwią ręki. Yoshida wyrzucił w tym samym momencie parasol w górę i natychmiast sięgnął po dłoń, która próbowała schwycić go za gardło, by następnie podciąć przeciwnika i wytężając wszystkie siły przerzucić go na drugą stronę. Na jego twarzy również pojawił się uśmiech - typowy gdy czerpał radość z walki. Parasol zakręcił się w powietrzu, nadając nowe barwy nocnemu niebu. Yo bez problemu chwycił dłoń, zaś jego kopniak trafił pod kolano wroga. Jego ciało oderwało się od ziemi, gdy ten z całych sił cisnął nim przez bark. Jednak w powietrzu wróg obrócił się sprawnie, tak że zamiast gruchnąć plecami o beton, wylądował na nogach, tuż przed Yoshidą, dalej pochwycony przez szarowłosego. -Musisz to mieć! - ucieszył się, napinając mięśnie pochwyconej kończyny do stopnia, w który grube żyły pojawiły się na całej dłoni. Wykręcił ciało unosząc jedną ręką Yoshidę nad ziemię, tak że plecy właściciela parasolki łupnęły o pobliska ścianę. Ten zacisnął mocniej zęby w chwili gruchnięcia plecami o ścianę, wydawałoby się, że straci dech w piersiach choć na kilka sekund, jednak przyzwyczajony do walk Yo nie zamierzał ukazywać słabości. Podnosząc się z ziemi czuł lekką złość, ale koniec końców na jego twarzy wciąż gościł krzywy uśmiech. Jego przeciwnik był obłąkany, jednak z pewnością był wymagającym i godnym rywalem. W jednej chwili zrozumiał, iż walka niczym dziki zwierz nic dobrego mu nie przyniesie... Stał oko w oko z kimś kto posiadał siłę bestii, więc sam musiał stać się łowcą. Instynkt nakazał mu zmianę taktyki. Splunął na bok i uniósł gardę, szybkimi ruchami zbliżając się do przeciwnika i prowokując go do zaatakowania w celu znalezienia dobrej szansy na kontrę. Jego przeciwnik nie był typem opanowanym, bez problemu dał się sprowokować. Problemem była jego siła i szybkość. Bowiem ta zdawała się rosnąć wraz z trwaniem walki. Chłopak doskoczył do Yo i gruchnął pięścia prosto w jego gardę. Ta spełniła swój obowiązek - zasłoniła twarz. Jednak i tak poczuł, jak kości niemal kruszą się pod siłą ciosu zakrwawionego chłopaka. - Daj mi to...chce więcej… - jęknął, przygotowując się do szerokiego zamachu prawą ręką, zaś z jego nozdrzy pociekła spora dawka gęstej krwi, która miała dziwny niebieskawy odcień. Yoshida nie należał do tych, co zawsze skupiają się na drobnych szczegółach dotyczących jego oponenta. Z początku nie interesowało go kim był i skąd się tu wziął. Odczuł jednak dosyć boleśnie dziwny wzrost siły, a niezrozumiały z pozoru bełkot zaczął mu kojarzyć się z gadką ćpuna na głodzie. Widywał takich już nie raz w tego typu alejkach, jednak różnili się diametralnie pod względem sprawności fizycznej. Jednak... Jeśli przed jego oczami stał zwykły narkoman... Ataki obłąkańca były łatwe do sprowokowania i przewidzenia, nie mylił się porównując go do dzikiej bestii. I ten atak był potężny ale łatwy do przewidzenia. Pięść śmignęła nad głowa Yo, który kucnął, powalając by uderzył o ścianę budynku, która popękała dookoła pięści. Wtedy też jego cios wzmocniony shinso, uderzył w brzuch wroga, tworząc fale uderzeniową, która oderwała stopy zakrwawionego osobnika od ziemi i tym razem to on poleciał na ścianę. Sporo niebieskawej krwi wyleciało z jego ust, gdy zapewne pęknięte żebro przebiło coś w środku jego ciała. Mężczyzna powoli począł spływać po ścianie, kiedy Yo prostował się po ataku. Uśmiech znikł z twarzy szarowłosego młodzieńca, bo łatwość z jaką przyszło mu odczytanie ruchów przeciwnika i rosnące podejrzenia, co do przyczyny jego szalonego zachowania - nie dawały mu spokoju. Yoshida znalazł się przy obłąkańcu, gdy ten osunął się już na ziemię i szybkim, zdecydowanym ruchem nastąpił mu na palce prawej dłoni tak, by je połamać. Palce zagruchotały, pod jego stopą, wyginając się w mało przyjemny sposób. Jednak nie wywołało to krzyku, a cichy kaszel, kolejnych porcji krwi. - Amd…. - zaczął mówić coś cicho i niewyraźnie, jednak Yo, nie był wstanie zrozumieć o co chodzi. -Tak mi się wydawało… - Mruknął pod nosem do siebie. Jego przeciwnik musiał być czymś naszprycowany przez co nie czuł bólu, a jego siła znacznie przekraczała ludzkie możliwości. Czuł lekki zawód ponieważ przez moment miał wrażenie, iż napotkał godnego rywala, co gorsze był zażenowany faktem, że jeszcze przed chwilą myślał o nim, jak o godnym rywalu. Nie miał boowiem szacunku dla ćpunów i im podobnych wyrzutków… Kucnął niedaleko pokonanego i