Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-01-2016, 18:12   #101
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Richard śnił. Bez wątpienia. Jak wtedy o katedrze wyłaniającej się z moża, albo o piratach wypaczonych chorobą tak bardzo, że wyglądali jakby byli martwi. Wziął głęboki oddech i jeszcze raz postanowił przeanalizować ostatnie kilkanaście minut.


Doktor okazał się poplecznikiem Shagreena. Doktor… Symbol instytucji walczącej z zarazą. Ten, który poprzedniego dnia byl jednoznacznie kojarzony z pozbyciem się chorego Arcona. Świat stanął na głowie. Mózg jeszcze nie był w stanie tego zaakceptować. W dodatku wszystko wskazywało, że szykują się do wojny z właścicelami kamiennego herbu. Najbardziej wpływowym rodem Wolnych Miast.


Szykowała się otwarta wojna. La Croix wiedział, że to po czyjej stronie się opowie może zdecydować o losach tej wojny. Co więcej to na pewno zdecyduje o losach jego najbliższych. To dziś zaczął pisać być może najważniejszy rozdział histori swojego życia. Jednak prowadzenie wojny wymaga zasobów. On miał pieniądze. Miał też kontakty. Trzeba to tylko przekuć w żołnierzy i okręty. Samantha Kidd. Nigdy nie słyszał tego nazwiska. Cóż, nie utrzymywał kontaktów z piratami. Trzeba będzie się przełamać. Trzeba też będzie zaakceptować fakt, że Doktorzy pomagając zakażonym chcą wykorzystać piratów jako zbrojne ramię w walce z Black Cross - elitarną siatką szpiegów na usługach rodu Barens. Już to było wystarczającą rewelacją, a potem przyszedł Jonas.


Denis powrocił z martwych. Przecież Richard widział jego ciało. Sztywne, blade. Usłyszał, że trzeba je spalić. A tutaj taka nowość. Oto powstał z martwych. Do tego ich chemik przyjął to niemal tak spokojnie, jakby chodziło o wynurzanie się z głębin. Może chłopak stał się potworem jak zarażeni ze snu Richarda? Może trzeba będzie go spalić żywcem? Musiał go zobaczyć.

Manuel przybyła z jeszcze większą rewelacją. Jego siostra była na wyspie. Jego mała, nastoletnia siostrzyczka. Miłośniczka romansów i gier salonowych. Wzdychająca do awanturników pojedynkujących się na rautach. Ta mała nieporadna dziewczyna o oczach przerażonej łani opuściła ich dom. Twierdzę strzeżoną przez oddział zaimplantowanych żołnierzy. Twierdzę strzeżoną przez ich brata służbistę! Gdzieś w mieście mogli na nią czychać ludzie z Black Cross. Pewnie nawet nie była świadoma ryzyka. Barensi będą chcieli zabezpieczyć swoje interesy. Zwłaszcza, że wszystko odbywało się na skraju legalności i poprawności politycznej. Do tego on prawdopodobnie właśnie teraz zmieniał stronę konfliktu. Tak, mała z pewnością uniknęła zabójców lub porywaczy. Jak? Oczy Richarda były rozwarte ze zdumienia. Dotarło do niego, że później musiała przedrzeć się przez blokadę Doktorów. Przecież nie miała sterowca. Doktorzy mają przecież prawo zabijać potencjalnych uciekinierów ze strefy kwarantanny. To wszystko zrobiła jego mała siostrzyczka, którą jeszcze kilka lat temu uczył jeździć konno. Tak, w obliczu powyższych faktów dokonanie powracającego z zaświatów Denisa Arcona zostało definitywnie przyćmione.

Do tego wszystkiego ciągnęła ze sobą kolejnego historyka. Jeszcze nie znalazł miejsca dla Ferata, a tutaj szykuje się kolejny mól książkowy. Przynajmniej będzie miał kto spisać kroniki nadchodzących wydarzeń. Tyle w zakresie podsumowań. Czas podjąć działania.

- Dewayne, Manuel pójdziecie do Podmroków. Jeżeli ta Kidd jest piratem, to raczej nie cumuje okrętu w przystani. A z tego co się zorientowałem, to w tym mieście mroczne interesy załatwia się w Podmrokach. - Położył dłoń na ramionach swojej pilotki. - Uważaj na siebie.

Odwrócił się i podszedł do Jonasa.
- My wracamy na statek. Muszę dopilnować, żeby moja mała siostrzyczka nie przebywała w towarzystwie żywego trupa. Poza tym bardzo chętnie posłucham jak Eloiza stała się awanturnikiem.

W drodze na statek rozglądał się za różnymi napisami. Przecież to wszystko sen. Mózg nie przetwarza we śnie liter, ani cyfr. Więc dlaczego tak wyraźnie widzi napis “port zeppelinów” na mijanym drogowskazie?
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 26-01-2016, 16:27   #102
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Lurker został gwałtownie wyrwany z wizji sprzed lat. Pierwsze co zarejestrował to przeciągły pisk w uszach, a następnie fakt poruszania się jak w smole. Powstał na nogi, przewracając po drodze kilka szklanych zlewek i kolb. Otaczający go obraz załamywał się, czuł podchodzące do gardła wymioty.
Wziął kilka głębszych wdechów. Nieco się poprawiło. Przynajmniej wiedział już gdzie jest. Ledwo zdążył oprzytomnieć, jak do środka wparował Jonas. Alchemik od wejścia zaanonsował swoją irytację:
- Mówiłem wyraźnie, że przebywanie ze zmarłym jest niebez…
Jego brązowe oczy poszerzyły się w zdumieniu. Otworzył szeroko usta, wyglądając teraz jak komiczna parodia glonojada.
- Co? Ależ to niemożliwe! Powinieneś być martwy!
Złapał się za głowę. Skrajne emocje walczyły w nim. Każda prowadziła równy bój o swoje pierwszeństwo.
- Znaczy się. Nie to żebym ci życzył śmierci. Ale twoje funkcje życiowe… były zatrzymane. Brak pulsu, oddechu. Jak?!
Mina Denisa świadczyła o tym, że rozumie tyle samo. Tymczasem Jonas z powrotem założył maskę i naciągnął gumowe rękawice. Trzęsącą się ręką podał swojemu pacjentowi chustę, każąc na nią zakasłać. Sprawdził ją pod mikroskopem, potem z małą diodą obejrzał jego oczy oraz gardło.
- Przedziwne. Zniknęły ślady wirusa. Twój stan wynika z nagłych zmian w organizmie, nie choroby. Witaj wśród żywych i... zdrowych.



Dla Richarda natłok informacji był ledwo zjadliwy. W krótkim przecież czasie zdarzyło się tak wiele, że czuł jakby w głowie urządzono mu festyn na cześć jakiegoś boga chaosu. Jego nogi dosłownie odmówiły w pewnym momencie posłuszeństwa. Przez to był aż zmuszony przytrzymać się przez chwilę pordzewiałego słupa. Doktor-wtyka, rezurekcja Denisa, Eloiza na Antigui, jej towarzysz Jacob. Zwyczajnie za dużo na raz.
- Dewayne, Manuel pójdziecie do Podmroków. Jeżeli ta Kidd jest piratem, to raczej nie cumuje okrętu w przystani. A z tego co się zorientowałem, to w tym mieście mroczne interesy załatwia się w Podmrokach.
Obydwoje kiwnęli głowami. To był dobry wybór. Już wcześniej pokazali że umieją współpracować. I nawet “wpadka” chłopaka Casimira okazała się koniec końców nie być tragiczna w skutkach. Oby i tym razem nie zbrakło im powściągliwości. Nawet jeden pirat stanowił śmiertelne zagrożenie; bez różnicy kobieta czy mężczyzna.
Skinął na Jonasa.
- My wracamy na statek. Muszę dopilnować, żeby moja mała siostrzyczka nie przebywała w towarzystwie żywego trupa. Poza tym bardzo chętnie posłucham jak Eloiza stała się awanturnikiem.
- Jestem pewien jego stanu. Nie wiem jak to możliwe, ale chłopak się wykurował. No dobra, dobra. Już rozumiem. Siostra jest pańskim oczkiem w głowie. Też kiedyś miałem rodzeństwo, ale wpieprzył je Sturgid. Taka bestia co na Lavos pływała. Dobra! Już idę, szefie. Nie trzeba krzyczeć.
Z resztą lecimy dalej na doc.



Denis przebywał właśnie w maszynowni i zbierał swoje rzeczy. Wieść szybko się rozeszła. Poszczególni członkowie załogi przychodzili do niego, aby zobaczyć go na własne oczy i pogratulować. Jedynie Richard nie spotkał się jeszcze z nurkiem. Był na audiencji z przybyłą do miasta Eloizą i Jacobem. Dziewczynę kojarzył mgliście, jako postać przechadzającą się po przepastnych korytarzach domu arystokraty. Coopera spotkał podczas wizyty w rigelskim cechu lurkerów. Ludzie szlachcica uspokajali go: ich chlebodawca zwykł bardzo dbać o swoją siostrę, nawet do przesady. Tylko ze względu na nią wolał jeszcze chwilę odczekać. Jonas w międzyczasie poprowadził parę badań. Według jego raportu Arcon miał przebywać w stanie zbliżonym do śmierci. W tym czasie właśnie zanikała działalność mózgu tudzież serca. Odzyskane fragmenty dokumentów samych starożytnych nazywały zjawisko śmiercią kliniczną i taki też termin powoli przyjmował się w środowisku medycznym. Rzucało to niejasne światło na wizje, których Denis był świadkiem. Alchemik twierdził, iż w takich przypadkach pojawiały się halucynacje, podobnie jak podczas inhalacji ziołami stosowanymi przez kapłanów. Tłumaczył ów fakt niedokrwieniem kory mózgowej.
Czy jednakże nauka była kluczem który otwierał dosłownie wszystkie drzwi? Na to pytanie nikt nie potrafił odpowiedzieć.
Jedno mógł uznać za pewne. Był zdrowy i czuł się jak nowo narodzony. Miał wrażenie jakby jego ciało ważyło teraz o połowę mniej a same myśli stały się klarowniejsze.
Skończył się oprzyrządzać, kiedy przez śluzę czmychnął Malfoy. Obok niego, za skrzypiącym wózkiem człapał wynajęty robotnik z miasta. Platforma na kółkach dźwigała kołyszącą się skrzynię bez żadnych oznaczeń towarowych. Inżynier wskazał kąt pomieszczenia.
- Świetnie wyglądasz. Mówiłem że świeże powietrze dobrze ci zrobi - w jego oczach widział szczerą wesołość. Już od jakiegoś czasu miał wrażenie że ten prostolinijny człowiek go polubił.
- Dzisiaj to przyszło na twoje nazwisko. Wiesz, kiedy przechodziłeś zabieg. Nie mam pojęcia skąd ktoś miałby wiedzieć, że się tu znajdujesz. Po drugie dopiero byłeś martwy. Przynajmniej tak myśleliśmy. To co, otwieramy?
Nie czekając na odpowiedź, ujął żelazny pręt żeby podważyć nim jedną z belek. Drewno trzasnęło donośnie. Poszła kolejna deska. I następna. Im więcej wnętrza pakunku Denis widział, tym bardziej jego źrenice się powiększały.


