Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-01-2017, 23:53   #21
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Przez całe to zamieszanie zupełnie zapomniała, że nie tak dawno przejęła nową moc. Przypomniała sobie o tym dopiero po przemianie. Teraz, odnosząc się do postury Smauga, jej sylwetka wyraźnie urosła, Erika prawie dorównywała mu rozmiarem. Obdarzona nieco zachwiała się - co nie było jednak widoczne, bo od razu oderwała się od podłoża. A zrobiła to tak, jakby jej masywne ciało nie ważyło nic, tylko lekkie odepchnięcie wystarczyło by wzbiła się w powietrze.

Wysokość to nie była jedyna różnica. Kalipso, już będąc w trakcie wznoszenia, spojrzała w dół, przyglądając się sobie. Jej zbroja nie zmieniła się znacząco. Erice wydawało się, że jej sylwetka została rozciągnięta w pionie, przez co sprawiała wrażenie smuklejszej, jeszcze bardziej aerodynamicznej. Za to po bliższym przyjrzeniu własnej ręce, dostrzegła, że powłoka jej pancerza stała się całkiem matowa, jakby wytworzona, albo po prostu pokryta, zupełnie innym materiałem niż wcześniej.
Na krótką chwilę wróciła wspomnieniami do momentu jak zaatakowała poprzedniego posiadacza jej piątej mocy. Zastanowiło ją, jak bardzo jej pancerz stał się wytrzymalszy, bo skoro miała problem wtedy przebić tamtego gościa, który miał tylko trzy moce... Korciło ją, żeby wytestować tą nową zdolność. Zdawała sobie jednak sprawę jak niebezpieczny był to pomysł.

Na pewnej wysokości zatrzymała się by rozejrzeć. A to co widziała było przygnębiające. Niezliczone połacie ziemi było zrównane, jakby wielki buldożer przejechał przez wszystko. Kalipso spojrzała w górę, rozglądając się za anomalią, o której wspomniał jej Jack. Łatwo było to dostrzec. Ciemne chmury kłębiły się, krążąc w leniwym wirze wysoko nad centrum zniszczeń. Wnętrze tego zjawiska wydawać by się mogło, że raz na jakiś czas rozświetlały pojedyncze rozbłyski.

“Bez przesady, nikt nie jest tak głupi, żeby po prawie 50 godzinach nadal sterczeć w miejscu zbrodni” przeszło Erice przez myśl. Prawdą musiało być to, że zniszczenia były dziełem Desolatora, bo nic innego nie mogło dokonać takiego spustoszenia. Ale z tego co wiedziała Obdarzona, on nie pojawił się w przeciągu ostatnich 10 lat. Kalipso już miała ruszyć w kierunku anomalii kiedy zawahała się. Niby nie wierzyła, że może tam, w chmurach, czaić się jakiś Obdarzony to dla bezpieczeństwa wolała nie iść z pustymi rękami.
Skupiła się na swoim żywiole. Wciąż wydawało jej się, że nie do końca z nim się dogaduje, choć możliwe, że to tylko wrażenie wywołane jej wysokimi wymaganiami jakie sobie stawiała. A była bardzo ambitną osobą, dającą z siebie wszystko.

Kalipso początkowo trzymając ręce luźno, po bokach ciała, powoli zaczęła je unosić by gestami wzmocnić swoją kontrolę nad żywiołem. A przynajmniej Alex twierdził, że gestykulacja pomaga w tym. Nie miała zamiaru sprzeczać się z kimś znacznie bardziej od niej doświadczonym.

[media]http://dca.ky.gov/OPCert/certification/PublishingImages/water%20splash.jpg [/media]

Drobne strumienie wody zaczęły unosić się spomiędzy rumowiska. Wyglądało to jakby ktoś włączył wielką fontannę. Cienkie wężyki wody pośpiesznie skierowały się ku powierniczce żywiołu. Kalipso nieśpiesznie ruszyła przed siebie. Strumienie wody, łącząc się w coraz większe błękitne wstęgi, podążyły za Obdarzoną. Smugi cieczy dogoniły ją i zaczęły okrążać posłuszne woli swojej pani. W dłoni Kalipso zmaterializowała się włócznia, a matowy pancerz pokryła blada poświata.

Otoczona swoim żywiołem przyśpieszyła, podchodząc lewym łukiem do anomalii. Zbliżając się do celu postanowiła przejąć kontrolę nad chmurami, rozproszyć je do postaci mgły robiąc zasłonę dla samej siebie. Gdyby to się udało to mogłaby spróbować "poczuć" co otaczają drobinki wody.
Jednocześnie starała sobie przypomnieć co wiedziała o tym członku Mroku. Pierwsze co jej przyszło do głowy to uwaga, że przy napotkaniu go należy skrócić do niego dystans. Czemu? Nie miała pojęcia. Dla niej Desolator był niczym mit, bo zanim na dobre zaczęła uczestniczyć w akcjach Światła, to on już przestał być widywany, nawet nie rejestrowano skutków jego działalności. Możliwe, że co bardziej optymistyczni członkowie Światła uznali, że mógł zginąć przy jakiś wewnętrznych starciach w Mroku.

"Czemu akurat teraz musiał wypełznąć z tej swojej mrocznej dziury" pomyślała ze złością Erika, szykując się na atak.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 12-01-2017 o 20:06.
Mag jest offline  
Stary 14-01-2017, 16:25   #22
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Jego sytuacja nie wyglądała najlepiej. Można wręcz powiedzieć, tragicznie. Poza tym nie spodziewał się, że to wszystko może tak szybko trwać, nie bił się dotąd z żadnym Obdarzonym.
Mogłem sie kurwa domyślić, że ten typ jest Obdarzonym. Skoro tu przyszedł, to znaczy że wiedział że jestem taki jak on. SPdO to na pewno nie jest. Raz, że wpażyli by do jego mieszkania, a dwa, że ci czarni to byli kumple tamtych zabitych, więc byli mafią.
Nie wiedział co zrobić, jedynie co mógł to spróbować jakoś zagadać tekstem może uda mu się ocalić skórę:
-I co, teraz mnie zabijesz? A nie pomyślałeś, że zrobiłem to tylko po to żeby sprawdzić czy jesteś zwykłym człowiekiem? Myślisz że ukrywam się dla przyjemności? Nie mam zamiaru być pionkiem w rękach SPdO, albo w rękach Światła, działam na własną korzyść, a że chciałem trochę zarobić i akurat w twoim kantorku chciałem, to nie moja wina, że nie chciał ze mną rozmawiać. - To była czysta ściema, prędzej czy później i tak dołączył by do jednej z frakcji, ale chciał jakoś zyskać na czasie, może nie zabije to ten typ. Bał się jak cholera, miał zacząć nowe życie, a teraz ma zginąć z rąk jakiegoś obślizglego kolesia. Nie widziały mu się to za bardzo. Chciał zadziałać coś jeszcze, żeby zyskać na czasie. Północy jeszcze nie ma, może ten ktoś kto ma dla mnie robotę, pojawi za chwile i jakoś mnie uratuje, albo ten mafioso jest tym pracodawca? Nie chciał nawet zapełniać głowy takimi myślami.
- Myślisz, że obchodzi mnie historia twojego życia? - mruknął Obdarzony gangster. - Jak powiedziałem, tak się stanie. Zapłacisz za swoje czyny.

- Żaluję, że nie mogę zwrócić mu życia, bo nie zasłużył na to. Ja zapłacę za swój błąd, każdą cenę. Pozwól mi dla siebie pracować, po nic innego do tego kantorku nie przyszedłem - starał się mówić to z takim przejęciem, żeby tylko ten mafioso darował mu życie. Na całym ciele miał jakby to nazwac “gęsią skórę” ze strachu, tylko że czuł ją inaczej, na zbroi. Było to dość dziwne uczucie, jeszcze przed nikim się tak nie ukorzył. Było mu wstyd, cholernie.


Najgorsze w tym wszystkim było to, że przez zbroję nie sposób było wyczuć emocji. Z drugiej strony ten mężczyzna nawet w ludzkiej postaci był bardzo trudny do rozgryzienia.
- Desipere est iuris gentium - wydobyło się z jego wnętrza.
W następnej chwili puścił go i Lisicki upadł pod jego nogi.
- Będziesz moim psem na posyłki i będziesz wdzięczny za każdy ochłap, jaki ci rzucę pod nogi. Okażesz wierność to ochłapy mogą okazać się całkiem sporych rozmiarów. Jeśli tylko zobaczę przejaw nieposłuszeństwa… zrobię z tobą to co się robi z bezużytecznym psem - ani na chwilę nie podniósł głosu. Nie groził. Oznajmiał swoją wolę.
- Żebyś zawsze to miał na uwadze… - bicz owinął się wokół ręki Maćka i podciągnął ją w górę. - Zostawię ci pamiątkę - gangster przyłożył broń do jego dłoni i nacisnął spust. Pocisk wyrwał mu dwa palce, mały i serdeczny lewej ręki oraz część śródręcza.
Lisu zawył i puszczony upadł trzymając się za rękę.
- To również zaliczka na poczet twoich długów. One są tylko zawieszone. Teraz wróć do ludzkiej postaci - oprawca górował nad nim.
Zabije Cie ty ciulu, czekaj tylko. Musialbym zdobyć w jakiś sposób więcej mocy, ale jak? - nie miał zamiaru usługiwać jakiemuś zasranemu cwaniakowi. Na razie nic innego nie mógł uczynić. Pożyje i zobaczy co dalej bedzie. Na razie bedzie jak to powiedzial oprawca, psem na posyłki.
Wrocil do ludzkiej postaci i czul dosc spory ból praktycznie na calym ciele. Nie dał nawet rady ustać na nogach. Rozwalony bark dawał sie we znaki. Nic poza bólem nie zaprzątało jego myśli. Lewa dłoń krwawiła, i to obficie. Był w okolicach śmietniska, więc chciał się rozejrzeć za jakaś szmatą żeby to owinąć. Ale najpierw musiał jakoś rękę schłodzić. Ale do huja nigdzie śniegu nie ma, a jest początek stycznia! Co jest kurwa! Przeklinał w myślach jak szewc. Gdy był w postaci zbroi ból odczuwał w inny sposób, trochę mniej go to bolało. A teraz dramat. Doczołgał się do swoich ubrań, kilka minut mu to zajęło, a i było tam tylko kilka metrów do przejścia, a mimo to ciągnęło się i ciągnęło. Wyciągnął jak najszybciej swoją koszule i owinął kawałkiem rękawa dłoń. Musiał zębami to wyszarpać, ale dał radę, Reszte założył jakos na siebie i spodnie z wielkim trudem, po jednej nogawce, po centymetrze, wsunął na dupe.
 

