lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Szablą i Rogiem (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/17688-szabla-i-rogiem.html)

abishai 07-01-2018 15:59

Szablą i Rogiem
 
Krzysztof Potocki miał swoją siedzibę w Chełmie, tam też przyjmował petentów i zapraszał gości. W czasach pokoju urządzał też noworoczne przyjęcia, na które spraszał szlachtę z ziemi chełmskiej, by ich głosy zdobywać lub kupować. Obecnie sytuacja ta była trochę inna. Ciemne chmury zaszły nad Rzeczpospolitą i petenci przybywający do Potockiego przychodzili z poważniejszymi problemami niż najeżdżający sąsiad. A sam starosta chełmski spochmurniał ostatnio wyraźnie i zmarkotniał. Coś go gnębiło, ale dokładnie?
Tego nie wiedział nikt.
Dlatego też towarzystwo zebrane w sali jego pałacyku nie wiedziało, czemu zostali tu zaproszeni. Ot, jeno że to było ważne i dla ich Fortuny korzystne. Takoż i wielce mieszane towarzystwo się tu spotkało.


Oprócz szlachciców, była tu i szlachcianka, Ormianka oraz kozak. Towarzystwo nie było może zbyt liczne, ale niewątpliwie wyjątkowo barwne. Sytuację nieco komplikował fakt, iż prawie nikt tu nikogo nie znał. Czemuż więc właśnie z nimi chciała się widzieć tak znana persona?
Trudno było dociec i nie było czasu, gdyż sam jegomość Krzysztof Potocki wszedł wraz z towarzyszącą mu bladą na licu ochmistrzynią.

Była to osoba przy tuszy, dość posunięta w latach, ale nadal krzepka. Niski szlachcic z karabelą przy pasie rozejrzał się po zebranych. Krzysztof nie próbował kłuć w oczy bogactwem stroju, ale od jego persony emanowała pewność siebie i duma magnackiemu rodowi przynależna.
- Przyjaciele moi, bracia… mógłbym rzec nawet. Spotykamy się w ciekawych czasach i trudnych czas. Ludmiło…- tu zwrócił się do towarzyszącej mu kobiety, która to na stole postawiła jeździecką sakwę, brzęczącą od wypełniających ją monet.
- Mam ja, problem który dla was szansą być może, szansą na zyskanie faworów u mnie, szansą na zarobek szansą wręcz na…- zanim dokończył, do sali wkroczył kulawy szlachcic w którym niektórzy rozpoznali Jeremiego Podolskiego, podstarościego chełmskiego i formalną prawą rękę Krzysztofa.
- Co się stało? - rzekł lekko poirytowany Krzysztof, zły zapewne że mu przemowę przerwano.
- Wybaczcie żem przeszkodził, ale Ezekiel przybył i rwetes robi błagając i prosząc co by mu pieniądze należne już zapłacono. - wyjaśnił Jeremi gnąc się w pokłonie.
- Przegoń tego Żydka, niech mi głowy swymi żalami nie zawraca. Przeca mam jeszcze….- zaczął liczyć na palcach Krzysztof.- … z dwie niedziele na spłatę długu.
- I on to wie, ale wojna go martwi i Szwedzi. Chciałby aby wasza łaskawość już ową należność spłacił -
wyjaśnił Jeremi.
- Pies trącał jego zmartwienia.- burknął Krzysztof i machnął ręką.- Weź paru pachołków i obij mu żebra kijami. To go nauczy cierpliwości.
- Jako rzeczesz panie.-
rzekł Jeremi i ruszył do drzwi.
- Czekaj! Czekajże kochanieńki.- Krzysztof nagle zmienił zdanie. Przeszedł parę razy wzdłuż sali koncept w słowa przemieniając.- Zamknij Ezekiela w sali jaśminowej. Poślij tam jednego ze sług moich wraz z kwotą jaką mu winien jestem. Dorzuć jeszcze dwieście do niej, co by sobie Żydek nie myślał, że polski szlachcic jest dusigroszem jak Abrahamowe plemię. Niech sobie monety przeliczy, acz z sali go nie wypuszczaj wraz z nimi. Niech poczeka, aż tu skończę. Bo chcę z nim rozmówić się jeszcze.
- Będzie jak waszmość sobie życzy.- potwierdził jego polecenia Jeremi, po czym opuścił salę.
- Na czym to ja… a tak.- zadumał się Krzysztof pocierając podbródek. Po czym spojrzał na zgromadzoną kompaniję.
- Mam dla was misję. Otóż doszły mnie wieści, że Lublin został złupiony niedawno. Nie wiadomo jeszcze przez kogo, choć podejrzenia pada na Szwedów. Wraz z miastem złupiono także klasztor Kapucynów położony w mieście. A ta kwestia dotyka mnie osobiście. - wyjaśnił Krzysztof, co mogło zdziwić każdą osobę znającą starostę. Bo czemuż to kalwiński szlachcic miałby się przejmować katolickiego klasztoru.
- Otóż… klasztorowi temu ufundowałem relikwię. Kość z palca świętego Izydora Oracza.- wyjaśnił, co tylko gmatwało zrozumienie sytuacji, dopóki nie padło kolejne zdanie.- W ściance ufundowanego przeze mnie relikwiarza umieściłem drogi memu sercu dokument. Cyrograf z moim nazwiskiem. Uważałem, że tam będzie bezpieczny. Jak widać nie był.
Te słowa były jak piorun z jasnego nieba. Cyrograf. Żadne z nich nie widziało owego dokumentu, od czasu złożenia podpisu na nim. Natomiast każde z nich wiedziało, że bez tego dokumentu diabły nie mogły zażądać duszy swej ofiary. Bez piekielnej umowy, duszyczka sądzona była wedle swych grzechów. Nic więc dziwnego, że diabły pilnowały cyrografów jak źrenicy swoich oczu. To że Krzysztof miał w swych rękach ów przeklęty dokument wiążący jego duszę z piekłem, wydawało się niemożliwe.
- Jak się więc domyślacie, chciałbym ten dokument odzyskać.- kończył swą wypowiedź Krzysztof.- Ta tutaj sakwa to pieniądze przeznaczone na zakup wszystkiego co będzie wam potrzebne, od koni do przychylności miejscowych władz. Każde z was dostanie identyczną sakwę po zakończeniu zadania. Co więcej… powiem wam jak mi się udało mój cyrograf dostać w swoje dłonie. Myślę że ta wiedza, będzie wystarczającą nagrodę, pomijając już srebro i moją przychylność, prawda?

Adr 08-01-2018 16:32

Jakub Wilczyński w Chełmie bawił już kilka dni. Gdy stawił się u niego pachołek z pismem od starosty. Krzysztof Potocki zaprosił był go na naradę. Pewnie wojenne to sprawy mniemał Jakub. A przeca nie sposób takiemu możnemu panu odmówić, kiedy prosi. Trza było się Jakubowi nieco ogarnąć, coby przed panami braćmi i magnatem nie wyglądać na smotrucha. Jakub balwierza odwiedził, aby mu kudły skrócił, łeb nieco podgolił, wąs przystrzygł.

