Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-03-2015, 12:00   #1
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
[Autorski] Łowcy demonów

Tego dnia nad Paryżem kłębiły się ciemne chmury. Z nieba bez ustanku padał deszcz. Wśród ciemnych obłoków trudno było dostrzec chociażby mały promyk słońca. Pogoda idealnie podkreślała nastrój jaki panował w tej okolicy jak i w większości miejsc na świecie. Niektórzy pewnie stwierdziliby, że to niebo płakało nad losem tych, którzy zginęli przed ponad rokiem w trakcie ataku demonów i przerwaniu murów. Tylko czy ten płacz miał teraz jakiekolwiek znaczenie? Tego właśnie dnia w ruinach opustoszałego miasta doszło do wydarzenia, które przyciągnęło uwagę łowców demonów. Jedynych którzy mieli odwagę by stanąć do walki na straconej pozycji. Dlaczego to robili? Nie miało to znaczenia. Najważniejsze było, że walczyli. A teraz jeden komunikat z prośbą o pomoc przyciągnął kilku łowców do Paryża oraz przykuł uwagę tych, którzy już wędrowali wśród opustoszałych budynków. Dał im cel przynajmniej na ten dzień. Przedostać się pod wieżę Eiffla i pomóc mężczyźnie nadającemu sygnał. Jeśli udało mu się przeżyć.

"Kondor"

Ryk silnika poniósł się po okolicy. Motor z całym swym przyspieszeniem ruszył do przodu. Pomknął aleją ku historycznej budowli wzniecając liście z ziemi.
- Iiihahahaha! - wydarła się na cały głos pokazując środkowy palec demonom. Jadąc 100km/h przemknęła obok Eiffla i pojechała dalej ściągając na siebie zapewne uwagę wszystkiego dookoła. Niech ją gonią. Reszta lub niedoszły idiota poradzą sobie teraz.

Przemykając obok wieży, dostrzegła dwójkę ludzi. Mężczyznę i kobietę. Walczyli z grupą piekielnych ogarów. Było ich dziesięć i próbowały otoczyć parę. Nie zdążyła się dokładnie przyjrzeć walczącym, ale swoim pojawieniem się im pomogła. Ściągnęła na siebie uwagę trójki demonów, które głośno szczekając, rzuciły się za nią w pogoń. Ogary były bardzo szybkie. Dorównywały prędkością mknącemu motocyklowi i tylko to, że z małym opóźnieniem zaczęły gonić kobietę sprawiło, że nie dorwały jej od razu. Powoli, ale ciągle zbliżały się do celu. Samo uciekanie przed siebie na dłuższą metą mogły nie być wystarczające.



Lisa Lannira i Lazar "Drago" Dragoslavljević

Lisa wprawdzie niezbyt zadowolona, ale jednak ruszyła razem z Lazarem w stronę wieży Eiffla, gdzie ktoś potrzebował pomocy. Zanim dotarli na miejsce, dostrzegli, że wokół szczytu zbierała się grupa latających demonów. Przez ciągły ruch trudno było określić jak wiele ich tam się znajdowało. Jedno było pewne, ich celem był mężczyzna proszący o pomoc. Trzeba było się spieszyć.

Po dotarciu na miejsce okazało się, że również u stóp budowli znajdowała się grupa ogarów. Stado liczyło dziesięć osobników. Dla samotnego łowcy byliby oni sporym problemem ze względu na liczebność. W przypadku dwójki problem nie był już taki wielki, bo mogli się wzajemnie ubezpieczać. Jednak nadal stado ogarów mogło być groźne. Demony szybko zauważyły świeże ofiary. Od razu ruszyły w ich stronę i próbowały okrążyć, by nie pozwolić na ucieczkę. Zapewne by im się to udało, ale nagle po okolicy rozniósł się ryk silnika, a chwilę później obok przemknął ktoś na motocyklu. Ściągnął na siebie uwagę trzech demonów, które rzuciły się za pojazdem, chcąc dorwać prowadzącą go osobę. Te, które zostały, na moment straciły zainteresowanie dwójką łowców. Był to idealny moment, by zaatakować i wykorzystać chwilowe zamieszanie.

Martin "Loup" Raynaud i Siergiej Sokolov oraz Iwan III Groźny

Martin postanowił wykorzystać swoją znajomość podziemnej części miasta, by dostać się jak najbliżej Eiffla. Dotarł się do jednego z tuneli metra i wędrówka przez nie wydała się już tylko formalnością. Znał drogę bardzo dobrze i wiedział, których fragmentów metra unikać. Problemy pojawiły się dopiero pod koniec podróży. Przy jedynym bezpiecznym wyjściu hałasowała duża grupa impów. Było ich około tuzina. Małych, głośnych, czerwonych ze skrzydełkami, małymi rogami i ogonami. Wyglądających tak niewinne póki nie pokazały swoich ostrych jak brzytwa zębów.


Siergiej jadąc motocyklem wraz ze swym wiernym kompanem Iwanem III Groźnym, zbliżał się do wieży. Jednak nagle stało się coś, co sprawiło, że się zatrzymał. Jego oko wyłapało dwa skupiska skazy, gdzieś pod ziemią. Zbliżając się tam, dostrzegł, że jedno ze skupisk jest w pewnej odległości od drugiego, które składało się z szeregu małych ognisk skazy. Usłyszał także charakterystyczny dźwięk wydawany przez impy. Niski, bardzo irytujący pisk o różnym nasileniu. Niedaleko znajdowało się zejście do starej stacji metra, której nikt nie używał od dawna.

Lucille Austin i Alex

Lucille wychodząc ze szpitala dostrzegła kogoś stojącego przy karetce po drugiej stronie ulicy. Wyglądał na mężczyznę, ale jego strój skutecznie maskował zarówno twarz jak i resztę ciała. On zatrzymał się, gdy dostrzegł kobietę. Nie odezwał się, nie zrobił po prostu nic. Oboje przyglądali się sobie przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, czy mogą sobie do końca zaufać.

Nagle mężczyzna podniósł rękę i wskazał w stronę dziewczyny. Przynajmniej tak wyglądało to na pierwszy rzut oka. Tak naprawdę wskazywał na grupę piekielnych ogarów, które zbliżały się do dziewczyny. Były tylko cztery, ale jeśli zaatakowałyby z zaskoczenia zapewne nie miałaby ona szans. Tylko czy zrozumie o co chodziło nieznajomemu?
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Saverock jest offline  
Stary 28-03-2015, 20:00   #2
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
* * *

Przed całym tym tragicznym wydarzeniem, Lisa była aktorką. Wspaniałą aktorką, nowo wschodzącą gwiazdą, budzącą sensacje, zachwyt i pożądanie. Jako egocentryczka czuła się cudownie, jak najważniejsza na świecie osoba. Śmiało można by stwierdzić, że stała się najszczęśliwszą osobą na świecie. Wiecznie w światłach reflektorów, plakaty z jej wizerunkiem na każdym budynku. Tu jej buzia, tu dłonie, tam ona w sukience, tutaj jej naga dupa w Playboyu. Po prostu żyć nie umierać, była idealna i też takie miała życie. Kasy jak lodu, fanów tyle co włosów na głowie co najmniej tysiąca ludzi. Manipulowała, udawała, robiła show, wzbudzała sensacje. Każda kobieta chciała spytać „Jak Ty to robisz? Chce być taka jak Ty!”. Zaś każdy mężczyzna krzyczał „Ruchałbym!! Pokaż cycki!”. Czyż to nie było niezwykłe życie? Właśnie wtedy, stało się „to”. Atak demonów zrujnował wszystko, zniszczył to, na co pracowała tak długo, odkąd zaczęła występować na scenie już jako młody szczyl. Miała dobrych rodziców, ale ich śmierć jej nie zabolała tak bardzo, jak to, że straciła własne życie. Może nie dosłownie, ale dla niej było to jak śmierć. Umarł bowiem jej wizerunek. Budynki stały się ruiną, przez co plakaty z jej nagim tyłkiem runęły na ziemię, zostały podarte, spalone. Jej piękna twarz na plakatach reklamujących spektakle teatralne straciła swój blask i kształt, z czasem całkowicie zniknęła z ulic. Ludzie jej autografami podcierali sobie tyłki w chwili, gdy zabrakło papieru toaletowego. Życie blondynki, dotychczas usłane różami, stało się koszmarem. Stąpała po cierniach, raniła sobie stopy o kolce dawnych róż. W kobiecie coś pękło. Zapałała nienawiścią, czarną niczym smoła. Złość jej nie znała granic, kiedy poczęła demolować wszystko, co napotkała na drodze, kiedy krzyczała i płakała jednocześnie, gdy zaczęła roznosić wszystko, co było wokół niej. Dla większości osób, jeśli nie wszystkich, powód blondynki był wręcz śmieszny. Naprawdę nie było dla niej nic bardziej wartościowego niż własny czubek nosa? Czy takie miała wzorce w młodości, że do tej pory nikt jej nie pokazał jak bardzo powinna doceniać innych, zamiast dbać tylko o samą siebie?
Całe szczęście Lisy nikt nie znał, osobiście. Niektórzy mogli pamiętać ją z lat 2011 i 2012, kiedy jej twarz po prostu była wszędzie, kiedy wszyscy o niej mówili, zachwycali się, fapali namiętnie do jej poz w playboyu. Tak, to były dobre lata, bo najlepsze. Popularność biła z każdej strony, była taka ważna... Wciąż wspomnienie o tym przyprawia ją o złość, jednak jako aktorka potrafiła przywdziać odpowiednią maskę, do odpowiedniej sytuacji. Właśnie dlatego nowopoznanym było ciężko odkryć jaka jest naprawdę ta kobieta, która jej maska to ta właściwa, a która to pozory, za którymi kryją się podstępne syki węża. Dla niej była to walka o przetrwanie. W końcu najważniejsze było to, by przeżyła bez uszczerbku, a na drugim miejscu było wyplenienie tych sług prosto z piekła. W końcu jaki sens poświęcić swoje życie, warte więcej niż wypełnienie planety w 75% ludźmi, by ratować innych? Świat bez niej nie miałby sensu, ot co!

L i s a
dzięki szatańskiej pysze jednych nie słucham, drugich nie słyszę

Wygląd kobiety, jak na te czasy, był dość... Niezwykły i budzący wątpliwości. Wielu ludzi zastanawiało się, jakim cudem ktoś taki jak ona przeżył tyle lat w postapokalipstycznym świecie? Jak to się stało, że ta kobieta nie ma blizn, ran, wygląda wręcz jak ideał, dawno już zapomniany ideał z czasów dobrobytu. Lisa była dorosłą już osobą mająca na pierwszy rzut oka nie więcej niż 22 lata. Wzrost 171 centymetry, waga ok. 51kg. Szczupła kobieta o długich blondwłosach i niebieskich oczach. Rysy twarzy miała delikatne, bardzo kobiece. Zgrabna dziewczyna o figurze ponętnej, niezagłodzonej fotomodelki. Cera porcelanowa, usta jasnoróżowe, pełne i kuszące. Nos nieduży, zgrabny. Piersi średniej wielkości, jędrne, perfekcyjne. Nogi długie, szczupłe i zgrabne.
Czyż to nie przypomina jakiegoś przesadzonego ideału? Wyglądała troszkę jak subtelna, delikatna lalka, która potrzebuje mężczyzny, co to otworzy przed nią drzwi lub rozłoży parasolkę nad jej głową w deszczową pogodę. Jej uroda jest bardzo lekka i właśnie to budzi wątpliwości oraz pytania tyczące się tego, jakim cudem przeżyła? Na pierwszy rzut oka wygląda, jakby nawet muchy skrzywdzić nie potrafiła, kwestią sporną więc byłoby, czy ta kobietka w ogóle potrafi walczyć lub robić cokolwiek. Skąd ona się urwała, co ona tutaj robiła? Czy to nie jest jakaś śmiertelna pomyłka, czy to nie jest godne litości? Przede wszystkim, czy warto będzie poświęcać się, by ją ochronić w przypadku niebezpieczeństwa? Po wyglądzie naprawdę nie było można spodziewać się po niej wiele, wydawało się wręcz, że jest całkowicie bezużyteczna, kula u nogi, nierób, dama ze szminką. Cóż mogła zapewnić tej grupie osób? Rozrywkę w formie teatralnej? Byle nie robiła tych swoich "przedstawień" na polu bitwy.

