Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-12-2017, 20:09   #1
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
[Epizod 0] Lake Hills





Gości przybywało z minuty na minutę. Początkowo było ich niewielu, ginęli w ogromnej, nienagrzanej jeszcze ciałami sali podejmując mniej lub bardziej sztywne rozmowy. Pod jedną z kolumn wybuchł śmiech Paula Stanleya rozmawiającego cicho z Mickiem Jaggerem. Stojący nieopodal pustego kominka Zurab Cereteli poważnie kiwał głową podczas wypowiedzi Vahana Bego. O krok dalej konwersacji przysłuchiwał się Erno Rubik będący członkiem rozmowy wyłącznie połowicznie, choć nie wydawało się mu to przeszkadzać.

Jedynie drzwi, przerażająco cienkie dla tak wielkiej różnicy ciśnień, chroniły gości przed potopem nerwów i pośpiechu, w jakim uwijała się obsługa.

Niespiesznie zbliżała się godzina 22:00, godzina rozpoczęcia. Szatniarze skakali jak pchły od wieszaka do nowego gościa i z powrotem, zaś ci wlewali się do holu podobnie do fal tsunami z furią napierających na falochron lady. Jednakże mimo trudności wyraźnie wszystko szło zgodnie z planem. Na pięć minut przed wyczekiwaną chwilą, momentem, dla którego ludzie przybyli tak tłumnie, gwar rozmów stał tak intensywny, iż konwersacje mogły być prowadzone wyłącznie podniesionymi głosami.

Pod oknami Lars Gustafsson rozprawiał o poezji razem z Jackiem Cyganem, Jessie Redmon Fauset oraz Malickiem Sidibe. W drzwiach wejściowych szeroko uśmiechnięty Sean Connery ściskał dłoń Dextera Fletchera, zaś w chwilę później z szeroko rozpostartymi ramionami dołączył również Armando Iannucci.
W innej części sali Fukiko Nakabayashi z grzecznym uśmiechem obserwował gestykulującego nieco zbyt żywo Mumtaza Dhramiego. Na twarzy jego towarzyszki, Sanji Iveković malowało się rozbawienie.

Rzesze ludzi znanych bardziej lub mniej, ikon oraz debiutantów mieszały się ze sobą w nieustannym ruchu. Sala żyła własnym życiem! Atmosfera uniesienia i radości wypełniała każdą duszę całkowicie wypierając ziarna skrępowania czy niezręczność, jeśli zdążyły się one pojawić.

Ulewa stukała o wielkie szyby, zaś niebo przecinały jaskrawe zygzaki błyskawic oraz jasnych błysków. Burza z całą mocą starała się wedrzeć do środka wszelkimi metodami. Gromy co chwila zagłuszały orkiestrę smyczkową "Moonlight", której muzyka wypełniła salę stosunkowo niedawno.

Na sali pojawiła się obsługa. Mężczyźni w białych koszulach z czarnymi krawatami. Skórzane buty lśniły, zaś spodnie oraz kamizelki prezentowały głęboką czerń. Szybko i sprawnie ustawili obok siebie metrowe klocki, jakie przynieśli ze sobą, a następnie usunęli się pod ścianę. Zaproszeni co chwila zerkali w kierunku utworzonego w ten sposób podestu, gdy nagle do pomieszczenia wkroczyły cztery postacie, których nie sposób było nie znać. Bogacze i filantropi we własnych osobach.

Albert de Vries, Hans Hildenberg, Marie Josephine Perroni i Mario Castella.

Na czoło wysunęła się jedyna kobieta, stuknęła kilkukrotnie w mikrofon. Głośniki podsufitowe rozbrzmiały głośnymi pyknięciami.

- Dobry wieczór! Dziękujemy Państwu za tak tłumne przybycie. Serce rośnie na myśl, iż to wszystko dla jednego człowieka. Jednego, ale jakże wyjątkowego. Myślę, że wszyscy się z tym zgodzimy. Większość z nas miała już przyjemność spotkania, ale w przypadku niektórych najlepsze dopiero nadchodzi. Wiem to, bo sama sporządzałam listę! - uniosła palec.

Gdzieniegdzie rozbrzmiały śmiechy.

- Oddaję głos mojemu szanownemu koledze, Albertowi. Jeszcze raz dziękuję wszystkim!

Szepnęła coś do ucha wysokiemu mężczyźnie z kozią bródką nim przekazała mikrofon. Ten parsknął śmiechem, po czym wystąpił krok do przodu.

- Skoro Marie już tak pięknie wszystkich powitała, to nie będę się kompromitował z moim "witajcie". Nie ma co zanadto przedłużać. Mam przyjemność i zaszczyt zaprosić wybitnego mężczyznę, który zwycięsko wyszedł w walce z dwoma harvardzkimi kierunkami, psychiatrę i psychologa, a także oddanego przyjaciela wszystkich artystów i twórców! Proszę Państwa, doktor William Brown!

Sceniczne machnięcie dłonią przeniosło uwagę na wejście, w którym pojawił się lekarz we własnej osobie. Wkroczył na podwyższenie, gdzie w towarzystwie gromkich owacji przywitał się ze wszystkimi. Zaledwie o dwa kroki dalej kroczyły dwie piękne kobiety. Jedna ognistoruda w cekinowej, niebieskiej sukni bez pleców oraz blondynka w prostej czarnej sukni uzupełnionej perłowymi akcentami.

W ślad za kobietami kroczyli dwaj nieprzeciętnie wysocy mężczyźni w garniturach. Pierwszy barczysty, bezwłosy jegomość, drugi zdecydowanie szczuplejszy, czarnoskóry.

Stawił się zatem cały personel szpitala Larch Peak Lodge. Lekarz, dwie pielęgniarki i dwaj sanitariusze.

Brown odwrócił się do zgromadzonych z łagodnym uśmiechem. Przeczesał względnie rzadkie włosy, a następnie poprawił okulary z drucianymi oprawkami. Nie spieszył się z rozpoczęciem.

