Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-05-2018, 22:51   #71
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
XXX. Dzień pracy



- Alicjo!
I w jednej chwili zamek zniknął, a w jego miejscu stał dom państwa Liddell. Lekko zaniepokojona Lorina pochylała się nad córką, aż ta się nie wybudziła.
Dziewczyna zamrugała oczami i rozejrzała się zdezorientowana.
- Zasnęłam? - zapytała cicho.
- Tak - potwierdziła matka. - I mruczałaś coś przez sen. Tak cię zmogło to przedstawienie, czy… - w powietrzu zawisło niewypowiedziane “czy źle się czujesz”.
- Jednak takie wyjście do teatru to sporo emocji. - Pospieszyła z wyjaśnieniem dziewczyna. I dodała jeszcze. - Chyba miałaś rację, że powinnam częściej wychodzić w takie miejsca. Jestem nieprzyzwyczajona.
- Sprawiłaś się dziś całkiem nieźle, ale jest pole do poprawy. Z przyjemnością bym się jeszcze z tobą gdzieś wybrała.
Will zdążył podejść do drzwi powozu i czekał cierpliwie na damy. Alicja skinęła matce głową i zaczęła wysiadać, jako że była bliżej drzwiczek. Lorina udała się w ślad za nią, a kiedy były już w korytarzu domostwa, z dala od uszu stajennego, zapytała.
- Nie mogłam nie zauważyć, że czujesz się w towarzystwie pana McIvory znacznie swobodniej niż kiedyś - powiedziane było to swobodnym, konwersacyjnym tonem.
Alicja momentalnie się zarumieniła i by ukryć to spuściła twarz.
- No cóż... jest bardzo oczytanym człowiekiem. - Powiedziała ostrożnie.
- Czyli tak, jak ty - zauważyła. - Całkiem nieźle do siebie pasujecie mimo drobnej różnicy wieku.
To stwierdzenie spowodowało, że dziewczyna jakby się zjeżyła.
- Mamooo... daj spokój. - Powiedziała, ale ucałowała szybko rodzicielkę w policzek. - Dziękuję za miły wieczór. Położę się już.
Matka pokręciła głową, ale nie próbowała jej zatrzymać.
- Pamiętaj o lekarstwie - zawołała tylko.
- Tak mamooo! - Odparła Alicja szybko wspinając się po schodach na piętro.

Tej nocy sen nadszedł szybko, emocje związane z przedstawieniem, a szczególnie prywatną jego częścią, zebrały swoje żniwo. Co dziwne, choć nie brała laudanum, nie przyśniła się jej Kraina Dziwów. Zamek Czerwonej Królowej pozostawał niedostępny.
Nie znaczyło to jednak, że na Alicję nie czekały niespodzianki. Jedna, ale za to duża, czekała na dziewczynę przy porannym śniadaniu.
- Rozmawialiśmy wczoraj z Henrym - zaczęła matka, popijając herbatę. - Możliwe, że nie miałam racji nie pozwalając ci pracować w portowym biurze. Jeśli masz się bardziej oswoić z ludźmi, nabrać ogłady, to powinnaś korzystać z większej liczby sposobności.
Dziewczyna prawie zakrztusiła się kromką chleba. Szybko przełknęła to, co miała w ustach i z trudem siedząc na swoim miejscu, zaczęła mówić:
- Och, dziękuję! Dziękuję, dziękuję, mamusiu, dziękuję!
- Ależ Alicjo, nie przesadzaj - zaśmiał się ojciec. - Jeszcze mama gotowa pomyśleć, że ci tak bardzo zależy.
- Po prostu wiem, że sobie poradzę. Zobaczycie, nie przyniosę wam wstydu! - mówiła rozentuzjazmowana.
- Wiem o tym, córko. Jak na razie jestem dumny z twojego wkładu w nasz biznes - powiedział poważnie Henry. - Pojedziemy jeszcze dzisiaj, jakąś godzinę po śniadaniu.
- Dobrze papo! Dziękuję. Mamo, papo... - wydawało się, że jeszcze chce coś powiedzieć, ale sama zorientowała się, że skoro chce być traktowana jak ‘dorosła’ nie powinna okazywać tak wyraźnego entuzjazmu. Uśmiechnęła się więc ślicznie i ze zdwojonym zapałem zabrała za dalsze pałaszowanie śniadania.
- Tylko nie myśl, że to cię zwalnia z konieczności pojawiania się na wydarzeniach towarzyskich - wtrąciła Lorina. - Praca, pracą, ale musisz też być obecna w odpowiednich sferach.
- Oczywiście, matko. - Teraz Alicja była najbardziej posłuszną córką pod słońcem.
Po jedzeniu panna Liddell udała się na górę, aby przebrać się do pracy i właśnie w trakcie tej czynności, coś sobie uświadomiła. Jeżeli będzie pracować w biurze portowym, to straci przykrywkę dla listów Reginalda. Przecież sekretarki na pewno zorientują się, że to nie jest służbowa korespondencja. Z drugiej jednak strony, czas mijał, a przystojny sportowiec nie pisał. Może rozczarowało go ostatnie ich spotkanie?
Ta myśl sprawiła, że zapał panny Liddell nieco ostygł. Spokojnie dokończyła ubierania się i jak najbardziej godnym w swoim mniemaniu krokiem zeszła po schodach, by wsiąść do powozu ojca.
Henry już na nią czekał, trzymają w rękach grubą teczkę.
- Będziesz pracować w moim gabinecie - przeszedł od razu do konkretów, nie tracąc czasu na czcze pogadanki. - I pracujesz tak długo, jak ja. Będziemy wracać wspólnie. Lorina kazała przyszykować nam jedzenie, jest w wiklinowym koszu, z tyłu.
- Dobrze, papo. - Alicja była potulna jak baranek, byleby tylko jej rodzice się nie rozmyślili.
- No i czekają cię lekcje tańca - dodał nieoczekiwanie.
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, nie widząc połączenia między tymi tematami.
- Co? Znaczy... dlaczego?
- Coś za coś, córko. Przekonałem matkę, by wypuściła cię z domu, ale w zamian będziesz się pojawiać na przyjęciach. Nie możesz zadeptywać partnerów.
- Przecież ja nie... - umilkła, przypominając sobie swoją drętwotę naprzeciw kunsztu tanecznego Angusa - Nie jest tak źle. - Dodała jednak z urażoną dumą.
- Ale zawsze może być lepiej - odparł ugodowo Henry. - Nie masz wielu okazji do tańca, a tak oprócz naturalnego talentu, nabierzesz jeszcze doświadczenia - postanowił uciec się do pochlebstwa.
Metody skuteczne na Lorinie nie do końca jednak odnosiły zamierzony skutek w przypadku jej córki. Alicja nic już co prawda nie powiedziała, lecz posłała ojcu ciężkie, nie pozbawione wyrzutu spojrzenie. Henry nie zaryzykował zatem dalszych komplementów i pozwolił, by przejażdżka upłynęła w ciszy. Tego dnia Londyn za oknem był po prostu Londynem. Bez wielkich grzybów, ani wyuzdanych księżnych. Tylko brudne ulice i czarny dym unoszący się znad fabrycznych kominów.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 31-05-2018, 23:10   #72
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Kontrast pomiędzy domostwem Liddellów, a siedzibą spółki handlowej tym razem już nie dziwił Alicji, ale wciąż był duży. Pan Liddell w gruncie rzeczy nie szczędził grosza na swoją rodzinę, choć lubił pozrzędzić na niektóre zbędne wydatki, w porcie jednak wyraźnie liczył każdy grosz. A może to pozostali wspólnicy nie chcieli przeznaczać środków na zbytki, woląc każdego szylinga inwestować i rozmnażać? Tak czy siak biuro było trochę zakurzone i duszne, ale tętniło życiem. Pracownicy albo gorączkowo coś notowali, albo szybkim krokiem przechodzili z jednego końca sali na drugi aby coś ustalić, albo dopytać. Cały harmider umilkł jednak, gdy Henry Liddell wszedł do środku. Pracownicy zastygli w miejscu i jeden przez drugiego zaczęli się kłaniać i witać szefa.

Zaraz za ojcem weszła też Alicja, delikatnym skinieniem głowy w prawo i lewo witając napotkane osoby. Ze wszech miar starała się trzymać prosto i wyglądać na pewną siebie. I właściwie jej się udawało, gdyby nie jej wielkie, błękitne, wystraszone oczęta. Pracownicy, zarówno mężczyźni jak i kobiety, zdawali się tego nie zauważać... a może po prostu przez grzeczność ignorowali? Powitali uprzejmie córkę szefa, gdy szła za ojcem do gabinetu, a kiedy zniknęła im z oczu wrócili do swoich zajęć.
- Przyznam się, że nie wiem co zrobić - szepnął nagle Henry. - Niby wszyscy wiedza kim jesteś, ale skoro tutaj będziesz pracować, to może wypada cię jakoś oficjalnie przedstawić?
Alicja zdziwiła się, że ojciec pytał ją o zdanie. Jednak nie dała tego po sobie poznać.
- Może... warto chociaż powiedzieć czym będę się zajmować, żeby wszyscy mieli jasność jak mnie traktować.
- To chyba faktycznie dobre podejście
- zgodził się. - Możesz zdjąć płaszcz i powiesić go na wieszaku - samemu zrobił to samo i zaraz wyprowadził córkę z powrotem na główną salę biura.
- Panie i panowie - odchrząknął, bo jego głos nie zabrzmiał tak donośnie jakby chciał, ale i tak wszyscy zwrócili na niego uwagę. - Jak część z państwa wie, od jakiegoś czasu moja córka Alicja wspiera nas w księgowości. Głównym księgowym pozostaje pan Charlston, ale w związku z planowanym wzrostem zbyt towaru uznałem, że może potrzebować pomocy.

Liddellówna nigdy nie miała okazji poznać owego Charlstona, który okazał się być starzejącym się mężczyzną w okrągłych okularkach i z przerzedzającymi się włosami. Miał swój własny, mniejszy gabinecik w którym jakiś czas temu Alicja pracowała, gdy był chory.
Dziewczyna ukłoniła się lekko.
- Postaram się być przydatna i nie przynieść nikomu wstydu. - Powiedziała nieco zachrypniętym głosem. Nie nastąpiły żadne oklaski, ani nic z tego rodzaju. Ludzie tylko nerwowo chrząkali i kiwali głowami. Na powitania było trochę za późno, skoro już raz przywitali Alicję po wejściu. W końcu Henry postanowił uciąć krępującą sytuację.
- To by było na tyle. Owocnej pracy - życzył i wrócił z córką do gabinetu.
- To mogło pójść... zgrabniej - przyznał.
Jego córka też tak uważała i w głębi duszy poczuła nawet ukłucie żalu z powodu tego, że nikt nie wyraził choć odrobiny radości na myśl o jej pracy. W końcu naprawdę się starała być pomocna.
- Bierzmy się do pracy, papo. - Powiedziała jednak dzielnie.
Księgowości było sporo, choć Alicja nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zajmuje się mniej istotnymi sprawami. Dokładnie tak, jak w domu.
Najwyraźniej te naprawdę ważne rachunki pozostawały w obowiązkach pana Charlstona, z wyjątkiem tego pamiętnego tygodnia gdy go zastępowała. W końcu wszystkie rubryczki zostały podliczone a sumy się zgadzały. Było jednak ledwie po południu, a ojciec nie zwykł opuszczać biura przed czwartą. Zresztą siedział właśnie pochylony nad stertą papierów.