Wilczyński jak zwykle po szlachecku się nosił. Odziany był w kontusz z guzami, pas wschodni, ale nie bardzo szeroki, który podtrzymywał hajdawery, na nogach miał jaskrawo czerwieniejące się buty skórzane.

Jakub zwracał na siebie uwagę dużą posturą, o takich szlachcicach gadają, że w mniejszych izbach czupryną powałę zamiata. Na pierwszy rzut oka widać, że krzepki z niego mąż, w piersiach i barach rozrośnięty. Znać w nim siłę jak oprze się na blacie to stół niemal jęknie. Po gestach pewnych siebie rozeznać się można, że śmiałości mu nie brak. Zaiste bystro oczami ciemnymi strzela po obecnych. W latach niedaleko był posunięty, na oko mógł mieć gdzieś koło trzeciego krzyżyka.

Obecność niewiast na naradzie nieco zaskoczyła Wilczyńskiego. Zwykle jeśli chodziło o wojenne sprawy obracał się w męskim gronie. Ale wyraźnie w smak mu to było, aby niewieścim towarzystwem, choć trochę oczy nacieszyć. Wszak lepiej na szlachcianki spozierać niż na szwedzkiego pludraka szczającego bez szacunku na ziemię naszej kochanej Rzeczypospolitej. Ukłonił się obu białogłowom grzecznie jako go uczono na Koniecpolskich dworze.

Jakub lubił wiedzieć z kim ma do czynienia, bo towarzystwo składało się z różnych person. Przestawiał się towarzystwu i na przybycie starosty oczekiwał.

- Witam zacne towarzystwo. Jam Jakub Wilczyński, rodem z szlachty małopolskiej, Odrowążem się pieczętuje. Z kim mam przyjemność mieć sprawy?

[MEDIA]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/7/70/POL_COA_Odrow%C4%85%C5%BC.svg/164px-POL_COA_Odrow%C4%85%C5%BC.svg.png[/MEDIA]

Asenat 10-01-2018 08:43

Liliel, Asenat i Campo
 
Janina była jedną z dwóch niewiast w tym zacnym towarzystwie, może dlatego podświadomie wybrała miejsce w pobliżu drugiej z nich, piękności o orientalnych rysach. Wydawała się w podobnym do Janiny wieku, co jeszcze uprościło sprawę zapoznania.
- Jestem Janina. Janka. Domaszewiczówna. Litwinka - szepnęła w kierunku tamtej by nie zamącić ciszy towarzyszącej oczekiwaniu na magnata.
Janina była ładna, choć na kanwie urody Ormianki musiała wypadać dość blado. Nie dosłownie, bo cerę miała rumianą od przebywania na powietrzu, włosy w kolorze pszenicy kontrastowały zaś z czarnymi włosami tamtej. Suknię ubrała nad wyraz prostą i skromną.
W całej twarzy dominował jednak uśmiech. Szeroki, symetryczny, biały, a prawie blaskiem rażący po oczach. Najpierw się widziało ten uśmiech a potem resztę Janki.
Opodal pannyi trzymał się smagły szlachcic. Janka wskazała go gestem:
- A to Miłowit, mój kompan.
Stojący nieopodal młody mężczyzna, widząc ów gest i spojrzenia rozmawiajacych niewiast, skinał grzecznościowo głowa każdej z osobna, posyłając obu bezpośredni uśmiech. Jednakże nie podszedł ku nim wybrawszy oglądanie obrazów w saloniku Potockiego nad konwersację.

Urodziwa jak anioł orientalna dziewczyna, choć odziana bogato i barwnie jak motyl, od chwili przekroczenia progu usilnie trzymała się na uboczu. W czerwonej i niewątpliwie świątecznej sukni oraz haftowanym z przodu perełkami zielonym kubraczku zasłaniającym piersi rwała oczy aż do bólu. Zdawała się tak eteryczna, że az nierzeczywista. Talię miała wąziutką, niejeden mąż mógłby ją bez trudu dłońmi objąć, obciskał ją niebieski pas ze srebrnymi klamrami. Siedziała na krześle w obłoku rozmarynowego pachnidła, ze spuszczonymi z modestią oczami i dłońmi złożonymi skromnie i wdzięcznie na podołku. Teraz, napadnięta przez Janinę, uniosła wzrok. Poczernione mocno oczy spoczęły na twarzy Janki, wachlarze długich rzęs trzepnęły nerwowo, a szczupłe rączki w irchowych rękawiczkach poprawiły ciemne loki wymykajace się spod niewysokiej sztywnej czapeczki ozdobionej frędzlami i koronkową narzutką.
- To zaszczyt dla mnie poznać zacną szlachtę Litwy, co nas przyjęła gościnnie jak Ziemia Obiecana – oznajmiła równie cicho jak formalnie.
Zerknęła na towarzysza Litwinki, ściągając lekko wykarminowane usta.
- Jestem Ałtyn z Młynka Prochowego. Wdowa po Ajdarze.
I zamilkła, by nachylić się do Janiny, gdy tylko Miłowit stracił nią zainteresowanie i spojrzał gdzie indziej.
- Tyncia.
Janka pisnęła bezgłośnie. Z nagłego szczęścia. Zdawało jej się, że to ostatnie słowo jest ze strony Ormianki ofertą przyjaźni na całe życie.
- Tak się cieszę na to, co tu będziemy robić. Cokolwiek będziemy robić. Choć ze zgrozą muszę stwierdzić, że jesteś, Tynciu, nieprzyzwoicie piękna. Gdy będę się pojawiać w twoim towarzystwie stanę się niebawem przezroczysta. - Za złe jednak mieć tego nie mogła bo dalej uśmiechała się szeroko i życzliwie a nawet poklepała Ałtyn po dłoni.
Nieprzywykła do serdeczności Ałtyn odsunęła się lekko.
- Niewiasta jest jak klejnot. Tak stoi w Biblii. Jej mężowie winni zatem stroić ją w klejnoty… a jeśli nie potrafią, rozumna niewiasta czyni to sama. - Powiodła przy tym drobną rączką, zakreślając w tym geście całość wyposażenia starościńskiej sali wieczernej. - Dobre miejsce, by zacząć - oceniła, a coś w jej oczach mówiło, że przepastność i zawartość kiesy mości starosty została już policzona, zważona - i czeka na rozdzielenie.
- Podobało mi się. To o mężu i klejnotach. - Gdy Ałtyn odstąpiła jeden kroczek, Janina skróciła bezwiednie ten dystans. - Jednym uchem usłyszałam, żeś wdową? Ależ mi przykro. Taka śliczna i samotna. Musi ci być bardzo smutno?
- Bez klejnotów? - uzupełniła Ałtyn, po raz pierwszy uśmiechnęła się szerzej. - Póki Rzplita stoi, póty proch będzie się sprzedawał. Klejnotów więc mi nie brak. A za pięścią małżonka tęsknić trudno. Och, oczywiście, dobry i pobożny był z niego człek. Jeno bił.
Jankowy uśmiech na monent zgasł.
- Tedy… dobrze, że umarł.
Tyncia, o dziwo, nie dyskutowała z zasadnością tego wyroku.
- Wola boska. Słabe miał serce - westchnęła ciężko jak na zbolałą wdowę przystało. - A tłumaczyłam: nie ciskaj się tak, bo cię apopleksyja trafi. Słuchać nie chciał, to i się stało, co się stać musiało. Rok już z okładem…
Uśmiech wrócił do wtóru klaśnięcia rączek.
- Czyli już ci żałoba minęła. Będziemy się mogły weselić i… w ogóle.
Ałtyn znów zaczęła nerwowo poprawiać fragmenty przyodziewy, strzelając spłoszonym spojrzeniem.
- Będziemy? - zaryzykowała po chwili, ale zabrzmiało to jak pytanie.
- A jakże! Kto wie, może nawet dziś bal tu jakiś będzie? Starosta na biedaka nie wygląda, na skąpca i chyba też.

