Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-04-2016, 20:53   #1
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
[Autorski/Steampunk] Eye of the Storm

Posiadłość na Ślepej Skale w Redwick zawsze uchodziła za równie niezdobytą, co zjawiskową twierdzę. Mieszkańcy przyportowego miasteczka z bojaźliwą dumą spoglądali na majestat, który rozciągał się nad ich osadą. Perła w koronie - lubili mówić o potężnym gmachu na masywie za grodem. Choć w istocie był to iście zjawiskowy widok, to spiczaste rysy wież oraz czarne zadaszenia budziły irracjonalny niepokój. Zupełnie jakby zaklęto w tych murach tajemnicę, jakiej ludzki umysł znać nie powinien.
Tymczasem zamieszkujący to miejsce ród w ogóle dbał o małomiasteczkowe sprawy. Co bardziej lotni obywatele wiedzieli dlaczego rodzina wybrała akurat to miejsce. Kolejna już siedziba stanowiła dogodny punkt obserwacyjny. Dwa stopnie szerokości geograficznej stąd rozciągał się szlak handlowy, którym przeprawiano proch z Corvus. Powiadało się, że familia miała pewien udział w przemyślne zbrojeniowym. Tutaj zaś trzymano rękę na pulsie: wzmożony ruch na trakcie oznaczałby formowanie się konkurencji. W ten sposób Ślepa Skała pozostawała swoistym strażnikiem, dbającym o interesy enigmatycznej familii.


Wystarczyło ledwie opuścić senną osadę, by wkroczyć na usiane grobami pola, wiecznie przykryte puchem gęstej mgły. Oczy strwożonego wędrowca mogły tu ujrzeć usiane wisielcami, sękate drzewa. O to była przestroga dla wszystkich tych, którzy kolaborowali z zarażonymi. Jeszcze poprzedniego dnia, ukryty pod krwawą szatą kapłan Kaosa rzucał w ich kierunku rozmaite oskarżenia. Po godzinnym spektaklu wydał wreszcie rozkaz powieszenia czternastu skazanych. Zamiast skandującego tłumu pozostały tu jedynie czarne gawrony wydziobujące nieszczęśnikom zapadnięte twarze.
Idąc dalej i wspinając się na skaliste turnie, można było zobaczyć wyrastający z brunatnej ziemi pałac. Do budowli prowadziło kilka wspartych na filarach, kamiennych mostów. Front każdej bramy ozdobiony był rytymi w kamieniu herbami. Pod ciemnymi dachami górowały rzędy gzymsów z oplatającą je winoroślą. Na wewnętrznych wirydarzach pięły się ku górze wiekowe olchy, dęby, a nawet drzewa cytrusowe. Prawdziwy blichtr jednak kryły wnętrza posiadłości. Mieścił się wśród bogato zdobionych arrasów, przepastnych korytarzy i szerokich galerii.
Trzydziesta czwarta posiadłość rodziny Barnes była nie tylko tytułowaną przez mieszkańców perłą architektury, ale i dobrze strzeżonym bastionem. Przy basztach nieustannie czuwali strzelcy z pneumatycznymi kuszami, a wokół murów ciągnęły najeżone wymyślnymi pułapkami zasieki. Pomniejsza szlachta zamieszkująca to miejsce czuła się w nim bezpiecznie.
Pycha jednak zawsze poprzedzała upadek. Zaś zbytnia pewność siebie usypiała czujność. Szczególnie tak ważną gdy z zachodu przybyli ci, którzy pragnęli krwawego odwetu.
Ruszyli o północy. Poprzez knieje i wcześniej przygotowane parowy. Okutani w kamuflujące stroje, z twarzami zasłoniętymi przez chusty i maski mające ukryć ich zdeformowane twarze. Kilkadziesiąt milczących postaci; nocny zwiastun zagłady.
Pierwszy cios, choć niedosłownie, spadł na komendanta straży. Siedział wtedy w swoich komnatach, popijając cierpkie wino i przeglądając raporty. Kopcące ogarki świec oświetlały rozedrganym blaskiem jego zmęczoną twarz. Ledwie przed środkiem nocy poczuł dojmującą senność. Nim jego głowa uderzyła w dębowy blat, zdążył jeszcze pomyśleć że nie powinien ufać nowego pomagierowi. Temu, który przyniósł mu trunek.
