Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-10-2018, 22:18   #21
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Co to było? Ano… było duże, zielone, zębate i z pomarańczowym brzuchem. I właśnie ten brzuch Douglas potraktował jako cel ćwiczebny dla swojej serii z kałasznikowa, pakując w tym kierunku kulę za kulą.
- Nie mamy na podorędziu miotaczy płomieni, co?- odparł pomiędzy seriami.
- Nic o tym nie wiem! - Odkrzyknął van Straten, również już strzelając. Strzelał z pistoletu i sam Peter, ciągnięty przez pnącze-mackę w kierunku stwora.

Dwie długie serie z kałacha aż do opróźnienia magazynku, do tego kilka strzałów z M14, i kilka z pistoletu, skutecznie przerobiło roślinę-potwora na drobnicę. To coś, poszatkowane kulami, po prostu rozpadło się na kawałki, i było po wszystkim, Curran był uratowany. Trochę bolała go kostka u nogi, a nieco bardziej zdarte i obite plecy, na których przejechał po ziemi kilkadziesiąt metrów zapoznając się w taki sposób z terenem dżungli.
- Niech ktoś zamelduje reszcie, że po wszystkim? - Powiedział “myśliwy”, po czym podszedł bliżej martwego potwora, przyglądając się resztkom.
- Takie coś nie miało prawa istnieć… - Burknął niby do samego siebie.
- Widocznie na tej wyspie Matka-Natura realizuje różne bzdurne pomysły - powiedział Peter, wstając i otrzepując z siebie liście, gałązki i ziemię. - Dzięki za ratunek - dodał. - Na zjeżdżalni bywało przyjemniej - podsumował całą sytuację, równocześnie uzupełniając naboje w magazynku. - Chyba nie znaleźliśmy się w raju.
Rozejrzał się dokoła, szukając innych przedstawicieli drapieżnych roślinek.
- Wracamy do tamtych? - zaproponował.

W akompaniamencie żwawych hałasów prawie w tym samym momencie zbliżyła się do nich druga część drużyny którą byli David, Lyssa, Kimberlee i Harry. Z początku mogli narobić im stracha bo po ostatnich przeżyciach każde dźwięki szamoczących się krzaków mogą sprawić że ściśnie żołądek, ale że trasa była już nieco wydeptana, szybko zobaczyli ludzkie sylwetki. Kiku po drodze zdążyła wyjąć maczetę, i tak wycinając pospiesznie florę wyskoczyła z przodu. Na widok dziwnego truchła, gdzie jeszcze było widać wielkie zęby, stanęła jak wryta. Zrobiła to tak nagle że biegnący za nią David i Kim wpadli jej na plecy i musiała zrobić kilka kroków na przód, by nie polecieć na ziemię. Rozchyliła usta i przez moment nie mogła nic powiedzieć, aż w końcu szok nieco ustąpił.
- Co to, kurwa jest..? - wyszeptała wulgarnie, w iście amerykańskim stylu, po chwili jednak zerknęła na Petera, z którym się jeszcze osobiście nie poznała.
- Nic ci nie jest?
- Dzięki bogom i amerykańskim producentom broni nic mi się nie stało - powiedział Peter. - No, może trochę plecom się oberwało, ale bywało gorzej.
- Chyba powinniśmy zabrać “To coś” do obozu, by naukowcy mogli to przebadać - stwierdziła Kiku patrząc nieufnie na szczątki.
- Naszyjnik z ząbków na pamiątkę? - Peter spojrzał na dziewczynę, jakby się zastanawiał, jak Kiku wyglądałaby z taką ozdóbką na szyi.
Dziewczyna zerknęła na Petera przelotnie, ale pomijając temat naszyjnika podeszła bliżej i zaczęła szturchać resztki maczetą, sprawdzając czy stwór jest już martwy.
- Tyle w kwestii spokojnego wysypiania się tutaj… - westchnęła zbyt zaabsorbowana dziwnym stworem, by oderwać wzrok w stronę innych.
- Wygląda na to, że jest mięsożerny - powiedział Peter, nie wyglądający na przejętego tym, że miał się stać obiadem omawianej rośliny. - Na dodatek nie czeka biernie, aż ofiara wpadnie mu do paszczy. Ma całkiem niezły zasięg, więc lepiej przypatrzcie się dobrze, jak wyglądają jego mackowate gałęzie. Z pewnością to nie jest jedyny taki egzemplarz na tej wyspie. No i mam wrażenie, że odpada samodzielne bieganie w krzaczki.
- Próbowałem powiedzieć im to samo – wtrącił Frost - ale ten wasz czarny koleżka to…
„Jakiś debil” prawie wyrwało mu się niechcący, w porę jednak ugryzł się w język. Zaczął poważnie zastanawiać się, czy aby na pewno tacy najemnicy jak „Bear” ich obronią. Na razie wyglądało to tak, jakby korporacja mocno pomyliła się w trakcie rekrutacji.
Harry pochylił się nad truchłem rośliny z fascynacją zaglądając w czarną otchłań zębatej paszczy.
- Co to jest? Jakiś mutant? - Przypominając sobie słowa Collinsa o próbach atomowych przełknął ślinę.
- Wyspa, można by rzec, jest nieco nietypowa - powiedział Peter. - Mutant to raczej nie jest. Lokalna roślinność. Pewnie tylko takie ciekawe roślinki tu rosną. A pomyślcie sobie o zwierzakach. Skoro rośliny są takie agresywne, to zwierzęta... Sami sobie wyobraźcie.
- Trzeba będzie rozbić obóz na plaży… łatwiej wypatrzyć coś zielonego, gdy musi gonić po piasku do zwierzyny. I trzeba zadzwonić do obsługi tej wyprawy po napalm i miotacze płomieni - stwierdził obojętnie Bloody i spojrzał po reszcie przybyłych.- A kto został z resztą naukowców?

- Mutant czy nie mutant, nakarmiony ołowiem wyciągnął kopyta… czy tam macki - Podsumował sytuację “Bear”, jakoś tak jednak na dłuższą chwilę dziwnie wpatrując się we Frosta…
- Pogadamy z Majorem - odpowiedział Sosnowskiemu.
- Paskudny - Powiedziała cichutko Kimberlee, stojąc blisko Lyssy. - Ojej - Dodała po chwili, widząc plecy Currana, które wskazała palcem - Tym się trzeba zająć!

I wtedy, daleko w sumie od nich, jednak niosąc się echem po dżungli, rozległy się strzały od strony plaży. Fuck, co tam teraz?

- Chyba ta pomoc będzie musiała poczekać - powiedział z żalem (być może nawet nieudawanym) Peter. - Niech ktoś się skontaktuje z plażą i dowie, czemu im się na strzelaninę zebrało.
- Ktoś ma możliwość, czy musimy się tam udać? Jeśli tak, to po drodze zbierzmy resztę ekipy zostawioną w dżungli. Rozleźliśmy się bowiem jak banda chińskich turystów na bezkrwawym safari - podsumował sytuację Douglas.
 
Kerm jest offline  
Stary 04-10-2018, 07:33   #22
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Harry po lunchu miał zamiar znów włączyć kamerę i żałował, że nie zrobił tego pięć sekund wcześniej. Słysząc krzyk Currana zerwał się na równe nogi i wtedy zobaczył jak zielona macka, coś co przypominało żywe, wijace się pnącze ciągnie najemnika w głąb dżungli.
"O kurwa…"
Podróżnik stał przez chwilę jak wryty, to co widział wyglądało jak scena z jakiegoś ekologicznego horroru. Już miał ruszać za majorem, Sosnowskim i van Stratenem, żeby pomóc biedakowi, kiedy zobaczył, że drugi najemnik, ten czarnoskóry mięśniak zapada się w ruchome piaski. Na szczęście Japonka i lekarka od razu ruszyły mu na pomoc, próbując wygrzebać mężczyznę z pułapki. Po chwili „Bear” uczepiony nogi Kiko wygramolił się z kurzawki.
-Nie rozpraszać się! – krzyknął Frost stronę towarzyszy przy okazji wyciągając nóż– Stańmy wszyscy w kręgu, plecami do siebie! To zielone gówno może tu wrócić.
Nikt go nie posłuchał, murzyn wydawał się traktować sytuację jak jakiś żarcik w stylu „,Pośliznąłem się na skórce od banana” a przecież przed chwilą jego kumpla porwało żywe pnącze. Pieprzone żywe pnącze! Harry miał poważne wątpliwości czy tacy żołnierze jak "Bear" mogą ich przed czymś obronić. Na razie wyglądało na to, że sami są dla siebie zagrożeniem. Ktoś w Titanium Microcystems chyba mocno się pomylił w rekrutacji.
Kiedy ostrzał się skończył pobiegli zobaczyć „potwora” o którym przed radio poinformował jeden z najemników. Curran na szczęście wyszedł z opresji bez szwanku. Napakowane kulami truchło leżało u jego stóp. Frost podszedł bliżej i otworzył szeroko oczy. Nigdy nie widział czegoś podobnego. Ciało rośliny, paszcza jak u krokodyla. Harry spojrzał na Petera, dziwiąc się jakim cudem zachowuje taki spokój. Gdyby to jego to coś próbowało pożreć, musiałby zmieniać bieliznę.
Frost pochylił się z fascynacją nad martwym stworem. Wyciągnął kamerę i zaczął nagrywać. Miał w głowie słowa Collinsa o próbach atomowych i choć do końca nie wierzył, w taką wersję, teraz zaczął żałować, że nie zabrał ze sobą licznika Gaigera i tabletek jodu.
 