WolfSet 10-01-2018 20:52

Michaił stał w rogu pałacowej sali. Czuł się niezwykle skrępowany, jeszcze wczoraj musiał uciekać z rodzinnego Zaporoża a dziś stał się częścią kompanii na usługach Potockiego. I to jakiej kompanii. Piękne młode damy, panowie szlachta, pomyśleć by można, że w takim towarzystwie wybrać się można z misją do samego króla. Miszka czuł jednak w kościach, że to wszystko wygląda zbyt pięknie by być prawdziwe.
Kompletnie nie wiedział jak ma się zachować, dla tego staną z tyłu i rozpalił swoją glinianą fajeczkę próbując dodać sobie animuszu. Gdy wszyscy zaczęli się przedstawiać burką tylko:
- Dobryden, jestem Michaił Żmajło.

Campo Viejo 11-01-2018 04:20

Miłowit stał udzielając ramienia Jance i krytycznie przyglądał się salonowi Potockiego. Pałacyk mógł robić wrażenie na tych, którzy w mamonie, zaszczytach i potędze upatrywali doczesnego szczęścia. Bardzo rzadko bywał młody Cadejko w tak okazałych włościach i nie czuł w tym miejscu się jak w domu.

Wyprawa do Chełma nie była ani specjalnie długa, ani trudna, a podniszczone ubranie, wysłużone buty oraz stara niewyszukana szabla z łańcuchem, której jedynym ozdobnikiem był wizerunek Batorego, wciąż były zakurzone podróżą. W jego ciemnym kontuszu narzuconym na prosty żupan, daremnie szukać haftów i fikuśnych guzów. Cadejko nie dbał o modę, ani niemiecką, ani szwedzką, czy nawet i polską, choć na wzór niektórych cudzoziemców z zachodu obowiązkowego wąsa nie nosił, tylko zarost kilkudniowy, przez co wielokrotnie był niedoszacowanym i do niewiast przyrównywanym, tudzież gołowąsów, co z pacholęctwa wychodzili. Kędziory czupryny wcale krótkie, niesforne i jakby ciągle z kręconym wiatrem w nie więzionym. Lica byłyby jego jeszcze gładsze, gdyby nie blizna biegnąca z boku twarzy ginąc pod postawionym kołnierzem. Spojrzenie miał zazwyczaj łagodne i ciepłe. Kiedy się tylko zapominał i pamięcią gdzieś sięgał, to widać w nich było to iskrzące błyskawice, innym razem czarną toń studni bez dna.

Gdy towarzyszka wymknęła się spod ramienia szlachetki zagaić Ormiankę, Cadejko przyglądał się portretom w złotawych ramach. W istocie zżerała go ciekawość celu zaproszenia. Ani on groszem nie śmierdział, ani koneksjami, ani stanowiskiem. Podejrzewał, że to polityka Billewiczów i Domaszewiczów za tym stoi, którzy Janiny mu nie zapomną. Jednak podjęcie w tym gronie, gdzie prócz ich dwojga był, i wojak, i kozak, i niewiasta cudzoziemska, zupełnie zbiło go z pantałyku.

- Miłowit Cadejko herbu Mogiła z Rusi Białej. - przedstwił się zwięźle, kiedy kultura tego wymagała.

liliel 14-01-2018 01:07

Gdy pierwszy z waszmościów przedstawił się jako Jakub Wilczyński, do rozmowy dołączyła się i Janka, a wcale nie czekała by wpierw naradzili się mężczyźni.
- Janina Domaszewiczówna, ze Żmudzi - dygnęła ale tak jakby jej się nie chciało. Do tego uśmiech niemal nie schodził jej z twarzy co po pewnym czasie mogło się wydawać irytujące lub chociażby dziwne. - Czyli dobrze rozumiem, że my wszyscy tutaj mamy podobny problem? Kuty na cztery nogi… albo i rogi. Tudzież... kopyta? - chyba ją to wszystko srodze bawiło.

Jakub uważnie słuchał tego, co starosta ma do powiedzenia. Wzmianka o cyrografie przekonała go, że to nie będzie narada jakiej się tu spodziewał. Starosta nie frasował się ani trochę o to, co sobie o nim pomyślą obecni.

- Jesteś przy racji panienko Janino. Pewnikiem jest, że o konszachtach z diabłem nie opowiada się byle komu. Verius dicam pierwszy raz słyszę, jak szlachcic w większym towarzystwie bez krempacji powołuje się na piekielne koneksje.

Starosta bardziej by się krygował gdybyśmy byli przypadkowymi gośćmi. Zapewne obecni wiedzą o diable więcej niż owieczki, co pod amboną wysłuchują, jak im kaznodzieja męki piekielne maluje. A może my wszyscy piekłu zaprzedani.

- Panie starosto chwyciłeś moją ciekawość na arkan. Wielcem ciekaw jakeś tego dokonał, żeś zdołał piekłu cyrograf wyrwać.

- Przynieś mój cyrograf, to wszystkiego się dowiesz… nie wcześniej. - stwierdził krótko magnat ucinając ten temat.

Nie dziwota, że Potocki nie chciał rozstać się ze swoimi sekretami. Jakub był mocno zaintrygowany propozycją starosty. Nic tylko trzeba będzie przystać na jego warunki.
- Nie raz przyszło szafować życiem dla mniejszych spraw. Na moją pomoc i szablę możesz waszmość liczyć.

- Gadają ciekawość pierwszym stopniem do piekła. - wtrącił Cadejko zerknąwszy na Wilczyńskiego.
- Prawda to oczywista - przyznał Jakub - jak i to że łatwiej zstępować niż piąć się do góry.

Przeniósł wzrok na gospodarza.
- A jako żeśmy dalej po tych schodach zeszli, to nas może owa opowieścia uraczysz panie Krzysztofie, bo kazać czekać nagrody próżno, azali nie za późno być może. Wiedza owa po śmierci duszy wszak nie przydatna, a owa awantura, na która nas waszmość zapisujesz, to nielicha sprawa. Dziś żyjesz, jutro giniesz.

