Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-02-2016, 12:54   #1
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
[WildSTORM] Odrodzenie - prolog

Statek zwiadowczy o obcej konstrukcji ukryty po ciemnej stronie księżyca
- Zapas czasu kończy się panie - poinformował komputer - wszystkie cele zlokalizowane, wszyscy na stanowiskach, wysokie prawdopodobieństwo wmieszania się postronnego gracza. Nasz wróg nie śpi, może się wmieszać. Zbyt wiele wysiłku włożyłeś panie w ustawienie tego, zalecam rozpoczęcie natychmiastowej eks…
- Zaczynać - przerwał władczym tonem mężczyzna.
- Tak jest, sygnał rozpoczęcia przesłany.
- Dobrze, koordynuj wszystko, powiadom mnie gdy zaczną spływać meldunki.



Baltimore, pokój hotelowy
Zadzwoniła komórka, Cage odebrał nie patrząc na wyświetlacz, numer miało mało osób.
- Dwie sprawy, obie pilne - rzucił znany głos. A w zasadzie Głos, bo Cage nic nie wiedział o jego właścicielu. Po za tym, że miał rozległą wiedzę oraz ciekawe zlecenia. - Idą po ciebie, masz pięć minut. Zgub ich i bądź w Swann Park. Jest praca.
Mike słysząc już pierwsze słowa był w ruchu, trzymając komórkę ramieniem zgarnął płaszcz i parę drobiazgów ze stołu.
- Ok - rzucił do słuchawki i się rozłączył. Założył płaszcz i zerknął przez okno. Noc. Pusto, po drugiej stronie stała nierzucająca się w oczy furgonetka dostawcza. Nie czekał dłużej. Wyjrzał za drzwi, czysto. Nagle okazało się, że Głos się pomylił. Nie miał pięciu minut. Usłyszał szczęk napinanego kurka, niczym zatopiony w miodzie zaczął się obracać, przedramiona rozjarzyły się i rozerwały rzeczywistość. Wsunął dłonie w temporalne wyrwy, poczuł karbowaną rękojeść i zacisnął na niej palce. Napięty kurek rozpoczął powrotny bieg, huknął strzał, Michel Sullivan z łomotem padł na podłogę ciągnąc warkocz krwi z rozwalonej głowy.


Baltimore, Nieznana ulica, kilkanaście minut wcześniej
Dwain Warp powoli uspokajał się. Prawie dopadli go już dwa razy. Byli blisko. Zbyt blisko na przypadek. I za każdym razem to byli “biali” komandosi. Tak nazywał ich na własny użytek, nie wiedzieli nic poza tym, że mieli go złapać. Ktoś kto ich użył musiał znać możliwości Warpa. Nie zostawiał prowadzących do siebie tropów. Zauważył, że odruchowo stara się iść cieniami, unikając światła latarni.

Strzelec otworzył futerał i spojrzał na zdjęcie leżące na częściach karabinu ulokowanych w wycięciach w gąbce.

Teraz powinien mieć chwilę spokoju, zgubił ich godzinę temu. Nigdy nie znaleźli Dwaina szybciej niż po kilku godzinach.

Strzelec odłożył zdjęcie, wyjął kolbę i doczepił ją do korpusu z cichym kliknięciem, zamontował lufę. Przykręcił tłumnik. Kliknęła cicho montowana luneta. Wprowadził 10 milimetrowy pocisk do komory, po czym przykucnął przy kominie i spojrzał przez lunetę.

Warp wyszedł zza zakrętu mijając tabliczkę “Swann Park”. Tu według kontaktu miał być ktoś kto był w stanie pomóc. Dwain był sceptyczny wobec potencjalnego obrońcy, ale kontakt był przekonany, że ON może pomóc.

Strzelec znalazł cel, wszystko tak jak zleceniodawca powiedział. Krzyżyk spoczął na czole celu. Po chwili spłynął na korpus. Palec dotychczas spoczywający na osłonie spustu przesunął na spust. Uspokoił oddech, wszedł w rytm idącego celu i powoli ściągnął spust.

Dwain poczuł uderzenie w lewą pierś, nie był ułomkiem, ale obróciło go wokół własnej osi. Potem ugięły się pod nim nogi i pociemniało w oczach.


Miami, bungalow nr 54
Zcirw nie zdążył się odnieść kolejnego zwycięstwa nad prymitywną maszyną do wyświetlana obrazów zwaną t’elevizorem gdy usłyszał pukanie do drzwi. Rzucił prymitywne ustrojstwo zwane pilotem na fotel i ruszył otworzyć. Pewnie znowu o czymś zapomniał, a brzuchaty cieć przyszedł mu dupę zawracać.
Otworzył drzwi i zamarł, najwyraźniej cieć zmienił taktykę i zatrudnił kogoś od stosunków z gośćmi. A do takich Zcirw zamierzał doprowadzić i to kilkukrotnie widząc kto stoi na progu. Kształtne piersi opinane przez czarną koszulkę, pięknie wyrzeźbiony brzuch prześwitywał, przez podświetlony słońcem materiał. Szeroki wojskowy pas podtrzymywał jeansowe szorty.
Wzrok z trudem podniósł się w górę tylko po to by zobaczyć własną twarz odbitą w aviatorach. Ostre kości policzkowe, kpiący uśmiech i białe, krótkie włosy. Widział ją po raz pierwszy, ale nie pierwszy raz takie jak ona. Coda. Nawet nie zauważył gdy machnęła ręką w czarnej rękawiczce sięgającej łokcia. Ostrzy jak brzytwa nóż pomknął na spotkanie celu. Ostrze zagłębiło się między oczy przyszpilając ofiarę do futryny drzwi.


Nowy York
Wiatr szarpał znoszonym prochowcem stojącego na krawędzi dachu mężczyzny, odsłaniając pancerz. Ale on się nie przejmował. Skrytość nareszcie nie miała już znaczenia. Zresztą na tle nocnego nieba i z racji zbliżającej się burzy był na dachu praktycznie niewidoczny. Widział swój cel.

