Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-12-2018, 00:48   #91
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
- No jak to co? Idziemy na bezkrwawe łowy, chyba że coś zacznie próbować nas zabić, a nie tylko zacznie się zastanawiać czy będziemy dobrym obiadem. - John wyciągnął pistolet z pociskami usypiającymi i załadował już w drodze. Bell był dobrze wytresowany z tego co wiedział, a oznaczało to, że ma też trochę rozumu i raczej nie będzie próbował dać z siebie zrobić mielonki. Tyle, że nie miał pojęcia co mogło ich tutaj czekać. Czy tylko jakiś zwierz, coś tajemniczego, potykacze, pułapki rodem z Indiany Johnesa? Mógł się tylko zastanawiać i domyślać. - Wiecie, przynajmniej o dobre oświetlenie ktoś zadbał, jak na środek jaskini na środku zadupia. - Rzucił Saville z wyszczerzem na twarzy, którego jednak jakoś nie do końca czuł wewnątrz.
- Dobra, idziemy i robimy po twojemu - odparł Wilczewski i skinął na pozostałych. Ruszył przodem, dając jednak przestrzeń Johnowi by działał w razie pojawienia się... czegoś.
Kroczyli korytarzem jaskini, słysząc przed sobą, gdzieś w oddali, szczekanie wyżła.
- Nie wydaj się być zaniepokojony... - skomentował te odgłosy przewodnik Bella.

Panowie w końcu doszli do końca korytarza, który wpadał do obszernej jaskini. Tam kamienne kolumny wytworzone przez działanie natury przesłaniały widok na całość. Przypominała rozmiarem halę supermarketu i gdzieś w oddali słyszeli szum wody oraz szczekanie psa i drapanie pazurami o skałę.
- Ostrożnie, trzeba podejść w miarę niepostrzeżenie - zalecił Adam.
Chodzenie niepostrzeżenie nie było dla Johna aż takim problemem, kolumny dawały osłonę, więc miał jak przemykać od jednej do drugiej, starając się zachować maksimum ciszy. Zastanawiało go drapanie pazurów Bella, zupełnie jakby złapał trop, kończący się w ścianie. Czyżby kolejny kamuflaż korytarza? Mógł tylko poczekać i się przekonać, co tak podekscytowało psisko. Przy okazji, starał się patrzeć pod nogi i rozglądać za jakimiś symbolami. Tutaj wszystko zdawało się być możliwe, nawet to, że jaskinie kiedyś do czegoś służyły, albo nadal służą.

Ostrożnie przemieszczali się pomiędzy kolumnami, uważnie rozglądając na boki, gotowi na atak w każdej chwili. Światło fluorescencyjnych grzybów było na tyle jasne, że widzieli gdzie stawiają kroki, ale wciąż było mnóstwo cieni, które dawały pole do popisu dla wyobraźni.
Dotarli również do miejsca z którego biło źródło podziemnego strumienia. Była to sadzawka, którą zasilał wodospad ściekający ze ściany. Woda w tym miejscu miała silny zapach ozonu.

Po kilku nerwowych minutach w końcu dotarli do ich zguby. Zobaczyli Bella. Wyżeł stał na na tylnych łapach, przednimi oparty o ścianę jaskini. Drapał i szczekał na to co było na półce powyżej, jakieś trzy metry od ziemi.
Istota tam siedząca syczała i prychała na psa. Stworzenie było nad wyraz dziwne - sylwetka kota domowego, błękitne umaszczenie w granatowe prążki i do tego para pierzastych skrzydeł na grzbiecie, którymi w tym momencie zwierz wymachiwał, starając się optycznie zwiększyć swoją sylwetkę i odstraszyć Bella.




-No dobrze panowie, schować broń. To tylko tressym. Tylko tressym. Tylko… Tressym... - Powiedział John w lekkim szoku. -Weźmiesz Bella? Tressymy są równie niebezpieczne co domowe koty, tyle że latające. No chodź tu koteczku. - Powiedział Saville podchodząc bliżej i zakładając rękawiczki, na wypadek, gdyby zwierzak próbował go ugryźć a miał wściekliznę czy cokolwiek podobnego. Wyciągnął rękę do kota i zostawił ją nieruchomą, żeby sam mógł zdecydować czy chce na nią wejść. Przynajmniej póki co.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 30-12-2018, 19:55   #92
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
GATE 1 - Erick

Rainbow pochwycił Legionistę w żelaznym uścisku. Był doświadczony w boju co oznaczało również to że dobrze wiedział jak potrafił wierzgać taki pacjent, nawet kiedy wydawało się, że jest już pół trupem.
W tym czasie Erick całą swoją uwagę poświęcił na opatrywaniu rannego. Okazało się, że Dada oberwał mocno, miał poszarpaną skórę na karku, rękach i boku. Ale mimo tych obrażeń jakimś cudem kły olbrzymiego wilka nie rozerwały mu żadnej ważnej tętnicy. Zaczęły się "czary" medyka polowego polegające na polewaniu rany wszystkim co miał w apteczce i się do tego nadawało. Nawet Rainbow odwrócił spojrzenie, nie mogąc dłużej patrzeć. Podawał tylko to co mu kazał Erick.

Opatrzenie Legionisty swoje zajęło i pacjent na koniec wygląda jak mumia. Był nieprzytomny, ale oddech miał stabilny. Pewne było to, że o własnych siłach nie wróci, a bez zaplecza ich mini szpitala polowego stan towarzysza się nie poprawi.
- Kurwa, żeby tylko wścieklizny nie dostał... - Karger pokręcił bezradnie głową.


GATE 3 - John

Dopiero po drugim zawołaniu Bell odpuścił i wrócił do nogi swojego przewodnika. Kilka upomnień później przestał też ujadać. Kryptozoolog mógł w końcu w spokoju przyjrzeć się magicznej bestii. Kocie ciało i pierzaste sowie skrzydła. Pierwsza istota tego świata, która nie miała swojego odpowiednika w świecie Johna. Od razu rzuciło mu się w oczy, że kot trzyma jedno ze skrzydeł pod dziwnym kątem, a lotki na nim były połamane.

Na zawołanie, które zwrócił Saville ku zwierzęciu, ten skierował bystrze spojrzenie błękitnych oczu na naukowca. Kocie źrenice były rozszerzone, zupełnie okrągłe. Zwierzak nie uciekł gdy mężczyzna wyciągnął do niego rękę. Skulił się ale powąchał jego dłoń z dystansu.
~ Obcy przyszli. Inny świat ~ pojawiła się myśl w głowie Johna, a następnie pojawiło się coś jakby lekki ból migrenowy w jego skroniach. ~ Chce złapać i eksperymentować~.
Saville zdał sobie sprawę, że te myśli były obce, a gdy to sobie uświadomił, mina kota zdawała się wyrażać dezaprobatę.


GATE 1 - Alex, Arthur, Leokadia i Claude-Henri

- Cholera... - syknęła Henrietta komentując informacje o problemach tych który nie przeszli przez barierę. - To my wrócimy tam sprawdzić co się dzieje, same lepiej poradzimy sobie jeśli będą potrzebowali pomocy, a wy idźcie do przejścia - stwierdziła szybko. Nawet Arthur musiał zgodzić się z tym, że plan Henrietty był dobry. Alex poczuła połechtanie po ego po jej słowach, bo jasno z nich wynikało, że reporterka zakładała, że smoczyca podoła każdemu niebezpieczeństwu. Wzbiły się więc w powietrze.

Arthur oraz Leokadia i Claude-Henri szybkim krokiem skierowali się do przejścia, którym się dostali w to miejsce. Nieznajoma słabła, tracąc raz po raz przytomność. Przebyli korytarz i dotarli do jego końca. Leokadia i Claude-Henri zatrzymali się, ale Arthur minął nich i bez problemu przekroczył barierę, zupełnie jakby jej nie było. Panna Zawadzka zawahała się, ale złapała rękę towarzysza i ruszyła za Legionistą. Z jakiegoś powodu, przejście przez barierę było znacznie prostsze niż poprzednimi razami. Może to kwestia wprawy? A może osoby, która przekroczyła barierę przed nimi?

GATE 1 - Alex

Plan był prosty. Wrócić tą samą drogą którą się dostali. Sorel zwątpiła nieco gdy wzbijając się w powietrze przypomniała sobie o barierze. Ale przecież ją rozdarła jak zasłonę, więc wystarczyło wypatrzyć to miejsce.
Nie miała z tym problemu, jej bystry smoczy wzrok łatwo wyłapał plamę na niebie. Kilka porządnych machnięć skrzydłami później, znalazła się ponad barierą. Po krótkim locie poziomym skierowała się w dół, do Legionistów.
Widok był niepokojący. Na polance leżały zakrwawione truchła olbrzymich wilków, a przy jednym z nich skupili się wojskowi. Nawet z dużej wysokości wyraźnie widziała że Dada był nieprzytomny, Rainbow wiązał nosze, a Erick skakał przy rannym robiąc co może by ten nie opuścił tego świata za szybko.


