|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
07-06-2016, 17:52 | #1 |
Reputacja: 1 | Wild Dogs Wszyscy "Traktuj swoich żołnierzy jak ukochane dzieci, a z chęcią zginą wraz z Tobą. Lecz jeśli staniesz się dla nich tak łagodny, że nie będziesz w stanie wysłać ich do bitwy, tak dobry, że nie będziesz w stanie nimi dowodzić, tak niepewny, że nie zdołasz zaprowadzić porządku, staną się bezużyteczni, jak rozpuszczone dzieci."Dzień D0 - 3 Wieczór Trzecia kompania świętowała. W ruch poszedł nie tylko wykwintny obiad, oznaczający dużą ilość mięsiwa, ale także nieco lokalnego alkoholu. Do tego drugiego jednak nie wszyscy mieli dostep - mimo zwycięstwa, jakie osiągnięto, wciąż trzeba było zachować wartość bojową. Dowódca kompanii, zwany powszechnie Starym, pozwolił zakosztować trunków zaledwie połowie z niemalże setki najemników. On sam jednak był jednym z tych, którzy zachowali trzeźwość. Mimo to znalazł on trochę czasu, żeby pochodzić po obozie i porozmawiać z swoimi podkomendnymi. Być może to był powód niezwykłej popularności Starego. Nie można było zaprzeczyć, że był to żołnierz z krwi i kości. Ponad 55 letni Grek swój chrzest bojowy przeżył jeszcze w trakcie II Wojny Światowej. Walczył także kiedy jego ojczyznę ogarnęła wojna domowa. To właśnie wtedy trafił do Wild Dogsów, gdzie dzięki talentowi został awansowany na dowódce kompanii. O ile swoim doświadczeniem, umiejętnościami oraz stanowczością potrafił utrzymać szacunek swoich podkomendnych, to ich sympatię uzyskał czymś innym. Był jednym z tych ludzi, których wojna nie wyprała z większości emocji. Nie było niczym niespodziewanym, aby rozmawiał z zwykłym szeregowym. Jego kontakt z setką ludzi był zaskakujący bliski - znał każdego z imienia i nazwiska, większość najemników znał jeszcze bliżej. Śmiało można by rzec, że każdą wolną chwilę spędzał z swoimi ludźmi. - Stary, pięknie rozegrane! Naprawdę pięknie rozegrane! - krzyknął do niego jeden z żołnierzy. Ostatnia akcja trzeciej kompanii rozbiła jeden z ważniejszych obozów komunistycznej partyzantki. Co więcej, udało się złapać ważnego jeńca. Stary skinął głową i uśmiechnął się lekko, przyjmując wyrazy uznania. Jego czas na przyjemności się jednak kończył. Zmierzał w kierunku szczytu wzgórza, dookoła którego rozbił się cały obóz. Zajmował on sporą powierzchnie, ponieważ dżungla uniemożliwiała ciaśniejsze jego rozbicie. Zniknął on w swojej kwaterze wraz z dwoma podkomendnymi, z którymi pełnił coś w deseń sztabu polowego. Kilkanaście minut później ta połowa żołnierzy, która nie miała okazji się odprężyć, zaczęła otrzymywać rozkazy. Rzućcie mi na PW info na ile utrzymywaliście dobre stosunki z Starym. Tu zaczynają się odpisy do poszczególnych postaci, ale możecie raczej przeczytać wszystko, żeby szerzej wiedzieć co się dzieje. Poza tym, postarałem się dać wam trochę możliwości interakcji. Co prawda nie wszystkim, ale spokojnie, będzie czas to nadrobić :P wykorzystajcie pierwszy post jako możliwość, choćby krótkiego, przedstawienia postaci. No to zapraszam do czytania dalej a potem na GDoca, gdzie miejsce na scenki już macie Cyryl “Colonel” Czarnecki Cyryl był jednym z tych, który miał pozostać pod komendą. Ba, nawet posiłek musiał zjeść na swoim stanowisku radiotelegrafisty, umieszczonym na szczycie wzgórza. Kilka worków z piaskiem, plandeka z narzuconą na nią siatką maskującą, krzesełko, stół oraz stojąca na niej radiostacja to była całość stanowiska. Aktualny obóz trzeciej kompanii był tymczasowo rozbity w środku dżungli, jednak już spełnił swoją rolę. Teraz trzeba było czekać na kontakt z czwartą kompanią, która miała zorganizować transport. Co jakiś czas Cyryl zerkał na delikatnie bujającą się na wietrze antenę, która miała łapać sygnał. Pod tym względem sytuacja w dżungli była jednak beznadziejna. Domyślał się, że uda się złapac kontakt dopiero wtedy, kiedy będą o rzut kamieniem od obozu. W wyobraźni już widział jak znowu pośpiesznie muszą zwijać obóz i przebijać się przez dżungle w kierunku transportu. Wojna w tym terenie miała swój specyficzny rytm - rozbijanie obozu w okolicy spodziewanego się regionu operowania wroga, dziesiątki patroli, znalezienie komunistów, atak, zwinięcie obozu. Prosta pętla, która już od kilku miesięcy wyznaczała rytm życia najemników. Colonel miał jednak to szczęście, że sporą część czasu mógł spędzić przy radiostacji. Owszem, nie była to najciekawsza robota, ale przynajmniej było sucho, nie padało na głowę i nie trzeba było łazić dziesiątek kilometrów. Radiostacja nagle zaczęła szumieć. Wpierw strasznie niewyraźnie, dopiero po chwili zaczęło się wychwytywać z tego głos. Chwila minęła, zanim dało się rozróżnić słowa. - Wilk do Kojota, Wilk do Kojota, test łączności. Jak mnie słyszysz? Odbiór. Więc w końcu udało się! Czwarta kompania nawiązała łączność, wszystko wskazywało na to, że już niedługo uda się opuścić tą dziurę w środku dżungli! Nieve Estevaz Nieve była kolejną, która miała być w gotowości. W końcu nadeszło wezwanie do namiotu medycznego. Z tego co kojarzyła, ostatni atak był takim sukcesem, że nikt nie został poważnie ranny, a przynajmniej nikogo do niej nie dotargali na polowe stanowisko medyczne. Sprawa więc była jasna - chodziło o jeńca. Po obozie chodziło wiele plotek, wszystkie jednak zgadzały się co do jednego faktu - był to ktoś cenny.Namiot medyczny był jednym z bardziej skrytych, w małym zagłębieniu terenu. Dookoła znajdowała się spora ilość worków z piaskiem. Dzikie Psy brały przykład z armii amerykańskiej, dbając o swoich rannych na tyle ile byli w stanie. W końcu nikt nie poprawia morale tak, jak świadomość, że po dostaniu kulki niekoniecznie będą wykrwawiać się dwa dni w środku dżungli. No, może poza podwyższą. Kiedy weszła do namiotu jej oczy musiały przyzwyczaić się do panującego półmroku. Świeciła się zaledwie jedna, mała żaróweczka, chociaż to właśnie miejsce było najbardziej zelektryzowane i miało własny generator, którego rytmiczną pracę słychać było w tle. W środku znajdowały się już trzy osoby. Jedną z nich był Stary w własnej osobie, opierający się o nierozłącznego Lee Enfielda. Niektórzy sugerowali, że tak naprawdę walczył on jeszcze w pierwszej wojnie światowej i nie był w stanie rozstać się ze swoją bronią. Wciąż bujna, czarnowłosa czupryna nie sugerowała jednak aż takiego wieku. Wzrost oraz nienaganna, umięśniona sylwetka także go nie postarzała, a w oku wciąż było widać radosny wzrok. Jedynie twarz i zniszczone ręce wskazywały na to, że swoje już przeżył. Drugą osobą był Prusak, który swój pseudonim zapewnił sobie przez chwalenie się swoim pochodzeniem oraz wojskowymi tradycjami. Trzydziestoletni Niemiec był jednak jednym z tych nielicznych przypadków, gdzie przechwałki poparte były umiejętnościami. Chociaż wielu niecierpiało jego wywyższającego się charakteru, to na polu bitwy sprawdzał się niczym dobrze naoliwiona maszyna. - Nieve, dobrze cię widzieć! Wybacz, że nie dałem ci świętować, no ale sama rozumiesz. Jest trochę pracy do wykonania. No, ale załatwimy to i jesteś wolna. A jak dobrze pójdzie, to i może coś fajnego kapnie. - rzucił swobodnie Stary, uśmiechając się przy tym delikatnie i idąc w stronę trzeciej osoby w namiocie. Był nim mężczyzna przywiązany do krzesła. Jego mundur był cały od błota, jednak nawet mimo to, Nieve była w stanie rozpoznać kubański kamuflaż. Nie była w stanie jednak dojrzeć twarzy, gdyż na głowę jeńca zarzucono worek. Musiał się on jednak już pogodzić z swoim losem, gdyż nawet nie próbował się wierzgać. - Prawdziwa perełka, doradca wojskowy. Kubańczyk. Niestety nie mówi po angielsku. Innych cywilizowanych języków, jak na przykład niemiecki, też zresztą nie zna. - oznajmił Prusak, drapiąc się przy tym pistoletem po nodze. - No, w każdym razie, Nieve, trzeba z niego wyciągnąć trochę informacji. A przez trochę mam na myśli jak najwięcej. No i mamy to szczęście, że mówicie w tym samym języku. Więc zostawiam go tobie. - Po tych słowach Stary szybkim ruchem zerwał worek z jeńca. Zakneblowaną, brudną i zakrwawioną twarz Nieve poznała dopiero po chwili, lecz miała pewność, że zna tą osobę. Filiberto Delgado, jej szkoleniowiec jeszcze z czasów służby na Kubie. Jej bezpośredni dowódca z Ekwadoru, nadzwyczaj brutalny skurwysyn. Jego wyraz twarzy wskazywał na to, że on także rozpoznał Nieve. Cóż, role się odwróciły. Uliana “Gaya” Yuryeva, Joseph “Fox” Braun Miejsce rozlokowania obozu daleko było od najbezpieczniejszego. Znajdujący się dookoła wzgórza z jednej strony zapewniał przewagę