Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-10-2017, 13:05   #1
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
[Marvel] Defenders: Next Wave


iętnastoletni Andrew Spencer, znany w okolicach, w których mieszkał bardziej jako Lost Ghost, siedział na jednej ze skrzyń pod sufitem pogrążonego w półmroku magazynu "Ianovich Fish Merchant". Według informacji, które udało mu się zdobyć, miało tu dzisiaj dojść do jakiejś poważnej, nielegalnej transakcji, którą Lost Ghost zamierzał udaremnić. Jego kumpel Jerry był gdzieś na dole, czekając z przygotowaną kamerką w telefonie, żeby nagrać popis młodego bohatera. Tylko tak mógł zwrócić na siebie uwagę Young Avengers, albo chociaż tych nowych Defenders. Ci ostatni nie byli zbytnio znani w mieście, ale przecież od czegoś trzeba zacząć, prawda?

Z rozmyślań wyrwał go hałas dochodzący gdzieś od frontu magazynu. Otwierano ciężkie, dwuskrzydłowe drzwi, zatem wyglądało na to, że przyciśnięty dwa dni temu informator się nie mylił. Uszu Andrew doszły stłumione rozmowy i kroki odbijające się echem od ścian. Przeskoczył przez kilka skrzynek, próbując znaleźć się jak najbliżej miejsca, z którego dochodziły odgłosy. Niedługo później ich dojrzał - kilkunastu mężczyzn w garniturach, stojących w mdłym świetle podwieszonej pod sufitem lampy. Jeden z nich miał przy sobie sporą walizkę, którą podał barczystemu, górującemu nad pozostałymi mężczyźnie w kapeluszu. Tamten zajrzał do środka, po czym zamknął walizkę i uścisnął dłoń podającemu. Lone Ghost wiedział, że musi zacząć działać.

Najpierw cisnął domowej roboty granatem dymnym, który rozbijając się o podłogę magazynu uwolnił szarą, gęstą zawiesinę, sprawiając, że kilku nieznajomych zaczęło przeciągle kasłać. Inni nie wytrzymali i dobyli broni, strzelając gdzieś między smugi unoszącego się dymu. Internet był jednak nieocenionym źródłem informacji, pomyślał Andrew i dobył repliki katany, którą kupił na eBayu kilka miesięcy temu. Wyskakując z dymu niczym duch, ciął dwóch zaskoczonych mężczyzn po piersi, kolejnego posłał na ziemię kopniakiem w krocze. Odwracając się, poczuł nagle potężne uderzenie w plecy, aż zaparło mu dech w piersi. Upadł na zimną posadzkę, próbując złapać powietrze. Katana wypadła mu z dłoni i musiałby się nieco przeczołgać, żeby znów jej dobyć.

Nie było mu dane, gdy kolejny mocny cios wylądował na jego plecach. Ból promieniował od kręgosłupa aż do żołądka, sprawiając, że Lost Ghostowi zrobiło się niedobrze i zwymiotował pod maską. Łapiąc ciężko powietrze, odwrócił się na plecy i spojrzał w stronę stojącego nad nim posępnego mężczyzny. Dałby głowę, że gdzieś już widział tę paskudną gębę, ale nie mógł skojarzyć, gdzie. W uszach mu dzwoniło, przed oczami obraz zaczynał się zamazywać.
- Kolejny gnój, który myśli, że może popsuć mi plany... Ilu jeszcze muszę was zajebać, co? - Warknął szorstkim głosem mężczyzna i skierował ku Spencerowi broń. Zdjęty strachem Andrew skupił się na czarnym, niczym wieczność wylocie lufy i zdążył tylko pomyśleć, że teraz to już na pewno nie przyjmą go do żadnej drużyny.

Chwilę później tępy huk wystrzału rozniósł się po całym magazynie.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 10-10-2017, 22:29   #2
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
"Being a super hero is amazing. Everyone should try it."
- Kate "Hawkeye" Bishop.


Zaczęli jakieś cztery miesiące temu, po pokonaniu Vulture'a i Hawk-Owl'a. Wcześniej działali solowo i w mniejszym zakresie, teraz mieli stanowić drużynę pilnującą porządku głównie na Brooklynie i Manhattanie. Chyba żadne z nich już nie pamiętało, kto podsunął pomysł, by nazwali się Defenders, przejmując schedę po bardziej doświadczonych i rozpoznawalnych bohaterach. Ba, nikt chyba nie pamiętał, kto wpadł na to, by od teraz stanowili ekipę, gdzie każdy troszczy się o każdego. Przynajmniej w teorii. Zgranie nie przyszło z dnia na dzień, ale z podziałem ról i obowiązków radzili sobie coraz lepiej. I choć od pamiętnej potyczki sprzed czterech miesięcy nie mieli szczęścia trafić na bardziej wymagających przeciwników, każde z nich podświadomie czuło, że czas na wielkie rzeczy w końcu nadejdzie...


Teraz jednak musieli skupić się na innych sprawach. Ulice Brooklynu i Hell's Kitchen zalała fala nowego narkotyku o nazwie Viper, który u zażywających aktywował nadludzkie zdolności. Problem tkwił w tym, że narkotyk oprócz tego, że przez chwilę pozwalał poczuć się biorącemu niczym młody bóg, w większości przypadków zbierał śmiertelne żniwo. W jego produkcję miał być zaangażowany gang o nazwie Serpent Skulls i choć Daredevil oraz kilku innych bohaterów z okolicy działało, jak mogło, by ukrócić działania dealer'ów, nie mogli być wszędzie. Z informacji zebranych przez IP wynikało, że gang rozrastał się z każdym dniem, rozciągając powoli swoje wpływy na kolejne dzielnice. Do handlu na ulicach wykorzystywali już nawet kilkuletnie dzieciaki, które oprócz towaru nosiły ich herb, na który składała się czaszka oplatana przez węża. Defenders w ostatnim czasie rozbili dwie fabryki, ale kolejne wyrastały, jak grzyby po deszczu.

Najgorsze, że nie wiadomo było, kto personalnie stał za produkcją tego niebezpiecznego, destrukcyjnego narkotyku a każde próby wyciśnięcia tego z "żołnierzy" Serpent Skull spełzały na niczym - tamci bali się bardziej tego, co spotka ich z rąk ludzi stojących za całym projektem, niż Defenders. Policja była bezradna, bo oprócz dealerów, musieli radzić sobie z agresywnymi amatorami Vipera, którzy po zdemolowaniu paru samochodów, tudzież witryn sklepowych, zwykle padali martwi. IP dzięki swoim zdolnościom sprawdzała wszystkie możliwe tropy i wydawało się, że w końcu natrafiła na coś poważniejszego, niż kolejny magazyn pełen narkotyków.


1:40PM, Hudson Bay,
3.09.2017,
Lower Manhattan, Nowy Jork,
Stany Zjednoczone,



Na jachcie "Ulysses" należącym do Vesty i będącym przy okazji bazą operacyjną Defenders, tego wczesnego popołudnia pojawili się wszyscy. I to dosłownie, bo nawet IP, do tej pory unikająca grupowych spotkań, zaszczyciła drużynę swoją obecnością. Powód takiej wizyty mógł być tylko jeden - młoda kobieta poznała adres laboratorium, w którym produkowano Vipera i według jej informacji, miał tam znaleźć się dziś wieczorem ktoś ważny. Ktoś, kto przyjedzie sprawdzić, jak mają się interesy. Nie wiedziała kto dokładnie, ani o której pojawi się tajemniczy osobnik (bądź osobnicy), ale był to trop, którego raczej nie mogli zlekceważyć. Zwłaszcza, że druga taka szansa mogła się szybko nie powtórzyć. Bane tylko westchnął ciężko, gdy IP zdradziła adres laboratorium - strefa przemysłowa Dyker Hights, magazyny Life Foundation. Czyżby posiadacz symbionta coś na ten temat wiedział? Tak czy inaczej, nie to było w tej chwili najważniejsze a podjęcie decyzji na temat wieczornych planów.

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 11-10-2017, 10:58   #3
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
3 września. Dave stawił się na jachcie jeszcze rano, nie mogąc wytrzymać napięcia. W końcu coś poważniejszego, w końcu szansa na sukces!
Chłopak często przesiadywał w "bazie", kiedy tylko miał czas wolny. Co prawda miał go zdecydowanie mniej odkąd zatrudnił się w warsztacie samochodowym, ale nadal zmiana skromnego pokoju u dziadków na ekskluzywny jacht była niczym spełnienie snu kopciuszka. "Od farmera do bohatera" jak sobie powtarzał w myślach odkąd odkrył "Moc". Tylko żadnych "midichlorianów" z prequeli Gwiezdnych Wojen, tylko stara dobra moc.
Jedyne czego mu brakowało to prawdziwego trybu prywatnego w komputerze. Odkąd poznał IP, jego aktywność na stronach dla dorosłych zmalała do zera.
~ Cóż, taka jest cena za bycie superbohaterm ~ myślał.

Cynk od IP dostał akurat kiedy i tak zmierzał do Ulyssesa, więc zdecydowanie przyśpieszył kroku. Korciło go, by użyć mocy, jednak nie miał ze sobą stroju. Poranny ruch już się skończył, ale wokoło nadal było sporo przechodniów. Zamiast tego wbiegł do autobusu, który właśnie podjeżdżał na przystanek.

Na spotkaniu Dave nerwowo bawił się długopisem rozkładając go na części pierwsze i składając używając telekinezy. Jak zwykle unikał spojrzeń Shudder i IP, choć dyskretnie starał się przyjrzeć, szczególnie IP, która nie pojawiała się zbyt często. Sam wyglądał dość przeciętnie. Chudy, przeciętnego wzrostu chłopak, który siłownie zdaje się widział jedynie na filmach. Twarz raczej pospolita, choć przy odrobinie chęci dałoby się z niej wydobyć pewien czar. Regularne rysy, jasne, piwne oczy i grube czarne brwi mogłyby nadać twarzy bardziej przystojny rys, gdyby nie rudawe włosy, niezadbana cera nastolatka i coś co prawdziwy mężczyzna nazwałby półdniowym zarostem. Niestety występujący dość nieregularnie powodował, że całość wyglądała raczej niechlujnie. Johnson miał na sobie dość luźną, szarą bluzę z kapturem wyglądającą jak po starszym bracie i znoszone jeansy lekko naznaczone olejem samochodowym. Na nogach miał stare, choć czyste i zadbane trampki "All Star".

~ Ile jeszcze pociągniemy bez lidera? ~ zastanawiał się patrząc na drużynę.Przydałby się ktoś taki jak Kapitan Ameryka, silny, stanowczy, pewny siebie. Dave żałował, że nie ma predyspozycji by dowodzić, choć gdy zamykał oczy wyobrażał sobie siebie jako lidera prowadzącego nowych Obrońców.

Otworzył oczy wsłuchując się w informacje, jakie właśnie przekazywała IP. Długopis złożony z powrotem w całość powoli opadł na biurko, a Dave szukał kolejnego celu by "zająć ręce". Obecność dziewczyn zawsze go peszyła i sprawiała, że się niepotrzebnie stresował.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 11-10-2017 o 11:00.
psionik jest offline  
Stary 11-10-2017, 13:28   #4
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Uwielbiała to, co robili, chociaż traktowała to trochę jak zabawę i formę odreagowania codziennej monotonii, bo Vesta była jedną z tych osób, które potrzebowały solidnego zastrzyku adrenaliny. Tym fajniej, że nie musiała już latać po mieście sama, chociaż czasami po drużynie widać było, że wciąż potrzebuje jeszcze zgrania. Swann była jednak dobrej myśli, bo wiedziała, że jeśli będą pracować wystarczająco ciężko, sukces przyjdzie samoistnie. W końcu musi się przecież zrobić o nich głośno, prawda?

Pierwsze wycinki z gazet na ich temat oprawiła w antyramę i powiesiła w jednym z salonów "Ulyssesa", który służył im za salę konferencyjną, by za każdym razem, gdy zerkną na te artykuły, wiedzieli, po co to robią. Chociaż w sumie chyba każde z nich zajmowało się tym z jakichś własnych pobudek - Vesta chciała pomagać innym, bo skoro Bóg obdarzył ją Genem X, musiała z niego korzystać w odpowiedni sposób. A jeśli przy okazji zyska trochę rozgłosu, tym lepiej. Fajnie, że tatko zgodził się od czasu do czasu zasilać konto Defenders okrągłą sumką, chociaż nie do końca mu się podobało, czym zajmuje się jego ukochana córeczka.

Vesta jednak nie miała tylko w planach zostanie znaną i lubianą superbohaterką, ale przede wszystkim nauczycielką francuskiego, dlatego wybrała taki kierunek studiów, który był właściwie spacerkiem, gdyż uczyła się tego europejskiego języka od siódmego roku życia. Rzadko pojawiała się na wykładach, na szczęście część zaliczeń mogła zrobić online, co bardzo ułatwiało jej życie. Ostatnimi czasy superjacht "Ulysses", który dostała na osiemnaste urodziny od ojca stał się jej pierwszym domu, gdyż spędzała tu praktycznie cały wolny czas, z nocami włącznie. Zresztą, był tak wielki, że nie dość, że mogła tu nocować cała drużyna, to jeszcze ćwiczyć na siłowni, pocić się w niewielkiej saunie, jeść regularne posiłki, czy wylegiwać się w podgrzewanym basenie. Żyć, nie umierać.

