lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [D20 modern] "Wyspa" (+18) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/18083-d20-modern-wyspa-18-a.html)

Buka 08-09-2018 18:12

[D20 modern] "Wyspa" (+18)
 


Większość rzeczy, jak to w życiu bywa, jest kwestią przypadku. Tak było i tym razem… 27 letni, nieco otyły technik informacyjny Noah Jarvi, przeglądający ze znudzeniem najnowsze dane, zarejestrowane przez korporacyjną satelitę, zakrztusił się Colą. Zamrugał, przetarł oczy spoconą dłonią, odkaszlnął po raz kolejny, po czym jego palce zaczęły szybkim tempem “taniec” na klawiaturze.

Nie, nie było pomyłki, sprawdził roztrzęsionymi łapami dwukrotnie koordynaty, sprawdził i parę innych rzeczy. Na jego twarzy pojawił się wielki uśmiech zadowolenia, będzie podwyżka… pobiegł zameldować o swoim odkryciu Kierownikowi.

~

Godzinę później, Kierownik w asyście Technika rozmawiał już osobiście z Menadżerem Projektu, a wszyscy byli na równi podekscytowani. Odkrycie było wielkie, i mogło naprawdę być na miarę światową. Zdecydowano więc, by zwołać konferencję sieciową w trybie niemal natychmiastowym z Dyrektorem Generalnym Maureen Durand.

- Wyspa na Pacyfiku, wyspa, której tam wcześniej nie było… jesteście pewni? - Durand spojrzała krytycznie w kamerę, co wywołało zmieszanie na twarzach mężczyzn po drugiej stronie łącza, trwało to jednak tylko może sekundę.
- Oczywiście. Wszystko sprawdziliśmy trzy razy, inaczej nie kontaktowalibyśmy się z panią - odparł nieco niepewnym tonem Menadżer.
- Przesłaliśmy już wszystkie dane, jakie posiadamy - Wtrącił Kierownik, lecz się przymknął pod spojrzeniem swojego przełożonego. Durand czekała z kolei, aż obaj się uciszą, jednocześnie zerkając gdzieś w bok, poza kamerę, chyba spoglądając właśnie na owe dane.
- Sprawdzimy to. Oczywiście, nie muszę mówić, że to tajemnica? Jeśli wszystko jest tak, jak przypuszczacie, warto się tym zainteresować - Kobieta doskonale skrywała jakiekolwiek uczucia pod maską profesjonalności, nie pozwalając sobie nawet na najdrobniejszy uśmiech - Skontaktuję się z Zarządem, dobra robota. Na tym kończy się wasza rola w tej sprawie, przejmuję dalsze działania - Dyrektor Generalny “Titanium Microsystems” Ameryki Północnej prawie się uśmiechnęła.


***


Dwie godziny później Zarząd korporacji zatwierdził wyprawę. Po kolejnych dwóch godzinach wybrano osoby, mające brać udział w tym zadaniu. Wybór z pozoru nie był prosty, nie każdy wszak miał czas, i nie każdego skusiła sumka… koniec końców, znaleziono jednak odpowiedni skład na ekspedycję.

Każdy otrzymał telefon.

Czy to rozbrzmiał smartfon, czy telefon stacjonarny, odpowiednie osoby z “TMI” skontaktowały się w końcu z wytypowanymi profesjonalistami.

Cytat:

Szykuje się wyprawa w tropiki, ekspedycja odkrywczo-badawcza nieznanego terenu. Jesteś potrzebn(y)a w tej wyprawie. Potrwa ona około miesiąca, a wynagrodzenie wynosi 20.000 plus ewentualne bonusy za znaleziska. Jeśli się zgadzasz, ruszasz niemal natychmiast… szczegóły poznasz po drodze, czy jesteś zainteresowan(y)a?
Brzmiało to kurna prawie jak jakaś rekrutacja tajnego agenta z pewnych znanych filmów kinowych. Brakowało jeszcze tylko, żeby owy telefon po otrzymaniu wiadomości skończył wśród paru iskier, syku, i niewielkiego dymu…

Przy mundurowych sprawa była jeszcze prostsza: dostali rozkaz wymarszu, i tyle. Gotowe.

***

Po kolejnych dwóch godzinach wybrańcy siedzieli już w odpowiednich do sytuacji środkach transportu. Czasu było w sumie jedynie na spakowanie osobistych dupereli, całą resztę miała zapewnić korporacja. A więc czy tam samochodem, śmigłowcem, czy i samolotem, wieziono ich w kierunku wielkiej przygody.

….

Kolejnym etapem podróży był lot międzykontynentalny prywatną maszyną, oczywiście po uprzedniej kontroli osobistej, i odebraniu wszelkich telefonów, laptopów, GPS-ów i innych bajerów. “TMI” starało się, by wszystko pozostało w tajemnicy jak najdłużej się dało.

Na końcu zaś, gdzieś w… Azji(?) zapakowano ich na statek. I to był już ostatni etap podróży, i ponoć byli już jedynie o kilka godzin od celu wyprawy. Sam statek z kolei nie był byle jakim statkiem. Co prawda wyglądał jak typowy frachtowiec, jednak wyróżniał go od pozostałych tego typu jednostek fakt, iż miał w rufie wielkie wrota, przez które można było wodować mniejsze jednostki, i chyba taką właśnie mieli zamiar dotrzeć na jakiś ląd?


Cztery godziny po wypłynięciu w morze, zwołano wszystkich na oficjalną odprawę. Wtedy też okazało się, iż sama Dyrektor Generalny Maureen Durand, również znajduje się na pokładzie "Hyperiona", statku badawczego.

….

Obszerna sala z przygaszonym światłem, zebrane, liczne osoby, 2 (słownie: dwa) zdjęcia tajemniczej wyspy, krótkie wyjaśnienie powagi sprawy:

- Odkryto nową wyspę, której wcześniej tam nie było. Umykała ona wszelkim radarom i satelitą przez x czasu, i nikt nie wie co się tam znajduje. Jest to na tyle ważny fakt, iż ten, kto pierwszy tam się znajdzie, ten zgarnia wszystko - Wyjaśniła sama pani Dyrektor, w towarzystwie dwóch mięśniaków w czarnych garniturach i okularach - Nie chodzi tylko o znalezienie się na pierwszych stronach wszelkich gazet, i o sławę związaną z odkryciem nowego lądu, być może nigdy jeszcze nie odwiedzonego przez człowieka, ale i o przywłaszczenie sobie… tak, przywłaszczenie, bogactw tej ziemi pod flagą gwiazdek i pasków*, jednak w pierwszej kolejności w imię “TMI”. Nieznana fauna i flora, wszelkie zwierzęta, roślinność, minerały, naturalne złoża, to wszystko może być na wyciągnięcie ręki. Kto wie, co tam można odkryć? Lek na raka? Nowe szczepionki? Złoto, diamenty, ropę?




- Wyruszycie tam, by to wszystko zdobyć, by zapisać się na stronach książek, by nie tylko się wzbogacić, ale i zyskać sławę. Wbrew pozorom, ta wyprawa może odmienić cały znany nam świat… i powinniśmy być tam pierwsi, przed Chińczykami. Ale i bez przesadnego entuzjazmu... - Pani Durand ścisnęła usta w niby uśmiechu - ...może się i wydarzyć coś niemiłego, dlatego należy być przygotowanym na wszystko.

Dyrektor Generalny omiotła salę spojrzeniem, po czym zatrzymała je na Harrym Froście.
- Jakie niebezpieczeństwa mogą tam czyhać… panie van Straten? - Kobieta zmieniła cel spojrzenia, zwracając się do starszego mężczyzny w kapeluszu.

- Em… no… - Niejaki Wenston van Straten wstał z miejsca, po czym skinął głową do Maureen Durand - Ma’am, tam może zabić wszystko. Zwierzęta, czy to duże, czy małe, gryzą, kłują, paraliżują i zabijają jadem. Może to być jaguar, tygrys, pirania, a nawet i wąż czy mrówka. Do tego dochodzi trująca roślinność, upał, odwodnienie, udar słoneczny, choroby w samej dziczy, ruchome piaski, bagna… wszystko może zabić. A my nie wiemy, co nas tam czeka, i ten… no… - Mężczyzna chyba utracił wątek wypowiedzi.

- I dlatego mamy tam pana, oraz pana Frosta - Tym razem Durand już wymieniła Harrego oficjalnie z nazwiska - Wyprawą ze strony wojskowej dowodzi Major Baker


naukowcami pan Collins… są jakieś pytania? Nie ma? Dobrze, za 3 godziny będziemy na miejscu, proponuję więc byście się wszyscy może nieco poznali…
- Kobieta zakończyła wyjątkowo szybko ową całą odprawę, po czym zniknęła gdzieś w towarzystwie samego Majora. Rozświetlono więc całą salę odpraw, otworzono wszelkie luki i bulaje, a do wnętrza pomieszczenia wmaszerowała grupa… kelnerów, wioząc na wózkach niezły bufet, którym po paru chwilach raczono zebranych.

~

- Przestań tyle żreć, zaczynasz mieć bebech niczym baba w ciąży! - Fuknęła wyglądającą na twardą najemniczka, strzelając przy okazji czarnoskórego mięśniaka na odlew dłonią przez ramię.
- Ja mam bebech?? - Oburzył się koleś, ale zrobił to z uśmiechem na gębie. Zdarł z siebie wyjątkowo szybko podkoszulkę, po czym zaczął prężyć mięśnie przy nagim torsie - Heeee? Heeee?! - Robił przy tym niezłe miny, wywołując u wielu osób śmiech.


