Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-06-2016, 17:52   #1
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
Wild Dogs

Wszyscy
Dzień D0 - 3
Wieczór
"Traktuj swoich żołnierzy jak ukochane dzieci, a z chęcią zginą wraz z Tobą. Lecz jeśli staniesz się dla nich tak łagodny, że nie będziesz w stanie wysłać ich do bitwy, tak dobry, że nie będziesz w stanie nimi dowodzić, tak niepewny, że nie zdołasz zaprowadzić porządku, staną się bezużyteczni, jak rozpuszczone dzieci."

Trzecia kompania świętowała. W ruch poszedł nie tylko wykwintny obiad, oznaczający dużą ilość mięsiwa, ale także nieco lokalnego alkoholu. Do tego drugiego jednak nie wszyscy mieli dostep - mimo zwycięstwa, jakie osiągnięto, wciąż trzeba było zachować wartość bojową. Dowódca kompanii, zwany powszechnie Starym, pozwolił zakosztować trunków zaledwie połowie z niemalże setki najemników. On sam jednak był jednym z tych, którzy zachowali trzeźwość. Mimo to znalazł on trochę czasu, żeby pochodzić po obozie i porozmawiać z swoimi podkomendnymi.
Być może to był powód niezwykłej popularności Starego. Nie można było zaprzeczyć, że był to żołnierz z krwi i kości. Ponad 55 letni Grek swój chrzest bojowy przeżył jeszcze w trakcie II Wojny Światowej. Walczył także kiedy jego ojczyznę ogarnęła wojna domowa. To właśnie wtedy trafił do Wild Dogsów, gdzie dzięki talentowi został awansowany na dowódce kompanii.
O ile swoim doświadczeniem, umiejętnościami oraz stanowczością potrafił utrzymać szacunek swoich podkomendnych, to ich sympatię uzyskał czymś innym. Był jednym z tych ludzi, których wojna nie wyprała z większości emocji. Nie było niczym niespodziewanym, aby rozmawiał z zwykłym szeregowym. Jego kontakt z setką ludzi był zaskakujący bliski - znał każdego z imienia i nazwiska, większość najemników znał jeszcze bliżej. Śmiało można by rzec, że każdą wolną chwilę spędzał z swoimi ludźmi.
- Stary, pięknie rozegrane! Naprawdę pięknie rozegrane! - krzyknął do niego jeden z żołnierzy. Ostatnia akcja trzeciej kompanii rozbiła jeden z ważniejszych obozów komunistycznej partyzantki. Co więcej, udało się złapać ważnego jeńca.
Stary skinął głową i uśmiechnął się lekko, przyjmując wyrazy uznania. Jego czas na przyjemności się jednak kończył. Zmierzał w kierunku szczytu wzgórza, dookoła którego rozbił się cały obóz. Zajmował on sporą powierzchnie, ponieważ dżungla uniemożliwiała ciaśniejsze jego rozbicie. Zniknął on w swojej kwaterze wraz z dwoma podkomendnymi, z którymi pełnił coś w deseń sztabu polowego.
Kilkanaście minut później ta połowa żołnierzy, która nie miała okazji się odprężyć, zaczęła otrzymywać rozkazy.

Rzućcie mi na PW info na ile utrzymywaliście dobre stosunki z Starym.
Tu zaczynają się odpisy do poszczególnych postaci, ale możecie raczej przeczytać wszystko, żeby szerzej wiedzieć co się dzieje.
Poza tym, postarałem się dać wam trochę możliwości interakcji. Co prawda nie wszystkim, ale spokojnie, będzie czas to nadrobić :P wykorzystajcie pierwszy post jako możliwość, choćby krótkiego, przedstawienia postaci.
No to zapraszam do czytania dalej a potem na GDoca, gdzie miejsce na scenki już macie


Cyryl “Colonel” Czarnecki

Cyryl był jednym z tych, który miał pozostać pod komendą. Ba, nawet posiłek musiał zjeść na swoim stanowisku radiotelegrafisty, umieszczonym na szczycie wzgórza. Kilka worków z piaskiem, plandeka z narzuconą na nią siatką maskującą, krzesełko, stół oraz stojąca na niej radiostacja to była całość stanowiska. Aktualny obóz trzeciej kompanii był tymczasowo rozbity w środku dżungli, jednak już spełnił swoją rolę. Teraz trzeba było czekać na kontakt z czwartą kompanią, która miała zorganizować transport. Co jakiś czas Cyryl zerkał na delikatnie bujającą się na wietrze antenę, która miała łapać sygnał. Pod tym względem sytuacja w dżungli była jednak beznadziejna. Domyślał się, że uda się złapac kontakt dopiero wtedy, kiedy będą o rzut kamieniem od obozu. W wyobraźni już widział jak znowu pośpiesznie muszą zwijać obóz i przebijać się przez dżungle w kierunku transportu. Wojna w tym terenie miała swój specyficzny rytm - rozbijanie obozu w okolicy spodziewanego się regionu operowania wroga, dziesiątki patroli, znalezienie komunistów, atak, zwinięcie obozu. Prosta pętla, która już od kilku miesięcy wyznaczała rytm życia najemników.
Colonel miał jednak to szczęście, że sporą część czasu mógł spędzić przy radiostacji. Owszem, nie była to najciekawsza robota, ale przynajmniej było sucho, nie padało na głowę i nie trzeba było łazić dziesiątek kilometrów.
Radiostacja nagle zaczęła szumieć. Wpierw strasznie niewyraźnie, dopiero po chwili zaczęło się wychwytywać z tego głos. Chwila minęła, zanim dało się rozróżnić słowa.
- Wilk do Kojota, Wilk do Kojota, test łączności. Jak mnie słyszysz? Odbiór.
Więc w końcu udało się! Czwarta kompania nawiązała łączność, wszystko wskazywało na to, że już niedługo uda się opuścić tą dziurę w środku dżungli!

Nieve Estevaz
Nieve była kolejną, która miała być w gotowości. W końcu nadeszło wezwanie do namiotu medycznego. Z tego co kojarzyła, ostatni atak był takim sukcesem, że nikt nie został poważnie ranny, a przynajmniej nikogo do niej nie dotargali na polowe stanowisko medyczne. Sprawa więc była jasna - chodziło o jeńca. Po obozie chodziło wiele plotek, wszystkie jednak zgadzały się co do jednego faktu - był to ktoś cenny.
Namiot medyczny był jednym z bardziej skrytych, w małym zagłębieniu terenu. Dookoła znajdowała się spora ilość worków z piaskiem. Dzikie Psy brały przykład z armii amerykańskiej, dbając o swoich rannych na tyle ile byli w stanie. W końcu nikt nie poprawia morale tak, jak świadomość, że po dostaniu kulki niekoniecznie będą wykrwawiać się dwa dni w środku dżungli. No, może poza podwyższą.
Kiedy weszła do namiotu jej oczy musiały przyzwyczaić się do panującego półmroku. Świeciła się zaledwie jedna, mała żaróweczka, chociaż to właśnie miejsce było najbardziej zelektryzowane i miało własny generator, którego rytmiczną pracę słychać było w tle.
W środku znajdowały się już trzy osoby. Jedną z nich był Stary w własnej osobie, opierający się o nierozłącznego Lee Enfielda. Niektórzy sugerowali, że tak naprawdę walczył on jeszcze w pierwszej wojnie światowej i nie był w stanie rozstać się ze swoją bronią. Wciąż bujna, czarnowłosa czupryna nie sugerowała jednak aż takiego wieku. Wzrost oraz nienaganna, umięśniona sylwetka także go nie postarzała, a w oku wciąż było widać radosny wzrok. Jedynie twarz i zniszczone ręce wskazywały na to, że swoje już przeżył.
Drugą osobą był Prusak, który swój pseudonim zapewnił sobie przez chwalenie się swoim pochodzeniem oraz wojskowymi tradycjami. Trzydziestoletni Niemiec był jednak jednym z tych nielicznych przypadków, gdzie przechwałki poparte były umiejętnościami. Chociaż wielu niecierpiało jego wywyższającego się charakteru, to na polu bitwy sprawdzał się niczym dobrze naoliwiona maszyna.
- Nieve, dobrze cię widzieć! Wybacz, że nie dałem ci świętować, no ale sama rozumiesz. Jest trochę pracy do wykonania. No, ale załatwimy to i jesteś wolna. A jak dobrze pójdzie, to i może coś fajnego kapnie. - rzucił swobodnie Stary, uśmiechając się przy tym delikatnie i idąc w stronę trzeciej osoby w namiocie. Był nim mężczyzna przywiązany do krzesła. Jego mundur był cały od błota, jednak nawet mimo to, Nieve była w stanie rozpoznać kubański kamuflaż. Nie była w stanie jednak dojrzeć twarzy, gdyż na głowę jeńca zarzucono worek. Musiał się on jednak już pogodzić z swoim losem, gdyż nawet nie próbował się wierzgać.
- Prawdziwa perełka, doradca wojskowy. Kubańczyk. Niestety nie mówi po angielsku. Innych cywilizowanych języków, jak na przykład niemiecki, też zresztą nie zna. - oznajmił Prusak, drapiąc się przy tym pistoletem po nodze.
- No, w każdym razie, Nieve, trzeba z niego wyciągnąć trochę informacji. A przez trochę mam na myśli jak najwięcej. No i mamy to szczęście, że mówicie w tym samym języku. Więc zostawiam go tobie. - Po tych słowach Stary szybkim ruchem zerwał worek z jeńca.
Zakneblowaną, brudną i zakrwawioną twarz Nieve poznała dopiero po chwili, lecz miała pewność, że zna tą osobę.
Filiberto Delgado, jej szkoleniowiec jeszcze z czasów służby na Kubie. Jej bezpośredni dowódca z Ekwadoru, nadzwyczaj brutalny skurwysyn.
Jego wyraz twarzy wskazywał na to, że on także rozpoznał Nieve.
Cóż, role się odwróciły.

Uliana “Gaya” Yuryeva, Joseph “Fox” Braun

Miejsce rozlokowania obozu daleko było od najbezpieczniejszego. Znajdujący się dookoła wzgórza z jednej strony zapewniał przewagę wysokości w razie wymiany ogniowej, z drugiej narażony był na wrogi ostrzał.
Co gorsza, nie było jedynym wzgórzem w okolicy. Stosunkowo blisko znajdowało się drugie i chociaż brakowało z niego widoczności na obóz, było idealnym stanowiskiem do prowadzenia ognia zaporowego. Wystarczyłby WKM i ostrzał na ślepo aby sprawić sporo problemów trzeciej kompanii. Stary jednak doskonale o tym wiedział. Wzgórze było zaminowane, zarówno przy użyciu min ostrzegawczych jak i tych, które od razu miały rozrzucać dookoła kawałki ostrego metalu.
Jednak głupcem jest ten, kto sądzi, że jest to obrona wystarczająca. Stary najwyraźniej głupcem nie był. Wysyłane tam były częste patrole. Fox miał tego pecha, że był w co drugim z nich. Osobiście rozstawiał tam połowę min, wraz z jeszcze jednym saperem, co teraz odbijało się nadmierną służbą patrolową. Nie był to jednak szczególnie dobry powód do narzekań, gdyż dzięki temu odpadały mu znacznie dalsze patrole mające na celu poszukiwanie przeciwnika. Ot, wystarczały spacerki dookoła obozu, najczęściej z jakimś towarzyszem.
To słowo aż nadto dobrze pasowało do Gayi, dumnie paradującej z Złotą Gwiazdą Lenina. Z racji bycia wyższą stopniem jak i wręcz naturalnych predyspozycji, to ona dowodziła tym małym patrolem. Sytuacja w okolicy była już stosunkowo opanowana, więc w teorii dwójka najemników mogła się rozluźnić, w praktyce zależało to jednak tylko od Gayi.
Prowadził Fox, przy pomocy maczety przebijając się przez dżunglę. Wyrąbywał tym samym kolejną ścieżkę, mimo, że obok istniało już kilka innych, stworzonych w ten sam sposób. Rozkazy były jednak proste - nie chodzić tymi samymi trasami. Przeciwnik nie mógł znaleźć bezpiecznego przejścia zbyt łatwo, więc patrole dodatkowo musiały zygzakować - czasem przecinając te trasy, które powstały jeszcze przed założeniem pola minowego. Nie można ukryć, że była to idealna sytuacja, żeby nieco pogadać.

