Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-03-2017, 08:13   #21
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Kiedy dwóch Irlandczyków nagle wyszło, nie było jak się schować. Jedyne więc, co Carmen mogła zrobić, by nie budzić podejrzeń, to wskoczyć na swojego “męża”, opasając jego bok uniesioną nogą i pocałować namiętnie. Oczywiście, kiedy dżentelmeni wyszli, odskoczyła od Orłowa, udając zmieszanie. Efekt jednak został osiągnięty - wiadomo, że zakochani żyją w swoim świecie i albo niewiele słyszą, albo po prostu nie zwracają uwagi na to, co się dzieje poza nimi samymi.

Kiedy za Irlandczykami z pomieszczenia wychylił się także Goodwin, Victoria akurat przygładzała sukienkę.
- Och, tak, dzień dobry, my chyba do pana. Jestem lady Victoria, a to mój wspaniały mąż Pierre. - powiedziała, głaszcząc Orłowa po szerokiej piersi i wymieniając z nim pełne namiętności spojrzenia - Pan Goodwin, jak mniemam? Słyszałam, że mamy podobne zainteresowania dotyczące przeszłości. Czy znalazłby pan dla nas chwilkę?
- Ja… nie widzę problemu… proszę do środka.- rzekł z uśmiechem Wiliam wpuszczając oboje do gabinetu, który prezentował się nieco lepiej niż reszta budynku. Choć parę poprzewracanych bibelotów i bałagan na biurku świadczył o gwałtowności niedawnej rozmowy. Goodwin wskazał obojgu krzesła naprzeciw swego biurka, po czym sam sięgnął do niedużej szafki zawierającą nalewkę o szmaragdowej barwie. Której to spory łyk pociągnął, krzywiąc się lekko.- No tak… zainteresowania wspólne. Co dokładnie ma pani na myśli?-
- Przeszłość! - powiedziała Carmen z błyszczącymi oczami, po czym jakby nieco speszona własną spontanicznością, wyjaśniła - Widzi pan, my mieszkamy w Róży Kairu i tak się składa, że cóż... mam słabość do gry w pokera. Grałam z tamtym towarzystwem wczoraj i tak od słowa do słowa dowiedziałam się o panu i o tym, że jest pan promotorem wykopalisk tu w okolicy. To jest moje marzenie! Pan rozumie, ja zawsze zbierałam jakiś szczątki, rzeczy, które przechodziły z rąk do rąk, ale gdyby tak mieć coś, co dopiero zostało odkryte... - westchnęła rozkosznie, prezentując swój dekolt, po czym przytuliła się do ramienia Jana, starając skupić na zadaniu, a nie bijącym od niego magnetyzmie - Mój mąż nie do końca podziela moją pasję, ale jest bardzo tolerancyjny i gotów mnie wspierać finansowo. Pomyślałam więc, że może... może zgodziłby się pan mi pokazać wykopaliska. Albo wskazać kogoś odpowiedniego... to takie ekscytujące! - szczebiotała.
- Cena nie gra roli.- wtrącił tylko Pierre, podczas gdy oczy Wiliama wędrowały po kuszącym biuście Carmen. Goodwin w końcu się otrząsnął dodając.- Jestem rzeczywiście sponsorem jednych z wielu wykopalisk przeprowadzanych w Egipcie, ale pani rozumie… cała ta otoczka prawna, sprawia że nie można stamtąd ot tak brać znalezisk. Natomiast… co do zobaczenia samych wykopalisk, toooo… myślę że dałoby się coś zrobić.-
- Och, tak, proszę... chociaż tyle... - skamlała Victoria, znów nachylając się w stronę Goodwina - Pan rozumie, ja... mój mąż zapłaci za fatygę. I za pańską opiekę nade mną. - dyskretnie mrugnęła.
- Cóż… ja wybieram się pojutrze na wykopaliska, więc mógłbym… zabrać panią ze sobą. Ale to będzie kosztowa…- zanim Wiliam zdążył dopowiedzieć zdanie, Pierre wyciągnął ostentacyjnie portfel, a z niego gruby plik banknotów.- I drugie tyle, jeśli mój skarb wróci zadowolony z wycieczki.
To zamknęło usta Wiliamowi, który chciwie wpatrywał się w pieniądze leżące na jego biurku.
- Proooszę, zgodzi się pan? - Victoria spojrzała na niego robiąc wielkie oczy i nachylając się jeszcze bardziej nad biurkiem.
- Chyba nie mam za bardzo powodów by się nie zgodzić pani Victorio.- uśmiechnął się Wiliam. Splótł dłonie razem pytając.- A co dokładnie chciałaby pani robić i zobaczyć na tych wykopaliskach?
- Wszystko! - powiedziała z zapałem, po czym nieco się przyhamowała - och, chciałabym poznać ludzi, którzy żyją tym, co dla mnie jest tylko hobby. Może udałoby się zorganizować jakieś spotkanie z pana badaczami, albo chociaż chwila rozmowy z tymi najciekawszymi?
- Zważywszy, że spędzimy tam dwa dni, będzie miała pani wiele czasu na rozmowy i zwiedzanie.- stwierdził ironicznie Goodwin.- Może nawet zbyt wiele.-
- Och, proszę się nie martwić, na pewno się nie będę nudzić!
- Tak… mój skarbek umie zorganizować sobie zajęcie.- mruknął Pierre wodząc dłonią po udzie Victorii i podciągając coraz wyżej materiał jej spódnicy.
- W takim razie… hmm… ubrania na dwa dni trzeba przygotować i kosmetyki. I… jedzie pani sama?- zaczął wyliczać Wiliam.
- Może jednak się skusisz, kochanie? - spojrzała teraz słodko na Jana.
- Nie tym razem… Myślę, że rozejrzę się w okolicy mojej budowy, pilnując wszystko z dystansu. A może weźmiesz kuzynkę ze sobą?- zaproponował Orłow powoli odsłaniając kolano tej nogi, która nie kryła zabójczych ostrzy przy podwiązce.
- Nie, to nie dla niej. Od razu by chciała wrócić. - powiedziała Carmen, która jednak nie bardzo ufała zdolnościom szpiegowskim Gabrielli, a i wolała, by ta miała oko na Orłowa. Bądź co bądź wciąż byli agentami różnych podmiotów.
- Jakaś służba jedzie?- mruknął Goodwin wychylając się do przodu, by patrzeć jak palce Pierre’a muskają odsłonięte udo żony. - Na miejscu żadnej nie ma… od razu ostrzegam. Żadnych pokojówek czy kelnerów na pustyni nie będzie.-
- Proszę się nie martwić, jestem bardzo samodzielna. - odparła dumnie.
- To bardzo… pięknie.. dobrze.- odparł Goodwin wyraźnie rozkojarzony. Usiadł wygodnie w fotelu oddalając się od pokusy.- Wyruszam pojutrze, więc… jak się z wami mam skontaktować? Gdzie mieszkacie w Kairze?-
Carmen podała mu namiary na apartament.
- Może spotkamy się w holu o godzinie, która szanownemu panu pasuje? A może jeszcze uda się lepiej poznać do tego czasu na jakiejś... partyjce... - wachlowała rzęsami do Anglika.
- Dam jutro znać w kwestii wyjazdu. Muszę załatwić wszelkie sprawy organizacyjne z tym związane.- rzekł zagarniając szybko pieniądze zostawione na stole i dodając z uśmiechem.- Acz możliwe, że zajrzę do Róży Kairu dzisiaj, na jedną partyjkę.-
Po tych słowach spytał.- W czymś jeszcze mogę pomóc?-
- Chyba nie, nie będziemy zabierać panu cennego czasu. - Victoria wstała i jeszcze pochyliła się głęboko nad biurkiem, by delikatnie uścisnąć dłoń mężczyzny - Pięknie panu dziękuję. Obiecuję, że będę się grzecznie słuchać i postaram się nie być ciężarem.
- Myślę, że to będzie bardzo przyjemna wycieczka.- rzekł w odpowiedzi Wiliam, a Pierre masując drapieżnie wypiętą mimowolnie pupę żony.- Mam nadzieję, lubię gdy mój skarb jest zadowolony.-
Kiedy wyszli, Carmen oparła się o ramię “męża”, spacerując z nim wzdłuż uliczek.
- Zastanawiam się czy nie tracimy czasu. - powiedziała wciąż się uśmiechając - Można by go przydusić i wydobyć siłą wszystko. A tak tracimy czas i pieniądze…
- I co takiego chcesz z niego wydusić? Myślisz, że on coś wie? Przecież to tylko pionek, opłacany przez kogoś.- mruknął w odpowiedzi Jan Wasilijewicz tuląc do siebie Carmen.- Jakie byś mu zadała pytania?-
- No chyba najważniejsze to przez kogo i czemu zdecydował się na sprzedaż świecidełka, ryzykując swoją... nienaruszalnością fizyczną. - odparła, wodząc dłonią po jego szerokich plecach, których mięśnie wyczuwała nawet przez odzienie.
- Na to pytanie mogę ja ci odpowiedzieć… ale zażądam czegoś w zamian.- wymruczał cicho Jan Wasilijewicz tym tonem, który dobrze znała. Tonem drapieżnika, który miał na nią ochotę. - Sprzedał bo był chciwym i tonącym w długach głupcem. Potrzebował pieniędzy i nie pomyślał o konsekwencjach. A chcę...twoich majteczek, teraz i…- wskazał skwerek na uboczu.-... tam.-
- Tego sama się mogłam domyślić i... nie powiedziałam, że się zgadzam...- próbowała oponować, choć ton jego głosu sprawiał, że włoski na karku same się unosiły pod wpływem przeszywających ją dreszczy.
- Pragnę posmakować skóry twych ud, pragnę poczuć ją ustami…- wymruczał drapieżnie Jan mocniej tuląc dziewczynę do siebie i prowadząc ją w kierunku skweru.- Za dwa dni wyjedziesz… ja udam się za tobą śledząc cię z daleka. Mam dwa dni… i zamierzam wykorzystać je w pełni, nim będę zmuszony tylko patrzeć.-
- Biedactwo, co ty zrobisz, gdy nasza misja dobiegnie końca... - westchnęła z udawanym żalem, ulegając jednak. Sama wszak miała ochotę na Orłowa. Ciągłą, nieustanną, jakby była w rui. Tylko resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej, że to co robi... jest niewłaściwe.
- Nie wiem… wiem, że w naszej robocie każdą chwilę trzeba wyciskać jak cytrynę…- delikatnie popchnął ją do ściany najbliższego budynku.- Z każdej trzeba wycisnąć jak najwięcej. Nie wiem co nas czeka, więc… rozkoszujmy się tym co mamy… podwiń spódnicę.-
- Przestań... tu jest gorąco... jestem spocona... - próbowała protestować, choć głównym powodem wilgoci między jej udami nie była akurat pogoda. Drżącymi dłońmi uniosła fałdę sukni - A jak ktoś zobaczy?
- Państwo Sant Pierre nie dbają o to, prawda?- mruknął Orłow klękając przed opierającą się już o ścianę Carmen.- Wyżej kochanie… przecież nie masz się czego wstydzić. Jesteś śliczna.-
Przygryzła wargę.
- Jesteś niemożliwy... - warknęła, oddychając szybciej. Z oporem, jakby przełamując własne wątpliwości uniosła spódnicę. Na jej policzkach wykwitł całkiem naturalny rumieniec - Wszystko w imię... roli, tak?
- Tak… roli…- jego dłonie pieściły jej, gdy zbliżył twarz ku jej łonie i zaczepnie chwycił zębami za jej majteczki, ciągnąc materiał w dół i zsuwając bieliznę z jej ciała.
Czuł jak dziewczyna napina się za każdym razem, gdy jego twarz dotykała jej skóry. Nieco rozszerzyła nogi, by ułatwić “mężowi” jego praktyki.
- Sama nie wiem czemu to toleruję... - westchnęła, rozglądając się czy ktoś ich nie widzi.
- Bo to lubisz… nie udawaj że jest inaczej rozrywkowa żonko.- mruknął Orłow, gdy już usunął materiał okrywający intymny zakątek. Najpierw zaczepnie wodził językiem po udach, potem skupił się na guziczku rozkoszy Carmen, by podgrzewać i tak gorącą atmosferę, w ten gorący dzień. Akurat dochodziło południe, więc żar słoneczny sprawiał że mało kto wychodził dobrowolnie z domu o tej porze.
- Nieprawda... robię to bo... dostosowuję się... - syczała cichutko, gdy jego język był już blisko, nieśmiało wypychając biodra do przodu. Znów poprawiła pozycję, stawiając jeszcze szerzej nogi, choć nijak to nie pasowało do jej słów.
- Agentka idealna… pełna poświęcenia dla roli…- wymruczał Pierre przesuwając dłońmi po udach dziewczyny i chwytając ją za pośladki.-... i czemu taka kusząca zarazem?
Nie pytał dalej, sięgnął językiem ku jej kwiatkowi kobiecości i rozchylił językiem płatki, wślizgnął się między nie, by łapczywie smakować nektaru niczym koliber.
- Czemu... się uwziąłeś... akurat na mnie? - wyjęczała z trudem. Zamknęła powieki. Już jej nie obchodziło czy ktoś na nich patrzy. Chciała jeszcze, chciała więcej, chciała czuć go w sobie!
- Nie wiem… a czemu nie miałbym?- odparł chrapliwie Orłow nadal klęcząc, nadal językiem pieszcząc jej wnętrze. Ale spojrzenie jego mówiło, że to tylko początek zabawy. Był wszak z natury namiętnym i gwałtownym mężczyzną. Delikatne pieszczoty ciała kochanki nie wystarczą by go zaspokoić. Wiedziała że to tylko gra wstępna.
- Mógłbyś wybrać łatwiejszy cel... ładniejszy może... - próbowała mu składnie odpowiedzieć, lecz jej siła woli ograniczała się obecnie głównie do tego, by trzymać się ściany i nie zalec z kochankiem na bruku.
- Chcę… ciebie…- poczuła jak przerwał pieszczotę językiem jej podbrzusza.- Teraz… jutro… chcę ciebie…- nadal odruchowo zaciskała dłonie na trzymanej sukni, słysząc jego chrapliwy oddech i dźwięk odpinanej sprzączki od pasa.
- Chyba nie zamierzasz... - otworzyłą szerzej oczy, przyglądając mu się z oburzeniem i fascynacją jednocześnie. Był mężczyzną w każdym calu, takim którego pragnęła, trochę dzikim... i namiętnym. Jak ona sama.
Nie odpowiedział… i wyraźnie zamierzał. Wszak widziała, jak zsuwa z siebie spodnie i bieliznę wyraźnie celując końcówką swego berła między jej uda.
- Sprzączki przy gorsecie… rozepnij.- odparł w końcu wpatrując się rozpalonym i dzikim spojrzeniem w oczy swej żony.
- Nnn...nie! - przełknęła ślinę patrząc na jego nabrzmiałą męskość - Mówiłam ci... nie... i już. - przygryzła wargę.
- Co … nie ?- Jan przybliżył się do niej, jego dłonie zacisnęły się na uwięzionych w gorsecie piersiach, a jego oręż czubkiem ocierał się o jej pieszczony niedawno zakątek ciała. - Co … nie… znaczy? Co mi mówiłaś?
- Ja... nie wiem... - zaparłą sie dłońmi o jego pierś, lecz dotyk jego mięśni, teraz napiętych jakby szykował się do skoku, bynajmniej nie pomagał - Przestań... dręczysz mnie... wygrałeś... cokolwiek robisz... ja... nie jestem tak profesjonalna... - ku własnemu zdziwieniu, jej oczy zaszkliły się od łez. Jan ujął podbródek Carmen, uniósł nieco twarz w górę i pocałował namiętnie i zachłannie rozkoszując się słodyczą jej ust. - Nie myśl… rozkoszuj się chwilą.-
Jego dłonie zsunęły się w dół, znów ujął jej pośladki, szykując się pod przeszycia jej podbrzusza swą twardą nieustępliwą obecnością.
Spojrzała mu w oczy, wwiercając się swoim wzrokiem w jego tęczówki. Pociągnęła noskiem. A potem jej noga uniosła się i oparła się o jego biodro. Nie spuszczając z niego wzroku, rozpięła sprzączki gorsetu, pozwalając swoim piersiom się uwolnić, a następnie zaplotła dłonie wokół szyi Orłowa. Patrzyła mu w oczy przy tym cały czas, nawet nie mrugnęła, gdy wchodził w nią, choć jej usta zacisnęły się mocniej.
Usta mężczyzny przylgnęły do owych uwolnionych krągłości, całując je drapieżnie, pieszcząc zachłannie językiem. Podobnie mocno nacierały jego biodra przyszpilając każdym pchnięcie brytyjską agentkę do ściany. Pragnął jej i okazywał to swą lubieżną zachłannością. Czuła całym ciałem jego obecność w sobie, jego ruchy… i pocałunki na swym biuście poruszającym się gwałtownie pod wpływem jej oddechu.
Jej usta odnalazły jego, całując żarłocznie. Czuła jak ją wypełnia, jak rozpycha się w jej wnętrzu, napełniając jej ciało rozkoszą. Do tego myśl, że ktoś może ich nakryć... Carmen wariowała. Żeby głośno nie krzyczeć z rozkoszy, wpiła się ustami w szyję kochanka zachłannie, pozostawiając tym samym ślad zapewne na kilka dni.
Mocniej, szybciej, głębiej… Rosjanin przyciskał Carmen do ściany całym ciężarem swego ciała, całując na oślep jej usta, szyję i twarz. Jej obnażone piersi ocierały się o twardy tors mężczyzny, a na dole czuła tak mocno kochanka i narastającą ekstazę, aż do głośnej i wybuchowej kulminacji.
- Mam ochotę na znacznie więcej, na twe golutkie ciało prężące się przede mną. Ale na razie myślę, że nad sobą panuję. Więc, co mamy teraz w planach żonko? - zapytał cicho, nadal dociskając ciało Carmen do ściany.
Dziewczyna spojrzała na niego półprzytomnie. Musi zakończyć tę misję jak najszybciej, inaczej ten facet ją wykończy - psychicznie i fizycznie.
- Ja eeeem... odsuń się! - warknęła na niego - Muszę się pozapinać... i pomyśleć.
- I ukryć tak piękne skarby? - spytał zerkając na jej piersi, po czym ponownie spytał.- Swoją drogą… jesteś artystką zachwycająca dziesiątki widzów,gracją i urodą. Skąd pomysł, że miałbym szukać ładniejszej od ciebie? Wszak ty jesteś bardzo piękna.-
- To był ten moment, w którym powinieneś mi powiedzieć, że pociągam cię nie tylko urodą. - powiedziała, doprowadzając swoje odzienie do porządku - Krótko mówiąc spieprzyłeś. A co do twojego pytania... może spróbujemy powęszyć za tymi Irlandczykami?
- Nie jestem romantycznym młodzieńcem wzdychającym do ideału. - wzruszył ramionami Jan Wasilijewicz zapinając spodnie.- Przykro mi… Chciałbym móc jasno powiedzieć, że pociąga mnie w tobie twoje szlachetne serduszko, ale zbyt często pokąsałaś mnie swoim wężem, by teraz zabrzmiało to szczerze, ale… jest coś w tobie. Sam nie wiem co.- wzruszył ramionami Rosjanin.- Jak niby chcesz ich znaleźć, gdzie szukać?
Zbyła jego uwagę milczeniem, jednak w duchu obiecała sobie, że to ostatni raz gdy uległa Orłowowi na jego warunkach.
- Przespacerujmy się, możemy o nich popytać. W końcu nawet w tej dzielnicy ich wygląd musiał rzucać się w oczy jako obcy. Szczególnie, że było ich dwóch.
- Popytać możemy.- stwierdził “Pierre” podając ramię dziewczynie i uśmiechając się delikatnie i wchodząc w rolę.- Czyżby mój skarb się na mnie obraził ? Nie powinnaś się gniewać na mój wybuch namiętności, wiesz że będę za tobą tęsknił.-
Odpowiedziała mu uśmiechem.
- Ależ skąd. Mam nadzieję, że potrafisz czerpać przyjemność z patrzenia jak inni się bawią, kochanie. To w którą, prawo, lewo? Przyznam też, że bym się czegoś napiła. Może jakaś kawiarnia?
- Z patrzenia jak ty się bawisz? Zastanawiam się czy będę zazdrosny… pewnie odrobinkę będę.- szepnął jej do ucha Jan prowadząc do najbliższej kawiarenki.
- I to może być właśnie ta odrobinka, która sprawi, że będzie mi tak dobrze w danym momencie. - odparła z uśmiechem, po czym polizała go ostentacyjnie po policzku.
- Wiesz dobrze… kochanie… jak bardzo cię pragnę…- wymruczał cicho Jan Wasilijewicz, niczym tygrys czający się w cieniu drzewa. Niby niegroźny, ale jednak...
Dość szybko znaleźli w pobliżu, obiecującą kawiarenkę.


Prowadzoną przez miejscowych dla miejscowych i oferującą głównie mocną tradycyjną kawę, jak i arabskie posiłki.
- Ryzykujemy, że nas potrują? - zachichotała Carmen jako Victoria, przyglądając się ciekawsko i nieco bezczelnie jak obsługa przygotowuje posiłki.
- Raczej tego nie zrobią. Jesteśmy klientami, a ci tutaj to świętość. Zresztą… w okolicy nie ma czysto europejskich kawiarenek kochanie.- wymruczał jej do ucha Pierre.
- A zatem spróbujmy. Dla mnie kawa i spytaj czy nasi przyjaciele przypadkiem tedy nie przechodzili - zapytała, rozsiadając się z uśmiechem na krześle.
Jan zabrał się za konwersację w ich rodzimym języku i dość szybko zamówił napoje, jak i otrzymał odpowiedź.
- Odjechali rikszą do dzielnicy białych…- stwierdził odpowiadając Carmen.- Tam ich będzie trudniej znaleźć.
- No to jesteśmy skazani na nudę we własnym towarzystwie - podsumowała dziewczyna - Masz jakieś zainteresowaniem poza... niewiastami?
- Znaczy Pierre, czy Jan Wasilijewicz?- zapytał zaciekawiony Orłow przyglądając się Carmen. - Poza tym skąd ten pomysł, że niewiasty są moim głównym zainteresowaniem?-
- Odpowiedz jak wolisz - uśmiechnęła się lekko, wachlując się ręką - A skąd pomysł... cóż, takie mam przesłanki. Dziwisz się?
- Gram na fortepianie. Pomysł matki… która wymagała, bym znał się na sztuce. Próbowałem rzeźby, malarstwa. Ostatecznie ocalała właśnie ta rozrywka… A co do kobiet, ty jesteś dla mnie interesująca, więc… odwdzięczysz się tym samym? Czym ty się interesujesz? - mruknął Orłow chwytając obie dłonie Carmen i czubkiem języka muskając opuszki palców dziewczyny.
Spojrzała na niego, delektując się tym widokiem, po czym uśmiechnęła się ironicznie.
- Nie, raczej się nie odwdzięczę. Wciąż stoimy po dwóch stronach barykady. Nawet jeśli teraz położono tam kładkę dla nas.
- Nie pytam jednak o nic… związanego z ową barykadą.Tylko o całkiem niewinne rzeczy, jak hobby. Dobrze więc… co ekscytuje moją słodką Victorię?- wymruczał nie przerywając pieszczot jej palców, nawet gdy przyniesiono kawę dla nich obojga.
- Seks i wykopaliska. - odparła z mściwym uśmieszkiem.
- No to zajmiemy się tym pierwszym, skoro muzyka cię nie interesuje.- odparł z bezczelnym uśmiechem Orłow przerywając pieszczotę i biorąc się za picie kawy.
Prychnęła.
- Kiedyś tańczyłam w balecie. Chodziłam z babcią do operetki. - powiedziała, nie patrząc na niego.
- Jeśli ci zagram… zatańczysz dla mnie?- zapytał zaciekawiony Orłow przyglądają się Carmen z uśmiechem i popijając kawę.
- Tylko pod warunkiem, że bardzo źle grasz. - zachichotała, po czym sięgnęła do swojej filiżanki i upiła łyk - Ostatnio co prawda na prośbę wykonałam kilka figur, ale generalnie dawno nie tańczyłam, co dopiero mówić o jakimś spontanicznym układzie. Obawiam się, że to dla mnie za trudne…
- Stanowczo się nie doceniasz moja droga Victorio.- znów patrzył na nią tym dzikim pożądliwym spojrzeniem. Znów… jakby jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa, cenna. Upragniona przez niego.
- No dobrze, pomyślę nad tym. Pod warunkiem, że nie jest to pretekst by wziąć mnie na fortepianie... czy innym instrumencie. - zmarszczyła nosek znad kawy - Co jest dla ciebie ważne w życiu? Co cię napędza?
- A ponoć seks cię interesuje. - zaśmiał się cicho Orłow i dodał.- Nie martw się… jeszcze mebli nie sprawdziliśmy. Na instrumenty będzie więc czas później.-
Popijał kawę powoli i milczał długo.- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Padł rozkaz to się go wykonywało. Rano trzeba było wstać z łóżka, wieczorem się kłaść. Nigdy… nie byłem w sumie zakochany tak… jak moja matka w ojcu, a on w niej. Taka zależność mnie trochę przeraża… - przyjrzał się Carmen z gorzkim uśmiechem.-... a teraz lecę jak ćma do świecy.-
- Och proszę, daruj sobie te insynuacje.- warknęła na niego - Co ty o mnie wiesz w sumie? Że ładnie skaczę i dobrze się... no... tego. Nic o mnie nie wiesz. Tylko ze sobą pracujemy. Blisko, ale jednak... pracujemy. - pociągnęła spory łyk kawy i otarła usta wierzchem dłoni, bardziej jak cyrkowa artystka niż dama.
- Masz rację… Ty wiesz o mnie więcej. Dlaczego cię więc interesuję, ja i moje motywy?- zapytał w odpowiedzi Jan Wasilijewicz przyglądając się dziewczynie.- Dlaczego mi odbija kiedy trzymam cię w ramionach?-
- Bo myślisz, że skoro jesteś starszy, uwiedziesz młode, kochliwe dziewczę i zapewnisz sobie dostęp do przecieku informacji w zamian za... no własnie, w sumie to z zyskiem. Jeszcze poużywasz. - mówiła powoli, cedząc słowa i patrząc mu prosto w oczy.
- Nie zauważyłem bym pytał cię o… twoją pracę.- stwierdził ironicznie Jan Wasilijewicz. Spoglądał wprost w oczy rozwścieczonej Carmen, a jego własne spojrzenie płonęło.- Nie interesuje mnie żaden sekret twojego pracodawcy. Pewnie powinienem się zaciekawić, ale nie jestem nadgorliwy. Misja tego nie wymaga. Natomiast ty mnie interesujesz… i nie zamierzam cię bałamucić. Za dobrze się znamy i za dobrze wiemy, że to wszystko się będzie kiedyś musiało skończyć. Ale to zbyt słodki sen, bym…- upił kawę znów, zamyślił się. - Jutro mogę umrzeć. Ledwo przeżyłem pokąsanie przez twego wężyka dawno temu. Nie chcę marnować chwil, które mam, na wahania. Nie chcę… umierać, wiedząc że zmarnowałem jakąś szansę. Więc.. tak… korzystam z tej sytuacji i chwytam cię w ramiona. I cieszę z każdej chwili, gdy mogę rozkoszować się słodyczą twych ust. Jeśli to mnie czyni draniem.. cóż… przynajmniej umrę jako szczęśliwy drań.-
Teraz ona milczała dłuższą chwilę skupiając się na kawie, aż nic nie zostało w filiżance.
- Podziwiam twój dar krasomówstwa. To pewnie dlatego, że czytasz poezję. Ja... ja tak nie potrafię. Rozbijasz mnie... takimi słowami, pieszczotami jak niedawno... sam twój wzrok sprawia, że mam ciarki. I chcę więcej zamiast się skupić. Muszę to opanować, dlatego chcę cię poznać. W nadziei, że... nie będę cię lubiła.
- I jak ci wychodzi? - zapytał w odpowiedzi mężczyzna dopijając powoli kawę.
- Pij szybciej tą kawę, idziemy testować meble. - zaśmiała się, po czym dodała - To był żart, oczywiście!
- Jesteś pewna?- odparł zadziornie Orłow z bezczelnym uśmieszkiem.- Że to był żart?-
- Taaak! - prychnęła na niego jak kotka, lecz po chwili też się uśmiechnęła - Umiesz mnie podejść. Trzeba to przyznać. Byłam zła, a mnie rozbawiłeś.
-Taki mój urok.- uśmiechnął się ironicznie Jan i podał ramię Carmen.- A i twojemu nie potrafię się oprzeć Victorio. Wracamy do hotelu?-
- Ale... to naprawdę był żart. - udawała, że się wystraszyła.
- Nie znam się na żartach, jestem poważny jak nauczyciel literatury angielskiej. I tak samo sztywny… choć w innym znaczeniu.- odparł Orłow szczerząc w uśmiechu zęby.- Poza tym musimy zaplanować co bierzesz ze sobą na samotną wyprawę.-
Dziewczyna wstała i ujęła ramię “męża”.
- To śmierdzi podstępem bardziej niż tutejsze rynsztoki. - odparła, po czym dodała wesoło - Z przyjemnością, kochanie.
- Cóż poradzić… wyglądasz kusząco... gdy nie masz za wiele na sobie. - wymruczał jej do ucha Orłow delikatnie wodząc językiem po płatku usznym.
Jęknęła, zastanawiając się czy w takim stanie w ogóle dotrą do hotelu przed zmrokiem.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 10-03-2017, 12:49   #22
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
***

Hotel Róża Kairu - dotarli tu po drodze kupując mapę i rozkoszując się swoją obecnością. Pierre jak zwykle tulił Victorię do siebie, całował jej usta, szyję i policzki… szeptał swe wyuzdane plany na temat tego co będą robić razem w pokoju. Na jakich meblach i w jakich pozycjach. Jego dłonie wodziły po jej udach i brzuchu… i piersiach. Orłow za bardzo lubił przewagi jakie dawała mu ta rola. A Carmen słuchała go z uśmiechem, nachylając uszka, by lepiej słyszeć. Nawet nie musiała udawać, że niektóre z tych wizji ją zawstydzają. Tuliła wtedy twarz do szyi męża, próbując ukryć swoje płonące lica.
Dotarli po chwili do pokoju, czule przytuleni do siebie. Jak prawdziwie zakochana para. Autentyczności ich zachowaniu dodawał fakt, że w obojgu kłębiły się gwałtowne emocje niczym chmury przed burzą.
- Więc… pomijając pokera nie masz żadnych planów i resztę dnia możemy spędzić na wywoływaniu plotek?- mruknął jej “mąż” żartobliwie.
- Przynajmniej do powrotu mojej kuzynki - Carmen spojrzała na niego groźnie, starając się utemperować. Ponieważ jednak Orłow był wybitnie odporny na jej “braki aprobaty”, dodała - Może chociaż wynajmiemy sobie łaźnię i się trochę wymoczymy... moglibyśmy też powspominać. - uśmiechnęła się kocio.
- Możemy…- cmoknął delikatnie ucho Carmen stając za nią i wodząc powoli dłońmi po brzuchu i udach dziewczyny. Przez ubranie co prawda, ale bardzo zachłannie. -... jeśli masz ochotę. Zaraz wydam polecenie Janusowi.-
Puścił więc niechętnie żonę i wyszedł na korytarz, by poinformować deus ex machinę o swych planach.
Carmen tymczasem postanowiła skorzystać z okazji i... wybiegła na balkon. Rozejrzała się, po czym z psotnym wyrazem twarzy zaczęła wspinać się po fasadzie budynku na jego dach. Skoro Orłow chciał ją mieć... niech pogoni za króliczkiem.
- Panienko… panny zachowanie stanowi zagrożenie dla życia pani i bezpieczeństwa publicznego.- odezwał się Janus poprzez głośniki zamontowane w gargulcach. Niektóre posągi ruszyły łapami próbując złapać niesforną kokietkę.- Już zawiadomiłem pani męża i zaraz zawia…- Janus przerwał wypowiedź, ale nie zaprzestał łapania samej Carmen.
Dziewczyna zmarszczyła nos. Po raz kolejny deus ex machina psuła jej zabawę na wysokości.
- Oczywiście, Janusie, już schodzę. - powiedziała ugodowo, po czym wskoczyła na balkon, gdzie Janus nie miał swoich czujników i tam z barierki wybiła się, by skoczyć na balkon budynku po przeciwnej stronie wąskiej uliczki.