*** Zanim nastąpił komunikat ***


Blondynka w końcu mogła odpocząć, poczuć się bezpiecznie. Tyle miesięcy była sama, pozbawiona opieki, ochrony. Musiała liczyć na samą siebie, a to szło jej naprawdę opornie, po prostu nie była przystosowana do takiego trybu życia. Przez wiele lat każdy ją wyręczał, więc nie potrafiła być samodzielna. Czy chociaż starała się, by taką być? Pff, jeszcze czego. Po co, z taką buźką? Z jej wyglądem każdy, naprawdę k a ż d y powinien wręcz pragnąć poświęcić swe życie dla niej. Takie miała zdanie.
Kiedy zauważyła, że Lazar piecze nad ogniem serce, mało co nie zwróciła ryżowego krążka, którego przed chwilą zjadła. Tak, jeden jej zdecydowanie wystarczył, najadła się jak mały prosiaczek! Starała się robić dobrą minę do złej gry i wymyślać na bieżąco różne rzeczy. W sumie, starała się nie kłamać, ale też nie szczędziła słów, a to dlatego, że zbyt powściągliwe odpowiedzi nie nadawały barw opowieściom i wyobraźni.
-Jesteś Łowcą? - niski, chrapliwy głos Lazara, przypominający warczenie, wyrwał ją z myślenia o tym, że zaraz się porzyga na widok tego serca. Otrząsnęła się i przestała skupiać na rzeczy, która ją obrzydzała. Oczywiście nie brzydził jej sam fakt, że to serce, no bo to żaden hit. Czuła wstręt na samą myśl, że on to zeżre.
- Co, ja? - spytała głupkowato, jakby w okolicy miał być ktoś jeszcze, na przykład niewidzialny przyjaciel tego… dużego Pana. W sumie wydawał się być osobą, która właśnie takich znajomych ma. Chyba tylko takich. Błyskawicznie jednak się zrehabilitowała, nim jego wzrok przeszył ją na wylot, o ile w ogóle miałby to robić.
- A tak! Tak, oczywiście! No ja bym nie była? Pewnie, że jestem. Taki ze mnie łowca, że padniesz z wrażenia - nie kłamała. Jej ton głosu był delikatny,a słowa zbyt szybkie, na pewno szybsze, niż jego. Nawet nie wie, że faktycznie mógłby “paść” z wrażenia, albo może zawodu? Oby tylko jej nie odtrącił, bo się zamknie w sobie.
-A jaką masz zdolność? - spytał oschle.
- Pożyteczną. - odpowiedziała fuknięciem. Trzeba przyznać, że chyba zaczynała się obrażać. Jeszcze trochę i się naburmuszy. No po co on ją pyta, co za bezczelność! Przecież powinien jej dziękować za to, że tutaj w ogóle jest, a nie jakimiś fochami strzela i pyta "a jaką masz moc", no kurde! Dobrą ma moc, a co!
Drago pokiwał tylko znacząco głową. Trochę ją to wkurzyło.
- No nie bądź taki...powściągliwy! - bąkła pod nosem kręcąc blond lokiem na swoim smukłym palcu. Gdyby na nią spojrzał na pewno nie uszłoby jego uwadze to, jak się naburmuszyła. Jej poliki napełniły się nabranym powietrzem, jakby chciała coś w sobie zdusić lub jakby po prostu walnęła mega fochem, bo i nos zadarła ku górze i lekko odwróciła od niego głowę tak, że widział jedynie jej skos.
- Nie jestem kulą u nogi, więc możesz sobie darować obrażanie mnie. Nikt nie będzie zaniżał mojej wartości, o. - skwitowała i westchnęła najgłośniej, najbardziej ostentacyjnie i wymownie jak tylko się dało. Jego dalsze milczenie doprowadzało ją do białej gorączki. Był najbardziej irytującym bubkiem, na jakiego mogła trafić i mimo, iż powinna być dla niego przemiła tej nocy, to za bardzo poniosła ją duma i już nie potrafiła. Nakryła się swoim kocem, położyła i miała zamiar iść spać. W sumie to i lepiej, nie będzie musiała obserwować jak obleśnie wpiernicza ten mięsień, zwany sercem!
- Dobranoc! - burknęła cała sfochana i nakryła się aż po czubek głowy, jakby za karę chciała pozbawić go swego blasku.

Lisa obudziła się wraz ze wschodem słońca. Niestety, ale to wciąż nie były warunki dla niej, potrzebowała łóżka i takich pięknych klapek na oczy, co by słońce jej nie budziło z samego rana. Bardzo tego nie lubiła, ale takie już było to życie. Żałowała tylko, że się nie rozebrała do snu, w końcu była bezpieczna, to mogłaby wyjątkowo, ale jakoś zapomniała i w przypływie złości na Lazara po prostu nie pomyślała o tym. Teatralnie westchnęła i zaczęła pakować swój kocyk. Z rana czuła smutek, przygnębienie, niepewność. Kucała nad swoimi rzeczami składając kocyk niespiesznie i dokładnie. Smukłymi dłoniami wygładzała ten niemiły materiał, potem poprawiła włosy, nabrała powietrza w płuca, przymknęła oczy. Próbowała się skupić, miała swoją nową rolę, nad którą miała zamiar tym razem zapanować. Po pewnym czasie wyprostowała się. Podeszła do mężczyzny, starała się by słyszał, że idzie, co by przypadkiem zaskoczony jej nie strzelił. Początkowo delikatnie musnęła jego plecy opuszkami palców, by po chwili przesunąć dłonią po jego barku, ramieniu i zatrzymać się na przedramieniu. Stanęła zasmucona obok niego, nie odrywając od niego swojej delikatnej dłoni, którą zapewne mógłby zmiażdżyć jednym uściskiem.
- Nie zostawisz mnie, prawda? - spytała ze smutkiem w głosie racząc go swoim przeszywającym spojrzeniem. Oczy miała mocno niebieskie, jak morze czy ocean. Nie były jednak zaszklone, nie miała zamiaru się popłakać. Stwierdziła, że łzy działają na niego odwrotnie do jej oczekiwań.
Nie zaskoczyło jej to, że milczał. Właśnie za takiego go uważała, od samego początku wyglądał jej na osobę zdystansowaną, zobojętniałą, ale wciąż wierzyła, że w jakimkolwiek sensie go zafascynowała, czymkolwiek. Nawet, jeśli miałby ją chronić tylko po to, by potem zeżreć, choć to nie był to, do czego próbowała go przekonać. Jednak kiedy Lazar począł wsiadać na motor, to już przegiął. Noga kobiety drgnęła w niezauważalnym przytupie. Ręce wyprostowała wzdłuż ciała silnie napinając mięśnie, zaś dłonie zacisnęła w pięść na tyle mocno, że z jej rękawic wysunęły się błyszczące, metalowe pazury, mające na sobie resztki zaschniętej krwi. Już chciała coś powiedzieć, wydrzeć się na niego, nawyzywać go, zacząć rzucać kamieniami i żądać tego, co według niej jej się należało, kiedy usłyszała
- Pospiesz się.
I wtedy jej mięśnie nagle się rozluźniły. Szpony schowały się z charakterystycznym dźwiękiem ocierających się ostrzy. Kącik jej jasnoróżowych, delikatnych ust uniósł się niemal niezauważalnie w złośliwej formie.
- Nie pożałujesz! - zakomunikowała miło i pospiesznie wykonała polecenie. Trzeba będzie nauczyć się zaciskać zęby, póki nie przekona go, by nie zostawił jej gdzieś w krzakach, albo nie przerzucił przez płot do ogrodu sąsiada, jak worka ze śmieciami, za który w utylizacji trzeba było zapłacić, więc się nie opłaca. Lisa doskonale sobie zdawała sprawę ze swojej niskiej użyteczności, ale miała to w nosie, póki nikt inny jej tego nie wytykał. W tym przypadku układ idealny, bo Lazar przemilczał większość jej słów, nie komentował złośliwie, więc blondynka była zadowolona.

*** Obecne zdarzenia ***


Lazar ruszył w drogę, a ona siedziała tuż za nim. Czuła się dobrze, tak spokojnie i bezpiecznie, w końcu kogoś znalazła. Szkoda, że nie grupę osób, tylko jednego osiłka, którego nijak szło zmanipulować, ale dobre i to. W końcu najważniejsze, żeby dobrze walczył i mężnie chronił jej pięknego, porcelanowego ciałka! Mogłaby nawet przysnąć z głową na jego plecaku, śliniąc go z największą przyjemnością i zaszczycając swymi blond włosami o delikatnej strukturze, jednak w niespodziewanie w radiu zabrzmiał komunikat głoszony przez jakiegoś mężczyznę wzywającego pomocy. Lisa z przerażenia niemal podskoczyła na motorze, a może po prostu to ta droga była taka wyboista?
- Chyba tam nie pojedziesz, prawda? - ton sugestywny, a pytanie retoryczne, bo według niej odpowiedź powinna być tylko jedna, czyli "nie".
- Jadę - Lazar odpowiedział na wezwanie. Kobieta nagle dostała worów pod oczami, a mina zrzedła jej na tyle, że na czole dostała mimicznych zmarszczek.
- No chyba sobie żartujesz? - zamarudziła błyskawicznie, kompletnie wypadając z roli "słodkiej i kochanej blondyneczki".
- Nie jedziemy tam, po co? Mało się nażarłeś wczoraj demonów, znowu musisz mnie raczyć tym obrzydliwym widokiem?! - trajkotała dalej, a jej głos stawał się być coraz bardziej pretensjonalny.
- Słuchasz mnie do cholery?! - wydarła się i zdzieliła go pięścią w bark. Pewnie nawet tego nie poczuł, bo kobieta nie miała jednak w sobie wiele siły, a i nie chciała go nokautować, tylko po prostu pacnąć, by zwrócił na nią uwagę. Ten jednak milczał i zdawał się mieć ją totalnie w nosie, nawet nie raczył burknąć czegokolwiek, po prostu nic! Lisa tak się wściekła, że jej twarz zalała się czerwienią, brwi zmarszczyły się a zęby silnie zacisnęły. Po tym krótkim napięciu, nastąpił gwałtowny foch, podczas którego dziewczyna założyła ręce krzyżem na klatce piersiowej, a głowę zadarła w górę patrząc gdzieś w bok.
Wtedy właśnie Lazar wpadł na genialny pomysł, by jednak przyspieszyć. Lisa zachwiała się mocno i w ostatniej chwili chwyciła jego plecaka, mało brakowało a jej szlachetne dupsko jak i plecy grzmotnęłyby o podłogę, zaś opary z rury wydechowej zabrudziłyby jej idealną mordę. I właśnie wtedy miarka się przebrała! Teraz kobieta obrażona będzie minimum pół dnia, nawet go spojrzeniem nie uraczy. Wbiła twarz w jego plecak i trzymając się mocno zaciskała wargi w sposób sprawiający, że stały się wąskie i naburmuszyła się już drugi raz w ciągu tak krótkiego czasu. Postanowiła się do niego nie odzywać.
Po niedługim czasie Lalka poczuła jak jakaś substancja ochlapuje jej nagie kolano. Jak się okazało, mężczyzna postanowił bez zatrzymywania się zarżnąć parę ogarów, a krew z ich tętnic trysnęła pod ciśnieniem brudząc jedną z pięknych nóżek naszej damy. Przeginał coraz bardziej, a ona była już na tyle wściekła, że jeśli tylko coś stanie jej na drodze, to to wypierdzieli w kosmos z taką siłą i prędkością, że wpadnie to coś w dziurę czasoprzestrzenną.
W momencie gdy wyczuła, że Lazar się zatrzymał, zeszła z jego motoru spięta ze złości jak jeszcze nigdy
- Żeś mi prawie sukienkę zafajdał, Ty... - dyszała gniewnie, a ręce drżały jej przez nadmierne napięcie mięśni. Z trudem się powstrzymywała, bo przecież nie mogła go zaatakować, to by było bez sensu, zresztą... Nim zdążyła dokończyć, on nagle odjechał ! Porzucił ją jak zbędnego szczeniaczka, takiego słodziutkiego, bezbronnego pieseczka... Hau?
- Wrrrrraaaach! - wydarła się wściekle po czym kopnęła w wieżę. Była ona dla niej godnym przeciwnikiem, bo na pewno nie ugnie się pod fochami blondynki. Wciąż wytrącona z równowagi otrzepała swoją sukienkę z kurzu i siląc się na udawany spokój, gracje jak i kulturę, po prostu wyprostowała się, poprawiła swoje piękne włosy i nie zważając na to, że ma sukienkę i każdy kto za nią pójdzie będzie widział jej tyłek, po prostu zaczęła się wspinać. Bo cóż innego jej pozostało?
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 28-03-2015 o 20:16.
Nami jest offline  
Stary 29-03-2015, 12:38   #3
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
- Jestem otoczony! Udało mi się ukryć na szczycie wieży Eiffla! Jeśli ktoś odbiera ten przekaz, niech mi pomoże! - wydobyło się z radia przymocowanego taśmą izolacyjną do ramy motoru starej daty. Wytatuowana kobieta poderwała się z ziemi wyłączając dźwięk. Sama robiła nie mniej hałasu w swoim zakoszonej kurtce ortalionowej. Że też w dwa tysiące dwunastym jeszcze robili takie badziewia i to jeszcze w takim wspaniałym kraju jak ten. Ale co zrobić kiedy płaszcz nie wytrzymał ostatniej potyczki? No wymienić ubranie… Nawet jak nie jest w jej stylu.

