Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2018, 01:07   #11
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
dzień drugi



Kantyna znajdowała się w tej samej jaskini, gdzie połyskiwała błyszcząca tafla portalu Wrót. Daleko było temu miejscu do wykwintnej restauracji i chyba tylko Legioniści nie narzekali na głos na serwowane tam potrawy. Jeśli ktoś spodziewał się, że czekał tu na nich ostatni dobry posiłek, lub też patrząc z perspektywy znalezienia się w nowym świecie - pierwszy, to musiał się zawieść. Te same standardowe racje żywieniowe, którymi karmieni byli wszyscy na szkoleniu, z tą różnicą, że w Laudun można było sobie wyskoczyć w czasie wolnym do jakiejś mniejszej knajpki. Tu już niestety, nie było się gdzie dokarmić.

Ci ochotnicy projektu, którzy zdecydowali się przed snem nieco pozwiedzać mieli do dyspozycji część kompleksu olbrzymich jaskiń, ale z żadnej nie było widoku na świat zewnętrzny. Największą "halą" - bo takiego określenia na jamy używały osoby, które przybyły w to miejsce przed nimi, była ta z Wrotami, w której poza sporym placem oddzielającym ścianę Portalu od reszty znajdowała się kantyna, posterunek dowodzenia Legii, ambulatorium, stanowiska badawcze i kwatermistrz. Za kontenerami ustawionymi przy tym ostatnim punkcie widać było mniejszą jamę. Będąc pod nadzorem Legionisty można było pobrać amunicję do swojej broni lub dobrać sprzęt.

Jeepy w ilości sztuk kilku okazały się być nie ruszane od jakiegoś czasu. Stały zakurzone z wierzchu i wyglądało, że nikt się nimi nie interesuje. Na końcu hali, idąc od strony Wrót, znajdowały się zagrody ze zwierzętami. Były to różnej maści konie, o krępej budowie lecz nie za wysokie w kłębie. Obok ich ogrodzenia, na skrzyniach leżały uprzęże wskazujące tym co się znali, że dzięki nim, najcięższy ekwipunek nie trafi na plecy podróżników. Przy koniach krzątało się kilka osób oporządzających je.
Obok zagrody było szerokie przejście do jeszcze jednej pomniejszej jaskini. Była ona dużo większa od składu broni i robiła za magazyn. Można było tu znaleźć wszystko: ubrania, żywność, elementy zamienne, leki, drewno, ogólnie pojętą chemię, wodę, paszę i inne drobne, ale ważne dla każdej wielkiej wyprawy rzeczy.

Była też jama w której urządzona była sypialnia dla wszystkich. Było tu wysokie sklepienie o prawie gładkiej strukturze. To właśnie tu licznie rozstawione były namioty mieszkalne, a w ustronnym końcu znajdowały się przenośne łazienki typu "ToiToi". Bezwzględnie przestrzegana była tu cisza niczym w najbardziej rygorystycznej bibliotece. A to z uwagi na fakt, że z braku dnia i nocy, jak i z powodu konieczności ciągłego nadzoru, praca trwała tu non stop i ludzie o różnych porach kończyli swoje zmiany. Szepczący zbyt głośno w swoich namiotach musieli się liczyć z upomnieniem, które w zależności od tego jaki Legionista pełnił wartę i jak duże było przewinienie, mogło ograniczyć się do krótkiego słownego zbesztania lub wyciągnięcia za fraki z namiotu, zaciągnięcia do hali Wrót i tam wzięce przymusowego udziału w ćwiczeniach Legionistów.

Wspomniane jamy były terenem udostępnionym dla wszystkich. Miejscem gdzie nowi mieli zakaz się zapuszczać, był szeroki korytarz, który prowadził prosto z hali Wrót do kolejnej jaskini, i następnej, by po kilkukrotnym powtórzeniu krajobrazu, w końcu znaleźć się u wyjścia.
Co bardziej dociekliwi mogli dostrzec podwieszone u sufitu okablowanie biegnące właśnie tą drogą ku światu zewnętrznemu.


"Noc" minęła spokojnie. Wszyscy bez najmniejszego problemu posnęli w swoich namiotach. Pobudka nie stanowiła problemu, gdyż każdy obudził się rześki i wypoczęty. No może z wyjątkiem Mikaila, który rzucając się w swoim śpiworze, śnił o czymś intensywnie, lecz po przebudzeniu nie był w stanie sobie przypomnieć co to było.

Poranna toaleta po której część osób już zaczęła pakować swoje manatki i w końcu posiłek. Po nim zostali skierowani na odprawę dla tych, którzy mieli udać się do Bazy Pierwszej, znajdującej się niecały dzień drogi od wejścia do jaskini. Na miejscu stawiło się dwadzieścia pięć osób, z czego piętnastka była Legionistami, z którymi Arthur zdążył już się zaznajomić po osobistej odprawie jakiej zorganizował wojskowym major McClesfield. Do pozostałej dziesiątki zaliczali się Alexis, Jacqueline, Leokadia, Claude-Henri, Xavier i siedzący na uboczu Mikail oraz dwóch mężczyzn i kobieta odpowiedzialni za konie i jakiś młody blondwłosy chłopak, który spóźnił się na zebrane.

Philippe Eluard lubił mówić. Przez większość trwającej godzinę odprawy podkreślał jak ważny dla całej ludzkości jest projekt "GATE-Paris", że każdy uczestnik, każda rola przez nich pełniona jest kluczowa dla całości. Opowiadał jak ważnym momentem było dla projektu utworzenie pierwszej bazy na powierzchni od czego teraz wszystko będzie zależało.
W końcu w słowo wszedł mu Legionista. Major McClesfield, który oficjalnie był zastępcą Eluarda, w krótkich żołnierskich słowach przypomniał, że każdy jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo swoje i towarzyszy. W przeciwieństwie do ekspresyjnego Eluarda, wojskowy miał twarz pokerzysty, nie dając poznać po sobie co on o tym wszystkim myśli. Wskazał starszego chorążego Arthura Higginsona jako najwyższego rangą. Dowiedzieli się również, że dwóch spośród Legionistów już kilkukrotnie przemierzało trasę, którą mieli iść, zapewniając tym samym, że ryzyko zagubienia się na szlaku jest małe. Nie mniej przestrzegł, że trasa jest trudna i wymagająca. Na koniec major wydał rozkaz by się rozeszli i powrócili po swoje bagaże.




Ponad pół godziny marszu przez, wydawać by się mogło, niekończącą się jaskinię, zwieńczone zostało widokiem nieba. Powietrze było rześkie i świeże, jak po porządnej burzy z piorunami. Było trochę chłodno, jak w pierwsze wiosenne dni na południowych krańcach Francji. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, roznosiła się lekka, wpadająca w błękit mgiełka.

- Mamy wczesny świt. Uważajcie bo może być ślisko - przestrzegł wszystkich mający śniadą cerę, łysy Dave Mayers, jeden z dwóch Legionistów, którzy byli przewodnikami i wedle zapewnień McClesfielda znali doskonale trasę. Stali na przedzie, czekając aż każdy przyzwyczai się do światła dziennego i pozwalając im na chwilę kontemplacji nad nowym krajobrazem.

Jeśli ktoś dobrze się przyjrzał to zauważył, że jak urobku ze wspomnianego odkopywanie przejścia nie było w jaskini tak samo tu go nie uświadczyli. Mogło to oznaczać, że gruz został wywieziony przez Wrota. Po drodze minęli spore urządzenia które ci co się na tym znali mogli określić jako akumulatory. Do nich biegło okablowanie z sufitu, a od nich wychodziły na zewnątrz. Arthur i Erick dopatrzyli się natomiast wielu ładunków wybuchowych umieszczonych na suficie. Major McClesfield wprowadził ich, że w razie napotkania zagrożenia z którym nie będą w stanie sobie poradzić, ostateczną formą ochrony Bazy Zero, będzie wysadzenie całego korytarza.

Wyruszyli na szlak w pieszą wędrówkę. Ustawiając się w szyku, wedle którego na przodzie szło czterech Legionistów, za nimi piątka cywili, dwóch legionistów, znów piątka cywili z objuczonymi końmi, pomiędzy którymi poza ich opiekunami szło dwóch wojskowych, by na koniec trzech legionistów zamykało pochód.
Sądząc z zasłyszanych w Kantynie opowieści można było założyć, że ostrożność ta była przesadzona, bo niczego poza zwierzętami nie napotkano na drodze. Wojskowi jednak trzymali się sztywno procedur bezpieczeństwa.




Ledwo widoczna ścieżka, która raz pięła się w górę, by zaraz za zakrętem wieść w dół przez wąwóz, prowadziła ich przez las, który miejscami gęstniał tak, że korona drzew prawie całkiem odcinała promienie słoneczne. Towarzyszyły im odgłosy ptaków, których śpiewu nie rozpoznawali nawet tacy podróżnicy jak Xavier czy Claude-Henri. Drzewostan choć wydawał się na pierwszy rzut oka podobny do lasu umiarkowanego, to przy bliższym przyjrzeniu się, okazywało się, że kształt liści nie pasował do znanych gatunków.
Czasem coś w oddali trzasnęło, wzmagając czujność ochrony i wstrzymując pochód.

- Spokojnie, to pewnie jakiś kozioł, jest ich tu pełno w okolicy - zapewnił ten bardziej rozmowny z przewodników i ruszyli dalej. Drugi czarnoskóry o krótko ostrzyżonych włosach, szeregowy Rainbow Karger, nie odezwał się nawet raz, przez co niektórych mogło zastanowić czy mężczyzna w ogóle zna francuski. - Są też wilki, ale już nie podchodzą - dodał, bez wchodzenia w szczegóły.
Erick, którego od wejścia na szlak prześladowało odczucie bycia obserwowanym, mógł w tym co powiedział przewodnik, szukać wytłumaczenia dziwnego odczucia.

Marsz trwał dobre kilka godzin. Krajobraz niewiele ulegał zmianom, kojarząc się wszystkim z wycieczkami po górskich szlakach. Po Legionistach nie było widać nawet najmniejszej oznaki zmęczenia i to pomimo tego, że ich plecaki zdawały się być znacznie cięższe niż te leżące na plecach cywili. Oznak zmęczenia nie było też widać po Xavierze, Claude-Henrim, Alexis i opiekunach koni. Podobnie chudy blondyn, który przedstawił się jako Lukas.

Natomiast pozostali byli w różnym stadium zapotrzebowania na odpoczynek.
Jacqueline choć zadyszkę już miała, to była jeszcze w stanie ukrywać ją przed innymi i być w tym całkiem przekonująca, ale nie zmieniało to faktu, że najchętniej wrzuciłaby swój plecak na jednego z jucznych koni.
Za to Leokadia i Mikail mieli się nie najlepiej. Oboje po cichu zaczęli mieć wrażenie, że ktoś kto sprawdzał ich kondycję fizyczną na szkoleniu w Laudun, to akceptując ich udział, musiał patrzeć na ich zmagania przez przymknięte oczy. Ale od narzekania powstrzymywał ich widok pozostałych, dlatego zagryzali tylko zęby, rezygnując z rozmów i szli dalej.




- Tu zrobimy postój. Dwie godziny - odezwał się po raz pierwszy czarnoskóry przewodnik.

Znaleźli się na polanie z pięknym widokiem na przepaść. Były tu trzy długie ławki wydrążone z pni powalonych drzew i ustawione w półokręgu, tak, by każdy kto na nich siedział mógł podziwiać widok odchłani w dole. Opiekunowie zwierząt z pomocą wojskowych rozkulbaczyli konie, by i one mogły odpocząć w tym czasie.
Na słowa wypowiedziane przez sierżanta Kargera, z utęsknieniem czekała Leokadia i Mikail, którzy padli na ziemi tam gdzie stali, siadając na miękkiej i soczyście zielonej trawce. Dużo mniej ekspresyjnie, ale z równie wielką ulgą, postój przyjęła Jacqueline i Xavier. Dla odmiany Alexis najmniej cieszyła się, bo była tak zaaferowana okolicą i do tego pewna, że jej kwadrans odpoczynku by zupełnie wystarczył, a w ogóle to szkoda było jej czasu na siedzenie w miejscu, kiedy cały świat czeka na nich.

Chorąży Higginson wyznaczył warty, a pozostali rozlokowali się po całej polance by odetchnąć. Niektórzy zdecydowali się na drzemkę, inni zabrali za jedzenie suchego prowiantu. Przewodnik Karger przestrzegł każdego by informowali o konieczności wejścia samotnie w las “za potrzebą”.
Claude-Henri, rozglądając się, dostrzegł w trawie, na skraju polany tropy dużego psowatego. Normalnie uznałby to za wilka, lecz ślad musiał zostawić osobnik rozmiaru tygrysa syberyjskiego.
Ericka, nawet teraz w tej pięknej scenerii, nie opuszczało to denerwujące przeczucie bycia obserwowanym.

Xavier w końcu miał czas na przejrzenie atlasu roślin trujących i jadalnych tego świata. Był w nim zbiór wyników badań toksykologicznych wszystkich próbek jakie zostały dostarczone w pierwszej fazie projektu. Przydatna sprawa na wypadek utraty kontaktu z rodzimym światem i konieczności bycia samowystarczalnym.

Jacqueline pierwsza poczuła potrzebę i po zameldowaniu tego u przewodnika, jak nakazano, weszła w gęstwinę. Przeszła kawałek, przeciskając się pomiędzy krzewami a szerokimi pniami wysokich drzew dotarła do ustronnego miejsca, gdzie była prawie pewna, że nikt nie podejrzy jej. Rozejrzawszy się po raz ostatni, opuściła spodnie i ulżyła pęcherzowi.
Gdy skończyła i już się miała wyprostować jej spojrzenie zatrzymało się na niedostrzeżonym wcześniej podglądaczu.




Istotka bezwstydnie przyglądała się jej w zaciekawieniu i wyraźnie nie obawiała się kobiety.

 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 04-02-2018 o 19:49. Powód: poprawiony link
Mag jest offline  
Stary 08-01-2018, 14:32   #12
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
[Wieczór, dzień zero]


Minęło dobre kilka chwil nim do namiotu zajrzała czyjaś głowa. Fioletowe włosy i dyndające na uszach dość charakterystyczne kolczyki z pewnością należały do kobiety.