spojrzał na niego z wyrzutem. Chwilę zastanawiał się nad tym co powiedzieć i co zrobić z tym typem. -Kto Ci to zrobił? - Spytał nagle, mając na myśli obłąkany stan w jakim był zakrwawiony chłopak do którego, jak zgadywał Yo, został doprowadzony przez jakiś nieznany mu narkotyk. Nie spodziewając się żadnej sensownej odpowiedzi zaczął ostrożnie przeszukiwać jego kieszenie. Przeciwnik zaśmiał się cicho plując krwią. - To takie...cudowne. - westchnął… a nagle jego twarz znalazła się przy twarzy Yo. Oczy chłopaka były przekrwione, wyglądało jak by parę naczynek w nich pękło. Z ust ciekła niebieskawa krew, a na czole i szyi nabrzmiały żyły, jak by miały lada moment eksplodować. -To gdzie to masz? -syknął cicho, a nagle jego dłoń o pogruchotanych palcach, uderzyła w brzuch srebrnowłosego, jeszcze silniej niż poprzednio. Dziwnie nie kontrolowane Shinso, przeskoczyło po ciele Yoshidy, gdy od siły uderzenia, całe ramię wroga wygięło się pod nieprzyjemnym kątem. Sam Yo zaś przeleciał przez sporą część zaułka, zatrzymując się dopiero koło truchła którym wcześniej cisnął. Przewrócił się na bok, chyba cudem tylko nie zwracając zawartości żołądka, a jego ciało bardziej odruchowo niż celowo pokryła spóźniona w tym wypadku warstwa shinso. Przez bardzo krótką chwilę zawładnęły nim jego pierwotne instynkty i gdyby nie odległość sam rozsmarowywałby teraz twarz obłąkańca po ścianie budynku. Jęknął cicho z bólu, dość szybko jednak, jak na takie uderzenie, dochodząc do siebie. Wstając zwrócił uwagę na zmasakrowane truchło tego nieszczęśnika i coś tam błysnęło mu we łbie, ale najpierw musiał się upewnić czy jego oponent da sobie wreszcie spokój. Zerknął w stronę zakrwawionego chłopaka, aby sprawdzić czy jego ciało ma jeszcze siły kontynuować tę walkę. Tymczasem Szaleniec, stawał chwiejnie na nogach, ale nie wyglądało jak by miał zaraz zemdleć. Jego źrenice uciekły gdzieś pod czaszkę, zostawiając, niemal samo białko w oczach. Żyły wykwitały na całym ciele, tak, że niektóre pękły od ciśnienia krwi, zalewając go coraz większą dawką krwi o odcieniu oceanu. Jednak z każdym momentem coraz więcej Shinso krążyło dookoła niego, burza nad niespokojnym morzem. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale zamiast słów, wypłynęło z nich tylko sporo krwi. Jednak wtedy ruszył on do chwiejnej szarży, w której każdy krok odrywał spory kawał betonu od ziemi, a malutkie jego fragmenty chwile lewitowały przy nogach chłopaka przy każdym kroku. Był niczym pędzący ślepy byk - dziki i nieprzewidywalny. Yoshida nie był strachliwy, ale również nie był głupi, chociaż nie... wróć - był głupi, ale w tym wypadku nie trzeba było być geniuszem ani posiadać pajęczych zmysłów, aby domyślić się, że zderzenie z szarżującym, naładowanym energią i tryskającym na wszystkie strony krwią obłąkańcem nie skończy się zbyt przyjemnie nawet z pokrywającą jego ciało zbroją z shinso. Szarowłosy, miał tylko jedną sensowną drogę uniku- w górę. Jego stopa oparła się o jedna ściane, pozwalając podbić się wyżej, potem z drugiej strony, i tym sposobem przeskoczył nad szarżującym wariatem. Przez chwile czuł niemal na podeszwach wyładowania energii, ale te szybko podążyły za biegnącym zakrwawionym facetem. Kiedy ten stracił pęd, upadł z łoskotem na ziemię, po której zrobił kilka koziołków, lądując w coraz to większej kałuży niebieskawej krwi. Tymczasem Yo wylądował zgrabnie na nogach i odetchnął głęboko, mając nadzieję, że to już koniec tego szaleństwa. Jego cudownie zapowiadająca się walka przybrała niespodziewany obrót i zostawiła chłopaka z masą pytań. Podszedł do leżącego na ziemi parasola, podniósł go i otrzepał niedbale, a następnie wrócił do zwłok, które chciał przeszukać chwilę wcześniej. Cały czas spoglądał kątem oka w stronę typa o niebieskiej krwi, dosyć nieufnie, jakby zaraz miał znowu wstać i coś odwalić albo nadymać się i wylecieć w powietrze. Zamierzał podejść do niego, ale dopiero gdy już przeszuka nieszczęśnika, którym tak sobie rzucali. Rzecz jasna ostrożnie, z uwagą na kolejne niespodzianki. Jak dalej będzie leżał, to najpierw dźgnie go parę razy parasolką, coby mieć pewność, że nic więcej nie odwali, a później przeszuka i jego. Wolał jednak podtrzymywać zbroję jeszcze przez ten czas, tak na wszelki wypadek. Facet chyba nie miał zamiaru wstawać, bowiem odczekanie sprawiło, że jedynie plama krwi stała się większa. Przeszukiwanie