Dwanaście pięter niżej James Alderman szedł boczną uliczką rozglądając się nerwowo. Nie miał pewności, ale chyba ktoś go śledził. Prawie na pewno, po tym co zrobił wcale się nie dziwił, że szef chciał go widzieć.

Mężczyzna na dachu pochylił się do przodu i runął w dwunastopiętrową przepaść. Ziemia zbliżała się gwałtownie, ale to zdawało się nie robić na nim wrażenia. Alderman szedł niczego nie podejrzewając.

Ledwo Alderman przeszedł pod nim z pleców spadającego mężczyzny wykwitły energetyczne skrzydła, niczym anioł zagłady zawisł metr nad ziemią, dzierżąc w dłoni zakrzywione ostrze.

Nagły blask z tyłu sprawił, że Jamesowi stanęły wszystkie włosy na karku. Błyskawicznie odwrócił się i zamarł zdziwiony. Nagle skrzydła zwinęły się pozostawiając jedynie powidok na siatkówce oka. Błysnęła szabla i bryzgnęła krew.


Baltimore, pokój hotelowy
Mike ruchem głowy odrzucił z oczu zdarty pociskiem płat skóry i pociągnął za spust. Napastnika zdmuchnęło za barierkę schodów. Wprost na nadbiegających kolejnych wrogów. Cage miał tylko sekundy. Słyszał trzask wybijanego okna w pokoju. Zerwał się i rzucił w kierunku zsypu na bieliznę, skoczył głową w dół w momencie gdy pociski zaczęły rwać tynk wokoło niego. Wypuścił broń, która zniknęła i starał się zaprzeć rękami o ściany. Niewiele to pomogło, chwile potem rąbnął do kosza z brudną pościelą.

Wygramolił się i rozejrzał. Na pewno obstawili wszystkie wejścia… spojrzał na kratę odpływową w betonowej podłodze pralni. Wyrwał ją i bez namysłu wskoczył.


Miami, bungalow nr 54
Zcirw zastygł chyba na pięć sekund zanim uzmysłowił sobie, że stoi przyklejony do drzwi wciąż czując na policzku powiew przelatującego noża i wpatruje się w brodatego kolesia w hawajskiej koszuli zwisającego z futryny tylnych drzwi bungalowu.
- Chcesz żyć? To chodź ze mną. Jest ich tu więcej.
I faktycznie zza domu usłyszał jakieś szybkie kroki.
- Tylko trzech, nie ma co się nimi martwić - szybko odzyskał panowanie nad sobą i mówiąc to odwrócił się placami do rogu zza którego mieli wybiec. - Ogrodnik tam rzadko zagląda. - tupot stóp ucichł, za to rozległ się szelest krzaków. Chwilę potem rozległ się ryk ognia.
Zcirw spojrzał przez ramię, płonące pędy wypadły zza rogu zwijać się od żaru na chodniku.
- Czekasz, aż twój konar zapłonie? - Coda złapała Zcirwa za ramię i pociągnęła za sobą. Ten jednak wskazał inny kierunek.
- W krzaki! - zaproponował.
- Wytrzymaj albo lej w biegu - warknęła Coda.
- Nie o to chodzi - odparł - Tam nikogo niema. Wiem... co widzą rośliny - gdy tylko to powiedział zdał sobie sprawę, że nie zabrzmiało to zbyt dobrze.
- Dobra, prowadź - szybko oceniła sytuację. - Tylko nie mów, że z nimi rozmawiasz.
Kherubim pierwszy dopadł krzaków i rozchylił gąszcz zapraszając nieoczekiwaną sojuszniczkę. Ta wpadła w krzaki nie zwalniając… a żaden z liści nawet nie drgnął przy tym.
Zcirw sekundę trawił uczycie nie bycia jedynym wyjątkowym w kwestii krzaków, a potem sam wskoczył w gąszcz nie poruszając nawet listkiem. Dogonił ją kilka chwil później i ramię w ramię popędzili przez chaszcze. Nagle biegnący u boku cody Zcirw zniknął. Z tyłu dobiegły ją dwa słowa. Słowa, które usłyszał od robotników zrywających azbest.
- Kurwa mać! - powinien patrzeć przed siebie zamiast oglądać wybawicielkę z różnych i zmiennych perspektyw. Wisiał na siatce, czując jak metalowe oczka odbijają mu się na twarzy.
Odskoczył w tył i złapawszy gałąź, podciągnął się i zaraz był po drugiej stronie.


Baltimore, Swann Park
- Cieszę się, że ci się udało - Głos w słuchawce był równie radosny i beznamiętny jak zawsze - Przed tobą jest budynek, na dachu znajdziesz futerał, w środku jest broń i zdjęcie. Jeden strzał w pierś. Potem zostaw broń i idź do celu, w kieszeni powinien mieć paczkę. Weź ją. Odezwę się potem.
Cage wbiegł po schodach na dach. Rozejrzał się i szybko znalazł za kominem futerał. Otworzył go i spojrzał na zdjęcie leżące na częściach karabinu ulokowanych w wycięciach w gąbce.

*

Cage obmacywał kieszenie celu, kiedy doszło do niego, że coś jest nie tak. Cel żył, do tego nie miał nic w kieszeniach.
Zadzwonił komórka. Szybko odebrał i usłyszał:
- Dobra robota, ostatni raz rozmawiamy przez telefon.
Zza budynku wynurzył się czarny helikopter siekając mrok szperaczami. Po chwili dokładnie oświetlił ofiarę i jej zabójcę.


Nowy York
Wyskakujący z boku czarno ubrany osobnik wrzasnął gdy ostrze pozbawiło go dłoni. Ostatni skurcz mięśni włączył trzymany paralizator. Ciągnąca za sobą warkocz krwi dłoń z iskrzącym paralizatorem zatoczyła łuk i upadła.
- Jak nie chcesz załapać się na państwowy wikt, rób co mówię! - warknął Huzzar, rozrąbując zamek w zamkniętym obok sklepie. Złapał za ramię Aldermana i pchnął go na drzwi, a sam odwrócił się i skulił w sobie owijając energetycznymi skrzydłami niczym kokonem.
Wpadający do środka James usłyszał kilka serii z broni automatycznej. Potykając się w półmroku szukał drugiego wyjścia. W końcu wymacał futrynę.
- Odbij to, suko! - usłyszał jak rzucił kozacko jeden ze strzelców. Chwilę potem eksplozja wrzuciła do środka tajemniczego sojusznika wraz z drzwiami.
Nie myśląc wiele James gestem przewrócił jeden z regałów barykadując drzwi. Ceramiczne kotki i pieski z grzechotem rozpadły się na kawałki.
- Chodu! - złapał za ramię wstającego Huzzara i skoczył do drugich drzwi.
Kolejny granat rozniósł szafę i zrobił z kawałków ceramiki idealne odłamki, które z wizgiem rozpruły ścianę.