Niemal bezwiednie więc Alicja zaczęła szkicować na pustej kartce sylwetkę ojca, skupionego przy pracy nad swoim biurkiem. Henry zorientował się dopiero, gdy Liddellówna była połowie swojego rysunku. W swoim skupieniu przypominał postać antycznego filozofa, myślącego nad wielkim problemem.
- Czyżbyś skończyła? - zapytał powoli, jakby w trakcie mówienia wciąż zastanawiał się co powiedzieć.
Dziewczyna odruchowo ręką zakryła rysunek, choć przecież nie było szans, by ze swojej perspektywy ojciec widział, co naszkicowała.
- Tt... tak. Nie chciałam ci przeszkadzać, papo.
- Młoda damo
- ojciec przybrał protekcjonalny ton. - W pracy należy pracować, a nie kończyć. Kończyć można na cmentarzu. - Mrugnął jednak po chwili okiem, dając znać że tylko udaje oburzenie. - Idź do pana Charlstona, może przydałaby się mu pomóc?
- Dobrze.
- Dziewczyna wstała pospiesznie i ruszyła w kierunku biura starszego księgowego.
W kantorku było trochę ciemno, zatem aby wpuścić do wnętrza światła, księgowy otworzył na oścież okno. To sprawiało, że było wietrznie i musiał swoje papiery poprzyciskać różnymi bibelotami. Efektem był nieporządek zupełnie do księgowego nie przystający. Charlston podniósł wzrok i poprawił okulary na czubku nosa.
- Panna Liddell - ni to stwierdził, ni to się przywitał. - W czym mogę pomóc?
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, wyraźnie skrępowana.
- To w sumie ja... chciałam zapytać czy mogę pomóc. Skończyłam podliczać tamtą księgę. - Powiedziała.
Starszy mężczyzna popatrzył na nią krytycznie i milczał jakiś czas. Alicja zaczynała już sie spodziewać, że ją po prostu odeśle, ale zamiast tego postukał palcem w stosik papierów na krawędzi swego biurka.
- To wszystko, to pokwitowane odbiory pensji. Trzeba wszystko podsumować - stwierdził. - Słyszałem o pannie dużo dobrego. U kogo pobierała panna nauki?
Alicja podała nazwisko swojego nauczyciela matematyki, niepewna czy to coś powie panu Charlstonowi. Nieśmiało też sięgnęła po kwity i zabrała je z biurka. Księgowy o nim nie słyszał, za to o Alicji wypowiedział się z pewnym uznaniem.
- Słyszałem od panny ojca, że bardzo dobrze pannie idzie z matematyką. Zawsze twierdziłem, że kobiety mają do tego naturalny talent.
- Dlaczego akurat kobiety?
- zapytała Alicja zdziwiona i dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że raczej należało za komplement podziękować i wyjść niż zadawać pytania.
- Bo widzi panna, to naturalne u ludzi. Mężczyzna zawsze pracował, albo polował żeby zdobyć dobra, ale dystrybuowała je kobieta. Matka, żona - wyjaśniał. - Bo już kobieta lepiej wiedziała, kto więcej je, albo kto się gorzej czuje. I takie dbanie o, jakby to powiedzieć, zasoby i panowanie nad tym czego jest dość, a czego mało, przychodzi kobietom naturalnie. No a do matematyki od tego to tylko krok - skończył z miną, która emanowała przekonaniem o własnych racjach.
Alicja chwilę ważyła jego słowa.
- Idąc tym tropem można powiedzieć też o pasterzach, którzy musieli liczyć trzodę i rolnikach, którzy dzielili ziarno, co na sprzedaż a co na zimę. Ale ma pan rację. Niewielu mężczyzn docenia tę stronę kobiecych obowiązków, więc... dziękuję za miłe słowa. - Dygnęła uprzejmie, po czym zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Ależ... bardzo proszę - mina trochę mu zrzedła, kiedy usłyszał kontrargument na swoją teorię, ale nie był małostkowy i nie kontynuował tematu.

Praca nad podsumowaniem wypłat nie była trudna, ale zanim Alicja zdążyła skończyć jej ojciec wstał od biurka i odezwał się.
- Pora coś zjeść, córko. Nie samą pracą żyje człowiek.
Jak się okazało była to pora lunchu dla wszystkich pracowników. Ci biedniejsi wyjmowali po prostu własny prowiant i spożywali go na wolnych skrawkach biurek. Większość jednak stołowała się w okolicy. Port rzeczny nie słynął z żadnych drogich restauracji, ciekawe zatem było gdzie jadał Henry? Panna Liddell prowadzona była przez tłoczne uliczki blisko rzeki. Okoliczni mieszkańcy nie przypominali eleganckich dam i dżentelmenów. To byli prości ludzie, z rodzaju tych z pubu, do którego zaprowadził ją Reginald. Wśród tego tłumu uwagę Alicji przykuła młoda dziewczyna, może z rok albo dwa starsza. Wyzywający ubiór nie pozostawiał wielu złudzeń co do tego czym się parała, ale nie dlatego wzbudziła zainteresowanie blondwłosej. Chodziło o to, jak prostytutka przyglądała się jej. Odprowadzała ją wzrokiem, marszcząc czoło.
- Frykasów się nie spodziewaj córko, ale w lokalnej jadłodajni karmią całkiem nieźle - Henry zwrócił się na siebie uwagę.
- To najważniejsze. - Odparła Alicja, rzucając niepewne, ukradkowe spojrzenia kurtyzanie. Zastanawiała się o co mogło tej dziew... kobiecie chodzić. A i sama była jej ciekawa. Nieznajoma wciąż patrzyła w jej kierunku, ale przecież Liddellówna nie mogła do niej podejść i zapytać o co jej chodzi. To byłoby skandaliczne! Dama z dobrego domu rozmawiająca z nierządnicą? Wykluczone. Wkrótce więc prostytutka została z tyłu, a Alicja z ojcem dotarli do miejsca, w którym Henry zwykł się stołować. Nie robiło ani dobrego, ani złego wrażenia. Było niegorsze od typowego pubu, a pracownicy portu byli po prostu głodni, a nie skorzy to awantur czy pijatyk. Właściciel musiał już zdążyć dobrze poznać pana Liddella, bowiem wyszedł zza lady i podprowadził dwójkę gości do wolnego stolika zbierając przy okazji zamówienie.
- Tylko cicho sza przed matką - poprosił, gdy pozostali sami. - Od razu załamywałaby ręce.
- To co w pracy, zostaje w pracy. -
Odparła dziewczyna z uśmiechem, rozglądając się ciekawsko. Dla niej to przeciętne zgoła miejsce było fascynujące! Klientami byli w przeważającej większości mężczyźni. Prości robotnicy w prostych ubraniach, które w żadnym wypadku nie były ubrane specjalnie na okazję lunchu. Pogniecione, zabrudzone, tak jak i ręce, którymi często posługiwano się zamiast sztućców. Te zresztą były cynowe, odlane najtaniej jak się dało - takie, których nie żal było stracić, gdyby ktoś "zapomniał" je zostawić po jedzeniu.
Nie znaczyło to jednak, że jadalnia była brudna. Co to, to nie. Stoły były dokładnie wycierane, a talerze jeszcze ciepłe po myciu. Było skromnie, ale bardzo schludnie.
- Zuch dziewczyna - pochwalił ojciec z lekkim przekąsem. - Biznes to nie tylko zbieranie owoców pracy. Trzeba też czasem zakasać rękawy i trochę się ubrudzić. No, w naszym przypadku głównie tuszem.
Alicja skinęła głową, lecz po chwili spytała cicho.
- A co z... podróżami?
- Nie będę kłamał -
także ściszył głos. W takim towarzystwie okazywanie zamożności po prostu nie uchodziło. - To bardzo przyjemny element pracy, ale wiążą się z nim pewne uciążliwości. A tak naprawdę, to całkiem sporo uciążliwości. Ale poznawanie zakątków świata jest tego warte.
To był jej moment. Mogła stracić lub zyskać, ale przynajmniej miała wyjść ze stanu zawieszania.
- Chciałabym się o tym przekonać. - Powiedziała, patrząc swoimi wielkimi, błękitnymi oczętami na ojca.
- I wyruszyć ze swoim ojczulkiem na wyprawę do ciepłych krajów? - uśmiechnął się. - Odchodząc od zmysłów w kajucie statku, znosząc niewygody konnej jazdy, znosząc uporczywe owady i tanie zajazdy?
- Tak. -
Odpowiedziała po prostu dziewczyna, niezrażona.
Henry nie odpowiedział, skupiając się na jedzeniu. Marszczył jednak czoło, jak to miał w zwyczaju gdy się nad czymś intensywnie zastanawiał. Cisza przeciągała się nieprzyjemnie, ale w końcu dziewczyna doczekała się kontynuacji.
- Jesteś w końcu moją córką, krew z krwi. Matka absolutnie nie zgodzi się na żadne egzotyczne wyprawy, ale to cię przecież nie zniechęci. Umówmy się tak - przeszedł do sedna. - Zabiorę cię w przyszłym roku do Francji. Nie jest to Afryka, ale od czegoś trzeba zacząć. Pod dwoma warunkami jednak. Musisz się nauczyć francuskiego. Musisz więcej przebywać wśród ludzi.
Było to coś, a jednak takie małe coś w stosunku do historii, które słyszała o Afryce. Alicja wiedziała, że nie powinna grymasić, bo wtedy straci i tę okazję do podróżowania, nie mogła jednak powstrzymać się od nieco gorzkiego komentarza:
- Dobrze, że nie kazałeś mi do tego czasu znaleźć sobie męża. Myślę, że... podołam.
- Od czegoś trzeba zacząć, córko. A jeżeli kiedyś przejmiesz po mnie interesy, to nie będziesz nikogo pytać gdzie możesz jechać, a gdzie nie
- na wszelki wypadek ojciec postanowił nie dać się wciągnąć w matrymonialne wyrzuty.
- Ale... przecież ja jestem młodsza niż Liz. No i nie byłabym w stanie cię zastąpić, papo. To co robię, to przecież drobiazg…
- Życie to taka suma drobiazgów -
odpowiedział sentencjonalnie. - I jasne, William przejmie po mnie część udziałów, ale Elisabeth mimo swych zalet, smykałki do interesów nie ma. Za to ty? Pozwoliłabyś mężowi przejąć kontrolę nad spółką, zamiast sama o nią walczyć? - spytał szczerze.
- To twoja firma, papo. Ja... to nie chodzi o to, że chciałabym ją dla siebie, ale nie dałabym jej zrobić krzywdy, gdyby ten mąż... okazał się pacanem. - Powiedziała poważnym tonem.
Na to Henry się zaśmiał. Nie potrafił się opanować.
- A wyszłabyś za pacana?
- Gdybyś mi kazał, papo... cóż mogłabym zrobić?
- Zakładam, że tupnąć nóżką i zrobić mi awanturę?
- Obawiam się, papo, że od tego tupania musiałbyś poprawiać strop na parterze.
- Teraz to Alicja się zaśmiała.
- Otóż to - pokiwał głową. Lunch dobiegał końca i właściciel znowu pojawił się przy stoliku. Henry wymienił z nim parę kurtuazyjnych zdań i zapłacił, na oko Alicji, wyraźnie więcej niż musiał.