Otwarto bramy, a ciemne postaci wysypały się na dziedzińce niczym szarańcza. Cienie przecięły brukowany dziedziniec, wbiegły na mury, wtargnęły do domów. Nie mieli zamiaru oszczędzać nikogo. Z równą zawziętością mordowano straż, co lokajów a nawet kobiety w połogu i zwykłą dziatwę. Najbliższa świta rodziny szlacheckiej stawiła agresorom czoła tuż przed pokojami swoich chlebodawców. Kilku najlepszych szermierzy na wyspie. Przez lata ćwiczonych w dziesiątkach sztuk walki znanych wzdłuż i wszerz na Orionie. Pojedynek z nimi trwał ledwie kilka sekund. Słudzy Shagreena wpadli między ich obnażone rapiery i półtoraki.


W rękach agresorów zabłysnęły krótkie ostrza. Przecięły powietrze z cichym świstem. Wystarczyły by zadać szybsze i bardziej mordercze ciosy niż wymierzone przez oponentów.
Horda przedarła się do głównych komnat. Te wybite były drogą boazerią, pośród której rozmieszczono łóżko z baldachimem, oprawione w bursztyn zwierciadło oraz szerokie przepierzenie. Pod mieniącym się refleksami żyrandolem stał mężczyzna ubrany w kontusz obszywany sobolim futrem. Drżał na całym ciele, lecz wciąż zasłonił nim blond-włosą niewiastę w nocnej sukni. Nie spodziewali się że straż zawiedzie i zobaczą napastników na własne oczy.
Jeden z zamaskowanych podszedł bliżej do zarządzającej posiadłością pary. Jego kroki odbijały się echem aż po ozdobione erotycznymi scenami sklepienie.
- Gascot i Deborah. Gdzie są - powiedział cichym, ale zdecydowanym głosem - Wasza śmierć może być pełna bólu lub dokona się szybko i sprawiedliwie.
Wybrali pierwszą opcję. Ślepa Skała aż do brzasku była świadkiem zawodzeń tak okropnych, że przestały przypominać ludzkie. Mieszkańcy Redwick wychodzili na ulicę i przyglądali się wiekowej posiadłości. Echo niosło z niej mrożące krew w żyłach dźwięki. Mówiono że to zmarli powstali z cmentarzysk, by powziąć zemstę na swoich katach. Prawda była jednak o wiele gorsza. To człowiek dokonywał o wiele bardziej drastycznych czynów niż te które były udziałem potworów z opowieści.
Mijały wypełnione krwią godziny. Nadchodził przywracający światu kolory świt. Pierwsze promienie słońca ogrzały szare ciała zwieszone na konopnych sznurach. Bryza ciągnęła zza wybrzeża, wprawiając wisielców w miarowy ruch. Zdawało się, że ci toczą makabryczny pląs do okropnej muzyki jaką tworzyły jęki ze wzgórza.


Korsarz Dewayne Casimir spotyka się na wyspie Jerry z Richardem La Croix pracującym dla Delegatury Wolnych Miast. Szlachcic ma odkupić od niego zrabowane Hanzytom zboże. Pertraktacje przerywa atak agentów spółki. Następuje ciężka batalia i choć część zastępów wroga udaje się zabić, to walka z zaimplementowanym przeciwnikiem okazuje się zbyt ciężka. Obydwaj tracą część swojej załogi, ale to Dewayne odnosi największe straty. Z jego grupy pozostaje ledwie garstka ludzi, a statek Black Betty kończy swój żywot w ogniu. Salwują się ucieczką sterowcem i zmierzają do Wolnego Miasta Rigel. Lionel Uberton z Delegatury zdaje się coś wiedzieć, ale radzi nie wnikać w sprawę. Tymczasem we włościach szlachcica Casimir otrzymuje wiadomość. Enigmatyczna notka przyczepiona do nogi kruka zaprasza do dwóch miast: Mintaki lub Betelgezy. List posiada pieczęć z czarnym krzyżem. Okazuje się także, że za atakiem na wyspie stał Hanzyta o maniakalnym podejściu do chirurgii Patrick von Tier.