Claude-Henri wstał na widok gościa - dziewczyny którą kojarzył ze szkolenia. Zresztą... takiej fryzury trudno było nie zauważyć.
- Witam w mych skromnych progach - powiedział. - Leokadia, prawda?
To, że namiot miał już swego lokatora, nie przeszkadzało jej w najmniejszym stopniu. To, że był to mężczyzna, którego znała tylko z widzenia - jeszcze mniej.
- Możesz mi mówić Lela. Wolne tu? A Ty toooo….? - Dziewczyna zadając te pytania weszła resztą ciała do namiotu. Na ramieniu miała plecak i łuk, a w ręku zakrwawioną chusteczkę. Widocznie należała do tych którym podróż przez Wrota nie zaoszczędziła wrażeń.
- Claude-Henri - odparł. - Możesz mi mówić Henri.
- Henri. Przyjemne dla ucha imię. Znałam kiedyś jednego Henriego. Miał rude włosy i grał w turniejach szachowych. Pewnego razu zaciął się w toalecie w uczelnianym wucecie a że akurat rozładował mu się telefon i zajęcia już się kończyły to musiał tak spędzić całą noc. Wyobrażasz sobie? Całą noc! Bał się rozwalić drzwi od tej toalety, że go wyleją z uczelni i wolał tak siedzieć. Zresztą nie wiem czyby potrafił je rozwalić. Pewnie wiele osób spędza noce w toaletach jak zapiją ale wiesz po pijanemu to inaczej niż na trzeźwo. - Dziewczyna gadając w międzyczasie położyła swój plecak koło jednego z łóżek. - A właśnie, wolne? Czy zarezerwowałeś już dla kogoś?
- Nie, nie... Trzy łóżka są do wyboru - powiedział Claude-Henri, nieco zaskoczony potokiem słów. - I nie, nie wiem. Jakoś mi się nie zdarzyło spędzić nocy w toalecie, ale z pewnością bym się nie zawahał przed ich otwarciem na siłę. - Uśmiechnął się do Leli.
- Jakie pierwsze wrażenia i myśli po przebyciu Wrót? - zmienił temat.
- Byłam bardzo zaskoczona tym, że mają tu prąd. No ale… no mają… - dziewczyna podrapała się po głowie urywając. - No i przypomniałam sobie jak to jest mieć chorobę lokomocyjna. Kiedyś miałam. Wiesz, jak byłam dzieckiem. Od kiedy mam sama prawo jazdy, to jakoś znikła. Ale pamiętam jak dziś jak jechałam z rodzicami w góry. Dobre sześćset kilometrów. Jechaliśmy z czternaście godzin, bo okropnie się czułam i rzygałam jak kot. Dosłownie jak kot! Nawet było tak, że jedziemy, jedziemy, czerwone światło a ja baaach rzyg na szybę. A tam z boku stał inny samochód i ktoś to widział. Ale wstyd. Masakra. Miałeś kiedyś taką chorobę? Dziś nie rzygałam. Ale ooo… - dziewczyna uniosła zakrwawioną chusteczkę.
- Po takim występie mało kto by chciał z tobą przechodzić przez Wrota - odparł. - A krew z nosa to nic w porównaniu z łatką tej, która zarzygała współpodrózników. Poza tym ktoś tam zemdlał tuż po przejściu, więc jesteś od niego lepsza.
- To prawda - odparła krótko dziewczyna. Usiadła na łóżku. - A ty? Jak wrażenia? - Zlustrowała też nieco dokładniej rozmówcę. - Nie jesteś wojskowym?
- Całkiem przyjemnie - odparł zagadnięty. - Fantastyczne powietrze. A jeśli chodzi o wojsko, to do tej pory trzymałem się od tej instytucji tak daleko, jak się dało. Nigdy mi nie odpowiadał wojskowy dryl i konieczność wykonywania rozkazów wydawanych przez ludzi, którzy na pagonach mieli więcej, niż w głowach.
- Polujesz z łukiem, czy tylko strzelasz do tarczy? - Zmieniając temat wskazał na łuk, stanowiący jeden z elementów ekwipunku Leli.
- Rozumiem. Bo wyglądasz jak jeden z nich. Eee trochę… - Lela nieco zmieszała się. Chyba nie powinna tego mówić. - W sensie wiesz masz posturę sportowca. W każdym razie strzelam do tarczy. Trenuję od czternastu lat hobbistycznie. Ale pomyślałam, że w sumie może się przydać. Wiesz skoro elektryka nie działa to może broń nam się zatnie kilka kroków od jaskini czy coś. Oby nie oczywiście. Zresztą z broni umiem strzelać tylko to co na szkoleniu. Chociaż to jedyne co mi tak źle nie szło, bo jednak mam trochę celności. Chociaż tyle. Faktycznie, że to powietrze tu jest całkiem inne. Pamiętam jak byłam kiedyś nad morzem w dzień taki, kiedy była burza, a później po burzy. Wtedy też czułam jakby powietrze było bardzo czyste. Niestety wystarczyło później kilka kroków w stronę miasta i czar prysł.
- Wady nadmiaru cywilizacji. - Claude-Henri skrzywił się odrobinę. - Podróżowałem trochę w różne rejony świata. Im dalej od miast, tym powietrze lepsze.
- Ah tak. Ja nigdy nie podróżowałam. Po za dzieciństwem ale to po kraju. To musi być ciekawe. Zresztą niebawem się może przekonam. Chociaż patrząc po szkoleniu może lepiej byłoby stacjonować gdzieś niedaleko wrót. Idziemy spać?
- A nie masz ochoty na kolację czy prysznic? Teoretycznie powinno tutaj istnieć coś takiego. W końcu to wojsko. Cokolwiek by o nich mówić, to zwykle są zorganizowani, a kuchnia to podstawa wojskowego życia. Głodny żołnierz to zły żołnierz. - Uśmiechnął się.
- W sumie czemu nie. Możesz przynieść jakąś kolację do namiotu? - zapytała uprzejmie.
- Zobaczę, co da się zrobić - obiecał. - Co pijesz?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Wodę? Albo coś ciepłego cokolwiek będzie. Lubię zawsze wypić coś ciepłego przed snem. Po ciepłym lepiej mi się śpi. Kiedyś jak nie mogłam zasnąć piłam mleko z miodem. Mniam. Uwielbiam.

Wrócił po piętnastu minutach, niosąc na tacy dwa kubki z kawą i coś, co zdecydowanie nie było francuską kolacją, a Claude-Henriemu wyglądało na wojskowe racje żywnościowe.
- Tyle mi dali... Mam nadzieję, że nie jesteś na jakiejś specjalnej diecie?
Leokadia w pośpiechu wcisnęła jakąś antenkę do wnętrza plecaka gdy mężczyzna wchodził do namiotu. Widać było jeszcze diodę, którą dziewczyna z miną niewiniątka zakryła paskiem od plecaka.
- Diecie? Pizza-cud. Znasz? - fioletowowłosa zachichotała. - Nie jestem. Chociaż robaków - skrzywiła się wspominając szkolenie - szczególnie nie lubię. Wiem, że to nie możliwe ale zawsze mam wrażenie, że później pełzają mi w brzuchu.
- Mam nadzieję, że do takiej ostateczności nie dojdzie. Chociaż uważam, że na przykład taka szarańcza w miodzie wcale nie jest zła.
- Każdemu wedle gustu. - Lela sięgnęła po kanapkę i kawę zbożową. - Bardzo dziękuję. - Uśmiechnęła się do Henriego.

- A co ciebie pchnęło w dzikie ostępy, pełne stworów rodem z książek i filmów fantasy? - spytał, gdy połowa jedzenia zniknęła już z tacy.
- Szaleństwo! Ha ha ha! A co innego mogłoby kogoś do tego pchnąć? Dziesięć tysięcy razy myślałam czy nie zrezygnować, zwłaszcza na tym szkoleniu. Ale jednak. Jestem tu. Sam wiesz ile to możliwości! Poza tym rzuciłam dziewczynę, bo okazała się suką. Chyba nie jest z tego zadowolona, a tu mnie nie znajdzie! Co jak co. - Leokadia odpowiedziała wymijająco. Nie wyglądało aby kłamała, ale jakby nie podała całej gamy powodów a tylko kilka pomniejszych.
Claude-Henri, który bynajmniej nie czuł się szaleńcem, nie wnikał ani preferencje seksualne współlokatorki, ani też nie tracił czasu na zastanawianie się nad tym, czy dziewczyna czasem go nie wkręca, jak by powiedzieli jego siostrzeńcy.
- Świat pełen nowych możliwości - przytaknął. Niczym Dziki Zachód, dodał w myślach. Biedni Indianie, politycznie poprawnie zwani Pierwszymi Narodami... - A ona tu z pewnością cię nie znajdzie, bez względu na to, jaka jest zawzięta. Możesz o niej ze spokojem zapomnieć.
- Świat pełen nowych możliwości - powtórzyła dziewczyna. - Obyśmy go nie popsuli. A ty? Co ciebie tu sprowadza, Henri?
- To, że to całkiem nowy świat, gdzie jest wiele rzeczy, których jeszcze żaden inny człowiek nie widział - odpowiedział. - Obudziła się we mnie krew odkrywców - dodał pół żartem.
- A dlaczego cię wybrali? - zapytała krótko.
- Bo zaliczyłem szkolenie? Mam też paru znajomych, którzy uznali, że moje doświadczenia zdobyte w mniej znanych rejonach świata mogą się przydać, i którzy poparli moje zgłoszenie. No ale sama wiesz, że szkolenie było najważniejsze. A ty? Co robisz, prócz strzelania z łuku?
- Tak na codzień? Hmmm. Lubię pić kawę. Oglądać filmy i spacerować. Zwłaszcza o siódmej rano. Wtedy czuć zapach pączków w cukierni obok której mieszkam. Lubię ten zapach. Przypomina mi pewną wycieczkę klasową gdy tak jeden kolega poczęstował mnie pączkiem bo miał dwa. Zaimponowało mi to wtedy. Fajne czasy. Wszystko było takie inne. Czasami chciałabym być znowu dzieckiem. Może na tej wyprawie znów poczujemy się jak dzieci. W końcu dzieci to mali odkrywcy. No i pracuję. Kocham swoją pracę. W sumie… będę za nią tęsknić. Ale pewnie chodziło Ci o to co robię, że tu jestem? Napisałam całkiem niezłą pracę doktorską z robotyki. Na pięćset pięćdziesiąt trzy i pół strony. Myślę, że nikomu nie chciało się jej czytać więc uznali ją za superancką i tego się trzymają, a tak naprawdę chcą się mnie pozbyć bo za dużo gadam.
- A nie ze względu na to, że możesz być konkurencją dla tych starych wyjadaczy, których wiedza zatrzymała się kilkanaście lat temu? - Claude-Henri uprzejmie nie skomentował ostatniej części wypowiedzi.
Leokadia machnęła ręką w geście, który sam z siebie mówi “a tam”. Widać skromność przede wszystkim.
- Pewnie czytali te same książki co ja. No właśnie przed wyjazdem na szkolenie przeczytałam kilka książek fantasy ha ha ha. Nie wiem co mnie podkusiło, ale uznałam, że bardziej niż doktoraty czy inne tytuły może przydać się wiedza o elfach.
- Elfy, jeśli się nie mylę, mają parę twarzy. Inaczej wyglądają u Tolkiena, a inaczej w baśniach niemieckich. Tam są znacznie mniej sympatyczne. Słyszałaś kiedyś o tak zwanych wzgórzach elfów?
- Nie nie słyszałam. Opowiesz mi?
- Odgrywają pewną rolę w kilku książkach i są jakby bramami do krainy elfów. Problem na tym polegał, że w krainie elfów czas płynął całkiem inaczej - mogłaś tam spędzić jeden dzień i wyjść po stu ziemskich latach, a mogłaś bawić tam przez rok lub dwa, a do swojej krainy wrócić po kilku minutach, tak jak w Narnii Lewisa.
- Łał. To mi nasuwa coś na myśl. Słyszałeś kiedyś o paradoksie bliźniąt? To eksperyment myślowy w szczególnej teorii względności.
- Czy to było coś o tym, że jeden poleci w Kosmos i wróci młodszy od tego, co został? Bo dla tego w rakiecie czas płynie wolniej, czy jakoś tak? Czy może miało być na odwrót?
- Paradoks. Właśnie dlatego. Zgodnie ze szczególną teorią względności czas w poruszającym się układzie odniesienia płynie wolniej. Ten który poleciał będzie młodszy. W każdym razie wracając do elfów czas płynie inaczej. Przechodząc przez Wrota raczej nie spodziewamy się by czas płynął zatrważająco inaczej. Nasi już podróżowali w tą i z powrotem. Zauważyliby coś.
- To mnie pociesza. Najwyraźniej opowieści o wzgórzach elfów to tylko opowieści. Claude-Henri uśmiechnął się.
- Myślisz, że jesteśmy w kosmosie? Ciekawe jak wyglądają tu gwiazdy. Skoro rzekomo elektronika pada za jaskinią, pewnie nie wysłali żadnej sondy. - Leokadia była wyraźnie zawiedziona niemożliwością spojrzenia w niebo i wysłania elektronicznego zwiadowcy.
- Ciekawe, jak wysoko nad ziemią kończy się zły wpływ magii na elektronikę - odparł. - A żeby sporządzić mapę nieba nie potrzeba zbyt wymyślnych środków. Zwyczajny teleskop i parę zwykłych aparatów powinny wystarczyć. Mam wrażenie, że za bardzo polegamy na współczesnych gadżetach i zapominamy o tym, że nasi przodkowie ich nie potrzebowali.
- Ludzie wymyslili gadżety by ułatwić sobie życie. Wiec nie dziw że chcemy na nich polegać. Weź na przykład GPS jak jesteś w obcym mieście. Nie wyobrazam sobie jazdy samochodem bez niego. Kiedyś jak nie bylo jeszcze GPS zgubiłam się okropnie na autostradzie. Wyobrażasz sobie? Na autostradzie! Jak przegapiłam zjazd to musiałam nadrobić mega dużo kilometrów. Było ciemno i pamiętam że nie było łatwo się odnaleźć. Gdybym wtedy miała GPS byłoby zupełnie inaczej. - Leokadia dopiła do końca swoją kawę.
- Byli tacy, co za pomocą GPS-u wpadli do jeziora, tak ślepo wierzyli technice - odparł Claude-Henri. - A niektórzy są tak uzależnieni od, na przykład, komputerów, że trzeba ich leczyć. Ale nie mówię, że powinniśmy wszystkie nowinki techniczne wyrzucić do kosza. Ważne, żebyśmy potrafili się od nich oderwać i dać sobie radę, gdy ktoś wyłączy prąd. Ile do tej pory ile dni przeżyłaś bez prądu?
- Tyle ile kazano nam przeżyć ich na szkoleniu - odparła Lodzia. Faktem było, że poza dniami treningu w jej codziennym życiu technika była nieodłączna. I nieodłącznie uzależniająca. Nawet do toalety szła przecież z telefonem. Spała z słuchawkami na uszach i przy niebieskiej lampce. Wszędzie była technika.
- No to chyba będzie to dla ciebie ciekawe doświadczenie... - Claude-Henri z trudem powstrzymał westchnięcie. - Dzieci techniki mogą kiepsko się czuć w krainie fantasy. Ale jeśli jesteś bardzo uparta, to powinnaś dać sobie radę.
- Może sprawię, że zapanuje tu technika. - Lodzie puściła oczko do rozmówcy. Najwyraźniej chciała by brzmiało to pół żartem pół serio.
- Wtedy będa się tu mogły zwalić tłumy ludzi - odpowiedział podobnym tonem.
- Hmmmm… - odparła Leokadia a było to najkrótsze co dziś powiedziała. Do tego wydawało się, że nieco głębiej zamyśliła się nad tym co powiedział jej towarzysz.
- Jak powiadają, każdy plus ma swoje minusy - uśmiechnął się Claude-Henri. - Ale proponowałbym kontynuować naszą rozmowę jutro rano. Pewnie jutro nasi przyjaciele z Legii zrobią nam pobudkę skoro świt.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 10-01-2018, 10:51   #13
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po opuszczeniu Bazy Zero

Lela należała do istot gadatliwych, ale nie głośnych, obowiązku więc zachowania ciszy nocnej udało się im nie złamać... gdy tylko dowiedzieli się, że takowy istnieje. Aż wreszcie rozsądek przeważył na chęcią dzielenia się wspomnieniami i wrażeniami.