- To niezmiernie miłe widzieć wszystkich was tutaj, w jednym miejscu. Razem stworzyliśmy piękne dziesięć lat dla naszego szpitala. Trudne, ale piękne i niezapomniane. Inspirujące. Jednocześnie spotkanie to jest radosne, co przygnębiające. Tak, przygnębiające. Widzę was wszystkich w tym miejscu, a z każdą twarzą wiąże się specjalne wspomnienie tak indywidualne jak indywidualny jest każdy z was. Jest tragedią ludzkości, iż jednostki tak pełne potencjału, tak jasno błyszczące talentem potrzebują pomocy kogoś takiego jak ja. Jednocześnie wypełnia mnie duma, że mogłem pracować z każdym z was. I że czeka mnie jeszcze wiele niezapomnianych spotkań. Zadaniem lekarza jest pomaganie pacjentom. Jest to obowiązkiem. A jednak otrzymałem najpiękniejszy komplement, jaki mogłem dostać. Waszą obecność. To dla was założyłem ten niewygodny garnitur. Dziękuję wam wszystkim za przybycie.

Ukłonom mężczyzny towarzyszył nagły, dług nie cichnący wybuch braw. Tymczasem kolejny raz pojawiła się obsługa. Pod ścianami stanął długi rząd jeszcze pustych stołów. Sytuacja jednak zmieniała się bardzo szybko. Kolejne grupy kelnerów rozstawiały obszerne tace z rozmaitymi przekąskami. Vol-au-vent, grillowane szparagi z szynką, babeczki z ciasta francuskiego z farszami rybnymi, grissini z szynką parmeńską, sushi, bliny z kawiorem, babeczki ze smażonymi opieńkami, bułeczki z ricottą, arancini, grzanki z truskawkami, roladki z wędzonego łososia.

Następni elegancko odziani pracownicy wkroczyli ze srebrnymi tacami wypełnionymi lampkami szampana Cattier Brut Vinotheque tak zimnego, iż szkło zrobiło się mleczne.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 02-12-2017 o 20:55.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 08-12-2017, 16:21   #2
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Sala ponownie wybuchła tłumioną wrzawą. Bzyczące, radosne rozmowy wylewały się na zewnątrz stanowiąc kontrapunkt dla ryku nieustannie wiszących nad miastem chmur burzowych. W jednej chwili czerń nocy kontrastowała z jasnością wnętrza tak jak różna była ciemność od blasku, a za chwilę napastliwe błyski wdzierały się do środka chcąc zawstydzić wszystkie lampy jednocześnie.

Goście podzielili się na dynamicznie zmieniające się i przemieszczające po całej sali grupy. Kelnerzy roznoszący szampany ledwie wchodzili w tłum, a już zmuszeni byli go opuścić z tacami pełnymi pustych lampek. Przekąski ze stołu znikały w zastraszającym tempie. Szczególnie szybko pustkami zaświeciły roladki z wędzonego łososia uzupełnione naprędce przez obsługę.




Doktor Brown natomiast natychmiastowo znalazł chętnych na konwersację. Nie jedną. Wokół niego mnóstwo było oczu spozierających czy poprzedni rozmówca odchodzi, czy jeszcze nie. Jednakże dziewczyna o kasztanowych włosach barwą wpadających w rudość nie wyglądała tak, jakby miała zamiar szybko odstąpić od spotkania.

- Nie kojarzę pani z naszego ośrodka. Musi być pani dopiero zapisana, nieprawdaż? - zapytał Brown, zaś kobieta delikatnie uniosła brew. Mimo wszystko zaskoczył ją. Nie była pewna czy strzelał, czy rzeczywiście wiedział. Jeżeli wiedział, to niechętnie przyznała przed samą sobą, że robiło to wrażenie.

- Musi mieć pan dobrą pamięć.

- Grzechem byłoby narzekać, choć przyznam szczerze, że pomaga rozłożenie w czasie materiału do zapamiętania. Można wiedzieć czym się zajmujemy?

- Jestem fotografką.

- Wspaniale. Z czym musimy sobie poradzić, pani Collins?

Zawahała się przez chwilę, lecz wyraźnie bardzo szybko odzyskała pewność siebie. Nie o tym chciała z nim porozmawiać. Jeśli tak dalej pójdzie, to będzie chciał ją położyć na kozetce, zaś ona w tej chwili nie miała na to najmniejszej ochoty. Szczególnie, że najbliżej stojący ludzie najpewniej słyszeli wszystko.
Tymczasem z twarzy lekarza nie można było wyczytać zupełnie nic. Jedynym wyrazem był łagodny uśmiech. Całkiem niewykluczone, iż mięśnie mimiczne zostały potraktowane botoksem, gdyż doktor nie posiadał ani jednej zmarszczki.

- Jak rozwiążę pan teraz wszystkie moje problemy, to po co będę miała przyjeżdżać do pańskiego szpitala?

- To niezmiernie miły komplement, ale będziemy potrzebowali czasu na dokonanie zmian. Psychofizyczne procesy są procesami, czyli mają charakter ciągły. Rzadko spotykamy się ze skokami z jednego poziomu na drugi. Zwykle zauważamy nową jakość dopiero po pewnym czasie, gdy cofniemy się wspomnieniami do momentu pierwszego przekroczenia progu kliniki Larch Peak Lodge. Proszę zatem powiedzieć, co panią gnębi, pani Collins?

Prychnęła cicho. Ciekawe jakie mogła mieć problemy będąc fotografką zapisaną na wizytę u psychologa do spraw twórczych. Pewnie chciała nauczyć się strzelać z magnum.
- Mam kłopoty z robieniem zdjęć.

- Doskonale, słucham dalej.

- Nie mogę uchwycić żadnego dobrego kadru.

- Mamy zatem problem z postrzeganiem. Widzieliśmy niegdyś wszystko, a świat składał się z tysięcy uwięzionych w chwili obrazów. Wystarczyło tylko przelać je z głowy na kartę poprzez aparat. Mieliśmy już podobne zagadnienie. Mamy odpowiednie narzędzia, by temu zaradzić. Nie musimy się niepokoić. Będziemy wyczekiwać spotkania.