truchła nie było przyjemne. Było przesiąknięte krwią, a z racji na licznie pogruchotane kości, niemal glutowate. Osobnikowi brakowało dokumentów, zaś jego ATS był całkowicie pusty. Jednak w kiszeniach, po za kilka zgniecionymi papierkami po batonach i paragonie który był tak zakrwawiony, że aktualnie nie dało się go odczytać, Yo znalazł kilka małych kryształków. Wciśnięte były w najgłębszy róg kieszeni, jak gdyby wypadły z większego opakowania. [media]http://fc09.deviantart.net/fs10/i/2006/083/2/4/Blue_Crystals_by_Aquastock.jpg[/media] Niektóre też były umazane krwią, a było ich tak mało, że nie ważyły razem pewnie grama. Niezwykle leciutkie, zdawały się być wypełnione jakimś płynem. Przeszukanie wariata z którym walczył, pozwoliło zaś odkryć foliowy woreczek w tylnej kieszeni spodni, a w nim - samotny kryształek, taki sam jak te znalezione u pierwszego truposza. Szarowłosy wrzucił wszystko do znalezionego woreczka i unosząc go zamarł na moment w bezruchu, przyglądając się drobnym kosteczką z czymś, co nieuważny przechodzeń wziąłby za zafascynowanie. Myślał jakiś czas nad tym wszystkim, aż w końcu schował worek do kieszeni i otworzył parasol, kierując się w stronę wyjścia z alejki. Ostatnie spojrzenie w stronę dwóch ciał i już go nie było. Tym razem nie szedł na ślepo. Wracał do kasyna, choć nie po to aby wybyczyć się w swoim pokoju. Dziwny pakunek nie dawał mu spokoju, a jedyną osobą, którą mógł wypytać o tego typu rarytasy był nie kto inny, jak jego “szef”. Uśmiechnął się złośliwie pod nosem na wspomnienie tego człowieczka, który unikał go jak ognia od czasu zatrudnienia. |
07-04-2015, 15:00 | #30 |
Reputacja: 1 | Interwencja Całe to zamieszanie ponoć spowodowane było jego niezwykłymi zdolnościami, ale to Soni przejmowała się wizytą funkcjonariuszy o wiele bardziej. To ona sącząc swoją ulubioną owocową herbatkę dopytywała czy aby na pewno odkurzył wycieraczkę, to ona pobiegła do domofonu, ona otworzyła drzwi i to w jej ręce trafiły dokumenty. Zafarze ten stan rzeczy zdawał się odpowiadać, w zupełności wystarczało mu obserwowanie wydarzeń z progu kuchni. Dopiero kiedy najmniej typowy przedstawiciel władzy postanowił wprosić się na herbatę niewysoka zakapturzona postać cofnęła się w głąb pomieszczenia pozwalając mu przejść. Nieznajomy minął Zafa w drzwiach i na szczęście okazało się, że przynajmniej nie pachnie jak bezdomny. Reszta funkcjonariuszy ruszyła przeszukiwać mieszkanie, uzbrojona w specjalne maszynki do wykrywania shinso oraz prześwietlania ścian. Mężczyzna usiadł ciężko na krześle, wyciągając nogi odziane w lekko ubłocone buty. - W ogóle to się nie przedstawiłem! Jestem Eraser. -stwierdził z wesołym uśmiechem. - Która z was to Zafara? -zapytał, zerkając na mała karteczkę, która wydobył z kieszeni. Widać imię długouchego było na tyle mylące, iż wzięto go za kobietę. -Który.- poprawił zagadnięty, chociaż było mu najzupełniej obojętne czy osobnik, który najwyraźniej przeoczył wycieraczkę przed drzwiami, miał go za kobietę, mężczyznę czy roślinę. -To ja.- dodał by formalności stało się za dość. Jeśli rozmówca miał w tej kwestii jakiekolwiek wątpliwości szybko powinien się zorientować, że nie ma co liczyć na przyjacielską pogawędkę i jedyne co od Zafary dostanie to konkretne odpowiedzi na konkretne pytania. - Oho! - ucieszył się na otrzymanie odpowiedzi Eraser. Zwrócił się na krześle w stronę Zafary gdy Soni szykowała mu herbatę. Obserwował chwilę długouchego, z uśmiechem przylepionym do twarzy. - Czy twoja sierść jest czerwona? -zapytał niespodziewanie o oczywistą oczywistość, jak gdyby był daltonistą nie potrafiącym samemu tego stwierdzić. -Jest.-padła odpowiedź, chociaż Zafara nie widział najmniejszego związku pomiędzy kolorem swojej sierści, a znikającymi ze szpitala organami. Nie zamierzał się też go doszukiwać, w końcu to nie on pracował w policji. Eraser mógł prowadzić przesłuchanie jak tylko mu się podobało byle tylko jego efektem było zapewnienie ordynatora, że żółtooki nie ma z kradzieżami nic wspólnego. - Oho! Współpracujemy! -ucieszył się i wlepił wzrok w Zafarę, po czym bez pardonu zapytał. - Czy wyniosłeś ze szpitala jakiekolwiek organy lub leki? - gdy słowa wybrzmiały w powietrzu, Zaf poczuł coś dziwnego. Jego mózg jak gdyby sam zaczął wypychać mu słowa do ust, jak gdyby nie mógł w pełni kontrolować co powie. -Tak.