|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
16-01-2016, 01:47 | #1 |
Reputacja: 1 | [Dzikie Pola ed. II] Spadek
Ukraina, trakt na drodze z Kijowa do Korsunia Prima die Mensis Julii Anno Domini MDCXXXIX
Ostatnio edytowane przez Randal : 19-01-2016 o 16:44. |
16-01-2016, 20:11 | #2 |
Reputacja: 1 | Pan Andrzej jechał na swym cisawym Dukacie popatrując z ukosa na nowych towarzyszy i zachodził w głowę co też podkusiło Stanisława że związał się z tak dziwnymi personami. Pludrak chyba z Francyi, Kozak i dziadowski jakiś szlachcic jednooki z niepasująca nijak do kondycji szablicą. Ani chybi obwieszą go w najbliższym mieście... Dziwna kompanija zaiste i dziwne wezwanie. Niby w zwadzie sąsiedzkiej poranion. Jakoś nie bardzo sobie onego sąsiada co by pochlastał imć pana Iwanickiego Błudnicki mógł wyobrazić, ale kto wie może gdzie kupą go opadli, albo z zasłupia postrzelili ? Przeciągnął się w siodle i popatrzył na bezchmurne niebo. Po prawdzie to na rękę była mu ta wyprawa. W Żytomierzu pan Jawgund podstarości rychło by zaczął go szukać za sprawą Wadowskiego murwysyna i onej karczmy co mało wiele aby zgorzała, choć Bóg świadkiem że nijakiej jego winy w tym nie było. Urlopowanym jednak będąc jurysdykcji hetmańskiej nie podlegał i grzywną dużą, a może i wieżą sprawa się mogła skończyć. Bo też pech prześladował ostatnio i Rzeczypospolitą i pana Andrzeja. W Ojczyznie miłej rebelia Nalewajki, potem zaś Huni i Ostrzanina spustoszyła ziemie tamtejsze i lubo buntownicy zostali pogromieni to moc dworów i majątków szlacheckich zgorzały w onym ogniu roznieconym przez swawolnych niżowców i dziką czerń. On sam zaś postrzelon przez Kozaków w Żownowskiej potrzebie został. W Koronie roku przeszłego odszedł z tego świata kanclerz wielki koronny i wojewoda ruski Tomasz Zamoyski syn przesławnego Jana, takoż prymas Jan Wężyk. To co prawda rozpalało szlachtę ciekawą następców, ale co innego trwożyło prostaczków. Roku tego pierwszego czerwca w dniu świętego Juliana Męczennika było wielkie zaćmienie słońca co wielce przestraszyło lud ciemny. Palono wiec liczne świece w kościołach i cerkwiach szczególnie zaś przed ikonami Kiryła Białozierskiego słynnego pustelnika i dnia tego patrona według starego obrządku, by rychło mające nieszczęścia nastąpić odwrócił. Pan Andrzej pociągnął łyk gorzałki z manierczyny i będąc politycznym kawalerem wyciągnął ją w kierunku cudzoziemca który zwał się Santpejerem czy jakoś tak, w każdym razie jak większość innoziemców dziwacznie, po czym zwrócił się do Siehenia: - Hej Hryhory a jak to sie z panem Iwanickim stało ? Gębę trzymałeś w karczmie zawartą jenoś półgębkiem słowa rzucał i to dobrze, bo w karczmie nie wiadomo kto słucha. Ale teraz my tu sami - zatoczył krąg ręką ukazując łąki okoliczne makowym kwieciem pokryte - przeto gadaj dokładnie jak to było... Ostatnio edytowane przez Ivar : 17-01-2016 o 09:28. |
16-01-2016, 23:38 | #3 |
