Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2017, 14:58   #21
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
IX. Jarmark i zakupy



Zazwyczaj Alicja pamiętała swe sny jak przez mgłę, ale tym razem obudziła się zarumieniona po czubki uszu. Książę i Księżna i to co robili… Czy ten sen coś znaczył? Nie miała ciotki, ani sama ciotką nie była (choć to zapewne była już tylko kwestia czasu nim Lizzie zajdzie w ciążę), sen nie miał zatem chyba przełożenia na rzeczywistość. Skąd zatem takie fantazje?
Leżała w swoim łóżku, wpatrując się w szarugę za oknem. Musiało być bardzo wcześnie.
Najgorsze było to, że potrafiła sobie przypomnieć nie tylko treść snu, ale także jego szczegóły - fakturę gorsetu Księżnej, dotyk jej piersi, brodawek, głos Księcia, smak jego ciała pod językiem.
Dziewczyna odruchowo przykryła się kołdrą, jakby to mogło odgrodzić ją od sennych wizji. Ciepła pościel nie mogła jednak chronić jej wiecznie. Trzeba było przecież wstać, umyć się i zejść na śniadanie. A potem zająć się czymś, żeby nie myśleć o… o tamtym.

Atmosfera na śniadaniu była cokolwiek chłodna. Lorina miała w stosunku do córki wyraźnie ambiwalentne odczucia. Z jednej strony wciąż była na nią zła za to, że pracowała w biurze ojca i narażała swoje dobre imię. Z drugiej strony, cieszyła się z tego, że Alicja miała cichego adoratora. Ktoś, kogo stać na anonimowe wysyłanie bukietów kwiatów ma bowiem zadatki na bycie dobrą partią. Ojciec unikał wzroku swej żony, jak miał w zwyczaju po tym gdy się kłócili. Dziewczyna zastanawiała się, kto postawił na swoim. Tata był taki dumny z pomocy, którą mu udzieliła i Alicja nie miałaby nic przeciwko temu, by jeszcze kiedyś wspomóc go w księgowości. Było to z pewnością ciekawsze niż lekcje pani Proppery. Ale matka bardzo przejmowała się konwenansami i naprawdę była gotowa zakazać czegoś takiego swojej córce. Młoda Liddellówna bała się jednak o to zapytać, woląc już żyć w niepewności.

Po śniadaniu Alicja miała okazję pobyć trochę sama, dzięki czemu mogła pomyśleć na co też wyda zarobione pieniądze. Jakąś książkę, bibelocik, sukienkę? Och, albo nowe farby! Kolejna alternatywa pojawiła się nieoczekiwanie. To służąca Berta, w trakcie porządków, zagadnęła Alicję.
- Czy wybiera się panienka na jarmark? Mają go zorganizować w sobotę, w Enfield. I mają być karuzele i kramy i artyści - trajkotała podekscytowana.
Błyski w oczach Alicji odpowiedziały nim dziewczyna otworzyła usta. Wreszcie jakieś zerwanie z nudą, z codziennością! A na dodatek miała własne pieniądze, by z tych atrakcji korzystać i nie musieć wszystkiego tłumaczyć matce, by ta zgodziła się ją puścić.
- Och, bardzo bym chciała! - powiedziała, ciesząc się jak dziecko. Tylko, że na taki festyn nie mogła pójść sama. Musiałaby kogoś zaprosić. Kogoś ze służby? Berta na pewno by poszła, ale czy chciała z nią spędzić popołudnie? Z ojcem, matką? O, a może z siostrą? Po chwili namysłu zdecydowała się na służącą, wszak może uda jej się z dziewczyną dogadać. Jednej i drugiej na pewno czas w pojedynkę się marzył bardziej niż wspólne zwiedzanie.
Wystarczyła krótka rozmowa, by Berta z wielkim entuzjazmem wyraziła zgodę. Była to dla niej okazja, by spotkać się z Willem, stajennym, którego Alicja kiedyś przyłapała na schadzce. Znacznie większym kłopotem było namówienie matki. Niemniej wycieczki na jarmarki odpowiadały pannie z dobrego domu w znacznie większym stopniu niż chodzenie do pracy, dlatego Lorina niechętnie, ale jednak wyraziła zgodę. Ojciec przyklasnął temu pomysłowi i życzył córce dobrej zabawy. Zupełnie nieświadomie uszczęśliwił też swoją służącą, polecając Willowi zawieźć w sobotę swoją córkę i jej przyzwoitkę do Enfield.


Sobotniego poranka Alicja nie umiała wprost ukryć podekscytowania. Czekały na nią karuzele, strzelnice z nagrodami, pokazy żonglerki i kto wie co jeszcze? Śniadanie wprost wchłonęła, nie chcąc stracić ani jednej chwili ze swojej wycieczki.
Na podjeździe spotkała Bertę, której prawie nie rozpoznała. Starsza dziewczyna ubrana była odświętnie, uczesane włosy skryte miała pod tanim, ale ładnym kapelusikiem, a policzki pokryła sobie różem. Jak zupełnie inna osoba. Czekający z dorożką Will ubrany za to był tak jak zawsze i panna Liddell nie mogła sobie wyobrazić jak na tak świąteczną okazję można się wybrać ubranym tak powszednio.
W drodze przyzwoitka i woźnica z trudem udawali wzajemną obojętność. Konwenanse obowiązywały wszystkich, a Alicja nie znała się z Bertą tak dobrze, by ta czuła się przy niej swobodnie. Czuła jednak, że nie trzeba jej będzie długo namawiać by oddaliła się gdzieś ze swoim... cóż, kochankiem.

Jarmark w Enfield od razu zrobił na Alicji ogromne wrażenie. Kolorowe karuzele, namioty, nawet jakaś wieża! I to wszystko tętniło życiem i muzyką i zabawą. Wszędzie był tłumy roześmianych ludzi. Czekając na ten dzień dawno już zapomniała o krępującym śnie, a to co widziała, było lepsze niż jakieś fantazje.


Tylko czy wypadało tak od razu rozejść się z Bertą? A gdyby w ciżbie był ktoś znajomy? Może najpierw trzeba było trochę pochodzić we dwie dla pozorów?
 
Zapatashura jest offline  
Stary 04-11-2017, 11:26   #22
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Co powiesz na to, byśmy się przeszły nieco, Berto i rozejrzały? - zapytała niezobowiązującym tonem Alicja - Możemy obejrzeć wszystkie stragany a potem zatrzymać się przy tym kramiku ze słodkimi kasztanami. Podobno są przepyszne. Wzięłabym ich dużo, tak żeby rodzicom przywieźć, a i może zechcesz naszego woźnicę nimi poczęstować? - zapytała, uśmiechając się szeroko. Choć może snu już prawie nie wspominała, trzeba przyznać, że po spotkaniu z Księżną, dziewczyna nabrała jakby więcej pewności siebie.
- Woźnicę?- spytała, udając zdziwienie. Obie dziewczyny nie znały się najlepiej, a plotki o romansach mogły szybko zrujnować kobiecą reputację. - Dlaczego miałabym go częstować panienko?
- Skoro i tak pójdziesz do wozu, by zanieść prezent dla moich rodziców i napachnisz mu w wozie... byłoby okrucieństwem nie dać biedakowi spróbować tego przysmaku. A chciałabym żeby dziś wszyscy byli szczęśliwi. To jarmark w końcu!
- klasnęła radośnie w dłonie.
Służąca zgodziła się z taką argumentacją (głównie dlatego, że w gruncie rzeczy nie chciała protestować przeciwko częstowaniu Willa).
- Niech panienka prowadzi - poprosiła, ruszając w ślad za Alicją.
Jak to na jarmarkach, kramiki głównie uginały się pod różnego typu jadłem. Ktoś sprzedawał sery, ktoś słoiki domowej roboty kompotu, jeszcze ktoś inny oferował ciasta. Stragany z łakociami były szczególnie chętnie oblegane przez roześmiane dzieci. Jedzenie to jednak nie wszystko. Na stoiskach można było też zaopatrzyć się w szmaciane lalki, figurki z drewna, pejzaże. Pewna kobieta rysowała węgielkiem (za całkiem rozsądną cenę) portrety chętnych klientek. Rozrywek było bez liku, a to nawet nie uwzględniało karuzeli ani rozstawionych namiotów przed którymi ustawiały się już kolejki ciekawskich Londyńczyków.
Alicja przyglądała się szczególnie obrazom, bardziej jednak zastanawiając się na ile jej własne mogłyby kogoś zainteresować niż żeby coś nabyć. Postanowiła wszak wydać pieniądze jak najrozsądniej i raz po raz opierała się pokusie nabywania rzeczy, które nie były jej całkiem potrzebne... no może poza tą błękitną apaszką, która wprost genialnie podkreślała kolor jej oczu i była gustownym zastępstwem dla szala w wietrzne dni. Oraz, jak obiecała wcześniej, słodkimi kasztanami. Parę garści, które jakimś zrządzeniem losu umknęły żarłocznym chłopcom i dziewczynkom, uszczknęły trzy szylingi z portmonetki Alicji.
- Czy mam je odnieść do wozu? - zapytała służącą, dając swej pani pretekst, by została sama.
- Tak i poczęstuj woźnicę. Ja sobie tu pozwiedzam jeszcze trochę i przyjdę do was... - uśmiechnęła się - Za jakiś czas. Na pewno tak, byśmy dojechali do domu na obiad.
- Jak sobie panienka życzy
- Berta dygnęła usłużnie i po chwili zniknęła w tłumie. Panna Liddell została sama, a przynajmniej tak sama, jak to możliwe w ludzkiej ciżbie. Ale nikt nie zwracał na nią większej uwagi, nie kontrolował i nie mógł niczego zabronić. Mogła pójść na karuzelę, jeśli chciała, albo do namiotu z lustrami. Rzecz jasna coś takiego nie uchodziło w wyższych sferach, ale jednocześnie było ekscytujące.
Słyszała też, że gdzieś pomiędzy namiotami była stara Cyganka, która wróżyła z kart. Alicja zapragnęła ją spotkać. Może ona powie jej coś, co wyjaśni naturę Krainy Dziwów, do której dziewczyna trafiała w snach i po prawdzie czasem wolałabym tam zamieszkać niż w prawdziwym świecie. Rozglądała się zatem bacznie za wróżbitką, zaglądając to tu, to tam, aż w końcu jej poszukiwania przyniosły skutek. Stara, owinięta chustą kobieta siedziała przed stolikiem na którym rozłożone były karty. Nikt przy niej nie stał (czy raczej nie siedział, bowiem na klientów czekało puste, stare krzesło). Okazja była zatem doskonała.
Alicja poczuła niepewność i już miała się wycofać, gdy przypomniała sobie, że taka okazja szybko się nie zdarzy... może nawet nigdy się nie zdarzy. Podeszła do wróżki i usiadła na miejscu przed nią.
- Ja... chciałabym, żeby pani odczytała moją... teraźniejszość. - powiedziała nieśmiało.
Cyganka zmrużyła oczy, jak zwykli robić starzy ludzie i przyjrzała się Alicji.
- Przychodzisz do mnie sama i patrzysz pod nogi, a nie przed siebie, ale nie dlatego, że jesteś nieśmiała. To dlatego, że jeszcze nie przyzwyczaiłaś się do bycia śmiałą - głos miała zachrypnięty, ale całkiem mocny.
Dziewczyna zastanowiła się. To miało sens.
- Chciałam dowiedzieć się czegoś o... o moich snach. - powiedziała cicho, nie potwierdzając ani nie zaprzeczając poprzednim słowom.
- W snach kryje się wielka wiedza, ale i niebezpieczeństwo. Sny kreują rzeczywistość - wyciągnęła przed siebie pomarszczoną dłoń. - Mogę je dla ciebie zinterpretować za podarunek.
Alicja zmieszała się.
- Chodzi o pieniądze? - zapytała ostrożnie.
- Złotko, jeśli umiesz coś robić dobrze, to nie rób tego za darmo.
Dziewczynie nie spodobał się ton wróżbitki, dlatego zmarszczyła brwi.
- Rozumiem, że za pracę należy się zapłata, jednak nie jestem “złotkiem”. - Zaoponowała.
- Śmiałość wchodzi w krew, prawda? - zmieniła ton, widząc reakcję klientki. - Kim zatem jesteś?
- Jestem Alicja
- powiedziała dziewczyna zgodnie z prawdą i wyjęła z kieszeni jednego pensa, którego wręczyła kobiecie.
- Zatem, Alicjo, o czym śniłaś? - zapytała Cyganka, zaciskając dłoń na monecie.
Od czego miała zacząć? Sama przecież nie wszystko pamiętała. Opowiedziała jednak wróżbitce o Krainie Dziwów, która była światem jej snów dzieciństwa i teraz znów się pojawiła. Alicja mówiła o swoich znajomych z tej krainy, o życiu, które prowadziła jakby równolegle. Przemilczała jednak wszystkie elementy, które w jej ostatnich wizjach miały wydźwięk erotyczny. Te zachowała dla siebie.
- Twoja kraina jest równie prawdziwa, jak to miasto. Jawa i sen to dwie strony tej samej monety - na podkreślenie swoich słów obróciła w palcach pensówkę. - Sny mówią prawdę o rzeczywistości, a rzeczywistość mówi prawdę o snach. Ale ty wracasz wciąż i wciąż do tego samego snu. On jeszcze nie powiedział ci całej prawdy. Szukasz w nim czegoś. Szukasz czegoś, czego nie możesz znaleźć w tym świecie - sięgnęła do swych kart i rozłożyła je na stoliku. Odsłoniła pierwszą z nich.
- W twoich snach jest cesarz, król, albo się pojawi. Ktoś silny, dominujący, ktoś kto cię tłamsi.
Odkryła następną.
- Wisielec to strata, wyrzeczenie. Cesarz coś ci odebrał. Wracasz do swojej krainy, żeby to odzyskać.
Alicja zastanowiła się. Nie pamiętała swojego poprzedniego pobytu w krainie, jednak kiedy była na przyjęciu u Kapelusznika, ten wspomniał coś o Lalkarzu, z którym zamierzała walczyć zanim zniknęła na długie lata z Krainy Dziwów. Kim był Lalkarz? Może to on stał za utratą jej pamięci? Może to on był Cesarzem?
Morze jest głębokie i szerokie, a w nim pływa ryba, która się nazywa Chyba” - usłyszała w głowie głos siostry, która w ten sposób zawsze walczyła z niezdecydowaniem Alicji.
- Powiesz mi coś jeszcze? - zapytała cicho wróżbitki.
Cyganka mruknęła coś pod nosem i wyłożyła kolejne dwie karty. Na jednej była jakaś samotna sylwetka, a na drugiej wieża.
- To, czego szukasz, uda ci się w krainie odnaleźć. Zdobędziesz wiedzę od mędrca w wieży. Ale musisz się wystrzegać niebezpieczeństw, każda wędrówka może sprowadzić na manowce - po czym z ciężkim westchnieniem dodała - dalej karty milczą.
Nie komentując słów wróżbitki - bo i co można było tu dopowiedzieć - Alicja wstała i ukłoniła się.
- Dziękuję - powiedziała tylko zbierając się do odejścia.
- Uważaj na siebie... Alicjo - pożegnała ją staruszka, wracając do swych kart i swoich myśli.

Chodząc samotnie po jarmarku, dziewczyna musiała w końcu zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Tym kimś okazał się blondwłosy mężczyzna, na oko parę lat starszy od niej.