Well, jak chcecie to pogadajcie. Jeśli postacie nie chcą, to cóż - musicie troszkę poczekać aż gdzieś indziej pchnę akcje nieco dalej. Minus PBFów, wybaczcie

James Rourke, Diego “Szekspir” Estralo

Oto i dwójka należąca do szczęśliwców, którzy mogli świętować! W naturze jednak zawsze jest równowaga, więc Stary wprowadził w tej dziedzinie zasadę rotacji. Chociaż rzadko kiedy była możliwość aż takiego świętowania, to starał się utrzymać pewną sprawiedliwość.
Tym samym James i Diego mogli rozkoszować się - chociaż wątpliwej jakości i w niezbyt dużej ilości - trunkami alkoholowymi. Jednak nawet ta mała ilość oraz euforia z zwycięstwa wystarczyła, by sytuacja była bardzo wesoła. Najemnicy rozdzielili się na kilka grupek, skupionych wokół małych ognisk. Ten podział był spowodowany w równej części różnymi konfliktami wewnątrz kompanii co po prostu małą ilością miejsca. Niektóre osoby rotowały od miejsca do miejsca, większość wybrała jednak statyczność.
Poza alkoholem, atrakcji dla szczęśliwców było przewidziane od groma! Rozmowy, karty, papierosy… uhm, być może życie najemnika jednak nie okazywało się tak szczęśliwe, jak mogło się wydawać.
Jedna z grupek zebrała się dookoła Szekspira. Jego optymistyczny i swobodny w relacjach międzyludzkich typ charakteru sprawił, że wiele osób go polubiło. Kto w końcu nie potrzebuje chwili wytchnienia od nieustannego zabijania i ryzyka śmierci?
Mniej bądź bardziej przypadkowo, znalazł się przy tym samym ognisku James, mający okazje wysłuchiwać rozmaitych opowiastek i żartów. Chociaż to Szekspir był niekwestionowaną duszą towarzystwa w tym gronie, to kilku innych najemników także wtrącało swoje trzy grosze. Najczęściej, jak to u wojskowych bywa, o dupczeniu.
- A wiadomo kogo udało nam się dokładnie złapać? Aż huczy od plotek, ale wiadomo jak to jest z plotkami. Wiesz coś może, James? - Zmienił nagle temat jeden z najemników.
Pytanie kierował do jednej z osób, która wiedziała coś więcej niż przeciętny członek trzeciej kompanii. Z racji samej swojej pozycji, Rourke nie miał innego wyboru jak być blisko Starego. Tym samym wiedział on, że plotki pokroju złapania radzieckiego doradcy wojskowego, przywódcy komunistów w Senlatorze czy tych jeszcze głupszych, jak żołnierza sił specjalnych USArmy są kompletnie bezsensowne. Jednak to od niego zależało czy podzieli się informacją o tym, że złapany jest najprawdopodobniej kubańskim doradcą wojskowym.
 
__________________
"Pursue one great decisive aim with force and determination." - Clausewitz
Elas jest offline  
Stary 09-06-2016, 10:46   #2
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Cyryl się nudził. W Wietnamie o wiele więcej razy uczestniczył w patrolach, a jego celne oko nie raz było wykorzystywane na misjach. A on od jakiegoś czasu okupował bazę i nudził się cholernie, nie ukrywał przed nikim że chętnie by sobie kogoś zabił. Choć nigdy nie lubił brudnej roboty, wolał zawsze odstrzeliwać z bezpiecznej odległości to był na tyle zdesperowany że chętnie by nawet użył noża i pobrudził się trochę w posoce wroga. Ale niestety, Stary kazał mu siedzieć i nasłuchiwać, więc to robił. Nie miał szczególnej ochoty na integrowanie się z resztą oddziałów, picie i gadanie o niczym nie było w jego stylu. W jego stylu było siedzenie obok ogniska, pociągając piwo i w ciszy układając pasjansa lub czytając książkę. Z tymi ostatnimi z resztą był problem, bo przeczytał wszystko co było w zasięgu ręki i zdążył nawet zgłębić kolorowe magazyny zabrane przez innych chłopaków z domów. Niektóre były o modelarstwie, udało mi się przeczytać też jakiś tomik wierszy, świerszczyki oczywiście stanowiły znakomitą większość i choć Pnie w negliżu było oczywiście pięknie, to i tak w dużej mierze skupiał się na tekście którego tam za wiele nie było.

Miał też czasami wrażenie że inni go nie lubią, mają go za dziwaka. Nikt jeszcze nie widział żeby pisał listów do domu i choć każdy się domyślał że Czarnecki ma jakiś problem, nikt otwarcie i w twarz tego mu nie powiedział. No bo i po co? Colonel nie był specjalnie czuły jeśli idzie o kłótnie i potrafił uszczypnąć słownie tak że nawet obrażany tego nie zrozumiał, ale potrafił też znienacka dać w pysk. A w pierwszych dniach w Wild Dogs tak się poszarpał z innym radio-telegrafistą że o mało go nie zabił, dopiero ktoś musiał go odciągnąć. Spędził za to tydzień w wojskowym karcerze, tak zwanym piekarniku (blaszanej budce wystawionej na słońce), ale koniec końców grzeszki zostały mu wybaczone, choć nie zapomniane.

Nie był też osobą z którą ktoś chciał zadzierać. Nie był napakowany, ale miał 192 wzrostu i na większość ludzi patrzył z góry. Łeb gdzieniegdzie siwiał, ale nadal miał na głowie czarne, gęste włosy oraz równie gęstą szczecinę której rzadko się pozbywał. Na studiach miał nawet piękną brodę, ale w wojsku kazali mu się golić, a przynajmniej w obozie. Dżungla rządziła się swoimi prawami i to co działo się w niej, w niej pozostało. Taka była odwieczna zasada i prawie każdy o tym wiedział.

- Wilk do Kojota, Wilk do Kojota, test łączności. Jak mnie słyszysz? Odbiór.
Radio w końcu raczyło wypluć z siebie zrozumiały tekst. Cyryl powoli spuścił nogi ze polowego stolika na którym stała stacja radiowa i rzucił obok niego czytany właśnie magazyn „Life” z 1970, który przywiózł jeden z szeregowych. Znał go na pamięć, ale kilka artykułów warte było kilkokrotnego przeczytania.


Przed wypowiedzeniem jakichkolwiek słów do mikrofonu uprzednio odcharknął i splunął na ziemię koło worków. Nim Kojot ponownie wywołał jego radiostację, Colonel już odpowiadał.
- Tu Kojot. Słyszę was głośno i wyraźnie. Odbiór.
- Tu Wilk. Będziemy na miejscu jutro wieczorem. Mieliśmy lekkie opóźnienia, ale kontynuujemy zgodnie z planem. Zrozumiałeś? Odbiór.
- Tu Kojot. Słyszę Cię dobrze. Odbiór.
- Tu Wilk. Doskonale. Bez odbioru.
Po tych słowach w eterze znów nastała cisza, tylko jakieś trzaski i szumy wydostawały się z głośnika. Teraz pozostała zwykła rola nasłuchiwacza, aż do końca warty, czyli można było wrócić do czytania przerwanego artykułu. Prawdopodobieństwo, że coś się stanie, było minimalne.

Cyryl zdjął jedną z słuchawek, dopuszczając większą ilość dźwięków z otoczenia. Najprawdopodobniej ostatnią produktywną rzeczą do zrobienia było sporządzenie notatki dla Starego, którą odebrałby goniec w momencie przyjścia na stanowisko radiotelegrafisty. Nie pozostało mu nic innego niż chwycić za kartkę papieru oraz ołówek i zacząć wypisywać potrzebne informacje. Koślawym pismem na kartce pojawiło się:
”Czas kontaktu: 0923 - Wilk kontynuuje zgodnie z planem, jutro wieczór będzie na miejscu.”
Dopiero teraz mógł wrócić do czytania.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 10-06-2016, 11:05   #3
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Diego był Hiszpanem, o lekko opalonej cerze, z ciemnymi jak węgiel włosami oraz podobnej barwy tęczówkami. Mierzył on około sto osiemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu i osiemdziesiąt kilo wagi, ze względu na dobrze zbudowane ciało. Na rękach, nogach, plecach czy klatce piersiowej widoczne były zarysy mięśni, co sprawiało, że mężczyzna miał nie tylko krzepę, ale i potrafił wytrzymać wiele ran, bólu oraz męczących sytuacji, które wymagały niemało wytrenowania. Jego mięśnie nie miały jednak wyglądu typowego na pokaz, więc o sześciopaku można spokojnie zapomnieć. Na twarzy Hiszpana gościł wielotygodniowy zarost, który na szczęście akurat mu pasował, a próby zgolenia go do zera kończyły się wyglądaniem jak zmokły, wyciorowaty szczur. Mężczyzna oscylował na wiek lekko powyżej trzydziestki, ale gdyby nie wiedza na ten temat i znajomość go, spokojnie można by myśleć, że ma mniej. Całe szczęście na takie pierdoły uwagi zwracały tylko kobiety i Szekspir nie musiał martwić się swoim wiekiem, gdyż wystarczyła młodość na duszy. Ciężkie buty, dobrze dopasowane, moro spodnie i czarna bluzka bez rękawów, bez zbędnych znaczków, przypinek czy innego szitu, który wskazywałby na fanatyzm lub uwielbienie dla któregoś ze zbrodniarzy wojennych. Jedyną, wyróżniającą się rzeczą był stary zegarek z brązowym, skórzanym paskiem, zaciśnięty na lewym nadgarstku. Każdy doskonale wiedział, co on oznacza i do kogo należał wcześniej. W zasadzie można by rzec, że o Diego podstawowych informacji zaczerpął każdy; celowo i z własnej woli czy też przypadkiem, ale po prostu nie dało się go nie znać.

Być może udało mu się zostać świętującym szczęśliwcem, bo jego relacje ze Starym były bardzo dobre. Zawsze zagadał, gdy był na to czas, zaczepił z rozśmieszającym komentarzem, skinął głową mijając go. Nawet jeśli kącik ust Starego nie drgnął, mężczyzna i tak wiedział, że gdzieś w głębi ponurego wnętrza jego śledziona wibruje ze śmiechu; i to się liczyło.
Alkohol był ograniczony i to był dobry znak. Niektórzy żołnierze nie potrafili trzymać umiaru, a to zawsze źle wpływało na ich koncentrację i procesy poznawcze, co skutkowało nieprzygotowaniem do niespodziewanego zadania. Diego nie miał z tym problemu, jedno piwo rozwodnione jak popołudniowe szczyny i kilka papierosów stanowczo mu wystarczyło, aby powitać sympatycznego kapcia w mordzie.
- Skupcie się panowie, ten numer jest dobry - uspokoił głośne śmiechy machnięciem rąk i szybko kontynuował
- Słuchajcie zboczki, posuwając swoją lalę - od tylca - ok? Tylko pamiętajcie, od tyłu. Sapiecie jakbyście zaraz mieli spuścić z krzyża, dyszycie ciężko jak po wtarganiu komody na siódme piętro do chaty teściowej. Gdy już wasze ruchy przypominaja końcówkę wybuchu, wyciągacie freda i spuszczacie jej na plecy strużkę śliny. Laska myśli, że to już koniec i odwraca się głową w waszą stronę i wtedy strzelacie jej prosto w twarz - Diego przybił piątala z kilkoma żołnierzami przy akompaniale śmieszków i radości, jakby każdy z nich nie mógł się doczekać wypróbowania sztuczki magika najwyższych lotów. Zaciągnął się końcówką papierosa pozbawione filtra i przydeptał go butem, całkowicie wygaszając.

- A wiadomo kogo udało nam się dokładnie złapać? Aż huczy od plotek, ale wiadomo jak to jest z plotkami. Wiesz coś może, James? - Zmienił nagle temat jeden z najemników.
- Dobry pomysł, James - podłapał Diego możliwość chwili odpoczynku i przestania poruszania koparą. Rozsiadł się wygodnie na przenośnym krzesełku i wpatrywał się w pytanego wyczekująco - Poopowiadaj nam co nieco, chłopaki już wystarczająco rozgrzani - uśmiechnął się półgębkiem rozluźniając się.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 15-06-2016, 15:14   #4
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
Oczywiście. Kiedy inni się bawili, Fox był na patrolu. W sumie nie miałby wiele przeciw, świadomie wybrał swoją robotę. Tak, lubił się czasem napić, ale teraz przede wszystkim miał ochotę posiedzieć w gronie chłopaków, słuchając w półśnie ich mało prawdopodobnych historii. Miał po prostu nadzieję na dobre towarzystwo. I tu leżał pies pogrzebany.
Yuryeva. Kobieta w mundurze. Jakby tego było mało - to ona wydawała tu rozkazy. Braun nie miał planu nikomu podpadać, w końcu był w Wild Dogs dość świeży. Jednak kobieta-dowódca sprawiała, że czuł się mocno skrępowany, co do niego w ogóle nie pasowało. Stosunek do płci pięknej miał jaki miał ("niech pozostanie po prostu piękna") i teraz jedynym, co przychodziło mu do głowy, było skupienie się na zadaniu. Nie było to w tej sytuacji proste, więc postawił na milczenie. I tak nie chciał ryzykować, że palnie coś głupiego.

