Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-03-2015, 15:08   #21
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Sektor 13

Grajek

Mistrz


Po koncercie i rozmowie z Maka Grajek udał się z powrotem do swego domostwa, w jednej z biedniejszych dzielnic olbrzymiej metropolii. Nie było to najpiękniejsze miejsce, wejście znajdowało się na wewnętrznej stronie osiedla. Plac otaczały wysokie betonowe ściany, z których odpadał tynk a wilgoć i grzyby odcisnęły nań swe piętno. Mijał tutejszych mieszkańców bez większego strachu- był tutejszy, nie musiał się ich obawiać. Osobnicy trzeciej świeżości jak zawsze okupywali murek niedaleko drzwi do bloku w którym miał mieszkanie. Z drewnianych pali o których przeznaczeniu dawno wszyscy zapomnieli kapała w niektórych miejsca woda. Jej źródłem nie był jednak deszcz, a doniczki które stały na balkonach powyżej bel.


Cuchnąca moczem klatka schodowa stanęła dla niego otworem. Wspiął się dwa pietra po schodach, unikając wilgotniejszych plam, by skierować się do drzwi… jednak nie swoich a jednego z sąsiadów. Zastukał w nie delikatnie, po czym czekał, nauczył się tu czekać, wiedział że jest to niezbędne. Sekundy dłużyły się gdy mieszkaniec powoli zmierzał do zamkniętych drzwi. Cichy szczęk łańcucha, przekręcenie klucza w zamku i delikatne ich uchylenie. Czarne oko łypnęło przez szparę, ale gdy dostrzegło zakapturzona postać, poszerzyło przejście.
- Ahh wróciłeś… –mruknął cichym pokrytym lekką skaza starczej chrypy znajomy Grajka.


Był to szczuroczłek o potarganej nieułożonej sierści. Kępki siwych nitek wskazywały na starczy wiek, tak samo jak bujny wąs i broda, które opadały w dół pyszczka. Zastrzygł on lekko poszarpanymi uszami, a jego nos zadrgał lekko. – Wchodź. –zaprosił Grajka przesuwając się w drzwiach. Jego stare postrzępione ubrania zaszeleściły cicho, rozsiewając dookoła nieprzyjemny zapach starości i mocny ziół. Mimo to staruszek nie był odrzucający a jak na szczura wydawał się być dość czysty.

Sektor 24

Yoshida

Wieczorny spacer


Pracownik kasyna lubił spacerować, ale w przeciwieństwie do wielu istot nie robił tego by zażyć świeżego powietrza. Jego przechadzki organizowane były po to, by znaleźć kogoś. Obojętnie kogo. Wściekłego psa, grupę nabuzowanych testosteronem karków, może jakiegoś złodzieja lub rabusia. Nie liczył się powód a efekt – szukał kogoś kto mógłby dostarczyć mu rozrywki. Osobnika ciekawszego niż wielkolud z kasyna, który myślał, że wzrost i masa mięśniowa to coś co sprawia że jest niezwykły.
Przechadzał się tędy wiele razy, większość osób widać parasolkę pod która się skrywał od razu wiedziała, że należy ukryć się w jakimś ciemnym kącie. Nie szedł konkretną trasą, po prostu skręcał wtedy gdy poczuł taki kaprys, przechadzając się i spacerując po cichych ciemnych uliczkach.
Tej nocy czuł jednak dziwne mrowienie u dołu kręgosłupa, przeczucie że osiłek sprzed kilku dłuższych chwil był tylko zapowiedzią. Zbliżało się cos interesującego, a fakt, że nie do końca wiedział co to jest, sprawiał, że czuł się jeszcze bardziej podniecony wizją nadchodzącej tajemnicy. Przeczucie nie zawiodło go.
W czasie spaceru w jego nozdrza uderzył metaliczny zapach. Krew, bez dwóch zdań, czuł ją zbyt często by nie rozpoznać tej woni. Rozejrzał się wzmagając czujność. Otaczały go wysokie wieżowce, setki okien, wiele z nich uchylonych. Jednak zapach nie dobiegał z góry. Yo pociągnął nosem jeszcze raz, by odwrócić się w prawo, i wtedy dostrzegł źródło. Alejka między dwoma wieżowcami, na wejściu do niej widać było w mroku nogę, reszta ciała musiała leżeć między budynkami. Yoshida dosłyszał też jakieś hałasy, jak gdyby ktoś prowadził tam cichą jednostronną rozmowę.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 19-03-2015, 19:22   #22
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Dlaczego ja, czyli Godzilla kontra Dzień Świra

To wpisz ją, i jego i jego! –ryknął jaszczur wymachując dłonią na nielicznych regularnych szwendających się po placu. – Nie obchodzi mnie z kim podejdę do testu, ktoś ma z tym jakiś problem!? –dodał, już bardziej do zebranych, dalej wlepiając ślepia w Ryo, która była najbliżej.

Dziewczyna spojrzała beznamiętnie na jaszczura, jakby jego terror nie wzruszył ją ani trochę. Co z tymi jaszczuroludami było nie tak? Każdy przedstawiciel tej prymitywnej rasy, którego spotkała w Wieży, robił jej jakieś problemy. Najpierw Gaar z dziesiątego piętra chciał ją zabić i naszprycować jakimś ciulostwem na shinso, teraz jakiś jego kuzyn stał tu, gapił się na nią i jeszcze wydzierał mordę na każdego kogo popadło.
Ręka jaszczura uniosła się w górę. Nikt nie widział, że to jego własny cień spłatał mu takiego figla. Drobna dziewczyna, w którą wpatrywał się gad, również niebawem uniosła swoją rękę ku górze. Cień “godzilli” znalazł się szybko na swoim miejscu, zanim ta zorientowała się, co się stało.

- Ja mam taki problem, że nie wiem, czy chcę być w drużynie z kimś, kto nie ma zamiaru z nikim współpracować - odparła jaszczuroludowi. - Mnie obchodzi z kim podejdę do testu - dodała od niechcenia. - więc co ma sprawić, że mam przystać na twoją propozycję?

- Masz podpisać co trzeba a nie zadawać pytania! - warknął w jej stronę jaszczur, delikatnie przestępując do przodu. - Więc zrób to, a zaraz jakieś kolejne niełuskowate niech też się podpiszą... -dodał rozkazującym tonem.

- Niczego nie będę podpisywać - Ryo przerwała jaszczurowi ostro. - W dupie mam twoje rozkazywanie - otoczyła się grubą barierą shinso, odizolowując się od jaszczura i odpychając go na odległość paru kroków od siebie. W tym czasie dziewczyna zrobiła krok w kierunku gada, a jej oczy zwęziły się w szparki i pociemniały. - A jeśli chcesz się dalej awanturować, to spierdalaj.

Kiedy Ryo stworzyła bariery i jedną z nich odepchnęła nawet nieco prowokacyjnie awanturnika z okienka, uszczelniła mur tak, by gad nie mógł się tak łatwo dostać do dziewczyny. Olała jaszczura i jego miotanie się, podeszła normalnie do okienka, by porozmawiać z kobietą w okienku. Oczy i głos zdążyły wrócić do normalnego stanu, zanim dziewczyna skierowała swoją twarz w kierunku recepcjonistki.

- Ja przepraszam panią, ale nie ma tu jakiej ochrony czy coś? Jeszcze komu krzywdę zrobi albo ktoś jemu.

- Zazwyczaj w okolicy kręci się kilku Rankerów, teraz tylko jakoś tak wyszło że ich nie ma. -odpowiedziała kobieta uśmiechając się przepraszająco.- A jaka jest Pan… - kontynuowała, jednak nagle jej głos przerodził się w pisk przerażenia, gdy odruchowo wskazała palcem na obszar za Ryo.

Za plecami dziewczyny pojawiła się bowiem lekko rozmyta, jak gdyby widziana przez ścianę wody, sylwetka upierdliwego jaszczura, która zaciskając pięść opuszczał ja z impetem w stronę głowy dziewczyny, co ta widziała w odbiciu szyby punktu informacyjnego.

- To oderwę ci łapska i nimi podpisze ten zasrany papier! - ryknął wściekle.

Ryo początkowo udając, że nie widzi pięści agresora, w ostatniej chwili minęła zręcznie jego łapsko, które zamiast w jej głowę uderzyło w ladę i zamierzała tym razem spełnić “prośbę” jaszczura, a jednocześnie skorzystać z okazji, by namolnego gada ubić, tym razem na amen.

- Zatem zagrażasz mojemu życiu i innym, i sam się prosisz o śmierć… głupiec - dodała ulubiony akcent pewnego znajomego, poległego latarnika z pierwszego piętra.
Czego rankerzy nie widzą, to ich nie zaboli. Ryo zamierzała zaskoczyć jaszczura i zabić go na miejscu. Może wyrwie mu łapę i… nie, na pewno nią nie podpisze papierka. Mniejsza o to.

- Pozwoli pani, że wpierw usunę zagrożenie, potem porozmawiamy.

Najpierw zamierzała przybić jaszczura do jego własnego cienia, tak żeby mógł co najwyżej poprzeklinać. I tak niewiele mu życia zostanie, jeśli w ogóle jakieś dostanie. Gad stracił bezpowrotnie swoją ostatnią szansę. A jeśli jaszczurka jest z wody… to jedna z towarzyszek Ryo aż prosiła się o wydobycie.

Dwa cienkie ostrza z ciemności wbiły się w cień wroga całkowicie się z nim stapiając i sprawiając, ze ten nie miał szans ruszyć się z miejsca. Jednak dalej mógł swobodnie poruszać kończynami, a teraz tylko tego potrzebował. Machnął silnie łapskiem, tak, że utworzył w powietrzu niewidzialny półksiężyc. Ten jednak szybko zmaterializował się pod postacią wodnego łuku, który śmignął nad głową dziewczyny, gdy ta zgrabnie obniżyła pozycje na nogach, dobywając przy tym szabli. Ciecz uderzyła w budkę tworząc na niej poważne wgłębienie, co wyrwało kolejny krzyk z gardła recepcjonistki, która rzuciła się pod ladę, chwytając przy okazji telefon.

- Shihihi! - dziewczyna zaśmiała się wesoło, bawiąc się od niechcenia szablą. Najważniejsze, że jaszczur nie mógł się ruszyć z miejsca. Nie będzie musiała się z nim bawić w berka.

- Machaj sobie łapkami póki możesz - zadrwiła na wzór Yortseda, machając drugą wolną ręką dla przedrzeźnienia przeciwnika i zachichotała gotując się do ataku. - bo za niedługo nie będą ci potrzebne, shihihi!

Dostrzegając po drodze, że recepcjonistka postąpiła w końcu tak, jak powinna była zrobić już chwilę temu (no w czas!), Ryo zamierzała tak pobawić się gadem, żeby nie wyszło, że to ona pierwsza zaczęła bójkę. Choć jak znała swoje szczęście, to pewnie i tak wyjdzie, że to ona zaczęła, dlatego uznała, że nie będzie się wcale przejmować żywotem “smoka”. Wolała, by z dwojga złego to przeciwnik był martwy.

Wyglądało na to, że zamierza zrobić krzywdę jaszczurce z pomocą lodowej szabli. Ostrze miało przeszyć miękką część gardła oponenta i wbić się w głąb głowy. Ale jak to zrobić, to najlepiej od strony, gdzie agresor będzie miał problemy w poruszaniem się - a że nie mógł ruszyć się z miejsca, to oczywistą sprawą pozostało to, że będzie to atak od pleców wroga. A żeby przeciwnik nie miał za łatwo, dziewczyna postanowiła sobie podkręcić szybkość i wykończyć przeciwnika szybciej i mniej widowiskowo niż planowała.

- Hej! Przestańcie! - odezwał się nagle jakiś damski głos nieopodal - Przestańcie walczyć! Puść tą jaszczurkę!
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 19-03-2015, 19:39   #23
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Dobra, zła i brzydki

- Hej! Przestańcie! - odezwał się nagle jakiś damski głos nieopodal - Przestańcie walczyć! Puść tą jaszczurkę!

Odezwała się młoda dziewczyna, wzrostem nieco wyższym od Ryo, lecz znacznie mniejszym od jaszczura. Jasna karnacja i czerwona czupryna wystawała spod kaptura niezapiętej bluzy. Kolorowe ubrania i torba przy boku wyglądała po prostu zwyczajnie, choć zgodnie z modą metropolii zza energetycznej kopuły. Ani nie miała wielkiego gnata, ani żadnej magicznej szabli wyciągniętej, by w gotowości siłą rozdzielić sprzeczkę.

- Uspokójcie się! - ponowiła zbliżając się.

Początkowe uwagi dziewczyny ubranej w kolorowe łaszki nie dotarły do uszu Ryo z prostych przyczyn - zwyczajnie ich nie usłyszała, skupiona tylko na próbie zabójstwa jaszczura. Przybyszka musiała podnieść głos i zbliżyć się do walczącej przy budce rejestracyjnej dwójki, żeby cokolwiek dotarło do uszu oszalałej niziołki, która bynajmniej nie wyglądała na taką, co miałaby sobie ot tak odpuścić. Jednak prawdopodobnie reakcja Cybil uratowała życie gadzinie, której szyja dosłownie o cal minęła ostrze lodowej szabli Ryo. Ciemnowłosa błyskawicznie odskoczyła w tył, trzymając walczącego jaszczura na odległość paru kroków od siebie - dalej przybitego do własnego cienia. Ryo zaś nie schowała szabli.

- Ty też chcesz mieć kłopoty? - prychnęła wyraźnie rozeźlona szermierka, która jeszcze nie ujrzała nowoprzybyłej regularnej. Kiedy Ryo dała upust swej złości, rzekła normalniejszym, acz nadal surowym głosem do Cybil, widać też było, że mała wojaczka jest gotowa do obrony przed agresją jaszczura. - Jak chcesz cokolwiek zdziałać, to lepiej uspokój jego albo go kopnij w dupsko, żeby stąd spadał i to długo - Cybil dopiero teraz ujrzała twarz małej szermierki, jak wskazywała na jaszczura palcem. - Przyszedł debil, agresywny jak cholera, awanturuje się, rządzi się i jeszcze drze ryja na każdego, kogo popadnie, a jeszcze kutas prawie by zabił mnie i rejestratorkę - następnie wskazała na poniszczoną budkę. - Nie wierzysz mi, to spytaj się pani albo o monitoring poproś, o ile nikt przy nim nie majstrował.

- Więc dlatego można go zabić na miejscu? Taki jest twój pomysł na życie? - odezwała się, lecz jej ton wcale nie wskazywał na to, że miała zamiar się awanturować. Był spokojny, choć wystarczająco mocny, by zaznaczyć swoje zdanie - Chcesz zabić czyjeś marzenia? Tylko dla tego, że ktoś tak desperacko ich pragnie, by nie zwracać uwagi na innych? Nawet nie widzisz, że jesteś taka sama jak on. Krzywdą nie dojdzie się do porozumienia.

- Jest coś takiego jak obrona konieczna, a tu doszło do sytuacji, w której była ona dopuszczalna, a nawet konieczna.

- Jest coś takiego jak przekroczenie obrony koniecznej.

- Wolałabym przekroczenie obrony koniecznej niż sytuację, w której ginę, bo bawiłam się w dobrego samarytanina - odcięła się Ryo.

- Jaszczurze - ciągnęła temat - Nie jesteś w swoim świecie. Jesteś na czwartym piętrze wieży. Tutaj nie rządzi silniejszy. To nie prawo dżungli. Tu używa się słów i nimi rozwiązuje się problemy. Nie zapominaj o tym. Na prawdę chcesz, żeby twoje marzenia powstrzymała taka błahostka? - dokończyła spoglądając na parę wciąż gotową do rzucenia się sobie do gardeł.

Jaszczur w odpowiedzi warknął coś niezrozumiale, dalej napinając mięśnie, jak by chciał zerwać cieniste więzy.

Ryo parsknęła równie chłodno, mierząc niemal pogardliwym spojrzeniem dziewczynę.
Cybil może i nie miała wrogich zamiarów, ale najwyraźniej przypadkiem wpięła szpilę boleśnie tam gdzie nie powinna, a przynajmniej w niewłaściwe miejsce o niewłaściwej porze. Wzrok Ryo się uspokoił dopiero po chwili, głos również, acz daleko jemu było do przyjaznego.

- Nie zrozum mnie źle, dziewczyno, ale nie przemawia do mnie ckliwa gadka o marzeniach i innych tego typu bajecznych cudawiankach. Nie, gdy na szali stoi moje życie lub cudze. A tu stało życie moje, tej pani - wskazała na rejestratorkę. - tamtych regularnych, a może i twoje. - po tym wskazała na Cybil. - Nie do każdego dotrzesz słodkimi słówkami. Ty też się tego naucz, bo inaczej przejedziesz się na tym i przetrącisz sobie kark.

- Nie zrozum go źle, dziewczyno, ale gdy ktoś im się stawia robią się agresywni. Najwidoczniej nie znasz ich rasy i ich zachowania.

- Słuchaj dziewczyno! Jak spotkasz takiego pojeba z jego rasy, z dziesiątego piętra, który ma cię zabić na zlecenie jakiegoś pie.dolonego rankera, otruje cię, ma wpakować ci w ciało narkotyki, a potem będziesz musiała z nim walczyć na śmierć i życie w podziemiach, to pogadamy o tym, kto tu kogo nie rozumie, dobrze?

- Dla tego chcesz zabić wszystkich jaszczurów i tych, którzy się tobie nie spodobają? Czy może dla tego, że jest to dla ciebie najprostsze wyjście? - odpowiedziała splatając ręce

Ryo wciągnęła powietrze głęboko do płuc. Wdech i wydech - kilka razy.
- Ty tak do każdego przychodzisz pouczać, bo mają inne poglądy na różne sytuacje? Czy masz jakiś w tym interes? - ciemnowłosa spojrzała prosto na Cybil, odpowiadając jej pytaniem na pytanie.

- A Ty do każdego wyciągasz broń, kogo nie lubisz? Może jeszcze zabijesz mnie, gdy skończą ci się argumenty? Przecież rozlewanie cudzej krwi za dnia jest takie intrygujące, nieprawdaż? - nie miała zamiaru odpuścić, gdy chodziło o czyjeś życie. Szczególnie w tak bezsensownej sytuacji - Szybkie morderstwo wybielone niesieniem pomocy bezbronnym, a później popołudniowa drzemka?

- No właśnie… - dziewczyna spojrzała na Cybil, lekko przekrzywiając głowę na bok. Co dziwniejsze, uśmiechnęła się promiennie. Ostentacyjnie nad czymś się zastanawiała. - To jest bardzo dobry motyw. Nie znasz osoby, z którą rozmawiasz i nie przyjdzie ci do głowy, że ta osoba mogłaby ci zrobić krzywdę. Ale zapominasz też o pewnym fakcie - Ryo wyprostowała się, chowając szablę do kieszeni broni. - To ty wtrąciłaś się w naszą walkę, tak naprawdę nie wiedząc, o co poszło. Nikt nie prosił cię o to, byś nasz spór rozstrzygała. To była twoja decyzja, by się wtrącić, więc nie zachowuj się tak, jakby to była nasza wina, że ty się zdecydowałaś na ten krok. Nie jestem święta, to prawda. Ale nie zachowuj się, jakbyś była święta i miała święte prawo oceniać innych. Może wychodzi na to, że to ty nie rozumiesz naszych ras? - spytała się retorycznie. - Słucham więc uprzejmie, masz jakiś interes do naszej dwójki czy chciałaś po prostu się pobawić w wychowawcę i porozdzielać niegrzeczne dzieci? - pytanie to zabrzmiało niewiarygodnie… uprzejmie, mimo dość uszczypliwego sformuowania.

- Interes? W tym, byście dożyli następnego ranka? Nie ma w tym żadnego mojego interesu. Wasz powinien być w tym interes. Nie wszyscy muszą robić coś dla swoich korzyści - odpowiedziała nieco ściągając brwi.

- Nnn… a ja już myślałam, że szukasz drużyny do testu. Rozczarowałaś mnie - odpowiedź Ryo do Cybil zabrzmiała ni to sarkastycznie, ni to żartobliwie. - Ten dziad przynajmniej chciał mi nogi z dupy powyrywać, żeby mieć kogokolwiek do testu. Czy to nie jest tak, że ty również tego desperacko chcesz, tylko nie używasz broni, a słów do walki?

- A więc o to poszło… - uniosła lekko głowę gdy sytuacja jej się trochę rozjaśniła - Ja przynajmniej nie rzucam się każdemu do gardła, gdy para się nie spodoba. Ty jaszczurze… Potrzebujesz do watahy podobnych sobie, nie innych, którzy nie zrozumieją twoich zamiarów. Jeśli byś tego potrzebował mogę wskazać tobie miejsce, nie będziesz musiał nawet szukać.

- Puść go - powtórzyła niemal słowa z początku - Wskaż mi jedną osobę, która ma szansę dostać się na szczyt a tego nie chce…

- Nie wskażę ci takiej osoby, to nie moja sprawa - odpowiedziała Ryo do cna wypranym z emocji głosem. Na prośbę o puszczeniu go, niziołka zdecydowanie odmówiła, ciągnąc tym samym tonem. - Nie. Póki nie będę miała gwarancji, że nikogo nie zaatakuje, nie puszczę go.

Puszczanie jednak nie było konieczne. Kobiety rozgadały się, a każde zaklęcie czy czar ma swój czas trwania. W tym wypadku też tak było. Cienie uwolniły wielkiego gada który dyszał ciężko, łypiąc to na jedna to na drugą z kobiet. Woda zabulgotała na jego ciele groźnie, ale po chwili opadła na ziemie tworząc wielka kałuże.
- Za dużo tu niełuskowatych. - warknął i odwrócił się, szorując ogonem po ziemi i rozchlapując lekko ciecz. - A z tobą policzę się na teście. - dodał, łypiąc przez ramię na Ryo, po czym odszedł w kierunku portalu pozwalającego opuścić tą dzielnicę.

