lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [21+] IBPI: Starfall (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/18305-21-ibpi-starfall.html)

Ombrose 28-03-2019 23:05




Mężczyzna przesuwał sprzętem po jej ciele. Ugryzł ją w lewy bark. Bez wątpienia podobało mu się to, jak wyczulona i żywa była. Oraz kompletnie zdana na jego łaskę.
- Chcę, żebyś masturbowała się tym - rzekł. Jego ręka opuściła krocze kobiety i znalazła jej dłoń. Chciała umieścić w niej zabawkę. - Chcę, żeby ci było dobrze - dodał żartobliwie.
Alice czuła się skołowana. Jak mała dziewczynka, której dano coś czym nie wiedziała w teorii jak się obsługiwać, ale w praktyce powoli pojmowała co i jak. Porównanie, które jej zaserwował, kiedy kazał jej na sobie usiąść, rozbłysnęło jej w umyśle jakimiś tytułami książek, ale nie miała czasu o tym myśleć. W jej dłoni znalazło się narzędzie zbrodni… Przełknęła ślinę i spojrzała w dół na siebie, na ręce Terrence’a, a także na końcu na wibrator. Mogła go upuścić, mogła się sprzeciwić, a jednak postanowiła go posłuchać. Zacisnęła palce stabilniej na przedmiocie, po czym przytknęła go do swojego ciała tak jak to zrobił de Trafford wcześniej. Zrobiło jej się prawie słabo, ale przetrzymała i tylko ponownie jęknęła odrobinę głośniej niż przez zaciśnięte usta. Całe jej ciało wręcz chodziło od szybkich oddechów. Zaczęła wykonywać lekkie okrężne ruchy zabawką, wedle życzenia Terrence’a, samozadawalając się.
- Dobrze - mężczyzna zgodził się z tym, co widział. - A teraz wstań. Z szeroko rozstawionymi nogami. I broń boże nie przestawaj. Możesz oprzeć się jedną ręką o balustradę, jeśli ci to pomoże. Chcę zobaczyć, jak twoje ciało drży.
- Csss.. - wydała dźwięk, jakby na sekundę zamieniła się z wężem na języki, wstała z niego jednak. Alice czuła się półprzytomna od podniecenia i upojenia. Oparła się obandażowaną dłonią o balustradę, a w drugiej dalej miała wibrator. Wzięła kilka wdechów, aby się ocknąć, po czym rozsunęła uda i wróciła do tego co robiła przed chwilą. Zamknęła oczy, miała wrażenie, że jeśli pozostaną otwarte, to straci równowagę i upadnie. Stanie w tych warunkach było naprawdę problematyczne. Nie minęły trzy minuty, a przesuwały się po niej dreszcze, wywołujące drżenie ciała. Szczególnie nóg. Ponoć seks był świetną formą treningu... Alice jednak nie była w stanie myśleć o niczym, poza monotonnym powtarzaniem ‘Jeszcze’ w umyśle, gdy kolejne ciche stęknięcia wydostawały się z jej ust. Była cała mokra i zabawka ślizgała jej się momentami w dłoni nie tylko od żelu, ale teraz także jej własnych soków. Do takiego stanu doprowadziła ją dzisiejsza zabawa…
- Dobrze - mruknął de Trafford. - Właśnie tak.
Poczuła na swoich pośladkach jego dłoń. Była cała wysmarowana żelem. Mężczyzna masował ją i wnet wydobył z opakowania kolejną porcję poślizgu, którą umieścił na jej odbycie. Zaczął masować go kciukiem, jednak nie wchodził do środka.
Wnet poczuła, że wstał. Ściągnął spodnie. Teraz musiał być kompletnie nagi… i w następnej chwili przekonała się o tym. Przywarł do niej lędźwiami. Poczuła znajomy kształt jego penisa pomiędzy pośladkami.
- Nie widziałem cię od kilku dni - de Trafford mruknął ochrypłym głosem. - To było z twojej strony nierozsądne. Zostawiać mnie samego z moją wyobraźnią - mruknął.
- Ale… To… Było… Tylko… Kilka… Dni… - Alice wysapała drżącym tonem. Nie przestała bowiem dopieszczać swego ciała wibratorem, bo nie kazał jej przestać. Trudno więc było skoncentrować jej się na tyle, by prowadzić rzeczową rozmowę. Zwłaszcza po tym jak od praktycznie dziesięciu minut cały czas drażniła swoje ciało w tak ekstremalny sposób. Była na samym skraju dojścia i wręcz czuła, że brakuje dosłownie mikroruchu jej własnego nadgarstka, by osiągnęła szczyt, a mimo to wstrzymywała się. Była uparta. Ciekawiło ją co jeszcze chciał zrobić Terrence, skoro jego wyobraźnia aż tak sobie folgowała podczas jej nieobecności.
Nagle wyjął z jej dłoni wibrator. Alice miała protestować, jednak… czy naprawdę mogła upaść tak nisko? Czy nie tego oczekiwał od niej Anglik? Opadł z powrotem na krzesło.
- Mam nadzieję, że podobało ci się - mruknął. - Zajęłaś się sobą. Teraz przyszedł czas na to, byś zajęła się mną - dodał i znów chwycił jej pośladek. Podniósł drugą rękę i delikatnie zaczął napierać na jej ciało kciukiem, chcąc wejść do środka. Na pewno chciał, aby rozluźniła się, a potem zaczęła sprawiać mu przyjemność w ten niestandardowy sposób.
Alice spięła się, bo mimo wszystko nie zaspokoiła się, ale może to i lepiej… Poczeka z tym na Terrence’a. Chciała jego, nie zabawki. Kiedy więc chciał wziąć ją dziś od tyłu, czuła się nieco zaskoczona, zmieszana i niepewna. Rozluźniła jednak mięśnie, żeby ułatwić mu wejście. To bolało, bo nie była do tego przyzwyczajona. Rozchyliła lekko usta sapiąc i starając nie myśleć o bolesnym rozciąganiu. Pomyślała o tym jak wiele przyjemności sprawi to de Traffordowi. Po chwili odrobinę przywykła i nawet nie dygotała już z niepokoju, a pozostało drżenie podniecenia. Usiadła nieco stabilniej, czując opór i obce uczucie w ciele. Zacisnęła odrobinę mięśnie i znów rozluźniła. Zerknęła na Terrence’a przez ramię i poruszyła biodrami, tak jak chciał.

