Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-07-2015, 21:32   #21
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Gdzieś w archipelagu Serpens...

Uparcie ponawiał próby wspinaczki. To był test dla jego wytrwałości,lurker ani myślał rezygnować. Arconowie mieli w zwyczaju doprowadzać przedsięwzięcia do końca. Kamienna iglica, była w tej chwili jego przeciwnikiem. Mimo świetnej zręczności dało znać o sobie osłabienie ostatnich dni. Ale nawet kiedy pacnął plecami o piach u stóp skały, zacisnął tylko zęby, ponownie szukając miejsc dla dłoni i stóp, szczelin, które umożliwiłyby dotarcie na kamienny szczyt. Zwieńczeniem wysiłku i ostateczną nagrodą był widok na wyspę. Od razu zwrócił uwagę na ruiny w tropikalnej oprawie.



Zanotował sobie w pamięci kierunek, w którym należy podążać. Wpierw jednak trzeba było przedostać się przez piekło dżungli...

Atakujące go insekty sprawiły, że musiał użyć jednego z liści, by się od nich odganiać. Nie chroniło go to jednak przed ukąszeniami. Dodatkowo wilgotność sprawiała, że powietrze można by kroić nożem. Warunki dla wyczulonego na poziom tlenu lurkera były zaiste trudne. Denis cierpiał katusze, dżungla oplatała go całkowicie, wyciskając z niego siły. Czuł się intruzem w tym środowisku. Kilkukrotnie zastygł, słysząc odgłosy poruszające wyobraźnię. Zobaczył olbrzymie gady bezszelestnie przesuwające się między konarami. Nie chciałby dostać się w uścisk wężowych splotów... Z drugiej strony zostać rozszarpanym przez zębiska czyhających w buszu drapieżników, też nie było miłą perspektywą. Odetchnął w chwili, kiedy wydostał się z dusznej gęstwiny. Jak onieśmielony odkrywca niemo wpatrywał się w górujące nad nim ruiny. Przypomniało mu to jego podwodne wędrówki. Stał u stóp schodów, które były z pewnością świadkiem wielu wydarzeń. Blask zachodzącego słońca dodawał miejscu groźnej natury. Sceny wyryte na tablicach przedstawiały ucieczkę ludzi przed wodnym żywiołem. W tej chwili lurker oddałby wiele, by zanurzyć się w majestatyczny błękit. Obawy wzbudzał zaś powrót przez dżunglę. Denis postanowił zwiedzić te miejsce. Możliwe, iż znajdzie tu nocne schronienie, a nade wszystko wodę, której brak jeszcze bardziej odczuwał po wycieczce przez ostępy puszczy.. Samotny rozbitek zapuścił się w ruiny. Natychmiast przysłonił go cień obelisków porośniętych zielonym dywanem. Odgłosy dżungli ustąpiły miejsca ciszy pamięci pokoleń zapomnianej, serpensowskiej cywilizacji...

 
Deszatie jest offline  
Stary 21-07-2015, 18:27   #22
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Samantha długo i w milczeniu obserwowała ojca. Szczerze mówiąc, to sama niemal się nabrała na to, że wypuści Hanzystę.Ona by tego nie zoribła, a jej ojciec chciał? Było to niebywałe i trudne do uwierzenia, jednakże gra aktorska Kapitana była chyba na najwyższym poziomie. Być może minął się z powołaniem? Zdecydowanie tak było. Samantha miała ochotę oddać aplauz na stojąco, kiedy to James zaczął skakać po kręgosłupie ofiary, łamiąc i deformując jego kręgi. Kiedy jeden z kręgów szyjnych gruchnął, płyn mózgowo-rdzeniowy stracił swój kanał i nastąpiła śmierć mózgu. Cóż, ciekawe kto to teraz posprząta? Samantha odwróciła się tyłem opuszczając pomieszczenie. Z nosem zadartym ku górze, niespiesznym krokiem. Nie będzie sprzątać tego syfu.

Kiedy ojciec był zajęty nawoływaniem i pruciem ryja na każdego napotkanego pirata, Samantha postanowiła wykorzystać okazję i zrobić to, co robi zawsze. Zejść do Lucasa i namówić go na implant. Robiła to nagminne, na tyle często, że powinien mieć już ją w nosie i skutecznie ignorować.

Póki ojciec był zajęty i nie kontrolował poczynań dziewczyny, ta postanowiła zejść niżej pod pokład i poszukać Lucasa. Nie to, żeby chciała od niego coś konkretnego, po prostu warto było próbować za każdym razem, kiedy to Kapitan nie miał jej na celowniku swojego bystrego, ojcowskiego spojrzenia.
Niezauważona, weszła do kajuty przerobionej na warsztat. Otaczały ją stoły pełne śrub i kół zębatych. Na końcu pomieszczenia, między dwoma cylindrami nachylał się Lucas. Właśnie spawał metalową powłokę jednego z nich. Twarz zakrywała mu maska z prostokątnym wizjerem.
- Lucas! - krzyknęła miło w miare swych możliwości i podskoczyła bliżej do mężczyzny.
- Co jest? Nie strasz mnie tak! - mężczyzna aż się wzdrygnął. Odłożył palnik i wytarł ręce w fartuch.
- Chcę nowy implant. Teraz! - rzuciła rozkazująco szerząc swoje idealne, białe i zdrowe zęby. O tak, kochała implanty i chciała mieć ich znacznie więcej, pewnie gdyby nie te głupie nakazy ojca, już dawno byłaby naszpricowana tymi wspaniałymi mechanizmami. Jej wzrok błądził wokół kąta pokoju. Stała tam skrzynia opatrzona skomplikowanym zamkiem. Dobrze wiedziała jakiego typu przedmioty znajdują się w środku.
- Co masz do wyboru? - spytała jakby nie interesował ją żaden sprzeciw i oparła się o poblisku, drewniany słup, patrząc z zaciekawieniem na poczynania mechanika.
Lucas zdjął maskę, ukazując wychudzoną, zapadniętą twarz. Wielu nazywało go z tego powodu ,,Kościejem”.
- Nie będę tego więcej przerabiać. Te rzeczy są na wagę złota i dopóki nie dostanę bezpośredniego rozkazu od Jamesa, zostają tam - wskazał suchym palcem na skrytkę.
- Oo, raaanyyy~, a co za różnica czy wszczepisz mi to teraz czy później? Ojciec się zgodził~ - skłamała z uśmiechem łypiąc zachłannie na skrzynie.
- Znasz zasady - odpowiedział i uznając, że temat jest skończony powrócił do swojego zajęcia.
Zawsze marzyła o tym, by mieć mnóstwo implantów, choć czuła, że prędzej ojciec strzeli jej w łeb niż to się stanie. Lucasa nie przekona, była tego pewna, no bo co go obchodziło, co ta kobieta chce? Liczyło się to, co powie Kapitan. Zresztą, nie pierwszy raz tutaj była i marudziła, więc pewnie już się przyzwyczaił do jej nachalnego wymuszania, któremu i tak nie mógłby ulec. I tak cud, że w ogóle chciał z nią dziś rozmawiać, a nie zbył ją milczeniem. Może ma dziś lepszy dzień?
- Po prostu nie chce mu się tutaj schodzić, bo jest zajęty. Słyszałeś już gdzie płyniemy? - zagrzmiała melodyjnie, choć była to raczej ostra i wzbudzająca niepokój melodia.
- Eta Carinae~ Mówi Ci to coś? - jej ton głosu był na tyle wredny, że można by to wziąć za srogi żart. Jakby go chciała nastraszyć i tym samym wymusić swoje chcenia.
Wiadomość mogła jeszcze nie dotrzeć do inżyniera, gdyż większość czasu spędzał w swojej pracowni. Wyglądało na to, że istotnie tak było. Znów powstał, odsłonił twarz. Powziął z blatu pokrytą pyłem ścierkę i potarł nią trupią facjatę.
- Kapitan musi być więc bardzo pewny swoich zamiarów - jego głos był spokojny, jednak Samantha zauważyła, że mężczyzna wycierał szyję długo po tym, jak pozbył się z niej sadzy.

