lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [storytelling]Crystal Souls (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/16771-storytelling-crystal-souls.html)

Kolejny 08-04-2017 18:45

Był mocno poirytowany. Miał kilkanaście dni, żeby się przygotować na misję, ale na tak gwałtowną zmianę klimatu nie mógł być gotowy. Cholera, pomyślał, miałby problem z przyzwyczajeniem się do niego gdyby przyjechał tu z ojczyzny, a co dopiero z bazy Mroku. Nie pomagało w ogóle to, że widok europejskiego blondyna przyciągał uwagę niemal wszystkich. Normalnie czuł, jakby był jedynym białym w całym państwie. Miał nadzieję, że nikt go za bardzo nie zapamięta, bo jego obecność rzeczywiście była trochę podejrzana.
Azza była starsza od niego od parę lat, wyglądała na około dwudziestu czterech, ale z powodu tego, że była jego trenerem i posiadała potężne moce czuł do niej dość dużą dozę szacunku. Była profesjonalistką i bardzo dobrze się z nią współpracowało. Dodatkowo ich moce w odpowiednich proporcjach dobrze działały ze sobą w synergii.
Teraz stał obok niej, cały mokry i lekko zdyszany po samym spacerze w pobliżu świątyni. Zastanowił się chwilę nad jej pytaniem, samemu już wcześniej zastanawiał się, jak chcą to rozegrać:
- Trzeba go złapać jak najdalej od dżungli, więc chyba najlepiej byłoby go zaatakować w środku. Wiemy, ile ma mocy?
- Nie. W postaci zbroi ma dziewięć metrów, więc mogą to być trzy silne, lub cztery słabsze mocki. Trudno przewidzieć. I chyba masz rację, lepiej będzie go dorwać jak będzie w okolicach zabudowań. W dżungli może wrócić do ludzkiej postaci i po prostu nam spierdolić. - wyciągnęła papierosa i zapaliła. Wyciągnęła też paczkę ku niemu, proponując szluga - Trzeba w takim razie się dobrze skitrać. Teraz jesteśmy na takim widoku, że będą o nas mówić przez najbliższy tydzień.
- Bez kitu. Jest jeszcze problem, że jak rzeczywiście może być czwórką to może dla pewności powinienem się podładować przed atakiem, a to będzie ciężko ogarnąć. Chociaż i bez tego mamy dużą przewagę, jak tylko postawisz swoje pole to game over.
Przyjął papierosa, bo też czemu nie. Dawno nie miał okazji.
- Dzięki – zamyślony odpalił fajkę, zaciągając się. Ostatnio jak to robił wszystko było na swoim miejscu i mógł się cieszyć myślą, że robi coś nie do końca dozwolonego. A teraz? Nie było osoby na tym świecie, która by się nim w taki sposób przejmowała.
- Nie wygląda, żeby gdzieś tu w pobliżu prąd podciągnęli… - rozejrzała się. - Może jakieś kable pod ziemią? Ale tego nie będziemy mieli kiedy poszukać. Chodźmy - odwróciła się i ruszyła z powrotem do pobliskiej wioski.
- Problem z moją mocką jest taki, że o ile mogę gościa obezwładnić, to dobicie go chwilę zajmuje. Choć tutaj raczej czas nas nie będzie zbytnio gonił - mruknęła. - Myślę, że mamy co najmniej godzinę spokoju od rozpoczęcia akcji, zanim jakaś odsiecz przybędzie. Tutejszy oddział SPdO to jest żart, a choć w pobliżu jest masyw Karakorum, to zanim ktoś stamtąd ruszy dupę, to pół dnia minie. Zrobimy więc tak - zaciągnęła się papierosem i wyrzuciła niedopałek w strzechę mijanego domu. - Wejdziesz do środka w nocy sam i go wywabisz. Nie powinien się przestraszyć ciebie w postaci zbroi. Najlepiej będzie, jeśli powalczysz z nim na tyle, by odkrył swoje pozostałe mocki. Ja wkroczę w ewentualnym krytycznym momencie, wystawię ci go, a ty skręcisz mu kark. Stoi?
Plan zaproponowany przez Azzę brzmiał sensownie. Rzeczywiście gdyby wyskoczyli od razu we dwóch ich cel mógłby się spłoszyć, a tak mogą go wziąć podstępem. Największy problem był taki, że musiał przez pewien czas walczyć samemu i to mogło się źle skończyć, ale przecież miał zabezpieczenie. On musi tylko grać na czas.
- Stoi. Tylko obserwuj uważnie, bo jeszcze może mnie czymś zaskoczyć i nie będzie kolorowo. Na razie znajdźmy miejsce do przeczekania.
Podchodził do sprawy z pełnym skupieniem i wiedział, że nie może tego zepsuć. Wyrzucił peta za siebie, przygotowując się mentalnie. Musiał po prostu wykorzystać to, czego się nauczył. Czas sprawdzić, jak dobrze potrafi wykorzystać teorię w praktyce.

Ramp 09-04-2017 15:11

Wszystko działo się bardzo szybko, oczywiście nie liczył tego, że jakiś czas pospał sobie smacznie i z przed drzwi domu do którego mieli się włamać z towarzyszką, znalazł się w samochodzie na noszach.
Najwidoczniej byli śledzeni przez SPdO aż do mieszkań. Ostatnie co to pamiętał postać stojącą w świetle i dosłownie sekundę potem… obudził się przykuty pasami.
Co jest kurwa?! - zaklął w myśli. Przemyślał jeszcze raz całą akcję zanim zostali zmuszeni do ucieczki i powrocie do ludzkiej postaci.
Kilku żołdaków policji zginęło zdeptanych przez Obdarzoną, być może chcieli zmniejszyć straty wśród ludzi i pozwoli im uciec, żeby śledzić, a że wiedzieli jak postąpią z zacieraniem śladów, sprawa była jeszcze prostsza.

Cały jego wysiłek, aby pozostać w cieniu i nie rejestrować się jako Obdarzony, spełzł na niczym. Leżał bezwładny na noszach, próbował się chwilę wcześniej przemienić, ale to coś czym go ‘nakarmili’, blokowało przemianę, a sam Maciek zrezygnował po paru próbach.
Będzie pod nadzorem jakichś gnojki z naszywkami na mundurach, czy jakie stopnie oni tam mają. Było to akurat mało istotne, zabić go nie zabiją, jakoś przeżyje, może kiedyś uda się uciec.
Ta chwila mogła nadejść również i w tej sytuacji, w której się znalazł.
Samochód w którym się znajdował zamienił się w kołowrotek by za chwilę zatrzymać się w miejscu. Wokół trzaskało, strzelało, Lisicki został wyciągnięty z pojazdu.
Otoczenie zdawało się być polem bitwy potworów, totalna masakra. Droga została pocięta, i to dosłownie. Znał jedną osobę która miała broń zdolną do czegoś takiego, aczkolwiek nie był tego do końca pewien. Poznał tam swojego szefa, który niósł Lisa na rękach, a sam nie był w stu procentach sprawny, urwany bicz, a karabinu nie było nigdzie widać. Nieważne. Skąd on wiedział, że tak się wszystko dzieje?
Nagle światełko przemknęło mu przez głowę, przecież Drwal miał wtykę, która wprowadziła Maćka do środka mafii.

Siedział już na kanapie subaru. Wygodna jak cholera, miał ochotę znowu się zdrzemnąć, ale trzeba było wyjaśnić to co się stało w ciągu ostatnich kilku godzin.
Obok niego siedziała jego wcześniejsza przeciwniczka.
- Przeżyłaś.. - ze znużeniem rzucił w kierunku towarzyszki, nie miał siły na inny dialog z nią, zwrócił się ostatecznie do swojego Bossa - Dzięki szefie.
- W porządku - odparł bez cienia emocji. - Co z celami? - zapytał
- Cele zlikwidowane, nie został po nich żaden ślad - bez zastanowienia odpowiedział po czym tym razem on zadał pytanie - A co z nią? - skierował wzrok na kobietę.
- Zobaczymy. Co o niej wiesz?
- Jak na razie wiem tyle, że jest dość zaciekła, widziałem jak walczy i co najważniejsze - zerknął na kobietę i po chwili na Drwala - Wynajął ją Mrówa, a w jakim celu to zapewne się domyślasz szefie. - zamyślił się chwilkę - wydaje mi się że to ten kurdupel wywoływał na niej jakąś presję, jak zniknęła ta trójka, ona była całkiem inną osobą - głęboko dychnął.
Nie odpowiedział mu od razu. Jedynie zerknął na tylne siedzenia.
- Mało jeszcze wiesz - stwierdził drapiąc się po brodzie. Prawą dłoń miał obandażowaną, tylko czubki palców wystawały spod gazy. - Ty - zwrócił się do kobiety, która wydawała się być nieprzytomna. - Jaką masz moc?
Obdarzona otworzyła oczy. Zapewne udawała brak przytomności do tej pory. Musiała jednak czuć swoistą aurę grozy, jaką roztaczał Drwal, bo nie zwlekała z odpowiedzią.
- Wybuch płomieni ze mną jako centrum - miała mocno zmęczony głos, tak samo jak Lisicki. W końcu też ją nafaszerowali prochami.
- Wiesz w czyich jesteś rękach?
- Tak… - odparła spuszczając wzrok.
- Pokonałem tych, którzy cię pojmali. Masz piętnaście minut na przemyślenie swojej sytuacji, po tym czasie czekam na odpowiedź. Lis wytłumaczy ci twoje opcje - po tych słowach odwrócił się z powrotem patrząc przez przednią szybę.
Właśnie wyjeżdżali do do Nieporętu i na rondzie skręcili na Wieliszew. Pewnie gdzieś na wsi szef będzie chciał zmienić brykę, by zgubić ślad psów.
Zerknął na szefa z lekkim zdziwieniem, od czasu ucieczki ze szpitala, gdy stał się Obdarzonym, nie miał tak dużego kontaktu z drugą osobą, dlatego nie wiedział co ma odpowiedzieć kobiecie.
- Yyy, ten no… kierowca może Cię wysadzić na najbliższym zakręcie i wtedy na pewno zamarzniesz, aczkolwiek możesz się przemienić i uciekać, lecz daleko nie uciekniesz, ponieważ dorwią Cię i zabija albo zamkną w wiezieniu.
A możesz też być moją towarzyszką i wykonywać polecenia szefa
- od razu skontrował jej pytanie które był pewien że zada - Nie, nie będziesz tylko czyjąś służącą, ale będziesz tu wiodła normalne życie, tyle że w większej dyskrecji i od czasu do czasu popracujesz na swoje utrzymanie - puścił jej oczko, aby się nie przestraszyła.
No, to chyba wszystko.
Oparł głowę o siedzenie i czekał na przesiadkę, chciał jak najszybciej dotrzeć do mieszkania, albo gdzie ich tam Drwal zabierze.

Turin Turambar 09-04-2017 23:59

Chile, Santiago, 12 stycznia 2017 roku, 00.11 czasu lokalnego
Ostatni z przesłuchiwanych był napięty jak struna, kiedy stanął przed Chezą. Wejście w jego umysł, teraz gdy Jack się nieco rozluźniła z racji złapania punktu zaczepienia, było łatwe.
Tajemnica Fernandeza była wręcz śmiesznie nieistotna w tym momencie. Mężczyzna sprowadzał na swoich wieczornych wartach różne laski i bzykał je na biurku swojego szefa.
Po wypuszczeniu go i przemiania do ludzkiej postaci Jack miała ochotę położyć się w dresach na jednym z materaców w tej sali i zasnąć.
Porucznik Galvez odprowadził ją do hotelu i obiecał zająć się wszystkim. Dove padła na łóżko tak jak stała w ubraniach i momentalnie zasnęła.

Węgry, Budapeszt, 17 stycznia 2017, 20.04 czasu lokalnego
Zak siedział przed telewizorem i nucił pod nosem piosenkę z czołówki kreskówki na jego ulubionym paśmie.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=w2fdtkBypK8[/media]
Po odstawieniu Williama do hotelu udała się odebrać syna od dziadków i już we dwójkę wrócili godzinę temu do domu. Wszystko wskazywało na to, że chłopiec zapomniał o zaplanowanym na wieczór kursie cukierniczym z mamą, więc po zjedzeniu kolacji miała teraz chwilę dla siebie, która została przerwana dzwonkiem domofonu.
W kilku krokach była przy słuchawce i na wizjerze kamerki dostrzegła Jacka Vellanhauera. Choć jak zwykle był niesamowicie punktualny, to Erika prawie zapomniała o tym, że miał dzisiaj do niej wpaść.
Bez słowa wdusiła guzik by wpuścić znajomego do budynku i natychmiast ruszyła do pokoju gościnnego by go naprędce przygotować, nim winda z jej gościem wjedzie na ostatnie piętro kamienicy.
Kilka chwil później rozległo się pukanie. Lorencz podeszła i otworzyła drzwi.
Jej oczom ukazał się olbrzymi bukiet czerwonych róż, zza którego ledwo było widać twarz Jacka.
- Zbyt długo z tym zwlekałem Erika - uśmiechnął się nieśmiało i wyciągnął bukiet w jej stronę.