GATE 2 - Normand i Mikail

Psycholog nie miał nawet cienia wątpliwości co do decyzji jaka została podjęta. Wolff za to nie był już taki przekonany i nagle zaczął sobie przypominać wszystkie horrory, których akcja działa się w środku lasu.
Obcy pozostawał nieruchomy, jakby czekał na ich przybycie, samemu nie kłopocząc się zbliżeniem do nich. Badacze zachowywali dystans między sobą głównie przez wzgląd na wsparcie z tyłu.

Mimowolnie zwalniali kroku, gdy znaleźli się blisko nieznajomego. W końcu Wolff zatrzymał się w odległości nie za bliskiej, dającej jakieś szanse na unik gdyby istota zamierzała się rzucić i pożreć któregoś z nich.
Nieznajomy milczał, lustrując ich uważnie spojrzeniem. Przybliżył się o krok do nich, testując nerwy Normanda i Küchlera. Obu zrobiło się zimno i poczuli jak pot spływa im po plecach.
- Hommm mnamaaam - wydał z siebie odgłos obcy i przekręcił głowę, jakby w zdziwieniu na ich wygląd. On sam w końcu wyglądał zupełnie inaczej i odziany był tylko w drewno, korę i skóry. Gdzieniegdzie wystawały mu gałęzie, które wyglądały na świeże.
Pochylił się i powąchał Normanda, a następnie wyciągnął rękę, z wyraźnym zamiarem dotknięcia jego głowy.


GATE 1 - Arthur, Erick, Leokadia, Claude-Henri i Alex

Po powrocie na polanę Arthura uderzyło to jak bardzo zmienił się widok. W koło walało się kilka martwych ciał olbrzymich wilków, a dwóch jego podwładnych sterczało nad trzecim, który był obandażowany i nie ruszał się. Kobieta którą trzymał na rękach straciła przytomność i nawet nie trzymała już go za szyję, przez co cały ciężar jej ciała spadł na ramiona Higginsona.

Flanigan kątem oka dostrzegł osoby wychodzące ze skały. Leokadia i kanadyjczyk znaleźli nie tylko chorążego. Musiał dwa razy zamrugać gdy zobaczył kogo miał ten na rękach. Nie wiadomo jakim cudem, ale jego przełożony znalazł za skałą nieprzytomną panienkę ubraną jak na konwent tych dziwaków, do których należał ten w swoim czasie prywatnym.

Nieopodal gładko wylądowała Alexis, co oznajmił podmuch wiatru, który wszyscy na polanie poczuli. Smoczyca czuła woń krwi, potu i ten charakterystyczny psi zapach. Gdy tak się skupiła na tym zmyśle, zwróciła uwagę, że nieznajoma, trzymana przez Higginsona, pachniała tak samo jak ona sama.

Sytuacja drużyny Gate-1 była nieciekawa. Mogli co prawda mieć pewność, że smok odstraszy wilki, które jeszcze mogły się czaić między drzewami. Niestety mieli dwóch rannych i nieprzytomnych, w tym jedną Obcą, którzy wymagali szybkiego dostarczenia do Bazy 1. O ile tam coś lekarze poradzą na ich obrażenia, bo jeśli nie to w najgorszym wypadku czeka ich pilny transport aż do Bazy 0.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 06-01-2019 o 18:35.
Mag jest offline  
Stary 14-01-2019, 14:56   #93
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Arthur, Erick, Leokadia, Claude-Henri i Alex

Sytuacja była kiepska... Bardzo kiepska, przynajmniej dla tych, którzy byli ranni. A Claude-Henri wolałby ich misja nie była okupiona stratami. Na dodatek mieli ze sobą obcą, która mogła być łącznikiem między nimi, a mieszkańcami tej strony Wrót.
Jedynym w miarę rozsądnym wyjściem zdało się Claude-Henriemu przetransportowanie rannych jak najszybciej do obozu pierwszego. A tego mogła dokonać tylko Alex. O ile zechce im pomóc.
- Chyba tylko Alex może nam pomóc - powiedział do Arthura. - Jest duża i mogłaby przewieźć trzy osoby do obozu.

Ranny Dada był już opatrzony a na polanę wyszli pozostali członkowie wyprawy. Kiedy Erick dostrzegł w ramionach chorążego obcą kobietę, instynktownie wstał, dobywając broni krótkiej, którą akurat miał pod ręką. Po chwili zastanowienia opuścił jednak lufę. Być może uświadomił sobie, że przy okazji mierzył nią w swojego przełożonego.
- Wróciliście. Wszyscy - stwierdził oczywiste Flanigan. - Dobrze, właśnie miałem zamiar się stąd ewakuować - dodał legionista, po czym spojrzał na Claude-Henri, jakby rozważał jego propozycję.
- Chcesz posadzić na grzbiecie… smoka dwójkę rannych i przetransportować ich drogą powietrzną? - dopytał z nutą ironii Erick. - Już nie mówiąc o tym, że nie wiemy czy Alex potrafi… sprawnie pokonywać takie dystanse na swoich skrzydłach... jak zabezpieczymy nieprzytomnych przed wypadnięciem?
- Ktoś by musiał polecieć z nimi - odparł Claude-Henri. - Mamy też liny. Ewentualnie... można by polecieć po pomoc. Dobry lekarz i zapasy medykamentów z obozu dotarliby tu szybciej, niż my zdążymy ich przenieść. Ale i tak wszystko zależy od Alex. - Spojrzał na smoczycę.
Arthur był zmęczony, wręcz strasznie. Gdy kobieta straciła przytomność on po kilku chwilach zgiął kolana i przysiadł na ziemi. Była ciężka, zdecydowanie za ciężka. Wciąż z dziewczyną na rękach omiótł okolice wzrokiem. Przez moment wydawało mu się nawet, że Flanigan celuje do niego z pistoletu.
- Erick zobacz co możesz dla niej zrobić. Cholernie się wykrwawia. - Nogi żołnierza rozjechały się na boki i przysiadł solidnie na zadku.
Dada był ranny, wokół leżały wielkie wilki, a ludzie zmieniali się w smoki.
- Trzeba się zbierać do bazy, jeśli smok da radę to dwie zdrowe osoby niech wezmą ze sobą Dadę i wylądują gdzieś bezpiecznie przed bazą, aby was nie ostrzelali w panice. Później smok by musiał zrobić kolejną rundę po dziewczynę, najlepiej z jakimś zapasem medycznym lub lekarzem. Dwóch rannych nie można transportować na raz. Obca ufa tylko mi i jeśli zobaczy inne gęby to może dojść do rozlewu krwi. Wiem co mówię! - sapnął, ucinając potencjalne komentarze.

- Damy radę - odezwała się zza pleców Henrietta, która w międzyczasie zeskoczyła z grzbietu smoczycy. Alex nie musiała się nawet zbliżać by dobrze widzieć i słyszeć co się działo przy rannych. Skinęła głową na słowa swojego "pilota", bo zdała sobie sprawę, że nic jej nie zmęczył ten ostatni lot, więc równie dobrze może spróbować nowego wyzwania, tym bardziej, że pewność siebie mocno jej urosła.
- Jak zrobicie uprząż z lin na rannego to Alex może trzymać w przednich... w rękach jedną osobę - poprawiła się dziennikarka. - Szliśmy tu kilka godzin w trudnym terenie, więc lotem możemy dotrzeć do bazy w zaledwie kwadrans
- Mogę przerobić te nosze - Rainbow skinął na to co już sam wykonał w międzyczasie, kiedy w planach było zaniesienie rannego. - To jak? - zapytał Ericka, ale zaraz żachnął się, że powrócił do nich najwyższy stopniem Arthur. - Jaka decyzja panie starszy chorąży? - poprawił się.
- Ale przydałby się ktoś z nami - dodała Henrietta i spojrzała na Leokadię. - Ktoś lekki, kto zasiądzie wcześniej i dotrze do bazy ostrzegając, by Legioniści nas nie rozstrzelali
- Wykonać! - Wydusił z siebie Arthur aprobując plan. Zaschło mu w gardle, oddałby teraz wiele za porządną Metaxe lub Jacka Danielsa.
- A nie lepiej obca, Arthur i ty? - Claude-Henri spojrzał na Henriettę. - Arthur najszybciej załatwi wszystkie sprawy i jego z pewnością nikt nie zastrzeli. A potem Alex wróciłaby po Dadę. - Tym razem spojrzał na smoczycę.
- Wszystko jedno... Może nawet lepiej - odparła dziennikarka, uśmiechając się lekko. - Zależy kto może poczekać - dodała już z poważną miną i po tych słowach spojrzała na Ericka, oczekując jego oceny stanu rannych.

