lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Storytelling] Dzieci Oceanu (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/15180-storytelling-dzieci-oceanu.html)

Zapatashura 03-08-2015 17:39

Popow i tak już kończyła swą zmianę, przez co Le Paige nie musiała czekać długo. Jednak nawet jej krótki pobyt w Ogrodzie Ewy wzbudzał zainteresowanie męskiej klienteli. Ukradkowe spojrzenia, uśmiechy. Klientka w takim lokalu była czymś niecodziennym, a nowości zawsze ciekawią. Co dziwne, nikt nie próbował jej zagadać ani zaoferować drinka, wyraźnie nie mając pewności jak się zachować. Może po prostu wszyscy założyli, że woli kobiety? Po co innego by tu była?


Rapture było miastem budynków. Miastem korytarzy i tuneli. Cudem wizjonerstwa, architektury i technologii. Ale przy tym wszystkim, było też miastem pieszych. Pomiędzy budowlami kursowało metro, a bogacze mogli sobie pozwolić na prywatne batysfery, ale w obrębie budynku? Nie dało się jeździć samochodem, nie było bryczek, garstka rowerzystów spotykała się z nieprzychylnymi spojrzeniami. Pod względem podstawowego transportu największe urbanistyczne osiągnięcie XX wieku niczym nie różniło się od prehistorycznych jaskiń.
Kobiety dotarły do biura pana Heegaarda niedługo przed zamknięciem. Zarówno sekretarka jak i prawnik szykowali się już do wyjścia. Popow i Le Paige zostały przyjęte chyba tylko z powodu natarczywości tej pierwszej. Przegadana sekretarka nie miała innego wyboru, jak wpuścić je do biura. Tamara pozostawiła inicjatywę tancerce.
Rozmowa między prawnikiem a klientką była, mówiąc delikatnie, żywiołowa. Caspar zachowywał daleko idący spokój i rozsądek, ale nie zdawał się on na wiele w starciu z poirytowaną Katią. Zapewnienia o “dokładaniu starań”, “dbaniu o klienta” a nawet o tym, że za czas choroby asystenta nie zostanie naliczona stawka dniowa rozbijały się jak przypływ o falochron. Popow chciała informacji i chciała ich jak najszybciej. Heegaarda ograniczały jednak przepisy. Czegokolwiek dowiedział się asystent, niejaki Carl Broderick, było informacją niejawną. Jeżeli sierociniec wciąż miał dziewczynkę pod opieką, Popow się o tym dowie. Ale jeżeli nastąpiła adopcje, dane nowej rodziny muszą pozostać w tajemnicy. Tak stanowiły regulacje i narastająca złość Katii nic na to nie mogła poradzić. W końcu Le Paige musiała uspokoić roztrzęsioną kobietę. Caspar twardo stał przy swoim, nie mając zamiaru podawać adresu Brodericka osobom postronnym. Odwiedziny prawnika miały przerodzić się w stracony czas.
A przynajmniej powinny, gdyby nie sekretarka.
-Pani sprawa dotyczy tej małej dziewczynki, prawda? - zapytała cicho. Wyraźnie miała zamiar zrobić coś nie do końca zgodnego z przepisami. Mimo nie najlepszego potraktowania przez zdenerwowaną Popow, młoda kobieta (nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat) chciała jej pomóc. Zdradziła w tajemnicy adres Carla. Zapytana przez Le Paige o powód, z rozbrajającym uśmiechem stwierdziła, że po prostu nie lubiła asystenta swojego szefa. Ponadto uważała, że zwyczajnie symuluje - nie byłby to pierwszy raz.


Nieprzychylne nastawienie sekretarki do współpracownika mogło wynikać po części z tego, że mieszkał na Alei Syren, jednej z najpiękniejszych dzielnic Rapture. Oddana była pod zarząd architektów i budowniczych, który mieli wolną rękę w realizacji swych planów. Efektem był misterny popis budowniczej sztuki, zgrany kolaż styli i epok architektonicznych wypełniony apartamentami i luksusowymi sklepami.


1

Nie dziwiłą też decyzja Caspara, by wysłać Brodericka do sierocińca. Katia pozostawiła swe dziecko właśnie w placówce mieszczącej się na Alei Syren, wychodząc z przekonania, że w najlepszej dzielnicy dziecko czekać będzie najlepsza opieka.

Odnalezienie właściwego adresu nie było zbyt trudne, cały budynek odznaczał się porządkiem i ładem. Dzwonek przy drzwiach zagrał kurancik “Dla Elizy”, ale nim ktokolwiek odpowiedział minęło trochę czasu. Zza drzwi dobiegało trochę stłumionych odgłosów, w tym chyba także słowa, ale trudno było cokolwiek rozróżnić. Kiedy w końcu drzwi się uchyliły, wysunęła się zza nich głowa mężczyzny powoli zbliżającego się do trzydziestki. Niewysoki blondyn miał owiniętą hustą lewą część twarzy i spoglądał na niezapowiedzianych gości zbolałym wzrokiem.
-W czymś mogę paniom pomóc? - trochę seplenił, mówienie sprawiało mu najwyraźniej trudność.
_____________________________
1 - screen pochodzący z gry Bioshock 2

Efcia 23-09-2015 11:27

-Pan Broderick? Carl Broderick? - Spytała Le Paige nie dając Popow dojść do słowa.
Mężczyzna zmierzył podejrzliwym wzrokiem obie kobiety. Nie był jednak przesadnie ostrożny, nie wyglądały przecież jak zagrożenie. Najwyraźniej nie rozpoznał też żadnej z nich. Tamara również widziała go pierwszy raz na oczy, a co do Katii - tancerka chyba rozmawiała tylko z jego przełożonym.
-We własnej osobie - potwierdził. Nie sprawiał wrażenia, jakby miał je zaprosić do środka.
-Był pan ostatnio w sierocińcu na Alei Syren. - Spokojnym i opanowanym tonem wygłosiła oczywistą prawdę. - Szukał pan tam, panie Broderick, informacji o pewnym dziecku. - Uważnie dobierała słowa. To wypowiedzi też był dobrze wystudiowany, tak by wzbudzić jak najwięcej sympatii w rozmówcy. - A znalazł pan same straty. Nikt nie płaci za przebywanie w domu, prawda?
-Nie płaci, prawda - odpowiedział ostrożnie. Wydawał się bardzo zdezorientowany tokiem rozmowy, który narzuciła Tamara.
-Zawsze mozna to jednak zmienić. - Posłała mężczyznie jeden z tych subtelnych, ale jakże czarujących usmiechów. Blondyn zupełnie się zagubił, szukając wzrokiem pomocy u Katii, ale ta na razie zachowywała milczenie. Nie mając zatem wielkiego wyboru, przyznał na głos:
-Nie rozumiem.
- Och, - Westchnęła współczująco Le Paige. - jest pan w posiadaniu informacji, które nas intersują. - Dodała już normalnym tonem.
To już dawało mężczyźnie jakiś grunt, po którym mógł stąpać. Ktoś coś od niego chciał, a to stawiało go w lepszej pozycji niż petenta.
-A kim panie w ogóle są? - zapytał już pewniejszy siebie, choć dalej ze zbolałą miną.
- Już mówiłam. Osobami zainteresowanymi posiadanymi przez pana informacjami. - Tamara przeniosła wzrok na Popow. Bez żadnego szczególnego powodu. Chwile później wróciła spojrzeniem do młodego człowieka w drzwiach. - O interesach źle rozmawiać tak przy licznych świadkach.
-Interesy należy załatwiać przez kancelarię - odrzekł, cofając się lekko i dystansując od kobiet. -Jestem zmuszony odesłać panie do pana Heegaarda, mojego pracodawcy.
-To ja jestem pana pracodawcą, bo za moje pieniądze pan je - niewytrzymała w końcu Katia, stwierdzając że rozmowa zmierza donikąd. -I chcę otrzymać informacje, za które płacę.
Broderick chyba dodał w końcu dwa do dwóch, choć nijak nie zmieniło to jego wycofanej postawy.
-Jak panie widzą, nie jestem przy zdrowiu. Rozumiem, że bardzo pani zależy na informacjach - zwrócił się do Popow -ale duża ich część jeść poufna i trzeba się z nimi obchodzić wedle pewnych procedur. Ale jeszcze dzisiaj wynajmę posłańca i przekażę wszystko do kancelaria. Jutro będzie się pani mogła wszystkiego dowiedzieć od mojego szefa.
- I będzie pan narażał się na dodatkowe koszta? - Tamara zdziwiła sie mocno.
-Skoro to dla pań takie ważne, to tak. Narażę się na dodatkowe koszta - potwierdził.
- Godna podziwu postawa. Zupełnie jednak niepotrzebna. - Odarła Le Paige. W tych słowach poparła ją blondwłosa.
-Jestem na miejscu i informacje te może pan przekazać mnie.
-Przykro mi, ale nie. Są przepisy, regulacje… Muszą mnie panie zrozumieć.
- Tak, tak. Przepisy, regulacje, procedury. - Rzekła znudzonym głosem Tamara. - Od których zawsze są odstępstwa i wyjątki.
-Obawiam się, że nie zawsze - w głosie Carla pobrzmiewało zmęczenie. -Informacje będą dostępne jutro w kancelarii - powtórzył. -Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? Przykro mi, ale nie czuję się najlepiej.
-Skoro dokumenty są takie poufne, to jaką ma pan pewnosć, że instytucja z której je pan wydobył nie zechce ich odzyskać? - Uparte trwanie przy swoim było doprawdy irytujące i Tamara pdojęła ostatnia próbę przekonania młodego człowieka do współpracy.
Broderick westchnął ciężko i cofnął się dwa kroki, otwierając szerzej drzwi.
-Niech już panie wejdą - powiedział zrezygnowany. -Postaram się wytłumaczyć - mówił z coraz większym trudem, a grymas bólu nie schodził mu z twarzy. Katia przyjęła zaproszenie z miejsca, nie oglądając się za Le Paige. Nieustępliwość popłaciła, przynajmniej nie musiały już wystawać na progu jak jakieś akwizytorki.
Wnętrze mieszkania Carla Brodericka było urządzone oszczędnie, ale ze smakiem. Krótki przedpokój prowadził do łazienki, o ile Tamara mogła ocenić przez uchylone drzwi za którymi zapalone było światło, oraz do saloniku. Dwa fotele i mała kanapa aż nadto wystarczyły dla samotnego mężczyzny (Le Paige zauważyła bowiem na wieszaku jedynie męski płaszcz), sugerując aktywne życie towarzyskie.
-Napiją się panie czegoś? - zapytał gospodarz. Blondwłosa pokręciła przecząco głową, chyba była już zniecierpliwiona.
- Wodę poproszę. - Tamarze nie za bardzo chiało się pić, ale etykieta nakazywała przyjęcie zaproponowanego poczęstunku. Carl zniknął na chwilę w pomieszczeniu przylegającym do salonu, niewątpliwie kuchni. Wrócił ze szklanką wody.
-Pani Popow. Sierociniec zgodził się udostępnić do wglądu kancelarii część dokumentacji, ale obowiązują mnie i mojego przełożonego procedury - przerwał na chwilę, aby rozmasować policzek. -Pan Heegaard musi najpierw je przeczytać, zapoznać się z moim sprawozdaniem. Nie wszystko zego sie dowiedziałem, możemy pani przekazać...
-Czy moja córeczka jest w sierocińcu? - przerwała mu Katia. -Nie obchodzi mnie nic więcej. Pan Heegaard powiedział, że jeżeli nie została adoptowana, to mogę ją odebrać. Czy jest w sierocińcu? - powtórzyła.
Mężczyzna uciekł na chwilę wzrokiem, po czym cierpliwie powtórzył.
-Wszystkiego dowie się pani jutro.
- Proszę nas zapoznać z procedurami. - Powiedziała Tamara upijając łyk przyniesionej wody.. - Z pewnością zna pan je tak samo dobrze jak mecenas Heegaard.
-Tu nie ma z czym zapoznawać - odpowiedział krótko, jakby poirytowany. Szybko jednak odnalazł maniery i rozszerzył swą odpowiedź. - Dokumenty zawierają informacje niejawne, nazwiska, adresy. Nie można tego tak po prostu ujawnić. Pan Heegaard musi ocenić co wolno powiedzieć, a co nie.
Tamara parsknęła śmiechem, szybko jednak opanowała się.
- Przepraszam, - potarła dłonią nasadę nosa. - ale to co pan powiedział jest doprawdy… to znaczy… pan czytał te akta, pan Heegaard je przeczyta. I pan chce mi powiedzieć, że panna Popow nie może tego przeczytać?
-Dokładnie - odpowiedział chłodno. -Nas obowiązuje tajemnica zawodowa. Pań nie. Dlatego takie sprawy załatwia się przez prawników.
- Zdaje pan sobie sprawę z tego, że pozostaniemy pańskim gośćmi tak długo, aż pan nam nie pokaże tych dokumentów?
-Proszę pani - westchnął ciężko. - Nie pokażę tych dokumentów, bo nie mogę. Nie wolno mi. Wszystko co można powiedzieć, zostanie przekazane jutro. Zrozumcie panie.- Katia nie wyglądała jednak na pełną zrozumienia.
- Proszę pana. - Twarz Le Paige wyrażała żadnych emocji ni uczuć. - Gości pan u siebie zdesperowaną matkę. Żadne logiczne argumenty do niej nie dotrą. Naprawdę. - Zrobiła krótką przerwę zwilżająca sobie nieco gardło.
Popow nie odezwała się. Nie musiała. Coś w jej spojrzeniu sprawiło, że Carl aż zadrżał. Ramiona mu opadły i zrezygnowanym, smutnym głosem powiedział.
-Nie mogę pokazać dokumentów, przepisy to przepisy. Ale... mogę zdradzić ogóły. Nie są to dobre wiadomości. Dziewczynka została już adoptowana.
-Nie- Katia krzyknęła, żeby zaprzeczyć słowom które usłyszała. -Kiedy? Przez kogo?
-I to są właśnie informacje, których nie możemy zdradzić. Wolałem, żeby pan Heegaard był zwiastunem złej nowiny...
- I trzeba było tak od razu. - Westchnęła Tamara podnosząc się. - Pani Popow, idziemy. - Ujęła tancerkę pod rękę i pociągnęła za sobą. - Dziękujemy za gościnę i szczerość. Życzymy szybkiego powrotu do zdrowia.- Uprzejmie pożegnała młodego człowieka i prowadząc pod ramię towarzyszkę opuściła jego mieszczanie. Tancerka prawie słaniała sie na nogach, była zupełnie oszołomiona.
-Wszystko można okręcić- Le Paige próbowała jakoś pocieszyć Popow prowadząc ją do jej mieszkania.
-Mówił o nazwiskach… - wyszeptała nieokreślonym tonem.
- Spokojnie. Jutro poznamy szczegóły.
Le Paige nie miała wcześniej okazji dowiedzieć się, gdzie tancerka mieszka. Ona sama poruszała się jak w transie i dawała jedynie zdawkowe odpowiedzi na pytania. Twierdziła jednak, że jej mieszkanie znajduje się gdzieś w okolicy Placu Apolla, głównego węzła komunikacyjnego w Rapture. Nie była to najbogatsza okolica, jej mieszkancy zaliczali się w poczet klasy ciężko pracującej - mechaników, hydraulików, budowlańców. Krótka wycieczka metrem i cierpliwie zadawane pytania doprowadziły obie kobiety przed Apartamenty Artemisa.