W drodze powrotnej do biura, pod obskurną ścianą taniej kamienicy, stała wciąż ta sama prostytutka i znowu wyłowiła Liddellównę z tłumu swoim wzrokiem. Dziewczyna starała się nie zwracać na nią uwagę, lecz kątem oka raz po raz zerkała na jej sylwetkę, zastanawiając się o czym tamta może myśleć. Czy o niesprawiedliwości, jaka umieściła je w tych życiowych rolach? Czy może Alicja kogoś jej przypominała? Z każdą chwilą jednak, to prostytutka zaczęła jej kogoś przypominać. Ciemne loki, piegi i trochę za duży nos. Jakby już kiedyś ją gdzieś widziała, ale nie potrafiła dociec gdzie. Czy ona myślała to samo? Że gdzieś spotkała Alicję? Nagle dziewczyna zmyliła krok. Zaraz potem jednak szybko przyspieszyła, by nadążyć za ojcem. Nie patrzyła już w kierunku ladacznicy, której twarz wydawała się teraz niemal identyczna z twarzą Księżnej.
Reszta dnia była pracowita, choć monotonna. Urozmaiceniem były tylko przekąski, które Lorina przygotowała rano. No i, dla Alicji, obserwowanie otoczenia. Okazało się, że pracownicy Henry'ego co chwilę gdzieś wychodzili. Trzeba było coś uzgodnić z kapitanem barki, albo przekazać zarządcy magazynu. Przepływ informacji był ciągły, w tym kwitów potwierdzających różne transakcje. Ilość księgowości zdawała się nigdy nie maleć, bo kiedy coś już zostało podsumowane, to pojawiały się nowe wydatki które trzeba było odjąć, albo jakieś zwroty, które trzeba było dodać. Poza Liddellówną, w biurze pracowały jeszcze trzy kobiety. Panią Smith już znała, była to asystentka Charlstona. Były jeszcze panie Coburn i Neville, zajmujące się profesjonalnie spisywaniem dyktowanych im tekstów.
Dzień pracy skończył się dopiero po czwartej. Czy też raczej praca Liddellów się skończyła, inni pracownicy najwyraźniej wciąż zostawali w biurze. W drodze powrotnej, ojciec zaczął snuć na głos plany wobec zagospodarowania czasu córki.
- Chyba będziemy musieli zrezygnować z usług pani Proppery. Już więcej się przecież nie nauczysz o sztućcach i dyganiu. No i do tańca potrzeba ci nauczyciela, nie nauczycielki - zauważył.
- To mężczyźni też uczą tańczyć? - zainteresowała się Alicja, którą perspektywa rozstania z panią Proppery jakoś specjalnie nie zmartwiła. Podobnie jak z koleżankami, z którymi pobierała nauki. Żadnej z nich nie mogła wszak nazwać dobrą znajomą, a co dopiero przyjaciółką - tej nie miała nigdy.
- I mama na to pozwoli? - nie mogła uwierzyć.
- Tancerz wie jak prowadzić i jak pomagać partnerce w tańcu. Nie nauczysz się za wiele z kobietą, potrzebujesz praktyki jeśli wierzyć słowom twej siostry - czyli to Lizzie rozpuszczała w rodzinie plotki o tanecznych potknięciach Alicji! - Matka z pewnością się zgodzi.
- Mogę spróbować...
- powiedziała dziewczyna bez entuzjazmu, planując już zemstę na siostrze... która pewnie nigdy nie dojdzie do skutku, bo zbyt mocno kochała Liz.
- I będziesz też musiała znaleźć czas na lekcje francuskiego - kontynuował.
- To chyba nie będzie problemem. Słyszałam, że Liz, czy raczej jej mąż ma znajomą, która daje lekcje francuskiego, bo mieszkała w Paryżu dopóki sama nie wyszła za mąż.
- Czyli ma referencje z zaufanego źródła -
Henry pokiwał głową. - Tak, to wydaje się być dobrym rozwiązaniem.
Tego ostatniego Alicja nie wiedziała. Spotkała panią de Fou raz na herbatce u siostry. Kobieta o filigranowej budowie i twarzy porcelanowej lalki była bardzo miła, ale wydawała się mało zainteresowana rozmową, która wówczas toczyła się w salonie. Podobnie zresztą jak Alicja. Może dlatego poczuła w niej bratnią duszę i teraz sobie o niej przypomniała?

Więcej planów wobec córki Henry już nie miał, przez co reszta przejażdżki upłynęła na typowych rozmowach o wszystkim i niczym. Za to w domu czekała na Alicję potencjalna pułapka. Chwilę po tym, gdy zdjęła płaszcz, a ojciec zdjął buty, do hallu weszła Lorina z kilkoma listami w dłoni.
- Skoro już skazałeś naszą córkę na przebywanie w tym strasznym biurze, to chociaż oszczędź mi odbierania twojej służbowej korespondencji, Henry.
- Przecież pojechaliśmy do portu pierwszy raz. Chwilę zajmie, nim kontrahenci zaczną na nowo adresować pocztę -
odparł obronnie i wstał, by zabrać koperty. Tylko co, jeśli wśród tych listów znajdował się jakiś od Reginalda? W końcu mógł przysłać coś w każdej chwili po ich spotkaniu w muzeum!
- Może ja się tym zajmę, papo? - zapytała szybko i od razu podeszła do ojca - To pewnie i tak rachunki. Mogę je posortować i jutro przekazać część panu Charlstonowi, a część zostawić sobie. Będę miała od czego zacząć dzień. - Powiedziała z uśmiechem, starając się ukryć nerwowość. Była też zła na siebie, że nie potrafiła zapomnieć o Reginaldzie i wciąż liczyła na jakiś kontakt z jego strony.
- Skoro tak twierdzisz, to nie będę gasił twojego entuzjazmu. Śmiało - zaoferował ojciec. Matka tylko przewróciła oczami i wręczyła córce korespondencję. Już pobieżne jej przejrzenie zdradziło list Hargreavesa. Omal nie podskoczyła z wrażenia.
- To ja zaniosę je na górę i... pójdę się odświeżyć. - Ze wszystkich sił starała się zachowywać normalnie. Nikt nie protestował, dzięki czemu gdy tylko znalazła się na osobności, Liddellówna dobrała się do koperty. Było w niej coś oprócz samego listu, wyraźnie czuła pod palcami jakiś twardy przedmiot. Okazało się, że była to metalowa spinka do włosów. Wytłumaczenie dla nietypowej zawartości musiało się znajdować w samej wiadomości.

Cytat:
Wasza Wysokość Alicjo, Chlubo Rodu Liddell, Profesorze Sztuki i Pani Kustosz Muzeum

Muszę wyznać, że ci wszyscy malarze wciąż nie mogą mi się pomieścić w głowie. Nie miałem świadomości, że można tworzyć obrazy na tyle różnych sposobów. I na tyle tematów. Portrety i pejzaże jeszcze rozumiałem, ale te wszystkie senne mary, które mi pokazałaś, były dla mnie niesamowite. Pomyślałem sobie jednak, że chciałbym zobaczyć co tobie się śni. Mówiłaś, że twoje sny są bardziej realistyczne. Może z takimi bym sobie poradził lepiej?
Muszę Cię też przeprosić. Za przykrość, jaką ci wyrządziłem moją zbędną opiekuńczością. Tyle mówiłem i pisałem o odwadze, a kiedy tylko się na nią zebrałaś, ja jak głupiec zacząłem się martwić. Nie będę tego więcej robił. Obiecuję. A ponieważ obiecałem, że będę Ci zawsze mówić prawdę, to i to jest prawdą.
Za pocałunek jednak nie przepraszam. Skazany nie wykazuje żadnej skruchy. Masz bardzo słodkie usta, wiesz?
Ostatnie zdanie było wykreślone, ale dało się spod atramentu wyczytać słowa. Alicja uśmiechnęła się do siebie. I to tyle w kwestii mówienia prawdy.

Cytat:
Żałuję, że nie umiałem ci niczego opowiedzieć o sztuce metalurgicznej. To chyba było tak, jakby malarz ścian opowiadał o pejzażach. Żeby ci to wynagrodzić, do listu dołączam metalową spinkę. Bardzo chciałbym powiedzieć, że to ja ją wykonałem, lecz prawda jest taka, że poprosiłem o to kolegę. Mam nadzieję, że chociaż intencja zostanie mi poczytana na plus.

Zawsze szczery,
Reginald Hargreaves
Gdy dotarła do końca listu, Alicja przysiadła na skraju łóżka, zupełnie nie dbając o to, że miała na sobie wyjściowe odzienie i nie powinna “brudzić” pościeli. Raz jeszcze prześledziła treść listu, po czym odłożyła go i zaczęła przyglądać się spince. Im dłużej na nią patrzyła, tym bardziej czuła się winna względem Reginalda i pana McIvory’ego. Nie powinna dawać im obu nadziei... Zmarszczyła brwi.
- Przecież nic im nie obiecywałam. - burknęła sama do siebie. Szybko jednak kontr-głos w jej głowie przypomniał jej, że gesty też mogą być odczytane jako swojego rodzaju obietnice. I pocałunki... jak najbardziej mogłyby nimi być.

Nie mogąc znieść emocji, które gromadziły się w jej głowie, Alicja wstała i zaczęła spacerować po pokoju, rozmyślając o całej sytuacji. Nic wzniosłego nie przychodziło jednak do głowy. Jako panna na wydaniu przecież powinna być adorowana przez kawalerów, prawda? Matka najwyraźniej tego oczekiwała. A jednak coś ją gryzło.
I nawet wiedziała co - sumienie. Czuła, że powinna się zdecydować i odtrącić jednego z mężczyzn, by dać mu do zrozumienia, że nie ma na co liczyć. Tylko którego? Żaden nie był lepszy, za to byli kompletnie różni. Reginald był młody, piękny niczym bóg, był podobnie jak ona trochę “nieopierzony”, przez co popełniał błędy i... nie miał zbyt wiele dziedzin, w których mógłby zaimponować Alicji, a które ją samą by interesowały. Zupełnie inaczej było z Angusem, z którym mogła porozmawiać o każdej chyba książce i który sam był w stanie podsunąć jej pozycje, które rozszerzały jej horyzonty. Był jednak typem ponuraka, doświadczonym przez los, który w dodatku pewnie non stop porównywałby Alicję ze swoją zmarłą żoną, gdyby... Nie, no też o czym ona myślała?
Dziewczyna mruknęła coś gniewnie pod nosem i podeszła do nocnej szafki, by wrzucić do szuflady podarowaną przez Reginalda spinkę. Ozdoba jakby specjalnie upadła na grzbiet książki, którą ostatnio sprezentował Alicji Szkot. Widząc to, panna Liddell ze złością zasunęła szufladę i szybkim krokiem wyszła z pokoju, by dołączyć do rodziców przy posiłku. Jej myśli jednak do końca dnia miały już zostać w szufladzie szafki nocnej.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 02-06-2018, 16:12   #73
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
XXXI. Królwa Kier



1

Niespokojne myśli przełożyły się na niespokojny sen, w którym Alicja stała po kostki w błocie w towarzystwie Księżnej. Przynajmniej spódniczki obie miały tak krótkie, że nie miały szans się ubrudzić. Kruki-woźnice krakały z pretensją, bowiem zamkowa brama była zamknięta na głucho.