Paru z nich już wcześniej ze sobą współpracowało, choć nie wszyscy...

Van Strater wpakował sobie do ust tabakę do żucia, po czym wyszedł na pokład statku, nie mając chyba ochoty na takie durne żarty.

Przy jednym ze stołów siedziała starsza kobieta w kapeluszu, popijając whisky i coś notując. Uśmiechnęła się przelotnie na wygłupy najemników, po czym wróciła do swojego notatnika zapisując coś w nim ołówkiem...

- Jak tam są jakieś bogactwa, to ja je znajdę. Jeśli tam coś jest, to dzięki mnie będziecie bogaci… Hej mała, chcesz drinka? - Spytał mężczyzna o szczurzej gębie, będący ponoć Geologiem na tej wyprawie, podsuwając młodej blondyneczce szklankę pod nos.

- Ech, no... ten… - Zmieszała się Kimberlee, wysilając na skromny uśmiech. Słodziutka lekarka owej ekspedycji zdecydowanie wyglądała na onieśmieloną taką propozycją.





.

waydack 09-09-2018 21:52

- Harry, masz syna – usłyszał w słuchawce wzruszony głos matki Claire i wtedy jakiś wyrośnięty facet w wojskowym uniformie wyrwał mu telefon z ręki. Harry próbował negocjować, błagać, ale żołnierz był nieugięty. Tam dokąd zmierzali nie mogli mieć żadnego elektronicznego sprzetu. Dobrze chociaż, że pozwolili mu zatrzymać kamery, bo bez tego przecież jego wyprawa nie miała sensu. Kilka godzin wcześniej youtuber odebrał wiadomość, którą początkowo uznał za żart. Zdarzało mu się na kanale „Frosty’s Odyssey” robić sponsorowane materiały dla Titanium Microsystems, gdzie wychwalał ich niezniszczalny sprzęt radzący sobie w ekstremalnych warunkach. Nie sądził jednak, że zaproponują mu TAKĄ pracę! Wyspa, która przez tysiące lat ludzkiej dominacji nie została nigdy odkryta. Wyspa, którą rozsiane po całej orbicie ziemskiej satelity w jakiś niewytłumaczalny sposób przeoczyły. Czuł się jak za dzieciaka, gdy z wypiekami na twarzy zaczytywał się w książkach Verne’a i Stevensona. Odwiedził wiele miejsc, w których trudno było spotkać człowieka, ale wszystkie te miejsca, ktoś kiedyś wcześniej odkrył. Teraz to on stanął przed taką szansą. Zgodził się stawiając na szali swój związek z Claire. Ledwo dwa tygodnie temu wybłagał by wróciła do niego z powrotem i obiecał, że od teraz mniej czasu będzie poświęcał na rozwój kanału, przynajmniej dopóki ich mały brzdąc, siedzący jeszcze w brzuszku mamy nie podrośnie. Wciąż miał przed oczami wyraz twarzy swojej dziewczyny, gdy zakomunikował jej, że wyrusza w kolejną eskapadę. Nie obchodziło jej, że to przygoda życia, że mogą zarobić dwadzieścia tysięcy dolców. Harry złamał dane jej słowo a najgorsze było jej milczenie. Podróżnik spakował najpotrzebniejsze rzeczy i kilka godzin później był już w drodze ku nieznanemu. Liczył, że gdy wróci za miesiąc będzie towarzyszył Claire na sali porodowej. A teraz dowiedział się, od jej matki, że zabrano ją do szpitala i urodziła chłopca. Nie zdążył nawet zapytać jak się czują.

Dlatego siedząc w sali konferencyjnej o ile można tak nazwać pomieszczenie na statku, był myślami przy swojej rodzinie. Entuzjazm opadł a pojawiło się poczucie winy. Powinien być teraz z Claire. Powinien przeciąć pępowinę i przytulić swojego synka. Zjebał to, naprawdę to zjebał.
Jego rozmyślania przerwała pani prezes, która wymówiła na głos jego nazwisko. Frost słuchał jej z przyklejonym uśmieszkiem, zastanawiając się czy nie oczekuje ona od niego zbyt wiele. Owszem, był kiedyś survivalowcem a teraz jeździł po całym świecie w dzikie, odludne niebezpieczne rejony, tygodniami siedział w dżungli albo na pustyni, ale z pewnością Wenston van Stranten znał się lepiej na tej robocie. Harry miał przede wszystkim przygotować materiały filmowe, które być może kiedyś posłużą korporacji w kampanii promocyjnej. A że był i youtuberem i ekstremalnym podróżnikiem wydawał się idealnym kandydatem.
Frost postanowił nie myśleć o rodzinie i skupić się na pracy. Podniósł się z krzesła i zwrócił do ogółu.
- Siemanko, jestem Harry, Harry Frost, z kanału „Frosty’s Odyssey”. Może ktoś chętny udzieli mi małego wywiadu?

Koime 09-09-2018 21:54

- To chyba jakiś cholerny żart – Alan powiedział do siebie cicho, po otrzymaniu wiadomości.
Dopiero co zaczął porządkować ten burdel w Wenezueli, a tu coś takiego. “Nieznana wyspa”? Przecież takie rzeczy zdarzają się raczej w pieprzonych powieściach sci-fi.
Dobrze, że przynajmniej większość najpotrzebniejszych rzeczy miał przygotowanych w hotelu.
- Heh, ale czy oni kiedykolwiek pytali się kiedyś o Twoje zdanie – zaśmiał się do siebie.
Tego samego dnia był już w Porcie Lotniczym Caracas i jak to miał w zwyczaju tworzył mentalną listę rzeczy, które pewnie się spieprzą:
- Trzeba przypilnować by latryny były daleko od stacji medycznej. Tak samo ze składem odpadów. Przekaźniki radiowe i satelitarne powinny być chronione przed zakłóceniami. No i jeszcze kwestia ilości ludzi. Czeka mnie sporo nieprzespanych nocy...
Najważniejsze by nikt nie chciał się bawić w Rambo. Nie znosił tłumaczenia się z takiego szamba jak w Tajlandii.
Nic jednak nie przygotowało go na widok “Hyperiona”. W tym przypadku kwestia budżetu nie będzie miała zbyt wielkiego znaczenia.
Jeszcze większym szokiem była obecność Dyrektor Generalnej na pokładzie. To może naprawdę być ciekawe.

Alan uniósł do ust szklankę piwa i rozejrzał się dyskretnie po sali. Nie znał większości z tych ludzi prócz Wielkiej Gwiazdy Frosta (jak w ogóle można zebrać miliony subskrypcji na filmach survivalowych?), Legendarnego Baker’a i Collins’a. Początki zawsze bywają ciężkie, gdy nie masz pojęcia kto najprawdopodobniej postawi Ci najbardziej śmierdzącego klocka na wycieraczce przed domem.
Był szczupłym 30-paro letnim brunetem średniego wzrostu o ciemnych, rozbawionych oczach. Nie sprawiał jakiegoś szczególnego wrażenia. Wydawał z się jedną z tych osób, której nie zauważyłbyś przechodząc w tłumie. Nie miał możliwości spakować garnituru, więc na sali pojawił się w białej koszuli, rozpiętej pod szyją i podwiniętymi rękawami oraz lnianych jasno-brązowych spodniach.
- Cóż Panie Frost – zwrócił się rozbawiony do youtuber’a – Pewnie nie tylko Pan ma sporo pytań co do celu naszej podróży. Póki co ja również przyjemnością dowiedziałbym się, z kim mam przyjemność brać udział w tej wyprawie. Jestem Alan. Alan Woods. Z tego co wiem, mam dołożyć wszelkich starań, by na miejscu niczego wam nie zabrakło.

abishai 11-09-2018 20:47

Tajlandia. Raj dla turystów.
Dla tych co szukają słońca, plaży, egzotycznych wrażeń.
Zwłaszcza egzotycznych wrażeń… bo to co ściągało turystów do tego kraju nie były czyste i piękne plaże, turkusowe morze, czy luksusowe przysmaki.
Za piękną fasadą turystycznego raju, kryły się kuszące do grzechu “Ewy”. Tajlandia kwitła prostytucją. I narkotykami. I innymi zakazanymi przyjemnościami, po które przyjeżdżali spragnieni ich turyści z Europy i Ameryki.
Nie były to jednak bezpieczne wojaże. Zapuszczając się głęboko w uliczki miast można było trafić do miejsc, do których się nie chciało trafić… nawet będąc kuszonym do grzechu.

I stracić coś więcej niż czas i portfel. Nerkę na przykład.
Tajlandia miała takie miejsca, do których większość białych nie powinna się zapuszczać.
Douglas nie należał jednak do tej większości. I miejscowi o tym wiedzieli aż za dobrze.
Obudził się więc cały i zdrowy w starym łóżku z dwiema młodymi,acz doświadczonymi Tajkami. Mieszkanie było obskurne, ale tanie… idealne na urlop, przynajmniej dla niego. Bo był na urlopie i przepuszczał forsę na hazard, alkohol, opium i dziwki. Plaże bowiem i zabytki niespecjalnie go interesowały. A dżungla… mu się przejadła.
Niemniej… tym razem obudziła go wiadomość na telefonie. Ktoś się wielce postarał, by znaleźć do niego kontakt i zadzwonić. Ten ktoś oferował 20 + kawałków. Wystarczająco sporo, by przerwać wypoczynek i wrócić do dżungli.

Zainteresowany? Jak najbardziej.