Ostatnio edytowane przez Ramp : 14-01-2017 o 21:14.
Ramp jest offline  
Stary 16-01-2017, 01:57   #23
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Polska, Stare Babice, góra śmieciowa
Obdarzony gangster spoglądał przez dłuższą chwilę na męczarnie Lisickiego. W końcu również wrócił do ludzkiej postaci. Sosna natychmiast był przy nim i podał mu torbę z zapasowymi ubraniami.
- Panie Drwal… Co z nim? - zapytał wskazując na broczącego krwią Maćka.
- Opatrzcie go - odparł szef. - Zabierzesz go od razu na dziuplę do Grodziska. Do jutra wieczora ma być gotowy.
- Na co? - Sosna lubił dużo wiedzieć i na tym tle wyróżniał się spośród pozostałych karków Drwala.
- Zobaczysz.
Po tych słowach odwrócił się i poszedł do swojej limuzyny. Siadając wygodnie na tylnim siedzeniu zerknął ostatni raz na tracącego właśnie przytomność Lisickiego.
- Co ludzie zwykle nazywają swym losem, jest przeważnie ich własną głupotą - szepnął. - Jedź na Ursus - dodał głośniej do szofera i sięgnął po swoją komórkę. Widząc nieodebrane połączenie, na jego ustach zadrgał cień uśmiechu.
Wybrał numer i oddzwonił. Pomimo tej późnej pory, w słuchawce od razu odezwał się kobiecy głos.
- Hallo! Paul!
- Wo bist du, meine Liebe? - Paweł szepnął czule.
- Ich warte auf dich. Du hast mich so lange verlassen… - była w tym odrobina zawodu.
- Die Pflicht ruft mich an - rzucił tonem wyjaśnienia. - Bald werde ich bei dir sein, meine Adria - dodał szeptem i rozłączył się.

USA, Illinois, Elwood, centrum rezerw Armii Stanów Zjednoczonych, aktualnie centrum dowodzenia akcją ratowniczą Chicago, 3 stycznia 2017 roku, 7.49 czasu lokalnego
- Spoko - Dean kiwnął głową na prośbę Jack. - Z przydziałem to jednak trzeba będzie porozmawiać z kwatermistrzem, on przydziela łóżka - jeszcze raz przetarł twarz. - Słuchaj… - odwrócił się do Dove.
Kobieta spała. Wystarczyła chwila, coś miękkiego pod tyłkiem i ją zmogło. Jej oddech był spokojny i jednostajny.
Dean wstał. Delikatnie ujął Jack i położył ją na łóżku. Kucnął, ściągnął jej buty, ułożył na posłaniu jej nogi i okrył ją grubym kocem, z którego do tej pory sam korzystał.
Dove cicho westchnęła, układając się wygodniej.
- Chodźmy - chłopak szepnął do Elliota i wyprowadził go z pokoju.
Kwatermistrz był dwa piętra wyżej. Był zaskoczony obecnością kolejnego Obdarzonego, ale nie robił żadnych problemów. Chwilę później White był przy swoim łóżku, w pokoju który dzielił z trzema funkcjonariuszami SPdO. Wszyscy, którzy pracowali dla Światła, mieli swoje miejsce właśnie w tym budynku.
- Jesteś na szkoleniu? - Dean zapytał, kiedy Elliot się rozkładał na swoim miejscu. Młody Amerykanin oparł się o ścianę i założył ręce na piersi. Ziewał co chwilę. Byli w tym samym wieku. McWolf był niższy od Brytyjczyka, ale też zdecydowanie lepiej zbudowany. Miał szerokie barki, jego ramienia prawie całkowicie wypełniały rękawy jego bluzy i duże, silne dłonie. Albo całe dnie spędzał na rąbaniu drewna tępą siekierą, albo coś trenował. - Jak tam jest? - dodał, zapewne myśląc o Świetle.

Ruiny Chicago, 3 stycznia 2017 roku, 8.14 czasu lokalnego
Drobne dopływy wody z instalacji, okolicznych rzek czy drobnych stawów zasilały główny strumień, ciągnący się tuż za Kalipso. Po przebyciu tych ponad sześćdziesięciu kilometrów, jakie w lini prostej dzieliło Elwood do centrum zniszczeń, zgromadziła ponad kilkaset tysięcy metrów sześciennych mas wody.
Każdy ocalały którego mijała przystawał w swoich czynnościach i z rozszerzonymi oczyma wpatrywał się w to niesamowite zjawisko. Ostatnie dziesięć kilometrów od celu pokonała jednak w zupełnej samotności. Dopiero teraz była w stanie ocenić skalę zniszczeń i ogrom ofiar.
Dla niej w tej chwili sprawa ta była drugorzędna. Obdarzona skupiała się na rozrzedzeniu chmur, a dziwna pogoda jej tego nie ułatwiała. Połączenie tego z utrzymaniem zgromadzonego zapasu wody było już dla niej sporym wysiłkiem. Udawało się jej jednak czynić postępy. Szczęśliwie wilgotność powietrza była duża, dzięki pobliskiemu jezioru. Rozszerzała teraz mgłę na całą okolicę i zasięg jej nietypowego radaru rósł wprost proporcjonalnie.
Do wysokości pięciuset metrów nad powierzchnią ziemi była sama. Nie czekając na nic więcej zaczęła się wznosić jednocześnie pchając je przed sobą. Cały czas leciała po półokręgu, wznosząc się w typowej spirali. Poruszała się w ten sposób nieustannie, ciągle zmieniając swoją pozycję. Tylko ktoś dysponujący czymś w rodzaju radaru mógł ją w ten sposób wyśledzić.
Osiągała kolejne pułapy. Siedemset metrów… tysiąc… tysiąc sześćset... dwa i pół tysiąca metrów nad poziomem morza… Mogła sobie tylko wyobrażać, jak musiała z perspektywy Desolatora wyglądać wznoszące się ku niemu masy mgły...
Gdy była już prawie zupełnie pewna, że nikogo tu jednak nie ma, gdyż przebywanie w postaci zbroi przez ponad dwie doby jest niemożliwe jeśli nie jest się Vellanhauerem, na wysokości ponad czterech tysięcy metrów wyczuła obecność nieznanego Obdarzonego.
Desolator theme
Praktycznie się nie poruszał, jego obecność zdradzał jednak pracujący nieustannie jetpack. Nie zamierzała tracić czasu, na analizę jego braku reakcji. Przeciwnik był otoczony tak gęstą mgłą, że nie miał prawa nic widzieć.
Z ogromnej masy wody, która nieustannie za nią podążała, wystrzeliły cztery strumienie. Wirując miały siłę by przewiercić się przez nawet najtwardsze z pancerzy. Sterowała nimi w ten sposób, by zaatakować w plecy.
W walce na ich poziomie nie było czasu na honor i uczciwość, jeśli stawką było w dalszej perspektywie światowe bezpieczeństwo. To były pierwsze zasady, jakie jej wbijali dp głowy na szkoleniu po zdobyciu przez nią żywiołu. Zarówno Alex jak i sam Biały byli w tym względzie bezwzględni. Jej Moc była zbyt potężną bronią, by pozwolić choćby na cień szans, by wpadła w niepowołane ręce.
Dlatego teraz zamierzała zakończyć tą walkę w jednej chwili. Jeden z strumieni celował w głowę, trzy pozostałe w tułów. Miała zamiar rozczłonkować Desolatora w jednym ataku.
Ten nie miał szans tego przeżyć. Nie w warunkach zerowej widoczności i prędkości ataku Kalipso.

Jednak na ułamki sekund przed trafieniem jej przeciwnik zrobił unik. W nagłym zrywie skręcił się unikając o dosłownie milimetry jej ataku. Natychmiast zacisnęła pięść, zmuszając całą wodę, by po prostu uderzyła go z każdej strony i zamknęła w wirze. Ten jednak uruchomił swój napęd i uskoczył w bok. Następnie wystrzelił w górę, pragnąc wydostać się z objęć mgły.
Niestety dla niego, podstawową Mocą Eriki był lot właśnie. Poleciała za nim, cały czas pamiętając o zaleceniach, by skracać dystans do tego członka Mroku.
Mgła nie mogła oczywiście za nią nadążyć. Po kilku chwilach oboje byli ponad chmurami, mierząc się wzrokiem.
Desolator zatrzymał się kilkadziesiąt metrów nad nią. Podniósł rękę i uderzył pięścią w jej kierunku.
W powietrzu tuż przy jego pięści pojawiło się nieduże pęknięcie, jakby Obdarzony rozbił szybę, będącą tuż przed nim. Następnie może metr od niego zjawisko się powtórzyło, ale dwukrotnie większe. Znów, tym razem kilka metrów dalej, pęknięcie, o rozmiarach czterokrotnie większych niż pierwsze.
Gdy ta rosnąca fala uderzeniowa dotarła do Eriki, pęknięcie było już jej rozmiarów. A wszystko w mniej niż sekundzie.
Poczuła jakby uderzyła w nią jakaś olbrzymia, rozpędzona ściana. Rozpłaszczyła się na niej, włócznia wygięła się razem z jej pancerzem w jednej płaszczyźnie.
Spadła kilkadziesiąt metrów, zanim zdołała się opanować i utrzymać w powietrzu. W głowie jej dzwoniło, czuła ból na całym ciele, jej zbroja była powgniatana praktycznie wszędzie.
Mogła tylko sobie wyobrażać, co by było, gdyby nie nowo zdobyta moc i chroniące ją pole ochronne. Tym ostatnim zresztą nadal była otoczona, dzięki czemu nie otrzymała żadnych krytycznych obrażeń.
Desolator unosił się ponad osiemdziesiąt metrów nad nią. Ręce miał opuszczone po sobie, cały sprawiał wrażenie… zrezygnowanego?
- Odejdź póki możesz - usłyszała. Zniekształcony głos brzmiał, jakby wypowiadało to kilka osób na raz.