Zbliżył się, choć nie na nieprzyzwoitą odległość, po czym uchylając kapelusza zapytał zatroskanym głosem.
- Czy panna się zgubiła? Lub kogoś szuka?
Delikatnie odpowiedziała skinieniem głowy przystojnemu nieznajomemu.
- A czy wyglądam na osobę zagubioną? - odparła pytaniem na pytanie.
- Na pewno na samotną, a to rzadko spotykane wśród młodych dam - sprostował. - Ale faktycznie, raczej nie na zagubioną.
- Zatem chyba kogoś szukam, choć sama nie wie kogo lub czego. -
odpowiedziała z uśmiechem. Jarmark wprawił ją w dobry humor.
- Jeżeli czegoś, to zapewne rozrywki, a jej tu nie brakuje. Jeżeli kogoś… czemu by nie mnie? - zapytał szelmowsko.
- Jestem w stanie wymienić szereg powodów, panie... - Alicja sama nie wiedziała skąd brała w sobie śmiałość, aby rozmawiać z tym człowiekiem w tak swobodny sposób.
- Reginaldzie - dokończył odruchowo, ale skrzywił się przy tym. - Aż tyle? Cały szereg?
- Owszem, panie Reginaldzie.
- Dziewczyna skinęła głową - Żegnam zatem pana.
- Jak sobie panna życzy, nie śmiem zatrzymywać
- zapewnił tonem, który sam w sobie zawierał “ale”. - Ale czy mógłbym chociaż poznać panny imię i pierwszy powód z szeregu?
Przyjrzała mu się, przekrzywiając lekko głowę.
- A czy ma pan coś na wymianę za tę wiedzę? - zagadnęła, po czym dodała - Właśnie mi powiedziano, że wiedza kosztuje i ja się z tym zgadzam.
- Dowolna rozrywka na tym jarmarku na mój koszt
- zaoferował. - Wybiera tylko panna karuzelę i niczym się nie przejmuje.
- To nie bardzo pasuje do pożegnania
- zaśmiała się szczerze dziewczyna, po czym rzekła - Jestem Alicja, a jednym z powodów, by odmówić panu swojego towarzystwa jest fakt, że nie znam pana zupełnie. A nie chodzi się z obcymi po jarmarku... chyba, że na karuzelę - wskazała palcem - Tę najwyższą.
- Doskonały wybór, panno Alicjo
- zapewnił z przekonaniem, na które zdobyć mógł się tylko człowiek, który kompletnie nie wiedział o czym mówi. - I muszę zauważyć, że to nieprawda, że jestem zupełnie obcy. Wie panna jak mam na imię - dodał, niespiesznie zmierzając ku karuzeli.
- A jednak nie znam pańskiego nazwiska, ani nie wiem czym się pan zajmuje... poza zaczepianiem nieznajomych dam na jarmarkach - odpowiedziała, idąc obok niego, choć dbając jednocześnie o to, by ich ciała się nie stykały.
- Hargreaves. Reginald Hargreaves - podał pełne nazwisko. Zachowywał należny dystans i nie sprawiał wrażenia, by miał naruszyć zasady dobrego wychowania. Przynajmniej nie bardziej, niż rozmawiając z samotną panną. - I jaka z panny nieznajoma, panno Alicjo? Nieznajomi przecież nie zwracaliby się do siebie po imieniu. - Odwrócił się ku bileterowi. - Dwie przejażdżki dobry człowieku. Dla mnie i mojej kuzynki - skłamał bezczelnie i bez mrugnięcia okiem.
Karuzela była faktycznie wielka. Zawieszone na metalowych prętach figury zwierząt dzieliły się na dwie kategorie: dla mężczyzn i chłopców, z siodłami, oraz dla dziewczynek i kobiet z fotelikami na których można było wygodnie usiąść bokiem.
Alicja wybrała konia z damskim siodłem i wielobarwną grzywą.
- I tylko mówienie po imieniu czyni z nas znajomych? Co zatem wiesz o mnie Reginaldzie, skoro jestem ci znajoma? - zapytała go z nonszalancją poprawiając włosy. Ten gest podpatrzyła u siostry i długo ćwiczyła go przed lustrem, by wykonywać go z taką samą swobodą i urokliwością.
Dla nieznajomego (lub nowego znajomego, zależnie od tego jak na to spojrzeć) pozostał zabawny słonik z podniesioną trąbą. Wybranie czegokolwiek innego sprawiłoby, że dwójka nie mogłaby rozmawiać podczas przejażdżki.
- Że ciążą pannie konwenanse. Inaczej już dawno odgoniłaby mnie jakaś przyzwoitka. I że nie ma panna nic przeciwko naszej rozmowie, gdyby bowiem było inaczej odgoniłaby mnie panna sama.
- Brzmi sensownie.
- zgodziła się Alicja, spuszczając z onieśmielenia wzrok - Wciąż jednak nie usprawiedliwia to zadawania się z tobą.
- A cóż tu trzeba usprawiedliwiać w niewinnej rozmowie?
- Myślę, że moja matka lub przyzwoitka miałyby inne zdanie na ten temat.
- Cieszę się zatem, że ich tu nie ma -
stwierdził wprost. - Za to ja oferuję zostać przyzwoitką. Inaczej mogliby pannę zacząć zagadywać jacyś nieznajomi mężczyźni.
Alicja roześmiała się szczerze.
- Podobno to jeszcze nie wykroczenie porozmawiać z nieznajomym…
- To prawda, ale jeśli panna będzie rozmawiać z nieznajomymi, to kto zostanie rozmawiać ze mną?
- tymczasem zebrało się dość chętnych aby karuzela ruszyła.
- Inna nieznajoma zapewne... - odparła Alicja i chwyciła się mocniej drążka, gdy sygnał dźwiękowy obwieścił start karuzeli.
- Inna mogłaby mnie nie zainteresować - odpowiedział poważnie. Na jego nieszczęście siedząc na radosnym słoniu obracającym się na karuzeli wyglądał bardzo niepoważnie.
Towarzysząca mu dziewczyna starała się nie śmiać, ale... poległa.
- Wybacz, ale... ten słoń... sam rozumiesz. - po czym spojrzała bystro na mężczyznę. - Naprawdę uważasz mnie za interesującą? Trudno mi w to uwierzyć.
- Młoda kobieta, dobrze urodzona i dobrze wychowana, samotnie zwiedzającą jarmark w Londynie. Czy to nie brzmi interesująco? Rodzi tyle pytań
- pogłaskał głowę drewnianego zwierzaka, nie przejmując się swoją śmiesznością.
- Jeśli zaoferujesz mi jakieś ciekawe informacje na swój temat, myślę, że mogę odpowiedzieć na niektóre z tych pytań. Przynajmniej dopóki jesteśmy na karuzeli, bo potem miałam się pożegnać... - odpowiedziała Alicja, odgarniając z twarzy blond włosy, które zawiał jej wiatr.
- Gra zatem? - ucieszył się wyraźnie. - To bardzo dobrze, bo jestem zawodowym graczem. Krykiet - wyjaśnił. - Czemu jest tu panna sama? - zapytał od razu, nie czekając na decyzję Alicji, czy podana przez niego informacja była ciekawa.
Ona jednak udała, że się zastanawia czy odpowiedzieć. Po chwili jakby łaskawie odrzekła.
- Moja przyzwoitka ma słabość do mojego woźnicy. Odesłałam ją pod pozorem odniesienia zakupów, żeby mieć więcej swobody przy wyborze atrakcji. - odpowiedziała, po czym dodała z uśmiechem - Wiem, bardzo nieładnie z mojej strony.
- Pozwolę sobie się nie zgodzić. Swatki odgrywają bardzo ważną rolę w społeczeństwie
- Reginald uśmiechnął się w ślad za rozmówczynią. - Pochodzę z Hampshire, do Londynu przyjechałem by trochę pozwiedzać i oderwać się od domu. A panna?
- Mieszkam tutaj od urodzenia. Papa prowadzi biznes w dokach. Niestety, nic ciekawego.
- Alicja przyjrzała się mężczyźnie aż rozwiane włosy całkiem zasłoniły jej widok - Jak odróżnić zwykłego gracza w krykieta od zawodowego? - zapytała.
- Zawodowy od razu się tym pochwali - zapewnił.
Uśmiechnęła się, lecz widać czekała na bardziej szczegółowe wytłumaczenie.
- Zawodowi gracze grają w klubach. Mój jest sponsorowany przez radę hrabstwa. Pieniądze wystarczą by pokryć koszt sprzętu i zrekompensować dni treningu i rozgrywek. Ale tak naprawdę chodzi o to, kogo dopuszcza się do najważniejszych rozgrywek - wyjaśnił krótko. - Wyżyć się z tego nie da, ale to świetna zabawa.
Alicja słuchała z uwagą.
- Dorosły, który się bawi... ciekawe.
- To pannę dziwi?
- Reginald z pewnością sam brzmiał jak zdziwiony. - Czemu tylko dzieci miałyby się bawić?
- Cóż, powinien pan w tym temacie rozmawiać raczej z moją matką a nie ze mną. Ona wciąż powtarza, że jestem w wieku, gdy nie wypada ciągle bujać w obłokach i powinnam skupić się na szukaniu męża.
- Skrzywiła się a samą myśl.
- Och, a gdzie go panna zgubiła? - zażartował.
“W innej rzeczywistości” - chciała odpowiedzieć, lecz to mogło spowodować, że Reginald zacząłby drążyć temat Krainy Dziwów, a tego by nie chciała.
- Wpadł pod karuzelę. - Odparła wesoło.
- Pod tę, czy pod jakąś inną? - zapytał, zwracając uwagę na to, że przejażdżka dobiegała końca.
- A z czym byś się lepiej czuł? - mrugnęła do niego.
- Pod jakąś inną - odparł od razu. - Wtedy moglibyśmy go poszukać.
Uśmiechnęła się.
- Liczyłam, że znajdziesz lepszą wymówkę, by przedłużyć nasze spotkanie.
- Ale z taką wymówką zgodziłaby się panny matka, a jak tak panny słucham, to chyba wolałbym jej nie podpaść.
Alicja wzruszyła ramionami, przyglądając się powoli zatrzymującej karuzeli.
- Och tak? To jaką wymówkę wymyśli panna? - zadał ostatnie pytanie.
- A kto powiedział, że zamierzam jakiejś używać? - spojrzała na niego z błyskiem rozbawienia w oczach.
- Ja - odparł tak po prostu, a karuzela stanęła.
Dziewczyna wstała ze swojego siodełka i od razu złapała się pręta, by nie stracić równowagi.
- Cóż, nie planowałam żadnej używać.
- Nawet jeśli ładnie poproszę?
- spytał, zwinnie zeskakując z siodła.
- Nie wiem, na razie nie poprosiłeś. - odrzekła Alicja i niepewnie puściła się pręta, by spróbować zejść z karuzeli.
- Niniejszym zatem proszę panią, panno Alicjo, o wymyślenie wymówki abyśmy mogli wypróbować inną karuzelę - podszedł do dziewczyny i zaoferował swą dłoń.
Dziewczyna zarumieniła się, lecz przyjęła jego dłoń, dzięki której bezpiecznie opuściła podest. Gdy stanęła znów koło przystojnego kawalera uśmiechnęła się smutno.
- Przykro mi, ale nie będzie żadnej wymówki. Karuzele już mnie nie interesują... - uśmiech stał się szerszy - Ale chętnie poznam inne atrakcje.
- Jak gabinet luster? My, sportowcy, uwielbiamy na siebie patrzeć
- zapewnił egzaltowanym tonem. Dłoń miał silną, ale też delikatną.
- Czyli chcesz wpędzić mnie w poczucie, że jestem gorsza... no pięknie! - Alicja udała zdenerwowanie. Po prawdzie czuła się coraz swobodniej przy Reginaldzie.
- Jeśli choć przez myśl mogło pannie przejść, że mógłbym się okazać ładniejszy to na pewno potrzebujemy tutaj jakiegoś lustra - odrzekł ze śmiechem.

Gabinet luster okazał się w rzeczywistości namiotem, czego Alicja się nawet spodziewała. Nie był nawet specjalnie duży, dlatego przed wejściem do niego zebrała się kolejka. Taka ani za długa, ani krótka, przez co jedyną rozrywką przy oczekiwaniu była rozmowa. Hargreaves był z tego wyraźnie zadowolony. Opowiedział pokrótce, że oprócz gry w krykieta pracuje jako zarządca zmiany w jednej z fabryk w Winchesterze. Powodem awansu mógł być jego talent organizatorski i liderski, albo po prostu fakt że z uszkodzonymi rękami nie mógłby grać dla hrabstwa. Jak sam wyznał, na wszelki wypadek nie pytał dyrekcji o powód. Był też szczerze zainteresowany czym zajmowała się Alicja, gdy akurat nie zwiedzała samotnie jarmarków i nie swatała swojej pomocy domowej.
- Wciąż uczę się... tańca, dobrych manier, matematyki... - powiedziała znudzonym tonem, po czym nieco się ożywiła - Ostatnio też pomagałam papie w księgowości, mówił, że jestem całkiem zdolna, ale... moja matka uważa, że to nie zajęcie dla panny z dobrego domu. - westchnęła mimochodem.
- Matematyka i księgowość - powtórzył ze zdziwieniem. Ale nie było to takie negatywne zdziwienie. Po prostu nie spodziewał się takiej odpowiedzi. - A próbowała się panna opowiedzieć po którejś ze stron? Brzmi to dla mnie, jakby rację miał panny ojciec - kolejka tymczasem topniała w oczach.
- Mało stanowczo, ale owszem, tylko widzisz... to z matką muszę spędzać więcej czasu, a już i tak jestem wyrodną córką, bo nie szukam sobie męża. No i mów mi po imieniu, skoro ja tobie mówię, Reginaldzie. - Uśmiechnęła się do niego sympatycznie.
Hargreaves zdziwił się kolejny raz i ponownie bardzo pozytywnie.
- Zatem... Alicjo. Nie śmiem dawać ci żadnych rad co do tego jak masz uporządkować swoje prywatne sprawy - gdzieś w tym zdaniu wisiało jakieś... “ale” - gdybyś prowadziła z ojcem księgowość, to pewnie spędzałabyś mniej czasu z matką.

Poły namiotu stanęły otworem, którego przekroczenie wymagało uiszczenia drobnej zapłaty. Dość jasne wnętrze wypełniały przeróżne, stojące lustra. Jedne wysokie, inne niziutkie, jedne okrągłe inne prostokątne, te wklęsłe, tamte wypukłe. I w każdym odbiciu Alicja wyglądała inaczej. Raz jak mała dziewczynka, innym razem niczym smukła topola. Ta zabawa perspektywą była bardzo zabawna, Reginald zaśmiewał się co chwilę pod nosem na widok swych lustrzanych karykatur. Alicja mu w tym nie ustępowała, choć za każdym razem czuła niepokój - a jeśli to nie odbicie a jakaś inna “ona” z innego, dziwnego świata? Zamyślona, nie zauważyła nadchodzącej pary i żeby uniknąć zderzenia, szybko musiała uskoczyć na bok, praktycznie wpadając na Reginalda, którego ramienia się uczepiła, by nie stracić równowagi.
- Wybacz... - powiedziała, czerwieniąc się po korzonki włosów.
- Powinienem raczej podziękować - zaśmiał się. - Służę mym ramieniem, kiedy tylko potrzebujesz - zapewnił.
- Straszna niezdara ze mnie... - powiedziała tonem usprawiedliwienia, lecz swojej ręki nie cofnęła. Wsparta na ramieniu kawalera z bijącym sercem kontynuowała obchód sali luster.
Nie trwało to długo, a przynajmniej nie tak długo, jak panna Liddell miała ochotę. Namiot nie był ostatecznie taki duży. Dziewczyna przekonała się jednak, że sportowe doświadczenia Reginalda sprawiły, że miał naprawdę silne ręce. Nie był jakimś dobrze urodzonym słabeuszem, tylko mężczyzną z krwi i kości. Szkoda tylko, że pani matka by go pewnie nie polubiła. Bez ziemi ani własnego biznesu.
- Przykro mi o tym wspominać, naprawdę przykro - Hargreaves wyrwał Alicję z zamyślenia. - Ale czy panny... to znaczy twoja służąca nie zacznie się niepokoić? Nie chciałbym narobić ci kłopotu.
Gdy zbliżali się do wyjścia z namiotu, mając go tuż przed sobą, Alicja puściła ramię Reginalda.
- Tak, czas, bym wracała. - Powiedziała cicho, po czym dodała - Spędziłam miło czas. Dziękuję.
- Ja również -
zamyślił się na chwilę. - Nie chcę się narzucać, ale jeśli za dwa tygodnie nie ma panna nic w planach, to moja drużyna gra pod Londynem mecz. Może… moglibyśmy się spotkać jeszcze raz? - ostatnie pytanie zadał zaskakująco nieśmiało.
- Jeśli się uda... choć to marne szanse, bo zazwyczaj jednak ktoś mi towarzyszy... jeśli w ogóle wychodzę. - uśmiechnęła się przepraszająco, jakby to była jej wina.
- Jeśli ktoś pannie będzie towarzyszył, to będzie okazja aby się formalnie poznać. Nie będziemy musieli udawać zawsze kuzynostwa - mrugnął okiem.
- Może... Może uda mi się skusić papę, by wybrać się na mecz. Może nawet mnie ze sobą weźmie... - powiedziała, lecz nie była przekonana. Wyszli z namiotu. Alicja zmrużyła oczy pod wpływem jasnego światła dnia. Nagle zapragnęła żeby Reginald nie był takim dżentelmenem. Okazało się jednak, że nim był. Ukłonił się nisko, zdejmując kapelusz i pożegnał nową znajomą słowami.
- Nie mówię żegnam, mówię do widzenia. Jestem przekonany, że przy twojej przebojowości spotkamy się na zawodach - chyba jeszcze nikt, nigdy nie nazwał Alicji przebojową, dlatego czuła, że rozczaruje Reginalda. Niemniej również się ukłoniła i szybkim krokiem ruszyła w kierunku wozu.

Panna Liddell zastała Willa i Bertę w bardzo dobrej komitywie. Stali zasłonięci od tłumu przez powóz i tulili się do siebie. Tak publiczne okazywanie czułości było co najmniej gorszące, ale przez myśl Alicji przebiegło, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby Reginald objął ją w gabinecie luster...
Kiedy tylko służba zauważyła nadejście dziewczyny, odskoczyli od siebie jak oparzeni i udawali, że zupełnie nic między nimi nie zaszło.
Nie chcąc ich krępować, panienka wsiadła do powozu, czekając na odjazd. Spojrzała w okienko zamyślona. Reginald wydawał się idealny... aż nazbyt idealny. W dodatku wziął się znikąd i zaczepił ją. Czy to mógł być przypadek? A może to był właśnie “dar od Boga”?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 05-11-2017, 20:48   #23
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
X. Dom laןeʞ