Pakistan, szczyt K2, baza Światła, 15 stycznia 2017 roku, 9.45 czasu lokalnego
Dean siedział ze spuszczoną głową nad resztkami swojego obiadu. Od chwili, gdy Inge uświadomiła mu jego sytuację nie tknął jedzenia, ani nie wypowiedział żadnego słowa.
Tępo wpatrywał się w blat stołu, był bardzo głęboko zamyślony.
Ludzie wokół pokończyli swoje posiłki i zwolnili miejsca. Po prawie pół godziny zostali sami we dwoje, nie licząc sprzątaczki i dwóch kucharek.
Szwedka przewracała w palcach słomkę po pomarańczowym napoju z kartonu.
Wreszcie chłopak wstał od stołu.
- Muszę iść na trening - mruknął niezbyt z tego faktu zadowolony. - W którym pokoju cię zakwaterowali? Wpadnę później pogadać, jeśli nie masz nic przeciwko.
Kobieta również miała się stawić w wielkiej jaskini, by pokazać zaprezentować swoje moce, ale do określonego terminu miała jeszcze dwie godziny.

Kambodża, prowincja Siem Reab, Angkor Wat, 27 lutego 2017 roku, 22.16 czasu lokalnego
Czas do wieczora spędzili w wynajętym pokoju w pobliskiej wsi. Ludność tak naprawdę utrzymywała się z przyjeżdżających tutaj ludzi zachodu. Siła nabywcza ich rodzimej waluty była tak mała, że te kilkanaście dolarów za nocleg było naprawdę dużą kwotą.
Warunki oczywiście był tragiczne, raptem dwa rozlatujące się sienniki, na szczęście suche i pozbawione robactwa. W każdym razie na pierwszy rzut oka.
Żadne z dwójki Obdarzonych nie spało. Nie przed akcją. Azza paliła szluga za szlugiem. Zaklęła gdy skończyła się jej paczka.
Tutejszego jedzenia unikali pozostając na żelaznych racjach złożonych z snickersów i słodkich napojów. Elliot podczas treningów na Arktyce przekonał się, że węglowodany były najważniejszym składnikiem diety Obdarzonego, dlatego nigdy nie unikał możliwości dostarczenia organizmowi kolejnej porcji cukrów.
- Chodźmy - Elamri wyprowadziła ich chwilę po zmierzchu.
Narzucili na siebie kupione od swoich gospodarzy ubrania i powoli zmierzali w kierunku świątyni, starając się pozostać na uboczu. Rozdzielili się na ostatniej prostej. Brytyjczyk odczekał chwilę, żeby jego współtowarzyszka miała czas by znaleźć dogodną pozycję i sam ruszył do świątyni.
Był wewnątrz niej już wcześniej, więc znał rozkład pomieszczeń gdyby trzeba było poszukać ich celu. Nie było to wszak konieczne, gdyż pustelnik modlił się przy głównym ołtarzu.
Zresztą słowo modlił się, nie było zbyt precyzyjnym określeniem.
Na kamiennym ołtarzu ustawione było staroświeckie radio o dużej mocy.
[media]http://i1013.photobucket.com/albums/af255/homit76/Beat_Box_Radio.png[/media]
Wewnątrz świątyni rozbrzmiewały dobry rap, którego młody Brytyjczyk nie rozpoznawał.
https://www.youtube.com/watch?v=2cjv7hEAytU
Muzyka mieszała się z odgłosem odbijanej o kamienną posadzkę piłki do kosza.
W bocznej nawie, kilkanaście metrów od głównego ołtarza mierzący prawie metr dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu mężczyzna rzucał do powieszonego na ścianie kosza.
[media]http://static.koimoi.com/wp-content/new-galleries/2016/02/kunal-kapoor-sports-a-funky-braided-man-bun-3.png[/media]
Korzystał z światła, które dawały trzy halogeny rozstawione w rogach pomieszczenia. Widząc Elliota przystanął, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Odbił piłkę pomiędzy nogami, zrobił zwód i rzucił z wyskoku. Piłka odbiła się od ściany i wpadła do metalowej siatki.
- Co tam? - zagaił z brooklińskim akcentem, cały czas żując gumę.

Grecja, Ateny, 1 lutego 2017 roku, 09.07 czasu lokalnego
Kalipso trzymała w rękach na akta profesora Edgara Massashiego. Potwierdzały one wersję, którą przedstawił Theodore. Profesor z uniwersytetu w Sorbonie od 2001 roku prowadził wykopaliska w różnych częściach globu. Prosił o współpracę Światło, ale został za każdym razem spuszczony po brzytwie. Oficjalnymi powodami było brak czasu oraz środków by finansować takie ekspedycje. Nie dziwota, że pan Massashi miał złe zdanie o organizacji zrzeszających Obdarzonych.
To w jej ręku leżała decyzja o tym co dalej poczną z Theo.

Tymczasem on sam przeglądał na podarowanym tablecie kolejne zdjęcia z greckich piramid, bezowocnie starając się pobudzić jakiekolwiek wspomnienia, gdy do jego pokoju wszedł starszy mężczyzna.
- Jak się czujesz? - profesor Massashi wyglądał na bardzo zmęczonego. Musiał mieć za sobą nieprzespaną noc.

Argentyna, Buenos Aires, centrala Światła na Amerykę Południową, 3 luty 2017, 11.39 czasu lokalnego
SPdO przerobiło na bazę operacyjną stadion jednego z lokalnych klubów piłkarskich. Położenie na obrzeżu miasta blisko obwodnicy, bramki na każdym z wejść, dużo miejsca na helipad oraz przemianę nawet “piątek”. Musiała przyznać, że ten kto wpadł na takie rozwiązanie miał łeb na karku.
Kierowca, który odebrał ją z przystanku kolejowego, wjechał do środka po okazaniu przepustki. Kiedy wyciągał jej rzeczy z bagażnika, Dove wróciła pamięcią do ostatnich trzech tygodniu.
Po spowiedzi Laury Haye nadeszła żmudna praca w przeszukiwaniu monitoringu, miejsc spotkań kobiety z “Tomem”, przepytywanie okolicznych mieszkańców, sporządzanie portretów pamięciowych i analiza pod tym kątem członków SPdO…
Nawet nie wiedziała, kiedy uciekł jej ten czas. Pod koniec miesiąca przyszło wezwanie do stawienia się w Buenos, od Nadzorcy Światła na Amerykę Południową, Davida “Jakiro” Lovana.
Próbowała się z nim kontaktować w międzyczasie, ale mężczyzna zawsze był bardzo zajęty. Tym bardziej, gdy docierały do niej informacje o tym jak wielki papierkowy burdel zostawił po sobie Marco. Minie sporo czasu, nim Lovan zdoła to naprostować.
Tymczasem ona spojrzała jeszcze raz na otrzymane na papierze wezwanie.
“Zastępca Nadzorcy Światła na Amerykę Południową, Jack “Cheza” Dove.

Zaalaos 12-04-2017 20:11

Obdarzony wyraźnie ucieszył się na widok profesora. Wreszcie jakaś przyjazna mu twarz i ktoś z kim mógł uczciwie rozmawiać o wszystkim. Nieco mniej ucieszył się na stan w jakim go zobaczył. Albo Światło go solidnie przemaglowało, albo profesor dowiedział się o potyczce wcześniej i brak informacji od Theodora zszarpał mu nerwy.
- Pomijając marnowanie czasu? Nienajgorzej. - odparł Theo i wstał z łóżka. Założył swoje szpitalne klapki i usiadł na stołku. - Proszę, połóż się, wyglądasz na bardziej zmęczonego życiem niż ja. Bardzo dali ci w kość prześwietleniem?
- Aż tak źle nie było, ale w moim wieku nieprzespana noc daje w kość - odparł smętnie. - Udało ci się coś przynajmniej ustalić?
Twarz obdarzonego wykrzywił grymas.
- Nic o mnie nie wiedzą, zaklasyfikowali mnie jako Obdarzonego z Jasnym kryształem, co jest akurat dobre, bo jak przypuszczam Ciemnych traktują... Gorzej. Na pomoc Kalipso, to jest osoby z żywiołem wody możemy liczyć, albo nie, zależy chyba od jej humoru. Potem chcą mnie przepchnąć przez tryby ich całej machiny, to jest ewaluacja psychologiczna, test mocy etc. - zamilkł na moment - A najgorsze jest to że chyba szukaliśmy w złym miejscu. Pozostałe... Powiązane miejsca miały w wspólnym motywie piramidy. W grecji też kilka jest i to od nich powinniśmy zacząć, ale jak mawiają w środkowej europie: "mądry polak po szkodzie".
- Słuszne spostrzeżenie - pokiwał głową w zadumie. - Czyli to wrzucamy jako kolejny punkt do sprawdzenia póki jesteśmy w Grecji. Przygotuję mapy z miejscami położenia tych piramid.
- Dostałem od Światła tablet i zdążyłem nieco się z tematem zapoznać. - odpowiedział Theo. Na swoim urządzeniu szybko wszedł w mapy google i zaznaczył interesujące go miejsca, po czym dał tablet profesorowi - Jest kilka takich piramid w okolicach Argolis.
Ten przejrzał się temu uważnie.
- Wiesz, że tam nic nie ma? To znaczy... Dla zwykłego człowieka - musiał sam sobie powtórzyć to, co sprawiało, że Theo mógł znacznie więcej niż przeciętny człowiek, czy przeciętny Obdarzony.
- Tak, wiem. I to jest właśnie piękno tego miejsca. Będziemy mieli wolną rękę w "badaniu" ruin. - wyjaśnił - Mniejsza z tym. Powiedz jak wyglądało twoje spotkanie ze Światłem. Bardzo cię wymęczyli?
- Wypytali o moje motywy, dotychczasowe publikacje i kwestie finansowania wypraw. I tyle. Nie wiem dlaczego próbowali odgrywać dobrego i złego glinę, straciliśmy sporo czasu i nerwów - westchnął.
- Ponoć obecna powierniczka wody miała złe wspomnienia z Mrokiem i uważa że "jestem przez nich nieświadomie wykorzystywany w celu odbicia jej mocy", czy coś w ten deseń. Pomijając to spędziłem ostatni tydzień zamknięty w tym pomieszczeniu, bez dostępu do kogokolwiek innego, z bardzo dokładnymi instrukcjami dla lekarzy i personelu żeby ze mną nie rozmawiali i nie sugerowali się niczym co mówię. Strasznie irytujące, ale na szczęście mają mnie gdzieś przenieść. Za tydzień mają pozwolić mi się przemienić i wtedy pewnie ruszymy do przodu z naszą sprawą.
- Pilnują się na każdym kroku. Irytujace... ale chyba musimy to zrozumieć. Ciężkie czasy nastały…
- Tak, Chicago było wielkim miastem, a czuję że to tylko preludium do nadchodzącej wojny... - Theo odpłynął na kilka chwil, po czym znowu zogniskował wzrok na profesorze - Mam takie wrażenie że wszycy Obdarzeni będą musieli stanąć przed wyborem, a żaden z nich nie będzie właściwy. Zwykli ludzie muszą odczuwać strach, strach prowadzi do gniewu, gniew do nienawiści i nienawiść do cierpienia. Stąd już tylko krok do powzięcia drastycznych środków.
- Wiesz... To co powiedziałeś odnosi się do istoty żywota każdego człowieka - uśmiechnął się smutno. - Podejmujemy decyzje, a później ponosimy ich konsekwencje. Obdarzeni po prostu mają większe możliwości.
- I przez to większą odpowiedzialność. - westchnął lekko - Najgorsze jest to że te wszystkie wspaniałe moce są wykorzystywane tylko do niszczenia. "Siła" Obdarzonego to wykładnik zniszczeń jakich jest wstanie dokonać w jak najkrótszym okresie czasu. Kiedy ostatnio ktoś wykorzystał je aktywnie do czynienia dobra?
- Cóż - pokiwał głową na boki - Może ta cała Kalipso da reszcie dobry przykład i nam pomoże.
- Pozostaje nam czekać.

Mag 15-04-2017 01:46

Węgry, Budapeszt, 17 stycznia 2017, późny wieczór

Przyglądała się w zdumieniu. Jemu i bukietowi krwiście czerwonych, pięknych róż, które trzymał w dłoni. Erika zamrugała kilka razy, po czym odruchowo przesunęła się na bok, by przepuścić w drzwiach gościa by wszedł do jej mieszkania. Co prawda jej spojrzenie nie wyrażało paniki, jednak wyraźna była w niej chęć zrozumienia co tak właściwie się stało. Nawet w głowie zrobiła sobie szybki rachunek wydarzeń, których świętowanie można było zacząć od kwiatów.
- Ale... Ale... - zwykle nieustępliwa w dialogach Kalipso, teraz zupełnie nie była w stanie się wysłowić.
Była bardzo pewna, że nie chodziło mu o jej urodziny, bo te miała mieć dopiero za miesiąc.
"Może chodzi mu o mój awans?" pomyślała bez przekonania. Zamknęła drzwi za nim gdy wszedł do środka.
- ... Ale o czym ty tak właściwie mówisz, Jack? - wypowiedziała gdy minął jej pierwszy szok i w końcu przyjęła podarunek od niego.

Zrobił się lekko blady na twarzy. Widać było, że się denerwuje tą sytuacją.
- Erika…Jesteśmy oboje Obdarzonymi, łączy nas praca i może nawet przyjaźń. Ja jednak od dawna chciałbym, żeby między nami było coś więcej - patrzył jej prosto w oczy.

Erika zbladła i w końcu zestresowała się po jego wyznaniu. To wszystko spadło na nią tak bardzo niespodziewanie, że od potoku myśli aż zakręciło jej się w głowie.
- Jack... Ja... Ja... - nie była w stanie wydusić z siebie słów, gdy jej wzrok tkwił wbity w trzymany teraz przez nią bukiet. W końcu Obdarzona zebrała się w sobie na tyle, że bez słowa ruszyła przed siebie, do kuchni. W połowie drogi przez korytarz wiodący od drzwi zatrzymała się i spojrzała za siebie.
- Wejdź, proszę - rzuciła niepewnie do Jacka i zaczęła iść dalej.