"Apartamenty" były nazwą trochę złośliwą. Budując je nikt nie myślał o luksusach. Miały być tanie w utrzymaniu i zaspokajać podstawowe potrzeby - indywidualne "sypialnie" mające najwyżej trzy pokoje, z komunalnymi kuchniami i ubikacjami na korytarzach.
Tamara westchnęła kładąc na wpół przytomną Katię do łóżka. Pomogła jej wcześniej rozebrać się i zdjąć buty.
-Zaraz zrobię ci coś do picia - powiedziała, wychodząc na korytarz do kuchni w poszukiwaniu herbaty. -Sobie zresztą też.
Wybór był spory, w szafkach zalegały całe opakowania cukru, herbaty i taniej kawy. Komplikowało to strasznie sprawę, bo niemal każde opakowanie było podpisane, zaznaczając do kogo na piętrze należy. Znalezienie nazwiska Popow przeciągało się, aż w końcu wzbudziło zainteresowanie siwiejącej już kobiety, która w międzyczasie spożywała na kolację kanapki.
-Jest pani tutaj nowa? - zagadnęła uprzejmie. -Nie widziałam tu pani wcześniej.
-Ja tu nie mieszkam. - Odparła równie przyjaźnie Le Paige. -Pomagam, eeeeeeee… znajomej.
-Aha - pokiwała głową. -Szuka pani czegoś? - pytanie było retoryczne i służyło raczej podtrzymaniu rozmowy.
-Czegoś na uspokojenie. - Powiedziała pani kustosz zupełnie neutralnym, lekko zakłopotanym tonem. - I czegoś mocnejszego niż melisa - Dodała z nutką ironii wskazując znalezione opakowanie ziołowej herbaty opatrzone nazwiskiem Popow. - Bardzo się jej, znaczy mojej znajomej przyda.
Lokatorka uśmiechnęła się serdecznie i puściła oko.
-Mocniejszego, co? Coś i by się może mocniejszego znalazło.
-Cudownie. - W głosie Tamary dało wychwycić się lekką nutę ulgi. - Ciężko się tu połapać. Tyle osób. Naprawdę trzeba się dobrze znać, żeby funkcjonować w takiej...hmmm… komunie. - Tylko to jedno słowo przyszło jej do głowy.
-Znać? Oczywiście, że trzeba się znać. Co to za sens mieszkać samotnie i nie znać nikogo? - zdziwiła się rozmówczyni wstając od kuchennego blatu. -Poczekaj tu pani chwileczkę - poprosiła i zniknęła w korytarzu. Wróciła po paru minutach, dzierżąc w dłoni niczym trofeum małą buteleczkę. -Nic tak nie uspokaja jak kropelka koniaku.
-Ma pani rację. - Trudno było określić czy La Paige miała na myśli kojące działanie koniaku czy też sens, a właściwie brak sensu samotnego mieszkania.
-Śmiało, śmiało, niech se pani doleje. Wszystko jest dla ludzi.
-Tylko z umiarem. - Tamara ujęła w dwie dłonie kieliszek by ogrzać lekko jego zawartość. Podniosła go następnie do góry i zamieszała rudawym płynem by móc powąchać nieco. Na końcu spróbowała, wcale nie odrobinę. - Muszę jeszcze zająć się Katią.
-Ah, tą młodą blondynką? Biedactwo - kobieta pokiwała smutno głową.
- I nie ma nikogo, kto o nią zadbałby. Żadnego silnego ramienia by się na nim wesprzeć w trudnych chwilach? - La Paige podchwyciła ubolewający ton rozmówczyni.
-Dziwne, bo i młoda i ładna. Ale czasem nie ma się szczęścia do mężczyzn, już ja coś o tym wiem - powiedziała tonem znawcy.
- Młodym i ładnym wcale nie jest łatwiej. - Tamara wygłosiła oczywistą prawdę, po czym dodała już bardziej neutralnym tonem popijając wcześniej kolejny raz z kieliszka. - Czy jest tu ktoś szczególnie bliski Katii?
-Tutaj? Nie. Chyba nie - poprawiła się po chwili. -Biedaczyna miała jakiegoś narzeczonego, w ciąży była. Ale potem tragedia, tragedia. Sama pani wie.
- Tak. - La Paige pokiwała smutno głową. - Ale wysłuchanie tej historii z innego źródła…- Wykonała lekki ruch ręką i uśmiechnęła się przy tym zachęcająco.
-A co tu obgadywać, jak nieszczęście? - wzruszyła ramionami. -Poronienie, bywa. Ale szkoda dziewczyny - najwyraźniej lokatorka znała zupełnie inną historię niż Tamara.
- Hmmm… - Zamyśliła się chwilę pani kustosz. - I pewnie dlatego narzeczony ją zostawił? - Ni to spytała ni stwierdziła.
-Chłop jak chłop. Jest dobry, jak jest dobrze, a jak jest źle, to go nie ma. Już ja coś o tym wiem - z przekonaniem pokiwała głową.
- Nieszczęścia lubią chodzić parami. - Tamara wygłosiła stary jak świat ludowy przesąd. Nalała koniaku do swojego pustego kieliszka i podniosła się. - Dziękuję pani. Zaniosę to Katji, to powinno jej pomóc. Do widzenia.
Z kieliszkiem w ręku Tamara La Paige udała się do Katji Popow.

Zapatashura 28-09-2015 18:36

Zmęczenie wciągnęło pannę Popow w objęcia snu nim Tamara zdążyła wrócić do jej mieszkania. Tak było nawet lepiej, kobieta potrzebowała odpoczynku, a szok jakim było usłyszenie, że jej córka nie jest już w sierocińcu i może już jej nie odzyskać wyraźnie nią wstrząsnął. Śpiąca nie wymagała pocieszenia ani uspokojenia, dzięki czemu i Le Paige mogła zaznać trochę odpoczynku.
I poszperać po mieszkaniu.
Nie było duże. Poza sypialnią, w której właśnie spała gospodyni, był tylko salonik i jeszcze jeden pokój, wszystkie ustawione w jednej linii. Szyby ze zbrojonego szkła prezentowały widok na to niezwykłe miasto, w którym przyszło zamieszkać Tamarze. Pojedyncza, ciekawska rybka pływała przy jednym z okien, zwabiona przez sączące się z salonu światło. Drugi pokój był zupełnie pusty. Na podłodze widać było w paru miejscach zarysowania, jakby coś tam kiedyś stało, ale zostało wyniesione. Może Katia miała kiedyś współlokatora? Pozostawiając jednak zgadywanie na boku, oznaczało to, że dla pani kustosz pozostawała kanapa.


Następnego dnia Katia od razu chciała jechać do kancelarii Caspara. Długo trzeba było ją przekonywać, że nie ma to wielkiego sensu. Nawet jeśli Broderick spełnił obietnicę i wysłał dokumenty przez kuriera, to prawnik i tak musiał je wszystkie przeczytać i przeanalizować. Co więc przyjdzie jej z tego, że wparuje niczym uosobienie słusznej furii do gabinetu, jeżeli niczego nowego się nie dowie? Zamiast tego Tamara przygotowała dla krajanki śniadanie i obiecała, że spotka się z nią u Heegaarda, gdy tancerka skończy swoją zmianę w Ogrodzie Ewy. Le Paige też zresztą czekała praca. Miała dość oszczędności, by nie martwić się o jutro, ale nie dość, by nie pracować, leżeć i pachnieć. Zresztą, takie leżenie byłoby zwyczajnie nudne.


-Nie będę tego owijał w bawełnę - rozpoczął Caspar, gdy Katia i Tamara usiadły wygodnie w jego biurze. -Pani córka została adoptowana, wszystkie prawa rodzicielskie przysługują jej nowym opiekunom.
Popow pierwszy szok przeżyła już poprzedniego dnia. Dzisiaj była niepokojąco spokojna, jakby wszystkie emocje z niej wyparowały i nic już nie miało znaczenia.
-Papiery są w należytym porządku, formularze nie wzbudzają zastrzeżeń, raczej nie dałoby się pociągnąć Sierocińca do odpowiedzialności za niedotrzymanie procedur - prawnik rzeczowo tłumaczył sprawę. -Mój asystent, pan Broderick, zdążył nim zdjęła go choroba odwiedzić mieszkanie nowej rodziny. Mieści się w dobrej dzielnicy, notatki zapewniają, że adoptowani rodzice muszą być dobrze sytuowani. Tym samym nie sposób nawet argumentować, że adopcja nie zapewnia dziecku dostatecznych środków do życia i perspektyw. Zresztą, ta droga argumentacji i tak nie miałaby wielkich szans, dziecko należy do nowych rodziców, nie do miasta. Musiałaby mu się dziać wielka krzywda, aby Rada Centralna zdecydowała o jego odebraniu. Obawiam się, że ścieżka prawna jest wyczerpana - zakończył. -Bardzo mi przykro, pani Popow. Naprawdę.
-Tak, na pewno - odparła Katia beznamiętnie. Równie dobrze mogła grzecznie dziękować za wyrazy współczucia, jak kpić w żywe oczy.

