Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2018, 18:58   #11
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
***

Zaczęło się. Łódź wpłynęła w mgłę, która Harrego jednocześnie fascynowała i przerażała. Świat dookoła wyglądał jakby zamknięto go w szklanej kuli a do środka wpuszczono gęste opary dymu w kolorze mleka. Frost wyciągnął i włączył kamerę by udokumentować to niezwykłe zjawisko. Wtedy na podglądzie zauważył, że obraz co chwilę skacze, zamazuje się i przerywa. Podróżnik kilka razy postukał w sprzęt, ale usterka nie zniknęła. Popatrzył na swój elektroniczny zegarek. Cyferki na wyświetlaczu zamiast godziny wskazywały rzędy dziwnie porozrzucanych kresek. Chciał podzieli się z kimś tym niezwykłym odkryciem i wtedy zobaczył bladą twarz geologa. Mężczyzna wyglądał jakby zaraz miał zwymiotować wszystko co zjadł podczas poranka zapoznawczego. Nikt chyba za specjalnie go nie lubił, a już na pewno nie damska część ekspedycji. Może dlatego Frost poczuł do niego sympatię, ciągnęło go do wyrzutków i dziwaków, nawet jeśli bywali obleśni.
- W porządku!? – krzyknął próbując przekrzyczeć szum spienionych fal – Dać panu papierową torebkę!?
Honzo pokręcił jedynie przecząco głową, po czym mimo bladej gęby, wysilił się na głupawy uśmiech i uniesienie kciuka w górę.
- Wyłączyć wszystko co macie! – usłyszał rozkaz, wiec schował kamerę do plecaka. Jeszcze raz popatrzył na mgłę a potem wyciągnął dłoń w jej kierunku muskajac palcami biały płaszcz, który otaczał wyspę.

***

Kiedy wychodził z łodzi i stawiał pierwszy krok na dziewiczej ziemi, koszulka lepiła mu się do pleców. Widział kiedyś w Indonezji tonący kuter, który zarył w skały i był pewien, że ich łódź skończy tak samo. Jakim cudem dopłynęli do brzegu? To chyba na zawsze zostanie tajemnicą. Harremu zajęło chwilę złapanie oddechu i wyrównanie tętna. Potem spojrzał przed siebie i zamarł.

"Boże, jak tu pięknie"

Wyciągnął i włączył kamerę i zaczął nagrywać. Najpierw skupił się na ocenie, potem zrobił ujęcie plaży by na końcu uchwycić znikającą w głębi lądu dżunglę.
- Jak widzicie dotarliśmy w końcu na miejsce. Sami przyznajcie, zajebiste widoczki nie? Przed chwilą nasza łodź zaryła w skały. Zastawiam się czy przypadkiem nie zginęliśmy, bo to by tłumaczyło, dlaczego ta wyspa wygląda jak biblijny raj.
Harry zaczął chodzić z kamerą po plaży nagrywając ludzi, którzy w pocie czoła wypakowywali sprzęt z łodzi.
- Chłopaki teraz wyciągną ten cały szajs, którym będą badać glebę i roślinki. Ciekawi was co tu robią żołnierze? Mnie też. Za dużo nam na razie nie mówią. Patrzcie na tego świra…
Harry zrobił zbliżenie na muskularnego murzyna w wojskowym mundurze
- Wczoraj szpanował przed panienkami na statku i świecił gołym bicem. Muszę zapytać go później o suplementację.
Zauważył, że obraz znowu migocze. Zrobił przewijanie na podglądzie i puścił nagrany materiał od początku. Jego komentarz był rwany, głos pocięty i zanieczyszczony szumami. Nadawał się do kosza. Harry zaklął pod nosem. I jak ma pracować w takich warunkach? Był perfekcjonistą, dlatego zakłócenia na kamerze nie pozwoliły mu w pełni zachwycić się dziewiczą przyrodą nowo odkrytego lądu. Podszedł do Collinsa, który chwilowo nie był zajęty rozmową z innymi naukowcami. Kto jak to ale on chyba powinien wiedzieć, co to za anomalie.
- Coś dziwnego dzieje się ze sprzętem. Myśli pan, że to jakieś zakłócenia elektromagnetyczne? –
- A owszem, dziwna sprawa. Wszystko na taką anomalię wskazuje, jednak czy jej występowanie jest powiązane z mgłą, czy z samą wyspą, w tej chwili tego nie wiemy… w końcu chyba nie miały tu miejsce testy atomowe? - Powiedział starszy mężczyzna, po czym sam na własne słowa zrobił nieco większe oczy i przetarł czoło chusteczką.
Harry uśmiechnął, ale był to uśmiech człowieka, próbującego ukryć jakąś obawę. Nie uśmiechało mu się świecić w nocy na zielono. Podziękował skinieniem za rozmowę po czym znów włączył kamerę i zacząć krążyć po wyspie dokumentując ostatni etap przygotowań przed wyruszeniem w ekspedycję.

***

W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany moment, gdy część ekipy ruszyła w głąb dżungli na rozpoznanie. Harry nie zamierzał przepuścić takiej okazji. Cały czas towarzyszyła mu kamera. Łudził się, że zakłócenia w końcu znikną, choć na razie nic na to nie wskazywało. Podróżnik był przyzwyczajony do długich i wycieńczających marszów w trudnym terenie. Starał się być wszędzie gdzie działo się coś ciekawego. Ktoś zauważył nieznany okaz motyla? Harry już tam był gotowy upamiętnić moment odkrycia nowego gatunku. Czasem kamera zatrzymywała się na tyłkach seksownej pani doktor i jej azjatyckiej koleżanki. Kto by się powstrzymał widząc takie ciała w tak obcisłych strojach? Kiedy w końcu major zarządził postój Frost zaczął chodzić z kamerą między towarzyszami. Zdobył się nawet na odwagę i podszedł do muskularnego blondyna, na którego wołali „Bloody”. Nie sprawiał fajnego wrażenia, na statku unikał towarzystwa, a okazał konkretnym gościem. W końcu który żołnierz dałby potrzymać mu swój karabin? Jedynym problemem był tylko ten upierdliwy dowódca, który za byle gówno beształ najemników. Harry przycupnął w cieniu drzewa a z plecaka wyciągnął kanapkę. Myślami wrócił do Detroit. Zastanawiał się jak czuje się Claire i dziecko. Cały czas w jego podświadomość wbijała się myśl, że powinien być teraz ze swoją dziewczyną i synkiem, a nie tutaj, na tej zapomnianej przez Boga wyspie.
 

Ostatnio edytowane przez waydack : 25-09-2018 o 19:38.
waydack jest offline  
Stary 27-09-2018, 16:16   #12
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
***

Alan odetchnął z wyraźną ulgą gdy upewnił się, że sprzęt (oprócz oczywiście łodzi – ich podstawowego biletu powrotnego!) działa. Pomimo tego że łączność szwankowała, pozostawał w przekonaniu, że podstawowy kontakt z tymi „na zewnątrz” pozostanie możliwy.

Po wysłuchaniu krótkiej „odprawy” Bakera, mógł się wreszcie skupić na ustawianiu jakiegoś porządku w tym cholernym bałaganie.

- Dobra, słyszeliście Majora! – zwrócił się do gromadki rozglądających się wokoło ludzi, niczym do stadka zbłąkanych owieczek – Ty, przygotuj drona do krótkiego zbadania okolicy z lotu ptaka. Chcę wiedzieć czy w pobliżu znajduje się coś w rodzaju osłoniętej polany – „nie chcemy przecież być zaskoczeni na plaży, gdyby ten huragan zmienił nagle zdanie i chciał się przywitać” pomyślał – i jakieś źródło słodkiej wody. Nie podnoś go za wysoko! Możliwe, że problemy z łącznością w podobny sposób będą działać na odbiór sygnału drona. Reszta, razem ze Mną, zajmie się wyładowywaniem sprzętu z łodzi. Chcę mieć jakieś zadaszenie nad głową jeszcze przed zapadnięciem zmroku!

- I pamiętajcie – dodał podnosząc palec – jeśli coś zepsujesz, to za to płacisz – co oczywiście było najzwyklejszym kłamstwem - cały sprzęt był ubezpieczony.

„Tia, tylko spróbuj potem wyjaśnić we wniosku o wypłatę ubezpieczenia, że uszkodzenie miało miejsce na tajemniczej, egzotycznej wyspie, której nie ma na mapach”

- Niech ktoś dopilnuje, by nie zerwać nawet na moment kontaktu z „Hyperionem”. Przekażcie im informację o łodzi i niech się upewnią by następnym razem wziąć sporo części zamiennych.
Udał się jeszcze w stronę zespołu ekspedycji.

- Proszę na nich uważać Panie Majorze. Proponuję by w przypadku, gdyby padła nam łączność, porozumiewać się za pomocą rac. Gdyby coś się stało, będziemy wystrzeliwać czerwoną racę w piętnastominutowych odstępach.

Major zamrugał oczami, wpatrując się w Woodsa, po czym… sapnął i odwrócił się na pięcie, nie odzywając do mężczyzny, i odchodząc od niego. Rac nie wziął.

Alan zerknął jeszcze na koniec w stronę dwóch dziewcząt. Pocieszyło go trochę, że wyglądały już znacznie zdrowiej. Podszedł do nich lekko zmieszany.

- Ekhem… no… tego… mam nadzieję, że czujecie się już lepiej – przeklinał się w duchu za to jak strasznie radził sobie w kontaktach z kobietami – Myślę, że to może wam się przydać. Proszę – wypalił podając Lyss’ie spray odstraszający komary – Poza plażą owady mogą dać się we znaki – zaczerwienił się i nie czekając na odpowiedź, szybko udał się w stronę Peter’a by dowiedzieć się, jak będzie mógł mu pomóc, po tym jak rozładuje już te wszystkie graty...