Baltimore, Swann Park
Dwain czuł jak ktoś szpera mu po kieszeniach, ale nie mógł nic zrobić. Łeb bolał go niesamowicie, a przy każdym oddechu kuło go w płucu. Ktoś koło niego rozmawiał przez telefon. Nagle zaczął go szarpać za ramię.
- Dać go do telefonu? Przecież przed chwilą go miałem kropnąć - ktoś warknął, a potem przyłożył mu słuchawkę do ucha.
- Rusz dupę i zabierz kolegę. Ridgleys Cove, po drugiej stronie rzeki - zasugerował Głos w słuchawce.



------------------


Kilka godzin później
Coda wprowadziła Zcirwa bocznymi drzwiami do starego magazynu. Poprowadziła kherubima między kontenerami do niewielkiej kanciapy. W środku ktoś był. Otworzyła bezceremonialnie drzwi i zastała Huzzara z kaszanką w połowie drogi do ust i obcego faceta pijącego wodę.
- Szef jest?
Huzzar pokręcił głową i ugryzł kęs kaszanki. Kiwnął głowa na powitanie Zcirwowi i gestem zachęcił by się rozgościł. Nie zdążył. Drzwi ponownie się otworzyły i wszedł rosły człowiek ubrany w bojówki, płaszcz od Armaniego, do tego koszulka z lumpeksu. Za nim wszedł spory facet, z ruchów poznać było można, że chyba wojskowy oraz koleś z niewielkim brzuszkiem.
- Jesteśmy wszyscy - oznajmił.
- Lord Rev - przedstawił Huzzar - szef.
- Bez ceregieli
- powiedział - jesteście tu bo was potrzebuję a wy macie kłopoty. Kłopoty, które ja mogę rozwiązać. To Huzzar, moja prawa ręka, on będzie dowodził zespołem i on będzie odpowiadał przede mną. Wy odpowiadacie przed nim.
Popatrzył po wszystkich.
- Zastanawiacie się jak was zmuszę do tego. Wcale. Jeśli chcecie odejść, droga wolna. Ale niewiele czasu upłynie jak przeszłość po was sięgnie. Mara ma najjaśniejszą sytuację, wie kto i dlaczego dybie na nią. Dołączając przestanie być samotnym strzelcem, brużdżącym swoim byłym siostrom. Pracowałaś dla mnie kilkukrotnie przy zdobywaniu pewnych rzeczy i wiesz, że zawsze dotrzymuję umowy.
Przeniósł spojrzenie w bok.
- James Alderman, błyskotliwy ale popełnił głupi błąd. Ktoś się doliczył, że czegoś brakuje, prawda? I nie może pan już tego oddać. Tu rozwinie pan swoje umiejętności, a mi potrzebny jest ktoś bystry.
- Cage, nasza znajomość jest długa, choć widzimy się pierwszy raz. Wcześniej potrzebowałem najemnika, teraz potrzebny mi żołnierz. Pracownik. Wcześniej nie miałem powodu troszczyć się o twój problem. Teraz w czasie wolnym, będziesz mógł skorzystać z części moich zasobów, może to ci coś pomoże.
Spojrzenie spoczęło na Zcirwie.
- Zastanawiasz się co tobie mogę zaoferować? Życie. Przybyłeś tu legalnie, zrobiłeś wszystko jak trzeba, przedstawiłeś się… a kilka chwil po wyjściu Majestrosa ktoś chce cię zabić. Przypadek? Powinieneś to mu zgłosić, prawda? Tylko jest małe ale. On się zmienił ostatnio. To drobiazgi i mogą umknąć komuś kto go nie zna od dawna. Podejrzewam, że ktoś się pod niego podszył. Wolę tą wersję, bo wierzenie w to, iż oszalał oznacza o wiele większe kłopoty. Każdy nie związany z nim bezpośrednio kherubim zniknął. Przemyśl to.
W końcu spojrzał na Dwaina.
- Nie, to nie on na ciebie dybie. Wydział Zagraniczny postanowił zwiększyć swój zasięg i ktoś z twoimi talentami by im się przydał. Rzecz jasna pod kontrolą. Podczepili ci nanotechnologiczny marker. Znali nie tylko twoją lokalizacją, ale i widzieli wszystko w około w promieniu 20 metrów. Nie wiem jeszcze skąd mieli taką technologię, ale moje źródła pracują nad tym. Teraz jesteś bezpieczny, podziękuj Cage’owi. Zaaplikował ci szczepionkę.
Dwain skrzywił się na wspomnienie “aplikacji”. Zerknął też znacząco na dziurę w marynarce.

- Nie będę was oszukiwał, praca dla mnie będzie niebezpieczna, ale dbam o swoich ludzi. Zapewne skrzyżujecie ścieżki z Wydziałem Zagranicznym* jak i innymi specjalnymi grupami. Decydujcie, czekamy na dachu.
Huzzar przełknął ostatni kawałek kaszanki, zgarnął okruchy ze stołu i zwinął papier. Wychodząc za Revem celnym rzutem posłał go do kosza.

Pozostali popatrzyli po sobie. Pozostało tylko podjąć decyzję. Niektórzy mieli podejrzenia, Dwain i Zcirw spojrzeli po sobie zastanawiając się czy ten drugi też ma wrażenie iż lord Rev jest ich rodakiem. Jego imię nic im nie mówiło. I raczej nie działał tu oficjalnie… o ile był kherubimem.