Wzrok Ałtyn skakał od jednego perorującego szlachcica do drugiego. Lubiła sobie szlachta pogwarzyć, rzecz to nie nowa dla niej, lecz i tak siedziała Tyncia jakoby na tureckim kazaniu. Nieomal, bo z tureckiego kazania więcej by się wyorientowała. Wpierw ją do kompaniji mości szlachty policzono, tu jeszcze zaskoczenie zdołała uśmiechem przykryć, na powitania i ukłony odpowiadając kilkoma uprzejmymi słowy i równie formalnymi ukłonami. Teraz jednak ją mości starosta przejrzał, i to akurat w dziedzinie, którą wolałaby ukryć przed światem. I nie osłodził tego nijak fakt, że mianował ją przy tym… bratem. Na to już oczy zaokrągliły jej się jakoby tarcza miesiąca w pełni lubo monety nieoberżnięte.
- Mości starosta wielce przenikliwym musi być mężem, umysłu wielkiego i ostrego jako oręż jego - aksamitnie czarne oczy Ałtyn złapały spojrzenie starosty. - I piekło przechytrzył, i piekielników rozpoznać potrafi. Trudna to musi być sztuka - dopieściła Potockiego komplimentem i zamilkła w oczekiwaniu, aż się, jak to szlachcic, elaborować, perorowac i chwalić pocznie.

Najwyraźniej jednak ani pochwały, ani naciski na Krzysztofa działać nie były w stanie. Zerkał od czasu do czasu na Ludmiłę kryjącą się tuż za nim.
Po czym skupił spojrzenie na Miłowicie.
- Macie rację mości Cadejko. Wyprawa ciężka i trudna okazać się może. Wojna wszak w kraju nie wygasła, a i inne zagrożenia mogą się objawić. Życie możecie postradać, acz… jeśli wrócicie do domowych pieleszy, to życie postradać prędzej czy później. I to bez nadziei na wyrwanie się z okowów piekielnych. Waszej ocenie zostawiam mości panowie i panny… czy warto zaryzykować życie dla duszy ocalenia, czy nie. - Krzysztof mógł sprawiać wrażenie pieniacza i pyszałka, ale głupcem nie był. Nie chciał darmo dać tego, co spieniężyć potrafił.

- Lecz, dobry panie starosto, zali jeśli przyjdziemy waści z pomocą w tej potrzebie, nie obrócą się przeciw nam zastępy piekielne? - Ałtyn stropiła się i załamała smukłe rączki.
- Ojciec w niebie jest wszechwiedzący panienko, ale Lucyfer i jego zastępy… takież nie są. A i same diabły nie tylko z anielskimi zastępami walczą. Takoż i między sobą wojują. Rozejgrajcie te karty właściwie, a kto wie… może nie tylko moje fawory zyskacie.- wyjaśnił z łobuzerskim uśmiechem starosta. Jakby wiedział więcej niż mówił. Jego spojrzenie na moment umknęło, to skromniutkiej i milczącej Ludmiły stojącej za nim.

Ałtyn pokiwała na to główką, jakby z ust starosty mądrość Salomonowa skrystalizowana w miód kapała.
- A iluż dzielnych wojaków dobry pan starosta oddeleguje, by pieczę trzymali nad mym młynem, gdy ja w drogę ruszę? - zmartwiła się ponownie. - Toć mówią, że gdzie Szwed stąpnie, tam młyny zawsze zajmuje, by proch własny kręcić.
- Kilkunastu wystarczy panienko. Bo moich…, a moje imię, nawet wśród szwedzkich sztabowców jest w poważaniu.- stwierdził dumnie starosta jakoby był księciem z krwi piastowskiej.
- Rzecz to powszechnie w całej Rzplitej znana - zgodziła się Tyncia bez dalszych deliberacji i wstała, by pana starostę w dłoń w podzięce pocałować. Wróciwszy na swoje miejsce zajęła się obserwacją pani Ludmiły. A że tą ledwie było widać zza barów i kałduna starosty, wychodziło dla postronnych tak, jakby w dobrodzieja swego ślepka z wdzięcznością wlepiała.
Zauważyła więc że Ludmiła wyróżniała się urodą, pewnie cudzoziemskimi miksturami poprawianą, bo nie pierwszej młodości była. Niemniej Tyncia mogła dostrzec, że gdyby chciała, to Ludmiła mogłaby niejednego młokosa wokół siebie okręcić. Teraz jednak maskowała swą urodę strojem i robiła wszystko by wtopić się w tło.

- Ryzyko pewnie i duże, ale gra warta świeczki. - Janina nie próbowała na staroście wymusić żadnych informacji. Oczywistym dla niej było, że niczym się nie zdradzi przed wykonaniem zadania. - Tuszę, że podstępu w mości zleceniu nie ma. Podejrzewam nawet, w jaki sposób zebrał pan naszą niechlubną kompaniję. Kradnąc swój cyrograf, zoczył pan takich dokumentów więcej. I wszystkie były… podpisane? Ot, i teraz tu jesteśmy w komplecie, poniekąd zainteresowani nagrodą.

- Mam swoje sposoby.- przyznał starosta klepiąc się po brzuchu.- A żadnego tu haczyka nie znajdziecie. Ja nie lichwiarz, ni gryzipiórek mieszczański… mam honor szlachecki. A wy będziecie mieli mój cyrograf. O żadnym więc tu oszustwie być mowy nie może.
- W istocie, pan starosta ufność niebywałą w nas pokłada. Zaszczyt to niezmierny, choć niezasłużony jeszcze przecie - pospieszyła Tyncia z łagodzeniem w zarodku sporu, co się z takich wymówek łacno mógł urodzić. I aż się od tego zaszczytu - tudzież obawy przed zwadą - zarumieniła ślicznie. - Zechce nam pan starosta opowiedzieć, jako relikwiarz zaginion prezentował się, i co waści wiadomo o okolicznościach przepadnięcia owego skarbu? Może przy napitku jakowymś?
Nie napomknęła wprost, że jest zdegustowana cokolwiek. Wbrew nadziejom Janki co do hojności wielmożnego pana, trzymał ich nadal starosta o suchym pysku… na to Tyncia nie pozwalała sobie nawet wobec furmanów, co ich najmowała, by jej wozy prowadzili.
- No tak… Ludmiło, każ przynieść węgrzyna.- odparł po chwili namysłu starosta i ochmistrzyni dygnęła zgrabnie. Po czym w milczeniu opuściła komnatę, by wydać sługom polecenia.
- Co do okoliczności to wiem jeno tyle, że wojsko jakieś napadło i złupiło Lublin. Nie wiem czy szwedzkie czy nasze. Klasztor też napadnięto i relikwiarz… prawdopodobnie zabrany został.- wyjaśnił Krzysztof wyraźnie zamyślony. - Jest to skrzyneczka cedrowa długa na pół łokcia krakowskiego, wyłożona purpurowym adamaszkiem i zawierająca paliczkę z dłoni świętego. Rzeźbiona w atrybuty świętego: pług, kłosy, laskę i różaniec. Wszystko pokryte pozłotą.
- Mości dobrodzieju - włączył się do rozmowy Wiczyński - a nie uświadczymy jakiego projektu abo szkicu od snycerza, któren skrzyneczkę strugał. Wszak relikwii na świecie mnogość.
- Jeśli macie czas i majątek w wystarczającej ilości by do Madrytu jechać i u mistrza… hmmm… hiszpańskiego jakowegoś, u którego to żem skrzyneczkę zamówił, gościny zażywać będziecie, to… może on wam jakieś szkice pokaże. Jeśli je zachował. - stwierdził obojętnie Krzysztof.
- Do iberyjskich krajów szmat drogi, na nic konie trudzić, trza będzie tego zaniechać.
- Dziw mnie bierze, żeś waszmość przy kościele kogo zaufanego nie zostawił, coby miał relikwiarzyk w pieczy. Rad byłbym dowiedzieć się, skąd te wieści przyszły, że klasztor złupion.
- Ojciec Eustachy, przeor klasztoru był moim zaufanym człowiekiem. - stwierdził krótko Krzysztof splatając ramiona razem. - A co do wieści… w Chełmie przebywa obecnie jejmość Śniadecka, wdowa po stolniku lubelskim, która z miasta uciekła. Z pewnością następni się pojawią wkrótce.
- “Matko Bosko”- pomyślał Miszka.-” w co ja się wplątałem.”
- Szlachetni panowie, proszę łaski. Ja nie wiem czy nie pomyliliście się zapraszając mnie na to spotkanie. Nie zrozumcie mnie źle, ale ja prosty kozak jestem, nie nawykły do węgrzynów, raczej wodę z końmi z jednego źródła pijam niż małmazyję ze szlachtą. Szukałem ja poprawdzie służby, ale raczej jako zwykły żołnierz lub łowczy a tu jak słyszę diabły, cyrografy i inne piekielne sprawki. Nie na mój prosty, kozacki to łeb te wasze szlacheckie sprawy i cyrografy, poprawdzie jednak im dłużej tu będziemy się rozwodzić i gościć tym dalej od Lublina będzie paluch świętego i cyrograf jaśnie pana Krzysztofa. Chyba nagli nam w drogę.