1

Czy to przez przepowiednie Cyganki, czy przez spotkanie z Reginaldem, tej nocy wyobraźnia Alicji znów przeniosła ją do Krainy Dziwów. Dziewczyna szykowała się właśnie do śniadania. Musiała to zrobić w łazience, bo jej sypialnia cały czas pachniała... minioną nocą. Kusa spódniczka od Księżnej nie wyglądała już tak nieprzyzwoicie, choć przecież wcale nie urosła ani się nie zmieniła. Tylko musiała zrobić coś z bielizną – majteczki wyschły od zeszłej nocy, ale i tak chyba lepiej byłoby dostać świeże. W końcu wymyta, uczesana i ubrana ruszyła do sali jadalnej. Sama była ciekawa jak zareaguje na widok Księcia i jego ciotki.
Okazało się, że nie będzie musiała reagować na wszystko na raz. Przy stole siedziała sama gospodyni. Panna Liddell rozpoznała gorset, który miała na sobie, tym razem jednak dopełniała go elegancka suknia.
- Dzień dobry panno Alicjo - skłoniła przyjaźnie głową. - Mężczyźni jeszcze śpią, ale jestem przekonana, że służbie uda się wyciągnąć ich z łóżek. Za karę będą jedli wszystko na zimno.
- Dzień dobry - skłoniła się i odruchowo obciągnęła sukienkę. Usiadła na tym samym miejscu, co ostatniego wieczora - w połowie stołu.
- Ładnie się nam przejaśniło - zagadnęła niezobowiązująco. - Rozumiem, że wyruszy panna do pana Gąsienicy niezwłocznie?
Pamiętając rozmowę z Cyganką, Alicja przytaknęła głową.
- Tak, nie ma co tracić czasu. - Nagle się zmieszała, lecz sięgnęła do pokładów nowej śmiałości, którą zauważyła już u niej wróżbitka, a potem Reginald - Ja... chciałam podziękować, za to co zrobiliście dla mnie w nocy. I... chciałam przeprosić. Bo gdy was zobaczyłam na przyjęciu... źle o was myślałam. Przepraszam, nie powinnam was oceniać, nie znając was.
- Źle? Doprawdy? - Księżna wyraźnie się zdziwiła. Chyba chciała zadać jeszcze jakieś pytanie, ale rozmyśliła się. - Nie chowam żadnej urazy, a ostatnią noc będę mile wspominać - zapewniła zamiast tego. W gospodyni nocna przygoda nie wzbudzała żadnej nieśmiałości, jakby była czymś naturalnym. Nałożyła sobie na talerz parę plasterków wędliny i jajko w skorupce. - Czy wciąż ma panna w planach spotkać Lalkarza?
Westchnęła i strapiła się.
- Tak, raczej tak, choć się boję. Wszystko wskazuje na to, że jeśli doszło między nami do jakiejś walki... to on ją wygrał. I to dlatego może nie pamiętam…
- Rozumiem - kobieta pokiwała głową. - W takim wypadku… - zawahała się na moment, nie będąc pewna co powiedzieć. Chyba pierwszy raz Alicja widziała Księżną zmieszaną. - W takim wypadku, po drodze na wybrzeże znajduje się enklawa lalek. Niewiele o niej wiem, ani o jej mieszkańcach. Słyszałam różne i sprzeczne opinie. Jedne twierdzą, że mieszkają tam uchodźcy z warsztatów Lalkarza, inne że to jego szpiedzy i agenci. Może warto to miejsce odwiedzić, a może pójście tam to wielkie niebezpieczeństwo? Ale to musi panna rozważyć sama - spojrzała dziewczynie w oczy.
Alicja wreszcie skusiła się na jedną z sałatek i bagietkę. Jadła, rozważając słowa Księżnej.
- To może być ciekawy trop, a co o samym Lalkarzu Pani wie? Bo ja... nic. Zupełnie nic nie pamiętam.
- W tym rzecz, że to panna przed nim ostrzegała. Moja siostra stoczyła jedną zwycięską bitwę z jego siłami i na tym się kończy moja wiedza o nim - rozłożyła bezradnie dłonie trzymające nóż i widelec. Bagietka zaś okazała się świeża i krucha. W sałatce było zaś za dużo pieprzu. Alicja jednak nie grymasiła. Zjadła swoją porcję i sięgnęła po filiżankę herbaty.
- Cóż, będę musiała się sama dowiedzieć…
Po paru minutach w jadalni pojawił się Książę, któremu towarzyszyła pokojówka. Najwyraźniej udało jej się chłopaka dobudzić. Ubrany był w śnieżnobiałą koszulę i niebieskie, wyprasowane w kant spodnie.
- Dzień dobry pani Alicjo - przywitał się przystając i kłaniając nisko. Podszedł do Księżnej i przywitał się także z nią. - Dzień dobry ciociu - zamiast ukłonu, pochylił się i pocałował ją w usta, nie przejmując się zupełnie świadkami. Alicja zarumieniła się na ten widok, ale nie czuła się nim tak zbulwersowana już.
- Dzień dobry - odpowiedziała uprzejmie.
Młodzieniec pomarudził trochę na zimne jedzenie (co wywołało rozbawienie Księżnej) i sam przystąpił do jedzenia. Wkrótce towarzystwo uzupełnił Kawalerzysta ubrany w wyschnięty, ale nie uprasowany mundur. Wyglądał na bardzo zawstydzonego swym nieregulaminowym wyglądem, ale jemu także się bardzo spieszyło. Dał temu wyraz, gdy posiłek dobiegł końca.
- Szanowna Księżno i panno Alicjo. W obliczu wczorajszych rewelacji zmuszony jestem co sił pognać do zamku, aby bronić mojej Królowej. Jeżeli panny droga biegnie w innym kierunku, z żalem muszę oznajmić, że nie będę mógł dłużej pannie towarzyszyć - słowa te wypowiedział z prawdziwym żalem. Dziewczyna przyzwyczajona była raczej do tego, że żołnierze Czerwonej Królowej ją gonili, albo więzili, nie do tego, że było im przykro iż nie mogli jej chronić.
- Oczywiście, dziękuję za dotychczasową pomoc. - dziewczyna wstała i ukłoniła się Kawalerzyście, po czym zwróciła się do Księżnej - Na mnie też już czas, bardzo dziękuję za... - zająknęła się - gościnę.
Pożegnanie zazwyczaj są krępujące i nikt nie miał wielkiej ochoty ich przeciągać. Służba zabrała się do sprzątania stołu, a gospodarze wyprowadzili swych gości na zewnątrz. Teraz, gdy z nieba nie spadała już kurtyna deszczu, dworek Księżnej okazał się bardzo ładny, można by nawet powiedzieć gustowny. Wpisywał się idealnie w angielskie poczucie estetyki.
Księżna uściskała serdecznie Alicję i życzyła jej bezpiecznej podróży. Książę ukłonił się i ucałował szarmancko jej dłoń.
- Och, zupełnie bym zapomniał - wyprostował się wtem jak struna i zaczął grzebać po kieszeniach. W końcu z usatysfakcjonowanym uśmiechem wręczył dziewczynie... pieprzniczkę? - Napełniłem ją najsilniejszym pieprzem z naszej kuchni. Dopóki nie odzyska pani swojego miecza, to może się pani znaleźć w jakimś niebezpieczeństwie. Ale jeśli sypnie pani komuś tym pieprzem w nos, to na pewno się rozkicha zamiast atakować - zapewnił.
Ciekawe czy to był jedyny efekt tej przyprawy? W końcu cały zeszły wieczór panna Liddell spędziła dość... pieprznie. A domownicy dodawali jej przecież do wszystkiego.
Alicja przez chwilę wahała się czy nie poprosić Księżnej o pożyczenie powozu, ale nieśmiałość w niej zwyciężyła. I tak zawdzięczała już wiele tej kobiecie i jej siostrzeńcowi. Ukłoniła się i ruszyła w kierunku wyspy Pana Gąsienicy. Do granic posesji towarzyszył jej jeszcze Kawalerzysta. Kiedy ją jednak przekroczyli, żołnierz strzelił obcasami, stanął na baczność i zasalutował.
- Powodzenia, panno Alicjo. Jeśli odwiedzi pani zamek, postaram się by przyjęto pannę po królewsku.

I tak też Alicja znowu została w Krainie Dziwów sama. Z nikim nie można było porozmawiać i nikt nie służył pomocą. Musiała zatem być samodzielna. Śmiało ruszyła przed siebie, choć w gruncie rzeczy nie za bardzo wiedziała jaką trasą iść. Jaskinia Pana Gąsienicy była “gdzieś tam”, a to mało precyzyjny opis. Z drugiej strony oznaczało to, że każda ścieżka była równie dobra, byle kończyła się gdzieś tam. A tak w gruncie rzeczy, to wszystkie drogi gdzieś tam się kończyły, zatem wszystko było w porządku.


Alicja straciła poczucie czasu, tak wciąż idąc i idąc przed siebie. Mijała jakieś pola, potem rzeki i chyba nawet jezioro, ale droga się nie kończyła, zatem i dziewczyna cały czas szła. Aż dziw, że nie rozbolały jej od tego nogi. Cel dodawał jej sił, a może to było przez obfite śniadanie? Siedmiomilowa bagietka zamiast butów wydawała się śmieszna, ale w tym miejscu wszystko było możliwe. Nawet drzewa z lizaków, zupełnie jak te które właśnie mijała. I krzaki z włóczki, takie jak te przez które musiała się przedzierać. I w ogóle cała okolica zrobiła się jakaś dziwna, kiedy już Alicja się nad tym głębiej zastanowiła. Nie było w niej żadnej roślinności, nawet to co brała dotąd za trawę, okazało się być zielonym dywanem. Kiedy już przedarła się przez ostatnie zwoje włóczki, zrozumiała gdzie jest.


2

Wielki domek dla lalek (nie, nie domek - twierdza), nie pozostawiał żadnych wątpliwości. To było miejsce o którym mówiła Księżna. Enklawa. Panna Liddell poczuła jak przechodzą ją dreszcze. Nie pamiętała Lalkarza, ale to tylko potęgowało strach, który nagle się w niej urodził. Czy w tym dziwnym miejscu mieszkali sprzymierzeńcy, czy wrogowie?


_____________________________
1 – grafika z książki „The Art of Alice Madness Returns”
2 - grafika z książki „The Art of Alice Madness Returns”
 
Zapatashura jest offline  
Stary 12-11-2017, 20:50   #24
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Alicja nie bardzo miała ochotę wchodzić do domu lalek, który jej zdaniem wyglądał co najmniej groteskowo. Jednak jak miała się dowiedzieć czegoś więcej o Lalkarzu? No i była też potwornie zmęczona ciągłym marszem. Powoli ruszyła więc ku przedziwnej twierdzy. Ostrożnie przekroczyła zwodzony most (który byłby znacznie bardziej imponujący, gdyby rozciągnięto go nad fosą, a nie nad płytkim rowem). Wszystko było podejrzanie ciche. Domostwa zazwyczaj hałasują, albo dymią, a tu nic. Przęsła mostu pokrywała rdza, a z fasady domku płatami odpadała farba. Może enklawa była opuszczona? Wtedy nie byłoby w niej nic strasznego, najwyżej kurz.
Bardzo ostrożnie Alicja zajrzała przez uchylone drzwi domu-twierdzy i ujrzała stojącą nieruchomo lalkę, która była wyższa od jej samej.


1


- Dzień dobry, przepraszam za najście - Alicja powiedziała i ukłoniła się grzecznie. Ale lalka nie zareagowała. Tkwiła w jakiejś kałuży i ani drgnęła. Uwagę zwracało w niej to, że choć była zasadniczo… naga, jeśli tak można określić lalkę, to miała na sobie majtki z napisem “proszę, dotknij mnie”.
Czy to był rodzaj instrukcji? Alicja podeszła bliżej i spojrzała niepewnie na lalkę.
- Czy... czy mam panią dotknąć? - zapytała.
Odpowiedziała jej cisza. Lalka wydawała się zupełnie martwym przedmiotem, gdyby nie jeden element - oczy. Były nieruchome, ale połyskiwały żywo i wydawało się, że kryje się w nich prośba.
Alicja przezwyciężyła więc lęk i delikatnie dotknęła ramienia lalki, po czym odsunęła się szybko. W dotyku była twarda, zimna i bardzo gładka. Ostrożność panny Liddell okazała się niepotrzebna, bowiem manekin zupełnie nie zareagował. Może było ważne to, gdzie się go dotykało?
Dziewczyna podjęła więc jeszcze jedną próbę, naciskając na napis na bieliźnie. Na pierwszy rzut oka nic się nie stało, ale przy bliższej inspekcji dało się zauważyć że przez bieliznę lalki przesączyła się odrobinka jakiegoś płynu.
- Czy... powinnam jeszcze? - Alicja spytała drżącym głosem, patrząc w oczy lalce. Były podobno zwierciadłem duszy. W tym wypadku dusza musiała być mieszanką ogromnego zawstydzenia i niemej prośby.
Panna Liddell skinęła głową, uśmiechając się niepewnie. Po chwili wróciła do lalki i zaczęła pocierać miejsce na bieliźnie, gdzie widniał napis. Efekt był jednak mizerny. Alicja zastanawiała się, czy wszystko robi właściwie? Czy też z racji tego, że napis znajdował się na bieliźnie, nie chodziło o dotyk podbrzusza, tylko… no cóż, niżej? Albo w ogóle gdzieś na manekinie znajdowały się inne instrukcje?
- Ja...nie wiem co... co mam robić... - Alicja spojrzała przepraszająco w oczy lalki i odchyliła jej bieliznę, by zerknąć czy tam nie ma dalszych instrukcji. Nie było. Za to teraz dziewczyna zauważyła, że w majteczkach był otwór odsłaniający pieczołowicie odtworzoną kobiecość. Lalka miała bardzo kuszące kształty, ale jej biust był kompletnie gładki i pozbawiony sutków. Jednocześnie ktoś zadał sobie wiele trudu, by dać jej realistycznie wyglądający srom. Który zresztą robił się wyraźnie wilgotniejszy im bliżej niego znalazły się palce dziewczyny. Alicja jednak wpierw postanowiła dotknąć innych części lalki - policzków, ust, ramion, pleców, nawet piersi... dopiero gdy nic to nie dało, spojrzała zawstydzona w oczy lalki.
- Prze... przepraszam. - powiedziała i położyła palec na jej kwiecie kobiecości. Delikatnie pchnęła i ze zdziwieniem stwierdziła, że zagłębia się między wargi. Reakcja była natychmiastowa. Po jej palcu zaczęła ściekać ciepła, śliska substancja. Było jej tak dużo, że po chwili zmoczyła uda lalki i spływała strużkami ku kolanom. Lecz manekin się nie poruszył ani nie odezwał, jak liczyła Alicja. Za to zamoczone miejsca nabierały zdrowego połysku.
- A niech to... - zawstydzona ale i zaintrygowana dziewczyna przykucnęła przed lalką i przyjrzała się jej nogom i... kobiecości. Spróbowała na próbę rozprowadzić palcami ów dziwny śluz po jednej nodze lalki - szczególnie w jej zgięciach. Z satysfakcją stwierdziła, że to wreszcie wywołało widoczną reakcję. Stawy ugięły się lekko pod ciężarem ciała, a potem wyprostowały. Noga nabrała życia.
To samo Alicja więc uczyniła z resztą ciała, co jakiś czas wkładając palce między wargi sromowe lalki, by nabrać więcej “płynu życia”. Im dłużej trwała ta procedura, tym bardziej manekin drżał, trudno było mu się utrzymać na nogach. Gdy tylko odzyskała władzę w jednej z rąk, wskazała dłonią na swoje usta. Blondynka zawahała się, ale po chwili zwilżyła rękę i rozsmarowała maź po całej twarzy lalki. Doprowadziło to do gorączkowego mrugania, a zaraz potem ze sztucznych ust wydobyły się ciche słowa.
- Ja dzię… znaczy nie… można ina… proszę - lalka dukała nieskładnie, głosem załamującym się ni to ze wstydu, ni to podniecenia.
Alicja przełknęła ślinę.
- Nie ma sprawy... przepraszam jeśli nie jestem delikatna. Zaraz... skończę. - Powiedziała, starając się faktycznie jak najdelikatniej pozyskiwać maź, którą rozmazywała po ciele lalki.
Sztuczna kobieta jęknęła przeciągle i oparła się o Alicję (a była dość ciężka). Jej ciało przeszywały dreszcze.
- Nie musisz - sapnęła. - Mam… zapas.
Co tu się działo? Czy ona właśnie zaspokajała... kukłę?! Liddellsówna poczuła irracjonalne podniecenie tą sytuacją. Jej własne majteczki również zaczęła pokrywać wilgoć.
- Mów więc... jak mam to robić... - wyszeptała, nie patrząc lalce w oczy i rozmasowując jej soczki na dłoniach a potem rękach lalki.
- Mam zapas… smaru w komórce - wyrzuciła z siebie. - Tam - wskazała małą przybudówkę przy domku. Wbrew swoim słowom, które miały przerwać dotyk blondynki, pocierała o siebie udami aby sobie trochę ulżyć. Działania Alicji, nawet jeśli nieświadomie, musiały ją bardzo podniecić. Kto kiedyś widział podniecającą się lalkę?
- To ja... pójdę przynieść... - dziewczyna niepewnie cofnęła rękę i spojrzała w twarz lalce - Jestem Alicja, a ty?
- Ja? - zdziwiła się. - Nie mam imienia. Ale jestem tutaj konserwatorką - głos trochę się jej uspokoił, ale jeszcze przebierała nogami.
- To chyba... niewiele miałaś do zrobienia, skoro tak się za... zastałaś. - Powiedziała dziewczyna targając sporej wielkości baniak z olejem. Teraz “uruchamianie” lalki szło już znacznie szybciej.
- Nie - zaprzeczyła. - Mam bardzo dużo pracy, ale zaskoczyła mnie ulewa i zmyła ze mnie cały smar nim zdążyłam się schować - wskazała na kałużę, w której stała. - To znaczy, zdążyłam się schować - wskazała na sufit - ale już tak zmokłam, że wszystko ze mnie ściekło. - Konserwatorka była pozbawiona mimiki twarzy, na której ruszały się tylko usta, co nadrabiała modulacją głosu i gestykulacją. Właśnie w ten sposób okazywała swe wielkie zawstydzenie okolicznościami, w których się znalazła.
- Rozumiem, dobrze więc, że przechodziłam w pobliżu. Aaa to miejsce... co to jest? - zapytała Alicja niepewnie.
- To… mój dom - odparła niepewnie. - To znaczy nasz dom. Mój i moich braci i sióstr.
Nadeszła więc chwila, by zapytać o główną kwestię. Alicja odsunęła się odrobinę.
- A Lalkarz? Jest... jednym z was?
Zszokowana zasłoniła dłońmi usta i uskoczyła jak oparzona.
- Nie!- wykrzyczała przez palce.
Alicja pokiwała głową.
- Skrzywdził mnie... chyba. - Wyznała, po czym dodała. - Was chyba też, prawda? Szukam go.
- Nie szukaj. Trzymaj się od niego z daleka - doradziła strachliwie lalka.
- Opowiesz mi o nim? - poprosiła Alicja.
- Mogłabym - odparła niechętnie. - Ale najpierw muszę się zająć moim rodzeństwem. Na pewno się popsuli, kiedy tak stałam jak słup soli - uniosła bez trudu baniak, z którym Alicja się mocno natrudziła i ruszyła do komórki po kolejny. Naoliwiona poruszała się całkiem zwinnie.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Jak na kogoś, kto uzyskał “taką” pomoc, lalka nie okazywała zbyt wiele wdzięczności. Póki co jednak Alicja nie odzywała się, szła za manekinem, uprzejmie czekając aż ten dopełni swoich obowiązków i znajdzie czas na rozmowę. To znaczy czas na mówienie pewnie miała, problemem były chęci. Przerwała jednak milczenie w trakcie wspinaczki schodami na piętro domku.
- To olbrzym i tyran - powiedziała tak cichutko, że trudno było ją usłyszeć. - Chciałby, żeby wszyscy w krainie wykonywali jego wolę jak marionetki na sznurkach.
- Zabrał mi pamięć. Chcę ją odzyskać. - Powiedziała z tą nową pewnością siebie Alicja, po czym dodała - Wiesz, gdzie go znajdę?
- Spotkałaś go? - lalka odwróciła się na pięcie i wpatrywała się nieruchomymi oczami w dziewczynę. - I udało ci się uciec?
- Tak... myślę. - Alicja zmieszała się. - W tym rzecz, że nie pamiętam, ale wiem na pewno że szłam z nim się spotkać.
- Siostro - zakrzyknęła ni z tego ni z owego sztuczna kobieta i wypuściła z rąk baniaki. Doskoczyła do Alicji i serdecznie ją uściskała. Chyba to stanie w bezruchu jej zaszkodziło.
- Chyba nie rozumiem... - wyznała, choć fakt faktem zdrętwiała pod wpływem gestu lalki.
- Przepraszam, chyba zachowuję się... nieskładnie - odstąpiła zmieszana, uciekając wzrokiem. Ponownie podniosła baniaki i wkroczyła w korytarz pięterka. Panna Liddell mogła teraz zobaczyć, że twierdza fatalnie sprawiłaby się w jakiejkolwiek walce, brakowało jej bowiem tylnej ściany a w stropach były dziury, przez które widać było niebo. - Wszyscy, którzy tu mieszkają uciekli z niewoli Lalkarza. Jednych wyrzucił, gdy się nimi znudził, inni zdezerterowali z armii, nieliczni wyrwali się z jego niewoli. Skoro cię skrzywdził i mu uciekłaś, to jesteś jak my. Jak nasza kolejna siostra.
Wkroczyła do małego pokoiku, na którego podłodze leżała bez ruchu zabawka wzrostu małego chłopca. Wyglądała szkaradnie, potłuczona i pozbijana w całość gwoździami. Konserwatorka uklękła przy niej i zaczęła wcierać smar w jego stawy i przykręcać nity.
- Nie wszyscy wyszli z tego w tak dobrym stanie, jak ja.
Alicja poczuła jak jej serce ściska współczucie.
- Pomogę ci, tylko powiedz co mam robić. - Zaoferowała się.
Lalka przystała na propozycję i krok po kroku tłumaczyła, co trzeba przykręcić, co nastawić a co naoliwić. Nie przypominało to przyjemnej zabawy ołowianymi żołnierzykami, a raczej medyczną operację. W końcu jednak mały chłopczyk ożył.
- Nie było cię tak długo! - krzyknął piskliwie i z wyrzutem.
- Przepraszam, ale sama się zepsułam. Pomogła mi dopiero pani Alicja.
- Żadna pani, w końcu jesteśmy siostrami. - dziewczyna uśmiechnęła się do lalki dumna z tego, co wspólnie dokonały. Następnie zwróciła się do lalki-chłopca:
- Miło cię poznać.
- Dzień dobry, jestem Automateusz - przedstawił się, pokłonił, zachwiał groźnie i z trudem utrzymał równowagę.
- Jak widzisz Alicjo, jest tutaj dużo pracy, którą muszę wykonać - odezwała się sztuczna dziewczyna. - Domyślam się, że masz bardzo dużo pytań i postaram się na nie odpowiedzieć, przynajmniej tyle mogę zrobić w podzięce. Lecz nie mogę tak po prostu usiąść i z tobą pogawędzić. Możesz jednak zrobić obchód ze mną i porozmawiamy przy tej okazji - zaoferowała.
- Oczywiście, chętnie wam pomogę. - rzekła dziewczyna, ruszając za lalką i tylko dyskretnie ubezpieczając Automateusza, by się nie wywrócił.
- Skąd wziął się w ogóle Lalkarz w Krainie? - zapytała, gdy szli.
- Tego nie wiem. Stworzył mnie dopiero tutaj i nigdy nie zwierzał się swoim... - zawiesiła na chwilę głos, jakby walcząc z własnymi słowami -... sługom. Nikt z nas nie wie skąd pochodzi. Po prostu jest.
Panna Liddell coraz lepiej rozumiała, dlaczego jej przewodniczka tak niechętnie opowiadała o Lalkarzu. Szczególnie, że następne istoty którym pomogła okazały się groteskowymi automatami, z głowami jak u królika przyczepionymi do metalowych, pajęczych nóżek. Konserwatorka miała szczęście, że stworzono ją tak ładną. Inne dzieła Lalkarza wyglądały w większości jak koszmary. Jednak jakby na złość swemu stwórcy, na przekór jego woli, pająkróliki łasiły się do nóg jak salonowe pudelki, zamiast gryźć i straszyć.
Alicja chętnie głaskała je i przemawiała do nich.
- Gdzie go zatem można znaleźć?
- Daleko stąd. Za Doliną Straconego Czasu - wyjawiła.
Dziewczyna skinęła głową.
- Ja... muszę jeszcze kogoś odwiedzić, ale... - zdjęła z kolan groteskowego ale niesamowicie sympatycznego pajacyka, którego połowa porcelanowej twarzy została rozbita - Wiesz jak można się tam najszybciej dostać?
- Przez dolinę nie da się przedostać ani szybko, ani wolno. Ona rządzi się swoimi prawami. Automateuszu, możesz zaopiekować się naszymi pupilami? - sama zaś ruszyła dalej w swym obchodzie. - Sama dolina znajduje się poza tym królestwem.
Alicja wiedziała już zaś, że za granicami ziem Czerwonej Królowej szalały burze wywołane przez wiedźmę. A przynajmniej takie było powszechne przekonanie mieszkańców Krainy Dziwów.
Lalka zaprowadziła blondynkę na parter i wyprowadziła przez brakującą tylną ścianę. Na podwórzu stały przeróżne drewniane i metalowe zwierzęta. Nim jednak do nich dotarły, usłyszały męski głos.
- Hola! Jest tam kto? - nikogo nie było widać, ale słowa dobiegały z rowu.
- To Automasz - wyjaśniła sztuczna dziewczyna. - Uważaj na niego, ubzdurał sobie że zostanie prawdziwym mężczyzną - ostrzeżenie miało jednak formę żartu.
Alicja nie bardzo rozumiała o co w nim chodzi, dlatego zapytała tylko:
- Wyciągniemy go?
- Wyciągniemy - potwierdziła.
Leżący bezwładnie Automasz okazał się być drewnianym żołnierzem. Kończyny miał powykręcane na wszystkie strony, jak marionetka której ktoś obciął sznurki. Farba się na nim łuszczyła, ale od razu było widać, że był jednym z bardziej estetycznych dzieł Lalkarza.