Posiadłość arystokraty odwiedza lurker Denis Arcon ze swoim wujem oraz historyk Lucjusz Ferat. Proszą o ochronę przed obserwującą ich organizacją Black Cross, tę samą która wysłała wiadomość do Casimira. Denis przybywa do metropolii, gdyż interesuje go historia wyłowionego na wodach Qard medalionu. Przedstawia on kobietę ze starożytnego miasta Yarvis. Poszukuje także zaginionego przyjaciela, innego lurkera Enzo Castelariego. Kiedy ten pobił swój ostatni rekord w zejściu pod wodę, niespodziewanie zaginął. Powiada się, że z powodu niebezpiecznej wiedzy jaką posiadał. Ferat zaś jest razem z innym badaczem, Jacobem Cooperem na tropie legendarnej wyspy Yarvis. Znany w świecie Starr posiada renomę wynikającą nie tylko z ogromnej wiedzy, ale i liczby skradzionych niewiastom serc. Jego zainteresowania również zdają się nie podobać stacjonującej w Rigel agenturze krzyżowców. Tym bardziej iż nie zwykł łatwo odpuszczać raz podjętego tropu, a swoje śledztwo prowadzi bardzo pieczołowicie. Richard wyraża zgodę na współpracę, młody poławiacz ma zostać jego nowym, rodowym lurkerem. Dzielą nadzieję odnaleźć Enzo, co z pewnością podniosłoby prestiż podupadającego domu.
Porty Rigel zostają niespodziewanie zamknięte. Podobno w mieście pojawił się zarażony, który uciekł z azylu na Andromedzie. W świetle tych faktów Richard umawia kolejne spotkanie na wyspie przemytników o nazwie Antigua. Jacob w tym czasie ratuje jego siostrę, Eloizę z rąk tajemniczych zamachowców. Na chwilę staje twarzą w twarz z chorym uciekinierem.


Lata później w Betelgezie. Pod namiotem-jadalnią swoją opowieść snuje starzec o magnetyzującym głosie. Opowiada legendę o Shagreenie, o którym mówią iż jest potworem w ludzkiej skórze. Zarządzał on wielką ucieczką zarażonych z wyspy Southand (Andromeda).

Prawie wszystkim udaje się bezpiecznie dolecieć sterowcem na Antiguę. Brakuje Denisa, który wraz ze stryjem płynął swoją łodzią, “Nautą”. Na miejscu Richard, Dewayne oraz Ferat zostają zaproszeni do posiadłości jubilerskiej rodziny Barnes. Okazuje się, że to rodzeństwo z tej właśnie familii, Gascot i Deborah byli autorami listu. Postanowili przyspieszyć spotkanie, co tłumaczą uciekającym czasem. Oferują możliwość rewanżu za incydent na wyspie Jerry oraz oddanie nowego, równie wspaniałego co Black Betty statku pod dyspozycję kapitana Dewayne’a. W zamian chcą zabicia osoby, która ukrywa się pod pseudonimem Shagreen. Ów postać wraz z innym zarażonymi od z jakiegoś powodu poluje na członków ich rodziny. Jednocześnie zdają się znać personalia ich szpiegów, czyli Black Cross i za każdym razem ich wyprzedzać. Samą działalność czarnych krzyży Barnesowie tłumaczą jako konieczność. Twierdzą że tamci nigdy nie napastowali nikogo ze swoich gości, a jedynie sprawdzali ich przydatność. Drużyna zgadza się na propozycję, ale po fakcie zaczyna wypytywać o rodzinę. Właścicielka jednego z burdeli a jednocześnie informator incognito zdradza, że jubilerstwo może być tylko przykrywką dla prawdziwej działalności Barnesów.
