Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-06-2016, 15:00   #21
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Ból rozlewał się po przedramieniu. Było to irytujące, ale szlachcic żył. Pewnie walczyłby dalej na oślep, gdyby nie Manuela. Chwilę trwało zanim zorientował się w sytuacji. Pojedyncze słowa przedzierały się przez kurtynę bólu.
Statek stracony.... automatyczny kurs... obniżać lot...dostać się do śluz.

Ich ciała przywarły do metalowej platformy.
- Manuel, daj mi pistolet - wyszeptał.
- Co? Czas na walkę już minął. Pora uciekać - rudowłosa wyraźnie nie rozumiała co ma na myśli jej szef.
Zaśmiał się półgębkiem.
- Daj mi pistolet. Muszę znaleźć siostrę. Zresztą kapitan opuszcza okręt ostatni. Gdyby mnie nie było za pięć minut, to odpalaj kapsułę beze mnie.
- Za pięć minut ten statek będzie już we wodzie - szlachcic odniósł wrażenie, że kobieta ma problem z mówieniem. Coś ściskało ją w gardle. Bała się, że to pożegnanie?
Odruchowo przysunął się bliżej i ucałował ją w czubek głowy.
- Wszystko będzie dobrze Manu. Daj mi ten pistolet. Widzimy się za dwie minuty w magazynie. Zajmij się resztą załogi.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 05-06-2016, 21:18   #22
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Rozgorączkowany szukał wyjścia z sytuacji, ale wiedział, że nie będzie w stanie uratować skomplikowanej instalacji. Zresztą prawdopodobnie jego interwencja dałaby jedynie nieco więcej czasu załodze... Denis przeczuwał bliską katastrofę, a kolejne pękające elementy tylko go w tym utwierdzały. Swąd palonej gumy uzmysłowił mu, iż nie ma po co wracać. Kolejny akwalung można było spisać na straty... Przestał się jednak przywiązywać do posiadanych rzeczy, może nawet i lepiej, że nie będzie musiał spłacać długu zarażonym, korzystając z ich sprzętu? Dym przywrócił go do bolesnej rzeczywistości. Teraz lurker walczył o to, co najcenniejsze - własne życie. Wyrwać się z piekła maszynowni i poszukać azylu. Wstrząsy na chwilę pozbawiły go równowagi. Praktycznie po omacku musiał pokonywać kolejne zakręty, lecz miał wprawę. Samotnia w czasie choroby, ucieczka przed doktorem, spotkania z Malfoyem sprawiły, że nie był bez szans w labiryncie kotłów. To miejsce przez jakiś czas było przecież jego domem. Nie pozwoli, aby stało się wieczystym grobem... Nasłuchiwał odgłosów, które mogły doprowadzić go towarzyszy. Później skieruje się na rufę, ponieważ wydawała się bezpieczniejszym miejscem niż front sterowca...
 
Deszatie jest offline  
Stary 06-06-2016, 13:36   #23
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Samantha wyszła za Jacobem wciąz trzymając go na muszce. Jego niedoczekanie, że zwróci broń w innym kierunku, albo przestanie w niego mierzyć. Nie wierzyła, ani nie ufała w to, że ten zechciałby jej pomóc czy też ją uratować. Odbierała jego zachowanie jako niechęć i wykorzystywanie jej w walkach, jako dobrej tarczy oraz tarana, który swoją siłą wbijał się w grupę i rozwalał wszystko. Nie interesowało go to, czy zostanie ranna i jak sobie tym poradzi. Mówiąc ogólnikowo i wręcz kolokwialnie; miał ją w dupie. Tak to widziała i choć obraz jej się zamazywał, a całość wyglądała jak przerzucane klatki, a nie płynna wizja, jakoś dawała radę iść dalej, a szmata, którą trzymała przy dziursku w brzuchu, była już co najmniej do wyciśnięcia. Ledwie minęli kolejny zakręt, gdy wypadł między nich Ferat.

- Jacob? Chłopie, dobrze że was widzę! Tam jest ich więcej. Denis, on… a potem Richard… - zaczął tłumaczyć bez ładu i składu.

Samantha zmrużyła oczy, w których wciąż tliła się nieufność.
- Do medyka - rzuciła rozkazująco bez zbędnych poprawności językowych i kultury, machając pistoletem. Nie znała typa i też mało ją obchodził. W sumie tego Denisa też już nie kojarzyła, a Rysiek był wkurzający... No i o co ten lament? Potem popieprzyło się jeszcze bardziej. Dym, który nagle omiótł cały korytarz był gęsty i duszący, uniemożliwiający patrzenie. Kidd zaczęła wątpić w jakąkolwiek medyczną pomoc, więc co? Witać się już ze śmiercią, czy może jeszcze trochę posapie w mało pociągający sposób?

- Pierdolmy medyka, chuja zdążymy
- warknęła z gracją i kulturą, jak prawdziwa kobieta. Aby dopełnić obraz jej piękna, brakowało jeszcze, żeby splunęła... Oj, chyba się zbierało.
- Do śluzy, trzeba brać dupę w troki. Ty, nowy... Prowadź, ale już. Bo ci wyjebie dziursko w brzuchu jakie ja mam - i po tym plunęła krwią na podłogę pokładu. Machała pistoletem jak chorągiewką, chyba bardziej dla podniesienia swojego ego, niż realnej groźby. Jej żywot zawisł na włosku i stał się istną wyliczanką, nic tylko wziąć kwiatka i wyrywać płatki, wyliczając po kolei "umrze, nie umrze, zdechnie, nie zdechnie..." .
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 10-06-2016, 23:22   #24
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jacob miał w swym życiu chwile, w których oddawał się refleksji. Dumał wtedy nad wydarzeniami przeszłymi i ich skutkami w teraźniejszości. Wysuwał się w przyszłość rozważając konsekwencje. W huraganie dostrzegał uderzenie skrzydeł motyla z drugiego krańca świata.

To był właśnie taki czas. Może nie do końca, lecz wystarczająco podobny. Rozważając dalsze posunięcia przypominał sobie dlaczego zawsze lub prawie zawsze pracuje sam. Stanęła mu przed oczami cała gama idiotycznych posunięć eliminujących mu kolejne możliwości działania.

Gdyby sterowiec nieprzyjaciela nie został zniszczony, to dzięki pistoletowi abordażowemu i przebraniu mógłby dostać się na miejsce spokojnie będąc uznawanym za sojusznika. Gdyby ktoś go zauważył.
Problem defensywy? Zdaniem Jacoba defensywa najprawdopodobniej nie istniała lub istniała w szczątkowej postaci. A nawet, gdyby istniała tam armia zabójców, to nadal miałby szansę. Idąc pewnie korytarzami i trzymając się na dystans od załogi mógłby próbować dotrzeć nierozpoznany do stanowiska pilota. Wtedy okręt byłby przejęty, zaś oni dysponowaliby nowym środkiem transportu oraz kompletem informacji przewożonych tamże.

Niemniej możliwość ta została całkowicie odcięta z oczywistych przyczyn.

Natomiast z inteligencją podobną do inteligencji Samanthy miał ostatnio styczność na Serpens. Przed oczami stanął mu obrazek kretyna próbującego otworzyć małża palcami. Piratka była na poziomie tego małża.
Cooper przez krótką jedynie chwilę zastanawiał się jak określić dolegliwość, na którą nieszczęsna kobieta zapadła. Diagnoza przyszła sama - debilizm.

Gdyby jej maleńki móżdżek nie zlasował się, gdyby ostatnie szare komóreczki nie umarły, to dawno byłaby opatrzona u Jonasa, a wraz z nią Casimir. Richard natomiast otrzymałby wsparcie Jacoba i być może kapitan sterowca byłby w stanie sprawić, że ich środek transportu w ciągu najbliższych kilkunastu minut nie eksploduje.

W tym czasie niemal bez udziału woli zdjął kapelusz i płaszcz. Wcisnął je do torby, zaś naszyjnik Black Cross wylądował w dłoni zamiast na szyi.

- Prowadź ich do kapsuł. Zaczekajcie na mnie ile się da - poklepał Ferata po ramieniu i popchnął w stronę ewakuacji.

Informacje ze sterowca przeciwnika prawdopodobnie przepadły, zaś historyk miał podstawy przypuszczać, iż jedynymi żyjącymi napastnikami są ci, którzy właśnie znajdują się z nimi na sterowcu.
Jacob nie poddawał się tak łatwo. Musiał zdobyć te informacje.

Przed oczami stanął mu obraz sprzed eksplozji dymu. Richard walczył z dwoma przeciwnikami, zaś jednego powalił kolbą. Nie było wątpliwości. Facet żył, ale był jeszcze jeden na nogach.
Starr musiał mieć choć jednego z nich do przesłuchania i nawet wiedział już jaką strategię obierze. To właśnie pod nią miał zamiar grać.

Najkorzystniej byłoby zabrać nieprzytomnego, ale nawet jakby nie było przy nim jego towarzysza, to mógłby mieć problem z zawleczeniem tej kupy żelastwa. Musiał wymyślić coś innego.

Możliwie trzymając się osłon podszedł kawałek w stronę, z której dochodziły odgłosy wystrzałów.

- Kowboju! Nie strzelaj! Chodź ze mną, to wyciągnę waszą dwójkę żywą. Gdybym chciał waszej śmierci, to bym was tu zostawił! Później wyjaśnię, teraz nie ma czasu! - zawołał, gdy tylko skrył się za przeszkodą.

Miał zamiar wykorzystać desperację widoczną w strzelaniu na oślep. Im też palił się grunt pod nogami.

Po co mieć jedną osobę do przesłuchiwania, skoro można mieć dwie? I po co nosić nieprzytomnego, skoro drugi kandydat do przesłuchania mógł go nieść?
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 11-06-2016, 19:30   #25
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację


Każda odpadająca część instalacji utwierdzała Denisa w perspektywie katastrofy. Porzucił już wszelką nadzieję na odratowanie akwalungu. Obecnie myślał jedynie w kategoriach własnego przetrwania.
Smog był wszędzie. Kłębił się coraz intensywniej w zamkniętych sektorach hali. Idąc w rozlanych wokół oparach, nurek czuł się niczym ślepiec. Prawie jak podczas pierwszych wypraw w głębiny, kiedy pracował na prowizorycznym sprzęcie. Wtedy, w nieprzebranej wzrokiem pustce był podobnie zagubiony.
Wciąż jednak zachowywał jasność umysłu i rzutował w głowie plan statku. Dobra pamięć stanowiła kolejną wypadkową pracy lurkera. Za każdym razem gdy przeczesywał nowo odkryte ruiny, od razu dokonywał pedantycznej analizy otoczenia. Miało mu to pozwolić na sprawną ewakuację w razie kłopotów. Dlatego mimowolnie wychwytywał nawet małe szczegóły w nowym środowisku. Dzięki temu szybko poznawał dane miejsce jak własną kieszeń.
Jednak nawet najlepsza pamięć i najsilniejsze płuca miały swoje ograniczenia. Problem z maszynownią był taki, iż obieg świeżego powietrza występował tu w ograniczonym stopniu. Pomieszczenie bardzo szybko zapełniło się już nie tylko dymem, ale i pierwszymi językami ognia. Arconowi zakręciło się od tego w głowie. Oddychał coraz ciężej, a każda kolejna myśl zauważalnie zwalniała. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, lecz tym razem nie potrafił samodzielnie dźwignąć się z powrotem. Uderzył ciałem o posadzkę, zakrywając poparzoną od żaru twarz. Drobinki popiołu osiadły mu na ciężkich powiekach.
Z daleka doszedł przytłumiony głos.
- Denis… Deeeeniiiis…
Wpierw pomyślał że to wyobraźnia płata mu figle. Niemniej po chwili skonkludował, że ktoś rzeczywiście się zbliżał. Wielka postać wyrosła z dymu i omiotła go swoim cieniem. Przypominała okutanego w stal giganta. Ogromne ręce zwisały luźno wzdłuż ciała, zaś kształt głowy posiadał w sobie nienaturalną wręcz krągłość.
- Masz szczęście chłopie że zdążyłem - powiedział Malfoy z wnętrza akwalungu.
Inżynier ostrożnie podniósł lurkera. Trzymając go na rękach, przeszedł między płonącymi sztalugami.


