Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-11-2018, 18:52   #1
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Home Alone

Był 24 grudnia 1990 roku i były to Święta, które dwóm małym chłopcom miały zapaść w pamięci na resztę życia. Pewien splot wydarzeń, doprowadził do kolejnych i znacznie bardziej nieprawdopodobnych, a wszystko odbyło się tak szybko, że całość przypominała przewracające się na siebie klocki domina. Oto historia rodzeństwa, które zostało samo w domu, na jeden, nader wyjątkowy wieczór.




Johnathan i Margaret Russell mieli spędzić popołudnie i wieczór w pracy. Ale nie tak jak zwykle - w końcu był dwudziesty czwarty grudnia, czyli już prawie Święta. Tego dnia zamiast pracy miał się odbyć uroczysty bankiet, na który zostali zaproszeni. A planowano to wydarzenie już od kilku ładnych miesięcy. Obecnie, było co prawda jeszcze wcześnie rano, ale śniadanie i poranne wyszykowanie się szły pełną parą, a napięcie u rodziców dawało się wyczuć bez przeprowadzania specjalnego dochodzenia.

Cody Russell ubierał się właśnie do wyjścia, a że na dworze było dość zimno, musiał założyć kurtkę, czapkę i zimowe buty. On i jego młodszy brat Benji, nie mieli jednak iść na przyjęcie. Byli na tyle duzi, że mogli już zostać w domu bez opieki dorosłych. I w końcu, mieszkali na najnudniejszej ulicy w Stanach Zjednoczonych, gdzie nigdy nie zdarzyło się nic nawet potencjalnie niebezpiecznego. Konkretniej, to w jednej z bogatszych dzielnic na przedmieściach Chicago.
Cody wybierał się gdzie indziej. Jego znajome rodzeństwo, które mieszkało dwie przecznice dalej wybywało na Święta do dziadków i mieli wrócić dopiero po Nowym Roku. Owszem, pierwotnie plan dzieci zakładał, że spotkają się w jego domu i skoro rodziców nie będzie, to podłączą sobie konsolę do dużego telewizora w salonie. Niestety potem okazało się, że tamci jednak jadą. No cóż, do konsoli będzie więc tylko Cody i jego młodszy brat Benji. Za namową mamy, Cody postanowił odwiedzić przyjaciół zanim wyjadą i ładnie się z nimi pożegnać.


Zanim jednak wyszedł, do jego ojca, Johnathana Russella przyszli goście. Traf chciał, że Cody spotkał ich w przedpokoju - gdy zbierał się powoli do wyjścia, oni właśnie przyszli.


Gośćmi byli elegancko ubrana, bardzo ładna pani, która przyjemnie i bardzo intensywnie pachniała perfumami, oraz pan policjant o dość badawczym spojrzeniu. Z tego co chłopiec się zorientował, goście byli nie tylko oczekiwani, ale wręcz byli przyczyną porannego podekscytowania w domu.
- Witam pani prezes - ojciec przywitał kobietę, wyraźnie okazując jej szacunek.
- Panie władzo - dodał zaraz potem, skinąwszy głową policjantowi.
Mama oczywiście też przywitała się z obojgiem, a goście przywitali się z nimi.
- Dzień dobry - powiedział też Cody, gdyż tak go wychowano.
Oboje goście mu odpowiedzieli, ale jak to z dorosłymi bywa, nie poświęcili mu przy tym większej uwagi.
Potem dorośli o czymś rozmawiali, ale Cody nie podsłuchiwał, tylko zakładał buty do wyjścia. W pewnym jednak momencie, jego ojciec przeprosił towarzystwo i przerwał rozmowę, aby zwrócić się do syna.
- My niedługo wychodzimy, więc wracaj szybko. Dwadzieścia minut, czas start - powiedział z uśmiechem.
- Czas start - odpowiedział Cody, niczym żołnierz potwierdzając wytyczne. Czasem się tak z tatą bawili.
Ojciec wrócił do gości, a młodzieniec opuścił dom idąc na umówione wcześniej spotkanie. Nie miał zamiaru zawieść ojca i chciał zmieścić się w wyznaczonym czasie.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 18-11-2018 o 15:05. Powód: d
Mekow jest offline  
Stary 17-11-2018, 21:33   #2
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację
Obudził się dość wcześnie i od razu wyskoczył z łóżka, by podbiec do okna i sprawdzić, czy znów sypnęło śniegiem. Sypnęło. I wciąż sypało. Serce chłopaka przepełniało szczęście, gdy patrzył na pogrążoną jeszcze w ciszy ulicę przysypaną kołderką śniegu. Uwielbiał śnieg i uwielbiał święta Bożego Narodzenia, tym bardziej cieszył się, że będą białe. I magiczne, jak co roku. Dlatego razem z Benjim nigdy nie mogli doczekać się Gwiazdki. Jeszcze przez chwilę patrzył na smagany wiatrem śnieg za oknem, a potem z uśmiechem na twarzy począł się ubierać.