* * *

Noc minęła spokojnie - ani senne koszmary, ani głupie pomysły w stylu "pobudka, wstać" nie przerwały nocnego odpoczynku.
"Racje śniadaniowe" niczym się nie różniły od kolacji, a sądząc po tym, co wręczono każdemu w uczestników wyprawy, obiad miał być w podobnym stylu. Ale że nie trzeba było za nim biegać po lesie, Claude-Henri nie zamierzał narzekać.

Jak się okazało, zawarta wieczorem znajomość z Lelą mogła być kontynuowana, gdy okazało się, że i ona, i Claude-Henri trafili do grupy szczęśliwców, którzy mieli wyruszyć pod ścisłym nadzorem legionistów do bazy z przekorą i optymistycznie zarazem nazwano Pierwszą. Kolejnej nie było, przynajmniej w rzeczywistości, bo, jak się dowiedział Claude-Henri, plany zbudowania kolejnej istniały.

Dziwną nieco rzeczą było to, że nie było żadnych posterunków czy stanic między jedną a drugą bazą. Co robili, jeśli zaskakiwała ich burza w połowie drogi? Może ktoś lubił moknąć, ale nadmiar wody nie sprzyjał ani zdrowiu, ani ekwipunkowi. A często i humorowi tych, co przemokli do szpiku kości.
Widać było, że, przynajmniej na razie, nowy wspaniały świat przeznaczony był tylko dla twardzieli, którym nie przeszkadzały takie drobiazgi, jak przemoczenie do suchej nitki.

"Wilki są, ale już nie podchodzą".
To sugerowało, że paru legionistów wpakowało parę magazynków w paru drapieżników, co skutecznie zniechęciło wilki do sprawdzania, jak smakują istoty o nieznanym im zapachu. Ewentualnie, w co Claude-Henri mniej wierzył, użyto paru rac czy innych tego typu odstraszaczy. Równie skuteczne a mniej brutalne rozwiązanie jakoś nie pasowało mu do wizji legionistów, których zapewne uczono definitywnie rozwiązywać niektóre problemy. Ale, co nie dało się ukryć, zasada 'zabij, nim on zabije ciebie' sprawdzała się w wielu sytuacjach, zaś Claude-Henri, co też się nie dało ukryć, zdecydowanie wolał, by na niego nic nie polowało, jako że niezbyt mu odpowiadało bycie na dole łańcucha pokarmowego.


Odsunąwszy na później rozważania na temat tego, kto kogo jak i kiedy może zjeść, ponownie zabrał się za oglądanie tego niezwykłego świata, zdecydowanie różnego od tego, jaki został po tamtej stronie Wrót.
Teoretycznie było tu wszystko, co trzeba - ptaki, drzewa, krzewy, nawet kwiaty. W praktyce nie było tu nic znajomego - mimo wielu podobieństw nie było ani jednej rośliny, o której mógłby powiedzieć 'znam ją'.


O tym, że wilki były, choć nieco przerośnięte, Claude-Henri przekonał się, można by rzec, na własne oczy. Z tym jednak, że ślad był przeogromny i na tyle głęboko odciśnięty, że nie było mowy o małym stworku z wielkimi łapskami.
Przez moment zastanawiał się, jak wielkie jest to wilkopodobne stworzenie. Tak na oko mogłoby pewnie konkurować z tygrysem. Król wilków, można by rzec.


Odpoczynek zakłóciła przemowa kaprala, który zbytnio chyba wczuł się w swoją rolę i powtarzał rzeczy, które parę były wałkowane podczas szkolenia.
Ciekawe, swoją drogą, ilu, jak na razie, przeniosło się z tego świata do lepszego, bo usiedli na tutejszej wersji mrowiska lub powąchali nieodpowiedni kwiatek. Odpowiedź 'nikt' mogłaby skłonić niektórych do zaniechania ostrożności.
Niektórych pytań lepiej było nie zadawać w zbyt szerokim gronie.
Za to w wąskim gronie można było wymieniać informacje i poglądy, dlatego też, gdy potoczek pytań i odpowiedzi wysechł, Claude-Henri nie miał nic przeciwko temu, by zamienić kilka zdań z Lelą (gdy tylko ta złapie oddech) i z innymi (jeśli kogoś najdzie chętka na rozmowę i siły na przejście paru kroków).
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 15-02-2018 o 09:14.
Kerm jest offline  
Stary 14-01-2018, 20:38   #14
 
Ranghar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ranghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputację
Wieczór po przejściu przez portal, Baza Zero

Znajomy skądś głos przykuł uwagę Arthura. Spojrzał na legionistę z imponującym zarostem na twarzy.
- Kogóż to moje oczęta widzą? Konował you son of a bitch! - Dłonie mężczyzn zacisnęły się w żelaznym uścisku rodem z Predatora.
- Ostatnio to walczyliśmy chyba wspólnie przeciwko bojownikom islamskim w Mali. Gdzie żeś się podziewał przez ten czas? - Arthur uśmiechnął się szczerze widząc ze sobą na misji kolejną znajomą gębe.
Kapral Flanigan potrząsnął trzymaną go dłonią, nie ustępując w sile zacisku palców. Chcąc nie chcąc wyszczerzył się i skinął do mężczyzny.
- Czołem, Blondi - odparł żywo. - Ciężko o tym zapomnieć, chorąży - dodał, puszczając rękę. - Zrzucili mnie miesiąc temu do Gujany Francuskiej. Pewnie pamiętasz to piekiełko z czasów kaprala - dopowiedział, uśmiechając się przy tym szczerze.
- Chłopaków kojarzysz? - Chorąży wskazał na legionistów stojących wokół.
- Francesco, Dada, Adam, Yong, Aakash i kilku innych, z którymi nie miałem jeszcze okazji pogadać. - Wskazał swoją drużynę i trochę lekceważąco kilku innych chłopaków w tle.
- Jak to mówią… stare kurwy nie chcą zdychać - zagaił Erick, szczerząc się do swoich kolegów. Przywitania nie trwały jednak długo, bowiem legioniści mieli co robić.

Poranna odprawa dla legionistów, Baza Zero

Major McClesfield zebrał z samego rana 15 legionistów, którzy mieli ubezpieczać cywili w wymarszu do Bazy Pierwszej. Arthur i Erick mieli okazję poznać przewodników, Dave wyglądał na gadułę, Rainbow wolał milczeć z godnością. Był też czas na poznanie 6 innych legionistów.
- Widzę chorąży, że część podkomendnych już znasz - major patrzył na wszystkich wzrokiem nie zdradzającym co myśli o Higginsonie i jego wesołej gromadce. - Do dyspozycji macie jeszcze sześciu legionistów, z którymi jeszcze nie pracowaliście: Sullivan, Dunn, Soderbergh, Gustin, Busbee, Trinkle. - Wymienił ich nazwiska wskazując na każdego skinieniem głowy. - Oni wszyscy będą należeć do pana stałego składu. Natomiast Mayers i Karger robią tu za przewodników. Po dotarciu na miejsce, wraz z rodziną Durandów, tych od koni, na drugi dzień wraca. Wy natomiast zostaniecie w Bazie Pierwszej tak długo, aż nie zmienią się plany. Wszyscy poza wspomnianą piątką jesteście tu pierwszy raz. Na miejscu zostaniecie wprowadzeni we wszystko. Niestety łączność z bazą jest ograniczona do meldunków, jakie przekazuje ekipa transportowa raz na trzy dni. Jesteście tam zdani na siebie i wy, chorąży, jesteście odpowiedzialni za bezpieczeństwo wszystkich ludzi tam się znajdujących. Ale tego chyba nie muszę przypominać - McClesfield wbił spojrzenie w twarz Arthura.
- Tak jest majorze, zrozumiano, a co z ludźmi, którzy się nie dostosują lub będą zagrażać bezpieczeństwu misji lub powodzeniu projektu GATE-Paris? Mam na myśli w głównej mierze cywilów, których eskortujemy.
- Wiadomo, nie cackać się. Nie powinno jednak być takich incydentów, bo po to pracował cały sztab psychologów i psychiatrów, by uniknąć zagrożenia z wewnątrz. Całkiem dobrze im wyszło. - Major skrzyżował ręce przed sobą, a na jego twarzy po raz pierwszy pokazały się jakieś emocje. A mianowicie miał skwaszoną minę. - Tak dobrze, że udało się nawet przesiać nasze szeregi i wywalić za kraty szpiega na usługach chinoli. Poza tym sami żeście świetnie się spisali z programem szkoleń, który nadal jest kontynuowany. Słyszałem, że awans za to dostaliście. Gratuluję - skinął mu głową.
- Oh, kazano mi po prostu być kreatywnym i zaskoczyć ich tak, aby popuścili w gacie. - Zbył szczerością niezręczne gratulacje. - Komu mamy się zgłosić w Bazie Pierwszej? Kto nią dowodzi z Legionu?
- Podchorąży Maelstrom. Już tam pana wyczekuje - odpowiedział McClesfield.
- Tak jest, według rozkazu - Arthur zasalutował kończąc wymianę zdań
Później do odprawy dołączył Philippe Eluard i 10 cywilów. Arthur przedstawiony przez majora jako dowódca wyprawy wstał, aby każdy zdążył go zapamiętać. Chwycił także za czapkę, aby nią machnąć w powitalnym geście, ale nagle się opanował, bo nie chciał rozwiać przed majorem swoich bujnych włosów złożonych w misterny kok.

W końcu padł rozkaz do wymarszu i Arthur mógł wydać stosowne rozkazy co do szyku bojowego, którym mieli się poruszać. Zgodnie z poradami przewodników zbili się w małe grupki osłaniające cywili i konie transportowe.
- Eric trzymaj się blisko, chcę usłyszeć jak tam było w Gujanie - Gdy dotarli do wyjścia głowy żołnierzy jak na sygnał uniosły się nieznacznie do góry.
- Akumulatory, a teraz materiały wybuchowe na suficie. Dranie pomyśleli o wszystkim, jak wcisną zdalny detonator to pewnie rozwali pół świata, jak na jakimś anime - zagadnął wesoło do towarzyszy.
- Mokro jak u Tajwańskiej prostytutki, chorąży. A kiedy myślisz, że już ją okiełznałeś, to tu nagle chuj - odparł Erick, maszerując u boku Arthura. W obecności swojego przełożonego wydawał się bardziej wygadany i rozluźniony, ale nie wpływało to na jego czujność. Co rusz łypał spojrzeniem na prawo i lewo, jakby wypatrywał zasadzki.
- Nie byłoby tak źle, gdyby nie ci spedaleni sierżanci, którzy paradują co najmniej jak jebani majorzy. W takich chwilach tęskni się za takim animozjebem jak pan, panie chorąży - dodał z przyjaznym uśmiechem, jednocześnie klepiąc mężczyznę w ramię.
- Wiesz, wojnę zawsze wygrywają zjeby, a animozjeby nawet awansują, aby było ich stać na Pretty, Pretty Sailor Girl 3. Kurczę, jakbym wiedział, że mają tu elektryczność to bym zabrał PSP czy coś.
- W sumie racja. Nikt normalny nie pakowałby się w to gówno - mruknął niepocieszony Eric. - Ale koniec końców jesteśmy braćmi i cały świat może nam obciągnąć fiuta. Tobie, Blondi, to nawet jakaś laska z kreskówki - zaśmiał się i mrugnął do przełożonego. - Kurwa, ta sytuacja jest tak pojebana, że aż chce mi się śmiać. Obiecaj tylko, że nie pochowacie mnie na tym zadupiu, co?
- Pochowamy? Co ja bez twojej żałosnej dupy tu pocznę Konował? Znajdę jakiegoś nekromantę, żebyś z nami chodził jako jakiś upiorny szkielet sługa lub znajdę jakąś walkirię, by cię wskrzesiła jako jaszczurołaka czy coś. Nie martw się stary, szefu ma wszystko obcykane we łbie. - Arthur poklepał się kilka razy dosyć mocno po głowie. Jakby siła klepnięć miała świadczyć o sile i zaangażowaniu w jego przyszłe awaryjne plany.
- Polegam na tobie jak zawsze - odparł pół żartem pół serio. Następnie odetchnął głębiej, jakby rozmowa z chorążym jeszcze bardziej go odprężyła i już w ciszy kontynuował pochód.

Podczas przemarszu Arthur rzucał okiem raz po otoczeniu, raz po ludziach. Kilku cywili wydawało się już trochę wyczerpanych, czyżby był dla nich zbyt pobłażliwy na szkoleniu w Laudun? Może będzie trzeba ich trochę przycisnąć fizycznie w najbliższych dniach? Arthur wyjął notatnik i zrobił krótkie, satyrystyczne szkice Leokadii kolorowłosej, Mikaila przy którym postawił znak równości odnoszący się do Clauda. Czyżby bracia, gęby podobne, zarost i długość włosów podobne, nawet styl ubierania się podobny. Hmmm, klony! Albo inwazja z kosmosu! Zaraz potem padło na Jacqueline, zaciśnięte usta, zadarty nosek i spojrzenie strzelające sztyletami. Panie i panowie przed wami królowa lodu! Mam tę moc, mam tę moc, sama spędzę tu bez chłopa noc! Alexis, wyglądała znowu jak Laura Bailey, aktorka użyczająca głosu postaciom w anime i grach. Xavier kojarzył się jako miłosne dziecko Lokiego i Nathana Drake. Po kilku chwilach Arthura z zamyślenia wyrwał głos przewodnika nakazujący przerwę w marszu. Higginson szybko wyznaczył warty na polanie, a sam zajął jedną ławkę zrzucając ze stóp buciory i wietrząc nogi.
 