waydack jest offline  
Stary 04-10-2018, 22:17   #23
 
Raist2's Avatar
 
Reputacja: 1 Raist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputację
Miyazaki zdyszany i zmęczony usiadł z ulgą na jakimś przewróconym pniaku i sięgnął po manierkę przy pasie napić się wody. Warunki ewidentnie nie były mu sprzyjające, wychował się w mieście… no dobra, pod miastem, ale jednak w warunkach cywilizowanych, nie w głuszy. Nie był przyzwyczajony do takiej gęstwiny i wilgoci, a przydzielony uniform w który przebrał się na statku wcale mu nie pomagał, długie spodnie, kurtka i ciężkie buty może i dawały ochronę przed insektami, ale w tym samym czasie ograniczały przepływ powietrza. Dlatego właśnie postój przyjął z ulgą.
Pierwszy alarm zerwał go na nogi, popatrzył się zdezorientowany w stronę skąd krzyk doszedł po czym przeniósł wzrok na Majora, w końcu to on tu dowodził, szczególnie w takich sprawach. Na szczęście okazało się że to tylko fałszywy alarm, za to bardzo interesujący. Znalezienie gatunku rośliny który nie powinien tu występować, co znaczyło że to jakiś nowy podgatunek, aż go swędziało by podejść, obejrzeć go i pomóc kobietom przy nim, niestety nie mógł, Collins powiedział żeby zostawić to im, że jeszcze będzie mógł rzucić okiem na niego w bazie, w lepszych warunkach. Lekko zawiedziony ale przede wszystkim podekscytowany Ryo usiadł spowrotem, nie minęła godzina a już nowe odkrycie, zapowiadało się ciekawie.
Nie zdążył porządnie się poprawić jak jednego z najemników coś wciągnęło w krzaki. Wciągnęło rosłego mężczyznę od tak! Ponownie zerwał się na równe nogi patrząc się (trochę głupkowato) tam gdzie powinien być stać niejaki Peter. Część grupy ruszyła na pomoc za nim, w tym Kiku, Kim i Frost. I kolejny krzyk, tym razem (chyba) z grupy ratunkowej, i nawet w pierwszym odruchu chciał ruszyć na pomoc, ale logika wygrała. Biorąc pod uwagę skład ich ekipy, jego umiejętności oraz warunki, na nic by się tam nie przydał raczej, a nawet mógłby tylko przeszkadzać, czy wręcz sam zacząć potrzebować pomocy. Dlatego został na miejscu, od ratowania są najemnicy i Kim-san, ona przynajmniej znała się na medycynie.
Chodził zamyślony z lewa na prawo, z prawo na lewo, drapiąc się kciukiem prawej dłoni po brodzie. “[i]Co mogło wciągnąć rosłego mężczyznę w krzaki z taką łatwością? Musiało być duże, to po pierwsze, wiele zwierząt jest większych czy silniejszych od ludzi, ale żadne znane nie działało w taki sposób. Żaby tak, miały lepki język który wystrzeliwały w swoją zdobycz po czym zwijały go spowrotem do jamy ustnej, ale są za małe, musiałaby być wielkości lwa, co najmniej. Roślina? Jeśli dobrze kojarzę była tam jakaś zielona… macka. Są rośliny mięsożerne, ale też nie takich rozmiarów. Niee, to na pewno musi być nowy gatunek fauny. Oby pomyśleli i to złapali.” Tego typu rozważaniu chodziły mu po głowię.
- Majorze co się tam dzieje? Długo jeszcze? - podchodząc do niego odezwał się w końcu nie wytrzymując - Niech nie zabijają tego czegoś, niech to złapią. To nowy gatunek, trzeba go zbadać. - spojrzał się na Collinsa, podekscytowany, ale i przejęty i przestraszony wylewał potok słów.
 
Raist2 jest offline  
Stary 05-10-2018, 22:55   #24
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Po minucie czasu, gdy wszyscy byli już w komplecie pośrodku dżungli, okazało się, iż Major ma nieco inne plany…

- Z plaży przyszedł meldunek, że ich też coś zaatakowało - Przemówił do wszystkich Baker - Przez cholerne zakłócenia jednak niewiele idzie zrozumieć… w każdym bądź razie, też chyba mają kłopoty. Oto co zrobimy - Major rozejrzał się po wszystkich - ”Sosna”, “Bear”, “Zapałka” i… Ryotaro, zapierniczacie na plażę. I jak mówię zapierniczacie, to znaczy, że biegniecie. Sprawdzić co się tam dzieje, meldować. Pozostali, czekamy tu. Nikt nie chodzi sam, nikt nie chodzi we dwójkę, ze względu na to co się wydarzyło, spacerujecie na stronę aż we trzech. Jasne? Curran, niech lekarka obejrzy twoje plecy, reszta niech sobie znajdzie ciekawe zajęcie na najbliższe 30 minut, chcecie oglądać resztki tej roślinnej maszkary, to oglądać, chcecie siedzieć na dupie, to siedzieć… Frost, masz wolną rękę, zostajesz tu, albo lecisz na plażę, jak wolisz.
-Uuuuu… ekshibicjonizm - Wtrąciła się Dorothy. - Podoba mi się.
- Stul dziób kobieto! - Warknął na nią Major za przerywanie - Ryo, dasz radę nie? Dlatego wybieram ciebie, a nie pana Collinsa. To wszystko, rozejść się.

Ryotaro zrobił skwaszoną minę, nie dość że się zmęczył marszem w jedną stronę, to jeszcze musiał pobiec w drugą? I do tego odpuścić badanie truchła nowego gatunku. Cóż, polemizowanie z majorem raczej w grę nie wchodziło.

Douglas tylko uśmiechnął się do kobiety, bo sam nie lubił za bardzo takich sztywnych wojskowych i miło było patrzeć, jak Major traci nad sobą kontrolę. Jednak wszystko co co dobre szybko się kończy.
- No to… jeśli mamy zapierniczać, to nie traćmy czasu.- rzekł i sam ruszył przodem nie dając pozostałym wyboru innego jak ruszyć za nim.

Miyazaki spojrzał jeszcze raz niechęcią w stronę plaży i pleców blond mięśniaka, po czym ruszył jak mógł za nim. Czuł że chyba dostanie swoje pierwsze zadanie służbowe, sprawdzić sprzęt z plaży i uratować co się dało. Nudy.

Peter spojrzał na Kimberlee.
- Weź zatem te swoje narzędzia tortur, czy co to tam uważasz za stosowne - powiedział - i czyń swoją powinność.
- Emm... - Te stwierdzenie, i nerwowy uśmiech blondyneczki, były całą odpowiedzią, jaką uraczyła Petera. Czyżby ją zbił z tropu… onieśmielił?
- Za dużo świadków? Bo chyba nie myślisz, że gryzę....? - zainteresował się Peter. - Nie jestem taki okropny, na jakiego wyglądam - zapewnił.
- Zawsze możemy założyć knebel, by nie odgryzł sobie z bólu języka gdy będziesz dezynfekować jego rany. - Zdobyła się na drobną złośliwość Kiku, rozbawiona całą sytuacją i tym jak wstydliwa znów jest Kim. Patrzyła sobie na Petera dyskretnie, ale też wciąż nieufna wobec dżungli, wszędzie dookoła.
- W twoje uczynne rączki raczej bym nie powierzył swojej osoby. - Peter spojrzał na nią z kpiną. - Chyba że byłabyś ostatnim człowiekiem na tej wyspie.
Lyssa odwróciła twarz na bok, chyba jakoś urażona, lub dotknięta tym co powiedział mężczyzna. W zasadzie zaskoczyła ją ta deklaracja, bo nie wiedziała czym sobie mogła podpaść. Zamilkła więc speszona, bo przecież ona nie mówiła poważnie.

- To nie wojsko. A ja nie jestem rekrutem. Więc z szacunkiem. - Lie odpowiedziała Bakerowi takim samym tonem.
- Daj już spokój tym lufom, a zwłaszcza ich głównemu szczekaczowi - szepnęła nagle do niej Sara, odciągając na bok. - Słuchaj, co do tej rośliny co wykopałaś… masz już jakąś nazwę? Bo wiesz, jak przystało na odkrywcę, trzeba wszystko skatalogować, opisać, nawet zdjęcia porobić, no i właśnie nazwać - Starsza kobieta uśmiechnęła się sympatycznie. - Myślałaś już o tym?
- Nie, o nazwie nie myślałam.- Dot odezwała się po dłuższej chwili, w trakcie której tylko gapiła się na rozmówczynię. - To chyba na końcu. Ale to dobry pomysł z tym badaniem i opisywaniem.- I jak powiedziała, tak zrobiła.

- Mam krótkofalówkę która powinna zapewniać łączność z Alanem na plaży.. - Oznajmiła Lyssa bardziej chyba oczekując że ktoś podejmie za nią decyzję co z tym dalej zrobić. Uniosła urządzenie w dłoni i spojrzała po wszystkich dookoła, choć dłużej na nową Dorothy i Majora… który owe spojrzenie podtrzymał, dziwnie przecząco kręcąc głową.
- Przecież przed chwilą powiedziałem, że skontaktowali się ze mną ci z plaży? No chyba, że masz zamiar sobie poplotkować z Woodsem o dupie maryny?
- Cywile... - Fuknął pod nosem, podchodząc do Collinsa, i zaczął z nim rozmowę.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 06-10-2018, 05:54   #25
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Na widok masakry, która rozegrała się przed nim, Alan starał się opanować zarówno nerwy jak i zawartość żołądka. Nie wierzył własnym oczom, gdy nagle wokół rozpętało się piekło, jak z najgorszych koszmarów.