Dżinsy, skarpetki i nieodzowny, świąteczny sweter, który dostał w zeszłe święta od babci. Trochę obciachowy, ale przy takiej okazji lubił wyglądać odświętnie . Zresztą, i tak przez kilka dni nie będzie oglądał go nikt prócz brata i rodziców, więc nie musiał się przesadnie stroić. Harvey i Jenny wyjeżdżali jednak do dziadków, co trochę go zasmuciło, gdyż liczył, że spędzą wieczór wigilijny razem, tak, jak zakładali. Już oczami wyobraźni widział, jak pokonuje z Harvey'em kolejne poziomy Mario Bros. i jak strzelają do przeciwników w Contrze. No cóż, taka zabawa będzie musiała poczekać, aż wrócą. Z Benjim też jakoś sobie poradzą.


Ubrał się i zszedł na dół, do przestronnej, udekorowanej świątecznie kuchni.
- Jak zwykle ranny ptaszek z ciebie, C. - rzuciła wesoło mama, podając mu wieżę naleśników z bitą śmietaną i zatkniętym w nich napisem życzącym wesołych świąt. - Macie przerwę od szkoły, mógłbyś dłużej pospać.
- Wiem, ale już się przyzwyczaiłem do porannego wstawania. Poza tym widziałaś, co się dzieje za oknem? Jest fantastycznie - odparł chłopak, krojąc i nadziewając kawałek placka na widelec. Ten chwilę później zniknął mu w ustach.
- Jest magicznie, to fakt - powiedziała kobieta. - Co do wczesnego wstawania... powiedz to bratu. Benji mógłby chyba spać do południa. - zaśmiała się.
- Solidaryzuje się z misiami brunatnymi - odpowiedział wesoło Cody, pałaszując talerz przepysznych naleśników.
- Coś w tym jest. Smacznego, synku. - Mama przemknęła obok, całując go w czubek głowy i wyszła z kuchni.

Cody zjadł szybko śniadanie i zaczął zbierać się powoli do wyjścia. Miał zamiar pożegnać się z Harvey'em i Jenny, zanim wyjadą. Był dość wysokim, szczupłym chłopakiem o zmierzwionej czuprynie blond włosów, ładnym uśmiechu i niebieskich oczach. Nie wyróżniał się zbytnio na tle swoich rówieśników, choć babcia i rodzice twierdzili, że jest dojrzalszy od dzieciaków w swoim wieku i pewnie coś w tym było, bo Cody'ego oprócz gier i innych rzeczy typowych dla ludzi w jego wieku interesowały też książki. W szkole uczył się świetnie, więc rodzice mieli kolejny powód do dumy. Ogólnie nie nastręczał zbyt wielu problemów, choć jak każdemu chłopakowi w jego wieku, zdarzały mu się głupawki i dziwne zachowania. Nieco ostrożnie przyjął pojawienie się w domu dwójki nieznanych mu osób, ale skoro rodzice ich znali, to jemu nie było nic do tego. Zresztą, i tak nie zwrócili na niego większej uwagi, nawet, gdy się przywitał. Tata dał mu dwadzieścia minut na pożegnanie się z przyjaciółmi, więc Cody nie zamierzał go zawieść i wrócić na czas.
- Będę o czasie - powiedział krótko i wybiegł z domu.

Uderzył w niego mróz i targane wiatrem płatki śniegu. Okolica wyglądała jak z bajek Andersena.


