Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-06-2016, 19:42   #1
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Dziedzice Zegara [+18]

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NqWcpEZ3GY0[/MEDIA]

Czerwcowy poranek zapowiadał się całkiem pogodnie. Co prawda zapowiadano na ten tydzień burze, jednak taką samą prognozę przewidziano na poprzedni, a nie spadła ani kropla deszczu, a nieba nie rozdarł żaden piorun.
Słońce leniwie oświetlało jeden z nowoczesnych budynków mieszkalnych we Wrocławiu, który położony był w malowniczej scenerii nieopodal spokojnie płynącej Odry.
Promienie jednak nie zdołały przedrzeć się przez zasłonięte rolety do pokoju Doriana. Po całkiem sporym mieszkaniu z antresolą rozległ się dźwięk budzika. Głośne pikanie wwiercało się w każdy kąt wysokiego i szerokiego pomieszczenia, docierając oczywiście również do uszu śpiącego na antresoli chłopaka.
Ten przetoczył się przez ogromne łoże zaścielone białą pościelą w asymetryczne, czarne i zielone wzory i wyłączył diabelskie urządzenie.
Podniósł się do pozycji siedzącej, a bose stopy postawił na prostokątnym, kolorowym dywaniku. Przetarł dłońmi oczy, ziewnął przeciągle i rozprostował zaspane kości. Wtedy zaczął wibrować jego telefon. Najnowszej generacji iPhone trzy razy zamruczał i zamilkł, a na wyświetlaczu widniała informacja o nowej wiadomości.
Dorian mruknął pod nosem i wstał, podchodząc kilka kroków do szklanego stolika na środku antresoli. Sięgnął po telefon i odczytał wiadomość.

Jutro pogrzeb. Nie spóźnij się.

- Jak zwykle zwięźle i na temat, ojcze – powiedział z przekąsem, odkładając niedbale telefon na to samo miejsce.
Podszedł do komody z białego drewna i z jednej z szuflad wyciągnął świeżą bieliznę. Niechętnie spojrzał na równo poukładane slipki, idealnie złożone w kostkę. Tak często gardził swoimi nawykami, ale nie potrafił się ich pozbyć. Pokręcił tylko głową i zamknął szufladę, po czym udał się leniwym krokiem po krętych schodach na parter swojego olbrzymiego mieszkania.
Kamil pewnie dalej odsypia wczorajszą imprezę, pomyślał, przechodząc przez gustownie, acz minimalistycznie urządzony salon.
Kamil był współlokatorem, zamieszkującym niewielką sypialnię na parterze. Studiował razem z Dorianem i właśnie co skończyli trzeci rok medycyny, zdając wszystkie egzaminy w przedterminach. Nie dziwiło więc Doriana, że jego przyjaciel postanowił uczcić jakoś ten fakt i nawet nie miał mu za złe rozsypanych po całym salonie części garderoby.
Zauważył nawet cudzą parę butów, więc doszedł do wniosku, że Kamil musiał mieć towarzystwo. Nie było to nic nowego, zazwyczaj wracał z kimś z imprez i zawsze byli to mężczyźni na jedną noc. Tak, współlokator Doriana był gejem, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Nawet całkiem bawiły go niektóre sytuacje, a i podejrzewał, że Kamil się w nim podkochiwał. Niestety dla niego, Dorian miał dziewczynę.
Zebrawszy wszystkie ubrania porozwalane po salonie i ułożywszy je na szafce obok drzwi Kamila, Dorian ruszył w końcu do łazienki. Prawdą było, że wcale nie potrzebował współlokatora. Mieszkanie wykupione było na własność, a rachunkami zdecydowali się zająć rodzice do czasu ukończenia przez niego studiów. Chciał mieć jednak namiastkę normalnego, studenckiego życia, a i jego przyjaciel znalazł się w potrzebie po tym, jak rozstał się ze swoim partnerem, u którego mieszkał po ucieczce z domu.
Dorian spojrzał w lustro wiszące nad umywalką. Zobaczył tam oczywiście swoje odbicie. Wysokiego, całkiem dobrze zbudowanego młodego mężczyznę w samej bieliźnie. Ciemne, gęste włosy, które zazwyczaj były modnie ułożone, teraz sterczały w nieładzie we wszystkie strony. Przeczesał je dłonią i nachylił się nad umywalką, spoglądając sobie w czekoladowe oczy. Wyglądały na zmęczone. I tak rzeczywiście było. Ostatnie tygodnie spędził nad książkami, śpiąc po dwie czy trzy godziny. Czuł się wykończony i jedna, w całości przespana noc wcale mu nie wystarczała. Poza tym dochodziła jeszcze sprawa pogrzebu. Nie tak dawno zmarł jego dziadek, nadmienić trzeba, że ulubiony.
Łączyła ich specjalna więź. To właśnie dzięki niemu Dorian miał choć co wakacje cząstkę normalnego dzieciństwa. Pamiętał, że każdego lata wysyłany był przez rodziców do Starego Polesia, do dziadków, kiedy to matka z ojcem wykorzystywali ten czas na podróże po świecie. Dorianowi jednak to nie przeszkadzało, on wtedy swój świat miał właśnie w tej niewielkiej, zapomnianej wiosce, u dziadka Janusza i babci Urszuli. Tam mógł biegać po polach, wspinać się na drzewa, bawić się ze zwierzętami, których posiadanie było surowo zabroniane w domu Jastrzębiec. Jednak dziadkowie Jankowscy byli zupełnie innymi ludźmi, niż rodzice Doriana. Aż dziw, że jego matka była ich córką.
Tam też miał okazję bawić się ze swoim kuzynostwem, które również w czasie wakacji odwiedzało dziadków. Oczywiście nie na całe dwa miesiące, jednak czasami i tydzień wystarczył, by wybawić i wypsocić się z nimi za cały rok. Dorian zostawał w Starym Polesiu na całe wakacje, co rok. I czuł, że to właśnie tam powinien być jego prawdziwy dom.
Wiadomość o śmierci dziadka Janusza zabolała go. Poczuł, że stracił cząstkę siebie, cząstkę swojego życia i że już nigdy jej nie odzyska. Zabolało go tym bardziej, że nie miał okazji należycie pożegnać się z dziadkiem. Przez swoje studia od trzech lat miał mało czasu, rzadko jeździł do Starego Polesia, a i bardziej zaczęło go interesować własne, dorosłe już życie, niż zjazdy rodzinne. Teraz ogromnie żałował, jednak czasu cofnąć nie mógł.
Westchnął ciężko i podrapał się po policzku, pokrytym lekkim ciemnym zarostem. Wiele by oddał, by móc cofnąć czas i jeszcze raz spotkać się z dziadkiem. Powiedzieć mu, że bardzo żałuje, że tak mało czasu mieli razem.

~ * ~

Stojąc na wrocławskim dworcu głównym i czekając na pociąg do Warszawy, przeglądał Facebooka na swoim telefonie. Nie miał nic lepszego do roboty, a do przyjazdu było jeszcze trochę czasu. Popijał też czarną kawę o znacząco zawyżonej cenie ze swoim imieniem wypisanym na boku kubka na wynos. Kiedy barista pytał o imię, przypomniał sobie, jak kiedyś nienawidził swoich rodziców za krzywdę, jaką mu zrobili. Nie tylko nadali mu wtedy dziwaczne imię, ale także wszędzie zapisywany był razem z drugim, tworząc ekscentryczny duet. Przy wyczytywaniu obecności zawsze słyszał podśmiewanie kolegów i koleżanek. Teraz jednak nie przeszkadzało mu to aż tak, szczególnie, że posiadanie takiego niecodziennego zestawu imion miało swoje plusy. Nazwisko zresztą też robiło swoje w pewnych kręgach, a w szczególności na uczelni. W końcu jego ojciec był znanym kardiologiem, który do tego wydał kilka istotnych publikacji. Wystarczy powiedzieć, że Dorian był łatwo zapamiętywany przez wykładowców oraz że poprzeczkę miał postawioną całkiem wysoko.
Telefon znowu zawibrował, tym razem w dłoni Doriana. Przyszła nowa wiadomość, od Kasi, jego dziewczyny.

Hej, mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Jak się trzymasz? Żałuję, że nie mogłam z tobą pojechać, ale sam rozumiesz – egzaminy. Mam takie urwanie głowy! Boję się, że będzie kampania wrześniowa. Oby nie! Kocham cię!

Oprócz tekstu było jeszcze kilka całuśnych emotikonek. Dorian uśmiechnął się do wyświetlacza i wystukał jakąś lakoniczną odpowiedź. Najwidoczniej wylewność w uczuciach odziedziczył po swoim ojcu.
Kaśkę poznał dzięki Kamilowi. To była jedna z jego przyjaciółek. Studentka geologii, a do tego zapalona miłośniczka sportów wszelakich, czym starała się zarazić Doriana z połowicznym sukcesem. Była od niego rok młodsza i zawsze było jej wszędzie pełno, jakby miała niekończące się pokłady energii. Za to uwielbiał ją Dorian. No i była oczywiście nieziemsko ładna i wysportowana. Czegóż chcieć więcej?
W końcu nadjechał pociąg do Warszawy. Dorian miał wykupiony bilet w pierwszej klasie, oczywiście z zarezerwowanym miejscem, więc nie bardzo przejmował się tłumem wciskającym do wagonów. Z rozbawieniem przyglądał się ludziom wpychającym się przed innych, byleby tylko szybciej wejść do pociągu, jakby ten miał lada chwila odjechać, zostawiając ich na peronie.
Czekała go całkiem długa podróż. W Warszawie musiał się przesiąść w autobus do Leocina, a stamtąd jakoś dostać się do Starego Polesia. Mógł oczywiście poprosić swojego ojca o odebranie, a nawet mógł pojechać swoim własnym samochodem, jednak na przekór wszystkiemu wolał skorzystać z komunikacji publicznej. Chyba wciąż starał się wieść jak najnormalniejsze życie, chociaż i tak nie zauważał, jak nieświadomie korzystał z dogodności, jakie dało mu życie i pieniądze rodziców.

~ * ~

Stare Polesie przywitało go zachmurzonym niebem i zapachem polnych kwiatów wymieszanym z wonią końskich odchodów. Czuł się jak w innym świecie. Zupełnie zapomniał, jak piękne i malownicze były te okolice. Nie spodziewał się, że aż tak tęsknił za polską wsią. Szkoda tylko, że odwiedzał to miejsce w takich okolicznościach.
Stary gruchot, czyli podmiejski autobus, którym się dostał do wioski, ze zgrzytem odjechał, zostawiając go samego na przystanku. Powiał mocniejszy podmuch wiatru, okoliczne drzewa złowieszczo zaszeleściły swoimi koronami. Z jednego nawet zerwało się niewielkie stado ptaków. Można było poczuć, jakby nadchodząca burza zwiastowała coś nie z tego świata.
Dorian chwycił swoją czarną torbę podróżną i ruszył wydeptaną ścieżką przez pole. Była to najkrótsza droga do domu jego dziadków. Wiodła obok gęstego lasu, w którym zwykł się bawić ze swoim kuzynostwem.
Idąc ścieżką nie mógł powstrzymać napływających wspomnień związanych z każdym skrawkiem tego miejsca. Uśmiechnął się nawet mijając starego stracha na wróble, który nie zmienił się ani trochę od czasu jego dzieciństwa. No, może był coraz bardziej przygarbiony.
Mijając starą szopę, przypomniał sobie jak pierwszy raz złamał rękę, podczas skoków na stogi siana. Rodzice, po powrocie z wycieczki do Australii, wpadli w szał i zrobili okropną awanturę dziadkom. Rok później Dorian i tak spędził wakacje w Starym Polesiu, jakby kompletnie zapomnieli o niebezpieczeństwach czyhających na wsi – ku zadowoleniu małego Jastrzębca.
Ostrożnie wyminął posesję Grusińskich, pamiętając, że zawsze mieli tam dwa groźnie wyglądające dobermany. Z ulgą stwierdził jednak, że chyba już dawno musiały one opuścić ten świat, bo teraz nawet nie było śladu po budach. Za dzieciaka lubili drażnić psy Grusińskich, potem uciekając albo do domu dziadków, albo do felernej szopy i czekali, aż te się znudzą i wrócą na swoje miejsce.
W okolicy było niezwykle spokojnie. Żadnej żywej duszy nie spotkał na swojej drodze. Pewnie wszyscy przygotowywali się do ceremonii pogrzebowej w pobliskim kościele. Nic dziwnego, w tak małym miejscu każdy znał się na wylot i traktował sąsiadów, jak własną rodzinę. Poza tym dziadkowie Jankowscy zawsze należeli do towarzyskich osób.
Dorian przeszedł przez skrzypiącą bramkę i wyminął stadko kur spacerujących po trawniku. Minął pusty od dawna chlewik dla świń i nostalgicznym uśmiechem przywitał jedyną krowę, która pasła się na niewielkiej łące nieopodal. Przeszedł przez ganek i wszedł do parterowego domu z czerwonym dachem i białymi ścianami.
Przywitał go zapach babcinego rosołu i rozmowy zebranych w jadalni osób. Podejrzewał, że zjechała się już cała rodzina i on był ostatni. Wyciągnął z kieszeni telefon. Została niecała godzina do pogrzebu, więc faktycznie – musiał być ostatni.
Nikt jednak nie miał mu tego za złe. Może poza rodzicami, którzy spojrzeli na niego wymownie, a ojciec gestem wskazał na zegarek, kręcąc głową z dezaprobatą.
Babcia Ula natomiast przytuliła swojego wnuczka, przyjmując szczere kondolencje i samej starając się pocieszyć Doriana, bo wiedziała, jak bardzo kochał swojego dziadka.
- Wszystko w porządku, babciu – odpowiedział na standardowe pytanie "co tam słychać w wielkim świecie" i już miał ruszyć, by odświeżyć się po podróży, kiedy jego wzrok przykuła jasnowłosa dziewczyna siedząca przy stole.
Czy to mogła być Zosia? Jego kuzynka ze strony matki, z którą spędził większość swoich dziecięcych wakacji? Ostatni raz widział ją, kiedy miał szesnaście lat, więc rzeczywiście mogła się w tym czasie tak zmienić. Był pod wrażeniem tego, jak wyrosła. Właściwie nie wiedział, czemu ich kontakt się urwał. Może po prostu oboje dorośli albo to on dorósł zbyt szybko i przestał się interesować życiem swojej młodszej kuzynki? Zdał sobie sprawę z tego, że nawet nie miał jej w znajomych na Facebooku. Ciekawiło go, co u niej słychać. Jeśli dobrze pamiętał, powinna być świeżo po maturze i przed wyborem studiów. Czy w ogóle go pamiętała? W końcu on też się zmienił. Już nie był chuderlawym chłopcem z burzą czarnych włosów, uciekającym przed dobermanem Grusińskich.
Musiał jednak zostawić te domysły na kiedy indziej, bo czas go naglił. Odświeżył się szybko po podróży i przebrał w czarny, szyty na miarę garnitur i eleganckie buty. Poprawił też fryzurę i skropił szyję wyrazistym zapachem. Był gotów na ceremonię i gdy tylko ponownie pojawił się w jadalni, wszyscy mogli razem ruszyć do miejscowego kościoła.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 01-07-2016 o 12:24.
Pan Elf jest offline  
Stary 01-07-2016, 17:07   #2
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Czerwcowy poranek zapowiadał się całkiem pogodnie. A jakby inaczej? W końcu były wakacje, rok szkolny dopiero co się skończył, a globalne ocieplenie zsyłało na mieszkańców ziemi ponadnormatywne temperatury. Słońce leniwie oświetlało także jedną ze starych kamienic w Szczecinie.