Niezadowolona z próby naciągnięcia Lucasa na implant, Samantha z głośnym fuknięciem wróciła na na główny pokład. Każdy pracował, zdawało się, że tylko nieliczni jak ona sie opierniczali w całym tym zamieszaniu i niepokoju. Chyba dawno nie widziała by jej ojciec był tak podekscytowany, a może tylko jej się wydawało?
Kobieta wymieniła się groźnymi spojrzeniami z Laytonem, przepełnione były one nienawiścią i chęcią mordu. Bosman jak zwykle przechadzał się po nadbudówce i rugał innych piratów. Na oku nosił mechaniczny monokl. Mogła to być w istocie część implantu, gdyż nikt nie widział go bez tego gadżetu. Od razu wychwycił postać dziewczyny. Poruszając bez słów ustami, wyartykułował by spieprzała. Ta jednak łatwo nie dawała za wygraną. Długo tak się na niego gapiła zupełnie jakby chciała go wkurwić i wyprowadzić z równowagi, może wtedy ojciec wypierdoliłby go za burtę, albo przywiązał do masztu do góry nogami. Wtedy mogłaby zrobić z niego swoją tarcze i ćwiczyć plucie lub rzut zgniłymi owocami.
Mimo tych złych myśli, nie podeszła do niego. Wolała zostać z jedną z milszych osób na pokładzie, a przynajmniej w stosunku do niej był dobrym człowiekiem.
- Hej Rukar. - zagaiła ochryple i odkaszlnęła. Założyła ręce krzyżem na piersiach opierając się o barierę dzielącą ten pokład od bezkresu morza, do którego mogłaby wpaść, gdyby to podpórka okazała się nie być stabilną.
Nalany, podeszły w wieku starzec cerował swoją koszulę. W jego uszach tkwiły zatyczki. Często ich używał, twierdząc że nie idzie słuchać zawodzenia reszty załogi, które oni nazywali szantami. Kidd musiała go szturchnąć, by w ogóle zwrócił na nią uwagę.
- Co sądzisz o tym, gdzie płyniemy? Większość załogi dziwnie zareagowała. - mimo iż wiedziała czym było to miejsce, jakoś nie potrafiła czuć niepokoju w stosunku do niego. Może obawiała się troche tych legend, opowieści, jednakże poznanie nowego wciąż ją fascynowało. Chciałaby się przekonać czy to co mówią jest prawdą, nawet jeśli miałaby na tym zakończyć swoją przygodę z życiem na morzu. Śmierć wśród swoich, na wodzie, byłaby dobrym zakończeniem. Na chwilę popadła w zamysł, wzdychając ciężko i delektując się silnym powiewem wiatru, jaki to owiewał jej twarz, targając włosami, które dotąd zasłaniały bliznę, a teraz pozwoliły jej się ukazać.
- Cóż, byłem kiedyś na obrzeżach Carinae. Zanim pływał ja z twoim ojczulkiem. Nic ciekawego. Ludzie pieprzyli, że morskie wiedźmy nas zjedzo, że jasny piorun szczeli. Coś ci powiem młoda. Moje stare dupsko wozi się na wszelakich łajbach sześćdziesiąty rok. I nigdy żadnej magyji nie widział.
Samantha westchnela teatralnie
- To ja nie wiem o co sie wszyscy tak sraja. Tchorze i kurwy przyportowe a nie Piraci! Osral ich pies - oburzyla sie, gdyz sadzila, ze dziadek ją nastraszy, a ten, że nie ma co sie bac nieznanego. Poza tym on zna wszystko i wie wszystko.
Rukar nie skomentował tej uwagi. Skończył swoją robotę i zszedł z drogi dwóm okładającym się mężczyznom, jakby była to najzwyklejsza rzecz. Razem z Samanthą oparli się o burtę.
- Po co staremu ten sekstans? Wiesz moze, co on knuje?
- Chuj tam że sekstans. Ale z czego zrobiony. Minerał zwą deli… dithi… o, dilithium! Rudę znaleziono ino jeden raz. Wyłóż sobie, panno moja, że w lodowych blokach. Na północy. To zrzedły mordy kujonom, co mówili że tam żadnej kultury być nie może. Bo za zimno i tyłki marzno. No ale z Jamesa żaden jajogłowy i koło frędzla mu to lata. Opchnie w Al Chiba jak go znam.

Po tej wymianie zdań, niezadowolona i naburmuszona odeszła kawałek dalej. Odechciało jej się już gadać z każdym. Nie chciało jej się nawet patrzeć na tę bandę wyrzutków. Wzdychając ciężko patrzyła na to, co ją otacza.
Musiała przyznać, że w życiu Pirata było kilka pięknych chwil, widoków. To był jeden z nich.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 22-07-2015, 13:06   #23
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Denis ostrożnie stąpał po kamiennych występach. Całe to miejsce posiadało w sobie niewypowiedziany urok. Przywodziło na myśl uczucie towarzyszące podwodnym eksploracjom. Tu także ścierał się ze spuścizną obcej kultury. Również i tutaj mógł jedynie zgadywać kim była niegdysiejsza społeczność.
Schody były bardzo długie, wieńczyły się zaś kamienną bramą, w wielu miejscach nadkruszoną. Arcon mógł przyjrzeć się teraz bliżej grawerom obok niej. Stanowiły prymitywne, acz intrygujące rzemiosło. Sceny przedstawiały ludzkie zbiegowiska, które pierzchały przed wodnym żywiołem. Na części z tablic ukazano kres tych, którzy nie zdążyli uciec przed napierającą ścianą wody. Wygadało to tak, jak gdyby unosili się w powietrzu. Jednakże duża liczba poziomych linii sugerowała otaczający ich morski błękit.
Wyszedł na brukowany plac. Przed nim wyrastała półotwarta świątynia przypominająca ziggurat. Po lewej stronie leżały obrośnięte mchem głowy z glino-podobnego budulca. Musiały kiedyś należeć do pomników o gigantycznych rozmiarach. Kawałek od miejsca gdzie znajdował się lurker, wyżłobiono w kamieniu regularne wgłębienie. Przypominało basen - dojrzał na nim pofalowane ślady, sugerujące zacieki.
Najkrótsza droga oznaczała przejście poprzez mury budowli. Wejście znajdowało się między dwoma filarami, które zdobiła para kamiennych węży. Rozbitek minął je, zrywając kilka cienkich pajęczyn. Postąpił jeszcze o krok, gdy wtem… [Trudny test Zręczności]
Poczuł że płyta na której stoi, poruszyła się. Nie miał szans dokonać odwrotu. Spadał w dół. Odbił się od niewielkiej ścianki i ześlizgnął po niej. Na szczęście zwieńczenie krótkiego lotu nie było bardzo bolesne. Wylądował w wąskiej studni wypełnionej wodą. Odruchowo złapał za skalny występ. Było to konieczne, gdyż nie potrafił wyczuć gruntu. Spojrzał ku górze. Znajdował się sześć metrów od poziomu z którego spadł. Powrót tą samą drogą oznaczał mozolne poszukiwanie szczelin w cegle oraz pomaganie sobie nielicznymi korzeniami. Następnie zmierzył wzrokiem toń, w której się znajdował. Studnia była bardzo głęboka, nie dostrzegał jej dna. Mógł za to ujrzeć przynajmniej dwie odnogi biegnące około trzech metrów pod powierzchnią.

Deborah wstała i powoli podeszła okna. Uchyliła kotarę, wpuszczając więcej światła do mrocznego pomieszczenia. Obserwowała ruch setek łodzi w mieście.
- Nie interesuje nas kto go zabije. Ze względów które tu podjęliśmy chcemy tylko, aby operacja przebiegła dyskretnie. Chcecie konkretów? Proszę bardzo.
Odwróciła się z powrotem do zebranych. Jej stojąca w oknie sylwetka przypominała pozbawiony właściciela cień.
- Nowy statek i załoga dla korsarza. Co do pana, panie La Croix. Myślę, że pozycja w Delegaturze równa Ubertonowi będzie wystarczająca. Pomijając fakt, że dostaniecie na tacy sprawcę zamieszania z wyspy Jerry.

Córka kapitana statku stała na rufie, obserwując spienione fale, które zostawiał za sobą statek. Była zła. Między innymi na Lucasa, mimo iż powinna dawno się przyzwyczaić, że inżynier jej nie posłucha. Irytację koił ciemno-czerwony zmierzch, którego zniekształcone odbicie zjawiskowo zniekształcało się w wodzie. Na ustach dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech. Kto nie znał dobrze Samanthy mógłby stwierdzić że nie tkwi w niej żadna wrażliwość. Właściwie, powiedziałby to każdy.
Na obszar zwany Eta Carinae przybyli, kiedy słońce chowało się za horyzontem. Piraci krzątali się na pokładzie, dokonując ostatnich czynności możliwych przy dziennym oświetleniu. Wkrótce zarówno wody Morza Qard tudzież niebo przybrały atramentową barwę. Jak zwykle wybuchła gdzieś awantura i kilku żeglarzy wybiło sobie zęby. Można by zatem powiedzieć, że wszystko wracało do burzliwej normy.
Ale i bandytce udzieliła się z czasem osobliwa atmosfera. Mlecznobiałe ciało pokryło się czemuś gęsią skórką. W powietrzu wyczuła coś przypominającego mocny zapach przed burzą. Morze było jednak spokojne. Nic nie zapowiadało sztormu.
Mgła wzeszła po godzinie od wpłynięcia na rzekomo przeklęte wody. Było to zastanawiające zjawisko dla każdego, kto choć parę razy pływał po otwartym morzu. Zamglenie następowało przy znacznej różnicy temperatur powietrza i wody. W tych rejonach podobne korelacja nie miała miejsca. Tymczasem opar, niczym nieproszony gość, rozlał się na dobre wzdłuż pokładu.