Większość oddziału bawiła się w najlepsze, chlejąc i żrąc na potęgę. Rozwalili dupy przy ogniskach i marnotrawili czas na próżne popierdywanie, puste przechwałki i snucie opowieści tak samo realnych, jak szansa znalezienia dziewicy w najpodlejszym z moskiewskich burdeli. Gaya nienawidziła nieróbstwa, dlatego też chwytała szansę do zajęcia się czymś sensownym, ilekroć nadarzała się okazja. Tak jak teraz - wybrała patrol zamiast przerwy i odpoczynku. Wychodziła z założenia, że odpocznie na urzygu, kiedy już zdechnie. Nie wybierała się co prawda na drugą stronę w najbliższym czasie, ale na wojnie różnie bywało.
Z przewieszonym przez ramię AKM i z maczetą w dłoni, szła za Foxem, zgrzytając zębami za każdym razem, kiedy mężczyzna nadepnął na gałąź, a w okolicy rozlegał się głośny trzask. Patrol dookoła obozu nie był specjalnie wymagający, ale i tak zachowywała pełną czujność. Skoro połowa kompanii zajmowała się zabawą, była łatwym celem. Ktoś musiał pracować, aby opieprzać się mógł ktoś.
Ze swojej perspektywy Uliana miała dobry widok na kompana, bez skrępowania obserwowała poruszające się przed nią plecy, skupiła uwagę na pracy rąk. Trzymał maczetę sztywno, ciął chaszcze jakby obsługiwał cep, nie ostrze. Czego jednak wymagać od sapera? Był nowy, dołączył całkiem niedawno i albo się wyrobi, albo padnie martwy - cała filozofia życia najemnika.
- Rozluźnij nadgarstek, durak - w końcu nie wytrzymała, cedząc niechętnie przez ściśnięte kły. Zaciągała śpiewnie po rodzinnemu, jak zawsze gdy była zła. Czyli przez cały czas - To nie łopata. Poruszasz ramieniem, tniesz płynnie. Inaczej za pół godziny będziesz mógł rękę wsadzić sobie w żopę. Tyle z niej będzie pożytku, rozumisz?

Rudzielec drgnął delikatnie, zaskoczony nagle wypowiedzianymi słowami, brnął jednak dalej. Do tej pory unikał dowódczyni jak ognia, wiedząc, że niekoniecznie przypadną sobie do gustu, lecz nie zawsze było to wykonalne. Chętnie powiedziałby, w czyją "żopę" włożyłby tę rękę, ale zamiast tego odezwał się bez większego zastanowienia, nader uprzejmym tonem:
- Może powinienem puścić panią przodem?
On nie wpierdalał się kobiecie w kompetencje, gdy zajmowała swoje miejsce w kuchni. Spędził sporo czasu w Wietnamie, potrafił trzymać maczetę. Z drugiej strony... może i babsko miało odrobinę racji. Z tego wszystkiego rękę miał sztywną jak kłoda. Chcąc nie chcąc rozluźnił nieco mięśnie, uwalniając spięty nadgarstek.

- Może powinieneś wylądować w łagrze. Albo lecieć cztery okrążenia w OP-1 i pełnym oporządzeniu dookoła obozu. - odwarknęła. Dobry łagier był tym, czego potrzebowali mędrkujący żołnierze. Nic tak nie uczyło wykonywać rozkazów bez szemrania i zbędnych pytań, jak pół roku na Syberii, zwłaszcza zimą. Wtedy temperatura rzadko przekraczała trzydzieści stopni na minusie i to w południe słonecznego dnia. Czysta radocha - Nie prosiłam cię o komentarz. Zajmij się rabotą, taka twoja mać.

Joseph uśmiechnął się sam do siebie. Kiwnął delikatnie głową na znak przyjęcia jej wypowiedzi do wiadomości i liczył na to, że na tym się temat skończy. Wcale się nie prosił o rozmowy, więc nie będzie miał też problemu z zajęciem się robotą, byle i ona trzymała język za zębami.
Poznał w swoim życiu chyba wszystkie możliwe typy ludzi. Zakompleksionych trepów, czułych na każdą uwagę, na którą musieli odpowiedzieć obowiązkowym “zamknij ryj i wykonuj rozkazy, bo jestem nad tobą” również. Przez myśl przeszło mu też, że w sumie nie wiedział, jak powinna zachowywać się kobieta w wojsku, żeby sobie radzić. Może właśnie o to chodziło. Nie było dobrej odpowiedzi, bo jedynym rozwiązaniem jakie widział, była jej nieobecność w wojsku. Musiał to jednak przeboleć. Czasem największy skurwysyn okazywał się dobrym dowódcą - wszystko jeszcze przed nimi. Choć, prawdę powiedziawszy, niekoniecznie miał ochotę przekonywać się co do tego w przypadku Uliany, szczególnie na własnej skórze.

Dalsza część patrolu mijała w ciszy. W końcu dwójka najemników dotarła na najważniejszy z punktów wycieczki, jakim był zaminowany szczyt. Chociaż ilość rozmaitych niespodzianek w ziemi nie była szczególnie wielka, należało i tak uważać na to, gdzie się stawia stopy. Wystarczyłby jeden fałszywy krok i… bum.
Dosłownie bum. Stłumiony huk eksplozji dotarł do uszu patrolu, który natychmiast przylgnął do drzew, kryjąc się za nimi na tyle, na ile to możliwe. Eksplodować musiała jedna z mniejszych i bardziej oddalonych min, gdyż dźwięk był stosunkowo cichy. Była spora szansa, że w obozie nikt nic nie usłyszał. Z jednej strony rozkazy mówiły o meldowaniu takich rzeczy bezzwłocznie, z drugiej strony to mógł być kolejny, głupi zwierzak. Czy warto było psuć zabawę towarzyszom z kompanii?

Czas zaczął upływać w nawet przyjemny sposób. Zieleń, odgłosy natury i dochodzące z obozu śmiechy. Takie tam małe najemnicze radości. Żadnego więcej burmuszenia się, żadnych proble...
Bum. Fox stanął, zwracając się w stronę źródła hałasu. Nie miał wieloletniego doświadczenia jako saper, więc nie było tak, że w lot wszystko potrafił ocenić ze stuprocentową pewnością. Jednak na podstawie tego specyficznego odgłosu, doświadczenia wyniesionego z armii i faktu, że własnymi rękami rozstawiał miny wokół obozu mógł szacować, w którym mniej więcej miejscu nastąpił wybuch i że prawdopodobnie była to M14. Mała, trudno wykrywalna mina fugasowa, która miała przede wszystkim kaleczyć, niekoniecznie zabijać. Zwierzę nie powinno było jej uruchomić, lecz nie dało się tego wykluczyć, jeśli trafił się jakiś cięższy osobnik (a mnogość gatunków w dżungli była przecież oszałamająca). Bez względu na wszystko trzeba było sprawdzić miejsce zdarzenia, zachowując szczególne środki ostrożności. Może wcześniej naprowadzą ich na właściwy trop jęki bądź zwierzęce wycie.
Nie był jednak "proszony o komentarz", toteż spojrzał na Gayę, czekając na rozkaz.

To mogło być wszystko - od durnego zwierzaka zaczynając, na równie głupim przeciwniku kończąc. Pośrodku znalazłoby się jeszcze kilka pozycji, ale teraz Uliana nie zamierzała trwonić cennych sekund na zabawę w zgadywanki po ciemku.

- Idzi - warknęła, brodą wskazując kierunek z którego dobiegła eksplozja. Już widziała te drwiące mordy gdyby poderwała obóz bo durna świnia wlazła na bombę. Chwyciła mocniej karabin i przyłożyła palec do ust, nakazując ciszę. - Ostrożnie, bez hałasu. Umisz, da? Pokażesz, job twoju. Za mną.
Była ich dwójka, miał kto patrzeć na plecy. Tracić rozsądku i lecieć na pałę nie zamierzała. Ilu jeszcze pojebańców szwargoczących po miejscowemu czaiło się w okolicy - tego nie wiedział nikt. A ktoś musiał sprawdzić.

Fox pozwolił sobie na te pół sekundy wymownego spojrzenia, zanim odwrócił się od dowódczyni. Zasady nakazywały zgłaszać przypadki takie jak te, więc nie spodziewał się, by Gaya miała postąpić inaczej. No cóż, nie było to jego zmartwienie.
Ruszył ostrożnie w stronę wybuchu, starając się nie wywoływać przy tym nadmiernego hałasu, pomimo niekoniecznie kocich ruchów. Próbował wyłapać jakikolwiek dźwięk, który mógłby przygotować go na to, co spotka w miejscu eksplozji. Jednocześnie musiał uważać na pułapki, które sam zastawił, choć to - po wszystkich patrolach, jakie w życiu odbył - miał opanowane raczej z automatu. Broń ułożył tak, by w razie potrzeby szybko przygotować się do obrony.
Czuł ten dreszczyk emocji, który lubił, a jednak przyjąłby z ulgą, gdyby podniesione tętno było tym razem spowodowane fałszywym alarmem. Może w obozie ostała się jakaś schłodzona butelka z procentami? Nie pogardziłby...
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now
Ali jest offline  
Stary 16-06-2016, 10:17   #5
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
z podziękowaniami dla Nami i MG za poświęcowy czas

Trzy dni wstecz...

