Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2018, 13:05   #1
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Mortal Kombat 1,5


Shao Khan siedział rozparty na tronie, nad nim górowało oparcie rzeźbione w rogaty łeb demona. Po bokach stały koksowniki dające mdłe światło. Przed tronem klęczał Shang Tsung trzymany za wykręcone do tyłu ramiona przez Barakę i Reptila. Kitana stała za nim trzymając go za włosy by nie mógł spuścić wzroku.
- Czekałem pięćset lat by zdobyć Ziemię i przez ciebie muszę czekać drugie tyle - wrzasnął Imperator wstając z tronu. Zszedł po kilku schodkach i złapał za brodę czarownika zmuszając by spojrzał w górę.
- Gdyby nie Starsi bogowie i ich przeklęte zasady moja armia już by wkraczała do królestwa Ziemi. A przez ciebie wszystko na nic. Zabić go! - Imperator odwrócił się i wszedł po stopniach by zasiąść na tronie.
Szczęknął rozłożony wachlarz Kitany, księżniczka wzniosła rękę biorąc zamach. Płomienie koksowników rzucały refleksy na stalowe pióra bojowego wachlarza.
- A gdyby tak zmienić zasady - stęknął krzepko trzymany Shang Tsung.
Shao Khan gestem nakazał Kitanie wstrzymać się.
- Mów czarowniku - jego głos był wyprany z uczuć, nie było w nim słychać nie dawnej wściekłości. Odwrócił się powoli.
- Zasady można zmienić jeśli obie strony się zgodzą, Starsi bogowie będą musieli to uszanować.
- Rayden musiał by zgłupieć by się na to zgodzić.
- Chyba, że dostarczyliśmy mu powodów by się zgodził…

Shao Khan machnął ręką, Baraka i Reptile puścili czarownika. Ten powoli wstał z kolan i rozmasował ramiona.
- Zajmiesz się tym - rozkazał Shao Khan.
- Natychmiast panie…
- A co z księżniczką Topaz?
- wtrąciła się Kitana. - Jest na Ziemi.
Imperator patrzył w milczeniu na czarownika.
- Zajmij się tym najpierw, jeśli jest na Ziemi nie ma czasu do stracenia. Pozbycie się jej matki zabrało zbyt wiele czasu i środków.
- Znam odpowiednich ludzi. Mam…
- Nie interesują mnie twoje znajomości. Otrzymałeś rozkazy. Oczekuję ich wypełnienia
- warknął Shao Khan odwracając się do niego plecami.
- Tak się stanie - Shang Tsung skłonił się głęboko i opuścił komnatę.
- Reptile - imperator skinął na sługę.
- Sssłucham panie.
- Miej go na oku.
- Tak jesssst
- wysyczał Reptile i rozpłynął się w powietrzu.


- Panie prezydencie…
Prezydent gwałtownie odwrócił się mało nie upuszczając filiżanki, do której właśnie nalewał sobie herbaty.
- Kurwa, Eliot, chcesz nowych wyborów? Mało nie jebnąłem na zawał. Mówiłem ci, że nie lubię jak tak bezszelestnie chodzisz.
- Przepraszam panie prezydencie
- na oko czterdziestoletni mężczyzna w dobrze skrojonym garniturze nie wydawał się skruszony. - Doktor Eva Rubinstein już czeka.
- A… ta od kosmitów? Dawaj ją.
- Nie ta od kosmitów, zajmuje się fizyką wielowymiarową.
- Dobra dobra.
- prezydent zasiadł za biurkiem.
- Proszę wpuścić panią Rubenstein - Eliot skorzystał bez pytania z interkomu prezydenta.
Po chwili do pokoju weszła wysoka i szczupła brunetka. Włosy miała upięte w koczek. Ubrana była w białą koszulę i czarną spódnicę do kolan. Idąc poprawiła lekko przyciemniane okulary.
- Witam panią - prezydent wstał i podał jej rękę, po czym wskazał fotel i zaczekał aż usiądzie zakładając nogę na nogę, po czym sam usiadł. - Czym mogę służyć?
- Raczej na odwrót. - doktor Rubenstein uśmiechnęła się wyjmując z aktówki teczkę z oznaczeniem “ściśle tajne”. - Wiem, że nazywa mnie pan wariatką od kosmitów. Ale moje badania nie mają nic wspólnego z kosmosem. Proszę, tu ma pan twarde dowody - podała teczkę - To zapisy telemetryczne z akcji przeciwko handlarzom broni. Plus zeznania czwórki komandosów. To w połączeniu z obliczeniami jakie przeprowadziłam jednoznacznie wskazuje na obecność innych wymiarów sąsiadujących z naszym. Myślę, że w ciągu kilku tygodni uda mi się zbudować bramę.
W zapadłej ciszy było słychać tylko tykanie zabytkowego zegara.
- Rozumiem, że oczekuje pani dotacji… - zaczął prezydent.
- Nie tylko... - znowu poprawiła okulary kryjące oczy z pionowymi źrenicami.


Powrót do pracy bywa bolesny. Zwłaszcza, że oznacza wielogodzinne zeznania. Najwyraźniej dowodów było zbyt dużo, by ich zamknąć u czubków, ale za mało by coś oficjalnie przedsięwziąć. Rząd poszedł na kompromis. Uformowano komórkę z weteranów ostatniej misji, nie licząc czwórki uczestników turnieju dokoptowano do nich kilku komandosów, którzy dotarli na wyspę ale utknęli tam oraz paru techników, którzy obsługiwali sprzęt tamtej nocy. Najwyraźniej po to by nie rozeszły się plotki.
Pierwszym zadaniem było potwierdzenie rozpadu Czarnych Smoków. W ciągu kilku dni po powrocie, z różnych źródeł dotarły informacje, że ktoś ich wygryza z interesu. I nie była to brutalna wojna, ale czyste punktowe uderzenia. Zbyt czyste jak na Lin Kuei, które lubowało się w dawaniu lekcji. Jakby ktoś znał dokładne namiary ich agentów i usuwał to co zbędne pozostawiając całą resztę nienaruszoną.