Irak, An-Nasirijja, wnętrze zigguratu 8 stycznia 2017 roku, 17.58 czasu lokalnego
- Panie…? - ich przewodnik zaniepokojony zajrzał do wnętrza komnaty. Mijała właśnie druga godzina, odkąd Theo naprawił to co zepsuli niewprawni restauratorzy.
Razem z Edgarem badali każdy zakamarek płaskorzeźb. Profesor utrwalał wszystko na kliszy aparatu. Czas… upływał im bardzo szybko.
- Panie… Godzina policyjna się zbliża… - stary irakijczyk wyraźnie się martwił.
- Ma rację - Massashi kończył powtarzać serię zdjęć. - Zresztą mam wszystko tutaj - skinął na aparat. - Przejrzymy to na spokojnie, a jak będzie trzeba to wrócimy jutro.
To była rozsądna propozycja. Theo ledwo widział na oczy. Czyn sprzed dwóch godzin kosztował go wiele sił. Teraz marzył tylko o czymś mocno kalorycznym i długim śnie.
Gdy wyszli z zigguratu, na zewnątrz było już ciemno. Edgar zaprowadził ich do budynku, gdzie wynajmowali pokój, po drodze zahaczając o ostatniego z ulicznych handlarzy gotowymi potrawami. Duża misa pieczonej cieciorki z przyprawami została ich dzisiejszą kolacją.
Na szczęście profesor przemycił dwie butelki czerwonego wina, którym mogli popić potrawę.
Z pełnym brzuchem, alkoholem przyjemnie szumiącym w głowie, Obdarzony zasnął niemal natychmiast, jak tylko położył się na sienniku.
Tymczasem Massashi uruchomił swojego laptopa i z kubkiem gorącej kawy od ich gospodarzy pod ręką kontynuował pracę.

Rankiem nazajutrz, starszy mężczyzna wydawał się mieć gotowe odpowiedzi na choćby część z ich pytań.
- Nic dziwnego, że całość wydawała się nam bardzo niespójna. Płaskorzeźby przedstawiały podróże Enkidu i Gilgamesha, ale skupiały się na ich filozofii, czyli typowe lanie wody. - pokręcił głową na priorytety prastarego artysty. - Najbardziej istotne rzeczy są tutaj - powiększył jedno ze zdjęć na swoim komputerze. - Te trzy fragmenty opisują konkretne miejsca do którego się udali. Pierwszy to “Dłoń otoczona wodą, kraina wspaniałych wojowników”. Drugie to “Miejsce gdzie ludzie stają się bogami”. Natomiast ostatni z nich - zdjęcie ukazywało strzelistą budowlę, niknącą w morzu. - jest opisane jako “Początek wszystkiego.”

USA, Illinois, Elwood, centrum rezerw Armii Stanów Zjednoczonych, aktualnie centrum dowodzenia akcją ratowniczą Chicago, 3 stycznia 2017 roku, 19.16 czasu lokalnego
Obudziło ją ssanie w żołądku. Podniosła ciężką jak kamień głowę. Przez chwilę była tak zdezorientowana, że nie wiedziała gdzie jest. Czuła się jak ciężkim kacu. Na stoliku przy łóżku stała półlitrowa pepsi.
Sięgnęła po nią i łapczywie wypiła kilka łyków. Słodki napój był w tym momencie dla niej ambrozją. Wypiła całą butelkę nim odetchnęła. Było jej zdecydowanie lepiej. Oczywiście nadal była głodna, ale jej samopoczucie nie przypominało wyciągniętego ze śmietnika i przepuszczonego przez maszynkę do mielenia mięsa.
W pokoju była sama. Dean musiał jej oddać swoje łóżko, a sam gdzieś wybył i zabrał ze sobą Lulu. Z nikim innym spanielka by nie wyszła nawet na chwilę.
Zaczęło ją skręcać z głodu. W następnym ruchu założyła buty i ruszyła do stołówki.
Ciepła, gęsta i dobrze doprawiona zupa z pajdą chleba smakowała jak nigdy dotąd. Kucharzem musiał być chyba ktoś słowiańskiego pochodzenia, bo kojarzyła te danie z kilku knajp z Chicago. Którego już nie było…
Poczuła drganie w kieszeni. Wyciągnęła telefon. Dzwonił Luckas.
- Wyspana? - nim zdążyła odebrać, stanął nad nią wysoki mężczyzna.
[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/c9/6a/73/c96a737d8d0beb7920432bb34be230c7.jpg[/media]
David “Jakiro” Lovan. “Trójka” z Detroit.
- Nasza nieoficjalna bohater. Zawsze uważałem, że dasz radę zachować zimną krew w najgorszej z sytuacji - uśmiechnął się. - Jak się czujesz? - przysiadł się do niej. Komórka nadal brzęczała.

Chile, Ziemia Ognista, park narodowy Alberto de Agostini, 9 stycznia 2017, 14.32 czasu lokalnego
[media]http://www.letsgochile.com/wp-content/uploads/2008/10/agostini.jpg[/media]
Nieduży domek posiadał kamienną podmurówkę i komin z tegóż materiału. Z jego szczytu wydobywał się jasny dym. Wewnątrz krzątał się mężczyzna, przygotowujący sobie kolację.
Z starego gramofonu usłyszeć można było jeden z wielu przebojów santany.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=6xxr3-CBams[/media]
Nucąc pod nosem słowa utworu, doprawiał ostry sos. Makaron właśnie kończył się gotować.
Choć na dworze temperatura była w okolicach raptem pięciu stopni Celsjusza, to gospodarz domu chodził ubrany tylko w lekką bluzę.
[media]https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/M/MV5BMzc3OTQ0ODEwMF5BMl5BanBnXkFtZTgwOTgzODIzMTE@._ V1_UY317_CR12,0,214,317_AL_.jpg[/media]
Spomiędzy rozpiętych guzików wystawał jasny kryształ o kolorze zimnego błękitu. Był całkowicie pochłonięty powstającym daniem. W jego samotni nic nie mogło mu przeszkodzić. Telefony miał wyłączone. Także ten służbowy, który powinien być zawsze pod ręką. Teraz był jego czas dla samego siebie. Był wolny i w ten sposób chciał spędzać te chwile.
Nikt i nic nie mogło mu przeszkodzić.

Bardzo się mylił.

- Marco Zamorano? - dobiegł go przytłumiony głos zza jego pleców.
Zawołany zacisnął zęby, aż zazgrzytały. Odstawił patelnię z sosem i odwrócił się.
- Czego do diabła?! - jego spokój zniknął w mgnieniu oka.
Jednak to, kogo zobaczył sprawiło, że natychmiast zaczął się pilnować.
W progu jego domu stał mężczyzna ubrany w zieloną, wojskową kurtkę, pod którą miał czarną bluzę z narzuconym na głowę kapturę. Czarne spodnie i wysoko sznurowane wojskowe buty dopełniały jego strój. Największą uwagę przykuwała jednak maska, noszona na jego twarzy.
[media]http://i.imgur.com/ed7GhrW.jpg[/media]
Nie była to ozdoba tylko naszpikowany elektroniką sprzęt. Swoista sygnatura bardzo konkretnego osobnika.
- Ty jesteś… Void - Marco prychnął, ale wcale nie zamierzał lekceważyć sytuacji, pomimo tego, że był posiadaczem żywiołu.
- A ty jesteś mordercą - Void był bardzo zdeterminowany.
- To był wypadek! - Zamorano krzyknął. - Dlaczego w ogóle oni wtedy chcieli mnie…
- Nie przyszedłem tutaj dyskutować - przerwał mu zamaskowany mężczyzna. - Przyszedłem wymierzyć sprawiedliwość.
Marco pochylił głowę w paskudnym uśmiechu.
- Tym razem mierzysz zdecydowanie za wysoko - po tych słowach przemienił się w siedemnastometrową zbroję, niszcząc przy okazji swój domek.
Temperatura powietrza momentalnie spadła daleko poniżej zera. Szron zaczął pokrywać coraz większe połacie okolicy.
Void stał tuż pod nogami olbrzyma. Wokół jego osoby uformowała się zielona mgiełka.
- Zobaczymy - mruknął w odpowiedzi i zaatakował.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 16-01-2017, 22:52   #24
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Theo spał głęboko i wyjątkowo spokojnie. Nic go nie obudziło w ciągu nocy, więc rano był wyjątkowo rześki i pełen energii, mimo wypitego wina. Jedna z zalet bycia Obdarzonym. Żeby się upić, i mieć kaca musieli wypić o wiele więcej niż zwykli śmiertelnicy. Cóż, oszukiwać ciało dało się tylko do pewnego stopnia, Obdarzeni musieli też jeść, a Theo miał iście wilczy apetyt. Profesor wstał przed nim i zorganizował śniadanie, które znikło dosłownie w przeciągu parunastu sekund. Theo nawet nie zarejestrował co to było i jak smakowało, miał zwyczajnie potrzebę zaspokojenia wczorajszego długu kalorycznego.
~ Pewnie jest za to nagroda Guinessa. Śniadanie na czas.~ pomyślał mężczyzna i otarł chusteczką usta, po czym zwrócił się do Edgara.