- O proszę, mamy gościa - odezwał się na widok Alicji. - A ja jestem taki nieuczesany, bo ktoś zostawił mnie w rowie - ni to zażartował, ni to robił wyrzuty Konserwatorce.
Był dosyć ciężki i w dodatku bezwładny, przez co wcale nie było łatwo go wyciągnąć.
- Ale rozumiem, rozumiem. Też wolałbym gościć taką ślicznotkę, niż przejmować się starym żołnierzem - a mówiąc to uszczypnął blondynkę w pośladek.
Podskoczyła przestraszona... jednocześnie puszczając żołnierza, który znów potoczył się do rowu.
- Ał, ał, ał - powtarzał mechanicznie w swej przyspieszonej drodze powrotnej.
- Coś się stało? - zaniepokoiła się lalka.
- Proszę tak nie robić - Alicja skarciła żołnierza - To panu pomogę. Ale nie jak pan... - zarumieniła się i znów podeszła do męskiej lalki.
- Ależ cokolwiek się stało, to nie moja wina - zaprzeczył drewniany żołnierz. - Cały jestem połamany i nie panuję nad kończynami.
- Nad kończynami… - powtórzyła jak duch Konserwatorka. - Coś ty zrobił naszemu gościowi?! - krzyknęła zdenerwowana.
- Przecież mówię, że nic - szedł w zaparte.
- Może faktycznie... jestem zbyt czuła. - Alicji zrobiło się głupio. - No to na trzy wyciągamy, dobrze?
Jeszcze raz zaczęły targać bezwładną sylwetkę z dołu... albo prawie bezwładną, bo blondynka poczuła na udzie drewnianą dłoń. Przygryzła jednak wargę i nic nie powiedziała, chcąc jak najszybciej dokończyć to zadanie.
Po chwili Automasz znowu leżał bezwładnie na plecach, lecz tym razem na równej ziemi. Lalka sięgnęła do baniaka i przystąpiła do napraw.
- Zachowuj się jak należy - warknęła pod nosem.
- Zawsze zachowuję się przy damach jak należy, szczególnie gdy jestem na ich łasce - zapewnił z wielkim przekonaniem. - Nazywają mnie Automaszem, a jak nazywają ciebie, o złoty aniele?
- Alicja - odpowiedziała uprzejmie, choć tutaj wstrzymała się z pomocą Konserwatorce. Wolała nie dotykać żołnierza częściej niż to było konieczne. Sama wszak nie do końca wierzyła jego zapewnieniom.
Na szczęście lalce robota szła bardzo sprawnie, musiała mieć duże doświadczenie w naprawianiu swojego rodzeństwa. Ponaciągała jakieś żyłki w kończynach, poprzykręcała jakieś śrubki, naoliwiła to i owo, aż w końcu żołnierz stanął na własnych nogach.
- No, to rozumiem - ucieszył się drewniany mężczyzna. - Teraz mógłbym zatańczyć, tylko muzyki brakuje.
Sztuczna kobieta tymczasem potrząsnęła baniakiem, który nie wydał z siebie żadnego chlupotu. Smar się skończył, a jeszcze tylko zabawek potrzebowało pomocy.
- Co teraz? Skąd bierzecie ten smar? - zapytała zatroskana Alicja.
Lalka od razu uciekła spojrzeniem w bok.
- Ja go… zdobywam - wydukała. Blondynka od razu przypomniała sobie w jaki sposób przywróciła lalkę do życia.
- Tylko ty... go masz? - zapytała, skrępowana.
- Tak mnie stworzono… nikt inny tutaj go nie… zdobywa - odpowiedziała.
- Zatem zdobądź go, a ja dotrzymam pani Alicji towarzystwa - zaoferował się rycersko Automasz, choć w jego czyste intencje panna Liddell jakoś wątpiła.
- Ja w sumie... jestem w podróży. Będę się już zbierać, jeśli nie mogę nic pomóc. - powiedziała Alicja wycofując się.
- Tak szybko? Ależ dopiero co się poznaliśmy - żołnierz wyraźnie się ożywił.
- Tak, ja... spieszę się, by odwiedzić dawnego znajomego. Proszę mi wybaczyć.
- Dziękujemy bardzo za pomoc - ukłoniła się lalka. - Pamiętaj, że zawsze będziesz miała wśród nas braci i siostry, gdybyś potrzebowała wsparcia.
Automasz próbował jeszcze powstrzymać to przyspieszone odejście, ale Konserwatorka szybko go uciszyła. Uściskała za to serdecznie Alicję i wyszeptała jej do ucha.
- Jeśli musisz iść do Lalkarza, to bardzo na siebie uważaj.
- Będę... i... domyślam się, że nie masz dla mnie żadnej podpowiedzi jak mogę go pokonać? - zapytała dziewczyna, obdarzając lalkę równie serdecznym uściskiem.
- Nie słuchaj go - doradziła odsuwając się.
- A czy ma jakieś słabe punkty?
- Nigdy z nim nie walczyliśmy. Uciekliśmy mu - pokręciła przecząco głową.
- Rozumiem... cóż, zatem żegnajcie. - Powiedziała Alicja na odchodne. Wkrótce opuściła enklawę lalek i udała się ku horyzontowi, gdzie przebywał Pan Gąsienica.



________________
1 - zdjęcie autorstwa Michaela Oswalda
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 13-11-2017, 20:55   #25
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
XI. Mecz krykieta



Mecz krykieta, o którym mówił Reginald, zbliżał się wielkimi krokami, a Alicja wciąż biła się z myślami, co też powinna zrobić. Młody sportsmen zawrócił jej lekko w głowie, ale czy nie rozczarowałby się szybko panną Liddell po bliższym zapoznaniu? No i jakby się tutaj na takie rozgrywki wybrać, przecież nie samej. Do ojca jeszcze się w tym temacie nie zwróciła, a chyba nie było nikogo innego z kim mogłaby iść. Pana McIvory było jej łatwo zignorować (mimo tego, że dalej przysyłał anonimowo bukiety), ale pana Hargreavesa chyba ignorować nie chciała.
No i wciąż pamiętała tę ich rozmowę o odwadze. Wreszcie Alicja postanowiła sięgnąć do jej pokładów i... poprosić ojca o rozmowę. Henry Liddell siedział sobie właśnie w salonie, czytając gazetę. W spółce handlowej panował obecnie spokój, jako że w ostatnich dniach pozałatwiano wszystkie sprawy związane z nową inwestycją. Głowa domu mogła sobie dzięki temu pozwolić na trochę relaksu.
- Papo... czy możemy porozmawiać? - zagadnęła nieśmiało Alicja, korzystając z faktu, że jej matki nie ma w pobliżu. Ten złożył gazetę i kiwnął z uśmiechem głową.
- Oczywiście.
Dziewczyna usiadła w fotelu obok wyraźnie skrępowana. Sama nie wiedziała jak zacząć. Wreszcie jednak wypadało się odezwać.
- Papo... ja wiem, jak wiele dla mnie zrobiliście, jak bardzo mama o mnie dba i wiem, że moim podziękowaniem dla was jest się dobrze uczyć, ale... ja też czuję, że nie jestem już dzieckiem. I choć wiem, że to oznacza przede wszystkim zamążpójscie, to... chciałabym też przydać się w bardziej dorosły sposób, dopóki tego męża nie znajdę. - Oblizała wargi. - Ja... chciałabym poprosić cię o pracę w firmie.
- Żadnego miło cię widzieć, ojcze, jak ci dzień mija, tylko od razu do konkretów - zaśmiał się, ale rozbawienie szybko minęło. - Dyskutowałem o tym z twoją matką i jest temu przeciwna. Masz smykałkę do księgowości i na pewno byłabyś dużą pomocą, ale co ja mam powiedzieć na argumenty, że zepsujesz sobie tym reputację?
- To zależy czy przyszły mąż będzie chciał mieć ozdobę w salonie czy pomoc przy domowych interesach. - Powiedziała wyjątkowo twardo Alicja. - Wiem, że moja edukacja kosztuje, a to jest sposób, bym mogła sprawdzić swoje umiejętności w prawdziwym życiu... A matka, wiem, że mnie kocha, ale też to trochę ciężkie znaleźć męża, gdy praktycznie nigdzie nie bywam poza nudnymi herbatkami w gronie pań. Czemu na przykład nigdy nie byliśmy na zawodach krykieta, skoro to taka prestiżowa impreza i odbywa się niedaleko? - zapytała, po czym zmieszała się własną śmiałością - Wybacz papo, po prostu... myślę, że mama czasem trochę za bardzo się o mnie martwi.
- Matki takie już są, martwią się zawsze - zamilkł na chwilę, chyba zaskoczony argumentacją własnej córki. - Mecz krykieta? - spytał w końcu. - Czyżby moja córeczka usłyszała o jakimś przystojnym krykieciście? Może jednak ploteczki przy herbatce nie są takie bezcelowe - uśmiechnął się, przekonany o słuszności swej dedukcji.
- Och papo... - zarumieniła się delikatnie na samo wspomnienie owego zawodnika o którym nie tylko słyszała, ale którego trzymała też pod ramię - Po prostu pokazuję, że są wydarzenia, w których nie bierzemy udziału, bo matka się nimi nie interesuje, a... to wcale nie znaczy, że są złe. Czasy się zmieniają. Kobiety też mogą się przydać w domowych biznesach... i świadczy to o ich zaradności tylko.
- Widzę, że traktujesz to bardzo poważnie - ustąpił trochę. - Co powiesz na to córko - zaczął ostrożnie. - Część rozliczeń będę przynosił do domu i zatrudnię cię, jako moją asystentkę. A kiedy matka już trochę do tego przywyknie, może będę cię od czasu do czasu zabierał ze sobą do biura - zaoferował.
Zobaczył jak twarz jego córki rozpromienia się.
- Będziesz ze mnie zadowolony, papo. Obiecuję! - powiedziała z entuzjazmem, który znów bardziej pasował do dziewczynki niż kobiety.
- Gdybym już nie był zadowolony z twoich umiejętności, to nie złożyłbym tej oferty - pokiwał palcem. - Biznes to biznes, nie ma w nim miejsca na sentymenty - ostrzegł.
- Oczywiście, papo! - przyskoczyła i cmoknęła rodzica w policzek, po czym jakby zawstydziła się.
- A... pomyślisz o tym krykiecie? To podobno jakiś ważny mecz teraz…
Henry, chyba nieświadomie, cały się rozpromienił widząc radość Alicji. W tym stanie nie umiał znaleźć w sobie sił, żeby odmówić.
- Niech już będzie, niech już będzie. Zapraszam cię oficjalnie na rozgrywki, moja panno.
- Papo, dziękuję! Obiecuję, że będziesz się świetnie bawił! - uściskała rodzica ciepło.


Krykiet był bezdyskusyjnie najpopularniejszym sportem Imperium Brytyjskiego, co mogło być powodem dla którego Henry Liddell tak chętnie zgodził się na propozycję Alicji. Pierwszoligowe mecze często przeradzały się w małe festyny, jako że trwały przynajmniej trzy dni. Całe rodziny urządzały sobie pikniki wokół boisk, zważając by za daleko wybita piłka nie przewróciła jakiegoś koszyka z wiktuałami.
Sobota była pierwszym dniem meczu Hampshire z Sussex, zabawa miała więc trwać jeszcze długo. Panna Liddell wypatrzyła w tłumie przybyłych parę znajomych dam z towarzystwa, co trochę ją zrelaksowało. Jej nagłe zainteresowanie krykietem nie wyglądało w takiej sytuacji dziwnie, ot moda wśród młodych mieszczanek.


Kiedy obie drużyny wyszły na boisko, Alicja od razu zaczęła wypatrywać Reginalda. W oczy najbardziej rzucali się miotacz i pałkarz, ale Hargreaves musiał być gdzieś indziej. Na szczęście jego blond loki były charakterystyczne i dziewczyna wypatrzyła go w polu, gdzie przestępował z nogi na nogę przypatrując się pilnie temu co działo się przy trzech wbitych w ziemię kijkach (które chyba nazywano bramkami, z tego co Alicja naprędce przed rozgrywkami się dowiedziała).
- O którym to dżentelmenie z Sussex słyszałaś córko, że tak zainteresowałaś się krykietem? - zapytał ojciec, delektując się piklowanym ogórkiem. W lokalnym patriotyzmie nie przyszło mu nawet do głowy, że jego córka mogłaby kibicować przeciwnej drużynie.

 
Zapatashura jest offline  
Stary 14-11-2017, 19:41   #26
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

- Och papo... - powiedziała zawstydzona dziewczyna, uśmiechając się uroczo, po czym wskazała drużynę Reginalda - Słyszałam o nich, podobno są bardzo... utalentowani. A ty komu kibicujesz, papo? - zmieniła temat.
- Kibicujesz tym gołowąsom z Hampshire? - ojciec nieomal zakrztusił się przekąską. - Zamiast naszym chłopcom? - słowa te chyba wyjaśniły, że rodzina opowiedziała się po przeciwnych stronach barykady.
- Papo, jestem tu pierwszy raz, nikomu nie kibicuję. Mówię tylko, co słyszałam. Trzeba wszak doceniać przeciwnika... - próbowała wybrnąć, a jednocześnie pomyślała, że opcja przedstawienia Reginalda rodzinie jeszcze bardziej się oddala. Choć czy w ogóle była na to szansa? Ojciec się trochę nadąsał, jak przystało na kibica, ale nie robił dłużej wyrzutów.

