Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-02-2017, 21:16   #1
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
[Steampunk; 18+] Sekrety zapisane w krysztale

Uwaga! Attention! Achtung! Внимание!
Tylko jeden seans tuż nad głowami śpiących Paryżan!

Pokazy na trapezie, sztuczki magiczne, zaklinanie egzotycznych bestii, pirotechnika na najwyższym poziomie - na arenie która zapiera dech w piersiach i każdym krok artystów może być jego ostatnim.
Nie marnuj więc okazji drogi widzu i nie żałuj funtów.
Jedyny taki pokaz w Paryżu.
Jedyny występ cyrku Sir Legossa


Takie to ulotki spadały w dół rozsypywane z wielkiego namiotu cyrkowego zbudowanego na kilku sterowca połączonych kratownicami. Cudu inżynierii angielskiej czy ekstrawagancji ekscentrycznego arystokraty? Nadal trwał spór w tej materii.
Jakkolwiek by oceniać to latające dzieło, to unosiło się w tej chwili nad Paryżem, kiedyś stolicą państwa, obecnie stolicą prowincji, ale zawsze stolicą mody i rozpusty. Londyn mógł być politycznym centrum, ale to tu biło artystyczne centrum świata. To tu były najlepsze rewie, najlepsze teatry najlepsze opery… i najdroższe burdele.

Cyrk Legossa też do tanich nie należał. A Carmen była jego gwiazdką. Nie planowała tournee po Paryżu i francuskiej prowincji, ale… czasami plany mogą ulec drastycznej zmianie tylko dzięki jednemu spotkaniu.



Kilka dni temu


Zadymione biuro sir Lloyda Georga III-go nie było ulubionym miejscem spotkań Carmen. A i sam sir Lloyd nie należał do najprzystojniejszych dżentelmenów przesiadujących w gabinetach Londynu. Stolicy Wszechimperium Brytyjskiego i niekwestionowanego serca cywilizowanego świata. Tu splatały się interesy wielu krajów i narodów w jeden olbrzymi kłębek nici ambicji, celów i dążeń. A Lloyd niczym pająk trzymał końcówki tych nici w swych palcach.
Był przy tym dość niepozornym niskim mężczyzną ubierającym się dość klasycznie.


Jeśli nie staromodnie.
- Mam nadzieję, iż herbata spełnia pani oczekiwania, lady Stone?- mruknął uprzejmie odrywając się od dokumentów. A gdy ta grzecznie odpowiedziała, Lloyd wreszcie przeszedł do rzeczy. Bo w sumie nie interesowało go zapatrywanie Carmen na jakość podanej jej herbaty.
- W Paryżu odbędzie się aukcja starożytnych klejnotów i skarbów znalezionych w Egipcie. Niby nic wielkiego. Pokaz próżności bogaczy z wszelkich krajów, okazja do popisania się bogactwem i hojnością… niektórzy z nich bowiem przekazują zakupy muzeom i instytucjom publicznym. Normalnie nie zawracałbym ci głowy takimi sprawami, ale…- Lloyd podał Carmen dokument ze swego biurka. Była to lista nazwisk uczestników aukcji. Z początku Carmen nie zauważyła nizego interesującego aż dotarła do najbardziej smakowitych kąsków. Dobrze jej znanego nazwiska.
Sir George zauważył błysk w jej oku i rzekł z uśmiechem.- No właśnie.


Lauviere et fils Auction House. Wieczór. Dzień przed występem.


Dlatego znalazła się tutaj. Niczym egzotyczny kwiat wśród innych egzotycznych kwiatów. Miała jednak nad nimi przewagę uroku i charyzmy i faktu, że nie była kwiatuszkiem dolepionym do bogatego sponsora. Co prawda były tym przyjęciu i inne piękne damy, które bogactwo i urodę też przekuwały w atut. Ale było ich stanowczo zbyt mało, więc Carmen lśniła wśród nich. Było też zadziwiająco sporo dam bogatych, acz niekoniecznie urodziwych. Co jednak nie było dziwne, gdy przechodząc pomiędzy gablotami Carmen dostrzegła, że motywem przewodnim tej aukcji była starożytna biżuteria. Urocze błyskotki do których oczy wręcz się świeciłym, wypełniały wszystkie gablotki oznaczone numerami i ceną wywoławczą. Ceny co prawda były stanowczo za wysokie jak na gust panny Stone, ale musiała przyznać, że przyjęłaby taki drobiażdżek jako prezent od bogatego wielbiciela. A tych mogła wszak znaleźć pośród tłumu bogaczy obecnie pałaszujących koreczki serowe i pijący francuskie bordo. I rozmawiających na tematy związane z polityką, sztuką, interesami… banda nudnych snobów.
Carmen zaś spacerowała po sali wypatrując znajomych twarzy. Warto było je znaleźć, zanim zacznie się aukcja. Bo kto wie jak ona się potoczy.
Póki co jednak było dość nudno, choć Carmen nie mogła narzekać na brak uwagi, zbyt często musiała spławiać natrętów, którzy zaczepiali ją ze względu na sławę lub urodę. A czasem z obu powodów. W końcu dostrzegła znajome oblicze.


Dżentelmena o dość kudłatej naturze czupryny, ostrych rysach i równie ostrym zaroście. Jan Wasilijewicz Orłow, wysoki i szczupły… ubrany w dość swobodny i niepasujący tu strój. Udający pewnie ochroniarza jednego z rosyjskich kupców, którzy przybyli na aukcję. Ale nie był nim.
Był za to jednym z trzech nazwisk które dostrzegła na owym dokumencie u Lloyda Georga, jednym z trzech które ją zainteresowały.
I musiała przyznać, że najciekawszym. Och, dobrze znała pana Orłowa. Już nie raz wymieniali się żarcikami i docinkami. A jeszcze częściej kulami, nożami i innymi śmiercionośnymi posłańcami. Ostatnio… spotkali się chyba… w Timbuktu? Tak. To musiało być właśnie tam. Dobrze pamiętała swoją ucieczkę pomiędzy straganami przed bełtami ze snajperskiej kuszy, które posyłał w jej kierunku. No cóż… nie mogła jej dziwić taka admiracja z jego strony. Orłow bowiem tak często spotykał się z jadem jej pupilka, że zyskał na niego częściową odporność.
Mieli więc za sobą kilka już takich spotkań, w tym jedno w tureckiej łaźni… bardzo zabawne w sumie, gdyż Orłow miał okazję zobaczyć Carmen w pełnej krasie. A ona, cóż ujrzeć jego owację na stojąco. Całkiem satysfakcjonujący widok i łechcący przyjemnie jej próżność.
Wiele razy próbowała zabić tego agenta caratu, a i on odwdzięczał się jej podobną uwagą. Niemniej osobiście nie mogła żywić do niego urazu. Nie chciała wszak jego śmierci, to było w końcu nic osobistego, tylko interes. Normalny w jej fachu… i jego fachu. Tym razem jednak nie przybyła zrealizować wyroku na jego osobę, a i on chyba też nie miał zamiaru jej zabić, skoro zauważywszy ją wydawał się wyraźnie zaskoczony jej widokiem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-07-2017 o 11:56. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 14-02-2017, 10:37   #2
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Choć Carmen nigdy nie czuła się dobrze na przyjęciach, dzięki naukom starej hrabiny Stone, potrafił świetnie wpasować się w towarzystwo snobów i szlachty. Przechodziła się teraz między nimi w swojej strojnej sukni, znów stając się jedną z nich. Przynajmniej na parę godzin. I tylko odkryte, długie nogi mogły ją nieco odróżniać od innych, zakutych od głowy po stopy w koronki dam, ale... czy któraś z nich była w stanie pochwalić się tak zgrabnymi łydkami akrobatki? Wszak kryć taki skarb pod fałdami sukni byłoby niemal przestępstwem...

[MEDIA]https://ae01.alicdn.com/kf/HTB1rw5CGVXXXXcUXVXXq6xXFXXXh/-font-b-Corset-b-font-Short-font-b-Front-b-font-Long-Back-Prom-font.jpg[/MEDIA]

Carmen mrugnęła do mężczyzny szelmowsko, jakby przypominając o wspólnych tajemnicach. W tak eleganckim wydaniu jeszcze jej nie widział, toteż syciła się jego spojrzeniem. Ciekawe tylko czy dalej by tak patrzył, gdyby wiedział, że pod jej pedantycznie ułożoną fryzurą drzemie ukryty Baron? Na samą myśl o afekcie między agentem a jej wężem, dziewczyna uśmiechnęła się lekko.

Oparła dłoń na biodrze, gdzie wciąż jeszcze miała ślad po bełcie, którym Orłow w nią trafił podczas pogoni i wyprostowała się dumnie, prezentując podkreślony gorsetem biust.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 15-02-2017 o 09:24.
Mira jest offline  
Stary 14-02-2017, 20:20   #3
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Orłow patrzył. Tak jak to tylko on potrafił. Drapieżnie. Carmen zdołała się już wielokrotnie przekonać co do natury swego przeciwnika. W walce przypominał dzikiego kota, wpierw przyczajonego… a potem walczącego z furią i zaciętością. Teraz czuła na swym ciele jego spojrzenie. Drapieżne i skupione… jednakże nie mógł oprzeć się pokusie wędrowania wzrokiem po udach i łydkach lady Stone. Pieszczenia spojrzeniem jej piersi. Być może wspominał tę krótką wymianę zdań i ciosów z tureckiej łaźni.
Co jednak nie zmieniało faktu, że był czujny. Za dobrze znał Carmen i jej niespodzianki ukryte pod kuszącym pięknem.
Dziewczyna ruszyła w kierunku Orłowa. Szła wolno, kołysząc biodrami i okalającą je kreacją z tiulu i koronek. Szła krok za krokiem, a gdy była już blisko... po prostu udała zainteresowanie czymś innym i przeszła za plecami agenta, nawet nie muskając jego ubrania - choć bardzo ją korciło. Przez chwilę rozglądała się, jednocześnie delektując się nerwowością, jaką musiała wywołać u wyćwiczonego zabójcy, stojąc za jego plecami, poza granicą jego wzroku.
- Co ty tu robisz? Nie powinnaś teraz bujać na niebie?- dotarł do jej uszu cichy szept, pełen gniewu. Cóż… agent caratu zawsze był dość impulsywnym mężczyzną. Nic dziwnego, że nie wytrzymał.
Zachichotała w duchu.
- Pan coś mówił do mnie? - obejrzała się z udanym zdziwieniem na Orłowa.
- Ależ skąd... milady musiała się przesłyszeć.- odparł uprzejmie Jan Wasilijewicz uśmiechając się tak mocno, że wydawało się iż ma szczękościsk. Najwyraźniej rola szarej eminencji na tym przedstawieniu bardzo go uwierała.
Posłała mu najpiękniejszy uśmiech, na jaki było ją stać, po czym ruszyła w głąb sali, za plecami mężczyzny. Starała się zniknąć z oczu Orłowa, jednocześnie samej, mając na niego baczenie.
Nie było to łatwe, wszak sala była dość mała… A Carmen przyciągała uwagę swą urodą. Mogła czuć się jednak bezpiecznie mimo bliskości adwersarza. W okolicy było zbyt wiele świadków, by zaatakował. A i raczej nie przybył tu w takim celu, skoro była miłą dla jego oka i niemiłą z powodu wspólnej historii niespodzianką.
A propo niespodzianek…
Właśnie na salę weszła kolejna. Yue Si Chuan… zwana też Wężową Księżniczką. Jedna z głów Triady rządzącej Singapurem, mafii nieoficjalnie kontrolującej tam wszystko. I wroga numer jeden Kompanii Wschodnio-indyjskiej. I… co mogło się wydawać dziwne, nieformalnego sojusznika Brytyjskiego Wszechimperium. Cóż… Singapur lubił obecne status quo i nie chciał wracać w “czułe” objęcia Cesarstwa Chin. Toteż chętnie wspierał angielski wywiad, a ten odwdzięczał się tolerując zorganizowaną przestępczość w mieście i okolicach.
Natomiast Kompania już mniej i za głowę Yue wyznaczyła pokaźną nagrodę (oczywiście nielegalnie), choć nadal mniejszą niż za innych przywódców singapurskiej mafii. Yue więc najbezpieczniej czuła się w Singapurze i całych Indochinach, unikając wypraw do Europy.
Co więc mogło skłonić ją do takiego ryzyka? Z tego co domyślała się Carmen, Yue była osobą o mistycznych i ezoterycznych zainteresowaniach, szukającą do swej kolekcji przedmiotów powiązanych ze starymi tradycjami magicznymi. Tak przynajmniej twierdzono. Podobnie jak twierdzono o jej skłonnościach do własnej płci. Prawdą natomiast było, że lady Si Chuan była jak kameleon mogąca w jednej chwili zmienić “skórę”. Potrafiła być i tradycyjną singapurską Chinką i europejską światową damą i klasztorną mniszką. Potrafiła być tym kim chciała, bo oficjalnie była diwą, gwiazdą Domu Opery i Śpiewu w Singapurze.
Była też drugim z trzech interesujących nazwisk na liście, którą widziała u lorda George’a.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-02-2017, 09:23   #4
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Carmen obwarowała sobą miejsce przy wazonie z winem... lub jakimś napojem na jego podstawie. Nektar był wszak gęstszy i bardziej słodki. Dziewczyna piła go ze smakiem, choć małymi łyczkami. Teraz miała już dwa ptaszki do obserwacji. Pozostawało czekać na trzeciego.
Chinka wędrowała od eksponatu do eksponatu każdemu poświęcając krótkie spojrzenie, oceniające zarówno samą wartość przedmiotu jak i żądaną cenę. Jak elegantka wybierająca błyskotkę, o którą poprosi swego adoratora. Nagle spojrzenia Yue i Carmen skrzyżowały się. Powłóczyste spojrzenie Si Chuan przesunęło się po całej sylwetce Carmen… po czym Chinka ruszyła w kierunku Carmen poruszając zmysłowo biodrami. Przyglądała się z zaciekawieniem lady Stone, jak okazowi rajskiego ptaka w prywatnej wolierze.

Mimochodem dziewczyna rzuciła ostatnie spojrzenie Orłowowi, by przekonać się, że jest tam, gdzie go ostatnio widziała. Po czym uśmiechnęła się ślicznie do Yue. W jednej ręce trzymała szklaneczkę napoju, drugą zaś odruchowo schowała za plecami, opierając się o stół.

- To nieoczekiwany tu widok. Piękna kobieta w Paryżu, przy której nie ma przystojnego mężczyzny podkreślający jej urok. A może… się mylę?- zapytała uprzejmym tonem Yue i zerknęła w kierunku Orłowa. Mylnie uznając iż Orłow jest jej opiekunem, skoro zerknęła na niego.
- Milady mogę się odwdzięczyć tą samą uwagą - powiedziała z uśmiechem, odstawiając pustą szklankę - I jednocześnie ośmielę się wysnuć przypuszczenie, że czasem mężczyźni po prostu nie są godni, by choćby stać w blasku gwiazd. A apropo gwiazd... Słyszałam, że będzie pani występować w Paryżu. To tak samo jak ja, choć pewnie mój występ będzie bardziej rozrywkowym aniżeli artystycznym doznaniem, jak w przypadku tak utalentowanej divy. Może więc w ramach wyrazów uwielbienia, wolno mi nalać też pani odrobinę tego specjału? Zapewniam, że jest wyśmienity. - rzekła lekkim tonem Carmen - specjalistka od wężowych trucizn.
- Oh… czyżby moja sława dotarła do Paryża?- zachichotała Yue zakrywając usta i dodała.- Tak… z chęcią się napiję.
Dziewczyna nalała nektaru najpierw Chince, potem sobie i podała jej szklaneczkę, patrząc głęboko w oczy.
- Owszem. - powiedziała, po czym uniosła swoją szklankę - Zdrowie prawdziwych artystek.
- Owszem…- odparła Chinka śmiało wpatrując się w oczy Carmen. I oblizując czubkiem języka swe usta tuż po wypiciu toastu.- Więc… niestety muszę cię rozczarować. Nie zaśpiewam niestety w paryskich operach. Mój pobyt w tym jakże pięknym mieście jest niestety bardzo krótki… z powodu przyczyn ode mnie niezależnych. Ale… zawsze można mnie posłuchać w Singapurze.-
- Co milady zatem sprowadza do tego miasta? Jeśli mogę sobie pozwolić na małą bezczelność i zapytać. - spojrzenie Carmen przesunęło się na dekolt Yue, sugerując, że o innych bezczelnościach również czasem myśli.
- Chęć przeżycia przygody… odrobiny… ryzyka.- Yue niby przypadkiem musnęła palcami swój dekolt, jak używając ich jako przewodników dla oczu Carmen.- Poza tym lubię błyskotki, więc jak mogłam zignorować ich aukcję? A ty moja droga artystko, co takiego już sobie upatrzyłaś?
- Rozglądam się właśnie. Szukam czegoś... co mnie porwie - potoczyła wzrokiem po twarzach wokół, starając się zarejestrować, gdzie jest Orłow.
- Albo kogoś… znajomy?- Yue przyłapała spojrzenie Carmen, gdy to skrzyżowało się z równie zaciekawionym spojrzeniem Jana Wisilijewicza. Sytuacja robiła się nawet zabawna. Orłow pewnie sądził, że Carmen coś knuje z Wężową Księżniczką, a sama Yue brała pannę Stone za rosyjską agentkę. Co bynajmniej jakoś nie łagodziło jej apetytu na niezobowiązujący flirt. Zwłaszcza że było jeszcze trochę czasu do zabicia zanim rozpocznie się aukcja.
- Raczej konkurencja, jeśli i milady zwróciła na niego uwagę. - nie było sensu zaprzeczać, że to Jan przykuł jej uwagę. Carmen starała się więc skupić zainteresowanie mafiozy na czymś innym - A co panią najbardziej interesuje tutaj?
- To co widzę z pewnością…- w tej chwili patrzyła akurat na Carmen rozbierając ją wzrokiem z bezczelnym uśmieszkiem i prowokująco uniesioną lewą brwią. Po czym gładko skłamała. - Po za tym… nie wiem jeszcze. Rozglądałam się, ale nic konkretnego nie przykuło mej uwagi wśród tych skarbów.-
W to Carmen nie wierzyła. Była pewna, że Chinka wybrała już przedmioty do zakupienia, zanim tu przybyła.
- A może ty mi coś polecisz? Co przykuło twoje oko?- zapytała z uśmiechem.
- Obawiam się, że to już należy do szanownej pani. - odparła gładko - I faktycznie nic nie przykuje mej uwagi, jeśli będę tu stać i patrzeć na najpiękniejszy klejnot tej wystawy. Dlatego proszę mi wybaczyć... - skłoniła się i ruszyła w kierunku gablot. Musiała znaleźć trzeciego ptaszka…
- Momencik…- zatrzymała ją tym słowem Yue i dodała z uśmiechem.- Gdybyś chciała moja droga później porozmawiać o klejnotach, to… zatrzymałam się w przy Rue Plantagenet 35, hotel “Rose Chinoise”. -
Carmen posłała jej powłóczyste spojrzenie i wiele obiecujący uśmiech, jednak nic nie odpowiedziała. Tylko wymijając kobietę, pozwoliła sobie zahaczyć dłonią o jej kibić.