“Titanium Microsystems”... moloch biznesowy. Dla Douglasa… solidny pracodawca. Przejażdżka odbyła się w miarę komfortowa. Odprawa przed misją… standardowa.
Sosnowsky słuchał ją jednym uchem. Wszak jego nie obchodziły przyczyny i cele… tylko konkrety. Co mają zrobić i jak? Kogo ma słuchać. Dla dwudziestu kafli najemnik mógł poudawać dobrze ułożonego pieska i szczekać na rozkaz. Siedział z tyłu, by mieć oko na całą gromadkę i przyjrzeć się właściwie z kim przyjdzie mu się trzymać przez te… kilka/kilkanaście tygodni na wyspie.
Siedział z tyłu, w milczeniu.

Siedział, przez co nie rzucała się w oczy, jego dość masywna sylwetka oraz muskuły. Blondyn spoglądał spode łba o kwadratowej szczęce na zgromadzoną grupę, oparty o metalową ścianę pomieszczenia. Nie potrzebował się odzywać, by być zauważonym… wysoki i szeroki najemnik w szarym mundurze polowym… choć trudno było określić jakiego państwa mundurze. Brak było naszywek i pagonów. Sam mundur, był założony niedbale… bardziej dla zapewnienia wygody niż schludności. Materiał był świadkiem wielu deszczowych i upalnych dni, przez które szary kolor munduru spłowiał całkiem. No i porządne skórzane… wojskowe buty. To wszystko w połączeniu z wielodniową opalenizną, dawało wrażenie osobnika, który na misjach zagranicznych w podzwrotnikowych krajach zjadł zęby.
-... Wyprawą ze strony wojskowej dowodzi Major Baker.
Major… taaa.Gęba i nazwisko było Douglasowi znane dość dobrze. Jeden z tych sztywnych służbistów, który nie znał słowa “nie da się.” Sosnowsky nie lubił takich typków, nie lubił pod takimi służyć. Potrafił jednak przyznać, że w przeciwieństwie innych znanych mu dowódców, miał przynajmniej głowę na karku i nie wydawał nieracjonalnych poleceń.


Douglas po odprawie wylądował przy barze wybierając wygodne miejsce i zamawiając kolejne kieliszki. To była ostatnia okazja by się zabawić i upić na całego. Potem… czekały go wszak wszystkie przekleństwa regularnego wojska: abstynencja od napojów wyskokowych, pobudki i… dyscyplina. Za tyle tysięcy Douglas gotów był je ścierpieć przez parę tygodni, ale to nie znaczyło, że to się jemu podobało. Więc zapijał te smutki ignorując resztę osób przebywających w tym samym miejscu co on. Jedynie jego głośne.
- Jeszcze!
Rozbrzmiewające od czasu do czasu, wraz ze stuknięciami kieliszków, przerywało milczenie mężczyzny.

Jednym okiem najemnik zerkał za siebie: to na czarnoskórego żołnierza robiącego z siebie przedstawienie, to na mężczyzn zgrupowanych wokół ślicznych: Japonki i blondynki.
Douglas uśmiechnął się ironicznie przyglądając temu wszystkiemu. Atmosfera jak na pikniku. No cóż… jeśli wszystko pójdzie dobrze, to to będzie piknik. Mała przechadzka po tropikalnej dżungli, parę ustrzelonych zwierzątek i dwadzieścia tysięcy na koncie.

Takie zadania to Douglas lubił.

Kerm 12-09-2018 16:23


- Wyspa? I co z tego, że wyspa? Też jestem na wyspie... - Peter (czego jego rozmówca z pewnością nie widział) uśmiechnął się do zgrabnej kelnerki i skinieniem głowy podziękował za kolejnego drinka.
- Co z tego, że nie na dziewiczej? Na dziewiczych nie ma takiej ładnej obsługi...
- Ile? Dwadzieścia? I sama pani dyrektor? Wiem, że nie jako dodatek do tych tysięcy...
- Kiedy? Powiedz, że się zjawię. Prześlę mailem listę sprzętu.
- Wyłączył telefon, gdy rozmówca potwierdził, że wszystko do niego dotarło.

Podniósł się i podszedł do balustrady, za którą rozciągał się widok na malowniczą, niezaludnioną w tym momencie plażę.
Cóż... Trzeba się będzie pożegnać na jakiś czas z różnymi przyjemnościami.
Bycie wolnym strzelcem miało swoje zalety, ale niektórych propozycji nie wypadało odrzucać. Niektórzy zleceniodawcy bywali pamiętliwi i mogli przy następnej okazji zwrócić się do kogoś innego. No i dwadzieścia koła nie leżało na ulicy.

Pół godziny później siedział już w awionetce, któa miała go zawieźć w bardziej cywilizowane rejony świata.

* * *

Sprawa nie okazała się być spóźnionym primaaprilisowym dowcipem, chyba że Matka Natura mała takie spaczone poczucie humoru. A sądząc ze zdjęć nie mieli do czynienia z wyspą rodem z arabskich opowieści o Sindbadzie Żeglarzu.
Sprawa wyglądała całkiem ciekawie, a wyspa, co niczym Afrodyta wynurzyła się z morskiej piany, mogła się okazać równie wdzięcznym obiektem badań co mityczna bogini.
Ale na będącej przeciwieństwem Atlantydy wyspie mogło się znajdować wszystko - od plemienia ludożerców, przez dinozaury, po potwory, o których nie śniło się w koszmarach ludzkim filozofom. Nic więc dziwnego, że prócz bandy ciekawskich naukowców Korporacja zatrudniła paru fachowców, by wspomnianym naukowcom nie spadł nawet włos z jajowatych głów.
Co prawda (zdaniem Petera) Baker był za mało.... elastyczny... jak na taką ekspedycję, ale do trzymania w ryzach naukowców zapewne się nadawał.

Odprawa zawierała zero konkretów, za to okraszona została wieloma słowami, które - zapewne - miały wzbudzić w uczestnikach jeszcze większy entuzjazm i jeszcze większy optymizm. Całkiem jakby pani dyrektor nie rozumiała, że zbyt napalony naukowiec przestawał myśleć o otaczajacym go świecie, pochłonięty myślą, że może uwiecznić swe imię nadając je nowo odkrytemu robaczkowi.
Tu trzeba było lać zimną wodę na głowy, a nie dolewać oliwy do ognia.
No chyba że samą Maureen Durand dopadło nadmierne podniecenie...

* * *


Impreza integracyjna...
Wyglądało na to, że niektórzy zdecydowanie mieli zamiar się zintegrować z pozostałymi. I że inni z kolei potraktowali ten element spotkania jako okazję do najedzenia się i obserwowania tych integrujących się.
Oczywiście znalazło się kilka interesujących osób, z którymi Peter wymieniłby parę zdań, ale z rozmówkami wolał poczekać, aż znajdą się na nieznanym lądzie.
Zgarnął kilka kawałków jedzenia, drink, w którym było niewiele alkoholu, po czym usiadł w kącie sali, delektując się jedzeniem. Zapewne ostatnim tak dobrym na przestrzeni najbliższych kilku(nastu) dni.

Raist2 15-09-2018 12:07

Gdy zadzwonili do niego z propozycją akurat był w swoim domu w LA. Połączenie stylu tradycyjnej japonii z nowoczesnością. Smartdom pełną gębą. Wyszedł na taras zastanawiając się co powiedzieć. Ryotaro nie potrzebował takich kieszonkowych na waciki jak dwadzieścia tysięcy dolarów, o pieniądze nie musiał się martwić, bycie spadkobiercą Miyazaki Zaibatsu miało swoje plusy. Przyjął tę robotę tylko po to by zdobyć nową wiedzę, i może przy okazji znaleźć się na kilku kartach historii. Tak, Miyazaki Ryotaro będzie znaczyć coś więcej niż kolejny spadkobierca rodzinnych interesów. Pracował już dla TM, w czasie studiów miał praktyki w ich laboratoriach, nie wspominając już o wspólnych interesach ich kompanii, dlatego wiedział że mogą zapewnić im porządny sprzęt. Nie wiedział tylko czego oni dokładnie od niego oczekują, “specjalista od sprzętu”? Miał się zajmować czymś co było tylko dla niego odskocznią od tego co naprawdę lubił? Na szczęście pozwolili mu także “wtrącać” się do innych dziedzin. Dyplomy z wyróżnieniem i to w tak młodym wieku jednak robiły swoje.

Po całym spotkaniu i podczas bufetu nie był zainteresowany udzieleniem wywiadu, nie w momencie kiedy jeszcze sam nie wiedział co powiedzieć. Dlatego krążył między stołami z talerzem w ręku nakładając na niego to i owo. Grzecznie trzymał się z dala od “napompowanych, pustych mięśniaków”, a szczególnie od popisującego się murzyna. Cóż, skoro gość nie miał nic do zaoferowania to wybrał najmniejszą linię oporu, Miyazaki wiedział że raczej nie mieliby o czym rozmawiać. Rozumiał że potrzeba kogoś by ich pilnować, pumy, czy inne dzikie zwierzęta jednak były niebezpieczne, ale tak jak on nie miał zamiaru wtrącać się w nie swoje, czyli w ich, kompetencje, tak miał nadzieję że i oni nie będą się wtrącać do ich. Wybrał za to rozmowę z głową sekcji badawczej, Collins-san, przy czym w trakcie której nawiązała się bardzo interesująca dyskusja na temat nowinek technologicznych, co jak się okazało to była właśnie jego specjalizacja.
Po jakimś czasie wypadało jednak i przedstawić się reszcie zespołu, dlatego podchodził do każdego po kolei z drużyny badawczej by nawiązać już krótszą zapoznawczą rozmowę, szczególnie z dość odpychającym rzekomym geologiem.