Szalone i lekkomyślne działanie, ryzykowne… bo odległość była spora. Niemniej wiedza o tym ryzyku pompowało adrenalinę w żyły Carmen. I świadomość, że Orłow będzie poirytowany, będzie polującym na nią drapieżnikiem, który będzie chciał ją dopaść. Będzie w tym stanie, w którym podniecał ją najbardziej. Musiała mocno wybić, bo ulica była szeroka i chwytając się barierki balkon przeciwnego budynku poczuła w rękach cały swój ciężar. Ale udało się. Znowu udowodniła sobie, że jest najlepsza.
Nie chcąc być zauważoną przez właścicieli balkonu, przylgnęła szybko do ściany, opierając pośladki o głowę jakiegoś gargulca. Dopiero wtedy odwróciła się i spojrzała na okna apartamentu, wypatrując Jana Wasilijewicza w nich.
Nie zauważyła tam mężczyzny, gdy łapała oddech i starała się uspokoić bicie serca. Nie wszedł na balkon, nie wszedł do pokoju. Dostrzegła go jednak, jak wybiegał z hotelu i pędził w kierunku budynku, na którego ozdobie Carmen obecnie zasiadała. Był taki jakiego pamiętała z akcji, szybki i gwałtowny. Drapieżny kot w ruchu.
Zaśmiała się pod nosem i nie zwracając uwage na to, że wiatr unosi jej spódnicę, zaczęła wspinać się na dach budowli nim ktoś inny zwróci uwagę na nietypowy element ozdobny fasady, jakim była.
Dotarcie na górę budynku zajęło jej trochę czasu. Ozdoby na tym budynku nie zdarzały się często, jak i nie było aż tyle w nim szczelin, by mogła wspinać się z regularną prędkością. Niemniej dotarła na nieco płaski dach rozgrzany egipskim słońcem, zanim przybył tu jej mąż i rozejrzała się za możliwością kolejnego skoku. Miała ochotę poruszać się bardziej niż tylko biodrami pod ciężarem Orłowa. No i kiedy indziej będzie mieć okazję, by zwiedzić dachy Kairu. Tego pozazdrościłby jej niejeden akrobata z cyrku... gdyby mogła się pochwalić swoimi podróżami.
Nie był to trudny wybór, bowiem miała możliwość tylko jednego bezpiecznego kierunku ucieczki. Tylko jedna uliczka była dość wąska, by mogła bezpiecznie przeskoczyć na kolejny budynek. I tak uczyniła. Szybko i gwałtownie się rozpędzając. I po skoku widząc jak jej mąż wychodzi na dach i rusza za nią… starając się ją dogonić. Pomachała mu wesoło. Była w swoim żywiole. Tutaj pomiędzy dachami, mimo że nie było ochrony przed piekielnym słońcem, dało się oddychać. Wiatr raz po raz rozwiewał włosy i spódnicę dziewczyny, gdy czekała, aż Orłow przymierzy się do kolejnego skoku. Ona już miała gotową drogę ucieczki. Gdy tylko Jan znalazł się na tym samym dachu, ona skoczyła dalej na kolejny.
A potem na kolejny i kolejny… czując pęd powietrza we włosach i zerkając za sobą na podążającego za nią uparcie męża z roziskrzonym wzrokiem. Bieg i skok, kolejny dach. Powoli zaczęła odczuwać zmęczenie tym uciekaniem, a co więcej… zaczęła się oddalać od Orłowa. Jeszcze trochę i zgubi swego upartego małżonka. Ale czy tego właśnie chciała?
Postanowiła, że da mu szansę... choć niewielką. Za kolejnym załamaniem dachu, gdy zniknęła mu na chwilę z oczu, zamiast przeskoczyć na kolejny dach, prześlizgnęła się za komin. Tutaj przyczaiła się. Jeśli Orłow jej nie zauważy, planowała bezczelnie wrócić do hotelu i tam w pełni triumfu oczekiwać agenta caratu.

Pędzący dachami mężczyzna powoli się zbliżał przeskakując po dachach. Nie na oślep jak się okazało. Gdy nagle znikła mu z oczu, zwolnił i zaczął się rozglądać szukając śladu. Dostrzegł jej cień… przy kominie i doskoczył odcinając jej drogę ucieczki. Chwycił za ramiona przyciskając do komina i sarknął gniewnie.
- Coś ty wymyśliła? Jak my teraz wyglądamy w oczach hotelowej obsługi?-
Co prawda wątpiła, by ktoś ją widział, sam Janus przecież powiedział, że poinformował tylko jej męża, ale uśmiechnęła się bezczelnie.
- Ukarzesz mnie za to? - spytała, unosząc dumnie podbródek.
- Przełożę przez kolano i dam po pupie. Jak niegrzecznej dziewczynce.- odparł wystawiając język Po czym dodał cicho. .- Nie kuś mnie Carmen.-
Odetchnął głęboko pytając.- Mogę wiedzieć czemu uciekałaś?-
- Po prostu słucham twoich rad. Rozkoszuję się chwilą... na swój sposób. - rozejrzała się - Tu jest mój świat, drogi mężu. Kilkanaście stóp nad ziemią, bez smrodu i zgiełku, gdzie jedno spojrzenie w dół sprawia, że czujesz wartość swojego życia. - uśmiechnęła się do niego - Chciałeś mnie poznać. Taka więc jestem…
- Taka jest Carmen… nie Victoria.- Jan nachylił się i pocałował czule jej usta, potem wodził wargami po szyi. Czuła przez ten pocałunek jaki jest spięty. Jak bestia na łańcuchu, szarpiąca się i próbująca zerwać.- Zaczynam mieć do ciebie słabość.-
Nie skomentowała tego. Po prostu odpowiedziała ustami na jego pocałunek, a potem delikatnie polizała jego wargi. Spojrzała mu w oczy. Wiedziała, że oszalała, że to co robi jest nielogiczne, ale Kair miał swoistą magię, której uległa. A może to wcale nie miasto, może to ten mężczyzna, któremu teraz zarzuciła ramiona na szyję i którego włosy odgarniała ze spoconego czoła?
- Carmen… - szepnął cicho i znów pocałował dziewczynę rozkoszując się jej wargami.- … powinniśmy… wracać… powinienem ci… powiedzieć… pokazać… chciałaś się… kąpać?-
Powinność powinnością, a jego dłonie zagarnęły jej pośladki dociskając jej ciało do siebie. Trzymał ją zachłannie i całował równie zachłannie.
- Powinniśmy... - zgodziła się wwiercając języczkiem między jego wargi i przyciągając do siebie jego twarz delikatnie.
- Straszna jesteś…- jęknął niczym zalęknione kocię, ale jego dłonie zachowywały się bardzo odważnie podciągając jej spódnicę do góry, zachłannie i drapieżnie. Nie przerywał też pocałunków.
- Ale przecież ja nic nie robię... nawet nie musiałeś mnie gonić... - drwiła z niego, wyciągając się zmysłowo. Ponieważ już wcześniej pozbawił ja bielizny, teraz po prostu oparła łydkę na ramieniu mężczyzny i uśmiechnęła się szelmowsko, wiedząc jaki widok przed nim roztoczyła.
- Więc co chciałeś mi powiedzieć... czy tam pokazać?
- W tej… chwili…- palce mężczyzny przesunęły się po jej udzie, aż do prowokacyjnie odsłanianych skarbów dziewczyny. Dotarł do punkcika rozkoszy Carmen masując go leniwie acz mocno.- Chcę… - przełknął ślinę.- ...chcę...zdjąć z ciebie spódniczkę rozścielić ją… posiąść ciebie tu na dachu… bardzo.-
- Brzmi jak plan godny prawdziwego agenta. Choć może warto by również twoje spodnie poprzytulały się ze spódniczką. Nie bądź egoistą mój drogi... - przyciągnęła jego głowę i szepnęła do ucha - Więc jak chcesz bym cię nazywała tu i teraz?
- A jakbyś mnie chciała nazywać…-wymruczał cicho Jan, jedną dłonią rozpinając spodnie… a drugą pieszczotliwie rozpalając ciało dziewczyny dotykiem w jej wrażliwym miejscu.- Chcę byś... odczuwała… satysfakcję z mówienia… do mnie.
- Do którego ciebie? - nie ustępowała, wodząc językiem po płatku jego ucha.
- Tu na dachu jest Carmen i jest Jan…- wymruczał w odpowiedzi Orłow, sięgając palcami głębiej między uda kochanki.- Victorii jakoś nie wyobrażam sobie na dachach.
- Jasne...zwalaj na Victorię - zachichotała po czym odsunęła nieco się od jego twarzy. Spojrzała Orłowowi w oczy, po czym szepnęła - Zatem weź mnie Janie. Tutaj. W naszym świecie.
Spodnie mężczyzny… osunęły się w dół, bielizna też. Przytrzymując Carmen w tak akrobatycznej pozie, Orłow przycisnął swym ciałem akrobatkę do komina i przeszył swym berłem wyzwalając mimowolny jęk rozkoszy. Usta kochanka wodziły po jej obojczykach i dekolcie gorsetu, dłoń muskała ową prowokacyjnie zarzuconą na ramię nogę. Był zbyt niecierpliwy, by móc trzymać się swego planu, zbyt zaślepiony pożądaniem, zbyt gwałtowny… taki, jaki ją rozpalał w snach i na jawie.
To była jego nagroda za złapanie jej. Nie oponowała, nie przeciwstawiała się. Jej ciało było chętne i wilgotne. Carmen złapała się tylko na wszelki wypadek komina, jęcząc pożądliwie za każdym razem, gdy dociskał ją mocniej do rozgrzanych słońcem cegieł.
Jak zwykle w takich chwilach, czuła jego drapieżne pieszczoty, na swym ciele. Czuła jego twardą obecność w sobie… czuła jego delikatność i dzikość zarazem. I czuła narastającą z każdym ich ruchem ekstazę. Nawet niewygodna pozycja dodawała iskier ich wspólnym igraszkom. Aż do wybuchowego finału.
Po nich Orłow pocałował ją czule w usta dodając.- Tracę przy tobie głowę, wiesz?-
- Nie tylko głowę - zebrała trochę jego soków na palce, których krople padły nawet na brzuch akrobatki. Następnie oblizała je, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
Przyglądał się powoli jej działaniom… jego wzrok wędrował za jej palcami znów stając się drapieżny. Jego nozdrza poruszały się jak rozjuszonej bestii. Prowokowała go, choć nie do walki.Osunął się w dół, klęknął zsuwając jej nogę ze swego ramienia. Trzymając za biodra obrócił nagle brzuchem do komina… cokolwiek planował, ta władczość miała swój urok. I świadomość, że pragnie ją do szaleństwa. Rozsuwany zamek u jej spódnicy znalazł się w zasięgu jej dłoni. Materiał opadł na dach. Carmen poczuła ciepło słońca na swych nagich pośladkach. I masujące je dłonie mężczyzny. I wilgotny język muskający czubkiem skórę jej pupy.
- Ale może jednak skorzystamy z tej kąpieli? - próbowała oponować, choć nie wydawała się specjalnie przekonana. Przymknęła powieki. Cała czujność, która cechowała kontakty z Orłowem, gdzieś zniknęła. Teraz Carmen po prostu wylegiwała się w słońcu, rozkoszując jego promieniami i dotykiem mężczyzny - władczym, a zarazem czułym.
- Później… skoro tu jesteśmy, to Kair.- musnął językiem okolice podstawy kręgosłupa akrobatki.-.. jest tu, a Abydoss.- podczas tego jego obrazowego wykładu na temat geografii, jego język schodził w dół pomiędzy półkulami jej pośladków dochodząc, aż do obszaru przeznaczonego na bardziej… wyuzdane figle. Takie, których jeszcze od nie nie doświadczyła.
Musnął czubkiem języka owe wrota zakazanych rozkoszy.-... tu. Sprawdziłem na mapie, jedyna możliwość do pokonania tej drogi, to szybka kolej parowa. A to oznacza, że… będziemy cię mogli z Gabrielą pilnować ze Skylorda. Będziesz musiała jednak w dużej mierze, polegać na sobie.- palce mężczyzny przesunęły się po jej udzie i zaczęły delikatnie muskać jej intymn obszar pobudzając zmysły.- Powinnaś się jednak przygotować na dłuższą samotną misję. Przybędziemy z pomocą w razie kłopotów, ale może to nam… trochę zająć. Przydałby się też jakiś widoczny z daleka sygnał alarmowy.-
Carmen przygryzła wargę, nie wiedząc czy bardziej ma ochotę uciec, czy poddać się pieszczocie. Na szczęście on pewnie trzymał jej pośladki, uniemożliwiając podjęcie pierwszej decyzji. Jęknęła cichutko.
- A kiedy uznam, że... mam już wszystkie... informacje? - zapytała jakoś tak niepewnie.
- Masz bardzo kuszący tyłeczek…- wymruczał Orłowe nie przestając wodzić językiem między jej pośladkami, a czasami schodząc nim niżej.- A nie wiem… najbezpieczniej dla podtrzymania legendy byłoby, gdybyś wróciła do stęsknionego męża pod dwóch dniach pobytu na wykopaliska. No chyba, że to by było coś.. pilnego… wtedy, mam nadzieję że Gabriela będzie miała coś takiego dla ciebie, co będzie użyteczne w szybkim powiadomieniu nas.-
- W porządku... - zagryzła zęby na dłoni, by stłumić rozkoszne wycie, które wydzierało się z jej gardła - Chyba mam wszystkie... instrukcje.
- Tak…?- wymruczał Jan poruszając palcami w intymnym zakątku przytrzymywanej dłonią kochanki i wodząc językiem po jej pośladkach.- To co teraz? Na co masz ochotę… słodka Carmen. Bo chyba wiesz dobrze, że ja mam ochotę na ciebie.-
- Ja... em... naprawdę się powinnam wykąpać przed wieczorem... wiesz? - raz po raz gryzła dłoń. Nie mogła nic poradzić na to, że mięśnie pośladków i ud same się napinały i jakby wypychały jej ciało w objęcia kochanka.
- To się wykąpiesz…- zaśmiał się cicho Jan nie przerywając słodkiej tortury jej ciała. Delikatnie ukąsił zębami skórę pośladków Carmen i przytulił do jej pupy swój policzek.- Nie będę udawał… Naprawdę ciężko mi się oderwać od ciebie.-
- A ja myślałam, że agenci caratu słyną z opanowania... - zamruczała, przeciągając się zmysłowo pod jego dotykiem.
- Ty sprawiasz, że jest to trudne. - znów poczuła pocałunki jego na swych pośladkach, a i palce w jej intymnym zakątku zaczęły się żwawo i energicznie poruszać. Było to silne i wyraźne doznanie, a choć jej kochankowi brak było finezji dotyku Yue, to czy mogła narzekać? Przecież to tą bardziej zwierzęcą stroną swej natury Orłow rozpalał ogień w jej lędźwiach. I teraz owe wyraźne ruchy palców prowadziły ją do ekstazy.
Oddychała coraz ciężej. To było czyste wariactwo. Kiedy ta misja się skończy, możliwe że znów będą wrogami i będą na siebie polować. To, co teraz robili, było tak bardzo nieprofesjonalne i pierwotne... że aż pociągające. Dlatego właśnie zwolniła wszelkie hamulce. Dlatego ryzykowała, że ktoś ją zobaczy w trakcie wspinaczki i dlatego teraz leżała na rozgrzanym słońcem dachu, pozwalając agentowi caratu penetrować jej najbardziej intymne, najbardziej wstydliwe zakątki ciała.
- Wejdź we mnie... - wymruczała, chcąc poczuć go w sobie nawet za cenę bólu.
- Nie ułatwiasz mi…- odparł Orłow z trudem panując nad głosem. Przez chwilę dręczył ją niepewnością, jedynie ruchami palców rozpalając jej zmysły, nim się przełamał mówiąc. - Na czworaka.-
No tak… najbardziej zwierzęca z pozycji, pasująca niemal do zwierzęcych figli na środku rozgrzanego kairskiego dachu.
Jęknęła, lecz... nie posłuchała go.
- Nie... - odparła z uśmiechem, kręcąc prowokacyjnie pupą. Jeśli chciał ją wziąć, musiał ją zdobyć.
- Jesteś… straszna…- jęknął chwytając jej pośladki drapieżnie i zaciskając na nich dłonie niczym imadło. Uwięziony tyłeczek Carmen był celem, jego podboju...i po chwili czuła jak jest podbijana. Jak zdobywa jej pupę powoli ją przeszywając swą twardą obecnością. Bolało nieco, ale te doznania mieszały się odczuwanym przez nią podnieceniem i rozkoszą wypełnienia jego twardą obecnością. Był delikatny… jego ruchy były powolne, by nie sprawiać jej bólu i dać czas na oswojenie się z tym intruzem w jej wyuzdanym zakątku rozkoszy.
-Mmmmmm ja? Straszna? - oddychała ciężko, starając się panować nad swoim ciałem na tyle, by nie spinać niepotrzebnie mięśni. Wiedziała, że teraz nie ma już odwrotu. Musiała mu ulec. - A co powiesz... o sobie?
- Nie… potrafię… oprzeć się… tobie.- jęknął coraz mocniej napierając biodrami i sprawiając, że Carmen czuła go coraz wyraźniej. Tak jak i narastającą falę rozkoszy. Jego dłonie zaciskały się na jej ciele, szturmy stawały się coraz intensywniejsze, a samej Carmen ciężko było utrzymać jęki i krzyki rozkoszy w swym ciele. Raz po raz ich ciała wiły się w wyuzdanym tańcu rozkoszy, coraz bliższe spełnienia. Dziewczyna przymknęła oczy, całkowicie oddając się lubieżnościom, których wcześniej nie doświadczyła i pewnie nie pozwoliłaby na nie nikomu poza tym właśnie mężczyzną. Jan Wasilijewicz Orłow działał na nią jak lep na muchy, jak światło na ćmę. Zupełnie przestało ją obchodzić, że może się przy tym spalić. Jej zmysły szalały, a biodra wychodziły naprzeciw kochankowi.
Jeszcze kilka ruchów jego bioder… gwałtownych i dzikich, przeszywających ją bólem i rozkoszą. Jeszcze kilka ruchów i oddał jej trybut łagodząc otarcia jej ciała i wprawiając w głośną ekstazę. Ostatniego jęku nie utrzymała w sobie, ogłaszając głośno swą rozkosz i chwaląc talenty kochanka.
- Przepraszam… straciłem głowę.- wymruczał Orłow tuż po tych intensywnych figlach. - Powinniśmy już wrócić i się wykąpać. I Gabriela pewnie ma coś co złagodzi twój dyskomfort.-
Jęknęła przewracając się na plecy. Odruchowo ręką osłoniła oczy od słońca.
- Jakiś ty opiekuńczy... - wymruczała nie wiadomo czy w formie żartu, czy przytyku.
- Jak kochający mężuś…- nachylił się by pocałować jej dekolt, ale zawahał nagle. Choć niewątpliwie go kusiło, to jednak głowa przesunęła się wyżej i pocałował ją w czoło.
Prychnęła. Pełna boleści starała się zdusić w sobie jęki - tym razem już nie rozkoszy, lecz obolałego ciała i mięśni. Starając się też nie siadać na razie na pupie, powoli zaczęła się ubierać.
- Znieść cię ? Zanieść cię do hotelu?- zapytał cicho przyglądając się dziewczynie. Po czym sam zaczął się ubierać.
- A mam cię walnąć? - odparła, fucząc na niego niczym kotka. Jej duma nie mogłaby tego znieść. Była też przyzwyczajona do bólu ścięgien i mięśni po próbach. Nieraz przecież spadła z drążka czy nawet z liny. Po prostu tym razem bolało ją... gdzieś indziej.
- Jeśli ci to poprawi humor.- odparł z uśmiechem Orłow, kończąc ubieranie się. Przyglądał jej się tym swoim łakomym spojrzeniem. -Jesteś wyjątkowa, agentko Stone. Jedyna w swoim rodzaju. Więc… idziemy po dachach, czy wracamy jak cywilizowani ludzie?-
Na myśl o skokach nagle zakręciło jej się w głowie. Przytrzymała się komina i spojrzała na mężczyznę spode łba. Cholera... wciąż był tak samo przystojny i pociągający. Westchnęła.
- Wróćmy normalnie. Jakbyśmy szli... ze spaceru. - zadecydowała.

Jak dzielny rycerz, Orłow zajął się wszystkim. Wyłamał zamek na dachu i sprawdziwszy bezpieczeństwo, pomógł jej zejść z dachu. Potem było już łatwiej i nawet ciekawie. Przespacerowali się bowiem do hotelu, a jej “mężuś” przez całą drogę trzymał swą wybrankę za rączkę, jakby byli parą zadurzonych w sobie nastolatków. Co było… urocze w pewien sposób. Dawało Carmen tą iluzję, że… są zakochaną parą. Że oprócz wzajemnej fascynacji i pożądania, że oprócz misji, łączy ich miłość… taka klasyczna w miłość z tanich romansów sprzedawanych pensjonarkom. Coś do czego oboje w ogóle nie pasowali.
Pławiła się w tym jednak, odzyskując w ten sposób siły.
- Czy możemy od razu iść do łaźni? - zapytała go, po czym dodała - Chociaż może nie powinnam zabierać cię ze sobą…
- Nie powinnaś kochanie, ale i tak tam z tobą pójdę.- odparł z uśmiechem Orłow całując w policzek.- Obiecuję, że będę grzeczny… że postaram się być grzeczny.-
Po czym spytał Janusa, czy ich zamówiona łaźnia jest już gotowa.
- Oczywiście… proszę podążać za światełkami.- wyjaśnił konstrukt.
- A czy kuzynka mojej żony Janine… już wróciła?- zapytał Jan Wasilijewicz.
- Jeszcze nie…- stwierdziła deus ex machina.
- To proszę ją powiadomić, gdzie jesteśmy jak wróci.- stwierdził Orłow i ruszył wraz z Carmen za świecącymi strzałkami w podłodze.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 17-03-2017, 15:28   #23
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Łaźnia okazała się składać z małego i płytkiego baseniku z ciepłą wodą, oraz kilku szafek na ubrania. Zawierały one też szlafroki, które można było ubrać, by rozkoszować się słońcem na balkoniku znajdującego się tuż przy łaźni, za drzwiami z mlecznego szkła. Samo pomieszczenie łaźni oczywiście było poza zasięgiem czujników Janusa, acz zawierało kilka dzwonków alarmowych w razie kłopotów.
Carmen spojrzała podejrzliwie na Orłowa. Po chwili namysłu odwróciła się do niego plecami i zaczęła rozbierać. Słyszała za sobą opadające ubrania, Orłow się rozbierał. Czuła na sobie jego rozpalone spojrzenie. A może to była jej wyobraźnia? Czy pochwyci ją i zaciągnie do basenu, w celach kolejnych lubieżnych zabaw? To było możliwe… wszak działała na niego jak narkotyk. I na odwrót.
Przełknęła ślinę, powoli zsuwając z siebie spódnicę i rozsznurowując gorset.
- Jesteś milczący... - zagadnęła go.
- Szykuję się… mentalnie by… przygotować się na twoją nagość.- odparł wesoło Orłow.- Jak wspomniałem, postaram się nie ulegać pokusie jaką jesteś. I pozwolić ci się wykąpać w spokoju. I samemu się umyć.-
- No wiesz... liczyłam, że chociaż umyjesz mi plecki. - powiedziała, wchodząc nago do basenu.
- Igrasz z ogniem kochana żonko… ale niech ci będzie.- słyszała jak idzie ku niej i ku basenikowi. Słyszała jego kroki bosych stóp.- Umyję ci plecki.-
- Wierzę w twoją samokontrolę. - odparła z uśmiechem, schodząc po schodkach do zbiornika. Woda była doprawdy idealna, teraz Carmen czuła jak bardzo jej ciało za nią tęskniło. Powoli zanurzyła się po szyję, po czym niespiesznie wynurzyła. Obejrzała się przez ramię na Orłowa.
- Pokładasz we mnie wiele wiary.- szedł do niej nagi, muskularny o płonącym spojrzeniu. Barbarzyńca prawdziwy. Powoli zanurzył się w wodę, starając się nie skupiać spojrzenia na jej ciele. I zbliżał się powoli ku niej. Oparła się o brzeg, prężąc przed nim plecy.
- Tylko nie zapomnij gąbki. - zauważyła z uśmiechem.
- Gąbka to nie problem… boje się że sytuacja mnie przerośnie.- odparł Orłow zanurzając się obok niej. Potem był chlupot wody i ciepła wilgotna gąbka zaczęła ocierać się o skórę jej pleców, powolnymi acz silnymi ruchami. Jej mąż zabrał się za mycie jej ciała. Zamruczała cicho. Starała się jednak nie przeciągąc zbyt prowokacyjnie. Wiedziała już na co stać Orłowa, a ona naprawde potrzebowała chwili odpoczynku przed wieczorną partyjką. Oparła się łokciami o krawędź basenu i podparła twarz dłońmi. Przymknęła oczy.
- Jeśli masz do mnie jakieś pytania, to to jest chyba ostatnia okazja dziś. A może i w ogóle. - powiedziała, by nieco zająć myśli Jana.
- Hmm… mooooże… jakie kwiaty, jaki kolor, jaki kamień szlachetny lubisz?- zapytał Orłow wodząc powolnymi ruchami po jej plecach i schodząc na pupę.- Takich informacji, pewnie jeszcze nikomu nie udzieliłaś.
- Chyba zapomniałeś, że jestem gwiazdą estradową. - zachichotała, po czym udała namysł - Ulubiony kwiat... będę banalna - róża. Bez żadnych niezwykłych cech, taka najprawdziwsza, czerwona. Kolor... wiąże się z kwiatem, więc już chyba wiesz... mmmmm jeszcze pod łopatką... lewą. Mhmmm, cudownie. Kamień... a tu małe zaskoczenie, bo najbardziej pociągają mnie szafiry. - wygięła się odrobinę w lewo, nadstawiając się pod gąbkę - O tak, mocniej tutaj... i jak ci się podobają moje odpowiedzi?
- Bardzo mi się podoba… ją…- mruknął nachylając się ku niej i szepcząc do ucha.- A skoro rzeczywiście nieraz cię to pytano, to powinienem spytać o… to… jakie pieszczoty uważasz za szczególnie przyjemne i podniecające.- tu musnął językiem tuż za uchem Carmen. Ale poza tą drobną pieszczotą, wrócił do mycia ciała Carmen zgodnie z jej zaleceniami.
- I tu mam problem, bo... chyba dopiero to odkrywam. - spojrzała na niego przez ramię znacząco.
- Z pewnością masz… jakieś pomysły i fantazje, które chciałabyś… zrealizować. - wymruczał zmysłowo Jan Wasilijewicz, budząc przyjemny dreszczyk na ciele Carmen. Bądź co bądź, wspólne figle z Yue pokazały jej jak wiele można zrobić. Zanim jednak panna Stone zdążyła otworzyć usta, by odpowiedzieć. Rozległo się pukanie do drzwi ich małej samotni.
- Kuzynko Victorio? To ja Janine… mogę wejść, czy mam wam nie przeszkadzać?- szczebiot Gabrieli na szczęście lub na nieszczęście, odsunął lubieżne rozważania na później.
Carmen odwróciła się i zmierzyła wzrokiem Orłowa, uśmiechając się figlarnie.
- Możesz wejść kochana, na własne ryzyko! - odkrzyknęła, patrząc mu wyzywająco w oczy.
- Dobrze kuzynko!- Gabriela nie zawahała się ani przez chwilę. Wkroczyła do środka sprawiając że Orłow odruchowo przytulił się do piersi Carmen powodując kolejny podniecający dreszczyk, gdy poczuła coś sztywnego ocierającego się o jej podbrzusze. Nie musiała zerkać by wiedzieć co poczuła. No i było to przyjemne, czuć się pożądaną.
Gabriela weszła i jej wzrok przesunął się po obojgu agentach. Jej policzki się zaróżowiły, a ona sama usiadła w ubraniu nad brzegiem baseniku.
- Zadanie wykonane, informacje zebrane.- zameldowała radośnie. I spytała.- Co wy robicie? Chyba w niczym nie przeszkadzam?-
- Odpoczywamy... - powiedziała Carmen z uśmiechem, po czym spojrzała w oczy Janowi - Kochanie, moja kuzynka z pewnością wiele razy widziała kobiece atuty, a twoje skarby przecież i tak są pod wodą. Możesz mnie puścić…
- Tooo dobry pomysł.- Orłow odsunął się od Carmen i oparł o brzeg baseniku, a Gabriela bezczelnie oglądała oboje w ich nagiej okazałości nie próbując nawet ukryć zainteresowania. Zarówno Rosjaninem jak i samą panną Stone.- Więc… z tego co udało mi się uzyskać, niewiele jest faktów na temat Hekesh, które archeologowie uznają za pewnik. Jest ona postacią na pół mityczną. Złą matką potworów, choć lędźwie z których rodziła swe potworne potomstwo, bywają często opisywane jako konkretne miejsce w Egipcie. Możliwe więc, że nie są jej lędźwiami, a raczej jakimś rodzajem gniazda.-
- A co to za miejsce? - zainteresowała się Carmen, zmywając z siebie resztki piany z gąbki.
- Nie wiadomo… to tylko przypuszczenia, bez dowodów na ich potwierdzenie. Tak jak inna teoria opierająca się na zabawach lingwistów porównujących stare dialekty wyjaśniła Janine przyglądając się działaniom Angielki.- Wiesz co odkryli? Że Hekesh da się przetłumaczyć na inne imię w języku greckim: Pandora.-
- No i mamy jedną wielką rodzinę mitów. Ale myślę, że tematu tej konkretnej lokalizacji nie powinniśmy zapominac. Jeśli to faktycznie się wiąże, stamtąd mogą pochodzić nasi ożywieńcy. - na chwilę zamyśliła się, opierając o krawędź basenu obok Orłowa. Jakoś tak naturalnie przylgnęła ramieniem do jego ramienia - A co z Apopem? Jak on się a do tego wszystkiego?
- W ogóle się nie łączy…- zamyśliła się Gabriela zerkając łakomie na oboje.-... to znaczy, możliwe że i kapłani tego bóstwa przyczynili się do uwięzienia żywcem samej Hakesh, gdyż mówimy tu o czasach, zanim to Seth stał się tym złym w ich mitologii. Natomiast samo bóstwo, nie ma nic wspólnego z Hekesh, chyba.
- Chyba chodziło ci o to, że ją zabili.- doprecyzował Orłow, obejmując ramieniem Carmen. A Gabriela zaprzeczyła ruchem głowy.- Zamurowali żywcem w piramidzie, albo grobowcu… bo Hekesh nie da się zabić.-
Carmen myślała nad tym chwilę, po czym uśmiechnęła się entuzjastycznie.
- Naprawdę udane śledztwo. Dzięki tobie, droga kuzynko, mamy co najmniej jeden nowy trop. - pochwaliła ją.
- Cieszy mnie to… więc teraz czekam na nagrodę.- uśmiechnęła się lisio przyglądając obojgu. Po czym dodała.- Ale to nie wszystko… Ponoć Hekesh miała kilka córek, które zapisały informacje na temat swej matki i jej...położenia. Jednakże znów.. to tylko mity, a nie fakty. Więc…- wzruszyła ramionami.-... niewiele wiadomo na ten temat.-
Po czym zamyśliła się, by po chwili rzec.- A co... wy robiliście, gdy ja szczerzyłam zęby do młodych asystentów w muzeum?-
- Umówiliśmy mnie na wycieczkę na wykopaliska sponsorowane przez pana Goodwina - powiedziała Carmen, wychodząc z wody tak gwałtownie, że woda aż się wolała na posadzkę..