Denis wreszcie pojawia się w umówionym miejscu. Opowiada że po drodze sztorm zabrał jego wuja, a on wylądował na wyspie w zonie Serpens. Tam napotkał obóz ludzi w maskach. Herszt bandy okazał się być bardzo stanowczym i groźnym człowiekiem. Docenił jednak prawdomówność Denisa: podarował mu starożytną monetę oraz flakonik z nieznanym mu płynem. Potem pozwolił odpłynąć. Okazuje się jednak, iż oprócz tych rekwizytów Denis przywiózł ze sobą coś jeszcze. Wkrótce popada na ciężką chorobę, w symptomach niepokojącą podobną do plagi. Jego stan poprawia się dopiero po wypiciu zawartości naczynia, które dostał na Serpens. Nie dość jednak: cudownie podtrzymuje go przy życiu, ale potrzebuje sterydów które wzmocniłyby jego ciało. Nieoczekiwanie na statku pojawia się zamaskowany doktor z Andromedy. Nazwa jego profesji jest co najmniej myląca. Medycy z zachodu zajmują bowiem deportowaniem zarażonych lub zwyczajnie ich eliminacją. Choremu udaje się ukryć w maszynowni, ale nadal jest w krytycznej sytuacji. Okazuje się bowiem, że wszystkie sterydy w mieście ktoś już wcześniej wykupił. W obliczu beznadziejnej sytuacji Richard oraz Dewayne postanawiają użyć darowanej Denisowi, starej monety. Jak twierdził człowiek w masce, w każdej społeczności znajdują się ich sprzymierzeńcy. Po okazaniu nadmienionego przedmiotu, mają obowiązek pomóc okazującemu krążek. Dwójka rusza do podziemnej części Antigui, Pomroków. Tam odnajdują jednego z zaprzysiężonych “maskom”. Udostępnia im sterydy. Niestety nawet przy ich pomocy operacja na Denisie kończy się zgonem.
Doktor składa ofertę dalszej współpracy, jeśli Richard zaaranżuje spotkanie z Samanthą Kidd. Jest to córka okrytego złą sławą pirata. Zarażeni dla których pracuje medyk chcą ich wykorzystać jako broń przeciwko siłom Barnesów. Kiedy Dewayne szuka dziewczyny, nagle Denis wybudza się ze stanu, który alchemik ze sterowca nazywa śmiercią kliniczną. Poławiacz otrzymuje od zarażonych nowy kombinezon. Poplecznicy Shagreena nie robią tego bezinteresownie. Chcą żeby lurker użył kostiumu w celu odnalezienia ciała Enzo.
Eloiza zamierza uciec z Rigel na własną rękę. Cooper pozwala jej odejść, ale tylko na czas spotkania z inną kobietą, Zoi Clemes. To właścicielka gildii lurkerów "Nautilus". Potem rusza za młodą szlachcianką i po raz kolejny ratuje przed atakiem Black Cross. Przekonuje ją tym samym, że w jego towarzystwie będzie bardziej bezpieczna i zabiera na łódź podwodną Zoi. Statki tego typu nie są pieczołowicie sprawdzane przy opuszczaniu miasta, dzięki czemu udaje się obejść kwarantannę. Po drodze starsza wśród lurkerów wyznaje gościowi, że współpracowała z Black Cross. W dodatku, pod wpływem złości na Enzo (z którym widziała się wcześniej) miała zdradzić im jego zamiar nurkowania na Qard. Żałuje tego i chce odciąć się od wstydliwej przeszłości. Przy pożegnaniu Jacob namawia Clemes, aby w przeszłości połączyli siły przy szukaniu Yarvis.
Starr wraz z Eloizą pojawiają się na sterowcu. Wygląda na to że motywy Barnesów i legendarna wyspa są w ze sobą powiązane. Po burzliwych pertraktacjach szlachcic i historyk postanawiają połączyć swoje siły.
Kidd przebywa w mieście ze względu na poszukiwania nabywcy pewnego artefaktu, sekstansu z minerału zwanego dilithium. Odwiedza Pomroki, gdzie odnajduje kupca w osobie sfiksowanego herszta imieniem Clyde. Tamtemu imponuje buta młodej kobiety i tylko dlatego zgadza się na wymianę. Wciąż jednak Kidd brakuje części gotówki, jaką jej ojciec chciał uzyskać za sekstans. Kiedy opuszcza miasto, atakuje ją noszący implanty bandyta. Bez trudu pozbawia go życia. Posiada przy sobie dziwną broń, prawdopodobnie jest to prototyp plazmowego pistoletu. Niedługo potem Samanthę odnajdują Casimir oraz pilotka Richarda. Niechętnie ale wyraża zgodę na spotkanie z doktorem. Kiedy dowiaduje się że nagrodą za współpracę z zarażonymi mają być zakazane implanty, jej wątpliwości znikają.