Spray na komary Kiku wepchnęła w dłonie Kim, bo przecie jej nie był potrzebny - miała swój. Tak czy inaczej nie kryła lekkiego zmieszania i zaskoczenia po ostatnim nietakcie z jego strony. Ostatecznie zanim zdążył uciec, zatrzymała go dłonią.

- Czekaj. Przyda nam się dodatkowy kontakt z zaopatrzeniem i wami tutaj. - Rzuciła szybko i oficjalnie, wręczając mu w dłonie jedną ze swoich krótkofalówek. Wyglądała na dość dobrą i markową, więc powinna dać radę. - Zajmujesz się zaopatrzeniem, ale też naszymi rzeczami prawda? Zadbasz by moje walizki trafiły do reszty naszego bagażu? - zapytała neutralnym tonem.

Ta naturalna postawa sprowadziła Alana na ziemię. Załatwianie spraw. To przecież potrafił. W tym był dobry. Nie ważne co trzeba było zrobić...

- Jasne. Nie masz się o co martwić - Sprytny uśmieszek i rozbawienie w spojrzeniu znów wróciły na jego twarz. Wyciągnął do niej rękę - Jeszcze dzisiaj będziecie spokojnie śpiewać biwakowe piosenki przy ognisku

Ten żart i wyciągnięta dłoń zdezorientowały ją na moment. Wcale nie miała ochoty z nim rozmawiać, żartować i chciała załatwić jedynie sprawy służbowe. Nie wiedziała co tam sobie myśli próbując podać jej dłoń teraz, ale było to bardzo nietaktowne. Wewnątrz Lyssa aż się zagotowała, a jej policzki nieco poczerwieniały. W myślach uznała że ten człowiek zakładający maski uśmiechu musi być strasznie zakłamany i nieszczery. Spojrzała na dłoń i nie kryjąc oburzenia, zerknęła z ukosa na mężczyznę, pokręciła głową i odwróciła się by iść zebrać się z grupą ekspedycyjną.

Już miał odchodzić, gdy nagle nasunęło mu się jeszcze pytanie:

- Czy w waszych rzeczach jest coś co nie powinno zbyt długo stać w upale? Leki, jedzenie?

- Dokładnie wszystko to, a na pewno nic co by upału potrzebowało.
Alan zdezorientowany i lekko zasmucony wrogością, która pokazała się w jej oczach jeszcze raz spojrzał na swoją wciąż wyciągniętą rękę, odwrócił się i odszedł w stronę statku, w myślach notując sobie, że choćby nie wiadomo co, nic złego nie mogło stać się bagażom tych dwóch dziewczyn. Miał przed sobą jeszcze długi dzień…

- Ja tam nic takiego nie mam - Pisnęła na odchodne Kimberlee.

***

Woods podszedł do mężczyzny starającego się opanować sterowanie dronem. Maszyna obracała się w prawo i w lewo, unosząc się jakieś 40 metrów nad ziemią. Alan zerknął na niewielki tablet, mający pokazywać obraz z jednej z kamer drona.


- Zauważyłeś coś ciekawego?

- Ni chuja - Odparł wielce elokwentnie pionier - Dżungla się ciągnie w cholerę, jest ale i jakieś wzgórze...czy raczej mała góra kilka kilometrów w głąb lądu, ale nic tam wielce wysokiego, pewnie tylko parę setek wysokości ma…

- Cudnie… - Alan wycedził przez zaciśnięte zęby - Dzisiaj nic tylko jebane cukierki i żelki od samego rana. Wszystko cały czas pięknie idzie jak z górki! Spróbuj wyszukać miejsca gdzie drzewa są wyższe i rosną w miarę blisko siebie - możliwe, że tam będzie znajdować się jakaś przestrzeń z mniejszym zagęszczeniem niższych roślin

Odwrócił się by sprawdzić czy grupa ekspedycji była jeszcze na plaży.
- MAJORZE!!!

Pionier operujący Dronem skrzywił się na wrzaski Woodsa tuż obok, sam zaś Major i pozostali zniknęli jednak już w dziczy, nikt więc nie odpowiedział...

- Heeeej chłopaki, stało się coooś? - Usłyszał po chwili Alan z boku. Głos był męski, owszem, jednak taki… no taki… gejowski ton, że Woods aż zamrugał oczami. Do tej pory jeszcze nie słyszał bowiem głosu… jak mu tam było… Marco Chelimo, kolejnego z Pionierów, znajdujących się na plaży. Młody mężczyzna podszedł do nich z wielce miłym uśmieszkiem na twarzy, zaciekawiony, a może i zaniepokojony wcześniejszymi wrzaskami.


- No stało się coś, szefuniu? - Zaszczebiotał ponownie Marco.

- Nie no, zupełnie nic, prócz tego że nie mamy gdzie rozbić tego pieprzonego obozu. Jeśli chcesz się do czegoś przydać Marco, połącz mnie migiem z Majorem - Odkrzyknął Alan - I jak tylko Panna Kimberlee wróci, poproś ją by Ci zerknęła w gardło bo chyba masz jakąś infekcję, a nie chcę by coś się rozniosło po grupie

- Taki niemiły...a feee… - Marco pokręcił niezadowolony głową, po czym ruszył do dużego namiotu w którym znajdowała się sporych rozmiarów radiostacja. Wywołał po chwili Majora, Alan mógł więc z nim w końcu porozmawiać.

- Woods z tej strony. Mamy problem. Damy radę wyładować i zabezpieczyć sprzęt ale w pobliżu nie ma widocznego miejsca na obóz ani źródła pitnej wody. Musielibyśmy sami wejść w dżunglę by coś znaleźć. Dajcie znać jeśli uda wam się w pobliżu wypatrzeć jakieś odpowiednie miejsce. My będziemy się starać dalej szukać z powietrza

Wywołany na łączu Baker chyba zmielił przekleństwo. Kiepsko było go słychać przez zakłócenia.

-Zrozumiałem… szukajcie...alej… bez odbio..

-Jeszcze jakieś życzenia, panie wredny? - Chelimo ze skwaszoną miną spojrzał na Woodsa po zakończeniu rozmowy poprzez radio.

- Owszem - Odpowiedział z przyjaznym uśmiechem - WRACAJ DO ROBOTY! - odkrzyknął na do widzenia.

- Musisz na mnie wrzeszczeć? - Obruszył się Marco, po czym kiwając głową z rezygnacją nad chyba samym Woodsem poszedł zająć się swoimi sprawami - Brutal normalnie, brutal…

Woods spoglądając w niebo pomyślał w duchu: “No dalej! Jakie jeszcze gówno dziś na mnie spadnie?”

Odwrócił się w stronę pozostałego na łodzi ekwipunku, mając nadzieję, że praca fizyczna przy rozładowywaniu skrzyń pomoże mu znaleźć jakieś pomysły by uporządkować ten bałagan. Przeważnie pomagała…
 
Koime jest offline  
Stary 27-09-2018, 18:40   #13
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tańce, hulanki, swawole... i nagle wesoły nastrój integrującej zabawy przerwany został przez niezbyt optymistyczny komunikat.
Za huraganami, podobnie jak i za wyskokami innych żywiołów, Peter niezbyt przepadał. Nie dało się z nimi walczyć, a bezczynne oczekiwanie na coś, co może człowieka zabić, nie leżało w jego stylu. I nawet gdyby informacja o tym, że huragan nie wyładuje swej wściekłości na wyspie czy w jej pobliżu, była prawdziwa, to i tak lepiej było się znaleźć na kawałku w miarę stałego lądu, niż w miotanej przez fale stalowej skorupie statku. Nawet wyglądającego tak solidnie, jak "Hyperion".

Pakować się przed opuszczeniem pokładu nie musiał. Rejs nie był parutygodniową wycieczką po Karaibach, tak że wystarczyło zejść na dół i sprawdzić, czy wszystkie rzeczy są na swoim miejscu, gotowe do zabrania.
Broni sprawdzać nie musiał, bo zrobił to zanim wszedł na pokład "Hyperiona", ale doświadczenie nauczyło nie tylko jego, że lepiej coś sprawdzić dziesięć razy, niż w środku akcji obudzić się w środku akcji z ręką w nocniku...

Ze swych rzeczy postarał się wyrzucić tyle elektroniki, ile się dało. Jeśli na wyspie występowały jakieś zakłócenia, to i elektronika mogła zawieść w niespodziewanym i nieodpowiednim momencie.
Z broni też nie zabrał większości posiadanego arsenału, postawił za to na uniwersalność. Remington 700 mógł śmiało zastapić karabin snajperski, a w ręku z nim można było śmiało stawić czoła wielkiej piątce Afryki, a pociski .338 Lapua Magnum dawały sobie radę z każdą kamizelką kuloodporną. Tkwiący w kaburze AMT .44 Automag był nieco starej daty, ale Peter wziął go nie dlatego, że broń występowała w paru filmach czy komiksach. Przy odrobinie szczęścia można było położyć z niego niedźwiedzia. FN Five-seveN natomiast był lekki i idealnie się nadawał w przypadku ataku większej liczby szaleńców czy ludożerców. Jeśli, oczywiście, takowi zamieszkiwali wyspę.