Irytowała ją impertynencja Gabrielii. Owszem, jako agentka była gotowa posunąć się do wszystkiego, ale nie była kurwą, by jej ciało miało stanowić zapłatę dla mechanika aeroplanu za dzień spędzony w muzeum. Przeszła obok dziewczyny i owinęła się w ręcznik. Następnie sięgnęła do szafy ze szlafrokami, by znaleźć okrycie dla siebie.
- Acha… A co ja mam robić wtedy?- zapytała Gabriela zamyślona.
- Będziemy ją osłaniać z daleka.- wyjaśnił Orłow.- Trzeba przygotować Skylorda do lotu i… potrzebujemy paru rzeczy. Na przykład jakiś przedmiot… coś czym mogłaby Victoria nas poinformować, gdyby wpadła w tarapaty. Coś małego, ale coś co byłoby widoczne z daleka, tak z kilkudziesięciu metrów.
Po czym spojrzał na wzburzoną Carmen.- Co jeszcze by się przydało moja droga?-
- Więcej szatek z ukrytą bronią i dodatkowymi wspomaganiami. Zdaję się też na twoją inwencję w tym temacie, droga kuzynko. - powiedziała, gdy owinęła się w szlafrok, po czym zwróciła się do Jana - Podać ci ręcznik skarbie, czy chcesz jeszcze posiedzieć w wodzie?
- Już wychodzę.- stwierdził z uśmiechem Orłow wstając i wychodząc z wody, poklepał Gabrielę po czuprynie mówiąc.- Dobrze się spisałaś.-
I ruszył ku Carmen. Zaś Gabriela zaskoczona tym dotykiem zaczerwieniła się bardziej, po czym dodała.- Zobaczę co da się zrobić… może… zdołam przygotować suknię lub dwie. Zakładam, że mam mało czasu?-
- Niecałe dwa dni. Będę ci wdzięczna. Dobrze by było też powiadomić Victora, by był gotów do podróży w odpowiednim czasie z wami na pokładzie. - Carmen podała ręcznik “mężowi”, po czym sama zajęła się rozczesywaniem włosów.
- Na pewno zrobię jedną suknię… Czy dwie… hmm… nie wiem. Zobaczymy.- poderwała się nagle Gabriela i ruszyła szybko ku drzwiom.- Mam dużo do zrobienia!-
Po czym wyszła z łaźni zapominając się pożegnać. Najwyraźniej już oczami wyobraźni planowała swe projekty strojów zapominając o reszcie świata.
- My też… będziemy musieli się przygotować. Jakie masz plany na tą partyjkę pokera? Mam być gdzieś w pobliżu?- zapytał Orłow owijając się ręcznikiem w pasie, siadając za Carmen i odbierając jej szczotkę. Sam zabrał się za rozczesywanie jej pukli.
- Zastanawiam się czy nie powinieneś mi towarzyszyć, żeby owoc, jakim będzie samotna Victoria wydawał się jeszcze słodszy. - uśmiechnęła się znacząco.
- Mogę, a jeśli planujesz dłuższą grę to możemy się zmieniać przy stoliku. - zaproponował Orłow.
- Raczej tylko tyle, by nie wyjść z roli. No chyba, że panowie zaczną rozmawiać o czymś ciekawym. - odparła z namysłem - No i będzie to pewnie dla mnie forma odpoczynku. - mrugnęła porozumiewawczo.
- Z pewnością…- cmoknął delikatnie ramię dziewczyny. - Proponuję jednak, byś zaproponowała jakieś zdanie wytrych, na wypadek gdyby obecność męża zaczęła przeszkadzać. Bym wiedział kiedy “nagle” opuścić stolik karciany. Skoro Goodwin może się na pokerku zjawić?-
- Może poproszę cię o okrycie? A ty wtedy na dłużej znikniesz w mieszkaniu. To byłoby też uzasadnione, że jako żonka zrobię się niezadowolona i będę szukała pocieszenie. - powiedziała z uśmiechem.
- To… całkiem zgrabny plan.- potwierdził Orłow i dodał.- Coś jeszcze powinienem wiedzieć o Victorii?-
- Jeśli jakaś wiedza będzie potrzebna, improwizuj. Dostosuję się. - rzekła Carmen, kierując się do wyjścia z łaźni. Mężczyzna ruszył za nią niczym skradający się kot.