Hong Kong, 20:11, Tajna kwatera Sił Specjalnych (pokój hotelowy Jaxa)

- Poznajcie się, Rafael dołączy do nas. Liu Kang polecił go. - Powiedział Jax - John, będzie pracował z tobą, aż się wdroży. Tong, dla ciebie mam inne zadanie. Będziesz robił za silnorękiego dla naszych techników. Muszą się podłączyć do sieci w… - spojrzał na Rafała - … Martin wprowadzi cię potem w sprawę.
Jax wstał i stanął przy oknie ostrożnie wyglądając. W zasadzie był to odruch, bo nie ukrywali się. Przynajmniej oficjalnie.
- John i Raf. Zinflitrujecie klub. Prowadzi go niejaki Enzo. A ów Enzo najwyraźniej czuje że coś się święci, bo nie opuszcza klubu od jakiegoś czasu. Zakładam, że nie uda się wam uzyskać oficjalnej audiencji, ale liczę, że opóźnicie rozpierduchę jak bardzo się da. Oficjalnie nie mamy na niego żadnych kwitów, musi chcieć sam współpracować. Dziwnym trafem - skrzywił się - i my i Czarny Smok mamy ten sam cel. Znaleźć zabójców.
Sonya siedząca do tej pory cicho dodała:
- To raczej, nie Lin Kuei. Oni zazwyczaj uderzają wyżej, a teraz idą w drzazgi niższe struktury. Nowi gracze przejmują tereny, dostawców i kontrahentów. Ci z kontrahentów, którzy byli lojalni wobec czarnego Smoka podzielili los swoich sojuszników. Być może, ale brak nam dowodów, że to Czerwony Smok. Z plotek mamy tylko informacje, że napastnicy byli doskonale wyszkoleni. I to w zasadzie wszystko, wciąż zbieramy dane. Może wam się uda pogadać z Enzo i naświetlicie bardziej temat.


Hong Kong, 21:37
John i Raf stanęli pod klubem bez szyldu. Tylko dla wtajemniczonych. Status ich wtajemniczenia był dość śliski. Wiedzieli co trzeba, ale nie dlatego, że ktoś ich tam zaprosił. Znali dzisiejsze hasło. Wszystko powinno pójść dobrze. Zadanie było proste, dopaść Enzo, miejscowego agenta Czarnego Smoka, zanim podzieli los pozostałych. Co się mogło spieprzyć?
 
Mike jest offline  
Stary 12-01-2018, 13:47   #2
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Hongkong nocą



Czcigodny starzec w tradycyjnej chińskiej sukmanie, chroniący się przed deszczem bambusową parasolką, dreptał w deszczu ulicą Potrójnie Błogosławioną. Ta trasa wiodła prosto do oświetlonych lampami gazowymi drzwi prowadzacych do ekskluzywnego prywatnego klubu. Wejście nie było strzeżone, przynajmniej pozornie. Jedynym znakiem, że ktoś czuwał nad bezpieczeństwem tej miejscówki był umieszczony na wysokości oczu judasz.
Starzec dotarł do wrót. Schroniwszy się pod prostylem złożył parasolkę i zapukał trzykrotnie. Czekał cierpliwie dopóki wrota nie uchyliły się. Może i coś mówił, odległość i deszcz skutecznie utrudniały podsłuchiwanie.
Nie szkodzi.
W zaułku naprzeciw klubu chroniło się przed deszczem i ludzkim wzrokiem dwóch mężczyzn.
Jeden z nich, czarnoskóry i proporcjonalnie zbudowany, prezentował otoczeniu spokój i obojętność. Jego twarz i mowa ciała zdradzały tylko tyle ile mężczyzna zdecydował się ujawnić. Czyli, w tej chwili, niewiele. Innymi słowy, wskaźnik jego emocji mieścił się w spokojnym szarym szumie komunikacji pozawerbalnej.
Twardziel. Profesjonalista. Macho.
Drugi z mężczyzn opierał się wygodnie o ścianę budynku naprzeciw towarzysza. Krótkie ciemne włosy i elegancko przycięta broda lśniły od deszczu. Ubrany po roboczemu, w proste spodnie i bawełnianą bluzę z kapturem, w wygodnych skórzanych butach, nie wyróżniał się w tłumie. Prawie bo w jego postawie było coś zwracającego uwagę i zwracało by nawet w grupie.
Z czego on sam raczej nie zdawał sobie sprawy.
Inna sprawa, że w postawie ich obu było coś niecodziennego, co odróżniało ich od przeciętnych mężczyzn. Coś, może piętno przemocy na twardych twarzach, gotowość do zadawania gwałtu. Obaj, pozornie rozluźnieni i spokojni, uważnemu oku zdradzali gotowość do działania, przypominali napięte cięciwy łuków gotowe do wypuszczenia strzały.
Deszcz wzmógł się, intensywnie wymywając strumyczki brudu z kocich łbów okolicznych uliczek. Mdłe światło gazowych latarni rozmyło się jeszcze bardziej. Stłumione odległością buczenie syren kutrów rybackich w jakiś przewrotny sposób uspokajało i drażniło jednocześnie.
Teraz.
- To tutaj - mężczyzna w bluzie odezwał się po raz pierwszy. Głos jego miał barwę i tembr zawodowego mówcy. Przeciągał słowa, sycił się nimi, bez przerwy balansując na krawędzi śmiechu.
- No dobra - mężczyzna odsunął się od ściany - Pamiętasz hasło, John? Mogę ci mówić John, co? - łypnął chytrze okiem - Znałem kiedyś jednego Johna. Był szpetny jak diabli. Masz powodzenie u pań? - brodacz uśmiechnął się z zaskakującą życzliwością - Nie żeby mnie to jakoś szczególnie interesowało. Więc, John, co robimy?
W oczekiwaniu na odpowiedź brodacz sięgnął pod bluzę wydobywając nowiutkiego, miniaturowego Nikona. Niczym snajper mężczyzna mierzył krótko we wrota do klubu. Rozległ się cichy trzask. Brodacz schował aparat.
- Co robimy?
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 15-01-2018 o 13:07.
Jaśmin jest offline  
Stary 19-01-2018, 11:08   #3
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Ucieczka z tajemniczej wyspy przebiegła sprawnie, i gdy John wracał myślami nadal miał to surrealistyczne wrażenie ulotności, eteryczności całego turnieju. Nie znaleźli księżniczki i jej cycastej strażniczki, ale mężczyzna nie poddał się. Będąc w centrali wykorzystał znajomości i odebrał kilka długów wdzięczności by zapuścić prostego robaka szukającego internet w poszukiwaniu wzmianek o dwóch dziwnych kobietach. Oprócz tego, w przerwach pomiędzy raportami, a przesłuchaniami, Doe udało się przeanalizować miksturę, jaką otrzymał od Quan Chi - wynik był niejednoznaczny. To jakiś rodzaj wirusa, ale szczegółów nie udało się ustalić. Wiadomo było, że spec służby nie byłyby wstanie stworzyć czegoś takiego, co samo w sobie sprawiło, że kropelki zimnego potu spływały po czarnych plecach szpiega. Jak oni są w stanie dokonywać takich sztuczek, skoro nie mają nawet bieżącej wody?