- Też cię loffciam! Dwukropek gwiazdka! - Ryo jak na złość jaszczurowi nie dość, że rzuciła wesoło odpowiedź, to również pomachała równie wesoło prawą rączką do gada.

- Czekaj… A adres…? - powiedziała Cybil bardziej do siebie niż do zbierającego się prędko jaszczura. Była przekonana, że będą z nim problemy. Jak nie tu, to w innym miejscu. Nie dziwota, skoro nie miał żadnej osoby, która wyłożyła mu panujące warunki na czwartym piętrze.

Jaszczur zrobił to niemal w idealny dla niego momencie, bowiem od strony przypominającego ratusz budynku w ich stronę żwawo szła kobieta o złotych włosach, która Ryo od razu rozpoznała.


Była to Aki! Nauczycielka z pierwszego testu, która jak zawsze w jednej dłoni ściskała drinka - tym razem był on opakowany w połowę kokosa, z wystająca zeń palemką.
- No i gdzie te zamieszki?! - krzyknęła w stronę budki recepcjonistki, jednak szybko dostrzegła piromankę. - Oh Ryo! - pomachała jej energicznie wolną dłonią. - Znowu szukasz guza gdzie nie trzeba!? - zawołała znowu, wesołym tonem, bardziej w postaci żartu niż zarzutu.

Cybil mogło się wydawać, że niska dziewczyna jej nie polubiła, acz dostrzegła, że niziołka ukradkiem pokazuje jej kciuk uniesiony do góry. Na kciuku widniał czarny napis "Dobra robota", po czym ten tekst się rozmazał, a kciuk zniknął. Zrobiła to w momencie, gdy jaszczur zniknął w objęciach portalu, ale jeszcze nim Aki doszła do dwójki dziewczyn. Kiedy rankerka przybyła na miejsce, Ryo znów zmieniła swoje zachowanie w dość biegły, płynny sposób.
- Jaaa? - czarnowłosa cholera rozglądała się na około, jakby kogoś szukała. Zerknęła nawet na górę, a następnie w dół. - Ja zawsze jestem grzeczna, to inni u mnie szukają tego guza. A, swoją drogą... przepraszam, gdzie moje maniery!? Dzień dobry szanownej mistrzyni! - Ryo ukłoniła się przed złotowłosą kobietą. - Cecilio - Ryo zwróciła się do Cybil. - to jest moja nauczycielka z pierwszego piętra, zwie się Aki. Bardzo miła, dobra kobieta, tylko trochę za dużo pije. Mistrzyni, to jest moja osobista guwernantka Cecilia. Pacyfistka z niej straszna i często mnie karci, że nadużywam przemocy, ale dobra z niej kobita ogółem - przedstawiła “koleżankę” nauczycielce… mimo, że o rudowłosej Ryo nic nie wiedziała, ale zachowywała się tak, jakby już od dłuższego czasu ze sobą bywały.

Dziewczyna w kolorowych włosach patrząc za jaszczurką rozplotła ręce i wsadziła je do kieszeni bluzy, obróciła się na chwilę do Ryo.

- Wybacz, nie znamy się. Musiałaś mnie z kimś pomylić - odpowiedziała spokojnie, chwytając jeszcze wzrokiem rankerkę - Aki, jak tam biznes? Kręci się? Widocznie nie masz na co narzekać, hm? - rzuciła krótko po czym ruszyła w kierunku tego samego portalu, co jaszczur. Dopiero po chwili mozna było zaskoczyć, że jej słowa ani nie były przywitaniem, ani pociągnięciem tematu a wprawdzie suchym pożegnaniem, które również zabrzmiało jakoby postaci Aki była jej znana.
 
Proxy jest offline  
Stary 23-03-2015, 19:34   #24
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
I'm mad scientist!


- Tak w ogóle, to co cię wiąże z Luką? - zaciekawił się w końcu Henry, gdy odwrócił znudzone spojrzenie od mijanych bloków i wieżowców które z każdym portalem przez który przejeżdżali stawały się coraz bardziej obskurne i wymalowane graffiti. - Też dla niej pracowałeś, czy zgarnęła cię z ulicy albo z tablicy ogłoszeń dla najemników?
- Kiedyś nasze drogi się ze sobą zeszły… wiesz siedzę na tym pietrze już dość długo. - wyjaśnił Trevor, którego jeden łokieć wystawał po za obręb pojazdu. - Pomagałem jej rozwinąć firmę, ale potem mi się to znudziło. -dodał jak gdyby w kwestii wyjaśnień.
- Czyli pomagasz jej tylko z sentymentu? - zapytał naukowiec już nieco bardziej obojętnie. - Skoro nie masz wobec niej żadnych zobowiązań, to czemu nie wolałeś sam poszukać sobie członków drużyny do testu? Sądzisz że informatyk i bezużyteczna siostra Luki to dobry materiał na sojuszników?
- Nazwałbym to bardziej pieniędzmi niż sentymentem. Luka dużo mi zapłaci za ten test. -stwierdził uśmiechając się szelmowsko. - Równie dobrze sam bym wystarczył by jej siostrę przez niego przeprowadzić, ale potrzeba minimum czterech osób. -wyjaśnił.
- Skoro tak to nie będę narzekał - odparł Henry, wzruszając ramionami. - Przyznam że ze swoimi zdolnościami lepiej sprawdzam się jako wsparcie. Zresztą chyba mało jest latarników którzy dobrze radzą sobie w pojedynkach - zauważył, gładząc się po brodzie. - Więc mamy poinformować siostrę Luki że będziemy jej partnerami w teście i wykorzystać ten tydzień na przygotowania?
- Ano coś w tym guście. Wiesz zrobić zakupy, załatwić sprawę z oddaniem mieszkania i takie tam. -stwierdził, skręcając gładko w jakaś uliczkę. - A właśnie na czym się znasz? W sensie jakaś specjalność, czy bazujesz na swoich latarniach?
- Jak pewnie zdążyłeś zgadnąć, to poza tym że posługuję się latarniami jestem również informatykiem i hackerem - stwierdził geniusz bez owijania w bawełnę. Po chwili jednak uniósł do góry rękę z wyprostowanymi dwoma palcami na której zaczął wyliczać. - A także doktorem, szalonym naukowcem, wynalazcą, psionikiem, cyborgiem, bohaterem, podróżnikiem w czasie, kreacjonistą, cudotwórcą, no i oczywiście istotą tworzenia. A ty? - zapytał na koniec, uśmiechając się szeroko.
- Zwykłym shinsoistą który kopie w dupę na testach bohaterów, doktorów, herosów, legendarnych wojowników i takich tam. -odparł śmiejąc się szczerze. - A tak po za tym, to w swoim świecie miałem swój bar. -dodał, po chwili namysłu. - Lubiłem go.
Na to Henry uniósł do góry kciuki, wyraźnie zadowolony z odpowiedzi Trevora. Chyba był nawet pod lekkim wrażeniem, jak gdyby spotkał głównego bohatera amerykańskiego filmu akcji.



- It’s so cool! - stwierdził bez cienia sarkazmu. - Dokładnie kogoś takiego potrzebowałem jako swojego partnera. Jestem pewien że razem stworzymy niepokonaną drużynę.
- Zapewne tak. - przyznał mu mężczyzna bez cienia skromności. - A ty jesteś jej jakimś bliższym przyjacielem, czy po prostu dostrzegła w tobie potencjał do bycia niańką?
- Pewnie wy dwoje znacie się lepiej, więc możesz ją o to zapytać - odparł Henry, wzruszając ramionami. - Choć ciężko zaprzeczyć, że posiadam ukryty potencjał do wielu rzeczy - zgodził się, ignorując ostatnią część zdania.
- Przy okazji pewnie o tym wspomnę. - mężczyzna wzruszył lekko ramionami. - Jak nazywał się twój świat?
- Mój świat? - powtórzył Henry, a jego spojrzenie zmieniło się. Odwrócił wzrok od Trevora i przyłożył dłoń do brody, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Zupełnie jak gdyby mężczyzna zadał mu pytanie o sens życia, na co, ironicznie, Henriemu pewnie łatwiej byłoby odpowiedzieć. - To zależy co masz na myśli. Planeta na której się urodziłem nazywała się Ziemia. Ta którą próbowałem ocalić również tak się nazywała... jednak znajdowała się w innej linii czasowej. Można powiedzieć że w innym wymiarze. No i świat który stworzyłem po zagładzie jego mieszkańcy również nazywali Ziemią, ale tylko dlatego że takie wspomnienia im zaszczepiłem. Tanu i Deus nazwaliby go pewnie Światem Henriego. A dla mnie byli oni jedynymi istotami które rzeczywiście istniały poza mną. No i “nim”... istotą odpowiedzialną za zagładę i zniszczenie świata… światów w których żyłem jako człowiek - geniusz westchnął, po czym znów spojrzał na Trevora z mdłym uśmiechem. - A twój świat jak się nazywał? Spodziewam się że będziesz w stanie udzielić mi prostszej odpowiedzi.
- Nie wiem. -odparł wzruszając lekko ramionami, ale tez jak by się zamyślił. - Znaczy nigdy nad tym nie myślałem. Można by powiedzieć, że mój bar to było tak jak by jedyne miejsce w tym świecie. Co prawda budowałem go gdzie indziej ale tak wyszło… nazywał sie Różaniec, więc chyba tak tez można nazwać świat z którego trafiłem tutaj. - stwierdził zwalniając na czerwonym.
- Czyli brzmi podobnie jak mój świat - pokiwał głową Henry, odwracając twarz w stronę okna po stronie pasażera i opierając podbródek na dłoni. - Przynajmniej wiele nie straciliśmy. Tylko to co zbudowaliśmy własnymi rękami. Większość regularnych musiała poświęcić dużo więcej nim rozpoczęła wspinaczkę po Wieży - zakończył, po chwili przeskakując do innego tematu. - Powiedz, wiesz coś może o tym co się stało jakiś czas temu na trzecim piętrze? Czy raczej Z trzecim piętrem. Z tego co wiem takie rzeczy często się tutaj nie zdarzają. Zwłaszcza na tak niskich piętrach gdzie nie ma dostatecznie silnych regularnych by przyczynić się do takiej katastrofy. Jestem zaskoczony że kilku z nich udało się nawet ujść z życiem i trafić na to piętro.
- Słyszałem tylko co nie co. Wiesz...podobno piętra czasem same z siebie się rozpadają, tylko tam coś mogło pójść nie tak. -stwierdził obracając kierownicą. - W sumie niezbyt mnie to obchodzi, póki nie tyczy się mojego tyłka. Bo po co się tym przejmować? Dużo rzeczy wybucha, czy ginie w tym miejscu.
- Zaufaj mi, nic samo z siebie się nie rozpada - pokręcił głową Henry, dalej wpatrując się w szybę. - Nie w wymiarze stworzonym przez boski umysł. Coś o tym wiem. Dlatego mam złe przeczucia co do tamtej katastrofy. Jednak póki co to tylko przeczucia, więc wystarczy że jeden z nas się tym przejmuje.
- Lepiej się martw tym, czy siostra szefowej ma jakieś piwo...bo mnie suszy. - westchnął w końcu parkując na niedużym parkingu wśród bloków.


~*~

- Wiesz, od początku wydaje mi się że kogoś mi przypominasz - zastanowił się Henry, podwijając swój rękaw by wstukać na osobistym komputerku zwanym CMU kilka komend. - Choć mało prawdopodobne że wcześniej się spotkaliśmy. Niestety nawet różnorodność ludzkiego genotypu ma swoje ograniczenia. Oczywiście nie pamiętam twarzy wszystkich 200 miliardów ludzi których powołałem do życia, ale często zdarza mi się takie deja vu.
W dłoni naukowca zmaterializowała się niespodziewanie metalowa kulka wewnątrz której z pewnością znajdowało się jakieś zaawansowane technologicznie urządzenie.



Henry podrzucał ją do góry, rozglądając się dookoła, jak niczym urwis szukający kogoś w kogo mógłby nią dla zabawy cisnąć. W końcu jednak nie oberwał nią żaden bogu ducha winny przechodzień, gdyż mężczyzna z jakiegoś powodu cisnął nią w znajdujące się nieopodal przyczepy krzaki. Ktoś kto by się im bacznie przyglądał mógłby zauważyć jak liście zatrzepotały nieco mocniej jak gdyby coś się w nich poruszyło. Zaraz potem Henry skupił się z powrotem na komputerku, obserwując coś na jego wyświetlaczu z wyraźną ciekawością.
- Nie wiem czemu mam wrażenie że pasowałaby do ciebie profesja doktora… i że lepiej wyglądałbyś jako postać z mangi - stwierdził mimochodem, nie odrywając wzroku od wyświetlacza. - Pytałeś o jej imię, czy mogę ją nazywać Obiektem Eksperymentalnym #042?
- Tak,tak...mhym… - mężczyzna odpowiedział machinalnie, zbytnio zaczytany w swej gazecie by słuchać bredzenia jednego z pracowników jego szefowej. W tym czasie robocik wysłany przez samozwańczego geniusza obchodził przyczepę i zerkał przez liczne szpary i mniej liczebne okna. W środku wykrył jedną osobę, kobietę- zapewne tą którą mieli przetransportować wyżej. Ruch wywołany był tym, że poszła odgrzać sobie zapiekankę w mikrofali, po czym wróciła do kontrolera podpiętego pod komputer
- Świetnie. Wygląda na to że wszystko powinno pójść gładko - uśmiechnął się sam do siebie Henry, ruszając z wypiętą piersią ku drzwiom przyczepy do których głośno zapukał. Wygładził jeszcze raz swój kitel, przeczesał ręką włosy i starał się wyglądać na dużo bardziej profesjonalnego niż w rzeczywistości był. W tym czasie około 100 metrów za jego plecami ukryty pośród korony jednego z miejskich drzew zmaterializował się zdalnie sterowany karabin snajperski z lufą wycelowaną w drzwi przyczepy.
Przez chwilę trwała cisza, potem kotłowanie zarejestrowane tez przez drona, który widział jak kobieta wstaje. - Chwila, chwila. Ale jak to ty Strife to ci skopie dupę! - dobiegł naukowca głos, a po chwili drzwi otworzyły się z impetem.



Była to dziewczyna dość podobna do szefowej Henrego, tylko w bardziej domowej wersji - dres poplamiony sosem, wielkie okulary i potargane włosy. Spojrzała na wypinającego pierś Henrego ze zdziwioną miną.
- Nie dziękuje. -odparła by zatrzasnąć przed nim drzwi.
- Przybywam z polecenia twojej siostry, Luki - uprzedził ją naukowiec, wyciągając rękę by przytrzymać drzwi. - Henry Mason. Być może o mnie słyszałaś… - zaczął, gdy nagle przerwało mu dzwonienie telefonu który wyciągnął z kieszeni kitla, dając znać dziewczynie wyciągniętym palcem wskazującym że zajmie to tylko momencik.
- Co? Zaburzenie w kontinuum czasoprzestrzennym? - pytał swego rozmówcy wyraźnie wzburzony, choć starał się zachować zimną krew. - Gdzie? Od jak dawna? Rozumiem. Rozpocznijcie protokół teta. Czy otrzymałem autoryzację na przedsięwzięcie niezbędnych działań? Bardzo dobrze. El Psy Congroo.



Po tych tajemniczo brzmiących słowach rozłączył się i spojrzał prosto w oczy kobiety, po czym krzyknął “Padnij!” i rzucił się by wepchnąć ją do przyczepy, powalając jednocześnie na ziemię gdy nad głowami świsnął im pocisk wystrzelony z karabinu snajperskiego.
Dziewczyna krzyknęła zaskoczona skokiem naukowca i wystrzałem z broni. Kiedy upadli na ziemię obskórnej przyczepy, zaczęła okładać go pięściami po plecach, wijąc się by móc się spod niego wyślizgnąć. - Puść mnie popaprańcu! Po co moja siostra wysyła mi tu kolejnego psychola!? - darła się, wyraźnie zkonfundowana.
- Nie widzisz co sie dzieje? Uspokój się jeśli chcesz żyć - rzekł Henry, puszczając okularniczkę by zatrzasnąć drzwi przeczepy przez które w ostatniej chwili przeleciał następny pocisk, który przebił się na wylot przez ramię naukowca i poleciał dalej, by minąć o centymetry głowę dziewczyny. - To zabójca z przyszłości! - wydyszał, opierając się plecami o zamknięte już drzwi. O dziwo jednak z jego zranionej ręki nie ciekła krew, a jedynie wypływała z niej błękitna energia, zaś dziura po kuli powoli się zasklepiała. - ”Oni” dobrze wiedzą że nie pozbędą się mnie w ten sposób, co znaczy że to ty musisz być ich celem.
- Ale co, jak co, po co..eee? -dziewczyna zupełnie straciła rozeznanie w słowach naukowca. Siedziała tyłkiem na ziemi wpatrując się w niego spod okularów, jak na wariata, ale jednocześnie nie miała odwagi się podnieść. Zwłaszcza po tym jak prawie trafił ją pocisk.
- Nie bój się, wszystkim się zajmę. To nie pierwszy raz gdy mam z “nimi” do czynienia - uśmiechnął się Henry, po czym wstał na równe nogi i przybrał dość dziwaczną pozę przywodzącą na myśl superbohatera z komiksu.



- Jestem doktor Ignatius i przybyłem ze świata który sam stworzyłem, by powstrzymać czające się w mroku zło które chce sprawić by mój wszechświat i całe multiversum uległo zniszczeniu i stało się nicością - wyjaśnił, nadwyraz poważnym tonem. - Jeśli zgodzisz się zostać moją asystentką i przystąpisz wraz ze mną do testu na 5 piętro, to przysięgam na wszystko co stworzyłem że zapewnię ci bezpieczeństwo.
- Nie no kolejny popierdol… -jęknęła Lina, wpatrując się w naukowca. - Zabiję swoją siostrę przysięgam… - wyjęczała, jednak nim zdążyła odpowiedzieć na propozycję, drzwi przy otwarły się z impetem. Stanął w nich Trevor z obnażoną kataną, rozglądając się czujnie. - Słyszałem strzały… - mruknął, zerkając to na dziewczynę to na naukowca. - Wszystko w porządku?
Henry również wyglądał na zdziwionego, choć chyba bardziej reakcją dziewczyny niż resztą zajścia. Przez moment wyglądał jak gdyby się nad czymś zastanawiał, po czym przez okno przyczepy wleciał do środka niewielki metalowy krążek wyglądający na dość zaawansowane technologicznie urządzenie, który wylądował dokładnie pomiędzy trójką, a z jego czubka wyłonił się hologram przedstawiający osobę w czarnym garniturze i ciemnych okularach.