Ostatnio edytowane przez Ranghar : 14-01-2018 o 21:03.
Ranghar jest offline  
Stary 16-01-2018, 01:12   #15
 
Taive's Avatar
 
Reputacja: 1 Taive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputację
Powietrze było wspaniałe. Czyste, świeże, rześkie. Przywodziło jej na myśl wszystkie dobre momenty w jej życiu, których przecież nie było wcale tak wiele. Drzewa, liście, krzaki, niebo, chmury, wszystko wydawało się inne, piękniejsze niż to, które zostawiła za sobą. Zieleń bardziej zielona, niebo bardziej niebieskie, kwiaty bardziej kolorowe, zapachy ładniejsze i bardziej intensywne. Energia rozpierała ją tak samo po kilku minutach, jak i po kilku godzinach marszu. W przerwach od patrzenia pod nogi dziewczyna z fascynacją oglądała drzewa i krzaki, które mijali po drodze. Przypatrywała im się, próbując dostrzec różnice między nimi. Po raz kolejny zastanawiała się co właściwie czuła. Skąd brała się ta energia, ten spokój, ta ulga, której nie czuła nigdy wcześniej? Próbowała zabraniać swoim myślom iść w tym kierunku, ale tylko tak potrafiła to wyjaśnić.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=sXA0U9nhvQI[/media]
Znaleziono ją jako niemowle. Na śmietniku w centrum Paryża, przynajmniej tak powiedziano jej w sierocińcu. W ciągu tych wszystkich lat miliony razy próbowała znienawidzić swoich rodziców za to, że ją porzucili. Nie znała ich, a mimo to tęskniła za nimi. Wszystko byłoby inaczej, gdyby miała rodziców. Starała się wzbudzać w sobie wściekłość, żeby ich znienawidzić, tak jak robiły to inne dzieci z sierocińca, z którymi się wychowywała. Im było łatwiej. Łatwiej jest nienawidzić, niż tęsknić i… Kochać. Alexis wypierała tą miłość z całych sił, wmawiała sobie, że nie można przecież kochać tego, czego się nie zna. Oskarżała ich o to, że ją zostawili, porzucili, że nie dbali o nią, że to przez nich całe życie była sama. Ale mimo szczerych chęci nie potrafiła ich nigdy nienawidzić. W jakiś niepojęty przez siebie sposób, podświadomie zawsze ich jakoś usprawiedliwiała. Nie znała ich motywacji, nie wiedziała dlaczego zostawili wtedy na śmietniku swoje własne dziecko, ale nie potrafiła pozbyć się myśli, że zrobili to w jakimś celu i z jakiegoś powodu. Z wiekiem przestawała już nawet próbować. Nie znosiła świata, nie lubiła życia i nie przepadała za ludźmi, ale już kilka lat temu zdała sobie sprawę z tego, że lubi siebie, że mimo wszystko jest zadowolona z bycia tą, którą się stała. I zbyt dobrze wiedziała, że ukształtowała ją każda rzecz, zła i dobra, która przydarzyła jej się w życiu. Wszystkie porażki, każda noc spędzona na poszukiwaniu dachu nad głową, czy jedzenia w śmietniku, cały ból i gniew, to wszystko ukształtowało ją taką, jaką jest i za nic by tego nie zmieniła. I równie dobrze wiedziała, że nie byłaby tą samą twardą, samodzielną, pewną siebie, odporną i zdeterminowaną kobietą, gdyby rodzice jej nie zostawili. I tak z czasem pragnienie nienawiści zaczęło zmieniać się we wdzięczność. A teraz… Teraz zupełnie tego nie rozumiała. Czuła się, jakby w końcu znalazła się tam, gdzie od zawsze być powinna. Nie chciała dawać sobie nadziei, całkiem przeciwnie, usilnie sobie tego zabraniała. Ale cóż, nauczyła się już dawno, że nie jest dobra w wypełnianiu nakazów i przestrzegania rozkazów, nawet swoich własnych, a właściwie może nawet szczególnie ich. Jej serce dyktowało warunki od zawsze i było w tym monarchą absolutnym. Właściwie, nigdy nie wychodziła na tym najgorzej, więc nie traktowała tego jak wadę. Teraz serce nieśmiało szeptało pieśń o tym, że być może właśnie tutaj odnajdzie odpowiedzi na wszystkie swoje pytania, które narastały w niej przez całe życie. Że tutaj znajdzie rodziców.

Pokręciła głową po raz kolejny starając się odgonić natrętne myśli. Nie warto się nastawiać. Przyglądała się innym współtowarzyszom wesołej wędrówki, próbując ustalić kto może jej się przydać. Na pewno należało mieć po swojej stronie legionistów, przynajmniej tak długo, jak się da. Lubiła ich z resztą, naprawdę ich lubiła. Cóż, pewnie nie spodoba im się, kiedy dowiedzą się, że nie wraca z nimi, ale do tego czasu nie zamierzała się tym martwić. Blondyn wydawał się być szczególnie interesującym osobnikiem. Nie tylko przystojny, z tymi długimi jasnymi włosami i ciemną brodą, ale przede wszystkim mający zdecydowanie najwięcej do powiedzenia. W dodatku… Ciężko było stwierdzić w jaki sposób, ale Alex wyczuwała takie rzeczy. Zdecydowanie był to typ mężczyzny, który lubi ładne kobiety. Co prawda był od niej sporo starszy, ale może nawet nie było to wcale przeszkodą? Większość facetów szczególnie lubi młodsze dziewczyny. Białowłosa kobieta… Jak ona miała? Zdawała się być zimna i dumna, niepomiernie odpowiedzialna, jakaś taka nieszczęśliwa, w dodatku… Kim ona tam była? Lingwistka? Mniejsza. Alex wrzuciła ją do przegródki “nieprzydatna”, a także “potencjalne zagrożenie”. W końcu to kobieta. Po nich nigdy nie wiadomo czego można się spodziewać, ale na pewno należy to do kategorii tych gorszych rzeczy, jakie można napotkać na swojej drodze w życiu. Pieguska z niebieskimi włosami była jakąś totalną ślamazarą. No, ale czego się spodziewać po naukowcu. Tą dziewczynę wrzuciła do pierwszej przegródki, ale w drugą już nie. Może być co najwyżej uciążliwa, ale raczej nie będzie faktycznym problemem. Z resztą, w jakiś dziwny, uroczy sposób budziła jej sympatię. I miała naprawdę fajne kolczyki. Kolejny na liście był mężczyzna, który powoli zaczynał już tracić regularny oddech. Ten zdecydowanie wzbudzał jej niechęć. Psycholog? Tego tu brakowało. Nie tylko wrzuciła go do przegródki “zagrożenie”, ale i do “trzymać się z daleka”, mimo, że fizycznie pokonała by go jedną ręką. Zdecydowanie zainteresował ją za to dumny Claude, któremu zdążyła się przyjrzeć jeszcze w czasie szkolenia. Koleś był cholernym specjalistą od przetrwania w dziczy. Czy mogło być lepiej? Należało się koniecznie wokół niego zakręcić i wycisnąć ze wszystkich informacji, które mogą jej się tu przydać, jak już będzie miała zacząć działać na własną rękę. Był jeszcze ten blondyn, którego nie widziała wcześniej na szkoleniu, a który szedł tuż obok niej. Przyjrzała mu się uważnie, a on złapał jej wzrok, na co zareagowała promiennym uśmiechem.

Trakt wytyczony przez przewodników, którym podążali podróżnicy wił się i dbał o to by uczestnicy projektu nie nudzili się. Cały czas trzeba było patrzeć pod nogi, żeby nie wyrżnąć się o wystający korzeń, czy oberwać gałęzią, która wygięła się, bo ktoś akurat się o nią otarł przechodząc. Ścieżka była wąska, miejscami tak bardzo, że objuczony koń ledwo co się na niej mieścił. Przy jednym z takich przewężeń Alexis wylądowała między idącymi jeden za drugim dwoma końmi. Razem z nią szła tak jeszcze Claire prowadząca konia za nimi oraz idący między kobietami Lukas. Blondwłosy chłopak wydawał się być w podobnym wieku co i panna Sorel.
- Można powiedzieć, że Japończycy mieli farta - zagaił chłopak do panny Durand. - Jasne wpakowali im się w środek miasta, ale tu nie dość, że trzeba było odkopać zawalone przejście to jeszcze ukształtowanie terenu uniemożliwia użycie choćby jeepa - Lukas mówił płynnym angielskim, z poprawnym akcentem, choć słowiańska nuta była wyraźna.
- Mi to nie przeszkadza - wzruszyła ramionami Claire. - Przynajmniej mamy powód żeby tu być. Jak dla mnie nawet brak prądu nie jest problemem - dodała tonem zdradzającym, że podoba jej się fakt należenia do projektu.
- Ja bym wolał, żeby był... - westchnął Lukas. - A jak tobie się tu podoba? - pytanie skierował do Alexis. - Jestem Lukas Rose - przedstawił się. - Znaczy tak po prawdzie to Łukasz Różewicz, ale nie łamcie sobie języków - dodał rozbawionym tonem. Panna Sorel by na niego spojrzeć, musiała lekko odwrócić głowę lub zrównać się z nim w marszu.
Alexis odwróciła głowę do chłopaka, z którym już wcześniej nawiązała kontakt wzrokowy.
- Och, wybacz. Słabo mówię po angielsku. Jestem Alexis, Alex. - Odpowiedziała zrozumiale, ale z akcentem tak okropnym, że osobę mówiącą w tym języku płynnie mogły zaboleć uszy. - Mówisz po francusku? - Uśmiechała się zachęcająco.
Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Tak - powiedział, a już po wymówieniu tego jednego słowa panna Sorel wyczuła, że znacznie mniej pewnie Lukas czuje się używając tego języka. - Jak tobie się tu podoba jak na razie? - powtórzył pytanie tym razem w rodzimej mowie Alex i na koniec uśmiechnął się do niej.
- Nie podobać mogło by się chyba tylko komuś bez krzty fantazji, takiemu co całe dnie spędza przed telewizorem. A ja jestem daleeeeko po drugiej stronie skali. Z resztą, gdyby miało mi się nie podobać, najzwyczajniej zawróciła bym na pięcie. Jest… Cudownie. Jeszcze lepiej, niż to sobie wyobrażałam. Nie widziałam Cię na szkoleniu, byłeś tu już wcześniej? Jak tu jest? Widziałeś już jakieś magiczne zwierzęta? - Zasypała chłopaka pytaniami, jednocześnie zerkając na niego w taki sposób, żeby mógł poczuć pewność siebie z racji większej wiedzy na temat świata dookoła, a co za tym idzie zachęcić go do większego gadulstwa.
Lukas najpierw chwilę milczał analizując w skupieniu to co powiedziała do niego francuzka. Na koniec westchnął cicho.
- No powiedzmy, że moje referencje pozwoliły mi na... ominięcie tego - odpowiedział wymijająco i nawet wyglądał na zakłopotanego. Pokręcił zaraz głową w odpowiedzi na pytanie o magiczne istoty - Nie, pierwszy raz wychodzę poza jaskinię. Cieszę się że w ogóle przełożeni pozwolili mi w końcu wyjść na zewnątrz - odetchnął z ulgą rozglądając się w koło. - Przypomina mi to góry w moim kraju. Bieszczady są równie piękne na wiosnę co to miejsce
- Rozumiem. Zazdroszczę, pochodzisz z pięknego miejsca w takim razie. Ja nie miałam tyle szczęścia.
Alexis zupełnie nie wierzyła, że jakiekolwiek miejsce na ziemi mogłoby być choć w połowie tak piękne. Ale powiedzmy, że rozumiała co chłopak miał na myśli. Przyjrzała się jego twarzy i postanowiła nie naciskać bezpośrednio, skoro Lukas nie chciał mówić. Sama w sumie nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, kiedy dostała się na ten projekt i wolałaby, żeby nikt nie drążył szczególnie powodów, dla których postanowiła w nich wystartować.
- Wygląda na to, że możemy przybić piąteczkę. Dla nas obojga to wielki dzień. Długo musiałeś czekać? W sumie, przybycie tu i nie wyjście z jaskini trochę mija się z celem, co nie?
Lukasowi wyraźnie ulżyło, że dziewczyna nie drążyła tematu, którego tak niezręcznie starał się uniknąć. Znów się uśmiechnął.
- Zdecydowanie! - blondyn wyciągnął rękę by dosłownie przybić z Alex piątkę. -Chyba z miesiąc siedziałem w jaskini... No dobra może mniej. Nie no to nie tak, że nie mogłem, już odkopali przejście jak przeszedłem przez Wrota, ale było co robić przy nich, więc nawet nie wiem kiedy ten czas zleciał. Już oczopląsu dostawałem od ciągłego wgapiania się w wykresy przepływu energii przez portal. Miło będzie móc teraz popracować w terenie. No i cieszy mnie, że jest tu tylu pozytywnie nastawionych ludzi, no nie licząc legionistów - dodał na koniec konspiracyjnym szeptem. - Oni nie mieli nic do powiedzenia, żeby tu być - dokończył wypowiedź już normalnym głosem.
Z nieco rozbawionym uśmiechem przybiła mu piątkę i niemal natychmiast uchyliła się przed gałęzią, która walnęła by ją prosto w czoło. Wykresy przepływu energii? Brzmiało jak totalna nuda. A jednak nie wyglądał on na typowego naukowca. Nie było widać na jego twarzy wysiłku, który cechował rasę myślicieli po kilku godzinach marszu. Czyli hybryda. Nie najgorzej.
- Ja wiem, czy tak całkiem nie mieli wyjścia? Sami kształtujemy swój los. Jeśli postanowili zostać Legionistami i godzić się na spełnianie zachcianek przełożonych, to z własnego wyboru. Byłaby międzynarodowa draka, gdyby się okazało, że Legia trzyma swoich żołnierzy siłą. No i umówmy się, mogli trafić gorzej. Do jakiegoś wietnamu, iraku, czy na pustynię Gobi. Trafili za to do pełnego tajemnic, niesamowitego i pięknego nowego świata. No… Może też pełnego niebezpieczeństw, ale to przecież żołnierze, nie? Gdyby się bali niebezpieczeństwa, zostaliby sklepikarzami. - Spojrzała na jego twarz i zdała sobie sprawę, że może za dużo nagadała się w języku, którego przecież chłopak może nie zrozumieć. - Wiesz na jak długo planowana jest wycieczka? Mamy jakiś deadline na zwiedzanie? - Postanowiła zgrabnie zmienić temat.
Łukasz, jak to przystało na osobę, która posługiwała się językiem, w którym nie czuła się pewnie, miał mocno skupioną minę kiedy Alex rozgadała się, racząc go całkiem pokaźnym monologiem.
- No fakt - podsumował krótko i z uśmiechem jej wypowiedź. - Z założenia powstanie bazy świadczy, że prędko zbierać się projekt z tego świata nie będzie. Może wkrótce nawet pojawi się pomysł na założenie kolejnej bazy? - z tonu głosu wyraźnie było czuć, że chłopak jest bardzo pozytywnie nastawiony do tego wszystkiego. - A ciebie co zachęciło do udziału? - zapytał.
Spojrzała na chłopaka jakby nie całkiem zrozumiała pytanie. Co mogłoby nie zachęcać do udziału? Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że normalni ludzie mogą mieć jakieś rodziny, przyjaciół, kariery, i tak dalej, że mogą się obawiać o swoje życie, albo po prostu mieć za kim tęsknić. Nie należała do tych ludzi.
- Mnóstwo możliwości i nic do stracenia. - Odpowiedziała zdawkowo, z prowokującym, pewnym siebie, nawet nieco bezczelnym uśmiechem, sprawiającym wrażenie, jakby rzucała wyzwanie całemu światu.
- Życie to nie takie znowu nic - blondyn mrugnął do niej. - No i zawsze może się zdarzyć, że Wrota zamkną się i nie będzie drogi powrotnej stąd - po tych słowach spojrzał na Alexis a później na Claire.
Panna Durand przewróciła oczami.
- Wychowywałam się w kanadyjskiej dziczy myślisz, że nie odnajdę się tutaj? - westchnęła Claire, kręcąc głową.
- Życie można stracić na wiele, wiele sposobów. Może wpaść ci suszarka do włosów do wanny, albo może Cię trzasnąć samochód na środku ulicy, kiedy jedziesz do pracy. A skoro tyle jest możliwości na utratę życia, to zawsze lepiej wybrać ten, dzięki któremu może ktoś Cię kiedyś zapamięta. I zawsze lepiej stracić życie, niż je przegrać. Przynajmniej według mnie. Ta wyprawa to właściwie gwarancja sukcesu. Nawet jak byśmy mieli wszyscy umrzeć, to na swój sposób i tak już wygraliśmy. - Jej wzrok napotkał się ze wzrokiem Claire, która najwyraźniej wzbudziła jej zainteresowanie.
- Dosłownie w dziczy? - Zmierzyła dziewczynę dokładnie od góry do dołu i z powrotem, a jej wzrok wydaje się być zainteresowany i uprzejmy - Powiesz coś więcej?
Claire pokiwałą głową.
- Takiej, że do najbliższego miasta jest 100 kilometrów, najbliższy sąsiad to 15 kilometrów. Trzeba być samowystarczalnym jeśli chce przeżyć - odpowiedziała z dumą w głosie. - Wujek jest w Legii, to namówił tatka do udziału, a my z Pierrem się zabraliśmy *
- Ah, w tym sensie w dziczy - Alex dopisała w myślach dziewczynę do grupy osób, z którymi lepiej zachować dobre relacje, ale przy których nie trzeba jakoś specjalnie się starać. - No, to tutaj też nie będzie tak źle, myślę. Co najwyżej… Ciekawiej - uśmiechnęła się lekko, trochę bardziej już do swoich myśli, niż do dziewczyny.