Zatrzymała się przed stołem jadalnym i położyła na nim kwiaty. Wpatrując się w nie przetarła twarz w zmartwieniu.
“Boże, co tu się właściwie dzieje?!” przeszło jej przez myśl. Odwróciła się tyłem do stołu i przeszła do salonu.
- Izsak, czas spać - oznajmiła chłopcu, bardziej chłodnym tonem niż tego chciała.
- Ale jeszcze nie jest późno - chłopiec spojrzał na zegar ścienny. - Dzień dobry? - powiedział zaskoczony widząc Jacka, który stanął na progu salonu.
- Cześć - odparł Vellanhauer i uśmiechnął się.
- Kochanie, jest po dwudziestej - stwierdziła kobieta, tonem który jasno mówił, że nie istnieje opcja negocjowania tego. Podeszła do dziecka i wyciągnęła do niego rękę by zaprowadzić go do jego pokoju spać.
Izsak chyba wyczuł jej intencje i choć zrobił naburmuszoną minę to już w żaden inny sposób nie protestował. Zabrał jeszcze ze sobą swojego pluszaka i chwilę później grzecznie pozwolił mamie położyć się spać w swoim pokoju.

Erika pojawiła się w salonie po dłuższej chwili, którą spędziła głównie na próbie ogarnięcia się w sytuacji. Wiecznie jednak nie mogła siedzieć skryta w dziecięcym pokoju. Zamknęła ostrożnie za sobą drzwi i rozejrzała się po mieszkaniu.
Jack nadal opierał się o ścianę przy wejściu do salonu. Spojrzał na nią i na jego twarzy ponownie pojawił się uśmiech, który był pełen cierpliwości i szczerej troski o nią.
Lorencz westchnęła bezgłośnie i nieśmiało się uśmiechnęła. Zupełnie nie wiedziała co począć.
- Może... Coś zjesz? - zaproponowała.
- Chętnie - skinął głową i podszedł za nią w kierunku kuchni.

Obdarzona czuła się spięta, gdy stanęła przed lodówką. Wyciągnęła z niej jedzenie do podgrzania, ale jej spojrzenie zawisło na otworzonej butelce wina. Przygryzła wargę w zawahaniu czy powinna ten problem rozwiązywać z alkoholem szumiącym jej w głowie.

Ostatecznie zamknęła lodówkę biorąc z niej wyłącznie jedzenie, które w garnku postawiła na płycie indukcyjnej i włączyła by się podgrzało.
Stanęła przodem do Vellanhauer, bojąc się zabrać głos. Dzielił ich wyłącznie blat, który odgradzał kuchnię od części jadalnej.
- Ja... Nigdy w ten sposób o tobie nie myślałam... - wyrzuciła z siebie niemrawo Erika i spuściła wzrok. Lorencz czuła się zagubiona, bo jeszcze chwilę temu wyłącznie o kim myślała w tematach romantycznych był William, z którym spędziła przecież wspaniały dzień. Jack natomiast... był ideałem, dla chyba każdej kobiety. Inteligentny, wykształcony, szarmancki, wysportowany i odnoszący sukcesy. Ale nigdy nie odczuła by traktował ją jakkolwiek inaczej niż znajomą. Co więcej uważała też, że nazywanie tego co było między nimi “przyjaźnią” można było uznać za przesadny optymizm.

- Erika - ponownie wymówił jej imię. I znów zrobił to z wielką czułością w głosie. - Ja… Odkąd ciebie pierwszy raz zobaczyłem… - brakowało mu słów. Nie przyszedł do niej z gotowymi odpowiedziami. - To było trudne... Nie chciałem się nigdy narzucać, byłaś w związku z Vidorem… Później... - zwiesił głowę - wmawiałem sobie, że możesz to źle odebrać, że to nie czas… Brakowało mi odwagi, żeby powiedzieć to co do ciebie czuję - podniósł głowę i ponownie spojrzał jej prosto w oczy. - Aż do dzisiaj.

Zrobiło jej się nieprzyjemnie gorąco, gdy dotarł do niej sens wypowiedzi Jacka. Przez te kilka minut, od pojawienia się mężczyzny w jej mieszkaniu, jej życie skomplikowało się nie mniej jak po przejęciu żywiołu. Z jego strony okazało się to nie było chwilowe zauroczenie, nagły atak uczuć wywołany cholera wie czym. On na poważnie podkochiwał się w niej skoro ciągnęło się to już latami. Zestresowała się jeszcze bardziej. Starała się też odepchnąć od siebie to poczucie bycia przypartą do muru. Nie chciała go zranić, nie chciała robić mu płonnych nadziei, ale też nie wiedziała odwzajemnia jego uczucia.
- Jack, to jest dla mnie naprawdę duże zaskoczenie... Ja nawet nie wiem co o tym myśleć - wydusiła w końcu z siebie Erika, zdobywając się na szczere wyznanie.

- Wiem, że to naprawdę nagła deklaracja z mojej strony, ale nie mogłem już z tym dłużej zwlekać - wyjaśnił. - Nie chcę na ciebie w żaden sposób naciskać, proszę tylko byś dała mi szansę. Spotkajmy się kilka razy poza pracą i zobaczymy co z tego wyniknie - starał się mówić spokojnie, choć czuć było wręcz żar w jego słowach.

Kobieta słuchała go i czuła jak żołądek skręca jej się coraz bardziej. W jakiś pokrętny sposób to przypomniało jej o garnku z podgrzewającym się jedzeniem. Erika odwróciła się na pięcie i zamieszała w naczyniu. Przyjemny zapach gulaszu zaczął rozchodzić się po pomieszczeniu. Blondynka wbiła nieobecne spojrzenie w kuchenny okap. Choć Jack sam twierdził, że nie naciska, to jednak Erika w tej sytuacji, nie wiedzieć czemu, ale miała wrażenie, że nie ma innego wyjścia jak się z nim zgodzić. Zupełnie jak w trakcie dobrze przemyślanych negocjacji.
Obdarzona zaraz pokręciła głową, nie chcąc myśleć w tej chwili w kategoriach biznesowych.

W milczeniu przygotowała gulyás i wyciągnęła talerz wraz ze sztućcami. Nałożyła danie i odwróciła się by podać kolację swojemu... gościowi. Zaprosiła go do stołu
- Proszę - podsunęła mu talerz oraz łyżkę.

[media]http://ktk.nyme.hu/fileadmin/Image_Archive/ktk/00_English/Hungary/Hungaricums/gulyas.jpg [/media]

Wróciła do lodówki.
- Napijesz się czegoś? - zaproponowała, chcąc nieco rozluźnić atmosferę lekką rozmową. Jednocześnie samej sobie wyciągnęła wino i kieliszek. Nie była w stanie na trzeźwo do tego podejść.
- Choya? Z chęcią - odparł po węgiersku. Teraz mogło do niej dotrzeć, dlaczego nauczył się tego trudnego przecież języka.

Erika westchnęła bezgłośnie.
"Jak mogłam tego wszystkiego nie widzieć?" jęknęła w duchu, gdy sięgała po drugi kieliszek. Napełniła je słodkim winem śliwkowym i wróciła do stołu. Podała jeden kieliszek Jackowi, a sama zajęła miejsce obok niego. Specjalnie nie siadała naprzeciw, by jej niepewność i zmieszanie nie były aż tak widoczne dla mężczyzny. Oparła się łokciami o blat i upiła pierwszy, ale bardzo duży łyk. Prawie z namaszczeniem przełknęła alkohol, skupiając się na uczuciu towarzyszącym temu.
- Ale... My ciągle pracujemy. Wiecznie rzuca nas po całym świecie - mruknęła gdy zakończyła kontemplowanie alkoholu. - Chicago nie zdarza się na co dzień - skrzywiła się jednak po wypowiedzeniu tego, bo źle to zabrzmiało. - Znaczy misje, gdzie oboje jesteśmy razem delegowani…
- Rzadko kto ma to szczęście pracować obok ukochanej osoby. Nam się to będzie zdarzać - uśmiechnął się. Pozytywnie się nakręcał, ale nadal był bardzo stonowany. - Mimo wszystko myślę, że udałoby się nam stworzyć dobry związek. Na pewno warto spróbować.

Erika zamarła w bezruchu. Nawet na chwilę przestała oddychać.
"Zdarzać się" oczami wyobraźni zobaczyła Jacka, który naciska Białego by wszędzie wysyłał za Smaugiem Kalipso. Była to z jakiegoś powodu dla niej przytłaczająca wizja. Wszystko wskazywało na to, że Jack miał już doskonale zaplanowaną przyszłość z nią. Wypiła więcej wina, by ukoić nerwy.
- Jack... Ja nie wiem czy jestem warta twojej uwagi - wydusiła z siebie, ale nie spojrzała na niego. Jej wzrok skupiony był na lekko złotawym trunku, który błyszczał w kieliszku.

- Jesteś wszystkim o czym tylko mogę marzyć Erika - odparł bez sekundy zawahania.

Kobieta uśmiechnęła się smutno. Znała przecież Jacka, wiedziała jaki on był, jak zachowuje się w różnych sytuacjach, więc nie rozumiała czemu było jej tak ciężko. Czemu nie mogła podjąć decyzji, która powinna być przecież oczywista. A jego zapewnienie o uczuciach jakimi ją darzył wcale nie sprawiły, że poczuła się dobrze.
- Aj... - jęknęła cicho, kiedy przez jej lewą rękę przeszedł paskudny skurcz. Ledwo udało jej się utrzymać kieliszek by nie upadł. Szybko odstawiła go i zaczęła masować prawą dłonią swoje odrętwiałe ramię. Natychmiast też wstała.
- Muszę się przewietrzyć... - rzuciła i ruszyła do salonu. Z niego, po rozsunięciu szerokich drzwi, wyszła na duży taras i oparła się o barierkę. Zaczęła głęboko oddychać lodowatym powietrzem licząc, że jak ostygnie z emocji to uda jej się zacząć myśleć.

Jack podążył za nią. Dosłownie poczuła żar jego ciała, kiedy stanął tuż obok niej.

Trzymając się wciąż za rękę, ale w taki sposób, że wyglądało to jakby chciała zatrzymać ciepło, stała boso, w milczeniu wpatrując się w panoramę Budapesztu. Opad śniegu nasilił się odkąd zapadł zmrok i teraz grube, zlepione ze sobą płatki śniegu opadały na włosy Obdarzonej. Kątem oka spojrzała na mężczyznę, ale nadal się nie odezwała. Przygryzła wargę w zmartwieniu. Nie rozumiała do końca czemu w ogóle ma jakieś wątpliwości. Emocje jednak, wraz z ciepłotą ciała, zaczęły z niej uchodzić. Myśli zaczęło robić się klarowne.

- Nigdy, przenigdy nie myślałam, że możesz coś do mnie czuć - wyznała, układając sobie w głowie to wszystko. - ... Że ktokolwiek ze Światła może o mnie myśleć w sposób inny jak współczuć albo potępiać za to co zrobiłam. I za to co moje decyzje spowodowały później - Jack dobrze wiedział, że Erika odnosiła się do okoliczności w jakich pozyskała żywioł wody oraz do ucieczki Ignil z ich szeregów by dołączyć do Mroku.

- To co się stało świadczy jedynie o stopniu twojego poświęcenia dla całej ludzkości. O tym jak bardzo wspaniała jesteś… brakuje mi słów by to opisać - jego ciepło było wręcz namacalne. Delikatnie dotknął jej włosów. - Odkąd cię pierwszy raz zobaczyłem, liczył się dla mnie tylko ten czas, który mogłem przebywać w twojej obecności.

Zdaniem Eriki, Jack zupełnie nie ogarniał na czym polegało "nie naciskanie". Jego wyznania i ta cała otwartość, która w jej opinii tak bardzo nie pasowała do jego osoby, przytłaczały Obdarzoną.
- Jack, ja... - mruknęła i nieśmiało uniosła spojrzenie na twarz Vellanhauera, który był wyższy od niej o głowę. - Naprawdę nie wiem co myśleć. Chcę być z tobą szczera. Nie wiem co do ciebie czuję i czy odwzajemnię twoje uczucia. Po prostu nie wiem... - jęknęła starając się nie brzmieć na zestresowaną. - I... Nie chce też przed tobą ukrywać - zacisnęła pięści i odwróciła wzrok. Przygryzła wargę. - Ja... Spotykam się z pewnym mężczyzną, znaczy to za dużo powiedziane, na razie tylko raz, nic wiążącego, on nawet nie wie, że mam kryształ, ale... on przyjechał do Budapesztu i ja zgodziłam się znów z nim spotkać - wyrzuciła to wszystko z siebie jednym tchem, by nie dać wejść sobie w słowo.

- Aha - odparł sucho. Kobieta miała wrażenie, jakby nagle silny podmuch wiatru zgasił intensywnie palący się do tej pory płomień świecy. - To… Heh - odwrócił wzrok. - Rozumiem, oczywiście ciebie rozumiem. Ja… Uch, to musiało być dla ciebie trudne. Przepraszam. Chyba pora na mnie. Jeszcze raz przepraszam Erika - odwrócił się na pięcie i wszedł z powrotem do mieszkania od razu kierując się ku wyjściu.

Obdarzona nie ruszyła za nim. Stała w bezruchu patrząc, jak zabiera swoje rzeczy i idzie do drzwi. Nie mogła przecież za nim iść, powiedzieć żeby został, a już na pewno nie była w stanie go w żaden sposób pocieszyć.