* * *

Huragan był daleko, więc lądowanie na wyspie obyło się bez strat w ludziach, w sprzęcie, czy na honorze.
A sama wyspa przypominała nieco Peterowi miejsce, które parę dni wcześniej musiał opuścić. Wyglądało to na prawdziwy tropikalny raj.
Jednak każdy, kto choć trochę liznął naukę z Biblii wiedział, że w każdym raju można było znaleźć węża. Wiadomą też rzeczą było, że taki wąż nie potrzebował żadnej Ewy, by narozrabiać.
Dlatego też Peter odłożył gdzieś głęboko marzenia o hamaku, drinkach i skąpo odzianych niewiastach, a skupił się na tym, za co mu płacono - na ochronie cywilnej części ekspedycji.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-09-2018, 20:26   #14
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Mały kawałek tropikalnego raju. Prawie wysepki w południowo wschodniej Azji. Idealnie. Dla Douglasa ani dżungla, ani upały nie były niczym nowym. Praktycznie większość swojego dorosłego miejsca spędził w takich okolicach. Tylko do cholernych komarów nie zdołał przywyknąć. Zabrał swoje klamoty z barki desantowej, znalazł wygodne miejsce na rozwinięcie brezentu i … przygotowanie broni.

[MEDIA]http://i.wpimg.pl/O/635x365/i.wp.pl/a/f/jpeg/34533/kalasznikow_06.jpeg[/MEDIA]

Kałach. Mało finezyjna, mało precyzyjna i niezbyt zaawansowana technologicznie spluwa. Ale mająca jedną zaletę w takich miejscach. Praktycznie niezawodna i nie do zdarcia, a w rzadkich przypadkach kiedy zawodziła… łatwa do naprawy. No i solidną siłę ognia. Oczywiście nie była to superbroń godna komandosów i innych jednostek specjalnych, ale na dzikie zwierzęta próbujące uszczknąć sobie przekąski na dwóch nogach… z pewnością powinna wystarczyć.
Douglas sprawdził odbezpieczył karabin, sprawdził czy pistolet łatwo wychodzi mu z olstra i ruszył się rozejrzeć. Piasek nie wydawał się groźny, dla ekipy. Wibracje wywołane przez przybijającą barkę powinny odstraszyć węże, natomiast… co się kryło w dżungli?
Doug ruszył w jej kierunku bacznie przyglądając się ścianie zieleni i próbując wypatrzyć wszystko, co mogło być większe od jamnika i zaopatrzone garnitur zębów i pazurów.

W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany moment, gdy część ekipy ruszyła w głąb dżungli na rozpoznanie. Harry nie zamierzał przepuścić takiej okazji. Cały czas towarzyszyła mu kamera. Łudził się, że zakłócenia w końcu znikną, choć na razie nic na to nie wskazywało. Podróżnik był przyzwyczajony do długich i wycieńczających marszów w trudnym terenie. Starał się być wszędzie gdzie działo się coś ciekawego. Ktoś zauważył nieznany okaz motyla? Harry już tam był gotowy upamiętnić moment odkrycia nowego gatunku. Czasem kamera zatrzymywała się na tyłkach seksownej pani doktor i jej azjatyckiej koleżanki. Kto by się powstrzymał, widząc takie ciała w tak obcisłych strojach? Kiedy w końcu major zarządził postój Frost zaczął chodzić z kamerą między towarzyszami.
Spojrzał w kierunku napakowanego blondyna, na którego wołali „Bloody”. Skierował w niego obiektyw i zapytał.
- Cześć, jestem Harry. Rano nie zdążyliśmy się poznać. – Spojrzał na karabin – To kałasznikow? Zajebisty. Mogę potrzymać?
Jasnowłosy wielkolud spojrzał na Harry’ego jak na wariata. Przez chwilę milczał zastawiając się zapewne czy lepiej go wyśmiać, czy zgnoić jak świeżego rekruta. Ostatecznie wzruszył ramionami, przestawił bezpiecznik w broni i tak zabezpieczoną broń rzucił w jego ręce.
- Tylko się nie postrzel- dodał krótko.

Cała ta sytuacja wywołała odrobinkę złośliwy rechot “T”. Najemniczka pokręciła głową na widok przekazywania przez Douglasa karabinu cywilowi.
- Dajesz mu potrzymać? Daj mu potrzymać co innego... - Powiedziała, co wywołało parsknięcia wśród kilku innych, najbliższych najemników.
- Jak tak ci zależy, wyjmij swojego i daj mu potrzymać- odgryzł się krótko Doulgas obojętnym tonem.- Widać dawno nikt tego ci nie robił.
- Nie udźwignąłby - Zaśmiała się “T”, po czym zrobiła nieco skrzywioną minę - Och, co za brutal, tak ordynarnie i prosto z mostu o takich rzeczach, uważaj bo się jeszcze panie doktorki oburzą - Dodała parodiując głosik cnotki.

- Stulcie jadaczki, to nie piknik - Dało się gdzieś z przodu usłyszeć głos Majora.

Harry odłożył kamerę, zważył broń w rękach, wycelował w najbliższe drzewo.
- Wypasiona. Kałasz to moja ulubiona spluwa w Playerunknown’s Battleground – uśmiechnął się i oddał broń z powrotem blondynowi. Popatrzył na najemników, których najwyraźniej rozbawiła nietypowa prośba Frosta.
- A ten wasz dowódca zawsze taki spięty? Zachowuje się jakbyśmy byli na jakiejś wojnie.
- Nic dziwnego - powiedział Peter, który w tym momencie podszedł do rozmawiającej grupki. Podobnie jak i inni wojacy uzbrojony był po zęby. - Im mniej będzie strat wśród cywilów, tym więcej forsy wpłynie na jego konto - oznajmił z poważną miną. - A w to wliczają się też złamane ręce i nogi - dodał.

Douglas skwitował to jedynie wzruszeniem ramion. Jemu nie płacili bonusów za utrzymanie przy życiu kogokolwiek, tylko za wykonywanie rozkazów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 28-09-2018, 01:42   #15
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Jak dotąd ekipa przemierzyła już plażę i strefę palm, gdzie pomiędzy kolejnymi pniami rosły jedynie trawy i przechadzały się spore kraby palmowe wspinające się po niektórych drzewach w kierunku kokosów. Dalej palmy ustępowały różnego rodzaju drzewom liściastym porośniętym pnączami i lianami owijającymi się wokół nich jak węże. Piasek ustępował prawdziwej glebie, choć gęste listowie walczących o światło drzew zredukowało poszycie do najbardziej upartych roślin. Słychać było ptactwo, śpiewające i przelatujące i hałasujące pośród drzew. Czasami było nawet widać… niekiedy owe prawdziwie rajskie ptaszki zlatywały nieco niżej prezentując orgię barw na swych piórach. W powietrzu czuć było zarówno duszącą wilgoć, jak nieco przytłaczający zapach kolorowych kwiatów przyciągający roje różnobarwnych owadów. Dla geologa ważniejsze jednak pewnie było to co mieli pod nogami… pod listowiem z pewnością kryła się grubsza warstwa gleby, a to oznaczało solidne podstawy tej wyspy. Nie była tylko jałową pozostałością po koralowym atolu.

Kimberlee, wykorzystując chwilę przerwy w trakcie zwiedzania wyspy, usiadła na jakimś małym pieńku, po czym zaczęła psikać swe ramiona i dekolt sprayem na komary. Nie zwracała uwagi na pozostałych, skupiając się przez chwilę na tej czynności, którą nawiasem mówiąc wykonywała… bardzo po kobiecemu, można i powiedzieć, że z niezwykłą ulotnością, co oczywiście przyciągnęło kilka męskich spojrzeń.

Wystawiono paru najemników na straży, reszta znajdowała się wymieszana z cywilami, siadając gdzie kto mógł. Pani biolog z uśmiechem na twarzy wachlowała się przez chwilkę własnym kapeluszem, Inżynier pocił jak świnka, van Straten krążył po krzakach wokół miejsca chwilowego postoju...
Peter również obserwował okolicę, bratanie się z cywilami pozostawiwszy tym, którzy chwilowo nie mieli nic do roboty.

- Kurwa napiłbym się whiskacza z lodem - Szepnął Honzo, przecierając gębę po pociągnięciu wody z manierki.

- Mhmm.- wtrącił znacząco Douglas zajmując miejsce w pobliżu wachlującej się pani biolog i zerkając mało dyskretnie na lekarkę. Obecnie najbardziej przyciągający uwagę widok w całej tej pieprz….ehm… wilgotnej i cuchnącej mokrymi liśćmi dżungli. Sam Sosnowsky akurat do upałów przywykł, choć zwykle znosił je nie mając tej całej kamizelki na sobie.


W kwestii komarów i kleszczy, Azjatka się wysmarowała odpowiednim kremem już na plaży. Było gorąco i wiedziała że się spoci, ale tutaj w cieniu, przy jej kondycji nie było tak źle. Do stanu inżyniera jeszcze jej brakowało, ale w ostateczności miała też lżejsze ubrania, które zostały w walizce. Widząc jak faceci łypią na Kimberlee przez moment chciała zasłonić ją swoim ciałem, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu, przypominając sobie jak jest ubrana. Czuła się całkiem bezpiecznie, zwinnie i lekko. Pośpiesznie, krótko i z uśmiechem rozciągnęła się, by być w formie i gotowości do działania.

- Wierzę że ktoś ma tutaj Whisky... ale o lód będzie ciężko, z pewnością nasza szefowa ma takie luksusy, musisz tylko iść i się ładnie uśmiechnąć. - Odparła rozbawiona, bo sama nie miała ochoty na aż tak mocne trunki.
Stanęła w ‘zdobywczej pozie’, opierając lewą stopę o zwalone drzewo na którym usiadła Kim, pochyliła się nieco i rękoma oparła na wyciągniętym kolanie. Zagrożeń nie było widać, a las był uroczy. To było zbyt piękne, by było prawdziwe. Przypomniała sobie że ma jeszcze kilka krótkofalówek i wyciągnęła jedną do Kimberlee.
- Na wszelki wypadek, gdyby naszła nas ochota na babskie plotki - uzasadniła niewinnie, z uśmiechem Lyssa.