- Z tego jak ludzie myślą o otaczającym ich świecie można dowiedzieć się więcej niż z tego co robią. - rzekł sentencjonalnie Theo po czym zamilkł na moment. Zdawało mu się że już kiedyś to powiedział. Niestety nie mógł przypomnieć sobie kiedy i gdzie to było. - Te miejsca… Pierwsze to niemal na pewno Sparta. Pozostałe dwa… Jeśli ograniczyć pole poszukiwania do ówczesnej wiedzy o kształcie świata to wszystko powinno znajdować się od półwyspu hiszpańskiego do półwyspu indyjskiego. Miejsce gdzie ludzie stają się bogami… Zapewne jakieś miejsce ważne dla religii, może góra Olimp, greccy i macedońscy władcy uwielbiali się deifikować. - mężczyzna przeciągnął się solidnie i poklepał w jakże ludzkim geście po brzuchu. - To trzecie miejsce, hmm… Jakaś latarnia morska, bądź wieża, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Na chwilę obecną skupmy się na wyprawie do Sparty.
- Zgadzam się w zupełności. Półwysep Peleponez idealnie pasuje do opisu pierwszego miejsca. Co do drugiego... Mam dziwne wrażenie, że gdzieś to już słyszałem. Muszę poczytać o starożytnych... - oczy Edgara się nagle rozjaśniły. - Teotihuacan - wypowiedział jedno słowo. - Ameryka Środkowa - aż klasnął w dłonie z samozadowolenia.
- Faktycznie. Zigguraty są niemal identyczne w konstrukcji do amerykańskich piramid. Ale to zostawmy na później, grecja jest bliżej. - Theo usiadł przy stole który zawalony był notatkami Edgara - Pytanie tylko jak się tam dostanę. Ja nie mam żadnych papierów. Z uciekinierami? - rzucił pomysłem, po czym strzelił się otwartą dłonią w czoło. Minęło tyle dni, a nie sprawdził jeszcze kieszeni swojego płaszcza. Niestety mimo bardzo usilnych prób niczego w nich nie znalazł, żadnego drugiego dna, ukrytej wszytej kieszeni, czy czegokolwiek w tym stylu.
- Za długo by to zajęło. Mam inny sposób. Przerzuci cię mój znajomy. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko podróży w takim towarzystwie jak ostatnio?
- Nie mam najmniejszych zastrzeżeń. - odparł Obdarzony odkładając płaszcz na miejsce. - Kiedy ruszamy?
Edgar spojrzał na zegarek.
- Ja od razu. Ty poczekaj, aż załatwię wszystkie formalności. Przy okazji... Jak sądzisz, czy będziesz w stanie powtórzyć to co zrobiłeś w zigguracie? Możemy spokojnie założyć, że czegokolwiek w Grecji będziemy szukać, to już zostało przez kogoś odkopane i równie nieudolnie odnowione jak to tutaj.
- Zależy jak duże to coś będzie i jak daleko będzie trzeba to cofnąć. - wyjaśnił - Im więcej mam energii tym dalej mogę się cofnąć, teraz jestem ograniczony możliwościami organizmu, ale z jakimś dodatkowym źródłem... Żywiołem, mógłbym cofnąć niemal dowolną rzecz. Albo osobę. - Theo zamilkł na dłuższą chwilę. Czy w ten sposób stracił pamięć? Cofnął siebie w czasie? - Mona Lisę jestem w stanie odrestaurować do stanu w jakim zeszła z sztalug da Vinciego, Kolosa z Rodos o ułamek sekundy.
Pokiwał głową.
- Rozumiem. Zresztą, nie ma co się przejmować. Peloponez jest duży sam w sobie, będzie trzeba poświęcić dużo czasu na znalezienie tego miejsca, o którym napisano na płaskorzeźbie w sali chwały.
Przetarł twarz chusteczką i schował ją do kieszeni.
- Masz jakiś pomysł od czego zacząć szukać?
Theo rozłożył bezradnie ręce.
- Nie mam pojęcia. Może zacznijmy od mitów, paralel między ich wierzeniami, a tym w co wierzono tutaj i szukajmy miejsc poświęconych odpowiednikom Gilgamesha i Enkidu, istotom bardziej ludzkim niż boskim. Herakles, Odyseusz, Achilles? Spartanie wierzyli że ich dynastia królewska spokrewniona jest z Heraklesem, może ich grobowce?
- To już jest jakiś start. Przygotuję materiały, może w podróży na coś jeszcze wpadniemy.
- Fantastycznie. Zbieram w takim razie swoje rzeczy i czekam na sygnał.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 16-01-2017 o 22:54.
Zaalaos jest offline  
Stary 17-01-2017, 00:25   #25
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Napotkanie Desolatora nie było czymś co by miała w planach na ten dzień. Był on przecież praktycznie mitem, nieformalnie uznawany za przeszłość, zagrożenie, które samo z siebie zniknęło. Teraz Obdarzona zachodziła w głowę, jak ktokolwiek był w stanie tyle wytrwać w postaci zbroi. Lecz na tą chwilę jej ciekawość musiała poczekać. Zagrożenie jej życia było bardzo realne. Musiała pilnować się jak nigdy wcześniej, żeby niestracić głupio życia.

Spadając Erika zdematerializowała swoją broń i skupiła się na opanowaniu w bólu jaki ją ogarnął. Udało jej się zatrzymać w powietrzu i zapanować nad wodą, która spadała razem z nią. Wszystko wyglądało jakby ktoś wyłączył w tym momencie grawitację. Kalipso zebrała do kupy myśli i ruszyła na tyle szybko na ile była w stanie w kierunku swojego przeciwnika, lecąc
- Was w tym Mroku totalnie popierdoliło! - usłyszał w odpowiedzi Desolator, gdy powierniczka żywiołu natarła na niego.
- Przez was Obdarzeni zaraz staną się wrogiem całej ludzkości!
Wstęgi wody ruszyły ku niemu, a tuż przed trafieniem rozprysły się, niczym granaty odłamkowe, na drobne niczym niteczki strumyki, nabierając niezwykłej prędkości, łapczywie chcąc liznąć pancerz Obdarzonego.
- Zaczną nas wszystkich palić na stosach, kretyni! - Kalipso, dopiero gdy zbliżyła się do oponenta to w jej dłoniach pojawiła się włócznia, którą zamachnęła się na niego. A jej broń nagle wydłużyła się.

Pokręcił głową i od niechcenia machnął w jej kierunku ręką. Woda rozprysnęła się na wszystkie strony. Erika poczuła szarpnięcie na włóczni, ale jej ostrze nie poddało się i właśnie docierało prosto w okolice podbrzusza Mrocznego.
Atak był zbyt szybki, by ten zdołał radę ujechać na Jetpacku. Pozostało mu stać się wielkim szaszłykiem.
I tym razem nic z tego nie wyszło.
Desolator zniknął i w tym samym momencie pojawił się kilkanaście metrów obok.
- You’re asking for it - mruknął, wziął zamach i uderzył oboma pięściami.

Instynkt kazał jej uciekać. Na szczęście analityczny umysł kobiety i wieloletnie wyszkolenie pozwoliły jej zapanować nad tym, skupiając się na jedynym co teraz miało znaczenie. Na podstawowej zasadzie w przypadku walki z tym przeciwnikiem.
"Skrócić dystans"

Kalipso machnęła rękami przed siebie, jednocześnie zwiększając prędkość swojego lotu. W ten sposób wyrzuciła hektolitry wody przed siebie i nieco kuląc się, ustawiła lewym bokiem by zmniejszyć powierzchnię, w którą oberwie uderzeniem Desolatora.

Cios był znacznie bardziej potężny niż za pierwszym razem. Pancerz na barku, który oberwał najmocniej wygiął się w tak nienaturalny sposób, że mogła być pewna obrażeń wewnętrznych. Obite były również biodro i głowa.
Była jednak na to przygotowana, więc przesunęło ją tylko o kilka metrów. Nie spadła tak jak poprzednio. Zauważyła, że wyrzucona przed siebie woda pomogła osłabić siłę uderzenia. W końcu i odległość była większa i jej przeciwnik wziął większy zamach.
Tylko co z tego? Ona już ledwo co nadawała się do dalszej walki. Lewa ręka zwisała bezwładnie, nie widziała na lewe oko, a noga po tej samej stronie ciała była zdrętwiała. Spomiędzy płyt pancerza na barku ciekły strużki krwi.

Tymczasem Desolator opuścił ponownie ręce wzdłuż ciała. Zupełnie ignorując Erikę spoglądał za jej plecy. Jeśli dobrze rozpoznawała kierunki, to jego wzrok kierował się ku bazie Światła i SPdO w Elwood.
Była wściekła na siebie. Nie rozumiała jakim cudem ten gość był w stanie uniknąć jej ciosów. Zacisnęła dłonie na włóczni, a czując upływ własnej krwi... Powstrzymała ją, zatrzymując w ciele, nie pozwalając by wyciekała przez rany.
Kalipso zamachnęła się ponownie, tym razem jednak uderzyła drugim końcem swojej broni w Desolatora.
- Wynoś się stąd! - huknęła na niego. Woda ją otaczająca rozproszyła się, tworząc drobne kropelki, które przywarły do chłodnych zbroi dwójki Obdarzonych.

- Nic nie rozumiesz… - wydobyło się z jego wnętrza.
Włócznia Eriki przecięła powietrze. Jej cel ponownie zniknął, tym razem zupełnie z jej pola widzenia. Odwróciła się szybko i zlokalizowała go ponad sto metrów dalej. Odlatywał co chwilę znikając i pojawiając się pewną odległość dalej. To musiał być jakiś rodzaj krótkodystansowej teleportacji.
Czuła, że nie miała szans go dogonić. Nawet z jej zdolnościami. Ale mimo to odruchowo już, Kalipso ruszyła za Desolatorem. Nie miała pojęcia czy uciekał, czy tylko chciał wziąć odpowiedni "zamach". W końcu naprawdę została sama, a Obdarzony odpowiedzialny za zniszczenie Chicago zniknął na dobre z pola jej widzenia, a Erika zatrzymała się. Pozostała sama nad ruinami Chicago. Towarzyszył jej jedynie odgłos fal jeziora Michigan, przelewających się przez brzeg.

Wisząc tak w powietrzu czuła się fatalnie. Ręka całkiem jej zdrętwiała, a ból pulsował jej… wszędzie. To nie wróżyło niczego dobrego. Wahała się czy wracać czy może powinna jeszcze chwilę pozostać w tym miejscu. Próbowała się wyprostować, ale tylko jęknęła cicho.
Teraz zaczęło do niej docierać jak głupio postąpiła decydując się na zbadanie “anomalii”, ale po dłuższym zastanowieniu, a przecież nie spieszyła się z powrotem do bazy, uznała, że miała dobre podstawy dla swoich decyzji.

Nie miała pojęcia ile czasu jej minęło w tym bezruchu, gdy w końcu zadecydowała o powrocie. Zdezmaterializowała włócznię i podtrzymując ranną ręką tą zdrową odwróciła się i ruszyła w drogę powrotną. Co jakiś czas spoglądała za siebie, chcąc mieć pewność, że Desolator na dobre opuścił to miejsce.
Teraz, po powrocie będzie się musiała tłumaczyć. Znowu. Ale przynajmniej był też dobry aspekt tego wszystkiego. Skoro Desolator poszedł sobie w pieprzoną cholerę to teraz nie będzie powodu, żeby wszyscy tu sterczeli. Może dzięki temu szybciej wróci do domu?

- Jestem przepracowana - słowa pełne żalu wydobyły się w węgierskim języku z wnętrza Obdarzonej. Erika chwilę bardzo poważnie zastanawiała się nad “resetem”. Ostatecznie jednak uznała, że oszczędzi sobie tego niebezpieczeństwa komplikacji.