Efcia 18-12-2015 11:24

- Niekoniecznie, panie Heegaard, droga prawna jest wyczerpana. - Powiedziała Tamara umieszczając papierosa w cygarniczce. Mężczyzna przez krótką chwilę wydawał się poirytowany podważaniem jego opinii, ale grymas szybko zniknął z jego twarzy.
- Co pani ma na myśli? - zapytał rzeczowo.
- Jest pan prawnikiem pani Popow. - Rękę z cygarniczką zatrzymała się daleko od ust.. - Jeżeli udowodnimy, że dziecko jest źle traktowane w nowej rodzinie, to…
- To Rada pewnie nie zwróci nawet na to uwagi - dokończył z rezygnacją w głosie. Nagle jednak zmienił wyraz twarzy. - No, chyba żeby przekonać Annę Culpepper. Ale to i tak tylko jeden głos. Nie chcę rozbudzać fałszywych nadziei pani Popow.
Anna Culpepper była, obok Sander Cohena, najsłynniejszą artystką w Rapture. Piosenkarka i tekściarka była autorką miejskiego hymnu, a plotki mówiły, że jako jedna z niewielu obywatelek potrafiła głośno nie zgadzać się z Andrew Ryanem.
- Przekonywaniem pan się zajme. - Pani kustosz uśmiechnęła się wymownie.
- A dowodami?
- Właśnie. - Tamara włożyła lufkę do ust i poczekała aż adwokat poda jej ogień. Zaciągnęłą się dymem. Unosząc głowę do tyłu przymnkęła oczy i wypuściła błekitny obłoczek. - Dowodami ja.
- Jest z tym jeden kłopot- zauważył Caspar chowając zapalniczkę. - Nie wie pani, gdzie zacząć ich szukać.
- Dlatego musimy porozmawiać. - Odparła Tamara wypuszczając kłęby dymu z ust. - Teraz odwiozę pania Popow do domu.
Blondwłosa skinęła zgodnie głową a Heegaard nie protestował przeciwko przyszłym odwiedzinom pani kustosz. To konkretne spotkanie dobiegło jednak końca.
Tamara, zgodnie z zapowiedzią odprowadziła Katię do mieszkania. Podobnie jak poprzedniego dnia pomogła tancerce położyć się. Poszła zrobić herbatę. A gdy wróciła z parującym kubkiem usiadła koło niej.
- Kto jest ojcem dziecka? - Walnęła prosto z mostu. Na owijanie w bawełnę nie było już miejsca.
Katia nabrała powietrza i wykrzywiła twarz w grymasie, jakby chciała wygłosić jakąś tyradę, ale rzuciła tylko zdawkowo:
- Inżynier z Fontaine Futuristic.
- Chciałam się tylko dowiedzieć czy ta osoba ma możliwosci by rzucać nam kłody pod nogi. Takie rzeczy nie ujdą uwadze, a z tego co widzę, to mężczyzna ów nie chciał dziecka.
- Nie, nie chciał - odpowiedziała chłodno.- Nie chcę go więcej widzieć, a on nie chce widzieć mnie. To była pomyłka. Ale oddanie mojej córeczki to też była pomyłka. I chcę ją naprawić.
- Dobrze. Bardzo dobrze. - Powiedziała bardzo naturalnym tonem Tamara. - Zamierzasz z córką tu zamieszkać?
- To dobre mieszkanie. Sporo miejsca dla dwóch osób. I sąsiedzi są przyjaźni, nie to co ta cała elita z nosami we własnych tyłkach.
- Wszyscy sądzą, że poroniłaś.
- To lepiej, niż mieliby wiedzieć, że jestem wyrodną matką - odparła szorstko. Wiedziała, że Le Paige dopytuje się o wszystko chcąc jej pomóc, ale i tak czuła się poirytowana udzielając odpowiedzi.
- Teraz jeszcze jedna ważna sprawa. - Powiedziała Tamara zmieniając temat. - O postepach w sprawie będę cię sama informowała. Nie dopytujesz się. Nie działąsz na własną rękę. Czekasz spokojnie. W przeciwnym koniec współpracy. Rozumiemy się? - Spytała poważnym tonem.
Tancerka nie protestowała. Pokiwała tylko głową w milczeniu. Po oczach było widać, że jest zmęczona i zdesperowana.
- Dobrze. - Tamara miała nadzieję, że Katia zastosuje się do jej zaleceń. - Do zobaczenia za jakiś czas. - Pożegnała się uprzejmie.

Noc była jeszcze młoda a Tamara Le Paige nie chciała iść spać. Lepiej powiedzieć nie chciała iść sama spać. Wstąpiłą do domu by przebrać się w coś wygodniejszego i bardziej odpowiedniego. Wybrała czarny smoking, koniecznie z cylindrem i buty na wysokim obcasie. Tak wystrojona wkroczyła po raz kolejny w ten zdawałoby sie męski świat. Jako, że kapelusz jest elementem stroju kobiety nie zdjęcła swojego nakrycia głowy w szatni.
Usiadła przy barze. Ruchem ręki przywołała barmana. Poczekała aż poda jej ogień.
- Brandy Alexander. - Powiedziała wypuszczając kłeby dymu z ust zadzierając swą zgrabą szyję do góry.
- Naturalnie, szanowna pani - mężczyzna sprawnie przypalił cygaretkę, z doświadczeniem wyrosłym na setkach powtórzeń tego gestu. - Dobrze jest wiedzieć, co się lubi - zagaił konwersacyjnym tonem sięgając po butelkę. - Wiele osób na siłę próbuje zawsze szukać czegoś nowego.
- Poznawaniu nowego towarzyszy taki przyjemny dreszczyk. - Odparła pani kustosz spoglądając na scenę.
- Po poszukiwaniu dreszczyków dobrze jest zasiąść na ulubionym fotelu z ulubioną fajką. Ale może to tylko moja opinia.
Ogród Ewy nie ukrywał, że kobiece piękno jest jego głównym atutem, ale oprócz samej nagości serwował jeszcze dodatki. Trochę egzotyki, szczyptę sztuki. Scenę zajmowała tego wieczoru urocza szatynka ubrana jedynie w obcasy. Przy akompaniamencie fortepianu śpiewała francuską, miłosną piosenkę. Jędrne piersi unosiły się przy każdym wdechu, opadając wraz z wybrzmiewaniem słów. Ogród Ewy sprzedawał seksualność, ale klientela zawsze mogła wytłumaczyć sobie, że nie przychodzi tu tylko po to by bezczelnie się pogapić. Przychodzi tu skosztować trochę sztuki.
Ze sztuką Le Paige obcowała na codzień. Ona przyszła tu skosztować przyjemności. Egzotyki też naoglądała się w życiu dość i to takiej prawdziwej egzotyki, przy której wszelkie brzęczące cekiny na biodrach tancerek serwujących pseudo-taniec brzucha, dźwięczały fałszywie.
- Ja wolę gorącą kąpiel - Odwróciła się do barmana. - z ulubioną fajką. I kimś do towarzystwa.
- A widzi pani. Czyli jednak fajka - z uśmiechem zwrócił uwagę na część wspólną.
- Niesie za sobą dobre wspomnienia. - Westchnęła z nostalgią Tamara.
- Czy nie po to szukamy tych nowych doznań? By było potem co wspominać przy fajce? - barman pozostawił Tamarę z tym pytaniem, aby obsłużyć innego klienta.
Pani kustosz wróciła do podziwiania występu piosenkarki na scenie racząc się przyrządzonym koktajlem. Tym razem jednak nie wszyscy mężczyźni w lokalu zdecydowali poprzestać na zerkaniu na Tamarę i zastanawianiu się co taka kobieta robi w takim miejscu. Znalazł się jeden blondyn, w nienagannej marynarce i pod krawatem, choć już nieco rozluźnionym.


Czuć było od niego charakterystyczny aromat koniaku, lecz krok miał wciąż sprężysty, a język nie węzał mu się w supły gdy zapytał.
- Ciekawość mnie pożera, mam zatem nadzieję, że wybaczy pani pytanie - zaczął. -Ale dlaczego zdecydowała pani utrudniać pracę tutejszym dziewczynom?
- Utrudniać? - Kobieta zdziwiła się wręcz teatralnie.
- Jak mogą skupić na sobie uwagę klientów, kiedy każdy kątem oka spogląda na panią? - wyjaśnił.
- Nie moją winą jest, że klienci zamiast podziwiać piękno atrystek na scenie i doceniać ich kunszt, gapią się na kogoś siedzącego przy barze i sączącego, skąd innąd, wyborny koktajl. - Tamata wzrózyszła raminami robiąc przy tym minę niewiątka.
- A zatem krzywda niezawiniona - defensywnie stwierdził mężczyzna. - Czy jednak pani chce, czy nie, wzrok przyciąga. I słusznie.
- Ależ dziękuję.- Le Paige uśmiechnęła się, delikatnie, trochę jak spłoszona młódka.
- Ja tylko mówię prawdę. Taki już jestem - stwierdził, niby to skromnie. - Thomas Wellington.
- Tamara Le Paige. - Kobieta przełożyła cygarniczkę do lewej ręki i podała mężczyźnie prawą, lekko zgiętą.Ten ucołował ją, jak przystało dżentelmenowi.
- Muszę przyznać, że nie spodziewałem się wśród bywalców kobiet.
-Ależ dlaczego?- Spytała bardzo teatralne zdziwiona pani kustosz. - Lokal ten ma przecież doskonałą reputację.
Mężczyzna przez chwilę szukał odpowiedzi. W międzyczasie Tamara przyglądała mu się leniwie. Młode lata miał już za sobą, ale gęste włosy i gładkie czoło odejmowało mu wieku. Akcent wskazywał na pochodzenie ze Stanów Zjednoczonych, wschodniego wybrzeża najprawdopodobniej. Z bliska, spod zapachu koniaku przebijała także woda kolońska. Dłonie mężczyzny wyraźnie nie był przeznaczone do ciężkiej pracy, były bowiem czyste i pozbawione zgrubień charakterystycznych dla robotników fizycznych. Musiał też być samotny, a przynajmniej nie związany z nikim na stałe - inaczej pewnie nie zostałby puszczony przez troskliwą żonę do takiego lokalu. Brak obrączki był dodatkową podpowiedzią.
- Podobno, ale raczej wśród miłośników kobiecej...- urwał w pół zdania. Powiódł wzrokiem ku scenie, a potem raz jeszcze ku Le Paige. - Ach. Oczywiście. No tak. Nie pomyślałem - mówił nieskładnie.
Tamara uśmiechnęła się, tym razem bardziej zalotnie i drapieżnie. Pan Wellington niestety na tę chwilę zapomniał języka, choć widać po nim było że gorączkowo szuka słów.
- Rozumiem- Powiedziała Tamara takim wyrozumiałym tonem.
- Cóż, no nie spodziewałem się po prostu - wyrzucił jeszcze z siebie, zanim wziął się w garść. - Może chociaż na zatarcie złego wrażenia zaoferuję pani następnego drinka?
- To samo jeszcze raz.- Skinęła barmanowi. Irlandczyk, a przynajmniej Tamara tak uważała, sprawnie uwinął się z zamówieniem i postawił przed panią kustosz brandy Alexander. Thomas ukłonił się, życzył smacznego i trochę zmieszany wycofał się do swojego stolika.
-Nie rozumiem.- Wymamrotała markotnie do siebie Tamara gdy mężczyzna się oddalił.
Pani kustosz wróciła do drinka. Od czasu do czasu przyglądała się wyginającym i rozciągajacym się na scenie kobietom. Nic szczególnego. Do czasu aż konferansjer zapowiedział egzotyczną piękność z afrykańskiego buszu. Na sali zapanowało poruszenie. Sekcja perkusyjna orkiestry zaczęła wybijać dziki, podnoszący panom ciśnienie.Dla lepszego efektu przygaszono światła. Część widowni zaczęła poruszać się w takt wybitnych dźwięków.
- A oto przed państwem Abeni, Afrykańska piękność. - Konferansjer skłonił się nisko i ręką wskazał na czarnoskórą tancerkę, która w tej właśnie chwili wyskoczyła zza kurtyny wzbudzając powszechny zachwyt. Nosiła na sobie tylko spódniczkę z bananów.