- To było pierwsze ostrzeżenie - przemówił tajemniczo wyglądający mężczyzna, głosem typowego złego agenta, nie wyrażającym najmniejszej nawet emocji. - Przestań wchodzić nam w drogę doktorze Ignatiusie, albo wyślemy więcej zabójców i rozpoczniemy eksterminację każdego kto mógłby się z tobą sprzymierzyć w twojej misji. Nic ani nikt nie powstrzyma agencji ZUS. Zapamiętajcie to sobie.
Po tym krótkim ostrzeżeniu hologram zniknął, a Henry opadł na najbliższą kanapę i udał że wyciera pot z czoła.
- To znaczy że przynajmniej na moment powinniśmy być bezpieczni… - westchnął z wyraźną ulgą. - Jednak obawiam się że Zeta Universe Society nie zostawią nas w spokoju, dopóki się z nimi nie uporam. Przepraszam że sprowadziłem na was zagrożenie.
Trevor spojrzał na niego zdziwiony, wyraźnie nie wiedząc co się dzieje. - Czy twoja szefowa cokolwiek o tym wie? -zapytał w końcu, pomagając kobiecie wstać z ziemi. Po czym dodał, już bezpośrednio do niej. - Nie wiem czy wyjaśnił Ci wszystko, ale twoja siostra wynajęła nas, byśmy pomogli zdać Ci test. -wyjaśnił, zdejmując na chwilę z głowy czapkę, by wyjąć ze środka potwierdzenie od Luki. - Wybacz to całe zamieszanie, nie wiem co się dzieje. -dodał.
- Ja też i chętnie się dowiem! -dodała dziewczyna, uznając Trevora za bardziej zrównoważonego psychicznie. - Czemu moja siostra przysyła mi kogoś, za kim podąża rzesza zabójców!?
- Nie myślałem że ujawnią się już na tym piętrze… - Henry mówił tymczasem sam do siebie, głosem pełnym niedowierzania i obawy. - Musiałem trafić do linii czasowej sigma zamiast delta. Niech to szlag! - uderzył pięścią w poręcz fotela. - Następnym razem będę musiał przekalibrować chronoblastery psioniczne i upewnić się że nikt nic nie spartaczy… - nagle zamilkł, a jego oczy rozszerzyły się i przeniósł wzrok wpierw na Linę, a potem na Trevora. - Chyba że to Oni od początku za wszystkim stali. W takim razie musieli wiedzieć że wejdę z wami w kontakt i od początku planowali się was pozbyć. Jednakże w linii sigma nie zdaliśmy testu na piąte piętro, co znaczy że aby zapobiec katastrofie musimy po prostu go zdać i wtedy powinniśmy zostać przeniesieni do właściwej linii.
- Eeee…? - obie postaci odpowiedziały mniej więcej tak samo elokwentnie. Trevor jako pierwszy odzyskał zdolności logiczniejszej mowy. - Czyli w sensie, że polują na nas? Bo ty coś tam, coś tam, kiedyś coś tam? - przetłumaczył na swoje.
- Słuchaliście co mówię? - skrzywił się Henry. - To było nie do uniknięcia w tej linii czasowej. Ale jeśli uda nam się z niej wyjść, to zmienimy przyszłość i wszyscy będziemy bezpieczni. Przynajmniej na razie…Jedyne co musimy zrobić, to zdać najbliższy test, więc lepiej skupmy się na tym. Teraz gdy wiemy że Oni zamierzają mi przeszkodzić, to dostanę szybciej ostrzeżenie jeśli pojawiłyby się kolejne anomalie w kontinuum czasoprzestrzennym, więc póki co nie musicie się o nic martwić.
- W sumie jak się nad tym zastanowić brzmi jak bonusowy quest. -stwierdziła dziewczyna. - Jeżeli będą poukrywane rare itemki to nie będę się kłócić. -dodała trochę uspokojona i opadła ciężko na kanapę obok Henriego. - To jak sie nazywacie chłopaki i ile moja siostra wam płaci? -zapytała już weselej.
- Trevor. -przedstawił się właściciel katany. - Odpowiednio dużo by nie gapić ci sie na cycki czy tyłek a robić swoje. -dodał.
- Lepiej mówcie mi Henry jeśli nie chcecie zwracać na siebie uwagi dalszych nieproszonych gości - stwierdził naukowiec, nie przejmując się tym że już się Linie przedstawił, a jego “sekretna tożsamość” została nawet potwierdzona przez agenta z przyszłości. - Mnie pieniądze szczególnie nie interesują, ale zawsze dobrze mieć drużynę której można ufać. Nawet jeśli łączą nas głównie wspólne interesy. Czyli potrzebujemy jeszcze łowcy, zgadza się? - zapytał, odpalając na swoim osobistym komputerku hologram przedstawiający coś w rodzaju listy profili regularnych. Wyglądało na to że Henry radził sobie całkiem nieźle w zbieraniu informacji, gdyż opisy oraz zdjęcia każdej przewijanej osoby były dość szczegółowe. - Niestety nie znam zbyt wielu osobiście, ale jeśli pieniądze nie grają roli to sądzę że udałoby się nam znaleźć kogoś dość silnego by przysłużył się naszej drużynie.
- Hymm ja znam jednego łowcę… - mruknęła Lina pocierając podbródek dłonią. - To debil, ale mieszkam tu z nim, i będzie mnie męczył smsami i mailami jeżeli go ze sobą nie zabierzemy. - dodała, zerkając z zaciekawieniem na listę wyświetloną przez Henrego. - Może go weźmiemy? -dodała proszącym tonem.
- Hym...sam nie wiem. -mruknął Trevor rozglądając się po przyczepie. - Jeżeli chcemy być najsilniejszą drużyną na teście, potrzebujemy porządnego łowcy, a nie jakiegoś przypadkowego przybłędy. Ja znam jednego dość wprawnego...może lepiej odezwać się do niego… - zamyślił się na głos.
- Skoro tak to problem z głowy - oświadczył Henry, wygaszając holograficzny wyświetlacz. - Jeśli obaj będą chcieli do nas dołączyć, to wystarczy że urządzimy im mały sparing i zobaczymy który z nich okaże się lepszy, czyż nie? W końcu potencjał łowcy mierzy się na polu walki, więc ich najłatwiej przetestować ze wszystkich klas.
- Masz prawko Henry? -zapytał Trevor, grzebiąc chwile w kieszeni.
- Będąc jeszcze zwykłym człowiekiem zbudowałem własnoręcznie w trzy miesiące bazę na księżycu. Myślisz że jest pojazd którego nie poprowadzę? - zaśmiał się geniusz, tym razem z jedynie lekką dozą maniakalnego chichotu. Po chwili jednak odchrząknął i przeszedł do poważnego tonu. - Ale jeśli chodzi o środki transportu, to mam przy sobie nawet własny. W czym rzecz?
- Skoro masz na karku grupę zabójców z jakiegoś tam miejsca, to lepiej byś nie siedział za długo z naszą klientką. -stwierdził Trevor. Wygrzebał z kiszeni jakaś karteczkę i długopis, po czym opierając ją o ścianę coś nabazgrał. - Tu masz adres tego mojego znajomego. Powiesz mu, że cie przysyłam i wyjaśnisz sprawę. -stwierdził, podając naukowcowi namiary.
- Brzmi sensownie - pokiwał głową Henry, biorąc od Trevora kartkę i podnoszą się z fotela. Wygładził swój lekarski kitel, po czym postąpił w kierunku drzwi przed którymi zatrzymał się na moment by znów przybrać dziwaczną pozę w stylu komiksowego bohatera. - El Psy Congroo - rzucił jeszcze, mierząc dwójkę swych nowych kompanów superpoważnym spojrzeniem. Plecami zaś otworzył drzwi i wyszedł tyłem z przyczepy, nie przerywając swej pozy dopóki te nie zatrzasnęły się z powrotem. Następnie włożył dłonie do kieszeni kitla i pogwizdując cicho zaczął oddalać się od przyczepy, a gdy zniknął za jednym z bloków do jego nogi podturlała się z powrotem niepozorna metalowa kulka, którą ten podniósł i sprawił że po chwili została zdematerializowana, zamieniając się w cyfrowe dane. Przed nim zaś z bitów i bajtów uformowała się futurystycznie deskorolka, czy też raczej latająca deska, która unosiła się kilkanaście centymetrów nad ziemią, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.


Henry zręcznie wskoczył na nią, nawet na moment nie tracąc równowagi, a klamry na nogach automatycznie zapięły się. Chwilę później mężczyzna pochylił się do przodu, a deska wystrzeliła do przodu z prędkością dorównującą przeciętnemu samochodowi.
Podręczny komputer szybko obliczył najbardziej efektywną trasę i ustalił przewidziany czas podróży na 27 minut i 41 sekund. Jako że dzięki zdalnemu sterowaniu i komputerowi pokładowemu Henry nie musiał zwracać wielkiej uwagi na drogę, postanowił umilić sobie czas szukaniem w internecie informacji na temat Trevora oraz Liny. Nie zajęło mu długo nim udało mu się odkryć nawet tożsamość jej współlokatora i nie tylko ją. Wyglądało na to że przynajmniej raz Strifowi zdarzyło się zapomnieć o zasłonięciu kamerki gdy został przyłapany na rękoczynach. Henry chichotał złowieszczo, gdy w jego głowie formowały się już plany w jaki sposób będzie mógł wykorzystać ów "niewinny" filmik. Choć to zależało już od charakteru i przyszłych relacji z potencjalnym członkiem drużyny.
 
Tropby jest offline  
Stary 01-04-2015, 19:12   #25
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Ryo & Aki
Rozmowy niekontrolowane
Ciemnowłosa chyba nie przejęła się odejściem Cybil. Zerknęła co prawda na rudowłosą… po czym szybko straciła nią zainteresowanie, wracając do rozmowy z rankerką. Kiedy Cybil stwierdziła, że nie chce się zadawać z Ryo i oddaliła się do portalu, czarnowłosa rzekła do rankerki:
- Wybaczy mistrzyni, po prawdzie też jej nie znam i wybaczy za picie, taka tam zagrywka - przeprosiła złotowłosą, wyjawiając, że jej gra poszła się paść. - Też za dużo piję ostatnio - Jakim cudem ta mała cholera potrafiła zmieniać oblicza tak szybko, że nie wiadome było, które jest jej prawdziwe, które nie… zależy też dla kogo. - Jaszczur się awanturował, budkę rozwalał, to ktoś się musiał nim zająć w międzyczasie - wyjaśniła na szybko sytuację związaną z wzywaniem pomocy. - Ale tak na marginesie, jest kilka spraw do obgadania, mistrzyni. To dość pilne - dodała.
Ryo chyba nie nabrała się na “sztuczkę” Cybil odnośnie jej znajomości z rankerką. Po chwili szermierka znowu zachowywała się tak, jakby nie spotkała się wcale z rudowłosą.
Aki pociągnęła drinka przez słomkę by wydał wymowny siorbiący dźwięk. Obserwowała w milczeniu oddalającą się sylwetkę rudowłosej, po czym przeniosła wzrok na Ryo. Jej usta wypuściły słomkę, zostawiając na niej ledwo dostrzegalne ślady szminki. - Slyszałam, że chodziło o jakiegoś jaszczura, więc ci wierzę. - Po tym zdaniu lekko się uśmiechnęła. - Ja nie piję za dużo, piję tyle ile trzeba. - dodała i ruszyła powoli w stronę dużego budynku. - Skoro chcesz porozmawiać to skoczmy do mojego nowego gabinetu. Napój też się jakiś znajdzie. -rzuciła ruszając spokojnym tempem. - Co tam u Ciebie? Dalej trzymasz się z Bezimiennym i resztą waszej niezwykłej gromadki?
Ryo zastanawiała się nad odpowiedzią dla Aki.
Za dużo wygadało się Cybil… ale nie były to jakieś szczególnie istotne informacje, ba możliwe, że sama “ruda” o nich zapomni. Nawet jeżeli nie, spodziewała się, że zwiąże sojusz z jaszczurem, może nawet była jego szpiegiem. To wszystko wydawało się jednak dziwnie obojętne piromance. Pewnie przez to, że w Wieży za często ktoś chciał ją zabić albo ktoś okazywał się kurwą. Najpierw Gaar, potem V, potem uczepiła się Miko, dolazło stronnictwo Shirasei’a no i Księciu z Przydupasem. Z Aki nie rozmawiała dobre parę miesięcy, więc nie szło czarnowłosej tak łatwo wylewanie z siebie zwierzeń na początku.
Doszły obie do nowego gabinetu Aki, gdzie Ryo się rozłożyła.
- Trochę się zdarzyło - piromanka dopiero po dłuższym czasie zdecydowała się powiedzieć, co się stało, ale poczuła się tak, jakby szła na spotkanie z samą Śmiercią. Nie zrozumiała przyczyny tego stanu, a dodatkowo miała wrażenie, że w gardle rośnie jej gula wielkości piłki pingpongowej, przez co ciężej się jej mówiło. - Spotkałam Aries. Widziałam Jaxa na drugim piętrze, w świątyni miko egzaminatorki. Takie miałam głupie odczucie że… że ta miko… ta rankerka, współpracowała z V. Nie wiem, co stało się z Jaxem. Po teście w tej świątyni na drugim piętrze… przeniosło nas na rozwalające się piętro - słowa “Pewnie z mojej winy” nie chciały jej przejść przez gardło. - I… na tym piętrze nas rozdzieliło. Znaczy się mnie i resztę watahy - sprecyzowała. - Okazało się, że to piętro, na które trafiliśmy… zostało zaatakowane akurat wtedy, gdy ja, Bezimienny i reszta weszliśmy do Wieży. Ktoś tam wysadził portal w powietrze i przez to wymiar zaczął się rozpadać - Ryo zdradziła coś, co normalnie zachowałaby tylko dla siebie. - wraz z portalem w powietrze wylecieli też regularni latarnicy zebrani wokół tego portalu… zniszczono każdą możliwą drogę wyjścia i… - starała się gorączkowo zebrać myśli, aby nie wygadać też wszystkiego. Może to nie była Aki? - nie wiem dlaczego, ale w pewnym momencie, gdy przebywałam na pustyni na tym rozwalającym się piętrze… miałam… nie mogłam pozbyć się wrażenia, że i w tym maczał palce V - dodała, walcząc z tym dręczącym przeczuciem. - Nie wiem, czemu to piętro stało się celem do destrukcji, ale wiem też, że… że Bezimienny… też był na tym rozwalającym się piętrze, wiem to od jednego łowcy, co przypadkiem spotkałam. Ale… ten - fala chaosu zaczęła przepływać przez umysł piromanki, przez co świat zaczął nabierać jeszcze innych barw. Ryo wydawało się, że idzie po chodniku mokrym od deszczu. Na bruku atakowanym przez deszcz widziała leżące ciało tego rosłego blondyna, koło którego leżał mosiężny krzyżyk i słyszała szum milionów padających kropel wody. Czuła zapach krwi, którego tak naprawdę w rzeczywistości nie było. - no… nie wiem, co się stało, ale po przebywaniu tydzień na tamtym piętrze… wielu zostało jakoś przetransportowanych na tutejsze piętro… bez pomocy portali i rankerów… po prostu się pojawiliśmy tutaj nagle, nie umiem tego wytłumaczyć… - poskładała niezdarnie to zdanie, walcząc z wizją martwego mężczyzny z dziurą ziejącą na plecach, spod którego wypływała krew w ogromnych ilościach. - nie słyszałam nic więcej o Bezimiennym, co prawda szukam go nadal na tym piętrze, ale dręczy mnie taka myśl, że to nie ma sensu, bo Bezimienny... - wciągnęła gwałtownie powietrze przez nos do płuc. W czasie wydechu dodała:
- Sądzę, że on chyba zginął na tamtym piętrze.
Kiedy otrząsnęła się z wizji, nie była w stanie sobie przypomnieć, co właśnie chwilę temu widziała. Wiedziała tylko, że znowu odleciała. Ostatnio zdarzało się jej to częściej niż na trzech poprzednich piętrach razem wziętych. Oj, chyba będzie dużo do obgadania z mistrzynią Aki.
- Ostatnio stwierdziłam, że chyba wolę samotnie się wspinać - wyznała. - A teraz idzie test drużynowy dla czterech osób w teamie, z tego co słyszałam - mruknęła. - Mogłaby mistrzyni powiedzieć, czy są jeszcze jakieś wymagania odnośnie testu?
Aki słuchała Ryo, nie przerywając się jej i nie wtrącając. Szwendała się po małym gabinecie doprawiając swojego drinka, poustawianymi tu i tam alkoholami. W między czasie przygotowała też napój dla piromanki, który postawiła na biurku przed nią. Był to siedmiokolorowy drink z czterema słomkami, wyglądał dość apetycznie, a zapewne każda warstwa miała coraz to nowy smak.
- Czyli jak zwykle dużo się stało… to nic dziwnego skoro mówimy o Bezimiennym. - westchnęła blondynka opadając w fotel, ale o dziwo nie wskazywała jakoby miała być to wina Ryo. - Jeżeli faktycznie zginął...to wybacz że to mówię, ale będzie lepiej dla wszystkich. - stwierdziła, uciekając lekko wzrokiem w bok, by nie musieć patrzeć na małą czarodziejke. Pociągnęła napoju z łupiny kokosa, by dodać jeszcze. - On nigdy nie powinien był tu trafić. - mruknęła po czym wróciła wzrokiem do piromanki. - Co do testu. Tak potrzebujesz czterech osób minimum. Aczkolwiek można wpisać się na listę bez partnerską, wtedy egzaminatorzy dobiorą ci odpowiednią liczbę osób do grupy z tejże listy. Ponadto należy zapłacić dwieście tysięcy. -dodała już luźniejszym, weselszym tonem.
Piromanka pokiwała głową na słowa Aki odnośnie testu, dając do zrozumienia, że wszystko zrozumiała. Pociągnęła odrobinę tęczowego napoju, zastanawiając się nad jakąś kwestią.
- Czy będzie można wstępnie wpisać się na listę bezpartnerską, a potem, gdy się znajdzie własną drużynę, wypisać się z tej listy rezerwowej i wpisać się... em, normalnie jako drużyna? - dodała następne pytanie. - Nie wiem, czy zdołam znaleźć odpowiednią drużynę przed rozpoczęciem testu, więc wstępnie zapisałabym się na bezpartnerską. A potem się zobaczy - wzruszyła ramionami, pociągając łyk następnego napoju. - ale wątpię, czy taką znajdę.
- Myślę, że nie będzie z tym problemu. -odparła krótko Aki, dalej lekko zamyślona. - Czyli mówisz, że nie wiesz kto z tego rozpadającego piętra tu trafił? -powróciła do napomkniętej kwestii. - Jeżeli chcesz będę mogła przejrzeć rejestry testów, o ile powiesz mi kogo szukać.
Ryo pokręciła głową na pytanie, czy wie, kto dokładniej trafił na to piętro z rozwalającego się piętra.
- Nie jestem w stanie sobie na chwilę obecną przypomnieć, przykro mi - odpowiedziała.
Odnośnie testów:
- Może mistrzyni przejrzeć - podała odpowiedź na pytanie Aki odnośnie rejestru testów. - W ogóle to ten test, co teraz będzie, to kiedy się będzie zaczynał, o której godzinie i w którym miejscu trzeba będzie się zebrać?
- Nawet nie wiem, wszystko zostanie wam powiedziane. Ja się tym osobiście nie zajmuje. -stwierdziła blondynka, rozsiadając się w fotelu wygodniej. - Czemu chcesz wspinać się sama?
Ryo odłożyła wielokolorowy drink na bok, kiedy kolejna fala obrazów napłynęła jej do głowy, tym razem widziała, jak płonąca kobieta została wyrzucona z okna jakiegoś kilkunastopiętrowego budynku. Później jakieś symbole przeszły jej przed oczami, ale piromanka ich nie zapamiętała. Ciemnowłosa usłyszała trzask pękających kości w ciele, które uderzyło z wielką siłą o podłoże.
Otrząsnęła się i spojrzała na mistrzynię.
- Czemu zdaniem mistrzyni Bezimienny nie powinien trafić do wieży? - odparła na pytanie Aki… pytaniem. - Kto odpowiada za organizację testu? - potem doszło kolejne pytanie.
- Skaczesz z tematu na temat, skup się na jednym. Inaczej daleko nie zajdziesz, ile razy muszę ci to powtarzać? -zapytała Aki wzdychając ciężko. - Która kwestia interesuje Cie bardziej?
- Dopiero mi teraz raz mistrzyni o tym mówi - Ryo skomentowała odnośnie skupienia się na jednym temacie. Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się, po czym spytała: - Czemu Bezimienny nie powinien trafić do Wieży? A co, jeśli to ja nie powinnam była tu trafić?
- Ty jesteś jak inni, nie widzę powodu byś nie miała tu trafić. -zgasiła lekko poczucie indywidualności piromanki. - Jednak Bezimienny… ehhh nie powinnam o tym mówić. -stwierdziła czochrając swoje włosy. - Ale mam wobec Ciebie pewien dług, za to jak naraziliśmy was na pierwszym piętrze. Ta wiedza, może przynieść ci sporo kłopotów jeżeli ktoś się dowie że ją posiadasz. Jeżeli chcesz, mogę ci o tym powiedzieć, ale tylko na twoją własną odpowiedzialność. -stwierdziła, przysysając sie ponownie do słomki,
- Mistrzyni może mi mówić. Jestem jak ten kapłan na spowiedzi, zostanie to między nami - dodała swoją ulubioną frazę. - i tak mniej kłopotów mieć nie będę. Nie wiem nawet o jaki dług chodzi.
Aki westchnęła jeszcze raz, lekko tracąc humor. - Slyszałaś kiedyś o innych dzieciach czasu w wieży? Jestem pewna, że nie. Rankerzy którzy są tu dużo dłużej niż ja, prawie tyle co Jax i Zuu, zadbali o to by nikt nigdy o nich nie usłyszał. Było ich tu zaś kiedyś bardzo dużo, zostały bezposrednio zaproszone. -wyjaśniła lekko skręcając palce dłoni. - Ale to nie była przyjacielska wizyta, nie można tego też nazwac wojną. Raczej masowa egzekucja, aczkolwiek taka w której druga strona stawiała opór. Nie znam szczegółów, przybyłam tutaj długo po tym. Jax brał w niej udział, zawsze mówił o tym z ekscytacją, ponoć pierwszy raz czuł wtedy wyzwanie. - głos Aki zadrżał lekko, gdy dokończyła krótką wypowiedź, zapewne bardzo długiej historii. - Bezimienny jest ostatnim dzieckiem czasu. Wszystkie inne zostały tu ściągnięte i zgładzone. On zapewne przeżył tylko dlatego, iż zamknięto go w tej zbroi, więc nie został odnaleziony przez “zaproszenie”. - wyjaśniła, odwracając wzrok i kierując go gdzieś na ścianę.
Ryo zastanawiała się nad czyms:
- Wie, mistrzyni, ciężko mi było o nich usłyszeć. Raz, za krótko jestem w Wiezy. Dwa, różne dziwactwa zdarzało mi się widywać, a trzy, że miałam inne problemy na głowie - pociągnęła nieco napoju ze słomki. - Ale jakoś nie rozumiałam powodu, dla którego wokół Dullahana i Bezimiennego było tyle halo. Zwłaszcza, że byliśmy ponoć typowymi regularnymi klasy E. Ale jesli Bezimienny nie został znaleziony przez zaproszenie, to jakim cudem dostał się do Wieży?
- Bo spelnił kryteria. Wieża nie wybiera, każdy może się tu dostać, ale nie każdy dostaje tak bezpośrednie zaproszenie jak Dzieci czasu setki tysięcy lat temu. - stwierdziła Aki. - Dullhan to zupełnie inna historia, jednak o tym nie mogę Ci już powiedzieć. To zbyt ważna informacja. - ucięła temat.
- Spoko, po co miałyby mnie interesować martwe buraki? Bezimienny to mój kumpel, a Dullahan to zdechlak jakich wiele - mruknęła.
- Dobrze, że tak do tego podchodzisz. Widzisz, nawet wieża sama w sobie ma swoje mroczne sekrety. -westchnęła blondynka.
- Na przykład Gilgamesz i spółka zoo?
- Gilgamesz był po części efektem tego o czym mówiłam. Nie spodobała mu się ta walka. To był jeden z jego głównych powodów wypowiedzenia wojny przeciwko Wieży. -odparła, ale uniesione brwi zdradzały lekkie zdziwienie, że Ryo posiada wiedzę na temat Gilgamesza.
- Też stwierdził, że wali na te normy Wieży? Super, istnieje szansa, że nie jestem jedynym pojebem, co też nie wie, co to są normy - odparła z tumiwisizmem. - Y, przepraszam za słownictwo - spojrzała przepraszająco na Aki. - Co tam u nauczycieli? Znaczy u mistrza Oko, Zuu i Jaxa?
- Zuu szuka V, nie widziałam go od tamtych wydarzeń. -stwierdziła z wyczuwalnym zawodem w głosie. - Oko przeniósł się na piętro dwudzieste? Albo trzydzieste, nie pamiętam. Miał tam ponoć coś do załatwienia. A Jax jak to Jax...sprząta. -stwierdziła uśmiechając się przy tym lekko.
- Ciekawe, czy sprzątnął tę świątynię z drugiego piętra - Ryo zamyśliła się nad czymś ostentacyjnie. - A widziała może mistrzyni albo napotkała na któregoś regularnego z naszej akademii? Bo chyba tylko Vayesa, Studenta i Lakumy nie napotkałam.
-Raczej nie mam dużego kontaktu z regularnymi klasy E, nasze spotkanie to dzieło przypadku. - stwierdziła blondynka. - Niestety ale nikogo innego nie spotkałam.
- Jest taka możliwość, żeby sprawdzić, kto dostał się na tutejsze piętro? - spytała. - Jest coś wiadome na temat V? - wydawało się, że oczy Ryo pociemniały na imię V, do tego stopnia, że kolor tęczówek i źrenicy stał się niemal ten sam.
- Wchodzi tu za dużo osób. Są specjalne służby które to kontrolują, raczej nie powiedzą mi z sympatii kto wszedł a kto nie. -westchnęła Aki. - A V zostaw nam, to nie twoja sprawa, zwłaszcza że i tak nic nie możesz z nią zrobić.
Skurwiel zabija ci jednego jednego kumpla. Zabija też paru innych. Próbuje ci zabić resztę kompani, łącznie z tobą. Próbuje cię wywalić z akademii, bo przeszkadzasz mu w planach porwania twojego najlepszego kamrata. Posyła na ciebie przydupasów, by cię sprzątnąć w dogodnej chwili.
Usłysz, że to nie twoja sprawa i się nie wkurw, bo rozmawiasz z rankerką, która sama olała zagrożenie i ciebie. Kiedy Aki powiedziała Ryo, że V to nie jej sprawa, piromanka tak spojrzała na rankerkę, jakby ta obraziła jej rodzinę sumarycznie do któregoś pokolenia wstecz. Dziewczyna tak patrzyła na blondynkę przez chwilę nie wypowiadając przez ten czas ani jednego słowa. Jedynie wymownie siorbnęła przez słomkę.
I tak milcz i się patrz. Tylko nie za długo, bo ranker może cię w żabkę zamienić. A wtedy mu tylko zakumkasz.
- Pewnie trzeba jakiś wniosek wypełnić czy coś, żeby sprawdzili i wypadałoby być minimum rankerem albo przedstawicielem sił porządkowych? - spytała odnośnie tych służ specjalnych, raczej z ciekawości.
- Wniosek raczej nie pomoże, od tego są specjalne służby i one mają to koordynować. Zuu kiedyś z nimi współpracował. - odparła Aki, bardzo wprawnie ignorując zeźlone spojrzenie.
Zuu współpracował w służbach specjalnych. Chyba ktoś za karę go zdegradował do roli niańki i belfra zwiadowców, bo oprócz użerania się z regularnymi, musiał się też “użerać” z niewysokim zaburzeniem przestrzeni, co notorycznie degradowało mu ogródek, a po drodze spaliło mu biurko na zerowym teście, obryzgało go przy okazji wodą, spaliło ogródek i było zwyczajną cholerą.
- On tam już nie pracuje, tak? - pytanie zabrzmiało ni to retorycznie, ni to pytająco. Ryo wzruszyła ramionami. - Z szefem się pogryzł czy co? Trochę to byłoby niepodobne do niego, no… Ale tak na marginesie, mistrzyni, na co trzeba najbardziej uważać na tutejszym piętrze? - dziewczyna przeskoczyła mimochodem do innego tematu i spojrzała przepraszająco na Aki.
- Zuu raczej z nikim sie nie kłóci. Nigdy nie widziałam go zirytowanego...szczęśliwego w sumie też nie. -zastanowiła się Aki. - Pewnie uznał, że indziej będzie bardziej potrzebny. - stwierdziła, po czym słuchając kolejnego pytania odpowiedziała wesoło. - Na pijanych kierowców i długi.
- Te drugie są najgorsze. A potem są podatki i śmierci w bankach - Ryo pociągnęła kolejny łyczek napoju.
Humor Ryo mimochodem się pogorszył.
- Widziałam Milly… znaczy Aries na drugim piętrze. Zmieniła się. Pamiętam, że wcześniej chowała się po kątach, bała się wszystkich i beczała, a teraz zachowuje się prawie jak Yortsed. Brakuje tylko tego, żeby z jej ciała wyszły macki i zaczęła innych rozbebeszać - zaraportowała. - Nie wiem, czy włada ciemnością jak Yortsed, ale zrobiła się agresywna, strasznie arogancka, rządzi się, no i nosi się na teraz na ciemno. Nawet jednemu regularnemu kotu wsadziła do gęby pistolet, bo się jej oporował. Szczęśliwie nie strzeliła, bo była na widoku. Może mistrzyni wyjaśnić dokładniej, co się jej stało? Przecież to nie Aries... Chyba że tak naprawdę zawsze była suką, tylko teraz to z niej wyszło jak szydło z worka.
Aki również zachmurzyła się jeszcze bardziej. Splotła ze sobą palce, na chwile przestając sączyć drinka. - Yortsed… to dziwna istota… -zaczęła niepewnie, widać było, że odpowiednio dopiera słowa, i myśli nad każdym z nich. - Do wieży trafiają czasem indywidua, Yortsed był… jest jednym z nich. Nie do końca wiemy jak sobie z nimi radzić, a V jeszcze wszystko utrudniał. Najprawdopodobniej miał on większy wpływ na Aries niż przypuszczaliśmy. Dlatego też chciałam wiedzieć, czy widziałaś się z innymi regularnymi z którymi miał on kontakt. Martwię się tym, że mógł i na was jakoś wpłynąć, ale jeszcze tego nie ujawnił. -wyznała blondynka.
- U Kil nie widziałam nic niepokojącego, a przynajmniej nic takiego nie zauwazyłam i o niczym takim nie wiem, a pamiętam, że ona też została ranna. Den mówił mi coś, że o mało co go Yortsed nie poranił, u niego bez zmian. W każdym razie… sama też się zajmuję Yortsedem - Ryo spojrzała na Aki, podpijając nieco. - Wygląda to tak, jakby zaszczepiał część siebie w kogoś i żywił się cudzym strachem, i nim się wzmacniał. A Aries była strasznym cykorem, nie okłamujmy się - orzekła. - Mozliwe, że miał wobec niej jakieś plany już wcześniej. Wspominałam mistrzowi Zuu, że V mógł współpracować z Yortsedem znacznie wcześniej niż ta cała dyskoteka. A jeszcze to trzecie piętro jakoś mi się zazębia z naszym przyjściem do Wieży. Nawet wydaje mi się, że Yortsed nie musiał być wcale nowym regularnym, tylko był niezarejestrowanym, a dopiero go jakoś wepchnięto do nas. Ale to ostatnie to tylko moja refleksja.
- Na pewno był nowy. -stwierdziła Aki. - Obserwowaliśmy wasze przybycie, cała grupa bez wyjątku składała się z nowo przybyłych. V musiał dostrzec w nim potencjał i zapewne szybko go zwerbował. -dodała porcję swych domysłów. - Problemem nie jest sam fakt zaszczepienia, ale to jak wyleczyć dana osobę.
- Też nie wiem, zwłaszcza, że... - Ryo westchnęła, pociągając napoju ze słomki. - Sama nie radzę sobie z własną przypadłością - przyznała się wprost. - Ale nad tamtym i nad tym pracuję.
- Lepiej zostaw sprawę Yortseda nam. Jeżeli trzyma się z V nic nie będziesz w stanie zrobić. To w końcu Ranker, jeżeli będzie chciał sprawi że znikniesz wraz ze swymi marzeniami.
- Zostawiam… w końcu miałam wam nie pomagać - Ryo wzruszyła ramionami, teraz piła napój małymi łyczkami. - Ale dziękuję za napój. Że tak spytam… to z jakiejś okazji te siedem warstw i cztery słomki? - spytała wskazując na szklanicę z napojem.
Aki oderwała się od myśli i zerknęła na drinka. Dopiero wtedy znowu się uśmiechnęła i pochwyciła swój w dłoń. - Bo tak się go podaje! Mam duża wprawę w znajomości alkoholów. Wiele ich w życiu podałam, a jeszcze więcej wypiłam. Ten nader często w dawnych czasach. -dodała, zerkając na w połowie opróżniony drink Ryoku.
- A już myślałam, że to z okazji starej drużyny i czterech klas - piromanka orzekła z tumiwisizmem. - Ale dalej jakoś nie jestem przekonana do bycia w drużynie. Jak trafię na fajnych, to giną albo odchodzą, a przyciągam jakichś fiutów i skurwieli - mruknęła pociągając napoju ze szklanicy. - Ja prostu chyba innym pecha przynoszę - westchnęła. - Chyba dlatego, mistrzyni.
- Powinnaś panować nad językiem. -stwierdziła blondynka, dolewając sobie alkoholu do łupiny. - Wiesz, moja siostra powiedziała mi kiedyś, że stan naszego umysłu odpowiada stanowi naszego serca. Jeżeli jedno jest pełne wątpliwości, drugie nigdy nie będzie spokojne. Ponoć potrafi to wpływać nawet na innych. Może w tym tkwi problem, myślisz, że jesteś pechowcem i celowo się nim stajesz. -zasugerowała, uśmiechając się lekko, niemal po matczynemu.
- Myli się mistrzyni - Ryo nie odwzajemniła uśmiechu, zastanawiając się nad czymś. - Nie myślę, że jestem pechowcem. Po prostu innym zdarza się za dużo pecha, zwłaszcza jak mnie spotkają. Nikt nie chce się stawać celowo pechowcem. Chyba że jest masochistą.
- Albo jeżeli coś w nim chce by był pechowcem. -stwierdziła, zerkając wymownie na Ryo.
- Na przykład takie upierdliwe coś, co przejęło moje ciało i próbowało sprać Bezimiennemu tyłek pod okiem V? A jeśli jesteśmy przy małych upierdliwych cosiach… sprawdzała mistrzyni coś na temat tej rany, jak ją zaleczyć? - wskazała Ryo na miejsce na twarzy, gdzie widniała podłużna rana. - Zjadliwa plama czarnej farby to chyba znacznie większy wrzód niż to co mam.
Dziewczyna zastanawiała się jeszcze nad czymś.
- Taka dygresja, przypomniało mi się. Aries zadawała się z takim gościem z wyglądu podobnym do Dullahana. Tyle że tamten był zwiadowcą, ale nazywał się nawet podobnie, bo zwał się Durrahan. Spotkali się bodaj jeszcze w akademii. Powinien coś wiedzieć więcej na temat tego, co działo się z Aries.
- Sama odstawiłam ją do akademii, wiem kto tam był. - stwierdziła Aki, uspokajając Ryo. - Podobieństwo to dzieło przypadku, splatają się tu różne linie czasu. -dodała, odchylając lekko fotel w tył. - Miałam ostatnio sporo na głowie, zupełnie zapomniałam o tej ranie, wybacz.
- Wiem o tych liniach czasu, w końcu Bezimienny mi udzielił trochę wykładów na ten temat - Ryo pokiwała niemal entuzjastycznie głową na te słowa. Następnie pojawiło się lekkie wahanie. Na zdanie o ranie Ryo westchnęła: - Szkoda, że mistrzyni nie znalazła niczego odnośnie rany… A co mistrzyni ostatnio porabiała?
- Miałam trochę rzeczy do załatwienia. Wiesz rankerzy maja ostatnio sporo pracy, aktualnie pomagałam tu zorganizować test, oraz była sprawdzić jak radzi sobie mój sklepik. -odpowiedziała uśmiechając się lekko.
Czy ta cała “Cecylia” nie mówiła o jakimś tam biznesie Aki? Albo kwestia trafu, albo o czymś wie... Zresztą nieważne - Ryo postanowiła sobie, że z chęcią spełni dobry uczynek względem bliźniego i przetrąci kark tej rudej marzannie, jak ta jeszcze raz wtrąci swego nochala w jej sprawy… znaczy, jak doprosi się o szybką śmierć z czyjejś ręki.
- A więc to takie buty były z tym biznesem… - niziołce przypomniała się sytuacja z obrończynią jaszczurów od siedmiu boleści. Humor Ryo poprawił, ale to raczej za sprawą drinka. Lekko pokiwała głową, sącząc napój. - Jaki sklepik? - spytała z ciekawością. - Zna mistrzyni tę rudą dziewczynę w ogóle? - dodała z lekkim zdziwieniem, napominając Aki sytuację z “Cecylią”.
- Alkohole światów. -stwierdziła wesoło, podając Ryo mała karteczke wydobytą z ATSa. Była to prosta wizytówka zawierająca kontakt i adres sklepiku. - Z tym dostaniesz 20% zniżki -zaśmiała się wesoło, po czym potarła brode palcami. - Nie przypominam sobie… ale czasem bywa że regularni znają rankerów. Tak samo jak regularnych jak Zaken czy Makai też zna prawie każdy.
Ryo z chęcią przyjęła karteczkę. Ile korzyści! A i zyska kolejne źródło informacji i kupi taniej alkohol. Zwłaszcza to drugie. Nie przejmowała się już tą całą ”Cecylią”, która w tej chwili wydawała się tylko jednym z drobnych cwaniaczków… ale nie znaczyło to, że miała ją zamiar zignorować. Wręcz przeciwnie. Zwiadowców nigdy nie należało ignorować. Student ją tego nauczył, a przy okazji po trzecim teście zarobił wpierdol od piromanki jak od łowcy.
- Z chęcią wpadnę. Makai’a kojarzę, bo przeprowadzał ze mną wywiad, ale Zakena… Zaken to hmmm - mruknęła, najwyraźniej nie przystawała do tej większości regularnych obeznanych w VIPach Wieży. - To ten co wyprowadził mnie, Lakumę i Studenta z dyskoteki, tak? Taki pirat z szablami? Bo tak jakoś nie znam się na VIPach - rzuciła od niechcenia. - bardziej mi łeb zaprzątają inne rzeczy. Na przykład testy i wspinaczka na szczyt Wieży. A jeśli powiedziałam “testy”... chyba się przejdę do rejestracji, a potem pójdę się kimnąć. Za bardzo zmęczona jestem całym dniem. Jak będę czegoś potrzebować, do wpadnę do sklepu mistrzyni i kupię promile.
- No to powodzenia. Sama mam sporo pracy. Będe trzymała kciuki. - uśmiechnęła sie blondynka, delikatnie dając do zrozumienia , że czas już odejść.