Na szczęście John nie miał zbyt dużo czasu na zastanawianie się, gdyż po zdaniu raportów został wysłany do Chin z kolejną misją. Jako osoba, która była świadkiem zdarzeń z wyspy, miał nawiązać współpracę z mnichami. Znając osobiście Liu Kanga było to dość proste - pierwsza bariera kontaktu była przełamana, reszta była w jego rękach.
Cały lot spędził na porządkowaniu notatek o turnieju, Goro, Raydenie i innych bohaterach walk. Wyglądało na to, że informacje są starsze niż przypuszczał, sięgają bowiem tradycji starożytnych.

Nawet stojąc na placu klasztornym, ćwicząc z mnichami pod okiem instruktorów, John czuł, że stoi w rozkroku. Jego całe doświadczenie życiowe z jednej strony, wydarzenia ostatniego tygodnia z drugiej. Do tego dochodziła frustracja związana ze sparringami. Dopiero Liu Kang był w stanie zaprowadzić spokój w duszy Doe. Żeby móc czerpać świadomie ze swojego ki, trzeba zaakceptować siebie. Nie próbować powielać technik kung-fu, jeśli swoim stylem jest brudna gra i cios w krocze. Ki obecne jest również w tym, czym mnisi gardzą, jeśli wojownik jest prawdziwy.

Gdy opuszczał klasztor na wezwanie Jaxa, John był w stanie wyczuć swoje ki i wygenerować pojedyncze "pasma cienia" jakby to określił. Czuł, że był silniejszy wewnętrznie. Nie przez sam trening, ale rozmowy i ułożenie sobie wszystkiego w głowie.


Nowy nabytek, którego Jax przedstawił jako Rafała sprawiał dobre wrażenie, dopóki nie pojawił się przed ekskluzywnym klubem ubrany jak pierwszy lepszy dres. John po raz kolejny zlustrował go krytycznie. Sam ubrany był w elegancki czarny golf, na który nałożył idealnie skrojony ciemno granatowy garnitur z jasno-niebieskimi obszywkami i guzikami z barwionej masy perłowej. Czarne buty wylakierowane na błysk były bardzo wygodne i w przeciwieństwie do normalnych, wyciszone i wzmocnione, idealne do pościgów i kopanin.

Różnili się znacznie i John zastanawiał się, co ten Rafał myśli? W jaki sposób chce się dostać do środka?
- Lepiej będzie jeśli wejdziemy oddzielnie. Razem będziemy wzbudzać zbyt dużo uwagi - rzucił niby w powietrze przyglądając się kolejce gości wchodzących do klubu. Było to jedno proste zdanie, ale przekazywało wiele treści. Z jednej strony upomnienie o niestosownym stroju towarzysza, ale z drugiej prosty plan rekonesansu miejsca, gdzie każdy może zdobyć coś innego, ciekawego. John chciał też przekazać ostrzeżenie młodszemu stażem koledze, że są na misji i jeśli spalą swoją legendę, mogą nie wyjść z klubu w jednym kawałku. Nie było w tym krytycyzmu, czy wyższości, ale proste stwierdzenie faktu. Gdyby Doe był bardziej wygadany zapewne omówiłby to wszystko w szczegółach układając plan. John nie należał jednak do osób, które lubią mówić dwa słowa, gdy wystarczy jedno.

Rozłożył luksusowy czarny parasol i ruszył w kierunku klubu. Miał nadzieję, że wywiad spisał się na medal.

 
psionik jest offline  
Stary 19-01-2018, 15:55   #4
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
John podszedł pewnie do drzwi. Wiedział, że kolejka jest lipna i prowadzi do legalnego klubu. Dwie stówki wciśnięte ochroniarzowi i hasło i już jest w środku. Tam na dyskretny znak, przejął go kolejny ochroniarz. W małym pokoiku obok wyciągnął rękę, po zaproszenie, które ma prawo wydawać tylko kilkanascie osób.
Podając je, John zastanowił się jak Jax je zdobył. Ochroniarz uważnie zlustrował zaproszenie.
- Witamy w klubie, wejściówka tysiąc dolarów.
Nie było to zaskoczeniem dla Johna, bez słowa wyjął pieniądze i zapłacił.
- Miłego wieczoru - ochroniarz otworzył drzwi prowadzące do ciemnego korytarza.
Korytarz z każdym krokiem stawał się coraz mroczniejszy i głośniejszy. Na jego końcu znajdowały się drzwi.

Rafał odczekał stosowną chwilę i także ruszył. Wciśnięte dwie stówy i hasło zapewniły mu wjazd. Kolejny ochroniarz zlustrował go z góry na dół, zatrzymując się na dłużej przy butach, po czym wyciągnął dłoń po zaproszenie. Wziął je i sprawdził. Strata tysiaczka, nawet służbowego zabolała Rafa.
- Miłego wieczoru - ochroniarz otworzył drzwi prowadzące do ciemnego korytarza.
Korytarz z każdym krokiem stawał się coraz mroczniejszy i głośniejszy. Na jego końcu znajdowały się drzwi.


