Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-04-2015, 18:12   #1
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Spin! Families of Mafia!

1. Magia służy wybranym i nigdy nie sięgnie rąk ludzi powszechnych.
2. Bo stawia ona człowieka powszechnego ponad innych jego kategorii, a to, jest niewybaczalne.
3. Magię zatrzymasz dla siebie i nie uwiecznisz jej w formie stałej.
4. Będziesz monitorował aktywność magiczną i ograniczał jej rozpowszechnianie
5. Bo niekontrolowana moc przechodzi w ręce ludzi, co jest niewybaczalne.
6. Magia służy śmierci.
Co za beznadziejne zasady, nie sądzisz? Nie byłoby zabawniej, gdyby porozrzucać magię wszędzie? Tego typu bałagan byłby naprawdę urokliwy! Choć, zobacz, przekonaj się. Będzie zabawnie.



Marcus w spokoju wyprawiał mszę wewnątrz dość pustego kościoła. Był środek dnia, tylko naprawdę pobożni ludzie przychodzili tutaj gdy nie mogli znaleźć chwili z samego rana bądź późnym wieczorem. Jakaś taka popularna zasada. Młodzi w tych czasach naprawdę ogólnikowo podchodzili do wiary. Religia była odstawiana na drugi plan, rozwój nauki powoli pozbawiał ją znaczenia. Obecny papierz rozpowszechniał ją po jednej stronie globu, gdy ta ginęła po drugiej. Był limit w tym co mogą zdziałać księżą.
W kościele było dość duszno i gorąco. Nie było też zbyt jasno, stare witraże nie przepuszczały zbyt dużo światła a lampy szwankowały. Będzie musiał się tym zająć.
Drzwi otworzyły się, do mszy dołączyła jedna, spóźniona osoba, którą poza wykwintnym strojem wyróżniał tylko olbrzymi nos. Spokojnym krokiem zbliżył się do jednej z prawię pustych ław.
- Witam waszą dwójkę. – odezwał się szeptem. - Pozwólcie że dołączę. Przyznam, nie spodziewałem się panny Shiruki w kościele. – uśmiechnął się, zasiadając na ławie. - Zgaduję, że to w sprawie pościgu panny Anny, który przedarł się również przez wasze terytorium.


Jackie bawiła się nożem, rozwalona na kanapie obok Nathana. Ricco podszedł do nich z dużą paczką popcornu, stawiając ją na stoliku. - I jak się podobał film? – spytał, poniekąd przygłuszony przez gwar centra handlowego. Ricco był poważny, ale potrafił być wyluzowany. Sam wyciągnął ich na seans, chcąc odprężyć się póki jeszcze nic wielkiego się nie działo. Nie ukrywał, że miał ostatnimi czasy złe przeczucia. W przypadku Ricco nie zdarzało się to zbyt często, ale jednak. - Scena z głową konia była porządna.


- Bez przesady! Marco! – jęczała Valentina. - Możesz mi zdradzić jak nauczyłeś się robić takie tatuaże! Ja ledwo prostą linię potrafię narysować. – wyznała, gdy drzwi zakładu otworzyły się, poruszając powieszony nad drzwiami dzwonek. Stanęła w nich nietypowa osobistość.
Elisse Winner. Kobieta, tym razem bez swojego towarzysza, zaczęła rozglądać się po wzorach rozwieszonych na ścianach zakładu. - Yo, Luna folk – krzyknęła jak gdyby nigdy nic. - Jakoś dużo skóry odsłaniam na co dzień, więc...wpadłam na pomysł nieco się ozdobić.


Gio podniósł dłoń, łapiąc lecącą na jego twarz filiżankę do kawy, na szczęście już pustą. Przy jednym z kawiarnianych stolików siedziała Anna. Dość oburzona, mimo że spóźnił się jakieś trzy minuty. Chyba po prostu chciała być zła. - Powinieneś być przed czasem. – oznajmiła. - Rozsądnemu człowiekowi śpieszy się na dobrą zabawę! Stawiasz następną. – informowała. Cóż, tym razem to on został zaproszony. Jakby tego było mało, nie zaprosiła go do jakiejś speluny na piwo, tylko na kawę. To było dla niej dość nietypowe. Chyba głównie przez to nie był w stanie odmówić.
 
Fiath jest offline  
Stary 18-04-2015, 14:47   #2
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Mężczyzna w monoklu spojrzał krzywo na popcorn. Nienawidził gdy to cholerstwo zostaje między zębami. - Film dupy nie urywa, ale ta scena była świetna. - Przytaknął Ricco’owi po czym zwrócił się do Jackie. - Możesz nie bawić się nożem publicznie? - Zapytał “grzecznie”. Już podczas seansu zauważył w jaki sposób spoglądała na gościa który rozmawiał przez telefon połowę filmu. Na szczęście na tym się skończyło.
- Czy wy zawsze musicie być tacy poważni. Może odrobina relaksu? – spytał Ricco, uśmiechając się. - W naszej pracy jest dość...stresu. – zdanie to było poniekąd przyciszone nagłym, wymawiającym odrobinę agresji wbiciem noża w stół przez Jackie. Młoda posłuchała prośby, wymieniając nóż na popcorn. Cały. Wina Ricco, że nie wziął trzech pudeł.
- Ależ jestem zrelaksowany mate. Przecież nikt nie próbuje mnie zabić. - Dało się wyczuć małą nutkę ironii w jego głosie, lecz nie był złośliwy. Tak naprawdę doceniał to co zrobił dla nich Ricco, ale na głos nigdy tego nie powie.
Ricco westchnął, jego telefon zaczął dzwonić. Spojrzał na wyświetlacz po czym odebrał. Wysłuchał, nic nie odpowiadał, potem się rozłączył. - Trzeba coś podnieść w porcie, Don kazał. - wyjaśnił.
- No i tyle z relaksu. - Rzucił podnosząc się z kanapy. Siegnął do wewnętrznej kieszeni po papierośnicę , z której to wyciągnął używkę i wcisnął ją sobie w zęby. Nie odpalał go jeszcze, zaczeka aż będzie na zewnątrz. - Jakieś szczegóły? - Zapytał jeszcze po czym kiwnął na Jackie głową, w pośpieszającym geście.
-Coś bardzo ważnego. Walizka, pewnie ta sama co Anna ostatnio zgubiła. - westchnął. - Rosso zaleca aby tylko capo mieli do niej dostęp, więc pewnie coś istotnego. - wytłumaczył Ricco, najpewniej napotykając o tym tylko z uwagi na obecność Jackie.
Jackie przeżuwając powoli popcorn spoglądała to na Ricco to na Nathana.
- Czyli co? Jedziecie bezemnie? - Wyszarpałą nóż z blatu i wsunęła sobie go pod skrzętnie schowany pokrowiec na udzie, który przysłania jej spódniczka. Podniosła się i z kubłem popcornu pod pachą podeszła do Nate’a. - Najpierw zapraszacie dziewczynę do kina, a później chcecie ją zostawić?! Nie dziwota że nie macie dziewczyny, skoro takie akcje odstawiacie. - Garstką popcornu cisnęła w Nathana. Prażona kukurydza rozbiła się na niewzruszonej twarzy mężczyzny w monoklu. - Możesz nie robić scen? - mruknął, przecierajac chusteczką monokl. - Ja i Ricco w zupełności wystarczymy. Wracaj do rezydencji.- Dodał.
Ricco zaśmiał się gromko. - Chce niech idzie, co jej bronisz? Najwyżej znudzi się w połowie łażenia.
Nathan uniósł tylko ręce ku górze. - Już mi wszystko jedno. - Mruknął, a Jackie mijając go tanecznym krokiem, rzuciła wesoło. - Siedze z przodu!
 
Tropby jest offline  
Stary 18-04-2015, 15:03   #3
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
- Talent do pewnych rzeczy to coś z czym niektórzy muszą się urodzić, moja droga. Obawiam się że ty zostałaś stworzona do innych celów - odparł mężczyzna w białym garniturze, który właśnie szykował się do wyjścia. Jednak gdy tylko wziął do ręki kapelusz zatrzymał go dźwięk dzwonka, a wężowa twarz zastygła na moment gdy ten oblizał delikatnie wargi i uśmiechnął się przebiegle.



- Oh, witam klientkę. A kogóż to przywiało w me skromne progi? Panna Winner jeśli się nie mylę? - zapytał, przekrzywiając lekko głowę. - Czy Iruta-san dobrze się miewa? Dawno się nie widzieliśmy.
- To że jest azjatą nie znaczy, że musisz być rasistą. Nawet ja nie wiem czy to japończyk czy koreaniec. – zauważyła, choć jej głos był dość rozbawiony. Raczej nie był to poważne komentarz. - Taa, jakoś sie trzyma. – przyznała, rozglądając się po wzorach. - Który z tych nazwałbyś magicznym? – zapytała. - Chcę coś, co podkreśli moje nadludzkie kształty.
Kącik ust mężczyzny drgnął mimowolnie, odsłaniając na moment jeden z kłów gdy ten usłyszał słowo “magiczny”. Na szczęście jednak mistrzyni sztuk walki była zbyt zaabsorbowana by to zauważyć.
- Mam bardzo czułe zmysły. Zgadywałem po akcencie - wyjaśnił się bez cienia wstydu i podszedł do kobiety, oglądając ją z góry do dołu. Niemalże wręcz obmacywał wzrokiem każdy odsłonięty kawałek skóry, uśmiechając się przy tym dziwnie, co w normalnych warunkach dałoby się zakwalifikować jako napastowanie, jednak w tej sytuacji można było to uznać za zwyczajne zboczenie zawodowe. - Ależ wszystkie tatuaże są magiczne gdy tylko tworzy je ktoś dostatecznie uzdolniony - stwierdził, kreśląc palcem w białej rękawiczce na odsłoniętym ramieniu kobiety kształt litery “S”. Po chwili zaś jego wzrok przeniósł się na wzór wielkiego żmija z rozpostartymi skrzydłami. - Przykładowo smoki w chińskiej mitologii symbolizują potęgę i szczęście dla ludzi którzy są ich godni. Sądzisz, że do takich należysz? - zapytał, oblizując wargi. W tym czasie siedząca za ladą Valentina założyła ręce na piersi i zacmokała wymownie, kręcąc głową z dezaprobatą.
-Godna? W moim wypadku to by było na odwrót. To smok dostąpi zaszczytu. - uśmiechnęła się. - Może wpadnę kiedyś go sobie wytatułować. - odwróciła się zwinnie i szybko opadła plecami na ścianę. Uśmiechnęła się patrząc na Marco. - Szukam kogoś kto uświadczyłby mi nieco innej przysługi. Choć nie mów o tym Irucie. Chciałbyś nieco zarobić? - spytała.
- Wyświadczanie przysług znajomym to moja przyjemność - odparł tatuażysta, kłaniając się elegancko kobiecie. - Skoro przyszłaś do mnie, to zakładam że bardziej niż brutalność i brawura niezbędne są ci finezja i dyskrecja. W czym mogę pomóc?
- Jest jeden facet, wstawia nos nie tam gdzie powinien, ale nic o nim nie wiadomo. - wyjaśniła z uśmiechem. - Ta wiedza jest sporo warta a nawet Iruta jej nie ma, chcę tam kogoś wysłać. Do jego domu mam na myśli. Żeby nieco powęszyć.
- Jeśli wiadomo gdzie mieszka, to aż nadto informacji by zastawić na niego pułapkę - stwierdził Marco, uśmiechając się chytrze. - Mam go tobie dostarczyć jeśli nadaży się okazja by go schwytać, czy sama wolisz się nim zająć?
Wyraz twarzy kobiety zmienił się. Zastanawiała się nad czymś. - Nie wiem czy dobrze wybrałam. - przyznała po chwili. - Powęszyć. Chcę abyś dowiedział się czegoś na jego temat. Im więcej tym lepiej. Nic ponad.
- Mało wymagające zadanie jak na kogoś z moimi predyspozycjami - żachnął się mafiozo, robiąc lekko urażoną minę, aczkolwiek po chwili uśmiechnął się ponownie. - Jednak jeśli to przysługa dla ciebie, to nie odmówię. Podaj mi tylko adres i niebawem się tym zajmę. Dasz mi może w końcu swój numer? - zakończył, poszerzając nieco swój uśmiech.
Elise sięgnęła do kieszeni, wyjmując z niej złożoną kartkę papieru. - Niech będzie. Adres też tu jest. - zgodziła się. - Za dnia nie ma go w domu, więc polecam zrobić swoje przed zmrokiem.
- Zostawię u niego pluskwy i będę na bieżąco informował cię jeśli uda mi się dowiedzieć czegoś nowego - dodał jeszcze, po czym odwrócił się na pięcie i udał w kierunku zaplecza. - Val, bądź taka dobra i zamknij studio. Będę dzisiaj dość zajęty - rzucił jeszcze do blondynki, po czym nim zniknął za drzwiami puścił jeszcze oczko mistrzyni sztuk walki. - Do następnego spotkania, panno Winner.
 