“Z tym dodatkowym gównem to był tylko żart…” - było pierwszą myślą, która mu przyszła do głowy.

- Marco sprawdź czy ten postrzelony jeszcze oddycha, tylko nie podchodź zbyt blisko wody! - Krzyknął biegnąc w stronę Jeepów. Powinny tam być gaśnice piaskowe. Musiał jak najszybciej opanować pożar, by nie doszło do kolejnych eksplozji. “Myśl! Myśl!!!”

- Jeśli to możliwe to spróbuj pokazać temu najemnikowi by nie podjeżdżał do wody!

Dłuższą chwilę później z gaśnicą w dłoni, biegł gasić pożar. Nie wiadomo czemu, w myślach wciąż krążyły mu te same słowa:

Zadbasz by moje walizki trafiły do reszty naszego bagażu?

Kątem oka zerkał co pewien czas w stronę oceanu. Nie wiedział jak sobie radzić z czymś takim i nie chciał ryzykować.

Chelimo trząsł się na całym ciele, w końcu jednak się ruszył, by zrobić co sugerował Woods. Wieści nie miał dobrych, postrzelony był martwy… nadjeżdżający z kolei quadem kolejny najemnik, jakimś dziwnym trafem zachował odstęp od wody, wśród desperackiego machania rękami Pioniera… w tym czasie Alan ugasił w końcu to, co się paliło.

- Co tu się kurwa dzieje?? - Spytał, schodząc z maszyny z karabinem w łapach, i rozglądając się po okolicy.

- Dobrze że jesteś. Pewnie nie uwierzysz w to co powiem, ale liczę na to, że zachowasz zimną krew i będziesz czujny - Odpowiedział Alan, zastanawiając się, w którym miejscu odstawiona była jego broń - Mówiąc krótko jakaś nieznana bestia czai się tuż przy brzegu. Atakuje z dystansu czymś w rodzaju zaostrzonych macek. Póki co dopadała ofiary w zasięgu kilku metrów, ale nie mogę potwierdzić, czy nie potrafi sięgać dalej. Jest też prawdopodobnie niewrażliwa na ostrzał z broni lekkiej i średniej. Jeden z Twoich kolegów po nabiciu na mackę, w konwulsjach oddał serię z karabinu. To wywołało wybuch paliwa i położyło jednego z pionierów. Drugi zginął w wybuchu. Przy życiu zostaliśmy tylko my... - teraz to do niego dotarło. Tyle osób nagle straciło życie.
Musiał jednak szybko się z tym pogodzić. Trzeba było znaleźć wyjście z tej sytuacji.

- Przypomnij proszę jak masz na imię żołnierzu. I powiedz, czy znasz się na materiałach wybuchowych?

Musiał już działać spokojnie, metodycznie. Kontakt z resztą grupy, broń, bestia. W takiej kolejności będzie się musiał zająć sprawami.

- Bestia? Macki? Hee? - Zdziwił się najemnik, po czym spojrzał na łódź i otaczającą ją wodę - Pierdolisz…
- Larry jestem - Dodał po chwili - A z materiałami wybuchowymi to podstawy znam, ale żadnym tam specem nie jestem, a masz jakiś pomysł?

- Niestety taka jest prawda Larry. Mam nadzieję, że nie będę musiał Ci udowadniać istnienia tego czegoś na własnej skórze. Wszystko po kolei - Woods odpowiedział spokojnie.

- Marco, włącz drona i sprawdź z powietrza czy to coś tam się jeszcze czai i jakie jest duże. I zapisuj obraz z kamery! Larry, spróbuj się skontaktować z grupą w dżungli. Ja postaram się znaleźć jakieś lekarstwo na nasz problem. I muszę jeszcze poszukać czegoś swojego, co odłożyłem. - “I sprawdzić czy z Jej walizkami jest wszystko w porządku”. Ponownie zdziwiło go, że właśnie ta myśl przyszła mu do głowy.

Po dłuższej chwili Alan wrócił, niosąc w rękach dwie małe skrzynki. W kaburze przy pasie miał już swojego Desert Eagla, a na plecach przewieszony DSA SA58 OSW.


Uzbrojony czuł się o wiele spokojniej. Wiedział jednak, że broń palna nie wywrze na bestii zbyt wielkiego wrażenia.

Zerkając na zapis z drona, spróbował określić położenie potwora ze swojego punktu widzenia. To coś było olbrzymie! Większe od samej łodzi.

“Skąd coś takiego w ogóle się tu wzięło?” - pomyślał, zdumiony rozmiarami stworzenia.

- Oto dowód - zwrócił się do Larrego - Proponuję nakarmić kolegę jednym lub dwoma granatami.

Po chwili zarówno Larry jak i Alan, uzbrojeni dodatkowo w granaty, zrobili parę kroków po piasku w kierunku wody… zatrzymując się o kilka metrów bliżej, niż chociażby leżący tam karabin najemnika, który zginął przez owego wodnego potwora. Marco odleciał dronem na bezpieczną odległość, obaj mężczyźni rzucili z kolei granatami… które wylądowały z pluskiem w morzu tam, gdzie obaj tego chcieli.

Nastąpiły dwie eksplozje i spore fontanny wody, gdy zaś wszystko się uspokoiło, nerwowo obgryzający paznokcie Chelimo ponownie zrobił użytek z drona.

- No ten… chyba już ok. Ten cień w wodzie odpłynął - Zameldował po chwili.

- Czyli to coś jeszcze żyje...? - Woods zapytał rozczarowany - Cóż, cieszmy się przynajmniej z tego, że na razie odpłynęło. Może następnym razem już z mniejszą ochotą będzie się tu zapuszczać. Dobra robota Marco. Larry, udało Ci się skontaktować z resztą?

- Gadałem z Majorem, ale zakłócenia w pipę… no ale chyba zrozumiał, że mamy kłopoty, powiedział, że kogoś tu przyśle. Ej, a wiecie gdzie jest Mike? - Najemnik spojrzał gdzieś w dal po plaży.

- Ej chłopaki - Odezwał się Chelimo, już po wylądowaniu drona - Mam kolejne, złe wieści. Ta seria, co przeszła po namiotach… rozjebała radio. Nie mamy kontaktu ze statkiem... - Marco mówił coraz ciszej, a na końcu wypowiedzi, w jego oczach aż zamigotały łezki?

- Też się zastanawiałem gdzie jest Twój kolega, Larry. Miejmy nadzieję, że jedynie się spóźnia. Spróbuj go potem wywołać przez wasze radio - odpowiedział Alan - Spokojnie Marco. Na “Hyperionie” wiedzą, że mamy problem z łodzią i pewnie niedługo przyślą tą drugą - spojrzał w kierunku dwóch ciał na plaży - Pomóż mi Larry. Przynajmniej tych dwóch porządnie pochowajmy. Marco, weź lornetkę i wypatruj odsieczy i... Mike’a? Tak ma na imię? Jeśli kogoś zobaczysz, spróbuj dać im znać by nie zbliżali się do wody... tak na wszelki wypadek. Potem zobaczę czy coś da się uratować z radiostacji… - Po wszystkim co się dziś stało, zdecydowanie wątpił, że szczęście się do niego w tej kwestii uśmiechnie.
 

Ostatnio edytowane przez Koime : 06-10-2018 o 06:00.
Koime jest offline  
Stary 07-10-2018, 15:25   #26
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Na plaży

Trzech najemników i azjatycki naukowiec, ruszyli czym prędzej na powrót na plażę. Jak rozkaz to rozkaz… truchcikiem więc przez dżunglę, na powrót do łodzi desantowej. Po drodze ich nic nie zeżarło, nikt w nic nie wpadł, było więc dobrze? No przynajmniej, przez te kilka minut, względem całej sytuacji.

Sosnowski wiódł prym w trakcie owego joggingu, za nim Kurt(“Zapałka”), i David(“Bear”) z ciężkim karabinem… na równi z Ryotaro. Ten ostatni, jakoś tak zdobył siły, wyrwę, ochotę i wytrzymałość, by dorównać biegu najemników. A przynajmniej w pierwszym jego etapie. Po dwóch minutach został już nieco z tyłu grupy, po kolejnych trzech… zwymiotował z wysiłku.

Ale dobiegli na plażę wszyscy.

~

Zastali łódź desantową tak jak ją zostawili, dokładnie w tym samym miejscu, choć bez załogi… w prowizorycznie postawionym przyczółku na plaży miała miejsce mała eksplozja, leżało kilka poprzewracanych skrzyń, kilka rzeczy było osmolonych… i dwa ciała pod brezentami.

Woods wyjaśnił nowo przybyłym wszystko co zaszło. Potwór w płyciźnie, porywający marynarzy mackami, zraniony przez niego najemnik, przedśmiertnie strzelający na ślepo po obozie, śmierć jednego z Pionierów z powodu wybuchu, śmierć kolejnego, od samych kul w torsie posłanych przez sprzymierzeńca… uszkodzona radiostacja, brak łączności z “Hyperionem”, a do tego wszystkiego jeszcze jeden z najemników zaginął gdzieś na plaży.

Burdel, burdel na kółkach.