W środku nie było białego światła, dominowała czerwień, gdzieniegdzie ultrafiolet i błękit. Ale nawet tam gdzie zaległy cienie dało się zauważyć lekką poświatę. Nad całym pomieszczeniem wisiała gęsta chmura dymu papierosowego zniekształcając odległości.

John stał na czymś w rodzaju balkonu wiszącego nad parkietem. Muzyka dudniała, basowe beaty czuć było w dole brzucha. Światła cięły zadymione powietrze ukazując na chwilę spocone ciała tancerzy w dole.
Kątem oka widział wchodzącego właśnie Rafa.
W około baru przy parkiecie rozstawiono kilkanaście okupowanych stolików przez różnorodnie ubranych ludzi. Od matriksowych płaszczy po kreacje z taśmy izolacyjnej.
Sufit znajdował się jakieś dziesięć metrów nad podłogą. Zwisało z niego kilka klatek z prężącymi się lubieżnie dziewczynami i chłopakami.

Przy ścianach były platformy, gdzie dało się usiąść i obserwować tłum na dole mając deko prywatności. Dało się tam wejść schodami albo po mostkach łączących większość platform. Na większości zamiast krzeseł i stolików były wygodne kanapy, choć niektóre zawierały bardziej ekskluzywne wyposażenie. A to wielka krata do której przywiązany był jakiś ociekający krwią facet chłostany przez typa w skórzanej masce, a to rura wokół której wiły się trzy dziewczyny oglądane przez grupę facetów rozpartych na kanapach.
Wszędzie gdzie dało się coś zobaczyć robiono coś za co gdzie indziej posadzono by delikwenta w ekspresowym tempie. Przy stoliku koło baru dwie laski wciągały kreskę nie krępując się ludźmi wokoło. Kawałek dalej John wypatrzył śmietnik ze znaczkiem biohazard, nie trzeba było być geniuszem by domyślić się że trafiały tam zużyte strzykawki.

Gości chłostano biczami i pejczami. Innych krępowano sznurami w wymyślny sposób albo bardziej prozaicznie skuwano kajdankami. Wszędzie widać było piercingi i tatuaże. Od czasu do czasu ponad muzykę wybijały się wrzaski i krzyki: agonii, ekstazy, radości albo wściekłości.

Światła bezustannie się zmieniały i przesuwały, każdemu beatowi muzyki towarzyszyło kilkanaście nowych, zamrożonych w czasie obrazów sybaryckiego zatracenia. Muzyka, światło, pot, dym, sex, alkohol, narkotyki… wszystko to łączyło się w wilgotne pragnienia, które tylko tu mogły zostać zaspokojone.

Spojrzenie zawodowca z trudem wyłuskało z tłumu paru ochroniarzy. Wtapiali się idealnie, ociekający mięśniami ubrani w uprzęże nabijane ćwiekami. W przeciwieństwie jednak do ubiorów gości, te zapewniały ochronę witalnych części ciała.
 
Mike jest offline  
Stary 21-01-2018, 14:20   #5
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Tysiąc dolarów za wstęp. Borze Szumiący. Lepiej żeby ta impreza miała udany finał. Innymi słowy lepiej żeby artykuł ociekał zajebistością. Bo inaczej capo Rafy powiesi go za jaja na najwyższym piętrze Domu Kultury.
Ta niewesoła perspektywa nie zmieniała faktu, że dziennikarz w duchu uśmiechał się złośliwie. Artykuł BĘDZIE dobry. A mina Wojtka gdy ten dostanie rachunek za wycieczkę do Hongkongu będzie warta grzechu.
Potok myśli przerwał cichy skrzyp otwieranych drzwi. Ochroniarz odsunął się wykonując zapraszający gest. Przytłumiony do tej pory hałas uderzył w Rafę jak młot. Dziennikarz odetchnął głębiej i śmiało wkroczył do królestwa rozpusty. Albo Edenu. Zależy jak patrzeć.
W jednej chwili Krzeszewski z myślącej świadomej jednostki został zredukowany do odbiornika sygnałów płynących do narządów zmysłów.
Wzrok. Migoczące światła, odzywające się bólem w źrenicach i skroniach. Klubowa scena wypełniona dziesiątkami, setkami rozbawionych, podpitych, oszołomionych gości. Niczym pęknięty witraż, prezentujący się w odseparowanych od siebie szczegółach, niemożliwy do ogarnięcia w całości. Pojedyńcze sceny, niczym kawałki niedopasowanego puzzla.
Słuch. Hałaśliwa muzyka, trance, elektro, techno, odzywająca się w trzewiach, pulsująca niczym bicie gigantycznego serca. Śmiech. Rozbawione, wściekłe, lubieżne pokrzykiwania.
Węch. Wszechobecny zapach potu, perfum i dymu tytoniowego snującego się ponad tłumem jak oddech smoka. Rafa skrzywił się niechętnie. Cztery lata temu rzucił palenie. I dobrze bo te papierosy z czarnego tytoniu są zabójcze.
Dotyk. Gdy tylko Rafał zszedł z platformy wejściowej i wmieszał się w tłum także ten zmysł dostał swoją porcję bodźców.
Ścisk. Pęd. Pot. Aura towarzysząca zebranemu na niewielkiej przestrzeni ludzkiemu tłumowi oddającemu się zaspokajaniu swoich, czasem wyjątkowo perwersyjnych, potrzeb.
I wreszcie szósty zmysł, ten najbardziej pierwotny. Starszy niż pięć podstawowych zmysłów, który towarzyszył człowiekowi nim ten wyszedł z wody Praoceanu na ląd. Dar Boga dla niektórych homo sapiens.
Rafał otworzył umysł. Tylko po to by go zaraz zamknąć. Nic nie mógł poradzić, że myśli i emocje niektórych gości były odrażające.
Choć niektóre były całkiem interesujące.
Do diabła z tym.
Odzyskawszy panowanie nad sobą, ponownie wchodząc w swoją skórę, dziennikarz zaczął się przepychać w kierunku baru. Niczym pojedynczy elektron w chmurze cząsteczek kierował się krętą drogą do celu.
Ktoś wrzasnął mu prosto w ucho. Czyjaś ręka wepchnęła mu ręce kufel piwa, spocona, bydlęco wykrzywiona gęba wrzeszczała niezrozumiale. Rafa uprzejmie pociągnął łyk chmielowego nektaru (w rzeczy samej bardzo dobrego) i oddał kufel zaśmiawszy się szczerze. Wmieszał się w tłum, stał się jego częścią.
Do baru, facet.
Nim dotarł do celu musiał jeszcze uprzejmie odrzucić zaloty bardzo pijanej kobiety mającej zbyt wiele odsłoniętego ciała i za mało ubrania. Chwilę później równie uprzejmie i z lekkim współczuciem odrzucił karesy nieśmiałego młodego mężczyzny. Był on równie pijany co kobieta, ale Rafał zdawał sobie sprawę, że propozycja młodzieńca płynęła z wielkiej rozpaczy i nieszczęścia.
Starając się uniknąć stratowania dziennikarz przebijał się do baru. Nagle w tłumie zawrzało. Jakiś mężczyzna brutalnie popchnął drugiego, ten nie pozostał mu dłużny. W ułamku sekundy błysnął nóż.
I to jaki. Sprężynowiec, o ostrzu długim na dobre piętnaście centymetrów. Taki, którym można otworzyć brzuch jednym cięciem.