Ryo opróżniła do cna napój i rzuciła “Dziękuję bardzo za napitek”. Umyła pucharek, odstawiła go na odpowiednie miejsce, ukłoniła się Aki, powiedziała jej “Do widzenia” i ruszyła swoją drogą. Szybko wydostała się z budynku, przybierając błyskawicznie maskę jednego z wielu eonów regularnych mieszkających na tym piętrze. Nie omieszkała nie podjąć się małego zwiadu i poszła się dowiedzieć o teście do rejestratorki.
Budka została szybko odrestaurowana, wszak jeden głupi jaszczur nie ma na tyle mocy sprawczej, by od swych fochów całe piętro zawalić. Miła pani również była w jednym kawałku. Mała szermierka spełniała swój cel oraz zaspokoiła swe pokłady ciekawości i potrzeby uzupełnienia wiedzy na temat testu, a nawet niektórych regularnych.

Spojrzała na portal, którym uciekł narwany niczym horda orków jaszczur i odszedł rudy mesjasz jaszczurów. Nie kwapił się lecieć za dwójką zakochanych w sobie istot. Jak będą chcieli ślubu, to im go udzieli, a potem ześle błogosławieństwo Wielkiego Topora i Siekacza Głów. Jak będą grać Romana i Juliana w wersji BDSM, kupi sobie wtedy bilet na przedstawienie, na którym będzie wcinać popcorn. Wielkie rzeczy.
Stwierdziła, że idzie jak najszybciej do siebie, unikając wszystkich problemów o Y nogach, E rękach, A głowach i H formach, jakie tylko mogły przyjść do głowy boskiemu umysłowi mieszkającego na czubku tego kolorowego burdelu.
A jak postanowiła, tak też uczyniła. Przemaszerowała przez portal.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 04-04-2015, 21:24   #26
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
W pogoni za jaszczurem

Pozostało jej 40 minut do zmiany. Mogła jeszcze w tym czasie złapać jaszczura i naprowadzić go na odpowiedni adres, zanim zacznie robić bałagan w innym miejscu. Czasem wszyscy zachowywali się dziwnie, jakby niedorzecznie. Reakcja jaszczura była zrozumiała - taka jego rasa. Dawało mu to trochę taryfy ulgowej. Gorzej natomiast było z ludźmi. Byli… Po porostu dziwni. W szczególności jeśli między zmianami w fabrykach Cybil wybierała spacer zamiast metra. Czwarte piętro kumulowało w sobie niesamowite ilości ludzi jak i innych stworzeń. Był to też jeden z powodów dla których odstawiała komunikację miejską. Tam nie było czego obserwować. Nie było gdzie. Spacer zawsze zapewniał coś interesującego i wartego uwagi. Co prawda rozdzielanie mordujacej się pary nie należało do zdarzających się, lecz w pewnym sensie… Miało to swój metropolijny folklor. Nigdy nie wiedziało się co można napotkać.

Pewne rzeczy były na prawdę interesujące. Pewne… mniej. Tak, czy siak przynajmniej dzisiaj liczba zgonów nie powiększyła się o jedną jaszczurkę albo o nienormalną dziewczynę. Lubiła być świadkiem różnic i ich spektrum, lecz nie mogłą pojąć innych zdań na temat obchodzenia się z życiem.

Stojąc na pierwszym wieloktrownym rozwidleniu za portalem zastanawiała się, w którą stronę udał się jaszczur. Rozejrzała się nie widząc niczego konkretnego. Wściekły dwumetrowiec był znacznie szybszy niż spokojny chód dziewczyny więc nie mógłbyć jeszcze w zasięgu wzroku. Spojrzała jeszcze raz na telefon i podłączyła się do sieci IV piętra: Interesowały ją publiczne kamery miejskie w okolicy..

Kobieta skakała po kamerach szukając jaszczuroluda. Ponieważ poruszał się on pieszo, a w wieży pełno było dziwacznych istot, to wyhaczenie go na ulicy nie było takie trudne. Znajdował się na skrzyżowaniu na północ od portalu, żwawym krokiem kierując się dalej w tym kierunku. Wyglądał na dalej mocno nabuzowanego.

- Ciężko się z tobą pracuje… - skomentowała pod nosem podnosząc głowę do góry a telefon chowając do torby. Skierowała nogi w odpowiednim kierunku a musiała lekko przyśpieszyć, by nie uciekł.

Sprawdzając co jakiś czas kamery które powinny objąć trasę jaszczura, dziewczyna w końcu zobaczyła jego muskularne plecy. Zrobiła to zresztą w porę, bowiem kierował się on w stronę dwóch wysokich wieżowców, gdzie zapewne miał mieszkanie.

- Hej, jaszczurze! - podniosła głos zmniejszając do niego odległość. Podniosła też rękę, by nie musiał jej szukać w tłumie, gdy ewentualnie obróci się szukając zaczepiającej.

Miała nadzieję, że jego nabuzowane emocje nieco ustąpiły, choć jego rasa nie miała tego w swoim zwyczaju. Zastanawiające było też jak ta sztuka upuszczała nerwów spod gotującej się łuski. Nie mniej, jeśli jeszcze nikt mu nie przedstawił pewnych informacji, będzie to działało tylko na niekorzyść obu stron. Jaszczur odwrócił się szukając wzrokiem głosu, syknął widząc rudowłosą.

- Czego?! - warknął dalej agresywnym tonem.

Dziewczyna spokojnie zbliżyła się - Podobnie jak ty, poprzednie piętra przechodziłam samotnie. Również byłam zaskoczona, gdy się okazało, że ten test będzie drużynowy. Rozumiem więc twoje niezadowolenie. - zrobiła chwilę przerwy, by ocenić reakcję jaszczura, kontynuowała po chwili - Przy informacji nie zdążyłeś usłyszeć, że można zgłosić się a drużynę dobiorą tobie sami… Choć najprawdopodobniej przydzielonych byś zjadł na początku testu a resztę starał się zrobić samemu. Nie bez powodu jest potrzebna drużyna, więc samotnie najprawdopodobnie byś go nie zdał. Nie chciałabym ani tego ani tego. Dlatego chce tobie wskazać miejsce, gdzie znajdziesz podobnych sobie. Z nimi pójdzie tobie znacznie szybciej. Będąc wyżej zapomnisz nawet o tej metropolii.

Oczy jaszczura błysnęły groźnie w pewnym momencie wypowiedzi kobiety. Gdy słowa które ponownie go rozwścieczyły zabrzmiały w powietrzu, zdawał się już dalej nie słuchać. - Ja nie dam sobie rady!? - ryknął, ruszając w stronę rudowłosej. - Myślisz, że jestem jak wy bezłuskowe robaki, że potrzebuje innych by sobie poradzić z jakimś testem!?

Dziewczyna lekko zwiątpiła na reakcję jaszczura, lecz stała dalej w swoim miejscu. Musiała jeszcze uważniej dobierać słowa - N~Nie...! Jestem pewna, że sobie poradzisz samemu z każdym zadaniem, bez niczyjej pomocy. Jednak, co w przypadku, gdy testem jest właśnie WSPÓŁPRACA? Na to ani ty, ani ja nie mamy wpływu. A oboje wolimy przechodzić piętra samotnie.

Odpowiedział jej wściekły wzrok oraz milczenie. Widać jaszczur czekał, aż rudowłosa dokończy swoją myśl.

Cybil odetchnęła z lekką ulgą. Nie liczyła ani nie potrzebowała, by wściekłość z jaszczura zeszła. Niech tylko polezie tam, gdzie go skieruje. Sięgnęła do swojej torby wyciągając notes i długopis.