2

- Strasznie się siostrzyczka zapuściła przez te ulewy - stwierdziła arystokratka krytycznie. Alicja zaś, choć bardzo się starała, nie widziała żadnego strażnika, ani w ogóle nikogo, kto mógłby otworzyć przejście. Wszędzie były tylko kolczaste krzewy i winorośla.
- Jak my się tam dostaniemy? - zapytała nieco wystraszona, patrząc na zarośnięta bramę, jakby od dawna nikt z niej nie korzystał.
- Nie ma wyboru, będziemy musiały znaleźć Klucznika - odparła. - Kruki, nie siedźcie tak. Szukajcie Klucznika, ale to już - rozkazała władczo. Ptaszyska przekrzywiły główki, kraknęły obrażone takim traktowaniem, ale w końcu niechętnie wzniosły się w powietrze.
- Klucznik? - zdziwiła się Alicja - Chyba... go nie pamiętam.
- Alicjo, przecież to jest zamek. A do każdego zamka jest klucz - wyjaśniła cierpliwie.
Czy to jednak znaczyło, że jest też Klucznik? Dla Alicji nie było to takie oczywiste, wolała jednak przemilczeć swoje obawy. Niepewnie rozejrzała się po okolicy, na wszelki wypadek dobywając miecza... choć wciąż nie była pewna, czy umie się nim posługiwać. Ciężar broni jednak koił nerwy i uciszał niepokój. Przynajmniej na razie.
- Chcesz ściąć chwasty? - spytała starsza z kobiet, niepewnie przyglądając się ostrzu.
Alicja spojrzała na Księżną, po czym schowała miecz.
- Przepraszam. Trochę się denerwuję…
- Rozumiem to, ale wkraczanie do królewskiej siedziby z bronią w dłoni może nie zostać właściwie odebrane.
- Tak, tak, wiem. - Co mogła więcej powiedzieć, skoro schowała już miecz i przeprosiła?
Krukowate latały we wszystkie strony, a Księżna zabawiała w międzyczasie blondynkę narzekaniem, że zupełnie sobie popsuła w tym błocie trzewiki. W końcu jednak jeden z latających woźniców wylądował na koźle wozu i zakrakał przeciągle.
- No proszę, znaleźli naszą zgubę - przetłumaczyła arystokratka. - Ale rzekomo to my musimy pójść do niego, a nie on do nas - spojrzała krytycznie na ostre krzaki porastające wszystko wokół drogi.
Alicja westchnęła.
- Może... może jednak ten miecz się przyda? Do wyrąbania sobie ścieżki, oczywiście. - Pospieszyła z zapewnieniem.
Księżna skinęła głową, a potem machnęła dłonią na swego pierzastego sługę by wskazywał drogę. Nie było łatwo. Ciernie niemal zdawały się żyć, próbując skaleczyć przechodzące kobiety, albo podrzeć im ubrania. Alicja bardzo, ale to bardzo starała się nie być fajtłapą i uważnie ścinała co bardziej rozochocone pędy, ale i tak nie obyło się bez paru rozdarć. Rękawiczka, ramiączko... to był pikuś. Nawet tych kilka falbanek na spódnicy można było przeżyć, ale gdy jedna z wyjątkowo złośliwych gałęzi zahaczyła o dekolt sukienki, Alicja usłyszała szelest rozrywanej materii. Gdyby nie śnieżnobiały stanik pod spodem, z pewnością mogłaby teraz uchodzić za jedną z półnagich Amazonek. Księżnej wcale nie szło wiele lepiej. Jedno ramiączko kreacji się rozpruło, co jeszcze nie było takie złe, ale wyjątkowo ostry krzaczor kompletnie rozerwał cienką warstwę sukni, niemal w pełni obnażają prawy pośladek. Tak sponiewierane, obe kobiety dotarły do niewielkiej, drewnianej szopy przyklejonej do zamkowego muru. Czarne ptaszysko usiadło na spadzistym dachu i zakrakało.
- Teraz żałuję, że nie kazałam pojechać z nami jakiejś służbie - stwierdziła arystokratka, wcale nie ukradkowo przyglądając się odsłoniętemu ciału towarzyszki.
Alicja musiała się zdecydować czy zamierza się zasłaniać i wyglądać jak ofiara przemocy, czy raczej dumnie wkroczy do budynku z dłonią wspartą przezornie na rękojeści miecza. Wybrała tę drugą opcję.
- Halo, jest tu kto? - zawołała pod drzwiami. Odpowiedział jej jakiś metaliczny brzęk, po którym nastąpiło parę różnych hałasów. Nikt jednak nie otwierał. Młoda kobieta pociągnęła za klamkę i stwierdziła, że drzwi są otwarte, choć wnętrze było bardzo mroczne i nieprzyjemnie pachniało.
- Skąd oni wiedzą, że tu jest Klucznik? - zapytała Alicja nim weszła do środka.
- Kruki są bardzo spostrzegawcze - odpowiedziała Księżna, jakby to było po prostu oczywiste.
Nie była to zbyt przekonywująca odpowiedź, jednak żeby nie wyjść na tchórza, Alicja ostrożnie weszła do środka.
- Halooo, szukamy klucznika... - powiedziała niepewnie. Jej wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności i zaczęła rozróżniać kształty grabi, sekatorów, wiader i wielu innych narzędzi. Przypominało to trochę szopę starego Toma. Na środku, intensywnie pachnąc jakimś wyjątkowo kwaśnym zapachem, leżał ogromny klucz. Nie tylko rozmiar sprawiał, że był wyjątkowy. Wyjątkowości bardzo pomagało to, że nosił czapkę, miał ręce i nogi. Przekrzywił płaską, okrągłą głowę i łypnął na intruza wielkim okiem.
- Choo mie buuzi? - wymamrotał jakoś, mimo że Liddellówna nie widziała nigdzie ust.
- Księżna Pani przybywa z wizytą do swojej siostry. - Powiedziała, celowo pomijając swoją osobę. - Pospiesz się i otwórz jej natychmiast bramę.
- Ojejejej - zajęczał i zaczął z trudem tarabanić się na nogi. Kiedy tylko wstał, przewrócił się o leżące grabie i zrzucił sobie na głowę nożyce. Zachowywał się jak słoń w wyjątkowo niebezpiecznym sklepie z porcelaną, więc Alicja zdecydowała się szybko wyjść na zewnątrz. Kiedy i Klucznik tego dokonał, Księżna popatrzyła na niego krytycznie.
- Znowu kąpał się w occie winnym - stwierdziła szeptem. - Jest kompletnie pijany - a już głośniej rozkazała. - Weź ze sobą sekator, będziesz nam wycinał drogę do bramy.

Dzięki temu, że metalowy Klucznik szedł przodem i torował przejście, ubrania kobiet nie ucierpiały już tak bardzo. Blondynka czuła jednak na sobie spojrzenia towarzyszki, która może i przyjęła do wiadomości że nie dane jej będzie niczego dotknąć, ale to nie znaczyło, że się nie napatrzy. Kiedy dotarły do powozu i bramy, Klucznik pochylił się przed dziurką od klucza, wziął lekki rozbieg i kompletnie nie trafił, zakleszczając się między prętami. Arystokratka jęknęła cierpiętniczo obserwując tę scenę.
Alicja również się skrzywiła, po czym pokonując własną niechęć i zapach podeszła do Klucznika, by pomóc mu się wytarabanić spomiędzy prętów.
- Baho ziękujeee - wyjęczał. Księżna też do niego podeszła, podtrzymując od drugiej strony.
- Skoro sam nie umie trafić do dziurki, to my będziemy same musiały go wsadzić - stwierdziła. - Na trzy.
Odliczyła skrupulatnie i wspólnie nakierowały ogromny klucz na zamek. Wsunął się ze zgrzytem i przekręcił niezdarnie. Brama, z upiornym jazgotem, uchyliła się.
- Uff, wreszcie. - Powiedziała Alicja, choć w duchu czuła rosnący niepokój. Spojrzała na Księżną, czy ta zamierza iść dalej.
- To możemy jechać dalej - ta stwierdziła z ulgą. - Spacery mi szkodzą. Wolę inne aktywności fizyczne - uśmiechnęła się na ten swój lubieżny sposób.
Ten uśmiech przypomniał w jakiś dziwny sposób Alicji o ladacznicy, którą widziała w porcie. Posmutniała. Miała nadzieję, że to jednak nie była alternatywna Księżna. Mimo wszelkich lubieżności, naprawdę polubiła tę kobietę.
Powóz toczył się po nierównej drodze. Po prawej i lewej ciągnęły się ostre żywopłoty. Nie było widać królewskich żołnierzy, ale same ogrody były tak wrogie, że trudno było sobie wyobrazić jakąkolwiek armię, która chciałaby się przez nie przedzierać.


3

Wtem konie zarżały, a kruki podniosły gniewne krakanie. Powóz stanął tak nagle, że Alicję wcisnęło w oparcie, a Księżna prawie upadła. Zagniewana otworzyła drzwi i zawołała z wyrzutem.
- Kto śmie zatrzymywać mój powóz?
- Straż królewska - padła odpowiedź. - Mamy rozkaz ścinać każdego niezapowiedzianego gościa - słowa te były wypowiedziane z upiornym chłodem i spokojem.
Dziewczynę zamurowało. Znów zacisnęła dłoń na rękojeści miecza, lecz po chwili rozluźniła ją. To wszak była ostateczność - walczyć. Wstała za to i spojrzała gniewnie na strażników.
- Głupcy! Przyjrzyjcie się lepiej. To Księżna, siostra Królowej. Przybywamy na zaproszenie jaśnie pani by... porozmawiać z nią o zbliżających się urodzinach Księcia. - Blefowała.
Karciana straż wyglądała upiornie. Niczym połączenie brydżowej karty i kościotrupa, nawet jeśli nie brzmiało to sensownie. Po prostu tak wyglądali. Z tym ścinaniem głów był jednak pewien problem. Nie mieli przy sobie żadnych halabard, toporów, a nawet mieczy. Za to każdy z nich trzymał przy boku parasol.
- Ale każdy to znaczy każdy... - zawahał się Dziewiątka Trefl, najstarszy ze wszystkich strażników.
- A czy każdy jest Księżną? - spytała rezolutnie Księżna.
- No... no nie jest? - odparł z jeszcze większym wahaniem, spoglądając po swoich podwładnych.
- Za to strażników ma aż za wielu i pewnie chętnie zetnie kilku, którzy naprzykrzają się jej siostrze. - Dodała od siebie Alicja.
- Co tam się dzieje?! - zawołał nagle ktoś z oddali. Głos był męski i znajomy. Po kilku sekundach, w polu widzenia Liddellówny pojawił się Kawalerzysta, jak to zwykle bywało bez konia.
Alicja szybko schowała się do powozu. Nie wiedziała wszak czy to spotkanie może jej wyjść na dobre, czy na złe, jeśli Kawalerzysta ją rozpozna.
- To się tu dzieje, że ci durni żołnierze chcą ściąć głowę królewskiej krwi - wyniośle odparła Księżna. Nawet z wnętrza powozu blondwłosa usłyszała, jak Kawalerzysta strzelił obcasami.
- Wasza Książęca Mość, to niewybaczalne - zakrzyknął. - Karty, przepuścić natychmiast powóz.
Alicja odetchnęła z ulgą, ale przezornie wciąż się nie wychylała. Starsza z kobiet też wygodnie usiadła i zaraz ruszyły w dalszą drogę.
- Urodziny Księcia? - spojrzała na Alicję, przywołując jej blef. - Musiałabym zamówić dla niego jakiś tort. Tylko siostrze pewnie by się nie spodobało, kiedy dmuchałabym na jego świeczkę - mrugnęła okiem. To chyba w jej rozumieniu miało rozluźnić atmosferę po groźbie ścięcia. Dziewczyna więc wysiliła się na delikatny uśmiech.
- No i chyba nie moglibyście zaprosić Królowej. - Dodała od siebie.
- Przecież nie kazałaby mi ściąć głowy, kiedy wciąż miałabym jego członka w ustach - zapewniła, machając lekceważąco ręką. - To by mogło uciąć królewską linię.
- Widzę, że ten incydent nie pozbawił cię pieprznego humoru. - Zauważyła Alicja, po czym dodała już ze szczerym uśmiechem. - Podziwiam cię za to, Pani.
- Dziękuję - powiedziała zupełnie nieskromnym tonem.
Przejażdżka nie trwała już długo. Tym razem pojazd zatrzymał się z większa gracją, zakręcając na placyku. Woźnice zakrakały, dając znać, że czas wysiadać. Konfrontacja z Królową zbliżała się nieuchronnie. Alicja czuła niemal namacalnie jak zjadają ją od pięt nerwy. Ostrożnie wysiadła z powozu, w ślad za Księżną, która wydawała się zupełnie lekceważyć groźbę ścięcia głowy. Zamek wyglądał upiornie. Piękne, białe marmury z dziecięcych marzeń zostały zastąpione nijaką szarością. Schody prowadzące do wejścia były popękane, a w każdej szczelinie zalegała stęchła woda. W głównym hallu było jeszcze gorzej. Podłogi i ściany pokrywała jakaś czarno-biało-czerwona papka. Z początku trudno było Alicji określić co to było. Wtem jeden z płatów substancji na który nadepnęła pękł, ukazując pod spodem przerażone oko. To byli rozpuszczeni przez deszcz karciani wartownicy!