Mężczyźni zwarli się. I zaraz rozdzielili. Jeden, ten z nożem, zachwiał się, ale utrzymał na nogach. Ten drugi zaś zgiął się w pół po czym osunął na podłogę przyciskając dłoń do boku. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Ruchy obu walczących niewiele się różniły od wydumanych figur tanecznych.
Nikt nie zwrócił na to uwagi.
Prawie nikt.
Rafa w jednej chwili dostrzegł dwóch mężczyzn w ćwiekowanych strojach przebijających się zdecydowanie do źródła kłopotów. Momencik później dziennikarz dostrzegł też trzeciego. Ochroniarze. Bez wątpienia profesjonaliści. Nożownik będzie miał szczęście jeśli tylko zbierze po mordzie i wyleci za drzwi ze śladem obcasa na tyłku. Raczej wątpliwe by władze klubu wezwały stróżów prawa, ale raczej awanturnik dostanie okresowego bana za złamanie niepisanych praw miejscówki. Albo nawet bana permanentnego.
Krzeszewski stracił zainteresowanie. Co prawda chętnie zrobiłby zdjęcie, ale z doświadczenia wiedział, że lepiej nie robić tego w tłumie. A zwłaszcza w półlegalnym klubie. Z pewnością ktoś zauważy aparat i zapłonie świętym gniewem. Kij wam w oko, krytycy wolnych mediów.
Chwilowo zajęty myślami dziennikarz na chwilę stracił koncentrację. I oczywiście musiał na kogoś wpaść. Niby nic dziwnego w tłumie, ale...
Naprzeciw Krzeszewskiego stał kurduplowaty biały skin. Skóra, tatuaże, kolczyki, ćwieki, glany. Imidż pozornie nie odróżniał go od bywalców klubu, ale Krzeszewski momentalnie wyczuł, że ten mężczyzna różni się od stałych bywalców tak jak wilk odróżnia się od psów. Nieproporcjonalne oczy skina w twardej, brzydkiej, spoconej twarzy wpiły się w oczy dziennikarza. Usta poruszyły się, coś mówił...
Krzeszewski odruchowo uniósł dłonie w popularnym kosmopolitycznym geście pokoju. Uśmiechnął się przepraszająco. Skin obserwował go przez chwilę wyzywająco po czym splunął na podłogę między nimi i oddalił się pogardliwie.
Rafał nie mógł się powstrzymać. Na chwilę otworzył umysł, wysłał sondę dotykając umysłu oddalającego się mężczyzny. I natychmiast się cofnął. Bo to było tak jakby wsadził głowę w świeżo rozkopaną mogiłę.
Morderca zniknął w tłumie. Rafał otarł pot z czoła lekko drżącą dłonią. Ale mu się trafiło.
W innej sytuacji pchany ciekawością dziennikarz poszedł by za klientem. Ale teraz miał ważniejsze rzeczy do roboty.
W końcu udało mu się dopchnąć do baru. Minął dwie roześmiane kobiety w letnich sukienkach, równie nie na miejscu co odziany w dres dziennikarz. Usiadł na wysokim stołku obok typa w skórzanej masce. Na jego nagim ramieniu lśnił barwny wojskowy tatuaż.
Krzeszewski usiadł wygodniej zbierając do kupy nadszarpnięte nerwy. Barman, chudy, półnagi, wąsaty azjata, obrzucił klienta pytającym spojrzeniem.
- Bushmills!
Chwilę później przed dziennikarzem wylądowała wysoka szklanka z whisky. Krzeszewski pociągnął łyk. Niech Bóg błogosławi Irlandię. W tej chwili Rafał był gotów się założyć, że tylko z powodu whisky Irlandczycy nie stworzyli imperium.
Odstawiając półpełną szklankę Rafa nachylił się do barmana. Błogosławiąc w duchu swój talent do języków zaczął od razu po chińsku.
- Szukam Enzo. Właściciela.
Chińczyk spojrzał mu w oczy. Po czym wzruszył ramionami.
- Nie znam.
- Szukam Enzo - powtórzył z naciskiem dziennikarz - Wiem, że tu jest. Zastanów się nim odpowiesz, rozumiesz?
Mówiąc to otworzył umysł i serce. Jego empatia i telepatia miały niniejszym zarobić na swe utrzymanie...
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 21-01-2018 o 14:25.
Jaśmin jest offline  
Stary 22-01-2018, 18:30   #6
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Z poziomu swojego balkonu John miał doskonały punkt obserwacyjny na cały niemal klub. Oczywiście wiele zakamarków poukrywanych było, by dostarczyć klientom odrobinę prywatności, tym niemniej gro klubu był na wyciągnięcie ręki. Nie ulegało wątpliwości, że jeśli Endo faktycznie siedział w klubie, raczej nie przebywał na otwartej przestrzeni. John obserwował przez chwilę bywalców starając się zapamiętać układ miejsca, jak i zachowanie ochroniarzy.