-A jak to działa? - Spytała Kim z rozbrajającym uśmieszkiem, spoglądając na trzymaną w dłoni krótkofalówkę.

Przez moment Lyssa ściągnęła usta w dzióbek, patrząc na Kim i zastanawiając się czy serio nie wie, czy się zgrywa.
- Włączasz, przekręcając pokrętło na górze, naciskasz ten duży przycisk i mówisz. Słyszą Cię wszyscy którym dam krótkofalówkę… czyli ten typek który nie podał mi ręki na okręcie też. Zasięg powinien być na całą wyspę.

Azjatka rzuciła jeszcze przelotne spojrzenie na Douglasa, zastanawiając się co myślą o niej najemnicy. W końcu nie była jedną z nich, ale nie do końca była też jak zwykły cywil. Czy oni też zastanawiali się czemu firma do ochrony Kim przydzieliła właśnie ją?

Spojrzenie masywnego blondyna, wędrujące po krągłościach Japonki, było w tej kwestii jednoznaczne. On nie wydawał się osobą rozważającą tak skomplikowane kwestie. Był bardziej… samczy. Zresztą nie próbował też udawać, że należy do grupy najemników. Ten samotny wilk w ogóle się nie próbował integrować na siłę. Po prostu wykonywał swoją robotę, a gdy tego nie robił… nie udawał, że pokusy tego świata są ponad nim.

Wzrok który napotkała zaskoczył ją na tyle, że chyba się nawet zarumieniła i czym prędzej uciekła spojrzeniem na tropiciela, udając że nic się nie stało. Nie była to prawda, wewnątrz przebiegło jej naraz tysiąc myśli a każda krzyczała co innego.

- Wenston, znalazłeś coś? Jakieś ślady mówiące co możemy tutaj spotkać? - Krzyknęła do mężczyzny na tyle by usłyszał. Zerknęła mimowolnie, czy nic nie próbuje przepełznąć z drzewa na jej but. Nie chciała przecież by coś wlazło jej za ubranie. Uniosła się w końcu nieco z łukiem w dłoni i błądziła czujnie oczami po chaszczach, głównie naprzeciwko. Czasem zerkała na Kim, unikając spojrzenia blondyna.
- Dobrze się czujesz? - Zapytała cicho z jakąś naturalną troską.

- Tak, wszystko w… - Zaczęła Kimberlee, ale przerwało jej pojawienie się obok obu dziewczyn czarnoskórego najemnika.

- Cześć dziewczyny - Zagadnął umięśniony mężczyzna szczerząc swoje bialutkie zęby. W łapach trzymał jakiś ciężki karabin maszynowy - Wszystko gra? Bo wiecie, tak sobie myślałem… - Przetarł swoją łysinę dłonią - ...może się przyda.

Wygrzebał z jednej z licznych kieszeni munduru zielonkawą czapeczkę, którą wyciągnął przed siebie, nie wiedząc której z dziewczyn ją dać.
- Mam tylko jedną...jako osłona przed słońcem się przyda, udar to natrętna rzecz? - I znów błysnął ząbkami wśród miłego uśmieszku.

Kiku wymieniła szybkie spojrzenie z Kim, po czym zmarszczyła nieco brwi z zakłopotanym uśmiechem.
- Hej, duży chłopcze. Rzeczywiście... a tobie się nie przyda? - Azjatka spojrzała z ukosa, zaciekawiona, ale nie potrafiła nie uśmiechać się patrząc na to, jak ten facet się szczerzył.

- Nie, nie potrzebuję - Wzruszył najemnik ramionami - A tak w ogóle to jestem David, mówią też na mnie “Bear”. - Mrugnął z nadal wesołą miną do obu.

By odebrać czapkę, zamocowała łuk przy pasie, po czym z lekko podejrzliwym wzrokiem capnęła ją w palce niczym w nożyce. Wywinęła zgrabnie nią w dłoni i z cwanym spojrzeniem, zerknęła kątem oczu na Kim. Nim lekarka się zorientowała, czapkę już miała na głowie, a Lyssa zaśmiała się, spoglądając na jej minę.

-Heeej - Zaprotestowała blondyneczka wesołym tonem, ale poprawiła nieco czapkę na głowie, zostawiając ją ubraną.

- Tobie w niej do twarzy, a poza tym miałam o Ciebie dbać prawda? - Przeniosła wzrok z Kimberlee na Davida, opuściła stopę z drzewa i przysiadła się, do Kim, zarzucając nogę na nogę. Przez moment pogubiła się w uważaniu na to gdzie i jak przy tym całym siadaniu leży jej łuk i maczeta, ale w końcu jakoś wszystko dało radę.

Uniosła wzrok, przez moment zahaczając nim o Douglasa na tyle dyskretnie na ile się dało, by w końcu spojrzeć na Davida.
- Dzięki, brakowało mi właśnie czegoś takiego by znów wywinąć Kimberlee psikus. - Powiedziała z lekkim rozbawieniem, ale dumna z siebie bo Kim nie zdjęła jeszcze czapki. Przy okazji wskazała panią lekarz dłonią, jakby przedstawiając. - Jestem Lyssa, albo Kiku.. jeśli wolisz tak. Z tego co wiem, nie mam żadnego przezwiska. - urwała na moment. - Nie martw się Kim, to raczej nie będzie “Niedźwiedzia przysługa”.

- No tak… właśnie! Ja jestem Kimberlee... - Przedstawiła się w końcu lekarka, a czarnoskóry zaśmiał się, po czym wyciągnął jakiegoś batonika i zaczął go jeść.

- Ty Kimberlee jesteś naszą lekarką, a Lyssa to… jeden z Tropicieli? - Dave spojrzał na uzbrojenie Azjatki.

Douglas zaś oparty o drzewo delektował się widokami dwóch ślicznotek obok siebie. A myśli jakie kłębiły się pod jego czupryną na pewno nie należały do przyzwoitych. Gdy więc przez moment spojrzenia Kiku i blondyna się skrzyżowały, to cóż… Japonka musiała domyślać się rodzaju jego myśli i faktu, że nie był mężczyzną wstydzącym się swej natury.

Szczerze mówiąc Kiku spodziewała się że ten wojskowy tylko przez moment się na nią zapatrzył, a potem wróci do czyszczenia swojego kałasza, czy czegokolwiek innego. Fakt że wciąż się im przeglądał, w TEN sposób był trochę krępujący, jak i to że nie uciekał wzrokiem tak jak ona. Nie do końca wiedziała jak to odebrać. Z jednej strony w jakiś sposób przyjemnie łechtało to jej ego, ale z drugiej było dziwne i niepoprawne. Przypomniała sobie teraz, że w sumie są same w trójkę pośród mniej, lub bardziej stabilnych emocjonalnie samców. Na szczęście ona sama wiedziała jak się obronić nawet przed silniejszym przeciwnikiem, więc mogła pilnować by na wyprawie panował porządek. Czy właśnie dlatego wybrali ją? Znów naszło ją to pytanie. By pilnowała grupy, a w razie problemów je pacyfikowała?
Chciała jakoś zareagować na to bezczelne wodzenie wzrokiem po jej sylwetce, ale David wciągnął ją w rozmowę.

- Nieeestety, nie. Moim zadaniem jest pilnować, by naszej pięknej pani doktor nie stała się krzywda. - Kiku pomachała nóżką wesoło i skinęła na siedząca obok blondynkę. - Tak więc to Wenstona musicie się pytać, czy jest w stanie ustalić po zapachu bobków, czy są tu zające, czy też przerośnięte tropikalne szczury.

- Ocho, czyli nasza doktor ma własną bodygardkę? No spoko, spoko... - Rosły mężczyzna pokiwał głową obu dziewczynom w uznaniu, przeżuwając w międzyczasie batonik. Rozejrzał się po okolicy, i wychwycił chyba kilka spojrzeń innych najemników, obserwujących mniej lub bardziej skrycie ich luźną rozmowę - Teges… słuchajcie, to ja nie będę wam już przeszkadzał, fajnie się gadało, ale idę już zmienić kumpla przy krzakach… a jakby były jakieś kłopoty, typu tygrys czy coś, to trzymajcie się mnie. Z “Cindy” poradzimy sobie ze wszystkim - Poklepał swój ciężki karabin, cicho się roześmiał, po czym od nich odstąpił.

- Dzięki za, hmm.. troskę. - Rzuciła luźno Kiku i przeciągnęła się, wstając i chyba mając już dość tego postoju. Zaczęła się rozglądać i sama oceniać miejscową faunę i florę, dysponując swoją ograniczoną wiedzą zaczerpniętą jedynie z Discovery Channel.


Peter zazwyczaj nie unikał kontaktów z kobietami, jednak na tę wyprawę nie został zatrudniony jako chłopak do towarzystwa biorących w wyprawie pań. Wszak płacono mu za to, by zajmował się ich bezpieczeństwem, a nie ich wdziękami. Dlatego też, miast zagadywać panienki, bardziej skupił się na obserwowaniu otaczającej ich puszczy, niż na obserwowaniu wspomnianych wdzięków.
A w ogóle to się zastanawiał, kto mógł wymyślić wysyłanie cywil bandy na poszukiwanie odpowiedniego miejsca na rozłożenie obozu. Jakby sobie nie mogli poczekać na plaży na ich powrót.

Tymczasem Lyssa zrobiła sobie małe podsumowanie w myślach, oceniając swoich towarzyszy wyprawy. Zaczynając od Kim, dziewczyna zrobiła na niej mieszane wrażenie. Z jednej strony była bardzo miła, sympatyczna i z pewnością fajnie byłoby z nią iść na imprezę, ale jak na to, jak ważna była jej rola na tej misji, zachowywała się nieodpowiedzialnie. Była młoda, niedoświadczona i zupełnie nie przygotowana na to co ich miało czekać.