Pociągając nosem kobieta podniosła motor z nóżki i zaczęła go prowadzić do wyjścia z budynku. Zerknęła w lewo, zerknęła w prawo. Chyba było czystko. Obłożony torbami motocykl byłby mało przydatny, dlatego miał on przyczepkę boczną.

[

Znała Paryż. Urodziła się w nim, wychowała, a potem wybyła aby odwiedzić obie Ameryki. Nie zajęło jej to długo. Nie starała się nawet zahaczać o większe miasta, podziwiała przyrodę. Pustynię i pustkowia oraz sławny na cały świat płaskowyż Nazca. Zanim demony opanowały świat.

Zdążyła jeszcze zostać wysłana do wojska. Na kurs. Wiele ją to nauczyło i pokazało nową drogę w życiu. A może to był ten moment kiedy ugryzł ją wąż na pustyni? Leżąc tracąc przytomność widziała jak padlinożerce powoli schodzą się dookoła niej. Albo to było kiedy spojrzała ze szczytu Machu Picchu w kanion? Przepastna przestrzeń, w którą omal nie spadła pchnięta przez nieostrożnego turystę. Albo jak była ranna w puszczy i zaopiekował się nią ten dziwny starzec? Połatał ją, nakarmił, a potem chciał poświęcić wierząc, że to odwiedzie demony od niego samego. Życie funduje tak wiele niespodzianek.

Dwie przecznice od wieży, przy Avenue Rapp, przyczepka została schowana za ladą sklepową. Była do niej przyczepiona wiadomość:

“Własność kondora. Kradzież grozi śmiercią.”

Podspodem był rysunek tatuażu i jednocześnie znaku kondora z płaskowyżu Nazca.


Kobieta szła dalej Avenue de la Bourdonnais. Wciąż była to aleja drzew, które teraz złociły się pięknie i obumierały. Poza podziwianiem była jednak chęć pomocy, ot taki ludzki odruch w tym demonicznym świecie. Avenue Silvestre de Sacy wychodziła idealnie na plac pod wieżą. Nie było już co się zastanawiać. Trzeba było działać. Pistolet został sprawdzony, shotgun też. Wszystko było przyczepione, nie telepało się i nie rozlatywało. Nie wpadnie jak coś się złego stanie. Ochroniacze poprawione, kask i gogle też. Można było ruszać.

Ryk silnika poniósł się po okolicy. Motor z całym swym przyspieszeniem ruszył do przodu. Pomknął aleją ku historycznej budowli wzniecając liście z ziemi.

- Iiihahahaha! - wydarła się na cały głos pokazując środkowy palec demonom. Jadąc 100km/h przemknęła obok Eiffla i pojechała dalej ściągając na siebie zapewne uwagę wszystkiego dookoła. Niech ją gonią. Reszta lub niedoszły idiota poradzą sobie teraz.

***

To było jak strzała, grom z jasnego nieba, kubeł zimnej wody i nutka szaleństwa. Szarżujący obraz pełen błysków i niewyraźnych plam, a jednak tak klarowny i ostry jak chiński tasak. Nagła decyzja i jej konsekwencje. Kondor szarpnęła motorem mocno dociskając tylni hamulec. Szorując metalowym ochraniaczem po asfalcie w ostatnim momencie uniknęła pikującego demona. Ten trzepocząc znów uniósł się do góry. Poza nim jednak były ogary. Sunąc bokiem naraziła się na nie. Dlatego też wyszarpnęła swój shotgun z kabury na plecach. Zbliżający się pies rozdziawił paszczę. Otwierała się i otwierała, zęby fruwały, a krwiste kawałki mięsa rozpryskiwały się pod wpływem rozprysku amunicji. Truchło padło na ziemię sunąc wraz z nią. Poderwała motor, przeładowała wyrzucając gorącą łuskę w powietrze. Drugi pies padł z rozkwaszoną czaszką. Jego cielsko przewróciło motor w drugą stronę przygniatając nogę do ziemi. Trzeci pies przeskoczył nad nią nie mogąc wyhamować. Piekielnie zręcznie zawrócił i spotkał się z wymierzonym w nos pistoletem. Strzał, rozbryzg krwi i trup.

Kondor zaczęła się gramolić kiedy przypomniała sobie o latającym paszkwilu. W zasadzie sam dał o sobie znać skrzecząc i nadlatując. Tym razem trzeba było trzech kul alby piekielna istota padła. Niestety dodatkowo ją przygniótł. Po dobrych pięciu minutach wyswobodziła się. Sapiąc i gmerając pod nosem podniosła motor i umazana we krwi ruszyła do Eiffla na spotkanie innym.
 
Asderuki jest offline  
Stary 29-03-2015, 14:46   #4
 
Narina's Avatar
 
Reputacja: 1 Narina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skał
A z dymu wyszła szarańcza na ziemię,
i dano jej moc, jaką mają ziemskie skorpiony.


Czy wszystko miało się skończyć właśnie w ten sposób? Czy tak właśnie miała wyglądać Apokalipsa? Sąd Ostateczny? Czy mamy kulić się za murami miasta niczym zaszczute zwierzęta? Nawet najwięksi pesymiści takiego scenariusza nie przewidzieli. Nawet najwięksi reżyserzy na tak cyniczny scenariusz życia by nie wpadli…
Chaos, mrok i pożoga, upadek imperium, jakim było człowieczeństwo. Jedynie za murami ostało się życie. Jedynie w klatkach cywilizacji można normalnie funkcjonować.

A miało być tak pięknie. Zbliżały się przerwy semestralne. Lucielle zdała wszystkie egzaminy. Piąty rok medycyny, potem tylko specjalizacja. Zawsze fascynowała ją patomorfologia. Tak też chciała pokierować swoją przyszłością. Uczyła się dobrze, robiła to z pasją. Wiedzę chłonęła szybko. Nie była jednak gotowa na to, co miało się wydarzyć.

I powiedziano jej, by nie czyniła szkody trawie na ziemi ani żadnej zieleni, ani żadnemu drzewu,
lecz tylko ludziom, którzy nie mają pieczęci Boga na czołach.

Paryż 2012
Szykowała się do wyjazdu do rodzinnego Aubervilliers. Wszystko miała już praktycznie spakowane. Zostały tylko najbardziej podręczne rzeczy do zabrania. I wtedy wszystko się zaczęło. Ryk syren alarmowych pierwszy raz dobiegł jej uszu. Rozpętała się wojna, wojna o wszystko. Nikt nie był przygotowany na to, co miało spotkać ludność. W popłochu wybiegła na ulicę. Poczuła, jakby od środka coś ją rozrywało. Potem nastała ciemność.

I dano jej nakaz, by ich nie zabijała,
lecz aby pięć miesięcy cierpieli katusze.
I w owe dni ludzie szukać będą śmierci,
ale jej nie znajdą,
i będą chcieli umrzeć, ale śmierć od nich ucieknie.

Ciemność wypierała cierpienie, cierpienie niweczyło ciemność. I tak na zmianę. Czas powoli się zatracał, a młoda dziewczyna zatracała się w czasie. A gdy świadomość wróciła na dobre, świat był inny. Lucille doszła do siebie w dwa, trzy miesiące po ataku demonów. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Poszczęściło jej się, przeżyła, pozostała w murach, w warowni i wytchnieniu na tym ziemskim padole. Z początku nie było jej łatwo, nie potrafiła pogodzić się ze zmianami, jakie nastały. Musiała jednak szybko się zaadaptować. Miała dwie opcje: albo to albo śmierć. Wybrała życie. Aby nie zwariować, zaangażowała się w pomoc innym. Na tyle, na ile mogła. Znalazła zajęcie w jednym ze szpitali, roboty było od cholery. A że była zdeterminowana, często pracowała za dużo.

A powstał grad i ogień - pomieszane z krwią,
i spadły na ziemię.
I ujrzałem:
oto koń trupio blady,
a imię siedzącego na nim Śmierć,
i Otchłań mu towarzyszyła.
I dano im władzę nad czwartą częścią ziemi,
by zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez dzikie zwierzęta


Paryż, ostoja i ratunek dla wielu - padł. Życie rozpierzchło się po piwnicach, zaułkach, zakamarkach. Każdy musiał od tej pory radzić sobie sam. Tę bitwę mieszkańcy miasta przegrali. Poczucie bezpieczeństwa runęło. Pomimo tego dziewczyna postanowiła nie odpuszczać. Teraz tym bardziej pomoc była potrzebna. Zrujnowane miasto oznaczało jedno: jeszcze większą plagę diabelnych stworzeń, atakujących wszystkich i wszystko, co spotkają na swojej drodze. Zgromadziła więc tak dużo zapasów leków i medykamentów, jak tylko mogła. Koczowała w zrujnowanym szpitalu razem z innymi niedobitkami. Ratowali, ile mogli i kogo mogli. Dzień i noc bacząc, by nie stać się obiadem dla szalejących po ruinach bestii.
Tego dnia miała dyżur. Odebrała dziwną wiadomość. Zaniepokoiło ją to. Kilka razy to samo: prośba o pomoc. Zaczęła pakować, co najbardziej potrzebne. Potem wybiegła z ruin szpitala.
 
Narina jest offline  
Stary 30-03-2015, 17:27   #5
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Belgrad, Serbia
2013




Zniszczone miasto, walące się budynki, wieżowce bez okien i trupy. Wszędzie trupy porozrywane na drobne części, a pośród nich jeden żywy.

Z każdym krokiem jego furia rosła. Gdyby z każdym krokiem wydostawałaby się przez stopy ziemia rozstępowałaby się tryskając jęzorami ognia, którym niemal sam dyszał przygarbiony, gotów do zaduszenia skurwysynów gołymi rękami.

Wszędzie krew. Na włosach, długiej brodzie i wyszczerzonych zębach w wyrazie bezgranicznej agresji. Ściągnięte brwi niemal wjechały na zmarszczony nos. Drżąca górna warga.

I nieustannie płynąca adrenalina!

Drapieżnik wrócił do miasta i nie pozostało nic prócz patrzenia na martwe stado. Jego stado.

Nagle wystrzelił w prawo kątem oka dostrzegając małego impa. Nie przejmował się tym, że może pakować się w ich gniazdo. Im więcej tym lepiej. Rozerwać! Rozwlec wnętrzności aż do ratusza!

Chwycił małego demona czując jak pod jego zaciśniętą z całą mocą dłonią pękają kości. Wgryzł się w ofiarę wyrywając kawał demoniego mięsa. Drugą rękę skręcił kark umierającemu i z nieziemską satysfakcją wgniótł go w najbliższą ścianę.

Najbardziej bolała go jednak jego martwa wataha leżąca bez życia przy pałacu prezydenckim. To, co z niej zostało. Marnym dla niego było pocieszeniem, że darmo skóry nie sprzedali.

Głuchy warkot wydostał się z jego gardła, świat poruszał się w zwolnionym tempie, a narastająca energia rozsadzała go od środka! Modlił się o demony. Żeby przybyły po niego. Wszystkie! Czuł, że jak nie dorwie jakiegoś, to eksploduje! Skóra paliła go od ognia płynącego w żyłach!


Zwierzęcy ryk obwieścił, że jedyny tu drapieżnik rusza na polowanie!




Siedział przy ogniu, którego nie miał zamiaru gasić na noc. Chciał ściągnąć demony. Chciał, by przyszło ich jak najwięcej, ale zdecydowana większość opuściła Belgrad. Zostały niedobitki. To duchy jego dawnych towarzyszy musiały je przepędzić. Resztę zrobił on. Cały dzień biegł po mieście rzucając się na każdego znalezionego przeciwnika.

Tego dnia był Bestią i nawet demony to czuły. Tylko te większe lub w większych grupach nie salwowały się ucieczką. Eliminował je pojedynczo lub małymi grupkami oddzielonymi od większych.
Ale Lazar nie był dzisiaj sobą. Nigdy nie przejmował się nadużywaniem siły, przemocą. Dzisiaj jednak okrucieństwo było aktem łaski, sadyzm delikatnością, bezwzględność mżawką przy szalejącym w jego wnętrzu sztormie. Najkrwawszemu katu żołądek mógłby się przenicować na widok Drago szalejącego po mieście coraz szybciej i brutalniej. Szybciej i brutalniej.
Dlatego niemal nie było fragmentu jego ciała, który nie byłby pokryty posoką.

Teraz stał przy ogniu czując jak jego mięśnie pulsują pod skórą próbując się nieskutecznie rozluźnić. Walczył ze skurczami najróżniejszych partii cała, dawał odpocząć nadnerczom, oddechowi i sercu.
Niemniej pomogło. Był już tylko wściekły.

Podszedł powoli do tego, co zostało z Marko, z którym nieraz niemal zachlał się na śmierć. Poznał go tylko po wiszącym na szyi nieśmiertelniku.