Wkrótce okazało się, że to o czym Alicja "słyszała" było chyba prawdą. Pałkarz Sussex dwoił się i troił wybijając piłki, ale gołowąsy, jak raczył ich nazwać pan Liddell, bardzo szybko je dopadali odrzucając ku polu bramkowemu. Reginald zaś, ilekroć była po temu okazja, rozglądał się po widzach. Czyżby szukał Alicji wzrokiem?
Nie mogła mu jednak zamachać. No i nie wiedziała czy to jej szuka. Pewnie miał wiele wielbicielek. Mimo to jednak, gdy mężczyzna zwracał swoją uwagę na widownię zawsze znajdowała pretekst by się wyprostować lub wstać na chwilę z siedzenia niby to poprawiając suknię lub zamawiając kolejną przekąskę. Trudno było ocenić, czy ją zauważył, czy nie (w końcu sam też nie mógł jej tak po prostu pomachać), ale w końcu przestał się tak ciągle odwracać i skupił się w pełni na grze. Dwa razy nawet złapał wybitą piłkę w locie, rzucając się ku niej i przypłacając to lądowaniem na trawie. W efekcie gdy wreszcie nastąpiła przerwa, jego strój był po części zielony i brązowy.
Członkowie obu drużyn zeszli z boiska i udali się ku kramikom z żywnością. Była to też okazja dla widzów, by zamienić słowo z ulubionym zawodnikiem.
Ponieważ jednak ojciec Alicji był zajęty rozmową z innym przedsiębiorcą marne były szanse, że też zejdzie na dół. Dziewczyna trochę niepewnie pokręciła się na swoim miejscu, po czym szepnęła na ucho ojca.
- Muszę w ustronne miejsce papo, ale nie przerywaj sobie. Wiem gdzie to jest.
- Och, rozumiem -
oderwał się na sekundę od rozmowy. - Tylko wracaj szybko.
- Oczywiście...
- powiedziała i tylko z odrobiną wyrzutów pomknęła ku najbliższemu zejściu z widowni.

Tymczasem Reginald starał się szybko wykręcać z wszelkich pogawędek, tłumacząc się wzbierającym głodem i zmęczeniem. W efekcie Alicja spotkała go przy jednym ze stoisk z przekąskami. Cały ubrudzony przywodził na myśl zadowolonego z siebie psa, który wrócił ze spaceru.
- Hien hobhy phani - wykrztusił, próbując przełknąć kęs kiełbasy.
Uśmiechnęła się do niego promiennie w odpowiedzi.
- Dzień dobry, proszę uważać żeby się nie zakrztusić. Drużyna chyba pana potrzebuje.
- Och, mam nadzieję, że nie -
odpowiedział już z pustymi ustami. - Oby nasi najlepsi miotacze utrzymali się jak najdłużej - po zmianie stron na boisku pozostawał tylko jeden gracz Hampshire, zmieniany ilekroć graczom Sussex uda się wyeliminować miotacza.
- Niestety, obawiam się, że mój ojciec jest odmiennego zdania. - powiedziała uśmiechając się przepraszająco. Przyglądała się też ciekawie Reginaldowi w jego dość nietypowym stroju. Rozejrzała się, by ocenić jak wielką uwagą innych kobiet cieszą się zawodnicy. Stwierdziła, że sporą. Rzecz jasna damom nie uchodziło ustawiać się w wianuszkach wokół jakichkolwiek mężczyzn, ale niby to przypadkiem przechodziły obok tego, czy tamtego zawodnika i zamieniały z nim słówko. Mężatki nawet trochę śmielej, choć z pewnością wzbudzało to zazdrość małżonków.
Alicja więc postanowiła wykorzystać pretekst i również zamówiła pieczoną kiełbasę, by zrobić swojemu ojcu przyjemność.
- Na koniec dnia wszyscy jesteśmy poddanymi Jej Królewskiej Mości, z pewnością twój ojciec też tak uważa. To w końcu bardzo mądry mężczyzna - stwierdził z przekonaniem.
Pokręciła z rozbawieniem głową.
- Miło cię widzieć. Dobrze grasz. - pochwaliła, choć przecież ledwo co znała zasady tej gry.
- Właściwa widownia to dwunasty zawodnik. Może to dlatego? A widzieć ciebie, to prawdziwa przyjemność. Wiedziałem, że znajdziesz sposób by tu przybyć.
Opuściła oczy, zmieszana.
- Zaintrygowałeś mnie. I... chciałam zobaczyć jak grasz. - wyznała.
W myślach jeszcze miała masę słów o tym jak wyobrażała sobie tę chwilę, jak w najśmielszych z tych wizji rzucała się na szyję Reginalda, by go pocałować oraz o smutkach związanych z tym, że pewnie o kolejną szansę na ich spotkanie będzie jeszcze trudniej. Nic z tego jednak nie opuściło złotowłosej główki.
- Zaintrygowanie jest zatem obustronne - stwierdził z satysfakcją. - A jak się mają sprawy służbowe z pani ojcem i matką? Postawiłaś na swoim? - pamiętał ostatnią ich rozmowę.
- Powiedzmy, że poczyniłam pewne kroki w tym kierunku... - odparła zawstydzona - Pracuję w domu z papą i... cóż, obiecał, że jak mama przywyknie, to będzie częściej zabierał mnie do biura.
- Czyli postawiłaś na swoim, tylko rodzice jeszcze o tym nie wiedzą
- uśmiechnął się uroczo. - Brawo - pogratulował.
Dziewczyna chwilę przyglądała się jego uśmiechowi.
- Cóż... widać zostałam dobrze zmotywowana. - Powiedziała i nagle zaczęła cicho chichotać. - Teraz powinieneś zobaczyć siebie w tym gabinecie luster. - Wskazała na jego umorusany trawa i ziemią strój.
- To kamuflaż - zapewnił poważnym tonem. - Żeby zaskoczyć oponenta. A i tak wolę patrzyć na ciebie.
- Lubisz zawstydzać swoich rozmówców...
- powiedziała, nerwowo odgarniając kosmyk włosów za ucho - Niestety, muszę zaraz wracać... a ty masz mecz.
- To prawda
- potwierdził z ociąganiem. - Ale! - rozpogodził się od razu. - Myślałem o tym trochę i chyba nic nie stoi na przeszkodzie, byś wysłała mi jakiś list, jeśli jeszcze nie znużyłem cię swoją osobą. Gdzie ja to mam? - zaczął grzebać po kieszeniach, aż w końcu wyjął równo złożoną karteczkę. - Mój adres.
- Chyba nie wypada, by panna sama pierw słała list do kawalera..
. - rzekła patrząc niepewnie na karteczkę w jego dłoni. Nie wysunęła po nią dłoni.
- Ale kawaler nie zna adresu panny - bronił się Reginald. - A dopytywać się mu nie wypada.

No tak, nie pomyślała o tym. Problemem też była jej matka, która z pewnością chętnie przechwyciłaby korespondencję od wielbiciela.
- Masz rację. Dziękuję, choć nie bardzo wiem, co bym miała napisać. - Rzekła skrępowana. Wiedziała, że się wygłupiła i chciała jak najszybciej uciec. - W każdym razie ja... nie będę ci już przeszkadzać. Będę trzymała po cichu kciuki za ciebie i twoją drużynę.
- Możesz mi napisać o tym, jak idzie ci w interesach -
podpowiedział. - A adres zwrotny listu możesz podać jaki chcesz, jeśli boisz się, że moją odpowiedź przechwycą rodzice - zaproponował, jakby czytał w jej myślach. - Pewnie masz jakąś przyjaciółkę, albo zaufaną służącą.
- Siostrę.
- Odpowiedziała od razu, po czym dodała. - Wybacz, to wygląda jakbym się wstydziła naszej znajomości. Po prostu moja mama... - urwała, gdy on wsunął jej karteczkę w dłoń.
- Zatem postanowione. Twoja siostra będzie naszą wspólniczką w tej zuchwałej zbrodni - zaśmiał się.
Skinęła głową, po czym powoli ruszyła ku wejściu na trybuny, jakby trochę zawiedziona sobą. Tak bardzo liczyła na to spotkanie, marzyła o nim, a gdy doszło co do czego... nie wiedziała o czym ma z Reginaldem rozmawiać. Zapewne uznał ją teraz za nudną i niegodną uwagi…

Druga część meczu była już znacznie nudniejsza. Miotacze Hampshire zdobywali punkty, pałkarz i gracze Sussex próbowali wyeliminować miotaczy. Alicja ożywiła się tylko, gdy do piłki podszedł wreszcie Hargreaves. Alicja wstawała wówczas z siedzenia i zaciskając pięści przyglądała się w napięciu grze. Lecz kiedy i on został zdjęty z boiska, zauroczonej parze pozostawało tylko zerkać na siebie ukradkiem i z daleka. Choć fakt, że Reginald spoglądał ku niej świadczyło chyba, że się nią nie znudził. Prawda?

Alicja jeszcze nigdy tak się nie czuła. Była zła na siebie, na niego i na cały świat, że wikłał ich w sieć konwenansów nie dając poznać się szczerze i prawdziwie. Nerwowo znów przeczesała swoje włosy zawadzając o wstążkę, którymi miała je związane. Ze zdziwieniem spojrzała na granatowy materiał, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie jego istnienie.
Po chwili wyplątała wstążkę z włosów i ścisnęła w garści. Przypomniała sobie rozmowy z Reginaldem i to jak zachęcał ją do bycia odważną. Teraz czuła, że... chce tej odwagi jak jeszcze nigdy wcześniej. W głowie zrodził się jej pewien plan.
- Papo, wybacz, muszę cię na chwilę zostawić jeszcze. - Powiedziała do ojca, który nieco zdziwiony częstością jej potrzeb fizjologicznych jednak nie komentował ich.

Alicja zbiegła po schodkach w dół trybuny, gdzie pomknęła wzdłuż ogrodzenia jak najbliżej “zejścia” z boiska drużyny Hargreavesa. Teraz musiała tylko pochwycić jego spojrzenie, by podszedł do granicy boiska. Dziewczyna spróbowała go dojrzeć wśród odpoczywających graczy.
Nie musiała długo czekać, bo mężczyzna wędrował wzrokiem dosyć często. Dość zdziwiony pojawieniem się panny Liddell, podniósł się i podszedł do niej, odprowadzany spojrzeniami kolegów.
- Czy mogę w czymś pomóc? - spytał ostrożnie, sytuacja była wszak publicznie widoczna.
- Mówiłeś, żebym była śmiała, więc... jestem. - Podała mu zwiniętą wstążeczkę, wciskając na chwilę swoją dłoń w jego.
- To na pamiątkę dzisiejszego dnia. - Powiedziała cicho.
- Proszę mi wierzyć i tak bym nie zapomniał - ścisnął mocno podarunek. - Teraz już muszę wygrać ten mecz, aby nie pohańbić mojej pani - uśmiechnął się.
“Moja pani” - tak właśnie ją nazwał. Alicja uśmiechnęła się zarumieniona, po czym bez słowa ruszyła szybko w kierunku trybuny, gdzie było jej miejsce.
“Moja pani” - wciąż słyszała w głowie jego słowa.

- No, to teraz już wiem, o którym zawodniku usłyszałaś - zagadnął ojciec, gdy koło niego usiadła. Z tonu jego głosu trudno było odgadnąć jego nastrój, ale chyba nie był bardzo zły.

Alicja spuściła wzrok, nie komentując spostrzeżenia ojca. Do końca meczu była już przykładną córką, która grzecznie siedziała na swoim miejscu. I, jak się okazało, czekała ją za to nagroda. Pierwszy dzień rozgrywek zakończył się przewagą Sussex, co wprawiło Henry'ego w dobry nastrój.
- Co powiesz na to córko, by pogratulować przegrywającym hartu ducha i starań?
Zdziwiona spojrzała na ojca.
- To byłoby bardzo... miłe. - Powiedziała trochę niepewnie.
- I stosowne. Pokonać gościa to jedno, ale nie okazać mu przy tym szacunku to już niegodne dżentelmena - wstał i zaprowadził Alicję ku zawodnikom Hampshire, którym spora liczba widzów faktycznie składała gratulacje. Ci przyjmowali to z godnością. Henry zbliżył się do pierwszego lepszego, ściskając mu serdecznie dłoń. Alicja postępowała za przykładem ojca, gratulując pokonanym dobrej gry, jednak jej wzrok raz po raz szukał tego jednego, konkretnego zawodnika… Aż w końcu go usłyszała.
- To bardzo miło z pani strony. Dziękuję za słowa uznania - jakaś starsza dama i jej mąż właśnie mu kurtuazyjnie gratulowali.
Alicja zarumieniła się już na sam dźwięk jego głosu. Nie śmiała jednak poganiać ojca, wiedziała, że wkrótce się spotkają.
- Bardzo dobra gra - dłonie Henry’ego i Reginalda złączyły się w uścisku. - Szczególnie zaimponował pan mojej córce. Pewnie przez to zaangażowanie - machnął ręką na cały brud i trawę, z której Hargreaves nie miał jeszcze czasu się oczyścić.
- Cóż, faktycznie nie nadaję się teraz na salony, proszę pana, ale gdybym nie dawał z siebie wszystkiego na boisku, to po co bym tam był?
- Mój papa coś o tym wie, mało kto tak poświęca się pracy. -
posłodziła ojcu Alicja, po czym dodała, kierując słowa już bezpośrednio do stojącego przed nią mężczyzny. - Na pewno był pan bardzo przydatny swojej drużynie.
Wreszcie też znalazła w sobie dość siły, by jeszcze raz spojrzeć w twarz Reginaldowi i posłać mu nieco tajemniczy uśmiech, który skrywał ich wspólne tajemnicę pierwszego spotkania.
- Reginald Hargreaves, proszę pani. Na wypadek, gdybym stał się tak przydatny, że warto będzie pamiętać moje nazwisko - skorzystał z okazji, by formalnie się przedstawić. Odpowiedziała skinieniem głowy.
- Alicja Liddell, a to mój drogi ojciec Henry Liddell. - przedstawiła rodzica, robiąc miejsce, by mężczyźni mogli wymienić uściski dłoni.
- Nazwiska ludzi z pasją zawsze są warte zapamiętania, prawda papo? - zapytała przy okazji.
- Absolutnie, Alicjo, absolutnie - nie miał jednak nic więcej do dodania, skierował się zatem ku następnemu zawodnikowi. Reginald wymienił jeszcze z dziewczyną ostatnie słowo.
- Będziesz mi musiała napisać czym się twój ojciec zajmuje.
- “Musiała”? To rozkaz? - zapytała cicho z rozbawioną miną, niestety nie dosłyszała odpowiedzi, bo musiała iść za ojcem, a też do Reginalda podeszła jakaś kolejna para z gratulacjami.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-11-2017, 21:33   #27
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
XII. Na ɯoʞɹo


