Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-04-2015, 17:21   #31
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Mój drogi przyjacielu, tej rady wysłuchaj
Żony ne szukaj...
Po prostu ruchaj


Haiku Strife'a nr.69


Zgredzik dawał radę. Strife przystanął przed nim po czym klapnął krzyżując nogi by wysłuchać reszty piosenki. Kiwał głową do rytmu gdy zaczął odkorkowywać “szampana”. Dżentelmena o ciemnej karnacji ignorował na tą chwilę, ale był w pełni świadom po co tutaj przylazł. Najwyżej odstrzeli mu jaja gdy spróbuje zrobić coś zabawnego.
Osobnik o skórze ciemniejszej niż przeciętna, jednak nie kwapił się do rozbojów przy tak bez pośrednich świadkach. Zwrócił on więc swoje kroki w stronę Strifa, tak by stanąć obok niego, niby tez słuchając występu brodacza. - A tobie się nigdzie nie spieszy? - mruknął, poruszając delikatnie muskułami, zapewne próbując być groźnym,
- Nie… twoja matka jeszcze się szykuję. Mam jesio czas. - łowca demonów spokojnie siedział patrząc na olbrzyma z dołu.
Ten chwile patrzył na niego z góry, zapewne próbując przeanalizować słowa. Gdy dotarło do niego o co chodzi, skrzywił się rozgniewany. Przeżył w ustach jakies przekleństwo, jednak zamiast niego spomiędzy warg wyleciała gęsta ślina, która trafiła w czubek głowy Strifego. - Coś mówiłeś maluszku? -warknął, napinając swe muskuły groźnie.
Zamaskowany młodzian podniósł się gwałtownie i stanął na wprost wielkoluda, patrzył na niego z dołu i powiedział.
- Ostatnia szansa byś stąd w podskokach wypierda*ał. Inaczej, po seksie, kolacji z twoją matką porozmawiamy o twoich manierach. - Strife był zbyt głupi by bać się jakiegoś niewiele mądrzejszego(lub mniej) osiłka. Postąpił krok w przód naruszając prywatną przestrzeń jegomościa zaciskając pięści. Już się bał że ten dzień będzie równie nudny co większość.
Mężczyzna warknął jakieś przekleństwo, chcąc uderzyć Strifa w łepetynę. Ten jednak byl przygotowany na akt agresji, gdy tylko dostrzegł drgnięcie ramienia, wyskoczył w górę jak na trampolinie. Jego bucior przywalił w szczękę murzyna, kiedy zamaskowany małym saltem wylądował na ziemi w bezpiecznej odległości od przeciwnika. Ten zatoczył się, ale nie spuszczał wzroku z łowcy demonów.
- Już nie żyjesz skurwy*ynu. -warknął.
- OOOOOHHHHH KTOŚ TO WIDZIOŁ!? - Zaczął skakać w miejscu jakby zaliczył właśnie wsada do kosza w mistrzostwach świata czy czegoś tam. Jednak jego tymczasowy problem nadal stał na nogach. - Niech ktoś to nagrywa lepiej. - Strzelił karkiem i uniósł pięści idąc w stronę dryblasa. - A Dziadek niech zapie*doli theme Vergila z DMC 3. Akurat do spuszczania wpierdoluf-f-f-f.. - Ostatnie słowo zaciął dziwacznie i to bez konkretnego powodu.
Dziadek jednak zszokowany sceną przestał grac przyglądając sie poczynania Strifa. Jego przeciwnik wyprostował się, chwytając się pod boki i prychając. - Zmarnowałeś ostatnią szansę by zabrać stąd swoja zasrana dupę. -zaśmiał się, po czym po napięciu muskułów widać było, że się skupia. - Posmakuj tego! - ryknął gdy nagle jego sutki błysnęły oślepiającym blaskiem. Strife nie zdążył zasłonić oczu czy chociaż ich przymknąć, świat nagle zalała biel.
- BOGU MOJE OCZY JUŻ NIGDY NIE ZAGRAM NA SKRZYPCACH!! - Wrzasnął łąpiąc się za gały. Widząc… a raczej nie widząc że typ nie walczy jak mężczyzna Strife postanowił zrobić to samo. W jego prawicy pojawił sie jeden z serafinów, po czym otworzył ogień w miejsce gdzie ostatnio wizał olbrzyma. Broń była ustawiona na “magnumy”.
Pociski przelatywały przez powietrze, zasypując ulicę hukiem wystrzałów. Strzelanie na ślepo miało tą wadę, iż trudno było stwierdzić, czy się trafiło. Gdy machało się mieczem z zamkniętymi oczyma, przynajmniej czuło się, czy metal w coś uderzył. Strife poczuł jednak po chwili coś innego. Potężne muskularne ramiona, który objęły go od tyłu, przyciskając jego własne ręce boleśnie do tłowia, a nogi odrywając od ziemi. Widział już lekko rozmazany świat dookoła siebie. A w szczególności łapska murzyna, który dostał się za jego plecy i pochwycił w niedźwiedzi uścisk.
- Ciekawe czy te twoje zabawki będą drogie! - zarechotał, ściskając zamaskowanego mocniej między muskułami, jak gdyby chciał go połamać niczym zapałkę.
- W lombardzie… wołali 200 kredytów. - Wycedził ledwo, celując powoli w stopę olbrzyma.
- I tak je w czipsach znalazłem. - Pociągnął za spust, rechocząc cicho.
Pocisk uderzył w stopę wroga, rozrywając skórę i tkanki, gruchocząc przy tym kości. Ten ryknął z bólu wypuszczając Strifego, który odczuwał niezwykły ból w żebrach. Zamaskowany dostrzegł, zaczerwienione ślady, niczym otarcia na torsie wroga, jak gdyby wcześniej wystrzelone pociski odbiły się od niego.
- Zapomniałem o ćwiczeniu stóp… -jęknął mężczyzna, musząc oprzeć się barkiem o budynek by nie upaść, bowiem nie mógł stać na przestrzelonej stopie.
- Ostrzegałem o ostatniej szansie… Ale dam ci jeszcze jedną. Musisz tylko paść na kolana i powiedzieć “Kyaaa Strife-sama jest taki zajebisty!” I zaszczekać. Inaczej przestrzele ci jaja. - Przekrzywił odrobinę głowę w bok celując w wyżej wymienione miejsce. - Liczę do dziesięciu. Jeden… dziewięć… -
- Młodzieńcze zostaw go...dostał nauczkę! - krzyknął dziadek który otrząsnął się w końcu z szokującego widoku jakim była ta scena. - Dziękuje ci za pomoc, ale tylko niepotrzebnie narobisz sobie problemów jeżeli coś zrobisz.
Strife spojrzał to na dziadka, to na oprycha. Pokręcił głową, a jego broń rozpłynęła się w powietrzu.
- Masz szczęście lamusie… wyku*wiaj stont-t-t-t. - Burknął do murzyna po czym podniósł szampana, odchylił maskę tak by mieć ją na głowie i wziął łyka. - Wie zgredzik że on dalej bedzie to robił? Polował na słabszych i kroił ich z hajsów. Wku*wia mnie coś takiego. - Zbliżył się do dziadygi. - Szampana? Znaczy tylko z nazwy to jest szampan.. syf jakich mało. - Wzruszył ramionami i napelnił jeden z plastikowych kubeczków, następnie podał go starszej osobie.
- Wiem synku, wiem, ale takie czasy. Młodzi muszą schodzić na złą drogę. -stwierdził odbierając kubeczek, gdy murzyn kuśtykając oddalał się pospiesznie. Pociągnął z niego, wyraźnie przyzwyczajony do takich trunków, po czym ocierając krople z brody rzekł. - Ale bardzo dziękuje, że mi pomogłeś. Co prawda, nie mam jak zapłacić, ale mogę ci dotrzymać towarzystwa. -zasugerował, powoli zbierając swój sprzęt grający.
- Nie oczekuje zapłaty od kogoś kto nie ma hajsów… To by było równie skurwielskie co ten pedał próbował zrobić dziadziowi. - Zamaskowany łowca demonów przeciagnął się. - Ale jak jest z kim to nawet najgorsze sikacze dobrze smakują eh? - Klepnął dziadka w plecy. - Ma dziadzio jakąś metę by spokojnie usiąść? - Dopytał dolewając do kubeczka “szampana”. W sumie to był szczęśliwy że udało mu się zrobić coś dobrego tak małym kosztem. Jak to zwykł nazywać “win-win” sytuacja.
- Mieszkam niedaleko, jeżeli zadowala cie mała kuchnia i smród kociej kuwety. -stwierdził po chwili namysłu, biorąc kolejny łyk “szampana”.
- Bije na głowę smród nie pranych gaci w małej przyczepie. Bwahwhaha! - Zarechotał jak jego ulubiony jungler. - Prowadź dziadziu. -

~*~

Dwójka mężczyzn wspięła się po schodach w jednej ze starych kamienic. Brodacz nacisnął na klamkę (wcześniej otwierając drzwi) i pozwolił by stęchłe powietrze z wnętrza mieszkania wymieszało się z tym trochę świeższym. Jak można było się spodziewać, nie żył on w luksusach.



Było to brudne lokum, gdzie grzyby i pleśń zadomowiły się na dobre, okupując głównie górne rejony sufitu. Brudne naczynia w zlewie, oraz kurz i niemiły zapach kocich odchodów wskazywał na zdecydowany brak kobiecej ręki.
- Witaj w mym królestwie! -zaśmiał się zapraszając Strifiego gestem ręki. - Siadaj w kuchni i czuj się jak u siebie, nakarmię koty i przyniosę jakieś w miarę czyste kubki. -stwierdził, gdy z wnętrza kwatery dobiegły liczne dźwięki czworonogów domagających się żywności.
Nie było aż tak źle. Widywał już gorsze speluny w których nawet zdarzało mu się sypiać.
Usiadł na krześle, ściagając z głowy kaptur i maskę z twarzy, splótł palce za głową i kiwając się na krześle oczekiwał powrotu dziadka. Od niechcenia wyciągnął telefon nie przestając się kiwać i napisał do Liny.

Cytat:
Te dzisiaj się spoxnie troszkie A ty sie przygotuj, na dobre wieści
i scionganie majtek, bo mam zamiar wylizać ci patelnie #StrifeBadass#Smokeweedevryday#THUGLIFE

Po głupim śmiechu wcisnął ostatni przycisk który wysłał wiadomość do współlokatorki.
- Dziadzio długo jest na tym piętrze? - Zapytał wzrokiem szukając staruszka.
Staruszek wydobywał z szafki puszki z żarciem dla kotów. Przy jego nogach kręciła się już trójka futrzaków, grubych i zapewne leniwych - jak to koty. Kiedy otworzył pojemniki nieprzyjemny zapach dołączył do tych które już w powietrzu się zadomowiły.
- Prawie całe życie. -stwierdził, wrzucając mięsną papkę do wspólnej miski zwierzaków. - Ja nie z tych co wspinają się na szczyt. -dodał, wyjaśniająco, odkręcając kran by opłukać ręce z resztek żarcia.
- Taka chu*nia? W sumie ja też nie planowałem. Nawet nie wiem co powiedzieć temu czemuś na szczycie. - Przeciągnął się, po czym postawił butelkę na stole i wlał jej niskiej jakości zawartość do kubeczków. - Niech dziadek nie szuka kubków, te jeszcze działają. - Zaproponował.
Dziadke kiwnął głową, po czym poszperał chwile w szafce i wrócił do stolika. Po kilku łykach, ustawił na blacie to co wyciągnął zza puszek po kocim żarciu.
- Nie wiem co to… ale wygląda na cenne. Może chciałbyś za pomoc? Znalazłem wieczorem na ulicy… -wyjaśnił, zerkając na sześcian który ustawił przed Strifem.



Był to przedmiot o nieregularnej powierzchni. Zdawało się, że składają się na niego znacznie mniejsze kosteczki, każda ustawiona trochę w inny sposób, przez co czarna skrzynka, była pełna wgłębień i wypustków. Gładko wypolerowana powierzchnia, zdawała nie imać się brudu mieszkania.
Strife przekrzywił głowę to w lewo to w prawo. Wniosek nasunął mu się jeden. To musiała być kostka Roosvelta czy innego znanego pana na “R”. Wziął przedmiot w dłoń i zaczął oglądać go z każdej strony, potrząsać przy uchu, a nawet wąchać.
- Dzięki dziadzio będę się tym bawił! - Rzucił radośnie klepiąc pojedynczo starca w ramię.
- Do lombardu tego nie oddam bo to prezent… nie ładnie by było. Bwahahwha! - Zakończył zdanie rechocząc charakterystycznie, po czym wlał resztki szampana do obu kubków.
Staruszek uśmiechnął się, dopijając zawartość kubka, i wypuścił głośno powietrze, przesycone siarką zawartą w alkoholu. - Hymm… a powiedz mi młody, co tak właściwie robisz w życiu? -zagadnął, lekko opierając się o stół.
- Zyje kazdym dniem jakby to miał byc mój ostatni, a jeśli moge komuś w czymś pomóc to tym lepiej. - Wzruszył ramionami, po czym także dopił “sikacza”. - No i szukam kogoś. - Dodał już ciszej, przez chwile zamierając w zadumie.
- Każdy kogoś szuka synku. -staruszek pokiwał głową. - Znałem kiedyś takich gości, których ubierali się podobnie do Ciebie. Ale oni raczej nie byli pomocni, bardziej ten typ jak osiłek któremu spuściłeś manto. - westchnął. - No nic… nie będę Cie chyba zatrzymywał. Jeszcze raz dziękuje za pomoc. - stwierdził, powoli odsuwając krzesło od stołu. - Zapewne masz sporo zajęć.
- Tjaa… Wielu typa chce być mną, ale jest tylko jeden Strife. Samiec Alfa i obrońca uciśnionych! - uderzył się pięścią w klatkę piersiową, dając znak że wie co mówi. - Dobra dziadek, ja się zwijam. Aha trzymiej to. - Na stole położył swoją wizytówkę. - Jak będziesz miał problem który da się zastrzelić wal do mnie, ale też poleć mnie innym. - Pokręcił pouczająco palcem. Nie zwlekając dłużej schował swoją nową zabawkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza, samemu kierując się do wyjścia.
- Bądź zdrów dziadziu! - Zasalutował, następnie opuścił mieszkanie.
Czas było wracać do domu, powiedzieć Linie osobiście o jego dzisiejszych przygodach no i zgarniętej posady detektywa.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 12-04-2015, 02:58   #32
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś

Sektor 13

Henry

Miejski dramat


Komputer Henrego nie uwzględnił jedynie pozbawionego dobrych manier dostawcy pizzy, który opóźnił jego podróż o całej 30 sekund. Dotarł do podobnego blokowiska, jak to na którym zostawił Trevora i siostrę szefowej. Tutaj różnica polegała na tym, że robiony był jakiś remont. Pod jednym z budynków stał kontener wypełniony piachem, a aktualnie nieczynna i bez załogowa koparka która ten piach miała wybierać, stała przy placu zabaw który był w czasie przebudowy. Po za tym tak jak wszędzie – biegające tu i uwdzie dzieciaki, menele na murku, oraz pranie rozwieszone na sznurkach, które łopotało na balkonach. Geniusz jeszcze raz zerknął na karteczkę. Odnalazł odpowiedni budynek, szybko wyliczył które to będzie piętro i okna – 2 piętro, salon wychodzący na plac zabaw. Kulka wyturlała się z jego kieszeni, po czym rozłożyła swe metalowe odnóża i zaczęła szukać odpowiedniego miejsca do obserwacji. Druga zrobiła to samo, tyle że z drugiej trony mieszkania, do okna kuchennego.
To właśnie ta która pojawiła się druga, szybciej znalazła odpowiednie miejsce na drzewie, przesyłając obraz z kamer na ramię geniusza. Malutka kuchnia, nic nie stało na gazie. Aczkolwiek ktoś jadł tam zapewne cos tego dnia, bo na blacie leżała dzisiejsza gazeta, oraz talerz z połowy dojedzona kanapką. W popielniczce trzy papierosy, wszystkie ułożone od tej samej trony, więc zapewne palacz był jeden. Po za tym nuda, brak jakichkolwiek dekoracji czy wstawek dodających kuchni charakteru.
Drugi bocik postanowił wdrapać się na czubek koparki i tam przycupnąć. Białe zasłony przysłaniały okno salonowe, ale z jego pozycji mógł bez problemu obserwować co się tam chociaż częściowo dzieje, dzięki szpara między nimi. Jednak wysłany Henremu materiał nie był już takim, który chciałoby się zobaczyć.


Na podłodze leżał mężczyzna, bez wątpienia martwy. Świadczyła o tym spora rana cięta na piersi i krtani. Krew była świeża, jeszcze sączyła się z ran. Sądząc jednak po wielkości kałuży w jakiej leżała widoczna część jego ciała, musiał mieć jeszcze kilka dziur. Porozrzucane rzeczy, i przewrócone niedaleko krzesło, wskazywało, na walkę która się tam odbyła. Ponadto robot rejestrował ruch na granicy obrazu. Nie były to ruchy gwałtowne, wręcz spokojne, jak by osoba je wykonująca wiedziała, że jest całkowicie bezpieczna. Zasłaniały ją zasłony, ale rejestrowane cienie i zmiany w ułożeniu oświetlenia, pozwoliły wysnuć wniosek, że po prostu przeszukuje ona salon nieboszczyka. Wyglądało to na naprawdę brutalny napad. Jednak ślady walki mówiły o tym, że właściciel się bronił.. a czy nie miał być on potężnym łowcą? A może na ziemi leżał właśnie rabuś, a to właściciel sprzątał swe lokum jak gdyby nigdy nic? To były pytania na które geniusz musiał odnaleźć odpowiedzi samemu.