Kolejne kilkanaście minut upłynęło Carmen na oglądaniu eksponatów przeznaczonych na aukcję i łapaniu ukradkowych spojrzeń Yue i Orłowa. On wręcz z trudem utrzymywał się w swej ciasnej roli, a ona… przyłapywana przez Carmen posylała jej zmysłowe uśmieszki. Mijał czas… nieznośnie długo. Aż w końcu zjawił się on. Trzecie nazwisko, wielce oczekiwane przez Lloyda. Na pannie Stone nie robiło jednak takiego wrażenie.
Ali ibn Aghraman. Naczelny Kadi osmańskiej Turcji.


Najwyższy sędzia religijny i sługa samego sułtana Omara. Osoba która ekstremalnie rzadko pojawiała się publicznie. A już w siedlisku rozpusty jakim był Paryż nie pojawiała się nigdy.

To właśnie jego obecność zainteresowała brytyjczyków. Po co niby pustelnik żyjący w wydzielonej dla niego części sułtańskiego pałacu przybył do Paryża osobiście? Dlaczego uczestniczył w aukcji przedmiotów należących do kultury, którą jego lud zniszczył wiele wieków temu?

Te pytania nurtowały sir Lloyda. Cokolwiek chciał zdobyć Kadi musiało być wyjątkowo ważne, skoro się pofatygował do kraju niewiernych po raz pierwszy w swym życiu.

Wiedząc, że i tak zwraca na siebie uwagę, Carmen zadbała o wianuszek wielbicieli, który skutecznie odciągał od niej uwagę osób uduchowionych i poważnych, jak sam Ali. Ona za to dyskretnie co jakiś czas zerkała w jego stronę, starając się ustalić, co też przyciągnęło uwagę tego człowieka na aukcji.

Oczywiście taka osobistość przyszła w towarzystwie licznych ochroniarzy i doradców, brodatych muzułmanów w turbanach. Cała ta grupka nie pasowała do tego miejsca… dzicz pomiędzy cywilizacją. Nie miało to znaczenia jednak dla panny Stone.

Szczebiocąc pomiędzy bogaczami przyglądała się temu co interesuje kadiego i Orłow czynił to samo.
Tylko jeden fragment biżuterii budził ich zainteresowanie. Bogato zdobiony naszyjnik w kształcie sokoła. Czemu akurat ten? Carmen nie miała pojęcia. Był ładny, ale i inne skarby tu zgromadzone, również były piękne. Wzrokiem poszukała Yue, by stwierdzić czy i ona interesuje się tym przedmiotem. Chinka jako jedyna wydawała się niezainteresowaną akurat tym naszyjnikiem, ale patrzyła z dezaprobatą na niespodziewaną turecką konkurencję. Najwyraźniej i jej marzył się ten naszyjnik, choć ten fakt maskowała kwaśnym uśmieszkiem. Carmen porzuciła na chwilę grono wielbicieli i prześlizgnęła się w kierunku Chinki. Nie szła jednak w linii prostej. Zagadywała po drodze tych, których znała... no i nie omieszkała znów przejść za plecami Orłowa, tym razem delikatnie zawadzając pazurkami o jego łopatkę. Poczuła jak mięśnie mężczyzny zagrały pod jej dotykiem.

- Uważaj… bo i ja cię podrapię…- Rosjanin wymruczał niczym wściekły tygrys, choć brzmiało to bardziej zmysłowo niż groźnie. Zważywszy, że nie mógł nic zrobić.
- Obiecanki... - rzuciła przez ramię, zmierzając w stronę Chinki. Kiedy do niej dotarła, stanęła obok i nawet nie patrząc na kobietę, zapytała:
- Co jest takiego w tym ptaszku, że nawet egzotyczne ptaszyska zleciały się tu, by go zobaczyć?
- Dobre pytanie. Pewnie urok, którego nie widać oczami.- rzekła w odpowiedzi Yue i spytała zaciekawiona.- Czyżby i ciebie zainteresował?
- Zastanawiam się po prostu czy to ja mam taki kiepski gust i czegoś nie widzę, czy to trochę... dziwne. - mrugnęła do niej porozumiewawczo.
- Starożytni przypisywali pewnym przedmiotom symbolikę, oraz moc do kontrolowania sił poza naszym zrozumieniem.- odparła zamyślona Yue.- Mój lud wierzy w potęgę Chi drzemiącą we wszystkim. Może brodacz liczy na to, że znajdzie w kawałku metalu potęgę? To chyba jakiś ważny Turek, prawda?- zapytała zerkając na dekolt Carmen, który wydawał się bardziej nią interesować niż ów skarb.
- Tak... na tyle ważny, że aż mam ochotę mu poprzeszkadzać. - powiedziała z westchnięciem, od którego zawartość jej gorsetu zafalowała.
- Jestem pewna, że nie ty jedna. - zerknęła znacząco w stronę Orłowa, który właśnie rozmawiał z Grigorijem Pieskowem, bogatym rosyjskim bankierem… którego ochroniarza zapewne Jan Wasilijewicz udawał.
- Co powiesz na zbliżenie… między nami?- zapytała nagle Chinka muskając opuszkami palców dłoń i przedramię Carmen. - Nie jestem pewna, czy stać mnie na przebicie oferty tego Turka, ale możemy połączyć fundusze, prawda? A potem rozkoszować się zakupem.-
Dziewczyna udała, że się zastanawia. Lloyd z pewnością nie będzie zadowolony pokryciem nawet części rachunku za tą błyskotkę. Z drugiej jednak strony skoro i carat i Turcy się nią interesowali - musiała być coś warta. Najwyżej podrzuci to do wglądu specjalistom a potem sprzedadzą na czarnym rynku.
- A jaką mogę mieć pewność, że nie zostanę z niczym i będę musiała tylko obejść się smakiem? - Carmen powoli zlustrowała ciało Yue.
- Wiesz gdzie mnie szukać, podczas gdy ja nie wiem nawet jak masz na imię artystko. - uśmiechnęła się łobuzersko Yue. Wzruszyła ramionami.- Poza tym… najpierw zdobądźmy ów drobiażdżek, a potem omówimy resztę, przy kieliszku szampana u mnie.-
- Byle nie w Singapurze... to bardzo daleko. - powiedziała, po czym nachyliła się nad uchem Chinki - Jestem Carmen, akrobatka - szepnęła, muskając wargami płatek jej ucha. O tresowaniu węży na razie postanowiła nie wspominać.
- Mogę się skusić na wieczór w Paryżu w towarzystwie uroczej akrobatki.- odparła z uśmiechem Yue splatając swą dłoń z dłonią Carmen.- To jak… mamy umowę wspólniczko? Szampan w moim apartamencie w “Rose Chinoise” najlepiej smakuje, gdy kosztuje się go w miłym towarzystwie.-
- Na to wygląda... - uśmiechnęła się ta druga słodko, ocierając biodrem o biodro azjatki. Jednocześnie nie umiała oprzeć się pokusie, by nie spojrzeć na Orłowa.
Tylko raz zerknął na obie kobiety… i widać było w jego oczach błysk pożądania. Bo wszak było co pożądać.
- Wygląda na to, że aukcja wkrótce się zacznie, to może poszukajmy sobie miejsca na jej obserwowanie i licytowanie.- zaproponowała Yue.
- Będę twym cieniem - Carmen skłoniła się dwornie i podążyła za kobietą.
- Kuszący pomysł… choć ja miałabym i bardziej śmiałe. Ale to może i przy innej okazji.- Chinka posadziła swą zgrabną pupę na krzesełku z dala od podium na którym zwykle stał prowadzący aukcję dżentelmen i poprosiła Carmen o przyniesie tabliczki do licytacji z “jakimś miłym oku numerkiem”... jak się wyraziła.

Kiedy dziewczyna się oddaliła, zaczęła rozglądać się za dwoma pozostałymi ptaszkami.
Gdy podchodziła do stolika z tabliczkami dostrzegła Orłowa z jedną z nich. Numerek osiem. Powinien się oddalić już, ale wyraźnie czekał… na nią. Kadi swoją tabliczkę już odebrał poprzez jednego ze swych sług.
Stanęła tuż obok, wzrokiem łowiąc tabliczkę, która będzie tą właściwą w jej odczuciu.
- Co ty planujesz Carmen? Sprzymierzyłaś się z tą Chinką? Myślisz że tej żmii z Singapuru możesz ufać?- rzekł Orłow wykorzystując sytuację i stając tuż za Carmen. Bardzo blisko.
- A tobie mogę zaufać? - obejrzała się do tyłu, patrząc na niego znacząco, po czym wróciła do wybierania tabliczki - Może po prostu chcę się zabawić... o, 69. Ten mi się dobrze kojarzy.
- Więc… to prywatny kaprys?- zapytał mężczyzna zerkając przez jej ramię,na numerek który wybrała i tym razem ocierając się o jej ciało. Ot… zapewne mała zemsta za jej zaczepki.- W takim razie radziłbym tobie, abyś ją ze sobą zabrała i poszła zabawić się gdzie indziej. W innym przypadku, sytuacja może rozwinąć się różnie i choć sprawi mi to niewielką satysfakcję, będę miał powód by cię tu zabić.-
Choć miała już swoja tabliczkę, nachyliła się głębiej nad urną, wypinając pośladki w stronę ocierającego się o nią mężczyzny. Niech teraz myśli kto kogo drażni.
- To miłe, że się martwisz. Przypomnę jednak, że jesteś na terenie należącym do korony. To nie jest wasz plac zabaw. - spojrzała na niego twardo, po czym odsunęła się, by wrócić do Yue.
- Jakieś kłopoty z rosyjskim pieskiem?- zapytała wesoło Yue przyglądając się wybranemu przez Carmen numerkowi. Przygryzła wargę lekko i klepnęła krzesełko obok dając znać lady Stone gdzie powinna usiąść. Zadowolonej z twardej reakcji Orłowa na swe wdzięki, którą wyczuła przed chwilą.
- Chyba rozbudzamy jego wyobraźnię. - uśmiechnęła się poufnie do towarzyszki, łapiąc ją pod ramię.
- Doprawdy? Biedaczek.- zachichotała Yue wykorzystując oczywiste braki sukni akrobatki i leniwie wodząc palcami po jej zgrabnym udzie. Nieśpiesznie i zmysłowo.

Na szczęście to nie była ta noga, na której miała podwiązkę z nożami do rzucania, toteż Carmen nie przeszkadzała jej. Zamiast tego rozglądała się od niechcenia, obmyślając ewentualną drogę ucieczki, gdyby faktycznie zrobiło się gorąco. Mogła drażnić się z Orłowem, ale z tych 3 ptaszków to on wydawał się najbardziej szczerym.

U góry dach był przeszklony roztaczając nad sobą nocne niebo Paryża. Uroczy widok, ale świetliki w nim były zamknięte, a dach trochę wysoko. Niemniej… była to potencjalna droga ucieczki. Poza tym były dwoje drzwi, którymi do tej sali się wchodziło, oraz drzwi obsługi technicznej aukcji naprzeciw nich. Z tego co pamiętała weszła do tej sali przez drzwi za swoimi plecami wchodząc po długich schodach ułożonych w lekki łuk. Miały one lustrzane odbicie w postaci identycznych schodów prowadzących do drugich drzwi, którymi goście mogli tu wejść. Wysokość od szczytu schodów do ich podstawy… Carmen oceniała na… hmm.. ryzykowną, ale w granicach jej akrobatycznych możliwości. Choć by skoczyć na dół, musiałaby poświęcić swoje buty. Lub zabrać je w dłoni. Nie było więc źle, zwłaszcza że tłum inny gości tej aukcji nadawał się na osłonę przed atakami.

- O czym rozmyślasz?- spytała Yue widząc rozkojarzenie Carmen.
- Zastanawiam się nad samą ideą biżuterii i tego jak astronomiczne kwoty osiąga. - skłamała gładko - Jesteśmy strasznie próżni.
- Ale jak nie zachwycać tymi skarbami. Jak nie cieszyć się wiedzą, że zakładasz na szyję to co przed tobą nosiła potężna władczyni starożytnego kraju. Poza tym… jakie to sekrety… może ona kryć. Zagadki dla potomnych.- palce Yue leniwie kręciły się po udzie Carmen czasami muskając rąbek jej sukni, czasami ostrożnie nurkując nieco głębiej. Prowokacyjnie… a co bawiło samą Carmen, Orłow też dostrzegał starając się zachować stoicko. Nie było to jednak łatwe przy takich widokach.
- No tak, sekrety zawsze są fascynujące. - spojrzała z uśmiechem na Chinkę. Po czym delikatnie poprawiła jej naszyjnik. - Myślę jednak, że biżuteria i odzież nie współgrają ze sobą w przypadku tych najbardziej... tajemniczych. Sam naszyjnik Kleopatry na nagim ciele... - zamruczała, po czym dodała z udawaną skruchą - Wybacz, poniosła mnie wyobraźnia.
- Niezupełnie poniosła. Te skarby nie należały do Kleopatry, ale kogoś równie ciekawego. Wedle tego co odczytali archeologowie, należały do…- Yue nachyliła się ku uchu Carmen i musnęła delikatnie językiem płatek uszny akrobatki.- … Hekesh… królowej wiedźmy z I dynastii. Drugiej żony faraona Ihmetepa I- go.-
Zerknęła na Orłowa dodając z uśmiechem.- Igrasz z drapieżnikami moja droga. Zarówno on, jak i ja mamy ostre pazurki. Co ma jednak swój urok, prawda?
Carmen westchnęła pod wpływem pieszczoty i odruchowo spojrzała w stronę Jana. Przygryzła zmysłowo wargę.
- Taki mój zawód... i pasja. W przeciwieństwie do niego jednak, ty masz w sobie też mądrość, która bardzo mi... imponuje. - uznała, że to jest dobry moment, by nieco posłodzić Chince - na tyle, żeby uwierzyła, że wygrała jakąś rywalizację z Rosjaninem o względy akrobatki.
- Wyzwanie... to lubię.- wymruczała Yue znów nachylając się by zmysłowym krążeniem czubka języka rozgrzewać sytuację i zabijać nudę czekania na aukcję. Carmen uśmiechnęła się pod nosem, odginając kark, by Chinka nie zbliżyła się do Barona. Jej spojrzenie znów uciekło w stronę Orłowa. Którego widok była taki uroczy… robił się bowiem taki czerwoniutki na twarzy, gdy zerkał w ich stronę. I to bynajmniej nie z powodu gniewu. A Yue wykorzystała sytuację, by żartobliwie wodzić czubkiem języka po szyi Carmen. Skandaliczne zachowanie, które wywołałoby powszechne oburzenia na salonach Londynu… w rozpustnym Paryżu jednak nie wywoływało tak ostrych reakcji.
- Kto więc prowadzi? Ja czy on?- zamruczała kocio Yue odrywając się od pieszczenia skóry Carmen. Dziewczyna zaśmiała się w odpowiedzi tylko, tuląc lekko do ramienia Chinki.
- Widzę, że bardzo lubisz wygrywać. - zauważyła.
- Oczywiście… choć jeszcze bardziej lubię dostawać to na co mam ochotę.- i tu znacząco zerknęła na piersi Carmen. Dalszą rozmowę przerwała pierwsza licytacja sprawiająca, że goście rozsiedli się na krzesełkach. Kolejne przedmioty szły pod młotek, przy czym ruski kupiec i turecki Kadi nie licytowali jeszcze w ogóle. A Yue… skusiła się na zakup starożytnej bransolety… ponieważ cena za nią była stosunkowo niewygórowana. Chinka poświęciła większość swej uwagi na aukcję, choć nadal prowokacyjnie wodziła palcami po skórze uda Carmen, a sama akrobatka… cóż… musiała czekać. Interesujący wszystkich przedmiot, miał być licytowany jako trzeci, ale od końca.

W tym czasie bawiła się naszyjnikiem Yue, wodząc palcem wokół jego kształtu oraz smakowitego zagłębienia między piersiami. Była słodka, ale nie nazbyt, aby Chinka wciąż odczuwała głód jej dotyku. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Pomyśleć, że tego wszystkiego nauczyła ją nie tyle praktyka - której wcale nie było zbyt wiele w życiu 20-latki - ale rozmowy tancerek cyrkowych i innych akrobatek. Te kobiety znały niemal każdą formę “urozmaicania” życia łóżkowego. Z tego co Carmen wiedziała, wielu bogaczy płaciło niejednokrotnie wartość ich półrocznych pensji, by spędzić noc z wyuzdanymi kochankami z cyrku.
I choć brakowało jej doświadczenia, to efekty osiągała imponujące. Czasem oddech Yue przyspieszał, czasem zamierał. Palce zamiast wodzić leniwie po udzie Carmen zmysłowo zaczęły skórę akrobatki masować. A na twarzy Chinki pojawił się lubieżny uśmieszek.
- Piękny... - skomentowała cicho Carmen, choć nie było do końca wiadomo, czy mówi o dekolcie czy naszyjniku.
- Cóż.. może będzie okazja… na zapoznanie się z nim bliżej.- wymruczała dwuznacznie Yue zerkając jednym okiem na aukcję. Uznała bowiem, że działania Carmen są bardziej interesujące. Może to i dobrze, bo aukcja wlokła się niemiłosiernie.

