Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-03-2016, 13:02   #1
 
Lifeless's Avatar
 
Reputacja: 1 Lifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwu
[Autorski] Krwawa Róża

13.05.2008, poniedziałek, Mutazone, Nowy Jork
Setki barw po raz ostatni tej nocy rozświetliły niebo, a huk wystrzału poniósł się echem po okolicy, szybko zagłuszony jednak przez podekscytowany tłum. Fajerwerki były zwiastunem końca kolejnej rocznicy wprowadzenia ustawy o równouprawnieniu mutantów i większość rodzin udawała się po nich do domów, żeby przygotować się na następny dzień, ale nie młodzież. Dla młodzieży dopiero po ostatniej eksplozji zaczynała się zabawa, bowiem do wczesnych godzin rannych w Parku Równości trwała huczna impreza.

Tak też miało być i dzisiejszej nocy, czego zapowiedź dało się słyszeć w radosnych okrzykach młodych dorosłych. Normalnie takie zachowanie spotkałoby się pewnie ze sprzeciwem co starszych członków społeczności, ale ten dzień był wyjątkowy i każdy zdawał sobie z tego sprawę. Święto Równości to święto mutantów. Jedyna okazja w roku, by móc na swój sposób podziękować światu za możliwość swobodnego życia wśród zwykłych ludzi. W takich okolicznościach nawet emeryci spoglądali na wesołe grupy pijanych nastolatków z uśmiechem.

Piątka ochroniarzy stuknęła się kieliszkami do szampana, by po chwili wypić całą ich zawartość, a ceremonię toastu przypieczętować niewyszukanym żartem. Oliver Hash śmiał się równie głośno co pozostali, ale wzrokiem szukał już Lewisa. Nawyk dawał o sobie znać nawet w chwilach, w których teoretycznie był wolny od służby. Co prawda wiedział, że polityk miał do dyspozycji jeszcze kilkudziesięciu innych ludzi, jednak pozycja szefa ochrony wymuszała na nim większą odpowiedzialność niż na przeciętnym bodyguardzie.

Tak więc gdy tylko spostrzegł wysoką, barczystą sylwetkę swojego szefa, przeprosił towarzystwo i ruszył w jego kierunku, choć chód miał nieco rozluźniony od alkoholu. Oczywiście Adrian stał w otoczeniu innych szych, które tylko szukały okazji na wejście mu do tyłka, ale szybko zauważył nadchodzącego przyjaciela i równie szybko pozbył się natrętów w garniturach. Wielu z nich uważało pewnie, że ten starzejący się mężczyzna powoli traci siły, jednak mocny uścisk dłoni i bystre oczy mówiły co innego. Mówiły: "Hej, wiem, że nie jestem już najmłodszy, ale lepiej mnie nie lekceważ".
- Jak się pan czuje, panie Lewis? - zapytał Oliver, podchodząc do jednego ze stołów porozstawianych wzdłuż parku i rozlewając poncz do dwóch szklanek.
- Bardzo dobrze, dziękuję. - Adrian z uśmiechem na twarzy odebrał od ochroniarza naczynie. - Ale z tego co pamiętam, to dzisiaj jesteś zwolniony ze służby, więc takie rzeczy nie powinny cię interesować.
- Jako przyjaciel martwić się będę zawsze. - Zaśmiał się, upijając trochę ponczu.
Polityk westchnął głośno i częstując się ponczem, wolną ręką pokazał na grupy ludzi uczestniczących w zabawie.
- Młody jesteś - baw się, pij, korzystaj z czasu, póki możesz. Zobaczysz, że za kilka lat to wszystko cię znudzi i wtedy będziesz pluć sobie w brodę, że nie zarwałeś więcej nocy, kiedy wiek dopisywał. Zwłaszcza dni takie jak dzisiaj warte są hucznych przyjęć i dziesiątek godzin spędzonych na parkiecie.
- Tutaj nie widzę żadnego parkietu.
- Za to z pewnością widzisz ładne dziewczyny i alkohol. Chyba że troska o mnie tak bardzo przysłoniła ci świat, że trzeba cię już spisać na straty.
Lewis miał rację. Atmosfera wszechobecnego rozluźnienia była tak gęsta, że dało się ją ciąć nożem. Młodzież wykrzykiwała coraz to mniej logiczne zlepki słów, całość uzupełniając tak nadmierną gestykulacją, że co bardziej wstawieni rozlewali przy tym piwo. Część tańczyła do muzyki płynącej z samochodów zaparkowanych nieopodal, a raz na jakiś czas dało się spostrzec pary uciekające wspólnie do pobliskiego lasu, by zapobiec wzrostowi niżu demograficznego. Ci, którzy nie zamierzali się bawić, byli już w mniejszości i z pewnością szykowali się do odjazdu.
- Jak sam widzisz, głupotą byłoby nie skorzystać. - Polityk mrugnął do niego, wskazując szklanką z ponczem na grupkę rozchichotanych dziewczyn, raz po raz zerkających na Olivera. - O mnie się nie martw. Już tutaj jest przynajmniej kilkunastu zwalistych facetów, którzy mają na mnie oko, a przecież za chwilę wracam do domu, gdzie czeka ich na mnie jeszcze więcej. Nie to, żebym jakoś specjalnie lubił takie towarzystwo. Po prostu niedyskretnie daję ci znać, że nic tu po tobie, jestem bezpieczny.
- Myślę, że wyjaśnił pan to wystarczająco dosadnie. - Zaśmiał się Hash.
- Cieszę się, że się rozumiemy – powiedział Lewis, kładąc szefowi ochrony rękę na ramieniu. Przez chwilę patrzył mu uważnie w oczy, jak zawsze kiedy próbował kogoś do czegoś przekonać, po czym poklepał go, wyminął i rzucił na odchodne: - To do zobaczenia, Oliverze. I miłej zabawy.
Mężczyzna westchnął. Odpowiedzialność za bezpieczeństwo polityka ciążyła właśnie na nim, ale wiedział, że Adrian ma rację. Nie mógł kwestionować kompetencji ludzi, których zresztą samemu wybierał. Są dni robocze i są dni wolne. Dzisiaj akurat wypadł ten drugi. Oliver upił resztkę ponczu, krztusząc się przy tym, gdy zauważył, że jedna z dziewczyn przyglądających mu się puściła do niego oczko. Wyglądało na to, że zabawa będzie udana.