Erick w tym czasie odnalazł swojego Famasa na placu boju. Widać było, że z nim w rękach poczuł się znacznie lepiej.
- Nie podoba mi się ten pomysł, ale… W Legii nauczyliśmy się korzystać z każdej dostępnej przewagi - westchnął, patrząc nieco przychylniej na smoczycę. - Zwiążmy rannych, niech Alexis weźmie ich w łapy. Na grzbiet może wskoczyć chorąży, jako osoba reprezentująca i kobiety - zaproponował, zerkając przy tym na Henriettę i Leokadię. - Ja, Rainbow i Claude-Henri ruszymy już z buta, by nie stać w miejscu. W tym czasie Alexis zrobi kurs z wami i będzie mogła nas zgarnąć w drodze. Chociaż szczerze wolę pójść na nogach... - to ostatnie dodał już ciszej, krzywiąc przy tym minę.
Claude-Henri spojrzał najpierw na Ericka, potem na Alex.
- Mimo wszystko proponowałbym wysłać najwyżej cztery osoby - powiedział. - Alex, nie da się ukryć, nie zna jeszcze wszystkich swoich możliwości.
- Panie kapralu, nie przesadzajmy, dwie osoby max - wtrąciła się Henrietta i spojrzała na Kargera. - Szykuj obcą na transport - dodała i odeszła, najwyraźniej chcąc obgadać sprawę z Alex.
- Jasne - skinął jej głową Rainbow. - Pomożesz mi? - zapytał Kanadyjczyka, wyciągając z plecaków legionistów wszystko to co było mu teraz niezbędne.
Claude-Henri, nie zwlekając, zaczął mu pomagać.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-02-2019, 12:06   #94
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Lekarz przełknął donośnie ślinę. Prawą dłoń wciąż opierał na rękojeści rewolweru, gotów go wyrwać w każdej chwili i napchać tą drzewiastą istotę świeżym ołowiem. Odchylił głowę, jak kot unikający głaskania i zamiast tego wyciągnął rękę w kierunku nadciągającej dłoni nieznajomego, starając się ją chwycić i potrząsnąć.
- Wolff. Human. - uderzył się w pierś, odrywając w końcu się od swojej broni.
Küchler był czujny. Na tyle, że wyłapał małe faux pas Normanda i zareagował szybko chwytając jego dłoń i sprowadzając ją w dół. Spojrzał z delikatnym uśmiechem na obcego. miał nadzieję, że go nie spłoszyli. Uścisk dłoni, dla nich normalny, dla korzennego mógł być naruszeniem prywatności.
Skinął głową, powoli i rozłożył ręce na boki, lekko na boki z otwartymi dłoniami.
- Badacze z innego świata - powiedział uprzejmie i powoli w łacinie.
Dlaczego w łacinie? Bo to najstarszy język jaki znał. Logika była taka, że jeśli legendy mówiły prawdę, a z założenia kontakt się urwał jakieś dwa tysiąclecia temu, to może… może rozpozna język. Protoplastę języków tego świata? Taki strzał, ale kto to wie.

Obcy przekrzywił głowę po słowach Normanda.
- Hooommm mnamaaam - powiedział i trudno było określić czy powtórzył wypowiedź Wolffa, czy własną. Psycholog powstrzymał lekarza od sięgnięcia do dzikusa, ale ten nie zawahał się. Dotknął szponiastą dłonią do policzka Normanda i chyba zdziwił się. Nie wiadomo czym. A może to chodziło o to co powiedział Küchler?
Obcy puścił twarz Wolffa i skupił swoją uwagę na psychologu, jakby oczekiwał, że ten powie coś więcej.

Kolory powoli wracały na twarz lekarza. Spojrzał z niemałym wyrzutem na psychologa, ale powstrzymał się przed powiedzeniem czegokolwiek. Zamiast tego wyciągnął baton, odpakował go i połamał na trzy równe części. Jedna odłożył dla siebie, drugą natomiast na papierku sprezentował Küchlerowi, a trzecią obcemu.

Uwaga Mikaila była skupiona na obcym. Czy rozumiał jego słowa? Tego nie mógł być pewien. Złączył więc swoje dwie dłonie i powiedział w łacinie.
- Dwa światy, w praczasie połączone, lecz po wiekach rozłączone… - oddzielił jedną dłoń po drugiej - ...by po czasie znów się połączyć. - złączył je ponownie. - My z tego świata poza światem.
Dostrzegł kawałek batonika i się lekko uśmiechnął. Gestem dłoni wskazał na kawałek, potem na siebie, Wolffa i obcego, by wykonać gest wkładania do ust.
- Dowód dobrej wiary. Zjedz z nami.
Po tych słowach chwycił trzecią część batonika i ugryzł ją.

Obcy przyglądał się im dalej i tylko kręcił głową jak pies który przysłuchuje się dziwnym dźwiękom. Patrzył to na jednego, to na drugiego, aż jego wzrok utkwił w batoniku. Cofnął lekko głowę, znów ją przybliżył, aż sięgnął po podarek szponiastym łapskiem. Niczym koneser batoników zaczął go oglądać z każdej strony obwąchiwać i coś jakby mu się przypomniało. W końcu włożył sobie to do buzi. Panowie mieli przy okazji sposobność zobaczyć, że zęby tej istoty były spiczaste i długie. Zdecydowanie wyglądały na ostre niczym brzytwa.
Przegryzając batonika wydał z siebie pomruk. A następnie popatrzył na Normanda i jego dłoń.

Normand wypuścił powoli powietrze i sięgnął po swoją część batona. Widząc reakcję obcego przełamał ją jeszcze raz na pół i dał ją obcemu, samemu pakując sobie drugą połowę do ust.
Psycholog uśmiechnął się delikatnie, choć zachodził w głowę czy obcy rozumiał łacinę… co jeśli nie? To był najstarszy język jaki znał i wątpił by współczesne uderzyły w dzwon. Warto jednak było spróbować.
- Rozumiesz co mówię? - zapytał raz jeszcze w łacinie, a potem w niemieckim - A teraz?
Leśny człowiek ochoczo przyjął kolejny podarek od Wolffa i zaczął się nim zajadać, pomrukując pod nosem. Kolejne próby Niemca ponownie zainteresowały obcego.
- Mamnaaaaam ashamnnn - powiedział z mlaskaniem zjadanego batonika. Zdawał się na tą chwilę mieć pokojowe nastawienie, stojąc przed nimi i zerkając na ręce i kieszenie Normanda.
Mężczyźni za to czuli na swoich plecach wyczekujące spojrzenia Legionistów, którzy ich zabezpieczali.
“Ashamnn?” Zastanowił się Psycholog. Brzmiało pokrętnie zbliżenie do arabskiego… ale to bardzo luźno. Zapytał więc w tym języku, ale powoli.
- Czy rozumiesz moje słowa? - by dodać po chwili w tureckim - Czy rozumiesz co mówię?
- No i co teraz? Wygląda na to że nie zna naszych języków. -
niezbyt przenikliwie zauważył Wolff - I mam wrażenie jakby chciał mnie zjeść. Te zęby należą do drapieżnika, nie do roślino, czy wszystkożercy.
- Hooooommmnn - odparł jakby z namysłem leśny człowiek i znów wbił spojrzenie na ręce Normanda.
- Wiesz herr Wolff… - powiedział w francuskim do lekarza - ...on chyba jednak nic nie rozumie.
Po czym sięgnął po batonik i otwierając go podał leśnemu dziwadłu po czym pokazał na niego i w las, a następnie na nich dwóch i w kierunku za nimi.
- Może lepiej chodźmy.
- Ale niewątpliwie jest inteligentny. W końcu używa ubrań. -
odparł lekarz, po czym po krótkim namyśle wyjął bardzo powolnym ruchem bagnet, ukucnął i zaczął coś skrobać. Po chwili w miękkiej ziemi pojawiła się dość dokładna kopia zagadki z biblioteki. - Zagadka. Rozwiąż. - powiedział, z naciskiem wskazując symbole obcemu.

Obcy sięgnął po batonik od Niemca. Obwąchał podarek, polizał i zaczął zajadać. Na chwilę tylko znieruchomiał gdy Normand sięgnął po ostrze. Obaj mężczyźni poczuli nagłe napięcie jakie wtedy pojawiło się między nimi a leśnym człowiekiem. Ten jednak rozluźnił się widząc, że Wolff zaczyna ostrzem coś drapać po ziemi. Uważnie jednak zaczął przyglądać się kreślonym kształtom, a kiedy skończył, obcy wyciągnął drugą rękę, z wyciągniętym palcem wskazującym. Pazurem zaczął rysować dziwne znaki, które wyglądały trochę jak te wielkie symbole w Nazca, ale tu nieznajomy kreślił ich miniaturowe odpowiedniki.