- Pod tym adresem znajdziesz to, co potrzebujesz. - Wyrwała kartę z napisanym w mgnieniu oka adresem. Popatrzyła na jaszczura i podniosła kartkę do linii wzroku. Od razu jednak zawróciła papier a długopis chrobotaniem rysował dalej - Pieszo twoim tempem będzie 46 minut i 14 sekund - Podniosła raz jeszcze kartkę do góry, ale ponownie zawróciła ją nanosząc dodatkowe kreski - Możesz też podjechać tam metrem w 7 minut i 9 sekund. - Kartka już ostatecznie pojawiła się na linii wzroku - 300 metrów stąd masz najbliższą stację, odjazd za 4 minuty 39 sekund.

Wyrwana kartka była wypełniona niemal tysiącem mniejszych i większych kreseczek komponując się w dokładną mapę wyszczególniającą obecne miejsce, miejsce docelowe, przerywaną linie trasy na piechotę, grubszą linię metra. Jaszczur nie musiał na nic czekać, wszystko zostało wyrysowane między słowami.

- Nie musisz nawet wracać do swojego mieszkania - dodała na koniec, czekając aż skrawek wyrwanego papieru zostanie odebrany - Mogę cię o to prosić?

Jaszczur wyglądał na zdziwionego zerkając na karteczkę. Chyba nawet jemu zaimponowała dokładność mapy, czasem osiłki miały to do siebie, że lubiły mieć w otoczeniu kogoś znacznie mądrzejszego od siebie.
- Co tam znajdę? Dokładniej. - warknął, ale już mniej agresywnie, przesuwając wąskimi źrenicami po wyrysowanych liniach.

- Bar prowadzony przez jednego z twoich łuskowych kuzynów - odpowiedziała informacyjnie - Ssihlik... Tak się nazywa właściciel lokalu. Jeśli tam pójdziesz na pewno znajdziesz towarzyszy do tego testu. Łuskowych towarzyszy. Idź, za chwile odjedzie tobie metro.

- Nie rozkazuj mi! -warknął. - Pójdę jeżeli będę chciał i kiedy będe chciał, zrozumiano?! Nie wykonuje poleceń bezłuskowatych takich jak ty. - zasyczał, a jego strój zafalował lekko od pędu pobliskiego samochodu, kiedy przeniósł wzrok z kartki na Cybil.

- Tak, wybacz. Nie chce tobie rozkazywać. - dorzuciła poprawiając się - Zrobisz dokładnie tak, jak będzie chciał. Ja tylko chcę tobie pokazać, jak możesz zrobić najszybciej to, o czym zadecydujesz.

Jaszczur tylko coś furknął, po czym odwrócił się, jeszcze raz zerknął na mapkę i ruszył w stronę blokowiska. Chyba nie miał zamiaru od razu ruszać do wskazanego baru. Cybil westchnęła. Cóż, zrobiła wszystko, by mu pomóc. Mogła mieć tylko nadzieję, że w najbliższym czasie faktycznie pojawi się w jaszczurzym barze. Oby znalazł towarzyszy i dostał się na wyższe piętro. Szczerze mu tego życzyła. Oby nie spotkał osób takich, jak dziewczyna z mieczem przy budce informacyjnej.

Spojrzała na zegarek, pokazywał 20 minut do zmiany. Niezbyt wiele czasu, ale zdąży, gdy nie przytrafią się dodatkowe atrakcje. Nie pozostawało nic więcej jak odprowadzenie jaszczura wzrokiem i odejście we własnym kierunku.
 
Proxy jest offline  
Stary 06-04-2015, 14:53   #27
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
S-Drow - szermierz

Grajek wszedł do mieszkania, na którego drzwiach widniała zaśniedziała liczba 13. Jeśli ktoś pomyślałby, że było to trzynaste lokum w tej kamienicy… poważnie by się zdziwił. Dwie pozostałe kawalerki na tym piętrze oznaczone były numerami 8 - ta należała do samego zakapturzonego - i 43. Najwidoczniej ktoś uznał, że kolejność jest tylko niepotrzebnym nikomu dodatkiem.
W środku nie było za dużo mebli, jedynie te niezbędne do funkcjonowania w miarę cywilizowany sposób. Wszystkie sztuk jeden. Szczur raczej nie miewał gości. Mieszkanie utrzymane było w czystości, sam gitarzysta niemal codziennie o to dbał.

Mężczyzna stanął naprzeciwko szczura i wykonał pełen szacunku ukłon.
- Witaj mistrzu Shu. – powiedział, będąc jeszcze zgięty, po czym już wyprostowany dodał: - Jak mistrzowi minął dzień?
Długie palce pogładziły rzadką brodę, gdy ten smakował słowa przed ich wypowiedzeniem. - Spokojnie, acz zarazem zaskakująco. - oznajmił tajemniczo, jak to miał często w zwyczaju. Szybko jednak zaczął tłumaczyć. - Spokojnie, gdyż przez długi czas nie zdażyło się nic niezwykłego, jedynie szara codzienność. Zaskakująco, gdyż odwiedził mnie ktoś, kogo się nie spodziewałem. Osoba, której nie mogę nazwać przyjacielem, bowiem jej nie znam, lecz ona mego przyjaciela znała bardzo dobrze.
Grajek zdążył się przyzwyczaić do specyficznego sposobu wypowiadania się swojego mistrza. Problemem było natomiast wyczucie czy należało zadawać pytania, czy czekać cierpliwie, aż szczurołak będzie kontynuował. Gitarzysta z reguły improwizował. Teraz uznał, że skoro ostatnio milczał, to pora na zadanie pytania.
- Wizyta była czysto towarzyska, czy stało się coś poważnego mistrzu?
- Przedstawiała pytanie, wymagające odpowiedzi. - odparł staruszek, powoli prowadząc Grajka do salonu, gdzie ten dostrzegł dwa nadprogramowe kubki po herbacie. Jeden opróżniony w pełni, drugi zaś do połowy. Czyli wizytujących było dwóch. - Nie można powiedzieć, iż była towarzyszka, gdyż chciał on czegoś ode mnie. Ale czy wszystko, czego chcemy to rzeczy poważne?
Grajek przebiegł kilka górnych pozycji z listy tego, czego chciał. Poważna może była co druga rzecz. Chociaż…
- Wszystko zależy od tego, co poszczególne jednostki rozumieją poprzez “poważne”. Dla jednych poważna może być zabawka, która towarzyszy im od najmłodszych lat. Dla innych jest to… tylko zabawka lub wręcz śmieć. - odpowiedział pewnym głosem - A można wiedzieć, czego ta dwójka od mistrza chciała?
- Dobra odpowiedź. -odparł staruszek, kiwając lekko głową. - Chcieli pomocy. Powiedziałem, że mogę spróbować jej im udzielić. -dodał, chwytając swój kubek z herbatą. - Aczkolwiek pomoc zależeć będzie od ciebie. Szukają oni kogoś silnego do najbliższego testu. -dodał, zerkając na Grajka. - Czy czujesz się silny? I czy chcesz razem z kimś wspinać się wyżej?
- Nie wiem. - padła standardowa odpowiedź zakapturzonego mężczyzny. - Jest to uzależnione od wielu czynników. Nie wiem, kim są i jak mi się będzie z nimi współpracować. Poza tym w drodze z przesłuchania tutaj spotkałem ciekawą dziewczynę. Jeśli już to raczej z nią bym wolał zawiązać drużynę, chociaż jej filozofia jest inna niż moja.
- Rozumiem. - przytaknął szczur. - Mimo to chciałbym, byś się z nimi spotkał. Ocenisz czy pasuje ci współpraca. Jeżeli nie i tak na tym zyskasz, będzie to bowiem kolejna możliwość do treningu, oraz poznania osób, które będą mogły być twymi rywalami w przyszłości.
- Nie mam nic przeciwko spotkaniu z tą dwójką i ich ocenieniu. Jednak nie obiecuję za wiele. - odparł Grajek. - Czy to spotkanie jest bardzo pilne?
- I tak i nie. Czekają bowiem oni w miejscu, gdzie tak wiele czasu spędzasz. Ale jeżeli nie chcesz się w nimi widzieć, mogę im przekazać, że nie masz na to teraz ochoty. -stwierdził szczur, upijając łyk naparu.
- Rozumiem. W takim razie załatwmy tę sprawę od razu. - Mężczyzna strzelił karkiem. - Nie wypada, by goście czekali - dodał, po czym ruszył w stronę przejścia do piwnicy. Było one ukryte za szafą, którą Grajek bez trudu odsunął.

Spiralne, szerokie schody oświetlone były rzędem lamp do zasilania, których z pewnością używane było shinso. Schody poprowadziły zakapturzonego trzy piętra w dół do drzwi, które pozbawione ozdób kosztowały kilkukrotnie więcej niż inne w tym budynku razem wzięte. Gitarzysta nacisnął klamkę, wchodząc do prostokątnego pomieszczenia. Było ono prostokątne, z wejściem pośrodku dłuższego boku. Prawa strona, pomimo że oświetlona jedynie pochodniami wręcz błyszczała.


Ta część piwnicy przerobiona była na świątynię ze świata, z którego pochodził szczurołak. Główny jej punkt stanowił ołtarz. Przedstawiał on trzy większe i dwa mniejsze posągi prawdopodobnie odlane ze złota. Jak Grajek się dowiedział, przedstawiały one to samo bóstwo. Mistrz zapytany, dlaczego potrzeba aż pięciu posągów ograniczył się do zdawkowej informacji: ”Religia tego wymaga”.
Lewa strona była przeciwnością prawej. Jeśli tamta była utrzymana raczej w tradycyjnym stylu, tutaj bez trudu można było dostrzec nowoczesność.


Była to siłownia. Jednak nie byle jaka domowa, a spokojnie mogąca uchodzić za profesjonalną. Było tam wszystko. Od hantli, poprzez ławeczki, czy drążki a na workach bokserskich kończąc. Jedyne co mogło martwić to liczby wypisane na obciążnikach. Nieraz trzycyfrowe i to nie zawsze z jedynką na początku.
Na środku pomieszczenia znajdował się ring, będący swoistym spoiwem obu części piwnicy. Liny i narożniki obszyte były miękkim materiałem, co plasowało je w podobnym okresie co siłownia. Podłoga natomiast pokryta była drewnem. Miało to być nawiązanie do świątynnej tradycji.

Przy ringu znajdowała się dwójka osobników. Jeden kręcił się lekko, oglądając przy okazji urządzenia do ćwiczeń. Był wysoki, o krótkich blond włosach i muskularnym ciele. Odziany w dobrze skrojony garnitur, z dość poważną, by nie powiedzieć ponurą miną, przyczepioną do twarzy.




Drugi z gości mistrza szczura, poruszał się zaś na wózku inwalidzkim. Jak zszedł po schodach na dół, pozostawało zagadką, chociaż urządzenie było na tyle nowoczesne, że zapewne potrafiło się unosić nad ziemią i pokonywać trudne podłoże. Również był blondynem, a kilkudniowa kozia bródka kręciła się na jego brodzie. Wyglądał na średnio zainteresowanego samą siłownią, a bardziej częścią religijną, jak i samym Grajkiem.

- Yo - przywitał się z nieznajomymi, lekko unosząc rękę. - Słyszałem, że szukacie osób do drużyny. Więc przejdźmy do rzeczy. Czemu miałbym z wami się trzymać?
- Witam! - odrzekł energicznie mężczyzna na wózku. Ten w garniturze, zerknął tylko na Grajka, unosząc lekko dłoń w geście powitania. - Jestem Książe, ty zapewne jesteś uczniem, o którym nam mówiono. - przedstawił się osobnik bez władzy w nogach, podjeżdżając do zakapturzonego. - Od razu do rzeczy? Podoba mi się to. - stwierdził, szukając palcami czegoś w ustach, ale nie znalazł tam tego, więc rozgoryczonym ruchem opuścił je z powrotem na koła pojazdu. - Bo mamy zamiar go zdać. -stwierdził w odpowiedzi. - Jesteśmy silni i potrzebujemy innych silnych osób, by zebrać komplet. A już na pewno potężny jest ten tutaj S-Drow. -dodał, wskazując kompana i przedstawiając go przy okazji.
- Możecie na mnie mówić Grajek. - odparł gitarzysta, przyglądając się uważnie każdemu z mężczyzn. Coś w nich było co… nawet nie potrafił tego właściwie nazwać. Gdzieś już ich widział? - Siłę za chwile sprawdzimy. Ale w drużynie nie powinno tylko o nią chodzić. - standardowo postanowił nie roztrącać kwestii, z którymi nie wiedział co zrobić. - Czemu chcecie się wspinać? - padło kolejne pytanie.
- Bo mamy życzenia. -odparł ten na wózku i poklepał swoją maszynę. - Mojego łatwo się domyślić. Stanąć na nogi byłoby przyjemnie, bo na razie nie znalazłem lekarza, który umiałby je naprawić. -stwierdził, po czym zerknął na swego kompana.
- Mam swoje powody. -odparł sucho S-drow, nie mając zamiaru rozdrapywać tematu.
- Twój powód jest dla mnie zrozumiały. - gestem głowy wskazał na Księcia. - A co do ciebie… - zwrócił się do S-Drowa. - Ktoś niewinny zginie przez to, że ty osiągnąłeś swój cel?
- Nie. -odparł krótko S-Drow. - Nikt nie zginie przez to, że spełnię swe życzenie. A może i więcej przeżyje. -rozwinął myśl, opierając się o metalowy pręt, jednego z przyrządów.
- Ostatnie dwa pytania i przechodzimy do praktycznych rzeczy. Do jakiej klasy należycie i z kim z was mam się zmierzyć byśmy sprawdzili swoją siłę?
- Ja jestem latarnikiem, S jest łowcą, to raczej oczywiste z kim. -stwierdził Książe, podciągając się lekko na swym miejscu.
- Tak, teraz już oczywiste. Ja jestem shinsoistą… chyba. - wyjaśnił W takim razie... S-Drowie, zapraszam na ring.

Samemu jednak ruszył w stronę ołtarza w świątynnej części piwnicy. Stanął przed nim i przez chwilę tkwił w bezruchu ze spuszczoną głową. Jego mistrz niemal dosłownie wbił mu ten zwyczaj w głowę. Chociaż z czasem sam zaczął uznawać słuszność tego “rytuału”. Pozwalał skupić uwagę na nadchodzącej walce i usunąć z umysłu niepotrzebne myśli - których w przypadku Grajka i tak nie było za dużo.

Następnie mężczyzna skierował się ku ringowi. Zatrzymał się jednak przy Księciu.
- Gdyby ktoś uleczył ci nogi… co byś wtedy zrobił? - zapytał, chociaż zdawało się, że niespecjalnie się tym interesował.
- Prawdopodobnie wszedł na wieżę właśnie na nich. -odpadł lekko żartobliwie Książe, gdy jego ochroniarz ułożył dłoń na linach otaczających ring i wskoczył na niego zgrabnie. Tam też zdjął marynarkę i poluzował krawat, kręcąc delikatnie barkami, by je rozgrzać.
- nie użyje miecza. -stwierdził ni to do Grajka, ni to do Księcia.
- Rozumiem. Może coś da się na to poradzić. - rzucił jeszcze tajemniczo, po czym samemu znalazł się na ringu.
- Nie musisz się ograniczać. Sam ginąłem tutaj już wiele razy. No, chyba że uważasz, że jesteś aż tak dobry. - dodał wesołym głosem.
S-Drow przytaknął ruchem głowy na ostatnią część zdania.- Jeżeli użyje miecza, nie zdążymy sprawdzić, czy się nadajesz. -stwierdził dość arogancko. - To ma być sprawdzian. Nie pojedynek. Nie trzeba kończyć go szybko. -podsumował swoja logikę, z rękoma założonymi na piersi.
- Skoro tak uważasz. - odparł Grajek - Aż mnie kusi, by się założyć kto wygra, ale skoro nie walczysz pełnią sił, wydaje mi się, że nie ma to sensu.

Mężczyzna zdjął z siebie płaszcz, prezentując w pełni swoją sylwetkę.




Był dobrze umięśniony, mającym rzeczywiście metr dziewięćdziesiąt wzrostu młodzieńcem o czarnych włosach ze srebrnym pasemkiem. Ozdobione kolczykami, lekko spiczaste uszy zdradzały elfich przodków. Bystre oczy szarawego koloru wpatrywały się w S-Drowa. Było z nimi coś nie tak. Twardówki zamiast typowego dla humanoidalnych ras białego koloru były mieszanką zieleni i błękitu.
Ubrany był w czarnawą kurtkę, którą używał jako bluza, biały podkoszulek bez rękawów, ciemnoniebieskie jeansy i czarne adidasy. Do paska przymocowaną miał czarną torbę oraz dwie przypominające pochwy pokrowce, w których trzymał kije. Z ust wystawała mu słomka.

- Pojedynek. - rzucił krótką komendę. Ring został otoczony przez pole siłowe, które w żaden sposób nie utrudniało walki. - To zabezpieczenie byśmy czegoś nie uszkodzi. Nic więcej. - wyjaśnił gitarzysta. - Możemy zaczynać?
S-Drow kiwnął lekko głową, nie zmieniając pozycji. Jego stalowy wzrok omiótł sylwetkę Grajka, jak by oceniał jego potencjał. Widać było, że mimo luźnej postawy jest przygotowany do stoczenia walki, tak jak by jego mięśnie nie potrafiły, chociaż chwili pozostać nieostrożne. - Zaczynaj.
- Skoro nalegasz...
Atakowanie pierwszemu nie należało do stylu Grajka. No ale skoro przeciwnik dawał szansę, to głupotą było nie skorzystać z okazji. Lewa ręka czarnowłosego z rozluźnionymi palcami została opuszczona. Prawa dłoń została przyłożona do ust. Mężczyzna przez chwilę w nią dmuchał, poruszając jednocześnie palcami. Gdy wyciągnął ją w stronę S-Drowa, znajdowała się w niej pulsująca kula światła. Po chwili pocisk ten został wystrzelony.
Grajek tymczasem bacznie obserwując przeciwnika, zacisnął palce lewej dłoni.
S drow rozluźnił trochę ręce i wyciągnął przed siebie dłoń, by zatrzymać nią kulę. Mógł zapewne bez problemu jej uniknąć, ale chciał sprawdzić moc ataku. Dlatego też, gdy ta po prostu rozpłynęła sie, nie czyniąc żądnego widocznego efektu, jego twarz wyrażała zdumienie. Dopiero wtedy odkrył prawdziwy zamiar ataku, gdyż jego nogi ugięły się lekko pod wzmożoną grawitacją.

- Nieźle… -mruknął, ale postawił krok w stronę Grajka, a potem kolejny. - Ale to za mało.
- Ja mam nadzieję, że za mało. Ale zanim pokażę więcej, to sprecyzujmy, czego wy dokładnie ode mnie chcecie. - Grajek lekko przechylił głowę, wyciągając przed siebie dłoń w geście “stop”. - Mam użyć najsilniejszych umiejętności? Mam pokazać jak sobie radzę ze słabymi? Czy po prostu mam starać się ciebie pokonać? - Może w prawdziwej walce użyłby, w międzyczasie jakiejś mocy, ale mając jako takie pojęcie o fair-play, gitarzysta stał spokojnie.
- Pokaż, że nadajesz się do naszej drużyny. -stwierdził S-Drow, a Książe dodał zza ringu. - Realne próby próbowania pokonania S-Drowa brzmią jak najbardziej sensownie.
- Mhm… Ok. - odparł Grajek, po czym znów stanął w swojej wyjściowej pozycji, cały czas bacznie obserwując przeciwnika. - No to spróbuję.
S-Drow był pewny siebie. Albo był aż taki dobry, albo aż taki głupi. Dużo bezpieczniejsze było założenie pierwszej opcji. Czyli zapowiadało się ciekawie. Wbrew zdrowemu rozsądkowi czarnowłosy wolał mierzyć się z silniejszymi i zręczniejszymi od siebie. Może wynikało to z faktu, że był zwyczajnym idiotą, a może dlatego, że potrafił to wykorzystać…
Przez spodnie mężczyzny przebiegło coś, co gdyby trwało dłużej okazałoby się falą srebrnej energii. Ubranie zasłoniło właściwe działanie tej zdolności. Skóra nóg gitarzysty przybała wygląd i fakturę lustra. Był to ryzykowny ruch - w końcu Grajek nie wiedział dokładnie, na co stać przeciwnika - ale ryzyko z reguły się opłacało.

S-Drow wyczuwszy energię w powietrzu, skoczył w końcu w stronę Grajka. Krótki doskok był spowolniony przez zwiększone przyciąganie, jednak mimo to mężczyzna był szybki. Znalazł się przy Grajku szybciej, niż ten się spodziewał. Nogi muzyka odrywały się już od ziemi w celu uniku, kiedy dłoń blondyna, chwyciła go za skraj kurtki. Odziany w garnitur ochroniarz, wykręcił się i przerzucił wprawnie elfa przez bark. Jednak zapożyczona zręczność, pozwoliła temu drugiemu, wylądować na nogach, nie zaś na plecach, niwelując skutki ataku. Jednak dłoń S-Drowa dalej zaciskała się na jego ubraniu niczym imadło.
Na twarzy gitarzysty początkowo widać było zdziwienie, które jednak szybko przerodziło się w coś w rodzaju zachwytu. Odziany w garnitur jednak nie przechwalał się. Rzeczywiście był dobry i to bardzo dobry. Grajek jednak nie miał zamiaru z nim przegrać. Mężczyzna zacisnął lewą dłoń na ręce trzymającej jego kurtkę, prawą natomiast uniósł zaciśniętą w pięść, szykując się do ciosu. Po rękawach kurtki znów przebiegły oznaki srebrnej fali energii, gdy skóra górnych kończyn zaczęła wyglądać jak lustro. Z lekkim uśmiechem na twarzy uczeń szczurołaka wyprowadzić cios w twarz S-Drowa. Tak naprawdę jednak zamierzał uderzyć w rękę, którą trzymał drugą dłonią, by uwolnić się z uścisku.
Dłoń została opuszczona na trzymającą Grajka rękę. Jednak nim dotknęła materiału garnituru, pojawiła się przed nią stalowa rękawica. Uderzenie w metal zabolało, a ten zadźwięczał, nawet niezarysowany. S-Drow wyglądał jednak na zadowolonego, jeżeli tak można było nazwać, mniejszy grymas na twarzy. - To musiał być silny cios. - zauważył, unosząc Grajka za fraki. - Uczono mnie jednak nigdy nie wypuszczać miecza. Teraz zaś ty się nim stałeś. -dodał, a poza która przyjmował, sugerowała, że zamierza zrobić długouchemu coś bolesnego.

