Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-07-2015, 15:43   #1
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
IBPI: Oddział w Portland

IBPI: Oddział w Portland


I think it's time to blow this scene.
Get everybody and their stuff together.
OK, three, two, one let's jam!


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n2rVnRwW0h8[/MEDIA]

Russel Hayes


Młoda, atrakcyjna blondynka. Długie włosy schludnie spięte w niewielki kucyk, spiłowane paznokcie pokryte brokatowym lakierem, cera czysta o charakterystyce delikatnie wzmocnionej makijażem. W tej dokładnie chwili skanowała kody kreskowe sześciopaków Budweisera, które Russel wyłożył na gumową taśmę przy kasie. Wspaniały dekolt posiadał jakąś cudowną, przedziwną grawitację, przyciągając spojrzenie mężczyzny… nie, żeby stawiał opór.

Hayes uśmiechał się promiennie, czego kasjerka zdawała się nie zauważać. Jakby tu zagadać…? Czasu nie było wiele, by wymyślić dobry temat do rozmowy, poza tym kolejka z tyłu napierała. Spakował więc zakupy do torby, przyrzekając sobie w duchu, że jeszcze tu wróci. Przygotowany.

Kierował się do podziemnego parkingu w supermarkecie, gdy nagle komórka zabrzęczała w kieszeni. Ekran poinformował, że na linii czeka Thelma Hayes. Mężczyzna skrzywił się lekko, ale nacisnął zieloną słuchawkę.

- Synku, jesteś tam!? - przywitało go niespodziewanie euforyczne powitanie. - No odezwij się, chłopcze!
- Jestem… - odparł z lekką rezerwą. - Nie krzycz, słyszę cię. Coś się stało?

"Pewnie wreszcie znaleźli ten wymarzony dom nad oceanem, o którym zawsze mówili z ojcem… i dlatego jest taka uradowana", wpierw pomyślał. Gdy usłyszał faktyczną odpowiedź, z wrażenie wypuścił torbę z ręki. Piwo uderzyło o schody ruchome, kilka puszek zeskoczyło po stopniach. Russel przeklął szpetnie, co nie uszło uwadze matki. Na szczęście nic się nie rozlało.

- Czekaj, czyli ile wygraliście? - zapytał. Skinął głową w podzięce jednej z kobiet, która pomogła mu pozbierać zguby.
- Czterdzieści milionów!

Russel przyspieszył, widząc zbliżającego się pracownika ochrony. Jego serce biło jak oszalałe.

- D-dolarów?
- No pewnie, że dolarów, dziecko. Tommy kupował od kilkunastu lat te głupie kupony i w końcu trafił szóstkę…!
- Teraz się cieszy, a wcześniej jak narzekała, że wywalam pieniądze w błoto, jak narzekała - dobiegł cichy głos ojca zza słuchawki.
- I wiesz co? - Thelma zrobiła efektowną pauzę. - Zamierzamy ofiarować waszej trójce rodzeństwa po dziesięć milionów na głowę!

Hayes zamarł w pół kroku. Niektórzy niepewnie oglądali się na niego, jak gdyby urwał się z psychiatryka.

- Jest tylko jedno "ale" - matka kontynuowała. - Musisz się ustatkować.
- Biedny chłopak - znów głos ojca wydobył się z eteru.
- Ta Mitsy to taka miła dziewczyna, mieszkacie razem i na pewno bardzo się kochacie. Trochę myślałam na ten temat… i jeżeli zaprosicie nas na wesele, możecie oczekiwać drobnego prezentu z okazji zaślubin - Thelma twardo stawiała warunki. - Mam nadzieję, że odłożycie to na lokatę. Resztę otrzymacie, gdy wreszcie zostaniemy dziadkami.

Zdaje się, że już wszystko sobie zaplanowała.

- Mamo, proszę cię… - zaczął powoli.
- Będę czekała na twój telefon, słoneczko - przerwała. - A teraz kończę rozmowę, muszę jeszcze zadzwonić do Głupiej Berty z Klubu Seniora, połknie protezę, jak to usłyszy.
- Czekaj… - zaczął. Matka jednak już zdążyła się rozłączyć.

Zaklął pod nosem. Miał pewność, że Thelma nie zmieni zdania - zawsze jak coś sobie postanowiła, nie było odwrotu. A przecież Mitsy była tylko i wyłącznie jego współlokatorką!



Lotte Visser


Lotte przeciągnęła się na krześle w swojej pracowni architektonicznej. Była bardzo zmęczona… wręcz na wpół żywa. Dopiła resztki kawy, wsłuchując się w dźwięki muzyki filmowej płynącej z magnetofonu. Bardzo ciężko pracowała nad tym zleceniem od ponad miesiąca, lecz opłaciło się - projekt dworku na obrzeżach Portland został dokończony. Kilka pięter, ogród, fontanny, skomplikowane elewacje, najprzeróżniejsze niespotykane detale, których nowobogacka dama sobie życzyła, a które były bardzo ciężkie do wkomponowania. Jednak udało się i to z jakim rezultatem! Kobieta przewidywała, że ta jedna praca - projekt życia - jest w stanie rozsławić jej nazwisko w architektonicznym półświatku.

Pracowała z ramienia agencji, w której nie była zatrudniona na stałe. Z początku dziwiło ją, czemu szef zdecydował się powierzyć tak trudne zadanie młodemu architektowi z niewielkim stażem… Dopiero po jakimś czasie uświadomiła sobie, że po prostu nikt inny nie zdecydował się podjąć tak mozolnej i ciężkiej roboty. Nikt też nie spodziewał się, że jej się uda. Natomiast dokonała niemożliwego. I czuła z tego powodu cholerną dumę.

- Pani Flenboyante czeka na korytarzu na architekta, który projektował jej rezydencję - poinformowała sekretarka przez interkom.

Lotte de facto nigdy nie rozmawiała ze zleceniodawcą twarzą w twarz. Zawsze informacje co do wahań nastrojów klientki otrzymywała od szefa, sama też przez niego podawała odpowiedzi. Teraz miało to się zmienić, jednak nie czuła zdenerwowania. Nie miała powodów.

Prędko przeczesała włosy i spięła je tak, by trochę ukryć niebieskie pasemka. Poprawiła kostium i przejrzała się w lustrze. Wyglądała profesjonalnie… powtórzyła to sobie kilka razy… i była gotowa. Już miała opuścić pokój, gdy ktoś nieoczekiwanie wślizgnął się do środka.


Lotte znała ją z widzenia… kilka razy nawet rozmawiały ze sobą w windzie, zawsze o pogodzie. Nazywała się chyba Jessica… nie, Jennifer. Albo Jenna. W każdym razie również była architektem i Visser więcej na jej temat nie wiedziała.

- Witaj Lottie… proszę, muszę z tobą porozmawiać - kobieta była wyraźnie spięta, wręcz na granicy płaczu.
- Chyba nie mam czasu… - odparła powoli, zaskoczona gestykulacją brunetki.
- Proszę cię, to musi być teraz!
- Ale ja właśnie mam…
- Tak, o to chodzi! - wreszcie Jenna (?) krzyknęła. Po kilku sekundach uspokoiła się. - Bardzo cię przepraszam za ten wybuch, naprawdę jestem w rozsypce.

Lotte westchnęła, po czym gestem przykazała kobiecie, by mówiła dalej.

- Ja wiem, że nie mam żadnego prawa cię o to prosić… i rozumiem jak odmówisz. Jednak nie mam wyjścia, jestem pod ścianą. Uwierz, gdyby tylko był jakikolwiek inny sposób… ale nie ma.
Lotte uśmiechnęła się niepewnie. Sytuacja była niezręczna i nie miała serca jej przerwać. Z drugiej strony nie chciała, aby pani Flenboyante na nią czekała.
- Otóż… wysłuchaj mnie - Jenna kontynuowała. - Szef mnie wyrzuci z roboty. Ja to wiem, już mnie ostrzegał, że zawalam terminy i słabo pracuję… i ma rację. Po prostu nie mogę się na niczym skupić… cały czas myślę o tym… Lottie…
- Dobrze, uspokój się, może usiądziesz na krześle?
- Mój mąż jest chory. Ciężko chory - przełknęła ślinę. - Ma krwiaka tętnicy przedniej mózgu. Leży od miesiąca na OIOMie… a ja nie mogę spać. Lottie, ty mnie teraz znienawidzisz… Ale proszę cię, naprawdę ci się odwdzięczę… Błagam cię, ten jeden raz… czy mogłabyś przekazać mi swój projekt? - Jenna podniosła wzrok. - Jak szef mnie wyrzuci i mój Patrick - przełknęła ślinę. - Jak on umrze… co powiem dzieciom? Mamy tyle kredytu na dom… Nie wiem co robić, proszę cię, pomóż mi! Tylko ty jesteś w stanie jakoś…

Jenna rozpłakała się na dobre. Dalej coś mówiła, lecz jej język nieustannie plątał się i trudno było cokolwiek zrozumieć.

- Lotte, błagam cię - chwyciła ją za rękę. - Pomóż mi!

Daniel Visser


Mierzył. Podniósł celownik nieco wyżej, ocenił trajektorię, nieco ugiął nogi… w końcu ciągnął za spust. Pocisk leciał szybko niczym błyskawica, po czym trafił tarczę i choć blisko środka, Daniel uznał, że wciąż daleko do idealnego wyniku. Pociągnął łyk wody, otarł kropelki potu z czoła, następnie wyciągnął papierosa z paczki i zapalił. Dym sunął przez gardło, trafiając do płuc. Pobudzał. Dodawał sił.

Trzy godziny na strzelnicy minęły nie wiadomo kiedy. Znał to miejsce jak własną kieszeń i zdołał nawiązać w nim kilka znajomości… jednak nie przychodził tutaj na pogaduszki. Jego wuj - wojskowy - zainteresował go strzelaniem i trenował je już od… ilu lat? Ośmiu? Był dobry, jednak nie najlepszy. Dlatego wciąż nad sobą pracował.

- Hej, Daniel - jakiś chłopak, kościsty i na oko młodszy od niego, wychynął z sąsiedniego boksu. - Słuchaj, ty chyba jeszcze nie wiesz, prawda? Organizuje się wyjazd, masz zaproszenie. Mt Hood National Park, a dokładniej Obóz Rządowy. Taka okazja nieczęsto się zdarza, sama strzelnica to organizuje. I tego… ma być nawet właściciel tej budy! Wiesz, ten, który ma dwa złote medale w mistrzostwach krajowych, gość jest zajebisty, no widziałem filmiki na youtube, totalnie wymiata. Na serio nie można przegapić, no… Musisz być! - wyszczerzył zęby. - Jutro o dwunastej zbiórka przed budą.

- Tak… - odparł cicho Visser, jakby sam do siebie. - To wcale nie jest wiadomość na ostatnią chwilę.
Zapalił drugiego papierosa. Nie określił jeszcze, czy wyjazd go w ogóle interesuje.

- No, Jared miał powiedzieć ci wcześniej, frajer spieprzył najwyraźniej - chłopak wzruszył ramionami. Skinął głową na pożegnanie, po czym skierował się ku szatni.

Daniel pozostał do późna. Gdzieś w oddali ktoś jeszcze ćwiczył, lecz wkrótce i te odgłosy wystrzałów przycichły. Mężczyzna zrobił dwa kroki do tyłu, jeszcze raz wymierzył i trafił w sam środek. Dopiero wtedy uśmiechnął się. Idealne zwieńczenie treningu. Obrócił się gwałtownie, słysząc oklaski - wysoki, półnagi mężczyzna zmierzał w jego kierunku. Był potężnie zbudowany… bardziej jak bokser, lub kulturysta, niż strzelec.


- Masz talent - rzekł. - Dobra praca nóg.

Visser przegryzł wargę. Wszyscy dzisiaj byli tacy rozmowni.
Nieznajomy podszedł jeszcze bliżej, po czym usiadł na barierce, tyłem do tarczy. Wpatrywał się w Daniela, aż ten zaczął czuć się niezręcznie.

- Lepiej jutro tam bądź - wycedził zaskakująco zimnym tonem.
- Co? - Daniel zagasił papierosa i wyrzucił go do kubła obok.
- Na obozie, kurwa. Strzeleckim. Lepiej dla ciebie, żebyś tam był. Zobaczymy, jaki z ciebie mężczyzna.

Kulturysta miał najwyraźniej jakiś problem. Strzelił palcami, po czym opuścił barierkę, kierując się ku wyjściu.

- Kim ty w ogóle jesteś?
- Nie znasz mnie? - mężczyzna zaśmiał się. - Pieprzysz moją córkę, kurwa, może to ci podpowie. Ale jak mnie nie znasz… to mnie poznasz…

To by znaczyło, że ma przed sobą komendanta policji Jasona Vayne'a.

- I lepiej żebyś nie stchórzył - splunął pogardliwie, jeszcze obracając się przed wejściem do szatni. - Zobaczymy ile jesteś wart - dodał, po czym zniknął za drzwiami. Rozległ się odgłos włączonego prysznica.

Daniel usłyszał brzęczek - otrzymał SMSa. Choć chwila nie była najlepsza, odruchowo spojrzał na wyświetlacz telefonu na stoliku obok.

Cytat:
Pod żadnym pozorem nie wychodź jutro z domu. On wie.
- Angelika
Imogen Cobham


Para buchała spod prysznica. Rozprzestrzeniała się po całej objętości niewielkiej łazienki. Nawilżała storczyki, skraplała się na chłodnych oknach, przykrywała lustro. Dopiero po chwili wychynęła z niej - niczym Wenus z morskiej piany - postać smukłej kobiety. Po wyjściu z kabiny stanęła na jednym ręczniku (by nie moczyć podłogi), po czym prędko okryła się drugim. Chłodne powietrze bijące z korytarza zaatakowało ją znienacka niczym skrytobójca.

Imogen przyjrzała się swojemu odbiciu. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się do blizn, choć trochę czasu już minęło. Przesunęła palcem po skazie ciągnącej się przez obojczyki do dekoltu. Widniała również na łopatkach i lewym boku. Widać nie dla wszystkich Portoryko stanowiło bezpieczny kurort wakacyjny. Wolałaby z tego urlopu przywieźć nieco przyjemniejsze pamiątki, lecz liczyło się to, że przeżyła. Mogła mieć o wiele mniej szczęścia.

Wyszła z łazienki z turbanem na głowie, wsadziła pudełko Pop-Tarts do nagrzanego piekarnika, przeklęła mocno, uderzając głową w szafkę i przeklęła ponownie, gdy światła i telewizor zgasły. Padł prąd. Pewnie typ spod trójki znowu urzędował w piwnicy, w której mieściła się jego nie-tak-sekretna heblarnia, łącząc siły z idiotką spod szóstki piorącą, prasującą, prostującą włosy, oglądającą telewizor, słuchającą radia (…) w tym samym czasie i centralna rozdzielnia nie wytrzymała. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

Immy próbowała odblokować komórkę, jednak okazała się rozładowana. Oczywiście. Sprawdziła godzinę na zegarku - kilku minut po siedemnastej. Siadła do laptopa (na szczęście sprawnego) i choć internet nie działał, poczta już wcześniej została pobrana przez aplikację. Jako że nie miała w tej chwili nic lepszego do roboty, zaczęła czytać po kolei wszystkie trzy maile.

od: l.cobhan12@hotmail.com
do: imogen.cobham@hotmail.com

Cytat:
CORECZKO CO SIE U CIEBIE DZIEJE BARDZO TESKNIMY MAM NADZIEJE ZE WSZYSTKO W PORZADKU TUTAJ DOBRZE MAM KATAR A TY JAK SIE CZUJESZ PRZYLATUJ DO DOMU CZEKAMY NA CIEBIE KOLEDZY Z POLICJI PYTAJA A JA NIEWIELE IM MOGE POWIEDZIEC BO SAMA NIE WIEM I DOBRZE CHOCIAZ ZE MI TEGO E-MOILA ZALOZYLAS CHYBA DZIALA KOLEZANKA MOWI ZE JEST TAKI OKIENKO TO SIE NAZYWA SKIPE JAKO TAK CHYBA I TU MOZNA SIEBIE ZOBACZYC I TESKNIE BARDZO ODEZWIJ SIE TATA DOSTAL PODWYZKE POZDRAWIAM MOCNO I DO ZOBACZENIA

CALUSY MAMA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
od: a.wenderlich@nba.com
do: imogen.cobhan@hotmail.com

Cytat:
Witam!

Nazywam się Anna Wenderlich, jestem konsultantką w National Bank of America, w którym posiada Pani konto o numerze XXXX XXXX XXXX XXXX 489238. Chciałabym umówić się na spotkanie w związku z Pani kredytem opiewającym na kwotę 132 038 Euro, aby zaproponować znacznie bardziej korzystne warunki spłaty. Wnioskując po danych z kwestionariusza pożyczkowego celem poboru środków było (między innymi) nabycie licencji zawodowej pilota śmigłowcowego w Zjednoczonym Królestwie i choć kredyt został pobrany w zewnętrznym banku, w związku z posiadanym obywatelstwem amerykańskim możliwe jest uzyskanie zapomogi z edukacyjnego funduszu rządowego nawet na kwotę 48 tysięcy Euro (dane szacunkowe). Co więcej, jesteśmy również w stanie przyznać korzystniejsze stopy procentowe spłaty kredytu.
Jestem jedynym pracownikiem naszej placówki w Portland zapoznanym szczegółowo z zasadami wnioskowania o zapomogi rządowe i w związku z moim zbliżającym się urlopem zdrowotnym proponuję jak najszybszy termin spotkania, najlepiej jutro o godzinie 12:00. Proszę określić do dnia dzisiejszego (pracujemy do 18:00), czy jest Pani zainteresowana naszą ofertą.
Z poważaniem,
Anna Wenderlich
pracownik National Bank of America
od: jjchan2000@yahoo.com
do: imogen.cobham@hotmail.com

Cytat:
Słuchaj, dzwoniłam do Ciebie tysiąc razy, ale nie mogę się dodzwonić. Otóż sprawa jest ważna… jutro przyjeżdża do naszego aeroklubu syn senatora, na próbne przejażdżki i KONIECZNIE trzeba się nim dobrze zaopiekować. Jesteś tutaj chyba najbardziej doświadczona w lataniu, na Boga, przecież byłaś pilotem policyjnym! Byłoby po prostu świetnie, gdybyś usiadła z nim za kokpitem, pokazała parę trików, może nawet pozwoliła potrzymać stery… Jest to o tyle ważne, że jeżeli chłopakowi się spodoba, być może zostanie u nas członkiem… a to znaczy posiadanie nowego, potencjalnie mega ważnego sponsora. Wiesz, jak ten sprzęt kosztuje… pieniędzy niestety nigdy za dużo. Dlatego koniecznie cię jutro potrzebujemy tak pomiędzy dziesiątą a czternastą mniej więcej. Zadzwoń jeszcze, lub napisz mi odpowiedź, czy będziesz… Najlepiej tak do 18-stej mniej więcej, bo nie chcę wydzwaniać i szukać kogoś na twoje miejsce po północy. Ludzie chcą spać.
To strasznie ważne!
Jasmine
I oczywiście prądu jak nie było, tak nie ma. Immy znów spojrzała na zegarek. Do osiemnastej pozostało nieco ponad pół godziny. Gdyby tylko wcześniej przeczytała te przeklęte wiadomości!
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 04-06-2016 o 00:08. Powód: imageshack nawalił... zły kolega!
Ombrose jest offline  
Stary 24-07-2015, 20:58   #2
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Prąd padł już nie pierwszy raz w tym miesiącu. Jak nic zacznie szukać nowego mieszkania! W głowie widziała już cyferki według, których zamierzała wykłócać się o obniżenie stawki czynszu. Tak nie da się żyć!
Zła ja jasna cholera na swoich głupich sąsiadów usiadła ubrana w szlafrok na kanapie.
- A taką miałam ochotę na te tosty! - jęknęła rozkładając się na całą długość siedziska.
Chwilę leżała tak patrząc w sufit.
- Może laptop działa? - i usiadła prosto - Najpierw tosty...
Wstała i tym razem ostrożnie zbliżyła się do piekarnika, ręką przytrzymując turban by nie spadł. Wyłączyła go. Już raz zostawiła go włączonego przed wyjściem. Musiała później malować sufit w kuchni. Dobrze jej to poszło, chociaż sprzątanie kropek białej farby z blatów i podłogi też trochę zajęło.
Wyciągnęła ze środka piekarnika zimnego Pop-Tartsa i wgryzła się w niego.
Smaczny nie był, ale najgorszy też nie.
wróciła do kanapy przeżuwając tosta. Z nadzieją sięgnęła po laptop leżący na stoliku tuż obok.
- Uff działa - ucieszyła się. Poczta zdążyła się ściągnąć.
Czytała maile po kolei.
- Skype’a jej się zachciało - zaśmiała się z rozczuleniem. Immy już wcześniej miała ochotę jej to zaproponować, ale wtedy musiałaby tłumaczyć się czemu jest obandażowana jak mumia, a później... Później czas przez pracę pobiegł tak szybko, że nawet nie wiadomo kiedy rzuciła pracę w policji, opuściła kraj i zamieszkała w Portland. Chociaż jeśli dobrze pamiętała to kolejność była inna... W każdym razie najpierw był urlop i dopiero wszystko się zaczęło.

Westchnęła. Zastanawiała się co odpisać. Bądź co bądź okazało się, że jednak tęskniła za rodziną i przyjaciółmi. Gdyby nie tutejszy aeroklub to byłoby jej naprawdę ciężko.
Już chciała coś odpisać, ale kliknęła na kolejnego maila.
Początek wiadomości brzmiała bardzo odrzucająco: w końcu była z banku i przypominała jej jakie długi sobie narobiła. Już miała wykasować wiadomość. Nawet wrzucić adresata do spamlisty, ale...
- O ja cie... Jasne, że chce! - od razu w myślach widziała o ile spadnie jej miesięczna rata jeśli dostałaby taką dotację.
W tej euforii kliknęła jeszcze ostatniego maila.
- Hymm... - spojrzała w kierunku telefonu leżącego na szafce pod telewizorem - Jestem pewna, że nawet raz nie zadzwonił - skomentowała początek wiadomości. Doczytała do końca i zaczęła klikać między mailami.
Prychnęła z zawodem, że obie sprawy mają dziać się w podobnym czasie. Wiedziała też, że jak już zacznie loty to na pewno nie znajdzie czasu by wyrwać się na chwilę do banku. Tak bardzo chciała złapać dwie sroki za ogon!
Chwilę rozważała jak to ogarnąć.
- Już wiem! - doskoczyła do telefonu. Ledwo ledwo ochroniła ręką turban od upadku ręcznika na ziemię. Chwyciła w dłoń smartfona i chciała go odblokować. Nie zadziałało. Przydusiła dłużej guzik. Na ekranie pojawiła się na krótko ikonka czerwonej przekreślonej baterii i ekran zgasł.
- Do jasnej cholery! - teraz była w desperacji. Spojrzenie na zegarek - Nie, nie, nie... - i rzucając telefon na kanapę między puchate poduszki rzuciła się biegiem do sypialni. W mgnieniu oka ubrała się w długie dżinsny, czarny t-shirt z nyancatem i zgniło zieloną rozpinaną bluzę z kapturem.
Swoje włosy brutalnie potraktowała ręcznikiem by wytrzeć je tak mocno na ile to możliwe.
Dopadła do torby na laptop, która walała się pod łóżkiem i wytrzepała jej zawartość na podłogę: same pierdoły jak check-listy, jej badanie lekarskie...
- O, tu jest moja licencja - stwierdziła z zaskoczeniem patrząc na koziołkującą po podłodze kartę wyglądającą jak kredytowa. Sięgnęła po nią i położyła ją na biurku. Złapała jeszcze tylko ładowarkę i wrzuciła ją do bocznej kieszeni torby. Prawie biegiem znalazła się w salonie, chwyciła laptop i zapakowała go do torby.
- Ah, jeszcze telefon!
W korytarzu założyła czerwone trampki i narzuciła na siebie brązową kurtkę. W sumie to nie wiedziała jaka pogoda była na zewnątrz. Już miała wychodzić, ale cofnęła się po kluczyki do auta. Wtedy zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Włosy miała rozczochrane we wszystkie strony.
Na szybko namierzyła szczotkę i spróbowała przeczesać je. Nie było to łatwe więc, żeby nie tracić czasu postanowiła zrobić to w drodze do auta. Zanim zeszła po schodach z drugiego piętra do auta stojącego na parkingu na zewnątrz mokre włosy miała już ulizane. Otworzyła swoje srebrne volvo, które kupiła jak tylko dostała forsę za niewykorzystany urlop, nim bank zdążył położyć na nich rękę. Wrzuciła na siedzenie pasażera torbę i zasiadła za kierownicą.