Lekarz podrapał się po głowie patrząc na dziwne znaki. Może był to rodzaj ichniejszego pisma? Jakaś forma modlitwy? Wskazał jeden z symboli.
- Co to? - spytał, starając się nadać swojemu głosowi możliwie jak najwięcej zainteresowania.
Mikail zamrugał zaskoczony. Tego się nie spodziewał… tym bardziej, że o kulturach, które tworzyły wzory z Nasca wiedziano tyle co… nic.
- Nasca… - powiedział w pełni zdziwiony - ...wzory z Nasca.
Leśny człowiek przekrzywił głowę na słowo wypowiedziane przez Niemca.
- Ashoooommmm - powiedział i zabrał ręce od swoich rysunków. Znów zaczął się wpatrywać w mężczyzn.

- Wszystko w porządku? - usłyszeli głos Younga, dobiegający zza ich pleców.
- Tak, staramy się znaleźć wspólny język. Daj nam jeszcze pięć minut i się zbieramy. - odparł głośno Wolff, po czym zwrócił się do psychologa. - Trzy słowa. Ashom, Hom, Mamnam. To pierwsze bóg?
 
Zaalaos jest offline  
Stary 11-03-2019, 15:30   #95
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
- Nie mam zielonego pojęcia. - odparł szczerze Mikail i wtedy coś mu się przypomniało z programu telewizyjnego,w którym leciało o Nasca… poryta teoria, ale...
Ukucnął przesunął dłonią nad wzorami i patrząc na korowatego powiedział.
- Nasca.
Następnie czubkiem ostrza wyrył tych dwoje “kosmonautów” którzy też tam byli na płaskowyżu, a których datowali jako jednych z pierwszych co to ich tam zrobili, najlepiej jak ich pamiętał, oraz podobiznę Bramy obok nich.
- Nasca. - powiedział po raz wtóry, wskazując “astronautów” tylko, że tym razem wzruszył ramionami.
- Brama. - wskazał na Bramę - Badacze. - tu na siebie i Wolffa, oraz gestem dłoni na tych co byli za nimi i wstał.
O ile reakcja na słowo "nasca" ograniczyła się do zdziwionego przekrzywienia głową, to rysunek dał już wyraźny sygnał, że znaleźli wspólny temat. Leśny człowiek zaczął się bujać jakby kiwał się w geście zrozumienia.
- Hooommm mnamaaam - odparł i wskazał na rysunki astronautów. Cokolwiek to znaczyło, leśny człowiek zdawał się kojarzyć to pozytywnie.
Mikail zamrugał. Czyżby obcy widział w nich… “nauczycieli” z dawnych czasów?
- Hooommm mnamaaam? - zapytał powoli i ostrożnie wskazując na rysunek który poczynił, a potem wskazał na siebie i lekarza z tym samym pytaniem i wysoko uniesioną brwią.
Lekarz w tym czasie naskrobał obok astronautów kolejną sylwetkę, wyższą i o dłuższych ramionach i nogach, z wydłużonymi, lekko szponiastymi dłońmi. Ewidentnie starał się przedstawić obcego.
- Przyjaciele? - powiedział, wskazując wszystkie 3 sylwetki.

Leśny człowiek na pytanie Niemca pokiwał głową z wyrozumiałością po czym skupił się na dziele Wolffa kręcąc głową, jakby w zamyśleniu oceniając jego artystyczną wartość.
- Pshaaal elll ee ? - wypowiedział.
Wolff skinął twierdząco głową.
- Na nas już pora. - rzucił cicho do psychologa - Jakiś pomysł jak się umówić na kolejne spotkanie?
- Nie mamy danych. - odpowiedział Mikail Normandowi - Nie znamy cyklów księżycowych, ani słonecznych. O tym, że nie ma gwarancji, że wrócimy w to samo miejsce. Myślę, że możemy go zabrać do bazy- spojrzał na obcego i przekrzywił nieznacznie głowę w geście zamyślenia i po części niezrozumienia.
- To delikatnie mówiąc, kijowy pomysł. Może narysujemy zachodzące słońce? Myślę że to zrozumie? - rzucił pomysłem Wolff i od razu zabrał się za rysowanie. Szybko powstała gładka kreska, mająca symbolizować horyzont, nad którą narysował okrąg z biegnącymi od niego promieniami. Strzałką zaznaczył kierunek ruchu, po czym wskazał nad siebie, a potem na kulę symbolizującą słońce.
- Słońce. - powiedział po czym zatoczył ręką łuk, biegnący od wschodu do zachodu. Jeszcze raz wskazał rysunek, po czym siebie i niemca i odegrał pantomimę chodzenia. - Wrócimy jutro. Tutaj. Przyjaciele. - na koniec wskazał ziemię na której stali.

- Hmm… - mruknął w zamyśle niemiec - ...no nie wiem. Przecież nie będzie tu czekał na nasze przybycie cały dzień. Myśli, że jesteśmy dawnymi… Nauczycielami? Bogami? Przodkami? Tak czy inaczej, nie wiem, może go zabrać do reszty i z nimi się skonsultować? Raczej nie grozi nam nic z jego strony, ani ze strony jego ludu, a ten kontakt może być cenny. Jak myślisz?
- Ze strategicznego punktu widzenia podawanie naszej lokalizacji nieznanemu gatunkowi to kiepski pomysł. Z naukowego jest to niezwykła okazja, ale wolę poczekać z zapraszaniem ich do nas. Lepiej żeby powoli się aklimatyzowali z technologią - mówił dalej Wolf.
- Masz rację, ale co jeśli pójdzie za nami? - zapytał psycholog - Jeśli pójdzie z nami to będzie gest przyjaźni z naszej strony, prawda? Nie mnie podejmować decyzję. Jak myślisz? Jak jest jeden jest ich więcej. Jak zaprosimy do siebie, może on zaprosi do swoich?
- Dobra. - odparł lekarz i zmazał nogą wcześniejszy rysunek - Young? - zawołał do wsparcia - Chcemy go wziąć do nas. Masz coś przeciw?
- Z punktu widzenia dyplomatycznego przyniesie nam to korzyści. Jeśli go zostawimy tutaj, zapewne za nami pójdzie i stracimy przewagę. - dodał do wypowiedzi łapiducha Mikail wołając do wojskowych. W myślach zaś przeklinał Normanda. Jakby nie można było podejść… no naprawdę…

- Że co? - Young z początku sprawiał wrażenie, że nie dosłyszał. Ale później zaczął naradzać się z pozostałymi. - Wy tu decydujecie w tych sprawach - odparł mając na myśli cywili.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 23-03-2019, 14:39   #96
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
- Ojć, telepata? Ciekawe jak spróbują to przełknąć ci na stołkach. - Roześmiał się Saville, nie cofając dłoni, zdawało się, że Tresym ma złamane skrzydło, albo źle zrośnięte, jedno i drugie nie było dla kociaka zbyt dobre. - Jestem Johm, a ty jak się nazywasz? Zdaje się, że jesteś inteligentny, więc nikt cię kroił ani eksperymentował na tobie nie będzie. - Powiedział na głos kryptozoolog. “Już ja tego dopilnuję, żeby potraktowali cię odpowiednio i nie przetransportowali na Ziemię” - Dodał w myślach, mając nadzieję, że kociak złapie jego myśli.
Zdziwienie pojawiło się na kocim pyszczku, gdy wyraźnie coś zaskoczyło zwierzaka w wypowiedzi Johna. Futrzak wyglądał jakby zaczął się nad czymś wahać.
~ Ja Procyon ~ obca myśl znów pojawiła się w głowie kryptozoologa. ~ Obcy ochroni? Nawet przed swoimi towarzyszami? ~ wydawało się, że kotowaty chce mieć potwierdzenie tego faktu.
- Jak będzie trzeba, ale najpierw będzie trzeba się zająć twoim skrzydłem. Gdzie je złamałeś? - Zapytał Saville nie cofając dłoni.
Kot nie wyglądał na przekonanego, ale zbliżył się do ręki Johna, pozwalająć mu się zdjąć.
~ Umiesz wyleczyć? ~ zapytał Procyon. ~ Ty kapłan? ~

Reszta ekipy kryptozoologa pozostawała w oddaleniu, jedynie Bell raz po raz burczał oburzony, że nie może dopaść kota.
Teraz była pora na Johna, by w końcu zamrugał ze zdziwienia. Wiedział na pewno, że nie wyglądał na klechę, pierwsze też słyszał, żeby to księża czy inni kapłani zajmowali się leczeniem. Najczęściej wszystko to spadało na zakonnice, a dowolny kościół przypisywał sobie ich zasługę. - Nie Procjonie, dobrze to wymawiam, czy raczej Procyon? Jestem medykiem, biologiem, zwykle zajmowałem się leczeniem ludzi kiedy byli chorzy, albo zranieni. Moja mama była weterynarką, czasem jej pomagałem. - Były SASowiec mówił spokojnym, monotonnym głosem, zdejmując kota delikatnie i przyglądając mu się uważnie pod kątem obrażeń. - Nie patrzcie na mnie jak na wariata, to telepata. - Rzucił John do towarzyszy. - No dobra maluchu, jak sobie uszkodziłeś to skrzydło i jak dawno to było, co? - Zapytał zawadiackim tonem, jakby rozmawiał z urwisem, który wrócił ze złamanym nosem a nie latającym kotem.
~ Procyon ~ ta myśl była przesłana mu z naciskiem, że właściciel tego imienia jest z niego dumny. ~ Mistrz nadał je. Procyon szuka mistrza ~ dodał tressym, pozwalając się obejrzeć. Zasyczał przy dotykaniu po rannym skrzydle i nawet nieco wbił pazurki Johnowi w ręce.