Był na tyle gęsty, że ledwie mogła ujrzeć zarysy stojących nieopodal kompanów. Zapalone lampy oliwne przypominały w tym momencie świetliki, które przysiadły na niewidocznych konarach. Samantha kluczyła po statku, nieco się nań gubiąc. Jej kroki odbijało echo, choć nie było konkretnej przestrzeni, która kumulowała dźwięk. W odcieniach szarości dostrzegała kontury piratów. Nie rozumiała tego, co mówią. Wśród ich głosów pojawiły się jeszcze inne. Szeptały na niskich skalach, zachęcały do czegoś. Choć ledwie wybrzmiewały, świdrowały bębenki. Samantha poczuła aż nieprzyjemne mrowienie w skroniach. Ruszyła w stronę burty. Ledwie zrobiła parę kroków, gdy uderzyła ją świadomość, że nie robi tego świadomie.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 22-07-2015 o 16:47.
Caleb jest offline  
Stary 24-07-2015, 11:47   #24
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Rezydencja Barensów - Antigua:

Szlachcic wziął głęboki wdech. Wstał z krzesła, zaplótł ręce za plecami i ruszył powolnym krokiem w stronę cienistej sylwetki kobiety w oknie.


Gryzący dym papierosowy irytował Richarda. Jednak wieloletnie doświadczenie dyplomatyczne nie pozwalało mu na choćby najmniejsze skrzywienie.
- Propozycja zacna. Zwłaszcza możliwość wywarcia pomsty na Kompanii Wilka zdaje się przypadać do gustu moim towarzyszom - spojrzał na korsarza.
- Jest jednak jeszcze jedna kwestia, która nie powinna pozostać bez odpowiedzi. Jest tu z nami znakomity historyk, znawca kultury antycznej - wskazał teatralnym niemal gestem na Ferrata. - Jakoś nie potrafię znaleźć powodu dla którego on również został przez was “zaproszony”. Wszak szeroka wiedza z zakresu historii ani nie daje mu przewagi w walce z zakażonym, ani tym bardziej nie daje mu większych szans w tropieniu tegoż osobnika. Śmiem zatem koncypować iż szanowny Ferrat znajduje się tu z nami raczej ze względu na prowadzone badania. Tenże wniosek prowadzi do dalszych konkluzji: Denis Arcon, poławiacz również jest w tym zanużony po uszy.
Kącik ust Richarda powędrował ku górze na myśl o zgrabnym porównaniu, które zastosował. Na chwilę nawet zapomniał o gęstym dymie zalegającym wokół rozmówczyni.
- Obydwaj otrzymali czarne krzyże od waszych szpiegów. Proszę zatem o wyjaśnienie mi kwestii waszego zainteresowania wobec Ferrata, Arcona i Enzo Castellari’ego.

Ostatnie wymienione nazwisko było blefem, bo Richard nie miał żadnych dowodów na to, że Black Cross miał coś wspólnego ze zniknięciem lurkera. Z drugiej strony kto miałby coś wiedzieć na ten temat jeśli rodzina Barens, która okazywała sie jeszcze potężniejsza niż mogło wydawać się postronnym mieszkańcom archipelagu Oriona.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 29-07-2015 o 11:44. Powód: formatowanie
Mi Raaz jest offline  
Stary 26-07-2015, 23:09   #25
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Obcowanie z ruinami nieznanej cywilizacji jak zwykle dostarczało mu przyjemności przemieszanej z pewnym rodzajem lęku. W takich chwilach niesłychanie żałował, że w młodości nie miał okazji studiować ksiąg historii świata. To, co było dla niego znakiem zapytania, dla Ferata bądź inszego podróżnika i badacza mitologii, stanowiłoby kolejną żywą książkę. Cenniejszą od całej kolekcji dostępnej w bibliotekach Oriona... Denis obiecał sobie, że poszuka nauczyciela, który objaśni mu dawne dzieje, przekaże wskazówki, które wzbogacą eksplorację kolejnych, zatopionych miejsc i nadadzą jego odkryciom pełniejszego smaku. Poprosi nawet Lucjusza, by udzielił mu prywatnych lekcji. Oczywiście zapłaci za poświęcony czas. Uświadomił sobie nagle, że przecież utracił wszystkie swoje oszczędności, zaś ekscentryczny historyk z pewnością nie będzie czekał wiecznie razem z sir Richardem na wyspie przemytników. Istniały znikome szanse na to, iż dane im będzie jeszcze się spotkać... Poczuł ukłucie żalu, polubił tego dziwaka Ferata i mimo całego surowego charakteru również pana La Croix"a, to przecież on objął go patronatem. Ich brak doskwierał mu, nie wspominając już o nieznanym losie wuja Louisa...
Po chwili zorientował się, że w międzyczasie zdążył dotrzeć na szczyt schodów, z górującą nad nimi zrujnowaną bramą. Miał teraz okazję podziwiać zdolności ówczesnych artystów. Mimo upływu lat sceny były czytelne i przejmowały grozą. Kataklizm nie oszczędził ówczesnych mieszkańców. Uderzył w nich z niesamowitą siłą i zaciekłością. Historia lubi się powtarzać...- pomyślał. - Czy dziś też grozi nam kolejny potop, który pogrąży w toni nieliczne, ocalałe zony? Dotarło do niego, że taką niszczycielską "falą" mogą być zarażeni z Andromedy... Los dawnych nieszczęśników nie wydawał się przy tej pladze, aż taki okrutny...
Przeszedł przez brukowany plac, w którym kamienie zdążyły osunąć się i w niektórych miejscach zostały wyparte przez korzenie roślin. Resztki pomników były świadectwem ich niegdysiejszej wielkości. Zatrzymał się przed wejściem do świątyni wiedziony przezornością. Nie był zabobonny, ale kto wie jakie niespodzianki mogli przygotować dawni kapłani? Świątynie niejednokrotnie narażone były na plądrowanie. Toteż nie zdziwiłoby go, że również ta mogła posiadać pułapki, czyhające na nieproszonych gości. Węże stróżujące przy wejściu wpatrywały się w niego zimnym, kamiennym spojrzeniem...



Arcon przełknął ślinę i ruszył naprzód, nawet nie poczuł, że zrywa delikatne nici pajęczyn. Wydawało mu się, że lada chwila gady obrócą swe łby i zatopią zęby w karku śmiałka. Zagrożenie przyszło jednak z innej strony. Zdradliwa płyta usunęła się spod jego stóp, lurker nie zdążył nawet krzyknąć. Po chwili z głośnym pluskiem wpadł do ukrytej studni. Nie panikował, gdyż woda była niemal jego kołyską. Wyczuł, że miejsce jest bardzo głębokie. Spojrzał w górę i momentalnie ocenił powrotną wspinaczkę jako wielce ryzykowną. Na szczęście nie był skazany jedynie na tę drogę... Dwie podwodne odnogi kusiły zapraszając do nurkowania. Poławiacz odrzucił koronę z przemokłych liści oblepiających jego głowę. Poćwiczył oddech, równocześnie zdejmując krępujące go spodnie i koszulę. Poczuł się jak dziecko, wspomniawszy beztroski czas kiedy penetrował jaskinie na swojej ojczystej wyspie. Wolny, bez ciężaru skafandra, mógł oddać się w pełni rozkoszy nurkowania. Postanowił wpierw zbadać odnogę po lewej stronie. Wycofa się w chwili kiedy zwątpi w możliwość odnalezienia wyjścia... Zachowawszy żelazną rezerwę tlenu na powrót do studni.
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 27-07-2015 o 22:12. Powód: poprawki
Deszatie jest offline  
Stary 27-07-2015, 23:24   #26
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nie musiał wystawiać jasełek. Strażnicy doskonale wiedzieli, że mają go wpuścić, więc tylko odpowiedział na skinięcie i wszedł do środka.