1

Alicja była już bardzo zmęczona wyprawą, kiedy poczuła w nosie niemożliwy do pomylenia z niczym innym zapach morza. Potępieńcze skrzeczenie w powietrzu musiało zatem być spowodowane przez mewy… chyba, że w Krainie Dziwów nie było mew. To wtedy jednak przez co innego.
Radość szybko jednak zmieniła się w niepokój. Panna Liddell musiała się dostać na wyspę, a tymczasem po drodze co chwila trafiała na ostrzegawcze tablice. I poza czymś-co-brzmiało-jak-mewy, w okolicy było cicho. Księżna wspominała o rybakach, a tacy chyba powinni trochę hałasować. Pogrążona w swoich myślach nawet się nie zorientowała, kiedy stanęła przed drewnianym fortem, zamkniętym na każdy możliwy spust. Znad blanków wychynęła zielona jak wodorosty głowa z zatkniętą na czubku filiżanką i krzyknęła wrogo.
- Kto idzie?
- Alicja! - odpowiedziała zgodnie z prawdą, licząc na to, że jej imię jednak zostanie rozpoznane.
Głowa zniknęła i po kilku chwilach wychynęła ponownie. Właściciel owej głowy wydawał się być raczej niewielki, niższy od samej Alicji.
- Jesteś rybą? - padło absurdalne pytanie.
- Nie, jestem dzie... - zająknęła się - kobietą! Szukam Pana Gąsienicy.
- Haha! - krzyknął z satysfakcją. - Każdy ryba twierdzi, że nie jest rybą. To świadczy, że jesteś rybą - stworek zamachał groźnie… widelcem?
- Tak? To jak niby Ty sam możesz udowodnić, że nie jesteś rybą? - powiedziała bojowo nastawiona Alicja.
- Mogę tak powiedzieć, bo wiem że nie jestem rybą - odparł z pewnością nie zmąconą żadną myślą.
- Ja też wiem, że rybą nie jestem. Nie mam skrzeli, nie mam płetw, nie mam nawet łusek!
- A może je chowasz pod kiecką?! - zasugerował bezczelnie strażnik, choć po prawdzie mało co było przykryte u Alicji spódniczką.
- A może ty pod filiżanką?! - odpowiedziała coraz bardziej rozzłoszczona dziewczyna. Zielony ludek gniewnie zerwał swoje nakrycie głowy.
- Nie ukrywam żadnych płetw, ty rybo! - oburzył się.
- Ja też! - powiedziała niemniej gniewnie Alicja i podniosła sukienkę prezentując białe, bawełniane majteczki. To w końcu zamknęło usta krnąbrnemu strażnikowi.
- Hmm… no tak. Chyba faktycznie - mówił niepewnie. - A czego tu szukasz Alicjo? - zmienił szybko temat.
Opuściła spódnicę.
- Już mówiłam. Szukam Pana Gąsienicy!
Głowa znowu zniknęła i nie wyłaniała się przez dłuższy czas. Kiedy już znowu się pojawiła, to stwierdziła.
- Nie ma tu takiego.
- A czy ktoś słyszał, gdzie go można znaleźć? Idę z bardzo daleka... może mogłabym u was odpocząć? - zapytała dziewczyna.
Zielona głowa była chyba na jakiejś sprężynie, bo znowu się schowała. Tym razem jednak nie wychyliłą się ponownie, tylko ktoś otworzył bramę w murze. Trzy zielone stworki, uzbrojone w duże stołowe noże z tarczami ze spodeczków stanęły na baczność w przejście.
- Zapraszamy. Jestem kapitan Spławik i witam cię w moim bastionie - ukłonił się jeden z nich. Okazywał znacznie większy szacunek niż krzykacz z blanków.
- Jestem Alicja, bardzo mi miło. - dziewczyna ukłoniła się zgrabnie. Po chwili wahania przekroczyła bramę i rozglądając się ciekawie na boki, zapytała kapitana:
- A dlaczego tak bardzo nie lubicie ryb?
Wnętrze bastionu nie było szczególnie imponujące. Szczerze mówiąc, sprawiało wrażenie prowizorki albo co najmniej amatorszczyzny. Poza palami tworzącymi mur, wszystko było pozbijane krzywo i nijako.
Spławik widocznie zdziwił się, słysząc pytanie.
- To nasi śmiertelni wrogowie. Bronimy wybrzeża przed ich inwazją - wyjaśnił, choć brzmiało to niepoważnie. Czego ryby miałby szukać na wybrzeżu?
Alicja stwierdziła jednak, że to nie jej sprawa i lepiej się nie narażać.
- Mhm... w każdym razie dziękuję za gościnę.
Zieloni rybacy, którzy w najlepszym przypadku sięgali Alicji do piersi, podjęli swojego gościa obiadowym stołem. Wybór potraw nie był szczególnie różnorodny - ryby, trochę inne ryby, ewentualnie nieznane dziewczynie ryby. W przeróżnych rozmiarach i kształtach.
- Proszę się nie krępować i jeść, ile pani chce - zaoferował jeden z tubylców, podsuwając blondynce stołek.
Usiadła i rozejrzała się trochę niepewnie, przyglądając gospodarzom. Po chwili ostrożnie sięgnęła po najbliższą rybę i spróbowała. Była niedopieczona i niedoprawiona. Kucharz wyraźnie poszedł w ilość zamiast jakości. Gospodarze zaś przyglądali się swojemu niespodziewanemu gościowi, równie uważnie jak ona im. Miała tylko nadzieję, że nie oceniali wciąż prawdopodobieństwa, że jest rybą.
- Dziękuję, pyszne. - powiedziała odkładając potrawę po kilku kęsach i popijając ją obficie. Zwróciła się potem do kapitana Spławika:
- A więc... czy słyszeliście coś o Panu Gąsienicy? Podobno mieszka gdzieś na wyspie w pobliżu.
- Słyszeliśmy - potwierdził. - Mędrzec Gąsienica mieszka na wyspie na morzu - machnął ręką w mało skoordynowany sposób, ale z pewnością w kierunku wody.
- A czy wiecie jak mogę się tam dostać? - zapytała Alicja, rezygnując z dalszego jedzenia.
- Wpław, albo okrętem wojennym - odpowiedź była co najmniej lakoniczna.
No tak, w morzu pewnie żyły ryby - ich wrogowie. Alicja westchnęła.
- A czy ktoś w pobliżu ma tutaj łódkę? - zapytała znów kapitana.
Rybacy wyraźnie się zakłopotali i zaczęli coś między sobą szeptać. Spławik podrapał się z zażenowaniem po głowie..
- Mieliśmy, oczywiście. Potężne okręty - rozłożył dłonie w geście zarezerwowanym zazwyczaj dla przechwałek “taka ryyyba”. - Tylko… po ostatniej burzy odpływ je wszystkie zerwał z cumy - spuścił wzrok.
- Daleko odpłynęły? - zapytała dziewczyna.
- No, kawałek - potwierdził kapitan. - Tylko, że trzeba by do nich dopłynąć o własnych siłach, a wtedy ryby… - aż się cały wzdrygnął. Rybacy z każdą chwilą wydawali się coraz mniej kompetentni… ale Księżna wspominała też coś o syrenach, gdyby z tymi żołnierzami nie dało się nic wskórać.
Alicja więc gdy tylko posiłek dobiegł końca postanowiła opuścić fort i brzegiem morza powędrować dalej. Rybacy odprowadzali ją niepewnymi spojrzeniami i szemrali między sobą.
- Nad morze idzie, może to szpieg?
- Ale nie miała płetw. Patrzyłem.
- Ale miała pęcherze pławne, jak syreny.
- No, ale syreny mają ogony, a ona nie miała.
Na wszelki wypadek zamiast czekać, aż dojdą do jakiegoś konsensusu, panna Liddell przyspieszyła kroku. Skręciła ścieżynką w jedną stronę, skręciła ścieżynką w drugą, minęła trochę piasku, wspięła się na wydmę i stanęła jak wryta. Odruchowo zasłoniła dłońmi usta, żeby nie krzyknąć. Jej oczom ukazało się drzewo wisielców, na którym kiwali się na wietrze mali, korpulentni ludzie. Ale pierwsze wrażenie było mylne. To wcale nie było drzewo, tylko wędka. A wędka zwisała znad pyska ogromnej ryby.
Może jednak rybacy mieli powody do strachu i paranoi?


2




______________________
1 i 2 - obie grafiki pochodzą z "The Art of Alice Madness Returns"
 
Zapatashura jest offline  
Stary 20-11-2017, 21:30   #28
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Przerażona makabrycznym widokiem Alicja uskoczyła za kamień, by stamtąd przyjrzeć się czy ta ryba... czy co to było faktycznie żyje i czy może ją zauważyć. Trochę trudno było jednoznacznie stwierdzić, bo potwór trwał w bezruchu jak jakiś upiorny wędkarz, ale dziewczyna miała wrażenie, że od czasu do czasu coś w jego masywnej sylwetce drgnęło - a to płetwa, a to powieka. Oczy miał po bokach i jedno łypało na morze, a drugie na wybrzeże. Samej Alicji nie dostrzegł chyba, ale trzeba było zachować ostrożność.
Dziewczyna rozejrzała się więc, zastanawiając gdzie dalej podążać, a żeby udało jej się spotkać syreny. W oddali dostrzegła zatoczkę, z mnóstwem głazów. W opowieściach syreny lubiły wygrzewać się na takich kamieniach, ale czy tutaj było tak samo? Szczęśliwie, przynajmniej zatoka była za plecami ryby, więc chyba by jej nie widział.
Alicja postanowiła się więc tam dostać, przekradając pod osłoną zarośli i kamieni tak, by wielka ryba nie mogła jej dostrzec. Dziewczyna czuła, jak serce kołacze jej w piersi. A jeżeli jej się nie uda i potwór ją zobaczy? Co z nią zrobi? Zje? Nabije na hak, jak inne ofiary? Wolała o tym nie myśleć, ale jak to bywa w takich sytuacja, nie umiała myśleć o niczym innym. Droga do zatoczki ciągnęła się w nieskończoność. Kiedy blondynka wreszcie skryła się za skałami, była spocona ze strachu i z tego całego napięcia bolały ją mięśnie. A jak na złość, żadna syrena się akurat nie opalała.
Niepewnie wychyliła się, by się rozejrzeć. Teraz, gdy była za plecami monstrum powinna być bezpieczna, ale... czy na pewno? Zdjęła z nóg stóp pantofle. Powoli wyszła plażą w stronę morza by zanurzyć stopy w zimnej, spienionej wodzie. Uczucie było bardzo przyjemne, czuła jak napięcie opuszcza jej ciało, choć niekoniecznie umysł. Jak można było przywołać syrenę? Śpiewając? To chyba działało na odwrót. Szukając w wodzie?
Alicja postanowiła wejść nieco głębiej aż po uda do wody i przycupnąć na jednym z kamieni, gdzie musiały wygrzewać się zazwyczaj syreny. I może miała po prostu szczęście, a może to było działanie przeznaczenia, ale nie minęło wiele czasu gdy z wody wyskoczyła kobieca sylwetka i oparła się o ten sam głaz, na którym siedziała dziewczyna.


1

Syrena była zupełnie naga...chyba. Od pasa w dół wciąż była zanurzona. Lecz pod wodą najwyraźniej nie korzystano z gorsetów ani sukienek. W sumie miało to sens, chyba niewygodnie by się w nich pływało.
- To moje miejsce - powiedziała nieznajoma, ale bez gniewu ani wyrzutu.
- Przepraszam, już ci je zwalniam. - Powiedziała Alicja, po czym wyznała. - Czekałam na jedną z was, mam bowiem wielką prośbę. Potrzebuję pilnie dostać się do Pana Gąsienicy na wyspie.
Nieznajoma wciągnęła się na swoje miejsce i ułożyła na plecach. Poniżej talii była pokryta łuskami, ale co dziwne posiadała szczątkowo nogi, które dopiero na wysokości kolan przechodziły w pełnoprawny ogon. W efekcie Alicja musiała skromnie odwrócić wzrok, żeby nie spoglądać na nagie łono.
- To kawałek stąd, w tamtą stronę - wskazała palcem jakiś punkt na horyzoncie. Gdy blondynka bardzo wytężyła wzrok, faktycznie dostrzegała tam jakiś punkcik. - Ale jak miałybyśmy ci pomóc?
- Czy mogłybyście pomóc mi się tam dostać? Sama nie przepłynę takiego odcinka, a i... słyszałam, że tu są groźne ryby.
- Powiedziała zmieszana.
- Są drapieżne i mięsożerne - potwierdziła. - A ty nie dasz rady tak daleko dopłynąć, nawet z pomocą - syrena zachmurzyła się. - No, chyba żeby… - urwała i machnęła ręką.
- Tak, o czym pomyślałaś? - dopytywała się dziewczyna.
Machnęła leniwie płetwą, jakby chcąc odgonić natrętną myśl.
- Lepiej, żebyś nie wiedziała. Ja sama nie wiem, do czego mogłoby to doprowadzić - podsycała ciekawość.
- Proszę... naprawdę bardzo, bardzo potrzebuję się tam dostać. Powiedz mi. - przypochlebiała się Alicja.
- Ale to będzie twoja wina i odpowiedzialność - zastrzegła. - Papa zrobił kiedyś specjalną suknię dla takich lądówek, jak ty. W niej mogłabyś pływać jak syrena - wyjawiła. No i Alicja nie była pewna, czy przy okazji jej nie obraziła.
- Och, to brzmi wspaniale i oczywiście postaram się nie zniszczyć tej sukni. - Podchwyciła dziewczyna entuzjastycznie.
- Tu raczej chodzi o to, co papa będzie chciał w zamian - sprostowała. - A papa o takich warunkach dyskutuje tylko twarzą w twarz. Tutaj się nie pofatyguje, a ty nie dasz rady zanurkować do papy.
- Och... a jak mogłabym go w takim razie spotkać?
- zapytała niepewnie dziewczyna.
- No… musiałabyś wziąć suknię w ciemno, a potem wykonać wolę papy.
Dziewczyna, siedząc na kamieniu zasępiła się. To pachniało... kłopotami.
- A czy... masz pomysł czego twój ojciec mógłby ode mnie chcieć?
- Niestety nie -
zaprzeczyła. - Dlatego nie chciałam o tym wspominać. Ale krzywdy by ci nie zrobił.
Alicja chwilę pomyślała, rozważając wszystkie za i przeciw. Wreszcie skinęła głową.
- Dobrze, zgadzam się. Naprawdę muszę zobaczyć się z Panem Gąsienicą.
- No cóż... dobrze
- syrena była trochę zdziwiona decyzją dziewczyny, ale nie dyskutowała, ani nie wykręcała się z własnej oferty. - Poczekaj tu trochę - poprosiła i zwinnie wskoczyła do wody.

Czekanie jak to czekanie, było dość nużące, szczególnie że zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Słońce zdążyło przewędrować przez ćwiartkę nieba (a warto tu zaznaczyć, że dwa razy się przy tym cofało), nim syrena wreszcie ponownie wynurzyła się z wody.
- Już jestem - oznajmiła z uśmiechem, najwyraźniej przekonana o swojej szybkości. - A oto i sukienka od papy.
Była to kreacja co najmniej dziwna. Z gorsetem z czerwonych łusek, biustonoszem z wielkich skorup małży, spódnicę i rękawy miała z prześwitującej skóry meduz, a na plecach wystawała z niej wielka płetwa.
- Zdejmij z siebie wszystko i załóż ją - zakomenderowała syrena, składając ubiór na ręce Alicji.

Dziewczyna trochę się zawstydziła, jednak nie chciała, by syrena straciła do niej cierpliwość. Stanęła tyłem do niej tylko i zdjęła własną sukienkę. Położyła ją na kamieniu, gdzie przed chwilą siedziała, po czym przymierzyła tę, przyniesioną przez ryboogoniastą pannę. O dziwo, pasowała idealnie.
Kiedy przebieranie dobiegło końca, panna Liddell poczuła nagle jak pęka jej na szyi skóra. Nie było to bolesne odczucie, raczej jakby strup odpadał jej od skaleczenia. Ostrożnie przesuwając po szyi dłonią stwierdziła, że wyrosły jej skrzela!
- A teraz płyń ze mną - syrena złapała blondynkę za rękę. - Muszę cię przedstawić papie.
Nie dając czasu na żadne protesty wciągnęła Alicję pod powierzchnię. W pierwszym odruchu ta wstrzymała oddech, ale zaraz ze zdziwieniem stwierdziła, że bez trudu oddycha pod wodą. Sukienka naprawdę była magiczna. Ponadto dzięki niej bardzo sprawnie się w wodzie poruszała, bez żadnej ospałości, albo niezgrabności. Z pewnym zdziwieniem dostrzegła też, że biust jej towarzyszki wyraźnie zmalał po zanurkowaniu, jakby zmniejszając jej wyporność. Tak czy inaczej, niczym dwie nimfy, pomknęły ku podmorskim pałacom.


A ojciec syreny naprawdę mieszkał w pałacu i to nie byle jakim. Już z daleka mienił się kolorowymi światłami, otaczały go zaś zatopione wraki statków, bez wątpienia kryjące w sobie skarby. Trochę zdziwiła pannę Liddell podwodna latarnia, ale po prostu przyjęła, że taka była tutaj potrzebna.


2

- Papa Posejdon wygląda trochę strasznie, ale nic się nie bój. W głębi ducha jest leniwym morsem - zachichotała syrena.
Wędrujące tu i tam spojrzenie dziewczyny wyłapywało sylwetki innych syren, które najwyraźniej tam mieszkały. Wejścia do pałacu również strzegły...hmmm, strzegli? No wyglądali jak mężczyźni, ale też byli syrenami. Jak się nazywało męskie syreny? Pani syrena i pan syren? Trzeba było szybko rozwikłać tę zagadkę, żeby nie palnąć jakiejś gafy.
Od bramy pałacowej do komnat Posejdona nie było już daleko i wnet Alicja dryfowała przed obliczem syreniego władcy. Brodaty i potężnie umięśniony wywierał nie lada wrażenie. Książę nie mógł się równać z taką muskulaturą.


3

- Papo, to ta lądówka o której ci mówiłam - zaszczebiotała córeczka.

Alicja czuła jak całe jej ciało drży z niepewności. Mężczyzna o rybim ogonie wręcz promieniał aurą męskości i... władzy. Przy nim dziewczyna czuła się krucha jak chyba jeszcze nigdy.

Ukłoniła się najładniej, jak potrafiła, po czym drżącym głosem powiedziała:
- Wybacz panie, że cię niepokoję. Jestem Alicja i... bardzo chciałabym pożyczyć tę suknię, by dostać się na wyspę do mędrca Gąsienicy. Czy... pozwolisz mi na to?
- Suknia już została ci użyczona, Alicjo. Pozostaje kwestia odpłaty
- głos miał chyba równie silny jak mięśnie.
Na jego dźwięk odruchowo skuliła się, ale potem podniosła głowę i skinęła na znak zgody. Czekała aż Posejdon określi jej cenę.
- Trapią mnie dwa problemy - zaczął, sygnalizując że przed dziewczyną stanie wybór. - Pierwszy dotyczy mego syna, Agenora. Zmogła go słabość do kobiety z lądu, dwunożnej jak ty. Wzdycha wciąż do niej i pływa jakiś osowiały. Jeżeli uda ci się go pocieszyć i przywrócić uśmiech na jego twarzy, uznam twój dług za spłacony - król wzniósł się i nad głową Alicji wskazał gdzieś w kierunku podwodnej latarni. - Drugim problemem jest maszkara, która zalęgła się w jaskiniach w pobliżu mych ziem. Wysyłałem trytonów, by ją przegonili, lecz żaden nie podołał temu zadaniu. Jeżeli ty tego dokonasz, dług swój spłacisz - zakończył i wyczekująco spojrzał na dziewczynę.

Alicja strapiła się. Pierwsze zadanie wydawało się mniej groźne dla jej życia, jednak dziewczyna czuła, że nawet gdyby je wykonała... nie czułaby się z tym dobrze. Nikt nie powinien wszak wchodzić między zakochanych.
- Pomogę ci panie z potworą... a przynajmniej postaram się. - Powiedziała, choć głos jej zadrgał.
Posejdon znieruchomiał, najwyraźniej nie spodziewał się takiej decyzji.
- Jesteś tego pewna? - zapytał jeszcze.
Dziewczyna przytaknęła głową.
- Masz przynajmniej jakąś broń, gdyby doszło do krwawego konfliktu? - dociekał.
Gdy to powiedział, Alicja znów jakby się skuliła. Zaprzeczyła ruchem głowy, po czym dodała.
- I tak nie umiem żadnej używać.
- Życzę ci zatem szczęścia i powodzenia
- nie drążył dalej tematu i nie próbował wymusić na Alicji zmiany zdania. - Maszkara zagnieździła się w jaskiniach, tuż za granicami światła latarni - wyjaśnił. - Ruszaj w drogę.
Zanim jednak dziewczyna zdążyła odpłynąć, przypadła do niej rudowłosa syrena i szepnęła jej do ucha.
- Niemądrze zrobiłaś - oceniła. - Ale jeśli uciekniesz z suknią, to papa pewnie nie będzie cię ścigał. Przynajmniej na lądzie - doradziła, chyba obawiając się o życie panny Liddell.
- Dziękuję, ale... ja nie chcę oszukiwać. Nie w tej krainie. - Powiedziała z dziwną pewnością siebie Alicja, mimo iż była świadoma również tego, jak bardzo boi się o swoje życie. Ktoś kiedyś jej powiedział... w tej krainie właśnie, że ważniejsze jest jak się żyje niż jak długo. Może to był Pan Gąsienica? A może ktoś inny? Zamazane wspomnienia znów sprawiały, że dziewczyna czuła w sobie pustkę. Ktoś odebrał jej to, co do niej należało i nie dał nic w zamian.