- Że co? - Wilczewski jako pierwszy podszedł w ich kierunku. - Co masz na myśli? Że kot miauczy ci w głowie? - dodał sceptycznie.
Młody Durrand przyklęknął przy piszczącym ze zniecierpliwienia wyżle i na wszelki wypadek trzymał go za obroże.
- Co chcesz z nim zrobić? - zapytał Adam.

~ Ja uciekł tu, bo uciekał ~ kot kontynuował wypowiedź w głowie Johna. ~ Użył magii i go znaleźli. Ale tu bezpieczny. Tu ostoja przyjaciół Mistrza. Ale nikogo tu. Tylko Procyon ~
- Nie miauczy, mówi, w miarę przyzwoity francuski. Myślę, że powinniśmy go zabrać do bazy, wyleczyć skrzydło i porozmawiać na temat tego co się tutaj dzieje. Chyba, że zaraz się dowiem, że nie powinniśmy, bo wrogowie jego mistrza, czy właściela, mogą go wykryć za pomocą magii.- Powiedział na jednym tchu John. - Będę musiał to unieruchomić, póki co bandażem. Opowiedz mi o swoim mistrzu i jego wrogach, od dawna walczą? Na jak dużym terenie? Czy to miejsce jest chronione magią przed nimi? Jeśli cię stąd zabierzemy, to czy wrogowie mistrza będą mogli cię znaleźć za pomocą magii czy czegoś podobnego? - O ile John większość życia był uczony, że magia to mrzonki, o tyle tutaj było pełno dowodów na jej działanie. Jej, lub technologii tak zaawansowanej, że nieodróżnialnej od magii. Próbował sobie przypomnieć z jakiej grupy językowej mogło pochodzić imię Procyon, jego mózg zresztą właśnie brał udział w sprincie, jednocześnie wywracając się o własne sznurówki.
~ Mistrz pochodzi z gwiazd, z gwiazd nadaje imiona sługom ~ usłyszał myśl jakby w odpowiedzi na jego rozmyślania. ~ Znajdują tylko jak Procyon używa sinej magii ~ dodał skrzydlaty kot. ~ John zabierze do swojego kapłana, w swojej wiosce? ~ dopytywał. ~ John obroni Procyon przed niemiłymi kompanami? ~

Powoli podszedł do nich Wiczewski, drapiąc się po głowie w zamyśleniu.
- Jak ktoś go gania i jego właściciela to mogą być z tego problemy - stwierdził nie przekonany do pomysłu.
- Nie ma takiego problemu, żeby ołów go nie rozwiązał - wtrącił się Jean-Pierre, w przerwie od strofowania wyżła. - Skoro gada, nawet w myślach, to mamy właśnie pierwszy kontakt! - dodał, nieudolnie starając się stłumić ekscytację.
-Ano mamy, można powiedzieć że zwiad był bardziej owocny niż się spodziewaliśmy. - Rzucił do trapera. -Procyonie, nasi kapłani raczej nie zajmują się leczeniem. Zwierzętami zajmują się weterynarze, ludźmi lekarze, za to jest bezpiecznie i będę miał tam środki, dzięki którym będę w stanie odpowiednio zająć się leczeniem twojego skrzydła. To trochę zajmie naturalnymi metodami, ale w tym czasie będziemy mogli zapewnić ci jedzenie i bezpieczne miejsce, chociaż nie mamy zabezpieczeń magicznych. Niedawno przybyliśmy do tego świata. - Kryptozoolog wziął głęboki haust powietrza i skoncentrował się, przywołując w pamięci relację telewizyjną z pojawienia się bramy w Paryżu, momentu przejścia do tego świata, oraz widoku obozu, który został założony w tym świecie. Skoro tresym umiał czytać w myślach, to miał nadzieję, że to powinno odpowiednio streścić ciąć wydarzeń jaki temu towarzyszył. Jeśli będziesz się mnie trzymał, to powinieneś być bezpieczny, a w czasie kiedy twoje skrzydło będzie się leczyć, ty poopowiadasz nam o tym świecie, tutejszych zagrożeniach i kim jest twój mistrz i jego wrogowie. Może też powiesz jakiej magii możesz, a jakiej nie możesz używać, żeby cię nie wyśledzili. - Powiedział pogodnym głosem, zastanawiając się jednocześnie, jak głęboko sięga puszka Pandory oraz czy nie będzie trzeba wzmocnić obozu jakimiś gniazdami cekaemów albo wyrzutniami, tak na wszelki wypadek.

- Czyli co, zabieramy kota do bazy? - zapytał niepewnym głosem Wilczewski.
- No raczej - wypalił podekscytowany tą myślą Jean-Pierre.

~ Ooooo ~ westchnienie zdumienia i mało czytelmy werbalny przekaz myślowy pojawił się w głowie Johna po tym jak skończył wspominać wydarzenia ze swojego świata, z Ziemi.
~ Zdumiewające. Bramy ~ dodał Procyon, co brzmiało jak ton wyjaśnienia. ~ Mistrz miał racje ~ kot wyraźnie był zaintrygowany i okazywał to nawet postawą oraz miną na puchatym pyszczku. ~ Świat bez mocy. Ale Brama działa ~ coś w tym musiało być, że dla Procyona wydawało się być wysoce nielogiczne.

- To idziemy dalej czy zawracamy się - zapytał Wilczewski, spoglądając w głąb jaskini, tam gdzie nie sięgało światło i ich wzrok.

~ Procyon pomoże. Dobry przewodnik ~ zapewnił skrzydlaty. ~ Magii nie pokaże, żeby nie znaleźli ~

John poszukał w apteczce czegoś na ból głowy, który z wolna zaczynał go dopadać. Telepatia może była i ciekawym rozwiązaniem komunikacyjnym, ale miała swoje mankamenty. Chyba, że działało to tak, jak uczenie się nowego sportu, zaczynają człowieka boleć mięśnie, o których istnieniu nie miał pojęcia. Przypomniał sobie również relację z Tokyo, zastanawiał się, co tressym powie na fakt, że miejsce bez mocy jakimś cudem miało nawet dwie bramy. Nie był pewien, czym ta moc była, ale mógł się domyślać, że chodzi o coś w rodzaju magii lub many.

- Nie musisz pokazywać magii, jesteśmy przyzwyczajeni do nie używania jej, w zasadzie to nawet nie wierzenia w nią w większości wypadków. Co jeszcze możesz nam tutaj pokazać, skoro jesteśmy na miejscu, równie dobrze możemy dokończyć zwiad i dopiero wrócić do obozu. Oprowadzisz nas? - Zapytał Procyona, przekazująć jednocześnie informację reszcie. Zastanawiał się, jak popularne były bramy, że mistrz latającego kota rozważał istnienie ich nawet w światach bez mocy, bo że ten miał ją w sobie lub był nią wręcz wypełniony, nie budziło wątpliwości.

Kot westchnął ciężko.
~ Tu była bezpieczna kryjówka ~ usłyszał John w głowie odpowiedź. ~ Dawno nie używana. Tam ~ zwierzę spojrzało w kierunku, z którego przyszli. ~ Było regenerujące źródło, ale jaskinia zawalona. Na pewno wejście do niej ~ Procyon najwyraźniej miał na myśli korytarz którego sami nie wybrali by przyjść w to miejsce.

- Zerknijmy na ten tunel w takim razie, może nam uda się coś z nim zdziałać, jeśli jest zawalony. Jeśli nie teraz, to później, ładunkami wybuchowymi. - - Rzucił John, któremu obce nie były materiały wybuchowe. - To źródło pomogłoby na twoje skrzydło? - Dodał po chwili.

