Następny dzień przyniósł nieoczekiwaną zmianę w drużynie czerwonych. Zamiast Vixena pojawił się bowiem rudy futrzak, zwany Tomem. Dyrektor poinformował, że Vixen zrezygnował ze wspinaczki i na jego miejsce przyjęto innego regularnego o możliwościach zbliżonych do tych, jakie posiadał smokowiec.
-
A tamtemu co odbiło, że zrezygnował? - Ryo jawnie zdziwiła się odejściem Vixena, jako że nic nie zapowiadało się na to, by jaszczur miał rezygnować ze wspinaczki. Jeśli już, to sądziła, że albo nic się nie zmieni, albo ten czteroręki tygrys załamie się pod presją reszty własnej drużyny i odejdzie, ale nie - to właśnie w czerwonej drużynie doszło do zmiany. Poszło o Barbarę? Pokłócili się i rozstali w aż takim stopniu? W sumie mało brakowało, a to jej nie byłoby w drużynie.
- No cóż, chyba nigdy się nie dowiemy. Jedynie gdy go spotkamy na piętrze i go zapytamy… no czyli nigdy. - Ishir lekko pogładził Ryo po plecach.
- Chodźmy lepiej na zajęcia, bo się spóźnimy.
-
Dobra, mam tylko nadzieję, że na mnie nie pójdzie fama, że to przeze mnie Vixen odszedł - odszeptała Ryo do Ishira, a potem udała się na zajęcia.
Basia sprawiała wrażenie normalnej. Znaczy się z szerokim uśmiechem znęcała się nad swoimi uczniami, zmuszając ich do coraz bardziej karkołomnych wyczynów. Równie dobrze ta wiedźma mogła być nauczycielką łowców. Jednak nie było na co narzekać. Ryo nie odczuła na sobie żadnych zarzutów ze strony rankerki. Tak samo jak nie miała jak narzekać, bo za każde narzekanie mogła oberwać. A i nie warto było tracić czasu na zagadywanie do rankerki na temat jaszczura. Ale ciekawość tak korciła. I właściwie Ryo wbrew temu, co powinna była odczuwać, miała wrażenie, że nawet jakiś ciężar spadł z jej barków. Nie musiała się oglądać na Vixena i jego amory do Basi. Ale nie było za to gwarancji, że Tomash i Barbara nie będą się miziać za jej plecami. I znowu.
Na przerwie legła pod ścianą, leżąc niemal jak zdechły kot. Była cała spocona, mokra, prawie tak jakby dopiero co wydostała się z wanny Aquarius po ostrej bibie. Chłodziła się zimną, twardą, brudną podłogą i gapiła się jak pojeb w sufit, choć poza tymi dziwacznymi lampami niczego tam nie było. Można było przynajmniej ćwiczyć zakrzywianie perspektywy. Ciekawe, co Yoroi porabiał. Albo Basia. Albo ta dwójka naraz.
Yoroi był równie wykończony co Ryo. Ciekawe czy w ogóle odczuwał zmęczenie w taki sam sposób co dziewczyna. Jego ogień sprawiał wrażenie lekko przygaszonego, zupełnie jakby ktoś wlał do zbroi kubeł wody. Basia natomiast siedziała na skrzyżowanych nogach, czekając cierpliwie aż jej podopieczni dojdą do siebie.
-
To ty się w ogóle męczysz? - zdziwiła się Ryo, zadając to pytanie Yoroi’owi.
- Nie nazwałbym tego męczeniem. Bardziej wypaleniem. - odparła chodząca zbroja.
-
A, no tak - teraz pora była na Basię. Ale ona nic szczególnego nie robiła! Ryo jeszcze nie wypoczęła po wycisku od nauczycielki, a już się tak bardzo nudziła. Poleżała jeszcze przez chwilkę, po czym zrobiła sprężynkę, powstając zgrabnie na dwie nogi i udała się do stołówki.
W stołówce nie zastała nikogo. Najwyraźniej inne pozycje nie skończyły jeszcze dostawać pierwszej porcji wycisku. Jedynie Harghur zajmował się swoimi sprawami, czyli pilnowaniem, by ani jedzenie, ani składniki na nie, nie uciekły.
Ryo wskoczyła jak kot na jedno z wolnych siedzeń przy ladzie i obserwowała, co porabiała Harghur. Interesowały ją ruszające się składniki jedzenia. Złapała jeden z nich, co miał zamiar zwiać ze stołu i na złość orkowi żyć długo i szczęśliwie. Choć zapewne nie było to konieczne.