Reputacja: 1 | Semen Jemeljanowycz jechał przygnębiony i milczący, zupełnie inny niż zawsze. Prowadzony wespół z osobliwą tą konfraternią do włości pana Iwanickiego, pogrążony był w rozmyślaniach i wizjach, każdej czarniejszej od poprzedniej. Zastanawiał się bowiem, gdzie podzieje się na najbliższy czas i cóż będzie czynił, by na kęs mięsa i łyk miodu pieniądz zdobyć. A po ostatnich wydarzeniach na słodkiej Ukrainie, pewnym był, że łatwo mu to nie przyjdzie, szczególnie z tej przyczyny, iż sam na siebie sprowadził gniew wszystkich, do których o azyl mógłby się zwrócić. Nieprosty był los Kozaka w Rzplitej. Kolejne bunty pod wodzą czy to Pawluka, czy Huni i Ostrzanina krwawo zostały stłumione, a gniew lacki skierował się przeciw nie tylko buntownikom, jak nakazywałby rozsądek, ale także przeciw regestrowym, w których to poczet nie tak dawno jeszcze sam Semen również się wliczał. Taka to łaska pańska, że gdy wojna, to Kozak dobry, bo Kozak potrzebny, a gdy pokój, to najlepiej gwałt mu zadać, przywileje odebrać i chłopom równym uczynić. Dobrze przekonał się o tym Semen Jemeljanowycz, któremu w ramach podzięki za krew w obronie Rzplitej przelaną i za oręż przeciw własnym ziomkom podniesiony, odpłacono wymówieniem z regestru. Słusznie babka gadała, że Lachom nie ma co ufać ni się z nimi spoufalać, bo dlań Rusin zawsze pozostanie pośledniejszym człowieka rodzajem, choćby im serce i dusze w cyrografie zapisał. Nic tedy dziwnego, że brać zaporoska raz po raz powstawała w wielkiej liczbie, by zapędy lackie nieco ukrócić. Lachy zaś, nazbyt chyba w siebie zapatrzeni, by z pokorą na swe oblicze spojrzeć, niczego nie pojmowali, sądząc nadal uparcie, że powstanie ludu słodkiej Ukrainy przejawem jest bezhołowia i zdziczenia jej mieszkańców. A przecie za każdym razem o sprawiedliwość tylko szło i praw odwiecznych poszanowanie. Do usług Rzplitej nie było zatem co wracać, zresztą i tak Semena Jemeljanowycza nikt tam widzieć nie chciał. A wziąwszy pod uwagę, że swego czasu on na Zaporożu zamieszkiwał i wespół z tamtejszymi w powstaniu Pawluka brał czynny udział, spodziewać się było można, że Lachy gotowi byli jeszcze go jakąś infamiją obłożyć, jeśli kto gdzie by o tym wspomniał. Semen Jemeljanowycz mógł jeszcze na powrót zjawić się na Zaporożu, ale to też nie była idea godna realizacji. Gdyby się pobratymcy dawni dowiedzieli, cóż on wyczyniał przy powstaniu Huni, prędko by go zdrajcą ogłosili i ostry palik dlań przyszykowali. A na pal Semenowi Jemeljanowyczowi nie spieszyło się zanadto, chociaż przeczuwał gdzieś w głębi, że wcześniej czy i później i tak będzie musiał się z nim zapoznać. Cóż, sęk w tym, by chwilę tę jak najdalej odroczyć, im dalej, tym lepiej. Wieść od pana Iwanickiego była zatem dla Semena niczym wybawienie. Podczas walki z powstańcami zapoznali się dobrze i Semen stwierdzić musiał, że druh to był wyborny, do bitki i do wypitki. Możliwość pobycia w jego dworze dzień czy dwa, napełnienia brzucha i pofolgowania co nieco najniższym żądzom zapewnić mogła odpoczynek i jasność myślenia, jaka była teraz bardzo Semenowi Jemeljanowyczowi potrzebna. Może nawet imć byłby w stanie jakieś zajęcie dobrze płatne mu wyznaczyć? Semen jechał nieco z tyłu, myśląc, ale i będąc czujnym, lustrując spojrzeniem swoich konfratrów. A była to kompanija nad wyraz ciekawa, siłą rzeczy zainteresowanie budząca. On, Kozak, którego rany nie do końca się jeszcze zasklepiły po ostatnich bojach, Lach jakiś, wyglądający tak, jak według wszelkich praw winien wyglądać Lach i dziwaczny osobliwy jegomość, pludrak z