*****

Max oddalił się od swojej grupy, wcześniej głośno informując ich, że idzie załatwić potrzeby fizjologiczne. Naturalnie nie było to zbyt mądre z jego strony, ale któż myśli trzeźwo po tylu kolejkach alkoholu? W każdym razie mocno niepewnym krokiem ruszył w stronę lasu, po drodze potykając się przynajmniej kilka razy. Żeby zamaskować to, jak bardzo był pijany, postanowił zacząć śpiewać na cały głos "Viva los mutantes!". To też wydało mu się dobrym pomysłem.

W końcu znalazł wystarczająco proste drzewo, aby móc się o nie oprzeć bez przewracania się i natychmiast wykorzystał sytuację, załatwiając to, po co tu przyszedł. Bezwstydnie wydał z siebie odgłos ulgi i już zapiął rozporek, już miał wracać do grupy, kiedy nagle spostrzegł w głębi lasu ruszające się kształty. Normalnie prawdopodobnie zawróciłby, nie chcąc zapuszczać się dalej w takich ciemnościach, ale alkohol i młodzieńcza ciekawość zrobiły swoje. Koniecznie chciał sprawdzić, co tam zobaczył. A nuż trafi na nagie ciała splątane w miłosnych igraszkach. To dopiero byłaby historia!

Ruszył więc przed siebie - tym razem stawiał kroki uważniej, żeby nie poinformować zakochanej pary o swojej obecności. Niestety przy tak słabej widoczności nie był w stanie zachować odpowiedniej ostrożności i w końcu nacisnął stopą na leżącą gałąź, łamiąc ją. Dźwięk natychmiast zaalarmował kontury, które momentalnie zniknęły z pola widzenia Maxa. Ten jednak nie zamierzał się poddać. Ruszył naprzód niemal biegiem, śmiejąc się i będąc przekonanym o tym, że właśnie przyłapał kogoś na uprawianiu seksu. Kiedy nareszcie zobaczył, z czym naprawdę ma do czynienia, momentalnie przestał się uśmiechać.

Pocisk przeszył krtań akurat w momencie, w którym jego zmutowany głos miał wypełnić całą dzielnicę przeraźliwym wrzaskiem. Przycisnął dłonie do szyi, ale usilne próby złapania powietrza kończyły się tylko połykaniem własnej krwi. Opadł na kolana, a świat przed oczami powoli mu się zamazywał. Paznokciami rozorał sobie skórę na twarzy, jednak gdy chwilę później ciało osunęło się bez życia na ściółkę leśną, było mu już wszystko jedno.


*****


Adrian Lewis wysiadł z samochodu i odetchnął świeżym powietrzem bez tego całego zapachu siarki i alkoholu. Na całe szczęście dom znajdował się wystarczająco daleko od Parku Równości, żeby nie było czuć smrodu.
- To wszystko na dzisiaj. Dzięki, chłopaki i lećcie się bawić – powiedział z uśmiechem do kilku ochroniarzy, którzy pilnowali go podczas Święta i z którymi wracał samochodem. Ci podziękowali mu, życzyli miłej nocy i odjechali.
Polityk odwrócił się i przez dłuższą chwilę podziwiał pięknie wykończoną posiadłość. Wiedział, że w środku już czekają na niego żona z córką, ale musiał jeszcze coś zrobić, zanim weźmie je w ramiona. Otworzył więc furtkę i ruszył wzdłuż ścieżki do niewielkiej komórki położonej kilkanaście metrów od domu. Po drodze pozdrowił ręką patrolującego podwórko Aarona i zapytał go, czy dzieciaki poszły spać.
- Ostatnio jak je widziałem, skakały i krzyczały na widok fajerwerków – odparł Apfelbaum, śmiejąc się. - Nie jestem pewien, czy nawet pani McDara zdołałaby ułożyć je na materacach po takim widowisku.
- Ach, te dzieciaki – westchnął Lewis. - Tyle z nimi zachodu, ale bez nich życie straciłoby cały koloryt.
- Święte słowa, proszę pana.
Adrian minął go i podszedł do tego niewielkiego pomieszczenia. Przed wejściem do środka zdjął jeszcze lornetkę z wieszaka znajdującego się przed drzwiami.

Coś co z zewnątrz wyglądało niezbyt zachęcająco, z pewnością zaskoczyłoby każdego, kto zdecydowałby się obejrzeć wnętrze tej "komórki". W środku znajdowały się bowiem schody niżej, a kiedy się po nich schodziło, oczom ukazywał się długi korytarz wypełniony zapalonymi świecami, obrazami i stolikami, na których położone były urny. Niczym grobowiec z dawnych czasów w swoim pięknie miał coś przerażającego.

Mężczyzna otworzył drzwiczki od komody, świecąc lornetką do środka, po czym wyciągnął z niej świece. Następnie zaczął przechadzać się między urnami, szukając tej, przy której wosk już się roztopił. Kiedy znalazł, zatrzymał się i niespiesznie przygotował nowe źródło światła.

