Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-06-2015, 19:13   #11
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Zabawa w kotka i myszkę potrafiła jej się szybko znudzić, jeśli obiekt nie był dla niej interesujący. Nie to, żeby odechciało jej się tortur na oficerze, po prostu był taki słaby, że aż miała ochotę rozwiązać węzeł pętający mu ręce. Tak tylko, by dać mu jakiekolwiek szanse i się troszkę pobawić, gdyż taka obezwładniona ofiara była po prostu...nudna.

Blef nie wyszedł. Ani jeden, ani drugi. W sumie, to trochę Samanthę ucieszyło, gdyż nie oceniał jej względem płci, a przynależności. To znaczy, wydawało jej się, że nie uwierzył w to, że jako kobieta nie zabija. Prawie ją wyrwał na to stwierdzenie, podniecenie jedynie narastało, a ona sama obrosła w piórka z dumy. Wypięła pierś do przodu prostując plecy i uśmiechnęła się szeroko, czego Beckett nie był w stanie zauważyć ze swej żałosnej perspektywy.

- Słuchaj. Tu już nie chodzi o ten pieprzony sekstans. Byłem w miejscu gdzie go ukryto. Nie znajdziecie go beze mnie, a ja tam nie wrócę. Wolę już śmierć.

Jego słowa wyrwały ją z zamyśleń. Milczała pewien czas, by potrzymać go w niepewności. Cóż, fakt, że mogła wyciągnąć od niego informacje, tylko jaką będzie miała pewność, że on nie robi ich w jajo? Może powiedzieć cokolwiek, po prostu cokolwiek, potem umrze, a oni zostaną wyprowadzeni w pole.
Samantha musiała się zastanawiać. Zdecydowanie powiedzenie rzekomej prawdy nie sprawi, że kobieta ukróci jego męki. Będzie go jeszcze męczyła pytając, po co kłamie. O tak, długoterminowy plan pełen przyjemności.

Panna Kidd nie nękając póki co oficera wyminęła go idąc wgłąb magazynu. Znała go na pamięć, więc znalezienie jednej z wielu takich samych map nie sprawiło jej większego problemu. Jeszcze pióro, by dało się coś napisać i zaznaczyć.
Przez ramię zerknęła czy oficer się rusza. Może w końcu byłoby ciekawiej, gdyby zdzielił ją z główki i trochę się poszarpali. No ale, może lepiej gdy nic nie knuje, w sumie i tak nie ma wielu sił.
Zaledwie minuta minęła, kiedy do niego wróciła. Stanęła tuż przed jego głową, by następnie uklęknąć właśnie w tym miejscu. Przed jego głową rozwinęła mapę, położyła pióro.
- Zaznacz na mapie i napisz współrzędne. - rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Świdrowała go swoimi zielonymi ślipiami, niczym sokół chcący rozłupać mu czaszkę i wyżreć mózg.
- Nie doceniasz nas. Poradzimy sobie bez konieczności taszczenia dodatkowego bagażu. - dodała jakby jego stwierdzenie ukuło jej piracką dumę. Miała więcej pewności siebie niż cała Hanza razem wzięta.
- Tylko szybko, póki jeszcze na morzu deski Twego okrętu, za które mógłbyś złapać gdy Cię wywalę przez burtę. Nasz statek nie stoi w miejscu, im dalej jesteśmy tym gorzej dla Ciebie. - ponagliła surowo, bez krztyny uczuć. Wręcz w jej głosie dało się wyczuć oburzenie, zupełnie jakby miała mu za złe, że brudzi deski jej pokładu juchą. Skandal.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 22-06-2015, 23:27   #12
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


- Proszę zachować spokój i pozostać tam, gdzie jesteście! - grzmiał wielki brodacz, zaś Starr skrzywił swą urodziwą twarz. Nie miał najmniejszego zamiaru wykonać tego polecenia i w chwili, w której miał właśnie się odezwać do akcji wkroczyła Eloiza.

- Chyba nie zamierza zatrzymywać pan szlachcianki? - uniosła zgrabną dłoń ozdobioną sygnetem rodowym.

Jacob zamarł z na wpół otwartymi ustami i podniesionym palcem wskazującym lewej ręki. Prawie dokładnie to samo chciał powiedzieć. No dobra, chciał powiedzieć zupełnie coś innego, ale opierając się na tym samym argumencie. Schował palec i zamknął usta szczerząc się jak głupi do sera.
Strażnik nie mógł kłócić się z takim argumentem. Za to groziło krojenie, posypywanie solą, tarzanie w smole, oczywiście gorącej, i pierzu, kastrowanie i ćwiartowanie. Odsunął się zatem posłusznie, zaś Jacob postąpił krok do przodu.

- Ten pan jest ze mną - mruknęła w kierunku Starra. Ten zaś na swej nadzwyczaj plastycznej twarzy okazał bezgraniczne zdziwienie tym, że można było pomyśleć inaczej.

Tłum okazywał swoje niezadowolenie z tego, iż jedynie wybrańcy opuścili prowizoryczne granice utworzone ze zbrojnego ramienia Rigel. To jednak nie zaprzątało myśli Jacoba. Znajdowały się one przy zarażonym, który zniknął jak kamfora.
Dlaczego pojawił się w bibliotece? Dlaczego akurat w tamtym momencie? Starr nieszczególnie wierzył w przypadki. W ludzką bezinteresowność jeszcze mniej. Wiedział to po sobie, a z zarażonym nie chciał mieć nic wspólnego. Nie chciał nawet oddychać powietrzem, którym oddychał tamten.

Nie to, żeby Cooper się bał. Jeszcze nie miał czego, bo nie znajdował się w getcie, w którym wyjście po chleb było śmiertelnie niebezpiecznym zadaniem. Dosłownie.

Uliczka, w której się znajdowali wtulona była w budynki z białej cegły. Szlachcianka zatrzymała się. Twarz skryła w dłoniach, szloch targnął nią kilkukrotnie. W normalnym wypadku podszedłby i mówiąc spokojnie ująłby jej dłonie w swoje dając pocieszenie i wsparcie. Ale to nie był normalny wypadek.
Nie zmieniły tego nawet jej oczy pełne łez.

- Kim jesteś? Co to było? I bez głodnych kawałków. Nie pojawiłeś się tam przypadkiem! Mów, bo wracam do straży! - zażądała.

Jacob uśmiechnął się szeroko. Może nawet szczerze. Lekko współczująco. Zdecydowanie pocieszająco. Mina Eloizy pozostawała niewzruszona. Jedynie lekkie drżenie jej ciała uzewnętrzniało kipiące w kobiecie emocje.

- Jacob Cooper. Najlepszy historyk i mitolog, jakiego nosi ta planeta - ukłonił się dwornie.

- Nalegam mimo wszystko, bym mógł wyjaśniać w drodze. Jest bardzo mało czasu - kciukiem przetarł końcówkę lewej brwi. Chciał bezpośrednio iść do Ferata, ale w przypadku oporu szlachcianki będzie musiał wyjaśnić na miejscu.

- Poczekaj - nagle pod arystokratką ugięły się nogi.
Wyglądało to tak, jakby nie wszystkie słowa do niej docierały. Wciąż była w szoku. Z trudem oparła się o ścianę pobliskiej czynszówki.

- Bill, Cyndia… - wypowiedziała cicho dwa imiona.
Jacob nie znał tych ludzi, ale mógł się domyśleć, że chodziło o ochroniarzy których śmierć właśnie sobie uświadomiła. Stan dziewczyny wskazywał więc jasno, że na razie nigdzie jej nie zaciągnie. La Croix uspokoiła się po kilku głębszych wdechach.

Czas...

- Dobrze. Mów dalej, panie Cooper - powiedziała łamiącym się głosem.

- W bibliotece poszukiwałem wskazówki, która mogłaby doprowadzić mnie do zaginionego lurkera Enzo Castellariego. Co prawda księgi znajdujące się tam nadają się głównie do zasłony przed nożami przez wszelkie brednie tam wypisane, ale nawet bzdura może podsunąć pomysł - Starr bezlitośnie wykorzystywał sytuację. Miał mało czasu, więc musiał działać szybko. Wydobyć wszystko, czego potrzebował i wyjechać stąd tak prędko, jak tylko mógł. Obserwował uważnie reakcję rozmówczyni.