Trzeciego września od rana przeglądała w internecie informacje na temat Serpent Skulls i tego niebezpiecznego narkotyku, który zbierał żniwo na ulicach. Nie wyglądało to dobrze, a wręcz robiło się coraz gorzej. W międzyczasie machnęła na powitanie Dave'owi, który pojawił się na jachcie i koło jedenastej poszła sobie zrobić kawę z MacBookiem w dłoni. Tak się zaczytała, że nawet nie zorientowała się, kiedy w kuchni pojawił się Bane, który zaszedł ją od tyłu i położył dłonie na jej ramionach, krzycząc głośno "BOO!!". Vesta krzyknęła krótko i prawie wylała kawę na lapka. Spojrzała w stronę kumpla z szerokim uśmiechem.


- Wariat! Mogłam dostać zawału! - rzuciła wesoło, poprawiając okulary na smukłym nosku. Nie miała problemu ze wzrokiem, ale nosiła zerówki, bo ponoć wtedy wyglądała "bardziej sexy". Zwykle śmiała się, że dzięki okularom może ukrywać swoje alter ego, tak, jak robił to Clark Kent z Supermanem.
Dziewczyna była dość wysoka, szczupła i zgrabna. Choć nie miała wydatnego biustu, podobała się płci przeciwnej (i nie tylko, już się o tym przekonała!), bo po prostu była fajna i można z nią było pogadać na masę tematów. Z pewnością była wyjątkiem od utartego schematu tępych córeczek bogatych rodziców. Długie blond włosy zwykle opadały luźno na plecy i ramiona, choć czasami wiązała je w warkocz, lub koczek.

Gdy zmieniała się w Shudder, jej skóra pokrywała się delikatnym szronem i stawała się niemal biała, tak samo jak włosy, przez co ciężko byłoby komukolwiek powiązać ją ze swoim alter ego. Nie żeby zbytnio się z tym kryła, ale obiecała ojcu, że nie będzie afiszować się z mocami nazwiskiem Swann. Tak dla dobra rodzinnego biznesu. Nie zdążyli zbytnio pogadać z Bane'em, bo odezwała się IP z nowymi informacjami na temat Serpent Skulls. Gdy tylko przyjechała i naświetliła sytuację, pierwszą myślą Vesty było "robimy to!", bo w końcu po coś te moce mieli i po coś walczyli tyle czasu z tym porąbanym gangiem. Zdecydowanie zamierzała przypuścić atak na laboratorium w Dyker Hights, o czym poinformowała zresztą pozostałych. Niech se te czachy nie myślą, że Defenders im tak szybko odpuszczą, o!

 
Tabasa jest offline  
Stary 11-10-2017, 14:16   #5
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Załamanie powietrza sunęło wzdłuż ściany kabin. Bane zajrzał przez okno, zobaczył idącą do kuchni Vestę. Ruszył równolegle z nią, tyle że na zewnątrz. Widział jak robiła kawę i usiadła poczytać. Wpuścił mackę w szczelinę okna i otworzył je od środka. Bezszelestnie wsunął się do kuchni czepiając się mackami ścian. Opadł za dziewczyną i kładąc szponiaste łapy na jej ramionach zawołał:
- BOO! - Vesta krzyknęła mało nie rozlewając kawy.
- Wariat! Mogłam dostać zawału! - rzuciła wesoło, poprawiając okulary na smukłym nosku.
- Wtedy mógłbym przeprowadzić reanimację, usta usta - zębaty uśmiech przekształcił się w mięsiste wargi i cmoknął - W końcu mi się uda.

Trixi przesłała Bane’owi mentalny mem pokazujący jak mogłaby się rozwinąć sytuacja. Odparł jej scenką gdzie wielka łapa chwytała symbionta za kark i wystawiała za drzwi.
Vesta mu się podobała, ale jakoś ciężko było mu uwierzyć, że irlandzki imigrant w trzecim pokoleniu miał jakieś szanse u bogatej studentki. A insynuacje Trixi uważał za zbyt nietaktowne. Co nie znaczy, że nie były to atrakcyjne insynuacje...
No właśnie, Trixi. Gdyby ktokolwiek wiedział o niej... A raczej wiedział o tym, że ta fioletowa zębato szponiasta maź ma też rozum. Co więcej jest pyskata na swój sposób. I tak już sporo osób uważało go za szurniętego, a na dokładkę jakby się wydało, że rozmawia ze szlamem... Szkoda gadać.

Zajrzał do lodówki i wyciągnął colę. Puszka syknęła. Kiedyś był fanem napojów energetycznych, ale gdy symbiont zaczął mu się marszczyć przerzucił się na colę. Nie miał wyjścia, bo stało się zbyt kłopotliwie, gdy jedyne co masz na sobie robiło się zbyt pobudzone i zaczynało samo wędrować.
 
Mike jest offline  
Stary 12-10-2017, 20:24   #6
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Ari Eriksson pochylił się nad zeszytem i poczochrał ciemne blond włosy w krótkim zamyśleniu. Przekręcił stronę ujawniając kolejne, niezapisane jeszcze kartki. Westchnął przeciągle i odchylił się na miękkim krześle, spoglądając w sufit. Gęsto dziurkowany. Mocno psychodeliczny. Kiedy próbował zogniskować wzrok na konkretnym otworku podwieszanych płyt, ten całkowicie odmawiał posłuszeństwa fundując mu lekki trip połączony z zaburzeniem propriocepcji.

- Czym ja się zajmuję?

- Fizyką? - odparła niepewnie kruczowłosa studentka przygryzająca wargę. Uśmiechnęła się nerwowo, zaś niespokojne ręce pod blatem miętosiły kawałek ubrania. Nie wiedział jednak czy torturowanym był T-shirt czy luźna bluza.

- Fizyką prędkości, konkretnie. A co to jest? - wskazał na zeszyt, zaś dziewczyna zarumieniła się intensywnie.

- Matematyka...

- I to całkiem skomplikowana. Nie umiem skomplikowanej matematyki.

Rose opuściła głowę, zaś Ari uśmiechnął się pod nosem. Jeszcze raz popatrzył na zeszyt i przyciągnął do siebie nim studentka zdążyła wyciągnąć po niego ręce. Chwilę później już skrobał piórem po papierze.

- Na moje oko, powinna pani zacząć od zastosowania Twierdzenia Hahna-Banacha. Pamięta pani o czym ono mówiło?

- Eeeee...

- Twierdzenie Hahna-Banacha pozwala przeciągnąć funkcjonał na całą przestrzeń. Weźmy sobie teraz funkcjonał psi słabo mniejszy od naszego funkcjonału phi. Zgodnie z twierdzeniem Hahna-Banacha mogę to zrobić, tak? Dobrze. Proszę zapisać jak wygląda nasza przestrzeń, jawnie. No, no... Prawie... O! Teraz dobrze. Niech się pani zastanowi jak wykorzystać nowy funkcjonał tym razem w całej przestrzeni, a nie podprzestrzeni liniowej.

Dziewczyna patrzyła jeszcze przez chwilę na swoje zadanie, jakby zapisane było pismem klinowym na glinianej tabliczce, po czym nagle uniosła głowę i spojrzała na doktoranta z szeroko otwartymi oczami.

- Chyba wiem!

- To proszę nie dać temu uciec. Póki jest pani na fali.

Rzuciła krótkie, nieśmiałe pożegnanie i wybiegła. Powoli pociągnął niewielki łyk herbaty, którą przy poprzednim spotkaniu wziął na wynos od 0-n1. Nigdy nie mógł napić się jej w towarzystwie pozostałych. Maska zakrywała całą twarz włącznie z ustami, zaś robotyczny towarzysz zapewniał, iż czas osłabia doznania smakowe.
Drzwi otworzyły się.

- Jeszcze chwila! - zawołał, ale do pomieszczenia wślizgnął się siwiejący mężczyzna w nieco zbyt luźne, sztruksowej marynarce. Pod nią zaczynał uwydatniać się brzuszek, choć doktor Franklin Phelps był zaledwie sześć lat od niego starszy.

- Na zewnątrz czeka do ciebie kolejka studentek - rzucił obojętnie, gdy wejście zamknęło się za nim. Ari jęknął cicho.

- Masz zbyt miękki tyłek - zawyrokował Franklin rzucając torbę z laptopem na biurko.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem.

Phelps jednak wydawał się niedosłyszeć uwagi kolegi z gabinetu.
- Powiedz mi, dlaczego one wszystkie ustawiają się właśnie do ciebie?


Ari roześmiał się z szerokim, pogodnym uśmiechem na twarzy. Doskonale wiedział dlaczego przychodziły właśnie do niego, zaledwie doktoranta fizyki, a nie do starszych stażem kolegów. I nie tylko stażem. Młody, przystojny wykładowca o kryształowo błękitnych oczach przyciągał spojrzenia. Pomimo tego, iż był troszeczkę zbyt szczupły.
Jeśli do obrazu dodać jego pomocność pomimo cichego narzekania, otwartość, energię i definitywnie ponadprzeciętną inteligencję, to miał rezultat, jaki widział.

Spojrzał na zegarek. Do spotkania na Ulyssesie zostało mu piętnaście minut. Już czternaście. Oraz pięć minut konsultacji. Musiał jeszcze wrócić do domu, zjeść coś, przebrać się i wynieść śmieci. Założył na nos zerówki, pomysł Sif. Podobno wyglądał w nich poważniej i bardziej profesjonalnie, zaś tego było trzeba chłopakowi, który powinien być na pierwszym roku studiów, a nie wykładać fizykę prędkości.

- Wierz mi, nie chciałbyś się zamienić - rzekł Ari, choć wiedział, iż Franklin nieszczególnie się z nim zgadza.

- Proszę! - zawołał, zaś do środka weszła kolejna studentka. Wstał. Również brunetka, ale ta w przeciwieństwie do poprzedniej miał burzę kręconych włosów.

- W czym mogę pomóc? - zapytał z uśmiechem, gestem zapraszając do zajęcia miejsca po przeciwnej stronie biurka. Sam również usiadł.





Wybiegł z budynku wymijając studentów. Słuchawki na uszach wybrzmiewały energiczną muzyką Steppenwolfów. Beżowa, sportowa marynarka narzucona na T-shirt z Darth Vaderem powiewała za jego plecami. Musiał czym prędzej wydostać się z tłumu oraz kamer nieustannie obserwujących placówkę. Zostało mu osiem minut do spotkania.

Po terenie kręciło się niewiele osób i nic w tym dziwnego, trwał wykłady, ale jego nieustannym utrapieniem był monitoring. Ruszył w kierunku jednego z najbliższych budynków mieszkalnych. Tam nie sięgały oczy kamer.
Dopadł do drzwi z kluczami w ręku. Niegdyś podprowadził je dozorcy i oddał zanim ten zorientował się w braku.

Wpadł do środka i nim jeszcze drzwi zdążyły się za nim zatrzasnąć był na zewnątrz pędząc nowojorskimi ulicami do własnego domu. Trzy minuty.
Wykreślił z listy zadań posiłek i wynoszenie śmieci.

Wbiegł do domu. Nie musiał nawet patrzeć na jego stan. Obudził się późno, bo nie chciało mu się zwlec z łóżka. Wyszedł z założenia, że i tak zdąży. Nie zdążył, zaś łóżko trwało nieposłane, talerze niepozmywane, puste opakowania nie znajdowały się w koszu na śmieci, który z kolei był przepełniony. Tak to było z superprędkością. Zawsze na wszystko miał czas w teorii. W praktyce bywało różnie. Siła lenistwa była niezmierzona.

Dwie sekundy później pędził do bazy. Powinien być w samą porę. Wskoczył na jacht.

- Wybaczcie spóźnienie - powiedział wibrującym, anonimowym głosem.

Pół minuty. Mniej więcej tyle potrzebował, aby stawić się na czas. Ku jego zdziwieniu pojawiła się równiez IP we własnej, lizakowej osobie. Na szczęście nie było tego widać dzięki masce. To właśnie ona swoim zwyczajowym, całkowicie antypatycznym tonem wygłosiła swoje najnowsze odkrycie.

O tej dziewczynie można było powiedzieć wiele złego: chamska, złośliwa, sukowata, antypatyczna. Można było ją lubić bądź nie, przeważnie to drugie, ale też należało jej oddać sprawiedliwość. Pomimo paskudnego charakteru można było na nią liczyć. Podziamga, poczepia się, dogryzie, strzyknie jadem, a potem pójdzie pomóc. Co bynajmniej najprawdopodobniej nie zakończy dziamgania.

Druga i ostatnia z ich żeńskiego składu była całkowitym przeciwieństwem. Gęba uśmiechała się na sam widok ślicznej, ciepłej i sympatycznej dziewczyny. Miał wrażenie, że nie był osamotniony w tej opinii, nie tylko na niego oddziaływała pozytywnie. Zespołowe słoneczko. Tylko lodowate.
Widział co Shudder potrafi. Jej moc potrafiła czasem łączyć się z prędkością Blinka. Przeciwnicy poddani wychłodzeniu byli powolni i niezdarni, zaś Blink posiadał na tyle wysoką energię termiczną pobudzoną samym tarciem powietrza pomimo aerodynamiki stroju, że mógł skuteczniej zająć się osłabionymi ludźmi.

Szybkim ruchem otworzył kubek termiczny widząc 0-n1 nalewającego swe dzieło.
- Tak, wiem, to nie to samo - rzekł Blink z uśmiechem zasłanianym przez materiał. Robot podzielał poglądy sprintera. Nie lubił uśmiercania i był gotów postawić na aktywny sprzeciw. Choć zapewne motywy każdego z nich były całkowicie odmienne. A może nie? Aż tak dobrze nie poznał mistrza ninjitsu.