De Trafford przesunął kilka razy dłonią po swoim penisie. Po czym położył żołądź na odbycie kobiety i zaczął naciskać. Alice przypomniała sobie o tym, że ma się rozluźnić, jednak jej ciało wpierw nie chciało się do tego przekonać. Terry szarpnął nią i wsunął się do środka, na co wydała niekontrolowaną mieszankę krzyku, jęku i zdziwienia. Boże… Bar On The Rocks na pewno ją usłyszał… Tymczasem penis mężczyzny zaczął zagłębiać się coraz dalej. Był bardzo dobrze naoliwiony, a ona starała się z całych sił, aby go w siebie przyjąć.
- Tak… - jęknął Anglik. - Głębiej…
Alice nie wiedziała, jak dała radę… ale wnet cała męskość Terry’ego znajdowała się w środku. Była taka ciężka i ciepła… Sprawiała jej dziwną przyjemność, której kompletnie nie rozumiała. Zdawała się nielogiczna. Mężczyzna nie poruszał się w niej. Jedynie pozostał w środku. Harper czuła pulsowanie krwi jego narządu. Miała wrażenie, że ją zaraz rozsadzi. Po kilkunastu sekundach jednak zaczęła przyzwyczajać się do kształtu Terrence’a.
- Zaczynaj - mruknął. Odchylił się w stronę stolika, aby zapalić kolejnego papierosa.
Alice celowo nie spoglądała w stronę baru. Miała nadzieję, że ktoś pomyślał, że wdepnęła na klocek lego, albo na szyszkę… Pozostawała już teraz w miarę cicho. Choć przywykła do posiadania rozpierającego kształtu w ciele, to nadal musiała bardzo się pilnować by nie zewrzeć mięśni odbytu, bo to sprawiało jej teraz sporo bólu. Zaczęła się unosić i powoli opadać. Początkowo był to wolny ruch, Alice musiała przyzwyczaić się do uczucia tarcia, które było ułatwione przez fakt naoliwienia męskości Terrence’a. Mimo to jednak, bolało i potrzebowała przyzwyczajać się do każdej kolejnej czynności. Fakt, że Terry po prostu oparł się i zaczął palić podziałał na nią dziwnie podniecająco. Czuła się nadal bardzo rozniecona i mokra. Oparła dłonie na poręczy krzesła i zapierając się na nich, pomogła sobie w wykonywaniu kolejnych ruchów na de Traffordzie. Westchnęła, gdy zaczęło jej to sprawiać więcej przyjemności, niż bólu…
- Mówisz, że kilka dni minęło… ale ja mam wrażenie, że cała wieczność - mruknął Terry.
Spoglądał na jej ciało, które wiło się na jego penisie, aby tylko dostarczyć mu więcej przyjemności. I o dziwo śpiewaczka również zaczęła ją odczuwać. - Martha przychodziła rano do mojej sypialni ze śniadaniem, a ja walczyłem z pokusą, by rozkazać jej również spożyć pierwszy posiłek… w postaci mnie. Wczoraj znalazłem się w windzie z trzema mężczyznami i zacząłem zastanawiać się, jak by to było, gdyby powalili mnie i spuścili się po kolei na moją twarz. Jestem cholernie niewyżyty, Alice… ale ty mi w tym pomagasz - mruknął, czując, jak zwieracze obejmowały nasadę jego męskości i zaciskały się na niej, jakby starając się wydoić z niego jak najwięcej wilgoci. - To twój pierwszy raz? - zapytał.
- Zgaduj Terrence… - powiedziała dalej wzdychając. Przecież doskonale wiedział, że jedyne razy jakie miała poza nim to ten jeden, pierwszy z Kaverinem. Poza tym, de Trafford przejął pełny monopol na jej życie intymne.
- Przecież masz monopol na… mnie… - powiedziała, wydobywając myśli, które sekundę wcześniej kłębiły się w jej głowie. Alice poruszała się na nim dalej i rzeczywiście zaczynało jej to przychodzić z dużo większą łatwością. Najwyraźniej jej ciało przywykło. Nie minęły trzy minuty, jak przyspieszyła.
- Być może - mężczyzna jęknął. - Ale czasami mam wrażenie, że ten monopol mi nie służy. Masz nade mną zbyt dużą kontrolę… - jęknął, kiedy śpiewaczka nakierowała się na niego wzięła go w siebie w całości. De Trafford chwycił tubkę z żelem i wydusił go tuż nad odbytem Alice. Kiedy wyszła z niego, chwycił jej pośladki, aby na chwilę zastygła w bezruchu. Była w środku rozwarta, mimo że nie posiadała już w sobie ciężaru mężczyzny. Zobaczyła przez ramię, że Terry oblizał wargi w pożądaniu. Wsunął do niej dwa palce i czekał, aż śpiewaczka zaciśnie się na nim. Niezwykle podniecała go intymność, którą Alice mu oferowała. Wnet znów nakierował ją na swoją żołądź. A kiedy śpiewaczka poczuła go w sobie całego… usłyszała brzęczenie wibratora. Mężczyzna nachylił się i przystawił go do rozgrzanego, lecz w ostatnich minutach niedopieszczonego sromu śpiewaczki.
Harper uśmiechnęła się lekko
- Ty masz nade mną władzę… również na wielu polach. Chyba… Trzymamy się w szachu - wyraziła swoje myśli, ale za moment nie była już w stanie znowu mówić. Kiedy ponownie miała go w sobie, a Terry postanowił znów sięgnąć po zabawkę, automatycznie zacisnęła się na nim mocniej. Ta wycisnęła z niej jęk, częściowo bólu, a częściowo rozkoszy. Zadrżała i zmusiła mięśnie do ponownego rozluźnienia na nim, ale aż cała zadrżała. Wibracje robiły jej straszne rzeczy, a teraz jeszcze utrudniały zadowalanie de Trafforda… A może właśnie to, jak chaotycznie reagowało na nie jej ciało, sprawiało mu największa przyjemność?
- Terrence… - sapnęła i oparła się na nim, bo nie mogła wytrzymać prosto na siedząco. Nadal jednak poruszała biodrami. Gdyby ktoś stanął teraz przed nimi, miałby przed oczami niezwykle wyuzdaną scenę. Na szczęście… Na jej szczęście… Nikogo tam nie było.
- Usiądź na mnie spokojnie - Terrence z trudem mówił. - Spróbuj rozluźnić się.
Alice czuła w sobie jego nabrzmiałą męskość. Z każdym jej wierzgnięciem zdawała się jeszcze twardsza. Wcześniej śpiewaczka żartowała, że skaże de Trafforda na beton… ale koniec końców to mężczyzna umieścił go w niej. Przynajmniej odniosła takie wrażenie. Na szczęście narząd Terry’ego był ciepły, sprężysty i o miłej dla ciała fakturze. Zaznajamiała się z nim w każdej kolejnej minucie. Zgodnie z poleceniem mężczyzny przestała poruszać się na nim. Wtedy on mocniej chwycił wibrator i zaczął wsuwać go do pochwy. Alice jęknęła zaskoczona. To też był jej pierwszy raz w ten sposób. Kiedyś żartowali sobie z Dahlem na ten temat, ale nigdy nie przypuszczała, że Terry da jej możliwość zobaczyć jakie to wrażenie. Musiała położyć się na jego klatce piersiowej, aby w pełni mu to umożliwić. Śpiewaczka zaczęła być wypełniana z dwóch stron. De Trafford pozostawał w niej od tyłu, natomiast wibrujący przedmiot zaczął penetrować ją od przodu. Czuła się wręcz nadmiernie wypełniona. Wstrzymywała dech, zaskoczona nowymi wrażeniami i odczuciem. Nie znała tego wcześniej i po drżeniu i napięciu jej ciala, było to dla mężczyzny kompletnie oczywiste. Terry wyjmował go i wkładał… na początku nieśmielej, ale potem coraz szybciej.
- To taka cienka błona - mruknął Terry. Następnie jęknął z przyjemności. - Czuję na sobie wibracje… - szepnął. Następnie zaczął łapczywiej ją masturbować… chyba sprawiało mu to fizycznie przyjemność.
Rudowłosa przygryzła wargę i jęknęła jakby była zagubiona we własnych odczuciach. Dobrze czuła co de Trafford odczuwał w środku. Ona sama nie mogła zdecydować, miała wrażenie, że wszystko wibrowało i że za moment oszaleje. Jej podniecenie wystrzeliło pod same gwiazdy i wręcz szarpnęła lekko biodrami, jednocześnie mocniej nabijając się na wibrator i Terrence’a. Jęknęła odrobinę głośniej, ale nadal utrzymywała swój głos na łańcuchu. Doszła jednak, tak boleśnie, że aż jej się zrobiło słabo. Jej mięśnie drżały mocno i zaciskały się, a ona nadal była tak bardzo wypełniona. To było dzikie i przyjemne i trochę straszne, zwłaszcza jak bardzo jej wyobraźnia szalała.
De Trafford wysunął z niej zabawkę. Z jednej strony poczuła ulgę… lecz z drugiej bolesność jakby wzrosła. I zaczęło jej brakować przyjemnego wypełnienia, nawet jeśli rozsadzało jej umysł. Terry podniósł przyrząd i przysunął go do twarzy Alice, chcąc, aby wzięła go w usta.
Harper zerknęła na wibrator. Był cały mokry od żelu i od niej samej. Nie oponowała jednak i otworzyła usta, biorąc go w nie. Musiała zacząć oddychać przez nos, ale zaskakująco wprawnie zdołała wziąć zabawkę do ust, a potem wysunąć, oblizać i znów to zrobić. Zabawy oralne miała już opanowane, Terrence o to zadbał… choćby robiąc jej bardzo szybkie przeszkolenie na Dahlu. Mimo woli w swojej obecnej pozycji nie widziała całego baru, bo siedziała w cieniu wraz z Terrencem na krześle, ale mogła spojrzeć czy bar na dole już się zamykał, czy jeszcze nie. Jej umysł na moment ostygł po tym jak doszła i chwilkę zajmie nim znów się rozkręci do białości. Muzyka wciąż grała, jednak ludzi było jakby nieco mniej. Śpiewaczka odnalazła zegar i odkryła, że za dziesięć minut miała wybić czwarta.
Tymczasem de Trafford przystawił wibrator do własnych ust i również wziął go, wylizując te pozostałości żelu i kobiecych soków, których Alice nie skosztowała.
- Dość siedzenia - mruknął i nagle popchnął śpiewaczkę do przodu. Chwyciła się mocno poręczy, kiedy Terry złapał ją mocno za biodra i zaczął ją penetrować. Zdążyła się przyzwyczaić do statycznego ciężaru w sobie, ale teraz, kiedy ten zaczął zapuszczać się głębiej i wycofywać… Znów zrobiła się wrażliwa. Poczuła przyjemne napięcie sutków, które znów napełniły się krwią. Materiał stroju, który miała na sobie drażnił je niemal do bólu. Ruchy de Trafforda były szybkie, ale głębokie. Cienka, czarna koronka na ciele śpiewaczki była już całkowicie pokryta potem. To, że wciąż okrywała ciało śpiewaczki, zdawało się jakimś wyuzdanym żartem.
- Szerzej - mruknął Anglik i posłusznie rozstawiła nogi tak, aby miał do niej jeszcze lepszy dostęp. Alice dziękowała Bogu, że odwołał burzę piaskową w Dubaju.
Rudowłosa oddychała głęboko przez otwarte usta. Nie patrzyła w dół na bar. Po prostu zamknęła oczy i poddała się doznaniom. Znów czuła ból, ale po krótkiej chwili była w stanie go znieść. Jej ciało było znowu napięte i wyczekiwało. Chciała by Terrence jej dotykał. Żeby pozwolił jej o wszystkim zapomnieć. Żeby jej nie puszczał. Potrzebowała być mu potrzebna. Powiedział, że miała nad nim zbyt dużą władzę, ale to naprawdę był szach, bo de Trafford w tych momentach miał nad nią władzę jak nikt inny. Mógł z nią zrobić co chciał, a ona zgadzała się, bo mu ufała. Bo w takich chwilach była tylko jego.