wysokości w razie wymiany ogniowej, z drugiej narażony był na wrogi ostrzał. Co gorsza, nie było jedynym wzgórzem w okolicy. Stosunkowo blisko znajdowało się drugie i chociaż brakowało z niego widoczności na obóz, było idealnym stanowiskiem do prowadzenia ognia zaporowego. Wystarczyłby WKM i ostrzał na ślepo aby sprawić sporo problemów trzeciej kompanii. Stary jednak doskonale o tym wiedział. Wzgórze było zaminowane, zarówno przy użyciu min ostrzegawczych jak i tych, które od razu miały rozrzucać dookoła kawałki ostrego metalu. Jednak głupcem jest ten, kto sądzi, że jest to obrona wystarczająca. Stary najwyraźniej głupcem nie był. Wysyłane tam były częste patrole. Fox miał tego pecha, że był w co drugim z nich. Osobiście rozstawiał tam połowę min, wraz z jeszcze jednym saperem, co teraz odbijało się nadmierną służbą patrolową. Nie był to jednak szczególnie dobry powód do narzekań, gdyż dzięki temu odpadały mu znacznie dalsze patrole mające na celu poszukiwanie przeciwnika. Ot, wystarczały spacerki dookoła obozu, najczęściej z jakimś towarzyszem. To słowo aż nadto dobrze pasowało do Gayi, dumnie paradującej z Złotą Gwiazdą Lenina. Z racji bycia wyższą stopniem jak i wręcz naturalnych predyspozycji, to ona dowodziła tym małym patrolem. Sytuacja w okolicy była już stosunkowo opanowana, więc w teorii dwójka najemników mogła się rozluźnić, w praktyce zależało to jednak tylko od Gayi. Prowadził Fox, przy pomocy maczety przebijając się przez dżunglę. Wyrąbywał tym samym kolejną ścieżkę, mimo, że obok istniało już kilka innych, stworzonych w ten sam sposób. Rozkazy były jednak proste - nie chodzić tymi samymi trasami. Przeciwnik nie mógł znaleźć bezpiecznego przejścia zbyt łatwo, więc patrole dodatkowo musiały zygzakować - czasem przecinając te trasy, które powstały jeszcze przed założeniem pola minowego. Nie można ukryć, że była to idealna sytuacja, żeby nieco pogadać. Well, jak chcecie to pogadajcie. Jeśli postacie nie chcą, to cóż - musicie troszkę poczekać aż gdzieś indziej pchnę akcje nieco dalej. Minus PBFów, wybaczcie James Rourke, Diego “Szekspir” Estralo Oto i dwójka należąca do szczęśliwców, którzy mogli świętować! W naturze jednak zawsze jest równowaga, więc Stary wprowadził w tej dziedzinie zasadę rotacji. Chociaż rzadko kiedy była możliwość aż takiego świętowania, to starał się utrzymać pewną sprawiedliwość. Tym samym James i Diego mogli rozkoszować się - chociaż wątpliwej jakości i w niezbyt dużej ilości - trunkami alkoholowymi. Jednak nawet ta mała ilość oraz euforia z zwycięstwa wystarczyła, by sytuacja była bardzo wesoła. Najemnicy rozdzielili się na kilka grupek, skupionych wokół małych ognisk. Ten podział był spowodowany w równej części różnymi konfliktami wewnątrz kompanii co po prostu małą ilością miejsca. Niektóre osoby rotowały od miejsca do miejsca, większość wybrała jednak statyczność. Poza alkoholem, atrakcji dla szczęśliwców było przewidziane od groma! Rozmowy, karty, papierosy… uhm, być może życie najemnika jednak nie okazywało się tak szczęśliwe, jak mogło się wydawać. Jedna z grupek zebrała się dookoła Szekspira. Jego optymistyczny i swobodny w relacjach międzyludzkich typ charakteru sprawił, że wiele osób go polubiło. Kto w końcu nie potrzebuje chwili wytchnienia od nieustannego zabijania i ryzyka śmierci? Mniej bądź bardziej przypadkowo, znalazł się przy tym samym ognisku James, mający okazje wysłuchiwać rozmaitych opowiastek i żartów. Chociaż to Szekspir był niekwestionowaną duszą towarzystwa w tym gronie, to kilku innych najemników także wtrącało swoje trzy grosze. Najczęściej, jak to u wojskowych bywa, o dupczeniu. - A wiadomo kogo udało nam się dokładnie złapać? Aż huczy od plotek, ale wiadomo jak to jest z plotkami. Wiesz coś może, James? - Zmienił nagle temat jeden z najemników. Pytanie kierował do jednej z osób, która wiedziała coś więcej niż przeciętny członek trzeciej kompanii. Z racji samej swojej pozycji, Rourke nie miał innego wyboru jak być blisko Starego. Tym samym wiedział on, że plotki pokroju złapania radzieckiego doradcy wojskowego, przywódcy komunistów w Senlatorze czy tych jeszcze głupszych, jak żołnierza sił specjalnych USArmy są kompletnie bezsensowne. Jednak to od niego zależało czy podzieli się informacją o tym, że złapany jest najprawdopodobniej kubańskim doradcą wojskowym.
__________________ "Pursue one great decisive aim with force and determination." - Clausewitz |
09-06-2016, 10:46 | #2 |
Reputacja: 1 | Cyryl się nudził. W Wietnamie o wiele więcej razy uczestniczył w patrolach, a jego celne oko nie raz było wykorzystywane na misjach. A on od jakiegoś czasu okupował bazę i nudził się cholernie, nie ukrywał przed nikim że chętnie by sobie kogoś zabił. Choć nigdy nie lubił brudnej roboty, wolał zawsze odstrzeliwać z bezpiecznej odległości to był na tyle zdesperowany że chętnie by nawet użył noża i pobrudził się trochę w posoce wroga. Ale niestety, Stary kazał mu siedzieć i nasłuchiwać, więc to robił. Nie miał szczególnej ochoty na integrowanie się z resztą oddziałów, picie i gadanie o niczym nie było w jego stylu. W jego stylu było siedzenie obok ogniska, pociągając piwo i w ciszy układając pasjansa lub czytając książkę. Z tymi ostatnimi z resztą był problem, bo przeczytał wszystko co było w zasięgu ręki i zdążył nawet zgłębić kolorowe magazyny zabrane przez innych chłopaków z domów. Niektóre były o modelarstwie, udało mi się przeczytać też jakiś tomik wierszy, świerszczyki oczywiście stanowiły znakomitą większość i choć Pnie w negliżu było oczywiście pięknie, to i tak w dużej mierze skupiał się na tekście którego tam za wiele nie było. Miał też czasami wrażenie że inni go nie lubią, mają go za dziwaka. Nikt jeszcze nie widział żeby pisał listów do domu i choć każdy się domyślał że Czarnecki ma jakiś problem, nikt otwarcie i w twarz tego mu nie powiedział. No bo i po co? Colonel nie był specjalnie czuły jeśli idzie o kłótnie i potrafił uszczypnąć słownie tak że nawet obrażany tego nie zrozumiał, ale potrafił też znienacka dać w pysk. A w pierwszych dniach w Wild Dogs tak się poszarpał z innym radio-telegrafistą że o mało go nie zabił, dopiero ktoś musiał go odciągnąć. Spędził za to tydzień w wojskowym karcerze, tak zwanym piekarniku (blaszanej budce wystawionej na słońce), ale koniec końców grzeszki zostały mu wybaczone, choć nie zapomniane. Nie był też osobą z którą ktoś chciał zadzierać. Nie był napakowany, ale miał 192 wzrostu i na większość ludzi patrzył z góry. Łeb gdzieniegdzie siwiał, ale nadal miał na głowie czarne, gęste włosy oraz równie gęstą szczecinę której rzadko się pozbywał. Na studiach miał nawet piękną brodę, ale w wojsku kazali mu się golić, a przynajmniej w obozie. Dżungla rządziła się swoimi prawami i to co działo się w niej, w niej pozostało. Taka była odwieczna zasada i prawie każdy o tym wiedział. - Wilk do Kojota, Wilk do Kojota, test łączności. Jak mnie słyszysz? Odbiór. Radio w końcu raczyło wypluć z siebie zrozumiały tekst. Cyryl powoli spuścił nogi ze polowego stolika na którym stała stacja radiowa i rzucił obok niego czytany właśnie magazyn „Life” z 1970, który przywiózł jeden z szeregowych. Znał go na pamięć, ale kilka artykułów warte było kilkokrotnego przeczytania. Przed wypowiedzeniem jakichkolwiek słów do mikrofonu uprzednio odcharknął i splunął na ziemię koło worków. Nim Kojot ponownie wywołał jego radiostację, Colonel już odpowiadał. - Tu Kojot. Słyszę was głośno i wyraźnie. Odbiór. - Tu Wilk. Będziemy na miejscu jutro wieczorem. Mieliśmy lekkie opóźnienia, ale kontynuujemy zgodnie z planem. Zrozumiałeś? Odbiór. - Tu Kojot. Słyszę Cię dobrze. Odbiór. - Tu Wilk. Doskonale. Bez odbioru. Po tych słowach w eterze znów nastała cisza, tylko jakieś trzaski i szumy wydostawały się z głośnika. Teraz pozostała zwykła rola nasłuchiwacza, aż do końca warty, czyli można było wrócić do czytania przerwanego artykułu. Prawdopodobieństwo, że coś się stanie, było minimalne. Cyryl zdjął jedną z słuchawek, dopuszczając większą ilość dźwięków z otoczenia. Najprawdopodobniej ostatnią produktywną rzeczą do zrobienia było sporządzenie notatki dla Starego, którą odebrałby goniec w momencie przyjścia na stanowisko radiotelegrafisty. Nie pozostało mu nic innego niż chwycić za kartkę papieru oraz ołówek i zacząć wypisywać potrzebne informacje. Koślawym pismem na kartce pojawiło się: ”Czas kontaktu: 0923 - Wilk kontynuuje zgodnie z planem, jutro wieczór będzie na miejscu.” Dopiero teraz mógł wrócić do czytania.