Pomimo bólu, na twarzy Grajka pojawił się lekki uśmiech.
- Uch, mogłem się tego spodziewać. Co to za łowca bez zbroi. – rzucił, nie przejmując się specjalnie byciem porównanym do miecza. - W sumie też mam podobną, ale moja chyba z innego materiału jest. Pokazałbym, no ale nie chcę się teraz bronić. Tylko atakować.
W ręce Grajka pojawiła się kula srebrzysto-szarej energii. Mężczyzna zacisnął ją w dłoni, co sprawiło, że przepłynęła ona na jego palec wskazujący, gdzie uformowała… naparstek. Gitarzysta przez chwilę przyglądał się swemu tworowi z wyraźnym niezadowoleniem.
- Hm… chyba coś nie wyszło… - szybkim ruchem skierował pokryty shinso palec w stronę S-Drowa - Ale zobaczymy, jak to działa.

~*~*~*~

- Jak mi załatwicie płynne shinso czy inne coś, co może mi zregenerować energię, to może uda mi się coś zrobić z twoimi nogami. Tylko muszę dokładnie wiedzieć co z nimi nie tak i kiedy się to stało. - Grajek przyjrzał się dokładnie Księciu - Tylko ostrzegam, że przywracanie im sprawności może potrwać dłużej niż jeden dzień, będzie pewnie boleć i będzie kosztowne. Oczywiście, jeśli mi się uda.
- Nie wiem, czy ci się uda, byłem u kilku dobrych lekarzy...no ale płynne shinso to nie problem. Wykonam parę telefonów i będziesz miał nawet takie o smaku truskawek… a czy teraz możemy iść już na zewnątrz, bo kurewsko chce mi się palić. - jęknął błagalnie blondyn, masując się po kieszeni, w której znajdowała się paczka papierosów.
- Ja swoje zrobiłem. - mruknął jak gdyby na potwierdzenie S-Drow.
- Nie pamiętam, bym był lekarzem. Moje moce są… hm… specyficzne. Może mi się uda. A płynne shinso wystarczy bezsmakowe. - odparł Grajek. - Możemy wyjść, chociaż nie wiem, czy na zewnątrz poczujesz, że palisz. Zresztą jakoś musiałeś się tutaj dostać, to wiesz, jak wygląda sytuacja.

Grajek odprowadził dwójkę mężczyzn do wyjścia z kamienicy. Na pożegnanie Książę wręczył mu wizytówkę, gdyby chciał się z nimi skontaktować. Trochę było to niepotrzebne, choćby dlatego, że czarnowłosy nie miał telefonu.
Miejscowi nawet nie poruszyli się ze swych miejsc i jedynie odprowadzili dwójkę mężczyzn ukradkowymi spojrzeniami. Szczerze, nie dziwił im się. W końcu jakiś instynkt samozachowawczy mieć musieli.

- I jak poszedł trening? - zapytał Shu, gdy tylko jego uczeń przekroczył próg. - Znalazłeś drużynę?
- Był… całkiem ciekawy i pouczający. - odparł gitarzysta, przyglądając się uważnie gazecie trzymanej przez szczurołaka. - A co do drużyny… To się jeszcze zobaczy. Najpierw muszę trochę kredytów zarobić. Jakieś ciekawe oferty są?
Mistrz pokazał gazetę gitarzyście, a ten ją szybko przejrzał, znajdując stronę z ogłoszeniami pracodawców. Przez chwilę jej się przyglądał, eliminując kolejne propozycje, aż w końcu zdecydował się na jedyną, która pozostała.
- To pójdę zobaczyć się z tym Homim. Jak mi się nie spodoba, to poszukam czegoś innego już na miejscu. - wypowiedział swoją decyzję - Nie wiem, kiedy wrócę, ale nie odpuszczę ćwiczeń. - dodał jeszcze, opuszczając mieszkanie.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 06-04-2015, 19:10   #28
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Władca Marionetek


- Jestem Lu! – odparł żywo. Wciąż buzowała w nim niezmierną radość i ekscytacja, po ujrzeniu sklepu, wypełnionego po brzegi cudownymi zabawkami. Prawdopodobnie tylko ich ilość i różnorodność powstrzymały Lu przed zwinięciem kilku, gdyż przez cały czas nie mógł się zdecydować, która najbardziej się mu podoba.
Na widok nudnego gabinetu ogarnęło go niemałe rozczarowanie, i już miał zamiar pośpiesznie wrócić do magicznego świata miśków, klocków, robotów i różnorakich, kolorowych cudów, gdy jego uwagę przykuła gadająca lalka superbohatera. Nawet w najśmielszych snach, Lu nie mógł przypuszczać, że jego szefem ma zostać tak urocza istota. Jego wygląd i głos nasunęły mu pewne pytanie, którego oczywiście nie zdołał długo zatrzymać dla siebie.
- Ty też jesteś kukiełką? – odezwał się swym niewinnym, dziecięcym głosikiem.
- Co? -zapiszczął jego nowy przełożony. - To że jestem niski nie znaczy, że jestem zabawką! -oburzył się, krzyżując ramiona na piersi. - Trochę szacunku! -dodał oburzony, po czym już trochę przyjaźniejszym głosem dodał. - Jak cie nazywają i czemu lubisz zabawki? -zagadnął, jak gdyby druga część zdania była oczywistą oczywistością.
- Szkoda… – fakt, że jego nowy szef nie okazał się zabawką, nieco ostudził zapał kukiełki. –Nazywam się Lu – powtórzył.
Drugie pytanie, choć bardzo proste, najwyraźniej przytłoczyło skromny umysł kukiełki, który pod natłokiem dziesiątek nasuwających się odpowiedzi całkiem ogłupiał. Dopiero po kilku chwilach, usilnych starań, Lu w końcu znalazł satysfakcjonujące go odpowiedzi. –Bo lubią je też dzieci i… i sam jestem zabawką! – powiedział, po czym demonstracyjnie zrobił piruet. Jego sfatygowane ponczo wzburzone tak gwałtownym ruchem, uniosło się w górę odsłaniając do połowy jego kościste ciało.
- Zabawka sprzedająca zabawki...dziwne. -zamyślił się mały heros, po czym wskoczył prawnie na za wysokie dla niego krzesło. - Ale lubię cię! -zapiszczał, z góry wskazując palcami wskazującymi obu dłoni na Lu. Kciuki jego dłoni skierowały się do siebie, tak że jego dłonie przypominały dwie litery L.
- Jestem pewny, że razem przyniesiemy uśmiech na twarz wielu dzieci! -dodał energicznie. - Ile będziesz tu pracował?
- Tylko tydzień… Chciałbym dłużej, ale muszę zdać egzamin na wyższe piętro… - odparł wyraźnie zawiedziony tym faktem Lu.
- Po egzaminie zawsze możesz wrócić! -stwierdził malec wesoło. - A skoro jesteś zabawką, to pokaż mi co lubiły dzieci w twym świecie! -zachęcił go nowy szef.
Lu nie potrzebowała nic więcej. Kiwnął głową w stronę małego bohatera i rozpromieniony zaczął dokładnie przyglądać się pomieszczeniu. Kiedy stwierdziła, że nie znajdzie tu nic co mógłby wykorzystać do swego przedstawienia (poza samym Mino), obróciła się zgrabnie na kościanej pięcie i ruszyła do sklepu. Znalazłszy się ponownie w bajkowym świecie, zaczął kręcić się w kółko szukając odpowiednich rekwizytów. Po raz drugi mnogość i różnorodność znajdujących się wokół niego uciech zawróciła mu w głowie do tego stopnia, że sam nie wiedział za co najpierw ma się zabrać.
Kiedy w końcu jego obciążony umysł opanował sytuacje, Lu dostrzegł znajdującą się niemalże w centrum sklepu wieże, na którym poukładane zostały maskotki różnej maści. Obrawszy sobie go za cel, Lu bez chwili zastanowienia skoczył w tamtą stronę. Jego nogi oderwały się od ziemi, lecz nie dane im było zetknąć się z nią z powrotem. W chwili gdy kukiełka uniosła się do góry, został przechwycony przez pięć sznurków. Te, mieniące się czystą bielą, linki pojawiły się dosłownie znikąd. Nie były przyczepione do sufitu, ani żadnej innej konstrukcji. Wyłaniały się z powietrza. A w chwili gdy ich końce przyległy do koronkowego materiałem szaty Lu, zaczęły się zwijać unosząc go przy tym w górę. Następnie wraz z równoczesnym ruchem kościanej ręki marionetki, sznurki skierowały ją w stronę wieży. A kiedy w końcu znalazł się nad nią, linki zaczęły się wydłużać do chwili gdy nogi zabawki nie wylądowały delikatnie wśród sterty pluszaków.
Dopiero po wylądowaniu Lu zauważył, że przemierzając w ten sposób pomieszczenie skupił na sobie uwagę wszystkich obecnych w sklepie ciekawskich dzieci jak również ich rodziców. Zadowolony tym niespodziewanym efektem, Lu rozłożył ręce na boki. Wiszące na nim dotychczas poncho podążyło wraz z nimi, przybierając kształt potarganego od spodu półokręgu.
Jeżeli w tamtej chwili do sklepu wtargnąłby jakiś farmer – o ile tacy istnieli w wieży – to zapewne głowiłby się teraz, skąd w sklepie z zabawkami wziął się strach na wróble. Ogołocone ze wszelkiej biologicznej powłoki ręce i nogi w normalnym świecie mogły przywodzić na myśl mroczne istoty z legend, a napotkana w pochmurny dzień szmaciana głowa wywoływała trwogę u niejednego śmiałka. W świecie, z którego pochodzi Lu odczuł to nad wyraz boleśnie. Jednak tu, w wieży pełnej przeróżnych istot, często karykaturalnych i budzących grozę, niewielka kukiełka nie wywoływała tak gwałtownego emocji. W tym miejscu brzemię osobliwości i odrazy zostało, przynajmniej częściowo, zdjęte z dzieła białowłosego czarodzieja, którego Lu tytułował mianem Twórcy.
Będąc już gotowym do rozpoczęcia przedstawienia, Lu uniósł głowę ku górze, zwracając w ten sposób spojrzenie obserwatorów na wiszące na sznurkach, zabawkowe, okalane paletą jaskrawych barw motyle i ptaki zdobiące sklep. Kukiełka rozłożyła szeroko palce, a białe linki ponownie wyłoniły się z powietrza i uczepiły się latających stworzeń. Nagle stabilne wiszące dotąd zabawki zaczęły równocześnie krążyć w koło, na odległość na jaką pozwalały im linki przytwierdzające je do sufitu. W tym czasie rozłożone ręce Lu zaczęły zataczać niewielkie kręgi z coraz większą gwałtownością.
W końcu linki ograniczające swobodę powietrznych zabawek ugięły się pod naporem tych kontrolowanych przez Lu. Ptaki i motyle uwolniły się niemalże równocześnie i zaraz poczęły szybować nad głowami dzieci. Oswobodzone zabawki niezależnie przemierzały wszelkie zakamarki sklepu, z gracją omijając stające im na drodze przeszkody, a te krążące między zaaferowaną widownią starały się unikać rączek próbujących je złapać dzieci. Kontrolując tyle zabawek naraz, Lu począł z gracją obracać się na szczycie zabawkowej wieży. Jego ruchy przypominały pochłoniętego najżywszym fragmentem utworu dyrygenta, a jednocześnie wzburzonego gwałtownymi emocjami pianistę wyżywającego się na fortepianie. Sztuka marionetkarska, zapomniana w prawie każdym rozwiniętym technologicznie świecie, a tak bardzo powszechna w uniwersum z którego pochodził, w równie ekstatyczny sposób wyrażała dziecięce uczucia Lu. Choć krótki żywot kukiełki wciąż nie pozwalał mu w pełni zrozumieć tych emocji i wyrazić ich w bardziej wzniosłej formie. Lecz prostota jego przedstawienia w dalszym ciągu dotrzeć mogła do niedoświadczonych życiem malców.
Ruchy rąk Lu utraciły na szybkości, a latające zabawki zaczęły kumulować się nad nim. Białe linki utrzymujące je w powietrzu, nagle wydłużyły się, a kontrolowane przez nie motyle i ptaki zaczęły zataczać szerokie kręgi wokół kukiełki. W tym samym czasie kolejne cztery sznurki wystrzeliły nad nim, uczepiły się jego barków i uniosły go ponownie w górę. Krąg ptaków podążył za nim, a po chwili sam Lu ciągnięty przez linki, zaczął obracać się w koło. Wywołany w ten sposób powiew uniósł w górę potargane poncho, a koniec szalika lawirował w około. Synchroniczne ruchy zabawek z każdą chwilą nasilały się, a nieme przedstawienie zbliżało się ku końcowi.
W kulminacyjnym momencie ręce Lu opadły w dół, a wirujące wokół niego zabawki wystrzeliły równocześnie w stronę dzieci. Pędzące do celu motyle i ptaki, zwolniły pod wpływem kolejnego szarpnięcia białych linek, a następnie delikatnie poszybowały w ramiona kilkorga z przyglądających się przedstawieniu malców. Zostawiwszy zabawki pod opieką dzieci, kontrolujące je sznurki zaczęły się zwijać, aż w końcu zniknęły w powietrzu.
W tym samym czasie, wykorzystując odciągniętą od niego uwagę dzieci, Lu cisnął sobą w stronę drzwi na zaplecze. Upadł lekko, a następnie spojrzał z wyczekiwaniem na Mino.
Malutki bohater klaskał żywiołowo, niemal nie spadając ze stolika na którym usiadł. W sklepie wybuchła ogólna radość i natłok słów w postaci “Mamo kup mi!”. Jednak nie to było najważniejsze, a radość wypisana na młodych, radosnych buźkach, wielu ras i gatunków.
- Tak, tak i jeszcze raz tak! -zapiszczął Mino, wskazując za każdym razem, ułożona w “L” dłonią na osobnika w ponczo. - O to mi chodziło, na to czekałem! Radość, gniew, smutek, zabawa, śmiech wymieszane w jednym! - podniecił się stając na stole i rozkłądając szeroko małe ramiona, by znowu wskazać na Lu. - Lu-bie-Cie!! - zapiszczał, w ten sposób wylewając z siebie resztkę emocji. - Będziemy razem pracować, by przynieść radość na twarze malców. Czy jesteś gotów!? - zakrzyknął, tym razem celując palcem w stronę sufitu, niczym gwiazda rockowa po udanym utworze.
-Tak! - Lu krzyknął w napływie ekscytacji. - Kiedy zaczynamy?
- Od teraz! Umową zajmiemy sie później, podpiszesz tylko kilka rzeczy. -stwierdził Mino. - A teraz po prostu rób swoje… o naszym festiwalu opowiem ci później, póki co ciesz się dziećmi, a niech dzieci cieszą się To-bą! - zakończył, znowu kierując palce w stronę łysej główki laleczki.
- Tak jest! – zawołała kukiełka i ponownie rozłożyła ręce. Sekundę później linki ponownie spadły z powietrza i zabrały go w stronę zabawkowej wieży.
Szczęście ponownie ogarnęło niewielką zabawkę. Nawet w świecie z którego pochodził nie mógł liczyć na tak wspaniała zadanie. W dodatku sam do końca nie mógł zrozumieć postępowania Pana Błyszczącej Brody, który przysłał go tutaj. Dlaczego to Lu ma otrzymać pieniądze, za możliwość korzystania z zabawek, które oferował ten sklep? Chyba nigdy nie zrozumie dorosłych.
Zabawki w sklepie ponownie ożyły pod wpływem mocy Lu. Pluszaki zaczęły spacerować po sklepie, co chwile zaczepiając jakiś dzieci i zapraszając je gestami do wspólnej zabawy. Pojedynczy motyl znów zaczął krążyć pod sufitem demonstrując swoje podniebne akrobacje. Natomiast znajdujące się na regale dwa roboty, zeskoczyły i zaczęły walczyć ze sobą w spektakularny sposób.
Pochłonięty kontrolą białych sznurków Lu zaczął się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby tu zostać na zawsze? Porzucić szary i smutny żywot regularnego, i poświęcić się zabawie z dziećmi. Pragnął codziennie przychodzić do tego sklepu, odgrywać spektakl marionetkowy, słuchać okrzyków radości dzieci… Jednak odegnał tą myśl równie szybko, jak się pojawiła. W końcu nie przybył do tej wieży dla zabawy. Nie po to twórca obdarował go tymi wszystkimi mocami, umożliwiając mu w ten przeżycie w pełnej niebezpieczeństw wieży, żeby Lu rzucił wszystko dla przyjemności. Wiedział, że za wszelką cenę musi dostać się na szczyt.
Ty razem jednak nie chciał pozwalać by rzeczywistość zepsuła mu humor. W końcu przez najbliższy tydzień, to ta „praca” zapewni mu pieniądze na nadchodzący test. Nic nie stało więc na przeszkodzie, by z prawdziwym zaangażowaniem poświęcić się swej sztuce. Zamierzał dać z siebie wszystko przez ten tydzień. Dla dzieci!
 
Hazard jest offline  
Stary 06-04-2015, 21:51   #29
 
Suchoklates's Avatar
 
Reputacja: 1 Suchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skał
"Thrill of the night"
Nie pokładaj w ludziach zbyt wiele nadziei
Chyba, że lubisz czuć się jak głupek

Przystanął i odchylając parasol spojrzał w górę uśmiechając się półgębkiem, zanim ruszył w kierunku zaułka. Jego ekscytacja rosła z każdym krokiem, jednak nie wpłynęła ona na jego zachowanie. Spokojnym, nieśpiesznym tempem zbliżał się do urwanej kończyny i miejsca skąd słyszał czyiś głos, aby w końcu stanąć u wejścia do uliczki i bez słowa rozeznać się wzrokowo w sytuacji. Idąc słyszał ciche miarowe mlaskanie, jak gdyby coś mięsistego miarowo uderzało o twardą materię. Z każdym mlaskiem dało się słyszeć ciche słowa. - Wiem że to masz… -mlask. - No już mów gdzie to jest… - mlask. - chce więcej, chce więcej. - mlask, mlask, mlask.
Yoshida zerknął do zaułka od razu dostając pełny obraz sytuacji. W półmroku klęczało dwóch ludzi. A dokładniej jeden kucał, uderzając miarowo twarzą drugiego o ścianę. Z facjaty została już tylko krwawa miazga, a kawałki czaszki i mózgu opadały na uliczkę u stóp mamroczącego chłopaka. Całą jego twarz, dłonie i ubranie pokrywała krew.

