lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Fantasy Storytelling Sandbox +18] Międzyświat AKT III Preludium Chaosu (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/15362-fantasy-storytelling-sandbox-18-miedzyswiat-akt-iii-preludium-chaosu.html)

Poker123 08-07-2015 19:32

[Fantasy Storytelling Sandbox +18] Międzyświat AKT III Preludium Chaosu
 
AKT III “Preludium Chaosu”

- Zgodnie z rozporządzeniem czcigodnej... - zaczął hrold
Jeden z wielu wysłanych w zaludnione zakątki Krajów środkowych. Na swoje miejsce zgodnie z polecenie przybył około pół godziny przed czasem. Wystarczająca chwila by zebrać sporą grupkę słuchaczy. Choć żałował, bo mógł trafić lepiej. Do jakiejś karczmy, gdzie dostał by ciepły trunek dla ogrzania, sali władcy czy chociażby pod jakikolwiek daszek, gdzie deszcz nie przemakał mu zasłużonego płaszcza. Niestety nie miał tyle szczęścia trafił na plac targowy. Z małą liczba kupujących, ale niestety, co przydział to przydział.
- ... głosi się co następuje... - Zwilżona kartka lepiła mu się do rąk, a tusz zaczynał rozplywać. Ale jak to bywa w tym fachu trza zawsze znać wiadomosc na pamiąć, nie zaleznei od tego czy ma się ją spisaną. Od co, takie wymogi.
- “Od chwili przeczytania tego orędzia do poranka dnia drugiego zakazuje się korzystania z magii. Powodem jest magiczny eksperyment, pod pieczą Czcigodnego Mistrza Yue. Na okres eksperymentu, mającego odbyć się w dniu jutrzejszym. Wszelkie działania magicznie, niezwykłe i wszelakie wykraczające poza normę zwyczajną, mają zostać wstrzymane i zakazane. Gdyż mogą okazać się niebezpieczne. Jeśli jakiś fach wymaga korzystania z takowych usług, w dniu jutrzejszym otrzymuje odpłatny dzień wolny od pracy. ” Dziękuję to wszystko.

***
- Królewno Yuri wszystko gotowe. - Zakomunikowała Vestia, nadworna pokojówka, delikatnie się kłaniając.
- Dobrze. - odparł królewna spoglądając przez okno - Oby Yue się nie mylił co do tego. - Jej twarz wyrażała zmartwienie i obawy.
- Oj, oj Uri. Jak pier****nie to i tak nic nam po tym. - zakrzyknął stojący w drzwiach pokoju Gramon. Ten osobnik jak zwykle nie miał zmartwień.
- Choć ten raz nie mylisz się, stalowy baranie. Jeśli coś pójdzie nie tak, to nic nas nie uratuje.
- Herbia, mówiła że w szansa niepowodzenia jest niewielka. Co najwyżej przyśpeiszymy proces tego co nieuniknione.
- Ale w najgorszym razie, przestrzeń tego świata się załamie. Słabo słuchałeś Stalowy. Widać znów bardziej interesował cię jej dekolt nic usta. - skomentował blondyn z trójzębem za pelcami.
- Ależ skądże znowu. Na usta także zwracałem uwagę. - Odrzekł z wielkim uśmiechem.
- Ty się chyba nigdy nie zmienisz, nawet w obliczu końca świata.- Hiro pokręcił przecząco głową
- A gdzie Nightfall? - zapytała królewna, odwracając wzrok w stronę balkonowego okna.
- Rzekł, że skoro to ma być ostatni dzień jego życia to chciałby się napić. - wzruszył ramionami.
- Jej. Widzę że wszyscy darzycie Yue wielką wiarą. - Delikatny grymas ust.
- Ależ owszem darzymy. Choć trza mieć wszak środki na “gdyby jednak”.
- Gdyby miał to być ostatni dzień, co? - chwila namysłu, zmrużone oczy, odpowiedź bez krzty zawachania - Spała bym...
- Królewno? - zapytała Vestia
- Cały boży dzień na łożu, w jedwabnej piżamie, z dala od czegokolwiek.
- Jak zawsze leniwa. - skomentował Gramon
- Hrrr. A ty?! Zapewne alkohol, hazard, jadło i kobiety. Czy może coś jeszcze?
- Zapomniałaś o piersiach. - Dodał z uśmeichem. - Kobiety z duży....
- Zaczyna się. - przerwał Hiro. - Zaraz się przekonamy czy czeka nas kolejny dzień...
***
Nastał pierwszy błysk.
Za nim kolejny...
Cienka biała linia na niebie.
W przy boku której pędziły kolorowe błyskawice.
Pędziły to w stronę Kopuły Gromu, to znów w stronę Czarnej bramy. Rosły, lączyły się, kumulowały wokół nici. Zdawały się tworzyć śnieżno-biały most.
Most łączący wschód i zachód. Most który lśnił nieprzerwanym blaskiem.
Biały blask pochłaniał wszystko w swym świetle. Znikały kontury, kształty, barwy. Wszystko stawało się białe.
Poza bielą nie istniało nic.
Światłośc rozszerzała się.
Aż w nagle wszystko stało się czarne. Ciemność pośrodku której istniał biały tunel.
Tunel zaczął falować, giąć się, przybierając kształt dwóch skrzydeł.
Biały strumień uderzył o neiwidoczną w ciemności powierzchnię.
... i nastał wstrząs.
Jeden potężny. Poruszajacy podstawami budynków, gór, wysp, kontynentu i samej przestrzeni.
A potem wszystko zamilkło.
Jak gdyby nigdy nie miało miejsca.

***
Tydzień później...

~Kraj wiatru~
~Gdzieś na pustyni~

-Achooooou! Rrrr. - Kichnięcie rozlegające się wśród piasków pustyni. - Hmm... Miesiąc nieobecności, a uczucie jakby przybyć do nowego miejsca.
Noce mroźne. A dni... Achooooou! Piaskowe...
To delikatne, to znów mocneijsze powiewy wiatru wzbijały w powietrze tumany kurzu.
Nadchodził okres zimy. A przynajmniej dla terenów Unii. Miało zrobić się zimniej, wraz z opadami śniegu. Na pustyni raczej nie robiło to różnicy, tutaj nigdy śnieg nie występował, ale klimat ulegał delikatniej zmianie. Za dnia temperatura nie przekraczała 35 stopni, a w nocy nie sięgała wyżej niż (-5). No i oczywiście piasek zdawał się zamieniać w pył.
- Achooooou! - Zamaskowany wędrowiec poprawił chustę zasłaniającą odstający od twarzy pysk. - Takie to dziwne. Ledwie stamtąd wróciłem, a znów los ciągnie nas do złotego miasta. Jak to mu teraz? Ish’ival... zdaje się.
Poprawiając cały strój i asortyment, łapa szakala spoczęła na pasie. Dokładnie na zawinięty w zielonkawy materiał obiekt.
- Wszystko jest ze sobą powiązane. - Przypomnial sobie słowa znajomej istoty - Może powinienem z tego skorzystać? - Zapytał retorycznie rozwijając materiał i podnosząc na wysokosc twarzy obiekt który skrywał.

Z pod pisaku przy jego nodze wysunął się krokodyli pysk.
- Jestem~rrównie zaskoczony co ty. - dodał spoglądając na pupilkę.
Później spojrzał w dal, na bezkresne piaski za którymi miał znajdować się jego cel.

***

~Kilkanaście godzin wcześniej~
~To samo miejsce~

~ Jenny... -usta spojone w pocałunku.
~ Axus ~ach.
Dreszcz. Westchniecie.
- Jenny. Czas wstawać.
- Jeszcze raz...
- Ty to masz dopiero energię. - delikatny śmiech. - Na mnie czas. Jestem umówiony. Ty zdaje się też, musisz wyruszać.
Podniósł się z posłania, krocząc w stronę swoich ubrań. Jego tyłek był jędrny i taki ponętny, że Jenny nie mogła oderwać od niego oczu, co więcej znał się na muzyce więc nie musiał wielce się starać by wpaść w dobry kontakt z gitarzystką.
- Gdzie Susanoo?
- Zostawił nas samych. Nie pamiętasz. Poprosiłaś go o to.
- Faktycznie. - przytaknęła okrywając piersi pościelą.
- Spotkamy się gdy wrócisz.
- To może potrwać... - powiedziała z lekkim grymasem.
- Nie szkodzi. Będę tutaj gdy wrócisz. - podszedł do niej.
Dłonią przeczesując jej włosy ucałował ją namiętnie.
- Będę czekał. Czas wstawać...
Złapał palcami za jej nos zatykając go, a potem delikatnie stukał palcem w jej policzek.
Dziewczę myślało że to kolejna gra wstępna, ale coś było nie tak. Nie mogła złapać oddechu, stukanie zaczynało ją drażnić i wciąż te same słowa powtarzane bez przerwy.
- Czas wstawać... czas wstawać... nie mamy całego dnia...
Silniejszy ucisk na jej ramię i mocne wstrząśnięcie.
- Obódź się!...

Otworzyła oczy nagle zaskakując stającego nad nią towarzysza.
- Obudziłaś się. Dobrze czas ruszać dalej. Słońce już wschodzi, a przed nami jeszcze sporo piasku. - rzekł spokojnie i jak zwykle bez wyrazu.

Jenny rozejrzała się widząc dookoła tylko piasek. Spojrzała na kucającego przy niej rogacza. To był sen? Raczej wspomnienie.
- Ech... “Zbyt przyjemny sen”.
W dłoni niebiesko-włosego dojrzała chusteczkę, na na nosi poczuła ucisk. Delikatnie dotknęła nosa, czując coś mokrego w okolicy ust.
Acha. Musiała się ślinić przez sen, ale poważne... zaciskać nos by kogoś obudzić? Tego jeszcze nie znała.
- Ruszajmy. - Potwierdziła, podając mu dłoń.

***
~Złote miasto Ish’ival~
- Jak sytuacja? - zapytał białowłosy młodzieniec.
- Tak jak myślelimy łowcy niewolników stali się coraz bardziej nachalni. Mamy wieści z Zanzibaru. Proszą o odbicie grupy pojmanych.
- Gdzie są.
- Ifryi donosi że na południe od miasta. Kierują się na płaskowyż.
- No jakby inaczej. W końcu tylko w tamtym miejscu ich potrzebują. Na podorędziu mamy zdaje się Asila.
- Jest jeszcze On.
- Gdzie?
- Wraca z kanionu, Aje jest z nim.
- Dobrze. Ślijcie im wiadomość niech gonią konwój. Asila niech także się przygotuje.
- Amura! [Rozkaz]

***

~Wyjście z kanionu~
~Mniejszy obóz bardlands~

- Ugara... il seuru iw ganut igaha [Jak? Jak to możliwe? Cały obóz...] - ostrze czarnego miecza wbiło się w krtań dzikusa.
Stał nad nim oprawca w czarnym płaszczu. W jednej ręce trzymał narzędzie mordu (miecz), w drugiej czarny kostur.
- Jak ci idzie? - zapytała dziewczyna zachodząc go od tyłu.
Kroczyłą delikatnie by nie nadepnąć żadnego z lezących ciał, rozgladajać się po pogożelisku.
- Z resztą nieważne, widzę że moja obecność była zbędna.- po chwili dodała - Mamy nowe wytyczne. Czeka nas pościg. - wskazała kciukiem na czekajacy u wyjścia z kanionu pojazd.
Tajemniczy wojownik spoglądał już w tamtą stronę. Ale zdawał się być głuchy. Zamyślony nad czymś niedostępnym dla innych. W jego głowie kołatały się myśli i słowa wypowiedziane już dawno temu.
“(...)Klucz może być wszystkim i niczym.”
“(...)Mortres jest kluczem, jego Nieśmiertelność.”
Spoglądał w dal z tensknotą. Sen z uprzedniej nocy wskazywał, że to dziś miał odojść do ponownego spotkania.
Delikatna myśl, ledwie przeczcie. Znajome.
- A więc wracasz... - rzekł pod nosem. - Hmm. A więc to spotkanie miałeś na myśli, mówiąc “początek”... Vizard.

***

~San Serandinas~
~Rezydencja Ervena Serasha~

Zdawać by się mogło że spokoju tego dnia nic nie zakłuci. Gdy nagle słychać było trzask i odgłos eksplozji. Donośny, lecz niezbyt niszczycielski. Z przyziemnych okienek, prowadzących zapewne do piwnicy wydobywały się kłęby fioletowego dymu.
- Cough, cough. Panie Erven! Cough. Nic panu nie jest! Cough...
- Cough. Na miłość boską. Kali Cough ...mówiłem byś nie myszkował po mojej pracowni. Nic ci nie jest?
- Nie panie Erve...n. Heh. Hehe...
- Co cię tak bawi.
- Pan.... pan....i Erven.
Mag rozganiając powiewem wiatru resztki dymu , odgonił wiszące na ścienie lustro.
- No popatrz... To ci dopiero.
- No.... - przytaknął młodzieniec.
- No i czego się szczerzysz. Przynieś lepiej miotłę i posprzątaj tutaj. Tylko nie wdychaj tych oparów.
Puk puk puk. Odgłos stukania rozległ się u drzwi pracowni.
- Ano... Nic wam nie jest? - zapytała lekkim głosikiem dziewczyna wyglądajaca zza drzwi.
- Wszystko w porządku Aulo. Nic nam nie jest.
Dziewczę wydawało się z lekka zaskoczone, bynajmniej nie kobiecą formą ervena.
- Acha. Panie Erven. Już czas by udać się do świątyni wiedzy w sprawie ostatniego projektu.
-Dziękuję Aulo. Już się zbieram. Mój płaszcz?
- Przy wejściu, razem z torbą.
- Dziękuję. - rzekł kładąc jej rękę na głowie - Resztę zostawiam w twoich rękach. - To powiedzawszy opuścił pracownię.
Po chwili stania w bezruchu dziewczę przyłożyło dłonie do swoich piersi.
- Spoko jeszcze urosną. - Skomentował blondyn otrzymując cios łokciem.


Przed wyjściem z rezydencji mag jeszcze raz spojrzał w lustro.
Delikatnie obracając ciałem i oceniając krągłości.
“Na siłę nie ma czego próbować... Nic się nie poradzi, z resztą za parę dni powinno przejść.” - to pomyślawszy poprawił piersi przeczesał włosy i opuścił dom.

***

~Donowan~
~Na zachód od San serandinas~
~Zaułek~

Przebudzenie. Ostatnie krople deszczu obmyły twarz białowłosego.
Był zmęczony, zapewne walczył, a może tylko wyleciał z burdelu. Leżał na hałdzie śmieci. Wszystko wydawało mu się takie obce.
- Amnezja?
To jedyne co zdołał wyszeptać. Brak ostatnich chwil... nie chwila nawet więcej. A wszystko jakby przez mgłę. Przybył do tego świata. Kiedy? Dlaczego?
Nie wiedział. Nie mógł sobie przypomnieć. Pamiętał jednak jak się nazywa. Keitaro Uchiha

Coś uwierało go w plecy. Delikatnie obracając głowę dojrzał dwie pochwy mieczy.
Przy obrocie poczuł ból. W konwulsji obrócił się na drugi bok wypluwając resztki krwi zalegającej w ustach. Chciał się podnieś, lecz ręka mająca stanowić podporę nie trafiła na podłoże, osunęła się dalej, wynikiem czego sturlał się ze stosu na którym leżał.
Nie, nie było to osłabienie, nie czół się wielce słaby. Nierówność stogu również nie miała tu nic do rzeczy. Ręka trafiła na grunt dalej niż mu się zdawało.
Czyżby nie pamiętał która ręka dominuje. A może jakieś uszkodzenie nerwu?
Przez dwie najbliższe próby starał się powstać, a gdy w końcu mu się to udało, oparł się o ścianę zaułka. Zacisnął parę razy pięści. Były brudne, poranione, ale wciąż była w nich siła. Wszystko zdawało się jednak delikatnie rozmazane, a przynajmniej to na czym nie skupiał wzroku. To zapewne przez mokre włosy spadające na twarz. Odsunął je delikatnie ale w niczym to nie poprawiło widoku, za to koniuszki palców na coś natrafiły.
A raczej na brak czegoś.
Pod grzywką była pustka. Pustka ziejąca z oczodołu.
- Co tu się stało? - zapytał sam siebie, nie otrzymując odpowiedzi.

Co jeszcze miał przy sobie?
Zasobnik, noże, shurikeny, pełną sakiewkę, i list. Choć chciał, nie mógł go przeczytać. zdawało się jakby litery były rozmazane. Potrząsną sakiewką. Brzdękły monety... dużo monet. Choć tyle w tej chwili napawało optymizmem.
Wciąż jednak nie wiedział gdzie się znajduje. Wiedział jednak gdzie w pierwszej kolejności musi się udać. A obwieściło to gromkie burczenie w żołądku.

***

~Lofar~
~Przed bramą miasta~

Postawny mężczyzna siedział na ławce przed bramą Loraf. Postawiona przez miasto od tak, dla relaksacji poza jego murami.
Mąż był niezwykle męski i urodziwy dla płci pięknej. To tylko wygląd. Ważniejsza była potężna aura, nacisk jaki wywierał na spoglądające w jego kierunku osoby. Jego oczy lśniły jakimś niekreślonym blaskiem.
Co robił w takim miejscu?
Oglądał pojedynkujących się chłopców. Młodzi, ale o wielkiej sile. Przybysze, tacy jak on, a jednak tak odmienni.
Spektakl, na krotki moment, przerwało mu pojawienie się osobnika w płaszczu. Jednak po chwili znów skierował swój wzrok na młodzieńców.
- Spóźniłeś się. - stwierdził
- Miałem swoje sprawy. Poza tym to ty chciałeś się ze mną spotkać. - odpowiedział ściagając kaptur.
- W czym rzecz?

***

~Okolice czarnej bramy~
Delikatne falowanie przebudziło go ze snu.
Obracając się na drugi bok i drapiąc po tyłku obserwował to dziwne zjawisko jednym zaspanym okiem. (Drugie miał zamknięte) Fala rozchodziła się po czarnej materii.
“Znowu? Który to już raz dzisiaj? Ech? ” - westchnął
Fala zanikła.
“Tak myślałem... ” - głowa opadła na kamień. Zamknął oczy.
W tej samej chwili nastąpił plusk. Tak jakby brama była wodną powierzchnią i z jej wnętrza wpadł właśnie kamień*. Dziwny bezkształtny bąbel pojawił się nagle na powierzchni Czarnych Wrót i zniknął równie szybko wypluwając z siebie kilka ciał.
Mężczyzna chcąc nie chcąc otworzył oboje oczu i spoglądał na leżące ciała. Zza kamienia, na którym leżał, wyjrzała mała dziewczynka.
“A więc to o to chodziło...” - przytaknął - “... nuda.” - Odwrócił się i wrócił do snu.
Mógł sobie na to pozwolić. W końcu i tak miało zająć chwile nim się obudzą. Ona z kolei, jak to dzieci, była ciekawa nowo przybyłej grupy, toteż podeszła do nich dzierżąc topór dorównujący jej wielkości.


*Efekt przejścia

mlecyk 18-07-2015 11:09

Zielona trawa łaskotała go po nosie w rytm powiewów wiatru przedzierających się pomiędzy gęstymi drzewami Północnej Puszczy. Leżał nieruchomo niemal całkowicie schowany w wysokim leśnym runie. Oddychał lekko żeby poryta ziemia nie dostawała się mu do płuc.
Leżał i wpatrywał się w podłużny obiekt, który dostrzegł gdy tylko otworzył oczy po upadku.
- Dlaczego nie wstajesz? - zadała pytanie w bardzo gardłowym i niewyraźnym dialekcie.
Wynurzyła się z ziemi dosłownie przed momentem, zatrzymała się nad kudłatym dwumetrowym cielskiem rozgarniając przy tym trawę i już i tak mocno skopaną ziemię.
- Najprawdopodobniej mam wybity bark. – szamotnął się lekko i z marszu zasyczał z bólu – możliwe też, że przesunięty jeden z kręgów lędźwiowych.
- Czy to problem? – zapytała Ammut złośliwie szczerząc zęby.
Nie odpowiedział. Myślami błądził gdzieś zupełnie indziej, tam gdzie jego myśli powędrowały za przedmiotem, w który się wpatrywał z lekko otwartym zębatym pyskiem.
- Dlaczego go wysłałeś? Równie dobrze mogłam pójść ja…
- Ammut, nie zaczynaj znowu. – odpowiedział niecierpliwie choć wprawiony słuchacz mógł usłyszeć w tonie jego głosu ciepłe uczucia. Odpowiedział jednak machinalnie, odruchowo, całość jego myśli pochłaniało nieruchome wpatrywania się w przedmiot w trawie. Ni to przytomnie, ni to nieprzytomnie, jakby w pół na jawie, myśli pochłaniały go całkowicie. Trawa poruszała się hipnotyzująco to zasłaniając, to odsłaniając różne elementy podłużnego przedmiotu.
Jego postura przez chwilę się rozmyła, przez sierść przebiegła fala ruchu, ale po chwili wszystko powróciło do normy.
Niemal niewidoczny cień Anubisa poruszył się nagle i zapulsował. Ammut na ten widok zniknęła pod ziemią.
- Zbiegł. Zgubił mnie zasięg… - rozległ się dziwny metaliczny głos.
Egipcjanin zamrugał intensywnie jakby budząc się z transu, zawarczał głęboko prężąc się czego efektem był nieprzyjemny szczęk kości kręgosłupa. Podniósł się nagle z ziemi z nieładnym uśmiechem na pysku.
- Nie ważne. Będziemy jeszcze mieli okazję się z nim zmierzyć. - powiedział Anubis przyglądając się miejscu, w którym wylądował. Tak, naprawdę potężnie grzmotnął nim o ziemię, następnym razem...
- Za długo Cię nie było Sesun, uważaj inaczej będziemy musieli porozmawiać… - dodał poważniejąc.
Przykucnął, ostrożnie, niemal z szacunkiem uniósł ów przedmiot na wysokość oczu. Kostur – coś mu przypominał, coś odległego, jakieś uczucia, pragnienie, zawód, gniew…sentyment. Zważył ciężar wspomnienia w dłoni i poczuł dziwną satysfakcję.
„Wszystko jest ze sobą powiązane”.
Dlaczego ten przedmiot, choć widzę go (chyba) pierwszy raz, tak mnie raduje? Dlaczego jego posiadanie sprawia, że czuję iż ruszyłem krok milowy do przodu?
Usiadł i ułożył przedmiot na swoich kolanach wpatrując się w niego jakby mógł w każdej chwili uciec. Nieświadomie zaczął zaciskać na nim dłonie, coraz mocniej i mocniej, do chwili gdy poczuł ból.
Wtedy nawiedziły go kolejne myśli, obrazy.
Złote miasto niczym wyspa pośród piasku skąpana w ognistym spojrzeniu Boga Słońca.
Góra w kształcie chrabąszcza. Żuk naznaczony był wieloma kotlinami i wąwozami, a w nich kryła się krypta i trumna.
Chmura czasu spowijająca niebo, uścisk dłoni…
To wszystko przyszło powoli, napełniało go, choć nie w całości, wylewając przeważającą część informacji obok pustego naczynia. Było odległe, nieprawdziwe, jak sen na jawie.
A jednak trzymał go, kostur, który wydawał się mu tak znajomy.
Gdzieś niedaleko czuł obecność Ammut. Sama myśl sprawiała, że czuł się lepiej.

Pora wracać? - powiedział do siebie. - Może Król będzie w stanie powiedzieć mi coś więcej na temat tego kosturu.

* * *

- Berło piasku... - rzekł król lasu przyjmując postać wilka wykonanego jakby z roślin.

Lubił tą postać tak samo jak postać smoka o krystalicznych szponach. Ale był zmiennokształtną istotą. Forma była jedynie zachcianką.
- Kwarcowa perła, szczypta śnieżnego piasku, łuska Mohrana, korzeń płonącego krzewu. Tyle trzeba by stworzyć ten obiekt. Dawien dawna wędrowcy tworzyli takowe laski. Po cóż zapytasz? A sprawia on, że piaski się rozstępują. Piasek nie tknie tego kto laskę w swych rękach dzierży. - wyjaśnił król lasu. - Ale czy o tą wiedzę ci chodziło Anubisie? - Zapytał - Widzę w tych oczach, jakąś tęsknotę, gdy spoglądasz na to.
Anubis zawahał się i zmieszał. Spojrzał jeszcze raz na kostur ponownie próbując zebrać myśli.
- Coś się kiedyś wydarzyło, coś związanego z tym. Wydaje mi się… jestem pewien, że to było bardzo ważne. Myślę… że nie bez powodu to znalazłem...
- Zapewne odpowiedź leży tam, skąd pochodzi ta rzecz. Z miasta skąpanego w złocie, na złotym morzu piasków. Z ziemi na północ tego domu.
- Powinienem was opuścić? - powiedział rozumiejąc, że tak musi być, jednocześnie nawiedziło go dziwne uczucie, że nie chce, że tamto nie jest prawdziwe, nie wydarzyło się.
- Czy przez opuszczenie nas masz na myśli śmierć? - zapytał z nutą uśmiechu duch lasu - Póki żyjesz wciąż możemy się spotkać Anubisie. A podróż w celu poznania siebie, jest zdaje się warta chwili rozłąki. Czyż nie ?