Eloiza wciąż nie była w stanie wysilić się na konstruktywny komentarz. Niemniej nazwisko Castellariego pobudziło jakiś błysk w jej oku. Tego oczekiwał.

- Na życie zarabiam wyceniając skarby. Często biżuterię. Zdziwiłabyś się, pani Eloizo jak często ludzie nie wiedzą co noszą. Względnie sprzedają. Wyceniam przedmioty bez okraszenia historią i mitologią oraz po odkryciu ich tajemnic. Zazwyczaj wartość wzrasta. Czasem wielokrotnie. Moim zarobkiem jest procent od różnicy między wartościami. Odruch zawodowy kazał mi spojrzeć na biżuterię, o czym ośmieliłem się wspomnieć przed atakiem. Tym razem z czystej uprzejmości. Dlatego byłem blisko. W moim fachu bystre oko to podstawa, więc zauważyłem zabójców…

- Cóż, gdybyś był mi wrogiem, już leżałabym martwa. Ale cała ta sprawa wciąż ma zbyt wiele koincydencji. Niczego nie rozumiem. Boże, pierwszy raz w życiu potrzebuję zapalić - przerwała Cooperowi, zaś ten tylko skinął głową na potwierdzenie.
Stała się kompletnie zrezygnowana. Zjechała plecami po ścianie i siadła na bruku. Jacob kontynuował. Fałdy jej drogiej sukni unosiły się teraz na powierzchni brunatnych kałuż.

- Tylko wtedy jeszcze nie byłem pewien czy są szpiegami, czy zabójcami. I nie wiedziałem czy przyszli po mnie, czy po ciebie, pani Eloizo - spojrzał poważnie na kobietę.

- Ale oni nie są ważni. To znaczy są, bo ktoś wydał wyrok, lecz są ważni długotermionowo. Krótkoterminowo ważniejszy jest nasz ratunek - przy ostatnim słowie palcami zaznaczył cudzysłów.

- A ty co, bohater do wynajęcia? - zapytała gorzko - Wybacz. Nie chciałam tego powiedzieć. Po prostu mam mętlik w głowie. Więc...

Mężczyzna machnął jedynie ręką dając znać, by nie przejmowała się, gdyż nie wziął sobie tego do serca.

- Herszt zaczął mówić, czyli już był w mojej mocy, ale plagi nie przekonam, żeby zawróciła i odeszła ode mnie. To jest nasz krótkoterminowy problem. Wiesz, pani Eloizo co stanie się, kiedy władze dowiedzą się o uciekinierze z Andromedy? Co stanie się z osobami zamkniętymi razem z nim w getcie? Z pewnością wiesz, mademoiselle La Croix. Wielu ważnym ludziom z Andromedy nie pozwolono wyjechać poza granice. Oni również zostali zamknięci z zarażonymi. A diabli wiedzą gdzie go znajdą. Nie wiadomo którą dzielnicę zamkną i ile osób zdąży zarazić nim w ogóle się ujawni. Należy umykać z Rigel póki jest na to czas. Powiadomić bliskich i wyjechać.

- Teraz rozumiem gdzie mu się tak spieszyło - napomknęła o kimś Eloiza i zaraz wyjaśniła - Musimy znaleźć mojego brata. On będzie wiedział co robić.

Starr nie potrzebował jej brata. Sam wiedział co należy zrobić i właśnie byłby w trakcie wykonywania tego, gdyby nie jej opór. Wręcz przeciwnie. Nie miał zamiaru słuchać jej brata, który równie dobrze mógł być śliniącym się kretynem jak każdy człowiek na świecie. Niewątpliwie nie był geniuszem. W przeciwieństwie do Jacoba. Słuchanie głupszych od siebie to najgłupsza rzecz, jaką mógłby zrobić.

Kobieta na drżących nogach powstała z ziemi. Otrzepała suknię, choć było to zbyteczne, bowiem zbyt mocno nasączyła się ulicznym brudem.

- Odprowadź mnie do domu Jacobie Cooperze. Z resztą, i tak za godzinę chcę cię tam widzieć - rzekła, a historyk powstrzymał się od parsknięcia przywdziewając ciepły, uprzejmy uśmiech na twarz. Skłonił się i podał szlachciance dłoń. Miał ją w końcu odprowadzić. Miał iść. Ruszać nogami. Marsz był przeciwieństwem stanie, to coś, czego musiał unikać.

- Odprowadzę z najwyższą przyjemnością - odparł podejmując drogę.

- Mademoiselle La Croix - zaczął wychodząc z uliczki, w której znajdowali się jeszcze przed chwilą.

- Serdecznie dziękuję za zaproszenie, ale w obecnej sytuacji godzina przeciągać będzie się podobnie do nieskończoności - rzekł, zaś kąciki jego ust uniosły się lekko. Spojrzał na Eloizę błękitnymi oczami. Przelotnie. Naturalnie.
W rzeczywistości jednak sprawdzał jej reakcję. Prawie natychmiast podjął spoglądając na niebo.

- Wybacz mi śmiałość, ale odnoszę wrażenie, iż chcesz mi o czymś powiedzieć, pani. Lub wyrazić życzenie. Nalegam, by stało się to szybciej niż za godzinę. Znacznie szybciej - powiedział nie odrywając od niego wzroku. Przez chwilę ważył możliwości.

- Później może mnie nie być - zdecydował się w końcu.

Do Ferata i napisać listy. W takiej kolejności.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 22-06-2015 o 23:31.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 23-06-2015, 06:01   #13
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Zmęczenie wzięło górę nad niepokojami serca. Poza tym Arcon postanowił nie martwić się na zapas. Dzicy wcale nie musieli być krwiożerczymi kanibalami. Opowieści podróżników zazwyczaj wszystko wyolbrzymiają…

Świt zaskoczył go nadspodziewanie szybko. Lurker czuł, iż odzyskuje siły, leżał jeszcze dłuższą chwilę na prowizorycznym posłaniu, zastanawiając się nad planem kolejnego dnia. Koncert, który urządziły mu kiszki, chwilowo zagłuszył resztę odgłosów tej, zdawałoby się rajskiej wyspy. Bez solidnego posiłku nie mógł marzyć o powrocie do pełni formy, a to w tej chwili było priorytetem. Tylko zdrowy mógł bowiem podołać wyzwaniom jakie przyniesie odkrywanie tajemnic tego miejsca. A dowodem, że takowe istnieją, był chociażby dym widoczny poprzedniego dnia…

Naturalnym miejscem poszukiwania jedzenia stało się morze. Noas był wyjątkowo szczodry i łaskawy, bo obfitość ryb w strefie przybrzeżnej dało się stwierdzić bez trudu. Arcon poszedł do miejsca, gdzie wydawało mu się, że wczoraj pośród szczątków kutra widział fragmenty ocalałych sieci. Zamierzał je prowizorycznie powiązać i dociążyć, aby uzyskać narzędzie do połowu. Miał zręczne ręce, zresztą z Louisem niejednokrotnie naprawiali sieci. Chciał uporać się z tym jak najszybciej, zanim słońce stanie w zenicie i uczyni połów uciążliwym. Nie chciał ryzykować, ponieważ nadal był osłabiony i dłuższy pobyt na palącym słońcu mógł znacznie osłabić jego kondycję. Czas umilał sobie, nucąc jedną z przyśpiewek stryja. To w naturalny sposób łączyło go z przeszłością, tym samym czuł obecność swego krewnego…
 
Deszatie jest offline  
Stary 29-06-2015, 17:41   #14
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Lurker wrócił na plażę, jeszcze raz przebierając we fragmentach wraku. Nad jego głową kołowały grupy mew. Skrzek ptactwa potęgował wywołany przez głód ból głowy. Gdzie indziej grupa rybitw nurkowała w niebieskich falach. Robiły Denisowi niemałą konkurencję w poszukiwaniu obiadu.
Arcon zebrał kilka lepiej uchowanych lin i zaczął układać je na krzyż. Na początku szło mu to z trudem. Wciąż zdrętwiałe ręce odmawiały posłuszeństwa, przez co supły wciąż się rozwiązywały. Ale Denis nie dawał za wygraną. Nucąc jedną z ulubionych piosenek stryja, przypominał sobie na nowo jego lekcje w sztuce wiązania ósemek i beczułek. Znajoma melodia dodała mu otuchy - jego zabiegi były coraz skuteczniejsze. To, co było finalnym efektem w pracach z siecią, musiało wystarczyć. W czasie dwóch godzin Denisowi udało mu się złowić kilka makrel. Póki co, nie znalazł nic, czym mógłby rozpalić ogień. Ostatecznie więc spożył je na surowo. Wreszcie poczuł się trochę lepiej, a z pewnością na tyle, by móc podjąć dalsze kroki.