Sektor testów

Ryo

Nietypowe spotkanie


Ryo po opuszczeniu gabinetu dawnej mistrzyni ruszyła w stronę recepcji by zasięgnąć językiem. Okiem i uchem tymczasem wyszukiwała co ciekawszych regularnych, którzy mogliby Stanowic problem, czy też wyzwanie w nadchodzącym teście. Jednak żaden nie wyróżniał się niczym. Oczywiście jeżeli można mówić o wyróżnianiu, w miejscu zamieszkanym przez tyle różnych istot. Jednak żaden nie przykuł specjalnie jej uwagi, większość wydawała się typowym regularnymi, trudno było określić, czyli byli potężni czy nie, bo wszyscy zachowywali się całkowicie normalnie i spokojnie. Widać jaszczur był jedynym narwanym rodzynkiem w okolicy.
Pani w recepcji była jeszcze milsza, bo chyba poznała w niej dziewczynę, która ochroniła ją od kontaktu z nerwowym ogoniastym. Jednak wiele to ona Ryo nie powiedziała. Test był jedna wielka tajemnicą, zamkniętą na setkę zamków. Jedyna publicznie dostępna informacją było fakt, że należy zapłacić znaną już kwotę na każdą osobę w drużynie, te zaś liczyć miały od czterech do sześciu członków. Tak jak mówiła Aki, istniała też lista dla osób bez drużyny, z której potem zostaną skompletowane przypadkowe zespoły. I tyle. Reszta miała być wiadoma dopiero po zamknięciu rejestracji, a znając Wieże to równie dobrze mogło być wskazówka co do istoty testu.
Mała szermierka ruszyła więc tyłek do portalu, a kiedy miała przez niego przejść, stało się coś, co postanowiło ja jeszcze na chwile zatrzymać w tym sektorze. Bo o to z magicznej powierzchni wyłoniły się ramię w ramię dwie osoby które znała!


Pierwszą był nie kto inny jak Makai. Latarnik klasy E, ale nie byle jaki bo najlepszy. Reporter któremu udzieliła swego pókico jedynego wywiadu w tym Boskim miejscu. Nie zmienił się ani odrobinę, chyba że liczyć wymianę kolczyków na zupełnie inny zestaw. On chyba też dostrzegł Ryo i ja poznał, bowiem uniósł dłoń w geście powitania i ruszył do niej bardziej dziarskim krokiem. Jednak nie on przyciągał głównie jej uwagę, a osobnik idący z nim ramię w ramię.


Był to zas nie kto inny jak Denetsu! Szermierz z pierwszego pietra, którego problemy z wysławianiem myśli, przeszły niemal do legend (jak i znaczenie jego imienia). Odziany w swój pancerz i z nieodłącznym mieczem przy pasie, wyraźnie ucieszył się na widok Ryo, bowiem pomachał jej żywiołowo.
- Ryoku, w końcu cie znalazłem! To chyba dobrze… albo i nie? – zamyślił się jeszcze na chwilę, po czym o dziwo stwierdził. – Na pewno dobrze!

Dzielnica Przemysłowa

Cybil

Pomruk wśród stali


Kobieta szła szybkim krokiem. Była już za portalem, do jej fabryki dzieliły ją cztery minuty najkrótszą ścieżką. Do rozpoczęcia zmiany było ich sześć, to dawało dwa na zmianę stroju, czyli według jej wyliczeń, będzie mogła spędzić piętnaście sekund całkowicie bezproduktywnie, czyli jak to się mówi – polenić się. Kroczyła wąskimi alejkami wciśniętymi między jedną fabrykę a drugą, dokładnie znając trasę. Mijała właśnie ogrodzony niskim płotem skład stalowych rur i innych produktów im podobnych, gdy wszystko zaczęło się komplikować. Oto bowiem wybiegający zza rogu wpadł na nią zdyszany i wyraźnie spanikowany mężczyzna.


Był on niewysoki, wyglądał na człowieka w wieku powyżej czterdziestu lat. Jednak w wieży to nigdy nie było pewne. Miał na sobie normalne ubranie, co znaczyło że albo wracał z pracy, albo do niej nie dotarł. To co dostrzegła kobieta to fakt, że z jego prawej ręki ciekła obficie krew. Znajdował się w niej wyraźnie wyrwany kawał mięsa, niczym po ugryzieniu jakiegoś stworzenia. On uniósł przerażoną twarz w górę, jednak nim zdążył wypowiedzieć chociaż słowo, za jego plecami dało się słyszeć cichy pomruk.
- Naprawdę zaczyna mnie to męczyć… – wypowiedział owy, lekko metaliczny głos, kiedy truchtem z zaułka wypadła kolejna osobistość.


Blond włosy chłopak, dość wysoki bo mierzący niemal dwa metry. Włosy miał potargane, a wyraz twarzy zirytowany. Jego uszy, nos jak i palce posiadały kilka metalowych ozdób, która grzechotały cicho, kiedy się zatrzymywał. Z niewiadomych przyczyn, mimo dość ładnej pogody miał na sobie dość grube białe futro, które przysłaniało większą część śliwkowej koszuli i spodni. Widząc Cybil, uniósł brew, ale potem wyszczerzył się, prezentując rząd równych, obitych stalą zębów.
- O…. ty wyglądasz na o wiele bardziej smakowity kąsek malutka. I albo mi się wydaje… albo czuje naprawdę dobrej jakości smar. – zamruczał, ruszając jak gdyby nigdy nic w stronę dziewczyny i przerażonego faceta.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 14-04-2015, 02:20   #33
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Sektor Czwarty

Grajek

Macki, owoce i pieniążki


Sektor czwarty był czysty, to było trzeba mu przyznać. To określenie nie miało jednak żadnego związku z komendami wojskowymi. Było tu po prostu schludnie. W przeciwieństwie do blokowiska z którego pochodził gitarzysta, tutaj panowały domki jednorodzinne. Jednak ze względu na ilość istot zamieszkujących te tereny, one tez wznosiły się wysoko. Wyglądało to niczym z perspektywy małej rybki w wielkim stawie. Olbrzymie słupy wyrastały zewsząd, a okrągłe niczym wodne lilie platformy, powoli obracały się jedna pod drugą. To właśnie na nich domki tworzyły małe osiedla, połączone licznymi mostkami, kładkami i powietrznymi brakami. Niebo wyglądało przez to niczym żywa, pozostająca w nieustanym ruchu siatka. W tym sektorze ziemia służyła tylko po to, by zacząć jakoś podróż w górę.
Osobnik o elfie krwi mijał kolejne roboty sprzątające, szukając podanego w ogłoszeniu adresu. Zajęło mu to trochę czasu, bowiem numeracja była tutaj naprawdę pokręcona. W końcu jednak znalazł się przed wejściem do sklepu z owocami i żywnością. Gdy otworzył drzwi, zamiast dzwonka, odezwał się dziwny „dżingiel” brzmiący dokładniej :

Pieniążki, pieniążki, lubie pieniążki więc zostaw je tuuuuuuuuu!


Ostatnie głoski wyśpiewane były przeciągłym tonem, który na chwile pozostawał w uszach, niczym wyjątkowo natrętny żebrak w tramwaju. Grajek rozejrzał się po dość spory i ,jak wszystko tutaj, zadbanym sklepie. Zleceniodawcę rozpoznał od razu.


Homaroczłek stał oparty o ladę, poruszając ze znudzeniem mackowatym wąsem. Jego spojrzenie wbite było w zdjęcie. Nie było na nim jednak kobiety, rodziny czy dawnego przyjaciela. Był to obrazek przedstawiający ni mniej, ni więcej górę pieniędzy. W tym wypadku złotych monet. Znajomy dźwięk wydobył go jednak z zamyślenia, kiedy zas dostrzegł Grajka, zawołał radośnie.
- Pienią…klient! Witam, witam, chcesz zostawić tu swoje piee…zrobic zakupy? Mam pyszne kszagruagty, a twoje pienią… podniebienie na pewno polubi świeże kiwirańcze! –dodał, od razu unosząc w górę cos co wyglądało jak pomarańcza, pokryta włoskami niczym kiwi.

Sektor 24

Luu

Miau


Luu zakończył prace z wielkim smutkiem w sercu. Musiał czekać tyle czasu by znowu móc wrócić do sklepu i zabawiać dzieci! Dalej nie rozumiał czemu człek o świecącej brodzie chciał mu za to zapłacić, zaś te kobiety które stukały w przyciski urządzeń, gdzie za kredyty zabawki zmieniały właściciela, tak go chwaliły. Robił swoje- zabawiał dzieci. Nic więcej do szczęścia nie było mu potrzebne, a czy jest coś ważniejszego niż szczęście?
Lalkarz i lalka w jednym kroczył ulicą, w powoli nadchodzącym zmierzchu. Strych na którym mieszkał znajdował się w tym sektorze z jednego konkretnego powodu – było tu ładnie. Luu podobała się panorama miasta, zaś staruszka u której pomieszkiwał nie chciała nic za wynajem. Jak to stwierdziła – czuła się samotna, a strychu i tak nie używał. Z tego co widział i rozumiał, to była dobrą kobietą. Ponoć miała dzieci, ale już dorosłe. Jednak one miały dzieci, które dalej lubiły zabawki, co znaczyło iż wychowano je w odpowiedni sposób.
Luu skręcił w uliczkę prowadzącą do ładnego, wysokiego budynku gdzie znajdowało się jego lokum i wtedy był zmuszony się zatrzymać. Oto na jego drodze siedział kot.


Był biały, mały, puszysty i wtulony w jeszcze mniejszą, jeszcze bardziej puszystą zabawkowa Pandę. Kiedy Luu na nią spojrzał, gdzieś w oddali Pango kichnął, bowiem mózg laleczki powiązał wygląd pluszaka z poznanym misiem. Jednak kiedy oczy kota spotkały spojrzenie chodzącej lalki, wtedy należało odrzucić logikę. Bowiem kot powiedział.
- Miau

I było by to całkowicie normalne. Jednak kot nie zamiauczał. On to wyraźnie powiedział. Była zasadnicza różnica w tych dwóch czynnościach. Mniej więcej taka jak między człowiekiem który udaje muczenie krowy, a aktualna krową. Teoretycznie wszystkie zgłoski się zgadzały, ba nawet ich akcentowanie było odpowiednie, ale to było onomatopeja nie zaś dźwięk który miała zastąpić.
Kolejną rzeczą która była nielogiczna to fakt, że kot siedział na środku chodnika bez ruchu. Dowolny właściciel kota w dowolnym świecie, wiedział że kot który sie nie rusza, albo śpi, albo jest martwy. Jeżeli kot czegoś chce, a koty zawsze czegoś chcą, daje znać całym sobą, że tak właśnie jest. Ten natomiast, gdyby zdjąć go z chodnika i postawić obok, byłby niemal niezauważalny. To zaś w kociej biblii było czymś w rodzaju biegania w skórzanej bieliźnie po mieście – czynnością co najmniej niestosowną. Kot musiał być zauważany, miał to w genach. Jeżeli uwaga w pomieszczeniu nie była skoncentrowana na kocie, ten zawsze sprawiał, że po chwili już była. To było przyczyna wielu potłuczonych szklanek, rozlanych płynów oraz innych zniszczeń materialnych, ale gra zawsze była warta świeczki. Przynajmniej dla kota.
Ten kot natomiast przeczył tym wszystkim kocim prawom, by w końcu powtórzyć, wyraźnie i odpowiednio głośno.
- Miau
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 14-04-2015 o 02:23.
Ajas jest offline  
Stary 16-04-2015, 17:56   #34
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Sektor 24

Zafara

Podróż do pracy



Kiedy Zafara zbierał się do wyjścia do pracy zobaczył, że chyba Soni rano bardzo się spieszyła. Co prawda słyszał wcześniej z kuchni jakiś jęk i kaszel, ale nie powiązał go z aż takim pośpiechem! Kanapka była ledwo nadgryziona i odrzucona na talerz, a mocno posolona herbata rozlana dookoła zlewu. Zaś jej drobne plamki na podłodze sugerowały, że ktos ja wypluł. Przedszkolanka zapewne wzięła a szybko za duży gry który popiła i musiała się zakrztusić – nie było innego wyjścia! Posprząta zapewne gdy wróci.
Duch pustyni wyszedł z mieszkania, zamknął je na klucz po czym ruszył w drogę ku swojemu miejscu zatrudnienia. Dziś pogoda była ładniejsza, nie padało, a zza chmur wyłaniały się nawet nikłe promienie słońca. Ulicami przemieszczały się tłumnie istoty zmierzające do pracy. Dużo z nich kierowało się do szybkich miejskich kolejek, ale Zaf sobie to odpuścił. Miał czas, a w tych pojazdach panował zbytni ścisk i tłok – ciągle ktoś na siebie wpadał, co było bardzo uciążliwe. Do jego spiczastych uszu dochodziły odgłosy miasta, na swój sposób kojące… na inny irytujące. Wszystko zależało od podejścia. Zapachy mijanych sklepów wpadały w jego nozdrza, pozwalając mózgowi je identyfikować i kwalifikować do ładnych lub nie. Wszystko było w jak największym porządku, póki jeden dźwięk nie zdominował reszty.


Huk eksplozji zalał cała ulicę. Okna wieżowca przy którym szedł Zafara posypały się w dół, wypchnięte przez pęd powietrza. Dym od razu wypełniły opuszczone przez szkło ramy, wylewając się na zewnątrz. Po chwili nastąpiła kolejna eksplozja w innej części budynku, a spory kawał stali, opadł tuż przy Zafarze, jednak dzięki zmianie w mgiełkę nie uczynił mu on krzywdy. Dało się słyszeć krzyki przerażonych ludzi na ulicy, jak i tych którzy byli w wieżowcu. Osobnik o czerwonej sierści, na własne oczy widział właśnie, jak kolejna eksplozja wypchnęła jakieś zwęglone zwłoki przez okno i miał dziwne podejrzenia, że nie był to ostatni wybuch wewnątrz olbrzymiej przeszklonej budowli.

Yoshida

Szef i gość


Yo pogwizdując cicho pod nosem jechał windą w dół kasyna. W małym ruchomym pomieszczeniu grał tym razem mocno rozluźniający jazz. Kolejne liczby zmieniały się na wyświetlaczu, z każda chwilą skracając odległość szarowłosego od gabinetu swego pracodawcy. Kiedy w końcu mechanizm zatrzymał się wydał cichy potwierdzający dźwięk dzwonka, zaś drzwi się rozsunęły, oczą Yo pokazał się gabinet szefa. Był on niewielki (a przynajmniej mniejszy od pokoju Yo, z którego wykopał właściciela), oraz urządzony ze smakiem. Na ścianie wisiały dwie katany, jedna pod drugą. Jedną ze ścian zajmował spory monitor z podzielonym ekranem – zrzut z najważniejszych kamer, tak by mężczyzna mógł w miarę wszystko kontrolować. Duże zdobione biurko stało tak, by siedząc za nim móc obserwować ekran. Brakował na nim kwiatów, zamiast nich była popielniczka z dwoma odgaszonymi grubymi papierosami, oraz szklanka z jakimś szmaragdowym trunkiem. Krzeszło dla interesantów było biurową modła wygodne, ale mniej komfortowe niż to należące go właściciela. Sam jegomość był zaś stosunkowo młody i niezbyt wyróżniający się.


Czarne krótko ścięte włosy, okulary z wiecznie zadymionymi szkłami, oraz wyraz twarzy mówiący każdemu „Itak jestem lepszy niż ty”. Jedyna osoba która dostrzegała inną minę na tej twarzy właśnie wychodziła z windy. Yoshida jako jedyny pracownik mógł czuć się w okolicy szefa komfortowo, zadbał o swoją reputację. Czarnowłosy widząc go, zakrztusił się drinkiem, który pociekł mu nosem.
- Yoshida, co ty..tak bez zapowiedzi! –zaplątał się, wycierając szybkim ruchem kartki na biurku. Jednak nim padła odpowiedź, cos przykuło wzrok Yo – jedna z kamer. Obraz z niej wskazywał główne wejście, to którym niedawno wszedł. Właśnie eksplodowało, a dokładnie zostało wepchnięte do środka z taką siłą, że powaliły dwóch ochroniarzy. Z kurzu i dymu który został wywołany tym zabiegiem, zaczęła wynurzać się sylwetka. Szarowłosy poznał ja od razu – zakrwawiona, z powykręcaną ręką, ledwo powłócząca nogami. Był to mężczyzna którego powalił w zaułku, jednak jego twarz, którą uchwyciła kamera, była istotnie przerażająca.


Wyglądała niczym wysuszona, mięśnie drżały na niej niespokojnie, zaś lewe oko drgało w niepohamowanych tikach nerwowych. Co jednak było najważniejsze białko jak i źrenice stały się błękitne, w różnych odcieniach co prawda, jednak dalej przypominały barwę zabranych kryształków. Intruz rozejrzał się i ruszył w stronę widny… co ciekawe dokładnie ta sama ścieżką co Yoshida.
- A to co!? –ryknął boss tego miejsca, widząc zamieszanie na ekranie i uderzając pięścią w guzik alarmujący ochronę.

Sektor 13

Strife

Szajka


Było już późno. Sztuczne niebo przyjęła ciemną barwę, a chmury przysłaniały księżyc i gwiazdy. Strife odlał się po drodze w jakiejś bramie, by potem z rękoma w kieszeniach ruszyć w stronę swej przyczepy. Jeżeli będzie miał szczęście to jego współlokatorka będzie już spała i nie trafi w niego piorun zadań domowych. Chociaż znając ją, dalej zagrywała się w jakieś gry. Po drodze kopnął jakąś puszkę po piwie, która wystraszyła bezpańskiego psa… albo regularnego – trudno w tym miejscu określić. Jednak coś było nie tak, w pewnym miejscu po drugiej tronie uliczki wieczór był ciemniejszy. Strife zmrużył wzrok – wszystko szybko stało się jasne, a dokładniej ciemne – stał tam bowiem kolejny murzyn.