Migające światło żarówki dyndającej u sufitu na dłuższą metę przyprawiało o migrenę. Mdłe, przyduszone, przeganiało mrok tylko w swej najbliższej okolicy, wyławiając z ciemności prosty, składany stolik i zaimprowizowane ze starych skrzyń stołki. Reszta namiotu ginęła w cieniu, od którego odcinał się wyraźniej tylko prostokąt wejścia, wypełniony granatowoczarnym niebem i czarną linią południowoamerykańskiej dżungli.
Mimo późnej pory temperatura oscylowała w granicach trzydziestu stopni, zaś wisząca w powietrzu wilgoć skraplała się na wszystkim, co tylko znajdowało się w jej zasięgu. Osiadała lśniącą warstwą na sprzętach, podłodze i dwójce ludzi, pochylonych nad poszarpaną książką.
- Ja… umiem pływać. Ty umiesz… pływać. Oni umią… - czarnowłosa kobieta, mrużąc oczy, dukała niepewnym tonem, wodząc wzrokiem za korowodem atramentowych znaków, wytartych lecz wciąż czytelnych.
- Umieją - Latynos poprawił ją krótko, lecz jego głos był spokojny i miły w odbiorze. Kobieta nie musiała czuć presji, ani że ktoś z niej kpi lub próbuje pokazać, że jest od niej lepszy. Mimo to naraz skrzywiła się i ze złością wyprostowała plecy, odrzucając podręcznik na drugi koniec blatu. Sapnęła i zrobiła ruch, jakby chciała wstać.
- Do dziwki ubóstwa, to nie ma sens! - prychnęła wyraźnie rozzłoszczona. Została jednak na miejscu, przenosząc uwagę ku wyjściu na zewnątrz.
- Kurwy nędzy, Nieve. Mówi się do kurwy nędzy. Pomijając fakt, że tego akurat nie miałem w planach cię uczyć - zaśmiał się na krótko opadając plecami na oparciu swojego krzesła, które mimowolnie gibało się w tył i przód. Diego powiódł wzrokiem za twarzą Kubanki i mruknął w zastanowieniu, nie odrywając przez długi czas, swoim ciemnych tęczówek. Zaczekał chwilę, aż ta zwróci na niego uwagę, był cierpliwy i sprawiał wrażenie, jakby nic nie mogło wyprowadzić go z równowagi. Zrobiła to po dobrej minucie, posyłając mu spojrzenie spod byka, gotowa na odparcie zbliżającego się ataku.
- Kiedyś miałem psa - zaczął całkiem bez sensu, mówiąc do niej w hiszpańskim, aby mogła go zrozumieć - Jak spod pyska zabrało się mu kość, to leciał do ciebie i ruchał twoją nogę. Miał tak zawsze, po pewnym momencie robił tak nawet, jak zabierało się mu piłkę, aby rzucić. - założył ręce krzyżem na klatce piersiowej i westchnął - Któregoś dnia walnął go samochód, zostawiając po nim kudłatą, mokrą plamę. Jelita wystrzeliły odbytem pod wpływem ciśnienia, nie przypominało to spaghetti, wierz mi - pokręcił głową na samo wspomnienie.
- Pewnie ciekawi cię, czemu ci to mówię - kontynuował - W sumie, to cholera wie! Jednak w chwili, gdy pierdoliłem o tym mało znaczącym fakcie, zdążyłem zdobyć twoją uwagę i odciągnąć myśli od niepowodzeń. Co lepsze, zdążyłem nawet wymyślić sens tej historii! Otóż, jeśli nie chcesz być tą nogą, lepiej weźmy książkę i zacznijmy jeszcze raz. Jeśli twoi przeciwnicy są jak ten pies, a ty jesteś nogą, musisz doprowadzić do tego, by w ostateczności walnął ich samochód - wyciągnął rękę po podręcznik i z uśmiechem na ustach przysunął go przed nos kobiety.
- Ludzie mogą śmiać się z ciebie w języku, którego nie znasz. Jeśli chcesz pewnego pięknego dnia mieć solidny powód, aby komuś spuścić wpierdol, to poznanie tych wulgarniejszych będzie naszym priorytetem, jeśli jednak wolałabyś być pomocna i uczynna, to zaczniemy od nowa każdą głupotę, jaką podaje ta zatęchła książka - zakończył w końcu i wyprostował plecy. Jego ramiona uniosły się, kiedy westchnął głośno. Wsunął dłoń w gęste, czarne włosy i podrapał się po głowie po czym odchrząknął. Jego mina była stanowcza, poważna, jak dojrzałego nauczyciela, który wyruszył z misją edukowania głodujących dzieci.
- A teraz opowiedz mi po angielsku historię o ruchającym psie. Bardzo ją lubię, jest taka bez sensu - uradował się głupio, zmywając chwilowy napływ powagi.
Zapadła pełna konsternacji i niedowierzania cisza, podczas której Nieve naprzemiennie mrugała i wyłamywała palce, niezdecydowana, czy ma się uśmiechnąć, czy może wyrwać książkę celem zapoznania jej okładki z twarzą wyszczerzonego mężczyzny. Definitywnie żartował, chcąc rozładować napięcie… ale w jakim celu? Nie przywykła, by ktokolwiek okazywał jej życzliwość ot tak. Zwłaszcza nauczyciele.
- Ruchający pies - powtórzyła z pełną powagą, chcąc się upewnić, że mimo wspólnego, dobrze znanego języka, w pełni pojęła przekaz. W końcu zdecydowała się podejść do sprawy na spokojnie, z szeroko pojętą życzliwością. Życzliwość… cholera, nie miała pojęcia jak to powiedzieć po angielsku. Ułożyła więc łokcie na stole i splótłszy dłonie, ułożyła na nich brodę, obserwując Hiszpana spod wpółprzymkniętych powiek. - Przyszło ci do głowy to skojarzenie, bo uważasz mnie za równie włochatą? A może improwizowałeś?
- Twierdzisz więc… że każda noga jest bardzo owłosiona? - odbił pytanie z nutką zaciekawienia w głosie i bez mrugnięcia powiekami - Inaczej sobie wyobrażałem twoje, no ale… Jakby co, to nie przeszkadza mi to nadmiernie - na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech. Tylko znacznie szerszy
Kubanka rozłożyła ręce parodiując gest bezradności.
- Czy każda, nie wiem. Gdzież mi porównywać swoje doświadczenie do twojego - pokiwała z namaszczeniem głową, a kąciki wąskich ust zadrgały. Wychyliła się nieznacznie do przodu, odtrącając zalegający na stole, pieprzony podręcznik.
- Więc nie przeszkadza ci to nadmiernie - powtórzyła jego słowa, barwiąc je odrobiną ironii - Teraz już rozumiem. Psy ponoć upodabniają się do swoich właścicieli. Może stąd miał ten pociąg do nóg. Też lubisz latać za piłką i liżesz się po jajach jak nikt nie patrzy?
Westchnął przeciągle acz cicho i gardłowo, odchylając się do tyłu i ponownie opierając plecy o krzesełko. Oczywiście po tych słowach uniosły się jego kąciki ust, gdyż nie mógł odmówić jej udanego sarkazmu, z nutką zabawnego zabarwienia. Splótł palce ze sobą i ułożył je na brzuchu, ze spokojem wpatrując się w gryzącą słowami kobietę. Nie sprawiał wrażenia, jakby czuł się urażony, bynajmniej. Wciąż miał wymalowany ten głupi uśmieszek.
- Nieve, to tylko historia. Nie możesz brać wszystkiego na poważnie. A jeśli chcesz mi dogryźć, spróbuj zrobić to po angielsku. To będzie najlepsza nauka, takie słownictwo bardziej ci się przyda, niż dziękowanie za kawałek konserwy - powiedział miło czekając na jej reakcję, zupełnie jakby wciąż liczył na to, że zdoła nauczyć ją więcej słów.
- Nie, nie chcę. Ja tylko… - mruknęła gdzieś w przestrzeń, chowając dłonie pod blat aby ukryć ich drżenie. Przez dłuższą chwilę milczała, zapatrzona w wyjście z namiotu. Jakże żałowała, że otworzyła gębę. Wciąż nie rozgryzła uśmiechniętego gogusia. Szczęśliwie Szekspir wydawał się mieć jej humory w głębokim poważaniu, nie tracąc wrodzonego, bądź dobrze sprzedawanego otoczeniu optymizmu.
- To… była historia. Dobra historia. O psie i nodze. - podjęła po angielsku, nawet specjalnie sie przy tym nie jąkając - Masz inną? Tylko bez flaków, por favor...albo jak tam chcesz - machnęła ręką.
- Nie stresuj się tak, ja tylko staram się ci pomóc - powiedział uspokajająco,widząc jak zacięła się w mowie. Samych rąk nie dostrzegł, gdyż zbyt mocno skupił się na mimice twarzy, ale i ta zdradzała już wystarczająco wiele, aby mógł wyciągnąć wnioski. Bez względu na to, czy błędne czy też nie.
- Historia może głupia, ale jakoś tak mi się przypomniało, hmm… - mruknął w zamyśleniu i zaśmiał się nagle, zupełnie jakby bez powodu - O nie, tej ci nie opowiem, jest jeszcze gorsza - machnął ręką pauzując wypowiedź, aby ponownie się zamyślić.
- To może… Może o dziecku? - spytał mrużąc oczy.
Oczy Nieve zrobiły się wielkie, lewa brew podjechała ku górze. Odetchnęła głęboko, sadzając tyłek pewniej na krześle. Do tej pory balansowała na samej krawędzi, jednak jej rozmówca miał w sobie coś, co pozwalało… wyluzować, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało.
- Już dziecko zrobiłeś? - spytała niewinnie, choć wzrok wciąż pozostawał czujny. - No proszę, proszę.
- W sumie… To nie wiem. Może jakieś tam mam - odparł z tym samym spokojem co zawsze, wciąż zacieszając. Przynajmniej dobrze się bawił.
- Skoro wyrażasz chęci… Nie na dziecko, a opowieść o nim, to zacznę od wersji hiszpańskiej - odchrząknął poprawiając się i prostując plecy.
- Chłopiec, lat około siedem, leżał w swoim łóżku gotowy do snu. Ojciec, i to nie ja, wszedł do ciemnego pokoju aby ucałować go na dobranoc. Gdy tylko podszedł do łóżka, syn wyszeptał mu do ucha “tato, po łóżkiem jest potwór”. Oczywiście ojciec w to nie uwierzył i aby udowodnić młodemu, że potwory spod łóżka nie istnieją, uklęknął i zajrzał pod nie. Serce zabiło mu mocniej i szybciej, kiedy okazało się, że pod łóżkiem jest jego własny syn, który wyszeptał “tato, w moim łóżku jest potwór” - zakończył dumny z siebie, że udało mu się nie wspomnieć nic wulgarnego i wypiął pierś gotowy na oklaski, które zapewnie nie miały nadejść.
- To co, opowiesz po angielsku?
- Ktoś ci to pisze, czy na żywioł lecisz?
- Josh stoi przy namiocie i mi podpowiada - odparł z powagą.
Uśmiechnęła się pierwszy raz szczerze. Co prawda blady był to uśmiech i szybko zniknął, jednak nie pozostawiał wątpliwości. Estevaz zrobiło się dziwnie. Wzruszyła ramionami, zabębniła palcami o spód blatu i odchrząknąwszy, podjęła próbę streszczenia.
- Był dzieciak. Chłopiec. On… miał siedem lat i mieszkał z ojcem. W nocy ojciec odwiedził go, chciał go pocałować na dobranoc. Wtedy on… ten chłopiec. On… powiedział że… hm - zagryzła wargę, szukając przez moment odpowiedniego słowa - jest potwór? Potwór pod łóżkiem. Ale potwór był na łóżku. Chyba - uniosła pytająco obie brwi i dorzuciła po hiszpańsku - Opowiadasz też bajki na dobranoc z dostawą do namiotu?
Diego pokiwał głową z uznaniem. Może opowiedziała to lepiej niż on? Musiał pomyśleć czy nie zatrudnić kobiety do opowiadania jego historii, wszyscy i tak by się cieszyli, a on mógłby odpocząć od ciągłego gadania. Niegłupie.
- Jeśli ładnie poprosisz to i tyrolską ci przyniosę - oznajmił rozkładając ręce w geście otwartości na przeróżne propozycje - A historia cudowna, nawet lepsza od mojej - dodał wracając do tematu z niemałym uśmiechem, który jakoś nie mógł zejść z jego twarzy.
- Chcesz mnie zabić, mów od razu. Mniej zachodu będzie z kontrolnym strzałem w potylicę, niż z tą cholerną konserwą - prychnęła i wzdrygnęła się teatralnie, pokazując jak wielkie zgorszenie wywołuje w niej samo wspomnienie puszkowanej padliny niewiadomego pochodzenia. - Dlaczego tu jesteś? - zakończyła poważnym tonem.
- Zabić - powtórzył cicho - Martwe nie stawiają oporu, trochę to za łatwe - zaśmiał się gardłowo, nie otwierając ust. Ze znudzenia wstał ze swojego stołka i zaczął przechadzać się po namiocie zupełnie bez celu, nie podszedł jednak do kobiety.
- Dlaczego? Dziwne pytanie - stwierdził po czym przetarł czoło wierzchem ręki. Mimo iż przywykł do wysokich temperatur, to nawet dla niego w pewnym momencie stawały się nieznośne.
- A dlaczego ty jesteś taka spięta? Albo w ogóle taka bywasz? Rozumiem, że może cię stresować misja w terenie, ale kiedy z tobą rozmawiałem, byłaś zestresowana. Przecież próbuję jedynie ci pomóc. - wypuścił luźno swoje myśli, ale by nie krępować kobiety, szybko zmienił temat, powracając do jej pytania i odwracając się w jej stronę