Czego żałujesz?
Co cię kształtuje?
Co chciałbyś zmienić?
Co gdybyś mógł zmienić wszystko?
Co gdybyś powiedział: "To nie jestem ja"?
Potrafiłbyś to przetrwać?

cat meat 20-07-2015 00:51

Przebudzenie przybyszy w Międzyświecie

Był pochmurny dzień i choć nie padało, wszystko zdawało się być szare i takie markotne.
Po krótkiej chwili jedno z leżących ciał zaczęło się poruszać. Istota znacznie się wyróżniała, a do innych upodobniała ją tylko humanoidalna postać
- Buu… - różowa istota podniosła się bez większego trudu, miarkując powoli otoczenie różowymi oczami. Bezwłosa głowa obracała się na różne kierunki, nawet te niedostępne przez ograniczenia ludzkiego kręgosłupa, a krótki frędzel na jej czubku latał w tę i wewte, jak ogon zadowolonego psa
- Gdzie jest Buu? - dodał, lewą dłonią drapiąc się po policzku.
Kolejną pośród leżących była młoda dziewczyna o azjatyckich rysach twarzy, zdawała się nie przekraczać dwudziestki.
Jednak ta w przeciwieństwie do różowego humanoida nie poruszała się. Ubrana była w czarną, ociekającą wodą kurtkę przeciw deszczową, a obok niej leżał rozłożony parasol. Miała rozcięte czoło, brudne od zaschniętej krwi i tylko po powolnym ruchu klatki piersiowej towarzyszącym oddychaniu, można było się domyśleć że dziewczyna żyje.
Następny w kolejce do obudzenia był robot?
Nie, to nie był robot, w dziwnej zbroi na pewno był człowiek, robot nie przyglądał by się jak zamurowany w nieopodal bliskie czarne wrota.
A było na co popatrzeć. Blisko 100 metów szerokości i zapewne z kilometr wysokości wykonane z czarnej neiznanej materii wrota. Wrota zdobione przez 5 symboli. AD1
Dopiero po dobrych 10 minutach rozejrzał się on w około, i pierwsze pytanie jakie zadał było nietypowe:
-Kim jestem? – Mężczyzna, bo tak brzmiał jego dziwnie zmodyfikowany głos wypowiedział cichym głosem.
Szybko jednak zaniechał myślenie o tym kim jest, po tym jak zobaczył że jedna z przebudzonych osób jest lewo żywa, podbiegł do niej, sprawdzić czy nadal żyje.
-Hej nic Ci nie jest?
Brak odpowiedzi. Dziewczyna pozostawała w bezruchu, uzyskał jednak pewność, że wciąż jest żywa, gdy ta stęknęła nie świadomie.
Najważniejsze, że żyje – pomyślał, i jednocześnie żałował, że nie miał wiedzy medycznej, żeby pomóc dziewczynie. Następne pytanie jakie go nękało to gdzie on jest? Trudno pomyśleć, że dopiero teraz zaczął o tym myśleć, jednak patrząc wcześniej na wrota tak naprawdę czuł pustkę w sobie. Blisko zobaczył jeszcze jedną ciekawą postać, która także była przebudzona, postanowił do niej podejść, a może ona wiedziała gdzie są? Wtedy mógłby zabrać dziewczynę do kogoś kto by jej pomógł, w końcu poruszał się szybko jak na kogoś kto był w ciężkiej zbroi a dziewczyna wyglądała na lekką.
-Yyy przepraszam, wiesz może gdzie teraz jesteśmy? – Zapytał różowego kosmitę.
Różowa istota przez ten czas rozglądała się po okolicy, sprawdzając okoliczne kryjówki z okrzykami
- Satanie? Gdzie jesteś? Satanie! Nie chowaj się! Buu jest głodny, a tego złego już tu nie ma! - Gdy zbrojny do niego zagadnął, ten podniósł właśnie spory kamień, przeszukując teren pod nim.
- Buu nie ma pojęcia - odpowiedział z rozbrajającą szczerością, obracając głowę o 180 stopni. Odłożył z powrotem na miejsce kamień i odwrócił się w całości do pozostałej dwójki - Widzieliście może Satana? Tego… - zastanowił się chwilę, po czym kontynuował, następne słowa mówiąc z trudem, jakby ich nie rozumiejąc - Wielkiego mistrza sztuk walki? -
Mężczyznę w zbroi zamurowało, teraz był pewny, że to nie jest jakiś świr w cosplayu, nabierał on powoli podejrzeń, że nie jest w swoim świecie, chociaż sam go nie pamiętał. Coś tu nie grało, pogoda była pochmurna, ale nie padało, a mimo wszystko kobieta była mokra i na dodatek miała parasol przy sobie, mimo tylu myśli odpowiedział.
-Satan, chodzi Ci o szatana? Nie widzę żadnego powiązania szatana z mistrzem walk, jesteś może jakimś kosmicznym egzorcystą?
- Egzor… czym? - zakłopotany różowy spojrzał jeszcze raz na rozmówcę, drapiąc się po policzku zakłopotany - Satan to człowiek, jak inni ludzie i jak ona - tutaj wskazał na nieprzytomną - I nie jak Buu. -
-Trochę ciężko mi to pojąć, ale spróbuje. A wracając, niestety nie widziałem tutaj nikogo poza Tobą, tamtą ranną kobietą oraz grupą nieprzytomnych osób. Widzę, że obudziłeś się wcześniej ode mnie, masz jakiś plan co możemy teraz zrobić?
- Buu myśli, że może was zabrać na obiad. Satan na pewno już przygotował coś dobrego… - istota znowu rozejrzała się, po czym nagle z autentycznym przerażeniem wykrzyknęła - GDZIE JEST DOMEK BUU?! - łapiąc się dłońmi za głowę.
-Spokojnie, hmm jeżeli to Ci pomoże, to ja też nie wiem gdzie jest mój dom – Powiedział człowiek w zbroi, jednak po chwili pomyślał: chyba to jednak nie bardzo pomoże.
Scena, której zbrojny był świadkiem chwilę wcześniej, teraz się powtórzyła, lecz miast szukać “Satana”, stwór wykrzykiwał o domku, sprawdzając czy go nie ma nawet w miejscach, w których żaden rozsądnie myślący człowiek nie szukałby domu, jak na przykład pod tym samym wielkim kamieniem, pod którym sprawdzał przed chwilą, a gdzie od samego początku nic nie było.
- Ćśś! Noe krzycz - wybełkotał leżący dotąd mężczyzna, z trudem podniósł się na kolana. - Sidar oddawaj moje zło… oo…
Nie ulegało wątpliwości, że sceneria się zmieniła. Kasad wytrzeźwiał raptownie, czując nieprzyjemny dreszcz przebiegający po plecach. Grobowiec gdzieś znikł a wszystko było monochromatyczne. Pajęczak, wielki mech, dziewczynka i jeszcze człowiek za głazem. Dziewczynka była uzbrojona, ale chwilowo umknęło to jego uwadze.
Chwila dziewczynka?
Mała fioletowo włosa dziewczynka z czymś za plecami kucała przy nim i przyglądała się jego twarzy. Chcąc nie chcąc widział jej białe majteczki. I niechcący mu się to wymsknęło.
- Białe… - wraz ze słowami zdołał dostrzec ruch ostrza.
Gdyby nie mimowolny przewrót właśnie miał by toporek wbity w plecy.
Dziewczynka widocznie w specyficzny sposób okazywała zawstydzenie. Do pionu przywołał ją odgłos gwizdnięcia, po którym się uspokoiła. Zagwizdał osobnik leżący na kamieniu. Tym samym olbrzymim głazie ktory podnosiął rózowa istota.
Powstały z zamieszania hałas był na tyle głośny, że nieprzytomna do tej chwili dziewczyna w mokrej kurtce zaczęła się poruszać. Gdy nie dała rady normalnie wstać, obróciła się na czworaka, po jej ruchach widać było że kręci jej się w głowie. Po momencie zastygnięcia w bezruchu zwymiotowała na ziemię. Typowe objawy wstrząśnienia mózgu. Powolnymi ruchami sięgnęła po parasol i wspierając się na nim usiłowała wstać.
- Nie ma!!! - różowy donośnym okrzykiem powtórzył fakt przedstawiony chwilę wcześniej przez zbrojnego, upewniając się, że w dziupli jakiegoś małego zwierzaka na pobliskim drzewie nie ma jego domku; dostrzegłszy gwiżdzącego, wskoczył na podnoszony już dwukrotnie kamień
- Może Ty widziałeś Satana albo domek Buu? -
Mężczyzna uniósł dłoń i pomachał nią jakby dając do zrozumienia, że nic nie widział. A przy najmniej tak to miało znaczyć.
Zbrojny zauważył, że wcześniej nieprzytomna dziewczyna próbuje wstać, postanowił ponownie zagadać:
-Nic Ci nie jest?
-Ch..chyba...mocno się...uderzyłam- wybełkotała nieco niewyraźnie patrząc pod nogi i starając się zachować równowagę. Gdy podniosła wzrok na mężczyznę pisnęła i klapnęła tyłkiem w ziemię- .K..kim Ty jesteś?
-He… kim ja jestem? Wiem, że to głupie, ale miałem promyk nadziei, że ktoś z was będzie to wiedział… Jeśli chcesz mnie nazwać to popatrz na to, nie wiem jak to nazwać, numer seryjny zbroi?
. Coś w nim nie gra jeśli to numer seryjny, możesz mnie tak nazywać, a ty jak masz na imię?
Dziewczyna nieco się uspokoiła słysząc spokojny głos, mimo to z niepokojem patzyła na blaszaka.
-Ten napis..wygląda jak sigma? Mogę Ci mówić Sigma?- zapytała nieco niepewnie przekonana że to sen- jestem Kawashima Yoshiko, miło poznać..
-Jasne Kawashima-san? Chyba w japońskiej kulturze dodaje się san na końcu tak - Zapytał niepewny.
-Zależy- uśmiechnęła się lekko. Czuła się beznadziejnie, ledwo utrzymywała jakąkolwiek równowagę- może być.|
- No nic - różowa istota nagle się uspokoiła - Przecież Buu może sobie zrobić drugi domek! A właściwie… to po co Buu domek? - z tym wnioskiem zeskoczyła z kamienia i zbliżyła się powoli do zbrojnego i piszczącej dziewczyny, a widząc jej przestraszoną minę spytał:
- Ty też zgubiłaś dom? -
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy na widok kosmity
-B...Buu..? Że co?-wykrztusiła z niedowierzaniem.
- Buu to Buu - odpowiedział bez zrozumienia, wskazując kciukiem na samego siebie - Jeśli nie zgubiłaś domku, to dlaczego krzyczysz? -
-Nie wierzę w to co widzę- wymruczała wciąż siedząc na ziemi. Chciała przetrzeć czoło ale skrzywiła się z bólu gdy tylko go dotknęła- ał..czyli że to nie sen..? Gdzie jesteśmy?
-To pytanie zadałem wcześniej Buu i nie widział, skoro i ty o to pytasz to wnioskuje, że nikt z nas tego nie wiem, chyba, że jeszcze jest ten mężczyzna o tam. - Powiedział pokazując na Kasada.
- Buu jest głodny. - skomentował różowy, po czym odparł do reszty, wskazując ich kolejno palcem i powtarzając sobie - S..Sigma…, Kaw..Kawashima… - po czym wskazał na trzecią przytomną osobę, która właśnie uniknęła spotkania z toporkiem - Jak Buu może do Ciebie mówić? Satan mówił Buu, że ludzie mają i...imiona. -
Odruch uratował mu życie, zwykły odruch wpajany przez lata. A co najgorsze z trudem stłamsił drugi - żeby wykrzesać ostrze i pozbyć się zagrożenia.
Wstał otrzepując spodnie i rozejrzał ponownie. Widział, że dziewczynka wciąż obserwuje jego oczy, co znaczyło, że jeszcze nigdy nie widziała człowieka z halo. Ocenił kolory otoczenia, skrzywił się i sięgnął po gogle.
-Jestem Kasad D’rah - oznajmił, przykładając dłoń do piersi i kłaniając sie płytko - najemny krzesiciel i nieomal polichromata.
“Wdepnąłeś w gówno, Kasad” - pomyślał, oceniając swoją sytuację.
Zaraz po usłyszeniu odpowiedzi, Buu wykrzyknął w kierunku człowieka na kamieniu
- Gdzie jest Buu? Gdzie Buu może coś zjeść? -
Leżący mężczyzna, odwrócony do nich plecami podniósł rękę i skazał kciukiem na czarną bramę.
Po chwili jednak wskazał na niebo i delikatnie podniósł się na łokciu, z potem wskazał przeciwny kierunek.
Widać kamień nie został obrócony, choć mogło mu się tak zdawać. Gdy lekko się uniósł Yoshiko dostrzegła kolejną zaskakującą rzecz.
Mężczyzna ubrany był w strój Shinigamiego z białym Haori. Identyczny jak u postaci w pewnym znanym Anime.
-Gdzie ja się znalazłam..najpierw Majin a teraz Shinigami….-pomyślała głośno, po czym zwróciła się do Sigmy- pomożesz mi proszę wstać? Sama się nie utrzymam..za bardzo kręci mi się w głowie.
-Jasnę, mogę Cię nawet wziąć na barana, tylko co teraz zrobimy? Czekamy na obudzenie reszty?
-Chciałabym sama się obudzić…-mruknęła dziewczyna wyciągając rękę- sama nie wiem czy to sen ale ciężko w to wszystko uwierzyć..
-Prawda, wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy, jakby to powiedzieć z innych światów? To znaczy przepraszam, ale ja nie pamiętam za dobrze swojego świata, jednak jestem pewien że hmm… Buu? tam nie było, ani Shinigami… A jak wyglądały wasze światy, pamiętacie coś?
- Z innych światów? - zaciekawił się Buu, zapominając o leżącym mężczyźnie i jego dziwnych wskazówkach - To znaczy z innych planet? Buu widział wiele planet, były tam też takie stworki jak Ty… a na ziemi było dużo ludzi takich jak Ty, Kawashima. Co to Shi...Shinigami? -
-Bóg śmierci- wymamrotała stojąca już dziewczyna- postać z anime, tak jak i Ty Buu. Jeśli to jednak sen..to strasznie realistyczny.
- A...Anime? - różowy powtórzył bez zrozumienia - Co to takiego? Używasz wielu trudnych słów, Buu nic z tego nie rozumie. -
Sigma nic nie mówiąc czekał tylko na wyjaśnienie coraz to nowych słów, słowo anime kojarzył jednak nie wiedział skąd, jego luka w pamięci zdawał się być tego powodem.
-Anime. Bajka dla dzieci. Pana Sigmy ani..-wskazała palcem Kasada- nie kojarzę.. ale Buu i Ten Shinigami to postacie z bajek..
- Buu nie rozumie… ale to znaczy, że znasz Buu? Buu Cię nie pamięta. -
-Widziałam Cię, Ty mnie nie- starała się wytłumaczyć, gdy przerwał jej trzask. Pobliskie drzewo złamało się w pół. Dziewczyna patrzyła na nie nie wiedząc co się stało- Chodźmy stąd..
-Tylko gdzie? Mamy posłuchać rady shinigamiego?
- Buu rozumie… - różowy skonfrontował wyjaśnienia z chwilą zastanowienia - Ale teraz Buu już Cię widzi. Zostaniemy przyjaciółmi? Satan mówił, że fajnie jest mieć przyjaciół! -
-Jasne- odparła z tak dużym uśmiechem na jaki pozwalał jej potworny ból głowy- Buu..? Ty umiesz latać prawa? Zobaczyłbyś dla mnie czy w pobliżu nie ma miasta? Może tak się odnajdziemy- dodała do Sigmy.
-Na pewno to lepsze niż czekanie bez celu, ale jednak boje się co może się stać z resztą, tych którzy nadal śpią…
- Żyją. Buu sądzi, że wkrótce się obudzą - odparł do Sigmy, spoglądając na leżacych - Dobrze, Kawashima! Buu zobaczy! - i jak powiedział, tak zrobił, wzlatując szybko ponad korony drzew. Rozejrzał się chwilę, po czym wykrzyknął
- Jak wygląda miasto? -
-Miasto? Zależy od czasów, nie umiem określić w jakim wieku jesteśmy, ale zaryzykuje stwierdzenie, żebyś szukał czegoś co ma blisko coś co przypomina twój rodzinny dom Buu, a my przez ten czas z Kawashimą poszukamy czegoś w pobliżu, może jakichś poszlak jak tu się znaleźliśmy? Dodatkowo jest szansa, że obudzi się ktoś jeszcze, może ten ktoś będzie wiedział coś co nam się przyda. Co o tym sądzicie? - Zapytał Sigma, przyjmując rolę tymczasowego lidera.
-Czemu nie- odparła dziewczyna. Powoli zaczynała odzyskiwać pełną świadomość. Poza rozbitą głową czuła jeszcze ból w boku, ale zdawało się że żebra są całe- Idzie pan z nami?-zwróciła się do Kasada.
-Wszystko wskazuje na to - zaczął D’rah na próbę niezbyt mocno kopiąc jedną z leżących postaci - że jesteśmy na siebie skazani. Przynajmniej do czasu.
Popatrzył na teleporter, dużo większy od tego przez który przeszedł. Znaki nic mu nie mówiły. Zdecydowanie nie był już na pustynii. A przede wszystkim musiał zdobyć kubek wody.
-Idę z wami.
Istota się obudziła. Czy też raczej, została obudzona kopnięciem. Podniosła się do siadu i rozejrzała po okolicy.
To z całą pewnością nie było jej miasto. Z dużym prawdopodobieństwem nie było to też żadne miejsce w odległości dnia marszu od jej ulubionego zaułka, choć nie mogła być tego pewna, nigdy bowiem miasta nie opuściła. Przez chwilę jeszcze przyglądała się dziwacznemu krajobrazowi, analizując fakty i nie zdradzając nic po sobie.
Krajobraz to nie wszystko. W pobliżu znajdowało się kilkoro ludzi. Znowu - błąd. Kilku zdecydowanie nie było ludźmi, zaś kilku było nimi być może. Istota upomniała się w myślach za domniemanie, że ktoś kto wygląda jak człowiek jest człowiekiem. Powinna przecież wiedzieć lepiej.
Inne istoty właśnie gdzieś się rozchodziły.
- Zaczekajcie! Jak się tu dostałam? Co się stało? - zawołała, po czym podniosła się i podeszła do najbliższej grupki. - Możecie mi wyjaśnić, co się stało? Dokąd idziecie? Nazywam się Su - dodała, przypominając sobie, że zwyczajem ludzi jest podawać innym swoje imię. O ile istoty, które spotkała, są ludźmi. Więc teraz imieniem istoty było “Su”, choć istota wcale nie była “Su”. Rytuały, którym poddają się ludzie, są takie dziwne - pomyślała. - I kto/dlaczego mnie kopnął?
Zgodnie z tym, co Su rozumiała z ludzkiego społeczeństwa, młode żeńskie osobniki traktowane są delikatnie i często w sposób uprzywilejowany. Dlatego była młodym, żeńskim osobnikiem…
przez większość czasu. Nie rozumiała, dlaczego ktoś ją kopnął. Przecież nie powinien.

Decyzja i wędrówka do miasta

- Buu widzi miasto! - różowy stworek wylądował z powrotem na ziemi, przypadkiem tuż obok Su - W tamtym kierunku! - dodał, wskazując palcem na zachód.
-Dobrze, zatem skoro wiemy gdzie jest miasto, i prawie każdy się obudził to może ruszymy się do niego zamiast stać tutaj bez celu? - Po zadaniu tego pytania, Sigma przypomniał sobie o manierach i dodał:
-I oczywiście dla nowo obudzonych możemy się jeszcze raz finalnie przedstawić, jestem… nie wiem kim, ale większość ludzi tutaj nazywa mnie Sigma, miło poznać. - Plan Sigmy był prosty, dostać się do miasta gdzie na pewno Buu jak i reszta grupy się naję i na pewno spędzi zbliżającą się noc bezpieczniej niż przy tych wrotach w towarzystwie shinigami, wiedział, że jeszcze jeden kamrat się nie obudził, ale wierzył w siebie i gdyby podróż do miasta okazała by się udanym pomysłem wtedy wziął by śpiocha na barki.|
- Miasto brzmi dobrze. Miasto to miasto. Miasta mają koty, nawet i tutaj, prawda? - rzuciła Su. - Jesteś człowiekiem, Sigma? - zapytała, nie domyślając się lub po prostu nie zważając na swój brak taktu. - To miejsce jest dziwne. Nigdy nie spotkałam nie-człowieka, ale niektórzy z was zdecydowanie nimi nie są. Tak jak on - wskazała ręką na znajdującego się z powrotem na ziemi Buu.
-Koty? Pewnie tak, na pewno w nie jednym domu w tym mieście jest kot… a czy jestem człowiekiem… chyba tak? to znaczy mam taką nadzieje… trudno mi to powiedzieć, jak sądzisz?
- Nie wyglądasz na człowieka… ale wygląd nie świadczy o wszystkim. Czy to ty mnie kopnąłeś? Nie… to by bolało bardziej, gdybyś to był ty. Widziałeś, kto to zrobił? - spytała Su.
-Niestety nie widziałem tego zajścia, byłem zajęty szukaniem czegoś w pobliżu wraz z Kawashimą.
- On - Buu bezceremonialnie wskazał na Kasada, sprawcę kopnięcia, po czym od razu zmienił temat, nie dając nawet dziewczynie chwili na odpowiedź - A co z tym? - różowy wskazał na ostatniego nieprzytomnego - Buu ma go zabrać? -
-Jeżeli nie sprawiło by Ci to problemu to tak, w razie jakichś, możemy się zamienić.|
Buu wziął więc mężczyznę na ramię, po czym dodał
- To zajmie kilka minut. - i zaczął się wznosić.
Gdy wzleciał nad korony drzew, spojrzał zdziwiony na pozostałych
- Nie lecicie? -
- Ludzie nie latają. Ptaki latają. Nie wiem, czym jesteś, ale powinieneś bardziej się zaadaptować. - Su zestrofowała Buu tak, jak strofuje się dziecko, które powie coś głupiutkiego, po czym ruszyła w kierunku, w którym miało znajdować się miasto.
- Ludzie nie latają…? - zastanowił się Buu - Buu widział latających ludzi… no ale dobrze - i wylądował - w takim razie zajmie to… trochę dłużej. - niespiesznym krokiem podążył za dziewczyną, z delikatnie zasmuconą miną.
W drodze do miasta nie byli już tylko Sigma, Kawashima i Kasad, po chwili namysłu postanowili oni także pójść za resztą
Droga była długa. Ale nabyła kolorów gdy tylko oddalili się od czarnej bramy. Wielki obiekt nawet z takiej odległości trzeba było podnosić głowę, a i tak nie widać było szczytu.
Dało się jednak rozeznać, że znajdowali się w jakiejś kotlinie, otoczonej z trzech stron górami. Fragmentem pasma górskiego którego grzbiet nikł gdzieś w chmurach. Co więcej same góry były nietypowe. Zwykle góry narastają, a to wyglądało jak olbrzymi klif, o pionowej ścianie.
Pomijając jednak kwestie wielkich elementów. Pojawiła się trawa choć z początku szara, po kolejnych metrach zyskała swój naturalny zielony kolor.
Malowało to dziwny obraz. Pewnego półkola wokół bramy pozbawionego życia, no z pominięciem pewnego śpiocha.
Na drodze nie napotkali nic niezwykłego. Ptaki choć różnobarwne i na ogół nieznanego gatunku wyglądały zwyczajnie. Jakieś zające też się trafiły, choć nie były jakoś zaskakująco różne od tych znanych z książek. Nie natrafili na nic większego. Szczęście? Kto wie...
-Czeka nas jeszcze spora droga - Powiedział Sigma w celu rozpoczęcia rozmowy, następnie dodał:
-Jak wyglądały wasze światy?.
- Było tam dużo słodyczy - z utęsknieniem odparł Buu.
- Normalnie - westchnęła Su, w przerwie pomiędzy przegryzaniem garści niesmacznej trawy. - Nie tak jak tutaj.
-Duże miasta, dużo ludzi- odparła Kawashima wspierając się delikatnie o bok Sigmy aby się nie przewrócić.|
- Było więcej kolorów – odezwał się Kasad, widząc, że pozostali spoglądają teraz na niego. – Sady mandarynkowe, oliwki. Wielotysięczne miasta. Trzeba było cały czas pilnować, żeby nikt nie wbił ci luksynowego noża w plecy.
- Z przyjaciółmi się rozmawia, prawda? - spytał Buu
-Tak, chyba tak, w sumie to nie pamiętam żebym miał jakichkolwiek… Przepraszam was, że tak w kółko zadaje te pytania i mogę odpowiedzieć na parę, ale naprawdę moja amnezja mi w tym przeszadza, mam nadzieje, że w tym mieście znajdę kogoś kto mi pomoże. - Sigma po krótkiej chwili zastanowienia zapytał dodakowo:
-A jakie są wasze cele? To znaczy co chcecie zrobić jak już dojdziemy do miasta? Chcecie iść swoją drogą czy może zostać tak jak teraz, w grupie?.
-Skoro się o to zapytałem, odpowiem pierwszy, planuje poszukać kogoś kto pomoże mi w mojej amnezji, ale jeśli chcecie mogę pobyć z wami jeszcze trochę, albo możecie mi potowarzyszyć w tym.
- Nie wiem… prędzej czy później miałam zmienić miasto. Równie dobrze mogę zatrzymać się tutaj. Ale gdzie jest to miasto? Widzę tylko jakiś wielki głaz i parę budynków. - Su machnęła ręką. - Gdzie są wieżowce, drogi i samochody? Gdzie jest miasto?
W odpowiedzi Buu wskazał na ów wielki głaz i parę budynków
- Tam! -
- To wcale nie wygląda jak miasto. Jesteś pewien, Buu?
- Buu nie widział żadnego większego. Chyba tutaj nie ma żadnych dużych miast z wysokimi budynkami i sprzedawcami słodyczy. -
Su nie odpowiadała już więcej na ten temat. Zastanawiała się tylko, czy w takim razie miejsce do którego zmierzają będzie się nadawać na nowy dom, a może lepiej, by stało się jedynie dla niej przystankiem…
Im dłużej przebywał w ich towarzystwie i w tym obcym świecie, tym silniejszą odczuwał potrzebę, żeby zacząć krzesać. Potrzebował jakiejś broni, najlepiej teraz, zaraz.
Niebieski by się nadał, co prawda niebo było zachmurzone a luksyn wykrzesany przy pomocy gogli nie był tak trwały, jak ten pozyskiwany z czystej barwy, ale miecz… albo chociaż sztylet… kozik do obierania ziemniaków… mógłby zmiękczyć rączkę zielonym, a w razie potrzeby…
Potrząsnął głową, odganiając myśli. Musiał rozeznać się w zasadach na jakich ten świat funkcjonował. Znaleźć sposób, żeby wrócić do domu i przede wszystkim odzyskać cztery butelki złotej. Sidar pewnie setnie się teraz bawił, widząc, że Kasad nie wraca zza teleportera, żeby upomnieć się o swoją część łupu i wygraną.
W walce, umiejętność krzesania mogła okazać się niezastąpionym atutem, nie warto zdradzać się z tym już na samym początku.
Nie umknęło uwadze Kasada, że najwyraźniej jego towarzysze podróży nigdy wcześniej nie spotkali się z terminem „krzesiciela”, ani nawet nie zwrócili uwagi na kolorowe halo w jego tęczówkach. Ot zaakceptowali ten fakt, chociaż w jego świecie nie-krzesiciele traktowali go z uzasadnioną nieufnością. Oznaczało to, że zaistniała konieczność zasięgnięcia języka u najbliższego uczonego.
- Buu jest głodny - bezceremonialnie odparł różowy - Buu na pewno coś zje… co lubicie jeść? -
-Na to mogę odpowiedzieć! Otóż nie potrzebuje jeść, ani pić.- Odpowiedział Sigma jakby to było normalne.
- Buu też nie musi, ale… to przecież fajne. Dobrze jest jeść smaczne rzeczy, nieprawda? -
-Gdybym mógł coś zjeść były by to zmieniaki, nie wiem czemu, a może to i głupie pytanie, ale i tak czeka nas jeszcze spora droga ale jakie jest wasze ulubione jedzenie?
- Czekolada…! Nie… cukierki...ciastka… - zaczął Buu, po czym pełny konsternacji dodał - Buu nie wie -
- Koty. - rzuciła Su z pełnymi ustami. Im dalej szli, tym zdrowsza i bardziej soczysta stawała się trawa, ale nadal daleko jej było do wykwintnego dania. - Przynajmniej są smaczniejsze niż trawa. Jesteś pewien, że będą je mieli? Mam taką nadzieję - dodała.
-Koty? To znaczy, że wcześniej pytając się o nie, miałaś w namyśle je zjeść? To prawda w niektórych krajach je się koty, ale takie domowe?
- Jesteś przeciwko jedzeniu kotów? Wiem, że ludzie są przeciwko, ale nie widzę powodu dla którego ktoś, kto nie musi jeść, miałby być przeciwko jedzeniu czegokolwiek, więc się tego nie spodziewałam. To nielogiczne.
-Samo uczucie, że ktoś mógłby zjeść swojego pupila który jest przy nim całe życie przyprawia mnie o dreszcze.
- Co to jest “pupil”?
-Pupil to … taki członek rodziny w formie zwierzęcia? Tak, chyba tak go mogę nazwać, ciekawe czy miałem takiego kiedyś…
- “Rodzina” to grupa ludzi mieszkająca w jednym domu. Koty są częścią rodziny? Nigdy nie mieszkałam w domu, więc nie byłam częścią żadnej rodziny. Sądzisz, że nie zjadłabym kota, gdyby mieszkał razem ze mną?
-To już chyba całkowicie zależy już tylko od Ciebie, ale postaw się w podobnej sytuacji gdybyś mieszkała sama z kotem, zjadłabyś go, mimo tego, że spędziliście już ze sobą jakąś część życia?
- Nigdy do tej pory nie “mieszkałam” - odparła z uśmiechem Su.
-W sumie dużo łączy Cię z kotem, one też we większości żyją jako nie udomowione na wolności…
- Koty są smaczne? -
- Naprawdę są. I nie potrzeba mieć dwóch żołądków, żeby je strawić.
-Dwóch żołądków?- Spytała się Yoshiko, której na myśl o jedzeniu kotów robiło się niedobrze- Su? Ty masz dwa żołądki?
- Kiedy jest taka potrzeba - odparła tajemniczo Su.
- Dasz Buu spróbować, jak już jakiegoś znajdziesz? - różowy bardzo zaciekawił się nieznaną sobie wcześniej potrawą
Dziewczyna z parasolem westchnęła.
-Su, Ty raczej nie jesteś człowiekiem nie?
- Jasne. Właściwie, może pomożesz mi jakiegoś złapać? - odpowiedziała różowemu stworkowi Su, po czym zwróciła się do drugiej dziewczyny. - Jestem - rzuciła z pewnością siebie. - W tym momencie.
- Umiesz się zmieniać w coś innego? - zagadnął Buu.
- Zawsze jestem sobą. Nigdy nie jestem niczym innym niż ja.
- Potrafiłabyś być kotem? -
- Nigdy nie próbowałam. To by było trudne, być może niemożliwe. Dlaczego?
- Wtedy Buu wiedziałby czego szukać. -
- Nie mogłabym. Muszę być człowiekiem. Ludzie dziwnie reagują, kiedy się nie jest człowiekiem. Buu, ty naprawdę, naprawdę musisz nauczyć się lepiej adaptować. Jesteś zawsze różowy?
- Tak. To źle? Buu nigdy nie był człowiekiem i nic się z tego powodu nie stało… poza kilkoma zniszczonymi miastami… -
- Buu potrafi latać. I niszczyć miasta - dodała po chwili Su. - Gdyby Su potrafiła latać, mogłaby przenieść się do innego miasta, gdy ludzie przestają wypuszczać koty z domów.
- To nie do końca Buu, tylko taki jeden zdenerwowany, silny człowiek… chyba nie lubił miast. Jak Buu mógłby zamienić się w człowieka? -
- Buu jest Buu. Buu może być człowiekiem, ale nie może stać się człowiekiem. No i Buu nie jest Su, więc być może Buu wcale nie może być człowiekiem.
Sigma przyglądał się już tylko coraz to dziwniejszej rozmowie pomiędzy dwoma najbardziej odstającymi od normy członków drużyny, pomyślał, że jak on nie rozumie to Buu tym bardziej.
- Szkoda - odparł różowy - Ale może powinnaś też nauczyć się latać, Su -
- Próbowałam. Jadłam ptaki. Ale to nie działa. Jedyne co udało mi się osiągnąć, to… - w tym momencie dziewczyna zorientowała się, że chyba powiedziała za dużo - Nie mogę ci pokazać. Może i nie jesteś człowiekiem, ale jesteś Buu, a nie Su.
- Można latać bez skrzydeł, tak jak to robi Buu i ludzie, których widział Buu. -
- Ludzie nie latają. Przynajmniej nie ludzie ze świata Su. Jeżeli ludzie ze świata Buu latają, to to nie są ci sami ludzie, co ludzie ze świata Su. Żeby nauczyć się latać jak Buu, Su musiałaby zjeść Buu.
- Możesz spróbować - Buu podniósł rękę do wysokości jej ust.
- Jesteś pewien, Buu? Istoty są z natury przeciwko byciu zjedzonym, nawet te, które są na tyle małe, że ich nie zauważamy...
- To może zrobimy tak… jak znajdziesz jakiegoś kota, dasz trochę Buu, a Buu w zamian da trochę Buu… ciekawe, czy Buu jest smaczny. - różowy stworek spojrzał na swoją rękę.
- Buu nie wygląda smacznie… Wygląda jak guma balonowa. Ale wygląd to nie wszystko. Próbowałeś kiedyś zjeść siebie kawałek, Buu?
- Nie - odparł Buu - Gdyby Buu zjadł kawałek Buu, to kawałek Buu wróciłby na miejsce, gdzie był wcześniej, to byłoby dziwne… Poza tym, Buu nie jest czekolada, ani ciastkiem, ani cukierkiem, a Buu nigdy nie jadł niczego prócz słodyczy. -
- Z jednego punktu widzenia, byłoby to bez sensu. Z innego punktu widzenia, to oznacza niekończącą się ucztę.... Co by się stało, gdyby ktoś inny niż Buu zjadł kawałek Buu?
- Buu nie ma pojęcia - po czym dodał - A Ty, Kawashima, co lubisz jeść? - dopytał Buu milczącą od jakiegoś czasu dziewczynę.
-Eee...hmm. Kurczaka, no i ryby- odparła dziewczyna neco zaskoczona nagłym pytaniem
- Nie lubisz słodyczy? -
-Oczywiście że lubię, chyba każdy je lubi- odparła- ale często brakowało już na nie pieniędzy więc, dość rzadko je jadam.
- A więc Satan miał rację, że na słodycze trzeba mieć dużo pieniędzy? To straszne… jak w świecie ludzi zdobyć te pieniądze? -
-Trzeba pracować, potem co miesiąc otrzymuje się pieniądze.
- Ile to miesiąc? -
-Trzydzieści, trzydzieści jeden dni. Chodź w Twoim przypadku z siedem osiem odcinków- zażartowała dziewczyna.
- Czyli Buu będzie musiał czekać trzydzieści dni zanim dostanie słodycze?! - różowy chwycił się za głowę obiema dłońmi, nieświadomie puszczając śpiącego, przez co ten ostatni spadł z hukiem na ścieżkę - O… przepraszam - dopowiedział do śpiocha, podnosząc go ponownie - Musi być jakiś szybszy sposób! -
-Niestety, tak już działa mój świat. Da się przyzwyczaić.
- Oby tutaj było inaczej… -
-Wątpię by było miejsce gdzie pieniądze się nie liczą- odparła. Zamilkła na chwilę, jakby śledząc wzrokiem jakiegoś ptaka lub owada- też to widzicie.?
- Małe żyjątko - odparł Buu - Nie wygląda smacznie. -
-Żyjątko?- spytała- nie wiem czy mam omamy, ale ja tam widzę jakby mgiełkę albo cień latający przed nami.
- Na Ziemi były takie. Satan mówił Buu, że to ptaki. -
-Nie Buu, to nie ptak. Nie ważne, przewidziało mi się tylko.| (to jakby co wprowadzenie motywu na potem :P ok)
- Swoją drogą, co z nim zrobimy? - po krótkiej chwili milczenia spytał różowy, wskazując na śpiącego na jego ramieniu jegomościa - On cały czas się nie budzi. Nie jest ciężki dla Buu, ale chyba nie powinien tyle spać... -
-Poczekajmy aż dojedziemy do miasta, może tam ktoś będzie go znał? Jest przecież możliwość, że kto z nas jednak pochodzi z tego świata. Jeżeli ktoś go pozna to zabierzemy go do jego rodziny.