Pozostała na tarasie, do czasu aż mężczyzna opuścił jej mieszkanie. Dopiero wtedy, cała dygocząc z zimna, weszła do środka. Czuła się podle, bo oto właśnie ona, Erika Lorencz, tak jakby dała kosza najwspanialszemu mężczyźnie tego świata. Osobiście znała kobiety, które byłyby na każde skinienie Jacka. Czemu ona zrobiła akurat tak? Zwyczajnie nie chciała, bez posiadania całkowitej pewności, rozmawiać z nim o uczuciach, bo nie chciała mu robić nadziei. Do tego Jack tak ją zaskoczył, osaczył wręcz, jakby oczekiwał już natychmiast pełnych deklaracji. Nawet jeśli to miało go teraz urazić. Przynajmniej stawiając na szczerość, sama czuła się choć odrobinę lżej.

Lorencz bardzo zmarzła. Gorąca kąpiel zdawała się być nieunikniona. Erika zamknęła drzwi na taras i udała się do łazienki. Po drodze zatrzymała się przy drzwiach do pokoju syna i zajrzała przez nie. Upewniwszy się, że Izsak śpi i wszystko jest w porządku, w końcu skierowała się prosto do początkowego celu.

Gorąca, parująca woda szybko wypełniła wannę. Erika wkrótce zanurzyła się w niej po samą szyję. Wielka ulga rozeszła się po całym jej ciele, kiedy hydromasaż zaczął działać swoje cuda. Wonne olejki dodane do kąpieli roznosiły przyjemny migdałowy aromat.
Długi czas nie myślała o niczym. Po prostu wpatrywała się w strumień wody wpadający do wanny. To było bardzo odprężające, tak słuchać szumu wody.
Ułożyła się jeszcze wygodniej i podłożyła sobie pod głowę ręcznik. W tej pozycji spojrzenie skierowane miała w sufit.
- Co tu się tak właściwie stało? - zapytała samą siebie. - Co go naszło? Czemu akurat teraz zebrał się na odwagę? - nie mogła pojąc co sprawiło, że po latach bardzo skrzętnego ukrywania się z uczuciami, Jack tak nagle się otworzył. - Może Alex go na to namówił… - była pewna, że jeśli komuś powiedział co do niej czuje, to tą osobą mógł być tylko jego najbliższy przyjaciel.
Zastanawiało ją któż jeszcze mógł być w to wtajemniczony.

Pod wpływem wodnego masażu lewa ręka przestała ją boleć. Zdała sobie sprawę, że dawno już jej nie dokuczała ta kontuzja. Czemu więc akurat teraz się to odezwało?
- Może przez nerwy - sama sobie odpowiedziała. - Co ja mam teraz zrobić?! - jęknęła, rozmyślając nad tym, czy Jack odpuści po tym co powiedziała, czy naprawdę poczeka na jej decyzję… Gdyby nic do niego nie czuła to pierwsza opcja byłaby wygodna, nigdy więcej nie musieć poruszać tego tematu. Ale co jeśli skrycie, jednak ma jakieś uczucia dla niego? Wtedy jaki sens był spotykać się dalej z Williamem? Powinna odwołać spotkanie z nim i zadzwonić do Jacka?

Na tą myśl zrobiło jej się smutno. Wspomnieniami wróciła do tego jak minął jej ten dzień, nim pojawił się Jack.
O Rushu Erika nie wiedziała tak naprawdę nic. Ale od pierwszego spotkania czuła się przy nim swobodnie. Jack natomiast zawsze wydawał się być jej spięty.
Ale był inny powód stojący za tym, co sprawiało, że Erika nie myślała o Jacku w temacie romansowym. Po prostu nie chciała być z nikim ze Światła. Nie chciała znów przechodzić przez ten sam schemat bycia wiecznie z dala od siebie, ciągłego zamartwiania się o bezpieczeństwo tej drugiej osoby… I o ile porównywanie tego co mogłaby mieć z Jackiem do tego co miała z Vidorem, było krzywdzące dla tego pierwszego, to schemat pozostawał niezmienny. Szczególnie, że tak jak ona, Smaug miał odpowiedzialne stanowisko. Nie wyobrażała sobie, że będąc z nim, kiedykolwiek będzie okazja przestać myśleć o pracy.

Było już po północy gdy w końcu wyszła z łazienki. Opatulona puchatym szlafrokiem ułożyła się do łóżka. Wtuliła się w poduszkę i sprawdziła czy ma ustawiony budzik na telefonie. Widniała tam informacja o nieprzeczytanej wiadomości.

Cytat:

Napisał Will
Powtórzę się, ale jeszcze raz dzięki za dzisiaj. Nie mogę się doczekać jutra! : )

Zrobiło jej się ciepło na sercu i kilka wątpliwości z miejsca zniknęło.Wahała się czy mu odpisać. Było przecież późno, a wiadomość została wysłana gdy brała kąpiel. Napisała jednak krótką odpowiedź.

Cytat:

Jak dobrze, że jest już jutro ; )
Wysłała sms i odłożyła telefon na poduszkę leżącej na drugiej połowie jej dużego łóżka i opatuliła się kołdrą. Była już spokojna, choć nadal nie miej zmieszana.
Prędko zasnęła.

Ravage 15-04-2017 12:01

-Oh...tak.-Mruknęła, też przygnębiona swoimi poprzednimi słowami. Popatrzyła się na niego ze smutnym uśmiechem.-Znajdziesz mnie...w 1045. Tuż za załomem, w połowie korytarza, na prawo od stołówki.-Wyjaśniła.-Hej...Nie łam się.-Popatrzyła mu w oczy. Sięgnęła delikatnie i ścisnęła mu pokrzepiająco ramię.-Nie wiem jakie mają zamiary, ale chyba żadne złe, skoro nas karmią, mamy normalne kwatery i możliwość swobodnego poruszania się, nie?-Puściła mu oko i zabrała rękę.-Mniemam, że będą mili do momentu...aż nie spróbujesz wyjść samodzielnie wykonanym wyjściem, zostawiając po sobie choćby jednego trupka.-Zachichotała w myślach.
Z chęcią przyłączyłaby się do jego planu, ale niestety. Szanse mieli co najwyżej na zostanie krwawą miazgą na podłodze.
-Mam pokazówkę za dwie godziny.-Wstała, zbierając po sobie naczynia.-Nie wiem jaki będzie werdykt jury, ale jeśli dadzą mi jeszcze chwilę podychać to możemy się umówić na sparing.-Uśmiechnęła się trochę szerzej.
Polubiła gościa. Mógł jej się przydać. Narastała w nim irytacja i gniew, jeśli dobrze się ją nakieruje, mogłaby z tego mieć na pewno jakiś pożytek. Należało młodego hołubić i dbać, żeby pierwsza zawiązana nić kontaktu nie urwała się.

- Przyjdę popatrzeć, co tam ciekawego zaprezentujesz. W najgorszym przypadku pomogę ci się bronić - mrugnął do niej.
Wyszczerzyła się.
-Mam nadzieję. Tymczasem, do zobaczenia!-Odłożyła brudną zastawę na jej miejsce i wyszła ze stołówki. Uśmiechnęła się do siebie.
Bardzo dobrze. Koleś poprawił jej humor. W końcu ktoś, z kim można było normalnie porozmawiać i który dał jej nadzieję. No i ktoś, kto też był w podobnej sytuacji co ona.

Wróciła do pokoju, by położyć się i odpocząć na chwilę. Starała się nie denerwować pokazem. To było...dziwne. Nie chciała pokazywać na co ją stać, ale nie było żadnej drogi ucieczki od tego.

Przydzielony jej oficer uprzejmie zapukał na dziesięć minut przed czasem, żeby przypomnieć o jej nadchodzącej powinności. Był jak cień, który zaczynał irytować.
Otworzyła mu bez ociągania.
-O siemeczka ptysiu. Zupełnie się ciebie nie spodziewałam.-Odpowiedziała delikatnie kąśliwie, wymijając go.-Wiem, idziemy na salę, wszystko wiem.-Dodała wzdychając ciężko.
Na miejscu byli dosłownie kilka chwil później. Czekał na nią nie kto inny jak Wołodia. To akurat było logiczne, że do prób mocy wybierali najsilniejszych Obdarzonych, którzy teoretycznie mogli mniej ucierpieć w przypadku gdy poddawany próbie miał bardzo ofensywną Moc.
- Hey, dewuszka - przywitał ją uśmiechem. - Gotowa?
Uśmiechnęła się.
-Jasne.-Rzuciła, przemieniając się. Wiedziała, czego może się spodziewać. Wszystkiego. Ciosów z sufitu i spod nóg także. Nie wiedziała, co Wołodia może wymyślić, ale wiedziała, że spróbuje ją sprowadzić do parteru i nie będzie to miłe.
Rosjanin podążył jej tropem i też przybrał formę zbroi. Jednak nawet on, olbrzymi dwudziestometrowy Obdarzony, nie był w stanie wypełnić sobą tej jaskini. Wyglądało na to, że przygotowana ona była na jeszcze większych kolosów... W każdym razie jak zwykle przemiana Wołodii przyciągała uwagę.
- Okej - zabrzmiał jak spadająca kamienna lawina. - Opowiedz teraz o swojej bazowej mocy i jak dam znak, użyjesz jej na mnie.
Jakby mogła, to zamrugała by oczyma z niedowierzania. Myślała, że będą walczyć na pokazówkę. A tu nie. Jak to tak?
-Ym…-Bąknęła, patrząc się na ludzi z obsługi.-Nie wiem czy na ciebie podziała.-Zwróciła twarz w stronę rosjanina.-Ale...spróbujmy.-Odchrząknęła, trochę teatralnie.-Usiądź.-Rozkazała.