Dziewczę opuściło pałac Posejdona i wzięła głęboki wdech. Raz kozie śmierć, jak to powiadają, a Alicja nie była kozą, co prawdopodobnie znacznie zwiększało jej szanse przetrwania. W magicznej sukni wyprawa za krąg światła zajęła zaskakująco mało czasu, co wcale nie było pocieszające - żaden plan bowiem nie chciał przyjść do głowy. Jak namówi maszkare, by opuściła jaskinie? Bo przecież siłą jej nie wyciągnie. Gdyby chociaż była wielka... Może trzeba było zapytać Posejdona, czy ma jakieś ciastka, od których się rośnie?
Teraz już było za późno. Zrobiło się ciemno, czyli Alicja była prawie na miejscu. Nawet nie było tak strasznie, podwodna roślinność wyglądała ładnie, małe rybki niegroźnie wymijały dziewczynę. Tylko jaskinie, które dostrzegła, były niepokojące. Naprawdę ciemne. A jeśli coś by ją tam złapało?
Jedyną jej bronią była... pieprzniczka. Alicja pokręciła głową. Nie, miała coś jeszcze, coś co posiadała już wcześniej, ale dopiero Reginald jej to uświadomił. Miała odwagę.
Ściągnęła brwi. Powoli wpłynęła do jaskini maszkary.

_______________________________________
1 - grafika Jima Ballenta z komiksu Tarot Witch of the Black Rose #54
2 - grafika pochodzi z albumu "The Art of Alice Madness Returns"
3 - grafika autorstwa Nikity Volobueva

 
Mira jest offline  
Stary 25-11-2017, 21:22   #29
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Było ciemno, choć oko wykol. Termin "egipskie ciemności" nie pasował tylko dlatego, bo rzeczony Egipt był raczej pustynny, a Alicja była głęboko pod wodą. Ale i tak było bardzo ciemno. Opierała się dłonią o kamienną ścianę, żeby mieć choć trochę orientacji w tym dokąd zmierza. Było też cicho, a jak już dziewczyna zdążyła się przekonać, woda przenosiła dźwięk wcale nieźle. Może po prostu nikogo tu nie było? Maszkara wzięła i sobie odpłynęła z nudów, a ona przypisze sobie zasługi i będzie po wszystkim. Nie, nie zrobiłaby tego. Musiała po prostu szukać dalej.
I wtem coś owinęło się wokół jej kostki. Było śliskie, ale też zaskakująco silne i lepkie. Alicja odruchowo spróbowała cofnąć nogę, przestraszona. Ta jednak utknęła, jak w imadle.
- Nie wierć się i tak nie uciekniesz - upiorną ciszę przerwał damski głos. W tej sytuacji brzmiał jednak chyba nawet bardziej upiornie niż milczenie.
- Ja nie... nie zamierza... chciałam z panią porozmawiać. - Powiedziała Alicja, starając zwalczyć wzbierającą w niej panikę. Usłyszała metaliczny brzdęk i nagle... to coś pociągnęło ją do przodu z siłą woła, albo parowej maszyny.
- Czy ty mnie w ogóle widzisz? - spytała maszkara, bo kto to mógł być inny? - Chwilę... - kolejne stuki i szmery wydłużały straszne oczekiwanie. Bez większego ostrzeżenia oczy Alicji zostały oślepione jasnym rozbłyskiem. W podwodnej jaskini, dzięki jakieś rybiej magii, zapaliła się lampa.
Przed unieruchomioną dziewczyną, na tronie z koralu, rozpierała się pół-kobieta pół-ośmiornica. Jej złote oczy wpatrywały się w nową ofiarę. Jakby spokrewniona z mityczną Meduzą, zamiast włosów miała wijące się macki. Jej pokaźny biust zakrywały sczepione kleszczami kraby. Wokół nagiego łona, zamiast nóg, również wyrastały jej macki - znacznie grubsze i dłuższe. To właśnie jedna z nich owijała się w koło dziewczęcej łydki.
- Czego szukasz w moim domu, istoto z powierzchni? Złota? Klejnotów? Innych skarbów? - tron faktycznie otoczony był przez stos monet i świecidełek, jak przystało na leże potwora.
- Czy też chcesz mnie zgładzić, jak trytoni? - wysyczała i zmrużyła gniewnie oczy.


1

- Ja... ja... - Alicja stała oniemiała wyglądem “maszkary”, dopiero po chwili dobre wychowanie wygrało i dziewczyna spuściła wzrok, by się nie gapić “jak ciele” - jak mówiła jej matka.
Nerwowo odgarnęła teraz włosy z czoła i tym razem dyskretniej zerknęła na niesamowitą istotę.
- Nie przyszłam pani zgładzić. Nie mam nawet broni. Przyszłam panią o coś... poprosić…
Pół-kobieta zastukała palcami o oparcie swego siedziska.
- Poprosić? - zaśmiała się. - A skąd przekonanie, że chcę cię słuchać, a nie… zjeść? - wyszczerzyła zęby.
- Bo... rozmawiamy? - zapytała niepewnie Alicja.
- I dlatego mi się z takim strachem przyglądasz? - rozbawiona odparła pytaniem.
- Widać, że jesteś potężna, pani. Nie bać się ciebie, to ignorancja. - Wyznała szczerze Alicja. Zamiast poczuć satysfakcję, maszkara nagle zmarkotniała.
- To czego chcesz? - burknęła.
- Chciałam prosić byś się przeprowadziła. Trytoni raczej nie odpuszczą i... w końcu znajdą sposób, by ci dokuczyć. A na pewno będą cię niepokoić. - Powiedziała dziewczyna prostolinijnie.
- Ha - odparła na takie dictum. - Nigdzie się stąd nie ruszam, a trytoni mogą mnie najwyżej cmoknąć.
- Ale... może dałaby się pani czymś przebłagać? - zapytała cicho Alicja.
- A co ty mogłabyś mi zaoferować? Mięso ze swoich kości?
- Potrafię robić różne rzeczy. No i... mogłybyśmy... po prostu się zaprzyjaźnić. Nie jest pani samotna? - dziewczyna słyszała jak naiwne są jej słowa, jednak postanowiła spróbować. I może to właśnie przez tę naiwność wydało jej się, że w spojrzeniu potworzycy coś się zmieniło.
- Wcale nie jestem samotna - zaprzeczyła błyskawicznie.
- Nie? - zdziwiła się dość naiwnie Alicja i rozejrzała - ja bym chyba była... A co pani tu... robi... jak pani nie je nikogo? Może mogłabym w czymś pomóc?
- Zbieram skarby, dekoruję - wymieniła.
- Zauważyłam, ale chyba... pani ofiary nie bardzo mają czas to podziwiać, prawda?
- Nie muszą - mruknęła, ale jakoś tak bez przekonania.
Alicja przekrzywiła głowę, przyglądając jej się.
- A czy mi by pani pokazała swoją kolekcję? Obiecuję nic nie dotykać, ale myślę, że to jedyna okazja w życiu zobaczyć tyle cudów w jednym miejscu, prawda?
- Przymilasz się tak tylko po to, żebym cię nie zjadła - zmieniła nagle front, a macka owinęła się bardziej, sięgając aż do kolana.
- A czy to ma wpływ? - zapytała Alicja, udając zdziwienie i starając się opanować dreszcz ciała, gdy oślizgła macka dotknęła jej skóry - Przecież jest pani tak potężna, że może mnie pani zjeść zarówno teraz, jak i w trakcie oglądania, czy nawet po.
- Ma wpływ taki, że wcale nie chcesz niczego oglądać, tylko nie chcesz być moim posiłkiem. Więc po co mam ci cokolwiek pokazywać? - marudziła.
Alicja rozejrzała się, zawieszając wzrok na jakimś sznurze pereł, który wyróżniał się tym, że miał poblask tęczy.
- To powie mi pani chociaż coś o tamtych perłach? - zagadnęła - Nigdy takich nie widziałam…
Macka przyciągnęła dziewczynę bliżej potworzycy.
- Nie zmieniaj tematu - ostrzegła.
Alicja jęknęła, chwytając skraj sukienki, która teraz jej się podwinęła, gdy była przyciągana.
- Przepraszam! Chodzi o to, że... mogłaby pani znaleźć inne miejsce dla swoich eksponatów... na pewno są tacy, którzy... płaciliby pani innymi skarbami za samo oglądanie ich. I nie byłaby pani cały czas sama.
- Piękna rada, ale próbują mnie przegonić z każdego miejsca i mam tego dosyć. Nie ruszam się stąd i do diabła z trytonami - syknęła gniewnie. - A do samotności można się przyzwyczaić. Co mi po towarzystwie, skoro się mną brzydzi jak ty?
- Ja? - zdziwiła się Alicja, po czym przypomniała sobie własną reakcję, gdy wzdrygnęła się na dotyk zimnej macki na nodze - Po prostu mnie wystraszyłaś. Nie spodziewałam się tego dotyku…
- Czyli się mnie nie brzydzisz? - uniosła się ze swojego tronu i z zaskakującą gracją podpłynęła do dziewczyny. - Udowodnij to - nakazała buńczucznie, zatrzymując się na wyciągnięcie dłoni.
Alicja przełknęła ślinę. Niepewnie wyciągnęła przed siebie rękę.
- Nie brzydzę się ciebie, pani. Boję się, bo ciągle mówisz o zjadaniu mnie, lecz nie brzydzę. - Na dowód swoich słów delikatnie wierzchnią stroną dłoni przejechała po policzku maszkary. Pół-ośmiornica mruknęła z zadowoleniem. Dziewczyna zaraz potem poczuła, jak macka ją wypuszcza.
- Nie zjem cię - westchnęła. - Uciekaj, jeśli chcesz. Nie będę cię goniła.
- W takim razie nie mam powodu, by uciekać. - Odpowiedziała Alicja, choć w pierwszej chwili miała ochotę wziąć nogi za pas. Jeszcze raz pogładziła policzek dziwnej istoty.
- Jak ci na imię? Ja jestem Alicja.
- Ja nazywam się Ursula - pół-kobieta była wyraźnie zadowolona i złakniona dotyku. - Chyba faktycznie źle rozpoczęłyśmy… - urwała nagle. - Alicja? Jak ta bohaterka z lądu?
- To... ja... - dziewczyna zarumieniła się i spróbowała teraz dotknąć dziwnych włosów Ursuli, które jakby żyły własnym mackowatym życiem. I faktycznie, zaczęły owijać się wokół dłoni, malutkie przyssawki “całowały” palce. Doświadczenie było dziwne, ale przyjemne.
- Alicja poskramiaczka dżabbersmoków - wyszeptała. - I naprawdę nie chcesz mnie zgładzić?
Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie zabiję kogoś, kto tak naprawdę nie jest zły. - Odparła uśmiechając się i... nieśmiało bawiąc z dziwnymi “włosami” istoty.
- Właściwie dlaczego ty i trytoni nie możecie mieszkać koło siebie?
- Jak to dlaczego? - zawirowała mackami. - Bo nie mam pięknego ogona. Ani włosów - zachęcona działaniami Alicji, sięgnęła do jej blond pukli.
- Ale przecież jesteś piękna na inny sposób... - Dziewczyna mówiła prawdę, wszak niezwykła uroda Ursuli była nieco szokująca na początku, ale gdy się do niej przywykło, można było dostrzec wiele pięknych elementów w jej wyglądzie, nie mówiąc o wyraźnych atrybutach kobiecości…
- Żeby tak wszyscy myśleli - westchnęła melancholijnie. - Tylko jednemu spośród trytonów się spodobałam.
- Może... też ich nastraszyłaś za bardzo? - zapytała Alicja, wciąż głaszcząc po głowie Ursulę - A któremu?
- Za bardzo? Przyszli do mnie z bronią - fuknęła. - Temu trzeciemu się spodobałam. Syreny trzymają kolanka złączone, a ja chętnie rozkładam macki - zaśmiała się i na dowód swych słów bezwstydnie obnażyła swą kobiecość przed dziewczyną.
Alicja zarumieniła się.
- To może ja... em... - próbowała w głowie odnaleźć wątek rozmowy - Ja... porozmawiam z nimi. Ale musiałabyś obiecać, że nikogo nie będziesz atakować, jeśli on nie przyjdzie sam do ciebie w złych zamiarach.
- Szkoda twojego czasu - zmarkotniała. - Tryton też pokazał mi to i owo, obiecywał że porozmawia z królem i co? Dalej mnie wyganiają. Tyle mam z życia ile się zabawię.
- To niesprawiedliwe! - Oburzyła się Alicja, po czym dodała - Skoro uważasz mnie za bohaterkę... pozwól mi spróbować. Może... może mi się uda.
W złotych oczach zabłysnęła nieśmiało nadzieja.
- Zrobiłabyś to dla mnie? - spytała. - Czego chcesz w zamian?
Alicja pokręciła lekko głową.
- Niczego, choć... nie wiem czy kiedyś nie przyjdę poprosić cię o pomoc. Mam chyba naturalny dar, by pakować się w kłopoty.
Ukłoniła się jeszcze Ursuli i postanowiła wrócić do króla trytonów.
- O nie, nie zgadzam się - macki opłotły się wkoło dziewczyny, choć chwyt nie był silny. - Za przysługę trzeba się odwdzięczyć.
Alicja odwróciła się zdziwiona.
- Przecież nie wiemy nawet czy mi się uda... - zaprotestowała.
- Więc muszę ci dać jakąś zachętę - stwierdziła. - Kiedy się rozmówisz z trytonami, masz do mnie wrócić i przekazać informację, dobrą czy złą. Dam ci za to któryś z moich skarbów… - zawiesiła głos i podpłynęła bliżej, bardzo blisko. - Nie znam wielu osób, które by się mnie nie bały, a czasem chciałabym... - znowu urwała, szukając chwilę słow. - Gdybyś chciała, to odwdzięczyłabym ci się osobiście. Nie zjem cię, ale mogę ugryźć… i wylizać - dodała wulgarnie, przejeżdżając językiem po swych wargach.
Alicja miała wrażenie, że temperatura jej ciała podniosła się do tego poziomu, że woda wokół niej zacznie zaraz wrzeć. Za sprawą Księżnej nie była już taka naiwna i domyślała się co Ursula ma na myśli.
- Ja... to... to chyba nadużycie. Pójdę i spytam. Potem... zobaczymy.
- To nie będzie nadużycie, jeśli obie się zgodzimy. A ja się zgodzę - zapewniła. Puściła jednak blondwłosą, nie pozwalając sobie na nic więcej.