Eleishar jest offline  
Stary 18-04-2015, 17:44   #4
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Młodzieniec uśmiechnął się lekko, Annie niezbyt wychodziło udawanie złej. A może to była złość dla zasady? Eh kobiety…
-Spóźnianie się jest obecnie na czasie, moja droga. - powiedział z uśmiechem po czym ruszył w stronę lady, by zamówić kawę. Nie mógł sobie po drodze odmówić małego popisu, więc zakręcił filiżanką na małym palcu, po czym zgrabnie przetoczył ją sobie po linii ramion do drugiej ręki i odstawił na blat, jakby nic się nie stało.
-Dla tamtej pani jeszcze raz to samo, a dla mnie affogato. - zwrócił się do stojącej za ladą kelnerki, zapewne studentki. Puścił jej oko i poszedł, by przywitać się ze swoją towarzyszką inaczej niż unikając przeorania twarzy odłamkami ceramiki. Schylił się i ucałował ją w oba policzki, jak to Włosi mają w zwyczaju, po czym usadowił się naprzeciwko. Z rozpoczęciem rozmowy poczekał na otrzymanie zamówienia. Gdy kawa pojawiła się na stoliku, upił mały łyk i zaczął.
-Z jakiejże to okazji mnie zaprosiłaś Anno? Przyznam że jestem z lekka zaskoczony wyborem miejsca. - ton miał spokojny, acz dało się wyczuć zaciekawienie.
-For fun. - odparła po angielsku, krzywiąc się lekko. Z rozmachem łyknęła swojej mocnej, czarnej kawy. - Spieprzyłam ostatnią akcję...muszę odreagować. Rosso wnerwił się na tyle, że nie dał mi nawet odpokutować. - wyznała zirytowana. - Jak dasz komuś umrzeć to masz przerąbane. Czarna lista na dobrą chwilę.
-I tu do akcji wkraczam ja, dobrze rozumiem? Mam Ci pomóc odreagować... - z krzywym uśmieszkiem odpowiedział Gio, nie chciał rozwlekać drażliwego tematu. Anna sama pewnie powie, jeśli uzna że powinien poznać szczegóły.
-Taaa...tylko nie wiem do końca jak. – przyznała Anne. - To miasto jest dość spore, więc coś się znajdzie. Możemy kogoś okraść, albo stłuc ryj jakimś uliczniakom. Albo, nie wiem...zebrać opłaty w okolicy. – wzruszyła ramionami. - Jesteś tutaj dlatego, że ja nie wiem jak porządnie dać upust agresji. Zwłaszcza gdy Don nie ma dla niej zastosowań.
-A myślałem że mnie zaprosiłaś, bo lubisz moje towarzystwo. - udał przez chwilę zasmuconego, ale nie mógł powstrzymać krzywego uśmiechu - W normalnych warunkach zaproponowałbym próbę wyciszenia emocji, ale wiem że to nie dla Ciebie. - zachichotał cicho - Pomyślmy… Może nabijmy parę siniaków bikerom? Nikt nie będzie za nimi tęsknił, jeśli “przypadkiem” przesadzimy. A przy okazji może złowimy coś ciekawego.
Wzruszyła ramionami. - Tego tałałajstwa jest wszędzie pełno, więc to faktycznie dobry pomysł. Nie chciałam wariować samotnie, ale we dwóch to może być ubaw. Jakaś konkretna dzielnica? – zapytała, uśmiechając się na myśl co ją czeka.
-Słyszałem, że motłoch z doków się ostatnio rozhulał, może warto by ich nieco utemperować? - zasugerował, choć tak naprawdę bardziej irytował go fakt, że ci wariaci blokują najlepsze trasy wyścigowe, niż ew. działania gangów jako takich, w końcu nie byli wcale groźni.
-W dokach kręci się mało ludzi, więc faktycznie możnaby poszaleć. - przytaknęła. - Ale jak nas złapią za bieganie po terenach Scacc-hi, to bierzesz na siebie odpowiedzialność? - spytała, unosząc do góry brew.
-Coś się wymyśli. Zawsze można to zwalić, na pościg za bezczelnymi gangerami. Jak nie podziała, to będę improwizował. - odpowiedział z kamienną twarzą. Jeśli Scacchi będą się mieszać, zawsze mógł złamać kilka kości więcej.
-Już Mezzo pewnie to robi, za tą ostatnią wtopę. - stwierdziła Anna, po czym zrobiła sobie przerwę, aby wypić nieco więcej kawy. - To w dokach ostatnio skopałam. Więc wiesz, już prędzej latałabym po fabrykach. Tam ty ruskie sie szwendają.
-Cóż, do bikerów mam jeszcze sprawę osobistą, więc upieklibyśmy dwie pieczenie przy jednym ogniu. Skurwysyny blokują dzikie trasy wyścigowe jakby należały do nich, nie można na spokojnie poszusować…
-Ścigasz się? - zdziwiła się Anna. - Muszę cię kiedyś sprawdzić. - zadeklarowała, podnosząc się z miejsca. - No nic, jak tak bardzo chcesz do doków, to niech będą doki..
-Bez obaw, będę miał na Ciebie oko. A jak chcesz mnie sprawdzić, to możemy teraz. Przyjechałem motocyklem, ścigamy się do doków? - Gio dopił kawę i zostawił kasę z solidnym napiwkiem, po czym wstał. - Panie przodem. - powiedział wskazując drzwi.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 21-04-2015, 19:55   #5
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Na tle zabytków architektonicznych Grand City, ów kościółek budził zachwyt swym neogotyckim wyglądem.


Witraże, płaskorzeźby… prawdziwa perełka. Imponował wielkością, imponował pięknem. Był odbiciem pychy mieszkańców miasta, bo nie pobożności. Wszak poza głównymi uroczystościami, na mszach bywało pustawo.
A może przyczyna tego była inna. Może modlących odstraszała obecność smutnych panów w garniturach, którzy czasami niespodziewanie pojawiali się na mszach. Tak jak teraz… choć obaj panowie nie wyglądali na smutnych. A zamyślona kobieta obok… bardziej na znudzoną.
Siedzący obok kobiety mężczyzna spojrzał na wchodzącą osobę i uśmiechnął się. Był to dżentelmen mający około trzydziestki ubrany w gustowny szary garnitur.


Czerwona pelerynka i czerwony krawat dodawały jego strojowi oryginalności, podobnie jak fajka i monokl. Co prawda nie ćmił jej w kościele, ale i tak trzymał ją dłoni.
- A także w sprawie tej denatki w dokach. To trochę niefortunne nieprawdaż. Zwłoki członkini Familii Luny na terenie Scacchi. Może to wywołać niewłaściwe skojarzenia. I oczywiście… pytania.- rzekł mężczyzna cicho.- Działalność Anny jest niepokojąca dla nas, tym bardziej że niezrozumiała. Możesz rzucić na to nieco światła?
-Tamtego dnia Anna miała odebrać pewną przesyłkę dla Dona z doków. Wszystko przechodziło dość płynnie, póki nie została zaatakowana przez gangsterski mob w garniturach. - wyjaśnił Mezzo. - Jak się okazało mob nie był waszym komitetem powitalnym, tylko polował na naszą przesyłkę. Zastanawia nas jaka to była mafia. - wyjaśnił Mezzo. - Oczywiście, jestem również zainteresowany tym, jakiego zadośćuczynienia oczekujecie z uwagi na harmider wywołany na waszych ulicach. Ludzie niezbyt dobrze znoszą strzelaniny w biały dzień.
-Przesyłkę powiadasz? Zapewne bardzo ważną przesyłkę, skoro Anna pofatygowała się osobiście? Trochę zaboli nas ten brak zaufania.- rzekł z malującym się na twarzy smutkiem mężczyzna.- Nie dość, że sprowadzacie do miasta artefakty które mogą zagrozić kruchej równowadze sił panującej w mieście, to jeszcze robicie to pod naszym nosem, nie racząc nam nawet wspomnieć nam o tym. Wiesz mój drogi Mezzo, to robi bardzo złe wrażenie. Czyż Scacchi dotąd nie honorowało zawartych umów i oczywistej dominacji Familii di Luna nad miastem ? To zdarzenie jest bolesnym policzkiem w naszą twarz drogi Mezzo.- elegancik westchnął smutnym aż do przesady tonem.- I niewątpliwie don Sovrano będzie oczekiwał zadośćuczynienia nie tylko za harmider na ulicach… ale też jakichś dowodów, że Familia di Luna nie planuje wrogich działań przeciw niemu. Chyba to rozumiesz drogi Mezzo, prawda? Nie chcemy by ten incydent zmienił się w zakulisową wojnę, prawda?
-Oh, spokojnie mój drogi. Póki Casa di Scacchi nie czyni nic przeciw Lunie, żadnych potyczek nie będzie. Nie ma ku nim powodu. - uspokajał Mezzo - To właśnie dlatego operacja odbywała się w sekrecie. Czyż wiedza, że przez wasze terytorium przechodziłby artefakt nie byłaby nieco zbyt...kusząca? W teczce nie było jabułka z drzewa adamowego, co nie znaczy, że zawartość nie mogłaby być kusząca. - zakrywał sytuację, stukając o siebie palcami. - A przynajmniej tak by było, gdybyśmy faktycznie przewozili artefakt. Nie wiemy co było w teczce, ale za doniesienie tego przedmiotu pewien kontakt obiecał nam zdradzić lokację artefaktu, który podobno jest gdzieś w mieście, ukryty. - mężczyzna wyprostował się. - Straciliśmy mapę do skarbu, nie samą skrzynię złota.
-Problemem jest jednak fakt, że całość tej sytuacji wygląda jakby to Casa di Luna knuła przeciw di Scacchi.- wzruszył ramionami brodacz w zamyśleniu ustami skubiąc ustnik fajki. Zmienił jednak szybko temat.-Jakież to zadośćuczynienie proponuje Casa di Luna, za… zapomnienie o tej urazie, jak i puszczeniu w niepamięć owych niefortunnych wydarzeń z doków. Poza oczywiście oczywistymi w tym przypadku informacjami na temat owych nieznanych napastników? W końcu i nam nie podoba się, że jakaś obca banda urządza sobie strzelaninę na naszym… terenie.
- Cóż, poza tym, że podzielimy się z wami efektami naszej odsieczy, gdy już dowiemy się przeciw komu mamy ją oddać w pierwszej kolejności… - Mezzo poprawił krawat swojej kamizelki. - Pan Rosso zgodził się rozpatrzeć kosztorys pokrycia kosztów jakiekolwiek mogło wykonać to zamieszanie. Pan Sovrano powinien być w stanie go sporządzić bez większych problemów. - wywiązał się w prosty sposób. - Zarazem gdybyście odkryli jakieś informacje na temat zamieszania, bądź znaleźli zaginioną nam teczkę, również oferujemy ją odkupić.
-To rozsądna propozycja. I zostanie przedstawiona panu Sovrano. Więc… jutrzejsza wieczorna msza wydaje się być wydarzeniem wartym uwagi. Zjawi się pan na nim drogi Mezzo?- zapytał z wesołym uśmiech palacz fajki.
- Oczywiście. Jestem bardzo religijnym człowiekiem. - uśmiechnął się mężczyzna.

Rozmowa się zakończyła, msza również. Brodacz o imieniu Xanatos wreszcie mógł po wyjściu z kościelnego budynku zapalić fajkę. Wypuszczając kółka dymu szedł przodem. A młoda kobieta o włosach związanych kuc.