W międzyczasie wychodzi na jaw, że Enzo umieścił zaszyfrowaną wiadomość w jednym z ostatnich wywiadów. Brzmi ona następująco: Nie wierzyć w słowa kamiennego rodu. Operacja sto dziesięć jest odpowiedzią. Bardzo możliwa możliwa jest również nowa wersja historii rekordzisty. Mianowicie, jego zainteresowanie Yarvis miało jedynie zwrócić uwagę mediów na inny temat. Cokolwiek to było, nie zdążył obwieścić światu swoich rewelacji.
Denis testuje nowy nabytek, a Jacob rusza do centrum prasowego. W wycinkach artykułów udaje mu się znaleźć parę intrygujących inicjałów. EC ma być lurkerem który pracował dla badacza północy - WB. Informatorka z burdelu zdradza mu natomiast, że Black Cross może posiada własne, niezależne od Barnesów intencje. Jej zagraniczni goście nazywają ich czasem “strażnikami”. Zyskuje również koordynaty wskazujące gdzie może znajdować się człowiek zajmujący trudnymi tematami. Nosi on pseudonim Red.
Black Cross zatacza coraz szersze kręgi. Gdy podpalają wynajmowany przez doktora hangar, drużyna postanawia uciec z wyspy sterowcem La Croixa.

Theme


Jacob wszedł do pomieszczenia jako ostatni. Brudny, umorusany, potargany i z szerokim, łobuzerskim uśmiechem błyszczącym bielą zębów.
Skłonił się Richardowi jako szlachcicowi, zasalutował Samanthcie oraz Dewayne’owi, skinął głową rozpoznanemu lurkerowi Denisowi, a na samym końcu wyszczerzył się do Ferata.
Początkowo nikt nic nie mówił i również historyk nie zabierał głosu. Podszedł jedynie do okna i obserwował widoki. W końcu odwrócił się i oparł plecy oraz nogę o ścianę.
- Jesteście w dupie - roześmiał się.
- Czy ktoś może mi przypomnieć dlaczego nie zastrzeliłem tego historyka przy pierwszym spotkaniu? - Szlachcic potoczył spojrzeniem po zebranych.
Ponieważ może być użyteczny - pomyślał Denis. - Nawet laik ma tego świadomość, a co dopiero tak wytrawny dyplomata…
- Bo jestem kimś, kto może was z tej dupy wyciągnąć - odparł z rozbawieniem.
- Przystępując do którejkolwiek ze stron staliście się marionetkami w rękach graczy, których formatu nie pojmujecie - udał, że od niechcenia steruje wyimaginowaną lalką.
- Weszliście do gry, o której rozmiarze nie macie pojęcia. Ale teraz najgorsza część. Wasz oddupny przewodnik też tego nie wie - założył ręce, zaś w jego oczach płonęła żywa odpowiedź na wyzwanie rzucone przez wielkie organizacje.
Samantha po wysłuchaniu pięknisia też zaczęła zastanawiać się nad zastrzeleniem jego osoby.
- Nie wiem czemu tego nie zrobiłeś, ale rozumiem same chęci… - skomentowała nie oczekując nawet, że ktoś zwróci na nią uwagę. Bujanie statku wciąż przyprawiało ją o mdłości, więc siedziała twardo wbita w jakiś fotel i nie drgnęła.
- Nie przepadam za tą manierą stwarzania wyimaginowanego problemu i stawiania się w roli wybawiciela ten problem rozwiązującego. Choć z chęcią posłucham propozycji - powiedział szlachcic krzyżując dłonie na piersiach.
Ferat oparł się plecami o drewnianą ścianę. Nic nie mówił, ale znał tutaj Jacoba najdłużej i było pewne że weźmie jego stronę. Inaczej do sprawy podszedł Casimir. Z typową sobie manierą, zgrzytnął zębami i warknął tylko:
- Lepiej żeby to było dobre.
Cooper teatralnie spojrzał w sufit.
- Skoro wola tak to odbierać, to co mi do tego? Ale w swoim czasie się okaże - odparł krótko.