Najbliższe centrum handlowe było 5 minut drogi od niej, śpieszyła się, bo czas to jak najbardziej w tym momencie pieniądz.
Zaparkowała najbliżej wejścia i biegiem ruszyła do ruchomych schodów. Teraz było jej zimno w głowę, mimo że w drodze włączyła na maksa ciepły nawiew próbując w ten sposób wysuszyć włosy. Nadal były mokre.
Idąc po ruchomych schodach zobaczyła jak komuś wypadły z torby puszki z piwem. Mężczyzna ten bardzo był zaaferowany rozmową, którą prowadził przez telefon. Imogen odruchowo schyliła się i sięgnęła po puszki, które teraz leżały jej pod nogami. Jedną bez skrępowania schowała szybko do torby kiedy właściciel nie patrzył. Darmowe piwo to dobre piwo. Pokręciła głową, gdy poczuła jakieś dziwne zakłócenia. "Cholerny Skorpion".
- Dobrze, że w puszkach, a nie w butelkach. Wtedy to byłoby nieszczęście - skomentowała i z uśmiechem na twarzy przekazała mężczyźnie jego własność pomniejszoną o jeden. Czas ją gonił, więc nie czekając na nic pobiegła przed siebie. Dopiero jak znalazła się w środku galerii handlowej zatrzymała się, żeby pomyśleć, gdzie znajdzie tu kontakt.
- Toalety! - zrobiła krok, ale zatrzymała się - Tam zawsze jest problem z zasięgiem. - obróciła się o 90 stopni i ruszyła do strefy restauracyjnej.
Dobiegła do stolika przy, którym wiedziała, że jest kontakt. Gruba pani z tacą w tym wyścigu nie miała szans.
Imogen podpięła ładowarkę do prądu i telefonu. Włączyła padalca i wyciągnęła laptop. Również go włączyła.
Wszystko działało.
Najpierw wykonała telefon do pani z banku. Było za pięć szósta, więc była szansa, że wszystko poszło na marne.
- Anna Wenderlich...
- Dzień dobry! - przywitała się trochę za bardzo entuzjastycznie nie pozwalając rozmówczyni dokończyć - Imogen Cobham z tej strony. Dostałam od pani mejla i chciałabym się umówić na spotkanie. Czy byłaby możliwość spotkać się wcześniej. Tak przed 10? O 12 niestety jestem już na wylocie... - nerwowo się zaśmiała do słuchawki - Znaczy w pracy jestem potrzebna do wieczora i tylko do 10 jestem w stanie coś się wyrwać na trochę. - dopiero teraz przerwała swój potok słów.
- Nie ma problemu - usłyszała odpowiedź. - Jestem jutro od 9 do 13. Wie pani o 14 mam pociąg więc…
- Wspaniale! - rozradowała się - 9 mi odpowiada!
- Dobrze. Więc 9 jutro w oddziale… - i podyktowała jej adres.
- Dziękuję i do widzenia pani. - rozłączyła się - Pierwszy problem z głowy! - była zadowolona z siebie. Został jej jeszcze jeden telefon.

Westchnęła głęboko. Wybrała numer.
- Hejka Jasmine. Jasne, że biorę tą robotę, tylko jest jedna sprawa… Muszę w banku załatwić z rana jakieś sprawy, ale po tym jestem cała twoja. Przysięgam!
- Czy ty wiesz która jest godzina?! - usłyszała reprymendę. - Ja tu na szpilkach siedzę a ty łaskawie dzwonisz po 18 i myślisz że co?
- Ej, no weź. Miałam problemy.. Telefon mi się rozładował, prąd siadł mi w mieszkaniu...
- I jeszcze kosmici cie porwali! - oburzyła się na wymówki
- Ale posłuchaj mnie…
Przez słuchawkę przeszła jeszcze litania jacy piloci są nieogarnięci i egocentryczni, a ona sama jedna musi wszystko planować i załatwiać. W końcu zamilkła. Trzeba był to wykorzystać.
- Jasmine, będę, ale sama pomyśl, ciekawsze loty będą po południu. A wieczorem to już w ogóle ekstra. Obiecuję, że jak tylko skończę spotkanie w banku to od razu pędzę do aeroklubu. A tego twojego syna senatora to przelecę tak, że jeszcze dwa Belle wam kupi.
- …
- Halo?
- … No dobra. Ale jak nawalisz to będziesz sobie sama papiery na lot przygotowywać przez najbliższe pół roku.
- Oczywiście - zgodziła się. Pożegnały się i Imogen rozłączyła się. Musiała tu teraz tylko zostać na tyle długi by podładować telefon i laptop. Nie wiadomo kiedy wróci prąd w jej mieszkaniu.

Kolejny dzień zapowiadał się ciasno. Dobrze, że chociaż IBPI traktowało ją ulgowo i informowali ją z wyprzedzeniem kiedy zostanie ściągnięta do biura. Trochę byłoby nieciekawie, gdyby śmigłowiec nagle musiał zostać bez pilota.
Immy na chwilę odeszła od stolika, zamówiła sobie kanapkę w Burger Kingu, frytki i pepsi.
Ze swoją kolacją wróciła do stolika i otworzyła maila od mamy. Blizny już się zagoiły, więc straciła główny powód, dlaczego nie chciała lecieć do rodziny. Lubiła swoją rodzinę.
Niestety nie potrafiłaby wytłumaczyć im dlaczego wszystko rzuciła w cholerę i wyjechała do Ameryki. No, może nie tyle nie potrafiła co miała zakaz. To co robiła było tajne.
Odkąd tu zamieszkała rodzinę odwiedziła tylko raz i to przy okazji wyjazdu służbowego. Była wtedy dopiero co po wypisaniu ze szpitala, gdzie trzymali ją pod obserwacją. Poza tym IBPI uznało, że skoro jest Brytyjką to przyda się inspektorom, który nie byli jeszcze na wyspach. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Do rodziny wstąpiła tylko na chwilę, gdy śledztwo zostało zakończone - miała wciąż bandaże i nie chciała, żeby mama się tego dopatrzyła. Zaraz zaczęłoby się wypytywanie i zamartwianie. Już i tak dosyć posiwiała przez swoją najmłodszą córkę. Do swojego dawnego mieszkanka wstąpiła tylko po to by zapakować swoje manatki i wysłać kurierem za ocean.

Imogen wgryzła się w podwójnego Whoopera. Otworzyła pocztę na laptopie.

od: imogen.cobham@hotmail.com
do: l.cobham12@hotmail.com

Cytat:
Cześć mamo. Pogratuluj tacie ode mnie! A Ty uważaj na siebie i nie dawaj się Suzan i Mattowi wykorzystać do nianczenia ich gremlinów całymi dniami!
U mnie dobrze. Jestem zdrowa, staram się jeść zdrowo. Mam dużo pracy, masę wyjazdów służbowych, ale jest fajnie. Tydzień temu rozpakowałam ostatni karton.
Jestem w kontakcie z chłopakami z policji, ale możesz im przekazać, że jak tylko się ogarnę to ich zaproszę do Portland
Was oczywiście wcześniej niż ich.
Całusy dla Ciebie i taty!

Immy

PS. Poproś Suzan, żeby zainstalowała Ci Skype. Nie rób tego sama!
Wysłała i sięgnęła po serwetkę, żeby wytrzeć nią ketchup, który kapnął jej na touchpad. Poprawiła poślinionym palcem.
Siedziała przy stoliku przeglądając strony internetowe aż zostało pół godziny do zamknięcia sklepów w galerii. Wtedy spakowała wszystko i wstała. W drodze powrotnej na parking wstąpiła jeszcze do sklepiku ze świeczkami oraz marketu spożywczego.

Wróciła do mieszkania, w którym tak jak się spodziewała nie wrócił jeszcze prąd. Pocieszające natomiast było to, że na parkingu stało już auto pogotowia energetycznego. Oświecając sobie drogę ekranem smartfona przemierzała salon. Zostawiła torbę z laptopem na kanapie, a zakupy zaniosła do kuchni i rozpakowała. Wróciła z zapałkami i świeczkami. Rozstawiła je na tacy i zapaliła. Wygasiła telefon i położyła go na szafce.
Usiadła wygodnie na kanapie i okryła się puchatym kocem. Wyciągnęła laptop i położyła go na stoliku, ale z dala od świec. Znalazła na dysku jakiś serial który kiedyś polecił jej znajomy i włączyła pierwszy odcinek. Wtedy przypomniała sobie o piwie. Sięgnęła po puszkę Budweisera i otworzyła ją.
- Twoje zdrowie nieznajomy - powiedziała do puszki i upiła kilka łyków. I tak w romantycznej scenerii obejrzała pierwsze 3 odcinki Scrubs śmiejąc się do rozpuku.

Następnego dnia wstała wcześniej niż zwykle. Tym razem nie mogła się spóźnić. Zapakowała do torby ubranie na zmianę, a sama ubrała się tak by wyglądać poważnie i odpowiedzialnie.
Zabrała to co jej było potrzebne na cały dzień i wyszła z mieszkania. wsiadła do auta i już miała odpalić, ale coś jej nie dawało spokoju. Sprawdziła dokumenty.
- Gdzie ta cholerna licencja…
Wysiadła z auta i wróciła do mieszkania. Tak, licencja była tam, gdzie ją zostawiła, czyli na biurku w sypialni.
Szybkim krokiem, zeskakując po kilka stopni na raz, mając na sobie buty na obcasie aż prosiło się, żeby skręcić sobie kostkę. Ale to jej nie groziło. W końcu kiedyś wygrała zakład. Butelka whisky jeśli przeleci śmigłowcem mając absurdalnie wysokie szpilki. Profanowała alkohol jeszcze długo rozcieńczając go z colą i lodem.

Hamulec.
Start.
R
Hamulec.
D
Migacz.
Wyjechała z parkingu włączając się do ruchu. Na telefonie ustawiła nawigację by nie pogubić się i dojechać na czas.
Pod bank zajechała 10 minut przed czasem. Sprawdziła w lusterku czy makijaż jej się nie rozmazał. Trochę się stresowała. Zawsze banki ją stresowały. Wysiadła z auta, poprawiła białą marynarkę i czarną spódnicę i ruszyła do drzwi marmurowego gmachu.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 24-07-2016 o 22:18. Powód: wyśrodkowanie obrazków
Mag jest offline  
Stary 29-07-2015, 20:15   #3
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Nigdy nie pozwalała sobie na to, aby zmęczenie uniemożliwiło jej realizację wyznaczonych celów. Zawsze była zdyscyplinowana, odpowiednio planowała swój czas. Dzięki temu znała swoje limity, ograniczenia, wiedziała kiedy zmęczenie osiągnie taki pułap, że już musi odpocząć. W tym przypadku miała jeszcze trochę rezerw. Na spotkanie z klientką w zupełności wystarczy, aby zrobić dobre wrażenie.

Zaskoczona podejściem do niej koleżanki z pracy, jeszcze bardziej jej zachowaniem Lotte wyciągnęła samrtfon i trzema muśnięciami palca włączyła dyktafon. Robiąc to udała, że patrzy na godzinę i wymownie ponagla Jenne (?), aby przeszła do meritum. Nie musiała nawet zakładać, że coś ciekawego w tejże rozmowie padnie, miała nawyk żeby nagrywać co poniektóre rozmowy w pracy. Osobiście nie doświadczyła jakichś większy problemów, ale jej koleżanka ze studiów miała przykre incydenty na praktykach, które w sumie można było nazwać mobbingiem, wręcz molestowaniem. Dlatego przestrzegła ją i wyczuliła na takie właśnie ewentualności. Materiał w postaci nagrania to silny dowód we wszelakich kwestiach spornych. Czasem i nawet świetny atut żeby wywrzeć na kimś odpowiednie wrażenie. Takie są czasu, że trzeba być czujnym i korzystać z dobrodziejstw technologii.

Im dalej ciągnęła swój płaczliwy wywód jej koleżanka, tym Lotte co raz bardziej zastanawiała się nad tym co w ogóle jej odpowiedzieć. Delikatnie zabrała rękę, którą ujęła Jenna, gdy ta rozpłakała się i spojrzała nań. Jej niebieskie oczy okraszone subtelnym, starannie dopracowanym makijażem, przez chwilę wwiercały się wręcz w jej duszę. Nie potrzebowała dużo czasu na zastanowienie się nad odpowiedzią, szkoda było jej go tracić.

- Moja droga czy wiesz co to jest profesjonalizm? – Nie pozwoliła jej nawet zastanowić się nad odpowiedzią. – Polega on na tym, między innymi, że nie miesza się spraw zawodowych z prywatnymi. To tylko przynosi straty i to dla wszystkich stron. Naprawdę uważasz, że to co teraz powiedziałaś było na miejscu? Każdy ma swoje problemy, każdy przeżywa swoje dramaty. Zapewniam cię, ze w tym momencie w ogóle nie interesuje mnie twój mąż, dzieci, albo kredyty.

Mówiła spokojnym, ale chłodnym tonem, cały czas patrząc jej głęboko w oczy. Zastukała dwa razy wysokim obcasem, robiąc krótką pauzę, podkreślając wagę swoich słów. Trzeba przyznać, że uwielbiała wysokie obcasy. Nie potrzebowała „dodawać” sobie wzrostu, uważała, że mając 171 centymetrów nie potrzebowała takich zabiegów. Zakładając je na nogi czuła się po prostu inaczej, lepiej, silniej i bardziej seksownie.

- A może ty przyszłaś tu z polecenia szefa? Może masz mnie sprawdzić, jak się zachowam, co zdecyduję? Nieważne zresztą – westchnęła kiwając przecząco głową – z jakiegokolwiek powodu, czy tego co podajesz, czy dla szefa, albo może nawet po prostu żeby ukraść mój projekt i wybić się dzięki niemu... Odpowiedź brzmi nie. Nie oddam tobie mojego projektu, nad który tak ciężko pracowałam. I wcale nie jest mi z tego powodu przykro.
Spojrzała wymownie na telefon, stwierdzając, że za dużo czasu poświęciła tej rozmowie. Mimo, że wcale tak długo ona nie trwała. Zrobiła dwa kroki, po czym odwróciła się i dorzuciła jakby od niechcenia.
- Jak wszystko wyjdzie pomyślnie i ten projekt okaże się strzałem w dziesiątkę, to może zastanowię się czy nie poprosić szefa o asystentkę. Może i zasugeruję twoją osobę. Jednak wiedz, że zwykła rozmowa o pogodzie i twojej sytuacji życiowej nie sprawi, że będziesz nią długo. Nawet nie znam twoich możliwości, nie wiem czy jesteś dobra, sumienna i pracowita. Może pomyłką jest to, że tu pracujesz, a może masz talent. W każdym bądź razie chętnie dam ci dugą szansę, bo tym brakiem profesjonalizmu straciłaś w moich oczach. Trzymaj kciuki.

Jenna rozpłakała się ponownie, wzięła swoją torebkę i nerwowym krokiem wyszła z pokoju mijając Lotte. Patrząc przez chwilę na znikającą postać koleżanki przeszło jej przez myśl czy w ogóle Jenna mogła stracić w jej oczach, jeżeli nie miała o niej żadnego zdania. Chyba rzuciła to tylko dla dramatyzmu. Uśmiechnęła się, ale teraz musiała swoje myśli nakierować na inny tor. Teraz musiała być profesjonalna, konkretna. Przedstawić projekt tak, aby od razu zachwycił klientkę. Wyłączyła dyktafon i sprawdziła, czy nagranie zapisało się, po czym schowała telefon do kieszeni marynarki. Teraz przede wszystkim trzeba było udać się na spotkanie.

Jest i ona – pomyślała.

Weszła do pomieszczenia, w którym siedziała starsza pani. Zadbana, dobrze ubrana, z małym psiakiem rasy York. Wyglądała na sympatyczną kobietę, taką babcię, do której idzie się z każdym problemem, a ona wysłucha, nie oceni i pocieszy. Na takie trzeba najbardziej uważać, może się okazać, że jest jaka ta z filmu „Starsza pani musi zniknąć” – przyszła jej natychmiast kolejna myśl. Otworzyła drzwi, uśmiech wykwitł na jej twarzy.

- Witam serdecznie. Nazywam się Lotte Visser. Mam nadzieję, że podoba się pani nasze biuro. – Rozpoczęła sympatycznym tonem głosu, mając na uwadze, że oczy muszą uśmiechać się wraz z ustami. Nie ma gorszego efektu jak przyklejony uśmiech, nieszczery, który wręcz odpycha.
- Witaj złociutka. Ale młoda dziewuszka i już dali ci tak trudne zadanie, jak mój domeczek?
- Trzeba mieć ambicje, a połączona z pracowitością jest dobrą podstawą sukcesów. Cieszę się, że dano mi tą szansę wykazać się. Jaki śliczny psiaczek, ojejku.
– Spojrzała na psa i lekko nachyliła się do niego, jednak żeby nie zaliczyć wpadki nie próbowała go głaskać. – Jak się wabi to cudo?
- Och tak, moja duma ma na imię Wallac. Przywitaj się z panią kochanieńki
– skierowała w stronę Lotte pieska, który na szczęście nie miał ochoty jej pogryźć, albo zacząć szczekać. Polizał ją po palcach, jak ona delikatnie je do niego skierowała.
- Madame Flenboyante czy mogły byśmy umówić się na jutrzejszy dzień, aby omówić projekt, który przygotowałam dla pani i Wallaca jak mniemam? – zaczęła.

Kobieta trochę ponarzekała, że chciałaby już dzisiaj, bo jest ciekawa jak to będzie wyglądać i czy uwzględniono wszystkie jej wytyczne. Wyraziła również swoje zaniepokojenie czy ten projekt w ogóle został przygotowany i że może coś jest nie w porządku z nim, może jest za dużym obciążeniem dla tak młodej osoby. Na szczęście Lotte cierpliwie i z dużą dozą serdeczności, przekonywała starszą panią, że jutrzejszy dzień będzie dobry na spotkanie, a projekt jest gotowy, jednak potrzebuje odpowiedniej prezentacji. Dodatkowo zwróciła uwagę, że staruszka ma świetny gust i rewelacyjne wyczucie smaku. Po wdaniu się w konwersację dowiedziała się, że to jej syn kupuje dom dla nich, ponieważ dorobił się na swojej firmie budowlanej. Lotte nie omieszkała zachwalić postawy syna wobec matki i stwierdziła, że to w dzisiejszych czasach rzadkość żeby dzieci tak dbały o rodziców. Po dłuższej konwersacji na temat jej syna i spraw rodzinnych, w końcu staruszka stwierdziła, że będzie miała dobry powód żeby wyjść jutrzejszego dnia z domu i spotkać się z sympatyczną, jak nieomieszkana zauważyć, młodą architekt. Napomknęła, że w jej wieku każdy powód jest dobry, aby wybrać się z wizytą do ludzi i móc z nimi poprzebywać. Umówiły się więc na dziesiątą rano następnego dnia.

Po odprowadzeniu starszej pani w stronę wyjścia, do windy i kolejnych wymianach serdeczności oraz zapewnieniach, że z projektem jest wszystko w należytym porządku, w końcu mogła się z nią pożegnać. Gdy drzwi windy zamknęły się, Lotte odetchnęła z ulgą. Wolała mieć ten jeden dzień więcej na odpoczynek, żeby mieć werwę do odpowiedniego zaprezentowania projektu oraz przygotować ładną graficzną oprawę. Wszak staruszka na suche rysunki techniczne nie będzie chciała patrzeć, muszą być dodatkowe grafiki. Dziewczyna chciała ją zachwycić i oczarować, trzeba wypaść najlepiej jak to tylko możliwe.

Wracając spokojnym krokiem do swojej „kanciapy”, ponieważ pokojem, ani gabinetem tego nie można nazwać, poczuła wibracje w kieszeni. Przyszedł sms od Daniela: „Flaszka wieczorem?”. Odpisała, że jasne, chętnie, do zobaczenia wieczorem. Po pracy miała zamiar zajść do manicurzystki, chwilę zrelaksować się i zadbać o swoje dłonie i pazurki. Zdecydowała jednak, że najpierw zajdzie do kuchni żeby napić się herbaty, potrzebowała zrobić drobną pauzę. Porozmawiała z dwoma znajomymi, którzy też zrobili sobie przerwę na kawę. Dopiła herbatę i udała się do swojego pokoiku.

Po drodze napotkała szefa, który powiedział, żeby do niego przyszła, ponieważ chce zobaczyć projekt pani Flenboyante.


Lotte nie zastanawiając się wykonała polecenie i kilka minut później znalazła się w gabinecie szefa. Tak, to był gabinet w pełnej krasie. Ładnie zaprojektowane duże wnętrze, nowoczesny design w kolorach stonowanej pomarańczy połączonej z szarościami. Meble pokazujące status, majętność i profesjonalizm z dbałość o każdy detal, również w dodatkach. Wszak w pracowni architektonicznej wnętrza są wizytówką firmy.
Rozmowa przebiegała w sympatycznym tonie, ale była za razem konkretna i na temat. Szef w końcu stwierdził, że jest zachwycony tym projektem. Uznał, że Sophie włożyła dużo pracy, wysiłku oraz że ma niesamowitą kreatywność i przykłada uwagę nawet do najmniejszych detali. Po krótkim zachwalaniu, zaproponował wspólną kolację. Lotte z chęcią zgodziła się i umówiła na jutrzejszy wieczór.

W bardzo dobrym humorze wróciła do swojego pokoju. Nie dość, że była zadowolona z projektu, szef ją docenił, to jeszcze umówiła się z takim przystojniakiem na kolację. Ten dzień zaliczyła do udanych dni mimo, że jeszcze się nie skończył. Była jednak przekonana, że nic go nie zepsuje. Na dodatek miała nadzieję, że jutrzejszy może być jeszcze lepszy niż ten. Z oczywistych powodów wszakże.

Zadzwoniła do swojego ulubionego salonu piękności i umówiła się na dzisiaj do manicurzystki. Nie było z tym problemu, była tam stałą klientką. Przychodziła często z jakimiś smakołykami dla personelu i zostawiła dobre napiwki, jeśli była zadowolona z usług, a przeważnie była. W takich okolicznościach jak mogli nie wygospodarować dla niej czasu mimo, że grafik mieli zajęty? Uporządkowała parę drobnych spraw w pracy, chwilkę posiedziała nad graficznym aspektem projektu starszej pani i wybiła godzina, że mogła zakończyć dzisiaj pracę. Wzięła swoją torebkę, zarzuciła na ramię marynarkę i wyszła z firmy.

Tak jak wcześniej sobie zaplanowała udała się do salonu piękności „Layla”. Podróż samochodem zajęła jej jakiś kwadrans. Posiedziała tam z dobre 90 minut, ponieważ oprócz paznokci i dłoni zaproponowano jej rewelacyjną nowość, która dopiero co przyjechała z Japonii – maseczkę do twarzy. Ceniła sobie wszystkie kosmetyki z tego państwa, ponieważ cechowały się wysoką jakością, a efekt był widoczny i zachwycający. Wszak jutro miała randkę, więc chętnie skusiła się na taki zabieg. Zadowolona zarówno z gładkiej skóry twarzy jak i wypielęgnowanych rąk udała się do domu.

Gdy klucz zgrzytnął w drzwiach Daniel wychylił się z fotela na którym siedział i wyjrzał przez otwarte drzwi swojego pokoju. Na stole przed nim leżał złożony pistolet, smary i szmaty. Niektóre brudne, inne czyste. Co dziwniejsze stał tam też zmywacz do paznokci, który musiał sobie przywłaszczyć z łazienki. Pod ręką miał praktycznie już wypite piwo, a w dłoni na w pół spalonego papierosa. Widząc siostrę uśmiechnął się:
- Cześć.
- Hey.
- odparła również z uśmiechem. Powiesiła torebkę na wieszaku, po chwili zdjęła marynarkę i ją również zawiesiła. Szybkim ruchem zrzuciła buty, które poprawiła żeby równo stały i wskoczyła w wygodne kapcie.
- Jak ci dzień minął? - weszła do pokoju, w którym był brat.
- Strzelnica. - wskazał papierosem na leżącą przed nim broń. - Flaszka jest w lodówce. Były tylko kolorowe. A Tobie? Jak projekt?
- Czego mogłam się spodziewać, zawsze chodzisz na strzelnicę
- odparła spokojnie i nadal z uśmiechem. Poszła do kuchni, otworzyła lodówkę, w między czasie rzuciła - Projekt? W sumie świetnie. - Wzięła wódkę oraz szklankę, wrzuciła trochę lodu, zalała jedną trzecią alkoholu i sięgnęła po Sprite, który dolała prawie do końca szklanki. Wróciła do pokoju.
- W sumie wychodzi na to, że to jeden z moich najlepszych projektów. Nie chce zapeszać, ale szef mnie pochwalił, a jutro zobaczę co powie klientka w pełni. Ona w końcu decyduje.
Gdy przyszła piwa już nie było.
- Bratu nie przyniesiesz?
Wstał gasząc papierosa w popielniczce. Nieśpiesznie poszedł do kuchni i zaczął sobie przygotowywać drinka. Z szkła i whisky.
- Będzie jak zwykle. Czyli dobrze. Będziesz miała trochę spokoju, jutro wyjeżdżam.
- Wyjeżdżasz?
- Poszła za nim i znów stanęła we framudze, tym razem drzwi od kuchni. - To ci niespodzianka, a gdzie jedziesz? Chociaż ciekawszym jest czemu jedziesz i z kim? - Uśmiechnęła się wyraźnie rozbawiona, wszak brat nie lubił wyjazdów, a jeśli jeszcze powie, że z ludźmi zabiera się na jakąś wycieczkę, to już w ogóle będzie zabawnie. Daniel upił łyka, skrzywił się, ale lekko teatralnie. Zawsze musiał jakoś okazać niezadowolenie, gdy pił Burbon. Kukurydziane pseudo whisky jak kiedyś to powiedział. Oparł się o blat stołu kuchennego.
- Obóz strzelecki. Rozczaruję ciebie, nie z kochanką a z chłopakami ze strzelnicy, jej właścicielem i komendantem policji.
- Obóz? Czyli znowu będziecie strzelać tylko w innym miejscu niż strzelnica. Robi wrażenie - zaśmiała się - naprawdę chcesz jechać? Czy może o coś innego chodzi?