- powiedział i zamilkł zaskoczony słowem, które padło z jego ust, milczał tak przez kilka sekund nie pojmując co skłoniło go do jego wypowiedzenia, aż przypomniał sobie pewne zdarzenie i zrozumiał dlaczego tak się stało. Jakaś nieznana siła skłoniła go by opowiedział o wszystkim. -To była wątroba, dałem ją kotu. -zaczął, zapewne nie poprawiając tym swojej sytuacji. -Sam nie jadam, ale lubię patrzeć jak inni to robią. Dlatego na przerwie obiadowej odwiedzam oddział rehabilitacyjny. - kontynuował pozornie bez związku. - Tamtego dnia do ziemniaków i sałatki podawali wątrobę. Nikt jej nie chciał. Pan Wilson powiedział, że jest tak niedobra że chyba tylko bezdomny kot mógłby ją zjeść. Mylił się.- zakończył doskonale świadom, że sam z siebie na podobne wyznanie by się nie zdobył. Gotowana wątroba przyrządzona w stołówce jak najbardziej była organem, ale nie o takie organy przecież chodziło, wiedział to i dlatego w normalnych okolicznościach przez myśl by mu nie przeszło żeby o niej wspominać. Nie podobało mu się to co działo się z jego umysłem, nie akceptował władzy jaką miał nad nim w tej chwili radosny menel rozwalony na krześle w jego kuchni. -Panie Eraser, cokolwiek pan robi, proszę przestać. To nie pomaga i nie jest potrzebne. Ja nie kłamię.-powiedział spokojnie acz stanowczo. - Domyślam się, a raczej jestem tego pewny. -uśmiechnął się, gdy trochę zbita z tropu gadulstwem Zafary Soni podała mu herbatę. Mężczyzna na chwile odwrócił wzrok od czerwonego ducha pustyni. - Ale dlatego pracuję w policji. Moje oczy widza prawdę. -zaśmiał się i siorbiąc głośno upił łyk. - Póki patrzę na kogokolwiek będzie miał duże problemy z kłamstwem, zwłaszcza, jeżeli wcześniej powiedział przy mnie prawdę. -zaśmiał się. - Ale ufam Ci, zresztą gdybyś coś ukradł powiedziałbyś to parę chwil temu. Będziesz się czuł lepiej jeżeli zamknę oczy? -zapytał wesoło. Korzystając z tego, że śledczy na niego nie patrzy długouchy użył swojej ulubionej zdolności i po tym jak jego ciało przestało być solidne przesunął się w stronę lodówki. Teraz kiedy częściowo poznał naturę oddziałującej na niego siły, chciał sprawdzić czy zdoła się przed nią uchronić we własnym zakresie. Zdziwiony zapadłą ciszą mężczyzna za chwilę odruchowo odwróci się by na niego spojrzeć, a wtedy Zafara przekona się czy niezwykłe oczy są w stanie dostrzec całą prawdę. Faktycznie mężczyzna odwrócił twarz w stronę lodówki w której znajdował się Zfara. - Tak, to powinno pomóc. -zaśmiał się, zaś duch nie czuł już naporu na swój umysł. - Bardzo dobra herbata. -dodał, a Soni podziękowała mu grzecznie, siadając do stołu. - Panie Zafara, długo już jest Pan lekarzem? -zainteresował się śledczy. -Nie.- dało się słyszeć zza zamkniętych stalowych drzwiczek. Odzyskawszy kontrolę nad długością i poziomem szczegółowości swoich wypowiedzi niematerialny byt ograniczył się do niezbędnego minimum. Gość zyskał już pewność, że nietypowy chirurg faktycznie jest uczciwym pracownikiem, a winnych należy szukać gdzie indziej. Cel spotkania został osiągnięty. Dalsza rozmowa była zdaniem żółtookiego zbędna, tym bardziej że kilka minionych chwil wystarczyło, by uznał że raczej nie polubi funkcjonariusza. Za często się uśmiechał. Zafara nie przepadał za osobnikami, którzy cały czas rechotali nie wiadomo z czego jakby wszystko co działo się wokół nich było jednym wielkim żartem. - Oho! - ucieszył się, po czym zwrócił do Soni, ale nie zerknął na nią. - A ty moja droga skradłaś coś po za rzeszą męskich serc? -zagadnął, a widząc jak ta zająknęła się szukając odpowiedzi na nagłe oskarżenie, znowu się zaśmiał. - Żartuje, żartuje, nie odpowiadaj. Sprawdziliśmy twoja kartotekę, a dokładniej jej brak, jesteś czysta niczym łza. Eraser pochylił się lekko, w kuchni dało się słyszeć szum wywołany przez przeszukujących mieszkanie funkcjonariuszy. - Chciałbym byś na chwile wyszedł z lodówki. Nie jesteś zbyt rozmowny, a chciałbym jeszcze raz pociągnąć Cię za język. Chyba, że zgodzisz się na szersza wypowiedź, dalej tam będąc. - zasugerował. Obecność Erasera zaczynała skrytego z natury ducha pustyni uwierać niczym kamień w bucie, których skądinąd nie nosił. Nie odezwał się od razu, zamiast tego odwrócił się i wychylił zerkając przez ścianę na buszujących w pokoju Soni mężczyzn. -Ostatnie pytanie.