Marko Blagojević, Serbia
Specijalna Antiteroristicka Jedinica, 33871
AB Rh-

- Dobra robota. Wygraliście, bracia - powiedział chrapliwym głosem zrywając jedną z dwóch blaszek nieśmiertelnika. Na odwrocie, jak na każdej znajdował się Archanioł Michał - ich patron.

- Brachu, pozwól mi wziąć Twoją broń. Tam, gdzie jesteś nie będzie Ci potrzebna, a ja zarżnę te skurwiele - odezwał się ponownie. Już dawno nie wypowiedział tylu słów na raz, a nadchodząca noc dawno nie była tak spokojna. Jak się miało okazać, jeszcze długo musiał czekać na równą jej.

Wszedł do Belgradu na własnych nogach, a wyjeżdżał na chopperze "Indian" z pełnym portfelem i kompletem broni po jego dawnych towarzyszach, zaś każdego z osobna prosił o zgodę.
Wydawało się to absurdalne, bo przecież żaden z nich nie mógł się sprzeciwić, lecz dla Lazara miało to głęboki sens.





Okolice Paryża, Francja
2015





Ogień płonął. Mógł jeszcze płonąć przez jakiś czas. Jeszcze przez kilka chwil. Później trzeba będzie go zgasić. Będzie przyciągał demony. Przed snem ogień należy zgasić i wytępić wszystko z najbliższej okolicy, ale to za chwilę. Teraz można posiedzieć jeszcze przy cieple piekąc zdobyte niedawno mięso. Serce. Bardzo pożywne.

Spojrzał na kobietę siedzącą niedaleko. Równie dobrze mogłoby jej tu nie być, choć jej obecność nie przeszkadzała. Tak naprawdę była dla niego powietrzem nawet wtedy, gdy trajkotała nad uchem jak zepsuta zabawka. Byleby nie kręciła mu się pod nogami, gdy będzie robił swoje. Najlepiej niech trzyma się z daleka. Chyba, żeby potrafiła coś przydatnego, choć nie podejrzewał ją o to.
Nie widział niczego szczególnego, gdy została obstąpiona przez pomioty, ale trzeba było się upewnić.

-Jesteś Łowcą? - zapytał, zaś kobieta wydawała się nie zrozumieć, że mówi do niej. Coraz lepiej... Blondynka.

- Co, ja? A tak! Tak, oczywiście! No ja bym nie była? Pewnie, że jestem. Taki ze mnie łowca, że padniesz z wrażenia - odparła, zaś Lazar przez chwilę nic nie mówił.
Nie wątpił, że "padnie z wrażenia". Właściwie to już "padł". To, że jeszcze nie została pożarta mogło być tłumaczone wyłącznie tym, iż była nieapetyczna i jedynie wysoce zdesperowane osobniki rzucały się na nią. Inaczej nie potrafił wytłumaczyć tego, że jeszcze żyła.
Najprawdopodobniej już wiedział, co należało z nią zrobić podczas konfrontacji. Odsunąć. Musiał jednak się upewnić:
- A jaką masz zdolność?

- Pożyteczną -odparowała, zaś Drago już wiedział co z nią zrobić podczas najbliższego starcia. Odsunąć. Wiedział też gdzie ma się kierować. Do najbliższego miasta, by ją odstawić i zostawić, bo jeszcze sobie zrobi krzywdę.
Pokiwał głową, lecz już jej nie słuchał. Coś jeszcze zaczęła trajkotać, ale niewiele to go obchodziło. Zdecydowanie ciekawszy był kawał mięsa upieczony nad ogniem. Ciekaw był czy mięso demona różni się w jakiś znaczący sposób od mięsa zwierzęcego.

- (...) kulą u nogi (...)! - usłyszał najbardziej interesujący fragment wypowiedzi kobiety.
Powoli podniósł głowę i, nie zwracając na dźwięki wydobywające się z jej jamy gębowej, zmierzył ją spojrzeniem zaczynając od góry do dołu. Tak. Kula. To dobrze do niej pasowało.
Szybko jednak porzucił tą myśl. Wgryzł się w zdobycz.

Nagle zapadła cisza. Nie do końca wiedział czemu. Procesor jej się przegrzał czy dostała zapalenia języka od ciągłego nim obracania?
Spojrzał na nią ponownie i zauważył naburmuszoną minę. Dobrze. Będzie miał na jakiś czas spokój.

Gdy zjadł, a nowa towarzyszka burknęła pod nosem "dobranoc" bez słowa zabrał się za gaszenie. Potem jeszcze tylko obchód obozu i można było iść spać.




Ledwie jasna łuna pokazała się na niebie zwiastując rychłe powstanie słońca, Dragoslavljević otworzył oczy.
Ledwie otworzył oczy, a już zaczął składać płachtę namiotową. Natychmiast sprawdził ponownie czy w ognisku nie znajduje się nieugaszony żar. W nocy obudził się tylko raz słysząc odległy warkot demonicznego ogara.
Przez kolejny kwadrans nasłuchiwał i wypatrywał stworzenia, ale najwyraźniej oni nie byli obiektem ataku. Szkoda.

Nagle kątem oka zobaczył ruch. To Lisa się obudziła. Dobrze, nie będzie musiał jej budzić.

Zasunął plecak, po czym przypiął do pasa swój ekwipunek, zaś pistolet wsunął do kabury.
W tym czasie podeszła do niego, ale Drago miał ważniejsze rzeczy do roboty. Musiał dokładnie sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu i działa tak jak powinno, więc nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.

- Nie zostawisz mnie, prawda? - zapytała.

Nie zostawiał swojego stada. Dlatego jeździł po Europie zabijając to, co mu pod ostrze podeszło. Bo nie zostawiał.
Poza tym musiał ją odstawić do najbliższego miasta, a kiedy tylko to zrobi ponownie stanie się samotnym wilkiem, co mu pasowało.

Wsiadł na motor i warknął:
- Pospiesz się.

Opieka opieką, ale nie mogła go opóźniać. Musiała dostosować się do jego tempa.

- Nie pożałujesz! -rzekła wesoło, zaś Lazar już zaczynał żałować.




Paryż, Francja
2015





- Jestem otoczony! Udało mi się ukryć na szczycie wieży Eiffla! Jeśli ktoś odbiera ten przekaz, niech mi pomoże! - szczeknął radio komunikator, zaś nieudana towarzyszka Lazara zaczęła skrzeczeć za jego plecami.

Wataha w potrzebie? Wyżynanie demonów?
Oczy Łowcy zaświeciły dziko, zaś on sam wyszczerzył kły w wyrazie drapieżnego zadowolenia.
Wcisnął przycisk wykręcając sobie rękę i powiedział głośno do nieznajomego:

- Jadę.

Gwałtownie przekręcił manetki przyspieszając na zakręcie. W tej chwili absolutnie nie przejmował się Lisą. Nawet nie zauważył, że prawie spadła. Nie poczuł pacnięcia w ramię. Istniał już tylko on i rozprawa z demonami!

- Na wieżę - powiedział do kobiety za jego plecami.

Gdy dojeżdżał na miejsce adrenalina wystrzeliła do jego żył, a czas zwolnił. Zobaczył jak ogary dostrzegły ich. Rozbiły się na dwie grupki. Chciały ich otoczyć, by nie uciekli, zaś Drago spojrzał na nie z niezdrową fascynacją. Nie wiedziały, że on nie miał zamiaru uciekać.

Kątem oka zobaczył kolejny motor. Drugi Łowca. Przez chwilę Lazar śledził tor przejazdu. Tylko przez chwilę.
Trzy ogary pognały za przejezdnym, co nieco zmartwiło Dragoslavljevića. W grupce po prawej zostały cztery zdezorientowane osobniki. W lewej trzy.
Podkręcił manetkę do samego końca i wyszarpnął maczetę.

Nie musiał brać zamachu. Prędkość motocykla zrobi swoje. Wystawił broń widząc jak powoli zbliża się do przeciwników odwracających parszywe łby w jego stronę.
Optymalnym punktem stały się odsłonięte szyje i brzuchy, ale on wybrał szyje już wyobrażając sobie strugi krwi buchające z ich tętnic.

Były szybkie, ale nie mogły tej prędkości rozwinąć natychmiast. Poczuł szarpnięcie w dłoni z maczetą. Ścisnął ją mocniej widząc jak przechodzi przez gardziel dwóch pomiotów. Delikatna korekta rozorała trzeciego. Ostatniemu prawie udało się wywinąć. Jego rana nie była głęboka, ale z tętnicy wyciekała ciepła jucha.

Nagle zwrócił motor bokiem do kierunku jazdy i przechylił się w przeciwną stronę! Pojazd zatrzymał się po kilkunastu metrach.

Pozostałe trzy ogary pędziły już w ich kierunku przez gęsty kisiel powietrza. Już zaczynały rozdziawiać zębate paszcze w gotowości do zaciśnięcia ich na Łowcy jadącym już w ich kierunku z pełną prędkością!
Widział jak jeden z nich wyskakuje w powietrze nie przejmując się zderzeniem z obiektem o wysokiej prędkości.

Drago z niejakim trudem pochylił się w prawo i skulił na siodełku, by gwałtownie wyprostować się razem z zaciśnięta pięścią, gdy demoniczny pies niemal nad nim przeleciał. Ćwieki wbiły się brzuch, a powietrze wypełnił jeden z najpiękniejszych dźwięków - trzask łamanych kości.

Motor zwolnił i zatrzymał się. Ogary zaczynały szarżę w drugą stronę. Niedaleko wejścia na Wieżę wykrwawiał się ten z przeciętą tętnicą, kawałek bliżej próbował podnieść się ten z połamanymi żebrami. Podniesie się, ale za chwilę.
Tymczasem psy były tuż przy Lazarze! Jeden z nich skoczył, by dopaść do gardła Łowcy, a drugi rzucił się do nóg.

Stojąc w bezruchy z wolna zaczął czuć smród wydobywający się z pyska zbliżającego się przeciwnika. Jego zęby rosły coraz bardziej.
Nagle Drago podkurczył nogi i przechylił się dążąc do pozycji horyzontalnej. Resztę zrobiła grawitacja. Opadł na wroga atakującego dolne partie. jedną ręką chwycił go za szyję, zaś palce drugiej wraził głęboko w czaszkę agresywnie rozpychając się w środku palcami, po czym natychmiast przekręcił się na plecy.

W samą porę rąbnął nadlatujący ku niemu pysk. Potwór zawył i stracił inicjatywę. Nadal leżąc na plecach Łowca złapał, a następnie przyszpilił łeb stwora w podmokłą ziemię. By uwolnić ręce Lazar przycisnął go kolanem. Potem z lubością łamał mu łapy obserwując jak zbliża się ostatni żyjący przeciwnik.
Trzaski pękających kości zakończyły się dopiero wtedy, gdy ogar utopił się lub stracił przytomność. Dla pewności Łowca skręcił mu kark.

Na widok tylu świeżych, jeszcze ciepłych demonów zassało go w brzuchu. Przełknął ślinę idąc do słaniającego się na łapach pomiotu. Przez chwilę stali oboje warcząc na siebie.

Nagle Dragoslavljević wystrzelił do przodu przygniatając stwora co ziemi wbił zęby w odsłoniętą szyję. Z przegryzionej tętnicy buchała mu na twarz ciepła krew. Coraz mocniej wgryzał się w gardziel aż w końcu ruchami truchła były już tylko drgawki pośmiertne.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 03-04-2015, 09:38   #6
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Kondor toczyła swój motor cała okrwawiona i oblepiona resztkami mózgu ogarów. Ortalionowa kurtka szeleściła alarmując o nadchodzącej. Ta poprawiła okulary aby przyjrzeć się tym, którym pomogła. Jeszcze byli za daleko aby dojrzeć więc szła dalej. Myślała o wystrzelonych kulach i zastanawiała gdzie ona jeszcze znajdzie kolejne. Siekiera przytroczona do paska obijała się na zmianę o nogę i motor dzwoniąc dodając swoje do cichego harmidru.
Zatrzymała się na wysokości wieży i ściągnęła brwi mocno przyglądając się temu co widzi. Analizowała obraz dogłębnie przekrzywiając głowę na bok.
- Nie, to nie ty - rzuciła krótko w stronę Lisy.
- Smacznego! Zawsze się zastanawiałam czy to się da… zjadliwe? - podreptała do Lazara zjadającego cielsko demona.
Mężcznyzna spojrzał krótko na kobietę, po czym podszedł do kolejnego ciała. Jednym, płynnym ruchem otworzył brzuch ogara, a następnym wyrwał mu serce.
-Serca najlepsze - odpowiedział niskim, warkotliwym głosem, zaś tuż po odgryzieniu i przełknięciu jego kawałka podszedł do następnego trupa. Potem do kolejnego, a kiedy już spróbował każdego po kawałku z czerwoną od krwi twarzą i posklejaną brodą wskazał na trzy pozostałe, które zabiła kobieta.
-Mogę - zapytał przez grzeczność.
- Hmm..? A jasne, smacznego. Pozdrówcie tego tam na górze, ja idę po swoje rzeczy. Jeszcze mnie ktoś postanowi okraść i trzeba będzie typa zabić - stwierdziła przeczesując palcami irokeza. Zaczęła wykręcać motor aby wrócić na swój stary tor.
- No chyba, że poczekacie na mnie to sobie razem z nim pogadamy… - rzuciła odchodząc.
Lazar wzruszył tylko ramionami i zabrał się za kolejne cztery ciała.
Po około dziesięciu minutach wytatuowana kobieta powróciła z przyczepką dla pasażera. Była zakryta jakąś szmatą i nie wyglądała na pustą.
- Hej… powiedzieliście temu na górze, że może zejść nie?
 