Gdy tylko młodzian się odezwał a i padło słowo “kozak” Janina w subtelnym pośpiechu zmieniła swoje miejsce na sali i wyrosła naraz, smukła jak brzoza, u boku Miłowita. Rączkę okręciła wokół jego ramienia a drugą poklepała uspokojająco jego prawicę, która, może niespecjalnie acz opadła na jelec szabli. Tamten pokrył jej dłoń swoja afektownie ścisnał, jakby zapewniajaco, że awantury z każdym kozakiem szukał nie będzie.
- Słusznie. Im dłużej tu zamarudzimy tym złodzieje dalej odjadą. I… rozumiem, że u przeora Eustachego możemy się na pana starostę powołać?
- Tak. Na wasze ręce złożę kilka listów polecających ode mnie. - potwierdził Krzysztof.- Może pomogą wam w misji.
Cadejko wziął sakwę od starosty i podał Wilczyńskiemu.
-Waszmość skarbnikiem naszej kompanii raczyć będzie. Znasz pan miasto, u kogo dobrze na wyprawę kupić, komu groszem sypnąć i ile. - rzekł otwarcie.
- U nas w chorągwi zwyczaj był taki, że aby skarbnika obrać każdy musiał się opowiedzieć za kim stoi. Tak ja pytam czy weta kto nie zgłasza. Bo ja nie łasy na nasz wspólny zarobek. Możem to wysypać na stół i po równo każdemu stosik usypać.
- Pan Wilczyński rosły a mocarny. Monetę silna ręka winna trzymać - wtrąciła Ałtyn. - Ja waści miana kupców tutejszych po spotkaniu wypiszę. Jeno niechaj pan Wilczyński li samej solonej świniny na spyżę nie nabędzie. Może i wygodne racje żołnierskie dla wojaka, lecz mię jeść tego nie wolno. A kolasę moją wziąć możemy.
Pośpiech pośpiechem, ale Ałtyn, nie wyobrażała sobie trząść się całą drogę w siodle.

- A panu staroście chyba kwitów nie trzeba, bo umowę mamy na słowo honoru, a nie cyrografy? - Cadejko zapytał retorycznie Potockiego.
- Pierwej włos na dłoni wyrośnie, niżbym słowo dane złamać miała - oburzyła się Tyncia dogłębnie, że ktoś miałby łeż jej i oszustwo zarzucić.
- Monet u mnie sporo… czy je użyjecie w misyji czy przepijecie w karczmie za jedno mi.- stwierdził Krzysztof. - Bylebyście cyrograf mi przywieźli, a wtedy ja wam dam to, to cenniejsze od brzęczącego metalu. Wiedzę… a przynajmniej tako rzeczą filozofy, co goli w beczkach siedzą.-
Swoją dykteryjkę zakończył głośnym śmiechem.

Tyncia skubnęła rękaw w skonfudowaniu. Nie miała bladego pojęcia, kimże są owi filozofowie. Wyobraźnia podsunęła jej obraz starosty, nagusieńkiego, z kasztanowym czubem wystającym nad krawędź beczki i ciałem obłożonym kiszoną kapustą. Zachichotała dyskretnie i po dziewczęcemu, przysłaniając usta palcami.

Tymczasem Ludmiła wróciła ze sporą karafką z rżniętego szkła, w której niczym krew lśnił węgrzyn. Wyjątkowo mocne wino, którego aromat otaczał ochmistrzynię niczym perfuma.
Kobieta zaczęła rozlewać trunek do kryształowych kielichów nie żałując wina.
- A komu i gdzie, panie starosto, cyrograf przekazać mamy? Czy do rąk własnych pana starosty, czy masz acan człeka zaufanego? I… skoro pan starosta tak obznajomiony w polityce piekielnej, to czy wiadomo panu o jakowyś nam podobnych, tam, na miejscu? - Tyncia z uprzejmym skinieniem podziękowała za trunek, korzystając z okazji, by się przyjrzeć Ludmile z bliska.
- Do rąk własnych. - wyjaśnił starosta.- Moich tylko. Nikomu innemu wam dawać nie wolno, choćby twierdził, że przeze mnie wysłany. Choćby listy ode mnie przedstawiał, z podpisem mym i pieczęcią. Tylko do rąk własnych. Przykażę sługom, by wpuszczali was do mnie o każdej porze dnia i nocy.
Tymczasem Tyncia mogła dokładnie się przyjrzeć Ludmile, która wbrew imieniu, wydawała się wielbić francuską modę.

I czerń.
- Widzę, że skoro więcej pytań nie ma, to… ja oddalę się co by innych spraw dopilnować. Listy dostaniecie rano. Takoż i konie, jeśli nie macie, oraz ekwipunek, jeśli wam go brakuje. Ludmiła przydzieli wam komnaty sypialne. Posiłek zjemy, gdy zegary dziewiątą wybiją.- po tych słowach Krzysztof opuścił towarzystwo zostawiając je same, wraz z przycupniętą cichutko ochmistrzynią.