- W sumie może i dobre pytanie, w końcu w wojsku same chłopy, to po co tu jestem… Ale niech cię nie zwiedzie to co słyszałaś od innych. Jestem tutaj, ponieważ nie znalazłem innego celu, który miałby dla mnie sens - odpowiedział w końcu na pytanie, po czym jednak gwałtownie zmrużył oczy i zmarszczył brwi, patrząc na nią podejrzliwie
- Bo słyszałaś coś, nie?
- Rozczaruję cię, ale nie słyszałam. Z zasady pilnuję własnego interesu i nie zaglądam innym za kołnierz - padła uprzejma, rzeczowa odpowiedź. Zdecydowała się odpowiedzieć na ostatnie pytanie, resztę na razie pomijając. - Nie wącham za plotkami, szanuję cudzą prywatność… chyba, że el Jefe wyda rozkaz. Wtedy… - zawahała się na ułamek sekundy, co próbowała zamaskować kaszlnięciem. Spuściła też wzrok, kotwicząc go na książce - Wtedy to inna bajka.
Wypuścił niespiesznie nabrane wcześniej w płuca powietrze. Rozmowa zeszła na prywatne tory, mimo iż miała to być jedynie koleżeńska przysługa. Diego podjął się wzrokowej analizy obecnej sytuacji, w której stwierdził, że to Nieve jako pierwsza po raz któryś zeszła z profesjonalnego toru. Dał parę niespiesznych kroków w jej kierunku, utrzymując jednak odległość, aby nie naruszyć jej przestrzeni osobistej.
- Nie rozczarowałaś - rzucił łagodnie w odpowiedzi, a jego ton jakby spoważniał i zmężniał. Nie znana jednak była przyczyna tej nagłej zmiany.
- Czemu w ogóle pytasz? Nie chcesz się już uczyć? - spytał bardzo poważnie.
Mięśnie ramion Kubanki drgnęły, dłonie zacisnęły w pięści. Dobre pytanie… co ją to obchodziło? Między Bogiem, a prawdą była po prostu ciekawa. Prawdopodobnie. Nie potrafiła na ten moment znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Zbyt długo nie konwersowała o niczym innym, poza pracą. Wypadła z wprawy, popełniając gafę za gafą. Po raz kolejny pożałowała otworzenia pyska. A przecież wieczór zapowiadał się spokojnie, rutynowo wręcz. Zachciało się jej szlifowania języka, miała za swoje. Nabrała ochoty, by wycofać się rakiem i pod pretekstem zostawienia włączonego żelazka, ulotnić się poza zasięg rażenia ciemnych źrenic Hiszpana.
- Niewielu stąd mówi po hiszpańsku - znalazła na szybko najbardziej dyplomatyczną odpowiedź, wzruszając lewym ramieniem - W ogóle niewielu naszych w nim mówi. Prócz ciebie. Wybacz, zapewne nie powinnam wychodzić poza ramy lekcji. Nie chcę marnować twojego czasu wolnego. Wystarczająco już go nadszarpuję tymi lekcjami. Możemy wrócić do nauki, o ile nie jesteś zmęczony i nie masz dość mojego towarzystwa. Bywam… mecząca.
Diego słuchając przechadzał się po namiocie oglądając przeróżne przedmioty, jakie się tutaj znajdowały. Bżdżąca żarówka uniemożliwiała mu dokładne przyjrzenie się obiektom, jednak wcale się nie zniechęcał. Póki Kubanka mówiła, nie chciał swoim spojrzeniem wzbudzać w niej większego dyskomfortu, albo przynajmniej tak się wydawało. Nie sprawiał jednak wrażenia obojętnego czy niezaciekawionego, po prostu musiał rozprostować nogi, co potwierdzało ciągłe tupanie jego ciężkiego obuwia. W końcu okrążył kobietę wyłaniając się z drugiego jej boku.
- Nie wątpię, że bywasz. Ale nie w rozmowie - odpowiedział dość miło z lekkim uśmiechem i zaczął lustrować ją spojrzeniem zupełnie jak wcześniej przedmioty znajdujące się w namiocie.
- Rozumiem już, czemu pytasz, w sumie to i racja. Też nie spotkałem nikogo mówiącego po hiszpańsku, prócz ciebie. Po angielsku nie pogadasz, bo pomyłki językowe wywołują śmiech, po swojemu też nie, bo nie ma z kim. No cóż… - wzruszył ramionami i dał kilka kroków w kierunku swojego krzesła, na którym to jednak nie usiadł, a jedynie wyminął.
- Te tatuaże, to masz wszędzie? - spytał licząc na pikantną odpowiedź, co potwierdziło jego spojrzenie i poszerzający się uśmiech.
Nieve bez pośpiechu uniosła lewą dłoń na wysokość twarzy, wpatrując się w wydziaraną na śródręczu jaskółkę o rozłożonych skrzydłach. Poniżej jej nadgarstek oplatał czarny różaniec. Reszta chowała się pod rękawem munduru. Wykorzystała zyskany dzięki temu czas, aby poukładać pod kopułą najpilniejsze fakty. Szekspir robił wszystko, byle tylko nie czuła się zagrożona. Próbował uśpić czujność, czy… być miłym? Tak poprawnie, po ludzku. Spięła łopatki, gdy kręcił się za jej plecami, lecz atak nie nastąpił. Złapała się na tym, że systematycznie lustruje go od stóp po czubek głowy i to niekoniecznie w kontekście oceny zagrożenia. Ciekawiło ją, czy dla wszystkich jest taki miły, a może przyświecał mu ukryty cel? Zawoalowana niewiadoma, która wyjdzie na światło dzienne w najmniej dogodnym dla Estevaz momencie?
- Może - parsknęła, udając głęboką zadumę - Nie pamiętam dokładnie, musiałabym sobie przypomnieć… ale bez lustra to kiepsko widzę oglądanie własnych pleców. Kto wie co się nowego pojawiło, gdy ostatnim razem popiłam na przepustce. Różne rzeczy się wtedy dzieją - skrzywiła usta w połowicznym uśmieszku. - A co, chcesz się powymieniać wrażeniami? Widziałam jak chłopaki chwalą się bliznami, dziary też są do tego dobre.
- Skoro pytasz, to chętnie skorzystam - wyszczerzył się w szczerym rozbawieniu, gdyż powątpiewał, że jej propozycja była poważna, no ale skoro sama zaczęła.
- I co tam jeszcze ciekawego na przepustce robisz? Bez przepustki też się zdarza poszaleć? Wydajesz się być spokojniejszą osobą - rzucił garścią nowych pytań podchodząc do niej bliżej i podciągając lewy rękaw koszulki, aby odsłonić ramię, ale póki co nic na ten temat nie powiedział.
- Jak to leciało? - parsknęła i nim rozsądek zareagował, wypaliła rozbawionym tonem, po angielsku - To nie jest gwałt, jeśli są martwe.
Uśmiechnął się półgębkiem
- To raczej zbezczeszczenie zwłok - odpowiedział po hiszpańsku, aby mogła zrozumieć i zaśmiał się pod nosem, dość wyraźnie i głośniej niż dotychczas. Gwałcić trupy, czy to błąd językowy? Aż nie wiedział, czy chce w to wnikać.
- Zbeszcz… - zaczęła podejrzliwie, mrużąc oczy. W następnej sekundzie zrobiła się czerwona i odchrząknąwszy, wykonała niezidentyfikowany ruch ręką.
- To co tam masz? - zmieniła temat, kończąc się błaźnić, choć ceglaste plamy na policzkach wciąż piekły. Dziękowała za słabe oświetlenie, ukrywające przynajmniej część jej zażenowania. Zawsze lepsze niż nic.
Zbliżył się bardziej naruszając przestrzeń osobistą, ale bez tego pewnie ledwo widziałaby skazę. Ukucnął obok kobiety, przechylając się tak, aby lewe ramię było bliżej jej osoby.
- Złamanie otwarte, kiedyś. Teraz blizna. Niby nic, brzydkie i tyle, ale zawsze to coś. - uniósł głowę aby móc spojrzeć z bliska na jej twarz.
- A tam brzydkie - żachnęła się, sięgając do kieszeni, by wygrzebać z niej ołówek. Pośliniła koniec i przytrzymując prezentowaną kończynę, dorysowała na bliźnie oczy i paszczę, a także ogon i kilka rogów. Jeśli zmrużyło się oczy i wysiliło wyobraźnię, bohomaz przypominał twarz diabła.
-No, teraz lepiej. Kwestia… spojrzenia - parsknęła przez nos.
Diego z uniesioną brwią obejrzał dokładnie bohomaz, jaki powstał na jego ramieniu. Zastanawiał się, czy to przejaw poczucia humoru, czy złośliwości Kubanki, jednak nie potrafił dojrzeć w niej tej wrednej natury, a na pewnie nie do tego stopnia, aby odebrać rysunek jako drwinę.
- Dzięki - powiedział bez większych emocji, a potem zaśmiał się
- Teraz to już na pewno żadnej laski nie wyrwę - przyznał z wyraźnym rozbawieniem nie mogąc oderwać wzroku od tego, co właśnie powstało z jego blizny
- To… może pokaż chłopakom? - zaproponowała śmiertelnie poważnym tonem, któremu przeczyły wesołe iskry, tańczące na dnie ciemnoszarych oczu - Tylko potem się nie schylaj po mydło.
- Pokażę im, tylko potem się nie zdziw, jak zobaczysz tłumy napaleńców przed namiotem - odparł ignorując wzmiankę o mydle, zupełnie jakby nie zaistniała. Każda riposta mogła zostać obrócona przeciw niemu, więc nawet wolał nie ryzykować. Z ogniem nie warto było się bawić. Uniósł wzrok przyglądając się jej oczom i mimice.
Zauważył wyraźną różnicę między tym, co rozmówczyni prezentowała na co dzień. Ciągle trzymała dystans, próbując zachować powagę, ale przynajmniej uśmiechała się szczerze, zrzucając nieruchomą maskę, zwykle ścinającą jej twarz niczym u zbyt ponurego trupa.
- Chyba, że wolisz jednorożca - pomachała mu ołówkiem przed nosem - Tylko konie w moim wykonaniu bardziej przypominają jamniki. Takie, co chorowały w dzieciństwie.
- Wolałbym jakieś ładne, kobiece oczy, otoczone gęstym wachlarzem czarnych jak atrament rzęs. O stokroć ładniejsze od jednorożca, mimo iż nie umywa się do tego rogatego dzieła, jakie powstało mi na ramieniu - pokręcił z niedowierzaniem głową wciąż na nią patrząc.
- Same oczy? - rzuciła pytaniem, przekrzywiając głowę lekko w bok. Bajerę miał niezłą, aż blade policzki znów chlaśnięto na odlew rumieńcem.
- Tak - potwierdził krótko i szczerze - Ciemne tęczówki, duże źrenice, gęste rzęsy. Nie podobałoby ci się? Wolisz rogate potworki? - spytał zaczepnie.
- To ten etap, na którym rzucam w ciebie komplementami, karmiąc ego? - odparowała, zbliżając twarz do jego twarzy tak, że między ich nosami zostało raptem parę centymetrów przestrzeni - Nie wyglądasz na rogatego… jeśli to cię pocieszy. Na potworka też nie. Chcesz to na piśmie?
Diego zmrużył oczy i to był jedyny jego odruch na zbliżenie. Wciąż patrzył, lecz jego ciemne tęczówki nie musiały biegać z miejsca na miejsce, gdyż potrafił skupić się na jednym. Całe życie mieszkał z kobietami i napatrzył się na wiele scen, zachowań, a nawet bezzasadnej agresji. Jego opanowanie w “potyczkach” z kobietami było zadziwiające, czemu mógł dać właśnie dowód
- Już mam - wyszczerzył się zadziornie wskazując palcem na rysunek na swoim ramieniu. Tuż po tym Nieve poczuła delikatnego pstryczka w nos, zaś Szekspir wstał na równe nogi dając jeden krok w tył i prostując się z ukłonu.
- I nie musisz nic mi karmić, ego mam wystarczająco spasione - zaśmiał się na cały głos, wyraźnie rozbawiony jej próbami dopiecenia mu.
- Nie wiem, nie sprawdzałam - wznosiła oczy ku sufitowi, kręcąc z naganą czarnowłosym łbem. Starała się siedzieć sztywno, mimo że kontakt fizyczny, wybitnie niespodziewany, podpowiadał mięśniom, by chwycić za coś ostrego i usunąć zagrożenie, jak usuwa się czyrak ze skóry - Każdy tak mówi, a potem i tak wszystko wychodzi w praniu. Kto co ma i ile dokładnie. I czego.
- Przeginasz pałę, Nievie - odparł grożąc jej palcem, choć na ustach wciąż miał uśmiech, przez co nie dało się potraktować tego jako groźbę.
- Ale to nic nie szkodzi. Zostały ci jeszcze dwie szanse - dodał rozbawiony kierując się w stronę wyjścia z namiotu, aby uchylić jej poły i odetchnąć powietrzem z zewnątrz
- Jak będziesz chciała kiedyś sprawdzić osobiście, to zapraszam. Póki co dziękuję za gościnę, powtórz kilka słówek i do następnego - odwrócił głowę w jej stronę aby puścić jej oczko na pożegnanie.
- Odpowiedź brzmi: tak - mruknęła głośniej, wciąż wpatrując się w brezent - Na dupie też mam tatuaż. Dobrej nocy.
Diego uśmiechnął się szerzej kręcąc głową, po czym opuścił namiot, machnąwszy raz ręką na do widzenia.