Asderuki jest offline  
Stary 04-04-2015, 12:16   #7
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Lucille i Alex

Mężczyzna właśnie przeglądał wyposażenie pojazdu. Liczył że znajdzie w środku torbę ratownika, niestety pojazd od dłuższego czasu nie był używany. A jego wyposażenie zabrane. Odszedł kilka kroków w stronę głównego wejścia do szpitala, gdzie zauważył inną osobę. Nie spodziewał się spotkać kogokolwiek, tym bardziej że w miastach jest szczególnie niebezpiecznie. Nie wiedział co powinien zrobić, spoglądał dokładnie w stronę osobnika, po czym wyciągnął sztywno rękę przed siebie, rękawiczka którą nosił, w miejscu niektórych palców nienaturalnie opadła, a spod grubego płaszcza, zwisały zużyte już bandaże, dokładnie okrywając jego rękę. Nic nie mówił, nie wykonał żadnych dodatkowych gestów, po prostu stał w takiej pozycji przez chwilę, po czym jego ręka opadła do pasa.

Sygnał, jaki odebrała, wyraźnie wskazywał, że ktoś potrzebował pomocy. Nie wahała się więc. Nie miała zamiaru oddać tym parszywym istotom kolejnego ludzkiego tchnienia. O nie! Złapała, co najpotrzebniejsze do udzielenia pierwszej pomocy, potem wzięła także i swoją "ochronę". Wybiegła ze szpitala, nie rozglądała się zbytnio, choć jej uwadze nie umknął jegomość stojący przy karetce. Zatrzymała się, ściągnęła brwi i pokazała palem na siebie. O co mu chodziło?

Mężczyzna spoglądał dalej, zsunął palcem knebel, który stanowi szczelnie obwiązany bandaż z ust.
- ...Niebezpieczeństwo!... - Z całą pewnością, nie można było nazwać tego krzykiem, jednak miał nadzieje, że przekaz był wystarczająco oczywisty. Drugą dłonią starał się dogrzebać do własnej broni. Wydaje się jednak, że ta utknęła w kaburze.

- Że co? - wyrwało się z jej ust, zanim jego przekaz dotarł do niej. Praktycznie w tej samej chwili się odwróciła i pewnie by struchlała, gdyby nie fakt, że już niejeden raz musiała walczyć o swoje. Chwyciła za broń, odbezpieczyła, wycelowała i strzeliła. Potem, jeśli była potrzeba, poprawiła.

Po okolicy rozszedł się charakterystyczny dźwięk. Jemu zaś, udało się wydobyć broń. Podbiegł do kobiety, po czym z jej pozycji oddał dwa strzały. Jego stary colt z pewnością nie był najlepszą bronią, jednak dotychczas nie miał z nią problemów. Mieli te przewagę, że ogary biegły wprost na nich, nie unikały po prostu ruszyły szturmem, nawet dla kiepsko wprawionego strzelca, nie stanowiły by problemu. Kiedy bestie padły, Alex odwrócił się na pięcie w stronę kobiety
- ...żyjesz… - mruknął, przez zaciśnięte zęby.

- Dziękuję - spojrzała na mężczyznę - Tak, jeszcze tak.. - uśmiechnęła się, rozejrzała po okolicy, czy coś jeszcze im nie zagraża i kiedy upewniła się, że jest bezpiecznie, schowała broń. Odetchnęła. Nie spodziewała się, że już na wstępie napotka na jakieś przeszkody. - Co cię tu sprowadza? Nie widziałam cię tu wcześniej..- zagadnęła.
Mężczyzna przez chwile przyglądał się kobiecie, po czym wskazał dłonią na drzwi szpitala
-...Zapasy… - Sięgnął z ramienia torbę, po czym pokazał jej zawartość, w środku znajdowała się pokaźna liczba leków. Jednak nie były to specjalnie wybrane prochy, a wszystko co zdołał znaleźć. Nie mówiąc nic, sięgnął dłonią spod płaszcza nabój od colta



- ...Szukam… Nie posiadasz…? - widać było, że nie przepada za rozmowami.

- Ale co mam posiadać, leki? Coś się komuś stało? Ktoś potrzebuje pomocy? - zapytała. Nie wiedziała, jakie mężczyzna ma zamiary. Zaczęła się obawiać, że rozbieżne z tym, co jej przyświecało. Odsunęła się o krok od niego i przyjrzała mu się uważniej. Niejeden raz zdarzało się, że szabrownicy chcieli pozbawić ludności resztek lekarstw.

Alex był wyraźnie rozczarowany. Przeniósł wzrok do torby, po czym sięgnął pierwsze lepsze opakowanie i rzucił je dziewczynie pod nogi
-...Nie...Leki… - Pokiwał głową. W drugiej ręce cały czas trzymał nabój, który uniósł do góry.
-...Pociski...Nie...Nie zostało mi….Wiele… - mruknął, niezbyt pewien.

Podniosła to, co rzucił. Otarła z kurzu i mu oddała.
- Nie rzucaj... Przydadzą się. Wszystkiego tu brakuje - powiedziała z lekkim wyrzutem do niego. - Broni ani nabojów nie mam... za dużo. - odpowiedziała szybko. Choć po chwili pożałowała. Nie znała go, nie miała pojęcia, czego może się po nim spodziewać. Nauczyła się już, że nie powinna ufać wszystkim napotkanym osobom. Choć ten, gdyby chciał, pewnie by już zakończył jej żywot.
- Lepiej się stąd zabierajmy. Muszę dotrzeć w inną część miasta. Pewnie nie mam za dużo czasu.
Alex nie chwycił opakowania, nawet się nie wysilał. Kiedy te opadły na ziemie, po prostu się schylił i podniósł je, po czym szybko wrzucił je do reszty
- ...Są dobre....Warte sporo… - Mruknął spoglądając jeszcze na swoje zbiory. Naboje które trzymał w dłoni, dołożył do bębenka. Kiedy upewnił się, że wszystko jest w porządku, schował broń pod płaszczem.
- Wieża… Ktoś potrzebuje pomocy. Nie...Jestem pewien...Czy powinniśmy tam iść.

- Eiffla? - No to ją zaskoczył. Pewnie zobaczył, jak zdziwienie wymalowało się na jej twarzy. Kobieta uniosła jedną brew. Skąd on...? - Też odebrałeś sygnał, co? A powoli traciłam wiarę w ludzi. Lucielle - powiedziała. Chyba grali do jednej bramki. - Też tam jadę. Myślę, że warto jechać wspólnie, co ty na to?
- Eiffla...Wieża...Tak, to było...to. - Mężczyzna spojrzał na swoją dłoń a po chwili przeniósł spojrzenie na kobietę.
- To… może być… zbyt ryzykowne. Zdobyłem to… czego...szukałem. Brakuje… też amunicji.

Powiodła za wzrokiem mężczyzny. Wszystkie jego znaleziska przestały się liczyć w tej chwili, w której ona zobaczyła bandaże na jego dłoni. Złapała go za dłoń delikatnie, jeśli się nie bronił czy nie wytrywał. Podniosła wzrok.
- Mogę zobaczyć?
Alex odruchowo zacisnął pięść, a przynajmniej tymi palcami, którymi dał radę.
-...Nie...Jest dobrze....Rany...zabliźniły się. - Odpowiedział stanowczo.
- Nie mamy…. czasu… Wieża… Zajmiemy… zajmiemy się… później...dobrze? - Tym razem, już mniej pewnie.
Cofnęła rękę, gdy mężczyzna zacisnął dłoń w pięść. Nie miała aż tak wielkiej śmiałości ani tak wielkiego posłuchu, żeby chcieć wymóc na mężczyźnie opatrzenie ręki.
- Jak chcesz, ale to nie znaczy, że z dłonią jest wszystko w porządku... Idziemy, czy jedziemy? - zmieniła trochę temat. Na udry niczego nie załatwi.
- Jedziemy? - Złapał się za brodę - Tak… idziemy… - odpowiedział po chwili… - Znasz… bezpieczną drogę? - rozejrzał się po okolicy, jak gdyby uświadomił sobie, gdzie się znajdują.
Ciężko jej było nawiązać z nim taki kontakt, żeby mieć pewność, czego chciał. Dziwny był. Odpuściła. Będzie chyba lepiej, jak jednak pójdą. Raz że nie narobią hałasu, a dwa będzie miała większe pole manewru w razie czego. Kiedy zapytał o bezpieczną drogę, zaśmiała się.
- Odkąd mury padły, nigdzie nie jest bezpiecznie.
Ruszyła w kierunku wcześniej obranym. Mieli do przejścia kawałek. Na razie było im po drodze. Potem się zobaczy.
- To prawda … - mruknął patrząc cały czas przed siebie. Podczas podróży nie odzywał się, zazwyczaj rzadko to robił teraz jednak, sam nie wiedział co może powiedzieć. Większość czasu działał sam, z pewnością jest to nowe doświadczenie, jednak nie miał co do tego przekonania.
- Warto...iść budynkami...Trudniejsi do wykrycia…
Jak powiedział, tak zrobili. Kobieta też nie miała jakieś wielkiej ochoty na pogaduchy. Wszystko, co jej zdaniem miało być powiedziane, to zostało. Z resztą im mniej hałasu zrobią, tym lepiej. Lucille poprawiła swoją torbę tak, by nie przeszkadzała jej w podróży, a dodatkowo by miała ją w razie czego pod ręką. I ruszyła. Zrujnowany Paryż nie był najwygodniejszym miejscem na spacery, stad też miała na sobie buty zakrywające i usztywniające kostkę. Jeszcze by brakowało tego, żeby sama sobie musiała pomagać. Podejrzewała, że jej bezimienny towarzysz raczej nie jest stąd, tylko w jakimś celu przybył do ruin. Dlatego też, skoro razem szli w kierunku wieży, od rodzaju do czasu spoglądała na niego, czy gdzieś nie pokazał, gdzie nie potrzeba. Trzymała się na lekki dystans od niego. W tych czasach nie ufała nawet sama sobie.
- Tędy - powiedziała po jakimś czasie niezbyt głośno i odbiła w prawo. - Pójdziemy bardziej bezpieczną drogą.
Wspięła się na pozostałość po murze.
Alex podczas podróży spoglądał tylko przed siebie, nie wiadomo czy to winna niezbyt precyzyjnie obłożonych opatrunków czy po prostu taki miał zwyczaj. Tylko raz zmienił kierunek, to wtedy, kiedy mijali sklep z odzieżą, wyraźnie go zainteresowała pozostałość wystawy. Nie chciał już jednak wstrzymywać podróży, więc niezwłoczne zrównał się z towarzyszką.
Kiedy ta się odezwała, niemal mechanicznie skręcił w jej stron. Nagle napotkał na opór w postaci murku. Mimo że był uszkodzony, to nadal był całkiem wysoki. Dziewczynie poszło to całkiem zgrabnie, więc Alex nie czekając na zachęty, po prostu spróbował podciągnąć się na rękach. Tutaj pojawił się pierwszy problem. Kiedy próbował unieść swoje ręce, te były skutecznie blokowane, przez sporą warstwę ubrań oraz opatrunków. Kilka mocniejszych pociągnieć, a te nadal nie ustępowały. Nie zamierzał jednak się poddawać, podskoczył, chwytając się nie do końca uniesionymi kończynami, jednak jego noga poślizgnęła się, do uszu kobiety doszedł charakterystyczny dźwięk, rozrywanego materiału. On sam jednak wylądował na tyłku. Cóż, przynajmniej miał wolne ręce, spojrzał jedynie nieco rozczarowany na swój płaszcz, jednak szybko się podniósł i spróbował raz jeszcze. Tym razem było łatwiej, podciągnął się na rękach, po czym przechylił na drugą stronę. Niebezpieczne, ale skuteczne. W ten sposób udało mu się znaleźć po drugiej stronie. Dzięki pomocy dziewczyny, udało mu się nie skręcić karku, szybko podniósł się i powiedział - Musimy...się śpieszyć… - nie odwracając się za siebie
- O tak, to zdecydowanie. Później, jeśli pozwolisz, zerknę na te wszystkie bandaże i rany - powiedziała, kiedy mieli ruszać. Po chwili dodała jeszcze - jestem lekarzem.
Małe nagięcie faktów mogło w tym wypadku jedynie pomóc. Skończyła praktycznie studia, potem po tym, jak doszła do siebie, praktykowała. Każda para rąk była wtedy niezmiernie potrzebna do pracy. Lucille szybko więc nabrała wprawy. Miała dryg do leczenia, wszyscy dokoła zastanawiali się, o co chodzi.