W innej części sali kwitły idee, koncepcje, zaś podświadomość już podpowiadała wstępne pociągnięcia pędzlem. W umyśle Rudiego Koeglera już powstawał obraz. Najbardziej kreatywne dzieło ze wszystkich!

- To teraz powiedz o tym pomyśle - zagadnął Mick Jagger.

- Nigdy nie namalowałem dźwięku, Mick. A chciałbym. To byłaby fascynująca fuzja, nie sądzisz?

- No teraz rozumiem.

- Tylko potrzebuję więcej źródeł. Każdy odczuwa to inaczej. To jak będzie, Mick? Mogę na ciebie liczyć?

- Jeśli ci to pomoże - odparł Mick ze wzruszeniem ramion.




Dostrzegła jak chłopiec z wypiekami na twarzy przygryza wargę nerwowo strzelając dokoła oczami. Stała przy nim para najprawdopodobniej będąca rodzicami malca. Gdyby nie wiedziała, nie domyśliłaby się, że to właśnie ten młodzieniec jest zaproszonym. Kieron Williamson, nastolatek malarz. Spojrzał w jej kierunku i szybko odwrócił wzrok.

- Przepraszam, jestem matką Kierona. Nie bardzo orientujemy się w tym towarzystwie. Czy mogłaby pani oprowadzić go po sali i objaśnić kto jest kim?

Spojrzała ponownie na chłopaka. Choć nie uśmiechało jej się niańczenie, to lubiła wiedzieć, że się podoba. Nawet jeśli był tym kimś był chłopak, który pewnie zaraz wyskoczy do łazienki i zrobi sobie dobrze. Ta myśl nie była już tak pociągająca. Może gdyby to był tamten facet stojący przy Grahamie Mastertonie...
Cóż, jakby nie było, zdawała sobie sprawę z własnych atutów. Niemałych atutów.

- Chodź, młody. Amanda Hayes.

- Kieron Williamson - bąknął pod nosem wyraźnie speszony.

- Przejdźmy się. Odstawię go góra za kwadrans. No dobra, zacznijmy. Widzisz tamtego łysego? To jest Jerremy Stewart. Facet jest tekściarzem i to całkiem niezłym. Dlatego rozmawia z tym drugim. Tym, co ma usta blisko nosa. To Jacek Cygan, kolega po fachu i poeta.

- A tamten z potarganymi włosami?

- To Diego Marrero, dość późno wschodząca gwiazda piosenki, ale głos ma całkiem niezły. Tam dalej stoi Dani Karavan. Architekt.

- A tamten w marynarce i wyciągniętym t-shircie?

Początkowo nie wiedziała o kogo mu chodzi, lecz po chwili zauważyła. Całkiem przystojny... właściwie po dłuższym przyjrzeniu się to bardziej kategoria "ujdzie w tłoku". Wyglądał jak hipster.
- Tego nie znam.




- Przepraszam, że przeszkadzam. Karl Otto Jung, miło mi. Miałbym do pani prośbę dość osobliwej natury. Czy zechciałaby mi pani towarzyszyć przy rozmowie?

Na twarzy zagadniętej odmalował się grymas niezadowolenia:
- Nie jestem uczestnikiem programu. Ile razy mam to do cholery powtarzać?! - ruszyła dłonią z kieliszkiem w stronę wysokiego bruneta, zajętego rozmową z grupką innych osób.

- On jest. - kobieta podniosła wino do ust.

Karl Otto pokręcił szybko głową.

- Nie, nie, źle mnie pani zrozumiała. Prostota znaczenia w trudnych do zrozumienia słowach. Zamierzam porozmawiać z pewną osobą. Chciałbym prosić, aby posłuchała pani tej rozmowy, a potem mi ją streściła. Byłbym zobowiązany. Oczywiście gdyby zechciała pani się wtrącić, to proszę się nie krępować.

- Nie lubię, gdy gada się do mnie jakbym była opóźniona w rozwoju, ok? - sączone przez zęby wino przerwało gniewną wypowiedź. Oczy kobiety zwęziły się lekko.


- Zobowiązany… ja zrobię Tobie przysługę, Ty zrobisz mnie, tak? - rozmówczyni pochyliła się nieco i dotknęła klatki piersiowej mężczyzny czubkiem wskazującego palca tej samej dłoni, w której trzymała kieliszek. Bawiła się teraz. W zasadzie nie miała nic przeciwko by posłuchać kolejnych dyrdymałów. Złapała wzrok bruneta i uśmiechnęła się porozumiewawczo ponad ramieniem Junga.

- Siła, a jednak słabość. Przysługa? Oczywiście, zrobię co w mojej mocy. Biorący, a jednak dający. Interesujące - pokiwał w zamyśleniu głową, po czym spojrzał na rozmówczynię i zaczął przeciskać się przez salę w kierunku podestu.

- Jasna, a jednak ciemna - wymruczał do siebie nim podszedł do rudowłosej pielęgniarki.

- Przepraszam, mogę przeszkodzić?

Kobieta wolno odwróciła głowę w jego kierunku z uprzejmym uśmiechem.
- Tak, oczywiście.

Sprawiała wrażenie nieco oszołomionej, zaś uśmiech na jej twarzy sprawiał wrażenie nieco sztucznego. Mimo wszystko wyglądała jednak na miłą osobę.
- Jak się pani bawi?

- Doskonale.

- Często bywa pani na tak licznych zgromadzeniach?

- Nie.

- Jakiego koloru jest pani sukienka?

Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę z niezmienionym wyrazem twarzy.
- Dlaczego pan pyta?

- Z ciekawości jak pani określiłaby tę barwę.

- Niebieska.

Jung spojrzał pytająco na przysłuchującą się kobietę.




- Przepraszam, Rudi Koegler. Jestem malarzem. Czy przypadkiem nie jest pan muzykiem?