Kombinezon nie był nowy, ale znał się na tej materii i wiedział że ogląda bardzo dobry komplet. Mocno zbity materiał stroju miał miedzianą barwę; na plecach znajdowała się powiększona butla. Rozpoznał charakterystyczne wszywki z pianką, które dodatkowo ogrzewały użytkującego.
Malfoy cicho zagwizdał.
- Rany. Ktoś naprawdę musiał wierzyć w twoje wyzdrowienie.
Denis podszedł bliżej. Na wysokości klatki piersiowej dostrzegł skrzący się napis. Zmrużył oczy, by z trudem odczytać małe literki.
Veritas temporis filia est - głosiło hasło, cokolwiek oznaczało. Arcon z trudem oderwał wzrok od nowego nabytku.
- Zdaje się, że szef będzie jeszcze chwilę deliberować. Przetestujmy to cacko w dokach, co młody?
  • Komibezon typu A-72


Dłoń Samanthy powędrowała do kabury. Nienaturalnie białe zęby błysnęły zjadliwie.
- Pańska uprzejmość nie pozostawia mi wyboru. Będę zmuszona dać co mam najcenniejsze.
Rzezimieszek odwzajemnił uśmiech. Z pewnością nie zrozumiał prawdziwych intencji Kidd. Inaczej nie miałby powodu do radości
- To doskonale. Trudno dziś o tak rozumnych ludzi, doprawdy.
Najpierw sięgnęła po mieszek ze złotem. Bez zapowiedzi zwyczajnie wyrzuciła go do góry. Dukaty zabrzęczały wewnątrz. Oczy rabusia zdawały się śledzić trajektorię lotu, jednak nie był głupi. Zaraz skupił się na piratce.
- Wyraziłem się niejasno? - zdążył z siebie wyrzucić.
Lecz w tym czasie Samantha wykonywała już obrót o sto osiemdziesiąt stopni. W jej rękach błyskawicznie pojawił się pistolet skałkowy. Jak dobrze było znów trzymać jego kolbę. Niczym uścisk ręki starego przyjaciela. [Test Zręczności]
Rozległ się głośny wystrzał, ciągnący echem na polach. Rzezimieszek uchwycił zranione ramię, syknął przeciągle. Nie minęło westchnięcie a padł na ziemię, bynajmniej nie z powodu bólu czy odniesionych ran. Szczupłe ciało przeczołgało się po błotnistej ziemi, aby wylądować w jednym z rowów melioracyjnych. Samantha słyszała poprzez wiatr jak mężczyzna przesuwa się jego dnem. Skończyły się żarty i grzeczne przemowy, tego mogła być pewna. Facet czołgał się wydrążonym w glebie labiryntem, z pewnością ponownie chcąc ją zaskoczyć. Był ugodzony, więc poruszał się wolniej. Wciąż jednak nie został śmiertelnie ranny.
W przeciwieństwie do lotu woreczka z dukatami, walka nie dobiegła jeszcze do końca.


Samantha stoi na rozstaju dróg. Ścieżka krwi prowadzi do oddalonego o 6 metrów miejsca, w którym zniknął bandyta. Rowy melioracyjne mają metr wysokości. Woda płynie nimi na dwudziestu centymetrach. Chlupiące odgłosy przeciwnika są tłumione przez wszechogarniającą wichurę. Tam, gdzie woda przecina się ze ścieżką, płynie ona pod nią czyli krótkim tunelem. Cieki łączą się. To znaczy że w miejscu ich zetknięcia na mapie można swobodnie przejść z jednego w drugi.



- Barnesowie powiedzieli, że dadzą mi na tacy kapitana Dewayne’a i młodszego delegata, La Croixa.
- To bardzo miłe z ich strony - parsknął Clyde.
Hanzyta poświęcił mu dłuższe spojrzenie sugerujące że w żaden sposób nie odnajduje tego jako zabawne.
- Rigel potrzebowało wtedy dużej dostawy owsa. Wystarczyło podpłynąć nieuzbrojonym statkiem ze zbożem na pokładzie. Dewayne łapie przynętę, rabuje go i ma co sprzedać Richardowi.
- Ta. Magicznie wiedzieliście skąd akurat będą płynąć korsarze. I gdzie dokonają wymiany. Urżnij mi dupsko przy samych nogach jeśli się mylę, ale czy ich całą niewdzięczną pracą nie jest zabawa w chowanego?
Tu po raz pierwszy von Tier uśmiechnął się. Wyglądało to tak, jakby głodny od paru dni krokodyl próbował wyglądać sympatycznie.
- Kamienny Dom zadbał o wszystko. Mieli śledzące zabawki z Xanou. Kiedy raz kogoś namierzą, mogą go monitorować praktycznie cały czas.
- Więc wystawiłeś swoich ludzi, by Casimir ich wymordował. Tylko po to abyście mogli prześledzić gdzie wymieni towar z Dewayne’m. Podoba mi się.
- Mój drogi. Kiedy ciało zaraża gangrena, nie wolno bawić się w półśrodki. Czasem trzeba odrąbać całą rękę, jeśli zależy nam na całkowitym uleczeniu ze spaczonej tkanki.
- Weź mi nie pierdol. Więc co? Zapomniałeś im wystawić kwit za pomoc?
- Nie nazwałbym tego pomocą. Wręcz przeciwnie. Dostaliśmy koordynaty spotkania. A jakże. Tyle że Barnesowie obiecywali nam łatwy łup. Niby tylko tamta dwójka i paru ich ludzi. Wysłaliśmy swoich agentów, żeby wyciąć ich w pień. Tak się nie stało. Mieli od groma chłopa, statek oraz sterowiec, z którego zrzucili płynny ogień. Było wiele trupów, ale Dewayne i Richard uciekli.
Samozwańczy król Pomroków wstał. Jeszcze raz uchwycił swój sztucer. Przeciągnął jego lufę wyciorem, zerkając do środka.
- Czego ode mnie oczekujesz? Że znajdę ich a potem odstrzelę im głowy?
- Prywatnie jest mi kompletnie obojętne czy tamta dwójka będzie żyć. Podobno kręcili się nawet w okolicy. Różnica jest taka, iż ja ich wtedy złapałem na gorącym uczynku. Dowody były widoczne jak rzyć pijanej ulicznicy. Zasłużona śmierć zostałaby zauważona przez Radę, a wraz z nią moje nazwisko.
- Dlaczego ród Barnes miałby cię oszukać?
- Bo grają na dwa fronty. Najpierw tworzą sytuację zagrożenia, a później wyciągają do ofiar rękę. W zamian za przysługę obiecują pomóc w rozprawieniu się z wrogiem. To by tłumaczyło ich wspólną obecność na jednej wyspie. Mój wywiad donosi, że takich sytuacji było wiele. Zerowym kosztem pozyskują sojuszników.
- To perfidne nawet jak standardy “dziel i rządź”. Czyli coś czego muszę kiedyś spróbować - Clyde zdawał się świetnie bawić.
Patrick nachylił się do niego. Twarz mu stężała. Oczy wpiły się w mężczyznę niczym małe, czarne igiełki.
- Nikt nie będzie wykorzystywał Kompanii Wilka. Pomóż mi dorwać Barnesów.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 26-01-2016 o 22:03.
Caleb jest offline  
Stary 28-01-2016, 15:16   #103
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Sterowiec Sir Richarda, później doki w porcie Antigui

Wszystko docierało do niego z opóźnieniem. Rzeczywistość zwolniła, zdawało mu się, że i jego serce bije niezwykle powoli jak podczas głębokich nurkowań. Poddał się badaniom wyraźnie zszokowanego Jonasa. Słowa o braku śladów wirusa, przyjął z niedowierzaniem. Ale nie mogła to być pomyłka, alchemik znał się na swojej robocie. Więc jednak... Noas pobłogosławił swe dziecko. Podarował lurkerowi drugie życie. Może była to boska rekompensata za wszystko, co zostało odebrane mu wcześniej?

Podziękowawszy, opuścił laboratorium i skierował się do maszynowni. Chciał znowu pobyć sam, uwolnić myśli od ciężaru minionej choroby. Odczarować miejsce, które kojarzyło mu się tylko z cierpieniem oraz strachem wywołanym wizytą doktora. Niestety kotłownia rychło zmieniła się w miejsce pielgrzymek. Ci których znał lepiej oraz kolejni, których momentami wcale nie kojarzył, składali mu wizyty. Plotka rozniosła się po sterowcu z szybkością atakującego jastrzębia. Nie wątpił, iż dotrze do kolejnych uszu, ale ta myśl go nie martwiła. Czuł się znakomicie, pełen witalności, jakby w jego ciało wlano ożywczy eliksir. Tak muszą czuć się użytkownicy implantów, polepszający swoje ciała - pomyślał. - niczym półbogowie. Denis rzeczywiście czuł się teraz niczym potomek Noasa i gotowy był w to uwierzyć. Zdziwiło go, że sir Richard nie odwiedził swojego prywatnego lurkera, lecz z relacji innych wynikało, iż ma ważnych gości. Siostra, którą Denis przelotnie widział w rezydencji, przybyła na wyspę wraz z Jacobem Cooperem, znanym historykiem i mitologiem. To był człowiek, którego widział w gildii "Nautilus", zaiste dziwnie krzyżują się ludzkie ścieżki, jak gdyby Noas celowo łączył ludzi różnego pochodzenia i profesji...

Malfoy, który przypominał wuja Louisa i wykazywał troskę o zdrowie Arcona, pojawił się niespodziewanie. Jak zwykle zarażał optymizmem, niezwykle potrzebnym młodzieńcowi. Dodatkowo zaprezentował coś, co wydawało się dalszą kontynuacją cudów. Poławiacz z trudem tłumił emocje i zachwyt, kiedy kolejne deski ustępowały pod naporem żelaznych bicepsów mechanika. W końcu Denis zapomniał o całym świecie. Kompletny kombinezon! Mierzył go ze wszystkich stron. Palce wędrowały po tkaninie, mosiężnym dzwonie hełmu, butli, wężach doprowadzających tlen. Pokrętła i śruby były idealnie spasowane, z namaszczeniem głaskał nity. Nagle wzrok przykuła sentencja, którą ledwo odczytał. Nie rozumiał, jej ale to był tylko szczegół, dodający szczypty mistycyzmu.
- Zdaje się, że szef będzie jeszcze chwilę deliberować. Przetestujmy to cacko w dokach, co młody?
- Musowo! Dalejże, chodźmy do doków! - lurker prawie wyściskał Mafloya, ale oczy mówiły znacznie więcej. Inżynier zaskarbił sobie dozgonną wdzięczność, chociaż jak sam wspominał, paczka przyszła z miasta i nie sposób było ustalić darczyńcy...

***

Basen portowy mimo niekorzystnej aury był idealnym miejscem testów. Arcon z pomocą Malfoya i Papugi ubrał się w nowy strój.



Gdyby wczoraj ktoś powiedział mu, że będzie nurkował uznałby go za szaleńca. Teraz, patrząc na ołowianą barwę odmętów, odczuwał podniecenie, jak podczas pierwszych, lurkerskich szlifów. Powierzchnia wody obiecywała przeżycia, których nie doświadczył od... właśnie, ileż to dni minęło od czasu przywdziania podwodnego rynsztunku? Poinstruował Malfoya, co do sposobów komunikacji. Kiedy nałożono mu hełm, przetestował pokrętła i dał znać, iż wszystko jest w porządku. Nie pozwolił zbyt pośpiesznie dać się ponieść żywiołowi, gdyż chciał zmarginalizować ryzyko błędu. Po tak długiej przerwie, świeżo ocalony z zarazy, nie życzył sobie na zawsze spocząć na dnie przy dokach w Antigui... Fale stopniowo przykrywały szybę hełmu. Blask reflektora jarzącego się na ramieniu sprawiał, że lurker wyglądał jak świetlik niknący w atramencie nocy...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 28-01-2016 o 15:20.
Deszatie jest offline  
Stary 01-02-2016, 11:35   #104
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Sterowiec La Croix, port lotniczy, Antigua.

Gdy dotarli do sterowca Richard powiedział tylko do Jonasa, żeby zajął się Arconem i w żadnym wypadku nie dopuszczał go do kontaktu z innymi członkami załogi. Ruszył do kabiny kapitańskiej, w której miała czekać na niego Eloiza z kolejnym historykiem.

Jacob rozejrzał się uważnie spoglądając ostatecznie na Eloizę z lekkim uśmiechem błąkającym się na twarzy. Nie uchybiając manierom skłonił się szlachcicowi, po czym wyprostował się. Spoglądał z ukosa na Ferata, którego przy najbliższej okazji miał zamiar zwyzywać od idiotów. Nie rozmijając się z prawdą.