Dusze zmarłych różnie się zachowywały, gdy tu przychodził. Czasami płakały, innym razem radowały się, jeszcze kiedy indziej smuciły. Zdarzało się, że zachowywały się normalnie, rozmawiały ze sobą jak ludzie, przekonane o tym, że wciąż żyją. Dzisiaj krzyczały. Wrzeszczały przeraźliwie, wiedząc o tym, że śmierć dopadła ich już dawno temu; wyżywały się więc krzykiem, próbowały zmusić go do opuszczenia miejsca spoczynku. Cichy, uspokakający głos Lewisa kontrastował z ich pełnymi furii jazgotami.

Stwierdzenie, że długie lata życia go do tego przyzwyczaiły, byłoby kłamstwem. Nigdy nie przyzwyczai się do kontaktu z umarłymi, nigdy też nie zrozumie zależności, jakimi rządzi się ten drugi świat. Wiedział jedynie, że dusze nie zdają sobie sprawy z obecności żywych, jeśli ci są w pobliżu. Reagują tylko na niego, bo jest w stanie się z nimi porozumiewać. Jednak wystarczyłoby, aby pokazał im krainę, do której niegdyś należeli... a mogłoby wydarzyć się coś strasznego. Dlatego też nie zamierza tego zrobić. W tym życiu ani w następnym.

Uśmiechnął się, gdy ozdobił ołtarzyk swojego pradziadka nową świecą. Dusza mężczyzny od razu się uspokoiła. Nigdy nie dowiedział się, czemu tak się działo, ale chyba na swój sposób rozumiał. Duchy potrzebowały kogoś, kto by się nimi opiekował. Nawet jeśli nie zawsze wiedziały, gdzie są i co ich tu zaprowadziło, poczucie ulgi z zapalonej świecy pozostawało takie samo.

Lewis już miał wrócić po następną gromnicę, kiedy nagle zatrzymał się w miejscu zdezorientowany. Oto nawiązał kontakt z kolejną duszą w okolicy, duszą, której wcześniej tu nie wyczuwał. Chwilę później pojawiła się zaś następna. I jeszcze następna. Szok sprawił, że przez dłuższy czas, zdecydowanie zbyt długi, nie wiedział, co się właściwie wydarzyło. Jednak gdy tylko zrozumiał, rzucił się biegiem w stronę schodów, a zaskoczenie zmieniło się w strach.

Musiał jak najszybciej dostać się do Karen i Rose.


*****


Karen wzięła za rękę Rose, która już wpółprzytomnie utrzymywała się na nogach, umysłem będąc daleko w krainie snów. Helen spojrzała na dzieczynkę z uśmiechem. Była ostatnim niedobitkiem dzisiejszej nocy. Wszyscy pokładli się na materace i dawno odpłynęli oprócz niej, ale jak widać i ją od zaśnięcia dzieliły zaledwie minuty. Zwłaszcza że matka przyszła ją odebrać i zaprowadzić na górę, do sypialni.
- Jeszcze raz dziękuję wam, dziewczyny, za dzisiejszą opiekę nad dziećmi – powiedziała z uśmiechem Karen. - Zapraszanie tych urwisów do naszej posiadłości co roku to już właściwie tradycja i chociaż tym razem mieliśmy kłopoty ze znalezieniem opiekunów, nie chcieliśmy ich rozczarować. Mam nadzieję, że nie sprawiły zbyt dużo kłopotów?
- Niech da pani spokój. - Machnęła z uśmiechem ręką Helen. - Dzieciaki są przesłodkie i jakby to ode mnie zależało, to mogłabym spędzać z nimi nawet więcej takich nocy. Prawda, Keiko?
Wywołana dziewczyna kiwnęła tylko lekko głową, stojąc na uboczu.
- W każdym razie jeszcze raz bardzo dziękuję za pomoc. A teraz pozwólcie, że zaprowadzę małą na górę, bo zaraz będzie mi się słaniać na rękach. - Karen odwróciła się, praktycznie podtrzymując Rose. - Dobranoc.
Helen spojrzała na swoją koleżankę, wzdychając ciężko – zmęczenie po całej nocy opieki nad dziećmi dawało o sobie znać.
- To co, szachy?


*****


Dwójka jeszcze nieznanych sobie mężczyzn stała ramię w ramię, przyglądając się trwającej w Parku Równości imprezie. Póki co nie wiedzieli o sobie nic, wkrótce jednak mieli zostać towarzyszami broni. Dwa skrajnie różne charaktery, totalnie odmienne osobowości z ciekawie kontrastującym podejściem nawet do obecnej sytuacji.

Jack chciałby wskoczyć między tłumy balującej młodzieży, wypić razem z nimi, odurzyć się i po kilkunastu godzinach obudzić się w dziwnym miejscu z lukami w pamięci.

Arthurowi tymczasem przeszkadzało wszechobecne rozluźnienie, bowiem cały czas myślał nad tym, jak będzie wyglądało jego dzisiejsze spotkanie z Adrianem Lewisem.

Póki co łączyła ich tylko jedna rzecz, a właściwie osoba – postać Olivera Hasha. Na razie nie znali jego imienia, ale widzieli rozmowę z politykiem i zdawali sobie sprawę z tego, że jest to najprawdopodobniej ktoś wysoko postawiony w ochronie. W końcu kto inny z taką budową ciała pojawiłby się na festynie w garniturze? Zwłaszcza kiedy temperatura powietrza sięga równie wysokich wartości.

Jakby na to nie spojrzeć – ten mężczyzna był przepustką do szychy, która ich interesowała.