- Nie, nie przypadkiem też nie - odpowiedział lekko podenerwowany całym otoczeniem mężczyzna. - Jestem rysownikiem-grafikiem. Ah, no i nazywam się Richard Veyer.

- Oh szkoda, szkoda! W takim razie spotkajmy się za kwadrans pod tamtą kolumną, co Mick?

- Może być - odparł wokalista wzruszając ramionami, po czym wszedł między tłum na sali.

- Panie Veyer, jeśli spotkałby pan Eddiego Veddera, Stana Borysa, Keitha Richardsa, Paula Stanley’a czy jakiegokolwiek muzyka, to prosiłbym o przekazanie, że Rudi Koegler i Mick Jagger chcieliby za kwadrans spotkać się przy, o tamtej kolumnie. Jeśli to nie problem, oczywiście.

Rysownik skinął głową, z lekkim rozczarowaniem patrząc na odchodzącego Micka Jaggera, z którym chętnie wymieniłby kilka niewymuszonych zdań.

- W porządku. Tylko w zamian niech mi pan powie, dlaczego do realizacji namalowania dźwięku potrzebni są pojedynczy muzycy, a nie po prostu muzyka?

- Ahhh, bo to odbiór dźwięku jest całą kwintesencją. Mogę katować się przez cały wieczór, a i tak mam pogląd wyłącznie na jeden punkt widzenia, panie Veyer. Na mój, niewprawny punkt widzenia. A jak widzi to artysta w swoim fachu? Albo lepiej. Więcej niż jeden artysta! Wtedy otwierają się różne perspektywy!

- Może jeszcze lepsze byłoby wtedy spotkanie z kimś, kto jest i malarzem i muzykiem, panie Koegler? Jak na przykład… Na przykład Marilyn Manson, jeśli dobrze pamiętam? Na pewno jest też wiele więcej takich przypadków. Bo chyba wyłącznie muzycy mogą nie być w stanie odpowiednio przekazać swojego punktu widzenia malarzowi.

- Nie, nie, liczą się tylko odczucia. Prawdziwe. Nieskażone. Źródło nienarzucające swej wizji artystycznej. Inny malarz przelewałby w swoich opisach własną ideę obrazu, a to zanieczyściłoby mój własny. Malarz i muzyk w jednym całkowicie odpadają.

- Ciekawe. Jeśli będzie gdzieś to dostępne, to na pewno będę śledził pana pracę. A teraz już dłużej nie zatrzymuję, bo pewnie szybkie poszukiwania muzyków jeszcze czekają. Jak mówiłem, jak kogoś spotkam, również go o spotkaniu powiadomię - zakończył Richard, uśmiechając się lekko. Koegler wzniósł rękę na pożegnanie i oddalił się.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 09-12-2017, 16:21   #3
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


- Mógłby pan nam zrobić zdjęcie? - zapytał mężczyzna, w którym Steven rozpoznał Valeriego Brainina nieopodal stała Azjatka. Jej nazwisko gdzieś kołatało mu się w głowie, lecz nie mógł go sobie przypomnieć.

- Oczywiście - pokiwał głową. Przejął smartphone'a od rozmówcy, a w tym czasie Brainin objął szeroko uśmiechniętą artystkę. Steven postanowił nie czekać aż się ustawią. Wydawało my się, że to całkiem niezły pomysł, żeby uwiecznić też spontaniczne reakcje.

Tymczasem kobieta powiedziała coś, zaś Valeri parsknął śmiechem, ale szybko się opanował przypominając sobie o stojącym nieopodal młodzieńcu z jego telefonem. W końcu stanęli w odpowiedniej pozycji.

- Już - powiedział i wyciągnął rękę oddają urządzenie. Właściciel natomiast niezwłocznie kilkoma ruchami wszedł w galerię zdjęć, po czym roześmiał się serdecznie.

- Pomyślałem, że może to będzie dobra pamiątka... - wytłumaczył Steven. Nie wiedział dlaczego wykazał się taką nadgorliwością, ale odetchnął z ulgą widząc, że nawet towarzyszka Brainina nie ma nic przeciwko. A przecież z Azjatkami nic nie było do końca pewne. Nagle przypomniał sobie. Nabakayashi. Fukiko Nabakayashi.

- Dziękujemy bardzo. To był doskonały pomysł. Miłego wieczoru!




Wzruszyła ramionami zaskoczona z początku a jednocześnie już odczuwająca lekką nudę.
- Świetnie się bawi, rzadko bywa na takich imprezach, nosi niebieską kieckę. Jeśli to jakiś żart to nudny i nie widzę w nim większego sensu. Gdzie są kelnerzy z pełnymi kieliszkami, gdy ich potrzeba, co nie? - kobieta rzuciła grubym żartem, mrugając w stronę rudej, faktycznie rozglądając się za tacami z trunkami.

Pielęgniarka spojrzała na nią nierozumiejącym wzrokiem, zaś Jung odebrał przekaz z dość sporą dozą konsternacji. Spojrzał na światła w sali.
- Nie razi, a jednak razi. Dziękuję pani za poświęcony czas - ukłonił się pielęgniarce i odwrócił się od niej podążając w kierunku, z którego przybyli.

- Dziękuję bardzo za pomoc. Była nieoceniona. Co mogę dla pani zrobić? - zapytał z roztargnieniem.

- Opowiedzieć o tym miejscu. Z punktu widzenia insidera a nie poziomu broszurki marketingowej - kobieta płynnie schwyciła kolejny kieliszek z tacy przechodzącego kelnera.

- Co warto wiedzieć i czego lepiej nie? - uśmiech kobiety był krzywy i lekko kpiący, gdy czekała na odpowiedź.

Zamrugał zaskoczony. Spojrzał na nią jakby ją pierwszy raz zobaczył.
- Są tu sami artyści związani z doktorem Brownem przeszłością lub przyszłością. Znam nielicznych. Sam niegdyś odwiedziłem Larch Peak Lodge. Techniki doktora mają moc i są bezsilne. Wszystkim im pomógł. Przywrócił zdolności albo wzniósł je na wyżyny. Każdy skorzystał, zarobił na inwestycji terapii w Lake Hills – zapatrzył się w okno, za którym stroboskopowymi błyskami szalała burza. Przyglądał się jej z szeroko rozwartymi oczami.