Dziewczyna odetchnęła ciężko, dając znać swojemu zniecierpliwieniu, po czym zerknęła ciekawie w stronę turków. Tym to musiało być dodatkowo gorąco w ich turbanach.
Ci siedzieli z przodu aukcji zgorszeni widokiem ciała kobiecego. Co prawda Carmen mając okazję do przebywania w Turcji nie zapamiętała tego narodu jako przesadnie pruderyjnego, ale Kadi i jego otoczenie byli świętoszkami.
- Tak.. aukcje bywają nudne, gdy nie licytujesz.- potwierdziła z uśmieszkiem na twarzy Yue.
- Niestety, tak już mam. Gdy sobie coś upatrzę... wszystko inne przestaje mnie obchodzić. - spojrzała głęboko w oczy kobiety, uśmiechając się przy tym samymi tylko koniuszkami warg.
- Dobrze wiedzieć… bo teraz.. zaczyna się najciekawsze.- wymruczała zmysłowo Yue prowokacyjnie oblizując wargi.- Za chwilę będzie nasz mały skarb na podeście.-
- Mrrr... - szepnęła Carmen, moszcząc się w swoim fotelu i wzrokiem omiatając salę. Chciała zobaczyć kto jeszcze wygląda na podekscytowanego tą chwilą.
Tych było całkiem sporo osób, więcej niż się Carmen spodziewała. Najwyraźniej naszyjnik z motywem sokoła był kolekcjonerską gratką. Wpierw jednak musiał ulec rozstrzygnięciu spór pomiędzy dwoma damulkami namiętnie licytującymi parę starożytnych kolczyków.
Dziewczyna odruchowo spojrzała w kierunku Orłowa. Ten dla odmiany zwracał uwagę właśnie na Carmen, a jego spojrzenie przypominało jej wzrok dzikiej bestii. Cóż… ona wszak lubiła układać takie dzikie bestie i poskramiać ich temperament.
Powoli, zmysłowym ruchem oblizała wargi, patrząc mężczyźnie prosto w oczy... po to, by po chwili złożyć nimi pocałunek na ramieniu Chinki.
- Powodzenia piękna... dla nas obu. - szepnęła.
- Przyda się…- wymruczała Yue i nachyliła się, by również pocałować Carmen, muskając końcówką języka kącik jej ust.
Licytacja kolczyków się zakończyła.
- Następny obiekt, naszyjnik koronacyjny należący do Hekesh, drugiej żony faraona Ihmetepa I- go z pierwszej dynastii.- zaprezentował skarb licytator.
Carmen, która bądź co bądź nie bardzo się znała na licytacjach, postanowiła oddać inicjatywę i strategię w ręce Yue. Sama bardziej skupiając się na obserwacji otoczenia.
Zaczynało bowiem być gorąco.
- Cena wywoławcza… - zanim licytator zdążył ją podać.
- Pięć tysięcy funtów.- Kadi podał swoją przebijając ją dwukrotnie. A to był dopiero początek…
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 15-02-2017 o 16:23.
Mira jest offline  
Stary 15-02-2017, 21:07   #5
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Pięć tysięcy pięćset.- podniosła się tabliczka z numerem 23. Nieco pucułowatym mężczyzną z niemieckim akcentem.
- Pięć tysięcy osiemset.- wtrąciła Yue, jedną dłonią unosząc tabliczkę, a drugą rozkoszując się dotykiem skóry Carmen.
- Sześć…- wtrącił protegowany Orłowa. I powoli rozpętała się wojenka finansowa.
- Siedem… Siedem pięćset… dziesięć tysięcy… dziesięć tysięcy dziewięćset.- co chwila padały nowe kwoty, gdy unosiły się tabliczki z kolejnymi numerkami. Z początku uczestników aukcji było około dziesięciu. Ale im wyższe padały kwoty tym ich liczba się zmniejszała. Z początku do ośmiu osób, przy trzynastu tysięcy zmalała do sześciu, a potem czterech. W końcu została trójka. Yue, Rosjanin i Kadi.
Cena zaś zaczęła dochodzić do trzydziestu tysięcy funtów, a Carmen zaczynała się zastanawiać jak głośno będzie krzyczał Lloyd George, gdy zobaczy rachunki za ów antyczny bibelocik.
- Trzydzieści sześć… Trzydzieści osiem… Czterdzieści… Czterdzieści trzy…- Chince udzieliła się gorączka licytacji objawiająca się w zaciśniętej na udzie Carmen dłoni.


Dźwięk rozbitego szkła. Spadające kawałki na szyb na ziemię. Zeskakując z dachu sylwetki, panikujący tłumek poranionych przez szkło osób zasłaniający pole widzenia Carmen.
Wszystko to wydarzyło się nagle nie pozwalając zaskoczonej lady Stone, na analizę sytuacji. Dopiero, gdy otrząsnęła się z zaskoczenia zrozumiała co się stało. Nietypowi zabójcy o ciałach otulonych szmatami, głowach okrytych maskami zeskoczyli w dół z dachu przebijając szklane tafle. Uderzenie nastąpiło z przodu sali, tak więc odłamkami poranione zostały jedynie pierwsze rzędy. I teraz te pierwsze rzędy były wybijane.
Napastników było dziewięciu, sześciu zaatakowało uczestników aukcji zabijając bez litości każdego kto nawinął im się pod sierp lub sztylet.
Oczywiście wywołując przy tym paniczny odruch u pozostałych i tworząc żywą ścianę przestraszonych ludzi napierających w kierunku drzwi wyjściowych. I blokując przez to ludzi Kadiego próbujących się przez nich przebić, oraz Orłowa. Ten jednak… specjalista w walce na krótkie dystanse wszelkim orężem, silnymi uderzeniami pięści po prostu pozbawiał przytomności każdego kto wszedł mu w drogę, po drodze wyciągając ciężki rewolwer. Szybko starł się z jednym z sześciu wojowników i omijając ostrze sierpa przystawił lufę do maski jednego z sześciu wojowników i strzelił… Powinien zabić. Z takiej odległości powinien zabić. Ale nie zdołał. Strzaskał jedynie porcelanową maskę na jego twarzy. Odsłaniając oblicze pod nią ukryte.


Istoty jak najbardziej żywotnej, choć żywa już być nie powinna. Co to za szalony eksperyment?
Nad tym jednak Carmen musiała pomyśleć przy innej okazji, bo w tej chwili, trójka pozostałych zabójców, poderżnęła gardło prowadzącemu aukcję mężczyźnie, ukradła licytowany obiekt i wykorzystując linki ukryte w swych szatach ewakuowała się na dach, z którego wcześniej zeskoczyli. Najwyraźniej szóstka, która pozostała na dole miała się poświęcić za sprawą, wstrzymując lub zabijając ewentualny pościg.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-07-2017 o 11:59. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 20-02-2017, 10:22   #6
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen gwizdnęła cicho, ale przeszywająco i spod jej włosów od razu wyskoczył Baron - wąż koralowy o może niewielkich rozmiarach, ale pięknym umaszczeniu. Gad owinął się wokół ramienia swojej pani i zasyczał groźnie. Kobieta szybko wyjęła zza podwiązki jeden z noży do rzucania i podsunęła pod pysk węża. Kropla jadu spadła na ostrze, gdy treserka znów dała sygnał swojemu pupilowi.

- Uciekaj. - powiedziała do Yue, która musiała być zaskoczona pojawieniem się węża, podobnie jak kilka innych osób, które znalazły się obok. Dzięki temu Carmen zyskała pewną przestrzeń wokół siebie. Nikt nie chciał być w pobliżu jadowitego gada.

Następnie dziewczyna wyskoczyła do góry, łapiąc się jakiejś porwanej kotary i z wysokości rzuciła nożem, celując w najbliższego napastnika.
Trafiła w ramię… nieumarły przeciwnik poczuł niewątpliwie wbite ostrze, ale nie dość mocno by go powaliło na ziemię. O dziwo, jad zdawał się jakoś działać na reanimowaną tkankę i to w nieprzyjemny dla niej sposób. Bo spod wbitego ostrza wydobywał się dymek. Ale nawet to nie powstrzymało zabójcy w jego krwawym procederze.

Zaś Yue.. równie zaskoczona jak Carmen nie rzuciła się do ucieczki, choć wycofywała się do tyłu. Zamiast tego wyjęła z torebki niedużą metalową strzykawkę z rubinowym płynem. Serum nadające swemu użytkownikowi jakieś psioniczne moce… tymczasowo. Dość drogi eliksir i wymagający od używającej go osoby dużej siły woli.

Yue wbiła szpilę w przedramię i po chwili oczy Chinki zapłonęły ogniem i podobnie jak jej prawa dłoń… przy czym jej ciało nie ulegało zwęgleniu. Dzięki przewadze wysokości Carmen mogła lepiej ocenić sytuację. I przekonać się jak tchórzliwymi osobami są pracownicy ochrony domu aukcyjnego. Z drugiej strony płacono im za uspokajanie i wyprowadzanie zakłócających spokój akcji pijanym klientów, a nie walczenie z tajemniczymi zabójcami. Co innego osobiści ochroniarze, ci próbowali ratować swych pracodawców.
Poza Kadim… on nie przejmując się własnym bezpieczeństwem poganiał swych ludzi uzbrojonych w małe szaszki próbowali się przebić do zbójców tnąc bezlitośnie nimi każdego kto stał im na drodze.

- Głowy! Tnij głowy! - krzyknęła do Orłowa Carmen. Nie to żeby znała istotę zabójców, ale we wszelkich mitach i legendach nieumarłych zawsze można było pozbawić życia za pomocą ognia... lub pozbawienia łba.
Do Chinki nic nie powiedziała, posyłając jej uśmiech. Wężowa Księżniczka... to miano pasowało teraz do nich obu. Czy będą o nie walczyć, czy znajdą jakiś przyjemniejszy sposób na rozstrzygnięcie tej kwestii?
Carmen pogładziła Barona po głowie, po czym wysunęła z rękawicy ukryte ostrze, pozwalając zwierzęciu pokryć je jadem.
- No dobra skarbie, przekonajmy się czy są tacy odporni na nas. - szepnęła do węża, po czym zeskoczyła na najbliższego zabójcę. Miała zamiar wywrócić go i ostrzem przebić jego oczodoły. Niech z tym spróbuje sobie poradzić…

Trudno powiedzieć czy Orłow usłyszał jej słowa. W każdym razie nadal próbował odstrzelić czerep od reszty ciała zabójcy. Najwyraźniej nie miał pod ręką ostrza, lub czasu by je wyjąć. Niemniej armata jaką używał z tak bliskiej odległości zmasakrowała głowę potwora zabijając go … w dość spektakularny sposób, bo dosłownie rozsypał się w pył. Nawet jego broń się rozpadła. W dłoni Wężowej Księżniczki ogień urósł do rozmiarów kulki, którą cisnęła w ciżbę zabójców skutecznie podpalając dwójkę z nich. Ale nawet straty pośród nich i ogień.. i jad nie przerywały ich determinacji. Walczyli mimo ran.. obecnie głównie już ze sługami kadiego. I wygrywali zabijając trzech z nich.

Carmen niczym sokół polujący na króliki, z gracją wylądowała na jednym z zabójców i przekonała się zwinni są oni. Niełatwo było go powalić, musiała opleść go niczym anakonda, unikając przy tym broni które trzymał w dłoniach. Przez chwilę “tańczyli” w tym szalonym układzie, on próbując zepchnąć z siebie pannę Stonę, ona próbując pozbawić go równowagi. Wreszcie upadł, kolanami przycisnęła mu ramiona do ziemi, by uniknąć ciosów. Zdjęła maskę i zaczęła uderzać zatrutym ostrzem. Jedno oko, drugie… nie pisnął z bólu, nadal próbując dosięgnąć Carmen swymi brońmi, bądź zrzucić z siebie. Nie przejmował się faktem, że oczy, twarz, a potem cała głowa korodowała mu od jadu. Bo ten zamiast zatruć jego ciało… wypalał je niczym kwas.
- Przeklęta córa… Apopa…- wypowiedział stwór zanim zginął. A za sobą Carmen usłyszała eksplozję. I zerknąwszy zobaczyła jak upada martwy zabójca z płonącą głową.
- Powinnaś uważać na swe plecy i pupę też…- krzyknęła żartobliwym tonem Yue, bo to ona zwęgliła czerep tego ze stworów, który próbował ją zabić, gdy sama siedziała na jego towarzyszu broni.
Carmen rozejrzała się znów… nie było w tej chwili w owej sali ani jednego przypadkowego gapia. Zabójcy toczyli bój z poplecznikami kadiego. Chinka trzymała się z boku, a Orłow… nie przejmując się tym, że jego rosyjski pracodawca dogorywał, wspinał się po lince (jednej z trzech) pozostawionej przez uciekinierów, którzy ukradli artefakt.
Carmen również podbiegła do najbliższej liny i skoczyła na nią, wspinając się zgrabnie ku górze.
I czerpała satysfakcję, z tego że dogoniła Orłowa, mimo że sytuacja dała mu fory w tym wyścigu. Oboje znaleźli się na dachu, nieco spadzistym, ale w miarę stabilnym. I oboje widzieli jak wielki dystans pokonała trójka zabójców. Byli zwinni i szybcy. Dorównywali Carmen gracją.

Przeklinając coś po rosyjsku Jan Wasilijewicz oddał do nich kilka strzałów, gdy bez zatrzymywania się przeskoczyli na dach sąsiedniego budynku, po czym odrzucił rewolwer i rzucił się za nimi w pogoń. Akrobatka w tym czasie była już w biegu. Nie zamierzała łatwo odpuścić. W końcu to ona była gwiazdą!
Pędziła jak błyskawica mierząc się z krzywiznami dachów i porzucając już dawno krępujące jej stopy buty. Były drogie i śliczne. Niestety tu… wśród dachów Paryża, były one zawadą.
Orłow podążał za nią z tyłu, zdążywszy złożyć kompaktową broń, by postrzelać do wrogów. Przeskakiwali po dachach przy wtórze jego karabinowej palby. Niestety nie dość celnej. Owi złodziejaszkowie byli dość zwinni i równie uzdolnieni akrobatycznie co Carmen. Byli… dziwni.
I to czyniło pościg emocjonującym, Carmen balansowała na krawędzi, przeskakiwała z dachu na dach niczym kozica, zerkając czasem za siebie, na nie radzącego sobie tak dobrze Orłowa.

Uciekinierzy widać stwierdzili, że jest zagrożeniem, bo dwójka z nich zawróciła i niczym para drapieżników biegła ku Carmen starając się zajść ją z obu stron.
Kobieta, widząc to, gwałtownie skręciła w stronę jednego z nich. Jeśli Rosjanin przyśpi i nie ustrzeli żadnego, przynajmniej będzie miała szansę walczyć z nimi nie naraz a osobno. Toteż pędziła teraz na spotkanie jednego z ożywieńców - jak ich w myślach nazywała. Zza podwiązki wyjęła drugie ostrze do rzucania i posłała na przywitanie przeciwnika. Wiedziała już, że to go nie zabije, starała się jednak trafić weń w takim momencie, by mężczyzna stracił równowagę, czyli nad którymś z wąskich kominów lub klifów.

Orłow strzelał w kierunku potworów, ale w biegu i najwyraźniej mając głównie na celu dopadnięcie ostatniego z zabójców. Bezpieczeństwo Carmen wydawało się dla niego… mniej ważne. W końcu byli konkurentami i nie raz dybali na swoje życie.

Ostrze posłane w kierunku jednego zabójców wbiło mu się w prawy staw barkowy. Toteż Carmen stanęła oko w oko z zabójcą i przekonała się, że nie był to do końca przemyślany pomysł. Przeciwnik był równie szybki i zwinny jak ona… tyle że nie miał długiego trenu sukni, oraz miał przewagę zasięgu swej długiej dłoni trzymającej ostry sierp.
A drugi wszak pędził także na nią ignorując strzelającego Orłowa, który… najwyraźniej nie zamierzał czekać, aż sprawa tej dwójki się rozwiąże. Wszak oni stanowili kolejną przeszkodę mającą dać czas do ucieczki trzeciemu z nich.

Carmen uśmiechnęła się szelmowsko, zamierzając rękawicą, uzbrojoną w ostrze, lecz był to tylko wybieg. Tymczasem podskoczyła do góry i z półobrotu kopnęła oprycha, stojącego tyłem do krawędzi dachu.
Uderzenie mogło powalić rosłego mężczyznę, lecz stwór tylko lekko się obrócił głową przyjmując uderzenie z wyraźnym trzaskiem kości. To jednak nie zmieniło jego pozycji. Był twardy… o wiele twardszy niż się zdawało. I potrafił utrzymać równowagę oraz wytrzymać ból. Tymczasem zbliżał się do niej, jego kompan… na powitanie ciskając sztyletem w kierunku akrobatki unikającej zamaszystego cięcia sierpa. Zachodzili ją tak, by przycisnąć ją samą do krawędzi dachu i móc zrzucić w dół. Co prawda nonszalancko się przy tym narażając, ale byli bardzo zwinni bardzo wytrzymali… sytuacja robiła się deczko groźna. Carmen nie należała do tych, którzy walczyli za wszelką cenę. Dla niej ucieczka też była elementem starcia, toteż teraz rzuciła się do biegu, kierując ku Orłowowi i trzeciemu ze złodziei. Niech Rusek też pomartwi się pogonią.