- Lekarzem…? Yhm… - Mruknął nie pewnie. - Chyba… Każdy… potrafi… zadbać, zadbać o siebie… - odpowiedział. -Więc… nie potrzebuje lekarza...Sam, potrafię sobie radzić. - Mężczyzna nagle zatrzymał się. Odwrócił swoją głowe w lewo, gdzie znajdował się sklep z ubraniami. Mimo że był w dość kiepskim stanie, niektóre kreacje jeszcze się ostały. Niezbyt pewnie ruszył w ich stronę.

Zaniemówiła, kiedy odpowiedział. Otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Cóż, zmuszać nikogo nie będzie. Nie o to przecież chodziło. Bezimienny funkcjonował, zagrożenia życia nie było. Lucille wzruszyła ramionami i burkła cicho
- Zmuszać nie będę.
I poszła. Intuicja jej podpowiadała, że mieli mało czasu. A ten jeszcze po chwili się zatrzymał. Odwróciła głowę i zapytala:
- Idziesz czy zostajesz? Ja idę dalej, żeby była jasność .
I jak powiedziała, tak zrobiła: ruszyła przed siebie. Na "zakupy" mieli jeszcze czas. Teraz ktoś potrzebował pomocy. Pomocy, a nie matkowania. Lucille nie zamierzała nikogo niańczyć.

Mężczyzna ruszył przed siebie zaglądając do środka. Na jednym z ocalałych manekinów zachował się ładny duży słomiany kapelusz. Jego ostatnie nakrycie głowy, porwał wiatr, a wcześniejsze uległo destrukcji. Lubił mieć coś na głowie, czuł się wówczas pewniej. Chwycił pewnie go w obie dłonie chwytając za rondel, wówczas okazało się, że znacznie został osłabiony, niemal rozsypując mu się w dłoniach. Gdyby było widać jego twarz, z pewnością nabrała by grymasu. Nieco zawiedziony odwrócił się, po czym spojrzał w stronę kobiety.
- Zniszczony…

Ona była już kawałek dalej. Musiała iść, obowiązek ciągnął ją w stronę wieży. Nie zamierzała czekać na mężczyznę, który najwyraźniej miał inne priorytety. Minęła kolejną wystawę. Pełno gruzu utrudniało im sprawne poruszanie się po ulicach.

Alex spojrzał na plecy swojej towarzyszki, po czym nieco chwiejnym krokiem ruszył za nią. Rozglądał się dokładnie dookoła być może ujrzy coś, co może mu się przydać. Nie był szczególnie zwinny, a jego marsz nie należał do najszybszych, przypominał raczej mumie która jest strasznie nieporęczna. Ze względu na gruz, co jakiś czas potykał się, jednak dość sprawnie łapał równowagę. . - l...lekarzem… Mam interes… - mruknął, nie do końca pewien czy dobrze zapamiętał imię.
-Lekarzem… Chcę kupić… twoją kurtkę… - wskazał na nią palcem

- Nie jest na sprzedaż - odpowiedziała i nawet się nie zatrzymała. Jej też ciężko się szło tą drogą. Ale była bardziej bezpieczną, no i krótszą.
- Przyszedłeś się tu ubrać czy komuś pomóc? - zapytała jeszcze i dopiero teraz przystanęła i odwróciła się w jego stronę. Jedną rękę położyła na boku.
- Nie na sprzedaż…? - Był wyraźnie rozczarowany. Był w stanie zaoferować większość torby którą wyzbierał w szpitalu. Ruszył do niej nic nie mówiąc przez chwilę po czym dodał.
- Przyszedłem...po… lekarstwa. Nie przyszedłem tutaj z zamiarem… ratowania kogokolwiek. - Zatrzymał się po czym dodał
- Jeśli ktoś… przyszedł tutaj… zna ryzyko, nie wiem dlaczego… naraża innych. - machnął ramionami, na znak bezradności
- To… że idziemy, to nasza dobra… wola... Co powiesz, na koszule? Dorzucę, moją torbę… -

- Zaraz, zaraz.. Że co? - uniosła jedną brew. Ręce jej opadły. No zatkało ją po raz drugi w naprawdę krótkim czasie. Wzięła trzy głębokie wdechy, żeby się uspokoić. Większość jego wypowiedzi o ubraniach pominęła.
- Sam powiedziałeś, że idziesz do wieży, że odebrałeś sygnał, że trzeba iść. A teraz zmieniłeś zdanie?
- Powiedziałem…? - Mężczyzna wyraźnie się zamyślił. - Nie...Powiedziałem, że to niebezpieczne, że nie rozsądne … - Przez chwilę się zastanawiał czy to dobre słowo. - Powiedziałem, że nie jest to dobra myśl. Poza tym, jeśli jest na wieży… Jest bezpieczny. - Podrapał się po głowie. - Dobrze się targujesz… Dorzucę rękawiczki. - dokończył nadal przekonany swoich możliwości

- To po co za mną leziesz? - zapytała, ponownie ignorując jego chęć do ekshibicjonizmu. Jej to zdecydowanie nie kręciło. Wręcz przeciwnie. Zirytowała się, to było po niej widzieć. Żeby nie dać się ponieść emocjom, zaczęła podążać w obranym wcześniej kierunku.
- Ponieważ idę do wieży… - Odpowiedział szybko - Nie znam drogi, a Ty mówiłaś, że znasz… Więc… idę za tobą - Wydawało mu się to nadwyraz oczywiste.
-[i Poza tym, może będzie… tam coś ciekawego. [/i]

Totalnie go nie rozumiała. On najwidoczniej musiał mieć coś z głową. Inaczej nie potrafiła tego wyjaśnić. Bo jak wytłumaczyć sposób, w jaki on postępował?
- To się rusz. Nie mamy za dużo czasu. W takim tempie, to zmierzch nas tu zastanie. A wtedy to tylko świecące wampiry na nas będą czekać... - mruknęła, choć po chwili pożałowała. Niemniej jednak nie zatrzymała się już.
- Co to są świecące wampiry? - Zapytał wyraźnie zaciekawiony. Po tych słowach ruszył do przodu. W jednym miała racje, nie było mądrze zostawać tutaj do zmierzchu.
- Jak dojdziemy tam...co masz zamiar zrobić? -

- Bohaterowie jednej z książek. To taki żart był a'propos zmierzchu. A co mam zamiar zrobić? Ktoś nadawał s.o.s. Więc sprawa jest prosta, chcę pomóc. Nie wiem, co zastanę na miejscu, ale takich apeli nie zostawia się bez odzewu - powiedziała spokojnie, nie zatrzymując się.
- Jeśli ktoś musiał uciekać… to albo… jest niedoświadczony, albo jest… tam coś naprawdę silnego… - przetarł oczy.. - nie mamy zbyt dużej siły.. nawet we dwoje… - wskazał dłonią w stronę kobiety
- Może...może nas tam coś..zaskoczyć.

- Nie chcesz, to nie idź - wzruszyła ramionami. - Ja mam zamiar tam dotrzeć. Nie wiem, co może nas tam czekać. Ale wszędzie może wydarzyć się wszystko. Jeśli chcesz żyć bezpiecznie, to trzeba wybrać się za mury.
- Tiym tutaj się udało… Znaleźli swoje szczęście, prawda - Uśmiechnął się, mimo iż nie widać jego twarzy, można było to poczuć. - Chodźmy… Szkoda więcej czasu, być może chodzi… o czyjeś życie...

- Ich szczęście runęło razem z murami tego miasta... - odpowiedziała tylko na pierwszą część jego wypowiedzi. Ruszyła przed siebie trochę szybciej. Nie pędziła jednak. Bezimienny tak szybko nie mógł podążać.
- Szczęście…? Mamy inny pogląd na szczęście… - starał się przyśpieszyć.
- Klatka, może być szczęśliwa, ale tylko dla niektórych...Jednak… klatka… jest także więzieniem. Zobacz, Ci ludzie… gdzie mieli uciekać? Byli zamknięci, była to ich pułapka… - wskazał dłońmi ziemie po której stąpali.

- I tak i nie. Tu doznali wytchnienia, to była ich warownia, ich dom. Możesz nazywać to miejsce klatką. Dzięki temu przeżyłam - pociągnęła wątek. Zatrzymała się i spojrzała na bezimiennego. W jej wzroku mógł zobaczyć coś na kształt trwogi. Samo wspomnienie tamtych chwil spowodowało u niej gęsią skórkę na całym ciele. Potem potrząsnęła głową. - Nieważne. Idźmy...

- Inni nie mieli twojego szczęścia….- Mówił już nie spoglądając w stronę kobiety - Jednak...Dlaczego tutaj zostałaś? Dlaczego chodzisz po tym grobowcu? Zamiast ratować się, dać powód innym, którzy zginęli w obronie tego miasta by inni zdołali uciec, ty tak chętnie tutaj wracasz? - Nacisnął z duża siłą na swoją szczękę, z której wydał się głośny nieprzyjemny dźwięk.
- ahh...znó...znó….p.pp.probeem…

- Dziękuję za takie szczęście... - powiedziała dość gorzko. Bezimienny mógł to opatrznie zrozumieć. Nie dbała w tym momencie o to. Przyspieszyła mimowolnie. Zareagowała dopiero na jego pytanie, dlaczego została. - Dlaczego? Tu jest mój dom, poza tym jestem lekarzem.. To wiele tłumaczy, nie sądzisz?
I pewnie poszłaby dalej, gdyby nie to, co się stało.
- Wszystko w porządku?

- lechachem…? - w jego umyśle zakłębiło się wiele myśli. Nagle uświadomił sobie własny bład.
- lechych matchych? hym ne pomochcech… chycha chach...cha..chah...bachdziej...pch… - Odwrócił się naglę od niej na piętach, po czym energicznie pogrzebał coś przy twarzy… Kiedy odwrócił się ponownie, można było zobaczyć, że mocniej obwiązał usta. Jedynie wskazał wymowny gest, by poszli dalej.

Drwił sobie z niej. Niech go! Kopnęła mocnej jakiś kamyk. Wsadziła ręce do kieszeni i poszła swoim normalnym, szybkim krokiem. Przestała się martwić jego stanem zdrowia. Na razie się zezłościła. Nie odezwała się już do niego. Bo i po co?
 
Cao Cao jest offline  
Stary 04-04-2015, 14:25   #8
 
Eldenir's Avatar
 
Reputacja: 1 Eldenir jest na bardzo dobrej drodzeEldenir jest na bardzo dobrej drodzeEldenir jest na bardzo dobrej drodzeEldenir jest na bardzo dobrej drodzeEldenir jest na bardzo dobrej drodzeEldenir jest na bardzo dobrej drodzeEldenir jest na bardzo dobrej drodzeEldenir jest na bardzo dobrej drodzeEldenir jest na bardzo dobrej drodzeEldenir jest na bardzo dobrej drodzeEldenir jest na bardzo dobrej drodze
Paryż 2012


- Nie ruszaj się, dłonie za głowę. -

Siergiej wykonał polecenie, głos dochodził z ciemności, snajper musiał być przed nim i mieć go na celowniku od dawna a on go nie zobaczył. Cała akcja była przygotowana, niestety nie miał żadnych szans uciec z tej łapanki. Kilogram koki, tyle miał w plecaku, czekało go z 25 lat w więzieniu, przerąbane. Ręce mu się trzęsły, bał się, nie broni, nie policjanta, dopóki wykonywał polecenia nikt nie mógł go zabić ani postrzelić, ale bał się więzienia, urodził się wolnym człowiekiem i jakoś nie chciał tej wolności tracić, nie przez pieprzony dług na 20 tysięcy euro. Potrzebował na jego spłacenie pół roku ciężkiej pracy, a użyli go jako przynęty. Problemy małego dilera narkotyków. W tamtym momencie na dach wskoczyła 2 metrowa humanoidalna, bordowo skóra bestia z trzema szponami przy każdej dłoni. Jeden szybki cios i zanurzyły się one w ciele policjanta. Ten zdziwiony nie zdążył nic zrobić, nie ruszył się nawet. Tak samo Siergiej, stał z dłońmi za głową i patrzył na to co się stało.

***


Twarz miał całą we krwi, ale nie czuł bólu. Biegł przed siebie, szybciej niż kiedykolwiek w życiu, przerażony bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Gonił go demon rodem z koszmarów. Siergiej zeskoczył z dachów na balkony i schodził coraz niżej. Nie wiedział co robi, po prostu uciekał przed tym potworem. Zeskoczył na bulwar nadrzeczny gdzie jeszcze 3 godziny temu było pełno turystów. Trzy długie susy i skok, złożył ręce w strzałkę nad głową i zanurkował w wody Sekwany. Za sobą usłyszał wystrzały z pistoletu i przerażający ryk bólu. Policjanci dorwali bestię, czy cokolwiek to było.