***

Nadchodził wieczór i oboje szykowali się do nowej rozgrywki. Orłow powoli i z niechęcią wbijał się w staromodny frak, który zupełnie nie pasował do tej drapieżnej strony natury mężczyzny, która tak nęciła Carmen.
- Żadnej broni… czuję się nagi, bez czegokolwiek czym mógłbym zrobić krzywdę.- przyznał z niechęcią poprawiając śnieżnobiałą muszkę.
- Uważaj, bo uwierzę w twoją bezbronność. - odparła mu wesoło Carmen, która już będąc ubraną, żegnała się z Baronem.
- Mimo wszystko… - mruknął cicho Jan Wasilijewicz podając ramię Carmen.- Chodźmy droga Victorio.-
Westchnęła rozstając się z pupilem, po czym zupełnie naturalnie oparła się na ramieniu mężczyzny, tuląc do niego. Przymknęła oczy. To niezwykłe jak szybko dotyk człowieka, który wielokrotnie mógł ją zabić stał się dla niej “bezpieczny”.
Gdy wyszli na korytarz, musiała otworzyć oczy, bo to ona była ich przewodnikiem. To ona zapoznawała swego męża z tajemnicami hotelu, o których wiedzieli tylko wtajemniczeni.
To ona prowadziła swego Pierre’a do miejsca zakazanej tu rozrywki. A po przeszukaniu mogli wejść do środka i przekonać się, że póki co były tam tylko dwie osoby siedzące przy stoliku z których Carmen znała tylko jedną. Billa… z Nowej Brytanii. Drugą osóbką, była ciemnoruda arystokratka w czarnej koronkowej sukni.
- No to mamy komplecik… dwa króle i dwie damy.- rzekł z uśmiechem Bill.- Witaj panno Victorio, a twój towarzysz toooo?-
- Obserwator niestety. Hazard zwykle nie budzi we mnie ognia. To rozgrywka mojego skarbeńka.- wyjaśnił Jan Wasilijewicz.
- Szkoda… szkoda… Niby we trójkę da się grać, ale tutaj zabawa zaczyna się od czterech wzwyż.- wyjaśnił Bill tasując karty.- Ale z pewnością jeszcze parę osób zaszczyci nas dziś.-
- To mój mąż, Pierre. Toteż nie jestem już panną - odparła Carmen z czarującym uśmiechem, po czym zwróciła się do “męża” - To jest sir Bill z Nowej Brytanii, a to... z panią się jeszcze nie znamy. - spojrzała na kobietę.
- Marjorie Dupoint z Korsyki.- rzekła kobieta z czarującym uśmiechem.- Wdowa po armatorze Francoisie Dupoincie. Biedaczek nie wytrzymał miesiąca miodowego.-
Zachichotała ironicznie.- No cóż… zdarza się.-
Carmen nie skomentowała tego, zasiadając do stolika. Wymieniła tylko znaczące spojrzenia z Orłowem. W ich fachu takie przypadki zawsze były inicjowane, toteż ciężko uwierzyć, by wdówka była całkiem niewinna.
- Panna Dupoint jest także medium.- przetasował karty Bill, podczas gdy Jan Wasilijewicz stanął za żonką i delikatnie masował jej ramiona.- Co... sprawia, że nie jestem pewien czy powinna uczestniczyć w naszej małej rozgrywce. Oczywiście jeśli się wierzy w takie rzeczy.-
Po czym Teksańczyk zaśmiał się głośno, co Marjorie skomentowała pobłażliwym uśmieszkiem i komentarzem.- Moje możliwości są za bardzo ograniczone, by to przeszkadzało nam w grze. Ot… takie postrzeganie poprzez.. dotyk.-
- Jeśli się wierzy w takie rzeczy. A pan wierzy panie…-zapytał Bill, a Orłow rzekł.- Pierre. I... non… jestem racjonalistą, choć w cudowny dotyk potrafię uwierzyć. I…- tu zerknął w oczy młodej wesołej wdówki trzymając się roli lowelasa.-... czynić.-
Co udowadniał masując ramiona Carmen, nieco zmysłowo, co wywoływało przyjemny dreszczyk przechodzący przez jej ciało.
- A pani...Victorio? - uśmiechnęła się Marjorie wpatrując w oczy Carmen.- Też jest pani sceptyczna, jak… mężczyźni nam towarzyszący?-
- Mnie takie rzeczy przerażają. - powiedziała, tuląc się do dłoni Orłowa. Miała nadzieję, że żadne z nich nie wybuchnie śmiechem. Agentka, treserka węży i akrobatka, która boi się duchów - to by dopiero było.
- Z pewnością, acz… medium to znacznie szerszy termin, niż wywoływacz duchów. Przynajmniej tak twierdziła moja prababka. Medium to pośrednik pomiędzy światem widzialnym, a niewidzialnym. A ten niewidzialny świat to nie tylko duchy. Ja postrzegam przez dotyk.- wyjaśniła Marjorie. Na co Bill rzekł.- Obiecała pani udowodnić.-
- Obiecałam. Poproszę karty. - uśmiechnęła się, a gdy otrzymała je przetasowała je szybko, przełożyła parę razy i oddała Teksańczykowi. Ten ponownie je przełożył i przetasował, czemu medium przyglądało się bacznie. Bill podał talię i Marjorie pieszczotliwie musnęła opuszkami palców pierwszą z góry.
- Król Karo.- zadecydowała i Bill sprawdził.- Toooo… prawda. Zgadła pani.-
- Ojej... - powiedziała z zachwytem Carmen, która zaczynała czuć się znudzona grą zanim ta się rozpoczęła. Czy naprawdę tak wyglądał świat arystokracji przed którym uciekła do cyrku? W takim razie podjęła najlepszą decyzję w swoim życiu.
- Szczęście… -zawyrokował Bill z szarmanckim uśmiechem.- Do trzech razy sztuka?-
- Zgoda…- samozwańcza medium powtórzyła swoje sztuczki, zgadując kolejne dwie karty. Czy to dzięki wrodzonym zdolnościom, czy też szulerskim sztuczkom. Orłowa też ta zabawa średnio bawiła, ale przynajmniej mógł się zająć masowaniem ramion swej żoneczki. Bynajmniej nie była to grzeczna rozrywka jego wykonaniu, bo kusiła by wyjść na chwilę z mężem i się przewietrzyć.
Jak na razie bowiem nie zjawił się jeszcze czwarty do pokera i co najważniejsze, Goodwina też nie było widać. Choć z pewnością się zjawi, jeśli rzeczywiście jest uzależniony od hazardu.
- A gdyby pani nie dotykała kart? - zapytała Carmen udając zainteresowanie. Jednak jej uwaga skupiała się na dłoniach Orłowa, które podejrzanie często zjeżdżały z ramion w kierunku jej biustu.
- To… bym nie mogła. Muszę wyczuć obiekt, by coś z niego wyczytać.- odparła skromnie “obdarzona”. - Gdybym mogła odczytać bez dotykania, to by było oszustwo… podczas naszej rozgrywki. Miałabym przewagę.-
- A czy ludzi też pani tak... potrafi czytać? - zapytała Carmen, chwytając palec wskazujący “męża”, który wyraźnie zgubił się w zagłębieniu jej gorsetu.
- Eemm… taaak… to prawda.- odparła nieco niechętnie Marjorie.- Potrafię, acz niekoniecznie lubię.-
- A czego na przykład może się pani w ten sposób dowiedzieć?
- Ogólnych wrażeń… nie odczytam tego co można odczytać z kart. Ludzie są bardziej skomplikowani i interesujący, nieprawdaż? Poza tym taki dotyk jest… obosieczny.- wymruczała niewyraźnie wesoła wdóka zerkając na zapuszczające sie zdecydowanie za nisko dłonie Orłowa.- Ale pani pewnie o tym, wie… prawda?-
- Tak? A skąd? - Carmen uwielbiała rolę słodkiej, lecz niezbyt błyskotliwej Victorii.
Zaskoczona tymi słowami kobieta zerkała to na Victorię to na jej męża. Po czym pokiwała ze zrezygnowaniem głową na boki.
- Seks… wspominałam o seksie i doznaniach z nim związanych.- odparła wprost.- Takie badania też wywołują niewielką… reakcję zwrotną.-
- Och... - dziewczyna udała zawstydzoną, ale i zaciekawioną. Spojrzała na twarze obu mężczyzn. Bill wydawał się być zaintrygowany, Orłow uśmiechał się pobłażliwie zerkając na swą małżonkę. Starał się nie wybuchnąć śmiechem, uznając rewelacje medium za… szulerskie sztuczki. Carmen mrugnęła do niego. Nie zadawała jednak więcej pytań, uznała, że wykazała dostateczne zainteresowanie w ramach swojej roli.
Na szczęście nie musiała, bo Smith zaanonsował kolejnego gracze…. Goodwin wreszcie przybył. Przywitał się ze wszystkim, oczywiście największą atencją obdarzając kobiety.
- Słyszałem o twoich kłopotach w Paryżu… - wtrącił Bill biorąc się za tasowanie talii. - Nie spodziewałem się więc, że tak szybko do nas wrócisz.-
- Cóż… kolekcja była ubezpieczona.- skłamał gładko Wiliam. - Zaczynamy?-
- Oczywiście… reguły wszystkim są znane więc nie ma co powtarzać prawda?- uśmiechnął się Bill.
Victoria posłała jeden ze słodszych uśmiechów Goodwinowi.
- Miło pana znów widzieć. Liczyłam szczerze, że zagramy.
- Miło będzie zagrać w tak miłym towarzystwie.- ubogie słownictwo Wiliama było niewątpliwie efektem zezowania w dekolty obu kobiet. Zaś Marjorie zapytała.- O co chodzi z tymi kłopotami w Paryżu?-
- Z tego co wiem podczas sprzedaży kolekcji Wiliama, jakaś banda terrorystów arabskich wdarła się do budynku aukcyjnego mordując kogo popadnie i dewastując wszystko co było coś warte. Wiliam pewnie mógłby udzielić więcej informacji, wszak… otrzymywał zapewne telegramy od miejscowej policji.- stwierdził Teksańczyk tasując karty. Zaś Orłow trzymając się roli wyzwolonego obyczajowo męża w milczeniu gapił się na Marjorie, jednocześnie wodząc zmysłowo palcami po obojczykach Carmen.
- Ojej, to straszne. A ja pana męczyłam dziś swoimi głupimi fantazjami, podczas gdy ma pan na głowie takie poważne sprawy. Bardzo przepraszam. - powiedziała jako Victoria, trzepocząc rzęsami - Jak pan sobie z tym poradził?
- Cóż… Na szczęście straty nie były aż tak duże, choć ci dranie z domu aukcyjnego chcieli mnie obarczyć odpowiedzialnością za wydarzenia i domagali się zapłacenia za szkody. Jakby to była moja wina! Ale powiedziałem im do słuchu. Nikt nie będzie straszył sir Goodwina!- nikt poza dwójką dżentelmenów od tajemniczego sponsora.- Ja też mam swoich prawników!- rozejrzał się speszony i rzekł spokojniej.- Przepraszam… uniosłem się za bardzo. Bill… może już rozdaj?-
- Nie bardzo rozumiem… przecież muzułmanie nie odczuwają chyba więzi z przeszłością Egiptu. Co ich obchodzą losy przedmiotów dawnej kultury?- zdziwiła się Marjorie, podczas gdy Bill rozdał karty. Do rąk Carmen trafiła para siódemek, lecz nie był to ważny detal.- Może się mylę?-
- Nie… muzułmanie nie mają szacunku dla niczego nie wywodzi się z religii, więc dla nich sztuka starożytna ma jedynie wartość klejnotów które można z niej wydłubać sztyletem.- potwierdził uprzejmie Bill.- Ja podbijam. Wiliamie?-
- Ja wchodzę i sprawdzam… oczywiście.- stwierdził Goodwin.
- Pan przypuszcza skąd ten atak? - zapytała troskliwie Victoria, wchodząc do gry.
- Powinna pani wiedzieć, że na terenie Egiptu działa kilkudziesięciu żądnych sławy archeologów. Nieczyste zagrywki to ich chleb powszedni. Sabotowanie nawzajem swoich prac, kradzież eksponatów, morderstwa przewodników. Procesy… brrr… każdy brudny trik może być użyty w tej wojnie. Widać któryś z kolegów Langstroma źle znosi porażki.-
- Ja pasuję… te karty mnie nie lubię.- rzekła z promiennym uśmiechem wdowa Dupoint zerkając na Orłowa i jego dłonie pieszczotliwie wodzące po szyi Victorii.
- Och, to takie przykre. Panie Goodwin, zatem winszuję hartu ducha. - mówiła nachylając się w stronę Anglika i starając ignorować niewinny flircik swojego “męża” i medium.
- Dziękuję… doprawdy.- wymruczał zaczerwieniony Goodwin skupiając spojrzenie na piersiach Victorii.- Jestem jednakże twardym mężczyzną i takie rzeczy mnie nie załamują.
- Podbijam..- wtrącił Bill dorzucając żetony. - Wiliamie?
- Och tak tak...- trudno było określić czy bardziej chodzi o widoki po jego prawej stronie, czy rosnącą pulę żetonów. Dorzucił jednak swoje i jeszcze dodatkowo podbił stawkę. Tymczasem odstawiona na bok Marjorie… usiadła wygodniej, tak by… zarówno Carmen, a przede wszystkim jej mąż mieli co podziwiać, w postaci jej krągłości. I figlarnie nawijała na palec pukiel swoich włosów.
- Więc… widzę, że jesteś dziś przy gotówce.- wtrącił Bill.- Po tym jak ostatnim razem zagraliśmy, aż żal mi będzie znów pozbawiać cię funduszy.-
- Nie myśl sobie, że tym razem będzie tak samo. Wtedy miałeś farta.- warknął gniewnie Goodwin.
- Możliwe… ale w takim razie, czemu też wygrałem poprzednie dwa spotkania?- wtrącił ironicznie Teksańczyk.
- Może pana Goodwina ma spotkać szczęście w innej dziedzinie życia teraz. Sami panowie wiecie, zasada równowagi karmy. Kto nie ma szczęścia w kartach... - zrobiła wymowną przerwę.
- Z tego powodu Pierre nie dołączył do gry?- uśmiechnęła się delikatnie Marjorie.
- Nie uczestniczę w rozgrywkach, w szanse wygranej nie wyłącznie zależą ode mnie a od szczęścia. Karty są dla mnie zbyt losowe. Wolę inne zabawy.- wyjaśnił Jan Wasilijewicz.
- Szachy ? Może?- zapytała wdówka wodząc czubkiem języka po swych wargach.
- Więc… mam nadzieję, że jakaś miłość wynagrodzi Wiliamowi fakt, że znów go ogram.- zaśmiał się Bill.
Carmen uśmiechnęła się tylko enigmatycznie. Jej gra była subtelniejsza niż ta, którą uprawiała gorąca wdówka względem Orłowa. Sama zaś dziewczyna biła się w głowie z myślami, czy pozwolić mężowi “zniknąć” z kobietą. Coś w jej wnętrzu sprzeciwiało się temu, choć rozum podpowiadał, że to bardzo dobra okazja. Przymknęła oczy i wykonała 3 spokojne wdechy jak przed popisem akrobatycznym lub... planowanym zabójstwem.
- Kochanie - zwróciła się do Orłowa, nie patrząc mu jednak w oczy - Może przyniesiesz mi sweter? Jeśli lady Mariorje ma ochotę, mógłbyś jej też pokazać czym ty się interesujesz. Nie będę mieć wyrzutów, że nudzisz się, podczas gdy ja bawię się z panami w najlepsze... - posłała powłóczyste spojrzenie Goodwinowi. Wszystko tak, jak powinna zachowywać się agentka na misji. Żadnych odstępstw. Nawet jeśli Jan weźmie tą całą medium na ich wspólnym łóżku…
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 21-03-2017, 20:45   #24
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Oczywiście kochanie.- mruknął “mąż” całując Carmen w ucho. Po czym zwrócił się do wesołej wdówki. - Zechce mi pani towarzyszyć?-
Ta zaś dość długo biła się z myślami, nim ostatecznie zgodziła się ostatecznie opuścić z nim pokój. A Bill zarządził przerwę do czasu, aż przybędzie kolejny gracz do ich stolika. Dało to jednak okazję do wzięcia na spytki Goodwina, teraz gdy nie byli skupieni na kartach. W dodatku pomocą, choć nieświadomą tego, okazał się Bill… zapytał bowiem Wiliama, przy okazji nalewania koniaku do szklanek przyniesionych przez Smitha, o nurtującą go kwestię. - Pewnej rzeczy nie rozumiem. Bogaty nie jesteś, miłośnikiem antyku też nie. To po co ci ta cała heca z wykopaliskami ? To nie jest ani pewny, ani zyskowny interes. Nie lepiej zainwestować gotówkę w coś bardziej sensownego? Kauczuk na przykład?-
- Cóż... w wykopaliskach jest pewna doza hazardu. - odparł wymijająco Goodwin.
- Ale ty ich nie prowadzisz. Ty je tylko sponsorujesz.- przypomniał Bill.
Nie chcąc przeszkadzać, Victoria uśmiechnęła się pokrzepiająco do Anglika, lecz nic nie powiedziała, ciekawa jego tłumaczenia.
- I to mi wystarcza… da się na tym zarobić.- odparł Wiliam wyraźnie starając się zakończyć niewygodny temat.
- O ile się znajdzie coś wartościowego w piaskach pustyni.- stwierdził Bill.
- Na szczęście pustynia jest pełna skarbów. A ja postawiłem na dobrego konia.- uciął sprawę Goodwin.- A co cię to tak interesuje.-
- Zysk mnie zawsze interesuje. To że moje bogactwo pochodzi z plantacji na Florydzie i w Ameryce Łacińskiej… oraz pokera.- uśmiechnął się ironicznie Bill.-Nie oznacza, że nie interesuję się innymi możliwościami. Zbadałem rynek handlu antykami i… nie wyglądało to obiecująco.-
- Słyszałem że z tego powodu zainteresowałeś się Południową Azją.- stwierdził Goodwin sącząc whisky.
- I z tego powodu mam umówione spotkanie jutro z osobą, która ponoć ma tam duże kontakty i nieformalne wpływy. Pewnie nazwisko z Si Chuan nic ci nie mówi?- stwierdził obojętnie Bill.
- Nie. Nic a nic.- odparł spokojnie Goodwin, za to Carmen mówiło bardzo wiele. Mimo to zachowała obojętność.
- Słyszałam, że takie skarby pustyni mogą być nie tylko wartościowe jeśli chodzi o klejnoty, ale także magię. Czy pan, panie Goodwin znalazł już jakiś magiczny przedmiot? - zapytała z uśmiechem głupiutkiej gąski. Ponieważ nie było przy niej męża, który masowałby jej ramiona, sama delikatnie wodziła dłonią po swojej szyi i obojczyku, pieszcząc skórę.
- Magię?- jej słowa wzbudziły zrozumiałą reakcję. Zarówno Goodwin jak i Teksańczyk wybuchli śmiechem. Po czym Goodwin łaskawie wyjaśnił.- Nie ma czegoś takiego jak magia, acz… zdarzają się grobowce kapłanów, bądź astrologów. Proszę mi jednak wierzyć, iż żaden znaleziony w nich przedmiot nie jest bardziej magiczny niż te karty.-
- I nigdy nie wydarzyło się nic niezwykłego? Nikt nie widział duchów czy... ruszających się mumii? - Victoria wydawała się szczerze zasmucona.
- Nie. Przykro mi… ale może mi pani wierzyć, nocny pejzaż pustyni to mistyczne przeżycie.- wyjaśnił z uśmiechem Goodwin.
- Och, tak bardzo chciałabym go już zobaczyć... - westchnęła, pieszcząc delikatnie swój płatek ucha.
- Cóż… Do granic Kairu jest nieco ponad godzinę. A z tamtąd już dobrze widać noc… otulającą pustynne pies...piaski.- stwierdził Goodwin przyglądając się swawolnej Victorii.
- Nie mogę się doczekać. - odparła. Mogła co prawda pociągnąć temat i wyciągnąć Anglika gdzieś na balkonik, chciała jednak by to on czuł się łowcą. Chciała też, by zdążył pomarzyć o niej, by w momencie, kiedy wpadnie w jego ręce, nie myśleć o tym, co plecie.
- Możemy… wyruszyć na pustynię już teraz.- stwierdził Goodwin wpatrzony w dłoń Carmen błądzącą po jej skórze.- Gra może poczekać na inny dzień.-
Dał się złapać w pułapkę.
- Och, nie śmiałabym pana fatygować. - odparła Victoria, choć jej wzrok błądził po sylwetce Anglika - No i nie byłoby to ładnie względem naszego towarzysza. Upomnę się jednak o tę deklarację już wkrótce. - dodała obiecująco.
- Zgoda…- rzekł Goodwin z uśmiechem. Tymczasem do środka weszli państwo Pickwick. Starsze małżeństwo i dość bogate małżeństwo. Mogli więc wrócić do gry, a sama Carmen mogła przekonać się że porywczy Wiliam nie ma ani pokerowej twarzy, ani talentu do tej gry. Szło mu naprawdę kiepsko. Licytował wysoko i często i w sposób nieprzemyślany.
Ona jednak i tak dawała co jakiś czas wyraz zachwytowi nad jego odwagą i mocnymi nerwami, modląc się w duchu by ten wieczór jak najszybciej się skończyło. Choć starała się nie myśleć o Orłowie, wizja jego i gorącej wdówki raz po raz wracała do jej głowy.
Żetony zmieniały właścicieli i przyglądając się ich stosikom przy poszczególnych graczach, Carmen zorientowała się, że najlepszym graczem tutaj jest Bill, ona była mniej więcej na drugim miejscu z panem Pickwickiem. Natomiast Goodwin… jego kupka żetonów topniała jak lody na pustyni. Jeszcze jedno, dwa przeciętne rozdania i Goodwin zakończy grę. Na co czały pani Pickwick, póki co zagrzewająca męża do boju. Wkrótce Smith zaanonsował powrót kolejnej znajomej twarzyczki. Wdowa Dupoint powróciła z miną zadowolonego kota i przysiadła się z boku przyglądając grającym. A Goodwinowi zostało chyba ostatnie rozdanie. Bowiem znając jego styl rozgrywki, Carmen wiedziała że straci wszystko przelicytowując… znowu. Bowiem Goodwin nie uczył się na błędach. Choć wszystko się w niej buntowało, agentka też zagrała “all-in”, mimo że jej sytuacja do tego bynajmniej nie zmuszała.
- Do odważnych świat należy. - rzuciła, ściskając delikatnie dłoń Anglika w geście komitywy.
I tak jak się spodziewała… przegrali oboje. Bill miał najmocniejszą rękę.
- To do następnego razu.- rzekł Goodwinowi, który patrzył z irytacją na zbierane przez niego żetony.
- Zastaw?- zapytał jeszcze z nadzieją Wiliam.
- To dżentelmeńskie rozgrywki… nie bawimy się tu w lichwiarzy. Przegrałeś co miałeś ze sobą. Wystarczy. Nie rób sobie długów i kłopotów.- ostrzegł go po przyjacielsku Teksańczyk. Po czym zwrócił się do Carmen.- Mam nadzieję pani Victorio, że miło się grało, jednak fortuna to kapryśna kochanka i czasem odwraca wzrok od najładniejszych lic przy stoliku.-
- Cóż, byle uroda tak nie przemijała, to nie będę się tym martwić. Dziękuję za przemiły wieczór - powiedziała, wstając od stolika.
- Odprowadzę panią do pokoju.- zaoferował się Goodwin.
- Bardzo pan miły... - wysiliła się na promienny uśmiech. Zastanawiała się czemu Orłow nie przyniósł jej tego cholernego swetra, skoro już zabawił się z wdówką. Na razie jednak odłożyła te rozważania, ograniczając się do subtelnego acz konsekwentnego kokietowania Goodwina.
Wyszli na korytarz i rozejrzeli się, po czym skierowali się do windy wchodząc pole widzenia Janusa.
- Gdzie teraz ?- zapytał uprzejmie Goodwin. Po czym przypomniał sobie.- O ile dobrze pamiętam, chciała pani zobaczyć noc na pustyni? Mój wóz jest pod hotelem, o ile nie przeszkadzają pani drobne niewygody.-
- Niestety, obawiam się, że dziś muszę naprawdę odmówić. - powiedziała, delikatnie strzepując jakiś niewidzialny pyłek z marynarki Anglika - Jestem jeszcze umówiona z kuzynką. Poza tym wypada przygotować się do drogi. Muszę wszystko przemyśleć a jutro nabyć potrzebne rzeczy żeby pana tym żadną miara nie kłopotać.
- Oczywiście… postaram się koło jedenastej zjawić się tu w holu i poinformować panią w kwestii wyjazdu.- odparł szarmancko Wiliam, gdy Victoria podawała numer piętra na którym mieszkała. Pożegnali się po jej wyjściu z windy.
Nim Carmen weszła do apartamentu, który dzieliła z drugim agentem, zatrzymała się na moment. Z jakiegoś powodu przypomniała jej się scena, gdy ostatni raz widziała Brutusa. Zamknęła oczy. Zrobiła tak, jak przed występem - wyrzuciła wszystkich ze swojej głowy, a potem otworzyła oczy, nacisnęła klamkę i weszła do środka.
Jan Wasilijewicz stał przy oknie spoglądając na miasto. Był w koszuli i spodniach, więc to przynosiło pewną ulgę. Zerknął za siebie na wchodzącą Carmen, uśmiechnął się lekko i rzekł.- I jak poszło… kochanie?-
- Jeśli pytasz o finanse to kiepsko, ale jeśli chodzi o naszego znajomego, myślę, że wszystko jest na dobrej drodze, by opuścił niedługo przy mnie gardę. - odparła, nie patrząc na niego, za to zwracając się ku Baronowi, by przywitać się i nakarmić węża. - Zapomniałeś przynieść mi swetra. - rzuciła mimochodem.
- Uznałem? Myślałem, że taki był plan? Ja nie przynoszę swetra, a ty możesz się wypłakać jakiego to lekkomyślnego masz małżonka.- zastanowił się Orłow obserwując każdy ruch Carmen niczym przyczajony drapieżnik.
- Nie zrozumieliśmy się więc. Ja mówiłam tylko o spóźnieniu. Zresztą wyszło dobre i naturalnie. - dodała ugodowo, odkładając Barona na szafę - Co u mojej kuzynki? Zaglądałeś do niej?
- Posłałem ją na dół, by poinformowała mnie jeśli byś z panem Goodwinem wyszła poza hotel. Byśmy mogli cię osłaniać z daleka. W ramach treningu, przed głównym zadaniem.- wyjaśnił Jan Wasilijewicz.
- Zatem pójdę po nią. To już nie jest potrzebne. Wycieczka umówiona, pan Goodwin zauroczony. Więcej na razie nie trzeba. - rzekła i skierowała się do drzwi.
- Dobrze.- uśmiechnął się Wasilijewicz.- Przygotować ci kąpiel?-
- Nie trzeba, ja nie miałam okazji się spocić. Ale nie krępuj się. - powiedziała, wychodząc i kierując się do windy.
Zjazd na dół zajął kilka sekund, zlokalizowanie kochanej kuzynki niewiele dłużej. Siedziała przy barze, do którego raz już razem zaglądnęły. Miała z niego dobry widok na windy i kilku wielbicieli pozwalających jej otrzymywać darmowe drinki.
Carmen zamachała do niej wesoło, po czym przysiadła się.
- Trud skończony na dziś, kuzynko. Możesz robić, co tylko masz ochotę.
- Hmmm.. jeszcze nie wiem na co mam ochotę, a ty kuzynko? - uśmiechnęła się wesoło Gabriela przyglądając Carmen.- Wyglądasz szałowo w mojej sukience.-
- I chętnie ubrałabym kolejną, więc jeśli tylko masz siłę... - zrobiła wymowną przerwę, po czym dodała - Jeśli byś potrzebowała rąk do pomocy, to chętnie cię wesprę.
- Nie wiem czy potrafisz… szyć.- odparła z uśmiechem Gabriela i pomachała palcem przed swoim nosem.- A ja najwyraźniej wypiłam za dużo, by samej dziś próbować. No…- poklepała Carmen po ramieniu.- Nie martw się, będzie jedna gotowa na czas. Może dwie nawet.-
Agentka westchnęła. Brak profesjonalizmu Gabrieli był dla niej niemal bolesny. Ona nigdy nie doprowadziłaby się do takiego stanu na misji. Jednak dziewczyna była tu właściwie przypadkiem i nie mogła mieć do niej pretensji.
- Dobrze, zatem korzystaj z wieczora. - powiedziała, klepiąc ją przyjacielsko po ramieniu i odchodząc w kierunku windy.
- Nooo… idę z tobą.- zerwała się Gabriela i ruszyła za Carmen do windy. Uśmiechnęła się wesoło.- Położę się wcześniej, wstanę równie wcześnie.-
Carmen westchnęła. Nie miała zamiaru wracać do apartamentu, jednak nie zamierzała tego powiedzieć dziewczynie. Uśmiechnęła się więc i postanowiła, że odprowadzi ją do pokoju, nie mówiąc nic o poczuciu uwięzienia, które w niej narastało.
Gabriela dała się jednak dość szybko spławić doprowadzając do swego pokoju. Dała kuzynce buziaka w policzek na pożegnanie i zamknęła za sobą drzwi.
Tymczasem agentka nie czekając ni chwili wsiadła znów do windy, nim ta odjechała sama. Znów wybrała 4 piętro. Tym razem jednak nie planowała grać w pokera, a trochę tam powęszyć. Wstrzymany remont wydawał jej się na tyle niezwykły, że wątpiła, by chodziło tylko o stworzenie strefy do gry hazardowej.
Przemierzając sama korytarze rozglądała się dookoła w ciemnościach nocy. Z początku nie zauważyła niczego ciekawego. Dopiero później do uszu Carmen zaczęły docierać ciche szmery z jednego pokoi znajdującego się w sporym oddaleniu od pokoju z pokerem. I drzwi te były oczywiście zamknięte, a w dodatku wymienione na bardziej solidne niż te zamykające inne pokoje hotelowe.
Carmen przyczaiła się przy nich, przykładając ucho do zimnej powierzchni, by lepiej usłyszeć rozmowę.
Zamiast rozmowy usłyszała jedynie odgłosy przypominające szelest papieru, jakby coś było przepakowywane. Oraz monotonny monolog.
- Pięć uncji… po dwieście funtów każda. Czystość… hmm… całkiem dobra. W każdym wazonie po pięć, więc… dwadzieścia pięć wazonów razy pięć razy dwieście.-
Uśmiech wykwitł na ustach dziewczyny. Trafiła na ciekawą wymianę handlową. Odruchowo rozejrzała się, gdzie mogłaby się schować, gdyby rozmawiający postanowili opuścić pokój. Cały czas też nasłuchiwała, by nie uronić żadnego słowa.
Z ukryciem niestety był problem, na pustym korytarzu nie było gdzie się ukryć, no chyba że… inne pokoje. Ale wpierw trzeba byłoby sforsować zamknięte drzwi.
- Kolejna partia… fuj. Kiepskie. Pójdzie po czterdzieści... czterdzieści pięć, może? - usłyszała za drzwiami. - Powiadom szefa, że ci z Krymu chyba sobie jaja robią.
- Szef zajęty. Gra.- przypomniał drugi głos.
- No tak… nie wolno mu wtedy przeszkadzać. Tak czy siak… to opium jest dla biedoty. Turki chciały nas wycyganić… a może Ormianie? Cholera wie z jakiego są narodu.- stwierdził pierwszy głos.
Dziewczyna zamyśliła się. Powoli puzzle składały się w pewien obraz. Już wcześniej przyszło jej na myśl, że spotkanie o którym wspomniał Bill to spotkanie z Yue. Ci tutaj tylko zdawali się tę teorię potwierdzać. Nie miało to jednak znaczenia dla obecnej misji, dlatego by nie ryzykować dłużej, agentka powoli wycofała się w kierunku windy z zamiarem powrotu do apartamentu.
Nie było z tym problemu, bezpieczna w objęciach Janusa Victoria mogła wrócić w objęcia męża. Nikt pewnie nie domyślił się co ciekawska Vicky odkryła na temat Billa. Więc misja nie była narażona.
Ponieważ pora była już faktycznie późna, Carmen zdecydowała się na powrót do apartamentu. Jednak nim weszła do sypialni, gdzie spodziewała się zastać Orłowa, postanowiła wziąć szybki, orzeźwiający prysznic i zrzucić z siebie przyciasnawą kreację.
Kwadrans później, z mokrymi włosami, pachnąca i odświeżona, ubrana jedynie w ręcznik owinięty dookoła figury oraz uzbrojona w szczotkę do czesania, ruszyła do pomieszczenia z wielkim łożem.
Jan Wasilijewicz na nią czekał, nagi i bezczelnie odkryty. Mogła więc podziwiać jego muskulaturę jak i z zadowoleniem przyglądać się jego reakcji poniżej pasa. Widzieć jak mocno rozpala go jej widok.
- I jak było? Owinęłaś Goodwina wokół palca? - zapytał Orłow wpatrzony w Carmen.
- Przecież nie widziałam się z nim teraz. - odparła dziewczyna, przysiadając na skraju łóżka i rozczesując włosy - A tobie mało cudownego dotyku pani medium?
- Nie rzucę się na ciebie…- Jan Wasilijewicz usiadł na łóżku i oparł dłonie na jej ramionach masując.- Ale mam ochotę… a co do pani medium… sama mnie w jej ramiona wepchnęłaś. Przy mnie… to ona jest dopiero żarłoczna. Wykończyłaby takich trzech jak ja.-
- Trzeba było korzystać, a nie teraz zmuszać się do rycerskiej wstrzemięźliwości - powiedziała ironicznie dziewczyna, nie przestając czesać swoich długich, kasztanowych włosów, które zazwyczaj nosiła splecione na karku, by ułatwić Baronowi ukrycie się.
- Marudzisz…-nadal masując jej ramiona Orłow cmoknął jej szyję delikatnie.- Mam wrażenie, że masz kiepski humor. Acz nie dziwi mnie to. Proponuję tej nocy miłe przytulanie się… bez jakichkolwiek zaczepek z mej strony droga Victorio. Choć wiesz jak trudne to dla mnie będzie.-
- Zbytek łaski, drogi mężu - powiedziała, podnosząc się i odkładając szczotkę na toaletce. Następnie zdjęła z siebie ręcznik i stanęła naga przed mężczyzną. Podparła się ręką o biodro.
- Jeśli tylko masz ochotę, jestem do twojej dyspozycji... radzę korzystać, bo niedługo to się zmieni. - powiedziała z taką obojętnością, na jaką było ją stać. Uznała wszak, że potraktowanie Orłowa jako tylko i wyłącznie towarzysza zabaw nocnych może pomóc jej samej uporać się z uczuciami, które coraz częściej mamiły jej umysł.
- Skoro tak… to połóż się wygodnie na łóżku.- zadecydował Orłow wstając i wychodząc do sąsiedniego pokoju.- Zaraz wracam.-
Spojrzała na niego, zaciekawiona, lecz nie mówiąc nic, usiadła na łóżku. Nie kładła się jednak, obserwowała drzwi, za którymi zniknął Jan.
On zaś wrócił z czarną męską apaszką i spojrzał zdziwiony na Carmen.- Miałaś się wygodnie położyć.
- Oszukiwałam. - wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko.
- Mam cię związać?- zagroził żartobliwie Jan Wasilijewicz spoglądając łakomym wzrokiem na nagie ciało Carmen.- Boże… jaka ty jesteś… słodziutka.-
- Nie wiem co planujesz. Zadaniem żony jest posłusznie służyć mężowi. - odparła, choć jej wzrok mówił coś zgoła innego. Wciąż był w nim swoisty chłód, choć coraz częściej też pojawiały się iskry pożądania.
- Zakryję ci oczka i skorzystam z twej propozycji Victorio. I z sytuacji…- uśmiechnął się łobuzersko Orłow.- Pozwolę ci na trochę lenistwa i okazji do rozkoszowania się własnym… niewolnikiem.-
- Jesteś bardzo pewny siebie, jeśli zakładasz, że będę się tym rozkoszować - rzuciła wyzywająco.
- Hmm… a co sprawia ci rozkosz Victorio?- zapytał wprost opierając się ramieniem o ramę drzwi.- Spełnimy twój kaprys.-
- Naprawdę chciałbyś iść szlakiem, który został już przetarty? Więcej się po tobie spodziewałam, mężu. - odpowiedziała, siedząc wciąż w tej samej pozycji z nogami lekko podkulonymi na bok. Plecy miała wyprostowane, włosy zaczesane na lewą pierś, zaś wzrok roziskrzony.
- Jesteś… straszna… wiesz?- westchnął Orłow podchodząc do Carmen i oparł dłonie na jej ramionach.- Coś w tobie sprawia… że mam ochotę cię posiąść, kochać się z tobą… zacisnąć ramiona i nie wypuszczać. Rozkoszować się każdym jękiem i zmuszać twe ciało do przekroczenia swych limitów… jeśli chodzi o rozkosz… budzisz we mnie bestię.-
- Lubisz mi to powtarzać. - powiedziała, nie spuszczając z niego wzroku. Nawet nie drgnęła, gdy jej dotknął. Siedziała jakby wykuta z kamienia, posąg bogini.
- Bo mam wrażenie, że sprawia ci to przyjemność… prowokowanie mnie do ekstremum. Świadomość jak mocno na mnie działasz.- wymruczał cicho Orłow popychając mocno Carmen na łóżko i klękając niżej by rozchylić jej nogi stanowczo. Jego wzrok już płonął tym dzikim ogniem pożądania.
- A może to sobie tylko wmawiasz? Może tak tłumaczysz słabość do mnie? - powiedziała z uśmiechem, przyglądając mu się. Nie przeciwstawiała się, ale też nie zachęcała go, jak na zimny posąg przystało.
- Może… przekonamy się…- wymruczał i zajął się zabawą. Jego język drapieżnymi punkcikami badał jej wrażliwy obszar na kwiatuszkiem rozkoszy. Jej palce rozchylały płatki i sięgały w głąb. Bawił się jej ciałem wywołując silne dreszcze przyjemności, które zaczęły powoli targać jej ciałem. Trudno było być lodową statuą gdy on tak umiejętnie podsycał jej ogień.
Żeby pozostać jak najdłużej obojętną, Carmen zamknęła powieki, lecz i to na niedługo się zdało. Widok mężczyzny klęczącego u jej stóp, z głową między jej udami na dobre wbił się w jej umysł. Szczególnie, że nie był to byle jakim mężczyzna. Choć sama chciała wierzyć, że to on ma do niej słabość, wiedziała, że uczucie jest obopólne i coraz trudniej przychodziło jej trzymanie tego w sekrecie. Jęknęła głośno, gdy po raz kolejny jego ciekawski języczek wwiercił się w nią. Dotknęła jego włosów, bawiąc się w palcach ciemnymi kosmykami.
Przymykając oczy Carmen otworzyła się na inne zmysły. W tym dotyk, wyraźne muśnięcia spragnionego jej słodyczy języka, delikatny dotyk ust, drapieżne kąsanie skóry jej ud zębami. Do tego dochodziła wyobraźnia podpowiadająca najbardziej wyuzdane scenariusze… wszak była już świadkiem skandalicznych zachowań, jak i uczestniczką. Orłow wielbił ustami jej łono, ugniatał dłońmi pośladki zachłannie i … z czego zdawała sobie sprawę doskonale, pragnął ją posiąść w sposób dziki i namiętny. Rozpalała jego zmysły, podniecała, budziła w nim dzikie żądze. Ta świadomość miała swój pikantnie-słodki posmak. Doszła nagle i gwałtownie, chwytając jego włosy dość brutalnie. Jej krzyk poniósł się echem wśród ścian apartamentu. Powoli otworzyła oczy. Spojrzała na mężczyznę dysząc ciężko.
- Czego ty ode mnie chcesz... - wysapała.
- Czy to nie oczywiste?- Jan spytał wstając, jego ciało prezentowało się dziko w ciemnościach nocy. Mięśnie rysujące się pod skórą nadawały mu pozór wojownika sprzed wieków. A włócznia dumnie celująca w kierunku Carmen sprawiała że akrobatka czuła się obiektem jego pożądania.
- Pokaż mi jak mnie pragniesz. - wyszeptał chrapliwie Rosjanin.
Spojrzała na niego roziskrzonym wzrokiem, w którym zapaliły się ogniki buntu. Wciąż chciała się opierać, jednak to było silniejsze od niej. Bez słowa zsunęła się z łóżka, by uklęknąć przed mężczyzną. Spojrzała mu w oczy, po czym jej dłonie wspięły się zmysłowo z tyłu jego łydek ku górze, drapiąc lekko uda i zatrzymując się na umięśnionych pośladkach. Carmen znów na niego spojrzała, wbijając lekko pazurki. Na jej wargach pojawił się uśmiech, zapowiadający wiedźmie plany. Świadoma gorącego temperamentu Orłowa ostentacyjnie polizała wpierw jedno jego udo, potem drugie, ostentacyjnie ignorując wycelowaną w siebie włócznię agenta.
- Jesteś straszna.- nawet nie próbował udawać obojętnego. W jego tonie głosu wyczuwała wyraźne napięcie. Drżał pod językiem, jego mięśnie się napinały, gdy smakowała jego pot. Ale panował nad sobą stojąc twardo i sztywno, jak żołnierz na warcie honorowej. Nawet włócznia była sztywna i twarda, gotowa ją przeszyć.
Zachichotała. Coraz bardziej lubiła, gdy tak mówił.
Pocałowała niespiesznie pępek mężczyzny, po czym niby po ścieżce ciemnych, krótkich włosków podążyła ustami w dół. I gdy już nie miała jak zejść niżej, całując dumnego wojownika tuż nad jego włócznią, odsunęła nieco głowę i zadarła ją, uśmiechając się szelmowsko.
- Ale o co chodzi? - zapytała niewinnie.
- Weź go… albo daj mi wziąć ciebie.- to brzmiało błagalnie w tej chwili. Spojrzał w dół głaszcząc dłonią po włosach Carmen.- Jesteś… przepiękna, wiesz? -
- Ładnie tak kłamać? - zaśmiała się - Przypuszczam, że teraz spodobam Ci się bardziej…-
Otworzyła usta i niespiesznie, aby Jan mógł delektować się tym widokiem i uczuciem zarazem objęła ustami czubek jego męskości. A gdy już to zrobiła, w tan ruszył także jej język, który postanowił zbadać ów przedziwny, nabrzmiały i zarazem twardy jak skała obiekt.
- Wiesz dobrze, że mi się podobasz… jak żadna inna. - czuła wplata dłonie w jej pukle masując głowę.- Jak ciężko mi utrzymać ręce przy sobie w twojej obecności. Jak… - drżał gdy drażniła się z jego i swym apetytem.- … doprowadzasz mnie do szaleństwa. Ciężko.. być… mi przy tobie… spokojnym.-
Dłonie Carmen przesunęły się z pośladków na podbrzusze kochanka, delikatnie je pieszcząc, podczas gdy jej usta wciąż spoczywały na jego męskości. Kiedy odsunęła nieco głowę, zgrabne, sprawne paluszki szybko zajęły miejsce warg. Dziewczyna mrugnęła zadziornie do Orłowa.
- Nikt ci teraz nie każe zachowywać spokoju przecież... co jeszcze chciałbyś mi zrobić? - zapytała, wiedząc doskonale, że igra z ogniem.
- Chcę cię teraz… siedzącą na stoliku… lub opartą do niego.. zachęcającą swego… męża ku sobie…- uśmiechnął się lubieżnie Orłow głaszcząc ją po głowie.- Swoją drogą skandaliści tacy jak Sant Pierre… figlowali by na balkonie prawda? - zapytał retorycznie Jan Wasilijewicz z łobuzerskim uśmiechem, jakby sądził że się na to nie zgodzi.
- Jak ty kochasz tę rolę... - szepnęła z uśmiechem, po czym wstała i jakby nigdy nic otworzyła drzwi na balkon. Zadrżała pod wpływem nocnego powietrza, które ją owiało, mimo iż było dość ciepło - jak to w Kairze. Carmen przeciągnęła się, po czym oparła dłonie na barierce i wypięła prowokacyjnie w stronę Orłowa.
- I jak mam prosić? Grzecznie i słodko? Czy może... mam błagać, byś mnie zerżnął lepiej niż jakąkolwiek wdówkę?
Słyszała jak podchodzi, powoli i w milczeniu. Poczuła jak uderza ją dość głośno, acz niezbyt mocno w pośladek dłonią rozgrzewając skórę pośladka.
- Głuptasek… wiesz dobrze, że nie potrafię się tobie oprzeć, nawet zakutanej w hidżab. Chwycił za pośladki Carmen i pocierając o podbrzusze dziewczyny swym orężem.- Lepiej powiedz, czy mam być delikatny czy gwałtowny. Wolisz delikatnego romantyka, czy dzikusa…na jakiego masz dziś ochotę?-
Przygryzła wargę. Ona miała decydować? Ale przecież starała się zachować obojętność. Jednak... chciała. Chciała wybrać.
- Weź mnie mocno. - szepnęła, nie patrząc na niego - Chcę żebyś... się nie hamował.
- Bądź więc…- kolejny mocny klaps w pośladek.-... głośna.
Uderzenie przeszyło jej ciało dreszczem, a po chwili jej ciało przeszył oręż kochanka. Gwałtownie i brutalnie… jednakże język Orłowa wsześniej przygotował ją na to pchnięcie. Piersi dziewczyny zafalowały lekko, podobnie jak biodra trzymane w stalowym uścisku kochanka którego usta wodziły po jej plecach. Zdobywał ją raz po raz gorączkowo, jakby kolejnych figli mieli nie doczekać. Gdyby miała pod sobą poduszki, zagryzłaby na nich zęby. Jednak trzymając przed sobą tylko zimną, metalową barierkę, Carmen jęknęła przeszywająco. Jęczała ni to szlochając ni powarkując za każdym razem, gdy kochanek silnymi pchnięciami wchodzi w nią. Z trudem utrzymując pozycję, wiła się pod mężczyzną, targana nie tylko jego drapieżnością, ale także własną żądzą.
Kolejne ruchy bioder… i odgłosy jakie z siebie wydawali nie mogły nie być słyszane. Niewątpliwie w tej chwili potwierdzali frywolny charakter ich “małżeństwa”. Ale i tak to co czuła Carmen przede wszystkim, to przeszywającą obecność kochanka i fale rozkoszy jakie wywoływał… mocniej, głębiej, szybciej. Jej ciało samo prowokacyjnie wypinało się w jego kierunku, by wyraźniej poczuć jego żądzę, jego, furię i dzikość. Każde z tych uczuć mówiło jej jak bardzo ją pragnie. I jaka jest wyjątkowa. Fala za falą te uczucia się wzmagały, aż do wybuchowej kulminacji. Choć wydawało się to niemożliwe, doszli oboje w tej samej chwili. Carmen w desperackim geście obróciła głowę tak, by pocałować Orłowa, a raczej ugryźć jego wargę i tym samym zdusić potężny krzyk, który chciał wydostać się z jej piersi.
Nie dał jej tej satysfakcji, jego usta musnęły czubek jej nosa uciekając od jej warg i… nie pozwalając ukryć dowodu przyjemności jaki wydobył się z jej ust. Teraz już chyba słyszeli ich nie tylko wszyscy sąsiedzi, ale w ogóle goście hotelu... i dwóch kamienic naprzeciwko.
- Zaniosę cię do łóżka… kochanie…- zaproponował nadal wodząc dłońmi po jej pośladkach.
Zignorowała go jednak. Mimo drżących nóg, oparła się o barierkę i oparła na niej nie tylko ręce, ale też policzek. Spojrzała na miasto.
- Myślałeś kiedyś żeby... zostawić to wszystko? Odejść? - zapytała ni z tego ni z owego.
- Parę razy… ale taką ucieczkę karze się śmiercią. Niby nic wielkiego, bo takich zabójców nasłanych na mnie pewnie mógłbym ubić. Ale…- spojrzał tam gdzie ona, głaszcząc pieszczotliwie po jej plecach dłonią.- Sama ucieczka problemem nie jest… Tylko gdzie uciec i po co?-
- No i kto by ci wtedy zapewnił rozrzutne życie? - uśmiechnęła się Carmen - Mi jest dobrze tu, gdzie jestem. Dlatego... nie psuj tego.
- Gołej… na balkonie?- zażartował Orłow odgarniając włosy z karku dziewczyny i wodząc ustami po jej szyi i barku, powoli, delikatnie… bez pośpiechu. Zamruczała, przymykając powieki. Prężąc mięśnie, ocierała się o jego ciało.
Jego język przesuwał się powoli w dół, wzdłuż kręgosłupa. Muskał leniwie skórę, rozkoszował się tą pieszczotą tak samo jak ona. Jego dłonie masowały jej pośladki, powolnymi leniwymi ruchami, niespiesznie i powoli. Jakby był jej osobistym masażystą, choć odmiana masażu jaką stosował wykraczała daleko poza przyzwoitość.
Zaśmiała się cicho.
- Chyba jednak skorzystam z tej oferty odniesienia do łóżka. Nagle zrobiłam się baaardzo śpiąca. - kilka razy zakręciła pupą na “potwierdzenie” swych słów.
-Taaak…?- jednakże zajęty nową zabawą Orłow, na razie odpuścił sobie ten pomysł. Jego język przesunął się już tak nisko, że pieścił czubkiem skórę Carmen w okolicy podstawy jej kręgosłupa. A miała wrażenie, że chce zejść niżej.
- Mężu... przywołuję cię do rozsądku! - udała oburzenie, jednocześnie wyciągając się, by wyglądać bardziej ponętnie i napiąć pośladki.
- Od kiedy mam rozsądek?- mruknął Orłow wodząc prowokacyjnie językiem między jej pośladkami, ugniatając je same dłońmi. W górę i w dół. Czuła jak przesuwa się pomiędzy nimi, ciepły i wilgotny puncik. Orłow nie spieszył się przy tej zabawie, a choć noc była zimna, to Carmen było bardzo gorąco.
- Powinieneś mieć... chociaż resztki... odrobinkę... - westchnęła, przygryzając lubieżnie wargę - Nie możemy tak non stop... przestań... - protestowała cichutko.
- Dlaczego nie możemy?- zapytał bezczelnie bawiąc się językiem na jej ciele w sposób ocierający się perwersję i sięgając palcami między jej uda wodząc po jej kwiecie rozkoszy, by sprawdzić jak bardzo jej podekscytowana sytuacją.
Jęknęła. Ten mężczyzna był dla niej jak narkotyk.
- Po prostu nie... nie wolno... się przyzwyczajać... - próbowała się odsunąć, uciec przed jego pieszczotami.
Niestety wpadła w pułapkę… uwięziona przy barierce nie bardzo jak mogła uciec, od języka sugestywnie wodzącego między jej pośladkami, jak palcami pieszczącymi jej kwiat kobiecości coraz mocniejsze przy tym budząc doznania.
- Sama powiedziałaś… żebym korzystał, póki mogę.- wymruczał cicho.
- Niech cię... i twój nienasycony apetyt... - warknęła Carmen. Próbowała się wyrwać, próbowała nawet wspiąć się na barierkę, lecz on znał jej sztuczki. Teraz, gdy miał ją w rękach, miał nad nią przewagę siły i zasięgu własnego, większego ciała. To on był teraz drapieżnikiem, a ona jego ofiarą... i im bardziej ją osaczał, tym mocniej czuła się podniecona.
- Weź mnie... - szepnęła, gryząc się zaraz potem w wargę. Było jednak za późno. Powiedziała to.
Pochwycił ją w pasie i zmusił do bezwstydnego wypięcia pośladków. Poczuła jak wchodzi swym orężem między jej uda, poczuła jak przeszywa jej kwiat rozkoszy. Jak ją bierze w posiadanie władczo i drapieżnie. Poczuła kolejne mocne pchnięcia wywołujące drżenie jej ud i falowanie piersi. Poczuła jak owija pukle jej włosów na swą dłoń i delikatnie ciągnąc zmusza ją do wygięcia się w łuk i mocnego napierania pupą na niego. Poczuła nade wszystko jak ją podbija w pełni ją kontrolując. Tym razem to on był górą… Tym razem. I co gorsza, tego właśnie pragnęła. Mężczyzna spełniał jej najbardziej wstydliwe, zepchnięte na dno umysłu fantazje. Kiedy się narodziły? Nie była pewna. Może to było w łaźni, a może już wcześniej, gdy walczyli. Czasem chciała go dopaść, uczynić z niego swoją zabawkę, częściej jednak sama chciała być złapana, chciała... błagać o życie właśnie w taki bezwstydny sposób.
- O taaak... zrób co zechcesz... tylko po to jestem... - wzdychała raz po raz, ocierając się o niego lubieżnie.
- Nie kuś…- jęknął cicho żartobliwym tonem i przyspieszył ruchy biodrami. Zmuszona do bezwstydnego wicia się nabijała się na oręż kochanka dość brutalnie ją przeszywające. Było to dzikie i na swój sposób zwierzęce figlowanie. Ale z każdym ruchem bioder narastała gwałtownie przyjemność wyrywająca się z jej płuc w postaci coraz głośniejszych jęków. Tempo jakie narzucał Jan Wasilijewicz było coraz bardziej gorączkowe i intensywne. Docierał na szczyt rozkoszy i Carmen wraz z nim. Tym razem zaryczała jak lwica na tyle głośno, by kilka zasłon poruszyło się w okolicy. Dziewczyna gorączkowo ściągnęła za sobą kochanka na ziemię. Chichocząc jak mała dziewczynka, przytuliła się do niego, dysząc cały czas ciężko po przeżytej ekstazie.
- No to zrobiliśmy… pokaz… bezwstydnico.- mruknął żartobliwie Jan… choć to był jego pomysł.
- Prawdziwi z nas... profesjonaliści - śmiała się, po czym na wszelki wypadek, jakby ktoś jeszcze wypatrywał “lwicy” na czworakach skierowała się do pokoju.
Mężczyzna podążył za nią… również na czworaka i również ze spojrzeniem utkwionym w jej czterech literach. Co niemal czuła na skórze.
- Kąpiel i idziemy spać Vicky?- zapytał cicho, gdy już weszli do pokoju.
- A będziesz grzeczny w łazience? - zapytała, obracając głowę.
- Nie obiecuję… będziesz musiała zamknąć za mną drzwi, a i tak jest ryzyko że je wyważę.- wymruczał żartobliwie Orłow.
Westchnęła, przewracając oczami.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 24-03-2017, 07:41   #25
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Poranek zaczął się od pieszczoty... Od pieszczoty dłoni na piersi Carmen. Mąż chyba za bardzo wziął sobie do serca wczorajsze słowa o korzystaniu, bo zaczął dzień od wodzenia palcami po jej ciele, gdy spała. A przecież mieli tyle roboty przed sobą, Goodwin umówił się z nią na spotkanie w holu tego hotelu, a Gabriela miała przygotować jej sprzęt. No i przydałoby się kupić parę zwykłych sukienek na wyprawę na pustynię. Dziewczyna przytuliła się do agenta, który tymczasowo był jej mężem i gdy spodziewał się pieszczoty... przeskoczyła przez niego zgrabnie. Stając przy łóżku złożyła nawet sceniczny ukłon.