Kata 15-09-2018 15:47

*** Zachód USA, Jakieś kilka godzin przed wyprawą ***

Przyjemny, chłodny wietrzyk muskał jej rozpaloną skórę mieszając się z śpiesznym oddechem. Oczy błądziły za znajomymi widokami gdy biegła przez jeden z piękniejszych parków stanu Oregon. Było tu naprawdę pięknie, zielono i naturalnie. Świat zdawał się w tym miejscu żyć jeszcze w zgodzie z naturą, a nie spychać ją na bok. Lyssa lubiła to, czując potrzebę ucieczki od codzienności pośród martwych biur, metalu i szkła.


Lubiła dbać o swoją linię i przerywaną ćwierkaniem ptaków ciszę parku, dlatego często biegała sama. Dziś jednak zamiast oddać się naturze, wybrała muzykę, założyła słuchawki i włączyła listę odtwarzania ze swojego telefonu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2DYYVp4QXew[/MEDIA]

Oregon był inny niż wszystkie stany, nie spaczony aż tak kapitalizmem, a przynajmniej w to wierzyła. Tutaj przyszła na świat, choć oboje jej rodziców było Japończykami. Ona była w pełni amerykanką, ale mogła wyglądać na turystkę. Nie przeszkadzało jej to bo jej serce oddane było na równi Japonii co Stanom Zjednoczonym Ameryki. Tą miłość do odległego rodzinnego kraju zawdzięczała Asahi, swojemu tacie który jako straszny konserwatysta wybrał jej drugie imię "Kiku". Oczywiście wolałby by było pierwszym, ale jej mama - Yui uparła się że dziewczyna nie może izolować się w obcym społeczeństwie.

Dotychczas Kiku Nakajima pracowała dla Titanium Microsystems podczas wielu spotkań biznesowych w roli eleganckiej ochrony, gdy potrzebowano raczej uroczej asystentki, niż uzbrojonego mężczyzny w garniturze i czarnych okularach. Mimo wszystko Lyssa umiała coś więcej niż tylko podawać kawę. Pod niewinną i dość drobną posturą kryła się zwinna dziewczyna znająca wiele różnych sztuk walk, wiedząca jak złapać by obezwładnić i gdzie uderzyć by zabolało lub odebrało dech. Jak wykorzystać siłę przeciwnika przeciwko niemu samemu, a także jak uderzyć by tą drobną dłonią kruszyć cegły. By zamknąć to wszystko ładnym kontrastem, poza pracą uwielbiała artystów, historię, anime, koty i była bardzo wrażliwą osobą.

Muzyka wyłączyła się znienacka gdy zadzwonił jej telefon, a na ekranie wyświetlił się mało poważny obrazek postaci z mangi która wyglądała podobnie do dzwoniącej do niej dziewczyny z HR'u. Zwolniła bieg i przysiadła obok wielkiego klonu japońskiego.


Była sama, więc odebrała telefon i odgarnęła włosy nieco zaskoczona tym co usłyszała...


*** Lokalizacja i czas objęta tajemnicą.
Okręt korporacji, podczas podróży do punktu docelowego ***

Titanium Microsystems tym razem stanowczo przesadziło z tymi wszystkimi przesiadkami. Lyssa czuła się tak, jakby wybierała się w podróż na drugi koniec świata. Jeszcze raz spojrzała na dokument w którym otrzymała informacje o osobie którą przyjdzie jej ochraniać. Pomiędzy morzem tekstu znajdowało się kilka interesujących ją informacji. “Kimberlee C. Miles, lat 26, młoda chirurg z Wayne, New Jersey, jeszcze nie brała udziału w żadnej akcji terenowej”.

Widząc niektórych uzbrojonych po zęby mężczyzn Kiku zastanawiała się czemu to właśnie ona ma ochraniać doktor Miles. Wedle wytycznych jej praca już się rozpoczęła i miała udać się do kajuty numer 44 gdzie, spędzi podróż już razem z młodą specjalistką medycyny. Gdzieś w głębi czuła się przytłoczona odpowiedzialnością, czuła że od tego jak ona zadba o bezpieczeństwo Kim, zależy zdrowie, życie ich wszystkich, a także może sukces całej misji. Warunki jej pracy miały się jednak diametralnie różnić od tych jakie były zazwyczaj. Myśląc o tym poczuła się nieco dziwnie, z jednej strony obciążona obawami, a z drugiej strasznie podniecona tym jaka to wyprawa ich czeka, nowością i rozmachem całego przedsięwzięcia.

Zatrzymała się przed drzwiami kajuty 44 i zapukała grzecznie czekając na to co za wyzwanie przed nią czeka.

- Moment! - Rozległo się z wnętrza kabiny, i po chwili uchylono drzwi. Stała w nich młoda blondyneczka, mająca na sobie jedynie biały podkoszulek i shorty jeansowe. Po kabinie pomykała z kolei boso.


- Tak? - Spojrzała z lekką obawą(?) Lyssie w twarz.

Japonka w drzwiach mogła wyglądać groźnie, niczym kontrola sanepidu, jednak sama też troszkę skrępowana uśmiechnęła się grzecznie, lekko i wesoło. Przez moment rzuciła okiem za Kim, patrząc w jakich to warunkach przyjdzie jej mieszkać, lecz zaraz wróciła do niej.
- Witaj, nazywam się Lyssa Nakajima… Twoja nowa współlokatorka.

- Cześć - Uśmiechnęła się minimalnie, otwierając szerzej drzwi i zapraszając ją gestem dłoni do środka, a gdy Azjatka znalazła się w kabinie wyciągnęła dłoń na powitanie.
- Jestem Kimberlee, możesz mi mówić Kim! - Powiedziała, po czym wyjątkowo dziwacznie potrząsnęła tylko raz jej dłonią - To ten… górne łóżko? - Spytała, siadając na dolnym, wpatrując się w dziewczynę.

Kabina była mała, ale chyba nie na tyle mała, by można było ją nazwać ciasną. Były dwa łóżka, jedno nad drugim, i na dolnym już leżało parę szpargałów od młodej lekarki. Do tego niewielkie biurko, kilka szafek i szuflad… była nawet i (ta już sprawiała wrażenie ciasnej) toaleta z prysznicem.


Zanim na dobre się rozgościła, Lyssa wciągnęła do środka kilka podróżnych walizek na kółkach, pełnych rzeczy osobistych. Weszła elegancko niczym jakaś damulka i brakowało jej tylko cygaretki do pełnego efektu.

- O ile mi wiadomo nie mam aż takiego lęku wysokości. Jakoś się wdrapię. - zrobiła pauzę, przypatrując się wykończeniom. - Całkiem tu ładnie.. - rzuciła jakoś bez entuzjazmu, cicho i nieco zamyślona. - Pewnie wiesz już że mam być Twoją ochroniarz… zaczynając w sumie od teraz. Dlatego chyba przydzielili nas do jednej kajuty, no i… mam nadzieję że będzie nam się miło pracowało. To znaczy w sumie to mam nadzieję że Ty nie będziesz zmuszona do pracy, i wszyscy będą cali i zdrowi. - odwinęła skrępowana włosy za ucho, ale wydawała się też wyraźnie podekscytowana i pełna energii.

- Ja też mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze… Myślisz, że będzie dużo ludzi na tej wyprawie? - Kim podwinęła nogi pod siebie na łóżku - A ciekawe co tam znajdziemy, może staniemy się sławni? - Uśmiechnęła się przelotnie.

- Z pewnością będzie sporo. Czyżby to Cię krępowało? - Kiku roześmiała się cicho pod nosem i usiadła przed Kim na jednej ze swoich walizek. - Wiem że znajdziemy brak wi-fi, a od tego specjalisty nie mamy! Jak tu trafiłaś Kim?

- No… normalnie - Dziewczyna wzruszyła ramionami - Korporacja do mnie zadzwoniła, że jest robota i mnie wybrali, ale skoro mam ochronę, to chyba maczał w tym palce mój ojciec? - Kimberlee przekrzywiła głowę, wpatrując się niby to podejrzliwie w Lyssę.

- Nie wiem, to chyba nie moja sprawa. - dziewczyna odwzajemniła się nieco zaskoczonym spojrzeniem, bo niby skąd ona miałaby wiedzieć takie rzeczy. Przecież nie spotyka się z jej ojcem. - Pracowałam już wcześniej jako ochrona, a najwyraźniej z jakiegoś powodu firmie zależy bym była to ja, a nie jakiś goryl z pasem amunicji przez ramię. - wzruszyła ramionami beztrosko.

Temat się urwał i przez chwilę nastała cisza.

- Podróż była trochę męcząca prawda? Tyle godzin, ale chociaż wygodnie. Tutaj długo nie zabawimy, za kilka godzin mamy być na miejscu… chcesz się odświeżyć? - Lekarka wskazała na mini-łazienkę i znajdujący się w niej prysznic - Ja poczułam się lepiej… o, no i mamy małą lodówkę! - Wskazała na jedną z małych szafek.

- Mimo tego całego braku wygód, wydaje mi się że może być to fajna odmiana, bo już mam dość tych wszystkich biur.. no i nawet od telefonów będzie spokój przez jakiś czas. - Troszkę zmęczonym głosem westchnęła i uniosła się z walizki, odwracając by obejrzeć ten cały prysznic, być może ostatni przez kilka dni.