Blink czasem z lekką zazdrością obserwował płynne ruchy nastawione na efektywność. W zasadzie to zazdrość nie była dobrym określeniem. Blink chciałby potrafić walczyć. Zamiast tego machał łapami jak wiatrak łopatami podczas tornada. Jasne, znał podstawy. Youtube go nauczył. Wiedzał jak trzymać gardę lub coś co ją przypomina i jak zasickać pięści, żeby nie połamać sobie kciuków, doskonale znał fizykę uderzeń, lecz to nie było to. Utwierdzał sie w tym za każdym razem, gdy patrzył na swoich towarzyszy.

Bane natomiast był drugą stroną tej samej monety. Nie płynął przez powietrze jak 0-n1, choć nie można było mu odmówić zręczności. Ze swoją siłą pasowałby bardziej do podejścia: jedno uderzenie, jedna eliminacja. Czasem chłopak czuł się zażenowany, gdy na nich patrzył. Wielki superbohater, co potrafi tylko przebierać nogami. Nawet Shudder radziła sobie lepiej, a jeśli IP też potrafiła pokazać coś więcej niż on, to pobiegnie tak szybko, że wielokrotnie cofnie się wczasie tylko po to, by popełnić zbiorowe samobójstwo.

Przez chwilę zawiesił wzrok na Bane'ie. Facet miał w sobie coś, co Blink popierał całą swoją prędką osobą. Lubił szybkie działania, zdawał się uznawać, iż brak działania jest najgorszym możliwym działaniem. Oczywiście nie była to prawda uniwersalna, ale zazwyczaj spotykana.

Natomiast wachlarz możliwości Pun-dita był podobny do Shudder. Ta dwójka na podorędziu miała cały zestaw groźnych broni podczas, gdy on musiał wykazywać się kreatywnością, aby nie ograniczyć się wyłącznie do biegu.
Telekinetyk posiadał mnóstwo umiejętności, które Blink, jako dziecko, chciał posiadać. Chciał latać, ale nie jak potrzaskany szybowiec, tylko rzeczywiście unieść się w powietrze i pofrunąć. Nie wspominając już o mentalnym klepaniu dziewczyn po pośladkach. Stare czasy.

Co natomiast miał Blink? Podzielną uwagę. W końcu chociaż to powinien mieć, jako geniusz śmiało mierzący się z publikacjami Reeda Richardsa.

IP natomiast kolejny raz wykazała się swoją skutecznością w zdobywaniu informacji. Dość niechętnie musiał przyznać, iż była lepsza niż on, choć uważał się za całkiem sprawnego i szybkiego hakera. Zdecydowanie wiedziała jak poruszać się zarówno w deep webie i darknecie. To, co znalazła na dzisiejszy wieczór było niezłym wyczynem. Zapewne nie tylko on z drużyny znacznie mocniej pilnował się mając ją za swoimi plecami. Stał się jeszcze ostrożniejszy. Ograniczał kontakty z elektroniką do absolutnego minimum.

Vesta wysłuchała, co ma do powiedzenia ich koleżanka z zespołu, po czym odezwała się jako pierwsza. Blink spojrzał na promieniejącą dziewczynę i uśmiechnął się lekko.
- Uważam, że powinniśmy się tym zająć. - Przejechała wzrokiem po twarzach zgromadzonych w salonie "Ulyssesa". - Jeśli tam ma się pojawić ktoś, kto tym kręci, to dobrze byłoby zdjąć go z ulic, nie sądzicie? - Po tych słowach spojrzała na IP. - Powinnaś iść z nami, jesteś częścią drużyny, a widzimy cię dopiero pierwszy raz od prawie czterech miesięcy. W ogóle fajnie, że przyjechałaś, prawda, chłopaki? - Vesta uśmiechnęła się szeroko.

- Pewnie że fajnie, imprezę sobie zaraz strzelcie - sarkastyczny komentarz wymagał wyjęcia lizaka z ust, co najwyraźniej nie wpłynęło zbyt korzystnie na humor IP. - Się zastanowię - dorzuciła, wpychając różową kulkę z powrotem na jej miejsce. Kulka była już porządnie zlizana i groziła rychłym rozpłynięciem się pod wpływem aktywnego ssania, toteż w dłoni dziewczyny pojawił się kolejny okaz wysoce próchniczotwórczy, którymi najwyraźniej miała wypchane nie tylko kieszenie czarnej bluzy, ale i bojówek. Tym razem padło na truskawkowy z kremem, który znajdować się musiał na liście tych bardziej lubianych, bo usta IP, ledwie widoczne w cieniu rzucanym przez daszek czapki, wygięły się ku górze.

- W sumie to nie jest taki zły pomysł.- Vesta ożywiła się na propozycję koleżanki, zaś sprinter uśmiechnął się bardzo, ale to bardzo szeroko. - Miejsca na imprezę ci u nas na jachcie dostatek, ale to może coś zrobimy, jak już uporamy się z tymi handlarzami Viperem. Co wy na to, panowie? - Poruszała miarowo brwiami, a uśmiech nie schodził jej z ust. Była podekscytowana pomysłem i już w głowie układała nawet muzyczną playlistę na taki kameralny event.

- Może - odparł pozwalając na to, aby w jego głosie rozbrzmiało rozbawienie.

- T-t-to nasza szansa - odezwał się niepewnie Dave nie przestając obserwować lizaka, którym bawiła się IP. - Rozwiązanie kryzysu, z którym nie radzi sobie Daredevil mocno podbije naszą zauważalność. - O imprezie wolał nic nie mówić. Po pierwsze nie czuł się zbyt dobrze w klimatach imprezowych i zwykle kończyło się to podpieraniem ściany, po drugie wyczuł sarkazm i nie miał odwagi na równie kąśliwy tekst względem dziewczyn.

Do zgromadzenia podszedł 0-n1, trzymając w dłoni imbryczek. Dolał jednej osobie herbaty, która aromatycznie parowała, wypełniając otoczenie przyjemną atmosferą porannego, wiosennego komfortu. Doskonale wiedział, komu należało usłużyć, wszakże było to niemniej ważne od samego procesu parzenia.
- Pun-dit-san mówi mądrze - spod demonicznej maski odezwał się robotyczny głos.

- Jest coś co musicie wiedzieć - powiedział Bane siedząc na ścianie. Podpatrzył to u Spidera, co prawda nie było zbyt wygodne, ale musiało wyglądać super. - Tam ma swoje tereny Fundacja Życie. A to oznacza wysoką półkę zabezpieczeń i… być może moje rodzeństwo.

Strzelił macką w puszkę coli stojąca na blacie i przyciągnął ją. Maska spłynęła mu z twarzy i upił łyk.
Nie krył tożsamości przed ekipą, ale wyraźnie im zaznaczył na początku znajomości by nie zdradzali postronnym kim jest. Sean O’Hara, licencjonowany pracownik ochrony fizycznej… magazynów w Bronxie wolał by wieść zwykłe życie.
- Świetnie, robi się coraz ciekawiej. - Vesta uniosła brwi.

- Którego z was? - spytał Pun-dit z przekąsem, choć odpowiedź zdawała się jednoznaczna. Echo w wypowiedziach Bane niezmiernie ciekawiło chłopaka - Powiedz coś więcej o tej fundacji.- dodał.

- Wersja oficjalna to budują schrony dla bogaczy w razie kataklizmu. - odparł Bane ignorując podłe insynuacje, że ktoś z O’Harów mógł maczać palce w interesach Fundacji. - To czego nie znajdziesz na ich stronie to to, by zapewnić bezpieczeństwo i posłuch zbierają wszelkie nowinki techniczne. Od zaawansowanej technologii, po rozwiązania biotechniczne. Zatrudniają najemników wysokiej klasy.

Blink założył ręce i zamyślił się. To znacząco utrudniało sprawy, choć nie czyniło jej niemożliwą.
- Skoro placówka jest dobrze chroniona każdego dnia, to możemy śmiało zaryzykować stwierdzenie, że dzisiaj ochrona będzie jeszcze bardziej wyśrubowana. Powinniśmy znać plany budynku na tyle dokładne, na ile to możliwe. Nie możemy wejść nieprzygotowani. Może IP i Bane zdołają rzucić nieco światła na sprawę - rzekł Blink wibrującym.

- Brzmi, jakby sprawa wymagała dużej dozy dyskrecji - dodał 0-n1 - Mogę wziąć na siebie obowiązek przedarcia się do magazynu. Pytaniem pozostaje, jak szybko chcemy podjąć decydujące akcje? Być może najrozsądniej byłoby pozostawić naszą wiedzę w sekrecie przed Serpent Skulls i poczekać na coś większego? - zadał retoryczne pytanie.

Blink pokiwał lekko głową dostrzegając całkiem ciekawe implikacje sugestii 0-n1.
- Aktualnie możemy działać nieinwazyjnie, nie powinien zaszkodzić mały wywiad, ale rzeczywiście dobrze byłoby ustalić cel. Dzisiejszego wieczoru wygramy rundę, jeśli poznamy tożsamość “ważnego gościa”. Może to być dobry pomysł, by nie wkraczać do akcji. W końcu ile dotychczasowych przesłuchań zakończyło się sukcesem?

- Poznanie kim jest ta szycha powinno być priorytetem. Jeśli po prostu załatwimy laboratorium to otworzą nowe - zauważył Bane.

- I co z tym zrobimy? Pójdziemy na policję? - wciął się Pun-dit - Ten magazyn to teren Fundacji, czy po prostu Fundacja ma swoje tereny w sąsiedztwie?

- Mogę odpowiedzieć na Twoje pierwsze pytanie, Pun-dit-san - powiedział robot, nalewając mu herbaty - Nie wiemy. Nie posiadamy prawie żadnych, konkretnych informacji na temat przeciwnika, dlatego powinniśmy skupić się na zdobywaniu ich. Biorąc pod uwagę, jak do tej pory ważne osoby z Serpent Skulls były nieuchwytne, nie możemy być pewni znaczenia tego laboratorium dla organizacji, ani odwiedzającej go osoby. Podejmowanie decyzji na oślep jest niebezpieczne i może spłoszyć wroga, dając mu czas na przygotowanie.

- Poza tym, wiedząc kim jest można śledzić go fizycznie i wirtualnie. Podoba mi się ten pomysł, bo jest znacznie bardziej informacjonośny - zgodził się Blink.

- Tak czy inaczej, wybieramy się tam dziś - podsumował Bane.

Sprinter skinął głową na znak poparcia.
- Też jestem za tym - rzekł do Bane’a oraz 0-n1, po czym wzniósł rękę, by zasygnalizować, iż jeszcze chciałby coś dodać. Nie odzywał się jednak dłuższą chwilę.

- Moja propozycja wygląda następująco. IP i ja spróbowalibyśmy uzyskać jak najwięcej informacji przed wejściem do akcji drogą wirtualną. Następnie wspólnie z Banem spróbowalibyśmy ustalić rozkład pomieszczeń. Wieczorem do środka wszedłby wyłącznie Bane lub 0-n1, by zadziałać po cichu. Reszta podzieliłaby się na dwuosobowe grupy gotowe do wejścia, gdyby coś poszło niezgodnie z planem. Wchodzilibyśmy różnymi wejściami, aby zdywersyfikować siły. Co o tym myślicie? - zapytał Blink spoglądając na każdego z osobna.

Choć koncepcja nie spotkała się z entuzjazmem, nie padło żadne stwierdzenie mogące go przekonać do zmiany poglądów. Nie padł również żaden konkretny plan, choć niektóre szczegóły zostały doprecyzowane. Nawet dość istotnie. IP wyciągnęła więcej informacji niż zaprezentowała na początku. Znacznie więcej. Dotarła również do planów, choć nie były one kompletne, co samo w sobie stanowiło istotną informację odnośnie newralgicznych lokacji kompleksu.

Kolejnym problemem mógł się okazać jej konkurent po stronie przeciwnej. Gdyby udało się go namierzyć przed akcją...

Przejechał wzrokiem po każdej twarzy przybyłej na Ulyssesa. Wciąż nie mieli planu. Nie mieli również czasu. Musiał się ulotnić jak najszybciej, a nawet jeszcze prędzej. Zabrał swój kubek termiczny, podziękował robotycznemu towarzyszowi, wypunktował wszystkim istotne według niego kwestie i wybiegł z bazy. Samochody i budowle śmigały obok niego.

Nie było czasu. Ale najpierw obiad.




Jeść. Jeść. Jeść. Odpowiedział mu sygnał oczekiwania na połączenie.

- Dzień dobry, pani Br...

- To, co zwykle, kochaneczku?

- Nie inaczej, pani Branson. Poproszę cztery porcje.

- Szykuje się impreza? Pani to mnie zna, pani Branson, jak słowo daję. Rozgryzła mnie pani.

- Tak jak zawsze? Jak najszybciej.

- Nie inaczej. Dziękuję bardzo! Do usłyszenia.

- Polecam się, kochaneczku. Do usłyszenia.

Ari roześmiał się cicho, wpatrując w ekran Nokii 210. Kolejną Nokię, tym razem w wersji 3310 nabytą specjalnie do celów komunikacji z pozostałymi członkami ekipy położył na blacie biurka.

Rozejrzał się po mieszkaniu i pokręcił głową z dezaprobatą, a chwilę później wszystko było sprzątnięte, pozmywane oraz poukładane. To były chwile, w których był zakochany we własnej mocy. Nie wyobrażał sobie robienia tego wszystkiego w tempie zwykłego człowieka. Zwariowałby. Za wolno.

Mógłby robić za sprzątacza. Zarobiłby masę pieniędzy. Wynająłby coś większego niż jednopokojowe mieszkanie bez oddzielnej kuchni. Dobrze, że przynajmniej łazienka była odseparowana.