- Czas wstawać. - powiedziała, po czym pokazała język Orłowowi.
- Nie chcę…. - zamarudził Rosjanin leżąc na łóżku i bezczelnie taksując wzrokiem jej nagą sylwetkę. - Dobrze mi w łóżku… i chcę cię jeszcze w nim zatrzymać.
Wydobrzał już po dość długich i intensywnych “zapasach” jakie uprawiali wczoraj… wszędzie poza łóżkiem.
- Ojej... - Carmen zrobiła słodką minkę, przeciągając się przy tym. - Mówisz, że powinnam wrócić na kolanach? I jak przystało na grzeczną żoneczkę wziąć go do buzi... a potem wypiąć się na poduszce i poprosić żebyś wziął mnie tak jak ostatniej nocy...? - mówiła, świadomie rozbudzając jego apetyt, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę łazienki - Zapomnij... kochanie!
Słyszała za sobą szelest pościeli, słyszała jego stanowcze kroki. Zbliżał się do niej szybko, za szybko by zdążyła mu uciec. Pochwycił nagle w pasie przycisnął jej nagie ciało do swego rozgrzanego ciała i ukąsił delikatnie jej szyję dodając.- Jeśli chciałaś bym zapomniał to po co to prowokowanie. Ty wiesz… żem nieodporny na nie.-
- Może czas poćwiczyć odporność. - powiedziała dziewczyna, przyciskając się do jego rąk przy swoim brzuchu jak do drążka i wykonując akrobatyczny fikołek, dzięki któremu wraz ze swoim kochankiem runęła na ziemię. Jednak o ile ona sama była na to gotowa, o tyle on został zaskoczony i jego upadek musiał być znacznie bardziej bolesny. Carmen prędko zaczęła wyślizgiwać się spod mężczyzny, śmiejąc przy tym szczerze. Dawno nie korzystała ze swoich talentów, dobrze było przypomnieć Orłowowi z kim miał do czynienia.
- Wiesz dobrze, że ci odpłacę za takie gierki ze mną.- warknął gniewnie Rosjanin, choć bardziej przypominało to pomruk oswojonego niedźwiedzia niż ryk bestii. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć że zły na nią nie jest. Wstał powoli zerkając na nią.- Niech no tylko cię dopadnę… bez paru klapsów się nie obejdzie.-
- Najpierw musiałbyś mnie złapać - powiedziała wesoło. Kiedy on zbierał się z ziemi, ona była już na nogach - Ale dam ci staruszku fory. Zrobię rundkę zanim udam się do łazienki. Jeśli mnie złapiesz... będę twoja. Jeśli natomiast dotrę do łazienki - ty będziesz grzeczny, na resztę dnia. Zgoda?
- Przecież tego nie chcesz… bym był grzeczny.- odparł ze śmiechem Jan Wasilijewicz.- Nie lubisz wszak się nudzić.
Wstał powoli i przyczaił się czekając na jej ruch, by pochwycić zwinną Angielkę. Ta wskoczyła sprawnie na łóżko i prowokacyjnie nad nim podskakując, rzekła:
- Może chcę. Może nie chcę... pytanie czy ty jesteś godzien, mężulku?
- Wiedz, że… jeśli nie uda ci się dojść do łazienki, to wygrałem.- stwierdził Orłow podchodząc do drzwi od ich sypialni i zamykając je za sobą. Po czym ruszył w jej kierunku pilnując mieć drzwi za swymi plecami zawsze. Tak by Carmen, aby do nich dotrzeć, musiała go minąć.
Akrobatka zaśmiała się dziarsko. Choć w nie tak dużym pomieszczeniu to Orłow miał przewagę dzięki większej rozpiętości ramion, ona nadrabiała zręcznością. Zwodziła mężczyznę kilka minut, by w końcu, licząc na jego znużenie zanurkować pomiędzy jego nogami z zamiarem czmychnięcia do drzwi.
Skok, ślizg, prawie chwycił ją za stopy. “Prawie” to jednak za mało. Carmen poderwała się z podłogi i pognała ku drzwiom, zamykając je za sobą tuż przed nosem “męża”. Pozostało tylko dobiec do łazienki przebiegając przez cały pokój. Co też uczyniła. Kiedy zaś Orłow otworzył drzwi od sypialni, które zamknęła, ona stała już w progu łazienki i... posłała mu słodkiego buziaka.
- Innym razem mężulku... - zaszczebiotała.
Usłyszała za sobą stek rosyjskich przekleństw, z których jednakże “najstraszliwszym” określeniem jakiego użył wobec niej, było: “wiedźma”. A i ono zabrzmiało pieszczotliwie jego ustach.
Usłyszała łomot do drzwi łazienki i pytanie.- Co chcesz na śniadanie żoneczko?-
- Chciałam jogurt, ale byłeś za wolny... - nie omieszkała go jeszcze trochę podrażnić, po czym dodała - Dziś ty wybierz pod swój gust.
- Zgoda…- usłyszała pod drzwiami, a potem usłyszała głośne narzekanie Janusa na goliznę Pierre’a, na ich zachowanie w nocy, oraz poranne widoki jakie przeraziły pokojówkę, która mu posiłek przynosiła. Musiał wpierw obiecać, że się ubierze nim Janus w ogóle przyjął zamówienie.
Spojrzała w lustro, na jej wargach wciąż malował się uśmiech, choć przecież tutaj nie musiała utrzymywać “roli”. Naprawdę dobrze bawiła się w towarzystwie Orłowa - człowieka, który nieraz próbował ją zabić... i ona jego. Westchnęła.
- A niech się dzieje wola nieba... - powiedziała do siebie szeptem jedną z ulubionych fraz babki, po czym krzyknęła głośniej - Kochaaaaniee! Umyjesz mi plecy?
- Już idę... - bardzo ochoczo mężczyzna pognał do drzwi łazienki, otworzył je. Ubrany w seledynowy szlafrok. W którym wyglądał śmiesznie.- Janus nie dał mi żyć.-
- Właśnie to chciałam zobaczyć... - zmierzyła go bezczelnie wzrokiem - Za każdym razem, gdy będziemy walczyć, będę mieć od teraz przed oczami twój widok w słodkim szlafroczku. Morale zapewnione!
- Ha ha ha…- rzekł sarkastycznie Jan Wasilijewicz.- Nie moja wina, że akurat ja wyglądam w nim żałośnie… w przeciwieństwie do ciebie, ale wiesz co?- rozchylił poły szlafroka odsłaniając swe sfery intymne.- Łatwo się dobrać do ciebie, gdy będziesz go miała na sobie, więc… w nim na pewno nie będziesz przede mną bezpieczna.-
- Bla bla bla... do roboty niewolniku. - powiedziała, wchodząc pod prysznic i ostentacyjnie odwracając się tyłem do mężczyzny.
- Taaaa… a jak mi zapłacisz za pomoc?- na razie poczuła jego dłonie na swych pośladkach drapieżnie je ugniatające.
- Zawsze możesz wyjść. - rzuciła bezczelnie, pozwalając, by kaskada ciepłej wody opadła na jej ciało.
- Zawsze mogę też zrobić… to.- jego dłonie przesunęły się z pośladków na biodra i docisnął ją do siebie. Czuła na pupie rosnącą ekscytację męża i poczuła też jego palce wodzące po jej podbrzuszu i udach.- Zawsze mogę zagrać na tobie jak na wiolonczeli.-
- Ale wtedy okażesz się człowiekiem bez honoru. Wszak wygrałam. - powiedziała Carmen nie patrząc na niego, za to przeczesując dłońmi mokre włosy.
- Na co komu honor, gdy trzyma w dłoniach taki skarb…- wymruczał jej do ucha Jan Wasilijewicz całując powoli szyję i bark.- Stawiasz mnie przed trudnym wyborem Victorio.-
- Chyba nie spodziewałeś się, że życie ze mną będzie łatwe? - wygięła się nieco do tyłu, by dłonią pogładzić jego policzek, a potem szyję i obojczyk.
- Nie wiedziałem czego się spodziewać… wiem tylko że twój obraz potrafi utkwić w głowie, a twoje usta są słodkie jak miód. Ale niech ci będzie… postaram się powstrzymać, pod warunkiem że mi tego nie będziesz utrudniać.- Orłow odsunął się od niej i rzeczywiście zabrał się do mycia jej pleców drżącymi jak w febrze dłońmi. Dobrze wiedziała że walczy z własnymi pragnieniami, by znów kochać się z nią w namiętny i dziki sposób nie dając jej chwili wytchnienia pomiędzy pocałunkami. Dziewczyna uśmiechnęła się zwycięsko. Wydawało się też, że faktycznie nie zamierza go kusić, lecz po prawdzie wcale nie musiała opierać rąk na kafelka, by jeszcze bardziej wypiąć pośladki w stronę mężczyzny. Przymknęła powieki, rozkoszując się jego pieszczotami.
Jego dłonie nieuchronnie schodziły na jej pupę, zaciskał na niej palce… ale póki co, z trudem co prawda, ale jednak jego dłonie wracały do mycia jej pleców. Słyszała jego oddech przyspieszony, miarowy… coraz głębszy. Czuła niemal namacalne podniecenie jakie wydobywało się z każdym jego wydechem.
- Chyba już jestem tam czyściutka, nie uważasz? - spojrzała na niego przez ramię, uśmiechając się szelmowsko.
- Wszędzie chyba jesteś…- mruknął zaczerwieniony Orłow i zmieszany dodał.- To straszna pokusa… bardzo.. straszna.-
- Na szczęście ty jesteś bardzo dzielny. Doskonale sobie radzisz z opanowaniem. Jestem ci naprawdę wdzięczna, że nie napadłeś mnie, gdy nie mam gdzie uciec i jestem praktycznie bezbronna…
- Straszna… jesteś…- mruknął Orłow i nagle obrócił ją przodem do siebie i docisnął jej nagie ciało do ściany prysznica. - Ale… przynajmniej postaram cię nie pobrudzić.-
Przesunął dłońmi po jej brzuchu.- szerzej nogi Victorio.-
- A to niby czemu? - kiedy mówił do niej imieniem jej roli z jakiegoś powodu czuła irytację. To zawsze pomagało jej “trzeźwieć”.
- Bo… klękam przed tobą.- wymruczał Orłow rzeczywiście klękając i zaczynając całować jej brzuch powoli i z pietyzmem. Tak samo wodził palcami po jej biodrach.- Połóż nogę na mym ramieniu.-
- Ojeeeej... powinnam się wzruszyć? - udała przejęcie, po czym wykorzystując siłę woli, wyminęła mężczyznę i podeszła do lustra, by tam sięgnąć po szczotke do czesania - Tak, wiem... jestem straszna.
Widziała jak wstał, widziała jak idzie do niej równie podniecony co poirytowany jej oporem. Pożądanie buzowało w jego żyłach. Droczyła się z jego apetytem pobudzając go coraz mocniej.
- Jesteś…- objął ją w pasie i przycisnął mocno do siebie. Czuła jego pocałunki na swej szyi i widziała jak ją całuje. Czuła zaciskającą się dłoń na swej piersi i widziała jak się zaciska i pieści jej kuszącą go krągłość. A przede wszystkim… widziała własną reakcję na jego działania.
- Mhmmm... nigdy nie dajesz za wygraną? - powiedziała, patrząc w odbiciu lustra jak Orłow dotyka jej ciała, jak ona sama przygryza zmysłowo wargę pod wpływem jego pieszczot.
- A ty byś dała na moim miejscu?- Rosjanin śmiało sięgnął drugą dłonią w dół dotykając opuszkami palców jej podbrzusze i prowokująco muskając jej punkcik rozkoszy. Nie widziała tego… lustro pozwalało jej dostrzec jedynie jego dłoń na swej piersi i kudły jego włosów, gdy wodził ustami po jej barku.
- Chcesz żebym wyszedł?- zamruczał, a tymczasem do drzwi ktoś zapukał. Zapewne pokojówka ze śniadaniem.
Carmen przymknęła powieki.
- Nie chcę...ale uważam, że powinieneś. - szepnęła, stojąc na sztywnych nogach. Coraz ciężej było nie reagować na jego pieszczoty.
- Więc nie wyjdę… noooo… chyba że wykupisz się jakimś sekretem. Jakąś fantazją… ulubioną pozycją… ukrytym pragnieniem. To będzie ostatni nasz wspólny wieczór przed twym wyjazdem. Warto go zakończyć czymś… pamiętnym.- wymruczał jej do ucha Orłow wodząc po nim językiem. Jego palce sięgnęły głębiej między jej uda, co czuła wyraźnie… gdy rozkoszował się jej gotowością na przyjęcie swego oręża. Twardego już i sztywnego… co czuła na pośladkach. Bawił się jej ciałem i sytuacją… a ona widziała swoje reakcje na jego działania w lustrze. Roziskrzone spojrzenie i wyraźne rumieńce.
Spuściła wzrok. Powiedzieć mu o swoich fantazjach... wiele z nich już spełnił, a te które zostały... sama wstydziła się zaglądać do nich w umyśle, a co dopiero wyartykułować.
- Nie ma już nic... - szepnęła, z trudem opanowując dreszcze. - Zostaw mnie... - ostatnie słowa miały być rozkazem, lecz zabrzmiały raczej jak rozpaczliwe kwilenie. Carmen spojrzała w lustro i jęknęła przeciągle nie wiedzieć czy bardziej pod wpływem dotyku kochanka czy widoku, jaki razem tworzyli.
Orłow nie dawał jednak za wygraną i mimo ponaglającego pukania do drzwi nie odpuszczał jej. Jedynie sięgnął głębiej i pieścił bardziej nerwowo i gwałtownie jej ciało. Śmiało rozpalał jej zmysły swym nieustępliwym dotykiem palców, który czuła tak głęboko w sobie. Lekko ściskał jej pierś i drapieżnie całował szyję patrząc na jej odbicie w lustrze swym dzikim spojrzeniem. Najwyraźniej duma Rosjanina nie pozwalała mu zostawić jej niezaspokojoną.
- Opowiem ci! Tylko mnie teraz puść... i odbierz śniadanie! - wykrzyczała ni to wściekle, ni błagalnie. Pewnie upadłaby na kolana, tak bardzo drżały jej teraz nogi, lecz udało jej się przytrzymać lustra przed sobą. Musiała przez to jednak patrzeć na własne rozpalone oblicze.
- Trzymam cię za słowo agentko Carmen.- Jan Wasilijewicz cmoknął ją czule w policzek zadowolony poniekąd z jej kapitulacji. Wyszedł po drodze zgarniając szlafrok i ruszył by odebrać śniadanie. Zważywszy na brak krzyków oburzenia, odebrał je w szlafroku.
Tymczasem dziewczyna stała naprzeciwko lustra, ciężko dysząc jak po walce. Będzie musiała coś wymyślić, żeby uciszyć tego potwora w ludzkiej skórze. Skoro jednak Orłow zwrócił się do niej personalnie, przypuszczała, że łatwo nie da się zbyć. Westchnęła. Po chwili zaczęła się niechętnie ubierać. Robiła to wolno, jakby miała iść na skazanie a nie posiłek. W końcu jednak była gotowa i musiała wyjśc.
- Mam nadzieję moja droga, że lubisz bliny. Jest też herbata i inne przysmaki w postaci ciasteczek.- rzekł z uśmiechem Orłow zabierając się za posiłek wskazał na stół.

- Mam nadzieję, że kawior też lubisz.- uśmiechnął się ciepło taksując akrobatkę spojrzeniem.
Na wspomnienie ostatniej konsumpcji kawioru Carmen poczuła, że znów się rumieni.
- Brzmi smakowicie. - powiedziała nieco może zbyt chłodnie, po czym usiadła przy stole i zaczęła sobie nakładać porcje jedzenia.
- Więc… czekam na twój kaprys. Na twoją opowieść.- zaczął z uśmiechem Jan Wasilijewicz samemu też biorąc się do jedzenia.
Ugryzła kilka kęsów, po czym odsunęła talerzyk i spojrzała ciężko na mężczyznę.
- Powiem ci, ale chciałabym żebyś mi to ułatwił. Dobrze?
- Oczywiście… jak tylko chcesz.- uśmiechnął się ciepło Orłow.- Chcę byś miło wspominała ten wieczór.-
- Robiliśmy to już... kilka... naście razy... - zaczęła mówić, patrząc na niego uważnie - Jak myślisz, jakie są moje preferencje... wiesz, jaka jestem... co lubię... w tej sferze. Co już sam odkryłeś? - zapytała, sięgając po herbatę.
- Czasami lubisz… być dominowana… podporządkowana. Lubisz gdy jestem władczy, gdy biorę cię nie dbając o twe zdanie… czasami. Bo czasami prowokujesz mnie i uciekasz.- zamyślił się Orłow wspominając ich wspólne figle i nachylił się ku niej kciukiem ścierając drobinkę kawioru, która przylepiła się do jej kącika ust.- Nie zamierzam cię osądzać Carmen. Po prostu… chcę wieczorem sprawić ci przyjemność. Odrobina szaleństwa przed rozstaniem dobrze nam zrobi.-
- Bo to wcześniej, to nie było szaleństwo? - zaśmiała się nerwowo - Wydobywasz ze mnie najbardziej wstydliwe pragnienia, prowadzisz do rozkoszy o których nierzadko najwyżej słyszałam... Mam tylko 20 lat, nie jestem tak doświadczoną kochanką jak ty. Dlatego moje główne pragnienie to poznawanie czegoś nowego... czegoś co... wywoła mój sprzeciw na początku... ale będzie na tyle intrygujące, a ty... dominujący, by to poznać. Przekroczyć kolejną granicę. - westchnęła - To tak jak na tym dachu... czując kontakt z naturą, poczułam się nieskrępowana ludzkimi... zasadami. Tego uczucia lubię doświadczać. Jeśli mnie... rozumiesz.
- Stawiasz przede mną… niezwykle trudne zadanie.- zamyślił się Orłow splatając dłonie razem i przyglądając się Carmen.- Mam cię porwać na pustynię? Rozebrać na piasku i rozkoszować się tobą? Czy też.. wolisz bym cię wpierw wypieścił? Może z opaską nie pozwalającą ci zobaczyć co robię, byś mogła się skupić na innych zmysłach?-
- A może opaska i pustynia? - zaśmiała się znów Carmen, popijając herbatę. - Pomysł z opaską mi się podoba, a jednocześnie mnie przeraża. Jesteś kimś, kto może mnie zabić. Świadomie uzależnić się od ciebie... wywołuje u mnie dreszcze. - przyznała.
- Więęęęc… nie planuj sobie wieczora. Porwę cię.- uśmiechnął się Orłow żartobliwie.- Związaną i o zakrytych oczach. Może na pustynię, może na środek arabskiego bazaru, gdzie… ktoś mógłby zobaczyć cię nagą robiącą nieprzyzwoite rzeczy.-
- Trochę mnie przerażasz. - przyznała, po czym spoglądając na niego znad filiżanki zapytała cicho - A twoje pragnienie?
- Moje pragnienie poczeka na twój powrót.- uśmiechnął się łobuzersko Jan Wasilijewicz.- Tak… to miało zabrzmieć nieco przerażająco, ale ważniejsze jest to czy jest to ekscytujący dla ciebie pomysł? Czy masz ochotę to przeżyć? Doświadczyć?-
Złapała poduszkę na sofie i rzuciła w niego.
- Tak, cicho już bądź, kusicielu! - warknęła, choć nie bez rozbawienia.
- Wyglądasz tak niewinnie gdy jesteś zawstydzona… i ubrana.- odparł z rozbawieniem Jan Wasilijewicz.

A tymczasem drzwi do ich pokoju otworzyła Gabriela triumfalnie wnosząc… dużą szminkę do ust, trzymaną w dłoni.
- Witaj kuzynko. Sukces, jak rozumiem? - zagadnęła Carmen z jednej strony rozluźniona, że skończyło się wypytywanie Orłowa, z drugiej nieco zawiedziona tym, że ich chwila bliskości właśnie się skończyła. Choć przecież będą mieli jeszcze całą noc…
- Mam to…- Garbiela zamknęła za sobą drzwi i położyła entuzjastycznie ową szminkę na stole wypełnionym jedzeniem.- Zajęło mi to pół nocy, ale mam… z tej strony jest to szminka, ale przekręcisz tu i wycelujesz w niebo i…- zaczęła tłumaczyć pokazując Carmen.-... wciskasz szminkę. A wtedy wystrzeliwuje się w niebo bardzo jasna i zielona flara. Widoczna nawet za dnia. Tak nas możesz przywołać do siebie.-
Carmen przyjrzała się ciekawie przedmiotowi.
- Wygląda bardzo niepozornie. Świetna robota - pochwaliła, po czym spytała - A w razie czego na ile takich “wezwań” można liczyć? Ma to jakieś ograniczenie?
-To szminka jednorazowego użytku … bo jak już nas wezwiesz to cała maskarada się sypnie. Wpadniemy strzelając do wszystkiego co się rusza, by ratować twe życie. To sygnał alarmowy. Mam jeszcze dwie takie szminki, ale wątpię byś musiała użyć ich dwa razy.- wyjaśniła pośpiesznie Gabriela.- Przebiją płótno namiotu, ale lepiej używać ich na zewnątrz.
- Rozumiem. - agentka kiwnęła głową, po czym wróciła do jedzenia śniadania.
- Aaaa poza tym… suknia będzie gotowa po południu. Dziś pojadę na lotnisko załatwić przygotowanie Skylorda do lotu.- Gabriela się przysiadła i zerknęła na Orłowa i jego szlafroczek.- Przeszkadzam w czymś?-
Carmen parsknęła.
- Tak, też jestem w szoku, że się ubrał. - powiedziała wesoło.
- Wygląda uroczo… jak zapakowany prezent.- zażartowała Gabriela dołączając się do posiłku i jedząc łapczywie. Carmen spojrzała na Orłowa. Zastanawiała się nad pochodzeniem Gabrieli. Choć ona sama była buntowniczką, maniery dziewczyny i jej zachowanie czasami trochę ją raziły. Sama nie podejrzewała się o taką pruderię.
- Może pójdziecie obie na zakupy, co? Co prawda ulepszone przez ciebie kreacje się przydadzą z pewnością, ale parę zwyczajnych sukienek… też możnaby… kupić.- zaproponował Orłow. Gabriela zamyśliła się dodając.- Ja się nie znam na tym co noszą światowe damy. Nie bardzo potrafię doradzić w tych sprawach. Ty nie mógłbyś?-
- Coś mi nagle wyskoczyło, muszę się przygotować na specjalną misję… którą zaplanowałem na wieczór.- odparł enigmatycznie Orłow.
-A ja mogę dołączyć?!- zaproponowała z entuzjazmem Gabriela nawet nie pytając co to za misja.
- Obawiam się, że nie tym razem. To dość specyficzne zadanie, ale przydasz mi się jako osoba która namiesza przez ten czas w receptorach Janusa.- zaproponował Orłow.
- Z sukniami sama sobie poradzę, jestem dużą dziewczynką. - Carmen uśmiechnęła się, kończąc swój posiłek.
- No to dobrze… bo ja jeszcze będę musiał się wykąpać.- mruknął zerkając znacząco na obie panie. Na co obie westchnęły... prawdopodobnie z podobnych powodów.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-03-2017, 17:47   #26
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bezbronna, związana… mogąca wykupić się z kłopotu tylko wdziękami swego ciała. Mogąca jedynie kusić sobą, by uniknąć gorszego losu. Wydana na pożarcie prawdziwemu rozpustnikowi, który… Sama myśl o tym co ją czeka wieczorem wywoływały przyjemny dreszczyk na plecach i rozkoszne sensacje między udami. Gdzieś głęboko w sercu Carmen wiedziała, że to co się wydarzyło rano było błędem. Ale słowa padły i wieczór zapowiadał się równie ekscytująco co przerażająco. Ona była wszak niewinna, przynajmniej w porównaniu z nim… Bowiem jeśli to co słyszała o rosyjskich elitach było prawdą, to Jan Wasilijewicz z pewnością brał udział w zabawach godnych paryskich skandali.
Ale do wieczora było jeszcze daleko. Na razie przed nią były zakupy… te najprzyjemniejsze dla kobiety, bo zakupy sukienek, bielizny, butów i dodatków. A sklepy Kairu (przynajmniej te prestiżowe, bo przeznaczone dla białych i bogatych klientów) zawierały bardzo szeroką ofertę sukni. I szczególnie śmiałe modele kusiły oko...


Frywolne w kroju i materiale, prześwitujące tkaniny… przyciągające spojrzenie i świetnie pasujące do gibkiej figury swawolnej Victorii. Ale też i przypominały Carmen, że sama powinna wyglądać prowokująco dla Orłowa, by stracił dla niej głowę. By obudzić w nim wszelkie mroczne żądze i chęć, by zaspokoić te pragnienia. Gdy przeglądała stroje i wodziła palcami po tkaninach tych...


… szczególnie prowokujących do frywolnych zachowań,oczami wyobraźni niemalże widziała w nich siebie schwytaną przez Orłowa, spętaną i bezbronną wobec jego dzikich żądz. Niczym ofiarę rzuconą na pożarcie starożytnemu demonowi rozpusty. Niełatwo było się jej uwolnić od tych myśli i skupić na czymś innym. Nawet wrodzony profesjonalizm nie pomagał. Nie mógł. Wszystko to stało się tak nagle, tak niespodziewanie i tak szybko. Zbyt szybko, by mogła chłodno podchodzić do tego co się miało zdarzyć później.


Goodwin zjawił się punktualnie. Co Carmen nie dziwiło. Wczoraj przegrał niemal całą zaliczkę jaką to Pierre mu wypłacił, więc ponownie był w potrzebie. A i Vicky była wszak ta czarująca wczoraj, że z pewnością wizja wspólnej podróży była ekscytująca dla niego. Carmen zadbała o to i podchodząc do mężczyzny z urokliwym uśmiechem na twarzy w nowo kupionej kiecce była wcieleniem niewypowiedzianej obietnicy. Ten uśmiech na moment zamarł, gdy Carmen zatrzymała się nagle w pół kroku. W polu widzenia Angielki pojawiła się bowiem znajoma postać . Yue przybyła do Kairu. Przez chwilę Carmen zatrzymała się w miejscu nie wiedząc jak Wężowa Księżniczka się zachowa. W Paryżu pożegnały się dość wylewnie. Ale to był Paryż, sytuacja w Kairze była inna. Na szczęście Chinka zdawała sobie z tego sprawę bo nie podeszła do Carmen witając z daleka jedynie skinieniem głowy i delikatnym uśmiechem, po czym skierowała się do baru od czasu do czasu zerkając za siebie, aby upewnić się że Carmen wie dokąd poszła.