A ona? Jak ona sobie poradzi w tym świecie? Nie obawiała się tego, absolutnie. Raczej… Ciekawa była własnych możliwości, reakcji. Wiele się będzie musiała nauczyć, to na pewno. I to w pewnym sensie też ją cieszyło. Lubiła walczyć ze swoimi słabościami, lubiła poszerzać granice swojej wytrzymałości. Z całą pewnością nowy świat był niekończącym się źródłem emocji i wrażeń, idealną pożywką dla takiej osoby, jaką była. Nawet, jeśli doświadczenia tutaj będą nie tylko pozytywne, to przecież wszystko nas kształtuje. Odetchnęła pełną piersią, wchodząc na niewielką polankę, która najwyraźniej była już wcześniej używana jako postój, sądząc po jej wystroju. Niechętnie przywitała myśl o tym, że szykuje im się wypoczynek. Patrząc na niektórych uczestników wycieczki całkiem rozumiała dlaczego, ale sama miała w sobie tyle energii, że mogłaby rozdać ją potrzebującym i iść dalej kolejne kilka godzin. No, trudno. Przystanek w pięknym miejscu też jakoś zniesie.
 
Taive jest offline  
Stary 16-01-2018, 10:19   #16
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Postój na polanie, w drodze do Bazy Pierwszej

Nie minęły nawet dwie minuty, przed którymi czarnoskóry legionista ogłosił postój, kiedy na jedną z ławek wyrzeźbionych z pni wspiął się kolejny, brodaty żołnierz. Trzymając za rączkę przewieszonego przez szyję karabinu, powiódł swym spojrzeniem po ekspedycji.
- Hej. Hej! Wszyscy, uwaga! - zawołał w języku francuskim. Chociaż jego mina zdradzała, że to, co robił, robił niechętnie, to w jego spojrzeniu nie brakowało determinacji.
- Kapral Flanigan - przedstawił się, kiedy już przynajmniej część podróżników skierowała na niego wzrok. - Nie chcę się powtarzać, więc słuchajcie uważnie. Z racji tego, że opuściliśmy Bazę Zero oraz pożegnaliśmy zaplecze specjalistów, chcę, żebyście byli bardziej świadomi waszego otoczenia - zaczął, kierując swe słowa w głównej mierze do cywilów.
- Wiem, że przeszliście wstępne szkolenie i szczerze gówno mnie to obchodzi. Jesteśmy na terenie wroga, jasne? Dlatego nikt tutaj nie zgrywa większego twardziela, niż jest w rzeczywistości. W Wietnamie największą zmorą żołnierzy było odwodnienie oraz insekty. Jestem waszym sanitariuszem i moim obowiązkiem jest trzymać was w pionie. Dlatego nie chcę nawet słyszeć, że ktoś z was zataja jakieś obrażenia czy skaleczenia. Z każdym urazem meldujecie się do mnie, zrozumiano? I najważniejsze, wszystkie niezbadane rośliny oraz zwierzęta traktujecie jako potencjalnie niebezpieczne. Pytania? - Legionista zamarł w swojej pozycji, przesuwając jedynie wzrokiem z prawej na lewą.

- Czy jest gdzieś dostępny spis obecnie znanych gatunków fauny i flory z ich opisami i ewentualnym zaznaczeniem poziomu niebezpieczeństwa w wypadku zwierząt? W czasie drogi mówiono o kozłach, które nie są agresywne, czy potwierdzono spotkanie z innymi nie agresywnymi zwierzętami? – Z tłumu padło pierwsze odważne pytanie w języku francuskim. Po akcencie ciężko było poznać czy to wyuczony czy może rodzimy język Jacqueline. Białowłosa kobieta stała opierając się o swój plecak, zdążyła już złapać kilka oddechów, więc mówiła bez zadyszki, a jeśli odczuwała ból mięśni nie pokazywała tego po sobie. Stała w luźnej pozycji patrząc na legionistę z zaciekawieniem.

Mikail uśmiechnął się lekko leżąc na miękkiej trawie powoli uspokajając oddech. Cóż, same oczywistości póki co. Zaśmiał się cicho po czym zapytał cicho i leniwie w francuskim. Niedoskonałym, bo z akcentem, ale jednak.
- Jedno pytanie. Czy możemy tak po prostu odpocząć? - Psycholog podziwiał widoki na niebie. Cóż, przynajmniej niebo było niebieskie, a to znaczyło, że równowaga chemiczna w powietrzu była bliska lub dokładnie taka jak ziemska… Chyba… nie był naukowcem.

Lodzia nie miała pytań. Lodzia miała trawę. A na trawie w końcu można było usiąść. Marząc o tym by w spokoju siedzieć na niej bite dwie godziny, zmęczona, przysłuchiwała się padającym pytaniom.

Claude-Henri miał ochotę spytać, ileż to razy kapral odwiedził już nowy świat, ale powstrzymał ciekawość. A nuż by się okazało, że Flanigan jest taką samą świeżynką jak pozostali i autorytet sanitariusza diabli by wzięli.

Opiekunowie koni spojrzeli po sobie, kiedy kapral wspomniał o zgłaszaniu urazów. Przypruszony mocną siwizną Ambroise i Jean-Pierre, chłopak rudy niczym książe Harry, który też w podobnym wieku co i ten arystokrata był, wzruszyli ramionami, po czym spojrzeli na towarzyszącą im kobietę.
- Claire? - zapytał ją jeden z nich.
- A nie, już sobie rozchodziłam - machnęła czarnowłosa Claire Durand, na oko dwudziestoletnia dziewczyna. Cała trójka mówiła płynnym francuskim i łączyły ich więzy krwi: starszy mężczyzna był ojcem owej dwójki.

Ambroise pokiwał głową i odwrócił się w kierunku koni.
- Trzeba zająć się zwierzętami - stwierdził, a rodzeństwo skinęło głową. Trójka wróciła do stojących nieopodal zwierząt.

Czarnoskóry Legionista stanął obok Ericka.
- Jesteśmy w posiadaniu czegoś w rodzaju atlasu napotkanych zwierząt i roślin - odpowiedział Karger na pytanie Jacqueline. - Dosłownie, bo w tym transporcie w końcu otrzymaliśmy wszystkie wyniki badań próbek, jakie zebraliśmy w pierwszych dniach projektu. - Mówiąc to spojrzał na Xaviera i nawet lekko się uśmiechnął. - Technicy obiecali nawet, że są zdjęcia roślin, które można spokojnie jeść, a które tylko raz w życiu. Jak na mój gust to wszystko jest podobne do naszych lasów umiarkowanych, tylko komarów i innego robactwa na szczęście brak - zaśmiał się na koniec.

Pytanie Mikaila sprawiło, że kilka osób spojrzało na wojskowego w oczekiwaniu na odpowiedź. Ten zrobił poważną minę i skrzyżował ręce na piersi.
- No tak, czające się w listowiu drapieżniki, czyhające na rzucenie się do ataku... - westchnął Rainbow robiąc długą pauzę, by wzbudzić zwątpienie w sercach słuchających. Niestety ładna pogoda i malowniczy krajobraz utrudniał stworzenie atmosfery grozy. - Wilki są tu ogromne. Wilkory przy nich to kundle - pokręcił głową.

- Przez te cholery dwa konie straciliśmy! - krzyknął z oburzeniem Ambrose, stojący przy koniach i nadzorujący pracę swoich dzieci.

Rainbow przewrócił oczami po tym komentarzu.
- Nie bez powodu jest nas więcej - wyjaśnił przewodnik, mając na myśli legionistów, gdy zwracał się w odpowiedzi do pytania zadanego przez cywila. - Wy możecie odpoczywać, my gwarantujemy wam bezpieczeństwo - zakończył swoją wypowiedź poważnym tonem.

Nie ma robactwa. Alexis odetchnęła cicho, z pewną ulgą. Samo wspomnienie przyprawiło ją o dreszcze. Ale skoro nie ma robactwa, to nie ma też insektów, a wszystkie inne niebezpieczeństwa brzmiały niezwykle zachęcająco. Świat dla niej, jak nic. Można być spokojnym i wracać do podziwiania… Właściwie wszystkiego dookoła. Dwie godziny to całkiem sporo czasu na odpoczynek, nawet dla tych najbardziej opornych, czy też najmniej odpornych. Zdecydowanie wolałaby podziwiać dalszą drogę, ale mus, to mus. Zadowoli się tą polanką, a przy okazji zapozna z innymi uczestnikami wycieczki.

Claude-Henri sądził, że Mikailowi chodziło o to, czy mogą odpoczywać bez wysłuchiwania kazań, ale może się mylił...

Kapral Flanigan w ciszy wyczekał, aż kawalkada pytań, narzekań i opinii przetoczy się ponad urwiskiem. Nie poruszył się nawet na centymetr, tylko zawieszał swoje ni to znudzone ni zirytowane spojrzenie z jednej osoby na drugą. Ostatecznie zawiesił je na białowłosej lingwistki.
- Jak słyszeliście, panno… nieważne - Erick machnął ręką, kiedy przez dłuższą chwilę nie potrafił przypomnieć sobie imienia kobiety. - Wszystko, co w znacznym stopniu odbiega od tego, co znamy na Ziemi, omijamy jak ognia. Nie będę udawał, że znam się na biologii, bo tak nie jest. Potrafię jednak rozpoznać zachowanie zwierząt podczas polowania, lub kiedy próbują się bronić. To mi wystarczy, by unikać niepotrzebnych zagrożeń. Wam również to radzę. - Kiedy legionista skończył przemawiać do Jacqueline, odwrócił swe oblicze w stronę psychologa Mikaila.
- Z tego co mi wiadomo, robicie co chcecie, o ile nie próbujecie zabić siebie lub innych członków wyprawy. Tak więc hulaj dusza… Tylko zapamiętajcie to, o czym mówiłem. - Żołnierz westchnął, kręcąc głową, jakby nie pokładał żadnej nadziei w zaangażowanie cywili co do jego zaleceń.
- Tyle ode mnie. Koniec dyskusji - dodał, zeskakując z pnia i od razu odchodząc w bok.

“Nareszcie” pomyślał Mikail, z leniwym uśmiechem wpatrując się w niebo. Jaki piękny cumulonimbus przetaczał się w oddali na horyzoncie…

Arthur siedział na ławce machając skarpetkami po zielonej trawie. Nie odrywając spojrzenia od swoich nóg odezwał się zimnym głosem pozbawionym emocji.
- Dziękuję, kapralu. Z mojej strony jedynie podkreśle ostatnie słowa. Nie próbujcie zabić siebie, ani narazić innych członków grupy czymś głupim. Jeśli stwierdzę, że jesteście poważnym zagrożeniem dla grupy lub co gorsza dla przyszłości projektu GATE-Paris to możecie zostać odstrzeleni. - Arthur przyłożył dwa palce do czoła i udał, że oddaje strzał. Zaraz potem dodał wesołym tonem, radosnego dziecka.
- Cóż to tyle z mojej strony, proszę kontynuować odpoczynek oraz nie prowokować dzikich zwierząt wokół nas. Hej, przewodnicy. Ile jeszcze nam zostało do bazy? - Arthur cały czas wpatrywał się w trawę, był bardzo ciekawy jaki może mieć smak. Może smakuje jak biszkopciki? Uśmiechnął się do siebie w duchu i poprawił jedną skarpetkę nałożoną na odwrót.

- Przed zmierzchem dotrzemy do celu panie chorąży - odpowiedział szeregowy Mayers. - Mamy dobre tempo. Szybciej tu dotarliśmy niż zakładaliśmy.