…i o rysach twarzy świadczących o orientalnym pochodzeniu podążała za nim rzucając mu w milczeniu pytające spojrzenie. Otulona czarnym płaszczem, wydawała się być cieniem idącego mężczyzny.
-Tak, tak… wiem. To intrygujące. Niemniej fakt iż Mezzo poszedł od razu na tak duże ustępstwa świadczy o jednym. Cokolwiek zostało im skradzione, jest ważne dla Casa di Luna. A to oznacza, że… może być cenne dla nas.- stwierdził Xanatos wzruszając ramionami.-Ostatecznie jednak...nie do nas należą ostateczne decyzje. Na razie jesteśmy posłańcami.
Dziewczyna w odpowiedzi uśmiechnęła się drapieżnie. A Xanatos westchnął i dodał.- Niech cie palce jeszcze nie świerzbią. Za wcześnie na zmierzenie się z Anną Crescente, czy to w walce czy to w pościgu.
Xanatos spojrzał na bezgłośnie chichoczącą dziewczynę dodając.-Zostawmy te decyzję osobom stojącym wyżej od nas. Na razie jedziemy do Donny Scacchi. Przekażemy jej to, co powiedział Mezzo i zobaczymy co ona zadecyduje.
Dziewczyna wzruszyła i usiadła za kierownicą czarnego samochodu, niewątpliwie przerobionego pod gusta właścicielki. Samochód wręcz stworzono do ścigania się na ulicach miast. Pewnie dlatego Xanatos siadł na miejscu pasażera z tyłu. Samochód ruszył z kopyta. Xanatos zaś westchnął i zamyślił się… Niewątpliwie rozmowa z Donną była koniecznością, ale co potem? Obejrzenie miejsca znalezienia zgonu emisariuszki di Luna, zdobycie raportów z miejsca zbrodni poprzez kontakty Casa di Scacchi w komendzie policji. Obecność nieznanej siły działającej tak bezczelnie w Grand City napawała Xanatosa niepokojem.
Wojna… wisiała w powietrzu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-05-2015, 19:04   #6
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Ricco śmiał się. Głośno i bez powodu. Bardziej irytująco niż zazwyczaj. Robił tak gdy był zakłopotany. Grupa nie tylko musiała jechać aż z centrum aby trafić do doków, Ricco nie znał okolicy i stracił ekipie kilka minut, prowadząc ich w kółko. Przynajmniej dzięki temu Jackie zasnęła z znudzenia. Dwójka miała święty spokój. Nawet wymknęła się z samochodu nie budząc jej. Właściwie nawet nie wiedzieli, czy młoda chciała być obudzona, czy nie do końca.
Gdy dwójka stanęła przed magazynem, drzwi były zamknięte.
- Nie ma co ich kłopotać. – stwierdził Ricco, podchodząc do jednej strony bramy. Złapał ją oburącz i powolnym krokiem, z głośnym zgrzytem zaczął rozsuwać skrzydło na oścież. Nawet Nathan musiał przyznać, że jego siła była ponadprzeciętna. Jeżeli Ricco miał coś poza wielgachnym sercem, były to ogromne łapy.
Światło spokojnie zaczęło wchodzić do środka. Na początku widać tam było tylko jedną osobę. Drobna, kształtna sylwetka młodej dziewczyny, dopiero po dłuższym namyśle została skojarzona z Benną Scacchi, czy też oryginalnie Cavallo. Kobieta odwróciła się nagle, jak porażona, gdy tylko zorientowała się że hałas pochodził od otwieranych drzwi. Pot znajdował się na jej twarzy, a sama wyglądała na dość mocno zdenerwowaną. Po dwóch chwilach dłużej, światło zalało resztę pomieszczenia. Nathan dowiedział się o co chodziło.
W środku znajdowali się ludzie w garniturach krojem ikonicznym rodzinie Luna. Cztery martwe jednostki, w różnych odległościach od Benny.
- I co, są tam? – spytał Ricco, odrywając się od bramy.
- Bloody bollocks… są martwi. - Nathan odruchowo przytknął rękawicę do ust, a gdy ją odciągnął pojawiły się ledwo widoczne nici, które szły od jego zębów do koniuszków jego palców. Wykonał wymach, a połyskujące nici już znajdowały się w szerszym obszarze, głownie skupiając się wokół Benny. Powoli kroczył w jej stronę, rozglądając się wzrokiem w około.
- Walizka i wyjaśnienia. Teraz. - Oznajmił głosem nie cierpiącym sprzeciwu. Na ten moment wstrzymywał się z pochlastaniem jej na kawałki, chyba że dziewczę postanowi się ruszyć.
Benna wyglądała na przesadnie przerażoną, zalewała ją panika.
Ricco z kolei, cóż, wyglądał jakby nie do końca zrozumiał co powiedział Nathan i zajrzał do środka dość wesoły, tylko po to, aby jego twarz zalał wyraz furii, nieskończonej nienawiści.
Benna nie chciała odpowiadać ani temu wyrazowi twarzy, ani zimnemu spojrzeniu Nathana. Rzuciła się za siebie w biegu, w głąb magazynu, do cienia.
Nathan nie miał zamiaru dać jej uciec. Zresztą, nie do końca miała gdzie. Szybkim ruchem ściągnął na nią swoje liny, które szybko się z nią zetknęły, nawet zaczęły zawiązywać...a potem Nathan nie czuł żadnego obciążenia. Na ziemi został tylko but. W momencie wejścia w cień, kobieta zniknęła.
- Tch… - Mruknął, cofając nici do rękawic, które po drodze zebrały but wprost do dłoni Nate’a. Oglądnął dokładnie buta, sprawdzając jego markę i rozmiar. Następnie zbliżył się do ciał by stwierdzić co dokładnie ich zabiło. Co ciekawe nie wydawało mu się by to właśnie Benna była ich oprawcą. Ale było jeszcze zbyt wcześnie by wyciągać jakikolwiek wnioski.
Jeden z mężczyzn miał podcięte gardło. Dwóch było wbitych w ziemię przez jakąś ogromną siłę. Jakiś tam jeden w kącie miał rany cięte.
Ricco rozrzucał wszystko co mógł znaleźć w zasięgu wzroku. Nie widział jednak ani przesyłki, ani Benny. - Co tu się stało do cholery!?
- Nasz kopciuszek nie spowodował ich zgonów, tego jestem pewien. Chyba że posiadała by jakiś artefakt conajmniej klasy S. Dwóch z nich jak widać wbito w glebę z ogromną siłą, a jednemu poderżnięto gardło. Na niej nie było nawet kropelki krwi. Ktoś tutaj był jeszcze przed nią. Co więcej nie wyciągnęli nawet broni, więc “a” Nie zdążyli. “b” Ufali temu komuś. - Stwierdził Nate odpalając papierosa, uprzednio wyrzucając but za siebie. - Zadzwoń do Dona, ja się jeszcze rozejrzę. - Zaciągnął się dymem zaczął krążyć po magazynie szukając jakichkolwiek nie regularności w tym miejscu.
Chodząc po pomieszczeniu Nathan zorientował się, że ten stary i poniekąd porzucony hangar jest nieco zadbany. Możliwe było, że okazjonalnie Don Sovrano z niego korzystał. Jedno z okien hangaru, dość odległe i zastawione od strony wejścia kilkoma beczkami, było otwarte. Patrząc nie aż tak daleko stąd, młody mafiozo dostrzegł Gio i Annę, część rodziny, znęcającą się nad jakimś zapłakanym mafiozem w polu pełnym leżących na ziemi ubrań. W międzyczasie, dźwięk telefonu rozległ się po pomieszczeniu.
Już miał zakląć gdy ujrzał dwójkę znajomych twarzy którzy tak mile spędzających wolny czas gdy tutaj zginęło czworo ich chłopaków. Przerwało mu to jednak donośne dzwonienie telefonu.
- Czy to twój Ricco? - Zapytał nie czekając jednak na odpowiedź, postąpił w stronę źródła dźwięku.
- O! Tak. Don oddzwania. Daj mi moment. - mężczyzna odszedł porozumieć się z nadawcą połączenia. W międzyczasie, Gio i Anna zaczęli odchodzić.
W kieszeni Nate’a rozbrzmiała komórka.
Ujrzał dobrze znane mu imię, odebrał komórkę cały czas patrząc na dwójkę. Powiedział jedynie.
- Patrz godzina trzecia. Chodźcie tu. - Nie dał nawet szansy na odpowiedź tak szybko się rozłączył. Pet w jego ustach już się dopalał, wypluł go i zapalił następnego papierosa.
Kilka chwil później progi hangaru przekroczył Gio w towarzystwie Anny
-Cześć Nate, o cześć… - witał się z lekkim uśmiechem, ale urwał widząc że Ricco rozmawia przez telefon, nie chciał mu przerywać. Dopiero po chwili zauważył ciała członków Luny.
-Matko i córko, co tu się stało? - zapytał Nathana wskazując zwłoki.
- Tego próbujemy się dowiedzieć. - Strzępnął popiół obchodząc dookoła zwłoki. - Nic nie zrobimy, dopóki nie dostaniemy wytycznych od Dona. Inna sprawa co wy tu robiliście? - Domyślał się co dokładnie robili ale chciał to od nich samych usłyszeć.
-Byliśmy na spacerze. Anna musiała upuścić nieco pary zza kołnierza i poprosiła bym jej towarzyszył. - Gio zaczął spokojnie - Zostaliśmy zaczepieni, ale napastnicy się przeliczyli. Został tylko ten jeden, którego widać przez okno. Niestety ten fircykowaty Grek musiał się wtrącić kiedy dawaliśmy mu nauczkę. A przecież robiliśmy im przysługę. - westchnął - Sukinkot zaczął wygrażać, że poskarży się naszemu Donowi i wylądujemy w piachu, że tak to ujmę w skrócie.
Nate otworzył usta, chcąc się wypowiedzeć na temat ich sposobu “upuszczania pary”, lecz zaniechał tego natychmiastowo. Westchnął jedynie, a po kilku zaciągnięciach się dymem przemówił w końcu.
- To w końcu ich teren. - Poprawił monokl, po czym kontynuował. - Była tutaj jedna ze Scacchi, ale uciekła zanim cokolwiek z niej mogłem wydusić. Ale nie wyglądała mi na sprawcę. To zaś wygląda jakby ktoś chciał umyślnie wywołać wojnę między rodzinami. Bloody hell, obym się mylił. - Pstryknął dopalającego się peta w dal.
-Może i ich teren, ale żeby nas straszyć naszym własnym Donem? To przegięcie… - Gio skrzywił się - Jeśli wojna wybuchnie mamy przewagę, jesteśmy silniejszą rodziną niż Scacchi. No i ich capo nie mogą się mierzyć z nami. - uśmiechnął się lekko
- Młody jesteś więc wybaczę taki tok myślenia. - Uniósł delikatnie brew. - Wojna nie przyniosła by korzyści żadnej stronie. Za to szkody by były bardzo zauważalne. - Z końcem tego zdania spojrzał na Ricco.
-Słyszałeś kiedyś pojęcie Blitzkrieg przyjacielu? Myślę że do naszej sytuacji pasowałoby idealnie. - Gio widocznie nie tracił pewności siebie. - I nie przesadzaj z tą młodością, nie wydajesz się wiele starszy ode mnie. Ile możesz mieć lat, 25?
- Gdybyś był młodą damą uznałbym to za komplement. - Uśmiechnął się półgębkiem Nate. - Rozważcie zabieranie ze sobą tej rudej berserkerki. Świetnie byście się uzupełniali. - Prychnął delikatnie, ni to z oburzenia ni to frustracji.
-Zapamiętam, JEŚLI będę szukał guza. - młody capo położył silny nacisk na słowo “jeśli”. - Aczkolwiek nie wiem, czy Jackie chciałaby się od Ciebie oddalać. Chyba ma się ku Tobie. - kącik ust Marotti’ego podniósł się lekko.
Na twarzy mężczyzny pojawiło się coś w rodzaju oburzenia zmieszanego z zaskoczeniem. Rzadko mu się zdarza ale nie wiedział co ma odpowiedzieć machnął tylko ręką. Widząc kiwnięcie głowy Ricco, Nate wiedział co robić. - Zbierajmy się i zabierzmy tych poor bastards. - Mruknął niezadowolony.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 27-05-2015, 12:24   #7
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Był środek dnia. Widać Marco nie miał nic lepszego do roboty, a zarobić trochę pieniędzy przy okazji nieco się przy tym rozruszają to nic złego. Jak się okazało, musiał udać się aż na terytorium rodziny Vella. Nie odstawało to aż tak bardzo od normy, o ile nie były to zbyt ciche zakątki, z uwagi na częste kłótnie pomiędzy Vellą a Feną, domy w dalszym ciągu były dość zamożne. Na dobrą sprawę, faktycznie terytoria dla biedniejszej części społeczeństwa, pełne przeciętnych bloków, często były traktowane jako tereny neutralne. Były zbyt nieistotne aby którakolwiek z rodzin poważnie walczyła o ich suwerenność.
Posiadłość była duża. Chyba najbogatszy rodzaj obiektu na tym terytorium. Była duża, szeroka, składała się z głównej, kwadratowej budowli i dwóch nieco dłuższych, acz węższych prostokątnych dobudówek. Wedle Elisy w środku powinno być pusto, acz w głównej budowli świeciło się światło w każdym z okien. Tylko dobudówki były w ciemni.
Budowle otaczał również kamienny mur, z szeroką metalową bramą wjazdową oraz mniejszymi drzwiami, bo przecież nie zawsze jest się autem. Kimkolwiek był cel Marco, był albo bogaty, albo powiązany z jedną z tutejszych rodzin.
Tatuażysta zatrzymał się na najbliższym publicznym miejscu parkingowym, tak by zaparkowany samochód nie sugerował gdzie udaje się jego kierowca. Następnie nonszalancko zaczął obchodzić dookoła willę, pogwizdując cicho niczym typowy bogacz na spacerze. W końcu w białym garniturze, rękawiczkach i kapeluszu z rondem musiał na takiego wyglądać w tej części miasta. Wcześniej dostrzegł warujące przed głównym wejściem trzy dobermany, jednak nie stanowiły one wielkiego problemu dla doświadczonego mafiozo. Zwyczajnie przeszedł on na tył willi i upewniwszy się że nikt go nie obserwuje złapał się czubka muru, po czym zrobił wymyk by się na niego wspiąć. Domostwo było na tyle szerokie że nim psy wyczują jego zapach i zdążą dobiec na drugą stronę, ten powinien znajdować się już w środku.
Za willą znajdował się mały ogródek oraz altanka połączona z tylnym wejściem. Tatuażysta zeskoczył z murku i wziął do ręki niewielki kamyk. Ustawił się pod kątem do jednego z okien w których paliło się światło i cisnął w nie kamieniem, gotowy by zakamuflować się w razie gdyby ktoś przez nie wyjrzał. To jednak nie nastąpiło, więc postanowił przejść do dalszej części planu. Tym razem poruszając się niemalże całkowicie bezgłośnie zbliżył się do drzwi do których przyłożył ucho i zaczął nasłuchiwać jakichkolwiek odgłosów dobiegających z wnętrza willi. Idealna cisza mogła wskazywać tylko na dwie rzeczy: Elise miała rację co do nieobecności właściciela, bądź ktoś szykował na niego pułapkę. W razie tej drugiej okoliczności miał jednak kilka asów w rękawie, które ułatwiłyby mu szybki odwrót. Postanowił więc zaryzykować i spróbować otworzyć tylne drzwi wytrychem, których kilka zawsze trzymał przy sobie schowanych w różnych miejscach na ciele.
Dostał się do dość pustej kuchni. Upewniwszy się że dobrze wytarł buty przed wejściem, by nie zostawić w środku śladów, przeszedł na drugą stronę pomieszczenia i przeszedł przez korytarz który wedle jego domniemań powinien zaprowadzić go do salonu. Tam również zatrzymał się przed drzwiami i zaczął nasłuchiwać by upewnić się że nikogo tam nie spotka. Tym razem jednak dosłyszał dźwięki kojącego bluesa, co w połączeniu z zapalonymi światłami mogło znaczyć tylko że ktoś jednak znajdował się w domostwie, bądź też jego właściciel miał gdzieś oszczędzanie energii i zostawiał wszystko włączone nawet gdy wychodził.
Tak czy owak mafiozo planował wykorzystać zagłuszające dźwięki na swoją korzyść. Sięgnął pod płaszcz i wyciągnął z kieszeni białego garnituru papierośnicę którą otworzył zwinnym szarpnięciem. Na jednej ze ścianek ułożony był równy rządek papierosów, zaś na drugiej połyskiwało wypolerowane lusterko. Mężczyzna chwycił dłonią za klamkę i ostrożnie uchylił drzwi do salonu, zaś przez szparę wsunął jedynie lusterko w którego odbiciu mógł zobaczyć surowo wyglądające pomieszczenie z kominkiem, telewizorem, włączonym gramofonem z którego dobiegały dźwięki muzyki oraz kilkoma fotelami i stołem. Nie było w nim jednak ani jednego żywego ducha. Tatuażysta mimo to zachowywał jednak ostrożność i poruszając się cicho i zwinnie niczym wąż zakradł się do salonu i wyciągnąwszy z kieszeni miniaturowe urządzenie podsłuchowe zwane pluskwą zbliżył się do stołu pod którym je umieścił. Widząc zaś że na pozostałe wyjścia z salonu składały się jedynie drzwi frontowe oraz dwie pary schodów prowadzących na piętro, postanowił wrócić do korytarza prowadzącego do kuchni i stamtąd wspiąć się na górę gdzie dostrzegł następny korytarz. Wzdłuż jednej ze ścian widoczny był rząd okien, natomiast wzdłuż drugiej pięć par drzwi. Jak na zdolnego szpiega przystało nim Marco przystąpił do eksploracji zatrzymał się przy każdym z wejść, nasłuchując przez mniej więcej minutę jakichkolwiek odgłosów. I rzeczywiście już z pierwszego pokoju był wstanie dosłyszeć ciche nieregularne stukanie. Z trzeciego zaś dobiegał dźwięk kapiącej wody. Rezta była głucha.
Mafiozo postanowił wpierw sprawdzić pomieszczenie które stanowiło największe ryzyko, by upewnić się z czym rzeczywiście ma do czynienia i w razie potrzeby uporać się z tym w odpowiedni sposób. Podobnie jak na dole przez uchylone drzwi wsunął lusterko w którym zobaczył odbicie ogromnego łóżka otoczonego stosami zabawek, choć ciężko było mu rozróżnić poszczególne kształty ze względu na panującą w środku ciemność, gdyż w pokoju nie było żadnych okien. Po podłodze zaś poruszało się kilka przedmiotów wielkości zabawkowych samochodów, które co jakiś czas uderzały w inne przedmioty. Mężczyzna westchnął lekko w wyrazie ulgi i otworzył drzwi na ościerz by wejść do środka i przyjrzeć się dokładniej pokojowi. Nie ryzykował włączenia światła. Zamiast tego wyciągnął z kieszeni ziposzkę którą odpalił i zaczął zbliżać się jednego ze stosów. Nim jednak zdążył zacząć przeszukiwanie w jednym ze stosów coś poruszyło się i przykuło jego uwagę. Coś było niewielkie i szczupłe oraz posiadało wyraźnie wyraźne poroża. Mafiozo wzdrygnął się na ten widok i zaczął wycofywać w kierunku drzwi. Jednocześnie jego oczy rozbłysły na moment w ostatnim świetle rzucanym przez zapalniczkę którą zgaśnił z głośnym metalicznym kliknięciem. Istota wysokości około metra podążała za nim aż weszła w światło dostające się do pokoju przez otwarte drzwi.