Dwójka szła wzdłuż długiej alei wyłożonej kocimi łbami. Od razu czuło się poddenerwowanie ze strony tłumu. Mijający Jacoba i Eloizę mieszkańcy żywo gestykulowali i przegadywali wzajemnie. Szczególnie zaaferowani byli ci, powracający z doków. Starr zdążył wychwycić ze strzępek rozmów, że mowa jest o jakimś statku i doktorach. Wieść o chorobie nabierała rozgłosu. To oczywiście nie przekreślało wagi informacji jakie sam posiadał.
Stanął z młodą La Croix przed pałacem ogrodzonym niewielkimi błoniami. Spojrzał pewnie w urodziwe oczy niewiasty. Zauważył, że wciąż lekko drżała.
- Wybacz mi śmiałość, ale odnoszę wrażenie, iż chcesz mi o czymś powiedzieć, pani. Lub wyrazić życzenie. Nalegam, by stało się to szybciej niż za godzinę. Znacznie szybciej. Później może mnie nie być.
Eloiza westchnęła. Zniecierpliwiona, zagryzła wargę.
- Nie idziesz na kompromisy, co? - wyczuł w tych słowach dwuznaczne napięcie - Wszystko, co chcę ci przekazać to fakt, że bez mojej pomocy łatwo nie wydostaniesz się z Rigel. A ja nie będę długo czekać.
Ale Cooper miał inne priorytety. Upewniwszy się, iż młoda szlachcianka bezpiecznie powróciła do domu, natychmiast ruszył ku Czerwonym Ogrodom. Musiał znaleźć Ferata i to szybko.
Na miejscu przywitała go jak zwykle znudzona twarz recepcjonistki. Kiedy skręcił na drewniane schody, ocknęła się z przypominającego letarg stanu.
- Panie Cooper? Lucjusz Ferat już się wymeldował. Zapłacił z góry za trzy najbliższe dni. Powiedział, że pan tu przyjdzie i może skorzystać z jego pokoju. Proszę się rozgościć.
Kobieta zaczęła szperać i szukać czegoś pod ladą.
- Zostawił dla pana wiadomość... - podała mu kopertę z pieczęcią Lucjusza. Taką samą jak ta, która zapoczątkowała całą tę kabałę.
Jacob wszedł do lokum Ferata. Wyglądało na to, że opuścił swój pokój w dużym pośpiechu. Większość rzeczy pozostała na swoim miejscu. Właściwie bardziej przypominało to ewakuację, niż zaplanowane działanie. Cooper podniósł list na wysokość oczu. Dopiero teraz zauważył, że czerwony lak został przecięty na pół. Dla laika byłoby to niezauważalne. Pieczęć potraktowano bardzo misternym urządzeniem, nawet Jacobowi nie przychodziło na myśl co to mogło być.
Pojawiało się zatem słuszne podejrzenie, iż nie był pierwszym odbiorcą wiadomości. Wyjął kartkę papieru, by ujrzeć na niej czarny krzyż.

Młoda Kidd zastanawiała się czy zmaltretowany oficer miał jeszcze dość determinacji by wyprowadzić ją w pole. Prezentował sobą żałosny widok, ale równie dobrze mógł udawać, że jego wola została złamana.
Przeszła wgłąb magazynu, przerzucając kilka najbliższych szpargałów. Mogłaby przysiąść, iż gdzieś tutaj widziała mapę. Kątem oka spojrzała na Becketta. Wciąż bokiem na ziemi. Jego klatka piersiowa niespokojnie unosiła się i opadała.
Samantha wreszcie odnalazła zawinięty w tubę pergamin. Wróciła z nim do jeńca, żeby rozłożyć materiał tuż przed jego oczami.
- Zaznacz na mapie i napisz współrzędne.
- Mówiłem już, nie dacie rady bez…
- Nie doceniasz nas. Poradzimy sobie bez konieczności taszczenia dodatkowego bagażu. Tylko szybko, póki jeszcze na morzu deski Twego okrętu, za które mógłbyś złapać gdy Cię wywalę przez burtę. Nasz statek nie stoi w miejscu, im dalej jesteśmy tym gorzej dla Ciebie.
Beckett zagryzł szczękę w bezsilnej złości. Zrozumiał to, czego nie chciał przed sobą przyznać. Był na straconej pozycji. Ujął pióro w usta, a następnie nachylił się nad mapą. Kierując niezręczne poobijaną głową nakreślił duży iks między zoną Orion i Corvus. Dokładnie w miejscu, które kartograf oznaczył gwiazdą.


Eta Carinae, bo tak nazywano ten obszar, cieszyła się złą sławą. Był to teren liczący sobie w najszerszym miejscu 300 mil morskich. Mówiło się, że wody są przeklęte ze względu na liczne zaginięcia statków. Podejrzewano o to syreny, choć rzecz jasna nigdy nie było namacalnego dowodu na ich istnienie. Obecność szlaków handlowych między Orionem a Covus wykluczała również regularne szajki bandytów morskich. Słowem, nic nie było wiadome na pewno, tymczasem dziwne zaginięcia pozostawały faktem.
- Zbladła minka, co? - zaśmiał się gorzko Beckett - Możecie wyrżnąć i tysiąc niebieskich pułków*, zatopić hanzeatańską flotę albo zdobyć pieprzoną północ. Carinae i tak pożre was na dzień dobry. Wiem co mówię!


* Beckett ma na myśli Niebieską Armię.
 
Caleb jest offline  
Stary 01-07-2015, 22:17   #15
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Wyspa Antigua - karoca Barensów