1

- Z taką to bym sobie… - Odezwał się już lekko wystawiony mężczyzna w średnim wieku, który niedawno przysiadł się do baru. Szturchnął przy tym Tamarę łokciem w ramię. A gdy kobieta odwróciła się do niego zapomniał języka. Szybko też uciekł jak najdalej od Tamary.
- Ja też. - Le Paige rzuciła jeszcze za szybko oddalającym się mężczyzną.
- Jak to pani kiedyś ujęła? Czekolada, czy wanilia? - wtrącił się barman, na pozór nie podnosząc ani trochę głosu, choć był wyraźnie słyszalny mimo perkusji. - Chyba już znam odpowiedź.
- Tak? - Tamara uśmiechnęła się lekko unosząc prawą brew do góry.
- W końcu zainteresował panią występ. Nie będę zatem przeszkadzał.
- Czyżby większość tutejszej klienteli nie posiadała podzielnej uwagi?- W tonie jej głosu dało się wyłapać lekką uszczypliwość. Odpowiedział jej jednak tylko uprzejmy uśmiech.
Le Paige z koktailem w dłoni odwróciła by podziwiać egzotyczny taniec. Podrygi. Dużo skoków w takt rytmicznej muzyki. To wszystko mogło przywodzić tylko jedno na myśl otępiałym, spragnionym wrażeń umysło klienteli “Ogrodu Ewa”. Urocza Murzynka, skodinąd z o młodym, pociągajacym ciele, przyciągała wzrok praktycznie całej widowni.
Tylko nieliczni dyskutowali żywo o czymś lub też solo podziwiali wdzięki innej tancerki.
Tamara należała do tej części, która podziwiała fascynujący występ. I możeby obejrzała go do końca gdy nie przeszkodził jej pewien rudowłosy jegomość. Chcoiaż teraz płomienna zapewne w przeszłości czupryna wypłowiała i przerzedziła się.
- Witaj piękna. - Mężczyzna zwalił się na krzesło obok. - Wiedzę, że pan Cohen wprowadza nowe zwyczaje. - Kiwnął jednocześnie na barmana aby przygotowła kolejny koktajli.
Pani kustosz zignorowała mężczyznę.
- O, jaka niedostępna. - Rzekł zapewne do barmana. - Dobrze, zagrajmy zatem w tę grę. - Nie dawał za wygraną.
A Tamara dalej go ignorowała. Po kilku minutach natręt jednak nie wytrzymał.
- Słuchaj koktu - Chwycił Le Paige za rękę i to dość mocno.
Tamara szarpnęła ręką by wyrwać ją z uścisku.
Barman przez długi czas pozostawał cicho, pozwalając Le Paige na własną rękę pozbyć się natręta. Kiedy jednak doszło do szarpaniny bardzo szybko znalazł się w pobliżu.
- Dam ci bardzo dobrą radę, przyjacielu - zaczął, zupełnie nie podnosząc głosu, ale i tak skupiając na sobie uwagę rudowłosego. - Zostawisz tą panią w spokoju, dostaniesz szklaneczkę whisky na mój koszt, wypijesz ją sobie samemu i pójdziesz do domu. Dobra whisky jest często lepsza od awantury.
- Och tak? A co jeśli nie posłucham tej rady, co? No co? Co się stanie? - alkohol był powszechnie znany jako zły doradca, ale i tak każdy się go słuchał.
- Thomas - odrzekł barman, wywołując u rudowłosego zdziwienie. - Stanie się Thomas.
Tamara ledwo zdążyła zauważyć, gdy na rękę trzymającego ją natręta opadła duża, odziana w białą rękawiczkę dłoń. Mężczyzna krzyknął z bólu i zdziwienia, gdy całe jego ramię zostało boleśnie wykręcone. Próbując się odruchowo wyrwać, osunął się ze stołka, zwiększając jedynie cieżar naciskający na wygięty nienaturalnie staw. Zawył raz jeszcze, lecz ochroniarz zwany Thomasem uniósł go wolną ręką do pionu i nie czekając na jakiekolwiek protesty wyprowadził z sali. Le Paige skojarzyła osiłka z pierwszej wizyty, gdy ten paplał coś o jej domniemanym "mężu".
Pani kustosz odprowadziła obu mężczyzn wzrokiem umieszczając jednocześnie papierosa w cygarniczce. W duchu pogratulowała właścicielowi sprawnej i dobrze dobranej obsługi.
Natrętni adoratorzy nie byli czymś co mogło wyprowadzić ją z równowagi. Już dawno nauczyła się, że udawanie słabej kobietki nie przynosi pożądanych efektów. Nikt w tym cynicznym świecie nie interesował się słabymi. A ona sama nie zamierzała się nad sobą użalać. Wróciła więc do podziwania występów tancerek, tym razem nie niepokojona już przez nikogo.
Niedogodności pojawiły się niestety same. Lokal pomyślany był wyłacznie dla męskiej klienteli. O czym Tamara pomyślała dopiero w drodze by się lekko odświeżyć
- Zechce pani mi wskazać drogę do łazienki. - Zaczepiła jedną z kręcących się po sali kelnerek.
Młoda brunetka nerwowo się zaśmiała. Sytuacja była kłopotliwa, bowiem faktycznie konstruując Ogród Ewy nikt nie pomyślał o rozdziale ubikacji. Nie tracąc jednak rezonu, kelnerka zaprowadziła Le Paige na zaplecze, do toalety dla pracowniczek.
Tamara ochoczo wkroczyła do pomieszczenia. Poprawianie makijażu było nieodzownym elementem kobiecej wizyty w lokalu. A w miejscu takim jak to można było wiele posłuschać.
Zaplecza wszystkich lokali tetnią swoim życiem. Niczym ludzie, bez postronych osób pokazują prawdziwą twarz. Pani kustosz spodziewała się po trochu, że to prawdziwe oblicze będzie miało podbite oko sponiewieranej żony i niezdrową cerę pijaczki. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Nie tylko "Ogród Ewy" był równie elegancki z frontu jak i z tyłu, ale strzępki rozmów jakie dało się wyłapać na korytarzu wpasowywały się w normalne, codzienne plotki. Coś o nowej linii kosmetyków jaka właśnie pojawiła się na rynku. Wyprzedaż kiecek u Bartolliniego. Tylko parę słów przykuło uwagę Le Paige.
- Blondyna dalej jest nie w sosie. Klienci są niezadowoleni.
- Co się dziwisz? Po wpadce trudno dojść do siebie. Miej trochę serca.
- Już ty się o moje serce nie martw. Raczej o pana Cohena, jak przyjdzie w odwiedziny.
Tamara wyszła z kabiny i stanęła przed lustrem.Poprawiła czerwień swych ust. Ostanie cmoknięcie i jej pełne i zmysłowe usta lśniły zmysłowym odcieniem czerwieni.



_____________________________
1 - Josephine Baker

Zapatashura 19-12-2015 14:08

- Pani dobrze zna tu wszystkich. - Bardziej stwierdziła niż zapytała napotkaną dziewczynę.
- Trochę, tak - odparła odruchowo, nim przyjrzała się klientce. - Ale to nie jest miejsce przeznaczone dla… to znaczy, kim pani jest?
- Kimś kto może tu przebywać. O to się proszę nie martwić. - Uśmiechnęła się lekko.
- Chwilę, chwilę. Pani jest tą klientką, o której wszyscy mówią!
- Wszyscy mówią o mnie? - Spytała z przesadnym podziwem w głosie. - To dobrze. - Puściła kobiecie oko. - To jak? Zna pani tu wszystkich, co?
- Jak to w pracy, wie pani- odparła niepewnie.
- Wiem, wiem. - Pokiwała głową. - Najwięcej wiedzą osoby takie jak pani. Spokojnie, nie chodzi mi o klientów.
- Do czego pani zmierza?
- Do tego czy chce pani zarobić. - Tamara wyciągnęła z torebki banknot. Ujęła go w dwie ręce po czym kilkukrotnie złożyła go i rozprostowała. Papier wydał charakterystyczny odgłos przy tej operacji.
Rapture było kapitalistycznym rajem, a kapitalizm ma tylko jednego prawdziwego władcę - pieniądz. Kto nie oddawał mu hołdu, nie mógł liczyć na dobre życie. Napotkana dziewczyna ubrana była jak kelnerka, w kabaretkach, krótkiej czarnej spódniczce i białej koszuli z obowiązkową w lokalu tej klasy muszką. Nie pogardziła ofertą.
- O co chce pani zapytać?
- O barmana. - Tamara jeszcze raz zaszeleściła banknotem.
- O Wujaszka? - odparła z rozbawieniem dziewczyna. - To ci dopiero temat.
Le Paige złożyła papierek na cztery i umieściła go w kieszenie bluzki kobiety.
- No, to taki nasz… och, jakby to określić. Ma w sobie taki dryg do porządku, wie pani? Dba, by wszystko gładko działało. Ale nigdy nie krzyczy, nie złości się. Ma cierpliwą naturę i traktuje nas trochę jak współpracowników, a trochę jak dobrych znajomych. Powie dobre słowo. No i zawsze jest profesjonalny. Nie flirtuje, nie podszczypuje. Taki dobry wujaszek - mówiła po trochu o wszystkim.
- A konkretniej słonko.
- Ale konkretniej co?
- Do której pracuje?
Dziewczyna nie mogła powstrzymać śmiechu, ale bardzo szybko się opanowała i już poważnie odpowiedziała - do czwartej. Do zamknięcia lokalu.
- I wychodzi…? - Tamara teatralnie zawiesiła głos.
- Jak tylko przyjdzie ekipa sprzątająca. Czyli gdzieś kwadrans po czwartej.
- A Katia?
- A to już zależy od grafiku na dany tydzień. Nie da się tańczyć całą noc, niezależnie od tego co mówią romantycy. Dzisiaj nie pracuje.
- Grafik jest na tydzień czy dłużej?
- Na tydzień - potwierdziła szybko.
- Z jakim wyprzedzeniem tworzony jest grafik?
- Jest układany w weekendy proszę pani.
- W tym tygodniu jak ona pracuje?
- Przepraszam, ale nie wiem. Ja tu jestem kelnerką, pracuję sześć dni w tygodniu.
- Dobrze. - Tamara ponownie uśmiechnęła się do kobiety. - Dziękuję bardzo. I jeszcze coś ci powiem dziewczyno. - Pochylił się do ucha kelnerki i szepnęła. - Nie myśl już jak te biedne, zniewolone kobiety z góry. -Puściła dziewczynie oko i zadowolona z siebie ruszyła na salę.
- A jeszcze jedno. - Zatrzymała się po kilku krokach. - Gdzie jest wyjście dla personelu?
- Do końca korytarza i na prawo - poinformowała.
- Miłego wieczoru. -Tamara ruszyła we wskazanym kierunku.

W Rapture nie było bocznych uliczek, ani alejek. Były tunele pełne kabli i rur - żył dostarczających wodę, prąd i gaz do wszystkich komórek miasta. Le Paige wyszła właśnie do takiego tunelu, który kilkadziesiąt metrów dalej kończył się włazem prowadzącym na atrium Fortu Swawoli. Pojedynczy, przygarbiony mechanik grzebał przy jakimś zaworze. Ktoś musi pracować, by bawić mógł się ktoś.

Le Paige cofnęła się do miejsca gdzie rozmawiała z kelnerką. Jeszcze raz zajrzała do pomieszczenia dla pracownic, krytycznym okiem spojrzała na swoje odbicie i zadowolona z siebie wróciła na salę. Sprężystym i pewnym siebie krokiem przemierzyła dystans między drzwiami a barem. Zamówiła jeszcze jedne koktajl. Z rozbawieniem obserwowała zachowanie pozostałych gości lokalu. Ich reakcje gdy kolejna tancerka dawała, mniej lub bardziej udany, popis.
Wystarczyło, że kobieta odsłoni pierś czy pośladki, a mężczyźni przestawali być istotami rozumnymi. Stateczni mężowie i ojcowie, szanowani obywatel, filar społeczeństwa...