Wymagało to przeskoku na poprzedni dach i cofnięcie się, ale cóż… Carmen nie zamierzała ginąć za sprawę. Jej napastnicy skoczyli za nią i… to był ten moment, ta chwila. Skoczyła z powrotem zwinnie na dach z którego uciekła… Już się uśmiechała triumfalnie, gdy poczuła jak dłoń w skórzanej rękawicy chwyta ją za stopę, hamując impet jej skoku. Jeden z napastników pochwycił ją i polecieli w dół. Udało jej się jednak cudem chwycić krawędzi dachu na którym miała wylądować i strącić napastnika trzymającego ją za stopę w dół. Ale był jeszcze drugi i była bezbronna!

Czy tak miało się zakończyć jej życie? Jednoręki nieumarły skoczył ku niej z morderczym sierpem i.. kule z hukiem zaczęły wbijać się w jego ciało odrzucając swym impetem skaczącego potwora do tyłu. Uderzył ciałem o ścianę budynku z którego skakał ku niej i poleciał w dół, ku rozbryzganemu na ulicy towarzyszowi, którego Carmen strąciła przed chwilą machnięciem nogi.

Nad sobą zobaczyła zaś Orłowa podającego jej dłoń, by mogła się z jego pomocą wspiąć na dach.
- Nie miej złudzeń, moja droga. Ja zamierzam cię zabić, ale w uczciwym pojedynku. Dlatego nie pozwolę cię zabić komuś innemu.- burknął Jan Wasilijewicz nieco speszony sytuacją i zerkając mimowolnie na kuszący z tej pozycji dekolt akrobatki.
Baron zasyczał, rozpoznając mężczyznę. Carmen uśmiechnęła się pięknie, przytrzymując się mężczyzny trochę dłużej niż było to konieczne.
- Cóż... miałam cię spytać o to, co byś chciał w nagrodę, ale skoro sam już wybrałeś... - mrugnęła do niego, po czym zaczęła wzrokiem szukać trzeciego uciekiniera.
- Nagroda… w postaci patrzenia? Nisko cenisz moją pomoc.- odparł z ironicznym uśmieszkiem Orłow i odpowiedział na dręczącą Carmen wątpliwość.- Uciekł drań. Zgubiłem go.-
I miał rację, akrobatka nie mogła dostrzec w okolicy poszukiwanego przez nich złodzieja. Byli sami na paryskim dachu… wyjątkowo romantyczne okoliczności przyrody. I dość niezwykłe. Zwykle już próbowaliby się pozabijać.
- A skąd pomysł z tym patrzeniem? - zapytała, wciąż rozglądając się i przeciągając tę chwile zawieszenia broni.
- Jesteś… straszna…- westchnął smętnie Jan nagle dociskając Carmen do siebie, usta do jej szyi i swą dłoń zaciskając na piersi panny Stone w drapieżnej pieszczocie. Rozkoszując się miękkością jej krągłości całował wpierw usta potem, szyję, potem zszedł wargami na jej dekolt i po krótkiej chwili wodzenia po nim ustami oraz językiem, wyprostował się mówiąc.- A to, za te wszystkie kobiece sztuczki, którymi mnie drażniłaś dziś. Nie myśl sobie, że można bezkarnie walić w kraty klatki syberyjskiego tygrysa.-

Baron zasyczał na niego groźnie. Tymczasem jego właścicielka stała z szeroko otwartymi oczami przypatrując się Orłowowi. Jej usta wciąż były rozchylone, gdy ich dotknęła, jakby chciała sprawdzić w jakim są stanie. Po chwili wyrwała się z ramion mężczyzny i popędziła w miasto. Chciała zdać raport Lloydowi... a przede wszystkim uciec od mężczyzny, który nagle przyprawił ją o miękkość nóg. To było wszak coś nowego dla panny Stone.

Orłow… na szczęście jej nie gonił, choć… taka możliwość była dla niej równie ekscytująca co przerażająca. Dopiero parę kamienic dalej Carmen ochłonęła na tyle, by móc na zimno przeanalizować sytuację. Bo choć chciała jak najszybciej przekazać informacje, to i tak musiała czekać do następnego wieczoru, bo wtedy nad Paryżem pojawi się sterowiec jej szefa. Gdy bijące szybciej serce zaczęło się uspokajać, to Carmen mogła przeanalizować swoje opcje. Mogła wrócić do swojego domu w chmurach, do namiotu cyrkowego i przyjaciół. Mogła też wrócić na miejsce napadu i zobaczyć aktualną sytuację w domu aukcyjnym. Tam jednak mógł się pojawić Orłow. Mogła za to odszukać Wężową Księżniczkę, pamiętała wszak adres jaki Yue jej podała. Mogła też skorzystać z uroków miasta i starać się zapomnieć o pocałunku, który rozpalił ogień w jej żyłach. Zdecydowała się na Chinkę. Miała nadzieję, że ta udzieli jej jakichś dodatkowych informacji oraz... pomoże przywrócić profesjonalny dryg.
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 20-02-2017 o 11:00.
Mira jest offline  
Stary 20-02-2017, 19:39   #7
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Hotel, w którym mieszkała Chinka, był ładnym budynkiem, ale niewyróżniającym się na tle okolicznych budowli miejscem.


Nierzucający się w oczy “Rose Chinoise” pilnowany był jednak przez skośnookie towarzystwo i recepcja zaklinała się na wszystkie świętości twierdząc, iż Yue Si Chuan tu nie mieszka. Niemniej, gdy Carmen wspomniała swoje imię, to nagle sobie o Wężowej Księżniczce przypomnieli. I po chwili stanęła przed drzwiami do jej apartamentu na ostatnim piętrze. Yue otworzyła będąc już otulona satynowym szlafrokiem podkreślającym krągłe atuty jej urody. Włosy dotąd czarne jak smoła stały się nagle… rude.


Przesunęła palcami po swych kosmykach mówiąc. - Efekt uboczny zażycia serum, do rana przejdzie. Mogło być zawsze gorzej… a co do kwestii… fatalnego stanu… suknia wygląda jak siedem nieszczęść i gdzie są te śliczne pantofelki, które nosiłaś? Całe nogi masz brudne. Może masz ochotę się wykąpać? Znalazłabym też jakiś szlafrok dla ciebie.-
O tym nie pomyślała. Carmen tak bardzo chciała zająć myśli czymś, a właściwie kimś innym niż pan Orłow, że nie pomyślała, iż wypadało się ogarnąć przed wizytą u Chinki. Choć... może to i lepiej. Wyszła, że naprawdę się przejęła.
- Tak, dziękuję - powiedziała, dając znać Baronowi, że on również może odpocząć - Nie złapałam go. Jedyne pocieszenie, że Rusek też nie. - powiedziała, starając się, by jej ton brzmiał obojętnie.
- To musiała być… ciekawa walka…- uśmiechnęła się Yue przepuszczając Carmen do środka. Przeszła po puchatym dywanie w głąb całkiem przyjemnie urządzonego mieszkanka. Najwyraźniej zadbano,by Wężowa Księżniczka czuła się jak w domu.

- Podczas całego tego zamieszania z zabójcami, staruszek przewodzący Turkom został ugodzony sztyletem. Nie wiem czy śmiertelnie, ale go wynosili stamtąd. No i po samych zabójcach pozostał jedynie pył… ale o tym pewnie już wiesz?- zapytała retorycznie Yue zamykając drzwi na klucz za sobą.
- Tak... - powiedziała Carmen stając w progu i nie ruszając się, by nie nabrudzić w tym przytulnym gniazdku - Chciałam zapytać czy spotkałaś się już z kimś... czymś takim? Nie wydawałaś się przestraszona jak inni.
- Z zabójcami czy też ich obracaniem się w pył, a może chciałaś spytać czy spotkałam już taką zalotną akrobatkę jak ty?- zapytała żartobliwie Yue po czym dała klapsa w pośladek Carmen.- No rusz się… nie stój jak kołek. Podczas aukcji byłaś bardziej śmiała, skąd te odrętwienie? -
- Wybacz, chyba jestem zmęczona... - powiedziała, po czym z bardziej frywolnym uśmiechem dodała - Może też liczę na to, że trochę mnie porozpieszczasz. Pytam o tych rozsypujących się przystojniaków, oczywiście.
- Skoro jesteś zmęczona, to usiądź na fotelu a nie stój w progu… a jeśli liczysz na pieszczoty.- dłoń Yue znów spoczęła na pośladku Carmen tym razem jednak masując go leniwie i zmysłowo.- Nie jestem pewna czy na pewno dam ci wtedy spać, a co… do… tych… przystojniaków, to nie spotkałam się nigdy z czymś takim. Natomiast zabójców nastających na moje życie widziałam wielokrotnie. Więc akurat to mnie nie zdziwiło… ty byłaś bliżej nich, może coś zauważyłaś niezwykłego? Posłyszałaś?-
Carmen zamruczała pod wpływem jej dotyku, po czym zaczęła zdejmować z siebie porwaną sukienkę, rozwiązując wpierw gorset.
- Poza tym, że byli niezwykle sprawni i wytrzymali, jakby nie czuli bólu... - zastanowiła się - Tak, jeden coś powiedział. Nazwał mnie czująć córką... Apopa? Mówi ci to coś?
- Hmm…- zamyśliła się na moment Yue przyglądając się działaniom dziewczyny i masując powolnymi acz silnymi ruchami jej pośladek. -...ach… mówisz… Apop? Brzmi… znajomo… gdzie ja to słyszałam?
- Wiesz, jeśli przeszkadzam ci myśleć, mogę się rozebrać gdzieś indziej. - zaśmiała się Carmen, obracając lekko głowę, by spojrzeć na Chinkę.
- Nie odbieraj mi całej zabawy…- dłoń Chinki wsunęła się pod tren sukni Carmen i delikatne palce kobiety wodziły bezpośrednio po skórze pośladka akrobatki.- Apop...Apop...Apofis… jakiś demoniczny wąż z egipskiej mitologii, o ile dobrze pamiętam. Niestety nie jestem znawczynią starożytnych kultur, więc nie mogę ci podać szczegółów. Może to jakaś sekta, która przetrwała zawojowanie Egiptu przez chrześcijaństwo, a potem muzułmańskie hordy?-
- W sumie wyglądali trochę jak mumie. - odparła dziewczyna, pozwalając sukni zsunąć się z ramion. Zostały jej już tylko fikuśne, pobudzające wyobraźnie majteczki oraz podwiązka. No i rzecz jasna rękawica, z którą najwyraźniej akrobatka nie planowała się rozstawać.
Yue zaszła Carmen od tyłu i przytuliła się do niej… miękki dotyk satyny, oraz sprężyste piersi ocierały się o plecy akrobatki, a dłonie Wężowej Księżniczki, otuliły biust Carmen pieszcząc te krągłości delikatnymi muśnięciami palców i lekkim ich ugniataniem dłońmi.- Jak mówiłam… moje pieszczoty… raczej nie dadzą ci spać. A co do mumii… nie powinny one leżeć w sarkofagach. Słyszałam że Rosjanie mają gdzieś wśród lasów Syberii ukryte legiony reanimowanych żołnierzy, ale ponoć one są niemrawe i bezmyślne. Ci tutaj tacy nie byli… i nie wiem co mogło…- oparła podbródek na ramieniu Carmen.-... ich stworzyć i sprawić, że się rozpadali po śmierci.-

Carmen westchnęła, przymykając powieki i rozkoszując się delikatnymi dłońmi Chinki, błądzącymi po jej ciele. Jakże inny był to dotyk od większych i znacznie brutalniejszych męskich rąk Orłowa... A jednak na myśl o tym porównaniu, poczuła jak robi się wilgotna między nogami. Zacisnęła uda.
- No i... jaki to ma związek z amuletem. - dodała, odchylając głowę do tyłu - Ach, i wciąż jestem brudna. Zabrudzę ci te piękne tkaniny…
- Czy to mój problem? To tylko pokój hotelowy, a ja jutro… albo pojutrze… wyjeżdżam.- wymruczała Yue delikatnie muskając językiem płatek uszny Carmen i jedną dłonią schodząc po brzuchu do zaciśniętych ud akrobatki. - Więc możemy nabrudzić ? A co do amuletu, to…- zawahała się wyraźnie, jakby coś chciała powiedzieć. Ale zmieniła zdanie.-... nie wiem. Może ktoś chciał się popisać zabierając coś sprzed nosa wysoko postawionemu tureckiemu dyplomacie?-
- Yue... - dziewczyna wtuliła głowę w ramię stojącej za nią Chinki. Nie rozluźniła jednak mięśni ud, trzymając je mocno ściśnięte - Nie obrażaj mojej inteligencji. Miałyśmy współpracować, prawda?
- No dobrze… niemniej… co powiesz na kąpiel? Nastrój będzie bardziej swobodniejszy i szczery…- zamruczała Chinka odsuwając się i rozwiązując sznur szlafroku. Po czym ruszyła w kierunku łazienki zsuwając z siebie materiał szlafroka… odsłaniajac tatuaż morskiego węża wijącego się wzdłuż jej kręgosłupa i pyskiem spoczywającego na jednym z dwóch jej krągłych tyłeczków.
- Tam odsłonię przed tobą wszystko… - rzekła zerkając przez ramię na Carmen. -Ale… ty też będziesz musiała.-
Cóż.. była zmysłową kobietą. I… jeśli sytuacja rozwinie się w tak bardzo intymnym kierunku, być może pierwszą w życiu Carmen. Co prawda słyszała wiele od swych koleżanek po fachu na temat intymnych zabaw dwóch kobiet, ale teoria to nie to samo co praktyka. Dziewczyna wiedziała jednak, że tylko w ten sposób wydobędzie informacje z Chinki, a i może zyska na przyszłość wpływowego sojusznika. Choć Lloyd nigdy nie wymagałby od niej wprost takich działań, Carmen czuła się zdeterminowana, by być agentką doskonałą. A poza tym jakie miała alternatywy? Skryty, kilkuletni i niestety jednostronny romans do cyrkowego tresera zwierząt lub pełna burzliwych splotów i gry ze śmiercią dziwna relacja z agentem Orłowem... Carmen odetchnęła pełną piersią, po czym powoli, niby skradająca się kotka ruszyła za Yue.

Chinka już nalewała świeżej wody do sporej wanny wypełnionej pianą. Jej pośladki wypinały się kusząco w kierunku Carmen, gdy kręcąc nimi mówiła.- Domyślam się, że jesteś czyją agentką… acz przypuszczam, że nie caratu. Cóż… nie będę pytała o szczegóły, chyba że sama zdradzisz. Natomiast… dla ciebie będzie lepiej jak pewne sprawy pozostaną tylko między mną, a tobą.-
- Mmmm czyli będziemy mieć jakieś wspólne tajemnice? - Carmen podeszła tak blisko, że ocierała się teraz o pośladki Chinki. - Nie będę cię oszukiwać, pracuję dla korony - powiedziała, wiedząc, że tego Chinka pewnie sama by się dowiedziała, a jeśli usłyszy to od niej samej, będzie skłonna jej bardziej zaufać, wierząc w otwartość dziewczyny. Powoli, samymi opuszkami palców, Carmen nakreśliła kształt smoka na plecach Yue.
- Wiem też kim ty jesteś. - szepnęła, dodając po chwili i jednocześnie przejeżdżając paznokciami po plecach Wężowej Księżniczki - Nie mogę się doczekać, by przekonać się o prawdziwości niektórych plotek o tobie.
- Mrrrr…- zamruczała nieco kocio Yue i odwróciła się przodem do Carmen ocierając się z swymi krągłymi piersiami o sprężysty biust panny Stone. Dłonie Chinki przesunęły się po biodrach Carmen i wsunęły pod majteczki jakie jeszcze nosiła.- To nie tyle sekret, co… fakt niewygodny dla twego zrozumienia świata…- zaczęła mówić od czasu do czasu muskając zaczepnie wargami, to czubek nosa Carmen, to usta, to szyję.- Żyjemy w epoce rozumu, mamy latające maszyny, mamy w miarę myślące maszyny, kroczące zbroje, możemy reanimować zwłoki… możemy czynić to co było kiedyś przywilejem Kami, dżinnów, potworów, magów. Dzięki takim wynalazkom jak różne serum… możemy czynić magię, która jest naukowo wyjaśniona. A jednak to co widziałaś dzisiaj, wykracza poza możliwości nauki… wchodzi w pole mistyki. To można określić jako magię. Tyle że…- Yue osunęła się powoli w dół idąc ze swymi pocałunkami po obojczyku, piersi Carmen… aż do jej podbrzusza i zsuwając jej bieliznę do kostek. Muśnięciem języka posmakowała pobudzenia akrobatki.-... tyle że wątpię, by twój szef zamknięty w klatce zachodniego myślenia uwierzył w takie tłumaczenie. Ale ja… jestem ze wschodu, tam mistycyzm nie umarł.-
Carmen jęknęła cicho, starając się stać prosto, mimo że nogi robiły się jej miękkie jak z waty.
- Ja jestem tylko... wykonawcą... nie muszę jednak zgadzać się... ze wszystkim. - starała się mówić w miarę składnie, odgarniając kosmyk z czoła Chinki. - Chyba... kąpiel gotowa. - dodała szybko.
- Chyba cię nie peszę, co?- zamruczała Yue wodząc palcami po udach i nagich pośladkach akrobatki.- Swoją drogą… jakie to plotki o mnie słyszałaś?
Choć język Chinki nadal muskał podbrzusze dziewczyny swą końcówką, to jednak Yue omijała najbardziej wrażliwe obszary jej łona. Zapewne po to by nie rozpraszać jej myśli, ale może też po to, by zaostrzyć apetyt Carmen.
Dziewczyna, mimo tego że posiadała naturalne wyczucie równowagi, co było podstawą wszelkich akrobacji, miała wrażenie, że zaraz straci równowagę.
- A czy nie tego chciałaś, Wężowa Księżniczko? - szepnęła, opierając się dłońmi o kark Yue i delikatnie go ugniatając - Bym była twoją zdobyczą... Jestem więc. I nie będę cię oszukiwać, że mam jakieś doświadczenie w kwestii uwodzenia czy dogadzania tak pięknym kobietom... - nagle uklękła i wpiła się ustami w usta Chinki, wyciskając na nich gwałtowny pocałunek - Niemniej szybko się uczę. - dokończyła z uśmiechem, gdy odsunęła nieco twarz.
- Wężowa księżniczka… tak mnie nazywają… to niezupełnie prawda…- zaśmiała się Yue i wstała wchodząc do wanny ciepłą wodą pełną piany.- Niemniej wiemy, czego ja chcę… a czego ty chcesz?-
Zerknęła za siebie na Carmen przyzywając ją do siebie palcem.- Jakie pragnienia odczuwasz? Kaprysy?
Dziewczyna uśmiechnęła się kusząco, ściagając z siebie resztki odzieży i wchodząc do wanny. Dopiero tutaj, siadając obok Chinki, odważyła się szepnąć jej do ucha.
- Pragnę poznawać... chcę wiedzieć... chcę poczuć... chcę spróbować... - mówiła, w przerwach pomiędzy słowami, muskając płatek ucha Yue.
- Więc… zamknij oczy i pozwól… by twe ciało… poznawało…- zamruczała w odpowiedzi Yue, a gdy Carmen przymknęła oczy… poczuła. Najpierw usta Chinki wodzące po swej, szyi, potem po język wodzący po obojczykach, potem muśnięcia miękkic kobiec warg na piersiach. Niżej odczucia były bardziej jednoznaczne. Dłoń Chinki wsunęła się między uda Carmen i zaczęła pieścić jej delikatny intymny obszar. Wpierw ostrożnie, a potem śmiało palce Yue wsunęły się do kwiatu kobiecości akrobatki, sprawiając że ciało jej spieło się w nagłym przeszywającym poczuciu rozkoszy. Miała też wrażenie, że on tu jest… gdzieś w pobliżu, jego rozpalone dzikimi emocjami oczy patrzą na jej figle z inną kobietą, pieszcząc spojrzeniem jej nagie piersi, tak rozkosznie unoszące się pod wpływem przyspieszonego oddechu. Szalona acz podniecająca myśl. Reakcja ciała była też zgoła zadziwiająca. Niemal w momencie, gdy Carmen wyobraziła sobie jego wygłodniałe spojrzenie na swoim ciele, zalała ją fala gorąca. Biodra same wyszły na spotkanie dłoni Chinki, dociskając się do niej. Spomiędzy rozchylonych warg dziewczyny wydobył się stłumiony jęk szczytowania.
- No… tego to się nie spodziewałam.- zachichotała Yue na moment przerywając pieszczoty.- Jestem znakomitą kochanką, ale tak szybko? Musisz być bardzo wrażliwa, albo bardzo… wygłodniała.
- Albo to wszystko naraz - uśmiechnęła się Carmen, otwierając oczy i całując w usta Chinkę. Po chwili jej wargi zeszły na szyję i dekolt. Dłoń nieśmiało dotknęła piersi, obrysowując jej kształt, poznając go...
- Poprowadź mnie, proszę... bym mogła się odwdzięczyć... - powiedziała do Yue.