Jacob pomacał kolbę abordażowego pistoletu. Gdyby przeciwnicy w ichnim sterowcu wciąż żyli, mógłby użyć gadżetu przeciwko nim samym. Jednakże kiedy ostatni raz widział machinę wroga, ta stała w kuli ognia. Z pewnością wejście na nią nie należało do puli realnych planów.
Poświęcił rzut oka na Samanthę. Ta wciąż nie ustępowała, uważając że najbardziej zależy mu na jej śmierci. Gdyby to były inne okoliczności oraz czas, z obydwu stron posypałoby się wiele kwiecistych inwektyw. A może i nie skończyłoby się tylko na groźbach.
Zwlekali z ucieczką, lecz pożar nie zamierzał czekać. Głębokie dudnienie przebiegło nad głowami całej trójki i natężyło się tuż przy miejscu gdzie obecnie stali. To było jak oczekiwanie na spóźniony wyrok. Jacob ledwo dostrzegł kiedy duża część sufitu runęła wprost na grupę. Posypał się ciemny pył, zewsząd poleciały koła zębate. Z trudem odgarnął elementy konstrukcyjne, podobnie jak Ferat. Samantha była zbyt osłabiona aby podobnie szybko zorientować się w sytuacji.
- Prowadź ich do kapsuł. Zaczekajcie na mnie ile się da - powiedział do Lucjusza.
Akurat temu towarzyszowi nie trzeba było dwa razy powtarzać jeśli chodziło o ucieczkę.
Starr skupił się na przeciwnikach Richarda. Facet był twardy, zachowywał się wręcz jak niezniszczalny. A to mogło go zgubić.
Historyk poprawił swój strój. Uznał że w ferworze walki tamci nie powinni odróżnić go od swoich. Przynajmniej w pierwszym momencie. Nie mając lepszych opcji, po prostu zwrócił się w ich kierunku.
- Kowboju! Nie strzelaj! Chodź ze mną, to wyciągnę waszą dwójkę żywą. Gdybym chciał waszej śmierci, to bym was tu zostawił! Później wyjaśnię, teraz nie ma czasu!
Ataki na chwilę ustały. Kształty w odcieniach szarości powoli nawróciły ku niemu. Czuł jednak że im bliżej byli zabójcy, tym bardziej podejrzliwi się stawali. Jeden Noas wiedział jak dogłębnie okablowani zostali. Jedno pozostawało pewne. Mieli przejrzeć jego plan prędzej czy później.
Jak się okazało - to pierwsze.
Wystrzelili równocześnie. Cooper ledwo umknął, rzucając się do tyłu pod dwa rzędy pokładowych reflektorów. Plan nie okazał się bezowocny. Zagubiona (a może nie?) kula trafiła jednego z napastników w plecy. Ranny uniósł ręce jak do modlitwy. Po sekundzie przekoziołkował do przodu, aby już nie wstać.
Drugi krzyżowiec zawahał się, bowiem nie mógł już skupiać uwagi tylko na Jacobie. Aby zejść z linii strzału pobiegł gdzieś w kierunku najbliżej odnogi.
Starr mógł już tylko uciekać. Temperatura osiągała nieakceptowalną dla organizmu wysokość. Krztusił się i łzawiły mu oczy. Z trudem rozpoczął dalszą część mozolnej przeprawy.


Adrenalina pozwoliła przez pewien czas ignorować poharataną rękę. Jednak z czasem Richard poczuł dojmujące pieczenie. Kiedy spojrzał na ramię, ujrzał przypaloną siatkę nerwów oraz pulsujące na wierzchu mięśnie.
- Manuel, daj mi pistolet - chciał powiedzieć spokojnie, lecz z trudem wycedził słowa przez zęby.
Tamta oponowała. La Croix ani myślał słuchać jej ostrzeżeń. Rodzina przede wszystkim - tą dewizą kierował się zawsze i nie zamierzał teraz jej zmieniać.
- Daj mi pistolet. Muszę znaleźć siostrę. Zresztą kapitan opuszcza okręt ostatni. Gdyby mnie nie było za pięć minut, to odpalaj kapsułę beze mnie.
Kolejne wystrzały zagłuszyły ich rozmowę. Choć zdawało się to fizycznie niemożliwe, przywarli do podłogi jeszcze mocniej.
Nie chciała tego robić, ale pozbawił ją wyboru. Richard wiedział jaka jest Manuel. Z pewnością już teraz zrzucała sytuację na karb własnego sumienia. Właśnie dlatego był tak stanowczy. By przerzucić odpowiedzialność na swoją osobę, sprawiając że ruda skupiłaby się już tylko na ucieczce.


Trzęsącymi się rękoma podała mu trzylufowy pistolet. Pamiętał jak pół żartem rozprawiali o prototypie Malofya jeszcze przed lądowaniem na wyspie Jerry. Śmiał się wtedy że jeśli eksploduje jej w dłoniach, to odwróci uwagę korsarzy. W zupełnie innych okolicznościach to on miał skupić na sobie atencję przeciwnika, właśnie tą bronią. Choć w istocie była to zwykła sadza, pomyślał że poczuł właśnie gorzki smak ironii.
  • Modyfikowany pistolet skałkowy [3] (amunicja 3)
Nie widział wroga, ale on również jego. Kiedy wstał z powrotem, przez chwilę zastanawiał się gdzie obecnie powinien być najbliższy oponent. Wtem usłyszał przytłumiony głos. Nie rozumiał słów, lecz rozpoznał Jacoba. Strzały przeniosły się w jego właśnie kierunku, zdradzając na moment położenie atakujących. To była szansa dla Richarda. Wymierzył przed siebie i natychmiast pociągnął za spust. Chwilę później dobiegł go zduszony charkot oraz odgłos upadającego ciała. Przeczesawszy drogę choć trochę, pomknął obok następnych rozbłysków plazmy. Z duszą na ramieniu, przebiegł korytarzem wprost do pokoju który dzielił ze swoją siostrą.
Część sypialną Eloizy trawiły już płomienie. Widział jak łoże dosłownie zapada się w sobie, łamiąc w licznych miejscach i wyrzucając do góry warstwy żaru. Dziewczyna stała przy przeciwległej ścianie. Była kompletnie sparaliżowana strachem. Jej źrenice powiększyły się i zastygły w obrazie bezbrzeżnego przerażenia. Nie minęło mgnienie oka, a był tuż przy niej. Nie pytał o nic. Siłą przyciągnął do siebie i skierował na korytarz.


Nadal mu nie ufała. Głosy w głowie trochę się wytłumiły, acz ona wiedziała swoje. Ten pyszałkowaty uśmieszek i zbyt ostentacyjna mowa ciała sprawiały wrażenie jakby stale coś kombinował. Nie to żeby sama pozostawała bez winy - nie przeszkadzało to jednak Samanthcie w darzeniu Jacoba szczerzą antypatią.
Gdy na statku zaczęło robić się naprawdę gorąco, szybko zmieniła swoje priorytety.
- Pierdolmy medyka, chuja zdążymy.
Pchnęła Coopera lufą, jednocześnie wybałuszając oczy w bezowocnej próbie dostrzeżenia czegokolwiek. Tymczasem sterowiec wydawał setki bliżej niezidentyfikowanych dźwięków. Żaden z nich nie brzmiał jak coś, czego chce się doświadczyć paręset metrów nad powierzchnią wody. Zdążyła tylko usłyszeć trzask i w następnej sekundzie zasłonić kark. Strop nad nią gwałtownie runął w dół. Części rur, desek oraz metalowej drobizny przydzwoniły w obydwu historyków oraz nią samą. Zeppelin dosłownie rozpadał się na kawałki.
Dziewczyna widziała już podwójnie, gdzieś upadła jej broń lecz nie dbała już o to. Możliwe że na trochę straciła przytomność. Minęła sekunda, albo parę minut. Nie potrafiła tego powiedzieć. Przedziwna obecność która zamieszkała jej ciało znów dała o sobie znać. Choć zakrawało to na cud, nadal szła o własnych siłach. No, może nie do końca. Miała wrażenie jakby to niewidzialne ręce pociągały ją za kończyny niczym kukiełkę w dłoniach szalonego lalkarza.
Tymczasem gdzieś z boku wyrósł Ferat. Spanikowanymi gestami wskazywał jej kierunek. Czasem odwracał się by spojrzeć czy Kidd za nim idzie. Nie sądziła jednak aby bojaźliwy mężczyzna (o ile można było go w ogóle tak nazywać) zawróciłby po nią gdyby siły opuściły ją na dobre.
Kroczyła z nim w szarej pustce. Otoczenie wyglądało przez to na odrealnione, iście surrealistyczne.
Usłyszała wystrzał. Nie z broni plazmowej. Ktoś używał klasycznej, prochowej broni. Jeden dostał, lecz innemu udało się zbiec. I wtedy właśnie on, ostatni z żywych zamachowców wyszedł dwójce na przeciwko. Kolejny z niezmordowanej bandy kontra słaniający się, kobiecy pół-trup w towarzystwie nieuzbrojonego naukowca. Nie widziała ukrytej za maską gazową twarzy, lecz czuła że rozciągnięta jest w diabolicznym uśmiechu. Mężczyzna wyciągnął w jej kierunku karabin i namierzył. Zdawał się napawać tą chwilą. Tak przynajmniej pomyślała, lecz jegomość dziwnie przeciągał moment egzekucji. Doszła do wniosku, że facet czeka na jej ostatnie słowa. To było wielce osobliwe zważywszy na prostolinijność całego abordażu. Kiedy jednak spojrzała na jego lekko trzęsąca się dłoń, zrozumiała coś. On wiedział. Miał świadomość obecności tego, co nosiła w sobie.
Gdyby miała potem powtórzyć słowa które wydobyły się z jej ust, z pewnością nie byłaby w stanie tego zrobić. Brzmiały niczym drapanie czymś o chropowatą powierzchnię. Dziwne, gardłowe głoski zdawały nie układać się w sposób gramatyczny, ale nieść przesłanie bezpośrednio do podświadomości. Wyłowiła w nich pojedyncze słowa-klucze: władca, głębiny, słuchać.
Strzelec przez chwilę się wahał. Wyglądał tak jak gdyby próbował przejrzeć sklecony na szybko fortel. Z jakiegoś powodu obniżył jednak broń, podszedł bliżej i skinął głową. Wreszcie odwrócił się na pięcie i ruszył w przeciwnym kierunku, z pewnością aby szukać innych ofiar. Lucjusz stał przez chwilę z rozdziawionymi ustami. Spojrzał na dziewczynę jakby ujrzał w niej samego Kaosa.
W normalnych warunkach incydent wywołałby to u Samanthy niemałe zdziwienie. Teraz jednak jej umysł skupiał się na przetrwaniu. Musiała stąd spieprzać w trybie ekspresowym.