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść. Po prostu być, urzeczywistniać sny. Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć. Po prostu być, po prostu być. |
10-06-2016, 11:05 | #3 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
15-06-2016, 15:14 | #4 |
Reputacja: 1 | Oczywiście. Kiedy inni się bawili, Fox był na patrolu. W sumie nie miałby wiele przeciw, świadomie wybrał swoją robotę. Tak, lubił się czasem napić, ale teraz przede wszystkim miał ochotę posiedzieć w gronie chłopaków, słuchając w półśnie ich mało prawdopodobnych historii. Miał po prostu nadzieję na dobre towarzystwo. I tu leżał pies pogrzebany. Yuryeva. Kobieta w mundurze. Jakby tego było mało - to ona wydawała tu rozkazy. Braun nie miał planu nikomu podpadać, w końcu był w Wild Dogs dość świeży. Jednak kobieta-dowódca sprawiała, że czuł się mocno skrępowany, co do niego w ogóle nie pasowało. Stosunek do płci pięknej miał jaki miał ("niech pozostanie po prostu piękna") i teraz jedynym, co przychodziło mu do głowy, było skupienie się na zadaniu. Nie było to w tej sytuacji proste, więc postawił na milczenie. I tak nie chciał ryzykować, że palnie coś głupiego. Większość oddziału bawiła się w najlepsze, chlejąc i żrąc na potęgę. Rozwalili dupy przy ogniskach i marnotrawili czas na próżne popierdywanie, puste przechwałki i snucie opowieści tak samo realnych, jak szansa znalezienia dziewicy w najpodlejszym z moskiewskich burdeli. Gaya nienawidziła nieróbstwa, dlatego też chwytała szansę do zajęcia się czymś sensownym, ilekroć nadarzała się okazja. Tak jak teraz - wybrała patrol zamiast przerwy i odpoczynku. Wychodziła z założenia, że odpocznie na urzygu, kiedy już zdechnie. Nie wybierała się co prawda na drugą stronę w najbliższym czasie, ale na wojnie różnie bywało. Z przewieszonym przez ramię AKM i z maczetą w dłoni, szła za Foxem, zgrzytając zębami za każdym razem, kiedy mężczyzna nadepnął na gałąź, a w okolicy rozlegał się głośny trzask. Patrol dookoła obozu nie był specjalnie wymagający, ale i tak zachowywała pełną czujność. Skoro połowa kompanii zajmowała się zabawą, była łatwym celem. Ktoś musiał pracować, aby opieprzać się mógł ktoś. Ze swojej perspektywy Uliana miała dobry widok na kompana, bez skrępowania obserwowała poruszające się przed nią plecy, skupiła uwagę na pracy rąk. Trzymał maczetę sztywno, ciął chaszcze jakby obsługiwał cep, nie ostrze. Czego jednak wymagać od sapera? Był nowy, dołączył całkiem niedawno i albo się wyrobi, albo padnie martwy - cała filozofia życia najemnika. - Rozluźnij nadgarstek, durak - w końcu nie wytrzymała, cedząc niechętnie przez ściśnięte kły. Zaciągała śpiewnie po rodzinnemu, jak zawsze gdy była zła. Czyli przez cały czas - To nie łopata. Poruszasz ramieniem, tniesz płynnie. Inaczej za pół godziny będziesz mógł rękę wsadzić sobie w żopę. Tyle z niej będzie pożytku, rozumisz? Rudzielec drgnął delikatnie, zaskoczony nagle wypowiedzianymi słowami, brnął jednak dalej. Do tej pory unikał dowódczyni jak ognia, wiedząc, że niekoniecznie przypadną sobie do gustu, lecz nie zawsze było to wykonalne. Chętnie powiedziałby, w czyją "żopę" włożyłby tę rękę, ale zamiast tego odezwał się bez większego zastanowienia, nader uprzejmym tonem: - Może powinienem puścić panią przodem? On nie wpierdalał się kobiecie w kompetencje, gdy zajmowała swoje miejsce w kuchni. Spędził sporo czasu w Wietnamie, potrafił trzymać maczetę. Z drugiej strony... może i babsko miało odrobinę racji. Z tego wszystkiego rękę miał sztywną jak kłoda. Chcąc nie chcąc rozluźnił nieco mięśnie, uwalniając spięty nadgarstek. - Może powinieneś wylądować w łagrze. Albo lecieć cztery okrążenia w OP-1 i pełnym oporządzeniu dookoła obozu. - odwarknęła. Dobry łagier był tym, czego potrzebowali mędrkujący żołnierze. Nic tak nie uczyło wykonywać rozkazów bez szemrania i zbędnych pytań, jak pół roku na Syberii, zwłaszcza zimą. Wtedy temperatura rzadko przekraczała trzydzieści stopni na minusie i to w południe słonecznego dnia. Czysta radocha - Nie prosiłam cię o komentarz. Zajmij się rabotą, taka twoja mać. Joseph uśmiechnął się sam do siebie. Kiwnął delikatnie głową na znak przyjęcia jej wypowiedzi do wiadomości i liczył na to, że na tym się temat skończy. Wcale się nie prosił o rozmowy, więc nie będzie miał też problemu z zajęciem się robotą, byle i ona trzymała język za zębami. Poznał w swoim życiu chyba wszystkie możliwe typy ludzi. Zakompleksionych trepów, czułych na każdą uwagę, na którą musieli odpowiedzieć obowiązkowym “zamknij ryj i wykonuj rozkazy, bo jestem nad tobą” również. Przez myśl przeszło mu też, że w sumie nie wiedział, jak powinna zachowywać się kobieta w wojsku, żeby sobie radzić. Może właśnie o to chodziło. Nie było dobrej odpowiedzi, bo jedynym rozwiązaniem jakie widział, była jej nieobecność w wojsku. Musiał to jednak przeboleć. Czasem największy skurwysyn okazywał się dobrym dowódcą - wszystko jeszcze przed nimi. Choć, prawdę powiedziawszy, niekoniecznie miał ochotę przekonywać się co do tego w przypadku Uliany, szczególnie na własnej skórze. Dalsza część patrolu mijała w ciszy. W końcu dwójka najemników dotarła na najważniejszy z punktów wycieczki, jakim był zaminowany szczyt. Chociaż ilość rozmaitych niespodzianek w ziemi nie była szczególnie wielka, należało i tak uważać na to, gdzie się stawia stopy. Wystarczyłby jeden fałszywy krok i… bum. Dosłownie bum. Stłumiony huk eksplozji dotarł do uszu patrolu, który natychmiast przylgnął do drzew, kryjąc się za nimi na tyle, na ile to możliwe. Eksplodować musiała jedna z mniejszych i bardziej oddalonych min, gdyż dźwięk był stosunkowo cichy. Była spora szansa, że w obozie nikt nic nie usłyszał. Z jednej strony rozkazy mówiły o meldowaniu takich rzeczy bezzwłocznie, z drugiej strony to mógł być kolejny, głupi zwierzak. Czy warto było psuć zabawę towarzyszom z kompanii? Czas zaczął upływać w nawet przyjemny sposób. Zieleń, odgłosy natury i dochodzące z obozu śmiechy. Takie tam małe najemnicze radości. Żadnego więcej burmuszenia się, żadnych proble... Bum. Fox stanął, zwracając się w stronę źródła hałasu. Nie miał wieloletniego doświadczenia jako saper, więc nie było tak, że w lot wszystko potrafił ocenić ze stuprocentową pewnością. Jednak na podstawie tego specyficznego odgłosu, doświadczenia wyniesionego z armii i faktu, że własnymi rękami rozstawiał miny wokół obozu mógł szacować, w którym mniej więcej miejscu nastąpił wybuch i że prawdopodobnie była to M14. Mała, trudno wykrywalna mina fugasowa, która miała przede wszystkim kaleczyć, niekoniecznie zabijać. Zwierzę nie powinno było jej uruchomić, lecz nie dało się tego wykluczyć, jeśli trafił się jakiś cięższy osobnik (a mnogość gatunków w dżungli była przecież oszałamająca). Bez względu na wszystko trzeba było sprawdzić miejsce zdarzenia, zachowując szczególne środki ostrożności. Może wcześniej naprowadzą ich na właściwy trop jęki bądź zwierzęce wycie. Nie był jednak "proszony o komentarz", toteż spojrzał na Gayę, czekając na rozkaz. To mogło być wszystko - od durnego zwierzaka zaczynając, na równie głupim przeciwniku kończąc. Pośrodku znalazłoby się jeszcze kilka pozycji, ale teraz Uliana nie zamierzała trwonić cennych sekund na zabawę w zgadywanki po ciemku. - Idzi - warknęła, brodą wskazując kierunek z którego dobiegła eksplozja. Już widziała te drwiące mordy gdyby poderwała obóz bo durna świnia wlazła na bombę. Chwyciła mocniej karabin i przyłożyła palec do ust, nakazując ciszę. - Ostrożnie, bez hałasu. Umisz, da? Pokażesz, job twoju. Za mną. Była ich dwójka, miał kto patrzeć na plecy. Tracić rozsądku i lecieć na pałę nie zamierzała. Ilu jeszcze pojebańców szwargoczących po miejscowemu czaiło się w okolicy - tego nie wiedział nikt. A ktoś musiał sprawdzić. Fox pozwolił sobie na te pół sekundy wymownego spojrzenia, zanim odwrócił się od dowódczyni. Zasady nakazywały zgłaszać przypadki takie jak te, więc nie spodziewał się, by Gaya miała postąpić inaczej. No cóż, nie było to jego zmartwienie. Ruszył ostrożnie w stronę wybuchu, starając się nie wywoływać przy tym nadmiernego hałasu, pomimo niekoniecznie kocich ruchów. Próbował wyłapać jakikolwiek dźwięk, który mógłby przygotować go na to, co spotka w miejscu eksplozji. Jednocześnie musiał uważać na pułapki, które sam zastawił, choć to - po wszystkich patrolach, jakie w życiu odbył - miał opanowane raczej z automatu. Broń ułożył tak, by w razie potrzeby szybko przygotować się do obrony. Czuł ten dreszczyk emocji, który lubił, a jednak przyjąłby z ulgą, gdyby podniesione tętno było tym razem spowodowane fałszywym alarmem. Może w obozie ostała się jakaś schłodzona butelka z procentami? Nie pogardziłby...