“Ciekawe czy chociaż minęła godzina” sarkastyczna myśl pojawiła się znikąd w jej głowie.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 18-01-2017, 21:22   #26
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Nie miał praktycznie przy sobie żadnych rzeczy oprócz małego bagażu otrzymanego od Eriki z ciuchami. Wszystko mu przypominało o domu. Przesuwając ręką po materacu pomyślał, że już nigdy nie zaśnie w swoim łóżku, w którym zawsze zasypiał i nie usiądzie przed swoim komputerem. Nikt już mu nie przygotuje śniadania i nie zaopiekuje, pokocha. Naprawdę nie wiedział, co dalej robić. Stracił fundament, stałą na której opierał wszystko inne. Teraz czuł się zagubiony.
Z rozmyślań wyrwało go pytanie McWolfa. Zmierzył go wzrokiem. Wyglądał jak jeden koleś z jego klasy z fiołem na punkcie siłowni. White wątpił, żeby był za bystry, ale w sumie mało go to obchodziło. Nie miał ochoty na zawieranie przyjaźni i zwierzanie się, ale zaciekawiło go pytanie tamtego. Jeszcze nie był na szkoleniu?
- Nie, już je przeszedłem. Można powiedzieć, że znalazłem się tu przypadkiem, ale to długa historia. – odpowiedział wymijająco na jego pierwsze pytanie – Szkolenie nie jest złe, można się dużo nauczyć. Ale myślałem, że przechodzi je każdy z kryształem jak tylko się go zarejestruje. Od jak dawna go masz?
- Od… dwóch dni? To znaczy obudziłem się już po ataku - skinął głową w kierunku, w którym znajdowało się kiedyś Chicago. - To jest obowiązkowe, to znaczy to szkolenie, co nie? Każą się tam przemieniać? Nie no, to było głupie pytanie, pewnie że tak - ewidentnie nie czuł się pewnie jako Obdarzony. W końcu to był jego może trzeci dzień. - Jaką masz moc? - zapytał w końcu, ale był to raczej pytanie na podtrzymanie rozmowy.
Przełknął ślinę. Dean zadawał dużo pytań, a on przecież nie przyzna się do morderstwa. Po krótkim zastanowieniu uznał, że jeśli zaspokoi ciekawość tamtego to powinien mieć spokój.
- Jest nietypowa. W formie zbroi mogę zaaobsorbować energię elektryczną, żeby zwiększyć swoją siłę fizyczną. Więc na jakichś odludziach byłaby bezużyteczna, ale w większości sytuacji naprawdę daje dużo. Powinieneś spróbować się przemienić. Przyjemne uczucie. – nie miał już zamiaru zdradzać mu niczego więcej – Wiesz może do kogo mogę się zgłosić, żebym mógł się do czegoś przydać?
Chciał po prostu się czymś zająć, żeby mógł przestać myśleć o wydarzeniach poprzednich dni. No i zastanawiało go, jak zmieniła się jego zbroja.
- Pewnie do sztabu. Któryś z oficerów pewnie ci pomoże. Możemy się przejść - zaproponował McWolf.
- Ok, zaprowadź mnie w takim razie. - Elliot nie miał czasu na zorientowanie się gdzie się co znajduje w bazie, a chciał to załatwić jak najszybciej. Noga naprawdę mu przeszkadzała.
Musieli obejść dwa budynki koszar i przejść pół placyku. Sztab pracował w hangarze użytkowanym zwykle przez mechaników.
Ci siedzieli teraz przy stoliku pod niedużym zadaszeniem z boku hangaru i popijając piwo grali w karty.
Dean poprowadził White'a pod samo wejście do budynku. Tam porozmawiał z oficerem wachtowy, który sprowadził im porucznika odpowiadającego za akcję.
- O cześć Dean, nie powinieneś teraz spać? - był nim młody latynos, zapewnie ledwo po szkole wojskowej.
- Jakoś tak wyszło - chłopak przetarł twarz. Rzeczywiście był dosyć śpiący.
- Okej, to wracaj do łóżka, ja już się zajmę twoim kolegą.
- Spoks. Na razie - McWolf skinął głową brytyjczykowi i zawrócił.
- Jestem podporucznik Carlos Estevez - oficer podał rękę Elliotowi. - Ty jesteś tym, który przyleciał z Kalipso?
- Tak, nazywam się Elliot White. Trafiłem tu przypadkowo, ale chcę się przydać. Przy czym mogę pomóc?
- Chodź ze mną, coś się znajdzie - poprowadził go do hangaru do jednego z bocznych stołów. Tam rozwinął mapę. - Udasz się w te okolice - wskazał coś palcem, ale z racji tego, że mapa była wojskowa, było tam mnóstwo oznaczeń, utrudniających rozczytanie laikowi. Zresztą i tak nie znał okolicy. - Transport zaraz ci załatwimy. Zgłoś się do sierżanta Douglasa, już on nie pozwoli ci się nudzić.
- W porządku. Gdzie go znajdę?
- Dowiezie cię tam nasz Humvee - odparł. - Zaraz przydzielę ci kierowcę - spojrzał na grafik i chwilę później wydał rozkazy.
Parę minut później podjechał po niego Hummer. Wsiadł do niego i usiadł na miejscu koło okna. Dopiero gdy zaczęli się zbliżać bliżej centrum miasta brytyjczyk mógł zobaczyć po raz pierwszy na własne oczy ogrom zniszczeń. Nie mógł prawie uwierzyć w to co widział, to był obraz wprost z filmów postapokaliptycznych. Chyba tylko bomba atomowa mogłaby wyrządzić większe szkody. W niemym szoku patrzył i zastanawiał się, ilu ludzi straciło tu życie, ilu straciło sprawność albo rodzinę i dom jak on. Przerażająca była myśl, że ktoś odpowiedzialny za to mógł dalej być na wolności i może nawet szykować się do następnego ataku. Ale przecież Światło da radę. Muszą.

 
Kolejny jest offline  
Stary 18-01-2017, 21:36   #27
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Jack miała już przesunąć dłonią po ekranie by odebrać telefon, gdy usłyszała nad sobą znajomy głos. Uniosła głowę spoglądając na Davida i nie spodziewała się ile radości przyniesie jej ujrzenie go. Gdzieś w głębi niej wciąż tkwiła uraza, jaką żywiła do swojego przełożonego, jednak w takiej sytuacji jak ta, nie była w stanie nie uśmiechnąć się na widok przyjaznej twarzy. To uczucie było nawet przyjemniejsze od ciepła, jakie rozchodziło się wewnątrz niej, gdy kolejne łyżki parującej i gęstej zupy lądowały w żołądku.
- Dobrze Cię widzieć - choć zmęczenie, wciąż było widoczne na jej twarzy wyglądała zdecydowanie lepiej niż rano. Jej pełen niezakłamanej radości uśmiech sięgał oczu. Była zadowolona.
- Przepraszam Cię na chwilę, muszę to odebrać. - przesunęła palcem po ekranie odbierając telefon i przykładając go do ucha, jednocześnie nie odwracając wzroku od Jakiro.
- Gdzie jesteś? - zapytała prosto z mostu.
- Jack! Żyjesz! - jego pierwszą reakcją była radość na dźwięk jej głosu. - Jestem na skrzyżowaniu tras 66 i 59. Gwardia Narodowa utworzyła tutaj punkt dostaw wody i żywności. Co z tobą? - szybko się uspokoił.
- Jestem w Elwood - na szczęście żył - Masz gdzie się zatrzymać?
- Chwilowo śpię w samochodzie - wyjaśnił, ale głos mu się trochę łamał w trakcie. - Jak tylko odetkają drogi to podjadę do rodziców, rozmawiałem z nimi i mam wolny pokój u nich w Milwaukee. Jack... Co to do diabła było?
Stojący obok Lovan słyszał jej rozmowę i na to ostatnie pytanie przecząco pokręcił głową.
Rudowłosa skinęła w kierunku Davida, bo dokładnie zdawała sobie sprawę z sytuacji. Ona chciała po prostu wiedzieć, czy Luckas sobie poradzi.
- To dobrze. - usłyszał jej ciche westchnięcie - Słuchaj, muszę kończyć. W sumie, to jestem w pracy. Zadzwonię do Ciebie, jak trochę się uspokoi, ok?
- Okej - był ewidentnie zawiedziony, że nie mogą dłużej porozmawiać. - Tylko muszę zdobyć jakąś komórkę. Moja mi się rozbiła podczas tego wybuchu. Dam znać jak się ogarnę... Trzymaj się. - miała wrażenie, że chciał coś innego powiedzieć na zakończenie tej rozmowy.
- Będzie dobrze. Uważaj na siebie - dotknęła ekranu dotykowego przyciskając znak czerwonej słuchawki. Nie chciała być taka zimna, ale nie wiedziała jak ma powiedzieć Luckasowi, że wszystko to jest winą obdarzonego, kogoś takiego jak ona. Na chwilę przymknęła oczy, a przez jej twarz przebiegł cień, jednak gdy spojrzała na Davida uśmiechała się.
- Czuję się już całkiem nieźle, dziękuję - odpowiedziała na zadane przez niego pytanie, nim przeszkodził im telefon. - Z tą bohaterką, to bym nie przesadzała - wzruszyła ramionami
- zdecydowanie spałam stanowczo za długo, do czego mogę się przydać? - nie chciała siedzieć w miejscu kiedy inni pracowali, poza tym, jeśli mogłaby czymś zająć ręce, to nie myślałby o tym wszystkim.
- Podejrzewam, że Vellanhauer już policzył ile byłoby więcej ofiar, gdyby nasza reakcja była spóźniona. Jesteś bohaterką i nie zaprzeczaj temu. Co do pracy, to przykro mi, ale nie będziesz się nudzić. Zabierzesz dwóch Obdarzonych do placówki w Los Angeles. Pewnie jutro z rana dostaniesz rozkazy.
Nieładny grymas, na krótką sekundę wykrzywił twarz Jack. Nie chciała wyjeżdżać, tu był jej dom i tutaj powinna pomagać. Było tylu ludzi, którzy wymagali pomocy psychologa, tylu ocalałych, którzy musieli z kimś porozmawiać, a ona miała wyjechać i zostawić ich wszystkich. Jednak jak bywało to w przeszłości, Jack nie potrafiła otwarcie powiedzieć Davidowi, że nie chce czegoś zrobić.
- Kogoś konkretnego? - zapytała więc zamiast zaprotestować.
- Tego, którego uratowałaś i tego drugiego, przywiezionego przez Kalipso. Jeden potrzebuje szkolenia, a drugi przeszkolenia, skoro stał się dwójką. Ten młody brytyjczyk ma ciemny kryształ - dodał ciszej. - Twoja obecność przy nim jest bardzo wskazana. Przy okazji, ten McWolf, ma jasny czy ciemny kryształ? - zapytał, ale raczej z czystego obowiązku niż zaciekawienia.
Jack przeczesała rude włosy dłonią i przetarła zmęczone oczy.
- Nie wiem, jak zakwalifikować szary kryształ. Nie pamiętam bym wcześniej taki widziała.
- Szary? Nie ma takich kryształów... - Lovan zmarszczył brwi. - Jesteś pewna, że to nie był bardzo jasno niebieski czy coś w tym stylu?
Brwi Jack zbiegły się ku sobie w geście zdziwienia. Przyjrzała się Davidowi oceniając czy nie robi sobie z niej żartów. Nie robił.
- Tak, jestem stuprocentowo pewna, że Dean ma szary kryształ. Nie przywidziało mi się Davidzie.
Jakiro postukał palcem w blat intensywnie myśląc.
- To... niezwykłe - był bardzo poruszony. - Myślę... że powinienem to skonsultować z Vellanhauerem. A ty znajdź proszę tego dzieciaka i przyprowadź go do sztabu, ok?
- Nie ma problemu i tak miałam to zrobić, bo gdzieś zniknął z moim psem - posłała Lovanowi uśmiech i schowała do kieszeni telefon, którym bawiła się przez całą rozmowę.
- To widzimy się w sztabie - odwrócił się i szybko wyszedł ze stołówki. Jack została sama z swoją zimną już zupą.
Dopiero gdy David zupełnie opuścił stołówkę Jack położyła głowę na stole obok miski zimnego dania i jęknęła żałośnie. Przy Lovanie zachowała fason i uśmiech ale nie była w stanie dłużej utrzymać dobrej miny. Choć sen pomógł jej ciału zregenerować się, psychicznie była wyczerpana i wiedziała, że nie powinna tak myśleć, ale jedyne o czym marzyła, to gorący kubek kakao, koc i głupi serial. Kilka razy, niezbyt mocno, uderzyła głową o blat stołu, by choć przez chwilę poczuć inny rodzaj bólu. Po akcie chwilowej bezsilności i autodestrukcji wyprostowała się. Odetchnęła głęboko kilka razy i wstała wyciągając z kieszeni telefon, który nawet nie wie po co tam schowała. Ruszyła przez kantynę ku wyjściu. Wybrała numer Luckasa, z którym powinna porozmawiać, bez Davida siedzącego obok niej i nacisnęła zielony przycisk by wykonać połączenie. Komunikat “abonent czasowo niedostępny” powtarzany, aż nie zakończyła połączenia zirytował ją jeszcze bardziej. Mówił coś o popsutym telefonie, powinna się domyślić. Otworzyła okienko wiadomości tekstowej i jako adresata wybrała Luckasa. Chwilę patrzyła w pusty ekran zastanawiają się co ona właściwie chce mu napisać. “Przepraszam za naszą ostatnią rozmowę” zaczęła, tylko po to by zaraz skasować to zdanie, a na jego miejscu napisać “Jutro wyjeżdżam do L.A. Jak tylko będziesz miał telefon, dzwoń do mnie, nieważne o której godzinie . Westchnęła ciężko i ponownie włożyła telefon do kieszeni wojskowej kurtki. Wyszła z kantyny rozglądając się dookoła. Jeśli Dean poszedł gdzieś z Lulu była szansa, że zabrał suszkę na spacer i kręci się gdzieś między barakami.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 19-01-2017, 13:47   #28
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Był coraz słabszy. Czuł taki wewnętrzny wstyd. Jak można bylo dac się tak upokorzyć. Ma na swoim koncie tak dużo sukcesów, a przez to głupie posiadanie kryształu, musiał zostać zesłany do stopnia chłopa. Kompletne zero. W tym jednym momencie mu sie tak wydawało.
Zanim jednak całkiem stracił przytomność, bądź co bądź, ale bycie rannym a chwile pozniej powrót do ludzkiej postaci nie jest najlepszym rozwiazaniem dla zdrowia. Można się nieźle przekręcić, tym bardziej przy tak niskiej temperaturze. Jego oponent również wrócił do ludzkiej postaci, i zaraz ubrał się w świeże ubranie. Musi być bardzo lubiany i szanowany, skoro jak na zawołanie, zaraz po przemianie otrzymał nowe ubrania. trzeba się mu bardziej przyjrzeć. - maciek był coraz słabszy. Widział odchodzącego i za chwile wsiadającego do czarnej limuzyny mafiosa. Odwrócił głowę od samochodu po zamknięciu się w nim drzwi.
Spojrzał na koksa, który miał zająć się Liskiem. Najwyżej będzie tym zasranym psem na posyłki, trudno, raz się żyje. Nie miał zamiaru się nawet rzucać, szarpać, każdy ruch sprawiał mu ból, jak nie w barku, to w ręce którą cały czas trzymał. Starał sie ukryć go jak tylko można, ale nie było szans.
Rozdzierający go od środka ból nie dał mu szansy. Stracił za dużo krwi, żeby cokolwiek móc albo nie móc zrobić. Wyciek krwi w połączeniu z bólem i głupim uczuciem przegranej doprowadził do utraty przytomności.
 