 

Ostatnio edytowane przez Lifeless : 24-03-2016 o 13:18.
Lifeless jest offline  
Stary 24-03-2016, 15:41   #2
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Arthur z całej siły gryzł swoją wargę i przy okazji rytmicznie tupał lewą nogą. Widać było po nim że jest mocno zdenerwowany spotkaniem z Panem Lewisem. Od tego czy rozmowa z politykiem się uda zależała cała jego przyszłość.
Arthur po kolej analizował wszystko co mogło wydarzyć się w czasie rozmowy i układał do tego cały plan - najpierw musi przywitać i przedstawić się, przy okazji musi pamiętać o tym by się uśmiechnąć i podać zdecydowanie podać dłoń na przywitanie, następnie przejść do konkretów i jeszcze dodatkowo trzeba pamiętać o referencjach.
Dla Arthura o wiele lepiej był by zostać w domu, wtedy nie musiał znosić drażniącego jego uszy huku sztucznych ogni i tego całego rozentuzjazmowanego krzyczącego tłumu ludzi. Jakby całej tej sprawy nie można było załatwić przez pocztę e-mail lub komunikator, nie po to został wynaleziony komputer i sieć internetowa by z nich nie korzystać.
Przynajmniej jedna osoba według Arthura wydawał się rozluźniona, jego sąsiad. Bardziej chyba zależał mu na dołączeniu do bawiących się niż na spotkaniu z politykiem.
Starając się trochę uspokajać i nie wyjść na milczącego dziwaka za jakiego uchodził, Arthur zagadał do niego, przy okazji starając się trochę zażartować.

-Nie wiesz może czy długo trzeba tak czekać? Mam nadzieję że nie tu nas trzymali aż do nudnej śmierć naszego wszechświata.
 

Ostatnio edytowane przez Orthan : 24-03-2016 o 16:05. Powód: błąd
Orthan jest offline  
Stary 25-03-2016, 14:48   #3
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Adrian Lewis.
Mimo, że znali się już jakiś czas Aaron nadal niewiele o nim wiedział. Nie było w tym chyba nic dziwnego. Adrian był urodzonym przywódcą. Człowiekiem, którego przyjaźń zdobyć łatwo, za to szacunek trudno.
Tak się składało, że Aaron zdobył sobie zarówno jedno jak i drugie. Nie było w tym chyba nic dziwnego, skoro Adrian powierzał mu życie swoje i swoich najbliższych.
Cholera.
Choleracholeracholera...
Choćby z tego powodu Apfelbaum czuł się marnie. I, choć zagadnięty, odpowiedział uśmiechem, czuł jak boli go serce.
Szlagszlagszlagszlagszlag...
Aaron raz jeszcze zatoczył łuk wokół południowej granicy posiadłości, z zawodowego przyzwyczajenia obrzucając spojrzeniem teren obiektu. Nikogo. Nic.
Na razie.
Młody mutant nerwowym gestem przeczesał krótko przycięte ciemne włosy. Lekko drżącą ręką rozluźnił jedwabny krawat, poprawił ciemną marynarkę i odprasowaną koszulę. Przechodząc obok wejścia do posiadłości obrzucił spojrzeniem kałużę, pozostałość po wczorajszym deszczu.
Aaron miał wszelkie prawo uważać się za mężczyznę przystojnego. Krótko przycięte ciemne włosy, regularne semickie rysy, gibka muskularna sylwetka, tworzyły archetyp Żyda-twardziela. Niemniej, błąkający się po pełnych wargach krzywy uśmiech nie świadczył o zadowoleniu, raczej o zdenerwowaniu.
Zataczając kolejny łuk wokół posiadłości Aaron wymienił skinięcie głową z kolejnym ochroniarzem. W tej chwili rozległ się cichy wibrujący dźwięk przychodzącej wiadomości. Apfelbaum sięgnął do kieszeni.

Cytat:
Zapomnij.
O.K.
Aaron przez chwilę przyglądał się wyświetlaczowi telefonu. Po czym skasował wiadomość.
Raz jeszcze zataczając łuk po raz kolejny wymienił pozdrowienie z kolegą, tym razem prosząc go by przepatrzył wschodnią granicę posiadłości. Mężczyźni rozeszli się. Przez chwilę Aaron był sam na południowej granicy obiektu.
Rozejrzawszy się po okolicy użył telepatycznej sondy. Wyczuł ich. Ich obecność. Determinację. I, ponad wszystko, ich nienawiść.
Był sam. I wiedział co musi zrobić. Po około dziesięciu minutach samotnego nasłuchiwania otworzył wreszcie oczy.
Wiedział co musi zrobić.
Adrian. Musiał go chronić.
Czując wzbierającą determinację Apfelbaum skierował się w stronę wejścia do domu polityka.
Adrian Lewis.
Był blisko.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 25-03-2016, 22:25   #4
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Helen McDara, nazywana często Elfem z powodu swych ognistorudych włosów i niziutkiego wzrostu lubiła zajmować się małymi dziećmi, nawet jeśli bywało to bardzo męczące, tak jak dzisiaj.