Gdy wszedł do środka przyjął go wysoki, siwy mężczyzna. Kamerdyner rodziny La Croix przyjął odzież wierzchnią Coopera i poprowadził przez wysłane czerwonym dywanem schody.

Jacob wydawał się nieszczególnie zwracać na cokolwiek uwagę, lecz rejestrował otoczenie i zapamiętywał. Nigdy nie wiadomo kiedy przyda się rozkład terenów czy wiedza co na nich się znajduje.

Może przyjdzie mu uciekać? Tego nie wiedział, choć bardzo nie lubił salwować się tym rozwiązaniem. Zawsze był to plan przynajmniej oznaczony literką C. Nigdy wcześniejszą.
Ucieczka jest oznaką słabości i bezradności. Ucieczka nie daje odpowiedzi i nie można z niej nic wyciągnąć. Zazwyczaj.
Ucieczka musi być ostatecznością chyba, że konkretny przypadek mówi inaczej.

Przykładem może być jego sytuacja tła. Plaga w Rigel. Należy pospiesznie zabrać się z wyspy, ale w żadnym wypadku nie uciekać.

Mimowolnie zauważył, że La Croixowie nie przedkładali formę nad treść. Wystrój był adekwatny do ich poziomu bogactwa i jednocześnie nie przesadzony jak w większości dworów zarządzanych przez właścicieli kierujących się potrzebą bycia ważnymi przez próby nadmuchania własnego majątku do niebotycznych rozmiarów.
W tym domu niczego podobnego nie doświadczył. Arrasy, karminowe kotary, popiersia zmarłych, zapach kadzideł. Cztery elementy charakterystyczne, nie setki. Bogaty minimalizm.
To było określenie, którego Jacob mógł z powodzeniem użyć do opisania obecnego stanu rzeczy.

Lokaj, którego Cooper w myślach nazwał już Alfredem odprowadził gościa tuż pod drzwi prywatnych komnat Eloizy, o czym świadczyło umiejscowienie pomieszczenia w domu.
Uśmiechnął się lekko dziękując Alfredowi za wskazanie miejsca.

Drzwi pomieszczenia były uchylone, więc Jacob wszedł nie pukając, co uczyniłby w wypadku przeciwnym.
Zamknął za sobą drzwi.

Z szerokim uśmiechem patrzył na kobietę ubraną w ciemną kurtkę i spodnie ze zbitego materiału, na kaburę znajdującą się przy jej pasie. Jacob szczerze wątpił, by kiedykolwiek strzelała.
Gdzieś w odmętach ubrania musiały znajdować się ostrza. Tak na wszelki wypadek.
Dodatkowo obcięła włosy, co było widoczne spod kaptura narzuconego na nie. Patrzyła na niego przez lustro, ale kiedy odwróciła się do niego mało przypominała kobietę. Bardziej nastolatkę.

Chwilę uwagi poświęcił również kobiecie pakującej Eloizę. Bukłak, jedzenie i skórzane trzewiki. Historyk i mitolog omal nie roześmiał się widząc ostatni element wieńczący absurdalną scenę jak kandyzowana wisienka szczyt tortu.

- Przyszły wieści z wieży. Jeden z moich braci, Richard wziął kurs na Antiguę. Był z nim jakiś historyk i lurker - powiedziała, zaś Starr zmarszczył brwi.

Owym historykiem musiał być Ferat. Rodzina La Croix raczej nie zatrudniałaby byle kogo, zaś na całym świecie mało było "bylektosiów" nie mówiąc o Rigel. Cooper nie słyszał o nikim znaczącym w okolicy prócz umiarkowanie zdolnego Lucjusza.

- Drugi, Cezar chce żebyśmy płynęli do Betelgezy, bo tam najbezpieczniej. Chce! Co też mówię. Każe mi. Dla niego zawsze będę smarkulą - kontynuowała swój niedojrzały wybuch. Starra zawsze zastanawiało jak niektóre kobiety mogą zarzucać niedojrzałość komukolwiek samemu zachowując się tak jak Eloiza w chwili obecnej.
Niemniej milczał patrząc jak krąży po pomieszczeniu. Część mężczyzn wiedziała co robić w takich sytuacjach: pozwolić, by przeciwnikowi skończyła się amunicja wpuszczając każdy z pocisków jednym uchem, a wypuszczając drugim.
Ci bardziej poinformowani wpuszczali, przecedzali przez sito i wypuszczali. Najbardziej poinformowani słuchali uważnie, ale bez emocjonalnie, zaś do takich należał Jacob.

- Wyrwę się stąd, choćby po kryjomu. Mam dość chowania mnie pod kloszem przez całe życie.

W porę powstrzymał parsknięcie śmiechem. Mieli inne definicje uciekania po kryjomu, która w przypadku Jacoba nie uwzględniała wtajemniczania całej służby. To z kolei wykazywało niedojrzałość kobiety.

- Mam znajomych strażników przy północnej bramie. Pozwolą nam niepostrzeżenie wydostać się z miasta. Żadnych pytań, ani przeszukania. Potem ruszysz gdzie zechcesz. Czy to spłaca mój dług wobec ciebie? - zapytała, a Starr milczał przez chwilę.

- Jak już wspominałem interesują mnie wieści o Enzo. Wiesz coś o nim? - zapytał Cooper zmieniając nieco temat. Eloiza zdawała się być zaskoczona pytaniem.

- Cezar mówił raz, że za dużo kłapał dziobem i go uciszyli. Osobiście nie widziałam człowieka na oczy.

Enzo Castellari odkrył legendarne miasto i próbował ogłosić swoje odkrycie światu. Na drodze stanęło mu Black Cross z jakiegoś powodu chcące zachować wiedzę wyłącznie dla siebie.
Organizacja musiała wiedzieć o mieście wcześniej, ponieważ tylko "uciszyli" lurkera. Nie wydobywali z niego informacji. Nie było to dziwne przy dysponowaniu tego typu sprzętem, jaki widział u Zoi Clemes. Mógłby iść o zakład, że umożliwiał penetrowanie najgłębszych zakamarków podmorskich.

Wątpliwości jakie Cooper miał dotyczyły statusu Enzo: trup czy więzień oraz roli Cezara: członek Black Cross czy nie.

- Black Cross zabili Enzo, przez jego odkrycie. Myślę się? - zapytał Jacob z poważną miną. Wzruszyła ramionami.

- Naprawdę nie wiem.
Jacob patrzył przez dłuższą chwilę na kobietę. Wyglądało na to, iż dziewczyna rzeczywiście nie wiedziała, co było umiarkowanie ciekawym faktem. W willi była traktowana jako dziecko, ponieważ była najmłodsza, zatem równocześnie była chroniona przed zagrożeniami zarówno fizycznymi jak i informacyjnymi.
Nie znała świata poza swoją złotą klatką, poza momentami, w których wylatywała z niej z obstawą sokołów.

- Czy Cezar powiedział dokładnie: "uciszyli"? Co do głoski? - zapytał Jacob marszcząc jedną brew. Dziewczyna podała służącej do spakowania krótki kozik jednocześnie poddając w wątpliwość jej rozwagę w spakowaniu ostrza chociażby w rękaw.
Czarna kobieta zamknęła torbę, dając znać że wszystko gotowe, zaś Jacob przyjrzał się krytycznie.

- Wiem na pewno, że to miał na myśli. On zawsze liczy się z tym co mówi. Dlaczego pytasz?

Cezar nie należał do Black Cross, należał i dystansował się lub chronił siostrę przed informacjami. Teraz chciała zrzucić z siebie klosz ochronny w najgorszy z możliwych sposobów.

Jacob postawił torbę i postąpił kilka kroków w kierunku szlachcianki. Jego twarz przybrała smutny uśmiech. Delikatnie zdjął kaptur z jej głowy.