Zmrożony puch chrupał mu pod butami, gdy przemierzał z wolna ulicę. Minął trzy domy i odbił w prawo, podchodząc pod czerwone drzwi z zawieszonym na nich świątecznym wieńcem. Przydusił dzwonek i po chwili ujrzał przed sobą twarz ojca rodzeństwa. Poprosił na zewnątrz Harveya, a ten pojawił się minutę później przed domem, ubrany w kurtkę, czapkę i zimowe buty.
- Nieźle sypie, no nie? - rzucił Cody, witając się z przyjacielem przybiciem piątki i "żółwika".
- Daj spokój, matka chodzi od rana i narzeka, że nie wyjedziemy. Mamy urwanie głowy. - odparł Harv, uśmiechając się szeroko.
- To by było nawet dobre, mógłbyś wpaść do nas z Jenny. Tak, jak zakładaliśmy. - powiedział Cody.
- Ano, chciałbym, ale ojciec mówi, że główne drogi są odśnieżone, więc dojedziemy do babci na święta. Nie da więc rady. - Chłopak westchnął ciężko.
- Szkoda, liczyłem na ten wieczór od dawna. - Cody poprawił czapkę.
- Ja też, ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Starzy się uparli i jedziemy. - Harv wzruszył ramionami. - A ty w domu z Benjim?
- Tak, dzisiaj tylko rodzice wychodzą na jakiś bankiet firmowy, czy coś takiego, a tak poza tym całe święta w domu siedzimy.
- Przynajmniej nie będziesz musiał siedzieć przy jednym stole z namolną babką.
- Harvey zaśmiał się.
- Moja babcia jest spoko, ale już na tyle stara, że nigdzie nie wyjeżdża - wyjaśnił Cody. - A gdzie Jenny?
- Pakuje się. Musi zabrać całą torbę swoich pluszaków. Normalnie świra dostaję.

- Świąteczna gorączka. - Podsumował Cody i obaj się zaśmiali. Po chwili z wnętrza domu dobiegł ich ostry głos ojca Harveya.
- Dobra, stary, muszę lecieć, bo będę miał problem - rzucił chłopak.
- Jasne. To wesołych świąt i spokojnej podróży. Zobaczymy się, jak już wrócisz.
- Oczywista sprawa. Tobie również wesołych, nie obżeraj się zbytnio. Chociaż w sumie by ci się przydało, chudzielcu.
- zażartował przyjaciel.
- Grubas się odezwał - odparował Cody. - Sama skóra i kości. Najlepszego, Harv. Leć, zanim ojciec będzie miał ci za złe, że ze mną za długo stoisz.

Przyjaciele pożegnali się i Cody ruszył w drogę powrotną do domu. Naprawdę żałował, że nie spędzi tego wieczoru z Harveyem i jego siostrą, grając w gry, ale cóż, takie było życie. Zaskakujące i czasami burzyło plany. Nie było jednak tego złego - po pierwsze, mogą spotkać się na taki wieczór, gdy rodzina Harva wróci po świętach, a po drugie, z Benjim też fajnie spędzało się czas. Nintendo, miska czipsów i Pepsi to było wszystko, czego potrzebowali opórcz swojego towarzystwa. To będzie i tak udany wieczór, już oni się o to postarają. Do domu wracał zastanawiając się, czy młodszy brat już się obudził i wstał, no i ciesząc się, że pojawi się przed czasem, co pewnie ucieszy ojca, skor niebawem mieli z mamą wychodzić. Zaciągnął się mroźnym powietrzem i uśmiechnął do siebie. W końcu święta. To będzie wspaniały czas.
 
Ayoze jest offline  
Stary 20-11-2018, 15:54   #3
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Cody wracał już do domu i nawet jeśli miał kilka ładnych minut w zapasie, to nie ociągał się zbytnio. Wiedział, że miał wrócić w przeciągu dwudziestu minut, a nie dokładnie po ich upływie. Szedł tą samą i dobrze mu znaną trasą co wcześniej, nawet po własnych śladach, aby było łatwiej. Było to nawet zabawne.