- zgodził się łaskawie, wracając do poprzedniej pozycji kiedy zaspokoił już swoją ciekawość. To było wszystko na co mógł liczyć prawdęwidzący z jego strony, lepiej żeby tego nie zmarnował, bo żeby spróbować jeszcze raz musiałby Zafarę złapać i przykuć łańcuchami shinsoo do podłogi… albo poczekać na zmianę pogody. - Powiedz mi proszę, kto twoim zdaniem mógł dopuścić się kradzieży. Masz jakieś podejrzenia? Pacjent, lekarz, ktoś z zewnątrz? No i jak udało mu się niezobaczonym to zrobić? -Nie mam pojęcia.- wyznał szczerze długouchy. Do dzisiaj nie wiedział nawet o sprawie i oczywiście nie widział niczego podejrzanego. Chociaż nie, podejrzanych rzeczy jako takich widział całkiem sporo, gdyby wszystko zebrać do kupy można by z powodzeniem nakręcić serial, zatytułowany „Lekarze” albo precyzyjniej „Chirurdzy”, opowiadający o burzliwym ukrytym przed wzrokiem zwykłych pacjentów życiu placówki, ale tak to już jest kiedy ktoś potrafi przenikać przez ściany. Na szczęście dla wszystkich, których sekrety miał okazję mimochodem poznać, Zafara nie był typem osoby, która łatwo zdradza cudze tajemnice, czy w ogóle zdradza cokolwiek. O kradzieżach innych niż wybieranie batoników z dystrybutora bez płacenia, czy nagminne wypijanie antyseptycznego płynu odkażającego przez jednego z kolegów nic jednak nie wiedział. Mimo braku podejrzeń zgodnie z prośbą Erasera spróbował rozwinąć swoją wypowiedź i chyba całkiem nieźle mu to wyszło. -Pacjentowi byłoby najtrudniej, mamy obowiązek wiedzieć gdzie są i co się z nimi dzieje. O wiele łatwiej poruszać się i zacierać ślady osobie upoważnionej. Ktoś z zewnątrz potrzebowałby wspólnika, albo wiedzy zdobytej w podobnym miejscu. -Oczy i umysły łatwo zwieść, przestrzeń też można oszukać.- dodał na koniec tajemniczo, kto jak kto, ale jego rozmówca na pewno zetknął się w swojej pracy z niejedną zadziwiającą umiejętnością. Eraser słuchał w milczeniu Zafary, lekko kiwając głowy z uśmieszkiem niezmiennie przyczepionym do twarzy. - Hymmm dziękuje za współpracę, wydajesz się por… -zaczął, jednak przerwał mu jego rosły kolega. - Musimy przeszukać jeszcze kuchnie. - zakomunikował Fiodor salutując sprężyście, gdy policjanci powoli wsypywali się do pomieszczenia. - Ah no tak te wasze formalności….no dobrze szukajcie, a my przejdziemy się do…? - Eraser zerknął pytająco to na Soni, to na lodówkę w której tkwił Zafara. - Zaf, możemy do twojego pokoju? -zapytała z lekko błagalna nutka przedszkolanka. Chyba nie chciała by ktoś pokroju menelowatego policjanta widzącego prawdę, odwiedzał jej kobiecą świątynię prywatności. -Mhm.- padła może niezbyt elokwentna, ale z pewnością twierdząca odpowiedź. Czerwonowłosy nie potrafił pojąć dlaczego dziewczyna nie nie życzy sobie wizyty śledczego w swoim pokoju skoro wcześniej bardzo dokładnie przeszukało go kilku innych funkcjonariuszy, sam fakt dostrzegał jednak bardzo wyraźnie. Dlatego wyszedł z chłodziarki, zmaterializował się na powrót, po czym gestem zaprosił Erasera oraz Soni i zaprowadził do siebie. Pokój był niewielki, skromnie urządzony i niezwykle czysty, zupełnie jakby nikt w nim nie mieszkał. Liczne poduszki w kolorze brzoskwini i zgaszonego pomarańczu leżały równo ułożone na łóżku wyposażonym w szuflady. Gruba beżowa roleta zasłaniała okno, nie pozwalając by widok i szum deszczu przeniknął do cichego wnętrza. Białe meble były praktyczne i proste. Tylko wciśnięta w róg pomieszczenia stara rzeźbiona drewniana szafa wyróżniała się na ich tle nadając wnętrzu nieco tajemniczości. Stojące na baczność na półce książki i segregatory nie zdradzały niczego o właścicielu poza miejscem jego pracy, były to bowiem szpitalne regulaminy i instrukcje, oraz kilka podręczników medycznych. Jedynie na biurku leżały trzy wypożyczone z biblioteki albumy ukazujące zachwycające piękno pustynnych krajobrazów, a jeden z dwóch powieszonych w pokoju obrazków przedstawiał słońce zachodzące za wydmą. Nic poza tym, żaden najmniejszy nawet drobiazg, choćby zostawiony przypadkiem nie zaburzał sterylnego ładu. Mimo to pomieszczenie sprawiało wrażenie ciepłego i przytulnego, chociaż pewnie niemały w tym udział miał włączony na maksimum kaloryfer. - Oho...