U bram Lofar

Miasto ujrzeli dopiero po paru godzinach drogi. Jako że nie mieli zegarków, a słońce było skryte za chmurami, nie wiedzieli że zbliżały się godziny popołudniowe.
Miasto wyglądało jakby olbrzymi blok skalny spadł z nieba. Wielki głaz pośrodku równin. Wielki na jakieś 80-100 metrów.
U spodu miasto zdawało się takie niewielkie i nikło na tle skały, ale z kolei można było je łatwo określić.
Pseudo średniowieczne. Kamienne mury, brama, wieża. Z kolei druga część to skała przerabiana na miasto. Z oddali zdawało się widzieć okna. Mnóstwo kropek to czarnych to jasnych (światło w oknie) na tle skały. Jak to wyglądało z bliska, miało się dopiero okazać. Można było jednak przewidzieć 2 rzeczy.
Pierwsza na szczycie jest zamek. Zwykle tak jest w opowiadaniach.
Druga. Zakładając że nie każdy potrafi latać. Muszą być tam schody. Długie schody.
- Widzicie? To jest to miasto - różowy wskazał w kierunku skały - Co będziemy tam robić? Oczywiście poza jedzeniem. Buu jest głodny. -
- To? - Su rozejrzała się po kamiennych budowlach. - To nie jest miasto! - powtórzyła z uporem. - To wcale nie przypomina mias… - urwała, widząc wyjeżdżającą zza bramy miasta dwukółkę. Przyglądała się jej z rosnącym zachwytem. - Hej, Sigma, co to jest? - dziewczyna machnęła ręką w stronę zwierzęcia, podekscytowana. - Jak się nazywa? Czym się żywi? Jak smakuje?
Następnie, nie czekając na odpowiedź, podbiegła do nigdy wcześniej niewidzianego zwierzęcia, tylko po to, by zostać przez nie potrąconą prosto w kurz drogi. Woźnica nawet nie zwrócił na nią uwagi. Przez chwilę Su wyglądała, jakby miała się rozpłakać, ale szybko zebrała się do pionu i otrzepała z brudu. Spostrzegła, że Buu rozmawia z ludźmi pilnującymi bramy, podeszła więc do nich.
Kasad nie odzywał się przez całą drogę. Niezwykle rzadko spotykał się z nie-ludźmi, co więcej niezwykle rzadko spotykał istoty, które byłyby przyjaźnie nastawione. Mech w zbroi sądził, że jest człowiekiem, ale najwyraźniej ktoś porządnie zdzielił go po łbie, bo twierdził, że nie musi jeść i nie kojarzył nawet swojego imienia. Buu budził jego sympatię, jednakże fakt, że zarówno on jak i dziwna dziewczyna byli głodni i, ponad wszelką wątpliwość, skłonni do zjedzenia wszystkiego co chodzi lata i pływa trochę go niepokoił. Z kolei dziewczyna z parasolką była dla niego zamkniętą księgą, wydawała się znać Buu, ale pochodzić z zupełnie innego niż on świata. Wiedźma?
Wizja włażenia po niekończących się schodach nie napawała go optymizmem równie bardzo, co spotkanie z dwoma znudzonymi strażnikami.
Z cichym westchnieniem przetrzepał kieszenie w poszukiwaniu jakichś drobnych na opłatę za przejście przez bramy miasta.
Nikt nie spodziewał się ich przybycia, tak więc nikt nie czekał przed bramami miasta. Oczywiście w samej bramie stała dwójka strażników.
- Cześć - powitał zbrojnych okrzykiem Buu, machając do nich ręką z daleka, gdy zaś zbliżyli się na odległość swobodnej rozmowy dodał - Gdzie Buu może coś zjeść? -
Su usłyszała, że Buu pyta o jedzenie, więc również postanowiła spytać się o jedzenie.
- Macie może w środku więcej tego zwierzęcia, które przed chwilą stamtąd wyszło?
Strażnicy popatrzyli na siebie jakby ze zdziwieniem i nutą uśmeichu.
- Nowi. - przytaknęli do siebie jednocześnie. - Po prawej jest karczma rzekł pierwszy tam możecie coś zjeść, ale zdało by się wpierw trochę grosza zaczerpnąć. - odwrócił się do drucha - Jak sądzisz... Filip w środku?
- Bo ja wiem...
- Miasto oferuje zapomogę dla nowych 10 pirytów starczy na posiłek, na 2 dni. - wyjaśnił grzecznie z odniesieniem dla pojęcia. - A koninę... Proszę zapytac Barmana, on potrafi cuda z jedzenia stworzyć.
- Kazano też informować wszystkich nowoprzybyłych - zaczął drugi - by nie wszczynali awantur. Wspólnie dbamy o spokój tego miasta.
- Lofar w gwoli ścisłości. - rzekło przechodzące dziewczę
- Jak ktoś ranny proszę za mną. - dodało przechodząc przez bramę. - Witajcie.
- Powitać panienkę Marikę, toż to słońce wzeszło... Ehem. tak. Witajcie w Lofar wędrowcy.
-Zatem skoro Buu jak i Su jesteście głodni, to co powiecie, żeby wpierw odwiedzić karczmę?- Powiedział Sigma zapominając o rannej Yoshiko, po czym dodał:
-Chociaż, lepiej będzie jednak się rozdzielić, niech wszyscy głodni pójdą do karmy, a ja odprowadzę Yoshiko do tej alchemiczki, w końcu nie potrzebuje jeść.
- Kawashima jest ranna. Buu pójdzie z Wami, Buu nie chce zostawiać Kawashimy. Buu czekał już tyle, więc poczeka jeszcze trochę - rzekł różowy.
- Jedzenie! - z kącika ust Su popłynęła strużka śliny. Wcześniej dziewczyna przysłuchiwała się ciągowi słów, których w ogóle nie rozumiała. Karczma, zapomoga, piryt, konina, barman, awantura, Lofar… Zrozumienie słów mężczyzn było trudne, ale udało się jej wyłapać tyle, że wskazano jej w którym kierunku może dostać jeść. I wygląda na to, że nawet nie będzie musiała sama łapać posiłku. Na wszelki wypadek jednak kierując się ku “karczmie” wypatrywała w okolicy obecności kotów i innych drobnych zwierząt.
-Wszystko w porządku, dam sobie radę. Dogońcie Su, a ja niedługo do was dołączę- wymamrotała nieco zakłopotana dziewczyna, która najwyraźniej nie spodziewała się takiej uprzejmośc od niemal obcych osób.
-Rozumiem, może nawet i lepiej będzie pójść z nią, nie wydaje mi się, żeby tam się z kimś tak łatwo dogadała. - Powiedział Sigma, czekając na komentarz Buu.
- No dobrze, Kawashima. - odparł z lekka zasmucony Buu - Lekarstwa są podobno bardzo niesmaczne, ale czasami pomagają. Oby pomogły… to cześć - po czym, wraz z Sigmą, ciągle niosąc na ramieniu nieprzytomnego, ruszył w kierunku ów baru.
-Jak już tylko skończysz z alchemiczką Yoshiko, proszę dołącz do nas, będziemy czekać w karczmie-Dorzucił w ostatniej chwili zbrojny.

Asuryan 24-07-2015 18:15

-Yoshiko Kawashima-
Dziewczyna wspierając się parasolką jak laską, ruszyła w ślad za alchemiczką, trzymając się jednak nieco za nią. Teraz gdy miała chwilę, postanowiła to wszystko przemyśleć. To nie był zwyczajny sen, tego była pewna. Może była w śpiączce? Nie miała pewności, ale chyba miała wypadek. Amnezja wsteczna, uczyła się o tym, zdaje się, że z czasem powinna dojść do siebie. Najdziwniejszy był fakt, że część postaci była jej znana. Pozostałe mogły być wytworem wyobraźni, bazującym na zauważonych w tłumie twarzach lub nawet postaciach z reklam. Więc teoria śpiączki miała sens. Z tym, że to wszystko było niesamowicie realistyczne...
-Panienko Mariko?- zaczęła niepewnie, chcąc przekonać się o swojej teorii- co to za miejsce?
- Lofar. - odparła zwyczajnie zastanawiając się czy tak skąpa odpowiedź wystarczy. Po chwili jednak dodała:
- Czasem zwane miastem początku, przez wzgląd na bliskośc bramy i przybywajacych tu przybyszów. A z lokalizacji geograficznej... Najdalej położone na wschód miasto w Uni krajów środkowcyh. Główne miasto wschodniej marży.
-Hmm..była chyba taka sieć teleskopów w europie…oglądałam coś o tym niedawno.. -wymruczała do siebie- a ten świat? Widzę, że nasza sytuacja nie jest tu wyjątkiem. Dużo jest tu takich jak my? Przybyszów?
- Trochę. Ale nikt nie liczył. Czasem ciężko stwierdzić kto swój, a kto obcy. Sporo zmian wprowadziliście. - przytaknęła - O a oto jesteśmy. - rzekła otwierając ciężkie drzwi z zasuwą do drewnianego domu, oszyldowanego fiolką z zieloną cieczą. - Mój skromny dom. Zapraszam. Obejrzymy twoje rany.
-Chyba tylko głowa- powiedziała dziewczyna siadając we wskazanym miejscu i odsłaniając grzywkę z czoła- boli. Ma pani jakieś środki przeciw bólowe?
- Jedna mikstura powinna zadziałać. - stwierdziła podając purpurową miksturę.
Po jej wypiciu nie było widać żadnego efektu.
- Ciekawe... W takim razie podamy czerwoną. - Podała drugą miksturę. - No już wypij.
-To nie jest sen prawda...?- zapytała retorycznie, bawiąc się butelką w dłoni. Wyraźnie spochmurniała. Chociaż to wszystko zdawało się bez sensu, coś w głębi podopowiadało jej, że taka jest prawda. Nie było sensu się wiecznie oszukiwać i znajdować coraz to kolejne zaczerpnięcia z jej codzienności. Wypiła zawartość drugiej buteleczki. Tym razem ból i otępienie minęło. Do rany przyłożono kawałek materiału i obwiązano wstążką. Chodź lekarstwo szybko zadziałało, jej samopoczucie drastycznie spadło, nawet tego nie ukrywała.
-Da się stąd wyjść? Opuścić ten świat?- spytała.
- Są dwie metody. - stwierdził głos zza jej pleców.
Do otwartego pomieszczenia zawitał tajemniczy osobnik.

- Jedną jest śmierć, choć kto wie czy rzeczywiście znikniesz z tego świata. - rzekł spoglądając na nią swym sharinganem - Drugą jest otwarcie bramy i spełnienie życzenia.
- Roki. Przyszedłeś.
- Przecież obiecałem, Mari. - odpowiedział uśmiechając się do alchemiczki.
-Uchiha?- zapytała nieco zdziwiona dziewczyna- Wy też tu jesteście? Masz na myśli czarne wrota?- Dodała, przypominając sobie jak przez mgłe gigantyczną bramę- jak je otworzyć?
- Uuuu. Nie sądziłem, że ktoś może mnie rozpoznać. - stwierdził z niemiłym wyrazem twarzy. - Dla własnego bezpieczeństwa odradzam wspominania komukolwiek, o mojej osobie. Jestem tutaj popularny, w złym tego słowa znaczeniu. - Wyjaśnił przyglądając się jej z większą uwagą. - Jak ci na imię?
-Kawashima, miło mi poznać. Panie Roki- odparła niepewnie dziewczyna- proszę się nie martwić, nikomu nie wspomnę, to nie moja sprawa. Chciałabym się za to dowiedzieć coś więcej o tej bramie..
- Orokusaki. Orokusaki Uchiha. - przedstawił się pełnym imieniem. - Zapamiętam cię. - Mrugnął zadziornie. - Czarna brama pojawiła się prawie 2 lata temu. Słyszałaś już o Uverworldzie?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową
-Nie słyszałam tej nazwy, ledwo parę godzin temu trafiłam do tego świata. Co ta takiego?
- To pewna grupa która ją stworzyła. Co, jak i dlaczego? Niewiadomo. Wiadomo jednak że to przez tą bramę, wszyscy trafiają do tego świata. Czy to śmierć, upadek, walka, portale czy zwykły sen. Dróg by tu trafić jest wiele, i zwykle przejście potrafi zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. - rzekł siadając na taborecie. Odpowiedziała mu cisza.
- Swoja droga... - wskazał bandaż - Miałaś duże szczęście.
-Szczęście?- zapytała po chwili- jeśli to co Pan mówi jest prawdą...to albo nie żyję albo śpię..Pamiętam że miałam wypadek..Chyba potrąciła mnie ciężarówka…
- Faktycznie mogłaś umrzeć, spać, uniknąć tego portalem lub inne nie koniecznie logiczne metody. Jedno jest pewne... Nie przekonasz się o tym nim nie opuścisz tego świata. A szczęście tyczyło się rany na głowie.
Słyszałem historie jakoby po przeniesieniu można trafić wszędzie. Chociażby przy śpiącej bestii, albo setki metrów nad ziemią. Z bogiem strawa jeśli potrafi sobie poradzić w takiej sytuacji, gorzej jak się nie potrafi latać. - mrognął w żarcie.
-Rana to chyba wynik wypadku, jeszcze w moim świecie- odparła dziewczyna- Ale faktycznie, miałam sporo szczęscia, nie mam takich umiejętności jak wy. O jakich bestiach mowa?
- Sam miałem styczność z gromadą przerośniętych jeleni. Trafiłem na okres ruji wprost miedzy ich stado. - dodał komentarzem - A przy uciecze napatoczyły mi się olbrzymie jaszczurki, jakiś opierzony gad i chyba jeszcze coś większego. Tak... A wszystko to po śnie na drzewie. W skali... to większość tego co niebezpieczne plasuje się między dużym psem a wszystkim co w górę. W większości przypadków wielkość standardowego wozu, wzwyż.
Dziewczyna widocznie pobladła.
-To się wpakowałam…- skomentowała- Nie mam takich umiejętności jak wy- westchnęła- no nic, może coś wymyślę.
- Większość nowych popełnia jeden błąd. Chcą sprawdzić na ile mogą sobie pozwolić z siłą. W śród nas facetów to odwieczny instynkt walki i chęci dominacji. Większość zdaje sobie sprawę z tego błędu widząc otwieraną paszczę lub zostając samym oko w oko, gdy reszta już odeszła. - rzekł jakby w wyniosłych intencjach. - Trzymaj się w grupie, ale nie myśl że to wystarczy.
Skinięcie głową
-Postaram się, dziękuję za rady- odparła z lekkim uśmiechem.
W pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi. Marika udała się by je otworzyć. Po chwili na korytarzu pojawil się czerwonowłosy szermierz z nieprzytomnym przybyszem na plecach. Yoshiko rozpoznała go od razu (niesionego). Co do szermierza nie miała pewności, czy gdzieś go już nie widziała. Może w jakiejś grze.
Szermierz rozejrzał się po pomieszczeniu kiwając na powitanie Yoshikio i udając się w ślad za prowadzącą go alchemiczką. Nie zauważył Rokiego? A może nie mógł, go zobaczyć.
- Było blisko. - rzekł ninja wypuszczając wstrzymane powietrze.
Dziewczyna nawet nie była specjalnie zaskoczona, naoglądała się wystarczająco dużo anime.
-Faktycznie zdaje się pan być popularny- skomentowała- nie będę wam dłużej przeszkadzać, powinnam już dołączyć do pozostałych w karczmie. Panienko Mariko, jestem wdzięczna za pomoc- ostrożnie się ukłoniła- ile jestem winna? Nie mam tutejszych pieniędzy, ale zapłacę jak tylko otrzymam zapomogę.
- Nie przejmuj się tym. - alchemiczka machnęła ręką. Pytanie zgrało się w czasie z chwilą gdy ta powróciła do pracowni, po odprowadzeniu rycerza. - Moim obowiązkiem jest pomoc nowoprzybyłym. Dopiero w kolejnych przypadkach... Ale jeśli czujesz się zobligowana. Możesz poszukać dla mnie ziół. - Pogodny uśmiech.
-Um..nie znam się zbytnio na zielarstwie, ale trochę wiem o medycynie. Jeśli woli Pani zioła, to mogłabym ich poszukać, jeśli będę potrafiła je rozróżnić.
- Hmm medycyna powiadasz. To widzę że jesteśmy po fachu. Ja jednak przywykłam do tworzenia medykamentów. Zobaczmy, zobaczmy. - podeszła do regału z różnymi książkami i zapiskami. - Ostatni raz przeglądał to Anubis... ale gdzie... a tu jest! Proszę. - podała dziewczęciu zielnik. - Najszybciej nauczysz się doświadczalnie, niźli czytając. Przejrzyj jednak obrazki by wiedzieć na co zwracać uwagę. Zwrócisz gdy nie będzie ci już potrzebny.
-Dziękuję, postaram się jak najszybciej oddać- odparła przyjmując książkę z lekkim ukłonem, po czym schowała ją do plecaka- Jakie zioła będą potrzebne?
- Skupuję wszystkie. Więc jakie znajdziesz takie będą dobre. Zaczyna mi brakować wodnej konwali... - ninja pokiwał przecząco głową - Przydała by się meduza... - ponownie zaprzeczył - i trochę popielnej trawy. - Po chwili namysłu pokiwał potwierdzająco. - Ale im rzadsze tym lepiej. Choć w tej okolicy nie wiele jest takich specjalnych. Trza by zawitać do puszczy lub innych lasów.
Dziewczyna powtarzała cicho nazwy starając się zapamiętać wymienione zioła.
-Puszczy? W którą to stronę?
- Na północ, za Targas. Jakieś 3 dni drogi łącznie.
- Odradzam - wtrącił się Roki - Podróż przez Targas, w tej sytuacji była by głupotą. Zmienił się tam układ sił, jest niebezpiecznie. A idą na linię frontu, jaką jest las, można zginąć zarówno od leśnych jak i dostać w plecy. Jeśli już to sugerowałbym przez Ettelgen. Choć trza nadłożyć drogi, z tydzień więcej.
-Yhym.. no dobrze, jakoś dam radę. Będę wracać do grupy- dodała po chwili, gdy uznała, że nie chce już zamęczać rozmówców pytaniami- Bardzo dziękuję za pomoc- dodała z ukłonem i udała się w stronę drzwi.
Po opuszczeniu budynku, szła nie śpiesznie, rozmyślając nad informacjami które otrzymała. Może faktycznie była nadzieja na powrót.
Po chwili drogi odwróciła się gwałtownie słysząc czyjś cichy głos. Nikogo nie było w najbliższej okolicy. Kilka metrów dalej, sytuacja się powtórzyła. Nieco zaniepokojona przyśpieszyła kroku. A gdy w pewnym momencie, dookoła niej z szumem wodospadu rozległy się chórek stłumionych szeptów, ruszyła biegiem, w kierunku w którym miała być karczma.

-Dom Mariki.-
Moment po odejściu Yoshiko.
- Ciekawe dziewczę. - stwierdził Roki.
- Medyk. Nieczęsto tu przybywają.
- Coś nie tak? - zapytał widząc zamyśloną twarz.
- Mikstura regeneracyjna o bazie magicznej nie zadziałała. Może nie mieć źródła, ale zwykła zadziałała.
- Ki.
- Yhym.
- A próbowałaś mikstury na bazie duchowej?
- Nie. Rzadko kiedy ją się stosuje. Czemu pytasz?
- Nic. Tak tylko... coś się do niej przyczepiło...

Asuryan 24-07-2015 18:17

-Anthrilien-
- A więc wracasz... - rzekł pod nosem. - Hmm. Czyli to spotkanie miałeś na myśli, mówiąc “początek”... Vizard.-
Anthrilien jeszcze chwilę błądził wzrokiem po miejscu rzezi, której dokonał. Klątwa Khaina, szał bitewny ukryty głęboko w świadomości każdego przedstawiciela jago rasy, powoli odchodziła w zakamarki umysłu. Spojrzał na kobietę jakby dopiero teraz ją zauważył.
-Pościg?- zapytał.
-Łowcy niewolników przewożą transport do kopalni, na płaskowyżu AD1. Otrzymaliśmy prośbę z Zanzibaru o przechwycenie ładunku. Mamy wyruszyć natychmiast jak tu skończymy, rozkaz odgórny.
Zanzibar. Anthrilen odwiedził tamtą osadę raptem raz w ciągu tego miesiąca. Obóz ludzi pustyni, który pojawił się znikąd. Ot co z dnia na dzień. Prawdopodobnie efektem przeniesienia do tego świata. Usytuował się na krańcu pasa Oaz, który zyskał nową nazwę... choć jakoś wyleciała ona z głowy Eldara. Co więcej przez miesiąc pojawiło się jeszcze kilka takich miejsc.
- Mają przewagę czasową, wiec jeśli nic nie stanie na ich drodze... przyjdzie nam odbijać ich wprost z kopalni Ant - dodała schylając się po nóż zza pasa martwego dzikusa.
-Ruszajmy więc, szkoda tracić więcej czasu- odparł idąc już w stronę stojącego nieopodal pojazdu. Mimo świadomości problemów z wymową jego imienia dla mieszkańców tego kraju, wciąż nie mógł się przyzwyczaić do jego zdrabniania. Gdy już miał wsiąść do pojazdu zatrzymał się gwałtownie i wyciągnął kilka run z sakwy. Wpartywał się w nie chwilę, wzbudzając zainteresowanie Aje.
-Jedźmy powoli- zadecydował w końcu, po czym dodał już bardziej do siebie- los nie przestaje mnie zaskakiwać.
- Heh? No dobra. - Mruknięcie nie zrozumienia. - Swoją drogą... Znalazłeś to czego szukałeś? - zapytała zaciekawiona.
W odpowiedzi Eldar wyciągnął z pod płaszcza małe czerwone pióro.
- Eee? To to? - rozejrzała się po zrównanym z ziemią obozie i martwych dzikusach w liczbie prawie 30-stki. - Spodziewałam się czegoś... więcej skoro zdeklarowałeś że sam wykonasz to zadanie. To coś ważnego dla ciebie? - Zapytała udając się za wychodzącym z kaniony Eldarem.
-Coś ważnego, ale nie dla mnie lecz dla znajomego, który może okazać się przydatny w przyszłości- odparł- równa wymiana, przysługa za przysługę. Gotowa do drogi?
- Jak zawsze. - rzekła z uśmiechem. Jeszcze raz oglądając się na pogorzelisko. - Później zda się z tego relację. Na razie ruszajmy za łowcami.
Wsiedli do ścigacza, a Eldar usiadł na miejscu kierowcy. Od niedawna uczył się pilotować ten pojazd i chodź miał doświadczenie ze swojego świata, prymitywna technologia bywała dla niego myląca i zawodna. Mimo to ruszyli nie śpiesznie we wskazane miejsce.

Asderuki 29-07-2015 11:42

Jenny na pustyni spotyka nowych kompanów drogi
 
Z początku Jenny myślała, że przeprawa przez pustynie nie będzie taka straszna. Pomyliła się. Niebieski bezkres nieba i lejący się z niego żar był mordęgą. Gdyby nie białe szaty zakupione wcześniej pewnie by spłonęła żywcem. Lęk przestrzeni odezwał się niespodziewane i z niespotkaną siłą. Większość czasu szła skulona obok Susanoo aby chociaż nieco się ochronić. To było straszne wszędzie pusto i tylko piasek. Żadnego schronienia. Biedny rogacz musiał iść z zawieszoną u jego boku dziewczyną, kurczowo się trzymająca jego szat. Albinoska ociekała potem z gorąca, a jej skóra skwierczała od jego żaru. Coraz szczelniej się musiała okrywać aby się nie oparzyć. Wybawieniem okazała się karawana podróżująca po pustyni i oaza w jakiej się zatrzymali.
- Zaraz… ile? - Jenny wybauszyła oczy.
- Jeden do dziesięciu dziewczyno - odpowiedział jej dened z podrużujących karawaną.
- Oj…
- Fiu… - zagwizdał cicho Susanoo i jak zwykle to była niemal jedyna jego reakcja.
- No dobra… a ten… może hmm… ja wam pomogę, a wy pozwolicie mi się jakoś dorobić?
- Nie dorobić, ale możemy ci nieco zapłacić, podzielić się jedzeniem, albo wiedzą.
- Aaaa… może wszystkiego po troszku? Będę się starać. Chcę dostać się do Złotego Miasta i boję się, że sama zgubię drogę.
- Uuu, trochę zboczyliście, ale udajemy się w tamtą stronę, więc jak będziesz się przykładać to pozwolimy ci iść z nami.
- Uf - odetchnęła z ulgą Jenny. Wieczorem zaśpiewała dla karawany i od razu udało jej się nieco zaskarbić przychylności. Potem zaczęły się sny. Dużo różnych ale o dość zawężonej tematyce. Było w nich dużo przystojnych mężczyzn. Raz jeden przyśnił jej się jej facet jeszcze z MadrueyCity. Rebeliant razem z nią i namiętny kochanek. We śnie jak zwykle zaczęło się od końca. Było już po wszystkim, a oni stygli. On wstał pokazując jej swoje umięśnione ciało. Wtedy też się odwrócił celując z broni fazowej prosto w jej twarz. Był ubrany w stój rządowych żołnierzy. Nacisnął spust, a Jenny obudziła się zlana potem.
Im dalej szli tym bardziej bardka zrzucała sny na działanie pustyni. W końcu ciągle podróżowała w otwartej przestrzeni teraz nieco załagodzonej karawaną, ale ciągle groza była. No i ten żar. Ciągłe ciepło i ciągła udręka. To na pewno było winą tego.

Na pewno.