Ale chociaż Woods i paru przy nim, pozbyli się zagrożenia granatami, można więc było wyładować do końca sprzęt z łodzi. Tylko kto się tym zajmie.

“Sosna” najpierw skontaktował się z Majorem, wyjaśniając całą po raz kolejny sytuację, tym razem jednak z o wiele większą ilością szczegółów. Baker był wściekły. Zginęło kilku ludzi ledwie godzinę po przybyciu na wyspę, zarządził więc powrót całej ekspedycji na plażę… ale o tym później.


Douglas Sosnowski, jako sierżant, najstarszy stopniem z obecnych na plaży, przydzielił więc zadania:
- Miyazaki zajmuje się naprawą radiostacji, by uzyskać łączość ze statkiem.
- Woods zbiera do końca resztę sprzętu z łodzi desantowej, a pomaga mu w tym Chelimo i Larry Roberts.
- “Bear” i “Zapałka” ich osłaniają.
- On sam również nieco pomoże z rozładunkiem, mając oko na grzebiącego w sprzęcie Miyazaki.
- Zaginionym najemnikiem-zwiadowcą na quadzie, będącym gdzieś na południu plaży, zajmą się później.

A więc do roboty…





W dżungli

- No to ten... - Zaczęła nieco niemrawo Kimberlee, zwracając się do Petera Currana - Zobaczymy te plecy co? - Wysiliła się na skromny uśmieszek. Mimo, iż chyba onieśmielona(?) samym najemnikiem, i sytuacją jaka przed nią się pojawiła, zabrała się do tego po chwili profesjonalnie.

Dziewczyna rozłożyła prowizoryczne posłanie na ziemi, wyciągnęła nieco sprzętu medycznego ze swojego czerwonego plecaka.
- Proszę ściągnąć te szelki z tym całym… sprzętem - Pokręciła palcem w powietrzu, wskazując na tors mężczyzny - Kamizelkę też, i koszulkę też. Połóż się tu na brzuchu, zobaczymy jak to wygląda.

Zobaczymy?

Młoda lekareczka zajęła się bowiem plecami najemnika w asyście Lyssy. Skoro azjatka nie opuszczała Kim na krok, to mogła się i przydać jako pomocnik w opatrywaniu ran. Tych z kolei było sporo, jednak wszystkie były niegroźne. Otarcia, skaleczenia, obicia… należało jednak się nimi zająć, zdezynfekować, osłonić opatrunkami.

Czasem zapiekło, czasem zaszczypało, jednak Curran znosił te “tortury” bez większych problemów.

~

Honzo Alazraqui, spacerując z nudów po najbliższej okolicy, znalazł w końcu jakiś większy kamień, po czym rozłupał go po chwili przybocznymi narzędziami, wyciągnął lupę, i zaczął przyglądać się wewnętrznej strukturze znaleziska, mrucząc coś do siebie pod nosem. Nie tyle, co z jego ust wylewał się potok naukowego blabla, dało się chyba i usłyszeć raz czy dwa narzekanie na upał, na nudę, i na brak alkoholu.

Benjamin Collins… drzemał. Starszy mężczyzna miał zamknięte oczy, ręce złożone na brzuchu, i cicho sapał. No tak, zmęczył się wędrówką po dżungli, miał już swoje lata, więc przysnęło się na chwilkę…

Major oglądał coś na mapie, używał do tego i kompasu, od czasu do czasu rozglądał się wokół.

Dorothy siedziała niedaleko Sary. Pierwsza z kobiet zajęła się katalogowaniem roślinnego znaleziska, druga rozglądała się po reszcie towarzystwa, znowu coś zapisując w swoim notatniku… “T” stała niedaleko nich, na warcie, lustrując uważnie okoliczne krzaki. Podobnie i Marcus Kaai, choć ten był oddalony o jakieś 10 metrów.

Wenston van Straten uzupełnił amunicję w magazynku swojego M14, po czym spokojnie przeżuwał kolejną porcję tabaki…
- Skoro spotkaliśmy takiego roślinnego potworka, a panienka i nieznany nikomu kwiatek znalazła, to na wyspie pewnie jest tego więcej? - Odezwał się nagle do Dorothy ekspedycyjny “Tropiciel” - Coś mam przeczucie, że znajdziemy jeszcze więcej nieznanych ludzkości stworów czy tam i roślin...


Po niecałym kwadransie od wyruszenia “wsparcia” na plażę, przyszedł stamtąd meldunek, który to (sądząc po reakcji Majora) nic a nic się głównodowodzącemu nie spodobał.
- Szlag by to wszystko trafił! - Warknął ni to do siebie, ni w komunikator Baker - Przyjąłem, bez odbioru.

Major spojrzał po ludziach wokół siebie, po czym głęboko odetchnął.
- Wracamy na plażę. Tam również mieli spotkanie z jakimś stworem, choć z samego morza. Kilka osób nie żyje...

Kim zachłysnęła się powietrzem.





.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 08-10-2018, 20:01   #27
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Peter z odrobiną zainteresowania obserwował działania lekarki.
- Nie wystarczy usiąść? - Ściągnął plecak, po czym spojrzał na Kim.
- Skóra nie powinna być naprężona... a i na siedząco będzie po 5 minutach nam niewygodnie - odpowiedziała lekarka.
- Nam...? - Peter przeniósł wzrok z Kim na Lyssę i z powrotem. - Nie jest ze mną aż tak źle - stwierdził, ściągając kurtkę i koszulę i rzucając je na trawę.
- No tak, nam...Tobie, mnie, Lyssie? - Tym razem Kim się zdziwiła - Skoro ty chcesz siedzieć to my musimy kucać, a jak się położysz na kocyku to my usiądziemy obok. - Blondyneczka wzruszyła ramionami. Chyba nie spodziewała się takich oporów “pacjenta” przy tak prostych czynnościach…

Azjatka sama zdziwiła się, że rozkładają mężczyznę na ziemi, tu w tych warunkach, ale ona przecież nie jest medyczką więc dyskutować z profesjonalistką nie będzie. Gdy Curran na nią spojrzał, uniosła tylko dłonie w geście jakby chciała powiedzieć “To nie był mój pomysł, przysięgam!”.
- Kim jesteś pewna? Nie znam się na leczeniu. - Zapytała troszkę nerwowo przy ich pacjencie, a gdy rzucił ubraniem postanowiła że zbierze je z ziemi. - Chcesz by coś Ci tam wlazło? Lepiej damy je komuś potrzymać. - Powiedziała miękko, próbując powstrzymać się od błądzenia wzrokiem po ich pacjencie.
- No to ktoś będzie miał kolejny okaz do badań, tym razem mniejszy niż to coś - odparł Peter, wskazując na resztki drapieżnej rośliny.
Ale położył kurtkę na plecaku..
- Podasz wacik albo plaster, tu przytrzymasz, tam dociśniesz… - Wyjaśniła Kimberlee Azjatce z wesołym uśmiechem - Może zostaniesz moją pełnoetatową asystentką? - Dziewczyna zachichotała.
- Z tym chyba sobie poradzę.. - Odpowiedziała dość nieśmiało Lyssa, ale już na część z asystentką nie, zbyt skupiona na tym by czegoś nie schrzanić. Odłożyła ubrania Petera tam, skąd je wzięła. Jeśli tego właśnie chciał, uszanuje jego decyzje - pomyślała i usiadła blisko, poprawiając maczetę, która raczej do leczenia nie będzie potrzebna, a za to nie była zamocowana z myślą o siadzie. Odgarnęła włosy i złożyła grzecznie dłonie na udach, czekając.
- Postaram się być delikatna Peter.. bardzo bolą plecy? - Zapytała troskliwie.
- Miło mi to słyszeć - odparł. - Dobrze, że nie powiedziałaś "to nie będzie bolało" - zażartował.
Na te słowa Lyssa roześmiała się krótko i troszkę rozluźniła.
- Bo będzie. - Rzuciła bezceremonialnie, a po krótkiej pauzie dokończyła. - Myślisz że czemu Kim na asystentkę wybrała specjalistkę od sztuk walki? Będę w stanie cię utrzymać, nawet jak w adrenalinie naprężysz muskuły próbując się wyrwać..
Przez moment Japonka próbowała utrzymać poważny wyraz twarzy, ale w końcu zaśmiała się pod nosem, starając nie uśmiechać gdy patrzyła w oczy Petera.
- Jak chcesz, możesz nawet na mnie usiąść... chociaż nie sądzę, byś ważyła więcej, niż piórko lub dwa - odparł. - Ale spróbuję nie stawiać oporu, jak mnie będziecie do spółki szyć i kroić...
- Na tym polegają sztuki walki, by wiedzieć gdzie złapać i jak chwycić.. by.. eee.. - Twarz Kiku zalała się czerwienią gdy zorientowała się jak musi brzmieć to co mówi. Zająkała się zawstydzona, aż w końcu udało jej się, mozolnie dokończyć zdanie. - Pokonać silniejszego od siebie przeciwnika.. - Spojrzała na Kim, jakby szukała ratunku, unikając wzroku ich półnagiego pacjenta.
Peter udał, że nic się nie stało.
- Masz w tym wprawę…? - spytał, nie precyzując, jakiego fragmentu wypowiedzi dziewczyny dotyczy to pytanie.
Prażące ciepło rozlało się po twarzy Kiku, aż ta nabrała koloru buraka. Chciała nawet coś odpowiedzieć o tym jak to ona zajmie się tym krojeniem, ale słowa utknęły jej w ustach. Nie spodziewała się po nim takiego tupetu i wtedy z pomocą przyszła jej Kim.
- Ten… no… jak już skończyliście to możemy w końcu te plecy obejrzeć? - Kimberlee uśmiechnęła się do obojga, choć była chyba minimalnie tą rozmową zawstydzona? A przynajmniej na taki stan wskazywały lekkie rumieńce na jej policzkach.
- Miałem nadzieję, że to element terapii... By rozluźnić pacjenta... - powiedział Peter, grzecznie się kładąc na wskazanym miejscu.
- Tak też można… - Dodała blondyneczka już na granicy słyszalności, po czym wreszcie przystąpiła do opatrywania pleców najemnika, a Azjatka przysiadła się bliżej by jej pomóc.
- Kim, masz coś żrącego by uniknąć zakażenia? - Z lekką złośliwością zapytała surowym, opanowanym głosem, tak by Peter dobrze usłyszał.
- A więc nie mlekiem i miodem, a siarką i żelazem chcesz mnie potraktować? - Peter, jak na razie, nie wydawał się przejmować tą ewidentną groźbą. - Nie ma to jak delikatne rączki współczesnej niewiasty... Myślałem, że medycyna zrobiła pewne postępy od czasów mrocznego średniowiecza... A umyłaś chociaż rączki? - Obrócił głowę, by spojrzeć na Lyssę.
W odpowiedzi, dziewczyna sięgnęła do leżącej pośród asortymentu Kim paczki nawilżonych środkiem dezynfekującym chusteczek i przekręcając lekko głowę starannie wytarła dłonie utrzymując kontakt wzrokowy.
- Nie ufasz w naszą troskę? I wybacz, ale mleko już się skończyło. - zażartowała, mimo wszystko uśmiechając się nieco, bo Curran wydał się jej zabawny.
- Ależ ufam, ufam... - Trudno było ocenić, czy Peter mówi prawdę, czy też mija się z nią szerokim łukiem. - Wszak w innym przypadku już by mnie tu nie było - dodał. - Na mnie wszystko się dość łatwo goi.
Trudno było orzec, czy parę blizn, które zdobiły (lub nie - rzecz gustu) jego ciało było tego dowodem, jako że świeże bynajmniej nie były.
- O, a to co?? - Powiedziała nagle Kim, spoglądając gdzieś wzrokiem w dal...a po dwóch sekundach, i w momencie gdy Peter (i Lyssa również), tam spojrzeli, najemnik dostał zastrzyk w okolice prawego pośladka! Oj trochę zabolało.
- No najgorsze za tobą - Odezwała się ponownie lekarka z przepraszającym uśmiechem - Przepraszam za podstęp… to na tężec było, tak w razie czego. Wybaczysz? - Spojrzała na mężczyznę tymi swoimi słodkimi, niebieskimi oczkami.
- Ze względu na obecność kobiet nie powiem, co myślę o takich podstępach - odparł Peter. - Ale nie jest dobrze, gdy kto przestaje wierzyć lekarzowi, bez względu na jego płeć. - Wzrok "rannego" przesunął się z oczu Kim nieco niżej... po chwili Peter ponownie spojrzał w oczy lekarki. - Nie ma o czym mówić, ale więcej się w taki sposób nie baw.
Kiku też dała się nabrać i aż podskoczyła na widok znienacka wbijanej igły. Zdało się że lekko pobladła, bo z pewnością nie chciałaby sama być tak potraktowana. Sięgnęła po jakąś gazę i nasączyła ją środkiem do dezynfekowania ran, nic nie mówiąc. Jedną dłoń oparła miękko o ramię Petera, a drugą delikatnie i troskliwie zaczęła przecierać drobne rany na jego plecach. Chyba najemnik nie miał ochoty na więcej żartów.