Tymczasem Goodwin podszedł do “Victorii” i szarmancko się skłoniwszy, spytał z uśmiechem. - Pobyt w Kairze, mam nadzieję, udany ?- Po tym pytaniu, mówił dalej. - Wszystko jest załatwione. Na wykopaliskach namiot już czeka. Będzie pani świadkiem otwarcia komory grobowej wysokiej rangi urzędnika… jeśli wszystko pójdzie z planem. Ubrania ma pani przygotowane na dwa dni? Wyruszamy o piątej trzydzieści rano, więc pojawię się tu na piątą. Wiem że to bardzo wcześnie, ale dzięki temu będziemy w Abydoss jeszcze tego samego dnia. Czy ma pani jakieś pytania w związku z wyprawą?-
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-03-2017 o 18:22. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 28-03-2017, 16:18   #27
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Victoria oparła się poufnie na ramieniu Anglika, starając się nie zerkać w stronę baru, gdzie odeszła Yue. Uśmiechnęła się czarująco.
- Panie Goodwin, ja po prostu strasznie boję się popełnić jakąś gafę. Może ma pan jakieś zdjęcia z wykopalisk, albo mógłby pan mi opowiedzieć jak to wygląda, jak znajdujecie jakiś cenny przedmiot. Jestem taka podekscytowana! - świergotała, napierając biustem na ramię mężczyzny - Co to za grobowiec, o którym pan wspominał?
- W sumie to nie wiem… jakiegoś Nomarchy.- zamyślił się Wiliam.- Nie wiem kto to był. A same wykopaliska to kupa dołów wykopanych w piasku, a pośrodku nich kupa namiotów. Profesor pewnie wyjaśni to lepiej niż ja, bo się na tym zna. Ja jestem od zarządzania tym co uda się znaleźć, oraz od… pozyskiwania funduszy na dalsze prace archeologiczne.-
- Mhm... to bardzo ciekawe. Proszę mi opowiedzieć o tym, jak pan zarządza wykopaliskami. To ciężkie? Co pana w ogóle do tego skłoniło? - Carmen zadawała mnóstwo pytań, lecz jej faktyczne zainteresowanie Anglikiem słabło. To profesor wydawał się kluczową postacią teraz. Mimo to jednak nie zamierzała palić mostów, gdyby Goodwin miał jej się do czegoś więcej przydać i wciąż go kokietowała.
- Cóż… to ciężka i odpowiedzialna praca.- napuszył się Wiliam mile połechtany podziwem pięknej mężatki prowadząc ją w głąb rozrywkowej części hotelu. Usiedli przy barze… niedaleko samej Yue sączącej jakiś kolorowy drink przez słomkę. Carmen jednym uchem słuchała jego wywodów na temat wagi logistyki przy wykopaliskach archeologicznych. Bo do tej roli sprowadzało się uczestnictwo Goodwina przy nich. Dostarczał zapasy, opłacał robotników, wywoził i sprzedawał towary. Yue zaś wpatrywała się śmiało w dekolt kreacji Carmen, bawiąc się słomką za pomocą ust i języka.
Dziewczyna mimochodem uśmiechnęła się, jednak nie odrywała spojrzenia od swojego rozmówcy.
- Ojej, tyle tego jest... Pan naprawdę musi mieć ogromny umysł żeby to wszystko ogarnąć i spamiętać... i to jeszcze w dobrym czasie. - zachwycała się Victoria, gładząc z podziwem klapę marynarki Anglika - Pewnie współpracuje pan z muzeami i największymi kolekcjonerami?
- To prawda.. choć muzea nie potrafią docenić prywatnej inicjatywy.- i zaczęły się narzekania na świat nauki uważających takich inwestorów archeologicznych jak Wiliam za hieny cmentarne. Niewątpliwie Goodwin był raczej zwykłym szemranym biznesmenem, a nawet gorzej… pacynką za którą stał szef dwójki bandytów, którzy go pobili. Niemniej starał się pokazać się jak najlepiej w oczach Victorii. Nie umknęło też agentce to, że nie wspomniał jak w ogóle się wpakował w całą tą kabałę z wykopaliskami. Była niemal pewna, że Goodwin świadomie nie odpowiedział na to pytanie Victorii. I już nie miał okazji, bo gdzieś w połowie jego tyrady zegarek kieszonkowy przypięty do jego kamizelki zaczął grać melodyjkę.
- Niestety muszę już opuścić cię moja droga. Niemniej z niecierpliwością będę czekał na następne nasze spotkanie.- szarmancko cmoknął dłoń Carmen i pożegnał ją szybko… zostawiając z rachunkiem za drinki które wypił.
- Och, dobrze. Przepraszam, jeśli zajęłam panu czas, a tu jakieś ważne spotkanie pan miał... Do jutra! - udała przejętą.
- Będę liczył godziny! - usłyszała w odpowiedzi od Wiliama który wyraźnie się spieszył, a Carmen została w barze. Z Yue w pobliżu. Chinka nie podchodziła do Carmen, choć z uśmiechem skinęła lekko głową zapraszając na miejsce obok siebie.
Dziewczyna wydawała się chwile zastanawiać, taksując wzrokiem Chinkę. Wreszcie oblizała lekko wargi i przysiadła się do kobiety.
- Witam, widzę, że pani też pije samotnie, a to się nie godzi. Jeśli mogę, chętnie się dołączę. Mam na imię Victoria.- przedstawiła się.
- Yue… Niestety jestem samiuteńka. Nie mam się do kogo przytulić w nocy.- westchnęła teatralnie Chinka wodząc palcami po dekolcie swej sukni.- Opowiedz mi coś o sobie Victorio. Co sprowadza cię w te strony? Ja jestem w podróży do domu, ale zatrzymałam się na dzień lub dwa w Kairze. Jeszcze nie widziałam swojego apartamentu, ale jest ponoć duży i ma zapewnioną dyskrecję.-
Carmen zaśmiała się. To było silniejsze od niej.
- Brzmi bardzo kusząco. Chyba mam podobny apartament, jednak dzielę go z mężem. W podróży towarzyszy nam także moja ukochana kuzynka. Cóż mogę o sobie rzec? Niestety, jutro wyjeżdżam, więc dziś muszę się pakować... - zrobiła smutną minkę - Ale przynajmniej jednego czy dwa drinki z piękną towarzyszką wypiję.
- Tu czy w moim apartamencie?- zapytała Yue zmysłowym tonem.
- Obawiam się, że tutaj, niestety. Zaraz muszę wracać do siebie. - rozłożyła bezradnie dłonie. I nie chodziło o to, że nie miała ochoty na krótką przygodę z Chinką, lecz szczerze obawiała się o swoją kondycję, jeśli miała zaspokoić ją, wziąć udział w fantazjach nienasyconego Orłowa i... wstać przed 5 rano!
- Szkoda szkoda… niemniej można tu chyba usiąść przy stolikach chronionych przed ciekawskimi uszami. Mam ochotę wynająć taki, dołączysz się do mnie na te parę minutek.- zaproponowała Wężowa Księżniczka.
Carmen spojrzała jej głęboko w oczy. Po chwili westchnęła przeciągle.
- Kwadrans. I ani minuty dłużej, niestety. - powiedziała twardo.
- Kwadrans… to wiele czasu.- zaśmiała się cicho Yue dopijając drinka i wstając. Poprzez Janusa zamówiła stolik po czym ruszyła przodem kręcąc zmysłowo pupą, dzięki specyficznemu krojowi sukni który taki chód wymuszał. Usiadły w otoczonej parawanem salce przy stoliku. Miejscu bardzo podniecającym, bo przypominającym Carmen ich pierwszą randkę.
- No to opowiadaj co możesz. O co chodzi w tej całej hecy z mężem i kuzynką.- rzekła z uśmiechem Chinka rozsiadając się wygodnie i klepiąc dłonią swe uda w zachęcie by na nich Carmen usadziła swe cztery litery. Ta jednak zdecydowała się usiąść obok, choć zdecydowała się oprzeć głowę o ramię Yue.
- W pracy jestem. To wszystko część zadania. A ty przyjechałaś ze śniegiem, co? - zagadnęła, by odwrócić myśli kobiety od siebie.
- W drodze do domu jestem. Sterowce są może w miarę wygodne, ale podróż w nich długa.- gładko skłamała Yue nawijając na palec pukiel włosów Carmen.- Więc… jesteś grzeczną i potulną żonką? Musisz z nim sypiać w łóżku, czy macie oddzielne sypialnie?-
- To mój mąż - spojrzała znacząco na Yue. Trochę ją zabolał wybieg Chinki, toteż ona też nie planowała ujawniać informacji o Orłowie - Chcę z nim sypiać.
- Posłuszna i kochająca żona. Trudna maskarada.- zamyśliła się Yue i uśmiechnęła ciepło.- Współczuję, acz rozumiem…- najwyraźniej uznając, że Carmen heroicznie poświęca się dla zadania.
Agentka natomiast, by uniknąć dalszego drążenia tematu, wypiła swojego drinka i nim go przełknęła, pocałowała namiętnie Yue, dzieląc się z nią zawartością kieliszka.
- Mmmm…- dłoń Yue pochwyciła pierś Carmen masując ją umiejętnie przez materiał, a kolejne pocałunki Chinki zeszły po szyi na jej ramię.- Widzę, że wolisz przejść do czynów.-
- Zostało 11 minut. - zachichotała Carmen, zerkając na zegarek nad wejściem do prywatnego boksu.
- Cóż…- Yue sięgnęła do swojej sukni i rozsunęła zamek z boku, po czym chwyciła dłoń Carmen i poprowadziła dłoń pod materiał wprost do koronkowej bielizny okrywającej jej łono.- … a jak się dobrać… do ciebie?
To mówiąc nie przerywała wędrówki ustami po szyi Carmen.- Wiesz… jedno twoje słowo i mogę cię porwać na swój sterowiec. Znikniesz na wiele dni, zanim twoi zorientują się co się stało.-
Dziewczyna westchnęła, wsuwając palce pod bieliznę Chinki, która wydawała się równie natarczywa i niezaspokojona, co jej “mąż”.
- Nikt mnie nie zmusza, Yue. To moja praca. I i tak nie powinnam się od niej odrywać. Uszanuj to, łakomczuchu - dodała żartobliwie, po czym palcami namierzyła kryształek rozkoszy Azjatki i delikatnie ścisnęła.
- Szanuję…- jęknęła cichutko Wężowa Księżniczka podwijając dłonią rąbek sukni Carmen.- Niemniej pamiętaj, że moja oferta… jest zawsze aktualna. Gdybyś zmieniła zdanie…- westchnęła Yue lekko kąsając ucho Brytyjki. Ta zamruczała w odpowiedzi, lecz to jej dłoń natarła na klejnocik Chinki.
- Mamy mało czasu, lecz zamierzam zadbać o to, byś wyszła stąd przynajmniej trochę usatysfakcjonowana. - szepnęła do ucha Yue - Od ciebie zależy też jak to zrobię... - pocałowała jej płatek.
- Mrrr… nie myśl sobie że wyjdę na samoluba… rozsuń nieco uda…- wymruczała cicho Yue sięgając głębiej pod suknię Carmen.- Moja droga… spotkania… z tobą jak dotąd zawsze były interesujące, więc nie przejmuj się… i rozkoszuj się ze… mną… tą chwilą.-
Co jak co, ale trzeba było przyznać Wężowej Księżniczce, że ciężko się jej odmawia. Carmen posłusznie zastosowała się do jej poleceń. Kilka razy tylko znacząco zerkając na zegarek. Zamierzała być w tej kwestii nieprzekupna.
Yue zdawała sobie dobrze sprawę z upływu czasu, więc jej dłoń stanowczo zanurkowała między jej uda i palce sięgnęły wprost do wrót rozkoszy, kciukiem muskając dzwoneczek do niej. Chinka nie była tym razem delikatna, ale wiedziała jak dotykać swą kochankę. I drapieżnie zdobywała jej słodki, kącik rozkoszy, sama drżąc pod wpływem pieszczot Brytyjki.
- Jesteś okropnie zachłanna... - wyszeptała Carmen, przymykając powieki. Wpiła się gwałtownym pocałunkiem w usta Chinki, rozwierając je własnym językiem tak, jak jej palce rozwierały muszelkę kochanki, zatapiając się delikatnie w jej wnętrzu.
- Korzystam z okazji…- wymruczała po pocałunku Chinka energicznie poruszając palcami i wzmacniając doznania.- Muszę.. sprawić… byś chciała… ponownie… spotkać się.
Jej pupa wierciła się na fotelu, sprawiając że palce kochanki wiły się jej rozpalonym i wilgotnym zakątku. Obie kobiety wszak podjęły wyścig z czasem i rozkosz jaką sobie zadawały rosła w gwałtownym tempie. Choć wymęczona po nocnym szaleństwie z Orlowem, Carmen czuła jak zbliża się do orgazmu. Chcąc zdusić jęk i zarazem sprowokować kochankę, gwałtownie wyszarpała jedną z jej piersi ze stroju i pocałowała drapieżnie, ssąc obnażony sutek.
Yue drżała pod wpływem jej pieszczot sama zaciskając mocno zęby, by nie ulec pokusie oznajmienia swej rozkoszy. Jedną dłonią głaszcząc Carmen po włosach, drugą doprowadzała ją na skraj ekstazy… sama już balansując na nim.
Figle obu kobiet w końcu dotarły do przeszywającego przyjemnością zmysły finału.
- Zostały… zostały dwie minuty.- wymruczała Yue dysząc i poprawiając strój, by ukryć krągłą pierś z powrotem w stroju.- Ten talizman co ci go dałam… masz go jeszcze? Przydał ci się w ogóle?-
- Mam, noszę go zawsze w rękawicy. - przyznała Carmen, również poprawiając ubranie i starając się przywrócić naturalny oddech - Nie przydał się jeszcze... na szczęście. Ale kto wie, co będzie potem. Wciąż pracuję nad tą sprawą.
- W razie czego… wiesz gdzie mnie szukać. Pomogę… a jeśli to będzie grubsza sprawa, pomogę za odpowiednią cenę. Do negocjacji. A co do męża… jestem skłonna podzielić się tobą z nim.- zażartowała cicho Yue oblizując palce.- Wierz mi… loty sterowcem są nudne. Ale sama to wiesz, prawda?-
Przez chwilę Carmen miała ochotę przedstawić Yue Gabrielę, czuła bowiem, że te dwie mogłyby szybko znaleźć “wspólny język”. Z uwagi jednak na własne dobro, wolała tego nie robić, póki jej “kuzynka” nie skończy przygotowywać jej garderoby na wyjazd. Teraz powinna skupić się na zadaniu... podobnie jak Yue powinna przestać ją rozpraszać.
- Muszę znikać. Nie martw się... jeszcze się spotkamy - pogładziła Chinke po policzku - Może po tym zadaniu zrobię sobie urlop i... zaplanuję małą wycieczkę. - mrugnęła porozumiewawczo, po czym złożyła na wargach kobiety pożegnalny pocałunek.
- Uważaj na siebie.- rzekła na pożegnanie Yue. A Carmen nie pozostało nic innego jak udać się do swego pokoju hotelowego. Choćby po to, by zostawić w nich zakupy.

Kochanego “męża” w nim nie zastała. Orłow zapewne był gdzieś w Kairze przygotowując wszystko na wieczór. Carmen miała więc kilka godzin dla siebie. Po tym jak zadbała o Barona, postanowiła swój czas spożytkować bardzo prozaicznie... na sen. Przeczuwała wszak, że tej nocy za wiele go nie uświadczy.
Carmen obudziła się dość późno, na zewnątrz już zapadał zmrok, a na stoliczku obok łóżka leżała duża, aksamitna czarna apaszka, oraz coś co wywoływało dreszczyk przechodzący po plecach Brytyjki. Dwie skórzane bransoletki na nadgarstki połączone mosiężnym łańcuszkiem. Dowód na to że Orłow już wrócił i był zapewne w pokoju obok. Dziewczyna wpatrywała się w kajdanki jak zaklęta, nie mając odwagi się poruszyć. Dopiero gdy z pewnością stwierdziła, że Jana Wasilijewicza tu nie ma, zerwała się z łóżka i popędziła na balkon. Czuła, że musi uciekać. Zabawy z agentem caratu zaszły za daleko…
- Coś się stało?- powstrzymał ją na chwilę głos Orłowa. Mężczyzna przyglądał się z pokoju obok panoramie miasta i... właśnie uciekającej dziewczynie.- Czyżby coś cię przestraszyło?-
Zrobiła minę jak zrugana uczennica - zarazem naburmuszona i zawstydzoną. Spojrzała na mężczyznę spode łba, zatrzymując się przy drzwiach balkonowych.
- Nie było mowy o tych... o krępowaniu. Tylko o opasce. - wydukała.
- Znalazłem je przy okazji to… dorzuciłem do opaski.- odparł z uśmiechem Orłow przyglądając się Carmen.- Nie było o niej mowy...to prawda. I nie będzie ich, jeśli nie chcesz. To twoja noc i twój kaprys. Będzie tak jak sobie wymarzysz. Jeśli nie ekscytuje cię taka wizja skrępowanych dłoni, to… nie ma problemu. Zrobimy tak jak chcesz.-
- Pozwól, że kogoś zacytuję... Straszny jesteś! - warknęła.
Orłow splótł dłonie razem i oparł na nich głowę przyglądając się rozjuszonej Carmen.- Jesteś śliczna z tym rumieńcem gniewu na twarzy. Niemniej…- uśmiechnął się ciepło.- Pamiętaj że to twoja noc, a ja… mimo wszystko jestem tylko dżinem spełniającym twe kaprysy. Jeśli opaska i… to co przygotowałem ci się odwidziało, to spełnimy inne twoje marzenia. Czy to grzeczna i romantyczna kolacja tylko we dwoje w hotelowej restauracyjce, czy to zakucie mnie w te kajdanki i wydanie ci na pożarcie. Wszystko… co zechcesz.-
- To... nie w porządku. - powiedziała i podeszła do niego. Stanęła naprzeciwko, nie dotykając go jednak, a jedynie patrząc mu w oczy - W naszym... zawodzie. Pojęcie wstydliwości nie istnieje. I ty i ja zrobimy to z kim trzeba i... jak trzeba. Nie jest więc dla mnie atrakcyjnym, że potraktujesz mnie jak swój... cel. Dla nas nagość fizyczna to nie problem, lecz nagość emocjonalna... to jej pragnę. Chcę byś obnażył nas oboje. - przygryzła wargę, po czym jednak zdobyła się na więcej i dodała - Chcę byś pokazał mi świat swoich pragnień. Tych prawdziwych... I chcę byś mnie do niego zabrał, uczynił tej nocy... jego królową. - przełknęła ślinę - Obojętnie czy będziesz tylko dotykał mojej dłoni czy biczował moje pośladki. Tej nocy chcę... twojej nagości. Tej prawdziwej.
- Rozbierzesz się dla mnie.. tylko dla mnie… odsłonisz swe ciało… położysz się na łóżku i zakryjesz opaską oczy. Pozwolisz mi się wielbić…- rzekł cicho Orłow wpatrując się w oczy Carmen.-... nie będziesz nic robiła przez jakiś czas… Chcę byś poczuła się boginka wielbiona przez swego wyznawcę.
Przechylił na bok głowę dodając.- Nie traktuję cię jak cel… staram się… spełnić twoje pragnienia. Po prostu… przyjemność sprawia mi wszystko co ostatnio nam się zdarza między nami. Czasem tylko całkiem tracę głowę.-
Patrzyła mu w oczy, a potem uśmiechnęła się. Najpierw delikatnie, a potem coraz bardziej promiennie i... łobuzersko. Odwróciła się do niego plecami i zaczęła kręcić biodrami w takt niesłyszalnej muzyki.
- A zatem patrz, mój drogi. I pamiętaj. Dopóki nie założę opaski, nie wolno ci mnie tknąć. Bo inaczej czar pryśnie, a ja ucieknę. - powiedziała, powolutku rozsznurowując gorset.
- Zgoda…- rzekł z uśmiechem Orłow przyglądając się Carmen drapieżnym spojrzeniem.- Lubię podziwiać twoje piękno… lubię je wielbić, lubię… trzymać cię drżącą w moich ramionach.
- I co jeszcze lubisz? - Carmen zrzuciła gorset na ziemię i przeciągnęła się, rozkoszując swobodą. Powoli okręciła się wokół własnej osi, by spojrzeć wyzywająco na Orłowa.
- Pożądanie w twoich oczach. Twój uśmiech… twoją prowokującą naturę, dzikość… czasami chcę ją ujarzmić, czasami jedynie podziwiać.- wymruczał rozbierając ją wzrokiem.- Ale dziś… to twoje kaprysy się liczą… twoje pragnienia.-
- I dlatego chcę, byś mówił. Nie wiesz, że to zmysł słuchu jest dla kobiet najbardziej erogenny? - zapytała, wypinając się prowokacyjnie i odpinając pończochy - Tak jak dla mężczyzn wzrok... - to rzekłszy, wyprostowała się i rzuciła w Orłowa majteczkami, które zdjęła dosłownie przed chwilą.
- Marzę więc o tym by widzieć jak się prężysz przede mną, jak twe spojrzenie mówi że pragniesz mego dotyku, że nikt nie rozpala cię tak bardzo jak ja.- wymruczał Orłow chwytając ów skrawek bielizny i wąchając go prowokująco.
Dziewczyna tymczasem stała odwrócona do niego bokiem, rozwiązując pozostałe tasiemki sukni. Po chwili materiał opadł na ziemię z szelestem, a ona została odziana jedynie w krótką, fioletową halkę - tak cienką, że pod światło było widać dokładny zarys ciała Carmen.
- Chciałbym rozkoszować się krągłościami twego ciała… wielbić je pocałunkami…- mówił Orłow pożerając ją wzrokiem. Carmen dobrze wiedziała, że nie odrywa spojrzenia od niej.
Delikatnie zsunęła ramiączko... po czym przytrzymując halkę na wysokości piersi, znów odwróciła się tyłem do mężczyzny.
- A twoje... ciągoty, do upubliczniania naszych pieszczot? - wymruczała, wijąc sie kocio - Powiedz... o czym tutaj marzyłeś? Chciałbyś brać mnie, gdy ktoś patrzy... a może... patrzeć, gdy ktoś inny mnie bierze w posiadanie?
- Jestem za zazdrosny… jestem Rosjaninem. Nie oddałbym cię w ręce innego mężczyzny, ale kobieta… hmmm… wyglądałaś kusząco, gdy flirtowałaś z tą Chinką.- uśmiechnął się Orłow przyglądając Carmen w zamyślenie.- Tak. Mógłbym się podzielić tobą, mógłbym wielbić wraz z inną kobietą twą słodką osóbkę. Mógłbym patrzeć jak figlujesz z inną. Musiałabyś jednak mnie przykuć jeśli chciałabyś mieć pewność, że wytrzymałbym do końca nie próbując się dołączyć do waszej zabawy.-
- Nie odpowiedziałeś w pełni. A kwestia upubliczniania? - zapytała Carmen, gdy nagle, bez uprzedzenia ściągnęła z siebie halkę. Wciąż jednak była obrócona tyłem do mężczyzny. Wyciągnęła do góry dłonie i naprężyła ciało.
- Nie wiem… może… czasem dla dodania pikanterii. Krew płynie mocniej w żyłach, gdy jest możliwość przyłapania na takim akcie. Publiczne figle same w sobie są nudne, chyba że mają posmak zakazanego owocu.. takiego jak smakowałaś na uliczkach Kairu wraz ze mną.- wyjaśnił z uśmiechem Orłow i zamyślił się.- A czemu to cię ciekawi?-
- Bo ty mnie ciekawisz. - odparła. Powoli podeszła do łóżka. Palcami pogładziła pościel aż... dotarła do opaski.
- Zażądałbym w zamian twoich sekretów… ale ten wieczór należy do ciebie królowo.- usłyszała jego słowa, a potem otworzył drzwi do pokoju. Był już nagi od pasa w górę.. musiał się więc rozbierać po drodze.- Każdy twój kaprys, każda fantazja… zostanie spełniona. Wystarczy że powiesz.-
- Obawiam się, że tego pożałujesz... - powiedziała, wchodząc na łóżku. W dłoni trzymała opaskę, lecz nie zakładała jej. Bawiła się, wodząc materiałem pomiędzy swoimi piersiami.
- Być może… ale dałem słowo.- mężczyzna nie ruszył do łóżka, ale powoli rozpinał pas spodni, bezwstydnie się przed nią obnażając. Carmen mogła podziwiać muskularny tors Rosjanina i ślady swych ząbków na nim.
Odruchowo zamruczała. Wpatrując się intensywnie w kochanka uniosła opaskę do oczu i dość mocno zawiązała. Poczuła jak dreszcz przechodzi jej ciało tylko z tego powodu.
- Jestem więc twoja... - szepnęła.
- Następnym razem… poproszę z różową wstążeczką w talii.- usłyszała żartobliwy ton mężczyzny, jak i jego kroki… I odgłos osuwającego się materiału. Poczuła jego dłonie obejmujące jej stopę i muśnięcia ust na niej.- Takie rozkoszne ciałko i tyle miejsc do wycałowania.
- Oby tylko nocy ci starczyło. - uśmiechnęła się Carmen, starając się ukryć nerwowość. Było w tym zarówno podniecenie, jak i wyuczony instynkt agenta, który podpowiadał jej, że nie powinna się osłabiać i być zawsze gotową na atak.
- Toooo… reszta zostanie na kolejną noc… po twoim powrocie z wykopalisk. - jego ust szły po jej lewej łydce i kolanie, z pietyzmem całował i smakował jej skórę wspinając się tą pieszczotą wyżej. A ona… nagle poczuła pod stopą sztywny acz sprężysty obiekt, ciepły i miękki w dotyku. Oręż miłości Orłowa.
- Oj... - tego się nie spodziewała, więc jej reakcja była spontaniczna, a stopa zadrżała.
- Coś się stało?- mruczał Orłow wodząc ustami i dłońmi po jej lewym udzie. Głaskał delikatnie jej skórę palcami tuż przy jej intymnym zakątku, jak na złość… pomijając go, gdy sama Carmen czuła, że Jan Wasilijewicz jest pełnej gotowości do podboju jej ciała.
- Ty się stałeś... Jednak... nie wiem czy nie będziesz mnie musiał związać. Ciężko... dać się tak wielbić.
- Chcesz… tego? … mieć związane dłonie, przykute do łóżka. Być bezbronną… całkowicie zdaną na kaprysy mego języka?- szeptał wodząc językiem w okolicy jej pępka.
- Ja... chcę... chcę byś mnie zmusił... do błagania o spełnienie... - powiedziała cicho.
- Więc więzy się przydadzą.- słyszała ja brzęczy łańcuszek, więc je wziął. A potem powoli założył skórzaną obręcz na jedną dłoń, a potem na drugą zmuszając Carmen do wyciągnięcia rąk w górę. Przykuta do ramy łóżka czuła jak mężczyzna tuli się do niej ocierając o jej bok swym dowodem swego pożądania. Po czym zaczyna całować jej piersi, lizać skórę, kąsać ich szczyty. Bawić się jej krągłościami i palcami muskać skórę podbrzusza, tuż nad najbardziej wrażliwymi na dotyk obszarami ciała. I drażni w ten sposób jej apetyt.- Dla mnie to też trudne… jesteś chodzącą pokusą Carmen.-
- Och zamilcz... - zasyczała, jednocześnie wijąc się z podniecenia pod jego dotykiem. Fakt, że miała przysłonięte oczy jeszcze potęgował odbiór bodźców z zewnątrz - To ja dałam się skrępować mojemu niedawnemu wrogowi... całkiem straciłam rozum... - chciała chyba jeszcze coś powiedzieć, lecz jęknęła, gdy Orłow musnął jej sutek.
- Przyznaję… że śniłaś mi się raz taka.. tuż po spotkaniu w łaźni… naga i rozpalona. Szepcząca o rozkoszach jakie mi dasz… jeśli tylko zdołam cię… pocałować.- po tych słowach nachylił się i drapieżnie zaczął całować usta Carmen, zachłannie i zaborczo. Jego język wyzwał usta Brytyjki do słodkiej szermierki, a jego dłoń namiętnie ścisnęła pierś drżącej dziewczyny.- Muszę przyznać że wyglądasz zachwycająco.
W odpowiedzi tylko zamruczała cicho, łowiąc jego pocałunki, niepewna co będzie za chwile.
Nie widziała nic… mogła polegać na swym słuchu i przede wszystkim dotyku. Więc skupiła się na doznaniach, na pieszczocie jego pocałunków na swych piersiach, na muskaniu jego języka na jej udach, na palcach wędrujących po jej skórze. Niewątpliwie Orłow delektował się urokami jej nagiego ciała rozpalając jej zmysły. A ocierający się zupełnym przypadkiem o jego biodro oręż kochanka mówił jej jak bardzo jest już gotów podbijać jej bezbronną bramę rozkoszy. Obszar, który jak na złość, pomijał w tej zabawie. Carmen zachłannie wciągała powietrze, wyobrażając sobie jak Jan reaguje na widok jej unoszących się i opadających potem piersi. Na samą myśl o tym, jak pożerał ją wzrokiem, robiła się mokra. Coraz częściej też ocierała udem o udo, kręcąc się i szukając pozycji, która nie wzmagałaby jej głodu. Zamierzała przetrzymać Orłowa... i siebie, najdłużej jak będzie potrafiła.
Na moment mężczyzna przerwał zabawy jej ciałem. Usłyszała jedynie skrzypienie łóżka, wyczuła zmiany rozłożenia ciężaru na nim. Potem poczuła jak jego kolana ocierają się o jej boki, jego dłonie objęły jej piersi. A pomiędzy nimi poczuła twardą obecność pala rozkoszy kochanka. Dociskając jej krągłości do swej dumy, Orłow delikatnie kołysał biodrami sprawiając że Carmen czuła doskonale ów ruch między swym biustem. I to jak on drży…
Było cicho, więc słyszała dobrze jego dyszenie pełne pożądania.
- Ty potworze... - westchnęła, pobudzona jeszcze bardziej wyobrażeniem tego co robił i jego narastającym podnieceniem. Uniosła nieco twarz, by ustami spróbować dotknąć męskości kochanka.
- Ty też… jesteś… straszna…- jęknął cichutko w odpowiedzi. Jakoś nie zabrzmiało to jak obelga. Czuła jak drży, od czasu do czasu dotykała ustami czubka owego rozpalającego wyobraźnię intruza między jej piersiami. Czuła jak jego dłonie zaciskają się gwałtownie na jej piersiach, gdy poruszał biodrami wyjątkowo powoli i delikatnie, by nie rozpalać w sobie zbyt szybko żądzy. Otulony mrokiem wzrok kreował w głowie Carmen własne wyobrażenia, w tym… czasem… siedzącą gdzieś z boku Wężową Księżniczkę przyglądającą się z pożądaniem ich figlom… czasem tylko, bo ciężko się było skupić przy sztywnej obecności kochanka między biustem i coraz bardziej dojmujące nieobecności pieszczot między własnymi udami.
- I zamierzasz mnie za to ukarać... brudząc moje lico? - zapytała prowokacyjnie, uśmiechając się przy tym. Chciała go sprowokować, by wyszedł z roli. By to on poczuł się ofiarą…
- Nie… ja rozkosz… uję… się… sytuacją…- pojękiwał cicho mężczyzna ugniatając jej krągłe piersi jak ciasto, by lepiej poczuła jak bardzo ją pragnie.
Carmen odchyliła do tyłu głowę, oddając się jego pieszczotom. To było ciekawe doznanie... obserwować Orłowa poprzez dotyk, wszak czuła jego ciało...
- A jeśli powiem... że tego sobie właśnie życzę? - szepnęła - Poczuć się... zbrukaną przez ciebie?
- Twoje życzenie...jest dla mnie rozkazem.. dziś przynajmniej…- przypomniał jej zmysłowym tonem Orłow i ruchy jego bioder nabrały wigoru, tak jak i namiętna pieszczota dwóch półkul ocierających się o jego męskość. Kochanek Carmen dyszał głośno i drapieżnie… niewątpliwie wkrótce spełni jej prośbę.
Uśmiechnęła się. O to jej chodziło.
- Wiesz, jednak nie. Przestań. Rozmyśliłam się. - powiedziała, starając się przy tym nie śmiać.
- Ale ja już … się nie mogę rozmyślić…- warknął gniewnie Orłow nie przerywając gwałtownych ruchów bioder. Budowane napięcie coraz bardziej domagało się uwolnienia.
- To mój wieczór. Rozkazuję ci. - zachichotała, jednocześnie prowokując go ruchami ciała uwięzionego pod nim.
- Jest granica… za którą twoje …- nie dokończył od razu. Odsunął się i usłyszała jęk. I poczuła kropelki wilgoci spływające po swej skórze. Nie po twarzy… tej nie pobrudził, natomiast półkule piersi brzuch pewnie oznaczył swą żądzą.-... rozkazy tracą na znaczeniu.-
- No wiesz... myślałam, że trzymasz się swoich zasad... - powiedziała z uśmiechem, przeciagając się zmysłowo - No i co ja teraz mam zrobić? Ubrudziłeś mnie.
- A co chcesz bym zrobił ?- usłyszała w odpowiedzi, czując dłoń mężczyzny przesuwającą się po jej brzuchu w delikatnym masażu.
- A po co mam mówić, skoro i tak nie wiem, czy mnie posłuchasz? - udała obrażoną.
- Mmmm…- zamyślił się Jan Wasilijewicz.- Bo wtedy zacznę robić co ja chcę… i mam teraz wielką ochotę dać ci klapsa na gołe pośladki.-
- Na szczęście tego nie zrobisz, bo jesteś posłusznym pieskiem... - oparła o niego stopę.
- Nie wiem… kusi bardzo…- pochwycił tą stopę uniósł wyżej i poczuła muśnięcia języka na niej powolne i leniwe.- Więc… twe życzenie?-
- Wyczyść mnie w taki sposób, jak uznasz za najbardziej... podniecający. - powiedziała z uśmiechem.
Poczuła jak puszcza jej nogę i poczuła jego język i palce na swojej skórze, zbierające to czym ją wybrudził. Poczuła też po chwili jego palce przytknięte do swych ust… ze zebranymi na nie śladami pożądania.
- To bardzo bezczelne - skomentowała, po czym zaczęła ssać jego palce pożądliwie. Chciała więcej. Orłow zaspokoił swoją żądzę, ona wciąż nie... - Doprowadź mnie... - powiedziała ledwo słyszalnie, gdy oblizała wszystkie palce, które jej podsunął.
- Jesteś pewna, że już chcesz? Jeszcze nie zdążyłem cię… oczyścić.- nadał lizał jej piersi, podsuwając palce pod jej usta. Czuła jego język na swej skórze, gdy pytał.- Nie powiedziałaś zresztą… jak mam to zrobić.-
- Jestem pewna... - powiedziała przez zaciśnięte zęby, starając się nie jęczeć, gdy jego język muskał jej rozgrzaną skórę.
- Ja zaś nie… nie powiedziałaś jak chcesz bym cię wziął.- Orłow wyraźnie się z nią droczył. W dodatku jego dłoń pieszczotliwie głaskać zaczęła jej podbrzusze, jedynie delikatnie muskając intymne obszary Brytyjki.
- Jakkolwiek... dręczycielu. - warknęła, starając się zacisnąć uda, by stłumić nieco pożądanie.
- Powiedz… jak… chcę to usłyszeć… chcę… wiedzieć jak lubisz się kochać najbardziej.- wymruczał cicho Orłow nie dając za wygraną i próbując wyrwać kolejny intymny sekret Carmen.
- Nie... to... nie chcę. - próbowała się bronić - Zrób to jakkolwiek... może być nawet palcami... proszę... - jej ciało drżało w gorączce zmysłów, tak bardzo pożądała tego mężczyzny.
- Nie będę taki… nie martw się…- usłyszała z jego ust. Po chwili słyszała jedynie skrzypienie łóżka, bo mężczyzna przestał ją dotykać. Po chwili jednak jego dłonie władczo rozchyliły jej nogi. Które następnie usadowił łydkami na swych ramionach. A ona poczuła jak zdobywa swą męskością kwiat jej kobiecości. Mocno, stanowczo i głęboko. Znów był sztywny i twardy… i co najważniejsze… tym razem w niej.
Jęknęła z zaskoczenia i bólu, który zaraz potem przeszedł w rozkosz.
- O taaak... - zawodziła, po czym przygryzła wargę, najwyraźniej wciąż jeszcze tocząc walkę z własną naturą.
- Jesteś… słodka… też… - wydyszał Orłow przytrzymując lekko uniesione pośladki dziewczyny dłońmi i szturmując ruchami bioder bramy jej rozkoszy. Mocno, gwałtownie i brutalnie…. poruszając całym jej ciałem po pościeli. Ich figlom towarzyszyły jęki sprężyn łóżka, oraz dźwięk miedzianego łańcuszka trzymającego ręce Carmen na uwięzi.
- Krzywdzisz mnie... - zawyła dziewczyna, lecz nie była to skarga - Jeszcze... chcę jeszcze... - prosiła gorączkowo. Dłońmi złapała się łańcuchów, by znaleźć w ten sposób oparcie i naprężyć swoje ciało, by było gotowe za każdym razem, gdy kochanek się w nie zanurzał.
- Wyglądasz… pięknie... chcę cię… bardzo… - wydyszał w podnieceniu Rosjanin tylko przyspieszając swe szturmy. Również jemu udzielał się nastrój wijącej się dziko kochanki.
A Carmen czuła go całym ciałem… mogła w tej chwili ulepić z gliny jego prężącą się dumę. Nic nie widząc praktycznie odbierała otoczenie zmysłem dotyku, a ten nagle skupił się w jej podbrzuszu wywołując kolejne fale rozkoszy, wprawiające jej własne piersi w falowanie. To było intensywne doznanie wzbierające do wybuchowej kulminacji. Jak skrępowana bestia, nagle napięła łańcuchy, wyginając w łuk swoje ciało, targane potężnymi spazmami rozkoszy. I to nie była chwila. Raz po raz jej ciało lekko opadało, by za chwilę znów napiąć się niby cięciwa w łuku. Orłow czuł jak wnętrze kobiety zaciska się konwulsyjnie na jego orężu. Wyciskając z niego trybut i hołd dla swej urody. Bo gdy ona dochodziła gwałtownie na szczyt, to Orłow jej towarzyszył.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 31-03-2017, 22:38   #28
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- No… to było intensywne, Carmen. Więc co teraz moja śliczna? Jaki kaprys?- zapytał wesoło.
Westchnęła.
- Wciąż nie zmusiłeś mnie do błagania. Choć... przyda mi się chwila oddechu. - powiedziała, starając się opanować oddech.
- Prawie zmusiłem…- poczuła jak głaszcze ją po brzuchu delikatnie i pieszczotliwie.- Pytałaś mnie czy podniecało mnie widzieć cię z innym lub inną. A jak jest w drugą stronę? Chciałabyś bym ja patrzył jak ty… figlujesz? Podnieca cię taka wizja?-
- Ja... nie wiem. Z jednej strony czuję chęć zagarnięcia cię, ta wdówka... nawet nie wiesz jaka byłam zła... i smutna. A jednocześnie czułam, że w naszym fachu... nie mogę sobie pozwolić na komfort monogamii. Myślę, że moja postawa w dużej mierze zależy od ciebie. Jeśli ty się będziesz tym bawił... może i ja będę potrafiła. - powiedziała z namysłem, leniwie poddając się jego pieszczotom.
- Cóż… jeśli znajdziesz jakąś ładną bezpruderyjną kobietę to możliwe, że się zgodzę…- głaskał nadal po brzuchu unikając miejsc, które mogłyby bardziej pobudzić jej ciało. - Ta wdówka o której wspomniałaś… miała nienasycony apetyt. Mam wrażenie, że chętnie skonsumowała by nas oboje i to na raz. I dziwnie… wiesz, że ona próbowała czytać mnie dotykając mej skóry? Mówiła mi co we mnie drzemie.-
- Trafiała?
- Tak… ale były to dość ogólnikowe określenia. Żem namiętny, porywczy, gwałtowny… że mam słabość do ciebie…- zaśmiał się Orłow na wspomnienie.- Nie odczytała, że moje imię nie zaczyna się na P. Niegroźna z niej wdówka. Ale też nie dziwię się, że jej mąż nie wytrzymał. Potrafiła by wycisnąć wielu jak cytryny.-
- Chyba lubisz jak się robię zazdrosna co? - fuknęła na niego Carmen - I... weź mnie rozwiąż już. Starczy tego dobrego. O. - starała się brzmieć stanowczo.
- Nie masz powodu, być o nią zazdrosna. W końcu jestem w tym łóżku, dotykam twego ciała, całuję.. twoje piersi.- poczuła jak pocałował szczyty jej biustu.- I mam ochotę na ciebie… nie na nią.
Po czym zabrał się za uwalnianie jej dłoni dodając żartobliwie.- Dzisiaj wyjątkowo tak łatwo cię wypuszczam. Normalnie musiałabyś się czymś wykupić.-
- E tam, pewnie po prostu już cię nudzę i chcesz mnie spławić. - powiedziała z uśmiechem, kręcąc biodrami prowokacyjnie.
- Jesteś tego pewna?- Rosjanin rozchylił gwałtownie jej uda. Dłońmi pochwycił za piersi Carmen i leniwymi ruchami bioder ocierał budzącą się do życia dumą o podbrzusze Brytyjki.- Więc… moja droga? Twoje ręce są już wolne, ale noc się nie skończyła. Jakie jeszcze są twe życzenia i kaprysy? Aaaa… byłbym zapomniał. Gabriela przyniosła suknię, a jakaś pokojówka puzderko obwiązane czerwoną wstążką i z doczepionym bilecikiem… Był na nim dość specyficzny podpis. Kobiece usta odciśnięte fioletową szminką. Czyżbym miał powody by być zazdrosnym?-
Carmen zdjęła przepaskę z oczu i przyjrzała się kochankowi.
- Gdzie to puzderko? - zapytała, celowo ignorując jego pytanie.
- W pokoju… na stole pozostawione.- wymruczał mężczyzna nie przerywając pieszczoty piersi i ocierania się o jej podbrzusze. Odsunął się jednak po chwili na bok i usiadł czekając na dalsze działania Brytyjki.
- W takim razie zaraz wrócę. - posłała mu słodki uśmiech żmijki i nago ruszyła do drugiego pomieszczenia, by sprawdzić, co też Yue jej wysłała.