Eloiza natychmiast wpadła w objęcia brata. Czuł jak jej klatka piersiowa kilkukrotnie zatrzęsła się w akcie szlochu. Miała na sobie zniszczony, wypłowiały płaszczyk. Zamykał się na jej drobnym ciele klamrą. Pod nim zaś nosiła skórzaną tunikę, również w nienajlepszym stanie.
- Tak dobrze cię widzieć. Proszę nie gniewaj się na mnie. Cezar najchętniej schowałby mnie przed całym złego tego świata. No, w tym przypadku w Betelgezie. Uciekłam - zadeklarowała z rozbrajającą szczerością.
Kiedy wymienili już uściski i powitania, a dziewczyna trochę ochłonęła, jej wzrok wyraźnie stężał. Zanim Richard zdążył się zdenerwować, poczęła tłumaczyć dlaczego tu właściwie jest.
- Kiedy wyleciałeś, podsłuchałam jak Cezar rozmawia ze swoimi doradcami. Udało im się dowiedzieć, że Enzo został przez kogoś zabity. Jeśli dobrze pamiętam, użyli słowa “utopiony”. Wspominali też o innej rodzinie, ale nie zrozumiałam o co chodzi. Gdybyś wybrał się dzień później, sam byś się od nich tego dowiedział. W każdym razie. Jako że wspominałeś o wyprawie poszukiwawczej, uznałam za stosowne ci to przekazać. Klasyczny list byłby zbyt ryzykowny, prawda?
- Bardziej niż moja siostrzyczka w roli posłańca? Nie sądzę, że cokolwiek mogłoby być bardziej ryzykowne.
Te słowa miały prawo zaboleć. Brat Richarda nie należał do osób, które lubiły podejmować ryzyko. Ale żeby jego delikatna siostra musiała mu przekazywać tak newralgiczne informacje, nie on?
- Ten człowiek tutaj to Jacob Cooper. Uratował mi życie. Myślę że o wiele lepiej streści resztę.
- Jacob! - rozpostarł nagle ręce Ferat - Wspominałem ci o nim. Pamiętasz jak KONIECZNIE chciałem go ratować z Rigel? Ale wtedy zabrakło-nam-czasu-i-musieliśmy-uciekać-na-co-nie-miałem-wpływu.
Mając beztroską minę przyczepioną do twarzy przypominał siebie z czasów akademickich, bawidamka i żartownisia.
Szlachcic mierzył wzrokiem obydwu historyków. Zachowanie Ferata uchodziło w jego mniemaniu za dziwne. Ów Cooper był dla niego zagadką.
- Nazywam się sir Richard La Croix. Drugi syn Felixa La Croix’a. Pełnię funkcję Reprezentanta Delegatury Wolnego Miasta Rigel. Dziękuję za uratowanie mojej siostry. Jestem pańskim dłużnikiem. - Ton jego głosu nic sobą nie wyrażał. Twarz również. Wiele lat służby w dyplomacji pomagało ukrywać emocje. Cały czas stał blisko swojej siostry. Jakby nadal bał się o jej bezpieczeństwo. Przy jej filigranowej postaci przywodził na myśl bardziej zahartowanego w walce wojownika, niż szlachcica-dyplomatę. Wizji dopełniała ubrudzona luźna koszula i rapier przytroczony do paska.
- Jacob Cooper. Najlepszy historyk i mitolog pośród wód i lądów.
- Zaiste nadmierna skromność nie należy do pańskich przywar. Jak to się stało, że losy pana i Eloizy się splotły?
- Nie śmiałem skłamać - odparł historyk z lekkim uśmiechem.
- Czysty przypadek zetknął nas ze sobą w bibliotece. Pechowo znajdowali się tam również wynajęci zabójcy - odparł w odpowiedzi na pytanie.
- Proszę wybaczyć moje zwątpienie - spojrzał na Ferata - ale jak historyk i mitolog radzi sobie z wynajętymi zabójcami? - Ponownie przeniósł wzrok na Coppera, jakby oceniając jego potencjał bojowy. Albo może porównywał go z potencjałem towarzyszącego im dotychczas historyka.
- Nie istnieje jednoznaczna odpowiedź. Każdy przypadek jest indywidualny. Zwykle wiedzą i elokwencją poprzedzoną spostrzeżeniami. Rzadziej przez interwencję fizyczną - odpowiedział spoglądając na Lucjusza z lekkim rozbawieniem.
- Fakt, ze spotykamy się w tym zacnym gronie każe mi przypuszczać, że ulegli pańskiej elokwencji i wiedzy. Czy zdążył pan ustalić kto ich wynajął?
- W tym akurat przypadku nie bez znaczenia okazał się ołów w ich ciałach. Mademoiselle Eloiza przeceniła jednak mój wkład, ponieważ przed faktem ulegnięcia mojej elokwencji i wiedzy uchronił ich jeszcze jeden mężczyzna. Dość niespodziewany - uśmiechnął się szeroko do dziewczyny, jakby przywoływał zabawne wspomnienie z minionego wypoczynku.
- Ciężko ustalić z całkowitą pewnością kto był ich zleceniodawcą. Tylko amatorzy obnoszą się z przynależnością. Oni nie byli amatorami.
- A czy może zaistniały jakieś przesłanki mogące świadczyć o powiązaniu tych zabójców z epidemią zarazy w Rigel? - Twarz szlachcica rozpogodziła się. Lubił rozmawiać z elokwentnymi ludźmi. Wiedział też, że żonglerka słowna nigdy nie była celem samym w sobie. Zawsze chodziło o uzyskanie jak największej ilości informacji, przy jednoczesnym przekazaniu jak najmniejszych ilości.
Jacob roześmiał się niespodziewanie nadal spoglądając na Eloizę.
- O tak. Pewne istnieją. Wręcz całkowicie pewne. Proszę zgadywać czyj palec nacisnął na spust.
Richard spojrzał na Jacoba szukając przy nim śladów broni palnej.
- Zakładam, że nie pański. Eloiza również nie zwykła nosić broni. Skoro o jej ochroniarzach nikt nie wspomniał, to albo ich tam nie było, albo są już na morzu Naosa. Zatem skoro mowa o zarażonych, to zdaje się ich sprawka. Jak nazywał się ten zarażony?
- Pewnym priorytetem było nie zostanie jednym z nich i nie dopuszczenie, by panna Eloiza dołączyła do nich. Nie mówiąc o konieczności pośpiechu w domykaniu spraw w Rigel i wyniesienia się stamtąd.
Richard kiwnął ze zrozumieniem głową.

- A jak udało wam się wyrwać z kwarantanny? Wiem, że Doktorzy mają prawo użyć siły do zatrzymania osób w strefie kwarantanny.
Eloiza poczuła silną potrzebę udzielenia się w dyskusji. Chciała być przydatna. Odparła nagle:
- Jacob miał znajomą w gildii lurkerów. Zabrała nas łodzią podwodną. Gdybyś tylko mógł zobaczyć tamte widoki - oczy rozświetliły jej się do niedawnych wspomnień.
Istotnie. W Rigel dokowanie pod wodą nie było specjalnie inwigiliowane. Na zdatne do tego statki stać było tylko paru ludzi. Ci stanowili ważniejsze postaci w mieście i to raczej oni kontrolowali innych niż na odwrót.
- Rzeczywiście. Lurkerzy mają przyjemne oku widoki - odparł niewzruszony, a następnie natychmiast podjął.
- Jedna kwestia nie daje mi spokoju. Jaki był motyw wynajęcia zabójców na pańską siostrę, monsieur la Croix?
- Wszyscy udzielający się w polityce są narażeni na ataki. Ich rodziny też. To mogła być Hanza. Zabili naszego ojca. Ostatnio zaszła nam za skórę Kompania Wilka.
Richard obszedł biurko i usiadł na fotelu za nim.
- Siądźcie proszę. Szykuje się dłuższa rozmowa - wskazał im szeroką kanapę.

Historyk zastanawiał się nieszczególnie długą chwilę, a gdy usiadł podjął ponownie:
- To nie oni. Najprawdopodobniej. Czy jest ktoś jeszcze?
Richard spojrzał na swoją siostrę. Przecież to jeszcze dziecko - pomyślał. Wziął głęboki oddech. To, że nie wyprosił Eloizy oznaczało uznanie jej dorosłości. Biorąc udział w tej rozmowie stawała się pełnoprawną członkinią rodziny. Rodziny, która była zaangażowana we wszystkie przemiany polityczne Rigel od dziesięcioleci.
- Panie Copper, zanim przejdziemy do dalszej części rozmowy chciałbym się dowiedzieć jakie kierują panem pobudki. Oczywiście będę dozgonnie wdzięczny za uratowanie siostry, ale skąd ta nagła chęć pomocy naszej rodzinie?
Jacob przyglądał się Richardowi, przez dłuższą chwilę, lecz przyglądał się wzrokiem niewidzącym.
- Dzieją się rzeczy wielkie. Może nawet większe niż te, które widział i znał Goldstein. Niektórzy ludzie mogą doprowadzić do tego, iż za naszego życia jedna epoka przejdzie w drugą. Albo zostaniemy w miejscu - odparł w zamyśleniu.
- Wolę nową epokę. Mam nadzieję, że jest to wystarczający powód - dodał z szelmowskim uśmiechem.
- Zaiste, dzieją się rzeczy wielkie. Rozumiem pańską chęć bycia blisko wydarzeń. Z tego co mówił Ferat, to wie pan wiele o Jarvis. - Richard stwierdził, zamiast zapytać, jednak wyraźnie czekał ma odpowiedź historyka.
- Kłamał - machnął lekceważąco ręką Cooper.
- Nikt nie wie wiele o tym miejscu. Jedni znają mniejsze nic, a drudzy większe. Jak zatem jest z wrogami pańskiej rodziny? Z jakiego powodu mogliby chcieć jej śmierci?
- Na ile jest pan pewien, że chodziło o śmierć? Grupy, którym zależałoby na zabiciu Eloizy już wymieniłem. Jest jeszcze pewna grupa, której mogło zależeć na uprowadzeniu dziewczyny. Szantaż od wieków jest narzędziem politycznym. Wykorzystywanym przez różne grupy. W aktualnej sytuacji to mogłoby być Black Cross. - Obserwował z uwagą reakcję historyka na wspomnienie krzyżowców.
- Dość wyraźnie widziałem nóż opadający na Eloizę. Jaki mógł być tego powód?
- Nie wiem co chciałby osiągnąć zabójca w takim razie. - Zawahał się na chwilę, po czym wyjął z kieszeni tajemniczą monetę, którą zaczął obracać w palcach. Wyraz jego twarzy sugerował, że analizuje różne możliwe przebiegi zdarzenia relacjonowanego przez Jacoba. W końcu powiedział.
- Ostatnio moje drogi krzyżowały się z różnymi osobistościami. Odziwo wszystkie te grupy oczekują ode mnie pomocy. Jedną z nich są mocodawcy czarnokrzyżowców. Oczekują ode mnie wyeliminowania zagrożenia ze strony zarażonych. Konkretnie ze strony ich przywódcy. W pierwszej chwili założyłem, że w ramach “zmotywowania” mnie chcieli uprowadzić moją drogą siostrzyczkę. Ale skoro na miejscu pojawił się też zarażony, to może chcieli jednak, żeby moja motywacja wynikała ze ślepej żądzy zemsty?
Odłożył monetę na biurko.Uniósł dłonie i rozczapierzył palce niczym szpony
- Tymi rękami rozszarpałbym każdego, kto zrobił by krzywdę naszej małej. Nie specjalnie myśląc o brudnych motywacjach ludzi, w których interesie jest jak najszybciej pozbyć się przywódcy zarażonych. Może więc o to chodziło.
- Wiem - odparł krótko nie wyglądając na zaskoczonego informacjami od Richarda.
- A motyw jest mało prawdopodobny. Prawie niemożliwy - Starr pokręcił głowa z niezadowoleniem.
- Nic innego nie przychodzi mi do głowy - szlachcic znowu zaczął obracać monetę w palcach - teraz chętnie usłyszę pana historię panie Copper.
- Kolega Lucjusz również jest historykiem, - kontynuował La Croix,- jednak jego ta historia bardzo by zaskoczyła. Co więcej nie był w stanie powiedzieć mi niczego o Black Cross. Pan za to wydaje się świetnie poinformowany. Dziwnym trafem we właściwym miejscu i właściwym czasie. Przybywa pan na Antiguę okrętem podwodnym w niecałe dwa tygodnie po tym jak okręt podwodny zatopił statek mojego znajomego. Innym dziwnym trafem tamto zdarzenie wiązało się również z zamachem na moje życie. Później “pomaga” pan opuścić mojej siostrze naszą posiadłość. Mój brat posiada odpowiednie środki, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo. Za to pan pojawił się tutaj z nią zadając szereg pytań o moich wrogów. Zabawna koincydencja, prawda?
Jacob uśmiechnął się bardzo szeroko z zainteresowaniem.
- A to już ciekawe - stwierdził radośnie i zamknął oczy wspierając czoło na złączonych jak do modlitwy dłoniach. Uśmiech nie gasł.
- To zupełnie oczywiste, że pracuje pan dla Black Cross. Tak jak zupełnie oczywiste jest to, że chcą pozbyć się zarażonych. To trywialni antagoniści. Pokażę panu potęgę dedukcji oraz indukcji. Hanza zabiła panu ojca. To był bodziec lub jeden z bodźców pchających pana w stronę korsarzy. Jakiś czas później nawiązał pan transakcję z korsarzem Casimirem, od którego kupował pan zboże. Nikt z panów jednak nie przewidział, iż Hanzyci podrzucili do skrzyń urządzenie najprawdopodobniej pochodzące z Xanou, przez co wytropili bezpieczną, jakby się zdawało, zatokę. Pojawili się i zaczął się chaos. Problem w tym, że to byli agenci Kompanii Wilka. Zaimplantowani sprawili ogromne problemy. Dalej są dwie możliwości. Albo uciekliście panowie sterowcem, albo wygraliście batalię. No i radzę wyrzucić “Dzieło Cudownej Kreacji” Goldsteina. To śmieć, który nie powinien być opatrzony jego nazwiskiem. Politycznie poprawny chłam dostosowany przez zonę Orion. Chyba, że nie ma pan czym palić w kominku. Do tego nadaje się idealnie - otworzył oczy i wyprostował się.
- Proszę opowiedzieć o innych grupach potrzebujących pana pomocy, o zatopieniu statku znajomego, kim był znajomy i jak wiązało się z zamachem na pana. To może być trop naprowadzający na motyw zleceniodawcy zabójców. Choć uprzedzam, że nie musi - powiedział nieco poważniej.
Richard otworzył jedną z szuflad biurka po swojej prawej stronie.