dalekich stron nazwiskiem Santjeper, pewnikiem moczymorda i sodomita, jak na pludraka przystało. Ach, łatwo było jeszcze przeoczyć dziada jadącego nieco z boku, złodzieja, sądząc po pięknym mieczu i włóczęgę, sądząc po zdecydowanie niepięknym wyglądzie. Pierwotnie Semen odniósł nawet wrażenie, iż uczepił się taki ich kordonu jak rzep psiega ogona, licząc na jakieś zyski z tego faktu czerpane. Chciał już skórę mu przetrzepać i nakazać, by oddalił się czym prędzej, ale na szczęście domyślił się na czas, że ubogi człeczyna w istocie także jest gościem imć Iwanickiego. Oj ciekawa była to kompania, ciekawa. Jechał dalej, teraz przysłuchując się, co też niejaki Seheń odpowie Lachowi. Sam również ciekaw był powodów tak niezwyczajnego przywitania, jak i całej sprawy budzącej tyle zaciekawienie, co niepokój. Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 17-01-2016 o 16:16. |
19-01-2016, 13:57 | #4 |
Reputacja: 1 | Oj niełatwa kompanija trafiła się Panu Bratomirowi. Wstyd wielki przeto, że widują go w opłakanym stanie i wstyd jeszcze większy, jeśli jego siostry kochane zobaczą go na pożyczonym podjezdku. Choć ledwo przekroczył dwadzieścia wiosen, życie doświadczyło go nie mniej niż starego, siwego dziada. W rzeczy samej, nie wyglądał okazale: jego niegdyś piękny czerwony podszywany białym futrem niczym flaga Przenajświętszej żupan wysadzany turkusami, przepasany złotym kutasem w niczym nie przypominał dni swoich świetności. Przypruszony błotem i brudem zmienił kolor na zgniło-buraczany, z dość dużymi elementami czarnych jak smoła spalenizn sygnujących prawy bok i plecy. Po turkusach zostały tylko puste oczodoły ziejące smutkiem i pustką. Również po pięknym kutasie nie zostało praktycznie śladu - prawie pół jego długość strawił ogień wraz z pięknymi frędzlami, które go zdobiły. Los również nie oszczędził butów Pana Bratomira, które pod wpływem ciepła rozpadły się deczko tak, że w deszczowe dni woda chlupała w prawym bucie. Lewy się jeszcze jako tako trzymał ale i jego dni zdawały się być policzone. Zwieńczeniem obrazu nędzy i rozpaczy był kołpak wypalony prawie do cna. W kontraście do stroju pozostawała twarz. Młoda, choć ubrudzona i widocznie zmęczona ostatnimi wydarzeniami, kwadratowa z pięknymi sumiastymi wąsami, lekkim zarostem i bystrym, niemal radosnym spojrzeniem błękitnego oka spod krzaczastej brwi. Drugie oko skryte było przez czarną opaskę. No i szabla. Oczywiście, każdy spotkawszy dziada kalwaryjskiego spodziwałby się kija, lub jeśli szlachcic krywej szabli na sznurku. Jednak Pan Wardaszko miał przy sobie pięknie zdobioną szablę husarską. Wysadzana klejnotami i zdobiona złotem i srebrem w typowej dla husarii czarnej pochwie zdobionej skórą dzikiego zwierza była zdecydowanie czymś co rzucało się w oczy, nawet mimo uślinych prób schowania jej pod spalonym kontuszem. Zaiste, niewiele wody upłynęło w Wiśle od czasu gdy Pan Bratek wszedł w posiadanie szabli stryja, a stoczył się z góry na samo dno robiąc sobie samych wrogów. Całe szczęście, że Fiołek i Jagódka przebywały wtedy u siostry swojej, żony Pana Iwanickiego. Całe szczęście, że nie musiały oglądać jak płonie ich dworek spalony ogniem bratobójczego zajazdu. Wardaszko odrzucił od siebie wspomnienia