Asenat 15-01-2018 22:20

wszyscy
 
- Hola! - Zwrócił się Wilczyński do kozaka - Najpierw opowiedz się przed nami czyś herbowy człowiek czy chamski syn. Nie ma zamiaru ufności w kozakach pokładać. Sporo krzywd z rąk Chmielowych sukinsynów zaznałem. A od mojej szabli ostygło niejedno ścierwo kozackie. Powiadaj czyś na Siczy siedział i wojował? Czyś pacholęciem jeszcze w ten czas był i nie przyłożyłeś ręki w owej wojennej potrzebie kiedy Chmielnicki na Rzeplitą haniebnie się zamachnął.
- Poniechałem cię jeno w drodze wyjątku boś był starościński gość jako i ja.
Cadejko obrócił się w kierunku kozaka najwyraźniej zainteresowany odpowiedzią lub jej brakiem a rączka Janki tylko mocniej oplotła jego ramię błagając niemo by się nie dołączał do awantury. Z kolei Tyncia wodziła wzrokiem od Wilczyńskiego do Michaiła.
- Przede mną się pan, panie Żmajła, spowiadać z niczym nie musi - wzięła stronę zwyzywanego od ścierw i chamskich synów kozaka. Po czym kroczek dała w przód, by się bliżej znaleźć całej sprawy i dwóch adwersarzy.
Michaił nie był zdziwiony zachowaniem szlachcica.

-Owszem jestem kozakiem ale wiedzieć musicie, że nigdy pod Chmielnickim nie służyłem. Jestem prosty kozak i nie było mi po drodze życie oddać za zemstę Chmielnickiego i sprawę kozactwa rejestrowego. Ale wiedzieć musisz panie Wilczyński, że polityką się brzydzę ale swoje wiem i krzywoprzysięstwem nazawać muszę zachowanie polskiej szlachty. Wiedz też, że miałem i ja swoje porachunki z jaśnie wielmożami ale w przeciwieństwie do Chmielnickiego nie cno mi było przelewać krew niewinnych w imię własnej zemsty. Swojem zrobił i własną duszą za to zapłacić musiałem, alem krwi niewinnych nigdy na swych rękach nie miał. Nie było mych bliskich ani pod Żółtymi wodami ani pod Zbarażem, ale pamiętaj mości szlachcic żem ja wolny kozak nie chamski syn. Nic Ci panie Jakubie moja rodzinna nie uczyniła więc radzę Ci poniechaj tego tonu.
Skoro Kozak zaczął się tłumaczyć złość z Wilczyńskiego zaczęła tajać. Jakub dobrze wiedział, że wspólny cel przed nami stanął i nie lza za łby się brać.
- Kłuje mnie w oczy twój wygląd, bo zawszem miał kozaków za wrogów. Zawady próżnej nie szukam jeno pytam, bo pierwszy raz tego człowieka widzę na oczy. Ale skoroś się nieco przedstawił i przy Chmielnickim nie stanął to i dobrze o tobie świadczy. W polityce nie musisz się wyznawać. To słusznie, aby bardziej światli mężowie politykowaniem się zajmowali. Powiedź zatem kozacze na czym się znasz i jakie przysługi możesz oddać naszej kompanii?

- Tedy waści przyznajesz, żeś obelgę rzucił niewczesną i niesprawiedliwą? - wcięła się Ałtyn słodkim głosikiem. Jej daleko było do ukontentowania.
- Trudno w zapytaniu obelgi się doszukiwać, skoro kozak jeno miano podał. Chciałem wiedzieć, czyli ze szlachtą czy z chłopem mam do czynienia. Czas na Rzeplitą nastał taki, że trza wiedzieć, w jakim towarzystwie się człowiek obraca.
Jaskółcze brwi podjechały na połowę wysokości gładkiego czoła.
- I po temu waści o chamskich synach i ścierwach kozackich na swojej szabli prawił? Jak o moje pochodzenie pytać waści zechce, to też zapyta: zali Laszka, zali Tatarzynka psiej mahometańskiej wiary, zali sucz żydowska? Ja mam prośbę do waści. Jak w Lublinie do rozmów z kim ważnym przyjdzie, to waści gęby nie otwieraj, bo wyczucia nie masz za grosz i wszystkich nas w kłopoty wpędzisz.
Co rzekłszy, z jałmużnikczki dobyła rysik i pergaminu skrawek, i coś jednym na drugim skrobać poczęła.
- Za dużo sobie imaginujecie panienko, com nie rzekł mi do gęby wkładacie. A trzeba wiedzieć, że chłop i cham toć to znamienne słowa. Jeno szlachcicowi wyzwisko od chama jest obelgą. Szlachcic inaczej rozmawia z osobą równą sobie stanem, bardziej uniżonego tonu użyje w rozmowie z potentatem, a inszej gadki zażyje z chłopem.
-Nie czas to i nie miejsce na spory. Raczej trzeba nam by do podróży się szykować. Nie dziwna mi jest postawa pana Wilczyńskiego, żadna to nowość, że mię szlachcic osobacza. Nie sobaką jednak jestem a wolnym kozakiem i o tym pamiętać pan Jakób powinien. Mnie za jedno czy dziś czy za sto lat mnie kto ubije i tak nic mnie dobrego już na tym świecie nie czeka, tędy nie zamierzam oczu spuszczać przed byle szlachciurą, widziałem ja nie raz szlachectwo polskie na Ukrainie. Nie po to tu jednak wezwani zostaliśmy, by teraz prawd historycznych i politycznych się doszukiwać. Powtarzam tędy czas nam w drogę. A by już mości Wilczyńskiemu w oczy nie leźć tedy pozwólcie, że poczekam na trakcie w stronę Lublina, jest za Chęłmem wieża w miejscowości Stołpie, nie sposób inną drogą do Lublina dojechać, tam was będę czekał, bo zapewne jeszcze macie tu swoje jaśnieszlacheckie sprawunki do pokończenia. -
To powiedziawszy kozak odwrócił się w stronę wyjścia posyłając jedynie śniadolicej obrończyni uśmiech wyrażający podziękę za stanięcie po jego stronie.
Ałtyn wywodów mości Wilczyńskiego nie słuchała, bo po prawdzie to każdy jeden pieniacz i prostak gadał tak samo i tak samo słów własnych się zapierał, a właśnie taką personą umalował się w jej oczach mości Jakub.
- Nie panienko - poprawiła go tylko lodowato. - Pani. Pani Ałtyn.
Wyciągnęła w stronę Wilczyńskiego pergamin zapisany drobnym pismem.
- Tu masz waści miana kupców tutejszych. Rzekniesz, żeś ode mnie, to i może opuszczą co. Jeno u Żydów się na mnie nie powołuj.
Tymczasem Jance nieco ulżyło, że awantura się rozeszła po kościach. Niesmak może jakowyś pozostał ale chociaż jucha nie popłynęła. Przestała tedy Miłowita przytrzymywać a nawet o krok w bok odstąpiła.
- Daleka droga może i przed nami. Czy i my nie winniśmy sprawunków załatwić?
-Panu Wilczyńskiemu listę damy. - uśmiechnął się choć twarz miał smutna.
Kiedy kozak wyszedł Miłowit zwrócił się do Jakuba.
-I jam się wycierpiał przez Chmielnickiego jak nie jeden Polak. Lecz wśród oprawców co zajechali mój dom i kilku zdrajców było wcale kozakowych. Drzew przy traktach by zabrakło gdybym pomsty szukał za śmierć bliskich na każdym napotkanym kozaku ale waszmości temperamentne słowa dobrze rozumiem i wielce rad jestem, żeś się pan pohamował nim od słowa do szabli doszło. - powiedział Cadejko Wilczyńskiemu na osobności.
Ludmiła dotąd siedząca cicho i przyglądająca się gościom wydawała się niczym część wyposażenia pokoju. Jednakże po wszystkim, cicho niczym polujący puszczyk zbliżyła się do Wilczyńskiego i sarknęła w irytacji.
- Waść rozważ, czy lepiej się rozumu nauczyć, czy do domu wracać. Misja zlecona przez jaśnie wielmożnego starostę nie dla głów pustych i gorących, co zamiast sojuszników, wrogów wszędzie szukają. Chce waść szablą pomachać i wroga bić ? Szwedów w Rzeczpospolitej co niemiara. Przekażę co tu widziałam i liczę że waść zjawisz się u gabinetu jego wielmożności Potockiego za cztery pacierze z dobrymi wyjaśnieniami. Lub też opuścisz posiadłość starosty. - po tym słowach obróciła się w miejscu i ruszyła do drzwi.