- Proszę o wybaczenie manier mego towarzysza. Niestety trudy podróży wywarły na nim swoje piętno. Co do mnie to przyznam, że nigdy nie miałem okazji odwiedzać tej wyspy w celach turystycznych. Również tym razem jestem tutaj zaledwie przejazdem.
Gascot znów uśmiechnął się. Być może dawał tym samym znać, że się nie gniewa, lub było to efekt działania substancji z butli.
Szlachcic ukrywał ciekawość dotyczącą urządzenia użytego przez Gascota. Nie był pewien czy była to forma przyjmowania lekarstwa, czy może nowy zyskujący popularność wśród bogaczy narkotyk. Wiedział za to, że nietaktem byłoby zapytać wprost.
- Muszę przyznać, że skoro tutejsza atmosfera tak trudna jest do opisania nawet dla człowieka wybitnie wprawionego w retoryce, jak pan, to cóż możemy rzec my, prości podróżni. Swoją drogą zdawał się pan na nas czekać i faux pas z naszej strony byłoby przemilczenie oczywistego pytania. Czemuż zawdzięczamy ten zaszczyt?
- Całość omówimy na miejscu. Jest wszakże jeszcze ktoś, kto chce was poznać. Dość powiedzieć moi mili, że to rodzina Barnes wystosowała wam zaproszenie.
Na chwilę zapanowała cisza. Ferat niepewnie podniósł rękę.
- Lecz… nie mogliście wiedzieć, że tu zmierzamy.
- Ha! A jednak wiedzieliśmy. Ciekawa historia, co? Oczywiście nasze zaproszenie wymieniało Minkar lub Betelgezę, jak z pewnością dobrze pamiętacie. Jednakże czas nagli, a ku memu strapieniu nie zdawaliście się zbliżać do żadnego z tych miejsc.
Gascot znów zrobił przerwę na zaciągnięcie się nieznanym specyfikiem. Tym razem przyjął naprawdę potężny haust, po którym zaczął donośnie harczeć.
- Khe… Wybaczcie moje maniery. Tym samym zmusiliście nas, abyśmy to MY przylecieli do WAS. Szczęściem bierze was pod skrzydła rodzina, której dwór nie kończy się na jednym mieście. Jak to powtarzam: wskażcie miasto, a ja wam pokażę swój dom - mężczyzna rozstawił teatralnie ręce - Kto wie, gdzie czasem trzeba przywitać gości. Nawet takich, którzy nie chcą z nami współpracować. Ale po co ja wam to mówię! Wy z pewnością wyrażacie wolę kooperacji, prawda?
Reprezentant wolnego miasta Rigel miał za sobą zbyt wiele tego typu rozmów dyplomatycznych, żeby nie zrozumieć skrywanej między wierszami groźby. Subtelna wzmianka o rodzie mającym dom na każdej wyspie była dobitnym pokazaniem Richardowi gdzie jego miejsce. Rodzina La Croix miała wprawdzie cztery duże posiadłości na terenie wyspy Rigel, ale poza nią ich majątek ograniczał się do skromnego czterystumetrowego domu letniskowego w bogatej dzielnicy Betelgezy. Domu, którego nikt z rodziny nie odwiedzał od ponad roku. Szlachcic odchylił się i wygodnie oparł. Póki co nie miał najmniejszego wpływu na rozwój sytuacji. Musiał poczekać na rzeczone spotkanie. Położył na kolanach swój rapier, żeby nie przeszkadzał mu w wygodnym siedzeniu.
- Me serce raduję się na myśl, że dane mi osobiście spotkać tych, którzy pragnęli kontaktu z nami. W sumie nie powinno być dla mnie zaskoczeniem, że kamienny herb jest związany z czarnym krzyżem.
Spojrzał ponownie za okno by podziwiać "specyficzną" atmosferę miasta tysiąca rzek.
Co za kanał - pomyślał i nie miało to nic wspólnego z krajobrazem.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 04-07-2015, 17:29   #16
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Było gorzej niż sądził. Rigel zaczynało podrygiwać od wieści o niedawno przybyłych dziobakach.
Co to oznaczało? Że zarażony był w mieście dłużej niż Jacob, ponieważ tamci zdążyli otrzymać wiadomość, spakować się i przypłynąć na miejsce. Chyba, że byli ma miejscu od samego początku.

- Nie idziesz na kompromisy, co? Wszystko, co chcę ci przekazać to fakt, że bez mojej pomocy łatwo nie wydostaniesz się z Rigel. A ja nie będę długo czekać - powiedziała Eloiza, zaś Cooper powstrzymał się od prychnięcia. To ona chciała, by zjawił się za godzinę. To on chciał załatwić sprawę jak najszybciej. Teraz ona mówiła, że nie ma czasu jakby on chciał czekać w nieskończoność. Logika typowo kobieca.

Niemniej w jej rozumowaniu było trochę racji. W obecnym stadium łatwo nie będzie się stąd wydostać. Problem w tym, że pomiędzy "łatwo" i "trudno" jest sporo miejsca. Szczególnie dla niego.

Gdy dotarli pod bramę, skłonił się i ucałował dłoń szlachcianki odbierając swoją chustę.
Natychmiast odwrócił się i szybkim krokiem przemierzył Czerwone Ogrody i wpadł do karczmy. Zignorował znudzoną recepcjonistkę i wpadł na schody.

- Panie Cooper? Lucjusz Ferat już się wymeldował. Zapłacił z góry za trzy najbliższe dni. Powiedział, że pan tu przyjdzie i może skorzystać z jego pokoju. Proszę się rozgościć - powiedziała, zaś Starr równie szybko zleciał ze schodów dopadając do lady w oczekiwaniu na klucz.

- Zostawił dla pana wiadomość... - powiedziała szperając w szufladach. Jacob miał ochotę zabębnić niecierpliwie palcami, ale zamiast tego uśmiechnął się uprzejmie. Gdy tylko odebrał klucz oraz list wystrzelił w kierunku pokoju zamieszkiwanego dotychczas przez Lucjusza. Zamknął za sobą drzwi.

- Ani chwili spokoju - mrugnął do siebie zrzędliwie. Ferat musiał opuścić pokój w pośpiechu, ponieważ niczego nie zabrał. Nawet swoich skarbów.

Było jasnym, że Lucjusz nie wiedział nic o zarazie.

Spojrzał na wiadomość zostawioną mu przez druha. Tępego idioty z resztą i już gdy miał przełamać pieczęć jego niebywale bystre oko zauważyło, że pieczęć już raz została przerwana. Starano się to zamaskować. Nieudolnie jak na klasę wyzwania, z którym miała zmierzyć się podróbka. Choć dla przeciętnego zjadacza chleba było to niewykrywalne dzieło sztuki.
Złamał pieczęć powtórnie i wyciągnął z niej kartkę, na której był wyłącznie czarny krzyż.

- Dzień dobry, skurwysyny - mruknął z drwiącym uśmiechem. Chcą tańczyć z geniuszem? Proszę bardzo.

Dopadł do blatu biurka i zamoczył pióro w kałamarzu. Naskrobał kilka słów w lewej ręce już trzymając trochę piasku. Gdy sypał nim po pierwszym liście już pisał drugi, trzeci, czwarty i piąty. Gdy ostatnie słowa ostatnich papierów schły Jacob już składał i lakował pierwsze nie przystawiając żadnej pieczęci.
Treść każdego była taka sama.


Cytat:
Plaga w Rigel. Doradzam NATYCHMIASTOWY wyjazd.

Jacob Cooper

Starr zajrzał do szafy i wyjął z niej zwykłą, podróżną torbę. Nawet tego Ferat nie zdążył zabrać, zaś jemu bardzo się przyda.
Powbijał pinezki w globus mocniej, by żadna z nich nie wypadła i przejrzał papiery. Szybko, lecz nie pospiesznie i tylko na tyle, by orzec czy świstek przyda mu się, czy nie. Nie wnikał w czytanie. Niepotrzebne odrzucał.
Portrety, zdjęcia, wisiory z Margaret Simons wrzucał do torby razem z wycinkami gazet, mapami i globusem. Zabierał wszystko, co mogło być wartościowe lub związane ze sprawą. Nie tracąc tempa przebrał się i eleganckie ubranie wciskając na wierzch.

Ze stołu porwał listy i oddając klucz recepcjonistce wypadł na zewnątrz. Poszedł prosto pod bramę rezydencji rodziny La Croix, lecz nie podszedł do niej. Rozejrzał się tylko i skinął na biegnącego ulicą małego chłopca.

- Podejdź tu - zawołał go, a kiedy tamten podszedł Jacob ukucnął.

- To są listy. Teraz słuchaj mnie uważnie i zapamiętaj wszystko. Pobiegniesz do gildii lurkerów i doręczysz jeden Zoi Clemes. Potem polecisz do rodziny Cascades i dasz jeden szefowej rodziny. Kolejna przesyłka dla gubernatora, a potem dla Lionela Ubertona. Dokładnie w tej kolejności i każdy do rąk własnych. Powtórz. Ostatni dasz swoim rodzicom - powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu.

-Nie będą chcieli cię wpuścić, to normalne. Powiesz wtedy dokładnie te słowa: "Pan Cooper powiedział: Przewidziałem, że jakiś imbecyl nie będzie chciał przepuścić tego chłopca. Wpuść go lub przyprowadź adresata listu, bo jak dowie się jak ważne wieści odesłałeś, to wyciągnie ci mózg przez odbyt." Jeszcze raz. "Pan Cooper powiedział: Przewidziałem, że jakiś imbecyl nie będzie chciał przepuścić tego chłopca. Wpuść go lub przyprowadź adresata listu, bo jak dowie się jak ważne wieści odesłałeś, to wyciągnie ci mózg przez odbyt." Powtórz, a potem powtórz do kogo i w jakiej kolejności masz iść i co powiedzieć ludziom, którzy nie będą chcieli cię wpuścić - powiedział Jacob nie zmieniając tonu.