Ten drgnął i pochylił się, żeby rzeczywiście usiąść. Po sekundzie jednak się opanował.
- Ejże - wyprostował się, ale mimowolnie obejrzał się za siebie. - Miałaś mi najpierw o tym opowiedzieć! - nie był szczególnie zły na nią.
Zaśmiała się lekko.
-Oh, przepraszam, ale co tu opowiadać? Najlepiej pokazać, zresztą patrz, to było naprawdę niewinne…-Oparła ręce o biodra i przekrzywiła czerep.
Była pod wrażeniem samej siebie. Zadziałało. Aż ją swędziało, żeby mu rozkazać, żeby sobie łeb rozwalił o ścianę a obsługa się zatłukła na śmierć.
- To mam ci pokazać jedną z moich mocy i poczekać aż jej efekt do ciebie przemówi? To są zasady bezpieczeństwa i będziemy ich przestrzegać - tym razem w jego głosie pojawiła się stanowczość, która wyraźnie sugerowała, że nie należy podejmować z nim w tym aspekcie dyskusji.
Rozłożyła ręce i podniosła do góry.
-Ej, wystarczy mi to uderzenie za pierwszym razem!-Dodała niechętnym głosem, ale w którym cały czas było słychać lekkie rozbawienie, którym próbowała załagodzić sytuację.-Raz wystarczy, już więcej tak nie będę, no daj spokój.-
- W takim razie proceduj zgodnie z tym co powiedziałem - założył ręce na piersi.
-Tak, tak, oczywiście...To co? Następną moc mam pokazać?-Spytała.
- Opisać… i wtedy pokazać - mruknął.
Um...no tak tak. Drugą mocą jest..uh..moje dłonie zamieniają się w broń palną.-Skierowała dłonie ku sufitowi i dała im się zmienić.-Tak to wygląda. Strzelam plazmą. Albo czymś takim, to nie są żadne naboje, tylko bardzo gorący pocisk.-Spojrzała pytająco na Wołodię, ale zorientowała się, że przecież nie widać jej mimiki.
Była zdenerwowana tą całą sytuacją. To nie było coś, co chciała robić i nie lubiła opowiadać o swoich mocach.
-Czy naprawdę muszę celować w ciebie?-Spytała z lekką irytacją.-Może lepiej byłoby do jakiejś tarczy, hm?- Nie miała ochoty strzelać do Wołodi. To znaczy nie w tym momencie. Oczywiście, że miała ochotę mu wypalić dziurę w czaszce, ale pokazywanie mocy bardzo ją stresowało i nie chciała żadnych dodatkowych nieprzyjemności. Szczególnie nie z rosjaninem, który był bardziej szorstki w stosunku do niej niż poprzednio gdy się widzieli. A przynajmniej takie miała nieodparte wrażenie.
- Rozsądna propozycja - przytaknął jej. Wykonał gest ręką i z podłogi, jedna za drugą, wysunęły się cztery kamienne ściany, sięgające jej wzrostu. - Strzel w nie. Ocenimy siłę tej mocy.
Wycelowała jedną ręką. Spokojnie oddała strzał, który przebił i nadtrawił krawędzie dwóch pierwszych płyt, zatrzymując się na trzeciej, którą nadtopił, a spływająca masa przypominała lawę.
Spojrzała na Wołodię z zaciekawieniem.
-Więcej grzechów nie pamiętam.-Dodała, próbując być zabawna.-To znaczy, więcej mocy nie mam.-Wyjaśniła szybko. Czekała na reakcję.
Nie spodziewała się oklasków ani nawet żadnej reakcji. Pokazała co miała pokazać i zastanawiała się co dalej? Czy to już wszystko?
- Imponujące - stwierdził krótko Wołodia. - Jeśli chodzi o prezentację, to chyba wszystko - spojrzał w kierunku jednego z oficerów, który najwyraźniej robił notatki. - Teraz zobaczymy jak dobrze nad tym panujesz. Chodźmy na zewnątrz - ruszył w kierunku podnośnika, z którego skorzystali poprzednim razem, gdy tutaj przybyli.
Westchnęła ciężko. A więc jednak. Na samą myśl, że znowu jej się oberwie od Wołodii zrobiło jej się trochę słabo. Pewnie nie będzie miał dla niej litości i wypróbuje na niej różne nieprzyjemne sztuczki. No nic. Musiała się na to przygotować.
Idąc w kierunku platformy zerknęła w stronę Deana. Była ciekawa, jaka była jego reakcja. Czy tylko ją obserwował z kamienną twarzą, czy też jednak był pod wrażeniem? Chłopak widząc jej reakcję uniósł obie dłonie z wyciągniętymi w górę kciukami. Musiał być pod niesamowitym wrażeniem jej siły ognia.
Gdyby mogła, uśmiechnęła by się triumfalnie. Jednak po chwili zwróciła twarz w kierunku windy i ustawiła się obok Wołodii.
Co tu dużo mówić, lubiła gdy się nią zachwycano i komplementowano. Wtedy była jak ryba w wodzie. Łatwiej jej się owijało ludzi wokół palca.
-Wybacz, za taką szybką reakcję, to jest trochę stresujące, jak tak wszyscy tylko patrzą.-Mruknęła do niego, mając na myśli użycie swojej pierwszej mocy.
- Nie ma sprawy - odparł. - Następym razem po prostu staraj się wykonwayć moje polecenia.
Niecałe dwie minuty później byli już na górze.
Strasznie wiało, nikt oprócz Obdarzonego nie miał szans wytrzymać tutaj dłużej niż kilka minut. Rosjanin zaprowadził ją kilkaset metrów od wejścia do bazy, na niedużą dolinę, wypełnioną jak wszystko wokół śniegiem, w który Inge zapadała się po kolana.
- Popracujemy nad twoją celnością. Trafiaj w skały, które zaraz podniosę. Możesz używać również swojej bazowej mocy, by zmusić mnie do ułatwienia ci celowania. Wszystko dozwolone - po tych słowach rozstawił ręce na boki i wykonał nimi gest, jakby coś podnosił.
Ziemia lekko zadrgała i spod śniegu uniosło się wyrwanych górze dziesięć kamieni. Każdy z nich miał około metra średnicy. Na kolejne skinienie Wołodii zaczęły krążyć w powietrzu po nieregularnych orbitach.
- Zaczynaj.
Westchnęła ciężko. To miał być ciężki dzień.
Nie miała ochoty na trening z rosjaninem. Wolała wyżyć się na Deanie, który najwidoczniej został na dole. Tu było dla zwykłego człowieka zbyt zimno, zbyt wietrznie i zbyt śnieżnie, żeby dali radę się temu przyglądać. Sama ona zapadała się w śniegu, który utrudniał jej poruszanie.
-Zwolnij!-Rzuciła, zaczynając strzelać do celów.
Na początku szło jej nawet dobrze, w duchu bardzo się cieszyła, że jej polecenia działają na Wołodię i poruszające się głazy dają się łatwiej ustrzelić.
Niestety. Po niedługim czasie zauważyła, że wydawane przez nią komendy tracą moc. Poczuła narastającą frustrację i panikę, która dodatkowo utrudniała jej wykonanie ćwiczeń.
To było dla niej okropne przeżycie. Traciła kontrolę, którą tak bardzo chciała zachować i wkładała całą swoją siłę, by zmusić rosjanina do posłuszeństwa.
Nadaremno. Z każdą chwilą gorzej jej szło utrzymanie nad nim kontroli. Zorientowała się, że im dłużej wydaje polecenia, tym bardziej on się na nie….uodparnia. To było nie do zniesienia.
Coraz gorzej jej szło, bo głazy przyspieszały i trudniej jej było je ustrzelić. Do tego brodzenie w zaspach było męczące, czuła że nogi zaczynają ją boleć od wysiłku.
Jednak była uparta. Starała się pokazać, że za wszelką cenę zrobi wszystko, by wyjść jak najlepiej. Nawet, jeśli pod koniec dwugodzinnego treningu okazało się, że Wołodia w ogóle nie reaguje na jej bazową moc.
Mimo wszystko, po dwugodzinnym treningu, troszeczkę polepszył jej się humor. Okazało się, że w pewnym momencie, mimo znużenia, strzelanie do celów zaczęło jej troszkę lepiej wychodzić i nawet zaczęła trafiać w sam środek szybko lecącej skały, zamiast ledwo ją osmalić chybionym trafieniem.
Dwie godziny minęły bardzo szybko, a kiedy jej przeciwnik zapowiedział koniec, była aż zdziwiona.
I potwornie zmęczona. Walnęła się w śnieg jak na materac.
Dyszała.
-Nigdzie nie idę.-Wystękała. Wewnętrznie była zrozpaczona, ale nie dawała po głosie poznać, jak bardzo jest niezadowolona z całej tej sytuacji.-Wołodia...Jesteś...Potworem...Takie...Tempo…-Wydyszała.
Rusek pomógł jej wstać i poczłapała za nim do bazy. Ledwo stała a w brzuchu słyszała już kakofonię niezadowolonego żołądka. Była bardzo głodna i bardzo śpiąca. Tego było po prostu za dużo na raz. Miała ochotę na colę, ciasta, pizzę i klopsiki z żurawiną, najlepiej na raz.-[/i]
A potem długi sen. Ale nie miała pojęcia, co będzie dalej. Nie miała siły już się nawet zamartwiać. Wiedziała jaki będzie jej los do momentu pokazu. Nikt jej nic nie wspominał, co będzie potem.
Wyszli z podnośnika i spojrzała na swojego towarzysza, zadzierając głowę do góry. Był wielki jak góra i wyglądał na tyle groźnie, że jednocześnie się go obawiała, nienawidziła i czuła ogromny respekt.
-Wołodia, co będzie dalej? Przeszłam test, czy idę na przemiał na karmę dla zwierząt?-Spytała ziewając. Nogi jej drżały od zmęczenia i wysiłku. Miała ochotę już tutaj się zwinąć w kłębek i zasnąć.

Zaalaos 16-04-2017 00:12

Kalipso miała nie lada orzech do zgryzienia. Theo był dziwnym gościem. I to dziwnym przez duże "D". Odkąd udało się pozyskać informacje o jego profesorze, Erice zrobiło się odrobinę lżej na duchu. Po pełnym prześwietleniu pana archeologa i przeczytaniu raportów Obdarzona w końcu uspokoiła się, a nawet zainteresowała jeszcze bardziej materiałami jakie dostała. Studiowała je przez cały dzień i teraz miała ochotę spotkać się z profesorem.

Obdarzona zapukała do drzwi pokoju Theo i wkroczyła do środka jeszcze zanim usłyszała pozwolenie. Uśmiechnęła się od znajdujących się tam mężczyzn.
- Witam, jestem Kalipso - przedstawiła się profesorowi, uśmiechając do niego przyjaźnie. Widać było, że kobieta znajdowała się w dobrym humorze. - Mam wszystkie potrzebne dokumenty więc będziemy mogli wkrótce udać się we wskazane przez Theo miejsce. Oczywiście będę wam towarzyszyć.
- Dzień dobry - profesor wstał i wyciągnął dłoń do kobiety. - To wielki zaszczyt panią poznać. Bardzo pokornie dziękuję za zainteresowanie się naszą sprawą.
- Dzień dobry. - Theo powtórzył za profesorem i podniósł się niemal równo z nim. Podał kobiecie dłoń i z powrotem zasiadł na łóżku.

- To żaden problem. Po zapoznaniu się z pana publikacjami, na razie tylko pobieżnym z uwagi na brak czasu, muszę przyznać, że temat bardzo mnie zaintrygował - stwierdziła kobieta. - Mam nadzieję, że będę miała okazję dowiedzieć się czegoś więcej, może nawet znaleźć odpowiednie fundusze do wsparcia pana badań.
- Każdy rodzaj pomocy jest przez nas zawsze bardzo oczekiwany. Nie chcę jednak sprawiać większego kłopotu niż to konieczne - dodał tylko z grzeczności. Wiadomo było, że jako naukowiec, nie może sobie pozwolić na odmówienie jakichkolwiek subsydiów.

Kąciki ust Theodora drgnęły gdy usłyszał wymianę zdań. W życiu by nie powiedział że Kalipso jest osobą interesującą się historią, choć z drugiej strony nic o niej nie wiedział.
- Wyśmienite nowiny. - wtrącił się z uśmiechem rysującym się na twarzy. Wszystkie książki które dostał od Światła czekały już karnie ułożone, od największej do najmniejszej z tabletem na szczycie, wyraźnie był gotowy do wyjścia. - Jeśli mogę spytać o pewną drobnostkę… Jak odessie pani wodę z jeziora to będę mógł się przemienić? Szybciej znajdę interesujące mnie rzeczy, jeśli w ogóle tam są, w formie zbroi.
Kalipso uniosła brew w zdziwieniu stwierdzeniem mężczyzny.
- Chyba właśnie wygodniej będzie w ludzkiej postaci, mniejszy nie zapadnie się w błocie na dnie jeziora - odparła mu.

- A nie mogłaby pani odessać wody również z błota? - spytał.
- Nie - odparła krótko i bez chęci na tłumaczenie się dlaczego. Spojrzała na profesora. - Za ile będzie pan w stanie zebrać się, żeby udać się do tego jeziora? - zapytała.
- Och… To znaczy mogę w każdej chwili, jeśli trzeba - odparł. - Czy Theo może już się przemienić? - poruszył ten sam temat, który wcześniej męczył Obdarzony ze złotym kryształem.

- Jeśli podpisze papiery, że jest świadom komplikacji jakie mogą z tego wyniknąć - wzruszyła ramionami kobieta.
Theo zupełnie nie dał po sobie poznać co myśli na temat papierkologii która funkcjonowała w Świetle.
- Z przyjemnością. Edgarze, jesteś pewien że chcesz jechać teraz? Może się prześpij z kilka godzin? Mnie chwila czekania nie zbawi.
- Dosyć już się naczekaliśmy - machnął ręką. - Wezmę jakąś kawę z automatu i jedźmy.

- Świetnie. Czy moje ubrania przetrwały ostatnią konfrontację? - spojrzał pytająco na kobietę - Chciałbym narzucić na siebie coś nieco solidniejszego niż szpitalny szlafrok zanim wyjdziemy.
- O to powinien pan zapytać zaopatrzenie, a nie mnie - westchnęła kręcąc głową, że o takie rzeczy ją pyta. - Bądźcie gotowi za godzinę. Do tego czasu powinien znaleźć się śmigłowiec - stwierdziła i wyszła z pokoju zostawiając ich samych.

Theo uprzejmie podniósł się kiedy Kalipso wyszła z pokoju, po czym pacnął z powrotem na łóżko.
- Milutka, prawda?
- Cóż, jest konkretna. I tak jestem pozytywnie zaskoczony, że się tutaj pofatygowała. To zmiana na plus w stosunku do moich dotychczasowych doświadczeń.
- Nie jestem w stanie jej tego odmówić. Twardo stąpa po ziemi. Teraz mam tylko nadzieję że rzeczywiście coś tam jest. Myślę że mogłaby się solidnie zirytować gdybym zmarnował jeszcze więcej jej czasu.
- Nie dowiemy się, dopóki tego nie sprawdzimy - profesor wzruszył ramionami. - Idę po swoją kawę i poproszę, by ci oddali ubrania.
- Dzięki. - odparł Theo i ponownie podniósł się z łóżka. - Do zobaczenia niedługo.

Gdy profesor wyszedł Theo westchnął lekko i wrócił na swoje łóżko. Kalipso irytowała go coraz bardziej. “Idź zapytaj w zaopatrzeniu.” Jasne, z chęcią by to zrobił… Gdyby mógł wyjść z pomieszczenia które zajmował, albo miał kogokolwiek innego z kim mógłby porozmawiać. Pomijając Venoma oczywiście, który też w gruncie rzeczy stał w hierarchii Światła dosyć wysoko. Jakby nie patrzeć nadzorował całą Grecję, czyli pewnie był gdzieś trzeci, czy czwarty w linii dowodzenia.
Z drugiej strony wreszcie miał pchnąć nieco swoją sprawę do przodu, co go zdecydowanie cieszyło. Nawet jeśli nie znajdzie niczego w jeziorze Stymfalijskim to skreśli to miejsce ze swojej listy. Prędzej czy później odzyska pamięć, w końcu był świadom że ją straci. To była kwestia czasu…
Czasu którego nagle Theodorowi zaczynało brakować. Wrócił myślami do wcześniejszej rozmowy z profesorem o Obdarzonych i tym co ma przynieść przyszłość. Faktycznie czuł że Obdarzeni stoją na rozdrożach. Miał uczucie strasznego deja vu, jakby już kiedyś działo się coś podobnego, ale wtedy mógł coś z tym zrobić. Zakładając że te kilka wspomnień które zachował było prawdziwe. Teraz… Czy mógł wpłynąć na bieg wydarzeń? Raczej nie. Nie wiedział nawet dokładnie co się dzieje. Jeśli już to miał jakiekolwiek szanse kiedy miał komplet wspomnień. Czy wymazał je właśnie po to? Żeby raz w swoim życiu nie wtrącał się w naturalny bieg wydarzeń? Może wręcz przeciwnie, by podejść do sprawy z świeżym umysłem i nowymi perspektywami?
Ostatecznie mógł być szaleńcem z manią wielkości i w takim wypadku im szybciej odzyska pamięć, tym lepiej dla otaczających go ludzi.