Wnet zrozumiała, że wszystko potoczyło się niespodziewanie… przedziwnie. Potencjalnie… bardzo źle. De Trafford penetrował ją, wywołując w jej miednicy fale gorącego, ekstatycznego ciepła. Tymczasem Bar On The Rocks zaczął zamykać się. Ludzie wychodzili z niego. Śpiewaczka jednak nie zwracała na nich uwagę, gdyż podążali drogą nie pod jej balkonem. Tak przynajmniej myślała.
- Paul, widziałeś, że coś spadło?! - usłyszała podniesiony, pijany głos Nel.
- Niemożliwe… - mruknął mężczyzna.
- Ale co to było? - zapytała Sally.
Terry cicho jęczał. Wyszedł z niej całkowicie, następnie splunął na swojego penisa i znów wszedł w nią szybkim pchnięciem, kontynuując stosunek.
- Ja pierdolę, to wibrator! - krzyknęła Nel. - Prawdziwy wibrator. Jeszcze działa…!
- Ale skąd… - Sally szepnęła.
De Trafford nic sobie z tego nie robił. Był skoncentrowany tylko na jednej rzeczy. Może nawet te krzyki podniecały go?
- O… kto tam jest?! - krzyknął Paul. Musiał dostrzec rude włosy śpiewaczki wystające zza balustrady. - Czy widziała pani, skąd to spadło? - zapytał, podnosząc brzęczący przedmiot.
- Debilu, puść to, na litość boską! - krzyknęła Sally. - Nie wiesz, gdzie to było!
- A-Alice? - zapytała Nel, rozpoznając twarz śpiewaczki. To był chyba strzał w ciemno, bo nie mogła mieć żadnej pewności.
Na pewno nie mogła widzieć Terryego i tego, co robił z jej pośladkami. Mężczyzna pieprzył ją, znajdując się w kompletnym zacienieniu.
Kobieta pochyliła się i zakryła twarz dłońmi ignorując słowotok jej nowych przyjaciół z baru. Wibrator wcale tam nie spadł. Oni wcale nie wiedzieli, że to ona. Terrence wcale nie brał jej przy tym wszystkim od tyłu. Czuła się dziwnie zażenowana i podniecona. To było chore. Co de Trafford z nią najlepszego nawyczyniał. Wizja zostania przyłapaną w tak specyficznych okolicznościach tylko rozgrzała jej ciało jeszcze bardziej. Alice jednak nie odsłaniała twarzy i odgarnęła włosy ze smugi światła w cień. Nie rozpoznają jej. Nie pozwoli na to. Niech wyrzucą ten wibrator. Niech zrobią z nim co chcą. Mogą się nim nawet zabawić, tylko błagała w duchu, by już sobie stąd poszli…
De Trafford wyszedł z niej i nagle, korzystając z jej szeroko rozstawionych nóg… nieco zmienił kąt własnych bioder. Wszedł w nią od przodu. Alice wciąż była nawilżona i wibrator przygotował ją na objętość kochanka. Jednak zaskoczenie było tak wielkie, że aż krzyknęła. Wcześniej czuła przyjemność, jednak w tej chwili… To był kompletnie inny poziom doznań.
- Alice, to na pewno ty! - Nel krzyknęła. - Poznaję cię po głosie!
- Obraziłaś się na nas?! - wrzasnął Paul. - A co, jeśli to nie ona? - zapytał nieco ciszej.
- Jesteś zła za to karaoke? - Sally chyba uznała, że Harper nie mogła spać z powodu ich śpiewu… a nie penisa Terry’ego.
Harper nie wytrzymała napięcia. Oparła się obiema dłońmi o barierkę i zacisnęła na niej palce
- Idźcie… - wydukała, po czym odchrząknęła
- Idźcie stąd, proszę! - rzuciła, a jej głos w dwóch miejscach się załamał. Nie brzmiała jednak na smutną, czy wściekłą. Brzmiała dokładnie tak, jak powinna brzmieć na realia sytuacji w której Terrence ją umieścił - jakby było jej cholernie za dobrze.
- Ale co się dzieje?! - krzyknęła Nel. - Widziałaś skąd to wypadło?! To bardzo drogi model!
- A ty wiesz to stąd, że… - zaczął Paul.
- Nie ma potrzeby być nieuprzejmym - Sally napomknęła przyjaciela. - Poza tym… to rzeczywiście drogi model. Ma funkcję “ultra rapid” - pokazała przyjacielowi przycisk.
- Jesteś chora, Alice?! - wrzasnęła Nel, źle interpretując słaby głos śpiewaczki.
Alice zaśmiała się pod nosem
- Nawet wibratory kupujesz exclusive… - wydało jej się to takie zabawne.
- To miało być moje pierwsze doświadczenie z tego typu zabawkami… - mruknął mężczyzna głosem kogoś przyłapanego na gorącym uczynku.
Pokręciła głową. Zerknęła na Terrence’a przez ramię
- Chcesz się przywitać skarbie z moimi znajomymi, skoro już sobie stąd nie pójdą - zapytała Terry’ego półszeptem. Jęknęła, gdy zrobiło jej się od kolejnego pchnięcia, trochę za dobrze. Nogi jej zadrżały i musiała się oprzeć czołem o balustradkę.
De Trafford wcisnął ją mocniej w metal lędźwiami. Nachylił się tak, że jego głowa znalazła tuż obok twarzy śpiewaczki.
- Alice jest jak najbardziej zdrowa! - krzyknął ochryple. - Właśnie dokonuję inspekcji lekarskiej! - wrzasnął, wykonując trzy silne pchnięcia. Harper myślała, że zapadnie się pod ziemię, ale nie mogła, bo ktoś przybijał ją właśnie do balustrady...
- O chuj… - szepnęła Nel. Paul cały zbladł, a Sally roześmiała się.
- Dokładnie tak, jak mówisz - mruknęła.
- Jutro nam WSZYSTKO opowiesz - rzekł Paul. Wnet we trójkę ulotnili się. Bardzo pospiesznie.

Terry wycofał się i usiadł na krześle z ogromną erekcją.
- Przypomnisz mi, w jaki sposób dobierasz sobie przyjaciół? - zapytał.

Vesca 28-03-2019 23:07

- Podchodzę do baru… Żeby kupić najlepszą whiskey, jaką mają… A pijana blondynka zaprasza mnie do grona swoich znajomych na dyskusję w kółku singli… - powiedziała, prostując się i oglądając na niego. Kiedy w barze nie było już nikogo rozluźniła się. Mogła się teraz w pełni odprężyć w rękach de Trafforda. Nogi jej kompletnie drżały, ale podeszła do niego i okrakiem wpakowała mu się na kolana. Była teraz przodem do niego. Wprawnie wzięła go w siebie i zaczęła się poruszać. Ujeżdżanie go w taki sposób było chyba jej ulubioną formą uprawiania seksu z Terrencem. Uśmiechnęła się i pochyliła by go pocałować.
Mężczyzna z chęcią wpił się w jej wargi i roześmiał.
- To nasza najczęstsza pozycja - mruknął. - I kiedy raz chciałem wprowadzić coś nowego… Cała innowacja musiała stoczyć się z balkonu w przepaść - westchnął. - Cóż za udręka, wracać do sprawdzonych rozwiązań - uśmiechnął się żartobliwie i przysunął do siebie śpiewaczkę tak, by mógł wziąć w usta jej sutek. Zaczął ssać przez materiał niczym spragnione niemowlę, kiedy Alice wykonywała za niego całą robotę. Anglik był jej stałym partnerem. Ciało Harper traktowało go jako synonim przyjemności. Przyzwyczaiło się do jego wymiarów, ruchów, dotyku… Rudowłosa miała nadzieję, że Terry nigdy jej nie opuści. I nagle przypomniała sobie o Esmeraldzie.
Alice wyprostowała się na nim, a jej spojrzenie pociemniało i przygasło. Wspominanie Esmeraldy w takim momencie podziałało na nią jak płachta na byka. Zmarszczyła lekko brwi, a jej oczy przez dosłownie chwilę zmieniły kolor na złoto przywodząc na myśl oczy Łowcy. Widziała dzięki nim lepiej w ciemności, ale nie były jej teraz potrzebne, to była po prostu nieoczekiwana reakcja na wywrotkę emocjonalną. W gniewie, strachu, czy radości, czasem ujawniały jej się cechy Łowcy. Tak jak teraz. Zamrugała zaraz jednak szybko, odwracając wzrok na bok. Terrence nie mógł zobaczyć jej miny, a przy tym krótkim blasku jej spojrzenia, mógłby dostrzec za wiele z jej emocji. Poruszała się na nim płynnie, wprawnie. Ujeżdżała go perfekcyjnie, w końcu jak sam zauważył, była to ich najczęstsza pozycja. Alice wiedziała którym ruchem jak doprowadzić de Trafforda do szaleństwa.
Terry był chyba kompletnie nieświadomy uczuć śpiewaczki. Zresztą trudno go było o to winić. Bardzo skutecznie go rozpraszała. Odchylił się i spojrzał na jej twarz.
- Przyznam ci się… że za każdym razem, kiedy jesteśmy razem… Czuję się tak, jakby to był nasz pierwszy raz. Cholernie odmłodziłaś mnie, Alice - jęknął, przymykając oczy. Harper posiadała kompletną kontrolę nad jego przyjemnością. Jak głęboko go weźmie, jak szybko, czy będą to ruchy płynne, czy może bardziej urywane. Mogła grać na nim, jak na instrumencie. Jednocześnie sama również odczuwała ogromną przyjemność. De Trafford tkwił na krześle i nigdzie nie uciekał. On i jego męskość… przynajmniej w tej chwili… były tylko jej. Mogła go wykorzystać dla swojej przyjemności tak, jak tylko pragnęła. A miała prawo żądać od niego, czego tylko zapragnie… przypominało jej o tym ciepło rozchodzące się w tylnej części ciała. Po dzisiejszej nocy Terry nie mógł jej odmówić niczego. Rozpaczliwie chwycił butelkę Middletona i napił się z gwinta.
Alice postanowiła jednak być łaskawą. Mężczyzna i tak długo wytrzymał. Zmieniła kąt o ten drobny stopień o którym wiedziała, że był idealny dla nich obojga. Nadała ruchom swoich bioder równego, mocnego tempa i oparła dłonie o wezgłowie krzesła, dla ułatwienia. Otworzyła usta, bo czuła, że ten ruch jak zawsze wyprowadzi ją do orgazmu, a przy okazji, zaciągnie do niego ze sobą i de Trafforda. Złość ustąpiła czystej, dzikiej żądzy. Uśmiechnęła się
- Jesteś nieposkromiony Terrence. Ile bym cię nie brała. Ile byś mnie razy nie wziął. Zawsze nam mało - szeptała z przyjemnością, żeby sprawić mu jeszcze więcej rozkoszy.
- Nie znęcaj się nade mną… - de Trafford prawie załkał. - Ja... Przyspiesz za chwilę - poprosił szeptem.
Terry najbardziej lubił mordercze tempo tuż przed orgazmem, w trakcie i kilka sekund po. Czasami miotał się jak chory psychicznie, kiedy to Alice przejmowała kontrolę i znajdowała się na nim. Natomiast kiedy to on dominował… wtedy robił się szczególnie brutalny. Przestawał kontrolować poziom siły, z jakiej korzystał. Kiedyś wyjaśnił jej, że wtedy skupia się głównie na trzymaniu w ryzach telekinezy. Ciężko mu było panować dodatkowo nad własnym ciałem.
Harper cieszyła się, że to ona ma w tej chwili stery. Kiedy popatrzył na nią wcześniej z tą gorącą złością, obawiała się że jutro będzie miała ładne siniaki na udach. Choć kto wie, może kilka na pośladkach się znajdzie… Przyspieszyła do tego tempa, które Terry lubił najbardziej. Potrafiła je już sama utrzymać. Wyćwiczył ją w tym odpowiednio. Poruszała biodrami, sama czując, że za chwilę dojdzie. Jak przypuszczała, tak właśnie było. Orgazm uderzył w nią jak młotek w tył głowy. Nie przestała się jednak poruszać, nawet gdy de Trafford w niej doszedł. Bo go nie wypuściła. Brała po to leki antykoncepcyjne, aby dawać mu taką przyjemność.
Terry chwycił jej uda tak mocno, że Alice poczuła ból. Jednak orgazm był dużo silniejszy. Poczuła rozlewającą się w niej lepkość. De Trafford walnął mocno potylicą o oparcie, kiedy śpiewaczka nie przestawała się poruszać. W tych sekundach był najbardziej wrażliwy.
- Tak… - mruknął. Spojrzał na nią… z uwielbieniem? Z miłością? Nachylił się, aby objąć ją mocno i przytulić. Aż miażdżył ją. - Kiedyś przez ciebie oszaleję - mruknął. - Z jednej strony nie cierpię, a z drugiej uwielbiam oddawać ci kontrolę… - westchnął do jej ramienia.
- Mmm… Wiem… - powiedziała cicho. Alice pochyliła się i pocałowała go w czoło jak on wcześniej czule ucałował ją w sypialni. Przegarnęła palcami jego włosy i uśmiechnęła się.
- Idziemy do łóżka? - zapytała, głaszcząc dłonią jego policzek. Było jej dobrze w jego ramionach. Dobrze jej też było czuć się wypełnioną przez niego. Chętnie poszłaby pod prysznic, ale miała wrażenie, że jest zbyt zmęczona i może uśnie na kafelkach.
Mężczyzna wstał, nie wychodząc z niej. Mocno ją objął w pasie jedną ręką, a drugą położył pod pośladki. Drzwi balkonowe uchyliły się, wpuszczając ich do środka.
- Cichutko - szepnął de Trafford. - Bo obudzimy Bahriego.
Alice spojrzała na Egipcjanina. Leżał bez życia na kanapie. Czy spał aż tak kamiennym snem? Przecież musiały go obudzić krzyki… jak nie przyjaciół śpiewaczki, to na pewno Terry’ego. Ale do tej chwili mógł ponownie zasnąć. Choć istaniała szansa, że jedynie taktownie udawał, że śpi. Dopiero po kilku sekundach przypomniało jej się, że pokoje były dźwiękoszczelne, a więc na zamkniętym przez Terrence’a tarasie mogli sobie krzyczeć, a Bahri mógł spokojnie spać. De Trafford powoli zaczął iść po schodach. W pewnym momencie wysunął się ze śpiewaczki. Poczuła, że wilgoć zaczęła z niej skapywać na uda mężczyzny i potencjalnie stopnie. Po chwili już leżała na łóżku.
- Nie idź pod prysznic - polecił Terry, z uśmiechem spoglądając na jej mokre uda. - Chcę, żebyś taka zasnęła i jutro rano obudziła się - mruknął.
Alice uśmiechnęła się lekko, po czym przesunęła się głębiej na łóżko. Zgasiła lampkę
- Mhm. Wspólny prysznic rano. A teraz chodź tu do mnie… - poleciła mu i wsunęła się pod pościel i poklepała poduszki obok siebie. Chciała już przytulić się do niego. Poczuć jego ramiona wokół siebie. Może Terrence odpędzi niechciane myśli i sny.