Grube stare mury wydawały się nic sobie z tego nie robić, zapewniając jej mieszkańcom znośną temperaturę wewnątrz. W dodatku rolety kupione na przecenie za psie grosze w Castoramie spisywały się na medal.
- Zocha! Wstawaj w końcu! Śmieci idź wynieść. Zaraz wychodzimy! - Naturalny budzik w postaci własnej rodzonej matki był zawsze niezawodny. Zwłaszcza gdy ten w telefonie próbował już kilka razy wciąż przełączany na drzemkę. Zosia nie lubiła… a właściwie “nie lubiła” to mało powiedziane. Zosia nienawidziła wstawać rano. Zwłaszcza w wakacje. Zwłaszcza dziś.

Dziewczyna jęknęła cicho w poduszkę. Powoli i mozolnie zaczęła zwlekać się z ciasnego pojedynczego łóżka, prawdopodobnie mającego tyle samo lat co ona sama. Gdy już postawiła stopy na zimnej posadzce zdała sobie sprawę z tego jak bardzo jest niewyspana. Przetarła dłońmi podpuchnięte oczy.
- Wstałaś? - Wraz ze skrzypnięciem drzwi jej pokoju ukazała się w nich pulchna twarz jej matki. Nie dało się nie zauważyć, że kobieta ubrana była cała na czarno, a jej dziś wyjątkowo zdawkowy makijaż ledwo co przykrywał równie podpuchnięte oczy co samej Zosi.
- Wstaję mamo. - Odparła, niechętnie podnosząc się z tapczanu.
- Miałaś posprzątać ten bałagan. - Kobieta westchnęła ciężko. - No dobra, raz, dwa. Wyśpisz się w samochodzie. - Dodała łagodnym tonem głosu. Wszystko wskazywało na to, że dziś nie ma zamiaru pastwić się nad córką. Nawet za artystyczny nieład panujący w jej pokoju. Zaraz po tym znikła, a jej ciężkie kroki najwyraźniej skierowały się w stronę kuchni.

Zosia rozejrzała się po swoim pokoju. Było to niewielkie, ciasne i podłużne pomieszczenie. Wszystko w nim było stare i pachnące kurzem. Odchodzące gdzieniegdzie tapety, dziewczyna skutecznie zakleiła plakatami ulubionych zespołów muzycznych i ciekawymi grafikami znanych i mniej znanych artystów. Jedynymi w miarę nowymi przedmiotami był jej laptop i oczywiście telefon komórkowy. Dwie rzeczy niezbędne do życia nastolatki, o które godzinami, dniami i miesiącami musiała prosić rodziców, aż w końcu zarobiła na nie sama ciężką pracą w McDonald’s. Nic dziwnego. Rodzicom nie wiodło się za dobrze, to i tak cud, że choć trochę dołożyli się do nowego sprzętu. No i tak, faktycznie miała tu posprzątać. W myśl zasady: czego nie musisz zrobić dziś, zrób jutro - odkładała ów obietnicę z jutra na jutro, a z kolejnego jutra na kolejne jutro. W końcu jutro też będzie jutro i tak dalej.

Ziewając po drodze dwukrotnie i potykając się o miskę z psim jedzeniem Zosia udała się do łazienki. Jej zaspany umysł zarejestrował brak kudłatego stworzenia rzucającego się z mokrym nosem i jeszcze bardziej mokrym językiem na jej nogi, oraz brak ojca. Przez myśl przemknęło jej, że przecież Brunet miał spędzić kolejne kilka dni u sąsiadów (młodej parki z czwórką dzieci), podczas gdy ona z rodzicami udadzą się do Starego Polesia na pogrzeb dziadka Janusza.

Dziewczyna aż wzdrygnęła się na samą myśl. Pogrzeb dziadka…
Nie pamiętała kiedy ostatnio była na pogrzebie. A teraz, nie miał być to zwykły jakiś tam pogrzeb. Miało to być ostatnie pożegnanie z dziadkiem Januszem. Jej dziadkiem, jej wspaniałym ukochanym dziadkiem, dzięki któremu miała multum wspomnień i udane rok po roku wakacje na wsi. Bo dziadka już nie było. Bo dziadek umarł…
Zosia pociągnęła mocno nosem. Wiedziała, że musi przestać o tym myśleć inaczej sprowadzi sama na siebie kolejną salwę łez.

***

“Wyśpisz się w samochodzie” taaaaaa…
Zosia na prawdę liczyła na to, że wyśpi się w samochodzie. Wzięła ze sobą nawet kocyk i podusię. Tymczasem, po pierwsze: rodzice nucili głośno jakieś stare hity lecące z ich ulubionej płyty. Może chcieli poprawić sobie tym humory, może zabić czas, a może po prostu trzymali się ich głupiej tradycji podśpiewywania tych bzdur przy każdej dłuższej podróży. No nic. Musiała to jakoś przeżyć. Po drugie, jej telefon wciąż pikał. Przez chwilę zastanawiała się nawet poważnie nad wyłączeniem go. Pisali oczywiście znajomi, a dźwięk znany był dobrze każdemu użytkownikowi Messangera.

Kasia cieszyła się bo Jacek zaprosił ją na pizze i w dodatku nie wiedziała w co się ubrać. Jacek cieszył się bo zaprosił na pizzę Kasię i w dodatku nie wiedział czy powinien kupić jej kwiatka. Ala wybrała kierunek studiów i złożyła papiery, zachęcała oczywiście Zosię by poszła razem z nią na Logistykę. Paweł przesyłał zdjęcia jak łowi ryby z Adasiem. Adaś pisał jak to Paweł wpadł do wody łowiąc z nim ryby. Natalia jako jedyna nie owijała w bawełnę i pisała coś o tym, że wszystko będzie dobrze i głowa do góry…

Po tym jak telefon po raz kolejny piknął, Zosia wyłączyła dźwięki. Na prawdę nie miała dziś na to humoru. Okryła się szczelniej kocykiem i wyjrzała za okno. Przez chwilę uchwyciła własne odbicie. Drobna, krótko ścięta blondynka wpatrywała się w swoje błękitne oczy. Makijaż robił cuda, nie wyglądały na podkrążone. Dziewczyna ziewnęła nie zdążając zasłonić przy tym ust. A później był las, las, las, drzewo, drzewo, drzewo…

***

Obudziła się gdy w samochodzie zaczęło trząść. Nie tak zwyczajnie. Jechali po wertepach. Nie takich zwyczajnych! Były to wertepy na drodze do Starego Polesia. Byli na miejscu. Dziewczyna odkleiła policzka od szyby wyglądając za nią z zainteresowaniem, całkowicie przebudzona myślą o byciu na miejscu. Po chwili jej lewa dłoń dotknęła szyby, zupełnie tak jakby blondynka chciała dotknąć tego co widziała za oknem. Co prawda niebo zachmurzyło się, nie dodawało to dodatkowego uroku okolicznym krajobrazom, ale z pewnością dodawało więcej powietrza przy szwankującej klimatyzacji w samochodzie.

Dla Zosi widok był piękny i malowniczy. Zamknięta w jadącym samochodzie nie mogła dobrze czuć zapachu polnych kwiatów wymieszanego z wonią końskich odchodów, ale doskonale czuła go w wyobraźni. Wspomnienia wracały jak bumerang. Tam na tej polanie dziadek uczył ich jeździć konno, ją i jej kuzyna gdy razem przyjeżdżali na wakacje będąc jeszcze dziećmi. Tam babcia kupowała im lody które nosiły dziwną nazwę “Pingwinki”. A tam czasami posyłała po kremówki. I tu! Zosia dobrze to pamiętała - była tu stara studnia. Uwielbiała odgłos które wydawały wrzucane do niej młotki dziadka. Biedy dziadek pozbył się przez nią kilku cennych narzędzi, a całe szczęście wina spadła na Doriana.

Dziewczyna wychyliła się by spojrzeć przez drugie okno zza którego wyraźnie było widać pobliski stawik. Tam dziadek łowił ryby. A tam łapali żaby. Biedne żaby. Te które przeżyły starcie z dzieciakami często lądowały w wannie u babci. Zosia pamiętała jak raz w nocy babcia poszła do toalety i wznieciła alarm budzący wszystkich domowników. Wtedy się działo…

Wspomnień nie byłoby końca, gdyby nie to, że z daleka już było widać dom dziadków. Jankowscy dosłownie wstrzymali na chwilę oddech. Nawet muzyka w samochodzie ucichła, a nikt nie zwrócił uwagi na to, że skończyła się płyta.

Gdy tylko samochód minął posesję Grusińskich, Zosia zdjęła z siebie kocyk i zajęła się starannym składaniem go w kosteczkę. Może nie leżało to w jej naturze, ale czymś chciała zająć ręce. Chwilę później samochód zatrzymał się. Dziewczyna wraz z rodzicami przekroczyła skrzypiącą bramkę. Wyminęła stadko spacerujących po trawniku kur. Pusty od dawna chlewik dla świń. Uśmiechnęła się lekko na widok pasącej się na niewielkiej łące nieopodal krowy. No i zaczęła widać z gośćmi. Wydawało jej się przy tym, że czas spowolnił rozleniwiony jak ona sama jeszcze z rana. Miała wrażenie, że uściski rodziny nigdy się nie skończą. I te wszystkie:
“och, jak ty wyrosłaś”, “och, a ostatnio jak się widzieliśmy byłaś taka malutka”, “och, jaka ty już duża”, “och, kiedy to ja Cię ostatnio widziałam”, “och,...” i “och,...”

Brakowało jeszcze by ciotki zaczęły tarmosić ją za policzki. Jedynie babcia Ula nie zrobiła żadnego “och”. Zwyczajnie przywitała się ze swoją wnuczką, przytulając ją do serduszka. A był to taki moment w którym Zosia po prostu musiała się do niej uśmiechnąć. Wcześniej nawet nie wiedziała, jak brakowało jej tego babcinego ciepła.

Na stole szybko wylądował babciny rosół, a Zosię niemalże siłą a tak na prawdę - ciociową perswazją usadzono przy stole i kazano jeść. Przy okazji zasypując kolejnymi “och” tym razem dotyczącymi jej przyszłości i planowanego kierunku studiów. Nie byłoby to takie męczące gdyby każdy po prostu nie chciał wiedzieć tego samego.

Dziewczyna zjadła i szybko wymknęła się z domostwa. Usiadłszy na bujanej ławce przed domem z ulgą zaczęła zajęła się odpisywaniem na napływające wiadomości. I oczywiście czekaniem na godzinę “zero”, która mimo wyjątkowo wolno płynącego czasu nastąpiła szybko, za szybko. Goście powoli zaczęli wychodzić z babcinego domu by udać się na ceremonię do miejscowego kościoła.