Była to niezbyt upiornie wyglądająca, jednak wciąż przyprawiająca o dreszcze żywa lalka o spiczastych uszach i wyblakłym wyrazie twarzy. Jej krótkie włosy były błękitnego koloru, zaś na głowie znajdowały się centkowane poroża. Ubrana była w różową sukienkę, za spojrzenie jej plastikowych oczu spoglądało na niego mierząc go analitycznie.
- Cześć maleńka. Nie chcesz się ze mną pobawić? - zapytał Marco, nawet na moment nie tracąc zimnej krwi. Nie pierwszy raz przyszło mu się mierzyć z magią. A jeśli nie była to magia, to Japończycy od kiedy ostatni raz sprawdzał musieli posunąć się w robotyce co najmniej o jakieś dwadzieścia lat naprzód. Widząc jednak brak reakcji lalki na swoją wypowiedź, odezwał się ponownie: - Chcesz żebym sobie poszedł, czy mogę zostać?
Po dalszym braku reakcji zdecydował się zrobić krok z jej stronę. Następnie pochylił się i podniósł z ziemi pluszowego misia którym cisnął w jej twarz. Ta jednak w mgnieniu oka uniosła rękę i złapała go zręcznie, po czym zaczęła głaskać trzymając na wysokości torsu.
- Wiesz że niektórzy dorośli też lubią zabawki? - spytał mężczyzna, podchodząc jeszcze bliżej do lalki, po czym przycupnął na wysokości jej twarzy, chwycił za jeden z leżących nieopodal samochodzików i zaczął udawać że się nim bawi, wciąż kątem oka obserwując zachowanie lalki. Po dalszym braku reakcji spróbował wjechać samochodzikiem w jej stopę, na co ta niemrawym kroczkiem odsunęła się w kierunku drzwi. Marco również zrobił krok w tę samą stronę i spróbował ponownie stuknąć w nią samochodzikiem, co tym razem mu się udało. Analizując dalej zachowanie lalki, niespodziewanie krzyknął “Berek!” i spróbował złapać ją za nogę, jednakże ta widząc jego nagły ruch delikatnie odskoczyła w tył tak że mężczyzna klepnął ręką podłogę.
Wtem nagle naszło go złe przeczucie. Powoli wyprostował się i przerzucając wzrok z lalki na wejście i z powrotem wrócił na korytarz. Lalka podążyła za nim, zaś po chwili usłyszał jak muzyka na dole zostaje wyłączona. Ktoś wszedł był w salonie.
- Wendigo! To Ja, przyszedłem podlać kwiaty. Talona nie będzie do jutra - dobiegł go głos starszego mężczyzny. Lalka jednak nie zareagowała na tą wiadomość. Marco natomiast wciąż zachowując czujność zdecydował się przyspieszyć swój rekonesans, póki co ignorując żywą zabawkę. Za następnymi drzwiami znalazł ubikację. Za trzecimi łazienkę z dużą wanną nad którą wisiało pranie. Za czwartymi niewielki pokój z łóżkiem i kilkoma szafkami. Za piątymi zaś następny korytarz wzdłuż ścian którego znowu widoczne były okna oraz tym razem dwie pary drzwi.
W końcu mafiozo obrócił się i łypnął groźnie na wciąż podążającą za nim lalkę.
- Zaczynasz działać mi na nerwy, wiesz? Nie wiem czy umiesz mówić i myśleć, ale nie lubię gdy ktoś mi się przygląda podczas pracy. Zostaw mnie w spokoju - nakazał stanowczym tonem, próbując zamknąć lalce drzwi przed nosem. Ta jednak zdołała błyskawicznie przez nie przeskoczyć i przecisnąć pomiędzy jego nogami nim ten zdążył je zatrzasnąć. Mężczyzna przeszedł na drugą stronę drzwi i spróbował ponownie tego samego na tyle szybko na ile był w stanie, jednak tym razem lalka zdołała wsadzić nogę między drzwi a framugę. - Jesteś cholernie upierdliwa, wiesz? - stwierdził wkładając ręce do kieszeni i grzebiąc w nich wrócił do pokoju z zabawkami, gdzie zamknął się wraz ze śledzącą go lalką. Następnie wyciągnął z kieszeni mały skórzany czarny pokrowiec z którego wybrał jeden z wytrychów najlepiej pasujący do zamka w drzwiach i od razu zaczął przy nim gmerać. Zajęło mu to dobrych kilka minut, a gdy tylko skończył zbliżył się do łóżka pod którym miał zamiar się schować dopóki ogrodnik sobie nie pójdzie. Nim jednak zdążył to zrobić lalka puściła pluszaka i chwyciła go za nogę, rozrywając paznokciami jego nogawkę. Była dość silna jak na swój wzrost, choć nie tak silna jak niektórzy ludzie z którymi miał już kiedyś do czynienia.
- Hej, co ty wyprawiasz, mała!? Wiesz ile klocków kosztował mnie ten gar… - żachnął się zirytowany, jednak nim zdążył się porządnie rozgniewać jego twarz wykrzywiła się w wyrazie zaskoczenia gdy ten spojrzał za siebie na lalkę.



Lalkę która teraz przypominała potworną zabawkę z horrorów. Ostre niczym u rekina zęby wyszczerzone były w najszerszym możliwym uśmiechu, zaś szeroko otwarte oczy przybrały kolor krwawej czerwieni gdy lalka rzuciła się na gangstera, wskakując mu na plecy i wgryzając się boleśnie w kark.
- Puszczaj, ty mała cholero!! - wrzasnął mimowolnie mężczyzna, siłując się przez moment z lalką. Jednak dzięki szybkiemu myśleniu zaraz wpadł na inny plan. Złapał rękoma za dłoń oraz nogę lalki, przytrzymując ją na swoich plecach, a następnie prędko rozbiegł się i zaczął biec do tyłu, po czym cudem omijając sterty zabawek wyrżnął tyłem w ścianę na co głowa lalki odskoczyła w tył, wyrywając tym samym kawał mięsa z jego barku, który wypluła na ziemię.
- Nie myśl że dam się tak łatwo zeżreć jakiejś kupie chińskiego plastiku! - syknął przez zaciśnięte z bólu zęby mafiozo, siegając pod płaszcz spod którego błysnęło ostrze, a dobyty nóż zwinnie uderzył w żuchwę lalki, jednak nie zdołał przebić jej na wylot. Odleciało jedynie kilka fragmentów plastiku, jednak potwortna zabawka ponownie rozdziawiła swoją paszczę i tym razem wgryzła się w biceps prawej ręki mężczyzny, który jęknął z bólu. - Dość już tej zabawy, maleńka. Gasimy światło i idziemy spać - warknął sięgając zdrową ręką za pas przy którym wisiała kabura z Glockiem 19 wyposażonym dodatkowo w tłumik. Następnie dobył pistoletu, odchylił kciukiem zabezpieczenie i przyłożył lufę do głowy lalki, po czym nacisnął spust. Pocisk wbił się głęboko, jednak nie przebił głowy na wylot. Na szczęście mimo to oczy lalki zgasły, a ta puściła jego ramię i opadła na ziemię bez życia.
Tatuażysta zaczął opanowywać swój oddech, jednak wciąż bijące jak szalone od przypływu adrenaliny serce sprawiało że zarówno garnitur, jak i płaszcz szybko przesiąkały krwią.
- Kurwa mać - zaklął, wymierzając lalce solidnego kopniaka który posłał ją pod najbliższą ścianę. Następnie zaś zdjął swój długi szalik i zaczął owijać nim ciasno swój prawy bark oraz ramię aż udało mu się z grubsza zatamować potok krwi. - Skąd oni wzięli to pierdolone straszydło z horroru? - zapytał sam siebie podchodząc do lalki, którą chwycił za jeden z rogów i podniósł w górę by obejrzeć ją badawczym i czujnym spojrzeniem, po czym wepchnął ją pod swój płaszcz, zawieszając ją za szyję na skórzanym pasku na wysokości swego torsu. Następnie wyszedł z pokoju, zatrzasnął za sobą drzwi i od razu wyjrzał przez jedno z okien na korytarzu przez które widać było część ogrodu w której starzec w tym momencie podlewał kwiatki.
- Tico? Co tu robi ten dziad? - zdziwił się Marco i pokręcił głową. Nawet bardziej dziwiło go że nie rozpoznał właściciela baru po głosie. Może wiele razy go nie spotkał, ale zwykle ufał swym nadwyraz czułym zmysłom.
Chwilę potem odwrócił się i ponownie podszedł do drzwi pokoju z zabawkami by zamknąć je jeszcze raz przy pomocy wytrychu. Tym razem ze względu na ból i rozdrażnienie zajęło mu to sporo dłużej. Gdy w końcu udało mu się zamknąć drzwi, szarpnął mocno narzędziem które pękło z cichym trzaskiem, a jego część została w środku zamka, sprawiając że otwarcie pokoju było niemożliwe bez wyważenia drzwi. Póki co nie miał lepszego pomysłu na to by ukryć co stało się z upiorną lalką. Zwłaszcza że duża część pokoju była teraz umazana jego krwią, a nawet kawałkami ciała. Przyczepił także pod drzwiami pluskwę by dowiedzieć się kiedy i kto zdoła pierwsze dostać się do pokoju.
W tym momencie jednak usłyszał jak Tico wchodzi do domu przez tylne drzwi od strony kuchni i postanowił dokończyć swoją misję tak szybko jak się da. Jego duma ucierpiała już dostatecznie mocno przez niefortunne zajście z zabawką. Musiał przynajmniej przeszukać resztę piętra i dowiedzieć się jakie to jeszcze dziwactwa ukrywa przed światem ten cały Talon. Przeszedł więc do następnego korytarza w którym znajdował się tylko jeden pokój. A konkretnie sporej wielkości biuro w którym znajdowało się jedno biurko oraz mnóstwo szaf i regałów. Nie przyglądał mu się jednak zbyt długo, domyślając się że starzec niebawem wejdzie i na piętro by podlać znajdujące się tu wazony z kwiatami. Mafiozo otworzył następne drzwi do następnej części korytarza gdzie dostrzegł cztery następne pokoje. Zajrzał prędko do pierwszego z nich i odkrył zwykłą sypialnę podobną do tej dwa korytarze wcześniej. Drugi oraz trzeci pokój były niemal identyczne. Dopiero ostatni nieco się wyróżniał. Była to zdobna szeroka sypialnia z dużym łóżkiem oraz kilkoma szafami na ubrania i regałami z książkami.
W tym momencie Marco usłyszał jak Tico wchodzi na górę i próbuje dostać się do pokoju z zabawkami, nawołując przy tym Wendigo. Gdy jego krzyki stawały się coraz głośniejsze, tatuażysta postanowił przekraść się z powrotem do jednej ze zwykłych sypialni, gdzie schował się pod łóżkiem, mając zamiar poczekać aż starzec się znudzi, dokończy podlewanie kwiatków i pójdzie sobie w cholerę. W międzyczasie jednak wyjął z kieszeni zdrową ręką komórkę na której wybrał odpowiedni numer telefonu i nacisnął przycisk z zieloną słuchawką.
- Taaak, kocurku? - odpowiedział mu namiętny kobiecy głos. - Udało ci się zajrzeć do mysiej norki i wybadać co takiego porabia owa tajemnicza myszka?
- Niestety myszka zostawiła w norce pułapkę. Jestem w dość kiepskim stanie. Zadzwoń do Riccardo i przekaż mu żeby przygotował skórę do przeszczepu i morfinę. Dużo morfiny.
- Oh, aż tak pechowo trafiłeś? - zapytała kobieta zmartwionym głosem. - Potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Tak, wsparcia. Jeszcze jestem w środku, ale nie wiem czy dam radę prowadzić gdy skończę robotę. No i nie wiadomo skąd zjawił się tu ten zgred Tico i buszuje teraz po domu. Przyjeżdżaj szybko i weź kogoś ze sobą żeby odwiózł moje auto pod studio. Zapasowe kluczyki są pod ladą.
- Może być Mirella? Ta pomocnica którą niedawno zatrudniłam. Tydzień temu zrobiła prawko, ale mam ją akurat pod ręką. Trochę za często flirtuje z klientami, i to tymi bardziej podejrzanymi. Może trochę ochłonie jak zobaczy nieco akcji. Przypomina mi mnie gdy byłam nastolatką - westchnęła blondynka rozmażonym głosem.
- Może być nawet sam papież. Zabierz tylko teczkę z laptopem i powiedz jej ża jak dotknie czegokolwiek w środku, to odstrzelę jaja jej następnemu chłopakowi.
- Zaraz będę w drodze. Trzymaj się kocurku i nie drap za mocno mebli. Nie chcemy przecież żeby myszka dowiedziała się że ktoś na nią poluje.
- Obawiam się że na to już za późno - stwierdził tatuażysta, rozłączając się. Kilka sekund później wybrał jednak następny numer. - Panna Winner? Tutaj Serpe - przedstawił się swoim pseudonimem pod którym znany był w mafijnym półświatku. - Obawiam się że nastąpiły pewne komplikacje i muszę wiedzieć jaki sposób na posprzątanie gówna które właśnie leci w stronę wentylatora preferujesz.
-Ooo, już jesteś na miejscu? Nie spodziewałam się, że od razu wejdziesz do mieszkania. - przyznała. - Dobrze, czas to pieniądz. Co się stało? - zapytała, zainteresowana, choć niezbyt przejęta.
- A ja nie spodziewałem się że rzekomo pustego mieszkania będzie pilnowała narzeczona laleczki Chucky z syndromem rozdrażnienia przedmiesiączkowego - wyjaśnił zirytowanym tonem. - Albo była to jakaś magia, albo Japońce od kiedy ostatni raz sprawdzałem posunęli się w robotyce o jakieś 20 lat do przodu. W każdym razie musiałem ją unieszkodliwić i uszkodzić zamek w pokoju w którym ją znalazłem, bo nieźle mnie pocharatała zanim z nią skończyłem. Dowiedziałem się że właściciel domu nazywa się Talon, ale okazało się że stary Tico to jego fąfel który przychodzi podlewać mu kwiatki i teraz właśnie dobija się do pokoju z lalką. Jeśli nie chcesz żebym go wyeliminował, to jedynym sposobem na zatuszowanie wszystkiego jaki przychodzi mi do głowy byłoby upozorowanie pożaru. Wygląda na to że Talon i tak zostawia wszystko włączone przez cały dzień nawet gdy go nie ma, więc nikt by się nie zdziwił.
-Bingo! - nagły radosny ton odezwał się po drugiej stronie telefonu. -Miałam plotki że facet ma na posiadaniu jakiś specjalny artefakt. Kto by powiedział, że ma żywą lalkę. Nie ufałabym jej na twoim miejscu, takie cholerstwo ciężko zniszczyć. - ostrzegła. - W sumie pamiętam jak kiedyś Iruta mi kazał pozbyć się jednego pierścienia, to chyba z kilka miesięcy mi zajęło. W końcu musiałam zawieść dziadostwo do kowala aby w porządnym piecu go stopił. Czekaj moment… - kobieta zamilkła na dość długą chwilę, poniekąd lekceważąc sytuację w jakiej znajdował się Serpe. W końcu jednak odezwała się ponownie. - Uwierz lub nie ale Tico i Iruta się znają, więc pewnie jakbyś się dogadał z staruchem to jakoś to załatwimy, ale i ja stracę interes i ty będziesz winny chłopakowi przysługę. Pożar brzmi dość słabo, bo nie wyjaśnia dlaczego lalka miałaby zamknąć się w pokoju. Może po prostu ucieknij w diabły z lalką i wyrzuć ją na jakiś przedmieściach? Zabij i wypatrosz parę osób, pomyślą że uciekła i wariuje. - zaproponowała. - Choć nie mam pojęcia jak ona działa, więc nie wiem czy to do nas potem nie wróci.
- W tym problem, czyż nie? - zapytał mafiozo z przekąsem. - Mi też nie udało się z nią pogadać, więc nie mam pojęcia czy bardziej prawdopodobne że bałaby się ognia, czy że dostałaby pierdolca. A tak poza tym wystarczyła na nią kulka w łeb, więc cholera wie czy sama w sobie była artefaktem. Może tylko została przez jakiś ożywiona czy coś… - zasugerował. - Mogę ci ją dostarczyć jeśli chcesz. Ale następnym razem nie pomijaj takich szczegółów w odprawie jeśli łaska. Gdyby pistolet na nią nie wystarczył, to byłoby ze mną kiepsko.
-Upewnij się że trzymasz to w jakiejś klatce, to z chęcią odbiorę. - zaśmiała się. -Nie słyszałam o artefakcie który można by było zastrzelić, więc pilnuj się.
- Dzięki za ostrzeżenie - odparł Serpe nieco ironicznie. - Poza lalką nie znalazłem nic co od razu rzucałoby się w oczy. Zostawiłem pluskwę w salonie. Mogę ulotnić się teraz lub poczekać aż Tico sobie pójdzie i przeszukać dokładniej biuro i sypialnię Talona jeśli jesteś ciekawa co chowa pod łóżkiem.
-Kombinuj. Im więcej mi załatwisz tym lepiej cie wynagrodzę. Chociaż nagrodę musisz odebrać żywy.
- Spokojnie. Nie tak łatwo mnie wykończyć - stwierdził z lekkim uśmieszkiem mafiozo. - Do usłyszenia, panno Winner - dodał, kończąc rozmowę by powrócić do nasłuchiwania poczynań Tico. W międzyczasie nie wychodząc spod łóżka przewrócił się na bok i otworzył swój płaszcz by przyjrzeć się jeszcze raz ukrytej pod nim lalce, a szczególnie jej głowie w której znajdowała się dziura po kuli.
Lalka zdawała się być pusta w środku. A przynajmniej było tam tak ciemno, że spod łóżka nie było nic w niej widać. Samo stworzenie, czy może też przedmiot wydawało się...pozbawione życia. Było dość bezwładne i nieruchome, jak typowa lalka.
Po jakimś czasie kroki Tico zaczęły być całkiem donośne. Mężczyzna podlewał kwiaty w sąsiednich pokojach.
Serpe postanowił jednak pozostać w ukryciu. Schował lalkę z powrotem pod płaszcz i z pistoletem przyłożonym do jej głowy na wypadek gdyby znowu zaczęła się ruszać czekał aż staruch skończy swoją robotę i opuści dom.
Na szczęście Tico nie próbował wyważać drzwi do pokoju z lalką, jednak zamiast zostawić wrócić do siebie postanowił zrelaksować się w salonie przy gramofonowej muzyce. Rana na karku mafioza zaś cały czas dawała o sobie znać, co wprawiało go w niemałą irytację i tym większe zniecierpliwienie. W końcu zdecydował się wyjść ze swej kryjówki i po cichu dokończyć przeszukiwanie piętra. W biurze Talona nie udało mu się znaleźć niczego interesującego za wyjątykiem zapisów transakcji i finansów właściciela rezydencji. Rozpoznał na nich nazwiska Lorenzo i księdza Marcusa, co oznaczało że ów jegomość prawie na pewno maczał również palce w podejrzanych interesach. Serpe na wszelki wypadek sfotografował dokumenty komórką i odłożył je na miejsce, po czym zakradł się do najbardziej luksusowo wyglądającej sypialni która prawdopodobnie należała to Talona. Tu również nie znalazł nic zbytnio odstającego od normy za wyjątkiem tego że dużą część zbioru literatury właściciela stanowiły książki traktujące o mitologii. Nic co skupiałoby się wyłącznie na magii, jednak dało to mafiozowi nieco do myślenia. Tu również na wszelki wypadek postanowił zrobić kilka zdjęć regału z widocznymi tytułami książek, po czym upewniwszy się że zatarł jak najwięcej z pozsotawionych przez siebie śladów zdecydował się wreszcie opuścić rezydencję nieco okrężną drogą. Wyszedł przez jedno z okien na korytarzu, które zamknął za sobą i ostrożnie schodząc po parapetach i innych wystających elementach ściany rezydencji dostał się do ogródka który szybko przemierzył i przeszedłszy przez płot tak jak ostatnio wysłał smsa Valentinie która podjechała jak najbliżej niego by ten mógł przez nikogo nie zauważonym wsiąść do auta, gdzie rozwalił się na tylnej kanapie i rzucił zepsutą lalkę pod siedzenie kierowcy.
- Nie wyglądasz dobrze, kocurku - zacmokała kobieta obejrzawszy się za siebie. - Czemu tamta zabawka ma zakrwawione zębiska?
- Lepiej zapytaj jaki psychopata dawałby lalce zęby jak u pieprzonego rekina - odparł tatuażysta, na leżąco wybierając numer w telefonie. - I lepiej dawaj gaz do dechy, bo jak szybko nie dostanę jakichś dragów, to zrobię się niemiły.
- Oczywiście kotku - pokiwała głową Val, rzucając za siebie buteleczkę z tabletkami, po czym wcisnęła pedał gazu, a auto ruszając z piskiem opon wyjechało z bocznej drogi na główną ulicę.
- Aspiryna? - prychnął Marco przyjrzawszy się butelce, którą jednak zaraz otworzył zębami i wsypał sobie do ust garść tabletek. - Lepsze to niż nic.
 