Kolejny 17-04-2017 00:09

Zastanawiał się wcześniej, jak jego cel będzie mógł wyglądać i zachowywać, ale to, co napotkał go zaskoczyło. Spodziewał się raczej kogoś poważniejszego i religijnego, a nie typowego dupka z Ameryki grającego w kosza w świątyni. Nie sprawiło to jednak, że mniej się stresował. Tamten pewnie nie zdobywał mocy tylko w obronie i umiał walczyć. Najchętniej nie odpowiadałby w ogóle, gadanie nie miało najmniejszego sensu, ale musiał sobie kupić parę sekund czasu, żeby znaleźć się bliżej tych halogenów. Za dużo to energii na pewno nie miało, ale lepsze to niż nic. Wzruszył więc ramionami i dał mu równie głupią odpowiedź, co jego pytanie. W końcu obaj doskonale wiedzieli, co się za parę sekund zacznie.
- Tak sobie zwiedzam. Ciekawy sposób modlitwy.
Dobra, teraz był już wystarczająco blisko. Zacisnął pięści i wypuścił oddech po raz ostatni, co i tak zdawało się trwać zaskakująco długo, po czym przyjął formę zbroi. Teraz już nie było odwrotu. Złapał co miał lepszego pod ręką, akurat teraz była to pewnego rodzaju kamienna ława do siedzenia i miotnął nią w kierunku tamtego. Halogenów nie postanowił używać od razu, na razie chciał zobaczyć, co potrafi tamten. Przeciwnik kontroli zwierząt tutaj nie użyje, a może akurat dysponuje czymś związanym z energią? Brytyjczyk nie chciał odsłaniać wszystkich swoich kart od razu. Pocieszało go, że w obwodzie była Azza, mimo że nie lubił polegać na innych. Jego zadaniem było być przynętą i nie zamierzał próbować ugryźć więcej, niż mógł.
Pustelnik nie pozostał bierny. Przemienił się w momencie gdy Elliot wyrwał kamienną ławę.
[media]http://i.imgur.com/F3wHtmf.jpg[/media]
Kiedy blok leciał w jego kierunku ten po prostu uderzył go pięścią, rozłamując na pół. Musiał mieć sporo pary w tych chudych kończynach.
- Widzę, że nie tracisz czasu na gadkę - mruknął amator kosza. Głos miał o dziwo bardzo ludzki, jednak brzmiał jak echo odbite od ściany. Zacisnął pięść i nagle stopy White’a oplotły wzrastające w niebywałym tempie rośliny. Podniósł stopy rozrywając je, ale te w momencie zrobiły się jeszcze większe chwytając go za korpus, ramiona i ponownie nogi.
Nie mógł tu stać i próbować niszczyć kolejne pnącza, gdyż wyrastały one w zbyt dużych ilościach zbyt szybko. Musiał szybko przerwać jego kontrolę nad roślinami. Wydłużył swoje nogi, tak żeby jego tors nie został od razu opleciony, jednocześnie wydłużając rękę w trakcie prawego sierpowego. Chodziło o to, żeby go zaskoczyć i mógł się uwolnić, wiedział już jednak, że musi cały czas mieć go związanego w walce. Danie mu chwili oddechu mogło okazać się fatalne. Wydłużone ramię przecinało szybko powietrze, jednak nie dotarło do celu.
Jego przeciwnik zablokował cios stawiając wysoko gardę. Chciał je przechwycić, ale Elliot szybko je cofnął. Kolejne ciosy również zostały zablokowane, ale ten “Pustelnik” nie był w stanie żaden sposób skrócić dystansu.
W międzyczasie jednak rośliny dotarły do korpusu White’a. Każdy kolejny cios miał być teraz coraz trudniejszy do wyprowadzenia. Na to wydawał się czekać Obdarzony kontrolujący roślinność. Jednak w momencie gdy chciał ruszyć na Brytyjczyka, pod jego stopami pojawił się czarny okrąg i zwiększona grawitacja przygniotła go do podłogi świątyni.
Zza jednego z filarów wyłoniła się postać Azzy. Wykonała gest ręką i siła ciążenia jeszcze bardziej się zwiększyła. Pustlink nie był w stanie się ruszyć.
- Dobra, koniec pier… - warknęła kobieta, ale nim skończyła na ciele trzymanego przez nią Obdarzonego pojawiły się rośliny, które wciągnęły go pod powierzchnię ziemi. Jednocześnie te rosnące na Elliocie zatrzymały się i chłopak mógł teraz się z nich wyswobodzić.
Brytyjczyk rozerwał szybko swoje pęta i podbiegł do miejsca, gdzie zniknął ich cel. W ciągu paru sekund sytuacja z idealnej zmieniła się na gorzej niż złą. Najpierw go zaskoczył tym, że potrafił jednocześnie kontrolować w pełni roślinność blokując jego ciosy, ale na to wejście pod ziemię to nawet Azza nie była przygotowana. Skurwysyn spieprzył im sprzed nosa! Upadł na kolana i uderzył pięścią ubitą ziemię.
- Co teraz? Myślisz, że wyjdzie gdzieś niedaleko? A może tu siedzi? Czekamy aż wyjdzie? Cholera, ale zepsuliśmy...
Nie było kolorowo, a jak go nie znajdą to będzie jeszcze gorzej. A naprawdę nie miał pojęcia, jak to zrobić, jeśli tamten może się poruszać pod ziemią. No bo jak walczyć z kimś, kto może tak znikać nie mając do dyspozycji żywiołu ziemi? To chyba byłaby jedyna kontra, a tak pozostało im czekać tutaj albo gonić nie wiadomo gdzie i liczyć na łut szczęścia. Zrezygnowany patrzył na kobietę. O ile nie wyciągnie jakiegoś asa z rękawa, to był koniec misji. Beznadzieja.

Lunatyczka 17-04-2017 20:28


Śledztwo.. no dobrze, może nie śledztwo, a co najwyżej dochodzenie, jakie przeprowadziła kulało. Miało pełno dziur, w wielu miejscach mogło zostać poprowadzone w inny, lepszy sposób, ale niestety nie mieli, zaufanego śledczego do dyspozycji,a tylko i wyłącznie Jack Dove, przestraszoną dziewczynę, na której barki spadło o wiele więcej niż ona zdołała udźwignąć. Dowiedziała się tyle ile mogła, była jednak pewna, że gdyby została wcześniej przeszkolona w tym zakresie osiągnęłaby więcej, zapewne nie popełniłaby błędów, które popełniają niedoświadczone na tym stanowisku osoby. Ona była jednak uparta i miała zamiar doprowadzić sprawę, do końca, przynajmniej do takiego końca, którego ona oczekiwała. Wiedziała, że nie będzie zajmować się tą sprawą po wsze czasy, szczególnie po ostatniej rozmowie z Davidem, który otwarcie powiedział jej, że oczekuje ją w Buenos Aires, ale jednak, wolała by sprawa została niejako zamknięta nim opuści słoneczne Chille. Dlatego siedziała nad nią dzień i noc, zapominając o spaniu, zapominając o życiu prywatnym. W tym czasie raptem kilka razy rozmawiała z Davidem, na co bardziej zobowiązujące kwestie, związane głównie z pracą. Nie miała nawet chwili by wyskoczyć na zakupy, uzupełnić garderobę, czy po prostu kupić sobie coś ładnego. Aż w końcu nadszedł dzień, kiedy na jej biurku znalazło się oficjalne wezwanie dl Zastępcy Nadzorcy na region Ameryki Południowej, wypisane imiennie dla niej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=GI5UM3JkxoU[/MEDIA]


Jack “Cheza” Dove, wciąż będąc w lekkim szoku stanowiska jakie otrzymała i to nie słownie, nie pomiędzy nimi, a na papierze, przeleciała wzrokiem po treści wezwania i westchnęła ciężko. Z roztargnieniem schowała papier do skórzanej brązowej torebki, z której też wyciągnęła swoją nowa przepustkę i ruszyła ku bramkom, przy których stali funkcjonariusze SPdO. Kawałek plastiku dyndał w plastikowym etui na prostej, bez nadruków czarnej smyczy. Jak zwykle, to bywało z formalnymi zdjęciami, wyglądał na nim wyjątkowo głupio, a zdjęcie w postaci zbroi było jeszcze gorsze. Na szczęście nie musiała na przepustkę spoglądać zbyt często, potrzebna jej była tylko przy wchodzeniu i wychodzeniu z pracy, ostatecznie na jakiejś akcji, ale ostatni miesiąc spędziłą w biurze, pogrążona w notatkach, papierach, zeznaniach i z wlepionym w ekran wzrokiem, przeglądając nudne nagrania monitoringu.
Teraz jednak była w Buenos Aires, w jej całkowicie nowym miejscu pracy, gdzie miała objąć zbyt ważne, jak na jej możliwości, stanowisko i stać się ważnym trybikiem w machinie jaką było Światło. Bez słowa wyciągnęła przepustkę przed siebie, a po zweryfikowaniu jej tożsamości została przepuszczona dalej. Uśmiechnęła się do funkcjonariusza z wdzięcznością i poprawiła pół przezroczystą turkusową koszulę. Przepustkę wrzuciła z powrotem do torebki, której zamek zasunęła. Seledynowe szpilki postukiwały o betonowe posadzki, w rytm jej kroków. Zapytała młodą kobietę, siedzącą za kontuarem, który pewnie niegdyś był jakiś sklepikiem czy inną szatnią o to, gdzie powinna się udać, chcąc trafić do gabinetu Lovana. Poczatkowo kobieta miała niezbyt zadowoloną miną, na widok kolejnej białej osoby przydzielonej do ich placówki, ale trochę rozchmurzyła się słysząc, że Jack bez problemów zwróciłą się do niej po Hiszpańsku. Dove podziękowała jej, gdy ta uprzejmie poinformowała ją gdzie znajduje się gabinet Jakiro, na odchodne ruda skomplementowała kostium, który kobieta miała dzisiejszego dnia na sobie i z dusza na ramieniu ruszyła do gabinetu Davida. Stanęła pod odpowiednimi, jak sądziła drzwiami i w końcu zastukała.

Drzwi otworzył przed nią mężczyzna w mundurze SPdO z dystynkcjami podporucznika. Wkroczyła do środka przestronnego gabinetu. Umeblowany gustownie, w drewnie, ale z powiewem nowoczesnych technologii. Na dużym, dębowym biurku stały dwa monitory, obok szafki na dokumenty zamontowany barek z kostkarką lodów. Pod ścianą stały dwa fotele i szeroka kanapa, rozmieszczone wokół niskiego stolika. Właśnie nad nim pochylał się w tej chwili Lovan, oglądając duża wojskową mapę. Towarzyszył mu starszy funkcjonariusz w stopniu pułkownika, czyli naprawdę wysoka szarża.
- Te odległości są za duże. Czas reakcji jest wydłużony o godzinę, a z drugiej strony nie ma praktycznie żadnej większej miejscowości. Ktoś zaproponował to miejsce chyba tylko z racji bliskości oceanu - skomentował ponuro. Widząc wchodzącą Jack wyprostował się. - Panie pułkowniku, chciałbym przedstawić moją zastępczynię, Jack “Cheza” Dove. Panno Dove, to zwierzchnik SPdO na Argentynę Gabriel Aguero.
- Witam
- skinął głową, ledwo zerkając w jej kierunku. Od razu się domyśliła, że ten staroświecki mężczyzna nie uznaje kobiet w służbie.
- Pułkowniku - skinęła mu głową. Jack zupełnie nic nie robiła sobie z jego nastawienia wobec niej. Uśmiechnęła się nieznacznie i odwróciła spojrzenie w kierunku Jakiro.
- Stawiam się wedle rozkazu - stwierdziła chłodno, choć wcale nie chciała aby tak to zabrzmiało. Miała zamiar być profesjonalna i tak zamierzała w tej chwili rozmawiać z Davidem. Chciała go o coś jeszcze zapytać, ale uznała, że przy mundurowym, który nie tolerował płci pięknej w czynnej służbie, nie będzie to najlepszym pomysłem.
- Dziękuję za szybkie przybycie. Mamy dużo pracy. Pracujemy teraz nad relokacją naszych sił. Uznałem, że dotychczasowe bazy nie są położone w optymalnych miejscach. W związku z tym, ale nie tylko, będę chciał abyś spotkała się z regionalnymi koordynatorami. Ich akta są na moim biurku.
- Rozumiem. - Dove odparła i od razu ruszyła do jego biurka, tylko kątem oka spoglądając na mapę, nad którą pochylali się mężczyźni. Na razie jednak postanowiła im nie przeszkadzać i zając aktami, o których mówił David.

Teczek łącznie było dwadzieścia. Kilka nazwisk, w tym Carmen Sanchez, kojarzyła. Przy każdym nazwisku przyklejone były dwie lub trzy gwiazdki. Trójek było łącznie pięć, zaliczała się do nich także Sting, natomiast pozostali byli dwójkami. Opis mocy, oraz profile psychologiczne były w środku. Zapewne będzie musiała się z nimi zapoznać, ale na to potrzeba czasu.
Tymczasem mężczyzni prowadzili dysputę na temat nowych ośrodków SPdO. Ostatecznie stanęło na tym, że pułkownik przygotuje nową listę z propozycjami i przekaże ja do ostatecznej akceptacji.
- Proszę to potraktować jako ASAP - zaznaczył Lovan, kiedy Aguero zbierał się do wyjścia. - Jutro otrzyma pan wytyczne dla oddziałów szturmowych SPdO. Czas na wdrożenie wyznaczam na miesiąc - pułkownik aż rozszerzył oczy ze zdziwienia. David nie pozwalał im na chwilę oddechu - później zrobię osobistą wizytację w każdej z placówek. To wszystko.
- Przyjąłem- zasalutował i wyszedł z pokoju. Porucznik wachtowy zamknął za nim drzwi.