Partia szachów rozgrywana o tak późnej porze toczyła się niezwykle powoli i bez dodatkowych dyskusji. W końcu jednak Helen postanowiła rozprostować kości, żeby nie zasnąć.
Bardzo ostrożnie, nie chcąc budzić maluchów, przespacerowała się do kuchni, pytając uprzednio Keiko, czy też nie ma ochoty się czegoś napić. Na miejscu ugasiła pragnienie i dopiero wracając zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Kompletna cisza za oknami, która mogła być naturalna o tej porze, przerwana została jakimiś trudnymi do określenia dźwiękami. Szepnęła koleżance, by zadzwoniła do chłopaków z ochrony zapytać czy wszystko w porządku, a sama zgasiła światło i ostrożnie zbliżyła się do okna, by móc sprawdzić czy ma paranoję, czy rzeczywiście coś się dzieje.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 25-03-2016 o 22:31. Powód: kosmetyczne zmiany
Blaithinn jest offline  
Stary 25-03-2016, 23:55   #5
 
Sakal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znany
Jack Hopkins dopił resztki piwa, po czym odrzucił plastikowy kubek w pobliskie krzaki. Zanim podszedł do rozmawiających mężczyzn, wyciągnął z kieszeni czarnej, skórzanej kurtki obwieszonej masą metalowych ozdóbek srebrny krzyżyk i pobawił się nim przez jakąś minutę. Kilka wyszeptanych zdań modlitwy dodało mu otuchy, nie żeby było mu to potrzebne. Jednak proszenie Boga o pomoc nie zaszkodzi.
Witam panów, mam na imię Jack. — Uśmiechnął się, podając rękę najpierw ważniakowi w garniturze, a następnie temu drugiemu. — Wy pewnie nie przyszliście tu dla zabawy, prawda?
Podczas tej paplaniny o wszystkim i o niczym, Shadow przyglądał się rozmówcom.
Gościu w garniaku wyglądał na dobrego kumpla, w sam raz na najlepszego przyjaciela głównego bohatera jakiegoś popcornowego filmu. Jednak w przeciwieństwie do takich, ten pewnie miał jaja ze stali. W końcu skoro tak się wystroił, to raczej był ważny, a kiedy jest się kimś ważnym w ochronie polityka budzącego tak skrajne opinie, a przy okazji twardo stawiającego na swoim, to siłą rzeczy nie można nie mieć jaj. Dlatego Jack nie chciał udawać przy nim miłego i ułożonego obywatela. Kłamstwo i tak wydałoby się przy najbliższym nieporozumieniu, kiedy to zwyzywałby wszystkich wokół oraz porozwalałby parę rzeczy.
Co się tyczyło tego drugiego, wyglądał na zestresowanego kujonka. Nigdy takich nie lubił, ale przecież go nie wygoni, bo za co?
„A zresztą, po cholerę o nim myśleć? To impreza, pewnie coś się stanie. Ktoś się pobije albo wywali, czyjś łeb się rozwali, a ten wymoczek spierdoli stąd do Chin, srając przy tym w gacie. Albo okaże się kimś innym niż wymoczek, a wtedy będzie nawet lepiej”.
Kiedy zauważył, że rozmowa przestała się kleić, postanowił działać, zanim będzie za późno.
Jeśli mam być szczery, wyglądacie mi na spoko gości. I to na takich, co mogą zaoferować mi robotę, a za to byłbym bardzo wdzięczny, jeśli wiecie, o czym myślę. To co, mogę zostawić wam wizytówki? — Wyciągnął z kieszeni wspomniane dokumenty i wcisnął je mężczyznom do rąk. — Nie musicie oddzwaniać od razu, tydzień czy dwa starczą. A zresztą, po cholerę mówię wam ile czasu starczy, a ile nie? — Zaśmiał się w sposób typowy dla nieco spitej osoby. — Sami wiecie ile czasu starczy, a ile nie, prawda?
Będąc pewnym, że znalazł już robotę, postanowił wziąć z ręki przechodzącej obok dziewczyny butelkę z piwem i napić się prosto z niej.
Ty już dość wypiłaś, panienko — powiedział, widząc, że pokazała mu środkowy palec.
Wal się — warknęła i poszła po kolejne piwo.
Nie, dziękuję — odkrzyknął jej. — A co do panów, może, zamiast stać tu jak debile, skoczymy na drinka?
 
Sakal jest offline  
Stary 26-03-2016, 02:32   #6
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Arthur skiną głową gdy ten się przedstawił i również przedstawił się obydwóm mężczyzną.

-Arthur Warren

Arthur zdziwił się widząc że mężczyzna podaję mu swoją wizytówkę nie za bardzo wiedział czy ją przyjąć czy nie, w końcu wziął do ręki i starając się nie wyjść na dziwaka zażartował.

-Dziękuję za wizytówkę, mam nadzieję że lubi Pan astrofizykę? Wtedy upływ czas na pewno będzie niezauważalny, choć fotonom pewnie i tak to nie zrobi to różnicy.

Arthur słysząc zaproszenie na mężczyzny na drinki, zmieszał się. Nie powinien pić alkoholu był na to trochę za młody na to.

-Nie powinienem pić alkoholu, ale jeśli to będzie Coca-Cola lub Sprite to bardzo chętnie
 
Orthan jest offline  
Stary 28-03-2016, 00:28   #7
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Szachy! Keiko zaświeciły się oczy. Była zmęczona, ale szachy były warte rezygnacji z kilku godzin snu.. Szachy były warte wszystkiego! Były tak inne niż ludzie – przewidywalne, uporządkowane, bezpieczne. Rozejrzała się po sali pełnej śpiących maluchów. Nie przepadała za dziećmi – generalnie, wolała przedmioty niż ludzi – ale dzieci, od zawsze, jak pamiętała, z kompletnie niezrozumiałych dla niej przyczyn , zawsze do niej lgnęły. Szybko nauczyła się, jak się powinno z nimi obchodzić. Podobnie jak z psami. Wystarczyło im pokazać, kto jest ważniejszy i zachowywać się jak przewodnik stada – spokojnie i stanowczo. Keiko ciągle nie mogła zrozumieć, jak to jest możliwe, ze inni ludzie tego nie ogarniają.