- Jeśli mogę coś zasugerować, to odradzam ucieczkę. Nie z powodu wieku. Bynajmniej. Jeszcze niedawno troje profesjonalnych zabójców nastawało na twoje życie. Profesjonalni, czyli nie tani. Skoro nie tani, to masz, lub twoja rodzina, wpływowych wrogów. Jeśli miałbym wyrokować na podstawie obecnej wiedzy, to postawiłbym na Black Cross. Nie dopadli cię tylko dlatego, że żyjesz tutaj, gdzie jesteś umiarkowanie bezpieczna. Jeśli wyruszysz sama, to wystawisz się antagonistom na tacy. A nawet jeśli uda ci się ukryć przed ich wzrokiem, to ktoś rozpozna w końcu twoją twarz. Wtedy dojdą do ciebie jak Tezaurus po nitce do Ardiany. Gdyby jakimś ekstremalnym szczęściem, wymagającym szlajania się po zakazanych miejscach, nikt cię nie rozpoznał, to jesteś młodą, śliczną kobietą. Nawet, jeśli odbierałaś lekcje samoobrony, to dopadnie cię kilka osób, siłą zaciągną do ciemnej uliczki i skrzywdzą na wszelkie sposoby w tym ten najdotkliwszy dla kobiety. Chyba, że wyjmiesz ten kozik z plecaka i ukryjesz go przy ciele w miejscu, z którego łatwo będziesz mogła go dobyć. Nożyk tutaj, na sznureczku byłby najlepszy. Ujdzie też miejsce tutaj i tutaj - delikatnie odkręcił prawą rękę kobiety położył dłoń na wewnętrznej części przedramienia, a następnie dotknięciem samych opuszek wskazał odpowiednie miejsce przy pasie oraz w górnej części uda.
Wierzchem dłoni łagodnie musnął jej policzek.

Gdyby Eloiza wyraziła w jakikolwiek sposób swoje niezadowolenie z ostrożnych i delikatnych działań Jacoba w dowolnym momencie gotów był powoli postąpić o dwa kroki do tyłu.

- [/i]Zakładając nawet, że będziesz miała broń w dłoni, zaś przeciwnik nie będzie się spodziewał uderzenia...[/i] - spojrzał na zegarek.




Czas uciekał.

- Przepraszam. Na czym to ja...? Ach, tak. Nawet jeśli nie będzie spodziewał się ataku, to czy będziesz potrafiła wbić mu ten kozik we właściwe miejsce? Będziesz potrafiła zabić? Wybacz, jeżeli się mylę, ale nie sądzę. Wnioskuję z obserwacji. Wnioskuję również, że nigdy nie uciekałaś. Uprzejma pani... - skłonił się służącej.

- ... pakuje cię. Ponownie przepraszam, jeśli się mylę, ale najprawdopodobniej sama nie bardzo wiesz co mogłoby być przydatne. Z całym szacunkiem, ale pani również nie do końca wie. Zawsze planuj gdzie się udasz. Podróżuj bez planu tylko wtedy, gdy to właśnie będzie planem - powiedział i cofnął się zatrzymując tuż przy torbie.

- Potrzebuję zobaczyć się z Cezarem. Nie wydam cię. Jesteś dorosła i sama jesteś w stanie podejmować decyzje za siebie. Żywię nadzieję, że weźmiesz pod uwagę opinię podróżnika i geniusza w jednej osobie. Czyli moją. Więcej. Nie kłopocz się, że Cezar cię nakryje, bo zajmę go, zaś w tym czasie będziesz mogła uciec.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-07-2015, 02:33   #27
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Samantha po pewnym czasie wyciszyła się i uspokoiła. Nie czuła już złości, jaka często jej towarzyszyła, nie musiała patrzeć na żadną parszywą mordę na tym pokładzie, dlatego też czuła się lepiej, niemalże idealnie. Nie potrzebowała żadnego panaceum, kiedy mogła spoglądać w bezkres piękna oceanów, mórz i rzek. Urodziła i dorosła w idealnym dla siebie środowisku, wśród ludzi, którzy być może jako jedyni ją rozumieli i nie patrzyli na nią krzywo, kiedy podczas jedzenia opowiadała coś ukazując przeżuwaną, wymemłaną i zaślinioną krowę, rozdrabnianą przez jej piękne, białe ząbki. Nie uważali jej też za nerwuskę, kiedy nagle groziła komuś rapierem lub próbowała wbić komuś mopa w zad, za to, że ją wyzwał od przeklętych bab. Właściwie, to wszelkie te docinki były oznaką sympatii. Nawet gdyby siebie nawzajem okradli próbując spierdolić ze zdobyczą, a pierwotny właściciel by go dopadł, to była duża szansa na to, że delikwent przeżyje i powróci z powrotem, jak niewierny kundel, co ugryzł swojego Pana. Choć była też szansa, że straci łeb, zapewne też zależne od relacji osobistych Piratów, jednak Ci do swoich czuli mniejszą urazę, niż do obcych, na których mieli ochotę co najwyżej splunąć i nawet nie zaszczyciliby ich swych spojrzeniem.

Życie na statku było życiem samotnym. Pomimo otaczającego gwaru i licznych, zaniedbanych mężczyzn, każdy żył tutaj sam dla siebie i mógł liczyć głównie sam na siebie, chronić swoją dupę. Ewentualnie dupę Kapitana i - psia mać, szlag by ją! - jego cholernej córki, bo przecież za brak ochrony i tak by sie straciło łeb, to już lepiej go stracić podczas prób.

Kobiecie czas przeleciał między palcami niczym suchy, gorący piasek pustyni. Nie zorientowała się nawet, kiedy anomalia pogodowa zaczęła otaczać statek. Objęła się rękami i odwróciła bardzo powolnie w stronę całej, pracującej do tej pory załogi. Chłód chwycił ją w swe srogie objęcia, a ona jedynie zadrżała niespokojnie. Niby dzień jak co dzień, a jednak nie czuła się dobrze, jak zazwyczaj. Nie wiedziała nawet kiedy postawiła kilka kroków przed siebie, podążając w kierunku, o którym nawet wcześniej nie pomyślała. Czuła się słabo, odrealniona, jakby zahipnotyzowana. Ukłucie w głowie było bodźcem, który poruszył delikatny ból wewnątrz czaszki, a potem te niespokojne głosy, obce głosy dochodzące z pustki lub nawet z samego ośrodka nerwowego kobiety?

Widziała obraz, jednak nie rozumiała jego całokształtu. Kontury były rozmyte, jakby bez większego znaczenia i mimo iż powinna znać ich kształt, stawał się on dla niej niezrozumiały, nijaki. Zupełnie jak obrazy kiepskiego malarza, którzy po prostu ochlapał płótno kilkoma barwami i śmiał nazwać ten syf dziełem. Obraz po prostu był i nic poza tym, nie potrafiła tego zidentyfikować, nie potrafiła przebrnąć przez mgłę, zaś szepty stawały się bardziej wyraźne, acz kłujące i dalej nie do rozpoznania.

- Duchy - szepnęła do siebie, kiedy tylko na chwilę się ocknęła, stając niebezpiecznie blisko burty, przez którą mogłaby wypaść i utonąć w ciemnościach tej spokojnej, zastygłej w bezruchu wody.
Czy były to zjawy? Zjawy umarłych tutaj Piratów, którzy zabłądzili tak, jak teraz oni? Tylko jeśli byłyby to upiory Piratów, to kto zabił tych pierwszych, gdy tych aktualnych jeszcze tutaj nie było?

- Syreny. - słyszała kiedyś głupie opowieści o śpiewających dziwkach, które łapały wilka na wystających skałach, albo pluskały dupę - o ile można tak to nazwać - i prosto z wody darły ryja. Jednak właśnie, słyszała, że ich śpiew jest nieprzyjemny, przeszywa głowę aż człowiek dostaje migreny i ma ochotę strzelić sobie w głowę, by nie musieć tego słuchać. Jednak jeśli to one? Każdy ze słuchaczy się zabije.

- To Syreny! - wydarła się na cały pokład. - Pieprzone Syreny, nie słuchajcie ich, przestańcie słuchać! - wciąż krzyczała, próbując kogoś znaleźć w tej mgle, ale czuła się w niej osamotniona, jakby miała zwidy, niespokojne omamy. Co wyciągała rękę w kierunku widocznego cienia z kontur, okazywało się, że go tam nie ma.

Samantha, gdy była mała i nie chciała słuchać krzyków ojca, wciskała paluszki w otwory uszne i śpiewała sobie pod noskiem. W ten sposób zagłuszała nieprzyjemne dla niej ataki agresji swojego ojca. W tym momencie postanowiła, że zrobi podobnie. Zaczęła śpiewać szanty, śpiewać je cholernie głośno, co można było nazwać wręcz krzykiem. Między zwrotkami zachęcała każdego by śpiewał, darł się razem z nią. Musiała zagłuszyć szepty, a głośne śpiewanie piosenek, które tak często umilały im podróż i które były znane przez każdego, zdawało jej się być jednym z lepszych rozwiązań na zagłuszenie.

Kiwa jachtem, kiwa jachtem, kiwa,
A załoga, a załoga rzyga.
Zarzygali pokład i kajuty,
Narzygali bosmanowi w buty.