Kiedy Erick skończył przemówienie, obszedł perymetr, upewniając się, że wszyscy Legioniści skrupulatnie pilnują okolicę. Następnie wrócił do chorążego Higginsona.
- Póki co wszystko w porządku, Blondi - zagaił Erick swojego przełożonego, opierając stopę na pniu, który zajmował chorąży i spoglądając gdzieś w stronę zarośli.
- Jak żołnierz z żołnierzem… co o nich sądzicie? - zapytał Flanigan, ściszając głos, po czym kiwnął głowę w większą grupkę cywili. - Słyszałem, że przez ostatni miesiąc daliście im w kość. Będą sprawiać kłopoty? Ostatnie, czego nam brakuje, to ważniaków, którzy wpakują nas w szambo po same uszy - dodał z nutą goryczy.
-Czy ja wiem, część ma słabą kondycję. Spacer kilka kilometrów po płaskim terenie, a oni gubią oddech. Dobrze, że to nie całodzienny marsz przez góry lub pustynię. Jeśli zaraz przyleci smok lub wywerna to kilka pierwszych przysmaków dostanie jak na talerzu. Większość nas nie lubi i wepchnęło by w jakieś gówno, byleby mieć nas z głowy, ale jeśli chodzi o plusy to miło mieć w końcu parę zderzaków w oddziale co nie, Konował? - Arthur parsknął tłumionym śmiechem.
- Taa… zderzaki, które mogą okazać się gwoździami do naszej trumny - westchnął Legionista. - Mam nadzieję, że nie będziemy musieli prowadzić ich za głęboko w teren wroga. Nie wyobrażam sobie, co zrobimy, kiedy wpadniemy w kleszcze tych pojebów z łukami i dzidami. Każdy Legionista będzie zajęty własnymi kontaktami, jak my niby mamy zachować resztę przy życiu? - zagaił, szukając w przełożonym odpowiedzi.
- Parę komend zdążyłem im wpoić, między innymi padnij czy kryj się. Kieruj ich pod największą i najbliższą osłonę. Jak ci na kimś specjalnie zależy to kryj własnym ciałem, ale wolałbym mieć każdego żołnierza zdolnego do walki. Szczególnie w tych warunkach każdy psubrat jest na cenę złota. To wojna, jak każda inna, w której braliśmy udział i jak w każdej będą ofiary w cywilach, którym nie zaradzisz. - Mężczyzna zwiesił wzrok prześladowany obrazami twarzy wielu cywilów, których zabito na jego oczach w wielu wojnach - Nikt jednak nie zabroni nam próbować ich ocalić, co nie? Tylko nie zrób czegoś idiotycznego, nekromanci drogo kasują, a ja musze mieć na anime.

- Niepoprawny jak zawsze - mruknął rozbawiony kapral, po czym wyjął zza pazuchy cygaro. Przez chwilę bawił się nim w palcach, wreszcie otworzył je za pomocą noża bojowego Legionistów i zaczął przypalać najzwyklejszą zapalniczką gazową.
- Zrobię, co w mojej mocy. Tylko pamiętajcie, że nie jestem chirurgiem. W razie czego nie będę się pierdolił i amputuję. Więc nawet jeśli wszyscy cywile wrócą w jednym kawałku, to mogą to być trochę mniejsze kawałki - dodał z szyderczym uśmieszkiem. - Damy radę.
- Jasne, że damy. Pamiętaj, że Yong Woo Jung był kiedyś lekarzem, nim wykończył kilka staruszek tymi swoimi chiński oczkami, źle odczytując dawkowanie leków. W razie co we dwóch coś zdziałacie lub skroicie. Hej, jeśli z tortu został tylko już jeden kawałek to jest to wciąż wyśmienity kawałek tortu. - Chorąży do końca nie przemyślał dowcipu, ale sądził, że jakoś wpasuje się jako cholerna alegoria nad życiem czy coś, gdyby tylko jeszcze pamiętał co oznaczało słowo alegoria.
- Poczucie humoru to chyba nasza ostatnia linia obrony na tym kurwidołku. Oby nam go nie zabrakło w następnych dniach - kapral skwitował wypowiedź Arthura i wciągnął w usta dym z cygara.
- Sprawdzę jak z ludźmi - dodał Erick, kiwnąwszy głową do swojego przełożonego, po czym oddalił się.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 16-01-2018, 12:45   #17
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Kapral skończył swoją tyradę. Ku radości Mikaila, bo w końcu miał chwilę, względnej ale jednak, ciszy. Ciszy której desperacko potrzebował, by dotrzeć do punktu uświadomienia sobie problemu który go nękał… problemu natury niesfornego ciała, które odmawiało posłuszeństwa.

Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, a ręce położyły się luźno wzdłuż tułowia. Lewa dłoń czuła jeszcze rękojeść miecza, a prawa kaburę z pistoletem. Nie znał się na broni palnej, ale trening co nieco go o niej nauczył. Dokładnie tyle, coby nie stwarzać dla siebie i innych zagrożenia większego niż sprzed miesiąca. Wiedział jednak jedno… strzelcem wyborowym to on nie będzie…
Pozwolił umysłowi błądzić… tak, to dobre określenie. Myśli, obrazy i dźwięki w jego głowie leniwie przemijały, ale on nie skupiał się na żadnym z nich. Czuł, jak jego ciało robi się cięższe, a umysł zapada się do środka i jednocześnie wylewa na zewnątrz, aż w końcu stał sam w swojej astralnej świątyni powoli otwierając oczy duszy na to co tam mógł ujrzeć.

Kolory powoli nabierały ostrości, a wizja przed jego oczami się klarowała. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Wszystko było na swoim miejscu. Każdy kamień, roślina, nawet ołtarz, a przede wszystkim… przedewszystkim lustro. To lustro które tak dobrze znał ze swoich wcześniejszych wycieczek w “międzywymiar”. Podszedł do ołtarza i w krótkich słowach w łacinie świece wokoło napędzane siłą woli zapłonęły, a księga na kamiennym podeście otworzyła swe stronnice. Krótkie spojrzenie, odczytanie słów rad przodków, opiekunów i Jego, po czym skierował swe kroki do lustra.

Stanął przed nim, nagi i doskonały. Taki jakiego się wykreował, niczym bóg. Ten prawdziwy, a nie te fałszywe byty myślokształtów religii ksiąg, których fałsz zalał świat i skąpał go w Kłamstwie. Kłamstwie, które niemalże całkowicie wykorzeniło arkana rozwoju ludzkości i jej wyniesienia ku prawdzie i świetności. Ku boskości za życia i wolności wyboru po śmierci. Uśmiechnął się sam do siebie, a odbicie odwzajemniło uśmiech na swój własny, wolny sposób. Dla większości byłoby to niezrozumiałe, bo jak tu odbicie może żyć własnym życiem?

Psycholog, a właściwie okultysta zaczął się sobie przyglądać. Każdemu meridianowi z osobna, każdej czakrze, nawet najmniejszej, każdemu węzłowi, każdej blokadzie, każdej najmniejszej nitce powiązań sympatycznych zaczynając od dołu idąc w górę. Powoli, bez pośpiechu i wszystko zdawało się być na miejscu. Wina, żal, ambicja, plany i nadzieje… wszystko było tam gdzie trzeba za wyjątkiem… za wyjątkiem czakry korony. Lotusa o tysiącu kwiatów. Kiedy skupił na nim swój wzrok niemalże oślepł. Korona się otwierała. Nie tak jak podczas ćwiczeń, gdzie ledwo parę płatków dane mu było uchylić trwając w niedoskonałości. Teraz Święty Lotus pulsował dziką białą energią niczym przymuszany do otwarcia siłą zewnętrzną…

To było jednocześnie podniecające i przerażające. Podniecające, bo kiedy zaczął tworzyć powiązania między Koroną a pozostałymi czakramami czuł Moc. Potężną Moc, która go obmywała i oczyszczała. Odżywiała i znosiła ograniczenia… I przerażenie, gdyż wiedział, że to dopiero początek podróży i będzie musiał przekalibrować wszystkie czakry, by poddźwignęły zmiany, które teraz tak gwałtownie w nim zachodziły. Tym bardziej, że wiedział, że jest niedoskonały… jeszcze. Jednak ta zmiana, ta odnowa, ta transformacja… wymagała więcej czasu i więcej spokoju. Musiał nauczyć się żyć na nowo i wiedział to boleśnie dobrze. Skąd jednak ta przemiana? Co w sobie miał ten świat, czego nie miał ten z którego pochodził? Czy Kłamstwo “nowych bogów” było na tyle silne, że tłumiło tkwiący w ludziach potencjał? Tego nie wiedział, ale miał zamiar poznać prawdę. Powrót do rodzimego świata nie wchodził w rachubę. Było zbyt wiele pytań w tym świecie które wymagały odpowiedzi…
Wiedział, że miał niewiele czasu i nie chciał być siłą wyrwany z międzystanu. Gestem dłoni zgasił świece i zamknął oczy. Raz jeszcze, ale tym razem wracał do świata przytomnych. Co można było zrobić to zrobił, ale czekało go jeszcze wiele ćwiczeń, zarówno mentalnych jak i fizycznych, by siebie przeprogramować na nowo. Musiał odzyskać siebie Nowego tak jak posiadł siebie Starego. Powoli wracały dźwięki, a kiedy otworzył oczy, obraz zaczął się klarować. Nadal był na polanie.

Usiadł więc na trawie w zamyśleniu. Zapewne większość mogła pomyśleć, że mu się przysnęło. Nic bardziej mylnego. Po prostu był “tam” będąc “tu”. Zaczął się oglądać w około. Pora było ustalić, co go minęło.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 16-01-2018, 12:51   #18
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Jacqueline odwzajemniła spojrzenie istotki. Zimny pot spłynął w dół jej kręgosłupa, choć koto podobne, uskrzydlone stworzenie było wielkości kota domowego. Nie powinna się bać takiej istoty, ale samo spotkanie z nieznanym, było na tyle stresujące, że nadnercza same zadziałały i w tej sekundzie pompowały ogromne ilości adrenaliny. Serce Jacqie załomotało kiedy powoli, niespiesznymi ruchami podciągała bieliznę, bo co jak co, ale uciekanie z majtkami wokół kostek nie jest zbyt skuteczne. Mimo to nie chciała od razu uciekać, była niedaleko obozowiska usłyszą ją jeśli zawoła, ale okazja do poznanie tutejszej fauny w takich okolicznościach może się już nie nadarzyć. Dlatego kiedy tylko skończyła wciągać bieliznę i spodnie co by nie paradować wokół z gołym tyłkiem, powoli, przeniosła ciężar na prawą nogą, odrobinę zmieniając pozycję, na taką, z której będzie mogła poderwać się w krótszym czasie niż z typowego kobiecego przykucu podczas podlewania kwiatków.
Z jednej z kieszeni jej bojówek wyciągnęła kawałek suszonej wołowiny, jaki przemyciła za wrota i który zawsze zabierała w wyprawy fotograficzne. Od razu pomyślała o zrobieniu zdjęcia istocie, ale najpierw chciała chociaż częściowo zaskarbić sobie jej zaufanie, dlatego bardzo delikatnie, nie wykonując gwałtownych ruchów rzuciła kawałek wysuszonego mięsiwa nieznanemu podglądaczowi.

Skrzydlata istotka uskoczyła przed mięsem, na dobry metr od niego. Zatrzymała się w miejscu, ustawiona bokiem do Jacqueline, która mogła dopatrzyć się, że kotowaty węszy intensywnie, starając się określić co też rzuciła na ziemię. Zwierzę zadarło główkę i wbiło spojrzenie w oczy kobiety. Patrzyło jej tak przez chwilę i nawet raz nie zamrugało.

Powoli wyciągając przed siebie łapki, zbliżyło się do niej, podchodząc do suszonego mięsa. Powąchało je z bliska, dokładnie z każdej strony. W chwili kiedy wydawało się, że weźmie to w zęby, odsunęło się i usiadło. Ogon od początku tego spotkania nawet nie drgnął, a piórka skrzydeł były jedynie troszkę nastroszone w miejscu gdzie łączyły się one z grzbietem kota. Istotka znów wbiła spojrzenie w Jacqie i przekrzywiła głowę, a mina na kocim pysku wyglądała jakby zwierzę było mocno zaintrygowane.
Zwierzę nie wyglądało ani nie zachowywało się jakby miało się na nią rzucić, a mimo to Jacqie uważnie obserwowała reakcję istoty. Jeśli choć częściowo były one podobne do reakcji kotów jakie spotkali na ziemi nie miała się czego obawiać, przynajmniej na razie. Nie wykonywała gwałtownych ruchów jedynie odwzajemniając spojrzenie bestyjki. Powoli otworzyła futerał na aparat i wyciągnęła go zeń. Zatrzymała się by ocenić zachowanie istoty.

Kotowaty nastroszył piórka i nieufnie cofnął się o krok, ale z dystansu, z zaciekawieniem zaczął wąchać co też kobieta wyciągnęła i trzymała teraz w rękach, a kiedy Jacqueline pozostawała w bezruchu to istotka złożyła skrzydła na grzbiecie i powoli podeszła do kobiety, zatrzymując się prawie na jej wyciągnięcie ręki.
- Teraz bardzo proszę, nie przestrasz się i nie odgryźć mi ręki - powiedziała w kierunku zwierzątka cicho i uniosła aparat do twarzy, upewniając się wcześniej, że lampa błyskowa nie odpali co by, nie wystraszyć zwierzęcia jeszcze bardziej. Powoli ustawiła ostrość licząc na to, że skrzydlaty kot zostanie na swoim miejscu, a potem zwolniła spust migawki.
Kotowaty wpatrywał się w swoje odbicie, które widział w szklanym obiektywie aparatu. Na dźwięk cyknięcia migawki wzdrygnął się i uskoczył w bok, robiąc kilka susów by oddalić się od kobiety.
Ale nie zniknął w krzakach, zatrzymał się i znów odwrócił w kierunku jasnowłosej, wbijając spojrzenie błękitnych oczu prosto w jej twarz.
~ Co robi!? ~ przeszło przez myśl Jacqueline, ale po chwili kobieta zdała sobie sprawę, że nie należała ona do niej.

Skrzydlata istotka wpatrywała się w nią ze strachem, strosząc piórka.
Odsuwała aparat od twarzy kiedy to usłyszała. W pierwszej chwili nawet nie zorientowała się, że zapytanie nie jest jej myślą, jej mózg potrzebował chwili na przetworzenie tej informacji. Ale kiedy się zorientował Jacqueline aż złapała gwałtownie oddech i cofnęła się z przestrachem lądując na własnym tyłku. Serce w jej piersi do tej pory szybko walące teraz biło z siłą młota pneumatycznego.
- Ty..ty.. Ty mówisz...w mojej głowie - wydusiła z siebie patrząc na istotę, podpierając się rękoma za plecami co by zupełnie nie upaść. .
Istota zmrużyła oczy patrząc na kobietę jakby ta właśnie stwierdziła jakaś wielką oczywistość.