Zosia z zaciekawieniem umieściła wzrok na wychodzącym wraz z nimi młodziku, którego jakoś wcześniej w ogóle nie zauważyła. Czyżby, to był jej kuzyn Dorian? Pamiętała go jak (“och!”) był jeszcze chłopcem, a teraz wszystko wskazywało na to, że ma przed oczami dorosłego już mężczyznę.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 05-07-2016, 12:45   #3
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.nightskyhunter.com/images/Antrimstormsjuly21st010-22.jpg[/MEDIA]
Niebo zostało już całkowicie zakryte ciemnymi, burzowymi chmurami i była to tylko kwestia chwili, by lunął z nich deszcz. Nawet w powietrzu czuć było nadchodzącą burzę z każdym kolejnym podmuchem chłodnego wiatru.
Dorian spojrzał w górę, na lecącego samotnie ptaka. Ciężko było określić jego gatunek, ale było w nim coś dziwnego. Przede wszystkim to, że leciał samotnie, a nie w stadzie. Może zaspał i teraz próbował odszukać swoją rodzinę? Nigdy nie dane było się dowiedzieć, bo ptak odleciał w sobie znanym kierunku.
Młody Jastrzębiec poprawił poły swojej marynarki, a potem swoje okulary w grubych, czarnych i obrzydliwie drogich oprawkach i zauważył, że dziewczyna, którą uznał za swoją kuzynkę, przyglądała mu się z zaciekawieniem. Uśmiechnął się do niej niemrawo, bo właściwie nie wiedział, jak się zachować. Czy podejść i się przywitać? Złożyć kondolencje? Zapytać czy nadal lubi wrzucać młotki do studni? A może udawać, że się nie znają i po prostu iść przed siebie i mieć z głowy całą tę przytłaczającą ceremonię? Na szczęście, lub też nie, wyręczyła go babcia Ula, która wyrosła obok niego jak spod ziemi.
- Dorianku, pamiętasz swoją kuzynkę, prawda? Tak lubiliście bawić się ze sobą - powiedziała z rozczuleniem, życzliwie uśmiechając się do wnuczki. - Szkoda, że po tylu latach spotykacie się w takich okolicznościach, ale może tak miało być? - dodała zbędnie tajemniczym tonem i przyspieszyła nieco kroku, by porozmawiać ze swoimi córkami.
Czyli to była ona. Babcia jednak wcale nie ułatwiła sytuacji, bo teraz jeszcze trudniej było mu podejść do Zosi. Tyle lat nie utrzymywali ze sobą kontaktu i teraz miał tak po prostu powiedzieć “cześć”? Może byłoby łatwiej, gdyby nie szli na pogrzeb.
Zosia odwzajemniła niemrawy uśmiech kuzyna. Sama nie wiedziała co powinna zrobić. Nie najgorszym pomysłem było przecież pójście w ślady ciotek i ochnięcie mu jak to wyrósł. Dziewczyna aż uśmiechnęła się sama do swoich myśli, rozbawiona tą wizją. Całe szczęście nagle tuż obok niego wyrosła babcia. A babcia miała to do siebie, że zawsze wiedziała kiedy powinna pojawić się w jakimś miejscu. Do głowy Zosi wpadło na raz kilkanaście wspomnień, mogących tą teorię potwierdzić.
Tymczasem babcia zniknęła, a ona pozostała tak jak była - wpatrzona w kuzyna, milcząca i myśląca o tym, że należałoby coś powiedzieć.
- Hej - zaczęła więc bardzo elokwentnie, wstając przy tym z bujanej ławki. - Trochę tu się zmieniło, co nie? Chociaż… - Dłonią, w której trzymała biały LG G3 wskazała bramkę do posiadłości dziadków. - Nadal skrzypi, jak skrzypiała.
Zmieniło? Chyba tyle, że dziadek umarł, pomyślał Dorian, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Nie była to zbyt stosowna uwaga, a i sam nie wiedział, czemu taka była jego pierwsza myśl.
- Tak. Pamiętam, jak dziadek próbował ją naoliwić, ale nic z tego, wciąż skrzypiała, aż w końcu się poddał - powiedział zamiast kąśliwej uwagi.
Starał się nie wpatrywać w Zosię, jednak nie mógł powstrzymać się od ukradkowego przyglądania się zmianom, jakie u niej zaszły. Z pewnością nie była już dziewczynką, którą znał w dzieciństwie. A zmian trochę było, głównie tych oczywistych: biodra, piersi, makijaż no i włosy. Nie przefarbowała ich co prawda, ale zawsze przecież nosiła długie. W przeciwieństwie do Doriana, jego kuzynka była ubrana skromnie. Oczywiście zgodnie z obowiązującą etykietą - na czarno. Ot, prosta czarna sukienka za kolana. Jednak to, co nosiła, pewnie nawet nie miało marki.
- Słyszałem, że wybierasz się na studia? - zaczął po chwili krępującej ciszy. Wsadził ręce w kieszenie spodni i zaczął wielce żałować, że nie zabrał ze sobą swojego iPhone’a.
Dziewczyna przewróciła teatralnie oczami. Serio? Nawet on musiał o to pytać?
- A ja słyszałam, że już musisz się golić - odparła, unosząc do góry brwi i uśmiechając się lekko. Dorian w odpowiedzi zaśmiał się krótko, bo uwaga ta faktycznie go rozbawiła. Przynajmniej tyle w ten ponury dzień.
- Wszyscy pytają o moje studia... - poskarżyła się i najwyraźniej miała dodać coś jeszcze, jednak jakiś ruch za plecami Doriana przykuł jej uwagę.
- Rozumiem, że wolisz w takim razie nie rozmawiać o wyborze uczelni - stwierdził oczywistość i zamyślił się na chwilę.
Przynajmniej masz jakiś wybór, pomyślał, przypominając sobie, jak to on składał dokumenty na studia. Medycyna była jedyną możliwością, którą przewidzieli jego rodzice i nie było z tym żadnej dyskusji.
Spojrzał na Zosię, a potem za siebie, widząc, że coś przykuło jej uwagę. Przez myśl przebiegł mu najczarniejszy scenariusz z dzieciństwa i już wyobraził sobie, że skrada się za nim doberman Grusińskich, co oczywiście było kompletnym absurdem, jednak Stare Polesie działało jakoś tak na umysł, że miało się wrażenie powrotu do przeszłości.
Co do jednego się nie pomylił. Ktoś się skradał. Była to jednak tylko - dla niego ciocia Pela, a dla Zosi - mama Pela nerwowo szukająca czegoś w torebce.
- Zocha, widziałaś kluczyki od auta? Trzeba kwiaty wziąć. - Pulchna kobieta uniosła oczy w ostatniej chwili, by nie wpaść na plecy Doriana. - O! - Skomentowała krótko ów wyczyn.
- Tata miał. - Blondynka wzruszyła ramionami, tylko na chwilę odrywając wzrok od kuzyna, by spojrzeć na własną matkę. Jakoś nie czuła skrępowania przyglądając się mu.
Dorian uśmiechnął się do swojej ciotki, w duchu dziękując, że nie miała czarnej, lśniącej sierści i ostrych kłów. W zasadzie daleko było jej do dobermana, ale szybko porzucił rozmyślanie nad ewentualną psią rasą cioci Peli, bo nie chciał wybuchnąć śmiechem w takiej chwili.
- Ciekawe co się stało z tą studnią, do której wrzucaliśmy młotki dziadka - zastanowił się na głos, bo sobie przypomniał o tym fakcie i pomyślał, że byłby to ciekawszy temat dla Zosi niż jej studia czy kluczyki do samochodu.
Zanim ta jednak zdążyła odpowiedzieć, podszedł do nich ojciec Doriana - Grzegorz Jastrzębiec. Wysoki, postawny jegomość ubrany w idealnie skrojony, czarny garnitur. Jego twarz zawsze była taka sama - surowa. To on trochę przypominał dobermana, i to nie tylko z wyglądu.
- Mam nadzieję, że wszystkie egzaminy zdane? - spytał albo nawet stwierdził, bo z jego stanowczego tonu ciężko było odczytać intencje. W tym czasie, mama Zosi, korzystając z okazji, że nikt nie zwraca na nią uwagi, wywróciła oczami, na co sama Zosia poważnie musiała powstrzymać się, by nie wybuchnąć śmiechem. Kobieta chyba wolała jednak ulotnić się, niż słuchać dalszej wymiany słów między mężem jej siostry a synem. Dzięki temu też nie męczyła dalej swojego dziecka prośbą o szukanie ojca czy kluczyków.
- Tak, ojcze, zdane. Rano, przed wyjazdem, wysłałem ci skan z ocenami - odpowiedział jakby mechanicznie i beznamiętnie na pytanie. - Nie powinieneś się na nich zawieść.
- Nie brałem takiej możliwości pod uwagę - odparł tym samym tonem, po czym klepnął syna po ramieniu i wrócił do swojej żony, gdzieś na przód.
Dorian tylko westchnął ciężko. Na co Zosia uśmiechnęła się.
- Nie ma lekko, co?
W tym czasie szmer ludzi w około nich powoli ulatniał się. Wszyscy nieśpiesznie zaczynali przekraczać bramkę domu babci i dołączać do wędrujących w stronę kościoła sąsiadów. A jakżeby inaczej - Grusińscy byli wśród wędrowców, powoli znikając w narastającym tłumie.
- Nigdy nie było i pewnie nie będzie - odparł ze zrezygnowaniem Dorian.
W końcu zostali już tylko oni po złej stronie skrzypiącej bramki, a pomiędzy ich nogami szwendały się kury.
- Chyba powinniśmy dołączyć do reszty. Czas mieć to za sobą - rzekł, spoglądając na swoją kuzynkę. Ciekawiło go czy dane jeszcze im było odzyskać choć namiastkę dawnych relacji. W końcu kiedyś spotykali się tylko raz do roku, a to im w zupełności wystarczało.
Zosia już miała na końcu języka próbę sprowokowania kuzyna do złapania jednej z pobliskich kur, kiedy ten musiał wspomnieć o czasie i przypomnieć jej o nadbiegającym wydarzeniu. Jej rozbawienie wcześniejszą wymianą zdań odeszło z jednym uderzeniem serca, zamieniając się nie tyle w smutek, co skrywane przerażenie. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, a gdy słowa ugrzęzły jej w gardle skinęła tylko głową. Ruszyła pierwsza w stronę skrzypiącej bramki.
- Moi rodzice - podjęła neutralnym tonem, dopiero gdy przeszli na drugą stronę - nie cisną bym poszła na te studia.
- Masz swobodę wyboru, więc korzystaj z tego - odpowiedział Dorian, dołączając do niej. - To nie tak, że żałuję bycia na swoich studiach, ale… - Chciał powiedzieć, że gdyby mógł cofnąć czas, to pewnie poszedłby na aktorstwo czy jakiś inny, śmieszny i nieopłacalny według jego ojca kierunek albo nawet w ogóle nie zaczynałby studiów, a wyjechałby jak najdalej i nigdy nie wracał. Zamiast tego z jego ust wyszło coś zgoła innego. - Wiem, że moi rodzice chcą jak najlepiej i powinienem być im wdzięczny.
Wzruszył ramionami i ruszył ścieżką w stronę kościoła, a Zosia wraz z nim u jego boku.
- Maminsynek. Jak zawsze. - Dziewczyna wcale nie chciała obrazić go tymi słowami, by to podkreślić nie tylko uśmiechnęła się, ale również spróbowała dać mu kuksańca w bok. Dorian w odpowiedzi wydał z siebie jedynie zdławiony śmiech, zginając się lekko w boku. Od zawsze miał łaskotki prawie w każdym miejscu, a te połączone z łokciem wbitym w bok były najgorsze.
- Jeśli ktoś chce dla Ciebie jak najlepiej, to pozwala Ci decydować - odparła Zosia. - Ale… Z drugiej strony, to zależy od tego czy sam wiesz czego chcesz. Na przykład ja. Nie bardzo wiem co wybrać, bo boję się… no wiesz, to ciężki wybór. Jak teraz coś wybiorę to pewnie zostanie to ze mną do końca życia. Nie cofnę później czasu.
- Niby masz rację. W takim razie powinnaś wybrać coś, czego później nie będziesz żałować. Jednak… W sumie jak przewidzieć, czego nie będziesz żałować za kilka lat? Chyba po prostu trzeba iść z prądem albo naprzeciw mu, jak to robi taki jeden mój przyjaciel - powiedział Dorian, teraz bacznie przyglądając się każdemu ruchowi kuzynki, by nie paść ofiarą kolejnego kuksańca.
Dziewczyna uniosła dłonie w górę, jakby chciała dać znać, że rączki ma tu i będzie grzeczna.
- Gdybyś miał kiedyś wybór. Wybrałbyś medycynę?
Dorian spojrzał przed siebie, zamyślając się na moment. Oczywiście, że nie. Jednak czy był gotów przyznać się do tego na głos? Czego właściwie się bał? Przecież i tak niczego już nie zmieni.
- Nie - odparł krótko na pytanie Zosi. Medycyna była decyzją jego rodziców, a raczej jego surowego ojca. On się już dawno z tym pogodził, ale faktem było, że jeśli miałby jeszcze jedną szansę, pewnie dokonałby własnego wyboru.
- Ej. Pamiętasz starego księdza Józefa? Przyłapał mnie kiedyś na przyklejaniu gumy pod ławkę - wypaliła nagle dziewczyna, całkowicie zmieniając temat. Nic dziwnego, w końcu z każdym krokiem zbliżali się do kościoła.
Gdyby świat działał w taki sposób, Dorian dziękowałby teraz Zośce za tę zmianę. Jednak w rzeczywistości dziękowało się jedynie w duchu i podejmowało się nowy temat, jeśli poprzedni nie był zbyt przyjemnym.
Zosia zasłoniła oczy dłonią, gdy większy podmuch wiatru poderwał w ich stronę drobinki piaszczystej drogi. Dorian jedynie odwrócił głowę w inną stronę, po czym kontynuował:
- Założę się, że dziad wciąż się trzyma, zakonserwowany winem mszalnym.
Nigdy nie przepadali za księdzem Józefem, bo należał do tych mniej pobłażliwych i zawsze cuchnęło od niego alkoholem. Był jednak doskonałym obiektem do dziecięcych żartów.
- Jeśli tak jest, to mam nadzieję, że masz przy sobie paczkę gumy do żucia - dodał, a jego ton głosu w końcu był pogodniejszy.
Niedaleko od nich, na końcu piaszczystej ścieżki, widać już było budynek drewnianego kościoła. Większość mieszkańców Starego Polesia, jak i rodzina zmarłego, zdążyła się tam zebrać, a jedynie Dorian z Zosią zamarudzili trochę z tyłu.
- Nie mam, ale kilka gili w nosie może znajdę. - Dziewczyna zachichotała zakrywając dłonią usta. W końcu pod kościelne ławki można było przyklejać (i nie raz to się robiło) różne rzeczy. Byleby się kleiły. - Odważyłbyś się? Nie wiem czy nie jesteśmy na to już za duzi… i… - urwała, markotniejąc.
Przez kilka uderzeń serca milczała. Dorian spojrzał na nią w milczeniu.
- Boję się tam wchodzić - powiedziała w końcu, bardziej szeptem niż na głos.
Odwróciła wzrok od kościoła, patrząc wprost na twarz kuzyna. Tak dawno go nie widziała, a tak dobrze jej się z nim rozmawiało. Mimo wszystko. Mimo dzielącej ich przestrzeni. Mimo dni, które nieubłaganie minęły odkąd ostatni raz się widzieli. Mimo wielu wydarzeń w jej życiu i jego życiu, które zmieniły ich charaktery czy sposoby myślenia zapewne nie do poznania. A teraz musieli razem wejść tam, gdzie ostatni raz zobaczą dziadka. Tylko tym razem dziadek nie uśmiechnie się do nich, nie obejmie ich i nie poczochra po głowach. Dziadek nawet nie będzie oddychać… Zosia naprawdę miała ochotę zatrzymać się albo co lepsze uciec daleko, daleko od kościoła. To spojrzenie na twarz kuzyna popchnęło jej nogi do przodu, nie pozwalając ciału stanąć. W jednej chwili jej umysł zalała myśl, jak bardzo tęskniła za Starym Polesiem - za dziadkiem, za babcią, za kuzynem. Gdyby tylko znów mogła być tą małą psotną dziewczynką.
Dorian Celestyn Jastrzębiec, jak zapisany był w każdym dokumencie, patrzył na uciekającą kuzynkę, właściwie nie wiedząc, co zrobić. Był zaskoczony jej zachowaniem. Owszem, sytuacja była ciężka. Śmierć bliskiej im osoby była trudna, w szczególności dla Doriana, który od około pięciu lat nie widział się ze swoim dziadkiem. Jednak nie czuł potrzeby ucieczki. Wiedział, że musi wejść do kościoła i przetrwać ceremonię. Nawet gotów był spojrzeć w otwartą trumnę, tłumacząc sobie, że była to okazja do ostatniego pożegnania ukochanego dziadka.
Obejrzał się za siebie, na wchodzących do kościoła ludzi. Odpowiedzialność wpojona mu przez surowe wychowanie nakazywała mu zignorować kuzynkę i ruszyć na mszę. Jednak coś w nim się przełamało. Jakaś cząstka Doriana sprzed kilkunastu lat, podatna na prowokacje kuzynki, popchnęła go w ślad za nią.
Kolejny podmuch wiatru przyniósł pierwsze drobniutkie i samotne kropelki deszczu. Jak nic, niebo miało zamiar zapłakać za dziadkiem, tak samo jak zaraz zrobią to jego najbliżsi. Z pobliskiego drzewa z impetem wyleciało kilka ptaków, a gdzieś w oddali dało się słyszeć szczekanie psów.
Dorian dogonił Zosię. Nie było to jakimś wielkim wyzwaniem, w końcu kondycję miał niczego sobie dzięki zamiłowaniu swojej dziewczyny. Zanotował sobie w pamięci, by kiedyś jej podziękować.
- Hej! Zaczekaj! - zawołał za Zośką, łapiąc ją za rękę, by zwolniła i w końcu się zatrzymała.
Dopiero wtedy, kiedy już stanęli w miejscu, zauważył, że stali na małym pagórku, z którego rozpościerał się malowniczy widok na całą wioskę. Rósł tam też samotny dąb, na który często się wspinali i oglądali zachód słońca. Było to ich ulubione miejsce, gdzie czekali do ostatniej minuty, póki babcia Ula nie zaczęła ich wołać do domu.
- Pamiętasz to miejsce? - zapytał Dorian, puszczając rękę Zosi i podchodząc do drzewa. - Cholera, wciąż jest stąd piękny widok na Stare Polesie.
Musnął dłonią konar dębu, a kolejne wspomnienia napłynęły jak fala tsunami. Uśmiechnął się, po czym odwrócił się do kuzynki.
- Słuchaj, wiem, że jest ci ciężko - zaczął, przyglądając się jej czy aby czasem nie zamierza znowu uciec. - Mi też jest trudno, ale myślę… Myślę, że dla dziadka powinniśmy się przemóc. Pożegnać go ten ostatni raz. Potem będziemy żałować, że… nie mieliśmy czasu - ostatnie słowa dodał jakby sam do siebie.
Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna nie ma zamiaru już nigdzie dalej biec. Widok drzewa, nie jakiegoś zwykłego po prostu drzewa, tylko TEGO drzewa wprawił ją w lekkie osłupienie. Pamiętała. Oczywiście, że pamiętała. Walcząc sama z sobą, by w jej oczach nie stanęły łzy, pokiwała potakująco głową.
- Masz rację - odparła po dłuższej chwili. - Dla dziadka.
Po tych słowach wyciągnęła rękę w stronę kuzyna, zupełnie jakby chciała, by ten znów ją za nią złapał.
Dorian, nie mając wiele przeciwko, chwycił dłoń Zosi i razem pomaszerowali w stronę kościoła, czując się trochę jak za dawnych lat, zostawiając za sobą samotny dąb.
[MEDIA]http://cdn.classfmonline.com/kitnes/data/2016/02/03/1.8636132.jpg[/MEDIA]
 
Pan Elf jest offline  
Stary 06-07-2016, 18:38   #4
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację

Wielkie dębowe drzwi kościoła były wpół otwarte. Wystarczyło to aby wśliznąć się przez nie bez niepotrzebnego budzenia ze snu równie starych i wiecznie skrzypiących zawiasów.