Tropby jest offline  
Stary 27-05-2015, 21:23   #8
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Posiadłość Scacchi była jedną z największych w mieście. A właściwie największą, biorąc pod uwagę jej obszerność i ilość pięter. Sam don Sovrano niejednokrotnie chwalił się, że nie wie co ma zrobić z tymi wszystkimi pokojami. Gościnnych miał sześć, bibliotekę na pół piętra, dwie kuchnie, trzy toalety i pięć ubikacji, pokój muzyczny z pianinem, dwa salony, pokój sztuki do malunku, oraz swoją własną sypialnie, sypialnie dla córki oraz biuro z poczekalnią.
Od zewnątrz ogrom był równie wielki, wyostrzony przez białe ściany. Jakby tego było mało z jednej strony posiadłości znajdował się ogród, a z drugiej...basen. To właśnie tam odpoczywała teraz Donna.
Bo zostaniu przywitanym przez służbę i wskazanym drogę dwójka nie miała trudności ją odnaleźć, co zresztą i tak było szczegółem i formalnością, Xanatos dobrze znał posiadłość, spędzał w niej dużo czasu. Donna, rozłożona w stroju kąpielowym na ławce, opalała się czytając książkę. Jak można się było spodziewać, Fumo też tu był, siedział kawałek dalej w garniturze, z przygłupim wyrazem twarzy spoglądając w niebo. Z uśmiechem kiwnął dwójce na powitanie.
- Casa di Luna ustami Mezzo podała kilka faktów odnośnie denatki. Przyznano, że ponoć w mieście ukryty jest artefakt, acz sama nieszczęśniczka przenosiła coś… za co mieli otrzymać mapę do skarbu.- uśmiechnął się ironicznie Xanatos.- Tak przynajmniej twierdzą. Niemniej ile w tym prawdy… nie wiadomo.
Xanatos przysiadł na dość odległym od Donny leżaku nabijając fajkę tytoniem, podczas gdy jego przyjaciółka stała z tyłu nie wykonując praktycznie żadnych ruchów, ani grymasów.
-W każdym razie ich kurierka została napadnięta przez jakąś mafię, lub inną zorganizowaną grupę w naszych dokach, zabita i… obrabowana.- Xanatos wzruszył ramionami.-Jako propozycję wyjściową Rosso zgodził się na finansowe pokrycie kosztów całego bałaganu jaki Luna zostawili w dokach swoją nieudaną akcją. No i gotowi są odkupić zaginioną teczkę wraz z całą zawartością. Teraz… pałeczka jest po naszej stronie. Myślę, że możemy wysunąć… dodatkowe żądania i sprawdzić jak na to zareaguje Casa di Luna.
Donna zamknęła powoli swoją książkę i zamarła w miejscu, wyraźnie zamyślona. Zastanawiała się nad całą tą sytuacją. - Mówili coś o tym aby nie otwierać teczki, jeżeli już ją znajdziemy? - spytała. - Zawartość sama w sobie może faktycznie być bezwartościowa. - zauważyła. - Chciałbyś coś zaproponować?.
-Nie mówili.- stwierdził w odpowiedzi Xanatos puszczając kolejne kółeczka dymu.- W zasadzie to była jedynie wstępna rozmowa, więc też nie pytałem o to. Niemniej Mezzo wyraźnie starał się zasugerować, że dla nas zawartość teczki nie stanowi żadnej wartości.-
Wzruszył ramionami dodając.-Cóż… nie jestem jednym z Donów, więc nie mogę się wypowiadać w kwestii proponowanego zadośćuczynienia, ale wygląda na to że Casa di Luna chce się wywinąć jedynie za pomocą gratyfikacji pieniężnej.
Donna westchnęła. - To wyzwanie, co? - wywnioskowała w końcu. - O ile nie zdobędziemy teczki, nie będziemy mieli najmniejszego pojęcia o artefakcie. Nie spodziewam się aby sądzili, że damy sobie jakiś ściągnąć sprzed nosa za parę groszy. - Dziewczyna otworzyła z powrotem swoją księgę. - Musimy zdobyć tą teczkę. To nasza kwalifikacja do tej gry. Coś jeszcze?
-Potrzebuję… instrukcji na następną rozmowę. Jakie zadośćuczynienie Casa di Sacchi będzie chciała otrzymać od Rosso?- zapytał Xanatos.-I jakim po ciężkich negocjacjach się… zadowoli. Muszę mieć widełki, by móc w nich ugrać jak najwięcej.
-Nie mam pojęcia, muszę zapytać ojca. Zresztą, przed następnym spotkaniem pewnie minie parę dni. Nie wiem czy ktokolwiek zajął się już wyliczaniem kosztów. - wyjaśniła Anna.
- Z Mezzo spotkam się jutro. Więc ufam że jakieś propozycje wstępne będę mógł mu przedstawić.- odparł z uśmiechem Xanatos wstając i skłaniając się Donnie.-To chyba na tyle, jeśli chodzi o raport z tego spotkania w kościele.
Donna przyjrzała się Xanatosowi - Na cholerę umawiałeś się z nim tak wcześnie? Nie chcę na wpół zliczonych kosztów, powiedz mu, że wyślemy Rosso pocztą rachunek. - zasugerowała. - Postaraj się czegoś dowiedzieć o teczce. Jak wyglądała, kto się z nimi mieszał. Zwłaszcza kto chciał ją odbić, koniec końców, to nie Luna otworzyła ogień na naszym terytorium.
-W każdej grze… podstawą do zwycięstwa jest zachowanie inicjatywy i przewagi.- uśmiechnął się pobłażliwie Xanatos.-Jeśli dałbym mu czas, mógłby się przygotować do rozmowy i negocjacji, a tak… zmusiłem Mezzo do negocjacji z jedną ręką w nocniku. Stąd jego ugodowość. Musiał naprędce obmyślać strategię. Obawiam się jednak, że drugi raz nie da podejść się tak łatwo. Niemniej, jeśli będę go cisnął w kwestii teczki, przyparty do muru, może jeszcze coś wygadać.
-liczę na ciebie.-
-Postaram się ciebie nie zawieść Donno.- po tych słowach Xanatos wstał, skłonił się dziewczynie i ćmiąc fajkę ruszył do wyjścia, a gdy mijał swoją wspólniczkę. Ta w milczeniu ruszyła za nim. Kolejnym jego celem było miejsce zbrodni w dokach, a nuż on lub jego wspólniczka Shiruka zauważą coś ciekawego.