-
Zwiać ci chciało.
Kucharz jednym ruchem ręki uzbrojonej w topór uniemożliwił dalsze ucieczki jedzenia ze stołówki. Zrobił to nie przejmując się faktem, że dziewczyna w dalszym ciągu trzymała stworzonko. Stylisko topora przesunęło się po skórze Ryo nawet jej nie czerwieniąc. Przy czym dziewczyna o mały włos nie dostała zawał, kiedy kawał zaostrzonego żelastwa przeleciał jej koło ręki.
- Dzięki. Nie lubię jak mi ucieka.
-
Uf… uf… to chyba zawał u mnie… ale nie ma się czym przejmować. To norma - Ryo wzięła głębszy wdech, dalej wyglądając, jakby faktycznie miała dostać zawału. -
Zresztą, chyba nie ma znaczenia, od kogo by to poszło - dziewczyna przysiadła się i przyglądała poczynaniom zielonego karczmarza. -
Od ciebie czy od P. - Jakby to zrobił P, to miałabyś jedzenie na sobie. On preferuje najpierw strzelać, dopiero później używać ostrzy. Czasami zdarza mu się też w międzyczasie jakieś pytania zadać.
-
Poprawnie - wyksztusiła Ryo, która w końcu doszła do siebie. Nie zdążyła się nawet przyjrzeć dokładniej stworzeniu, które schwytała. Jej rączki zostały ochlapane srebrzystą krwią. Ale pewnie tamto potworzątko patrzyło się przed śmiercią słodkimi oczkami na te “imadła”… i taką słodką krew miało. Krew?
Ryo otrząsnęła się, zdając sobie sprawę, że w międzyczasie zaczęła jej kosztować i nawet tego nie zauważyła. Gdzie ona tym durnym łbem teraz odfrunęła?
-
Gdzie woda? - skrzywiła się, odsuwając od siebie pokrwawioną łapkę jak poparzoną.
- Pod ladą. Tylko nie pomyl z alkoholem. Woda nie jest zamknięta tak jak reszta.
-
Daj mi obojętnie co - jęknęła, wdając się w koniec zdania. Chciała sprać jakkolwiek smak krwi z ust, zanim powariuje. Jednak paliło sie jej, wyciągnęła rączkę po pierwsze lepsze szklane opakowanie, nawet nie patrząc na etykietę. Wypiła trochę octu przez przypadek. -
Kurwa - prychnęła. -
Aaaa… fuck! - skrzywiła się jeszcze bardziej i zakaszlała. Ocet odstawiła na stół.
- Uważaj, bo się otrujesz kiedyś przez przypadek. - Ryo w przerwach między kaszleniem mogła podziwiać kunszt orka w przygotowywaniu jedzenia. Używał czterech różnych tasaków, niespecjalnie się przejmując, że nieużywany powinno się odstawiać. U niego nieużywane narzędzie było wyrzucane w powietrze. Kucharz w tym czasie przyglądał się Ryo.
-
Mogłam tak zrobić po drodze z parę razy razy - zgodziła się z tym Ryo. Nawet szybko palenie w gębie sprowadziło ją na parter. -
Wykorkować parę razy, a potem jeszcze raz powtórka - gapiła się na wirujące w powietrzu tasaki. -
Już mi lepiej. - To dobrze. - do wirujących tasaków dołączyły również pokrojone kawałki jedzenia, które lądowały w garnku. Osoba, która wyrzuca papierek do śmietnika poświęcała więcej uwagi tej czynności niż ork przyrządzaniu posiłku.
-
Nie ma się czym martwić. Są gorsze rzeczy, bywały gorsze przypadki niż ja - Ryo machnęła ręką na swój mały problem sprzed chwili. -
Pomóc ci w czym?
Dwa tasaki przeleciały przy uszach dziewczyny, wbijając się w ścianę. Jakimś cudem głowa zwiadowczyni nie została pozbawiona uszu, czy nawet jednego włoska.
- Umyj, proszę.
-
Em, wystarczyło je podać do rąk - odparła. Nie przyjmowała do siebie faktu, że wszyscy w Wieży musieli albo niepotrzebnie komplikować sprawy lub nawet przy tak prozaicznych rzeczach jak krojenie używać niezwykłych sztuczek. Najwyraźniej nie przeszła dostatecznie sporej ilości światów, skoro takie rzeczy ją dziwiły.