Wczoraj była biba, u Starego Grzyba,
Zarzygali, zachlapali cały jacht.

Bosman zamiast przykład dać załodze,
Zarzygany leży na podłodze.
Jeść się nie chce, pić się nie chce, smutno,
A nad nami zarzygane płótno.

Wczoraj była biba, u Starego Grzyba,
Zarzygali, zachlapali cały jacht.

Jeden majtek rzygnął za wysoko
I narzygał bosmanowi w oko.
Bosman łypie drugim okiem w koło
I obciera zarzygane czoło.

Wczoraj była biba, u Starego Grzyba,
Zarzygali, zachlapali cały jacht.

Drugi majtek pełznąc po pokładzie
W rzygowinę ryło swoje kładzie.
Kuk nad garnkiem łeb jak bania schyla,
Przy rzyganiu bardzo się wysila.

Wczoraj była biba, u Starego Grzyba,
Zarzygali, zachlapali cały jacht.

Trzeci majtek aż na saling pruje,
Cały pokład we wzorki haftuje.
Czwarty nieprzytomny leży w koi,
Rzyga w koło, bo się schylić boi.

Wczoraj była biba, u Starego Grzyba,
Zarzygali, zachlapali cały jacht.

A Kapitan po pokładzie kroczy,
Rzygowina w fajce mu bulgocze.
Kto tu dzisiaj jakiś kurs ustali?
Nic nie widać w zarzyganej dali.

Wczoraj była biba, u Starego Grzyba,
Zarzygali, zachlapali cały jacht.

Na to Neptun swym trójzębem kiwa,
Zarzyganą łajbę w otchłań wzywa.
Tonie bosman, statek i załoga,
A to czyjaś obrzygana noga.

Wczoraj była biba, u Starego Grzyba,
Zarzygali, zachlapali cały jacht.




 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 31-07-2015, 17:37   #28
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Widok ruin rozbudził wyobraźnię młodego odkrywcy. Obiecał sobie wypytać o to miejsce Lucjusza, z pewnością posiadającą szerszą wiedzę w temacie. Denis poczuł też dziwne ukłucie żalu. Zdążył nieco zżyć się z Richard i Feratem. W końcu byli nielicznymi sojusznikami w całej kabale.
Mimo posiadania błyskawicznego refleksu, nie zdążył zareagować przed uruchomieniem się zapadni. Z donośnym pluskiem wylądował w studni. W podobnej sytuacji ktoś inny zacząłby się szamotać i doprowadził do tragicznego końca. Lecz Denis zachował zimną krew. Obecność wody była dla niego wręcz kojąca. Spokojnie kalkulował którą z opcji wybrać. Ostatecznie zdecydował się na zanurkowanie w stronę przejścia na lewo. Nabrał duży haust powietrza w płuca i odbił od ścianki prosto w dół akwenu. Opadał coraz niżej, czując charakterystyczny ucisk w uszach.
Korytarz szybko zwężał się i czynił klaustrofobiczne wrażenie. Duch odkrywcy tkwił w Arconie zbyt mocno, aby łatwo się zniechęcić. Miał przy tym świadomość swoich możliwości i odliczył zasoby tlenu na tyle sprawne, żeby móc dokonać odwrotu. Podczas nurkowania uświadomił sobie, że zalane wodą korytarze służyły za odpowiednik kanalizacji. To tłumaczyło obecność basenu na zewnątrz świątyni.
Przejście na powrót poszerzało się i zaczynało wznosić ku górze. Tutaj Denis poczuł, że ciśnienie zelżało. Był już blisko powierzchni. Odepchnął się kończynami jeszcze raz i wreszcie wypłynął z otchłani.
Dryfował w zbiorniku obrośniętym śliskim nalotem. Wydedukował, iż trafił do niższej części świątyni. Z trudem wdrapał się na popękane, wiekowe płyty. Przez chwilę leżał na nich, wyrównując oddech.


Powietrze było bardzo zatęchłe i stare. Woda miarowo kapała ze sklepienia. W wielu miejscach krople tworzyły kałuże, a te masowe rozlewiska. Kamienne ściany kruszyły się, odsłaniając biały budulec w ich wnętrzu. W kątach można było dojrzeć ociekające śluzem grzyby.
Lurker ruszył przed siebie. Towarzyszyły mu pluskające odgłosy własnych kroków. Monotonny ciąg takich samych korytarzy szybko zdezorientował Denisa. Pozbawiony punktów odniesienia, zaczął gubić się w labiryncie. Powrót również okazał się bezcelowy. Wciąż trafiał na podobne do siebie rozwidlenia.
Działo się tak, dopóki nie natrafił na miejsce, gdzie przejście znaczyły skomplikowane figury geometryczne. Dalsza jego część prowadziła do przestronnej komnaty. Była ona otoczona onyksowymi filarami. Całą ich wysokość pokrywały tysiące znaków. Denis nie potrafił odcyfrować żadnego z nich. Dalej poziom komnaty podwyższał się. Na podeście stał kamienny blok z kilkoma surowymi ozdobami. Za nim, w centralnej części wkomponowano w ścianę ciemny kamień. Poławiacz podszedł bliżej, próbując odczytać co przedstawiał grawer.


Nie potrafił stwierdzić na co właśnie patrzy. Istota przedstawiona na wątpliwym dziele sztuki miała zaburzone proporcje. Nigdy nie widział czegoś podobnego. Również sam budulec był niecodzienny. Posiadał matową barwę, choć gdzieniegdzie poprzecinaną jasnymi żyłkami.

Pracownik Delegatury zrównał się z kobietą. Dym gryzł go w oczy i nozdrza, lecz Richard nie dał po sobie tego poznać. Zerknął przez ramię palaczki. Od strony zachodniej, bo tam znajdowały się okna, ujrzał dzielnicę dzielnicę przemysłową. Tak zwane żurawie, mniejsze statki-doki oraz zwykłe łajby uwijały się między brzegami wypełnionymi przez mrowie kominów.


- Jest jednak jeszcze jedna kwestia, która nie powinna pozostać bez odpowiedzi. Jest tu z nami znakomity historyk, znawca kultury antycznej. Jakoś nie potrafię znaleźć powodu dla którego on również został przez was “zaproszony”. Wszak szeroka wiedza z zakresu historii ani nie daje mu przewagi w walce z zakażonym, ani tym bardziej nie daje mu większych szans w tropieniu tegoż osobnika. Śmiem zatem koncypować iż szanowny Ferrat znajduje się tu z nami raczej ze względu na prowadzone badania. Tenże wniosek prowadzi do dalszych konkluzji: Denis Arcon, poławiacz również jest w tym zanurzony po uszy.
Obydwoje z rodzeństwa wysłuchało słów w ciszy i kompletnym spokoju. La Croix czuł, że ich niewzruszenie było aż nienaturalne.
- Obydwaj otrzymali czarne krzyże od waszych szpiegów. Proszę zatem o wyjaśnienie mi kwestii waszego zainteresowania wobec Ferrata, Arcona i Enzo Castellari’ego.
- Nie ukrywamy, że obecny tu pan Ferat był obserwowany za pomocą Black Cross - odezwał się wreszcie Gascot - Muszę jednak zaznaczyć, że wysłaliśmy jedynie sygnał o naszym nadzorze. Niektórych tematów nie powinni oni podnosić, bo to zwyczajnie groźne. Podobnie miała się rzecz z Arconem i Enzo. Wiem, co zaraz powiecie. Że inwigilacja. To jak mieć pretensje do surowego rodzica. Oczywiście Hanza próbuje siać zamęt. Mówią, że nasi ludzie to zamachowcy i tak dalej. Ale kto by ufał hanzytom, prawda?
- Gascot, nasz gość pytał o co innego - żachnęła się siostra tamtego - Zaproszenie przewidywało obecność Dewayne’a Casimira oraz Richarda La Croix. Nie przewidywaliśmy innych gości, nawet jeśli znajdowali się pod naszą obserwacją. Reasumując, już wasz w tym interes, aby Ferat okazał się być cenny. Interesują nas rezultaty i nic poza tym.