* Użyłem polskiego tłumaczenia International Operations, które pojawiło się w komiksach Wild Cats wydanych w Polsce.
Zostawałem Wam decyzję co do dołączenia do ekipy Reva, ale wszyscy wiemy, że to fikcja :P Więc w poście oczywiście się zgodzicie, jak to umotywujecie to Wasza sprawa. Ponadto opiszcie się, to co inni widzą, mogą wyczuć.

Ruszajmy i obyśmy w tym samym składzie za cztery lata świętowali zakończenie

I małe marzenie MG, jakbyście na avatary użyli obrazki Jima Lee (jest jednym z ojców Wild CATS i pośrednio całego uniwersum), to wprawiło by mnie to w tak dobry nastrój, że nie okaleczył bym nikogo przez 3 moje posty!

 
Mike jest offline  
Stary 05-02-2016, 23:33   #2
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
- Hej, jestem Zcirw- obcy podniósł do góry prawą rękę - Przybywam w pokoju - jak większość Kherubim, z wyglądu przypominał człowieka. Łysego jak kolano prymitywa o małych, świńskich oczkach i kwadratowej szczęce, ale jednak człowieka. W hawajskiej koszuli i szortach wyglął jakby przyszedł tu prosto z plaży, co zresztą było po części prawdą.

Część z przebywających w pokoju osób Zcirw znał, ale zwrócił się do wszystkich:
- Ktoś z was zna bliżej lorda Reva?
 
pppp jest offline  
Stary 06-02-2016, 20:17   #3
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację

Kaszanka. Niezbyt popularne danie w Stanach, jednak w Nowym Jorku można było go dostać w wielu miejscach w przystępnej cenie. Rodowici Amerykanie, jak i potomkowie Europejczyków i Afrykanów niechętnie spoglądali na podroby wymieszane z kaszą i krwią jednakże w jego rodzinnych stronach był to dość popularny posiłek. Dodatkowo w Polskiej dzielnicy można zjeść kaszanką prawie jak domową. Taką właśnie jadł Huzzar spokojnie czekając na resztę.

Nawet bez swoich skrzydeł, mężczyzna miał imponującą prezencję. Mierzył około dwóch metrów wzrostu co samo w sobie oznaczało, że mógł patrzeć większości społeczeństwa z góry, jednakże Huzzar oprócz wzrostu i atletycznej budowy ciała ubrany był w czarno-czerwoną zbroję z superlekkiej stali ze złotymi zdobieniami. Choć wzorowana na siedemnastowieczną, była niewątpliwie nowoczesna, żeby nie powiedzieć futurystyczna.

Dopełnienie rynsztunku stanowiła pięknie zdobiona złotem i kamieniami szlachetnymi szabla w czarnej pochwie podszytej lamparcią skórą. James Alderman wiedział, że nie jest to oręż paradny.

Huzzar witał każdego wchodzącego lekkim skinieniem głowy potrząsając szatynową, kędzierzawą czupryną. Jedynie przy Zcirwie i Warpie mężczyzna niebezpiecznie spojrzał na szable potrząsając gęstymi, sumiastymi wąsami.
Obydwaj mężczyźni mogli być pewni, że nie przypadli do gustu człowiekowi przed którym mieli odpowiadać, jednak odziany w zbroję mężczyzna nie skomentował ni słowem całej sytuacji. Bardzo naturalnym gestem, prawie niezauważalnie sugerującym dalece zachowaną ostrożność położył lewą rękę na pochwie szabli kierując ją minimalnie do przodu.
Prawdopodobnie pozwalało to na szybsze dobycie broni, ale że nikt w Stanach, a tym bardziej w kosmosie nie używał husarskiej szabli, trudno było stwierdzić, czy tak jest na pewno.

'Radzę Waćpanom nie guzdrać się z decyzją. To miejsce nie jest aż tak bezpieczne gdy jesteście tu wszyscy razem' powiedział miękkim basem. Takim, który powoduje szybsze bicie serca u niewiast, kryjącym w sobie pewność siebie, spokój, władczość i... groźbę?



'Czemu bierzemy alienów Acan?' zapytał Reva gdy zostawili za sobą wciąż niezorientowane ofiary niedawnych ataków.
 
psionik jest offline  
Stary 08-02-2016, 00:50   #4
 
zarok's Avatar
 
Reputacja: 1 zarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znany
- Chyba nie przypadliście mu do gustu – James lekko wskazał głową na oddalającego się Huzzara. Mężczyzna wyglądał młodo, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć. Jak typowy jajogłowy nosił trochę za dużą koszule w kratę, czarne spodnie, a do tego strasznie niemodną i nie pasującą do reszty ubioru, czerwoną muszkę.

- Czy oni spodziewają się decyzji ot tak? To trzeba przemyśleć, rozważyć wszystkie za i przeciw, na to trzeba czasu… - Lekko podburzony naukowiec kompletnie zignorował pytanie Kherubina, możliwe, że go najzwyczajniej nie usłyszał ale możliwe też, że uznał je za niewarte zaszczycenia odpowiedzią. - Potrzebujemy listy. Listy za i przeciw. Dokładniej pięciu takich list, dla każdego z nas. - James zerwał się z miejsca gotowy rozdawać długopisy każdemu w pokoju tylko po to by bezwładnie opaść na siedzenie.

Naukowiec powoli, okrężnymi ruchami masował skronie. Od pewnego czasu bóle głowy nasilały się i były coraz częstsze, szum w uszach stawał się nieznośny, czasami szum przechodził w stłumiony krzyk. Skutki uboczne Gen-Factory były jednak nieporównywalnie małe w stosunku do innych efektów serum.