__________________ "We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now |
16-06-2016, 10:17 | #5 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | z podziękowaniami dla Nami i MG za poświęcowy czas Trzy dni wstecz... Migające światło żarówki dyndającej u sufitu na dłuższą metę przyprawiało o migrenę. Mdłe, przyduszone, przeganiało mrok tylko w swej najbliższej okolicy, wyławiając z ciemności prosty, składany stolik i zaimprowizowane ze starych skrzyń stołki. Reszta namiotu ginęła w cieniu, od którego odcinał się wyraźniej tylko prostokąt wejścia, wypełniony granatowoczarnym niebem i czarną linią południowoamerykańskiej dżungli. Mimo późnej pory temperatura oscylowała w granicach trzydziestu stopni, zaś wisząca w powietrzu wilgoć skraplała się na wszystkim, co tylko znajdowało się w jej zasięgu. Osiadała lśniącą warstwą na sprzętach, podłodze i dwójce ludzi, pochylonych nad poszarpaną książką. - Ja… umiem pływać. Ty umiesz… pływać. Oni umią… - czarnowłosa kobieta, mrużąc oczy, dukała niepewnym tonem, wodząc wzrokiem za korowodem atramentowych znaków, wytartych lecz wciąż czytelnych. - Umieją - Latynos poprawił ją krótko, lecz jego głos był spokojny i miły w odbiorze. Kobieta nie musiała czuć presji, ani że ktoś z niej kpi lub próbuje pokazać, że jest od niej lepszy. Mimo to naraz skrzywiła się i ze złością wyprostowała plecy, odrzucając podręcznik na drugi koniec blatu. Sapnęła i zrobiła ruch, jakby chciała wstać. - Do dziwki ubóstwa, to nie ma sens! - prychnęła wyraźnie rozzłoszczona. Została jednak na miejscu, przenosząc uwagę ku wyjściu na zewnątrz. - Kurwy nędzy, Nieve. Mówi się do kurwy nędzy. Pomijając fakt, że tego akurat nie miałem w planach cię uczyć - zaśmiał się na krótko opadając plecami na oparciu swojego krzesła, które mimowolnie gibało się w tył i przód. Diego powiódł wzrokiem za twarzą Kubanki i mruknął w zastanowieniu, nie odrywając przez długi czas, swoim ciemnych tęczówek. Zaczekał chwilę, aż ta zwróci na niego uwagę, był cierpliwy i sprawiał wrażenie, jakby nic nie mogło wyprowadzić go z równowagi. Zrobiła to po dobrej minucie, posyłając mu spojrzenie spod byka, gotowa na odparcie zbliżającego się ataku. - Kiedyś miałem psa - zaczął całkiem bez sensu, mówiąc do niej w hiszpańskim, aby mogła go zrozumieć - Jak spod pyska zabrało się mu kość, to leciał do ciebie i ruchał twoją nogę. Miał tak zawsze, po pewnym momencie robił tak nawet, jak zabierało się mu piłkę, aby rzucić. - założył ręce krzyżem na klatce piersiowej i westchnął - Któregoś dnia walnął go samochód, zostawiając po nim kudłatą, mokrą plamę. Jelita wystrzeliły odbytem pod wpływem ciśnienia, nie przypominało to spaghetti, wierz mi - pokręcił głową na samo wspomnienie. - Pewnie ciekawi cię, czemu ci to mówię - kontynuował - W sumie, to cholera wie! Jednak w chwili, gdy pierdoliłem o tym mało znaczącym fakcie, zdążyłem zdobyć twoją uwagę i odciągnąć myśli od niepowodzeń. Co lepsze, zdążyłem nawet wymyślić sens tej historii! Otóż, jeśli nie chcesz być tą nogą, lepiej weźmy książkę i zacznijmy jeszcze raz. Jeśli twoi przeciwnicy są jak ten pies, a ty jesteś nogą, musisz doprowadzić do tego, by w ostateczności walnął ich samochód - wyciągnął rękę po podręcznik i z uśmiechem na ustach przysunął go przed nos kobiety. - Ludzie mogą śmiać się z ciebie w języku, którego nie znasz. Jeśli chcesz pewnego pięknego dnia mieć solidny powód, aby komuś spuścić wpierdol, to poznanie tych wulgarniejszych będzie naszym priorytetem, jeśli jednak wolałabyś być pomocna i uczynna, to zaczniemy od nowa każdą głupotę, jaką podaje ta zatęchła książka - zakończył w końcu i wyprostował plecy. Jego ramiona uniosły się, kiedy westchnął głośno. Wsunął dłoń w gęste, czarne włosy i podrapał się po głowie po czym odchrząknął. Jego mina była stanowcza, poważna, jak dojrzałego nauczyciela, który wyruszył z misją edukowania głodujących dzieci. - A teraz opowiedz mi po angielsku historię o ruchającym psie. Bardzo ją lubię, jest taka bez sensu - uradował się głupio, zmywając chwilowy napływ powagi. Zapadła pełna konsternacji i niedowierzania cisza, podczas której Nieve naprzemiennie mrugała i wyłamywała palce, niezdecydowana, czy ma się uśmiechnąć, czy może wyrwać książkę celem zapoznania jej okładki z twarzą wyszczerzonego mężczyzny. Definitywnie żartował, chcąc rozładować napięcie… ale w jakim celu? Nie przywykła, by ktokolwiek okazywał jej życzliwość ot tak. Zwłaszcza nauczyciele. - Ruchający pies - powtórzyła z pełną powagą, chcąc się upewnić, że mimo wspólnego, dobrze znanego języka, w pełni pojęła przekaz. W końcu zdecydowała się podejść do sprawy na spokojnie, z szeroko pojętą życzliwością. Życzliwość… cholera, nie miała pojęcia jak to powiedzieć po angielsku. Ułożyła więc łokcie na stole i splótłszy dłonie, ułożyła na nich brodę, obserwując Hiszpana spod wpółprzymkniętych powiek. - Przyszło ci do głowy to skojarzenie, bo uważasz mnie za równie włochatą? A może improwizowałeś? - Twierdzisz więc… że każda noga jest bardzo owłosiona? - odbił pytanie z nutką zaciekawienia w głosie i bez mrugnięcia powiekami - Inaczej sobie wyobrażałem twoje, no ale… Jakby co, to nie przeszkadza mi to nadmiernie - na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech. Tylko znacznie szerszy Kubanka rozłożyła ręce parodiując gest bezradności. - Czy każda, nie wiem. Gdzież mi porównywać swoje doświadczenie do twojego - pokiwała z namaszczeniem głową, a kąciki wąskich ust zadrgały. Wychyliła się nieznacznie do przodu, odtrącając zalegający na stole, pieprzony podręcznik. - Więc nie przeszkadza ci to nadmiernie - powtórzyła jego słowa, barwiąc je odrobiną ironii - Teraz już rozumiem. Psy ponoć upodabniają się do swoich właścicieli. Może stąd miał ten pociąg do nóg. Też lubisz latać za piłką i liżesz się po jajach jak nikt nie patrzy? Westchnął przeciągle acz cicho i gardłowo, odchylając się do tyłu i ponownie opierając plecy o krzesełko. Oczywiście po tych słowach uniosły się jego kąciki ust, gdyż nie mógł odmówić jej udanego sarkazmu, z nutką zabawnego zabarwienia. Splótł palce ze sobą i ułożył je na brzuchu, ze spokojem wpatrując się w gryzącą słowami kobietę. Nie sprawiał wrażenia, jakby czuł się urażony, bynajmniej. Wciąż miał wymalowany ten głupi uśmieszek. - Nieve, to tylko historia. Nie możesz brać wszystkiego na poważnie. A jeśli chcesz mi dogryźć, spróbuj zrobić to po angielsku. To będzie najlepsza nauka, takie słownictwo bardziej ci się przyda, niż dziękowanie za kawałek konserwy - powiedział miło czekając na jej reakcję, zupełnie jakby wciąż liczył na to, że zdoła nauczyć ją więcej słów. - Nie, nie chcę. Ja tylko… - mruknęła gdzieś w przestrzeń, chowając dłonie pod blat aby ukryć ich drżenie. Przez dłuższą chwilę milczała, zapatrzona w wyjście z namiotu. Jakże żałowała, że otworzyła gębę. Wciąż nie rozgryzła uśmiechniętego gogusia. Szczęśliwie Szekspir wydawał się mieć jej humory w głębokim poważaniu, nie tracąc wrodzonego, bądź dobrze sprzedawanego otoczeniu optymizmu. - To… była historia. Dobra historia. O psie i nodze. - podjęła po angielsku, nawet specjalnie sie przy tym nie jąkając - Masz inną? Tylko bez flaków, por favor...albo jak tam chcesz - machnęła ręką. - Nie stresuj się tak, ja tylko staram się ci pomóc - powiedział uspokajająco,widząc jak zacięła się w mowie. Samych rąk nie dostrzegł, gdyż zbyt mocno skupił się na mimice twarzy, ale i ta zdradzała już wystarczająco wiele, aby mógł wyciągnąć wnioski. Bez względu na to, czy błędne czy też nie. - Historia może głupia, ale jakoś tak mi się przypomniało, hmm… - mruknął w zamyśleniu i zaśmiał się nagle, zupełnie jakby bez powodu - O nie, tej ci nie opowiem, jest jeszcze gorsza - machnął ręką pauzując wypowiedź, aby ponownie się zamyślić. - To może… Może o dziecku? - spytał mrużąc oczy. Oczy Nieve zrobiły się wielkie, lewa brew podjechała ku górze. Odetchnęła głęboko, sadzając tyłek pewniej na krześle. Do tej pory balansowała na samej krawędzi, jednak jej rozmówca miał w sobie coś, co pozwalało… wyluzować, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało. - Już dziecko zrobiłeś? - spytała niewinnie, choć wzrok wciąż pozostawał czujny. - No proszę, proszę. - W sumie… To nie wiem. Może jakieś tam mam - odparł z tym samym spokojem co zawsze, wciąż zacieszając. Przynajmniej dobrze się bawił. - Skoro wyrażasz chęci… Nie na dziecko, a opowieść o nim, to zacznę od wersji hiszpańskiej - odchrząknął poprawiając się i prostując plecy. - Chłopiec, lat około siedem, leżał w swoim łóżku gotowy do snu. Ojciec, i to nie ja, wszedł do ciemnego pokoju aby ucałować go na dobranoc. Gdy tylko podszedł do łóżka, syn wyszeptał mu do ucha “tato, po łóżkiem jest potwór”. Oczywiście ojciec w to nie uwierzył i aby udowodnić młodemu, że potwory spod łóżka nie istnieją, uklęknął i zajrzał pod nie. Serce zabiło mu mocniej i szybciej, kiedy okazało się, że pod łóżkiem jest jego własny syn, który wyszeptał “tato, w moim łóżku jest potwór” - zakończył dumny z siebie, że udało mu się nie wspomnieć nic wulgarnego i wypiął pierś gotowy na oklaski, które zapewnie nie miały nadejść. - To co, opowiesz po angielsku? - Ktoś ci to pisze, czy na żywioł lecisz? - Josh stoi przy namiocie i mi podpowiada - odparł z powagą. Uśmiechnęła się pierwszy raz szczerze. Co prawda blady był to uśmiech i szybko zniknął, jednak nie pozostawiał wątpliwości. Estevaz zrobiło się dziwnie. Wzruszyła ramionami, zabębniła palcami o spód blatu i odchrząknąwszy, podjęła próbę streszczenia. - Był dzieciak. Chłopiec. On… miał siedem lat i mieszkał z ojcem. W nocy ojciec odwiedził go, chciał go pocałować na dobranoc. Wtedy on… ten chłopiec. On… powiedział że… hm - zagryzła wargę, szukając przez moment odpowiedniego słowa - jest potwór? Potwór pod łóżkiem. Ale potwór był na łóżku. Chyba - uniosła pytająco obie brwi i dorzuciła po hiszpańsku - Opowiadasz też bajki na dobranoc z dostawą do namiotu? Diego pokiwał głową z uznaniem. Może opowiedziała to lepiej niż on? Musiał pomyśleć czy nie zatrudnić kobiety do opowiadania jego historii, wszyscy i tak by się cieszyli, a on mógłby odpocząć od ciągłego gadania. Niegłupie. - Jeśli ładnie poprosisz to i tyrolską ci przyniosę - oznajmił rozkładając ręce w geście otwartości na przeróżne propozycje - A historia cudowna, nawet lepsza od mojej - dodał wracając do tematu z niemałym uśmiechem, który jakoś nie mógł zejść z jego twarzy. - Chcesz mnie zabić, mów od razu. Mniej zachodu będzie z kontrolnym strzałem w potylicę, niż z tą cholerną konserwą - prychnęła i wzdrygnęła się teatralnie, pokazując jak wielkie zgorszenie wywołuje w niej samo wspomnienie puszkowanej padliny niewiadomego pochodzenia. - Dlaczego tu jesteś? - zakończyła poważnym tonem. - Zabić - powtórzył cicho - Martwe nie stawiają oporu, trochę to za łatwe - zaśmiał się gardłowo, nie otwierając ust. Ze znudzenia wstał ze swojego stołka i zaczął przechadzać się po namiocie zupełnie bez celu, nie podszedł jednak do kobiety. - Dlaczego? Dziwne pytanie - stwierdził po czym przetarł czoło wierzchem ręki. Mimo iż przywykł do wysokich temperatur, to nawet dla niego w pewnym momencie stawały się nieznośne. - A dlaczego ty jesteś taka spięta? Albo w ogóle taka bywasz? Rozumiem, że może cię stresować misja w terenie, ale kiedy z tobą rozmawiałem, byłaś zestresowana. Przecież próbuję jedynie ci pomóc. - wypuścił luźno swoje myśli, ale by nie krępować kobiety, szybko zmienił temat, powracając do jej pytania i odwracając się w jej stronę - W sumie może i dobre pytanie, w końcu w wojsku same chłopy, to po co tu jestem… Ale niech cię nie zwiedzie to co słyszałaś od innych. Jestem tutaj, ponieważ nie znalazłem innego celu, który miałby dla mnie sens - odpowiedział w końcu na pytanie, po czym jednak gwałtownie zmrużył oczy i zmarszczył brwi, patrząc na nią podejrzliwie - Bo słyszałaś coś, nie? - Rozczaruję cię, ale nie słyszałam. Z zasady pilnuję własnego interesu i nie zaglądam innym za kołnierz - padła uprzejma, rzeczowa odpowiedź. Zdecydowała się odpowiedzieć na ostatnie pytanie, resztę na razie pomijając. - Nie wącham za plotkami, szanuję cudzą prywatność… chyba, że el Jefe wyda rozkaz. Wtedy… - zawahała się na ułamek sekundy, co próbowała zamaskować kaszlnięciem. Spuściła też wzrok, kotwicząc go na książce - Wtedy to inna bajka. Wypuścił niespiesznie nabrane wcześniej w płuca powietrze. Rozmowa zeszła na prywatne tory, mimo iż miała to być jedynie koleżeńska przysługa. Diego podjął się wzrokowej analizy obecnej sytuacji, w której stwierdził, że to Nieve jako pierwsza po raz któryś zeszła z profesjonalnego toru. Dał parę niespiesznych kroków w jej kierunku, utrzymując jednak odległość, aby nie naruszyć jej przestrzeni osobistej. - Nie rozczarowałaś - rzucił łagodnie w odpowiedzi, a jego ton jakby spoważniał i zmężniał. Nie znana jednak była przyczyna tej nagłej zmiany. - Czemu w ogóle pytasz? Nie chcesz się już uczyć? - spytał bardzo poważnie. Mięśnie ramion Kubanki drgnęły, dłonie zacisnęły w pięści. Dobre pytanie… co ją to obchodziło? Między Bogiem, a prawdą była po prostu ciekawa. Prawdopodobnie. Nie potrafiła na ten moment znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Zbyt długo nie konwersowała o niczym innym, poza pracą. Wypadła z wprawy, popełniając gafę za gafą. Po raz kolejny pożałowała otworzenia pyska. A przecież wieczór zapowiadał się spokojnie, rutynowo wręcz. Zachciało się jej szlifowania języka, miała za swoje. Nabrała ochoty, by wycofać się rakiem i pod pretekstem zostawienia włączonego żelazka, ulotnić się poza zasięg rażenia ciemnych źrenic Hiszpana. - Niewielu stąd mówi po hiszpańsku - znalazła na szybko najbardziej dyplomatyczną odpowiedź, wzruszając lewym ramieniem - W ogóle niewielu naszych w nim mówi. Prócz ciebie. Wybacz, zapewne nie powinnam wychodzić poza ramy lekcji. Nie chcę marnować twojego czasu wolnego. Wystarczająco już go nadszarpuję tymi lekcjami. Możemy wrócić do nauki, o ile nie jesteś zmęczony i nie masz dość mojego towarzystwa. Bywam… mecząca. Diego słuchając przechadzał się po namiocie oglądając przeróżne przedmioty, jakie się tutaj znajdowały. Bżdżąca żarówka uniemożliwiała mu dokładne przyjrzenie się obiektom, jednak wcale się nie zniechęcał. Póki Kubanka mówiła, nie chciał swoim spojrzeniem wzbudzać w niej większego dyskomfortu, albo przynajmniej tak się wydawało. Nie sprawiał jednak wrażenia obojętnego czy niezaciekawionego, po prostu musiał rozprostować nogi, co potwierdzało ciągłe tupanie jego ciężkiego obuwia. W końcu okrążył kobietę wyłaniając się z drugiego jej boku. - Nie wątpię, że bywasz. Ale nie w rozmowie - odpowiedział dość miło z lekkim uśmiechem i zaczął lustrować ją spojrzeniem zupełnie jak wcześniej przedmioty znajdujące się w namiocie. - Rozumiem już, czemu pytasz, w sumie to i racja. Też nie spotkałem nikogo mówiącego po hiszpańsku, prócz ciebie. Po angielsku nie pogadasz, bo pomyłki językowe wywołują śmiech, po swojemu też nie, bo nie ma z kim. No cóż… - wzruszył ramionami i dał kilka kroków w kierunku swojego krzesła, na którym to jednak nie usiadł, a jedynie wyminął. - Te tatuaże, to masz wszędzie? - spytał licząc na pikantną odpowiedź, co potwierdziło jego spojrzenie i poszerzający się uśmiech. Nieve bez pośpiechu uniosła lewą dłoń na wysokość twarzy, wpatrując się w wydziaraną na śródręczu jaskółkę o rozłożonych skrzydłach. Poniżej jej nadgarstek oplatał czarny różaniec. Reszta chowała się pod rękawem munduru. Wykorzystała zyskany dzięki temu czas, aby poukładać pod kopułą najpilniejsze fakty. Szekspir robił wszystko, byle tylko nie czuła się zagrożona. Próbował uśpić czujność, czy… być miłym? Tak poprawnie, po ludzku. Spięła łopatki, gdy kręcił się za jej plecami, lecz atak nie nastąpił. Złapała się na tym, że systematycznie lustruje go od stóp po czubek głowy i to niekoniecznie w kontekście oceny zagrożenia. Ciekawiło ją, czy dla wszystkich jest taki miły, a może przyświecał mu ukryty cel? Zawoalowana niewiadoma, która wyjdzie na światło dzienne w najmniej dogodnym dla Estevaz momencie? - Może - parsknęła, udając głęboką zadumę - Nie pamiętam dokładnie, musiałabym sobie przypomnieć… ale bez lustra to kiepsko widzę oglądanie własnych pleców. Kto wie co się nowego pojawiło, gdy ostatnim razem popiłam na przepustce. Różne rzeczy się wtedy dzieją - skrzywiła usta w połowicznym uśmieszku. - A co, chcesz się powymieniać wrażeniami? Widziałam jak chłopaki chwalą się bliznami, dziary też są do tego dobre. - Skoro pytasz, to