Do zamknięcia klubu nikt już się pani kustosz nie naprzykrzał. Tuż przed czwartą Tamara dopiła resztę napoju. Uiściła należność wraz z napiwkiem. Trochę rozpychając się łokciami , z klasą i wdziękiem to czyniąc, odebrała swoje rzeczy z szatni. Tu też nie zapomniała o napiwku. Niech ją obsługa zapamięta z dobrej strony.
Już na zewnątrz, przed drzwiami wejściowymi, zapaliła kolejnego papierosa z lubością wypuszczając dym do góry. Przez chwilę stałą tak z głową uniesioną go góry i cygarniczką w prawej dłoni podziwiając miasto i toń oceanu nad nim. Ławice ryb oraz przeróżne morskie stworzenia przepływające tuż obok, na wyciągniecie ręki, a jednak takie niedostępne i dalekie, niczym obłoki na dawno niewidzianym niebie.
Ta krótka chwila nostalgii, na którą sobie pozwoliła akurat pochłonęła cały kwadrans o którym mówiła kelnerka. Mając to na uwadze Tamara ruszyła w kierunku włazu prowadzącego na atrium Fortu Swawoli. Barman okazał się bardzo punktualnym mężczyzną. Pojawił się na miejscu prawie w tym samym momencie co Le Paige. Nie było trudno go rozpoznać, nawet jeśli z odległości kobieta nie widziała jego twarzy. Kto inny mógł wychodzić z technicznego tunelu ubrany w ciemnobłękitny płaszcz i kapelusz w kolorze grafitu? Hydraulicy reprezentowali inną modę.
- Nie boi się pan tak późno sam do domu wracać? - Spytała Tamara parafrazując słowa Humphreya Bogarta.
- Szczerze mówiąc, proszę pani, uważam tę godzinę za wczesną - odparł bez wahania, odwracając się w kierunku głosu. Dopiero wtedy zrozumiał z kim rozmawia i przez krótką chwilę wydawał się być zdziwiony.
- Wczesna pora. Późna pora. Pojęcia względne. - Powiedziała podchodząc bliżej.
- Zgadzam się - skinął głową. - Kieruję się na stację, pani w tę samą stronę?
- Czemu nie, panie…- Zawiesiła głos.
- Czyżby obawiała się pani spacerować z nieznajomymi?
- Ależ pan tajemniczy. - Uśmiechnęła się lekko.
- Unika pani odpowiedzi - zauważył.
- Nie obawiam się spacerować z nieznajomym.
- Chodźmy zatem. Jeśli ucieknie nam metro, to co byśmy mieli robić dla zabicia czasu?
- Pójdziemy do kawiarni. - Zaproponowała. - W końcu jesteśmy parą nieznajomych.
- Obawiam się, że na to może być jeszcze za wcześniej. A kawa z tych automatów na stacji jest zupełnie bez smaku, osobiście zaświadczam.
- A pan co zaproponowałby?
- Nie spóźnić się na metro, rzecz jasna - stwierdził od razu, choć nie przyspieszył ani trochę, równając krok z Tamarą, która ujęła go pod rękę. Mężczyzna przyjął to zupełnie naturalnie.
- Spacer dwójki nieznajomych o tak wczesnej porze. - Uśmiechnęła się w myślach, ale kwestię wypowiedziała na głos. - Cóż za urocza scenka.
- To przez neony, proszę pani - wyjaśnił. - Wszystko w ich kolorach zdaje się być jak z bajki.
- Tak pan uważa?
- Jak się rozejrzeć, tu wszystko jest jak z bajki. Miasto na dnie oceanu? Kto by w to uwierzył na powierzchni?
- W różowych okularach widzi pan ten świat. Czyżby ten na górze - Ruchem głowy wskazała go góry. - świat był aż tak straszny, że uciekł pan w tę bajkę?
To pytanie zabiło rozmowę na dłuższy czas. Ciszę przerywało tylko brzęczenie neonów i okazjonalne melodyjki wygrywane przez automaty albo głośniki. Kiedy już Le Paige miała zmienić temat padła w końcu odpowiedź.
- Tak.
- Szczęśliwy z pana zatem człowiek. - Powiedziała po krótkiej chwili przerwy. - Bardzo.
- Muszę przyznać, że nie narzekam. To dobre życie. I niewielu może się takim pochwalić.
- To prawda. - Tamara przyznała mu rację z pewną filozoficzną zadumą.
- A pani? Podoba się tutaj?
- Oczywiście. - Odparła z całą stanowczością. - To miasto wielu możliwości.
- To chyba było jego ideą. Dać przedsiębiorczym ludziom szansę na nieograniczony rozwój, z dala od zakusów polityków czy wojskowych.
- I doskonale się sprawdza. Chociaż nie wszyscy potrafią się do tego dostosować i ciągle wydaje im się, że porządek z jakim mieli do czynienia na górze i tu się utrzymuje. Czego najlepszy przykład mieliśmy dzisiaj. A przynajmniej ja miałam. - Uśmiechnęła się na samo wspomnienie miny mężczyzny, który usiłował ją poderwać przy barze.
- Ach, skoro jesteśmy przy tym temacie. Zapomniałem pani podziękować - nieoczekiwanie oznajmił barman.
- Tak? - Zdziwiła się lekko. - A za co?
- Że nie rozkwasiła mu pani nosa na mojej ladzie. Krew ciężko się zmywa.
W odpowiedzi kobieta zaśmiała się bardzo głośno i szczerze.
- Nie ładnie odpowiadać śmiechem na podziękowania - zauważył żartobliwie mężczyzna.
- Ja panu też powinna w takim razie podziękować. - Powiedziała nie przestając się śmiać.
- Połknę przynętę. Za co?
- Za to, że nie dopuścił pan do tego abym rozkwasiła mu nos na pańskiej ladzie.
- Zyskaliśmy zatem na tym oboje.
Rozmowa rozwijała się naturalnie i Tamara z satysfakcją odkryła, że wciąż nieznany jej z imienia mężczyzna nie tylko potrafi się wysłowić, ale i nie brakuje mu tematów. Na takich przyjemnych pogawędkach o wszystkim i niczym czas potrzebny na dotarcie do stacji szybko minął. Trzeba było podjąć decyzję:
- Dokąd pani jedzie? - spytał lekko barman, spoglądając na kopertowy zegarek, który wyjął z kieszeni swego płaszcza.
- Pewnie do domu. - Odparła Tamara żartobliwie. - A pan?
- W tym samym kierunku - odparł równie żartobliwie.
- To się świetnie składa. Podróż w miłym towarzystwie, zawsze cieszy.
- A zatem do Arkadii. Kolejka powinna być punktualnie za trzy minuty - oznajmił barman. Tamara, rzecz jasna, znała Arkadię. Było to jedno z najpopularniejszych miejsc w całym mieście. Podwodny ogród, pełen kwiatów, ziół i karłowatych krzewów. Jak miejscowym botanikom udało się zmusić rośliny by rosły i były zdrowe bez naturalnego światło było wprost niezrozumiałe. W Arkadii nie było jednak wielu mieszkań…No i budynek ten był zupełnie nie po drodze do apartamentu samej Le Paige. Godzina była jednak młoda. Pani kustosz miała dobry humor, czas, mogła zatem okrężną drogą wrócić do domu.
Czasu natomiast najwyraźniej nie miał maszynista, wagony metra wjechały bowiem na stację z zegarmistrzowską precyzją. Podobno za punktualność miejskiej sieci komunikacyjnej odpowiadały maszyny wyznaczające rozkład, ale nic nie mogło przecież zastąpić ludzkiej pracy. Kobieta i mężczyzna wkroczyli do wagonu, który o tej godzinie był zupełnie pusty. Nie oznacza to jednak, że był cichy. Z głośników sączyła się muzyka Amadeusza Mozarta. “Eine kleine nachtmusik”. Bardzo adekwatnie do pory.
- Mieszka pan w Arkadii? - Spytała Tamara gdy tylko zajęli miejsca w wagonie.
- Tak. Można powiedzieć, że uśmiechnęło się do mnie szczęście. Bogacze mają luksusowe apartamenty, za to ja mam trawę za oknem.
- Trawa za oknem. Niecodzienny widok w tym miejscu. Chyba, że chodzi o trawę morską.
- Słuszna obserwacja- docenił żart. - Niestety wśród trawy morskiej zobaczyć można tylko rybę, a one słabo ćwierkają o ile mi wiadomo.
Kobieta westchnęła tylko z nostalgią w głosie. Samo wspomnienie ćwierkających za oknem ptaków wywołało takie dziwne ukłucie, taką tęsknotę za czymś bezpowrotnie straconym. Część z tych uczuć wyraźnie odmalowała się na twarzy zamyślonej pani Le Paige.
- Trafiłem w czuły punkt?- zapytał barman. W jego głosie można było usłyszeć lekkie zaniepokojenie.
- Jak chyba każdy w tym mieście tęsknię czasami za takimi prozaicznymi przyjemnościami jak śpiew ptaków. - Tamara uśmiechnęła się pogodnie. - Takie sentymentalne głupoty w mieście dla ludzi przedsięborczych.
- Nie zgadzam się, że to głupoty. Trochę sentymentalizmu nikomu nie zaszkodzi. Poza tym pewnie by się znalazł jakiś sprzedawca gołębi, gdyby poszukać. Na sentymentach można zarobić.
- Gołębie nie szczebioczą niczym słowiki. - Odparła rzeczowo. - Owszem mogłabym nabyć takiego mechanicznego niczym z bajki Andersena. Ale to nie to samo.
- To handel. Coś za coś - odparł sentencjonalnie mężczyzna. - Nie ma słowików, za to jest paskudna kawa z automatów.
- Na którą nie załapaliśmy się, gdyż kolejka przyjechała bardzo punktualnie.- Odparła Tamara z przesadnie udawanym rozczarowaniem.
- Sama pani widzi, opatrzność nam sprzyja.
- Aż taka jest paskudna ta kawa? - I ta wypowiedź zabarwiona była ironicznie i żartobliwie jednocześnie.
- W gruncie rzeczy, to zależy do czego. Do picia? Absolutnie odpychająca. Do czyszczenia rur? Zaskakująco dobra. Może mi pani wierzyć. Jestem profesjonalnym barmanem - całą swą wypowiedź mężczyzna utrzymywał w żartobliwym tonie. Włącznie z uwagą o profesjonalizmie.
- Do czyszczenia rur powiada pan. - Tamara chwyciła się za brodę i teatralnie zamyśliła. - Może nie będę musiała już wzywać hydraulika, gdy będę miała problem z zatkaną wanną.
- Będę miał teraz wyrzuty sumienia. Ująłem chleba z ust uczciwemu hydraulikowi.
Pogawędka o wszystkim i o niczym układała się gładko, ale Le Paige nie mogła rozgryźć swego rozmówcy. Był kulturalny, uśmiechał się i żartował, ale jego wzrok nie prześlizgiwał się po jej sylwetce, gdy udawała że nie patrzy, trudno też było interpretować jego zachowanie jako flirt. Kobieta po prostu nie wiedziała, czy był nią zainteresowany czy nie.
Kobiecy głos przerwał Mozartowi jego koncert i ogłosił "stacja Arkadia".
- Dom słodki dom - zareagował barman, wstając.
- Ale da się pan zaprosić na kawę? - Spytała w końcu prosto z mostu.
- Ze szczerą przyjemnością - odparł przystając przed drzwiami.
- Wiem gdzie pan pracuje.- Posłała mu jeden z tych czarujących uśmiechów, które z definicji powinny poruszyć mężczyznę. Wywarł jednak zupełnie przeciwne wrażenie, bowiem ten konkretny mężczyzna zastygł w miejscu. W ostatniej chwili zdążył wyskoczyć na peron, aby uniknąć przytrzaśnięcia.
Zdziwiona Tamara przejechała jeszcze dwie stacje by przesiąść się na linię prowadzącą do jej domu.
W swoim apartamencie, nie mając siły i ochoty na układanie rzeczy niczym grzeczna dziewczyna, pozostawiła ścieżkę znaczoną jej ubraniami aż do łóżka. W miękkiej pościeli, niestety sama, zaszywszy się zapadła w sen wypełniony wspomnieniami o ptakach szczebioczących o poranku.

Zapatashura 13-01-2016 17:03

Le Paige co prawda zastrzegała, że tego dnia odwiedzi biuro Heegaarda, lecz nie umówiła formalnego terminu. W efekcie utknęła w poczekalni, za dwójką mężczyzn w zbliżonym wieku. Nienagannie ubrani, z drogimi akcesoriami w postaci stylowych zegarków i złotych spinek, sprawiali wrażenie partnerów biznesowych. Modne fryzury, a w jednym przypadku cieniutki, zadbany wąsik, wskazywały, że obaj uważali wygląd za ważny atut. Tamara od czasu do czasu, nienachalnie, przyglądała im się kątem oka. Serdeczne uśmiechy, poklepywanie się po ramionach, od czasu do czasu szepty. Może to ich zażyłość, a może fakt, że nie zwracali uwagi na Le Paige ani sekretarkę pana Caspara, kazała zastanawiać się, czy mężczyźni są partnerami wyłącznie biznesowymi. Młodziutka brunetka, ta sama która tak chętnie podzieliła się informacją o miejscu zamieszkania Carla Brodericka, ubrana była tego dnia tak, aby wywierać wrażenie.


1

Beżowa, ołówkowa spódnica, dodatkowo mocno ściśnięta skórzanym paskiem podkreślała biodra i wąską talię. Grafitowy sweterek opinał się kusząco wokół biustu. Heegaard lubił piękne kobiety, niewykluczone zatem, że zatrudnił tak młodą osobę ze względów na walory wizualne, a nie umiejętności, ale niegrzecznym byłoby zakładać coś takiego z góry. Po kilkunastu minutach, gdy sekretarka odebrała telefon na swym biurku, biznesowi partnerzy zostały zaproszeni do gabinetu. Kobiety zostały same. Aby choć trochę umilić Tamarze czekanie, brunetka zapytała:
- Może napiłaby się pani herbaty? Albo poczęstowała papierosem?
- Bardzo chętnie. - Odparła Tamara uprzejmie. - Jedno i drugie - A gdy umieściła już papierosa w cygarniczce i zaciągnęła się dymem, z lubością po chwili wybuszczając go w powietrze, dodała. - Pracowity dzień dzisiaj, prawda?
- Wie pani, nie aż tak. Nie ma tutaj takiego zapotrzebowania na usługi prawników, gdy nie trzeba walczyć z pasożytami i głupim prawem - odparła rzeczowo, jakby podsumowywała swe długie rozważania.
- Ilekroć przychodzę do pana Heegaarda, zawsze muszę czekać. Ma zatem kientów.
- Ilekroć przychodzi pani do pana Heegaarda, to nie ma umówionej wizyty, a i tak znajdujemy dla pani czas - zauważyła młódka z uśmiechem.
- Jesteście profesjonalistami. - Odparła Tamara z takim samym uśmiechem.
- Przynajmniej się staramy.