Przeciągnęła się i pokręciła przecząco głową, dziękując Helen za napój. Kiedy ta wyszła, pochyliła się y. znów nad szachownicą. Szybko zaczęła analizować możliwe ruchu, odcinając się od rozpraszających ją bodźców. Do rzeczywistości przywołał ją dopiero głos koleżanki. Rzeczywiście, z zewnątrz dochodziły jakieś hałasy.
- Ok, Spokojnie – szepnęła do Helen, sięgając po telefon. Wcisnęła połączenie.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 28-03-2016, 01:34   #8
 
Lifeless's Avatar
 
Reputacja: 1 Lifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwu
Adrian oparł się o drzwi i oddychając ciężko, zamknął oczy, by rozeznać się w sytuacji. Większość członków ochrony już nie żyła, a ich dusze zawodziły nad ciałami, gwałtownie oderwane od świata materialnego. Przypuszczał, że pozostawało tylko kwestią czasu, aż reszta także zginie, wpierw podejmując bezsensowną walkę z zamachowcami, co znaczyło, że był zdany wyłącznie na siebie. Jednocześnie musiał zakładać, że wybiegnięcie z komórki będzie oznaczać śmierć, zważywszy na to, z jaką łatwością poradzili sobie z ochroną. Istniał jeden sposób, by dostać się do domu.

Lewis wciągnął gwałtownie powietrze i oderwał swoje ciało od tego miejsca, przenosząc je na drugi świat. Chociaż wciąż znajdował się w komórce, wszystkie dźwięki pochodzące stamtąd stały się nagle lekko wytłumione, a sam czuł się, tak jakby pływał w rzadkiej galarecie. Dziesiątki dusz rzuciły się w jego kierunku z zapytaniem, jakim cudem udało mu się do nich dotrzeć. Były zdezorientowane, ale nie przeniósł się tu po to, żeby uzupełnić ich wiedzę.

W takiej postaci mógł swobodnie przenikać przez przedmioty, więc nie tracąc czasu, przeszedł przez drzwi i poleciał w kierunku domu. W środku zobaczył grupę uzbrojonych po zęby mężczyzn w pełnych kombinezonach, przeczesującą pokoje jeden po drugim. Oczywiście nie mogli go zobaczyć. Fizycznie rzecz biorąc, nie było go tutaj.

Minął ich, po drodze zgarniając pistolet z szafki i modląc się, by nie zauważyli lewitującej pukawki. Do świata żywych wrócił na schodach, gwałtownie łapiąc oddech i popędził na piętro, prosto w stronę sypialni Rose.

*****


Aaron po długiej walce z samym sobą w końcu podjął decyzję i ruszył w stronę głównego wejścia do domu Lewisa, w międzyczasie wyciągając i odbezpieczając broń. Wiedział, że oddział już zaatakował, czuł to, dlatego już po kilku krokach przyspieszył do truchtu, przyjmując pozycję bojową. Poziom adrenaliny gwałtownie podskoczył, by przygotować mężczyznę do kontaktu z przeciwnikiem, tym większe było jego zdziwienie, kiedy pierwsze trafienie nadeszło właściwie znikąd.

Apfelbaum usłyszał świst, by chwilę później poczuć niewyobrażalny ból w prawym boku. Mimo wszystko nie dał się wytrącić z równowagi i w żołnierskim odruchu wskoczył do mijanej altany. W trakcie skoku uszy ochroniarza zarejestrowały drugi wytłumiony dźwięk wystrzału. Prawdopodobnie tylko szybka reakcja uratowała go przed śmiertelną kulką.

Będąc już w ukryciu, miał nieco więcej czasu na przeanalizowanie sytuacji i szybki rekonesans zapewnił mu następujące informacje: zamachowcy byli świetnie zorganizowani – małe grupy uderzeniowe błyskawicznie przecięły podwórko, eliminując głębiej rozstawionych ochroniarzy i ustawiły się przy wejściach. Troje terrorystów za pomocą linek automatycznych wspięło się na piętro posiadłości przez balkon, lądując na nim w krótkich odstępach czasowych. W tym samym czasie pozostali weszli od dwóch stron – głównym wejściem i od kuchni. Dwoje zostało przy odpowiednich drzwiach, by od środka zabezpieczać tyły, a reszta rozproszyła się po domu, rozstrzeliwując wewnętrzną część ochrony. Na dodatek podwórka pilnowali snajperzy ukryci w strategicznych punktach w lesie okalającym dom Lewisa. A wszystko to wydarzyło się w ciągu zaledwie kilkudziesięciu sekund. Pełen profesjonalizm.

Aaron nie miał jednak czasu na zachwyt. Chociaż był względnie bezpieczny wewnątrz altany, z każdej strony otoczony drewnianymi osłonami, to wiedział, że próba wychylenia nosa skończy się trafieniem od pilnującego go snajpera, a ten zdążył już udowodnić zabójczą skuteczność swojej broni, umieszczając kulkę w jego boku, pod kamizelką. Musiał szybko coś wymyślić, jeśli nie chciał, żeby ta noc przeszła do historii z podpisem oznaczającym śmierć politycznego przedstawiciela mutantów.

*****


Niestety tej nocy chyba nie było mu dane poromansować z pijanymi dziewczętami, bo dwójka nieznajomych przyczepiła się do ich grupy, prowokując niezręczną rozmowę. A konkretniej jeden z nich, niejaki Jack, bo ten drugi, Arthur, wyglądał bardziej na kogoś, kto znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. W każdym razie samiec Jack porozdawał ekipie ochroniarzy na zwolnieniu wizytówki, w sumie nie wiadomo po co, a kiedy zabrał przechodzącej obok dziewczynie piwo, część z nich zmarszczyła groźnie brwi, w tym Oliver.