Manuel biegła wzdłuż rzędu pakunków. Gorący pot oblepiał całe jej ciało. Kilka z postawionych na sobie skrzyń buchnęło świeżym płomieniem. Dwie z nich upadły tuż pod nogi pilotki. Natychmiast zmieniła tor, nie oglądając się za siebie.
Spotkała Malfoya tuż przy śluzie. Inżynier w skafandrze znacząco podniósł wyżej ciało na leżące na jego rękach.
- Pospiesz się. Musimy go tam wnieść.
Kiwnęła głową. Przystanęła obok rozsuwanego włazu na podłodze. Po krótkim zabiegu przy pulpicie mechaniczne drzwi rozsunęły się, odsłaniając obły pojazd umieszczony obecnie na dwóch szynach.


Całość była niewielkim konstruktem ze wzmocnionej stali. Kapsuła, jak nazywała ją powszechnie załoga posiadała pomieszczenie sterujące oraz drugie dla reszty podróżujących. Napędzana była dwoma turbinami, posiadała system filtrowania powietrza, a na jej sklepieniu umieszczono dwa silne halogeny. W podobnym mechanizmie można było przeżyć do tygodnia żeglugi.
- Na co czekasz? Do środka! - zakrzyknął Malfoy. Z trudem zszedł po metalowej drabince wraz z dochodzącym do siebie Denisem. Rudowłosa spojrzała ostatni raz na wejście do magazynu.
- Pospiesz się, proszę - szepnęła, myśląc o swoim pracodawcy.
Jej prośby zostały spełnione. Chwilę później na pokładzie pojawił się Richard oraz Eloiza. Dziewczę był w głębokim szoku, acz poza tym wyszło z zamieszania bez szwanku. Nie można było tego powiedzieć o jej bracie. Ręka szlachcica przypominała spaloną partię mięsa.
Jacob przybył chwilę potem. Wraz z jego osobą na powrót zbudziła się grozą związana z Black Cross. Przez chwilę wszyscy uznali go za jednego przedstawicieli ów organizacji. Kiedy rozpoznali kpiarski ton jego twarzy, można było mówić tylko o uldze.
Zamykali już właz, gdy do pojazdu dopadła Samantha z Feratem. Ledwo żywa, plująca krwią, jednak wciąż zdeterminowana aby dotrzeć do pojazdu o własnych siłach. Dosłownie wpadła do środka, przewracając się po podłodze. Z jakiegoś powodu Lucjusz cały czas unikał zbliżania się do niej. Więcej nawet, stanął możliwie najdalej acz nie spuszczając z Kidd wzroku.
Sekundę później wejście zasunięto, a Manuel przesunęła kilka wajch po swojej prawej stronie. Usłyszeli jak otwiera się druga śluza, tym razem umieszczona pod kapsułą. Nastąpił donośny zgrzyt, a następnie szyny nachylono pod silnym kątem. Pojazd zaczął przechylać się na bok, powoli zjeżdżając w dół ku wzburzonemu na dole morzu.
- Trzymajcie się czegoś - zdążyła powiedzieć pilotka, nim cały ich świat zamknięty w “metalowym pudełku” runął w dół.
Te sekundy trwały całą wieczność. Pierw wystąpiło nagłe uczucie silnego zrywu oraz zatracenie grawitacji. Wszyscy uderzali to w siebie lub ściany niewielkiego stateczku. Następnie usłyszeli eksplozję. Jaskrawe światło wdarło się przez niewielkie bulaje, lecz nawet tu potrafiło wypełnić całe pomieszczenie.
Kolejną rzecz jaką poczuli było nagłe szarpnięcie w odwrotną niż dotychczas stronę. Dźwięki eksplozji stały się przytłumione. Wszyscy znów przydzwonili w sufit, na chwilę dosłownie rozpłaszczyli się na jego powierzchni. Kiedy odzyskali jako taki rezon, Manuel ustawiła koordynaty na pełne zanurzenie. Przez zainstalowany w jednej ze stacji peryskop mogli jeszcze przez chwilę obserwować płonącego giganta, który zmierzał na spotkanie morskiego dna. Wieczny błękit miał stać się po wsze czasy jego grobem.


Przez tę jedną chwilę stracili cały statek wraz z pozostałą załogą. Casimir, jego ludzie, Jonas oraz reszta załogi Richarda - w mgnieniu oka przeszli oni do historii. Do nikogo od razu to nie docierało. Przez pewien czas trwało milczenie ciężkie jak ciśnienie na zewnątrz kapsuły. Denis musiał chwilę przeleżeć na koi, lecz za chwilę wrócił do siebie. Samatha również była w stanie obłożnym, w jej przypadku jednak nie miała się tak szybko wykaraskać. Richard znalazł apteczkę i założył prowizoryczny opatrunek.
Przeżył właśnie istną tragedię. Jeden z ważniejszych dorobków jego życia poszedł z dymem. Z drugiej strony to jego wrogowie spali z rybami, a oni wciąż oddychali.
I mieli tę przewagę, że mogli wykonać kolejny krok.
[Wszyscy - Test Nawigacji]
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-06-2016 o 12:28.
Caleb jest offline  
Stary 11-06-2016, 21:03   #26
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Cooper miał szczęście. Ogromne szczęście początkującego, przy spotkaniu z Samanthą. Dodatkowo, naturalnie, był tchórzem. Te dwa istotne szczegóły uratowały go przed utratą życia. Gdyby Kidd tylko mogła usłyszeć jego myśli, bez wahania wpakowałaby mu ołów w kolano. Następny w drugie.
W swoim pirackim życiu spotykała niewielu takich lamusów, jak Jacob. Niby mądry, niby uprzejmy, a zwykły z niego śmieć oraz tchórz. Kobieta musiała go obronić przed napastnikami, bo sam by ich mógł jedynie poobijać książkami, rzucając nimi jak chłopczyk chory na miastenie. Samantha zabiła obydwu, a chłoptaś jedynie rzucił jej kawałek szmaty i poszedł zbierać rzeczy z trupów, jakby był wielkim bohaterem i pysznił się swoim zwycięstwem. Laluś nadawał się jedynie na marsze i parady, z wbitą w dupę tęczową flagą, którą by wymachiwał podczas każdego ruchu wypudrowanym i gładkim jak u niemowlaka zadem. Mógł jeszcze ewentualnie chować swoje roztrzęsione "ja" za jakąś niewiastą i użyć jej jako tarczy. Prawdziwi gunwtelman.



Rudej obojętne było, który anemik zaprowadzi ją do wyjścia ewakuacyjnego. Mógł to być ten pachnący jak dziecięca prostytutka, albo ten drugi, jego koleżka, którego mordy jeszcze nie zdążyła się nauczyć. Mieli już ruszać, gdy kawały rur i konstrukcji spieprzyły się im na głowy. Samantha upadła wypluwając nowy pokład krwi i zaczęła zastanawiać się, ile jeszcze pociągnie. Zaczęła również żałować, że wcześniej nie zdjęła Lalusia, teraz ten frajer gdzieś zwieje, a ona tu zdechnie, cudownie. Ocknąwszy się widziała, że jeszcze nie wszystko stracone. Ten drugi gościu wciąż tutaj był i mieli ruszyć dalej, a broń? Pieprzyć broń, ojciec da nową.
Podążała za Panem F., bo nie miała żadnej alternatywy. Nie znała tego zafajdanego sterowca. Jej ciało już od początku dawało znaki, że latające maszyny są gówno warte. Każde bujanie i trzęsienie wywoływało u niej fale nadchodzących rzygowin - właśnie to był ten znak.
Kiedy na drodze stanął im kolejny przeciwnik, Samantha nie miała już sił. Oczywiście na prawie-mężczyznę liczyć nie mogła, bo czego się spodziewać po koledze tamtej pipy? Prawdziwe życie było poza książkami i żadne ślęczenie z nosem w lekturze nie mogło go zastąpić, czego dwa przykłady zakwitły jej tuż przed nosem. Uśmiechnęła się ponuro, kaszląc paskudnie, a w jej płucach rzęził gęsty śluz, który otoczył oskrzela.
Sama nie wiedziała kiedy i w jaki sposób przemówił przez nią ochrypły głos, który zdawał się wydobywać nie z jej ust, a gdzieś z przestrzeni. Był odległy, a jednak tak bliski...Był, czymś nieokreślonym. Mimo zdenerwowania, jakie napłynęło w Kidd, liczył się rezultat, a nie sposób, a ten poskutkował. Z lęku wyrwała ją rzeczywistość walącego się sterowca.


Jako ostatni wskoczyli do Kapsuły. Samantha padła na plecy zalewając czystą podłogę kałużą krwi, która nawet wypływała już z jej ust. Stan kobiety był poważny, jednak miała wrażenie, że nikogo to nie obchodzi. Szybkie opatrzenie rany nic nie dało, było zbyt prowizoryczne, aby mogło ją ocalić. Piratka czuła, że umiera. Umrze. Była już prawie pewna. Choć potrafiła jeszcze stanąć na nogach i każdy mógł popaść w wątpliwość "jakim cudem", ona miała jedynie przed oczami czerwoną lampkę. Migała nieznośnie drażniąc sensory jak płachta byka, nie pozwalając jej skonać jak podrzędnemu kundlowi w ciemnym zaułku. Dźwignęła się w podłogi sapiąc gorzej niż parowóz, a rzężenie z jej płuc było głośne i przeraźliwe.
Włócząc nogami w przyspieszonym według własnego mniemania tempie podbiła do sterów i popchnęła biodrem pilota, który sterował tym tatałajstwem. Nie potrafiła dostrzec, kto nim aktualnie był, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Miała zamiar przejąć te stery.
- Wracamy na Antiguę, tam gdzie miałam spotkać się z ojcem. Taka była umowa - wydusiła z siebie świszczącym głosem, a jej ciało niemal zawisło na sterach, jak stary, znoszony płaszcz. Zęby kobiety były mocno zaciśnięte, a jedna powieka pomału opadała, jednak dosiadła się steru jak rzep dupy. Nie chciała puścić. Musiała wypłynąć koło tej plaży z kamieniami, na której wyrzucił ja ojciec. Tam miał po nią wrócić.
- Znam kierunki i tym gównem też umiem pływać - warknęła pokasłując, a z wnętrza jej gardła chlusnęła niewielka ilość krwi, kropiąc jedynie lekko to, co znajdowało się przed jej twarzą.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 11-06-2016 o 21:05.
Nami jest offline  
Stary 11-06-2016, 23:19   #27
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Zaczęło brakować mu powietrza... Na podniebnym statku, a nie w głębinie oceanu. Cóż za przewrotność losu! Stąpał jedynie siłą woli po maszynowni trawionej bezlitosnym ogniem i zasnutej chmurą duszącego dymu. Zmysły nurka stały się skomplikowanym labiryntem, niczym system uszkodzonych rur. Słyszał odgłosy, lecz nie wiedział czy są prawdziwe, czy to tylko projekcje niedotlenionego mózgu. Nogi obejmował stopniowy paraliż, zaś ręce nieskutecznie starały się chronić twarz przed poparzeniami. W końcu lurker całym ciałem poczuł rozgrzaną posadzkę. Nie miał już sił, by zareagować.
- Deeeniiiis... -usłyszał wołanie ojca i zadrżał wewnętrznie... Więc tak będzie wyglądało ich spotkanie? Czuł rozczarowanie, bo przecież nie zakończył swojej misji? Czyżby Noas się jednak mylił? Po chwili zobaczył nad sobą postać w akwalungu. - Tato... - wyszeptał do siebie.
- Masz szczęście chłopie że zdążyłem.- dopiero w przebłysku przytomności uświadomił sobie, że ratuje go Malfoy.
Czuł wdzięczność, niesiony z troską przez mechanika. Na chwilę zamknął oczy, starając się na powrót przywołać obraz ojca.