- Nie, nie znam lorda Reva – Nagle przypomniał sobie o pytaniu Zcirw'a, jednocześnie zapominając o genialnym pomyśle tworzenia list za i przeciw. - I skoro mamy podjąć jakąś decyzje to wypada żebyśmy się najpierw poznali. Jestem James Alderman, pracuje, a raczej pracowałem dla Wydziału Zagranicznego. Tak samo jak Ty, Zcirw, przybywam w pokoju – Młodzieńcowi nie podobało się to, że znalazł się w towarzystwie gdzie takie zapewnienia są w jakikolwiek sposób potrzebne.
 
zarok jest offline  
Stary 09-02-2016, 23:14   #5
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
Kherubim przyjął z wdzięcznością długopis i z kieszeni koszuli wyciągnął mały notes.
- To świetny pomysł, James - Zcirw pogratulował swojemu rozmówcy - Zaraz do tego siadam - Dużymi kulfonami po jednej stronie: "Wypoczynek. Spokój. Zwiedzanie. Rozwój. Przyjemność". Po drugiej tylko: "Życie".
- Hm - Kherubim położył kartkę na stole, tak by wszyscy zapoznali się z jej treścią - Dwain, Cage, nie widzę innego wyjścia, idę przyjąć ofertę Reva.

Zcirw opuścił kanciapę, ale samozwańczego lorda już nie było widać. Kherubim leniwym krokiem przemierzał magazyn w którym się znajdowali, w końcu dostrzegł schody prowadzące na pięterko. Stamtąd starczyło użyć wąskiej drabinki, aby dostać się na dach, gdzie byli Rev i Huzzar.
- Lordzie - Kherubim zwrócił się do nieznajomego - Zdecydowałem się przyłączyć, ale nie wiem wciąż jak się do was zwracać. Spotkaliśmy się na Kherze?
- Nigdy się nie spotkaliśmy, wystarczy Lordzie Rev, albo szefie.
- Skąd u was taka troska o moje życie, Lordzie?
- Tylko żywy mi sie przydasz.
- Do czego? - spytał Zcirw.
- Jest pare spraw, ale o tym potem. To nie jest dobre miejsce do takich rozmów - Rev machnął ręką wokoło pokazując otoczenie.
- Niech będzie - obcy skinął głową, po czym odezwał się do Huzzara wpatrując się w niego swoimi świńskimi oczkami - Nie trzeba telepaty, bo stwierdzić, że nie pałasz do mnie sympatią. Co dokładnie przeskrobałem?
 
pppp jest offline  
Stary 10-02-2016, 00:07   #6
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Michael "Cage" Sullivan - żywiołowy beszczelniak



- Jakby co to ja jestem Cage. - machnął niedbale ręką facet z kozią bródką i ciemnych okularach. - Ja pracuję dla tego faceta właśnie. - wskazał na drzwi przez które niedawno wyszedł Lord Rev. Zastanawiał się wcześniej co ten cały Huzzar wcinał jak tu przyszli. Wyglądało jak jakaś kiełbasa ale chyba nie do końca nią było.

- Znaczy się czasami pracuję. I nie wiedziałem, że jest lordem. - uśmiechnął sie krzywo pod nosem gdy wrócił do przerwanej myśli. - Dzwoni czasem do mnie z różnymi zleceniami ale taka dorywcza fucha, że tak powiem. Znaczy się dotąd tak było... - doprecyzował po chwili zastanowienia. Tak naprawdę sam był zaskoczony szybkością wydarzeń. Dotąd z takim układem jaki działał pomiędzy nim a Lordem jakoś no działał i sie póki co nad tym nie zastanawiał. Szczerze mówiąc nie spodziewał sie zmiany i to tak drastycznej.

- Ale tego całego Huzzara nie jarzę zupełnie. A wy? Znacie go? To jakiś ważniak? - spytał ponownie wskazując na pustą obecnie framugę drzwi po których razem z wielkim szefem wyszedł mały szef.

- Dobra ja w sumie nie mam nic do roboty... Cos widzę, ze ktos się na mnie uwziął... Na pewno jestem niewinnie oskarzony o zbrodnie jakich oczywiście nie popełniłem... - usmiechnął się bezczelnie i cynicznie wskazując przy tym na swoja pierś. - Ale powiem, wam, że chętnie się dowiem kto nasłał na mnie paru gnojków. - skrzywił usta i rozłozył bezradnie dłonie w uniwersalnym geście pt. "no co ja mogę?". Klapnął się głosno dłońmi o uda gdy wstawał, że zabrzmiało prawie jak klaśnięcie po czym ruszył w kierunku schodów prowadzacych na dach.

- Ale jakby co... Na jak długo miałaby być ta umowa? - spytał widząc już przy szefie i wiceszefie Zcirw'a. W sumie pewnie się w coś pakował. W coś większego albo mniejszego. Ale cóż... Zawsze się w coś pakował... Chyba... Taki typ uroku osobistego oczywiście... Jak się zaplącze najwyżej pomysli się jak się wyplątać i tyle. Ale na pewno będzie ciekawie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-02-2016, 08:29   #7
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Jeśli jeszcze kwadrans temu Mara poważnie rozważała pomysł zorganizowania sobie czegoś do żarcia, to na widok kwadratury samca, maltretującej coś, co już chyba kiedyś przeszło przez czyjś układ trawienny, zrezygnowała z pierwotnych założeń. Ciemna brew podjechała do góry, wysuwając się ponad górną granicę aviatorów i tam pozostała, jakby ktos przykleił ją kobiecie po prawej stronie czoła, zaraz pod krótką, białą grzywką. Kasz… anka? To już w okolicy nie dało się upolować steku i browara? Przynajmniej by tak nie śmierdziały.

- Za jakie grzechy... - mruknęła cicho pod nosem, przyglądając się spode łba reszcie straceńców, zgromadzonych w starym magazynie. Sama znajdowała się mniej więcej w podobnym położeniu, co wspomniany wyrób garmażeryjny, oscylując gdzieś w okolicach okrężnicy zstępującej i to bez szans na dostanie się w bardziej przyjazny teren, nie w pojedynkę. Złudzenia już dawno schowała pod parą butów roboczych, woląc postawić na trzeźwy, racjonalny obraz swojej sytuacji.

Rev miał ją w garści, a przedstawiona propozycja współpracy należała do tych nie do odrzucenia. Mara nie miała wyjścia, jak każdy normalny organizm, potrafiący dodać w pamięci dwa do dwóch, chciała żyć. Dzięki uprzejmości jaśnie oświeconego lorda R. odpadła jej konieczność przedstawiania się, tyle dobrego.