4


_____________________
1 - grafika autorstwa Vest
2 i 3 - grafika autorstwa Luisa Melo
4 - grafika z książki „The Art of Alice Madness Returns”
 
Zapatashura jest offline  
Stary 19-06-2018, 23:04   #74
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Alicja odskoczyła przestraszona i od tej chwili stąpała tak, by omijać wszystko, co kiedyś mogło być żywe swoimi stopami.
- Trochę... tu się pozmieniało... - powiedziała i spojrzała na Księżną, by ocenić jej reakcję. Zauważalnie pobladła i przyłożyła chusteczkę do ust. Słyszała plotki o kłopotach w zamku, ale zobaczyć to na własne oczy to zupełnie co innego.
- To Wiedźma - powiedziała stłumionym głosem. - To musi być jej wina.
- Aż dziwne, że Królowa wciąż nie straciła jej głowy.
- Mruknęła Alicja, idąc ostrożnie dalej w głąb korytarza.
- Po tym co się dzieje? Na pewno chce. Tylko musiałaby wysłać kogoś z toporem za Krainę - odpowiedziała, prowadząc towarzyszkę. Szybko jednak obie stanęły przed gąszczem roślin, które zupełnie zablokowały drogę. Arystokratka była tym zbita z tropu.
- Cóż, muszę chwilę pomyśleć nad alternatywną trasą - przyznała. Zamek, choć zdewastowany, pozostawał ogromny i pewnie łatwo było się w nim zgubić. Nieoczekiwanie jednak, w korytarzu pojawił się potencjalny przewodnik. Lub potencjalny problem, różnie mogło być.
- Kto śmie przemierzać te korytarze? - zapytał dziwnie drżący głos. Alicja odwróciła się i za swoimi plecami zobaczyła szachowego konika, który od swoich normalnych pobratymców różnił się wzrostem (był bowiem wyższy od dziewczyny) i tym, że poruszał się sam.
- Jaśnie Pani Księżna przybyła odwiedzić swoją siostrę, sługo. - Przedstawiła towarzyszkę Alicja, sprowadzając się na razie do roli jej cienia. Zaprowadź nas do swojej pani, skoro już tu jesteś!
Koń zarżał i wycofał się pokracznie, skręcając na końcu w lewo.
- Wasza Książęca mość - skłonił łeb. - To zaszczyt.
- Czuj się zatem zaszczycony i prowadź do królowej
- nakazała Księżna, nietypowo wyniosłym tonem.
Koń jeszcze raz się skłoniła i zgodnie z poleceniem zaczął pokazywać drogę. Szedł śmiesznie, dwa kroki do przodu i jeden w bok, jak przystało szachowej figurze. Im bardziej zagłębiały się w zamkowe korytarze i schodowe klatki, tym częściej spotykały innych mieszkańców zamczyska. Karcianych żołnierzy i dworzan było mało, za to całkiem sporo pionków. Kiedy za jednym z zakrętów przewodnik natknął się na gońca zarżał z ulgą i wydał polecenie.
- Szanowna Księżna Protektorka przybyła na audiencję do Królowej. Pośpiesz ją o tym poinformować.
Goniec skłonił się dwornie i pospieszył w głąb korytarza, co i rusz odbijając się to od jednej ściany to od drugiej, byle tylko poruszać się po przekątnej.
- Bardzo dużo tu sług Króla, zauważyłaś? - zagadnęła cicho starsza z kobiet.
- To... dobrze czy źle? - Dziewczyna nie była pewna jakie stosunki panowały między Królową a Królem, toteż nie do końca potrafiła zinterpretować tę informację.
- Chyba dobrze, są mniej skłonni do ścinania głów - podpowiedziała. - Spodziewałam się raczej, że figury będą patrolować ogrody, a karty przebywać pod dachem. Sama rozumiesz, ten deszcz.
Przewodnik radził sobie całkiem nieźle, aż do czasu gdy trafili na dość tłoczny korytarz. Biedny koń nie mógł wykonać ruchu, bo wszędzie wadziły mu karty albo pionki. Zarżał nerwowo, spoglądając na obie kobiety.
- Proszę o trochę cierpliwości. To królewski zamek, sporo się tu dzieje.
Alicja nie skomentowała tego. Nie chciała “przedobrzyć” efektu herolda Księżnej, nadmiernie popędzając zamkowe sługi. Niektórym jednak cierpliwości nie starczało. Alicja usłyszała bowiem nieoczekiwanie znajomy, kobiecy głos.
- W takim tempie na pewno spóźnimy się na audiencję. Tak być nie może! Chodź, przejdziemy bocznym przejściem.
Z tłumu wyłoniła się Biała Królik, jak zwykle bardziej rozebrana niż ubrana. W jednej ręce kręciła pękiem jakichś kluczy, a drugą ciągnęła za sobą męża.
Alicja wskazała ich Księżnej.
- Może też skorzystamy z tej opcji bocznej? - zapytała. Nie chciała jednak robić niczego wbrew zasadom z własnej inicjatywy. Stosunki z Królową były już i tak dość napięte, mimo upływu lat.
- To najlepsze i najgodniejsze rozwiązanie - zgodziła się arystokratka. - W końcu mnie nie wypada tu po prostu czekać.
Tak stwierdziwszy ruszyła prędkim krokiem za króliczą parą. Króliczyca, nawet się spiesząc, kręciła kusząco biodrami, co musiało bardzo rozpraszać Zająca, gdyż często się potykał. Przynajmniej dzięki temu nie było trudno za nimi nadążyć. Uszata zatrzymała się przy jakichś drzwiach i przekręciła klucz w zamku. Przemknęła się szybko do środka, a Księżna tuż za nią. Okazało się, że była to ukryta klatka schodowa.
- No tak, przejście dla służby - pokiwała głową starsza z kobiet. - Sprytnie. Tylko czy nam nie uwłacza?
- To zależy od ciebie, Pani.
- No, zdecydowanie uwłacza
- stwierdziła. - Ale przecież nie będę czekać w jakimś korytarzu.
Jak powiedziała tak i zrobiła ruszając na górę. Poruszały się wolniej od Królików, którym jak zwykle się spieszyło. Kiedy dotarły do drzwi sali tronowej (Alicja po prostu wiedziała, że to właśnie tutaj), Biała Królik nerwowo poprawiała uszy, a Marcowy Zając swój krawat.
- Pamiętaj, żeby się cały czas kłaniać - mówiła nerwowo kobieta. - Im niżej masz głowę, tym trudniej ją ściąć.
Miała jeszcze inne rady, które chciała przekazać, ale Księżna weszła im w słowo.
- Szanowni państwo, czy po starej znajomości nie puścilibyście nas przodem? Mamy ważną sprawę do Królowej.
- Ależ jasne, oczywiście, z przyjemnością
- zapewnił od razu Zając, wprost rzucając się na okazję, by odwlec w czasie audiencję.
- Wcale, że nie - zaprzeczyła jego żona. - To bardzo ważna wizyta. Nie możemy się na nią spóźnić.
- Kto mówi o spóźnianiu?
- Alicja posłała króliczyce uśmiech - My tylko wejdziemy na słówko. To tylko chwila... akurat żeby dać mężowi porządnego... buziaka - rzuciła, obrzucając parkę sugestywnym spojrzeniem. Aż sama się sobie dziwiła.
- Wszyscy tak mówią - nie dawała za wygraną. - Pójdziecie, będziecie rozmawiać z Królową pół godziny a potem zetną... - nie dokończyła, klepnięta przez męża w pupę. - No wiesz, w takim momencie? - ofuknęła go. Marcowy Zając jednak się tym nie przejął.
- Przecież szanowna Księżna by się za nami wstawiła - stwierdził.
- Ależ to oczywiste, nie trzeba wspominać - potwierdziła od razu arystokratka.
- A jeśli już nasze głowy mają zostać ścięte, to dobrze byłoby ostatni raz z nich skorzystać - zaoferował Białej Królik.
- No, może masz rację... - ulegała.
- Tu niedaleko
- wtrąciła się jeszcze Księżna - jest taki ustronny schowek. A w takich schowka można robić różne rzeczy, prawdy Alicjo?
“Skąd ja mam to wiedzieć?”
- chciała zapytać zawstydzona tematem dziewczyna, lecz mając na względzie dobro sprawy tylko skinęła głową twierdząco.
Królicze małżeństwo dało się nakłonić. Marcowy Zając poluzował krawat i pociągnął żonę w kierunku schowka. Liddellówna i Księżna były pierwsze w kolejce na audiencję. Doskonale się składało, bo treflowy kasztelan uderzył laską w podłogę i otworzył z trudem drzwi do sali tronowej.
- Jej Wspaniałość, Księżna Krainy Dziwów - zaanonsował.
- Uszy do góry - szepnęła jeszcze arystokratka. - Masz moje poparcie.
Alicja uśmiechnęła się blado, darując sobie jednak uwagę, że o uszach to akurat nie z nią powinna rozmawiać a z królikami.