- Rozprzężenie jakby cały czas byli na wakacjach - mruknął ze złością. - Ech… Jak minęła podróż? - zapytał kobietę, która dopiero teraz zauważyła jak bardzo mężczyzna ma straszne wory pod oczami. Musiał być na nogach od naprawdę dłuższego czasu.
Jack podniosła spojrzenie znad papierów, które zdążyła już pobieżnie zacząć przeglądać. Przyjrzałą się Davidowi z troską w oczach, ale postanowiła na razie nie komentować jego stanu.
- Całkiem dobrze, dziękuję. A jak tu się sprawy mają? - zapytała niby o nic konkretnego, w rzeczywistości właśnie o jego samopoczucie pytała.
- Dyscyplina praktycznie nie istnieje. Rozpasanie zupełne.Marco zostawił im mnóstwo swobody i przez to spadła ich organizacja. Szczęście takie, że do tej pory incydenty z niezarejestrowanymi są tutaj bardzo rzadkie. To nie Europa czy Stany. Jeśli jednak coś się wydarzy, to w tym stanie służby nie będą w stanie odpowiednio szybko i skutecznie zareagować - oparł się o swoje biurko. Był zmęczony i fizycznie i psychicznie.
- Jadłeś coś? - ruda zapytała w końcu przyglądając mu się badawczo, stojąc po przeciwnej stronie biurka. - zresztą nieważne, nie odpowiadaj. - uśmiechnęła się ciepło do Davida - idziesz ze mną na obiad. Teraz.
- Muszę jeszcze… - spojrzał na stertę dokumentów na krześle obok biurka, potem na swój laptop. - Cóż, raczej mi to nie ucieknie - zamknął swój komputer. - To prowadź. Choć najpierw… - podszedł do niej i ją przytulił.

Davide zaskoczył ją tym nagłym gestem ze swojej strony, ale Jack zapewne była pierwszą, jako tako, bliską mu osobą, którą widział od przyjazdu do Buenos Aires, więc po prawdzie mogła się spodziewać czegoś podobnego. Odpowiedziała więc na uścisk.
- Ciebie też dobrze widzieć - powiedziała z lekkim rozbawieniem w głosie.
Przytrzymał ją przy sobie nieco dłużej niż zwykło się trzymać dobrego znajomego. Gdy ją puścił zerknął na zegarek.

- Jeszcze musisz się z kimś zobaczyć - wziął ją za rękę i wyprowadził z gabinetu. Zeszli dwa piętra niżej i długim korytarzem wyszli na płytę główną boiska. Na murawie wyznaczono helipad oraz miejsce do przemian dla Obdarzonych. Tam właśnie biegała springer spanielka, obszczekując przechodzących oficerów.
- Lulu! - krzyknęła na widok swojej spanielki, kiedy już pozwoliła się poprowadzić Davidowi, na murawę. Twarz Jack rozpromienił uśmiech, a spanielka na dźwięk swojego imienia, zastrzygła uszami, odwracając łeb w kierunku swojej pani. Dove przyklękła na jedno kolano widząc nadbiegającą w jej kierunku suczkę, która nie tylko kręciła ogonem, ale kiedy już zatrzymała się obok niej, machała całym zadkiem ze szczęścia. Suczka zaczęła ją obskakiwać, próbując polizać po twarzy, a Jack śmiałą się przy tym, rękoma starając się opanować rozszalałą ze szczęścia psinę. W końcu po prostu wzięła ją na ręce i podniosła się spoglądając na Davida z szerokim uśmiechem.
- Dziękuję, bardzo Ci dziękuję - głaskała suczkę za uchem, drugą ręką mocno ją trzymając.
- Nie ma za co - był bardzo zadowolony patrząc na jej radość. - Była bardzo grzeczna przez cały czas, choć pierwsze dwa dni nie chciała nic jeść. I jeśli przy tym jesteśmy, to może chodźmy rzeczywiście coś zjeść - położył rękę na brzuchu.
- Jest jest, dlatego to ja zapraszam – posłała Amerykaninowi ciepły uśmiech – tylko Ty musisz wybrać knajpkę, bo ja tu na razie widziałam biuro, wnętrze taksówki i dworzec kolejowy – mówiąc to odstawiła Lulu na ziemię i zrobiła krok w kierunku wyjścia.
- To w takim razie skorzystajmy z wschodniej bramy - złapał ją za rękę i poprowadził w odpowiednim kierunku.

Drugie z wyjść prowadziło na jedną z głównych ulic. Tam David zatrzymał taksówkę i poprosił o transport na aleję Corrientesa.
Chwilę później zatrzymali się przed dużym budynkiem usytuowanym na skrzyżowaniu dwóch dużych alei.

[media]http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/8/86/Buenos_Aires-San_Nicol%C3%A1s-Luna_Park.jpg/1200px-Buenos_Aires-San_Nicol%C3%A1s-Luna_Park.jpg[/media]

- To kompleks multimedialno-sportowy. Gdyby mieli otwierany dach to właśnie tutaj przeniósłbym centralę - wyjaśnił Jakiro. - Tymczasem można tutaj dobrze zjeść
Restauracja była na drugim piętrze, z oknami wychodzącymi na pustą teraz halę.
- Jak sytuacja z kretem? - mężczyzna zapytał, kiedy dostali karty dań.
- Zrobiłam ile mogłam, ale nie oszukujmy się, jestem psychologiem i to nawet niepełnoprawnym bo tak jakby uniwersytet zrównali mi z ziemią - mruknęła otwierając najpierw kartę drinków - a nie analitykiem. Ale to grubsza sprawa Davidzie, ktoś dokładnie wiedział o mojej mocy, bo uprzedził funkcjonariuszkę o tym, że będzie jej czytane w myślach.
Jego dotychczas zaspane spojrzenie nagle zrobiło się ponownie czujne.
- Nie czytałem jeszcze raportów… - wyjaśnił jej - ale ta jedna informacja mówi nam o tym jak bardzo głęboko kreta mamy. Kurwa mać - po raz pierwszy zaklął przy niej. Potarł skronie palcami - Jakiś punkt zaczepienia mamy?
Westchnęła cicho spoglądając na niego zza menu. Modre oczy wyrażały zaniepokojenie.
- Tom, Europejczyk, mamy portret pamięciowy. Ale ciężko idzie jego identyfikacja. - odłożyła kartę na bok, gotowa do złożenia zamówienia - Ale o tym pogadamy w biurze. Oficjalnie. Wyciągnęłam cię żebyś trochę odpoczął bo wybacz, że to powiem, ale wyglądasz okropnie.
- Racja, przepraszam. Trudno się oderwać od pracy. Wina? -
zaproponował. - I tak będę musiał się przemienić przed położeniem spać.
- Poproszę
- w sumie mogła sobie pozwolić na lampkę wina. - jak na moje oko, powinieneś sobie zrobić wolne do końca dnia dzisiaj i pójść normalnie spać. Dobrze wiesz, że jeśli tego nie zrobisz to produktywność i tak Ci spadnie i wyjdzie jeszcze gorzej - uśmiechnęła się ciepło do Amerykanina i wygodniej rozsiadła w krześle.
- I znów masz rację - odwzajemnił uśmiech.

- W takim razie tak prywatnie, to bardzo dziękuję, że zgodziłaś się przyjąć moją propozycję. Z tobą tutaj będzie nam zdecydowanie łatwiej. I skoro ja po naszym obiedzie kładę się spać, to zadebiutujesz dzisiaj jako zastępca szefa na Amerykę Południową - uzmysłowił jej, jaką teraz Dove zajmuje pozycję.
- Tak całkowicie prywatnie to zapomnij - zaśmiala się perliście. - Ja muszę znaleźć mieszkanie, ogarnąć to wszystko jakoś, ale wiem, że rozkaz będzie jasny - wzruszyła ramionami. W międzyczasie podszedł do nich kelner u którego Dove złożyła zamówienie, po czym wróciła spojrzeniem do Davida. - poza tym, miałeś poczekać z ogłaszaniem czegokolwiek do mojego przyjazdu.. to był zły pomysł Davidzie i odbije Ci się to czkawką.
- Dlaczego miałoby się tak stać? Zasada jest prosta, jeśli ktoś kwestionuje moje decyzje, to niech przyjdzie i mi o tym powie - wzruszył ramionami. Mógł się czuć pewnie, bo w Świetle miał opinię sporego służbisty, który nie pomija żadnej drogi formalnej, jeśli taka była wymagana. Zapewne awans Dove był zatwierdzony już jakiś czas temu przez samego Whistlera.
Chwilę później przyniesiono im zamówiony posiłek i następne kilka minut spędzili w milczeniu.

- Dzisiaj wieczorem ma przylecieć nowy werbunek z Europy - oznajmił Lovan, gdy już zaspokoił pierwszy głód. - Nie miałem czasu zerknąć w akta, ale potrzebują twojej konsultacji. Z pilnych spraw nic więcej dla ciebie dzisiaj nie mam. Myślę, że będziesz miała czas na rozejrzenie się za mieszkaniem. Do tego czasu… możesz zatrzymać się u mnie - zaproponował.
- Mhm - mruknęła gdy przekazał jej zadania na dzisiejszy dzień, a potem złożył swoją propozycję, której Dove zupełnie się nie spodziewał. Uniosla do ust kieliszek z winem i upila odrobinę kryjąc za pucharem zarumienione policzki. Cierpkie wino splynęło po gardle, dając jej chwilkę by zastanowiła się nad odpowiedzią. Odstawiła naczynie na stolik unosząc wzrok modrych oczu na swojego szefa.
- Mój pies - tu zerknęła pod stół na śpiąca w jej nogach Lulu - wystarczająco nadużywał Twojej gościnności, nie mogłabym - uśmiechnęła się nieznacznie i chcąc zaraz zmienić temat zapytała
- Przypomniało mi się, prosiłam Cię byś dowiedział się jak mogłabym się skontaktować z McWolfem, miałeś może chwilę by się tym zająć?
- Niestety nie. Zarówno w Chicago jak i tutaj miałem zbyt dużo na głowie. Byłem zmuszony odłożyć to na później. Jeśli jednak ci zależy, to tutaj mamy bezpieczną linię, więc ustalimy termin połączenia. A czego od niego potrzebujesz? - zapytał.
- W zasadzie to niczego. Ale mówiłam Ci, jeszcze w Chicago, że on jest… W delikatnym stanie a atak, zdobycie drugiej mocy i oficjalne uśmiercenie go, wcale tego nie poprawiło. Znasz mnie, martwię się, to wszystko - wzruszyła ramionami. - czuje się za niego odpowiedzialna, ale rozumiem jeśli mamy za dużo pracy i nie ma czasu na takie rzeczy - dodała, znów unosząc kieliszek z krwistym trunkiem do ust, wychyliła go kończąc tym samym wino.
- Zrób coś dla mnie i wyłącz telefon. Włącz dopiero jak się wyśpisz ok? - posłała mu pełen troski uśmiech.
- Ok, ale tylko wtedy jeśli ty się nie będziesz upierać i skorzystasz z mojej propozycji - również sięgnął po kieliszek.
- Ostatnio coraz częściej składasz mi propozycję nie do odrzucenia. Aż się boję co będzie dalej - westchnęła z udawanym niezadowoleniem - Zgoda. Niech i tak będzie.

[MEDIA]http://www.casaversa.com/blog/wp-content/uploads/2014/09/10935802823_9547b60cb3_z-600x400.jpg[/MEDIA]

Buenos Aires o tej godzinie było zakorkowane. Cały dzień spędziła w biurze na poznawaniu współpracowników i budynku, w jakim jej przyszło pracować. Co jakiś czas musiała tłumaczyć, gdzie jest David i dlaczego to ona zajmuje się sprawami, którymi był winien zając się on, jednak za każdy razem nie znoszącym sprzeciwu tonem oznajmiała, że Lovan jest poza zasięgiem, a ona jako jego zastępca zajmuje się kwestiami bieżącymi. Zazwyczaj to wystarczało, tylko raz musiała powiedzieć to dostanie, by delikwent zrozumiał. Przejrzała teczki przyjeżdżających, nowych pracowników, starała się ich pogrupować na tych bardziej i mniej obiecujących, ale jednak dane, na papierze, to nie to samo, co poznanie osoby na żywo, dlatego postanowiła nie osądzać ich od razu. Rozmyślała teraz o tym dniu, jadąc w taksówce, a właściwie to stojąc w korku. David nim zasnął przesłał jej smsem swój adres, bo w końcu zgodziła się zostać u niego. Nie sądziła by z tego wyniknęło coś dobrego, ale z drugiej strony, u niego przynajmniej mogła zostawić Lulu, żaden hotel nie zgodziłby się na to by zostawić w pokoju psa bez opieki. Mimo wszystko, musiała jak najszybciej znaleźć mieszkanie dla siebie i spanielki. Jakieś niewielkie, ale dwupokojowe, w miarę niedaleko od biura.. złapała się na tym, że jednym z kryteriów, była bliskość mieszkania Davida, ale tłumaczyła to sobie tym, że to po prostu byłoby wygodne, gdyby czegoś od niej potrzebował.
Potrząsnęła rudą głową, a włosy zafalowały wokół piegowatej twarzy. Nie mogła tak myśleć, nie powinna. Zamknęła telefon, ukryty w seledynowym etui i wrzuciła go do torebki. Tym samym kończąc przeglądanie strony z ofertami nieruchomości na wynajem. Musiała przyznać, że jedyne na co miała ochotę, to obejrzeć film, popijając wino i odprężyć się po podróży i pierwszym dniu na nowym stanowisku. Taki też miała plan i zamierzała go zrealizować, dlatego nim zadzwoniła domofonem do domu Lovana, wstąpiła do sklepu zakupując butelkę białego pół słodkiego wina.