W niewielkiej sypialni zmieściło się niewiele więcej niż półtora osobowe łóżko oraz szafa, ale salon był obszerny, powiększony przez niewielki aneks kuchenny pod oknem wychodzącym na ulicę. Padł na kanapę z laptopem w garści. Nie był to demon prędkości oraz mocy, co wymagało od Ariego zastosowania sprytnych i niekonwencjonalnych podejść do problemów algorytmicznych. Gdyby posiadał Beowulfa, to mógłby próbować przebijać się na siłę. Ale nie w jego rozmyślnie zepsutym HP. Tuż po zakupie spalił mu mikrofon i wymontował kamerkę.

Czas na nurkowanie. Mając punkt zaczepienia zaprezentowany przez IP oraz to, do czego nie udało się dojść dziewczynie, miał ułatwione zadanie. Matryca rozbłysła mu powitalnym, uśmiechniętym pingwinkiem. Linux, na którym operował Ari był dostosowany typowo pod niego. Laptop prędzej by się zawiesił niż odtworzył coś z youtube'a. Nie przepuszczał większości obrazków, nie wspominając o JavaScript oraz tego typu syfach, przez co w efekcie dostawał obraz mniej więcej podobny do papki spożytej, przetrawionej i wydalonej przez, przykładowo, psa.

Nim jednak zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, rozległ się dzwonek do drzwi. Szybkim ruchem głowy wyjrzał przez wizjer, po czym zdjął łańcuch i odsunął zasuwę. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl czy to już nie podchodzi pod jakąś chorobę psychiczną, lecz myśl ta nie utrzymała się długo pod naporem zapachu makaronu z żółtym serem, kiełbaskami chorizzo i boczkiem.

- Ambrozja! - westchnął odbierając pakunki, które spoczęły na jego przedramionach. Dostawca uśmiechnął się szeroko. Niezdarnie wyciągnął dłoń kawałeczek dalej, zaś między palcami miał dwa złożone banknoty.

- Reszty nie trzeba.

- Dziękuję! Do widzenia!

- Mhhhh... to ja dziękuję.

Zatrzasnął drzwi nogą, błyskawicznie odłożył pudełka i dopadł do drzwi zamykając je ponownie na zasuwę oraz łańcuch.
Uwielbiał to danie w wykonaniu restauracji Marii Branson. Zawsze było tego dużo, hojnie, od serca. Tak jak lubił.

Nie czekając na nic z superprędkością zabrał się do jedzenia i chwilę później już jednej porcji nie było. Przez chwilę rozważał czy ma zacząć delektowanie się od drugiej. To był głupi pomysł. Pochłonął ją równie prędko jak poprzednią. Dopiero trzecia z czterech wylądowała obok niego. Gdyby dysponował majątkiem Shudder, przeżarłby go.

- Zatem... Graj muzyko - mruknął do siebie i mocą prędkości zaczął wystukiwać na klawiaturze zapytania oraz komendy.
Po pierwsze, plany pomieszczeń, których nie mieli. Po drugie, plany miejskiej kanalizacji. Musiała jakoś łączyć się z interesującym ich kompleksem. Po trzecie, haker strony przeciwnej. Ari nie miał zamiaru wchodzić w starcia z tamtym człowiekiem, nie mógł ostrzec nikogo swoim zainteresowaniem.
Przede wszystkim ostrożność i ciche działania.

Może w deep webie i darknecie uda mu się dość znaleźć. Może uda mu się dotrzeć do czegoś, co da IP przewagę. Może udałoby się drania namierzyć przed spotkaniem wieczornym. To by było coś.
Tym razem bardziej niż na szybkie palce liczył na swój umysł oraz intelekt.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 13-10-2017, 21:50   #7
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

- Może byś tak raczyła wstać, śpiąca królewno? - głos uparcie wdzierał się w pogrążony w błogim śnie umysł IP. Upierdliwy głos, podobny poziomem upierdliwstwa do dźwięku wydawanego przez budzik. Budzik, który tego ranka zaliczył bliskie spotkanie ze ścianą. No ale sam był sobie przecież winien. Poza tym później go przecież mogła do kupy poskładać.

- Jak nie wstaniesz to będę musiał sam zjeść śniadanie - głos tym razem uciekł się do szantażu. Groźba, która była w nim zawarta brzmiała nader poważnie i zaowocowała uchyleniem kołdry i otwarciem jednego oka, co było nie lada postępem.
- Zrobiłeś śniadanie? - zaspany głos dziewczyny brzmiał jakby ktoś uwziął się i na chama próbował pojeździć sobie rowerem z zardzewiałą zębatką.
- Wstań i sama zobacz - wyzwanie.


Stojący w drzwiach do jej pokoju mężczyzna, uśmiechał się podstępnie obserwując zmagania IP z przeciwnościami losu. Zdawał się wiedzieć dokładnie ile kosztuje ją otwarcie drugiego oka i podniesienie się do pozycji siedzącej i zdecydowanie go to bawiło. Sadysta jeden. W przeciwieństwie do niej miał już na sobie nienaganny garnitur i wyglądał jakby był na nogach od dobrych paru godzin. Ona zaś siedziała w starym podkoszulku, rozczochranych chaszczach na głowie i z workami pod oczami, które podstępnie się tam ulokowały po tym jak przez całą noc siedziała grzebiąc w sieci i szukając odpowiedzi na swoje pytania. Znalazła je, a jakże, a potem wysłała wiadomość do pozostałych. Uznając że dup to im się jakoś szybko ruszyć ustaliła czas spotkania na rozsądne z jej punktu widzenia popołudnie, po czym walnęła się do wyrka.

Z którego to właśnie była brutalnie wyciągana przy użyciu niedozwolonych przez wszystkie prawa cywilizowanego świata, środków.
- Naleśniki stygną… - przypomnienie ryzyka z jakim mogła się wkrótce zmierzyć zaowocowało posłaniem w kierunku przeciwnika iście morderczej wiązki spojrzenia brązowych oczu.
- Boczek? - Suche, pozbawione emocji stwierdzenie ukrywało dogłębną potrzebę targającą ciałem i duszą.
- Mhm...- Odpowiedź była lakoniczna, jednak ociekała rozkoszną obietnicą, która uderzyła w IP z siłą rozpędzonego pociągu wyrywając z jej ust westchnienie.
- Syrop? - Jękliwe pytanie było z całą pewnością poniżej jej godności, jednak desperacja wywołana wizjami, wciskanymi jej przed oczy przez podświadomość i ów uwodzicielski, sadystyczny głos…
- Mhm… -
Poległa….
- Wstaaaaję - oświadczyła, odrzucając kołdrę i szczerząc się do przystojniaka w drzwiach.
- To ja nastawię czajnik - odpowiedział, ze zwyczajowym dostojeństwem przyjmując zwycięstwo i odwracając się by zniknąć jej po chwili z oczu.
- Kocham cię! - krzyknęła za nim, chichocząc i drepcząc do przynależnej do pokoju łazienki. Zanim do niej wkroczyła usłyszała nieco przytłumioną odpowiedź
- Ja ciebie też - która dodała magicznej mocy wyszczerzowi widocznemu na jej twarzy.


Jakiś kwadrans później zajadała już owe naleśniki, przykryte boczkiem i polane sosem klonowym. Przed talerzem stał dzbanek kawy, a obok jej ulubiony kubek.


Po drugiej stronie siedział Tim, trzymając w jednej dłoni gazetę, a w drugiej własny kubek, klasyczny, biały i pozbawiony nadruków. Co prawda IP próbowała wcisnąć mu kilka, obdarzając po jednym przy każdej okazji, jednak upór tego mężczyzny znajdował się poza granicami jej możliwości w tym zakresie.

- To o której masz to spotkanie? - zapytał, odkładając gazetę i wbijając w nią spojrzenie swoich niebieskich oczu.
- Coś po pierwszej - odpowiedziała, gdy już przełknęła kęs. - Niepokoi mnie niewielka ilość zdobytych informacji. Ten człowiek od zabezpieczeń jest naprawdę dobry…
- Nadal boli cię głowa? - przerwał jej, marszcząc czoło. - Nie powinnaś tak ryzykować Tia. Wiesz co się może stać gdy coś pójdzie nie tak. Rozmawialiśmy o tym.
No tak, rozmawiali. Gdy tylko napotkała problemy od razu zwróciła się z nimi do niego i przegadali z dobrą godzinę, z czego wyszło tylko tyle, że będzie musiała zachować ekstra ostrożność tym razem. Najlepiej by się w ogóle nie pokazywała przy magazynach ale oboje wiedzieli, że do tego nie dojdzie. Może i ratowanie świata nie było jej celem, to jednak wykorzystywanie swoich zdolności do czegoś produktywnego, sprawiało jej przyjemność. Do tego stale uczyła się nowych rzeczy, co przecież nie mogło jej wyjść na złe.

- Wiem, Tim, uważam - zapewniła dużego braciszka, uśmiechając się do niego lekko. - Nie możemy jednak zaprzepaścić tej szansy. To coś naprawdę dużego i gdyby się udało… - Wzruszenie ramion było kwintesencją tego, z czego oboje doskonale zdawali sobie sprawę. Możliwość przyczynienia się do zejścia z rynku narkotyku o nazwie Viper, była nie lada szansą dla grupy, z którą Tia współpracowała.
- Ok, daj mi znać kiedy po ciebie przyjechać i skąd cię odebrać - poprosił, wstając i odnosząc kubek do zlewu. Sam zjadł śniadanie na długo przed nią i trwał przy stole tylko i wyłącznie po to by zadośćuczynić ich zwyczajowi wspólnych posiłków kiedy tylko okazja się ku nim nadarzała. Bez wątpienia był najlepszym bratem na całej planecie i czasami IP łapała się na myśleniu, że wcale na niego nie zasługuje.

- Znowu to robisz - jego głos wyrwał ją z tych ponurych myśli.
- Co robię? - zapytała niewinnie, wiedząc doskonale, że znał ją zbyt dobrze by ten ton go zmylił.
- Dołujesz się - odpowiedział z brutalną wręcz szczerością. - Nie wiem o co tym razem chodzi ale o ile nie jest to związane ze zbliżającą się akcją, to możesz sobie dać spokój. Jesteś piękną, inteligentną, odważną…
- Choleryczną, opryskliwą, wulgarną, wkurzającą…
- Najlepszą siostrą pod słońcem - zakończył tą wymienianą wyliczankę całując ją w czoło. - Mam dziś tylko jedno spotkanie o dwunastej, więc po czternastej powinienem być wolny. Baw się dobrze na spotkaniu i pozdrów tego twojego przyjaciela- rzucił, po czym nie czekając na jej głośny i gwałtowny protest, zgarnął torbę z dokumentami i lapkiem z blatu kuchennego i tyle go było. IP nie zostało więc nic innego jak dokończyć śniadanie i pójść w jego ślady. Co prawda do spotkania zostały jeszcze dobre trzy godziny to jednak nie sądziła by była w stanie wysiedzieć w domu.


Wzmianka o Oni’m rozdrażniła ją. Przyjaciel… Nie miała pojęcia co to znaczy. Miała tylko brata i poza nim nikogo nie potrzebowała. A jednak musiała przyznać sama przed sobą, że polubiła tą zakochaną w parzeniu herbaty puszkę. Dobrze się jej z nim grało, pracowało i spędzało czas. Kurczę, zaprosiła go nawet do domu, w którym stał się z czasem częstym bywalcem. Nawet to swoje cholerne drzewko trzymał w piwnicy, która na ich potrzeby została przerobiona z siłowni-schowka na siłownię-warsztat. Tim go lubił i Tia czasami miała wrażenie, że dzięki obecności Oni’ego przy jej boku, brat śpi spokojniej.


Pospiesznie dopiła kawę, a następnie odstawiła naczynia do zlewu. Przeciągnięcie się spowodowało pełen sprzeciwu jęk zastanych mięśni, sen jednak całkiem ją opuścił i czuła jak przepełnia ją energia. To z kolei nie wróżyło za dobrze całemu przedsięwzięciu które zamierzała wprowadzić dziś w życie. Rozglądając się po utrzymanej w nieco wiejskim stylu kuchni, zastanawiała się jak reszta zareaguje na jej pojawienie się. Gdyby nie to, że obawiała się iż osoba, która odpowiadała za zabezpieczenie planów podziemnych poziomów magazynów LF, będzie w stanie dotrzeć do jej korespondencji z grupą, to za cholerę by jej nie zmusili by się pofatygowała osobiście.
Łagodna zieleń i żółć ścian kuchni, nie była w stanie ukoić jej nerwów. Nie lubiła się ujawniać. Nie lubiła gdy ludzie na nią patrzyli. Nienawidziła znajdować się w centrum uwagi. Zdecydowanie bardziej wolała by wszyscy zostawili ją w spokoju. W tym celu doprowadziła sztukę zniechęcania niemal do perfekcji. Naprawdę niewiele osób znało ją z innej strony, wśród których to osób na pierwszym miejscu podium znajdował się Tim. W jego obecności zwyczajnie mogła być sobą… Dowolną wersją siebie, a on i tak ją akceptował. Co najwyżej czasami rzucił uwagę czy spojrzał na nią tymi swoimi niebieskimi oczami, co działało jak off switch dla jej bitch mode. Jakaś część jej samej chciała by wybrał się wraz z nią na jacht. No ale przecież nie była już tą małą dziewczynką, którą odprowadzał do szkoły, zabierał na zajęcia klubu smyczkowego i której ocierał łzy, gdy po raz kolejny życie kopało ją po tyłku.
- No dobra, T… Czas ruszyć dupę - mruknęła do siebie, i jak powiedziała tak też zrobiła.