Nic jej się nie śniło. Nie nawiedziła ją żadna wizja, osoba, czy koszmar. Po prostu odpoczywała, wtulona w ciało mężczyzny. Tak właściwie to było dla niej może nie nowością, ale czymś bardzo rzadkim. Choć kochała się z Terrym w Trafford Park, to rzadko kiedy zasypiali razem. Często po przyjemnościach rozmawiali razem na mniej lub bardziej poważne tematy, albo żegnali i udawali do swoich sypialni. Martha miała w zwyczaju budzić swojego pracodawcę każdego ranka ciepłą kawą i rogalikiem. Rzecz jasna ani Terrence, ani Alice nie chcieli, aby ujrzała ich razem. Więc kiedy śpiewaczka zasnęła, wtulona w Anglika, poczuła bardzo przyjemne urozmaicenie. Mogła spokojnie odpoczywać przez noc. Mężczyzna skutecznie odwrócił jej uwagę od problemów w Port Louis i okolicach, co wydawało się nieprawdopodobne… ale okazało prawdziwe. Kiedy obudziła się, poczuła się naprawdę pełna sił i wigoru. Pomyślała w pierwszej chwili o ciepłym śniadaniu. Była bardzo głodna, aż czuła lekki ból w żołądku. Nie był jednak dotkliwy i śpiewaczka doszła do wniosku, że będzie wspaniałą przyprawą dla dań, które zje w restauracji Le Suffren, albo na dole w kuchni apartamentu. Terry wciąż spał. Wydawał się niewinny i łagodny jak baranek. Był bardzo ciepły i miło było się do niego znów przytulić. Przez chwilę Alice zastanawiała się, czy może nie ma gorączki, jednak doszła do wniosku, że chyba nie. Lekko uśmiechał się przez sen. Najwyraźniej śniło mu się coś przyjemnego. Nie chrapał, ale powietrze wydawało cichy, lekko świszczący odgłos, przechodząc przez jego nozdrza. Harper poruszyła lekko udami i odkryła, że nieco kleją się. Szybko przypomniała sobie z jakiego powodu. Słyszała cichą muzykę dochodząca z dołu. Ktoś musiał właśnie włączyć radio.
Rudowłosa przesunęła dłonią po udach, na których pozostała lekko przyschnięta warstwa ich wspolnych wymieszanych płynów. Słysząc muzykę przypomniała sobie o tym, że na dole był Bahri, ale postanowiła chwilowo zająć się czymś kompletnie innym. Błogo drzemiący Terrence cieszył ją na tyle, że postanowiła wyciąć mu psikusa. Ostrożnie zsunęła z niego kołdrę obserwując czy się nie budzi, po czym gdy udało jej się, poruszyła się powoli i nieznacznie na łóżku, by zawisnąć nad nim. Zerknęła na jego krocze, przekręcając głowę na bok. O porankach można było robić mężczyznom miłe niespodzianki, ale ze względu na fakt, że tak rzadko sypiali ze sobą całą noc, Alice praktycznie nigdy nie miała okazji wykorzystać faktu porannego wzwodu de Trafforda. Była głodna, więc pochyliła głowę i uśmiechnęła się. Pozwoliła ślinie wypłynąć z ust na swoją dłoń i objęła jego penis dłonią, zaczynając go powoli stymulować, ciekawa jak zareaguje i czy się obudzi od razu. Dopiero kilka sekund później wzięła go do ust i zaczęła ssać, ułożona na łóżku jak lwica, która ucztowała na zdobyczy.
De Trafford błyskawicznie do reszty stwardniał w jej ustach. Jeszcze nie obudził się, ale lekko poruszył się na łóżku, niespokojnie wiercąc ramionami. Jego uda lekko drgnęły, kiedy Alice objęła go całego, a spomiędzy jego warg uciekło pojedyncze, ciche jęknięcie. Ten dźwięk pobudził ją niczym łyk porannego espresso i dodatkowo podniecił. Spostrzegła, że Terry chwycił pościel lewą dłonią. Wydawało się to nieco rozpaczliwe, jak gdyby był rozbitkiem szukającym tratwy. Kto wie, co dokładnie mu się śniło i jak te wizje zabarwiły zabawy Alice. Jego sen był niespokojny. Już nie uśmiechał się, na jego twarzy ukazało się zamiast tego głodne napięcie. Harper spostrzegła, że lekko rozsunął nogi. Zdawało się, że może de Trafford jeszcze chwytał się snu, ale jego ciało już w pełni oddawało się jawie.
Rudowłosa wzięła sobie za punkt honoru obudzić go tym co mu robiła. Kontynuowała więc. Nie była gwałtowna, ale zdecydowanie pełna energii. Poruszała głową, ssała i lizała. Drażniła językiem końcówkę jego męskości i co rusz obserwowała jak mężczyzna reagował na jej pieszczoty. Dłonią złapała jego jądra i przesunęła po nich palcami pieszcząc go dodatkowo. Jego mina wyrażała napięcie, ciekawiło ją trochę co dokładnie działo się teraz w jego głowie, ale nie przerywała, by go potrząsnąć i zbudzić. Była pewna, że za kilka chwil sam się zbudzi i będzie postawiony przed faktem dokonanym tego, co Harper właśnie wyczyniała między jego udami.
Terry nagle wygiął plecy w kabłąk. Bardzo niespodziewanie. Tkwił naprężony przez może dwie sekundy, po czym zwalił się z powrotem na łóżko. Jednocześnie rozległ się cichy dźwięk. Musiał uderzyć głową w drewnianie oparcie. Cicho jęknął i rozwarł nieznacznie oczy. Ujrzał piękną kobietę pomiędzy swoimi nogami. Jej język drażnił jego męskość, owijał się wokół niej, lizał ją. De Trafford zamknął oczy i potarł twarz dłonią. Wpierw uśmiechnął się, potem wybuchnął śmiechem. Otworzył usta, ale nie wiedział, co powiedzieć. Alice uświadomiła sobie, że pewnie pierwszy raz w życiu został obudzony w ten sposób.
- Mam nadzieję, że cały dzień będzie taki dobry, jak poranek - w końcu parsknął. Zabrał rękę z twarzy. Harper spostrzegła, jak oczy mu się śmieją i z jakim uczuciem na nią patrzył. Przyszła jej do głowy myśl, że mogłaby być szczęśliwa z tym mężczyzną.
Poczuła satysfakcję, uświadamiając sobie, że była pierwszą osoba, która zapewniła mu taka przyjemną pobudkę. Kontynuowała dopieszczanie go z nową pasją, skoro już był zbudzony. Nie zaprzeczała, że była szczęśliwa spędzając z nim czas, czy to podczas stosunków, czy w ogóle. Teraz jednak czuła się odrobinę zdesperowana. Powiedział, jej, że jego żona zdrowieje i gdzieś w środku, Alice czuła wewnętrzną panikę, że może go z tego powodu stracić. Zamknęła na moment oczy i kontynuowała doprowadzanie go do przyjemności. Chciała by doszedł w jej ustach. Chciała by było mu dobrze, bo dzięki temu i ona czuła się wyśmienicie.
- Poczekaj chwilę - mruknął.
Przesunął się do tyłu, wychodząc z jej ust. Podciągnął i usiadł, opierając się o wezgłowie. Wygiął miednicę do przodu i szeroko rozłożył nogi. Miło było na niego patrzeć. Alice przesunęła wzrok po jego brzuchu, owłosionych udach i nabrzmiałej, ociekającej śliną męskości.
- Chodź tu - rzekł, uśmiechając się do niej ciepło. Chciał, żeby Alice kontynuowała swoją czynność.
Rudowłosa pozwoliła mu wysunąć się ze swoich ust i obserwowała jak usadził się wygodnie. Uśmiechnęła się do niego i oblizała usta. Po czym podeszła na czworaka do niego. Miała na sobie nadal tę ciemną koszulę nocną, którą założyła dla niego zeszłego wieczoru i w której kazał jej pozostać, gdy robili to na tarasie, jednak jej pośladki były nagie i gdy pochyliła się do jego krocza, śliski materiał jej odzienia zsunął się odrobinę w dół, odsłaniając część jej pleców i zarys pupy z punktu gdzie siedział Terrence. Oparła się na łokciach i pozostała w takiej pozycji, zaspokajając go z plecami wygiętymi w łuk. Nie męczyło jej to, bo utrzymywała równowagę na łokciach i kolanach. Kontynuowała zaspokajanie go, a on miał na wszystko idealny widok z góry. Kobieta czerpała z tego nieopisaną przyjemność i potrzebowała tego. Chciała dać mu rozkosz. Żeby jej potrzebował i najlepiej, a najlepiej uzależnił się od niej.
Terry podniósł rękę, aby pogłaskać ją czule po włosach. Patrzył na jej twarz, po czym zerknął na koszulę, zakrywała już tylko plecy. I to i tak nie do końca, gdyż ciało kobiety prześwitywało przez tiul. Zupełnie tak, jak gdyby była naga, a ten czarny materiał był jedynie żartem. Spojrzał na jędrne, krągłe pośladki kobiety, których nie zakrywało zupełnie nic. W jego oczach przebłysło niezadowolenie. Chyba chciałby zobaczyć ją z tamtej strony, jednak jeszcze bardziej pragnął czuć jej język na swojej męskości.
- Powinni ustawić lustro naprzeciw łóżka, nie sądzisz? - zapytał nieco żartobliwie. - Twoje odbicie w telewizorze jest jak ta koszula nocna. Pokazuje wszystko, ale nie do końca i tylko chcesz więcej… i więcej… A potem… potem jeszcze więcej...
Harper kiwnęła lekko głową i uśmiechnęła się, orientując po co Terrence chciałby lustro w takim miejscu. Na pewno podobałoby mu się to, które stało w jej kawalerce w Portland. Co prawda nie było naprzeciw łóżka, ale niedaleko i wielkie jak podwójne drzwi. Jej myśli na moment odleciały w tamtym kierunku, zaraz jednak wróciły na miejsce i Alice kontynuowała ssanie i branie go w usta ile mogła. Chciała wynieść go na szczyt i bardzo starała się do tego doprowadzić. Była już znowu mokra między nogami od tego wszystkiego.