Następny był Japończyk Ryotaro, była nastawiona dość pozaytywnie bo wydał się miły, no i był Japończykiem! Ostatecznie jednak nie znała go za bardzo.

Peter Curran wmieszał się w tło reszty ekipy i zupełnie go nie dostrzegła.

Był też ten Youtuber Harry Frost. Chciała z nim zamienić kilka słów i popytać go o to i owo, ale jakoś nie było okazji. Tak czy inaczej nie miała nic przeciwko bycia filmowaną i pokazywaniu języka do kamery.

Alan Woods, który zajmował się ich zaopatrzeniem zapadł w pamięć jako skończony kretyn i dupek. Oczywiście nie miała zamiaru dzielić się tą opinią z innymi, bo ważna była tylko ich misja. Tak czy inaczej po wpadce na okręcie, próbował dziwnego manewru zamiast zwyczajnie przeprosić i jakoś się wytłumaczyć. Ale w zasadzie, póki nie znikały jej rzeczy i spełniał swoją rolę na misji... może sobie być niemiły, choć nie wiedziała czym sobie na to zasłużyła.

Następny był najemnik Douglas którego także nie poznała osobiście, ale zdążyła zapamiętać po tym jak się na nią gapił. Azjatka nie wiedziała co o tym myśleć, co myśleć o wojskowych w ogóle. Trochę nie ufała ludziom którzy żyją z zabijania. Speszył ją i sama nie była pewna czemu nie zareagowała, no ale stało się. Może po prostu nie była gotowa na taką ewentualność i spanikowała? Douglas był całkiem przystojny, ale Kiku przecież nie przypłynęła tutaj oglądać sobie ładnych mężczyzn.

Apropo tego był też David "Niedźwiadek". Był tak samo dobrze zbudowany jak Douglas, ale bardziej duszą towarzystwa. Wydawał się wesoły i towarzyski, zdobywając nieco jej zaufania.

I to tyle.. do reszty nie wyrobiła sobie żadnego zdania. Organizacja bardzo się jej nie podobała, ale na szczęście jej zadanie było proste.. pilnować Kimberlee. Skupiła się właśnie na niej.


***


W tym czasie, kilka(naście?) metrów dalej…

- Prędzej czy później wypadałoby z którąś z nich porozmawiać - Odezwała się niespodziewanie do Douglasa pani biolog, nie przestając wachlować twarzy kapeluszem. Spoglądała na mężczyznę z sympatycznym uśmiechem - Ciągle tylko je obserwujesz i obserwujesz… nieśmiały chyba nie jesteś? Czy może tak wam nie wolno, bo jesteście na służbie lub coś w tym kierunku?

Douglas przerwał gapienie się na dwie ślicznotki, by zerknąć na kobietę obok siebie. Dość długo milczał przyglądając się jej. By następnie rzec.
- Nie jestem… facetem, który zagaduje z uśmiechem doklejonym do twarzy, trując o duperelkach, tak jak on. Nie jestem…- dość długo szukał kolejnego określenia.-... milusi. I nie zamierzam stawać w kolejce do nich. Zresztą… to nie piknik.

- Może i się zgadza, nie piknik… ale można tak po ludzku z kimś porozmawiać, czyż nie? - Kobieta nadal się wachlowała kapeluszem, a uśmiech wciąż czaił się w kącikach jej ust - Inaczej właśnie pozostaniesz w ich pamięci jako jeden z tych gburów w mundurach, których pełno wokół? Zwyczajowe parę słów wystarczy… inaczej jeszcze Cię uznają za jakiegoś… napalonego podglądacza? - Zdecydowanie wiekiem starsza od mężczyzny rozmówczyni przy ostatnich swoich słowach wyraźnie dusiła usta, by chyba się głośno nie roześmiać?

Sosnowsky spojrzał na kobietę i wzruszył ramionami.
- Mało mnie obchodzi jak zostanę zapamiętany.- dodał w końcu spoglądając na obie ślicznotki. - Mamy robotę do wykonania. Pogaduszki zostawiam, tym którzy się na nich znają… a gapi się niemal cały oddział. Nie tylko ja.

- Aby nie pozostać anonimowym mundurem wśród pozostałych, przypomnij mi proszę, jak się nazywasz? - Biolog zlustrowała wzrokiem najemnika z góry do dołu.

- Douglas Sosnowsky… znajomi mówią na mnie “Bloody”.- stwierdził krótko blondyn nie rewanżując pytaniem o jej imię.
- Miło poznać, ja jestem Sarah Elsworth - Odpowiedziała kobieta - Twoje nazwisko… masz jakieś obcokrajowych przodków? - Zaciekawiła się.

- Gdzieś w Europie Wschodniej. Polska, Białoruś, Litwa… gdzieś tam.- potwierdził Doug.

- Polska?? Kocham Polaków!! - Wypaliła nagle Sarah, po czym wyciągnęła notes i ołówek i coś zaczęła zapisywać - Na sdroffie? - Powiedziała nagle po polsku i cicho się roześmiała.

- Nie znam ni słowa w tym języku. Siedzimy w Teksasie od paru pokoleń. - wyjaśnił blondyn.

- Och, to się pomyliłam, szkoda... - Biolog została nieco zbita z tropu, po czym ponownie wściubiła nos w notes i jakoś tak rozmowa się urwała…

- Ojciec jest działaczem Polonii. Ale tak naprawdę… nie wiadomo gdzie czy my Polacy. Ojczyzna była ponoć większa, gdy pradziadkowie emigrowali.- wyjaśnił Sosnowsky obojętnym tonem na koniec.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 30-09-2018, 15:13   #16
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Dot siedziała w kącie z kwaśną miną. Obok siedział Marcus Kaai, dobrze zbudowany, wysoki Hawajczyk. Gdyby nie ten warkoczyk z tyłu głowy, jego fryzura byłaby idealnie wojskowa. Krótko przycięte, niemal na zero boki i kilkucentymetrowy pas dłuższych włosów na czubku głowy. Dot poznała go jeszcze na lotnisku w Honolulu i od tamtej chwili towarzyszył jej. W przeciwieństwie do swojej partnerki, nie wyglądał na zainteresowanego imprezą . Nie przyłączył się do zabawy i nie pozwolił Dorothy na to. Ruchem głowy odesłał kelnera, który szedł w ich stronę z kieliszkami na tacy.
- Pies ogrodnika. - Syknęła Dot. - Sam nie ruszy i innym też nie da.
Ta zniewaga nie zrobiła chyba wrażenia na Hawajczyku, który wrócił do przyglądania się wygłupom swoich kolegów po fachu.
Dla Dorothy taka impreza o suchym pysku nie była zbyt zabawna. I jeszcze ten cholerny i źle dopasowany uniform najemnika. Wyglądała w nim okropnie. Ale musiała go nosić. Względy bezpieczeństwa.
Po mniej więcej piętnastu minutach podniosła się z miejsca. Marcus również.
- Idę się położyć. - Musiała zadrzeć głowę, żeby chociaż spróbować spojrzeć mu w oczy.
Marcus ruchem ręki wskazał jej drogę i ruszył za nią.
- Przecież nie ucieknę. - Dodała gdy przemierzali korytarze statku.
Kaai nie zareagował. Odprowadził ją pod same drzwi jej kajuty.
Dot rzuciła się na łóżko.
Jak ona tu trafiła? Laura przecież nie mówiła nic o kolonii karnej.


************************************************** ********

- Czy to konieczne? - Wysoka, szczupła brunteka zwróciła się do policjantki wskazując na kajdanki na rękach Dorothy. - Moja klientka nie jest niebezpiecznym przestępcą.
Rdzenna mieszkanka najmłodszego stanu USA powoli sięgnęła do pasa po klucze. Niespecjalnie też spieszyła się z odpięciem kajdanek. I równie powoli wyszła z pomieszczenia.

- Gratuluję. - Powiedziała Laura Hughes rzucając na stół w sali widzeń najnowsze wydanie Hawaii Tribune-Herald. - Na pierwszej stronie.
Dorothy wzruszyła ramionami rozcierając nadgarstek.
- Chcesz zobaczyć inne gazety?
- Chcę kawy. - Odprała Dot. - I chcę się wykąpać.
- Zaraz zjawi się prokurator. Nie odzywaj się. Ja to załatwię.
I rzeczywiście. Po niespełna pół godziny Dorothy opuściła posterunek w towarzystwie swojego adwokata i kilku ochroniarzy, którzy okazali się niezbędni gdyż przed budynkiem roiło się od dziennikarzy.
Przed hotelem również kłębili się żądni sensacji dziennikarze. I tutaj też ochroniarze musieli ich rozpychać żeby obie kobiety mogły wejść do środka.
Jednak nie dane jej było od razu wejść do łazienki i spłukać z siebie zapach aresztu. W pokoju czekał już Victor Lie.
- Zostaw nas proszę samych. - Zwrócił się do Laury. Ta kiwnęła tylko głową i wyszła.
- Musimy porozmawiać. - Powiedział. Jak zwykle gdy miał zastrzeżenie do zachowania córki.
- Nie możemy tego odłożyć na później? - Spytała zmęczonym głosem Dorothy. - Chcę się odświeżyć. Całą noc przesiedziałam w areszcie.
- Dorothy. - Victor nawet nie podniósł głosu, ale Dot już wiedziała jak bardzo ojciec jest wściekły. - Miałaś tylko reprezentować rodzinę na tym balu. Tylko tyle. Bal charytatywny mojej fundacji Dot. Bal na którym zbiera się pieniądze dla potrzebujących.
- I zebraliśmy dużo pieniędzy. - Wtrąciła się.
- A nie jakaś pijacka orgia. - Doktor Lie zdawał się nie słyszeć tego co powiedziała jego córka. - Nie jakieś burdy, które kończą się wizytą policji i nagłówkami w gazetach.
Dalej było już standardowo. Victor Lie wygłosił kolejny ze swoich przy długich monologów odnośnie tego jak bardzo zawiódł się na córce. O jej nieodpowiedzialnym zachowaniu. Dorothy słyszała to już wielokrotnie. Tym razem dodał jednak coś nowego. Odciął ją od pieniędzy z funduszu inwestycyjnego.
- Ale on tak nie może. - Powiedziała Dot do Laury po wyjściu ojca.
- Może. - Odparła kuzynka siadając przy niej. - I właśnie to zrobił.
- To zrób coś z tym. Jesteś moim prawnikiem.
- I twojego ojca też.
- O świetnie. I co ja mam teraz zrobić?
- Titanium Microsystems. - Powiedziała Laura.
- Przecież ja tam pracuję.
- Tym lepiej. Idź się odśwież. Za godzinę wylatujesz.
- Słucham? - Dorothy Lie nie kryła zdziwienia.
- Wytłumaczę ci wszystko po drodze. A teraz pospiesz się. Nie masz za dużo czasu. Chyba, że nie chcesz brać tego prysznica.
To ostatecznie przekonało Dot.