Jeszcze raz przywołał w pamięci instrukcje zastanawiając się w którym momencie dał się wrobić w tę dziwaczną misję, jednak nie trwało to długo. Widział Rafała schodzącego na dół i co by nie mówić musiał upewnić się, że obaj wyjdą z klubu cało. Ruszył w dół schodów szybko przeskakują po stopniach. Mijał przedziwne postacie, zarówno eleganckie, ekscentryczne, orientalne piękności, jak i garbatych kulfoniastych punków w skórach. Nikt go nie zaczepiał, jakby przemykający w półcieniu mężczyzna był niewidoczny. Parter był jednak trudniejszy i parę razy Raf zniknął mu z oczu, jednak kierunek jaki obrał jasno wskazywał na bar.

Po drodze, John minął jeszcze ochroniarzy nadstawiając ucha - być może uda się dowiedzieć czegoś ciekawego.

Widząc, że mężczyzna zagaduje Azjatę za barem, John zamówił taliskera rozglądając się wokoło. Pośród wielu dziwaków, spostrzegł elegancką euroazjatkę, która wydawała się dość znudzona. To nietypowe jak na to miejsce, co momentalnie zwróciło uwagę agenta. Spojrzał jeszcze na Krzeszewskiego by sprawdzić co się dzieje, po czym dyskretnie zlustrował kobietę. Często czarny smok nosił charakterystyczne tatuaże, więc był to pierwszy punkt, który warto sprawdzić. Nie planował jednak podbijać dopóki nie zobaczy czego dowiedział się Raf.


 
psionik jest offline  
Stary 23-01-2018, 00:28   #7
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Raf
- Mówiłem, nie znam gościa - odparł barman. Rozum i serce podpowedziały Rafowi, że facet nie kłamie. Jedyna osoba, która przemknęła mu przez myśl była managerka klubu Marita, która przyjęła go do roboty dwa dni temu. Na gwałt potrzebowali barmana, w zasadzie całej zmiany barmańskiej. Więcej nie dało się wycisnąć. Rozproszył go zamówieniem kolejny gość.
John
Jedyne co usłyszał John mijając ochroniarzy, w hałasie jaki panował w klubie to coś, że pierwszy raz widzą tak pojebana imprezę.
Gdy zamówił whisky i sięgnął po pieniądze prawie usłyszał głos Jaxa marudzący na temat wydatków operacyjnych. Normalnie za tą cenę mógłby się urżnąć do nieprzytomności.

Zauważona euoazjatka nie miała widocznych tatuaży. Jeśli były to ukryte i John nie miał nic przeciw poszukiwaniu ich. Oprócz znudzenia kobieta wyróżniała się czymś jeszcze, przestrzenią wokół siebie. Sam czuł przypadkowe potrącenia i otarcia. A ona cieszyła się wolną przestrzenią całego metra kwadratowego.
 