Ramp jest offline  
Stary 19-01-2017, 21:11   #29
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Dostrzegła w dole lądowisko, z którego nie tak dawno wystartowała. Miała mieszane uczucia wiedząc, że już lada chwila dotrze na miejsce. Niby z jednej strony cieszyła się, bo zmęczenie dopadło ją ogromne, a ból uprzykrzał egzystencję, ale wiedziała, że wylądowanie i przemiana nie skończy jej problemów. Co więcej, to dopiero będzie początek wszystkiego. A musiała choćby dowiedzieć się co wskazują radary.

Biała sylwetka Obdarzonej opadła na płytę lądowiska. Zbroja była pokiereszowana i zniekształcona, nie trzeba było eksperta by stwierdzić, że Kalipso przeszła nie małe lanie. Co prawda nie krwawiła, ale sama Obdarzona wiedziała, że to tylko i wyłącznie zasługa żywiołu, który pozwalał jej na utrzymanie płynów w sobie. Po przemianie nie będzie już tak lekko.
Kalipso ciężko osiadła na podłożu, przyklękając na jednej nodze. Prawą ręką wciąż obejmowała lewe ramię. Dopiero gdy wylądowała puściła i na prawej pięści podparła się, by utrzymać w pionie.

- Medyków potrzebuje! - wydobył z siebie głos z Obdarzonej, który brzmiał jak echo.

Jej przybycie nie mogło przejść bez echa, to oczywiste. Jednak widok tego, jak bardzo była pokiereszowana mógł szokować. I fakt, że dopiero co wystartowała, wcale tego nie polepszał. Opieka medyczna, choć powinna w takim wypadku już biec w jej kierunku to zamarła. Dopiero jej okrzyk wybudził ich z odrętwienia.
Po chwili wyczekiwali z środkami przeciwbólowymi, kocami i noszami. Erika mogła wrócić do postaci zbroi.
Nagle stało się jej bardzo zimno, a twarz, lewy bok i biodro eksplodowały bólem. Krzyknęła, ale to tylko pogorszyło sytuację. Ledwo mogła oddychać, żebra były bardzo mocno obite, nie mówiąc w ogóle o poruszaniu się. Pozostało jej ciche postękiwanie. Łzy pociekły po jej policzkach.
Otrzymała szybki zastrzyk w bark i okryto ją kocami. Była w stanie otworzyć jedynie prawe oko i widziała przerażenie na twarzy opatrującego ją na szybko lekarza.
Ostrożnie przerzucili ją na nosze, co mimo wszystko sprawiło jej kolejne cierpienia. Kiedy jednak nieśli ją, to ból powoli robił się coraz lżejszy. Ledwo się zorientowała, kiedy byli już pod dachem i układali ją na łóżku. Nadal ją kłuło w boku, ale nie na tyle by z tego powodu płakać.
- Erika? - dopiero po chwili zorientowała się, że Jack pochyla się nad jej łóżkiem. Jak zwykle czuć od niego było ten przyjemny powiew ciepła.

Odruchowo chciała spojrzeć w kierunku z którego dobiegał głos. Wywołało to w niej nową falę bólu, co prawda słabszego niż do tej pory, ale wciąż miała ochotę umrzeć. Syknęła przymykając oczy.
Na jej szczęście gdzieś w oddali zaczynała wyczuwać zbliżający się ciepły błogostan silnych leków przeciwbólowych, które niespiesznie zaczynały na nią działać. Erika oddychała bardzo płytko, by ból mięśni żeber nie zwiększał jej cierpienia.
- Sprawdźcie radary - odezwała się szeptem, gdyż nie mogła wydobyć z siebie więcej. - To był Desolator - mówiła powoli, ostrożnie, między oddechami. - Chyba chciał znów uderzyć, ale uciekł. Sprawdźcie. Radary - jęknęła, a na jej twarzy pojawił się grymas olbrzymiego bólu. Aż zacisnęła pięści tak mocno, że zbielały jej kłykcie.
- Wykonać - Vellanhauer przekazał dalej, a sam został przy niej. - Wiem, że to trudne, ale powiedz jaśniej, co tam się stało?

- Ok - wydukała z trudem, w ostatniej chwili powstrzymując się przed skinieniem głową. Erika cicho przeklęła w swoim rodzimym języku. Całą siłą woli starała się nie poddać wpływowi leków na jasność jej myśli. Aż pot wstąpił jej na czoło.
- W anomalii. Był nad nią Desolator. On zniszczył i czekał. Niestety to wina Obdarzonych... - jęknęła przeciągle, bo wzięła za głęboki oddech. - Nie byłam w stanie nic mu zrobić. Ale uciekł. Sprawdź radar. Usunęłam chmury. On patrzył na miasto. Chyba chciał uderzyć. Znowu.
- Rozumiem - odparł krótko. - Odpocznij - wstał i wyszedł z pokoju.

Erika nie wiedziała czy została sama czy nie. Leki już mocno weszły i czuła jak powoli zaczyna odpływać. Jakąś chwilę wzbraniała się przez sennością, która przyatakowała ją razem z tym olbrzymim zmęczeniem wchodzącym w miejsce bólu. Kobieta otworzyła lekko oczy. Widok jej się zamazywał, ledwo rozpoznawała kształty, a głosy zdawały się docierać do niej jakby z olbrzymiego dystansu.
W głowie zaczęło jej się kołatać pytanie, jak by skończyła gdyby nie miała wzmocnionego pancerza i pola ochronnego. Z pewnością gdyby jednego i drugiego nie miała, to by nie zaryzykowała tak jak teraz. Już nawet nie była pewna czy jest na siebie zła. W sumie to za co miałaby być?