Widział już swój dom i jakoś tak w tym samym momencie, dostrzegł zaparkowany przy ulicy samochód, którego nigdy wcześniej tu nie widział. Nie było go tam też dziesięć minut temu, kiedy tędy przechodził po raz pierwszy.


W normalnych okolicznościach po prostu by go minął, ale owe auto wyglądało zupełnie jak to w drużynie A. Naprawdę! Cody właśnie dzięki temu serialowi wiedział, że ta marka samochodu nazywa się "Van". A ten tu był właśnie czarny i z czerwonym paskiem. Toż to wypisz wymaluj samochód z serialu, który tak namiętnie oglądali z rodzicami. Ale fajnie!
I tak go musiał minąć, więc czemu nie z bliska, aby go lepiej zobaczyć. Koła miał brudne, ale reszta była w porządku. Van drużyny A na ich ulicy, ale heca!

Gdy jednak chłopiec podszedł jeszcze bliżej, usłyszał dochodzącą z wewnątrz rozmowę dwojga ludzi.
- ...rabować właśnie w wigilię? Nie da rady kiedy indziej? - Cody usłyszał głos jakiejś kobiety.
- Nie da rady. Taka umowa - odparł zdecydowanie męski, twardy i lekko chropowaty głos.
- No, to który to ten dom? - spytała kobieta.
- Tam dalej, zaraz wyjadą mercedesem - powiedział facet.
- No, jak mają merca to nieźle zgarniemy - ucieszyła się kobieta.
Zaraz zaraz. Czy oni rozmawiali o planowaniu włamania do domu i kradzieży? Lekko zaniepokojony Cody nachylił się odpowiednio, aby w bocznym lusterku samochodu, zobaczyć kto siedzi w środku. I dostrzegł ich.


Dwoje obcych ludzi, których nigdy wcześniej nie widział. Nie wyglądali na złodziei. Nie mieli masek, ani kominiarek... choć z drugiej strony, czy złodzieje faktycznie je noszą, czy to tylko na filmach?
- To ruszamy jak wyjadą, póki chata pusta? - zagadywała kobieta.
- Nie, dopiero wieczorem. Jak zleceniodawca załatwi sobie alibi. Ruszamy o dziewiątej - odparł mężczyzna.
- To będzie już ciemno... Ale skoro włamujemy się dopiero wieczorem, to po jakie licho przyjechaliśmy już teraz? Można było pospać dłużej - powiedziała blondynka.
- Teraz namierzamy cel, aby wiedzieć który to dom. Wyluzuj, mamy cały dzień i... CO TY TAM ROBISZ!?!! - mężczyzna zaczął normalnie, ale w pewnym momencie warknął zdenerwowany.
- ODWAL SIĘ! Przecież nie dłubałam w nosie! - oburzyła się kobieta.
- Nie ty! On! ZJEŻDŻAJ GNOJU BO NOGI Z DUPY POWYRYWAM!!! - warknął facet.
No tak, skoro on zobaczył ich w lusterku, to i oni mogli zobaczyć jego. O tym Cody niestety nie pomyślał.
- Zmiataj stąd smarku, bo on nie żartuje - dodała jeszcze kobieta, spoglądając na chłopca przez okno.
Cody nie zastanawiał się ani chwili, tylko czym prędzej zniknął im z oczu... To nie była drużyna A, a raczej jej przeciwieństwo. Szkoda.