Jednk zanim zdążył zareagować, jego głowa eksplodowała bólem, zaatakowana dziesiątkami potężnych impulsów od nieznajomych zebranych w parku. Odruchowo chwycił się za nią, przez dłuższy czas stojąc w miejscu otumaniony i próbując zebrać setki myśli do kupy. Informacje były poukładane tak chaotycznie, że zajęło mu to dłuższą chwilę, a gdy zdołał już ułożyć z nich logiczną całość, oczy rozszerzyły mu się ze strachu.
- Kod pierwszy – rzucił tylko do reszty ochroniarzy i popędził w stronę parkingu, po drodze odrzucając na bok kilkoro skołowanych nastolatków.
Odszukał wzrokiem motor z zapalonym silnikiem i posłał jego właścicielowi silny impuls. Być może nawet zbyt silny, bo ten praktycznie zeskoczył z pojazdu, koziołkując na bok, ale to nie miało teraz znaczenia. Błyskawicznie wskoczył na miejsce, wrzucił bieg i przyciągnął manetkę do siebie, a maszyna praktycznie zerwała się z placu.

Nie wiedział, czy zdąży dostać się do Adriana, co nie znaczyło, że nie zamierza spróbować.

*****


Wszystko wydarzyło się nagle. Przystojniak w garniturze dostał ataku bólu głowy, mruknął coś do pozostałych i popędził gdzieś biegiem. Nie minęła chwila, a rozbiegli się także jego znajomi. Jeszcze przed kilkoma minutami śmiejąca się na cały głos i dokazująca młodzież przeistoczyła się w zbitkę zdezorientowanych, przestraszonych dzieci, a w wielu miejscach słychać było zawodzenia i płacze.

Jack i Arthur spojrzeli po sobie zaskoczeni tak nagłą zmianą atmosfery. Jakiś nieznajomy chłopak padł od omdlenia kilka metrów od nich. Grupa chłopaków rzuciła się do ucieczki w losowych kierunkach, słychać było pospiesznie wykonywane połączenia telefoniczne, nagle cały parking się zakorkował od próbujących wyjechać z parku samochodów. Dziewczyna nieopodal cała zalana łzami krzyczała coś o kwiatach mokrych od krwi.

Sceny żywcem wyjęte z horroru.

*****


Jednak słuch Helen działał w pełni sprawnie, bo Keiko także wychwyciła niepokojące odgłosy dobiegające z zewnątrz. Podczas gdy młodsza dziewczyna wystukiwała numer, McDara podeszła do okna, żeby sprawdzić, jak to wyglądało z tej perspektywy. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w nieliczne, oświetlone przez nocne lampy punkty, próbując cokolwiek wypatrzeć, i jednocześnie nasłuchiwała sygnału w oczekiwaniu na odbiór.

Niczym w filmie zdawało się, że w momencie, w którym na podwórku rozbrzmiał wytłumiony dzwonek telefonu jednego z ochroniarzy, wszystko inne przycichło. W napięciu oczekiwały, aż mężczyzna odbierze i zapewni je, że wszystko gra, że mogą w spokoju wrócić do szachów. Muzyka jednak leciała w najlepsze, leciała tak przez dłuższy czas i kiedy w końcu się wyłączyła, komórka Keiko poinformowała, że abonent jest nieosiągalny. Kobiety spojrzały na siebie wyraźnie wystraszone.

Wtedy elektryczność na terenie całego domu padła.

Helen zareagowała natychmiast. Rzuciła się w stronę drzwi i zatrzasnęła je, po czym zamknęła na wszystkie możliwe sposoby. Keiko tymczasem podbiegła do okna i przysłoniła je żaluzjami, przez co mrok w środku sali stał się tak gęsty, że można go było ciąć nożem.

Żadna z kobiet nie miała przy sobie broni, a okoliczności kazały im przypuszczać, że posiadłość Lewisów została zaatakowana.

*****


Sara Meris wróciła do domu z rodzicami tuż po zakończeniu pokazu fajerwerków. Chociaż zazwyczaj jadali kolację wcześniej, tym razem jej matka, Elizabeth, postanowiła zrobić coś na szybko ze względu na wyjątkowe okoliczności. Zjedli wspólnie, śmiejąc się i czerpiąc garściami z wyśmienitego humoru, jaki pozostał im po obchodach Dnia Równości. Atmosfera tak sprzyjała grom i zabawom, że zamiast skierować się w stronę łóżek, pozostali w salonie, co więcej – postanowili pobawić się w kalambury.

Wśród śmiechów i zrzędzeń na trudne hasła prezentowali po kolei, wykorzystując wyłącznie mowę ciała, najprzeróżniejsze powiedzenia, zwierzątka, filmy, książki, byle tylko zdobyć kolejne punkty do puli. Wydawało się już, że nic nie zepsuje tego wieczoru, że będzie to obraz rodziny rodem z książek dla dzieci, kiedy to na środek wystąpiła Sara.

Nie pokazała nic obscenicznego, nieprzyzwoitego, o nie, nic z tych rzeczy. Rzuciła się za to na podłogę w ataku padaczki, krzycząc i rzucając kończynami na wszystkie strony, a jej głowa eksplodowała fotorealistycznymi obrazami nieuniknionej przyszłości. Zanim zdezorientowani rodzice zdołali w jakiś sposób zapanować nad atakiem, ten ustał, a dziewczyna oddychając ciężko, miała przed oczami tylko to, co za chwilę przeleje na papier.
 