************************************************** ********

Dobijanie do brzegu wcale nie było miłe i przyjemne. Dobrze, że jej ochrona pomogła. Na plaży było już lepiej. A gdy omiotła swoim spojrzeniem rajski obrazek od razu poczuła się lepiej.
Ku jej zadowoleniu została przydzielona do ekipy, która miała ruszyć w głąb wyspy.
Rajskie widoki. Czyste lazurowe wody bajecznej zatoki. Biały miękki, gorący piasek, który aż prosił się aby rozłożyć na nim koc i wylegiwać się w słońcu.
Szybko jednak jej przeszło, gdy okazało się po jakim terenie przyszło im spacerować. Jej kondycja wprawdzie pozwoliła na nadążanie za grupą. Trudy przechadzki dały się jej jednak we znaki. Z wielką ulga przyjęła postój.
- Muszę pójść na stronę. - Szepnęła do najemniczki, która stanęła tuż obok.
"T" zgodziła się bez problemu.
Przedzierając się przez krzaki, tak by jak najmniej było widać, Dorothy zaczęła rozpinać mundur. Było jej w nim niewygodnie. Upchane pod czapką włosy stały się wilgotne od potu. A rozpuszczenie ich przyniosło sporą ochłodę. Gwałtownie potrząsnęła głową, by burza włosów rozpadła się swobodnie.
- Mężczyźni mają łatwiej. - Westchnęła Dot rozglądając się za odpowiednim miejscem do opróżnienia pęcherza. Nie było to łatwe. Wszędzie coś się poruszało. Wizja pełzającego lub wspinającego się czegoś po ciele wcale jej się nie uśmiechała.
- Chcę do cywilizacji. - Zmarszczyła czoło w wyrazie niezadowolenia.
W końcu znalazła miejsce, które wydawało się w miarę na bezpieczne. Raz jeszcze rozejrzała się dookoła sprawdzając czy nikt jej nie podgląda. Było to głupie, to nie był Central Park. I podglądaczy nie powinno tu być.Odruch jednak zwyciężył.
Poprawiając spodnie Dorothy ponownie rozglądała się. Ręką odgarnęła liście. Wśród różnej tonacji zieleni dostrzegła niezwykle barwny kwiat.
- O Boże!! O Matko!! - Wrzasnęła niemal ekstatycznie. - To… to…
Uklęknęła przy roślinie i delikatnie przesunęła palcami po niej.
"T" Wyskoczyła z krzaków (w końcu stała parę metrów dalej, dając Dorothy nieco prywatności), z karabinem przy policzku, celując nerwowymi ruchami lufy w tą i z powrotem, szukając ewentualnego zagrożenia… którego jednak na szczęście nie było, a owy raban był wywołany jakimś odkryciem?

Najemniczka głośno westchnęła, po czym pokręciła z rezygnacją głową. Było jednak już za późno, w odpoczywającej grupce ekspedycji również podniósł się zgiełk, wywołany okrzykami Dorothy.

Przez zieleń przebijał się już Marcus Kaai, również pędzący Dorothy na pomoc, biegły chyba i 2 inne osoby... oj narobiła niepotrzebego zamieszania, szargając nerwy zbrojnych osób.
- Wszystko w porządku, powtarzam, wszystko w porządku! Fałszywy alarm, nie ma zagrożenia! - Meldowała pozostałym przez swój komunikator "T", by opanować mały burdelik...
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 30-09-2018, 17:28   #17
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
W dżungli

Parka najemników, na którą raczej nikt nie zwrócił uwagi, zniknęła na kilka minut w pobliskich krzakach… “T” wraz z jakimś typem poszli na stronę? Na zwiad? Zauważyli coś podejrzanego? Whatever…

Krzyki.

Kobiece krzyki, z całą pewnością nie należące do pozującej na twardą najemniczkę. Ktoś poniósł się z miejsca, przeładował broń, inni spojrzeli jedynie zdziwieni w tamtą stronę. Jedna czy druga osoba, obdarzona większym refleksem, zareagowała prawidłowo do sytuacji, rzucając się pędem w owe krzaki, do źródła tych krzyków.

- Wszystko w porządku, powtarzam, wszystko w porządku! Fałszywy alarm, nie ma zagrożenia! - Meldowała pozostałym przez swój komunikator "T".

Major siarczyście zaklął.

Około minuty później, mały burdel jaki zapanował wśród całej ekspedycji, został opanowany, a wśród asysty “T”, Marcusa Kaai, Petera Currana, a nawet van Stratena, z pobliskich chaszczy wyszła… nowa kobieta. Rudowłosa miała na sobie jeszcze częściowo mundur, pod jakim wcześniej się ukrywała wśród pozostałych najemników, co wywołało spore zdziwienie na twarzach niemal wszystkich.

Baker przetarł twarz dłonią, po czym rozejrzał się po “biwakowiczach”.

- Pani doktor Dorothy Lie - Powiedział, wyjaśniając sprawę - VIP. Przydzielona odgórnie przez tych na samej górze, na naprawdę samej górze. Ale mimo wszystko, jak zrobi jeszcze jeden taki numer, to dostanie kopa - Spojrzał na kobietę surowym wzrokiem.

W tym czasie Dorothy stała już przy swoim plecaku, by się zmienić ubiór(?) i zakończyć te przebieranki, oraz by zabrać parę drobiazgów i wrócić na chwilę do swego znaleziska? Nieznany, dopiero co odkryty kwiat był nawet ciekawym znaleziskiem…

- Pięć minut i ruszamy dalej - Odezwał się głośno Major, po czym przyzwał do siebie gestem dłoni van Stratena.

….

3 minuty później, wydarzyło się jednak tak sporo, że nie ruszyli dalej.

~

Po chwilowym zamieszaniu z powodu rudowłosej, Peter Curran wrócił do swobodnego patrolowania terenu wśród siedzących ludzi… i gdy był w pobliżu pewnej kępy chaszczy, nagle wokół jego nogi owinęło się jakieś pnącze! Zupełnie, jakby te było bardziej żywe niż powinno, po czym roślina zacisnęła się mocno wokół kostki jego nogi, i pociągnęła z niezwykłą siłą. Najemnik przewrócił się na plecy, wśród własnego, dosyć głośnego “Hej!”... coś wciągnęło go w krzaki, i zaczęło ciągnąć i ciągnąć go po ziemi w nieznanym kierunku.

Smagany roślinnością, drąc sobie nieco plecy na podłożu, ciągnięty z nawet dużą szybkością, nie bardzo wiedział co zrobić. Złapać się czegoś… strzelać w pnącze? Skaleczenia, siniaki, zadrapania, co chwilę coś obijało go to tu, to tam.

- Za nim!! - Ryknął Major.

Pobiegł Sosnowski, pobiegł i “Bear”, a nawet van Straten. I ten drugi po chwili miał własne problemy. David wpadł… w ruchome piaski. Pośrodku dżungli. Biały piach, powierzchni około kilku metrów, i czarnoskóry wpakował się w naturalną pułapkę rozpędzony, wpadając tam niemal już do szyi.
- Pomocy! Pomocy! - Zaczął się wydzierać. A “Sosna”... przeskoczył nad nim, pędząc za wciąż ciągniętym przez dżunglę Curranem. Blondyn bowiem podjął słuszną decyzję, na zimno kalkulując zagrożenie obu będących w tarapatach. “Bear” mógł sekundkę poczekać, nim ktoś jemu pomoże, Peter raczej nie…

Po kilkudziesięciu metrach dalej, oczom Currana i Sosnowskiego ukazał się w końcu właściciel owego pnącza.


Ohydne, ohydne, paskudne, roślinne “coś”, wielkości niemal 3 metrów, z masą pnączy-macek, a co ważniejsze, wielką gębą pełną kłów. Mające zamiar zrobić sobie z Petera posiłek, ciągnęło go dalej ze sporą szybkością ku sobie. Zostało już pięć metrów i będzie po nim.

Z “Sosną” zrównał się van Straten.
- Co to kurwa jest? - Powiedział mężczyzna, przeładowując swoje M14.




Na plaży

Alan Woods, w towarzystwie pionierów i marynarzy z łodzi desantowej, wyładował już połowę sprzętu, zaczęto również stawiać pierwszy, tymczasowy przyczółek (obóz to było zbyt mocne słowo, w końcu jedynie rozłożono na szybko kilka pawilonów, by chronić chociażby dużą radiostację przed słońcem, podobnie jak i różny sprzęt).