Podczas podróży dziewczyna również szlifowała swoje umiejętności postrzegania dźwiękiem. Zaskoczona była dostrzegając jak wiele dzieję się pod powierzchnią pustyni. Całe życie przeniosło się właśnie tam. Zarówno te małe jak i te… duże. Kilkukrotnie dzięki tej umiejętności udało się uniknąć niebezpieczeństwa. Dodatkowo kiedy tylko mogła ćwiczyła to czego nauczyła ją Alex. Chciała wzmocnić swoje ciało, gdyż było zbyt słabe aby sobie poradzić. Same pieśni nie będą wystarczać.
***
Dziewczyna westchnęła patrząc na nadchodzącą jasność i gorąc. Były tuż za horyzontem. Jen zamknęła oczy i skoncentrowałą się na dźwiękach dookoła niej. Słyszałą ruszającą karawanę, słyszała przesypujący się piasek pod wpływem wiatru i słyszała bicia serc jej, Susanoo i reszty. Słuchała czy niczego większego nie ma na ich drodze.|
Słyszała w oddali potężne stąpnięcia, podziemne szuranie i jakiś turkot, bardzo odległy, ale musiał być nader głośny.
Na szczęście nic chwilowo im nie groziło. Mogli ruszać dalej. Przewidywania tutejszych oceniały pozostałą podróż na 3 dni. Jenny szybko przeliczyła że od wyruszenia z platformy i dotarcia na pustynię zajęło jej 2 dni. I liczyła kolejny tydzień na dotarcie do miasta, ale po trzęsieniu ziemi. Krótkim ledwie pojedyńczym wszystko stało się jakby odleglejsze. Tak więc do miasta mieli dotrzeć po prawie 15 dniach wędrówki. A wszystko to zasługa karawany która trzymała tępo i zapewniała wsparcie.
Tylko 3 dni. Tak, Jenny była szczęśliwa, że to już tylko 3 dni. Prowiant już jej się kończył, a wodę zaczęła cenić jak największy na świecie skarb. Szczerze znienawidziła piasku, który szczękał jej w zębach i dostawał się a absolutnie każde miejsce. Był w plecaku, był w zagięciach szaty, był na skórze, we włosach, w ustach no i jeszcze dostawał się pod bieliznę. Istne szaleństwo. Bardka oddała by wiele za możliwość wykompania się. Swoje żale wylewała Susanoo. Niewielkiego pocieszenia mogła się od niego jednak spodziewać. Dlatego milczała jak szli, aby już więcej piachu w zęby nie nabrać.
Z kolei Susanoo naszła ochota na rozmowę.
- Jak twój trening? - zapytał jakby w jakimś zamyśle.
Jenny szybko zorientowała się, że odległy turkot zaczyna narastać. Choć zapewne nie był jeszcze słyszalny dla ludzkiego ucha.
- Słysze jakiś dziwny terkot - Jenny odpowiedziała naburmuszona. Zaraz jednak porzuciła gniew. - Nie wiem co to, ale zbliża się do nas. Chyba powinniśmy uważać.
- Turkot powiadasz... Jakiś pojazd w takim razie. Ja czuję tylko zbliżające się istoty. Miejmy nadzieję,że są pokojowo nastawieni. Bo inaczej przyjdzie nam walczyć w tych warunkach.
- Uch wolała bym nie. Nie jest jeszcze aż tak gorąco ale… Pojazd powiadasz? Hmm… - Jenny wsłuchała się ponownie. Mając w pamięci karocę Ervena stwierdziła, że to nie ten rodzaj pojazdu. Coś jednak jej ten dźwięk przypominał czyżby..?
- To jakaś maszyna! - zakrzyknęła zaraz ściszając głos. Przecież nawet w Punkcie Obserwacyjnym technologia była na niskim poziomie. Nawet jeśli wyższym od reszty…
- To musi być pojazd mechaniczny. Hej - zakrzyknęła do kogoś z karawany. - Jakiś mechaniczny pojazd się do nas zbliża!
Wsłuchując się bliżej Jenny zdawała się słyszeć kiedyś podobny dźwięk. Dawno temu w swoim świece.
Silnik Harley-a, a może Diesel-a.
W karawanie zrobiło się drobne zamieszanie. Ludzie zaczynali zbierać wszystko co warotściowe i wyskakiwać z konwoju. Zostawiając wozy i wielbłądy.
- Oho. To chyba nasza odpowiedź. - przytaknął Susano - Powinnaś się rozgrza... - przez moment zerkajac jej w oczy zaniemówił - Schłodzić... Na pustyni bardzo szybko można się przegrzać. To jedna z zasad walki w danym środowisku. Dostosuj się do przeciwności. - sam dobył swej buławy.
- Heh… nosz kurw… - mruknęła pod nosem bardka. - Niby jak mam się schłodzić? Lodu tutaj niema, a ja takich rzeczy nie potrafię. Może zostawili jakiś bukłak z wodą..? - Jen podbiegła do pozostawionego wozu szukając jakiejś nadmiarowej manierki. Swoją wolała zachować. Z resztą wylanie na siebie wody wydawało się takim marnotractwem. Dlatego też nim zrobiła coś tak głupiego wyciągnęła swoją gitarę na przód.
- A może nas nie zaatakują? - zapytała niepewnie Jen Susanoo wracając do niego.
- Walka nigdy nie powinna być rozwiązaniem. - rzekł jakby ze smutkiem? - Ale czasem nie ma innej drogi.
Rzucił swoją buławę na piasek tuż pod swoje nogi i zasypał ją piaskiem, tak by była niewidoczna.
- Unikaj walki, ale bądź na nią gotowy. Jeśli się uda tego się trzymajmy.
- Słowa Pana Kagetory. - stweirdziła Jenny
- Jedna z zasad wojny. - przytaknął rogacz - Ale dobrze, że pamiętasz. Schowaj gitarę tak byś miała do niej dostęp, ale by nie uznali tego za broń. A... jeszcze jedno. Gdybyś zmieniła zdanie, nie przejmuj się. Zawsze jestem po twojej stronie.
- Cieszę się - Jenny uśmiechnęła się. Zamiast chować gitary po prostu ją przełorzyła na plecy. To był w końcu instrument a nie jakaś tam zwyczajna broń. Z resztą dla potwierdzenia, że to instrument zawiesiła na sznurku przy pasie swoją złotą lirę. Po chwili zastanowienia odsłoniła też twarz.
- To chyba pomorze nieco nie? Hmmm w razie czego ja gadam. Mam nadzieję, że nas nie wpakuję w kłopoty.
- Powinno. Rozmowę zostawiam tobie, zważywszy na moje rogi, raczej nie miał bym u nich posłuchu. Postaraj się by nie rozkradli całego dobytku, ale miej na uwadze nasze bezpeiczenstwo przede wszystkim. Gdyby jednak miało do czegoś dojść, postaram się wziąć większość na siebie. Choć chciałbym zobaczyć owoce twojego drogiego treningu.
- No cóż, jeśli uda się ich ugadać, to następnym razem. Wiesz zawsze moglibyśmy zrobić sparing - bardka wyszczerzyła się i złapała za lirę. Zabrzdąkała na niej.
- Cóż za loooos
W tym upale zdechnąć
niczym w objęcia huty wpaść
Ale może uda się przepchnąć
Słów pojednania garść…
Ajajajajaj!
Zakończyła i pokłoniła się nieco przed Susanoo. Westchnęła jednak widząc już kłąb pisku na horyzoncie.
Po niespełna 20 minutach czekania, nie wiedzieć dlaczego wykorzystancyh na czekaniu a nie ucieczce pojazdy podjechały do karawany.
Jak można było się domyśleć: trąbili, krzyczeli i nawet strzelali, choć w powietrze.
Zdawać by się mogło... dzikusy, choć podobnieństwo do postaci z jakichś znanych filmów, mogło być uderzające.
Pojazd był jeden...

ale ciągnął za sobą przyczepę, wykonaną prowizorycznie z jakiegoś innego pojazdu.

Wewnątrz pojazdu siedziała dwójka osób, ale przyczepka wypełniona była po brzegi.
Kierowca:

Pasażer:

A z wozu wyjrzały jeszcze 4 głowy, jedna która z trudem mieściła się w małym okienku.


Pasażer wysiadł z auta. Wyglądał jak bandzior, ruszał się jak bandzior, miła przy pasie noże... jak bandzior i głos.. cuż... nie wszystko można mieć.
https://www.youtube.com/watch?v=S5LH20-QOdA
- Witać wędrowcy. - rzekł swoim piskliwym głosem.
Trzeba przyznać... takie połączenie nietypowości bywa groźne.
- Widzę, że macie problem z karawaną. Może potrzebujecie pomocy? - zagadną obserwujac wozy i mierząc ich wzrokiem.
Jenny zacisnęła usta w pierwszym odruchu nie chcąc parsknąć śmiechem. Na szczęście jej twarz była już czerwona od słońca więc nie było widać, że czerwienieje bardziej.
- A… khm, Witajcie, witajcie. Nie trzeba nam pomocy. Robimy chwilowy postój, bo zwierzęta się zmęczyły. Co was sprowadza w te jakże nieprzyjemne strony pustyni? - Jenny uśmiechała się szeroko. Bynajmniej dlatego, że była zadowolona, po prostu samo wspomnienie głosu sprawiało, że uśmiech sam wstępował na twarz.|
- A jedziem sobie do obozowiska. Liczyliśmy na jakiegoś wędrownego sprzedawcę wody w tej okolicy, bo zwykle takowych się tu widuje. A tu popatrzcie karawanę znaleźliśmy. Może i nam się trochę przerwy należy. - Odwrócił się machając dłonią na znak postoju.
Z przyczepki wysiedli jego podkomędni, a reszta nieznanej gromadki została w środku.
- Nie będziemy wam przeszkadzać prawda? - zapytał niby to uprzejmie, ale jednak retorycznie. - Pozwolicie że się tu rozejrzymy. Tak ładnie tu, piaszczyście…
- Och mamy trochę wody na sprzedaż, tak! - Jenny podniosła palec do góry nie mogąc przestać się uśmiechać. - Jednakowoż będziemy ruszać niedługo, gdyż w takim skwarze nie idzie na dłuższe postoje. Z chęcią nieco jej odsprzedamy, ale potem trza nam będzie ruszać. Pozwólcie, że oprowadzę. Och i prócz wody mamy też inne dobra. Jeśli macie pieniądze z chęcią się nimi wymienimy - dziewczyna wskazała dłonią na najbliższy wóz. Tam akurat wiedziała co jest.
- Ach kobieta i interesy. Ci przybysze nie przestaną mnie zaskakiwać. - machnął ręką na kierowcę.
Stalowy potwór podjechał bliżej ustawiając się blisko wóz dla wygody wymiany towaru.
Największy z drabów podszedł do Susanoo, ale nie zdawało się by było między nimi jakieś napięcie.
Rogacz nie zwracał na niego uwagi, a drab miał go tam gdzie piasek przeszkadza.
Gdy wóz podjechał bliżej w oknach można było zobaczyć pasażerów. W większości byli to młodzi ludzie, tylko nieliczni byli starsi. Większość z nich były to kobiety.





Był w śród nich ktoś jeszcze. Ktoś kto przykuł uwagę Jenny, choć ta wciąż musiała utrzymywać kontakt wzrokowy z ich “szefem”.
Pewien młodzieniec o śnieżno białych włosach.


Miał piękne błękitne oczy, ale był w nich smutek.
Jen uniosła na moment brwi a jej uśmiech zbladł. Zaraz się odwróciła do “szefa”.
- Ach wiedzę, że dużo macie pasażerów ze sobą! Może i oni wyjdą? Jak widzicie starczy dla wszystkich - wyszczerzyła się prowadząc draba do wozu.
<Zadanie: Uwolnić uwięzionych?>
- Zapewniam, że wszystko będzie w dobrej cenie!
- Nie wątpię. - Przytaknął. - Sądzę, że nie są skorzy do rozmowy. Przez całą drogę nie zamienili ani słowa. - Rzekł z uśmeichem. - Otóż widzisz ja i moja... grupa zajmujemy się transportem. Przewozimy ludzi tu i tam. Hm... a ty i twój... - chwila ciszy i długiego zastanowienia - zwi... mężczyzna. Jak rozumiem handel? Tacyśmy pokrewni z fachu.
- Przewóz, handel… taaak, zdecydowanie jesteśmy pokrewni w fachu - Jenny wspięła się na wóz i odwróciła do szefa. Z uśmiechem na twarzy spojrzała na Susanoo.
- Jestem też grajkiem, prócz tego wszystkiego. Pozwólcie, że zaprezentuję - Jenny sięgnęła po złotą lirę u pasa i znów zaintonowała kilka nut. tym razem nie zaśpiewała konkretnych słów, a zanuciła tylko.
- O tak. Teraz powinno być dobrze. FUS RO DAH! - ryknęła w twarz “szefa”.
Fala uderzeniowa rzuciła łowcą niewolników o przyczepkę, jednocześnie z siłą mogącą ją przewrócić. Jednak była zaczepiona o pojazd, który to uniemożliwił. Dowódca był chwilowo wyłączono z gry.
Susanoo zareagował gdy tylko dostał sygnał. Nogę zakopał w piasku i korzystając z chwili nieuwagi wielkiego draba podrzucił swoją buławę, dosłownie zdmuchując draba celnym trafieniem. Zapewne go nie załatwił, ale minie chwila nim tamten wróci na nogi. Gdy tylko stracił oponenta rozpostarł dłonie jakby zachęcając dziewczęta z karabinami do walki. Tak odwracał uwagę od Jenny, której trafił się kolejny przeciwnik (mel gibson ;P). Kierowca wyskoczył z wozu wyciągając zeń swoją dwururkę - obrzyna i nóż motylkowy.
Pierwszy poszedł strzał... jak można się było domyślić.
Jenny nie czekała na reakcję innych i po powaleniu szefa zeskoczyła z widocznego miejsca. Tylko to ją uchroniło przed strzałem. No, może nie do końca. Śrut drasną ramię boleśnie drąc bez przeszkód słaby materiał. Dziewczyna krzyknęła krótko z bólu. Nie był on na tyle silny aby się poddała. Oj nie. Zręcznym ruchem przerzuciła swój instrument na przód uderzając zaraz w struny. Rytmiczny i jednostajny rytm wydobył się z głośnika wbudowanego w instrument. Zaraz wokół Jen rozpostarła się zielona poświata, która pomknęła pięciolinią do Susanoo. Oboje poczuli swoją obecność i zgrali swoje zamiary. Byli niczym dobrze zgrane nuty. Skoro rogacz postanowił odciągnąć od niej uwagę, to nie zamierzała mu w tym przeszkadzać. Schowała się za wóz aby uniknąć kolejnego ostrzału i wplątała w swój rytm nowe dźwięki. Powietrze wokół niej nieco się naelektryzowało.
Słuch Jenny zareagował na kroki. Przeciwnik się zbliżał. Co więcej słuch wyłapał coś jeszcze, nie do końca wiadomo co. Napewno nadciągającą obecność i szum wiatru? Mniejsza. Ważniejsza była bliższa okolica niż odległe tereny.
Kilka kolejnych akordów i Jen wyskoczyła zza osłony. Mocniejszym uderzeniem o struny wywołała iskry na czubku gryfu i strzeliła niewielka błyskawica w stronę napastnika. Poraziło go niezbyt mocno, ale zawsze. Tę chwilę bardka wykorzystała aby podbiec do niego i biorąc zamach wyprowadziła kopniaka w krocze.
Przeciwnik, nie miał prawa podnieść się po takim trafieniu. Jednak gdy ten się kurczył, z nad jego głowy nadszedł niespodziewany cios. Pięść trafiła piosenkarkę prosto w twarz. Element zaskoczenia pozbawił Jenny jej dwuręcznej broni. Dowódca widać miał twardszy łeb niż się mogło wydawać, a z tą zakrwawioną twarzą wyglądał groźnie.
- Ty dzi*ko... - zapiszczał swoim sopranowym głosem podnosząc z pod ciała kierowcy składany nóż.
Susanoo choć widział całe zajście nie mógł się zbliżyć, już i tak miał na głowie 3 przeciwników z karabinami.
- Pożałujesz tego... - zbliżał się miarowym krokiem, jakby chcąc zasiać jeszcze większy postrach.
Jen złapała się za nos, który rozkrwawił się nieco mimo, że nie został złamany. Gitara została na ziemi kiedy bardka zacisnęła dłonie w pięści stając w postawie bojowej. Z jej fioletowych oczu błysnęło złowieszczo. Pozwoliła się zbliżyć szefowi aby mógł zadać cios. Chciała go uniknąć łapiąc jednocześnie za rękę i przerzucić nad sobą. Uwielbiała ten ruch, a teraz podejrzewała, że wyjdzie jej sprawniej po tych ćwiczeniach jakie odbyła.
Pchnięcie, reakcja... nie zmyłka. O włos ostrze obrócone w dłoni minęło się z nachalną ręką Jenny. Kolejna próba, unik. Wykrok, markowane cięcie, Jenny już prawie chwyciła uzbrojoną rękę gdy cios został zadany łokciem. Nie straciła równowagi. Nie po tylu treningach. Jej pozycja była stabilna nie ważne jak szybko musiała reagować.
Niestety miała problem i dobrze o tym wiedziała. W swoim świecie już wielokrotnie widziała takie ruchy jakie prezentował sopranista. Tylko, że wtedy bez przeszkód można je było nazwać ulicznym stylem walki.
Ale Jenny miała jeszcze coś w zanadrzu.
Fuknęła niezadowolona nie mogąc poczynić znanego jej manewru. Podniosła pięści do twarzy i przeskoczyła kilku krotnie nogami w miejscu. Nie była najlepszym wojownikiem, ale spróbować należało. Skoro obrona nie działała, trzeba było zaatakować. Tym razem Jen skoncentrowała się na dźwiękach ciała szefa. Na biciu jego serca, chrzęstu kości, skrzypieniu mięśni, szeleście ubrania. Zamierzała wykorzystać to przeciw niemu. Gdy tylko usłyszała dogodny moment zaatakowała.
Trening i nauki mędrców nie poszły na marne. Uniknęła pchnięcia wyprowadzając cios w nos. Gdy jednak usłyszała ruch nadgarstka, przeczuwany obrót noża, uniknęła ataku z martwego punktu wyprowadzając cios pod żebra i bedą w idealnej pozycji na pochycenie uzbrojonej reki.
Tak też zrobiła. Dłoń wystrzeliła do nadgarstka chwytając go niczym szpony. Jenny szarpnęła się do tyłu i z ryknięciem wściekłości pociągnęła za sobą szefa. Jedna z jej nóg znalazła się nagle pomiędzy nimi i gdy tylko osiągali pozycję poziomą wypchnęła ona szefa do góry. Zakleszczony nadgarstek nie pozwolił mu zasekurować ręką upadku i uderzył głową twardo o ziemię. Bardzka nie była pewna, ale chyba usłyszała chrupnięcie. Tym razem wolała nie sprawdzać. Zerwała się chcąc zabrać się za kolejnych przeciwników, ale okazało się, że tych zabrakło. Susanoo właśnie dokończył dzieła u siebie i mimo wszystko Jenn stwierdziła, że jej walka nie umywa się nawet do tego co potrafi rogacz. No cóż, była w końcu piosenkarką a nie zawodową bokserką. Poczłapała po swoją gitarę i ścierając pot z czoła poszła uwolnić “pasażerów”.
- Dobra robota Susanoo… ja chyba zostawię swoją walkę wręcz na ostateczność kiedy już nie będę miała, gitary, ani głosu… - uśmiechnęła się rozciągając zakrzepnięte strużki krwi pod nosem.|
Ale jak zawsze nic nie mogło tak szybko się zakończyć. Pierwsza dostrzegła go Jenny. Wielbi drab odrzucony na początku starcia zdołał powrócić właśnie w tym momencie. Refleks Susanoo obronił Jenny. Podniósł on rękę w jej obronie, przyjmując cios hakiem na łańcuchu.
- Za tobą. - zakrzyknął w tym samym momencie, gdy klęczący kierowca, w dziwnej pozycji uniósł do strzału swoją broń.
Reszta zdażyła zbyt szybko.
Jeny odwróciła się zbyt powoli, żeby zobaczyć jak spod ziemi wynurza się bestia z głową krokodyla i jak zaciska szczęki na pocisku (?) by chwilę później znów zniknąć pod ziemią.

Gdy się spojrzała za siebie, zagrożenia już nie było.
A z drugiej strony, rozpędzony pojazd w kształcie półksiężyca zmiótł wielkiego draba. Dosłownie na chwilę przed tym, gdy idealnie w tym samym miejscu wylądował zakapturzony wojownik, gotowy do boju. W rekach dzierżący kostur i miecz, i mający dziwny wyraz twarzy.
Faktycznie... zapomniał powiedzieć pasażerce co planuje. Ale pojazd zdołał zatrzymać się na wydmie.|
-Witaj Anubisie- Zaczął nieznajomy zrzucając kaptur i zwracając się do trzeciej osoby, jakby nie zwracając już uwagi na pojazd- panienko..Jenny? Prawda? Oraz Ty wojowniku, którego imienia nie znam-dodał do dwójki uprzejmym tonem.

Bez skrępowania Anubis zbliżył się do mężczyzny i pociągnął kilka razy nosem. Przekręcił głowę w zwięrzęcy sposób jakby się zastanawiając.
- Znamy się… - wypalił, niemal napewno był zdziwiony.
-Owszem- odpowiedział wysoki mężczyzna lekko krzywiąc brwi- Zaskakująco się zmieniłeś, Twój umysł również.
- Zmieniłem się? - zadał pytanie, na pewno retoryczne. Z dziwnym grymasem przyglądał się prorokowi.
Anthrilien wyczuł znaczną zmianę zarówno w aurze jak i umyśle Anubisa. Nie było w nim już niepohamowanego gniewu i tłumionych emocji, była wolność, ale jednocześnie wszystko wydawało się mocno poplątane i niejasne, zupełnie jakby w każdej sekundzie w jego myślach zachodziło wiele kłebiących się zmian. Wciąż zdawało się, że Anubis nie jest sam, ale… podczas gdy wcześniej zdawało się jakby obok niego stała druga osoba o bardzo podobnej aurze, tak teraz prorok miał wrażenia, że za szakalogłowym znajdują się jeszcze trzy silnie związane z nim aury.
Można się było jedynie domyślać jakie efekty ma porzucenie dziedzictwa sprzed tysiecy lat i jak takie zdarzenie wpływa na takiego osobnika.
Po chwili do umysłu Anhriliena dotarło coś na kształt akceptacji, a po kolejnej chwili jakby kłopotliwa radość.
- Twoja dusza… - wydusił po dłuższej chwili próbując ugryźć temat od drugiej strony, jakby wątpił czy to co mówi ma sens. - ocaliłeś ją?
Chodź pytanie nie należało do tych przyjemnych, kąciki ust proroka uniosły się niemal nie zauważalnie gdy okazało się, że towarzysz jednak coś pamięta.
-Nie, jeszcze nie- odpowiedział- ale to temat na inny czas. Co Tu robisz Anubisie?
Kolejna chwila milczenia i potok myśli, wrażenie łączenia sie dwóch puzli. Kolejny milowy krok…
- Byłeś tam. - powiedział szczerząc zęby. - walczyliśmy. - Anubis wyciągnął przed siebie kostur pokazując go w całej okazałości. - Mam go...
- Eee… Ekhm, tak. Cześć. Tak jestem Jenny… Eee… dzięki za pomoc? - w porównaniu do wojowników bardka nie była wysoka. - To jest Susanoo, mędrzec Istnienia
Dziewczyna stała zdębiała na osoby, które nagle wparowały, zrobiły zamieszania i zaczęły ze sobą gadać.|
- Gdzie moje maniery… - powiedział i podszedł do dziewczyny pochylając się przy tym mocno. Jeny zauważyła, że choć Anubis miał dwa metry wzrostu to jego cień był nienaturalnie długi, znacznie dłuższy niz powinien być.
- Wargarh. Witaj Jenny, jestem Anubis. - powiedział wyciągając dłoń.
Jenny zamiast jednak położyć ją, normalnie uścisnę łapę trzęsąc nią normalnie na przywitanie.
Anubis dopiero po chwili zabrał dłoń, tak jakby nie do końca dotarło do niego, że “już po wszystkim”. Skłonił głowę w kierunku Susanno.
-Ja zaś zwę się Anthrilien- odprał po chwili drugi przybysz, odrywając wzrok od kostura, który dzierżył Anubis. Był ubrany w czarną, nieco znoszoną szatę z błękitnymi wstawkami i runą w kolorze srebra na klatce piersiowej. Włosy, związane w średniej długości kucyk, miał równie czarne co strój. Z wyglądu przypominał dziewczynie elfy zamieszkujące puszczę, ale miał widocznie inną, smuklejszą budowę i był nieco wyższy, niemal równy Anubisowi. Nacięcia na odzieży jak i blizny na twarzy już na pierwszy rzut oka zdradzały że wiele przeszedł. Co najdziwniejsze gdy przemawiał, w głowie dziewczyny zdawało się odbijać echo jego słów
- Mój lud zwie mnie Białym Płomieniem i chodź może zabrzmieć do dla Was absurdalnie, przewidziałem nasze spotkanie.
- O, eee. Hm. Znaczy miło mi - dziewczyna chyba wciąż była nieco wstrząśnięta tym co się stało. A może to raczej wiadomość o “przewidywaniu” ją zbiła z tropu. Susanoo zdawał się być spokojny i odpowiedział również skinieniem głowy.
- Ja was tylko usłyszałam. Chyba, można to tak powiedzieć. Ach! - Jenny odwróciła się do pasażerów. - W sumie można by ich uwolnić, a nie tak stać i gadać.
Jak powiedziała tak wzięła i otworzyła w końcu drzwi do pojazdu.
- Ktoś z was jest ranny? Potrzeba pomocy?
- Nie… ale ty… - ktoś odpowiedział niepewnie. Jenny złapała się za nos przypominając sobie o uderzeniu. Zaraz spojrzała na Susanoo, który osłonił ją przed atakiem.
- Ach cholera… - mruknęła i wyszła przed pojazd. Podtrzymała gitarę i uderzyła w struny. Zamruczała melodię i dopiero po chwili zaczęła grać. Coś zaświeciło się we wnętrzu gitary i jak dziewczyna złożyła melodię naglę jej rany jak i wszystkich słuchających zaczęły się zasklepiać. CI co byli zdrowi poczuli ciepło jakie niosła ze sobą melodia.
-Interesujące- mruknął Anthrilien- tutejsza magia?
- Chciałem zapytać co robicie w tym niebezpiecznym miejscu, ale widzę, że to zbytnia nadopiekuńczość.
- To nie magia - zaprzeczyła Jenny. - To peluneum. Taki tam kamień, który reaguje na wibracje, ale tylko jak się śpiewa lub gra zaczyna generować efekty. Zdecydowanie lepiej działa jak się ma jakieś urządzenie niż bezpośrednio go trzymać w dłoni…. raczej. Powiedzcie mi czy, któreś z was kieruje się może do Złotego Miasta? Reszta karawany mi uciekła jak nadjechali ci tutaj i nie wiem w sumie gdzie mam iść… a tutaj jest straszny skwar - na te słowa bardka zaciągnęła głębiej swoje szaty, zasłaniając bladobiałą skórę.
-Dowiem się Co począć z niewolnikami jak tylko towarzyszka wyjdzie do nas ze śmigacza i zapewne udamy się do Złotego Miasta- odparł eldar- Peluneum, ciekawe właściwości ma ten kamień, nieco przypomina upioryt.
- Swoją drogą, wy jesteście też od nieludzi z puszczy? To Eve mi powiedziała, że powinnam podążyć do złotego miasta i pod barierę.
-Panienka Eve?- zastanowił się eldar- wpuścili Cię w głąb puszczy? Owszem, przebywałem w śród nich pewien czas.
- W zasadzie nieco sama się wprosiłam… Bo chciałam zobaczyć Fengraherma i… przeniosłam się do niego. A, że był wtedy w puszczy… nie wyrzucili mnie. Opatrzyli moje rany, a ja potem jeszcze raz ich spotkałam. W sumie… boję się co się dzieje tam, bo ciągle są napięcia z tym królem. Do tego jeszcze to całe podziemie macza w tym palce… - dopiero teraz dziewczyna zastanowiła się czy zrobiła dobrze mówiąc o tym. Spojrzała niepewnie na obie istoty. Tam w końcu też był nieczłowiek.
-Jestem pewien że Rezoner utrzyma linie- odparł eldar typowym dla siebie tonem bez emocji- Puszcza nie prędko się ugnie.
Jen odetchnęła.
- No domyślam się, ale widziałam, że byli wśród nich nieludzie… - dodała jeszcze mniej pewnie niż wcześniej. - Aaaaleeee mniejsza. Zbierajmy się proszę. Stanie po środku pustyni w takim skwarze nie jest najlepsze. Szczególnie w czarnych ubraniach.
Prorok skinął tylko głową bez komentarza. Wieści które przyniosła dziewczyna, nie należały do najlepszych, uznał że w najbliższym czasie będzie musiał udać się w strony konfliktu.
***
W międzyczasie do grupy podjechał pojazd, który wcześniej potrącił wielkoluda, a po którym pozostało czerwone graffiti na przodzie. Z wnętrza wyjrzała kobieta, która lekko mrużąc brwi spojrzała na eldara.
-Nie rób tego więcej- mruknęła.
-Co z tymi niewolnikami?-zapytał prorok bezceremonialnie zmieniając temat.
Uwięzieni zaczęli opuszczać ciasną i duszną przyczepkę na równie duszną, ale bardziej przestrzenną pustynię.
- Asila ich odbierze. Przyleci tu Kiratz-em. - odparła przyglądając się tamtejszemu zgromadzeniu z nieukrywanym uśmiechem.
Na imię członkini opozycji Eldar lekko się skrzywił. Chyba jedyna osoba, której wolał unikać. Różnice charakterów i temperamentu.
Wzrok Aje bystrze zapoznał się z całym terenem i leżącymi trupami, a następnie spoczął na Jenny i jej towarzyszu.
- To wasza zasługa. - Raczej stwierdziła niż zapytała. - Dobra robota. - Pochwaliła, nie wiedzieć czemu i po co.
Dopiero po chwili zauważając szakalo-głowego Anubisa. Rozpoznała go pomimo zmian i czasu.
- Anubis... - rzekła z zachwytem i nutą nostalgii.
Uszy drgneły na dźwięk swojego imienia.
Uniósł pytająco brwi nie spuszczając z kobiety oczu.
- Zmieniłeś się. - stwierdziła - Wyglądasz bardziej jak... Lykan. - Dodała nadal się uśmiechając.
Obok Anubisa wynurzyła się Ammut, kłapnęła pyskiem patrząc bokiem na Aje.
- Ta też mówi, że Cię zna…
- Oooo, naprawdę nieźle trafiliśmy Ammut, największa pustynia na tym kontynencie, a my wylądowaliśmy właśnie tutaj. - szeroki uśmiech. - Wszystko jest ze sobą powiązane, panienko Aje, wszystko jest ze sobą powiązane...
Jej uśmiech lekko się skrzywił.
- Armaud... to jego słowa.
- Doprawdy? - zdziwił się - Myślałem, że moje…
Urwał rozmowę. Spotkanie z kobietą, znajomą bądź nie, wywołała w nim dziwne uczucie, zupełnie odmienne niż to, które poczuł gdy spotkał Anhriliena. Jeśli znał kobietę, to być może wzbudziła kiedyś w nim zawód.
W międzyczasie do Jenny podszedł jeden z uratowanych. Nie kto inny, jak białowłosy młodzieniec.
Podszedł i dworsko ukłonił się klękając na jedno kolano. Był czarujący, niezwykle uroczy i zapewne parę lat młodszy od Jenny.
- Me życie w tych rękach, o pani. - rzekł - Pozwól że odpłacę się za twą pomoc.
Jenny popatrzyła na chłopaka, a potem westchnęła.
- Nie wiem co to za zwyczaj, ale błagam przestańcie przede mną klękać, całować mnie w dłonie i tym podobne. Wstawaj dzieciaku. Pomogłam ci nie sama ale razem z nimi i im też trzeba by podziękować - w pierwszej kolejności Jenny wskazała oczywiście Susanoo, a potem dwójkę… czy też trójkę nowopoznanych jej istot.|
- Ale to panienka stanęła w naszej obronie jako pierwsza. - Wypomniał jak dziecko - Nie mniej... i wam też dziękuję. - ukłonił się, jak dorosły.
W ślad za chłopakiem cała reszta uratowanych zaczęła dziękować i pochylać glowy.
- Czy... czy mogę pójść z tobą? - zapytał Jenny ujmując jej dłoń. Spoglądał w jej oczy swymi krystalicznymi źrenicami.
- Emmm znaczy jasne. Wszystkich zabierzemy do Złotego Miasta mam nadzieję - bardka udawała, że nie wie o co chodzi chłopakowi.
- Prawda? - rzuciła patrząc nieco niepewnie na nieludzi. Puściła też błagalne spojrzenie do Susanoo.
Anubis rozłożył ręce i uśmiechnął się bezzębnie.
- Trafiłem na was zupełnie przez przypadek, a połowa z was mnie zna… nie, nie zostawimy tych ludzi tutaj...
- Jestem za. - Przystał Susanoo.
Podszedł on do chłopaka.
- Rozumiem cię. I mi dane jest podążać przy niej. - ciekawe czy robił to celowo, czy może nie świadomie - Pamiętaj jednak by nie sprawiać Panience Jenny nieprzyjemności ani nie dokładać zmartwień.
- Obiecuję, to znaczy postaram się. - rzekł chłopiec z uśmiechem spoglądając na Jenny.
- Eeeeehhhh. - westchnął szakalogłowy osłaniając dłonią pysk przed słońcem- Miło się rozmawia, zacne towarzystwo, ale pustynne słońce nie jest dla nas łaskawę, proponuję się zabierać stąd. Zwyczajnie się domyślam, ale zapytam - kierujecie się do złotego miasta, prawda?
- Hę? - Jenny wybałuszyła oczy na Susanoo. Przeniosła wzrok na zadowolonego chłopaka i na zwierzoczłeka. Stwierdziła, że chyba przestała panować nad sytuacją i pozwoliła jej się ponieść. Kiwnęła głową odpowiadając wszystkim.
-Zadanie mamy z głowy. Zabierajmy się stąd- podsumowała Aje.
-Oni jadą z nami- odpowiedział eldar wskazując swoich rozmówców.
Aje skinęła tylko, świadoma, że czasem nie warto pytać o decyzje które podejmuje Anthrilien.
- Tylko jak? - klepnęła dłonią w pojazd, który przeznaczony był dla 2 osób.
- Weżniemy Anarch-Angel (anioła anarchii). - rzekł jeden z uwolnionych podchodząc do zgrupowania, wskazując kciukiem na diabelski pojazd łowców niewolników.