Chinka wynurzyła się z wody i usiadła na brzegu wanny, prezentując swą intymność w całej bezwstydnej okazałości. Pokręciła palcem dodając.- To by nie było… zabawne. No… Carmen, gdzie twoja ciekawość? Gdzie zew przygody?
Wypięła dumnie piersi i mruknęła.- Badaj, testuj… rób to co podpowiada ci instynkt. Na co masz ochotę, me ciało jest teraz twoim placem zabaw. To ciekawsze, niż prowadzenie za rączkę, prawda?-
Carmen zaśmiała się cicho i podpłynęła do Chinki, przez chwilę przyglądając się jej ciału z uwagą.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, jak ważnej informacji mi teraz o sobie udzieliłaś? Wiem już, że nie jesteś typem tyrana. - dłoń dziewczyny pogładziła delikatnie policzek Yue. Kobieta faktycznie miała osobowość gada, a to sprawiało, że Carmen wiedziała, jak sobie z nią poradzić.
- Ty po prostu szybko się nudzisz... i wtedy kąsasz. - palce przepełzły powoli na kark, wsuwając się w rude włosy Chinki - Muszę więc sprawić, byś się nie nudziła!

Zadziwiająco pewnym chwytem dziewczyna złapała mocno włosy drugiej kobiety, zmuszając ją, by spojrzała na nią pod takim kątem, pod jakim sobie tego życzyła. Następnie pocałowała ją gwałtownie, prawie boleśnie, wwiercając język pomiędzy wargi Yue.
Usta Chinki zaskakująco szybko poddały się napaści Carmen, uchylając się i wpuszczając jej język, by mógł spotkać się z językiem Yue. Wężowa księżniczka jednak nie miała pasywnej natury i choć poddała się woli Carmen, to jej ręce objęły kochankę, a dłonie wodziły po plecach i pośladkach Carmen.
- Uległość jest nudna w alkowie. Zabija pasję. - wymruczała Yue wprost w usta Carmen po pocałunku.

Dziewczyna tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi, jedną ręką wciąż przytrzymując kark kochanki, a drugą błądząc po jej ciele, obdarzając je na przemian zmysłowymi i gwałtownymi pieszczotami, tak by Chinka nigdy nie mogła się spodziewać gdzie i w jaki sposób zostanie dotknięta. Carmen znów ją pocałowała, lecz tym razem to Yue musiała napiąć się, by sięgnąć wargami jej ust. Akrobatka jedynie zapraszająco smagała jej usta języczkiem, obiecując rozkosze, których może nim dokonać.
- Sama jesteś więc sobie winna - szepnęła jej w którymś momencie do ucha i wykorzystując fakt, że jest silniejsza niż azjatka, chwyciła ją za rękę i sprawnym ruchem - jakby tańczyły - obróciła ją tyłem do siebie. Przygniotła kobietę własnym ciałem i wpiła się teraz ustami w jej kark, delikatnie go przygryzając niczym bestia... którą jako zabójczyni na usługach korony przecież była.
- Czy wyglądam na taką, która żałuje?- wymruczała zmysłowo Chinka próbując się nieudolnie wyswobodzić z tego uścisku, przy okazji pobudzająco ocierając się swymi krągłościami o ciało Carmen. - Co jednak planujesz zrobić w tej pozycji?
- Dlaczego pytasz? - zachichotała w odpowiedz dziewczyna, bynajmniej nie zwalniając uścisku - Boisz się, że mogłabym nasze pieszczoty wykorzystać, by cię teraz torturować i wyciągać z ciebie informacje? - wymruczała do ucha azjatki, kładąc się praktycznie na niej i dociskając swoje biodra, do jej bioder. Druga dłoń Carmen przesunęła się na brzuch kobiety i delikatnie go drapiąc, zsunęła niżej na podbrzusze i łono. Tam jej palce wymacały niewielki klejnocik, który mógł dać jej władzę nad kochanką. Zaczęła go delikatnie pieścić, ściskając od czasu do czasu opuszkami palców.
- Pamiętaj, że ja potem mogę odwdzięczyć się tym samym.- pomrukiwała coraz bardziej pobudzona Yue, kręcąc pupą. A Carmen czując jak się ona ocierała o biodra akrobatki, wiedziała jak coraz bardziej rozpalona jej dotykiem jest Azjatka.
- Jeśli zdołasz. - Carmen bezczelnie zaśmiała się, podgryzając kark Yue i nie przestając jej pieścić między udami, raz po raz prześlizgując się po wilgotnej muszelce, by znów wrócić do źródła pieszczoty i udręki Chinki.
- Jak myślisz... - znów szepnęła, zaczynając rytmicznie napierać na pośladki kochanki - gdyby moje paluszki... zastąpiły usta... nudziłoby cię to...? Nie? - Carmen wyczytała odpowiedź z cichego westchnienia, jakie wymknęło się z ust księżniczki - Jesteś pewna? A może... bardzo tego pragniesz... i jesteś gotowa mnie o to prosić...? - dłoń, która dotychczas trzymała Azjatkę, teraz przesunęła się po jej plecach i pośladkach, drapiąc przyjemnie skórę.
- Mrrrr….- wymruczała Yue drżąc z ekstazy i dodając.- Pragnę tego bardzo… ale prosić nie będę… co powiesz… na targowanie się… co powiesz… na mój języczek… na twoim łonie… w tobie…- wyjęczała coraz bardziej starając się… Yue nie miała pojęcia czego chce. Jednocześnie chciała się wyrwać… i nie miała ochoty uciec od dotyku swej “oprawczyni”.
- To bardzo kuszące, ale wiesz... - Carmen ścisnęła mocniej pośladek Azjatki, cały czas ją przy tym pieszcząc - choć teraz znacznie delikatniej - tak, by pobudzać głód, a nie zaspokajać go. - Dzięki twojej uprzejmości, ja już raz doszłam. I teraz moge znacznie dłużej się z tobą bawić... a może raczej tobą? - zachichotała, cofając rękę.
Przyklękła w wannie, zerkając teraz na rozpalone łono kochanki. Delikatnie rozsunęła jej nogi i palcami rozchyliła posladki, by lepiej widzieć jak wilgotna i gorąca jest teraz. Dmuchnęła na jej klejnocik.
- Jak już wiesz, jestem agentką, toteż chętnie wymienię się na informacje. Im dłużej będziesz mówić, tym głębiej mój język będzie cię pieścił. - powiedziawszy to, wślizgnęła się pod Chinkę i ucałowała jej rozgrzaną muszelkę.
- To… to było… nic… w porównaniu do tego co być moż...eee…- wymruczała Yue poddając się pieszczocie je pocałunku.- Naprawdę.. zadowolisz się tylko.. jednym…. raaazem.-
Nie było łatwo Chince skupić się na mówieniu.- Zresztą ooo czym chcesz pogadać… o Rusku?-
To słowo sprawiło, że Carmen zadrżała. Z twarzą ukrytą między udami Chinki, znów miała pole widzenia ograniczone, co dawało duże pole do wyobraźni… a ta, dość łatwo wykreowała wrażenie… że on tam jest, patrzy na ich figle niczym bestia na uwięzi. A gdy się zerwie to… będzie miał łatwy dostęp do wszak rozgrzanej muszelki Carmen. Bądź co bądź, agentka brytyjska nie była z lodu… i te figle z Yue i na jej ciało wpływały.
- Zaciekaw mnie. - szepnęła, starając się nie wyjść z roli, a jeden z jej palców niczym wąż, wślizgnął się do wnętrza Chinki, zmysłowo i leniwie rozpychając na boki.
- A co ciebie ciekawi… poza moim… wnętrzem?- zapytała dwuznacznie Yue przygryzając zmysłowo wargę i zerkając w dół, na Carmen wygodnie umoszczoną między jej nogami… całą w ciepłej wodzie i pianie.
- Opowiedz mi o... - starała się wyrzucić z głowy przystojnego agenta caratu, potrząsając nią teraz i smagając mokrymi włosami uda kobiety - O tych, z którymi walczyliśmy. Zachowywali się jakby nie byli ludźmi... czy to mogło być serum, jak twoje? - paluszek wszedł jeszcze głębiej, a język Carmen smagnął niczym bicz klejnocik Chinki. Raz...drugi... a potem przerwa, czekając aż kobieta zacznie mówić i wywiąże się ze swojej roli “przesłuchiwanej”.
- Och… -zerknęła w dół Yue przyglądając się bawiącej jej ciałem Carmen.- Żadne serum nie sprawi, że rozpadniesz się w pył po śmierci.
Poruszyła biodrami wprzód i w tył.
- Korzystałaś z nich… kiedyś?- zapytała. Nie… Carmen ich nie używała. Serum były drogie, jednorazowe, nie do końca stabilne. Wymagały silnej woli i wytrzymałości ciała. Korzystanie z serum było ryzykowne. I czasem przynosiło efekty uboczne.
Dziewczyna cofnęła twarz, a jej dłoń również nieco się odsunęła, jedynie głaszcząc teraz pobudzająco Azjatkę.
- Kto tu kogo przepytuje? - zaśmiała się, po czym z błyskiem w oku zapytała - Czym zatem mogą być? Skąd się wzięli? Komu... służą? - na ostatni wyraz postawiła szczególny nacisk.
Yue… odsunęła się od jej dłoń i zmieniła pozycję… powoli siadajac na podbrzuszu i udach pieszczącej ją dotąd Carmen.
- No… właśnie… moja odpowiedź brzmi: magia. Ale jest i inna… Turcja Osmańska. - teraz to dłonie Yue spoczęły na piersiach Carmen chwytając je drapieżnie i ugniatając powoli i z rozmysłem.- Ja jestem kolekcjonerką magii… artefaktów, pism, starożytnych przekazów i legend. Mnie ten przedmiot zainteresował z czystego hobbystycznego podejścia. Rosjanina.. no bo Turcy go chcieli. A nasz siwobrody pasjonat przyszedł ze sporą obstawą spodziewając się kłopotów i licytował tak jakby od tego zależało jego życie. Jeśli chcesz znać odpowiedzi, to właśnie Turcy je mają… nieprawdaż?-

Agentka brytyjskiej korony uśmiechnęła się kocio, pozwalając “przeciwniczce” na przejście do ofensywy. Pod wpływem ciepłej wody, pięknego, ponętnego ciała Azjatki oraz - teraz - jej pieszczot, czuła jak znów się zatraca w miłosnym uniesieniu. Odruchowo, spod na wpół przymkniętych powiek, spojrzała na zasłonięte okno w pokoju. A gdyby ktoś tam był... i je obserwował... czy bardziej pragnąłby się dołączyć... czy może ukarać ją, za tę niegrzeczną grę, którą rozpoczęła?
Carmen zamruczała i przyciągnęła Yue, by znów ją pocałować. Jej ciało wiło się lekko, opłukując wodą i ocierając o skórę kochanki.
Chinka całowała z rozmysłem i namiętnością… ale nie była już delikatna w swej pieszczocie. Nie była też drapieżna… co jednak nie zmieniało to faktu, że jej miękkie piersi ocierały się przyjemnie o biust Carmen, a sytuacja coraz mniej przypominała profesjonalne przesłuchanie.
- I co… zamierzasz zrobić.. z tą wiedzą?- wymruczała Yue po pocałunku, zajęta delikatnym kąsaniem płatka usznego Carmen.- Ja wkrótce będę musiała wracać w rodzinne strony, znajdzie się na mym statku miejsce dla skrzyni z… “porwaną” agentką. Ale pewnie obowiązki wstrzymają cię tutaj.-
- Zadbajmy więc o to, byś miała, co wspominać. - szepnęła w odpowiedzi Carmen, już nie drażniąc Azjatki, lecz czule pieszcząc jej szyję... piersi... brzuch... by dotrzeć do pośladków i pozwolić się na sobie położyć Yue, dociskając jej biodra, do swoich bioder. Akrobatka ocierała się o wężową księżniczkę zmysłowymi, pełnymi ruchami bioder, a jej palce znów pełzły ku źródełku wszelkiej rozkoszy.

Tam też zderzyły się z palcami Yue pełzającymi w tym samym celu, ale do innego źródełka. Wywołało to śmiech Chinki, potem jej pocałunek na ustach Carmen a na końcu słowa.- No.. dość już się pomoczyłyśmy. Chodźmy do łóżka i przeżyjmy tę noc… w sposób bardzo… intensywny.
- Kim jestem, by omawiać księżniczce - odpowiedziała Carmen z uśmiechem, dając się poprowadzić Azjatce. I tylko raz zerknęła w kierunku okna.


***

Poranek… z głową wtuloną w ciepłe i miękkie piersi kochanki. Nie tego spodziewała się Carmen wybierając na aukcję, ale czy mogła narzekać?
- Jestem ciekawa co ci o mnie naopowiadano.- wymruczała Chinka głaszcząc pieszczotliwie włosy kochanki. Jej własne przestały być już rude, tak gdzieś w połowie namiętniej kotłowaniny wśród prześcieradeł jaką tu uprawiały w nocy.
- Znów bawimy się w przesłuchanie? Jesteś niewyżyta... - zaśmiała się cicho Carmen. Noc spędzona z Yue z pewnością na trwałe zapisze się w jej wspomnieniach i będzie będzie stanowić cenne źródło doświadczeń. Jeśli kobieta faktycznie parała się magią, to na pewno Carmen doświadczyła jej w łożu. Przytuliła się teraz do kochanki, leniwie przeciągając się.
- Niewiele tak naprawdę. Poszłam do łóżka z kobietą, o której praktycznie nic nie wiem poza tym, że jest w Singapurze jakąś ważną szychą. To chyba nie za dobrze o mnie świadczy, prawda? - zmarszczyła nosek - Ale chętnie nadrobię zaległości. Wiesz, nasz sojusz może być bardziej trwały... jeśli będziemy umiały sobie zaufać.
- Hmm… sojusz to… takie duże słowo… lubię bardziej kameralnie: trwała znajomość z perspektywami.- zaśmiała się Yue głaszcząc Carmen po włosach.- Jestem jedną z przywódczyń Triad. Nazwałaś mnie wczoraj Wężową Księżniczką. To zabawne jak błędne o mnie masz… mniemanie. Skoro pomylili się w nazwie, to w czym jeszcze?-
- Opowiedz mi więc o Triadzie... i wybacz, jeśli obraziłam cię moją niewiedzą. Jestem tylko akrobatką. - uśmiechnęła się skromnie, muskając ustami biodro Chinki.
- Nazywają nas mafią… i trochę nią jesteśmy. Jak yakuza w japońskim cesarstwie.- wymruczała Yue poddając się pieszczocie. Oparła się na łokciach zerkając w dół.- A ty jesteś słynna akrobatką i bardzo piękną. Aż dziw, że uległaś akurat mnie.