Upił kolejny łyk.
- Człowiek nie jest istotą samowystarczalną, dlatego musi prowadzić kontakty z innymi ludźmi. Szczególnie w naszej cywilizacji, w której rządzi kumoterstwo i nepotyzm.
Czasem zdarzało mu się przekazywać siostrze swoje myśli o obecnej kondycji gatunku ludzkiego. Nigdy nie były one optymistyczne. Chwilę milczał, Lotte wiedziała, że się zastanawia czy coś jeszcze dodać. W końcu ponownie napił się burbona.
- No i komendant to ojciec laski, którą aktualnie bzykam za jego plecami.
Lotte wzięła porządnego łyka drinka, po czym odparła spokojnie, choć wyraźnie zaciekawiona.
- Ludzie to chuje, według twojej teorii, w pewnej części też i mojej, więc darujmy sobie wywody o kontaktach międzyludzkich. Więc po to jedziesz, bo jej staruszek będzie tak?
- I tak to rozważałem. To dodatkowy argument.
- Wydaje mi się, że ten argument przeważył, a nie był dodatkowy.
- Czemu miałby przeważyć? To nie jego pieprzę.
- Oj przestań, uwielbiasz takie sytuacje. Ją pieprzysz, jej ojciec nie wie, a ty świetnie się w tym odnajdujesz. Nie wiem z czego dokładnie czerpiesz tą chorą satysfakcję, ale czerpiesz ją.
- Adrenalina związana z koniecznością ukrywania się. Niepewność jako dodatkowy stymulant.

Daniel dopił whisky i nalał sobie ponownie, znowu nie żałując.
- Pasuje to do ciebie. By the way, rodzice pytają o ciebie. Nie kontaktowałeś się z nimi od dawna. Chcą wiedzieć jak sobie radzi ich synek.
- Wyślę maila jak wrócę. Co u nich?
- Sam dowiedz się, mnie nie pytaj. Pomyśl może o telefonie do nich, albo pogadaj na Skypie. Rzadko kontaktujesz się z nimi, tęsknią.

Przemilczał uwagę siostry.
- Kiedy wracasz z tego wyjazdu? - Upiła kolejny większy łyk. Jeszcze jeden i będzie po drinku. Natomiast jej brat wzruszył ramionami.
- Parę dni, nie zapytałem. Napiszę smsa jak zajadę i się dowiem.

Tak jeszcze rozmawiali z dobrą godzinę. Lotte w końcu stwierdziła, że chce szybciej położyć się, bo ma jutro ważne spotkania i pożegnała się z bratem. Nie była pijana, wypiła jeszcze drugiego drinka i na tym poprzestała.

Następnego dnia wstała wcześnie. Przygotowała sobie ubrania do pracy oraz zestaw na wieczór. Dodatkowo sprawdziła jeszcze raz projekt, dorzucając parę ciekawych grafik, żeby pobudzić wyobraźnię starszej pani. W końcu mogła wyszykować się do pracy, zrobiła stosowny makijaż, spięła włosy ozdobną gumką oraz ubrała się. Miała na sobie różowe spodnie oraz marynarkę, a pod nią białą bluzkę. Do tego białe buty na ośmiocentymetrowym obcasie.


Najważniejszym punktem dzisiaj było spotkanie z madame Flenboyante. Wsiadła więc do swojego Fiata 500 Abarth, położyła na miejscu pasażera torebkę i włączyła muzykę. Wybrała na odtwarzaczu soundtrack z anime "Death note" i jeden z jej ulubionych utworów. Miała duży zapas czasu, nie lubiła spóźniać się. Przeważnie dawała sobie, przy ważnych sprawach, minimum trzydzieści minut wyprzedzenia. W tym wypadku chciała być na dziewiątą w pracy.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 30-07-2015, 01:00   #4
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kłopoty z kobietami

Russel Hayes - małomówny przeciętniak



Zawsze to sobie obiecywał. Ze będzie miał jakiś fajny tekst na takie okazje. Bo że patrzył na okazję to widział od razu. Aż się nawet niespecjalnie wnerwiał na te stanie w kolejce. Zajeta skanowaniem towarów i wrzucaniem należności do i z kasy blondyneczka dawała się oglądać z ciekawych perspektyw czy tego chciała czy nie. Przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Russela. Jednak klientów ubywało, w końcu zrobil sie tylko jeden aż wreszcie przyszła jego kolej i stopniowo przyjemność z obcowania z tym cudem natury została zastąpiona poszukiwaniem w umyśle jakiegoś kozackiego tekstu. Spojrzał na plakietkę z jej imieniem liczac, że na cos wpadnie w ostatniej chwili ale irytująco przeciętne imię “Bree” jakoś z nie kojarzyło mu się z niczym epickim. Z bliska wyglądała jeszcze śliczniej. Zwłaszcza, że jak stał a ona siedziała to zagłebienia jej dekoltu były jeszcze bardziej widoczne i sliczniejsze niż z paru kroków.

~ I jak tu mam ją zagadać? ~ myślał gorączkowo. Coś o modelkach albo aktorkach, że słyszał, że szukają i by pasowała... Ale pewnie słyszała to często. A może coś, o sobie? Ze jest agentem CIA czy FBI? Czy może nieco pikantniej, że…

- 43.39 $ - wyrzuciła z siebie dziewczyna zawodowo uprzejmym tonem, żywego automatu. Russel mógł jedynie wewnętrznie westchnąć w duchu a zewnętrznie uśmiechnąć się, pokiwać głową i też jej życzyć miłego dnia. Musiał tu jeszcze wrócić ale z jakimś lepszym tekstem. A może wyczaić kiedy ma przydział na sklep a nie na kasę? Albo przyjść jak nie będzie tylu ludzi.

Z rozmyślań na temat strategii sercowych i niekoniecznie tylko sercowych podbojów wyrwał go telefon. Zorientował się, że dzwoniła jego rodzicielka. Jednak wieści jakie miała dla niego pani Hayes kompletnie go zaskoczyły. Wręcz zszokowały. 40 baniek?! 10 dla niego?! Za bzyknięie Mitsy?! Ale kurwa jaki ślub?! Jaki potomek?! Jaki dom! Chwila, zaraz, no eeeejjjj nooo!

Skołowany dotarł do samochodu i ledwo zauważył, że torba mu się wywaliła, że się porozsypywało wszystko, że jakaś blondzia mu pomogła pozbierać manele i tylko jej kiwnął głową mamrocząc krótkie, zdławione “thanks” i jak śnięty siedział jeszcze dłuższą chwilę w swoim czarnym SUV’ie i dumał gorączkowo co chwilę patrząc na telefon jakby wciąż rozmawiał z “Imperatorem” jak od dziecka z resztą rodzeństwa nazywali mamę. Za jej plecami oczywiście. Ale i tak jakoś zawsze to usłyszała choćby nie wiadomo jak byli ostrożni oczywiście. I ksywa nie wzięła jej się z zamiłowania na historii i jakichś durnych, nieważnych władców gdzieśtam kiedyśtam. - Mitsy… No ja pierdolę no… Ale mi narobiła… Obie no… No ja pierdolę no… 10 baniek! Ooo jaaaa! Ile to jest kasy! - powtarzał co chwilę nie mogąc uwierzyć w swojego pecha. Nawet jak los dał mu szansę na taaaakąąą kasę to kućwa jak zwykle było jakieś jebaniutkie “ale”. Tym razem te “ale” miało posągowe kształty, jakieś wyraźnie pochodzace ze Starego Kontynentu nazwisko, hopla na punkcie ćwiczeń i zdrowej żywności oraz świetne cycki. I jazdę na świetne cycki…

Większość tych faktów o swoim kuponie na 10 baniek jak się właśnie okazało, była mu dość dobrze znana. Jak się z kimś żyje w pokoju obok to się da człowieka całkiem dobrze poznać nawet jak się widzi w przelocie, zamieni słów parę na kilka dni czy rozmawia raz na tydzień w większość komunikacji odbywa się za pomocą sms’ów, karteczek na lodówce czy czasem krótkich telefonów. Tylko ten ostatni aspekt swojej przepustki do rajskiego życia odkrył właśnie dziś rano. Pośrednio dlatego właśnie był teraz w sklepie. Zrozpaczony położył głowę na kierownicy. Nie pomogło więc nią pokręcił nią z nowu. Nadal jednak jakoś od tego nie poczuł się lepiej. - Rrraaannny, mamo, nie mogliście wygrać wczoraj tej kasy?! Przecież jakbym wiedział wczoraj to bym się z nią tak nie pożarł dziś rano! - prawie zawył gdy rozpacz i poczucie własnego, przeklętego pecha stało się prawie nie do zniesienia więc aż go rzuciło na siedzeniu i wzniósł ręce w geście rozpaczy ku niebu. A dokładniej ku dachowi vana a i ramiona szybko natrafiły na ograniczenie w postaci szyb i dachu. ~ Jak to się stało? ~ znów pokręcił w milczeniu głową zaczynając myśleć nieco trzeźwiej.


---


- Dzień dobry, nazywam się Mitsy, to ty jesteś Russel? - przedstawiła mu się w drzwiach pół roku temu zaskakująco ładna dziewczyna. Wiedział jak ma na imię bo rozmawiali wcześniej przez telefon w sprawie mieszkania. A dokładniej to Russel miał pokój do wynajęcia a ona szukała pokoju do wynajęcia. No i agencja, stronka, w necie, adres, parę fotek, zachęcający chyba opis, mail, w końcu ten telefon no i stała w końcu w jego drzwiach potrząsając krótko jego dłonią na przywitanie.

Właściwie to się jej niespodziewał. To znaczy, że przyjdzie. Właściwie, że ktokolwiek przyjdzie. Ogłoszenie dał jak pogadał z Kurtem i sobie pozwolił na pomarudzenie na wysokie raty i kredyty i taki tam marudzyński standard. Jak każdy. Wiadomo człowiek sobie pomarudzi na zły świat to mu potem lżej. Niestety Kurt mu przedstawił ciekawą i niestety rozsądną opcję z wynajmem komuś pokoju czy dwóch jak i tak sam mieszka a dom sporawy, w niezłej lokacji, spokojnej, bezpiecznej okolicy… No i by jakoś to wyglądało dał te ogłoszenie. No i ludzie nawet czasem dzwonili, pytali się o to czy o tamto, czasem się umawiali i nawet przychodzili, oglądali, kiwali głowali, mówili, że oddzwonią i właściwie miał z nimi spokój.

Tak naprawdę po Mitsy nawet jak przyszła to mimo wszystko spodziewał się podobnego scenariusza. No bo co miałoby się niby zmienić? I, że jeszcze taka foczka by mu sama wpadła w sidła? A, że foczka i to na pewno nie tylko z twarzy i przednich partii korpusu ładnie i interesująco wypełniających jej bluzeczkę ale i także z tylnych co się napatrzył jak wchodziła po schodach w tych swoich leginsach to tak, miał wszelką pewność. A z głupa frant właśnie ta foczka, popatrzyła jak inni, po tym pokoju i po tym drugim, po saloonie, łazience, garażu, ogrodzie, popytała jeszcze o to czy o tamto i powiedziała, że jej pasuje. Musiał mieć chyba głupią czy chociaż zaskoczoną minę bo aż zaczęła zapewniać, że serio jej pasuje bo blisko do pracy ma i cicha okolica bo koleżanka tu miszka niedaleko i chwali sobie i generalnie, że serio bierze ten pokój i jej pasuje.

I faktycznie się wprowadziła niedługo potem i o dziwo okazała się z punktu widzenia Russela lokatorką wręcz idealną. Płaciła w terminie i bez zgrzytów, nie było jej całymi dniami więc nie szło na nią nie wiadomo ile prądu na światło. A jak jej nie było to nie było problemów z zagłosną muzą czy walkami o przestrzeń na kanapie i telewizorze w living roomie. Nie robiła awantur, nie wracała pijana, nie sprowadzała problemotwórczego towarzystwa, choć czasem z kimś przyszła a raczej wpadła czy ktoś po nią zajechał i generalnie sprawiała wrażenie szczęsliwej, trochę przemeczonej, nowoczesnej kobiety. I o dziwo zdaje się singielki co w oczach Russela było interesującym faktem u każdej kobiety najczęściej tożsamy prawie z automatu z zaletą. No było tak pięknie…

I teraz patrząc z perspektywy tego ostatniego newsa od Imperatora nie mógł aż się nadziwić jak i kiedy to się spieprzyło. Chociaż nie… Jak tak teraz myślał to świetnie wiedział kiedy. Co go wtedy podkusiło by się zrewanżować starym za te niedzielne obady i raz zaprosic ich do siebie. I oczywiście jak ta cholera zawsze cośtam robiła w niedzielę to wtedy akurat miała tam zapalenie czegośtam bo się przećwiczyła więc, że i tak narobił żarcia jak już musiał z myślą, że będzie na dwa a może i trzy obiady to i ją przecież zaprosił by na buraka nie wyjść. No co mu szkodziło? I nawet było miło i sympatycznie tak, że nie nie dostrzegł w porę niebezpieczeńśtwa i zagrożenia.

Bo Imperator się uparła, że pozmywa naczynia, widać Mitsy nie chciała wyjść na niewdzięcznicę czy co i też sie zgłosiła i on protestował ale skończyło się jak wszystkie protesty u Imperatora a jak jeszcze ojciec go zagadał bo myślał o kupnie samochodu i chciał sie poradzić syna, obytego w motoryzacji no to dał za wygraną. Pamiętał to świetnie bo sie ucieszył, że stary o coś pyta jego a nie “Boskiego” jak w myslach nazywał swojego przemądrzałego starszego brata który był niczym w czepku urodzony i w ogóle urodzony zwyciezca. Rzadko sie zdarzało, że starzy majac ich dwóch do wyboru liczyli się z jego zdaniem bardziej niż Martina więc wczuł się wtedy w te gadkę o samochodach. A ponadto lubił o nich gadać i jego ojciec też. I to musiało być wtedy. Dwie laski zostały w kuchni i musiały se nabzdyngolić jakieś głupoty.

Już po wyjściu rodziców Mitsy była nadal dziwnie miła i nieco wkurzyła go mówiac, że ma “miłych rodziców, szczególnie mamę”. Nosz kurwa… Każdy się na to nabierał. Każdy kto nie był na wiecznej służbie u Imperatora… No ale miał dobry humor bo naraił prawie od ręki ojcu niezła okazję co znalazł w necie i zadzwonił i umówił i wyglądało, że za dwa ni pojadą z ojcem i jakby wszystko było w porządku to pewnie kupią tego kombiaka więc się nie przejął.

Nie przejął się też tydzień później gdy znów wylądował na obiedzie u rodziców a mama z wyraźną pretensją i naganą wrecz dopytywała się gdzie jest Mitsy i czemu jej nie zabrał. Bo przecież “to taka miła dziewczyna”. Nie zczaił jeszcze wówczas o co jej chodzi i powiedział, że ma zajęcia aerobiku czy innej yogi bo w sumie właśnie to robiła co tydzień w niedzielę. Dopiero po drugim czy trzecim razie załapał, o co chodzi jej rodzicielce i jaką rolę jej przypisuje. No może dlatego, że na któreś pytanie o ich relacje powiedział niespecjealnie mysląć, że “ona tak tylko u mnie sobie mieszka” i dostał ochrzan, że jak tak będzie ją traktował to na pewno go zostawi. Zdziwił się trochę bo uważał, że pannie Altdorf chyba pasowało to mieszkanie a przynajmniej jakoś sie nie skarżyła. A gdy już na serio załapał, że jego starzy tak na serio sądzą, że on i Mitsy to są taka szczęśliwa parka to no cóż… Nie była to nieprzyjemna myśl i uległ pokusie nie wyjaśniania do końca sprawy. No bo co mu szkodziło? Mitsy sobie mieszkała u niego w pokoju, jego starzy u siebie na drugim końću miasta i się widzieli czasem na tydzień czy na dwa. Koniec. Skąd kurwa miał wiedzieć, że wygrają cholerną fortunę! I to właśnie dziś! Czemu nie wczoraj czy tydzień temu?! Z rozpaczy wściekle uderzył w kierownicę. A potem jeszcze raz. 10 baniek! I miał jakieś wkurwiajace wrażenie, że ta kasa mu przeleci koło nosa. Przez to, co stało się dziś rano.


---



~ Golić się czy nie golić? ~ o to było pytanie na ten poranek. Patrzył z uwagą na swoją twarz wodząc po zaroście dłonią i ogladając ją z kazdej możliwej strony. Właściwie mógł jeszcze poczekać z dzień czy nawet dwa i też by się nic nie stało. Doszedł już prawie do wniosku, że jeszcze poczeka ale wówczas wzrok padł mu na maszynkę. Nowiutka główka i szła jak marzenie. Sama przyjemność normalnie i nie załował żadnego dolca jakiego na nią wyłożył. Normalnie goliła tak jak w reklamie obiecywali. No póki się nie stępiła oczywiście. Ale na razie szła jak burza błyskawicznie zostawiając po sobie gładką skórę. Póki nie doszła do blizny na szyi oczywiście. Tej nie imała się żadna maszynka. Blizna…

Skrzywił się na moment zatrzymując się na niej palcami dłońmi nim pojechał po niej maszynką. Miała nietypowy kształt a pod wzgledem golenia właściwie chujowy. Ciężko było wygrzebać z jej zakamarków te włoski by było do równego jak na reszcie twarzy i szyi. No i jak jakiś zarost był to się tak nie rzucała w oczy. Ehhh…. Blizna… Nawet z blizną miał pecha. Nie miał żadnej kozackiej szramy jak od noża czy paru jak od jakiś szponów albo chociaz takiej jak na filmach po postrzałach. Noo… Takie robiły wrażenie i na laskach i na jakichś palantach. Kolo z takimi bliznami wyglądał groźnie i kozacko i w ogóle jak te twardziele z filmów. No ale nie i z blizną wyszło mu jak zwykle ze wszystkim innym. Blizna była owalna lub jajowata, o poszarpanych krawędziach, skóra tam była bledsza i lekko jakby wpadała w jakiś dołek jaby brakowało kawałka ciała. Bo w sumie co wiedział jej właściel… Brakowało… Przecież Imperator nie wydałby na świat jakiegoś wybrakowanego modelu no nie?

Nawet miejsce było chujowe jak na bliznę. Jakby była torchę niżej mieściłaby się pod koszulką czy swetrem. A tak to wystawała bo obejmowała cały bok szyi prawie od obojczyka aż po dolną linię szczęki. Musiałby chyba chodzić w golfie, zaciągniętym kapturem albo jakimś szalikowym wynalazku by ją zasłonić. No albo dziara. Wpadł na to niedawno. Dziara by zasłoniła te cholerstwo chociaż optycznie i z daleka. Ale jeszcze żadna fajna dziara nie wpadła mu w oko mimo, że nawet przeglądał net pod tym wzgledem od czasu do czasu.

Drugą bliznę miał na dłoni. I też chujowo bo oczywiście prawej. Co go wtedy podkusiło by wyciągnąć tę głupią łapę… No tak… Przecież miała mu zapłacić a w końću był praworęczny. No skąd mógł wiedzieć! Spojrzął krytycznie na swoją dłoń. Dobrze, że chociaż nerwy były całe i nadal nie miał żadnych manualnych problemów ze swoją prawicą. Ale cholerna blizna została. Też owalna i poszarpana jak ta na szyi choć nie tak głęboka. W końcu na dłoni jest mniej mięsa niż na szyi.

Spojrzał na swoje świeżo ogolone odbicie. Wprawa i nowiuśka maszynka poradziły sobie w końcu z pobliźnionymi kawałkami ciała i teraz przyglądał się temu przystojniakowi w lustrze. Tak, wyglądął świetnie. Tylko teraz jeszcze musiał trafić na laskę która podzielałaby ten pogląd… Machnął ręką na ten detal i spojrzał na swoją sylwetkę w szybie prysznica. No co? Nieźle nie? Wpatrywał się chwilę w nieco zamazaną w mlecznej szybie sylwetkę w jasnym podkoszulku i ciemnych dresowych spodniach. No dobra, może na tle takich jak Mitsy i jej cholerne kulturystyczne kumple z pracy to i nie było czym poszpanić przed laskami i na plaży czy basenie na goła klatę pewnie też jęku zachwytu u laseczek w bikini nie było no ale chyba nie było tak źle co? No przynajmniej nie miał 6-go miesiąca z przodu ani oponek po bokach. No to chociaż średnia jakaś czy co? Wzruszył ramionami i powrócił spojrzeniem do lustra i puścił oczko temu drugiemu a ten się zrewanżował tym samym. Jakoś mu to poprawiło humor.

Nie było tak źle, grunt to pozytywne myslenie i optymizm i pogoda ducha. Pomyslał wychodząc z łazienki. Podobno jak cżłek był w tym uparty i to często brano go za twardziela a na twardzieli leciały laseczki. W sumie jakby jeszcze tak ubrać się na czarno, by pasiło do czarnego “mafizowego” vana, wymyślić jakąć ciekawą historię do tej blizny, jakieś supermaczomeńśkie zajęcie… I wtedy wzrok mu padł na kosz z praniem jakie miał właśnie robić. No cóż… Noszenie kosza z praniem i robienie prania było chyba mało supermaczomeńśkie…

Westchnął tylko gdy z trudem wypielęgnowane samcze ego starło się z realną rzeczywistością z wynikiem takim jak zazwyczaj. No ale pranie samo się nie zrobi więc nie zostawało mu nic innego jak złapać za pelny brudnych ubrań kosz i ruszyć na dół. Po schodach pokłosiem wcześniejszych dumań było zastanawianie się czy jest jakaś metoda czy taktyka męskiego noszenia kosza z praniem. Te ciekawe i praktykologiczne rozważania przerwały mu odgłosy z parterowej łazienki sugerujące jasno, że Mitsy kończy prysznic. Czyli była w samym ręczniku albo tym swoim kusym szlafroczku odsłaniajacym taaakie nogi. W tej sytuacji doszedł do wniosku, że postawienie pralki w oszklonym patio ogrodu niedaleko wyjścia do łazienki na parterze było po prostu strategicznym majstersztykiem.

Widział już czekające przy pralce koszem z praniem jakie zostawiła jego współlokatorka mijał właśnie drzwi do parterowej łazienki i nawet widział głowę kobiecej sylwetki za zamgloną szybą gdy nagle drzwi się otworzyły i uderzyły go przez co musiał odskoczyć by nie upaść i razem ze swoim koszem z praniem zatrzymał si,e dopiero na ścianie jakieś krok czy dwa dlalej. Jednak hard core zaczął się ciutkę wcześniej. Ona zaczęła się drzeć z zaskoczenia i chyba strachu on zaczął wytrzeszczać oczy z zaskoczenia i zaskoczenia. To nie była Mitsy!

- Mitssyyyy! Tu jest jakiś facet! - wydarła się jakaś latina całkiem zgodnie z gorącokrwistym stereotypem swojego typu urody machając gwałtownie rekami i wrzeszcząc jednocześnie. Od razy więc dotarło do młodego, zaskoczonego land lorda, że widocznie musi znać jego współokatorkę.

- Mitsy! Tu jest jakaś laska! - też się wydarł bo do cholery też chciał usłyszeć jakieś wyjaśnienia od wysportowanej ślicznotki. A poza tym ta wrzaskliwa Latynoska rozdrażniła go tym wrzaskiem i chciał ją trochę poprzedrzeźniać.