ładnie tu. -stwierdził Eraser przekraczając próg. Co jak co, ale policjantom trzeba było przyznać, że przeszukali pomieszczenie tak, że nic w ułożeniu przedmiotów się nie zmieniło. Mężczyzna bez pytania zasiadł na krześle, gdy Soni przycupnęła na łóżku. - Śpisz w szufladach czy na łóżku? - zażartował śledczy, w stronę ducha pustyni, jednak chyba nie oczekiwał odpowiedzi, bowiem od razu zmienił temat. Chyba z grzeczności nie patrzył na Zafarę, by nie zmuszać go do mówienia prawdy. - Wydajecie się porządnymi regularnymi… a ja potrzebuje kogoś, komu przeszukano już mieszkanie by coś sprawdzić. - jego twarz przybrała poważniejszy wyraz. - Czy mogę wam zaufać? -zapytał, tak jak by znowu przeprowadzał przesłuchanie. Żółtooki przez chwilę lustrował wzrokiem pomieszczenie jakby chciał się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu. Szczególnie uważnie przyjrzał się panelom podłogowym w poszukiwaniu rozsypanych ziarenek piasku. Nie znalazłszy najmniejszych nawet odchyleń od stanu w jakim zostawił pokój przed wkroczeniem policji, zasiadł na łóżku obok współlokatorki opierając się wygodnie na poduszkach i skupił uwagę na menelowatym gościu. Eraser miał szczęście, że nie przyszło mu do głowy by ponownie narażać ducha pustyni na działanie swojej mocy, w przeciwnym wypadku zaraz po uzyskaniu wymuszonej odpowiedzi zaliczyłby kąpiel w jeziorze i pal licho, że w promieniu kilku kilometrów od bloku, w którym znajdowało się mieszkanie, żadnego jeziora nie było. W przypadku Zafary bowiem to nie mówienie prawdy było problemem, ale niechęć do mówienia w ogóle, dzisiaj, na nieszczęście śledczego, pogłębiona słabnącą z każdą chwilą wolą by z nią walczyć. Nic więc dziwnego, że jedyną reakcją, na jaką zdobył się niegdysiejszy dżin, było skinięcie głową na znak, że posiadacz tłustych włosów może mówić swobodnie, a to co wyjawi, długouchy zachowa dla siebie. Ale czy zechce pomóc, to już osobna kwestia. Eraser kiwnął głową i pogrzebał w swoim płaszczu. Po chwilę do kremowego pokoju dołączyła nowa barwa - odcień ciemnej nocy. Była to kostka złożona z wielu innych, mniejszych sześcianów. Każdy lekko przesunięty względem sąsiadów, co sprawiało, że każda ściana była nieregularna i posiadała mnogość wgłębień i wypustek. Przedmiot był niezwykle czysty, jak gdyby odpychał bród. -Chciałbym to u was zostawić. - wyjaśnił w bardzo krótki sposób swoją nietypową prośbę. - I prosić byście nikomu tego nie pokazywali. Pierwszy raz od początku wizyty Zafara wykazał zainteresowanie, nachylił się by lepiej obejrzeć tajemniczy przedmiot, którego obecności w kieszeni śledczego nigdy by się nie spodziewał. Nie mając pojęcia z czym ma do czynienia wolał zachować ostrożność i go nie dotykać, chociaż prawdęwidzący zdawał się nie mieć z tym żadnych problemów. -Dlaczego?- padło pytanie proste w swej formie, ale o jakże skomplikowanej naturze. Czy duch pustyni pytał o to dlaczego Eraser chce czarną kostkę zostawić akurat w jego mieszkaniu? Dlaczego nie powinien jej nikomu pokazywać? Dlaczego była ważna? Dlaczego nie mogła zostać pod opieką policji?... Tego mężczyzna nie mógł wiedzieć, ale znając już oszczędny styl wyrażania się długouchego, chyba wiele by się nie pomylił zakładając że owo „dlaczego” tyczyło się tego wszystkiego naraz, a być może i czegoś więcej. Tymczasem żółte oczy skupiły się na przedstawicielu władzy w oczekiwaniu odpowiedzi, zupełnie jakby teraz to czerwonowłosy posiadł umiejętność zmuszania innych do mówienia i w pewnym sensie tak właśnie było. Jeśli miał zgodzić się przechować u siebie tę dziwną rzecz to, to co zaraz usłyszy było kluczowe. Oczy Erasera spotkały się ze wzrokiem Zafary, jak by ten przyjął wyzwanie mówienia prawdy. Westchnął cicho, po czym rozpoczął tłumaczenie. - Ostatnio znaleziono w mieście kilka takich kostek. Nie wiemy czym są, ani skąd się wzięły. Skrupulatnie je gromadzimy, ale wolałbym uniknąć sytuacji w której wszystkie znajdą się u nas na posterunku. Wasze mieszkanie zostało zaś właśnie sprawdzone, więc nikt z moich przełożonych nie pomyśli, że jakaś tu się znajduje. Oczywiście zapłacę wam za przechowywanie tego przedmiotu, oraz szepnę dobre słówko w raportach, o niezwykłej współpracy i pomocności. To na pewno ułatwi nam życie. -dodał, przenosząc lekko spojrzenie na Soni, tak by Zafara to zauważył. Jak gdyby chciał powiedzieć, że również może utrudnić obecnej tu dziewczynie jej spokojne dotąd życie. Przedszkolanka była zbyt zainteresowana przedmiotem by to dostrzec, duch pustyni wiedział bowiem, że jest fanka wszelakich gadżetów. Były dżin słuchał wyjaśnień spokojnie, zresztą jak zwykle. Nie mając podstaw by sądzić inaczej, założył że śledczy jest z nim całkowicie szczery. Ktoś inny mógłby pomyśleć że mężczyzna być może wie coś o