- Ciemność. A jednak jasność. Tu jasność. A jednak ciemność.

- Kontrasty i ich brak. - zakpiła kobieta dopijając jednym łykiem wino.
- Kto tu w Larch Peak Lodge jest najważniejszy zatem? Któryś ze sprzątaczy? Ta ruda pielęgniarka?

- To zależy. Doktor Brown jest właścicielem, jedynym lekarzem i zarządcą szpitala. Najjaśniejszą z gwiazd Lake Hills. Czy aby na pewno? - zamyślił się Jung.

- O to właśnie pytam. Jest ktoś inny? Jeden człowiek nie da rady robić ogaru wszystkiego. Nooo na pewno wiesz. Przypominam, że obiecałeś pomoc za pomoc.

Mężczyzna jednak zdawał się nie słuchać. Strzelał lekko przymrużonymi oczyma we wszystkie kierunki szukając czegoś. Ocknął się dopiero po dłuższej chwili i uśmiechnął się lekko.
- Przeciwnie. Szpital jest mały, a pacjentów w nim niewielu. Jeśli jednak chce pani sekretów, to podam pani fakt. Pielęgniarki zmieniają się dość często - uśmiechnął się sugestywnie.




- Richard Veyer?! Tutaj?! - usłyszał za sobą kobiecy głos. Kiedy odwrócił się, dostrzegł niską, uroczą blondynkę w burgundowej sukni błyskającą bielą zębów.

- Nancy Harding. Jestem pana fanką! W każdym pomieszczeniu mam przynajmniej jeden obraz. Proszę powiedzieć, jak to się stało, że doszło do tego spotkania właśnie tutaj?

- Bardzo mi miło - odpowiedział nieco zaskoczony rysownik.

- Skoro pani tutaj jest, to chyba nie muszę tłumaczyć, że pomoc takiego specjalisty, jak doktor Brown może przydać się każdemu? Tylko strasznie mi głupio, że sam nie wiem, czym pani się zajmuje…

Niezręczność tej sytuacji sprawiła, że Richard nieco się zaczerwienił i zawstydził, lecz ta machnęła lekko dłonią. Choć nie wyglądała, przez jej głos przebijała lekka gorycz.
- To normalne. Wręcz zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. Moje prace są zazwyczaj mało widoczne. Jestem dramaturgiem.

- No cóż, nie jestem stałym bywalcem teatrów. Ale skoro moją fanką jest dramaturg, to chyba najlepszy znak, że może w końcu powinienem? Ma pani jakiś określony rodzaj sztuk, które najczęściej tworzy? No i oczywiście musi mi pani powiedzieć, gdzie najczęściej są one wystawiane?

Zaczęła szukać czegoś w torebce.
- Bywa różnie. Ostatnią sztuką była “Podróż na kraniec pamięci” w Teatrze Forda w Waszyngtonie.

Prychnęła w końcu poirytowana, wydobyła chusteczkę i szminkę. Pospiesznie nakreśliła rządek cyfr, które wręczyła Richardowi.
- Jak pan będzie w Waszyngtonie, to proszę się odezwać.

- Oczywiście - rysownik ostrożnie złożył chusteczkę, by nie rozmazać szminki i włożył ją do kieszeni spodni.

- Widzę, że panią chyba również ciągnie do tworzenia dzieł na papierze. Wystarczyło podać numer, żebym go zapisał sobie w komórce. Ale tak na pewno jest bardziej artystycznie. A w Waszyngtonie zdarza mi się być gościem w Washington Drawing Center, więc skoro wolno mi się odezwać, gdy tam będę, to nie omieszkam.

- Wystarczyło, ale dzięki temu lepiej mnie pan zapamięta. Do zobaczenia w Waszyngtonie! - wycofała się tyłem z krótkim mrugnięciem, a następnie zniknęła w tłumie.




Chłopak wyraźnie nie miał pomysłu co ze sobą zrobić po odejściu osobliwej pary. Tak się składało, że ona również nie miała towarzystwa, więc postanowiła wspaniałomyślnie uratować go ze szponów niezręczności. Podeszła i uśmiechnęła się lekko.
- Rebecca Collins.

Spojrzał na nią zaskoczony. Nie spodziewał się, że tak urodziwa kobieta w ogóle zwróci na niego uwagę.
- Steven Jenkins - odparł pokonując onieśmielenie, a następnie heroicznie zapytał:
- Czym się zajmujesz?

- Domyślam się, że pytasz o moją pracę, nie o sytuację obecną - zakreśliła dłonią łuk omal nie rozlewając szampana. Syknęła cicho, jakby miało to uspokoić wypełniony bąbelkami trunek.

- Głównie pstrykaniem fotek.

- Bardziej w National Geographic czy śluby?

- Pytasz czy jestem artystką czy zajmuję się chałturnictwem - prychnęła z lekkim poirytowaniem. Steven odwrócił wzrok zdając sobie sprawę z niezręczności pytania.

- Wolę to pierwsze, ale jak jest źle, to za coś trzeba żyć - wzruszyła ramionami uśmiechając się pod nosem, co skutecznie zamaskowała kolejnym łykiem szampana. Ta nieśmiałość była w pewien osobliwy sposób nawet urocza, choć nie w jej typie.

- A ty? Widziałam jak robisz zdjęcia tamtej dwójce.

- Oh, nie, nie. Ja jestem kompozytorem... tak jakby.

- Tak jakby?

- Początkującym kompozytorem... Moje prace nie znajdują wzięcia pomimo terapii dra Browna - wyjaśnił walcząc z rosnącym zakłopotaniem. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że powinien przestać przedstawiać się w tak niekorzystnym świetle.