Turin Turambar 18-04-2017 00:37

Pakistan, szczyt K2, baza Światła, 15 stycznia 2017 roku, 11.32 czasu lokalnego
- Tutaj nie ma i nie będzie żadnego testu - wyjaśnił. - Po prostu pomożemy ci się nauczyć w pełni kontrolować twoje moce, żebyś nie zrobiła przypadkowo krzywdy osobom postronnym i mogła się dobrze bronić w razie ataku. Dużo już potrafisz, więc pewnie nie będziemy cię tu zbyt długo trzymać. Będziemy takie akcje powtarzać dwa razy dziennie. W każdym razie na dziś masz już wolne.
Nie czekając na nią przemienił się i dzięki temu odsłonił jej widok na resztę głównej jaskini.
Gdzieś na środku niej stała dwójka Obdarzonych.
[media]http://i.imgur.com/xFJmivX.jpg[/media]
Większy z nich mierzył prawie siedem metrów i stał z założonymi na piersi rękami.
Mniejszy miał raptem trzy metry.
[media]http://i.imgur.com/seAFgW5.jpg[/media]
Z szeroko rozstawionymi nogami wyciągnął przed siebie ręce, pomiędzy którymi pojawiała się wirująca, bardzo nikła, niebieska poświata. Widać mocno próbował użyć mocy, ale chyba nie do końca mu to wychodziło.
Nadzorujący go członek Światła pokręcił głową.
- Na dzisiaj wystarczy. Jutro znów spróbujemy - po tych słowach odwrócił się i odszedł.
Trenujący Obdarzony został sam. Opuścił ręce w geście rezygnacji, ale nadal pozostawał w formie zbroi.

Węgry, Budapeszt, 18 stycznia 2017 roku, 9.17 czasu lokalnego
Izsak nie stawiał tego dnia oporu i Erika szybko uwinęła się z wizytą w przedszkolu. Chłopiec mocno ją przytulił na pożegnanie i pobiegł od razu do swojej sali. Pani przedszkolanka uśmiechnęła się do pani Lorencz i podążyła za podopiecznym.
Dlatego tego dnia kobieta była wyjątkowo na czas. William wszak wysłał jej smsa, żeby się spotkali nie pod hotelem, ale po drugiej stronie rzeki, gdyż mężczyzna chciał coś jeszcze w pobliskim Centralnym Pawilonie Handlowym załatwić, więc umówili się w jednej z tamtejszych kawiarni.
Erika miała szczęście i pomimo śnieżnych zasp szybko znalazła miejsce parkingowe i chwilę później siedziała na wygodnym fotelu, w mieszczącej się na uboczu kawiarni.
Ledwo zdążyła złożyć swoje zamówienie, kiedy cicha, neutralna muzyka grająca wewnątrz, zmieniła się na nieco bardziej żywiołowy utwór.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=SSR6ZzjDZ94[/media]
- Witaj Erika - William zjawił się chwilę później. W ręku trzymał pojedynczego, fioletowego goździka - Pierwszy w tym sezonie - zaśmiał się, wręczając go jej.

Kambodża, prowincja Siem Reab, Angkor Wat, 27 lutego 2017 roku, 22.40 czasu lokalnego
- Fuck… FUCK! - ryknęła Azza obracała się dookoła własnej osi jakby ich cel miał się zaraz skądś wyłonić. Nerwowo zaciskała pięści, ale nic to oczywiście nie dawało. - Fuck - po raz kolejny zaklęła. - M mnie zajebie… - jęknęła, ale to była tylko chwila słabości. - Musimy… - zaczęła, ale nie dokończyła. Bardzo intensywnie myślała nad solucją wyjścia z tej sytuacji. Wreszcie uspokoiła się i wyprostowała. - Wiem. - stwierdziła z pewnością w głosie.
Nagle pod stopami White’a utworzył się czarny okrąg. Zwiększona dziesięciokrotnie grawitacja sprawiła, że Elliot padł na twarz. Był tak zaskoczony, że nawet nie pomyślał o jakiejkolwiek reakcji.
- Nie zostawiono mi wyboru - podeszła do jednej ze ścian, która nosiła ślady świeżo ułożonego tynku. W końcu budynek miał kilkaset lat i wymagał pewnego stopnia renowacji, żeby się nie zawalić. Elmari wbiła pięści w zaschniętą zaprawę i kruszyła ją, aż dostała się do zbrojenia. Wyrwała długi drut i podeszła do pola grawitacyjnego, pod którym uwięziła swojego dotychczasowego towarzysza.

Wyciągnęła rękę, z zamiarem włożenia ustawionego na sztorc pręta w pole działania swojej mocy. Nim jednak zdążyła to zrobić, z ziemi wystrzeliły korzenie, które oplotły jej rękę.
W następnej chwili kilka metrów od niej grube pęta roślin rozchyliły na bok dwie kamienne płyty, spod których wyskoczył pustelniczy Obdarzony uderzając z bara kobietę. Ta poleciała na ścianę, z której przed chwilą wyrwała stalowy pręt.
Korzenie oplotły w następnym momencie White’a i wyciągnęły go z pola grawitacyjnego.
- Żyjesz, koleś? - zapytał pustelnik, kiedy Brytyjczyk stanął na nogach.
Azza również się podniosła po niespodziewanym ataku i widząc zaistniałą sytuację krzyknęła:
- Teraz!


Argentyna, Buenos Aires, baza Światła, 4 lutego 2017 roku, 11.18 czasu lokalnego
Kolejny dzień mijał jej na przygotowywaniu się do spotkania z Obdarzonymi z całej Ameryki Południowej, do którego doprowadzić miał zamiar Lovan. Nie mogło ono trwać zbyt długo, żeby nie zostawić bez opieki sporych połaci kontynentu. Choć po prawdzie to jednak rola Obdarzonych ze Światłą była bardziej prewencyjna, niż reakcyjna. Ataki na zarejestrowanych jeśli się zdarzały, to były nagłe i często potyczki miały miejsce w sporych odległościach od centrum SPdO. Oddział z Obdarzonym przybywał na miejsce zwykle już tylko po to by posprzątać trupa.
Na szczęście ten region był najspokojniejszym ze wszystkich, więc Jakiro mógł podjąć taką decyzję. On sam zresztą biegał teraz po całym budynku, starając się być w kilku miejscach jednocześnie. Naprawdę dużo do zrobienia było, nim całość zacznie pracować tak jak Lovan sobie tego zażyczył.
Przespany wieczór i spokojna noc było tym czego potrzebował, by się zregenerować. Kiedy Jack przybyła do jego mieszkania, czekało na nią jedzenie do odgrzania. David oprowadził ją po mieszkaniu, pokazał pokój, który miała zająć i przeprosił, po czym wrócił do spania. Musiał jechać na totalnych rezerwach swojej wytrzymałości.
Dlatego wieczór Dove mogła spędzić tak jak sobie zaplanowała.

Rankiem gdy obudził ją budzik, David był już na nogach i kończył gotować jajka na twardo. Sam zjadł tylko odgrzanego tosta i zaraz zbiegł po schodach na dół, do czekającego służbowego auta.
W biurze Dove była o ósmej i tylko kilka razy widziała się ze swoim przełożonym. Dlatego była sama w gabinecie, gdy rozległo się pukanie do drzwi i po chwili w progu ukazała się drobna blondynka o sympatycznej buzi, ubrana w czarne dżinsy i granatową koszulę w kratę, której długie rękawy miała zawinięte za łokcie.
[media]http://media.oregonlive.com/ent_impact_tvfilm/photo/bethriesgraf-portland-julyjpg-76cb63440d302031.jpg [/media]
Pod pachą trzymała laptop, a w wolnej dłoni miała telefon. Kobieta niepewnie omiotła spojrzeniem gabinet i w końcu zawiesiła wzrok na rudowłosej.
- Hej... Powiedziano mi, że tu znajdę Jacka Dove, wiesz może czy dobrze trafiłam? - zapytała uśmiechając się przyjacielsko. Kobieta mówiła płynnym angielskim, z dziwnym, lecz znajomym akcentem. - Miałam się do niego zgłosić. Jestem Isa Beckett, nowy informatyk - przedstawiła się podchodząc do Chezy.

Grecja, Stymfalia, brzeg jeziora stymfalijskiego, 1 lutego 2017 roku, 11.54 czasu lokalnego
Ponad siedemnastometrowa Obdarzona zawisła w powietrzu tuż nad powierzchnią jeziora. Jej biało niebieska sylwetka odbijała się wyraźnie w gładkim lustrze wody. Ten widok naprawdę robił wrażenie, nawet na Theo, który był pewien, że niejedno w swoim życiu widział.
Stał razem z profesorem Massashim na brzegu, w cieniu siedmiometrowej zbroi, która dołączyła do nich już przy śmigłowcu, którym dotarli na miejsce.
[media]http://i.imgur.com/h9QQeBl.jpg[/media]

Oczekiwali na ruch Kalipso, która przez kolejną minutę nie poruszyła się ani o centymetr. Theo mógł docenić jej kontrolę mocy lotu, gdyż taką zapewne musiała posiadać.
Tymczasem kobieta skanowała dno jeziora za pomocą czucia wody. Po sprawdzeniu całości, mogła być pewna, że na północnym fragmencie zbiornika wodnego struktura jego dna była zdecydowanie bardziej regularna, niż gdziekolwiek indziej.

- Tam - donośny głos Obdarzonej poniósł się po okolicy, docierając do uszu mężczyzn. Kalipso uniosła rękę wskazując palcem punkt w jeziorze. - Jeśli miałyby być jakieś zabudowania to właśnie tam - wyjaśniła i spojrzała ku profesorowi i Theo.
- W takim razie udajmy się tam i jeśli to możliwe, niech pani odsłoni przed nami tamto miejsce - odparł od razu Massashi. Wiał zimny wiatr i starszy mężczyzna był mocno otulony szalikiem. Nie była to najlepsza pogoda dla kogoś w jego wieku.
- Mogę od razu was zabrać - zaproponowała, na co przystali.
Chwilę później byli na miejscu. Kalipso wykonała gest wolną ręką i woda zaczęła rozstępować się na boki, przywodząc na myśl charakterystyczną scenę z Biblii.
Ich oczom ukazało się zamulone dno jeziora. Rzeczywiście było dosyć gładkie na dużej powierzchni.
- Można coś z tym mułem zrobić? - profesor uprzejmie zapytał odwracając głowę w kierunku powierniczki żywiołu wody
Nie dostał odpowiedzi. Zamiast tego zobaczyli jak ze ściany wody wyłoniła się wstęga, która omiotła podłoże, czyszcząc je z mułu. W ten sposób powoli, ale systematycznie odsłaniali wielką płaskorzeźbę. Trudno było od razu złapać kontekst całości, ale profesor wyciągnął aparat i od razu zaczął robić zdjęcia. Dzięki Kalipso miał idealną perspektywę.
Kilkanaście minut później cała płaskorzeźba była odsłonięta. Przedstawiała okrąg, w który wpisany był trójkąt. Pośrodku niego prezentowało się miasto z wysoką wieżą, wokół którego widniały posągi, które można było spokojnie uznać za Obdarzonych. Tym bardziej, że jeden z nich był bardzo podobny do Kalipso.

Polska, Skrzeszew, 14 lutego 2017 roku, 3.04 czasu lokalnego
- Pierdole… Pierdole was równo! - kobieta krzyknęła tak nagle, że aż kierowca puścił nogę z pedału gazu. - W dupie mam wasze gierki, zatrzymaj się zaraz, albo przemienię się i rozkurwię wam ten wózek! - warknęła. Widać słowa Lisickiego niezbyt do niej trafiły.
Drwal spojrzał na nią swym pustym spojrzeniem, nie wyrażającym żadnych emocji. Obdarzona zwątpiła i chyba chciała zmienić zdanie, ale szef Maćka powiedział cicho do kierowcy.
- Zjedź tutaj - wskazał na polną drogę odchodzącą od głównej. Wjechali na szutr i po kilkusetmetrach stanęli na skraju lasu. - Odejdź - zwrócił się do kobiety rzucając jej spodnie i bluzę dresową.
Ta zebrała to bez słowa, otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz, trzaskając za sobą drzwiami. On tymczasem spojrzał na swoją obandażowaną dłoń i skomentował cicho:
- Każdy człowiek potrzebuje stale nawet pewnej ilości trosk, cierpień lub biedy, tak jak okręt potrzebuje balastu, by płynąć prosto i równo. Chodź za mną - rzekł na końcu do Lisa i wyszedł na zewnątrz.
- Gdzie spierdalasz?! - ryknął ze złością za będącą już kilkanaście metrów wgłąb lasu Obdarzoną i się przemienił.
[media]http://i.imgur.com/CmslAv0.jpg[/media]
Wyglądał zupełnie inaczej niż wcześniej i mierzył teraz dobre dziesięć metrów. Z jego prawej dłoni zwisały teraz dwa bicze zamiast jednego, a lewa była zakończona działem.
Wypuszczona wcześniej kobieta nie czekając również się przemieniła. W sekundę później Drwal strzelił jej pod nogi pulsascyjnym pociskiem, dosłownie mieląc jej obie kończyny i pnie okolicznych drzew, a ją samą wysyłajac w powietrze kilkanaście metrów dalej. Zatrzymała się na dwóch rosnących blisko siebie sosnach. Ledwo się ruszała.
- Dobij ją - szef mruknął złowieszczo do Maćka.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:07.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172