- Panie Copper, jestem pod wrażeniem pańskiej dedukcji, tym niemniej w całej tej kwiecistej wypowiedzi nadal nie pojawiło się słowo na pański temat. Jestem człowiekiem cierpliwym. Nawet bardzo cierpliwym. Ale w świetle ostatnich sytuacji muszę bardzo dokładnie dobierać sobie ludzi w swoim otoczeniu.
Uśmiech nie znikał z twarzy Jacoba wciąż siedzącego wygodnie.
- Musi się pan zatem wspiąć na wyżyny swojej cierpliwości, ponieważ niczego się pan o mnie nie dowie. Przepowiedzmy sobie teraz sytuację. Pan będzie chciał wydobyć ze mnie informacje. Może nawet bronią. Pańska siostra się temu sprzeciwi ze zrozumiałych powodów. Wywiąże się konflikt rodzinny, przed którym chcemy Eloizę uchronić. Dość już miała zmartwień w ciągu ostatnich dni, a to wspaniała dziewczyna. Ja nie będę musiał nic robić. Finalnie nie dostanie pan żadnych informacji, zaś ja wyjdę stąd nietknięty. Będzie próbował pan mnie śledzić, a za jakiś czas pańscy agenci zaraportują, że zniknąłem. Finalnie spotkamy się ponownie. W mniej sprzyjających okolicznościach. Może nawet wylądujemy w tej samej celi kazamatów - zamilkł na chwilę przyglądając się sufitowi.
- A może się nie spotkamy? W takim wypadku dołączy pan do Enzo, jeśli nie zdobędzie pan karty przetargowej. Black Cross pana zdradzi. Hanza nie ma powodu do miłości do pana. To ja mogę wylądować w lochach, ponieważ mam informacje - spojrzał prosto na szlachcica.
- Jest pan skażony. Pan, cała pana rodzina i wszyscy w tym miejscu. Skażony obserwacją i podsłuchami. Pan i pan Casimir z całą pewnością. Sporo ryzykowałem, by bezpiecznie doprowadzić Eloizę do pana i ryzykuję siedząc tutaj. A jeszcze dodatkowo pana ostrzegam przed zagrożeniem. Choć słowa mają wielką moc, czyny powinny świadczyć nawet mocniej i świadczą. Gdybym chciał zabić kogoś z pańskiej rodziny, dawno bym to zrobił. Gdybym chciał śmierci pańskiej siostry, to odwróciłbym się i pozwolił zabójcom robić swoje. Gdybym chciał zabić pańskiego brata, to po prostu wbiłbym mu nóż wtedy, gdy stał odwrócony plecami do mnie podczas rozmowy sam na sam. Gdybym chciał zabić pana, to już by pan nie żył, ponieważ wszedłem tu uzbrojony pod protekcją pańskiej siostry. Sojusznik mojego wroga jest moim wrogiem. Nie ma znaczenia czy pan tak będzie mnie traktował, czy nie. Ważne jest, co pomyślą ludzie, których nie jest pan przyjacielem - kolejny raz przerwał.
- Teraz powiem panu co powinno się stać, byśmy wszyscy odnieśli korzyści. Pan podzieli się ze mną wszystkim, co wie, nie pomijając niczego, a ja nadal będę starał się zbierać informacje będąc dla wielkich graczy tylko kolejną cegłą w ścianie. Finalnie zdobędę cały ogląd. Gdy będę go miał, można będzie wyprzedzić działania wszystkich innych nie o krok, ale o dziesięć. W ten sposób jestem dla pana jedynym asem atutowym przeciw Krzyżowcom i Hanzytom. I jedyną nadzieją na przyszłość pańskiej rodziny, niezależnie od tego czy pan to widzi, czy nie. Porozmawiam z Lucjuszem, wszyscy ustalimy wspólną wersję, a następnie pańscy ludzie z hukiem wyrzucą mnie stąd, bym dla tych, którzy są pańskimi wrogami nie był pańskim sojusznikiem. Ja będę wielce oburzony i niezadowolony, zaś pan w tym czasie dokładnie sprawdzi czy nigdzie nie ma urządzeń z Xanou, których przeznaczenia osobiście pan nie zna. Jeśli stanie się inaczej, wszyscy będziemy tego mocno żałować. Prędzej czy później. Zatem raczmy przejść do rzeczy, by nie dawać agentom podstaw do podejrzeń - odparł z niegasnącym uśmiechem.
Richard przelotnie spojrzał na Ferata. Copper mu imponował butą i sposobem bycia. Był dużo wartościowszym sojusznikiem, niż historyk podróżujący z nimi dotychczas. Jednak La Croix nie przywykł do tego, że ktoś stawia mu warunki nie oferując nic w zamian. Następne spojrzenie powędrowało do otwartej szuflady, w której spoczywał gotowy do strzału pistolet.
Wypuścił powietrze i wziął niemal teatralny wdech.
- Jak na kogoś kto wykazuje się nieprzeciętną dedukcją, to stosuje pan żałosną argumentację. Gdy byłem dzieckiem żeglowałem z ojcem w różne miejsca. Wtedy nasz statek mógł zostać zatopiony przez Stugrida. Jednak wielki kraken tego nie zrobił. Podążając za pańskim regułami wnioskowania powinienem uczynić z niego sojusznika. Przecież miał okazję zabić mnie i ojca, ale tego nie zrobił. Co więcej krążą pogłoski, że zatopił kilka okrętów Hanzy.
Szlachcic odchylił się w fotelu.
- Chciałbym zostać na chwilę sam z siostrą. Może pan spożytkować ten czas na rozmowę z kolegą po fachu. Później wrócimy do naszej rozmowy.
Szlachcic zamknął szufladę.
- Nie muszę chyba dodawać, że w interesie nas obu jest, żeby pan nie opuszczał sterowca.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 01-02-2016, 14:52   #105
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Czy na tym świecie naprawdę istnieli jeszcze ludzie, którzy nie slyszeli o piratach? Takimi, no wiecie, z cyckami, długimi włosami i wyglądającymi, jakby nie potrafiły skrzywdzić muchy? Takimi piratami, co to w sumie zostali nimi z braku większego wyboru, no bo przecież rodziny się nie wybiera. Samantha co prawda nie czuła się niezwykła czy też wyjątkowa, ale ilekroć jakiś pajac stawał jej na drodze, miała dziwne wrażenie, że nikt na tym padole nie traktuje jej poważnie. Nawet na statku niektórzy robili sobie podśmiechujki. Kilka śmiejących się trupów zmieniło nastawienie, ale nie zmieniało to faktu, że była traktowana jak słaby żart. No nie było to zabawne, a wręcz godzące w jej dumę i przynależność do załogi.
Naprawdę nikt nie słyszał o kobietach piratach? No to zaraz się przekonają...

Samantha może i nie była najmądrzejszą osobą, jaką można by spotkać na ulicach miast. Kierowała się instynktem oraz chęcią walki, małą dozą żądzy krwi. Była to swego rodzaju nirvana, o której tyle osób marzy. Trybiki w jej głowie wbrew pozorom pracowały szybko, a mechanizm rozumowania pędził prawie bezmyślnie. Prawie, gdyż jednak potrafiła mieć drobne przebłyski, bez znaczenia, czy skuteczne i inteligentne, ważne, że w ogóle były!


Zegar tykał, a kobieta nie miała wiele czasu. Błyskawicznie sięgnęła po sakiewkę, a w tym czasie jej ranny ptaszek zdążył niczym szczur, wturlać się w jeden z rowów. O tyle niedobrze, że te łączyły się ze sobą w różnych miejscach, były istnym labiryntem i znalezienie tchórzliwej łajzy mogło zakończyć się rychłym niepowodzeniem. Problem w tym, że Samantha nie znała dokładnie ani planów miasta, ani praw jakie nim rządziły. Nie miała pojęcia, czy dozwolone jest tutaj odstrzelenie łba temu, kto kradnie. Ona by na to zezwoliła, ale nie każdy jest tak łaskaw, przecie że!
Ognistowłosa i temperamentna Kidd pognała czym prędzej w kierunku, w którym zniknął krwawiący wieprz. Zamiast jednak wskoczyć za nim do rowu, z rozbiegu przeskoczyła na drugą jego stronę. Rowy nie wydawały jej się jakieś szerokie, ażeby nie dało się przeskoczyć. W trakcie lotu patrzyła pod nogi, czy przypadkiem w którymś z miejsc nie widać złodziejaszka. Miała wrażenie, że daleko by nie uciekł i przeskakując z prawej strony, na lewą stronę rowu, nie tylko stałaby się ruchomym celem, w który ciężko trafić, ale i mogłaby zlokalizować zbiega i szybko zastąpić mu drogę.
Biegła górą w stronę ścieżki, wzdłuż rowu melioracyjnego, przeskakując między jego brzegami, aby mieć lepszy widok na to, co jest wewnątrz niego. Ach, gdyby tylko go dostrzegała, chyba nie mogłaby się powstrzymać przed naciśnięciem spustu lub skoczenieu mu na plecy. To przynajmniej byłoby bardziej zabawne. A w razie oberwania, to cóż... Miała w końcu jeszcze kordelas.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 06-02-2016, 18:27   #106
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Gdy Jacob wszedł do kabiny kapitańskiej sterowca od razu szybkim spojrzeniem przesunął po przedmiotach znajdujących się wewnątrz.
Nie było tam nic godnego uwagi z punktu historii, mitologii czy wydarzeń kluczowych dla sytuacji obecnych.