przeznaczeniu sześcianików i woli zachować tę informację dla siebie, ale Zafara nigdy nie należał do szczególnie podejrzliwych czy nieufnych. Potrafił zrozumieć dlaczego funkcjonariusze zdecydowali się nie trzymać wszystkich fantów w jednym worku, przynajmniej dopóki nie poznają ich natury. Ktoś kto wiedział czym są te obiekty i jak ich użyć, nie koniecznie w dobrych celach, zbyt łatwo mógłby ten fakt wykorzystać. Rozmieszczenie kostek w przypadkowych miejscach tak by nikt nie potrafił wskazać lokalizacji więcej niż jednej jak najbardziej miało sens, o ile poprzedni właściciel czy też właściciele nie posiadali jakiegoś sposobu by je zlokalizować. Wtedy on i Soni mogliby mieć kłopoty. Tym czego czerwonowłosy nie był w stanie pojąć była dodana na koniec zawoalowana groźba, która nadała racjonalny powód jego wcześniejszej niechęci do Erasera i przekreśliła go w oczach ducha pustyni jako pracownika wymiaru sprawiedliwości. -Będę ją chronił.- potwierdził wciąż patrząc rozmówcy w oczy, obaj doskonale wiedzieli że nie miał na myśli kostki. I chociaż ton jego głosu pozostał obojętny, a w spojrzeniu trudno się było doszukać jakichkolwiek bardziej nasilonych emocji, to zazwyczaj pozostający w bezruchu ogon, nie rzucający się w oczy do tego stopnia że właściwie mogłoby go nie być, tym razem dał o sobie znać pojedynczym silnym uderzeniem w umieszczone z frontu łóżka szuflady. Być może to do głosu doszła jakaś głęboko ukryta cząstka, o której istnieniu sam Zafara już dawno zapomniał, być może był to odruch pozbawiony znaczenia. - Oho! Bardzo mnie to cieszy! -stwierdził szczerząc się i wstając. - Bardzo miło mi się z wami współpracowało. -dodał, z lekkim ukłonem w stronę Soni. - Zapewne moi znajomi skończyli już przeszukiwania, jestem pewny że nic nie znaleźli, więc chyba na mnie już czas. -dodał ,wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza. - Macie jakieś pytania? Przedszkolanka pokręciła głową na boki, informując, że ona o nic pytać nie chce - w końcu dochodzenie było, spowodowane pracą Zafary. Długouchy też nie miał pytań, a może po prostu nie miał ochoty ich zadawać, trudno powiedzieć. Zdążył już jednak postanowić że jutro z samego rana na wszelki wypadek ukryje kostkę tak żeby nikt jej nie znalazł nawet gdyby wiedział gdzie szukać. Tymczasem pozwolił zakochanej w nowoczesnej technologii dziewczynie zgłębiać tajniki niewielkiego sześcianu. Policjanci zebrali się w przedpokoju, powoli opuszczając mieszkanie, Eraser z uśmiechem przylepionym do twarzy pomachał Zafarze, wysuwając się z lokalu, przed swym rosłym towarzyszem. Ten ostatni, górował jeszcze chwile nad duchem pustyni. - Nasze poszukiwania nic nie wykazały, bardzo przepraszamy za kłopot. - zakomunikował Fiodor. - Jeżeli chciałby Pan...lub Pani... -dodał, po chwili namysłu w którym nie udało mu się zidentyfikować płci Zafary. -... złożyć jakieś zażalenia, lub dowiedzieć się czegoś, proszę dzwonić pod ten numer. - powiedział, wręczając mu niewielką wizytówkę, na której były wszystkie dane tutejszego oddziału policji. Osobnik o trudnej do zidentyfikowania płci przyjął kartonik, darując sobie komentarz. To że jego imię kończyło się na „a” z niewiadomych powodów wprawiało wiele osób w konsternację, zupełnie jakby zakładali, że reguły nadawania imion przyjęte w ich światach były jedyną obowiązującą wszystkich normą, chociaż i one miały przecież wyjątki. W milczeniu odczekał aż wszyscy wyjdą i zamkną za sobą drzwi. Conent nie miał już powodów by pocić się w jego obecności, właściwie to nigdy nie miał, ale teraz dostanie to na piśmie. Soni po krótkiej chwili dołączyła do niego z czarna kostka w dłoniach. - Nie mam pojęcia co to jest, ale jest dziwnie intrygujące… -stwierdziła, zapatrzona w gładką powierzchnię. - Co chcesz z tym zrobić? -Schować.- wyjawił swój zamiar jak zwykle oszczędnie. Soni uniosła brwi, racząc Zafare wymownym spojrzeniem, czekając, aż ten rozwinie myśl. -Jutro rano. Nie powiem gdzie.