Kim zrobiła markotną minę, odkładając strzykawkę.
- Myślałam, że najemnik… w szpitalu czasem tak robimy… przepraszam… - Wymamrotała.
- Nic się nie stało - zapewnił ją Peter.
Dziewczyna jednak w milczeniu zajęła się czym trzeba z pomocą Lyssy. Tu mały opatrunek, tam większy plaster, w paru miejscach nawet jakiś żel. Po kilku chwilach było więc wszystko już gotowe. Wręczyła tubkę Peterowi.
- Smaruj co dwie godziny te trzy miejsca… - Dotknęła palcem to tu to tam - Nic groźnego na plecach nie ma, ale lepiej dmuchać na zimne. Opatrywanie gotowe - Kim wysiliła się na przelotny uśmiech, po czym odstąpiła od mężczyzny, pakując rzeczy na powrót do plecaka. I jakoś tak unikała wzroku Petera.
- Jeśli nie zdołam dosięgnąć, to się zgłoszę ponownie - zapewnił Peter, podnosząc się z posłania. - Dziękuję bardzo za opiekę - dodał. - Ofiarowałbym z wdzięczności jakiś kwiatek, ale tutejsza roślinność bywa nieprzewidywalna... Może po powrocie się uda.[/i]
Gdy Kim rozmawiała z Peterem, Kiku odłożyła zużytą gazę i usiadła sobie obok, podciągając kolana do piersi i tak z rękoma założonymi na nogach zamyśliła się. Mogła nawet wydawać się lekko przygnębiona, ale wzrok wbity gdzieś w krzaki był skupiony i silny.
- Tobie też dziękuję. - Peter zwrócił się do Lyssy.
- Nie ma za co w sumie.. - Odpowiedziała, zerkając przelotnie i wstała, opierając obie dłonie na biodrach. - Chodźmy, zanim coś nas zeżre.

Gdy dziewczyny po chwili zostały same, Kim przyglądała się dłuższy moment Lyssie.
- Stało się coś? - Spytała w końcu.
- Nie..Tak. Martwię się. Żartujemy sobie, ale ocieramy się o śmierć i mam nadzieję że wszystko się ułoży. Spodziewałam się trochę czego innego.. - Zwróciła twarz na Kim, patrząc dość poważnie.
- A jesteśmy tu dopiero godzinę… - Lekarka pokiwała głową - Ale nie powinno być aż tak źle co? - Kim wysiliła się na pocieszający uśmiech do Lyssy, a ta tylko odwzajemniła się spojrzeniem mogącym znaczyć tyle co wdzięczność za jej troskę.

Ale jednak było. Komunikat z plaży zdecydowanie to potwierdzał.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-10-2018, 20:22   #28
 
Raist2's Avatar
 
Reputacja: 1 Raist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputację
Alan odczuł wyraźną ulgę po tym, gdy na plażę przybyło wsparcie. Każda dodatkowa para oczu i broń w dłoniach zdecydowanie zwiększały szansę na przeżycie.

Grupą dowodził ten wysoki, małomówny blondyn - “Bloody” - który przy odprawie opróżniał jedną kolejkę za drugą.

Woodsowi nie uśmiechała się perspektywa podporządkowania rozkazom wojskowego. Ufał jednak decyzji Baker’a, a “Bloody” w odróżnieniu od reszty najemników nie sprawiał wrażenia impulsywnego, a wręcz wydawał się roztropny i trzeźwo myślący.

Alan zdał więc raport z burdelu, w jaki zmieniła się sytuacja na plaży, oczekując, że zostanie on przyjęty z równym powątpiewaniem, jak w przypadku reakcji Larry’ego.

Gdy jednak usłyszał, że nie tylko oni padli ofiarą ataku jakiegoś dziwnego stworzenia, jego żołądek zacisnął się w węzeł, a całe ciało jakby oblał zimny pot. Przez kilka sekund czuł jakby nie mógł oddychać. Uspokoił się jednak od razu, po usłyszeniu, że nikomu nic poważnego się nie stało.

“Co to było?”. Nie wiedział z jakiego powodu pojawiła się ta nagła panika. Uznał, że nie jest to jednak czas na bezsensowne rozważania. Trzeba było wziąć się do pracy.

- Zrozumiano. Zanim jednak zaczniemy dalszy rozładunek, chciałbym porozmawiać z Miyazaki-san. W tym czasie Marco musi sprawdzić, co zostało uszkodzone w czasie eksplozji i czy coś z tego trzeba dodatkowo zabezpieczyć. W naszej obecnej sytuacji musimy ratować co się da - starał się by ton jego głosu zdusił jakąkolwiek szansę na sprzeciw.

Po otrzymaniu pozwolenia, zwrócił się do Japończyka.
- Miyazaki-san. Jeśli można na chwilę?

Ryotaro który szedł w stronę radiostacji by sprawdzić co i jak i zając się jej naprawą (bez jakiegoś wielkiego entuzjazmu) odwrócił się do Alana gdy ten go zawoła.
- Tak? Co potrzeba Woods-san? - zapytał.
- Chodzi o stworzenie, które odpowiedzialne jest za ten bałagan. Udało nam się zabezpieczyć nagranie z drona. Znam się odrobinę na zoologii… takie dawne hobby - powiedział jakby chciał coś ukryć - ale prawdę powiedziawszy nawet nie wiem do czego to porównać. Najpierw myślałem, że to olbrzymia ośmiornica, ale one nie mają zaostrzonych macek i nie atakują z wody. To było bardziej podobne do ataku płaszczki… olbrzymiej płaszczki z wieloma ogonami? To by mogło wyjaśnić dlaczego coś tak ogromnego, nie było widoczne tuż przy brzegu - powiedział Alan podając tablet z nagraniem z drona - Ale jako naukowiec Pan pewnie wyciągnie z tego jakieś konkretne wnioski.