- W tym pomieszczeniu są dwie osoby ważne z punktu widzenia wielkich graczy: monsieur La Croix i kapitan Casimir. Nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego? Pytanie dlaczego tak jest. Znając przyczynę takiego stanu rzeczy zyskujemy przewagę, ponieważ wiemy czego chcą - odgiął kciuk wyliczając.
- Monsieur Cezar głęboko… może nawet śmiertelnie myli się w kwestii rozumienia wielkości organizacji, jaką jest Black Cross. Myślałem, że znam ich rozmiar. Nie znam. Są więksi niż się tego spodziewałem - uśmiechnął się jednym z nieodgadnionych uśmiechów odginając palec wskazujący.
- Nadal nie znamy odpowiedzi na pytanie o powód nasłania zabójców na Eloizę, co też zdradziłoby fragment układanki, na którym im zależy - odliczył trzeci palec z kolei.
- Mamy za mało danych, a czas się kurczy. Ale tak się szczęśliwie składa, że wiem gdzie jest Red - przygryzł koniuszek języka.
Wywody eleganta nie robiły wrażenia na Arconie. Lurker czekał tylko, aż gruboskórny korsarz streści je w stylu: "Pieprzysz pan, monsieur Cooper..." oczywiście bardziej dosadnie. Nic takiego nie następowało, może jednak zbyt wiele oczekiwał po Casimirze? Miał wrażenie, że historyk faktycznie stwarza nowe teorie i wymyśla kolejne, aby te wcześniejsze miały jakikolwiek sens. Uparcie wrócił do tematu Eloizy, zapewne wyczuwając, że to czuły punkt jego patrona.
- Za pozwoleniem, sir Richardzie - Denis ukłonił się lekko, nim zabrał głos. - Ośmielę się skomentować to, co usłyszeliśmy.
- W tym pomieszczeniu jest jedna osoba, która przypomina figurę szachowego skoczka. Robi ruch do przodu i na ukos, by następnie cofnąć się dwa do tyłu. Jest w stanie zbadać niemal całą szachownicę. Rezultat tych śmiałych manewrów jest jednak żaden, bo konik nie ma tyle siły, by dać mata przeciwnikowi. Uczynić to można tylko z pomocą silniejszych figur. Przecenia jednak swoje możliwości oraz znaczenie i chociaż jego sposób poruszania się ma w sobie wiele uroku, niestety nie przekłada się na wynik partii. Nie trzeba chyba tłumaczyć, kto jest tym...- urwał, nieporadnie udając, że nie patrzy na Starra...
Ten z kolei zacmokał z dezaprobatą kręcąc głową.
- Nie spodziewałem się błysku geniuszu, ale też oczekiwałem mniej gówniarstwa. Nieudolny atak dla samego ataku bez żadnego poparcia merytorycznego… Nie będę tego komentował. Możemy przejść do rzeczy? Bo pierdolić to można dziwki w burdelu. Na inne chędożenie nie mam czasu - rzucił półżartem z porozumiewawczym mrugnięciem.
- Wybacz “monsieur”, szermierka słowem to nie jest moja domena - odparował młodzian. – Dziwki też nie…– zreflektował się.
- Moja specjalność to nurkowanie, pańska zaś o ile się nie mylę to szeroko pojęta mitologia i historia. Zgadzam się, iż możemy darować sobie ozdobniki i retoryczne popisy, budujące ego, a kradnące czas. Niemal każdy z obecnych – spojrzał jedynie wątpiąco na piratkę - ma świadomość, że wplątani jesteśmy w nielichą intrygę. Ale jeśli nagle pojawia się potencjalny ”zbawca” bez powiązań, nadmiernie okraszający swoje wypowiedzi, staje się to podejrzane…
- Daruj Denis, facet chce pokazać że nie nosi waty w gaciach - przerwał Dewayne - Tylko że nas to nie interesuje. Chcemy faktów. Rozumiem że ten Red wszystko ci wyśpiewa, ot tak. I jeszcze cmoknie na do widzenia. No chyba że mamy zamiar wyciągnąć od niego informacje rozżarzonym prętem. Takie sposoby to ja rozumiem.
Korsarz otaksował bandytkę, nie kryjąc że jej oczy były ostatnią rzeczą na którą miał zamiar spoglądać.