Ale aby usłyszeć wydobywającą się z wnętrza kościoła muzykę, nie było trzeba nawet wpół otwartych drzwi. Była donośna i bez tego. Donośna i co gorsze - jednoznaczna.

Anielski orszak niech twą duszę przyjmie,
Uniesie z ziemi ku wyżynom nieba,
A pieśń zbawionych niech ją zaprowadzi,
Aż przed oblicze Boga Najwyższego


Gdy tylko Zosia i Dorian przekroczyli próg małego wiejskiego kościółka ich oczom ukazał się standardowy pogrzebowy krajobraz. Smutne oblicza odzianych w czerń ludzi skierowane w jednym kierunku. Wszystkie pary oczu wpatrzone w jeden kierunek. Ów kierunek przyciągnął również wzrok kuzynostwa. W centrum, tuż na wprost nich ustawiona była trumna. Na jasnym bukowym drewnie z którego była wykonana leniwie tańczyły cienie zapalonych tu i ówdzie kościelnych świec. W około niej ustawiono kilkanaście żałobnych wieńców, wykonanych z białych anturiów. Na czarnych wstęgach widniały standardowe napisy: “z ostatnim pożegnaniem”, “z wyrazami głębokiego smutku”, “z żalem żegnamy”, “ukochanemu mężowi”... ale nie one były najważniejsze. Nie napisy, nie wstęgi i nie kwiaty. Najważniejsze było ułożone w trumnie ciało. Należało ono do starszego mężczyzny o śnieżnobiałych włosach i tego samego koloru, równo przystrzyżonej brodzie. Ubrane w ciemny garnitur, który nie należał do nowych. Zgromadzone w kościele osoby z całą pewnością mogły kojarzyć ów ciuch, w którym starszy Pan co sobotę pojawiał się na niedzielnej mszy. Bo tak, tu w Starym Polesiu gdzie ksiądz nie mieszkał a jedynie przyjeżdżał by odprawić mszę - te zwykły odbywać się w soboty.

Zosia zacisnęła mocniej swoją dłoń na dłoni Doriana. Niby nie było tak źle. Dziadek wyglądał po prostu jakby poszedł spać. Z jedną, no może dwiema różnicami. Po pierwsze, chyba nikt nie sypiał tak równo ułożony na wznak, do tego z dłońmi złożonymi jak do modlitwy. Po drugie, ta cała otoczka, ci wszyscy ludzie i te słowa pieśni śpiewane anielskim kobiecym głosem, które wbijały się w umysł.

Niech cię przygarnie Chrystus uwielbiony,
On wezwał ciebie do królestwa światła.
Niech na spotkanie w progach Ojca domu
Po ciebie wyjdzie litościwa Matka.


Gdzieś w oddali ileś tam kroków przed nimi dało się usłyszeć cichy szloch, przebijający się przez pauzy w melodii. Jakby tego było mało, tuż za ich plecami z każdym uderzeniem serca narastało bębnienie deszczu o dach i rynny kościoła. Dorian nabrał powietrza w płuca, a potem powoli i cicho wypuścił je. Nigdy nie lubił atmosfery panującej w kościołach, a ta towarzysząca ceremonii pogrzebowej była jeszcze cięższa i przytłaczająca. Wzrokiem odszukał swoich rodziców, siedzących w pierwszym rzędzie, tuż obok babci Uli. Po jej drugiej stronie siedzieli rodzice Zosi. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, na całe szczęście.
Nie minęło nawet kilka chwil, gdy zgromadzone w kościele posępne sylwetki powoli zaczynały podnosić się z ławek, jedna za drugą. Każdy zaś po kolei podchodził na kilka chwil do już na zawsze śpiącego dziadka Janusza.
- Chyba powinniśmy ustawić się w kolejce… czy coś - powiedział niepewnie do swojej kuzynki, zaczynając trochę żałować, że nie zostali pod samotnym dębem.
Zosia skinęła krótko głową. Sama myśl o wejściu do wnętrza kościoła przerażała ją. A teraz, musiała zrobić jeszcze to kilka czy kilkanaście kroków. ‘Dla dziadka’ - pomyślała dziewczyna po czym ruszyła powoli do przodu wciąż trzymając za dłoń Doriana, a więc i prowokując go do tego by ruszył wraz z nią.
Dorian ruszył za kuzynką, zastanawiając się, co takiego powinien zrobić przy trumnie. Nie wiedział, nigdy wcześniej nie musiał się przejmować takimi rzeczami. Sam uważał za trochę naiwne rozmawianie ze zwłokami, wszak człowiek już nie żył. Jednak to był jego dziadek, więc wszystko wyglądało trochę inaczej.
Właśnie przy trumnie stali starzy Grusińscy, ci sami, którzy przepędzali ich swoimi okropnymi psami. Dorian zaczął się zastanawiać czy wciąż mieli im za złe liczne kradzieże soczystych owoców rosnących w ich ogrodzie.
Powoli zbliżała się ich kolej i Jastrzębiec był niezwykle rad, że Zosia, pewnie nieświadomie, stała przed nim w kolejce do ostatniego pożegnania.
Kiedy wejdziesz między wrony musisz krakać tak jak one - powiedzenie to niezbyt celnie spisywało się w tym wypadku. Mając jeszcze kilka osób przed sobą zarówno Zosia jak i Dorian mogli dostrzec, że pogrzebnicy podchodząc do zmarłego dziadka właściwie to robili różne rzeczy: niektórzy jedynie zerkali na twarz zmarłego i szepcząc coś pod nosem czynili znak krzyża, inni ów znak czynili nad zmarłym, niektórzy dotykali dłoni dziadka, jeszcze inni gładzili go lekko po włosach lub czole, ktoś przed nimi włożył do środka trumny białą różę. Może po prostu nikt nie wiedział co powinien zrobić?
Zosia zerknęła przestraszonym wzrokiem na kuzyna. I może nie było to na miejscu, ale bardzo, ale to bardzo delikatnie uśmiechnęła się do niego - zupełnie jakby chciała dać mu znać, że będzie dobrze. Po ów - miejmy nadzieję - pokrzepiającym geście dziewczyna skupiła się na obserwacji tego co miała przed sobą. Zaś ich kolej była coraz bliżej i bliżej.
Dorian zdziwił się na ten nieoczekiwany gest. Był tak zaskoczony, że jedyną reakcją, jaka pojawiła się na jego twarzy, było uniesienie brwi.
Poprawił okulary, które znowu lekko zsunęły mu się z nosa i odetchnął głęboko. Miał wkrótce spojrzeć na ciało dziadka Janusza - człowieka, któremu zawdzięczał wszystkie dobre wspomnienia z okresu swojego dzieciństwa. Czuł, jak zasycha mu w gardle. Tyle lat go nie widział, a kiedy w końcu miał okazję, ten leżał w trumnie. Miał wielką ochotę wyjść na zewnątrz, na ten szalejący deszcz, i wrzeszczeć na świat, wyklinając go, jaki to jest niesprawiedliwy. Zamiast tego stał z ponurą miną tuż za Zosią. Nawet sobie nie zdawał sprawy, jak bardzo przypominał wtedy swojego ojca. Tłumienie uczuć w sobie musiał odziedziczyć właśnie po nim.
W końcu oboje stanęli przy trumnie, nad ciałem dziadka Janusza. Rzeczywiście wyglądał jakby pogrążony był w głębokim śnie - tylko takim, z którego już miał się nie obudzić.
Dorian przez dłuższą chwilę przyglądał się samotnej róży, po czym przeniósł wzrok na twarz dziadka.
Przez bardzo krótki moment miał wrażenie, że ten faktycznie tylko śpi i zaraz otworzy oczy, by uśmiechnąć się serdecznie do swoich wnuków. Szybko jednak otrząsnął się z tego wrażenia, zdając sobie sprawę, jak bardzo było to absurdalne.
Zosia przyłożyła dłoń do ust, a następnie tą samą dłonią musnęła czoło dziadka. Wyglądało to jakby posyłała śpiącemu “całusa”. Mruknęła coś przy tym pod nosem, zaś jej kuzyn nie mógł być pewny czy było to “kocham Cie dziadziu” czy coś podobnego. Następnie uczyniła znak krzyża i zrobiła krok do przodu by ustąpić Dorianowi miejsca a jednocześnie nie odchodzić bez niego.
Dorian mimowolnie przesunął się o kilka kroków i teraz stał tuż nad zmarłym. Nie wykonał jednak żadnego gestu, jedynie wpatrywał się w jego twarz. Po krótkiej chwili uniósł wzrok i powoli ruszył w stronę Zosi, a do trumny podeszli jacyś sąsiedzi dziadka.
Kuzynostwo ruszyło śladem innych pogrzebowych gości by usiąść na jednym z wolnych miejsc w ławkach. Pech, a może po prostu ich spóźnialstwo zadecydowało o tym, że teraz wolne były jedynie tylne ławki i to te z których doskonale było widać otwartą trumnę z dziadkiem.

Jeden z najgorszych momentów jakie mogły dziś spotkać Zosię, ta miała już za sobą. Przynajmniej tak uważała. Kiedy usiadła na ławce wraz z kuzynem zacisnęła mocno dłoń na jego dłoni. Oddała się niemalże całkowicie słuchaniu anielskich (czy raczej pogrzebowych) pieśni zupełnie nieświadoma tego, że z jej oczu powoli spływają łzy. Zebrała się na odwagę by pożegnać się z dziadkiem tak jak nie będzie tego żałować. Zaś sporą zasługę w tym, że zabrała ów odwagę miała obecność Doriana. Zresztą Zosia chyba już tak miała. Boi się, boi… aż w końcu nadchodzi chwila której się bała i wtedy zapomina o strachu, po prostu zaczyna działać.

Ciężko powiedzieć jak długo tak siedzieli nim muzyka ucichła. W takich momentach czas zwykle płynie albo za wolno, albo za szybko. Zagrzmiały dzwony, zaś wszyscy siedzący na ławkach momentalnie wstali. Idąc za ich śladem wstali też Zosia i Dorian. Jakiś dwóch panów ubranych na czarno z białych rękawiczkach podeszło na środek kościoła do zmarłego dziadka. Jeden z nich zaczął przesuwać wieńce z kwiatami, a te nadmierne układać na ziemi drugi zaś majsterkował coś przy leżącym obok wieku trumny.

Kościelna pieśń na nowo rozbrzmiała. Tym razem w nieco zmienionym repertuarze. I dokładnie w tym momencie oby dwaj panowie chwycili wieko i zaczęli przesuwać je tak by przykryć trumnę. Czujnie obserwującym ów rytuał zwłaszcza stojącym w tylnej części kościoła tak jak Zosia i Dorian mógł nie umknąć fakt iż w tym momencie dosłownie między nogami stojącego do nich tyłem pana zsunął się jakiś przedmiot. Na początek spadł na jeden z kwiatów anturium, by następnie powoli ześliznąć się na ziemię. Odchodzący w bok jegomość nieświadom ów faktu przesunął go butem, tak że wpadł pod nakryty długim białym obrusem stół na którym stała teraz już zamknięta trumna.

Czy właśnie widzieli “uciekający” z trumny srebrny zegarek dziadka na srebrnym łańcuszku? A może było to zupełnie coś innego… a może po prostu im się wydawało.

Żałobnicy stali dalej w milczeniu słuchając dobiegającej końca pieśni. Gdy ta umilkła oczom wszystkich zgromadzonych ukazał się wchodzący na mównicę ksiądz Józef, lekko utykający na prawą nogę i z tego powodu podpierający się laską. Jego pomarszczona twarz zatrzymała się na chwilę na osobach siedzących w pierwszej ławce.
Postarzał się i wyłysiał odkąd ostatni raz go widzieli.

I zaraz po tym rozpoczęła się msza.