Równie umięśniony co drab z wcześniejszej pory, aczkolwiek już w komplecie ubrań. Tanie dresy osłaniały jego ciało, obuwie sportowe przez które zapewne nie dostał się na wiele dyskotek było na stopach. Zas dłonie niczym bochny chleba zaciskały się na… kuchence gazowej. Kolor skóry podpowiadał, że możliwe iż Strife był świadkiem kradzieży, no ale przecież nie można kierować się stereotypami. Ponadto mięśniak zdawał się na kogoś czaić. Bardzo nieumiejętnie co prawda, ale czy ktoś potrafiłby się dobrze ukrywać z kuchenką w rękach?
Strife chciał zrobić już kolejny krok, gdy nagle długa metalowa rura wyłoniła się z bramy obok i świsnęła mu przed twarzą. To że wypatrzył murzyna i na chwile przystanął uchroniło go od sporego guza.
- To o tobie nam mówił nasz kumpel, co? Nieźle go załatwiłeś! –zaskrzeczał posiadacz metalowego narzędzia zniszczenia. Chociaż w jego wypadku morda mogła siać o wiele więcej destrukcji niż kawał metalu.


Był…no po prostu był. Słowniki posiadały za mało określeń brzydoty, by w pełni oddać jego oślizgła skórę, wykręconą twarz czy chude ręce. Pachniało od niego alkoholem, a głos miał niczym po kilkunastu mocnych kopach w jaja. O ile oczywiście takie posiadał, bo pokręcona anatomia niepozwalana tego jednoznacznie stwierdzić.
- Mam go chopaki! –zapiszczał, zas murzyn z kuchenką, oraz jeszcze jeden – uzbrojony w długi łańcuch, wybiegli ze swych kryjówek ruszając na Strifiego.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 28-04-2015, 01:56   #35
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Umowy i kontrakty

- Ta. - burknął, wdrapując się na krzesło, aby przeskoczyć z niego na biurko. Usiadł na nim, przyglądając się sekretarce. - Jakąś umowę dostaniemy? - spytał, dla pewności.
- Owszem, zaraz zostanie ona przygotowana. Na okres do rozpoczęcia testu, wynagrodzenie obejmie jego opłacenie. -podsumowała wszystkie fakty. Jej palce przebiegły po klawiaturze, a drukarka zaczęła cicho warczeć wypluwając kolejne zadrukowane papiery. - Napije się Pan czegoś w międzyczasie?
-Przeżyje. Skup sie na pracy. - zdecydował. Pandy piły tylko wodę, ale Pango nie czuł się specjalnie spragniony. Na pewno nie na tyle, aby kazać sekretarce oderwać się od komputera. - Coś co powinienem wiedzieć? - spytał. - Jakieś przepisy?
- Jest kilka rzeczy. Przede wszystkim zakres obowiązków. Mamy pokaźny zasób botów obronnych, więc wy jako ochroniarze nie musicie walczyć czy łapać przestępców. Waszym zadaniem jest obserwacja, a o podejrzanych zachowaniach informujesz właśnie roboty. Zostaniesz przeszkolony w tym zakresie, gdy skończymy z umową. Aczkolwiek na wszelki wypadek, zrobimy ci test zdolności bojowych. - uprzedziła, drapiąc się zamkniętym długopisem po brodzie. - Ponadto nie możesz schodzić z posterunku jeżeli nie ma w okolicy innego ochroniarza, oraz musisz trzymać się przydzielonego ci sektora sklepu.
-Brzmi sensownie. Godziny pracy? - dopytał.
- To trzeba ustalić...zależy którą zmianę wolisz i na której jest wakat, jak się wydrukuje wszystko to Ci powiem. -stwierdziła po chwili namysłu. - No i dochodzą dni specjalne. Jak na przykład teraz najblizsza wyprzedaż, czy jakieś imprezy tematyczne czy pokazy. Czasem wynajmują nasz sklep do różnych celów. -wyjaśniła blondynka.
-Da radę. - przytaknął skinieniem głowy. Masa istot na wyprzedarzy będzie najpewniej potwornie irytująca. Co nie znaczy, że siedzenie przed monitorem i wysyłanie tu i tam robotów będzie trudne. Wręcz przeciwnie, bardziej by się martwił, gdyby musiał tam stać. Dziwiło go jednak trochę wymaganie dobrego wyglądu. Jeżeli ma siedzieć nie wiadomo gdzie, przed monitorem, to co za różnica? Stereotypy.
Dokumenty skończyły się drukować, a sekretarka podsunęła je Pandzie. - Proszę się zapoznać, i podpisać w odpowiednich miejscach. Ja w tym czasie pójdę przygotować parę niezbędnych rzeczy. - stwierdziła powoli odsuwając swe krzesło i wstając od biurka.
Pango był ostrożną istotą. Zresztą, miał czas. Oparł się wygodnie o monitor i zaczął wczytywać się w dokumenty, planując zapoznać się z nimi w pełni. Co mu wolno, czego nie wolno, czy zgadzają się z warunkami i obietnicami...wszystko, w sumie. Nie mógł sobie pozwolić na ominięcie strony. Westchnął. Powinien po prostu siedzieć i jeść bambus jak prawdziwa panda. A nie ganiać za ambicjami.
Umowa była długa i po części nudna. Jednak wszystko się zgadzało - miał pracować do momentu rozpoczęcia testu, a w zamian jego podejście do konkurencji zostanie w pełni opłacone. Jego obowiązkami było patrolowanie określonych rejonów sklepu (czyli jednak nie będzie siedział tylko przed monitorem), oraz kontrolowanie botów strażniczych z poziomu prywatnego kontrolera. Dwa dni w tygodniu zamiast patroli przypadał mu dzień w głównym pokoju kontroli robotów, czyli godziny wpatrywania się w ekran i kontrolo mechanizmów. Nie wolno było mu stosować przemocy bezpośredniej, jeżeli roboty były w okolicy. Jedynymi sytuacjami wyjątkowymi było zagrożenie zdrowia swojego lub klientów. Na takiej sytuacje miał dostać specjalną pałkę, wyposażoną w silne ładunki elektryczne. Kiedy zaszeleściła ostatnia strona, sekretarka zerknęła na niego.
- Wszystko się zgadza?
-Mniej-więcej. Mam tylko pytanie odnośnie samoobrony. Jeżeli podana przez was “pałka” nie będzie wystarczająca, jakie jest sugerowanie postępowanie? Przejście do własnych umiejętności, czy ucieczka? - dopytał, podpisując dokument.
- Ocena sytuacji i podjęcie działań. Jeżeli uznasz, że sobie poradzisz, to sugerowane jest zapewnienie bezpieczeństwa klientom, jeżeli jednak naraziłoby Cie to na zbyt duże niebezpieczeństwo, należy uciekać i sprowadzić pomoc. -wyjaśniła spokojnie, obserwując małego ochroniarza.
-Chodziło mi raczej o sklep. Jak zepsuje jakąś ścianę, to nie chcę potem jej odpracowywać. - wyjaśnił Pango.
- Jeżeli będzie to uzasadnione, niezostanie Pan obciążony ksoztami. -odparła spokojnie. - Jeszcze jakieś pytania, czy możemy przejść do strony technicznej?
Pango przytaknął skinieniem głowy. - Przejdźmy dalej.
Blondynka uśmiechnęła się, a po chwili z szafek w pokoju wydobyła delikatnie wykonaną bransoletę z błękitnego materiału.



Przecinało ją wiele linni o różnej grubości, głównie czarne i białe, tworząc prawdziwą siatkę wzorów.
- To twój osobisty kontroler. -wyjaśniła. - Przesunięcie palcem tutaj… - dziewczyna wskazała odpowiedni obszar. -... wezwie roboty z okolicy do Ciebie. Mają zaprogramowany system wykrywania bezpieczeństwa, więc wiecej nie musisz robić. Tutaj musisz wstukać odpowiedni kod, który codziennie będziesz pobierał, by je odwołać. -wskazała obszar gdzie dało się dostrzec malutki interaktywny panel. - Mocne złapanie bransolety i przytrzymanie jej przez 5 sekund włącza alarm w budynku, należy tego używać tylko w specjalnie niebezpiecznych wypadkach. Chcesz przetestować?
-Raczej rozumiem po samym opisie. Nie licząc kodu. - zamyśliła się panda. - Gdyby maszyny nam zwariowały, może być problem je wyłączyć. Kod nie powinien służyć przede wszystkim włączeniu?
- Wyłączenie maszyn jest możliwe z głównej centrali. - uspokoiła go blondynka. - Taka opcja w bransoletach stwarzałaby zagrożenie, że ktoś postronny je wam skradnie i zrobi zamieszanie. Natomiast w głównej centrali ,zawsze jest jeden ochroniarz i tamten sprzęt jest nadrzędny. Może wyłączyć wszystkie boty, lub wysłać w odpowiednie miejsce, gdyby zorientował się, że któraś z bransolet niepoprawnie je wzywa.
-Niech będzie. - przytaknął ruchem głowy. Nie do końca mu się to podobało, jeden wariat w centrali i wszyscy mają przerąbane. Z drugiej strony taki system był wymagany, jakby nie spojrzeć, ciężko ustawić to inaczej. - Jestem z klasy latarnikiem. Byłbym wdzięczny za przydział w centrali.
- Zostanie to uwzględnione, najczęściej w centrali siedzą dwie lub trzy osoby, co jakiś czas zmieniane. -stwierdziła powoli odsuwając krzesło. - A teraz zapraszam na test sprawności fizycznej.. a i jeżeli mogę prosić. Niech ta sytuacja z piórem zostanie między nami… -dodała, wyraźnie zawstydzona.
- Pewnie. A do czego są te pióra? - zapytała Panda, zeskakując z stołu. Pango wiedział o co jej chodzi, ale czasami bywał złośliwy.
- To moje prywatne...nieważne...ważna rzecz… -dodała, a raczej bąknęła pod nosem, wyraźnie nie chcąc o tym rozmawiać.
- Jak sobie chcesz. - wzruszył ramionami Pango.
 
Fiath jest offline  
Stary 08-05-2015, 00:37   #36
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Pieniążki i Żelazna Dłoń

Schludność sektora czwartego sprawił, że Grajek czuł się, jakby tutaj nie pasował. Szczególnie, że znów miał na sobie swój poszarpany płaszcz. Jednak szybko przestał się tym przejmować, bowiem miał przed sobą kolejny problem. Numeracja była podobna do tej, występującej w jego dzielnicy. Jednak tam co najwyżej trzeba było wejść na ostatnie piętro, a tutaj… Mężczyzna miał szczęście, że miał dobrą pamięć i każdą platformę odwiedzał tylko raz. Zaoszczędził na tym dużo czasu, ale i tak dość długo szukał właściwego sklepu.
W końcu go znalazł. Owoce i żywność nie do końca było tym, czego gitarzysta szukał, ale postanowił zaryzykować. A nuż zostanie zaskoczony. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Gdy tylko zagrała muzyczka, po plecach Grajka przeszedł dreszcz. Jeśli jakimś cudem uda mu się tutaj znaleźć zatrudnienie będzie musiał kupić jakiś odtwarzacz muzyki ze słuchawkami, by nigdy więcej jej nie słyszeć.
Homaroczłek stojący za ladą sklepu z żywnością… Nie no spoko, jego nauczycielem był szczurołak, a gdzieś w swojej dzielnicy widział chodzącego na dwóch — i to przednich — kopytach jednorożca. Kto by się tym przejmował. Ale gdy usłyszał słowa Homiego, przez chwilę zastanawiał się, czy po prostu nie wyjść. Jednak skoro tyle się namęczył, by tutaj dotrzeć…

- Ja nie po zakupy. Ja w sprawie ogłoszenia o pracę. Chciałbym zarobić trochę pieniążków… Jaki zakres obowiązków wiązałby się z pracą w tym sklepie? - zapytał Grajek, patrząc się na szczypcorękiego.
- Ooo pracownik! - Wąsy Homara poruszyły się gwałtowniej z zaciekawieniem, a jego wolny szczypiec zaklaskał lekko. - Czyli też lubisz pieniążki! Zarabianie pieniążków jest ważne, pieniążki są ważne. -stwierdził, wyłaniając się zza lady. Był trochę pulchny, poruszał się dość pokracznie i niezgrabnie, zapewne mistrz Grajka porządnie by go przegonił po siłowni. - Jestem Homie! -przedstawił się, idąc w stronę Grajka. - Potrzebuje kogoś, kto by dostarczał moje wspaniałe towary do pien...klientów! Dużo osób lubi te pyszne rzeczy, ale nie ma czasu tu przychodzić, przez co ich pieniążki się marnują, bo nie są u mnie! -wyjaśnił.
Pierwsze wrażenie nie okazało się jednak błędne. Nie zanosiło się, żeby praca u Homiego pozwalała nie tylko zarobić, ale rozwijać też ciało. Dostarczanie jedzenie nie powinno należeć do jakiś specjalnie wymagających zadań. No, chyba że biorąc pod uwagę starania, by jedzenie nie zmieniło się w mokrą plamę. Chyba, że...
- Posiadasz pojemniki odporne na wstrząsy? - zapytał homara, modląc się w duchy, by ten nie użył w odpowiedzi słowa pieniąż… No tak, powinien się zapytać też o wypłatę… Niech to szlag. - Jak duży obszar jest do obsłużenia i jak dużo będę zarabiał? Jeśli oczywiście zdecyduję się na pracę tutaj.
- Mam najlepsze towary, najlepszy sprzęt, to pozwala zarabiać dużo pieniążków! - zapewnił, zachwalając dalej. - Pienią...klienci ze wszystkich pobliskich dystryktów zamawiają u Homiego, wiele pienią...klientów potrzebuje owoców i warzyw. - dodał, jednak kiedy padła kwestia wypłaty, zmrużył podejrzliwie oczy. - Homie może dać Ci trochę pieniążków… zależy, ile ty przyniesiesz Homiemu. Im więcej pieniąż… klientów obsłużysz, tym więcej pieniążków dostaniesz.
- Hm… Te pojemniki to pozwolą dostarczyć jedzenie nienaruszone, bez względu na to, co będę robił po drodze? - zapytał Grajek, który z każdym powtórzeniem “pieniążki” był coraz bardziej negatywnie nastawiony do zostania w sklepie - Bo przyznam szczerze, że zależy mi na połączeniu zarobku z treningiem, a jedyny trening, jaki widzę w tej pracy, może skończyć się dostarczeniem do klienta mokrej plamy.
Homie chyba trochę stracił wątek, nie do końca wiedząc, o co Grajkowi chodzi. Posłużył się więc niezawodną logika i argumentacją.- Tak, tak, pieniążki. Zanosisz i są pieniążki. Dużo dla mnie, trochę dla ciebie, uczciwe i z pieniążkami.
- Tylko jeśli pojemniki nie są odpowiednie, to jak to doniosę, to pieniążków nie będzie. - odparł mężczyzna, westchnąwszy głośno. - Czy dysponujesz pojemnikami, które zapewnią jedzeniu ochronę od wstrząsów?
- Najlepszy pojemniki, by pienią...klienci byli zadowoleni.- wielki Homar pokiwał głową, aż wąsy mu zafalowały.- Homie ma najlepsze towary, dobre, smaczne, zdrowe, potrzebne pieniąż...klientom.
Kolejne westchnienie wydobyło się z ust Grajka.
- To może je wypróbuję. Jakiś mała rzecz, by później nie było, że zniszczyłem. Co ty na to?
- Hymm... ale jak zniszczysz, dasz mi pieniążki! -ostrzegł Homie, zerkając podejrzliwie na Grajka. - A to dużo pieniążków, bo to najlepszy towar, by pienią...klienci byli zadowoleni. -powtórzył się któryś raz.
- Ha, czyli nie jesteś pewny swoich pojemników? - zakapturzony wskazał palcem na homarzą twarz. Powoli zaczynał żałować, że wszedł do tego sklepu. Powinien się tego spodziewać już po tym, jak usłyszał muzyczkę. A został tutaj chyba tylko dlatego, że nie specjalnie mu się uśmiechało zapierdzielać przy kowadle cały dzień.
- Skoro nie jesteś pewny, że nie uszkodzę jedzenia, to chyba nie mamy o czym rozmawiać.
- Najlepszy towar, najlepszy. Nie da się zniszczyć. -zaprzeczył od razu Homie. - chodź pienią… kliencie. Homie Ci pokaże. Nie ma się po co martwić. Wszystko będzie dobrze, pieniążki będą mogły tu zostać! - zaczął zapewniać, ruszając swym pokracznym krokiem w głąb sklepu.
“I gadaj tu z takim” - rzucił w myślach Grajek, ruszając za homarem, chociaż w głębi siebie wolałby odwrócić się i wyjść.
Homie poprowadził Grajka za ladę, gdzie na chwilę go zostawił i zniknął w magazynie. Po powrocie w jego szczypcach znajdowało się zaś solidnie i ładnie wyglądające pudło.