Potem były płomienie, panika i rude włosy Manuel. Lurker słyszał też sapanie inżyniera i ciężkie stąpanie po drabince. Powietrze stopniowo stawało się rześkie i przejrzyste. Zniknął dym, męczący jego płuca. Nie miał czasu wnikliwiej przyjrzeć się miejscu, w którym się znalazł. Zanotował tylko wszechobecną ciasnotę. Serce zabiło mu mocniej, kiedy ujrzał sir Richarda, a więc była jeszcze nadzieja, bowiem z osobą delegata wiązał przyszłość ich misji. Następny pojawił się Cooper. Denis nie wyrobił sobie zdania na temat mitologa, ale przyznał, że trochę imponuje mu ten zuchwały obieżyświat, potrafiący jak widać radzić sobie w kryzysowej sytuacji. Przypomniał sobie o Lucjuszu, kiedy nadchodził ostateczny czas zamknięcia śluzy i ewakuacji.
W tej samej chwili rzeczony historyk wpadł do kapsuły, a za nim ta "upiorzyca" Kidd. Porównanie było bardzo na miejscu i nie sądził, by piratka obraziła się na miano, które jej nadał w myślach. Soczyście zachlapała krwią wejście i poławiacz skrzywił się z niesmakiem, gdy jucha obryzgała również jego. Było to nieuniknione zwłaszcza, że kapsuła wkrótce wpadła w wir i szalone turbulencje.

Kiedy Manuel opanowała wreszcie ich nowy, podwodny wehikuł, Denis popatrzył na wrak, będący wspomnieniem świetności sterowca - dumy rodziny La Croix. Przypomniał sobie stratę 'Nauty" i w duszy współodczuwał ból szlachcica. Przed oczami stanął mu zadzierżysty, brodaty korsarz Casimir, alchemik Jonas i ci załoganci z którymi był mniej lub bardziej zżyty. - Kolejne ofiary Black Cross, w imię czego? - pomyślał rozgoryczony.

Spoglądał z niedowierzaniem jak "truposzka" wlecze się w stronę steru. Niesamowite, co ten implant uczynił z dziewczyną! To było prawdziwie nieludzkie, a sama zainteresowana nie pojmowała chyba grozy całej sytuacji. Rozsądnie byłoby usunąć to paskudztwo z jej ciała, ale sam nie zamierzał głośno udzielać takiej rady. Zapewne doktorzy z Xanou potrafiliby odwrócić część diabolicznych skutków używania wspomagacza, ale nie sądził by Kidd zdecydowała się na taki krok.

Wstał i podszedł do Richarda oraz Eloizy. Nie znajdował słów pocieszenia, lecz nawet nieme wsparcie i wykonany gest mogły coś znaczyć dla jego mecenasa. Arcon był i pozostanie wierny rodzinie La Croix, niezależnie od okoliczności...
 
Deszatie jest offline  
Stary 24-06-2016, 19:59   #28
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Okazało się, że żaden z Black Cross nie skusił się na to, by przeżyć katastrofę płonącego sterowca. Bohaterskim wysiłkiem zwalczyli nieistniejące ryzyko, jakie im oferował w zamian za życie. Przecież dołączając do niego mogliby być bardziej martwi niż po eksplozji.

Przebijanie muru głupoty nieskończonego imbecyla musiało potrwać, natomiast on czasu nie miał. Uciekając przed krytyczną temperaturą zastanawiał się czy przypadkiem upośledzenie umysłowe nie stało się chorobą zakaźną. Przekazywanie schorzenia drogą płciową było bezdyskusyjne. Większość społeczeństwa reprezentowała poziom średnio rozgarniętej małpy nafaszerowanej kilogramem relanium.

Pozwalając napastnikom spokojnie umrzeć w płomieniach wpadł do kapsuły. Sądził, iż będzie ostatni. Nie był. Brakowało Samanthy i Ferata. Za piratką by nie płakał, ale poczciwego Lucjusza byłoby mu szkoda. W końcu był to jeden z nielicznych ludzi podwyższających średnią inteligencję ludności.

- Dawaj, stary. Zdążysz - mruknął do siebie, spoglądając w kierunku włazu. I zdążyli. W ostatniej chwili.

Rąbnął barkiem o ścianę, gdy się zsuwali, głową strzelił w sufit, by ostatecznie zostać rzuconym płasko na podłogę.
Zebrał się z podłogi bez słowa ruszając obolałą szyją i barkiem, jednak nie przejmował się tym szczególnie. Nic mu nie było.

Jeszcze przez krótką chwilę rzucił okiem na opadający wrak sterowca. Teraz istniała poważniejsza kwestia, o której musiał poinformować resztę. Gdy Samantha poszła do sterów krótko dał znać Richardowi, Denisowi i Feratowi, że chce z nimi porozmawiać. Zaprowadził ich w najbardziej oddalone miejsce małego statku, jaki tylko znalazł.

Moduł nie miał działać wiecznie. Piratka przez jakiś czas zwieszała się na sterze. Manuel podeszła bliżej z celem wyperswadowania, aby puściła przyrząd. Wolała jeszcze nie zbliżać się zanadto do nieobliczalnej kobiety. Z czasem siły Kidd opuściły ją na dobre. Jeszcze raz wierzgnęła, przejęta spazmem i upadła na ziemię. Zatamowano jej poważniejsze rany, po czym Samantha została odprowadzona na posłanie. Kontaktowała i mogła mówić, lecz jej organizm wciąż był skrajnie wycieńczony.

Jacob oparł się o ścianę i spojrzał na wszystkich zgromadzonych.
- Ona ma zakazany implant - powiedział krótko i cicho.

Stwierdzenie nie zaskoczyło lurkera. podświadomie czuł, że będą z tego kłopoty. Implant połączony z nieokiełznanym charakterem piratki, mógł poważnie zaszkodzić nie tylko jej, co im wszystkim... W zamyśleniu pokiwał tylko głową. Nie on był od decydowania o losie ‘Kiddy’. Gdyby przyszło głosować mu za jej dalszą obecnością w drużynie, miałby nielichy dylemat... Zafrasowany spojrzał na Richarda.

Szlachcic sprawiał wrażenie nieco nieobecnego. Stracił dobytek życia. Stracił ludzi, z którymi latał od lat. Stary lokaj Norbert był przecież na usługach ich rodziny jeszcze przed narodzinami Richarda. Jonas, alchemik wykluczony przez kolegów po fachu, dlatego że podważał teorię vis vitae. Casimir. Korsarz bez okrętu. Świetny towarzysz do picia. I do bitki. Pewnie nie jest zadowolony z tego, ze zginął w bitwie powietrznej zamiast w bitwie morskiej. Wszyscy załoganci, którzy przetrwali masakrę na wyspie Jerry. Teraz ich już nie było. Za to byli zamknięci w ciasnej kapsule z demonem.
- Najpierw musimy ją opatrzyć. Później będziemy się martwić implantami.

Cooper zacmokał i skontrolował otoczenie. Gdy upewnił się, że nikt nie słyszy, zaczął:
- Po pierwsze, proponuję przeszukać wrak sterowca wroga. Może nie wszystkie informacje przepadły, a mamy specjalistę od wyciągania skarbów na pokładzie - spojrzał na Arcona.

- Po drugie, pozwólcie, że wam coś opowiem. Była sobie pewna piratka i historyk, a przeciwko nim dwaj zaimplantowani zabójcy. Historyk to geniusz i wie, że w zwarciu może robić najwyżej jako mięso armatnie. Mówiąc w skrócie, genialny historyk stale odciągał siłę ognia zabójców od niechronionej piratki, a ta starała się, z różnym skutkiem, uniknąć pozostałych pocisków. Pierwsze zabójcze trafienie pochodziło od kobiety i wtedy włączył się implant przeciwnika. Historyk był właścicielem drugiego zabójczego trafienia, w drugiego z przeciwników. Wtedy dostrzegł, że mają implanty w udzie. Wyłączenie ich zabije definitywnie. Trzecie trafienie również należy do historyka i uderza w urządzenie. Jeden wyeliminowany. Ostatni celuje w leżącą, lekko ranną piratkę. Trzeba dysponować tylko niewielką inteligencją, by być całkowicie pewnym, że zabójca trafi, więc trzeba stworzyć fortel, by dać jej szansę. Ona jednak próbuje się wywinąć i zadaje ostateczny cios. Naturalnie przed śmiercią zabójca trafia, zgodnie z przewidywaniami. Historyk nie w ciemię bity widzi, że jest źle, ale nie tragicznie. Będzie żyła, ale krwawienie trzeba zatamować. Daje jej materiał opatrunkowy, zaś sam wciela w życie kolejny fortel przeciw innym zabójcom. I teraz docieramy do sedna całej historii. Pamiętamy, że historyk ocenił, iż kobieta da sobie radę z prowizorycznym opatrunkiem i chciał przeprowadzić ją bezpiecznie do pokładowego alchemika, by ten połatał ranę profesjonalnie. Wtedy włączył się implant piratki. Dziwne, prawda? Była ranna, ale nie aż tak. Wtedy historyk zrozumiał, iż nikt nie raczył go uprzedzić o wbudowanym w nią zakazanym sprzęcie - ponownie upewnił się, iż nikt nie podsłuchuje.

- Piratka to nie najbystrzejsza osoba, jaką ów znał, zaś pod wpływem implantu było jeszcze gorzej. Gdy się odwrócił, zobaczył, iż jego sojuszniczka celuje w niego. Na szczęście uważał na wykładach i pamiętał jak należy pacyfikować zakazaną technologię. Gdyby tego nie zrobiła, to historyk przyszedłby z pomocą szlachcicowi, który również jest w opowieści i być może ten byłby w stanie sprawić, że ich środek transportu nie eksploduje. Sama z kolei miałaby wyciągniętą kulę i szwy. Reszta opowieści jest nieistotna. Teraz wyjaśnię co się stało. Zakazane implanty korzystają z energii życiowej. Są jak pasożyty. Pozostawiają uszczerbek na zdrowiu fizycznym i psychicznym, a włączają się w momencie losowym. W końcu to one kontrolują użytkownika, który w najlepszym, podkreślam, w najlepszym wypadku czynią socjopatę. Socjopata z umysłem nie najbłyskotliwszej piratki? Gorsze jest tylko poważniejsze upośledzenie części mózgu odpowiadającego za rozsądek i racjonalizm, zaś popis zaledwie wstępu do tego widzicie w opowieści. Wstępu, bo dalej będzie już tylko gorzej. Ona sama nie zdaje sobie sprawy i nie jest w stanie zrozumieć, że założyła sobie stryczek na szyję pozwalając na wmontowanie tego. Sobie i wielu niewinnym ludziom - rozejrzał się dyskretnie kolejny raz sprawdzając sytuację.