***

Tym razem potrzeba było czterech panów w białych rękawiczkach. Sprawnie unieśli trumnę by chwilę później wraz z nią, dzwonami, brzmiącą w tle pieśnią i nerwowymi krokami żałobników zacząć opuszczać mały wiejski kościółek w Starym Polesiu. Zza otwartych kościelnych drzwi słychać było podmuchy wiatru, uderzające o ziemię krople deszczu i dźwięki rozkładanych parasolek.
Dorian siedział, wpatrując się w miejsce, gdzie wpadł srebrny przedmiot. Przesiedział tak całą mszę, całkowicie zapominając o swoich zmartwieniach, a myśli skupiając na tym czy to faktycznie był zegarek dziadka i co z tym powinni zrobić? Trumna została zamknięta, a głupio było przerywać mszę. Milczał więc, czekając cierpliwie na zakończenie całej ceremonii.
Wtedy odwrócił powoli wzrok na swoją kuzynkę. Nie był pewien czy ona też to widziała, czy tylko jemu coś się przewidziało, ale coś mu się wydawało, że omamów nie miał.
- To dziwne, ale… - zaczął szeptem, nachylając się bliżej, by mogła go usłyszeć. - Wydawało mi się, że z trumny wypadł srebrny zegarek dziadka. Ten, z którym nigdy się nie rozstawał.
Zosia skinęła krótko głową. Potwierdzająco.
- Więc mieliśmy te same omamy - szepnęła wychylając się w stronę kuzyna. - Może… - urwała jakby niepewna tego co chciała zaraz powiedzieć. - Może powinniśmy go stamtąd zabrać. Lepiej my niż sprzątający kościelny. Nie wiem czy oddał by go później babci.
Serce załomotało Dorianowi szybciej. Przez chwilę poczuł się jak trzynastoletni chłopiec, który wraz ze swoją kuzynką wkradł się po mszy do kościoła, by spróbować mszalnego wina.
Być może właśnie to wspomnienie, a może w ogóle dziwna atmosfera Starego Polesia, przez którą czuł się, jakby cofnął się w czasie, sprawiło, że spojrzał na swoją kuzynkę tym jednym spojrzeniem, mówiącym “no pewnie!” na każde wyzwanie, które mu rzucała.
Rozejrzał się po kościele, nikogo już nie było. Przesunął się na skraj ławki i gestem pokazał, by Zosia zrobiła to samo.
- Nie wiem czemu, ale czuję się, jakbyśmy znowu robili coś niegrzecznego - powiedział z uśmiechem na twarzy, co kompletnie nie pasowało do pogrzebowej atmosfery. Mogło się wydawać, że całkowicie zapomniał o powodzie, dla którego znaleźli się w kościele. - Chodź, zanim ktokolwiek zauważy, że znowu się ociągamy! - szepnął ponaglająco, po czym ostrożnie ruszył w stronę stołu nakrytego obrusem.
Zosi nie było trzeba powtarzać dwa razy. Co to, to nie. Oczywiście odwzajemniła uśmiech, nieco nawet rozbawiona słowami kuzyna. Przetarła szybko policzki i ruszyła razem z nim.
Kilka uderzeń serca później dziewczyna uniosła delikatnie skraj obrusa by obydwoje mogli zajrzeć co też kryje się pod stołem w miejscu w którym widzieli upadający zegarek.
Dorian miał serce w gardle. Przez tych kilka chwil towarzyszyło mu wrażenie, że zaraz ktoś ich nakryje i będą musieli się tłumaczyć. Jakby zupełnie zapomniał, że oboje byli już dorosłymi ludźmi.
Spojrzał pod uniesiony przez Zosię obrus i na moment zamarł w bezruchu. Potem sięgnął tam ręką i po chwili trzymał w dłoni chłodny, błyszczący srebrny przedmiot z łańcuszkiem.
- Cholera… - mruknął tylko, spoglądając na kuzynkę.
- Stłukł się? - zapytała niepewnie Zosia, spodziewając się oczywiście najgorszego. Opuściła obrus i mimowolnie przejechała dłonią po zwisającym z rąk Doriana srebrnym łańcuszku, jakby sama chciała poczuć jego chłód.
Dorian chciał już odpowiedzieć, kiedy gdzieś za sobą usłyszeli jakiś szmer. Jastrzębiec odruchowo wcisnął przedmiot w dłoń Zosi, bo to ona była lepsza w ukrywaniu różnych rzeczy, po czym wstał i stanął twarzą w twarz z kościelnym Bronisławem - kolejnym wrogiem dzieci.
Przełknął głośno ślinę.
- Dzień dobry - powiedział, bo nic lepszego nie przyszło mu do głowy, podczas gdy chłodne spojrzenie niebieskich oczu lustrowało go od stóp do głowy.
Zosia zacisnęła dłoń z zegarkiem zarówno szybko jak i odruchowo. Idąc w ślad Doriana wstała i odwróciła się by stanąć twarzą w twarz z Bronisławem. W tym też momencie do jej oczu napłynęły łzy.
- Zgubiłam łaaa - łaaa - ńcuszek - ni to powiedziała, ni zaszlochała. - Tuuu przy dziaa - dzaa - dku. - Zaś po tych słowach zrobiła kroczek w stronę Doriana chcąc bez jego pozwolenia wtulić się w jego ramię.
Dorian natomiast zaczął zastanawiać się czy jego kuzynka udawała, czy rzeczywiście zaczęła szlochać. W każdym razie nie mógł oderwać wzroku od pooranej zmarszczkami twarzy kościelnego Bronisława.
Mężczyzna świsnął nosem, wdychając powietrze, a potem jeszcze raz, wypuszczając je z powrotem.
- Muszę tu posprzątać - burknął, przenosząc swoje spojrzenie na Zosię. - Przeszkadzacie - dodał niemiło, opierając się o kij od miotły.
Dorian zmarszczył brwi, a potem zdał sobie sprawę, że najlepiej byłoby, gdyby opuścili kościół.
- Taaaak - zaczął, drapiąc się po policzku. - W takim razie nie będziemy przeszkadzać. Miłej pracy i, eeee, miłego dnia. Chyba.
Odwrócił się i pociągnął Zosię za sobą ku wyjściu z kościoła, nie chcąc dłużej mieć do czynienia z kościelnym. Gdy tylko przekroczyli jego próg Zosia momentalnie przestała płakać. Spojrzała za to przepraszająco na kuzyna przecierając przy tym oczy. Sama nie wiedziała co w nią właściwie wstąpiło. Nagłe pojawienie się kościelnego i chęć ochrony własności dziadka po prostu popchnęły ją do takiej a nie innej próby wyjścia z sytuacji.
- Kiedyś przykleję mu pod każdą ławkę gumę - powiedziała szeptem.
Dorian spojrzał na nią z uśmiechem.
- Najważniejsze, że nie sprzeda zegarka za butelkę gorzałki - powiedział. - Swoją drogą, ciekawe jak wypadł z trumny. Myślisz, że powinniśmy oddać go babci?
Zastanawiał się, bo musiał przyznać, że było to niezwykle ekscytujące, posiadać przedmiot, którego dziadek zawsze pilnował jak oka w głowie. Pamiętał, że nigdy im nie wolno było nawet dotknąć srebrnego łańcuszka, a gdy pewnego dnia udało im się wykraść na chwilę zegarek, zostali odesłani z powrotem do swoich domów (ku niezadowoleniu rodziców Doriana).
- Hmmm… - mruknęła Zosia, zamiast udzielić odpowiedzi. Wysunęła dłoń z zegarkiem otwierając ją. - Dobre pytanie… O, popatrz. On chyba nie działa.
- Nie działa? - zdziwił się Dorian, spoglądając znad ramienia Zosi na zegarek. - Myślisz, że to przez upadek? Może bateria się wyczerpała?
Dziewczyna potrząsnęła zegarkiem. Często ludzie potrząsali zepsutymi rzeczami jakby to miało w czymś pomóc. Oczywiście to nie pomagało. W tym wypadku również.
- Sama nie wiem. A może ktoś go wyłączył, albo trzeba nastawić, albo… hmm. - Zaczęła przewracać przedmiot w dłoni. - Ale jakby co to nie dam babci takiego niedziałającego, nie?
Dorian wpatrywał się z fascynacją na srebrny zegarek ich wspólnego dziadka. Dopiero silny grzmot wyrwał go z zamyślenia. Wiatr zawiał, a deszcz nawet nie zamierzał ustąpić. Zrobiło się nawet chłodno.
- Może… Może wystarczy przekręcić tym? - spytał, wskazując na niewielkie pokrętło na boku przedmiotu.
Piorun rozdarł szarobure niebo.
- Ale pogoda… - Zosia skomentowała burzące się niebo w tym samym czasie przekręcając pokrętło w prawo w lewo… - Nie działa. Może Ty spróbuj? - Wysunęła dłoń z zegarkiem w stronę kuzyna.
- Myślisz, że mam jakieś magiczne dłonie? - zapytał z rozbawieniem, ale sięgnął po zegarek.
Zdążył go jedynie dotknąć opuszkami palców, kiedy powietrze wokół nich zaczęło jakby wirować. Jakby tego było mało, oni sami musieli zacząć kręcić się wkoło z zawrotną prędkością, bo całe otoczenie zawirowało i już przypominało jedynie krajobraz za oknem rozpędzonego samochodu.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 13-07-2016, 10:43   #5
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/69/03/4a/69034a386c40f3cdec44da7f35c33347.gif[/MEDIA]
Dorian zakrył usta dłonią, jakby chciał powstrzymać tym mimowolny odruch wymiotny po szaleńczym wirowaniu.
Nachylił się nad ziemią, wspierając się rękami o kolana i powoli doszedł do siebie. Kiedy pozbył się uczucia, że zaraz zwróci śniadanie, które jadł przed wyjazdem, wyprostował się i zerknął na Zosię czy wszystko z nią w porządku.
Co się właśnie wydarzyło? Czy ona również tego doświadczyła? Racjonalnym wytłumaczeniem były zawroty głowy spowodowane mocnym stresem, ale był pewien, że tak się tego nie odczuwało.
- Chyba… Chyba zasłabłem na moment - powiedział, zdając sobie sprawę, że był niesamowicie głodny.
Od śniadania, które popił później czarną kawą, nie przełknął nic, bo na babciny rosół niestety się spóźnił. Teraz zaczął odczuwać skutki braku regularnych posiłków.
- O cholera… - padło z ust dziewczyny, która po mocnych zawrotach głowy oparła się lewą dłonią o mury kościoła.
W prawej, teraz mocno zaciśniętej, wciąż trzymała zegarek dziadka, jakby bała się, że wirowanie w jej głowie spowoduje, że ten odleci… czy coś tam.
- Ja tak samo. Świat zawirował. - Zosia zmarszczyła brwi patrząc na kuzyna, ale za chwilę, jakby czymś zaniepokojona, odwróciła wzrok przed siebie. - Przejaśniło ś-się… - To było pierwsze co zaczęła mówić i co gwałtownie urwała. - Eee… Dorian?
Faktycznie. Zupełnie jakby nagle przestało padać, a chmury dosłownie zniknęły, prezentując czyste niebieskie niebo rozświetlone promieniami słońca. Nie takiego jakie znali - powodującego upał i zaduch. Był zwyczajny ciepły, letni dzień.
Dorian uniósł jedną brew, przyglądając się Zosi. Ona również zasłabła? Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, o co tak naprawdę chodziło.
Ich oczom ukazał się znany i jednocześnie nieznany krajobraz. Przecież byli w Starym Polesiu. Kościół wciąż był za ich plecami, Zosia nawet dotykała go palcami, a przed nimi nadal była ta sama kręta droga, teraz tylko nieco jakby węższa i bardziej zarośnięta. Jednak, czegoś tu brakowało. Po pierwsze kamiennego murka wokoło kościoła. Po drugie zamiast krzaczków, kwiatków i brukowanej ścieżki od teraz nieistniejącej furtki do miejsca w którym stali - była trawa, ogródek warzywny i mały cmentarz.
Okolica również się zmieniła. Zamiast znajdujących się w pobliżu kościoła ogrodzonych domków, pomalowanych białą lub żółtą farbą z czerwonym cegłówkami na dachu, widzieli w oddali zaledwie kilka murowanych gospodarstw i drewnianych stodół. Nie tylko było mniej domów, ale było ogólnie mniej rzeczy. Przestrzeń wydawała się przez to czystsza i bardziej sielska. Rozglądając się z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy kuzynostwo mogło zauważyć brak linii energetycznych i stojący przed jednym z domów starodawny pług i drewniany lemiesz.
I jeszcze jedno: ich stary samotny dąb. Był. Tak jakby. Bo tam, gdzie zawsze rósł, w istocie był dąb, ale ten, który widzieli, teraz mogli co najwyżej nazwać młodym samotnym dębem.
Gdy odwrócili głowy by spojrzeć na kościół mogli z całą pewnością stwierdzić, że to TEN kościół, przed którym przed chwilą się znajdowali. No i teoretycznie nadal przecież znajdowali. Ciężko jednak było nie dostrzec kilku istotnych zmian. Po pierwsze od zawsze - według Zosi i Doriana - zamurowane otwory okienne i drzwiowe nie były zamurowane. Zamiast tego w oknach widniały kolorowe przyciągające wzrok witraże i nowiutkie drewniane drzwi, przy których przymocowana była flaga. Biała z czerwonym krzyżem templariuszy. Znana im wieża kościoła wyglądała zupełnie inaczej, jakby ktoś dodał do tego co znali barokową latarnię.
Dorian kilkukrotnie zamrugał oczami, potem nawet je przetarł jedną dłonią, w końcu przeczesał swoje ciemne włosy palcami i rozejrzał się dookoła, okręcając się wokół własnej osi. Podszedł do miejsca, w którym nie tak dawno stał jeszcze murek, na którym zwykli siadać, kiedy nie było miejsca w kościele na sobotniej niedzielnej mszy.
- Zośka… - powiedział, najpierw szeptem, a potem powtórzył nieco głośniej. - Zośka, co tu się dzieje? - zapytał, jakby jego kuzynka była w stanie mu wszystko wytłumaczyć.
Przyglądał się samotnemu dębowi w oddali, którego korona była znacznie uboższa, niż ją zapamiętał.
- Ja pierdolę… - mruknął pod nosem, wczesując palce obu dłoni we włosy.
Zaczął analizować cały swój dzisiejszy dzień. Może ktoś mu dosypał czegoś do tej pieprzonej kawy ze Starbucksa?! W pociągu z Wrocławia do Warszawy jechało kilku podejrzanych typków, no ale nie w pierwszej klasie.
Kucnął i zaczął masować sobie obie skronie, jakby licząc, że to pomoże mu pozbyć się dziwnych majaków. Gdzie podział się deszcz? Gdzie podziali się wszyscy żałobnicy? Gdzie podziały się linie energetyczne, większość domów i murek z furtką?! Kościołowi nawet się nie przyglądał.
- Zośka, wracamy do domu - powiedział, prostując się i nie czekając ruszył drogą prowadzącą do wsi.
Jego kuzynka stała jak sparaliżowana pod kościołem. Powoli i z przerażeniem rozglądała się dookoła. Jej myśli zaś były kropla w kroplę identyczne do tych, które rodziły się w głowie Doriana. Nic dodać nic ująć.
Na dłużej zatrzymała wzrok na starym, teraz raczej młodym dębie.
- Ja pierdolę… - powiedziała w końcu, nie pod nosem, a głośno i donośnie. - Co do cholery?
Zosia na co dzień rzadko przeklinała, ale teraz na jej usta cisnęły się głównie przekleństwa połączone z tonem pełnym niezrozumienia.
- Dorian, zaczekaj! - Ruszyła za nim truchtem. - Ale jak? W sensie jak to… ja nic nie rozumiem, ale popatrz przed siebie, tam nie ma… tam nie ma domu!
Dorian zatrzymał się tak szybko, jak wcześniej zdecydował o ruszeniu w kierunku domu dziadków. Było to tak gwałtowne, że Zosia omal wpadła na jego plecy.
Stał przez chwilę nieruchomo, wpatrując się w dal, gdzie wcześniej rozciągał się widok na zabudowane domkami sąsiedztwo ich dziadków. Widać stamtąd było również biały domek z czerwoną dachówką i skrzypiącą furtką. Tylko teraz go tam brakowało, a zamiast niego rozciągało się puste pole.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich ani jeden dźwięk. Zamiast tego odwrócił się do kuzynki i wlepił w nią pytające spojrzenie.
Zosia stała za nim z lekko uniesionymi dłońmi, zupełnie tak, jakby przed chwilą uniosła je, by zamortyzować ewentualne uderzenie o jego plecy i zapomniała opuścić.
- Nie patrz tak na mnie. Nie wiem co… - Dziewczyna wzięła głęboki oddech. - O co chodzi. Tylko… popatrz na dąb i kościół. - I po tych słowach, zamiast spojrzeć, sama zasłoniła twarz dłońmi, a jej ciałem wstrząsnął mały dreszcz. Tego wszystkiego było już za wiele. Pogrzeb dziadka, to wszystko, tyle emocji, kościelny, zegarek… A teraz to. Ciężko było odnaleźć sensowne wytłumaczenie co to było “to”. Jednak natłok emocji spowodował cichy wybuch płaczu.
Dorian nic nie zrobił. Nie wiedział, co zrobić. Patrzył na swoją kuzynkę, która bliska była płaczu. On sam czuł się w tym wszystkim zagubiony. Teoria o narkotykach w kawie przestała wydawać mu się prawdopodobna i teraz już kompletnie nie wiedział, co miał o tym wszystkim myśleć.
Wtedy przypomniał sobie swoje żartobliwe stwierdzenie, które wypowiedział, zanim wszystko wokół nich zaczęło wirować. Szybko jednak pozbył się tej myśli z głowy, bo na bycie Harrym Potterem było o kilkanaście lat za późno, a i był zbyt racjonalnym człowiekiem, by wierzyć w takie głupstwa.
- Słuchaj, uspokój się - powiedział chłodno Dorian, o czym zdał sobie sprawę dopiero po wypowiedzianych słowach. Przez myśl przemknęło mu, że zamienia się we własnego ojca.
- Eeem… - Podrapał się po głowie, spoglądając na kuzynkę. Nie chciał być dla niej szorstki w takiej sytuacji, po prostu samo tak wyszło. - Zrobimy tak: wejdziemy do tego cholernego kościoła i znajdziemy kogoś, kto nam to wszystko wytłumaczy.
Spojrzał na budynek, który nie do końca wyglądał tak, jak go zapamiętał. Nie chciał jednak tym się przejmować, już i tak mieli za dużo na głowie.
- Na pewno musi być jakieś racjonalne wytłumaczenie. - Uśmiechnął się do Zosi niemrawo.
Dziewczyna stała jeszcze przez kilka uderzeń serca, jak wcześniej, zasłaniając twarz dłońmi. W końcu jednak zebrała się w sobie. Nie chciała być małą bezbronną Nelą, którą broni starszy brat Staś. Czy Dorian mógłby być jej Stasiem?
Zosia przetarła oczy patrząc na kuzyna z ponurą miną. W końcu jednak skinęła głową.
Zawiesiła zegarek dziadka na szyi, chowając go w dekolt czarnej sukienki.
- Dorian… to wygląda jakbyśmy… - zniżyła głos do szeptu - cofnęli się w czasie. - Wypowiedzenie tej myśli na głos naprawdę nie należało do najłatwiejszych.
Kuzyn puścił jej uwagę mimo uszu. Nie był gotów na takie wyjaśnienia rodem z Archiwum X.
Bez słowa ruszył w stronę kościoła, od którego jeszcze przed chwilą chciał uciec - choć, jak się okazało, nie miał dokąd. Jego kuzynka podążyła razem z nim. Coś tu było nie tak i albo ktoś robił sobie z nich żarty, albo oboje mieli coś z głowami. Dorian zaczął nawet brać pod uwagę guza mózgu, co było dla niego bardziej możliwym wytłumaczeniem, niż to zaproponowane przez Zosię. Wytłumaczeniem bardziej przyswajalnym przez jego racjonalny, medyczny umysł.
Stanął przed drewnianymi wrotami, prowadzącymi do wnętrza kościółka i zawahał się. Nie był pewien, co powinien zrobić - zapukać czy bez pardonu otworzyć drzwi i wejść do środka?
Dorian spojrzał na kuzynkę, jakby oczekując, że ta podejmie za niego decyzję. Prawdą było, że właśnie tego się po niej spodziewał. Nie był za bardzo przyzwyczajony do podejmowania decyzji w swoim życiu, bo całe miał już poniekąd zaplanowane przez rodziców, dziewczynę, a nawet przyjaciół. On zazwyczaj dawał się po prostu ponieść fali ich decyzji.
- Myślisz, że powinienem zapukać? - zapytał Zosię.
- Żartujesz? Do kościoła się nie puka - odparła dziewczyna. Sama wyciągnęła dłoń umieszczając ją na klamce, którą od razu skierowała w dół. Drzwi ustąpiły, otwierając się. Dziewczyna, nie czekając na zaproszenie czy protesty, popchnęła je tak, by można było zajrzeć i wejść do środka.
I tu już na pierwszy rzut mogli zauważyć pierwsze zmiany. Posadzka była inna niż pamiętali. Ta tu posiadała czarno-biały motyw szachownicy. Ławki były inne niż te, które pamiętali. Zupełnie inne - zrobione z tego samego świeżego drewna co drzwi.
- Okej… - Zosia ni to westchnęła ni zaczerpnęła dla odwagi powietrza, po czym pierwsza przekroczyła drzwi kościoła.
Dorian szedł tuż za nią i powstrzymał się od komentarza na temat zmian, jakie zaszły we wnętrzu.
Wtedy zauważył, że ktoś się krzątał przy ołtarzu, zupełnie ich nie zauważając. Dorian stuknął palcami o ramię Zosi, a potem bez słowa wskazał na postać na wprost nich, obróconą plecami.
Zauważyć dało się, że był to mężczyzna w podeszłym wieku. Jego łysiejącą głowę pokrywały plamy starcze i resztki śnieżnobiałych włosów. Był dosyć przysadzistej postury, choć skryta była pod lekko znoszoną sutanną przewiązaną w pasie białym sznurem.
Kuzynostwo kompletnie nie rozpoznawało nikogo znajomego w postaci mężczyzny, ale była to jedyna żywa dusza obecna w najbliższej okolicy, nie licząc ich samych.
- Eeee… Dzień dobry? - bąknął niepewnie Dorian, przyglądając się badawczo mężczyźnie w sutannie.
Kapłan odwrócił się zaskoczony wizytą gości. Wyraz zaskoczenia na jego twarzy zmienił się jednak na bardzo, bardzo głębokie zaskoczenie, gdy spostrzegł, kto jest jego gośćmi. Po pierwsze bowiem wioska była mała, rzadko ktoś przez nią ot tak przejeżdżał. Po drugie jego goście wyglądali - no, krótko mówiąc, bardzo specyficznie. Milczał przez dłuższą chwilę.
- A tak, dobry. Był dobry - odezwał się w końcu, gdy zaskoczenie zamieniło się w zaniepokojenie widoczne na zmarszczonym czole staruszka.
- Niech będzie pochwalony - przywitała się również Zosia. - Przepraszamy jeśli przeszkadzamy - dodała pokornie.
- Gość w dom, Bóg w dom - odparł kapłan. - Co też takich cudaków tu sprowadza?
Dorianowi już coś cisnęło się na język, ale w porę ugryzł się w niego. Dziadek sam wyglądał dosyć dziwacznie, ale Dorian uznał, że nie warto zaczynać kłótni z kimś, kto mógłby udzielić im pomocy. Choć sposób, w jaki na nich patrzył, nie wróżył wcale najlepiej.
Po chwili namysłu Jastrzębiec miał już w głowie pierwsze pytanie, całkiem absurdalne i ostatecznie z niego zrezygnował - nie zamierzał robić z siebie głupca, pytając, który mają rok, bo przecież nie mógł być inny, niż 2016.
W końcu podrapał się jedynie po głowie i rozejrzał po pomieszczeniu, poprawiając poły swojej marynarki.
Podszedł do jednej z ławek i musnął oparcie dłonią. Drewno było gładkie i ławki wyglądały na całkiem nowe - nie to, co te, do których przywykli. Żadnych zadrapań czy starych, stwardniałych gum, których nie sposób było już zdrapać.
Dzieje się tutaj coś dziwnego, pomyślał, kiedy zaczął przyglądać się świecom oświetlającym pomieszczenie. Dopiero wtedy zauważył, że w kościele brakowało elektrycznego oświetlenia.
- Czy… Czy zastaliśmy księdza Józefa? Albo kościelnego Bronisława? - spytał w końcu, zwracając się do obcego duchownego. - I gdzie podziali się wszyscy? Pogrzeb już się skończył? - dodał, próbując dopatrzyć się jakiejkolwiek żarówki, jednak bez skutku.
Kapłan znów długo milczał tkwiąc bez ruchu. Przyglądał się przy tym chłopakowi. W końcu poruszył ręką by podrapać się po brodzie.
- Jak żarty sobie przyszli stroić, to dom boży nie miejscem na to jest… - zaczął, urwał jednak. - Nasłał was kto? - zapytał łagodniej. - Jam jest kaznodzieja imieniem Piper i nigdy żem nie słyszał o Józefie i Bronisławie odkąd mury tego domu bożego postawiono. Żeście może wsie pomylili, hę? Z miasta przyjechali? Stroje dziwne macie.
Zosia patrzyła na kaznodzieję Pipera szeroko otwartymi oczyma. Miała ochotę krzyknąć “miałam rację!” czy “ale jaja!”. Ale nie wypadało.
- Może tak. Może faktycznie zabłądziliśmy. Długo jechaliśmy. A ten… jak się ta wieś nazywa?
- Polesie - odpowiedział krótko kapłan.
- Stare Polesie? - dopytała Zosia.
- Po prostu Polesie. Słupa nie widzieli? Hę? - zapytał nieco niezadowolonym tonem.
- Nie, chyba musieliśmy go przeoczyć - burknął Dorian, któremu coraz mniej to wszystko się podobało.
Wrócił on do swojej kuzynki i pociągnął ją przed kościół, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenie kaznodziei Pipera. Prawdę mówiąc chciał jak najprędzej zejść mu z oczu, bo miał wrażenie, że robił się wobec nich coraz bardziej podejrzliwy.
Zatrzymał się dopiero, kiedy znaleźli się w miejscu, w którym wcześniej stała furtka, a teraz rosły jakieś kwiaty.
- Dobra, to chore, ale z każdą chwilą coraz bardziej przekonuję się do twojej absurdalnej teorii - powiedział do Zosi. - Chociaż przyznam, że brzmi co najmniej nieprawdopodobnie - dodał, przewracając oczami.
Chwilę milczał, jakby nad czymś się zastanawiał, a potem powiedział:
- Telefon! Masz ze sobą telefon? Że też wcześniej o tym nie pomyślałem, zanim zacząłem popadać w ten absurd.
Dorian spojrzał wyczekująco na swoją kuzynkę. Był niemal pewien, że miała ze sobą swoją komórkę.
- Możemy zadzwonić chociażby do twoich rodziców - powiedział jeszcze.
Dziewczyna zaśmiała się krótko, co może było nieco niestosowne w obecnej sytuacji.
- Jasne, że mam przy sobie telefon - powiedziała, jakby było to tak oczywiste, jak to, że rano wschodzi słońce, a wieczorem zachodzi. Sięgnęła do kieszonki swojej sukienki, wydobywając znany już Dorianowi biały LG G3. Zastukała w ekranik. Zmarszczyła brwi.
- Nie ma zasięgu - oznajmiła, ale mimo to wybrała numer telefonu. Jak Dorian mógł zauważyć oznaczony napisem “MAMUSIA” i zdjęciem uśmiechniętej pyzatej twarzy (dla niego) cioci Peli.
- I co? - zapytał Dorian po krótkiej chwili, a ton jego głosu wskazywał na zniecierpliwienie.
- Nawet nie ma sygnału - odpowiedziała Zosia, odrywając przy tym telefon od ucha. Skrzywiła się lekko. - Dorian… a może… - urwała jednak patrząc na niego z niepewnością.
- Może co?
- No dobra, powiem Ci… - Dziewczyna podrapała się po policzku. - Tylko nie myśl, że jestem chora psychicznie albo wierzę w bajki, okej?
Dorian spojrzał na nią zniecierpliwionym wzrokiem, po czym kiwnął tylko głową.
- No bo… To wszystko zmieniło się jak zaczęliśmy bawić się dziadka zegarkiem - zaczęła niepewnie Zosia. - Wiesz… a wiesz jak on go pilnował i jak kiedyś się zezłościł i odesłał nas do domu jak go zabraliśmy, nie? - kontynuowała, a z całą pewnością nie była to puenta tego, co chciała powiedzieć, chociaż zrobiła tu pauzę przyglądając się kuzynowi.
Czy jej słowa w ogóle miały sens i czy w ogóle uwierzył w jej teorię spiskową? O tym miała się za chwilę przekonać.
Dorian początkowo wyglądał na zdumionego, unosząc brew z lekką drwiną, ale jego mina szybko się zmieniła, kiedy Zosia wspomniała o incydencie z dzieciństwa. Ponownie kiwnął głową, pozwalając jej kontynuować, ale tym razem przyglądał jej się badawczo, jakby analizując każde jej słowo.
- No dobra. Jest dziwnie. Nie twierdzę, że jesteśmy w jakimś pieprzonym Harrym Potterze, Operacji Dzień Wskrzeszania, czy Wehikule czasu, czy... oj, wybierz sobie.
- Ale… Może po prostu jeszcze raz przekręcimy to pokrętło w zegarku i… - urwała, wzruszając ramionami. - Jeśli coś w tym jest, będziemy wiedzieć.
Dorian wysłuchał Zosi i zamyślił się. Jej teoria, jakkolwiek kosmiczna, wydawała się najbardziej prawdopodobna - i to właśnie przeraziło Doriana. Działo się coś, czego nie mógł w normalny sposób wytłumaczyć ani on, ani Zosia, ani nikt inny. Może poza dziadkiem, który był martwy albo co dziwniejsze - jeszcze nie istniał.
- Wiesz jak to brzmi? - zapytał, przyglądając się kuzynce. - To jakaś masakra, ale w obecnej sytuacji jestem skłonny w to uwierzyć, bo nie mam lepszego wytłumaczenia.
Pomasował się po nasadzie nosa i ciężko westchnął.
- Dobra, wyciągaj ten cholerny zegarek - powiedział ciężko. - Myślisz, że powinniśmy zrobić dokładnie to samo, co ostatnio? Albo może na odwrót? - zapytał, nie wierząc samemu sobie, że daje się wciągnąć w coś, co wyglądało jak odcinek “Z archiwum X”.
- Racja. Pokręcę w drugą stronę. Okej? - Przy tych słowach dziewczyna wysunęła zegarek z dekoltu i zaczęła zdejmować łańcuszek z szyi.
Nie czekając na dalsze zachęty kuzyna, przekręciła pokrętło w drugą stronę niż wcześniej. Nagle spojrzała na Doriana z lekkim przestrachem w oczach.
- Nie wiem, o ile pooo… - zaczęła mówić, ale jej słowa utonęły w nadciągającej fali wirowania świata.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 13-07-2016 o 10:50.
Pan Elf jest offline  
Stary 12-08-2016, 15:29   #6
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Jedno było pewne - przekręcenie zegarka zadziałało tak samo jak wcześniej. Zosi zawirowało w głowie. Gdy poczuła pod stopami twarde podłoże jeszcze przez kilka sekund walczyła ze złapaniem równowagi. W końcu podparła się dłonią o zimne mury. Na prawdę wolałaby teraz nie otwierać oczu, ale nie mogła tak stać i nic nie robić. Otworzyła je więc.
- Dorian? - z jej ust padło ciche pytanie na pograniczu zdziwienia i przerażenia.
Stała sama.
Jej kuzyna nie było obok niej. Nie było!
Czy to oznaczało… że został w przeszłości? Ale chwila…
Zosia rozejrzała się. Zmierzchało już, a ona stała w wąskiej alejce. Budynek o który się opierała z całą pewnością nie był kościołem. Wysokie kamienne mury i drewniane okiennice w oknach - po jednej i drugiej stronie alejki wskazywały to, że znajduje się w jakimś miasteczku o bardzo archaicznym stylu.
W około siebie słyszała przyciszony przez ściany i okna gwar rozmów i głośnych śmiechów. Wydawało jej się nawet, że słyszy jakąś melodię graną na instrumencie brzmiącym podobnie do gitary. Ale czy to była gitara? Zosia nie wiedziała i właściwie mało ją to interesowało. To co teraz przyciągało największą uwagę był zapach. Wyjątkowo niemiły zapach - pomyje, szczochy, odchody - ciężko było powiedzieć co dokładnie go powodowało. Dziewczyna zasłoniła nos dłonią. Rozejrzała się ponownie, z coraz bardziej rosnącym niedowierzaniem. Z całą pewnością nie trafiła tam gdzie miała trafić. I czy to w ogóle było Stare Polesie? Cichy głosik w jej głowie szeptał słowa zwątpienia. To nie mogło być Stare Polesie.