Przejazd zajął Xanotosowi chwilę, choć nie tak długą. Panna Donna mieszkała dość blisko doków, Don Scacchi lubił mieć swój dobytek pod ręką. Był od niego dość daleko aby hałas i smród go nie irytowały, ale to by było na tyle.
Auto musiało przejechać najpierw przez stare doki, miejsce czekające na remont, okazjonalnie używane do przechowywania niebezpiecznego cargo, choć teraz powinno być puste.
Samochód spokojnie, choć niezapowiedzianie zatrzymał się, a prowadząca go cicha panienka kiwnęła głową na dok.
W miarę rozsądną drogę z górki od Xantosa znajdowały się stare hangary, jedne z tych które miał zamiar obejrzeć. Pomiędzy dwoma z budowli Xantos dojrzał dwójkę mafiozów z rodziny Luna. Annę i Gio. Machali pistoletami i znęcali się nad jakąś dwójką ulicznych gangsterów, choć w okolicy były ubrania jeszcze trzech innych.
W cieniu jednego z hangarów, kilka kroków w lewo od walecznej pary, znajdowała się ukryta w cieniu Benna, wyglądająca na niezbyt pewną siebie.
Xanatos mógł tylko westchnąć w duchu, na widok tego… barbarzyństwa. Skinął dłonią Shiruce, a ta wiedziała co ma robić… zabezpieczyć Bennę.
Japonka skinęła głową i znikła w cieniach budynków, by po chwili pojawić się koło Benny.
Sam Xanatos ruszył zaś w kierunku Anny i Gio, z uśmiechem na ustach i z dłońmi wsuniętymi w kieszenie spodni. Otwarcie i spokojnie podszedł, pytając od razu.- Mogę wiedzieć co wy tu wyprawiacie, na miłość boską?
-Dajemy nauczkę nadętemu gangerowi, nie widać staruszku? - Gio nawet nie spojrzał na Greka, jego ton był dość mocno nieprzyjemny.- Byliśmy na małym spacerze i zostaliśmy dość brutalnie zaczepieni, teraz wyciągamy konsekwencje. - to rzekłszy zasadził mięśniakowi kopa, tak że ten aż się zwinął z bólu. -Mięczak… - wycedził z pogardą.
- Niewątpliwie… na spacerze. Ostatnio dość często spacerujecie po terenie Scacchi z mizernymi zresztą efektami.- nie przejmując się słowami Gio, Xanatos ostentacyjnie nabijał, a następnie zapalił fajkę dodając.- A potem ten biedaczyna Mezzo musi się za was tłumaczyć.
Po czym zaciągnął dymka i dodał.- Wasze spacery tutaj zaczynają wywoływać pewnie migreny u don Rosso, a efekty waszych działań są opłakane w skutkach, więc… nie pogarszajcie sytuacji i wracajcie na swoje terytorium.
-Robimy wam przysługę dając nauczkę zaczepnym gangerom, a Ty mi jeszcze grozić próbujesz? Chyba Ci się dym rzucił na mózg staruszku… Zrób lepiej w tył zwrot, zanim pomyślę, że sami tych kmiotów na ludzi napuszczacie. Atak na Lunę raczej wam się nie przysłuży. - ton młodzieńca zaczynał zdradzać irytację.
Anna zaczęła badać zachowanie Gio z niepewnym spojrzeniem.
Xanatos zignorował Gio spoglądając w kierunku Anny i rzekł głośno.- Weź tego wściekłego psa na kaganiec, zanim narobi ci kłopotów.
Po jego splecionych razem dłoniach ubranych w gustowne rękawiczki z tłoczonymi na złoto symbolami zaczęły przeskakiwać błyskawice.- Chyba nie chcesz, aby don Rosso stwierdził, że z was lepszy będzie pożytek w grobie?
Kątem oka Xantos dostrzegł, że jego partnerka w końcu dostała się do biednej Benny. Ani Gio ani Anna nie zdawały się ich spostrzec. Póki co.
Anna zaśmiała się. - Jesteś za stary na groźby, dziadek. - skomentowała. - Ale masz racje, już dostałam po uszach za robienie u was burdelu. Chodźmy stąd, Gio.
Marotti wziął głęboki oddech, przymknął na chwilę oczy i wyraźnie się uspokoił.
-Niech Ci będzie Anna, ale jesteś mi coś winna. - westchnął i zrobił w tył zwrot, oddalając się w kierunku, z którego przyszli. Nie omieszkał jednakże po drodze sprzedać ostatniego kopniaka leżącemu bikerowi. I tak nikt nie uwierzy w to, co ten dzieciak widział. Przecież został dotkliwie pobity i jest w szoku.
-Masz szczęście dziadek, że ona tu jest. Gdybym był sam, nie skończyłoby się tak miło. - rzucił na odchodnym do nadętego pajaca w fikuśnym garniturku.
-Nie wątpię… pobrudziłbyś mi garnitur swoją posoką.- zgodził się z nim Xanatos nadal z bezczelnym uśmiechem.- A wiesz jak ciężko się czyści jedwab z krwi?
Po krótkiej chwili dwie panienki wyszły z cienia. Benna wyglądała na dość wycieńczoną. Widać niedawno korzystała z swojego artefaktu.
-Cóż… wszystko dobrze, co się dobrze kończy. - rzekł na powitanie Xanatos i pyknął kółkiem dymu z fajki.-Po czym spytał Bennę wprost.- Co tu się właściwie stało?
-Nie wiem. Potem. - odpowiedziała łapiąc się za głowę. - Jest tu więcej Luny. Nie są w dobrych nastrojach. Wywieźcie mnie stąd.
- Zgoda… - rzekł Xanatos wzdychając. Nie podobały mu się słowa “Jest tu więcej Luny”... Nie powinno tu być tyle tych gangsterów i nie powinni się zachowywać tak obcesowo jak ta parka. To było wręcz rzucanie wyzwania Familii Scacchi.
Gestem dłoni wskazał swój samochód zapraszając Bennę na przejażdżkę. I ruszyli… Celem była posiadłość Donny. Xanatos nie wiedział co właściwie się stało, ale niewątpliwie panna Cavallo miała ciekawą historię do opowiedzenia. A Donna z chęcią jej wysłucha.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-05-2015 o 15:11.
abishai jest offline  
Stary 27-05-2015, 21:24   #9
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Anna niestety nie była tym razem zmotoryzowana, więc wyścig musiał poczekać na inną okazję. Gio wyciągnął ze skrytki pod siedzeniem zapasowy kask i podał go dziewczynie, bezpieczeństwo przede wszystkim.
-Trzymaj się mocno, zamierzam pognać. - rzucił sadowiąc się na swoim cacku, a chwilę potem poczuł jak młoda capo przytula się do jego pleców (oczywiście dla bezpieczeństwa) i ruszył z piskiem opon. Motocykl połknął dystans do doków w niesamowicie krótkim czasie. Młodzieniec odstawił swoją maszynę we w miarę bezpiecznym miejscu, po czym ruszyli na “przechadzkę”.
- Wiesz, momentami zastanawiam się, jak to jest że takie gangi gimbusów w ogóle krążą po tym mieście. – zauważyła Anna, szlajając się z Gio pomiędzy opuszczonymi magazynami portowymi. - Czy oni są aż tak nieświadomi ile rodzin mafijnych jest w tym mieście, czy po prostu biorą z nas przykład i liczą, że nagle trafią do środka? – zgadywała. - Cóż, to drugie czasem się zdarza.
-Chcą pokazać jacy to są mocarni i gdzie mają wszelkie zasady, idiotyzm… Jako nastolatek byłem bardziej zdyscyplinowany. - odpowiedział, sam gadał jak wielce doświadczony, choć miał ledwie 20 lat na karku - Pewnie myślą też, że są niezniszczalni i nawet Bóg ich nie ruszy. O ile w niego wierzą oczywiście, wiesz jak modny jest obecnie ateizm. - wzruszył ramionami. Nie rozumiał tej mody, no ale jako typowy Włoch był zawsze chowany na Katolika, w końcu Watykan był o przysłowiowy rzut kamieniem. Rodzice by chyba padli na zawał, widząc że zarabia na zabijaniu.
Zatrzymała się, widzą grupę czterech, może pięciu młodziaków w wieku licealnym siedzących pod motocyklami na ziemi. Bodajże grali w karty, przy okazji pijąc piwo. Wydawali się w miarę trzeźwi. Gdy Gio osadził na nich swoje spojrzenie zauważył, że również jest badany wzrokiem przez jednego z nich. Musieli zwrócić na siebie uwagę mniej więcej jednocześnie. Coś w środku chciało się uśmiechnąć. Przyszli zaczepiać ludzi, ale z całym swoim doświadczeniem, widząc wzrok młodzika, Marotti wiedział, że jego ofiary nie będą potrzebować zaproszenia.
- Witamy zakochaną parę. – odezwał się młodzik. Był zdumiewająco wysoki, niewiele mu brakowało do metra dziewięćdziesięciu, choć jeszcze nie był koszykarzem z urodzenia. Był za to dobrze umięśniony, szczególnie na plecach. Nosił obdarte ubrania, dobrze dopasowane do nieumytych włosów, oraz dość zadbaną skórzaną kamizelkę, która pewnie była jego życiowym dobytkiem. - Może zdołamy w czymś wam pomóc? – spytał, uśmiechając się kącikiem ust.
Zgodnie z przewidywaniami, w dokach zawsze łatwo znaleźć jakąś bandę szukającą guza (i zapewne łupu w postaci paru porfteli czy biżuterii). Chyba pięciu chłopa, na dodatek młodszych od niego, zapowiadało się wręcz za prosto. Gio nie chciał jednak iść na łatwiznę, postanowił więc nieco się zabawić zanim przejdą do konkretów (lub jak kto woli mordobicia) i poudawać wystraszonego. Przy okazji ciekaw był, czy Anna podejmie grę, to mogłoby naprawdę ładnie ubarwić sytuację. Nabrał powietrza gwałtownym wdechem, jak ktoś kto wyraźnie się wystraszył i zaczął się “tłumaczyć”, przybierając możliwie nietęgi ton. Nie był wybitnym aktorem, ale próbować można.
-N..n...nie, nie trze-e-eba, p-poradzimy s-sobie sam-mi. - podniósł ręce w typowo obronnym geście, dając znać że nie szuka guza. Jeśli ocena go nie myliła, to zaraz zacznie się robić interesująco, zwłaszcza że zarówno rolex jak i pierścień który nosił stanowiły łakomy kąsek dla złodziei, a stały się dobrze widoczne. Niech tylko te małe skurwiele połkną przynętę. - N-nie b-będzi...iemy wam sp...sp-pra-awiać kło-opo-otów. - miał nadzieję że wypada przekonująco, chciał by ta dzieciarnia zrobiła się zbyt pewna siebie. Ścieranie takich nadętych uśmieszków z gąb “ofiar” stanowiło bardzo przyjemną rozrywkę.
- Spoko, to idź. - odpowiedział chłopak z cwanym uśmieszkiem, popijając piwa.
-J-j-jasne, już s-sobie idzie-emy. - starając się nie wyjść z roli Gio złapał Annę pod rękę i ruszył w przeciwną stronę.
-Jak sami zaraz nie zaczną, to chyba szewskiej pasji dostanę. - szepnął jej do ucha gdy zrobili parę kroków. To było dość dziwne że tego typu goście nie próbowali fikać, chyba że grał aż tak beznadziejnie… Choć bardziej prawdopodobną opcją było że zaatakują od tyłu, więc młodzieniec zachowywał czujność.
Brzdęk. Brzdęk upadającej puszki był czymś, co dało Gio sygnał do obrotu. Szybkim piruetem odwrócił się za siebie, widząc szarżującego z nożem chudzielca, jednego z pięciu zawadiaków. Prosta, zamaszysta pięść wbiła jego krzywy ryj prosto w ziemię. Z dzikim uśmiechem Anna dołączyła do zabawy, wyciągając z kabury pistolet i bez ostrzeżenia strzelając jednemu z nich w nogę. Ot, dla sportu.
Grupę zalało przerażenie. Wyszczególniony wcześniej dryblas zrobił pół kroku w tył. Jego cwany uśmiech, teraz...zdradzał ogłupienie, jak i zdziwienie. - S...spokojnie… - nie wiedział nawet co powiedzieć.
-Ależ ja jestem całkowicie spokojny, na wasze szczęście nie zdążyłem się za mocno zirytować tym, że tak niemrawo czekaliście by wbić nam noże w plecy. Wtedy bylibyście w gorszej sytuacji. Choć i tak macie zamaszyście przejebane. - z roztrzęsionego jąkały, jakiego przed chwilą zgrywał Gio nie został nawet ślad, a krzywy uśmieszek zwiastował, że zabawa dopiero się zaczyna. - Znaj jednak moje dobre serce, jeśli zdołasz mnie pokonać w walce na pięści, to damy wam spokój. - było to oczywiście łgarstwo, bo umówili się z Anną na sprawienie łomotu bikerom, ale tego gościa chciał mieć dla siebie, ona mogła zająć się pozostałą czwórką, no teraz już dwójką. Na dodatek dzięki doskonałemu panowaniu nad własnym ciałem, młodzieniec bardzo dobrze maskował kiedy kłamie. Choć czy tak naprawdę kłamał? Gdyby przegrał, to mieliby znak że Anna też raczej sobie nie poradzi, ale takiej opcji nawet nie brał pod uwagę.
Postrzelony bikers spojrzał na swojego kolegę z łzami w oczach. Uliczny wojownik nie mógł zaprzepaścić takiej szansy na… cóż, przetrwanie.
- Dobra! Jak sobie chcesz. Jesteś jakimś palantem z Scacchi? - spytał, widocznie myśląc, że trafił na mafioza. Ciężko było się tu spodziewać jakiegoś innego, niż właśnie z tej rodziny.
Mężczyzna, albo raczej rosły chłopak podszedł w przód. Zdjął z siebie kamizelkę, rzucając ją na ziemię, jakby miało to jakoś zwiększyć jego możliwości. Przyjął dość zgrabną pozę. Jedna noga w przód, garda w górę, podskakiwał miarowo. Coś tam o walce wiedział.
-Widzę, że boks ci nieobcy. Przynajmniej nie będę się nudził. I nie, nie jestem Scacchi. Jestem tylko gościem którego wkurwiają gangi bikerów. - odpowiedział spokojnie, po czym przyjął postawę stylu węża. Tego dzieciaka czekało kilka bardzo bolesnych sekund, zanim padnie jak długi.
Bandzior był o dziwo mało agresywny. Starał się zachować, a nawet zwiększyć dystans, delikatnie oddalając się z każdym podskokiem. Patrzył to na Gio, to na Annę, która straszyła pistoletem jednego bandziora po drugim, każdy z nich mniej lub bardziej przerażony.
-Zaczniemy w końcu, czy moja dziewczyna ma zacząć strzelać do twoich kolegów? To ma być walka, a nie zabawa w berka… - młodzieniec nadal był spokojny, dzieciak wyraźnie stracił cały rezon, skoro nie próbował atakować. Gio dość szybko skrócił dystans, przechodząc jednocześnie do bardziej naturalnej postawy. Z uciekającym przeciwnikiem walka była nudna. Ciekawe za to mogło być, jak zareaguje Anna, na określenie “moja dziewczyna”. Chłopak uśmiechnął się lekko do siebie i korzystając z rozpędu wyprowadził szybkie kopnięcie po łuku na wysokość barku oponenta. Żeby biker przestał uciekać, musiał być zajęty czymś innym, jak choćby obroną.
- A jaja ci odstrzeli- Anna nie odpowiedziała z zadowoleniem. Jednak tym co przyciągnęło uwagę Gio były nie jej słowa, a reakcja bikersa. Gdy tylko mafiozo ruszył w jego stronę, ten rzucił się w bok, na rozproszoną i ogółem ignorującą go Annę. Szczęście jego chciało, nawet doleciał te dwa kroki w bok i mniej więcej w momencie w którym złapał jej utrzymującą pistolet dłoń, Gio odstawiał swoją nogę na ziemię. Mężczyzna który wyglądał na siłacza, miał w sobie o dziwo sporo prędkości.