Cody wrócił do domu, lekko zasapany, ale z całą pewnością nie spóźniony.
Oboje jego rodzice, oraz tamta para gości, stali właśnie w przedpokoju i rozmawiali. Pan policjant! No, to są bezpieczni!
- Zapewniam Panią prezes, że własność naszej firmy będzie tu bezpieczna. Ręczę za to osobiście - powiedział tata Codiego, najwyraźniej na coś odpowiadając.
- No jesteś Cody. W samą porę synku - powiedziała mama, a zza niej wyłonił się Benji i uśmiechnął się do brata.
- To znakomicie... - ruda kobieta z uśmiechem odpowiedziała Johnathanowi. Zdawała się zignorować ich kwestię rodzinną, ale przyjęła do wiadomości, że dziecko wróciło. Przesunęła się bowiem w bok i przeglądając się w lustrze poprawiała nieco fryzurę. Zanim to jednak zrobiła Cody zdążył zauważyć, że trzymała za plecami clipboard, zaś na kartce zapisana była jego data urodzin. Piętnasty października, siedemdziesiątego ósmego. No cóż, skoro chciała się dowiedzieć. Tata był zdaje się wiceprezesem, czyli byli współpracownikami. Pewnie i tak nic ważnego, a już na pewno nie tak, jak tamta para w Vanie.
- Powinniśmy powoli wychodzić. Jak szybko dzieci się przebiorą? - spytała kobieta.
- Możemy jechać. Dzieci zostają - odparł krótko tata.
- Zostają?... Przecież też są zaproszone - zdziwiła się kobieta.
- Przygotowania i bankiet do późna. Wynudziłyby się, a tak pograją sobie w gry - odparł z uśmiechem Johnathan.
- Są już na tyle duże, że mogą zostać sami w domu - dodała Margaret.
- No cóż... Skoro tak... To chodźmy - zadecydowała pani prezes.

Nadszedł więc czas na szybkie pożegnanie. Cody miał co prawda dopiero dwanaście lat, ale był na tyle wysokim chłopcem, że nie trzeba było się schylać, aby mu coś powiedzieć.
- Niestety musimy wyjść wcześniej, czyli teraz zaraz. Opiekuj się Benjim i bawcie się dobrze. Telewizor jest wasz - powiedział z uśmiechem tata.
- W lodówce macie gotowe kanapki. Tylko zrób herbatę, aby było do tego coś ciepłego. Zostańcie w domu, a jeśli już wyjdziecie na dwór to nie na długo i ubierzcie się ciepło - dodała mama, po czym nachyliła się, aby ucałować obu chłopców na pożegnanie.
- I nie ruszajcie tej zupy. Zepsuła się i trzeba ją będzie wylać. Bawcie się dobrze - dodała zaraz potem.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 20-11-2018 o 16:14.
Mekow jest offline  
Stary 27-11-2018, 16:13   #4
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację
dialog pisany z MG.

Chociaż na dworze było zimno, to usłyszane słowa ludzi z podejrzanie wyglądającego vana sprawiły, że Cody'emu zrobiło się bardzo ciepło. A już najbardziej, gdy mężczyzna z samochodu dostrzegł go i groził, że mu nogi z tyłka powyrywa. Chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zerwał się do biegu i dysząc ciężko, wrócił do domu.

Widząc pośpiech rodziców, przez chwilę wahał się, jednak ostatecznie musiał powiedzieć tacie o tym, co widział na zewnątrz. Pociągnął ojca za dłoń i odszedł z nim na bok.
- Wiem, że się spieszycie z mamą, ale muszę ci coś powiedzieć. Może to tylko drobiazg, ale… - Cody zawiesił się na chwilę. - Gdy wracałem do domu od Harva, widziałem niedaleko zaparkowany dziwny van. W środku była dwójka ludzi, kobieta i mężczyzna... I nie wiem, czy dobrze zrozumiałem, ale chyba rozmawiali o jakimś napadzie rabunkowym.
Urwał, wpatrując się w ojca i czekając na jego reakcję.
- O napadzie? - zdziwił się ojciec. - Może mówili o jakimś filmie, ale powiem panu policjantowi i on sprawdzi numer rejestracyjny. Van tak? - dodał spokojnie, uśmiechając się przyjaźnie.
- Panie Russell - ruda kobieta ponagliła mężczyznę.
- Musimy jechać. Zadzwonię później. No, bawcie się dobrze - powiedział Johnathan, zbierając się do wyjścia. Szefowa nie chciała dłużej czekać, więc nie miał on specjalnie wyboru, ale wyglądało na to, że wysłuchał syna i przyjął jego niepokój na poważnie.
- Bądźcie ostrożni i bawcie się dobrze - powiedział Cody na odchodne, po czym pożegnał się z rodzicami. Cały czas rozmyślał o tej sprawie z vanem, ale nie zamierzał naciskać na ojca - skoro powiedział, że zadzwoni na policję, to na pewno to zrobi.