- Rus?! A co ty tu robisz?! Zapomniałeś czegoś? - fanka fitness wynurzyła się ze swojego pokoju błyskaiwcznie słysząc zdublowane krzyki i chyba będąc równie zaskoczona całą sytuacją jak parka na korytarzu.

- Ja?! A co ty tu robisz? Nie jesteś w pracy? - lubił tę Mitsy ale w tej chwili jakoś go zirytowała tym, że zamiast od wyjaśnień zaczęła od pytań. Kto tu do cholery u kogo mieszkał?

- Mam dziś na popołudnie, odwołano poranne zajęcia. A ty co tu robisz? - nieco wyjaśniła sytuację i już zaczynała mówić nieco spokojniej.

- Pranie robię. - wskazał głową niewiele myśląc na trzymany w dłoniach kosz z brudnymi ubraniami. Coś się zaczynało wyjasniać choć nadal nie wiedział kim jest ta druga laska. - A ty! Co robisz w moim ręczniku?! - zarządał odpowiedzi od tej obcej rzucając prawie w końcu ten kosz na ziemię.

- Twoim ręczniku?! O matko, mam na sobie ręcznik po jakimś brudnym facecie?! - przez moment Latynoska wręcz zbladła i spanikowana spojrzała na wspomniany ruchomy fragment wyposażenia łazienki a nawet wykonała ruch jakby chciała go zerwać. To by nawet interesowało Russel’a bo nawet przez ręcznik wyglądała interesująco.

- Nie no, facet od tego ręcznika nie jest już brudny. Wiesz, cały brud zostaje ścieka pod prysznicem. A resztka zostaje w ręczniku. - uprzejmie ale z wyraźną nutką złosliwej satysfakcji wyjasnił strategię uzywania owego ręcznika w tym domu. Obca dziewczyna patrzyła przez chwilę to na ręcznik to na Russel’a z mieszaniną obrzydzenia, pogardy oraz sprawdzania czy przypadkiem nie robi jej w konia. A przecież mówił najczystszą w tej chwili. Kolejna kobieta udawadniała mu właśnie, że nie warto mówić im prawdy.

- Mitsy, co to za facet i co on tu robi!? - w rozmowę wtrąciła się ta latina przypominając o sobie i przyjmując stanowczy głos oraz takąż pozę z ramionami na biodrach. Z tej ostatniej szybko musiała zrezygnować bo od tych podrygów i wrzasków ręcznik zaczął jej się rozwiązywać.

- Oh, spokojnie Is, to tylko Rus. Rus przyszedł zrobić pranie jak widzisz. - rzekła uspokajająco panna Altdorf. W sumie to do tej pory nie był pewny czy był to neutralny tekst czy też się teraz mu czepialski wydawał.

- Aaaaa! Ten Rus! - nagle twarz zdenerwowanej Latynoski rozpogodziła się. Okazało się, że jak się nie drze tylko usmiecha to jest nawet całkiem ładna. A te "ten Rus" to zabrzmiało coś jakby z szacunkiem i podziwiem - Mitsy mi wiele o tobie opowiadała i same dobre rzeczy. - te zdanie wprawiło wreszcie twarz Hayes’a w wyraźne zadolenie. Wreszcie jakiś przełom i to nawet przy dwóch ładnych laskach i to nawet pozytywny przełom. No co za miła odmiana. - Jestem Isabell. - rzekła robiąc ten krok czy dwa i podajac mu dłoń na przywitanie.

- Russel, miło mi. - rzekł ściskajac jej rękę. Przy okazji zauważył, że jest ona nieźle zarysowana podobnie jak u jego współlokatorki. - A co takiego o mnie mówiła panna Altdorf? - spytał szczerze zaciekawiony odpowiedzi i przeniósł wzrok na wspomnianą osobę. Nie sądził by się pojawiał jako temat rozmów pomiędzy laskami a tu jednak takie zaskoczenie. No to był ciekaw jak cholera.

- Ojej, "panna Altdorf" jaki szarmancki. - rozkleiła się całkiem w uśmiechu i zahihotała w kierunku Mitsy. Robiło się naprawdę ciekawie. Wróciła spojrzeniem do Russel'a i dodała jakby jej pytał o oczywistą oczywistość. - Noo jak?! Najlepszy cleaner jakiego miała! Pranie, odkurzanie, prace w ogrodzie, pełen serwis! Właśnie a nie wcisnąłbyś mnie gdzieś w grafik? Srody by mi pasowały… - ta cała Isabell zaczęła radośnie i potem paplała chwilę dalej równie szczęsliwa tym swoim odkryciem z kim rozmawia a właściel chaty poczuł jak robi mu się słabo.

- Eee… Cleaner? - powtórzył cicho zapatrzony w śliczną twarz Mitsy która również przeszła kompletną metamorfozę z zaskoczniem w roli głównej. Postąpił krok w jej kierunku a latina coś nawijała z prędkością karabinu maszynowego w stylu, że jeszcze czwartek w sumie też by nie był taki zły.

- Rus, spokojnie, ja ci to wszystko wyjaśnie… Iz, możesz nas na chwilę zostawić? - zaczęła unosząc pokojowo ręcę chcąc najwyraźniej go uspokoić. Słowa jednak może i były oczywiste ale jednocześnie tak wyświechtane z wielu filmów, że i zadziałały jak w filmie.

- A co ty chcesz mu wyjaśniać? I nigdzie nie idę nie dam się spławić białasom. - spytała podejrzliwie latina znów opierając dłonie na tym samczym ręczniku najwyraźniej zapominając o tym drobnym fakcie.

- Noo… Czekam. I kim jest ta laska w moim ręczniku?! - warknął wskazując ponownie oskarżycielskim gestem na Izabell.

- No więc Iz… Rus z tym praniem… To tak nie dosłownie… - zaczęła się tłumaczyć zmieszana ślicznotka.

- No jak nie? - prawie wpadła jej w słowo druga kobieta wskazując brodą na leżący na ziemi kosz z praniem.

- No tak… Ale jednak nie. Widzisz, my mieszkamy razem. To jest dom Russela. - wyjaśniła sprawę zdaniem Russela wreszcie wystarczająco jasno. A jednak okazało się, że nie do końca.

- Ah taak… Rozumiem. Mieszkacie razem tak? No to teraz wszystko jasne! To ty jesteś tym ex tak? - pokiwała ze zrozumieniem swoja latynoską głową Izabell jakby się właśnie potwierdzała jakaś jej teoria.

- Coo?! O czym ty mówisz kobieto?! Nie słyszysz co ona mówi?! Tylko mieszkamy razem, nic więcej! - w końcu wydarł się również on bo miał już dość. Czego do cholery nie można było skumać w tej prostej historii?!

- I co? Łaskę jej niby robisz? Mitsy powiedziałaś już mu o nas? Ale w sumie nieważne, nie bój się ja sobie umiem radzić z takimi jak on. A ty cwaniaczku wiedz, że to co was łączyło to już przeszłość i zamknięty rozdział i ona do ciebie nie wróci choćbyś ją błagał na klęczkach! A poza tym będziemy walczyć o odszkodowanie a za taki klasyczny przejaw rasizmu i homofobbi to wygraną mamy w kieszeni! - teraz ona celowała w niego oskarżycielsko palcem i prawie dźgała nim wściekle przy każdym zdaniu.

Russela w końcu trafił szlag ostatatecznie i wyzwał ją od wariatek, Mitsy próbowała jakoś łagodzić sytuację najpierw coś tłumacząc tej wsciekłej latinie potem wściekłemy Hayes’owi. Izabelle chyba wlazła na swój konik bo darła się najgłośniej z nich wszystkich i wieszała na Russel’u psy jakby miało mu się oberwać za wszystkich facetów świata. W końcu wszyscy się rozbiegli po kątach mając do siebie nawzajem żal i złość. Izabell, że Mitsy jakoś nie chciała jej wesprzeć w wywieraniu presji na tyranie i to w końcu w walce o jej odszkodowanie, Russel w końcu wkurzony wypadł z domu po coś mocniejszego do sklepu i zapowiedział, że nie chce jej tu więcej widzieć. I to mimo, że jeszcze na schodach Mitsy coś mu nawijała, że Izabell jest impulsywna i opacznie zrozumiała to wszystko, a w ogóle to są tylko koleżankami z pracy co niefortunnie usłyszała ta “tylko koleżanka z pracy” więc trzasnęła drzwiami i znikła z domu chyba jeszcze prędzej od niego na co Mitsy stanęła jak zamurowana i ostatecznie po babsku się rozryczała. Jak odjeżdżał samochodem wchodziła taka zaryczna do pustego obecnie domu. Może i normalnie, gdyby nie chodizło o niego samego by jej współczuł czy czuł wyrzuty sumienia ale ostatecznie jednak do cholery chodziło właśnie o niego i sprawa była cholernie osobista. Noo… I wtedy jeszcze nie wiedział, że mieszka z laską za 10 baniek...
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-07-2015, 12:29   #5
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Gliniarz siedział równo na linii między mną a tarczą. W hecklerze miałem jeszcze pięć pestek. Gdy on się produkował po prostu na niego patrzyłem. Zdecydowanie miał problem ze mną i z swoją córką. Mogłem łatwo ten problem rozwiązać. Jego mięśnie były napompowane, na pewno nie stronił od wszelkiego rodzaju "suplementów", pewnie i tych nie do końca legalnych. A ja nigdy nie potrafiłem się bić. Z tej odległości trafiłbym go jednak w głowę, trup na miejscu. Dopiero po paru sekundach zdałem sobie sprawę, że kurczowo ściskam palce na wyprofilowanej rękojeści pistoletu.

Poczekałem aż skończy i się odwróci do wyjścia. Wkurwiał mnie jego drwiący uśmieszek. Nigdy nie lubiłem drwiących uśmiechów, ludzie nie powinni się ze mnie śmiać. Jason nie obejrzał się mimo, że wiedział, że mam broń. Pewnie sądził, że nie strzelę, nie mam dość jaj bo nie jestem workiem nabitych mięśni. Mylił się. Och! jak mocno. Jednym, zgrabnym ruchem podrzuciłem prawą rękę do góry. Strzeliłem praktycznie bez celowania, ledwo zgrywając przyrządy celownicze.

Kula trafiła, nie w środek sylwetki a w ramię...

Usunięcie zwłok byłoby problematyczne, dodatkowo nie miałem szans na usunięcie wszystkich śladów jakie by powstały. Krew, fragmenty mózgu i kości po strzale z tej odległości zachlapałyby spory fragment podłogi, część pewnie by wsiąkła w gumowate tworzywo. Dodatkowo kula mogłaby przejść na wylot i utkwić w macie. Ciężko byłoby ją znaleźć wśród wielu innych a broń była zarejestrowana na mnie. Jason mógł też komuś powiedzieć gdzie i po co idzie czy mogły go uchwycić kamery albo monitoringu miejskiego albo z jakiegoś sklepu czy też banku w okolicy. Praktycznie nie miałem szans na ukrycie wszystkich śladów tak by śledztwo w sprawie morderstwa komendanta ich nie wykryło.

...rozszarpując papier tarczy, odwróciłem się by zobaczyć reakcje Jasona na wystrzał. Ten lekko ściągnął ramiona, typowa reakcja na hałas. Zaskoczył mnie, faktycznie musiał być opanowany, nie było widać po nim śladów paniki. Odwrócił się na chwilę do mnie i posłał ironiczny uśmiech i spojrzenie. Znienawidziłem go jeszcze bardziej. Gdy wyszedł sprawdziłem wyświetlacz telefonu. No tak, sms od Angeliki, rychło w czas. Przeczytałem wiadomość i odpisałem:

Cytat:
Wiem. Spotkałem go.
Cofnąłem się do konwersacji, tuż pod ostatnio otrzymanych wiadomości widniał od Lotte przed dwóch dni:

Cytat:
Kup chleb.
Szybko zacząłem wystukiwać kolejną wiadomość.

Cytat:
Flaszka wieczorem?
Zanim wysłałem dostałem odpowiedź od Angeliki. Poczekałem aż sms do Lotte zostanie wysłany i sprawdziłem co tamta panikara znowu wymyśliła.

Cytat:
Tylko nie rób nic głupiego.
Ciekawe czy martwiła się o mnie czy o ojca. Znając ludzi o siebie. Większość ludzi martwi się tylko o siebie, gotowi wyzbyć się wszelkich powiązań i sympatii gdy dla nich to wygodne. Owszem każdy miał jakiś próg, jedni wyższy drudzy niższy ale nie było wiele osób, które nie było egoistami. Nawet pomagając innym robią to po to by uspokoić własne sumienie, poczuć się lepszym. Nie ważne... To czy moja decyzja co zrobić z Jasonem będzie głupia było kwestią oceny. Subiektywnej jak każda ocena. A zależało mi na ciele Angeliki a nie jej opinii. Wiedziałem jednak, że nie zrobię nic nieprzemyślanego.
Rozładowałem broń i podszedłem do szafki z której wyciągnąłem swoją torbę. Schowałem do niej hecklera.

***

Złożyłem magazynek i sprawdziłem czy sprężyna działa, oczywiście wszystko było w porządku. Sięgnąłem po czystą szmatkę i namoczyłem ją w zmywaczu do paznokci podebranym Lotte. Obok ułożyłem trzynaście naboi w równym rządku i przetarłem je z równą uwagą i dokładnością jak wcześniej broń. Gdy skończyłem z każdym z nich ten od razu lądował w magazynku. Po tym jak ostatni pocisk znalazł się na swoim miejscu zgodnie z zasadami bezpieczeństwa spakowałem oddzielnie browninga a oddzielnie mag. Dopiero wtedy zdjąłem rękawiczki i sięgnąłem po papierosa z paczki leżącej na stole. Zapaliłem i po dwóch machach sięgnął po czekające przy fotelu piwo, otworzyłem je zapalniczką i upiłem dwa długie łyki. Chwilę siedziałem myśląc o kolejnym dniu. Analizując różne scenariusze pod kątem prawdopodobieństwa, słabych i mocnych stron. Rysowałem sobie w głowie sylwetkę Jasona opierając się na, co tu dużo mówić, dość skąpych danych. Nikłych informacjach od Angeliki i dzisiejszym spotkaniu. Gdy skończyłem szluga zgasiłem go i sięgnąłem po USP, też wymagał czyszczenia, szczególnie, że oddałem dzisiaj z niego dużo strzałów.


To była dobra broń. Niemiecka perfekcja i części najwyższej jakości zapewniały niezawodność, regulowane przyrządy umożliwiały przystosowanie ich do konkretnej odległości a dzięki wydłużonej lufie broń była stabilniejsza i celniejsza. Pod względem magazynka przebijała nawet glocki i prawie dorównywała FiveseveN, osiemnaście pestek przydawało się nie tylko przy strzelectwie sportowym a i przy wymianie ognia. Kaliber dziewięć milimetrów był dopuszczalny w większości zawodów jednocześnie zachowując wysoką przebijalność, a przynajmniej wyższą niż popularne w Ameryce 11,43, i zadowalającą moc obaleniową. Broń idealna i do treningów i do starć. Szczególnie, ze zamówiłem nakładki na chwyt dopasowane do mojej dłoni. Nie mogłem się doczekać aż wujek dostanie urlop i przyleci, chciałem się pochwalić inaczej niż przez skype'a moim nowym zakupem i dać mu wypróbować pistolet.

Gdy kończyłem składać broń, jednocześnie kończąc piwo, usłyszałem klucz w zamku. Lotte wróciła. Odłożyłem klamkę i sięgnąłem po kolejnego papierosa. Z odpalonym fajkiem wychyliłem się z fotela i wyjrzałem przez drzwi. Uśmiechnąłem się do Lotte, była jedyną osobą do której potrafiłem uśmiechnąć się niewymuszenie na sam widok.
- Cześć.

***

Obudziło mnie miauczenie kota. Wstałem i sięgnąłem po telefon, czym bardziej irytujący budzik tym szybciej się wstaje a ja nigdy nie lubiłem sierściuchów. Sięgnąłem po paczkę leżącą na stoliku i odpaliłem papierosa. Zobaczyłem niedopitego burbona z wczoraj. Jaki poranek, taki dzień. Wychyliłem resztkę na raz i powlokłem się do łazienki ciągle z petem w ustach. Po porannej toalecie szybko dorzuciłem parę rzeczy do torby. Ciuchy i przedmioty codziennego użytku. Lotte albo jeszcze spała albo już wyszła. Wspominała coś o spotkaniu z roboty, które miała umówione więc pewnie to drugie. Założyłem wysokie, wojskowe buty, prezent od wujka i chwyciłem skórzaną kurtkę. Byłem gotów do wyjścia. Gdzieś w otchłaniach mego umysłu zaczynała rodzić się pobudzenie. Ciekawiło mnie jak sprawę będzie chciał rozegrać Jason. Pewnie mnie nastraszyć. Ale to byłoby nudne. Może zabić? Wypadek na obozie strzeleckim łatwo zasymulować a z jego pozycją bez problemu by się wyłgał. Gorzej jeżeli to ja spróbuję go zabić. Będę musiał wszystko starannie przygotować. Najlepsza byłaby obrona konieczna. Miałem jednak jeszcze parę wyjść.

Leniwie zszedłem przed klatkę, poranny wiatr trochę mnie rozbudził. Dwieście metrów w bok stał nie duży markecik. Kupiłem tam wszystko czego potrzebowałem na wyjazd. Zarówno jeśli chodzi o normalny pobyt jak i o przygotowanie morderstwa. Miałem jeszcze prawie dwie godziny, spacer dobrze mi zrobi. Powinienem być i tak przed czasem. W budce kupiłem hamburgera, gęsto polanego sosem dla zabicia okropnego smaku. Alegoria życia, gówniane żarcie polane cienką warstwą smaku i przygotowane jak najszybciej. Nieśpiesznie ruszyłem przed siebie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 02-08-2015, 17:35   #6
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Imogen Cobham


Marmurowy gmach zastraszał swoją wielkością. Przez drewniane, szerokie drzwi ruchem wahadłowym migrowali kolejni ludzie, zlewając się w bezkształtny tłum. Według szklanej tablicy informacyjnej bank zajmował parter i pierwsze piętro - na drugim znajdowało się popularne towarzystwo ubezpieczeniowe, a na trzecim siedziba jednej z lokalnych gazet. Jednak Imogen interesowały jedynie najniższe kondygnacje. A zwłaszcza tajemnicza osoba Anny Wenderlich, jej dobrej wróżki.

- Ja tu tylko sprzątam - kobieta z mopem przy wejściu okazała się niezbyt pomocna, zapytana o miejsce pobytu pracowniczki banku.

Immy pospieszyła do punktu informacyjnego, sygnalizowanego dużym znakiem litery "i" w kółeczku.

- Pani Wenderlich…? Nie kojarzę… - młody mężczyzna za biurkiem rozłożył bezradnie ręce. - Ta pani chyba tutaj nie pracuje.

Cobham zadrżała. Niemożliwe, żeby pomyliła adresy…! Czyżby była ofiarą okrutnego żartu? Już widziała dolary uciekające jej tuż sprzed nosa. Dobry materiał na koszmar następnej nocy.

- Jerry, urwipołciu - z sąsiednich drzwi pojawiła się postać starszej kobiety dzierżącej w ręku kubek świeżo zaparzonej kawy. - To pani Annie, jest w pokoju 015. Przecież ją znasz, to ta miła osoba, która…
- Ach tak! Bardzo przepraszam - młodzieniec zwrócił się do Imogen. - Od niedawna tu pracuję i… - zamilkł, przyszpilony morderczym spojrzeniem.
- Tak, Annie jedzie dzisiaj do sanatorium. W tej chwili jest wolna, oczekuje na panią - pracowniczka pokiwała głową, siadając obok Jerry'ego.

Immy uśmiechnęła się w odpowiedzi i ruszyła w kierunku pokoju 015. Odetchnęła głęboko, po czym otworzyła drzwi. Na miejscu czekała na nią starsza, czarnoskóra kobieta po siedemdziesiątce w błękitnym kostiumie i naszyjniku z pereł.


- To ty, kochanie - spojrzała na nią twarzą pozbawioną uśmiechu. - Usiądź proszę. Może chcesz herbaty?
- Nie, raczej…
- To dobrze, bo czajnik się zepsuł. Złożyłam już zawiadomienie do logistyki w tamtym tygodniu i od tego czasu czekam, i czekam. Od ponad tygodnia. Nikt już nie szanuje zasłużonych pracownic z ponad pięćdziesięcioletnim stażem. Jedyne, o co proszę, to odrobina r-e-s-p-e-c-t - zanuciła motyw z piosenki Arethy Franklin. - I tylko tyle.

Imogen ostrożnie skinęła głową.

- Posłuchaj, skarbie, tutaj wydrukowałam zestawienie i wstępne plany - podsunęła około dziesięć kartek A4. - A tutaj masz wyszczególnione dokumenty i zaświadczenia, jakie musisz skombinować. Dużo biurokracji, ale na pewno opłaca się. Tylko Ameryka jest w stanie rozdawać pieniądze na prawo i lewo takim sierotkom, jak ty, kochanie, więc korzystaj - kiwnęła głową, po czym spojrzała na ekran grubego, starego monitora. - Już mamy trzystu dwudziestu chętnych, tylko w tym stanie. Ale chyba nikt z nich nie wkopał się tak, jak ty, więc masz duże szanse.

- Czy mogłaby pani zdradzić nieco więcej na temat…

Przerwał jej wyciągnięty w górę palec. Kobieta złapała za oprawione w ramkę zdjęcie - niewidoczne dla Immy - i wpatrywała się w nie przez kilka sekund, głęboko oddychając. Wreszcie obróciła je o 180 stopni, ukazując je blondynce.


- Terapeuta kazał mi się nie denerwować - na jej twarzy wykwitł wymuszony, sztuczny uśmiech. - Nie sprowokuje mnie pani. Przecież podałam wszystkie dokumenty, proszę się z nimi zapoznać. Jeżeli po tym pojawią się jakieś pytania, wtedy odpowiem. Ale nie wcześniej.

Immy wpatrywała się bez słowa w kobietę, po czym skierowała wzrok na pierwszą stronę. Ukończyła czytać pierwszy akapit, gdy nagle…

…zgrzyt, zgrzyt, szum… zgrzyt… Marco, wszystko przygotowane? …zgrzyt… tak, Danny już jest na miejscu… plan wyryty w durnych łbach?… Enzo, nie ty tu dowodzisz… dzielimy się po równo… szum, zgrzyt… tylko szybko, przechowują kasę w sejfach na parterze… szum… ile?… zgrzyt… po równo, nie ma teraz na to czasu, później… szum, zgrzyt… gliny przyjadą co najwyżej za piętnaście minut… zgrzyt… haha, wiedzieliście, że ten pedał komendant dzisiaj jedzie na jakiś pieprzony obóz?… zgrzyt, zgrzyt… jak wróci, będzie miał niespodziankę… zgrzyt… dobra, wchodzimy za trzy minuty… wyłączam się… odbiór… zgrzyt, szum… cisza


Immy oddychała szybciej. Skorpion dostroił odbiór fal radiowych na częstotliwość… rozmowy gangsterów?! Jasno z niej wynikało, że planują napad na bank… i to zaraz, za chwilę! Przecież musieli być niedaleko, skoro odebrała dźwięk z ich krótkofalówek.

I co teraz zrobi?! Prawdopodobnie zdążyłaby uciec… Jednak jeśli zostanie, to może jakoś pomoże? Przecież pracowała w policji, więc kto, jak nie ona? Z drugiej strony… nie miała przy sobie żadnej broni. Oprócz podstawowego wyszkolenia w sztukach walki wręcz, nie posiadała nic więcej.

Co robić?!

Lotte Visser


Lotte kierowała samochód do centrum miasta. Wybór mniej uczęszczanych dróg gwarantował jej ominięcie porannych korków, piskliwych klaksonów, zniecierpliwionych kierowców. Mogła pozwolić sobie na ten luksus, jako że wyszła z domu wcześniej i miała duży zapas czasu. Ludzie zorganizowani nigdy nie spieszą się, a jedynie posuwają do przodu wytyczonym przez siebie rytmem - czyż nie? Utwór wygrywany przez odtwarzacz dobiegł końca, aż zabrzmiał kolejny - Hesitation. Tytuł melodii w żaden sposób nie współgrał z jej obecnym stanem ducha.

W końcu ukazał się niezbyt duży budynek hotelu. Tradycyjna, czerwona cegła mieszała się z nowoczesnym błyskiem szkła i stali. Lotte oceniła, że w ostatnich latach pojawiło się coraz więcej tego rodzaju synkretycznych renowacji i musiała przyznać, że nie jest to złe rozwiązanie. Zaparkowała i już miała przejść przez drzwi hotelowe, gdy zawołał ją mężczyzna stojący tuż obok wejścia.