Adr 16-01-2018 02:20

W pokojach starosty
 
[MEDIA]http://youtube.com/watch?v=E7LudZKTdA4[/MEDIA]
Skoro Wilczyńskiego proszono do Potockiego to w określonym czasie stawił się w jego komnatach. Przyszedł się ekskuzować przed panem starostą.

- Przywiedziono mnie przed waszej miłości oblicze, bom kozaka zaczepił i podobno waszmość o to żal do mnie żywisz. - Zaczął Wilczyński. - Zapytałem go butnie nie przeczę temu, ale kozaków nie cierpię jak diabeł święconej wody. Nie ma póki co powodów, aby go miłować jak brata. Ale ani go nie obiłem, ani nawet do szabli nie sięgnąłem. Niewspółmierna to nagana i reakcja do jeno słownej zaczepki.

- Wielmożny starosto intencje mam czyste jeno złe ludzkie języki fałszywy mój obraz malują. Wielce się mogę panu staroście przysłużyć. Jako pierwszy się waszmości zadeklarowałem służyć w potrzebie. Ale musisz starosto wiedzieć, że przed sobą charakternego szlachcica. Chciałbyś może waszmość mocarza, coby zającem był i na sznurku pozwalał się wodzić. Trza było tedy po szaraka z zaścianku posłać. Mężnych czynów zwykle dokonują silne charaktery, a gdzie charakter tęgi to przywary łatwo się dopatrzyć. Popędliwy jestem, nie przeczę. Ale mocny charakter jak armata sporo ognia daje, jednak przy oporządzaniu czasem kogo usmoli. Zważ starosto czy chcesz mieć przy boku charakternika, który inicjatywą i szablą może wiele dokazać, czy chudopachołków byle jakich co po chałupach siedzą, własnego cienia się boją i gęby nie potrafią otworzyć.Jeśli z tak błahego powodu chcesz mi nagany udzielać i służby wymówiić. Rzeknij słowo, że nie chcesz mnie w kompanii, a na koń siędę i do wojska wrócę. Jeśli jednak nagany zaniechasz, przyobiecuje ci panie starosto do kozaka więcej nie skakać, ni gadką hardą go nie zaczepiać.

- Wielce się na waści zawiodłem, bo też rotmistrz Korycki wielce waszmości chwalił. - zaczął starosta pieczętując jeden z trzech listów. - Nie jestem zły na to, żeś na Kozaków cięty. To zrozumiała rzecz. Nie drażni mnie to żeś nieufny wobec nich, bo i zaufania do współtowarzysza nie oczekuję. Jednakże wyrażanie swojej nieufności wobec towarzysza i to w tak agresywny sposób, urąga pierwszej cnocie kardynalne, prudentii... to jest roztropności. Nie dość że waść wyszedł na kłótnika, nie dość że zraził do siebie kozaka i pozostałych, to jeszcze nic na tym nie zyskał. -

Spojrzał wprost w oczy.
- Mówisz, że charakternik... może to i prawda. Ale też wojak ponoć z ciebie. Więc wiesz co to karność, nieprawdaż? Misja z którą was wysyłam wymaga karności, opanowania, przemyślunku. A nie szukania zwady na każdy kroku, bo to nie krewkością, a warcholstwem... pachnie! - Ostatnie słowo wręcz wykrzyczał w oburzeniu.

- Nie oczekuje od ciebie potulności, a rozumu. A tym żeś się niestety nie wykazał. Lublin i okolice to już nie Rzeczpospolita... trzeba wiedzieć kiedy do szabli sięgać, a kiedy usta zawrzeć i w milczeniu znosić zniewagi. Trzeba lisa na czele sfory lwów, więc... - zadumał się przyglądając przenikliwie. -... sam oceń waść, czyś bardziej karny czy popędliwy. I czyś gotów słuchać rozkazów. Miłowit Cadejko, zostanie przywódcą waszej kompaniji, jemu przekażę listy i jego słowo będzie moim. Jeśli ci to wadzi, dam ci trochę srebra za fatygę i pozwolę odjechać do domu. Jeśli jednak nadal w tobie więcej żołnierza niż charakternika, to służ mu wiernie i wspieraj kompaniję swoją szablą. A nagroda przyobiecana wam cię nie minie. -

Wilczyński podczas mowy starosty nie śmiał się wtrącić się ani słowem. Wykluczenie z kompanii nad nim zawisło. Jednak wiedza jak cyrografy zdobyć, którą posiadał starosta nęciła go bardzo mocno. Postanowił się tedy nieco ukorzyć przed możniejszym panem.

- Dobrodzieju - skłonił się Jakub - wybaczenia proszę. Magnacki to przywilej dowódców właściwych wyznaczać. Nic nie mam przeciwko temu, aby pod czyimś przywództwem chadzać. Pan Cadejko widzi mi się z pierwszego wrażenia na człowieka mężnego i rozumnego. Pójdę pod jego komendą jeśli taka pańska wola. Mores żołnierski znam. Rozkazu usłucham, kiedy taka zajdzie potrzeba. Możesz mieć we mnie ufność.

- Przepomniałem zapytać czy wasza miłość jakich wrogów jawnych nie posiadasz? O których powinniśmy wiedzieć, że mogą nam w misji lub drodze szkodzić? Wszak magnackie splendory nie tylko pochlebców przyciągają ale i zawistników. Wiedzielibyśmy kogo w Lublinie i okolicy się wystrzegać, aby wroga za przyjaciel nie poczytać.