Ombrose 28-03-2019 23:09

- Kiedyś należałem do kościoła Anglii, potem przestałem wyznawać żadną religię. Ale od jakiegoś czasu poważnie zastanawiam się nad czczeniem Akki. Bardzo wiele jej zawdzięczam - Terry szepnął podniecony. - Wolniej, Alice. I słabiej - poprosił. Zdawało się, że Anglik wcale nie chciał poczuć orgazm jak najszybciej. To znaczy, w pewnym sensie tak, ale posiadał siłę woli konieczną do przedłużania przyjemności. Choć to nie było łatwe. Harper zwolniła tak jak prosił. Wiedziała, co robi i jak to robić, żeby sprawić mu jak najwięcej rozkoszy. Wiedziała, co de Trafford lubił bardziej, a co mniej. Dlatego podniosła prawą rękę i położyła ją na wewnętrznej stronie jego lewego uda. Docisnęła ją do oparcia. Następnie zrobiła tak po drugiej stronie. Ta pozycja była dla niej nieco mniej wygodna, jednak Terry lubił, kiedy tak robiła. Wtedy jego męskość była możliwie najbardziej wyeksponowana.
- Tak - cicho jęknął.
Nagle usłyszeli ciche skrzypnięcie drzwi. Te nie były zamknięte, a jedynie przymknięte. Alice uznała, że to pewnie przeciąg je nieco rozwarł, jednak zrozumiała, że była w błędzie, kiedy usłyszała brzęk naczyń i metalu. Wypuściła męskość mężczyzny z ust i obróciła się. Spostrzegła, że po jej lewej stronie stał Bahri w drzwiach do ich sypialni. Trzymał w dłoni ogromną, metalową tacę, na której ujrzała kilka różnych talerzy z warzywami, serami i wędlinami. A także innymi drobnymi rzeczami, jak sztućce, czy masło. Na samym środku tkwiło naczynie żaroodporne z zapalonymi pod spodem pogrzebaczami. Mężczyzna musiał wypuścić ciężar z dłoni, kiedy ujrzał scenę w sypialni, ale w porę złapał tacę. Alice spostrzegła, że zerknął na jej wyeksponowane pośladki, choć pewnie tyle nie widział, gdyż znajdował się do nich bokiem. Spojrzał również na krocze Terry’ego. Miał ciemną karnację, ale wyraźnie pobladł. Spuścił prędko wzrok.
- P-przepraszam - jęknął. Bez wątpienia nie spodziewał się ujrzeć Alice i Terry’ego w takiej sytuacji, choć niesłusznie. Chyba chciał im podziękować za opiekę, przynosząc im śniadanie do łóżka. Wyglądało na to, że pragnął uciec jak najprędzej, tylko nie wiedział, co zrobić z tacą. Zostawić ją na podłodze? Ruszyć wgłąb sypialni i postawić na komodzie? A może zapomnieć o niej i wycofać się z nią na dół. To nie była kwestia, którą musiał analizować w nieskończoność, ale zdawało się, że jego umysł zaciął się na niej. Jak gdyby uległ przeciążeniu lub drobnemu udarowi. Bez wątpienia było mu okropnie głupio.
Alice otarła ręką usta i brodę, po czym zerknęła na Terrence’a, klękając. To spowodowało osunięcie się z powrotem w dół jej ciała tiulowej koszuli.
- Wybacz, powinniśmy byli zamknąć drzwi… - powiedziała, po czym przesunęła się i zeszła z łóżka. Była zarumieniona sytuacją, ale po tym co Terry polecił jej wczoraj robić, chyba straciła resztki wstydu na ten tydzień. Miała świadomość, że była ładna, ale jakoś nigdy tego przeciw nikomu nie wykorzystywała… Zeszła z łóżka, zostawiając de Trafforda samego na kilka chwil, po czym ruszyła w stronę Bahriego. Wyciągnęła dłonie, tak by móc wziąć od niego tacę. Wykonała ten gest już w połowie pomieszczenia, aby nie zrozumiał źle tego, że do niego podchodziła
- Dziękujemy, to bardzo miłe z twojej strony, że chciałeś nam zrobić śniadanie. Mam nadzieję, że tu już jadłeś i że głowa bardzo ci nie dokucza po wczoraj - odezwała się, zatrzymując krok przed nim. Miała nadzieję, że mężczyzna kompletnie nie straci głowy i nie ucieknie z krzykiem. Z drugiej strony, chyba niepokoiła się też, że dostał zawału. Wzięła ostrożnie tacę, chcąc ją od niego zabrać, by ta czasem nie skończyła na podłodze. Była też ciekawa, co myślał sobie teraz Terrence, gdy zostawiła go tak w trakcie. Gotował się w środku? Był zły, czy podniecony? Celowo nie oglądała się jeszcze na niego.
- Nie, już jest lepiej, na szczęście - Bahri ucieszył się, że Alice tak zwyczajnie podeszła do sprawy.
Ostatecznie nikt z nich nie był dzieckiem i nie miało miejsce nic okropnie szokującego, czy niemoralnego. To normalne, że dwoje dorosłych ludzi czasem uprawia seks i niekiedy zdarza się, że ktoś przypadkiem wejdzie w nieodpowiednim momencie. Nie ma potrzeby do krzyków czy płaczu. Tak przynajmniej racjonował sobie Egipcjanin.
- Mam nadzieję, że będzie smakowało - dodał, po czym na jego twarzy pojawiła się nuta wstydu. Oczywiście mówił o śniadaniu, które przyniósł, ale chyba po wypowiedzeniu tych słów skojarzyła mu się czynność, której przed chwilą oddawała się Alice. - Ja już… - mruknął i obrócił się, chcąc wyjść na korytarz. Wtedy rozległ się głośny trzask i drzwi zaatakowały go prędko niczym żądło skorpiona. Uderzyły go centralnie w twarz. Bahri krzyknął z bólu i zaskoczenia, po czym zatoczył się do tyłu. Alice zdołała w ostatniej chwili uskoczyć z tacą, na której palił się ogień pod jajecznicą i kiełbaskami. Egipcjanin upadł boleśnie na plecy.
Kobieta odsunęła się z tacą i cmoknęła. Obejrzała się na de Trafforda z miną wyrażającą więcej niż tysiąc słów na temat tego, jak nieładnie właśnie postąpił zatrzaskując drzwi przed twarzą Bahriego. Podeszła do komody i postawiła na niej tacę, po czym wróciła do Egipcjanina
- Żyjesz? Chyba przeciąg… - rzuciła i ponownie zerknęła na de Trafforda teraz po to, żeby upewnić się co dokładnie prezentowała jego mina.
Terry zastygł dokładnie tak, jak go zostawiła. Całkiem nagi, oparty o wezgłowie łóżka, z szeroko rozwartymi udami i mokrym penisem we wzwodzie. Natomiast jego twarz kompletnie zmieniła się. Wyrażała lekką zaciętość, ale Alice widziała po mocno zaciśniętych ustach i lekko zwężonych oczach, że de Trafford był wściekły. I chyba zastanawiał się, co zrobić dalej. Najstraszniejsze było to, że nawet nie patrzył ani na Bahriego, ani na drzwi. Spoglądał jedynie na swoje odbicie w telewizorze. Jego męskość powoli traciła wymiary, jednak gniew pozostał.
- Tak, przeciąg… - mruknął Egipcjanin, choć to było przecież niemożliwe. Mieszkanie musiałoby zaatakować tornado, aby uderzyć w niego z taką siłą. Pocierał brzuch, gdzie trafiła go klamka. To musiało naprawdę boleć. Jednak najgorzej wyglądała jego twarz. Był bardzo przystojnym mężczyzną o ciemnej karnacji i wzorowej linii szczęki oraz kościach policzkowych. Piegi dodawały mu nieco swoistego uroku. Natomiast już teraz obie jego brwi zaczęły nabrzmiewać. Formowała się na nich opuchlizna. Chyba cudem nie złamał nosa, jednak wargi miał mocno zarumienione. Pewnie krwawiły w środku po uderzeniu o zęby.
Alice wzięła głęboki wdech, po czym podeszła do drzwi prowadzących z sypialni i teraz to ona je otworzyła. Nie spodziewała się, by Terrence postanowił i jej przywalić drewnem tak mocno, więc uznała, że jeśli zdoła pomóc Bahriemu wydostać się stąd robiąc z siebie tarczę, taki miała zamiar. Terrence trochę przegiął w tej jednej minucie
- W łazience pewnie jest apteczka… Zaraz coś zrobimy, żebyś cały nie spuchł… - powiedziała nieco opiekuńczym tonem, jak dobra pani opiekunka nad chłopcem ze stłuczonym kolanem. Co kilka chwil zerkała na Terry’ego, czy coś się zmieniało. Nacisnęła klamkę, chcąc wypuścić Egipcjanina i siebie z pokoju.
- Nawet nie wiem, co mogłoby pomóc - mruknął mężczyzna. - Ale to dobrze, że zarabiam dłońmi, a nie twarzą - spróbował obrócić sytuację w żart.
Alice wyszła już na korytarz, natomiast tuż za nią szedł Bahri. Wtem dywan pod jego nogami nieoczekiwanie został szarpnięty, może przez ten przeciąg i Egipcjanin stracił grunt pod nogami. Wyłożył się na brzuch, jednak w pierwszej kolejności padł na kolana i przy tym naprawdę dotkliwie jęknął. Aż zrobiło się śpiewaczce niedobrze. Spostrzegła, że de Trafford wstał i zaczął przybliżać się. Teraz jego twarz zdobiła maska uprzejmości.
- Mówisz, że zarabiasz dłońmi, tak? - powtórzył. - Słyszałem, że moja towarzyszka była u ciebie, aby przekonać się, jak dobrze znają się na rzeczy - rzucił jak gdyby nigdy nic. - Jednak nie zdążyłeś zaproponować jej pełnej usługi, czyż nie? Nic dziwnego, że postanowiłeś bez pukania wejść do pokoju, w którym spała… - uśmiechnął się uprzejmie.
Bahri chciał chyba powiedzieć, że nie mógł zapukać, bo miał zajęte obie ręce, ale chyba ból zdekoncentrował go.
Harper aż skrzywiła się i przysunęła do Bahriego, żeby stanąć między nim i Terrencem. Przyglądała się uważnie de Traffordowi z zaskoczeniem, niepokojem i groźbą, by nie kontynuował tego co robił.
- Terrence. Wróć proszę cię do sypialni. Zaraz przyjdę - powiedziała spokojnym tonem, jednak była napięta i wymagała. Było tak miło, czemu więc zaczął torturować biednego Egipcjanina? Nie dość, że już stracił siostrę?
- Możesz wstać Bahri? - zapytała zerkając na masażystę, przechylila się, by spojrzeć na jego twarzy i podać mu rękę jeśli potrzebował.
- Bahri, chodź tu biedaku, znów ci pomogę. Tak jak wtedy, kiedy zebrałem cię wczoraj ze schodów - rzekł mężczyzna, po czym sam złapał go za dłoń i pociągnął, pomagając wstać. - Już skarżyłem się w recepcji, że podłogi są tak nawoskowane, że dywany ślizgają się na nich jak na lodowisku. Chodźmy do tej łazienki, pomożemy ci z Alice - rzekł. - Po co miałbym wracać do sypialni? - zapytał, spoglądając na nią. - Żebyś została sama z Bahrim? Przecież wiem, że byłoby to dla ciebie wstydliwe. W takim stroju, zupełnie sama w małym pomieszczeniu z takim przystojnym mężczyzną. Nie martw się, troje to już tłum - uśmiechnął się jak dżentelmen, co nie pasowało zupełnie do jego stroju. Alice widziała po nim, że wciąż był wściekły. Prawie doszedł, zanim Bahri interweniował i chyba nie lubił, kiedy w takich momentach kończyło się na niczym.
Harper spojrzała po sobie, a potem zerknęła na Terrence’a
- Przyganiał kocioł garnkowi na temat stroju - zauważyła, ale już nie kłóciła się z nim. Wolała, już żeby faktycznie Terry zszedł na dół z nimi, jeśli miał tak stawiać sprawę, jakby był zazdrosnym kochankiem. Jednak wizja przebywania nie jednym, a dwoma przystojnymi mężczyznami w łazience w takim stroju działała na nią jeszcze gorzej niż pomysł, że miałaby zejść, opatrzyć Bahriego i wrócić do Terry’ego na górę i przyjąć ewentualną karę za to, że tak go zostawiła.
Wnet weszli do łazienki.
- Bahri, mam nadzieję, że wybaczysz mi to, że jestem nagi? - de Trafford zapytał, pamiętając komentarz Alice. - Mam nadzieję, że nie wprawiam cię tym w zakłopotanie? - zapytał.
Egipcjanin poruszył się niezręcznie, patrząc na dużo starszego mężczyznę.
- Nie, oczywiście, że nie. Jestem masażystą, jak pan już wie - rzekł. - Co prawda pracuję w bardzo zaparowanym pomieszczeniu, jednak przywykłem do nagości… - zawiesił głos. Chyba chciał uciec z tej łazienki czym prędzej. Alice uświadomiła sobie nagle, że bał się Anglika. Ten był raczej uprzejmy i uśmiechał się, ale Egipcjanin musiał wyczuwać, jak naprawdę wygląda sytuacja. Instynktu nie można było tak łatwo oszukać, a ten podświadomie informował mężczyznę, że znalazł się w pobliżu zagniewanego drapieżnika. Bo rzeczywiście de Trafford był groźniejszy od nawet najbardziej dzikiego zwierzęcia za sprawą swojej mocy. W dawnych czasach, gdyby trafił na jakąś pierwotną wyspę, mógłby zostać wzięty za półbóstwo. Ewentualnie straszliwego czarownika, którego należy zgładzić. Jednak Alice nie była pewna, czy znalazłoby się do tego zadania wielu śmiałków.
- Alice, jak zajmiesz się naszym gościem? - zapytał de Trafford, przesuwając wzrok na śpiewaczkę.
Rudowłosa postanowiła na razie nie robić spięcia. Podeszła do szafki, na której leżały małe ręczniczki. Wzięła jeden i podeszła z nim do zlewu. Odkręciła zimną wodę i zmoczyła róg ręczniczka.
- Zimny okład zawsze zapobiega opuchliznom - odpowiedziała na pytanie de Trafforda i jednocześnie wyjaśniła Bahrielmu, bo wcześniej zdawał się nie wiedzieć co powinien zrobić. Podała mu wilgotny ręcznik i zerknęła znowu czujnie na Terrence’a
- W zasadzie to na razie tyle. Nie wygląda na to, by potrzebował plastra, czy wody utlenionej - dodała jeszcze.
- Naprawdę? - zapytał de Trafford.
Bahri siedział na brzegu wanny.
- Dziękuję - mruknął, przyjmując ręcznik od Alice. - Może przydałby się lód? - mruknął.
- Och, pewnie tak - Terry zgodził się.
Tuż nad głową Egipcjanina była przymocowana do sufitu metalowa rura, na której powieszano parawan, tak że można było się kąpać w prywatności, kiedy ktoś inny na przykład korzystał z umywalki. Wnet oberwała się i zaczęła spadać prosto na głowę Bahriego.
- O nie! - krzyknął Anglik teatralnie.
Alice to zauważyła. Stała jednak na tyle blisko, że po prostu popchnęła Bahriego tak, że zsunął się pośladkami w dół do wnętrza wanny, a sama zawisła nad nim i to ona oberwała rurką w tył głowy, aż jej się zrobiło jasno przed oczami. Stała wsparta o przeciwny brzeg wanny, opierając się udem o kolano Bahriego w całym tym zamieszaniu i miała otwarte szeroko oczy, aż jej łzy nabiegły i zamknęła je. Zrzuciła metal na podłogę, ale jeszcze się nie prostowała. W łazience, po tym echu odbicia metalu o jej głowę i bark, zapadła chwila ciszy. To bolało jak cholera… Śpiewaczka wyprostowała się i przyłożyła jedną dłoń do potylicy, którą stłukła boleśnie w tym akcie dobrodusznego ratowania biednego masażysty, przed zemstą złego maga.
Wnet poczuła za sobą obecność de Trafforda. Docisnął swoje lędźwie do jej pośladków. Czuła na sobie jego penisa. Jednak patrzyła prosto w szeroko rozwarte oczy Bahriego.
- Po co to zrobiłaś? - zapytał Anglik. - Bahri jest ulepiony z mocnej gliny. To taki postawny, dobry chłopak. Ty jesteś kobietą, po co przyjmujesz na siebie ciosy złego losu? - westchnął gniewnie. Alice zrozumiała, że jej krzywda wcale go nie ostudziła. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej rozgniewała. - Chcesz dla niego zginąć? Tak bardzo ci na nim zależy?
- Ja… - Bahri drgnął niezręcznie. - Przepraszam, nie chciałem… - zaczął, ale nie wiedział jak dokończyć. W końcu co zrobił źle? - Przepraszam za tę sytuację…
- Nie sądzę, żeby już zdążyło ci się zrobić przykro - Terry warknął.
Alice poczuła, że twardniał na jej pośladkach. Jeszcze nigdy nie był podniecony i wściekły zarazem. To wydawało się dziwnym, niepokojącym połączeniem.
- Terrence… Oszalałeś? - zapytała Harper. Obejrzała się na niego przez ramię.
- Po prostu jestem uprzejma i nie sądze, by potrzeba mu było więcej ciosów od losu, niż już dostał. A ja też mam twardą głowę, parę ciosów od losu wytrzymam - rzuciła trochę wyzywająco. Bahri nie rozumiał co tu się działo, ona też do końca nie, ale miała zapewne więcej wiedzy o tym co miało miejsce, niż biedny Egipcjanin. Chciała się odsunąć od wanny. Czuła jego podniecenie i miała złe przeczucie, że mógłby ją za moment chcieć wziąć tak pochyloną nad masażystą w wannie
- Przecież to nie jego wina. Nie musi za wszystko przepraszać - dodała.
- Pan gniewa się na mnie? - to chyba wreszcie docierało do Bahriego. Jednak nie mógł połączyć w żaden sposób dziwnych wydarzeń wokół niego z uczuciami nagiego Anglika. - Przecież nic się nie stało… - zawiesił głos.
Terrence zastygł w bezruchu. Zastanawiał się przez chwilę.
- Wracam do sypialni - rzekł. Zanim jednak Alice zdążyła poczuć ulgę, kontynuował. - Czekam na was. Będziemy uprawiać seks - wyjaśnił beznamiętnie, po czym wycofał się i zniknął za drzwiami. Po sekundzie rozległo się ponowne szczeknięcie zamka, kiedy wrócił. Spojrzał na nich przez drobną szczelinę w drzwiach. - I zjemy śniadanie. Jak mawia mój najdroższy przyjaciel, śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia.
W następnej sekundzie już go nie było.