Wizytator La Croix’ów uśmiechał się dość pobłażliwie kiedy usłyszał plan Eloizy. W międzyczasie jak zwykle filtrował ciąg informacji. Duża część z jego dochodzenia sprowadzała się do Enzo, to było pewne. O jego zaginięciu wiedział natomiast Cezar. Czemuś zdawał się pilnować ze zdradzaniem czegoś więcej. A to było już interesujące, gdyż o zaginięciu lurkera pisała nawet prasa. Czyżby chciał tylko obronić młódkę? Może łączyło go coś z Black Cross. A jeśli tak, to jakie były zasady ów lojalności. Na szczeblach podobnych organizacji nic nie było zero-jedynkowe. Kiedy Jacob zakończył wypytywać szlachciankę, podszedł do niej i odsłonił urodziwą twarz.
- Jeśli mogę coś zasugerować, to odradzam ucieczkę.
Eloiza rzuciła mu harde spojrzenie. Na tyle, na ile potrafiła, chciała udowodnić że nie jest dzieckiem. Jacob natychmiast wyczuł niewerbalny przekaz.
- Nie z powodu wieku. Bynajmniej. Jeszcze niedawno troje profesjonalnych zabójców nastawało na twoje życie. Profesjonalni, czyli nie tani. Skoro nie tani, to masz, lub twoja rodzina, wpływowych wrogów.
Odwróciła się od niego. Kątem oka dostrzegł, że zaciska drżącą pięść.
- Dlatego to JA muszę działać - poczuła się do misji i zaraz wytłumaczyła - Sytuacja naszej rodzina wpędziła Cezara w depresję. Tak przynajmniej sądzę. Nie będzie chciał walczyć, tylko się chować.
Jacob odczekał, aż Eloiza się uspokoi i znów na niego spojrzy.
- Jeśli miałbym wyrokować na podstawie obecnej wiedzy, to postawiłbym na Black Cross. Nie dopadli cię tylko dlatego, że żyjesz tutaj, gdzie jesteś umiarkowanie bezpieczna. Jeśli wyruszysz sama, to wystawisz się antagonistom na tacy.
- Cóż, nadal chcę to zrobić.
- A nawet jeśli uda ci się ukryć przed ich wzrokiem, to ktoś rozpozna w końcu twoją twarz. Wtedy dojdą do ciebie jak Tezaurus po nitce do Ardiany. Gdyby jakimś ekstremalnym szczęściem, wymagającym szlajania się po zakazanych miejscach, nikt cię nie rozpoznał, to jesteś młodą, śliczną kobietą. Nawet, jeśli odbierałaś lekcje samoobrony, to dopadnie cię kilka osób, siłą zaciągną do ciemnej uliczki i skrzywdzą na wszelkie sposoby w tym ten najdotkliwszy dla kobiety.
Był nie tylko dobrym mówcą, ale i obserwatorem. Delikatna mowa ciała zdradzała kobietę. A konkretnie charakterystyczne symptomy strachu: odchylenie głowy, spięte ramiona, ściągnięte usta.
- Chyba, że wyjmiesz ten kozik z plecaka i ukryjesz go przy ciele w miejscu, z którego łatwo będziesz mogła go dobyć. Nożyk tutaj, na sznureczku byłby najlepszy. Ujdzie też miejsce tutaj i tutaj.
Wskazując potencjalne miejsce ukrycia broni, pozwolił sobie na muśnięcie jej twarzy. Szlachcianka odsunęła się trochę, lecz nie na zasadzie otwartego protestu. Przypominała raczej podejrzliwą sarnę, która wątpi w intencje ludzkiej ręki.
- Zakładając nawet, że będziesz miała broń w dłoni, zaś przeciwnik nie będzie się spodziewał uderzenia… Przepraszam. Na czym to ja...? Ach, tak. Nawet jeśli nie będzie spodziewał się ataku, to czy będziesz potrafiła wbić mu ten kozik we właściwe miejsce? Będziesz potrafiła zabić? Wybacz, jeżeli się mylę, ale nie sądzę. Wnioskuję z obserwacji. Wnioskuję również, że nigdy nie uciekałaś.
Zagryzła wargę. Wiedziała, że Starr widzi jak się denerwuje, mimo to nadal grała.
- Poradzę sobie - mała kropla potu spłynęła po gładkim czole.
- Uprzejma pani pakuje cię - Jacob skupił się na czarnoskórej. Ta zgodnie z naukami natychmiast wykonała ukłon do ziemi - Ponownie przepraszam, jeśli się mylę, ale najprawdopodobniej sama nie bardzo wiesz co mogłoby być przydatne. Z całym szacunkiem, ale pani również nie do końca wie. Zawsze planuj gdzie się udasz. Podróżuj bez planu tylko wtedy, gdy to właśnie będzie planem.
- Jest jeszcze coś, czego ci nie powiedziałam - uciekła wzrokiem - Cezara podsłuchałam dzisiaj. Już po wylocie Richarda - gdy wypowiedziała imię brata oczy zabłysły jej z nową nadzieją - Richard organizuje wyprawę poszukiwawczą za Castellarim. Muszę go znaleźć i osobiście mu to przekazać.
Jacob nie skomentował tego. Jej plan był co najmniej karkołomny. Aczkolwiek nawet najsensowniejszymi argumentami nie mógł przemóc miłości do brata. Do głowy wpadł mu inny pomysł.
- Potrzebuję zobaczyć się z Cezarem. Nie wydam cię. Jesteś dorosła i sama jesteś w stanie podejmować decyzje za siebie. Żywię nadzieję, że weźmiesz pod uwagę opinię podróżnika i geniusza w jednej osobie. Czyli moją. Więcej. Nie kłopocz się, że Cezar cię nakryje, bo zajmę go, zaś w tym czasie będziesz mogła uciec.
Skinęła głową.
- To mogę dla ciebie zrobić. Powiem służbie, aby cię zapowiedzieli.
Wzięła swój tobół, przez chwilę stojąc w miejscu i rozmyślając. Zaraz odłożyła torbę z powrotem i przewiesiła broń, tak jak polecał jej Jacob. Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Dzięki.
Przez chwilę stali w milczeniu. Dziewczyna uchyliła lekko usta. Chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej ,,Alfred”.
- Panie Cooper. Proszę za mną. Zaprowadzę pana do kwater sir Cezara.
Historyk już odwrócił się, by wyjść, gdy Eloiza złapała go za rękaw koszuli.
- Ja… do zmierzchu będę czekać na farmie przy Black Hand Hill. W nocy opuszczam Rigel. Tak, hm, żebyś wiedział.

Komnata Cezara przylegała bezpośrednio do ogrodów posiadłości. Duża część wyposażenia została wyniesiona na szeroki balkon, okryty szklanym dachem. Sprawiało to wrażenie jak gdyby biuro szlachcica znajdowało się we wnętrzu pachnącej kniei.
Kiedy Jacob wszedł na galerię, zastał gospodarza gorączkowo przerzucającego jakieś dokumenty.


Mężczyzna miał na sobie ciemnobłękitny mundur z insygniami rodu. Na jego surowej twarzy malowało się napięcie i ukryty smutek. Gesty Cezara były bardzo nerwowe. Gorączkowa aparycja mocno kontrastowały z soczyście zielonymi koronami, których listowie wdzierało się aż na balustradę.
Początkowo zdawał się w ogóle nie zauważyć gościa. Dopiero po chwili jego rozbiegane oczy skupiły się na Jacobie.
- Mówiono mi, że przyjdziesz - na jednym z dokumentów umieścił zamaszysty podpis i wziął kolejny plik - Od razu mówię, że nie mam wiele czasu.

Kidd umknął gdzieś moment, kiedy mgła wzniosła się nad powierzchnią morza. Pozostała część załogi również została zaskoczona. Było za późno, aby odpowiednio zareagować.
Nozdrza nadal atakował silny zapach, hybryda świeżości ozonu i metalicznego wyziewu. Z początku Samantha potrafiła jeszcze odróżnić skąd dochodzą głosy i gdzie mniej-więcej jest. Po jakimś czasie (ile minęło? minuta, pięć? może godzina?) przestała orientować się w znajomej dotychczas przestrzeni. Ponadto widziała mrowie niewyraźnych postaci: enigmatycznych, bladych. Ilekroć próbowała się do nich zbliżyć, znikały jej z oczu. Zakrawało to na ponury żart, z tym że nie było jej do śmiechu.
- Duchy - skomentowała pod nosem, lecz w moment się poprawiła - Syreny. To syreny!
Ta teoria wydała się o wiele bardziej logiczna nawet w pełnej chaosu głowie Samanthy. Legendy mówiły o morskich upiorach o ciele ryby i kobiety. Miały zwodzić marynarzy swoimi wdziękami lub głosem właśnie. Gdy kto odważył się wejrzeć w morskie fale, syreny wciągały pod wodę takiego nieszczęśnika.
Naparła do przodu, chcąc spotkać kogokolwiek. W szarej pustce nawet naznaczona ospą twarz byłaby jak zbawienie. Jednocześnie krzyczała ile sił w płucach, chcąc ostrzec kompanów. Ale majaki nie ustępowały, a ona sama wciąż czuła się jak zagubione dziecko. Na dodatek nogi ugięły się pod nią, własne ciało odmówiło posłuszeństwa. Musiała przerwać działanie tego, co zaburzało jej percepcję. Niniejszym nasunęły jej się wspomnienia z dzieciństwa. Widziała samą siebie: rudego szkraba, kulącego na ziemi i wciskającego palce do uszu. Uciekała wtedy w bezpieczny świat wyobraźni, gdzie nikt nie mógł jej skrzywdzić.