- Tylko ktoś musi nim pokierować. Salamaleikum. - dodał unosząc dłoń na powitanie
- Eagelis! - zakrzykła zdziwiona Aje - Ty też tutaj? Myślałam ze tylko nas przysłali?
- No poniekąd. - przytaknął nie chcąc wchodzić w szczegóły mogące zaniżyć jego renomę.
Skinął również w stronę Eldara, który odpowiedziął tym samym. Było to nader wymowne, i nie trzeba było nic więcej. Tak jak przy poprzednim spotkaniu. Jedynie przywitanie przed polowaniem.
- Umie ktoś? - zapytał w ciągu swej wypowiedzi?
- Aaaa pokażcie. Jakiś tam kontakt z pojazdami w swoim świecie miałam. Chociaz nie wiem czy technologia nie była tak nieco bardziej… zaawansowana - Jenny stwierdziła, że spróbować zawsze można. Może to nie to co u niej… ale kto wie?
Po przeszukaniu kierowcy i znalezieniu kluczyków reszta poszła łatwo. No może nie do końca...
Autko to ruszało z miejsca to znów stawało. Ciężko było nazwać to jazdą.
Eagelis, pomysłodawca umywał od tego ręce, tak jak Susanoo. W sumie jedyną osobą zdolną kierować była Aje, ale dwóch pojazdów nie dała by rady. Sytuacja zdawała się być nie rozwiązana, dopóki nie zgłosił się biało-włosy.
Oczywiście, jak to malec dość nieśmiało zgłosił chęć pomocy, natomiast ku zaskoczeniu, kierować potrafił.
- Gdzie się nauczyłeś prowadzić ten pojazd? - zapytała Aje z podziwem dla malca.
- Nie nauczyłem. - Odparł lekko pochylając głowę - Podpatrzyłem jak tamten go prowadzi. - palcem wskazał na leżącego kierowcę.
- Hm… ale wiecie co? Przydało by się zgarnąć tych co uciekli przed łowcami. Znaczy resztę karawany - Jenny wyjrzała z pojazdu spoglądając na Susanoo i innych.
- Wrócą... - skomentował zamaskowany. - Zostawili karawanę tylko z powodu łowców, jak zobaczą, że ich już tu nie ma, zapewne zabiorą co zostało. - wskazał na prawie nie naruszone wozy i wielbłądy - To co? Komu w drogę...
- Ładować się i ruszamy! - krzyknęła Jen do tych co jeszcze nie wsiedli. Stwierdziła, że dzieciak może się jednak przydać.
Anubis chwycił pojazd za brzeg i zerknął do środka z lekko zkwaszoną miną.
- Nie mam pewności, brak tu przestrzeni, niezręcznie.
Szakalogłowy zawarczał gdy usłyszał za sobą chichot swojej pupilki. Ta speszona prychnęła i wciąż lekko podśmiewując się skryła się pod ziemią.
- Długo będziemy jechać? -
- Tym pojazdem... powinniśmy dojechać nazajutrz. - stwierdził zamaskowany. - O ile nie złapie nas burza piaskowa.
Z zewnątrz pojazd wydawał się przestronniejszy. Gdy tylko wszyscy wcisnęli się do środka białowwłosy chłopak ruszył. Za pojazdem podążał Pustynny motyl prowadzony przez Aje i Anthriliena.
W drodze rozmowa się nie kleiła. Z każdym razem gdy ktoś otwierał usta by coś powiedzieć akurat zdarzał się silny wstrząs, w rezultacie siedzieli ściśnięci i spięci, czekający by podróż skończyła się jak najszybciej czasem tylko zamieniając kilka słów.
Najgorzej czuł się Anubis, któremu nie pasowała ani ciasnota, ani zamknięte i sztuczne pomieszczenie, ani też odór, który był aż nazbyt wyraźny.
Gdy nastał wieczór zatrzymali się i rozbili obóz.
Można było jechać po nocy, ale jakoś tak chciano wyjść z tej metalowej puszki.
Z drugiej strony pustynny motyl nie mógł szybować w nocy, więc i tak musieli przerwać podróż.
Jedna z wad pojazdu, który jeździ na światło słoneczne, ale z kolei osiąga większe prędkości niż staromodne mechaniczne pojazdy silnikowe.
Jenny popatrzyła po nowopoznanych. Jazda była w nieco niezręcznej atmosferze. Było ciasno i ciężko się rozmawiało. Dlatego też wyciągnęła lirę i zagrała kilka nut. Zaraz jednak się rozkręciła.
https://www.youtube.com/watch?v=lMpoopuoIPk
Już jakiś czas temu zauważyła, że część osób w tym miejscy woli spokojną muzykę zamiast tej ostrzej jaką mogła zaprezentować przy pomocy gitary. A muzyka zawsze pomoaga w przełamywaniu pierwszych barier.
Anubis zamknął oczy wsłuchując się w pociągnięcia strun liry. Muzyka poprawiła mu nastrój, sprawiła, że na chwilę zapomniał o ciasnym brudnym pojeździe.
- Na szlak moich blizn poprowadź palec, - słowa pieśni znanej w puszczy przyszły same, jakby dopasowując się do nut. - By nasze drogi spleść gwiazdom na przekór. Otwórz te rany, a potem zalecz, aż w zawiły losu ułożą się wzór…
Zaczął nucić w rytm kolejnych wybijanych nut.
- Gdzie piaski pustyni wydmy niosą,
gdzie Bóstwo wieczne chadza piechotą.
Tam też grobowce się wznoszą,
tam nasze ścieżki się splotą.

Zanucił w tutejszych słowach Eagelis.
- Choć dzielą nas rasy, kultury i kraje. To nasze dusze wspólnymi drogami chadzają. Wspólne więc istnieją marzenia, dążenia i cele. Stąd właśnie tak wiele pieśni istnieje. I choć słowa te wielką moc niosą, łatwo jest ją przyćmić czymś zwykłym, prostym i bez wartości. - rzekł Susanoo jedną z swych nauk, przesypując w dłoni piasek.
A wszyscy słuchali słów mędrca, jakby przypowieść ważną głosił.
Egicpjanin spojrzał z zamyśleniem na Susanno. Jakby przytaknął głową.
- Prawdę mówisz chłopcze, nie ciało, nie krew, nie forma nas określa, a myśli, pragnienia i działania...
- Wiedza o życiu i istnieniu to me domeny. Choć od pozostałych mędrców nie jedną mądrość słyszałem. Panienka Jenny z pewnością potwierdzi - na słowa Susanoo kiwnęła głową, choć nieco nieobecnie.
Jedynie Anthrilien zdawał się pozostawać obojętny, chodź mimo wszystko nieco się odprężył. Gdy inni rozmawiali, okoliczne wyschnięte gałęzie i krzewy, niesione niewidoczną mocą ułożyły się w stosik i zapłonęły jakby same z siebie, oświetlając zgromadzonych. Sam prorok zaś zdawał się głęboko rozmyślać nad czymś zupełnie innym.

Asderuki 29-07-2015 11:42

W pewnym momencie mógł poczuć spojrzenie Jenny na sobie. Dziewczyna zobaczyła “składające się” ognisko i zdążyła już pytającym wzrokiem obrzucić część towarzyszy. Ludzie pokierowali ją na długouchego swoimi spojrzeniami.
- Jak takie coś robisz? Do tej pory wszyscy, którzy magią się parali musieli szeptać zaklęcia - w głosie dziewczyny było słychać zafascynowanie, chociaż jej twarz wcale nie była pozbawiona obawy.
-To nie magia - wyjaśnił wyrywając się z zamyślenia - jestem psionikiem, moje umiejętności biorą się z możliwości mojego umysłu, dzięki którym mogę korzystać z sił wymiaru zwanego Osnową. Nie potrzebuję zaklęć.
- A. Emm… powtórzysz swoje imię? - zapytała bardka z nieco sponsowiałą twarzą.
-Anthrilien-odparł.
- Anth… Anth… riliren. Anthrilien. Ha, nie takie trudne - wymamrotała pod nosem dziewczyna uśmiechając się. Skoro nauczyła się imienia Fengraherma to czemu miała by tego nie wymówić?
- A co to wymiar? - powróciła do pytań.
-Osnowa, lub też Immaterium to wymiar w moim świeci złożony w całości z energii psionicznej. Zamieszkują je istoty które nazywacie demonami, a jego władcami są bogowie chaosu, czekający tylko na sposobność by wedrzeć się do materium- wyjaśnił.
- A… co to chaos? Co to bogowie? Materium? - widać było, że bardce wyjaśnienia tylko narobiły kolejnych pytań.
-Chaos to przeciwieństwo ładu. Materium to nasz, materialny świat. Zaś bogowie, cóż to już zależy jak na to spojrzeć.
- Cóż… nigdy nie słyszałam takiego określenia, więc… nawet nie wiem co to - Jenny podniosła ramiona. - Ale chaos to coś złego? Bo ja u siebie ciągle walczyłam z wymiarem władz na moim mieście i ich zasadami. Swoim porządkiem uciskali ludzi. Ciężko było coś zrobić bez łamania prawa.
-”Każda chwila złości, nienawiści, bólu, cierpienia, przyjemności i pożądania ma swe odbicie w śród sił chaosu”- zacytował- w moim świecie te siły niejako żywią się emocjami, rosną w siłę, a ich jedynym celem jest zalanie całego świata falą mordu i okrucieństwa. W moim świecie Chaos jest złem.
- Czy to znaczy, że nie możecie się kochać? - dziewczyna zadała pytanie zanim pomyślała. - Emmm… znaczy nie możecie się cieszyć, radować? Znaczy, to strasznie nie móc poddawać się emocjom. To jest dokładnie to o co walczę u siebie. Aby nie być nieczułym, szarym, robotnikiem chodzącym od swojego domu do swojego miejsca zamieszkania - Jenny pospiesznie wyrzucała słowa próbując zamarkować swoje głupie pytanie.
- Trudna to potyczka, walka z chaosem… - zaczął i zamilkł na chwilę jakby zastanawiając się. - Nie ma doskonałego przeciwieństwa chaosu, ład jest tylko względnym określeniem. W różnych kulturach za ład może być uważane coś zupełnie innego, prawo może być zupełnie inne. Nie jestem wstanie wyobrazić sobie perfekcyjnego porządku, ideału, zawsze może być coś lepszego i to nadal może nie być ładem. Chaos natomiast to rzecz skomplikowana w całej swojej prostocie. Mógłbym opisać doskonały chaos, brak wszelkich praw fizyki, związków przyczynowo skutkowych, brak jakiejkolwiek przewidywalności, brak jasno określonego początku i końca… tak, to bardzo trudna walka z potężnym przeciwnikiem…
Jenny popatrzyła na Anubisa. Może gdyby nie wizyta u nieludzi jego widok bardziej by ją zaniepokoił. Nie czuła się zbyt komfortowo niedaleko takiej bestii. Nie wydawał się jednak agresywny więc nie miała powodu do paniki. To zaś jak się wypowiadał sprawiało, że bardziej przypominał jej Susanoo co tym bardziej ją uspokajało.
- Łoł. To brzmi skomplikowanie. U mnie jest chyba prościej mimo wszystko.|
- Łatwiej pojąć, że pojęcie ładu i chaosu nie istnieje w naturze. - Stwierdził rogacz spogladając po wszystkich i zawieszając wzrok na Jenny. - Wszystko co się dzieje w naturze jest naturalne. Czy to szalejący huragan wyrywający drzewa z korzeniami, czy powódź zalewająca nadrzecza. Wszystko to można nazwać ładem i chaosem zależnie od punktu widzenia. Pojęcia te zdaje się ze stworzył człowiek i to względem niego są rozpatrywane. Taką wiedzę głosił swego czasu Mędrzec Natury. Zdaje się jednak, że istnieje jeszcze kilka teorii dotyczących chaosu.
Ja jestem zwolennikiem takiej: “Chaos to zniszczenie i zło siane nad wyraz naturze.” Zapewne więcej sieje pytań nić odpowiedzi, ale tak to już bywa. - dodał rozkładając dłonie.
Srebrnowłosy młodzieniec siedział przysłuchując się opowieścią i spoglądając w gwiazdy.
Jenny postanowiła, że na razie nie rozumie. Ciągle brzdąkała na lirze, ale nie przejmując się specjalnie melodią. Nachyliła się do srebrnowłosego.
- Hej… słuchaj, skoro chcesz ze mną podróżować to dobrze by było gdybyś powiedział mi jak masz na imię.|
- Ach proszę wybaczyć. Jestem... - dziwny wyraz twarzy usta mielące jakieś słowa. - Luc...il... Tak!. Lucil. - Prawie że zakrzyknął łapiąc właściwe słowa.
Jenny nie podzieliła entuzjazmu chłopaka.
- Lucil… tak? - powiedziała nieco sceptycznie mając w pamięci spotkanie z innym biednym chłopcem w celi. Tamten też był delikatny.
- Dlaczego… zaraz… Lucas?
Chłopak przechylił na bok głowę przyglądając się jej z niewiedzą.
- Nie znam. - odpowiedział na pytanie, choć nie do końca tak ono brzmiało.
- Khm, nieważne. Czemu nie potrafiłeś od razu odpowiedzieć na pytanie o swoje imię? - Jenny powróciła do tego czego zamierzała z początku dowiedzieć. Stała się nieco bardziej podejżliwa do obcych ludzi. O dziwo nieludzie jakoś nie zostali obarzdzeni taką nieufnością.
- Em. Imiona nie grają roli panienko Jenny. Ważna jest osoba o której się mówi. - powiedział z delikatnym uśmiechem znastanawiajac się czy taka odpowiedź wystarczy.
- Ciężko wiedzieć o kogo chodzi kiedy nie zna się imienia. Imię nieco definiuje to o kim się mówi. Pomijam stanowisko i znaczenie, ale jeśli ktoś nie jest nikim ważnym, będąc jednym z wielu to ciężko będzie stwierdzić o kogo chodzi - powiedziała uparcie bardka.
- Ale jestem Lucil. - powiedział robiąc niewinną minkę i kocie oczka.
Jenny spojrzała podejżliwie na chłopaka, ale odpuściła.
- Ile masz lat? Skąd pochodzisz… i dlaczego byłeś w wozie niewolników? Kiedy cię złapali? - Jenny w końcu zapytała o właściwą rzecz.
- Tyle na ile wigądam. - rzekł z uśmiechem, jednak pod naciskiem spojrzenia Jenny szybko przestał żartować - 16, choć wyglądam na 14 albo i mniej. Nie pochodzę z tego kraju, bliżej mi do krajów środkowych, choć też nie do końca. Ale nie jestem przybyszem. - rzekł podnosząc obronie obie dłonie - Co do ostatnich pytań... to sytuacja jest nieco inna. Nie zostałem złapany. Poszedłem z nimi. Nie żebym nie był świadomy kim byli, chodziło o zmianę miejsca. I ja kieruję się ku Ishi’val, złotemu miastu. Ich cel był niebo bliżej niż Zanzibar.
Jenny zrobiła zdziwiona minę.
- Wyglądałeś na dość smutnego… i jeszcze dziękowałeś mi za ratunek! - oburzyła się grożąc mu pięścią tym samym przerywając grę.
- Cóż... liczyłem, że zareagujesz i pomożesz nam. Ja sam nie byłem w stanie nic zrobić. Swoją droga z miejsca z którego nas uwolniłaś było zdecydowanie bliżej miasta. - rzekł z uśmiechem zawadiaki pokazując kciuk w górę. - Oczywiście moje intencje swoja drogą, a wdzięczność swoją. Jak rzekłem, że będę u twego boku, słowa dotrzymam.
I tak oto obraz niewinnego chłopczyka legł w gruzach. Choć trza przyznać, uroczo wygląda.
- Bagh! - Jenny wyraziła swoje niezadowolenie nieartykułowanym dźwiękiem i machnięciem ręki. Była niezadowolona. Była niezadowolona bo wiedziała, że zrobiła dobrze, ale intencje chłopaka była bardzo sprzeczne z jej własnymi. Zła odrzuciła lirę na bok i chwilę szamotała się z myślami. W końcu wzięła gitarę w rękę.
- A pieprzyć to - zaklęła gniewnie uderzając w struny.
[urrl]https://www.youtube.com/watch?v=D79peD6i-rw [/url]
Dziewczyna wyżywała się na gitarze. Po chwili wszyscy odczuli jakby powietrze zrobiła się nieco bardziej naelektryzowane. Włosy unosiły się do góry a pomiędzy palcami dziewczyny zaczęły przeskakiwać łuki elektryczności. Głos bardki stał brzmiał jakby ktoś podpiął go do prądu.
Prorok patrzył chwilę wzrokiem bez wyrazu jak dziewczyna wyładowuje się grając.
- Spokojnie - skomentował krótko równie beznamiętnym tonem.
Bardka spiorunowała wzrokiem spiczastouchego. Szczęściem nie tak działały jej umiejętności i dopiero potężne uderzenie w struny posłało ponad podróżnikami błyskawicę, która swoim uderzeniem zeszkliła piasek.
- Jestem spokojna - fuknęła siadając głośno na piasku. Czuła mrowienie na całym ciele, a jej jasne włosy starczały w każdą stronę. Zezłoszczone spojrzenie dotarło ponownie do Lucila, ale tyle było z jej agresji do chłopaka.
-Gniew potrafi zgubić człowieka- podsumował eldar i zamknął oczy jakby drzemał siedząc.
- Pfff trzymanie wszystkiego w sobie tylko sprawia, że człowiek gnije od środka - odparła bardka. - Ale skoro u ciebie była inaczej to nie oczekuję, że zrozumiesz - powiedziała rozeźlona nie myśląc specjalnie.
Eldar westchnął tylko, i pozostawało w swerze domysłów czy i teraz powstrzymuje emocje. Nie skomentował jednak wypowiedzi Jenny.
Jenny milczała chwilę bijąc się z własnymi myślami.
- Muzyka bez emocji jest płaska. Jeśli chcę tworzyć coś ze znaczeniem muszę poddawać się emocjom. Radość, smutek, gniew przekuwam na melodię. Tworzę, a to co czuję napędza moją twórczość. Wielokrotnie zauważyłam, że peluneum lepiej działa i daje większe efekty jeśli pozwalam emocjom rządzić. Jeśli to nie człowiek wygrywa melodię, a maszyna kryształ pozostaje nieaktywny, albo daje bardzo mizerne skutki - zaczęła się tłumaczyć czując się coraz głupiej. Była zła, że tak naskoczyła na nieczlowieka.
-Rozumiem- odpowiedział eldar w końcu otwierając oczy- nie kroczyłem jeszcze ścieżką artysty i zapewne nigdy na nią nie wejdę, więc nie mnie oceniać was muzyków- najwyraźniej prorok również przeprosił.
Anubis z dłońmi złożonymi na podbródku patrzył spodełba na dzieciaka. Nie podobało mu się jego podejście do tego co się stało, nie podobało mu się, że brzmiało to tak jakby Jenny została wykorzystana do jego celów.
Ehhh… zwykł ratować podobne dzieciaki. Jak ten mały Tom, nawiedzony, przez demona - nie, teraz nie pora na wspominki, bezpieczeństwo przede wszystkim.
Cień szakalogłowego drgnął nieznacznie i wydłużył się nagle sięgając chłopaka, który miną nie dał po sobie poznać, że zobaczył cokolwiek.
- Co masz na myśli mówiąć “poszedłem z nimi”? - zapytał niskim warkotem egipcjanin - Zwerbowałeś się czy przyjęli Cię w opiekę?
- Już mówiłem. Wiedziałem gdzie zmierzają, a stamtąd bliżej, do maista.
- Po co idziesz do złotego miasta?
Chłopak jakby spoważniał.
- Szukam kogoś. - rzekł starając się wyglądać jak najpoważniej na swój wiek.
- Nie przeszkadzało Ci patrzenie jak poniewierają niewolnikami? - zapytał dużo niższym niemal grożącym głosem.
- Wiele już zła widziałem. I nie robiło na mnie wrażenia. Może i przeszkadzało, było niewłaściwe, ale nie zaistniała sytuacja wymagająca zrobić czegokolwiek. - rzekł jakby nie zdając sobie sprawy z zimnej odpowiedzi. - Kobiet nie ruszali. - Dodał jakby zwracając na ważny element.
- Dobrze chłopcze. Oblałeś test pierwszego wrażenia, wiedz o tym. Wierzę Ci, ale będę Cię obserwował. - zagroził, jednocześnie jego cień zaczął cofać się od chłopca. Anubis wziął rozluźniający oddech i spojrzał w drugą stronę, w noc.
- Idę się przejść nim udam się na spoczynek, jeśli planujecie warty mogę być pierwszy. - powiedział szakalogłowy po czym oddalił się spokojnym krokiem od obozu.
Chłopiec przyglądał się odchodzącemu ex-lykanowi i jego cieniowi. Czyżby zauważył, a może opóścił jedynie wzrok zastanawiając się co też takiego właśnie miało miejsce.
Anubis odszedł nie mały kawałek drogi od obozu. Na tym pustkowiu nie było miejsca gdzie mógł się zaszyć, schować, odpocząć czy popodziwiać widoki. Trochę już tęsknił za swoim lasem, choć musiał przyznać… pustynia wydawała mu się w jakiś sposób znajoma i droga, tak jakby pobudzała jakieś bardzo odległe i ledwie prawdziwe pragnienia.
Zatrzymał się nieopodal sporego kamienia, ktróy wyróżniał się na tle pustki i barwy piasku. Z założonymi na piersi rękami przyglądał się księżycowi.
Za Anubisem wyłoniła się potargana cienista postać falująca lekko jakgdyby poruszana niewidzialnymi podmuchami wiatru.

Stała tam wpatrując się w plecy szakalogłowego w milczeniu czasem wyciągając przed siebie jedną dłoń próbując złapać coś co być może w jego wyobraźni istniało między nim, a jego obecnym… panem.
Bo dobrych minutach czy dwóch Anubis w końcu się odezwał.
- Sesun, dawno Cię nie widziałem. - powiedział dość wesołym, acz z nutką goryczy głosem.
- Znajdę kiedyś sposób… - odpowiedział metalicznym głosem cień.
Anubis odwrócił się gwałtownie mierząc wzrokiem swojego demona. Westchnął i rozłożył bezradnie ręce.
- Być może Sesun, być może. Ale jeszcze nie dziś. - pochylił się i nakreśliś na swoim cieniu pierścień z dwoma przerwami, a w środku runę podobną do gwiazdy.
- Nie zawsze będziesz mógł być ostrożny, kiedyś popełnisz błąd, Anubisie. Wtedy się uwolnię, opętam… - zachichotał - Może tego chłopca z obozu… nie wydaje się łatwy do prowadzenia, ale może ulec temu co bym mu dał.
Anubis ponownie spojrzał gniewnie na demona. Przypomniała mu się jeszcze jedna runa, ta o której czasem śnił. Dwie gwiazdy, ksieżyc, półkole i łódź. Co ona mogła oznaczać…
- Czemu taki jesteś Sesunie? Nigdy Cię nie potępiałem za to co robiłeś, nie traktuję Cię jak przedmiot czy narzędzie, ani jak wroga. Jestem mi pomocnikiem, być może będziesz przyjacielem.
- Zgubiłeś się, w swoich myślach, przeszłości, wspomnieniach. Jesteś słaby Anubisie, coraz słabszy, a ja nie jestem chłopcem na posyłki jak Twoja pupilka. JA jestem panem, a nie sługą!
Egipcjanin popatrzył ze smutkiem w swój cień. Odwrócił się bez słowa znów wpatrując się w księżyc. Sesun wkrótce zniknął, również bez słowa, bez najdrobniejszego szelestu.
“Hehe, siódmy syn siódmego syna, co za bzdura, tylko ludzie mogli coś takiego wymyślić.”
Gdy go znalazłem chłopak był bohaterem, miał na imię Tom, nasłynął widzeniem różnych rzeczy, w tym przyszłości, zasłynął ratowaniem ludzi przez “złem i mrokiem”. Wymyślili sobie, coś o legendzie, a siódmym z kolei męskim potomku siódmego z kolei męskiego potomka. Anubis jednak wiedział o co chodzi, widział skąd chłopak czerpie siły i co tak na prawdę się działo. W jego cieniu zamieszkał demon, Sesun. Tak, pamiętał jak ludzie się zachwycali, że chłopak jest niesamowity, że ma długi cień, co oznacza, że jest potężnym magiem.
Znów się zaśmiał do swoich wspomnień.
W rzeczywistości długi cień oznaczał, że demon żywi się siłami chłopaka. W zamian fakt, dał mu kilka przydatnych zdolności, wszystko to by zaćmić osąd otoczenia młodego Toma, wszystko po to by w spokoju żywić się i w końcu całkiem przejąć ciało chłopca.
“Gdyby nie ja - pomyślał - Gdyby rytuał się nie udał, gdybym nie znalazł chłopaka. Jego rodzina na pewno byłaby już martwa, a on sam zatraciłby się i bogowie tylko wiedzą czym by się stał…

Asuryan 14-08-2015 21:01

-Jenny, Anubis, Anthrilien-
Do Ishi’val-u dotarli przed południem.