Ryou wziął tablet do rąk i z ciekawością obejrzał materiał. To co zobaczył zaszokowało go, trzeci nowy gatunek.... Niesłychane. Przypominało mu to gigantyczną ośmiornicę, jednak na tej głębokości wystawała by z wody, no i pozostaje kwestia że nie licząc legend (jak na przykład o Krakenie) to największa znana ośmiornica osiągnęła 12m rozpiętości ramion, a ta spokojnie przekraczała 30m. Do tego mogła skutecznie celować ponad taflę wody oraz poruszała mackami błyskawicznie, na tyle by doświadczony najemnik nie był wstanie ich uniknąć!

- O kurwa – zaklął Harry, który pojawił się za plecami Ryou przyglądając się nagraniu na tablecie.
- Wydaje mi się czy ten potwór to gigantyczna ośmiornica? - spytał zszokowany.
- Na to wygląda. - Ryotaro zastanawiając się odpowiedział - Ale jest na to za duża i za płaska, ośmiornice faktycznie mogą przecisnąć się i przez dziurkę od klucza, w końcu pozbawione są struktury kostnej, ale tu go nic nie ściskało, do tego ośmiornice nie posiadają kolcy które mogłyby przebić człowieka, czy cokolwiek innego. Nie jest też przezroczyste więc meduza odpada, ta mogła by nawet i gigantyczna tak się rozpłaszczyć. To musi być jakaś nowa odmiana, specyficzna tylko dlatego regionu. Fascynujące.
- Fascynujące? Lepiej obczaj to – powiedział Frost i wyciągnął kamerę. Na podglądzie pokazał Azjacie truchło rośliny-potwora, który omal nie pożarła Currana. – Wygląda na to panowie, że trafiliśmy do jakiegoś popieprzonego parku jurajskiego. Czy ci na górze w ogóle wiedzą co tu się dzieje?
- W każdym razie zostawiam to wam do przemyślenia. Wybaczcie teraz, ale robota czeka - Woods odpowiedział z rozbawionym uśmiechem, po czym udał się w stronę statku.

Czy natura sobie z nich tutaj drwiła? Miyazaki chwycił szybko kamerę od yuotubera i wpatrywał się z rozdziawioną gębą w ekranik. Trafili do pokemonolandii? To przypominało… no dobra, nasuwało na myśl jednego z pokemonów, Victreebel’a.
- Moje przypuszczenia okazały się prawie trafione. To niesamowite. - przeszedł się kawałek w głąb plaży. -To musi być jakiś krewny rosiczki, albo innej rośliny mięsożernej. Co prawda daleki krewny ale jednak. - mówił bardziej jakby do siebie niż do kogoś - Aaaahhhhh. Jaka szkoda że tego nie złapali!
- Dobrze, że nic ci nie stało koleś. Pamiętaj, że obiecałeś mi platynowego Walkera – Harry poklepał Alana na pożegnanie. Widząc, że Miyazaki oddala się w głąb plaży poszedł za nim słuchając teorii na temat mięsożernej roślinki.
- Wątpię, żeby to był ostatni egzemplarz – „niestety”, dodał w myślach – Zaczyna mi się coraz mniej podobać ta wyprawa. Jak pomyślę, że mamy tu spędzić miesiąc…Myślisz, że po tym co się stało na plaży, ewakuują nas z powrotem na statek?
- Nani? - Ryo spojrzał zdziwiony na Frosta, jakby dopiero teraz go zauważył, ten go pewnie wyrwał z jakiegoś jego świata - A, tak. Cóż wszystko zależy od tego ile wycisnę z radiostacji, i od zakłóceń. Jeśli będą za duże przydało by się przenieść sprzęt gdzieś wyżej. Przynajmniej w teorii, bo jak widać wyspa nas nie lubi i tylko stwarza problemy, więc i to mogłoby nie pomóc. Jesteśmy ewidentnie nie przygotowani. - spojrzał jeszcze na nagranie po czym oddał kamerę Harremu.
“Trzeba się jednak stąd wyrwać i przegrupować, lepiej przygotować.” mając tą myśl w głowie ruszył do radiostacji by ją naprawić.
 
Raist2 jest offline  
Stary 08-10-2018, 20:28   #29
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Po pierwszym uporządkowaniu plaży, Douglas zarządził przeniesienie całego sprzętu pod linię palm. Nie wiadomo wszak, jak daleko morze wchodzi na plażę podczas przypływu, a sama dżungla miała swoje zielone potwory. Było upalnie i gorąco, więc Douglas pozbył się górnej części munduru. Wrogowie i tak nie mieli broni palnej, a jeśliby został trafiony macką, to cóż… kamizelka raczej niewiele wtedy pomoże. Było tak wygodniej przenosić sprzęt w skwarze słońca.


Gdy już to załatwili Doug podszedł o Alana i zwrócił się wprost.

- Przejrzyj sprzęt jaki obecnie mamy pod kątem ciężkiej broni, wyrzutni rakiet, granatników, miotaczy ognia. Sprawdź też pod kątem paliwa i substancji łatwopalnych wśród naszych zapasów.

Alan nie pamiętał by na stanie sprzętu był tak pokaźny, ciężki arsenał, ale dla świętego spokoju sprawdził ponownie. Nie podobała mu się również wzmianka o substancjach łatwopalnych. Paliwo było im potrzebne. Nie zwrócił na to jednak głośno uwagi.
Po otrzymaniu raportu Marco, przedstawił “Blood’iemu” listę tego co mogło go interesować:

- działko cal.50 zamontowane na łodzi
- wyrzutnie rakiet - brak
- miotaczy ognia - brak (może Miyazaki-san razem z “Zapałką” coś takiego stworzą)
- skrzynka C4 oraz zapasowe granaty
- dwa dwudziesto litrowe kanistry benzyny (reszta eksplodowała)

O dziwo na stanie zapasu znalazła się też z niewyjaśnionych przyczyn skrzynka whiskey.


- Sprawdź czy da się zdemontować to działko i znaleźć mu stabilną podstawę.- ocenił Douglas wodząc wzrokiem po zapiskach. - Z benzyny i pustych butelek zróbcie parę koktajli Mołotowa. Wiecie jak?

Głupie pytanie. Z pewnością musiał wiedzieć. Prostszego w budowie “granatu” ze świecą by szukać.

- Za przeproszeniem “Bloody”. Wiem, że Major pozostawił Cię jako dowódcę, ale mam kilka uwag, co do Twoich sugestii.

- Hmm…?- mruknięcie było połączone ze spojrzeniem blondyna sugerującym potencjalny mord na rozmówcy, co przeczyło ironicznemu uśmieszkowi na jego twarzy.

- Jeśli chodzi o działko to nie ryzykowałbym montowania go teraz na piasku. Zagraża on zarówno samej broni i jej stabilności. Jeśli chodzi o pociski zapalające - paliwo jest nam niezwykle potrzebne. Zapasowe generatory na benzynę dostarczą nam niezbędny prąd dla zasilania światła i sprzętu. Nie wiem jak długo zwykłe akumulatory wytrzymają. Może uda się skompletować jakiś nadmiar spirytusu z zapasów Panny Kimberlee i kosmetyków grupy?

- Działko jest na łodzi, łódź za blisko wody z potencjalnym potworem.
Musimy wiedzieć czy da się zdemontować działko w razie potrzeby. I czy da się go używać w innych miejscach… a co do koktajli. Wątpię by cztery butelki jakoś znacznie uszczupliły nam ilość paliwa, a tutejsza flora jest bardziej agresywna. A choć może okazać się odporna na kulki, to nie znam żadnego chwasta lubiącego ogień. Zresztą jaki to sprzęt elektryczny jest nam niezbędny do przeżycia w dżungli?
- zapytał retorycznie “Bloody”.

- Masz rację - rośliny nie lubią ognia. Tak samo roślinami są palmy rosnące w pobliżu. Zresztą z tamtym kwiatkiem poradziliście sobie całkiem dobrze zwykłą amunicją. Mamy tylko dwa kanistry benzyny - podkreślił Alan.

- Jesteśmy w pasie, gdzie roślinność rośnie w dużych odstępach. Więc jak się spalą niektóre palmy, to cóż…- Sosnowsky wzruszył ramionami i powtórzył polecenie.- Przelać trochę benzyny do paru butelek. Jak nie będziemy musieli jej zużyć na potworki, to się wleje do generatora. Lepiej mieć dodatkowy atut pod ręką niż nie mieć...

Alan westchnął w duchu i wziął uspokajający oddech:
- Zrozumiano. Mam nadzieję, że w przyszłości będę Ci musiał przyznać rację - wyciągnął ramię w stronę blondyna w uniwersalnym geście “żółwika”.

- Miejmy nadzieję, że nie będziesz miał potrzeby.- odparł blondyn i zerknął na wodę. Niby mogli dopłynąć łodzią desantową do statku matki, ale ryzyko było spore. Czyżby utknęli tu na dłużej?

*****

Słońce świeciło wysoko, wskazując na to że było już po południu, choć zdaje się jeszcze wcześnie, gdy reszta grupy wyłoniła się z linii dżungli. Z przypływem adrenaliny którego dostarczyły im ostatnie wydarzenia, wiele osób zapomniało już o zmęczeniu. Śpiesznym krokiem zbliżali się do miejsca gdzie miał stać obóz, jednak niewiele się zmieniło od czasu gdy przybili do lądu. Kiku chociaż powinna stać zaraz przy Kimberlee, wyrwała nieco do przodu, by dowiedzieć się w końcu czegoś więcej. Poprawiła jeszcze spodnie, ale okazało się że póki nie wydziwia, skacze i nikt nie wspina się jej po nodze to dają radę i bez tego dodatkowego zabezpieczenia.