przywołując na twarz uśmiech, przez co wyglądał jeszcze bardziej obłąkanie. Spojrzał na piękne Ukraińskie niebo i rozciągające się pola zastanawiając się, czy może to wygnanie nie okaże się zbawienne? Wszak może na tych dzikich ziemiach los uśmiechnie się do niego i fortuna odwróci? Musiał wszakże posłać swoje młodsze siostry za mąż, a posag się sam nie znajdzie. Gdyby tylko znalazł lepszej jakości ubranie, nie musiałby unikać zajazdów szlacheckich i nie kryłby się przed panami husarzami gotowymi go od złodziei wyzwać i szabli i głowy pozbawić. [media]http://moja.ukraina.eu.interiowo.pl/przyroda15.jpg[/media] Ziemie tu podobno czarne, co posiejesz rośnie, że nie musisz nawet pilnować. Miesjca w bród, a i ludzie jakby bliżej natury, a dalej od polityki i nienawiści. Oczywiście, ostatnie powstania sprawiały, że nie była to kraina mlekiem i miodem płynąca, ale Bratek nie lubił narzekać na nudę. Pan Bratomir nie wdawał się ze wstydu w rozmowy zastanawiając się z jednej strony jak swój los polepszyć nim spotka się z rodziną, z drugiej podziwiając piękno przyrodu, którą zawsze miłował. Ostatnio edytowane przez psionik : 19-01-2016 o 14:00. |
19-01-2016, 18:05 | #5 |
Reputacja: 1 | Zaprawdę, dziwna to była kraina, którą Rzeczypospolitą się zwała. Nigdzie na świecie takiego tygla nacyj wszelakich i wyznań na świecie chyba nie było toteż Franciszek, który już od lat kilku tę rozległą część Rzeczypospolitej zwiedzał wciąż nadziwić się nie mógł. Ostatnio edytowane przez Asmodian : 19-01-2016 o 21:50. |
22-01-2016, 09:42 | #6 |
Reputacja: 1 | Bratomir spojrzał na obcego nieco przychylniej. Wychowany w dość zaściankowym Mazowszu w rodzinie husarskiej, młodzik miał dość umiarkowane zdanie na temat obcych podróżujących przez ziemie Rzeczypospolitej, ale jego obecna sytuacja nie pozwalała mu na wybrzydzanie. Poza tym, być może nie wszyscy są źli do szpiku kości? Gdzieś w tyle głowy pana Wardaszko zaświtała myśl, że oddawanie siebie w służbę innego szlachcica, szczególnie niepolskiego urąga honorowi rodzinnemu, ale zgasła równie szybko jak zapałka zamoczona w wodzie. - Naprawdę? - słowa wyrwały się przez uśmiech niebacznie - To znaczy, bardzo dziękuję Waszmości za gest, jednak przyjąć w podarku od Waszmości nie mogę. - młodzik skłonił się - Jestem Bratomir Piotr Wardaszko, herbu Kosa, przyjmij zatem Panie me ramię uzbrojone w tę oto pamiątkę rodzinną, co widziała więcej bitew niż ja mam wiosen, jako ochronę honoru Waszmości na tych niebezpiecznych ziemiach, dopóki nie odpłacę się Panu w złocie, czy w honorze - Po wymuszonej przerwie na przebranie, mlody Bratomir zwany przez rodzinę Bratkiem jechał zdecydowanie raźniej. Odszedł mu jeden problem i nawet jeśli będzie musiał w zamian chronić Pana Franciszka przez kaprawymi spojrzeniami Kozaków, nie będzie musiał się wstydzić przed siostrami, które miłował nad życie. |
23-01-2016, 17:25 | #7 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Randal : 23-01-2016 o 17:36. |
24-01-2016, 17:39 | #8 |