chętnie skorzystam - wyszczerzył się w szczerym rozbawieniu, gdyż powątpiewał, że jej propozycja była poważna, no ale skoro sama zaczęła. - I co tam jeszcze ciekawego na przepustce robisz? Bez przepustki też się zdarza poszaleć? Wydajesz się być spokojniejszą osobą - rzucił garścią nowych pytań podchodząc do niej bliżej i podciągając lewy rękaw koszulki, aby odsłonić ramię, ale póki co nic na ten temat nie powiedział. - Jak to leciało? - parsknęła i nim rozsądek zareagował, wypaliła rozbawionym tonem, po angielsku - To nie jest gwałt, jeśli są martwe. Uśmiechnął się półgębkiem - To raczej zbezczeszczenie zwłok - odpowiedział po hiszpańsku, aby mogła zrozumieć i zaśmiał się pod nosem, dość wyraźnie i głośniej niż dotychczas. Gwałcić trupy, czy to błąd językowy? Aż nie wiedział, czy chce w to wnikać. - Zbeszcz… - zaczęła podejrzliwie, mrużąc oczy. W następnej sekundzie zrobiła się czerwona i odchrząknąwszy, wykonała niezidentyfikowany ruch ręką. - To co tam masz? - zmieniła temat, kończąc się błaźnić, choć ceglaste plamy na policzkach wciąż piekły. Dziękowała za słabe oświetlenie, ukrywające przynajmniej część jej zażenowania. Zawsze lepsze niż nic. Zbliżył się bardziej naruszając przestrzeń osobistą, ale bez tego pewnie ledwo widziałaby skazę. Ukucnął obok kobiety, przechylając się tak, aby lewe ramię było bliżej jej osoby. - Złamanie otwarte, kiedyś. Teraz blizna. Niby nic, brzydkie i tyle, ale zawsze to coś. - uniósł głowę aby móc spojrzeć z bliska na jej twarz. - A tam brzydkie - żachnęła się, sięgając do kieszeni, by wygrzebać z niej ołówek. Pośliniła koniec i przytrzymując prezentowaną kończynę, dorysowała na bliźnie oczy i paszczę, a także ogon i kilka rogów. Jeśli zmrużyło się oczy i wysiliło wyobraźnię, bohomaz przypominał twarz diabła. -No, teraz lepiej. Kwestia… spojrzenia - parsknęła przez nos. Diego z uniesioną brwią obejrzał dokładnie bohomaz, jaki powstał na jego ramieniu. Zastanawiał się, czy to przejaw poczucia humoru, czy złośliwości Kubanki, jednak nie potrafił dojrzeć w niej tej wrednej natury, a na pewnie nie do tego stopnia, aby odebrać rysunek jako drwinę. - Dzięki - powiedział bez większych emocji, a potem zaśmiał się - Teraz to już na pewno żadnej laski nie wyrwę - przyznał z wyraźnym rozbawieniem nie mogąc oderwać wzroku od tego, co właśnie powstało z jego blizny - To… może pokaż chłopakom? - zaproponowała śmiertelnie poważnym tonem, któremu przeczyły wesołe iskry, tańczące na dnie ciemnoszarych oczu - Tylko potem się nie schylaj po mydło. - Pokażę im, tylko potem się nie zdziw, jak zobaczysz tłumy napaleńców przed namiotem - odparł ignorując wzmiankę o mydle, zupełnie jakby nie zaistniała. Każda riposta mogła zostać obrócona przeciw niemu, więc nawet wolał nie ryzykować. Z ogniem nie warto było się bawić. Uniósł wzrok przyglądając się jej oczom i mimice. Zauważył wyraźną różnicę między tym, co rozmówczyni prezentowała na co dzień. Ciągle trzymała dystans, próbując zachować powagę, ale przynajmniej uśmiechała się szczerze, zrzucając nieruchomą maskę, zwykle ścinającą jej twarz niczym u zbyt ponurego trupa. - Chyba, że wolisz jednorożca - pomachała mu ołówkiem przed nosem - Tylko konie w moim wykonaniu bardziej przypominają jamniki. Takie, co chorowały w dzieciństwie. - Wolałbym jakieś ładne, kobiece oczy, otoczone gęstym wachlarzem czarnych jak atrament rzęs. O stokroć ładniejsze od jednorożca, mimo iż nie umywa się do tego rogatego dzieła, jakie powstało mi na ramieniu - pokręcił z niedowierzaniem głową wciąż na nią patrząc. - Same oczy? - rzuciła pytaniem, przekrzywiając głowę lekko w bok. Bajerę miał niezłą, aż blade policzki znów chlaśnięto na odlew rumieńcem. - Tak - potwierdził krótko i szczerze - Ciemne tęczówki, duże źrenice, gęste rzęsy. Nie podobałoby ci się? Wolisz rogate potworki? - spytał zaczepnie. - To ten etap, na którym rzucam w ciebie komplementami, karmiąc ego? - odparowała, zbliżając twarz do jego twarzy tak, że między ich nosami zostało raptem parę centymetrów przestrzeni - Nie wyglądasz na rogatego… jeśli to cię pocieszy. Na potworka też nie. Chcesz to na piśmie? Diego zmrużył oczy i to był jedyny jego odruch na zbliżenie. Wciąż patrzył, lecz jego ciemne tęczówki nie musiały biegać z miejsca na miejsce, gdyż potrafił skupić się na jednym. Całe życie mieszkał z kobietami i napatrzył się na wiele scen, zachowań, a nawet bezzasadnej agresji. Jego opanowanie w “potyczkach” z kobietami było zadziwiające, czemu mógł dać właśnie dowód - Już mam - wyszczerzył się zadziornie wskazując palcem na rysunek na swoim ramieniu. Tuż po tym Nieve poczuła delikatnego pstryczka w nos, zaś Szekspir wstał na równe nogi dając jeden krok w tył i prostując się z ukłonu. - I nie musisz nic mi karmić, ego mam wystarczająco spasione - zaśmiał się na cały głos, wyraźnie rozbawiony jej próbami dopiecenia mu. - Nie wiem, nie sprawdzałam - wznosiła oczy ku sufitowi, kręcąc z naganą czarnowłosym łbem. Starała się siedzieć sztywno, mimo że kontakt fizyczny, wybitnie niespodziewany, podpowiadał mięśniom, by chwycić za coś ostrego i usunąć zagrożenie, jak usuwa się czyrak ze skóry - Każdy tak mówi, a potem i tak wszystko wychodzi w praniu. Kto co ma i ile dokładnie. I czego. - Przeginasz pałę, Nievie - odparł grożąc jej palcem, choć na ustach wciąż miał uśmiech, przez co nie dało się potraktować tego jako groźbę. - Ale to nic nie szkodzi. Zostały ci jeszcze dwie szanse - dodał rozbawiony kierując się w stronę wyjścia z namiotu, aby uchylić jej poły i odetchnąć powietrzem z zewnątrz - Jak będziesz chciała kiedyś sprawdzić osobiście, to zapraszam. Póki co dziękuję za gościnę, powtórz kilka słówek i do następnego - odwrócił głowę w jej stronę aby puścić jej oczko na pożegnanie. - Odpowiedź brzmi: tak - mruknęła głośniej, wciąż wpatrując się w brezent - Na dupie też mam tatuaż. Dobrej nocy. Diego uśmiechnął się szerzej kręcąc głową, po czym opuścił namiot, machnąwszy raz ręką na do widzenia. Dzień D0 - 3 Wieczór Życie obierało czasem drogi, na które człowiek z własnej, nieprzymuszonej woli nigdy by nie wkroczył. Trzymało serce w stalowych okowach, stresem mobilizując resztę ciała do pełnej gotowości. Uczyło, aby nigdy nie tracić czujności, przygotować się zawsze na najgorszy scenariusz, dzięki czemu ewentualnie szło się tylko przyjemnie rozczarować. Lubiło też podkładać kłody pod nogi i zastawiać pułapki na z pozoru prostych, łagodnych odcinkach, zaś pech, podobny przyczajonej w gorącym piasku żmii, atakował niespodziewanie i błyskawicznie w chwili, w której naiwna dusza ludzka zaczyna mieć nadzieję na poprawę losu. W życiu Nieve zmiany następowały niczym w przysłowiowym kalejdoskopie, często wystarczyła jedna nierozważna decyzja, drobne poruszenie metalową tubą, a obraz zmieniał się całkowicie, przechodząc ze spokojnych, statecznych barw uporządkowania do wiru czystego chaosu, podszytego hojnie strachem wymieszanym z rezygnacją. Najgorsze jednak było oczekiwanie, zimny cień kładący się na karku i zginający ku dołowy ramiona. Zbyt długo wszystko układało się pozytywnie… rzecz niezwykle podejrzana. Zdążyła się już przyzwyczaić, że te krótkie momenty spokoju i wytchnienia są tak naprawdę iluzją, jakże potrzebną aby nie zwariować do końca. Wojna rządziła się własnymi prawami, swoim prywatnym, osobistym kodeksem, gdzie nie było miejsca na litość, współczucie i zwykłe człowieczeństwo. Tutaj każdy chwyt był dozwolony, każda zagrywka mająca na celu zyskanie przewagi nad przeciwnikiem - jak najbardziej pożądana. Wojna była też jedyną właściwą szkołą chirurga i choć powstania tego stwierdzenia minęło kilkaset lat, wciąż pozostawało aktualne. Gdzie indziej dało się znaleźć tylu rannych, czy cierpiących? Przy otwartych konfliktach zbrojnych żołnierze ginęli na setki najróżniejszych sposobów, zdrowie tracili na drugie tyle. Rany kłute, gniecione, szarpane, miażdżone. Oderwane minami kończyny, ciemno szkarłatne tunele pozostawione przez kule rozmaitego kalibru. Wielokrotne złamania przy wpadaniu w wilcze doły. Dezyderia, gorączka, malaria, zakażenia - każdy kolejny dzień przynosił przypadki, o których Estevaz mogłaby raptem pomarzyć, zamknięta w bezpiecznych ścianach miejskiego szpitala. Nie wybrała takiego życia - ktoś dawno temu zdecydował za nią. A teraz nie było odwrotu. Tropikalny, duszny klimat dżungli potęgował wrażenie osaczenia, otaczając mózg parnym, podobnym mokremu kocowi oparem, przez co wydawało się jej, że nie może złapać głębszego oddechu. Osiadał wilgocią na skórze i włosach, przyklejał do ubrania wypłowiały od słońca mundur. Podobne warunki atmosferyczne nie sprzyjały prawidłowemu gojeniu się ran, najwięcej roboty miała więc przy doglądaniu pokiereszowanych towarzyszy broni i pilnowaniu, by niegroźne z pozoru obrażenia nie przerodziły się w broczące ropą stany zapalne. Niby mieli na stanie odpowiednio dużą ilość leków, lecz po co ryzykować bez potrzeby? Wezwanie do namiotu medycznego powitała z ulgą. Oznaczało koniec biernego czekania i wgapiania sie w brezentowy sufit. Zawsze lepiej czuła się pracując, konkretne zajęcia pomagały skupić się na tym co tu i teraz, zakazując myślom wybiegania w przeszłość, bądź przyszłość. Co prawda Psom udało się dokonać całkowitej anihilacji obozu wroga i to bez strat własnych, nic nie zapowiadało aby Kubankę czekała spokojna noc. Uzbrojona w torbę z niezbędnym sprzętem, szybko przemierzyła trasę z punktu A do punktu B, nie wdając się po drodze w zbędne dyskusje z rozochoconym towarzystwem. Oni mogli się bawić, na nią czekało jeszcze trochę pracy. Na samą myśl pokryte tatuażami dłonie zacisnęły się w pięści. Tak trzeba było… nie istniała inna droga. Przekraczając próg namiotu złapała się na tym, że wstrzymuje oddech. Wypuściła powietrze przez zęby, zła na siebie i chwilę słabości. Kiwnęła głową na powitanie wpierw Staremu, potem Niemcowi i finalnie skupiła cała uwagę na trzecim mężczyźnie. Plotki o wzięciu jeńca obiegły obóz lotem błyskawicy, powstawały fantastyczne teorie na temat jego tożsamości, jednak Nieve to nie interesowało. Wiedziała doskonale na czym polegają jej obowiązki - i te formalne i te, dla których trzymano ją w kompanii nawet mimo problemów z komunikacją. Znajomość języka angielskiego wciąż pozostawiała w jej przypadku sporo do życzenia, czego Prusak nie zamierzał skomentować na swój, jakże subtelny sposób, gdy podeszła bliżej. Och tak, przecież lista tych cywilizowanych języków ograniczała się raptem do paru pozycji. Co w takim razie robił na tym zapyziałym końcu świata, otoczony barbarzyńcami? Może i nie potrafiła gadać jak mądrale z Oxfordu, ale dużo rozumiała. Reszty potrafiła się domyślić, a w razie kłopotów, pozostawało dogadywanie na migi… lub proszenie kogoś o zabawę w tłumacza. W tym ostatnim Szekspir sprawdzał się całkiem nieźle, o ile akurat nie był zajęty rozsiewaniem wrodzonego optymizmu po całej kompanii. “Masz zadanie do wykonania” - zrugała się w myślach i zaraz zamarła w bezruchu, gdy zdjęto worek i ujawniono oblicze więźnia. Nie tego się spodziewała, o nie. Delgado należał do tych osób, których miała nadzieję nie oglądać już nigdy. Przed oczami mignęły jej sceny z katorgi, potocznie nazywanej przez ludzie El Comandante szkoleniem. Długie miesiące w dżungli, strach, potworne zmęczenie i odzieranie z człowieczeństwa kawałek po kawałeczku. Znów poczuła jak po jej dłoniach spływa gorąca, lepka krew, skapując gęstymi kroplami na stare, zbutwiałe deski i ciało maltretowanego dziecka. Widziała w jego wielkich, wybałuszonych i oszalałych z bólu oczach niemą prośbę, aby zakończyć przesłuchanie… a przecież nie mogła. Nie z dowódcą sapiącym w kark, oceniającym każdy ruch. Przymknęła powieki, nabrała powietrza ustami i wypuściła je nosem, zaś ręce schowała do kieszeni, by nikt nie zauważył ich drżenia. To była przeszłość, robiła co mogła, bo chciała żyć. Uniosła głowę i przejechawszy spojrzeniem po twarzach dwójki przełożonych, uspokoiła się momentalnie. Nic się nie zmieniło, prócz ręki wskazującej cel. Dobrze, pies musi mieć swojego pana. - Co chcesz wiedzieć, el Jefe? - zadała sakramentalne pytanie łamaną angielszczyzną, przybierając zimną maskę profesjonalisty. Życie i śmierć - kto potrafił uśmierzyć cierpienie, potrafił też je zadawać. Czas na moralne rozterki dobiegł końca. Teraz pozostawało to, do czego ją szkolono. - Zacznijmy od czegoś prostego, sprawdźmy jak bardzo szczery jest. Wypytaj go o siły wroga w tej okolicy. - oznajmił Stary. Sytuacji za to nie mógł odpuścić sobie Prusak. - Wróg. Ile - zaczął, ale wystarczyło jedno karcące spojrzenie dowódcy, aby się uspokoił. Kobieta kiwnęła głową na znak, że rozumie. Przez chwilę wahała się, czy przekazać dowódcy informacje na temat złapanego, ale darowała sobie. Starego nie obchodziła przeszłość, lecz teraźniejszość i najbliższa przyszłość. Każdy żołnierz niósł ze sobą bagaż doświadczeń, nie tylko tych frontowych, po cholerę zawracać obcym myśli czymś tak idealnie zbędnym? Bez pośpiechu podeszła do krzesła, wyciągając w międzyczasie skórzaną paczkę pełną ostrzy i igieł. Dopiero gdy sprawdziła czy więzy odpowiednio mocno trzymają, zwróciła się bezpośrednio do jeńca, przechodząc na hiszpański. - Wiesz kim jestem i kto mnie uczył - pozwoliła sobie na przyjacielski, ciepły uśmiech. Głos miała spokojny, zupełnie jakby rozmawiali na brzegu piaszczystej plaży, a tuż obok szumiało lazurowe morze. Rozwiązała troczki, ściskające pakunek i rozłożyła go na stoliku. W półmroku oświetlanym raptem przez jedną kiepskiej jakości żarówkę, błysnęły srebrem instrumenty medyczne. - Są dwie drogi… dobrze o tym wiesz - ujęła lewą dłonią krótki, zakrzywiony nożyk. Drugą, pustą i niegroźną, rozłożyła w geście przyjaźni - Którą wybierzesz? Wzrok mężczyzny skupił się na nożyku. Ciężko było powiedzieć czy w jego oczach pojawił się strach. - Wybór między krótką i przyjemną śmiercią a odrobiną zabawy z tobą, co? Jak między dżumą a cholerą. - odparł stosunkowo spokojnym głosem, chociaż wciąż patrząc na ostre narzędzie. Po chwili przeniósł jednak wzrok na kobietę. - Nie zabiorę ci przyjemności z pofiglowania nieco. Wiem, że na to czekałaś. - stwierdził, tym razem wpatrując się prosto w oczy. Pojawiło się w nich ponownie przekonanie o wyższości, które Nieve swego czasu widziała tak często. Jeniec nawet ośmielił się uśmiechnąć nieco, nadzwyczaj szkaradnie zresztą. - Czekałam? - zdziwiła się, choć może udawała. Zaraz jednak ponownie na jej twarzy pojawił się miły grymas - Nie, nie nazwałabym tego tak, jednak skoro nalegasz. Ze względu na starą przyjaźń nie śmiem ci odmówić - pochyliła się do przodu, przykładając nóż ostrą krawędzią do jego przedramienia - Mamy mnóstwo czasu, nikt nam nie będzie przeszkadzał. Jeśli myślisz, że mi się wymkniesz… pamiętaj że jestem lekarzem. - zakończyła podejrzanie wesoło, naciskając na stal. Pojawiła się pierwsza czerwona pręga, która zaraz spłynęła szkarłatem, gdy wprawna dłoń odcięła pierwszy kawałek żywego ciała. Na razie niewielki, ot powierzchnią zbliżony do powierzchni kciuka. - Ilu was tu jest, co? Mężczyzna zacisnął dłonie i zęby. Przez chwilę oddychał znacznie szybciej, przyzwyczajając się do bólu. - Więcej, niż jesteś w stanie zabić ty i cała twoja gromada. Zajmiemy ten kraj, potem następny i następny. Ale ty tego nie dożyjesz, zdrajczyni. Mam nadzieje, że zdechniesz szybciej i w męczarniach. - wywarczał przez niemalże zaciśnięte zęby. Nieve parsknęła i otarłszy nożyk o spodnie jeńca, zaczęła odkrajać kolejny kawałek. Powoli, rozciągając czynność w czasie, aby dostarczyć mu jak najwięcej bodźców. - Liczby, Filberto. Nie interesuje mnie propagandowa papka, a suche, faktyczne liczby. Ilu ludzi jeszcze wam zostało, gdzie się pochowali? No już, nie bądź nieśmiały. Wiem jak bardzo lubisz gadać. Nie krępuj się. - przy ostatnim słowie cięła głębiej, zahaczając końcem narzędzia o drgające pod okrwawioną skórą mięśnie. Kubańczyk wierzgnął z bólu, a wraz z nim poruszyło się całe krzesło. Wywołało to także błyskawiczną reakcje Prusaka, który natychmiastowo wycelował pistoletem w jeńca, dało się także usłyszeć charakterystyczny dźwięk odbezpieczania pistoletu. Stary machnął jego ręką i po chwili sytuacja wróciła do “normy” sprzed kilkunastu sekund. - Trzydziestka ludzi, rozrzucona po dżungli w tym rejonie. Będziemy was nękać, atakować kiedy będziecie spali, nie opuścimy was na krok. Ale to nie wszyscy, oj nie. Ja wiem o trzydziestu. Nie mam dostępu do informacji z innych regionów. - oznajmił w