- dodał, najwyraźniej uznając, że im mniej dziewczyna będzie wiedzieć tym lepiej dla niej. - Ehhh no dobra… -westchnęła. - Ale do tego czasu, zostaje u mnie! -dodała, przyciskając sześcian do ciała. - Jakieś plany na wieczór? - zapytała, raczej spodziewając się odpowiedzi. Długouchy skinął głową absolutnie nie zamierzając odbierać Soni jej nowej zabawki, nie wiedziała o tym, ale postanowił ukryć kostkę dopiero rano właśnie dla tego żeby miała czas ją zbadać. Sam sześcianem się na razie nie przejmował, wiedząc że jeśli blond-włosa miłośniczka technologii odkryje coś interesującego prawdopodobnie nie zdoła zatrzymać tego wyłącznie dla siebie. Minione wydarzenia dały żółtookiemu do myślenia, zwłaszcza rozmowa o lustrach, która zdołała mu uświadomić to o czym wiedział już od dawna, lecz czego do tej pory uparcie do siebie nie dopuszczał, mianowicie że ignorowanie problemów nie koniecznie jest najlepszym sposobem by sobie z nimi radzić. -Prześpię się.- zadeklarował niespodziewanie odnośnie swoich planów, sprawiając tym samym, że Soni na chwilę zapomniała o trzymanej w objęciach skomplikowanej bryle geometrycznej. Wiedziała bowiem że duch pustyni nie potrzebuje snu, w zupełności wystarcza mu medytacja. Pamiętała też co działo się ostatnim razem kiedy zasnął, a konkretnie kiedy się obudził. Przez dobre pięć minut nie wiedział gdzie jest, ani kim jest, tylko powtarzał jak w transie: ”Abanie przeklinam cię, oby twoja dusza na zawsze błąkała się w ciemności”. Kiedy mu o tym opowiedziała więcej nie próbował spać, a teraz nagle zmienił zdanie. Zapewne podpytałaby go o to, ale sześcianik ponownie zaabsorbował jej uwagę. Były dżin udał się do swojego pokoju, podszedł do łóżka, po czym otworzył jedną z szuflad. Nie, nie zamierzał tak jak zasugerował Eraser w niej spać, wyjął jedynie gruby wełniany koc ozdobiony skomplikowanym wzorem z przecinających się brązowych i kremowych linii i rozłożył go na kudłatym dywanie. Chwilę potem leżał zwinięty w kłębek, otulony ciepłym kokonem niczym zwierzątko ukryte w bezpiecznej norce. *** Otaczała go ciemność, znajoma a przez to przyjazna, wędrował w niej samotnie, aż dostrzegł w oddali maleńki punkcik światła. Nie miał pojęcia jak długo mu to zajęło, czas nie miał dla niego znaczenia, ale w końcu zdołał się zbliżyć. Zaczął rozróżniać kształty. Chybotliwy okrąg dziwnie kuszącego światła rzucany przez stojącą bezpośrednio na piasku zdobną miedzianą lampę opromieniał mężczyznę w turbanie, starca z długą podzieloną na dwoje brodą, mamroczącego coś w oczekiwaniu. Rysy jego twarzy stawały się coraz wyraźniejsze, Zafara rozpoznał go. Nie tak naprawdę, po prostu poczuł, że go zna i wie kim starzec jest. I wtedy stało się coś dziwnego, nagle ogarnął go straszliwy niepohamowany gniew, zanim zdążył zrobić bądź pomyśleć cokolwiek wezbrana fala emocji zalała go i porwała ze sobą. Ostatnie metry przebiegł, by móc zacisnąć palce na gardle staruszka. Gdzieś na dnie świadomości pojawiła się myśl, że jest wyższy niż powinien być, inaczej nie mógłby patrzeć w oczy mężczyźnie z którego próbował wydusić życie, ale szybko przepadła zastąpiona szczęściem. Duch pustyni był wściekły i poddanie się tej nieokiełznanej furii sprawiało mu radość. Przewrócił swoją ofiarę i zaczął tłuc jej głową o podłoże. Drobny piasek rozstępował się gładko nie stawiając zbytniego oporu, pokryte czerwoną sierścią dłonie nie miały dość siły by odciąć dopływ powietrza i choć Zafara wiedział, że nie zdoła skrzywdzić tego człowieka, delektował się każdą chwilą gwałtownego działania niczym koneser dobrym winem. *** Siedział na dywanie pod kocem, wiedział gdzie jest i wiedział kim jest w tej chwili, tak jak wiedział że właśnie zrobił pierwszy krok na drodze, by odzyskać to kim był wcześniej, zanim wszystko utracił. -Abanie przeklinam cię, oby twoja dusza na zawsze błąkała się w ciemności.- wyszeptał z satysfakcją. Wiedział że przekleństwo się nie spełni, ale nie o to tu chodziło, ważniejsze było, że zyskał kotwicę łączącą go z przeszłością, a była nią nienawiść do Abana. Był przekonany, że kiedy odkryje kim był starzec i dlaczego tak bardzo go nienawidził zrozumie wszystko. Zadowolony z siebie poskładał starannie koc i poszedł do kuchni postanawiając dać upust emocjom poprzez działanie, dokładnie tak jak we śnie. Nie! Nie chciał udusić Soni, zamiast tego spontanicznie postanowił zrobić jej śniadanie. Na pewno siedziała wczoraj do późna i będzie niewyspana, mała niespodzianka powinna pomóc jej dobrze zacząć dzień. Wkrótce wszystko było gotowe, ulubiona owocowa herbatka z łyżeczką białych kryształków, niestety nie tych co trzeba i kromki chleba posmarowane majonezem, a na nich krążki surowej cebuli przyozdobione z pietyzmem goździkami, kleksami dżemu i posypane papryką w proszku. Ostatnio edytowane przez Agape : 08-05-2015 o 21:22. |