Na stoliku rzeczywiście było drewniane puzderko przewiązane czerwoną wstążką. A obok niego bilecik z odciśniętymi ustami w kolorze fioletu. Zdjęcie wstążki zajęło chwilę, otwarcie pudełka już krócej. W środku na poduszeczce leżała mosiężna igła wypełniona biało-niebieskim płynem. Na samej igle wygrawerowano “serum glacies”. Był to więc rodzaj serum, kosztowny podarek i wymagający nieco talentu by właściwie go użyć. Ale w sytuacji podbramkowej… psioniczne moce mogły być przydatnym wsparciem. Choć Carmen była naga, umieściła podarek w rękawicy, którą zwykle nosiła na przedramieniu. Yue naprawdę ją rozpieszczała, a ona... traktowała ją jak odskocznię. Poczuła wyrzuty sumienia. Wróciła do pokoju i stając w drzwiach, przyjrzała się swojemu kochankowi.

Jan Wasilijewicz siedział na łóżku owijając sobie czarną apaszkę wokół dłoni i przyglądając się wchodzącej Carmen.- Coś się stało? Wydajesz się jakaś taka zamyślona.-
Nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę po prostu patrzyła na jego nagie ciało. Był zarówno męski, jak i piękny - w idealnych proporcjach. Choć z twarzy wydawał się niebrzydki i tylko nieco nieokrzesany, to prawdziwy urok agenta caratu tkwił w jego nagości. A on był tego świadomy i w pełni z tego korzystał.
- Nic się nie stało. - odparła dziewczyna, ruszając niespiesznie w stronę łóżka. - Teraz Ty zawiąż sobie oczy.
- Zgoda…- rzekł Orłow rzeczywiście to czyniąc.- Dziś każdy twój kaprys jest dla mnie rozkazem. Nooooo… prawie każdy.-
Siedząc zasłonił sobie oczy, po czym rzekł. - Już.-
- Teraz ręce. - powiedziała, podchodząc do krawędzi kołdry i przyglądając się Orłowowi bez skrępowania.
- Ręce sama musisz skuć.- przypomniał jej Jan wyciągając je do przodu.- Mi by było niewygodnie, poza tym… zamierzasz mnie przykuć do łóżka, tak?-
- Nie, wystarczy samo skrępowanie. - odparła dziewczyna, nakładając bransolety na nadgarstki kochanka. Nie spuszczała go przy tym z oczu.
- Zgoda.- uśmiechnął się nerwowo Orłow niepewny planów Carmen, ale posłuszny… i podniecony.
Dziewczyna zagwizdała charakterystycznie. Baron spełzł z szafy i posłusznie ruszył w stronę swojej pani, która ustawiła się tak, by wąż, chcąc do niej dotrzeć, musiał prześlizgnąć się po nagim mężczyźnie.
- Co ty planujesz?- tym działaniem najwyraźniej nastraszyła swego kochanka, za to jego włócznia mocniej zaczęła celować w sufit.
- Zapewnić nam niezapomniany wieczór, kochany mężu. Przecież poznałeś już Barona... - zaśmiała się cicho. Chwilę pogładziła pupila, po czym przeszła z nim kawałek i gestem odesłała do gniazda. Następnie wróciła do Orłowa - Zabawa polega na tym, że nie wolno ci się poruszyć. Inaczej Baron, który jest teraz obok ciebie na stoliku nocny, cię ukąsi. - kłamała jak z nut.
- To już tortury.- zaprotestował Orłow, acz niezbyt głośno i bez oburzenia w głosie.- Ale jeśli cię to bawi… jestem dziś cały twój księżniczko Carmen.-
- Tortury, które cię podniecają... - szepnęła, wspinając się na łóżko i całując zmysłowo jego szyję.
- Wiesz… dobrze.. że nawet zapach twych perfum rozpala mnie.- przypomniał Jan Wasilijewicz pozwalając się całować i nie ruszając się z miejsca.
- Tak to sobie tłumacz... i pamiętaj, ani drgnij. - Carmen przygryzła jego ucho, po czym pocałunkami zaczeła schodzi niżej. Całowała czule szyję mężczyzny, jego obojczyk, pierś... Jej dłonie gładziły w tym czasie jego uda, czasem prowokacyjnie, drapiąc je pazurkami. Podobnie jak Orłow, na razie skutecznie omijała okolicę, gdzie ciało mężczyzny najbardziej żywiołowo reagowało na jej pieszczoty
Mężczyzna stoicko znosił jej prowokacje, choć napięte wyraźnie mięśnie świadczyły o tym jak wiele wysiłku to wkłada. Carmen mogła być dumna ze swego mężczyzny. I ta świadomość, że w tej chwili należał tylko do niej… była bardzo przyjemna.
- O co chodzi...wydajesz się napięty, mój drogi mężusiu? I nie oddychaj tak gwałtownie, bo możesz zdenerwować Barona. - szepnęła dziewczyna, odsuwając się na moment od Jana, by miał okazję zatęsknić za jej dotykiem.
- Straszna jesteś… nie boisz się że odwdzięczę ci się za to, gdy ty będziesz całkiem w mej władzy?- rzekł Orłow z kpiącym uśmieszkiem maskującym jego niepokój, ale i ekscytację.
- Może na to liczę - podpowiedziała, sycąc się widokiem skrępowanego agenta, po czym jeszcze dodała - Tylko pamiętaj, nie wolno ci drgnąć...
... i bez ostrzeżenia ujęła jego męskość w usta. Nie bawiła się tym razem w słodkie wstępy. Jedną dłonią pieściła klejnoty mężczyzną, podczas gdy drugą przytrzymawała berło u jego nasady.
Głośne jęki mężczyzny były dowodem jak sprawnie Carmen rozpalała swą pieszczotą. Głośne jęki i wyraźna sztywność kochanka między udami. O dziwo…. akrobatka napotkała opór, bo mężczyzna starał się nie dojść do szczytu za szybko. Był jednak na straconej pozycji i Brytyjka poczuła w ustach satysfakcję kochanka. I trzeba przyznać… Jan Wasilijewicz, nie poruszał się wcale podczas tej zabawy. Jeszcze spijając jego soki, dziewczyna sięgnęła do oczu mężczyzny i ściągnęła z nich opaskę, by mógł zobaczyć, jak bardzo został wrobiony przez młodziutką akrobatkę. Usiadła przed nim po chwili i uśmiechając się z zadowoleniem, otarła z kącika ust ostatnią kropelkę świadectwa tego jak bardzo agent caratu nie lubi tortur.
Orłow jakoś nie szukał spojrzeniem Barona, jego wzrok wędrował po nagim ciele siedzącej przed nim Carmen.
- Boże… jaka ty jesteś śliczna…- westchnął uśmiechając się. - Takie niewiniątko urocze i kuszące zarazem.-
Dopiero wtedy rozejrzał się za wężem.- Gdzie on jest?-
- Poszedł zaraz po tym jak go zawołałam. - powiedziała, starając się nie śmiać, choć było to naprawdę trudne.
- Jednym słowem zabawiłaś się moim kosztem.- westchnął z kwaśną miną Orłow. Nachylił się ku niej dodając.- Bardzo złośliwe zagranie… acz…- wzruszył ramionami.-... dziś wszelkie kaprysy twe postaram się spełnić. Zgodnie z obietnicą, że to twoja noc.-
- Jako rzekłeś. A że możesz tego pożałować... - znacząco zaczepiła palcem o jego kajdany - Sam chciałeś podjąć ryzyko.
Popchnęła mężczyznę zdecydowanie, by przewrócił się na plecy, po czym położyła się na nim, jak na materacu do pływania. Oparła dłonie na jego szerokiej piersi, podpierając tym samym podbródek, by mogła patrzeć na swoją ofiarę.
- Opowiedz mi coś. Opowiedz mi o... pierwszej swojej miłości. - zachichotała.
- Serio? Chcesz wysłuchiwać takich ckliwych opowiastek?- zaśmiał się Orłow i przymknął oczy.- Miała dziewiętnaście lat, była o dwa ode mnie starsza. Miała długie jasne włosy, które splatała w długi warkocz i figlarnie zakręcone kędziorki na czole. Przepięknie grała na fortepianie.-
Carmen poprawiła się nieco, by było jej wygodnie, lecz ani nic nie powiedziała, ani nie spuściła wzroku z Orłowa, dając mu do zrozumienia, że “tak, chce ckliwej historyjki”.
- Były liściki do niej… recitale na fortepianie tylko dla niej… wiersze… tak koślawe, że aż zęby bolą. Na końcu było złamane serce bo wybrała starszego.- westchnął Orłow w zamyśleniu.- I skończyła się miłość.-
- Nie miałeś ochoty jej odnaleźć? Gdy... stałeś się taki, jak jesteś teraz i niewiele potrafiłoby ci się oprzeć?
- Och… nie musiałbym szukać. Jest żoną księcia Aleksego.- odparł z ironicznym uśmieszkiem Orłow.- Urodziła mu córkę i przytyła kilka kilo. Nadal ma śliczne włosy, ale to jedyny ślad jej urody. To była moja pierwsza naiwna miłość… i zakończyła się jak one wszystkie u nadpobudliwych emocjonalnie nastolatków. Porażką wtedy i sentymentalnym miejscem w pamięci.-
- Zatem i dla mnie jest nadzieja. - zaśmiała się Carmen, choć trochę sztucznie.
- Jesteś pewna… że tylko nadzieja? Możesz zmienić w moją fascynację… mogę… polować na ciebie później, by chwycić w ramiona na kilka słodkich chwil dzikiej namiętności i bliskości. - uśmiechnął się… w jego mniemaniu “złowieszczo”, ale czy jego obietnica brzmiała tak w jej uszach?
- A skąd wiesz, że pomyślałam o tobie właśnie? Może chodziło mi raczej o to, że dla mojej pierwszej miłości jest nadzieja, że się rozwieje. - pokazała mu język.
- Cóż… ciężko nie myśleć… mi o czymkolwiek poza twymi krągłościami, skoro dociskasz je tak przyjemnie do mego ciała.- odparł Jan Wasilijewicz wystawiając również język i próbując jego czubkiem dosięgnąć jej warg.
- Jesteś nienasycony... - powiedziała, podciągając się nieco, by pochwycić jego język i pocałować go namiętnie.
Orłow rozkoszował się pocałunkiem przez chwilę, nim rzekł.- Ja? … a kto mnie kusi swoją gołą pupą, krągłymi piersiami i tym uśmiechem… który mówi… złap mnie, a otrzymasz nagrodę?-
- Nadinterpretacja, skarbie. Mój uśmiech mówi “złap mnie i weź sobie nagrodę” - mrugnęła do niego prowokacyjnie, lecz dopóki na nim leżała i dopóki on był skuty, wiedziała, że to ona ma przewagę i może jeszcze trochę podrażnić bestię.
- Więc nie dziw się że łapię przy każdej okazji… i rozkoszuję się nagrodą.- oplótł ją nagle nogami przyciskając do siebie.- Ale dziś...postaram się być grzeczny i spokojny… tak długo jak będziesz sobie życzyła.-
- A kiedy powiedziałam, że tego pragnę? - rzekła, po czym przejechała języczkiem niespiesznie po policzku mężczyzny.
- Kiedy zaczęłaś… wypytywać… o moją miłość. Musiałem ci grzecznie odpowiedzieć.- jęknął cicho Orłow coraz bardziej pobudzony poniżej pasa.
- Cieszę się, że jesteś taki... karny. - dziewczyna zaczęła ocierać się o ciało mężczyzny, przesuwając się w górę i w dół zmysłowymi, powolnymi ruchami całego ciała.
- Ciesz się, że jestem taki skuty…- jęknął cicho Orłow poddając się pieszczocie, gdy ona walczyła z własnym apetytem, czując podbrzuszem rosnącą pokusę.
- Z tego też się cieszę, choć myślę, że teraz będzie ci trudno. Moje życzenie, to byś mnie wziął tak, jak tego pragniesz. Bez względu na przeszkody. - przygryzła dolną wargę, obserwując reakcję Orłowa na to polecenie.
- A tą przeszkodą będziesz.. ty? - wymruczał Orłow przyglądając się obliczu dziewczyny.
- Dobrze myślisz. I para bransoletek na twoich przegubach. - Carmen usiadła na mężczyźnie, nogami mocno przyciskając się do jego boków, by utrudnić mu podniesienie się choćby do pozycji siedzącej.
Orłow zaczął się szarpać jak dzikie zwierzę by zrzucić z siebie Carmen co nie było łatwe. Wreszcie… chwycił skutymi razem dłońmi za jej lewą pierś, ściskając ją lekko i ugniatając i kciukami masując jej twardy od podniecenia szczyt. Skoro nie mógł jej zrzucić.. spróbował skusić do ustępstw. Kochanka westchnęła rozkosznie pod wpływem gwałtownej pieszczoty, lecz nie zamierzała się łatwo poddać. Wypięła pośladki, raz po raz ucierając się nimi o znów pobudzonego Orłowa.
Jęknął biedaczek.. rozkoszując się ruchami jej pupy... lecz nie przestał zabawy jej piersią. Ścisnął ją drapieżnie i pieścił gwałtownie… podobnie gwałtownie wiercąc się pod dziewczyną i utrudniając jej utrzymanie równowagi. Poczuła że przegrywa, dlatego spróbowała zsunąć się niżej, by uniknąć jego pieszczoty.
- To nie w porządku... - ni to załkała, ni wyjęczała.
- Chcę cię.. teraz połóż się obok… wypnij pupę.. - rzekł władczo Orłow spoglądając wprost w oczy Carmen.- Z uwagi na biżuterię jaką mi założyłaś.. to będzie najbardziej… wygodna pozycja.
- Chyba nie zrozumiałeś... ja nie zamierzam współpracować. - Carmen przeciągnęła się, wyciągając ramiona do góry i ujeżdżając mężczyznę kilkoma ostentacynymi ruchami bioder, eksponując przy okazji swoje piersi.
-To spróbuję... inaczej.- uśmiechnął się złowieszczo Orłow i palcami sięgnął ku punkcikowi rozkoszy między udami dziewczyny. Który, przy jej obecnej pozycji, był łatwy do sięgnięcia.
I zaczął pocierać palcami, delikatnie energicznie, mocno, słabo różnie gdy testował jej reakcje… jakby ona była lampą z której dżinn się wyłoni.
Jęknęła zaskoczona i zarazem podniecona. Chwilę próbowała się opierać, lecz była na przegranej pozycji.
- Zostaw... błagam... położę się jak kazałeś... - wysapała wreszcie, kapitulując. Zbyt mocno pragnęła tego mężczyzny.
- Jeszcze nie… muszę być pewien, że naprawdę tego pragniesz. Muszę doprowadzić cię do granicy wytrzymałości. Takie było twe życzenie. - odparł Rosjanin nie przerywając owej słodkiej tortury. Dotykiem swych palców grał na jej intymnym zakątku słodką melodię rozkoszy, doprowadzając ją do szaleństwa, sam też będąc na jego granicy. Wszak czuła jak drży pod nią i ocierając się pośladkami czuła jak jest gotów.
- I kto tu jest straszny... - zachlipała w jego ramię, gryząc go przy tym boleśnie. Dziewczyna sama próbowała nabić się na jego pal, lecz jej ciało było zbyt rozdygotane a pieszczoty Orłowa dodatkowo komplikowały sprawę.
- Myślę.. że jesteś… gotowa.- on z pewnością był gotów i twardy.- Pppołóż się… już… szybko.
Carmen wykonała jego polecenie bardziej niż chętnie, bezwstydnie wypinając pośladki.
- Wejdź we mnie... nie wytrzymam już dłużej... tak bardzo chcę cię poczuć... - jęczała w poduszkę.
Poczuła jego dłonie na swych pośladkach, poczuła dźwięk łańcuszka spinającego jego ręce… ale przede wszystkim poczuła jego w swych rozpalonym i wilgotnym jednocześnie zakątku miłości. Posiadł ją jednym ruchem z głośnym jękiem ulgi. Wypełnił jej ciało swą obecnością, a ona dopasowała się do niego jak rękawiczka. Kolejne ruchy bioder, kolejne jęki, chrapliwe oddechy pozbawione były wyrafinowania. Spragnieni własnej bliskości, spragnieni silnych doznań stali się bardziej zwierzęcy w obcowaniu. Bardziej prości w działaniu… wszystko zeszło do najprostszej potrzeyb spełnienia. Ale co z tego… czuła Orłowa w sobie i rozkosz z każdego ruchu jego bioder aż do wybuchowego finału. Choć była to chwila, zdawało się, że uderzyła w Carmen z siłą wieczności. I gdy fale oceanu rozkoszy cofnęły się, pozostawiając cudowny spokój jaki niesie z sobą koniec sztormu, dziewczyna wciąż leżała w tej samej pozycji. Przymknęła oczy, delektując się ociężałością, która opanowała jej ciało.
- Straszna…- posłyszała za sobą, czując jak Jan Wasilijewicz ostrożnie opuszcza jej gościnny zakątek miłości i osuwa się na łóżko. Poczuła jeszcze całusa na pośladku i… przez dłuższą chwilę słyszała ciężki oddech kochanka.- To… chcesz się poprzytulać przed snem? Myślę że… byłoby miło, gdybyś zasnęła w moich ramionach.-
- Myślałam, że wpierw będziesz pertraktował rozkucie cię - odparła z uśmiechem, nie otwierając oczu.
- Gabriela mnie rano rozkuje…bo nie mogę pertraktować. Niby jak… przecież nie mogę stawiać warunków, gdy spełniam twe kaprysy.- zaśmiał się Orłow.- Miło ci było? Podoba się noc twoich życzeń?-
- Skoro spełniasz moje życzenia, to niech to pozostanie tajemnicą. - otworzyła oczy i spojrzała na niego, mając świadomość, że tej nocy coś się skończy - Daj ręce. Aż taka zła nie jestem. Uwolnię cię.
- Ta noc twych życzeń?- Rosjanin wyciągnął ręce ku niej… nadal leżąc i przyglądając się jej nagiej postaci.- Jeśli chcesz… Powiedz mi tylko, co jest w tobie kuszącego, że mam ochotę nadal cię pieścić… choć nie mam w tej chwili sił?-
- Jak powiem, że możesz poszukać, to będzie to forma zaproszenia, prawda? - złapała jego dłoń i pogładziła jej wnętrze palcem.
- I pokusa… duża pokusa…- odparł ze śmiechem Orłow pożerając brytyjkę wzrokiem. Nie ruszał się jednak z łóżka pozwalając Carmen robić to na co miała ochotę. A ona po prostu trzymała jego dłoń, delikatnie ją pieszcząc. Znów zamknęła oczy.
- Gabriela też przyniosła pakunek. Nie rozwijałem go, ale zgaduję że to pewnie sukienka.- przypomniał sobie Jan Wasilijewicz zamyślony dodając żartobliwie.- Mam wrażenie, że powinienem być… zazdrosny o ciebie.-
- Czemu? - zapytała nieco już sennym głosem.
- Dostajesz prezenty… od wielbicieli.- mruknął Jan Wasilijewicz.- A ja teraz wstanę, pochwycę cię i… mocno przytulę.-
- Och nie, tylko nie to... - wymruczała, nie ruszając się nawet - A co do twojej obserwacji. Z tego wniosek, że ty mnie nie wielbisz.
- Jestem okropny… okrutny… strasznym agentem caratu jestem.- rzekł Orłow obejmując ciało Carmen i dociskając zaborczo jej osobę do siebie. - Jakby to wyglądało, gdybym przysyłał kwiatki jak jakiś francuzik.-
Otworzyła oczy, jakby właśnie ją obudził, po czym wtuliła się w jego szeroką pierś, oplatając jego biodro nogą.
- Nie zmienia to faktu, że nie mam nic poza kilkoma szramami, co by mi o tobie przypominało. I nie odbieraj tego jako wyrzut. Po prostu stwierdzam fakt.
- Nie mam nic osobistego przy sobie. Sama wiesz, że agent nie powinien nosić takich rzeczy… przy sobie.- odparł Orłow wędrując ustami po jej płatku usznym.- Mogę użyczyć ci mojej broni palnej, ale nie przepadasz za ciężkimi rewolwerami… o ile dobrze pamiętam.
- Powiedziałam, że to nie jest wyrzut. Po prostu pastwię się jeszcze chwilę nad tobą... zanim zasnę. - ziewnęła.
- Wiem wiem… - wymruczał Orłow przesuwając dłoń w dół i głaszcząc pośladek dziewczyny. - A ja delektuję się apetycznym kąskiem, który pochwyciłem.-
Na to jednak Carmen już nie odpowiedziała, osuwając się w słodki świat snów.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-04-2017, 23:19   #29
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To było szaleństwo.. Długie intensywne szaleństwo zakończone dzikim niemal zwierzęcym finałem. Leżąc wczesnym rankiem w łóżku Carmen czuła całym ciałem poprzedni wieczór.