Grajek widywał już takie pojemniki w mieście. Popularne i solidne. Umieszczało się w nich przedmiot, potem ustawiało odpowiednie parametry, a mechanizm sam dbał o odpowiednią temperature, wygłuszenie wibracji i tym podobne. Nie była to, co prawda najlepsza firma, jednak pare podrzuceń zapewne przetrzyma.
- Skoro jesteś pewien, że to wytrzyma… - nie dając Homiemu szansy na odpowiedź i kolejne powtarzanie “pieniążki”, Grajek pochwycił pojemnik. Przez chwilę mu się przyglądał, starając się zrozumieć dokładnie sposób, w jaki należy go ustawić, by spełniał odpowiednio swoją funkcję. Następnie wziął z lady pierwszy lepszy produkt i wsadził go do środka.
- Jeśli z tym sobie nie poradzi, to nie mamy o czym dalej rozmawiać. rzucił jeszcze do homara.
Mężczyzna ustawił się twarzą do ściany. Zrobił kilka kroków w tył i ruszył biegiem. Tuż przed przeszkodą wysunął nogę przed siebie, dzięki czemu na chwilę zamienił rolami podłogę i ścianę. Całość zakończył zgrabnym przewrotem w powietrzu i lądowaniem na ugiętych nogach.
- No to co, sprawdzamy? - rzucił z szerokim uśmiechem w stronę właściciela sklepu.
- Pieniążki, pieniążki! - załkał przerażony Homar, chwytając się w miejsce gdzie zapewne miał serce. Osunął się lekko, widząc akrobacje Grajka, a lepki pot zrosił jego czerwone czoło. Szybko doskoczył do pudełka i otworzył je by sprawdzić zawartość. Na szczęście dla jego zdrowia, produkt był nienaruszony. - Tak się pieniążki, nie robi, pieniążki. -wydyszał. - Trzeba szybko do pieniąż...klientów dostarczyć, ale nie po ścianach! -zaskrzeczał na Grajka.
- Ale jeśli będę przemieszczał się po ścianach i dachach, to w niektóre miejsca będę mógł dostać się szybciej. I nie będę tak narażony na ataki jakichś dresów. - Tym akurat mężczyzna się nie przejmował, ale argument jak argument. - No i ile firm oferuje dostarczenie jedzenia do okna klienta, a nie do drzwi? – zapytał, bacznie przyglądając się homarowi - A bycie konkurencyjnym oznacza…
-Pieniążki… - dokończył, pocierając szczypcami o brodę w zamyśleniu. - Hrmrmrmrmr. - zamyślił się, wydając dziwaczny pomruk. - Myślę, że mogę dać Ci szansę… okres pieniążko...próbny! -dodał, przypominając sobie słowo.
- No to załatwione. - stwierdził Grajek. Nie można było powiedzieć, by był tym jakoś szczególnie uszczęśliwiony. Przebywanie w sklepie będzie traktował jako przymus. Na szczęście pudełko powinno pozwalać brać kilka zamówień naraz. Oby jak najdalej. - Jutro jak zacznę, pasuje?
- Tak, taka jutro rano, będą zamówienia od pieniąż...klientów! -przytaknął energicznie Homie.
- To zjawię się z samego rana. Do zobaczenia. - rzucił półelf, opuszczając szybko sklep.
Na zewnątrz wziął kilka głębokich wdechów. Zastanowił się co zrobić dalej. Treningi u mistrza pozwoliły mu doskonale określić swoje możliwości. Wiedział, że praca u homara nie wyczerpie ich znacząco. Mógł sobie pozwolić na jeszcze jedną. Ale wtedy pewnie musiałby odpuścić szkolenia u Shu. No cóż, szczurowaty zrozumie, szczególnie że Grajek miał zamiar połączyć zarabianie pieniędzy z treningiem. Skoro pracę, gdzie będzie wykorzystywał swą zręczność, już znalazł, to przyszła pora na pracę z wykorzystaniem siły. A lepiej niż kowal nie nadawał się do tego nikt — przynajmniej na tym piętrze. Dlatego też czarnowłosy ruszył w stronę sektora przemysłowego.

Znalezienie kowala nie było trudne i nie zajęło dużo czasu. No może inaczej. Znalezienie pierwszego lepszego kowala nie było trudne. Ale gitarzysta już tego dnia wziął pierwszą lepszą robotę i w kwestii drugiej był bardziej wybredny. Pierwsza selekcja dotyczyła ogólnego wyglądu kuźni. Te sprawiające wrażenie produkujących broń na specjalne zamówienie bogatych snobów zostały skreślone na wstępie. Druga selekcja usuwała te, które nie zajmowały się bronią. Trzecia te zza dużą liczbą pracowników. Kolejne ograniczenia ewentualnych miejsc pracy wymagały już większego zaangażowania.
Gitarzysta chodził od kowala do kowala, pokazywał swoją broń i zadawał te same dwa pytania: ”Co może mi Pan/Pani powiedzieć o tym kiju?” i ”W jaki sposób można go ulepszyć?”. Tutaj pojawił się problem, którego czarnowłosy nie przewidział. Żadna odpowiedź nie była wystarczająco zadowalająca. A pozostała tylko jedna kuźnia. Przywodziła Grajkowi na myśl własne mieszkanie. Potrzebowała remontu, ale widać nikt się tym specjalnie nie przejmował.
Mężczyzna niepewnie wszedł do środka. Wnętrze — na tyle na ile mógł ocenić kompletny laik w dziedzinie przerabiania metali — było utrzymane w czystości. Narzędzia poukładane według wielkości wisiały na jednej ścianie. W palenisku huczał ogień. Obok stało kowadło, przy którym pracował…



postawny, choć niespecjalnie wysoki mężczyzna. Ciepło nie sprawiało na nim najwyraźniej wrażenia, bowiem jego tors tylko niedbale skryty pod kowalskim fartuchem. Włosy okalały łysy czubek głowy, a gęsty zarost zakrywał dolną część twarzy. Jeśli nie był krasnoludem, z pewnością wielu brało go za przedstawiciela tej właśnie rasy. Kowal nie zareagował na pojawienie się obserwatora. Dopiero gdy skończył swoją aktualną pracę, spojrzał na Grajka.
- Wiesz, że w niektórych światach za samo wejście tutaj dostałbyś w ryj? - przywitał się.
- Nie wydaje mi się, bym był na tyle masochistą, bym tutaj wchodził, gdybym o tym wiedział. A można wiedzieć, z jakiego powodu bym dostał?
- Uszy. - Słowo to zostało wypowiedziane tonem, jakby wszystko miało wyjaśnić.
- Co uszy?
- No spiczaste są. - padło kolejne wyjaśnienie, wnoszące do zrozumienia przez gitarzystę problemu tyle samo co wcześniejsze. Na szczęście kowal zauważył wyraz twarzy swojego rozmówcy i kontynuował. - Widzę, że też pochodzisz z normalnego świata. Bo widzisz, niektóre krasnoludy i niektóre elfy ubzdurały sobie, że się nie będą lubić tylko dlatego, że należą do takich, a nie innych ras. Ja w tym większego sensu nie widzę. Pierwszego elfa, z jakim miałem do czynienia spotkałem w Wieży i był fajnym kolesiem. Za to pierwszemu krasnoludowi tutaj dałem w ryj, bo działał mi na nerwy.
- A, teraz rozumiem. Rasizm. Ale ja nie jestem elfem, tylko półelfem. - sprostował pewną nieścisłość Grajek.
- Myślisz chłopcze, że ktoś by się tym przejmował? - krasnolud zaśmiał się. Przypominało to serię wystrzałów z armaty. - Sam ledwo co różnicę widzę, a jestem trzeźwy. Ale mniejsza o to. Przyszedłeś w końcu po co innego prawda?
- A tak, zgadza się. - czarnowłosy wyciągnął przed siebie swoją broń - Co może mi Pan o niej powiedzieć? - powtórzył po raz kolejny to pytanie.
Łysy wziął przedmiot do ręki i bacznie mu się przyglądał, obracając między palcami.
- Metalowy kij od mopa, który ktoś zmodyfikował. - padła w końcu odpowiedź.
Nie różniła się ona od tych, które Grajek słyszał u innych kowali. Jednak istotne było drugie pytanie: - W jaki sposób można ją ulepszyć?
- Powiem tak. Jak chcesz by była zabójcza, to naucz się nią właściwie władać. Choćby najlepsza broń w rękach beznadziejnego wojownika jest gówno warta. Natomiast jeśli chcesz wsadzić w ten kijaszek kilka sztuczek, które naturalnie nie przystają honorowemu wojownikowi, ale za to pozwalają przeżyć w Wieży, to podaj kwotę i co chcesz mieć.
- Jest Pan pierwszym odwiedzonym przeze mnie kowalem, który stwierdził coś takiego. Inni oferowali mi wymianę na jakąś lepszą broń. - odparł Grajek, wyraźnie zadowolony.
- A u których kowali byłeś młody? - zapytał krasnolud.
- U tych, co nie wyglądali na robiących bronie dla bogatych dupków i niemających za dużo pracowników. - odpowiedział gitarzysta, drapiąc się po głowie z lekkim zakłopotaniem.
- To wszystko wyjaśnia. To są dobrzy rzemieślnicy, nie zaprzeczam. Ale popełniają jeden błąd. - łysy mężczyzna wziął kawałek metalu i wsadził w ogień. - Uważają, że dobrą rzecz, wykuje się tylko z dobrej jakości materiału. A to nie prawda. - Rozgrzany metal został położony na kowadle. Krasnolud wziął ze ściany jeden z młotów, nawet na niego nie patrząc. - Sztuką jest wykucie dobrej rzeczy, z byle jakiego materiału. - Młot uderzył w metal, a później jeszcze raz i jeszcze raz. Ruchy kowala były płynne, widać było, że zna się na rzeczy. Gdy skończył, oczom Grajka ukazało się niewielkie ostrze, niczym od noża kuchennego. Krasnolud wziął je w dłoń. - Widzisz, stworzyłem to z czegoś, co inni uważają za odpady. Jeszcze tego nie naostrzyłem, ale… - Delikatny ruch ręką i przedmiot wbił się w ścianę przelatując tuż obok głowy czarnowłosego. - Widzisz? Nie musiałem być taki delikatny, bo tego, z czego to zrobiłem mam dużo.
Gitarzysta był wyraźnie zadowolony z pokazu. No i fakt, że nie miał ochoty połamać krasnoludowi kości, też dużo znaczył. Nie to, co u Homiego.
- To kiedy mogę zaczynać?
- Co zaczynać? - tym razem kowal był zaskoczony.
- Pracę jako Pański asystent.
- Ty jako asystent kowala? - Bateria armat znów wystrzeliła, gdy krasnolud się zaśmiał. - Przecie ty bardziej na muzyka wyglądasz niż na kowala. Wiesz w ogóle, jak się trzyma młot?
- A bo jestem muzykiem. Konkretnie gitarzystą. A to akurat wiem. I w sumie tylko tyle, jeśli idzie o kowalstwo.
- I ty chcesz być kowalem? Żartujesz sobie?
No cóż, fakt braku doświadczenie był pewną niedogodnością. Ale Grajek i na to miał odpowiedź. W sumie podsunął mu ją sam krasnolud.
- Bo nie sztuką jest zrobić z kowala dobrego kowala. Sztuką jest zrobić z byle kogo dobrego kowala. - powiedział, uśmiechając się.
- Ty młody, ja cię chyba jednak jebnę tym młotem w łeb, bo na za dużo sobie pozwalasz. - wyraz twarzy łysego jednak wskazywał, że ten żartuje. - Ale wiesz. To będzie jak z tym materiałem. Nie będzie zmiłuj się. Będziesz zapierdzielał cały czas, a jak do domu wrócisz, to nie będziesz miał siły się nawet podetrzeć, tylko od razu walniesz się na łóżko. No i kredytów za dużo nie dostaniesz, bo sam mało zarabiam. Pasują ci takie warunki?
- Tak. Mój mistrz mnie dość mocno trenuje, więc jak zrobię przerwę w ćwiczeniach, to powinienem przeżyć. A na kredytach mi nie zależy. Wolałbym, by w ramach zapłaty ulepszył pan kij.
- Hm… Niech będzie. I nie nazywaj mnie Pan. Jestem Grombir Żelazna Dłoń, a ty młody?
- Ja jestem Grajek. To jutro na popołudniową zmianę może być?
- Może. Tylko się nie spóźnij, bo stracisz zęby.
- Tak jest! - czarnowłosy zasalutował zamaszyście. - To do jutra. - odwrócił się i opuścił kuźnię.

Grajek skierował się z powrotem do swojego sektora. Plany na ten dzień zrealizował. Pozostał jeszcze trening u mistrza Shifu, pewnie ostatni przez kilka najbliższych dni. Co prawda miał zamiar spotkać się jeszcze z Maką, ale postanowił odłożyć to w czasie. Jeszcze dziewczyna specjalnie dla niego przestałaby być pacyfistką i postanowiła zrobić mu krzywdę. A właśnie ten pacyfizm sprawiał, że blondynka interesowała czarnowłosego. Chociaż raczej to jak odnajdzie się w realiach Wieży.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 16-05-2015, 17:30   #37
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Szklana pułapka

Po tym jak oprószył równomiernie kanapki ostrą papryką, Zafara udał się do pokoju Soni żeby zabrać od niej kostkę. Zapukał cicho w drzwi. Gdyby dziewczyna już wstała na pewno by go usłyszała, ale z wnętrza nie dobiegł go żaden dźwięk, przeniknął więc do środka. Kiedy wracał do siebie z czarnym sześcianikiem schowanym w ATSie przedszkolanka wciąż smacznie spała, budzik miał zadzwonić dopiero za kilka minut. Długouchy tymczasem otworzył portal z drugiej pary, który prowadził wprost nad taflę niewielkiego stawu w miejskim parku. Przespacerowawszy się po wodzie na brzeg, starannie wybrał charakterystyczne drzewo, które mógł w przyszłości łatwo rozpoznać i to właśnie w podstawie jego pnia umieścił kłopotliwy fant, wykorzystując fakt że zdematerializowane przedmioty nie mogły powrócić do swojej pierwotnej formy jeśli coś innego zajmowało to samo co one miejsce. Uznawszy że kostka jest bezpieczna wrócił niespiesznie do mieszkania zamykając za sobą niezwykłe przejście.
Soni już nie zastał, a sądząc po śladach w kuchni śniadanie, które przygotował raczej nie przypadło jej do gustu, prawdopodobnie powinien był przykładać większą uwagę do tego co i w jakich kombinacjach jego współlokatorka zwykła jadać. No trudno.
Korzystając z poprawy pogody do pracy postanowił udać się na piechotę, upewniwszy się że drzwi są zamknięte przeszedł przez nie i ruszył w drogę nie podejrzewając nawet co go dzisiaj spotka.

***

W około rozpętało się piekło, poskręcane kawałki stali i deszcz szklanych odłamków spadały z góry siejąc panikę wśród przechodniów, jedynie Zafara zachował całkowity spokój, jakby otaczający chaos zupełnie go nie dotyczył. Stał jak gdyby nigdy nic półprzeźroczysty, okutany w swój czarny płaszcz, z zadartą do góry głową obserwując miejsce eksplozji, a stalowa belka wbita w chodnik przenikała przez jego niematerialne ciało. Mimo pozornej obojętności duch pustyni doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, właśnie próbował ocenić jak daleko od budynku sięga strefa zagrożenia. Po czym bezzwłocznie podjął działania aby ją opuścić. Gdyby ktoś z obecnych nie był zajęty uciekaniem w panice miałby niezwykłą i bardzo rzadką okazję zobaczyć jak długouchy biegnie. Kiedy tylko uznał że jest wystarczająco daleko od spadających fragmentów elewacji uniósł dłoń i otworzył przed sobą portal. Nie zatrzymując się przeszedł na drugą stronę wyłaniając się pod podjazdem dla niepełnosprawnych przy przyszpitalnej aptece. W obecnym stanie nie posiadał wagi co w znaczącym stopniu łagodziło efekty gwałtownej zmiany perspektywy, ale nawet on odczuł lekki zawrót głowy. Nie tracąc czasu zamknął portal pod podjazdem i pobiegł dalej nie przejmując się stojącymi mu na drodze ścianami i innymi przeszkodami. Biegł prosto do miejsca gdzie normalnie sanitariusze odbierali przyszłych pacjentów z karetek by skierować ich do odpowiednich specjalistów. Dopiero tu się zatrzymał i ruchem ręki na jednej ze ścian ponownie otworzył portal prowadzący do miejsca katastrofy.
- Miała miejsce seria eksplozji w jednym z wieżowców.- zwrócił się do skonfudowanego jego nagłym pojawieniem się personelu. - Otworzyłem bezpośredni portal. Powiadomcie inne służby, dyrektora... kogo tylko zdołacie i idźcie po rannych.- oznajmił po czym ponownie przeszedł przez oszukujące przestrzeń wrota, tym razem bez żadnych sensacji ponieważ oba znajdowały się w pionie. Bez zastanowienia obok pomarańczowego owalu utworzył kolejny, niebieski, na razie prowadzący donikąd, ot zwykła świecąca się obręcz, lecz i to szybko miało się zmienić, bowiem żółtooki skierował swe niematerialne kroki do miejsca wybuchu. Przy pomocy ostatniego portalu chciał pomóc znajdującym się w budynku osobom jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu, a także ułatwić dostęp ratownikom.

Zafara przenikał przez kolejne ściany i piętra, kierując się w stronę wyższych kondygnacji, gdzie panowało piekło. Otaczała go panika, coraz więcej dymu i ognia. Ludzie z niższych pięter uciekali w popłochu z budynku, jednak Ci na wyższym poziomie nie mieli takiej możliwości - schody zostały zniszczone. Co ciekawe duch pustyni mógł bez problemu stwierdzić, że schody zniszczyła osobna eksplozja, tak więc coś co ją wywołało musiało znajdować się też bezpośrednio na nich. Osobnik o czerwonej sierści, dostał się w końcu na piętro, gdzie wszystko się zaczęło. Pełno było tu rannych, nieprzytomnych regularnych, oraz zwęglonych ciał ich mniej szczęśliwych kolegów. W momencie gdy Zaf wyłonił się z podłogi, w pokoju obok znowu coś wybuchło, wywalając na korytarz drzwi, wraz z ciałem jakiegoś spopielonego mężczyzny. Całe szczęście były dżin nie należał do szczególnie wrażliwych, ponadto praca chirurga znacząco pomogła podnieść jego odporność na drastyczne widoki, dlatego tym co uznał za najważniejsze były nie zmasakrowane ofiary, ale sam fakt, że w budynku wciąż dochodziło do kolejnych wybuchów. Kierując się rozumem uznał, że bardziej niż pomoc nieszczęśnikom którzy już ucierpieli „opłaca” się uchronić przed obrażeniami tych, którym do tej pory udało się ich uniknąć. Dlatego właśnie opadł z powrotem przez strop kierując się do kłębowiska spanikowanych osób odciętych od drogi ucieczki przez przerwę w ciągu schodów. Właśnie tam na ostatnich nieuszkodzonych stopniach otworzył czwarte pozawymiarowe wrota, by rzeka regularnych znów mogła popłynąć.
-Tędy! Portalem w bezpieczne miejsce!- krzyknął, a kiedy pierwsze osoby zniknęły w owalnym otworze postanowił zadbać, by wszyscy którzy mogli poruszać się o własnych siłach znaleźli drogę. Instruował ich słownie i zachęcał aby pomogli wydostać się również rannym. W razie potrzeby dematerializował przeszkody zagradzające im drogę lub przygniatające kończyny.