Po tych słowach Księżna wkroczyła do środka, zaś Alicja zaraz za nią. A było do czego! Choć reszta zamku podupadła, to Królowa dbała o to, by podejmować poddanych z prawdziwą pompą. Kolumnady ciągnęły się wysoko w górę i powiewały na nich królewskie proporce. A o to powiewanie dbały wiszące na kolumnach małpy, które dmuchały ile miały sił w płucach. Wzdłuż czerwonego dywanu kłębili się członkowie dworu - diamentowe karty. Im wyższe miały wartości, tym bliżej stały tronu. A na tronie, wyniosła i gniewnie spoglądająca na przybyszy, siedziała Czerwona Królowa. W kruczoczarne włosy wpiętą miała czerwoną koronę, krągłości opięte miała doskonale dopasowaną, czerwoną suknią, w dłoni trzymała atrybut władzy, berło czerwone, a od czasu do czasu wachlowała się czerwonym wachlarzem. Można było dostrzec w tym wszystkim motyw przewodni.
- Wasza siostrzana Wysokość - Księżna skłoniła się dwornie.
Alicja spojrzała w oczy Królowej i również się skłoniła, choć nie tak głęboko.
- Bądź pozdrowiona Królowo Kier, dobrze oglądać cię w zdrowiu - rzekła.
- Ależ to Alicja! - krzyknęła władczyni mocnym, altowym głosem. - Sprowadzasz ją do mnie, siostro, bez łańcuchów? - Poderwała się z tronu i wymierzyła w Liddellównę berło. - Ściąć ją natychmiast!

Wywołało to pewną konsternację. Nie dlatego, że nikt się nie spodziewał nagłego rozkazu, tylko dlatego że nie było nikogo, kto miałby się go podjąć. Kasztelan stał na korytarzu, a członkowie dworu spoglądali jeden na drugiego. Strażników królowej nie było nigdzie widać.
- Może jednak wstrzymamy się z egzekucjami, Królowo? - zaprotestowała Księżna, miękkimi słowami ale mocnym tonem. - Wpierw choć wysłuchaj Alicji.
- Jeszcze czego? Doprowadziła do inwazji na moje królestwo! To zasługuje na ścięcie prawie tak bardzo, jak oszukiwanie w krokiecie
- piekliła się monarchini.
- Wiem jak pokonać Wiedźmę! - Krzyknęła z mocą Alicja, by przebić się przez ogólny harmider.
Królowa Kier zastygła w bezruchu. Zamrugała oczami. Tupnęła parę razy stopą. W końcu ponownie zabrała głos.
- Zawieszam karę ścięcia - ogłosiła z teatralną emfazą. - Wyjaśnij, jak masz zamiar tego dokonać?
Alicja nagłym ruchem wyciągnęła miecz z pochwy i uniosła go do góry.
- Poznajesz to ostrze Królowo? - zapytała i nie czekając na odpowiedź, dodała - Pokonam dla ciebie Wiedźmę, jeśli ty pomożesz mi pokonać Lalkarza. Który zresztą jest jej sojusznikiem.
To rzekłszy, schowała ponownie broń.
- Zetniesz jej głowę? - spytała i wcale nie umiała ukryć entuzjazmu na tę myśl.
- Postaram się. Jeśli będę mieć twoje wsparcie. - Potwierdziła Alicja, choć w duchu wcale takiej pewności nie czuła.
Monarchini opadła powoli na tron, dając sobie czas na przemyślenie słów blondwłosej.
- A czego ośmielisz się żądać od korony, w ramach tej… pomocy? - zapytała lekceważąco.
- Chcę byś jeszcze raz powiodła swoje wojska na Lalkarza. A ja... ja stanę na ich czele. - Dziewczyna sama nie wiedziała skąd brała w sobie tę dumę i wyniosłość. Stała jednak wyprostowana i patrzyła dumnie w kierunku tronu - jak przystało na prawdziwą bohaterkę.
- A czy prawdziwa bohaterka - sarkazm w głosie Królowej był wprost namacalny - ma doświadczenie wojskowe?
Księżna ukradkowo ścisnęła dłoń dziewczyny, by milcząco dodać jej odwagi.
- Niestety nie Królowo. Mam tylko doświadczenie z potworami. Tymi prawdziwymi i tymi w ludzkiej skórze. - Alicja spojrzała na władczynię znacząco. Cokolwiek miało jej to dać do zrozumienia, przeleciało nad głową.
- To cechy żołnierza, nie dowódcy. Ale mogłabyś faktycznie iść w pierwszej linii - ostatnie zdanie powiedziała ciszej, jakby do siebie. - Ale chwila - znowu poderwała się gniewnie. - To ty ostatni raz sprowadziłaś na moje ziemie armię Lalkarza! Czemu miałabym pozwolić ci to zrobić ponownie?
- Ponieważ
- tym razem Księżna wtrąciła się na głos - kiedy Wiedźma osłabia nasze królestwo ulewami, Lalkarz na pewno coś przygotowuje - stwierdziła.
Nie spodobało się to Królowej, bowiem stało w sprzeczności z jej oczekiwaniami. Z oczekiwaniem, że będzie mogła za coś ukarać Alicję.
Rozumiejąc tę “potrzebę”, dziewczyna złożyła ryzykowną deklarację.
- Jeśli go nie pokonam, jeśli mi się nie uda a jakimś cudem ocaleję, sama zgłoszę się do ciebie Królowo, by ścięto mi głowę - rzekła donośnie.
Księżna aż westchnęła słysząc te słowa, za to Królowa się rozpromieniła.
- Zgoda! - zawołała. - Zgoda - powtórzyła ciszej. - Każę przygotować dla ciebie przedział w pociągu, który zawiezie cię na obrzeża Krainy. Stamtąd wyruszysz zgładzić Wiedźmę.
- I Lalkarza.
- Dodała Alicja - Ty pomożesz mi z nim, ja ci pomogę z nią. I jeśli zechcesz mnie wystawić, droga Królowo, pamiętaj, że pozbawienie mnie głowy nie rozwiąże twoich problemów z tą dwójką, a wręcz może sprawić, że poczują się bezkarni. - Dodała na koniec dziewczyna ostrzeżenie.
- Nie przeceniaj swoich możliwości, dziewczyno. Moja armia już raz pokonała armię Lalkarza, może to zrobić ponownie - butnie stwierdziła monarchini. - A ty jesteś moją posłanniczką śmierci, a nie polityczną partnerką. Audiencja skończona - stwierdziła.
Cóż było więcej rzec? Alicja ukłoniła się sztywno i wyszła, wraz z Księżną.
- Nie poszło tak źle. Dalej masz głowę na karku - zauważyła pozytywnie starsza kobieta.
Na korytarzu czekały już oba króliki. Powiedzieć, że ich ubrania były w nieładzie to jakby nie powiedzieć nic. Za to wydawali się znacznie bardziej zrelaksowani.
- Alicjo, poczekasz jeszcze chwilę? - zapytała arystokratka. - Obiecałam wstawić się w ramach jakichkolwiek problemów za Marcowego Zająca i małżonkę.
- To prawda
- przytaknęła Biała.
- Bylibyśmy zobowiązani - dodał mąż.
- Oczywiście. - Alicja słuchała jednym uchem, zastanawiając się co powinna teraz zrobić. Nie dane jej jednak było spędzić za wiele czasu sam na sam z myślami. Chwilę po tym, jak towarzysząca Liddellównie trójka zniknęła, na korytarzu pojawił się Diamentowy Walet. Był tak chudy, że prześlizgnął się przez drzwi ledwie uchylając je na szparkę.
- Panna Alicja? - zapytał, choć przecież oczywistym było, kim była. - Do czasu przyszykowania pociągu, Królowa nakazała zaprowadzić pannę do pokoju gościnnego. Mam zadbać o pani potrzeby i odpowiadać na pytania.
- Dziękuję, ale czekam na Księżną.
- Odparła Alicja, spinając się lekko. Nie była pewna czy Walet faktycznie miał jej tylko usługiwać, czy raczej pilnować.
Karciany szlachcic przestąpił z nogi na nogę, wyraźnie nie spodziewając się takiej reakcji.
- Jej Łaskawość Księżna na pewno do panny dołączy - spróbował nalegać.
- Ale ja obiecałam zaczekać - rzekła z naciskiem - Czyżbym nie miała wyboru? To chcesz mi powiedzieć? - Alicja zmarszczyła brwi.
Gdyby mógł, to pewnie właśnie to by powiedział, ale zamiast tego odchrząknął i odpowiedział z rezygnacją w głosie.
- Nie, naturalnie, że nie. Zaczekamy na Księżną.
Nie trwało to szczególnie długo. Zza grubych drzwi nie słychać też było żadnych krzyków, ani hałasów, więc bardzo możliwe, że Królowa nie kazała nikogo ściąć. Niezaprzeczalnym dowodem na to było ponowne pojawienie się na zamkowym korytarzu Białej Królik i Marcowego Zająca. Mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby kamień spadł mu z serca, uszy oklapły mu ze zmęczenie i stresu, za to kobieta była cała w skowronkach.
- Och, królewska audiencja. I to przy tylu świadkach! Nasza pozycja społeczna znacznie wzrośnie!
Zając jedynie potakiwał głową. Księżna wyszła z sali tronowej chwilę później.
- Jak poszło? - zapytała Alicja, przyglądając się jej minie. Była trochę znudzona.
- Moja kochana siostra się nie zmienia. Audiencja podobna do audiencji, Alicjo - stwierdziła, samej spoglądając na Waleta.
- A ten tu po co?
- Z rozkazu Królowej ma się mną zająć...
- dziewczyna spojrzała znacząco na Księżną, dając jej do zrozumienia co myśli o tej “opiece”.
- Z rozkazu Jej Królewskiej Mości, mam odprowadzić gościa do pokoi i zadbać o jego wygody.
- Naprawdę?
- spytała z wyraźnie wyczuwalna nutą sarkazmu. - Prowadź zatem, dobry panie. My za tobą.
Karciany człowieczek przez chwilę otwierał i zamykał usta, jakby chciał znaleźć jakąś odpowiedź, ale w końcu zrezygnował i powlókł się noga za nogą przez korytarz.
- Spodziewałam się raczej, że siostra każe ci stać na deszczu - szepnęła arystokratka.
- I naprawdę myślisz, że nie chodzi o kontrolowanie mnie? - zapytała Alicja półszeptem - Albo atak w śnie?
- Ależ wprost przeciwnie, dokładnie tego bym się spodziewała. Ataku we śnie
- pokiwała głową Księżna, ale kąciki ust unosiły jej się w uśmiechu. - Musiałabym cię pilnować całą noc i nie spuszczać cię z oka.
Alicja zamrugała. Po czym uśmiechnęła się szeroko.
- Twoje towarzystwo, pani, będzie dla mnie niezmiernie miłe, a Królowa mam nadzieję, zadbała o duże łoże? - to pytanie było skierowane do Waleta.
- O wygodne - zapewnił. - A dla Księżnej Pani przygotujemy osobną komnatę - dodał, lecz szybko został zagłuszony.
- Wykluczone. Nie słyszałeś, co powiedziała Alicja? Moje towarzystwo będzie jej miłe.
Karta zamilkła, wpatrując się w kamienną podłogę.
- Rozumiem, każę służbie wnieść drugie łoże.
- Po co drugie? Tak, jak mówiła Alicja. Wystarczy duże
- zapewniła, uśmiechając się w ten swój lubieżny sposób. Czy pozwalała sobie wszędzie na taką postawą? Walet nie zgłaszał już więcej protestów. Alicja również. Choć wiedziała, że nie obędzie się bez odmawiania Księżnej i pewnie kilku wstydliwych dla niej sytuacji, towarzystwo siostry Królowej gwarantowało jej bezpieczeństwo na terenie wroga.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 10-07-2018, 19:30   #75
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
XXXII. Poszukiwania nauczycieli