[media]http://fc06.deviantart.net/fs71/i/2012/256/d/1/vino_by_projectsayuri-d5cy4k6.png[/media]

Jego oczy były dziwnie mętne, jak gdyby oddalone - dało się to dostrzec nawet w mroku. Yoshida nie należał do strachliwych osób, ale ten facet sprawiał że dreszcz w kręgosłupie stał się mocniejszy. Roztaczał dookoła siebie ciężką aurę, niczym wygłodniały niedźwiedź wpuszczony do przedszkola. Zdawał się nie zauważyć osobnika z parasolkom, bowiem kontynuował swoje “przesłuchanie”. Szarowłosy stał jak wryty, w milczeniu przyglądając się tej groteskowej scenie z dziką ekscytacją. Nienormalne uczucie, które przepełniało jego ciało w pewien sposób sprawiało mu niepokojącą przyjemność. Dłonie szarowłosego nieco mocniej zacisnęły się na rączce parasola, a oczy zwężyły do minimum. Trwał w tym stanie zaledwie przez moment, który w jego odczuciu trwał wieczność, a następnie dał pierwszy krok wgłąb alejki. Krok pozbawiony wahania i strachu, był równie obojętny, jak ten dawany na co dzień przy wychodzeniu z domu. Wewnątrz jednak gotował się z wrażenia.
-Myślę, że ten Pan już nic Ci nie powie - Oznajmił wesoło.
Kiedy Yo przemówił, twarz trzymanego truchła po raz ostatni trzasnęła o ścianę i została do niej mocno przyciśnięta. Głowa mężczyzny pokrytego krwią, powoli obróciła się w stronę głosu. Teraz młodzieniec dokładnie mógł zobaczyć dziki obłęd i ekstazę wymalowaną w jego źrenicach.
-Milczy. - przyznał mu rację, cichym głosem. -To może ty masz więcej? - zapytał, powoli wstając z kucków, co sprawiło, że gęba przyciśnięta do wieżowca, zostawiła na nim długa krwawą smugę.
Szarowłosy nie odrywał spojrzenia od oczu oponenta, ciężko mu było to przyznać, ale obłąkane i silne osoby przyciągały go niczym światło ćmy. Pomimo szalejących w nim emocji udawało mu się zachować stoicki spokój. Słysząc głos mężczyzny, po raz pierwszy skierowany bezpośrednio do niego, Yoshida wkroczył w trans. Przechylił flegmatycznie głowę, mrużąc oczy i udając kompletnie rozluźnionego, jakby chciał sprowokować faceta poprzez lekceważenie go, rzucił:
-Czemu się nie przekonasz?
-Masz… - mózg osobnika zareagował na prowokację, jakby ta była potwierdzeniem jego żądzy. Niespodziewanie wygiął się cały, a truchło pofrunęło w stronę Yoshidy, niczym wystrzelone z katapulty. Skoro z taką łatwością cisnął ciałem, jego siła musiała być naprawdę monstrualna.
Yo odruchowo odsunął się z toru lotu cielska, nie będąc przy tym zaskoczony siłą obłąkanego. Już po pierwszym spojrzeniu zauważył, że to nie jest zwykły szaleniec. Urwana kończyna i sposób w jaki twarz denata rozsmarowana została po ścianie budynku wymagały sporej krzepy. O tak, zwykły śmieć nie wywołałby u niego dreszczy.
Ale... Nie znaczyło to, że mógł tak po prostu zaakceptować taki stan rzeczy. Był zbyt dumny, aby tak po prostu uznać jego siłę. Jego unik nie miał na celu odskoczenie od ciała jak najdalej się dało, wręcz przeciwnie. Ustąpił w bok tak, że zwłoki minęłyby go o centymetry, a gdy już miały to zrobić sam je chwycił wolną ręką i korzystając z pędu jakie nadał im je obłąkaniec okręcił się z nimi wokół własnej osi i miotnął z powrotem.
Zwłoki śmignęły w powietrzu, przelatując nad zakrwawionym chłopakiem, który ślizgiem wchodził już w prywatną strefę Yo. Uśmiechał się przy tym lekko, jak by cała ta sceneria była czymś normalnym, ot zwykłą zabawą na która każdy może sobie pozwolić. Truposz rozbił się o ścianę pozostawiając na niej kolejną krwistą smugę, a następnie upadł na ziemię z cichym łomotem. Nikt jednak nie zwracał już na niego uwagi, bo taniec obłąkańców właśnie nabierał tempa. Dłoń szaleńca śmignęła w stronę gardła szarowłosego, ale ten zdążył półkrokiem odsunąć się, unikając tym samym chwytu pokrytej krwią ręki. Yoshida wyrzucił w tym samym momencie parasol w górę i natychmiast sięgnął po dłoń, która próbowała schwycić go za gardło, by następnie podciąć przeciwnika i wytężając wszystkie siły przerzucić go na drugą stronę. Na jego twarzy również pojawił się uśmiech - typowy gdy czerpał radość z walki.
Parasol zakręcił się w powietrzu, nadając nowe barwy nocnemu niebu. Yo bez problemu chwycił dłoń, zaś jego kopniak trafił pod kolano wroga. Jego ciało oderwało się od ziemi, gdy ten z całych sił cisnął nim przez bark. Jednak w powietrzu wróg obrócił się sprawnie, tak że zamiast gruchnąć plecami o beton, wylądował na nogach, tuż przed Yoshidą, dalej pochwycony przez szarowłosego.
-Musisz to mieć! - ucieszył się, napinając mięśnie pochwyconej kończyny do stopnia, w który grube żyły pojawiły się na całej dłoni. Wykręcił ciało unosząc jedną ręką Yoshidę nad ziemię, tak że plecy właściciela parasolki łupnęły o pobliska ścianę. Ten zacisnął mocniej zęby w chwili gruchnięcia plecami o ścianę, wydawałoby się, że straci dech w piersiach choć na kilka sekund, jednak przyzwyczajony do walk Yo nie zamierzał ukazywać słabości. Podnosząc się z ziemi czuł lekką złość, ale koniec końców na jego twarzy wciąż gościł krzywy uśmiech. Jego przeciwnik był obłąkany, jednak z pewnością był wymagającym i godnym rywalem. W jednej chwili zrozumiał, iż walka niczym dziki zwierz nic dobrego mu nie przyniesie... Stał oko w oko z kimś kto posiadał siłę bestii, więc sam musiał stać się łowcą. Instynkt nakazał mu zmianę taktyki. Splunął na bok i uniósł gardę, szybkimi ruchami zbliżając się do przeciwnika i prowokując go do zaatakowania w celu znalezienia dobrej szansy na kontrę.
Jego przeciwnik nie był typem opanowanym, bez problemu dał się sprowokować. Problemem była jego siła i szybkość. Bowiem ta zdawała się rosnąć wraz z trwaniem walki. Chłopak doskoczył do Yo i gruchnął pięścia prosto w jego gardę. Ta spełniła swój obowiązek - zasłoniła twarz. Jednak i tak poczuł, jak kości niemal kruszą się pod siłą ciosu zakrwawionego chłopaka.
- Daj mi to...chce więcej… - jęknął, przygotowując się do szerokiego zamachu prawą ręką, zaś z jego nozdrzy pociekła spora dawka gęstej krwi, która miała dziwny niebieskawy odcień.
Yoshida nie należał do tych, co zawsze skupiają się na drobnych szczegółach dotyczących jego oponenta. Z początku nie interesowało go kim był i skąd się tu wziął. Odczuł jednak dosyć boleśnie dziwny wzrost siły, a niezrozumiały z pozoru bełkot zaczął mu kojarzyć się z gadką ćpuna na głodzie. Widywał takich już nie raz w tego typu alejkach, jednak różnili się diametralnie pod względem sprawności fizycznej. Jednak... Jeśli przed jego oczami stał zwykły narkoman...
Ataki obłąkańca były łatwe do sprowokowania i przewidzenia, nie mylił się porównując go do dzikiej bestii. I ten atak był potężny ale łatwy do przewidzenia. Pięść śmignęła nad głowa Yo, który kucnął, powalając by uderzył o ścianę budynku, która popękała dookoła pięści. Wtedy też jego cios wzmocniony shinso, uderzył w brzuch wroga, tworząc fale uderzeniową, która oderwała stopy zakrwawionego osobnika od ziemi i tym razem to on poleciał na ścianę. Sporo niebieskawej krwi wyleciało z jego ust, gdy zapewne pęknięte żebro przebiło coś w środku jego ciała. Mężczyzna powoli począł spływać po ścianie, kiedy Yo prostował się po ataku.
Uśmiech znikł z twarzy szarowłosego młodzieńca, bo łatwość z jaką przyszło mu odczytanie ruchów przeciwnika i rosnące podejrzenia, co do przyczyny jego szalonego zachowania - nie dawały mu spokoju.
Yoshida znalazł się przy obłąkańcu, gdy ten osunął się już na ziemię i szybkim, zdecydowanym ruchem nastąpił mu na palce prawej dłoni tak, by je połamać.
Palce zagruchotały, pod jego stopą, wyginając się w mało przyjemny sposób. Jednak nie wywołało to krzyku, a cichy kaszel, kolejnych porcji krwi.
- Amd…. - zaczął mówić coś cicho i niewyraźnie, jednak Yo, nie był wstanie zrozumieć o co chodzi.
-Tak mi się wydawało… - Mruknął pod nosem do siebie. Jego przeciwnik musiał być czymś naszprycowany przez co nie czuł bólu, a jego siła znacznie przekraczała ludzkie możliwości. Czuł lekki zawód ponieważ przez moment miał wrażenie, iż napotkał godnego rywala, co gorsze był zażenowany faktem, że jeszcze przed chwilą myślał o nim, jak o godnym rywalu. Nie miał boowiem szacunku dla ćpunów i im podobnych wyrzutków…
Kucnął niedaleko pokonanego i spojrzał na niego z wyrzutem. Chwilę zastanawiał się nad tym co powiedzieć i co zrobić z tym typem.
-Kto Ci to zrobił? - Spytał nagle, mając na myśli obłąkany stan w jakim był zakrwawiony chłopak do którego, jak zgadywał Yo, został doprowadzony przez jakiś nieznany mu narkotyk. Nie spodziewając się żadnej sensownej odpowiedzi zaczął ostrożnie przeszukiwać jego kieszenie.
Przeciwnik zaśmiał się cicho plując krwią. - To takie...cudowne. - westchnął… a nagle jego twarz znalazła się przy twarzy Yo. Oczy chłopaka były przekrwione, wyglądało jak by parę naczynek w nich pękło. Z ust ciekła niebieskawa krew, a na czole i szyi nabrzmiały żyły, jak by miały lada moment eksplodować. -To gdzie to masz? -syknął cicho, a nagle jego dłoń o pogruchotanych palcach, uderzyła w brzuch srebrnowłosego, jeszcze silniej niż poprzednio. Dziwnie nie kontrolowane Shinso, przeskoczyło po ciele Yoshidy, gdy od siły uderzenia, całe ramię wroga wygięło się pod nieprzyjemnym kątem. Sam Yo zaś przeleciał przez sporą część zaułka, zatrzymując się dopiero koło truchła którym wcześniej cisnął.
Przewrócił się na bok, chyba cudem tylko nie zwracając zawartości żołądka, a jego ciało bardziej odruchowo niż celowo pokryła spóźniona w tym wypadku warstwa shinso. Przez bardzo krótką chwilę zawładnęły nim jego pierwotne instynkty i gdyby nie odległość sam rozsmarowywałby teraz twarz obłąkańca po ścianie budynku. Jęknął cicho z bólu, dość szybko jednak, jak na takie uderzenie, dochodząc do siebie. Wstając zwrócił uwagę na zmasakrowane truchło tego nieszczęśnika i coś tam błysnęło mu we łbie, ale najpierw musiał się upewnić czy jego oponent da sobie wreszcie spokój. Zerknął w stronę zakrwawionego chłopaka, aby sprawdzić czy jego ciało ma jeszcze siły kontynuować tę walkę. Tymczasem Szaleniec, stawał chwiejnie na nogach, ale nie wyglądało jak by miał zaraz zemdleć. Jego źrenice uciekły gdzieś pod czaszkę, zostawiając, niemal samo białko w oczach. Żyły wykwitały na całym ciele, tak, że niektóre pękły od ciśnienia krwi, zalewając go coraz większą dawką krwi o odcieniu oceanu. Jednak z każdym momentem coraz więcej Shinso krążyło dookoła niego, burza nad niespokojnym morzem. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale zamiast słów, wypłynęło z nich tylko sporo krwi. Jednak wtedy ruszył on do chwiejnej szarży, w której każdy krok odrywał spory kawał betonu od ziemi, a malutkie jego fragmenty chwile lewitowały przy nogach chłopaka przy każdym kroku. Był niczym pędzący ślepy byk - dziki i nieprzewidywalny.
Yoshida nie był strachliwy, ale również nie był głupi, chociaż nie... wróć - był głupi, ale w tym wypadku nie trzeba było być geniuszem ani posiadać pajęczych zmysłów, aby domyślić się, że zderzenie z szarżującym, naładowanym energią i tryskającym na wszystkie strony krwią obłąkańcem nie skończy się zbyt przyjemnie nawet z pokrywającą jego ciało zbroją z shinso.
Szarowłosy, miał tylko jedną sensowną drogę uniku- w górę. Jego stopa oparła się o jedna ściane, pozwalając podbić się wyżej, potem z drugiej strony, i tym sposobem przeskoczył nad szarżującym wariatem. Przez chwile czuł niemal na podeszwach wyładowania energii, ale te szybko podążyły za biegnącym zakrwawionym facetem. Kiedy ten stracił pęd, upadł z łoskotem na ziemię, po której zrobił kilka koziołków, lądując w coraz to większej kałuży niebieskawej krwi.
Tymczasem Yo wylądował zgrabnie na nogach i odetchnął głęboko, mając nadzieję, że to już koniec tego szaleństwa. Jego cudownie zapowiadająca się walka przybrała niespodziewany obrót i zostawiła chłopaka z masą pytań. Podszedł do leżącego na ziemi parasola, podniósł go i otrzepał niedbale, a następnie wrócił do zwłok, które chciał przeszukać chwilę wcześniej. Cały czas spoglądał kątem oka w stronę typa o niebieskiej krwi, dosyć nieufnie, jakby zaraz miał znowu wstać i coś odwalić albo nadymać się i wylecieć w powietrze.
Zamierzał podejść do niego, ale dopiero gdy już przeszuka nieszczęśnika, którym tak sobie rzucali. Rzecz jasna ostrożnie, z uwagą na kolejne niespodzianki. Jak dalej będzie leżał, to najpierw dźgnie go parę razy parasolką, coby mieć pewność, że nic więcej nie odwali, a później przeszuka i jego. Wolał jednak podtrzymywać zbroję jeszcze przez ten czas, tak na wszelki wypadek.
Facet chyba nie miał zamiaru wstawać, bowiem odczekanie sprawiło, że jedynie plama krwi stała się większa. Przeszukiwanie truchła nie było przyjemne. Było przesiąknięte krwią, a z racji na licznie pogruchotane kości, niemal glutowate. Osobnikowi brakowało dokumentów, zaś jego ATS był całkowicie pusty. Jednak w kiszeniach, po za kilka zgniecionymi papierkami po batonach i paragonie który był tak zakrwawiony, że aktualnie nie dało się go odczytać, Yo znalazł kilka małych kryształków. Wciśnięte były w najgłębszy róg kieszeni, jak gdyby wypadły z większego opakowania.

[media]http://fc09.deviantart.net/fs10/i/2006/083/2/4/Blue_Crystals_by_Aquastock.jpg[/media]

Niektóre też były umazane krwią, a było ich tak mało, że nie ważyły razem pewnie grama. Niezwykle leciutkie, zdawały się być wypełnione jakimś płynem. Przeszukanie wariata z którym walczył, pozwoliło zaś odkryć foliowy woreczek w tylnej kieszeni spodni, a w nim - samotny kryształek, taki sam jak te znalezione u pierwszego truposza.
Szarowłosy wrzucił wszystko do znalezionego woreczka i unosząc go zamarł na moment w bezruchu, przyglądając się drobnym kosteczką z czymś, co nieuważny przechodzeń wziąłby za zafascynowanie. Myślał jakiś czas nad tym wszystkim, aż w końcu schował worek do kieszeni i otworzył parasol, kierując się w stronę wyjścia z alejki. Ostatnie spojrzenie w stronę dwóch ciał i już go nie było.
Tym razem nie szedł na ślepo. Wracał do kasyna, choć nie po to aby wybyczyć się w swoim pokoju. Dziwny pakunek nie dawał mu spokoju, a jedyną osobą, którą mógł wypytać o tego typu rarytasy był nie kto inny, jak jego “szef”. Uśmiechnął się złośliwie pod nosem na wspomnienie tego człowieczka, który unikał go jak ognia od czasu zatrudnienia.
 
Suchoklates jest offline  
Stary 07-04-2015, 15:00   #30
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Interwencja

Całe to zamieszanie ponoć spowodowane było jego niezwykłymi zdolnościami, ale to Soni przejmowała się wizytą funkcjonariuszy o wiele bardziej. To ona sącząc swoją ulubioną owocową herbatkę dopytywała czy aby na pewno odkurzył wycieraczkę, to ona pobiegła do domofonu, ona otworzyła drzwi i to w jej ręce trafiły dokumenty. Zafarze ten stan rzeczy zdawał się odpowiadać, w zupełności wystarczało mu obserwowanie wydarzeń z progu kuchni. Dopiero kiedy najmniej typowy przedstawiciel władzy postanowił wprosić się na herbatę niewysoka zakapturzona postać cofnęła się w głąb pomieszczenia pozwalając mu przejść.
Nieznajomy minął Zafa w drzwiach i na szczęście okazało się, że przynajmniej nie pachnie jak bezdomny. Reszta funkcjonariuszy ruszyła przeszukiwać mieszkanie, uzbrojona w specjalne maszynki do wykrywania shinso oraz prześwietlania ścian.
Mężczyzna usiadł ciężko na krześle, wyciągając nogi odziane w lekko ubłocone buty. - W ogóle to się nie przedstawiłem! Jestem Eraser. -stwierdził z wesołym uśmiechem. - Która z was to Zafara? -zapytał, zerkając na mała karteczkę, która wydobył z kieszeni. Widać imię długouchego było na tyle mylące, iż wzięto go za kobietę.
-Który.- poprawił zagadnięty, chociaż było mu najzupełniej obojętne czy osobnik, który najwyraźniej przeoczył wycieraczkę przed drzwiami, miał go za kobietę, mężczyznę czy roślinę. -To ja.- dodał by formalności stało się za dość. Jeśli rozmówca miał w tej kwestii jakiekolwiek wątpliwości szybko powinien się zorientować, że nie ma co liczyć na przyjacielską pogawędkę i jedyne co od Zafary dostanie to konkretne odpowiedzi na konkretne pytania.
- Oho! - ucieszył się na otrzymanie odpowiedzi Eraser. Zwrócił się na krześle w stronę Zafary gdy Soni szykowała mu herbatę. Obserwował chwilę długouchego, z uśmiechem przylepionym do twarzy. - Czy twoja sierść jest czerwona? -zapytał niespodziewanie o oczywistą oczywistość, jak gdyby był daltonistą nie potrafiącym samemu tego stwierdzić.
-Jest.-padła odpowiedź, chociaż Zafara nie widział najmniejszego związku pomiędzy kolorem swojej sierści, a znikającymi ze szpitala organami. Nie zamierzał się też go doszukiwać, w końcu to nie on pracował w policji. Eraser mógł prowadzić przesłuchanie jak tylko mu się podobało byle tylko jego efektem było zapewnienie ordynatora, że żółtooki nie ma z kradzieżami nic wspólnego.
- Oho! Współpracujemy! -ucieszył się i wlepił wzrok w Zafarę, po czym bez pardonu zapytał. - Czy wyniosłeś ze szpitala jakiekolwiek organy lub leki? - gdy słowa wybrzmiały w powietrzu, Zaf poczuł coś dziwnego. Jego mózg jak gdyby sam zaczął wypychać mu słowa do ust, jak gdyby nie mógł w pełni kontrolować co powie.
-Tak.- powiedział i zamilkł zaskoczony słowem, które padło z jego ust, milczał tak przez kilka sekund nie pojmując co skłoniło go do jego wypowiedzenia, aż przypomniał sobie pewne zdarzenie i zrozumiał dlaczego tak się stało. Jakaś nieznana siła skłoniła go by opowiedział o wszystkim.
-To była wątroba, dałem ją kotu. -zaczął, zapewne nie poprawiając tym swojej sytuacji. -Sam nie jadam, ale lubię patrzeć jak inni to robią. Dlatego na przerwie obiadowej odwiedzam oddział rehabilitacyjny. - kontynuował pozornie bez związku. - Tamtego dnia do ziemniaków i sałatki podawali wątrobę. Nikt jej nie chciał. Pan Wilson powiedział, że jest tak niedobra że chyba tylko bezdomny kot mógłby ją zjeść. Mylił się.- zakończył doskonale świadom, że sam z siebie na podobne wyznanie by się nie zdobył. Gotowana wątroba przyrządzona w stołówce jak najbardziej była organem, ale nie o takie organy przecież chodziło, wiedział to i dlatego w normalnych okolicznościach przez myśl by mu nie przeszło żeby o niej wspominać. Nie podobało mu się to co działo się z jego umysłem, nie akceptował władzy jaką miał nad nim w tej chwili radosny menel rozwalony na krześle w jego kuchni.
-Panie Eraser, cokolwiek pan robi, proszę przestać. To nie pomaga i nie jest potrzebne. Ja nie kłamię.-powiedział spokojnie acz stanowczo.
- Domyślam się, a raczej jestem tego pewny. -uśmiechnął się, gdy trochę zbita z tropu gadulstwem Zafary Soni podała mu herbatę. Mężczyzna na chwile odwrócił wzrok od czerwonego ducha pustyni. - Ale dlatego pracuję w policji. Moje oczy widza prawdę. -zaśmiał się i siorbiąc głośno upił łyk. - Póki patrzę na kogokolwiek będzie miał duże problemy z kłamstwem, zwłaszcza, jeżeli wcześniej powiedział przy mnie prawdę. -zaśmiał się. - Ale ufam Ci, zresztą gdybyś coś ukradł powiedziałbyś to parę chwil temu. Będziesz się czuł lepiej jeżeli zamknę oczy? -zapytał wesoło.
Korzystając z tego, że śledczy na niego nie patrzy długouchy użył swojej ulubionej zdolności i po tym jak jego ciało przestało być solidne przesunął się w stronę lodówki. Teraz kiedy częściowo poznał naturę oddziałującej na niego siły, chciał sprawdzić czy zdoła się przed nią uchronić we własnym zakresie. Zdziwiony zapadłą ciszą mężczyzna za chwilę odruchowo odwróci się by na niego spojrzeć, a wtedy Zafara przekona się czy niezwykłe oczy są w stanie dostrzec całą prawdę.
Faktycznie mężczyzna odwrócił twarz w stronę lodówki w której znajdował się Zfara. - Tak, to powinno pomóc. -zaśmiał się, zaś duch nie czuł już naporu na swój umysł. - Bardzo dobra herbata. -dodał, a Soni podziękowała mu grzecznie, siadając do stołu. - Panie Zafara, długo już jest Pan lekarzem? -zainteresował się śledczy.
-Nie.- dało się słyszeć zza zamkniętych stalowych drzwiczek. Odzyskawszy kontrolę nad długością i poziomem szczegółowości swoich wypowiedzi niematerialny byt ograniczył się do niezbędnego minimum. Gość zyskał już pewność, że nietypowy chirurg faktycznie jest uczciwym pracownikiem, a winnych należy szukać gdzie indziej. Cel spotkania został osiągnięty. Dalsza rozmowa była zdaniem żółtookiego zbędna, tym bardziej że kilka minionych chwil wystarczyło, by uznał że raczej nie polubi funkcjonariusza. Za często się uśmiechał. Zafara nie przepadał za osobnikami, którzy cały czas rechotali nie wiadomo z czego jakby wszystko co działo się wokół nich było jednym wielkim żartem.
- Oho! - ucieszył się, po czym zwrócił do Soni, ale nie zerknął na nią. - A ty moja droga skradłaś coś po za rzeszą męskich serc? -zagadnął, a widząc jak ta zająknęła się szukając odpowiedzi na nagłe oskarżenie, znowu się zaśmiał. - Żartuje, żartuje, nie odpowiadaj. Sprawdziliśmy twoja kartotekę, a dokładniej jej brak, jesteś czysta niczym łza. Eraser pochylił się lekko, w kuchni dało się słyszeć szum wywołany przez przeszukujących mieszkanie funkcjonariuszy. - Chciałbym byś na chwile wyszedł z lodówki. Nie jesteś zbyt rozmowny, a chciałbym jeszcze raz pociągnąć Cię za język. Chyba, że zgodzisz się na szersza wypowiedź, dalej tam będąc. - zasugerował.
Obecność Erasera zaczynała skrytego z natury ducha pustyni uwierać niczym kamień w bucie, których skądinąd nie nosił. Nie odezwał się od razu, zamiast tego odwrócił się i wychylił zerkając przez ścianę na buszujących w pokoju Soni mężczyzn.
-Ostatnie pytanie.- zgodził się łaskawie, wracając do poprzedniej pozycji kiedy zaspokoił już swoją ciekawość. To było wszystko na co mógł liczyć prawdęwidzący z jego strony, lepiej żeby tego nie zmarnował, bo żeby spróbować jeszcze raz musiałby Zafarę złapać i przykuć łańcuchami shinsoo do podłogi… albo poczekać na zmianę pogody.
- Powiedz mi proszę, kto twoim zdaniem mógł dopuścić się kradzieży. Masz jakieś podejrzenia? Pacjent, lekarz, ktoś z zewnątrz? No i jak udało mu się niezobaczonym to zrobić?
-Nie mam pojęcia.- wyznał szczerze długouchy. Do dzisiaj nie wiedział nawet o sprawie i oczywiście nie widział niczego podejrzanego. Chociaż nie, podejrzanych rzeczy jako takich widział całkiem sporo, gdyby wszystko zebrać do kupy można by z powodzeniem nakręcić serial, zatytułowany „Lekarze” albo precyzyjniej „Chirurdzy”, opowiadający o burzliwym ukrytym przed wzrokiem zwykłych pacjentów życiu placówki, ale tak to już jest kiedy ktoś potrafi przenikać przez ściany. Na szczęście dla wszystkich, których sekrety miał okazję mimochodem poznać, Zafara nie był typem osoby, która łatwo zdradza cudze tajemnice, czy w ogóle zdradza cokolwiek. O kradzieżach innych niż wybieranie batoników z dystrybutora bez płacenia, czy nagminne wypijanie antyseptycznego płynu odkażającego przez jednego z kolegów nic jednak nie wiedział. Mimo braku podejrzeń zgodnie z prośbą Erasera spróbował rozwinąć swoją wypowiedź i chyba całkiem nieźle mu to wyszło.
-Pacjentowi byłoby najtrudniej, mamy obowiązek wiedzieć gdzie są i co się z nimi dzieje. O wiele łatwiej poruszać się i zacierać ślady osobie upoważnionej. Ktoś z zewnątrz potrzebowałby wspólnika, albo wiedzy zdobytej w podobnym miejscu.
-Oczy i umysły łatwo zwieść, przestrzeń też można oszukać.- dodał na koniec tajemniczo, kto jak kto, ale jego rozmówca na pewno zetknął się w swojej pracy z niejedną zadziwiającą umiejętnością.
Eraser słuchał w milczeniu Zafary, lekko kiwając głowy z uśmieszkiem niezmiennie przyczepionym do twarzy. - Hymmm dziękuje za współpracę, wydajesz się por… -zaczął, jednak przerwał mu jego rosły kolega.
- Musimy przeszukać jeszcze kuchnie. - zakomunikował Fiodor salutując sprężyście, gdy policjanci powoli wsypywali się do pomieszczenia.
- Ah no tak te wasze formalności….no dobrze szukajcie, a my przejdziemy się do…? - Eraser zerknął pytająco to na Soni, to na lodówkę w której tkwił Zafara.
- Zaf, możemy do twojego pokoju? -zapytała z lekko błagalna nutka przedszkolanka. Chyba nie chciała by ktoś pokroju menelowatego policjanta widzącego prawdę, odwiedzał jej kobiecą świątynię prywatności.
-Mhm.- padła może niezbyt elokwentna, ale z pewnością twierdząca odpowiedź. Czerwonowłosy nie potrafił pojąć dlaczego dziewczyna nie nie życzy sobie wizyty śledczego w swoim pokoju skoro wcześniej bardzo dokładnie przeszukało go kilku innych funkcjonariuszy, sam fakt dostrzegał jednak bardzo wyraźnie. Dlatego wyszedł z chłodziarki, zmaterializował się na powrót, po czym gestem zaprosił Erasera oraz Soni i zaprowadził do siebie.