Ryo wyjęła narzędzia ze ściany używając przy tym niemal całej swojej siły.
- Wtedy musiałbym przerwać to co robię i się ruszyć z miejsca. Tak jest szybciej.
-
E? - wydawało się jej, że czegoś nie zrozumiała. -
To nie musiałeś ich rzucać. Mogłeś je podać mi do rąk, byłoby szybciej.
Po rzuceniu tej drobnej uwagi dziewczyna umyła noże i podała Harghurowi. -
Umyłam.
Ryo uświadomiła sobie nagle, że ma w ręku dwa brudne tasaki. Nawet nie zauważyła kiedy kucharz wręczył jej kolejne narzędzia.
-
Tak lepiej - i myła tak kolejne narzędzia, jak leciało. Przynajmniej nie musiała latać wyciągać ostrzy ze ścian ani marnować na to siły, więc poszło troszkę szybciej, nawet jeśli z perspektywy Harghura były to kwestie zaledwie sekund.
W końcu naczynia zostały pomyte, Ryo zaś umyła ręce po robocie, po czym postanowiła wrócić na zajęcia.
=***=
Kolejne kilka dni powiewało nudą i rutyną. Ryo codziennie chodziła na zajęcia do pani Barbary, z których wychodziła spocona, jakby zażywała intensywnie sauny. Zaczęło jej brakować ubrań, uznała więc, że pójdzie na zakupy. Początkowo miała zamiar iść sama, niemniej jakoś nie była w stanie się zebrać. Po chwili namysłu uznała, że uda się do koleżanki z drużyny. Może Aquarius też by się “przeszła”?
Po tym, jak ubrała na siebie ostatnie czyste ubrania, Ryo przeszła się do drzwi od pokoju shinsoistki i zapukała w nie.
Drzwi po chwili zostały otwarte. Stała w nich syrena, tym razem była w wersji jasnego pomarańczu.
- Cześć. Wejdź. - przywitała się przyjaźnie ze zwiadowczynią.
-
Cześć, Aqua - odparła jej na to Ryo. Wanna, w której spała syrenka, bardzo zachęcała, żeby w niej legnąć. Najlepiej w chłodnej wodzie. -
Wybieram się do sklepu po ciuchy, więc jakbyś chciała, możesz się ze mną zabrać?
Zwiadowczyni modliła się o to, żeby Aquarius nie zabrała ze sobą Purrra.
- Ok. - padła błyskawiczna odpowiedź, nim jeszcze znak zapytania nie znikł z powietrza.
- To idziemy.
Kobieta nie robiła żadnych problemów. No może z wyjątkiem nadążenia za nią, co przy długości nóg Ryo stanowiło pewien kłopot. Ryo znowu musiała latać, jakby zajęcia u Basi nie wystarczały.
-
U was na zajęciach też każą wam biegać z prędkością samochodu? - Nie. U nas mamy robić uniki z prędkością samochodu. Bo inaczej sami dostaniemy z siłą samochodu.
-
A u łowców, nie wiesz może? - Oni sami się uderzają jak najmocniej potrafią. Tylko obrońcy mają trudniej, bo im nie wolno oddawać.
-
Wychodzi z tego, że obrońcy są klasą, co ma najbardziej przechlapane. - Tak, mają nas w końcu ochraniać. Muszą być twardzi.
-
Jak tak będą się lać, to w końcu nasz obrońca przy każdym kroku będzie potrząsał otoczenie, a nie samymi kułakami...
Dziewczyny przeszły nieco dalej od akademii. Gadały o profesjach drużynowych, chłopakach i o ewentualnej pracy. Ryo pozostawała przy fusze od orka, syrenka wspominała, że może pomyśli o innej.
Po jakimś czasie miały przejść na drugą stronę ulicy, gdy wtedy rozpędzony, szary pojazd wyhamował ostro przed pasami… pędząc w kierunku regularnych. Ryo nie wiedziała jak syrenka, lecz postanowiła uskoczyć przed samochodem. Niezupełnie jej się to udało. Noga zahaczyła się o przód wehikułu, ręka przy upadku powinęła się nie tak jak powinna, a głowa huknęła o chodnik.
Szybko straciła przytomność.