Owszem, była bogato wyposażona i z całą pewnością kosztowała setki dukatów, ale jedynym umiarkowanie interesującym elementem były mapy oraz dziennik pokładowy leżący między książkami. Te, zgodnie z przewidywaniami były nędznymi wypocinami żałosnych twórców śmiących siebie nazwać pisarzami. Dramat.
Największą odrazę Coopera budziło coś, co śmiało nosić tytuł "Dzieło cudownej kreacji" i nadużywało autorstwa Marka Goldsteina. Ocenzurowany, politycznie dostosowany chłam Orionu.

W otwartej szafie z ubraniami znajdował się strój delegata, co potwierdzało wiedzę Starra. Oto szlachcic należący do Delegatury Wolnych Miast.
Sam zaś delegat stawiał na odstraszanie problemów zamiast niepozorność. Rapier, postawna sylwetka i luźny strój.

Jacob lubił takie osoby. Od razu identyfikowały jedną ze swoich mocnych stron, natomiast wiedza, iż szlachcic jest również dyplomatą identyfikowała kolejną.

Dlatego Cooper postanowił grać agresywnie. Niosło to za sobą pewne ryzyko, lecz w żadnym wypadku alternatywa nie była możliwością nie do wykorzystania na swoją korzyść.
Od początku stanął na pozycji pewnego siebie człowieka posiadającego znaczną ilość informacji. Nie było to trudne, ponieważ odgrywanie geniusza było niczym innym jak prawdą.

Interesująca była jednak informacja o utarczkach z Kompanią Wilka pod dowództwem von Tierów.
Ów bojownicy Hanzy prowadzili błyskawiczne ataki na morzu i specjalizowali się w dywersji. Wilki polowały na korsarzy i nie było to żadną tajemnicą. Sami wymierzali "sprawiedliwość" nie bawiąc się w skargi na korsarzy wysyłane do Betelgezy. Były tylko trzy takie przypadki ciągnące się miesiącami, pełne przepychanek politycznych.

Natomiast przywódca Kompani Wilków, siedemnasty namiestnik Patrick von Tier był psychopatą z prawdziwego zdarzenia. To niepokojące, ponieważ psychopaci zwykle nie są idiotami. Choć psychopata mogło być pewnym nadużyciem. Technopata pasowało lepiej. Jako chirurg z Saif wysłany wraz z kolonizatorami na Serpens sprawdzał ile implantów jest w stanie wytrzymać ludzki organizm. Skurwysyn pierwszej wody. Kiedy prawda wyszła na jaw i wrócił na Orion jego ojciec załatwił mu posadkę dowódcy Wilków, ale teraz zamiast na mieszkańcach Serpens eksperymentuje na własnych agentach. Nie było informacji oficjalnie potwierdzającej te doniesienia, ale nie istniała również żadna przesłanka zaprzeczająca im.

Łącząc owe informacje z tym, czego wcześniej dowiedział się od Eloizy nietrudno było wywnioskować co się stało.
Richard i Casimir próbowali dobić targu, ale odnalazła ich Kompania Wilka, najprawdopodobniej poprzez urządzenie z Xanou w jednym z pakunków ze zbożem. Wywiązała się walka. Albo zaimplantowani zwyciężyli i zmusili sojusz Wolnych Miast do ucieczki, albo przegrali. Starr stawiał na to pierwsze, choć nie miał żadnych przesłanek do takiego twierdzenia.

Wartą uwagi informacją było to, iż Felix la Croix został zamordowany przez Hanzytów oraz to, iż nie tylko Black Cross oczekiwało pomocy od Richarda, a także to, iż nie tak dawno temu zorganizowany został zamach na życie szlachcica oraz zatopiony został statek znajomego Richarda.

Jeszcze ciekawsza była moneta, którą bawił się Richard. W ruchu nie widział zbyt wiele, ale wystarczająco, by wiedzieć, iż pochodzi ona z Serpens. Nigdy takiej nie widział, lecz nie miał problemów z rozpoznaniem sposobu wyrobu charakterystycznego dla mieszkańców tej zony.

Ponadto motyw zabójstwa zaproponowany przez szlachcica był mało przekonujący. Zabójcy wyraźnie chcieli zabić i nie spodziewali się przybycia zarażonego. Chyba, że udali się na misję samobójczą, ale wtedy sprawca byłby jasny. Nic nie wskazywałoby na zarażonego.

Nagle Richard otworzył jedną z szuflad. Jacob nie musiał patrzeć, by wiedzieć co się tam znajduje. Pistolet. Rapier znajdował się u pasa, wykorzystanie noża w sposób oczywisty było niemożliwe ze względu na różnicę w odległości. Chyba, że nóż do rzucania, ale Cooper obstawiał, iż takiej zdolności szlachcic nie posiadał. Kusza również była niemożliwa, ponieważ nieustannie naciągnięta traciła swe sprężyste właściwości. Mógł o tym nie wiedzieć amator wojaczki, lecz na takiego la Croix nie wyglądał.

Niemniej odgadnięcie zawartości było wyłącznie elementem rozrywkowym. Nie było istotne co się tam znajduje. Pistolet, miecz czy armata. Ważne było to, iż mógł wykorzystać sytuację na swoją korzyść. Konkretnie przepowiadając nietrudną do odgadnięcia przyszłość.
To zawsze była dobra sztuczka działająca na ludzi.

Starr nie przestawał się uśmiechać. Nawet roześmiał się pod nosem.
- Próba neutralizacji argumentu poprzez kontrargument sofizmatyczny? - zacmokał cicho i pokręcił głową.

- Prosta kontra, na którą mógłby się złapać amator. Czyli prawie każdy. Prawie. Nie będę pana obrażał wyjaśnianiem oczywistej różnicy stanowiącej o zaistnieniu sofizmatu. Jednocześnie nie sposób odmówić chęci porozmawiania z siostrą, ale nie potrzebuję pańskiego przyzwolenia, by porozmawiać z moim przyjacielem. Nie potrzebuję również pańskiego przyzwolenia na opuszczenie sterowca, ponieważ nie jestem pańskim więźniem. Wyjdę z niego, kiedy będę uważał za słuszne. Nim jednak wyjdę, czuję się w obowiązku poinformować o jednej kwestii - złączył palce pod brodą.

- W sposób oczywisty nie widzi pan całego obrazu sytuacji światowej, więc w pana interesie jest to, bym nie opuszczał sterowca. Dla mnie jest pan najbardziej optymalnym źródłem informacji, ale nie jedynym. Dowiem się tego, co mi jest potrzebne w inny sposób. Bardziej czasochłonny, ale równie skuteczny. Jeśli wyjdę teraz, to owszem, porozmawiam z Lucjuszem, ale naszą rozmowę uznam za zakończoną. Wielokrotne powroty są stratą czasu z samego założenia, a ja nie lubię tracić czasu. Musi pan zdecydować, czy nie obudzi się pan pewnego dnia z pragnieniem, by przestać być pionkiem w cudzej grze. Zatem… mam wyjść? - zapytał Jacob.

Richard powoli naprężył się i ponownie pochylił nad biurkiem. Łokcie rozstawił szeroko, a palce splótł w złączonych dłoniach.

- Dobrze więc. Zaczęło się od transakcji z Dewayne’m Casimirem na małej wysepce nazywanej Jerry. Istnieje w użyciu sporo map, na których ta wyspa nie istnieje. O przebiegu spotkania wiesz. - Jak gdyby nigdy nic zrezygnował ze zwrotów grzecznościowych. - Chyba, że mam szczegółowo opisać jak Kompania Wilka zatopiła okręt korsarza i wymordowała część załogi.

Szlachcic zacisnął zęby i oczekiwał na reakcję rozmówcy.

- Wyczuwam opcję klęski i konieczności odwrotu - odparł Jacob kręcąc głową w zaprzeczeniu.

- Tak. W walce zabiliśmy tylko jedną zaimplantowaną. Ale nie uciekaliśmy jak psy z podkulonymi ogonami. Sporą część wyspy spaliliśmy do gołej ziemi bombami ze sterowca. Pewnie udało nam się zabić wtedy więcej osób. Dwa dni później zameldowałem się w delegaturze. Przełożeni zdecydowali, że powinienem wziąć urlop. Pojawił się też nacisk - na chwilę przerwał, ważąc słowa - albo raczej sugestia, żeby nie drążyć tematu.

Znowu dał czas na reakcję słuchaczowi. Zerkał też od czasu do czasu na siostrę. W końcu nigdy nie mówił jej, że coś się mu może stać.

- To interesujące. Delegatura nie chciała ruszać sprawy napadu Kompanii Wilka. Wiadomo z jakiego powodu? - zapytał Starr.

- Trzymamy się dość ustalonej hierarchii. To Uberton jest moim przełożonym i nie musi się spowiadać przed swoimi podwładnymi. Choć wtedy miałem go za osobę nieskorumpowaną i godną zaufania. W każdym razie dowiedzieliśmy się, że za atakiem stoi von Tier. Priorytetem było odzyskanie floty Casimira. Posiada jeszcze dwa okręty gotowe na jego rozkazy. Niestety dość daleko. W tym czasie mój przyjaciel korsarz dostał to - La Croix pogrzebał chwilę w szufladzie z dokumentami i położył na stół kartkę z symbolem czarnego krzyża.
Jacob zmarszczył brwi. Coś tu nie pasowało.

- Dostałem taką samą w liście, który zostawił do mnie szanowny Ferat. Zamiast listu - spojrzał na kolegę - historyka.

- Początkowo myślałem, że to był standardowy wybieg przeciw korsarzom. Namierzenie klienta i sprzedawcy, a następnie likwidacja. Czyli von Tier zainteresował się tą konkretną transakcją i tymi konkretnymi stronami handlowymi.

- Ten symbol miał ze sobą wiadomość z prośbą o spotkanie. Coś, może jakieś przeczucie, mówi mi, że sytuacja na wyspie Jerry miała być formą motywacji dla mnie i dla korsarza. Co więcej nie otrzymałem zakazu drążenia tematu, tylko delikatną sugestię. Wraz z możliwością urlopu, w czasie którego nie musiałem być gotowym na żadne wezwanie.

Szlachcic wstał i splótł dłonie za plecami.
- Co może znaczyć, że Uberton mi sprzyja, lecz ma związane ręce. W każdym razie zanim udało nam się wylecieć z Rigel na miejsce spotkania pojawił się u mnie Lucjusz, lurker Denis Arcon oraz jego wuj. Już świętej pamięci Luis. Mieli podobne znaki, jednak bez prośby o spotkanie. Raczej ostrzeżenie - szlachcic zaczął powoli się przechadzać po ciasnym pomieszczeniu.

- Uważałbym na Ubertona. Może sprzyjać, a może być agentem Black Cross, choć to jedynie jedna z teorii - skomentował.

- Każdy może być ich agentem. Nawet człowiek ratujący moją siostrę. - Richard obrzucił rozmówcę gniewnym spojrzeniem - Kwestię Arcona lepiej, żebyś omówił z Feratem. Wtedy wiedział więcej. Tym zakresie. Wkrótce po tym dowiedziałem się o obecności zarażonych na wyspie Rigel. Ponieważ blokada portów mogła uniemożliwić osiągnięcie naszych celów wyruszyliśmy bezzwłocznie. Arcon drogą morską, a my drogą powietrzną. Przepraszam za tak rychły wylot - zwrócił się do siostry.

- Punktem zbornym miała być Antigua, gdzie jesteśmy już ponad tydzień. Na morzu zginął wuj Denisa, a on sam cudem ocalały znalazł się na wyspie z grupą zarażonych.
Kolejna pauza w oczekiwaniu na komentarz.

- Wiadomo co to za wyspa i czy wieli ich tam było? Był tam ten przywódca, którego chce zabić Black Cross?

- Zarażeni szykowali się do opuszczenia wyspy. Jakiegoś dowódcę mieli. Ciężko powiedzieć, czy to ten. Co do lokalizacji, może więcej powiedziałby sam Denis. Nie wiem. Trudno powiedzieć czy żyje. W każdym razie w tym czasie ze mną, Lucjuszem i Dewaynem spotkali się mocodawcy Black Cross. Rodzina Barens.
Znowu dał chwilę na przeanalizowanie faktów przed dalszą opowieścią.