- Pani Visser?
Skinęła głową, zatrzymując się w pół kroku. Czyżby znowu ktoś chciał ją o coś błagać? Jednak nieznajomy wcale nie wyglądał na osobę, która potrzebuje pomocy. Zdecydowane spojrzenie, bijąca pewność siebie, zrelaksowana poza. Mężczyzna podał jej rękę.
- Nazywam się Nicolas Flen, jestem synem Ingrid - przedstawił się.
- Ingrid Flenboyante?
- Tak, skróciłem nazwisko, gdyż brzmiało niepoważnie. Zbyt sceniczne, za mało profesjonalne.

Zanim zdążyła zauważyć, prowadził ją hotelowymi korytarzami.

- Wyszedłem po panią, gdyż moja matka zapomniała przekazać numer pokoju. Jako że posiadamy kontakt jedynie do szefa agencji architektonicznej, a nie do pani, zdecydowaliśmy się nie robić niepotrzebnego zamieszania. Muszę przyznać, że dość wcześnie pani przyjechała - uśmiechnął się. - Ingrid jest jeszcze zajęta, ale niedługo na pewno do nas dołączy.

Wyciągnął kartę, by odblokować drzwi. Wkrótce oczom Lotte ukazało się uporządkowane pomieszczenie, ozdobione gdzieniegdzie porcelanowymi figurkami piesków i kotków, które na pewno nie stanowiły standardowego wyposażenia. Nicolas uśmiechnął się znacząco do Visser. Zapewne nie był fanem stylu swojej matki.

- Nicolas, Nicolas! - Madame Flenboyante wychynęła z sąsiedniego pokoju. - I ty, słoneczko! Posłuchaj, przyjechał do mnie skarbuszek z Teksasu, nie widziałyśmy się kilka lat, musisz chwilę poczekać - rzekła, wręczyła jej pudełko herbatników i zniknęła, nie czekając na odpowiedź.
- Proszę się nie martwić - ciężko westchnął. - Wystarczy, jak pani przedstawi projekt mi, wszystko przekażę matce. Prawdopodobnie i tak sam więcej z tego zrozumiem. Szanuję pani czas i nie ma potrzeby czekaj aż się nagadają - przewrócił oczami.
- Marianne, jak oni ładnie razem wyglądają! - dobiegł ich przytłumiony głos madame zza ściany. - Jak z żurnala, ona różowy kostium, on różowa koszula. Śliczni jak z obrazka! Miałaś dobry pomysł, żebym się nie wtrącała się i zostawiła ich samych. Kto wie, co z tego wyniknie!

Nicolas uderzył dłonią w twarz, po czym wskazał Lotte miejsce siedzące i poprosił o przedstawienie projektu.

- Będę z panią szczery - przemówił, gdy skończyła. - W rzeczywistości ten dworek nie zostanie wybudowany. To był jedynie… test. Proszę mnie wysłuchać do końca - szybko dodał. - Zapewne pani wie, że jestem dyrektorem firmy budowlanej. Nowe czasy wymagają świeżych pomysłów, oryginalnych rozwiązań i planowania… dlatego zamierzam stworzyć w ramach ogólnej struktury jednostkę architektoniczną. Samo budowanie to już za mało… potrzebujemy bazę projektów oraz załogi mogącej na bieżąco nanosić poprawki w zależności od życzenia klienta. Potrzebujemy inteligentnych, młodych, kreatywnych ludzi, aby naprawdę wybić się poza obręb stanu i konkurować z obecnymi gigantami. Uznałem więc, że jeżeli ktoś będzie w stanie spełnić wymagania mojej niezrównoważonej matki, poradzi sobie ze wszystkim. To samo zadanie miało do wykonania dwanaście agencji i jak do tej pory jest pani drugim architektem, który pojawił się z co najmniej zadowalającymi rezultatami. Dlatego chciałbym złożyć pani ofertę pracy. Mogę zagwarantować duże biuro, przynajmniej trzy razy większą pensję oraz służbowy samochód. Proszę nie spieszyć się z odpowiedzią. Czy są jakieś pyta…

- Olaboga-laboga! - wrzasnęła Madame Flenboyante z sąsiedniego pokoju. - Pomocy, błagam!

Nicolas ruszył prędko niczym błyskawica. Lotte pobiegła za nim. Wkrótce im oczom ukazał się mały pokoik, w którym większą część podłogi zajmowała niezwykle otyła kobieta. Drogi dywan pokrywała plama z herbaty i odłamki stłuczonego talerzyka.

- Marianne rozmawiała przez telefon z córką dziennikarką i chyba były jakieś strzały i linia się rozłączyła - Madame Flenboyant próbowała powstrzymać drżenie rąk. - I nagle serce ją rozbolało i padła i och…
- K-krew - mruknął Nicolas, spostrzegając nacięcie na dłoni Marianne. Cały pobladł, od razu tracąc rezon i opanowanie.
- Nicolas, nie bój się, to tylko krew. Czemu ty zawsze tak…

Lecz mężczyzny już nie było. Uciekł… zostawiając Lotte samą z tym wszystkim?!

Russel Hayes


Russel wracał do domu. Sytuacja wydawała się beznadziejna… Być może powinien kupić bukiet róż i pojechać z nim do Imperatora? Już słyszał jakąś przypadkową, zjadliwą odpowiedź, jaka by go czekała. Westchnął, hamując na czerwonym świetle, które przełączyło się znienacka. Dobrze przynajmniej, że ma piwo. Zamierzał je tego wieczoru wykorzystać…

Zaparkował, wyjął zakupy, odszukał klucze i wszedł do mieszkania. Cicho. Ciemno. Poczuł dreszcze. Czyżby Mitsy jeszcze nie wróciła? O tej godzinie? Może pojechała do tej swojej latynoski? Zdjął buty, gdy usłyszał przyciszony szmer dochodzący z dużego pokoju. Czyżby telewizor? Jedynie delikatny poblask przełamywał mrok.

Odstawił sześciopak i powoli ruszył w kierunku światła. Program o mrówkach na National Geographic dobiegał końca, zaczynał się blok na temat pogotowia weterynaryjnego z New Jersey. Wydawało się, że nikogo nie ma… Podszedł nieco bliżej, aż okazało się, że na kanapie ustawionej do niego tyłem leżała Mitsy. Wokoło leżały puste opakowania po lodach, chipsach oraz opróżniona butelka wina.

Czy to naprawdę była Mitsy?! Ta, która spożywała jedynie organiczną, nieprzetworzoną żywność, dbała o siebie i chodziła na najróżniejszego rodzaju zorganizowane ćwiczenia fizyczne?

- Mitsy, słyszysz mnie? - Russel przykucnął obok.
- D-daj mi spokój - w końcu jęknęła. Przewróciła się na drugi bok. - Idź, chce mi się... spać.
- Wszystko w porządku?
- T-tak. N-nie. Nie wiem. Głowa mnie boli. Znowu rozmawiałyśmy ze sobą i… ona coś sobie… nie wiem. Trochę się b-boję.
Zapewne chodziło o Latynoskę Izabell.
- Nie ma powodu do strachu - odparł mężczyzna niepewnie.
Chwilę wahał się, czy nie zostanie posądzony o molestowanie, ale zdecydował się podnieść Mitsy i przetransportować do jej sypialni. Dziewczyna nie mogła spędzić nocy na kanapie. Po drodze wstąpił jeszcze do łazienki, skąd wziął miskę, na wypadek, gdyby nagle zaczęła wymiotować.

- D-dzięki, Rus - dziewczyna jęknęła, opatulając się zieloną, puchową kołdrą. Nawet nie otwierała oczu; wydawała się wykończona. Kto by pomyślał, że ta koleżanka z aerobiku ma na nią taki wpływ? - O-ona jest niebze… niebez… niebezpieczna. Patrz… - dodała, po czym ukazała zadrapania na ręce. - Szalona. M-myśli, że mnie szanta… szatna… szatnażujesz.
- Nieważne, teraz śpij - odparł, gasząc lampkę na stoliku obok. - Powiedz, gdybyś czegoś potrzebowała - dodał jeszcze zanim opuścił pokój.

Cała sytuacja sprawiła, że stracił ochotę na piwo. Spojrzał jeszcze przez okno na sąsiada wywieszającego pranie w świetle księżyca, po czym skierował się do własnej sypialni. Po pół godzinie zdołał wyciszyć emocje i zasnąć.

Obudził go… trzask? I następny? Spojrzał na zegarek… była dziewiąta rano… czy to mógł być telewizor? Zerwał się na równe nogi, gdy zauważył, jak wielka, czerwona kula rozprysnęła się na oknie. Za nią poszła następna, zielona. Ostrożnie, nie chcąc się zbytnio odsłaniać, wyjrzał przez upstrzoną farbą szybę. Zaniemówił.


Piękne, półnagie kobiety przed jego domem skandowały hasła, machały rękami, wykrzykiwały obelgi. Przypominały plemię wojowniczek Amazonek zebranych w jednym miejscu, by w zbiorowym szale zaatakować wroga. Niektóre dzierżyły karabiny paintballowe, za pomocą których zamieniały jego posiadłość w krzykliwą tęczę, niektóre rzucały zgniłymi owocami, jeszcze inne papierem toaletowym.

- Nie! Dla! Szowinizmu!
- Nie! Dla! Porywaczy!
- Mitsy! Trzymaj! Się!
- Nie! Dla! Samczego! Tępactwa!
- Wolność! Dla! Kobiet!
- Oddaj! Nam! Mitsy!
- Prawa! Dla! Kobiet!

Takie rzeczy tylko w Ameryce.

Russel przetarł oczy, nie mogąc uwierzyć. Sąsiedzi wyszli na tarasy, obserwując widowisko, jednak pochowali się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy farba i ich dosięgła. Za skandującymi dziesięcioma kobietami tkwiły dwa suvy przygotowane na ewentualne pojawienie się policji. Hayes rozpoznał Izabell wśród kobiet - zapewne pełniła rolę ich leadera.

- O mój Boże! - krzyknęła Mitsy, która nagle pojawiła się w progu. - To dziewczyny ze stowarzyszenia!

Podbiegła bliżej do okna i mimowolnie sięgnęła po dłoń Russela, jak gdyby miało to odpędzić estrogenowe natarcie.

Daniel Visser


Kiedy dotarł pod strzelnicę, autokar już stał. Pojazd najzupełniej zwyczajny, bez loga koła strzeleckiego ani innych insygniów - równie dobrze mógł wieźć dzieci do szkoły, lub turystów na wycieczkę. Okazał się w połowie wypełniony. Niektórzy rozmawiali na najróżniejsze tematy - broń, samochody, fotomodelki, seks. Inni woleli milczenie, wpatrywanie się w okno, lub grę na smartfonie. Daniel znalazł miejsce w najdalszym rzędzie przy oknie.

Dziesięć minut później do pojazdu weszli ostatni pasażerowie - komendant policji oraz właściciel strzelnicy. Uśmiechali się, rozmawiając, jak gdyby byli starymi znajomymi. Usiedli na siedzeniach przy kierowcy, a więc możliwie najdalej od Vissera. Wydawało się, że ojciec Angeliki nie zaszczycił go ani jednym spojrzeniem, nie szukał wzrokiem. I dobrze, w tym momencie nie miało to żadnego znaczenia.

Kiedy dojechali na miejsce, oczom zebranym ukazało się pole namiotowe
- Hej, Danny, masz namiot i śpiwór? Trzeba było wziąć. Mam nadzieję, że Josh wspomniał o tym - usłyszał z boku. Nie odpowiedział jednak, gdyż należało wysiadać. Tumult i chaos zagłuszały wszystko.

Otaczały ich strzeliste topole, sosny oraz wiele innych drzew, których gatunków Daniel nie znał. W powietrzu unosił się delikatny zapach żywicy. Słońce - jak to w południe - wisiało wysoko na nieboskłonie i wypalało na czołach zebranych drobne kropelki potu. Gdzieś w oddali kłębiły się czarne niczym smoła chmury, jednak wydawały się daleko. Dźwięk piły mechanicznej również nieco psuł idylliczny obrazek.

- Hej, słuchajcie! - na drobny podest wbiegł właściciel strzelnicy. - Najpierw rozstawcie namioty i rozpakujcie się. Potem no tego... nie jestem dobry w przemówieniach... no tam jest pole strzeleckie - wskazał palcem jedną z wydeptanych ścieżek. - Ustawione różne cele, różne odległości. Tego, no... bezpieczeństwo najważniejsze, więc tu, na miejscu, w tym o namiocie - wskazał na obiekt w odległości pięćdziesięciu metrów. - Możecie tam jakąś pomoc znaleźć, czy coś. No, a tamta ścieżka prowadzi do pola z celami ruchomymi. Niektóre napędza wiatr, inne elektronika... to najciekawsze miejsce obozu chyba i dobrze z niego skorzystać, tego, no... To chyba najważniejsze... A, o dwudziestej będzie grochówka, na koszt firmy! - krzyknął, co spotkało się z wiwatem niektórych mężczyzn. - Ale nie piwo, no. Piwo będziecie musieli kupić sobie sami, jeśli nie przynieśliście swojego.

- Te zabawy dla pizdeczek to tylko przykrywka - usłyszał za sobą głos Jasona Vayne’a. - Nie powinny cię rozpraszać. To, po co ty przyjechaliśmy, kryje się w lesie. Chcesz posłuchać? To chodź ze mną.

Wydawało się, że ma jakiś wybór, ale przecież nie mógł po prostu odejść bez słowa. Ostatecznie nie przyjechał tutaj dlatego, aby uciekać od komendanta za każdym razem, gdy go zobaczy. Kiwnął głową. Przeszli w ustronniejsze miejsce.

- Widzisz ten las? Są w nim dwa niedźwiedzie, samiec i samica. Szykuje się polowanie. Kto pierwszy znajdzie i zastrzeli któregoś z nich, wygrywa. Wyruszamy za godzinę, ja, James - wspomniał o właścicielu strzelnicy. - Jeszcze czterech facetów i może ty. Wchodzisz w to? Tylko morda w kubeł, to zabawa dla wybranych.

Daniel chwilę milczał, dłuższą chwilę. Jakby dosłownie zrozumiał Jasona i nie miał zamiaru się odezwać. Przez ten czas wpatrywał się w gliniarza, w końcu skinął głową.
- Potrzebuję czterdziestki czwórki albo sztucer.

Czy Vayne uśmiechnął się? Jeżeli tak, trwało to dosłownie ułamek sekundy, gdyż później już tylko spoglądał krzywo na Daniela.
- A co mnie to kurwa obchodzi, czego ty potrzebujesz - splunął. - Z czym przyjechałem, nie zamierzam się dzielić. Ale sprawdź w magazynie, to tamten namiot. Sztucerów nie mają, a jeśli chodzi o czterdziestki czwórki... Desert Eagle będzie dla ciebie w sam raz.

Visser puścił zniewagę mimo uszu i ruszył we wskazane miejsce. Wypożyczył na legitymację Colta Anacondę i S&W 29 - całkiem solidne rewolwery, najlepsze z dostępnego namiotowego wyposażenia. Następnie przygotował się do wyprawy, zabierając z torby wszystko, co uznał za rozsądne. Wkrótce godzina minęła i Daniel wszedł w las.

Ściółka chrupała pod jego stopami, ptaki ćwierkały głośno. W zasięgu wzroku oprócz nieskończonej defilady drzew nie było niczego... nawet innych zawodników. Wszyscy mieli wyruszyć z odrębnych, wyznaczonych miejsc i zakazana była współpraca, więc to akurat nie dziwiło. Czas w lesie biegł niby wolno, niby szybko i wnet Daniel uznał, że albo właśnie odkrył nową rewolucyjną technikę tropienia... albo się zgubił.

Wypił łyk wody z butelki - po czym parł dalej, do przodu. Wnet wyszedł z lasu na niewielką polankę, gdzie zamierzał chwilę odpocząć. Usiadł na jej samym skraju i już miał na chwilę pogrążyć się w rozmyśleniach, gdy w oddali zobaczył...


Niedźwiedź (zapewne samica) z trzema niedźwiadkami! Ale mowa była przecież tylko o dwóch... no tak, potęga reprodukcji. Daniel spojrzał na czwórkę ssaków, która ustawiła się jak do zdjęcia... Mógł zabić największego, osierocając pozostałą trójkę. Mógł próbować zabić wszystkich, by liczyć na dodatkowe uznanie w oczach uczestników zawodów. Albo też... mógł odejść i pozwolić im dalej żyć. Co innego zabić osobnika, a co innego samicę opiekującą się młodymi.

Zastanawiając się, chwycił mocniej za broń.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 04-06-2016 o 00:10. Powód: imageshack nawalił... zły przyjaciel!
Ombrose jest offline  
Stary 03-08-2015, 22:02   #7
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Uśmiechnęła się blado na słowa pani Wenderlich opisujące jej sytuację finansową. Nie było kolorowo, ale spanie pod mostem jej nie groziło. W końcu nie zadłużyła się dla zakupu czegoś materialnego, tylko by się wyszkolić, a tego bank nie mógł jej zabrać. Co innego z jej pensją. Ale lata, życia z kredytem wyrobiło w niej finansową... kreatywność.
Spojrzała na papiery podsunięte jej przez starszą panią. Chciała dopytać się o szczegóły, ale okazało się to złym pomysłem. Potulnie więc ponownie pochyliła się nad dokumentami, zagłębiając się w ich lekturę. Wyglądało na to, że trochę czasu zajmie jej skompletowanie wszystkich potrzebnych świstków. Była jeszcze szansa, że odrzucą jej wniosek za brak obywatelstwa. "No cóż, spróbować trzeba" pokrzepiła się wzdychając lekko. Zaraz jednak uśmiechnęła się sama do siebie.
“No tak, przecież IBPI załatwiło mi obywatelstwo!” odetchnęła z ulgą. Teraz dopiero wyjaśniło jej się czemu w ogóle informują ją o tym programie, a już myślała, że w którymś momencie będzie musiała się z tego tłumaczyć.
Zaczęła czytać pierwszy akapit, który zajmował całą stronę bankowego bełkotu. Odruchowo potrząsnęła głową, gdy Skorpion złapał jakieś zakłócenia. Zaprzestała czytania i wbijając tępo wzrok w kartkę próbowała określić powód tych zakłóceń. To co zaczęła odbierać sprawiło, że pobladła.
- Nie, nie, nie… - jęknęła cicho pod nosem. Odłożyła kartki, które trzymała w dłoniach i szybko sięgnęła po telefon, który miała w kieszeni żakietu.

Robiła to już odruchowo by nie wyglądać “dziwnie” kiedy korzystała z dobrodziejstw Skorpiona. Wszystko przez to, że człowiek gapiący się w przestrzeń wygląda... dziwnie, za to człowiek gapiący się w telefon jest normą i postronni nie zwracają na kogoś takiego uwagi.
Odblokowała smartfona i patrząc nieobecnym wzrokiem na ekran słuchała i szybko analizowała sytuację. A mogła sporo.

Mogla wyjść…
Mogła wyjść i w drodze do wyjścia “przypadkiem” wdusić alarm przeciwpożarowy… Może to spłoszy gangsterów?
Mogła wyjść, odjechać stąd i siedząc bezpiecznie w samochodzie zgłosić na policję napad.

Ale to zajmie czas. Cenny czas, który potrzebuje policja na dotarcie tutaj.

Mogła też zostać i próbować pomóc. "Bez broni, ubrana w buty na obcasie i niewygodnie obcisłą spódnicę..." odezwał się zdrowy rozsądek.

Owszem była w policji kilka lat, ale policjantką niespecjalnie się czuła zważywszy na to, że była po prostu pilotem, który może latać tam gdzie zwykły nie może.
Jasne, przeszła wszelkie szkolenia jak każdy inny policjant, ale nikt nigdy nie celował do niej z broni, a obraz amerykańskiego napadu na bank wykreowany w jej wyobraźni przez Hollywood jednoznacznie zakłada strzelaninę. I krew wszędzie.

Wstała nagle z krzesła. Na telefonie wpisała numer 911.
- Przepraszam panią, ale zostawiłam coś w samochodzie, za sekundkę przybiegnę - wydusiła z siebie przez ściśnięte gardło. Odwróciła się na pięcie i nie czekając na odpowiedź wyszła z pokoju. Bardzo bardzo szybkim krokiem, prawie biegiem udała się do wyjścia z budynku. W drodze wdusiła guzik połączenia na ekranie telefonu. Wyglądała jak ktoś kto zapomniał czegoś, albo jak nałogowy palacz, którego przypiliło by zaciągnąć się dymkiem.
Nie rozglądała się, musiała wyjść, czuła jak serce jej wali.

- Dziewięć-jeden-jeden, dodzwoniła się pani do policji w Portland, w czym mogę służyć? - usłyszała nieco znudzony, lecz uprzejmy kobiecy głos zza słuchawki.
- Pani Cobham, co to za maniery?! - równocześnie Anna Wenderlich z zadziwiającą szybkością opuściła gabinet, podążając za Imogen. - Od pięćdziesięciu lat nikt mnie jeszcze tak nie potraktował! Tak wyjść bez słowa?!
Kilka przypadkowych osób obróciło się, by obserwować scenę. Jeżeli sama biegnąca po korytarzu Imogen nie zwróciła ich uwagi, to donośny krzyk czarnoskórej kobiety na pewno.

“Jakie bez słowa?” oburzyła się, ale na odgryzanie się nie miała czasu. Nie zwalniając kroku na sekundę tylko spojrzała za siebie i wskazała palcem na telefon w uniwersalnym geście powiedzenia jej “mam ważny telefon”. Tu nie kłamała. Jeśli kobieta wyjdzie za nią to przynajmniej Imogen będzie mogła zagadać ją na zewnątrz... Nie sprawdzała jednak czy pani Wenderlich za nią podąża. Nie mogła spowolnić kroku.
- Dzwonię z National Bank of America, z placówki znajdującej się... - mówiła cicho podając dokładny adres, ale miała na tyle dobry telefon, że w dużym zgiełku nawet szept był dobrze słyszany po drugiej stronie. Rozmowę zaczęła neutralnie by jeszcze bardziej zbliżyć się do wyjścia, a nikt przy okazji nie podsłuchał o czym mówi.
Przekroczyła próg i opuściła klimatyzowane wnętrze banku. Wolną dłonią poprawiła żakiet, bo wydawało jej się, że odsłania bliznę na dekolcie.
- Przypadkiem zasłyszałam niepokojącą rozmowę - powiedziała wciąż mówiąc cicho - Za niecałe 3 minuty co najmniej trzech mężczyzn planuje obrabować skarbiec znajdujący się na parterze budynku. - idąc na parking rozglądała się, gdzie postawiła samochód. - Są uzbrojeni w pistolety, ale w torbach mogą mieć tego więcej. - wiedziała, że wspomnienie o broni może przyśpieszyć ruchy stróżów prawa. - Imiona jakimi się posługują to Enzo, Marco i Danny. - najważniejsza zasada zgłaszania zagrożenia to gadać. Gadać dużo, ale z sensem - Jeden z nich jest już w budynku - “chyba” dodała w myślach, bo nie było sensu dzielić się swoimi wątpliwościami - Wspominali też coś o tym, że komendant policji jest na jakimś obozie. - podeszła do swojego samochodu -Mówili coś, że policja nie dojedzie wcześniej jak 15 minut po włączeniu alarmu... - wyciągnęła kluczyki by go otworzyć. W lśniących szybach samochodu przyglądała się odbiciu tego co znajdowało się za nią.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 06-08-2015, 22:24   #8
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Zamieniła kilka uprzejmych słów z synem pani Flenboyante zanim doszli do pokoju. Rozpoczęła od stwierdzenia, że po prostu lubi być punktualna i lepiej być pół godziny wcześniej niż pięć minut za późno. Nie omieszkała też zauważyć, że miło go poznać, ponieważ jego matka dużo o nim opowiadała oraz podziękować, że pofatygował się i wyszedł po nią oraz.

Weszli do pokoju hotelowego, który na pierwszy rzut oka był dostosowany do gustu starszej pani. Zdążyła tylko skłonić głowę w geście powitania oraz złapać ciastka, gdy pojawiła się Ingrid. Właściwie tyle ją widziała, ale Lotte była tym faktem pocieszona. Miała przez chwilę obawy, że ten cały Nickolas zaaranżował to spotkanie bez mamusi i będzie chciał najpierw sprawdzić inne jej umiejętności, na pewno nie związane z rysunkiem czy projektowaniem. Tym zabawniej zabrzmiała przytłumiona wypowiedź do niejakiej Marianny. Okazało się, że prowodyrką tej całej sytuacji sam na sam była starsza pani, a nie jej syn. Sama zrobiłaby facepalm’a, gdyby nie fakt, że zaczerwienione czoła oraz starty puder kiepsko wyglądają. Uśmiechnęła się wiec serdecznie do Nickolasa i usiadła we wskazanym przez niego miejscu.