Dzień D0 - 3
Wieczór


Życie obierało czasem drogi, na które człowiek z własnej, nieprzymuszonej woli nigdy by nie wkroczył. Trzymało serce w stalowych okowach, stresem mobilizując resztę ciała do pełnej gotowości. Uczyło, aby nigdy nie tracić czujności, przygotować się zawsze na najgorszy scenariusz, dzięki czemu ewentualnie szło się tylko przyjemnie rozczarować. Lubiło też podkładać kłody pod nogi i zastawiać pułapki na z pozoru prostych, łagodnych odcinkach, zaś pech, podobny przyczajonej w gorącym piasku żmii, atakował niespodziewanie i błyskawicznie w chwili, w której naiwna dusza ludzka zaczyna mieć nadzieję na poprawę losu. W życiu Nieve zmiany następowały niczym w przysłowiowym kalejdoskopie, często wystarczyła jedna nierozważna decyzja, drobne poruszenie metalową tubą, a obraz zmieniał się całkowicie, przechodząc ze spokojnych, statecznych barw uporządkowania do wiru czystego chaosu, podszytego hojnie strachem wymieszanym z rezygnacją.
Najgorsze jednak było oczekiwanie, zimny cień kładący się na karku i zginający ku dołowy ramiona. Zbyt długo wszystko układało się pozytywnie… rzecz niezwykle podejrzana.
Zdążyła się już przyzwyczaić, że te krótkie momenty spokoju i wytchnienia są tak naprawdę iluzją, jakże potrzebną aby nie zwariować do końca. Wojna rządziła się własnymi prawami, swoim prywatnym, osobistym kodeksem, gdzie nie było miejsca na litość, współczucie i zwykłe człowieczeństwo. Tutaj każdy chwyt był dozwolony, każda zagrywka mająca na celu zyskanie przewagi nad przeciwnikiem - jak najbardziej pożądana. Wojna była też jedyną właściwą szkołą chirurga i choć powstania tego stwierdzenia minęło kilkaset lat, wciąż pozostawało aktualne. Gdzie indziej dało się znaleźć tylu rannych, czy cierpiących? Przy otwartych konfliktach zbrojnych żołnierze ginęli na setki najróżniejszych sposobów, zdrowie tracili na drugie tyle. Rany kłute, gniecione, szarpane, miażdżone.
Oderwane minami kończyny, ciemno szkarłatne tunele pozostawione przez kule rozmaitego kalibru. Wielokrotne złamania przy wpadaniu w wilcze doły. Dezyderia, gorączka, malaria, zakażenia - każdy kolejny dzień przynosił przypadki, o których Estevaz mogłaby raptem pomarzyć, zamknięta w bezpiecznych ścianach miejskiego szpitala.
Nie wybrała takiego życia - ktoś dawno temu zdecydował za nią.
A teraz nie było odwrotu.
Tropikalny, duszny klimat dżungli potęgował wrażenie osaczenia, otaczając mózg parnym, podobnym mokremu kocowi oparem, przez co wydawało się jej, że nie może złapać głębszego oddechu. Osiadał wilgocią na skórze i włosach, przyklejał do ubrania wypłowiały od słońca mundur. Podobne warunki atmosferyczne nie sprzyjały prawidłowemu gojeniu się ran, najwięcej roboty miała więc przy doglądaniu pokiereszowanych towarzyszy broni i pilnowaniu, by niegroźne z pozoru obrażenia nie przerodziły się w broczące ropą stany zapalne. Niby mieli na stanie odpowiednio dużą ilość leków, lecz po co ryzykować bez potrzeby?
Wezwanie do namiotu medycznego powitała z ulgą. Oznaczało koniec biernego czekania i wgapiania sie w brezentowy sufit. Zawsze lepiej czuła się pracując, konkretne zajęcia pomagały skupić się na tym co tu i teraz, zakazując myślom wybiegania w przeszłość, bądź przyszłość. Co prawda Psom udało się dokonać całkowitej anihilacji obozu wroga i to bez strat własnych, nic nie zapowiadało aby Kubankę czekała spokojna noc. Uzbrojona w torbę z niezbędnym sprzętem, szybko przemierzyła trasę z punktu A do punktu B, nie wdając się po drodze w zbędne dyskusje z rozochoconym towarzystwem. Oni mogli się bawić, na nią czekało jeszcze trochę pracy. Na samą myśl pokryte tatuażami dłonie zacisnęły się w pięści. Tak trzeba było… nie istniała inna droga.
Przekraczając próg namiotu złapała się na tym, że wstrzymuje oddech. Wypuściła powietrze przez zęby, zła na siebie i chwilę słabości. Kiwnęła głową na powitanie wpierw Staremu, potem Niemcowi i finalnie skupiła cała uwagę na trzecim mężczyźnie.
Plotki o wzięciu jeńca obiegły obóz lotem błyskawicy, powstawały fantastyczne teorie na temat jego tożsamości, jednak Nieve to nie interesowało. Wiedziała doskonale na czym polegają jej obowiązki - i te formalne i te, dla których trzymano ją w kompanii nawet mimo problemów z komunikacją. Znajomość języka angielskiego wciąż pozostawiała w jej przypadku sporo do życzenia, czego Prusak nie zamierzał skomentować na swój, jakże subtelny sposób, gdy podeszła bliżej.
Och tak, przecież lista tych cywilizowanych języków ograniczała się raptem do paru pozycji. Co w takim razie robił na tym zapyziałym końcu świata, otoczony barbarzyńcami? Może i nie potrafiła gadać jak mądrale z Oxfordu, ale dużo rozumiała. Reszty potrafiła się domyślić, a w razie kłopotów, pozostawało dogadywanie na migi… lub proszenie kogoś o zabawę w tłumacza. W tym ostatnim Szekspir sprawdzał się całkiem nieźle, o ile akurat nie był zajęty rozsiewaniem wrodzonego optymizmu po całej kompanii.
“Masz zadanie do wykonania” - zrugała się w myślach i zaraz zamarła w bezruchu, gdy zdjęto worek i ujawniono oblicze więźnia.
Nie tego się spodziewała, o nie. Delgado należał do tych osób, których miała nadzieję nie oglądać już nigdy. Przed oczami mignęły jej sceny z katorgi, potocznie nazywanej przez ludzie El Comandante szkoleniem. Długie miesiące w dżungli, strach, potworne zmęczenie i odzieranie z człowieczeństwa kawałek po kawałeczku.
Znów poczuła jak po jej dłoniach spływa gorąca, lepka krew, skapując gęstymi kroplami na stare, zbutwiałe deski i ciało maltretowanego dziecka. Widziała w jego wielkich, wybałuszonych i oszalałych z bólu oczach niemą prośbę, aby zakończyć przesłuchanie… a przecież nie mogła. Nie z dowódcą sapiącym w kark, oceniającym każdy ruch.
Przymknęła powieki, nabrała powietrza ustami i wypuściła je nosem, zaś ręce schowała do kieszeni, by nikt nie zauważył ich drżenia.
To była przeszłość, robiła co mogła, bo chciała żyć. Uniosła głowę i przejechawszy spojrzeniem po twarzach dwójki przełożonych, uspokoiła się momentalnie. Nic się nie zmieniło, prócz ręki wskazującej cel. Dobrze, pies musi mieć swojego pana.
- Co chcesz wiedzieć, el Jefe? - zadała sakramentalne pytanie łamaną angielszczyzną, przybierając zimną maskę profesjonalisty. Życie i śmierć - kto potrafił uśmierzyć cierpienie, potrafił też je zadawać.
Czas na moralne rozterki dobiegł końca. Teraz pozostawało to, do czego ją szkolono.
- Zacznijmy od czegoś prostego, sprawdźmy jak bardzo szczery jest. Wypytaj go o siły wroga w tej okolicy. - oznajmił Stary.
Sytuacji za to nie mógł odpuścić sobie Prusak.
- Wróg. Ile - zaczął, ale wystarczyło jedno karcące spojrzenie dowódcy, aby się uspokoił.
Kobieta kiwnęła głową na znak, że rozumie. Przez chwilę wahała się, czy przekazać dowódcy informacje na temat złapanego, ale darowała sobie. Starego nie obchodziła przeszłość, lecz teraźniejszość i najbliższa przyszłość. Każdy żołnierz niósł ze sobą bagaż doświadczeń, nie tylko tych frontowych, po cholerę zawracać obcym myśli czymś tak idealnie zbędnym?
Bez pośpiechu podeszła do krzesła, wyciągając w międzyczasie skórzaną paczkę pełną ostrzy i igieł.
Dopiero gdy sprawdziła czy więzy odpowiednio mocno trzymają, zwróciła się bezpośrednio do jeńca, przechodząc na hiszpański.
- Wiesz kim jestem i kto mnie uczył - pozwoliła sobie na przyjacielski, ciepły uśmiech. Głos miała spokojny, zupełnie jakby rozmawiali na brzegu piaszczystej plaży, a tuż obok szumiało lazurowe morze. Rozwiązała troczki, ściskające pakunek i rozłożyła go na stoliku. W półmroku oświetlanym raptem przez jedną kiepskiej jakości żarówkę, błysnęły srebrem instrumenty medyczne.
- Są dwie drogi… dobrze o tym wiesz - ujęła lewą dłonią krótki, zakrzywiony nożyk. Drugą, pustą i niegroźną, rozłożyła w geście przyjaźni - Którą wybierzesz?
Wzrok mężczyzny skupił się na nożyku. Ciężko było powiedzieć czy w jego oczach pojawił się strach.
- Wybór między krótką i przyjemną śmiercią a odrobiną zabawy z tobą, co? Jak między dżumą a cholerą. - odparł stosunkowo spokojnym głosem, chociaż wciąż patrząc na ostre narzędzie. Po chwili przeniósł jednak wzrok na kobietę.
- Nie zabiorę ci przyjemności z pofiglowania nieco. Wiem, że na to czekałaś. - stwierdził, tym razem wpatrując się prosto w oczy. Pojawiło się w nich ponownie przekonanie o wyższości, które Nieve swego czasu widziała tak często. Jeniec nawet ośmielił się uśmiechnąć nieco, nadzwyczaj szkaradnie zresztą.
- Czekałam? - zdziwiła się, choć może udawała. Zaraz jednak ponownie na jej twarzy pojawił się miły grymas - Nie, nie nazwałabym tego tak, jednak skoro nalegasz. Ze względu na starą przyjaźń nie śmiem ci odmówić - pochyliła się do przodu, przykładając nóż ostrą krawędzią do jego przedramienia - Mamy mnóstwo czasu, nikt nam nie będzie przeszkadzał. Jeśli myślisz, że mi się wymkniesz… pamiętaj że jestem lekarzem. - zakończyła podejrzanie wesoło, naciskając na stal. Pojawiła się pierwsza czerwona pręga, która zaraz spłynęła szkarłatem, gdy wprawna dłoń odcięła pierwszy kawałek żywego ciała. Na razie niewielki, ot powierzchnią zbliżony do powierzchni kciuka. - Ilu was tu jest, co?
Mężczyzna zacisnął dłonie i zęby. Przez chwilę oddychał znacznie szybciej, przyzwyczajając się do bólu.
- Więcej, niż jesteś w stanie zabić ty i cała twoja gromada. Zajmiemy ten kraj, potem następny i następny. Ale ty tego nie dożyjesz, zdrajczyni. Mam nadzieje, że zdechniesz szybciej i w męczarniach. - wywarczał przez niemalże zaciśnięte zęby.
Nieve parsknęła i otarłszy nożyk o spodnie jeńca, zaczęła odkrajać kolejny kawałek. Powoli, rozciągając czynność w czasie, aby dostarczyć mu jak najwięcej bodźców.
- Liczby, Filberto. Nie interesuje mnie propagandowa papka, a suche, faktyczne liczby. Ilu ludzi jeszcze wam zostało, gdzie się pochowali? No już, nie bądź nieśmiały. Wiem jak bardzo lubisz gadać. Nie krępuj się. - przy ostatnim słowie cięła głębiej, zahaczając końcem narzędzia o drgające pod okrwawioną skórą mięśnie.
Kubańczyk wierzgnął z bólu, a wraz z nim poruszyło się całe krzesło. Wywołało to także błyskawiczną reakcje Prusaka, który natychmiastowo wycelował pistoletem w jeńca, dało się także usłyszeć charakterystyczny dźwięk odbezpieczania pistoletu. Stary machnął jego ręką i po chwili sytuacja wróciła do “normy” sprzed kilkunastu sekund.
- Trzydziestka ludzi, rozrzucona po dżungli w tym rejonie. Będziemy was nękać, atakować kiedy będziecie spali, nie opuścimy was na krok. Ale to nie wszyscy, oj nie. Ja wiem o trzydziestu. Nie mam dostępu do informacji z innych regionów. - oznajmił w końcu Filberto, którego wzrok znowu częściej lądował na ostrzu nożyka niż kobiecie.
- Trzy dziesiątki, rozrzucone po lesie. - przełożyła na zrozumiały język, wpatrując się niczym zahipnotyzowana w świeże rany. Z lubością zaciągnęła się żelazistym zapachem, rozdymając przy tym nozdrza - Raportów brak z… innych grup. Mówi że ich dużo, ale on zawsze wyolbrzymiał i… propaganda. Robi propagandę. - ponownie wytarła nóż o spodnie, tym razem o drugą nogawkę. Kawałki skór odłożyła na stolik, tuż obok reszty bajazolu.
- Ty może stań za nim - zwróciła się do Prusaka, odrywając z trudem wzrok od krwi - Będzie wierzgał. Szkoda jego...głowa, póki ma mówić.
- Trzydziestu? W tej okolicy? Mało prawdopodobne. Bardzo mało. Pokaż mu, że nie lubimy kłamstw. - stwierdził spokojnie Stary, jakby miało chodzić o posadzenie jeńca na karnym jeżyku, nie jego torturowanie.
Prusak za to, choć z pewną niechęcią, odłożył pistolet na jedno z łóżek i wykonał polecenie, obejmując głowę jeńca ramieniem i skutecznie uniemożliwiając ruch.
- Co ty do cholery planujesz?! - wydukał z siebie jeniec, próbując się szarpać, ale chwilowe duszenie Prusaka skutecznie odebrało mu chęci.
W odpowiedzi Estevaz pokręciła z naganą głową, podnosząc ze stolika kawał buro rdzawej gazy, skłębionej w bliżej niezidentyfikowaną, kulopodobną masę. Do czystych nie należała i nie musiała. Po co marnować zasoby na jeńców, skoro równie dobrze mogły posłużyć do łatania któregoś z psich żołnierzy? Cięcia budżetowa, oszczędność, ekologia - to słowo najbardziej lubiła. Takie nowoczesne, pompatyczne i gówno warte na dłuższą w starciu w potęgą dolara.
- Zaczniemy od delikatnej rozgrzewki. Przecież nie chcemy, abyś za szybko nam tu zszedł, prawda? - rzuciła własne pytanie, zamiast odpowiedzieć. Zdenerwowanie więźnia zaczynało ją bawić, zaś jego upór cieszył drzemiącą głęboko w umyśle czarną, wiecznie głodną bestię. Gdy sie budziła, istniał tylko jeden sposób na jej ponowne uśpienie.
Dłoń ozdobiona tatuażem lecącej jaskółki wystrzeliła do przodu, łapiąc więźnia za szczękę. Kobieta zacisnęła palce, zmuszając go to roztworzenia szczęk. Jeden łapczywy oddech i wylądował w nich brudny materiał, dopchany brutalnie aż wypełnił całą jamę ustną.
- Czemu zawsze wybieracie brutalne rozwiązanie? I tak powiesz mi prawdę, chico, ale jeżeli chcesz przed tym zeszczać i zesrać się pod siebie, twoja wola. Przejdziesz na drugą stronę upodlony gorzej niż parszywy kundel. - Klepnęła go po policzku otwartą dłonią, delikatnie. W innej sytuacji można by uznać gest za pieszczotliwy. Z tym samym uśmiechem wbiła mu ostrze do połowy w udo i pociągnęła wzdłuż mięśni. Wiedziała gdzie ciąć, by nie natrafić na ważniejsze arterie, a tylko zadać ból. Doświadczenie jak i talent było nadzwyczaj widoczne po jeńcu, który zaczął się wierzgać i wyrywać, jednak żelazny uścisk Prusaka trzymał go skutecznie w miejscu.
- Gran final… do jakiego momentu mogę go… zepsuć? Ma chodzić, żyć, czy kula w łeb po wszystkim? - rzuciła za plecy do dowódcy, podnosząc w międzyczasie kolejne żelastwo - tym razem o ząbkowanej krawędzi. Idealne do szarpania tkanek.
- Powiedzmy, że nie do końca respektujemy prawa Konwencji Genewskiej. Ma powiedzieć wszystko, co wie. Potem szkoda środków na to, żeby go karmić i pilnować. - stwierdził Stary, wodząc przy tym palcem po wylocie lufy swojego Lee Enfielda.
Tym razem nie odpowiedziała w żaden sposób. Przecież to takie oczywiste. Gdyby kogokolwiek obchodziło tu dobro kogoś spoza oddziału, Stary nie posyłałby po nią. Oboje rozumieli prosty fakt, umykający większości siedzących w bezpiecznych miastach i pierdzących w stołki urzędasom - wojna rządzi sie własnymi prawami. Dla nich nie była zlepkiem statystyk w raportach, ale twarzami przyjaciół i wrogów, posyłanych masowo na rzeź. Jeśli istniał sposób, aby zmniejszyć własne straty… dobra jednostki nie stawiało się ponad dobro ogółu. Prosta matematyka. Skurwysyńska, zimnokrwista, ale skuteczna.
Jedno spojrzenie na ostatnią ranę, poprawa chwytu na narzędziu i zabrała się do pracy.
- Kłamstwo jest podobne do królika, Filberto - poczęła rwać mięśnie, oddzielając je włókno po włóknie przy samej krawędzi, dwa centymetry nad kolanem. Pracowała powoli, metodycznie, w pełnym skupieniu. Dłonie Kubanki pokrył gorący, lepki szkarłat, w nozdrza uderzył żelazisty odór rzeźni. Przełknęła nagromadzoną w ustach ślinę. Ta też miała metaliczny posmak - Pozwolisz jednemu wyrwać się na wolność i nim się spostrzeżesz, zaraz zaroi się od małych kłamstewek. Jedno rodzi kolejne i jeszcze kolejne i następne, aż nagle nie ma już miejsca na prawdę… a nas nie interesują kłamstwa. Powtórzę raz jeszcze: ile was jest i gdzie macie nory? Daj spokój, nie wysyłaliby kogoś takiego jak ty, aby dowodził garstką obszarpańców. Co tu robisz, kto wydał ci rozkaz relokacji na to zadupie? Ale to za chwilę. Teraz mów ilu was jest. Wygodnie ci? - ostatnie pytanie wypowiedziała z wyraźną troską, zezując na stopy skazańca - Nie cisną cię buty, hm? Powinieneś mieć komplet paluchów. Wiesz… zmieścisz się w mniejszym dole, gdy spakujemy cię tam w kawałkach. Bardzo wielu… bardzo czerwonych kawałkach - kiwała głową do swoich wspomnień, zgadzając sie z tym co widziała. Knebel uniemożliwiał komunikację, lecz na niej oprawcy nie zależało. Jeszcze nie. - Ale zaczniemy od dłoni. Który palec jest ci najmniej potrzebny?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 20-06-2016, 10:51   #6
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Obóz tonął w gwarze, przynajmniej ta jego świętująca część. Akcja poszła nieźle, to i było co świętować, Stary przeprowadził akcję wręcz koncertowo. Rourke zabił komara, który usiadł na jego przedramieniu, jedyne co go wkurwiało w dżungli to było robactwo. Wszelkiego rodzaju i autoramentu. Polak z angielskim paszportem przywykł już do różnych warunków pogodowych. Nie przeszkadzało mu palące słońce Tangeru czy piaski Omanu, stepy Angoli czy mokradła Konga, ale tutejsze robactwo wkurwiało go do granic możliwości.