Na Hudson Bay zawitała jakieś pół godziny przed umówionym spotkaniem. Znalazła sobie dogodne miejsce, w którym nie rzucała się za bardzo w oczy i zabrała za sprawdzanie okolicznych kamer, komórek i wszelkiego sprzętu który mógłby posłużyć do nagrywania i podsłuchiwania tego, co robiono na jachcie “Ulysses”. Reszta pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy ale nie był to pierwszy raz gdy IP zawitała w pobliże bazy Defenders. Takie kontrole robiła regularnie, dbając o bezpieczeństwo spotkań pozostałych i tamowanie ewentualnych przecieków. Drobna dziewczyna w czarnych bojówkach i nieco spranej bluzie nie rzucała się tak znowu bardzo w oczy. Zwykle stawała lub siadała w jakimś ustronnym miejscu i sprawiała wrażenie bujania w obłokach. Kolejna przedstawicielka młodej generacji, marnująca swoje życie na nic nie robieniu, podglądająca z zazdrością owoce cudzej pracy, szczęścia i bogactwa. Czasem zdejmowała czapkę i pozwalała by wiatr rozwiewał jej długie, brązowe włosy. Lubiła to.
Przystań zdążyła więc poznać całkiem dobrze i powoli zaczynała się w tym miejscu czuć dość pewnie. Czy jednak na tyle by w końcu pofatygować się na “Ulysses’a”? Tak jakby miała jakiś wybór… Poprawiła kaptur, tak by krył w swoim cieniu jak największą powierzchnię jej twarzy i zsunęła daszek czapki niżej niż zazwyczaj. Tak, wiedziała że anonimowość szlag trafi, a przynajmniej szlag trafi anonimowość wyglądu. Nic jednak nie szkodziło by zadbać nieco bardziej o to, by identyfikacja była utrudniona. Ot, nawyk i tyle. Nawyk, który do tej pory trzymał ją i Tima w bezpiecznym kokonie, który zamierzała właśnie potraktować ostrym narzędziem. Nie była pewna czy jest gotowa na konsekwencje, było już jednak za późno.


Będąc już w środku zaczęłą żałować swojej decyzji. Mogła się przecież wycofać, nikt by jej nie znalazł, umiała się maskować i była ostrożna, a tak… Zdecydowanie bardziej wolała mieć całą grupę w strefie wirtualnej niż na żywca. Były oczywiście wyjątki ale te tylko potwierdzały regułę. Dyskusja jednak już się rozpoczęła, nie było ucieczki.

IP słuchała… Pewnie, że słuchała… Tak mniej więcej do chwili, w której słuchać przestała i zamiast tego oddała się znacznie przyjemniejszemu zajęciu grzebania w necie. Dopiero gdy Blink, z którym współpraca była jej na rękę bo jak do tej pory tylko jego danych nie zdobyła co ją wkurzało, skończył mówić.
- Dobra, to skoro już skończyliście pieprzyć, to ja sobie strzelę coś sensownego do picia. Nie masz nic przeciwko, nie? - rzuciła pytanie do laski od jachtu, chociaż powiedzieć że czekała na odpowiedź to było za dużo, bo zaraz też ruszyła tyłek w stronę lodówki. - I jeszcze mi nie odpierdoliło na tyle żeby się pchać do akcji. Czy to wszystko z planem czy przeciwko. Ale dywersję wam w razie czego mogę zrobić - dodała tonem łaski, wymieniając patyczek na lizaka.
Oczami wyobraźni widziała już minę Tima gdyby się dowiedział co planują. Chyba by zawału dostał i to od razu podwójnego, a ona szlaban na do końca życia. Aż tak to jej na ratowaniu ludzkości nie zależało. W sumie to mogli wszyscy wykitować, gdyby ją ktoś o to zapytał.
- Częstuj się, IP. - Vesta machnęła ręką. Przemyślała sobie to wszystko, o czym mówili towarzysze i wzruszyła ramionami. - Wybierzmy się tam wieczorem i sami się przekonajmy, na czym stoimy. Może uda się to rozegrać po naszemu, albo… będziemy improwizować i tyle. Teraz możemy sobie tworzyć przeróżne plany, a w rzeczywistości wyjdzie jeszcze inaczej. Jak w większości przypadków zresztą.
Blink skrzywił się pod maską.
- Tylko najpierw musimy ustalić jak to będzie “po naszemu”.
- No... i to jest pieprzenie wyższa klasa. - Słowa ociekały kpiną, chociaż czy była szczera, czy tylko odgrywana, ciężko było jednoznacznie stwierdzić, biorąc pod uwagę że twarz IP, która ewentualnie mogła rzucić nieco światła, wetknięta była we wnętrze lodówki. Widać dziewczyna nie mogła się zdecydować co wybrać.
- Bez konkretów to sobie możemy palcem w tyłku i dobrze robić. Plan Blinka brzmi sensownie, brakuje mu jednak drugiej, istotnej części. Jest jak wejść, nie ma jak wyjść. No i bez tych planów to ja bym się tam nie pchała, chyba że tylko po to żeby z dystansu podglądać.
Wytknęła głowę z lodówki, dumnie unosząc zdobyczną pepsi. Przez chwilę zastanawiała się czy istnieje konieczność wyjęcia lizaka, po czym stwierdziła że nie i po otwarciu puszki wsunęła patyczek w otwór i radośnie zmieszała oba smaki. Z oczywistych powodów zamknęła się przy okazji, dając pozostałym szansę na błyśnięcie geniuszem.
- Przypomnę pytanie, na które nie padła odpowiedź. Ten magazyn to teren Fundacji, czy po prostu Fundacja ma swoje tereny w sąsiedztwie? - 0-n1 zacytował jakby czytał z kartki. - Dodam również moje, czy Bane-san będzie w stanie powiedzieć coś więcej o magazynach? O ich układzie?
- No właśnie IP - Dave włączył się wykorzystując to, że dziewczyna miała usta zajęte, oraz to, że jak przeczuwał reszta stanie po jego stronie - Tak psioczysz na wszystkich, a nawet podstawowej informacji udzielić nie chcesz. Jak mamy cokolwiek zaplanować? - rozłożył ręce - Wrzuć nam na rzutnik mapę z magazynem i terenem Fundacji, to będziemy mogli zaplanować coś więcej. - spojrzał na pozostałych jakby szukał potwierdzenia dla swoich słów. Wiedział, że nie będzie przyjaźni z hackerką. Jeśli ktoś nie jest w stanie zaryzykować dla innych, nikt nie będzie ryzykować dla niego. Tak naprawdę zastanawiał się co ona tu jeszcze robiła? Po co zajmowała ich czas? Nie zadał jednak żadnego z tych pytań na głos.
- Wystarczy. Nie czas na kłótnie - zwrócił uwagę robot.
- A samemu nie łaska zajrzeć do sieci? - prychnęła w odpowiedzi, odsuwając puszkę od ust i wyjmując lizaka. - I przecież nikt się nie kłóci Oni, kulturalna wymiana zdań, pełnia braterskiej miłości i bobki z tęczy wydalane przez jednorożca - zakpiła, znajdując sobie odpowiednio oddalone od reszty krzesło i obróciwszy je, klapnęła na nie okrakiem, opierając ręce na oparciu. Z jej ust wyrwało się westchnięcie, całkiem jakby jej ktoś kazał worki z piaskiem nosić.

- Ogólnie dostępne dane to pikuś - zaczęła, podrzucając to co tam wyszperała, a czego trochę było, chociaż nie tyle ile by chciała i tu miała nadzieję że współpraca z Blinkiem coś zmieni w tej kwestii. Wśród informacji które uzyskała było umiejscowienie i plany głównego wieżowca i dwóch małych budynków na Staten Island, w których mieściła się administracja Fundacji. Cały kompleks był oczywiście ostro chroniony ale i do tych danych udało się jej dotrzeć więc na dobrą sprawę, jakby się uprzeć i chcieć włamać to mieli całkiem niezłą podstawkę. Później pojawiły się informacje o magazynach i laboratoriach. Przesłała zdobyte plany sześciu magazynów które znajdowały się w strefie jaka ich obecnie interesowała. Trzy z nich poza powierzchnią nadziemną posiadały także przestrzeń pod, niestety, plany podpoziomów się na wyświetlaczach nie pojawiły.

Biegacz podszedł nieco bliżej wpatrując się bardzo dokładnie w każdą zamieszczoną informację. Mieli od czego zacząć, zaś najbardziej interesujące były plany. Szczególnie te, które nie były dostępne. To samo w sobie było istotną informacją.

- Zanim zaczniecie jęczeć że niepełne i IP leniwa i nic nie robi - ostrzegła unosząc puszkę nieco wyżej i kierując w stronę zebranej grupki - to dodam że te skurwiele mają w swoich szeregach jakiegoś dupka, który się zajął ich zabezpieczeniem. Łeb mi napierdzielał jak cholera po każdej próbie przedarcia się więc bądźcie tacy milusi i trzymajcie jadaczki zamknięte w tej kwestii - zakończyła ostrzeżenie, szczerząc paszczę w którą zaraz też wcisnęła z powrotem lizaka i zalała go dawką czarnego, zdecydowanie niezdrowego napoju.
Bane wzniósł toast puszką w kierunki IP i powiedział pojednawczo:
- Hej, nie przejmuj się, to że tamten ktoś jest lepszy niż ty to nie twoja wina. Starałaś się najlepiej jak mogłaś. Doceniamy to co zrobiłaś, bez tego byśmy dalej byli w lesie. Nikt nie ma pretensji.

- Pieprzyć moją dumę - prychnęła odsuwając puszkę ale już nie wyjmując z ust lizaka tylko przesuwając go do na lewą stronę. - Mnie tam bardziej niepokoi to, że skoro ta cała gruba rybka ma zamiar wpaść to ten dupek może się też zająć podszlifowaniem ochrony całego kompleksu. Nie mam pojęcia czy jego moc ogranicza się tylko i wyłącznie do firewalla i kompów, czy też jest podobna do mojej. Tak czy siak może nam uprzykrzyć życie - zakończyła swoją przemowę i wbiła spojrzenie w trzymaną w dłoni puszkę. Kuźwa, nie miała ochoty skończyć jako roślinka, a tak patrząc na resztę, wychodziło jej że w razie gdyby tamten dupek chciał kontratakować i wykazał się nieco szerszym zakresem mocy niż tylko stawianie niemożliwych do przejścia ścian na jej drodze, to właśnie jej oberwałoby się najbardziej. Ratowanie świata, ratowaniem świata ale granice też jakieś trzeba było sobie wyznaczyć.
- Dlatego uważam... zresztą, chyba my wszyscy, że powinnaś się z nami tam wybrać - powiedziała Vesta, wpatrując się w IP. - Zawsze to lepiej mieć przy sobie kogoś, kto będzie mógł reagować ot tak… - Pstryknęła palcami. - A teraz idę sobie zaparzyć yerby truskawkowej. Ktoś reflektuje? - Spojrzała po zebranych z uśmiechem na ustach.
Blink przekrzywił głowę, patrząc na Shudder z przymrużonymi oczami, czego przez maskę towarzysze nie dostrzegli. Nagle jakby obudził się i pokręcił głową, a następnie spojrzał na IP.
- Ma trochę racji. Gdyby się zrobiło gorąco ja albo Pun-dit moglibyśmy cię ewakuować.
Dave podniósł swój kubek wskazując, że już ma.
- Czy gdybyś była tam obecna fizycznie, ten ktoś mógłby cię zaatakować tak jak to robisz z komputerami? Mógłby ci shakować mózg? Jak w Ghost in the Shell? - dopytywał się Bane.

Skrzywiła się słysząc co też blondynka ma zamiar sobie zaparzyć. To ktoś faktycznie to świństwo pija? Serio…? Z kim ona się do diabła zadaje…
- Cholera go wie - odpowiedziała na pytanie Bane’a ignorując to, zadane przez Vestę jako zdecydowanie nie do niej kierowane. - Nie znam jego możliwości. Jak jest w stanie dzięki mocy wyjść poza system tak jak ja to logiczne byłoby przyjąć, że byłby w stanie. Jak jest ograniczony sprzętem to… No, cholera wie - wzruszyła ramionami, chociaż po plecach spłynęła jej stróżka zimnego potu. Roślinka…
- Może zrób sobie hełm z folii aluminiowej - doradził - to chyba odetnie połączenie?
- Albo z ołowiu - dodał z przekąsem Dave.
IP ograniczyła się do wystawienia środkowego palca w kierunku Dave’a, nie uważając za właściwe zniżać się do jego poziomu głupoty. Rany… Miała już dość siedzenia w tym gronie. Nie żeby jej wszyscy na nerwy działali ale te wyjątki przechylały szalę.
- Wiesz, Bane… Chyba już bym wolała zostać roślinką - odpowiedziała, prychając przy tym. - Umiem o siebie zadbać, więc spokojna twoja… - miała powiedzieć rozczochrana ale… - głowa.
Rozbawiło ją to więc na koniec zachichotała do własnych myśli, pokręciła łepetyną i wróciła do kończenia pepsi. Skoro i tak zaraz zamierzała się zebrać to szkoda byłoby nie dopić darmowego napoju.
Blink sięgnął po kubek termiczny i skinieniem głowy podziękował 0-n1.
- Wciąż potrzebny nam konkretny plan. Bez niego ruszymy chaotycznie i cel się wymknie. Znacie moje zdanie, nie jestem zatem dłużej potrzebny. Wiecie jak do mnie dotrzeć.
Nim jeszcze rozbrzmiały ostatnie słowo już go nie było.
- Wię… - robot przerwał i przekierował słowa z miejsca, gdzie przed chwilą był Blink, do innych - Więc zdobądźmy informacje jak najdyskretniej potrafimy. Atak na laboratorium będzie zbyt niebezpieczne, nawet przeprowadzenie sabotażu może być uniemożliwione przez niegościnnego protektora o którym wspomniała IP-sensei. Ryzyko jednak powinniśmy podjąć, by poznać tożsamość gościa z Serpent Skulls.
0-n1 uniósł lekko czajniczek.
- Ktoś reflektuje na ostatnią porcję? Jest wciąż ciepła.
- Podziękuję - odpowiedziała na propozycję IP, podnosząc tyłek z krzesła. - Wychodzi na to, że idziemy za planem Blinka, a wszystko co nie wchodzi w jego zakres, czyli cholernie spora część imprezy, leci na żywioł. I wy się dziwicie, że się tam osobiście pchać nie chcę… - obróciła mebel z powrotem tak jak stał zanim na krótką chwilę przejęła nad nim pieczę. - Zmywam się… Pogrzebię jeszcze, może na coś wpadnę, albo uda mi się jednak przedrzeć przez osłony, które tamten postawił. Oni, idziesz czy zostajesz? - zwróciła się do robota, bo co reszta zamierzała, niewiele ją akurat obchodziło.
- Zakradniemy się, jak lis do zajęczej nory, zielone liście naszą osłoną - trzymając w dłoniach czajniczek, znów uniósł go lekko, by IP wyraźnie zobaczyła - posprzątam i dołączę do Ciebie. Dłuższa chwila cierpliwości, chcę jeszcze odwiedzić magazyny, poznać ich topografię.
- Jak tam sobie chcesz - rzuciła w odpowiedzi, wzruszając przy tym ramionami. - To narazie - dodała na użytek pozostałych po czym z ulgą skrywaną pod maską obojętności, wymaszerowała.