Musiał upewnić się, że chłopiec zapamiętał i będzie w stanie wiernie powtórzyć każde słowo. W szczególności Starrowi zależało na słowach "imbecyl", "adresat", "odbyt". Takich słów dzieciak nie powinien znać, więc nie powinien też być posądzony o to, że jest ich autorem. Ponadto jedno zasłyszane i użyte zgodnie z kontekstem słowo mogło być zasłyszane gdzieś na mieście, ale nie więcej. Prawdopodobieństwo na to było znikome.

- Spiesz się. To bardzo ważne. Liczę na ciebie - powiedział i położył rękę na ramieniu chłopca. Pierwszy raz uśmiechnął się do młodego, po czym wstał.

Najchętniej udałby się do portu i wcisnął jakąś bajeczkę żeglarzom, a następnie odpłynął stąd, ale Eloiza wiedziała coś o Enzo. Musiał to od niej wyciągnąć. Najlepiej w drodze z Rigel gdziekolwiek.

Musiał tylko zmierzyć się jeszcze z imbecylami stróżującymi przy bramie posiadłości rodziny La Croix.
Miał zamiar iść pewnie jak do siebie, zaś przy straży rzucić nie zatrzymując się, by prowadzili do panny Eloizy, gdyż oczekuje go. Jeśli będą chcieli go zatrzymać, to rzuci zirytowany i zniecierpliwiony, że gdyby chciał ją zabić, zrobiłby to już wcześniej zamiast odprowadzać ją bezpiecznie pod bramy jej domu.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 07-07-2015, 15:13   #17
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Chociaż efekt połowu nie rzucał na kolana, Denis był zadowolony. Zważywszy na to, iż nie był w pełni sił wynik można było uznać za sukces rozbitka. Niestety zmuszony był spożyć zdobycz na surowo, lecz i w tym dostrzegał pozytywne strony. Nie musiał martwić się, że ognisko przyciągnie obcych lub zdradzi jego kryjówkę. Poza tym surowa ryba odpowiednio przygotowana uznawana była za przysmak w Xanou i choć brakowało mu umiejętności tamtejszych kucharzy, skromny obiad smakował mu wybornie. Posilony urządził sobie krótką sjestę. Słońce w zenicie nie zachęcało do eksploracji pasa nadbrzeża, a w gąszcz dżungli nie myślał się zapuszczać, dopóki nie zmusi go do tego sytuacja.

Kiedy się obudził, upał wyraźnie zelżał. Arcon odzyskał dużą część wigoru i postanowił, że jest gotowy do wycieczki. Na początek zamierzał wykonać krótki rekonesans plaży. Później, jeśli warunki na to pozwolą, wdrapać się na nieco wyższą ze skał, by uzyskać lepszy punkt obserwacyjny i dokonać oglądu wyspy. Chciał zorientować się w jej wielkości. Liczył, że odnajdzie jakiś charakterystyczny punkt albo natrafi na ślady bytności wuja Louisa. Znalazł grubszy kij, który mógł służyć jako narzędzie obronne. Związał też egzotyczne liście, uzyskując prowizoryczne okrycie ramion i głowy przed słońcem. – Muszę wyglądać komicznie… – pomyślał z mimowolnym rozbawieniem. W tej jednak chwili przejmowanie się własnym wyglądem było jego najmniejszym zmartwieniem…
 
Deszatie jest offline  
Stary 07-07-2015, 19:33   #18
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Samantha jednak wierzyła w nadludzkie możliwości, być może akurat w tego robaka wiary nie powinna pokładać, gdyż wił się żałośnie na deskach statku, brudząc je jedynie swą brudną krwią i zdzierającym się z ryja naskórkiem. Kobieta na początku uniosła w milczeniu brew, będąc zdziwioną, że wziął on w usta pióro, jednakże szybko powróciła na ziemię przypomniawszy sobie, że przecież sama związała mu ręce i po prostu nie mógł on ich użyć. Parsknęła pod nosem na swoją nieuwagę, naburmuszyła usta i obserwowała poczynania mężczyzny. Jej powieki z każdą kreską atramentu pojawiającą się na mapie, stawały się coraz to bardziej wąskie, niemal zamykając dopływ światła do ukrytych za nimi źrenic. Psia mać, pomyślała, widząc zaznaczony punkt. To niemożliwe, jej usta wciąż milczały, kiedy to jedynie rozum pracował w swym własnym zaciszy, katów bruzd i zakrętów pracowitego mózgu.
- Eta Carinae... - wyrwało się z jej ust i chyba pierwszy raz dzisiejszego dnia, tembr jej głosu był kobiecy i nawet ładny. Nie taki ostry, donośny i dominujący, jak przez większość czasu.
- Zbladła minka, co? - zaśmiał się gorzko Beckett.
- Morda! - wydarła się ostrzegawczo i strzeliła go z otwartej dłoni w potylice. Mógł wyraźnie poczuć, że nie włożyła w to uderzenie siły, mógł też pomyśleć, że brak owej siły był podejrzany. Bo niby czemu nie chciałaby go zdzielić na tyle mocno, żeby stracił przytomność? Tylko pacnęła go jak młodszego, nieznośnego brata.
Pospiesznie i niezwykle niestarannie zgarnęła mapę, prostując natychmiast swoje ciało. Gwałtownie chwyciła mężczyznę za jego szmaty i poczęła ciągnąć go w kierunku schodów, by następnie właśnie po nich go "przetransportować" o własnych siłach, ciągnąć jak wór ziemniaków.
Samantha wchodziła tyłem, trzymając oficera za jego szmaty, ramię, cokolwiek by było wygodnie, lecz nawet mimo swojej siły, miała z tym problemy.
- Beckett, Ty sukinsynu - zaklęła przez zaciśnięte zęby, kiedy to mocno napierała stopami o schody, ciągnąc po nich mężczyznę, który to za grosz nie chciał jej pomóc. A jej to nie dziwiło. Zapewne udawał teraz manekina, by celowo zrobić jej na złość.
- Jak Cię stąd wytaszczę to masz kopa - wycedziła z trudem, a na czole poczuła kroplę spływającego potu. Nie zdziwiłoby jej to, gdyby oficer właśnie chichotał pod nosem uradowany ze swojego planu, jakim było nie pomaganie w swoich udrękach.