Rzeka regularnych popłynęła przez portale. Niektórzy - Ci mniej ranni, pomagali osobą bardziej poszkodowanym. Okazało się, że kilku posiada moce pozwalające na unoszenie przedmiotów, czy też podstawowe lecznicze zdolności. Większość jednak była osobnikami zwykłymi - niemal niczym się nie wyróżniającymi. Takimi którzy byli za słabi by wspinać się dalej, lub nigdy nie mieli takiej potrzeby.
Jednak to miał być dopiero początek prawdziwych problemów. Z góry schodów bowiem nastała kolejna potężna eksplozja, która sprawiła, że całe zadygotały, a jakaś osoba niesiona siłą wybuchu spadła tuż koło Zafary. Klatka piersiowa nieszczęśnika była mocno poparzona, jednak zbroja Shino, uchroniła go przed śmiercią. Jego twarz również nosiła ślady poparzeń, jak gdyby trafiła tam mniejsza eksplozja.
- Pró...pró… -zająknął się, chwytając najbliższą mu osobę - czyli w tym wypadku ducha pustyni. - On tu idzie~ - jęknął przerażony, kiedy przez to samo przejście, przeleciały kolejne dwie osoby, zaś jedna runęła w dół wieżowca, na spotkanie niechybnej zguby. Za nimi zaś powolnym krokiem wkroczył, jedyny spokojny osobnik w tym miejscu.



Był to niewysoki, dobrze zbudowany chłopak. Jego oczy przysłaniała maska, zaś strój utrzymany był w kolorach czerni. Najbardziej charakterystycznym elementem były jednak olbrzymie karawasze, przypominające granaty. Dłonie które z nich wystawały dymiły, niczym po wybuchu, jednak ten nie wyglądał jak by cierpiał. Jego twarz wykrzywił grymas wściekłości, gdy dostrzegł tłum uciekający portalem.
- A wy tutaj co odpierdalacie?! - ryknął, uderzając pięścią w ścianę obok, która zadrżała od eksplozji, wywołanej ciosem. - Mieliście zdychać, a nie spierdalać!!
Zafara spojrzał na przyczynę całego zamieszania z zaciekawieniem, po czym zwrócił się do najbliższej osoby, która wyglądała na dostatecznie silną, by podnieść trzymającego go kurczowo za nogę rannego:
-Zabierz go i uciekaj. Następnie bez dalszych wstępów stworzył dematerializujący obszar w kształcie walca mający objąć nabuzowanego młodzieńca w całości poczynając od kostek w górę (duch pustyni nie chciał przypadkiem zrobić dziury w stropie).

Strefa skondensowanego Shinso, która była wyraźnie widoczna w korytarzu, pojawiła się dookoła chłopaka. Ten albo nie chciał, albo nie zdążył przed nią uskoczyć, bowiem walec objął swym działaniem całe jego ciało. Niczym za dotknięciem magicznej różdżki, nagle wszystkie ubrania, wraz z bielizną i butami stały się półprzeźroczyste i zostały za chłopakiem unosząc się w powietrzu, kiedy ten postąpił krok do przodu. Jedynie specyficzne karawasze oparły się mocy Zafary. Pewne części ciała wskazujące na płeć chłopaka, zabujały się lekko, uwolnione z bokserek. On jednak bardziej niż zawstydzenie, zdawał sie odczuwać rosnący gniew.
- A ty czerwony popierdolcu co sobie kurwa wyobrażasz!? Chcesz mi possać, że od razu ciuchy zdejmujesz!? - mówiąc to podskoczył w górę, wyginając ręce za siebie, a te znowu wywołały dwie eksplozje. W ten sposób chłopak nadał sobie pędu, przechodząc do podniebnej szarży, skierowanej prosto w Zafarę.

Zwierzęcy nos czerwonowłosego zmarszczył się nieznacznie, pokazując że nie jest zadowolony z efektów swojego działania. Jedyne rzeczy na dematerializacji których mu zależało zostały na swoim miejscu wciąż stanowiąc zagrożenie. Zerknął za siebie na topniejącą szybko grupkę regularnych jeszcze tłoczących się przy portalu, jedynym co stało pomiędzy nimi, a coraz bardziej wściekłym nagusem był on sam. Duch pustyni nie zamierzał oddać pola dopóki ostatnia zdolna do tego osoba nie przejdzie przez świecący owal. Mimo skierowanej na siebie szarży pozostał na miejscu jakby chciał przyjąć na siebie atak stając się tarczą dla reszty. Wbrew pozorom nie było w tym zachowaniu ani odrobiny heroizmu, a jedynie zimna kalkulacja i chęć sprostania postawionemu sobie zadaniu. Moc dematerializacji choć użyteczna była dość problematyczna w zastosowaniu przeciwko poruszającym się obiektom, na szczęście chłopak sam z siebie postanowił ułatwić Zafarze zadanie. Żółtooki nie musiał się wysilać by przewidzieć gdzie młodzian znajdzie się za chwilę, wiedział to dokładnie ponieważ to właśnie jego właściciel eksplodujących pięści obrał za cel. Po raz kolejny stworzył dematerializującą strefę w kształcie walca tym razem o znacznie mniejszej grubości, gdyż miała objąć jedynie warstwę zbrojonego betonu stanowiącą podłogę. Jeśli tylko dobrze zgra wszystko w czasie młodzian nie zorientuje się że coś jest nie tak, aż do chwili gdy będzie za późno na jakiekolwiek manewry, a jego niedoszła ofiara “zniknie” mu sprzed nosa pozwalając przelecieć przez na wpół widoczną dziurę w stropie na niższy opuszczony już przez uciekających poziom.
Wszystko poszło jak po maśle. Pięść wroga miała już zderzyć się z twarzą Zafary, gdy ten zmienił się w mgiełkę. Zdziwiony nagus przeniknął przez niego, zupełnie wytrącony z równowagi. Tym bardziej zdziwiła go dziura w ziemi, przez którą przeleciał, lecąc na złamanie karku na niższy poziom. Każda sekunda tej walki wydawała się działać mu coraz bardziej na nerwy, bowiem z jego gardła wypłynęły setki przekleństw. Które zakończyły się wytwornym:
- Zajebie cie ty popierdolona czerwona kupo gówna!
Kiedy ostatnia głoska zabrzmiała w powietrzu, pięść chłopaka eksplodowała, wyrzucając go w górę. Zaraz dołączyły do tego kolejne eksplozje, które skokowym lotem pozwalały mu kierować się z powrotem na wyższe piętro.

Zafara w najmniejszym stopniu nie przejmując się wulgarnymi słowami kierowanymi pod jego adresem stał na krawędzi dziury patrząc na chłopaka z góry. Naprawdę nie miał nic przeciwko by tamten rozładowywał swoją agresję werbalnie jak długo tylko zechce, podczas gdy ostatni regularni zdążyli już zniknąć po drugiej stronie portalu. Ewakuacja została zakończona, duch pustyni spełnił swoje zadanie i uznał że może się wycofać, pozwalając by od tego momentu sytuacją zajęły się odpowiednie służby. Oczywiście rozjuszony blondyn w żaden sposób nie mógł wyczytać z pokrytej czerwonym futrem twarzy, że zabawa już się skończyła, na szczęście opadające z furkotem ubrania i powracający do zwykłej konsystencji fragment podłogi stanowiły dość jasny przekaz nie pozostawiający miejsca na wątpliwości. Uwolniwszy koncentrację Zafara skierował się prosto do portalu.
Zafara mógł obserwować zbliżającą się do otworu twarz chłopaka, póki nie zasłoniło jej nagłe pojawienie się kawała betonu. Shinsoita odwrócił się, zostawiając wroga umówionego na pewną randkę z tym twardym materiałem. Jednak zamiast łoskotu i wulgarnych krzyków bólu, powietrze przeszyła kolejna eksplozja, a ogień rozerwał beton na malutkie kawałeczki.


Zafara nie zdążył się zdematerializować, przez co jeden z odłamków wbił się w jego prawy bark. Jednak to nie on był największym problemem, a golas, który wyskoczył z płomieni, z rządzą mordu w oczach. Jego głowa parowała, tak jak i reszta ciała, jak gdyby całym nim wywołał eksplozje.

Były dżin nawet nie raczył się odwrócić, dla niego spotkanie było skończone, a jeśli chłopak miał z tym jakiś problem... no cóż, to był jego problem i zupełnie Zafary nie obchodził. Żółtooki zacisnął lewą dłoń w pięść zamykając portal prowadzący do budynku od strony ulicy. Nie był szczególnie szybki, owszem być może zdążyłby dostać się na drugą stronę przed wybuchowym chłopcem i zamknąć mu przejście przed nosem, wolał jednak nie ryzykować. To nieco komplikowało drogę na dół, ale tylko odrobinę. Zmienił stan skupienia, sprawiając że odłamek betonu tkwiący w jego barku stracił oparcie i spadł na ziemię. Półprzeźroczysty ruszył w stronę zewnętrznej ściany budynku zamierzając wyjść poza jego obręb, gdzie rozwścieczony nagus nie mógłby go ścigać.

Zaf usłyszał za sobą jeszcze kilka epitetów, oraz wybuch gdy pięść uderzyła o ścianę. Potem gruba warstwa betonu, izolatorów, metalu i innych elementów konstrukcyjnych odcięła go od terrorysty. Jako mgiełka wyleciał po za budynek, widząc w dole tłoczących się przy portalu lekarzy i rannych. Ambulansy, wozy policyjne oraz strażacki już tłoczyły się przed budynkiem, pomagając w pomaganiu potrzebującym.

Zafara opadając w dół wyszukał wzrokiem policjanta który mógł dowodzić akcją, albo przynajmniej według niego wyglądał na kompetentnego i właśnie w jego stronę się skierował. Funkcjonariusz mógł się nieco zdziwić widząc nagle przed sobą kogoś kto wcale do niego nie podszedł, a opadł prosto z nieba, ale duch pustyni nie zwracał uwagi na takie drobiazgi.
-W środku jest chłopak który powoduje wybuchy. Zanim ktoś tam wejdzie po ciężko rannych powinniście go unieszkodliwić.- zaczął jak zwykle prosto z mostu bez owijania w bawełnę. -Kiedy będziecie gotowi otworzę wam portal bezpośrednio w miejsce gdzie go zostawiłem.- zaproponował wskazując wyposażoną w niewielkie pazury dłonią portal prowadzący do szpitala tak żeby przedstawiciel władzy nie miał wątpliwości co czerwonowłosy miał na myśli.
- Co.. ale...dobrze, dobrze rozumiem. - funkcjonariusz początkowo wyglądał na zmieszanego informacją, ale szybko wziął się w garść. Chwycił za telefon służbowy by połączyć się z inną jednostką. Trzeba było przyznać, że sprowadzenie posiłków poszło sprawnie. Po chwili wydzieloną scieżką biegł uzbrojony oddział, któremu przewodził…


… znany Zafarze mundurowy. Jego kanciasta twarz wyglądała na zatroskaną, ale gotową do boju. - Czyli to co mówili poszkodowani to prawda? Wybuchy nie są przypadkowe? - upewnił się, jednak nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do Zafary. - Nie mamy czasu na wymianę uprzejmości, proszę otworzyć to przejście, na podziękowania przyjdzie czas potem.
Duch pustyni skinął jedynie głową i otworzył portal przed uzbrojonym oddziałem, mogąc mieć tylko nadzieję że funkcjonariusze mają odpowiedni sprzęt by poradzić sobie z wściekłym parującym golasem.
Przejście do wnętrza budynku pojawiło się… zaiskrzyło i zniknęło. Zafara poczuł jak gdyby coś po drugiej stronie wyssało moc odpowiedzialną za podtrzymywanie portalu. Muskularny policjant zerknął na niego pytająco, widocznie nie wiedząc jak zareagować.
Pokaźne uszy żółtookiego opadły smętnie w dół jakby i z nich uszła energia, która je podtrzymywała.
-Portal po drugiej stronie został anulowany.- wyjaśnił tonem, który sugerował, że najchętniej zostawiłby ten cały bałagan żeby kontynuować przerwany spacer. Zamiast tego ponownie spojrzał na zrujnowaną fasadę wieżowca i zadeklarował:
-Spróbuję to naprawić. Jeśli nie wrócę za pięć minut, nie czekajcie na mnie.- po czym zaczął unosić się w górę, wracając do budynku w ten sam sposób w jaki go opuścił.
-Na 23 piętrze schody są przerwane.- dodał z poziomu kilku metrów, tak na wszelki wypadek. W obawie przed tym, że wybuchowy chłopak zechce wyładować swoją frustrację na bezsilnych rannych, a także podejrzewając, że ponowne otwarcie portalu w tym samym miejscu mogłoby być problematyczne, skierował się na piętro gdzie zostało najwięcej regularnych wymagających pomocy.

Słyszał wybuchy, zapewne wściekły szaleniec wyżywał się na ścianach i innych obiektach znajdujących się w budynku. Na szczęście nie dotarł jeszcze do grupy rannych, kiedy Zaf otworzył kolejny portal. Zaczęły napływać przez niego szeregi policjantów, pod dowództwem znanego duchowi pustyni wąsacza. Ten szybko, sprawnie i profesjonalnie zaczął zarządzać ewakuacją. Póki co to miało priorytet, przed łapaniem szalonego bombermana. W końcu wyjścia były obstawione. Upewniwszy się, że poszkodowani mogą bezpiecznie wydostać się z zagrożonej strefy, były dżin ruszył sprawdzić co blokowało jego portal.
Wynurzył się z betonu na klatce schodowej gdzie doszło do potyczki. Dalej leżało tu sporo gruzu, oraz kilku zabitych, aczkolwiek zniknęły rzeczy bombermana - widać postanowił je zabrać. Nowym elementem były jednak dziwne znaki. Znajdowały się na ścianach, podłodze, a nawet suficie, tworzyły istna klatkę symboli.


Wszystkie wyglądały tak samo, cztery pary wideł przekreślone trzema poziomymi liniami, zbiegające się trzonami do okręgu. Miały czarny, wyraźny kolor, a duch pustyni był pewny, że nikt ich nie namalował - nie było by na to czasu. Musiały się tu w jakiś sposób pojawić, zresztą dalej pachniało od nich shinsoo. Po za nimi kolejną zmianą, była osóbka siedząca pod ścianą, niedaleko miejsca, gdzie wcześniej stał portal Zafa.


Niewysoki osobnik o niezidentyfikowanej płci. Miał blada jak kreda skórę, oraz niemal niezauważalny nos. Zresztą większość rys jego twarzy była niewyraźna, jak gdyby ewolucja uznała je za zbędne. Oczy istoty składały się z trzech pierścieni kolorów. Pierwszy był złoty, wewnątrz niego znowu znajdował się róż, aż w końcu dochodziło do bieli. Był bardzo chudy, a gdy siedział, zdawało się, że ma nienaturalnie długie nogi. Ubrany w dość elegancki garnitur oraz cylinder i zupełnie nie pasujące do stroju, różowe podkolanówki. Obrazek dopełniała mucha w kolorze włosów, znajdująca się na błękitnej kamizelce stworzonka. Widząc Zafarę, jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, ale nic nie powiedział. Wrzucił do ust jedynie kolorowego cukierka, którego wydobył z kieszeni.

Teraz długouchy wiedział już co, a raczej kto zniszczył jego portal, nie miał jednak zamiaru dawać tej istocie szansy by i na nim wypróbowała jakąś swoją zdolność, być może z podobnym skutkiem. Zmęczony lataniem w te i we w te uznał, że najwyższy czas zostawić wszystko w rękach policji i wracać do szpitala, zwłaszcza że był już spóźniony. Nie odwzajemniwszy uśmiechu kontynuował opadanie w dół przez kolejne piętra do poziomu ulicy by stamtąd udać się do portalu, a nim do pracy, gdzie z pewnością był teraz bardziej potrzebny.

Zafara począł opadać w dół by zobaczyć… że istotka opada razem z nim. Jego ciało, tez stało się pół przezroczyste, a on dalej siedząc, leciał za duchem pustyni. - Kim jesteś? Pracownik? Policjant? Bezimienny bohater? -zagadnął, piskiliwym głosem, jak gdyby jechali windą.
Żółtooki spojrzał na istotkę nie do końca przychylnym wzrokiem. Czy oni wszyscy muszą być tacy upierdliwi? Kolejna osoba której wydawało się że Zafara nie ma nic lepszego do roboty niż wchodzić z nią w interakcje. Po chwili długouchy odwrócił wzrok stosując starą sprawdzoną strategię, czyli zachowując się jakby żadnego ludzika obok niego nie było. W ignorowaniu był prawdziwym mistrzem.

Istotka chwile obserwowała go w milczeniu, po czym wzruszyła ramionami i pofrunęła z powrotem ku górze.
Długouchy kontem oka odnotował sukces, nie poświęcając tajemniczemu stworzeniu więcej uwagi. Dotarł właśnie na parter i wciąż w formie ducha udał się do portalu. W panującym zamieszaniu kilka osób częściowo przez niego przeszło nawet tego nie zauważając, sam Zaf również nie przejmował się lawirowaniem w tłumie zmierzając do celu najprostszą drogą. Jeszcze chwila i jak zwykle zamienił swój znoszony czarny płaszcz na śnieżnobiały fartuch lekarski, a potem schował włosy pod czepkiem, co nieodmiennie oznaczało, że od tej pory musi uważać żeby przypadkiem nie zmienić formy i ich gdzieś nie zgubić, koniec z chodzeniem na skróty. Wiedział że dzień będzie wyjątkowo pracowity, był też pewien ze miał już wcześniej okazję przyjrzeć się niektórym ze swoich przyszłych pacjentów i ich obrażeniom w wieżowcu. Jeśli miał poradzić sobie ze wszystkim i zachować dość sił żeby jeszcze odwiedzić strefę testową jak obiecał Soni, bez buteleczki płynnego shinsoo na wzmocnienie pewnie się nie obejdzie. Za to Horogar był w swoim żywiole już z daleka słychać było jego rechot jak i głośne protesty nieszczęśnika który wpadł mu w ręce.
 