- To by się zgadzało. Czyli to tutaj znajdują się najnudniejsi jubilerzy świata - pokiwał głową Starr notując w pamięci, by wypytać również o nich.

- Znajdowali się. Raczej nie przebywają długo w jednym miejscu. Poluje na nich niejaki Shagreen. Przywódca zarażonych, którzy uciekli z Southand. Kamienny ród oczekiwał jego wytropienia i zabicia. Podobno wielu członków rodziny Barens poniosło śmierć z jego ręki. W zamian Casimir ma dostać flotę. Ja zwierzchnictwo nad delegaturą.

Nagle Jacob roześmiał się.
Richard uniósł brew czekając na komentarz wyjaśniający wybuch.

- Oni mogą dać najwyżej trochę ołowiu. W formie skondensowanej i przekazanej w wystrzałowo szybkiej formie.

- Zabawne, bo jeszcze przed chwilą słyszałem sugestię, że zwierzchnik delegatury w Rigel jest ich agentem - odparł szlachcic, zaś Jacob nie sprostował. Lionel Uberton mógł należeć do Black Cross lub nie, więc daleki było od stwierdzenia tego faktu. Albo kłamali odnośnie swych możliwości zdjęcia Ubertona ze stanowiska, albo tego nie zrobią. Podmiana Ubertona na Rocharda mogła być zamianą siekierki na kijek.
Jacob wolał być jednak ostrożny.

- W każdym razie sama sytuacja wydała mi się na tyle podejrzana, że zacząłem drążyć informacje na temat kamiennego herbu. Niestety z marnym skutkiem. W każdym razie kluczem do sytuacji był Denis. On dostał od czarnokrzyżowców ostrzeżenie. Dlatego, że drążył w temacie Yarvis. Nawet jakieś tam osiągał sukcesy w tym temacie. Tu znów odsyłam do kolegi Lucjusza. Dlatego Arcon był niewygodny. Tak jak jego poprzednik Enzo - szlachcic chwilę się zastanowił - jakiś tam. W każdym razie Enzo zginął, bo coś odnalazł. Coś związanego z operacją sto dziesięć. Taką wiadomość przekazał w jednym ze swoich wywiadów. Wcześniej pracował również dla rodziny Barnes. Choć w zasadzie nie wiem, czy coś odnalazł, czy po prostu stał się niewygodny. Wiadomość brzmiała dokładnie - zaczął coś szukać w dokumentach, w końcu wyjął kartkę z naskrobanym ołówkiem tekstem - “Nie wierzyć w słowa kamiennego rodu, operacja sto dziesięć jest odpowiedzią”.

- Tak, temat zaginionej wyspy jest zadziwiająco drażliwy. Domyślam się, że powód pozostaje niewiadomą?

- Zaiste. W tym momencie historia się urywa, jednak pozwolę sobie na pewien przeskok i powrót do Denisa. Na wyspie zarażeni wyposażyli go w tę monetę - rzucił krążek rozmówcy.


Pochodzenie nie budziło najmniejszej wątpliwości. Wręcz wrzeszczało skąd pochodzi. Możliwe, że zarażeni obrabowali jakąś świątynię, bo była ona zdecydowanie wiekowa, natomiast postać widniejąca na niej prawdopodobnie pochodziła ze szczepu wyznającego bardzo mocno rozwinięty panteon jak na ich okres historyczny.
Stary Leo Eisenstein przydał się kolejny raz.

-... oraz w łódź i fiolkę dziwnej substancji. Myślę, że w zakresie substancji Jonas przekaże co ustalił. Nie chcę wchodzić w jego kompetencje. Denis dostał też coś jeszcze. Zarazę. Szybko jego stan się pogorszył. O dziwo równie szybko z rynku zniknęły sterydy, które mogły zahamować chorobę. Sterowiec został odwiedzony przez Doktora, jednak ukryliśmy przed nim Arcona. Dzięki monecie, którą trzymasz w dłoniach skontaktowaliśmy się ze źródłem, które przekazało nam odpowiednie substancje. Denis jednak zmarł w czasie zabiegu. Normalne, jeśli ktoś był zarażony. Skontaktowałem się z Doktorem. I jak się okazało nie chce on tępić zarażonych. Co więcej aktywnie ich wspiera. W walce z Black Cross. Prawdopodobnie szykują się do dużego natarcia, ponieważ są zainteresowani rekrutacją piratów. Padło tutaj nazwisko Samanthy Kidd. Mam ją przekonać do pomocy. Moje spotkanie z Doktorem miało miejsce tuż przed naszym, więc nic nowszego nie mogę dodać. Casimir i mój pilot są w Podmrokach. Mają ustalić miejsce pobytu Kidd.

Richard wrócił za biurko.
- To już wszystko co mam do powiedzenia. Teraz chciałbym posłuchać co zamierzasz zrobić z tą wiedzą i jakie planujesz dalsze kroki.

W historii nie wszystko się składało tak, jakby Cooper chciał, by się składało. Myślał przez dłuższą chwilę.

- W tej chwili nic. Za wcześnie na działania, ponieważ jeszcze nie rozumiem wszystkiego. To byłby falstart - odparł.

- Otóż w bibliotece zginęli ochroniarze Eloizy. Od samego początku podejrzewałem Black Cross i podejrzenie się potwierdziło. W bibliotece chcieli ją zabić, ale już za drugim razem zmienili cel. Było nim porwanie. Chcieli mieć pewność, że powierzone wam zadanie zostanie wykonane. Możliwe, że już zadają sobie pytanie: jak to możliwe, by najpierw wymknęła się śmierci, a potem ich agentowi pozostawiając same trupy - powiedział Jacob wiedząc, że Richard i tak się tego dowie od siostry.

- Jakie jeszcze organizacje, prócz Black Cross, zwracały się o pomoc? Jaka jest historia statku znajomego zatopionego przez okręt podwodny? I chętnie poznałbym szczegóły odnośnie rodziny Barnes oraz miejsca ich tymczasowego pobytu.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 09-02-2016, 17:25   #107
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Mocny wiatr odpędził z przystani smród zgniłych ryb i gnijących w zatoczkach śmieci.
Denis spojrzał wzdłuż widnokręgu przed sobą. Doki w dużej mierze zajmowane były przez dzielnicę przemysłową. Toteż nie dziwiła go obecność ciągnących się w górę słupów ciemnego dymu. Obniżył wzrok. Nabrzeże wypełniała sieć dziesiątek wąskich torów. Wagoniki sunęły po nich, dostarczając materiały ze statków do pobliskich pracowni i na odwrót. Dostrzegł kilka punktów gdzie budowano i naprawiano statki o wyporności do dwóch tysięcy ton włącznie. Poza tym snopy iskier rozświetlały co najmniej tuzin zakładów ślusarzy. Gęsty smog zdradzał obecność parowych młynów.
Wokół Denisa, Malfoya i Papugi zebrał się spory tłumek. Lurker przy pracy był ciekawym zjawiskiem. Wystarczyło tylko że Arcon pojawił się ze swoim kombinezonem w okolicy, a dostał już kilka propozycji zatrudnienia. Majtek natomiast wykorzystał wspólny wypad, aby podziękować nurkowi. Jak stwierdził, dzięki jego wyrozumiałej postawie uchronił się od linczu. Miał u niego dług, który obiecał kiedyś spłacić.


Denis zachodził w głowię, kiedy ostatnio nurkował. Wychodziłoby że jeszcze na Qard, gdzie odwiedził zatopiony teatr i znalazł medalion kobiety z Yarvis. Potem pławił się jeszcze w podziemnym basenie serpensowskiej świątyni. Jednakże bez właściwego oprzyrządowania - to nie było to samo.
Wiele czasu zabrało nałożenie całego akwalungu, szczególnie że nie był doń przyzwyczajony. Dla lurkerów ichni sprzęt był jak druga skóra. Musieli się z nim pierw oswoić, by czuć się swobodnie i właściwie docenić podwodne ekskursje.
Kiedy wreszcie uznał że jest gotowy, powoli wszedł na zaśniedziałą drabinkę. Malfoy podniósł kciuk w jego kierunku na znak iż zrozumiał uprzednie komendy. Mieli porozumiewać się za pomocą radia wbudowanego w kask stroju. Buty inżyniera stanowiły ostatnią rzecz jaką poławiacz ujrzał na powierzchni.
Drugi raz tego samego dnia czuł się jak nowo narodzony. Poczuł chłód wody opływający jego ciało, a widnokrąg przysłoniła zielononiebieska toń. Puścił ostatni stopień i odbił się od pokrytego mięczakami betonu. Opadał w dół, jakby szybując nad ukrytą częścią Antigui.


Będąc w mieście dobrą chwilę zdążyć już usłyszeć, że historia stworzyła na dnie akwenów zjawiskową mozaikę. Po pierwsze przemytnicy często byli zmuszeni przerwać transakcje, jakie prowadzili bezpośrednio między statkami. A to zdybali ich strażnicy, kiedy indziej ktoś okazywał się być szachrajem i miast dukatów, wyjmował broń. Znakiem tego, wiele towarów trafiało na dno, gdzie latami zarastały zielonym nalotem. Denis widział teraz przysypane piaskiem skrzyneczki, owinięte sznurem pakunki czy też malutkie szkatuły. Wewnątrz części z nich nadal potrafił dostrzec nęcący błysk… Spojrzał na swoją prawą stronę. Nie był sam. Jakiś nieszczęśnik, prawdopodobnie niesłowny szmugler stał przed nim, zatopiony od kolan w betonowej bryle. Dziś pozostały z niego tylko kości; przypominał groteskową statuę wzniesioną na piedestale ku czci śmierci.
Dalej jego wzrok skupił się na trzech ulicach prowadzących już do głębi Antigui. Przynajmniej z jego punktu widzenia tak to wyglądało. W istocie widział miastowe kanały, lecz poniżej powierzchni perspektywa rządziła się innymi prawami. Dopiero na tej głębokości dostrzegł, iż przypominają długie aleje z frontami podniszczonych gmachów po obu stronach. Trochę niczym w niedawnych majakach, wywołanych przez gorączkę.
Ten osobliwy widok miał swoje uzasadnienie w przeszłości tego miejsca. Kiedy Antigua cieszyła się jeszcze dobrą renomą i opływała w dostatki, aglomeracja mogła pochwalić się wybitną wręcz architekturą. Wraz z jej upadkiem, przestano dbać o stare budynki, a nowe wznoszono niskim kosztem. Gdy w roku 1096 poziom wody znacznie się podwyższył, nie próbowano nawet ratować lub wyburzać podtopionych dystryktów. Po prostu stawiano kolejne. Doprowadziło to do wytworzenia pod miastem skomplikowanego systemu piwnic. Niektóre utworzyły Pomroki. Część z ruin, choć przygnieciona ciężarem kolejnych i zapomniana, wciąż pozostała widoczna właśnie tu, pod wodą.
Pierwszym kanałem przewożono żywność. Małe kutry wciąż kursowały to w jedną, to w drugą stronę, wypchane po brzegi. Łodzie uginały się pod ciężarem worów z bobem, nasionami, peklowanym mięsem i egzotycznymi owocami. Drugi z nich przeznaczony był dla handlarzy surowców takich jak drewno czy palone cegły. Ostatni wydzielono inżynierom. W ich symetrycznych drobnicowcach wieziono koła zębate, tłoki oraz beczki z ropą. Co znajdowało się dalej? Gdzie rozgałęziały się owe kanały i dokąd prowadziły mniejsze? Niewiedza tylko potęgowała nowo odrodzone podniecenie.