Mike jest offline  
Stary 25-01-2018, 16:26   #8
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Trzeba wiedzieć kiedy należy spasować.
Czy to wina Rafy, że tego nie wiedział?
Niemniej, czasem to właśnie natarczywi dziennikarze osiągają swój cel.
Rafał poczekał aż barman obsłuży kolejnego klienta. Raz jeszcze przyciągnął jego uwagę.
- Mały Single Malt!
Płacąc wyłożył cenę trzykrotnie większa niż należało. Uśmiechnął się do barmana.
- A Marita...znaczy się, Pani Manager...gdzie ją można dzisiaj znaleźć?
Azjata zręcznym ruchem, iście godnym sztukmistrza, zgarnął pieniądze z lady. Nachylił się do ucha dziennikarza.
Coś cicho mówił.
- Dzięki. Daj mi jeszcze dzbanek dobrego piwa.
Z dzbankiem w ręku Krzeszewski podszedł do przyuważonego wcześniej Johna. Murzyn...Afroamerykanin...od czasu do czasu maczał usta w szklance obserwując, chyba, śliczną Euro Azjatkę parę metrów dalej. W chwili gdy Rafa i John stanęli obok siebie, kobieta, wyraźnie zamyślona, przeczesała dłonią długie ciemne włosy, założyła nogę na nogę. Obaj mężczyźni odruchowo spojrzeli niżej.
Ale uwagę Rafy przyciągnęła nie tylko uroda kobiety. Także to, że cieszyła się niewymuszoną samotnością.
Wolną ręką Krzeszewski klepnął Johna w plecy. Nachylił się do jego ucha.
- Chyba coś mam. Tak dokładniej to spotkanie za jakieś pół godziny. Z managerką klubu. Jeśli ktoś coś wie to ona. A póki co to usłyszałem przed chwilą cos ciekawego i chyba te pół godziny spędzę bardziej pracowicie - pociągnął mały łyk piwa z dzbanka wskazując kobietę spojrzeniem - Wpadła ci w oko? Zagadaj do niej. Nawet jak nic się nie dowiesz to przynajmniej spędzisz miło trochę czasu. A ja idę do pracy - raz jeszcze klepnął Johna w plecy i podryfował w kierunku jednej z kanap stojących w prywatnej strefie klubu.
Koncentracja, facet. Bądź cwany. Bądź uroczy.
Lokacja zawierała trzy wygodne czerwone kanapy ustawione w pozbawiony jednego boku kwadrat, otaczające wygodny stolik. Na stoliku stała butelka Johny Walkera, wokół unosił się fetor palonych papierosów.
Wokół stolika siedziało trzech mężczyzn, trzech Azjatów, prezentujących się dość normalnie, przynajmniej na tle pozostałych gości. Obcisłe koszule bez rękawów. Spodnie khaki. Wygodne mokasyny.
I widoczne spod koszul fragmenty tatuaży. Tu smok zionący ogniem. Tu prężący mięśnie w skoku tygrys. Tu dwie kurtyzany w barwnych sukniach. Rybacy ciągnący w mozole sieć pełną połowu.
Mężczyźni rozmawiali paląc i pijąc. A dokładniej, dwaj z nich słuchali trzeciego, z pozoru najstarszego. Co jakiś czas wtrącali uwagi, parskali śmiechem.
Gdy dziennikarz stanął obok stolika rozmowa na chwilę zamarła. Mężczyźni podnieśli skośne podpuchnięte oczy o czujnym wyrazie.
- Przepraszam, że przeszkodziłem - Rafał mówił wyraźnie i po chińsku - Ale temat rozmowy panów tak interesujący, że nie mogłem przejść obojętnie. Pozwolą panowie, że się dosiądę?
Azjaci spojrzeli po sobie.
- Siadaj - najstarszy z trójcy skinął po chwili trójpalczastą dłonią - Czy w tym dzbanku jest piwo?
- Jasne.
- Ale nie jesteś Amerykaninem? - Tygrys po lewej spojrzał uważnie.
- Ja? A słyszeliście Amerykanina, który mówiłby po chińsku? Nie. Ja jestem Polakiem. Z Polski. Wiecie. Białe niedźwiedzie - Krzeszewski uśmiechnął się niedbale.
- Dobra, dobra. Przysuń sobie krzesło. Jestem Tung Rekini Ząb - najstarszy po chwili wziął na siebie przywilej przedstawienia kompanii - To jest Chung Złoty Ząb - Tygrys skinął głową - A to Tsun Trzy Klątwy. Ty jesteś...?
- Rafael. Pozwólcie, że poleję...
- Ale nie naplułeś do tego piwa, co? - Tsun zmierzył dziennikarza podejrzliwym spojrzeniem.
- A skąd! - Rafa na dowód pociągnął solidny łyk - Wypijmy. Za nową znajomość!
Wychylili.
Podjęli rozmowę. Empatia Rafy pracowała na całego. Może z tego, a może jakiegoś innego powodu, wystarczył kwadrans by puściły lody. Teraz Rafael był już swój.
Dziennikarz bardzo uważał by nie zadawać za dużo pytań. Ale zręcznie kierował rozmowę na tor, który już wcześnie, gdy przechodził, zwrócił jego uwagę.
Nie trzeba było wiele czasu by Historia Wieczoru wypłynęła znowu. Tung Rekini Ząb gestykulując szklanką opowiadał, a trzech słuchaczy wsłuchiwało się w każde jego słowo.
-...Kao Białe Oko! Tak się nazywał! I jego dwaj kompani z Tajwanu o trudnych nazwiskach! Nim zrobili ten numer przez pełne pół roku ćwiczyli codziennie każdy szczegół. I wczoraj wieczorem dokonali wielkiego dzieła! Gdy nadszedł zmierzch wyciągnęli z ukrycia wojskowe lotnie, Nightwingi. I, gdy Bogowie odwrócili wzrok, razem poszybowali w kierunku stojącego na redzie amerykańskiego lotniskowca - Tung przerwał by pociągnąć solidny łyk piwa i zaraz kontynuował - Nadlecieli ze wschodu, poniżej radarów. A trzeba wam wiedzieć, że tego wieczora większość załogi zeszła do miasta się zabawić. Kao i jego kompani wiedzieli o tym. Nadlecieli ze wschodu jak wiatr, jak cholerni japońscy kamikadze, wylądowali na pokładzie. Pewnie moglibyście powiedzieć: "A gdzie, dew neh loh moh, była wachta?" Ano była, ale Kao i jego chłopcy nie na darmo przez pół roku wylewali pot. Razem cichutko obezwładnili wachtowych i, nim ktoś się połapał, wsiedli do myśliwców na pokładzie. I odpalili silniki! Nim ktoś się połapał trzy myśliwce, każdy warty miliony dolarów, były już daleko! Jak znam Kao już są na Kubie! Bo też o to chłopakom chodziło! Opylą towar Kubańczykom albo na Tajwanie i z kieszeniami ciężkimi od forsy pojadą na długie wakacje..! A Amerykanie...!
Tung, w miarę jak opowiadał, coraz większe miał problemy z zachowaniem powagi. Trójka jego słuchaczy nie musiała tak nad sobą panować. Rozbawieni mężczyźni kwiczeli ze śmiechu jak prosięta. Rafał również. Może to wpływ alkoholu. A może szerokie gesty Tunga, który opowiadał jak stary bajarz.
-...a Amerykanie mają teraz cholerny problem! Przyznać się do wszystkiego czy nabrać moczu w usta! Nie wyobrażacie sobie co się tam teraz dzieje...!
Rozmowa toczyła się nadal, coraz bardziej energiczna w miarę jak ubywało alkoholu. Czwórka rozmówców rechotała szczerze klepiąc się po plecach jak stado kumpli na meczu.
Gdy Rafa sprawdził czas było już po północy. Innymi słowy nadszedł czas by się wybrać w gościnę do pewnej damy trzymającej klub twardą ręką. Rafa pogadał jeszcze chwilę po czym, bezbłędnie wyczuwając moment, uniósł kufel.
- Panowie! Toast! Za Kao Białe Oko! Mężczyznę jakich mało! I jego kompanów! Toast! Zdrowie! I niech im bogowie będą przychylni gdziekolwiek polecieli! Toast!
- Toast! - ryknęła kompania. Każdy pociągnął uczciwy łyk.
- A teraz - Rafa zniżył konfidencjonalnie głos - muszę was opuścić. Umówiłem się z kobietą i lepiej żeby nie musiała na mnie czekać! - z dobrodusznym uśmiechem wysłuchał pogodnych sprośności kompanów od kielicha - Hehehe, dzięki! Bawcie się dobrze...!