Przygryzła delikatnie wargę obserwując poczynania Carmen i dodała.- Pobieramy opłatę za ochronę od mieszkańców, ale też bronimy ich przed Kompanią, jak i Chińczykami z Cesarstwa Smoka… jak zwą swe królestwo i oczywiście przed Cesarstwem Wschodzącego Słońca… Stoimy po tej samej stronie, ty i ja. Chcemy by Wszechimperium nadal posiadało Singapur. Będzie mu lepiej pod rządami Anglików niż w Chinach.-
- O tym słyszałam. - przyznała Carmen, muskając ustami brzuch Chinki i unosząc się nieco na łokciach, by zawisnąć pomiędzy jej piersiami - W dalszym ciągu jednak nie rozumiem twojego zdziwienia, że uległam właśnie tobie. Jesteś fałszywie skromna, albo wciąż o czymś nie wiem. - skubnęła wargami zalotnie sutek Azjatki i spojrzała na nią z udaną groźbą.
- Och… nie spodziewałam się, że pójdzie tak szybko. Myślałam że będę musiała cię zmiękczyć jakąś kolacją… winem w odpowiednich ilościach… czasami miałam wrażenie, że jest na odwrót. Że ty stwierdziłaś, że mnie sobie uwiedziesz.- zaśmiała się cicho Yue wodząc pieszczotliwie palcem po wargach Carmen.
- To dla ciebie nowość? Przecież jesteś pięknością... w dodatku egzotyczną i wpływową. Myslę, że na tej aukcji mogłaś mieć kogo tylko chciałaś... więc postarałam się o pierwszeństwo. - mrugnęła porozumiewawczo, całując opuszkę palca Chinki, po czym na moment spoważniała. - Ci wojownicy... naprawdę mnie martwią. Jeden prawie mnie zabił. Oni byli... jak idealni żołnierze. Szybcy, nieustraszeni, odporni na ból, sprawnie wykonujący rozkazy... Wiesz, jest mi obojętne, czy to magia, czy wiara, czy technika za tym stoi. Po prostu czuję, że muszę to rozgryźć. Być może następnym razem od tego właśnie będzie zależne moje życie…
- Przynęta dla każdego rządu… co się za nimi kryje?- zamyśliła się Yue i pogłaskała po włosach Carmen.- Jak dla mnie to magia. Przedmiot który ukradli należał do potężnej czarodziejki zakulisowo rządzącej całym Egiptem w szczycie jego potęgi. Oczywiście nikt dziś w magię nie wierzy… ale innego wytłumaczenia nie ma.-
- A gdybyś miała przypuszczać, co ich napędza? - dziewczyna podciągnęła się wyżej i delikatnie musnęła szyję Chinki - Jakiś przedmiot? Rytuał? Jaka może być ich słaba strona...?
- Nie wiem… nie wiem…- Yue oplotła ramionami Carmen i przyciągnęła usta swe do ust akrobatki.- Nie mam pojęcia. To magia starożytnej Afryki, Europy. Nie moja.-
- Czy to oznacza, że nie ma na nią jakichś talizmanów? Wiesz, chętnie bym od ciebie jakiś pożyczyła... - zamruczała Carmen, przeciągając się zmysłowo - Wiesz, miałabym powody, by znów cię spotkać i ci go oddać.
- No… wiesz… może i miałabym… ale…- wymruczała niepewnie Chinka i dodała smutno.- Nie możesz się opierać na talizmanie, który ode mnie dostaniesz. Bo on… może zadziałać, a równie dobrze… może i nie.-
- Wiem, Yue. - Carmen uniosła głowę i odgarnęła kosmyk włosów z czoła kochanki - Nie proszę cię o ochronę, jeśli tak to zrozumiałaś. Nie dlatego też spędziłam z tobą noc. Potrzebowałam tego... a ty byłaś dla mnie bardzo miła. I kusząca. Nie ma między nami długów. Nie było więc pytania. - podniosła się i wstała z łóżka.
- Oj… nie powiedziałam że nie dam.- zaśmiała się Yue siadając i spoglądając na kochankę.- Zresztą będę musiała dać i amulet, i bieliznę i ubranie… z gorsetem będzie ciężko, bo ja mam większe od twoich. Ale przecież cię gołą nie wypuszczę z hotelu.-
Carmen zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na Chinkę. Zupełnie zapomniała o swojej garderobie. O ile jeszcze po zmroku jakoś by się przemknęła w poprzedniej kreacji (czy raczej w tym, co z niej zostało), o tyle rano było ciężko. Nawet w Paryżu.
- Będę zobowiązana. I nie chwal się, bo zacznę ci je znowu ugniatać. - zachichotała.
- Nie wątpię… - wymruczała Yue, ale nie uściśliła co ma na myśli, zobowiązanie czy ugniatanie.
 
Mira jest offline  
Stary 22-02-2017, 12:54   #8
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Yue miała gust - to trzeba było jej przyznać. I choć większość fatałaszków wydawała się zbyt elegancka dla artystki cyrkowej - nawet tej, która cieszyła się światową sławą - w obszernej szafie Azjatki znalazło się coś idealnego dla Carmen.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/83/e3/92/83e3920a010e6146484f9a5368e91744.jpg[/media]

Choć sama sukienka była raczej strojna niż praktyczna, jej kolor oraz kolor dopasowanej do niej peleryny idealnie podkreślały naturalnie karminowe usta dziewczyny, od których barwy też rodzice postanowili nadać jej imię.

Kreacja nie tylko była w stanie ukryć jej oblicze, ale też zapewniała swobodę ruchową nóg, co było szczególnie ważne dla artystki estradowej. Ogółem więc sukienka tak bardzo przypadła Carmen do gustu, że postanowiła pojawić się w niej również na spotkaniu z Lloydem. Wyposażona przez Azjatkę w świstek żółtego papieru pokryty czerwonymi pieczęciami i magicznymi napisami.


Talizman ochronny. Mały i delikatny… nie wzbudzający zaufania. A i sama Wężowa Księżniczka radziła, by nie pokładać zbyt wielkiej nadziei w nim. Ale mieć nie zaszkodzi, zwłaszcza, że łatwo taki drobiazg było ukryć w ubraniu.
Pozostało jeszcze znaleźć barona, któremu figlowanie jej pani nie bardzo się podobało i opuścił swoją kryjówkę wśród pukli jej włosów, by odpocząć w jednym z wygodnych butów Yue.

A właśnie… buty. Te musiała Carmen wziąć własne. I uzupełnić strój o swoje ulubione, dopasowane i co najważniejsze - idealnie wyważone trzewiki.

[media]http://s5.favim.com/orig/51/steampunk-shoes-gold-brown-Favim.com-466331.jpg[/media]

Tak. Wyglądała świetnie i była gotowa zmierzyć się ze swoim szefem na sterowcu.
Oczywiście Lloyd George nie był zadowolony z tego co się stało podczas aukcji. Ktoś w Paryżu urządził sobie jatkę miejscowych śmietanki towarzyskiej przy okazji kradnąc artefakt. A jego agentka nie zdołała temu zapobiec. Co więcej po zabójcach nie został żaden ślad. Żadnego nie dało się pojmać, a i tożsamości pokonanych także nie udało się ustalić, bo nie tylko ich ciała rozpadły się w pył, ale i ubrania i ekwipunek. Sprawa więc była kłopotliwa.
Na szczęście Carmen nie komplikowała jej ujawniając w jak zażyłe weszła relacje z Wężową Księżniczką. I jak intensywne one były. Poza tym Yue miała rację, Lloyd wykpił sugestię na temat magicznej natury wrogów, jako przykład wschodnich zabobonów niegodnych XIX-wiecznego oświeconego umysłu.
No i był jeszcze jeden sekret, który Carmen zachowała dla siebie. Ów namiętny pocałunek z agentem Orłowem był tylko jej wstydliwą tajemnicą.
- Coś z tym trzeba zrobić. Turcy… oczywiście zaprzeczają, że Ali ibn Aghraman brał udział w akcji. Bo wszak sama sugestia, że naczelny kadi ich państwa wybrał się do kraju niewiernych jest dla nich niedorzecznością. Łżą jak psy, ale… nic na to nie możemy poradzić. Zresztą...- wzruszył ramionami Lloyd dodając po chwili.- Wedle moich informacji tego muzułmanina też można zaliczyć do osób zabitych przez owych napastników. Ten trop się urywa, ale sprawa nie może zostać zamknięta. Mam pewne plany co prawda i jest otwarty na twe sugestie, acz… o tym później.- tu splótł dłonie.-... o tym porozmawiamy po spotkaniu które zaproponował mi jenerał Grigorij Grigorijewicz Riepin. Attache kulturalny przy carskiej ambasadzie w Paryżu. Czyli tłumacząc na nasz język, ich szef wywiadu na Paryż i Francję.-
Lloyd wstał dodając.- I oczywiście ty pójdziesz ze mną. Jakkolwiek rozwinie się sytuacja, wiedz że to na razie dziś jest twój ostatni występ u boku cyrkowców. Za bardzo by cię spowalniali podczas tej misji, więc zapewnię ci szybszy środek transportu.-


Ekskluzywny klub, dla ekskluzywnych gości. Najlepsza mahoniowa klepka w podłodze, zamsz wyszywany złotą nicią na poduszkach. Obrazy cenionych francuskich malarzy.


Butelki najlepszego szampana przy każdym stoliku, nic tylko rozkoszować się luksusem. A Carmen była niejako tego luksusu przejawem oplatając ramię Anglika. I budziła zazdrość u wielu dżentelmenów, gdy przechodzili.
Także u samego jenerała, którego mundur świadczył o tym, że nie ceniono jego wojennych zasług.


Na piersi dumnego Rosjanina błyszczał się tylko jeden medal. I to taki malutki. Zazwyczaj było kilka dużych medali, każdy z nich za takie osiągnięcia, jak urodzenie się we właściwej rodzinie, ukończenie właściwej szkoły i podlizywanie się właściwemu tyłkowi. Typowa carska ścieżka kariery.
Obok niego siedział jednak, ktoś którego Carmen nie spodziewała się zobaczyć tak szybko.
Agent Orłow w dość skromnym wdzianku, acz podkreślającym jego urodę. Wywołał delikatny uśmiech na obliczu Carmen. Orłow bowiem w tym stroju, z włosami związanymi z trudny do zauważenia od razu kucyk wydawał się być uwięziony w tym ubraniu. Jego dzikie spojrzenie wydawało się mówić, że najchętniej zerwałby z siebie pęta tych tkanin… i być może… z niej też.
- Ach cóż to za piękny kwiat.- rzekł jenerał od razu smaląc do Carmen cholewki mało wyszukanymi, acz poetyckimi komplementami.
- Pozwól że przedstawię ci moją drogą przyjaciółkę, lady Stone drogi Grigoriju… Pamiętasz moja droga, co ci mówiłem o mym drogim przyjacielu, attache kulturalnym?- zapytał retorycznie Lloyd po czym zwrócił uwagę na milczącego Orłowa. I zadał pytanie okraszone ironicznym uśmieszkiem.- A to kto?
Choć oczywiście dobrze wiedział.
- Aaaa tak. To mój ochroniarz. Jan Wasilijewicz Orłow.- wyjaśnił Riepin.
- Chyba ostatnio nie poradził sobie z obowiązkami.- zapytał uprzejmie Lloyd siadając.
- Jakaś czarna kotka przebiegła mu drogę...- westchnął z dezaprobatą jenerał. -Pech?
- Też słyszałem takie wytłumaczenia.- zaśmiał się Lloyd.
- Ciebie to bawi? Mnie nie bardzo… Zginął przyjaciel żony cara podczas tej jatki, a sprawcy… powiedziałbym, że rozpłynęli się w powietrzu, gdyby nie to że rozpadli się w pył.- odparł jenerał nie będący w tak dobrym nastroju jak Lloyd George.
- Jednakże chyba nie zaproponowałeś tego spotkania, by wyżalić mi się że możesz wypaść z łask cara?- zapytał George nie przejmując się minorowym nastrojem Rosjanina.
Zaczęła grać muzyka, gwiazda tego klubu rozpoczęła występ podrywając pary do tańca.
- Tak… mam pewne propozycje, ale… Jan Wasilijewiczu, co tak milczycie i siedzicie? Zaproście tą śliczną damę, to tańca. Pokażcie jej jak szarmanccy i urokliwi potrafią być rosyjski szlachcie. Nawet jeśli są skażeni lacką krwią.- stwierdził jenerał, co musiało ugodzić w jakiś czuły punkt Orłowa, bo posłał mu spojrzeniem groźbę śmierci. Ale zaraz po chwili wstał i podszedłszy do siedzącej przy sir George’u lady Stone, podał jej dłoń pytając.- Czy zechce mi panna uczynić ten zaszczyt i przyjemność dając się porwać do tańca?-
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-07-2017 o 12:00.
abishai jest offline  
Stary 22-02-2017, 22:21   #9
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Czy Orłow w ogóle potrafił tańczyć? Pewnie tak, skoro był agentem i musiał wcielać się w różne role. Na pewno jednak tego nie lubił. To po prostu do niego nie pasowało. Dlatego Carmen przyjrzała się jego twarzy, szukając śladów “samozmuszania” i uśmiechnęła ze słodyczą.

- Nie śmiałabym odmówić, jednak powinien pan przede wszystkim spytać mego towarzysza, czy nie będzie miał nic przeciwko. - pogładziła ramię Lloyda z udaną czułością.
Po prawdzie chciała wiedzieć czy szef życzy sobie być zostawionym z jenerałem sam na sam. A może po cichu liczyła, że wybawi ją z opresji? Wszak nawet gorąca noc spędzona z Azjatką nie uodporniała całkiem Carmen na wspomnienia pocałunku Orłowa. Na samą myśl o nim, czuła, że się rumieni. Szlag by tego Ruska... czemu to zrobił w ogóle?!
- Ależ nie mogę cię tak samolubnie zatrzymywać dla siebie.- rzekł po chwili namysłu sir George.- Idź i baw się dobrze.-
Podczas owej krótkiej chwili namysłu przyglądał się ruskiemu jenerałowi zapewne próbując odgadnąć jego zamiary. I z tego samego powodu oddał Carmen w objęcia Jana Wasilijewicza.
Dziewczyna podniosła się z wdziękiem i tylko delikatne drżenie jej palców, w momencie gdy dotknęła dłoni Orłowa mogło zdradzić jej emocje. Spojrzała mu odważnie w oczy.
- Zatem z przyjemnością zatańczę. - powiedziała.

Ujął delikatnie dłoń Carmen i poprowadził w kierunku tańczących par i tam dopiero zaborczo i gwałtownie pochwycił dziewczynę przyciskając ją do siebie w tańcu. Na moment poczuła jego dłoń na swej pupie łapczywie obłapiającą jej krągłości, ale potem jego dłoń znalazła się tam gdzie w powinna, na jej talii.
- Zakładam, że nie chowasz na mnie żadnej jadowitej niespodzianki? - zapytał siląc się na swobodny ton, choć w jego oczach akrobatka dostrzegała lubieżne, błyski… a mięśnie, które wyczuwała pod jego ubraniem, miał napięte. Jak tygrys szykujący się do skoku.
- Panie Wasilijewiczu... - zaczęła, starając się przyjąć właściwą pozycję i złapać nieco dystansu w tej bliskości tańca - krzywdzi mnie pan takimi podejrzeniami. Jedyną gadziną, za przeproszeniem, wydaje się pana przełożony. Doprawdy nie wiem, czemu pan to znosi... - postanowiła zagrać ostro, uderzając w czuły punkt. Niech Orłow wie, że w tym starciu są dwa drapieżniki.
- Mam na swoim ciele dość pamiątek po ząbkach twoich pieszczochów. Powinienem chyba w rewanżu zostawić parę takich śladów na tobie? - jakoś nie dał się aż tak łatwo urobić, tańcząc z wyraźną gracją i prowadząc ich w tym tańcu z wyraźną stanowczością.- Cóż takiego opowiedziałaś swemu przełożonemu o wczorajszym wieczorze ? -
- Obawiam się, że wtedy staniesz się szczęśliwym posiadaczem nowych blizn. Baron jest dość autorytarnym pupilem - pozwoliła się prowadzić, spoglądając mężczyźnie wyzywająco w oczy, z uniesionym dumnie podbródkiem - A czemu pytasz? Masz na myśli coś konkretnego? - zapytała jakby nigdy nic.
- Uratowanie ci życia, pocałunek i pieszczoty na dachu… Nie wspomniałem o tym, a i miałem nadzieję, że i ty nie wspomnisz.- wyjaśnił spoglądając jej w oczy, acz i zezując od czasu do czasu na dekolt jej stroju.
Prychnęła.
- Nie miało to znaczenia dla mojej misji. - odpowiedziała wymijająco, starając się nie pogubić kroków. Jednak coś nie dawało jej spokoju - Żałujesz? - zapytała, zapominając używać formy grzecznościowej względem mężczyzny.
- Co to za pytanie?- odparł w odpowiedzi Orłow wyraźnie rozbawiony. - Całowałem miękkie usta namiętnej i ślicznej kobiety. I nie tylko usta… co zapewne pamiętasz. W ramach nauczki pozwoliłem sobie na więcej wobec ciebie… i ty pozwoliłaś mi na więcej.-
Przybliżył twarz do oblicza Carmen, tak że widziała jego oczy błyszczące zarówno dzikością jak i pożądaniem. Jakby miał ochotę ją stąd porwać gdzieś i poddać się wraz z nią najdzikszym żądzom tkwiącym w nich.- Jaki byłby ze mnie mężczyzna, gdybym żałował? Chyba eunuch, albo sodomita. Nie żałuję, ale też… nie powinienem wtedy tak czynić. Zamiast ratować ciebie, powinienem wykorzystać sytuację i spróbować odzyskać ów skarb. To było… nielojalne z mej strony.-

Starała się wytrzymać jego spojrzenie, choć gdyby nie doświadczenie tresera cyrkowego i praca z najdzikszymi zwierzętami, pewnie nie dałaby rady. Orłow miał w sobie coś... magnetycznego i pierwotnego zarazem, jakiś rodzaj siły, który sprawiał, że chciało się mu ulec. Niemniej dla Carmen był też zarozumiałym, zapatrzonym w siebie bufonem, o czym starała się w tej chwili pamiętać.
- Oho, próbujesz wzbudzić we mnie poczucie winy? Skoro tak, możemy się umówić, że następna wizyta szanownego pana w zamtuzu będzie na mój koszt. Wtedy może też unikniemy tak... żenujących sytuacji. Bo pragnę sprostować, że nie ja panu pozwoliłam, tylko pan sam sobie pozwolił. Ja byłam zbyt zaskoczona. Ot. - wydęła wargi niczym fucząca kocica.
- Zaskoczona i najwyraźniej spłoszona… cóż, należało ci się za igranie z moją siłą woli. Myślałaś z pewnością, że te wszystkie prowokowania mnie ujdą ci bezkarnie.- odparł z ironicznym uśmieszkiem Jan Wasilijewicz. I wzruszył ramionami. - I nie próbuję wzbudzić w tobie poczucia winy moja droga. Natomiast może się skuszę na kolejny taki całus… zobaczymy jak wtedy się będziesz.. broniła?- uśmiechnął się łobuzersko Jan.