Uniosła brew ze zdziwieniem.
- No wiesz, albo jesteś do dupy, albo jesteś tak zdolny, że dopiero jak wyciągniesz nogi, to się na tobie poznają. W obu przypadkach nie wesoło. A może Brown wcale ci nie pomógł?

- Początkowo wydawało mi się, że pomógł, ale... teraz już sam nie wiem. Myślałem, że to będzie inwestycja. Tobie pomógł?

- Jeszcze nie byłam u niego.

Kolejna gafa. Powinien zdecydowanie bardziej uważać na to, co mówi.
- Tobie na pewno pomoże. Spójrz na nich wszystkich. Gdyby był nieskuteczny, nie zgromadziłby tylu gości.

- A ty dlaczego tu przyszedłeś?

- W poszukiwaniu inspiracji, miałem nadzieję, że porozmawiam z kimś znanym. Kimś, kto osiągnął już sukces. No i darmowe jedzenie - uśmiechnął się do Rebecci nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wygląda jak głupek.

- Może oni przyszli w tym samym celu?

- Może. Nie. Chyba nie, nie sądzę. Aż tylu? Nawet po dziesięciu latach?

Collins pokiwała głową.
- Miło było cię poznać, Steven - wyciągnęła rękę do Jenkinsa.

- I ciebie również - pożegnał się, choć najchętniej nie opuszczałby jej do końca imprezy. Może to przez te wszystkie wpadki, które przydarzyły si podczas krótkiej rozmowy. Najpewniej nigdy się tego nie dowie.




- Dobry wieczór, Tess Gerritsen - przedstawiła się uśmiechnięta kobieta z wyciągniętą ręką.

- Alex Greanleaf - odparła rudowłosa uśmiechając się przyjaźnie i uścisnęła delikatnie wyciągnięta w swym kierunku dłoń.
- Miło poznać - dodała kończąc tym samym krótkie przywitanie dłoni.

- Mnie również bardzo miło. Wspaniale jest znajdować się w towarzystwie tak wielu inspirujących osób. Wena i chęć pisania przychodzą niemal same. Jeśli mogę zapytać, czym się zajmujesz? - zapytała pisarka, lecz jej wzrok uciekał w kierunku Grahama Mastertona.

Alex uśmiechnęła się półgębkiem, widząc wędrujące spojrzenie rozmówczyni. W swej słodkości była naprawdę zabawna.
- Poezją - odparła powściągliwie i zastukała paznokciem w smukły kieliszek szampana, nie odrywając od kobiety spojrzenia ciemnobrązowych tęczówek.

- Dzięki niej dostrzegam więcej niż inni mogliby sobie wyobrazić… Choć muszę przyznać, że czasami zbyt wiele - spauzowała na chwilę i zakręciła subtelnie kieliszkiem, wzruszając przy tym uroczo ramionami.
- No wiesz, nadinterpretacja - wyjaśniła z uśmiechem puszczając jej oczko.

Pisarka przeniosła wzrok na Alex, zmarszczyła brwi, a następnie roześmiała się.
- Rozumiem. Wybacz, proszę roztargnienie. Moje źródła poinformowały mnie, że Graham zaczął się mną bardzo mocno interesować. W zasadzie to nie mną, a moją historią medyczną. Tyle, że robi to po kryjomu i nie wiem dlaczego. Mógłby przecież przyjść i mnie zapytać… Może mogłabyś delikatnie wybadać sytuację?

Rudowłosa uniosła brew na zasłyszaną prośbę.
- Czemu sama go nie spytasz wprost? Ja bym tak zrobiła. Na pewno poczuje się onieśmielony twoją bezpośredniością i posiadaną wiedzą - Alex mimowolnie wzruszyła jednym ramieniem. Zupełnie odruchowo, tak samo jak automatycznie zerknęła w stronę Grahama, oceniając na szybko jego wygląd i to, jak bardzo opłaca jej się "pomóc koleżance". Szybko powróciła wzrokiem do Tess.
- Wstydzisz się? - uśmiechnęła się zadziornie patrząc na kobietę.

- Właśnie szczerze mówiąc wolałabym, żeby tak się nie poczuł. Choć jestem ciekawa co on knuje - uśmiechnęła się szeroko.
Alex bezradnie rozłożyła ręce w teatralnym geście. Najchętniej zaśmiałaby się lasce w twarz i powiedziała jej, by się bujała i szukała frajera gdzie indziej. Cóż jednak mogła poradzić na to, że sama była ciekawska.

- Mogę spróbować, ale nie obiecuj sobie wiele, Tess. Być może kiedyś też cię o coś poproszę - Alex czuła, że przemówiła przez nią naiwność. Przecież wiadomym było, że rozmówczyni w niczym nie pomoże. Bo z prostymi zadaniami panna Greanleaf radziła sobie sama, niemal perfekcyjnie.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 10-12-2017, 16:26   #4
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


- Czy mogę o coś zapytać?

Amanda już po tym pytaniu wiedziała, iż jest coś grubszego na rzeczy, zaś na takie wcale nie miała ochoty odpowiadać. Przeklęła się w duchu za własną ciekawość, która, wiedziała to z całą pewnością, któregoś dnia ją zgubi. Między głowami ludzi widziała kok matki Kierona.
- Oczywiście.

- Wymienimy się numerami?

Tego właśnie się spodziewała. Z jednej strony miała ochotę się roześmiać, a z drugiej załamać ręce. Oczywiście, że nie była stara! Nie znaczyło to jednak, że ma zamiar narażać się na zarzut molestowania niepełnoletnich. I że miała na nich ochotę. Może zastanowiłaby się, gdyby miał ze cztery lata więcej. Uśmiechnęła się do chłopaka.
- Ceniące się kobiety zwykle nie są łatwe. Choć z drugiej strony większość lubi facetów pewnych siebie. Tak trzymaj - odparła najłagodniej jak potrafiła.

Kieron pokiwał głową. Nie wyglądał, jakby docenił komplement. Chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, ale jego rodzice byli już zbyt blisko. Uśmiechnęli się promiennie do przewodniczki.
- Jak było? - zapytała syna.