- Cola, Fanta, Limo? - Spytała Kim, po opuszczeniu koi i zaglądnięciu do wspomnianej lodówki. Dziewczyna siedziała przed nią na podłodze na obu kolanach, przeglądając zawartość, i wyciągając w końcu małą butelkę Limo.
- To chcesz coś? - Spojrzała na Azjatkę.

- Dzięki.. Kim. Daj mi cokolwiek, chcę tylko zwilżyć usta.

- Wszyscy uczestniczący w wyprawie na wyspę proszeni o zgłoszenie się na odprawę. Pokład 2, sala 1, za 30 minut. Powtarzam… - Rozległ się nagle męski głos z głośnika w ich kajucie, a Kim drgnęła, minimalnie chyba tym wystraszona.

Lyssa zaś aż klasnęła w dłonie i zaniepokojona spojrzała na swoją towarzyszkę.
- No ładnie, tylko trzydzieści minut a ja muszę się doprowadzić do porządku!

Otworzyła jedną ze swoich walizek i zaczęła wręcz wyrzucać rzeczy na zewnątrz by dostać się do ubrań i kosmetyczki.

- Och, to spotkamy teraz innych… - Kim nerwowo zaczesała kosmyk swoich blond włosów za ucho, wysilając się na uśmiech.

- To zabrzmiało jakbyś mówiła o obcych formach życia.. - Skomentowała Lyssa, robiąc minę z mieszanką rozbawienia i zaskoczenia alienacją Kim.



*** Okręt korporacji, odprawa ***

Na sali odpraw znajdowało się bardzo dużo nowych ludzi z tak różnych światów że kontrastom nie było końca. Ona zaś wyglądała niewinnie jak aniołek, wyszykowana i elegancka. Wewnątrz jednak była bardzo spięta i onieśmielona, bo jej dotychczasowa praca w Titanium Microsystems nie była niczym co mogłaby porównać do tej wyprawy. Teraz Lyssa, lub bardziej oficjalnie pani Nakajima miała przed sobą niezwykłe wyzwanie.
Szczupła, drobna kobieca postać wysoka na około metr siedemdziesiąt, stała pośród reszty osób które miały zwiedzać tajemniczą wyspę.



Pomimo ubioru który sugerowałby bardziej że jest businesswoman, jej delikatnie wyćwiczona sylwetka zdradzała że uprawia bardziej aktywny tryb życia. W tych oficjalnych ciuchach nie było jednak widać za wiele, poza tym że musiała być zgrabną kobietą. Jak na Azjatkę przystało wyglądała młodo, ale nie można było stwierdzić ile ma lat. Nie brakowało jej uroku, a szczere onieśmielenie tylko potęgowało wydźwięk delikatnej i zagubionej duszyczki. Po części tak było, a po części nie. Wszystko mieszało się w odwiecznym konflikcie charakteru, ale teraz stała cicha, grzeczna i zupełnie nie wścibska. Dopiero gdy spotkanie dobiegło końca i mieli się rozejść, pozwoliła sobie zluzować złączone dotychczas, w spoczynku dłonie. Dokładnie kiedy zdała sobie sprawę, że w nerwach zaczęła pocierać kciukiem o drugą dłoń. Wzięła głęboki wdech i rozejrzała się powoli, jakby obudziła się nagle pomiędzy świetlikami Las Vegas. Zdecydowanie nie była duszą towarzystwa, więc musiała zrobić coś by się troszkę wyluzować.

Gdzieś obok usłyszała fragment jakiejś rozmowy.

- Aha, czyli jeśli jesteś naszym świętym Mikołajem? – ciągnął temat Frosty robiąc zbliżenie na twarz Alana - Jak poproszę o platynowego Johnego Walkera, to go dostanę?

- Niestety bardziej widzę się jako starego, dobrego, komunistycznego Dziadka Mroza. Jak czegoś nie ma, to nie wyczaruję - odparł z lekkim uśmiechem Alan.

Zaciekawiona zbliżyła się troszkę i usłyszała wtedy że ktoś z zebranych zaczął mówić o materiale na Youtube. Nawet przez moment się zaciekawiła, ale wtedy dostrzegła znajomą twarz Kimberlee i ruszyła w jej kierunku. Przy okazji zdążyła okryć się rumieńcem gdy przechodząc zobaczyła nagi tors, prężącego mięśnie ciemnoskórego mężczyzny. Czuła się.. dziwnie. Takie zderzenie dwóch światów, które mimo wszystko póki co jej nie przeszkadzało. Musiała przyznać, że jeśli wszyscy najemnicy będą tak wyglądać to ona już czuła się bezpiecznie, aczkolwiek nie rozumiała po co im tyle militariów na wyprawę badawczą. Według niej, bardziej przydałby się drugi lekarz i więcej naukowców, ale co ona tam może wiedzieć.

Jakież było jej zdziwienie gdy do Kim, w dość bezczelny sposób zaczął zalecać się jakiś facet. Nie by Kim nie była atrakcyjna, ale najzwyczajniej Lyssa sądziła że są jakby no.. w pracy. Tymczasem atmosfera zaczynała się robić jak na firmowej imprezie integracyjnej. Czym prędzej podeszła, by się tą sytuacją zająć.

- Kimberlee jest naszym jedynym lekarzem i jeśli z jakiegokolwiek powodu komuś coś się stanie, to tylko ona wie jak się tym zająć. Od niej może zależeć nasze życie, więc musi być trzeźwa. Tak więc „Nie”, nie wypije z Tobą. – skarciła nieznanego mężczyznę wzrokiem, ale brzmiała wystarczająco stanowczo by wiedział że nic na tym polu nie ugra.

Przysiadła się obok pani Doktor i dyskretnie, badawczo zerknęła w jej stronę, zastanawiając się czy dobrze zrobiła, spławiając adoratora.

- Prawda Kim? – Uśmiechnęła się troszkę wrednie wpierw do Geologa, potem już ciepło do ich lekarki.

- Heh… - Niby to sucho się zaśmiał wielki pan Geolog, ale odstąpił szybko od obu młodych kobiet, szukając sobie innego towarzystwa.

- Dzięki - Powiedziała po chwili cicho Kim, uśmiechając się do Azjatki - Ten gościu jest creepy…

Zadowolona z siebie japonka uniosła brwi wesoło, bo poszło bardzo gładko i pomogła Kim z natrętem. Wtedy w tle dojrzała je jakaś sylwetka.

Uwagę Alana przykuła wymiana zdań trójki ludzi – dwóch kobiet i nieznanego faceta, który z wielką pasją mówił o „bogactwach” wyspy. Wzruszywszy ramionami, z talerzem w dłoni udał się w stronę samych już dziewczyn.
- Widzę, że nasz kolega Geolog, zbytnio do serca wziął sobie słowa Pani Dyrektor… – powiedział rozbawiony, zerkając czy w zasięgu wzroku znajdzie coś smacznego. Mógłby zabić za zwykłego burgera – Wiecie może coś o tym gościu? Szczerze powiedziawszy sam pierwszy raz go widzę, a raczej trudno jest nie zapamiętać kogoś z taką… twarzą - dodał teraz już z poważną miną.

Kiku już miała na języku odpowiedź dla Kim, kiedy podszedł kolejny mężczyzna, z wyglądu całkiem sympatyczny. Nabrała jednak wątpliwości gdy zaczął tak bezceremonialnie od obgadywania “szczurka” i nabijania się z jego wyglądu. To było dość krępujące, a dobrze wychowana Lyssa nie wiedziała jak ma odpowiedzieć. Rzuciła do Kimberlee krótkie spojrzenie, a potem wysiliła się na uśmiech w stronę Alana.
- Szczerze powiedziawszy, ja Ciebie też. Z kim mamy przyjemność? - Azjatka rzuciła jeszcze przelotne spojrzenie by wybadać reakcje Kim po czym zwróciła się przodem w stronę nieznanego i złożyła dłonie na swych kolanach, siedząc grzecznie niczym w szkolnej ławce.

Mężczyzna zmieszał się trochę, zdając sobie sprawę, jak chamsko się zachował. Z drugiej jednak strony zirytował go fakt, że ta Paniusia w kostiumie Chanel nie raczyła nawet zauważyć, że już się przedstawił. Wytrenowanym już do perfekcji ćwiczeniem mentalnym, przywrócił uśmiech na usta.
- Alan. Alan Woods. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować – odparł – Nie chciałem obrazić waszego przyjaciela. Po prostu lubię wiedzieć, z kim przyjdzie mi pracować, a on nie stara się wywrzeć dobrego pierwszego wrażenia – rzucił raz jeszcze okiem w stronę Geologa – Rozumiem, że od Pani zależeć będzie nasz stan zdrowia Panno Kimberlee. W imieniu wszystkich z góry dziękuję za Pani opiekę. A Pani…? – zwrócił się do młodej Azjatki, unosząc brew.