Mężczyzna zaczął swój pospieszny wywód, który Lotte ze spokojem wysłuchała. Przeszło jej przez myśl, że szkoda zmarnowania takiego projektu i wolałaby kiedyś móc go zobaczyć w praktycznym wykonaniu, a nie tylko na papierze. Mimo tego pocieszył ją jeden fakt, płaci się za wykonanie projektu, a nie jego realizacje. Dodatkowo całkiem miłe uczucie towarzyszyło jej, gdy ten zasugerował podkupienie jej skromnej osoby. Zaczynała mieć wzięcie, zarówno zawodowe, jak i towarzyskie. Z jednego i drugiego była zadowolona. Ciężko pracowała, aby być cenionym architektem. Ponadto od pewnego czasu wiodła życie singielki, więc nie widziała przeszkody, aby zabawić się, może nawet stworzyć coś bardziej trwałego. Była otwarta teraz na wszelakie opcje, zarówno zawodowe jak i te prywatne.

Niestety z luźno latających myśli została brutalnie wyrwana przez krzyk Ingrid Flenboyante. Obydwoje udali się pośpiesznie do pokoju obok. Gdy Lotte zaczęła oceniać sytuację i chciała już przejść do działania, została niemal stratowana przez przyszłego niedoszłego amanta-pracodawcę. Nie było czasu nawet żeby machnąć na niego ręką i stwierdzić, że tak właśnie można liczyć na mężczyzn. Ważniejszym było pomóc teraz Mariannie.

Szybko do niej doskoczyła, zrzuciła marynarkę i zaczęła pierwsze oględziny, aby mieć odpowiedni obraz sytuacji. Złapała kobietę za barki i potrząsnęła nią kilkukrotnie.

- Marianne, słyszysz mnie, halo, odezwij się do mnie. – W trakcie potrząsania zawróciła się do kobiety donośnym głosem.

Stwierdziła szybko, że nie ma z nią kontaktu, jest nieprzytomna. Zastanawiała się czy to skutek uderzenia głową, gdy upadała, czy może coś poważniejszego. Przeszło jej przez myśl, że może to zawał serca. Patrząc na tuszę kobiety i domyślając się jakie ilości pochłania herbatników, to istniała duża szansa na problemy zdrowotne związane właśnie z otyłością. Nie traciła jednak czasu na zastanawianie się, wszak to mogła robić w trakcie pomagania. Złapała więc szybko za obrus i obwiązała nim najmocniej krwawiące miejsce, czyli rękę.

- Ona tak uderzyła o ten stolik i … i. Olaboga! Czy wszystko z nią będzie dobrze? – mówiła przerażona starsza pani patrząc na swoją nieprzytomną przyjaciółkę.
- Pani Ingrid, proszę natychmiast zadzwonić po ambulans – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu, aby dotarło do starszej pani, że ma to wykonać.

Lotte nie wpadła jednak w panikę, wiedziała co ma robić. W liceum były takie zajęcia jak Przysposobienie Obronne, które za jej czasów nie miało już za wiele wspólnego z wojskiem, tylko właśnie z pierwszą pomocą. Dodatkowo robiąc prawo jazdy również podszlifowała swoje umiejętności wyciągnięte ze szkoły, a nawet poszerzyła wiedzę. Miała też praktykę na manekinie, jak wykonywać poprawnie resuscytację. Łatwiej radzić sobie ze stresem, jak ma się wiedzę. Zresztą Lotte nie należała do osób szybko wpadających w panikę, wolała konkretne działania, a stres był motywujący dla niej.

W tym samym czasie co madame próbowała dzwonić na pogotowie, ona na wszelki wypadek oparła Marianne o coś stabilnego jak ściana i rozchełstała jej bluzkę oraz rozpięła stanik oraz pasek od spodni jeśli go miała, aby ta mogła swobodnie oddychać. Dodatkowo sprawdziła jej tętno poprzez przyciśnięcie palców wskazującego i środkowego do szyi kobiety. Natomiast drugą dłoń, wewnętrzną stronę, przyłożyła pod jej nos, aby sprawdzić czy oddycha. Rzuciła też spojrzeniem na klatkę piersiową. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu stwierdziła, że ona nie oddychała, a tętno jest niewyczuwalne.

- Halo?! – Wreszcie pani Flenboyante znalazła swoje okulary, nałożyła je na nos i wykręciła odpowiedni numer. – Przyślijcie tu karetkę, moja przyjaciółka, ona jest nieprzytomna i …
- Niech pani powie, że nastąpiło nagłe zatrzymanie krążenia i przystąpiłam do resuscytacji
– dodała Lotte pośpiesznie.

Nie zwracała pełnej uwagę już na resztę rozmowy. Ułożyła kobietę na podłodze, uklęknęła przy jej boku i odchylając jej podbródek do góry oraz zatykając jej nos wpuściła najpierw jeden wdech do jej ust, po czym drugi. Po tym ułożyła się prostopadle do jej ciała i położyła obydwie dłonie na środku klatki piersiowej. Na wyprostowanych rękach przystąpiła do uciśnięć. Jak dobrze pamiętała trzydzieści ucisków na dwa wdechy. Niestety domyślała się, że szybko padnie ze zmęczenia. Dlatego nie przerywając akcji ratunkowej znów zwróciła się do starszej pani, gdy dosłyszała, że ta podała już adres na, który mają przysłać pomoc.

- Pani Flenboyante, pani Flenboyante. Już wszystko pani podała co trzeba. Proszę teraz zadzwonić na recepcję i kazać im przynieść defibrylator. Widziałam, że mają jeden na parterze. Tylko niech zrobią to szybko. Telefon do recepcji jest w tamtym pokoju. – Kiwnęła energicznie głową w stronę pokoju, w którym jeszcze przed chwilą sama zasiadała.

Nie przerywała resuscytacji, mając nadzieję, że faktycznie pomoże. ~ Co za palant. ~ Pomyślała. ~ Gdyby ten dupek tu był, to sam by mi go przyniósł, albo ja bym poszła. Skwitowała tylko, bo nie miało sensu roztrząsanie tego. Zachował się jak się zachował i nie cofnie czasu. Pewnie będzie bardzo przepraszał za swoją chwilową niedyspozycję. Jak każdy rasowy facet stwierdzi też, że normalnie to mu się to nie zdarza.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 07-08-2015, 17:33   #9
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kłopoty z kobietami - wersja dla zaawansowanych :)

Russel Hayes - małomówny przeciętniak



Rozmowa z Martinem


Zadzwonił. No oczywiście. No musiał. No jakżeby nie zadzwonił by się nie napuszyć przed odwiecznym wrogiem. Supermartin. Superbrat. Supermaczomen. No i oczywiście rozmowa też zaczęła szybko schodzić na klasyczne tory jakimi zawsze najstarszy i najmłodszy potomek Hayes’ów ze sobą rozmawiali.

- … No tak, tak… Pewnie… No tak, to super… Oo, papiery wartościowe? No tak, to na pewno rozsądna inwestycja. Ale czy to niezbyt ryzykowne tak ładować całą kasę w statki? No wiesz, statki czasem toną… Aaaa… Odszkodowanie… Czyli nawet ci się opłaca jak zatoną…. No tak, to widzę, że pomyślałeś o wszystkim… No to niech ci toną na potęgę.… Aaa… Jeszcze w nieruchomości. No tak, nieruchomości są zawsze w cenie… Tak. Mhm… No… To super. - mówił prawie, że przez zaciśnięte zęby. Musiał się kontrolować by ich faktycznie do końca nie zacisnąć. Facet go wkurzył jak tylko zobaczył na wyświetlaczu, że to on dzwoni. No w sumie nic dziwnego. Starszy brat a właściwie superbrat tak działał na niego właściwie od dziecka zawsze więc rozmowa z nim od początku balansowała na granicy utraty cierpliwości.

- Ja? Nie, dzięki nie trzeba… No będę miał to pomyślę…. No tak, to mało przyszłościowe… Tak, nie tak jak u ciebie. Tak, myślisz nie dwa a trzy kroki do przodu… No oczywiście… Mhm, powinienem zacząć myśleć o swojej przyszłości już dziś. Tak, dokładnie tak, mhm…. - poruszył nerwowo nozdrzami bo czuł, że temat zaraz zejdzie na ten najbardziej ich materialnie rózniący: pieniądze i profesje. No superbrat nie potrafił odpuścic okazji by nie uwypuklic swojej przewagi. No i tak jak się spodziewał w końcu do tego doszło.

- No nie… Może poszukam… Taaa??? Noo iii? A może szukam? A może już znalazłem? Oo taaa? Na przykład w jakimś biurze? Z czego rżysz baranie? Taakk??!! A właśnie, że teraz jestem… - no bo przecież był! Był cholernym agentem rzadowym! I to o międzynarodowym statusie! I rozwiązywał dziwne sprawy jak z “Archiwum X”! I pomagał w ten sposób ludziom i właściwie można by rzec, że miał kontakty z pozaziemskimi cywilizacjami! To jak taki cholerny doradca finansowy mógł się z tym równać! Co on kurwa znaczył przy nim?! Miał świetną, pasjonującą i wyjątkową pracę wymagających specjalnych zdolności i umiejętności tylko… Tylko nie mógł o tym nikomu powiedzieć. Nawet bratu ani superbratu… - No jestem taksiarzem. - westchnął w końcu do słuchawki. - Tak nadal. - słuchał wsciekły triumfującego tonu dobiegającego go z drugiej strony. - No nie wiem, może i będe taksiarzem do końca życia, co cię to obchodzi? Karmisz mnie? Ubierasz? Dopłacasz? No to kurwa o co ci chodzi? Nie, nie przeklinam… No to mnie nie wnerwiaj… Taa… Przeklinają tylko słabi… Mhm… Taa… dobra weź skończ już… - mruknął mając już dość tej rozmowy. Supermartin najwyraźniej jak nie doszedł do swojego jakiegoś sobie znanego limitu złosliwości to chyba nie umiał inaczej skończyć rozmowy. A jednak tym razem to nie była zwykła rozmowa i Martin nie zamierzał jeszcze kończyć.

- Co? Jaki ślub? Mój?! Aaa… Nnoo… No tak… - nagła zmiana tematu zaskoczyła go całkowicie, że nie zajarzył od razu. Przeklął w duchu Imperatora, że już musiała się wygadać i to jeszcze przed Martinem. Widać miał suczykot radochę po pachy z ultimatum jakie mu postawiła. Najwyraźniej reszta rodzeństwa skoro byli rodzinni i ułożeni mieli dostać kasę ot tak. I to ma być sprawiedliwość? No to jak tak to niech im się każe rozwieść czy co, żeby było sprawiedliwie…

- Słuchaj nie myślałem jeszcze o tym… Znaczy tak, nie myśleliśmy… Tak…. Tak wiem, bo mi ucieknie… Nom… Taaa… Jasne… Tobie żadna by nie uciekła… Pewnie… Noo… Mitsy… A dla kogo ten raport? No to Mitsy powinna ci wystarczyć. - jakoś wcale nie był chętny zdradzać rodzonemu osobistemu wrogowi za wielu szczegułów w tej kabale co się znalazł. Sam ich przecież za dobrze nie znał. I jakoś ciężko mu było mówić o swojej współlokatorce jak o swojej partnerce czy kandydadce na żonę. Ale za cholerę nie przyznałby się Martinowi do tego jak się sprawy mają. Ten jednak wychwyciwszy nowy nieznany sobie a więc bardzo fascynujący go wątek drążył go uparcie.

- W sporcie… Nie, nie w sklepie sportowym… Nie w sportowym dziale Wallmarta...Co? Nie wiem czy była cziliderką… Po co? No tak superlaski są cziliderkami…. Tak, zawsze mhm… Jak Amy? Jak to nie była cziliderką? Aaa… No tak… Liderką cziliderek… No tak, to faktycznie róznica… Nie jestem sardoniczny, zadzam sie z tobą to o co ci chodzi? No… - matko jak mógł tak sheretykować i zapomnieć jedną z głównych tez Supermartina, że wszystkie superlaski wyrastają z cziliderek. Inaczej są jakimiś cieniasami i niewartymi zachodu płotkami. No i oczywiście Supermartin pohajtał się z Superamy która była liderką czy tam superliderką wszelakich cziliderek. No bo jakże mogło być inaczej.

- Nie wiem, może i była… Nie, no rozmawiamy… - zakręcił się nieco niespokojnie. Z rozmowami to różnie bywało. Jak ich najczęściej oboje w domu nie było. No ale jeśli za rozmowę uznać wymianę informacji.. To kartki na lodówce też się liczą nie? No co… Jak mu ostatnio napisała, że może zjeść jej jogurt bo się termin kończy, to jej odpisał, że ok i dzięki a ona odpisała uśmiechniętą buźką. No to jest wymiana informacji czyli rozmowa no nie? No to co, że na lodówkowych kartkach, Martin nie musiał tego wiedzieć.

- Słuchaj jest instruktorką fitness no to chyba jest superlaską tak samo jak cziliderki no nie? Właściwie to chyba nawet to chyba lepiej niż cziliderka no nie? No to chyba jest superla... No jak nie? - spróbował zargumentować swoje racje za pomocą logiki Martina bezsensownie łudząc się po raz kolejny, ze coś do niego dotrze. Ale dopiero po chwili słuchania słowotoku starszego brata dotarło do niego, że nieświadomie nie to, że zrównał ale twierdził, że coś tam może być lepsze od tego co ma Martin. No i to jeszcze, że on, Russel, ten młodszy brat niby to ma. No i do tego chodziło o tę jego Superbarbie. Słuchał chwilę próbując jakoś się wtrącić czy przerwać ale w końcu po całej nerwowej dyskusji i nielekkim dniu cierpliwość wyczerpała mu się ostatecznie.

- Martin! - krzyknął tak nagle i ostro, że zatrzymało nawet zaskoczonego superbrata. - Uważaj sobie te cziliderki za kogo chcesz, dla mnie Mitsy jest superlaską i tyle! A jak będziesz mnie wkurwiał to cię nie zaproszę na wesele więc licz się kurwa ze słowami jak do mnie o niej mówisz jasne?! - poniosło go do reszty. Zaskoczony brat co jeszcze wymamrotał ale już w sumie go nie słuchał tylko rozłączył się i wściekle cisnął telefon na deskę rozdzielczą. No musiał! No musiał go wkurwić tak jak zawsze gdy dzwonił! Co za cholerny dupek!



---




Nocny wyścig



Odpalił samochód i ruszył przed siebie. Kierownica, koła i ruch uliczny jakoś same nim kierowały. Krążył po miejskiej metropolii zanurzającej się w pełni szczytu późnowieczornego życia. Krążył i wciąż nie mogł zaznać spokoju. Był wkurzony na Imperatora, że tak go wrobił w tą kabałę. Na Mitsy, że musiała się zadawać z jakąś wariatką. Na Izabell, że skumała wszystko dokładnie na opak. Na Martina, że go rozjuszył i wkurzył do reszty. A najbardziej był wściekły na siebie. W tej chwili cała sekwencja zdarzeń sprzed paru miesięcy zdawała się prowadzić po równi pochyłej do tej katastrofy. Przecież mógł wtedy starym od razu wyjaśnić kim jest Mitsy no ale go podkusiło by choć jakiś czas myśleli, że wyrwał taką superlaskę. Przecież od wyrywania superlasek to był u nich Martin… I nie musiał przecież wtedy zapraszać Mitsy na obiad to by pewnie siedziała w swoim pokoju i najwyżej by się widzieli ze starymi w przelocie. Ale nie, podkusiło go być miłym i rodzinnym. I w ogóle przecież mógł coś pościemniać pół roku temu to w ogóle by jej teraz nie było i nie miałby problemów… Ale nie, skusił się na ładną buzię i taaakieee nogi no i teraz miał za swoje.

Pogrążony w żalu i rozgryczeniu zatrzymał się na czerwonym. Uliczny ruch go wnerwiał i dusił, miał ochotę pocisnąć pedał gazu do dechu i choć w nieskrępowanej prędkości znaleść chwilę ukojenia i zapomnienia. Musiałby wyjechać za miasto na autostradę. Dochodził właśnie do wniosku, że tak zrobi gdy z sąsiedniego pasa dobiegło go potęzne uderzenie bitów. Spojrzał w bok przez boczną szybę. Camaro. Kanarkowe camaro z niezbyt lubianej przez Russela generacji ale za to z solidnym, sportowym silnikiem. Przeniósł spojrzenie na wnętrze kabiny. Jacys dwaj Latynosi. Pewnie młodsi od niego ustylizowani na jakichś gangerów. A może nawet faktycznie jacyś gangerzy. Muza uderzyła jak młotem bo debil za kierownicą odsunął szyby.

Russel spoglądał na nich niechętnym wzrokiem. Po porannej przygodzie z Izabell jakoś nie żywił ciepłych uczuć do przedstawicieli tej nacji. Do tego jakoś nie przepadał ani za gangerami ani za ich symulantami. Do tego mieli chujową muzę która drażniła białasa swoim niezrozumiałm latinoangloslangiem który był chyba niezrozumiały dla przeciętnego mieszkańca Stanów. Zwłaszcza jak się nie było kolorowym. Najpierw pasażer a potam zaraz za nim kierowca złapali jego spojrzenie no i się zaczęło…

Zaczęli po nim jechać widząc jego nieprzyjemne spojrzenie. Machali grabiami w tych swoich gangerskich, pogróżkowych gestach z niezastąpionym palcem środkowym w roli głównej. Czuli się pewnie w swojej sportowej maszynie widząc tylko kolejnego białasa za kółkiem i to samego, który najwyraźniej nie darzył ich ciepłymi uczuciami i to ich prowokowało do pokazania mu gdzie jego miejsce. Hayes odwrócił się patrząc przed siebie ale nadal widział ich kątem oka i uszy atakował ich jazgot. Serio miał już tego dość i czekał na te cholerne zielone. Obawiał się, że jak na nich spojrzy to gdzieś tam żyłka mu pęknie i zrobi coś… No co może niekoniecznie byłoby najmądrzejsze.

Jakiś cień ruchu i ich salwa złośliwego śmiechu przykuły jego uwagę. Wyczuł, że coś zaczęli kombinować. Gdy spojrzał znów w bo zobaczył spływającą strugę na bocznej szybie i rechoczacych pociesznie Latynosów. Ten z jego strony najwyraźniej zaczął się zbierać na druga porcję. ~ Nie no przecież nic się nie stało… Zaraz będzie zielone… Pojadą w cholerę i będę miał spokój… A to się przecież zmyje… ~ gorączkowo próbował zachować kontrolę nad nerwami. Te cholerne zielone musiało być już lada moment jak już tyle czekali. I wtedy ją zobaczył. Wychyliła się z ich tylnego siedzenia całkiem ładna twarzyczka. Nie miał pojęcia po co ani kim była. Ale oceniała chwilę całą scenę przez moment rzuciła krótkie spojrzenie na swoich rozrechotanych i hałaśliwych drajwerów ale nie zwracali na nia uwagi. I wtedy spojrzała wprost na kierowcę czarnej maszyny, uśmiechnęła się filuternie i puściła mu oczko. To przeważyło szalę.

Przeniósł wzrok na drogę przed sobą i pocisnął gaz. Silnik momentalnie zwiększył obroty a przez ulicę przeszedł mechaniczny ryk budznej bestii. Kierowca jednak nie odpuszczał i zwiększał moc dalej. Potężny, czarny suv aż zatrząsł się od nadmiaru mocy która nim szarpała na wszystkie strony próbując się wyzwolić. Nadmiar nie spalonego paliwa po przbyciu całej drogi aż wypryskiwał z rury wydechowej. Szarpiąca się na uwięzi czarna bemwica przyciągała uwagę i zaskoczone spojrzenia. Teraz dopiero powoli odwrócił się do tych dwóch cieniasów z pogardliwo - wyzywającą miną. Widział jak zbaranieli zaskoczeni tym pokazem. Najwyraźniej oczekiwali, że będą megatwardymi kolorowymi cwaniakami co wyrolują jak chcą żałosnego białasa. A tu taki numer…

Zaraz jednak pokrzykując jeden na drugiego zaczęli grzać swoją brykę. Wyzwanie Russela zostało więc przyjęte. Czarny suv i kanarkowy sportowiec stały tuż obok siebie warcząc wściekle na siebie mechanicznymi pomrukami silników, szarpiąc się metalicznymi cielskami skrepowani wciąż cuglami hamulców przez kierowców. I w końcu… Zielone!

Obie maszyny wyrwały z imptetem do przodu. Oczywiście tak jak należało się spodziewać sportowa maszyna od razu zyskała przewagę. W końcu przyspieszenie, prędkość, benzynowy silnik były po jej stronie. No i konstrukcyjnie była zaprojektowana do takich numerów, jej zwiołem był pęd i wyścig. Odmiennie się miała sprawa z cieżkawym i topornym suv’em czyli własciwie terenówką którą przeprojektowano do miejskiej, wygodnej jazdy. Miała mieć sporo wygodnego miejsca i w razie czego poradzić sobie z napotkanymi przeszkodami lepiej od osobówki a na pewno nie ścigać się ze sportowymi brykami. Mimo więc nowoczesnego silnika który dawał jej niezłe osiągi to jednak w porównywalnej klasie a nie ze sportowymi modelami. No ale Russel miał plan.

Początkowo mimo, że cisnął gaz do oporu jego maszyna rozpędzała się wyraźnie wolniej mimo. Ta wściekle żółtopomarańćzowa bryka najpierw go “po prostu” minęła a potem równie”po prostu” zaczęła się oddalać. Latynosi zyskali przewagę kilku samochodów ale wówczas wjechali w gęstwe ruchu ulicznego a tu już ich przewaga najpierw przestała rosnąć a potem czarna maszyna sterowana wprawną taksiarską ręką zaczęła skracać dystans zgrabnie manewrując pomiędzy innymi użytkownikami drogi.

Aż w końcu nastąpił oczekiwany przez Hayes’a finał. Zaczął się odcinek drogi wzdłuż kwartału odgrodzonego płotem budowy. Płot stał i zasłaniał widok za sobą ale błocko z budowy od paru miesięcy zalewało cały fragment ulicy przemieniając ją w błotnisty off road. Kanarkowa maszyna z niskim nadwoziem prawie momentalnie zaczęła się ślizgać, wierzgać i zwalniać na tak niewdzięcznym podłożu. Co innego czarny suv, naped na cztery koła, lepsze przełożenie mocy pomyslanej by dać potęgę kołom do pokonywania terenu a nie silnikowi do bicia rekordów prędkości i przyśpieszenia pokonywał błoto rozchlapując je jak czołg pod swoimi kołami bez większych problemów. Russel też był świadom kolejnego atutu swojej maszyny na tym odcinku. Jego maszyna była ciżęższa. Normalnie przy wyścigu ciężko nadmiar masy uznać za atut ale obecnie starczało by ciężar przyciskał pojazd przez całe błoto aż do asfaltu pod nim podczas gdy lżejsza maszyna jedynie momentami łapała przyczepność z twardą nawierzchnią.

W efekcie tym razem to czarna bemwica wbrew wszelki ignorując wszelkie atuty sportowej maszyny zrównała się z nią po raz pierwszy od startu w tym nocnym rajdzie. Zbliżali się do ostatniego zaplanowanego przez Hayes’a zakrętu a jego maszyna była po wewnętrznej stronie wirażu. Postanowił skorzystać z okazji i zrewanżować się za oszpyraną szybę. Mimo, że błoto spowalniało obie maszyny to jednak nadal prędkość mieli znaczną a, że było całkiem śliskie to wyrzuciło obie maszyny zarzucając nimi. Taksiarz jednak ciutkę podrasował te zarzucenie swoim kufrem i w efekcie prześliczna dla niego fala półpłynnego, szarawego błocka wytrysnęła spod jego kół prosto na kanarkową maszynę zarzgując cały bok jej maski, reflektor, nadkola, drzwi a co najbardziej go satysfakcjonowało wlewajac się przez wciąż otwarte okno na do środka momentalnie oblepiając tak elementy samochodu jak i pasażerów na przednich siedzeniach. Ich spanikowane wrzaski pełne wsciekłosci i obrzydzenia dotarły nawet do niego przebijajac się przez ryk silników obu maszyn i sprawiajac mu kupę radochy.

Czas jednak było kończyć zabawę. Zaskoczeni Latynosi dali się dość łatwo minąć i czarna maszyna bez większych problemów zostawiła za sobą tę kanarkową. Stopniowo oddalała się od niej bo sportowa bryka po wytraceniu prędkości słabo radziła sobie z pokonywaniem błocka. I nagle zupełnie niespodziewanie czarny suv dał po heblach. Rozpędzona maszyna chwilę jeszcze sunęła po sliskim błocie aż w końcu zatrzymała się prawie idealnie przed kolejną poprzeczną. Camaro może miało problemy z rozpędzeniem się ale stojacą maszynę minęło bez trudu. Zaraz też po odzyskaniu asfaltu pod kołami odzyskao też werwę i rezon znów dajac czadu do jakiego zostało stworzone.