Bahri patrzył w ciszy na Alice, jakby czekając, aż przetłumaczy słowa de Trafforda. Bo wyglądało na to, że chyba przestał rozumieć po angielsku.
Harper zastanawiała się co ma zrobić. Czy powinna wypuścić stąd Bahriego i powiedzieć mu, że powinien ukryć się gdzieś przed nimi? Czy nie było opcji by oszczędzić tego masażyście? Szczerze nie przeszkadzałoby jej, gdyby Terrence chciał się z nim przespać, ale napięcie jakie tworzył i to już o poranku po tym jak Egipcjanin ledwo uspokoił się po przepłakanej nocy, to nie był chyba dobry motyw… Spojrzała na Bahriego
- To nie był żart - odezwała się po arabsku, po czym wyszła z łazienki. Spojrzała w stronę stolika, gdzie pozostawiła karty do pokoju. Chciała sprawdzić, czy nadal tam były, jesli tak, mogła wypuścić masażystę.
Mężczyzna ruszył za nią. Alice spostrzegła, że rzeczywiście karty znajdowały się w tym samym miejscu, co wczoraj.
- Nie chcę, żeby pani mężczyzna gniewał się na panią… - Bahri zawiesił głos. - Nie wiedziałem, że mówi pani w moim ojczystym języku - dodał jeszcze zaskoczony. - Co do niego… Trochę go rozumiem. W sensie… - teraz chyba chciał się wycofać z nagłych zwierzeń, ale przecież już zaczął. - Niektórzy mężczyźni lepiej reagują na przerywanie w trakcie, a inni nieco gorzej - mruknął. - Tak się kończą dobre uczynki - westchnął na swój pomysł przynoszenia im do łóżka śniadania. - Zresztą to było głupie z mojej strony. Przeprosiłbym jeszcze raz, ale to jedyne słowo, jakie ciągle powtarzam.