W tym czasie Kim, wyraźnie tym razem i chyba nieco zakłopotana rozmową w towarzystwie Alana, jedynie od czasu do czasu się uśmiechnęła, obserwując to jego, to Lyssę, gdy jednak ktoś z nich pochwycił jej wzrok, szybko nim uciekała na resztę sali, przyglądając się pozostałym uczestnikom wyprawy…

Zakłopotanie udzieliło się też Kiku, ale było raczej kłopotliwe niż paraliżujące. Jej delikatna twarz przez moment tylko zwróciła się w stronę podłogi, gdy zastanawiała się nad czymś na szybko.
- To nie jest mój przyjaciel, a w zasadzie nikogo tutaj nie znam. Dziwne że nie dali nam przed wyprawą jakiegoś wykazu osób i ich zadań w grupie… - Podsumowała i na moment urwała, by jednak zaraz odpowiedzieć. - Lyssa Nakajima. - Lekko się skłoniła, siedząc i wyciągnęła do Alana dłoń, by uścisnąć jego własną niczym dwójka partnerów biznesowych. Na twarzy nosiła maskę delikatnego uśmiechu, który nie wyglądał ani trochę sztucznie.
- Mam pilnować by Kimberlee nie spadł włos z głowy, ale czuję że jak tak dalej pójdzie to biedaczka będzie mogła robić za Cirillę... O! Chyba już jeden zgubiłaś! - Zwróciła się do Kim i wskazała palcem w losowo wybrany punkt na ziemi, by po chwili lekko roześmiać zamieniając to w niewinny żarcik. Zasłoniła usta dłonią w geście grzeczności, opanowała się i patrząc już na panią doktor, miękko oparła dłoń na jej ramieniu. - Nie martw się, śnieżnobiałe włosy robią się teraz modne. - rzuciła jeszcze do kobiety uśmieszkiem i starając się przybrać profesjonalny wyraz twarzy spojrzała na Alana.

Ten zerknął okiem to na wyciągniętą dłoń Kiku, to na swój talerz, by ostatecznie skinąć jedynie głową w kierunku kobiet w geście zrozumienia.
- Cóż… bardzo mi miło. W każdym razie do zobaczenia na miejscu. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia - Odpowiedział i udał się na poszukiwanie Majora.
“Czyli poznałem Panią doktor i jej “zwierzątko”” - pomyślał rozbawiony.

- Baaardzo śmieszne - Odezwała się do Azjatki Kimberlee, uśmiechając z przekąsem, gdy zostały już same - Czekaj Ty, już ja na Tobie podoktoruję - Pogroziła jej w żartach palcem.

Japonka może i by się zaśmiała, ale od kiedy została olana, a jej wyciągnięta dłoń speszona wróciła na miejsce, zrobiła się jakaś naburmuszona.
- Dupek.. - Rzuciła po japońsku pod nosem i dopiero zaczęła przetwarzać to co powiedziała Kimberlee. Troszkę ostudzona, spojrzała na nią. - Wybacz, może nie wybrali najlepiej, ale rozbawianie Cię było małym druczkiem w moim kontrakcie. Czuję że jesteś bardzo skrępowana i najchętniej schowałabyś nosek i myśli w szklance, udając że Cię tutaj nie ma.
- Nie lubię takich tłumów... - Jasnowłosa dziewczyna wzruszyła ramionami z rezygnacją - Będę musiała się przyzwyczaić.

Po chwili podszedł do nich dobrze i schludnie ubrany, młody azjata. Miał na sobie białą koszulę z podwiniętymi do połowy przedramion rękawami, złoty zegarek na ręku, czarne jeansy oraz czarne trampki. Z uśmiechem na twarzy przedstawił się robiąc lekki ukłon.
- Jestem Miyazaki Ryotaro. Członek sekcji badawczej. Miło mi was poznać. - wyciągnął rękę do dziewczyn.

Osobista ochroniarz pani lekarz rzuciła jej spojrzenie które mogłoby sugerować “Widzisz? Jednak są tu też mili ludzie”. Uniosła się aż i zachowując grzecznościowy dystans, z jakimś zarumienionym uśmiechem uścisnęła rękę Ryotaro. Musiał on przyznać że jej dłoń nie była w dotyku aż tak delikatna jak mogłoby się wydawać po jej biurowym wyglądzie.
- Lyssa Nakajima.. - zawahała się na moment. - Ale możesz mi mówić Kiku.. - kobieta zaczerwieniła się lekko i spojrzała przelotnie na dziewczynę obok, odgarniając włosy skrępowana. - Kiku Nakajima, ochrona sekcji medycznej.. - Tu delikatnie wskazała dłonią na blondynkę obok i stanęła tak oficjalnie i sztywno jak na początku ich odprawy. - Czyli Kimberlee.. do niej trzeba iść jeśli skaleczysz się w palec.. albo zrobisz inną krzywdę.. - W końcu gdy zorientowała się że gada jak najęta, zamknęła w końcu usta i tylko sympatycznie się uśmiechnęła.

Ryotaro skinął głową by potwierdzić że słucha.
- Kiku-san i Kimberlee-san.- spojrzał się najpierw na jedną potem na drugą, na Kim, zatrzymując na niej na chwilę spojrzenie - Nie omieszkam przyjść z ewentualnymi dolegliwościami. Jakby jakieś urządzenie nie funkcjonowało jak trzeba za to możecie zgłosić się do mnie, oficjalnie to moje zajęcie.

-Jakbyś chciał po prostu pogadać to też możesz śmiało przyjść. Miło Cię poznać Miyazaki-san! -Zaciągnęła głosem uroczo Kiku.

Spotkanie innego japończyka podczas tej wyprawy było czymś ekscytującym i poprawiło Kiku humor. Czas jednak był się powoli zbierać i odpocząć ostatnie chwile przed wymarszem ze statku.

.

Buka 19-09-2018 22:46

Kolejna godzina na pokładzie “Hyperiona” minęła na mniejszym lub większym luzie, poznawaniu nowych osób, objadaniu się smakołykami z bufetu, plotkowaniu, wygłupach. Ostatnie chwile odprężenia przed wyruszeniem na ekspedycję, na wkroczenie na nieznany teren…

W mesie zjawił się Major Baker, i na widok chlejącego Sosnowskiego zmarszczył na chwilę brwii.

- ”Sosna”, nie chlej tyle - Powiedział do najemnika, zatrzymując się na chwilę przy nim. Gdy mężczyzna z kolei spojrzał na Bakera, by coś powiedzieć (albo i nie), z głośników na statku rozległ się głos Kapitana tej łajby:

Cytat:

- Uwaga wszyscy na pokładzie, uwaga wszyscy na pokładzie!. Najnowsze dane meteorologiczne nie napawają optymizmem, huragan, który miał przejść bokiem, odmawia współpracy, i ma zamiar utrudnić nam zadanie. Nie trafi naszego celu podróży, jednak będzie o wiele bliżej wyspy, niż zakładano. W związku z tym, przyspieszamy podróż, oraz samo dotarcie na miejsce. Szacowany czas dopłynięcia wynosi więc już tylko 2 godziny. Proszę się zająć przygotowaniami związanymi z zejściem na wyspę. To wszystko, dziękuję za uwagę!
Baker wskazał kciukiem gdzieś niby w stronę głośników i głosu Kapitana, dając najemnikowi dobry powód, dlaczego miał zakończyć spożywanie procentów. Nie czekając już na jego reakcje, omiótł wzrokiem pozostałych w mesie, zarówno “mundurowych”, jak i cywilnych.
- Zbierać manele i przygotować się, pozostały jedynie 2 godziny - Powiedział gromkim głosem.

Statek z kolei, wyczuwalnie przez wszystkich, przyspieszył swój rejs.

***

I faktycznie, po wspomnianym czasie, “Hyperion” był na miejscu. A przynajmniej, tak się wydawało tym, którzy zebrali się na chwilę na pokładzie, gdy statek w końcu rzucił kotwicę. Wielkim rozczarowaniem bowiem, okazał się brak widoku owej wyspy. Zamiast niej, oczom ciekawskich prezentowała się ogromnych, naprawdę ogromnych rozmiarów mgła, która jak nic otaczała całą wyspę, nie widzieli więc nic poza nią i morzem wokół.

- Ta wyspa serio tam jest? - Spytał ktoś.
- No tak. - Potwierdził ktoś inny.
- Dziwne...
- Nie takie dziwne rzeczy się widziało...

~

Cały skład osobowy ekspedycji zszedł wreszcie pod pokład, a właściwie to i pokłady, by w końcu znaleźć się w dużym… hangarze? Ładowni? Śluzie desantowej? Jak zwał, tak zwał, w każdym bądź razie wewnątrz “Hypierona”, znajdowały się naprawdę sporych rozmiarów dwie łodzie desantowe, na których z kolei, bliźniaczo wyposażonych, czekały na użycie, po 2 ultralekkie jeepy, oraz po 4 quady. Do tego masa, naprawdę masa skrzyń z wszelkim wyposażeniem.

Wchodzić na łodzie desantowe, zakładać kamizelki ratunkowe, nie trząść portkami, siadać na miejscach, zapiąć nawet i pasy, i czekać… na kilka krótkich sygnałów dźwiękowych, na rozbłysk lamp ostrzegawczych. Wpompowano nieco wody do wnętrza statku, rufa została w końcu otwarta, i na chwilę poraziło wszystkich światło dzienne.

Ich łódź, pod pieczą jej dowódcy i obsługi, wypłynęła w końcu powoli z brzuszyska stalowego kolosa. Druga została na miejscu, pewnie jako rezerwa… na mniejszej już jednostce, odczuwało się przebywanie na morzu w o wiele większym stopniu co na “Hyperionie”. Oj bujało, bujało, nawet mimo spokojnego morza, a co niektóra osóbka nieco pobladła przy małych rewolucjach żołądkowych.



Pogoda nadal była wyborna. Ciepło i jedynie z lekką bryzą, jednak gdzieś na horyzoncie pojawiały się pierwsze chmury, ale póki co były białe. Ostatnie sprawdzenie łączności, łódź desantowa zatoczyła mały łuk wokół statku, po czym ruszono prosto we mgłę.