Zaczęło jej się robić tak błogo i przyjemnie. W końcu przestała się bronić. Oddech Eriki, zaczął robić się coraz głębszy, zwalniał, aż w końcu kobieta odpłynęła na dobre i zasnęła z westchnieniem ulgi.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 23-01-2017, 02:01   #30
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
USA, Illinois, 15 mil na południe od byłego centrum Chicago, 3 stycznia 2017 roku, 19.19 czasu lokalnego
Przesunął ostatni z kontenerów utrudniających dostęp do uwięzionych w tunelu. Czterech strażaków natychmiast zaczęło schodzić niżej, nawołując do pozostania na swoich miejscach. Odpowiadały im okrzyki radości
Wkrótce pierwsi ludzie zaczęli wychodzić na zewnątrz, żeby po raz pierwszy od dwóch dni zobaczyć światło dnia. Reakcje były różne. Część z nich nie przebierało w podziękowaniach dla strażaków i gwardzistów, niektórzy modlili się w podzięce, inni płakali ze wzruszenia.
Stojącego nieopodal w postaci zbroi White’a wszyscy omijali szerokim łukiem. Jedno dziecko na jego widok rozryczało się donośnie, a matka krzyknęła coś, zapewne obraźliwego, w jakimś słowiańskim języku.
Następnie wskazując na Obdarzonego wylewała swoje żale jednemu z członków Gwardii Narodowej.
Elliot zaczynał mieć zawroty głowy, co było istotną oznaką, że musi powrócić do ludzkiej postaci i odpocząć. Obdarzeni w postaci zbroi nie odczuwali zmęczenia w ten sam sposób co ludzie. Nie pocili się, nie tracili oddechu. Ich organizmy funkcjonowały wręcz perfekcyjnie, do momentu, w którym pojawiały się problemy ze zmysłami. Zawodził ich kolejno wzrok, słuch, ciało nie chciało reagować na proste polecenia, bądź robiło to ze sporym opóźnieniem, przez co Obdarzony wyglądał jakby był pijany.
- Mamy kolejny punkt na liście. Trzy przecznice dalej. Gotów? - sierżant Douglas popijał napój energetyczny. Czarnoskóry mężczyzna zachowywał się zupełnie naturalnie w towarzystwie Brytyjczyka. Widać było, że miał już doświadczenie ze współpracy z Obdarzonymi. Natomiast jego ludzie odnosili się do White’a ze sporym dystansem. To, że pomagał im w ratowaniu cywili za wiele nie zmieniało, gdyż już krążyła wśród nich wieść o tym, że to jeden z Obdarzonych był winny zniszczenia miasta i śmierci milionów ludzi.

Elwood, centrum rezerw Armii Stanów Zjednoczonych, aktualnie centrum dowodzenia akcją ratowniczą Chicago, 3 stycznia 2017 roku, 20.01 czasu lokalnego
Obeszła obóz dookoła, ale nigdzie nie zauważyła młodego McWolfa. Zapytani żołnierze, również nie widzieli chłopaka, dopiero jeden oficer wspomniał, że rozmawiał z nim, ale było to jeszcze rankiem.
Szczęście się do niej uśmiechnęło, gdy po raz kolejny obchodziła bazę. Musiała go wcześniej w jakiś sposób przeoczyć. Dean stał na zapleczu stołówki i jadł z plastikowego talerza zupę. Przy nim była Lulu, z nosem zanurzonym w identycznym naczyniu, postawionym na ziemi. Podchodząc bliżej dostrzegła kawałki gotowanego mięsa i skrojoną w kostkę marchewkę. Chłopak jej nie spostrzegł, głęboko nad czymś zamyślony.
Nie mogła się nie uśmiechnąć. Przez chwilę przyglądała się chłopakowi wykorzystując okazję, że ten jej nie zauważył. W końcu jednak podeszła i stanęła obok niego bez słowa spoglądając tylko kątem oka na Deana z błądzącym po ustach łobuzerskim uśmiechem.
- Och Jack - wymsknęło mu się, a że usta miał pełne jedzenia, to zabrzmiało to ledwo można było go zrozumieć. Przełknął na szybko prawie się krztusząc i powiedział: - Poprosiłem o coś, tylko nie kości, bo czytałem, że nie powinno się dawać, samo gotowane mięso - wyjaśnił jednym tchem. Wyglądał na zakłopotanego. Musiał mieć jakieś przykre doświadczenia z karmieniem psów, skoro sądził, że Jack może mieć do niego o coś pretensje.
- Tylko gotowane kości mogą zaszkodzić - stwierdziła rzeczowo i próbowała nie roześmiać się widząc jak chłopak próbuje się wybielić, choć zupełnie nie miał ku temu powodów.
- Dziękuję Ci bardzo, że się nią zająłeś. Nie sprawiała problemów?
- Nie, była w porządku. Żołnierze są zaskoczeni, że ona w ogóle nie boi się Obdarzonych, a tutaj co chwilę jakiś olbrzym lata. Pojawił się godzinę temu kolejny wielkolud. Tak samo duży jak Smaug, tylko miał niebieską zbroję - wyjaśnił, głaszcząc Lulu. Ta właśnie skończyła jeść i widząc swoją panią, rzuciła się w jej kierunku.
- To chyba Kalipso - zawyrokowała i przykucnęła by pogłaskać Lulu.
- Jak się czujesz? - spojrzała na niego z niesłabnącym uśmiechem wymalowanym na pełnych wargach.
- Spoko - odparł, ale zauważyła cień, który przemknął przez jego twarz. Ewidentnie coś go gryzło, ale nie chciał tym jej zamartwiać. - Masz jakieś plany na wieczór? - zapytał szczerze zainteresowany. Chodziło mu oczywiście o dalszą pracę przy pomocy poszkodowanym, a był w tym tak prostolinijny, że nie zauważył dwuznaczności swojej wypowiedzi.
- Zupełnie nie, ale jutro jedziemy razem do L.A. - wyprostowała się łapiąc za smycz spanielki.
- Ale wiesz, że jak coś się dzieje, to możesz mi powiedzieć? - dodała poważaniejąc i bacznie mu się przyglądając.
Pobladł i uciekł wzrokiem.
- To znaczy... - przygryzł wargę ze zdenerwowania. - Nie dałem znać moim rodzicom, że żyję. Wyłączyłem komórkę - było mu po części wstyd, ale zauważyła u niego też oznaki gniewu.
Rozejrzała się wokół szukając czegoś na czym mogliby usiąść. Ostatecznie stołki musiały im wystarczyć. Podniosła dwa taborety i jeden postawiła przed Deanem, drugi zaś postawiła za sobą tylko po to by na nim usiąść.
- Siadaj - wskazała dłonią siedzisko i gdy chłopak usiadł zapytała - Pokłóciłeś się z nimi?
- Poniekąd... Uciekłem z domu. W sumie to ojciec kazał mi wypierdalać, więc nie do końca uciekłem - był zażenowany.
Założyła nogę na nogę i delikatnie nachyliła się w jego stronę.
- Chcesz mi powiedzieć co się stało, czy mam zapytać jak minął Ci dzień? - puściła do niego oko, a jej delikatny uśmiech miał rozluźnić atmosferę, choć odrobinę.
Musiał długo tłamsić wiele rzeczy w sobie. Aż mu ręka zadrgała z podenerwowania. Zbierał się jednak, żeby się przed nią otworzyć. To nie było łatwe, ale Dean ewidentnie tego chciał.
- Chodzi o to, że... - zaczął, ale nie dane było mu kontynuować.
Przerwał im nie kto inny jak Lovan.
- Jack? Co tu robisz? Czekamy na ciebie. - powiedział z cieniem nagany, że musiał osobiście po nią się pofatygować. Przeniósł też wzrok na McWolfa. - Na ciebie młodzieńcze też.
- Na mnie? - Dean był skonfundowany.
Na chwilę rysy Jack wyostrzyły się. Lovan nie powinien jej w taki sposób przerywać, miał jednak rację, czekali na nich. Odetchnęła trzy razy i zaraz się uspokoiła.
- Masz rację Davidzie. Przepraszam. Już idziemy. - wstała ze stołka i zachęcająco wskazała dłonią drzwi, by Dean również ruszył się ze swojego miejsca. Lulu mimo niezadowolenia jej pani zaszczekała radośnie zwracając na siebie uwagę i podbiegła obwąchać Jakiro.

Drogę do sztabu pokonali w milczeniu. McWolf był mocno zaskoczony, że ktoś z wyższej szarży może od niego coś chcieć. Jasno malowało się to na jego twarzy. Szukał w tym wsparcia Jack.
Kobieta była bardzo blisko by wyciągnąć z niego to, co go trapiło. Chłopak na pewno tego potrzebował. Tłumienie negatywnych emocji nigdy nie przynosiło nic dobrego.
Gdy byli w środku Lovan dał znak Smaugowi, a ten wskazał by poszli za nim do jego biura.
Mieściło się w przejętym budynku dowództwa stacjonującej tu zazwyczaj jednostki. Nieduży pokój musiał należeć do jakiegoś pułkownika z Teksasu, bądź fana rodeo, gdyż było tutaj pełno akcentów i gadżetów tej dyscypliny.
Vellanhauer zamknął za nimi drzwi.
- To on? - zapytał Dove, która twierdząco skineła głową. Smaug podszedł do okna i opuścił żaluzje, zapalając w zamian światło.
- Przepraszam za to zamieszanie. Jack Vellanhauer - wyciągnął rękę do chłopaka.
- Dean McWolf - ten uścisnął ją z szacunkiem.
- Niecodzienna sprawa, ale odkąd jesteś Obdarzonym tylko takie będą cię spotykać - stwierdził mężczyzna. - Przejdźmy do rzeczy. Podnieś bluzę i pokaż swój kryształ.
Chłopak zawahał się przez moment i spojrzał na kobietę, szukając potwierdzenia. To nie umknęło uwadze dwójce mężczyzn, którzy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
W końcu Dean rozpiął kurtkę i podciągnął sweter i podkoszulkę.
Lovan i Vellanhauer uważnie przyglądali się jego kryształowi.
- W porządku - Jack założył ręce na piersi intensywnie myśląc. - Przemieniałeś się już?
- Nie.
- Mhm… - podrapał się po brodzie.
- Myślę, że Whistler powinien to zobaczyć - wtrącił się Jakiro.
- Też tak sądzę - przytaknął Smaug. - Mała zmiana planów, panno Dove. Zabierze go pani do centrali. Lecicie na K2.