Alicja raczej nie spodziewała się, że spotkanie z maszkarą (która wcale nie była taką maszkarą) potoczy się w ten sposób. Owszem, była trochę straszna, ale wyglądało to na pozę, sposób obrony przed światem, który jej nie akceptował. Płynąc z powrotem do pałacu zastanawiała się, co też powie Posejdonowi? Nie udało jej się nakłonić Ursuli do opuszczenia jaskiń, a przecież właśnie tego żądał władca trytonów. Czy da się go nakłonić do zmiany zdania? Odprowadzana ciekawskimi spojrzeniami trytonów i syren zbliżała się ku budowli.
O dziwo, tym razem mniej się bała. Płynęła z podniesioną głową, jakby słowa Ursuli przypomniały jej, że faktycznie jest Alicją - bohaterką. Dzięki tej postawie mogła jeszcze lepiej docenić o ile większy i silniejszy jest od niej Posejdon. I tak jednak nie poczuła strachu, bo dżabbersmok był jeszcze większy i wcale mu to nie pomogło.
- Wracasz szybko, z tarczą jednak czy na tarczy? - zapytał władca syren.
- Wracam z pytaniem. - Odpowiedziała Alicja, tym razem prostując plecy i patrząc wprost na władcę. - Dlaczego właściwie chcecie, by Ursula się wyniosła?
- Król się nie tłumaczy, król wydaje rozkazy - zmarszczył w poirytowaniu brwi. - I kim jest Ursula? Bratasz się z potworem? - bratanie się mogło być problematyczne, biorąc pod uwagę, że obie były kobietami.
- Ursula jest żywą istotą, która zamieszkała w waszym sąsiedztwie - Odpowiedziała z uporem Alicja, choć serce jej dławił strach - I skłonna jest zawrzeć z wami pakt o nieagresji w zamian za zostawienie jej w spokoju... Choć z tego, co mówiła, przynajmniej jeden tryton chciał zawrzeć z nią już znajomość sąsiedzką i ani on, ani ona problemu w tym nie widzieli. Za to problemem wydaje się być czyjś niezrozumiały upór. - Znacząco popatrzyła na Posejdona.
- Co za impertynencja i kłamstwa - oburzył się. - Czy wy na lądzie przyjaźnicie się z potworami? My nie. Okazałem jej już dostateczną łaskę, pozwalając ujść z życiem.
- A przepraszam, jaka jest u was definicja potwora? Bo na lądzie to nie wygląd jest tutaj wyznacznikiem, lecz zachowanie. Ktoś, kto chce krzywdzić innych bez konkretnego powodu poza własnymi uprzedzeniami i owszem - jest potworem, proszę pana! - Odpowiedziała zdenerwowana Alicja, biorąc się pod boki.
Nieliczni, przysłuchujący się wymianie zdań dworzanie westchnęli, albo zakryli dłońmi usta. To już była obraza majestatu i Posejdon aż się zatrząsł ze złości.
- Zachowanie? Zachowania, to się powinnaś sama nauczyć panienko - zakrzyknął, aż woda zafalowała. - Nie będę tolerował syrenożercy pod moim domem.
Alicja cofnęła się wystraszona, za chwilę jednak opamiętała się. Zacisnęła dłoń w pięść.
- Jestem Alicja, pogromczyni dżabbersmoka. Chciałeś, bym w ramach zapłaty za wypożyczenie mi tej szaty, rozwiązała twój problem panie. Nie mogę tego jednak uczynić, jeśli problemem jesteś ty sam. Ursula jest mięsożerna, ale z tego co wiem, wy również jecie ryby. Cóż to więc za różnica, jeśli ona obieca, że nie ruszy nikogo z twego rodu? Co więcej, wydaje się samotna i mam wrażenie, że chętnie by wam nawet pomagała.
Argumentacja chyba nie przemawiała do władcy, ale za to dworzanie zaczynali między sobą szeptać. Przynajmniej część słów musiała ich zmusić do dyskusji.
- Nie wykonałaś zadania i masz jeszcze czelność mnie pouczać? - wypalił coraz bardziej poirytowany Posejdon.
- Mam czelność ci radzić, panie, a mądry władca słucha doradców. Twój problem można rozwiązać bez użycia siły. - Odpowiedziała dziewczyna, choć drżała już na całym ciele. Spotkanie z trytonem okazało się gorsze niż z mackowatą panną.
- Czyżbyś nawykła do tego, że władcy powierzchni słuchają twych niedorzecznych rad? - tajemnicą poliszynela było, że panna Liddell nie była ulubienicą Czerwonej Królowej. A Posejdon posiadał chyba wiele jej cech.
- A ty panie, czy nawykłeś do tego, że nikt nie kwestionuje twoich decyzji? To wszak jeszcze nie znaczy, że są one trafne. A jeśli mi nie wierzysz, może sam poznasz Ursulę? Albo wypytasz tego trytona, który nawiązał z nią znajomość i wcale nie zginął?
Szepty dworzan i dwórek narastały i władca nie mógł ich dłużej ignorować. Lądówka rzucała mu wyzwanie i musiał coś z tym zrobić.
- Twe słowa to jawne podżeganie do zamachu na moją osobę - oznajmił. - Przepytam zatem trytona, ale jeżeli kłamiesz, to każę zedrzeć z ciebie suknię i utoniesz za swoją bezczelność!
Wezwany tryton pojawił się po kwadransie. Wyglądał imponująco, jak na żołnierza przystało, lecz obok swego władcy i tak wypadał blado. W każdym razie na pewno nie wyglądał na ofiarę potwora, ani nie był ranny ani poobijany.
- Wzywałeś mnie panie? - zapytał kłaniając się nisko.
- Owszem. Ta oto lądówka - Posejdon niedbale wskazał Alicję - zarzuca ci, że zbratałeś się z potworem, zamiast go przegnać.
- Ursula nie jest potworem, panie. Wygląda inaczej niż wy, ale... wiele istot ma przecież różne cechy wyglądu. - Uściśliła Alicja, w napięciu czekając na odpowiedź.
- Nie bratałem się z potworem - panna Liddell dostrzegła jednak, że tryton rozpoznał imię pół-ośmiornicym. - Ze wstydem przyznaję, że zmogła mnie w walce.
- Nie bratałeś się z potworem, bo ona nie jest potworem! - Warknęła Alicja po czym podpłynęła do trytona - Czy ty nie rozumiesz? Jeśli nie powiesz prawdy, wydasz na nią wyrok. Twój władca nigdy nie zmieni zdania. A ona... nie jest zła. Wiesz o tym! - Powiedziała z naciskiem, po czym dodała ciszej - I bardzo miło wspomina twoją wizytę.
Miał dość przyzwoitości by się zarumienić.
- To wykluczone. Zaatakowała mnie w zupełnej ciemności i ledwo uszedłem z życiem - kłamał. - Jeśli coś wspomina, to tylko moje upokorzenie.
- Nie zabiła cię... choć mogła. W dodatku wypuściła cię... a ty tak jej się odwdzięczasz? Czy wszyscy tutaj jesteście bandą tchórzy?! - Zdenerwowała się Alicja.
- Wcale nie wypuściła, tylko uciekłem - zaprzeczył fałszywie.
- Może więc dokładnie nam o tym opowiesz? - Alicja wycelowała w niego palcem - Bo byłam tam i wiem, że jeśli Ursula chciałaby, to nie miałabym jak uciec. Jej odnóża są tak... giętkie i długie, że może nimi zasłonić cały otwór. Chętnie więc usłyszę o tym jak uciekałeś... tchórzu!
- Pchnąłem ją trójzębem w brzuch, a gdy zwinęła się z bólu zdołałem umknąć - wyjaśnił. Naturalnie Ursula nie miała po tej rzekomej ranie nawet śladu.
- Czyli na twoim trójzębie powinna być jej krew? Bo Ursula raczej nie wyglądała na ranną, gdy z nią rozmawiałam.
- Już dawno się zmyła, a ja widziałem jak była ranna. Panie, uwierzysz mi, czy jakiejś lądówce? - zwrócił się ku Posejdonowi.
- A czy ktokolwiek widział krew na tym trójzębie, gdy wracałeś? - nie ustępowała Alicja.
- Oczywiście, że tak. Wszyscy ją widzieli - zatoczył krąg rękami, tylko jakoś nikt nie kwapił się by potwierdzić jego słowa.
- Czyli kto? Kto widział? - Alicja rozejrzała się, wyraźnie zirytowana. Kłamstwa nienawidziła chyba bardziej niż wszystkiego innego.
- No… wszyscy - powtórzył, rozglądając się bezradnie. Inni trytoni i syreny szeptali między sobą. Przedstawienie dziewczyny chyba przynosiło efekt.
- Nagle zapomniałeś imion swoich braci i sióstr? Konkretnie... - Alicja rozejrzała się i zwróciła do wszystkich - Z pewnością powrót tego wspaniałego wojownika spotkał się z niemałym poruszeniem, toteż czy ktoś tu jest pewny, że widział krew kapiącą z jego trójzębu? Lub chociaż zabarwienie jakieś na zębach?
Posejdon mógł przedłużać to przedstawienie, ale jasnym było, że efekt końcowy nie będzie po myśli władcy. Żołnierz kłamał i nikt mu w tym nawet nie pomagał.
- A zatem potwór wcale nie zaatakował mojego żołnierza. Nie kłamałaś i uratowałaś swoje życie - ogłosił. - Czego teraz oczekujesz? Że zaproszę maszkarę między mój lud?
- Że ją poznasz. I dopiero wtedy zdecydujesz. Twój żołnierz zachował się niehonorowo. Zmaż plamę, panie. Zrozumiem, jeśli nie zmienisz decyzji i wtedy spróbuję znów przekonać Ursulę, by się wyprowadziła. Chcę jednak byś dał jej i sobie szansę zapoznania się.
Władca niemal kipiał z gniewu, zaciskając palce na swoim tronie, lecz nie miał większego wyboru. Sprzeciwiając się dałby dowód na to, że bezpodstawnie próbował przegonić, a może nawet zabić, niewinną istotę.
- Zgoda. Spotkam ją jutro pod latarnią. Możesz przekazać jej tę wieści - ogłosił.
- Dobrze... dziękuję wasza wysokość - skłoniła się, po czym dodała - Proszę tylko pamiętać, że to będzie pokojowe spotkanie. Żadnej broni.
- Naturalnie - potwierdził niechętnie.
Alicja więc jeszcze raz się ukłoniła, by oddalić się do groty Ursuli. Zastanawiała się co do czasu spotkania powinna zrobić. Może zdąży odwiedzić Pana Gąsienicę?

Pół-kobieta czekała w swej jaskini, leniwie ułożona na swym tronie. Teraz, gdy Alicja lepiej orientowała się w sytuacji, Ursula była znacznie mniej straszna niż Posejdon.
- Nie udało się, prawda? - zaczęła pesymistycznie. - Nie przejmuj się, nigdy się nie udaje. Taki już mój los.
- Właściwie to... udało się, choć było ciężko. Udało mi się umówić ci spotkanie z Posejdonem, by osobiście cię poznał. Bez broni. Pokojowe. - Powiedziała Alicja oszczędzając Ursuli opowiadania o tym jakim dupkiem okazał się tryton, którego uwiodła wcześniej. Złote oczy pół-ośmiornicy rozszerzyły się ze zdumienia. Wystrzeliła ze swego tronu niczym strzała i nim panna Liddell zdążyła zareagować znalazła się w serdecznym i bardzo ciasnym uścisku. Czuła się trochę jak obwiązany prezent, bowiem Ursula owinęła wokół nie tylko ręce ale i macki.
- Uch... będziesz musiała na tym spotkaniu nieco opanować swoją... spontaniczność. Ale na pewno wszystko pójdzie dobrze... - Alicja spróbowała odwzajemnić uścisk. - Macie się spotkać jutro pod latarnią.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - wyrzuciła z siebie spoglądając swej wybawicielce głęboko w oczy. A potem ją pocałowała. Dziewczyna zdębiała z zaskoczenia.
- Czy… czy coś jest nie tak? - Ursula odsunęła się odrobinę.
- Ja em... po prostu nie przywykłam żeby mnie całowano. - Wyznała zarumieniona Alicja.
- Taka ładna dziewczyna i się nie całuje? Nie wierzę.
- Ja em... - Alicja spuściła głowę - W moim świecie nie uchodzi, by to robić jeśli nie jest się z kimś po ślubie. A i wtedy raczej... tylko we dwoje.
- To we dwie jesteśmy - zauważyła. - A ślub to się je przed obiadem czy po obiedzie?
- Nie, nie, nie... ślub to rodzaj... obietnicy - próbowała wyjaśnić dziewczyna, czując, że robi jej się dziwnie gorąco - To takie coś, że dwie osoby mówią sobie, że będą się wspierać, dzielić wszystkim i... całować tylko ze sobą.
- Dziwne macie zwyczaje - stwierdziła i objęła Alicję w pasie jednym z odnóży. - Obiecuję, że będę dziś całować tylko ciebie - ślubowała. - Nie, żeby ktoś tu jeszcze był - dodała ciszej i ucałowała dziewczynę w policzek.
- No dobrze, ale... tylko w ten sposób, po przyjacielsku. - Odpowiedziała blondynka. Ursula chyba jednak nie usłyszała, albo miała inną definicję przyjaźni, bowiem jej pocałunki nie ustawały. Schodziły niżej po policzku, a potem po szyi.
Alicja była co najmniej zdezorientowana. Z jednej strony nie czuła, by to, do czego dążyła Ursula było właściwe, z drugiej zaś strony nie chciała jej odrzucać.
- Ursulo... skoro wasze spotkanie będzie dopiero jutro, ja... chciałam cię przeprosić, ale muszę udać się na wyspę do pana Gąsienicy. Postaram się jutro wrócić na czas waszego spotkania.
- Nie podobam ci się - stwierdziła, zaprzestając pieszczot i wypuszczając dziewczynę ze swych objęć.
No i stało się!
- To nie tak, po prostu... mam coś ważnego do zrobienia. Ja... nie jestem w pełni tą bohaterką, która pokonała dżabbersmoka. Straciłam część wspomnień. Lalkarz prawdopodobnie zabrał mi pamięć. Muszę ją odzyskać żeby znów w pełni być sobą. Teraz... sama nawet nie wiem co mi się podoba, a co nie, skoro nie pamiętam wielu rzeczy... - westchnęła.
- Zatem tylu rzeczy możesz doświadczyć na nowo - pół-kobieta zaproponowała alternatywne spojrzenie na sytuację. - Przekonać się, czy ci się podobają, czy nie. Czemu jakiś tam Lalkarz - machnęła lekceważąco ręką - ma decydować o twoich gustach i przyjemnościach? A wyspa Gąsienicy nie jest tak daleko, mogę cię tam nawet zabrać - zaoferowała.
- Po prostu... nie czuję się całością, nie mając w pełni siebie. - Odpowiedziała Alicja i dodała - Jeśli możesz... będę ci wdzięczna za pomoc w dostaniu się na wyspę.
- Oczywiście, że ci pomogę… ale co dostanę w nagrodę? - nie poddawała się tak łatwo.
- Wydawało mi się, że chcesz mnie nagradzać za pomoc w rozmowie z Posejdonem. W takim razie moglibyśmy być kwita.
- Za to dostaniesz skarb - przypomniała. - A ja nie ukrywałam, że mam nadzieję na coś jeszcze.
Alicja spojrzała na nią ze smutkiem.
- To trochę nie w porządku, ale proszę... skoro to dla ciebie ważne. Nie dziw się jednak jeśli nie będę reagować jakbyś sobie tego życzyła. Moje myśli skupione są na moim własnym zadaniu i problemie. - Odpowiedziała wyjątkowo poważnie.
Przez chwilę macki Ursuli zawirowały w ekscytacji, ale równie szybko się uspokoiły.
- Nie, to faktycznie byłoby nie w porządku - przyznała. - Pomogłaś mi z własnej woli i nie powinnam ci się narzucać. Przepraszam - spuściła głowę i odpłynęła w głąb swego leża. Zanurkowała w swe skarby i długo w nich grzebała, dopóki nie wyciągnęła małego, czarnego woreczka. - O, to niech będzie moja odpłata za twoją dobroć - zbliżyła się do blondwłosej i zaoferowała jej zawiniątko. - Choć i tak uważam, że wywołałabym w tobie najróżniejsze reakcje - mrugnęła. - Mam do tego liczne predyspozycje.
- Może cię odwiedzę gdy... obie ułożymy nasze sprawy. - zaproponowała dziewczyna, po czym przyjęła prezent. - Dziękuję. Powiesz mi... co to?
- Naturalnie, tylko musisz zmrużyć oczy - ostrzegła, co mogło być pułapką, ale wcale nie musiało. Alicja postanowiła zaufać pół-ośmiornicy i zamknęła powieki. Słusznie, bowiem po rozchyleniu, zawartość woreczka niemal ją oślepiła. Schowany był w nim szlachetny klejnot, który jarzył się naturalnym światłem.
- Tu, w głębinach, nie łatwo o oświetlenie. Dlatego przygarnęłam sobie tę błyskotkę. Teraz jest twoja. Niech ci dobrze służy.
- Och... to chyba zbyt cenne, nie mogę tego przyjąć. - Powiedziała prawdziwie wzruszona dziewczyna.
- Możesz, wyświadczyłaś mi przysługę, która jest warta znacznie więcej - zapewniła Ursula. - Nawet, jeśli jutro rozmowy potoczą się niepomyślnie, to będziesz miała we mnie przyjaciółkę. A teraz, jeśli chcesz, mogę cię zabrać na wyspę. Tylko musiałabyś się mnie dobrze złapać, bo pływam bardzo szybko.
- Oczywiście i bardzo ci dziękuję. Gdy będę wracać na pewno postaram się cię odwiedzić. - Zapewniła Alicja i niepewnie objęła Ursulę za szyję. - Tak może być?
- Może - potwierdziła z uśmiechem.

------------
1 - grafika Jima Ballenta z komiksu Tarot Witch of the Black Rose #23
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 25-11-2017 o 21:44.
Mira jest offline  
Stary 26-11-2017, 21:07   #30
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
XIII. Mądrości małe i duże


1

Ursula nie kłamała. Naprawdę pływała błyskawicznie. Alicja czuła się, jakby ujeżdżała jakiegoś dzikiego konia, który próbował ją zrzucić. Trzymała się kurczowo nowej przyjaciółki, a podwodny krajobraz migał jej przed oczami. Mijały ławice mokrych snów, łóżka z mackami i paszczami, polujących na niewinny narybek.


2

Mijały upiorne piranie, które rzucały się za nimi w pościg. Pannie Liddell serce łomotało w piesi jak oszalałe, ale pół-ośmiornica tylko się serdecznie śmiała. Po takich przeżyciach już żadna karuzela nie mogła się jawić jako ekscytująca. Gdy Ursula wreszcie zwolniła, Alicja włosy miała już w zupełnym nieładzie, suknia jej się poprzekręcała i pogniotła, a ręce bolały ją od trzymania się pół-kobiety. Dno jednak stromo pięło się w górę, aby przebić powierzchnię wody i zamienić się w wyspę.
- Tutaj muszę cię pożegnać, nie mogę oddychać na lądzie - rzekła Ursula, po czym wsunęła blondynce w dłoń małą fioleczkę. - Jeśli to co mówią o Panu Gąsienicy to prawda, to może ci się coś przydać, żeby wkupić się w jego łaski.
Alicja skłoniła się nisko.
- Dziękuję ci Ursulo. Jesteś wspaniałą przyjaciółką. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. - Powiedziała na do widzenia i ucałowała pół-ośmiornicę w policzek.
- Właśnie… niedługo - powtórzyła. - Czy gdybyś zdążyła… popłynęłabyś ze mną do syren?
- Postaram się. - Zapewniła dziewczyna, wiedząc, że nowej przyjaciółce przyda się wsparcie.
- To ja tutaj trochę na ciebie poczekam. Beze mnie mogłabyś nie zdążyć - zauważyła z obawą.
- Szkoda byś się nudziła tu przeze mnie. Może... przepłyniesz po mnie o wschodzie słońca? Czasu powinnam mieć dość i wtedy zdążymy obie.
Popływała chwilę w kółko zastanawiając się nad propozycją.
- Zgoda. Zatem do zobaczenia o świcie - pożegnała się i pozwoliła Alicji wyruszyć na spotkanie z mędrcem.

Ostatnie metry dziewczyna przepłynęła raźnie i z radością wyszła na brzeg. Podwodny świat był fascynujący, ale ona nie urodziła się częścią niego. Grunt pod stopami sprawił, że poczuła się pewniej. A zaraz potem ten sam grunt prawie usunął jej się spod nóg, gdy zobaczyła na jakiej znalazła się wyspie.
To był wulkan!
Jaskinia na wysepce znajdowała się w dymiącym wulkanie.


3

Owszem, liczyła że Gąsienica ciepło ją przyjmie, ale przecież nie dosłownie! Wzięła parę oddechów, żeby się uspokoić i skupiła się na najbliższym otoczeniu. Stała na plaży, a jakieś dwadzieścia jardów od niej wyrastał las. Chodzenie na oślep po wulkanie brzmiało lekkomyślnie, a może na wyspie mieszkał ktoś jeszcze i mógłby jej pomóc? Jak sympatyczne szympansy na początku jej szalonej podróży?
Zagłębiła się między drzewa, stąpając bardzo ostrożnie. Bosą stopą mogła łatwo nastąpić na coś ostrego i zrobić sobie krzywdę. Takim niespiesznym tempem podróżowała chyba godzinę, nim nareszcie usłyszała jakieś głosy. Były niewyraźne, przytłumione przez odległość i trochę sepleniące. Niemniej zbliżała się do ich źródła, albo źródło zbliżało do niej.
-...Tracimy tu czazzz. Moglibyźźź-my upolowaźźź coźźź innego - wyłapała.
- Królowa kazzz-ała. My muźźź-imy - odparł drugi głos.
Królowa? Czerwona? Czyżby ona też szukała Pana Gąsienicy? Pomiędzy drzewami dziewczyna w końcu dostrzegła źródła głosu - dwie czarne, owadzie sylwetki. W chitynowym, rycerskim pancerzu i uzbrojone po żądła. Nie wyglądali przyjaźnie, ale w końcu pozory często myliły - Ursulę też nazywano maszkarą, a przecież była bardzo miła i ładna.

___________
1 - grafika autorstwa Bland The Colorist
2 - grafika pochodzi z albumu "The Art of Alice Madness Returns"
3 - grafika autorstwa Noah Bradleya
 
Zapatashura jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172