Biznesowe interesy przeciągały się blisko pół godziny, które sekretarka starała się w mniej lub bardziej udany sposób zapełnić konwersacją. W końcu jednak dwójka (a może para) klientów opuściła gabinet pana Caspara i przyszła kolej Le Paige.
Prawnikowi chyba jednak umknęła z pamięci zapowiedziana wizyta, pani kustosz zastała go bowiem z kijem golfowym w dłoni, kiedy kładł w kącie swego gabinetu pusty kubek.
- Witam pana, panie Heegaard. - Niezrażona tym Tamara wkroczyła do gabinetu zamykając za sobą drzwi.- Można się przyłączyć?
Mężczyzna rozdziawił w zdziwieniu usta, ale dość szybko wziął się w garść i z wystudiowanym uśmiechem zagadnął:
- Grywa pani w golfa? Prawdziwa skarbnica talentów.
- Naszą sprawę możemy i przy golfie omówić. - Powiedziała wybierając odpowiedni kij.
- Naszą sprawę, naszą sprawę - pomrukiwał pod nosem Heegaard, wręczając swej rozmówczyni kij i upuszczając przed nią kauczukową piłeczkę. Drewniany parkiet nie był pewnie zadowolony z takiego traktowania, ale nie miał jak protestować. - Omawiajmy zatem.
- Katia Popow zleciła panu zajęcie się swoją sprawą. Wie pan równie dobrze jak i ja, że do tego będzie panu potrzebne wsparcie.
- Wsparcie? Pani Le Paige, ta sprawa jest zamknięta. Adopcja dokonana. Nic więcej nie pomogę - prawnik dla podkreślenia swoich słów rozłożył dłonie w geście bezradności.
- Wczoraj mówił pan co innego.
- Nie, to pani mówiła co innego - sprostował szybko. - Ja twierdziłem, że nawet gdyby istniały jakieś przesłanki, że dziecku dzieje się krzywda, to Rada i tak się tym nie zajmie. Wychowywanie dzieci to rola rodzica, nie miasta.
- Czyli nie zgodzi się pan reprezentować pannę Popow gdyby istniały przesłanki, że dziecku dzieje się krzywda?
Heegaard spojrzał na piłeczkę, która leżała tam gdzie ją upuścił. Trącił ją stopą, zapełniając czas potrzebny mu do namysłu.
- Szukanie takich przesłanek to robota dla detektywa, nie dla mnie ani mojego asystenta - odparł w końcu, nie odpowiadając na pytanie, ale i nie odbiegając za daleko od tematu.
- I dlatego rozmawiamy.
- Mam kogoś polecić? Wybór nie jest za duży.
- Nie. Nie musi pan nikogo polecać. Ja się tym zajmę.
- Ujmijmy to tak - zaczął ostrożnie Caspar. - Jeżeli faktycznie coś pani znajdzie, to zapoznam się z materiałami i ocenię, czy można coś na nich ugrać. Jeżeli tak, to wezmę tę sprawę. Jeżeli nie, to nie będę czynił pani Popow fałszywych nadziei, ani sięgał do jej portfela.
- Nigdy nie wątpiłam w pana uczciwość.
Mężczyzna odczekał chwilę, milcząc. W końcu zapytał: - czy coś jeszcze mogę dla pani zrobić?
- Oczywiście. - Le Paige zrobiła krótka przerwę. - Proszę mi pokazać dokumenty.
- Absolutnie nie - reakcja była natychmiastowa i zdecydowana.
- Obawia się pan, że pani Popow dowie się ode mnie kto adoptował jej córkę?
- Obawiam się, że pani się dowie. Te dokumenty nie są przeznaczone dla osób trzecich. Pełnię zawód… jakby to ująć… osoby zaufania publicznego. Nie mogę przekazywać otrzymanych w tym zaufaniu umów, bo stracę pracę.
- Zdaje pan sobie sprawę, że ja się dowiem, prawda?
- Pani Le Paige, ja na to wprost liczę - oznajmił z uśmiechem, który nie dotarł do jego oczu. - Ale nie dowie się tego pani ode mnie, od pana Brodericka ani z dokumentów, które znajdują się w moim sejfie.
- Zapiera się pan rękoma i nogami by nie przyjąć tej sprawy, panie Heegaard. - Tamara uśmiechnęła się drapieżnie, a jednocześnie kokietryjnie.
- Nie zapieram się, proszę pani. Nie widzę szans na wygraną i mam związane ręce - odpowiedział szczerze.
- Jakie były warunki umowy miedzy panią Popow a sierocińcem?
- W skrócie, bardzo proste. Ze zrzeka się praw rodzicielskich do córki na rzecz sierocińca. Podpisane w dwóch kopiach, złożone do archiwum. To bolesne, ale dla mieszkańców Rapture, pani Popow nie ma dziecka.
- I nic w zamian nie dostała? - Le Paige zdziwiła się lekko.
Caspar obrzucił kobietę spojrzeniem, wyrażającym zdziwienie i chyba nawet oburzenie.
- Może i ustrojem tu panującym jest kapitalizm, ale dzieci się tu nie sprzedaje.
- Panie Heegaard! - Spojrzenie pani kustosz było pełen dezaprobaty i oburzenia chyba również. - Czy nie dostała obietnicy, zapewnienia, ze dziecko będzie miało lepszą przyszłość? - Dodała już spokojniej.
Prawnik wyraźnie się zmieszał swym wczesniejszym nieprzemyślanym słowem. Odchrząknął, udając, że nic się nie stało. Sprawa nie wniesiona do sądu, to sprawa, której przecież nie ma.
- Obiecuje dach nad głową, wyżywienie, wychowanie i edukację. Możliwość adopcji przez obywateli miasta. Tak, obiecuje dobre perspektywy, ale pan Broderick sprawdził tę kwestię i nie miał zastrzeżeń.
- Co do ośrodka może i tak. Czy oddanie dziecka komuś nieodpowiedniemu, to jest dobra perspektywa? Może nie trzeba skarżyć zaraz miasta?
-Ale ja własnie o tym mówię, wspominając mojego asystenta. To jest rodzina z dobrą perspektywą. Dobra dzielnica, dobry dom. A jak dziewczynka ma zostać zabrana to bez skandalu się nie obejdzie. Tu nie ma pomocy społecznej, która odbierałaby dzieci rodzicom.
- Wie pan równie dobrze jak i ja, że pański asystent widział tylko fasadę. Nie mógł zajrzeć za nią. To nie jego praca. Prawda? - Tamara ujęła w dłoń jeden z kiji. Używajac go jak laski, a prawej nogi jako przeciwcieżaru pochyliła się po piłeczkę. Przeszła kilka kroków dalej. Wykonując podobną figurę akrobatyczną położyła mały, okrągły przedmiot na podłodze w miejscu skąd powinno się jej dobrze uderzać i wykonała zamach. - Skandalu chce uniknąć prawie każdy.
Golf był podstępnym sportem. Taki duży kij, aby trafić taką małą piłeczką do takiej małej dziury. Tamarze ta sztuka się nie udała i ucierpiała na tym bogu ducha winna ściana.
- Sprawdził co mógł - Heegaard rozłożył ręce. - Od tego są detektywi, jak już mówiłem.
- Na polu jest znacznie łatwiej. - Le Paige oddała kij adwokatowi.
- Boję się, że tutaj pola składają się głównie z pułapek wodnych - nie był to żart wysokich lotów, ale i chyba nie miał taki być. - To jest pani zainteresowana nazwiskami tych detektywów?
- Mówiłam już, że sama się tym zajmę. - Uśmiechnęła się.
Caspar niespiesznie poszedł po piłeczkę, aby samemu spróbować trafić.
- Życzę pani powodzenia, szczerze. Zdjęcia, nagrania, dokumenty. Im więcej dowodów na to, że dziecku się coś dzieje, tym lepiej.
- Trochę więcej entuzjazmu panie Heegaard. -Tamara przyglądała się piłeczce. Prawnik ustawił się do uderzenia, zabawnie przykucając na nóżkach i poruszając swoimi zbyt pełnymi biodrami, przez co Tamara musiała powstrzymać chichot. Niewiele jednak mu te wszystkie przygotowania pomogły, bo uderzenie minęło kubek o centymetr.
- No i widzi pani, dlatego nie ufam w entuzjazm. Pesymizm jest znacznie lepszy. Jeżeli coś pójdzie nie po mojej myśli, to rozczarować się mogę tylko pozytywnie.
- Musimy się zatem na polu spotkać. Wtedy pójdzie nam lepiej. Do widzenia panie Heegaard. - Pani kustosz pozostawiła prawnika sam na sam z golfem i wyszła z jego biura.
- Do widzenia pani. - Uśmiechnęła się przyjaźnie do sekretarki.
- Do zobaczenia, pani Le Paige. Mam nadzieję, że z dobrych powodów - odparła młódka, odwdzięczając się równie przyjaznym uśmiechem.

____________________________
1 - Clarice Lispector

Efcia 04-03-2016 22:36


Było wino. Dobre. Czerwone.
Były dwa kieliszki na stole obok talerzy z niedokończonym posiłkiem.
Przytłumione światło z atrapy kominka wbudowanej w ścianę sprzyjało podziwianiu niezwykłego, podwodnego baletu jakim każdego chętnego widza raczyły morskie stworzenia.
Po drugiej stronie pancernej szyby obdzielającej dziką i niebezpieczną toń oceanu od ucywilizowanego jednakże równie niebezpiecznego świata podmorskiej metropolii, trwał inny fascynujący spektakl. Dwa ciała splecione w odwiecznym tańcu pożądania. To przedstawienie widzów nie miało i mieć nie powinno. Ono było zarezerwowane dla dwójki głównych aktorów i tylko dla nich.
A gdy żarliwy i namiętny spektakl dobiegał końca dwa ciała legły w miękkiej pościeli.

Oceaniczni tancerze nadal dawali popis swych umiejętności. Utracili jednak dwoje ze swych widzów na rzecz Morfeusza i jego świata.



Tamara przewróciła się na brzuch lewą ręką przeszukując przestrzeń koło siebie. A gdy natrafiła na pustkę od razu otworzyła oczy.
- Sile? - Spytała podnosząc się z łóżka.
Żadnej odpowiedzi.
Le Paige natychmiast wstała. Rozejrzała się po pokoju. Jej rzeczy leżały starannie ułożone na krześle. O ile dobrze pamiętała nie tak je zostawiła.
- Sile? - Rzuciła niepewnie.
Znów odpowiedziała jej tylko cisza. Jej nos wyłowił za to przyjemny zapach dobiegający z kuchni.
- Tu się ukryłaś. - Powiedziała wchodząc do pomieszczenia.
Stojąca przy kuchence kobieta o czarnych jak heban włosach odwróciła się przez ramię krytycznie przyglądając się nagiej postaci w drzwiach.
- Tamaro Le Paige! - Sile pogroziła pani kustosz trzymaną w ręku drewnianą łyżką. - Marsz w tej chwili do swojego pokoju ubrać się!
- A co? - Spytała trochę zadziornie Tamara. - Boisz się, że nie zdołasz utrzymać rąk przy sobie?
- Nie. - Odparła równie zadziornie Si-le - Boję się, że śniadanie nam się zmarnuje.
- Śniadanie? - Le Paige podeszła bliżej. Oparłszy brodę o ramię rozmówczyni zajrzała do garnka. - Już zapomniałam jak ty wspaniale gotujesz. - Chciała włożyć palce by skosztować odrobinę, ale została zdzielona łyżką.
- Ała. - Rzuciła z wyrzutem pani kustosz.
- Lepiej siadaj. - Poleciła czarnowłosa kobieta.
Śniadanie smakowało wyśmienicie. Nawet lepiej niż wczorajsza kolacja zamówiona przez Tamarę w jednej z lepszych restauracji w mieście.
Po posiłku Sile zajęła się porządkowaniem kuchni.
Na akt drugi liczyć nie można było.



Tego samego dnia Tamara przeszła się wzdłuż Alei Syren, ulicy na której mieścił się Sierociniec Małej Siostry. Musiała znaleźć sobie kilka dogodnych miejsc by móc sierociniec poobserwować.
Tamara potrzebowała dokumentów z ośrodka. Żeby je zdobyć musiała ustalić, który z pracowników Sierocinieca Małej Siostry będzie najbardziej podatny. Musiała poznać tych pracowników. Później przyjdzie czas na obserwację każdego z osobna.

Małymi kroczkami można było dojść do celu unikając potknięcia się.

Zapatashura 12-03-2016 18:49

1
Cytat:

Sierociniec Małej Siostry! W trudnych czasach daj swojej córeczce warunki, na jakie zasługuje. Zakwaterowanie i edukacja za darmo! W końcu wszystkie nasze dzieci SĄ przyszłością Rapture.
Jedyny sierociniec w mieście reklamował się w środkach masowego przekazu. Miał swoje plakaty i billboardy. Nawet bez żadnej konkurencji ani alternatywy, żywym pozostawało hasło “reklama dźwignią handlu”, nie żeby ktoś sugerował iż sierotki miały być przehandlowane. Sierociniec miał też swoje placówki, dokładnie dwie - minimum uprawniające do liczby mnogiej. Jedną na Hedone Plaza, na Alei Syren, gdzie teraz znajdowała się Tamara. Drugą przy Apartamentach Hestii na Placu Apolla. Dwie lokalizacje, które nie mogły być od siebie bardziej różne niż ogień od wody. Le Paige znała Plac Apolla przelotnie, choćby z wizyty w mieszkaniu panny Popow - dzielnica prostych robotników i tych, którzy nie mieli dość umiejętności by utrzymać lepszy styl życia. Hedone Plaza zaś...ach. Hēdonē to z greki “rozkosz”. Mitologiczna córka Erosa. Architektoniczna perła Rapture. Doprawdy, ogień i woda.
Właścicielem i dobroczyńcą Sierocińca Małej Siostry był Frank Fontaine. Jeden z najbogatszych mieszkańców podwodnego miasta, ale zarazem jeden z najbardziej kontrowersyjnych. Jego biznes, jak każdy inny w mieście, pozostawiony był samemu sobie i tak długo jak miał swoją klientelę i nie zagrażał metropolii, nie budził zastrzeżeń. Kontrowersyjne były poglądy pana Fontaine. Dorobkiewicz i rekin finansjery lubił dzielić się swoimi pieniędzmi. Podobno duży wpływ miała na niego dr Sofia Lamb, wybitny psychiatra, ale o altruistycznych zapędach. Karmienie tych, którzy nie potrafili karmić się sami było promowaniem pasożytnictwa. Było socjalizmem i piachem w trybach kapitalistycznego Rapture. Ale Rapture wyznawało też wolność jednostki. Doktor Lamb chciała leczyć ludzi za darmo. Niech sobie leczy. Fontaine chciał dzielić się swoimi pieniędzmi? Niech się dzieli. Jak długo nie chcieli oni pomagać cudzymi rękoma.
Sierocińce, naturalnie, nie były prowadzone osobiście przez pana Fontaine’a. Zatrudniały pracowników. Tamara siedziała w kawiarni nieopodal sierocińca, popijając espresso. Miało trochę sztuczny posmak, choć różne ulepszacze próbowały go zabić. Ot, przejściowe problemy nim uda się wyhodować w Rapture zdrowe kawowce, nad czym botanicy pracowali w Arkadii. Arkadia… przypominało to Le Paige o barmanie z Ogrodu Ewy, ale to była przygoda na inny dzień… albo noc. Teraz była w pracy. Sierociniec miał załogę na całą dobę, część pracowała na zmiany, inni tylko w określonych godzinach. Recepcjonistka, opiekunki, pracownicy biurowi. Do tego firma sprzątająca i guwernanci, o ile Le Paige prawidłowo oceniała zawód przychodzących do sierocińca ludzi. Spora grupa osób, co z jednej strony oznaczało dużą inwestycję czasu, ale z drugiej dawało pole manewru.