Vesca 28-03-2019 23:09

Harper zerknęła na Bahriego
- Nie musisz. Już to raz zrobiłeś. Znam arabski i kilka innych języków. Jestem poliglotką… A co do jego nie gniewania się na mnie, jeśli tu zostaniesz, to musisz pójść ze mną na górę i odbyć stosunek, to trochę szalone stawianie tak sprawy, ale widziałeś jego minę - zauważyła.
- I nie wiń się za dobry uczynek, to było bardzo uprzejme i normalne z twojej strony, że chciałeś nam podziękować za pomoc. Sytuacja tylko trochę wymknęła się spod kontroli - wyjaśniła ostrożnie i zerknęła w stronę schodów na górę. Teraz czekała już tylko co zdecyduje Bahri
- Karty są na stole, jeśli wolisz, możesz po prostu stąd uciec… przepraszam, zwłaszcza że wczoraj ci pomogliśmy w potrzebie - powiedziała znów po arabsku.
- Szczerze mówiąc, to całe zamieszanie trochę pomogło mi odwrócić uwagę od wydarzeń. Tego, co przytrafiło się wczoraj - nieco posmutniał, wspominając siostrę. - Dlatego nawet nie jestem taki zły, że byłem świadkiem humorów mężczyzny w średnim wieku - rzekł, po czym spojrzał na Alice. - Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało - rzekł.
Podszedł do stołu, na którym była karta i wziął ją do ręki.
- Jesteście w takim otwartym związku? - zapytał. Chyba zaskoczyło go, że Terry tak otwarcie zaproponował trzeciej osobie wstęp do sypialni.
Alice zastanawiała się chwilę
- No w zasadzie można to tak nazwać… - znów spojrzała w stronę schodów. Zastanawiało ją kiedy cierpliwość de Trafforda skończy się w czekaniu na nich i co tym razem zaprezentuje, jeśli zmuszony będzie zejść na dół i ich pospieszyć. Delikatne zmartwienie i niepokój tą kwestią wykwitły na jej twarzy, więc Bahri zdecydowanie mógł to zauważyć
- Nie chcę, żeby musiał czekać za długo już i tak jest zirytowany… To chyba małe słowo… - powiedziała, tłumacząc tym samym egipcjaninowi, że powinien szybko zdecydować co zamierza zrobić.
Bahri spojrzał na Alice ze współczuciem. Chyba uznał, że Terry zawsze zachowywał się w ten sposób, a piękna, młodsza kobieta musiała znosić jego humory. Bez wątpienia zastanawiał się nad ich relacją i stąd na jego twarzy została wypisana niepewność.
- Nie chcę, żeby… nie wiem - zaśmiał się niezręcznie. - Na przykład podniósł na panią rękę, czy coś w tym stylu. Z mojego powodu. I to nie jest tak, że jestem taki święty, co tak właściwie pani partner mi wypomniał. Jeżeli pani chce, to mógłbym pójść na górę i na przykład sprawić mu przyjemność ręką, jeżeli to by go zadowoliło - mruknął. - Tak, jak to robię w SPA - dodał. - Moglibyśmy mu tak to sprzedać, masaż na koszt hotelu.
Z tego wynikało, jeśli Alice nie myliła się, że Bahri nie uprawiał ze swoimi klientami typowego seksu, a jedynie masturbował ich, jeżeli tego chcieli. O ile “jedynie” to było dobre słowo w tych okolicznościach.
- Ale nie chciałbym zrobić nic, co mogłoby panią zranić. To oczywiste, że mogłaby pani nie chcieć mnie na górze, więc koniec końców decyzja należy do pani - dodał.
Śpiewaczka patrzyła na niego chwilę, po czym parsknęła nerwowym śmiechem, przemówiła po arabsku
- Widzisz Bahri, Terrence jest biseksualny. A wczoraj, po pijaku jedna z klientek hotelu opowiedziała mi niezwykle fascynującą opowieść, z której, pod wpływem paru kolejek, mogłam wywnioskować, że uprawiasz seks z klientami hotelu, o czym możliwe że wspomniałam mojemu partnerowi, że mnie to twoim nieszczęściem ominęło. Przez co Terrence mógł wysunąć pochopne wnioski i zarzucić taką, a nie inną aluzją. Więc, jeśli pójdziesz na górę, to nie czeka cię tylko to co myślisz, że by mogło. Jesteś miłą osobą Bahri, szkoda mi cię bardzo z powodu twojej siostry. Ja też straciłam siostrę, a w tej chwili zaginęło dwóch moich braci… Doskonale cię rozumiem i nie chce, żebyś czuł się źle. Uciekaj stąd Bahri - uśmiechnęła się do niego uprzejmie, po czym ruszyła schodami na górę, szykując się na wyjaśnianie sprawy de Traffordowi z ciężarem w żołądku.
- Czekaj… też straciłaś siostrę? - Bahri zapytał. Chyba nie spodziewał się takiego wyznania, zwłaszcza w połączeniu z wieścią o zaginięciu dwóch braci. - Jak to się stało? Strasznie mi przykro - mruknął.
- Została zamordowana i poćwiartowana… Kilka miesięcy temu - powiedziała poważnym tonem Harper w odpowiedzi na jego pytanie, zatrzymując się na moment na schodach.
- Była w złym miejscu w złym czasie… - dodała, używając tych samych słów, których Bahri użył, gdy opisywał im co spotkało jego siostrę. Teraz jego twarz już nie była taka przystojna. Brwi napuchły nad jego oczami i skóra wokół nich zaczęła sinieć.
- To straszne. Czasami mam wrażenie, że żyjemy w świecie złożonym jedynie z przemocy i pożądania - westchnął. - Czasami są też dobre strony życia, jak na przykład rodzina. Bardzo kochałem swoją siostrę. Nie każde rodzeństwo dogaduje się z sobą, ale była wszystkim, co posiadam… co posiadałem. Masaże premium oferowałem specjalnie dla niej. Pieniądze z nich szły na czesne za jej studia… Bo studiowała prawo. A nasi rodzice nie żyją i… i pewnie nic to pani nie obchodzi. Przepraszam - mruknął. - Ale nie uprawiałem nigdy z żadnym klientem seksu, choć to zależy, co dla kogo jest seksem, a co nie - mruknął jeszcze, jakby nieznacznie obruszony. - Może wydawać się, że nie ma wielkiej różnicy, bo i tak wdaję… wdawałem się za pieniądze w intymną sytuację, ale jednak… dla mnie jest różnica - westchnął. - Mam nadzieję, że nie myśli pani o mnie źle z tego powodu.