Gdy tylko znalazła się w pewnym oddaleniu od jachtu, odetchnęła spokojniej. Nie kontaktowała się z Tim’em, jeszcze nie. Musiała najpierw ochłonąć żeby go nie zdenerwować niepotrzebnie. Postanowiła więc poczekać na Oni’ego i poszlajać się z nim trochę. Może uda się jej wyperswadować badanie terenu z magazynami. Od tego były mapy, cctv, plany… Każda z tych opcji o niebo bezpieczniejsza i możliwa do wykorzystania z zacisza warsztatu czy pokoju. Tak, były zdecydowanie lepsze i robot musiał zrozumieć jej racje. Po dobroci lub siłą… Kopnęła gniewnie niewinny kamyk, który się jej nawinął pod nogę. Trzeba było zostać w domu…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 13-10-2017 o 23:04.
Grave Witch jest offline  
Stary 13-10-2017, 22:28   #8
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Późny wieczór, gdzieś na północy Manhattanu...

MOTYW MUZYCZNY

Miasto pełne strzelistych budowli było doskonałym miejscem do dyskretnego przemieszczania się z miejsca na miejsce. 0-n1 mógł obserwować wszystko z wysokości, unikając wzroku mieszkańców. Starał się zachować jak najniższy profil, nie wzniecając panik ani sensacji pośród Nowojorczyków. Tak było wygodniej, obok poczciwego obywatela, komfortem karmili się również wszelakiej maści przestępcy, którzy pewniejsi siebie, popełniali więcej błędów. A każdy błąd był kłosem dla żniwiarza, żeby przyciąć go i ziarno przemielić na coś pożytecznego.

Młoda dziewczyna wracała do domu, kryjąc się pod parasolem przed deszczem. Biegła, chlapiąc kałużami, chcąc jak najszybciej wrócić w ustronne miejsce, gdzie będzie mogła się wysuszyć i skorzystać z dobroci centralnego ogrzewania. Przez wszystko nie zauważyła, jak kierowała się prosto w paszczę drapieżnego lwa.

W uliczce czekał on, lat dwadzieścia parę, tatuaże na kłykciach przemawiające za niego, jak bardzo nienawidzi świata. Nóż w dłoni, szczękające z zimna i zdenerwowania zęby. Dziewczyna podobała mu się, lubił azjatki, krążyła mu w myślach od dłuższego czasu. Wiedział, którędy chodziła w tych okolicach i w jakich godzinach. Nie chciał jednak porozmawiać. Planował zrobić coś o wiele gorszego.

Dziewczyna zbliżyła się. Skróciła sobie drogę alejką w której czyhał złoczyńca i... pobiegła dalej. Nienaruszona, czysta jak do tej pory. Nieświadoma zagrożenia, jakie udało jej się ominąć.



Zimna, metalowa dłoń trzymała niedoszłego zbira za usta, druga wykręcała mu za plecami ręce. Sprawiały ból, ale były niczym w porównaniu do ściskającego w trzewiach strachu, odczuwalnego niemal fizycznie. Demoniczne oblicze, jakby sam szatan przyszedł złożyć mu wizytę, odbijało się na mokrym podłożu, a mężczyzna chociaż chciał, nie mógł przestać wpatrywać się w nie.

Wraz z uderzającą błyskawicą, która uwydatniła białę, rogate lico, odezwał się nienaturalny głos.
- Musimy porozmawiać.

 

Ostatnio edytowane przez Avdima : 13-10-2017 o 22:50. Powód: poprawki.
Avdima jest offline  
Stary 13-10-2017, 22:43   #9
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Dialog wspólny Grave Witch z Avdimą

Retrospekcja


Minęło sporo czasu od ostatniego przeglądu technicznego. Dokładniej to 0-n1 nie pamiętał, żeby kiedykolwiek go przeprowadzono. Mógł samemu trochę podłubać, metodą prób i błędów odblokować zatrzaśnięty podajnik shurikenów, ale co by zrobił, gdyby miał zmiażdżoną kończynę czy dziurawy buster? Wszystkiego na taśmę skleić się nie dało. Dlatego nalegał.

Nalegał od dłuższego czasu, natarczywie. Obierając strategię nieustępliwą, męczył IP tygodniami, aż wreszcie pękła i zgodziła się. Nie był pewien, dlaczego nie chciała się zgodzić, dla niego stanowiła eksperta technicznego, ale samemu niewielkie miał o tym pojęcie, więc większość współczesnej ludzkości mogła być ekspertami. Chociaż był robotem, miał trudności z obsłużeniem Windowsa, co dopiero złożeniem komputera.

Stawił się na umówione miejsce i czekał. Cierpliwie, siedząc na wysokości obserwował okolicę, wypatrując IP lub jakiegoś sygnału.

Okolica była wyludniona i przez to cicha. Same magazyny i stare, opuszczone budynki. Szaro, buro i betonowo. Cóż, niektóre dzielnica Queens, miały już ten urok. Pojedynczy samochód przemknął cichaczem burząc na chwilę ciszę, po czym ta powróciła na nowo. Nie było jednak tak całkiem cicho. W tle szumiało miasto, jak zawsze tętniące życiem czy to dzień czy noc. Gdzieś bliżej szczekał pies, a tak całkiem blisko mrugał i skrzył się stary, zapomniany bilbord reklamujący Twinkie. I to właśnie on nagle, ni z tego, ni z owego postanowił oddać swe życie dla wyższych celów, strzelając iskrami w niebo jakby mu się coś pomyliło i uznał że oto nadszedł Dzień Niepodległości.

Mniej więcej z czasem fajerwerków, zlało się pokazanie jedynej żywej istoty poza owym szczekającym w oddali psem, która uznała za właściwe pofatygować się w tą opuszczoną przez Boga i podobizny kolejnych prezydentów, okolicę.


Kroki zatrzymały się naprzeciwko magazynu, na którego dachu przysiadł robot, po czym wystawiwszy w górę środkowy palec, postać ruszyła przez ulicę by w końcu zniknąć w środku. Najwyraźniej sygnał został dany i to podwójny. Cóż za zaszczyt i mnogość uwagi…

Wnętrze magazynu, czy też fabryki, czymkolwiek kiedyś był ten budynek, sprawiało nawet gorsze wrażenie niż to, co widziało się z ulicy.


Dwa poziomy, oba doszczętnie zdewastowane, pełne śmieci, starych skrzynek, kawałków cegieł, a nawet nieco większych fragmentów ścian. Szyby w oknach były w większości wybite, wpuszczając do środka chłodne powiewy wiatru co łagodziło nieco smród jaki tam panował.

IP, bo jak nic to ona właśnie wkroczyła do środka, szybko wspięła się na pierwsze piętro, gdzie czekał przygotowany przez nią sprzęt. Nie było tego wiele… 0-n1 powitał widok pojedynczego, metalowego krzesła, chwiejnego biurka pod komputer z zardzewiałymi bokami, skrzynki na narzędzia z myszką miki na wieczku i ssącej lizaka dziewczyny, która przez wzgląd na panujący w pomieszczeniu półmrok, odrzuciła kaptur i przekręciła czapkę daszkiem do tyłu.
- Może ruszysz dupę, nie mam całego życia na stanie w tym gównie - przywitała go nad wyraz radośnie i wylewnie, szczerząc jednak przy tym zęby w uśmiechu.

- Hai.
Robot odparł krótko i ukłonił się, zanim usiadł. Przez chwilę przyglądał się IP, co też zmierzała zrobić. Czy miał mówić, czy czekać?

- Nie gadaj tyle bo mi uszy odpadną - sarkastycznej uwadze towarzyszyło prychnięcie. IP przyglądała się mu przez chwilę rozważając od czego właściwie powinna zacząć. Wiedza, którą posiadała była czysto teoretyczna, pełna często sprzecznych informacji i całej masy filmików na YT.

- Dobra… Nie żebym się nie mogła doczekać żeby usłyszeć znowu twój głos ale może wywalisz co konkretnie byś chciał żebym zrobiła? Bo wiesz… Mogę podjąć próbę pełnej konserwacji ale to tak raczej na twoje własne ryzyko.
Podeszła do biurka i ze skrzynki wyjęła nieco zardzewiały klucz francuski, z którym w dłoni odwróciła się ponownie w jego stronę z paskudnym uśmieszkiem.

0-n1 wyciągnął rękę. Część jej zaczęła się ruszać, jakby chciała otworzyć, ale była wyraźnie zacięta i nieznacznie ruszała się jedynie w dwie strony. Do tego całość była wygięta i po chwili zaczęło sypać iskrami. Wyglądało, że bez spojrzenia do środka niczego nie uda się wskórać.
- Stara rana paskudzi się, więzi mój ekwipunek. Nie potrafię samemu naprawić.

- Aha - padła wielce inteligentna odpowiedź ze strony IP, która z pewną fascynacją przyglądała się mechanicznej ręce. - Kuźwa, to jest super… Znacznie lepsze niż pokazują na filmach - wyraziła coś na kształt podziwu, odwracając się do skrzynki i grzebiąc w niej zawzięcie. - Trzeba chyba zająć się na sam początek tym iskrzeniem. Nie mam ochoty na nową fryzurę ani wizytę w szpitalu. Szlag… Nie mam gwiazdki… Dobra, płaski będzie musiał starczyć - mruczała pod nosem, bardziej do siebie niż do swojego gościa. Lub klienta, zależy jak by na to spojrzeć.

- No to popatrzy co tam w środku siedzi - całkiem udanie imitując uśmiech seryjnego zabójcy, podeszła te dwa kroki bliżej z niewielkim śrubokrętem w dłoni. Przez chwilę stała tak sobie, sprawiając wrażenie zdecydowanie mniej obecnej niż jeszcze chwilę wcześniej, co w połączeniu z uśmiechem sprawiało niezbyt godne zaufania wrażenie.
- No doooobra - mruknęła, gdy iskrzenie zostało opanowane przez odcięcie dopływu energii do ręki na odcinku od łokcia do dłoni. - No to teraz wiesz… to będzie tylko lekkie ukłucie - sparodiowała standardowy tekst pielęgniarek, biorąc pozbawioną zasilania rękę w dłoń i zabierając się za odkręcanie osłony chroniącej jej wnętrze.

Mechanizm był bardzo skomplikowany i zanim udało się wszystko rozłożyć, trzeba było znaleźć wszystkie zaczepy, nity, śrubki i bóg jeden wie co jeszcze. Środek wyglądał na równie złożony, poziomem wykraczając daleko poza “filmiki na YT”. Na szczęście lokalizację usterki ułatwiły widoczne ślady walki.
- Wyglądałabyś znacznie ładniej, gdybyś nie stroiła tylu min - robot przerwał zadumę, rzucając komentarz, zdawało się, bez kontekstu. Beznamiętnie, jakby czytał nekrolog w czasie mszy.

- Patrzcie go, jaki mądrala - prychnęła w odpowiedzi, podnosząc wzrok znad ręki by wbić go w twarz robota. - Jakby kogokolwiek interesowało jak wyglądam. Włącznie - dorzuciła, powracając do badania wewnętrznego mechanizmu. Fascynował ją, przez co pewnie nie miała takich znowu trudności w powstrzymywaniem swojego zwyczajowego języka. Ten w końcu był przeznaczony tylko dla wkurwiających ją ludzi którzy, tak się akurat składało, stanowili większość populacji miasta.