2

Na pierwszy ogień poszła recepcjonistka. Stałe godziny pracy, od 9:00 do 17:00. Przyjmowanie zainteresowanych, zarówno oddaniem dziecka do sierocińca, jak i wzięcem dziecka do adopcji. Pierwsza linia kontaktu z instytucją i potencjalne źródło informacji. Kobieta, w średnim wieku, z lekką nadwagą i zamiłowaniem do kapeluszy. Palaczka, regularnie robiąca sobie przed wejściem przerwy na dymka. Najwyraźniej w samym sierocińcu nie można było palić, może dzieci nie lubiły dymu, a może ktoś inny? Mężatka, najwyraźniej w szczęśliwym związku, w przeciwnym razie mąż nie przychodziłby po nią po pracy. Siwiejący brunet, trochę starszy od żony, nienagannie ubrany, ale w marynarce o prostym kroju, którego Le Paige nie zidentyfikowała jako pochodzącego spod ręki wziętego krawca. Małżeństwo z klasy średniej, co tylko potwierdziło ich krótkie śledzenie. Recepcjonistka była gadułą, niemal nieustannie trajkotała coś do bruneta. Ze strzępków jakie wychwyciła Tamara, tematy dotyczyły wszystkiego: pracy, sytuacji miasta, jakiejś kobiety o imieniu Mary, pewnie koleżanki. Krótkie zakupy, nic ekstrawaganckiego, jedzenie, środki czystości. Nuta luksusu, wszystko kazano zapakować i zawieźć pod adres domu. Aleja Nimf, ładna okolica z apartamentowcami średniej klasy. Plany na wieczór obejmowały wizytę w Forcie Swawoli, konkretnie w kinie. Dwa bilety zarezerwowane dla pana i pani Pinker. Niepotrzebnie, sala nie była wypełniona nawet w piątej części.


3
Kino eksperymentalne, ambitnego reżysera z Rapture. Film w butelce, jak nazywano obrazy w całości kręcone w jednej lokacji, dramat o kryzysie wieku średniego. Wydumany i filozoficzny, co mogło świadczyć że państwo Pinker uzurpowali sobie ambicje do obcowania z wysoką kulturą i na tym polu chcieli odbić się od swojej pozycji w mieście. Dużo chodzenia, siedzenia, podsłuchiwania, ale na koniec pracowitego dnia Le Paige nie była specjalnie zadowolona. Pierwszy obiekt okazał się zupełnie przeciętny. Może przynajmniej z gadatliwości dałoby się coś uzyskać?


Opiekunki pracowały w systemie zmianowym, chociaż ich grafik był nieregularny. Cztery zmiany, każda ośmiogodzinna, w tym jedna od 10:00 do 18:00, zazębiająca się z innymi tak, żeby w środku dnia było więcej rąk do pracy. Tamara wytypowała jedną pracowniczkę na rekonesans. Młoda, nawet bardzo, możliwe że ledwie pełnoletnia, a może taka była jej uroda. Rudowłosa, długonoga, atrakcyjna. Stanu wolnego, nie miała obrączki ani pierścionka zaręczynowego. Może nie natrafiła na tego wyśnionego, a może po prostu nie miała w głowie żeniaczki - każdemu według woli. Pracowała na drugiej zmianie, kończąc o 22:00. Zamieniała ją starsza koleżanka, przychodząc kwadrans wcześniej. Do obowiązków rudej należało zamknięcie frontowych drzwi. Opiekunka na nocnej zmianie była w budynku sama, nie licząc dzieci. Gdyby nie było innych opcji, możnaby dziewczynie ukraść klucze i zakraść się późną nocą do sierocińca. Okolica była patrolowana przez prywatną ochronę, ale przecież strażnicy nie mogli być we wszystkich miejscach jednocześnie. Poza tym w Rapture rzadko dochodziło do włamań, więc nich ich jakoś pilnie nie wypatrywał.
Młódka skierowała się prosto do domu, jak na grzeczne dziewczę przystało, co nie sposobało się Le Paige - groziło to kolejnym nudnym i w gruncie rzeczy zimnym tropem. W dodatku dziewczyna mieszkała w tej samej okolicy co pani kustosz, co dodatkowo kusiło by po prostu pójść do swojego apartamentu i uznać dzień za skończony. To byłoby jednak nieprofesjonalne. Śledziła ją zatem dalej. Mieszkania na klatce schodowej miały plakietki z nazwiskami, łatwo zatem było zidentyfikować pannę opiekunkę jako Barbarę Michaud, francuskę wnioskując z nazwiska. W dodatku mieszkającą samotnie, żadnego “państwo” ani “pan i pani” na plakietce. Dziwne, apartamenty w tej okolicy nie były najdroższe, ale opłata czynszu z pojedynczej pensji byłaby trudna. Może Sierociniec Małej Siostry płacił lepiej, niż się Tamarze wydawało? Pani kustosz poczekała jeszcze na korytarzu, mając nadzieję że jeszcze czegoś się dowie i nie zawiodła się. Panna Barbara nie zamierzała kłaść się do łóżka. Zamiast tego opuściła mieszkanie w wieczorowej kreacji.


4
Spod białej narzutki prześwitywała czerwona sukienka. Wysokie obcasy postukiwały żwawo, gdy rudowłosa kierowała się na stację metra. Ten wieczór, pomyślała Le Paige, właśnie stał się bardziej interesujący.
Plac Apolla był jednym z węzłów komunikacyjnych miasta. Drugim, były Wyżyny Olimpu. Najbardziej luksusowa dzielnica Rapture, w której swe apartamenty miała śmietanka towarzyska, w tym Sander Cohen i Frank Fontaine. Cóż, nie brakowało im pieniędzy, co odbijało się brakiem skromności. Olimp, siedziba bogów. Panna Michaud wydawała się do tej okolicy nie pasować. Ale również panna Michaud najwyraźniej nie zdawała sobie z tego sprawy.


5
Zrobiona na bóstwo dziewczyna opuściła stację podwodnej kolejki zdecydowanym krokiem kogoś, kto zna okolicę i wie dokąd idzie. Celem okazała się Ambrozja, luksusowa restauracja z dancingiem. Za wysokie progi dla klasy średniej, ale Barbara jedynie uśmiechnęła się do ochroniarza i weszła bez najmniejszego problemu, jak bywalczyni. Panna Le Paige nie mogła pochwalić się tym samym. Nie brakowało jej klasy, ani wyglądu, lecz nie była przygotowana na to, że śledzenie prostej opiekunki zaprowadzi ją na same wyżyny Rapture. Po prostu nie była właściwie ubrana, aby ot tak ją wpuszczono. Bez nazwiska, bez towarzystwa, bez znajomości. Z drugiej strony była kustoszem muzeum, a nie jakąś przybłędą, no i miała przy sobie gotówkę. Łapówki, czymże bez nich byłby świat? Rudowłosa lubiła się bawić i lubiła zwracać na siebie uwagę. Bez narzutki, czerwona kreacja mogłaby uchodzić za nieskromną. Nie przeszkadzało to jednak męskiej części gości, a męskie towarzystwo nie przeszkadzało Michaud. Zniknęła z lokalu po godzinie, w towarzystwie znacznie starszego dżentelmena. Niestety nim Tamara sama zdołała niepostrzeżenie opuścić Ambrozję, trop się urwał. Barbary nie było nigdzie widać. Pani kustosz miała jednak podejrzenia skąd młoda opiekunka miała pieniądze na zapłatę czynszu.


Żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek. Po śledzeniu pracownic Sierocińca Małej Siostry, przyszedł czas na odmianę. Tym razem celem Tamary został jeden z nauczycieli pracujących w ośrodku. Kadra pedagogiczna nie miała etatu, była najwyraźniej wynajmowana na godziny, jak guwernanci. Przychodzili w regularnych odstępach czasu, jakby na wyznaczone dla dzieci lekcje. Z neseserami, aktówkami, walizkami. Pomoce naukowe są kluczowe dla przyswajania wiedzy przez młode umysły. Prawdopodobnie żadne z guwernantów i guwernantek nie stanowiło dobrego źródła informacji, ale jeden z mężczyzn przynajmniej wyglądał interesująco.


6
Wysoki, ubrany w drogi płaszcz i modną marynerkę z kamizelką. Wąsaty brunet. Nawet pani Pinker, która akurat miała swoją przerwę na papierosa wodziła za nim wzrokiem, a przecież była szczęśliwie zamężna. Le Paige miała przeczucie, że warto się nim zainteresować.
Mężczyzna nie pracował jedynie dla sierocińca. Zdawało się, że ma dość napięty grafik. Krótka przerwa na lunch, a potem jedna wizyta w prywatnym domu za drugą. Głównie mieszkania klasy średniej, ale jedna wizyta odbyła się na Wyżynach Olimpu. I odbiegała od standardu, który zdążyła zauważyć pani kustosz. Lekcje guwernanta trwały 45 minut, zupełnie standardowy czas. Ale lekcja w apartamentowcu trwała jedynie trzydzieści minut. Nie dlatego, że po pół godzinie nauczyciel wyszedł. Po pół godzinie wyszły dzieci, roześmiane i trzymając w rękach trochę pieniędzy. Pociechy wysłane po łakocie, albo zabawki. Wąsacz wyszedł dopiero dwadzieścia minut później, z przekręconym krawatem i popsutą fryzurą. Nie trzeba było detektywa, by domyśleć się że udzielał korepetycji z biologii pani domu. Ciekawe, czy pan domu o tym wiedział?


Kolejny dzień przyniósł nieoczekiwaną niespodziankę. Wizytacja w sierocińcu. Wszyscy pracownicy postawieni na baczność, sprzątaczki uwijały się przy robocie od samego rańca by wszystko wyglądało jak należy. Cała szopka dla jednego człowieka. Posiwiały blondyn, po pięćdziesiątce, z nadwagą, ale trzymający się prosto jak kij. Sprawiał wrażenie wojskowego, lecz nie dało się go długo obserwować przed budynkiem.


7
Wizytacja trwała ponad godzinę i tak jak nieznajomy samotnie przyszedł, tak i samotnie opuścił sierociniec. Niósł jednak pod pachą teczkę, której nie miał przychodząc. Bez wątpienia zawierającą jakieś dokumenty. Grzechem byłoby mężczyzny nie śledzić, co też Tamara zrobiła. Niestety nie potrwało to za długo. Jedynie do stacji metra. Mężczyzna bowiem wcale nie miał zamiaru korzystać z usług kolei. Kierował się do prywatnej przystani, w której dokowały batysfery. Prywatny środek transportu dla najzamożniejszych mieszkańców Rapture.


8
Le Paige mogła jedynie bezradnie patrzeć przez zbrojoną szybę, jak pojazd odpływa w dal i znika za jednym z podwodnych wieżowców.


Ponieważ wizytator nie zajął wiele czasu Tamarze, mogła ona spokojnie wybrać kolejnego pracownika do śledzenia. Tym razem padło na kogoś z administracji. Mężczyzna w średnim wieku, gładko ogolony, ubrany w niewyszukany sweter w błękitnym kolorze. Charakterystyczna barwa ułatwiała śledzenie, nie było dużych obaw, że zniknie w tłumie. Niestety nie było też niczego ciekawego do śledzenia. Zakupy, jedynie artykuły pierwszej potrzeby. Gazetę ze stoiska tylko przewertował wzrokiem i odłożył na miejsce. Kawaler, bez obrączki, z ilości zakupów można było wnioskować, że mieszkający samotnie. Mimo wolnego czasu nie udał się na obiad, ani do kawiarni. Zamiast tego skierował się do metra. Przejażdżka skończyła się na Placu Apolla. Węzeł komunikacyjny sugerował przesiadkę, ale okazało się, że jest to przystanek docelowy. Najwyraźniej pracownik sierocińca nie śmierdział groszem. Mieszkał tuż przy stacji, w nienajgorszych mieszkaniach, ale jak cała okolica przeznaczonych raczej dla niższych warstw Rapture. Jeszcze na klatce schodowej Le Paige stała się świadkiem dyskusji mężczyzny z kimś, kto okazał się dozorcą. Poszło o pieniądze - pracownik “Małej Siostry” zalegał od tygodnia z czynszem. Zwieńczeniem śledztwa było odczytania tabliczki na drzwiach mieszkaniach - Gordon Tusk.