Russel uśmiechnął się pod nosem i liczył ciekawy jak bedzie czas reakcji. Doliczył do sześciu gdy wypadł jakiś gliniarz zapinając biały hełm i odpalając motor prawie w biegu właczajac gliniarską dyskotekę. Zaraz po nim wypadło jeszcze dwóch i po chwili do pościgu dołączyła policyjna panda. No tak. Czego się było spodziewać po “Cacku z dziurką”? Jednej z knajp jaką upatrzyli sobie gliniarze i własciwie zawsze można było tam jakiegoś spotkać. Nie chciał też dalej się ścigać bo wiedział, że na tym remontowanym odcinku nie ma kamer a przy pierwszych krzyżówkach mają awarię. No ale przy tej poprzecznej już działały jak trzeba jakby wyjechał na pełnym pędzie na pewno by go cyknęły. Tak. Szlifowanie taksiarskich tras miało czasem swoje uroki i atuty.

Ruszył po chwili już całkiem zrelaksowany i spokojny jak na grzecznego uczestnika ruchy przystało. Był ciekaw jak daleko zajechali bo z radia wnioskował, że nezbyt daleko. Faktycznie już z daleka wypatrzył stojace na poboczu obrzygane błotem kanarkowe camaro oświetlone blaskiem policyjnych kogutów. Aż złośliwie zwolnił by napawać się widokiem rozłozonych na masce i skutych oblepionych błotem Latynosów. Tylko ta laska z tylnego siedzenia się uchowała na czysto no i że ją też skuli to mu trochę by lo szkoda no ale gliniarze tak robili. ~ Było kurwa do mnie fikać tępe chuje? ~ pomyślał z satysfakcją gdy zostawiał ich za sobą spokojnie kierując się ku domowi. Jednak się wyszlał i spuścił nieco pary to właściwie już nie musiał jechać za miasto w tym celu.



---




Rozmowa z Carol



Zadzwoniła. Nareszcie. Aż mu się uśmiech sam pojawił na twarzy gdy zobaczył na wyświetlaczu kto dzwoni. Na szczęscie prócz superbrata miał także supersiostrę. Wcisnął przycisk odbioru po czym od razu usłyszał jej ciepły głos który tak lubił.

- Dzwonił? - spytała od razu w ramach powitania a w głosie usłyszał tak wyczekiwane szczere współczucie.

- Dzwonił… - potwierdził mruknięciem i nieświadomie pokiwał głową. Od razu poczuł jakby mu jakiś ciężar właśnie ktoś zwalił z piersi a przecież dopiero co zaczęli rozmawiać.

- Puszył się? - głos siostry spytał współczująco dalej. Znali się tak dobrze, że bez żadnego sprawozdania była prawie pewna jak mogła przebiegać rozmowa pomiędzy jej braćmi.

- No ba! Supermartin by się nie puszył? A tobie co nagadał? - spytał choć od razu wiedział, że dzwonił. No jakby Supermartin mógł nie dzwonić i czegoś nie wiedzieć albo czymś się nie pochwalić. A przed rozmową z młodszym bratem musiał przecież wywiedzieć się co się da od kogo się da.

Chwilę pogrążyli się w relaksującej dyskusji jawnie obrabiając dupę najstarszego brata. W tym byli zgodni i mieli sztamę prawie od dziecka. Oboje musieli mierzyć się prawie całe dzieciństwo i młodzieżówkę z widmem doskonałego wręcz we wszystkim starszego brata który przetarł im szlak i nazwisko w tych samych szkołach i najczęściej tych samych nauczycielach. Więc mimo, że Caro chodziła 3 lata później a Russel niby aż 6 to i tak zdumiewająco dobrze i zaskakująco wielu pamiętało Supermartina no bo kurwa był super. A oni jacy by nie byli, to choćby sobie żyły wypruwali to i tak prędzej czy później słyszeli coś w stylu “Świetnie, bradzo dobrze, no prawie jak Martin!”. Albo jak Russel’owi pani z gegry gratulowała pobicia rekordu w miejskiej olimpiadzie. To był spektakularny wyczyn, że dwa najwyższe wyniki w ciągu ostatniej dekady olimpiad pobili uczniowie z tej samej szkoły. A to, że nosili te samo nazwisko był i jeszcze byli braćmi to było wprost niesamowite. I, że Russel na pewno jest bardzo dumny, że może tak iść w ślady brata i próbować być taki jak on. Bo przecież wiadomo, że był drugi zaraz po Martinie. No myślał wtedy, że mu jakaś żyłka w końcu pęknie jak to słyszał. Tak naprawdę to wtedy tak się starał i zależało mu jak rzadko kiedy na wynikach w testach nie po to by być pierwszy czy wygrać ale by pobić wynik Martina. No ale wyszło jak zwykle… I Caro też miała mnóstwo takich historii choć jako dziewczyna to jednak miała mniej takich punktów zapalnych niż młodszy brat. No i dlatego mieli sztamę.

- Słuchaj Rus a ta twoja dziewczyna to jak się nazywa? - spytała nagle Carol trochę zbijając go z pantałyku. Jak w sumie wszystkie pytania i rozmowy o Mitsy odkąd dowiedział się, że mieszka u niego jako dziewczyna a nie współlokatorka.

- Noo… Mitsy… - zawahał się wyraźnie. Kogo jak kogo ale kantować siorę z którą miał sztamę to było mu zdecydowanie trudniej niż tego ich superbrata.

- Mitsy? Pamiętam, że mówiłeś mi ostatnio o jakiejś Mitsy ale to chyba była wspólokatorka. Ta z której byłeś tak zadowolony. - siostra i do tego laska oczywiście okazało się, że jak zwykle ma wręcz niesamowitą pamięć do takich głupot jak imiona ludzi których nigdy się nie spotkało czy co.

- Noo… To ta… - odparł w końcu po chwili. W pierwszej chwili spanikował, że Caro go tak szybko i łatwo rozgryzła ale po chwili wahania stwierdził, że ma dość użerania się samemu z tą kabałą i fajno byłoby się z kimś podzielić i poradzić albo po prostu pogadać o tym całym syfie w jaki się wpakował.

- To zaczęliście chodzić razem? To świetnie! I takie romantyczne. - słuchał radosnego głosu sistera całkiem zaskoczony. No przecież się przyznał jak ona mogła wyciągnąć w ogóle odmienne wnioski? Kiedy mówił, że chodzi z Mitsy? No przecież powiedział, że jest wspólokatorką. Zanim się zebrał jej przerwać ta już mu nawijała, że większość jej znajomych par poznała się w pracy albo gdzieśtam.

- Ale Caro! Ja z nią nie chodzę! Ona nadal u mnie mieszka. A dziś rano… Ona chyba ma dziewczynę… No albo spała z jakąś laską… I ta laska to jakaś wariatka! Chce ode mnie kasę za molestowanie czy cośtam takiego! - wyrzucił z siebie jednym tchem w końcu wyjawiając siostrze jak się sprawy mają. No teraz już chyba wszystko jasne i można było pogadać co dalej robić.

- Więc ta laska chce od ciebie kasę za to, że ją molestowałeś? - powtórzyła ostrożnie siostra niepewna i zdziwiona nowymi rewelacji młodszeego brata.

- No właśnie! Ale ja jej nie molestowałem! - krzyknął prawie pod wpływem emocji i poczucia krzywdy które ta latynoska wariatka mu zaserwowała z rana.

- Więc chce od ciebie kasę za to, że jej nie molestowałeś? - siostra widocznie chciała się upewnić bo znała bardzo dobrze “telenty językowe” oraz pechowość swojego brata.

- Dokładnie! - krzyknął z ulgą słysząc wreszcie poprawne zrozumienie sytuacji po drugiej stronie. - Eee… Znaczy czekaj… Jak to chce kasę, bo jej nie molestowałem? - zdziwił się tym razem on niepewny tego jak zinterpretować słowa drugiej strony. - Hmm… Wiesz siostra… Ty czasem jak coś powiesz to to wygląda zupełnie inaczej niż jak to co ja mówię nawet jak niby mówimy to samo. - podzielił się z nią prawie stałą refleksją jaka często go nachodziła podczas ich rozmów.

- To chyba lepiej prawda? Bo jakby wszyscy zaczęli się komunikować jak ty to nie wiem jakby ten świat wyglądał. Dobra a te laski wiedzą o hajsie z wygranej? - Carol zwana przez młodszego brata Caro zaczęła drążyć sprawę by w końcu mieć klarowny obraz sytuacji.

- Czyli jesteś z laską z którą masz się pohajtać bo nie dostaniesz 10 baniek, a ona też ma laskę i chce od ciebie kasę za to, że molestowałeś swoją laskę a nie ją i jeszcze, że jeszcze odszkodowanie za to, że jesteś jej eks. Ale wiesz Rus jeszcze nie wyłapałam do końca której eks jesteś? Tej Izabell? To z nią też chodziłeś? Czy z tą Mitsy już kiedyś byłeś wcześniej? Wiesz, jak ją rzuciłeś dla tej Mitsy to może dlatego jest taka wściekła? Ale powiem ci, że jeszcze nie widziałam poza filmem by dwie eks jakiegoś faceta sypiały ze sobą. I dalej nie wiem kim jest ta kolejna latina z jakiegoś gównianego camaro co po błocie nie umie jeździć. IIe ty masz tam tych Latynosek? Co tam się u ciebie dzieje właściwie Rus? - Caro jak zwykle spokojnie podsumowała nerwową i chaotyczną relację brata. Ten zaś słuchał jej z niedowierzaniem bo przecież mówił jak było a ta mu…

- Eee… Noo…. Wiesz Caro… Eee… To chyba nie do końca jest tak… - zaczął po chwili wahania. Na serio tak chujowo tłumaczył? No kogoś innego miałby podejrzenie, że go robi w balona albo przeinacza jego słowa. No ale przecież gadał ze swoją supersiostrą z tą z którą zawsze się przecież dogadywali. No jak mówiła, że to wynika z jego opowieści to mogło tak być. W końcu wkurzała go strasznie to i nawijał jak leci. Westchnął i spróbował jeszcze raz. I tak już jakiś czas stał na poboczu to mu się nie śpieszyło.

- Czyli mieszkasz z jedną laską o której starzy myślą, że jest twoją laską, a ona tak naprawdę buja się z inną laską i ta inna laska chce od ciebie kasę za to, że się znęcasz i szantażujesz jej laskę? No i ta druga laska wyleciała w ręczniku z twojej chaty dziś rano bo się wkurzyła na tę twoją laskę z którą mieszkasz a która nie jest twoją laską. Aha a ta laska z camaro to całkiem co innego i przykro ci, że ją gliniarze też skuli. Tak? - Russel prawie widział jak siostra przy każdym zdaniu kiwa głową i macha palcem jakby odhaczała kolejne punkty na jakiejś liście. No ale jak tak jej słuchał to serce mu rosło. No wreszcie ktoś kto go rozumie i może dzielić z nim te pojebaną sytuację!

- Mhm… No właśnie tak to wygląda. - potwierdził wreszcie z ulgą opierając się wygodnie na fotelu kierowcy.

- Cóż Russel… To jest pojebane. - skwitowała krótko jego siostra.

- Noo cośś tyyy? - aż przewrócił oczami znów się irytując. To by wiedzieć, że to jest pojebane to świetnie wiedział od samego rana i akurat do tego porady nie potrzebował. - Lepiej mi powiedz jak teraz pogadać z Mitsy. Ona dalej nic nie wie o kasie. Właściwie o tym, że u moich starych jest moją laską też nie. - w sumie na tych odpowiedziach zależało mu najbardziej i to go najciężej gnębiło.

- Powiedz jej prawdę. - rzuciła znowu krótko.

- Mam jej powiedzieć, że nie wyjasniłem sprawy starym od razu i sądzą, że jesteśmy parą i dlatego dadzą nam 10 baniek jak się pohajtamy i zmajstrujemy potomka? - powtórzył z niedowierzaniem coś co praktyce oznaczała krótka wypowiedz siostry. Nawet jak mówił to to mu jakoś słabo brzmiało a jak miałby to powtórzyć Mitsy w twarz to nie miał pojęcia.

- Mhm, to właśnie uważam, że powinieneś zrobić. - nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Przecież ludzie non stop robili większe przekręty i im się udawało i nic. Kurt to wciskał takie bajery laskom albo ludziom w pracy, że Russel jak słuchał to nie mógł się nadziwić jak oni to wszystko tak po prostu łykają. A jego raz podkusiło w sumie nawet nie na ściemę tylko na niedopowiedzenie właściwie które planował wyjaśnić za dwa czy trzy obiady ze starymi bo dłużej przecież nie zniósłby nagabywań i przesłuchań Imperatora a tu nagle wygrali tę cholerną kasę i wszystko szlag trafił.

- Słuchaj Rus, zrobisz jak zechcesz jakby co będę po twojej stronie nieważne co się stanie. Ale powiem ci, że jak mnie by jakiś plant nie powiedział o 10 bańkach czy o przekręcie ze starymi no to bym sobie darowała z nim taką znajomość. Szczerość Rus. Szczerość to postawa. Zawsze byłam po twojej stronie a nie po Martina bo nigdy mnie wyrolowałeś i zawsze można było na ciebie liczyć. O on… Sam wiesz jaki on jest… Serio chcesz zacząć coś z tą laską od rolowania jej? Przecież mówiłeś zawsze, że taka fajna z niej laska. - Caro podsumowała swój tok rozumowania. Mówiła spokojnie ale dobitnie jak osoba pewna, że ma racje. Najmłodszemu Hayes’owi niezbyt odpowiadało zrównanie do poziomu Martina czy innych cwaniaczków do czego najwyraźniej piła jego siostra ale jednak jak tak wprost powiedziała za co go ceni to jednak jakoś zrobiło mu się przyjemnie. Zawsze sądził, że łączy głównie ich wspólnota interesów i sojusz antymartinowy i właściwie nad innymi aspektami się nie zastanawiał.

- No dobra… Powiem jej… - rzekł w końcu ciężko bo jakoś nie widział się w roli mówcy nigdy. No i wiedział, że nim nie jest. Taki Martin czy choćby Kurt na pewno by sobię owinęli Mitsy wokół palca i by jeszcze fikała z radości, że w ogóle z nią gadają. Ale Russelowi to takie sprawy i gadki zawsze były skrajnie trudne i prawie zawsze kończyły się niepowodzeniem. A zgadywał, że Mitsy za ten tą plotę i tytuł girlfiriend wkurzy się tak samo jak on za tego cleanera.

- No Rus, nie smęć tak, pomyśl o 10 bańkach! To kupa kasy! Za 10 baniek sama bym się z nią pohajtała! - Caro słysząc mękę w głosie brata starała sie dodać mu otuchy. - Poza tym Rus… Naprawdę tego nie dostrzegasz? Tej drugiej strony z tym kuponem na 10 baniek? - spytała takim tonem, że ciekawość zwyciężyła pobudzając głowę rozmówcy do myślenia.

- No co… Ze jak się pohajtam to dostanę a jak nie to nie? - spytał z wahaniem. To było tak pewne i oczywiste, że sam to dostrzegał więc pewnie nie o to chodziło. Ale czekał co powie jeszcze bowiem czuł, że dostrzegła coś co on widocznie przegapił. To dawało jakąś nadzieję na choć nieco pozytywniejszy finał.

- Oh, Rus… Jeśli ona jest laską wartą 10 baniek… To ty jesteś facetem wartym 10 baniek… - oświeciła go spokojnym ale podszytym radosną ekscytacą głosem wiedząc, że sprawi mu radość.

- O kurwa! No faktycznie! Caro jesteś genialna! Jesteś moją najulubieńszą siostrą we wszechświecie! - krzyknąłradoścnie jakiś moment później bo w pierwszej chwili go zatkało. Tak się skupił na tej Mitsy i tym jak dorwać się przez nią do tej kasy, że w ogóle nie spojrzał pod nogi. Ale Caro miała rację, przecież w sumie to tylko we dwoje mogli z Mitsy dorwać się do tych 10 baniek. W pojedynkę żadne z nich by jej nie oglądało. No zwłaszcza ona bo w sumie on miał jeszcze szanse spróbować z jakaś inną laską. No ale… W sumie to podobała mu się ta Mitsy tylko ta scena wokół niej nagle zrobiła się pełna jakiś poebanych zawiłości. No i oboje właściwie potrzebowali siebie nawzajem by zdobyć ten kupon a nie jak do tej pory sie nastawiał, że to on potrzebuje jej i koniec. Ta Caro to jednak umiała zawsze dostrzec coś co mu umykało.

- Rus, jestem jedyną siostrą jaką masz. - uśmiechnęła się do telefonu słysząc ich stały dowcip pomiędzy rodzeństwem. Fakt, przecież byli we trójkę, Martin, Carol i Russel. Więc obaj bracia mieli tylko jedną siostrę co jakoś nie przeszkadzało Russelowi sprzedawać jej ten sucharowy dowcip za każdym razem gdy jakoś sprawiła mu radość.



---




Nocny powrót do domu



Zaparkował przed domem. Świat zdawał się być całkiem inny niż gdy go w nerwie opuszczał zaledwie parę godzin temu. Emocje przez ten czas nieco ucichły, nieco się przekierowały w co innego albo po prostu wywietrzały. Ale nadal czuł, że w z równowagą emocjonalną jeszcze w tej chwili nie jest za pan brat.

Mimo tego wszedł do domu nieco z obawą. Co jeśli ta wściekła latina czeka tam na niego z pyskiem albo obie? Jednak ciemność i cisza zwiastowały pustostan. Znał go bardzo dobrze bo często wracał gdy Mitsy nie było. Tak naprawdę to jednak właśnie dlatego tak chętnie wdrożył w praktykę pomysł który podsunął mu Kurt o wynajęciu komuś pokoju. Początkowo bowiem cieszył się z własnego domu i było to niesamowite i nieporównywalne uczucie mieszkania w swoim własnych czterech ścianach. Zwłaszcza po tylu latach mieszkania na stancjach. Własny dom to jednak było coś. No ale jak się mieszkało samemu to prędzej czy później zaczynała doskwierać właśnie pustka, cisza i samotność. A najbardziej było to odczuwalne właśnie przy powrotach do ciemnego, cichego no i pustego domu.

Dlatego już prawie w progu doszedł go szmer działajacego telewizora a po kilku krokach także łuna bijąca z ekranu. Zdziwił się. Z Mitsy właśnie był o tyle spokój, że dbała o dom i pokojowe współżycie z nim i nie odwalała takich numerów jak zostawienie żelazka, piekarnika czy mikrofali. A wiedział, że z ludźmi na stancjach to różnie z tym bywa to tym bardziej doceniał tak porządną współlokatorkę. No ale dzisiejszy dzień chyba mógł “nieco” zawieścić w prawach te codzienne zwyczaje i przyzwyczajenia.

Mimo wszystko gdy podszedł bliżej do stolika przy kanapie by znaleźć pilota był skupiony na podejmowaniu decyzji czy wyłączyć telewizronię czy przełączyć na coś ciekawszego. Gdy więc wyszedł “zza rogu” kanapy i ujrzał w półmroku leżącą, kobiecą sylwetkę był tym całkowicie zaskoczony. Zwłaszcza jak rozpoznał w niej Mitsy. A w sumie to by się nawet nie zdziwił jakby pojechała do tej swojej latiny poprzepraszać się, pogadać czy pomiziać się na zgodę.

Przypatrywał się jej chwilę jak śpi. Chyba się narabała jakimś winem czy czymśtam. No to jeszcze nawet był w stanie zrozumieć po takim dniu. No ale te pobojowisko opakowań wokół kanapy? No nie… Przecież ona nie jadała takich rzeczy! Zastanawiał się nad tym wręcz fenomenem całkiem długą chwilę. Widział, co jadła nawet jeśli dość rzadko jadła przy nim. To nie była ściema z tą zdrową żywnością. Przecież dzielili lodówkę to widział co ma. Tak samo jak kosz na śmieci to widział co wyrzuca. No jak się z kimś mieszkało razem przez ścianę to się dało co nieco o nim powiedzieć. I on o Mitsy mógł powiedzieć tyle, że klasyczne zdanie “Ona nie robi takich rzeczy!” byłoby jak najbardziej prawdziwe w stosunku do szamania takich śmieciowych rzeczy. Na swój sposób te odkrycie było niesamowite. Czyżby poszła do sklepu i nakupiła tego i zjadła potem do tego alku? Ktoś był tu i to przyniósł a potem pojechał? Niesamowite, miss fitness obżerająca się takim chłamem. Aż go korciło zrobić zdjęcie telefonem bo może potem by ani ona ani nikt w to nieuwerzył, że ona tak sama, z własnej woli… No ale trzeba by zrobić z fleszem albo zapalić światło a to mogło ją obudzić. To mu zwróciło uwagę na kolejny punkt programu.

Budzić czy nie budzić? Wahał się. W sumie to nie miał już nic do niej w tej chwili. Co miał to wywrzeszczał jej rano. A teraz co? Miał ją obudzić, żeby poszła spać do swojego pokoju? Więc nie budzić. No ale jakoś jak tak patrzył na ten niezbyt wesoły i budujący obrazek kobiety rozbitej i zrospaczonej to jakoś szkoda mu jej było tak zostawić. Postanowił spróbować chociaż i w jej efekcie do dziewczyny coś tam dotarło, coś zakumała ale nie na tyle by to nazwać sensowną rozmową. W efekcie postanowił zaryzykować i zanieść ją do jej pokoju. Dobrze, że był u siebie bo lawirowanie z dziewczęciem na ramionach po praktycznie ciemnym domu wcale nie było takie łatwe. No ale przecież był u siebie więc mógł łazić wręcz na pamięć. No i tak właśnie lazł.

Drzwi do pokoju lokatorki były jedynie uchylone więc po trąceniu nogą otwarły się na oścież. Dobrze, że pokój był oświetlony nocnymi światłami miasta więc dostrzegał chociaż kontury co gdzie jest. Położył ją w końcu na jej łóżku i przyklęknął chwilę. ~ Właściwie to wcale nie jest taka cieżka… ~ trochę się zdziwił tym odkryciem. Co prawda nawet na oko panna Altdorf nie wygladała by cierpiała na nadmiar przyrostu masy mięśniowej no ale jakoś zawsze słowo “fitness” czy “kulturystyka” zawsze z tym mu się kojarzyły a dziewczyna często podkreślała, że są jej pasją. Teraz więc gdy w sumie pierwszy raz miał ją na rękach jakoś aż zdziwił się gdy tak namacalnie stwierdził, że właściwie to waży tyle co “normalna laska”. Tymczasem dotąd zawsze te całe jej fitness stawiało ją w jakiś odmiennych kosmicznych kategoriach nawet jeśli to bylo irracjonalne.

Klęczał chwilę wpatrując się w śpiącą dziewczynę. ~ Właściwie to nawet upija się jak normalna laska… ~ nie miał w sumie pojęcia co i jakiej ilości potrzebowała by doprowadzić się do takiego stanu no ale jednak jakoś ten ludzki odruch jakoś dodatkowo przybliżył ją do grona śmiertelników z ulicy takich jak on. No i do “normalnych lasek”. Tylko cholernie ładnych.