Pokój był niewielki, skromnie urządzony i niezwykle czysty, zupełnie jakby nikt w nim nie mieszkał. Liczne poduszki w kolorze brzoskwini i zgaszonego pomarańczu leżały równo ułożone na łóżku wyposażonym w szuflady. Gruba beżowa roleta zasłaniała okno, nie pozwalając by widok i szum deszczu przeniknął do cichego wnętrza. Białe meble były praktyczne i proste. Tylko wciśnięta w róg pomieszczenia stara rzeźbiona drewniana szafa wyróżniała się na ich tle nadając wnętrzu nieco tajemniczości. Stojące na baczność na półce książki i segregatory nie zdradzały niczego o właścicielu poza miejscem jego pracy, były to bowiem szpitalne regulaminy i instrukcje, oraz kilka podręczników medycznych. Jedynie na biurku leżały trzy wypożyczone z biblioteki albumy ukazujące zachwycające piękno pustynnych krajobrazów, a jeden z dwóch powieszonych w pokoju obrazków przedstawiał słońce zachodzące za wydmą. Nic poza tym, żaden najmniejszy nawet drobiazg, choćby zostawiony przypadkiem nie zaburzał sterylnego ładu. Mimo to pomieszczenie sprawiało wrażenie ciepłego i przytulnego, chociaż pewnie niemały w tym udział miał włączony na maksimum kaloryfer.
- Oho...ładnie tu. -stwierdził Eraser przekraczając próg. Co jak co, ale policjantom trzeba było przyznać, że przeszukali pomieszczenie tak, że nic w ułożeniu przedmiotów się nie zmieniło. Mężczyzna bez pytania zasiadł na krześle, gdy Soni przycupnęła na łóżku.
- Śpisz w szufladach czy na łóżku? - zażartował śledczy, w stronę ducha pustyni, jednak chyba nie oczekiwał odpowiedzi, bowiem od razu zmienił temat. Chyba z grzeczności nie patrzył na Zafarę, by nie zmuszać go do mówienia prawdy. - Wydajecie się porządnymi regularnymi… a ja potrzebuje kogoś, komu przeszukano już mieszkanie by coś sprawdzić. - jego twarz przybrała poważniejszy wyraz. - Czy mogę wam zaufać? -zapytał, tak jak by znowu przeprowadzał przesłuchanie.
Żółtooki przez chwilę lustrował wzrokiem pomieszczenie jakby chciał się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu. Szczególnie uważnie przyjrzał się panelom podłogowym w poszukiwaniu rozsypanych ziarenek piasku. Nie znalazłszy najmniejszych nawet odchyleń od stanu w jakim zostawił pokój przed wkroczeniem policji, zasiadł na łóżku obok współlokatorki opierając się wygodnie na poduszkach i skupił uwagę na menelowatym gościu. Eraser miał szczęście, że nie przyszło mu do głowy by ponownie narażać ducha pustyni na działanie swojej mocy, w przeciwnym wypadku zaraz po uzyskaniu wymuszonej odpowiedzi zaliczyłby kąpiel w jeziorze i pal licho, że w promieniu kilku kilometrów od bloku, w którym znajdowało się mieszkanie, żadnego jeziora nie było. W przypadku Zafary bowiem to nie mówienie prawdy było problemem, ale niechęć do mówienia w ogóle, dzisiaj, na nieszczęście śledczego, pogłębiona słabnącą z każdą chwilą wolą by z nią walczyć. Nic więc dziwnego, że jedyną reakcją, na jaką zdobył się niegdysiejszy dżin, było skinięcie głową na znak, że posiadacz tłustych włosów może mówić swobodnie, a to co wyjawi, długouchy zachowa dla siebie. Ale czy zechce pomóc, to już osobna kwestia.
Eraser kiwnął głową i pogrzebał w swoim płaszczu. Po chwilę do kremowego pokoju dołączyła nowa barwa - odcień ciemnej nocy.



Była to kostka złożona z wielu innych, mniejszych sześcianów. Każdy lekko przesunięty względem sąsiadów, co sprawiało, że każda ściana była nieregularna i posiadała mnogość wgłębień i wypustek. Przedmiot był niezwykle czysty, jak gdyby odpychał bród.
-Chciałbym to u was zostawić. - wyjaśnił w bardzo krótki sposób swoją nietypową prośbę. - I prosić byście nikomu tego nie pokazywali.
Pierwszy raz od początku wizyty Zafara wykazał zainteresowanie, nachylił się by lepiej obejrzeć tajemniczy przedmiot, którego obecności w kieszeni śledczego nigdy by się nie spodziewał. Nie mając pojęcia z czym ma do czynienia wolał zachować ostrożność i go nie dotykać, chociaż prawdęwidzący zdawał się nie mieć z tym żadnych problemów.
-Dlaczego?- padło pytanie proste w swej formie, ale o jakże skomplikowanej naturze. Czy duch pustyni pytał o to dlaczego Eraser chce czarną kostkę zostawić akurat w jego mieszkaniu? Dlaczego nie powinien jej nikomu pokazywać? Dlaczego była ważna? Dlaczego nie mogła zostać pod opieką policji?... Tego mężczyzna nie mógł wiedzieć, ale znając już oszczędny styl wyrażania się długouchego, chyba wiele by się nie pomylił zakładając że owo „dlaczego” tyczyło się tego wszystkiego naraz, a być może i czegoś więcej. Tymczasem żółte oczy skupiły się na przedstawicielu władzy w oczekiwaniu odpowiedzi, zupełnie jakby teraz to czerwonowłosy posiadł umiejętność zmuszania innych do mówienia i w pewnym sensie tak właśnie było. Jeśli miał zgodzić się przechować u siebie tę dziwną rzecz to, to co zaraz usłyszy było kluczowe.
Oczy Erasera spotkały się ze wzrokiem Zafary, jak by ten przyjął wyzwanie mówienia prawdy. Westchnął cicho, po czym rozpoczął tłumaczenie. - Ostatnio znaleziono w mieście kilka takich kostek. Nie wiemy czym są, ani skąd się wzięły. Skrupulatnie je gromadzimy, ale wolałbym uniknąć sytuacji w której wszystkie znajdą się u nas na posterunku. Wasze mieszkanie zostało zaś właśnie sprawdzone, więc nikt z moich przełożonych nie pomyśli, że jakaś tu się znajduje. Oczywiście zapłacę wam za przechowywanie tego przedmiotu, oraz szepnę dobre słówko w raportach, o niezwykłej współpracy i pomocności. To na pewno ułatwi nam życie. -dodał, przenosząc lekko spojrzenie na Soni, tak by Zafara to zauważył. Jak gdyby chciał powiedzieć, że również może utrudnić obecnej tu dziewczynie jej spokojne dotąd życie. Przedszkolanka była zbyt zainteresowana przedmiotem by to dostrzec, duch pustyni wiedział bowiem, że jest fanka wszelakich gadżetów.
Były dżin słuchał wyjaśnień spokojnie, zresztą jak zwykle. Nie mając podstaw by sądzić inaczej, założył że śledczy jest z nim całkowicie szczery. Ktoś inny mógłby pomyśleć że mężczyzna być może wie coś o przeznaczeniu sześcianików i woli zachować tę informację dla siebie, ale Zafara nigdy nie należał do szczególnie podejrzliwych czy nieufnych. Potrafił zrozumieć dlaczego funkcjonariusze zdecydowali się nie trzymać wszystkich fantów w jednym worku, przynajmniej dopóki nie poznają ich natury. Ktoś kto wiedział czym są te obiekty i jak ich użyć, nie koniecznie w dobrych celach, zbyt łatwo mógłby ten fakt wykorzystać. Rozmieszczenie kostek w przypadkowych miejscach tak by nikt nie potrafił wskazać lokalizacji więcej niż jednej jak najbardziej miało sens, o ile poprzedni właściciel czy też właściciele nie posiadali jakiegoś sposobu by je zlokalizować. Wtedy on i Soni mogliby mieć kłopoty. Tym czego czerwonowłosy nie był w stanie pojąć była dodana na koniec zawoalowana groźba, która nadała racjonalny powód jego wcześniejszej niechęci do Erasera i przekreśliła go w oczach ducha pustyni jako pracownika wymiaru sprawiedliwości.
-Będę ją chronił.- potwierdził wciąż patrząc rozmówcy w oczy, obaj doskonale wiedzieli że nie miał na myśli kostki. I chociaż ton jego głosu pozostał obojętny, a w spojrzeniu trudno się było doszukać jakichkolwiek bardziej nasilonych emocji, to zazwyczaj pozostający w bezruchu ogon, nie rzucający się w oczy do tego stopnia że właściwie mogłoby go nie być, tym razem dał o sobie znać pojedynczym silnym uderzeniem w umieszczone z frontu łóżka szuflady. Być może to do głosu doszła jakaś głęboko ukryta cząstka, o której istnieniu sam Zafara już dawno zapomniał, być może był to odruch pozbawiony znaczenia.
- Oho! Bardzo mnie to cieszy! -stwierdził szczerząc się i wstając. - Bardzo miło mi się z wami współpracowało. -dodał, z lekkim ukłonem w stronę Soni. - Zapewne moi znajomi skończyli już przeszukiwania, jestem pewny że nic nie znaleźli, więc chyba na mnie już czas. -dodał ,wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza. - Macie jakieś pytania?
Przedszkolanka pokręciła głową na boki, informując, że ona o nic pytać nie chce - w końcu dochodzenie było, spowodowane pracą Zafary. Długouchy też nie miał pytań, a może po prostu nie miał ochoty ich zadawać, trudno powiedzieć. Zdążył już jednak postanowić że jutro z samego rana na wszelki wypadek ukryje kostkę tak żeby nikt jej nie znalazł nawet gdyby wiedział gdzie szukać. Tymczasem pozwolił zakochanej w nowoczesnej technologii dziewczynie zgłębiać tajniki niewielkiego sześcianu.

Policjanci zebrali się w przedpokoju, powoli opuszczając mieszkanie, Eraser z uśmiechem przylepionym do twarzy pomachał Zafarze, wysuwając się z lokalu, przed swym rosłym towarzyszem. Ten ostatni, górował jeszcze chwile nad duchem pustyni.
- Nasze poszukiwania nic nie wykazały, bardzo przepraszamy za kłopot. - zakomunikował Fiodor. - Jeżeli chciałby Pan...lub Pani... -dodał, po chwili namysłu w którym nie udało mu się zidentyfikować płci Zafary. -... złożyć jakieś zażalenia, lub dowiedzieć się czegoś, proszę dzwonić pod ten numer. - powiedział, wręczając mu niewielką wizytówkę, na której były wszystkie dane tutejszego oddziału policji. Osobnik o trudnej do zidentyfikowania płci przyjął kartonik, darując sobie komentarz. To że jego imię kończyło się na „a” z niewiadomych powodów wprawiało wiele osób w konsternację, zupełnie jakby zakładali, że reguły nadawania imion przyjęte w ich światach były jedyną obowiązującą wszystkich normą, chociaż i one miały przecież wyjątki.
W milczeniu odczekał aż wszyscy wyjdą i zamkną za sobą drzwi. Conent nie miał już powodów by pocić się w jego obecności, właściwie to nigdy nie miał, ale teraz dostanie to na piśmie.
Soni po krótkiej chwili dołączyła do niego z czarna kostka w dłoniach. - Nie mam pojęcia co to jest, ale jest dziwnie intrygujące… -stwierdziła, zapatrzona w gładką powierzchnię. - Co chcesz z tym zrobić?
-Schować.- wyjawił swój zamiar jak zwykle oszczędnie.
Soni uniosła brwi, racząc Zafare wymownym spojrzeniem, czekając, aż ten rozwinie myśl.
-Jutro rano. Nie powiem gdzie.- dodał, najwyraźniej uznając, że im mniej dziewczyna będzie wiedzieć tym lepiej dla niej.
- Ehhh no dobra… -westchnęła. - Ale do tego czasu, zostaje u mnie! -dodała, przyciskając sześcian do ciała. - Jakieś plany na wieczór? - zapytała, raczej spodziewając się odpowiedzi.
Długouchy skinął głową absolutnie nie zamierzając odbierać Soni jej nowej zabawki, nie wiedziała o tym, ale postanowił ukryć kostkę dopiero rano właśnie dla tego żeby miała czas ją zbadać. Sam sześcianem się na razie nie przejmował, wiedząc że jeśli blond-włosa miłośniczka technologii odkryje coś interesującego prawdopodobnie nie zdoła zatrzymać tego wyłącznie dla siebie.
Minione wydarzenia dały żółtookiemu do myślenia, zwłaszcza rozmowa o lustrach, która zdołała mu uświadomić to o czym wiedział już od dawna, lecz czego do tej pory uparcie do siebie nie dopuszczał, mianowicie że ignorowanie problemów nie koniecznie jest najlepszym sposobem by sobie z nimi radzić.
-Prześpię się.- zadeklarował niespodziewanie odnośnie swoich planów, sprawiając tym samym, że Soni na chwilę zapomniała o trzymanej w objęciach skomplikowanej bryle geometrycznej. Wiedziała bowiem że duch pustyni nie potrzebuje snu, w zupełności wystarcza mu medytacja. Pamiętała też co działo się ostatnim razem kiedy zasnął, a konkretnie kiedy się obudził. Przez dobre pięć minut nie wiedział gdzie jest, ani kim jest, tylko powtarzał jak w transie: ”Abanie przeklinam cię, oby twoja dusza na zawsze błąkała się w ciemności”. Kiedy mu o tym opowiedziała więcej nie próbował spać, a teraz nagle zmienił zdanie. Zapewne podpytałaby go o to, ale sześcianik ponownie zaabsorbował jej uwagę.
Były dżin udał się do swojego pokoju, podszedł do łóżka, po czym otworzył jedną z szuflad. Nie, nie zamierzał tak jak zasugerował Eraser w niej spać, wyjął jedynie gruby wełniany koc ozdobiony skomplikowanym wzorem z przecinających się brązowych i kremowych linii i rozłożył go na kudłatym dywanie. Chwilę potem leżał zwinięty w kłębek, otulony ciepłym kokonem niczym zwierzątko ukryte w bezpiecznej norce.
***
Otaczała go ciemność, znajoma a przez to przyjazna, wędrował w niej samotnie, aż dostrzegł w oddali maleńki punkcik światła. Nie miał pojęcia jak długo mu to zajęło, czas nie miał dla niego znaczenia, ale w końcu zdołał się zbliżyć. Zaczął rozróżniać kształty. Chybotliwy okrąg dziwnie kuszącego światła rzucany przez stojącą bezpośrednio na piasku zdobną miedzianą lampę opromieniał mężczyznę w turbanie, starca z długą podzieloną na dwoje brodą, mamroczącego coś w oczekiwaniu. Rysy jego twarzy stawały się coraz wyraźniejsze, Zafara rozpoznał go. Nie tak naprawdę, po prostu poczuł, że go zna i wie kim starzec jest. I wtedy stało się coś dziwnego, nagle ogarnął go straszliwy niepohamowany gniew, zanim zdążył zrobić bądź pomyśleć cokolwiek wezbrana fala emocji zalała go i porwała ze sobą. Ostatnie metry przebiegł, by móc zacisnąć palce na gardle staruszka. Gdzieś na dnie świadomości pojawiła się myśl, że jest wyższy niż powinien być, inaczej nie mógłby patrzeć w oczy mężczyźnie z którego próbował wydusić życie, ale szybko przepadła zastąpiona szczęściem. Duch pustyni był wściekły i poddanie się tej nieokiełznanej furii sprawiało mu radość. Przewrócił swoją ofiarę i zaczął tłuc jej głową o podłoże. Drobny piasek rozstępował się gładko nie stawiając zbytniego oporu, pokryte czerwoną sierścią dłonie nie miały dość siły by odciąć dopływ powietrza i choć Zafara wiedział, że nie zdoła skrzywdzić tego człowieka, delektował się każdą chwilą gwałtownego działania niczym koneser dobrym winem.
***
Siedział na dywanie pod kocem, wiedział gdzie jest i wiedział kim jest w tej chwili, tak jak wiedział że właśnie zrobił pierwszy krok na drodze, by odzyskać to kim był wcześniej, zanim wszystko utracił.
-Abanie przeklinam cię, oby twoja dusza na zawsze błąkała się w ciemności.- wyszeptał z satysfakcją. Wiedział że przekleństwo się nie spełni, ale nie o to tu chodziło, ważniejsze było, że zyskał kotwicę łączącą go z przeszłością, a była nią nienawiść do Abana. Był przekonany, że kiedy odkryje kim był starzec i dlaczego tak bardzo go nienawidził zrozumie wszystko.

Zadowolony z siebie poskładał starannie koc i poszedł do kuchni postanawiając dać upust emocjom poprzez działanie, dokładnie tak jak we śnie. Nie! Nie chciał udusić Soni, zamiast tego spontanicznie postanowił zrobić jej śniadanie. Na pewno siedziała wczoraj do późna i będzie niewyspana, mała niespodzianka powinna pomóc jej dobrze zacząć dzień.

Wkrótce wszystko było gotowe, ulubiona owocowa herbatka z łyżeczką białych kryształków, niestety nie tych co trzeba i kromki chleba posmarowane majonezem, a na nich krążki surowej cebuli przyozdobione z pietyzmem goździkami, kleksami dżemu i posypane papryką w proszku.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 08-05-2015 o 21:22.
Agape jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172