Carmen wydała z siebie cichutki, ledwo słyszalny gwizd, a spod jej włosów odpowiedział jej syk Barona. Wąż nie wychylał się z ukrycia, jednak cały czas czuwał. I doskonale zdawał sobie sprawę z obecności Orłowa. Dziewczyna spojrzała wyzywająco w oczy agenta.
- Zobaczymy. - powiedziała tylko z nonszalanckim spokojem, po czym spojrzała na Lloyda, by ocenić czy przełożony nie czeka już na nią.
- Może i tak… bo ja już przestałem się lękać twoich węży…- odparł carski agent i widząc że jej zainteresowanie przeniosło się na sir George’a, spytał.- A wracając do innych… poważnych spraw. Czy wiesz może po co zorganizowano całe to spotkanie?-
Kiedy on odpuścił, ona przeszła znów do ofensywy. Okręciła się w tańcu, po czym nieco bardziej przylgnęła do partnera niż zakładał układ. Uśmiechnęła się szelmowsko.
- Czasem myślisz... to dopiero nowość, panie Orłow. - znów wygięła się zmysłowo, a gdy jej twarz znalazła się blisko jego twarzy, dodała - Może chcą wymienić informacje na temat Turków? Oni wydają się najlepiej poinformowani co do wagi tego, co skradziono.
- Więc… sir George nie powinien się zgodzić na to spotkanie.- dłoń mężczyzny zsunęła się w dół, zacisnęła na pośladku przeciskając Carmen zdecydowanie zbyt mocno… ta bliskość jego pobudzała, a ona czuła tą muskulaturę… mogła sięgnąć pod marynarkę, by palcami być bliżej niego, czuć wyraźniej jego ciało.- Czyżby wasi sojusznicy skąpili wam informacji na temat obcych sił działających na waszym terytorium? To bardzo niegrzeczne z ich strony.-

Temperament akrobatki aż zawrzał. Spojrzała pożądliwie na Orłowa, jednocześnie zaciskając usta, jakby chciała się powstrzymać.
- Zachowuj się. - wysyczała przez zęby, po czym dodała już ze złośliwym uśmiechem - Częstokroć nie ma jednej prawdy, dlatego trzeba poznać wszystkie jej odcienie. Im więcej informacji, tym większą precyzję działania można osiągnąć. Niestety, wasz naród tego raczej nie zrozumie. Znani wszak jesteście ze swojej... popędliwości i gwałtowności. I choć ma to swój urok, w pewnych sytuacjach może się okazać niewystarczające. Nic tak bowiem nie pobudza apetytu jak kontrola czy swoista subtelność... - westchnęła z udanym żalem, w pełni świadomie eksponując przed mężczyzną dekolt sukienki.
- Doprawdy ? Od kiedy to panna Stone jest ostoją stoickości? Z tego co pamiętam, zawsze lubiłaś postępować na granicy skandalu. A tej… nie przekraczam… jeszcze.- wymruczał zmysłowo Orłow.- Kiedy stałaś golutka w łaźni tureckiej, nie bawiłaś się w strofowanie mnie.-
Bo wtedy próbowała go zabić...ale teraz te wspomnienie w jej pamięci bardziej skupiało się na szczegółach… zwłaszcza jego anatomicznych szczegółach. Przełknęła ślinę i wyprostowała plecy.
- Nie wiesz jaka naprawdę jestem, panie Wasilijewiczu. - odparła Carmen, mówiąc powoli i przygryzając wargi pomiędzy zdaniami - Nie wiesz i to cię doprowadza do szału, prawda? Bo wyobraźnia to za mało. Choć już ona podpowiada ci rzeczy, o których nawet w wąskim gronie dżentelmenów się nie rozmawia. - uśmiechnęła się samymi tylko kącikami warg - Chciałbyś poczuć, posmakować, zanurzyć się w doznaniach... to jak na mnie patrzysz... Oboje wiemy, że stałeś się więźniem. Więźniem swych namiętności. Bo tu nie chodzi tylko o pożądanie. Żadna inna kobieta nie zaspokoi głodu, który w sobie nosisz. - położyła dłoń na jego szerokiej piersi, tam gdzie biło serce i spojrzała nań, przekrzywiając lekko głowę, ciekawa jego reakcji na to wyznanie.
- Przyznaję… potrafisz doprowadzać ludzi do szału, acz nie przeceniaj swych talentów moja droga…- jego serce biło gwałtownie, ciało się spieło jak do skoku. Nachylił się ku niej, szepcząc wprost do ucha. - I pamiętaj, że igrając z ogniem… możesz się…- tu jego język pieszczotliwie przesunął się czubkiem po płatku jej ucha.-... sparzyć. Ale może to igranie.. i sam kontakt z ogniem, kusi cię najbardziej?-
Nim zdążyła odpowiedzieć, Orłow zerknął na dwójkę notabli przywołujących ich do siebie.- Wygląda, że chcą nam przerwać ten taniec… szkoda… robiło się ciekawie.-

Kiedy oboje skłonili się sobie, dziękując za taniec, Carmen wyszeptała ledwo słyszalnie:
- Może masz rację, niemniej potwierdziłeś swoją słabość do mnie.
Uniosła znacząco brew, po czym z gracją oparła się na ramieniu Orłowa i pozwoliła podprowadzić do stolika.
Gdy usiedli, Lloyd zwrócił się do obojga. - Jak pewnie wiecie… zarówno carska Rosja jak i nasze Wszechimperium dąży do zachowania status quo z ewentualnym przesunięciem się ciężaru wpływów we właściwą stronę. To co wydarzyło się na aukcji może być zapowiedzią dużych kłopotów dla obu mocarstw. Jenerał zaproponował więc pewien pomysł, który… co prawda musi być dopiero skonsultowany, ale brzmi obiecująco i z mej strony mogę potwierdzić iż rząd angielski i miłościwie nam panująca królowa może go przyjąć przychylnie.-
- Mianowicie tymczasowe połączenie sił.- wyjaśnił jenerał.
- A konkretnie waszej dwójki jako już zaznajomionych z tą sprawą.- doprecyzował sir George.
- Ale przywykłem do samodzielnych działań.- rzekł zaskoczony Orłow.- I kto tu komu będzie podlegał?-
Carmen była niemniej zdziwiona, jednak postanowiła wykorzystać moment i zaprezentować to, o czym mówiła Janowi - samokontrolę. Siedziała więc spokojnie i tylko przybrała taki wyraz twarzy, który sugerował, że czeka na dalsze informacje.
- Jeszcze nie wiadomo. Szczegóły muszą być dopiero ustalone jutro. Liczę natomiast, że w kwestii dowodzenia i współpracy jakoś się dogadacie. W końcu chyba znacie się dość dobrze, nieprawdaż Janie Wasilijewiczu ?- zasugerował jenerał, przyglądając się swemu podwładnemu.
- Nie od takiej strony.- odparł enigmatycznie Orłow.
- W takim razie cudownie. Panno Stone… pozwoli się pani odwieźć do domu?- zapytał uprzejmie sir George.- Mamy jeszcze kilka spraw do omówienia.-
- Oczywiście. - odparła gładko, choć na myśl o dowodzeniu Orłowa poczuła, że coś jej staje w gardle.
- Miło było porozmawiać… szkoda że tak krótko nas panna zaszczyciła i jedynie Jan Wasilijewicz miał okazję zadbać o pani rozrywkę.- rzekł szarmancko jenerał.
- Miejmy więc nadzieję, że nadarzy się okazja by to nadrobić. Żegnam szanownych panów. - powiedziała, na koniec mierząc wzrokiem Jana z delikatnym, cynicznym uśmieszkiem na ustach.
- I ja żałuję że skończyło się na tylko jednym tańcu z tak uroczą osobą jak pani.- rzekł na pożegnanie Orłow.

Wyszli na zewnątrz budynku, gdzie czekał na nich ulubiony automobil sir George’a wraz z kierowcą.
- Przeklęty rusek, wie więcej niż powiedział.- stwierdził sir Lloyd i zerknął na Carmen.- Co sądzisz na temat całej tej sytuacji?-
- Zastanawiam się na ile to nie jest ustawka z Turkami. Jedni udają naszych sprzymierzeńców żeby kontrolować to, co wiemy i na co patrzymy, a drudzy działają... Choć to oczywiście tylko taka teza. - odparła Carmen przestając silić się na uśmiechy - Wydaje mi się, że powinniśmy podjąć rękawicę, ale też bardziej uaktywnić naszych pozostałych sojuszników, żeby też węszyli. Choć nie będę zaprzeczać, pomysł współpracy z Orłowem wydaje mi się bardzo trudny w realizacji. Ten człowiek bucostwo podnosi do rangi sztuki.
- Jest jednym z lepszych ich agentów… co do Turków zaś. Nie wydaje mi się, by była w tym jakaś ustawka. Nie przy tak ważnym nazwisku. - ocenił Lloyd po chwili namysłu. - Niepokoi mnie to… i to bardzo… Czemu akurat kadi? Czemu przybył osobiście?
Machnął ręką dodając.- Zresztą to nieważne.-
Wsiadł do samochodu przesuwajac się w głąb, by i Carmen wsiadła.- Uważasz, że sobie z nim nie poradzisz? Mogę podesłać mu inną agentkę jako partnerkę.-
- Jeśli taka twoja wola. - to ją zabolało - Ty wiesz najlepiej kto powinien sprawdzić się w danej misji. Ja tylko powiedziałam, że Orłow jest trudny.
- Ale zdołasz go wziąć pod obcas? Nie będzie ci przeszkadzał?- gdy już wsiadła to pacnął ramieniem w mechanicznego kierowcę, by ten ruszył z miejsca. Zębatki zagrzechotały w ciele kierowcy i po chwili jego dłoń uruchomiła pojazd, który powoli ruszył z miejsca.
- A czy ty, mój drogi szefie, zdołasz kolejny raz ocalić nasze imperium? - zadała mu pytanie retoryczne - Postaram się. Umiem pracować z takimi... zwierzętami. Niemniej jeśli masz kogoś, kto to zadanie wykona lepiej według ciebie, nie będę się pchać przed publikę. Najważniejszy wszak jest efekt końcowy, a nie to jaką rolę przyszło mi zagrać w przedstawieniu.
- Wiesz dobrze, że nie ma lepszej agentki od ciebie, a do tej misji masz najlepsze predyspozycje. Kwestią otwartą pozostaje jednak to czy będzie ci ją łatwiej wykonywać z nim… czy bez niego. Przyznaję, że wolałbym mieć poczynania Rusków na oku.- wyjaśnił sir Lloyd.
- Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej... - uśmiechnęła się Carmen, opierając głowę na ramieniu przełożonego - Poradzę sobie z nim. W końcu to tylko mężczyzna.
- Tego jestem pewien… iskrzyło między wami na parkiecie. Chyba zaczęłaś owijać go sobie wokół palca. A wracając do innych spraw. Co byś teraz zrobiła w ramach śledztwa?- zapytał Lloyd.
- Są dwa tropy. Jeden to zbadać szczątki tych wojowników, drugi to sięgnąć do źródeł mitologicznych - prześledzić historię naszyjnika oraz sprawdzić... no właśnie, wspominałam ci, że jeden z tych ożywieńców wspomniał imię jakiegoś egipskiego boga?
- To wszystko może ktoś zrobić za ciebie. Bieganie po bibliotekach i pytanie profesorów to strata czasu. Tą kwestię należy rozwiązać u źródeł. Archeolog, który znalazł te skarby przebywa w Egipcie i pracuje na wykopaliskach w okolicy... jak się ono zwało. A tak Abydoss, miasto Abydoss. Nazywa się profesor Langstrom i jest sponsorowany przez sir Wiliama Goodwina.-stwierdziłł sir Lloyd.
- W porządku, sprawdzę to, a Orłow może jechać ze mną. Przynajmniej będziemy wiedzieli, że nie knuje tutaj niczego ani w Londynie.
- Też myślę, że to będzie dobry pomysł. Przydzielę ci latającą machinę z obsługą w postaci jakiegoś pilota i mechanika. Będą na twoje rozkazy.- zadecydował sir George.
- Jak zawsze o mnie dbasz - uśmiechnęła się słodko Carmen, po czym dodała - Potrzebowałabym też uzupełnić zapasy broni... Nie obrażę się też, jeśli mamy jakieś prototypy, jeśli mam być o krok przed Orłowem.
- Będą przy maszynie latającej. Wątpię by chciał ci zrobić krzywdę. Ten sojusz nie jest warty zerwania… bo Rosjanie straciliby wiarygodność. Więc na razie jej nie potrzebujesz. Podwieźć cię do hotelu, w którym zatrzymała się załoga twojego cyrku, czy też… odstawić cię pod inne miejsce? To wszak twoja ostatnia noc w Paryżu.- przypomniał jej sir Lloyd.
- Może to głupie, ale... chciałam zobaczyć i wejść na Wieżę Eiffla. - odpowiedziała - Mam nadzieję, że są tam jakieś zwiedzania wieczorową porą.
- O ile wiem… całą dobę. Do wieży Eiffla Jives.- zdecydował sir Lloyd i samochód skierował się w tamtym kierunku. - Egipt jest pod naszym protektoratem, ale powinnaś być ostrożna. To muzułmański kraj, w którym dość często zdarzają się bunty. Obecność Orłowa wydaje się więc przydatna w takim miejscu.-
Pokiwała głową na znak zgody, choć w duchu czuła narastający niepokój. Wiedziała, co będzie najrozsądniejszym w takiej sytuacji... udawanie małżeństwa. Zresztą jej relacje z Orłowem mogłyby nie być wiarygodne, gdyby np. postanowili pojawić się jako rodzeństwo. Przypomniała sobie jego wzrok... Nie, zdecydowanie nie.

Dojechali na miejsce… nad nimi wznosiła się wieża Eiffla. Dowód że nie cały naród pogrążył się w maraźmie i czczej rozrywce.


Potężny monument i pomnik przyszłości powstały ze stali i unoszący się nad ich głowami, powstał na przekór wszystkim. Artystom, urzędnikom, autorytetom. I z każdym rokiem zdobywał coraz większą popularność.
Carmen pożegnała się z Lloydem, po czym ruszyła beztrosko jedną z alejek ku monumentalnej budowli. Idąc, rozglądała się na boki, zachowując jak przystało na prawdziwą turystkę. Tylko wąż, który po krótkim sygnale dźwiękowym wypełzł spod jej włosów i owinął się leniwie wokół ramienia nie bardzo pasował do tego obrazu.
Samotna ślicznotka jaką była Carmen od razu przyciągnęła uwagę paru miejscowych… specjalistów od wymuszeń dobrowolnych dodatków, do czasu pojawienia się węża. To trochę ostudziło ich zapały do zaczepiania panny Stone. Ta więc bezpiecznie dotarła do windy w której to Renault, deus ex machina wieży rzekł dumnym głosem.- Witam w wieży Eiffla, triumfie geniuszu mego stwórcy. I najdoskonalszym budynku w Paryżu. Z mojego szczytu możesz pani bezpiecznie podziwiać panoramę całego miasta słuchając kompozycji najlepszych francuskich kompozytorów, lub poznawać fascynującą historię tej niegdyś wyjątkowej stolicy, niegdyś wspaniałego królestwa.-
Jak wszystkie deus ex machiny Renault był gadatliwy. Na szczęście w Paryżu nie były one jeszcze tak powszechne jak w Londynie.
- Chcę zobaczyć najwyższy taras. - poleciła.
- W tej chwili na najwyższym tarasie znajduje się 2,5 gości. Czy za dodatkową opłatą podać jedzenie, napitek, używki?- zaproponował Renault i winda ruszyła w górę coraz szybciej.
- Nie trzeba. - powiedziała.
Gdy wjechała na górę, rzeczywiście towarzystwo miała nieliczne. Składało się ono bowiem z bogatej mieszczki pokazującej swemu dziecku pejzaż Paryża. I z mężczyzny… dość otyłego, dość dużego i dość… charakterystycznego.. Mógł być ofiarą przedawkowania serum. Czasem fizyczne zmiany nie były tymczasowe, gdy się często robiło zastrzyki.
Carmen spojrzała na nich pobieżnie, ale odeszła dalej, szukając odosobnienia. Chciała poukładać swoje myśli i opanować emocje. Kiedy nikt na nią nie patrzył, wspięła się na barierkę i usiadła na niej, przerzucając nogi na drugą stronę.
- Mademoiselle.- zaprotestowała maszyna wysuwając manipulatory i asekurując Carmen.- To niebezpieczne! Proszę zachować się w cywilizowany sposób!-
- Już schodzę. Wszystko pod kontrolą. - powiedziała, licząc, że maszyna odczeka nieco zanim ponowi komunikat. Spojrzała w dół. W przeciwieństwie do większości ludzi, ją to zazwyczaj uspokajało - świadomość tego, jak kruchym bytem jest człowiek. Zamknęła oczy. Wyobraziła sobie, że skacze.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 24-02-2017, 07:49   #10
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Arena była umieszczona pośrodku sterowców. Wielka duża i dziurawa. Składała się z kilku pomniejszych aren, nad którymi były wielkie dziury prowadzące w dół… kilkaset do tysiąca metrów w dół. W zależności od tego jak wysoko znajdowały się sterowce. Siatka zabezpieczająca była co prawda rozwieszana, ale nie przy wszystkich występach. O nie.. jaki miałby w końcu sens latający cyrk jeśli nie byłoby przy tym zapierającego dech w piersiach ryzyka. Niektórzy akrobaci, linoskoczkowie, żonglerzy występowali bez siatki. I tak było również z Carmen - w końcu była gwiazdą.
On stał przy niej… jej niespełniony obiekt westchnień. Tak blisko i tak daleko zarazem.