Złote miasto lśniło na horyzoncie już z oddali. Dając świadomość wędrowcom o swej obecności.
Usytuowane było na wzniesieniu zwanym “mglistym”. Co więcej nazwa nie była mylna. Wzgórze w nocy otaczało się mgłą... nie wiedzieć skąd pochodzącą.
Samo ułożenie topograficzne również było nietypowe. wzgórze miało kształt długiego z rosnącą wysokością ku jego mniejszej podstawie, tak że jedyna na szczyt prowadziła od samej podstawy przez całe miasto.
Na samym szczycie złota kopuła pałacu lordów.
- Nasz cel - stwierdził Susanoo przyglądając się zbliżającemu się miastu.
- Warto by zostawić pojazd gdzieś z dala od oczu tutejszych. - stwierdził zamaskowany. - Nie chcieli byśmy być kojarzeni z jego pierwotnymi właścicielami.
Wóz został porzucony. Wielkie bramy stały przed nimi, a Jenny zaczęła zdawać się wyraźnie zdenerwowana.
- Miasto, nareszcie! Koniec przestrzeni! Miasto! - zaczęła targać Susanoo dość mocno. - Hahahaha!
Dopiero teraz można było zobaczyć jak bardzo tak naprawdę podróż odbiła się na dziewczynie. Puściła rogacza i pobiegła przytulić mury. Ten tylko mógł patrzeć na bardzo nietypowe zachowanie swojej towarzyszki ze zmartwieniem.
Nie tylko on zresztą, choć Anubis lekko uśmiechnął się na widok nietypowo zachowującej się dziewczyny. Widząc tak beztroskie i dziecinne zachowanie poczuł się przez chwile jakby miał tysiące, a nie kilka dziesiątek lat…
Pociągnął parę razy nosem wwąchując się w zapachy za murami.
Poczuł woń gorącego piasku, potu, miejskich ulic, świeżość wody, zapach sierści i czegoś jeszcze… jakby krwi?
Wywąchał także coś jeszcze…
- Nie wiem jak wy… - zaczął podchodząc do rozanielonej Jenny - Ale ja bym spróbował tutejszych specjałów kuchni! Pierwszy raz widzę takie miasto, to nie to co osady w puszczy.
Uśmiechnął się zastanawiając się czego można spodziewać się po złotym mieście.
- Pamiętajcie by po zmroku być już w domach lub karczemnej izbie. - Rzekła na odchodne Aje zabierajac ze sobą zamaskowanego - To niezłomna zasada tego miasta. Nie chcieli byście podpaśc Lordom. - Odeszła.
- Lordom? - zastanowił się Anubis, wydawało mu się, że pomyślał o ciężkiej czarnej trumnie. Spojrzał pytająco na Anthriliena.
-Wampiry- wyjaśnił eldar odrywając wzrok od albinoski, nie komentując jednak jej zachowania- Istoty nocy, władcy tego miasta, właściciele kostura, który trzymasz i nasi oponenci. Lepiej nie zwracać zbytnio ich uwagi.
Jenny odwróciła się nagle.
- Wampiry? Wampiry… cholera no tak! - zaklęła pod nosem Jenny. Przecież o tym wiedziała. Nie dość że podczas morderstwa powiedziano jej o tym to widziała władcę kraju wiatru kiedy pomagała nindży. Odsunęła się jak poparzona od murów.
- Znikąd bezpieczeństwa… To rozumiem Anthrilien, że już tu byłeś tak?
-Owszem, obecnie nawet tu zamieszkuję- odparł- W dzień nie ma się czym przejmować, co innego noc.
Jenny ściągnęła usta.
- To prowadź, skoro wiesz gdzie iść… Podejrzewam, że nie zmieścilibyśmy u ciebie. Najbliższa karczma? - Dziewczyna spojrzała na Susanoo, chłopaka i Anubisa.
- Kłopotliwe… bardzo chciałbym zobaczyć tutejsze nocne niebo. - powiedział szakalogłowy wpatrując się w szczyt murów okalających złote miasto. - No cóż, pośpieszmy się więc, chciałbym rozejrzeć się nim te całe lordy doczekają się swojej pory.
- Chyba powinno być Lordowie - poprawiła psowatego Anubisa Jenny. - Tak mi się wydaje.
- Hę? - wciągnął powietrze przez zęby jakby sie poparzył - Szczerze mówiąc myślałem, że wiecej w Tobie humoru, dziewczyno. Celowy… zabieg… stylistyczny. - powoli wyrzucał z siebie słowa każde podkreślając dodatkowo wymachując palcem. - Mam taki nawyk, lubię umniejszać sobie przeciwników, łatwiej się wtedy z nimi mierzyć.
- Hm. Wybacz, przez to, że masz pysk nie umiem jeszcze odczytywać twojej mimiki. Mimo wszystko tam skąd pochodzę są tylko ludzie. Cała ta sprawa z nieludźmi to dla mnie nowość… Nooo ale… - Jenny zdała sobie sprawę jak zabrzmiało to co powiedziała. - Jak wejdziemy do jakiegoś zamkniętego pomieszczenia odzyskam humor i elokwencje. Nie lubię otwartych przestrzeni… - przyznała się ponownie garbiąc się pod ciężarem nieba i pustyni.- Bardzo nie lubię.
Uśmiechnął się okazując pełnię swojego uzębienia. Z lekko rozwartej paszczy wydał ciszy dźwięk podobny do chichotu.
- Przeprosiny przyjęte, choc nie potrzebne panienko Jenny. - Mrugnął kilka razy jednym okiem w kierunku dziewczyny. - Umówmy się, że jak będę żartował lub nie mówił czegoś serio to będę tak robił. - Zatrzymał półotwartą paszczę znów się zastanawiając. - W takim razie wcześniej powinienem do Ciebie pomrugać, teraz również. No proszę, wyznaczamy mosty komunikacji między ludźmi i nieludźmi.
Chwilę stał i wpatrywał się w Jenny dziwnym wzrokiem po czym zrobił minę jakby coś sobie przypomniał i mrugnął kilka razy jednym okiem.
Jenny bardzo chciała nie zrobić dziwnej miny. Nie było to jednak możliwe. Szalejąca powieka psiego człowieka kompletnie rozwalała. Rozdziawiła buzię próbując pojąć żart Anubisa.
- Hahahaaa… Anthrilien? Gdzie ta karczma? - Jenny rzuciła do prowadzącego ich spiczastouchego, który milczał do tej pory.
-Jeszcze kawałek- odparł
Budynek karczmy nie wyróżniał się niczym z pośród okolicznych domów, poza szyldem z kuflem piwa.

Wystrój wnętrza był całkiem inny niż w unii.
Po pierwsze lada znajdowała się na wysepce pośrodku pomeiszczenia. Po drugie pomieszczenie było przestronniejsze wewnątrz przez wzgląd na zagłębienia w których znajdowały się miejsca siedzące. Nie było typowych miejsc przy ladzie, tylko preznaczone miejsca w “dołkach”. Ostatnią różnicą było wysposarzenie czyli... małe kozetki lub duże poduszki, w duzej liczbie i małe okrągłe stoliczki z shishami .
Po pomieszczeniu krzątały się tutejsze kelnerki przyjmując zamówienia.

Osoby wewnątrz:




Po wejściu Anthrilen uchylił głowę osobie, którą rozpoznał, poczym skierowal swe kroki do najbliższego wolnego zagłębienia.

Z kolei Jenny wypatrzyła w śród tłumu znajomy strój i zwiarzaka.

Przed wejściem do karczmy Anthrilen zwrócił uwagę że w mieście jest jeszcze jedna karczma zwana “Dzień i noc”, która wieczorami jest również urzędowana przez wampiry. Jedyne miejsce w którym można się z nimi spotkać nie obawiajac się niebezpieczeństwa. Do tej karczmy raczej nie zaglądali.
-W tym budynku będziecie mieszkać - Zaczął eldar gdy już wszyscy usiedli - sam mieszkam niedaleko.
- Z chęcią zobaczę. Ja mam miejscówkę w Punkcie Obserwacyjnym. Skoro już tu byłeś to oprowadzisz nas? - z jakiegoś powodu Jenny nie odpuszczała pytań Antrilienowi. Złowiła wzorkiem znajomą twarz, ale nie drążyła czemu znajduje się tutaj. Chłopak nie wywarł na niej specjalnego wrażenia wcześniej. Był, ale zdawał się nieco chłodno nastawiony.
Anubis nie popatrzył nawet w kierunku drzwi karczmy, jego spojrzenie zawiesiło się na górującej nieco nad okolicznymi budynkami wieży budynku, który z pewnością był kościołem. Poczuł dziwną fascynajcę tamtym miejsem, posiłek będzie musiał poczekać, choć zapachy zza otwartych drzwi zachęcały.
Pochylił się i dotknął dłonią swojego dobrze widocznego cienia. Zamarł w tej pozycji na kilka sekund po czym wycedził coś między zębami, brzmiało jak groźba, jego cień nagle wyraźnie się zmniejszył.
- Anthrilienie, choćmy do Ciebie, chciałbym porozmawiać. - powiedział zaciskając pazurzastą dłoń na podłużnym zawiniatku.
Eldar skinął tylko głową
-Chodźmy więc do mojej skromnej siedziby, później pokażę wam najważniejsze miejsca.
Dziewczyna postanowiła zabrać się z nieludźmi. Trudno wtyka nos w nie swoje sprawy, ale spiczastouchy powiedział “wam”, więc uznała, że do niej też mówiono. Machnęła ręką na Lucia i Susanoo aby poszli z nią.
Po niecałym kwadransie marszu dotarli do drzwi znajdujących się u wylotu zacienionego zaułka. Wnętrze faktycznie było skromne i raczej dość ciasne. Poza siennikiem, balą na wodę był tam jeszcze niewielki kuferek na rzeczy osobiste.
Anubis chętnie wszedł do pomieszczenia, nie bez problemu mieszcząc się w wejściu. Rozglądnął się po pokoju z delikatnym uśmiechem po czym wycofał się i zamknął za nimi drzwi.
Bez słowa podszedł do zamkniętego kuferka, ułożył na nim o rozwiną zawiniątko ukazując kostur w całej okazałości.
- Gdy ruszałem z północnej puszczy sam jeszcze dokładnie nie wiedziałem czego muszę szukać. Znalazłem jednak osobę… Ciebie… która coś wie na temat tego przedmiotu…
-Kostur Mortensa, dopóki nie powróciłeś myślałem że został w posiadaniu Gubernatora- skomentował eldar, wypowiadając z niesmakiem oba imiona- Wszyscy myśleliśmy że to jeden z pięciu kluczy. Chodź miałem swoje podejrzenia, wszyscy daliśmy się zwieść jak dzieci. Kluczem nie jest kostur Mortensa.. Tylko jego nieśmiertelność.
- Yyy… o - spostrzegła inteligentnie Jenny. Była sama w środku. Widząc jak niewiele miejsca ma do życia ten dość wysoki nieczłowiek postanowiła jednak nie pchać swojej grupki do wnętrza. Nagle ją oświeciło.
- Zaraz… Gubernatora? Takiego rudego z dziwnymi fioletowymi oczami?! - zakrzyknęła reagując zbyt żywiołowo. Samo jego wspomnienie było jednak nieprzyjemne.
-Tak, właśnie on - odparł eldar ze stoickim spokojem - nie tylko tutaj namieszał jak widzę.
- Namieszał? Zabili chłopca ze swoim bratem! Nie wiem nawet dlaczego. I jeszcze to wcielanie… szczęściem nie musiałam mieć z nim więcej do czynienia - odparła zła dziewczyna.
-Zaczeli walczyć między sobą, nie wiem czy których z nich, lub z ich armii..-zawahał się jakby szukając słowa w obcym języku- opętanych jeszcze żyje.
- I dobrze im tak! Skoro doszło to już do rozmiarów armii… - Jenny zbladła. - Nie… nieważne. O co chodzi z kluczami? A nie zaraz… już pamiętam. Słyszałam, że jakiś jest pod bramą gromu pilnowany przez jakąś potężną bestię. Nie pamiętam jak ją nazwali. Tam z resztą będę iść jak uporam się z tym co powiedziała mi Evie tutaj.
-Zdaje się, że ta wizja była prawidłowa. Według niej przyjdzie nam spędzić nieco czasu w swoim towarzyswie. Mi również zależy na zebraniu kluczy.
- Fioletowe oczy… aby w paski? - zapytał Lucil
- Tak - powiedzia ponownie zaniepokojona dziewczyna.
- Nie. Spokojnie. Nie znam ich, ale widziałem kogoś takiego w Zanzibarze i zdaje się jakieś ptaszysko. Mają związek?
- Możliwe, raptem kilka dni z nimi spędziłam więc nie wiem. Ledwo żeśmy się też poznali - Jenny zamilkła na chwilę i spojrzała na dwójkę nieludzie.
- Powiedzcie a poznaliście może kogoś takiego jak Erven Sharsth? Albo Soren Castell? Z nimi tez podróżowałam zanim… zanim mnie porwał robot myląc z kimś innym - Jenny odchrząknęła wspominając ten wyjątkowo idiotyczny incydent.
- Erven..? Tak, przybył zaraz po Gubernatorze. Sorena Castella nie znam, przynajmniej nie osobiście- odparł eldar- znasz bardzo niebezpieczne osoby.
- Nic na to nie poradzę. Wraz z nimi przybyłam do tego świata. Z początku nie było wiadomo jacy są. W zasadzie chyba wszyscy poza tym przerośniętym strzelającym światłem człowiekiem okazali się… źli - widać było, że takie określenie nie pasuje Jenny. Kulturowo nikt nie było do końca zły. Nie w jej świecie.
- Nasze ścieżki przeznaczenia wciąż mogą się przepleść z ich. Musisz być gotowa, gdybyś pewnego dnia musiała walczyć z tymi ludźmi.
- Z chęcią skopie im tyłek - Jenny uniosła pięść do góry. - No ale wracając do tu i teraz i raczej niedalekiej przyszłości. Evie powiedziała mi, że tutaj dowiem się czym jest peluneum i będę musiała dokonać jakiegoś wyboru.
- Nie jestem w stanie pomóc w kwestii tego materiału. Ale może będę mógł rzucić nieco światła na sprawę wyboru.
- O, znaczy coś wiesz? Bo szczerze mówiąc pierwszy raz poszłam gdzieś nie mając pojęcia co tam zastanę… Em w sumie to tutaj było podobnie. Ale to był przypadek.
-Nie wiem- odparł krótko- ale możemy wspólnie spróbować się dowiedzieć jaka decyzja na Ciebie czeka. Jestem prorokiem i chodź w tym świecie moje zdolności są ograniczone, może będę w stanie odkryć chodź część Twojej przyszłości.
- Ło. To… brzmi dość poważnie. Znaczy dziwnie się z tym czuje ale jasne jeśli to nie problem to z chęcią przyjmę twoją pomoc. Będziesz chciał coś w zamian?
-Wpierw zobaczymy czy się uda, ale załóżmy, że najwyżej kiedyś w zamian upomnę się o jakąś przysługę.
Jenny kiwnęła glową w odpowiedzi. Temat był jej obcy, choć się oswoiła nieco z dziwnościami świata.
-Podejdź i daj rękę, to zajmie tylko chwilę, rozluźnij się i otwórz umysł- rzekł prorok wyciągając dłoń. Jenny mogła zauważyć, że całe jej wnętrze jest pokryte bliznami po oparzeniu.
Jeszcze zanim złapała za rękę, Jenny poczuła inną, bardzo potężną świadomość na skraju jej umysłu. Nie była w stanie powiedzieć jak to możliwe ale czuła że to Anthrilien. Ten wolną dłonią otworzył sakwę, z której wyleciały runy z dziwnego kościanego materiału, podobnego do jego kostura. Mimo, że otoczenie wciąż było widoczne dla dziewczyny stało się jakby zamazane i nieistotne. Po chwili zobaczyła jak prorok porusza dłonią, jakby wybierając pojedyńcze nici, które jak chwilę później zobaczyła, faktycznie nimi były. Eldar wybrał jedną z setek a może tysięcy i ułożył ją tak by była dobrze widoczna dla dziewczyny.
-Do tego momentu się udało-głos Anthriliena znów rozbrzmiał zarówno w umyśle i uszach dziewczyny- to Twoja nić, wszystko co spotkało Cię do tej pory- znów sięgnął w gęstwinę świecących pasm i wydobył z niej kilkanaście kolejnych- to Twoja przyszłość. Wszystkie te nici pokazują możliwe wydarzenia, których doświadczysz. Część z nich może być pozytywna, część nie. W niektórych zaś umierasz-wyjaśnił obojętnym tonem- Poszukajmy tej w której czekają cię owe wybory w najbliższym czasie-dodał przeglądając każdą z nici.
Wyborów na niciach było wiele, ale znając Evie odpowiedź nie mogła być prosta. Wybór, który przepowiadała musiał być czymś niejednoznacznym, czymś co z pozoru wyborem mogło się nie zdawać. Eldar poszukiwał czegoś co łączyło nici i choć nie mógł zobaczyć całości wyłapał pojedyncze fragmenty, na których wizja się nie skończyła.
Nim moc poszła o krok dalej zdołali usłyszeć fragment. Słowa wypowiedziane przez Susanoo, w nieokreślonym czasie i przestrzeni.
~ Wizja ~
“(...) nadal masz zamiar z tego korzystać?” - głos jakby modulował wizja zmieniała się w czasie jej obrazowania, ale wciąż pozostawała w “czasie”
“(...)wiedząc jaką ceną powstało...”
Jedyny ślad tego co miało nadejść.
Ale tu wizja się nie zakończyła. Nadeszły wyraźniejsze obrazy, silniejsze, bliższe w czasie.
***
Odwrócona piramida na pustyni.
- W nogi! - zakrzyknął przewodnik. - Musimy stąd uciekać, nie zdołamy ich zabić!
- Co to!!! - zakrzyknął Anubis.
- Mahesvara!
***
Chłopak w czapce spoglądał na otaczającą go grupę. (osoby w aktualnym party włącznei z npc)
- W zamian za pomoc. Pomogę wam w tej walce.
- Pika pika!
- Ja i moi chowańcy.
***
- Jak mogliśmy do tego dopuścić... - rzekł Susano pełen gniewu i smutku, chwytajac za broń
Nikt nie odpowiedział. Każdy z mężów spoglądał w jedną stronę z wyrazami wrogości i gotowością do siania zniszczenia.
Nieznany osobnik, będący jedynie cieniem, klęczał przy ciele Jenny. Obok niego stał Lucil, trzymając dłoń na jej oczach i szeptając jakieś słowa.
Cień powstał z klęczek i również odwrócił się we wskazaną stronę.
- Rozpętajmy... Piekło...
Z czarnego jak smoła kontury spłynęła łza.
***
- Jesteśmy gotowi. - rzekł białowłosy chłopak, znany Antrilonowi jako dowódca opozycji.
Spora grupa osób stała dumnie przez bramą złotego pałacu.
- Czas wyrównać rachunki. - rzekł Anthrilen
Pozostali potwierdzili skinieniem głowy i ruszyli ku bramie.
~Koniec Wizji~
Jenny stała chwilę parząc przed siebie. Była blada i miała nietęgą minę.
- To... to był błąd. Ja... muszę się przejść.
Z tymi słowami wybiegła niemal z mieszkania Anthriliena. Minęła Susanoo i Lucila.
- Spotkamy się później - z tymi słowami poszła przed siebie nie zastanawiając się gdzie idzie.
Prorok odprowadził wzrokiem dziewczynę. rozumiał że doznanie może być przytłaczające, zwłaszcza dla człowieka. Spojrzał na pozostałych, czy aby któryś z nich planuje ruszyć za Jenny.
- Co jej się stało?
-Zobaczyła swoją śmierć- odparł eldar
- Idę za nią. - stwierdził rogacz wychodząc nieśpiesznym krokiem. - Spotkamy się w tamtym zajeździe.
- Więc i na mnie pora. - rzekł Lucil. - Pokręcę się po mieście, może na nią wpadnę, ale szukać zameirzam kogoś innego. Mal hada! [arb. cześć! *]
Przed mieszkaniem Anthrilena dwójka podopiecznych piosenkarki spoglądała sobie w oczy. Nie zwracali uwagi na różnicę wzrostu. Spoglądali na siebie w milczeniu, po czym rozeszli się w dwie różne strony.
Anubis odprowadził wszystkich wzrokiem i jeszcze przez chwilę parzył na drzwi. Wzruszył ramionami wydając z siebie dziwne prychnięcie.
- Nie chcę wyjść na nieczułego… - zaczął głosem raczej nie przywodzącym na myśl rzeczywiście tłumaczenie się - Też widziałem swoją śmierć i wywołało to uczucie… ulgi? Dobrze wiem z czym się mierzę i nie, nie traktuję tego jako coś co mogę przewidzieć i uniknąć, a jako wyzwanie! - uśmiechnął się nadzwyczaj wesoło i wyzywająco.
- Nie mniej wróćmy do tematu, kostur, wiec czym jest to co trzymam w ręku Anthrilienie? Dlaczego przyszedłem do złotego miasta, co Tu możemy zdziałać?
-To kostur władcy wampirów, Mortensa- wyjaśnił- parę miesięcy temu, walczyliśmy aby go zdobyć, myśląc że to klucz do czarnej bramy. Niestety dwoje ludzi, Gubernator oraz Ereven, zdradziło nas i ukradło kostur, próbowaliśmy z nimi walczyć. Wkrótce potem dowiedziałem się, że byliśmy w błędzie. Kostur nie był kluczem, jest nim nieśmiertelność pana tego miasta. Od tego czasu wspieram ruch oporu, zyskuję sojuszników, a wszystko po to by dostać się do Mortensa.
Postać Anubisa rozmyła się na chwilę, tak jakby powierzchnia jego pyska i sierści miały się roztopić. Już po sekundzie jego forma na powrót się ustabilniła. Miał bardzo poważne i przytomne spojrzenie.
- Biały płomieniu… - zaczął i zrobił długą przerwę, zdecydowanie za długą - Te… zapachy, i wrażenia, są dla mnie dziwnie… znajome. - pokazał ręką otoczenie i powęszył kilka razy szakalim nosem. - Choć nie wydaje mi się bym kiedykolwiek tutaj był, muszę przyznać, że czuję się tu… wręcz świetnie. To samo tyczy Twojej osoby, jesteś jakby znajomy, wręcz bliski, a jednak zupełnie mi obcy. Mam ochotę nazwać Cię… towarzyszem, choć spotkałem was ledwie dwa dni temu. Tylko ze względu na Ciebie się do was przyłączyłem, w innym wypadku podróżował bym sam, tak jak zawsze. - zębaty uśmiech. - Nie wiem dlaczego tak jest, jeśli istniało coś co mnie wiąrze z tym miejscem, to nie ważne, liczy się tu i teraz, a ja wciąż jednak nie wiem… po co tu przyszedłem. Myślę, że chciałem odpowiedzi co do kosturu, teraz nie jestem tego pewien. Powiedz mi… dlaczego miałbym chcieć tych kluczy, nieśmiertelności czy czegokolwiek?
-Nie wiem Anubisie. Klucze spełniają życzenia. Moim jest powrót do domu, nie jestem w stanie powiedzieć jakie miałeś Ty. Co się tyczy zaś reszty. Owszem znamy się, i to o wiele dłużej niż kilka dni. Pojawiliśmy się w tym świecie mniej więcej w tym samym momencie i znaczną część czasu podróżowaliśmy razem. Jeśli chodzi o to miasto...zdaje się, że spędziłeś w nim dużo czasu. Ciężko mi powiedzieć jak wiele, rozdzieliliśmy się na skraju puszczy. Mogę Ci pokazać swoje wspomnienia, chodź pokażą Ci jedynie mój punkt widzenia, może rozjaśnią Twoją sytuację.
Po chwili milczenia Anubis pokręcił powoli głową, nie patrząc na Anthriliena. Jeszcze kilka sekund wpatrywał się w podłogę po czym powolnym krokiem podszedł do okna. Dobre kilka chwil patrzył na szamotających się po ulicach ludzi, na latajace pustynne ptaki, na powoli zbliżającą się wieczór.
- Więc… musimy ukraść nieśmiertelność? - egipcjanin odwrócił się do eldara z zupełnie inną miną, z zębatym uśmiechem i lekką oznaką entuzjazmu - Potrzebujemy kogoś bardzo mądrego żeby dowiedzieć się jak coś takiego zrobić… Swoją drogą, myślisz, że któryś wampir będzie coś o tym wiedział?
-Możliwe, że tak. Mamy jeszcze jedną opcję. Wewnątrz wzgórza, pod zamkiem Mortensa, znajduje się trumna. Jeśli moje informacje są prawdziwe, Mortens zamknął w niej Wiecznego Wędrowca. Trumna jest zapieczentowana, można ją otworzyć tylko od zewnątrz.
- Czarna trumna? - bardziej powiedział niż zapytał unosząc wzrok i jakby głęboko zastanawiając się.
“Czarna trumna z białymi napisami na wieku.”
Otrząsnął się z myśli wydając przy tym dziwne warki.
- Wieczny wędrowiec… - w jego oczach zapaliła się pasja i motywacja - Wiemy jak się tam dostać?
-Czarna trumna- potwierdził eldar- Jeszcze nie wiem jak tam trafić. Oczywistym wyborem zdaje się być znalezienie przejścia w zamku, ale może być też lepsza droga.
Anubis uniósł kostur na wysokość oczu dokłądnie sie mu przyglądając ze wszystkich stron, szukał jakichś napisów, znaków czy czegokolwiek co mogło mieć znaczenie, a wcześniej mu umkneło.
- Mam swoje sposoby na szpiegowanie czy szukanie ukrytych pomieszczeń, ale cała góra to bardzo duży zasięg. Łatwiej by mi było gdybym… Znalazł się gdzieś niżej, głębiej pod zamkiem. - Eldarowi nie podobał się ton głosu Anubisa, tak jakby planował coś nie do końca rozważnego i jeszcze mial z tego radość.
-Jest mała szansa, że znajdę inne wejście do zamku, lub w głąb góry, ale to najprędzej za kilka dni. Zapytam również w ruchu oporu, może ktoś zna inną drogę, która wprowadzi Cię pod zamek.
<zadanie: dolne komnaty>
Chwilę później oboje opuścili mieszkanie eldara i ruszyli w stronę miejsca, gdzie przebywało najwięcej członków ruchu oporu.
Aż chciało by się pójść ku szczytowi miasta i błądząc między uliczkami trafić do Czerwonego Zamtuzu, lecz to już przeszłość, która nie powróci.
Eldar skierował swe kroki na bazar i pilnując by nie zgubić towarzysza błądził miedzy jego straganami trafiając na właściwe oznaczenie.
Choć przestrzenna lokalizacja wejścia się nie zmieniała, to układ straganów prawie zawsze. Jedynie jeden stragan pozostawał na swoim miejscu. Mały kram ze wszystkim i niczym. Od biżuterii, przez ozdobne kamienie...

... to drobny oręż i jedzenie.
Oznaczony małym znakiem na samym rogu drewnianego blatu.

Nim Anthrilen podszedł do lady upewnił się że nit nie obserwuje tamtego miejsca, a trwało to chwilę, tak jak i wymazanie ich obrazu z umysły osób na targowisku.
- Salamaleikum, Amir

- Salamaleikum. Anth. Cóż podać, z mego skromnego dobytku.
-Dzisiaj nie skorzystam- odpowiedział eldar, pukając palcem w punkt obok rogu stołu.
Amir rozpoznając umówiony znak rozejrzał się poczym podniósł ruchomy jego fragment pozwalajac wejsc do kramu.
wewnatrz , pod strzyniami znajdowało się wejście do podziemnego kompleksu, w którym meisciło się podziemie.

Szli korytarzami z ciosanego kamienia co rusz skręcejac czy zawracając w tunelach. I choć zdawało się ze błądząc dłuższy czas, Eldar znał drogę i przyzwyczaił się do iluzyjnego zachwiania poczuciem czasu, jakie nałożono na te tunele. Nieprzyzwyczajona osoba mogła by przez godziny stać wpartując się w rozwidlenie ścieżek, nie wiedząc ile czasu upływa, a tym bardziej zapominając o które ścieżki się już wybrało.
Gdy dotarli do olbrzymiej sali iluzje przestały oddziaływać.

Podziemny kompleks był olbrzymią halą z mnóstwem kolumn, niektóre ścieżki odgrodzone deskami tworząc indywidualne “pokoje”. Główna ścieżka prowadziła przez swego rodzaju bazar, czy też rodzaj ozdobnej ulicy. Można było tu zakupić trochę sprzętu, pochwycić misję, pograć w jakieś gry hazardowe, zaczerpnąć słowa i najważniejsze... odetchnąć w spokoju.
- Salamaleikum Ant. Zobacz tylko co za cuda. - rzekł członek podziemia wskazując na małą zagrodę z kryształowymi robakami “Sacrubami”.