Procyon pokiwał głową.
~ Nie mogę użyć magii, bo mnie znajdą. A magią mógłbym zrobić przejście ~

- Nie przejmuj się zbytnio magią, tam skąd pochodzimy, umiemy się przebijać przez skały bez magii i robienia magicznych przejść. Pokaż nam gdzie to jest, zobaczymy jak mocno osunęły się skały i co da się z tym zrobić. Pewnie nic od razu, ale może coś się uda później. - Powiedział John z uśmiechem, zastanawiając się, jak duży może być zawał.

***


Po krótkim wyjaśnieniu towarzyszom o co tak właściwie chodziło z ustaleń z kotem-telepatą, grupa zgodziła się, żeby sprawdzić drugi koniec tego kompleksu.
Najwięcej problemu sprawiał Bell, który choć wcześniej wykazywał się bardzo dobrym ułożeniem, tak teraz Jean-Pierre wyciągnął z plecaka sznurkową smycz i prowadził na niej wyżła, który ciągle skamlał i ślinił się do skrzydlatego sierściucha.

W tą stronę korytarz wydawał się być krótszy, bo znali już drogę i jedynie legioniści trzymali broń w pogotowiu. Szybko dotarli do miejsca, które prowadziło do ukrytego wejścia jakim dostali się do jaskini. W dalszej drodze zwolnili. Naprzód ruszył Wilczewski.

~ Nikogo nie ma poza nami ~ usłyszał w głowie John.

Powoli i ostrożnie dotarli do zawału, o którym wspominał Procyon. Przewężone przejście zasypane było sporymi kamieniami. Jean-Pierre podszedł do zawaliska i mu się przyjrzał.

- Wydaje się, że czuć ruch powietrza - stwierdził rudzielec.
- My nie mamy niczego wybuchowego, ale w bazie powinniśmy mieć speca od ładunków wybuchowych - wspomniał Wilczewski.

~ Magią mogę spróbować ~ przypomniał się skrzydlaty kot. ~ Ale wtedy źli znajdą ~

John przemyślał sobie to co usłyszał przed chwilą. - Jak czuć powietrze, to znaczy, że zawał nie jest az taki wielki, chyba. Speca, to mamy nawet tutaj, tylko ładunków mi brak. Trza by wracać do bazy, to miejsce doskonale się do dalszego zbadania, a jeśli faktycznie źródło ma właściwości regeneracyjne, to będzie bardziej niż cennym znaleziskiem. - Powiedział kryptozoolog pukając się po podbródku. ~ To dobrze, że tam nikogo nie ma, znaczy że nikt nie znalazł tego miejsca. Nie ma sensu robić tego magią, znamy sposoby usuwania skał bez jej pomocy, ale będziemy musieli wrócić po specjalne materiały. ~ Pomyślał do kota Saville, mając nadzieję, że ten wyłapie jego myśli.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 09-09-2019, 21:21   #97
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację

GATE 3 - John

Kot przyglądał się Johnowi z bardzo mądrym wyrazem pyszczka. Chyba był nie do końca przekonany co do pomysłu człowieka.
~ Dobrze ~ usłyszał w swojej głowie mężczyzna. ~ Procyon pójdzie z wami ~

Jaskinia nie miała nic więcej do zaoferowania i stojący na czele badaczy Wilczewski uznał, że dobrze będzie wrócić się do Bazy, żeby przyjść tu na drugi dzień z odpowiednim sprzętem do zbadania reszty jaskini. Oczywiście jeśli szefostwo misji uzna to za ciekawe znalezisko. Pozostali nie wnosili sprzeciwu.


GATE 1 - Arthur, Erick, Leokadia i Claude-Henri

Kanadyjczyk znał się na rzeczy i stworzenie z tego co miał uprzęży dla rannych poszło mu bardzo sprawnie. Pierwszą osobą do transportu został przez Ericka wytypowany Dada. Może to przez wzgląd na sympatię tak się stało, ale na pewno jego obrażenia wyglądały poważnie nawet dla laika. Razem z nim, na grzbiecie Alexis lecieć miał Higginson tak by jego autorytet sprawił, żeby smoka nie rozstrzelały straże na fortyfikacjach Bazy. Pozostali musieli mieć nadzieję, że Obca znaleziona przez chorążego nie wybudzi się w tym czasie i nie zacznie panikować. Bo jak mogłaby wyglądać panika w wykonaniu kobiety zdolnej do przemiany w smoka?


GATE 3 - John

Powrót był monotonny. Ta sama ścieżka tylko w drugą stronę. Na pewno jednak Wilczewski wyglądał na zajętego, kiedy korzystał w tym czasie z możliwości naniesienia poprawek na rysowaną przez siebie mapę. Procyon przez cały ten czas spał na rękach u Saville’a. Najwyraźniej magiczne zwierzątko było wykończone bólem i telepatyczną rozmową.

Przed bramę Bazy-1 dotarli szybciej niż wyszła im droga za pierwszym razem. Przekroczyli bramę przywitani przez Legionistów i Wilczewski od razu poprowadził Johna ze skrzydlatym kotem do budynku dowodzenia. O dziwo kot wciąż spał mocnym snem.


GATE 1 - Arthur

Lot nie należał do najprzyjemniejszych. Było trochę jak jazda na oklep na koniu, z tym że w tym wypadku gdyby zleciał to musiał liczyć się z upadkiem z około 50 metrów. Ale przynajmniej widoki były wspaniałe.
Nie minęło wiele jak w oddali dostrzegł obóz. Wyróżniał się wyraźnie bo był to jedyny tak duży plac wykarczowany z drzew. Przed lotem Legionista ustalił z Alexis-smokiem, że wylądują kawałek przed bazą, żeby nie zostać ostrzelanym przez swoich.

Po przyziemieniu Arthur biegiem popędził do bramy i od samego wejścia postawił na nogi wszystkich na warcie. A zaraz po tym również resztę towarzystwa. Alexis w tym czasie miała czekać zanim przyjdzie kolej na nią i rannego pasażera.

Maelstrom potrzebował chwili na przetrawienie informacji od przełożonego, że do bazy zaraz wejdzie złoty smok niosący rannego Legionistę, a zaraz później ten sam gad odleci i wróci z drugim rannym, pierwszym tubylcem z tego świata. Jak tylko się otrząsną to bez zbędnych pytań posłał podwaładnego by ostrzegł lekarzy co się dla nich szykuje.


GATE 1 - Erick, Leokadia i Claude-Henri

Czekanie zawsze było najgorsze. Flanigan siedział przy rannej, Henrietta ciągle wpatrywała się w niebo, Regnaud kończył drugą uprząż, Leokadia chwilowo nie miała co ze sobą zrobić, a Legioniści bacznie obserwowali zarośla, celując w nie z karabinów. Obca majaczyła coś przez sen i tylko Leokadia rozumiała te pojedyncze słowa.

- Leci! Sama - krzyknęła podekscytowana reporterka wskazując niebo.

Alexis wylądowała gładko na ziemi, a blondynka zaraz do niej podbiegła. Po złotołuskiej widać było zmęczenie. Po szybkiej wymianie zdań - i machnięć głową ze strony Sorel - ustalono, że smoczyca podejmie się jeszcze jednego lotu. Oznaczało to, że reszta będzie musiała na pieszo dotrzeć do bazy.
Szybkie przygotowania i tym razem na grzbiecie smoczycy zasiadła Henrietta, gdyż ważyła mało, a w przeciwieństwie do Leokadii już pierwsze loty miała za sobą.

Wzbiły się w powietrze.



GATE 2 - Mikail

Niestety dla legionistów to ostateczna decyzja w tej misji należała do cywili, a w tym konkretnym wypadku od tego czy leśny człowiek za nimi pójdzie czy wybierze w sobie tylko znany kierunek. Küchler i Wolff ostrożnie oddalili się od niego i podążyli za grupą, zerkając za swoim rozmówcą. Z początku istota stała w miejscu i po chwili badacze odeszli na tyle daleko, że nie było go widać.
- Chyba się znudził i wrócił do swoich spraw - skomentował Young z nadzieją w głosie.

Legionista rozczarował się po godzinie, kiedy podczas krótkiego postoju na tyle pochodu znów zobaczyli znajomą sylwetkę tubylca. Najwidoczniej postanowił on odwiedzić siedlisko napotkanych obcych.

Dotarli do Bazy, a tam od samej bramy psycholog zauważył dziwne poruszenie i nerwowość w zachowaniu legionistów. Young też to zauważył i spojrzał na niego.
- Oby to nie było nic pokroju naszego dziadka lasu - skomentował i wyszedł na przód by powitać się ze strażą na bramie.