Gdy rodzice już wyszli, zamknął drzwi na klucz, po czym krzyknął z korytarza, zerkając w stronę schodów prowadzących na piętro.
- Benji! Rodzice już poszli, jak schodzisz na dół, to weź ze sobą Nintendo i gry! Są w moim plecaku, przygotowałem je wczoraj wieczorem! - krzyknął do brata, czekając, czy się wychyli zza ściany na piętrze, jak to zwykle miał w zwyczaju.
Chwilę potem, pojawił się młodszy brat. Jednak zamiast wspomnianych rzeczy, trzymał w rękach cały plecak.
- Idę już idę. Ale to będzie fajnie tak na dużym ekranie - cieszył się chłopiec i dołączył na dole do brata.
Nie tracąc czasu obaj weszli do salonu.
- Podłączysz? - zagadał Benji, przekazując plecak bratu.
- Jasne, a ty leć do kuchni, przynieś stamtąd dużą paczkę czipsów schowaną w szafce przy lodówce i Pepsi. Z lodówki. Jest na samym dole - Cody uśmiechnął się do niego i zaczął wyjmować konsolę oraz gry z plecaka.


Nie zajęło mu dużo czasu, by podłączyć sprzęt do dużego, niemal trzydziestocalowego telewizora Sony. Z tego, co opowiadał tata wynikało, że był to jeden z ostatnich modeli, który dodatkowo posiadał wbudowany teletekst, na którym można było sprawdzić najnowsze informacje, czy pogodę. Cody słyszał kilka razy, że wujek Andrew mówił, że zazdrości ojcu tego sprzętu. Benji wrócił akurat z kuchni z czipsami i Pepsi, siadając na miękkiej sofie przed telewizorem.
- To w co byś chciał zagrać? Contra, Mario? Adventure Island? Ice Climber? - zapytał Cody, pokazując mu kartridże. Gdy brat wybierał grę, podszedł do barku, skąd wziął dwie szklanki i rozlał do nich ciemny, bąbelkowy napój. - Mama pewnie by powiedziała, żebyśmy nie pili tyle pepsi jeszcze w południe, ale… Mamy nie ma, więc możemy sobie pozwolić. W końcu święta tuż-tuż. - zaśmiał się, a brat mu zawtórował.
- Mama dała mi pyszne placki na śniadanie - pochwalił się Benji z uśmiechem. - To pograjmy razem. O! W tę wieżę, z młotkami - zaproponował, włączając “Ice Climber”. Oprócz tego, że gra była fajna sama w sobie, miała dobrze zrobioną opcję multiplayer, a także trzymała zimowe klimaty, pasujące do pory roku.
- Ale fajnie z tym dużym ekranem. I mamy cały dzień - ucieszył się chłopiec, gdy na monitorze wyświetliła się gra.