- A w ogóle to co ci do tego? - zapytała, zaraz jednak jej uwaga została przyciągnięta do czegoś innego. Ten kawał złomu zdawał się próbować z nią skontaktować. Ciekawe… Swędzenie w dłoni trzymającej rękę 0-n1 nasilało się gdy tylko skupiała uwagę na badanym fragmencie. Było to uczucie nieco podobne do tego, jakie odczuwała przechodząc obok kogoś trzymającego komórkę, korzystającego z lapka czy wtedy gdy pracowała nad kompami w serwisie. Lizak został przesunięty w lewy kącik ust i przygryziony. Drobinki rozsypały się jej w ustach dostarczając zwiększonej dawki cukru do organizmu. W kieszeni czekały już kolejne.

- Masz coś przeciwko żebym się pobawiła? - padło kolejne pytanie, a to że w ogóle zapytała o pozwolenie świadczyło dobitnie że cokolwiek odkryła, zdołało wyciągnąć spod zbroi nieco normalniejszą wersję IP.

Robot cierpliwie czekał, niemal w bezruchu, szarpany tylko co jakiś czas za rękę, aż dziewczyna skończy mówić. Nie lubił przerywać, było to niegrzeczne.
- Zwykła uwaga. Kobiety lubią się podobać. Mężczyźni również.
Odwrócił twarz w jej stronę. Wyglądała dosyć niepokojąco, maska japońskiego demona zamarznięta była w bezruchu, szczerząc zęby i spoglądając bezpośrednio przed siebie martwym wzrokiem.
- Hai. Masz pozwolenie, IP-san.

- A mnie to rusza jak zeszłoroczny śnieg, którego nie było - mruknęła. O dziwo nie było w jej głosie ani kpiny, ani złośliwości ani w sumie żadnych negatywnych emocji. Była za to ciekawość i podekscytowanie. No bo, o ile jej zmysły nie myliły, a miała nadzieję że nie mylą bo w domu miała swój ulubiony toster który tego ranka wyzionął ducha, chyba właśnie odkryła kolejny skutek uboczny swoich zdolności. Pozwalając się prowadzić temu dziwnemu “swędzeniu” zaczęła grzebać w ręce, korzystając z tych niewielu narzędzi, które miała w skrzynce. Nie odzywała się dopóki nie skończyła i nie założyła z powrotem obudowy, a następnie nie przywróciła wcześniej odciętego zasilania.
- Ale jazda… - sapnęła zachwycona, szczerząc się jak dzieciak w Boże Narodzenie.

Nie wstając, 0-n1 znów wyciągnął rękę, tym razem jednak w kierunku powietrza. Niespodziewanie rozległ się metaliczny syk, z nadgarstka wystrzelił kabel, która poleciał aż do sufitu. Trzymał, jak powinien, nawet gdy robot go naprężył. Z równym zgrzytem kabel wsunął się spowrotem, a chwilę później ręka otworzyła, wypychając na zewnątrz bojowy sierp, rozkładający się jeszcze w powietrzu, zanim robot chwycił go w dłoń. Wszystko działało jak w zegarku, może nawet gładziej, niż pierwszego dnia.

0-n1 schował sierp do ręki i skinął głową z uznaniem, po czym wyprostował nogę.
- Nie działa buster, nigdy nie działał sprawnie, ale ostatnio nie działa w ogóle. Po tym nie będę już nadwyrężał gościnności i podziękuję za wszystko.

- Oj zamknij się - rzuciła w jego stronę, przykucając przy nodze. Paszcza stale się jej szczerzyła co z pewnością groziło szczękościskiem w pewnym momencie ale póki co było całkiem odpowiednim wyrazem tego, co IP czuła. Myślała już że poznała wszystkie możliwości swojej mocy, a tu taki pikuś. Normalnie, gdyby nie to że to gryzło się z jej zasadami, to by wyściskała Oni’ego.

- Pieprzysz od rzeczy. To najlepsza frajda jaką miałam od ostatniej wizyty w wesołym miasteczku, serio. No i do cholery nikt tu nikomu gościem nie jest. Teren neutralny, więc daruj sobie to pieprzenie - pouczyła go, jednocześnie, jakby bez udziału świadomości, rozbierając osłonę nogi i dobierając się do zepsutej części robota. Będzie musiała opowiedzieć wszystko Tim’owi, a później pokazać bo jak nic jej nie uwierzy. Znaczy… Pewnie uwierzy, ale i tak mu pokaże bo to po prostu było zbyt zajebiste by przed nim trzymać w tajemnicy.

0-n1 puszczał plugawy język dziewczyny mimo uszu. Przeklinała zdecydowanie za często, do tego nie wsławiała się w sposób przystający pannie, jednak to ona była w tej chwili mistrzem. Zwracanie jej uwagi byłoby równie nietaktowne.

Odcięty zapłon został na nowo podłączony, a dla próby, robot wykrztusił trochę płomienia z bustera. Wszystkie drastyczne usterki zostały naprawione, mógł działać prawie jak nowy.
0-n1 wstał i ukłonił się w podzięce.
- Jeżeli to frajda dla IP-san, poproszę, by i mnie nauczyła tej sztuki. Nie mogę zawsze polegać na czyjejś pomocy, jak pies z jedną nogą.

- Wiesz, jakbym ja jeszcze wiedziała jak to robie to czemu nie - odpowiedziała, wpatrując się w świeżo naprawioną nogę robota, jakby ta nagle zaczęła świecić, skrzyć się i do tego wygrywać skoczną melodię. Nie miała pojęcia jakim cudem była w stanie naprawić cokolwiek. Nie miała też zbytni jasnych wspomnień z samego naprawiania. W sumie, to równie dobrze można by uznać że to nie ona naprawiała, tylko coś w niej. Powalone…

- Frajdą jest odkrywanie nowych rzeczy - sprostowała. - Niepokojące za to jest to, że praktycznie tracę przy tym świadomość. Nie w pełni, to by było przegięte i prędzej by mnie pokroić mogli niż żebym się zgodziła na ponowne użycie tej mocy, ale i tak… WOW - podsumowała trzema literami, każdą odpowiednio zaznaczoną, tak że nie było wątpliwości co do ich wielkości.
- No i nie staraj się tak bardzo usamodzielnić. Bycie samemu jest do dupy - poradziła z miną filozofa, która utrzymała się na jej twarzy dosłownie sekundę, po czym dziewczyna parsknęła śmiechem. - Ale i tak jestem ciekawa co też jeszcze z tobą mogłabym zrobić - rzuciła, przyglądając się Oni’emu ze swojej niskiej pozycji, bo nadal siedziała w kuckach, czego chyba nie zauważyła. Albo też miała to gdzieś.

- Człowiek musi nauczyć się kroczyć samotnie, by docenić towarzystwo innych. Rozumiem, jeżeli zechcesz zachować swoją technikę dla siebie, ale byłbym głupcem, nie prosząc ponownie - robot padł na kolana i ukłonił się do samej ziemi, opierając czoło o beton - Proszę, zostań moim mistrzem.

- Że niby CO?! - IP wpatrywała się w robota i była pewna że ma jakieś halucynacje. Nie dość że wzrokowe to na dokładkę słuchowe. Jak nic coś się jej w końcu w tym mózgu przegrzało i zaraz zacznie jej dym uszami wyłazić.
- Nie noo… Weź się nie wygłupiaj… Cholera, wstań… Ja pierdole… - wymuszała z siebie kolejne słowa próbując jednocześnie jakoś ustosunkować się do szalonego, bo Oni jak nic właśnie stracił rozum, pomysłu robota. Czy w ogóle robot mógł stracić rozum? Ten na pewno…
- O co ci w ogóle chodzi z tym… mistrzem - wydukała. Jak na jeden dzień to jednak miała już za dużo atrakcji. Tak, zdecydowanie za dużo.

- Mistrzem, który naucza technik naprawy. Nie zawiodę Cię. - odparł 0-n1, nie podnosząc się z ziemi.

- Ok, to zdecydowanie nie jest już Kansas… - jęknęła w odpowiedzi. No i co do cholery powinna teraz zrobić? Pewnie jak powie nie to go urazi i to śmiertelnie albo inne dziwne coś. Jak się zgodzi to… No właśnie, co?
- Ale ty wiesz że… - zdecydowanie w życiu nie była w dziwniejszej sytuacji. - Słuchaj, ja się na mistrza nie nadaję. Nie ten typ i w ogóle. Byłabym najgorszym możliwym mistrzem. Nawet sama nie wiem jak to zrobiłam. Kuźwa no… - gdzie był Tim jak go potrzebowała? Pewnie na sali sądowej bo gdzie by indziej. Albo w biurze…
- Dobra… Wiesz co, jak ci tak zależy to ok… Tylko ja mówię i ostrzegam że nie mam pojęcia o naprawach. Znaczy trochę mam no i ta moc i w ogóle, cały net ale… - znowu zaczęła się plątać i wypluwać słowa z szybkością karabinu maszynowego więc zrobiła jedyną rzecz jaką mogła i powinna zrobić jakiś czas temu, czyli zamknęła jadaczkę.

- Dobrze - robot stanął na równe nogi i ukłonił się, nie wiadomo już który raz - Niech tak będzie. IP-sensei, gdy tylko będziesz gotowa na pierwsze nauki, poinformuj mnie. Rozumiem, że ciążą na Tobie oczekiwania ze strony ucznia, nie przejmuj się jednak. Z czasem i Ty się czegoś nauczysz, jak przekazywać wiedzę, być może samej zgłębiając nieznane nawet Tobie tajemnice.

- To ostatnie by się jak cholera przydało - wysapała, wstając i z jękiem rozcierając zastygłe mięśnie. - Dla przykładu nie wzgardziłabym wiedzą o tym skąd do diabła wzięła się ta nowa moc i dlaczego działa tak, a nie inaczej… A właśnie - spojrzała Oni’emu w oczy. - Jak piśniesz komukolwiek, cokolwiek z tego co się przy okazji dowiesz o mnie i… No, ogólnie o mnie, to cię przerobię na kosiarkę do trawy. Rozumiemy się? - zapytała twardo, bo co jak co ale jej prywatne życie było dla niej niezwykle istotne, a w szczególności spokój i cisza, które w nim wbrew pozorom królowały.
- A w ogóle to obrazisz się jak spróbuję cię wybadać? No bo kurczę mam w sumie na to ochotę od jakiegoś czasu. - Iskry w jej oczach zalśniły pełną fascynacji ciekawością, spalając wcześniejszą powagę.

Z nieruchomej maski trudno było wyczytać cokolwiek, ale wydawało się, że 0-n1 przyjął do wiadomości zastrzeżenia IP. Nie czuł potrzeby wydawania jakichkolwiek informacji, straciłby jedynie jej zaufanie, zyskując w porównaniu niewiele w zamian.
- Nie obrażę. Opisuj, co robisz i co widzisz. - odpowiedział, siadając na krześle.

- Tia… No dobra - mruknięcie wydobyło się spomiędzy zaciśniętych warg, które zdawały się zdeterminowane utrzymać lizaka na miejscu bez względu na to, czy zmuszano je do mówienia, czy nie. Ich właścicielka nigdzie się jednak nie ruszała, jej wzrok zmętniał nieco i stał się lekko nieobecny, jakby przyglądała się czemuś co było przed nią, ale tylko ona mogła to coś zobaczyć. Cokolwiek to było, spowodowało zmarszczkę na jej czole.
- Niezły myk - ni to pochwalił, ni zwyczajnie zazrzędziła po swojemu. - Sprytne ale nie do obejścia - oświadczyła, po kolejnej próbie przedostania się do systemu Oni’ego. Był szczelny ale nie niemożliwy do pokonania. Sposób był prosty, a biorąc pod uwagę, że robot się nie sprzeciwiał, IP sięgnęła do swojego plecaka, z którego wyjęła laptop wraz z kompletem kabli. Przy okazji na podłogę posypały się lizaki, którym najwyraźniej plecak był wypakowany. Dziewczyna skorzystała z okazji i zgarnęła jednego z nich, czerwonego, w kształcie serduszka i szybko odpakowawszy wpakowała do ust, zastępując patyczek, będący pozostałością poprzedniego.


Tak przygotowana ponownie zajęła się Onim, a konkretnie próbami dostania się do jego wnętrza.

Podpięcie zewnętrznego urządzenia spełniło swoje zadanie, dając jej dostęp który chciała. Robot zalśnił przed nią, niczym świąteczna choinka.
- Piękny - z ust IP wyrwało się westchnienie zachwytu. Uwielbiała poznawać nowe rzeczy, uczyć się ich i wykorzystywać. Teraz miała przed sobą właśnie taką rzecz. Nie zwlekając zatem, zabrała się za przedzieranie przez każdy, kolejny fragment kodu, każdy program sterujący, przez miliony informacji tworzących tego, którego dla ułatwienia nazywano Oni, a który najwyraźniej był obecnie jej uczniem. I niech ktoś powie, że świat nie jest popieprzony.

Gdy jednak podjęła próbę ogarnięcia całości, brakło jej zrozumienia jednej części, która najwyraźniej była w tym wszystkim tą najważniejszą. Czyżby to właśnie była owa słynna dusza? Przenikający wszystko, niewidzialny fragment kodu, który sterował całością? Wstrzymała oddech. Matka okazjonalnie zaciągała ich do kościoła więc nie brakowało jej pewnego szacunku dla istnienia sił wyższych, chociaż był on raczej podświadomy, niż świadomy. Spirytualne ględzenie zawsze jednak wywoływało u niej potrzebę kpiny i otwierało słoik z jadem. Ciężko jej jednak było sięgnąć po ów słoik w tej chwili.