Pochwycił jednego, próbującego uciec po kolumnie hali na jej sklepienie.
- Nowy patent. Ładunek wybuchowy w krystalicznej osłonie. Niewykrywalny i może byc przyczepiony do każdej powierzchni. Nie da się tylko nimi sterować, a przy najmniej nie wiem jak. Chcesz jednego, naprawdę tanio!
-Muszę porozmawiać z Sahirem, lub kimś kto dobrze zna miasto i zamek Mortensa- odpowiedział eldar, parząc na skarabeusze. Równocześnie skupił się na jednym z nich, chcąc narzucić mu swoją wolę i zmusić do wykonania kilku prostych komend.
Zdołał jedynie przestawić skarabeusza we wskazane przez siebie miejsce, ale że użył do tego psjoniki, raczej nie było sensu wyjaśniania mechanizmu. I tak by mu się nie przydał.
- Miasto i zamek. Zdaje się że Aje, bywała na zamku. Z Miasta to Echoes lub Asila. Swoją drogą, ty szukasz Sahira, a Sahir prosił o ciebie. - rozłożył ręce an znak nieporadności - Wy chyba na wzajem czytacie sobie w myślach. Sahir jest u siebie.
- Ant! - Zakrzyknął sprzedawca broni dwie wnęki dalej. - Raisheele też cię szuka! Mówiła że znalazła drzewko? Ant, ty ogródek uprawiasz? - zaśmiał się
- I jeszcze dziewczynom karze drzewek szukać... - zaśmiał się sąsiad z wnęki dalej.
- Nic nie wspominała. - odrzekł Eldar przypominając sobie ich dzisiejsze spotkanie. Choć faktycznei wtedy był w innym towarzystwie. - Tam gdzie zawsze?
- U szefa jest... - dodał sprzedawca chowajać się we wnęce.
Eldar skinął głową i razem z Anubisem ruszyli na spotkanie z obecnym przywódcą ruchu oporu.
W pomeiszczeniu zajmujacym kilka segmentów i posiadajacym baldachim mieściło się dowódcztwo opozycji.

Trza przyznać, standardy życia to mieli inne niż w Uni.
Przywódca...

... siedział na poduszkach pryz małym stoliku zasłanym papierami i mapami.
Wraz z nim byli:
Asasynka, po prostu tak nazywana.

Asila, której eldar nie chciał spotkać.

Jakiś nowy...

...oraz Raisheele, Raisheele Diamone.

Dzieś pod ścianą drzemał znany już mag Echoes.

- Anth~ Dobrze że jesteś. - rzekł białowłosy nie podnosząc wzroku. - Mam dla ciebie zadanie, które może ci się spodobać. Będziesz mógł wziąć kogo potrzebujesz.
- A kto to?! - Asila powstała z miejsca mierząc wzrokiem Anuba, i jak zwykle przelotnie tylko spoglądając na Eldara. - Może urządzimy przyjęcie? Co ty na to długouchy? Sprowadź tu wszyskich ktorych znasz. - rzekła sarkastynie i bardzo niemiło.
Tak... miała kobieta charakterek.
Anubis uśmiechnął, uprzejmie, choć w jakiś sposób sarkastycznie. Jego cień wydłużył się sięgając dziewczyny, która odrwóciła się ukrywając naburmuszenie i nie tylko.
-Co to takiego?- zapytał eldar zwracając się do białowłosego, jak zwykle całkowicie ignorując upierdliwą kobietę
- “Orb of Pioneer” - rzekł, a wszyscy zamilkli. - Jedna z tych których poszukuje Mortres.
Na stół wystawił jeden z wędrownych kluczy.

Tuż obok już leżącego.

Wędrowne klucze to skarabeusza zamknięte w formie skały, po przebudzeniu wracające do rodzimej krypty.
- Niestety grupa ekspedycyjna trafiła na strażnika. Przewodnik, zginął, a tylko on widział artefakt. - palcem stuknął w mapę wskazując obszar na północ od kanionu. - W tych okolicach jest krypta - rzekł spoglądając na Eldara oczami w kolorze złota.
-Do czego Mortens potrzebuje tych kul?
- Słyszałeś o Pionierach, zwanych także pierwotnymi, pierwszymi. O i bytach od których wszystko się zaczęło?
-Słyszałem o czymś podobnym. Co w związku z tym?
- To były obiekty dzięki którym się przemienili. Dzięki nim można ponownie dokonać wyboru, a także przekroczyć granice ras.|
-Mamy jakieś informacje o tej krypcie?
- Niewiele. Wewnątrz labirynt, z zewnątrz zasypana piaskiem, więc można by ją przeoczyć bez większych problemów.
-Wiadomo coś na temat tego strażnika?
- Tyle że porusza się pod piaskiem, ale nie ma pewności czy to jedyne zagrożenie. I czy kula to Tresure, czy jedynie Gift.
-Będę potrzebował transportu dla czterech osób, obecny pojazd jest za mały.
- Możesz wsiąść jeden z Kiratz-ów. Przekażę by ci go wydali.
-To wszystko z mojej strony- podsumował eldar- zapewne niedługo wyruszymy.
- Dobrze. Im szybciej to zdobędziecie tym lepiej. Uważajcie na siebie, nie mamy pewności czy informacja nie wypłynęła. - stwierdził wracajac do planowania razem z obecną grupą.
-Jeszcze jedna sprawa- dodał eldar- potrzebujemy dostać się do podziemi zamku Mortensa, znane są jakieś ukryte przejścia?
- Ukryte, przed kim? Wampirami? Przy takim stężeniu magii, jaka otacza pałac, raczej nic się nie przemknie. - rzekła naburmuszona wojowniczka.
- Tworzymy tunel - rzekła Reeishele - Ale otwarcie go nastąpi na ostatnią chwilę, przy najmniej do póki nie będzie zapasowego. Ale jeśli nie chodzi o typowe użytkowe przejście tylko o punkt docelowy. Aje zdaje się zna 2 wejścia.
Jedno w ogrodzie pałacowym, drogie jaskinia za miastem. Co i jak wie tylko ona, choć wspominała że ta druga droga nie do końca prowadzi pod pałac. - dodała poruszając uszami.
-Znajdziemy ją więc gdy wrócimy- spojrzał pytająco na Anubisa- o ile nie masz nic przeciw oczywiście.
Obok egipcjanina z ziemi wychynął krokodyli łeb, zmierzył Eldara wzrokiem i łamanym językiem powiedział.
- On by nie odmówił.
Anubis jedynie uśmiechnął się szeroko rozkładając ręce na boki.
- Prowadź, towarzyszu.

Asderuki 17-08-2015 22:01

Jenny w Złotym mieście

Jenny szła przed siebie nie słuchając otoczenia. Nie usłyszała, że Susanoo za nią podążył. Chciała tylko... nie wiedziała co chciała. Miała mętlik w głowie. Mijała kolejne uliczki aż przystanęła. Zaczęła rozglądać się stwierdzając, że nie wie gdzie jest. Usiadła opierając się o ścianę. Nie przejmowała się otoczeniem. Podciągnęła tylko nogi pod siebie i patrzyła nieobecnym wzrokiem. W jej głowie krążyło wiele myśli, ale przede wszystkim, jak i dlaczego.
Mijały minuty, dziesiątki minut, a nawet godziny. Czas płynął zbliżając się ku nocy.
Eldar sądził, że to wizja śmierci najbardziej uderzyła w Jenny. Byłaby to racja jednak co innego bardziej poruszyło dziewczyną. Reakcja innych. Widziała jakieś dziwne przebłyski, które z jej wiedzy mogły oznaczać nic innego jak zemstę, rewolucję, czy coś podobnego. Pamiętała jak to było u niej kiedy kogoś złapano. Gniew, żal, smutek a przede wszystkim chęć zadośćuczynienia za stratę. Wydawało jej się to podobne.
Słońce zaczęło prażyć siedzące dziewczę i ta wstała ruszając uliczkami dalej. Zastanawiała się czy Evie naprawdę wysłała ją tutaj aby umarła. Wydawało jej się, że nie była do niej źle nastawiona. W końcu czemu miałby ją Anthrilien oszukiwać pokazując takie obrazy? Co prawda wspominał coś o jakiś niciach... mówił, że są różne możliwości. Czy to oznacza, że to wcale nie musi się zdarzyć?
Ta myśl napełniła dziewczynę optymizmem. Wystarczy, że zrobi coś aby było inaczej! Lepiej. Tylko co? Jak? Kiedy? Skąd ma wiedzieć czy właśnie nie robi dokładnie tego co doprowadzi ją do tego co zobaczyła? Rozbolała ją od tego głowa. Była mimo wszystko raczej prostą osobą i przerastały ją te wszystkie sprawy z przyszłością, różnymi ścieżkami i niewiadomą. Ona tylko występowała przeciwko uciskającemu ludzi rządowi!
***

Gdy część spraw i myśli została poukładana, a na wierzch wyszedł przytomny rozsądek... był już późny wieczór.
Ulice oświetlone lampami były opustoszałe, a przynajmniej przez kilka najbliższych chwil, gdy w końcu zabił dzwon.
Jedno uderzenie, zdawało się nie być metaliczne, a jednak rezonowało. Dźwięk, który, ku niewiedzy Jenny, oznajmiał nadejście nocy.
Bardka drgnęła. Anthrilien mówił coś, że po nocy lepiej nie być na zewnątrz. Wampiry... Ruszyła pospiesznie przed siebie. Zaraz, czy nie widziała przypadkiem karczmy po drodze? Zawróciła.
Powoli od strony złotego pałacu ulice zaczęły się wypełniać mieszkańcami. Pewne kramy znów budziły się do życia, tak jak i przybytki rozkoszy.
Przez krótki moment, nie znając przyczyny. Jenny poczuła się wyobcowana. W oczach osób które widziała na swej drodze było coś nietypowego.

Wszyscy, którzy ją mijali, spoglądali na nią z nietypowym wyrazem. Jakby na coś co nie powinno tu być. Wszyscy, jak jeden mąż mieli czerwone źrenice.

Jenny przestraszyła się nie na żarty. Zaczęła biec szukając tego szyldu jaki wydawało jej się, że widziała. Była pewna, że za rogiem powinien być. Nie tym? To może następny? Serce dziewczyny zaczęło szaleńczo bić. Zgubiła się kompletnie.
Pośpiech, roztargnienie... w końcu musiało się to stać.
Jenny wpadła na kogoś próbując wbiec za róg jakiegoś domostwa.
Poczuła uderzenie i straciła równowagę. Oczywiście nim zdołała ją odzyskać i uniknąć upadku, ręka pochwyciła ją w talii.
- Wszystko w porządku? - zapytał wampir.

- Mówiłam Kannae byś patrzył przed siebie. - rzekł jego towarzyszka

- Wybacz moja wina. - Pomógł dziewczęciu stanąć na równe nogi.
Delikatnie ucałował jej dłoń, w uśmiechu pokazując swoje wampirze kły.
Krew z twarzy Jenny odpłynęła kompletnie.
- P-przepraszam s-spieszyłam się - zachowanie mężczyzny przypominało bardzo to jakie prezentował Soren. I te czerwone oczy... on też je miał! Czy nie mówił, że musiał zabijać? Tamto morderstwo... Jenny zakręciło się w głowie i gdyby nie to, że ją przytrzymano na pewno poleciała by na ziemię.
- Czy m-moglibyście mi powiedzieć którędy do karczmy? - zapytała bardzo słabym głosem.
- Tam za rogiem. - wskazała białowłosa zawieszając się na wolnej ręce wampira. - Kannae chodźmy już, no chodźmy!
- Już już panienko. W takim razie jeszcze raz wybacz. Udanej nocy. - ukłonił się i został odciągnięty.
Jenny ukłoniła się w podzięce i blada jak papier pospiesznie udała się we wskazane miejsce tym razem bardzo uważając aby na nikogo nie wpaść. Szumiało jej w głowie z braku krwi i od natłoku myśli. Przypominała sobie widok zbrodni, zachowanie Sorena, jego oczy. Świat wirował. Bardka kurczowo trzymała swoją płachtę jaką miała na głowie zasłaniając twarz.
Karczma aż lśniła od przepychu. Wnętrze podzielne było na 2 części. Pierwszą stanowiły jakby oddzielne otwarte pomieszczenia z kanapami, drugą było kilka stolików i siedzenia przy ladzie.

Gdzieś w głębi pomieszczenia, za zasłoną znajdowały się schody prowadzące do części mieszkalnej i piwnicy.
Wewnątrz było sporo osób i jak się okazało, mniej więcej 80% były to wampiry.






Wszak pozostali zdawali się być normalni.



I gdzieś w tym wszystkim zasiadał także Red.
Jenny przypomniała sobie, jak Anthrilien wspominał o drugiej karczmie... zapewne właśnie do niej trafiła.
Widok znajomej twarzy uspokoił nieco skołowaną dziewczynę. Migiem podeszła do Reda i zasiadła koło niego.
- Heejjj - sapnęła. - Tak się cieszę, że cię widzę!
W głosie dziewczyny brzmiała prawdziwa ulga. Tak samo na jej twarzy.
- Hej Jenny. - rzekł dając znak kelnerce by przyniosła napitki. - To już drugi raz jak, cię dziś widzę. - rzekł z uśmiechem podtykając jej pod dłoń srebrna szklankę z sokiem owocowym. - Widziałem cię w “Is sala mun”**, z twoim towarzyszem i paroma innym dziwnymi osobami. - stwierdził ze swoim “ patrzącym na wszystkich z góry” wyrazem twarzy.
Charakter Reda był trudny. Czasem bywał miły, choć tego nie okazywał wprost; czasem zdawał się być oziębły. I zawsze, jak tylko Jenny pamięta, miał ten sam wyraz twarzy. Dla niej zdawał się zimny, ale jakimś zrządzeniem losu był na jej wszystkich koncertach na Platformie.
- Pika!
No tak była jeszcze jego maskotka, jak zwykle siedząca w jego bluzie.
- A tak. Spotkałam ich w drodze tutaj - powiedziała z lekko drżącym głosem. - Zamierzałam tam zostać ale... trochę się zagapiłam z czasem... powiedz jak ty tutaj dotarłeś? Kiedy?
Bardka spojrzała na zwierzaka i jak zwykle uśmiechnęła się do niego. Był na swój sposób uroczy. Srebrna szklanka została sowicie wymiętoszona w zdenerwowanych palcach Jen zanim jej zawartość trafiła do gardła dziewczyny.
- Wyruszyłem jakiś tydzień po was. - stwierdził zaglądając do swej szklanki - a dotarłem wczoraj wieczorem. Drogą powietrzną, choć już rozumiem czemu mi to odradzano. Prądy powietrza nad pustynią są potwornie silne. Gdyby nie moje chowańce, raczej bym was nie wyprzedził. W sumie gdybym wiedział, że i wy tutaj się wybieracie pewnie wyruszyli byśmy razem. - dodał z cieniem uśmiechu rozglądając się po sali. - Jak ci się tutaj podoba?
Jenny wciągnęła głęboko powietrze po czym je wypuściła.
- Nie bardzo jeszcze zwiedzałam. Trochę jednak... dziwnie się czuję z tym podwójnym trybem hmm życia - rzuciła spojrzeniem po sali. - Najgorsze jest to, że obiecałam że wrócę do tej drugiej karczmy, il sala cośtam. Teraz nie wiem jak dać znać Susanoo, że nie wpakowałam się w żadne kłopoty. Nie ma tutaj żadnych komunikatorów ani telefonów ani tym bardziej internetu.
- Tak. Brak komunikacji bywa uciążliwy. Na platformie planują coś takiego zamontować. A wszystko przez tego nowego Shibuya... mu było? Przybył na dzień po twoim ostatnim występie. Jakiś mag “techniczny”, a przy najmniej tak się ogólnie go mianuje. Pomijając, zobaczymy co z tego wyniknie gry tam wrócimy. - upił trochę soku - Nie musisz się niczego tutaj obawiać. Wampiry nie powinny cię tu tknąć. - rzekł cicho zasłaniając usta kubkiem. - A do trybu dnia i nocy idzie się przyzwyczaić. Nieraz miałem tak że musiałem całą noc czatować by pochwycić nowego stworka.
- No właśnie... zostało mi się nieco za długo - Jenny syknęła cicho pochylając się do przodu. - Nie mam jednak problemu aby spać po nocy. Tyle że dopiero rano będę mogła pójść do tej drugiej karczmy.
Jenny obejrzała się po wnętrzu będąc już spokojniejszą. Chłonęła przepych wnętrza.
- Trochę sobie wypominam, że nie wzięłam w końcu udziału w tym konkursie muzycznym.
- Ach. Voice Battle. No nawet nieźle ci szło przed samym konkursem. Mógł bym rzec że miałaś branie. Co było to było. Takie zawody robione są co jakiś czas więc wciąż masz szansę. - mrugnął - Twoja imienniczka zajęła 3 miejsce. - Jenny Scarlet Voice. - Drugie zajął zdaje się jakiś duet. W sumie nie wiem, ich nie słuchałem. Pierwsze miejsce było już wtedy pewne. Angel Smile. Niby głos i muzyka były w porządku, a nawet bardzo dobre, ale nie ma to co mocna nuta.
- Pika pika, pika pi.
- No tak. Tobie podobały się błyskawice.
Na jednym z występów Jenny pozwoliła sobie na chwilę bardziej “efektownej” muzyki.
- A tak swoją drogą. Co sprowadziło cię do tego miasta?
- Przepowiednia - wypaliła Jenny. - Em... od nieludzi co prawda, ale... dowiedziałam się, że jest szansa, że dowiem się czym jest kryształ dzięki któremu moja muzyka potrafi wywołać na przykład błyskawice. Jeden z tych, których spotkałam po drodze powiedział mi, że on też miał wizje, że razem będziemy podróżować. Na razie... cóż nie wiem specjalnie nawet gdzie zacząć.
- Tak. Pozostaje ci więc staromodny sposób. Trzeba poszukać. W sumie mógł bym ci pomóc, ale chwilowo sam mam coś na głowie. Chcę sobie złowić nowego chowańca, akurat występuje tylko w tym kraju, a poza tym wziąłem też zlecenie na pochwycenie Fireparda. Trochę się z tym zejdzie.
- O, brzmi ciekawie. Na pewno sobie poradzisz. Złapanie jakiejś roboty to dobry pomysł bo kasy mało, a pewnie po nocowaniu tutaj... będzie jeszcze mniej. Do jutra się stąd nie ruszę więc z chęcią posłucham o tym chowańcu, którego chcesz złapać. No oczywiście o ile moje towarzystwo nie będzie ci przeszkadzać - Jenny uśmiechnęła się. Ściągnęła z siebie białe ciuchy skoro nie była już na pustyni. Została w zielonej sukience jaką dostała od nindży i swoich czerwonych trampkach. Wpakowała płachtę do plecaka i zamówiła coś do jedzenia.
- To raczej coś dla samego siebie. Z początku chciałem Elenoida. Wszak to stworzenie, czy też nie do końca, wytwarza wodę i żyje na pustyni. Taki był przy najmniej plan w drodze...
W tej chwili do stołu podeszła kelnerka przynosząc posiłek w 2 zestawach.

- ... to był plan na samą podroż. Szczęśliwie udało się drogą powietrzną jak już wspominałem. Teraz moge pomyśleć o czymś bardziej samolubnym. Słyszałem o Renderze, wielkim pustynnym narwalu, ale to mogło by być odrobinę, zbyt trudne, tak samo jak metaliczny smok Ars Gatera. Mój wybór leży więc miedzy dwugłowym wężem Amphisbaena, Kryształowym Golemem, świętym wilkiem Dau’enar a kamienną modliszką Primetar. Coś jednak czuję, że przyda mi się pomoc, bo z moimi aktualnymi chowańcami może być ciężko.
- Smok? - Jenny usłyszała tylko to słowo. - Znam jednego, raczej kiepski byłby z niego chowaniec, za bardzo dumny. O widzisz? - wskazała swoje kolczyki. - Dał mi je abym mogła go znaleźć i gdyby chciałby mojej pomocy. Znaczy ja go wezwać nie mogę, ale om mnie już tak.
Zaśmiała się i klasnęła w dłonie.
- Smacznego! - zabrała się do pałaszowania.
- Ho ho. Szlachetny. Miałaś szczęście, słyszałem że dziewczęta to ulubione danei zwykłych. - rzekł zadziornie, lekko unosząc kącik ust w uśmiechu. - Smacznego. - Po przegryzieniu kilku kęsów wrócił do rozmowy. - Ze smokami bywa tak... są diabelnie silne i odporne na magię, a przy najmniej większość. Do tego są wielkie, tu również większość. Szczęściem jestem w posiadaniu jednego egzemplarzu, choć w porównaniu do tutejszych to raczej coś pochodnego.
- O? Pokażesz? Khm, znaczy później. Tutaj mogło by być niewłaściwe… - dziewczyna spojrzała na zwiększającą się ilość osób. Znaczy wampirów.
- Powiedz masz tutaj wynajęty pokój? Po ile są?
- Owszem. W granicach 10-15 tych żółtych diamentów (krystaliczne złoto). Choć w pokoju się raczej nie zmieści, no może, ale wolał bym niczego nie uszkodzić. - skomentował, po czym dodał - Ale z resztą chowańców nie powinno być problemu.
- Ten żółty zawsze jest z tobą… ale gdzie są inne skoro twierdzisz, że jeden w pokoju się nie zmieści? - do bardki w końcu dotarło, że nie wie i nigdy ich nie widziała.|
- W tym. - Wyjął na blat 3 małe kulki wielkości zbliżonej do dużego kasztana

- To rodzaj... pojemnika? No poniekąd, choć tylko stworzenia można w tym trzymać. W sumie mam ich kilkanaście, ale tylko 4 zapełnionych. Odliczając tago maluszka. - pogłaskał Pikachu po głowie.
- Jest uroczy. Niesamowite, że możesz trzymać stworzenia w czymś takim. Technologia w twoim świecie musi być naprawdę zaawansowana - Jenny nachyliła się nad kuleczkami aby się om przyjrzeć. - U mnie już nie ma zwierząt. Widziałam je tylko na holofilmach. Powiedz dajesz im jakieś imiona? Podobno niektórzy lubili dawać imiona swoim zwierzętom.
- Raczej nie... Przy małej ilości to może miałoby sens, ale jeśli zamierzam ich mieć więcej to wolę je nazywać po ich nazwie. Bo głupio tak jakoś wołać “Jedynka, Dwójka” czy “A, B”. Choć w sumie to praktyczne. Ech. Twój świat musi być strasznie smutny i nudny.
- Jest też szary. W zasadzie można by powiedzieć, że… hm moje imię to jak imię dla zwierzęcia. Rozpoznaje się nas przez numer a nie imiona i nazwiska jak tutaj. Na przykład mój numer to N345b20z210. - przyznała się Jenny.|
- Głupota... Kto wogóle wymyślił taki pomysł? Nawet nie idzie tego spamiętac. N34...5..b...
- Hm.. 20..z..21..0... N345, b20, z210... hę? - wyraz zamyślenia.
- Chodzi o kilka rzeczy. Miejsce zamieszkania, rodzinę do jakiej jest się przydzielonym i grupę wiekową. Nie w tej kolejności… no ale - wytłumaczyła.
- Ach mniejsza, co znaczą. Zdawało mi się że gdzieś już słyszałem tą kombinację, ale nie pamiętam gdzie i raczej sobie nie przypomnę. Trudno. Opowiedz coś więcej o swoim świecie? Ja swoim nie mam się zbtnio co chwalić, no może tylko dodam że pełno tam takich stworków i większosc życia wokół nich się kręci.
- Brzmi ciekawiej niż u mnie. Ale kto wie zawsze obce światy wydają się ciekawsze. U mnie jest szaro pomijając masę hologramów. Te są kolorowe aby wszystkich przyciągać do siebie. Ludzie wyglądają jak ja. Jesteśmy bladzi mamy jasne fioletowe oczy i jasne włosy. Każdy jest albinosem z mojego segmentu latającego. Jeśli pamiętasz miałam czerwone włosy. To dlatego, że udało mi się osiągnąć status gwiazdy muzyki. Zostałam przydzielona do grania dla ludzi aby rozjaśniać ich ponury i szary świat, aby nie myśleli o tym jak jest. Wtedy można sobie zmienić wygląd. Wielu jest takich jak ja, z instrumentami do grania, które działają jakoś na ludzi. Nigdy nie udało mi się z nimi zaprzyjaźnić. Zawsze zdawali się wywyższać. Zobacz - bardka pokazała swoją dłoń. - Widzisz te czarne linie? To elekto-tatuaż dzięki, któremu potrafię grać na każdym instrumencie. Można powiedzieć, że chcieli abym przeszła przyspieszony kurs i tak naprawdę to umiem głównie śpiewać. Z graniem różnie bywa. Pewnie teraz na gitarze już bym wiedziała jak grać, tak samo na lirze.
Red przytaknął kończąc posiłek i biorąc w dłoń szklanę.
- Szaro nudno. U mnie mało ekscesów, i wszystko wokół Pokemonów. A przy najmniej tak są nazywane jemu podobne stworzenia. Są wszędzie czy to w policji, jako pielęgniarki, na roli, wyścigi, pokazy i w głównej mierze walki. Jestem ich trenerem, kimś w rodzaju tutejszego mistrza bestii. Bardzo szeroki świat, tak jak niezbadana ich liczba. - poklepał maluszka po głowie.
- Pika pika.
- W porównaniu do twojego, czy tego świata. Można by go nazwać rajem. Choć raczej tutaj jest o wiele ciekawiej. Możemy już się zbierać. Hunter... sprawdź drogę do pokoju. - rzekł w stronę blatu stołu.
Jenny uniosła brwi kończąc własny posiłek.
- Jeden z moich chowańców. Duch.
Jenny spojrzała na blat, tak jak Red i przed jej oczami wyskoczył owy chowaniec, a raczej pojawił się zniknąd.

- Iiik! - nie powstrzymała się dziewczyna. Zdecydowanie wciąż miała za dużo nerwów tego wieczora.
- No już już. Na górę. - po tych słowach latający obłok zniknął. - Może być niewidzialny. Swoją droga cały czas krążył wokół ciebie gdy przyszłaś. A teraz chodźmy, zapraszam.
Jenny odetchnęła i zapłaciła za posiłek. Idąc za Redem nuciła pod nosem melodyjkę. Roztoczyła się wokół niej pomarańczowa poświata. Ciepłę światło wlewało do uszu, tych co usłyszeli, pewność siebie, nadzieję, spokój. Przynajmniej na kilka chwil kiedy Jenny przechodziła obok nich podążając za trenerem bestii. Także serce Jenny uspokajało się, nabierało siły, porzucając strach i zdenerwowanie.
Gdy weszli do jego pokoju, Red odetchnął z ulgą.
- Hunter, pokręć się po okolicy, tylko nie strasz nikogo. Zasady zasadami, a przezorność pozostaje cnotą. - Rzekł dla wyjaśnienia po czym padł na łóżko. Ułożył się wygodnie i założył nogę na nogę. - Nie krępuj się. - rzekł do Jenny.
- Nie krępuję się, ale podobno miałeś mi pokazać te chowańce, które… hmm zmieszczą się w tym pokoju - bardka posłała zadziorny uśmiech rozwalonemu na łóżku młodzieńcowi. Zaraz jednak zrobiła tak jak zaproponował Red. Rzuciła plecak i gitarę na ziemię.
- Huntera widziałaś. Ten smokopodobny jest za duży. To zostały tylko dwa - Red pokazał palcami cyfrę. Sięgną do paska gdzie wisiały zawieszone dwukolorowe kuleczki. Zdjął dwie i powiększył. Rzucił trochę jakby od niechcenia na podłogę gdzie się otworzyły i w blasku czerwonej poświaty uformowały się dwa stworki. Jeden z nich wyglądał jak duży kot z kryształ na czole.

Oczywiście Jenny kotów na oczy nie widziała i słabo pamiętając holofilmy mogła by przysiąc, że to zwykłe zwierze. Drugi jaki się pokazał był zielony, niemal wzrostu człowieka, a zamiast rąk miał ostrza.