- Musimy ustalić następny krok. A to wiąże się z twoim ojcem. Mamy jakąś pewność że nie zasunie do nas z garłaczy?
- Żadnej - odparła sucho szurając nogami po ziemi. Że też nie mogła sobie nimi pomachać, ze względu na niskie usadowienie siedzenia.
Jacob załamał ręce i wzniósł oczy ku niebu.
- Kolejny… - jęknął, po czym wyciągnął karteczkę z kieszeni i zaczął ją jeść po kawałku.
- Udzieliłem kilku istotnych informacji będących szczególnie istotnymi dla rodziny La Croix, ale nie tylko. Niewiara w ich prawdziwość to nie mój problem - przeżuł i przełknął ostatni kawałek.
Cóż to za teatralne pozy - pomyślał Arcon.
Historyk zachowywał się jak aktorzyna z podrzędnego teatru. Lurker miał nadzieję, że niebawem sir Richard przerwie tę paradę gestów i rzeczowo podejdzie do tematu dalszego udziału Coopera w ich wyprawie.
- Najpierw ty Copper - wskazał na historyka - konkrety! Co da nam spotkanie z Redem? Później ty - szlachcic spojrzał na młodą dziewczynę - Kidd, jak masz zamiar skontaktować się z ojcem? Casimir ma rację, jeżeli przylecimy do niego niezapowiedziani, to pewnie nas ostrzela.
La Croix przetarł dłonią twarz. To on musiał zapanować nad tą grupą. W zasadzie musiał z nich grupę dopiero stworzyć, bo póki co byli zbiorem indywiduów.
- Nie chce mi się czekać, aż laluś przetrawi kartkę, więc mówię od razu. Umówiona z ojcem jestem, przecież odebrać mnie musi z tego śmierdzącego miasta. No i tyle. Jak was odstrzeli to mówi się trudno, takie życie - wzruszyła ramionami patrząc gdzieś w bok. Zastanawiała się czy rzygnie teraz, czy za chwilę.
Korsarz prychnął na głos. Widocznie buta piratki całkiem mu się spodobała.
- Póki co, jesteś tu z nami. Więcej lepiej zadbaj aby niczego podobnego nie odjebał, bo jeśli sterowiec pieprznie, to my wszyscy razem z nim.
Ferat dźwignął się i wyszedł na środek. Wreszcie uznał za stosowne dodać coś od siebie.
- Załóżmy nawet pożyjemy na tyle długo, aby spotkać Reda. Co dalej? Zarówno zarażeni co Barnesowie nie zamierzają odpuścić, a my właśnie stanęliśmy pomiędzy nimi.
Jacob roześmiał się i zaklaskał Lucjuszowi.
- Zarażeni, Barnesowie, Kompania Wilka i Black Cross - dodał.
- Cały świat was kocha - skomentowała ironicznie.
- O ten świat warto walczyć… - jakkolwiek patetycznie to zabrzmiało, Denis głęboko w to wierzył - Wszyscy jesteśmy jego częścią. Mamy wiedzę, doświadczenie polityczne, unikalne zdolności i w ostateczności zbrojne ramię - kolejno spoglądał po obecnych, kończąc na Samancie i Dewaynie - W tym składzie możemy rzucić wyzwanie każdej organizacji…
Richard analizował wypowiedzi zebranych.
- Szykuje się wojna. To pociągnie za sobą ofiary, ale da nam nowy porządek. W mojej opinii bezpieczniej stanąć po stronie zarażonych. Jednak muszę przyznać, że najlepszą bronią jest informacja. Ciężko planować posunięcia nie znając sytuacji na szachownicy. Drogi kolego - zwrócił się do Lucjusza - w tej walce nie jesteśmy jeszcze stroną, choć to kwestia dni, a może godzin. Jeżeli od Reda możemy uzyskać informacje, to warto z tego skorzystać.
- Z innej strony. Co wydarzyło się w mieście przed wylotem? - zapytał Cooper.
Na to pytanie postanowił odpowiedzieć Dewayne. Jak zwykle, nie przebierał w słowach:
- Black Cross narobiło burdelu. Prawie wysadzili faceta od naszego kontaktu. Gdyby nie zmienił miejsca spotkania, gadałbyś z przypalonym mięsem.