Polska, Grodzisk Mazowiecki, 7 stycznia 2017 roku, 17.53 czasu lokalnego
Skakał po kanałach informacyjnych, na których dominował jeden temat.
Chicago.
Spór parlamentarny został zdecydowanie odłożony na bok i główne dzienniki informacyjne wszystkich stacji zgodnie relacjonowały misje ratunkowe w USA. Wśród tych bohaterskich czynów przebijał się jednak jeden zasadniczy wątek, który Lisickiego interesował najbardziej. Z niepotwierdzonych źródeł dochodziły wieści, że za zniszczeniem miasta stał potężny Obdarzony.
Rzecznik prasowy Światła, prześliczna Sushmita Sherawat, nie chciała niczego potwierdzić, dopóki nie będzie zakończone śledztwo. Zapewniała natomiast, że Światło ma wszystkich swoich członków postawionych w stan gotowości by bronić cywili przed atakiem ze strony terrorystów. Skorzystała też z okazji by zaprosić wszystkich Obdarzonych do przyłączenia się do ich słusznej sprawy.
[media]http://digitalspyuk.cdnds.net/13/14/1280x1940/gallery_bollywood-bipasha-basu.jpg[/media]
Jej uśmiech na koniec konferencji prasowej sprawił, że Maciek prawie zapomniał o tym, co mówiła wcześniej. Podparł się na łóżku, by wygodniej się rozłożyć i syknął z bólu.
Ciągle się zapominał i znów posłużył się okaleczoną dłonią.
Zajęto się nim całkiem nieźle. Drwal musiał mieć na smyczy jakiegoś lekarza, bo opatrunki założono sprawnie. Oprócz tego przy biurku miał garść tabletek opisanych jako morfina. Komentarz do tego głosił, żeby brał maksymalnie dwie dziennie.
Nie omieszkał z tego skorzystać.
Rozciągnął się na łóżku.
Dziupla okazała się być kawalerką prawie w centrum miasta. Niedaleko miał do ładnie urządzonego parku i kilku sklepów. Samo mieszkanie było skromnie, ale zupełnie wystarczająco urządzone. Najważniejsze, że lodówka działała i była pełna. Maciek dostał też od Sosny numer do okolicznego kebsa, w którym mieli otwarty rachunek, jeśli chciałby coś na ciepło.
Żyć nie umierać.
Co mogło się stać mottem Lisickiego. Ręka nakurwiała go obłędnie. Miał ochotę się od razu przemienić, ale dostał zakaz. Miał leżeć na dupie i się kurować. Polecenia przyjdą wkrótce. Mógł być pewny, że za darmo się u Drwala obżerał nie będzie.

Wieczorem w sobotę drzwi do mieszkania się otworzyły i po raz kolejny zobaczył w nich Sosnę.
- Zbieraj się - mruknął nie odrywając wzroku od smartfona.

Irak, Mosul, 13 stycznia 2017 roku, 7.16 czasu lokalnego
Tym razem nie to nie była luźna przejażdżka tak jak wcześniej. Cała trójka eskortujących go rosyjskich najemników miała ręce na kolbach swoich karabinów. Poruszali się powoli, dojeżdżając do kurdyjskiego przystanku kontrolnego. Papiery jakie mieli były oczywiście lewe, cała nadzieja w dolarach i tym, że zdecydowanie nie wyglądali na islamistów.
Edgar ostrzegał, że to nie będą przelewki. Nie miał możliwości przerzucenia tutaj odpowiednich papierów. Jak stwierdził, dobry europejski dowód będą mogli wyrobić Theo dopiero w Grecji. Najpierw Obdarzony musiał tam jednak dotrzeć, a to wiązało się z przedarciem przez teren na którym toczyła się regularna wojna. Zorganizowanie sprzętu i trasy przejazdu trwało znacznie dłużej niż wcześniej. Massashi często wychodził rankiem i wracał dopiero późnym wieczorem. Jednak w końcu udało mu się przygotować dla nie go trasę.

Mijali po drodze dziesiątki cywilów, idących w cieniu wojskowych kolumn ciężkiego sprzętu. Najemnicy unikali jak ognia terenów zajętych przez samozwańcze Państwo Islamskie. Najłatwiej przejeżdżało im się przez tereny kontrolowane przez siły rządowe Syrii i Iraku. Tam gdzie funkcjonowali rosyjscy “doradcy wojskowi”. Okazywało się, że z wieloma z nich ci najemnicy byli po imieniu.
Problem był dopiero wtedy, gdy trzeba było się przedostać przez Kurdów. Ci byli zdecydowanie bardziej ostrożni.
Sprawdzający ich żołnierz zawołał swojego oficera. Ten podszedł do samochodu i nachylił się do środka. Kierowca wsunął mu w kieszeń koszuli kopertę i z solennym uśmiechem ją przyklepał.
- Żadnych postojów. Jedźcie przed siebie i jak najszybciej opuśćcie nasz kraj - powiedział w łamanym rosyjskim.
Nie było zbędnych dyskusji. Ruszyli.
Przejechali może pięćdziesiąt metrów, gdy posterunek za ich plecami eksplodował. Fragmenty ciał żołnierzy fruwały w powietrzu.
Spośród płomieni i pyłu wynurzyła się sylwetka ponad czterometrowego Obdarzonego.
[media]http://i.imgur.com/4v7cSaj.jpg[/media]
Nadepnął właśnie na plecy czołgającego się po ziemi kurda, zamieniając go w krwawą plamę. Pozostali żołnierze ostrzeliwali go, ale naboje jedynie rykoszetowały o zbroję istoty. Nie mogli mu nic zrobić. On kroczył w ich kierunku, by zabrać ich życia.
Tymczasem kierowca Theo wcisnął gaz do dechy. Nie mieli się zatrzymywać i najwidoczeniej wziął sobie bardzo do serca ostatnie słowa jakie w swoim życiu wypowiedział przepuszczający ich dalej, kurdyjski oficer.

USA, Illinois, Elwood, centrum rezerw Armii Stanów Zjednoczonych, aktualnie centrum dowodzenia akcją ratowniczą Chicago, 4 stycznia 2017 roku, 11.49 czasu lokalnego
Pobudka nie była jeszcze taka zła. Po prostu otworzyła oczy. Jednak każdy następny ruch był torturą. Wszystko ją bolało. Praktycznie całe ciało było opuchnięte. Pęknięte żebra były najgorszym utrapieniem, gdyż utrudniały jej wzięcie głębszego oddechu. Nie było nawet mowy o kaszlnięciu bez przenikliwego bólu.
- Wyglądasz jak pół dupy zza krzaka - dobiegł ją męski głos. Z trudem odwróciła głowę i ujrzała oprawcę. On nie znał słowa litość, choć wielu postrzegało go jako luźnego i pogodnego faceta.
Stał oparty o ścianę pokoju, ale widząc, że się obudziła podszedł i usiadł przy jej łóżku.
- Ach rozumiem, to pewnie dlatego, że nie miałaś jeszcze czasu zrobić makijażu… Dlatego mówią, że pierwsza randka zawsze na basenie… - wyszczerzył się.
[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/9c/15/8d/9c158d7852e8da9f004c2efc183e9221.jpg[/media]
Przesunął ampułki z silnymi lekami przeciwbólowymi, które stały na szafce obok i postawił tam czteropak piwa.
- Dla ciebie. Co prawda hamerykańskie siki, ale nic innego w pobliskim sklepie nie mieli. Do centrum nie ma co jechać, bo tam jakiś remont teraz i pozamykane, czy coś… - wyciągnął jedno i sobie otworzył. Przechylił i wypił duszkiem. - Uch, paskudne - mruknął i natychmiast otworzył sobie drugie.
- Cześć Alex… - wydusiła z siebie z wielkim trudem Erika, która zaraz ze stęknięciem ułożyła się wygodniej na łóżku.
- Normalnie będę musiał coś mocnego wrzucić na ruszt, żeby ten smak zabić jak tylko wrócę do Europy - przechylił i pociągnął jeszcze kilka łyków. - Widziałem zdjęcia, ładnie cię pokiereszowało. Wiesz, że masz pęknięte cztery żebra? Zupełnie jak wtedy w górach, gdy nie zdążyłaś zrobić uniku. Pamiętam, że miałaś mieszane uczucia co do moich prób rozweselenia ciebie gdy leżałaś w lazaracie. W związku z tym, chciałbym się poprawić, więc posłuchaj tej historii. Był sobie konik Garbusek beznadziejnie i całkiem nie platonicznie zakochany się w Ksieżniczce Anastazji… A że był nieśmiały i doświadczenia w obcowaniu z kobietami zupełnie nie miał, udał sie po poradę do Baby Jagi. Zwierzył się Babie Jadze ze swoich marzeń, a ona mu na to:
- Po dobroci to ona ci się na pewno nie oddda. Jesteś mały, garbaty, śmierdzisz końskim potem... Mam! Możesz ją spić w jakiejś knajpie i wtedy... No, nie Księżniczka Anastazja nie pije... Jedyne co ci pozostaje: zaczaić sie za rogiem, pałą w łeb i ruchać póki ciepła.
Na to Konik Garbusek:
- Ale ja ją KOCHAM!!!! NIe mogę tak postąpić!
- Przykro mi. Innego wyjścia nie widzę.
Poszedł więc Konik Garbusek do Dziadka Mroza i zwierzył mu się ze swoich marzeń.
- Po dobroci to ona ci się na pewno nie oddda. Jesteś mały, garbaty, śmierdzisz końskim potem... Mam! Możesz ją spić w jakiejś knajpie i wtedy... No nie, Księżniczka Anastazja nie pije...Jedyne co ci pozostaje: zaczaić sie za rogiem, pałą w łeb i ruchać póki ciepła.
- Ale ja ją KOCHAM!!!! Nie mogę tak postąpić!
- Przykro mi. Innego wyjścia nie widzę.
Zdesperowany Konik Garbusek udał się do herosa emerytownego Dżina.
Ten powiedział mu:
- Po dobroci to ona ci się na pewno nie odda. Jesteś mały, garbaty, śmierdzisz końskim potem... Mam! Możesz ją spić w jakiejś knajpie i wtedy... No, nie Księżniczka Anastazja nie pije... Ale... Jest taki sposób, tylko na pewno na to nie pójdziesz...
- Pójdę na wszystko - to jest miłość!!!
- Otóż, za siedmioma morzami, za siedmioma lasami jest taka kraina... Ale tam trzeba iść 30 lat w jedną stronę...
- Pójdę, w imię miłości!!!
- Dobrze... W tej krainie rośnie roślina, która nazywa się Jebieziele. Narwij pełen worek i przyjdź do mnie, wtedy powiem ci, co dalej z nią robić.
Konik Garbusek dzielnie przewędrował 30 lat w jedną i 30 lat w druga stronę. W końcu zjawił się u emerytowanego Dżina. Ten na to:
- Dobrze, teraz musisz tę roślinę suszyć tylko przy pełni księżyca przez 5 lat.
Po wyznaczonym czasie Konik Garbusek wrócił do Dżina i zapytał o dalsze instrukcje.
- Teraz to juz wszystko prosto. Rozsyp to pod swoim łóżkiem. Zaproś ją Księżniczkę Anastazję do siebie do domu. Ona wejdzie, wciągnie w nozdrza zapach i zapyta "Co to tak pięknie pachnie?" i schyli pod łóżko się żeby powąchać, a ty wtedy ją pałą w łeb i ruchasz póki ciepła.

Alex spojrzał na nią wyszczerzony wyczekując reakcji.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172