~ Piecze! Swędzi! ~ usłyszała w głowie oburzone myśli.

Kot zaczął nerwowo machać ogonem.
Jacqueline wciąż nie była pewna czy przypadkiem nie postradała zmysłów od zbyt czystego powietrza ale postanowiła kontynuować dziwny dialog z kotem.
- Co takiego? - powiedziała jednocześnie poprawiając swoją pozycję, by nie być tak bardzo bezbronną.

~ To co ty robi. Sprawić, że piecze mnie ~ kobieta miała wrażenie że kot dosłownie przeliterował jej te słowa w głowie.
- To było z-d-j-ę-c-i-e - powiedziała bardzo powoli - obraz malowany światłem. Coś co robimy, Ale nie zrobię tego więcej. - mówiąc to powoli schowała aparat do futerału.
~ Malowany światłem!? ~
Kotowaty otworzył szeroko oczy i zrobił zdumioną minę. Istota usiadła.
~ Ty tubylec? ~ pojawiło się pytanie. ~ Ja nie stąd. Zgubić ~
-[/i] Też nie jestem stąd[/i] - odparła trochę uspokajające się. Zwierzę bowiem ewidentnie nie było agresywne.
- Jak bardzo się zgubiłeś?
~ Ty też zgubić? Też uciekać? Przed co uciekać? ~ kot przekrzywił głowę zadając te pytania.
Jacqueline pokręcił przecząco głową.
- Ja odkrywać, poznawać nie uciekać. A Ty, przed czym uciekasz? - kiedy emocje odrobinę opadły chłód wkradł się w spojrzenie białowłosej, jednak jej postawą nie świadczyła o jakiejkolwiek zmianie stosunku wobec kotowatego. Była zaintrygowana, a jej umysł powoli przyzwyczajał się do myślenia, że w tym świecie telepatia to najwyraźniej nic nadzwyczajnego.

Istotka spojrzała w kierunku obozowiska, skąd dobiegały stłumione odgłosy rozmów.

~ Przed złymi ~ odparł kot, strzygąc uszami jakby chciał podsłuchać tych będących na polanie. ~ Źli przyszli do Mistrza. Robić krzywdę. Mistrz walczyć ale musieć uciekać. Ja zgubić Mistrz. Nie wiedzieć gdzie jest ~ kotowaty żalił się.
Platynowłosa zmarsczyła brwi, bo coś jej się tu bardzo nie zgadzało.
- mówisz o tych na polanie? Co takiego zrobili?

Istotka energicznie pokręciła główką.
~ Nie. Ja na polanie pierwsze widzieć. Ja usłyszeć, że ktoś na polanie. Nie zwierzę. Ja sprawdzić ~ odparł. ~ Ja tu spotkać ty. Ja nie znać oni. Ja nie znać ty. Ja nie znać to miejsce ~
- Ci z Polany i ja nie jesteśmy źli, nie musisz się bać. A kim jest mistrz? - musiała zdobyć jak najwięcej informacji, skoro to była pierwsza myśląca istotą na jaką trafili.

~ Oni. Ty. Wy inni ~ odparł. ~ Ja sam. Mistrz... Nie ma. Mistrz mądry. My uciekać, przenieść się. Ale ja znaleźć się tu sam. Obce miejsce ~ kotowaty westchnął ciężko. ~ Ja bać sam ~
- Chcesz pójść ze mną żeby nie być samemu?- białowłosa zapytała przyglądając się zwierzęciu.
Istotka położyła po sobie uszy.
~ Ja... Nie wiem... Ja pomyśleć... ~ wrócił spojrzeniem na kobietę. ~ Was dużo. Ty mnie obronić jak inni chcieć zamknąć? ~
Jacqueline zamyśliła się patrząc na istotkę.
- Zrobimy tak - w końcu zaproponowała - przyprowadzę jednego pana i razem zadbamy o to by nikt Cię nie zamknął. Dobrze?
Kotowaty znieruchomiał. Wpatrywał się w Jacqueline, która jego intensywne rozmyślania poczuła aż we własnej głowie.
~ Nie oszukać? Jaki pan? Pan mędrzec? Pan wojownik? ~ zarzucił ją pytaniami.

No wlasnie, jaki pan? Panna Summer musiała zdecydować i to szybko. Na razie bazując na tym co wiedziała o członkach ekspedycji i grupy, z którą podróżowała mogła domniemywać, że niejakie wsparcie, a przynajmniej drugą opinię, dostanie od dwóch członków ekspedycji. Xaviera, który wyraźnie interesował się tutejszą fauną i florą, choć kobieta nie była pewna czy nie chce po prostu mieć kolejnego trofeum, o czym świadczył sprzęt jaki u niego dojrzała. Jasnowłosa nie była więc pewna czy myśliwy w tym wypadku będzie wiarygodnym źródłem informacji i czy jego uczucia nie zdominują rozsądku.
Z drugiej strony był służbista, który będzie wiedział jak zachować się w tej sytuacji, a nie był na tyle wysoko hierarchii legionistów by móc wydać jej bezwzględny rozkaz, w momencie kiedy jej życiu niż nie groziło - Erick. Zauważyła, że raczej kieruje się rozumem, więc może rozsądne argumenty i logika Jacqie będzie w stanie go przekonać. Jego obcesowość zupełnie jej nie przeszkadzały, nie musieli się lubić - musieli się dogadać.
- Nie oszukam Cię, obiecuję - uśmiechnęła się, ograniczając jedynie do ruchu wargami, pokazywanie zębów zwierzę mogłoby odebrać jako gest agresji, czego ona chciała uniknąć.
- Myślę, że pan wojownik - zdecydowała ostatecznie.

Kotowaty przymrużył oczy jakby chcąc zajrzeć w głąb umysłu kobiety.
~ Dobrze ~ usłyszała w myślach ~ Ty pójść. Ty przyprowadzić. Ty nie mówić o ja ~
- Tak zrobię - odpowiedziała stworzonku - Schowaj się na razie, dopóki nie wrócę - dodała wstając z ziemi. Otrzepała spodnie z listowia, poprawiła bluze i ruszyła w kierunku polany, gdzie czekała reszta ekspedycji.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 16-01-2018, 15:39   #19
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Postój na polanie