Ostatnio edytowane przez Lifeless : 30-03-2016 o 12:24.
Lifeless jest offline  
Stary 28-03-2016, 12:41   #9
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Arthur uniósł brwi że zdziwienia i spojrzał na swojego towarzysza zdziwionym wzrokiem, imprezowa atmosfera na placu zmieniła się w prawdziwy horror. Młodzież która wcześniej dobrze się bawiła w parku nagle rozpierzchła się w przestraszone i zdezorientowana, dało się słyszeć płacz i okrzyki przerażenia. Jakiś chłopak padł zemdlony na trawę, a jakaś zapłakana dziewczyna krzyczała spanikowana o krwi.
Arthur w myślach powtarzał sobie.
'' Myśl racjonalnie, myśl racjonalnie, nie panikuj - jeśli było to atak któregoś z terrorystycznych odłamów radykałów, to ta noc mogła zmienić się w krwawą masakrę.''
Widząc że cześć ludzi spanikowana ucieka samochodami powodując zator na parkingu, Arthur przeklną, ci ludzie się stąd nie wydostaną. Arthur zwrócił się do mężczyzn od wizytówek.

-Uspokój tą dziewczynę i karz jej uciekać, potem powiedz ludziom w samochodach by zwiewali pieszo, bo nigdy stąd nie wyjadą.
Ja sprawdzę co z tym nieprzytomnym chłopakiem. Jeśli to atak terrorystyczny radykałów to ich głównym celem i tak będzie Lewis, ale i tak może być tu nieprzyjemnie wiec lepiej stąd zwiewać.


Po tych słowach Arthur skierował się w stronę chłopaka, sprawdzając w jakim jest stanie. Miał nadzieję że jego towarzysz nie spanikuję.
 
Orthan jest offline  
Stary 30-03-2016, 00:06   #10
 
Sakal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znany
Popierdoliło cię, ja mam ją uspokoić?! — wykrzyknął rozgniewany mężczyzna. — [i] Nawet nie mam pojęcia, jak obchodzić się z laskami… — dokończył, wymachując z rezygnacją ramionami, lecz widząc, że Arthur znajdował się już w połowie drogi do zemdlałego chłopaka, zacisnął zęby i odwrócił się na pięcie.
„Boże jedyny, ile ja bym dał za to, aby to mi przypadła ta robota” — Pomyślał sfrustrowany.
Pierwotnie miał zamiar podbiec do rozhisteryzowanej nastolatki, jednak tłumy wrzeszczącej młodzieży zagrodziły mu drogę. Nie reagowali oni na jego wykrzykiwane prośby i nakazy uspokojenia się, co spowodowało, że mutant zmienił podejście.
„Dobra Jack, to nie jest jakiś blockbuster, gdzie główny bohater potrafi, przemawiając do ludu, skłonić go do srania złotem. Potrzebujesz planu i to szybko. Na szczęście takie sytuacje to dla ciebie nic nowego, więc po prostu rób to, co zawsze. Najpierw dostań się do dziewczyny” .
Zamknął oczy i skupił się na kawałku ziemi przed roztrzęsioną dziewczyną. Kiedy otworzył oczy, to, jak dostrzegał świat, uległo sporej zmianie. Wszystko było rozmazane, cienie zdawały się pochłaniać światło, a jedynymi dostrzegalnymi kolorami były czerń i biel. Sam Shadow czuł się lekki i nieograniczony prawami fizyki. Do pewnego stopnia pokrywało się to z rzeczywistością. Jakkolwiek by nie było, przemienił się w czarną chmurą mogącą błyskawicznie dostać się tam, gdzie chce, przenikając po drodze przez wszelkie fizyczne przeszkody.
Kiedy dotarł już na miejsce, wrócił do swej normalnej normy i chwycił dziewczynę za ramiona. Starał się to robić tak, jak na filmach, gdzie ten gest dodawał ofiarom otuchy i sprowadzał spanikowanych na ziemię.
Spokojnie, nie ma czego się bać — powiedział kojącym głosem. — Jestem Jack, ale jeśli chcesz, możesz mówić mi Shadow. Mam sporo doświadczenia w takich sytuacjach, więc wyprowadzę cię stąd, obiecuję. Jednak najpierw muszę wiedzieć, co się stało, możesz mi o tym opowiedzieć? .
Nie oczekiwał po tym zbyt wiele, ale na więcej nie było go stać. Znacznie lepiej czułby się, gdyby mógł skorzystać ze swoich mocy, kopiąc tyłki tym, którzy rozpętali ten burdel. O taką sprawiedliwość lubił walczyć, a opiekę nad słabszymi zostawiał tym, którzy nie mieli mnóstwa powodów, aby nie przepadać za „zwykłymi” ludźmi. Jednak musiał przyznać, że ogarnięcie tego szaleństwa było aktualnie najważniejszym zadaniem.
A wy w tym czasie… — zakrzyknął do usiłujących wyjechać z parkingu kierowców. — …wysiądźcie z aut i uciekajcie piechotą! Nie widzicie, że za cholerę stąd nie wyjedziecie?
Akurat po tych słowach oczekiwał należytego efektu. Młodzież może i była spanikowana i spita, jednak jak do tej pory działali w miarę logicznie i sensownie.
„No dobra, gadasz z dziewczyną i ogarnąłeś ludzi w autach. Jeśli to nie pomogło, próbuj dalej, a jak tak, to co, Jack? Proste, ustal fakty i zagrożenie, potem pomyślimy co dalej” .
 

Ostatnio edytowane przez Sakal : 30-03-2016 o 00:08. Powód: Estetyka
Sakal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172