- No to teraz będzie niezła zabawa - powiedział Cody. Lubił grać z bratem w multuplayera, bo choć Benji był młodszy, to naprawdę dobrze mu szło w przeróżnych gierkach.
- Dokładnie. Przejdziemy wszystkie levele - powiedział Ben.
- Jasne, zawsze tak mówisz - odparł Cody. Zwykle udawało im się dojść do siódmego, gdzie było już naprawdę trudno.
- Jak nie, to zmienimy grę - wyszczerzył się Benji.
Zaczęli grać.
Pierwsze poziomy pokonali bezproblemowo, raz wyszedł im misiek polarny, ale Cody’emu udało się go zdzielić młotem i zniknął. O dziwo, przeszli też siódmy poziom, na którym się zacinali, jednak mieli już tylko po jednym “życiu”. Niestety, nie doszli na nich nawet do połowy ósmego poziomu.
Na ekranie pojawił się napis “Game Over”.
- Buu - rzucił Benji.
- Szkoda, bo dobrze nam szło, ale i tak zaszliśmy dalej, niż ostatnio - powiedział Cody, wkładając sobie kilka czipsów do ust
- Następnym razem będzie lepiej - powiedział młodszy brat i napił się Pepsi.
- Na pewno. To co teraz? Contra?
Benji pokiwał twierdząco głową, więc Cody wyciągnął kart Ice Climber i wcisnął grę z dwoma komandosami, którzy wzrowowani byli na Dutchu z Predatora i Johnie Rambo. A przynajmniej tak twierdził tata. Zaczęli grać, skupieni. Przeszli pierwszą misję, a gdy byli w Base 1, nagle zadzwonił telefon.
Przypominając sobie, że tata obiecał zadzwonić, Cody od razu zapauzował grę i podniósł słuchawkę.
- Halo - powiedział od razu.
- Cześć Cody, tu tata - odezwał się głos ojca. - I jak tam? Dobrze się bawicie? - zagadał wesoło.
- Tak, u nas wszystko w porządku. A jak u was? - również zapytał.
- Mamy dużo do zrobienia, ale damy sobie radę - odpowiedział tata. - Policjant sprawdził ten twój samochód i to tylko przewóz mebli, więc nie masz się czym martwić - powiedział i Cody usłyszał jakieś głosy w tle. - Muszę kończyć i daję mamę, bawcie się dobrze - rzucił w pośpiechu.
- No dobrze, skoro to tylko przewóz mebli… - Cody nie był przekonany, ale nie zamierzał ciągnąć tematu.
- Cody? Nie wiem o której wrócimy, może nawet po północy. Nie czekajcie na nas. Obiecujemy, że będziemy jak tylko się obudzicie i razem spędzimy całe święta - powiedziała mama, z mieszaniną troski i entuzjazmu.
- Ok, to bawcie się dobrze, my też na pewno będziemy - powiedział wesoło Cody i gdy skończyli rozmawiać, wrócił do salonu i odezwał się do brata.

- Wiesz co, dzisiaj słyszałem, jak jacyś podejrzani ludzie w vanie rozmawiali na temat napadu… nie usłyszałem więcej, ale może chodzi o nasza okolicę? - Chłopak nie odrywał się od grania, strzelając do kolejnych wrogów. - Choć tata mówił, że to niby van należący do jakiejś firmy meblowej…
- O! A nie bałeś się, że to ciebie napadną? - odparł Benji. - Mogliby napaść na tą rudą panią prezes. Nie lubię jej - dodał od razu, również nie odrywając wzroku od ekranu.
- Nie, ale wystraszyłem się, jak facet z vana na mnie nakrzyczał - powiedział Cody, marszcząc brwi. - To nie było fajne. Mam tylko nadzieję, że nie rozmawiali o tym, że chcą napaść na domy w okolicy. - Chłopak napił się Pepsi. - A dlaczego nie lubisz tej rudej? Przecież jest miła. I ładna.
Benji klikał przyciskami, w większości pochłonięty grą.
- Ładna to tak, ale czy miła to nie wiem. Wszystkim tylko rozkazuje. I widziałem, że jak chowali pieniądze do sejfu, to zaglądała tacie przez ramię patrząc czy dobrze go otwiera i stawiała mu oceny do dziennika. Jeśli ktoś powinien stawiać oceny, to właśnie tata - powiedział Benji, przedstawiając wersję tego co widział, w sposób jaki to zrozumiał.
Cody'ego nagle olśniło, a jednocześnie przez jego ciało przetoczył się nieprzyjemny dreszcz.
- Benji! To nie oceny, to moja data urodzin! I na pewno też kod do sejfu taty! - Wykrzyczał niemal na bezdechu do brata. - Miała go zapisanego, bo... to ci z vana chcą się włamać do naszego domu, a ruda z tym facetem chcieli, żeby nas nie było wtedy w środku. Oni współpracują, rozumiesz, Benji?! Szybko, musimy zadzwonić do taty.

Cody wystrzelił jak z procy do telefonu, ale gdy podniósł słuchawkę i przyłożył ją do ucha, odezwała się jedynie głucha cisza.
- Nie działa - rzucił, marszcząc brwi. - Jesteśmy zdani tylko na siebie, musimy obronić nasz dom przed rabusiami!
Perpektywa stawienia czoła dorosłym bandytom z jednej strony go niepokoiła, ale też napędzała do działania. Nie mogli przecież z Benjim pozwolić, by tamci włamali się do nich i zrabowali wszystko, co cenne. Wszystko, na co mama z tatą tak ciężko pracowali.
 
Ayoze jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172