Z kwaśnym uśmiechem założyła na grzbiet skórzaną kurtkę, do tej pory przewiązaną wokół pasa. Gwizdała na to, że przy panującej na zewnątrz temperaturze skorupa wygląda dość dziwnie, zwłaszcza w zestawieniu z krótkimi, wakacyjnymi szortami - każdy miał swoje odchyły. Milcząc minęła grupkę rozprawiających mężczyzn i ruszyła w ślad za tymi już zdecydowanymi. Doczłapawszy się do miejsca zbiórki jedynie kiwnęła mocodawcy głową. Warunki zostały krótko i jasno wyłożone, słowa więc były zbędne.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 10-02-2016, 16:01   #8
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Dwain przysłuchiwał się słowom ich gospodarza, rozglądając się dyskretnie po kanciapie i nie tylko po niej. Otaksował również pozostałych tu zgromadzonych.

Mężczyzna w przestrzelonej marynarce miał może 38 lat. niecałe 180cm wzrostu, Z lekkim brzuszkiem, jak na jego wiek przystało, ale mimo to wyglądał na dbającego o siebie mężczyznę, który czasem wita w siłowni, chodź raczej nie jest tam stałym bywalcem.
Miał na sobie czarne, dopasowane spodnie od garnituru i jasnoszarą koszulę z kilkoma odpiętymi guzikami na górze, oraz elegancką, lecz obecnie zrujnowaną marynarkę. Szykowne buty, designerski pasek oraz drogi zegarek na ręce.
Całość w typie niedbała elegancja. Pachniał jakimś korzennym aromatem egzotycznych perfum.
Dwain przejechał palcami po trzydniowym zaroście porastającym jego wydatną szczękę.. Był zirytowany, i tak to zazwyczaj okazywał. W przeciwieństwie do krótkich ciemno blond włosów, zarost był niemalże czarny.
spojrzenie błękitnych oczu, o głębokim jak studnia wyrazie, prześlizgnęło się po zgromadzonych.


- ...Teraz jesteś bezpieczny, podziękuj Cage’owi. Zaaplikował ci szczepionkę.

- Dziękuję Cage. - rzekł posłusznie przetykając palec przez dziurę w cholernie drogiej marynarce. - I jeszcze raz sory za tamto. Miał przyjemny, miękki, hipnotyczny wręcz głos.

***

Baltimore, Swann Park, kilka godzin wcześniej

Dwain słyszał czyjś głos, czuł czyjeś ręce na sobie. I nie, nie były to delikatne dłonie skąpo odzianej blondyny, to by przebolał. Ba, oddał by się tym pieszczotą całym sercem i no... całym... no teges... ciałem.
Lecz nie. Ktoś pośpiesznie i mało delikatnie grzebał mu po kieszeniach. Łeb dudnił, świat nadal się kręcił. Beton. Twardy i zimny pod głową. Powoli Dwain uświadamiał sobie swoje położenie.
Uchylił oczy, lecz świat zasnuty był nadal mgłą, która mimo ogromnego wysiłku woli, rozwiewała się bardzo powoli.
- Cage? - wymamrotał niewyraźnie rozpoznając pochylającego się nad nim graba.
Wtedy dotarły do niego jego słowa. - Dać go do telefonu? Przecież przed chwilą go miałem kropnąć -
- Pieprzony zdrajca! - warknął Dwain bełkotliwie, zupełnie zapominając, że przecież wyglądał aktualnie inaczej i Cage, mógł go najzwyczajniej nie poznać.
Cage najwidoczniej nic nie zrozumiał z bełkotu powalonego mężczyzny.
Kolejny głos. Tym razem w telefonie przytkniętym do ucha. Powoli wracało czucie, kontrola nad kończynami. Co ten pieprzył? Jaka rzeka? Nic nie miało sensu. Dudnienie w głowie utrudniało koncentrację.
Owo dudnienie w głowie , nasilało się szybko, wreszcie przeobraziło się w zagłuszający nawet myśli terkot. Nie... to był helikopter! Dwain zacisnął oczy, gdy świat eksplodował w jaskrawej poświacie, wywołanej ogarniającym ich snopem światła rzucanym przez zamontowany na helikopterze szperacz.
Byle jak najdalej! przemknęło przez myśl. Snop światła prześlizgnął się po postaciach, by zatrzymać się na pustym bruku. Mężczyzn już tam nie było. Szperacz skierował się w lewo i prawo, w poszukiwaniu swego celu, lecz niczego tu już nie było.

Z teleportami było tak, iż pasażer musiał ufać, iż trafi w miejsce, do którego pragnął się dostać. Dwain czując się zdradzony, podejrzewając swego kumpla o pracowanie dla owych "ich", wcale nie zamierzał pojawić się tam, gdzie głos w telefonie proponował.
Wpierw trzeba było to i owo wyjaśnić.
Przed mentalnym okiem Dwaina pojawiła się jaskinia, głęboko pod ziemią, cała zalana lawą i wypełniona trującymi oparami, jedynie mała półka skalna zapewniała jako takie oparcie dla nóg.
Taak to było dobre miejsce by pogadać.

***

~ Wydział Zagraniczny? {/i} ~Powtórzył Dwain w myślach słowa ich gospodarza, no tak, to tłumaczyło wiele.
~ Nanotechnologiczny marker? Ciekawe jak... ~ zastanawiał się Ezdhar. Zawsze był tak ostrożny. No... nie zawsze...

***

[b]Klub X2, kilka dni temu...