-Tuszę, że waszmość wiele ostrożności zachował kryjąc cyrograf w kościele. Czy wie ktoś poza panem i naszą kompaniją, że relikwiarz kryje pański cyrograf? Rzecz to nie bez znaczenia, bo im więcej ludzi wie o tajnych sprawach, tym łacniej wiedza mogła wyciec. W wojsku koronnym są okrutnicy, którzy gdy pochwyciwszy wroga potrafią z jego języka dobyć najtajniejsze informacje.

- Krajczy wielki litewski, sam Krzysztof Franciszek Sapiecha jak ich cały ich ród, są mi nieprzychylni, lecz... nie wasze to zmartwienie.- machnął ręką starosta i przyglądając się szlachcicowi dodał.- Teraz kraj rozdarty, między Szwedy i zdradziecko atakujących Rusinów. Nie mają czasu Sapiechy na knucia, a i ja nie mam. A o cyrografie w relikwiarzu wy wiecie i Ludmiła. I takoż niech zostanie.

abishai 19-01-2018 00:24

Pośpiech jest dobry tylko przy łapaniu pcheł. Te przysłowie nie było znane kozakowi. A szkoda, bo wielce by się ta wiedza przydała.
Miszka wyruszył pierwszy. Wyruszył sam. I niepotrzebnie.
Co prawda za murami odetchnął głęboko rześkim powietrzem, a i poczuł się wolny, gdy jego wzroku nie ograniczały mury, ale…
Wyruszył bez pism, a nikt za nim nie podążył. Wyruszając traktem w kierunku Lublina próbował też coś upolować po drodze. Z marnym jednak skutkiem…
Czas był już późny, a zwierzyna przepłoszona i przetrzebiona dwoma czynnikami. Zbliżającymi się, zimą i wojną.
Nawet marnego zająca wytropić nie zdołał w tak krótkim czasie, który został mu do zmierzchu. A przecież jeszcze musiał nocleg znaleźć. Za to wnyki znalazł aż trzy. Wszystkie puste.
Z łowów zrezygnował zaś, gdy za czwartym razem sam omal we wnyki nie wlazł, gdy słońce powoli zaczęło zachodzić za drzewami.
Dotarł w końcu do niedużej wsi, której nazwa Bzówka, nawiązywała do rosnących w okolicy mnóstwa bzów. Sami włościanie patrzyli spode łba na kozaka, bo też okrucieństwa dokonane podczas powstania Chmielnickiego znane były w całej Rzplitej. A w czasie wojennym, każdy uzbrojony wojak wzbudzał podejrzenia. Niewątpliwie już jeden z nich pognał do dworku szlacheckiego, co by powiadomić swego pana o obcym we wsi. Dlatego najbardziej rozsądnym wyborem było po prostu udać się do karczmy, gdzie żydowski arendarz gotów był i ugościć, i gorzałki i sprzedać i miejsce przy piecu udostępnić. Wszystko oczywiście za grosiwo, które u kozaka nie ciążyło niestety w jego kiesce.


W zamku tymczasem… zaczynała wieczorna uczta. Oczywiście z muzykantami.


Mięsiwem, przystawkami, leguminą, węgierskim winem, piwem warzonym w miejscowych browarach. I rogaczem złowionym w miejscowych lasach. Comber jeleni był gwiazdą tej uczty, oprócz niego… była jagnięcina i pieczone prosię. Każdy jednak obyty z dworskim obyczajami, szybko się orientował że wieczorna wieczerza jest skromna, w porównaniu z tymi które zwykle magnaci wyprawiali. Tylko jeden rodzaj dziczyzny, jeden rodzaj wina i przede wszystkim… tak mało gości.
Oprócz członków wyprawy i dworaków Krzysztofa, na uczcie był tylko sam Potocki i Ludmiła. Nie było miejscowej szlachty, nie było gości z zagranicy. Właściwie żadnych gości nie było poza kompaniją.
Była to więc dość ponura wieczerza, mimo prób muzykantów by nadać jej bardziej wesoły nastrój.
Było więc biednie jak na magnackie standardy, acz łatwo było zrozumieć powody tej sytuacji. Wisząca nad krajem wojna i okupacja szwedzka. To sprawiało, że szlachta trzymała się swych siedzib szykując na najgorsze. To też czyniło obecną ucztę wydarzeniem przypominającym stypę.
I to mimo żarcików rzucanych przez Krzysztofa Potockiego.
Zresztą on sam gdzieś tak w połowie wieczerzy wstał i wyraził swoją wolę.
- Pana Miłowita Cadejko uznałem za najbardziej odpowiednią osobę do powierzenia listów. Te oddam wczesnym rankiem w jego ręce. Prowiant, konie… jeśli ktoś nie ma, a także wszelki potrzebny ekwipunek zostanie wam zapewniony przez Ludmiłę. Nie radzę jednakże sprawdzać granic jej wyrozumiałości.-
Słowa te zakończył rubasznym śmiechem.
- Ja zaś niestety muszę udać się na spoczynek. Tedy życzę wam udanej wieczerzy. -rzekł na pożegnanie wstając od stołu.- Starość nie radość.
Była to kiepska i niezbyt wiarygodna wymówka. Niemniej nie wypadało kompaniji podważać słów starosty w tak trywialnej kwestii.


Korytarze w nocy były ciche i ponure. Patrole przemierzały je w milczeniu. Broń przy pasie. Rozluźnione mięśnie. Nie było czujności w ich ruchach. Wojna jeszcze tu nie dotarła, więc strażnicy urozmaicali sobie rozmowami. Także w części gościnnej.
Komnaty przydzielone kompaniji były godnym miejscem odpoczynku. Wygodne duże łoże, wyłożone drewnem ściany i sufit. Bogato zdobione meble.
Piękne klatki, które jutro przyjdzie im opuścić. A póki co korzystać ze służby magnata i zachowywać się wielkopańsko.
Ludmiła przydzieliła każdemu z nich osobną komnatę, przy czym zadbała by pokoje kobiece były z dala od tych przydzielonych mężczyznom. Zapewne po to, by oddalić od nich nieczyste pokusy.
Noc zapowiadała się spokojnie i miło. Rarytas który warto było smakować. Wszak podróż do Lublina już taka spokojna nie będzie.

WolfSet 21-01-2018 21:27

Kozak wstał niezbyt szczęśliwy, po pierwsze nieudane łowy zawsze wprawiały go w mrukliwy nastrój. Po drugie, żal było mu się rozstawać z ostatnimi groszami które dostał za skóry jeszcze nim opuścił ziemie Ukrainy. Nie było tego wiele i ledwie wystarczyło na cienką polewkę i miejsce na słomie w stajni.
Miejscowi nie byli mu przychylni czemu nie specjalnie się dziwił, ciężkie to były czasy dla mieszkańców Rzeczypospolitej i Misza zaczął poważnie się zastanawiać, czy dobrze zrobił wyruszając na zachód, może jednak trzeba było wyruszyć w kierunku ziem Ruskich.
"Dobrze, że przynajmniej machorki mam spory zapas" pomyślał nabijając glinianą fajkę i dosiadając swoją siwą klacz. Ruszył w kierunku miejscowości Stołpie gdzie miał się spotkać z resztą drużyny.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:49.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172