Agape jest offline  
Stary 18-05-2015, 22:51   #38
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Chłopcy z ferajny


Szermierka z trudem ukryła zaskoczenie, bo oto jedna z person, które poszukiwała bez sukcesu na tym niewydarzonym piętrze, odnalazła się sama. Druga wywołała u Ryo jeszcze większe zdziwienie, bo tej kompletnie się tutaj nie spodziewała.
Denetsu i Makai. Zdumienie odebrało jej na chwilę mowę. Musiała wykrzesać z siebie odrobinę energii, aby pomachać łapką czy się uśmiechnąć. Czuła, że z nią samą dzieje się coś dziwnego, a kolejne zdarzenia dawały jej dowody na ten stan rzeczy. Miała jednocześnie ochotę uciec, jak i nawiązać jakiś kontakt z dwójką przybyłych osobników.
Spojrzała na najlepszego latarnika klasy E oraz na zaprzyjaźnionego szermierza.
- Howgh, Den. Dzień dobry, panie Makai… Co pana tutaj sprowadza? - spytała szermierka przedstawiciela elity regularnych klasy E, nie ukrywając zdziwienia spotkaniem.
Pierwszą rzeczą, jaką można było zauważyć czy raczej usłyszeć to taka, że Ryo nie miała już tak okropnej chrypki jak na poprzednich piętrach. Jej głos stał się przez to przyjemniejszy w odbiorze, ale stracił swój dawny potencjał do wzbudzania strachu u tych bardziej lękliwych.
- Den, również się cieszę. Jak się zetknąłeś z panem Makai’em? Idziesz się zapewne zapisać na test - zgadywała powód przybycia Denetsu do sektora.
- Przypadkiem na niego wpadłem. - odparł Denetsu, podchodząc do Ryo i uścisnął niziołkę, na chwile unosząc ją w powietrze. - Wyjaśniłem mu swoją sytuację, a on zaproponował mi pomoc w poszukaniu was. Po to tu przyszliśmy. -dodał, zerkając na Makaia, który uśmiechnął się. Chłopak poprawił chroniące wzrok okulary i sam odpowiedział.
- Robię reportaż muzyczny, jutro będzie można o nim przeczytać. - wyjaśnił krótko. - A Co u Ciebie, masz coś ciekawego do sprzedania? -zainteresował się, od razu uaktywniając swoją dziennikarską żyłkę.
Niziołka odwzajemniła powitanie Denetsu. Przez jej ciało przepłynęło jego shinso. Kiedy usłyszała pytanie Makai'a, czy ma coś do sprzedania, odpowiedziała mu wesoło:
- Miałam maczetę, łuk i wielką wodną jaszczurkę do sprzedania. Pierwsze dwa kupił kowal, a trzecie mi się zaiwaniło - mruknęła. - U mnie raczej nic nowego poza tym, panie Makai. Szukam Raziji i Koryu - założyła, że Makai został już mniej więcej zaznajomiony z ich wyglądem. - Eggo jest cały i zdrów, przynajmniej powinien być - poinformowała Denetsu - Nie wiem natomiast, gdzie jest ta dwójka. Pan Makai wie, jak wygląda Razija i Koryu?
Denetsu pokręcił na boki głową. - Miałem mu dopiero wytłumaczyć, myślałem że wszyscy jesteście razem… - wyjaśnił rycerz, wyraźnie zasmucony wieścią, że jednak nie wszyscy się znaleźli.
- Jaszczurkę? - Makai spojrzał na nią pytająco, a jego wzrok przykuła świeżo naprawiona budka. - Oh, możesz mi powiedzieć o tym coś więcej? -zaintrygował się, a Ryo dostrzegła jak jego maszynka do nagrywania dźwięku podlatuje do niej, by spijać wszystkie słowa.
- Opowiedzieć, a nie udzielić wywiadu - Ryo odpowiedziała latarnikowi. - Panie Makai, proszę wziąć tę maszynę i ją wyłączyć, bo to nie potrzebne - poprosiła, niezbyt komfortowo czując się z robocikiem latającym w pobliżu jej głowy. Wyglądała też na zmęczoną.
- Przepraszam, nie natknęłam się na nikogo innego z naszej grupy - westchnęła do znajomego szermierza.
Dziewczyna poczekała, aż Makai odeśle od niej swoją latarnię i ją zdeaktywuje. Dopóki tego nie zrobił, Ryo milczała jak zaklęta. Gdy latarnik spełnił prośbę szermierki, ta wzięła głębszy wdech i powiedziała:
- Szukamy Raziji i Koryu. Razija wygląda jak humanoidalna mysz, jest wyższa ode mnie prawie o głowę, ma szare futro, blond włosy, czerwone oczy, chyba nosi czerwony szal, ma kolczugę… - opisała dokładnie mysią towarzyszkę. - A Koryu… taki humanoid podobny do metalowego człowieka, jest ode mnie o prawie dwie głowy wyższy, w takim czarnym płaszczu chadza… - opisywała też dokładnie płaszcz, starając się też go wyróżnić na tle tysięcy innych ciemnych płaszczów. - I miał taki naszyjnik... - pokazała Makai’owi swój naszyjnik, który w poprzednim wcieleniu służył świętej pamięci Draugdinowi. Opisała też wygląd kija na wszelki wypadek.
Makai słuchał jej uważnie, jednak widać było że trochę stracił zainteresowanie tematem. - Rozumiem… ale skoro znaleźliśmy już Ciebie, to nie wydaje mi się, by był z tego dobry materiał na artykuł. -westchnął, zerkając w górę na Denetsu. - A mam czyste sumienie, bo przynajmniej połączyłem cie z jednym z dawnych towarzyszy, więc raczej nie będę mógł pomóc. Sami rozumiecie… mam dużo swoich spraw. Gdyby to była jakaś ciekawa historia, czy coś to wtedy oczywiście, ale tak… - dodał, rozkładając bezradnie ramiona.
- Ymmm...tego no chyba rozumiem. -stwierdził Denetsu. - I tak dziękuję. -dodał, wykonując swoją rycerską modła lekki ukłon.
- Tak panu zależy na sensacji? - Ryo nie starała się ukryć zdziwienia taką żądzą sensacji u Makai’a. Czemu miała wrażenie, że stara się ją wcisnąć do gazety przy byle okazji? - Nie widzę w bójce nic ciekawego, zwłaszcza, jak jakaś jaszczura sama ją wszczyna z byle powodu - westchnęła. - Niemniej jednak… dziękuję za pomoc, panie Makai - wyraziła choć dozę wdzięczności. - W razie czego powiadomię pana, jak będzie się coś ciekawego działo. Tylko kontaktu do pana nie mam.
Niczym na zawołanie ten wyciągnął wizytówkę z numerem kontaktowym. - Już masz. -uśmiechnął się. - Aktualnie będę przebywał w 24 dystrykcie. wynająłem tam hotel… co prawda nie przepadam za nimi, ale nie znam tu nikogo u kogo mógłbym się zatrzymać. -westchnął dziennikarz.
- Przepraszam, że nie mam ciekawego tematu do opowiedzenia. Chociaż jak znam swoje szczęście pewnie wcześniej czy później coś się do mnie przyczepi. Dzięki za kontakt - dodała do Makai’a. - Więc nie widział pan nikogo z naszych znajomych?
- Niestety, cały dzień siedziałem dziś na przesłuchaniu muzycznym. Co prawda, było tam kilka wielkich myszy, ale żadna nie przedstawiła się jako Razija. -dodał. Denetsu zaś rozglądał się po obiekcie.
- Zapisałaś się na test? -zagadnął blondyn, swej kompanki.
- Jeszcze się nie zapisywałam na test - odparła Ryo spoglądając na Denetsu.
- A nie widział pan kogoś wysokiego, zapłaszczonego w czarnym, długim płaszczu i z takim naszyjnikiem? - spytała Makai’a, pokazując mu kolejny raz swój wisiorek.
- Widuje się wiele zakapturzonych osób, nie zwracam uwagi na błyskotki każdej. -odparł, poprawiając swe gogle.
- Ja tez jeszcze nie...chyba trzeba drużyny… może poszukamy jakiejś razem? -zaproponował pogodnie blondyn.
- Do testu jest potrzebna drużyna, acz proponowałabym szukać drużyny dopiero od jutra, Den.
Późno jest i odpocząć muszę. Tak a propos odpoczynku, gdzie mieszkasz?

- A jak mnie pan znalazł? - spytała jeszcze na końcu latarnika.
- Wpadliśmy na siebie, nie miałem pojęcia że tu będziesz. -przyznał szczerze Makai.
- W sektorze 6, znalazłem tam pewnego starego znajomego, nie sądziłem że tutaj trafił. Myślałem, że nie żyje. -odparł Blondyn. - Ma tu spora posiadłość, na pewno nie miałby nic przeciwko gdybyś wpadła.
- Też nie mam nic przeciwko, zwłaszcza że go nie znam - oznajmiła Ryo.
- Ten tego… dziękuję za pomoc, panie Makai. W razie czego zadzwonię, nie będę już panu zawracała gitary. Będziem szli. Dobranoc - ukłoniła się lekko jednemu z najlepszych latarników klasy E, po czym zaciągnęła ze sobą Denetsu w kierunku portalu.
- Opowiadaj, co tam u ciebie, Den. Spotkałeś kogoś z naszych znajomych?
Den pokręcił na boki głową. - Nikogo nie widziałem. -odparł lakonicznie, po czym rozejrzał się po okolicy, jak by miał nadzieje, że magicznie sie objawią. - Po tym dziwnym powrocie byłem dość skołowany. Na szczęście spotkałem swego przyjaciela i on pomógł mi wrócic do siebie. -wyjasnił jeszcze.
- Też mnie zastanawiało to nagłe pojawienie się na piętrze… ale nie zdziwiło. Nie spotkałeś na przykład Edwina i kogoś z jego zgrai? No i jak się w ogóle wydostałeś z tego trzeciego piętra, pamiętasz coś z niego cokolwiek?
- Pamiętam błysk i że nagle pojawiłem się tu. Myślałem, że ty będziesz coś wiedzieć… -westchnął blondyn. - Mówiłem już, że nie widziałem nikogo kogo byśmy znali. -powtórzył się.
- Odnośnie tego nagłego przejścia na to piętro? Zmartwię cię, nie wiem więcej na ten temat niż ty. Może pocieszę cię tym, że z twoim shinso nic poważniejszego się nie dzieje - Ryo też westchnęła.
- Ja spotkałam jeszcze mistrzynię Aki. Widziałam też Księcia i S-Drowa. Obaj zamierzają iść na test - mruknęła - Co widziałeś na tym piętrze bardzo lub bardziej intrygującego czy ciekawego?
- Wszystko jest tu dla mnie ciekawe. Te budowle, te mechanizmy. W moim świecie nie posiadaliśmy takich. -wyjaśnił blondyn. - Wiedziałem, że spotkam tu dziwy, ale nie sądziłem że aż takie.
Ta mało precyzyjna odpowiedź nie dała Ryo tych informacji, na których jej zależało.
- A coś bardziej niepokojącego? - może jednak na tym piętrze nie będzie tak źle jak na poprzednich. Może w końcu będzie miała chwilę upragnionego, jak to zwali w niektórych światach… świętego spokoju?
- Niespecjalnie. Chociaż mój przyjaciel mówi, że często sie tu cos dzieje, i że to norma. Ponoć miasto budzi w ludziach emm...te… insynkty? W sensie, że jest dużo rozbójników, ale nie ma dróg na których mogli by szabrować. -wyjaśnił na swoje, stając przed portalem. - A więc idziesz ze mną, czy do siebie? -zapytał, uśmiechając się jak zwykłe szczerze, acz bez błysku wielkiej inteligencji w oczach.
- Do siebie. Póki u mnie to wszystko stoi - orzekła Ryo. - A zanim to… dasz mi namiary do siebie?
- Ymmm.. aaa! -Denetsu uderzył się dłonia w czoło. - tłumaczył mi to, to tak jak by goniec… rozumiem, o tutaj mam wszystko zapisane. -dodał, podając dziewczynie karteczkę z adresem i numerem telefonu do mieszkania.
Dziewczyna wymieniła się z nim kontaktem. Nie była na tyle kozacka, by szastać bajeranckimi wizytówkami na lewo i prawo - u niej kozactwo skończyło się na wężykowatym, pełnym zakrętasów piśmie, które było możliwe do odczytania z pomocą pisaka i ATSu. Tak to karteczka była bardzo prosta - zawierała tylko adres i telefon, bez imienia i nazwiska, i zero ozdobników - jedynie jeden z zawijasów został przerobiony na czarny sztylet.
- Dzięki. To kontakt do mnie - dziewczyna wskazała palcem na czarne ostrze na papierze. - Po tym poznasz, że to do mnie - wyjaśniła na wszelki wypadek. Narysowana broń pod wpływem wskazania palcem zmieniła się w imię szermierki, a gdy ta odsunęła palec od kartki, napisane imię zmieniło się z powrotem w rysunek z czystej czerni. - To uważaj na siebie, Den. Ja muszę iść odpocząć. Do zobaczenia - poklepała go po ramieniu, po czym obróciła się�-na pięcie, pomachała przyjacielowi na pożegnanie.


Nightblade wróciła do sektora 24. Była pewnie już stacja druga czy jakoś tak. Nie była dzieckiem Czasu, żeby móc sobie zawracać głowę dokładniejszą godziną. Dzień dawno ustąpił miejsce wieczorowi. Lampy zasilane energią shinso oświetlały ulice już od dłuższego czasu, a na sztucznym firmamencie przy lepszej pogodzie można było dostrzec pojedyncze gwiazdy. Jednakże Ryo nie była w nastroju ani w kondycji do podziwiania nieba, jak również miała co innego w planach. W dodatku po raz kolejny dokuczało ją irytujące przeczucie, że kłopoty same się jej wepchną na drogę jak świadkowie Jehowy z rozmową o zbawieniu.
Nogi same ją skierowały w kierunku spożywczaka. Według mapy Ryo miała do pokonania 400 kroków, by dotrzeć do swej bazy. Po 230 krokach wpadła do spożywczaka, żeby kupić sobie tablicę Mendelejewa w proszku zwaną chińską zupką, parę limonek oraz surowe mięso wołowe i puszkę wody kokosowej z dodatkiem soku z aloesu. Zakupy zajęły mało czasu, a dla pewności sprawdziła je shinso sense’m, nim spakowała je do ATSu, bo nie uśmiechało się jej nosić czegoś, co byłoby nadajnikiem lub czujką prowadzącą ją do zguby.
Jak znała swój magnetyzm do przyciągania kłopotów, to brakowało tylko tego, żeby V i jego przydupasy stanęły jej na drodze. Ruszyła w kierunku swojej bazy, gotowa do obrony czy ucieczki, choć ciało sygnalizowało, że ma już powyżej uszu przygód z dzisiejszego dnia.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 18-05-2015 o 22:56.
Ryo jest offline  
Stary 21-05-2015, 16:09   #39
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Czasami czuje się tutaj jak pierdolony woźny...

Strife na temat 13 Sektoru

Zamaskowany łowca przewrócił oczyma. Mógł się spodziewać że typ zastosuje się do jednej z podstawowych zasad ulicznych bandziorów. Dostaniesz wciry? Wołaj koleżków! Ale to może i lepiej, tych tutaj załatwi równie szybko co tamtego.
- Ale ty jesteś kurwa brzydki… - Rzucił z odrazą gdy w jego rękach pojawiły się jego zabawki. - Bez kitu masz ryj jak gówno na które się ostatnio zerzygałem. - Dorzucił kolejną obelgę. Czas było znów posprzątać ulicę… Serafiny przestawiły się na pojedyńcze strzały. Wymierzył nimi w najbliższych mu dwóch zbirów. Miał zamiar ich jedynie poranić, a nie zabić… jeszcze na to nie zasłużyli, choć w wypadku tego brzydala chyba wyświadczył by mu przysługę.
Huk wystrzałów był nad wyraz słyszalny w wieczornej ciszy. Pierwsza z kul, która miała do pokonania stosunkowo krótki dystans, trafiła w nogę paskudztwa przy Strife. Stwór ryknął z bólu, a kropelki śliny poszybowały w powietrzu. Okazał się jednak na tyle twardy by ustać. Jego ręka trzymająca metalowy pręt, nagle wydłużyła się niczym bicz, chcąc trafić w głowę łowcy demonów. Jednak zagrywka była tak niefortunna, że macka znalazła się na drodze wystrzału z drugiego gnata. Zamiast wiec się zemścić, w jego ciele zagościła kolejna porcja amunicji. Ryknął, chwytając się za szybko wracające do pierwotnej długości ramię, a postrzelona noga ugięła się pod nim.
Strife mógł jedynie wzruszyć ramionami i posłać kolejny strzał w stronę jegomościa który był bliżej. Pocisk przeszedł na wylot przez jego udo, powalając czarnucha na ziemię. Jedynym w pełni sił, był teraz osobnik z pralką, który zbliżał się, używając tego domowego sprzętu niczym tarczy.
- Brzydalu jak się podniesiesz dostajesz w łeb żeby nie było. - Ostrzegł skupiając się na nadciągającym zwolenniku sprzętów kuchennych. Jego szarża podsunęła zabawny pomysł Strife’owi. Serafiny na chwilę wyparowały, a sam łowca ściągnął z siebie płaszcz i ustawił w pozycji torreadora.
- OLE EL NIGGERRRO! - Wrzasnął łopotając płaszczem, krztusił się ze śmiechu. W ostatnim momencie uskoczy w bok, zarzucając mu płaszcz na łeb, po czym wyskoczy i z całej siły kopnie go w zgięcie kolana, zamierzając je w cholerę złamać.
Murzyn z rykiem chciał staranować Strifego kuchenką, jednak ten odskoczył w bok, zarzucając na ciemnoskórego swój płaszcz. Ten jednak miał asa w rękawie. Z palników kuchenki buchnął nagle ogień, który odrzucił go do tyłu, jak gdyby ten na ślepo chciał uderzyć plecami w łowcę demonów. Jednak wygimnastykowanie Strifa pozwoliło mu na to, by but trafił w wybrane miejsce. Rozpędzony jak rakieta ciemnoskóry nabił się zgięciem kolana na twardy but, a coś chrupnęło nieprzyjemnie. Murzyn po raz kolejny wydał okrzyk, tym razem jednak nie bojowy, a bolesny.
- Nie no z tą kuchenką +6 od ognia to dojebałeś mistrzu. - Strzelił kostkami w palcach. - Wiesz możesz jeszcze uciec jest szansa jesio jedna jedyna. Inaczej zrobię nie tylko tobie, ale wam wszystkim z dupy archiwum x. Albo lepiej! Zrobię wam pinćset twarzy greya. Nom normalnie. - Strife już chyba sam nie wiedział co gada, ale ton zachowywał grożący. Po drodze zebrał swój płaszcz gdy powoli stąpał w stronę murzyna z kuchenką. Zarzucił go na siebie, a w jego dłoniach pojawiły się Serafiny.