_______________________
1 - ilustracja z gry BioShock 2
2 - utwór "Noire Clarinet" z gry L.A. Noire
3 - grafika koncepcyjna z gry BioShock
4 - Gene Tierney
5 - grafika z gry BioShock
6 - David Gandy
7 - zdjęcie z witryny old-picture
8 - grafika z gry BioShock Infinite - Burial at Sea, Episode 2

Efcia 24-04-2016 21:40

Ta krótka obserwacja dała pani Le Paige dwa potencjalne cele. Oba bardzo atrakcyjne, z czego jedne w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Belfer uczący dzieci bogatych mieszkańców za ich pieniądze i dzielący się swoją wiedzą z sierotami, również za pieniądze najbogatszych, edukował również żony najbogatszych mieszkańców Rapture, także za ich pieniądze chociaż niekoniecznie za ich wiedzą.
Tamara jego pierwszego postanowiła poznać bliżej. To znaczy chciała poznać rozkład jego zajęć. Kogo i kiedy odwiedza. Od tego wszak zależało czy nauczyciel-bawidamek będzie cennym źródłem informacji.
Pani kustosz na tę okazję wzięła sobie urlop. Na obserwację obiektu musiała poświęcić dużo więcej czasu niż miałaby przychodząc jeszcze do galerii. Guwerner cieszył się sporym wzięciem. Kilka dni ostrożnej obserwacji pozwoliło ocenić, że pracował przynajmniej przez osiem uczciwych lekcji, a dodając do tego czas potrzebny na dotarcie od jednego domu do drugiego, dawało to przynajmniej jedenastogodzinną dniówkę. Czymś trzeba było płacić za garnitury, buty, koszule, krawaty, spinki, a pan nauczyciel miał ich chyba całą szafę, bowiem Le Paige nie widziała go jeszcze dwa razy w tym samym. Mężczyzna był notorycznym flirciarzem, swobodnie i chętnie obdarzającym kobiety komplementami, co dzięki pewności siebie i nienagannemu wyglądowi paniom się podobało. Nazywał się Ruben Faucher, czego Tamara dowiedziała się pytając kelnerki w restauracji, w której regularnie się stołował. Francuz, ale kimże innym mógłby być?
Na lep pięknych słówek i szarmancki uśmiech złapała się nie tylko znudzona bogaczka z Wyżyn Olimpu. Ruben nie dzielił kobiet w kategoriach pieniędzy, jak każdy inny patrzył na urodę. Młoda blondynka, z obrączką na palcu, odprowadzała go na przystanek metra po jednej z lekcji. Romans konsumowali w publicznej toalecie. Brudne myśli, brudne czyny, brudne miejsce.
Tamara zanotowała sobie co ważniejsze informacje i zajęła się drugim mężczyzną. Tutaj mogła pokusić się o spekulacje co też mogło być przyczyną notorycznego braku pieniędzy w portfelu pana Tuska. Stawiała na fortunę, zdradziecką dziwkę, której ofiarą i ona padła kiedyś. Chociaż dziwka, taka z krwi i kości też mogła wchodzić w grę.
Śledztwo odkrywało karty dość powoli. Niezobowiązujące rozmowy z sąsiadami pana Gordona pozwoliły dowiedzieć się, że wprowadził się na Plac Apolla raptem pół roku wcześniej. Skąd? Tym się nowy mieszkaniec nie chwalił, nie zawiązywał też bliskich znajomości z innymi mieszkańcami budynku. Zachowywał się jak ktoś, kto jest tam tylko przejściowo, nie zamierzał zapuszczać korzeni. Weekendami miał dodatkową pracę w jednym z butików na Market Street, pewnie jako księgowy, bo nie było go widać wśród obsługi klientów.
Cała ta oszczędność i pracowitość miała jakiś cel. Celem, tak jak przypuszczała Tamara, była fortuna. A konkretniej, Fortuna Faraona, to samo kasyno w którym Le Paige wdepnęła w aferę pani Popow. Tusk, ubrany w swój najlepszy garnitur, poświęcił środowy wieczór próbom zbicia szybkich pieniędzy. Nieudanym, wnioskując z gniewnej miny wymalowanej na jego twarzy, kiedy opuszczał lokal.
To była dobra wiadomość dla Tamary. Gordon Tusk był w szponach nałogu. Słodka lecz okrutna Fortuna sączyła mu do ucha swój jad mamiąc wizją szybkiego zarobku. Nieszczęśnik, który wpadł jej zgrabne i zręczne ręce, niczym wabiony syrenim śpiewem marynarze, szedł na stracenie wracając z nowymi nadziejami w miejsce swojej sromotnej klęski. Na to liczyła pani kustosz.
Przegrawszy jakąś nieznaczną sumę pieniędzy do leciwej matrony o dziwnym akcencie Tamara ruszyła w kierunku wyjścia. Po drodze, zostawiając spore napiwki co bardziej rozmownym członkom obsługi wypytała się o Tuska. Chciała wiedzieć jak często nawiedza ów wspaniały przybytek i przy której grze szczególnie chętnie rozstaje się z zawartością swojego portfela. Tak jak alkohol pozwala zapomnieć, tak pieniądze rewelacyjnie potrafiły odświeżyć pamięć. Bez rewelacji bowiem obsługa kasyna pewnie nawet nie kojarzyłaby pana Gordona. Ot, klient jakich wiele, zgodnie z prawidłami wszystkich kasyn na cały świecie miał przegrać swoje pieniądze i iść do domu. Tusk w Fortunie Faraona pojawiał się raczej nieregularnie, co sugerowało Tamarze problemy ze zdobyciem odpowiedniej ilości gotówki, a przepuszczał ją głównie na ruletce.
W drodze powrotnej do domu Le Paige odwiedziła miejską bibliotekę. Wypożyczyła mikrofilmy z gazetami. Przeglądanie kronik towarzyskich w samotny wieczór było aktem rozpaczy. Był to jednak najszybszy sposób na dowiedzenie się kim był tajemniczy wizytator domu dla sierot, który odpłynął prywatnym batyskafem. Czy raczej byłby, gdyby mogła w nim go znaleźć. Reklamy sierocińca w ogóle nie prezentowały sylwetek pracowników, a choć Trybuna Rapture obfitowała w zdjęcia, to tego konkretnego dżentelmena Le Paige nie odnalazła w żadnej rubryce. Z drugiej strony, wydań gazet była masa. Żeby znaleźć igłę w stogu siana, trzeba było trochę cierpliwości.


*


Cierpliwość Le Paige wykazywała się. Długa, samotna noc sprzyjała przeglądaniu kolejnych gazet.

Następnego dnia Tamara umówiła się z Sile na kawę, w ich kawiarni. Przychodziły tu często. Obsługa znała ich przyczajenia. Nie musiały nawet nic mówić by na stoliku wylądowała kawa i deser.
Po krótkiej wymianie kurtuazyjnych formułek Tamara przeszła od razu do rzeczy.
- Jak nazywa się guwerner waszych dzieci?
- Guwerner? Naszych dzieci? - Pytanie wyraźnie zaskoczyła panią Zeilberger
- Tak. - Odprała spokojnie Le Paige.
- Bonferroni. Emilio Bonferroni. Dlaczego pytasz?
- Tak sobie. - Powiedziała Tamara udając niewiniątko
-Tak sobie? - Sile za dobrze ją znała by uwierzyć w te słowa.
- No dobrze. - Pani kustosz wymownie przewróciła oczami i zbliżył się do swojej rozmówczyni.- Słyszałam o takim jednym. - Zaczął konspiracyjnym szeptem. - Ruben Faucher. - Uśmiechnęła się lekko, acz zalotnie i drapieżnie. - Jest doceniany za fachową wiedzę nie tylko w kierunku kształcenia dzieci.
- Ah tak? - Sile niewzruszona mieszała łyżeczką kawę.
- Tak. - Mruknęła Tamara. Już teraz była pewna, że pani Zeilberger rozpuści wici i wkrótce uroczy, młody człowiek zawita w skromne progi domostwa siedzącej naprzeciwko i popijającej kawę kobiety.
Nie chodziło o to, że Sile, znudzona pani domu, szukać będzie rozrywki w ramionach młodego, przystojnego mężczyzny. Co to, to nie.
Tamara była pewna, że Sile zrobi to z czystego wyrachowania, by dowiedzieć się która z jej szanowanych przyjaciółeczek mężowi rogi doprawia.
Później rozmowa zeszła na inne tematy.
Po niespełna pół godzenie kobiety pożegnały się czule i każda wróciła do sowich zajęć.
Tamara wstąpiła do biur. Miała dokonać oceny jakiejś miniatury. Ponoć rodzinnej pamiątki jakiejś wdowy. Pamiątka okazała się bardzo dobrze podrobionym falsyfikatem, Tamara musiał poświecić temu dziełu trochę czasu. Urażona wdowa zabrała swą pamiątkę wyzuwając pracowników muzeum od oszustów i partaczy. Częsta reakcja na wykrytą mistyfikację. Tym razem doszło do rękoczynów, toteż ochrona musiała interweniować.
Kolejny dzień w nieście stworzonym dla ludzi przedsiębiorczych. W mieście gdzie ciężka praca i pomysłowość, a także cierpliwość są nagradzane.


___________________________
* - Obrazek z witryny reddit

Zapatashura 26-06-2016 17:16

Tamara rozpuściła swe wici i jak każda szanująca się pajęczyca, czekała aż ofiara sama wpadnie w jej sieć. W przeciwieństwie jednak do pająka, nie mogła bezczynnie tkwić w centrum pajęczyny. Ludzkie życie jest bardziej natrętne i zabiegane. Urlop, jak wszystko co dobre, kończy się za szybko i Le Paige musiała wrócić do swych obowiązków w muzeum. Była to jednak doskonała okazja do zaciągnięcia języka, muzea odwiedzają bowiem ludzie na poziomie, a przez to znający innych ludzi na poziomie. Pani kustosz próbowała znaleźć kogoś, kto umiałby zidentyfikować wąsatego, szpakowatego mężczyznę, który niby człowiek śniegu nie dawał się złapać na żadnej fotografii, a przynajmniej na żadnej jaką znalazła do tej pory w gazetach. Niestety próba zaciągnięcia języka okazała się aż nadto efektywna - niemalże każdy zapytany dopasowywał do rysopisu kogoś innego.
Pająkowi nie dane też było polować w spokoju, jej łowami bowiem żywo zainteresowana była Katia Popow. Tamara co prawda ostrzegała ją, że sama będzie informowała o postępach, ale tancerka w końcu nie wytrzymała i sama nawiązała kontakt. Rozmowa była kurtuazyjna, ale Le Paige była nieugięta i stanowczo przypomniała o zasadach, na jakie obie kobiety się zgodziły. Popow była roztrzęsiona emocjonalnie i potrzebowała twardej ręki bardziej niż ramienia do płaczu. Rapture było dostatecznie mokre i bez łez.


Symbolicznym drgnięciem pajęczyny okazał się telefon od Sile. Przyjaciółka pominęła zbędne powitania i przeszła do konkretów.
- Pan Faucher ma się czym pochwalić. Dwa fakultety, historia i matematyka. Z matematyki ma nawet doktorat na Uniwersytecie Paryskim. Doprawdy, nie wiedziałam że tak zależy ci na przyszłości moich dzieci - Tamarze wydawało się, że rozmówczyni tłumi śmiech, ale mogły to być zwyczajne szumy na łączu.
- I ciekawe z czego jeszcze doktorat? - Zapytała z przekąsem. - Umówiłaś się już z nim?
- Tak, na jutro- potwierdziła.- Nie jest wiele droższy od Bonferroniego, a referencje ma lepsze.
- Dobrze. - Le Paige uśmiechnęła się w myślach. Wypowiedziała jednak na głos swoje myśli. - Przyjdę do ciebie i razem przyjrzymy się referencjom pana Fauchera.

Cały apartment państwa Zeilberger urządzony był z przesadnym przepychem zimnych, angielskich rezydencji kalsy średniej.

1

Nieskazitelne ściany wyłożone do jednej trzeciej swojej wysokości białą boazerią w stylu angielskim. Powyżej tej, w zależności od pomieszczenia, królowały ciężkie, jedwabne tapety nadające pokojom i całemu apartamentowi klasycystyczny nieco wystrój.
Całości dopełniały mozaiki na podłogach w holu i łazienkach, oraz parkiety w salonie i pokojach.
Tamara dobrze znała całe mieszkanie. Była tu niejednokrotnie. Toteż ten nadmiar ozdób i chęć pokazania, zaimponowania swym bogactwem, nie robiły na niej już żadnego wrażenia.
- Dzieci nie ma w domu, pozwoliłam im pójść na ten film o lwie. Żadnych wartości artystycznych, ale się uparły - zdanie to najwyraźniej tłumaczyło się u Sile na “dzień dobry”. - Jeśli posłuchają się matki, to zdążą wrócić jeszcze zanim skończymy spotkanie z panem Faucherem. Im też musi przypaść do gustu nowy nauczyciel. A ty… no, możesz się rozgościć.
- Chcesz tak od razu sprawdzać czy to co o nim mówią to prawda? - Tamara rozsiadła się na wygodny szezlongu zrzucając szpilki ze stóp. W zalotnym uśmiechu ukazała rząd równych, białych zębów.
- Co o nim mówią? Że skończył Sorbonę? - zapytała niewinnie.
- Między innymi. - Mówiąc to Tamara poklepała miejsce koło siebie zapraszając tym samym gospodynię by usiadła przy niej. Sile skrzywiła się nieco na tak obcesowe zaproszenie, ale mimo to je przyjęła.
- Między innymi co?
- Mówią, że między innymi skończył Sorbonę.
- Tamaro, jesteś niereformowalna - gospodyni pokręciła głową. - I w ogóle w jakim charakterze tu jesteś? Przyjaciółki domu? Matki chrzestnej? Jeszcze się nauczyciel stremuje pod tak skrupulatną kontrolą.
- Chcemy jak najlepszych nauczycieli dla twoich słodkich pociech. - Tamara puściła oko do gospodyni.

_______________________________
1 - zdjęcie z portalu BetterDecoratingBible - Home, Interior Design, Interior Decorating, Tips, Ideas, Advice, remodeling, renovating, updating, arranging furniture, and Inspiration for your home!BetterDecoratingBible | Home, Interior Design, Interior Decorating, Tips, Id


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:35.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172