- Kiwa jachtem, kiwa jachtem, kiwa,
A załoga, a załoga rzyga.
Zarzygali pokład i kajuty,
Narzygali bosmanowi w buty.


Wcale nie czuła poprawy. Obraz rozmazywał się na podobieństwo akwareli, znów wyostrzał. Widocznie musiała śpiewać głośniej.

- Bosman zamiast przykład dać załodze,
Zarzygany leży na podłodze.
Jeść się nie chce, pić się nie chce, smutno,
A nad nami zarzygane płótno.


Coś szło w jej kierunku. Zupełnie jakby mgła w jednym miejscu skondensowała się i wypluła humanoidalną kreaturę. Nie mogła się ruszyć. Znów widziała w sobie skrzywdzone dziecko.
- U sta-re-go grzy-ba - cedziła przez zęby, ślina skapywała jej z ust - Aaaee... - ostatnie słowo było już bełkotem, efektem wymieszania skrajnych odruchów organizmu.


Istota kroczyła całkiem blisko. Od pasa w dół jej kontury były postrzępione. Przywodziło to na myśl zarys człowieka brodzącego w rwącej wodzie.
I wciąż ten zapach. Wręcz duszący. Bombardujący wszystkie myśli.
- Majtek.. Rzygnął. Wysoko. Nieprzytomny leży. Wzorki haftuje - bredziła bez ładu i składu Kidd.
Kiedy miał ją na wyciągnięcie ręki, okrutna świadomość spadła na nią z ciężarem kowalskiego młota. Layton. Mogła się tego spodziewać, że szubrawiec wykorzysta zamieszanie na statku. Z pewnością chciał wyrównać rachunki.
Bosman uśmiechnął się pod gęstym wąsem i wypiął dumnie klapy postrzępionej kurty. Napawała go krótka chwila, kiedy znienawidzona córka kapitana słaniała się pod jego nogami.
- Nikt się nawet nie dowie - mruknął z zadowoleniem.
Lecz w tym momencie pierzchła niemoc członków Samanthy. Złość skumulowała się dostatecznie silnie, by znów powstać na nogi.
- Będzie bolało, obiecuję - Layton wręcz cieszył się, że jednak zostanie postawiony mu opór.
Wyciągnął rękę w kierunku krtani Samanthy.
 
Caleb jest offline  
Stary 07-08-2015, 15:56   #29
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Nurkowanie było przyjemnością, ciśnienie wibrowało mu leciutko w uszach. Miłe wrażenie psuło to, iż nie nurkował w otchłani wielkiego błękitu z okolic rodzimej wyspy. Cały czas towarzyszyło mu uczucie przytłoczenia i ciasnoty. Do tego woda była mało przejrzysta, musiał zdać się całkowicie na wyczucie i wyostrzone zmysły. Denis był jednak zbyt doświadczony, by panikować. Wydedukował, że jest w odnodze, będącej ujściem wody z basenu. Kilka silniejszych ruchów mięśni sprawiło, że gdy tylko kanał się nieco rozszerzył, lurker instynktownie poczuł, że zbliża się do powierzchni. W istocie tak było. W chwili, gdy się wynurzył zalane katakumby zaatakowały jego nozdrza zapachem zmurszałej wilgoci. Miejsce pasowało obrazem do wydzielanej woni.

Kiedy znalazł się na płytach, wkutych przez dawnych budowniczych miał okazje przyjrzeć się pomieszczeniu. Wszystko popadało w ruinę. Kapiąca woda drążyła przedwieczne kamienie, jak w znanym rigelskim przysłowiu. Stąpał po tym miejscu, a echo jego kroków odbijało się pluskiem w zimnych ścianach. Błędem było nie oznaczać śladów marszu, przekonał się o tym, gdy nader szybko stracił orientację. Pozornie wszystkie rozwidlenia były takie same i Arcon zaczął kręcić się wkoło. Wrodzony upór kazał mu jednak szukać wyjścia z pętli labiryntu. Wytrwałość została nagrodzona kiedy dostrzegł zagadkowe znaki na ścianach. Uświadomił sobie, że nie zna tych figur. Podążał dalej ścieżką tajemnych symboli, aż trafił do komnaty, która poraziła go ich ilością. Sklepienia, ściany i filary budziły tajemniczą fascynację.



Niechybnie trafił do starożytnego, serpensowskiego miejsca kultu. Istota wyobrażona w kamieniu, budziła obawy, ale jak magnes przyciągała śmiałka. Błoniaste skrzydła, wężowate kształty, dziwna głowa z wielkim oczodołami nie przypominały mu żadnego z mitologicznych stworów Oriona. Denis podziwiał czarny kamień. który odróżniał się od reszty ołtarza. Jasne żyłki zdawały się pulsować, kiedy zaczął wodzić po nich opuszkami palców. Miał do czynienia z intrygującą zagadką. Zastanawiał się czy byłby w stanie wydobyć to dzieło ze ściany? Stanowiłoby z pewnością cenne znalezisko… Obejrzał dokładnie monument ze wszystkich stron ponownie skupiając uwagę na matowej powierzchni. Starał się delikatnym naciskiem wybadać możliwość poruszenia obiektu. Potem poszuka drogi do wyjścia, znacząc ślady swojej bytności…
 
Deszatie jest offline  
Stary 09-08-2015, 23:15   #30
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Rezydencja Barensów.

Richard po ostatnich słowach kobiety nie miał już żadnych złudzeń. Dalsze dyskusje również nie miały sensu. Póki co wiedział za mało na temat sytuacji w jakiej się znalazł. Nie znał motywów rodziny spod kamiennego herbu. Ojciec od dziecka powtarzał mu, że kierowanie ludźmi jest łatwe, jeśli tylko pozna się ich pragnienia. Oczywistym było, że zarażony jest tylko zadrą pod paznokciem dla Barensów. Owszem, zadra jest upierdliwa, ale można ją zignorować, jeśli nic się nie robi dłonią. W całej tej grze najciekawsze było to co chcą robić dłonie Barensów.
- Jak rozumiem wasz zarażony jest teraz gdzieś na mojej rodzinnej wyspie. Jeżeli macie dla mnie jeszcze jakieś rady na pożegnanie to z chęcią ich wysłucham. Jeżeli nie, to wydaje mi się, że zostało powiedziane już wszystko.


Później, Szynk pod Martwym Żeglarzem.

Antigua była małą wyspą bez pzemysłu. No może poza stoczniami zajmującymi się naprawami. W każdym razie jak w przypadku wielu takich wysp port był jednocześnie centrum miasta. Na pewno centrum życia. Stąd też tak mała wyspa jak Antigua dorobiła się aż czterech karczm. Przy stoczni była "Cycata Betty". Przy głównym basenie portowym znajdowała się luksusowa "Różowa Poducha". Najbliżej lądowiska dla sterowców znajdowała się "Samotna Zofia". A gdzieś na uboczu przy rozgałęzieniu wielu kanałów przecinających wyspę znajdował się szynk pod Martwym Żeglarzem. Było to jedyne miejsce na tej zacnej wyspie, gdzie można było się napić, najeść, a przed budynkiem nie było tak charakterystycznych dla pozostałych tawern czerwonych latarni.



Casimir zdawał się być niezadowolony z wyboru lokalu, ale Richard przekonał go kolejką średniej jakości rumu. Ludzie z załogi delegata mieli obserwować łodzie wpływające do portu. Lada chwila miał tam wpływać "Nauta" wraz z ostatnimi wplątanymi w intrygę.

Richard odstawił dość głośno szklankę z lokalnym likierem. W smaku był równie paskudny jak w zapachu. Pożałował, że nie wybrał rumu, ale spodziewał się zachować większą trzeźwość umysłu po likierze.

- Nie ufam tym Barensom ani trochę. Wszystko jednak wskazuje na to, że musimy im pomóc. A co wy o tym myślicie?

Pytanie kierował nie tylko do korsarza i historyka, ale i do Manueli, której zdążył już streścić przebieg całego spotkania.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172