Leśny człowiek resztę drogi już nie krył się z tym, że śledzi badaczy. Nawet próbował na swój sposób zagadywać ich. Niestety na tym etapie niewiele można było wywnioskować z bełkotu jaki wychodził z ust dziwnej istoty. Warte wspomnienia jednak było to jak ze zdumieniem i chyba nawet niepocieszeniem, przyglądał się on drewnianym fortyfikacjom bramy Bazy - 1.

 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 15-09-2019, 11:42   #98
 
Ranghar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ranghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputację
Arthur leciał oszołomiony na smoku. To był drugi smok, z którym miał kontakt w dniu dzisiejszym. Przy jednym prawie posrał się ze strachu i był gotowy wysadzić się granatem, którego nie posiadał. Lecąc na drugim walczył by nie puścić pawia i ponownie żałował, że nie ma granatu by włożyć sobie pod dupę i ulżyć obitym od lotu jądrom.

Przytulony do szyi smoka spoglądał na krajobraz. Gdy przeważnie podziwiał krajobraz z tej wysokości towarzyszył mu szum śmigieł helikoptera, zawsze go denerwował, teraz mu brakowało ogłuszającego myśli hałasu. Bez wątpienia było tu pięknie, troszkę dziwnie i całkiem zaskakująco, ale czy nie oto mu chodziło, gdy wstąpił do armii. Krajobraz na horyzoncie wkrótce zaczął wyglądać znajomo. Mężczyzna spojrzał za siebie na rannego Dadę.
- Trzymaj się wielkoludzie. Jesteśmy prawie w domu.
Następnie poklepał smoczyce po szyi.
- Tak jak ustalaliśmy, nie za blisko, ale niech cię przez chwilę zobaczą żeby łatwiej było im uwierzyć.

Arthur z drżącymi nogami opadł na ziemię, a te zgięły się jak z waty.
- Nie teraz, już to przerabialiśmy, ruszcie się do cholery! - zachwiał się stawiając kroki jak pijany. Kolejny raz spojrzał na Dadę i resztką woli wprawił nogi w ruch. Krok za krokiem przyśpieszał, a gdy wpadł we właściwy rytm zaczął biec.
- Hejjj! Heeeeeejjjjj! - Biegł jak klasyczny idiota wymachujący na boki rękoma, jak dziecko bawiące się w szybujący samolot.
- Sprowadzić Maelstorma! Zebrać resztę wartowników! Dajcie mi wody, albo jak ktoś coś ma mocniejszego, tak nieoficjalnie oczywiście! - Oparł się o jednego z wartowników, czekając na resztę.

Na szczęście wszystko potoczyło się już samo z górki. W końcu część personelu to legioniści zahartowani w ogniu walki i zaskakujących zdarzeń. Smok w końcu nie różni się tak bardzo od śmigłowca z napalmem. Pomimo, że mężczyzna dotarł do bazy, a Dadą zajmowali się już medycy wciąż odczuwał dziwny nie pokój.
- Czemu mam wrażenie, że nie wyszliśmy jeszcze z Mrodoru? Hmm? - Spojrzał na zbitego z tropu Maelstorma, a po chwili na niknącą w oddali horyzontu złotą smoczyce.
 

Ostatnio edytowane przez Ranghar : 15-09-2019 o 11:45.
Ranghar jest offline  
Stary 01-12-2019, 19:52   #99
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Mikail szedł tuż obok drzewo-ludzia starając się znaleźć z nim jakiś wspólny język. Wyłapać jakieś słowa kluczowe, specyficzną intonację głosek, sylab, szyk zdania. Miał w tym wprawę. W końcu trochę języków nie bez powodu poznał. Sęk w tym, że nie miał punktu zaczepienia, ale! Zaczynał powoli rozpoznawać dźwięki i konotacje między nimi… tylko… za cholerę nie wiedział co tutejszy chciał przekazać.

Powtarzał konkretne słowa. Obcy odpowiadał mu bardziej złożonymi zdaniami. Dotykał części swojego ubrania i formułował zdania. Krok po kroku oswajał go z językiem francuskim i konkretnymi przedmiotami. Przy odrobinie szczęścia dowie się coś z jego tutejszego.

- To jest nóż, broń, bezpieczeństwo. - powiedział dotykając ostrza w pewnym momencie, a innym - To jest pistolet, broń, bezpieczeństwo.

Starał się nie tylko przekazać co jest co i jak się nazywa, ale i skojarzenia w grupach wyrazów, by łatwiej je było przyporządkować w kategorie. Przedstawienie, nazwa obiektu, kategoria do której należy. Była to prosta technika zapamiętywania i nauki.

Kiedy dotarli na polanę przed bazą spojrzał na “druida”. Tak, chyba można go tak było nazwać po reakcji. To jest, jeśli reakcja mimiczna pokrywała się w większy, niż mniejszy, sposób z ludzką. Na co miał nadzieję.

- Palisada, bezpieczeństwo. - powiedział przepraszająco wskazując na mur, a następnie na bramę - Brama, wejście, bezpieczeństwo.
Gestem wskazał cały obóz.
- Obóz, dom, bezpieczeństwo.

- Mnahhh... - mruknął leśny człowiek, mrużąc oczy, gdy Niemiec próbował wytłumaczyć, dlaczego wycięto skrawek lasu.

Young wrócił do grupy, przybierając tą samą minę co Legioniści na straży.
- Czekamy teraz na pozwolenie na wprowadzenie... gościa - wytłumaczył spoglądając kątem oka na tubylca. - Ale ochrona opowiedziała takie niestworzone rzeczy... - pokręcił głową dając do zrozumienia, że to co usłyszał przekracza jego pojmowanie.

- Ale, że co? Inne grupy też nawiązały pierwszy kontakt? - Wolff wyrwał się z pytaniem, na co Legionista pokiwał mu głową.

- Nie znam szczegółów. Jeszcze - odparł Young.

Mikail, choć ciekawiło go co tam się nawyrabiało podczas jego nieobecności, poświęcił jednak swoją uwagę na leśnym ludku. Spojrzał na niego przepraszająco i powiedział.
- Przepraszam…
Po czym odszedł o dwa kroki, stanął przed nim i pokazując to na niego, to na siebie i na gołej ziemi, zapytał.
- Usiądziemy?
Usiadł po turecku i zachęcił gestem by zrobił to samo. Tubylec przypatrywał się temu co robił Küchler i po chwili dołączył do niego na ziemi. Co chwilę tylko zerkał na palisadę obozu.

Mikail zaczął rysować czubkiem ostrza noża na ziemi. Podobiznę miasta po którego jednej stronie był kłos zboża, a po drugiej otwarta książka, oraz bramę. Potem szczałkę i falowaną linie nad i pod nią. Następną bramę, oraz górę otoczoną lasem.
- Jesteśmy… - pokazał na siebie i wszystkich a następnie na rysunek miasta - ...z Innego Świata… przeszliśmy przez bramę… - tu wskazał na bramę, zrobił palcami kroki, otworzył dłoń i wskazał następną - ...i trafiliśmy do Twojego Świata. - tu wskazał na górę i las, oraz na druida.

Rysował dalej... drzewo, oko z łzą i palisadę. Następnie palisadę i bramę, oraz pyski z wieloma kłami, symbol który miał zły mag w bibliotece i czaszkę po jednej stronie i podobizny ludzików po drugiej. Wskazując po kolei w stosownej kombinacji by pasowało do tego co mówił.
- Przepraszam, drzewo w palisadę, bezpieczeństwo. Smutek, ale bezpieczeństwo. Palisada… - wskazał na ludzików za palisadą i objął siebie w ramionach - ...nas chroni, bezpieczeństwo… przed… - tu wskazał na rysunki zagrożenia - ...zagrożenie, niebezpieczeństwo, śmierć. Palisada bezpieczeństwo.

Psycholog sięgnął do bocznej kieszeni spodni i wyjął dwa ciasteczka. Jedno podając leśnemu ludkowi ze smutkiem w oczach powiedział.
- Przepraszam. Drzewo, palisada. Przepraszam.

W tym czasie Young i o dziwo również Wolff zostali wezwani przez strażników. Obaj przeszli przez bramę do środka. Za to leśny człowiek kiwał głową gdy Niemiec głowił się nad wytłumaczeniem swoich ludzi z nieautoryzowanego wyrębu drzew. Wydawało się, że coś do niego dociera, rozumie jakiś przekaz, ale nadal tajemnicą pozostawało to jakie dokładnie wyciągał wnioski.

Mikail miał tylko nadzieję, że tutejszy druid trafiał myślami na właściwe tory… niestety, nie było możliwości tego sprawdzić.
- Co myślisz? - zapytał dotykając skroni, następnie pokazał na niego, dotknął skroni, wskazał na piasek i palcem pokreślił linie w powietrzu. Następnie wskazał na siebie, swoje oczy, na ziemię i dotknął skroni. Liczył, że drzewiak zrozumie, chyba, prosty przekaz. Chciał zobaczyć jego myśli.