Dwain bywał w tym klubie dość często. Za często, patrząc z perspektywy czasu. Klub należał do niego, a on lubił o niego dbać. Takie małe hobby.
W założeniu było to miejsce raczej dla mężczyzn. Kobiet było tam niewiele, pomijając obsługę, której większość stanowiły skąpo i prowokacyjnie, lecz nie wulgarnie, ubrane hostessy, kelnerki i dziewczyny tańczące na rurach. No dobrze, te ostatnie obowiązywał nieco inny regulamin roboczego stroju niż dwie pierwsze wspomniane profesje.
Tutaj, w w oparach dymu, popijając alkohol, mężczyźni mogli zapomnieć o obowiązkach, o niezadowolonych żonach i narzeczonych, o stresie prowadzonych przez siebie biznesów. Tutaj mogli być panami swego życia. Mogli popatrzeć, napić się, oddać się hazardowi, trochę pomacać a czasem nawet więcej, chodź to już zależało od dziewcząt, klub zasadniczo nie prowadził tego typu działalności.
Lokal był elegancko wykończony, wszystko w ciemnym, niemal czarnym drewnie, efektownie podświetlone logo wiszące nad barem przedstawiało bardzo ponętną kocicę w skąpym stroju przytulającą się do ostro wystylizowanej litery X.
Tu i ówdzie były podświetlone podesty z klasyczną rurą. Po bokach kilka pokoików do gry w pokera, większa sala z ruletką i innymi grami. Ale też sale konferencyjne, by w zaciszu omówić sprawy biznesowe.
W piwnicy znajdowała się łaźnia, z basenem, jakuzzi, sauną i masażami.
Klubowa apteka również była zawsze dobrze wyposażona w różne substancje. Dziewczyny świeże i wesołe, a stoły do pokera i ruletki zawsze oblegane.
Wszystko, czego zestresowany mężczyzna potrzebował, by się zrelaksować.

Dwain siedział przy stoliku z kilkoma partnerami biznesowymi.
Dziewczyna na jego kolanach przytuliła głowę do jego ramienia. jej jedwabiste czarne włosy muskały jego twarz. Jej słodki zapach, tak niewinny i uroczy, uspokajał i pobudzał równocześnie. Sprawiał, że Dwain czuł się lepiej.
Była taka krucha, czuł, jak bije jej serduszko. Bała się. Niczym gołębica zastygła w bezruchu, gdy położył rękę na jej udzie. Nie pewna, co będzie dalej. To był jej pierwszy dzień w klubie.
Dla niej początek, dla niego, zwieńczenie trwającej od jakiegoś czasu małej intrygi.
Emilka, bo tak miała na imię czarnulka, miała ostatnio trochę pecha. na skutek pozornie niepowiązanych zdarzeń jej sytuacja uległa dramatycznemu pogorszeniu, a ów telefon i słowa jakie popłynęły z aparatu były jedyną, jak się wydawało szansą na odwrócenie losu:
- Słuchaj mała, mam dla ciebie robotę - powiedział jej znajomy. - Praca dla odważnych, dobrze płatna. W kulturalnych warunkach, ma się rozumieć - dodał szybko by ją uspokoić.

No i teraz była tutaj, na kolanach swojego nowego szefa. A on... Dwain uporczywie odpychał od siebie pewne myśli. Czuł... ta mała budziła w nim coś... czego dawno nie czuł. Krążył w cieniu tak długo dookoła niej, kierując jej kroki właśnie ku tej chwili... a teraz czuł się winny.Dlaczego? Bał się, że... cóż trzeba było to przyznać. Polubił ją. może nawet więcej... i bardzo mu się to nie podobało. Plan był inny, chciał ją skrzywdzić i czerpać z tego przyjemność. Lecz miast tego czuł się źle, że był takim draniem...
Może dlatego wzbraniał się, przed czytaniem jej myśli? Bał się, co w nich zobaczy. Odrazę i obrzydzenie? Całkiem możliwe... Na tym etapie zepsuło by to całą zabawę.
Kiedyś popełnił ten błąd, i wtargnął w umysł jednej ze striptizerek, którą kolokwialnie mówiąc akurat posuwał... Z poniżenia i ludzkiej krzywdy można czerpać przyjemność, lecz wtedy zdecydowanie nie tego szukał. A to co znalazł... to nie był dobry destylat, to była trująca dawka wyrachowania i pogardy skierowana w jego stronę.

Patrząc wstecz. to pewnie ona, Emilka podrzuciła mu pluskwę. Wszystkich innych sprawdzał, tylko ona jedyna... A na dodatek zniknęła po tamtej nocy. Chodź nie zrobił jej krzywdy.

***

Ezdhar wyrwał się z wspomnień.
- Co jest na dachu?- rzucił pytanie do wszystkich i do nikogo z osobna. Ich gospodarz tam na nich czekał? Dość, hmm, nietypowe, czyżby z mody wyszły drzwi frontowe?
Ezdhar zastanawiał się, czy ma tam na dachu zaparkowany jakiś super tajny odrzutowiec, czy może jednak zwykły helikopter? Kwestia prestiżu nowego szefa.

- Też nie znam Huzzara.- odparł Dwain na pytanie Cagea. - A czy ważniak, no widziałeś go, jasne że ważniak jak się patrzy. - zażartował, lecz jedynie odrobinę. Huzzar miał dość imponującą prezencję. Zbroja, szabelka, wzrost, wąsy?

Ezdhar uśmiechnął się ciepło, robiąc drobny gest, jakby o czymś ważnym zapomniał.
- Wybaczcie, ale ze mnie wzorzec kultury. Nazywam się Dwain Warp, powiedział bym miło was poznać, ale jeszcze nie jestem pewien, czy tak jest w rzeczywistości. - tak łatwo było zapomnieć o takich drobiazgach, jak przedstawianie się, gdy czytało się w innych jak w otwartej księdze, poznając ich i ich sekrety jak najlepszy przyjaciel.

- No, zdaje się, że nas nie polubił. Zupełnie nie wiem dlaczego. Zwykle jest ze mnie miły gość. - odparł Ezdhar na uwagę jaką poczynił James.
- A na dodatek, nie lubię czegoś nie wiedzieć. - dodał po chwili ciszej, mało zadowolony.
Spojrzał na Marę. - Podobają mi się twoje włosy, tak niezwykła barwa. - Pozornie niepowiązane, obie wypowiedzi łączył bardzo istotny dla Dwaina w tej chwili nurtujący fakt.