- Dosłownie w każdej chwili może stwierdzić, że jesteśmy jej śmiertelnymi wrogami i bez ostrzeżenia strzelić w plecy. Już raz uroiła coś sobie, a to będzie postępowało.

Ferat spojrzał na Samanthę. Jej klatka piersiowa niespokojnie unosiła się, to opadała. Wreszcie Lucjusz przełknął ślinę i skinął na resztę.
- Chciałbym coś dodać. Rzecz o której powinniście wiedzieć - mówił szeptem, choć bandytka i tak go słyszała - kiedy uciekaliśmy ze statku, dziewoja przemówiła do jednego z agresorów. Nie wiem co to było. Przypominało raczej gardłowy warkot. Facet czemuś dał nam spokój. Jeśli było jak mówisz Jacobie, to twoje podejrzenia są uzasadanione. Cholera wie co dzieje się z jej organizmem i sytuacja jest jest wręcz przerażająca… ale jeśli będzie w stanie to powtórzyć, może stanowić dla nas tarczę.

Okazało się jednak, że nikt nie podzielał jego opinii o konieczności przeszukania wraku sterowca wroga, zaś lurker wykazał się zdolnością logicznego myślenia. Kontakty z załogą Jamesa Kidda były wyjątkowo lekkomyślnym pomysłem.

Po rozmowie usiadł na podłodze skryty przed ewentualnym strzałem, ze skrzyżowanymi nogami i zamkniętymi oczami. Rzucił jeszcze tylko:
- Będę syntetyzował - powiedział tonem równoznacznym z tym, by nikt nie przeszkadzał.
Odetchnął kilkukrotnie bardzo powoli i rozluźnił wszystkie mięśnie. Zaczął od głowy, która opadła lekko, przez kark, barki i ręce. Zgarbił się lekko, gdy odpuszczały po kolei mięśnie torsu. Napięcie zniknęło z nóg.
Oddech zwolnił.


Ponownie znalazł się we własnej bibliotece, lecz tym razem nie spojrzał nawet na archiwa.


- Hej, Fiono! Jesteś mi potrzebna! - zawołał, zaś zza książek wyszła kobieta. W czerwonej sukience z głębokim dekoltem. Blondyneczka miała krótkie, kręcone włosy i reprezentowała jego podświadomą spostrzegawczość. Uwielbiał tę kobietę. Początkowo wyobraził ją sobie, intuicyjnie, z pieprzykiem na prawej piersi. Chciał go kiedyś usunąć, ale szybko zrezygnował. Sama się stworzyła.

- Popilnuj mnie, jeśli możesz, ty moja Ardiano - pogłaskał ją czule po twarzy wkładając w ręce nić, zaś Fiona owiązała się nim w pasie. Kłębek zachował. Musiał móc wrócić natychmiast, po nici, gdyby kobieta usłyszała, wyczuła lub cokolwiek innego, zagrożenie dla niego na poziomie łodzi.

- Przecież zawsze cię pilnuję - uśmiechnęła się patrząc na niego spod długich, wachlarzowych rzęs. Wiedział o tym. Ukłonił się jej w podzięce i przesłał jej buziaka.

Śmiałym krokiem przeszedł przez całe pomieszczenie, a potem kolejne i jeszcze jedno, by dotrzeć do ostatniego położonego na tej linii. Znajdowały się w nim schody prowadzące z półpiętra na niższy poziom. Jeszcze niżej znajdowała się dalsza część jego wiedzy. Tam prowadziła drabina.

Zamknął za sobą drzwi. Krótko spojrzał na otwór w suficie pokrywający się rozmiarami z tym znajdującym się w podłodze. Zamknął oczy, rozłożył ręce i wzniósł się w powietrze. Pokój odłączył się od pozostałych stanowiąc hermetyczną całość. Siłą woli obrócił go tak, by podłoga znajdowała się na suficie.

Zamiast światła z góry, z dołu wydobywała się ciemność. Musiał zejść bardzo głęboko, do samego centrum. Bez wahania skoczył w niebyt, ale zamiast gwałtownego spadku doświadczył spokojnego osuwania się. Światło pomieszczenia nad nim pomniejszało się i gasło. Oddalało się systematycznie aż w końcu przestał widzieć cokolwiek. Na krótko, ponieważ blask płynął od dołu. Opadał w tym samym tempie, lecz zbliżał się szybko. To miejsce, do którego zmierzał zbliżało się w zastraszającym tempie. Finalnie wylądował.


Uśmiechnął się kpiarsko do olbrzymich drzwi po drugiej stronie przepaści. To właśnie ona była celem. Skoczył lecąc głową w dół coraz głębiej i głębiej...
Pęd powietrza w ciepłych obłokach otulał twarz, by pod koniec obrócić go łagodnie i wyhamować.


Stał po kolana w wodzie. Odetchnął bardzo długo, a następnie zaklikał językiem. Przy schodach wynurzyła się uśmiechnięty pysk delfina. To właśnie jego płetwy grzbietowej się chwycił, zaś ssak zanurkował. Żaden z nich nie musiał wstrzymywać powietrza pomimo tego, iż byli pod wodą. Zwierzę szybko mknęło coraz głębiej...

Buty stuknęły o przezroczystą podłogę pośród czerni. Nie było wody, a jego środek transportu oddalił się. Mrok w tym miejscu nie był nieprzenikniony. Widział w promieniu kilkunastu metrów, gdzie obraz zaczynał rozmywać się w czarnej mgle.


- Dobrze cię widzieć, przyjacielu - powiedział szpakowaty mężczyzna wychodzący z ciemności na spotkanie.

- I ciebie również, Merlinie - roześmiał się Jacob ściskając serdecznie mężczyznę z kilkudniowym zarostem. Długi płaszcz z brązowej skóry zarzucony na elegancki dublet zapinany na klamry, posiadał rękawy kończące się w połowie przedramienia.

- W czym mogę ci pomóc? - zapytał z nadludzką inteligencją wypisaną na twarzy. Sprawiał wrażenie wszechwiedzącego i bosko inteligentnego. Jacob nie miał najmniejszych szans, ponieważ reprezentował genialną świadomość. Merlin to jego genialna podświadomość. Podświadomość każdego człowieka posiadała znacznie mądrzejszą od siebie podświadomość, choć wielu było zbyt tępych, by to wiedzieć. Cooper ewentualnie mógłby rozmawiać z podświadomościami ludzi. Przynajmniej byłyby na poziomie Ferata, czyli przeciętnym.

- Dwie sprawy. Jedna bieżąca, druga bieżąca w tle. Zacznijmy od tej pierwszej.

Otoczenie zmieniło się. Ponownie znalazł się w sterowcu, ale tym razem miał u boku Merlina.

- Co tu robimy?

- To moment, w którym rzuciłem światło na potencjał informacji w statku przeciwnika. Dziennik kapitana, sam kapitan... Skarbnica wiedzy. Wydawało mi się, iż ta bitwa nie może skończyć się inaczej niż zwycięstwem, a jestem w kapsule ratowniczej po eksplozji sterowca. Z resztą dalej uważam, że to było do wygrania.

- Więc co poszło nie tak? - uśmiechnął się Merlin naprowadzając Jacoba.

- Musimy przenieść się do momentu, w którym Samantha oberwała. Tam zaczęło się chrzanić.

- Jesteś pewien?

- Że niby wcześniej? Wcześniej... Wcześniej! Jesteś genialny. To tutaj jest pierwszy błąd i... należy do mnie - skrzywił się Starr, zaś szpakowaty mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Uznałem, że Richard zajmie się dowodzeniem. W końcu to jego sterowiec. Niesłusznie. Powinienem natychmiast wziąć to w swoje ręce. Rzucić okiem na mapę sterowca, zebrać załogę, w szczególności tą Casimira. Polecić zabrać go do Jonasa, a wszyscy o nim zapomnieli. Rozstawić piratów po sterowcu, w newralgicznych miejscach, zaś resztę umieścić na podorędziu do pomocy w innych sprawach. Znalezienie takich to bułka z masłem. Ponadto sterowiec Black Cross podchodził po przewidywalnym torze. Ponowne uderzenie nadejdzie od strony, od której nadeszło poprzednio, to całkiem oczywiste. Co im rozkazać piratom? To jasne, że zaimplantowani dokonywać będą abordażu. Nabić wszystkie bronie, ukryć się, strzelać jeden po drugim w ten sam cel. Eliminować wroga po kolei, bez głupiego pseudobohaterstwa. Nawet nie wiem co ci ludzie robili.

- Nawet nie przypuszczałem, że Richard zignoruje dowodzenie. Powinien się tym zająć, przecież był kapitanem tego latającego diabelstwa. Tymczasem sprawa została doszczętnie pokpiona, zaś moje szacunki odnośnie ryzyka prowadzone były przy założeniu, iż cała załoga pracuje w skoordynowany sposób. Tutaj wszystko odbywało się w niekontrolowanym chaosie. Szanse spadły niemal do zera - dodał z przekonaniem Jacob i kontynuował:

- Rozmieszczeni równomiernie piraci i zdolna do walki załoga związałaby się walką w maszynowni. Wysłać wsparcie do maszynowni oraz technicznych, żeby ugasili ten burdel. W końcu na tym cholernym statku musiał być ktoś za to odpowiedzialny. Kolejny raz zawaliło dowodzenie. A sterowiec wroga? Po abordażu z ich strony był niegroźny, ale na wszelki wypadek można by było polecić uniki oraz okresowy ogień zaporowy. Dalej. Samantha niepotrzebnie próbowała uniknąć kuli. To było oczywiste, że zabójczyni ją trafi, bo to było niemal przyłożenie. Coś bym wymyślił. Tylko co...? To było ostrzeżenie dla mnie, żebym nie próbował nic kombinować, bo w przeciwnym wypadku zastrzeli Kidd. Wróć, Samantha podjęła właściwą decyzję, ale źle wybrała czas. Powinna poczekać aż ponownie odwrócę uwagę. Powiedziałbym, że się poddaję i uprzedził, iż będę odrzucał bronie. Wyrzuciłbym w bok pistolet plazmowy, nie w jej kierunku, by nie poczuła się zagrożona. Pistolet uderzyłby o podłogę, co kawałeczek przesunęłoby jej granicę tolerancji na gwałtowne wydarzenia. Potem powiedziałbym, że odrzucam nóż. I to byłby właściwy moment. Informacja o rzucie nożem wymaga uwagi, a zabójczyni byłaby trochę bardziej oswojona z gwałtownymi wydarzeniami. Wtedy Samantha miałaby największe szanse. Nad sensem dalszych wydarzeń nie ma co się rozwodzić. To oczywiste - westchnął Cooper i rozejrzał się ponownie po sterowcu.

- Konkludując, przegraliśmy przez zupełny brak dowodzenia. Następny raz przejmę wszystko w swoje ręce. Nie możemy już popełniać takich durnych błędów. To było całkowite amatorstwo.

- Następnym razem, czyli kiedy? - zapytał Merlin, zaś Jacob zastanowił się przez chwilę, po której pacnął się w czoło.

- Teraz. Jesteśmy w trakcie najbardziej kretyńskiej decyzji, jaką widziałem od... nie ważne, było ich dziś pełno. - odetchnął głęboko Cooper czując jak wszystko w tej sprawie zaczyna mu się układać w głowie.