Nagle jakiś ruch z prawej strony uliczki przykuł jej uwagę. Odwróciła w tamtą stronę głowę, ale zdążyła zauważyć tylko cień. Czyżby był tam jakiś zaułek, a może nawet skrzyżowanie. Może to Dorian…
- Dorian? - Zosia zapytała tym razem głośniej. Podążyła w tamtym kierunku. A właściwie jej nogi podążyły same nim w myślach zdążyła się zastanowić czy powinny. Bała się. Ten zapadający mrok, ta pusta alejka, brak kuzyna i dezorientacja. Bała się mocno. Zacisnęła dłoń na zegarku dziadka, jakby to mogło dodać jej otuchy.
Nagle gdzieś nad jej głową trzasnęły drewniane okiennice. Zosia odruchowo stanęła i spojrzała ku górze. Wydawało jej się, że przez chwilę widziała męską brudną twarz o ciemnych długich włosach i dawno nie golonym zaroście. Teraz jednak widziała już tylko czającą się za oknem potężną sylwetkę. Miała dziwne wrażenie że ten ktoś ją obserwuje. Objęła sama siebie dłońmi z przerażenia czy zimna.
- Dorian? - powtórzyła nawoływanie kuzyna podążając dalej w stronę gdzie widziała wcześniej cień. Ponad gwar dobiegający z kamiennych domów wybił się odgłos czyiś ciężkich kroków. Należały przynajmniej do dwóch osób. Gdzieś za nią. Odwróciła się by zobaczyć kto idzie. W tym momencie poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Zaskoczona poddała się nagłemu mocnemu szarpnięciu w bok. Jej plecy uderzyły o murowaną ścianę. Ktoś ją do niej przygniótł z taką siłą, że w jej płucach na kilka chwil zabrakło powietrza. Poczuła dotyk zimnej stali na szyi, tuż pod swoją brodą. Nie musiała widzieć co to aby wiedzieć. To musiał być nóż, może sztylet. Chciała krzyknąć ale dokładnie w tym momencie ciepła dłoń zasłoniła jej usta.
- Cicho być… cicho… - usłyszała szept tuż przy swoim uchu. Chrapliwy jakby przepity ale zdecydowanie kobiecy głos. Zosia spróbowała spojrzeć na osobę która ją przytrzymywała, jednak z tej pozycji jedyne co widziała to czarny długi warkocz wyrastający z tyłu zielonej w innych miejscach niż trzon warkocza - ogolonej głowy. ZIELONEJ…! Zosia znów próbowała krzyknąć, wyrwać się, zaprotestować. Poczuła ból w zgięciu między szyją a brodą. Kobiece silne ciało przycisnęło ja mocniej do muru.
- Cicho głupia… cicho… - ponownie usłyszała ten sam szept. Tym razem intuicja kazała jej posłuchać prośby. Teraz słyszała bardzo wyraźnie cichy oddech kobiety i kroki, gdzieś tam w oddali w uliczce z której przed chwilą została wyciągnięta. Po chwili kroki urwały się. Było słychać brzdęk przypominający obijające się o siebie monety, jakiś szmer a po nim zupełnie jakby ktoś odkręcił kran… albo sikał!