końcu Filberto, którego wzrok znowu częściej lądował na ostrzu nożyka niż kobiecie. - Trzy dziesiątki, rozrzucone po lesie. - przełożyła na zrozumiały język, wpatrując się niczym zahipnotyzowana w świeże rany. Z lubością zaciągnęła się żelazistym zapachem, rozdymając przy tym nozdrza - Raportów brak z… innych grup. Mówi że ich dużo, ale on zawsze wyolbrzymiał i… propaganda. Robi propagandę. - ponownie wytarła nóż o spodnie, tym razem o drugą nogawkę. Kawałki skór odłożyła na stolik, tuż obok reszty bajazolu. - Ty może stań za nim - zwróciła się do Prusaka, odrywając z trudem wzrok od krwi - Będzie wierzgał. Szkoda jego...głowa, póki ma mówić. - Trzydziestu? W tej okolicy? Mało prawdopodobne. Bardzo mało. Pokaż mu, że nie lubimy kłamstw. - stwierdził spokojnie Stary, jakby miało chodzić o posadzenie jeńca na karnym jeżyku, nie jego torturowanie. Prusak za to, choć z pewną niechęcią, odłożył pistolet na jedno z łóżek i wykonał polecenie, obejmując głowę jeńca ramieniem i skutecznie uniemożliwiając ruch. - Co ty do cholery planujesz?! - wydukał z siebie jeniec, próbując się szarpać, ale chwilowe duszenie Prusaka skutecznie odebrało mu chęci. W odpowiedzi Estevaz pokręciła z naganą głową, podnosząc ze stolika kawał buro rdzawej gazy, skłębionej w bliżej niezidentyfikowaną, kulopodobną masę. Do czystych nie należała i nie musiała. Po co marnować zasoby na jeńców, skoro równie dobrze mogły posłużyć do łatania któregoś z psich żołnierzy? Cięcia budżetowa, oszczędność, ekologia - to słowo najbardziej lubiła. Takie nowoczesne, pompatyczne i gówno warte na dłuższą w starciu w potęgą dolara. - Zaczniemy od delikatnej rozgrzewki. Przecież nie chcemy, abyś za szybko nam tu zszedł, prawda? - rzuciła własne pytanie, zamiast odpowiedzieć. Zdenerwowanie więźnia zaczynało ją bawić, zaś jego upór cieszył drzemiącą głęboko w umyśle czarną, wiecznie głodną bestię. Gdy sie budziła, istniał tylko jeden sposób na jej ponowne uśpienie. Dłoń ozdobiona tatuażem lecącej jaskółki wystrzeliła do przodu, łapiąc więźnia za szczękę. Kobieta zacisnęła palce, zmuszając go to roztworzenia szczęk. Jeden łapczywy oddech i wylądował w nich brudny materiał, dopchany brutalnie aż wypełnił całą jamę ustną. - Czemu zawsze wybieracie brutalne rozwiązanie? I tak powiesz mi prawdę, chico, ale jeżeli chcesz przed tym zeszczać i zesrać się pod siebie, twoja wola. Przejdziesz na drugą stronę upodlony gorzej niż parszywy kundel. - Klepnęła go po policzku otwartą dłonią, delikatnie. W innej sytuacji można by uznać gest za pieszczotliwy. Z tym samym uśmiechem wbiła mu ostrze do połowy w udo i pociągnęła wzdłuż mięśni. Wiedziała gdzie ciąć, by nie natrafić na ważniejsze arterie, a tylko zadać ból. Doświadczenie jak i talent było nadzwyczaj widoczne po jeńcu, który zaczął się wierzgać i wyrywać, jednak żelazny uścisk Prusaka trzymał go skutecznie w miejscu. - Gran final… do jakiego momentu mogę go… zepsuć? Ma chodzić, żyć, czy kula w łeb po wszystkim? - rzuciła za plecy do dowódcy, podnosząc w międzyczasie kolejne żelastwo - tym razem o ząbkowanej krawędzi. Idealne do szarpania tkanek. - Powiedzmy, że nie do końca respektujemy prawa Konwencji Genewskiej. Ma powiedzieć wszystko, co wie. Potem szkoda środków na to, żeby go karmić i pilnować. - stwierdził Stary, wodząc przy tym palcem po wylocie lufy swojego Lee Enfielda. Tym razem nie odpowiedziała w żaden sposób. Przecież to takie oczywiste. Gdyby kogokolwiek obchodziło tu dobro kogoś spoza oddziału, Stary nie posyłałby po nią. Oboje rozumieli prosty fakt, umykający większości siedzących w bezpiecznych miastach i pierdzących w stołki urzędasom - wojna rządzi sie własnymi prawami. Dla nich nie była zlepkiem statystyk w raportach, ale twarzami przyjaciół i wrogów, posyłanych masowo na rzeź. Jeśli istniał sposób, aby zmniejszyć własne straty… dobra jednostki nie stawiało się ponad dobro ogółu. Prosta matematyka. Skurwysyńska, zimnokrwista, ale skuteczna. Jedno spojrzenie na ostatnią ranę, poprawa chwytu na narzędziu i zabrała się do pracy. - Kłamstwo jest podobne do królika, Filberto - poczęła rwać mięśnie, oddzielając je włókno po włóknie przy samej krawędzi, dwa centymetry nad kolanem. Pracowała powoli, metodycznie, w pełnym skupieniu. Dłonie Kubanki pokrył gorący, lepki szkarłat, w nozdrza uderzył żelazisty odór rzeźni. Przełknęła nagromadzoną w ustach ślinę. Ta też miała metaliczny posmak - Pozwolisz jednemu wyrwać się na wolność i nim się spostrzeżesz, zaraz zaroi się od małych kłamstewek. Jedno rodzi kolejne i jeszcze kolejne i następne, aż nagle nie ma już miejsca na prawdę… a nas nie interesują kłamstwa. Powtórzę raz jeszcze: ile was jest i gdzie macie nory? Daj spokój, nie wysyłaliby kogoś takiego jak ty, aby dowodził garstką obszarpańców. Co tu robisz, kto wydał ci rozkaz relokacji na to zadupie? Ale to za chwilę. Teraz mów ilu was jest. Wygodnie ci? - ostatnie pytanie wypowiedziała z wyraźną troską, zezując na stopy skazańca - Nie cisną cię buty, hm? Powinieneś mieć komplet paluchów. Wiesz… zmieścisz się w mniejszym dole, gdy spakujemy cię tam w kawałkach. Bardzo wielu… bardzo czerwonych kawałkach - kiwała głową do swoich wspomnień, zgadzając sie z tym co widziała. Knebel uniemożliwiał komunikację, lecz na niej oprawcy nie zależało. Jeszcze nie. - Ale zaczniemy od dłoni. Który palec jest ci najmniej potrzebny?
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
20-06-2016, 10:51 | #6 |
Reputacja: 1 | Obóz tonął w gwarze, przynajmniej ta jego świętująca część. Akcja poszła nieźle, to i było co świętować, Stary przeprowadził akcję wręcz koncertowo. Rourke zabił komara, który usiadł na jego przedramieniu, jedyne co go wkurwiało w dżungli to było robactwo. Wszelkiego rodzaju i autoramentu. Polak z angielskim paszportem przywykł już do różnych warunków pogodowych. Nie przeszkadzało mu palące słońce Tangeru czy piaski Omanu, stepy Angoli czy mokradła Konga, ale tutejsze robactwo wkurwiało go do granic możliwości. Wyciągnął zza pazuchy piersiówkę i pociągnął spory łyk z naczynia. Miał w nim dobrą szkocką, nie tego miejscowego sikacza. Pochwalił się w duchu, że do Senlatoru zabrał kilka butelek wódki i szkockiej, bo to co piła reszta pędzili chyba ze zdechłych kapibar. Fakt, na bezrybiu i rak ryba. Mężczyzna stał oparty o pień drzewa i spod szerokiego ronda kapelusza obserwował resztę bawiącej się ekipy. Był dość wysoki, może nie imponował posturą, ale pod skórą przedramion wyraźnie rysowały się żylaste mięśnie. Kilkudniowy zarost już go swędział, solennie obiecał sobie, że rano się ogoli. Zarzucił na ramię pas od karabinu HK33 i ruszył w kierunku ogniska. W końcu był dowódcą oddziału, miał ludzi pod rozkazami. To oznaczało, że nie tylko miał im rozkazywać, musiał z nimi żyć i opiekować się nimi. Choć niewielu uznałoby go za dobrodusznego ojczulka. Cenił sobie dyscyplinę i lojalność, a Ci, którym zdarzało się go lekceważyć, szybko się odechciewało takiego zachowania. Kilka rund w błocie po łokcie i czołganie pod drutem kolczastym, skutecznie leczyło delikwentów z niesubrodynacji. Byli najemnikami nie bydłem, wojskiem tyle, że opłacanym. Według niego standardy należało zachowywać, podobnie myślał Stary. Zbliżył się do ogniska i usiadł wśród reszty, kładąc sobie karabin na kolanach. Jeszcze nie otworzył ust, a jeden z najemników rzucił do niego pytaniem o schwytanego jeńca. Swoje dorzucił rozbawiony Szekspir. Co miał im odpowiedzieć? Uważał, że takie sprawy nie powinny być od razu powszechnie ujawniane. Złapali kubańskiego doradcę, czyli wyszkolonego przez KGB żołnierza sił specjalnych, który uczył miejscowych jak walczyć, organizował ich i dowodził nimi. Cenna zdobycz, jak Stary uzna, że powinni wiedzieć to im powie. Póki co nie mówił nic, więc James nie czuł się upoważniony do mówienia o tym: - Wiesz Szekspir, co robią ciekawskim? W dupę cfelują - zażartował. - Jak Stary powie, że możecie wiedzieć, to wam powiem. Póki co cieszcie się wolnym, bo jutro znowu robota się szykuje, panowie - wziął naczynie z miejscowym trunkiem i wzniósł toast.
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |
04-07-2016, 17:16 | #7 |
INNA Reputacja: 1 | Ze Zombiałkę <3
Jakiś czas temu
__________________ Discord podany w profilu |