- Wylecieliśmy z Antigui, ponieważ zaczęło się tam panoszyć Black Cross, zaś ci ruszyli za nami... za nami, z Antigui? Zaraz zweryfikuję. Black Cross wysłali cały sterowiec profesjonalnych, zaimplantowanych zabójców, by nas zlikwidowali. Przez pewien czas będą pewni wykonania zadania nawet wtedy, gdy raporty składane są na odległość. Podczas starcia nie zawsze jest czas na meldunki. Później rozpoczną się wątpliwości. Wysłana zostanie załoga, która będzie miała sprawdzić co się stało. Wtedy dostrzegą dwa wraki. Najprawdopodobniej nie będą sprawdzać kto zginął, ale nawet jeśli by sprawdzali, to ciężko będzie ocenić po szczątkach. W końcu doszło do częściowego zatarcia śladów przez eksplozję, ogień, temperaturę oraz wodę. W mniejszym stopniu, ale jednak. Części ciał, tych z najbliższego sąsiedztwa wybuchu pewnie nie będzie dało się rozpoznać. Z dużym prawdopodobieństwem przestaliśmy dla nich istnieć. To daje ogromne pole popisu. Zniknęliśmy z ich radarów. Co tymczasem robimy? Wracamy na Antiguę, żeby obwieścić Krzyżowcom, że żyjemy. Pokażemy jak jesteśmy silni, że nie jesteśmy klasycznymi zawalidrogami. Następnym razem przygotują się do walki z nami. Postąpią inteligentniej. Dobiorą dogodne miejsce, moment i zastawią pułapkę. Ja bym tak zrobił na ich miejscu, a wtedy mamy koncertowo przesrane. Po co tam wracamy? Żeby oddać ledwie żywą córusię psychopatycznemu tatuśkowi z równie porąbaną załogą. Nie, żebym miał pierwszy raz do czynienia z piratami oraz korsarzami, ale Samantha równie dobrze może powiedzieć, że wszyscy jesteśmy do odstrzału. W szczególności ja. Wtedy moja pozycja negocjacyjna do wykaraskania wszystkich byłaby bardzo słaba. Zatem lecimy wpakować się w podwójne kłopoty licząc, iż nikt nie będzie chciał nas zabić. Doskonały pomysł - zakończył sarkastycznie.

- Jesteś pewien? - zapytał Merlin czujnie przyglądając się Jacobowi stojącemu z rozwianymi włosami tuż przy Jamesie Kiddzie. Spoglądał na zabójców Black Cross wchodzących na pokład spod wody oraz powietrza.

- A widzisz co tu się dzieje? Jasne, że nie jestem pewny - prychnął Jacob pocierając oczy kciukiem i palcem wskazującym.

- A czego jesteś pewny?

- Tego, że wpakujemy się w gówno z Black Cross nawet wtedy, gdy będziemy mieli Jamesa po swojej stronie - westchnął Cooper.

- Oni nie zdają sobie sprawy, że nawet banda najlepszych piratów z zakazanymi implantami nieszczególnie zmienia układ sił. Dobra, uderzając tymi piratami w newralgiczne miejsce można zmienić grę, ale nie idąc nimi na wojnę, do cholery! Marnotrawstwo ludzi i zasobów. Nie mówiąc już o tym, że kontrolowanie osób, które same się nie kontrolują graniczy z bezsensem. Czy James ma aż taki posłuch wśród załogi, żeby przekrzyczeć nasilający się zew mordu wśród jego załogi? Początkowo tak, a finalnie wątpię. Samantha ledwie się kontroluje, choć jest przekonana o czymś całkowicie innym, a jest dopiero na początku drogi. Jeśli zaimplantowana będzie jedynie Samantha, to zabije własnego ojca i część załogi nim sama umrze. Jeśli zaimplantowani będą wszyscy, to z dużą szansą powybijają się wzajemnie. Może James nie jest aż tak głupi, by instalować w siebie taki sprzęt? Może to za słabe dla dalszych przewidywań. Wróćmy - stwierdził, zaś w powietrzu zawisła broń plazmowa.

- Krzyżowcy to organizacja na skalę światową. Są strażnikami starożytnej kultury i samego Yarvis. Dysponują technologią taką jak broń sejsmiczna, plazmowa i cholera wie jeszcze jaką. Opracowywali w końcu broń dla Wolnych Miast. Mają szybkie sterowce jak te, które właśnie strąciliśmy. Takich używa hanzycka Niebieska Armia. Jakie szanse ma Kidd w starciu z taką siłą? Nie ważne jak bardzo ulepszeni są jego ludzie, technologia, którą dysponuje jest żałosna jak na możliwości Black Cross. Najwyżej ci drudzy zrobią to, co Richard, czyli spalą ich z powietrza. Na ich miejscu tak właśnie bym zrobił nie bawiąc się w walki. Xanou musi być jakoś z nimi powiązane choćby przez zezwolenie na użytkowanie oraz rozprowadzanie technologii, jeśli to nie ich główna baza. Ewentualnie są poza strefą wpływów Krzyżowców.

- A skąd nadlecieli? - zapytał Merlin. Obaj stanęli przed wielką mapą.


- Jesteśmy tutaj, ponieważ Antigua znajduje się na południowy wschód od Rigel, zaś nasz środek transportu leciał prosto na wschód, w kierunku Corvus. Dobrze. Skreślamy całe terytorium Hanzy, bo po akcji ze zbożem na Jerry Hanza ładnie kontroluje swoją przestrzeń powietrzną. Rigel również odpada. Albo stacjonowali na jednej z wysp, albo przylecieli z Antigui. Więc płyniemy im na spotkanie i to by miało sens, gdybyśmy wiedzieli gdzie jest ich baza. Mógłbym ją wtedy zbadać. Najlepiej udając się tam bezpośrednio, bez zbędnych poszukiwań.

- Oni nie pojmują skali przeciwnika. Nie zdają sobie sprawy, że Black Cross to nie Barnesowie, to coś więcej. Nie zdają sobie sprawy ze znaczenia dlithium...

- Oooo, właśnie. Przypomnij sobie co o nim wiesz - przerwał Merlin.

- Co wiem? Znaleziono niewiele urządzeń z tego metalu. Busolę, sekstans, astrolabium. Dość łatwo go rozpoznać, gdy zna się nawet jego podstawowe cechy fizyczne takie jak niewielka masa oraz fioletowy odcień. Wiem, że topnieje w temperaturze 1800 stopni. Są tak wytrzymałe, że płyta dziesięciocentymetrowej grubości zatrzymuje pocisk z klasycznego działa. Nikomu nie udało się odkryć genezy ani miejsca wytworzenia, za których udokumentowanie czeka nagroda kilku tysięcy dukatów. Moim zdaniem to nie dlatego, że nikt nie potrafi, tylko dlatego, że Black Cross wygodniej jest, by nikt o tym nie wiedział. Z resztą, jakbym wiedział gdzie go produkują, to z pewnością nie połasiłbym się na nędzne kilka tysięcy dukatów.

- Co wiesz o rudach?


Jacob zastanowił się. Kiedyś to wiedział, więc ta informacja znajduje się gdzieś w Pałacu. Tylko gdzie? Szybko przejrzał w myślach kolejne półki w skupieniu, z zamkniętymi oczami machając rękami, jakby okazjonalnie odpędzał natrętnego owada. Znalazł to dopiero w trzecim pokoju po prawej stronie od miejsca wejścia.
- Mam cię! - odwrócił się, wyjmując z szafki, która pojawiła się za nim pojedynczą teczkę. Nie musiał szukać. Wiedział której potrzebuje i na której stronie ją otworzyć.

- "Alchemia a metalurgia" Dżabir Ibn Hajjan, strona 212, akapit trzeci. Jest tam jedno zdanie: "(...) jedyną znaną lokalizacją rud dlithium są góry lodowe na północy (...)". Z resztą większość informacji, jakie mam na ten temat pochodzi od Dżabira. Choć nie wszystkie, bo z gazety wiem, że są one między innymi w lodowcach Hadovar - zastrzegł z uniesionym palcem.

- Tu się zaczyna zabawa. Synteza informacji. Będę potrzebował twojej pomocy, Merlinie, ale to za chwilę. Uporządkujmy informacje - westchnął, przywołując zupełnie inny obraz.


Zimny wiatr targnął płaszczami obu mężczyzn stojących na krawędzi lodowego urwiska. Stopy zapadły się do kostek w białym puchu, zaś pod nimi pozornie leniwie płynęła rzeka.
- Enzo Castellari był blisko odkrycia Yarvis. Lurker E.C. współpracował z badaczem północy W.B. i Black Cross chciało usunąć tę informację. Jedyne rudy dlithium, jakie znamy umiejscowione są w górach lodowych na północy. Badacz W.B. twierdzi, iż między Hadovar, a polarnym akwenem żyje nieznana nacja. Ferat miał wysłać telegram z pytaniem o W.B. Wniosek jest jeden. Yarvis znajduje się na północy, w obszarach teoretycznie niezamieszkanych. Nie jest to zatem miasto wyludnione, ale żyjące. To stamtąd pochodzi dlithium, choć nie jest to pewne. W pobliżu zatopionego miasta może być przecież inny ośrodek cywilizacyjny.


Kule przeleciały koło nich pośród spienionego falami morza. Wokół toczyła się regularna wojna Hanzy z Wolnymi Miastami. Właśnie obok nich padł korsarz.
- Do tego wszystko zmierza - rozłożył ręce Starr i okręcił się dookoła.

- Choć nie do końca jestem pewien czy wojna przyjmie taką formę. Zacznijmy od początku - wziął głęboki wdech.

- Black Cross próbuje zabić Eloizę La Croix, zaś Kompania Wilków atakuje Richarda La Croix i Dewayne'a Casimira. Już to nie trzyma się kupy! - zirytował się Jacob, zaś statek pod ich stopami eksplodował. Stali w powietrzu.

- Uspokój się - rzekł delikatnie Merlin kładąc rękę na ramieniu Coopera.

- Dobrze, zróbmy krok do tyłu i spójrzmy na wszystko z perspektywy samych, suchych faktów - to powiedziawszy Jacob rzeczywiście cofnął się.

- Niechronologicznie - podpowiedział Starrowi.

- Dobrze, będzie niechronologicznie. Zdaje się, że Black Cross, to jedynie siatka wywiadowcza zarządzana przez Barnesów. Błąd. Barnesowie to tylko część Black Cross, zatem Shagreen nie uderza w organizację, tylko w odnogę. Faktycznie mają planują coś większego niż walka z Hanzą i zajmują się oni strzeżeniem tajemnic Yarvis wszelkimi dostępnymi sposobami. Nie bronią się przed zabójstwami oraz zsyłkami na Andromedę pod pozorem rzekomej choroby. To tam został wysłany W.B. On i Castellari za bardzo zbliżyli się od odkrycia Yarvis oraz tego, że na Andromedę zsyłani są ludzie mający niewygodne informacje. Doktorzy w wyrazie sprzeciwu dla niesprawiedliwości dostarczyli Shagreenowi materiałów wybuchowych. Ponadto Black Cross stworzyło broń dla Wolnych Miast.

- Teraz Kompania Wilków. Organizacja pod przywództwem Patricka von Tier - ostro zaimplantowanego skurwiela, który prowadził badania w hanzyckich koloniach na Serpens. Jest jednostką uderzającą w Korsarzy i zbrojnym ramieniem Hanzy. Z jakiegoś powodu za cel obrali sobie personalnie Richarda i Dewayne'a, a wytropili ich za pomocą urządzeń z Xanou.