Ego bardka się przestraszyła nieco cofając bliżej pod ścianę. Podobną istotę widziała u leśnego ludu. Oczywiście w jej przekonaniu był podobny.
- Purrrrsian... - zamruczał kot przeciągając się. Spojrzał się ciekawie na dziewczynę i tarł się ciałem o jej nogi. Potem wskoczył na łóżko upadając na brzuch Reda. Ten stękną gdy kocur połorzył się na nim i zaczął lizać po twarzy. Zielony owad zaskrzeczał, zatrzepotał skrzydłami i odsunął się w kąt siadając tam. Pikachu zaczął się przepychać z kotem o miejsce aż Red musiał zrzucić oba chowańce na drugą stronę łóżka. Jenny zaśmiała się. Podeszła do łóżka i usiadła obok chłopaka. Pech chciał, że na ogonie kota też. Poderwał się z zdenerwowanym pomrukiem zeskakując na ziemię.
- No to masz już miejsce - powiedziała rozbawiona Jenny. - Ciekawe są te chowańce. Co prawda myślałam, że będą bardziej... hm nie wiem.
- Mniej niesforne? - zagaił Red zabierając Pikachu na kolana.
- Bardziej posłuszne. Nie znam się na zwierzętach... co prawda powiedziałeś, że jeden to duch... brrr.
Na te słowa zza Jenny przez ścianę przeleciał Hunter. Z szerokim uśmiechem pojawił się przed jej twarzą.
- Hunter nie..! - zakrzykną Red ale było już za późno. Hunter wystawił język i przejechał nim po twarzy bardki. Dziewczynę przeszedł dreszcz i zrobiło jej się zimno. Padła na łóżko sparaliżowana słysząc jak chłopak opieprza swojego chowańca. A przynajmniej tak jej się wydawało bo nie potrafiła stwierdzić co mówi. Powoli świat znikał. Łóżko było takie wygodne po tylu dniach spędzonych na piasku. Uśmiechnęła się.
***

- Jenny? Jenny..? - dotarło do dziewczęcia.
- Hu..? - chciała się podnieść, ale ciężko jej było. Otworzyła oczy aby zobaczyć pysk kota przed twarzą. Ponownie została polizana. Odkręcając głowę dostrzegła światło wpadające przez okno.
- Zasnęłam? - wybełkotała.
- Tak... khm...
Red zdawał się nieco zakłopotany. Siedział obok z twarzą nieco bardziej czerwoną niż normalnie. Dopiero teraz dotarło do bardki jak skończył się poprzedni wieczór. Teraz leżała w łóżku pod kołdrą. Znowu spróbowała się podnieść. Persjan w końcu pozwolił na to. Była ubrana, jej buty leżały pod ścianą, ale reszta była na miejscu. Powoli docierało do Jenny jak wygląda sytuacja.
- Zajęłam twoje łóżko.
- Leżałem obok...
- A... a... aaaaaaaaaha. A. Khm... aha. Khm.
Chwilę siedzieli w milczeniu.
- Yyyy dzięki, że mnie nie wyrzuciłeś. Albo zrzuciłeś na ziemię. Albo...
- Khe khe! - Red zakasłał nagle. - Nie ma sprawy.
- To ten... oddam ci połowę za pokój co?
- Jak chcesz - tym razem zabrzmiało bardziej jakby trenerowi było wszystko jedno.
- Ok. To... ja się pójdę umyć... khm.
Jenny wstała z łóżka i poszła znaleźć pomieszczenie z balią, albo jakąś łaźnie. Cokolwiek. Znalazła. Bogato zdobioną. Pełną wygód. Umyła się szybko i wróciła do pokoju Reda.
- No... to może choćmy coś zjeść... niech będzie na mój koszt.
- ... hunter powrót. - Ostatni pokemon wrócił do przenośnych kulek. Pozostał tylko Pikachu. - Chodźmy więc. - rzekł otwierając przed Jenny drzwi.
Dziewczyna wyszła jak zwykle zakłopotana manierami jakie miały osoby z tym świecie. Zeszli razem na dół gdzie Jenny zamówiła jedzenie i zgodnie z obietnicą zapłaciła za posiłek. Lekkie śniadanie podano i oboje szybko je spałaszowali.
Po posiłku i pożegnaniu, Jenny postanowił wrócić do pozostałych. Za pomocą wskazówek Red-a udała się na południe w stronę bramy trzymając się prawej strony miasta. W drodze spotkała Lucil-a. Wychodził on właśnie z jednej z bocznych uliczek jej trasy.
- Och pani Jenny. Cóż to za szczęśliwe spotkanie. A ja całą noc panienki szukałem. - rzekł ze swoim uroczym uśmiechem. Choć uwadze dziewczęcia nie uciekły zadrapania na jego policzku.
- Dziękuję, ale nie powinieneś się tak narażać… co ci się stało w policzek? - bardka zapytała wskazując palcem rankę. Nie była jeszcze zbyt przyjaźnie nastawiona do chłopaka, bo przypominał jej nieco Ervena. Chociaż on był bardziej męski niż uroczy.
- Ach. Mała sprzeczka. Nic takiego. Upierdliwie dopytywałem się o pewne informacje, aż któryś nie wytrzymał. To tylko zadrapanie. - machnął dłonią przejeżdżając kciukiem po ranie. - Ale żebyś widziała jego. Te wampiry to dopiero... - uśmiechnął się zadziornie po czym chrząknął i zmienił odpowiedź - echem. Znaczy, cieszę się że nic mi się nie stało. Następnym razem będę na siebie uważał.
- Wiesz, normalnie nie przejmowała bym się zakazami, ale nie wiem czy z wampirami chciała bym zadzierać. Jesteśmy tylko ludźmi, nie wydaje mi się abyśmy mieli wiele szans z nimi - odpowiedziała nieco zakłopotana Jenny.|
- Każdego da się pokonać gdy zna się jego słabości. Na ten przykład, walka z wampirami to prawdziwe wyzwanie wymaga broni ze specjalnego materiału, magi a specjalnych właściwościach i dużo szczęścia przy spotkaniu przeciwnika. Dlatego panienko Jenny, ty możesz jak na razie liczyć tylko na to ostanie. A teraz chodźmy rogacz na nas czeka. Pewnie będize zły że całą noc nas nie było.
- Nie wiem. Jakoś nie wydawał się nigdy przesadnie zmartwiony tym co się dzieje dookoła. To tylko ja się martwię jak głupia i pozwalam emocjom nad sobą panować. Szczególnie łatwo mi przychodzi chlapnąć coś zanim się zastanowię… Co mi nasuwa jedno pytanie. Skąd tyle wiesz o wampirach? A już w szczególności jak z nimi walczyć? Miałeś dużo szczęścia, że tylko cię zadrapał.
- No. Gdyby doszło do krwi, było by kiepsko... Skąd wiem? Cóż... pewne rzeczy poznaje się wraz z innymi. - na placu wskazującym pojawił się maleńki punkt dający blade błękitne światło.

- Musiałem poszukać o nich informacji, dla tego którego szukam…
- Co to? - Jenny zdziwiła się widząc świecący palec.
- Światło. Moja magia.
- Umiesz czarować? I co tym światłem robisz? Rozwalasz lasy? - Jenny przypomniała sobie jak przez mgłę zdarzenia na polance jak przybyła do tego miejsca.|
- To światło Jenny. Działa dobrze przeciw złu. A i mogę formować z neigo drobne obiekty. - tu dla zobrazowania stworzył mały sztylet.

- Ale światło pozostaje tylko światłem. Lasu za jego pomocą nie zniszczę, choć może gdyby było silniejsze. Ale słyszałem o przybyszach mogących nim władać. Bo o aniołach chyba słyszałaś?
- Eeee nie. Generalnie dla mnie większość tego co tu się dzieje jest… nowe. Poza nieludźmi jak ich tutaj zwiecie. Nie mamy takowych, ale ludzie lubią się czasami upodobnić do zwierząt. Ale wszystko jest sztuczne. No ale, czym są te anioły?
- Czasem ludzie zwą ich białymi istotami. Poza skrzydłami, bialymi z piórami, raczej nie różnią się od ludzi. No powiedzmy... Żyją w podniebnym mieście, cholera wie gdzie. Miasto wędruje, więc... lokalizacja nie gra większej roli. Ich domeną jest świętość, jasność i światłość. A ich wadą sprawiedliwość. - rzekł niwelując swoje czary i chowając ręce pod płaszcz.
- Nie wiem czy sprawiedliwość to wada. To przez jej brak rządzący bez skrupułów wykorzystują innych. Oczywiście przede wszystkim potrzebny jest zdrowy rozsądek.
- Ich sprawiedliwość... to wada. Ale ta wiedza raczej ci się nie przyda Jenny. Mało kiedy można ich spotkać. Rządzący raczej naturalnie uważają że mają prawo do wszystkiego. Nie zawsze jest to błędną logiką. Ale masz rację przede wszystkim zdrowy rozsądek. Co w sumie przypomina mi że rogacz czeka na nas w karczmie.
- Mówisz tak jakbyśmy tam nie szli. Mamy zacząć biec? - odpowiedziała piosenkarka z przekąsem. Nie przyspieszyła jednak nie chcąc biegać po jedzeniu. Faktycznie byli już blisko. Dlatego też bez dalszej dyskusji przemierzyli ostatnie kilka metrów i weszli do środka.
W barze czekał już Susanoo. Wyszedł im na powitanie Jenny w fartuchu kucharskim. Faktycznie... pieniądze miała przy sobie Jenny, ale zaradny rogacz najwidoczniej i bez nich sobie poradził.
- Taharikum fir sabah. To znaczy: “Witajcie o poranku” - przywitał ich stając w progu. - Jak noc?
- Bez owocna. - stwierdził Lucil rozkładając ręce.
- Emmm… udało mi się ją spędzić bezpiecznie w innej karczmie. Przepraszam, że was tak zostawiłam. Potem się zgubiłam… ech przepraszam, że was zakłopotałam. Anthirilien powiedział mi, że może pomóc mi dowiedzieć się o czym mówiła Evie ale… cóż. Pokazał mi przyszłość i… nie za bardzo mi się ona spodobała… - zamilkła na chwilę czując się głupio. - Susanoo nie potrzebujesz pieniędzy? Nie zostawiłam ci żadnych a tu raczej za darmo nic ci nie dali.
- Nie trzeba. Trochę gotowałem, trochę pomagałem, a i snu zażyłem. Chciałem cię szukać, ale gdybyś wróciła i mnie nie zastała, mogło by powstać błędne koło. Wiec czekałem. On mówił że cie poszuka, ale jak widać...
- Tak tak...
- Z resztą wiedziałem mniej więcej gdzie jesteś... choć wyczuwanie w obecności tak silnych istot to nie lada wyczyn.
- W końcu to wampiry. Nie wiem czego się spodziewaliście.
- Ja się spodziewałam jakiejś wskazówki ale w zasadzie nie wiem czy dobrze jej szukałam. Pomijając wizję przyszłości od Anthiriliena oczywiście. Nic mi to jednak nie rozjaśniło. Czy jesteście na siłach dzisiaj pozwiedzać miasto? Może coś nam wpadnie do głowy. Może Anubis z Anthirilienem czegoś się dowiedzieli. Chociaż oni chyba za czymś innym jeszcze podążają. Nie do końca to rozumiem.
- Ja to bym się zdrzemnął.
- Od spania jest noc. - stwierdził Susanoo
- Dobra dobra idę z wami. Tylko mnie nie popędzajcie. - uniósł dłonie w geście obronnym. - To gdzie najpierw? Bazar, handel niewolnikami, zamtuzy, ogrody, pałac lordów? A nie chwila ten ostatni jest zamknięty za dnia. Może jakaś świątynia?
- Susanoo nie bądź taki. Szukał mnie… a przynajmniej tak twierdzi. Może być zmęczony - dziewczyna spojrzała nieco zmartwiona na rogacza. - Co prawda Lucile brzmisz jakbyś znał to miejsce… zaraz handel niewolnikami?
- Trochę się pokręciłem.
- Widać jak szukał. - stwierdził rogacz wzruszajac ramionami.
- Niewolnictwo jest legalne w tym kraju, a może raczej, jest ku temu ogólne przyzwolenie. Lordom to wsio jedno, też mają jakiś niewolników. A tutejsi naśladują. Pieniądz to władza. Pamiętaj Jenny.
- Aż za dobrze to znam - dziewczyna ściągnęła brwi. Nikt nie musiał jej tłumaczyć jak działa pieniądz i władza. Tę wiedzę przeniosła ze swojego świata. Jenny zauważyła, że Susanoo jest zły na Lucila, co było dla niej czymś nowym. Rogacz zawsze zdawał się być bardzo stoicki… z drugiej strony w tamtej wizji…
- Czy coś zaszło o czym nie chcecie mi powiedzieć? - zapytała patrząc na ich oboje.
- Nic. - odparli oboje.
Może coś ukrywali, a może właśnie to było problemem. Choć czasem się słyszy od różnicy charakterów.
- Susanoo po prostu jest zbyt honorowy. - rzekł młodzieniec - I choć jest mi to na rękę i to szanuję, nie uważam tego za właściwe.
- Rozumiem, że macie różne poglądy, ale co ma to wspólnego z poszukiwaniami mnie? - Jenny spojrzała na obu jeszcze bardziej zbita z tropu.
- Nic. - odparli obaj, jakby kończąc temat. Widać nie chcieli jawnie powiedzieć że nikt jej nie szukał.
- Cóż… cieszę się, że się martwicie - mruknęła z przekąsem Jenny. - A teraz chodźmy do Anthriliena i Anubisa.
Po tych słowach ruszyła do drzwi na zewnątrz z zamiarem dotarcia do “pokoiku” w jakim mieszkał eldar.

Asderuki 24-09-2015 21:05

Ponowne spotkanie w mieszkaniu Anthrilina
Anthrilien przywitał ich już w drzwiach swojego mieszkania. W dłoniach trzymał dziwny przedmiot w jasno kościanym kolorze, takim jak jego miecz i włócznia.
- Hej! Właśnie chciałam ciebie - wychyliła się na bok aby zobaczyć czy Anubis też jest -... was poszukać.
Anubis tylko deliktnie się uśmiechnął zagubiony gdzies pośród swoich myśli.
-Witajcie- odpoeiedział eldar- widzę, że przeżyłaś noc, to dobrze. Będziemy mieli zadanie do wykonania.
- Ano przeżyłam - mruknęła z kwaśną miną Jenny patrząc na dwójkę swoich towarzyszy.
- Co za zadanie? - zwróciła się ponownie do eldara.
-Przeszukać kryptę, odnaleźć cenny przedmiot, zabić strażnika i wrócić- wyjaśnił krótko- transport mamy już przygotowany do drogi.
- Ok… daleko to będzie? Cokolwiek wiemy o tej krypcie? Em… albo o strażniku - Jenny spojrzała na proroka, z dziwna miną. - Czy może później się dowiemy?
-Strażnik porusza się pod piaskiem, resztę dowiemy się na miejscu.
- Ok, a co z zapłatą? - Jako, że Jenny nie wiedziała skąd pochodzi zadanie rozsądnie założyła, że jest ono od kogoś chętnego do zdobycia artefaktu. To oczywiście pociągało za sobą zapłatę skoro ten ktoś nie zamierzał sam się pchać w takie niebezpieczne miejsce.
-Hmmm. Możemy się o to zapytać gdy wrócimy. Może jakoś wam wynagrodzą udział, skoro nie jesteście członkami ruchu oporu.
- Ruch oporu? - Jenny wyraźnie się zainteresowała. Na jej twarzy nagle pojawił się szeroki uśmiech. - Niech zgadnę, przeciw wampirom?
- Dokładnie - odparł, nie do końca rozumiejąc powód zadowolenia dziewczyny - skąd ta radość?
- Ach nic takiego. Po prostu lubię być po stronie tych ucisionych przez rządzące osoby. I nie lubię tych co wykorzystują swoją władzę. Jeśli mam się przyczynić do osłabienia tych tam na górze w hierarchii to zdecydowanie poprawia mi humor - odpowiedziała zadowolona Jenny.
- Skoro mamy już transport, to co? Jedziemy? - zapytała.
Anthrilien skinął głową i sięgnął wolną ręką w głąb mieszkania po swój kostur.
-Jedźmy więc.
Poszli więc do pojazdu. Eldar prowadził, ale Jenny co chwile przyglądała się temu co miał w rękach.
- Powiedz, co to jest? - nie wytrzymała w końcu.
- Nie wiem jak to nazwać w waszym języku - przyznał i spojrzał na urządzenie. Wyglądem przypominało nieco pień drzewa z dwoma odstającymi, symetrycznymi korzeniami, tworzącymi półkole wielkości około połowy czaszki- Jeszcze go nie skończyłem, ale jeśli moja teoria jest prawdziwa to nie będziemy już tracić czasu podróżując.
- Coś jak skok? Ja umiem skakać, ale tylko do miejsc, które znam i raz na dzień - wypaliła bardka dopiero po chwili zastanawiając się, że może za dużo o sobie mówi. - Emm… znaczy ty potrafisz tworzyć takie rzeczy? Jak?
-Możemy to tak nazwać. Potrafisz “skakać” razem z kimś?
- Hmmm… tak. Zrobiło mi się to co prawda jakiś miesiąc temu - Jenny wskazała kciukiem jakby za siebie. - Podobno mam na plecach jakąś runę, pieczęć czy coś podobnego. Nie skakałam jednak zbyt często, raptem raz kogoś ze sobą zabrałam, raz kiedy moc się zrobiła i raz kiedy ktoś mnie zatrzymał podczas skoku. Nie wiem czy uda mi się kolejny raz. Można później popróbować na jakiś niewielkich odległościach.
- Pieczęć mówisz? - zainteresował się zamyślony dotej pory Anubis. - Daj zobaczyć. - wypalił nagle sięgając ku dziewczynie, z razu się jednak pohamował i dodał już znacznie uprzejmiej. - To znaczy… czy mógłbym zerknąć?
Jenny odwróciła się do Anubisa ze zdziwionym spojrzeniem.
- Musiała bym się rozebrać… chociaż czekaj. Sukienka jest zapinana z tyłu - zamyśliła się. - Ale to później ok? Jest zdecydowanie za mocne słońce abym ściągała z siebie te szaty - wskazała na biały materiał. Blada skóra niespecjalnie znosiła ostre słońce i potrzebowała osłony. Powiedziano jej że biały materiał jest najlepszy.
Steknął zawiedziony, chwilę zastanawiał się wpatrując sie niecy zbyt nachalnie w kierunku Jenny. Z jakiegoś powodu wydawało się, że jest jakby przestraszony.
Przytaknął bez słowa i przyśpieszył kroku.
We wskazanym miejscu czekał już na nich pojazd, coś czego reszta, się nie spodziewała. Kiratz.

- Anielski Galeon? - rzekł zaskoczony Lucil.
- Umiesz go prowadzić? - zapytał formalnie eldar.
- Podobno staruje się nim, jak zwykłą łodzią. Jeśli tak to nie powinienem mieć większych problemów. - pobiegł ku statku wyglądając jak dziecko które znalazło niezwykłą zabawkę.
- Pozostałość dawnego paktu. - rzekł susanoo oglądając, lśniące złotem, żagle.
- Ładne - powiedziała zafascyowana Jenny. Faktycznie podobała jej się łódź. Coś w niej było takiej na tle piasku i czystego błękitnego nieba.
- Taaa, interesujące. - powiedział Anubis przyglądajac się statkowi błyszczącymi czarnymi oczami. - Zaczyna mi się podobać ta podróż jeszcze bardziej. - powiedział wyciągając coś ze swojej niewielkiej sakwy i szybkim ruchem wcierając w szyję.
-Yhym- mruknął w odpowiedzi prorok, również przyglądając się łodzi, wynajdując co chwilę kolejne wspólne cechy ze statkami kosmicznymi jego rasy.
- Kiedyś cię przyłapię jak powiesz coś więcej - szepnęła zaczepnie Jenny. Jej ton był nieco zaczepny ale uśmiechała się przyjaźnie. W jej mniemaniu nawet Susanoo więcej mówił od eldara.
Reakcji nie było, widocznie Anthrilien nie zamierzał dać się łatwo sprowokować. Zamiast tego prorok wszedł na pokład i obejrzał się na pozostałych.
Jenny uznała to za wyzwanie. Uśmiechnęła się i sama wkroczyła na pokład zaciągając Susanoo za rękę.Zapowiadała się ciekawa współpraca.
- I jak? - zapytał Susanoo.
- Da radę. - Stwierdził młodzieniec - Choć od stężania magii aniołów boli mnie głowa. Dobra. Ster, żagle, ta dźwignia jest od wznoszenia, a więc ta musi być od ruchu poziomego. Ruszamy?
- Zobaczmy jak to coś potrafi się szybko poruszać. - krzyknął Anubis wspinając się po lewej burcie statku.
- Nie traćmy czasu - stwierdziła Jenny.
Statek wzniósł się stosunkowo szybko, za pomocą magii i delikatnej sugestii eldara. A gdy osiągnął wysokość prawie setki metrów, żagle chwyciły podniebne prądy powietrza i statek ruszył przed siebie.

Po chwili lotu, gdy okazało się że Lucil faktycznie potrafi sterować galeonem, eldar usiadł po turecku na dziobie okrętu i ponownie wyciągnął dziwny przedmiot o który wcześniej pytała Jenny. Zdawało się że poza patrzeniem na niego, nic innego nie robił.
Oczywiście Jenny nie mogła przegapić takiej okazji. Kucnęła obok niego w milczeniu patrząc na razie czy coś się dzieje z dziwnym urządzeniem. Co jakiś czas przeskakiwała wzrokiem na twarz Anthiriliena szukając wskazówek jakie mogły sie pojawić na jego twarzy. I chodź tam nie znalazła żadnej odpowiedzi, to gdy ponownie spojrzała na to co trzymał w dłoniach, zauważyła, że przedmiot powoli i płynnie zmienia kształt, jakby był gliną obrabianą przez rzeźbiarza. Sam prorok zdawał się nie zwracać większej uwagi na dziewczynę.
Ta usiadła na deskach i z prawdziwie dziecięcym przejęciem spoglądała na cuda akie wyprawiał eldar. Nie miało znaczenia, że był to powolny proces. Tym bardziej przez to wciągał.
Więc patrzyła, a w tym czasie materiał wyginał się, pod dotykiem dłoni proroka, lub i bez ich udziału powstawały na nim zawiłe wzory i sieci przypominające nieco kable.
- I ty mówisz, że nie jesteś artystą… - wyrwało się zapatrzonej dziewczynie.
- Nie jestem - odparł - nijak ma się to do dzieł stworzonych przez artystów z mojej rasy. Nie tworzę sztuki, a narzędzie.
Jenny zmroziło bo sądziła, że zapracowany eldar nie usłyszy jej słów. Szybko jednak odzyskała rezon.
- Cokolwiek wykonane z kunsztem jest dziełem. Cokolwiek w co wkłada się serce nabiera większych wartości. To co robisz nie wygląda na łatwą, a już na pewno na tworzoną po bandzie. Nawet jeśli to narzędzie, to może być dziełem. Kiedy jest dziełem, jest też sztuką. Kiedy jest sztuką oznacza, że tworzący jest artystą. Trzeba wiele zaparcia aby coś stworzyć, a nie tylko niszczyć - piosenkarka niemal wyrecytowała to co wkładali jej do głowy w szkole. CO prawda ostatnie zdanie dodała od siebie.
- To właśnie niszczenie jest moją domeną Jenny - ton pozostał niezmienny, ale tym razem prorok odwrócił się i wbił puste, białe ślepia prosto w dziewczynę - wojna jest moim kunsztem, to moja rola w bitwie o przetrwanie mojej rasy.
- Cóż… - piosenkarka przez moment zawahała się po czym w końcu westchnęła i wystawiła dłonie przed siebie pokazując czarne tatuaże od ich wnętrza. Na jednym z palców brak było czarnej kreski.
- Ja zaś powinnam być posłuszną maskotką rządu i manipulować ludźmi, którzy słuchają mojej muzyki. Zamiast tego walczę z nim dotkliwie raniąc falą dźwiękową jego agentów. Na dodatek ja sama z siebie grać nie potrafię. Za mnie robią to elekto-tatuaże zrobione przez ten właśnie rząd.
Zamilkła jeszcze na chwilę choć widać było, że jeszcze nie skończyła.
- Nie wiem na dobrą sprawę ile w tym co robię mojej własnej twórczości, a ile korzystania z muzyki jak z narzędzia.
- Ahh..mon’keigh. Żeby nasze życie było równie beztroskie- powiedział jakby bardziej do siebie, odwracając wzrok przed siebie - Dla nas, dzieci gwiazd, zejście ze ścieżki nie jest takie łatwe jak myślisz Jenny. Popełnienie jednego błędu może sprowadzić zagładę na nasze dusze.
- Przecież nie mówię, że masz z niej schodzić - zaprotestowała dziewczyna. - Chciałam ci tylko pokazać, że artysta nie musi być ograniczony. Albo w zasadzie określenie kogoś artystą nie musi oznaczać, że jedyne co robi to tworzy. Oboje potrafimy coś stworzyć i zniszczyć - Jenny odpowiedziała uparcie. Poczuła się nieco urażona gdyż wcale nie uważała jej życia za beztroskiego. Eldar jednak podszedł do jej historii jakby była właśnie taka.
Anthrilien skinął głową w niemym potwierdzeniu. Może nie chciał kontynuować dyskusji, a może faktycznie się zgadzał, w końcu dla jego rasy wojna i walka również były sztuką, Jenny nie mogła jednak tego wiedzieć. Eldar spojrzał krytycznie na przedmiot trzymany w dłoniach, po czym założył go na potylicę. Elementy przypominające rzadkie korzenie wsunęły się w jego włosy, a dwa z ich końców znalazły się na skroniach. Podłużny element który teraz przypominał długą i płaską antenę, wystawał z tyłu głowy eldara, jednak był na tyle krótki by nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi.
- Zdaje się że gotowe- powiedział po chwili sam do siebie.
- Może wypróbuj? - zaproponowała Jenny.
-Później. Jeśli spróbuję teraz, to mogę mieć problem z powrotem na ten statek.
- A przeniesienie się z jednego końca statku na drugi?
Anthrilien pokręcił głową
-To nie działa w ten sposób. Daj mi czas, niedługo może zobaczysz pajęczy trakt.
- No dobra. Skoro tak mówisz… Nie będę cię już męczyć - piosenkarka wstała i odeszła do burty. Zerknęła przez krawędź i zaraz odsunęła się. Szybko usiadła na pokładzie, odetchnęła kilka razy i pokręciła głową. Nie była to wysokość jaką widziała u siebie, ale i tak… przestrzeń. Nagle chodzenie po pokładzie stało się nieprzyjemne.
Anubis siedział gdzies przy jednej z burt z nogą założoną na nogę zajmował się swoja sakwa. Co rusz wyciągał w niej jakies liście, proszki czy pnącza łącząc je lub przerabiajac na jednolite masy lub szczypty proszku. Widać było, że to jakieś standardowe przygotowania, a nie żadne przemyślane działanie. Co jakiś czas gdy powiew spowodowany podróżą stawał się silniejszy Egipcjanin unosił wysoko głowę, zamykał oczy i jakby wczuwał się z uśmiechem w ruch powietrza. Jego brązowe futro falowało wtedy, zdawało się być gęstsze, a jednocześnie krótsze niż wcześniej.
Susano, siedząc na środku pokładu, otworzył jedno z zamkniętych oczu by przyjrzeć się dziewczęciu. Jak zwykle nie skomentował jej zachowania. Siedział po turecku, jakby zapraszając by do niego dołączyć.
Jenny ściągnęła brwi i zapierając się w sobie ruszyła na czworakach do rogacza. Usiadła po turesku zgarbiona i spojrzała na niego pytająco.
- Czeka na nas wiele przeciwności - rzekł po chwili - należało by więc korzystając z bezczynnej i bezpiecznej chwili ostrzyć swe zdolności. Jesteś już w stanie wykrywać istoty i ruch który usłyszysz. Przyszedł czas byś zrozumiała
jak jest odległy. Dźwięk rozchodzi się w przestrzeni, ugina, rozprasza ale zawsze da się odkryć najprostszą drogę do jego źródła. Trzeba jednak pamiętać że wszystko zajmuje jakiś czas i brać to pod uwagę. To kolejna lekcja, zamknij oczy, wytęż słuch i... nie zaśnij. Skup się na podróżującym stadzie na pustyni. W którym kierunku zmierza, jak daleko jest?
Jenny ściągnęła usta w kreskę. Nie byłą w nastroju na lekcje. Nie wyglądało jednak aby cokolwiek innego było teraz dobrym zajęciem. Dlatego też zamknęła oczy i wsłuchała się w okolicę. Poza dźwiękami dochodzącymi ze statku odnalazła to o czym mówił Susanoo. Skoncentrowała się na tupocie nóg, sypiącym się piasku i chrapaniu zwierząt. Nie wiedziała jakie to zwierzęta dwu, czy czteronożne. Słuchając stwierdziła, że raczej mają cztery. Kilkukrotnie starała się zgadnąć ich ilość. Mieszały jej kroki zwierząt. W końcu poszukała innego dźwięku. Serca biły równomiernie i łatwiej było policzyć.
- Jest ich… dwanaście - nie pytała wiedząc, że Susanoo i tak by ją poprawił gdyby się pomyliła. Następne było stwierdzenie dokąd idą. W którą stronę dźwięk się przesuwał? Dokąd? Jenny nie znała się na kompasach, ani kierunkach świata. Dlatego po kolejnym dłuższym wsłuchaniu wskazała palcem w którą stronę idą.
- Tam.
Odległość… to była kolejna zagwozdka. Szczęściem świat Jenny opływał w oznaczenia “za 200 metrów”, “100 metrów”, “skręć za 50 metrów”. Nie oznaczało to jednak, że ze słuchu od razu będzie wiedziała. Zdawała sobie na razie sprawę, że oddalają się od nich. Tutaj mogła tylko porównać jak coś blisko jest głośne, a jak ciche coś daleko.
- Emm… 500-600 metrów? - zapytała zapominając się.
- Hmm.. - tak ten dźwięk wskazywał że się pomyliła. - W sumie nie najgorzej. - Odparł z nieukrywanym zadowoleniem. - Zwierząd poruszających się jest 11, ale liczyłaś serca, więc masz rację. Jedna samica jest ciężarna. Kierunek poprawny, odległość... mniej więcej. Na ten moment wystarczy. Nie da się tej zdolności pojąć od tak, ale nie znaczy że wymaga ona ciągłego wysiłku. - Odpał z pochylajac głowę.
Test zdany.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:51.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172