Wyciągnął zza pazuchy piersiówkę i pociągnął spory łyk z naczynia. Miał w nim dobrą szkocką, nie tego miejscowego sikacza. Pochwalił się w duchu, że do Senlatoru zabrał kilka butelek wódki i szkockiej, bo to co piła reszta pędzili chyba ze zdechłych kapibar. Fakt, na bezrybiu i rak ryba. Mężczyzna stał oparty o pień drzewa i spod szerokiego ronda kapelusza obserwował resztę bawiącej się ekipy. Był dość wysoki, może nie imponował posturą, ale pod skórą przedramion wyraźnie rysowały się żylaste mięśnie. Kilkudniowy zarost już go swędział, solennie obiecał sobie, że rano się ogoli. Zarzucił na ramię pas od karabinu HK33 i ruszył w kierunku ogniska. W końcu był dowódcą oddziału, miał ludzi pod rozkazami. To oznaczało, że nie tylko miał im rozkazywać, musiał z nimi żyć i opiekować się nimi. Choć niewielu uznałoby go za dobrodusznego ojczulka. Cenił sobie dyscyplinę i lojalność, a Ci, którym zdarzało się go lekceważyć, szybko się odechciewało takiego zachowania. Kilka rund w błocie po łokcie i czołganie pod drutem kolczastym, skutecznie leczyło delikwentów z niesubrodynacji.

Byli najemnikami nie bydłem, wojskiem tyle, że opłacanym. Według niego standardy należało zachowywać, podobnie myślał Stary. Zbliżył się do ogniska i usiadł wśród reszty, kładąc sobie karabin na kolanach. Jeszcze nie otworzył ust, a jeden z najemników rzucił do niego pytaniem o schwytanego jeńca. Swoje dorzucił rozbawiony Szekspir. Co miał im odpowiedzieć? Uważał, że takie sprawy nie powinny być od razu powszechnie ujawniane. Złapali kubańskiego doradcę, czyli wyszkolonego przez KGB żołnierza sił specjalnych, który uczył miejscowych jak walczyć, organizował ich i dowodził nimi. Cenna zdobycz, jak Stary uzna, że powinni wiedzieć to im powie. Póki co nie mówił nic, więc James nie czuł się upoważniony do mówienia o tym: - Wiesz Szekspir, co robią ciekawskim? W dupę cfelują - zażartował. - Jak Stary powie, że możecie wiedzieć, to wam powiem. Póki co cieszcie się wolnym, bo jutro znowu robota się szykuje, panowie - wziął naczynie z miejscowym trunkiem i wzniósł toast.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 04-07-2016, 17:16   #7
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ze Zombiałkę <3

- Współczuję Ci wspomnień, James. Mnie tam nikt nie jebał - odpowiedział ze śmiechem na ustach wznosząc puszkę piwa ku górze, aby wznieść toast. Tym samym jego nogi dźwignęło ciało,które przyjęło pozycje stojącą i wyprostowaną. Nie mógł sobie pozwolić na to, by dostać w ryj siedząc na składanym krzesełku, z którego zapewne stoczyłby się pod wpływem siły uderzenia.
- Twoje zdrowie, niech dupa wraca do siebie - z tymi słowami upił piwa i odszedł od zbieraniny. Nadszedł czas, by pobyć trochę w samotności, odkleić ten uśmiech i pozwolić mięśniom twarzy odpocząć. James jednak pobudził w nim pewne wspomnienia i choć nie były one analne, jak te Jamesa, to wciąż niezwykle przyjemne. Na samą myśl o nich, uśmiechnął się półgębkiem.