Jego oczy świeciły zza maski delikatnym światłem, a płaszcz łopotał pod wpływem podmuchów wiatru. Czuł się niesamowicie kozacko stąpając w taki sposób w stronę oprycha. Na szybkiego próbował wymyślić jakiś równie kozacki tekst. Zatrzymał się w pół kroku po czym kontynuował, ze swoim już raz użytym powiedzeniem. W sumie ci tego nie słyszeli więc nie wyjdzie że się powtarza…
- Liczę do dziesięciu… Jeden. Dziewięć... - Jego bronie cyknęły, przestawione na rozbryzg. W sumie dla przykładu musiał jednego załatwić, by reszcie dać do zrozumienia że nie będzie znosił skurwielstwa na jego rewirze. Sektor 13 był pod jego pieczą.
Posiadacz kuchenki skulił się, próbując jakoś pokonać ból w nodze, by uciec w cholerę. Jednak to nie on okazał się tym który miał stwarzać problemy. Pokraka którą powalił pierwszą, wstawała z ziemi, a umieszczone w jej ciele pociski z brzękiem opadły na ziemię.
- Niehehe myślałeś, że mnie załatwiłeś gównojadzie? -zarechotał. Jego całe ciało zdawało się przelewać w sobie z miejsca na miejsce, jak by miało co najmniej eksplodować.
- Nie myślałem że wstaniesz chuhuhuhuhuhuju. Wiesz brzydalu żarty żartami ale ty za chwile naprawdę zdechniesz kapujesz? - Głos Strife’a przez krótki moment wydawał się… poważny!? Zakręcił spluwami na wskazujacych palcach. - No i ten… “gównojad”? Nic lepszego nie mogłeś wymyślić? Patrz na ten przykład. Ekhem… Twój stary spuścił się za łóżko i wychowały cię pająki. - Po zakończeniu tej jakże dojrzałej riposty wymierzył serafinami w pokrakę i bez opamiętania ostrzelać ją strzałami rozbryzgowymi.
Pociski uderzały o ciało przeciwnika, jednak działo się coś dziwnego. sylwetka która ciągle falowała, sprawiała, że otwory po ranach też się przesuwały, a pociski były wypychane na ziemię. Metal sypał się z brzydala, który zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Jego długa mackowata ręka zwróciła się w stronę głowy łowcy demonów. Ten wygiął się, by strzelić w nią z obu luf od dołu, sprawiło to, że kończyna została oderwana od cielska brzydala. Ten jednak zdawał się tym nie przejmować, bowiem dalej kontynuował wymachiwanie nią niczym szalony.
Tego najbardziej nienawidził, gdy musiał myśleć nad tym jak ubić jakieś skurwielstwo. Może “szotgany” nie były odpowiednim sposobem traktowania jegomościa. Jakimś dziwnym trafem wydedukował, że w końcu może pęknie gdy nałyka się na dużo pocisków. Serafiny cyknęły, po czym Strife wymierzył nimi w brzydala pociągając za spusty. Pokrakę zalewał w tym momencie istny grad pocisków. Jeśli to nie zadziała to ma jeszcze inny... “pomysł”, ale to na potem.
Zmiana taktyki okazała się niesamowicie...nieskuteczna. Pociski sypały się gradem i podobnym, opuszczały ciało brzydala, który z każdym momentem robił się jeszcze paskudniejszy i bardziej rozlazły, ale nic mu się chyba nie działo. Wyglądał teraz niczym olbrzymi czyrak na jezdni, a jego drugie łapsko, tez przemieniło się w mackę. Wzrost liczby ataków, trochę utrudniał unikanie, ale Strife dawał radę, tańczyć między nimi bez szkody.
- Nosz kuhwa mać op fchuj to jest. - Skrzywił się pod maską. Przypomniał mu się pewien mem który widział w internetach. “You don’t know what it is? Kill it with fire!!”, pech jednak chciał że zostawił miotacz ognia w innych spodniach… - Zaraz… tu jest jakiś gimmick zawsze jest. - Rozglądając się dookoła o mało nie wpadł w kuchenkę z której wciąż buchał gaz. Spojrzał to na nią, to na pokrakę, znów na kuchenkę i znów na brzydala.
- Hehe hahHAHA! Mam cie kuhwo! - Zaklął nabierając rozpędu, przy okazji kontynuował ostrzał. Potrzebował by stwór jeszcze chwile pozostał w formie kluski. Gdy nabrał odpowiednią odległość rozbiegł się ile mógł i oboma butami przyrżnął w kuchenkę by poleciała prosto na papkę która była jego przeciwnikiem. W momencie gdy kuchenka zetknie się z przeciwnikiem, wypali w gazówkę serią. Przed tym oczywiście zanucił krótką melodię, która towarzyszy graczowi gdy udało mu się wklepać odpowiednią kombinację do bajeranckiego “fatality”.
Pociski skutecznie utrzymywały gluta w miejscu, na tyle długo, by kuchenka zdążyła dolecieć do niego. Następnie nastał huk i światło. Ogień objął potworne wynaturzenie, które ryknęło agonalnie. Języki płomieni, lizały pokraczne ciało, na które ta taktyka poskutkowała nad wyraz efektywnie.
- STRIFE WINS! FLAWL… - Przerwał wrzask i spojrzał po sobie. - Nom flawless… FLAWLESS VICTORY!! FATAAAAALITYYY! - Wrzeszczał z całej pojemności płuc. Serafiny rozpłynęły się w powietrzu, a łowca demonów dumnie spoglądał na skwierczącą się pokrakę.
- Szkoda że kiełb nie mam żadnych. Bwawhawha! - Zarechotał jeszcze. Zapomniał jeszcze o jednej formalności, przyklęknął na jedno kolano i złożył ręce do modlitwy. Wyszeptał kilka zdań w niezrozumiałym języku. Dotknął na koniec kolejno czoła, lewego ramienia, prawego i na koniec środka klatki piersiowej. Cmoknął delikatnie pieść i podniósł się na proste nogi.
- Tego by było na tyle. - Włożył ręce w kieszenie i zaczął odchodzić w swoją stronę.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 30-05-2015, 11:52   #40
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Told y'all I'm a hero, right?


- To nie wygląda zabawnie - pokręcił głową Henry, gdy trzymana przez niego pod pachą latająca deska zdematerializowała się. Na jej miejsce zaś w ten sam spobós przywołane zostały dwa sześciany o szerokości metra. Jednym z nich była typowa latarnia w białym kolorze, jednak druga z nich wyglądała już mniej przeciętnie.


Na każdej ze ścian znajdowało się okrągłe wycięcie przez które można było obserwować zawartość kostki we wnętrzu której była obracająca się zielona kula emitująca delikatne światło. Inni latarnicy oraz eksperci techniczni mogliby domyślić się iż jest to specjalny model latarni klasy E.
Pierwsza z latarni powoli wzniosła się w górę na wysokość drugiego piętra i zbliżyła się do jednej ze ścian mieszkania by wykonać jego szybki skan w celu ustalenia czy poza domniemanym rabusiem w środku nie znajduje się nikt żywy oraz ustalić ile jest z niego dróg ucieczki, wliczając w to okna.
Druga latarnia zaś podążyła za Henrym który podszedł do wejścia na klatkę schodową z zamiarem wejścia do niej i zbliżenia się do drzwi mieszkania łowcy. W razie gdyby drzwi na klatkę były zamknięte podłączenie latarni do domofonu powinno wystarczyć by z łatwością je otworzyć. W międzyczasie naukowiec postanowił też wysłać do policji donos o potencjalnym morderstwie w mieszkaniu pod podanym adresem. Wszak Henry nie był wojownikiem, a mierzenie się w bezpośrednim starciu z mordercą który zdołał pokonać rekomendowanego przez Trevora łowcę nie było zbyt genialnym planem.
Zgłoszenie zostało wysłane, zaś latarnie rozpoczęły robić swoje. Druga, specjalistyczna, miała zdecydowanie łatwiejsze zadanie. Domofon jak i budynek należał do przestarzałych. Hakowanie go było dziecinnie proste i po chwili charakterystyczne bzyczenie rozległo się z okolic zamka, a delikatne pchnięcie pozwoliło otworzyć przejście. Klatka schodowa była obskurna, a przy wejściu do piwnicy pachniało moczem, oraz leżała tam pusta butelka po tanim winie.
Druga z latarni po chwili przesłała raport. Mieszkanie posiadało łącznie pięć zakwalifikowanych wyjść. Duże okno w salonie prowadzące na szeroki balkon, było pierwszym. Połączone dwu skrzydłowe okno w kuchni - drugim. Drzwi wejściowe stanowiły trzecia drogę ucieczki. Czwarte i piąte zaś były w trzecim pokoju - zapewne sypialni. Stanowiły je dwa okna, nie połączone ze sobą i wychodzące na różne strony budynku, więc można było je uznać za osobne przejścia. W mieszkaniu znajdowała się jedynie jedna istota żywa, ta której ruchy wykrywał bocik na maszynie robotników.
Henry prędko wdrapał się po schodach na drugie piętro i ustawił się plecami do ściany obok drzwi prowadzących do mieszkania z domniemanym włamywaczem, tak by ten nie zauważył go gdyby w pośpiechu opuścił miejsce przestępstwa. W dłoni naukowca znalazł się pistolet laserowy z którym ten ustawił się niczym główny bohater filmu szpiegowskiego. W tym czasie latarnia która wcześniej zajęła się skanowaniem mieszkania przefrunęła przez drzwi wejściowe i dołączyła do niego. Wszystkie wejścia były obstawione. Teraz pozostało tylko czekać na przybycie policji, bądź aż morderca wykona jakiś ruch.
Trzeci bocik wypuszczony zawczasu obstawił trzecią ścianę budynku, tym sposobem wszystkie wyjścia były obserwowane. Henry trwał w bezruchu kilka minut, jednak zbyt mało by policja pojawiła się na miejscu. Natomiast zakapturzony jegomość minął szparę w zasłonach, które obserwował robocik ruszając spokojnym krokiem w stronę głównych drzwi, za którymi czaił się Henry.
Ten zaś zaczął opracowywać nowy plan. Jego kitel lekarski niespodziewanie zdematerializował się, a jego miejsce zajął obejmujący całe ciało skafander wzmocniony metalowymi płytkami i z hełmem którego wizjer świecił niebieskim światłem.


Po chwili zaś zaczął wycofywać się w górę schodów wraz z lewitującymi obok niego dwiema latarniami, a w rogu drzwi do mieszkania pojawił się zdalnie aktywowany kanisterek z gazem paraliżującym. Z połowy schodów prowadzących na trzecie piętro wycelował pistoletem w kierunku drzwi. Wydał wcześniej cyfrowej latarni polecenie zablokowania zamka oraz aktywowania pojemnika z gazem w momencie gdy wychodząca osoba zamknie za sobą drzwi.
Henry przyczaił się na schodach celując w drzwi i czekając na ruch klamki - jednak ten nie nastąpił. W całym swym planie zapomniał o sprawdzeniu jednego szczegółu - czy zamek od drzwi wejściowych był otwarty, czy też zamknięty. Bowiem osoba, która wkroczyła do mieszkania nigdy drzwi nie otworzyła, zresztą teraz wiadomo było dlaczego. Pod drzwiami, oraz w szparach między framugami, począł przeciskać się piasek, który powoli składał się przed drzwiami w sylwetkę.


Twarze domniemanego zabójcy skrywał czerwony kaptur, spod którego widać było jedynie błyszczące błękitem oczy. Humanoidalna sylwetka okryta była lekką zbroją ze skóry. Dłonie schowane zaś w rękawice, z tego samego materiału co kaptur, zaś prawa zaciskała się na długim ostrzu.
Naukowiec skrzywił się pod hełmem. Nawet z jego mocą kreacji ciężko było wymyślić broń która podziałałaby na każdego osobnika w Wieży i, by być uczciwym, nawet geniusz nie spodziewałby się że napotka człowieka stworzonego z piasku. Jednak inteligencja i pomysłowość pomagały nawet w najmniej przewidywanych sytuacjach. Gdy tylko Henry zauważył co się dzieje, na jego plecach zmaterializowały się dwie butle podłączone rurkami do znajdującego sie w jego dłoni pistoletu przypominającego miotacz ognia. Jednak zamiast łatwopalną substancją były one wypełnione wodą oraz ciekłym azotem.
- Surprise motherfucker! - zawołał nieco zmienionym przez hełm głosem, po czym nacisnął spust, a z dyszy z skierowanej w stronę piaskowego człowieka nim ten zdołał się jeszcze w pełni uformować wystrzelił strumień szybko zamarzającej wody pod wysokim ciśnieniem.
Piaskowy przybysz był wyraźnie zaskoczony. Wykręcił kaptur w stronę Henrego, zdążył jeszcze unieść rękę, ale nic więcej. Wtedy woda połączona z środkiem zamrażającym, objęła jego sylwetkę. Ściany pokrył szron, drzwi zostały przymrożone, zaś osobnik przemienił się w rzeźbę lodową, pokrytą grubą powłoką wody w swym stałym stanie skupienia. Warstwa na wyciągniętej dłoni była najcieńsza, widać piasek który tamten chciał uformować do obrony, tylko na tyle się przydał.
- Too easy - prychnął Henry, dopinając przy pasie pistolet laserowy. Następnie podniósł wizjer swego hełmu i zbliżył się do domniemanego mordercy by przyjrzeć mu się z bliska i postukać dla pewności palcem w lodową rzeźbę. - Definitely too easy.
Naukowiec wciąż miał lekkie podejrzenia że piaskowy może czegoś spróbować, więc odsunął się na kilka kroków i z dyszą wycelowaną w zamrożonego czekał na przybycie policji. W międzyczasie wykorzystał swoje latarnie by przeskanować resztę klatki schodowej i znajdujących się na niej mieszkań w poszukiwaniu podejrzanych osób. W szczególności takich które zauważyłyby jego obecność i zaczęły skradać się do niego ukradkiem, bądź zbliżać zbyt szybko. Drugą ze swych latarni wykorzystał zaś by przeskanować zamrożonego zabójcę i upewnić się że nie ma nigdzie w pobliżu podobnych do niego istot.
Latarnia rozpoczęła skan. Jednak nie wykryła nic podejrzanego, pobliskie mieszkanie było puste. W drugim natomiast grała telewizja, jakaś istota siedziała przed nią, a dwie mniejsze biegały po innym pokoju. Widać nikogo nie przejęły ewentualne hałasy w mieszkaniu Łowcy o którym mówił Trevor.
W tym czasie druga badała zamrożoną istotę, wprowadzając do komputera Henrego odpowiednie dane. Zamrożony przeciwnik, był czymś w postaci żywiołaka. Jego ciało nie miało określonej formy, składało się z piasku, co zresztą pokazał przechodząc przez drzwi. Był jednak w nim pewien element skupiający całość w jednym punkcie, tak jak by inny typ ziarenek, które musiały przebywać blisko siebie. To one stanowiły swoiste serce i mózg zamrożonego, umieszczone na środku klatki piersiowej istoty. Według zdobytych informacji, to dookoła nich musiał przesuwać się piasek, i tylko zniszczenie ich mogło całkowicie zabić istotę. Ponadto zdawało się, że w tym specjalnym piasku tkwi jakaś stłumiona energia. Jednak latarnia Henrego była zbyt słaba, by móc wyciągnąć o tej mocy więcej informacji.
Po zakończonym skanie sześcian począł krążyć po okolicy, skanując mieszkania, schody i wyższe pietra. Jednak budynek był czysty od podobnych Piaskowemu istot. Bociki obserwujące okolicę, też nie wykryły nikogo podobnego, natomiast wysłały Henremu obraz nadjeżdżających dwóch wozów policyjnych. Zaś siedzące w nich osoby mogły zobaczyć jak na ekranach komputerów pokładowych ukazuje się postać młodego mężczyzny w skafandrze.
- Nazywam się Henry Mason. To ja wysłałem zgłoszenie o morderstwie - przedstawił się uprzejmie, po czym wskazał dłonią na stojącą obok niego zamrożoną istotę. - Udało mi się pojmać domniemanego napastnika, jednak trudno będzie go spacyfikować w konwencjonalny sposób. Ze względu na jego cechy rasowe musiałem go zamrozić i radziłbym by w takiej formie przetransportować go w bezpieczne miejsce. Czekam na klatce schodowej przed wejściem do mieszkania ofiary. Przesyłam wam zebrane przeze mnie dowody na podstawie których zdecydowałem się interweniować - zakończył, zaś na ekranach pod postacią Henriego ukazał się szybko zapełniający się pasek przesyłu.
- Przyjeliśmy, prosze zachować spokój i zostać na miejscu, zaraz będziemy. -zakomunikował kierowca, o długim, niemal ptasim dziobie. Docisnął on pedał gazu, a radiowozy wydając głośny sygnał wpadły na osiedle, co Henry obserwował przez kamerki botów. Łącznie szóstka przedstawicieli władz wysypała się z samochodów. Dwójka została na podwórzu, by pilnować pojazdów i obserwować teren. Czwórka wpadła zaś na klatkę, wszyscy w mundurach niebieskiej barwy, odpowiednio legitymowalni odznakami. Trójka wyposażona była w typowe dla służb początkowych pistolety na shinso, które działały niczym paralizatory - o tyle skuteczniejsze, że uderzały w układ energetyczny a nie nerwowy, ofiary. Przewodził zaś nimi jedyny inaczej uzbrojony. W włochatej dłoni trzymał jedynie prosty kamienny nóż, który jednak schował, widząc Henrego. Zastrzygł uszami i poruszył wąsikiem, po czym zasalutował. W wieży bowiem nawet wielki zając mógł zostać stróżem prawa.