- Myślisz, że zapłaci? - Zosia usłyszała męski nieprzyjemny głos. Musiał należeć do starszego mężczyzny. Brzmiał na zmęczony i mozolny.
- Pies ją jebał. W dupie mam jej kasę - odpowiedział mu drugi męski głos, ten musiał należeć do kogoś młodszego, był bardziej chłopięcy niż męski.
- Durnyś. Ze skóry nas obedrą jak odmówimy.
- Mieszać się w to nie będę.
- Głową myśl a nie fiutkiem. Skóry własnej nie lubisz.
- Nie zrobi nic.
- A sprawdzać chcesz? Bo mi ino się nie śpieszy. Ino niech zaliczkę da, ot co.
- Tylko kasa i kasa. A honor?
- Jebać honor.

Zosia przymknęła oczy. Starała się nie słuchać rozmowy. “Co robić… co robić… dziadku co ty byś zrobił?” - pytała samą siebie w myślach. Była w kompletnym potrzasku i właśnie teraz w tej chwili nie przychodziła jej do głowy żadna błyskotliwa myśl co z tym zrobić.

Odgłos kroków ponowił się. Tym razem jednak oddalały się od niej zamiast przybliżać. Uścisk kobiety która ją trzymała złagodniał. Zosia odetchnęłaby z ulgą gdyby nie to, że zimną stal nadal czuła przyciśniętą do swojego gardła. Mogła teraz przynajmniej oddychać i spojrzeć w oczy zielonoskórej kobiety.
Były to straszne oczy. Przynajmniej jeśli chodzi o pierwsze wrażenie Zosi. Brąz mieszał się w nich z żółcią i tylko odrobinę przywoływał spokojne łany zbóż kołysane wiatrem przed nadchodzącą burzą - dziewczyna nie wiedziała skąd w ogóle przyszło jej do głowy takie głupkowate porównanie.
Zielonoskóra chyba uśmiechnęła się do niej. Chyba, ponieważ wyglądało to trochę jakby po prostu szczerzyła do niej kły. Bo owszem. Miała kły. Wyrastały z dolnej szczęki i uciskały czerwone ponętne wargi. Jej głowa faktycznie była łysa, nie licząc wyrastającego z tyłu warkocza. Ta dziwna bajkowa postać była niska, wzrostem niewiele przewyższająca samą Zosię. Ciemny szary płaszcz w który była ubrania nie pozwalał zobaczyć niczego co było pod nim.

- No. No. - Orczyca zacmokała nie spuszczając z Zosi spojrzenia. - Co my tu mamy - dodała konspiracyjnym szeptem przyglądając się jej teraz od stóp do głów z lekkim zaskoczeniem. Gdziekolwiek dziewczyna teraz była, jej strój z całą pewnością odstawał od obyczajów.
- Interesujące - zielonoskóra zacmokała jeszcze raz. Zosia zaś stała jak sparaliżowana próbując pamiętać o oddychaniu. Oczywiście i ona przyglądała się kobiecie. Jednak sposoby na które na siebie patrzyły orczyca i dziewczyna były zupełnie różne. Ta pierwsza patrzyła tak, jakby ktoś właśnie podarował jej sztabkę złota oznajmiając, że może zrobić z nią co chce. Ta druga, patrzyła tak jakby ktoś właśnie powiedział jej, że święty Mikołaj istnieje i on zdecyduje o tym czy będzie żyła czy nie będzie robiąc jej rachunek sumienia i stwierdzając czy była grzeczna. Święty Mikołaj istniał tylko w bajkach. To samo można było powiedzieć o zielonoskórych kobietach z kłami. Zosia nie potrafiła teraz przypomnieć sobie w jakich powieściach spotkała się z… orczycami? Owszem, czytała kilka książek w których występują orkowie, grała w jakieś gierki - i niestety kalkulacja mówiła sama za siebie. Orkowie w większości powieści to negatywni bohaterowie - plus - jeśli to nie sen tylko rzeczywistość - równa się - bycie w czarnej dupie. Wraz z przypływem tej myśli Zosia miała ochotę głośno jęknąć. Nie odważyła się jednak.

- Kim… kim jesteś? - Zosia zdobyła się na odwagę i zadała pierwsze pytanie jakie wpadło jej do głowy. W odpowiedzi orczyca zaśmiała się. Pokręciła powoli głową patrząc na dziewczynę ni to z troską (pewnie o stan jej umysłu) ni litością.
- Pyta kim jestem - stwierdziła orczyca sama do siebie - Czy to może mieć dla niej jakieś znaczenie. Nie. Nie może. To po co pyta? - Gdy mówiła jej dłoń wylądowała na talii Zosi. Zaczęła ją powoli okrążać. Wyglądało na to, że czegoś szuka. A może nie tylko szuka? Ruchy były aż nadto dokładne. Przypominały ruchy kochanka który po raz pierwszy bada teren nie chcąc przegapić co lepszych miejsc. Zosia nie była już pewna, czy zielonoskóra przeszukuje ją czy obmacuje. Sparaliżowana strachem przyglądała się rosnącemu na jej twarzy zdziwieniu.
- Nie ma broni, hę? - zapytała w końcu jakby to było oczywiste, że Zosia musi mieć gdzieś broń.
- Co? Ja? Nie mam - odpowiedziała przestraszona Zosia. - Nie mam. Na prawdę nie mam. - Chciała pokręcić przy tym głową, ale zimna stal przypominała jej o tym, że nie powinna się zanadto ruszać. - Ale… ale… mój kuzyn ma. Tak. Zaraz tu po mnie przyjdzie. Bo my się tu umówiliśmy - dodała.
Zielonoskóra spojrzała gdzieś w bok. Dzięki temu Zosia mogła dostrzec tatuaż węża, który najwyraźniej oplatał jej szyję wyglądając zza kołnierzyka akurat z jej lewej strony. Orczyca uśmiechnęła się zawadiacko a wyglądało to jakby uśmiechała się do kogoś stojącego tuż obok niej. Skinęła krótko głową, po czym wróciła wzrokiem do Zosi.


- Łżesz - oznajmiła spokojnym tonem głosu, jakby właśnie stwierdzała jaka jest pogoda. Zaraz po tym jej dłonie na nowo rozpoczęły śmiały taniec po ciele i ciuchach Zosi. - Aha - mruknęła zielonoskóra zaraz po tym jak jej dłoń wśliznęła się do kieszeni dziewczyny. Orczyca wydobyła z niej telefon komórkowy. Przyjrzała mu się z uniesionymi w górę brwiami, by po chwili schować go w gdzieś między fałdy swojego płaszcza. - A może tu coś masz, hę? - Dłoń kobiety znalazła się na prawej piersi Zosi. Zacisnęła się na niej dość brutalnie, by za chwile to samo zrobić z drugą. - Nie… - odparła zielonoskóra z uśmiechem. - A tu… - jej dłoń przesuwała się niżej i niżej. Zaś uśmiech na twarzy poszerzał się i poszerzał.
- Przestań proszę, nie mam nic - szepnęła Zosia bliska teraz rozpaczy. Co miała robić? Co powinna zrobić? I gdzie był teraz do cholery Dorian…
Tymczasem dłonie orczycy badały dokładnie i z widoczną satysfakcją uda dziewczyny, zewnętrzną i wewnętrzną część.
- Nie ma broni… - orczyca była coraz bardziej zdziwiona i ucieszona. - Pokaż dłoń. Co masz w dłoni?
Zosia zrozpaczona próbowała się wyrwać, nie bacząc znów na przystawiony do szyi nóż. Poczuła ból w miejscu gdzie się znajdował, znów została przygnieciona mocniej do ściany przez napierające na nią ciało kobiety.
- Dłoń. No już. Póki grzecznie proszę, kurczaczku. - Zosia poczuła uścisk na swojej dłoni, powoli rozwierający jej palce i zmuszające je do otworzenia się.
- Proszę zostaw mnie, zostaw to… - zaczęła zrozpaczona Zocha, ale orczyca nie słuchała. Po chwili dziewczyna poczuła, że jej dłoń ujawniła sekret. Orczyca zabrała zegarek i teraz przystawiła go sobie niemalże pod sam nos przyglądając się mu.
- A to ci… - przeniosła wzrok z zegarka na Zosię, z Zosi na zegarek i znowu na Zosię. - No. No. - Znów cmoknęła. Dziewczyna poczuła, że sztylet oddala się od jej gardła. A chociaż kobieta nadal stoi blisko, szybka analiza umysłu Zosi wykazała, że mogłaby spróbować teraz uciec… ale, zegarek. Co z tego, że ucieknie skoro zegarek dalej znajdował się w dłoni zielonoskórej. Podjęła szybką decyzję.
Zosia spróbowała nagle wyrwać z rąk orczycy zegarek. Miała nadzieję, że element zaskoczenia będzie działał na jej korzyść. Sama zresztą była zaskoczona kiedy poczuła go w dłoni. Udało jej się. Prędko zaczęła wymykać się w prawą stronę od orczycy, by uciec w alejkę z której tu przyszła. Niestety, zrobiła zaledwie kilka kroków gdy jej ciało znów zostało zatrzymane przez silne kobiece dłonie i pchnięte przodem na mur. Poczuła jego chłód tym razem na policzku. Usłyszała brzdęk spadającego na ziemię zegarka. Odruchowo wyciągnęła przed siebie dłonie by nie paść całym ciałem na ścianę, a on po prostu wyśliznął się spomiędzy jej palców.
- Głupia. - Usłyszała ponownie szept orczycy, znów przygniatającej ją do mury by uniemożliwić ucieczkę. Chwilę po tym kroki i jakieś krzyki.
- Tam jest!
- Tam!
Zosia poczuła jak orczyca puszcza ją. Odetchnęła z ulgą widząc, że zaczyna uciekać. Schyliła się by podnieść zegarek, ale…
nie było go tam.


Silne ramiona pociągnęły ją do pozycji stojącej. Ktoś nakrył ją płaszczem. Nim w ogóle zorientowała się co się dzieje stało w około niej trzech mężczyzn. Jeden po prawej, drugi po lewej, trzeci za nią.
- Zawiąż - polecił ten po prawej. To on dał jej płaszcz. Zosia przyjrzała mu się przez ułamek sekundy. Był nieco starszy, siwawy. Wyglądał jakby ktoś wyciągnął go prosto z serialu Gra o Tron, czy innego średniowiecznego filmu w klimatach fantasy. U boku miał oczywiście miecz. Dziewczyna usłuchała.
Straciła zegarek…
Jak mogła stracić zegarek?
Jak oni teraz wrócą do domu?
Dorian ją znienawidzi jeśli go nie odzyska.
Ale, miała nadzieję. Ci rycerze wyrwali ją z rąk zboczonej orczycy. Czuła się taka… bezbronna i bezradna.
Poczuła uścisk pod ramieniem. Tym razem z lewej strony. Spojrzała teraz na tego mężczyznę. Zmarszczyła lekko brwi gdy jego twarz wydała jej się znajoma, czyżby to jego widziała przez okno? On najwyraźniej też był rycerzem, u jego boku również widniał miecz. Mężczyzna pociągną ją zachęcając do tego by ruszyła przed siebie razem z nim.
- Nic ci nie jest? - zapytał szorstko, chociaż pewnie chciał być miły skoro zadawał takie pytanie. Zosia w odpowiedzi pokręciła na boki głową. Działo się za dużo. Przerażenie obecną sytuacją dawało w dziewczynie w kość i odebrało - mówiąc wprost - język w gębie.
Wojownicy poprowadzili ją przez alejkę. Czym bliżej byli jej końca tym większy wydawał się Zosi szmer rozmów, który wcześniej słyszała. Tak też po kilkunastu krokach znaleźli się przed wejściem do karczmy. Drewniany ręcznie rzeźbiony szyld “Pod czterema lipami” skrzypiał kołysany przez lekkie podmuchy wiatru. Zosia zwolniła by mu się przyjrzeć, ale czarnowłosy mężczyzna pociągnął ją mocniej nie pozwalając na to.
- Potrzebuję pomocy - odpaliła dziewczyna patrząc na mężczyznę po prawej, a później po lewej. Musiała działać. Nie mogła tak po prostu poddać się wydarzeniom. Zwłaszcza, że nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć.
- Spokojnie laleczko - usłyszała głos za sobą. Mówił to trzeci mężczyzna, któremu nie zdążyła się dotąd przyjrzeć a i teraz nie miała jak tego zrobić. Próbowała obejrzeć się na niego, ale znów została pociągnięta przez tego który trzymał ją pod ramię.
Przeszli przez krótki ciemny korytarzyk by zaraz wynurzyć się z niego wewnątrz karczmy. I ona wyglądała jak wyciągnięta żywcem z filmów o dzielnych bohaterach fantasy. Zosia rozejrzała się w pierwszym momencie szukając elfów i magów. Po prostu po tym jak spotkała się z orczycą… przecież musiały być tu dobre elfy, takie jak we Władcy Pierścieni i tak dalej… elfy zawsze były dobre.
Ciągnięta dość prędko do przodu zdążyła ku swojej wewnętrznej radości wyłapać kilka par długich uszu. Niestety było ich tu dość mało. Pijane towarzystwo składało się tu bowiem głównie z obszarpańców z mieczami raczej ludzkiej rasy, dziwek również przeważnie ludzkiej rasy, orków, trolli, krasnoludów oraz cicho ciemnych postaci skrytych pod kapturami płaszczy. Ci ostatni przesiadywali samotnie lub w mniejszych grupach w ciemniejszych kątach pomieszczenia.
Zosia spojrzała w końcu przed siebie, zainteresowana miejscem do którego jest prowadzona. I właśnie wtedy otworzyła szeroko oczy pełna zdumienia.