- Wolne Miasta stoją w opozycji do Hanzy. Zona Orion jest podzielona, co wykorzystuje Corvus. Przeciwnik osłabia się wzajemnie wewnętrznie i wschodni sąsiad ma ochotę to wykorzystać. Dlatego na tej wojnie skorzysta obce mocarstwo. Możliwe, że to już się zaczęło na południowym Orhan. W okolicach Southland? Hmmm... Co Corvus mogłoby tam robić? To właśnie z Southland uciekli zarażeni. To interesujące.

- Zarażeni uciekli z Southlandu dzięki pomocy Doktorów. Wspomagają ich rodziny i sami Doktorzy. Jakimś cudem zarażeni przenieśli się na jedną z wysepek, gdzie spotkali Denisa. Wręczyli mu monetę i lek na wczesne stadium choroby. Moneta pochodzi najprawdopodobniej ze zrabowanych skarbów świątyni na Serpens, bo jest diablo rzadka.

- Dodatkowo na Lavos panuje jakaś inteligentna bestia pozostawiająca opalizującą ciecz, a w eterze Saif pojawiają się dziwne dźwięki.

- Pytanie jakie są zależności między Wolnymi Miastami, Black Cross, Hanzą, Kompanią Wilka, Corvus i Xanou? Czyżby Krzyżowcy stali za globalnym konfliktem, a Xanou z nimi współpracowało? I jaki związek ma z tym Kompania Wilka? Współpracują z Black Cross? Czy śmierć La Croixów miała być punktem zapalnym wojny lub choćby argumentem za tym przemawiającym? - zapadła ciemność, pośród której dwaj mężczyźni patrzyli na siebie w milczeniu.


Nagle pojawiła się mapa z lokalizacją siedziby Reda. Obaj wlepili w nią wzrok. Tam czekało wiele odpowiedzi, ale nie wszystkie. Jacob wątpił, by nawet jemu udało się wyciągnąć z Reda wszystko, czego potrzebował. Dlatego musiał mieć jak największą wiedzę przed spotkaniem z nim.

- Merlinie, potrzebuję rady kogoś mądrzejszego ode mnie - twojej. Czy w którymś miejscu popełniłem błąd? Jeśli tak, to w którym? Pomóż mi to połączyć w całość. W Pałacu muszą być informacje, które będą przydatne do tego celu. Muszę to rozwiązać nim będzie za późno, a ta chwila zbliża się zdecydowanie szybciej niż myślałem. Czas mi się kończy. Obawiam się, iż wszyscy zginiemy, jeśli nie rozgryzę wszystkiego. Przykładem może być Richard, który nie ma pojęcia na jak wielkie zagrożenie się porywa. No i jak wyjdę, będę musiał powiedzieć wszystkim, że...


- Wiem gdzie jest Yarvis - ogłosił tuż po otworzeniu oczu.

- Mocno niedokładnie, ale udało mi się zawęzić obszar poszukiwań. Ferat, miałeś wysłać telegram z pytaniem o W.B. i odpowiedź miała być w ciągu jednego dnia. Dostałeś coś? - zapytał podchodząc do wszystkich biorąc korektę na to, iż Samantha może mieć broń i chcieć do niego strzelać.

- Druga sprawa. Powrót na Antiguę jest decyzją, lekko mówiąc, głupią. Obecnie dla Black Cross nie żyjemy i prawdopodobnie się to utrzyma, jeśli będziemy cicho. Szanse na rozpoznanie ciał po eksplozji oraz doliczenie się wszystkich załogantów są nikłe. Zabójcy wylecieli właśnie z Antigui lub okolicznych, pomniejszych wysp. Mógłbym wejść do ich bazy, gdybym wiedział, gdzie jest położona. To jedyny sensowny powód powrotu. Zjawiając się w miejscu startu ogłaszamy im, że żyjemy, a ich ludzie schrzanili sprawę. Obawiam się, że to Krzyżowcy mogą podburzać Wolne Miasta i Hanzę przeciw sobie ułatwiając rozpętanie wojny światowej. Corvus jest w trakcie zbrojenia. Czarni mogą być graczem rangi lalkarza planety. Wiecie, co ja bym zrobił na ich miejscu, gdybym dowiedział się o incydencie, jaki miał teraz miejsce? Doceniłbym przeciwnika następnym razem. Użył większych sił i zasadzki, z której się nie wymkną. Ja tam nie wracam, a wy jak wolicie, przy czym nalegam na towarzystwo Ferata i Eloizy. Do tego starego durnia już się przyzwyczaiłem, a Eloizę zdążyłem polubić. Nie chciałbym się dowiedzieć o ich śmierci. Jeśli droga wam, mimo wszystko, do Antigui, to życzę powodzenia i zamawiam przystanek w najbliższym mieście - zakończył Jacob i zwrócił się w kierunku Samanthy.

- Pani Kapitan, to zły moment, ale lepszego mogę nie mieć. Chodzi o duży interes. Jakiś czas temu razem z Kapitanem Ojcem byliście na tropie sekstansu z dlithium, takiego fioletowego metalu. Jest cholernie rzadki i cholernie drogi. Przedmioty z tego metalu są jeszcze droższe. Sam metal jest tak cenny, że za papierek, na którym napisane jest skąd pochodzi ludzie dają kilka tysięcy dukatów. Może udałoby mi się coś podpowiedzieć i wynegocjować. Ja wiem ile to jest warte. Wtedy zyskiem podzielilibyśmy się pół na pół. Kapitan Ojciec powinien być zadowolony - zaoferował Cooper.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 26-06-2016 o 11:14. Powód: Zmiana wielkości grafik na uprzejmą prośbę Nami
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 25-06-2016, 13:45   #29
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Arcon zdążył wielokrotnie pogubić się w zawiłej tyradzie Coopera, ale z wrodzonej grzeczności nie dawał tego po sobie poznać. Ostatnie zdania ponownie uświadamiały skalę problemu, z którym przyjdzie im się mierzyć. Denis nawiązał jednak do jego pierwszej propozycji odnośnie przeszukiwania szczątków statku.
- Niestety w obecnym stanie nie czuję się na siłach, by nurkować. Tracilibyśmy cenny czas, panie Starr. Teraz trzeba podjąć decyzję dokąd się skierujemy? - popatrzył po obecnych. - Kiedy poznam nasz cel, jestem w stanie poprowadzić tam naszą ekspedycję. - może zabrzmiało to nieskromnie, ale poławiacz, mimo młodego wieku, gościł w niemal każdej zonie, prócz Andromedy…
Kątem oka wyłowił spojrzenie Malofya. Inżynier skinął na niego z ponurym uśmiechem, mocno przepełnionym żałobą po bliskich. Czuł, iż ma w tym człowieku oparcie nawet w tak trudnej dla załogi chwili. Technik wskazał tylko znacząco na kombinezon, z którego zdążył się wyswobodzić. Denis miał go wkrótce ponownie przyodziać.
Szlachcic słuchał z uwagą, aż w końcu przemówił:
- Jak zwykle przygniatająca logika. Trzeba ją opatrzyć i odstawić do reszty piratów. A później pozwolić im też wszczepić sobie zakazane implanty. Jak widać będą doskonałą bronią w zbliżającej się wojnie.
Przygotował opatrunki i już miał ruszyć w stronę kabiny pilota, gdzie znajdowała się Samantha, jednak najpierw odwrócił się w stronę Starr’a
- Chyba, że chcesz jej teraz powiedzieć, że nie płyniemy do jej ojca, nie damy im implantów, a jej pozwolimy się wykrwawić. Mając na uwadze opowieść o przygodach piratki i historyka wolałbym jej nie prowokować bez potrzeby.
W głowie odnotował deklaracje młodego Denisa. Manuel była świetnym pilotem, jednak nie była żeglarzem. Bez młodego poławiacza mogli co najwyżej wrócić na Antigue.
- Moim zdaniem pozabijają się wzajemnie. A tak na marginesie, mówiła, że szuka sekstansu z dlithium? - zapytał krótko.
- Jeżeli mówiła, to nie mnie. Może Manuel coś wie, albo… - szlachcic przełknął ślinę - no, bo Casimir już raczej się swoją wiedzą z nikim nie podzieli.
- Więc szukamy piratów,aby ponownie oddać nieodrodną córkę pod skrzydła “czułego” papy? - Arcon nie mógł powstrzymać się od lekkiego sarkazmu. - Możemy popaść w gorsze tarapaty jeśli ujrzy ją w takim stanie… - Może wpierw wyciągnijmy piratów na szersze wody? - zwrócił się do Starra. - Gdzie ich obecność jest nam najbardziej na rękę? - zapytał bez ogródek. - Tylko proszę bez wykładu z geografii i stosunków społecznych tudzież analizy psychiki morderców…
- Odpowiedź mogła być w sterowcu Black Cross. I wiele innych informacji. Dlatego chciałem je poznać - odparł Cooper marszcząc brwi w zamyśleniu.
- Wkrótce ich zleceniodawcy dowiedzą się o ich porażce. Wtedy wyślą kogoś, żeby sprawdzić co i jak. Uwierz, nie chciałbym tu być, gdy tamci przylecą kolejnym sterowcem.
Manuel która dotychczas wyrównywała koordynaty tak chaotycznie zmienione przez Samanthę, podeszła teraz do grupy. Miała łzy w oczach. Dla niej katastrofa również była niepowetowaną stratą.
- Piratka, mutanka czy inny wynalazek, powinniśmy być słownymi ludźmi. Cokolwiek postanowimy, zróbmy to szybko. Nadmiar czasu nie jest luksusem na który możemy sobie pozwolić.
Jacob pokręcił głową wznosząc oczy.
- Chyba teleportem - odparł Richardowi. - To był oddział uderzeniowy bez wsparcia. Gdyby tak nie było, to już dawno widzielibyśmy kolejnych. Centrala, z której wyruszyli czeka na ich raport lub powrót, ponieważ nie dopuszczają myśli o klęsce zawodowych zabójców. Załóżmy, że komunikują się na odległość i centrala czeka na raport, czyli wypadek najmniej korzystny. Dowództwo musi wtedy podjąć decyzję, zebrać nową załogę, wystartować i przylecieć. Jakby nie byli szybcy, to musi trochę potrwać. To nie dzieje się ot tak - pstryknął palcami.
- Płyńmy zatem tam skąd “uciekliśmy” nie bez powodu - zakończył Starr, po czym usiadł na podłodze pod ścianą i zamknął oczy.

A potem przyszła rewelacja o Yarvis. Jacob był inteligentnym skubańcem. Na ile naprawdę coś miał, a na ile panicznie bał się piratki i jej ojca? Ciężko było ocenić Richardowi. Jeżeli Yarvis naprawdę istniało i było źródłem technologii Black Cross, to tym bardziej szlachcic utwierdzał się w swoich decyzjach.