Wiele wysiłku, potu, siły i czasu kosztowało Samanthę wciągnięcie oficera po pokładowych schodach, jednak kiedy w końcu osiągnęła swój sukces, prócz bólu mięśni, zmęczenia i przepocenia, czuła też dumę. Szarpnęła ostatni raz mężczyznę, by rzucić nim o glebę.
- Kapitanie! - zwróciła się z szacunkiem do swojego ojca, do którego to natychmiast podbiegła, trzymając w ręku mapę.
- Zaznaczył to - powiedziała poważnie pokazując punkt na mapie i zerknęła kątem oka na minę ojca, jakby chciała odczytać z niej dalsze rozkazy - Mam dokończyć to, co zostało mi zlecone, czy wolałby Kapitan zabrać gnojka ze sobą? - spytała posłusznie, mając oczywiście na myśli ukrócenie życia i tak konającemu już żołnierzowi, na którego to rzuciła okiem. Nie poczuła żadnego żalu czy też współczucia. Uśmiechnęła się półgębkiem, mając nadzieje, że jej słodka ofiara dostrzeże ten pełen uczucia gest.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 07-07-2015 o 19:53.
Nami jest offline  
Stary 09-07-2015, 14:31   #19
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Południowa temperatura nie zachęcała do przeprowadzania rekonesansów. Lejący się z nieba żar dosłownie wymuszał dozowanie każdego ruchu. Rozbitek odpoczął więc kolejny odcinek czasu. Kiedy tarczę słońca zasłoniły pierzaste obłoki, Denis wynurzył się z kryjówki. Nastał czas żeby poznać wyspę bliżej. Najpierw ruszył piaszczystym nabrzeżem z powrotem na miejsce, gdzie obudził się poprzedniego dnia. Pamiętał, że stały tam duże, kamienne bloki o barwie stali. Za cel swojej wspinaczki wziął wysoką na osiem metrów iglicę. Nie było łatwo. Parę razy zsunął się na rozgrzany piach, a przy jednej z prób upadł boleśnie na plecy. Dopiero za dziesiątym podejściem odniósł sukces. Wyrównując oddech, spojrzał na krajobraz przed sobą.
Arcon dostrzegł, że w otchłani tropikalnej dżungli znajdują się kamienne, porośnięte bluszczem zabudowania. Wypełniały dużych rozmiarów polanę, do której marsz powinien zająć dwa kwadranse. Nie zobaczył natomiast niczego, co zdradzałoby położenie Louisa. Dym, o ile w ogóle był wynikiem jego działań, dzisiaj się nie pojawił.
Zanim wstąpił między otchłań wysokich drzew, znalazł dla siebie długi badyl oraz kilka ogromnych, jaskrawo-zielonych liści. Pierwszy raz miał do czynienia z tym gatunkiem i pozostawała tylko nadzieja, że nie zawiera trucizny. Roślina skutecznie magazynowała wodę nawet po jej zerwaniu, toteż dobrze chroniła przed upałem.
  • Kij [1]
  • Narzuta [0,2]
Tak uposażony, ruszył przed siebie. Kiedy tylko wszedł na teren szumiących palm i tykowatych bambusów, otoczyła go chmara insektów. Małe owady natarczywie cięły po każdym, odsłoniętym kawałku ciała. Odganiając się, Denis przesadził kilka parowów, aby skręcić w stronę naturalnie wytworzonej ścieżki. Dżungla zdecydowanie nie była jego środowiskiem. Przyzwyczajony do podwodnych warunków, czuł się w niej co najmniej nieswojo. Parę razy zaplątał nogi o długie korzenie, kiedy indziej poczuł dreszcz, słysząc pomruk niewidocznego zwierzęcia. Najbardziej doskwierało duszne powietrze. Jedną z pierwszych rzeczy, jakich uczyli się lurkerzy było rozeznanie, kiedy organizm otrzymywał zbyt mało tlenu. W tym miejscu zdawało się go być jak na lekarstwo.
Nareszcie opuścił nieprzyjemną knieję. Jego oczom ukazały się budowle, które widział już wcześniej, stojąc na wysokiej skale. Kolosy stały przed nim milcząco w pomarańczowym blasku.


Wyglądało to na kompleks świątynny, choć mógł się mylić. Do właściwej części terenu prowadziły długie, wyszczerbione schody. Po obu stronach kamiennej bramy wyryto na tablicach jakieś sceny. Kiedy Arcon zmrużył oczy, dostrzegł na jednej z nich grupę ludzi uciekających przed ścianą wody.
Dopiero teraz mógł ocenić, na ile pokaźna była ta lokacja. Omijając ją, ponownie narażał się na trudną przeprawę w duszącym gąszczu. Z drugiej strony, nigdy nie przebywał na terenie serpensowskiego obiektu kultu. Mógł się tam spodziewać wszystkiego.

Jacob wiedział, że z plagą nie było żartów. Choć miał styczność z zarażonym ledwie chwilę, obecność choroby czuć było za każdym rogiem. Któż wiedział co choćby teraz unosiło się w powietrzu, którym oddychał.
Najpierw musiał zatem napisać ostrzeżenia do czterech wybranych przez siebie osób. Dopiero później zająć się kwestią Black Cross. Każda wiadomość, brzmiała bardzo lakonicznie oraz zatrważająco. Aż ciężko szło w to uwierzyć. Jedno z największych Wolnych Miast, duma oponentów Hanzy, siedziba potężnej Delegatury. Wszystko to stało się nieistotne w obliczu śmiercionośnej zarazy.
Wziął parę fantów z pokoju Ferata, głównie przedmioty związane z enigmatyczną aktorką. Obrazy wyjął z ram i włożył do skórzanych tub. Stanowiły zbyt dużą wartość, coby trafiły w ręce personelu przybytku.
  • Artefakty z Margaret Simons
  • 10 dukatów
Przejrzał również korespondencję. Rachunki, stare kontrakty z lurkerami, krzyż… bingo! Ferat również był na ich celowniku. Jacob odwrócił zmiętą kartkę papieru. Na odwrocie znajdowało się tylko jedno, krótkie zdanie.


Trudno powiedzieć czy była to jawna groźba lub tylko ostrzeżenie. Wciąż nie znał motywów Black Cross. Niemniej z jakiegoś powodu Ferat ich interesował.
Wyszedł na ulicę, rozglądając się za odpowiednim kurierem. Upatrzył go w postaci dzieciaka kopiącego skórzaną piłkę. Uderzał nią o ścianę pobliskiej pobliskiego gmachu z wyrazem znudzenia na twarzy. Zawołany, ochoczo podbiegł do mężczyzny. Jacob przyjrzał mu się od stóp do głów. Przynajmniej na pierwszy rzut oka nie wyglądał na kompletnego durnia. Z resztą, gówniarzeria miała to do siebie, że potrafiła stać się bardzo sprytna, kiedy w grę wchodził ciężar paru monet.
-"Pan Cooper powiedział: Przewidziałem, że jakiś imbecyl nie będzie chciał przepuścić tego chłopca. Wpuść go lub przyprowadź adresata listu, bo jak dowie się jak ważne wieści odesłałeś, to wyciągnie ci mózg przez odbyt” - wyrzucił z siebie chłopak na jednym tchu.
Słysząc te słowa Cooper mógł dość spokojny o to, że informacja obiegnie kogo trzeba. Czy powinien pomagać tym szychom, które (prócz Zoi) nawet nie wiedziały, że w ogóle istnieje? Z pewnością tak. Zaległa przysługa była walutą cenniejszą niż szczere złoto.
Wyglądało na to, że został zapowiedziany przez Eloizę. Gdy podszedł do straży pilnujących domu La Croix, ci skinęli na niego głową i odprowadzili wzrokiem. We wnętrzu przywitał go wysoki, siwy mężczyzna . Przejął wierzchnie odzienie, przerzucił je przez ramię.
- Proszę za mną, sir - wskazał na na schody, po których rozlewał się czerwony dywan przeszywany złotymi nićmi.
Obserwując arrasy na ścianach tudzież popiersia przodków rodziny Jacob mógł wywnioskować, że La Croixowie mieli dobry gust. Bywał na wielu dworach i licznych posiadłościach. Większość arystokratów otaczała się blichtrem w odpowiedzi na przyziemną potrzebę atencji. Tutaj, w eleganckim otoczeniu karminowych kotar, owiewany delikatnym zapachem kadzideł, chłonął atmosferę domu ludzi z klasą.
Eloiza miała przywitać historyka w prywatnej kwaterze. Najwidoczniej uznała, że okoliczności w jakich się poznali, zwolniły obydwoje z oficjalnego protokołu. Jacob wsunął się między uchylone drzwi jej pokoju. Dopiero po chwili rozpoznał szlachciankę.
Młoda kobieta ubrana była w ciemną kurtkę i spodnie ze zbitego materiału. Przy pasie spoczywała kabura, choć wątpliwe było, iż jej właścicielka potrafiła obsługiwać broń palną. Na głowę zarzuciła kaptur, spod którego spływały krótsze teraz włosy. Wyglądała jak postać łotrzyka z awanturniczej książki dla młodzieży. Obok stała czarna służąca, która ładowała do niewielkiego plecaka pożywienie, bukłak, skórzane trzewiki.
Dziewczyna spojrzała najpierw na Jacoba przez odbicie ściennego lustra. Powoli odwróciła się do niego. Zabawne, lecz w tym momencie dostrzegł jak bardzo jej twarz wciąż jest niewinna, nastoletnia wręcz.