- Całkiem nieźle.

- Dziękujemy pani bardzo. Dobrze by było, gdyby Kieron orientował się w środowisku nie tylko swoim.

- To była przyjemność. Trzymaj się. Do widzenia.
Wątpliwa, dodała w duchu, choć nie ma tego złego. Złapała ochotę na tego przystojniaka obok Mastertona i postanowiła, że będzie go miała jeszcze tej nocy. Przygryzła wargę na samą myśl. Wystarczyło go tylko odnaleźć, odizolować od grupy, osaczyć i dopaść. Mężczyźni to nieskomplikowane stworzenia, więc co mogło się nie powieść?

Nagle zmrużyła oczy. Do zgromadzenia dołączyła rudowłosa kobieta. Całkiem niebrzydka. To znacząco utrudniało sprawę i wydłużało to, na co Amanda nie miała najmniejszej ochoty - oczekiwanie. Niemniej każdy drapieżnik wiedział, że należało wyczekać odpowiedni moment przed przystąpieniem do ataku.

Podeszła do stołu z przekąskami.




- Ta ruda też jest nowa? - uniesiona brew skwitowała ploteczkę. Jung pokręcił zdecydowanie głową. Spojrzał ze zmarszczonymi brwiami w kierunku tematu rozmowy.

- Jest najstarsza stażem. To Adela Walker, ulubienica Browna. Przetrwała dwie „kadencje” i zanosi się na trzecią.

- Ha. Usuwanie konkurencji?

- Pielęgniarki nie mają takiej mocy w Larch Peak Lodge. Podczas mojego pobytu przypadkiem usłyszałem rozmowę, w której sanitariusz Simpson informował sanitariusza Kenta o nadzwyczajnej zręczności palców panny Walker.

- A ci sanitariusze? - kobieta bawiła się kieliszkiem.

- Coś ciekawego wiadomo o nich?

- Zbyt lotni nie są, ale to też nie głupki. Proste chłopaki. Często widziałem jak grają w koszykówkę.

- Długo tu już jesteś? Wspominałeś kilka razy pobyt ale brzmi jakbyś był tu całkiem zadomowiony.

- Na benefisie? A nie spojrzałem na zegarek. W Larch Peak Lodge? Byłem tam jakiś czas temu przez niespełna trzy tygodnie.

- I wracasz na spotkania absolwentów? - kobieta zaśmiała się nieco złośliwie - Myślałam, że doktorek ustawia wszystkich do końca życia…

- To pierwszy benefis. Choć nie dogadywaliśmy się najlepiej, szkoda było przegapić. Uroczystość radosna, a jednak poprzetykana cierniami…

- Cierniami? - w odróżnieniu do Junga, kobieta wpatrywała się w tłumek gości. Szacując, obserwując, zapamiętując. Jej wzrok przyciągnął mężczyzna, z którym tu przyszła. Stał obok trzech facetów oraz całkiem nowym elementem wystroju - rudowłosą kobietą. Jung pokiwał głową.

- Gdybym miał namalować obraz, to właśnie taki by był. Feeria kolorów, a między nimi kolce cierni.

Z każdą chwilą wyglądał na coraz bardziej strapionego.




Graham Masterton stał w towarzystwie Keitha Richardsa oraz dwóch mniej znanych artystów. Jeden z nich był ciemnowłosy i przystojny, zaś drugi nieco myszowaty z twarzy. Zbliżenie się rudowłosej dziewczyny jako pierwszy dostrzegł pisarz, o czym świadczył promienny uśmiech, jaki wykwitł na twarzy.
- Przyłącz się do nas, kochana. Im nas więcej, tym weselej. Opowiadałem właśnie o mojej przygodzie w Londynie. Pozwolę sobie przedstawić moich znamienitych rozmówców. Keith, Reece i Robin. Graham Masterton, bardzo mi przyjemnie - ukłonił się serdecznie.

- Alex Greanleaf, zajmuję się głównie poezją - przedstawiła się z ładnym uśmiechem wymalowanym na gładkiej buzi, po czym dołączyła do kręgu mężczyzn.

- Skoro panowie zapraszają, to i chętnie się przyłączę na krótką chwilą. Przygoda w Londynie, powiadasz? Mam nadzieję, że należy do tych czule wspominanych.

- Oh naturalnie! Zawsze lubiłem spotkania autorskie. Można opowiedzieć wiele ciekawych historii, a nie tylko dawać im je do przeczytania. To zupełnie inna płaszczyzna kontaktu.

- A ja raczej nie przepadam - uśmiechnął się blado myszowaty, po czym zerknął za siebie w kierunku stołu.

- Przepraszam państwa na chwilę.




Steven był zdecydowany. Musiał "przypadkiem" wpaść na Rebeccę, dlatego trzymał ją w zasięgu swojego wzroku. Jeszcze nie do końca wiedział jak to zrobi.

Widział jak podchodzi do jakiegoś niewysokiego człowieka stojącego przy stole z przystawkami. Jego twarz była nieco zbyt mocno wysunięta do przodu, przez co nasuwało się silne skojarzenie z gryzoniem o uciętych wąsach.




Gdzieś mignęła mu twarz Keitha Richardsa. Gdy podszedł bliżej dostrzegł jego towarzystwo w osobie Grahama Mastertona, przystojnego bruneta, rudowłosej kobiety i nieco mysiego blondyna.

Richard podszedł do nich, nie chcąc jednak być zbyt nachalnym, podszedł do najbliższego Richardsowi stołu z przystawkami, przy okazji przysłuchując się prowadzonej rozmowie, by ewentualnie znaleźć jakiś punkt zaczepienia, by włączyć się do konwersacji, lecz Masterton nie ułatwiał sprawy. Dość ogólnikowo opowiadał o spotkaniu autorskim.




Krążyła po sali nieco znudzona. Choć Jenkins było zbyt mało pewny siebie, jak na jej gust, przynajmniej można było z nim zabić czas. Jeśli nie znajdzie sobie nic lepszego do roboty, to opuści to zacne towarzystwo znacznie wcześniej niż planowała. A nie zamierzała siedzieć długo.