Reputacja: 1 | - Na polowaniu ? Postrzelili ? - A to z murwy cieszyńskiej synowie ! Oj czuje że szabla prędko tam będzie w użyciu - skwitował krótką relację Siehenia pan Błudnicki - wiedziałem że nie od szabli poszczerbion druh mój, wiedziałem... Gdzieby go tam jakiś na szable rozłożył... Mówiąc to przyglądał się spod oka Francuzowi rozmawiającemu z owym szlachcicem o dość marnej kondycji, jakby coś sobie przypominał, rozważał w końcu jednak nie wytrzymał i zagadnął : - A waść to aby pod Jego Wysokością Hetmanem panem Potockim nie służył podczas inkursji Nalewajkowej ? Tak mi się jakoś oblicze waszeci znajome wydaje i godność również słyszałem już bez ochyby... - Czy to nie waszmość ów Santperej z Francyi co pod Kumejkami z działa sobie wielce udatnie poczynał ? Tak mi się widzi że to waść... Pamiętam wojsko całe i Jego Wysokość Hetman takoż inni bardzo osobę waszą chwalili. I jam na oczy swoje własne strzelania waszmości effectus potem podziwiać mógł takoż w potrzebie tamtejszej będąc. Sługa waszeci, jam Andrzej Bonawentura Błudnicki herbu Skrzydło, do niedawna z Brzozan, aleć te Tatarzy psie syny z dymem lat kilka temu puścili... Towarzysz znaku lekkiego rotmistrza Budziłły o którym zapewne przy wojsku będąc waszmość słyszałeś... - Czołem i waszeci mości Wardaszko - już nieco wstrzemiezliwiej zwrócił się do pana Bratomira, ale nijak kondycji jego rozeznać nie mógł a pleść w drodze może każdy byle co. - Szable piękną waść przy boku nosisz, pogratulować... Waszmość aby nie krewniak Jana Kosa takimże herbem się pieczętującego, chorążego chełmińskiego który ze dwa lata temu gościł u Jego Wysokości Hetmana ? Mówiąc to poprawiał koszulkę kolczą i obojczyk jakie mimo upału nosił na sobie. Ale że długo w niemocy leżał musiał na nowo do zbroicy się przyzwyczaić, aby w potrzebie bitewnej żadnego skrepowania nie czuć. - A nie wiecie waszmościowie - tu nawet lekko skinął nawet głową Kozakowi Łopuchinowi - co kazało akurat nas druhowi memu serdecznemu wezwać ? Przecie rany mu jako żołnierzowi nie pierwszyzna. Chyba by dukata za talara oddać - roześmiał się, bo po prawdzie to tęskno mu było za dobrą bijatyką. Rotmistrz Stefan Budziłło Ostatnio edytowane przez Ivar : 27-01-2016 o 19:33. |
27-01-2016, 20:17 | #9 |
Reputacja: 1 | - Nie, nie, nie - odezwał się wyraźnie ożywiony Wardaszko. - Waćpan mówisz o rodzie szlacheckim Kos, natomiast mój ród ma w herbie kosę. Nadany nam przez samego króla Przemysła Drugiego, za odbicie go z rąk Henryka Czarnego, księcia Wrocławskiego. - szlachcic obrócił się w siodle bez trudu prowadząc szkapę. - Mój szlachetny przodek zebrał okolicznych chłopów, postawił kosy na sztorc i ruszył z odsiecz. Z wdzięczności za ratunek nasz Jaśniepan Król Przemysł nadał nam i ziemie, i herb. - Ta oto broń, to ostatnia pamiątka po stryja moim, niech mu ziemia lekką będzie, Władysławie Wardaszko, najprawdziwszym husarzu i bohaterze Rzeczypospolitej, tedy i ja choć bez poczty honorowi zadość czynię. |
28-01-2016, 21:30 | #10 |
Reputacja: 1 | - Aaa... wybacz waszmość w niczym godności zacnemu rodowi uchybić nie zamierzałem jenom nie dosłyszał, bo koń skoczył. Znałem ja jednego męża i żołnierza dobrego, co w herbie kosy dwie miał ... Pan Dłużniewski, Prusem się pieczętujący z ziemi płockiej, kawalkator przedniej miary. - No może karczmę jaką albo li gospodę zoczymy, warto by na popas stanąć, konie napoić a i samym kurz drogi spłukać czym zacnym. Ostatnio edytowane przez Ivar : 28-01-2016 o 21:42. |