Widział to teraz lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Pierwszy raz mógł ją obejrzeć tak dokładnie z tak bliska. Normalnie przecież ciągle coś robiła czy była w ruchu. W ogóle kojarzyła mu się właśnie głównie z tym ruchem. Aż tak dziwne było widzieć ją w bezruchu. No ale widział. I cholernie mu się podobało to co widział. Pełne usta jakby sklonowane od boskiej Angie, w sumie te dwie poruszajace się w rytm miarowego oddechu wypukłości pod koszulką też. No i ten płaski, wymodelowany latami ćwiczeń brzuch no i te długie nogi co nawet w półmroku pokoju adal wyglądały na te z kategori: “taaakieee nogi”. Nom. Było na co popatrzeć. Zwłaszcza, jak po chwili prócz widoku dotarł do niego zapach i ciepło jej ciała. Przełknął ślinę i poczuł dziwne szumienie w skroniach. Specyficzna mieszanka zaatakowała jego zmysły. Śpiąca kobieta pobudzała jego samcze rządze nawet jeśli robiła to nieświadomie. Widok młodego, jędrnego, zdrowego i nie stawiającego oporu kobiecego ciała bliżej niż na wyciągnięcie ręki był jak otwarte zaproszenie. Drażniąca nozdrza mieszanina zapachów kosmetyków, szamponu, potu, ciepła ciała i alkoholu działało jedynie jak potwierdzenie. ~ No coo… Czemu nie? Przecież i tak jest najebana… Pewnie się wyprowadzi i wróci do tej swojej laski i tyle ją będę miał… ~ doszedł już do tego, że odgarnął lok z jej twarzy i trochę zwlekał z powrotem kciuka i dłoni na miejsce. Skórę na dotyk też miała świetną jakby stworzoną do takich numerów. Ciepła, miękka, jedrna, nieco wilgotna… Hiiuuhhh…

Wziął powoli głeboki oddech i potem równie powoli go wypuścił. Korciło go. Korciło jak jasna cholera. Ządza walczyła o palmę pierszeństwa z sumieniem. Przymknął na chwilę oczy i oparł obie dłonie na kolanach. Niezbyt pomogło w podjęciu decyzji. Pokręcił głową i otorzył oczy starając się unikać widoku śpiącej i jakże kuszącej kobiety. Siłą rzeczy objął więc spojrzeniem resztę jej pokoju. Pokoju kobiety. Widział po biurku zawalonym kosmetykami i obowiązkowym lustrem na królewskim miejscu. Po sylwetce stanika zawieszonego na czymśtam. Po jakiś innych częsciach typowo damskiej garderoby. Ale był to też pokój sportowca. Zauważył kącik z jej koszem na brudne ubrania który znów się okazywał za mały by je pomieścić. Widział po rękawicach graplingowych których czasem używała na worku w garażu czy po hantlach walających się w innym kącie. Akurat z nią wiedział, że to nie dla ściemy czy spokoju sumienia jak to najczęsciej wyglądało u niego. No właśnie. Wiedział. Bo przecież mieszkali obok siebie. No i przecież właściwie to była w porządku. Sumienie ostatecznie wygrało. Westchnął ciężko nad zaprzepaszczoną okazją sięgnął po zieloną kołdrę i nakrył ją by nie zmarzła. Wrócił jeszcze na chwilę by dostawić miskę ale zmarkotniał gdy się zorientował, że przecież ona o niej nie wie. Jak będzie rzygać to pewnie zarzyga wszystko prócz miski na rzyganie. Z pijanymi zawsze tak było. Człowiek dbał a ci się tak odwdzięczali. Russel przecież wracał czasem pijany w ciągu swojego żywota to świetnie się na tym znał.



---



Wrócił do swojego pokoju na piętrze. Wreszcie we własnym łóżku. Wreszcie ten dziwny dzień się skończył. Dziwny i długi. Najpierw ta niespodziewana scysja z dwiema laskami z rana z których jedna była całkiem śliczna i obca a brała go za kogoś innego a druga była całkiem sliczna i prawie obca i nie był pewny za kogo go brała. Potem ta bombowa wieść od Imperatora i rozmowy z rodzeńśtwem i kumplami no i wyścig i jeszcze teraz te pijane rewelacje Mitsy na koniec dnia. Nad tym się zastanowił teraz bo wcześniej gdy była tak blisko, tak bezwolna i narąbana jakoś nie miał do tego głowy. Ale chyba ta Izabell raczej źle zniosła te poranne wieści. To chyba musiała wrócić albo może Mitsy do niej pojechała. I wróciła. Przecież póki był rano to do żadnej szarpaniny przy nim nie doszło. Poza tym czy Mitsy faktycznie była taka bezbronna by dać się szarpać i drapać to nie był taki pewny. Widział w końcu czasem co robiła w garażu z workiem. Może to tylko worek a nie żywy człowiek no ale parę w tych swoich gibkich, jędrnych łapkach na pewno miała. W nogach zresztą też. No ale… W sumie to ta latina chyba też skoro była ponoć jej kumpelą z pracy. Chociaż to chyba nie chodziło o czystą sprawność fizyczną w tym wypadku. Ale znużony nad rozważaniami tych wariantów w końcu zasnął.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-08-2015, 17:34   #10
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Napastliwy poranek



Obudził go trzask. Jakby się coś rozbiło. Albo uderzyło. I po chwili z zaskoczeniem i obawą stwierdził, że na serio się coś co chwilę rozbija o szybę! I chyba resztę domu. I ktoś wrzeszczy czy… Skanduje? Chyba gdzieś blisko. ~ Co jest?! ~ wyglądało na jakąś demonstrację czy coś takiego. Ale tutaj?! Dziwł sie zrywając się z łóżka. Przecież tu była dzielnica właśnie takich domków jak jego, zwykłe przedmieścia ani urzędów ani stadionów ani…

Zatrzymał się przy framudze okna i wyjrzał na zewnątrz. I zdębiał. Wzrok co prawda potwierdził mu wcześniejsze wrażenia słuchowe no ale… - Co to ma kurde być?! - jęknął półgłosem sam do siebie nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Właściwie jakby go ktoś pytał to nie. Nie miał nic przeciwko nagłej i niezapowiedzianej wizycie ładniutkich i to półnagich lasek na swój dom. No bo co w tym złego? No ale nie. Jak coś zahaczało o Russel’a Hayes’a to musiał być jakiś haczyk. No albo paintball. I papier toaletowy. I no nieee… Salata? No dzyzes…

Jednak sprawa nabrała sensu gdy zobaczył wśrod nich ich liderkę. Izabell. Izabell judziła suki te. A te podjudzone waliły seriami z paintballa po okolicy, sąsiadach a głównie jego domu. Russel pokręcił głową z niedowierzaniem. W sumie jak wczoraj z rańca nazwał ja wariatką to tak w złosci, był nawet gotów ewentualnie to odszczekać jakby była okazja. Ale teraz jak widział ją w akcji z megafonem i z tymi laskami to jednak chyba niechcący dobę temu miał jednak rację.

Ochłoną już z kolejnego szoku jaki ostatnio mu serwowały poranki i dochodził do wniosku, że nie ma się co szczypać tylko trzeba zadzwonić na policję. W końcu zaczynał wyłazić na niego gniew bo jednak laski demolowały mu chatę a kto wie co im jeszcze nie odbije. Na oko i kształt to fajne laski no ale szkoda, że wariatki. Odwrócił się od okna akurat by zobaczyć wpadającą do środka Mitsy. Zdawała się być zaskoczona i zdezorientowana. Ale słowa były dość zastanawiające. Co innego dłoń. Z jej dłonią nie miał żadnych problemów a jej uścisk sprawił mu wiele radości i satysfakcji. No ale…

- Eee… Z jakiego stowarzyszenia? To ty je znasz? - spytał dość podejrzliwym tonem sugerującym rozczarowanie twierdzącą odpowiedzią. No kurde… Chyba nie była jakąś szturmową feminazistką… Jak tyle czasu z nim mieszkała to jakoś nie wyczuł u niej jakiś feministycznych jazd. No na sport i ćwiczenia i tyle.
- No... - Mitsy zawahała się. - Iz znam z tej nowej siłowni w centrum. Pewnego razu podsunęła mi jakąś kartkę pod nos i powiedziała, że zbiera podpisy tych, dla których prawa kobiet mają znaczenie. Jak tak to sformułowała, to co mogłam zrobić? - przegryzła wargę. - Później dwa razy poszłam na jakieś zbiorowe spotkania. W sumie było niewinnie, ale i tak mnie to nudzi... A! - krzyknęła, gdy porcja farby roztrzasnęła się na szybie kilkanaście centymetrów od jej twarzy.

~ A więc jest nadzieja! ~ Russelowi aż się oczka z radości zaświeciły jak dziewczyna rozproszyła jego obawy. Całe szczęscie, że nie była jakąś fanatyczką czegoś tam. Nie lubił fanatyków i maniaków szelakich z założenia. Byli namolni i najczęściej wiedzooporni i najczęsciej glupolami. Szkoda było tracić czasu na realcje z nimi. - Mhm. - pokiwał ze zrozumieniem i zadowoleniem głową. Jednak gdy jego współlokatorka krzyknęła nagle przestraszona nagłym uderzeniem w szybę postanowił przyśpieszyć nieco akcję.

Objął ją ramieniem a dłonią którą i tak trzymał nieco pociągnął. W efekcie ona wykonała obrót wokół niego jak w jakimś tańcu. Tyle, że wylądowała plecami przy ścianie. W efekcie stali twarzą w twarz i to całkiem blisko siebie. Jak jeszcze nigdy wcześniej. Cholera. Tak z bliska i w dzień to nawet na kacy też wyglądała śliczniutko.

- Myślisz, że Iz przyjechała oddać ręcznik? - spytał nagle patrząc na nią i na to jak wyraż twarzy jej się zmienia w wyrazie zaskoczenia i nierozumienia. - No wiesz… Wczoraj wybiegła w moim ręczniku… - wyjaśnił wyrozumiale. Miał jakieś takie głupie skojarzenia, że ludzie często niekoniecznie tak w lot łapali o co mu chodzi. Oczy dziewczyny powiększyły się jakby w zdumieniu poruszoną przez niego kwestią. - No dobra to sam ją spytam. Wiesz, to jeszcze całkiem niezły ręcznik był… - dodał wyjasniająco. Po czym opuscił ramiona i ruszył ku krzesłu na którym rzucił wczoraj swoje wierzchnie ubranie. - Nie wychylaj się, pewnie walą jak tylko ruch zobaczą a szyby już są jak widzisz. Niekoniecznie musza nas rozróźnić. - dodał wyjasniająco.

Ubierając się zastanawiał się co robić. Właściwie chyba powinien zadzwonić na policję. Miał prawo. Laski nie laski ale demolowały mu dom. Wkurzały go. Jak chcą walczyć o prawa kobiet niech na Bliski Wschód pojadą. I tak kozaczą z tymi protestami. W sumie nawet w Teksasie już miałby prawo strzelić do nich za napaśc i wtargnięcie na posesję. Dostałaby raz czy dwa tak solą z shotguna jak Uma w “Kill Bill” to może by się zastanowiła nastepnym razem raz czy dwa.

Ale była i druga strona medalu. Zgadywał, że “główny zły” w tej historii to ta Izabell. Może jakby z nią pogadać… Tylko gadki i to z laskami nigdy nie były najmocniejszą stroną najmłodszego Hyes’a. No ale chyba da się podejść i porozmawiać? No i wtedy chyba przestałyby demolować mu dom co po pierwszej chwili zaskoczenia i obawy zaczynało go już wkurzać i miał ochotę zacząć rozmowę od wyjścia z kijem bejzbolowym. ~ Pierdolę jak się nie da z nimi pogadać to dzwonię po gliny i niech oni się z nimi użerają. ~ postanowił ostatecznie. Szczerze mówiąc raz czy dwa zdarzyło mu się grać w paintball to czuł respekt przed tymi karabinkami. No ale mimo to był gotów zaryzykować.

Russel był odważny. Zdecydował się wyjść na zewnątrz, prosto w paszczę lwa. Kiedy ubierał się, animuszu dodawała mu Mitsy. Jak gdyby wybierał się na mecz piłkarski, a nie debatę z szalonymi feministkami.
- Przykro mi, to moja wina – jęknęła dziewczyna. – Obiecuję ci, że sama pokryję koszty wszystkich napraw. Wezmę pożyczkę, jak będzie trzeba i… wyprowadzę się. Jestem prawdopodobnie najgorszym współlokatorem we wszechświecie. - wyglądała na taką co naprawdę czuję się winna tego co się właśnie działo.

- Nie dygaj, będzie git. Będzie chwila spokoju to podumamy co tu dalej zrobić ok? - uśmiechnął się do niej bo chyba na serio przejęła się rolą. Choć własciwie jak widział tę jej skruszoną postawę iii… Troskę? No to nie było to niemiłe uczucie. No i jakże satysfakcjonujące. Napełniło go to jakąś siłą i odwagą jakby momentalnie ta skołowana tak samo jak on dziewczyna wymieniła mu baterie na świeże.

Westchnął głęboko przed drzwiami, po czym wziął się w garść i wyszedł na zewnątrz. Od razu poczuł na piersi impet różowej farby, a odrzut popchnął go do tyłu. Gdyby tego było mało, dostał prosto w twarz zgniłym, spleśniałym pomidorem. Wśród kobiet za pewne musiała kryć się mistrzyni olimpijska w rzucie kulą, lub podobnym sporcie.
Odwaga i siła zdecydowanie stopniały do pierwotnego poziomu gdy poczuł uderzenie paintballową kulką w pierś a zaraz potem jakaś obrzydliwa, wodnista, śmierdząca masa rozchlapała mu się po twarzy. ~ Nosz kurwa! ~ Próbował się zasłaniać przed nadlatującym śmieciem ale stojąc tak w progu czekał aż ustanie ten śmieciowy ostrzał. W myslach dał im jeszcze dwie czy trzy sekundy i jakby nie przestały zamierzał wrócić i załatwić sprawę za pomocą mundurowych. Ale jednak przestały.

- Stop, dziewczyny! – wrzasnęła Izabell. Wnet na podwórku zapadła krótka cisza. – Gdzie trzymasz Mitsy?! – wrzasnęła. Jej wzrok skierował się ku niewielkiej szopie, jakby wspomniana dziewczyna miała tam tkwić związana. – No mów, skurwysynie! - Wzięła od koleżanki jeden z karabinów paintballowych i efektownie załadowała.

Ostrożnie opuścił ramiona i spojrzał na te rozgorączkowane samice za płotem. Nawet półnagie były. No i oczywiście jak zwykle, jak zawsze jak mu się trafiało. Nawet jak trafił na hordę rozgrzanych, półnagich lasek to miały podgrzane nie to co trzeba. Typowe.

Po painballu wiedział, że będzie miał siniaka. Może nie był zapalonym paintballowcem ale akurat tyle wiedział, że tak będzie. Skrzywił się odruchowo przyciskając dłoń do obolałego miejsca. A po przegniłym warzywie będzie trzeba się umyć. Choć chwilowo po prostu starł co się dało z twarzy i szyi. A jednak cały czas odczuwał gniew. Nic im nie zrobił a atakowały go w jego własnym domu a sam dom i podwórze… Jak chwilę ogarnął jak to wygląda z zewnatrz i ile sprzątana to wymaga… Pokręcił głową nie mogąc uwierzyć jak szybko oszpeciły jego posesję. Może nie była najlepsza czy najdroższa ale do cholery była jego. Szalę przeważyła ta Izabell któa wydarłą się na niego jakby był jakimś seryjnym zabójcą kobiet czy coś w ten deseń. Nosz kurwa!

Strząchnął z dłoni ostatnią resztkę pomidora i bez słowa ruszył prosto do liderki napastniczek. Ona jeszcze nie wiedziała ale w sumie nie miał nic by se pogadała z Mitsy. Ale kurwa jakby przyszła załatwić to w cywilizowany sposób, dzwonek do drzwi i takie tam. A nie wjazd na chatę. Zatrzymał się więc o krok przed nią i chwilę patrzył na jej twarz.

- Przyjechałaś oddać mi ręcznik? - spytał nawet niezbyt głośno patrząc na nią pytająco. - Bo wczoraj tak wybiegłaś nagle po kąpieli u mnie i zapomniałaś mi go oddać… - dodał niewinnym tonem. Był ciekaw jak jej superfeministyczne kumpele zareagują na newsa, że brała prysznic w domu tegu zueeegooo samca. Jak się kogoś nie lubi i nie zna to się raczej nie bierze u niego pryszniców no nie? I nie chodzi w jego ręcznikach. I waściwie to właśnie tak było. Tylko teraz zaakcentował troszkę co innego.

Nic jednak nie toczyło się tak, jak by chciał.
- Dziewczyny! Skurwiel przekroczył….!
-…linię! Tak, wiemy! – wrzasnęła dziewczyna obok Mitsy.
Jeżeli gdzieś tkwiła wytyczona jakaś linia, była niewidoczna. Russel jednak nie miał czasu jej szukać, gdyż otrzymał kolejny wyrzut z karabinu. Tym razem prosto w podbrzusze. Wydał cichy skowyt.
- Hasta la vista, baby! – wrzasnęła Izabell niczym Arnold Schwarzenneger w Terminatorze. Już miała oddać drugi strzał, gdy Russel padł, osłabiony poprzednim.

Wkrótce jedna z feministek, blondynka w samej miniówce i kucykach niczym Harley Quinn, skoczyła na niego i usiadła okrakiem na szyi, jak gdyby w ten sposób chcąc unieruchomić. Fakt, że nie miała bielizny, znokautował Russela bardziej, niż strzał z jakiegokolwiek karabinu. Druga dziewczyna położyła się w poprzek na jego brzuchu, a trzecia wątłym uściskiem przytrzymała obie nogi.

- Słoneczka, szukajcie Mitsy! – wrzasnęła Izabell. – Biedna kuli się w kącie gdzieś w tej ruderze!
- Aye! Aye! – odkrzyknęły.

- Samiec unieszkodliwiony – Latynoska uśmiechnęła się triumfalnie. Podeszła do Russela nieco bliżej. – Dziewczyny wiedzą, że mnie wczoraj tutaj przywiozłeś, zgwałciłeś i kazałeś uciekać, dając za odzienie jedynie ręcznik. Nie musiałeś się tym jeszcze chwalić.

- Izabell, nasze biedactwo, pamiętaj, że cię wspieramy zawsze i wszędzie – rzekł ze współczuciem długonogi rudzielec.

- Dzięki, dziewczyny – uśmiechnęła się smutno w odpowiedzi. – Tylko na was mogę liczyć.
Następnie pochyliła się i spojrzała w oczy Hayesowi. Mężczyzna uznał, że równie dobrze mógłby spoglądać w twarz szatanowi.


~ Linę? Jaką lin… ~ nagła reakcja szturmowych feministek zaskoczyła go na tyle, że faktycznie spojrzał na chodnik bo wcześniej jak szedł nie widział żadnej linii, linki, liny, taśmy czy czegoś takiego. Nawet rozkulanego papieru toaletowego którym tak amietnie rzucały mu na podwórko i dom. Jednak nagły specyficznie ostry syk powietrza prawie gdy automat karabinku wyrzucał kolejną kulkę połączona prawie od razu z bólem w podbrzuszu na chwilę przesłoniła mu całkowicie większość bodźców jakie był w stanie odbierać. Zgiął się jak scyzoryk, prawie obrócił wokół własnej osi a czego nie dokonał ten bolesne trafienie dokonaly sprawne ramiona aktywistek powalajac go na chodnik.

Świetnie wykorzystany moment zaskoczenia oraz przewaga liczebna sprawiła, że tak naprawdę nie zdążył się choćby spróbować wyszarpać czy wywinąć jak nie tylko go powaliły ale jeszcze przygniotły do ziemi. Osobiście. Gdy doszedł choć trochę do siebie okazało się, że widoki… Są mimo wszystko całkiem intersujące. Z perspektywy ziemi widział górującą nad sobą górną część całkiem ciekawie zbudowanej blondynki w niesamowicie przykuwajacym męską uwagę stroju. Czyli własciwie bez niego. A to czego nie widział ale czuł na szyi jakoś dziwnie rozpraszało go ponad wszelką miarę. Czuł się rozdarty pomiędzy chęcią stawiania oporu przed tą podstepną napaścią jaką nakazywał instynk samozachowawczy a chęcią wykorzystania ciała blondynki we własciwy sposób należny przy takiej pozycji.

Niezdecydowanym ruchem które odzwierciedało to wahanie uniósł ręce bo albo powinien spróbować ją zwalić czy się wyszarpać no albo przy tej drugiej opcji… No to oczkami widział u niej tyle fajnych miejsc do zbadania… Choć jak zblizył dłonie do jej ciała, prawie całkiem nagiego jednak się zawahał czując naturalny opór przed dotykaniem niechętnej mu kobiety. Tak samo jak wczoraj jakoś nie mógł się przemóc by nie wykorzystać okazji z Mitsy tak teraz jakoś wahał się dotknąć tę siedzącą na nim obcą laskę. Jakby byli sami i tak wcześniej było coś w ten teges i by się tak fajnie zaczęło to inaczej no ale tak po dwóch paintballowych postrzałach w korpus i pod żywym i zwłaszcza na szyi goracym cięzarem trzech lasek jakoś jednak mu się odechciewało jednak tych amorów.

Wówczas dała o sobie znać ta latina. To co powedziała praktycznie zmroziło Russela całkwicie. Aż nie mógł uwierzyć, że spotkał kogoś takiego osobiście. Słyszał o takich ludziach, czytał o takich w gazetach czy oglądał w telewizji albo słuchał w radiu w samochodzie. Ale to zawsze było gdzieś tam u kogoś tam. No niby wiedział, że coś takiego isntnieje ale jednak jakoś zawsze wierzył, że jego to nie dotyczy i go nie spotka.

- O matko… Ty serio jesteś poo - jeee - ba - na! - wycedził w końcu dobitnie każdą sylabę gdy ta latina pochyliła się nad nim i wyjawiła mu motywacje swoich koleżanek. Chwilę wpatrywał się w nią a gdy tak kleczała przy nim to jej twarz byla całkiem blisko. Co prawda wczoraj wyzwał ją od wariatek ale własciwie wywrzeszczał jej to w nerwach. Nawet jak Mitsy go uprzedziła sądził, że też przesadza i laski pewnie przezywają po laskowemu, że się poprztykały czy co. Dla Mitsy sprawa była bardzo oosbista i była w nią zaangazowana to i mogła wszystko odbierać bardziej czarnych i straszniejszych barwach. No ale aż do teraz nie sądził, ze ta śliczna, wysportowana, latynoska dziewczyna na serio może mieć aż tak zrytą banię. No awanturowałaby się czy sceny robiła to by nawet skumał ale takie coś?! Za cholerę się wcześniej z czymś takim nie spotkał.

Gdy ochłoną z pierwszego szoku zajął się szukaniem ratunku. Nie wyglądało to dobrze. Izabell albo brała go za kogoś innego albo w wybitnie zjadliwy sposób odgrywała się na nim jakby podebrał jej dziewczynę i wówczas pewnie chuja ja obchodziło jak było naprawdę. Z jej laskami mogło być podobnie. Sądząc po wprawie w organizacji tej akcji miały za sobą niejeden taki numer. Jeśli były zawodowymi rozrabiaczkami to pewnie wystarczył im tylko pretekst do rozruby i negocjacje nie miały wówczas sensu bo chodziło o rozpierdol a oficjalny pretekst jaki im wcisnęła Izabell pasił do feminazizmu jak ulał. No ale może serio były zainteresowane problemami lasek no to może… W sumie co mu szkodziło spróbować, szarpać się mógł zacząć w każdej chwili a pogadać po szarpaniu niekoniecznie…

- Mitsy się kuli bo ją straszycie tym najazdem strzelając na ślepo do kogokolwiek kto jest w tym domu. Do kobiet też. - warknął w końcu patrząc na klęczącą latinę nieco zduszonym głosem. Po częsci kontrolował się by nie zacząć wrzeszczeć a po częsci z powodu ucisku kobiecym kroczem na gardle. Potem spojrzał prosto w górę nad patrzącą na niego gdzieś tam zwysoka blondzię z kucykami. - A wy jesteście takimi znawcami kobiet, kobiecych krzywd i molestowań? Taak? No to super. To powiedz mi slicznotko czy twoim zdaniem Izabell zachowuje się w tej chwili jak kobieta po gwałcie? Czy może bardziej jak kobieta którą rzuciła partnerka i żąda zemsty? Bo widzę, że wczoraj musiała być bardzo przekonywująca, jak widze wasz zapał w demolowaniu mi domu. A dzisiaj? - spytał patrząc na blondzie. Ale widział, że te dwie co go trzymaja też go słyszą. W sumie mógł poczekać bo przecież jak faktycznie wejdą do domu to zajdą Mitsy i ta im przecież wszystko wyjasni. Ale na takiej napaści i zjadliwej premedytacji jaką zgotowała mu Izabell pominąć nie mógł i nie chciał. Spece od psychologii zgwałconych kobiet nie był ale coś mu świtało, że to trauma i to chyba taka dłuższa i powazniejsza a nie, ze się na drugi dzień ludziom chaty demoluje jak na świetnej imprezie.

Rósł też w nim gniew i co raz bliższy był temu, by spróbować się z nimi choćby dla zasady. Ta w nogach trzymała go dość słabo. Czuł, że była szansa ją zaskoczyć i strącić by uwolnić nogi zwłaszcza, że dotąd leżał dość spokojnie. Tę goracą blondzię mógł złapać od tyłu za te warkocze i pociiągnąć w tył. Siła i zaskoczenie powinny ją odchylic na tyle, że była szansa, że drugą reką ją zepchnie. A wówczas z tą na brzuchu mógłby zrzuciś wierzgnięciem bioder lub spróbować wyslizgać się spod niej. Zostawała Izabell która miała pełną swobodę manewru i karabinek w łapach. No i nadal to było cztery laski na niego jednego. Nawet jakby się wyzwolił to mogło się znów skończyć tak samo. Ale chuj w to, jakby się okazały tepymi cipami to i tak zamierzał spróbować choćby dla zasady.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172