Mimo swych pogodnych rysów twarzy, Eloiza mówiła oschłym tonem. Była wyraźnie podenerwowana.
- Przyszły wieści z wieży. Jeden z moich braci, Richard wziął kurs na Antiguę. Był z nim jakiś historyk i lurker - zaraportowała.
Czyżby… cóż, świat potrafił być naprawdę mały.
- Drugi, Cezar chce żebyśmy płynęli do Betelgezy, bo tam najbezpieczniej. Chce! Co też mówię. Każe mi. Dla niego zawsze będę smarkulą - fuknęła i zadarła nosek.
Zatoczyła koło po pokoju. Cooper znał się na kobietach i wiedział, że wzburzonej białogłowie najlepiej pozwolić się po prostu wygadać.
- Wyrwę się stąd, choćby po kryjomu. Mam dość chowania mnie pod kloszem przez całe życie.
Nagły akt buntu filigranowej dziewczyny mógł być zabawny, lecz Starr widział na jej twarzy autentyczne zaangażowanie.
- Mam znajomych strażników przy północnej bramie. Pozwolą nam niepostrzeżenie wydostać się z miasta. Żadnych pytań, ani przeszukania. Potem ruszysz gdzie zechcesz. Czy to spłaca mój dług wobec ciebie?

Richard słusznie nie zamierzał wykazywać przesadnej buty. Poprawił się na czerwonym pluszu wykładającym siedziska i zwrócił się do Gascota:
- Me serce raduję się na myśl, że dane mi osobiście spotkać tych, którzy pragnęli kontaktu z nami. W sumie nie powinno być dla mnie zaskoczeniem, że kamienny herb jest związany z czarnym krzyżem.
Członek rodziny Barnes jedynie uśmiechnął się tajemniczo.
Kareta minęła kolejny z ogromnych kanałów i wjechała między solidną, żelazną furtkę. Goście spojrzeli przez przydymione okna na lokalny dom Barnesów. Regularny w swoim kształcie pałac wykuto w ciemnym minerale. Miał na tyle przezroczystą barwę, iż dało się spojrzeć wgłąb jego ścian, tym samym ujrzeć zarysy przepastnych korytarzy.
Kompanka Gascota wyszła z pojazdu jako pierwsza. Wyciągnęła za sobą butlę, którą tak sobie upodobał. Pojemnik uposażono na spodzie w dwa małe kółeczka, na których służąca pociągnęła ustrojstwo do domu. Gascot zachęcił resztę machnięciem ręki. Rękawiczką wskazał długą, żwirową alejkę, prowadzącą do wejścia.
W głównym hallu panował orzeźwiający chłód. W centralnej części pomieszczenia cicho szemrała fontanna z sadzawką wybitą szafirami. Nad nią znajdował się srebrny żyrandol, a już na sklepieniu - ogromny herb Barnesów, rzecz jasna ryty w kamieniu.
Dyskretnie przemykająca po kątach straż zdawała się nie zwracać uwagi na gości. Przybysze mogli być jednak pewni, że pochopne działanie spotkałoby się z ich natychmiastową reakcją. Tymczasem Gascot nadawał w najlepsze:
- To jeszcze nic! Powinniście zobaczyć mój dom w Betelgezie. Niejednemu Hanzycie opadłaby szczęka. To jest taka namiastka, rozumiecie. Należy do mojego krewniaka, ale facet musiał popłynąć do Corvus. Ważny przetarg, ale nie będę was zanudzał.
- Już to robisz - westchnął korsarz, ale Gascot po raz kolejny go zignorował.
Ruszyli poprzez długi korytarz, którego prawą ścianę obito ciemną boazerią. Na panelach wisiały kilkumetrowe obrazy przedstawiające najważniejszych członków familii.


Pierwszy z nich wyobrażał samego Gascota. W porównaniu z postacią kroczącą przed nimi, tutaj sprawiał wrażenie sympatycznego, szczerze uśmiechniętego człowieka. Zupełnie jak gdyby w przeszłości stało się coś, co przeobraziło go w budzącego niepokój ekscentryka.


Wygląd drugiej z postaci przywodził na myśl jedno słowo: wytworna. Elegancka pani ze spokojnym, jakby nieobecnym spojrzeniem ubrana była w przyciasny płaszczyk. Dewayne aż cicho gwizdnął pod nosem.
- Niezła szprycha.
Ferat tylko westchnął.


Ostatni portet był najstarszy. Farba schodziła zeń płatami przez co ciężko było zidentyfikować kim była zasiadająca na fotelu postać. Nosiła czarne szaty i sądząc po nachylonej pozycji dźwigała jarzmo ciężaru lat.
Richard zdążył zauważyć jeszcze, że wisiał tutaj dodatkowy obraz, który jakiś czas temu zdjęto. Został po nim jaśniejszy prostokąt. Przerwał swoje rozważania, gdy dwoje ciężkich drzwi otworzyło się przed nim.
Grupa weszła do pomieszczenia skrytego w półmroku. Łukowate okna przysłaniały tutaj powłóczyste firany. Przy kominku ustawiono w kole kilka głębokich siedzisk. Jedno z nich było osnute obłokami rozchodzącymi się we wszystkie strony. Wokół tego miejsca kręciło się kilkanaście futrzasztych kotów. Nagle dym pierzchnął, ukazując kobietę o żółtej jak stary pergamin skórze.


Pykała z długiej lufki, na powrót otaczając się siwymi pasmami. Jedno ze zwierząt skoczyło jej na kolana. Chitynowa dłoń delikatnie je pogłaskała. Ruch zdawał się nie przekazywać żadnej czułości, był czysto mechaniczny.
- To moja siostra, Deborah - rzekł Gascot - Bądźcie delikatni, czas nie był dla niej łaskawy - w jego głosie pojawił się wyraźnie zarysowany sarkazm.
- Zamknij się - odpowiedział mu chropowaty tembr - A wy siadajcie.
Wszyscy zajęli miejsca. Deborah znów nabiła fifkę.
- Psik! - Lucjusz odgonił jednego z jej kotów, który próbował właśnie podrzeć mu nogawkę.
- Mamy dla was ofertę - przeszła do rzeczy arystokratka - Pytanie, ile jesteście w stanie poświęcić, by odzyskać to, co wam odebrano. Tuszę, że wiecie o czym mówię.

- Morda! - Samantha uderzyła otwartą dłonią w Becketta. Dość powiedzieć, że dosadnie reagowała na docinki pod swoim adresem.
Z drugiej strony nie miała zamiaru go zamęczać. Mógł być jeszcze użyteczny, a ojciec wpadłby w szał wiedząc, że dla własnej uciechy córka skatowała cennego informatora. Wieść o Eta Carinae zmieniała bowiem cały obraz sytuacji. Istniała tylko garstka takich, którzy wrócili stamtąd żywi. Oczywiście, nie licząc portowych bajarzy. Większość z nich mierzyła się z omawianymi niebezpieczeństwami nie w prawdziwym życiu, ale alkoholowym delirium. Beckett był ważnym członkiem Hanzy, nosił oficerski tytuł. Jeśli mówił, że gdzieś był, to nie rzucał słów na wiatr.
Poczęła ciągnąć jeńca za sobą. Uderzeniom głowy hanzyty o stopnie wtórowały ciche jęknięcia. Mężczyzna był wycieńczony. Nie miał siły nawet walczyć. Mimo tego Kidd miała dziwne przeświadczenie, że facet nie pomaga jej w takim stopniu, w jakim mógłby to robić.