- Hugh!! - Rozległo się w pewnym momencie na łodzi, na co w pierwszej chwili stojący na piasku Woods nie zwrócił uwagi. Kolejny jednak taki dźwięk już nie zignorował. Spojrzał w tamtą stronę i zastygł w pół ruchu.

- Hhhgggh!! - Kolejny z marynarzy, krzątający się na łodzi, oberwał jakąś dziwną, dosyć cienką białą macką, wystrzeloną z wody. Gdy ta wbiła się w jego tors, nieszczęśnik został momentalnie pociągnięty ze sporą siłą w toń, w której zniknął. W wodzie pojawiły się za to jakieś bulgoty, a po chwili i krew.

- Co jest kurwa?! - Wrzasnął najemnik, robiący za ochronę rozładunku, a stojący akurat w tym momencie bliżej wody niż Alan. Przeładował broń, odbezpieczył… “Hhhhgggg!!” kolejna macka, wciągnęła w wodę kolejnego marynarza. Coś się czaiło w płyciźnie, coś co porywało ludzi i ich zabijało! W błękitnej wodzie, ledwie może metrowej głębokości, czaił się jakiś szarawy kształt, jego rozmiary były jednak naprawdę wielkie… to coś było dwa razy tak duże, jak 30 tonowa łódź, którą tu przybyli!

- Uciekać z łodzi!! - Wrzasnął najemnik, po czym zaczął strzelać z karabinu seriami po wodzie.
- Aaaaaghhhh! - Ostatni już z marynarzy, wiejący na brzeg, otrzymał również mackę wstrzeloną w plecy, on także w mgnieniu oka został wciągnięty w wodę.

Urywane krzyki porywanych przez jakiegoś morskiego potwora ludzi, łoskot karabinu, ogólne wiązanki puszczane przez tych, co mieli szczęście być na plaży...

- Giń kurwa! Giń!! - Najemnik wystrzelał cały magazynek w morską toń, po czym go zmieniał, gdy i on oberwał macką w tors. Stał jakieś 5 metrów od wody. Jakimś cudem chwycił nóż, i odciął draństwo wbite w swój tors. Wpakował w karabin nowe pudełko z nabojami…
- Cofnąć się! - Krzyknął do 3 Pionierów i Woodsa, minimalnie się w ich stronę odwracając. I wtedy wybauszył oczy, ugodzony w plecy dwoma białymi draństwami.
- Aaaaaaa!! - Wrzasnął z bólu, macki wyszły jego torsem, krew zalała ciało mężczyzny, a on wśród drgawek, miotając się przedśmiertnie, nacisnął spust swojej broni. Ustawionej już na pełny automat.

Kule zasiały spustoszenie na plaży, trafiając jednego z Pionierów, długa seria “zastukała” i po pawilonach, kilka pocisków zaświszczało niebezpiecznie blisko Alana, przecinając powietrze tuż obok niego… i wtedy też coś eksplodowało wśród składowanego sprzętu na plaży.

Najemnik zaś został z ogromną siłą porwany w tył, aż wypadł z jego ręki karabin, a on sam zniknął w morzu, barwiąc jego toń szkarłatem.


Zginęli prawie wszyscy.

Cała załoga łodzi desantowej, jeden Pionier zastrzelony “przyjaznym ogniem”, drugi zginął od eksplozji kanistra z paliwem, a strzelający do nich najemnik podzielił los marynarzy. Wszystko trwało może 10 sekund.

Po samej plaży, oddalony jeszcze o kilkaset metrów, zasuwał w stronę Alana i Marco kolejny najemnik, wysłany na zwiad quadem. Z lewej strony plaży, nigdzie jednak nie było widać jego kumpla, wysłanego w tym samym celu…

Woods ciężko oddychał, próbując nie panikować.




.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest teraz online  
Stary 30-09-2018, 20:52   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Cisza i spokój nie trwały zbyt długo. Kobiecy wrzask spłoszył zapewne wszystkie ptaki w zasięgu paru mil kwadratowych... i dowiódł, że 'ochrona' potrafi reagować szybko i sprawnie.

Po alarmie, zgoła niepotrzebnym, wywołanym przez rudowłosą miłośniczkę kwiatków, ponownie zapanowała cisza i spokój, a zbrojna straż mogła się znów poświęcić temu, za co im płacili - ochronie cywilów.

Niestety okazało się, że niespodzianki, jakie oferowała im tajemnicza wyspa, nie ograniczała się do pięknych kwiatków. Kolejna niespodzianka owszem, miała coś wspólnego z roślinami, ale tym razem nie należała do przyjemnych.
Szarpnięty gwałtownie Peter zwalił się na ziemię i poczuł się jak w jakimś zwariowanym lunaparku. Albo w kowbojskim filmie klasy "D", gdzie bohater, złapany na lasso, ciągnięty jest za pędzącym rumakiem.

Peter nigdy nie chciał grać w filmach, nie sądził też, by talentem dorównywał Kirkowi Douglasowi, Gregory'emu Peckowi czy Clintowi Eastwoodowi, ale za to potrafił strzelać równie dobrze, jak tamci. Na dodatek w realu. No i, o czym polująca na niego roślinka nie pomyślała, miał broń. I wolne ręce. A poza tym nie miał zamiaru przejmować się, że może uszkodzić jakiś nieznany nauce obiekt.
Oczywiście nie zamierzał strzelać do gałązek... Gdzieś tam, pewnie niezbyt daleko, było sterujące tymi korzonkami centrum, w które miał zamiar wpakować kilka kul kalibru .44.

Zanim jeszcze przed sobą ujrzał koszmarną parodię drzewca, miał już w dłoni automaga. I z odległości paru metrów zaczął strzelać prosto w gościnnie otwarty pysk pełen kłów.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-10-2018, 11:41   #19
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Chociaż krzyk zaniepokoił Kiku, to nie mogła w sytuacji potencjalnego zagrożenia zostawiać Kimberlee samej. Zbliżyły się do źródła hałasu niedługo za innymi i gdy w końcu wszystko się wyjaśniło schowała twarz w dłoni. Tak.. kwiat był piękny, ale emocje z nim związane mocno zbyt wyraziste. Oczywiście po raz kolejny pojawiała się jakaś osoba, o której roli na wyprawie nie było żadnej informacji, cała ta misja była tak beznadziejnie zorganizowana pod kątem informacji że można było się załamać. Kiku wzruszyła ramionami. Jeśli Major twierdził że wszystko jest ok, to raczej tak było. Krótko zmierzyła kobietę wzrokiem, choć nie mówiło jej to za wiele. Młoda, atrakcyjna i ubrana w mundur, ale jaka w zasadzie była jej rola na ekspedycji? Skoro nikt jej tego nie powiedział, to najwyraźniej nie była to jej sprawa.

Sielanka została przerwana czymś co z początku wydawało się kolejną pierdołą, lecz okazało całkiem poważne. Jeden z najemników gdzieś poleciał i wszystko nagle potoczyło się szybciutko. Lyssa spojrzała oniemiała, na twarz Kimberlee jakby chciała się upewnić, że to wszystko to nie jakieś jej omamy. Obie zerwały się razem z resztą by jakoś zareagować na zagrożenie.

Azjatka nie gnała razem z Kim tak prędko jak inni, wcale nie miały zamiaru być w pierwszej linii, bo nie taka była ich rola. Właśnie dlatego szczęśliwie Lyssa nie wpadła w ruchome piaski których w ogóle nie powinno tutaj być. To była lekka paranoja, ale David powoli tonący w piasku nie wydawał się wcale szukać logiki w całej sytuacji tylko rozpaczliwie walczył o życie. Lyssa chciała mu pomóc, tym bardziej że kilka osób pognało dalej i zostawiło go samego sobie. Wydawało jej się że Kim jest zaraz obok, ale nie odwróciła się, tylko spiesznie omiotła piaski wzrokiem, szukając najsensowniejszej pomocy jakiej może udzielić tonącemu w piasku wielkoludowi.

- David! Nie walcz tak z tym, panikując tylko wpadasz głębiej! - Teraz poczuła jak robi się jej gorąco, ale bardziej od adrenaliny niż ze zmęczenia, krzyknęła jeszcze. - Pomocy, człowiek w ruchomych piaskach!

Nie było czasu, Bear tonął za szybko! Wczepiła łuk w pas i złapała się jakiegoś drzewa na skraju piaskowej pułapki. Szybko się kładąc, rzuciła nogi w stronę mężczyzny, łapiąc z całej siły rękoma i licząc na to że David się po niej wespnie, lub chociaż przestanie tonąć.

Kimberlee, widząc co też Azjatka wyprawia, postanowiła jakoś pomóc… chwytając Lyssę w pasie, i mocno do niej przylegając. Może jakoś we dwie, byłyby w stanie swym ciężarem dorównać Davidowi? Były, minimalnie. Najemnik złapał za nogę bodygardki u kostki, po czym zaczął się po niej wspinać… szło mu to wyjątkowo opornie. Lyssa w tym czasie walczyła o utrzymanie się przy drzewie, Kim o wspieranie koleżanki własnym ciężarem w miejscu. I jakoś tak wyszło, że nagle policzek lekarki znalazł się na piersi Kiku, i tam już pozostał. Ale ta drobnostka (chyba?) zniknęła wśród wyczynów, które cała trójka teraz tworzyła…

“Bear” centymetr po centymetrze brnął po nodze Japonki, powoli wydostając się z ruchomych piasków, co jego również kosztowało niemało wysiłku. Był już gdzieś w okolicach kolana pomocnej jego sytuacji kobiety, powoli uwalniając się z naturalnej pułapki… a przy okazji i naciągając materiał spodni do granic wytrzymałości. I nagle, materiał tak się naciągnął, że rąbek spodni wyszedł spod paska… zostało wszystko przez najemnika jeszcze bardziej naciągnięte… i jak nie wystrzelił guzik! A sam rozporek również zaprotestował. Na to jednak nikt nie zwrócił uwagi, poza chyba samą Lyssą, która poczuła, jak jej brzuszek zostaje nieco mocniej niż by chciała odsłonięty? Po kilku kolejnych sapnięciach całej trójki, w końcu rosły mężczyzna wydostał się z niebezpiecznego miejsca, a wszyscy zalegli w sporym nieładzie między sobą(i na sobie?) ciężko dysząc.
- Dzięki słoneczka, wielkie dzięki - Odezwał się “Bear”... przytulony nosem odrobinkę powyżej kolana Kiku.