- No tak, decyzja...- podchwycił Dwain, przyglądając się jak jego kumpel rozpisuje sobie tabelkę.
- Wiesz Zcirw, zawsze możemy udać się na inną planetę... Tylko... tu są tak miłe oku widoki...- Dwain powstrzymał się siłą woli, przed otaksowaniem ciała Mary. - .. z których niechętnie bym zrezygnował. Ostatnim razem wylądowałem na jakiejś planecie, gdzie tubylcy przypominali humanoidalne, w szerszym rozumieniu, ślimaki bądź glizdy...- Dwain wzdrygnął się na to wspomnienie.
- Myślę, że możemy podjąć współpracę z tym Lordem. Może się to nawet opłaci? A tak w ogólę, to kontrakt wiążący?

Wzruszając ramionami, Dwain ruszył wspólnie z Zcirw 'em na górę. Po drodze rozglądając się po magazynie. Nie miało to chyba znaczenia, co tu przechowywali, ale z czystej ciekawości, Dwain na chwilę zatrzymał się przy jednej ze skrzyń i ją niedbale otworzył, taksując znudzonym wzrokiem wnętrze.

Na dachu Dwain rzucił jedynie niedbałe:
- No dobrze, szefie. - Dwain podchwycił formę grzecznościową, preferowaną przez ich nowego chlebodawcę. - Możesz mnie wstępnie dopisać do swej listy. - nadal za mało wiedział. Lecz postanowił na chwilę obecną grać w tę gierkę. Może nawet się to mu opłaci. Szefunio wyjawi szczegóły, to się zobaczy.

Gdy Zcirw skonfrontował Husara, Dwain się dołączył.
- Jeśli masz być naszym.. ehm ... jeśli masz dowodzić zespołem, to miło było by pozbyć się twoich uprzedzeń.
 
Ehran jest offline  
Stary 10-02-2016, 18:18   #9
 
zarok's Avatar
 
Reputacja: 1 zarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znanyzarok wkrótce będzie znany
James z niemym podziwem czytał listę Zcirw'a. Zawsze fascynowało go to jak proste umysły potrafiły dokonywać skomplikowanych wyborów posługując się jedynie ogólnikami. Było w tym coś jednocześnie przerażającego ale też wyzwalającego, w końcu jak można podjąć złą decyzje gdy nie rozumie się konsekwencji które ona za sobą niesie?

Młody geniusz zgniótł listę Kherubina i ze świstem rzucił w kąt pokoju. Z lekkim przerażeniem zorientował się, że pozostał sam w pomieszczeniu. Co jeśli Lord Rev uzna to za odmowę? James nie był jeszcze do końca przekonany ale instynktownie wiedział, że współpraca z Lordem może być jego najlepszym, a zarazem jedynym wyjściem z obecnie niekorzystnej sytuacji.

Zasapany James wygramolił się na dach. Minęło sporo czasu od ostatniego momentu gdy musiał się gdziekolwiek wspinać. Dokładniej, jeśli pamięć go nie myliła - a powiedzmy sobie szczerze, rzadko to się zdarzało - minęło siedem lat i sześć miesięcy odkąd karkołomnie wspinał się po linie na lekcji wfu, ledwo uchodząc z życiem po upadku z lekko powyżej metra.

Gdy nabrał już tchu zaczął rozglądać się po dachu. Oczywistym było to, że Lord Rev chciał im coś pokazać, nie było innego powodu by wybierać tak odsłonięte, a przez to niebezpieczne miejsce na ich drugie spotkanie. Naukowiec spojrzał w dół na ulicę gdzie jakaś staruszka powoli, krok za krokiem przeprawiała się przez jezdnie. Może o nią chodziło? Nie, raczej nie. Nikt o zdrowych zmysłach nie organizowałby tajnej organizacji tylko po to by przeprowadzać osoby starsze przez ulicę, po to są w końcu harcerze. Co w takim razie? James nie widział nic wartego uwagi, postanowił więc czekać na ruch ich nowego szefa.
 

Ostatnio edytowane przez zarok : 10-02-2016 o 23:23.
zarok jest offline  
Stary 11-02-2016, 12:33   #10
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację

'Czemu bierzemy alienów Acan?' Lord Rev zatrzymał wzrok na swoim zastępcy przez dłuższą chwilę nie zwalniając kroku, po czym wyciągnął z kieszeni mały ekran i podał Huzzarowi
'Bo jeden ma w sobie coś, a drugi wie to co mi potrzebne.' Huzzar wzruszył ramionami. Nie miał w zwyczaju dyskutować z przełożonym, nawet jeśli chodziło o przybyszy z innych planet. Przejrzał dokumenty i wymienił je na małą plastikową buteleczkę, która pojawiła się w ręku Reva.
'To dla Aldermana, dawaj mu po jednej jak łeb będzie mu pękał. To odroczy jego koniec. Nie przesadzaj z tym, bo się przekręci, albo uzależni. Nie potrzebuje ćpuna. Jak znajdziemy czas i dożyje to zorganizujemy mu coś trwalszego.' Skrzydlaty schował fiolkę w kieszonce pancerza.

Weszli na dach gdzie w oczekiwaniu na pozostałych Huzzar przeciągnął się ziewając. Jego energetyczne pasma skrzydeł niczym jasne bicze wystrzeliły z pleców rozciągając się na dwa metry. Mężczyzna ziewnął leniwie zwijając skrzydła, a wraz z nimi jasną poświatę podobną do poświaty bardzo mocnej żarówki LED trafiającej w mleczną szybę.

Odetchnął zimnym wieczornym powietrzem opierając się o poręcz. Po chwili pojawili się pierwszy "skazańcy".

Pierwszy wszedł Zcirw. Huzzar miał nadzieję, że akurat on się nie zdecyduje. Cóż, obowiązek przed prywatą, jak zwykł powiadać.
Wyciągnął rękę do przybysza 'Powitać Waszmościa w drużynie', następnie w podobny sposób przywitał pozostałych. Gdy na dachu pojawiło się obu odmieńców odpowiedziął poważnie:
'Nie jesteście stąd. Wasi pobratymcy są plagą jaka ciąży na tej planecie, co oznacza że z miejsca jesteście na cenzurowanym. Acan Rev Wam jednak zaufał, więc moje osobiste zdanie jest teraz bez znaczenia.' odpowiedział miękkim basem Skrzydlaty.


 

Ostatnio edytowane przez psionik : 11-02-2016 o 12:56.
psionik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172