***


Siergiej robił rutynową rundkę po jednej z galerii na obrzeżach Paryża w poszukiwaniu wszystkiego co może mu się przydać w jego nieustannej wędrówce po ruinach miasta. Właśnie pogwizdując sobie spokojnie zauważył małe skupisko Skazy, coś mniejszego niż imp nawet. Uśmiechnął się i zdjął kuszę z pleców. Stawiał powolne kroki, żeby nie wydawać żadnych odgłosów. Demon znajdował się jakieś 10 metrów od niego. Był serio malutki, co to za gatunek ciekawił się Rosjanin opierając się od kolumnę tuż obok wejścia do sklepu zoologicznego. Naciągnął kuszę i przygotował bełt. Odwrócił się i spojrzał do środka. Ujrzał poprzewracane półki, porozrzucane towary potrzebne właścicielom czworonogów. Widział ciągle aurę, która znajdowała się jakoś pięć metrów od niego. Nie chciał wystraszyć swojego celu i ciągle zważał, żeby jego kroki nie wydały niepotrzebnych odgłosów. Kiedy wychylił się zza alejki ujrzał go ucztującego na stercie łupinek ziaren słonecznika.


Ten spojrzał na niego swoimi czarnymi ślepiami i przestał się delektować swoim posiłkiem. Siergiej przestał do niego celować z kuszy i uśmiechnął się pod nosem.

- Heeeeeeeeeej mały, wszedłem do twojego królestwa co? Nieźle się tu urządziłeś! - Sokolov odłożył kuszę i kucnął lekko wyciągając do przodu otwartą prawą dłoń. Chomik patrzył na niego ze spokojem i schował w policzku niedokończony posiłek. - No chodź, no chodź do mnie kolego! - Zachęcił go pocierając palec wskazujący o kciuk. Król sklepu zoologicznego stanął dwoma łapami na kościach poległych wojowników ziaren słonecznika i patrzył się na przybysza.
- Eeeej, wiem że ty jesteś tu szefem, ale chyba gości trzeba jakoś przyjąć, prawda? No dokładnie tak, podejdź do mnie! - Pogromca słonecznika powoli zaczął wąchać palce Siergieja. - Widzisz? Nie jestem demonem tylko człowiekiem! Przed inwazją tacy jak my byli ziomkami, to czemu my nie możemy być, co? - Gryzoń wszedł powoli na dłoń i dalej poznawał zapach Rosjanina. Blondyn uśmiechnął się szeroko i podniósł rękę do twarzy.
- Jestem Siergiej Sokolov, pochodzę z Irkucka. Dziękuje, że ugościłeś mnie w twoim królestwie. Jak się nazywasz? - Chomik spojrzał na Łowcę i zaczął wąchać jego nos. - Ale ze mnie głupol. Przecież i tak nie zrozumiem chomikowego. Ej! Nazwę cię w naszym języku co ty na to? Mam idealne imię pasujące do ciebie! Ten człowiek też był wielkim, despotycznym władcą, któremu nikt w jego kraju nie podskoczył, w sumie to cały świat się go bał. Nazywał się Iwan III Groźny i był Carem wielkiego Imperium Rosyjskiego. Ty jesteś właśnie takim carem wielkiego sklepu zoologicznego! Widzisz! Idealnie pasuje ci to imię! -


***


Siergiej i Loup

Siergiej zatrzymał swój motor koło schodów kierujących do tunelów. Spojrzał jeszcze raz, teraz skupiska widział zdecydowanie lepiej. Na stacji najpewniej znajdowała się grupa impów i jeszcze jeden, większy demon. Sprawdził Desert Eagle, nazwany przez niego “Serebrą Krasotą”, broń była załadowana a magazynek pełny. Być może będzie potrzebował większej siły rażenia po tym jak pozbędzie się małych piździków. “Milczący Bracia” czekali przy jego pasie na moment, w którym będzie ich potrzebował. Jego kochanka była gotowa, kilkanaście minut wcześniej uśmierciła kilka pomniejszych demonów na ulicach. Pochodziła ze Stanów, a poznał ją w paryskim sklepie myśliwskim. Piękna i potężna. Jedna z najlepszych kusz jakie Sokolov w życiu widział.
Ponętna Lidia opierała się na jego dłoniach i groziła bełtem grupce Impów stojących na stacji paryskiego metra. Cięciwa strzeliła i pocisk przebił jednego demona powalając go na ziemię. Chwile później kusza miotnęła kolejnym drzewcem, który trafił prosto w oko.

Martin obserwował zaskoczony jak jeden z impów pada bez życia na ziemię. Z jego piersi sterczał drzewiec strzały albo bełtu, trudno było określić czego dokładnie. Nim demony zorientowały się co się właściwie dzieje, kolejny z nich opuścił ten świat, jeśli można tak powiedzieć. Ktoś prócz niego był tunelach i ten ktoś likwidował przeszkodę, która znalazła się na jego drodze. Co więcej ten ktoś mógł nie dać sobie rady w pojedynkę.
Zacisnął mocniej dłoń na łęczysku łuku. Strzała była już założona na cięciwę, nawet nie wiedział kiedy to zrobił. Wychylił się zza rogu i wypuścił śmiercionośny pocisk, który trafił jednego ze stworów w szyję. Impy całkowicie się teraz pogubiły. Chwilę temu ruszały w stronę pierwszego atakującego, ale teraz rzuciły się na Martina, którego mogły zobaczyć, co ten podsumował głośnym przekleństwem.
Nim do niego dobiegły zdążył raz jeszcze wystrzelić z łuku, trafiając biegnącego na czele w ramię. Demon zachwiał się, ale biegł dalej. Loup odrzucił więc łuk i sięgnął po nóż. Broń palna przyda mu się przy innej okazji, nie warto jej teraz marnować. Nóż błysnął groźnie w strudze światła, która dostała się do podziemia przez jakieś pęknięcie w sklepieniu. Gdy imp znajdował się parę metrów od Martina, ten rzucił się do przodu i uderzył lewą pięscią, miażdżąc potworowi coś, co z braku lepszego słowa, można było określić twarzą. Następne już ustawiały się w kolejce.

Ponętna Lidia już miała wypluć ze swoich ust kolejny bełt kiedy Imp został przebity drzewcem. Siergiej spojrzał na kuszę, on nie wystrzelił. Uśmiechnął się lekko pod nosem i wypuścił pocisk w ostatniego z grupy “uciekającej” od niego. Źle wymierzył, biegnący demon upadł kiedy jego pośladek został przedziurawiony, ale wciąż żył. Syberyjczyk zaklnął pod nosem w ojczystym języku. Maszynowo załadował kuszę i wyszedł z ukrycia, szybko przykucnął na jednym kolanie a Lidia wyrzuciła pocisk w kolejnego Impa. Ten padł po tym jak bełt wbił się pod jego obojczykiem.

Nóż wbił się w szyję kolejnego demona. Gdy Martin go wyciągnął zielonkawa posoka trysnęła na pobliską ścianę, a stwór osunął się na ziemię. Jego zabójca nie zwracał jednak na to uwagi, biegł bowiem już na kolejnego przeciwnika. Uderzył w niego barkiem, posyłając jego ciało na ścianę, a po chwili ciął nożem w podążającego za nim towarzysza. Rozpłatał mu gardło, po czym celnym kopnięciem urwał głowę temu, który wylądował na ścianie, a teraz klęczał przed nim półprzytomny. Któryś z impów wykorzystał jednak to, że Raynaud musiał odwrócić się do niego tyłem i wskoczył mu na plecy. Mężczyzna poczuł silny ból, to demon wgryzł się w jego szyję. Niewiele myśląc Martin rzucił się na przeciwległą ścianę miażdżąc przeklętego impa jak prasa do owoców. Ten rozwarł szczęki, jednak ból wcale się przez to nie zmniejszył. Wprost na niego biegły kolejne stwory…

Milczący Bracia w końcu ukazali swoje oblicza. Sokolov szybkim ruchem wbił obydwa w leżącego na ziemi impa z bełtem w pośladku. Wykonał szybki obrót i miecze przecięły kark kolejnego demona. Widział dokładnie mężczyznę, z którym właśnie wyżynał tuzin impów. Uśmiechnął się, było ich więcej w Paryżu. Mimo tego, że milczeli ich ciała wydawały swoisty świst gdy tnęły powietrze. Demon był szybszy od niego i rzucił się szybciej na niego mijając podwójne cięcie i wbił kły w jego lewe przed ramię. “Suka bljet” dało się usłyszeć z ust Rosjanina kiedy ten przebijał impa drugim mieczem. Ostatniego z tuzina potraktował frontalnym kopniakiem z nabiegu po czym wbił obydwu Braci w jego głowę.
- Siergiej, a ty? - Odezwał się po francusku.

…ale nie dobiegły. Jakiś nieznajomy, pewnie ten sam, który jako pierwszy je zaatakował, wybił ostatnie demony, po czym zagadał do niego jak gdyby to co zrobił było najzwyklejszą rzeczą na świecie. Raynaud nie odpowiedział. Zamiast tego pomacał się po szyi. Na jego ręku pojawiła się krew, musiał szybko zatamować krwotok, chociaż rana chyba nie była zbyt głęboka. Zdjął hełm i kominiarkę, potem kamizelkę i bluzę od munduru, odkładając wszystko na bok. Z plecaka wyciągnął jeden z opatrunków, po czym zębami rozerwał woreczek, w którym znajdował się bandaż. Dopiero wówczas uznał za stosowne odpowiedzieć na pytanie:
Martin - zwrócił się do przybysza, który najwyraźniej znał francuski, ale mówił z obcym akcentem. - Ale możesz mi mówić Loup.

Impy zraniły kolesia ubranego w mundur, najpewniej policyjny. Mimo, że dawno policja go nie goniła to jednak dalej ich nie lubił, przed apokalipsą gliny były jego wrogami i to przeczucie w nim zostało pomimo tego, że to był pierwszy przedstawiciel tego zawodu, którego spotkał od trzech lat. Mały rusek i jego problemy. Przyglądał się spokojnie jak ten się rozbierał i zaczynał opatrywać ranę. Widział dokładnie to co z niego pulsowało, jego aura była mocna jakby pochodził z piekieł, w sumie część pochodziła. Jego Skaza. On był tym drugim skupiskiem, które widział z ulicy. Na szczęście. Zawsze lepiej spotkać potencjalnego Łowcę Demonów niż jego ewentualny cel zamieszkujący tunele metra.
Przytrzymał butem truchło impa i wyrwał bełt. Kiedy odzyskiwał swoje pociski zobaczył, że nie tylko on przestawił się na staroświecką broń po apokalipsie. To też mogło wskazywać na to, że są kolegami po fachu. Być może nawet zmierzali w tym samym kierunku. Do “cudu” architektury zaprojektowanego przez niejakiego Eiffle’a.
- Zaraza co się na tym świecie dzie… AU! IWAN! - Jego wypowiedź przerwał jego chomik wgryzając się w jego pierś bardzo mocno. - No już już… To jest Iwan III Groźny - Powiedział odchylając swoją kurtkę i pokazując skrytego w w kieszeni. - Największy skurczybyk na zachód od Renu mówię ci. - Siergiej się zawahał i zaczął zbierać resztę bełtów.
- Jeżeli też odebrałeś komunikat od kolesia z Wieży to możesz się zabrać ze mną. Przy wejściu na stację stoi mój motor, powinniśmy się spokojnie zmieścić. -

- Właściwie wolę podziemia - odparł Martin. Opatrunek trzymał się w miarę dobrze, więc zaczął się z powrotem ubierać. - Dość dobrze znam te rejony, a lepiej zaskakiwać demony niż dać się im zaskoczyć - kominiarkę założył tylko na czubek głowy, a hełm trzymał w ręce - ale w sumie zależy nam na czasie, więc chyba skorzystam z twojej propozycji.
Gdy już pozbierał swoje rzeczy, złożył łuk i, biorąc przykład z Sergieja, zaczął wyciągać strzały z trupów demonów. Zastanawiał się ilu jeszcze ludzi może wałęsać się po okolicy, od dawna żadnego nie widział. Nie miał wątpliwości, że w Paryżu mieszka nie tylko on, ale ten przybysz nie pochodził stąd. Ciekawe ile osób odebrało komunikat z prośbą o pomoc?
- A tak właściwie dlaczego Iwan III Groźny? - zapytał, gdy już wydostali się na zewnątrz. - Nie jestem najlepszy z historii, ale czy nie powinien być Iwanem IV?