*****

Odchodząc od stolika, zostawiając za sobą podchmielonych kompanów, Krzeszewski czuł jak wiruje mu w głowie. Za dużo tego.
Czym prędzej sięgnął do kieszeni bluzy dobywając pastylkę trzeźwiącą, którą połknął bez popijania. Po czym poczekał kilka minut aż substancja zneutralizuje związki alkoholu krążące mu we krwi.
Gdy sensacje ustały dziennikarz poprawił bluzę, przeczesał palcami brodę, ubrał swój najlepszy uśmiech i skierował się w głąb klubu. Do pomieszczeń biurowych.
Jak należało się spodziewać, przed wejściem czuwał ochroniarz. Ubrany trochę inaczej niż jego koledzy na sali, w elegancki garnitur, białą koszulę, krawat i spodnie w kancik. I buty, podobne do obuwia Rafała.
Mężczyzna zmierzył klienta spojrzeniem zza ciemnych okularów.
- Tak?
- Do pani Marity - Krzeszewski zaprezentował uśmiech numer jeden - Rafael, znajomy pana Enzo. W pilnej sprawie.
Ochroniarz zmierzył go spojrzeniem. Po czym wzruszył ramionami i zapukał do drzwi.
Pozostało czekać. I mieć nadzieję.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 27-01-2018, 21:31   #9
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
- Wpadła ci w oko? Zagadaj do niej. Nawet jak nic się nie dowiesz to przynajmniej spędzisz miło trochę czasu. - John przewrócił oczami słysząc słowa partnera
- Nie młokosie, jestem w pracy. Spójrz na nią. Gdyby nie dziewczyny, to przy barze nie byłoby gdzie palca włożyć, a ona ma wokół siebie przestrzeń, jakby wytwarzała jakieś pole. Np. strachu - Doe opanował się i nie zbeształ dziennikarza choć jego głupkowaty komentarz w pierwszej chwili zagotował go. Na szczęście lata praktyki w zawodzie spowodowały, że rzadko tracił zimną krew.
Zamiast tego zaczepił barmana z pytaniem o kobietę. Podobizna Benjamina Frankilna szybko zmieniła właściciela i Doe wiedział już, że kobietę zwą "madame Tong". Dopił whiskey uśmiechając się z faktu, że może to daleka krewna Tonga, który teraz nosi paczki dla informatyków i westchnął, że nie ma go ze sobą. O wiele lepiej wyglądała współpraca z żółtkiem, niż z polakiem.
Ruszył się i zupełnie nie przejmując się pustą przestrzenią wokół niej pewnie naruszył jej zdawało się przestrzeń osobistą. Oparł się o blat baru i zamówił kolejnego taliskera ciesząc się, że może napić się dobrego trunku za pieniądze podatników. Spojrzał na dziewczynę czekając na zamówienie, jednak nie odezwał się.

- Nie szukam towarzystwa - powiedziała nawet nie oglądając dokładnie Johna.
- To dobrze, nie znajdziesz tu nikogo… odpowiedniego. - Odpowiedział John odwracając jedynie głowę w kierunku kobiety. Całe ciało jednak nadal tkwiło bokiem, jakby nie wykazywał większego zainteresowania.

- Potrzebuję pogadać z kimś zdecydowanie brzydszym od Ciebie, ale mającym więcej do powiedzenia o tym co się tu dzieje. Mamy wspólnych… znajomych

- Masz cały klub chętnych do rozmowy i nie tylko. Nie zawracaj mi głowy. Nawet nie wiesz kim jestem, nie wiesz kogo znam albo nie znam. - Odparła.

- Zatem coś nas jednak łączy - uśmiechnął się. Tym razem odwrócił się do niej, a potem oparł plecami o bar. Wskazał ręką trzymającą szklankę niedbale na sale mówiąc - Nie interesuje mnie cały klub, szczególnie nie ten motłoch szukający wrażeń ale jeden człowiek, który nie wychodzi stąd od tygodnia… Wydaje mi się, że wiesz o kim mówię? - Spojrzał jej w oczy. Szukał tych mikorgestów - drgnięcia powieki, rozszerzenie się źrenicy, lekkie ściągnięcie mięśni twarzy - czegokolwiek co pozwoliłoby stwierdzić, że trafił w punkt. I wydawało mu się, że dostrzegł
- Nie ma tu nikogo takiego, marnujesz czas.- Nie wykrył kłamstwa, ale dziewczyna zdecydowanie wiedziała o kogo chodzi.
- Niestety nie śpieszy mi się. Mogę poczekać aż go zabiją, albo możesz przekazać mu, żeby się ze mną spotkał. Pogadaj z nim, poczekam.
- spojrzał na nią - W końcu nawet Ty znajdziesz jakąś rozrywkę w tym miejscu, nawet jeśli w roli posłańca.
- Więc czekaj. To nie moja sprawa
- odparła najwyraźniej nie przejmując się groźba śmierci jednego z jej domniemanych znajomych.
- Jasne. - uśmiechnął się serdecznie - Miłego wieczoru madame Tong - powiedział odchodząc od baru. W ciemnościach klubu bardzo łatwo mógł po prostu zniknąć i obserwować kobietę z ukrycia. Zarzucił przynętę i pozostało teraz czekać.




 
psionik jest offline  
Stary 28-01-2018, 01:02   #10
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Raf
Po chwili ochroniarz wyszedł i skinął na niego.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, ucichły hałasy klubu odcięte niczym nożem.
- Jestem asystentką Marity, w czym możemy pomóc? - powiedziała ładna czarnowłosa dziewczyna, wskazując mu krzesło naprzeciw biurka. - Coś do picia? Kawa, herbata, woda?
Miała trochę krwi azjatyckiej.

John
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Dopiero potem lady Tong wyjęła komórkę i wybrała numer. Powiedziała kilka słów do telefonu i rozłączyła się. Nie dało się odczytać z ruchu warg co mówiła. Zbyt daleko i zbyt wielu ludzi kręciło się pomiędzy nią i Johnem. A potem wróciła do nicnierobienia.
 
Mike jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172