Tym razem Richard nie odprawił Eloizy. Zbyt wiele stało się z jej udziałem, aby nadal traktować ją jako niewinną, trochę naiwną kobietkę. Najpierw wymienił uścisk z siostrą, nie kryjąc radości że widzi ją w jednym kawałku. Widocznie zamierzał powiedzieć co myśli o jej decyzji, dopiero kiedy mieli zostać sami. Następnie rozpoczął długa perorę z Jacobem. Trzeba było przyznać, że jego obecność wyglądała co najmniej podejrzanie. Już sam fakt, że przy siostrze młodszego delegata kręcił się nieznany mężczyzna, wzbudzał uzasadniony niepokój.
Cooper okazał się operować językiem nie gorzej niż wyszkolony szermierz orężem. I dobrze i źle, bo któż w zręcznej perorze oddzieliłby klarowne fakty od dobrze zakamuflowanych kłamstewek? Na każde pytanie Starr miał gotową odpowiedź, którą jakby wyjmował na poczekaniu z głowy. Akurat znalazł się w bibliotece, kiedy odwiedzała ją Eloiza i AKURAT zdążył ją uratować kiedy pojawili się zabójcy. Część osobliwego planu albo zwykły traf. Siostra Richarda zdawała się niczego nie podejrzewać. Raz czy dwa La Croix zauważył jak dziewczyna dość osobliwie wpatruje się w swego wybawiciela. Powiadało się, że jeśli kobieta jest kimś zainteresowana to przy złapaniu jej na ukradkowych spojrzeniach ucieka wzrokiem w dół. Jeśli nie, patrzy w bok. Nie umknęło zatem jego uwadze, że siostra spuszczała oczy.
Spoiwem okazywało się Black Cross oraz ich mocodawcy czyli Barnesowie. Jacob mógłby robić za dobrą wtyczkę informacyjną. Jego obycie oraz znajomości stanowiły lepszą broń niż niejedno, uzbrojone ramię. Dość powiedzieć, że krążyły plotki jakoby niegdyś Cooper został schwytany przez piratów i udało mu się przeżyć tylko dzięki sprytnym łgarstwom. Mimo tego szlachcic długo dawał się przekonywać co do udziału historyka w sprawie. Zawsze dokonywał decyzji uważnie, biorąc uwagę wszystkie za i przeciw. Koniec końców interesy dwójki splotły się w zaczątek wspólnego planu. Jechali na jednym wózku, czy tego chcieli czy nie.
Kiedy Richard wytłuścił ostatnie zdarzenia, dał przybyszom chwilę na strawienie informacji. Ostatnie dni obfitowały w dużą ilość zdarzeń, tylko pozornie niezwiązanych ze sobą. Gdy bowiem spojrzało się na nie globalnie, przynajmniej ułamek z nich tworzył w całość. Po pierwsze każdy zainteresowany Yarvis był dla Barnesów niebezpieczny. Po drugie nie działali pochopnie: Black Cross było ich soczewką, dzięki której badali teren. Wreszcie wątek masowej ucieczki z Andromedy. Wiele wskazywało na powiązanie incydentu z chęcią zemsty na rodzie. Zarażeni mieli swoje racje i również chcieli, aby stanąć po ich stronie. Wszyscy zabrnęli w to już zbyt daleko, aby pozostać neutralnymi.


Sceny do rozwinięcia, kiedy skończycie wspólny dialog. Na razie Jacob nie może porozmawiać z Casimirem (co sugerował Richard) ponieważ nie ma go w pobliżu, o czym z resztą będzie niżej.

Kiedy Richard oraz Eloiza pozostali w gabinecie sami, mężczyzna odniósł wrażenie jakby jego siostra zrzuciła z siebie duże brzemię. W towarzystwie Jacoba wyraźnie próbowała zgrywać twardszą niż rzeczywiście jest.
Spojrzał w jej oczy. Widział w nich strach, ale i szczerą ulgę, że dotarła tu w jednym kawałku i mogą cieszyć się swoją obecnością.
- Doceniam że ta rozmowa przebiegła w mojej obecności. Choć przyznaję, nie wszystko rozumiem. Jesteś bardzo zły?

Jacob oraz Ferat przeszli na balkon, gdzie jeszcze niedawno Denis rozmawiał z majtkiem. Chmury wisiały nisko, toteż panorama miasta ukryta była za szarą ścianą obłoków. Lucjusz oparł się o barierkę. Wyraźnie unikał teraz tematu Rigel i pozostawienia tam Coopera. Od razu przeszedł do merytorycznej części dyskusji, wychodząc z założenia że temat sam się zamknie. Cały on.
- Chyba mam coś nowego, choć to może być tylko przypadek. Utrzymuję dobre stosunki z tutejszym punktem prasowym. Co ciekawe, nawet w archiwum które normalnie nikogo nie obchodzi… usunięto wszystkie artykuły o Barnesach. Ale to nie wszystko. Podobny los spotkał teksty opisujące badaczy północnych krain.



Młodą Kidd ubodło, że ktoś śmiał tak po prostu napaść ją niczym damę w opałach. Rzecz jasna, w żadnym mieście nie mogła się nosić jak typowa piratka. Wciąż jednak irytowała się, że ktoś nie okazuje jej szacunku. W jej oczach ów właśnie zapracował sobie na wyrok śmierci.
Była doświadczonym wojownikiem. Wzięła już udział w dziesiątkach pojedynków. Podczas walki jej umysł działał elastycznie, dostosowując się do zmieniających warunków. Może nie była najlepiej wykształconym ani krasomówczym żeglarzem, lecz na sztuce wojennej znała się jak mało kto.
Piratka wzięła szybki rozbieg i dała susa ponad wydrążonym spływem. Jej cel nie mógł uciec daleko, toteż miała nadzieję dojrzeć go jeszcze w locie. Odbiła się mocno z obydwu nóg i uskoczyła do góry. [Test Zręczności] Już w powietrzu zobaczyła, że rabuś umyka w kierunku północnym na rozstaj dwóch rynien. Wylądowała po drugiej stronie i jeszcze siłą pędu, przesadziła kolejne dwa metry.


Miała gnoja jak na talerzu. Krwawił dość obficie - prąd niósł dalej i dalej czerwony strumień, barwiąc go na coraz dłuższym odcinku. Rabuś dojrzał ją kątem oka. Podniósł swój pistolet, wciąż jednak podążając dalej w zgarbionej pozycji. Nie wiedziała czy zamierzą ją odwieźć od pościgu lub zwyczajnie zabić. Pozostały jej tylko ułamki sekund na decyzję.



Clyde wytrzymał spojrzenie agenta-chirurga. Na jego pobrużdżonej twarzy malowała się jedynie pustka. Nie obawa, nie kpiący śmiech, ani łut zdziwienia. W swoim gabinecie przekabacił już o wiele lepszych oratorów, którzy z zegarmistrzowską precyzją wykładali mu swoje racje. I zawsze odpowiadał im to samo, co za chwilę miał wyrzec do Patricka. Żeby spierdalali. Ponieważ zapominali o jednym: w Pomrokach używano argumentu siły. Piratka to rozumiała, świadomie lub nie. Weszła tu jak do siebie i zaczęła mu grozić. Nawet obecność tuzina straży nie przeszkodziła jej w wyjęciu nabitego skałkowca. Mierzyła do niego bronią, cedząc przez zęby ofertę. Pewnie że trochę ją orżnął. Jednak do jakiejkolwiek transakcji doszło tylko dlatego że szanował temperament dziewczyny.
- Nie - odpowiedział najzwyczajniej spokojnie.
- Tak myślałem. Wciąż skaczesz na smyczy Wolnych Miast - von Tier odchylił się z powrotem. Stał teraz prosty jak strzała.
- W dupie mam tych postrzelonych liberałów. Po prostu widzę ironię w nadstawianiu dupy za kogoś, kto już raz został wyruchany.
- Hanza się o tym dowie.
- O! - Clyde wskazał kciukiem na tamtego - To drugi powód. Chętnie zobaczę jak uruchamiacie tę swoją słynną biurokratyczną maszynę.


Kiedy Patrick opuszczał oszklony gabinet, jego zwykle marsowy wyraz twarzy wyglądał jak ściągnięta maska gniewu. Splunął przez ramię, nerwowo poprawił mankiety zdobionego kiltu.
- Każę go porąbać na części, przyczepię fiuta na czole i przewiozę taczką przez centrum Bellatrix - grzmiał, roztrącając tłuszczę wokół.

Nie wiedział, że człowiek którego jeszcze niedawno ścigał, znajduje się w tym tłumie właśnie. Dewayne wraz z Manuel przepychali się pięćdziesiąt metrów dalej. Korsarz klął siarczyście, z trudem torując sobie drogę.
- Zatem według doktora, nasza pani pirat była dziś w mieście - powiedziała rudowłosa, kiedy trochę się przerzedziło - Myślisz, że jako obcemu fermentowi ktoś nam cokolwiek tutaj powie?
- Pozwól mi się tym zająć - odparł jej towarzysz.
Metody przesłuchiwania kupców według Dewayne’a były bardzo proste. Podnieść głos, zadać kilka pytań, jeśli podmiot nie odpowiada - odwrócić go do góry nogami i powtórzyć. Manuel szybko zrozumiała reguły gry. Trzeba było sprawić, aby się bali. Tylko wtedy uznawali cię za osobą godną rozmowy. Obawiała się co prawda że tutejsza hałastra w końcu się wkurzy i gromadnie przepędzi wścibskie nosy. Właściwie na to się zanosiło, kiedy znikąd wyszedł niewysoki człowieczek.
- Ruda, jak ta panna? - wskazał na pilotkę - Włosy do tyłka, takiego jak dwie śliwki? Twarz przecięta jakim ostrzem? Białe zęby? - wyliczał - Widziałem, a jak! Ta suka rozjebała mi mój wazon. Rozumiem że przyszliście za niego zapłacić.
Casimir doskoczył do mężczyzny i bez problemu podniósł go na kilkanaście centymetrów w górę. W pobliżu wysunęło się kilka ukrytych dotąd ostrzy. Ktoś wyjął drewnianą pałkę. Lecz Dewayne był tego pomny.
- Gdzie. Jest. Kidd - wycedził na tyle głośno, aby usłyszeli jego słowa.
Kiedy grupa potencjalnych agresorów usłyszała znane nazwisko, cofnęli się parę kroków. Nawet w półmroku Manuel dostrzegła że ich twarze pobladły.
- Nie będę dwa razy powtarzać - korsarz uśmiechnął się szpetnie.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 09-02-2016 o 19:40.
Caleb jest offline  
Stary 09-02-2016, 23:34   #108
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Dzielnica przemysłowa zasługiwała na swą nazwę. Nieustannie, bez względu na pogodę, pulsowała rytmem pracy ludzi i maszyn. Ci pierwsi dokonywali aktu kreacji mozolnym wysiłkiem mięśni i ścięgien, maszyny zaś siłą pary i tłoków. Oba organizmy żyły w symbiozie, ale to na ludziach praca wyciskała mordercze piętno... Często zdarzały się wypadki, których najłagodniejszymi konsekwencjami były kalectwo i trauma... Denis niejednokrotnie widział okrutnie poparzonych wrzątkiem i paskudnie pokiereszowanych zębami trybów. Bóg maszyn zdawał się sycić bólem i krwią swoich wyznawców, którym mylnie wydawało się, iż niepodzielnie panują i sprawują kontrolę nad wynalazkami.

Arcon zamiast podziwiać stocznie i imponujące kadłuby parowców, skupiał się jednak na innym, bliższym sercu widoku. Karmił zmysły całkowicie pochłonięty nowym kombinezonem. Zdawkowo odpowiadał na pytania Malfoya i Papugi. Ożywił się jedynie, kiedy inżynier wypytywał go o możliwe osiągi akwalungu. - To zależy głownie od człowieka w środku.. - wyjaśnił rzeczowo. - ale myślę, że w tym skafandrze zanurzyłbym się nawet na osiemset stóp... - Oczywiście w odpowiednich warunkach... - natychmiast zaznaczył poławiacz. Malfoy chrząknął tylko i pokiwał głową nie wiadomo czy z dezaprobatą, czy z uznaniem, zaś Papuga wpatrywał się w lurkera z rozdziawionymi ustami. Ta liczba wyraźnie nie mieściła się w pojmowaniu świata przez młodego majtka z załogi Casimira. Zakładając, że potrafiłby odliczyć do choćby jej ułamka...