Przeszedł do okiennicy, spoglądając na mały punkt, którym stało się teraz miasto. Chmury obtaczały statek z każdej strony, czyniąc fantasmagoryczny, biały pejzaż.
Nagle Casimir dojrzał coś pomiędzy nimi, podniósł bowiem palec i szepnął tylko:
- Na brodę Noasa…
Coś mknęło poprzez nieboskłon z ogromną prędkością. Rozmazany kształt przelatywał na lewo od głównych silników. Był to inny sterowiec: o wiele mniejszy, z bardziej opływowym kształtem. Jego lot wywoływał niski, nieprzyjemny dźwięk. Nim zdążyli dobrze przyjrzeć się pojazdowi, ściana nadęła się i eksplodowała. Casimir poleciał do tyłu, taranując kilka osób z całej grupy. Przetoczyli się po sobie, tworząc nieskładną plątaninę rąk i nóg. Cały statek odchylił się kilka stopni. Kiedy pył nieco upadł zebrani ujrzeli poprzez wyrwę zatrważający obraz.


Wehikuł poruszał się błyskawicznie. Jako lżejszy i posiadający tylko jeden pokład był przeciwko własności La Croixa niczym agresywny drapieżnik wobec niezdarnego giganta. Uzbrojony został w małe działka, które co chwila wypluwały ogniste pociski w stronę swego celu.
Kolejne eksplozje wstrząsnęły statkiem. Ogień zaślepił grupę. Ferat niemo przeklął los i padł na ziemię. Casimir leżał z tyłu, jęczał z bólu. Był mocno pokiereszowany. Deski podłogi zdążyły już nasączyć się posoką korsarza. Zeppelin aż zatrząsł się. Konstrukcja przechyliła całą swoją oś pod mocnym kątem. Książki, meble, stojaki - wszystko co znajdowało się w pomieszczeniu poczęło zsuwać w dół, ku otworowi po wystrzale. [Wszyscy - Trudny Test Siły]
Denis chwycił się framugi zaraz po tym, kiedy odczuł jak grunt ucieka mu spod nóg. Zrobił to bez większego trudu, cały czas mając kontrolę nad swoimi ruchami. Zobaczył jak całe pomieszczenie przechyla się jeszcze bardziej. Jego szybka reakcja pozwoliła mu na zajęcie całkiem pewnej pozycji, z której w razie potrzeby mógł pomóc któremuś z towarzyszy.
Samantha z trudem utrzymała się na nogach - stała bliżej epicentrum eksplozji. Traciła równowagę, gdy wtem poczuła nienaturalne szarpnięcie. Nieludzko zręcznym ruchem zaparła się nogami o pokład i uchwyciła drzwi. W tym szaleńczym tempie zdziwiła się na moment swojej tężyźnie. To musiał być implant. Była tego pewna.
Pracownik Delegatury przez moment analizował sytuację. Nie wiedział kto ich zaatakował, ale jedno było pewne. Zbyt długo przebywali w mieście i mieli teraz za to zapłacić. Posiadał parę dział, choć przy zwykłych kursach nie wyznaczał nikogo do ich obsługi. Byłoby to zwykłe marnowanie ludzkiego potencjału. A może jego ludzie już polegli? Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Richard spojrzał w stronę żyrandola nad sobą. Ryzykowna myśl, ale nie miał czasu myśleć w racjonalnych kategoriach. Chwycił lampion, który zaczął przekrzywiać się wraz ze statkiem.
Historyk może i był wygadany, ale zdecydowanie brakowało mu tężyzny. Nagły zwrot sterowca sprawił że nadzwyczaj szczupłe ciało Jacoba rąbnęło o deski pokładu. Przekoziołkował tak, niebezpiecznie blisko wyrwy w ścianie. Poczuł wszystkie kości, gruchnęły teraz donośnie. W ostatniej chwili uchwycił się krawędzi spalonej części statku, zwisając nad przestworem powietrza. Spojrzał pod swoje nogi, gdzie setki metrów pod jego nogami rozciągał się wielki błękit.
Zeppelin odzyskał właściwy kurs, a pokład wrócił do poziomu. Tymczasem statek wroga wykonał szeroki łuk. Zawracał w celu przeprowadzenia kolejnej szarży.
 
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172