Czuła że bluzka przykleiła się jej do pleców, gdy rzuciła Beckettem o podłogę w kapitańskiej kajucie. Siedzący za mahoniowym biurkiem, brodaty właściciel statku łypnął złowrogim okiem na scenę przed nim.
- Kapitanie! Zaznaczył to - podeszła do niego z mapą, wskazując niezgrabny symbol.
James podniósł papirus. Zasępił się. Wyglądał w tym momencie na wyjątkowo spokojnego.
- Mmm… tak - mruknął - Przeklęta gwiazda, jak to mówią.
Zbliżył się do Becketta. Ten buńczucznie podniósł głowę. Po zarysach kości policzkowych widać było, jak mocno zaciska zęby.
- Cóż, wygląda na to, że wykupiłeś sobie parę lat życia więcej - rzekł pirat - Niech inni wiedzą, że i my posiadamy zasady, a owocną współpracę potrafimy nagrodzić.
Drugi oficer patrzył gorączkowym wzrokiem to na Jamesa, to na Samanthę.
- Jeszcze dziś wysadzimy cię w Port Laroq. W mieście powinien być jakiś felczer. Poradzisz sobie. Liczę, że nie chowasz urazy i nie zrobisz czegoś nierozsądnego. Jak choćby zdradzenie czegokolwiek, co dziś się wydarzyło.
- Ja… nie… NIGDY! - wystękał Beckett, w którego głosie nieśmiało powracała nadzieja.
- Dobrze więc - pirat zaczął wracać za biurko, lecz niespodziewanie się odwrócił - I jeszcze jedno.
- Tak?
- Kłamałem.
Skoczył na jeńca i kopnięciem wymierzył mu potężne uderzenie w brzuch. Beckett zgiął się w kształt kowadła. Szaleńczy śmiech kapitana rozniósł się po całym podpokładzie.
- Zdychaj śmieciu! - ryczał, skacząc tuż nad nim.
Kolejne cios kierował bezpośrednio w głowę mężczyzny. Ta odbijała się o deski podłogi jak element bezwładnej kukły. James śmiał się coraz mniej ludzko i uderzał coraz mocniej. Kiedy skończył, z szyi ofiary wystawała już tylko krwawa miazga.
- Zabierz go stąd i powiedz sternikowi, gdzie płyniemy - rozkazał James.
Sam siadł za blatem i rozsypał na nim biały proszek. Mocno zaciągnął się nim, wypełniając prawą przegrodę nosa.
- Czy ja mówię niewyraźnie?! - huknął.



Młody, pulchny chłopak przeciskał się między dwoma ludzkimi falami na jednej z głównych arterii Rigel. Jego okrzyki niknęły w gwarze tłumu, także za stosowne uznał zmianę swojej strategii. Z trudem wydostał się pod ścianę jeden z kamienic. Tam przepchnął zostawione przez kupców skrzynie i postawił je jedna na drugiej. Poprawił naręcze gazet, wskoczył na konstrukcję. Z nowej pozycji znów zaczął pokrzykiwać:
- Kupujcie, kupujcie ludzie! Specjalnie wydanie Kuriera Oriona! Plaga w mieście! Realne zagrożenie czy plotka o niespotykanym rozmiarze! Rodzina La Croix bierze pod skrzydła ekspedycję Denisa Arcona! Nowe fakty na temat Enzo Castellariego! Czy zaginięcie lurkera związane było z jego pracą dla rodziny Barnes?
- Daj mi jedną gazetę, młody człowieku - mężczyzna w cylindrze wyciągnął rękę.
- Proszę bardzo. Tylko jeden dukat!
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 09-07-2015 o 17:28.
Caleb jest offline  
Stary 17-07-2015, 15:28   #20
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Dom Barensów na Antigui

Richard zgodnie z etykietą usiadł jako pierwszy. W sumie nie miał się co zastanawiać nad zachowaniem Ferrata i Cassimira. Wiedział, że coś zawalą. Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał się za nich tłumaczyć. Przed powiedzeniem czegokolwiek Richard delikatnie pochylił głowę w jednym z tak różnych, a jednak dla postronnych jednym z wielu identycznych, arystokratycznym ukłonie.. Ten znaczył ni mniej, ni więcej jak “dzień dobry”. Szlachcic zdawał się zignorować wyraźną różnicę wieku, co podkreślił tym właśnie gestem. Kobieta odwzajemniła ukłon. Obserwując jej twarz pod innym kątem, Richard dostrzegł, że nie jest ona wcale w sędziwym wieku. Wyglądało to raczej tak, jak gdyby każdy, wypalony papieros odebrał jej trochę z życiorysu.
- Raczy wybaczyć pani, ale nie wydaje mi się, żebym mógł odzyskać to co utracone. Wszak brakuje mi ojca i matki, jednak nikt mi ich nie wróci do życia. - Richard wyssał z palca ten przykład chcąc ocenić reakcję rozmówczyni. Nadal nie był pewien co robi w tym miejscu.
Gascot znacząco zakasłał. Przy jego fotelu postawiono nową butlę.
- Myślę, że moja piękna niczym pierwiosnek siostra miała na myśli pozycję pańskiej rodziny i statek tego tutaj jegomościa.
- Pozycja naszej rodziny jest raczej nie do odzyskania dopóki to Hanza rozdaje karty. Choć nie ukrywam, że chętnie posłucham waszej propozycji.
Rodzeństwo popatrzyło na siebie. Przez chwilę prowadzili milczący dialog, po czym obydwoje kiwnęli głowami.
- Chodzi o zabicie zarażonego - powiedziała Deborah jak gdyby wspominała o zeszłorocznym śniegu - Zagraża naszym interesom, ale nie możemy dostać się do niego oficjalną drogą.
- Wiemy co zaszło na wyspie Jerry i możemy pomóc wam się odegrać - dodał jej brat.
- Nim jednak przejdziemy do szczegółów, musimy wiedzieć. Jesteście zainteresowani? Tak czy nie. Tu i teraz.
Richard spojrzał na Casimira. Obiecał pomóc mu rozwiązać kwestię masakry na Jerrym.
- Za głęboko w to zabrneliśmy, żeby się teraz wycofać. Choć to nie ja powinienem się wypowiadać. Nie otrzymałem w końcu zaproszenia z czarnym krzyżem. Owszem jesteśmy zainteresowani, prawda? - Szlachcic spojrzał na towarzyszy w oczekiwaniu na ich opinie.
Dewayne od razu przeszedł do rzeczy.
- Przyznam, nie jestem przyzwyczajony gadać na tym poziomie. W ogóle nie lubię takich nadętych rozmów i pokazywania jak to się sra pieniędzmi.
Ferat wskazał mu, żeby przystopował. Lecz Casimir miał własny rozum, wbrew swojej porywczości.
- Z drugiej strony chcecie nam pomóc w zamian za to, co potrafię robić najlepiej. Skopać czyjś tyłek. Wchodzę w to.
Słowa korsasza spotkały się milczącą aprobatą. Deborah zabębniła knykciami o włochaty łepek kota na jej kolanach.
- Jak dużo wiecie o ucieczce zarażonych z Southand? - zapytała.
Richard uniósł brew.
- Ostatnio sen z powiek spędzały mi sprawy lokalne. To co wiem to raczej urywane plotki. Żadnych konkretów.
Gascot uśmiechnął się. Bardzo dziwnie.
- I dobrze. Staramy się trzymać sprawę w ukryciu. Ludzie to idioci. Łatwo wpadają w popłoch.
- Mocne słowa jak na kogoś, kto tak łatwo uzależnił się od orfenu - stwierdziła siostra, jednak z dozą hipokryzji, gdyż zapaliła kolejnego papierosa - Powiedziałabym, że to kwestia wizerunku. Niewielu kontrahentów zechce nawiązać współpracę ze stroną, którą nękają zarażeni.
- Nękają? - zaciekawił się Ferat.
- Wiemy, że pod wodzą kogoś konkretnego. Zwie się Shagreen i to on stoi za ucieczką z Southand. Od tego czasu poluje na członków naszej rodziny.
- Macie pod sobą czołówkę szpiegów w Orionie.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Zdawało się, że niewypowiedziana myśl zawisnęła w powietrzu, ciążąc na ogólnej atmosferze. Deborah pochwyciła swój naszyjnik z pereł. Przeplatała je między palcami.
- Shagreen zna skądś personalia agentów z Black Cross. Jest zawsze o krok przed nami i nie dopuści ich do siebie. Potrzebujemy kogoś z zewnątrz.
- I tutaj pojawiacie się wy - skwitował Gascot.
Richard słuchał z kamienną twarzą. W końcu postanowił się odezwać.
- Myślę, że wszystkie ozdobne figury retoryczne mamy za sobą. - Spojrzał znacząco na Casimira - Przejdźmy do konkretów. Shagreen ma zginąć z konkretnie naszej ręki? I druga sprawa: nasze korzyści. Nie chcę tutaj słuchać o rozmytych w dalekiej przyszłości obietnicach, tylko o konkretach.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 19-07-2015 o 20:54. Powód: Formatowanie
Mi Raaz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172