I co najgorsze, dobrze wiedziała że gdyby Orłow po prostu chciał ją posiąść tego poranka, prawdopodobnie pozwoliłaby mu na to. Rosjanin stawał się jej narkotykiem. Czy byłaby w stanie mu odmówić, gdyby przyparł ją do muru? Przypuszczała, że nie… a nawet jeśli opierałaby się pragnieniom tego mężczyzny, to niezbyt długo. I coraz łatwiej było poddawać się mu i przekraczać kolejne bariery. W dodatku ostatnie noce pełne dzikiej rozpusty bynajmniej nie zaspokoiły apetytu, ani jego… ani jej własnego. Im więcej smakowała nowych doznań, tym bardziej pragnęła kolejnych.
Niemniej jeśli to Rosjanin był jej narkotykiem, to Carmen czekał na razie krótki odwyk. Na który zresztą została spakowana przez Gabrielę. A więc w bagażu znalazły się dwie szminki sygnałowe, suknia z dyskretnie wszytą w niej uprzężą do mocowania broni/liny wspinaczkowej. Do tego wszyte były w nią tajne kieszenie na noże, balistyczne wkładki żelowe, które dodatkowo chłodziły ciało. Oprócz sukni Gabriela dostarczyła walizeczkę, w której oprócz ubrań ukryty był pod fałszywym denkiem crusader. Ten obrzyn którym tak się Gabriela chwaliła, również więc trafił do bagażu. Doliczając do tego serum od Yue, Barona i jej własne noże, to był już całkiem spory arsenał. Carmen szykowała się na ten wyjazd jak na wojnę.
Oby niepotrzebnie...


“Podwózka” Goodwina jaka rano stała przy hotelu z pewnością zaskoczyła Victorię. Był to dość stara ciężarówka, w dodatku wyładowana po brzegi towarami. Na szczęście, jak zapewnił William, nie mieli nią odbyć całej drogi. A jedynie do pociągu i z pociągu do wykopalisk przy Abydoss. Goodwin bowiem dowoził na wykopaliska zapasy żywności i potrzebnych materiałów.
Zaś większość podróży Victoria miała spędzić z Goodwinem w wygodnej salonce. Wysłuchując jego drętwych komplementów i szczerząc zęby w fałszywym uśmieszku. Bo ani Goodwin był ważny, ani interesujący. Na szczęście sama podróż była wygodna i szybka...


Na tej trasie łączącej północną Afrykę z Etiopią, a następnie południową Afryką kursowała duma angielskich kolei Saharian Express. Potężna maszyna o olbrzymiej mocy i rozwijająca zawrotne prędkości. Ów potwór potrafił prześcignąć wszystkie sterowce, ale Carmen miała nadzieję, że Skylord poradzi sobie z tym problemem. Parowóz w końcu ruszył ze stacji i agenta brytyjska mogła podziwiać widoki w postaci bezbrzeżnych pustyń kraju faraonów, istniejących od starożytności pól zalewanych przez życiodajne wylewy Nilu, samą wielką rzekę i trzy piramidy gdzieś na horyzoncie. Przemierzała w pociągu ten tajemniczy kraj prowadząc jednocześnie small talk z Williamem. Był już co prawda nieistotny w tej układance, ale nie wypadało go do siebie zrazić.


Abydoss był mniejsze od Kairu, o wiele mniejsze… o wiele bardziej nieeuropejskie. Tu przeważali miejscowi. Tu nie było hoteli dla gości. Tu był tłok i turbany dookoła. Tu królowały dwa języki, egipski i arabski. Z czego Carmen władała biegle tym drugim, a “Victoria” nie znała żadnego. Więc zdawała się na swego dzielnego Wiliama, który opanował oba te języki… albo przynajmniej cały zasób ich przekleństw.
Przejazd przez zatłoczone uliczki Abydoss był koszmarem. Było głośno, gorąco i duszno. Zrobiło się jednak lepiej, gdy już wyjechali z miasta i odbili na południe. Od razu zrobiło się też chłodniej, gdy ciężarówka ruszyła szybciej kierując się do obszaru wykopalisk.profesora Langstroma.
Ciężko je było zauważyć, bo dojeżdżając do nich Carmen nie zobaczyła żadnej piramidy, ani żadnych ruin. Dopiero z bliska można było dojrzeć szereg namiotów, oraz wielbłądy.


A także uzbrojonych w długie strzelby wojowników pustyni. Pilnowali oni całego terenu wykopalisk, jakby w środku tkwił skarbiec pełen złota. Dość intrygujący widok, ale jak Goodwin poinformował Victorię, nie było w nim nic niezwykłego. Archeolodzy nie byli klubem gentlemanów. Wszelkie sabotaże, kradzieże, ataki… wszelkie szwindle były na początku dziennym. Nic więc dziwnego, że tutejsze stanowisko archeologiczne było obozem warownym.


- Samuel L. Langstrom. Profesor archeologii na uniwersytecie bostońskim.- przedstawił swego pracownika Goodwin. Profesor okazał się dziarskim mężczyzną w dość zaawansowanym wieku, z siwiejącą brodą.


Archeolog szarmancko ucałował dłoń Victorii, ale nie był tak oczarowany brytyjką jak William. Powód był oczywisty.
- A to moja asystentka, sekretarka i tłumaczka. Aisha.- przedstawił z dumą młodą kobietę którą obejmował w pasie tuląc do siebie. Bardzo piękną miejscową kobietę, która swy ubiorem cieszyła, zwłaszcza męskie, oko, oraz kusiła spojrzeniem oczu i to mimo skromnego pochylania głowy.
“-Sypiam z nią.”- Langstrom nie powiedział tego, ale też nie musiał. Carmen umiała czytać między wierszami.
Był to więc problem dla agentki brytyjskiej. Spodziewała się bowiem wyposzczonego naukowca, którego łatwo byłoby okręcić sobie wokół palca i nakłonić do wszystkiego subtelnymi aluzjami i okazywaniem zainteresowania. Teraz jednak okazywało się, że Vicky miała konkurencję do profesora. I to dość ciężką konkurencję. Aisha była piękna i zmysłowa. I wiedziała jak podkreślać swe atuty. Nie pasowała do profesora… nie była więc to miłość, a wyrachowanie z jej strony. Cóż… nie byłaby pierwszą sekretarką na świecie sypiającą z własnym szefem.
- Langstrom poznają panią Victorię Sant Pierre. Jej mąż sponsoruje nasze wykopaliska od niedawna.- wyjaśnił Goodwin przedstawiając Victorię profesorowi.
- Nowy? A co z tym tajemniczym Szwajcarem? - zapytał Langstrom zaskoczony słowami Goodwina. Sam William zbladł jak ściana dodając. - On dalej nas sponsoruje, tyle że ja szukam nowych źródeł finansowania.
- Serio? Ostatnio narzekałeś na to że Szwajcar żąda kontroli nad wszystkim w zamian za finansowanie. Czy on wie o tym, że….- zaczął profesor, ale Goodwin blady jak ściana przycisnął palec do swych ust.- Ciiii… nie zanudzajmy drogich pań takimi mało interesującymi szczegółami. Aisho… może pokażesz pani Sant Pierre namiot w którym mogłaby złożyć swoje rzeczy i odświeżyć się przed kolacją?
- Oczywiście panie Goodwin… pani Sant Pierre, czy mogę wziąć pani bagaże?- zapytała Aisha zmysłowym i miłym dla ucha głosem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 10-04-2017, 14:31   #30
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
To nie mógł być przypadek. Piękna, egzotyczna kobieta w środku wykopalisk? Carmen szczerze wątpiła, by znalazła się tu z woli nieba. Przy dobrych wiatrach była tylko złodziejką lub laleczką, która miała za zadanie obserwować zdolnego naukowca, przy złych... była agentką - śmiercionośną, ludzką bronią - tak jak Carmen. Dziewczyna odruchowo wyprostowała się, eksponując swe wdzięki.

- Bardzo pani miła. - powiedziała do Aishy świergotliwym głosem Victorii. Im dłużej kobieta będzie ją uważać za niegroźną bogaczkę, tym lepiej. Tymczasem Carmen obserwowała jak domniemana asystentka podnosi jej kuferek. Jeśli zrobi to z taką łatwością, jakby uczyniła to Carmen... zapowiadały się kłopoty.

Arabka podeszła powoli do kuferka i z gracją ostrożnie podniosła. Nie była wydelikaconą laleczką, ale czy to czyniło z niej zabójczynię. Trudno było powiedzieć. Jako miejscowa z pewnością przywykła do prac fizycznych.
Szła przodem zerkając czasem za siebie i uśmiechając się zmysłowo do Victorii.

- Pani na dłużej zamierza się zatrzymać na wykopaliskach? Mam nadzieję, że spartańskie warunki pani nie przeszkadzają. Niestety nie mamy za wiele wygód tutaj.- wyjaśniła, gdy się już obie oddaliły od namiotu, w którym dyskutowała dwójka Brytyjczyków.
Carmen podjęła rolę fascynatki, toteż cały czas jej głowa ciekawie obracała się to w jedną, to w drugą stronę. Udała nawet, że w wyniku owej fascynacji początkowo nie usłyszała słów Aishy. Dopiero, gdy ta powtórzyła pytanie, odpowiedziała.
- Proszę się nie martwić o mnie. - jej głos, choć uprzejmy, nosił ślady arystokratycznego poczucia wyższości - Mój mąż zadbał o wszystko, co mi potrzebne. Natomiast pytanie o długość pobytu nie było zbyt miłe... zapewniam jednak, że nie będę przeszkadzać w pracach. Ani tym bardziej nikogo rozpraszać. - spojrzała znacząco na dekolt Arabki.
- Och… nie oto mi chodziło. Rzecz w tym że nie spodziewaliśmy się... gości. I tę noc będzie musiała pani spędzić w moim łóżku i namiocie. Dopiero jutro rano przygotuję namiot gościnny i chciałabym wiedzieć… na jak długo mam go przygotować. Czy będzie w nim pani spała, czy raczej woli wypoczywać gdzieś w Abydoss? Ja tu się zajmuję tymi wszystkimi sprawami organizacyjnymi, więc… - uśmiechnęła się ciepło Aisha lekko skłaniając.-... muszę o wszystkim wiedzieć. I będzie to zaszczyt i przyjemność gościć tak znamienitą osobę jak pani.-
Carmen ugryzła się w język, by nie wypowiedzieć uwagi na temat tego, że łóżko Arabki pewnie i tak nie było zbyt często wykorzystywane. Zamiast tego jednak odpowiedziała uśmiechem.
- Proszę się mną więc tak bardzo nie przejmować. Nie chcę państwu przeszkadzać, a jedynie zobaczyć prace z bliska. - odparła słodko a zarazem wyniośle. - Nie wiem do kiedy zostanę. To ustalę już z panem Goodwinem. A czy kojarzy pani nazwisko tego szwajcarskiego inwestora, o którym wspomniał profesor? Znam jednego Szwajcara, który finansuje wykopaliska. Co prawda myślałam, że w innym rejonie, ale może to mój znajomy... a raczej mego męża.
- Nie wiem. Pan Goodwin nie zdradza tego szczegółu. Ponoć ów sponsor woli być anonimowy ze względu na swe przekonania.- stwierdziła po namyśle Aisha.- Samu... profesor Langstrom również go nie zna.
Dotarły do dużego szarego namiotu.
- To moje miejsce odpoczynku i pracy. Niestety sypiamy tu na metalowych polowych łóżkach i musimy oszczędzać wodę. Tam jest wychodek.- wskazała obszar osłonięty drewnianym parawanem na lewo od namiotu. - A iii.. zakładam że ma pani jakieś parasolki? W południe na wykopaliskach bywa bardzo gorąco. Można dostać udaru słonecznego.-
- Z mężem co roku wyjeżdżamy do ciepłych krajów, proszę się nie martwić, jestem przygotowana.
- To dobrze.- uśmiechnęła się w odpowiedzi Egipcjanka zapraszając Victorię do środka. Namiot był duży i przewiewny, ale i skromny jeśli chodzi o wyposażenie. Prymitywne łóżko polowe. Miska z wodą obok niego. Tobołki w rogu ustawione, oraz duży stolik pełen rozrzuconych po nim dokumentów i narzędzi pisarskich. Pobieżne spojrzenie na stół oświetlony naftową lampą potwierdził status Aishy. Zapiski na nim rozłożone dotyczyły księgowości. Wpłaty, wypłaty, ilość sprzętu górniczego, ilość żywności, wody… tabelki pełne liczb.
- Jeśli ma pani jakiekolwiek potrzeby, prośby, pytania to proszę się nie wahać. Spełnię wszystkie w zakresie mych możliwości.- zapewniła gorliwie Aisha.
- Nie wątpię, że w pełni dba pani o potrzeby profesora. - odparła Carmen, nawet na nią nie patrząc - Przede wszystkim interesują mnie wykopaliska, a nie odpoczywanie. Chciałabym też robić jak najmniejszy problem w sferze posiłków, toteż informacja jak się państwo stołujecie, gdzie mieszczą się najważniejsze namioty... będzie to z pewnością przydatne.
- Wykopaliska obecnie są zakończone. Zaczną się dopiero od rana. Jeśli pani chce mamy chwilę, więc mogę panią oprowadzić po ich terenie, jak i pokazać pozostałe namioty. - uprzejmie odparła Egipcjanka.
- Bardzo chętnie. - odparła Carmen.

Ruszyły więc w obchód z lampą naftową w dłoni. Aisha wskazała namiot Langstroma, potem namiot Goodwina. Przemierzając obozowisko wspomniała że największy namiot rankiem służy za jadalnię dla pracowników, a wieczorami służył za salę narad i jadalnię dla Langstroma. Same wykopaliska składały się z ogrodzonym palikami płytkim jam w których mozolnie odsłaniano kolejne warstwy piasku odkrywając skarby ukryte pod nimi. Carmen dostrzegła też wynurzający się z piasku kamienną budowlę, o zabitym deskami wejściu. Aisha określiła ją jako zbadany już przez nich grobowiec i zaoferowała się oprowadzić Carmen po jej wnętrzu… ale za dnia dopiero. Ze względu na bezpieczeństwo. Pokazała jeszcze gdzie jest kuchnia polowa i dodała z uśmiechem.- To chyba wszystkie ważniejsze miejsca w obozie. Ma pani jakieś pytania?-
- Nie, to wszystko, dziękuję za poświęcony czas. Nie będę już pani dłużej odciągać od... obowiązków. - odparła, zerkając na niego. Skylord pewnie gdzieś już wylądował... Gabriela i Jan mieli tę noc praktycznie dla siebie.
- Mam nadzieję że lubi pani lokalną kuchnię. Co prawda sir Goodwin z pewnością przywiózł europejską żywność, ale kucharz dopiero rano coś z niej przygotuje.- rzekła Aisha biorąc dłoń Vicky w swoją i prowadząc ją do swego namiotu.- Lubi pani sziszę? Bo sir Goodwin i profesor Langstrom tak i często palą po posiłku.-
- Chętnie... spróbuję. - powiedziała Victoria zachowawczo, zerkając na dłoń Arabki.
- To dobrze i… jeszcze jedno.- dłoń Arabki zacisnęła się mocniej na dłoni Carmen, a ona sama spojrzała w oczy Victorii.- Proszę nie zwiedzać po nocy terenu obozu, jak i samych wykopalisk. Najlepiej jeśli pani nie będzie opuszczać po zmroku namiotu. Nigdy nie wiadomo co czai się w mroku. Mogą jakieś wygłodniałe hieny panią podejść, albo samotny lew. Lepiej nie ryzykować.-
Carmen miała jednak wrażenie że Aisha nie przed kłami hieny czy pazurami lwa próbuje ją przestrzec.
- Oczywiście. Ja generalnie wcześnie chodzę spać. Proszę się więc nie obawiać. Nawet w dzień nie zamierzam bez państwa wiedzy nigdzie chodzić. Zależy mi na powrocie do męża. - uśmiechnęła się ślicznie.
- To dobrze… kolacja będzie za godzinę.- rzekła z uśmiechem Egipcjanka puszczając dłoń Victorii.- Tyle chyba wystarczy na odświeżenie się po podróży? Przyjdę po panią, a na razie muszę załatwić sprawy organizacyjne związane z pani pobytem.-
Skłoniła się lekko i pożegnała. -Życzę owocnego pobytu i miłych wspomnień.-
Po czym ruszyła w kierunku kuchennego namiotu.-
Tymczasem Carmen faktycznie wróciła do namiotu. Szybko wyjęła kilka “codziennych” przedmiotów, przemyła twarz i... zaczęła przeszukiwać szuflady oraz szafy namiotu. Ot rutynowa ciekawość.
Zawartość szuflad była z jednej strony nudna… z drugiej rodziła pytania. Aisha lubiła się stroić, co nowiną żadną nie było. Dużo z jej pakunków zawierało ubrania i buty. Niektóre stroje były bardzo europejskie, ale większość było typowymi arabskim zwiewnymi szatami. Nie znalazła za to żadnych osobistych rzeczy. Żadnych zdjęć, żadnych ckliwych pamiątek mających znaczenia dla Aishy, żadnych listów czy telegramów. Nic co mogłoby powiedzieć więcej o Aishy. Żadnej gotówki czy klejnotów. Arabka wyraźnie nie chciała zostawiać sobie nic co mogłoby… ją zdemaskować.
Także zapiski na stole i w szufladach dotyczyły głównie ekonomicznych aspektów wyprawy i niewiele mogły powiedzieć o samych znaleziskach. Zapewne naukowe zapiski znajdowały się w namiocie profesora. Jedyne co wyróżniało się to nieliczne notki dotyczące pozycji gwiazdozbiorów, planet i dat z nimi związanych. Niewielkie zapiski związane z astronomią. Po co tu były potrzebne?
Wiedziona doświadczeniem Carmen nie zamierzała jednak od razu zrezygnować. Zajrzała jeszcze pod łóżko, a potem pod materac. Choć nie planowała na razie przesuwać mebli to również obejrzała je od spodu i tyłu w miarę możliwości.
Pod materacem nie było nic, ale pod łóżkiem przyczepiony był oręż.


Dżambia… sztylet popularny w tej części świata. Używany przez Turków, Persów, Beduinów i Arabów. Niestety… nie mógł być czymś dziwnym, czy też niepokojącym. Wszak wykopaliska archeologiczne nie były bezpieczne. Więc broń w pobliżu miejsca spoczynku miała sens.
Na razie więc Carmen postanowiła spasować. Zadbawszy o potrzeby Barona, któremu pozwoliła już zostać w namiocie pod łóżkiem, dziewczyna przebrała się w zwykłą suknię. Zdawała sobie sprawę, że tej nocy może być obserwowana, toteż nie planowała na razie żadnych nocnych eskapad.
Aisha przybyła do niej zgodnie z zapowiedzią równo po godzinie.
- Wszystko gotowe ? Możemy iść? - zapytała uprzejmie przyglądając się Carmen.- Mam nadzieję że lubisz jagnięcinę bo dziś na kolację jest kofta.-
- Nie mam nic przeciwko. - po czym dodała tonem szlachcianki - Rozumiem, że tutaj to normalne, że wszyscy mówią sobie per ty?
- Wybacz pani… profesor nie jest szlachcicem, a ja nie jestem… służącą. Zostałam zatrudniona jako asystentka, więc… obyczaje tu mamy dzikie.- odparła Aisha z cierpkim uśmiechem przez zaciśnięte gniewnie zęby. - Proszę za mną.-
Ruszyły obie do namiotu, w którym to smagły nastolatek nakładał potrawy na talerze. Zarówno Langstrom jak i Goodwin siedzieli w zrelaksowanych pozach. Wyglądało więc na to, że wszelkie kłopotliwe tematy zostały już omówione.
Posiłek zaś wyglądał smakowicie…


- Ach… moja droga, zakładam że oprowadziłaś panią Sant Pierre po naszym małym obozowisku?- zapytał z uśmiechem profesor głaszcząc się po swej brodzie.
- Tak i pokrótce wszystko wyjaśniłam.- uśmiechnęła się łagodnie Aisha.
- To dobrze dobrze… William mówił mi jak ważne jest by, wyjechała pani stąd zadowolona.- rzekł Samuel wstając.- Co sądzi pani o naszym obozie? Zapewniam, że za dnia wygląda znacznie lepiej.-
- Pan pozwoli, że na razie ocenę zachowam dla siebie. Nie ocania sie wszak książki po okładce - powiedziała Carmen, uśmiechając się czarująco. Oceniła, że będzie musiała dodać Victorii nieco więcej intelektu niż początkowo zamierzała, by skłonić profesora do otwartości - Na pewno nie mogę się doczekać, by zobaczyć prace wykopaliskowe w trakcie, na wszystkich etapach od znalezienia po oczyszczenie i skatalogowanie.
- Cóóóż… na razie nic jeszcze nie odnaleźliśmy.. żadnego nowego tropu. A to co już zostało znalezione, sir Goodwin sprzedał.- odparł ironicznie profesor.
- Wspominałeś jednak, że jesteś na tropie nowego grobowca.- przypomniał mu William. Co profesor potwierdził skinięciem głowy.- Na tropie… natomiast nie wiem czy to celny strzał. Rozpoczęliśmy prace, tam gdzie uważamy że jest kolejny grobowiec. Póki co… bez rezultatów.-
- Ale na pewno coś znajdziemy.- wtrąciła Aisha siadając obok Langstroma.
- Tak. Masz rację moja droga. Nie możemy się poddawać już na początku drogi.- uśmiechnął się do niej profesor biorąc jej dłoń w swoje dłonie.
- To póki prace są na takim etapie, mogłabym chociaż zobaczyć dokumentację tego, co państwo już znaleźli? Jestem ciekawa jak to się robi. Kiedyś pomagałam w domu aukcyjnym przy podobnych opisach na akcji charytatywnej - ściemniała Carmen jak z nut, nawet się nie zająknąwszy.
- Cóż… Aisha. Pokażesz jej jutro dokumentację?- zapytał uprzejmie Langstrom.
- Oczywiście profesorze.- uśmiechnęła się ciepło asystentka. - Skoro i tak mam przygotować kopię dokumentów.-
- Nie ma więc problemu.- uśmiechnął się wesoło naukowiec, Goodwin też się uśmiechnął…. tylko że kwaśno.
- Pan nie wie, jaka jestem szczęśliwa, że mnie tu pan zabrał - Carmen pogładziła dłoń Anglika. Choć na razie nie był jej potrzebny, bynajmniej nie chciała zaniedbywać z nim relacji.
- Zapewniam że to była czysta przyjemność, podróżować w pani towarzystwie. - odparł szlachcic, którego ego tak mile połechtała. Zaś profesor zapytał brytyjkę. - Skąd takie zainteresowanie Egiptem? Przyznaję bowiem, że większość młodych dam jeśli już interesuje się starożytnością to swe oblicza kieruje ku Grecji i Rzymowi. Czasem ku Persji, ale Egipt? Ten budzi raczej większe zainteresowanie sponsorów niż sponsorek. Mimo że to Egipt właśnie jest ojcem matematyki i geometrii, a nie Grecja.-
Aisha zaś skupiła swą uwagę na posiłku w ogóle nie włączając się w dysputy.
Carmen nie mogła nie spodziewać się tego rodzaju pytań, toteż odpowiedziała gładko.
- Może to zabrzmi śmiesznie, ale gdy byłam mała fascynowała mnie bogini Bastet i legenda o jej romansie ze śmiertelnym mężczyzną. Zresztą moja piastunka, pół-Egipcjanka karmiła mnie wieloma legendami i opowieściami dotyczącymi Egiptu. Toteż pierwsza wycieczka, na którą wybrałam się jako dorosła już osoba była właśnie w te rejony... - Carmen przemilczała, że chodziło o misję szpiegowską - No i kiedy zobaczyłam piramidy, a między nimi zachód słońca... w tym obrazie jest coś boskiego... - westchnęła, po czym dodała jakby zawstydzona własnym romantyzmem - panowie mam nadzieję się zgodzą.
- Oczywiście…- potwierdził bez namysłu Goodwin, acz profesor zwrócił uwagę na coś innego. - Pani piastunka musiała być wyjątkową osobą. Bowiem rządy Bizancjum a potem terror muzułmański odciął większość Egipcjan od ich korzeni. Wiedzą więcej o dżinach jest niż o dawnych kultach swych przodków, niestety. Dlatego w przeciwieństwie do Rzymu czy Grecji nie możemy opierać się na wiedzy miejscowych.-
- Była niezwykła. - powiedziała z namaszczeniem Victoria, po czym dodała smutno - Niestety zmarła 10 lat temu.
- Szkoda. - odparł ze współczuciem profesor i dodał z uśmiechem.- Chciałbym powiedzieć że wykopaliska są romantyczne jak opowieści o Bastet, ale niestety to przede wszystkim ciężka praca czasem jedynie wynagradzana odkryciami.-
- Jeśli się pani będzie nudziło w obozie to z chęcią zabiorę na wycieczkę po pustyni. To z pewnością będzie romantyczne. Bezkresne morze złotego piasku. - zaoferował się Goodwin odrywając na chwilę od posiłku.
- Mam nadzieję, że starczy mi czasu na jedno i drugie. - dziewczyna posłała promienny uśmiech Anglikowi, a potem profesorowi.
- Z pewnością znajdzie się go dość. Praca tutaj zaczyna o świcie i kończy o zachodzie słońca, niemniej pani nie musi się do tych rygorów dostosowywać. Proszę się jednak nie zdziwić hałasom o poranku.- wyjaśnił uprzejmie Langstrom.
- Postaram się dostosować. Szanowna asystentka przestrzegła mnie też przed wychodzeniem nocą. Tu naprawdę przychodzą dzikie zwierzęta? - udała przestraszoną.
- Czasami tak… czasami…- wybąkał Langstrom, ale Goodwin postanowił być bardziej bezpośredni.- Proszę pamiętać, że oprócz nas w obozie jest około dwudziestu sześciu mężczyzn, którzy od tygodni nie mieli okazji do rozrywki. Nie piją alkoholu i są znudzeni oraz sfrustrowani, a kobiety zachodu uznają za… ladacznice z racji ich strojów i obyczajów. Za dnia jest pani bezpieczna, ale w nocy… mogą im przyjść do głowy różne głupie pomysły. A że potrafią użyć turbanów do zamaskowania swego oblicza… w nocy mogą odważyć się zgwałcić panią, jeśli pani nieroztropnie zawędruje w ustronne miejsce w obozie.-
Carmen udała zszokowaną, zamierając na moment. Dopiero po chwili zaczęła nerwowo trzepotać rzęsami.
- Rozumiem. Będę ostrożna. - obiecała grzecznie.
Odruchowo pomyślała, że taki turban mógłby stanowić alibi dla Orłowa, by ten mógł się wślizgnąć do obozu i... przygryzła wargę. Powinna się skupić!
- Na coś jeszcze winnam uważać?
- Na ziemię, w nocy pełza po niej wiele jadowitych stworzeń. Węże, skorpiony. Gdyby poczuła pani silny ból w okolicy kostki albo łydki, proszę natychmiast mnie powiadomić, mamy serum antyjadowe. - wtrąciła Aisha, na moment odrywając się od posiłku. - No i jak wspomniałam… lwy i hieny. Zwykle próbują podejść do wielbłądów, niemniej nie przepuszczają okazji upolowania łatwej zdobyczy.
- Brzmi groźnie, ale postaram się nie napytać biedy ani sobie, ani szanownym odkrywaczom. - uśmiechnęła się przymilnie Victoria.
- Cieszy mnie to. - rzekł z uśmiechem Langstrom, po czym dla zabawienia rozmową Carmen zaczął opowiadać o swym ostatnim odkryciu. Victoria słuchała tego z zachwytem. Carmen… już mniej. Profesor niewiele mówił o samym znalezisku, więcej zaś o metodologii. Rozszyfrowywaniu starych hieroglifów, przeglądanie zapisków pamiętnikarskich i kronikarskich z czasów dynastii ptolemejskiej jak i cesarstwa rzymskiego… uwzględnianiu astronomii wielce ważnej dla starożytnych Egipcjan. Oraz o szczęściu… uważał Aishę za swojego anioła opiekuńczego, dzięki któremu udało mu się tyle osiągnąć. Arabka zaś spuszczając skromnie wzrok w dół zaprzeczała i odwzajemniała komplementy, mówiąc że to wszystko dzieło geniuszu profesora. Goodwin przyglądał się temu ze słabo skrywanym niesmakiem, ale milczał skupiając się na posiłku.

Zaś po kolacji, Aisha odprowadziła Victorię do namiotu i życząc jej dobrej nocy oddaliła się pod pozorem papierkowej roboty, którą musiała wykonać w namiocie profesora Langstroma.
Carmen została więc sama, prawdopodobnie na całą noc. Mimo pokusy tej nocy jednak nie opuszczała już namiotu. Przypuszczała, że może być obserwowana, toteż zamierzała zachować się jak przystało na rozpieszczoną szlachciankę i po tyradzie narzekań na twardość łóżka, ułożyła się do snu. Oczywiście, nie zasnęła od razu, wsłuchując się w odgłosy uśpionego obozu i katując wyobraźnię myślami o tym, co teraz Orłow robi z Gabrielą, czekając na sygnał, by włączyć się do akcji.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172