- I jakie wrażenia po pierwszych godzinach spędzonych pod nowym niebem? - Claude-Henri zagadnął Lelę, gdy rozsiedli się podczas pierwszej dłuższej przerwy.
- Pamiętam jak byłam kiedyś w górach... - odparła dziewczyna. Wyglądała na naprawdę zmęczoną. Opadła plecami na trawę. Fioletowe włosy zmieszały się z jej zielenią. - Po wejściu na szczyt ojciec powiedział do mnie “patrz jaki piękny widok”, a ja miałam mu ochotę odpowiedzieć, że pierniczę ten widok.
Claude-Henri z trudem zachował powagę.
- Mamy dwie godziny odpoczynku. Nim minie połowa tego czasu zmienisz zdanie - zapewnił, spoglądając na dziewczynę z wysokości plecaka, na którym siedział. - Nie rzuciłaś plecaka w połowie drogi, więc jest dla ciebie nadzieja - dodał, w tym momencie dopiero uśmiechając się.
- Jeszcze pięć kroków więcej i rzuciłabym, serio. - Lela uniosła głowę by zerknąć na rozmówcę. - Wygląda zwyczajnie, co nie?
- Prawie masz rację - skinął głową. - Ale jak się dokładnie przypatrzeć, to wszystko jest nieco inne, niż w tamtym świecie. Takich drzew, jak te, nigdzie nie widziałem. A i kwiatki, chociaż ładne, różnią się od wszystkich, jakie znam. Nawet nie wiem, czy jakieś nadają się na bukiet, czy też wyświadczyłbym komuś niedźwiedzią przysługę.
Fioletowowłosa przeniosła wzrok na drzewa, trawę i wspomniane kwiatki. Milczała obserwując je uważnie. Podczas wykańczającego marszu przestała obserwować dokładnie to co ją otaczało. Skupiała się na przetrwaniu marszu. Zresztą. Co jak co, z przyrody to ona doktoratu nie pisała.
- Nie masz ochoty na małe co nieco? - zmienił temat, cytując Kubusia Puchatka.
- Na miodek? - zapytała z lekką nadzieją w głosie. Nie wierzyła, że wśród ich racji żywieniowych mogło znaleźć się coś takiego jak miód. Kto jednak wie co krył Henri w swoim plecaku. Póki nie zaproponuje jej karaluchów w miodzie… Lela podniosła się do pozycji siedzącej. - W sumie napiłabym się wody. To głupie. Trochę boję się za dużo pić żeby co chwilę nie latać w te krzaki sikać. A jak jakaś roślinka będzie zła, że ją obsikałam czy coś?
- Z miodem chwilowo występują braki - stwierdził z żalem. - A jak będzie zła, to ją przeprosisz. Zresztą... możesz spytać Jacqueline, gdy wróci - dodał, widząc jak jedna z dziewczyn znika wśród krzewów. - Na jej miejscu poszedłbym z obstawą, bo wilki, które nawiedzają te strony, są całkiem pokaźne. Zostawiają takie - pokazał, dłońmi odmierzając wielkość; całkiem jakby pokazywał, jaką rybę złowił - ślady i pewnie są wielkie jak spory tygrys. A ona nie wygląda na Czerwonego Kapturka.
- Może po prostu zabrali jej kapturek przy odprawie? Nigdy nic nie wiadomo. Zresztą, może to lepiej dla niej, jeśli nim nie jest. - Alexis uśmiechnęła się lekko, podchodząc do rozmawiających. Oboje obrzuciła uważnym, może trochę ciekawskim spojrzeniem. - Mogę przeszkodzić? Zdaje się, że mamy całkiem sporo czasu na odpoczynek. Ty jesteś, zdaje się, z gatunku myślicieli… - Spojrzała przy tym na Leokadię. - A Ty znasz się nieco na życiu w takich warunkach, hm? - Ostatnie słowa skierowała do mężczyzny.
- Trafiłaś w dziesiątkę - odparł z udawaną powagą Claude-Henri. - Dlatego się z Lelą idealnie uzupełniamy. Rozgość się. - Wskazał na zieloną trawę, na której spoczywała Leokadia.
- Alexis. Ale starczy Alex. Jesteś tu prywatnie, czy zawodowo? - Usiadła między nimi, chociaż zdecydowanie bardziej wydaje się być zainteresowana Claude’m, dłonią przesunęła po trawie w geście przypominającym delikatną pieszczotę. - Mam na myśli… Też chcę to umieć. Budować szałas tak, żeby się nie rozpadł i polować na zwierzęta, a potem sprawiać, że stają się jadalne. Zamierzasz nas tego uczyć z definicji, czy też trzeba się specjalnie zwrócić o lekcje?
Tururuuum. Turruuuum. Jakieś niezidentyfikowane turkotanie zagrało w głowie Leokadii. Alexis była z gatunku tych pięknych. A jej ciemnozielone oczy, które nie umknęły uwadze Leokadii, chyba skupiły się na Henrim. No nic. Ona sama mogła by się zapaść pod ziemię ze swoją kruchą budową i piegami. Biorąc pod uwagę ostatnie słowa dziewczyny zapewne zaraz stanie się piątym kołem u wozu.
- Myślę, że żeby zbudować dobrze szałas musisz najpierw obliczyć wypadkową siłę grawitacji i zaczepić ją w odpowiednim punkcie takim, żeby jej moment siły obliczony względem środka masy ciała był identyczny z wypadkowym momentem sił grawitacji. Zresztą... Wątpię, czy będziemy budować na przykład tipi... Wiesz, że stawianie tipi wśród Indian Ameryki Północnej było obowiązkiem kobiet? - Mimo pytania dziewczyna kontynuowała dalej. - Zajęłoby nam to przynajmniej pół dnia... A najmniejsze nowoczesne namioty ważą niewiele ponad kilogram i są mega małe po złożeniu, z dziesięć na trzydzieści centymetrów. Rozkładają się w trzydzieści sekund i nie przemakają. Nigdy.
- A jak chcesz się nauczyć polować, polecam łuk. Zwykłe przekształcenie energii potencjalnej na kinetyczną. Często śmiertelne w przypadku trafienia. Mogę kiedyś ci... A właśnie. - Leokadia spojrzała na Henriego - umiesz strzelać z łuku?
Alexis słysząc całkowicie niezrozumiały wywód kobety posłała jej nieco cierpiętnicze spojrzenie.
- Umiem, nawet zdarzało mi się trafiać - odparł zagadnięty. - Ale osobiście, jak już trzeba coś upolować, to wolę to. - Dotknął dłonią kolby swej broni, zdecydowanie różniącej się od tego, co nosili ze sobą legioniści. - I nie, nie zostałem zatrudniony przez Legię - przeniósł wzrok na Alexis. - Jeśli zaś chodzi o udzielanie lekcji, to rzuciłem to jakiś czas temu. Nie mówiąc już o tym, że w tym świecie sam będę musiał się dużo nauczyć, tak że dopiero za jakiś czas będę mógł zacząć się dzielić moją wiedzą.
Ktoś 'zielony' w zielonym lesie byłby - można by rzec - kulą u nogi. Ładną, ale jednak kulą. Tego jednak nie zamierzał mówić.
- Co do szałasu, to Lela ma rację. To jest dobre w zabawach w szkołę przetrwania - powiedział. - Przyda się na bezludnej wyspie, ale nie podczas porządnie zorganizowanej wyprawy.
- Szałasów robić nie będziemy, chuda ma rację, to nie potrzebne, skoro mamy namioty - odezwał się siedzący nieopodal Jean-Pierre. Konie były już oswobodzone z ładunku i pasły się, więc i rodzina Durandów korzystała z odpoczynku. - Ale budowanie domów z bali, bez użycia gwoździ, mając tylko prymitywne narzędzia, to jak chcesz możesz się nauczyć - rudowłosy mrugnął do Alexis. - Z ojcem pomagaliśmy stawiać takie w Bazie Pierwszej - dodał z dumą w głosie.
- Ile domów stoi już w bazie? - spytał Claude-Henri, nim któraś z pań zdążyła coś powiedzieć.
Podobnie żaden z rozmawiających nie zdążył odpowiedzieć, kiedy do ich grupki podszedł Legionista Erick. Karabin FAMAS, z którym się nie rozstawał, ciągle trzymał w pogotowiu, jakby spodziewał się ataku w każdej chwili. Krótko przyjrzał się zebranym i kiwnął do nich głową.
- Sprawdzam stan ekspedycji - zakomunikował służbowo, co dla bardziej wnikliwych wcale nie pasowało do wrażenia, jakie roztaczała jego osoba. - Wszystko w porządku? - zapytał, zatrzymując wzrok na Claude-Henrim, jakby to ten mężczyzna miał przemawiać w imieniu grupy.
- Lela i ja nie narzekamy, ale dziękuję za zainteresowanie - odparł. - Ale nie wiem, jak Alexis. - Przeniósł wzrok z kaprala na wymienioną. Co prawda dziewczyna wyglądała kwitnąco, ale kto mógł wiedzieć, jak było naprawdę.
Alexis uśmiechnęła się w sposób, który nie pozostawiał odrobiny wątpliwości co do jej samopoczucia.
- W życiu nie czułam się lepiej, Kapralu. Możesz mi wierzyć. Gdyby coś się zmieniło, będziesz wiedział pierwszy, obiecuję. - Kiwnęła jeszcze głową do Claude na znak, że rozumie. Nie będzie się narzucać, nie to nie. Tam sobie radziła, a tu nie da rady? Bez łaski. Aalbo ewentualnie spróbuje jeszcze jak nie będzie miał niebieskowłosego ochroniarza obok. Chociaż może nauczyć się strzelać z łuku nie byłoby źle… Jakiegoś wilkora, innego wywerna, czy nawet głupiej sarny nie powali ani pięściami, ani nawet swoim sztyletem schowanym w bucie. Ziemskiej broni używać nie zamierzała. Nauczyła się nią posługiwać, podobno nawet całkiem nie najgorzej, ale z jakiś niezrozumiałych przyczyn budziła w niej ona odrazę. Spojrzała na Leokadię, w końcu łapiąc jej wzrok i z całkiem przyjaznym uśmiechem puściła do niej dyskretne oczko. Niech się poczuje bezpieczniej wiedząc, że nie zamierza podrywać faceta, którego tamta sobie wyhaczyła. A łuk… Tak,dziewczyna jednak może jej się jeszcze do czegoś przydać. Nawet pomimo bycia dziewczyną.
Lodzia odpowiedziała lekkim uśmiechem, po czym przygryzła wargę. Zaczęła intensywnie wymyślać w głowie sto i jeden powodów, dla których Alex mogła do niej mrugać okiem. Jednocześnie kręcąc stopą w bucie i rozważając, czy na pewno nie robi jej się odcisk, o którym powinna poinformować sztywnego mięśniaka służbistę. I tak oto gaduła nic nie powiedziała wyglądając na zamyśloną.
- W sumie to ta blada z białymi włosami już długo nie wraca - odezwał się rudzielec na pytanie Ericka i skinął głową w kierunku zarośli.
Żołnierz uniósł karabin w jednej ręce i oparł go o ramię, spoglądając we wskazanym przez ryżego kierunku. Widać było, że nad czymś się zastanawiał.
- Przyjąłem. Odpoczywajcie póki możecie i starajcie się nie oddalać - skwitował kolejnym skinieniem głowy i odszedł na bok, kierując się w stronę chorążego Higginsona.
- To jak wygląda sprawa z tymi domami w Bazie Pierwszej? - Gdy tylko kapral dał im spokój, Claude-Henri wrócił do poprzedniego tematu. - Ile ich tam stoi? I ile osób tam przebywa?
Jean-Pierre skierował wzrok na Claude-Henriego i uśmiechnął się.
- Dwa budynki wykończone, trzeci będzie gotowy na dniach - odpowiedział i zamyślił się nad ostatnim pytaniem. - Bo ja wiem... Cztery dyszki może? Rotacja jest duża więc ciężko ocenić. Na miejscu lekarza możecie zapytać, albo sami sobie policzyć - wzruszył ramionami.
- Wracają do Bazy Zero, czy idą dalej, zwiedzać świat? - zainteresował się Claude-Henri.
- Jasne że tak. Baza Pierwsza nam to ma ułatwić. Ostatnie tygodnie ją rozbudowywaliśmy, żeby mieć zaplecze i nie musieć wszystkiego targać do Zerówki - odpowiedział z dumą w głosie rudzielec. - Trochę już się tam kręcimy po okolicy, ale... - ściszył głos do konspiracyjnego szeptu - Słyszałem, że będziemy szukać miejsca na kolejną bazę. Ekstra, nie?
- A prąd? Jest tam? - zapytała Leokadia. W końcu nim przeszli przez wrota mówiono im, że prądu nie ma. A jednak w jaskini był. Istniało więc prawdopodobieństwo, że informacje które mieli były na przykład przestarzałe. Nie udało jej się porozmawiać z doktorem Zelenką, ale postanowiła uzbroić się w cierpliwość. Zapewne gdy dotrą na miejsce tak czy inaczej dowie się tego czego powinna.
Rudy zmrużył oczy myśląc nad pytaniem Leokadii.
- Jakiś tydzień temu jajogłowi w jednym z budynków kombinowali z takimi kryształami, które przywieźliśmy im z zaopatrzeniem i miały sprawić, że prąd będzie działać - odpowiedział Jean-Pierre. - Ale chyba jeszcze nic im nie wyszło, bo ponoć czekają na jakiegoś speca, bo sami nie wiedzą jak to zrobić. Instrukcje niejasne czy coś w ten deseń - wzruszył ramionami. - Jak dla mnie to tracą czas.
- Kryształy? - Claude-Henri uśmiechnął się. - To brzmi prawie jak magia. Ale nie przejmuj się - zwrócił się do Leli. - Jeszcze trochę i wybudują elektrownię wiatrową czy wodną. - Spróbował podnieść dziewczynę na duchu.
- Jajo... JAJO-głowi? - Lela zrobiła wielkie oczy spoglądając nimi na osobę, która wypowiedziała to słowo. Chwilę po tym nastąpiło głośne “ha ha ha”. - Odkryliście nową rasę? Ale mega super fajnie z tymi kryształami. Tyle możliwości! - Dziewczyna dosłownie zatarła ręce. Wyglądała jakby nabrała nagle sił i była gotowa do dalszej wędrówki.
- Jeśli zaczną działać, to tak - pokiwał głową Jean-Pierre. - Mam nadzieję, że nie zepsuły się w transporcie. Dwóch słowiańskich naukowców cholernie suszyło ojcu głowę, żeby uważał na nie. - Wzruszył ramionami, po czym powiódł spojrzeniem po całej polanie, aż zatrzymał wzrok na blondynie, który z dala od wszystkich ucinał sobie drzemkę w cieniu, z głową na plecaku i czapką z daszkiem zasłaniającą mu teraz twarz. - Tamten jest chyba od nich. - Rudy skinął w jego kierunku głową.
- A dlaczego do szczęścia jest ci potrzebny prąd? - Claude-Henri zwrócił się do Leli.
- Prąd nie jest mi potrzebny do szczęścia. Ale to dlaczego tu nie działa i w jaki sposób go uruchomić, może być absolutnie przełomowe i wpłynąć na naszą technologię na ziemi. - Zaraz po tej krótkiej odpowiedzi Leokadia skupiła wzrok na śpiącym blondynie, najwyraźniej nad czymś się zastanawiając.
- Na tej, czy na tamtej ziemi? - Claude-Henri również spojrzał na blondyna, zastanawiając się, czy będzie on dla Leli konkurencją, czy wprost przeciwnie.
Nie czekając na odpowiedź wyciągnął z plecaka otrzymany od Legii prowiant.
- Nie wiem, jak wy, ale ja zgłodniałem. Z doświadczenia wiem, że trzeba jeść, gdy jest ku temu okazja. Kogo poczęstować? - Pytanie było retoryczne, bowiem wszyscy zostali zaopatrzeni w identyczne zestawy.
Leokadia poszła w jego ślady. To faktycznie była dobra okazja żeby coś zjeść i napić się trochę wody. Dopiero gdy ją odkręciła zdała sobie sprawę jak bardzo jest spragniona. Najpierw upiła kilka łyków a dopiero po tym odpowiedziała.
- Na naszej ziemi. Czyli nie tej ziemi, tylko tamtej ziemi. Ciekawe czy mieszkańcy tej jakoś ją nazywają.
Alexis słuchała rozmowy o prądzie bez jakiegoś specjalnego zainteresowania. Miała nawet co nieco do powiedzenia w temacie, ale obawiała się, że współtowarzysze mogą nie być zachwyceni jej opinią. Bądź co bądź, to jednak projekt badawczy, więc nic dziwnego, że chcą za wszelką cenę wszystko badać. A niech se badają, nic jej do tego.
- Pewnie Raj - mruknęła, wciąż patrząc na świat z nieskrywanym zachwytem. - Ja bym ją tak nazwała na ich miejscu - dodała, idąc za przykładem innych podróżników i otwierając zawiniątko z prowiantem. Co tu mamy? Wygląda bardzo średnio, ale nie śmierdzi, więc nie jest źle. Lepsze to, niż żarcie ze śmietnika, którym miała okazję raczyć się przez kilka lat za młodu. Wzdrygnęła się na myśl o nim, co mogło wyglądać, jakby bardzo nie zasmakował jej herbatnik. - A mieszkańcy byliby Rajczykami. Myślicie, że w ogóle się z nimi dogadamy, jak już ich spotkamy? - Spojrzała po innych uczestnikach wycieczki.
- Być może - odparł Claude-Henri. - Jeśli będziemy pamiętać o tym, że jesteśmy tutaj gośćmi, a nie panami całego świata - dodał z odrobiną ironii.
Słuszna, niesłychanie słuszna uwaga. Alexis miała nadzieję, że nie tylko on ma do sprawy podobne podejście. Tak, czy siak, zapisała sobie w pamięci punkt dla niego.
- Co może być niesłychanie trudne, biorąc pod uwagę historię, jaką pisze ludzkość - odparła Leokadia. Po tym wgryzła się w batonik z prowiantu. Zawiesiła na chwilę wzrok na mundurowych. Jeśli ktoś miałby cokolwiek popsuć, to w pierwszej kolejności na pewno mięśniacy. Przecież niczego winne badania naukowe mogą poszerzyć tylko ich horyzonty.

 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 16-01-2018, 19:51   #20
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Post wspólny Lunatyczka, MTM

Na polanie, jakiś czas po zniknięciu Jacqueline

Białowłosa wyszła z krzaków, cała i zdrowa. Nie krzyczała, nie biegła w panice, nie wyglądała też na ranną, a więc tutejsze zarośla były raczej bezpieczne, co na pewno ucieszyło pozostałych członków ekspedycji chcących w podobnym celu co i panna Summer oddalić się.
Kobieta nie była też wystraszona ani poruszona, mimo to swoje kroki od razu skierowała do sanitariusza, który to wszem i wobec ogłosił, że mogą zawracać mu głowę swoimi ranami czy innymi dolegliwościami.
- Kapralu, przepraszam - zwróciła się w płynnym francuskim do mijającego ją brodacza - czy mogłabym zająć chwilę, póki mamy postój? - Nie uśmiechała się, nie patrzyła z pogardą, w zasadzie jej mina wyrażała kompletny brak emocji. Zupełnie jakby zaraz miała go zapytać o godzinę.

Erick wypuścił z ust kłąb dymu tytoniowego i uniósł brwi, mierząc białowłosą wzrokiem, który zaraz też przeniósł ponad jej ramię, jakby spodziewał się dostrzec tam przyczynę jej pytania.
- Jasne, mamy jeszcze sporo czasu - odparł i przygryzł palone cygaro, po czym kiwnął głową w bok, by odeszła z nim kawałek.
- Wszystko w porządku? - zagaił, przyglądając się jej z lekkim zainteresowaniem.
Kobieta wsunęła dłonie do kieszeni bojówek spoglądając na brodacza w zastanowieniu, zupełnie jakby naprawdę zastanawiała się nad jego ostatnim pytanie.
- Tak - odpowiedziała ostatecznie. - Ale jest pewna delikatna sprawa… - rozejrzała się wokół, dochodząc do wniosku, że mimo odejścia kawałek od uszu postronnych wciąż nie byli dostatecznie sami.
- ...sprawa, z którą… - znów się zawahała szukając odpowiednich słów we francuskim. Ostatecznie pokręciła białą głową - Lepiej będzie jeśli pokaże o co chodzi, o ile oczywiście kapral nie boi się oddalić ze mną w.. hmmm.. krzaki. - Nie wyglądało na to by żartowała.

Legionista uniósł karabin w jednej ręce, opierając go o ramię i zmrużył oczy, przeszywając ligniwstkę spojrzeniem zza wstęgi dymu. Górował nad kobietą wzrostem o niecałą dłoń, a jego wyrzeźbione i szerokie barki sprawiały, iż białowłosa wydawała się przy nim drobniejsza, niż była w rzeczywistości.
- Legionista nie boi się niczego - odparł, wyciągając cygaro z ust i wypuszczając kolejną porcję dymu. - A przynajmniej takie słyszałem o nas plotki - mruknął ni to żartem.
- No dobrze… a co jest w tych krzakach? - zapytał, najwidoczniej nie dając się namówić tak łatwo na pójście gdzieś w ciemno.
Jacqie niemalże przewróciła oczami, udało jej się jednak powstrzymać ten negatywnie, społecznie odbierany gest. Zamiast tego jedynie westchnęła pod nosem, nawet na chwilę nie spuszczając z jasnych oczu twarzy kaprala.
- Jak już mówiłam, lepiej pokazać niż mówić, to delikatna sprawa i wolałabym aby nie rozniosła się wśród wszystkich tu obecnych. - Wzruszyła wątłymi ramionami, jakby to co powiedziała było oczywistą oczywistością.

Flanigan pokiwał ostatecznie głową i spuścił wzrok na jej prawą dłoń, jakby czegoś się tam doszukiwał. Kobieta jednak nie miała żadnej ozdoby na palcu, ani prawej, ani lewej dłoni, tylko cienką bransoletkę oplatającą prawy nadgarstek.
- Skoro nalegasz. I tak się miałem iść odlać - odpowiedział, przenosząc z powrotem spojrzenie na oczy Jacqie. Następnie odwrócił się w stronę chorążego Higginsona i uniósł do niego rękę.
- Schodzę z posterunku - zawołał, jednak nie na tyle głośno, by usłyszała go cała okolica.
- Prowadź. Tylko uprzedzam, jeśli to jakiś żart, nie zawaham się odstrzelić tej pięknej buźki - zwrócił się do kobiety niechętnie.
- To nie jest żart - odrzekła nie mniej poważnym tonem i ruszyła w zarośla, z których niedawno wyszła, prowadząc Ericka do tylko sobie znanego miejsca, w tylko sobie znanym celu.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172