Nagle myśl, pojedyncza iskierka, zaświtała jej w głowie. Co by było gdyby... ? Odwieczne pytanie dzięki któremu ludzie rozwinęli się, stworzyli cywilizację, wynajdowali kolejne, ułatwiające życie wynalazki i parli do przodu. No właśnie, co by było gdyby przejęła władzę nad Onim? Czy jej dusza przeniknęła by jego? Co by się wtedy stało? Zyskałaby jego wiedzę? Wspomnienia? On zyskałby jej? Było tyle rzeczy, których mogłaby się dowiedzieć. Głód wiedzy targnął jej ciałem i nie było już dla niej odwrotu. Musiała, po prostu musiała spróbować…



Jaźń IP przebudziła się pośród wysokich traw rozległych pól. Leniwie przesuwała się między nimi, muskana delikatnymi źdźbłami. Niebo zdobiła perłowa biel i błękit, malując smukłe pasy za horyzontem. Daleko, na końcu ścieżki załamanych kłosów, widniał czyjś zarys, siedzący pod drzewem wiśni. Zanim było dane jej zbliżyć się, strużka płatków powędrowała przed jej oczami, odwracając wzrok dziewczyny.

Zobaczyła piękną kobietę w barwnym kimonie. Emanowała ciepłem i miłością, łagodząc wszelkie niespokojne myśli. Po chwili zaczęła oddalać się. Chociaż zachowywała pogodny uśmiech, IP wypełniło ziarno goryczy.
Scena przeistoczyła się, niczym za dotknięciem rozmokłego pędzla. Feeria kolorów ułożyła drugi portret, młodego mężczyznę z którego niesforność buchała żywym ogniem. Wydawał się bliski, wzniecał dumę, ale zaczął rozmywać się podobnie, jak przybył. IP wypełniło drugie ziarno goryczy.

Kolejny płatek zatańczył przed nosem dziewczyny, odrywając ją od przepełnionych smutkiem wizji. Błądził przez moment na wietrze, by ostatecznie wskazać na drugą stronę szlaku. Niebo zaszło łuną czerwieni, a dotychczas zielone łąki pożarła wypalona czerń.
Rozległ się lament. Dochodził zewsząd, nie było przed nim ucieczki. Naprzeciw znajdował się otulony w płomieniach zamek, na szczycie którego stała demoniczna postać z satysfakcją spoglądająca na dziejący się poniżej horror. Postać przeniosła wzrok na IP, wokół której pojawiły się piekielne ognie i zaczęły trawić żywcem.

Znów znalazła się pośród trawy. Poczuła trzecie ziarno goryczy, chociaż to ciążyło bardziej, niż poprzednie. Nagle gwałtownie ocknęła się, wyrwana czyjąś obecnością. Była stanowcza i szorstka, gniewnie wypychając IP z transu.

Dziewczyna miała przed sobą rażący ekran komputera. Na zegarku nie minęła nawet minuta.



- Co to… do cholery… było? - urywane części zdania spływały z jej ust gdy podnosiła spojrzenie by wbić je w maskę robota. Sama nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie. No bo jak jednoznacznie określić coś, z czym nigdy wcześniej nie miało się do czynienia. Tym bardziej że nie była to rzecz, a odczucie, wspomnienia… Bo to chyba były wspomnienia. Czy tym była dusza? Jakimś kodem nieznanego pochodzenia, w który przypadkiem wniknęła własną jaźnią? Kołowrotek myśli sprawiał że musiała sobie klapnąć na podłogę.
- Oni, wszystko w porządku? Nic ci się nie stało? - zadała kolejne pytanie, zaniepokojona że mogła przypadkiem wyrządzić mu jakieś szkody.

- Nie. Ważniejsze pytanie, czy coś stało się Tobie?
Robot wstał, ciągnąc za podpięte do niego kable, tym samym obijając o nogi laptop IP. Wyciągnął do dziewczyny dłoń.
- To, co zrobiłaś było nierozsądne. On jest zły i rozgoryczony, a ta część mojej technologii - wskazał na głowę - jest najniebezpieczniejszą częścią. Nie próbuj więcej tam zaglądać. Pora zakończyć nasze spotkanie.

- Tak, kończymy - pokiwała głową chwytając dłoń i podciągając się do góry. - I nie, nic się nie stało, wszystko gra - zapewniła. Miała setki pytań… Tysiące właściwie. Kim była kobieta, kim była postać z zamku? Bo siedzący pod drzewem to chyba był Oni ale tego też tak całkiem pewna nie była. Nie pytała jednak, bo najpierw chciała sama dojść z sobą i zdobytymi informacjami do ładu.
- Wiesz jak mnie złapać w razie czego. Ja… Muszę pomyśleć, może dałoby się załatwić jakieś lepsze miejsce od tej rudery. Pomyślę… To… No, na razie Oni - plątała się trochę zbierając przy okazji sprzęt. Narzędzia mogły zostać, nie zależało jej na nich, większość i tak była znaleźna. Zwinęłą się też zaraz, zostawiając robota samemu sobie.

0-n1 ukłonił się z szacunkiem i poczekał, aż IP odejdzie. Pozbierał narzędzia i samemu zniknął, kierując swoje kroki na północny kraniec Manhattanu.
 
Avdima jest offline  
Stary 14-10-2017, 20:53   #10
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację

Wykorzystując swoje umiejętności hakerskie, starał dowiedzieć się czegoś więcej o ich najbliższym celu, jednak nie było to takie proste. Do planów podpoziomów w magazynach zupełnie nie udało mu się dotrzeć - zabezpieczenia były nie do przeskoczenia nawet dla tak sprawnie działającego umysłu, jak Blinka. Ktoś, kto je pozakładał, był prawdziwym fachowcem w swojej robocie, gdyż Ari nigdy nie trafił na tak zagmatwane blokady dostępu. Plany kanalizacji miejskiej uwzględniały podłączenie jej jedynie pod magazyny, bez żadnych śladów mówiących o dodatkowych miejscach. Szukając jakichkolwiek informacji na temat człowieka, na którego w VR trafiła IP, Ari dość szybko nieprzyjemnie się zaskoczył, gdy monitor jego laptopa zalała czerń, a pośrodku pojawiło się tylko jedno zdanie:


Ledwo Blink je przeczytał, a laptop wyłączył się i już nie włączył. Ktokolwiek przesłał mu wiadomość, sprawił, że komputer nadawał się tylko do naprawy a i tego Ari nie mógł być pewien. Pewny był za to jednego - gość bez problemu wykrył jego obecność i odpowiednio zajął się narzędziem Erikssona, by ten dłużej nie drążył tematu, co mogło oznaczać, że mają w wirtualnej rzeczywistości nie lada przeciwnika.



Po zebraniu na jachcie, ruszył w stronę Dyker Heights, by przyjrzeć się magazynom i ogólnie całemu terenowi. Dotarłszy w okolicę celu, narzucił kamuflaż, by nikt nie wykrył jego obecności. Niewielka strefa przemysłowa, na którą składało się kilkanaście wielkich magazynów należących do różnych firm wyglądała typowo - ogrodzenie stanowiła wysoka, metalowa siatka, na teren wjeżdżało się przez szlaban przy budce strażniczej, w której siedział dobrze zbudowany cieć. Na każdym kroku trafiał na przejeżdżające wózki widłowe, krzątających się po rampach magazynierów, czy ciężarówki czekające na załadunek, bądź z takowym odjeżdżające.

Odnalazł też w końcu hale należące do Life Foundation - korporacja oficjalnie działała w biznesie farmaceutyczno-chemicznym, jednak Bane doskonale wiedział, czym naprawdę zajmowali się na boku. I nie były to miłe rzeczy. Teraz jednak nie zamierzał zaprzątać sobie tym głowy. Na terenie magazynów kręcili się pracownicy, ochroniarze, co chwilę ktoś wjeżdżał i wyjeżdżał widlakiem. Wszystko wyglądało na zupełnie zwykłe miejsce pracy, nawet kamery podwieszone przy dachu ze wszystkich stron magazynów wydawały się czymś zupełnie naturalnym. Przy otwartych rampach Bane widział poustawiane palety z ogromnymi, owiniętymi folią pudłami. Nic nie wskazywało, by miało mieścić się tutaj laboratorium Vipera, a już tym bardziej ukryty pod podłogą poziom.



Po naradzie, IP zgarnęła cyber-ninję, tłumacząc mu, jakie zasady inwigilacji obowiązują w dzisiejszym świecie i jeżeli pójdzie na teren strefy przemysłowej tak, jak stoi, to od razu można ich zadanie spisać na straty. Nawet jeśli będzie używać tych swoich ninja skillsów, było na 99% pewne, że ktoś go zobaczy i mogą się pożegnać ze zdemaskowaniem grubej ryby kierującej sprzedażą Vipera. On1 nie był osobą stwarzającą grupie niepotrzebne problemy, zatem zgodził się pozostać w bazie Defenders aż do wieczora, kiedy mieli udać się na akcję.

W międzyczasie Blink dał znać o tym, co udało mu się ustalić, a właściwie czego nie udało, nie zapominając wspomnieć o udanym cyber ataku na swojego laptopa. Bane po swoim rekonesansie miał lepsze wiadomości - magazyny Life Foundation leżały na obrzeżach strefy przemysłowej, każdy z nich monitorowany był siedmioma kamerami, oprócz tego miejsca pilnowało łącznie dziewięciu rosłych ochroniarzy przechadzających się w kółko po terenie co pięć minut. Ze wsparciem IP mogli spokojnie udać się tam pod osłoną nocy, a nawet jeśli ktoś miał coś przeciwko, to Shudder i Pun-dit i tak podjęli już decyzje, a zostawić ich samych sobie było co najmniej nieeleganckie. Przeglądając plany terenu i ustalając ostatnie rzeczy poczekali do wieczora i udali się swoim Fordem F-750 do strefy przemysłowej przy 71 ulicy w Dyker Heights.


Zostawili samochód ulicę dalej i dzięki telekinezie Pun-dita przenieśli się na dach magazynu naprzeciw miejsca, które miało stanowić laboratorium śmiercionośnego narkotyku. Jak można się było spodziewać, obserwacja przez pierwsze trzy godziny nie przyniosła najmniejszych rezultatów - widzieli zmieniających się na obchodach ochroniarzy i zupełnie ustającą pracę w magazynach. W takim miejscu na pewno nie pracowało się na półtorej zmiany a Defenders doskonale wiedzieli, dlaczego tak się dzieje. Coś wisiało w powietrzu i wyglądało na to, że IP się nie myliła.

Dave i Vesta wykorzystując fakt, że mogą przemieszczać się powietrznie, udali się do pobliskiego McDonald'sa znajdującego się po drugiej stronie ulicy i ledwo co przynieśli wszystkim burgery, frytki i napoje, gdy coś zaczęło się dziać. Przy środkowym z magazynów z wykrytym przez IP podpoziomem, pojawiło się dwóch mężczyzn. Dziwnie wyglądających mężczyzn. Pierwszy z nich był wysoki i przeraźliwie wysuszony. Wyglądał niczym chodzące zwłoki z filmów George'a Romero, a uwagę zwracały nienaturalnie długie palce obu dłoni i twarz, na której wyróżniały się ostre zęby. Towarzysz stanowił jego przeciwieństwo - miał ze dwa i pół metra, był umięśniony i pokryty czymś w rodzaju skalnego pancerza.
- Jesteśmy na miejscu, uratuję cię, tak, jak ci powiedziałem... - rzucił Skalniak do Suchego, uderzając wielkimi pięściami w jedno ze skrzydeł wrót magazynu, wgniatając blachę, jakby była plastikiem.
- Miejmy nadzieję, nie cierpię siebie takiego - odparł ten drugi wężowatym, syczącym głosem. Wokół było tak cicho, że Defenders wszystko słyszeli.

Moment później w polu ich widzenia pojawiło się trzech ochroniarzy. Mężczyzna przypominający skałę rozprawił się bez problemu z dwoma z nich, natomiast ten o aparycji zombie chwycił ostatniego za twarz, która w chwilę stopiła się przy agonalnych okrzykach mężczyzny, odsłaniając czaszkę i resztki tkanek. Wyglądało, jakby tamten zaaplikował mu jakiś kwas. Pun-dit strzelał fotki jak zahipnotyzowany.
- Styx i Stone - powiedziała beznamiętnie IP, szybko odnajdując dane obu mężczyzn w sieci tylko na podstawie ich wizerunku. - Większy ma supersiłę, wytrzymałość i nieprzeciętny intelekt, drugi dezintegruje przy dotyku tkankę organiczną... - Wzruszyła ramionami.
Nadbiegali kolejni ochroniarze z uniesionymi tonfami. Pytanie, czy Defenders zamierzali przyglądać się śmierci, jaka ich z pewnością czekała, czy jednak chcieli się ujawnić, nie będąc przy okazji pewnymi, czy ratując ich, nie wystawią się na cel?



Słowa IP podziałały na niego jak zapalnik, kołatając mu się pod czaszką.


Pytanie, czy jemu, czy symbiontowi?

Bo już nagle nie był na dachu magazynu, a w Central Parku. Wszystko widział jak za mgłą. Przyjął na gardę cios Stone'a, jednocześnie uchylając się przed pazurami Styxa. Wyprowadził uderzenie. Ale nie on to zrobił. Posłał Styxa na ziemię, ale nie on to zrobił. Wystrzelił z nadgarstków sieć, ale nie on to zrobił...

Poczuł paskudną, dojmującą tęsknotę i strach. W moment wrócił do rzeczywistości, mając przed sobą magazyny Life Foundation. Tylko dlaczego w głowie wciąż kołatało mu się jedno imię?


Nie znał żadnej Mary Jane, do cholery... I dlaczego czuł się, jakby zmarła mu ukochana osoba?

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]

Ostatnio edytowane przez Kenshi : 14-10-2017 o 21:00. Powód: Kosmetyka ;).
Kenshi jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172