Przy stoliku do którego Zosia była prowadzona siedziała kobieta. Otoczona kilkoma mężczyznami. W momencie kiedy zaczęli podchodzić do stolika odwróciła twarz w ich kierunku, towarzyszył temu charakterystyczny ruch włosów podążających za ciałem, sprawiających wrażenie jakby płynęły. Były długie i złote tak samo jak oczy, które przeszyły Zosię mądrym i głębokim spojrzeniem. Kobieta ubrana była zdecydowanie bogato, od stóp po czubek głowy. Dobre jakościowo wysokie buty. Dziwny materiał przylegający do skóry czarno-granatowego odcienia, zapewne stanowiący coś w rodzaju zbroi. Białą zwiewną sukienkę i futro z lisiej skóry zwieńczone lisią głową ułożoną na lewym ramieniu. Delikatnym gestem dłoni zaprosiła Zosię by ta usiadła na krześle na przeciwko niej. Dziewczynie od razu rzuciły się w oczy palce złotowłosej. Wyglądały jakby ta niedawno zanurzała je w niebieskiej farbie, która po prostu nie została z nich zmyta.
Zocha została popchnięta w stronę krzesła i wciśnięta w nie przez czarnowłosego, który ją prowadził.
- Przedstaw się - ni to poprosiła ni rozkazała, nie odrywając od Zosi spojrzenia złotych oczu. Ta zaś zszokowana milczała kilka uderzeń serca.
- Eeee… - wybąkała w końcu - jestem Zosia. Zosia Jankowska - dodała.
- Zosia - powtórzyła złotowłosa. - Skąd jesteś Zosiu? - zapytała zaciekawiona.
- Ja no ten… ja mieszkam w Szczecinie, ale tu przyjechałam ze Starego Polesia. Nie sama no i … - Zosia miała zamiar powiedzieć jej o orczycy, o tym, że została okradziona, obmacana, zgubiła kuzyna i potrzebuje pomocy. Coś jednak ją powstrzymało… jakiś wewnętrzny głos intuicji który mówił jej “myśl co mówisz”, “myśl co mówisz”. Zamilkła więc czekając na reakcję.
- I co tu robisz Zosiu? - złotowłosa zadała kolejne pytanie, po czym ujęła w dłonie puchar z winem i upiła łyka.
- Ja… więc ja… - no i co Zosia miała powiedzieć “zgubiłam się”, “sama do cholery nie wiem” - ...jestem przejazdem - dokończyła.
- Przejazdem powiadasz…? - jej rozmówczyni uśmiechnęła się z politowaniem. A w tym uśmiechu było coś przerażającego…
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 23-09-2016, 19:09   #7
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Nim Dorian zdążył cokolwiek powiedzieć, świat wokół niego znowu szaleńczo zawirował. Tylko tym razem było inaczej. Sam nie wiedział do końca co takiego, ale wydawało mu się, że uczucie było bardziej intensywne, niż wcześniej. Do tego stopnia, że w końcu zamroczyło go przed oczami i stracił przytomność, całkowicie dając się wciągnąć w wir czasu.
Kiedy odzyskał przytomność, pierwszym co zwróciło jego uwagę był zapach. Nawet nie otworzył jeszcze oczu, a do jego nozdrzy dotarł drapiący, nieprzyjemny zapach świeżej trawy zmieszany z krowim łajnem.
Potem do jego uszu dotarło głośne, przeciągłe muczenie, co utwierdziło go w tym poprzednim.
Mruknął coś pod nosem i otworzył powoli oczy. Zauważył, że było ciemno, a więc musiał być nieprzytomny co najmniej kilka godzin.
Faktycznie leżał na miękkiej trawie, więc był niemalże pewien, że nadal znajdował się w Starym Polesiu, a mucząca krowa to była ta należąca do babci. Podniósł się więc na równe nogi i mało brakowało, by z wrażenia ponownie wrócił do pozycji horyzontalnej.
- To na pewno nie jest Stare Polesie… - powiedział sam do siebie, chwytając się za głowę i rozglądając dookoła.
Panował półmrok, a jedynym światłem był blask wielkiego, okrągłego księżyca wiszącego wysoko na granatowym niebie usianym milionem gwiazd. Jedyne co widział do pobliska okolica i ciemne kształty daleko rozpościerających się lasów.
Co zwróciło jego największą uwagę było wcześniej muczące zwierzę. Nie była to krowa. Nie było to też nic, co kiedykolwiek widział w swoim życiu na żywo czy w jakiejkolwiek książce. Przypominało to żubra wielkości średniego słonia o długich, zakrzywionych rogach jak u kozła, tylko znacznie grubszych pasujących do gabarytów zwierza. Do tego muczało jak krowa i pasło się spokojnie trawą.
- Z-Zosiu? - wybąknął, kiedy w końcu zdał sobie sprawę, że brakuje jego kuzynki. - Zośka?!
Panicznie rozglądał się dookoła, lecz nigdzie nie mogł znaleźć Zosi. Gdzie ona mogła być? Czyżby zostawiła go nieprzytomnego i poszła szukać pomocy? Nie, raczej by tak nie zrobiła. Może ktoś ją porwał? Albo ten dziwny zwierz już ją pożarł?
Wpadł w panikę, bo Zośka była jego jedynym oparciem w tej dziwnej sytuacji, w której się znaleźli. I to ona miała ten cholerny zegarek, który był przyczyną tego wszystkiego. Gdzie była ta przeklęta dziewczyna?!
- Oho! Widzę, że mamy tutaj jakiegoś zagubionego podróżnika - odezwał się jakiś ciepły, kobiecy głos gdzieś zza pleców Doriana. - Halo! Chłopcze! Przestań się tak kręcić jak oszalały i wejdź do środka, dam ci ciepłej zupy!
Dorian spojrzał w kierunku, z którego dochodził tajemniczy głos. Nie wiedział jakim cudem wcześniej przeoczył ten fakt, ale niedaleko stała kamienna chatka, ogrodzona drewnianym płotem, przy którym stała starsza pulchna kobieta. Jej miła twarz o serdecznym uśmiechu oświetlona była światłem dochodzącym z otwartych okiennic.
Dorian spojrzał na nią pytająco, nie do końca wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Przyglądał jej się dłuższą chwilę, bo wyglądała jak wyciągnięta nie z tego świata. Choć była zwykłą kobietą, to było w niej coś niecodziennego.
- Chodź, chłopcze, poczęstuję cię zupą. Widzę, żeś się zgubił, a to tutaj całkiem częste. Widzę, żeś nietutejszy, boś jakoś dziwnie ubrany. Z Południowych Krain żeś jest? - spytała, jakby to było całkiem oczywistym pytaniem, po czym gestem zaprosiła go do chaty, do której sama ruszyła.
Dorian rozejrzał się jeszcze raz dookoła, jakby licząc, że nagle dostrzeże Zosię. Kuzynki jednak nie było, więc powoli ruszył do chatki. Nie miał lepszego wyboru, bo nie chciał błądzić po nieznanym mu miejscu. Zaczynał już także coraz bardziej wierzyć w dziwną teorię przenoszenia się w czasie i być może przestrzeni za pomocą dziadkowego zegarka. Tylko co z tym wszystkim miał wspólnego ich dziadek? Skąd miał taki zegarek? I dlaczego akurat on i Zosia?
Z tymi pytaniami przekroczył próg chaty i od razu uderzyło go przyjemne ciepło i zapach gotującej się zupy, pewnie grzybowej, choć nie mógł mieć pewności.
- O rany! Naprawdę, dziwne te szaty macie na południu! Tutaj, jak cię w takich zobaczą, to od razu ograbią i w najlepszym wypadku do rynsztoka wrzucą! - zawołała nagle obca kobieta, przyglądając się z zatroskaniem Dorianowi. - Mam tutaj trochę starych szmat po synu, lepiej żebyś się przebrał. Nie martw się, spakujesz swoje w plecak i może nic ci się nie stanie.
- Eee… Dziękuję, ale naprawdę, nie trzeba… Zresztą, nie mam nic, żeby się odwdzięczyć - wybełkotał w odpowiedzi, wsadzając ręce w puste kieszenie.
W końcu wybierał się na mszę pogrzebową dziadka, nie na zakupy. Nie miał ani grosza przy sobie. Zresztą podejrzewał, że jakimś cudem polskie złotówki nie miały tutaj żadnej wartości.
- Ach, nie martw się. Rankiem, jak wypoczniesz, odpracujesz swoje i pokieruję cię do miasta. Bo pewnie tam się wybierasz, hę?
Jej przyjazna twarz poorana była kilkoma zmarszczkami. Miała też przyjaźnie wyglądające dołeczki w policzkach i przenikliwe, niebieskie oczy. Gęste, brązowe włosy ujarzmione miała opaską z materiału.
Wytarła ręce w biały fartuch i podeszła do Doriana.
- Benrime Salim - przedstawiła się, wyciągając do niego rękę i uśmiechając się serdecznie.
- Dorian… - odparł niepewnie, po czym również uśmiechnął się do kobiety i uścisnął jej dłoń.
Benrime nalała mu ciepłej zupy do miski, przyniosła ubrania syna i szmaciany plecak, po czym wskazała na wygodnie wyglądającą kanapę w kącie izby. To tam miał spędzić noc. Poinformowała go także, że rankiem pomoże jej w porządkowaniu stodoły i tym odpracuje nocleg i posiłek - odzienie natomiast miało być życzliwym prezentem.
Dorian po napełnieniu żołądka ciepłą zupą podziękował Benrime i wciąż lekko skonfundowany całą tą sytuacją, usiadł na miękkiej kanapie. Wpatrzył się w ogień, wesoło tańczący w kominku i poczuł, jak robi się senny.
Przestał więc myśleć o Zosi, o Starym Polesiu i tym, gdzie tak właściwie się znajdował, pochylił się, nakrył przyjemnym w dotyku grubym kocem i szybko zasnął.

Obudziły go promienie słońca wpadające przez otwarte okiennice i zapach świeżo wypiekanego pieczywa. Otworzył leniwie oczy i po chwili zerwał się prawie na równe nogi. Przez ułamek sekundy liczył, że wszystko to było tylko głupim snem, że nigdy się nie wydarzyło, a on miał wrócić do swojego normalnego życia pełnego nauki i presji ze strony ojca.
Jednak jego nadzieje szybko się rozwiały, bo oto okazało się, że stał w przytulnej izbie, w której kącie znajdował się kamienny kominek, gdzie jeszcze trochę tlił się żar. Gdzieś z innego pomieszczenia chaty dochodziły go odgłosy krzątaniny. Była to zapewne ta miła gospodyni, którą spotkał poprzedniej nocy i która ugościła go u siebie w domu.
Rozejrzał się pośpiesznie po izbie. Na środku stał duży stół, wokół którego rozstawiono osiem drewnianych krzeseł. W kącie znajdował się wcześniej wspomniany kominek, a ściany ozdobione były ręcznie malowanymi obrazami. Większość z nich przedstawiała dziwne krajobrazy, w których królowały ciągnące się po horyzont góry w fantazyjnych kształtach, gęste lasy i przecinające je rzeki tworzące fikuśne zawijasy.
- O, dzień dobry! Pora na śniadanie, a potem do roboty! - przywitała go uprzejmym tonem Benrime, którą poznał poprzedniego wieczora.
Dorian skinął do niej głową w odpowiedzi, bo nie był w stanie nic powiedzieć. Jednak zapach świeżego pieczywa szybko przypomniał mu, jak bardzo był głodny. Zaburczało mu głośno w brzuchu, więc w pośpiechu złożył koc, pod którym spał i ruszył w kierunku drzwi, zza których przywitała go Benrime.
Wszedł do niewielkiej kuchni pełnej suszonych ziół, świeżych warzyw i owoców, suszonego mięsa, aromatycznych przypraw, garnków, zastawy i wszelakich innych, kuchennych dupereli, które Dorian widywał jedynie na filmach fantasy lub utrzymanych w klimatach średniowiecza.
- Bierz talerz i jedz. - Benrime wskazała na półmisek wypełniony po brzegi pysznie pachnącą zupą oraz pajdę chrupkiego pieczywa.
Po sytym śniadaniu Dorian pomógł kobiecie posprzątać po posiłku, potem poszedł wyczyścić dziwne stworzenia pasące się na podwórku (nie bez obawy, lecz szybko przekonał się, że były potulne jak baranki) i gdy pozamiatał izbę, w której spędził noc, Benrime w końcu uznała, że odpracował swoje.
Wręczyła mu lnianą koszulę i spodnie oraz skórzaną kamizelkę (nie dopytywał z jakiego zwierza była ta skóra) i buty z wysokimi cholewami. Do tego, kiedy zobaczyła, jak wszystko na nim wisi, wręczyła mu jeszcze pasek, żeby jakoś dopasował nowe odzienie do swojej sylwetki.
- No, teraz wyglądasz jak przystojniak. Jeszcze jakbyś pozbył się tej dziwnej dekoracji z nosa, to byłoby świetnie - powiedziała z uśmiechem, a potem kontynuowała. - Do miasta dojdziesz ścieżką prowadzącą przez las. Kiedy dojdziesz do drewnianej kładki nad wrzosowiskiem, przejdź ostrożnie przez nią i potem skręć w prawo. Potem już tylko prosto i powinieneś dotrzeć na skraj lasu. Stamtąd już zobaczysz miasto.
- Dziękuję - odparł Dorian, który faktycznie był bardzo wdzięczny obcej kobiecie.
Dopiero wtedy przypomniał sobie, że przecież zgubił gdzieś swoją kuzynkę. Opowiedział po krótce Benrime o Zosi, nie wdając się w żadne szczegóły. Poprosił, by w razie spotkania pokierowała ją w tym samym kierunku.
Życząc powodzenia Benrime pożegnała Doriana, a ten ruszył ścieżką przez las, mając ogromną nadzieję, że szybko wydostaną się z tego dziwnego miejsca. Najpierw tylko musiał znaleźć Zośkę.

 
Pan Elf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172