Ledwie towarzystwo znalazło się na plaży, Major wyrwał do dwóch ciał leżących pod brezentem… po przyklęknięciu przy nich, odsłonił twarze mężczyzn, sprawdził ich puls, po czym wbił na chwilę wzrok w ich twarze. Wydawało się, że coś do nich również szepnął… następnie ponownie przykrył ciała, po czym spojrzał na pobladłą Kimberlee i pokręcił przecząco głową.

W tym czasie zmęczony kolejną wędrówką Collins przysiadł na jednej ze skrzyń w prowizorycznym obozowisku, przecierając czoło chusteczką. Obok niego stał Honzo, podając starszemu Inżynierowi manierkę z wodą…

Reszta ekspedycji rozlazła się nieco po plaży, jednak jak nakazano, tak trzymali się z daleka od morza na przynajmniej 10 metrów. Pani Elsworth jakoś tak dziwnie wodziła wzrokiem za Sosnowskim z nagim torsem, od czasu do czasu się nawet uśmiechając pod nosem. Kim z kolei, nadal nieco pobladła, wbiła spojrzenie w wodę…

Dorothy nie odstępowało jej dwóch ochroniarzy-najemników, choć wyraźnie było widać, iż “T” ma ochotę się oddalić i czymś zająć.

*****

Major po chwili porozmawiał z “Sosną”, i do rozkazów wydanych przez blondyna dodał swoje: Curran wraz z “Bearem” mieli wejść na łódź i od strony wody obserwować teren wokół łodzi, na miejsce “Beara” z kolei, odnośnie zabezpieczenia terenu wokół samej łodzi posłał “T”. Do tego wszystkiego, to Collins miał się zająć naprawą radiostacji, a sam Ryo miał wejść również na statek desantowy i zająć się wymontowaniem z niej działka 50 cal.

“Sosna” i van Straten mieli z kolei pojechać razem na 1 quadzie w poszukiwaniu zwiadowcy zaginionego na plaży. Reszta z ekspedycji chwilowo miała “przerwę”.

- Nie wiemy ile czasu będziemy tu bez zapasów ze statku. Musimy zinwentaryzować nasze zapasy, oszczędzać słodką wodę, a może nawet przygotować się na zbieranie deszczówki. Nie wiemy też, czy to co znajdziemy na wyspie jest jadalne.. - Stwierdziła Lyssa i wzięła głęboki oddech, czekając co na to powie reszta.

- Się złotko tak nie unoś... - Odezwał się nagle Honzo, odchodząc od Collinsa - Jesteśmy na wyspie, jest zielono, to będzie i jakaś rzeczka, jeziorko, strumyk, whatever… a i pewnie do żarcia się sporo znajdzie. A zresztą, w tej chwili, to mamy zapasy tu, i statek na wyciągnięcie ręki w razie czego.

- Jaką Ty szkołę skończyłeś? Podstawową? - Teraz dopiero nieco się naburmuszyła w odpowiedzi. - W samej Afryce nie można pić wody z rzek czy jezior bo są tam nie dość że groźne mikroby, to jeszcze pasożyty.. potem ludzie umierają w męczarniach. O tej wodzie nic nie wiemy i nawet jeśli ją przebadamy, nie ma pewności że nie przegapimy czegoś, co najzwyczajniej nie występowało w rejonach świata które znamy. A przy okazji.. w Afryce też żyją małe rybki które mogą wpłynąć Ci do ptaszka podczas kąpieli, radzę uważać może tutaj też takie są. Z tego co słyszałam jedynym lekarstwem jest amputacja na miejscu.

- Skończyłem wiele szkół i mam wiele dyplomów… ale do lania po gębie ich nie potrzeba co? - Mężczyzna wyszczerzył do niej zęby - Wszystko o czym mi mówisz panienko, tak, wiem o tym… może i masz rację, wtedy przytaknę, ale póki co, nie panikuj złotko, mamy sprzęt i zdolności... - Honzo wyciągnął z kieszeni papierosa, po czym sobie zapalił.

- Może, gdy chodzi o zwykłego bandziora spod ciemnej bramy. Firma nie płaciłaby mi tyle, gdybym nie miała kwalifikacji. Jestem poddenerwowana, ludzie zginęli, dziwisz mi się?

- Wiele rzeczy mnie dziwi, ale mniejsza z tym... - Odpowiedział jej Honzo, ale nagle wtrąciła się Sarah Elsworth.

- Nie wiemy, jaki to ma wpływ na florę i faunę - Pani biolog miała na myśli papierosa mężczyzny. Ten jednak jedynie głupkowato się uśmiechnął, po czym wzruszył ramionami. Najwyraźniej miał tą kwestię głęboko w…

- Dobra moje piękne, to ja idę pogrzebać w rupieciach - Zakończył tą rozmowę Geolog z kolejnym, kretyńskim uśmieszkiem, po czym oddalił się do masy skrzyń wyładowanych z łodzi, szukając chyba tym razem guza u Woodsa.

Kiku zaś poszła za nim. Nie po to by dalej męczyć mężczyznę dyskusją, lecz też miała tam prywatną sprawę.

- Alan, masz mój bagaż? - Zapytała, rozglądając się w tej gęstwinie sprzętu za swoimi landrynkowymi walizkami.

Alan odwrócił głowę na dźwięk swojego imienia i omal nie upuścił sobie skrzyni na stopę.

Gdy w jego kierunku zmierzała Lyss'a, w myślach ukazała mu się, jakby w innym świetle

[media]http://www.youtube.com/watch?v=MDF6eQJcx60&feature=youtu.be[/media]

Uśmiechnął się od ucha do ucha i wypalił prawie gubiąc połowę wyrazów.

- Z Waszymi walizkami wszystko w porządku. Tak jak obiecałem mają swoje miejsce w cieniu. Jak wam się udała wyprawa? Zobaczyliście coś ciekawego? To znaczy… ekhm… dobrze, że wszyscy wróciliście cało

Nieco zaskoczona reakcją Woodsa, przez moment spojrzała mu w oczy i usiadła na jakiejś skrzyni obok, podciągając jedno kolano i zapierając się stopą. Sięgnęła do swojej manierki, odczepiła ją i dość łapczywie upiła z niej trochę. W czarnej skórze, na słońcu robiło się dość gorąco i mało komfortowo nawet jej, ale to nie było priorytetem.

- “Coś” zdecydowanie, ale na szczęście nie było tak “ciekawie” jak u was. Co o tym myślisz, i czemu nie odezwałeś się przez radio?

Mężczyzna szybko odwrócił wzrok, po spojrzeniu w oczy azjatki.

- Trochę słyszałem od “Blood’iego”. Wykazałaś się wspaniałym refleksem i dzięki temu uratowałaś komuś życie. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o sobie - spojrzał w kierunku, w którym leżały ciała dwóch martwych pionierów. Westchnął lekko - “Ciekawie” to chyba rzeczywiście najbardziej odpowiednie określenie.

- Nie zwrócisz im życia, ale jest jeszcze dużo osób których życie zależy od Ciebie więc musisz się trzymać. - Odpowiedziała, zeskakując z bagażu na piasek, podeszła i poklepała go i ścisnęła po ramieniu, próbując pocieszyć. Trwało to dość krótko, bo ich relacje nie były najlepsze, ale postanowiła zakopać topór wojenny. Mieli teraz znacznie większe problemy na głowie.

Odwróciła się i schyliła po swoje walizki, wyciągnęła uchwyty niczym na lotnisku i najwyraźniej chciała zabrać swój bagaż.

“To nie o to chodzi…” - pomyślał - “Po prostu nigdy przedtem nie przejmowałem się, gdy ktoś z mojego zespołu ginął”. Oczywiście nie mógł jej tego powiedzieć.

- Potrzebujesz pomocy z tymi walizkami? - zastanawiał się po co chciała je przenieść.

- Nie trzeba. Zaraz tu wrócą. - Odpowiedziała i pociągnęła walizki po piasku nieco dalej, przysiadła przy nich, otworzyła i zaczęła grzebać w zawartości. Wyciągnęła jakieś jeansy, potem strój kąpielowy, ale w końcu niezadowolona schowała je z powrotem. Zdecydowała się w końcu że tylko ściągnie z siebie skórzaną kurtkę, chowając ją do walizy. Z racji żywnościowej która przypominała wojskowe danie, capnęła coś czego nie trzeba było przygotowywać. Miała ochotę coś przegryźć, ale nie wiedziała czy jest teraz czas na gotowanie. Po chwili wciągnęła swoje rzeczy znów tam skąd wzięła, pod oko Alana. Przegryzła batonik i spojrzała na Woodsa. Zdawało się że nie wie za co się złapać i wtedy przyszło jej właśnie do głowy że mógłby jej pomóc. Ukąsiła kolejny kęs batonika.

- Woods..? - Zapytała tajemniczym głosem, przyglądając się mu uważnie.

Kolejny raz usłyszał swoje imię wypowiedziane tym melodyjnym głosem, sprawiającym jednak wrażenie, jakby jedno złe słowo oznaczało skręcony kark.

- Tak? - zapytał niepewnie, nie wiedząc co jeszcze mógłby powiedzieć.