- Smaczne te babeczki?

- Aaa nie wiem - odparł niski, niespecjalnie przystojny mężczyzna. Niewiele myśląc złapał jedną i odgryzł kawałek. Zamyślił się.

- Jak lubi pani opieńki, to chyba tak.

- Szczerze mówiąc, nie bardzo.

- To nie polecam. Za to te pączki serowe są świetne. I tamte grzanki. Co prawda są z pomidorami i czosnkiem, ale jeśli nie przeszkadza pani to, że będzie od pani waliło, to koniecznie proszę spróbować.

Roześmiała się.
- Od pana nie wali.

- Bo ciężko się napracowałem. Powyżerałem całą ozdobną pietruszkę z trzech tac, a potem zagryzłem łososiem. Więc teraz może walić ode mnie rybą.

Tego się nie spodziewała. Facet mogący aspirować na króla nornic zainteresował ją bardziej rozmową o smrodzie z ust niż niczego sobie Steven na tematy osobiste.
- Nic nie czuję.

- Cieszy mnie to. Jeśli to panią pocieszy, to od pani czuję tylko perfumy.

- Cieszy mnie to - odparła z uśmiechem wgryzając się w poleconą zapiekankę, po której będzie waliła czosnkiem.




Obok niej stanął jakiś mężczyzna. Normalnie nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie fakt, iż większa część jego uwagi wydawała się być zaabsorbowana przez tą samą grupę, którą interesowała się ona. Choć najpewniej miał zupełnie inny cel niż ona.

Przelotnie spojrzał na Amandę, a ona odruchowo niemal uśmiechnęła się do niego.




Została sama. Jung oddalił się porozmawiać z Brownem o cieniach w jaskrawym świetle i nie wrócił, co nie znaczy, że go nie widziała. Przeciwnie. Wypadł z sali jak oparzony. Przed wyjściem zatrzymał się jeszcze i rozejrzał, jakby próbował znaleźć coś w sali pełnej osób. Postawił nawet krok w kierunku wnętrza, gdy nagle... zawrócił ponownie i wybiegł.




Adela Walker stała w miejscu z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Patrzyła na wprost przed siebie niewidzącym wzrokiem oszołomiona. Jakby otępiała.

Coś w jej wnętrzu chciało wrzeszczeć, szamotać się i szarpać. Rozpaczliwie próbowało wydostać się na powierzchnię. Jednakże nic z tego nie wywołało nawet najmniejszego drgnięcia.

Adela Walker stała w miejscu z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Tak jakby wcale jej tu nie było. Jakby znajdowała się w zupełnie innym miejscu.

To, co mąciło wnętrze kobiety już dawno nie żyło utopione w odmętach bez dna. Było tylko echem, którego źródło zniknęło bezpowrotnie.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 11-12-2017, 17:56   #5
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Zbliżała się północ, zaś mężczyźni z klockami tworzącymi podest pojawili się ponownie, choć już nie w takiej ilości jak poprzednio. Zwiastowało to nadchodzące przemówienie, choć tym razem głos miał zabrać tylko jeden mówca. Na czterech sześcianach nie było miejsca dla dwóch osób, jeśli uwzględnić komfort.

Na salę wypadł rój elegancko ubranych mężczyzn oraz kobiet ze srebrnymi tacami oraz lampkami wina Oloroso Viejo na nich. Błyskawicznie ruszyli kolumnami wbijającymi się w ciało tłumu, gdzie rozproszyli się.

Na podwyższeniu kolejny raz stanął doktor William Brown.

- Moi mili! Pragnę wznieść toast. Za was wszystkich i waszą drogę do stawania się coraz lepszymi. Za nadawanie realnej wartości temu światu. I za Larch Peak Lodge wraz z jego pracownikami. Oby długo jeszcze wspierało radą oraz pomocą wszystkich potrzebujących. Dziękuję wszystkim - wzniósł szkło.

Trunki trzymane w lesie wzniesionych w górę rąk pobłyskiwały odbitym światłem lamp, zaś lekarz jak przewodnik wyjątkowo licznego stada poprowadził dłoń swoją oraz pozostałych.

Nagle światło zgasło. Ciemność rozbrzmiała pojedynczymi krzykami i gwałtownymi przekleństwami. Trzasnęła rozbijana szyba. Kolejny wrzask. Kobiecy.
Zimno natarczywie, bezwzględnie zawładnęło salą, w której jedynym dźwiękiem stało się krakanie kruka. Kamyki deszczu stukały o marakesową skorupę szyb. Przez krótką chwilę sztuczne słońce stroboskopowych błysków rozświetliło całą salę, by mgnienie oka później zatopić ją w ciemności. Rozległa się przeszywająca uszy kanonada gromów.

Gwałtowny blask włączających się świateł eksplodował w szeroko rozwartych ciemnością źrenicach przez chwilę pozostawiając wszystkich ślepymi.
Kiedy wzrok przystosował się już do jasności, obsługa z niepotrzebnymi już latarniami wymieniła spojrzenia i wyszła, lecz nie to przyciągnęło uwagę.

Przeciągły pisk oraz poruszenie w okolicach podestu oznajmiło, iż to nie wszystko. Po twarzy Geralta z Rivii na koszulce pobladłego Marcina Blachy spływały czerwone strużki. Szybko rosnąca kałuża czerwieni rozprzestrzeniała się spod leżącego ciała rudowłosej pielęgniarki, na której piersi siedział wielki kruk z dziobem ociekającym krwią.

Adela Walker nie żyła.
Rozerwana tętnica szyjna. Dwie ziejące pustką oczodoły wyłupione przez ptaka wpatrującego się badawczo w zgromadzonych onyksowymi paciorkami oczu. Ciężko było oprzeć się wrażeniu przebijającej inteligencji.

Nagle rozłożył skrzydła, wzbił się w powietrze i wyleciał przez wybitą szybę wprost w objęcia oddalającej się ku północy burzy.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172