Senny tryumf nad Czerwoną Królową sprawił, że Alicja od rana miała dobry nastrój. Tak dużo się w jej życiu zmieniało i to przez jej własne decyzje, upór i odwagę. Żadne tam prowadzenie za rączkę i grzeczne potakiwanie. Miała odpowiedzialną pracę, nudne lekcje miały zostać zastąpione bardziej interesującymi i to z nowymi ludźmi. Może ci okażą się intrygujący i nie będą traktować dziewczyny jak niezdary? Ciekawe, czy pani de Fou zgodzi się udzielać jej lekcji? I kto zostanie jej nauczycielem tańca? Tego, że matka mogłaby się na nic nie zgodzić, nie przyjmowała nawet do wiadomości. I los jej najwyraźniej sprzyjał, bowiem pani Liddell, choć dąsała się przy śniadaniu i stroiła miny, zgodziła się na propozycje Henry’ego. Nudne posiadówki u pani Proppery stały się przeszłością przez jedną, przychylną decyzję. Oznaczało to, że przez najbliższe dni Alicja miała mieć więcej czasu dla siebie, wszak najęcie nowych nauczycieli musiało swoje zająć.
Dzień stawał się zatem lepszy i lepszy. Nauczycielka francuskiego mogła przecież stać się oknem na kontynentalne obyczaje i plotki. A tancerz… no, tancerz mógłby w końcu potwierdzić, że panna Liddell ma duży talent! Z tego wszystkiego Alicja nie myślała nawet o liście od Hargreavesa… aż do chwili, gdy pomyślała. I znowu coś ją ukłuło.
Otworzyła szufladę szafki nocnej i jeszcze raz spojrzała na prezent. Czy powinna go odesłać? To na pewno zabolałoby Reginalda. Z drugiej zaś strony, czy przyjmowanie go nie stanowiło jakiegoś rodzaju niewypowiedzianej obietnicy. Odetchnęła głęboko. Nie, jeśli da znać młodemu sportowcowi, że nie może liczyć na więcej niż jej przyjaźń.
Usiadła przy sekretarzyku i powoli zaczęła kreślić odpowiedź, celowo pomijając wcześniejszą grę powitań.

Cytat:
Drogi Reginaldzie
Mam nadzieję, że mój list zastanie Ciebie i Twoją siostrę w dobrym zdrowiu. Dziękuję za podarek, jest bardzo <dłuższą chwilę myślała nad właściwym określeniem> ładny.
Myślę jednak, że nie powinieneś składać obietnic, jeśli nie musisz tego robić. Życie jest zbyt nieprzewidywalne, by być wszystkiego pewnym. U mnie na przykład wiele się ostatnio dzieje i mam szansę wyjechać za granicę za jakiś czas. Pracuję też w biurze ojca, więc jeśli zechcesz odpisać na ten list, dołączam nowy adres. Niestety, nie mogę zapewnić, że ktoś go nie przechwyci, dlatego prosiłabym, byś uwzględnił to w treści.

Pozdrawiam i życzę Ci miłego dnia
A.
I to tyle. Miało być sympatycznie, miło, ale... nic poza tym. Będzie co ma być.
Jeszcze tego samego dnia, po obiedzie, ojciec poprosił Alicję o rozmowę. Był trochę ospały po pełnym posiłku, zatem i konwersacja nie mogła być zbyt wymagająca.
- Wspominałaś o jakiejś znajomej Williama w temacie nauki francuskiego, prawda? - zagadnął, nabijając tytoniem fajkę.
- Owszem papo. Chodziło mi o panią de Foe. Pannę. - Poprawiła się po chwili.
- Może przejechałabyś się ze mną w sobotę do Elisabeth? - zaproponował. - Rodzinna herbatka dobrze mi zrobi, a i będzie okazja by zapytać o tą… de Foe - powtórzył ostrożnie obco brzmiące nazwisko.
Dla Alicji oznaczało to kolejne zmarnowane popołudnie, bez dostępu do farb czy książek, ale czy wielkie sprawy nie wymagały poświęceń. No i mogłaby pewnie zobaczyć swoją kotkę. Skinęła więc głową.
- Bardzo chętnie.
- Tylko tyle? Chętnie - przekomarzał się ojciec. - Myślałem, że będziesz się cieszyć na myśl o wizycie u siostry. Jakieś ciasto upieczesz - zaśmiał się dobrodusznie. - No dobrze, a w międzyczasie będę szukał w prasie ogłoszeń nauczycieli tańca. Chyba, że na tym polu też masz jakieś znajomości?
- Przeceniasz papo towarzyskość mojej natury - odpowiedziała Alicja, starając się nie śmiać. Oczy błyszczały jej jednak podejrzanie wesoło.
- Na pewno? - nie ustępował pola. - Przypominam sobie młodą damę, która zamiast siedzieć w swoim pokoju bardzo pragnęła spędzać czas w portowym biurze.
Dziewczyna nie wytrzymała i na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- To co innego, tutaj czuję się przydatna. A spotkania towarzyskie... zazwyczaj niczemu nie służą poza wymianą plotek i jedzeniu ciasta, które jak sam zauważyłeś papo, ktoś musi upiec.
Ostatecznie, to pani Proust musiała w piątkowy wieczór przygotować ciasto, tak aby w sobotę Alicja mogła schować je do koszyczka i zawieźć do siostry. Rzadko ją odwiedzała, nie mając z kim jeździć. Rodzice zawsze byli tacy zajęci. Tego dnia jednak Henry przygotował się bardzo wcześnie, przystrzygł równo brodę, ubrał śnieżnobiałą koszulę i dobrze nakrochmalony kołnierzyk. Stroił się, jakby czekały go negocjacje handlowe, choć w rzeczywistości pewnie tylko chciał okazać należny szacunek gospodarzom. Nawet, jeśli byli nimi jego własna córka i zięć. Przygotował sobie także kilka stron gazet, w roli notatek o tematach, które chciał podjąć z Williamem. Bez wątpienia dotykały jakichś nowych ustaw Izby Lordów, albo pogłoskach o wzroście zapotrzebowania na jakieś towary. Nic ciekawego, ale jako pracownica spółki handlowej panna Liddell chyba musiała tego posłuchać... o ile Lizzie da jej ku temu okazję.
Najęty powóz czekał przed domem, a biały koń nerwowo stukał kopytem, zirytowany przez londyńską mżawkę.
- Tylko się tam nie upijcie z Williamem - Lorina strofowała męża, choć Alicja nigdy nie widziała ojca pijanego.
- Oczywiście kochanie.
- Alicjo, niczego nie zapomniałaś? - matka zmieniła ofiarę.
Dziewczyna zastanowiła się, po czym pokręciła przecząco głową. Nie mogąc znaleźć już innego tematu, do którego mogłaby się troskliwie przyczepić, matka pożegnała się, a Liddellówna z ojcem ruszyli w drogę.
Państwo Bourke mieszkali głębiej w Londynie, ale Henry przygotował temat na rozmowę. Wręczył nieoczekiwanie Alicji kilka gazetowych stron, z różnych periodyków.
- Jest kilka interesujących ofert nauki tańca - wyjaśnił. - Szczególnie państwo Winstonowie przypadli mi do gustu. Mąż i żona, nie trzeba byłoby wysyłać z tobą przyzwoitki.
Nie mając specjalnych wyobrażeń ani oczekiwań, po prawdzie Alicja była raczej obojętna temu z kim przyjdzie jej się uczyć. By jednak nie obrażać ojca swoim brakiem zaangażowania, zaczęła przeglądać ogłoszenia czy coś innego nie wpadnie jej w oko. Jeśli się tak nie stanie, zapewne zgodzi się na propozycję rodzica. Jedna oferta wyglądała intrygująco - Jaques Lacroix, nauka tańców południowych. Blondynce przed oczami stanęły senne sceny, w których na przyjęciu u Kapelusznika Tancerz i Tancerka prezentowali tango. Tylko na coś takiego matka nigdy by się nie zgodziła. Co jednak powie na ten temat ojciec? Postanowiła spróbować.
- Może to, papo? Klasyczne tańce już znam, brakuje mi tylko swobody, a z tego co wiem, te tańce są głównie na to nastawione, żeby wyrażać emocje - zauważyła rzeczowo.
- Tańce południowe - przeczytał pod nosem. - To znaczy jakie? Francuskie? - Henry był dobrym biznesmenem, ale lwem salonowym takim sobie.
- Chyba bardziej hiszpańskie... chociaż kto wie - podsunęła Alicja, starając się nie uciekać wzrokiem.
Ojciec przez chwilę szukał w pamięci jakichś hiszpańskich tańców, a kiedy znalazł, to oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia.
- Ależ to wykluczone - sapnął. - Coby matka pomyślała? Takie pląsy nie przystoją Anglikowi.
- Czasy się zmieniają... no ale jak chcesz to sam coś wybierz, a nie pytaj mnie, papo - odparła speszona Alicja.
- Czasy może i się zmieniają, ale dobre obyczaje to dobre obyczaje - mruknął odbierając gazety. - Skontaktuję się z Winstonami - zadecydował.
Jego córka tylko skinęła głową. Nie był to dla niej tak ważny temat, by męczyć nim ojca.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 10-07-2018, 21:05   #76
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Choć Williamowi powodziło się wcale nieźle dzięki handlowaniu tkaninami, to nie zatrudniał licznej służby. Przed niewielkim, w porównaniu do domostwa Liddellów, domkiem na gości czekał sam gospodarz. Pan Bourke szarmancko otworzył przed Alicją drzwi powozu i zaoferował pomocną dłoń.
- Miło cię widzieć, szwagierko - przywitał się.
- To dla mnie przyjemność, móc znów was odwiedzić - odparła grzecznie Alicja, choć wzrokiem błądziła już po oknach domu, by dostrzec znajomy koci pyszczek.
- Nie wystarczy ci Williamie, że podlizujesz się jednej mojej córce? - zagadnął ojciec z udawana gderliwością.
- Nic na to nie poradzę. Liddellówny są wyjątkowe - to chyba miało być komplementem.
- Akurat ja i Liz nie jesteśmy zbyt podobne. - Rzekła Alicja, nie zastanawiając się czy ma to sens względem całej rozmowy - Czy moja siostra jest w domu? - zapytała.
- Gdybyście były zbyt podobne, to nie byłybyście wyjątkowe - zripostował. - Jest, szykuje do stołu. Zapraszam, zapraszam.
Elizabeth nie powitała gości w korytarzu, faktycznie krzątając się w jadalni. Co innego Dina. Czarna kulka łypnęła na przybyszów z wysokości schodów i uraczyła ich przybycie szerokim ziewnięciem. Dalej boczyła się na Alicję za tak bezceremonialne opuszczenie.
Dziewczyna jednak nie miała w sobie tej kociej dumy, toteż niemal dosłownie rzuciła się na kotkę, by się z nią przywitać i wygłaskać. Ta najpierw odskoczyła, ale nie dała się zbyt długo gonić. Wkrótce mruczała cicho w objęciach swojej pani.
- Co powie Elisabeth na twoje priorytety szwagierko? - w głosie Williama pobrzmiewała wesołość. Henry się nie wtrącał, zdejmując jesienny płaszcz i szalik.
- Oj tam, przecież żadnej nie wyróżniam. Ta była po prostu bliżej. - Odparła wesoło Alicja i ruszyła na powitanie siostry, taszcząc na rękach mruczącą, futrzaną kulkę. Pani Bourke kończyła nakładać talerze. Miała gosposię, która zresztą właśnie wnosiła wazę z zupą, ale z domu wyniosła naukę, że gospodyni zawsze przygotowuje stół. Widząc siostrę rozpromieniła się, rozwiązała fartuszek i odrzuciła go niedbale na krzesło.
- Witaj siostrzyczko - odruchowo rozłożyła ramiona, ale zorientowała się, że zgniotłaby Dinę.
Alicja przytuliła się jednak do niej... na tyle delikatnie, by nie zgnieść kotki.
- Dzień dobry, dziękujemy za zaproszenie. - Odparła. Kotka miauknęła, jakby na znak że przyjmuje podziękowania. Wywołało to na twarzy Lizzie szeroki uśmiech. Uścisnęła jeszcze serdecznie ojca i gestem zaprosiła do stołu.
- Siadajcie. Na razie jest tylko zupa, ale o tylu rzeczach chcę z wami porozmawiać, że i tak będziecie musieli czekać na rybę. - Dina zastrzygła uszami.
To Liz chciała rozmawiać z nimi? Alicja spojrzała uważniej na siostrę, jednak na razie niczego nie powiedziała, tylko grzecznie zajęła miejsce przy stole, niechętnie rozstając się z czarną kotką.
Słowo rozmowa było może lekkim nadużyciem. Starsza siostra chciała się po prostu wygadać, korzystając z odwiedzin rodziny. Wspominała o nowych sukniach, a spotkaniach towarzyskich, o wycieczce na wieś w ostatnim tygodniu lata. Kiedy gosposia zebrała talerze po zjedzonej zupie dopiero zorientowała się, że dominuje spotkanie. Odkaszlnęła nerwowo.
- A co u ciebie Alicjo? Doszły mnie słuchy, że stałaś się bardzo ważną finansistką.
Dziewczyna uśmiechnęła się skrępowana. Odpowiedziała jeszcze na kilka pytań siostry odnośnie pracy, po czym sama zapytała ją o panią de Fou.
- Zabawnie, że o niej wspominasz - stwierdziła. - Nie chciałam tego jeszcze zdradzać, ale zaprosiła nas na wiosnę do swojej rodziny we Francji.
- Do Francji? - żachnął się ojciec, słysząc tę wzmiankę. - To już nie ma innych państw na świecie?
- Och, tato - machnęła ręką. - Z Francuzami raz się bijemy, a raz przyjaźnimy. Teraz czas na to drugie. No i popłyniemy tylko do Normandii - uznała dyskusję za zakończoną, bowiem znów skupiła się na Alicji. - A czemu o nią pytasz?
Jej młodsza siostra aż podskoczyła, jakby została wywołana nagle do tablicy. Po chwili jednak opanowała się.
- Chciałabym uczyć się francuskiego. I szukam nauczyciela - odpowiedziała Alicja zgodnie z prawdą.
- Oho. A co na to nasz kochany antyfrankon? - mrugnęła Lizzie, nim odwróciła się do ojca.
- No, bądź co bądź to lingua franca. Wypada znać - mruknął.
- Will, myślisz że Anna by się zgodziła?
Pan Bourke zastanawiał się nad tym chwilę, z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Chyba tak - zdecydował w końcu. - Taką lekką pracą odwdzięczymy się jej za zaproszenie.
- Nie wiem czy uczenie mnie to lekka praca - wyznała Alicja z uśmiechem.
- Nauczyłam cię wielu rzeczy i zawsze była to dla mnie przyjemność - zaprotestowała Lizzie.
- No i skoro Anna cię już zna, to łatwiej będzie się jej zdecydować - dodał William.
Alicja tylko skinęła potakująco głową.
Drugie danie czasowo uratowało młodą Liddellównę od dalszych pytań, ale gdy sztućce zaczęły głucho stukać o puste talerze, indagowanie podjęto znowu. Konkretniej to Elisabeth ciągnęła siostrę za język, wyraźnie stęskniona i zainteresowana. Dobrze chociaż, że nie podpytywała o amantów. No bo jakby jej powiedzieć o Angusie i Reginaldzie? Szczególnie przy siedzącym obok ojcu. Alicja odpowiadała na pytania więc cierpliwie, ale raczej zdawkowo. Jej myśli coraz bardziej odlatywały ku innym światom. Jak mogła wyglądać Wiedźma w Krainie Dziwów? Jak stara baba w spiczastym kapeluszu? Jak pani Proppery? Nieoczekiwanie dziewczyna została kopnięta pod stołem.
- Znowu bujasz w obłokach - szepnęła Lizzie, dobrze znając siostrę. - Lepiej uważaj przy ojcu - ona sama nigdy nie miała nic przeciwko temu. Lubiła słuchać o zmyślonych światach, ale to przecież było wiele lat temu. Przez resztę rodzinnego spotkania Elisabeth dbała, by Alicja nie odpłynęła zupełnie.