- O matko, ale mi niedobrze...

~

Po kilku minutach wpłynięto we mgłę. Była gęsta jak mleko, a widoczność zmalała do ledwie może 10-20 metrów. Nie to jednak było najdziwniejsze… lampy łodzi desantowej, komputer, radar, nawet radio, wszystko zaczęło szwankować. Zmniejszono prędkość...

Zakłócenia we mgle? Wywołane przez właśnie samą mgłę? Jakieś wyładowania elektrostatyczne, czy jak tam się te badziewie nazywało?

- Wyłączyć wszystko co macie! - Krzyknął Baker do składu ekspedycji, i jak powiedział, tak zrobili. Kto wie, czy cała ta sytuacja nie wpłynie nie tyle na awarię, co może i zniszczenie wszelkiej elektroniki? Po kilku sekundach okazało się, iż Major mógł mieć rację. Silniki łodzi desantowej zakrztusiły się bowiem raz, drugi, trzeci i w końcu zdechły. Zapanowała naprawdę dziwaczna cisza, przerywana jedynie szumem morza i wiązankami z ust marynarzy samej łodzi, próbującej na nowo odpalić napęd. Na darmo.

Ale płynęli dalej, rozpędzeni jeszcze wcześniejszą pracą śrub, a może i po prostu przy okazji i zgarniani jakimiś prądami wodnymi? Oby…
I w końcu wypłynęli z owej mgły, tak po prostu, metr po metrze i już w niej nie byli, i w końcu ukazała im się owa wyspa w całej swej okazałości. Do piaszczystej plaży pozostało około 200 metrów.

- Skały! Skały! - Krzyknął któryś z marynarzy, ich kapitan jednak poradził sobie z ominięciem przeszkody bez problemu...ale po chwili coś strasznie zazgrzytało, pod ich nogami, pod samą łodzią, przyprawiając o dreszcze. Nie zwolnili jednak, w nic nie uderzyli, wszystko równie szybko ustało, co się pojawiło. A również, co najważniejsze, ta mała łajba nie przeciekała.

….

- Broń przeładowana, ale zabezpieczona! - Instruował najemników ich dowódca, wstając z miejsca, i powoli kierując się do rampy desantowej, gdy z kabiny kiwnął głową kapitan tej małej jednostki - Pilnować cywilnych pracowników! Wszystko podręcznikowo i profesjonalnie! Trzech do przodu, półkolem! Dwójkami na flanki! Reszta w obwodzie!

- 50 metrów!

- Przygotować się panienki! - Baker uniósł kciuk w górę do wszystkich.

Odrobinę jakby zaryli w brzeg(?) całą jednostką, po czym zgrzytnęła rampa desantowa. Opadła ona na… niemal biały piasek plaży. Major wybiegł w pierwszej linii, z nim zaś najemnicy, rozpraszając się jak wcześniej rozkazał.



Tu wyglądało jak w raju. Brakowało jedynie tańczących, półnagich panienek z kwiatami na swym ciele, i drinków ze słomkami. Piękna plaża, piękne widoki, odgłosy ptactwa. Łódź desantowa dowiozła ich na samiutką plażę, a zejście po rampie nie doprowadziło nawet do zmoczenia sobie butów.

- Witaj na karaibach kochanie? - Szepnął ktoś, parodiując pewien film o piratach…

~

Sprawdzono łączność między poszczególnymi osobami. Była, z zakłóceniami. Sprawdzono łączność między łodzią a statkiem. Była z mocnymi zakłóceniami, ale była. Samej łodzi desantowej z kolei nadal nie dało się uruchomić. Jej kapitan, plus trzech marynarzy, postanowiło więc zająć się jak najszybszym przywróceniem jednostki do użytku… czyżby wszyscy chwilowo byli tu uziemieni? Ale kto by się przejmował takim “drobiazgiem”, mogli tu przecież przeżyć dobrych kilka tygodni.

Baker rozejrzał się po okolicy, sprawdził zalakowaną mapę.
- Powinniśmy być tu, ale jesteśmy chyba tu - Wskazał jedno, a po chwili drugie miejsce na wyspie - Jesteśmy jakieś… trzy do pięciu klików na ?? ale mniejsza z tym, jest dobrze - Dowódca spojrzał na moment w twarz Currana i jeszcze trochę pobladłego Sosnowskiego - To bierzemy się do roboty. “Sosna” zajmiesz się zabezpieczeniem terenu, zrobimy tu przyczółek na plaży, Curran znajdź na szybko dobre miejsce na obóz, i niech Woods z pionierami go postawi, jasne? Ruszamy za 5.

Jasne, że było jasne. Sierżanci ruszyli więc przydzielić pozostałym ich zadania.

Pozostawieni samopas “cywile” owej ekspedycji jedynie na 3 minuty, już zaczynali się nudzić, i już jeden czy drugi chciał się pchać między palmy, i zacząć zwiedzanie wyspy…

- Panie i panowie! - Odezwał się głośno do nich Baker - Wyruszamy za 5 minut w głąb wyspy. Na razie idziemy pieszo, wszelki cięższy sprzęt zostaje na plaży pod okiem zakładających tu pierwszy obóz, proszę zabrać ze sobą jedynie plecaki. Na chwilę obecną nie oddalimy się stąd na dalej niż godzinę drogi. Wszyscy mają zabrać ze sobą wodę i suchy prowiant. To na tyle.

….

- Ładnie tu, prawda? - Spytała Azjatkę rozglądająca się po plaży Kimberlee. Już nie była taka blada jak na łodzi desantowej. Właściwie to obie już nie były takie blade...

- Poczekaj aż zwiedzimy wyspę, pewnie znajdziemy jeszcze ładniejsze miejsca - Wtrąciła się z miłym uśmiechem przechodząca obok pani biolog. Rozsupłała swoją kamizelkę ratunkową, po czym rzuciła ją na piasek, na stertę rosnących z każdą chwilą owych kamizelek, ściąganych przez każdego z ekspedycji.

….

Na plaży, przy łodzi desantowej pozostała jej załoga w liczbie 4 ludzi. Dwóch najemników pojechało wzdłuż samej plaży, w przeciwnych kierunkach, na quadach, by zbadać teren. Jeden został przydzielony do ochrony Woodsa i trzech pionierów, zajmujących się rozładowywaniem sprzętu i stawianiem pierwszego obozu na tym lądzie.

Reszta licznej ekspedycji ruszyła w głąb wyspy, czas zacząć przygodę!

***

Spacerek po dżungli dla jednych okazał się bezsensownym zajęciem, innym z kolei wcale się tak nie nudziło. Wśród zieleni było bowiem wiele interesujących kwiatów i zwierząt, może komuś uda się odkryć nieznaną florę czy faunę?



Dżungla żyła, co było również słychać z każdej strony. Wszędzie coś skrzeczało, ćwierkało, pomrukiwało, chrobotało… na czele ekspedycji szedł van Straten w towarzystwie dwóch najemników, zręcznie pokonując zieleninę, za nim z kolei, naprawdę luźnym szykiem, cała reszta, a pochód zamykało kolejnych dwóch najemników.

Inżynier Collins psioczył cicho co chwilę pod nosem na przeszkody terenowe, co chwilę przecierał czoło chusteczką, ogólnie jednak owy starszy pan był miły i kulturalny do wszystkich.

Gdzie oni w końcu dreptali? No wiadomo, zwiedzić wyspę, ale przecież chyba nie tak łazić po cholernej dżungli bez celu, aż trafią na coś ciekawego?

Jeden czy drugi z dreptających przez dzicz, zauważył u pani biolog rewolwer w kaburze przy pasie. Kobieta wyglądała więc na obeznaną z bronią, a i w terenie radziła sobie wyśmienicie?

Wiele męskich oczu błądziło zaś po ciele Kimberlee. Młoda lekarka miała bowiem na sobie kusą białą koszulkę, jeansowe szorty, a całości dopełniały jasnobrązowe buty trekingowe za kostkę. Na plecach dźwigała czerwony plecak medyczny, pod nim zaś był podpięty o wiele mniejsze coś, co można było nazwać chlebakiem, a w nim zestaw chirurgiczny. Lyssa swoim strojem terenowym również przyciągała spojrzenia, było na czym zawiesić oko.

….

- Jak już zbadamy wyspę, to przywiozą tu cięższy sprzęt, a wtedy zaczniemy sondować glebę. Specjalne ciężarówki wytworzą fale sejsmiczne, które dotrą w głąb ziemi i odbiją się przez zastosowanie tak zwanych… wibratorów - Geolog uśmiechnął się perfidnie - Odbite fale wrócą na powierzchnię do geofonów, a wtedy będziemy wiedzieli, co pod nami, i czy będziemy bogaci - Honzo trajkotał i trajkotał jak najęty.

Pół godziny marszu później, Major zarządził krótki postój. Wiele osób, nie przyzwyczajonych do takich wędrówek, przyjęło tą przerwę z ulgą.
- Tylko mi się za bardzo nie rozłazić, i nikt samotnie. Wszyscy zaś mają być w zasięgu wzroku! - Powiedział mężczyzna.




.

Kata 21-09-2018 15:07

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=juJpxwFpLUQ[/MEDIA]

Ledwo kadłub zarył w piasku, a Lyssa już rwała się do wyjścia na plażę. Nie spodziewała się nudności, a i nie było powodu dla którego mogłyby być one spowodowane czymś innym niż rozbujaną łajbą którą płynęli. Czuła się okropnie i chciała już tylko być na stałym lądzie, ale powstrzymała się przez swoje dobre wychowanie. Nie powinna łamać procedur i takie tam.