- Gotowa?- zapytał z uśmiechem przyglądając się Carmen. Jakoś nigdy nie dostrzegał w niej tego co widziała Yue… co czuła w spojrzeniu Orłowa. Atrakcyjnej kobiety, godnej pożądania. Zawsze była tylko… przyjaciółką.
Uśmiechnęła się pewnie, rozkładając skrzydła, które od niedawna stanowiły element jej stroju scenicznego.


- Bardziej nie będę. - odpowiedziała wesoło, choć jej oczy pozostawały smutne, gdy na niego patrzyła.
- No… nie rób takiej miny.- Brutus pogłaskał ją po policzku.- To twoja wielka chwila, by zabłysnąć. Nawet jeśli błyszczysz tak każdej nocy, to ta jest wyjątkowa jak każda z nich.
Westchnął głośno.- Nie przypisuj zauroczeniu dziewczęcemu potęgi prawdziwego uczucia.-
Spojrzała na niego zdziwiona.
- O co ci chodzi? - nie mogła uwierzyć własnym uszom. I chyba... nie chciała.
- O nic... Może coś mi się przewidziało.- odetchnął z ulgą mężczyzna. Uśmiechnął się dodając.- Trochę ci zazdroszczę jednak. Zdobywasz coraz większą popularność niż mam ją ja. Wkrótce to twoje nazwisko będzie duże na naszych plakatach.-
Dziewczyna poczuła jak cały smutek, cały żal, który w sobie nosiła nagle przeobraża się we wściekłość. I to najgorszą z możliwych, bo opartą na bezradności.
- Zauroczenie nie trwa kilku lat. I nie jestem dziewczyną tylko kobietą! I to bynajmniej nie za twoją nauką! - wykrzyczała, po czym bardziej bojąc się jego odpowiedzi niż tłumu widzów - wyskoczyła na scenę.
Brutus podążył za nią i znalazł w sobie tyle siły by profesjonalnie rzec.- Panie i panowie!


Uchylił szarmancko kapelusza mówiąc głośno.- Jak widzicie nasza gwiazda, olśniewająca Amanda ceni wielce paryską publiczność, bo aż się wyrywa na scenę. A jej pokaz olśniewający swym kunsztem was zachwyci, zadziwi, wprawi w przerażenie szaleńczą odwagą naszej gwiazdy, więc poproszę o gorące brawa dla panny Amandy Stone!-
I takie brawa rzeczywiście się rozległy.
Dziewczyna przeszła się szybkim krokiem po scenie, machając przy tym skrzydłami, jakby je ćwiczyła, co było elementem przedstawienia. Tylko spojrzenie dzikiej bestii, jakie posłała Brutusowi, było jej własną inwencją.

Wiedział! Ona tyle lat męczyła się, cierpiała, płakała w poduszkę, a ten dupek wiedział! I sprowadzał to do gówniarskiego zauroczenia! Ciekawe co by o niej powiedział, gdyby wiedział, co wydarzyło się między Carmen a Yue, albo gdyby zobaczył jak całowali się z Orłowem... Cholerny, świętobliwy “braciszek”!

Temperamentna natura odezwała się w akrobatce, gdy wykonała kilka skoków po wystających elementach sceny nad głowami orkiestry i innych pracowników, którzy jak zawsze udawali zdziwienie jej pojawieniem się nad sobą. Była precyzyjna w swoich akrobacjach, choć jej zachowanie stało się nieco inne niż zazwyczaj. Normalnie posyłała uśmiechy i kokietowała publiczność swoją słodyczą, zmieszaną z dziewczęcym wdziękiem i niewinnością. Tym razem była bardziej kobieca, wyzywająca. Wiła się wokół słupów, ocierając o nie. Spoglądała na przypadkowych widzów przygryzając wargę lub mrugając zalotnie.
Następnie, kręcąc apetyczną pupą, zaczęła się wspinać po drabince, by zaprezentować gwóźdź programu - lot anioła.

Nie widziała miny Brutusa, ale wiedziała, że musiała być nieszczególna. Nie pochwalał takiego zachowania na Arenie. Uważał, że czyni artystów obiektami niezdrowych fascynacji dla publiczności. Tym bardziej więc występ Carmen z pewnością mu się nie podobał, ale publika… Była zachwycona. Niemniej… lot anioła wymagał od dziewczyny pełnej koncentracji i skupienia. Był niebezpieczny na tych wysokościach, z uwagi na silne i niespodziewane podmuchy wiatru od dołu areny. Był ryzykowny i dlatego zachwycał.
Carmen ukłoniła się, gdy stanęła na podeście. Potem miała pół minuty dla siebie na skoncentrowanie się, podczas gdy publice były prezentowane poszczególne, nieliczne huśtawki, z których miała się odbijać dalej, aż kołując “sfrunie” w ramiona podstawionego widza. Ten element “to mogłeś być ty” zawsze rozbudzał dodatkowo publikę. Wielu marzyło, że piękna Amanda spływie właśnie w ich objęcia.

Dziewczyna zamknęła oczy, starając się wyrównać oddech i rozluźnić mięśnie ramion. Była profesjonalistką. Aby osiągnąć precyzję, wiedziała, że musi oczyścić umysł. Nagle więc wszyscy zniknęli. Brutus, Jan, Yue, Lloyd... Teraz nie było w jej głowie nikogo poza nią samą. Spokojną i skoncentrowaną.

Otworzyła oczy. To był jej moment!
Skok! Lot w dół. Podmuchy powietrza uderzają w skrzydła. Niezbyt duże skrzydła, co by dodać napięcia. Jej ciało drży, mięśnie się napinają. Jeden błąd i sytuacja może zrobić się ciężka. Pierwsza huśtawka… panuje cisza w całym cyrku, wszyscy zamarli w zachwycie. Druga huśtawka, pęd powietrza zapiera dech w piersiach, a zostały jeszcze trzy. Nie ma czasu się zatrzymywać. Trzecia huśtawka. Powinna zacząć się rozglądać za swym celem. Dostrzega go. Ralph… żongler i siłacz zarazem. Wie już gdzie powinna się kierować. Czwarta huśtawka jest już w jej zasięgu. Skoczyła. Tutaj okręciła się wokół drążka, co z jednej strony było efektowne, z drugiej, pozwalało jej przyjąć odpowiednią pozycję do kolejnego, wymagającego największej precyzji skoku. Po piątej huśtawce nie będzie miała już niczego, do korygowania lotu, musiała więc dobrze się ustawić. Zagrały bębny... Skok! Sprawnie chwyciła ostatni z drążków, by za chwilę go puścić i rozłożyć ręce, a ponad nimi skrzydła. Delikatnie przechyliła ciało w bok, by spadając jeszcze kołować nad celem. Piękna melodia skrzypiec - coś rzadkiego w cyrku, co jednak uświetniło patos lotu anioła - towarzyszyła ostatnim chwilom Carmen w powietrzu.

Nagle, podczas lotu… uderzył od dołu podmuch wiatru. Straciła równowagę. Skrzydła były efektowne, ale niezbyt stabilne. Zimny pot wystąpił na czoło dziewczyny… uda się? Nie uda?
Miała trudności z wyrównaniem lotu. Jeszcze trochę… jeszcze… miała też do wyboru całkiem stracić panowanie nad lotem i spaść w dół lub dać się znieść pozwalając losowi ponieść jej skrzydła ku widowni. Wyglądało na to, że jakiś szczęśliwiec jednak dziś się pojawi i złapie upadającego anioła. Lepsza utrata zawodowej dumy niż życia, prawda?
Ostatecznie miała jeszcze linkę w rękawicy, ale to całkiem zepsułoby efekt. Wobec czego, uśmiechając się promiennie, Carmen pozwoliła znieść się dalej, starając się spaść na kogoś, kto nie załamie się pod ciężarem “anioła”.
I znalazł się taki… przystojny i milutki oku. Młody i dobrze ubrany... idealny. Ku niemu aniołek sfruwał. Ku niej on wyciągał ręce. Lądowanie nie był jednak tak idealne jak z Ralphem. On miał siłę i doświadczenie. Jej obecny partner jedynie wygląd i arogancję. Uderzyła w niego powalając go na ziemię, ale odruchowo otulił ją ramionami chroniąc przed obrażeniami. Każde lądowanie z którego wychodzi się całym… można uznać za udane?

Carmen podniosła się szybko. Miała nadzieję, że Brutusowi uda się zmyślić jakąś bajeczkę o pragnieniu serca tego młodego kawalera. Toteż stając z gracją na nogach, wyciągnęła dłoń do mężczyzny i z wrodzonym urokiem, zapytała:
- Wzywałeś mnie?
- Eee… tak oczywiście… jak najbardziej…- młodzian z trudem wstawał, ani chybi żebra mu obiła. Ale robił dobrą minę do złej gry, podczas Brutus wołał głośno.- Panie i panowie.. jak widać anioły spadają z nieba w objęcia szczęśliwców. Wielkie brawa dla naszego bohatera i oczywiście dla zjawiskowej Amandy Stone!!!-
I brawa padły, głośne i gromkie.
Nie lubiła kontaktu z publicznością, wiedziała jednak, że najważniejsze to zadbać, by przedstawienie się udało. Ukłoniła się kilka razy, pozwalając dotknąć skrzydeł najbliższym z gapiów. Na koniec pocałowała w policzek swego “wybawcę” i wybiegła na schody. Tam już mogła wrócić do scenariusza. Pomknęła w stronę słupa, który choć z pozoru wyglądał normalnie, posiadał uchwyty, po których mogła się wspiąć do góry, a następnie zostać “zgubioną” przez cyrkowe oświetlenie i schować się w jednym z korytarzy monterskich.

Udało się… Brutus zapowiedział już kolejny występ, a zjawiskowa Amanda mogła stać znów Carmen po wyswobodzeniu się ze stroju w swoje garderobie.
Przypuszczała, że Brutus nie zostawi jej pomyłki bez komentarza i... nie chciała już przed nim uciekać. Niech powie, co ma powiedzieć. Przynajmniej wreszcie zyska jasność w kwestii ich relacji. Do tego czasu dziewczyna skupiła się na wężach, które dziś akurat nie miały występu i mogły spokojnie popławić się w pieszczotach swojej pani oraz dostać kilka smacznych kąsków podczas ćwiczenia znanych im układów.
Nim jednak zjawił się Brutus w odwiedziny do Carmen wpadł ktoś. Rudowłosa Camilla połykaczka ognia i ostrych narzędzi mordu.Wesolutka i doświadczona kochanka o aparycji niewiniątka. Wpadła z prezentem.
- Komuś nasz aniołek wpadł w oko… znowu. Inne kwiaty pewnie pojawią się po całym przedstawieniu.- zaczęła wesoło trajktować widząc minorową minę Carmen, by pocieszyć akrobatkę.- I był bilecik. Dla zjawiskowej piękności, wyrazy uznania dla talentu….- zaśmiała się głośno czytając.- Bezczelny drań zostawił nawet adres restauracji, gdzie tęsknie ciebie wyczekuje. Ale jakie imię zaczyna się na Y?-
- Yue? - zapytała, zaciekawiona akrobatka, zachęcając Romusa i Remulusa, by wróciły do swojej klatki.
- Yue... czyli znasz tego dżentelmena?- zapytała równie zaciekawiona Camilla, podając kwiaty i bilecik Carmen.- Czyżby kolejny, który będzie wzdychał to ciebie, jak ten bogacz z Leeds? Mam nadzieję, że jest równie przystojny, co egzotyczne jest jego imię.-
Carmen nie mogła się nie uśmiechnąć, myśląc o Chince jako przystojnym kawalerze.
- To dobry znajomy, nie ma co od razu wietrzyć romansów. Zresztą komu jak komu, ale tobie wielbicieli nie brakuje.
Paplając wesoło z połykaczką ognia, przyjrzała się liścikowi. Yue miała wyjechać z miasta, sama tak mówiła. Może więc to była pułapka? Przeczytała adres restauracji, starając się skojarzyć miejsce.
“Soleil du futur”
Dość szykowna, dość droga restauracyjka z deus ex machiną wbudowaną w trzewia budynku. Yue z pewnością było na taką stać, a miejsce kiepsko nadawało się na okazję do zamachu. Deus ex machiny przekupić się nie dało, a była skuteczna jeśli chodzi o ochronę klientów i obsługi.
- Ale ja to ja…- stwierdziła z uśmiechem Camilla opierając się o toaletkę i prezentując swoją dumę. Zjawiskowo długie i zgrabne nogi.

Uśmiechnęła się głaszcząc po włosach Carmen.- Mówimy o tobie moja droga. Przyda ci się jakiś romans na boku, wiesz.. nawet niezobowiązujący flircik dla zabicia czasu. Jesteś młoda… korzystaj z życia.-
- Pomyślę o tym. - uśmiechnęła się słodko w odpowiedzi, bawiąc przy tym w palcach bilecikiem. Wiedziała, że musi to sprawdzić, jednak to nie znaczyło, że musi od razu wchodzić do paszczy lwa. Postanowiła, że pojawi się przed restauracją jakąś godzinę wcześniej i wespnie na jakiś dach lub balkon, żeby mieć widok na knajpkę. Może wymarznie przy okazji, ale jeśli to faktycznie Yue... pewnie szybko się też rozgrzeje.
Niemniej by zrealizować swój plan musiała działać szybko, wszak przebranie się, wyruszenie, czuwanie… to wszystko zajmowało pewne okresy, a ona miała mało czasu. Nadzorujący widowsko Brutus nie pojawi się tutaj przed końcem przedstawienia.
- Więęęęc… jaki jest ten dobry znajomy, którego przede mną ukrywałaś, podczas gdy ja moje serce ci pokazałam.- rzekła dramatycznie Camilla, plotkara i jedno ze źródeł wiedzy Carmen na temat stosunków damsko-damsko i damsko-męskich. Camilla nie była wybredna w twej kwestii. Wystarczyło że dany wielbiciel/ka był ładny/a i bogaty/a… lub bardzo ładny/a albo bardzo bogaty/a. Jak mówiła: nie ma na świecie mężczyzny lub kobiety która nie potrafiłby poprawić swego uroku bogatymi podarunkami dla niej. Ewentualnie jeśli nawet te podarunki nie wystarczały, to parę butelek dżinu pomagało. Za szkłem każdy piękniał.

Carmen zastanawiała się co ma zrobić, jednocześnie wpuszczając paplaninę Camilli jednym uchem, a wypuszczając drugim. Nie było opcji, by zdążyła się przyczaić i odbyć rozmowę z Brutusem. Z drugiej strony on takowej nie zapowiedział, więc czy nie była wolna? Tylko czy ta wolność nie skończy się wywaleniem jej z cyrku? Wiedziała, że treser ma sporo do powiedzenia w tej kwestii. Ale też ona nie była już zagubioną nastolatką, tylko gwiazdką, która przyciągała widzów. No i miała ciche wsparcie Lloyda, który dbał o to, by każdy agent miał wiarygodną przykrywkę.
- Nie ma wiele do opowiadania. Poznałam go na pewnym przyjęciu i... bardzo dobrze się bawiłam. No i widać, że chyba nie tylko ja. - puściła oko do połykaczki, po czym zaczęła się przebierać - Zbieram się w takim razie, bo chciałam jeszcze zajrzeć do jednego sklepu. Jakby Brutus mnie szukał... powiedz, że... - zamyśliła się - W sumie nie wiem kiedy będę. Powiedz, że słucham twoich rad. O. - zaśmiała się.
- Brutusa biorę na siebie… ale ty… moja droga… musisz mi więcej opowiedzieć o tym przyjęciu. I o tym amancie.- zerknęła na kwiaty dodając.- To całkiem drogi bukiecik, wiesz?-
- Ale to dopiero po spotkaniu, dobrze? - zrobiła proszącą minkę, paradując przed koleżanką w samej halce. Niestety, dopóki nie pozbędzie się koleżanki, musiała czekać, by uzupełnić uzbrojenie. - A czemu te kwiaty są takie drogie? Coś jest w nich specjalnego?
- Nooo.. z tego co pamiętam za takie bukieciki kwiaciarnie liczą sobie dość sporo.- wyjaśniła zamyślona Camilla przyglądając się kwiatom.- Dużo ich i najładniejsze egzemplarze. To nie trzy-cztery tanie różyczki.-
Zerknęła na Carmen i dodała uśmiechając się łobuzersko.- Pewnie liczy ten Yue na takie widoki jakie mi teraz prezentujesz. No cóż… z pewnością warto się dla nich wykosztować.-
- Mam nadzieję. - zgodziła się. Na szczęście, gdy Carmen ubrała się w swój bardziej “codzienny” strój, Camilla znudziła się jej towarzystwem i poszła poplotkować z kimś innym. Zapewne o wielbicielu panny Stone. Na to jednak nie miała wpływu. Szybko uzupełniła uzbrojenie, schowała Barona w szerokim kołnierzu płaszcza i ruszyła pod wskazany w liściku adres. Była bardzo ciekawa czy to Yue faktycznie ją zaprosiła, a jeśli tak - dlaczego zmieniła plany?
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 24-02-2017 o 07:57.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172