Gdy pistolet zszedł z linii strzału, pozostała dwójka na nic nie czekała, rzucając się prosto do...ucieczki.
Chyba nie na to liczył ratujący ich mężczyzna, którego twarz w tym samym momencie zaczęła zdradzać przerażenie, gdy szarpał się z Anną.
-Już, kurwa nie żyjecie, wszyscy. - Gio nawet nie zatrzymał na głupim bikerze wzroku, błyskawicznie wyciągnął spod płaszcza glocka i oddał szybko po jednym strzale w kierunku jego uciekających kolegów. Nie chodziło mu o śmiertelne postrzały, jedynie o uniemożliwienie ucieczki. Następnie zwrócił się do swojego niedoszłego przeciwnika - Puść ją skurwysynu, albo będziesz błagał o śmierć kiedy z tobą skończę. A sam sobie z naszą dwójką nie poradzisz. - ton gangstera był tak lodowaty, że aż dreszcze przechodziły po plecach. Był podwójnie wkurwiony na tego chłopaka i zamierzał dać mu to dobitnie do zrozumienia.
Jeden z gangsterów dostał w ramię, zatoczył się, ale biegł dalej, adrenalina robiła swoje. Drugi dostał w plecy, przewrócił się, ale zaraz po tym próbował wstać. Nie wyglądał na kogoś kto oberwał w jakiś organ.
Mężczyzna szarpiący się z Anną nie przestawał. Był przestraszony, pewnie wiedział że nie czeka go nic ciekawego, a ton głosu Gio tylko dolewał oliwy do ognia. Kobieta w końcu podcięła mu jakoś nogę, przewracając go na ziemię. Jego wyraz twarzy stwarzał pewnego rodzaju pytanie. “Jakim cudem jeszcze nie zlał się w gacie?”
~Kurwa, ale mam pecha, dawno tak kiepsko nie strzelałem… - tętno młodego gangstera lekko przyspieszyło. Tym raz wycelował dokładniej i mierząc w nogi ponownie strzelił do wciąż biegnącego (w razie konieczności więcej niż raz), po czym wymierzył w próbującego się podnieść. Nie lubił strzelać w plecy, ale te małe skurwysyny nie zostawiały mu wielkiego wyboru.
-Drgnij, a cię rozwalę. - wycedził równie lodowatym tonem co przed chwilą.
-Patrz uważnie dla kogo ryzykowałeś życiem. Te kupy gówna zostawiły cię na śmierć bez mrugnięcia okiem. - mówił bezbarwnym głosem, wyraźnie do bikera przygwożdżonego przez Annę, ale cały czas celował w uciekinierów, na wypadek gdyby skuteczność jego strzałów okazała się mniejsza niż na początku mogło się wydawać.
Mężczyźni w oddali leżeli na ziemi. Próbowali się lekko podczołgać, to kładli plackiem na dłuższą chwilę, tamowali krwawienie czy po prostu podejmowali się innego, bardzo przypadkowego zabiegu. Był to potwornie żałosny widok.
Siedzący przy nich Biker również nie wiedział co ma mówić, przepocony spoglądał to tu, to tam. Drażniony przez Annę która raz celowała mu w łeb, a innym razem w jaja.
Nie spuszczając gnojów z celu Gio podszedł i złapał jednego za fraki, potem zrobił to samo z drugim chowając gnata i zaciągnął ich bliżej. W takim stanie i tak nie mogli się bronić.
-Pilnuj go, niech patrzy na koniec swoich “koleżków” i się nie rzuca… Będzie miał solidną nauczkę. - powiedział do Anny ściągając okulary słoneczne, a gdy trzymała bikera twardo na muszce złapał pierwszą ofiarę. Jego oczy zapłonęły piekielną czerwienią, a dzieciak zszarzał, wysechł, popękał i zamienił się w pył otoczony kupką ubrań.
-To samo czeka pozostałych trzech, a potem także ciebie. - powiedział zimno, sięgając po kolejnego śmiecia, któremu szykował identyczną randkę ze śmiercią - Choć w sumie szkoda by było cię zabijać, jesteś całkiem uzdolniony i gotów zaryzykować dla towarzyszy. Jeśli dasz mi jakiś dowód na swoją przydatność, mogę się za tobą wstawić.
-Nie ma wstawiania. Jak ty go nie strzelisz, to ja to zrobię. - uśmiechnęła się Anna, z zaciekawieniem patrząc na Gio - Więc faktycznie jesteś jakimś wampirem? Coś ty im zrobił? - Anna w końcu zainteresowała się jakąś rozmową, choć dla odmiany trzymany przez nią złoczyńca był bliski omdlenia z swoją białą z przerażenia, załzawioną twarzą.
-Wampirem? A widziałaś Ty kiedy wampira, który zamienia swoje ofiary w pył? - Gio mało nie parsknął śmiechem - Nie wyssałem z nich krwi, czy jakiegokolwiek innego płynu. Ja ich wypaliłem od wewnątrz. Potraktuj to jako dowód zaufania, bo pierwsza poznałaś sekret mojej skuteczności. - przeniósł wzrok na bikera - Ty za to masz niezmiernego pecha, bo jeśli jakoś nie przekonasz tej pani by nie odstrzeliła ci jaj, albo głowy, to twoje szanse na przeżycie drastycznie spadają. Choć mogłaby się w ramach odwdzięczenia dać przekonać do mojego pomysłu.
-”Wypaliłeś od wewnątrz? - spytała. - Czyli jak? To wyglądało jakbyś wziął ich wrzucił sześćdziesiąt lat do przodu, nie jakbyś ich wysadził. - zauważyła Anna. - Weź tego też tak zrób. Chce to zobaczyć z bliska. - zaproponowała.
-Tak wypaliłem. Spaliłem ich esencję życiową. - Gio widocznie niechętnie dzielił się informacjami - Mówiłem Ci już, wolałbym się przekonać, czy ten gość się do czegoś nadaje. Zostało jeszcze dwóch jego kolegów, po prostu patrz uważniej. - westchnął i złapał gościa który leżał nieprzytomny po prostym w gębę. Ustawił się tak, żeby Anna go widziała i powtórzył proces.
-Eeeh? Czyli to taki, nie wiem, chujowy wampiryzm? - podsumowała Anna. - Pozbawiasz ich esencji życia, ale nic a nic w zamian? Brzmi dość mało wiarygodnie. - stwierdziła. - C’mon, musisz mieć coś jeszcze… - przerwała swoją wypowiedź, nagle wstając i odkopując od siebie twardziela. - Zesrał się. No kurwa w spodnie się zesrał. - Jej wyraz twarzy był dość oburzony. Widać, zdążyła powąchać.
-Jak dla mnie to wystarczające. Wystarczy dotknąć i mój cel jest praktycznie od razu martwy. Na dodatek nie muszę sprzątać ciała, praktyczne czyż nie? - Anna nieco za mocno drążyła, ale Gio liczył że logiczne argumenty powstrzymają ją od zbytniej wnikliwości. Na odskok Anny mało się nie roześmiał, ale chwilę potem zapach obsranego bikera poraził jego czuły nos - Ja pier… ale smród. Ale dziwisz mu się? I tak długo wytrzymał zanim narobił w gacie ze strachu. - to było tak żałosne że młodemu gangsterowi aż zrobiło się żal mięśniaka, ale tylko na chwilę. Postanowił sprawdzić czy chłopak zemdleje ze strachu, postrzelony na samym początku przez Annę biker, szybko dołączył do trzech swoich kumpli. - Chyba teraz twoja kolej młody, bo coś negocjowanie własnego życia ci nie wychodzi, a świadków nie możemy zostawić… - mina capo nie wróżyła niczego dobrego, twarz miał wykrzywioną w dość okrutnym grymasie - Masz ostatnią szansę, potem zamienisz się w ser szwajcarski, albo w kurz.
Mężczyzna zasłonił dłoniami głowę, skulony zaczął piszczeć w nieartykułowany sposób. Rozumiał o co chodziło Gio, nie był jednak w stanie się pozbierać. Jakby się mafiozo nie starał, nie mógł go zrozumieć.
-Co wy tu wyprawiacie, na miłość boską? - wchodzący do portu tą samą ścieżką w dół z przydrożnej górki Xantos zwrócił swoją uwagę na ekipę. Był on znanym mediatorem z Scacchi.
-Dajemy nauczkę nadętemu gangerowi, nie widać staruszku? - Gio nawet nie spojrzał na Greka, jego ton był dość mocno nieprzyjemny. Nie słynął w mieście z miłości do Scacchi (jak chyba każdy w Lunie), więc nie zamierzał być sztucznie uprzejmy. - Byliśmy na małym spacerze i zostaliśmy dość chamsko i agresywnie zaczepieni, teraz wyciągamy adekwatne konsekwencje. - to rzekłszy zasadził mięśniakowi kopa tak mocno, że ten aż się zwinął z bólu.
-Mięczak… - wycedził z pogardą
-Zamierzasz nam przeszkodzić? - zapytał złośliwie, patrząc wyzywająco w stronę Xantosa.
- Niewątpliwie… na spacerze. Ostatnio dość często spacerujecie po terenie Scacchi z mizernymi zresztą efektami.- nie przejmując się słowami Gio, Xanatos ostentacyjnie nabijał, a następnie zapalił fajkę dodając.- A potem ten biedaczyna Mezzo musi się za was tłumaczyć.
-Co tu kto i kiedy wyprawia, to nie moja sprawa. Przechadzka to żadne przestępstwo, o ile prawo się nie zmieniło w ciągu ostatniej godziny. - wtrącił młody gangster
Po czym zaciągnął dymka i dodał.- Wasze spacery tutaj zaczynają wywoływać pewnie migreny u don Rosso, a efekty waszych działań są opłakane w skutkach, więc… nie pogarszajcie sytuacji i wracajcie na swoje terytorium.
-Robimy wam przysługę dając nauczkę zaczepnym gangerom, a Ty mi jeszcze grozić próbujesz? Chyba Ci się dym rzucił na mózg staruszku… Zrób lepiej w tył zwrot, zanim pomyślę, że sami tych kmiotów na ludzi napuszczacie. Atak na Lunę raczej wam się nie przysłuży. - ton młodzieńca zaczynał zdradzać irytację.
Anna zaczęła badać zachowanie Gio z niepewnym spojrzeniem.
Xanatos zignorował Gio spoglądając w kierunku Anny i rzekł głośno.- Weź tego wściekłego psa na kaganiec, zanim narobi ci kłopotów. Chyba nie chcesz, aby don Rosso stwierdził, że z was lepszy będzie pożytek w grobie?
Anna zaśmiała się. - Jesteś za stary na groźby, dziadek. - skomentowała. - Ale masz racje, już dostałam po uszach za robienie u was burdelu. Chodźmy stąd, Gio.
Marotti wziął głęboki oddech, przymknął na chwilę oczy i wyraźnie się uspokoił.
-Niech Ci będzie Anna, ale jesteś mi coś winna. - westchnął i zrobił w tył zwrot, oddalając się w kierunku, z którego przyszli. Nie omieszkał jednakże po drodze sprzedać ostatniego kopniaka leżącemu bikerowi. I tak nikt nie uwierzy w to, co ten dzieciak widział. Przecież został dotkliwie pobity i jest w szoku.
-Masz szczęście dziadek, że ona tu jest. Gdybym był sam nie skończyłoby się tak miło. - rzucił na odchodnym do nadętego pajaca w fikuśnym garniturku.
~Mięknę na stare lata. Mogłem go przecież zabić… - pomyślał z goryczą, choć do starości było mu daleko.
Najpierw Anna chciała odreagować, a teraz on czuł że mu to będzie potrzebne. Wyciągnął komórkę i wystukał numer do Ricco, niestety zajęte.
~Hm… kto może być w pobliżu... - dumał otwierając listę kontaktów.
~Crescente nie, Crowford… a co szkodzi, sprawdźmy. - wybrał numer do Nate’a i zaczął dzwonić.
Kumpel po fachu ledwo odebrał i już się rozłączył, ale Gio zdołał zasłyszeć krótką instrukcję. Spojrzał we wskazanym kierunku i zobaczył go w oknie jakiegoś magazynu.
-Wygląda na to, że nie tylko my dziś mieliśmy chęć na spacer. - zwrócił się do Anny i skierował się w miejsce gdzie przebywał Nathan, ciekawe czy miał jakieś towarzystwo. Hangar był blisko, więc po chwili znaleźli się na miejscu.
-Cześć Nate, o cześć… - witał się z lekkim uśmiechem, ale urwał widząc że Ricco rozmawia przez telefon, nie chciał mu przerywać. Dopiero po chwili zauważył ciała członków Luny.
-Matko i córko, co tu się stało? - zapytał Nathana wskazując zwłoki.
- Tego próbujemy się dowiedzieć. - Nate Strzepnął popiół obchodząc dookoła zwłoki. - Nic nie zrobimy, dopóki nie dostaniemy wytycznych od Dona. Inna sprawa co wy tu robiliście?
-Byliśmy na spacerze. Anna musiała upuścić nieco pary zza kołnierza i poprosiła bym jej towarzyszył. - Gio zaczął spokojnie - Zostaliśmy zaczepieni, ale napastnicy się przeliczyli. Został tylko ten jeden, którego widać przez okno. Niestety ten fircykowaty Grek musiał się wtrącić kiedy dawaliśmy mu nauczkę. A przecież robiliśmy im przysługę. - westchnął - Sukinkot zaczął wygrażać, że poskarży się naszemu Donowi i wylądujemy w piachu, że tak to ujmę w skrócie. - Może nie pokrywało się to w 100% z przebiegiem wydarzeń, ale młody gangster tak to postrzegał.
Nate otworzył usta, chcąc się wypowiedzeć na temat ich sposobu “upuszczania pary”, lecz zaniechał tego natychmiastowo. Westchnął jedynie, a po kilku zaciagnięciach się dymem przemówił w końcu.
- To w końcu ich teren. - Poprawił monokl, po czym kontynuował. - Była tutaj jedna ze Scacchi, ale uciekła zanim cokolwiek z niej mogłem wydusić. Ale nie wyglądała mi na sprawcę. To zaś wygląda jakby ktoś chciał umyślnie wywołać wojnę między rodzinami. Bloody hell, obym się mylił. - Pstryknął dopalającego się peta w dal.
-Może i ich teren, ale żeby nas straszyć naszym własnym Donem? To przegięcie… - Gio skrzywił się - Jeśli wojna wybuchnie mamy przewagę, jesteśmy silniejszą rodziną niż Scacchi. No i ich capo nie mogą się mierzyć z nami. - uśmiechnął się lekko
- Młody jesteś więc wybaczę taki tok myślenia. - Uniósł delikatnie brew. - Wojna nie przyniosła by korzyści żadnej stronie. Za to szkody by były bardzo zauważalne. - Z końcem tego zdania spojrzał na Ricco.
-Słyszałeś kiedyś pojęcie Blitzkrieg przyjacielu? Myślę że do naszej sytuacji pasowałoby idealnie. - Gio widocznie nie tracił pewności siebie. - I nie przesadzaj z tą młodością, nie wydajesz się wiele starszy ode mnie. Ile możesz mieć lat, 25?
- Gdybyś był młodą damą uznałbym to za komplement. - Uśmiechnąl sie półgębkiem Nate. - Rozważcie zabieranie ze sobą tej rudej berserkerki. Świetnie byście się uzupełniali. - Prychnął delikatnie, ni to z oburzenia ni to frustracji.
-Zapamiętam, JEŚLI będę szukał guza. - młody capo położył silny nacisk na słowo “jeśli”. - Aczkolwiek nie wiem, czy Jackie chciałaby się od Ciebie oddalać. Chyba ma się ku Tobie. - kącik ust Marotti’ego podniósł się lekko.
Nate jedynie zbył go machnięciem ręki, widać zapomniał języka w gębie.
Chwilę potem okazało się, że Don wzywa ich do siebie, niech i tak będzie.
-Aye sir! Ruszamy! - sparodiował salut
 