Jakiś czas temu

Diego od kilku dni czuł się spięty. Jego uśmiech zdawał się być wymuszony, a pogoda ducha jakby automatycznie pojawiała się w jego zachowaniu. Mimo tych naturalnych pozorów, co ciekawsze osoby mogłyby znaleźć różnicę; sęk w tym, że nikomu nawet na tym nie zależało.
- Nieve - zawołał nie unosząc tonu głosu i gwałtownie odsłonił płowy namiotu, wchodząc bez zapowiedzi i pukania, nawet tego prowizorycznego. Kobieta akurat opatrywała jakiegoś żołnierza, na co Diego wyraźnie się skrzywił. Stanął bokiem do wyjścia, wciąż trzymając płótno namiotu i wskazał ręką na pole, z którego biła ciemność nocy
- Wypierdalaj stąd - rozkazał spokojnie z powagą w głosie, a pacjent zawahał się spoglądając na kobietę
- Wynocha, albo następnym razem trafią tu twoje zwłoki! - ponaglił go niemal wrzeszcząc, a gdy ten prędko wybiegł z pomieszczenia, Szekspir zapiął wejście, aby uniknąć nieproszonych gości.
Sytuacja należała do tych… bezprecedensowych. Jak sięgnąć pamięcią, Kubanka nie potrafiła przypomnieć sobie, by Latynos zachowywał się w sposób równie obcesowy i… agresywny? Coś musiało się stać, ale co? Zdarzenie z rodzaju cięzkich do zakceptowania, powodujące silne wzburzenie. Czy mężczyzna wciąż pozostawała poczytalny? Szczerze zaczynała w to wątpić, po pokazowym wygonieniu rannego z punktu medycznego… po cholerę jasną aż tak się rzucał? Został ranny i wreszcie, pełen boleści i z powaznie rozwinietym gronkowcem, schował dumę do kieszeni, jako że potrzebował pomocy? A może złapał coś wyjątkowo zjadliwego u jednej z licznych, miejscowych dziwek? Żołnierska dola żołnierską dolą, lecz czasoprzestrzeń przepustek rządziła się własnymi prawami…
Starając się nie okazywać zmieszania, Estevaz obróciła się powoli twarzą w stronę oponenta. Powstrzymanie natloku myśli, w których nagle w powietrzu zaczynają świstać noże i kule…
- Czym mogę slużyć, Diego? - wysiliła się na troskliwy uśmiech, chowając przy okazji ręce w kieszeniach. - Co się dzieje, że wywalasz mi pacjenta na zbity pysk? Potrzebujesz pilnej i doraźnej pomocy medycznej? A może kielicha? - istniały rózne rodzaje… terapii. Grunt to dostosować ją indywidualnie pod pacjenta.
Mężczyzna spoważniał i rozpromienił się w jednej chwili. Może faktycznie miał jakieś problemy psychiczne?
- Pacjenta? No nie nadużywajmy tego słowa, przecież on udawał - wytłumaczył się stojąc plecami do wyjścia od namiotu, jednak po chwili zaczął od niego odchodzić i kierować się w stronę kobiety. Ręce miał na widoku, żeby nie pomyślała sobie, że przyszedł ją zadźgać… No, przynajmniej nie miał w planach dźgać nożem!
- Słyszałem jak przy chłopakach gadał, że poudaje pokrzywdzonego i cię wyrwie, cham jakich mało - westchnął zrezygnowany, snując kolejną swoją opowieść.
- No, a ja mam poważniejszy problem - dodał na koniec, stając tuż przed nią i patrząc jej w oczy - Będę szczery i bezpośredni. Siedzimy na tym wypizdowie już jakiś czas i prócz strzelania, papierosów i podcierania sobie dupy luksusowym papierem trójwarstwowym nie mamy wiele. Myślę, że jesteś zbyt wartościową kobietą, by nie zostać docenioną i nie zażądać nieco więcej, od bujającej się, bżdżącej żaróweczki i starych bandaży - westchnął ponownie i odchrząknął.
- Przejdę do sedna. Chcę się pieprzyć, Nieve i jeśli ty również masz na to ochotę, to z największą rozkoszą dam ci przeżyć więcej przyjemności niż sam byłbym w stanie wziąć, a jeśli nie, to… Po prostu wyjdę i nie musisz mnie lać po twarzy - zakończył z powagą patrząc na jej reakcję.
- Łapę też sobie specjalnie przebił prętem, co? - burknęła średnio przekonana co do kolejnej opowieści, lecz naraz sapnęła, a jej oczy zrobiły się wielkie. Zmarszczyła brwi, czarna głowa przechyliła się w bok, niepewna czy dobrze słyszy. Dużo ją kosztowało, by pozostać w miejscu i nie cofnąc się pod naporem, jak się okazało, napaleńca. Brakujące elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, a obraz który się pojawił zostawił czerwone plamy na bladej zazwyczaj kobiecej twarzy.
- Diego… - zaczęła powoli, pochylając łeb i przypatrując się ciemnym oczom rozmówcy z wahaniem. - Może to trypt i cię swędzi? Lub kiła… por tu puta madre! Jak sobie to wyobrażasz? Nie wolno… zbytnio. Zakaz fraternizacji i takie tam… i szlag - zajaknęla sie na koniec, uciekając wzrokiem do skalpeli na szafce.
Podniósł ręce w geście poddania się
- O wypraszam sobie, papiery to ja mam czyste - rzucił w odpowiedzi na sugestie szerega chorób, jak mniemał; wenerycznych.
- Dobra, to może inaczej. Podobam ci się? - spytał wprost, za nic sobie mając jej wzrokowe wędrówki. Jakby się na niego rzuciła, to cóż… Z cyckami, to by przyjął od razu, z nożem? Spierdalać przed kobietami potrafił. Był dobrych myśli.
- Każdy tak mówi - westchnęła, wracając do obserwacji intruza. Bardzo powoli obcięła go spojrzeniem od góry do dołu i na powrót, kończąc obserwację na ciemnych oczach. Że też akurat teraz musialo mu się zebrać na hm… amory. Oczywiście zabierał się do tego jak do wszystkiego - na odpowiedniej zlewce i z dużą dozą wesołej improwizacji. Chyba, że serio to zaplanował właśnie tak. Cięzko było stwierdzić jednoznacznie.Ewentualnie znów robił sobie jaja.
- Powiedz, rozchodzi ci się o jednorazowe rozładowanie napięcia, czy… regularne ćwiczenia? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, unosząc kąciki ust ku górze. Zwiesiła też ręce luźno wzdłóż ciala. Nie żeby facet nie przypadł jej do gustu, zdrowy rozsądek skrzeczał jednak do ucha swoje ostrzeżenia. Estevaz postanowiła je chwilowo zignorować… bo czemu nie? Kto da jej gwarancję, że za kilka dni nie padnie w błotnistą ziemię z przestrzeloną czaszką? Capre, kurwa, diem. Dowództwo nie musiało o niczym wiedzieć, o ile zachowają pełną dyskrecję.
Diego zachował powagę, nie ukazując swojego zadowolenia. Jego wewnętrzne dziecko właśnie odprawiało taniec zwycięstwa.
- Jeśli po tym jednym razie będziesz miała mnie dosyć i stwierdzisz, że gorszego seksu w życiu nie uprawiałaś, to dam ci spokój i będę uprzykrzał życie mniej wartościowym kobietom. Jednakże, póki mam jeszcze jakiekolwiek szansę, wolałbym spróbować z kimś wyjątkowym i interesującym… No i zważywszy na zawód, na pewno też masz czyste papiery - puścił jej oczko i dopiero teraz się uśmiechnął. Nie pokazywał jednak zębów, by przypadkiem w nie nie dostać.
- Zawsze tak słodzisz? Cukrzycy idzie dostać - prychnęła, wymijając go i podchodząc do wyjscia. Odpięła część nap i ostrożnie wyjrzała na zewnątrz, szukając wyszczerzonych gąb towarzyszy broni. Szlag wiedział, czy Szekspir nie założył się z nimi o ten numer. Plotki były ostatnim czego potrzebowała, zwłaszcza, gdyby doszły do uszu el Jefe. Dostałaby kopa w dupę szybciej, niżby zdązyła wciągnąć ponownie gacie na dupę.
- Wiesz, że to zabronione i wbrew wszelkim zasadom. Oboje możemy za to polecieć - mruknęła cicho, uspokojona brakiem poruszenia poza namiotem. Obóz spał… tyle dobrego. Z niechęcią odnotowała trzęsące się delikatnie palce. - Nadal ci to nie przeszkadza? Słuchaj… a zresztą pieprzyć to - warknęła na koniec, sciągając przez głowę bluzę munduru. Zmięła ją w doniach i odrzuciła na wolną pryczę, zostając w podkoszulku. W drżącym świetle żarówki plamy tatuazy na ramionach wydawały się czarne i ciężkie do identyfikacji. Bardziej przypomniały weglowy osad, niż konkretne obrazy.
- Ale najpierw się napijmy. Dla kurażu i znieczulenia - zakończyła z krzywym uśmiechem., wskazując brodą butelkę na szafce.
- No wiesz co… Żeby się ze mną pieprzyć potrzebujesz znieczulenia? Dobra, jakoś to przełknę - zażartował, ale skoro dama tego właśnie chciała. Najpierw jednak westchnął przyglądając się jej ciału, na tyle ile mógł go widzieć. Miał nadzieję, że zobaczy więcej. Póki co odwrócił spojrzenie na wskazany trunek, po który poszedł bez dodatkowego zająknięcia się. Chwycił go i wzrokiem wyszukał jakikolwiek kubek, byle czysty. Postawił zebrane dobra na stoliku, przy którym swego czasu pomagał kobiecie w nauce angielskiego.
- Hmm - mruknął w zastanowieniu, odkorkowując butelkę i nalewając alkoholu
- Trochę zbyt ostro wyjechałem, co? - spytał jakby w zastanowieniu i wcale nie wydawał się z niej nabijać.
- Niespodziewanie, agresywnie. Niepokojąco - wzruszyła ramionami, mocząc usta w alkoholu. Bimber zapiekł w gardle, na moment odebrał oddech. Kubanka kaszlnęła i przepiła na drugą nogę - Brzmiało jak twój kolejny dowcip lub poczatek opowieści. Da się to porównać do walenia młotem w drzwi… chęć sforsowania ich siłą, bez skupienia na wynalezienu bardziej… subtelnego rozwiązania. Naprawde masz aż tak gdzieś zasady i rozkazy? Ponoć to wojsko, nie burdel - parsknęła z przekąsem.
Przeklął krótko pod nosem
- Wiedziałem, że spontan to kiepski pomysł. Następnym razem będzie lepiej - zaznaczył przekonująco i wyprostował się kiwając w zastanowieniu głową.
- Taa - mruknął okrążając stolik i stając tuż za kobietą, przesunął dłonie po jej talii, układając je na jej brzuchu - Mam gdzieś zasady - potwierdził szeptem wypowiadając to prosto do jej ucha i musnął wargami obnażoną szyję.
Przez drobniejsze ciało przeszedł dreszcz, rozchodzacy się od karku, poprzez klatkę piersiową i konczący między udami. Estevaz westchnęła głośno, przymykając oczy i przekrzywiła głowę, aby ułatwić żołnierzowi manewry. Oddech przyspieszył, tętno wzrosło wyczuwalnie. Powinna zaoponowac choć dla zwykłej przywoitości, ale drażniąca obecność z tyłu odbierała chęć do dalszych przkomarzań i drażnienia. Drwiny również odpadały - na wszystko przyjdzie czas… kiedyś. Póżniej, nie teraz.
Teraz wyciągnęła ręce ku górze, obejmując dłońmi szczeciniastą czuprynę. Zanurzyła je w czarnych włosach, przeczesując pasma z wyraźnym zadowoleniem.. Palce zjechały niżej, badając opuszkami fakturę skóry na czole i policzkach. Ujęła stanowczo zarośnietą brode i obracając własną głowę, wpiła się ustami w usta Latynosa, zahaczając zębami o dolną wargę.
Z gardła mężczyzny wydobył się gardłowy pomruk. Mógł wiele się spodziewać, na przykład dostania łokciem w brzuch lub wyzwisk. Nie był jednak do samego końca pewien, czy Nevie na pewno tego chce. Jej gwałtowny pocałunek na pewno mógł uznać za odpowiedź, na wcześniej zadane, dosyć brutalne i bezczelne pytanie. Mimo wszystko, nie planował teraz odpuszczać, a bynajmniej. Odwzajemnił pocałunek, napierając mocniej na ciało kobiety, jego dłonie, znajdujące się teraz na jej plecach, ze skuteczną delikatnością przyciągnęła ją do jego ciała. Diego nie planował sobie tego, co mogłoby być dalej i jakby zareagował na zgodę, w sumie od samego początku, mimo udawanej pewności siebie, nie wierzył w powodzenie swojego pomysłu. Sam ściągnął swoją koszulkę odrzucając ją na bok, odsłaniając tym samym umięśnioną klatkę piersiową. Przywarł ponownie do kobiety, sunąc rękami po talii i biodrach, a gdy jego dłonie spoczęły na udach, napiął mięśnie rąk i uniósł kobietę w górę, zmuszając ją tym samym do oplecenia go nogami w pasie. Chciał coś powiedzieć, ale w ostateczności zrezygnował z tego, aby móc chwycić okazję. Przeniósł kobietę na leżankę dla chorych - bowiem sam zdrowy nie był i potrzebował natychmiastowej pomocy seksualnej - po czym oderwał się od jej ust, podciągając niespiesznie podkoszulkę Nevie do linii pod piersiami i zaczął obdarowywać jej brzuch pocałunkami, przechodząc nimi niżej, a potem z powrotem w stronę piersi.
Dwójka kretynów - Nieve nie potrafiła inaczej ich nazwać. Napędzani pożadaniem przestawali zwraca uwagę na otoczenie, mogło wpakować to ich w kłopoty, lecz racjonalne myslenie bylo tym ostatnim, na co zwraca się uwagę w podobnej sytuacji. Gdyby ktoś nagle wpadł do namiotu, nie udałoby się znaleźć wytłumaczenia innego niż prawda. Niebezpieczeństwo i niepewność dodatkowo podkręcały i tak wyostrzone zmysły, windujące je na nieznośny poziom. Ciepło drugiego ciała, oddech muskający rozpaloną skórę i dotyk niecierpliwych dłoni doprowadzały do szału, przesłaniając widok czerwoną mgłą. Z każdym kolejnym muśnięciem oraz pocałunkiem, kobieta czuła rozsadzające czaszkę, coraz intensywniejsze pulsowanie tętna. Huk krwi w uszach i budzący się u dołu brzucha ogień, rozchodzący się falami aż po pięty. Uniesienia w górę i rzucenia na pryczę nie zarejestrowała, liczył się tylko amok. Ten potężniał z sekundy na sekundę.
Warknęła głucho, odpychając głowę Latynosa od siebie, nie patrząc na sprzeciw i gniewne marszczenie brwi. Rozkoszne podniecenie nadało jej ruchom gwałtowności, zatracając przy okazji ich zwyczajową precyzję. Wąskie ręce wystrzeliły do przodu, kotwicząc na sprzączce paska, trzymającego spodnie Szekspira na miejscu. Szarpnęły niecierpliwie raz i drugi, wieńcząc każdy ruch ponaglającym sykiem.
Zamek kliknął metalicznie, po chwili poddał się całkowicie. Kubanka zgięła nogę i zaczepiwszy stopa o kraniec upierdliwej przeszkody, zaczęła ją ściągać, ramiona powędrowaly ku górze, gdy pozbywała się własnej podkoszulki do końca.
Widok ten podkręcał go równie mocno, co ją. Na ich niekorzyść działał czas i miejsce, w którym się znaleźli. Diego pragnąłby podelektować się jej ciałem, napatrzeć się na rozwarte usta wydobywające z siebie westchnienia rozkoszy, mgliste oczy patrzące na niego z pożądaniem, ciepłe i miękkie ciało, które dotykał spracowanymi, szorstkimi dłoniami. Nieve okazywała pośpiech, za którym on nie przepadał, suche rżnięcie nie było niczym zmysłowym, choć też miało swoje zalety. Kobieta mogła poczuć narastające w nim napięcie na własnym udzie i kobiecości, o którą ocierał się całkiem niespiesznie, wracając pocałunkami do jej szyi, dekoltu i piersi. Gwałtowne ruchy kobiety sprawiły, że zupełnie odruchowo zerknął na poły namiotu, aby zrozumieć, że jej pośpiech może wcale nie wynika z nadmiernego napalenia i ciśnienia, którego dawno nikt nie rozładował, a po prostu samej chęci by do czegoś zdążyło dojść, nim obydwoje zostają wypierdoleni na zbity pysk. Diego językiem przesunął po krągłej piersi, zatrzymując się na sutku kobiety, do którego przyległ na dłużej. W tej samej chwili zaczął ściągać jej spodnie, przez co na chwilę musiał oderwać usta i podnieść się do siadu. Pomógł kobiecie wyszarpać wręcz odzienie z jej smukłych, zgrabnych nóg. Z tej perspektywy mógł napatrzyć się na nią w całej swej okazałości, na każdy tatuaż, a tych miała mnóstwo. Czarny atrament pokrywał jej brzuch, uda i całe ciało . Wyglądała intrygująco i nadzwyczaj pociągająco. Szybko opuścił własne spodnie, nie obawiając się reakcji na to, co mogłaby zobaczyć zza ich materiału. Był wystarczająco podniecony, aby przywrzeć do niej nagim torsem i wpijając się w rozkoszne, rozwarte usta, zagłębić się również w jej wilgotnym, rozpalonym wnętrzu.
Krótki warkot i westchnienie niepokojąco przypominające ulgę, lecz była ona tylko mirażem. Gasiła rozsadzajace tkanki pragnienie raptem na ułamek sekundy, by już za chwilę rozgorzeć ponownie, jeszcze potężniejsza. Przypominała w tym szalejący pożar, trawiacy po kolei wszystkie zmysły. Świat skurczył się do przestrzeni kilkudziesięciu centymetrów kwadratowych skóry, naraz nieznośnie wrażliwej i rozpalonej. Estevaz próbowała coś powiedzieć, lecz zamiast tego przywarła wargami do wiszących nad jej twarzą warg. Nogi automatycznie zaplotły się wokół pasa pacjenta, lecz to nie wystarczyło. Szarpnęła więc biodrami raz i drugi, wynajdując kąt pod którym zespalali się najpełniej. Dłonie które jeszcze parę minut temu ostrożnie, metodycznie badały rannego, teraz przesuwały się niekontrolowanie po napiętych barkach, szyi i plecach w kolorze kawy z mlekiem. Oddech przyspieszył, a wraz z nim ruchy bioder.
Cisza. Musieli pamiętać o ciszy, lecz było to dość kłopotliwe w ich aktualnej, poziomej sytuacji. W namioce rozległo się systematyczne skrzypienie starej polówki, obraz wirował kobiecie przed oczami, pulsując w rytm coraz szybszych i agresywniejszych pchnięć.
- Podłoga - zdązyła wychrypieć, nim oplotła kark Latynosa ramionami i szarpnąwszy solidnie, zrzuciła oboje na podłogę. Zderzenie z twardym gruntem na moment odebrało im oddech, wytrąciło z rytmu. Odnaleźli go jednak bardzo szybko, ponaglami krzykami z zewnątrz. Wciąż pozostawały dalekie, przypominały jednak o tym, że nie znajdowali się w obozie sami. Przygniatana do ziemi o wiele cięższym, rozgrzanym ciałem, zaczęła mieć problemy ze złapaniem tchu. Zamiast paniki, ogarnęło ją jeszcze większe podniecenie. Na zmianę zaciskała szczęki i kąsała usta żołnierza, wtłaczajac w nie, prócz oddechu, coraz głośniejsze jęki.
Zwarte ze sobą ciała nie miały czasu, miały tylko chęci. Gwałtowniejsze ruchy, bardziej łapczywe zgarnianie przyjemności, wszystko zaczęło wirować, przyspieszać i nie chciano, by się skończyło. Wbrew jednak chęciom, prędzej czy później musiało. Diego nawet nie mógł zrobić tego, co lubił najbardziej - pobyć chwilę obok, ucałować czoło, odgarnąć włosy z czoła. Zamiast tego musiał się szybko ubrać i zabrać swoje duspko z tego miejsca. Jedyne, co pozostało niezmienne, to lekki całus w czoło oraz dłoń głaszcząca policzek - jednak ta szybko stamtąd uciekła, tak samo jak on.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172