Leśny człowiek wpatrywał się w Niemca i ten miał wrażenie jakby tubylec bardzo chciał podzielić się z nim myślami, ale nie potrafił znaleźć na to sposobu. W pewnej chwili wyciągnął otwartą dłoń, wnętrzem ku górze i palcem drugiej ręki dotknął do jej środka, a następnie przesunął palec do swoich ust, które otworzył. Powtórzył to jeszcze dwa razy.

Dlaczego Mikail miał wrażenie, że leśny ludzik był… głodny? Spojrzał na ciastka, które leżały na jego udzie. Już raz próbował go poczęstować, ale chyba nie zauważył…
Powtórzył jego gest, wskazał na ciastko i na wnętrze dłoni. Potem na niego i na usta. Przechylił lekko głowę na bok w zdawałoby się uniwersalnym geście pytania. Cóż, należało przyjąć, że obcy był niepiśmienny, albo był prymitywniejszą formą życia. Cóż…
- Głodny? - zapytał.
Chwycił w obie dłonie po ciastku i jedno wyciągnął w jego kierunku. Mógł się podzielić ciastkiem… choć patrząc po zębiskach to raczej mięsolub… ciekawe co normalnie jada… owady? Skoro zły na wycinkę drzew…?

Leśny człowiek bez przekonania wziął ciastko i spróbował. Pogryzł je rozsypując okruchy wkoło i skrzywił się po czym pokręcił głową i powtórzył gest.

Psycholog… westchnął. Ponowił jego gest i wzruszył ramionami. Zachodził w głowę o co mu chodzi… pewnie smakosz się znalazł… wskazał na niego i na piasek. Uniósł brew i kiwnął głową zachęcająco.

Tubylec pochylił się nad piaskiem i sięgnął palcem. Długim pazurem narysował wydłużony prostokąt. Kształt przypominający batoniki którymi wcześniej został poczęstowany.

Mikail pokazał na siebie potem uniósł dłoń z wystającym kciukiem i wskazał na narysowany batonik. Potem na druida. Pokazał na batonik i kciuk który schował. Następnie na batonik i wzruszył ramionami.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 23-03-2020, 16:53   #100
 
Ranghar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ranghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputację
W dowództwie Maelstorm usilnie walcząc z własnym niedowierzaniem w to co się właśnie działo, słuchał tego co opowiedział jego przełożony. Ciężko mu było uwierzyć, ale widać było po nim, że przynajmniej starał się to jakoś pojąć rozumem.
- A co z Flanaganem i resztą co została w tyle? - zapytał. - Wkrótce będzie zmierzchać, raczej jak kogoś teraz wyślemy to nie dotrą do nich przed zmrokiem.
- Obawiam się, że masz rację - Pokiwał głową Arthur. - Też myślę, że drużyna wsparcia nie dotrze do nich przed zmrokiem. Wyślemy do nich kogoś z samego rana, aby przetarł im szlak do bazy. Flanagan to twardy drań, zdoła sprowadzić ich tu w jednym kawałku. - Arthur znał możliwość swoich ludzi, trzeba czegoś o wiele więcej by ich pokonać.
- Co mamy zrobić ze smokiem? - pytał dalej podwładny.

- Powiedz mi Maelstrom co możesz zrobić ze smokiem? Nie mamy po tej stronie wystarczającego kalibru by przebić jej łuski. Jeśli nie zauważyłeś to nie biega też po bazie wyjadając nam ludność. Ten smok posiada ludzką inteligencję i Bogu dzięki jest naszym sojusznikiem. Więc jeśli masz owce to dobra pora przedstawić ją smokowi lub przynajmniej rzucić mu paczkę chipsów. Niech zawsze ktoś ma jednak po kryjomu na niego oko. Chciałbym się dowiedzieć pierwszy o zanikach ludzkich odruchów u naszego sprzymierzeńca.

- Tak jest... - Szwed skinął głową.

- Co ważniejsze priorytetem jest zdrowie rannej obcej, którą znalazłem. Trzeba się z nią obchodzić się jak z jajkiem, jak tylko odzyska świadomość dajcie mi niezwłocznie znać, zdołała się ze mną porozumieć więc dobrze by było, aby po przebudzeniu zobaczyła moją twarz. Z tego co zdołałem zrozumieć to toczy się tu jakaś wojna, a ona jest najlepszym źródłem informacji oraz potencjalnego wsparcia póki nie dostaniemy tu pieprzonych czołgów i myśliwców. Niech wszyscy trzymają się od niej na dystans - jeśli faktycznie toczy się tu wojna to szybciej lub później będzie trzeba opowiedzieć się po, którejś ze stron.

- Tak jest - tym razem ton głosu zastępcy był pewniejszy.

Nim zdążyli poruszyć jakikolwiek inny temat do chaty Legionistów weszła pani psycholog. Miała przejętą minę, ale zachowywała zimną krew.
- Ranni są opatrywani. Pan Bello został ustabilizowany, udało się zatamować krwawienie. Obca się nie wybudziła - zdała relację z tego co działo się w namiocie medycznym.

- Dziękuję za raport - Arthur odetchnął, wyglądało na to, że Bello przeżyje.
- Co do obcej wygląda na to, że była więziona i torturowana. Posiada też niebezpieczne zdolności, więc warto podać jej coś na uspokojenie, przynajmniej do czasu, aż się z nami oswoi.

Laura zamrugała oczami.
- Dobrze, przekażę to dr Lullierowi i dr de Foix - skinęła głową i wyszła uznając to za bardzo ważną informację.

Mężczyźni zostali sami, słysząc jak z zewnątrz dobiega ich ogólne zamieszanie związane z rewelacjami jakie przyszły z Higginsonem.
- Czyli mamy pierwszy kontakt... - mruknął Björn. Podchorąży podszedł do skrzyni, otworzył ją po przekręceniu klucza i wyciągnął butelkę. Whisky. - Napije się pan? - zaproponował stawiając dwie wątpliwej czystości szklanki na stole.

- Bardziej niż kiedykolwiek, Björn. Wiesz marzyć o magicznych rzeczach jest łatwo, ale gdy uderzają cię prosto w twarz z każdej strony to zgoła co innego. Wygląda na to, że jesteśmy faktycznie w innym świecie, a smoki są tu prawdziwe, a jeśli są one to wraz z nimi istnieje tu na pewno spore gówno złożone z innych cudactw. Założe się, oj bardzo się założę, że nie wszystkie są przyjazne, a te najbardziej paskudne są zorganizowane. Niespodzianka Alicjo, druga strona lustra jest zamieszkała i bardziej wykrzywiona niż twój świat. Równie dobrze mogliśmy już zgubić Ziemię i otworzyć wrota do piekła, przez które przeleją się koszmary, niewyobrażalne poczwary, które samym wyglądem lub psionicznymi mocami rozwalą ludziom umysły.

- Po powieściach Tanaki tylko tego się spodziewałem - przyznał Maelstrom nalewając do szklanek. - Ale nawet to nie przygotuje na to gdy na własne oczy zobaczy się smoka - pokręcił głową i wypił na raz całą zawartość szklanki.

-Zobaczy? Człowieku jeden dzisiaj chciał mnie rozszarpać na strzępy! Miałbym przy sobie granat to bym się wysadził ze strachu, tę zębiska i pazury były zbyt blisko. Pewnie są w stanie rozszarpać czołg na strzępy. Ha, zabawne pomyśleć, że może dożyję czasów gdzie wojskowi snajperzy będą strzelać magicznymi pociskami do smoków - Arthur przełknął alkohol kojąc swoje nerwy.

- W Tokio wielu cywilów zginęło, gdy istoty zza Wrót zaatakowały - wspomniał Björn. - My chyba mamy szczęście, że dopiero teraz trafiliśmy na problemy - zmarszczył brwi. - To nie jest jedyny smok jakiego dzisiaj napotkaliście?

- Nie jest, oj nie. Musimy wzmocnić nasze posterunki i wezwać posiłki. Ta drewniana palisada nie ochroni nas przed tym co czyha wokół. Będzie trzeba wybudować wojskową bazę z prawdziwego zdarzenia.

- Wcześniej, poza tymi ogromnymi wilkami, nie natrafiliśmy na nic niebezpiecznego. Dlatego podjęto decyzję o stworzeniu punktu wypadowego tu. Może koniecznym teraz będzie wycofanie się do Bazy 0? - zaproponował podchorąży Maelstrom.
- Też jest to jakaś myśl, skonsultujemy się w tej sprawie z cywilami, aby stwierdzili czy są gotowi ryzykować życiem - Arthur dopił alkohol i pogrążył się w posępnych myślach.
 
Ranghar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172