- W takim razie załoga Kidda posłuży nam jako świetna dywersja, gdy ruszymy szukać zaginionego miasta.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 29-06-2016, 10:38   #30
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Obrano kurs z powrotem na Antiguę. Mała przestrzeń statku nie pozwalała choćby na dozę prywatności czy możliwość dyskretnej rozmowy. Załodze stale towarzyszyło drażniące napięcie. Ciągłe dźwięki spoiw natężały ową bolączkę, a klaustrofobiczna atmosfera potęgowała uczucie niepokoju. Z czasem fakt bliskości metalowych ścian stawał się nie do zniesienia. Trudno było zachować spokój myśląc o hektolitrach wody na zewnątrz; bezkresie w którym na zawsze zasnęli towarzysze. Równie ciężko szło znieść świadomość że dystyngowany lokaj, świeżak Papuga czy awanturniczy Casimir zniknęli z tego świata. Ot tak. Nawet śmierć szeregowego personelu, choć dotychczas niezauważonego, pogłębiała wyraz smutku.
Denis myślał o stratach w ludziach do których zdążył się już trochę przyzwyczaić. Swoim zwyczajem zachowywał wstrzemięźliwość w osądach oraz samej dyskusji. Czuł się jednak zobowiązany aby wspierać Richarda. Ostatecznie nie był tylko lurkerem jego rodziny. Profesja ta oznaczała coś więcej niż kontrakt na piśmie. Podczas jakże żywych pertraktacji nie zgodził się na wyławianie szczątków sterowca. Wciąż odczuwał zmęczenie i donośnie kaszlał. Nawet chwilowa niewydolność płuc podczas nurkowania mogła go kosztować życie. Z pewnością wehikuł należący do Black Cross skrywał niejedną tajemnicę. Niestety, zwyczajnie nie czuł się na siłach aby je teraz weryfikować.
Młoda croixówna wciąż pozostawała w ciężkim szoku. Brat dał jej wodę oraz koc. Z troską spoglądał na wystraszoną, smutną twarz. Biedna dziewczyna, nie wiedziała na co się porywa. Richard ani myślał tkwić w podobnym marazmie. Nawet w obliczu ogromnej przecież straty oraz będąc poważnie rannym - nic nie usprawiedliwiało defetyzmu. Oczywiście tragedia przytłaczała go, a w pierwszych momentach aż zaniemówił. Jednakże poczucie obowiązków było ważniejsze bez względu na okoliczności.
Powiadało się kiedyś, że słowo La Croixa było szczersze niż złoto. Zamierzał trzymać się tej zasady. Choć Jacob nalegał na inne rozwiązania, to szlachcic postanowił eskortować piratkę zgodnie z umową. Zaimplementowani piraci byli więcej niż nieprzewidywalni, lecz wróg po raz kolejny udowodnił że i on nie będzie przebierać w środkach.
Cooper opowiedział dość zagmatwaną historię, według której Samantha traciła nad sobą kontrolę. Niewątpliwą zasługę w tym wszystkim miał mieć implant, który powoli wpływał na jej psychikę. Ile było w tym prawdy, a ile niechęci wobec Kidd? W nadmiarze zdarzeń i emocji trudno było odnieść się do tego obiektywnie.
Manuel skupiła się na kierowaniu maszyną. Odzwyczajona od morskich wojaży, potrzebowała kilku rad. Jak się okazało, najlepiej zorientowanym w nawigacji był po niej Denis. Czasem zachodziła do niego i razem dyskutowali nad podręcznymi mapami co do dalszego kierunku. Lurker nurkował już w dużej liczbie miejsc. Sam wuj Louis natomiast nauczył go wyznaczania bieżącego położenia tudzież nowych tras uwzględniających prądy morskie oraz niebezpieczne tereny.
Malfoy w tym czasie doglądał dawno nieużywanych trybów oraz przewodów, czy aby uruchomione po latach nie uszkodzą się w nagłym zrywie. Było to mało prawdopodobne, ale zboczenie zawodowe robiło swoje. Ferat zajął jeden z kątów i począł czytać kieszonkową wersję “Dzieła cudownej kreacji”. Był to jednak tylko mało skuteczny sposób na odwrócenie uwagi od ostatnich wydarzeń. Wyraźnie trzęsły mu się ręce, a w paru momentach zaszkliły oczy.
Jacob znalazłszy miejsce dla siebie, rozluźnił się i zamknął oczy. Wystarczyła tylko chwila, aby odpłynął w niebyt, do głębokich pokładów podświadomości… Niektórzy nazwaliby to zwykłym snem. Cooper przypisywał meandrom swego umysłu większe możliwości.


Senna biblioteczka zdawała się upleciona z cienkiej nici. Odnosił wrażenie że wystarczyłoby trącić najbliższy regał, a ten rozpadłby się w ułamku sekund. Smugi światła wpadały przez okna, rozpraszając się w ciepłych kolorach. Kurz tańczył w nich i przeistaczał się w widmowe kształty.
Jacob przywołał do siebie kobietę. Bladolica niewiasta pojawiła się znikąd. Jej smukłą twarz zdobył skromny uśmiech. Gdy do niego mówiła, nie poruszała ustami.
- Przecież zawsze cię pilnuję - uspokoiła go, choć był tak pewny swego.
Gdy upewnił się, że strażniczka ma na niego baczenie, zszedł na niższą kondygnację. I kolejną. Kręte schody prowadziły stromo w dół, a z każdym stopniem widoczność na nich malała. Po pewnym czasie Jacob kroczył już w kompletnych ciemnościach.
Znalazł się w pustce. Czuł zimne powietrze, co go zdziwiło. Nie powinno tu być żadnej temperatury. To z pewnością przyzwyczajenie zmysłów kazało mu sądzić, że ciemność oznaczała chłód.
- Dobrze cię widzieć, przyjacielu.
Merlin wyszedł z cienia na podobieństwo konferansjera w onirycznym teatrze. Obok niego zmaterializowało się krzesło. Oparł się na siedzeniu i z szelmowskim uśmiechem zapalił fajkę.
Najpierw dwójka pojawiła się na sterowcu. Cooper prowadził swoisty rachunek sumienia, mający za zadanie znaleźć sprawcę zamieszania. Jednak wina miała to do siebie, że lubiła pozostawać nieuchwytna. Dostrzegał pewne błędy w zachowaniu Samanthy, Richarda, ale i swoim.
Nie podobało mu się, iż wracali na Antiguę. Zwyczajnie brakowało gwarancji, że James nie ustrzeli mu łba przy najbliższej okazji. Słyszał już wiele o kapitanie Kidd. Każda z opowieści była daleka od napawania optymizmem.
Spojrzał na zatrzymany w ruchu pistolet plazmowy. W głębokim zamyśleniu analizował zawieruchę, która miała miejsce na świecie.
Black Cross. Już dawno domyślił się, że nie są podnóżkami dla Barnesów, a realizują własny cel. To z resztą sugerowała już Triss. Wiele wskazywało na to, że coś łączy ich ze starożytnymi. To tłumaczyłoby ich zaciekłość w każdym przypadku kiedy grupa dowiadywała się czegoś o Yarvis.
Dilithium. Sekstansu z tego właśnie materiału szukali piraci. Zapewne chodziło im o czysty zysk. Dla Jacoba ten termin oznaczał coś więcej. Minerał uchodził za najrzadszy na świecie. Dochodziły do tego legendy obudowane na przyrządach zeń wykonanych. Jeszcze nikt nie dowiódł kto był autorem choć jednego.
Zmaterializowali się w białej pustce. Otaczała ich potężna wichura. Drobinki szronu osiadały na twarzach Jacoba i Merlina. Ten ostatni wciąż pozostawał na krześle i patrzył w dal.
Lurker E.C. To było zbyt oczywiste. Ale kim był W.B.? Tego na razie nie mógł rozgryźć. Ważne było to, że Enzo natrafił na ślady Yarvis. A przynajmniej tak twierdził, żeby dostać się do prasy.
Merlin tylko uśmiechnął się tajemniczo, jakby coś wiedział. Choć nie było to możliwe. Powinien posiadać tę samą wiedzę co Jacob.
Rzeź. Wystarczy z garłaczy. Okrzyki kapitana i zawodzenia rannych. Znaleźli się w samym sercu piekła. Kilka galeonów prowadziło regularny ostrzał. Jacob chodził pomiędzy walczącymi z założonym z tyłu rękoma. Kolejne trupy padały wokół niego, obryzgując posoką wszystko prócz nienagannie ułożonego stroju Coopera.
Black Cross. W.B. Kompania Wilka. Konflikt w Orionie. Wyłom na Southand. Potwór. Wszystkie wątki oscylowały w głowie uczonego jak szalone. Czy Red miał rozjaśnić choć trochę z tego informacyjnego mroku? Taką miał nadzieję. Ale proza życia nauczyła go, że trzeba było liczyć przede wszystkim na własny ogląd.
Kiedy wszystko zniknęło, a oni ponownie tkwili pośrodku nikąd, spojrzał na mądre oczy duchowego alter-ego.
- Merlinie, potrzebuję rady kogoś mądrzejszego ode mnie - twojej. Czy w którymś miejscu popełniłem błąd? Jeśli tak, to w którym? Pomóż mi to połączyć w całość. W Pałacu muszą być informacje, które będą przydatne do tego celu. Muszę to rozwiązać nim będzie za późno, a ta chwila zbliża się zdecydowanie szybciej niż myślałem. Czas mi się kończy. Obawiam się, iż wszyscy zginiemy, jeśli nie rozgryzę wszystkiego. Przykładem może być Richard, który nie ma pojęcia na jak wielkie zagrożenie się porywa. No i jak wyjdę, będę musiał powiedzieć wszystkim, że…
- Spokojnie. Na zbyt wiele koncepcji się porywasz przyjacielu - pojednawczo podniósł rękę do góry - Twój głód wiedzy sprawia, że we wszystkim chcesz znaleźć informacyjny klucz. Tymczasem rzuciliście się w wir wydarzeń, nie zawsze powiązanych ze sobą. Dla przykładu Hanza i Wolne Miasta ścierają się nieustannie od Przewrotu Zbożowego. I tak, Corvus tylko łakomie na ów konflikt spogląda. Ale to nie jest sednem sprawy. Barnesowie i operacja sto dziesięć. Dowiedz się czym ona była, a będziecie na właściwej drodze. Tymczasem bywaj.
Zniknął. A wraz z jego obecnością, skończył się też i sen. Jacob powoli otworzył oczy, chwilowo niepewny gdzie się znajdował. Za chwilę wszystkie tryby rzeczywistości wróciły na swoje miejsce.
- Wiem gdzie jest Yarvis. Mocno niedokładnie, ale udało mi się zawęzić obszar poszukiwań. Ferat, miałeś wysłać telegram z pytaniem o W.B. i odpowiedź miała być w ciągu jednego dnia. Dostałeś coś?
Ferat oderwał się od lektury i wzruszył ramionami.
- Gdybym coś miał, już byś o tym wiedział.
Ponownie podjęto dyskusję co do zasadności obrania kursu. Wkrótce miało wyjść, że problem sam się rozwiązał. Załoga usłyszała donośny charkot z miejsca, gdzie leżała Samantha. Implant przejął już kontrolę nad całym jej ciałem oraz jaźnią. Dziewczyna uderzała w spazmach głową o poduszkę, pociła na całym ciele.
- Co się tam odpierdala, do cholery?! - zakrzyknęła Manuel zza steru.
Lecz było już za późno. Najwidoczniej śmierć kroczyła tuż za nimi i postanowiła zebrać kolejne żniwo. Ostatnie drgawki młodej kobiety miały być przestrogą dla wszystkich którzy byli ciekawi zakazanych implantów. Kidd wydała ostatnie tchnienie. Jej skóra popękała jak zaschnięta glina, a oczy zaszły nieprzebraną czernią.


- Cóż - powiedział grobowym głosem Malfoy - Wygląda na to, że tę kwestię mamy rozwiązaną.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-06-2016 o 16:30.
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172