W końcu, gdy wszyscy zaczęli schodzić pozbyła się i tych oporów, nieco wpychając w kolejkę. Gdy stanęła w piasku, dopiero zwróciła większą uwagę na okolicę. Tak jak później stwierdziła Kimberlee było tu naprawdę ładnie. Powietrze przesycone było czystym morskim zapachem i miejscową florą.

Cały jej bagaż, to były tylko dwie szczelne walizki podróżne wykonane z aluminium. Jedna całkiem spora, ważyła dwadzieścia kilo, druga malutka i podręczna jedynie pięć. Łatwo wyróżniały się od reszty, bo były w landrynkowym kolorze. Sama zaś amerykańska Japonka ubrała się zupełnie inaczej niż na odprawie.


Chociaż lekkie ubranie turystyczne czy podróżne niewątpliwie byłoby najbardziej wskazane na wyprawę i sprawiałoby mniej kłopotów, Lyssa uważała że w zupełnie nieznanym terenie potrzebuje czegoś innego. Przewiewne, lekkie ubranie jest dobre na wyprawę w znanym terenie, gdzie znasz możliwe zagrożenia. Tymczasem tutaj, gdzie praktycznie nic nie było pewne, wolała solidny materiał który wytrzyma więcej. Nawet kosztem wygody.

Bardzo krytycznym wzrokiem rzuciła w stronę Kimberlee i jej szortów. Gołe nogi w lesie pełnym problemów? Wystarczą pokrzywy by sobie oparzyła nogi, nie mówiąc już że każdy mały, nieznany gatunek robaczka od razu może spaść jej na nogę, zeskoczyć z łodygi. Pająki, owady, węże.. no tutaj akurat niewiele by pomogło. Krwiopijcy, pasożyty i inne cholerstwa tylko czekają na taką okazję. Dobrym przykładem są barwne tropikalne żabki których jadowita skóra w samym kontakcie jest bardzo groźna. Kim chyba postradała rozum!

- Kim, nie możesz tak iść! Załóż jakieś spodnie trekkingowe, bo ja nie jestem wyszkolona do walki robactwem! - zaprotestowała jej ochroniarz.

Kiku też nie była jakoś idealnie przyszykowana na wyprawę, ale sami byli sobie winni zbierając ich tak szybko. Miała na sobie solidną, czarną, skórzaną kurteczkę, w niektórych miejscach dodatkowo wzmocnioną niczym te dla motocyklistów. Spodnie skórzane i buty motocyklowe które mimo nieco kosmicznego wyglądu wyglądały na cholernie drogie. Były za to solidne i wykonane z połączenia najwyższego gatunku skóry z tworzywami sztucznymi. Membrana zapewniała idealne odprowadzanie wilgoci i jednocześnie zabezpieczała przez deszczem. Wewnętrzna i zewnętrzna ochrona kostki i palców, w połączeniu ze sztywnymi ochraniaczami kości goleniowych, czyniła te buty super bezpiecznymi. Posiadały także wzmocnioną i antypoślizgową gumową podeszwę, a górną część buta można odczepić przerabiając but z klasy adventure do klasy touring, dzięki czemu staje się dużo bardziej wygodny, co przydaje się przy pieszych wędrówkach.



Lyssa nie miała żadnego plecaka i cały swój podręczny bagaż mogła zabrać tylko w kieszonkach przyczepionych do pasa, i usztywnionych do uda by się nie majtały. Zapewniało jej to pewien komfort ruchów, którego potrzebowała, a z drugiej strony nic nie ciążyło jej na plecach i w ten sposób mniej się męczyła. Oczywiście mogła zabrać ze sobą mniej, chyba że będzie ciągnąć swoje walizki na kółkach, te z założenia jednak nie były potrzebne cały czas.

Na samej wyspie było dość gorąco, ale Lyssa była twardsza niż wyglądała, a wyćwiczone ciało nie męczyło się tak jak u ludzi których praca nie była związana z aktywnością fizyczną. Nie zmieniało to oczywiście faktu że nieco dziwnie wyglądała w skórzanych ciuchach na środku plaży. Na szczęście nigdzie nie leżały ręczniki z opalającymi się turystami, a przecież najważniejsze było jej bezpieczeństwo.

Azjatka otworzyła jedną z walizek i wyjęła z niej coś niespodziewanego. Był to elegancki, czarny, łuk bloczkowy który właśnie "uzbrajała". Zerkając po dziewczynie nie widać było żadnej kabury i wyglądało na to że Kiku nie posiada broni palnej.


Choć broń mogła wydawać się śmieszna, była wykonana z użyciem najnowszej technologii i wyglądała bardzo poważnie. Ostre, służące chyba do polowań strzały wykonano z sztucznych materiałów które zapewniały odpowiednią wagę i wytrzymałość. Część strzał Kiku wetknęła w specjalne mocowania na łuku, a resztę przymocowała w kołczanie który utrzymywał je w środku nawet będąc "do góry nogami". Do pasa przymocowała specjalny chwytak w którym mogła umieścić łuk by nie musieć nosić go cały czas w ręce, ale by był gotowy do użycia niczym broń wyciągana z kabury. Lubiła tą broń, lubiła starocie, a co najważniejsze łuk był zupełnie bezgłośny.

Zadowolona z siebie zerknęła przelotnie po innych, niepewna jakie wrażenie wywarła na nich swoimi niecodziennymi upodobaniami. Zaraz jednak wyciągnęła kolejny pokrowiec, a z wnętrza wysunęła błyszczącą w słońcu stal. Nie, nie była to żadna katana. Solidna i dobra maczeta, mogła się przydać do przecinania sobie drogi przez dżunglę, ale póki co zawisła u jej biodra.

Zebrała jeszcze co ważniejsze rzeczy jak manierkę z wodą, kompas, krótkofalówki, drobną lornetkę, rację żywnościową, tabletkę do oczyszczenia wody, chemiczne światło, wodoodporne zapałki, krem odstraszający owady i na wszelki wypadek racę sygnalizacyjną. Zamknęła swoje walizki, a reszta rzeczy musiała tam zostać aż nie rozbiją obozu.

- Może kiedyś będziemy mogły spędzać tu wakacje na koszt firmy... - Uśmiechnęła się lekko pod nosem do tej myśli, mówiąc cicho do Kim i puściła jej oczko. Sama usiadła na jednej ze swoich walizek i czekała aż wszyscy się przygotują. Niebawem mieli wreszcie wyruszyć wgłąb wyspy, a ona była pełna obaw...


.

Koime 21-09-2018 19:25

*** Hyperion – górny pokład ***

Około półtorej godziny po usłyszeniu komunikatu Kapitana, Alan wyszedł na górny pokład statku. Nie chciał przegapić momentu, gdy ta tajemnicza wyspa znajdzie się w zasięgu jego wzroku.

Był praktycznie gotowy do wyjścia ze statku – przebrał się w wygodne spodnie trekkingowe, t-shirt oraz kamizelkę trekkingową. Do pasa przyczepioną miał pustą kaburę na pistolet – broń nie była mu potrzebna jeszcze teraz - oraz pochwę z nożem.


Przed promieniami słonecznymi chroniły go okulary przeciwsłoneczne i skórzany kapelusz z rondem. Najpotrzebniejsze rzeczy miał już spakowane w plecaku, lub schowane w kamizelce.

Zerknął na zegarek by upewnić się co do godziny. Mając jeszcze trochę czasu cieszył się rześkim powietrzem i dźwiękiem wody rozbijanej przez „Hyperiona”.

Nagle jego ciało przeszedł zimny dreszcz. W kierunku, w którym miał znajdować się cel ich podróży unosiła się ciężka mgła, niczym ściana pragnąca powstrzymać nieproszonych gości przed wejściem. Jego dłoń automatycznie udała się w kierunku pustej kabury.
Instynktownie poczuł, że jest to coś nienaturalnego. Instynkt rzadko kiedy go zawodził.
Nie wróżyło to zbyt dobrze, początkowi tej wycieczki…

*** Pokład łodzi desantowej – w drodze na wyspę ***

Alan ze szczerym współczuciem patrzył na lekko pobladłe oblicza niektórych z jego towarzyszy. Zwłaszcza żal było mu dwóch dziewczyn, które dzielnie starały się utrzymać poważne miny, choć mógł się założyć, że nie cieszyło ich bujanie łodzi na falach.

Jego pierwotny niepokój trochę już zelżał, zastąpiony ekscytacją i oczekiwaniem na przygodę.

Mglista bariera była już bardzo blisko. Wydawało się jakby niewidzialna siła trzymała ją w tym jednym miejscu. Z lekkim rozczarowaniem zauważył, że tuż po wpłynięciu w nią nic szczególnego się nie wydarzyło.

Jego mina jednak od razu zrzedła, gdy zaczęły się problemy ze sprzętem. Oczami wyobraźni widział już, jak większość ekwipunku staje się bezużyteczna, nadająca jedynie na złom, albo jako przyszła dekoracja jakiejś steampunkowej knajpy.

Po wypłynięciu z szarej zasłony, zapomniał na chwilę o swoich problemach na widok rajskiego krajobrazu rozpościerającego się przed jego oczami. Z niecierpliwością zaczął odliczać w myślach metry do przybycia na brzeg, zarówno ze względu na troskę o majątek korporacji jak i chęcią przekonania się jakie przygody czekają ich na lądzie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:58.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172