- Aspirant Uszaty, witam Pana! - przywitał się energicznie, opuszczając dłoń. - No, no, widzę zamrożony solidnie i profesjonalnie. Czysta robota Panie… - zrobił przerwę, dając Henremu czas na przedstawienie się. W tym czasie gestem wskazał swym pomocnika na lodową figurę, a Ci zaczęli obwiązywać ją błyszczącymi linami.
- Henry Mason, informatyk - przedstawił się geniusz, skinając głową królikowi. Wciąż jednak trzymał uniesioną w górę dyszę wycelowaną w piaskowego. - Moje latarnie przeskanowały już okolicę i nie znalazły nikogo więcej kto zachowywałby się podejrzanie, ani nikogo jemu podobnego. Nikt poza napastnikiem nie opuścił też mieszkania od kiedy przybyłem. Z informacji które udało mi się zebrać wynika że ofiara jest bez wątpienia martwa i znajdziecie ją w salonie. Drzwi wejściowe są zamknięte. Jako że nic nie byłem w stanie dla niej zrobić, wolałem nie naruszać miejsca zbrodni - zaraportował, po czym przeniósł wzrok na zamrożonego. - Jeśli nie ma pan nic przeciwko może pojadę z wami na wypadek gdyby nasza lodowa rzeźba czegoś próbowała? Nie chciałbym żeby ktoś taki wam uciekł i próbował mnie potem dorwać. Przy okazji i tak powinienem złożyć oficjalne zeznania, zgadza się?
- Może być Pan pewny, że nie damy mu tak łatwo uciec. - odpowiedział trochę chłodniej Zając, gdy został potraktowany niczym niekompetentny pracownik mundurowy. - Te liny blokują przepływy Shinso, trudno z nich uciec. -dodał, powoli wracając do normalnego tonu. - Jednak ma Pan rację co do zeznań, będzie nam miło jeżeli Pan nam potowarzyszy na posterunek. - dodał, gdy jego ludzie ostrożnie podnosili rzeźbę. - W takim razie za mną? -zaproponował.
- Z żywiołakami nigdy nie wiadomo. Ten jest stworzony z piasku - stwierdził Henry, wskazując palcem na tors zamrożonego. - Tutaj znajduje się jego rdzeń. Jeśli zacząłby się rozsypywać, to możecie spróbować obwiązać tą jego część. Ale jeśli upadłby wam na ziemię, to obawiam się że dość trudno byłoby go potem złapać. Zakładam że energetyczny sześcian blokujący przepływ shinso byłby lepszy od lin - doradził uprzejmie, po czym skinął głową na królika. - Oczywiście, panie władzo.
Długouchy przytaknął ruchem głowy i wszyscy ruszyli schodami w dół. Kiedy byli już blisko wyjścia z klatki, a dokładniej jeden z funkcjonariuszy naciskał klamkę, komputer na ręce Henrego dał jakiś sygnał. Bocik który obserwował salon, zaczął nagle przesyłać inny obraz. Przesuwał kamerą po ścianie, jak gdyby coś nim obracało.
Naukowiec nie zaalarmował jednak policjantów. Zgadywał że koparka na której usadowił się robot została właśnie uruchomiona. Wysłał mu więc polecenie by ten zszedł bezpiecznie na ziemie i wrócił do niego. Ten sam algorytm otrzymały także pozostałe boty.
Bocik ruszył po wysięgniku koparki, która faktycznie została uruchomiona. Grubszy facet z wąsem siedział w fotelu, z kaskiem na głowie sterując urządzeniem. Bocik na chwile objął go zasięgiem obiektywu, ale ta chwila starczyła Henremu by coś dostrzec w wyświetlanym na ramieniu ekranie. Oczy pracownika wydawały się nieruchome, jak gdyby ktoś namalował na białkach źrenice i tęczówki. Ponadto na jego dłoniach i w kąciku ust, Henry dostrzegł piasek, który zdawał się wydobywać bezpośrednio spod skóry pracownika, który właśnie nabierał sporą dawkę tego proszku do łyżki koparki.
W tym momencie jedna z latarni natychmiast pofrunęła naprzód pochodzu i wcisnęła się pomiędzy policjanta a drzwi które miał zamiar otworzyć.
- Stop - polecił Henry, bardziej proszącym niż rozkazującym tonem. - Wygląda na to że mamy problem, panie Uszaty - wyjaśnił dowódcy, gdy komputer na przedramieniu wytworzył trójwymiarowy ekran, na którym wyświetlony został zapętlony klip z kierowcą koparki. W rogu ekranu streamowany był zaś na żywo przekaz od robocika, który zszedł na ziemię i odsunął się najszybciej jak potrafił na bezpieczną odległość od maszyny z zamiarem jej dalszej obserwacji. - Tutaj, proszę się przyjrzeć. Wydaje mi się że coś jest nie tak z tym pracownikiem. Zalecałbym ostrożność i traktowanie go jak potencjalnego zagrożenia. Spróbuję go przeskanować - uprzedził, zaś latarnia przy drzwiach rozpoczęła zbieranie informacji o robotniku, w szczególności skupiając się na wykryciu jakichkolwiek fizycznych anomalii w jego ciele. Druga zaś zaczęła skanować podwórze w poszukiwaniu innych piaskowych istot.
Latarnia objęła pracownika swymi skanującymi promieniami, zbierając informacje. Od razu było wiadomo ze coś jest nie tak. Ciało robotnika było martwe, tego Henry był pewien od momentu gdy do komputera spłynęły pierwsze dane. Jednak jego wnętrze wypełniał piasek zmieszany z shinso, to on poruszał truposzem według swojej woli. Druga latarnia nie była potrzebna, pierwsza wykryła ta sama dziwna skondensowaną energię, która stanowiła rdzeń zamrożonego. Znajdowała się ona w łopacie koparki, która właśnie uderzyła w okna salonu nieboszczyka. Kawałki szkła posypały się na podwórze, a z kopy piasku która znajdowała się w salonie denata, powstała taka sylwetka jak ta którą zamroził Henry. Wraz z nią, z piasku poczęły formować się zakapturzone postaci, wypełnione shinso sługi, które wraz z Piaskowym ruszyły w stronę drzwi od mieszkania. Natomiast sterowany przez niego robotnik, ruszył szuflą koparki w stronę kontenera, po kolejną porcje piasku.
- Pojawił się kolega naszego mordercy. Ten sam typ żywiołaka - wyjaśnił na prędce geniusz przesuwając palcem po wyświetlających się na bierząco na holograficznym ekranie linijkach tekstu, zdjęciach i nagraniach wideo. Prawdopodobnie policjant nie był w stanie równie szybko analizować nowych informacji co Henry, jednak nawet on musiał się domyślić że są w tarapatach. - Kontroluje martwe ciała przy pomocy piasku, choć jest w stanie tworzyć marionetki i bez nich. Te drugie są pewnie dość łatwe do pokonania, jednak zakładam że będą osłaniały tego który je kontroluje- przekazywał zdobywane na żywo informacje, czekając na decyzję aspiranta w jaki sposób powinni się zachować. Bocik przy koparce otrzymał jednak polecenie by wystrzelić laserem w przewody hydrauliczne na ramieniu maszyny by spowodować wyciek i je zatrzymać.
- Znajduje się teraz w mieszkaniu ofiary. Radziłbym się nim zająć zanim narobi więcej kłopotów - dodał, wskazując palcem na schody prowadzące w górę klatki schodowej.


- Mogę pomóc jeśli uważa pan że na coś się przydam - zwrócił się do królikoczłeka.
- A tyle razy pisałem podania, by nawet zwykłe patrole miały ze sobą latarnika… - mruknął Zając, analizując słowa naukowca. - Jest Pan bardzo przydatny Panie Manson. Ale nie czas na pochwały. Droy i Kimba, obstawicie schody. Spróbujcie użyć małych ładunków shinso, ale uważajcie by nie zranić cywili w ich mieszkaniach. Reszta, migiem z tą figura do wozu, nie chce mieć dwóch na karku. Panie Manson,,, czy jest szansa jeszcze na te lodowe atrakcje? - zapytał, między jednym a drugim rozkazem.
W tym czasie bocik wystrzelił wiązkę, która rostrzaskała obwody koparki. Ta jeszcze chwile poruszała się siła rozpędu, ale potem mechanizm odmówił posłuszeństwa. Przynajmniej nie musieli się martwic o więcej ziarenek sproszkowanych minerałów.
- Myślę że tak - przytaknął latarnik. - Jeśli będę miał czyste pole by zamrozić prawdziwego przestępcę to powinno pójść dość łatwo. Jednak jeśli zużyję wszystko na jego marionetki, to nie będziemy mieli w jaki sposób go unieszkodliwić, więc musielibyście mi utorować drogę - wyjaśnił rzeczowo. - Sądzę że ten drugi może jeszcze nie wiedzieć co się stało z jego pobratymcem, więc być może spróbuje przejść przez zamknięte drzwi tak jak ten pierwszy. Aczkolwiek ten wie już że coś się święci, więc pewnie wpierw wyśle piaskowe marionetki. Jeśli sobie życzycie mogę zhackować zamek tak żeby dało się otworzyć drzwi bez zbędnego hałasu.
- To nam nie pomoże… możesz jakoś zablokować na chwile drzwi, lub korytarz? Wdawanie się w walkę w budynku to dla nas samobójstwo. My nie możemy ranić cywili… on zapewne tym się nie będzie przejmować. -odparł Uszaty, zagryzając zęby na wardze.
- Za to na zewnątrz będzie miał nad nami jeszcze większą przewagę - zauważył Henry. - Wygląda na to że kontroluje piasek w najbliższej okolicy, więc osobiście uważam że łatwiej byłoby go unieszkodliwić w budynku. Jeśli ucieknie, kto wie ilu ludzi jeszcze zamorduje. Mogę zablokować drzwi, jednak wtedy prawdopodobnie ucieknie przez okno, więc nie wiem czy nam to pomoże.
- Dobra..zmiana planów. Wy chłopcy lecicie do samochodu. Wezwijcie wsparcie, a potem odjeżdżajcie z tym zamrożonym jak najdalej. Spróbujemy zrobić z tego małą grę… mam nadzieje, że jak zobaczy, że nie może uratować pobratymca to się wycofa. -zadecydował Zając, strzygąc uszami. - My spróbujemy go tu zatrzymać, o ile jeżeli Pan chce, jeżeli nie, proszę uciekać wraz z moimi ludźmi. -dodał w stronę geniusza, dobywając swego noża.
- Pomogę panu - przytaknął geniusz. - Wolę nie mieć na karku takich istot. Ten w mieszkaniu stworzył cztery marionetki. Jedna właśnie przechodzi przez drzwi na klatkę - dodał, sprawdzając nowe informacje wyświetlone na komputerku. - Jeśli ruszymy teraz będzie wiedział że nadchodzimy zanim wejdziemy do mieszkania. To czy uda się go złapać zależy od tego jak szybcy będziemy i jaką taktykę obierze. Jeśli spróbuje się wycofać, prawdopodobnie nie zdążymy go zatrzymać. Radziłbym więc ruszyć natychmiast lub ukryć się i poczekać na jego następny ruch.
- Ruszajmy, mam już pewien plan. Postaram się umożliwić Ci czyste polu do strzału! -dodał, susami, pokonując stopnie klatki schodowej, wspinając się szybko na piętro gdzie był Piaskowy.
Henry zaś podążył za nim na tyle szybko na ile był w stanie. Towarzyszyły mu przy tym dwie latarnie oraz dwa boty, podczas gdy trzeci znajdujący się na zewnątrz przebierając metalowymi nóżkami zaczął wspinać się po ścianie budynku by dostać się do okna salonu.
Kiedy mężczyźni dobiegli na piętro, na klatce schodowej znajdowały się dwa piaskowe widma, oraz ich właściciel. Trzecie aktualnie przeciskało się, przez szpary w drzwiach. Zakapturzony żywiołak, widząc pędzącego Zajca rozszerzył szerzej oczy, które błysnęły pod kapturem.
Zakapturzony przeciwnik machnął dłonią, a jego piaskowi rycerze, wystrzelili aż pod sufit, ciągnąc za sobą smugi piasku. Co gorsze działały różnym, niesymetrycznym rytmem, co wyraźnie zdziwiło policjanta. Pierwszy wojownik zaatakował z prawej, chcąc piaskową łapą chwycić za gardło Uszatego. Ten uniknął ciosu, jednak wtedy z flanki zaatakował drugi potwór. Jego łapsko, przesunęło po włochatym boku funkcjonariusza, rozdzierając je niczym papier ścierny. Atak nie był najpotężniejszy, bowiem głównym zadaniem żołnierza było przedarcie się za Zająca, co zresztą zrobił. Sunął teraz w stronę Henrego, niczym duch.
Nóż trzymany przez kompana Henrego, rozbłysnął, gdy ten chciał dźgnąć w plecy istotę, która szarżowała na naukowca. Jednak władca marionetek, był na tyle zręczny, że ruchem dłoni, sprawił, iż w miejscu w które miał trafić policjant powstała dziura. Atak policjanta, trafił w powietrze.
Mimo to dał on naukowcowi coś cennego. Henry wiedział, że im wolniejszy będzie władca żołnierzy,tym gorzej będą oni działać. Bowiem to jego wola i ruchy, w pełni nimi kierowały.
W tym czasie umysł geniusza błyskawicznie przeanalizował sytuację i w ułamku sekundy dobrał optymalną taktykę. Postanowił on stworzyć żelową substancję oblepiającą szczelnie oryginalnego żywiołaka. Sam zaś miał zamiar nie zatrzymując się wyminąć zająca oraz atakującą go marionetkę i zbliżyć się do piaskowego na tyle by zyskać czyste pole do strzału. Dwa boty zwiadowcze tymczasem miały za zadanie osłaniać jego i Uszatego przed atakami marionetek.
Żywiołak, nie spodziewał się nagłego pojawienia niewielkiej bomby. Spojrzał pod nogi, dopiero w momencie gdy ta z piskiem buchnęła lepka substancją. Płynne żelazo, o zatrważającym tempie stygnięcia, uderzyło w ciało przeciwnika ograniczając jego ruchy. Jednak w przeciwieństwie do ataku lodem, sprzed kilkudziesięciu minut, ten zabieg, nie okrył całego ciała przeciwnika. Pokleił spora część, jego ciała jednak wściekłe spojrzenie jednego widocznego oka, wskazywało, że przeciwnik nie ma zamiaru się poddać. Wybuch objął spory obszar. Maź uderzyła w drzwi, utrudniając przejście pozostałym marionetką. Śmignęła nad głowa Uszatego, oraz minęła o włos obie marionetki przeciwnika.
- Nieźle! - krzyknął Uszaty, ruszając biegiem w stronę… Henrego.
Zając doskoczył do geniusza, by chwycić go za ramię. Shinso zebrało się pod nogami funkcjonariusza, który wyszczerzył swe przydługie zęby w uśmiechu.
- Przygotuj się! - ostrzegł Henrego, gdy pod ich nogami pojawiła się zajęcza nora.
Obaj mężczyźni, niczym Alicja z Krainy czarów, wpadli w tunel. Jednak zamiast przelecieć do magicznej krainy, wyskoczyli z takiego samego, który pojawił się za plecami wroga, z dala od marionetek.
Żywiołak ryknął wściekle, a z jego ciała zaczęły wystrzelać piaskowe włócznie, skierowane we wszystkie strony. Ziarenka uderzały w ściany, wbijając się w nie niczym bełty, przebijały jego marionetki, a jedna z lanc trafiła nawet w bocika Henrego, niszcząc maszynkę. Jednak nim wynalazek uległ destrukcji, zdołał oddać strzał, który zniszczył piaskowy pocisk, skierowany w twarz geniusza. Drugi pajęczak, tez osłaniał swego Pana, nie pozwalając by rozpaczliwy ruch wroga go dosięgnął.
Mimo tego, Uszaty został draśnięty, przez jedną z lanc, która otarła się o futro na jego barku. Skrzywił się, jednak nie puścił ramienia Henrego, by w razie czego uciec z nim z powrotem do nory.
- Dobry ruch, panie władzo - pochwalił zająca naukowiec, po czym uniósł pistolet miotacza i skierował ją na żywiołaka. - Desperacka odpowiedź na szach z naszej strony - stwierdził, przekręcając wolną dłonią dyszę by przestawić ją na rozpylanie ciekłego azotu na jak największym obszarze - ale to już jest mat - dokończył, naciskając na spust.
Piaskowy zdążył wydać z siebie tylko syk wściekłości gdy jego już i tak w dużym stopniu unieruchomione ciało oblał śmiertelnie lodowaty prysznic. Ziarenka piasku od razu nasiąkły wodą, a ciekły azot obniżywszy jej temperaturę grubo poniżej -100 stopni sprawił że ta nie tylko zamarzła, ale wręcz stała się twarda niczym kamień, zaś po kilku sekundach z mordercy została tylko parująca w procesie sublimacji lodowa rzeźba.
- No i to by było na tyle - stwierdził naukowiec, po czym pstryknął palcami, a miotacz na jego plecach jak i niewykorzystany kanisterek z gazem paraliżującym rozpadły się na tysiące terabajtów danych z których stworzył je umysł geniusza. - Jeśli to nie kłopot, to chętnie potowarzyszę wam w drodze na komisariat - poinformował aspiranta. - Miałem spotkać się z ofiarą by zaproponować jej wspólne uczestnictwo w zbliżającym się teście, więc teraz jestem wolny.
Po drodze Henry wysłał też Trevorowi smsa w którym wyjaśnił mu że jego łowca został brutalnie zamordowany i o ile nie znajdą nikogo lepszego, prawdopodobnie będą zmuszeni przystać na kandydata Liny.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 30-05-2015 o 12:07.
Tropby jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172