Harry widząc, że dziewczyny próbują wyciągnąć „Beara” z ziemi ruszył im na pomoc, ale wyglądało na to, że Japonka i lekarka panują nad sytuacją i za chwilę uwolnią mężczyznę z pułapki. Po chwili najemnik, uczepiony kolan Kiku wydostał się z ruchomym piasków.
Frost rozejrzał się i zauważył, że część najemników pobiegła ratować Currana. Serce podchodziło mu do gardła, ale nie miał zamiaru rozmyślać o tym, co przed chwilą zobaczył.
- Nie rozpraszać się! – krzyknął w stronę towarzyszy wyciągając nóż Stańmy wszyscy w kręgu, plecami do siebie! To zielone gówno może tu wrócić.

Do panowania nad sytuacją było jej dość daleko, chociaż na planowanie nie było czasu. Kiku wczepiła się pazurami w drzewo, oplatając je rękoma silnie jak desperatka trzymająca się tratwy na środku oceanu. W akompaniamencie bolesnego piśnięcia, zamknęła oczy i odchyliła głowę w tył gdy David zaczął wciągać się po jej nodze. Nie dość że sam był dość sporym mężczyzną to jeszcze zassany przez ruchome piaski używał na niej takiej siły iż czuła się prawie jak na jakimś łożu tortur. Wtedy poczuła jak ktoś, chyba kobieta, obejmuje ją i trzyma. Otworzyła oko tylko na moment, rozpoznając w niej Kimberlee i czując jak zaraz wtuliła się w nią. Troszkę niczym małe dziecko które przytula się do piersi matki. Nie było to może bardzo pomocne, ale jakoś ją uspokoiło.

Pośród łapczywych wdechów czuła jak w końcu i ona się męczy, a lekko otwarte powieki uniosły jej wzrok do nieba. Bear miał iście niedźwiedzi uścisk gdy walczył o życie, a jej spodnie mimo że skórzane, nie były na to przygotowane. Japonka zrobiła wielkie oczy gdy poczuła jak spodnie puszczają, a wspinający się po nodze facet, walcząc o życie tylko bardziej je z niej ściąga! Rękoma trzymała się drzewa, czując jak na twarzy pojawiają się jej wypieki wstydu. Nie mogła nic zrobić, choć na szczęście spodnie opuściły się tylko trochę, wystarczająco jednak by odsłonić ukryty na jej biodrze tatuaż.



Nie wiedziała jak źle cała sytuacja wygląda, ale poczuła się głupio, co zresztą było widać po jej minie. Zaciskające się na jej nodze, a teraz już udzie dłonie Davida w końcu przestały ściągać z niej ubranie i odpuściły Lyssie co przywitała z wyraźną ulgą. Był bezpieczny, to najważniejsze. Kiku otulona przez dwie sylwetki, dysząc i leżąc tak jak leżała, była zbyt zmęczona, by zrobić cokolwiek więcej. Nie wiedziała jeszcze co z Curranem, ale w tej chwili nie mogła jeszcze się na tym skupić.
- Nie ma sprawy, Bear, przez chwile myślałam że wpadłam w myśliwskie sidła... - Mruknęła pod nosem, twardo opuszczając głowę i wciąż dochodząc do siebie.

- Ludzie, skupcie się! – krzyknął jeszcze raz Frost.

-I co się chłopie gorączkujesz? - Zaśmiał się “Bear” wstając w końcu z miejsca, pochwycił swój karabin, po czym zaczął się rozglądać za ewentualnym zagrożeniem.
- Wstawajce dziewczyny - Powiedział do Kimberlee i Lyssy.

Zagrożenia wokół nich jedak nie było… z kolei kanonada całkiem niedaleko w końcu zamilkła, a ktoś zameldował samemu Davidowi przez radio, że już po wszystkim. Czarnoskóry poinformował więc trójkę cywili o tym fakcie.
- Ponoć jest na co popatrzeć, ubili potwora, idziemy? - Najemnik uśmiechnął się pełną gębą, zwłaszcza do Azjatki.

- Um.. dzięki Kim. - Rzuciła krótko gdy razem wstawały i podciągnęła spodnie, upewniając się że rozporek jest zapięty. Z kwestią guzika pomęczy się później. Kiku była jeszcze troszkę oniemiała, zamrugała powiekami i rozejrzała się spiesznie w sytuacji, gdy dotarły do niej słowa Niedźwiadka.

- Potwora? Jakiego znowu potwora? - Zmarszczyła ostro brwi, zdziwiona, bo akurat nie zauważyła co dokładnie stało się z Curranem i uznała to za jakiś żart. Mimo to stanęła pewniej na nogach, gotowa iść na spotkanie z drugą częścią ekipy.
- Patrzcie pod nogi! - Krzyknęła, by upewnić się że nikt nie wpadnie w kolejną pułapkę. Dodała za chwilę ciszej, już do najbliżej stojących osób. - Musimy się zaraz zebrać i policzyć czy nikogo nie brakuje.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 03-10-2018 o 11:43.
Kata jest offline  
Stary 03-10-2018, 20:04   #20
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Major Baker dokonał oficjalnej prezentacji. A groźba, która padła z ust byłego wojskowego wywołała uśmiech na twarzy Dot.
- Och byłam niegrzeczną dziewczynką.- Powiedziała gardłowym głosem. - Ukarz mnie.- Jęknęła przy tym.
Baker skrzywił się tylko, pokręcił głową, i zajął swoimi sprawami.
Dorothy wróciła do grzebania w swoich rzeczach. Pomysł zmiany ubioru tu i teraz porzuciła. Pięć minut to było za mało na przebranie się i wykopanie rośliny.
- Ma ktoś może łopatę? - Spytała głośnio gdy uświadomiła sobie, że nie zabrała ze sobą żadnego przedmiotu umożliwiającego kopanie.
Chwilę później przed jej oczami pojawiła się saperka. Trzymała ją Cooke.
- Dziękuję. - Powiedziała rozradowana Lie chwytając oferowany przedmiot.
- Pani doktor, - wróciła się do Sary Elsworth. - czy zechce mi pani towarzyszyć?
Elsworth kiwnęła głową na znak, że się zgadza i ruszyła razem z Lie, Cooke i Kaaim.
Dorothy chciała jak najszybciej wrócić do swojego znaleziska. Szybko jednak została sprowadzona na ziemię.
- Powoli. - Hawajczyk zastąpił jej drogę. -Najpierw ja.
Dot pozwoliła mu prowadzić, ale wyraźnie była niezadowolona.
- Wygląda jak przedstawiciel Passifloraceae. - Relacjonowała podniecona Dorothy Lie pod drodze. - Coś niesamowitego, że w tych warunkach rośnie...
I rzeczywiście było to coś niesamowitego, co przyznała doktor Elsworth gdy dotarły na miejsce. Obie uklękły przy roślinie, wymieniając się spostrzeżeniami i uwagami używając przy tym wyszukanego i niezrozumiałego dla zwykłego śmiertelnika słownictwa. .
Dwoje najemników obserwowało poczynania pań naukowców ze znudzeniem. Ale tylko przez chwilę.
Dobiegające gdzieś z dżungli “Pomocy! Pomocy!” sprawiło, że stali się… jak dla Dorothy poddenerwowani. Wyczuwało się, że aż rwą się by pobiec na ratunek mężczyźnie, bo głos był z pewnością męski. Jednak poczucie obowiązku, zatrzymało ich na miejscu.
Najemnicy metodycznie i z wyuczoną dokładnością rozglądali się dookoła z odbezpieczoną bronią, a Dorothy nerwowo grzebała w ziemi chcąc wyciągnąć roślinę w nienaruszonym stanie.
Jeszcze bardziej nerwowa zrobiła się gdy padły pierwsze strzały. “T” i Marcus natychmiast przypadli do naukowców starając się zasłonić ich.
- Kurw…!- Syknęła Dorothy, ale zamilkła gdy padły kolejne strzały.

W dłoni pani Elsworth… pojawił się rewolwer. Ona również, podobnie jak pozostali, zaczęła się rozglądać nieco nerwowo.
- Chyba trzeba się streszczać… - Sara odezwała się spokojnym głosem do Dorothy.

- Meldować co się dzieje! - “T” warczała do swojego komunikatora. Spojrzała na kobiety klęczące przy roślinie.
- Ruszać się, wracamy do reszty. Już - Zdecydowała.
Jeszcze dwa machnięcia pożyczoną saperką i cudowny, nieznany kwiat znalazł się w rękach Dorothy.
Wracali w tak samo jak tu przyszli. Może tym wyjątkiem, że to Cooke prowadziła, a Hawajczyk osłaniał tyły.
- Co wy? Na słonie polujecie?- Spytała lekko ironicznym tonem Lie gdy dotarli do pozostałych.
Saperkę zwróciła właścicielce, a cel swojej małej wyprawy umieściła w odpowiednim pojemniku.
- Tylko ty i ja. - Powiedziała spoglądając na roślinę.- Co ty na to mój skarbie?
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172