Już po trzech dniach do posiadłości państwa Liddellów przyszedł list od Anny de Fou, adresowany do potencjalnej uczennicy. Skreślony był starannym, równym pismem, a w treści znajdowało się po równo profesjonalnych informacji, jak i kulturalnych grzeczność. Pani de Fou wymieniła naprawdę niewygórowaną cenę i sporo miejsca poświęciła spotkaniu przy herbatce, której obie były uczestniczkami. Ani słowem jednak nie wspomniała o temacie ówczesnych ploteczek. Zamiast tego pamiętała smak herbaty i kolor zasłon, który przypominał jej wody kanału La Manche. Na końcu wyraziła gotowość przyjazdu do Londynu, jeżeli tylko Alicja zgodzi się na jej warunki. I nie chodziło tutaj o finanse, tylko o miejsce prowadzenia lekcji - wszędzie, byle nie w dusznym, nudnym pokoiku pod okiem służącej. I jak tu taki list pokazać ojcu do akceptacji?
Dziewczyna westchnęła. Nie zamierzała poddawać się bez walki, toteż ruszyła w stronę gabinetu pana Liddella, by z nim porozmawiać. Zastała go, jak to zwykle bywało w takich sytuacjach, z nosem utkwionym w papierach. Niemniej na widok córki oderwał się od nich szybko.
- Czy mogę ci w czymś pomóc? - zapytał uśmiechając się ciepło.
- Pani de Fou odpisała - powiedziała i podała ojcu list, by sam zapoznał się z jego treścią.
- To bardzo szybko - stwierdził, choć głównie po to by coś odpowiedzieć. Uważnie przeczytał każdą linijkę, po czym jakby szukając czegoś jeszcze odwrócił list na drugą stronę. - Trochę dziwne to oczekiwanie wobec miejsca... - mruknął. - To gdzie będziesz się uczyć? W ogrodzie? Na jesień? A co z zimą? - dopytywał, jakby to Alicja znała odpowiedzi.
- Ja... - Alicja szybko szukała jakiegoś uzasadnienia w głowie - Ja czytałam, że to właśnie najlepsza metoda nauki - obserwować różne miejsca i je nazywać. Żeby słowa zapamiętywane były z obrazem na przykład w parku, kawiarni... no i też obserwując codzienne życie zawsze mogę zapytać nauczyciela jak coś się nazywa. W ten sposób nabywa się praktycznego słownictwa a nie... książkowego.
Henry spojrzał uważnie na córkę, ważąc jej słowa.
- To… brzmi całkiem z sensem - zgodził się. - I tłumaczy niewygórowaną cenę. Pani de Fou pewnie kosztami kawiarni obarczy mnie - burknął, ale już prawie pewne było, że się zgodzi.
- Myślę, że nie wypadałoby... zrzucać tego na nią. Postaram się zresztą żebyśmy nie wydawały w takich miejscach za dużo. Mogę też płacić ze swojej pensji... - zaproponowała Alicja. Trafiło to w handlowy zmysł ojca, który uśmiechnął się chytrze.
- A zatem zgoda. Ja opłacam lekcje, a ty te… sale lekcyjne - wyciągnął dłoń w kierunku córki.
Jako że dziewczyna nigdy nie przykładała uwagi do oszczędności, ścisnęła dłoń ojca bez żalu i uśmiechnęła się szeroko.
- Miło z panem robić interesy. - zażartowała.
- Poczytuję to sobie za zaszczyt. Możesz odpisać pani de Fou, że zgadzamy się na jej warunki i umówić pierwszą lekcję. Będziesz też musiała odebrać ją ze stacji - dodał. - A może w ogóle umówicie się w dworcowej kawiarni? Przecież podróże są głównym powodem, dla których będziesz się uczyć francuskiego.
Na tę propozycję Alicja skinęła głową i szybko się odwróciła, by ukryć triumf w oczach.
- Tak papo - powiedziała potulnie i wyszła.

Samotna wyprawa na stację kolejową, a co dopiero do dworcowej kawiarni nie wchodziła w grę. Tym razem jednak miejsce wiernego Willa albo Berty, zastąpił szwagier. Pan Bourke zaoferował się, kiedy tylko doszły go słuchy, że de Fou ma przyjechać do Londynu. Sama nie mieszkała w stolicy, tylko w Croydon. O ile Alicja pamiętała, jej nowa nauczycielka nie miała kompleksu panny z małego miasteczka. Wprost przeciwnie - kręciła noskiem na londyński brud i podkreślała jaki porządek i czystość panują w jej mieścinie.
William zabawiał, a raczej starał się zabawić, pannę Liddell konwersacją. Nie pozostawało nic innego jak grzecznie potakiwać lub zdawkowo odpowiadać i mieć nadzieję, że szwagier szybko się ulotni i nie będzie świadkował pierwszym, nieporadnym próbom posługiwania się francuskim.
King's Cross było tłoczne i głośne, ale czego innego można było spodziewać się po głównym komunikacyjnym węźle całej Anglii? Przynajmniej poza hałasem i nieprzyjemnym zapachem, miało też do zaoferowania wyjątkową architekturę.


No i pociągi rzecz jasna. Stalowe kolosy mknące po szynowych trasach Wielkiej Brytanii. Prawdziwy tryumf myśli technicznej, który sprawiał że dama z Croydon mogła wpaść na lekcyjkę francuskiego do Londynu, jakby wychodziła na ciastko do kawiarni na końcu ulicy.
- Pociąg nie przybędzie szybciej niż za pół godziny - stwierdził William po rozmówieniu się z bagażowym. - Czy chciałabyś w tym czasie coś wypić? - zagadnął Alicję. Ta jednak już go nie słuchała. Przypomniała sobie, że w Krainie Dziwów też miała czekać na przybycie pociągu. I jeden taki, zdecydowanie dziwny, właśnie wtaczał się na peron.


 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172