Ostatnio edytowane przez Eleishar : 28-05-2015 o 14:19.
Eleishar jest offline  
Stary 08-06-2015, 16:43   #10
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Salon posiadłości Dona Rosso był teraz potwornie zapchany. Sam Don siedział na ogromnej sofie, krzesło po jego lewej zajmował Mezzo, po jego prawej, Ricco. Nathan, Jackie, Gio i Anna siedzieli po drugiej stronie stołu. Mimo kolorowego i bogatego wystroju pomieszczenia, panująca w nim atmosfera była dość niesmaczna a w dodatku potwornie obciążająca.
- Każdy po kolei. - zadecydował Rosso. - Chcę to usłyszeć jeszcze raz. Krok po kroku. Z każdego punktu widzenia.
-Nie wiem, czy mogę cokolwiek konstruktywnego powiedzieć o tej sprawie ze swojej strony, Don Rosso. - zaczął Gio tonem w którym wyraźnie było słychać szacunek - W dokach znalazłem się z Anną z zupełnie niezwiązanego z całą sprawą powodu, poszliśmy tam na spacer, bo zazwyczaj jest pusto i cicho. Zaczepiła nas grupa bikerów, to spuściliśmy im łomot aż się kurzyło. - zrobił krótką pauzę.
-Kiedy chcieliśmy skończyć sprawę z “liderem” gangu pojawił się ten nadęty Grek ze Scacchi i zaczął nam wygrażać. Anna chciała uniknąć rozlewu krwi, więc daliśmy sobie spokój i oddaliliśmy się, choć fircyk wyraźnie prosił się o to, by nauczyć go moresu. - relacjonował spokojnie dalej, choć mina wskazywała że taki obrót spraw mu się nie podobał - Zadzwoniłem do Nate’a bo Ricco miał zajęty telefon, a podejrzewałem że przebywają w jednym miejscu. Chciałem podłapać coś do zrobienia, żeby odreagować napsutą krew. Okazało się że są w hangarze w dokach, tam ich spotkałem wśród czterech martwych ciał członków naszej Rodziny. - zbliżał się do końca - Pogadałem chwilę z Nate’em, ale on też nie wiedział co tam się właściwie wydarzyło, wtedy Ricco przekazał że mamy zgłosić się tutaj. - zakończył
Nathan siedział ze splecionymi palcami, opierając łokcie na blacie stołu. Mocno zamyślony wpatrywał się w sobie znany punkt, aż w końcu dotarło do niego że teraz jego kolej na zdanie relacji.
- Ja, Ricco i Jackie pojechaliśmy w wyznaczone przez Dona miejsce. Jackie została w samochodzie, gdy wraz z Ricco wszedliśmy do magazynu. Zastaliśmy tam przerażoną i spanikowaną Bennę ze Scacchi, stojącą nad czterema z naszych ludzi. Próbowałem ją pochwycić, nawet mi się to udało, lecz w pewnym momencie, a dokładniej gdy wstąpiła w cień wyparowała. Dosłownie. - Nate wyciągnął chusteczkę z wewnętrznej kieszeni kamizelki i ściągnął monokl by go przetrzeć delikatnie. - Gdy rozglądałem się po magazynie dostrzegłem przez okno Gio i Annę maltretujących jakiegoś gangera. Zadzwonił do mnie Gio, a ja go naprowadziłem do nas. - Monokl ponownie spoczął na nosie. Jacki zaś stukając palcami wskazujacymi jeden o drugi zakłopotana wymamrotała.
- Ja.. ten… przysnęło mi się w aucie więc. - Rozłozyła ręce na boki, rozglądając się po zgromadzonych. Nie czuła się komfortowo, ale jak Don kazał by każdy się wypowiedział to każdy musiał się wypowiedzieć
Reszta zgromadzonych nie miała nic więcej do powiedzenia. Ricco był po prostu z Nathanem, a grek w kościele był dość pobłażliwy.
Don wchłoną te informacje, od czasu do czasu uśmiechając się lekko.
-Ktoś sobie z nami pogrywa. - przyznał - Ktoś chce walki Luny z Scacchi, myślą, że mogą zyskać gdy zniszczymy siebie na wzajem. - pochylił się dość powolnie, sięgnął swoją masywną dłonią po kufel piwa na stole. - Myślicie, że ktoś byłby w stanie sprostać Lunie, tylko dlatego, że męczy się z Scacchi? - zapytał.
-Moim skromnym zdaniem szefie, samym składem tu obecnym bylibyśmy w stanie zamieść ulice miasta pozostałymi rodzinami mafijnymi, oraz gangami w razie potrzeby. - młody capo po raz drugi zabrał głos jako pierwszy - Jesteśmy prości i bynajmniej nie używam tego jako określenia pejoratywnego. Działamy według prostych zasad, nie knujemy po kątach i dotrzymujemy słowa, z reguły nie ruszamy tych, którzy nie szukają guza. Za to gdy ktoś nam nadepnie na odcisk, to chyba nikt nie chciałby być w jego skórze. - zrobił pauzę i sięgnął po szklankę z wodą, po czym pociągnął kilka łyków. Raczej nie pijał alkoholu na formalnych spotkaniach. - Dobrym porównaniem jest tu śpiący niedźwiedź, niegroźny dopóki się go nie obudzi, agresywnie obudzony zrobi miazgę ze wszystkiego co wpadnie w jego pazury. Ktoś właśnie próbuje zbudzić tego niedźwiedzia i szczerze, uważam że mogłoby to nam dostarczyć sporo rozrywki. - cóż, Gio potrafił czerpać rozrywkę z naprawdę nietypowych sytuacji i chyba każdy w Lunie to wiedział, więc taka wypowiedź nie była zbyt dziwna w jego ustach - Mamy największą siłę ogniową w tym mieście, uderzając pierwsi moglibyśmy posprzątać całe Grand City przy minimalnych, jeśli w ogóle jakichś stratach. To oczywiście dość śmiałe założenia, ale jestem pewien że wykonalne, przy odpowiednich przygotowaniach.
- Zdajesz sobie sprawę że otwarta wojna sprowadzi tutaj gwardię narodową? - Odezwała się Jackie. - Wtedy to wszystko pozamiatają. - Dodała po chwili, kiwając się na krześle.
Gio spojrzał na dziewczynę z pobłażliwym uśmiechem. - Czy ja użyłem słowa wojna? Nazwałbym to raczej czystką i to taką, do której trzeba się solidnie przygotować. - powiedział spokojnie, po czym pociągnął ze szklanki.
-Ale i tak, ostatnie słowo należy do Ciebie szefie. - zwrócił się do Rosso - Co Ty, jako Don myślisz o tym wszystkim?
Don westchnął. - Liczę na to że nie umrzesz za szybko, zdecydowanie kusisz los takim nastawieniem. - ostrzegł Gio. - Oczywiście, że możemy mieć z tego korzyść i oczywiście, że możemy spokojnie przetrzepać tyłek Scacchi a potem zarżnąć tego, kto mieszał się w nasze relacje. Nie będzie jednak żadnej “czystki”. Nie doceniasz starych handlarzy. Wygralibyśmy bitwę do śmierci z tą bandą ale faktycznie zostalibyśmy przez to dość zdruzgotani. Nie wytrwalibyśmy bitwy na drugim froncie. - Rosso poprawił się w fotelu z swoistym, cwanym uśmiechem na twarzy. - Nie chcę słyszeć że zrobiliście chociaż kroczek na tereny Scacchi dopóki nie dam wam do tego sygnału. Jak wszystko pójdzie po mojej myśli, to zaczniecie mieszkać pod ich domami, tylko po to aby ich zadrażnić. Zaczniemy deptać im honor przy pierwszej okazji, ale żadnego zabijania bez mojego pozwolenia. O ile ktoś nie wpadnie na was pierwszy.
-Nic nie poradzę, jestem chyba uzależniony od adrenaliny. - odparł młodzieniec rozbrajająco szczerze. - Jeśli mogę mieć prośbę szefie, w wypadku eskalacji konfliktu, albo jakiegoś dawania nauczki szczekaczom, chcę mieć tego fircykowatego gyrosa dla siebie. Skurwiel pożałuje że się urodził.
Rosso uśmiechnął się na tą prośbę. - Nic ci nie obiecuje, ale zobaczę, co da się zrobić.
Gio uśmiechną się półgębkiem, miał wielką chęć “zapolować” - Ciekaw jestem, kto cały ten bajzel rozpętał. Szczekacze na pewno będą chcieli obrócić go na swoją korzyść, obarczając nas winą za ewentualne kłopoty i wyłudzając zadośćuczynienia. Właśnie, co zrobimy ze sprawą tej martwej czwórki? Powinni za to zapłacić, czyż nie? - poruszył temat, który wydawał mu się dość istotny, nie mogli pozwolić by te knujące czerwie właziły im na głowę bezkarnie. - Nawet jeśli to nie do końca ich wina. - dodał z szyderczym grymasem.
Mezz poprawił krawat. - Wolałbym abyś zostawił te decyzje na potem. Po moich negocjacjach. - zasugerował. Don na to przytaknął.
- Jak powiedziałem. - odezwał się Rosso. - Żadnego mordowania czy wchodzenia na ich terytorium póki wam nie pozwolę. Z dzień spokoju przetrwacie. Potem wam powiem co wam wolno, a co nie. Szczerze mówiąc nie obchodzą mnie osoby niewinne. - dodał też. - Ale JAK SIĘ KURWA DOWIEM, KTO MOICH LUDZI MORDUJE. - Jego ogromna dłoń uderzyła w stół, który odrobinę popękał. Nikt w pokoju jakoś nie spróbował Dona uspokoić. Wręcz przeciwnie, osoby takie jak Ricco wydawały się równie rozgoryczone co i on.
-To śmierć będzie mu się wydawała błogosławieństwem. - dopowiedział młody capo. Był jednym z najmłodszych stażem w Lunie, ale to nie implikowało niczego. Byli dla niego jak rodzina, a kto krzywdzi rodzinę, ten musi zapłacić i to bardzo drogo.
-Skoro póki co mamy się trzymać na uboczu, to może skoczymy na kielicha? Mam wrażenie że przyda nam się po ciężkim dniu. - rzucił dla rozładowania atmosfery, no i miał ochotę na piwo.
- Taa, na pewno zwołam moich chłopców do Tico. Jak ktoś chce, zapraszam. - odpowiedziała Anna.
-Myślałem raczej żeby do “Krawata” iść, Tico lubi zdzierać z klientów. - Gio wspomniał swoją ulubioną knajpę. Poza cenami, lokal starego Tico wydawał mu się trochę za sztywny, zwłaszcza na takie okoliczności. - Co na to reszta?
Ricco wzruszył ramionami. - Ja chyba odpadam, potrzebuję wieczora dla siebie.
Mezzo również przecząco zakiwał głową. - Czeka mnie jutro trochę za dużo pracy.
- Ja mieszkam kilka pięter nad barem Tico, nie będę łazić cholera wie gdzie. - wzruszyła ramionami Anna.
- Od dłuższego czasu chodzi za mną guiness. Idziemy Nate? - Jackie podekscytowana szturchnęła palcem mafioza, który najwyraźniej “złapał zawiechę” jak to się potocznie mówi.
- Nie mam ochoty. - mruknął jedynie.
- Wyjmiesz kiedyś ten kij z dupy? - Zapytała dziewczyna, z delikatnym oburzeniem.
- No chodź… - Zachęcała dalej, gdy dyskretnie zaczęła sięgać ręką bo rzemyk który spinał włosy mafioza. Nate pozostawał niewzruszony, i chyba udawał że nie widzi co planuje Jackie.
Ta zaś szybki mruchem rozwiązała sznurek, rozpuszczajac włosy Nathana.
- Będzie do odbioru w Tico! - Pomachała rzemykiem przed twarzą mafioza.
- Kiedy ty dorośniesz? - Zadał retoryczne pytanie.
-No dobra, widać zostałem przegłosowany… - westchnął z udawaną rezygnacją - A wy gołąbeczki jak zawsze tak uroczo gruchacie. - rzucił z łobuzerskim uśmieszkiem do Nate’a i Jackie
 
Tropby jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172