Tłumek ludzi gęstniał wokół nich niczym smog nad kominami fabryk. Widok mężczyzn ciągnących wózek z nietypowym kombinezonem skutecznie zwrócił uwagę postronnych. Ci którzy mieli przerwę w pracy nie omieszkali wykorzystać jej, aby popatrzeć z bliska na niespodziewanych gości. Plotka szybko rozniosła się po okolicznych warsztatach. Niebawem jakiś majster nagabywał Denisa do zanurkowania po cenny element konstrukcyjny, który przez zaniedbanie jego ludzi spoczął na dnie basenu. Wykonanie repliki trwałoby kilka tygodni, a zlecenie nie mogło czekać. Obiecywał solenną wypłatę, która jednakże nie skusiła nurka. Robotnicy i cechowi przypomnieli sobie również o wielu miejscowych legendach. Według ich opowieści, dno było zasłane skarbami niczym podłoga okruchami ze stołu. Z tym, że owy stół należał do bogatej familii...

Przygotowania dłużyły się Denisowi niemiłosiernie, ale miał do czynienia z nowym sprzętem. Wszystkie elementy należało sprawdzić kilka razy. Poza tym jego pomocnicy nie byli tak biegli w lurkerskim rzemiośle jak nieodżałowany wuj Louis... Grymas bólu na chwilę opanował twarz młodzieńca, wnet jednak spokój Noasa wygładził powstałe zmarszczki. Arcon był pewien, że krewny znalazł ukojenie w jego królestwie, a przede wszystkim jest wolny od cierpień doczesnego świata.

Tłumek gapiów już począł się niecierpliwić, kiedy wreszcie Denis wstał i skierował się wolno w stronę najbliższej drabinki. Wyglądał jak opancerzony wojownik, który ma zamiar stawić czoła któremuś z mitologicznych, podwodnych stworzeń czyhającemu w zielononiebieskiej toni. Brakowało mu tylko trójzębnego ostrza... Już z krawędzi nadbrzeża pomachał zgromadzonym na brzegu, wzbudzając aplauz, szczególnie wśród umorusanych małolatów. Dla nich jestem bohaterem... - pomyślał.
Nie rozczulał się jednak zbyt długo, magnetycznie przyciągany przez ukochany żywioł. Z nieukrywanym podnieceniem zameldował Malfoyowi:
- Gotowy! Świetlik rusza na rekonesans! Popukał w reflektor, który rozjarzył się białym światłem.
Pierwszy dotyk wody niemalże wyczuwalny na opuszkach palców, mimo grubych rękawic, sprawił iż świat poza nim przestał się liczyć. Słowa Malfoya docierały do niego, jak przez jakąś niewidzialna barierę.
- Powodzenia i nie trać oddechu...

Kłębowisko różności na dnie było owocem burzliwej przeszłości Antigui, a głównie temperamentu jej mieszkańców. Nożowe rozprawy nie należały do rzadkości, świadczyły o tym towary rozsiane na podwodnej tacy. Stąpał po niej, co rusz mamiony odblaskiem błyskotek, lecz nie było wśród nich takich, które zdołałyby go skusić. Przyjemność z nurkowania zastępowała wszystkie inne i była największą nagrodą. Jeszcze niedawno żegnał się przecież ze światem żywych toczony zarazą, teraz na powrót cieszył życiem i zrezygnowałby zapewne z zatopionego kruszcu, z największej kopalni na Serpens...
O kruchości żywota przypomniał mu widok kościstego nieszczęśnika, który dał się ponieść chciwości...



Denis nie zamierzał powtórzyć jego błędu... Cierpliwie eksplorował podwodne miasto, które nadbudowywało się na zalanych piwnicach i ruinach. Trzy swoiste ulice zapraszały do odkrywania tajemnic. Nęciły niczym ladacznice, opierające się o ściany w kuszących pozach. Sięgały zapewne dalej niż wyobraźnia poławiacza... Zastanawiał się, czy sam w tej chwili nie stąpa po czyichś grobach i domach? Ileż powodzi, ileż tragedii? I kolejne Pomroki, walące się ściany pokryte niezdrowym nalotem...
To miasto ma zgniłe fundamenty... - pomyślał lurker. - To one zatruwają dusze i ciała mieszkańców... Nikt nigdy nie podjął trudu oczyszczenia... Jaki kataklizm ostatecznie pogrąży to siedlisko grzechu? - myślał w tej chwili jak nawiedzony kapłan i miał dziwne projekcje... Zadźwięczała znajoma nuta...

Do rzeczywistości przywołał go tubalny głos Malfoya. Lurker zerknął na podwodny kompas. Znajomość własnego położenia była gwarancją, że nie straci orientacji w nieznanym otoczeniu. Zamierzał skierować się do "odnogi inżynierów", bo wszak jeden z nich był przyczyną dzisiejszej wyprawy. Arcon sam tego nie przyznał, ale stawał się przesądny...
- Zbadam jeszcze najbliższą okolicę... - zakomunikował, siląc się na spokojny ton. - i zabiorę coś na pamiątkę...
 
Deszatie jest offline  
Stary 11-02-2016, 19:04   #109
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wbrew temu co oczekiwał, Denis szybko przywykł do nowego akwalungu. A-72 był cięższy od poprzedniego modelu, lecz nie zdawał się bardziej krępować ruchów. Lurker zauważył również, że strój posiada mechanizm dekompresyjny. Butla automatycznie dostarczała mu odpowiednią ilość powietrza w zależności od zanurzenia.
Przez radio wciąż słyszał oklaski gawiedzi oraz głośne komentarze zebranych. Tutaj były jedynie tłem. Przestał zwracać na nie uwagę, od momentu jak ujrzał zatopioną część miasta. Ostre światło reflektora omiotło nierówne, morskie dno. Dla kogoś innego obraz zatopionych kutrów i bielących się kości byłby ponury. Serce Arcona napawał jedynie szczęściem. Na tyle dużym, iż nawet wspomnienie wuja nie było tak ponure jak dotychczas.
Chwilę kręcił się w miejscu, na którym osiadł. Musiał wyczuć w jaki sposób reaguje na nim strój. Dopiero wtedy skupił się na trzech odnogach, które wyrastały przed nim, snując mroczne skojarzenia. Kiedy tak patrzył na cmentarną część grodu, czuł wobec niego pogardę. Nikt nie pozwoliłby na taką degrengoladę w miejscu gdzie człowiek cokolwiek znaczył. Ale to była Antigua. Można było ignorować fakty: uznać że skoro przeżarte dawnym grzechem dzielnice są zatopione, to de facto nie istnieją. Nurek wiedział swoje. Obserwował prawdziwe podwaliny Antigui. Zepsute i szkaradne, jak wnętrza serc tutejszych mieszkańców. Potrafił wyczuć takie rzeczy. A może zwyczajnie posiadał odpowiednią parę oczu - jak sugerował zasłyszany kiedyś cytat.
- Denis, odezwij się! - Malfoy zatrzeszczał w głośniku.
Uspokoił go, jednocześnie idąc do kanału dla inżynierów.
- Zbadam jeszcze najbliższą okolicę... i zabiorę coś na pamiątkę…


Ulica mechaników obfitowała w iście zjawiskową ilość placówek. Nakładały się one kaskadowo na siebie, tworząc groteskowe zbiorowiska powykręcanego metalu i pierścieni. Denis ujrzał w mule pojedyncze oprzyrządowania jak klucze, gogle czy długie śruby. Były zbyt zniszczone i nadgryzione zębem czasu, by w ogóle się po nie schylać. Bardziej ciekawiły wnętrza pracowni, po kolei rozświetlane mocną lampą. Cylindryczne, obłe piece od lat stały już nieużywane. Długie taśmociągi dawno skończyły swoją pracę. Monitory popękały pod wpływem ciśnienia, strasząc wyszczerzonymi zębami połamanego szkła.
Jedna rzecz w szczególności przykuła jego uwagę. W kolejnym z pomieszczeń dostrzegł przedmiot, który dobrze pasował do opisywanego przez jednego z mieszkańców. Jeszcze niedawno żylasty, łysiejący kupiec oferował mu około stu dukatów za rygiel, jaki dostrzegł teraz w ciemności. Znajdował się za metalowym stołem, pomiędzy wbitymi w grunt butlami. Na jednej z nich przysiadła kałamarnica, niby z zainteresowaniem obserwująca co niespodziewany gość zrobi dalej. Denis nie był jednak żółtodziobem. Wiedział że przed każdą ingerencją na obcym terenie, trzeba go dobrze obejrzeć z każdej strony. Dopiero gdy zaszedł budynek trzeci raz, zauważył migoczącą diodę, tuż przy ryglu. [Test Rzemiosła]
Zadziwiające jakoby coś funkcjonowało tak długi czas pod wodą. Denisowi nie przychodziło jednak do głowy co to mogło być. Liznął jedynie trochę wiedzy technicznej i to głównie dotyczącej sprzętu lurkerów.
- Jak postępy? - usłyszał w radio.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 11-02-2016 o 21:25.
Caleb jest offline  
Stary 11-02-2016, 22:49   #110
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Z przyjemnością odkrywał możliwości, które oferował nowy skafander. Można by rzec, iż po kilkunastu minutach czuł się z nim zaprzyjaźniony. Kostium bardzo dobrze chronił przed chłodem, a jego ciężar sprawiał, że lurker pewnie stąpał po nierównym dnie. Najważniejsze jednak, że nie odczuwał w nim negatywnego ciśnienia i otrzymywał właściwe proporcje tlenu. Denis czuł co prawda podwodne prądy smagające pancerz i drobne zawirowania, ale w żaden sposób nie utrudniały one sondowania okolic. Dodawały tylko szczypty adrenaliny, kiedy zachowując pływalność skierował się ku wybranej ulicy.

Cmentarzysko dawnych warsztatów fascynowało swoim ogromem. Pobudzało również do refleksji, że nawet narzędzia i maszyny odchodzą w stan nieużywalności. Kiedy kierował snop światła reflektora na zagracone pracownie, prześlizgiwał się on po tworach ludzkiej myśli technicznej. Trwały tam cierpliwie, niewzruszone, może z nadzieją, że ktoś w potrzebie odruchowo jeszcze po nie sięgnie i okażą wtedy swoją przydatność. Uśpiona i stępiona przez wodę maszyneria, była świadectwem minionej świetności tutejszego rzemiosła. Wpisywała się w poprzednie, smętne odczucia lurkera, kiedy obserwował pozostawione na pastwę żywiołu zabudowania Antigui.

W jednym z pomieszczeń bez dachu, który uległ niemal całkowitej destrukcji, dojrzał przedmiot odpowiadający opisowi majstra. Podświadomie ucieszył się, ponieważ mogło to oznaczać, że podwodna wycieczka przyniesie wymierną korzyść. Kiesa lurkera była w stanie gorszym niż te zniszczone magazyny... Młodzieniec miał swój honor, nie chciał być wiecznie obciążeniem dla skarbca delegata. Zachowując ostrożność, oceniał potencjalne niebezpieczeństwo, krążąc wokół znaleziska. Lata spędzone pod wodą nauczyły go, by nie lekceważyć żadnych elementów. Kiedyś podczas nurkowania we wraku omal nie przypłacił życiem nieprzezorności, przygnieciony fragmentami stropu. Uratował go wtedy Enzo...

Kiedy miał zamiar podnieść przedmiot, zwrócił uwagę na coś jeszcze. Pulsujący obok punkt zdawał się być jedynym śladem życia pośród ruin.
Było wielce zaskakującym zjawiskiem, że coś nie oparło się niszczycielskiej sile odmętów. Arcon postanowił przyjrzeć się bliżej temu frapującemu mechanizmowi.
- Jak postępy?
- Znalazłem "coś"... Migocze jak boja sygnalizacyjna... - przełknął ślinę. - z tym, że boją nie jest...
- Spróbuje ostrożnie wydobyć to na powierzchnię... - dodał, nie poczekawszy na odpowiedź inżyniera.
Lurker zabezpieczył rygiel, po czym zajął się wnikliwymi oględzinami tajemniczego znaleziska, wykorzystując przy tym swoją wrodzoną zręczność. Zmysły nurka odbijały się w źrenicy nieznanego...

 
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172