- Chciałam sobie poćwiczyć, ale przydałby mi się do tego partner. Nie skoczyłbyś ze mną poruszać się w piasku? - Uśmiechnęła się delikatnie, próbując go zachęcić.

Na widok tego pięknego uśmiechu mężczyźnie zrobiło się gorąco.

- Po...ćwiczyć? C… Co masz na myśli? - zapytał odwracając wzrok od jej ciemnych oczu.

Roześmiała się krótko w odpowiedzi, i złapała za kark, wzruszając ramionami nieco speszona. To mogło zabrzmieć jakby chciała się na nim mścić za ostatnie, ale wcale tak nie było.

- Będziesz udawał że próbujesz mnie atakować, a ja się będę bronić.. nic Ci się nie stanie.

Alan zerknął na stertę skrzyń na statku, które jeszcze czekały na rozpakowanie. “Wybacz Marco”. Odrzucił małą skrzynkę, którą trzymał w rękach na bok.

- Jasne. Akurat mam wolną chwilę - odpowiedział z uśmiechem, po czym poszedł za azjatką.

Lyssa pisnęła radośnie i zaprowadziła Alana na względnie bezpieczny, przestronny kawałek plaży na widoku, nie oddalając się od grupy.
 

Ostatnio edytowane przez Koime : 09-10-2018 o 18:50.
Koime jest offline  
Stary 09-10-2018, 18:37   #30
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Kimberlee pozostawiona sobie samopas, całkiem blisko Dorothy i Marcusa Kaai, najzwyczajniej w świecie ściągnęła swój plecak, po czym usiadła tyłkiem w piasku, przyglądając się kręcącym to tu, to tam ludziom… jej wzrok jakoś tak spoczął na Froście. Nie odzywała się, ale mężczyzna w końcu wychwycił jej spojrzenie, i nerwowe pocieranie dłoni o dłoń.

Dot rozsiadła się wygodnie ciepłym, drobnym, białym piasku. Badania nieznanego gatunku roślin musiały poczekać aż ktoś postawi obóz i poustawia odpowiedni sprzęt.
Kręcenie się między ciałami, najemnikami, majorem i całą resztą nie wydało się tak interesujące jak obserwacja z boku. No i do tego pięknego rajskiego obrazka przynajmniej jeden z najemników dodał od siebie coś interesującego. Dot wcale nie kryła się z tym, że podziwia muskulaturę Sosnowskyego. Do pełni szczęścia brakowało jej tylko popcornu i kogoś z kim można było podzielić się uwagami. Niestety tutejsze kino “natura” nie oferowało popcornu, ale już z towarzystwem było lepiej. Młoda pani doktor wydała się lepszym partnerem do rozmowy niż anioł stróż.
- Chcesz?- Dot wyciągnęła gdzieś z kieszeni papierośnicę i pokazała lekarce ręcznie skręcaną zawartość. - Tak na rozluźnienie?

Kimberlee zamrugała oczkami, spoglądając w twarz Dorothy, to na papierośnicę, to znowu w twarz Dorothy, na papierośnicę…
- To są jointy?? - Spytała w końcu cichym tonem, chyba żeby Major nie słyszał.
- Nie- Odparła ironicznie Dorothy. - Kadzidła od księdza proboszcza. - Sama wyciągnęła jednego i włożyła sobie do ust, a następnie jeszcze raz podsunęła papierośnicę lekarce. - Bierz.
- Ale Major… on nam nogi z tyłka powyrywa - Odparła Kim, przenosząc wzrok z rozmówczyni na kręcącego się po plaży mężczyznę.
- Majorem się nie przejmuj. - Puściła jej oko.
- No nie wiem... - Lekareczka nie była przekonana.
- Nie, to nie.- Dorothy wyszukała gdzieś zapalniczkę i odpaliła sobie jointa. Z lubością wciągnęła dym do płuc i wstrzymała oddech na kilka sekund. A później powoli wypuściła powietrze z płuc razem z błękitnym oparem.

Harry widząc, że Kim mu się przygląda uśmiechnął się do niej blado i podszedł bliżej. Nie był seksistą, ale ta ładna, delikatna dziewczyna nie pasowała mu do wyprawy na dziką, pierwotną, bezludną wyspę. Na początku wydawała się zagubiona i ten strój…A potem z pomocą Kiku wyciągnęła muskularnego murzyna z ruchomych piasków i pozszywała Curanna. Jeśli ktoś zasłużył na zajebistą premię od firmy, to na pewno doktor Kimberlee.
Do lekarki przesiadła się też Dorothy. Kiedy zaczęła częstować papierosami Frost z lekką nutką nadziei spojrzał na cygaretkę, licząc, że nie są to zwyczajne pety lecz coś mocniejszego.
- Ale się porobiło, co dziewczyny? Myślałem, że to będzie kolejna miła wycieczka i wszystko się spieprzyło. Jak tak dalej pójdzie, będziesz najbardziej zapracowaną osobą na tej wyspie – rzucił w stronę Kim.
Po chwili podróżnik, przypomniał sobie, że nie miał jeszcze okazji oficjalnie się dziewczynom przedstawić.
- Tak w ogóle to jestem Harry
- Dorothy. - Przedstawiła się Dot.
- Jeśli o mnie chodzi, ja majora się nie boję – spojrzał na Dorothy a potem na papierośnicę.
- Ależ bardzo cię proszę.- Poczęstowała rozmówcę zaciągając się dymem.
- Kim...berlee... - Odezwała się lekarka cichym głosem, ale chyba jej przedstawienie się zginęło w rozpoczynającej się już rozmowie między Dorothy a Harrym…
- Dawaj Kim. - Dot podała jej swojego papierosa. - Przyda ci się. I major nie będzie wiedział. - Drugą ręką podała Harremu zapalniczkę.
- Dzięki -
Harry odpalił „papieros” i zaciągnął się buszkiem. Oj, tego mu było trzeba.
- Jako lekarz, jaki masz stosunek do marihuany Kim..berlee? – spytał wypuszczając z płuc chmurę dymu.
- O wypraszam to sobie.- Rzekła z lekkim oburzeniem Dot. - To specjalnie wyselekcjonowana mieszanka.
- Mieszanka? - zaciekawił się Harry – Mam nadzieję, że nie syntetyki?
- Czuję się urażona.
- JaNaprawdęDziękuję! - Wypaliła nagle jednym tchem blondyneczka, poderwała się z piachu łapiąc swój plecak medyczny, po czym… uciekła od parki raczącej się jointami. No cóż, to było mocno zakręcone zachowanie.
Dorothy patrzyła ze zdziwieniem na zachowanie pani doktor. Była tym tak mocno zdziwiona, że prawie puściła swojego papierosa.
Harry odprowadził lekarkę wzrokiem. Wzruszył ramionami na jej zachowanie.
- Pierwszy raz widzę, żeby taka… dziewczyna – nie chciał na głos powiedzieć atrakcyjna – była introwertykiem. Miałem takiego kumpla na studiach. Wyglądał jak sobowtór Johny Deppa, mógł mieć każdą laskę na uniwerku ale jak przyszło co do czego zachowywał się jak nasza pani doktor.
Spojrzał na Dorothy.
- A wam, mundurowym nie robią testów na obecność narkotyków? – zmienił temat zaciągając się kolejnym buszkiem.
-Nie wiem.- Dorothy wzruszyła ramionami.- Nigdy nie byłam mundurowym.
- Nie? Trzymasz z najemnikami, myślałem, że jesteś jedną z nich
- Ciekawe spostrzeżenie. Ale nie. Nie jestem najemnikiem.
- Skończcie już te wygłupy, Major tu spojrzał - Odezwał się w końcu Kaai z poważną miną - Zostawcie sobie te palenie na wieczór, w namiotach czy coś… inaczej będzie chryja.
- A to mój anioł stróż. - Lie przedstawiła najemnika rzucając mu się na szyję. - Jeden z dwóch
- Panienko Lie, mówię poważnie... - Najemnik zaczął ściągać dłonie kobiety z siebie - ... stosowanie używek w obecnej sytuacji i miejscu jest nierozsądne... - Dorothy wyraźnie zauważyła, jak Marcus napręża mięśnie ciała.
- Matko, jaki niedotykalski.- Dot cofnęła się o krok z przesadą podnosząc ręce ku górze.
- Ja nie mam nawet jednego – uśmiechnął się gorzko Harry a widząc zmieszanie mężczyzny uniósł brwi - Panienko? Kto tak mówi w dwudziestym pierwszym wieku? Chyba tylko lokaje. Bez urazy koleś.
- Chciałam, żeby mi mówił po imieniu. Ale nie dało się. Więc albo jest zupełnie bezosobowo żeby nie powiedzieć bezpłciowo, albo tak oficjalnie.- Brzmiało to trochę jak żalenie się.
- Dzięki za skręta panienko Dorothy – uśmiechnął się Harry po czym obcasem zdeptał niedopałek i ruszył rozejrzeć się po plaży.
-Widzisz? - Dot raz jeszcze zaciągnęła się dymem. - Już po sprawie.- Podobnie jak Harry zdeptała niedopałek. W przeciwieństwie jednak do niego nie miała ochoty ruszać się z miejsca. Rozejrzała się dookoła, chciała być pewna, że żadne owady czy inne stworzenia nie będą jej przeszkadzały. Usypawszy sobie wygodną “poduszkę” z piasku położyła się. Kawałek dalej dwoje członków wyprawy szykowało się do sparingu? W każdym razie było na co popatrzeć.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 09-10-2018 o 18:55.
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172