- Iwan III, Iwan IV… Bardzo możliwe Loup, mogło mi się pomylić kiedy go zobaczyłem, dawno w dłoniach nie miałem książki do historii, a w szkole do prymusów niestety nie należałem. - Siergiej poczuł się serio głupio, bo francuz mógł znać lepiej historię jego własnego kraju niż on sam. Skończył zbierać bełty i je schował do kołczanu. Wytarł “Milczących Braci” z o ciała impów i schował ich. - W dzień nie powinny nas raczej zaskoczyć potężniejsze demony. Dlatego wolałbym się tam dostać przed zmrokiem. - Zarzucił kusze na plecy i dziarskim krokiem zaczął wchodzić po schodach. Wyciągnął gryzonia z kieszeni i położył go na dłoni. - Może serio powinieneś być Iwanem IV? Nie obrazisz się na mnie za tą drobną pomyłkę, prawda? - Chomik się na niego spokojnie patrzył i wydał dwa krótkie piski, które Rosjanin zawsze rozumiał jako potwierdzenie. - A! Wiedziałem, że mnie rozumiesz przyjacielu! Patrz mam coś dla Ciebie! - Uśmiechnął się i położył przed swoim towarzyszem ziarno słonecznika. Sprawnie usiadł na czarnym motorze i włożył Iwana III do kieszeni w kurtce. Odpalił silnik i spojrzał na Loupa.
- Czas jechać towarzyszu! -

- Tak i jedźmy - odpowiedział Loup, dosiadając się do Sergieja i jednocześnie starając się ignorować fakt, że kierujący pojazdem rozmawia ze zwierzętami.
 

Ostatnio edytowane przez Eldenir : 04-04-2015 o 14:29.
Eldenir jest offline  
Stary 04-04-2015, 14:38   #9
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
"Jestem otoczony! Udało mi się ukryć na szczycie wieży Eiffla! Jeśli ktoś odbiera ten przekaz, niech mi pomoże!" Komunikat wciąż brzmiał w głowie Martina, gdy ten skradał się paryskimi kanałami dążąc do centrum miasta. Decyzję podjął w mgnieniu oka, teraz wydawała mu się zbyt pospieszna, ale nie było czasu, przed nim szmat drogi. Znów ubrał mundur, który dopiero co zdjął po powrocie do domu. Kamizelka ponownie opięła jego tors, kominiarka zasłoniła twarz, a hełm osłonił głowę. MP5 przewiesił sobie przez ramię, a Colta schował do kabury, miał jednak nadzieję, że nie będzie musiał z nich korzystać. Broni palnej używał w ostateczności, amunicja do niej była zbyt drogocenna, przynajmniej od czasu zajęcia przez demony koszarów. Na co dzień korzystał z broni bardziej prymitywnej, składanego łuku bloczkowego, który teraz spoczywał w specjalnie wykonanej kaburze przy lewym udzie, strzały do niego znalazły się w podobnym „opakowaniu” przywieszonym do pasa przy prawym udzie.

Raynaud ostrożnie stawiał każdy krok. Znajdował się nieopodal jednego z większych „gniazd” bestii i wolał nie ryzykować starcia z nimi. Metodą prób i błędów przez ostatni rok uczył się planu podziemi stolicy byłej Francji, teraz uważał się za niezłego specjalistę w tej dziedzinie, może nawet najlepszego z tych, którzy stąpają jeszcze po ziemi, być może nawet jedynego. Główne arterie pozwalały na swobodny marsz w pozycji wyprostowanej. Zapach mógł z początku stanowić problem, jednak człowiek szybko się przyzwyczajał, a fakt, że kanały od dawna nie były używane tylko ułatwiał sprawę. Poza tym demony stworzyły liczne dziury, którymi dostawały się do podziemi przed świtem, a które służyły za coś w rodzaju otworów klimatyzacyjnych i przynajmniej stopniowo oczyszczały nieprzyjemną atmosferę.

Przed chwilą Martin minął fragment korytarza najbardziej zbliżony do siedziska potworów. Zaczął stąpać coraz pewniej, a po jakimś czasie szedł już zupełnie normalnie. Znów się udało. Nie był to zresztą dla niego żaden wyczyn, już nawet nie odczuwał zdenerwowania, które nieprzerwanie towarzyszyło mu podczas pierwszych samotnych wycieczek do miasta i z powrotem. Ponieważ jednak przy niemal każdej okazji musiał zbliżać się do gniazd większych demonów, które z jakiegoś powodu nie znosiły światła dnia i skrywały się wówczas w podziemiach, przyzwyczaił się do tego i traktował jako zwykły punkt każdego dnia.

Gdy oddalił się jeszcze trochę pozwolił swoim myślom odbiec gdzieś w dal. W sumie nie powinien tego robić, ale miał pewne przeczucie, że gdyby cały czas koncentrował się na demonach i ich unikaniu, albo walce z nimi, dawno by oszalał. Najgorsza była jednak samotność, która z dnia na dzień doskwierała mu coraz bardziej. Teoretycznie miał przy sobie Catherine, ale nawet on sam musiał przyznać, że nie jest ona typem towarzysza, jakiego by chciał widzieć obok siebie. Od czasu do czasu spotykał w ruinach miasta jakichś ludzi, czasem nawet większe grupy, które prowadziły coś w rodzaju przytułków lub szpitali, nie chciał się jednak do nich przyłączać. Rozumował w ten sposób, że im większe ludzkie kłębowisko, tym większa szansa, że odnajdą je demony. Wolał już siedzieć sam w swoim domu. Sam, jeśli nie liczyć Catherine...

Gdyby choć jeden z chłopaków przeżył tamten przeklęty dzień. Loup nieraz już wracał myślą do tamtych wydarzeń. Oczami wyobraźni widział Tueura przebijanego olbrzymim szponem jakiegoś stwora, budynek zbrojowni, który się zawalił grzebiąc żywcem Morela i plecy uciekającego Faucona, którego miał już nigdy nie zobaczyć żywego. Nie to było jednak najgorsze, najgorszy był dzień, w którym wrócił do koszar.

* * * * *

Strużka światła wpadała do kanału przez otwór studzienki. Martin ostrożnie wspiął się na drabinę i wyjrzał na zewnątrz. Dzień był piękny, na niebie nie było żadnej chmurki, słońce przygrzewało dość mocno, jak na tę porę roku. Widok psuły jednak zgliszcza okolicznych budynków, a jeszcze bardziej rozszarpane ciała leżące wszędzie dookoła. Raynaud przeładował MP5 i wyszedł na ulicę.

Do bramy koszar nie było daleko, dobiegł do niej błyskawicznie. Oparł się plecami o fragment muru i zajrzał do środka. Na dziedzińcu nie zauważył żadnego ruchu, dlatego ostrożnie wszedł na teren ośrodka. Widok jaki ujrzał nie różnił się niczym od tego co widział na zewnątrz. Martwe ciała leżały w zastygłych kałużach krwi, tylko, że tutaj leżeli ludzie, których znał. Nawet ci, których twarze rozpoznawał, choć nie znał ich imion, robili piorunujące wrażenie. Gdy dotarł do zawalonej zbrojowni ujrzał Tueura, który w klatce piersiowej miał dziurę, w którą spokojnie można by włożyć rękę. Jakieś stworzenie, już po jego śmierci, odgryzło mu prawą nogę.

To było już byt wiele. Martin odbiegł kawałek na bok, nachylił się i zwymiotował. Łzy napłynęły mu do oczu, ale powstrzymał się. Musiał się opanować, dla dobra Catherine. Musiał ją uratować, tylko to się teraz liczyło. A żeby to zrobić musiał przetrwać, więc potrzebował broni. Zawalona zbrojownia nie przyda mu się na wiele. Musiałby przekopać się przez gruz, a na to szkoda było czasu i wysiłku. Poza tym co by zrobił, gdyby natrafił na czyjeś ciało, na przykład Molera? Nagle do głowy napłynęła mu myśl, że nie może ich wszystkich tak tu zostawić, trzeba by ich pogrzebać. Szybko ją odrzucił. Im to już w niczym nie pomoże, musi się skoncentrować na ratowaniu żywych.

Na szczęście broń przetrzymywano nie tylko w zbrojowni. Drugim tropem jaki podjął Raynaud był pobliski budynek strzelnicy. Ruszył pewnym krokiem w jego stronę, ale nim do niego dotarł stanął jak wryty w ziemię. Pod jego nogami leżał głowa, twarzą zwrócona do ziemi. Nie wiedział kto był jej właścicielem, ale przeczuwał. Poznawał te brązowe, kręcone włosy. Ostrożnie ją odwrócił i jego oczom ukazało się oblicze Faucona, zastygłe w wyrazie strachu. Po reszcie ciała nie pozostał nawet ślad, Martin wolał nie myśleć co się z nim stało. A więc i on zginął. To oznaczało, że Loup jest ostatnim żywym z całego zespołu, jedynym ocalałym...

* * * * *

Zbliżał się już do wyjścia, gdy do jego uszu dotarły dziwne piski. Nie było wątpliwości, to impy krążyły gdzieś w pobliżu i... O nie, są zaraz koło wyjścia! Ostrożnie wyjrzał zza rogu i zobaczył około tuzin tych wstrętnych stworków. Westchnął bezgłośnie, po czym sięgnął po swój łuk. Kilkoma zręcznymi ruchami go rozłożył i odruchowo nałożył strzałę na cięciwę. Wówczas wydarzyło się jednak coś, czego się nie spodziewał...
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 04-04-2015 o 14:52.
Col Frost jest offline  
Stary 04-04-2015, 15:28   #10
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
Lisa

Lisa postanowiła udać się na górę. Może żeby zakrzyczeć osobnika się tam ukrywającego. Może żeby po prostu powiedzieć mu, że może zejść. Chyba tylko ona sama znała cel. Wspinanie szło jej naprawdę sprawnie. Wręcz zadziwiająco sprawnie. Szybko pokonywała kolejne fragmenty budowli, by gdzieś w połowie drogi zobaczyć, że z góry ktoś się zbliżał. A raczej paru ktosiów. Jednym bez wątpienia był człowiek, ale dwójka pozostałych latała wokół niego, co oznaczało, że były demonami. Co chwila pikowały na niego, chcąc go z rzucić, ale za każdym razem udało mu się uniknąć długiego lotu w dół.

Zdążyła mu się przyjrzeć, gdy się do niej zbliżał. Białe włosy średniej długości, delikatny, co najwyżej dwudniowy zarost. Ubrany w długi czerwony płaszcz niemal do ziemi, wysokie buty, czarne spodnie oraz bluzę na zamek, a na dłoniach rękawiczki bez palców. Torba na jednym ramieniu, na plecach miecz, duży miecz, prawdopodobnie półtoraręczny.


- Skacz! - krzyknęła nagle Lisa, a on po chwili zawahania posłuchał i skoczył za nią.

Wszyscy

Kondor jak i Lazar mogli zauważyć, jak białowłosy mężczyzna wychodził na spotkanie Lisie, a zanim leciały dwa demony. Z dołu ciężko było im jakoś pomóc. W pewnej chwili oboje skoczyli na dół. Demony początkowo próbowały ich dogonić, ale chyba zorientowały się, że nie mają szans przeciw kolejnej dwójce czekającej na dole i odleciały. Lot skoczków nie trwał długo i co najdziwniejsze, oboje znaleźli się na dole bez szwanku. Białowłosy przez chwilę sprawdzał, czy naprawdę był cały. Po takim "upadku" powinien co najmniej sobie coś złamać, ale tak się nie stało. Nim cokolwiek powiedział, z dwóch różnych części miasta w ich stronę zaczęły zbliżać się inni ludzie. Z jednej strony była to dwójka mężczyzn na motocyklu, a z drugiej jakaś para idąca piechotą. Po chwili wszyscy stanęli w pobliżu wieży i białowłosego.

- Nudno tam trochę na górze było. Trzeba było w końcu zejść - powiedział mężczyzna o przeciągnął się. - I co najważniejsze, z góry miałbym kiepski widok na to - wskazał palcem, gdzieś na północ. Przez dłuższą chwilę nic tam nie było, lecz nagle zza jednego z budynków zaczął wyłaniać się obraz wielkiego demona. Co najmniej trzymetrowej bestii idącej w stronę Eiffla na czterech łapach. Wielki pies o trzech głowach z paszczami naszpikowanymi ostrymi zębiskami. Każdy, kto znał chociaż minimum mitologię grecką, od razu wiedział, że to cerber.


- To ja sobie popatrzę, powodzenia - białowłosy ponownie zwrócił się do obecnych i wlazł z powrotem na wieżę, a raczej gdzieś na wysokość pięciu metrów nad ziemią, skąd uznał, że będzie miał idealny widok. Cerber powoli zbliżał się do grupy zupełnie nieznających się łowców, którzy stanęli właśnie przed niełatwym problemem. Mogli próbować uciekać i zostawić tego, któremu przybyli pomóc, ale z drugiej strony cerber jeśli ich zobaczył, łatwo nie odpuści i będzie gonił ich bardzo długo.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Saverock jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172