Alice widziała, że zaczynał na nią patrzeć w pewien szczególny sposób. Krótka, prześwitująca koszula nocna pięknie zarysowała jej wdzięki i na górze Bahri widział jeszcze więcej. Chyba został tutaj tak długo, bo interesowała go jako kobieta i tak właściwie otrzymał właśnie propozycję znalezienia się z nią w intymnej sytuacji.
- Po prostu nie wiem, jak dokładnie chce, żeby to wyglądało. W przeciwieństwie do niego nie jestem biseksualny, choć jestem przyzwyczajony do dotykania mężczyzn - rzekł. - A co jeśli kazałby nam…? - zawiesił głos, patrząc na jej reakcję.
Alice zrozumiała, że chciał uprawiać z nią seks. I za to mógł też znieść pożądanie de Trafforda. Czy też raczej… zastanawiał się, niepewny, czy byłby w stanie to uczynić. Zwłaszcza że nie pociągali go mężczyźni.
Nagle Alice drgnęła. Spojrzała na sufit nad głową. Pojawiła się na nim cieniutka rysa, biegnąca przez sam środek. Towarzyszył temu dziwny odgłos. Czy Terry zamierzał zniszczyć hotel? Chyba zaczął się niecierpliwić.
Rudowłosa spojrzała na rysę przebiegającą po suficie, po czym znów na Bahriego
- Posłuchaj. Nie będę cię powstrzymywać, jeśli zechcesz wejść na górę. Nie wiem jednak co się tam będzie działo, bo w obecnym stanie nie jestem pewna czego spodziewać się po moim partnerze. Jeśli jednak czujesz się niekomfortowo, to lepiej żebyś teraz stąd uciekł. Bo wiem, że już za długo każemy mu czekać i to się skończy źle - powiedziała, po czym odwróciła się i bez ponownego zatrzymywania ruszyła na górę. Otworzyła drzwi do sypialni z impetem. Może nie był do porównania taki jak ten, którym Terrence wcześniej sieknął masażystę, ale zdecydowanie adrenalina sprawiła, że zrobiła to zbyt gwałtownie, głównie ze względu na wizję zgniecenia hotelu, albo przełamania go na pół. Rozejrzała się gdzie znajdował się Terrence.
Mężczyzna, wciąż nagi, siedział na łóżku. To było na tyle duże, że obok niego bez problemu zmieściła się metalowa taca i było też miejsce na Alice. Jadł jajecznicę, przegryzając kanapką z serem i pomidorem. Żuł bardzo energicznie. To pewnie wyobraźnia, ale Harper mogła przysiąc, że słyszała gniewne trzeszczenie jego zębów. Zerknął w stronę wejścia.
- Joakimowi po alkoholu ludzie dwoili się w oczach. Natomiast mi, na trzeźwo, dzielą się o połowę - skomentował fakt braku Bahriego. - Biedak uciekł? - zapytał. - Oby był szybszy od złego losu - rzucił.
Harper weszła do pomieszczenia idąc dość szybko. Była cała spięta.
- Co w ciebie wstąpiło? Zamierzasz przełamać ten hotel na pół? Będziesz dowalał chłopakowi, który wczoraj stracił siostrę, bo niechcący nam przeszkodził? Spróbuj się uspokoić i spojrzeć na tę sytuację racjonalnie Terrence - powiedziała podchodząc do łóżka i zatrzymując się tuż przy nim. Poprosiła go, nie robiła wyrzutów.
- Tak, to ja jestem ten zły - mruknął. - Wczoraj dotykał całego twojego ciała, widział cię kompletnie nagą, a dzisiaj nie mógł wytrzymać i wszedł, aby nam przeszkodzić. Przecież nie prosiliśmy go o śniadanie i nie jest to żadną przysługą. Jesteśmy w drogim hotelu i wystarczyłoby zadzwonić - wskazał na telefon przy łóżku. - Jeden prosty telefon. Wtedy, kiedy chcemy. To najprostsze zasady dobrego wychowania. Jeżeli ktoś przygarnie cię pod swój dach, to nie pakujesz mu się do sypialni. Ale jest dość cienki, bo jak już mu to zaproponowałem, to wymiękł - zaśmiał się.
Alice zrozumiała, że Terry był o nią bardzo zazdrosny. Aż głupio i przesadnie. Może bał się, że będzie zdradzała go z innymi bez jego wiedzy? Młodszymi, przystojniejszymi i z lepiej wyrzeźbionym ciałem? Chyba nie musiała mu mówić o tym, co słyszała w Bar On The Rocks. Chyba sądził, że do czegoś wczoraj między nimi doszło. I Alice nawet nie miała na tyle odwagi, żeby do tego się przyznać. Była samotna i odmówiła masażu premium takiemu przystojniakowi? Zwłaszcza kiedy Terry sam głupio żartował o wizytach w klubie nocnym? Może pomyślała, że skoro on może, to ona też i dlatego poszła do znanego żigolaka? Nigdy nie potrzebowała masażysty, kiedy była w Trafford Park, teraz ją nagle wszystko rozbolało… po krótkiej chwili rozłąki i braku mężczyzny...
Alice zagotowała się w sobie
- Jesteś bezpodstawnie zazdrosny… Do niczego między nim, a mną nie doszło. Przede wszystkim dlatego, że jakbyś pamiętał… Obiecałam Joakimowi, że poza tobą, nie będe mieć nikogo innego. Dotrzymuję dawanych słów. To co ci powiedziałam o przebiegu wczorajszego masażu było prawdą. Tylko mnie masował. Jeśli masz zamiar rozpocząć teraz krucjatę z powodu tego, że ktoś po prostu mnie dotyka i widzi nago, to idź jeszcze przywal drzwiami mojej pani ginekolog… - oznajmiła i skrzyżowała ręce pod biustem. To uwydatniło jej piersi, ale chwilowo była nabuzowana sytuacją, a nie w nastroju na cokolwiek innego.
- Świetnie! - Terry podniósł głos i zaśmiał się gorzko. Porzucił jedzenie i spojrzał na Alice. Zdawało się, że chciał powiedzieć coś więcej, ale chyba miał na tyle rozumu, że wolał milczeć. Dlatego jedynie wpatrywał się w nią nieco agresywnie. Potem złagodniał nieco. - Jesteś ze mną tylko dlatego, bo Joakim ci na to pozwolił? - zapytał. Chyba chciał to zatuszować, ale wydawał się lekko zraniony. - Gdyby zakazał ci być ze mną, to byś ze mną nie była? - zapytał lekko podniesionym głosem. Alice cieszyła się, że mieszkanie było dźwiękoszczelne. Może właśnie z tego powodu Le Suffren wyposażono w pokoje tego typu. Aby kłótnie jednych gości nie psuły nastroju innym.
Z tym że zwykle goście hotelu nie byli telekinetami i nie mogli sprawić by budynek pękał pod naporem ich psychicznych zdolności. A w tym przypadku było to jak najbardziej możliwe
- A ty byłbyś ze mną, gdyby Joakim powiedział nie? Sprzeciwiłbyś mu się? - odwróciła kota ogonem.
- Tak - Terry nie wahał się się ani przez moment. - Tak - powtórzył.
Harper wahała się chwilę, po czym zmarszczyła brwi
- Dlaczego? Przecież to twój przyjaciel i jak mi się wydawało, ubóstwiasz go. Ja tylko zamąciłam wszystko między wami i nie tylko… Naprawdę sprzeciwiłbyś mu się, żeby móc spędzać ze mną czas na różnych aktywnościach? - zapytała jakby nie wierzyła w to. Jej złość jednak nieco stopniała i kobieta była teraz wyraźnie zmieszana i zaskoczona.
- Tak - Terry powtórzył zirytowany. - Bo nikt nigdy nie sprawił, że czułem się tak, jak czułem się przy tobie dziś rano, zanim moja krótka chwila szczęścia została przerwana. Bo oczywiście, że musiała zostać przerwana - parsknął złośliwie. - Czy zostawiłbym cię, gdyby obiecał mi, że będzie moim partnerem? Nie wiem, co bym wtedy powiedział. Ale gdyby tylko chciał mi ciebie zabrać, to walczyłbym. Zresztą walcząc zyskałbym w jego oczach więcej szacunku. Zajęło mi kilkanaście lat, żeby zrozumieć, że Joakim podziwia ludzi, którzy mu się sprzeciwiają, a nie tych, którzy gotowi oddać mu wszystko. Nawet jedną z nielicznych, naprawdę wartościowych rzeczy, które im się w życiu przydarzyły. Poza tym nie jestem pewny, czy go ubóstwiam - dodał. - Jestem okropnie świadomy wszystkich jego wad. Po prostu… - zawiesił głos naburmuszony. - Kręci mnie strasznie - dodał ciszej. - I kto jak kto, ale ty - wskazał ją palcem - to powinnaś rozumieć najlepiej.
Śpiewaczka podeszła do łóżka na ten ostatni krok i usiadła na nim, naprzeciw Terrence’a
- Wiem. I nie wiem co bym zrobiła, gdyby powiedział nie. Przywiązałam się do ciebie, ale z drugiej strony, boję się to zrobić z kilku ciężkich powodów. Te jednak nie zmieniają faktu, że cię pragnę, szanuję i uwielbiam - oznajmiła i zmarszczyła brwi.
- Ale nie będę ci pobłażać, jak będziesz walił drzwiami w biednych śmiertelników - oznajmiła takim tonem, jakby była Hera, on Zesem i właśnie prowadzili rozmowę na Olimpie.
“Pragnę, szanuję i uwielbiam” nie osłodziło mu wcześniejszych słów. Wstał i ruszył w stronę drzwi.
- Idę na dół do lodówki - rzekł. - Ty jedz śniadanie - mruknął. Chyba chciał być przez chwilę sam… żeby się napić? O tej godzinie? Terry nigdy nie spożywał tak wcześnie alkoholu, więc może po prostu chciał odświeżyć się w łazience. W każdym razie chyba nie chciał dłużej prowadzić tej rozmowy. Świadomość, że tam gdzieś był mężczyzna, który mógł odebrać mu ją jednym SMSem, raczej nie wprawiła go w dobry nastrój. Czy mógł wykazać się większym zrozumieniem? Oczywiście, że tak. Ale postanowił, że tego nie zrobi.
Wszystkie bardzo fatalne emocje, które Alice zdołała od wczoraj całkowicie wyciszyć, teraz trafiły w nią jak grom. Spojrzała na tackę z jedzeniem i zrobiło jej się niedobrze. Oczy zaszły jej łzami, kiedy podniosła ją drżącymi rękami i odstawiła na komodę, nie chcąc na nią patrzeć. Położyła się na łóżku i zawinęła w kołdrę. Leżała w gotującym milczeniu, dławiąc się emocjami, które za moment ulały się z niej, po prostu kończąc płaczem. Załamała się. Skuliła się w kłębek i użalała teraz, żałując że w ogóle się odezwała na temat Joakima. A za chwilę w ogóle zaczęła żałować, że zechciała zrobić dziś de Traffordowi przyjemność. Cała ta sytuacja nie poprawiła jej nastroju, pogroszyła go. Wczoraj była straumatyzowana i Terry na moment pozwolił jej o tym zapomnieć, teraz jednak wszystko uderzyło w nią z parą rozpędzonego Orient Expressu. Nie zeszła na dół i nic nie zjadła. W tej konkretnej chwili straciła wolę do wszystkiego. Bo nie było prawdą stwierdzenie, że nie darzyła Terrenca wyjątkowymi uczuciami. Było tak, ale nie mogła. Bo miał żonę, która za parę minut jej go zabierze.
Wnet dzięki swojemu słuchowi usłyszała dźwięki z parteru. To były ludzkie głosy. Męskie. Nie wiedziała jednak, czy Terry rozmawiał z kimś przez telefon, czy też to może Bahri został. A jeśli tak… to czy powinna interweniować? Co, jeśli de Trafford zabije go w przypływie szału? To wydawało się mało prawdopodobne, a jednak… przecież wyszedł w tragicznym nastroju. Ona również czuła się tak kiepsko, że aż zaczęła płakać. Niestety nie była w stanie dosłyszeć nic więcej. Mury były tutaj dość grube, a rozmowa cicha.
Alice pociągnęła nosem i przetarła twarz dłońmi. Podniosła się, odgrzebała spod kołdry i ruszyła w stronę drzwi do sypialni. Słuchała z kim rozmawiał Terrence. Z góry schodów powinna już wszystko usłyszeć.
- Jesteś taki jakiś nieokreślony - słyszała de Trafforda. - Ani nie wyszedłeś, ani nie poszedłeś na górę. Lubisz wahać się i być pomiędzy, kompletnie niezdecydowany? To strasznie niemęskie.
- No bo ja… - Bahri wydawał się kompletnie zastraszony, choć Terry mówił do niego stosunkowo łagodnie. Zdawało się jednak, że nie mógł znaleźć języka w gardle. - Bałem się o pana dziewczynę.
- Alice nie jest moją dziewczyną - odpowiedział Terry, jakby gorzko. - Nie wiem, kim jest - dodał ciszej.
Harper to wystarczyło. Znowu się rozpłakała, krztusząc łzami. Cofnęła do pokoju i jebnęła drzwiami. Miała dość. To jak Terrence powiedział ostatnie słowa sprawiło, że miała ochotę co najmniej zrobić sobie w tym momencie krzywdę, ale w sypialni na górze nie miała nic, co mogłoby być jej w tym przydatne. Usiadła na podłodze za łóżkiem, w najdalszym punkcie od drzwi, a następnie zamknęła się w sobie. Tak źle jak czuła się w tym momencie nie czuła się ani razu odkąd skończyły się Helsinki. Miewała czasem koszmary, po których budziła się ze łzami, ale teraz po prostu cierpiała. I jeszcze wściekała się sama na siebie, że nie potrafiła zapanować nad emocjami i wyjść stąd dumnie jak zrobił to Terrence i rzucać na lewo i prawo, że nic dla siebie nie znaczą.

Ombrose 28-03-2019 23:10

Tak siedziała sobie i nic się nie zmieniało. Słyszała, że Bahri rozmawia na dole z Anglikiem. Mijały minuty. Zamierzała dalej pozostać w tym samym miejscu? Czy w ogóle miała siłę zrobić cokolwiek innego?
Nie zamierzała wychodzić z pokoju przez kilka kolejnych godzin. Po prostu w pewnym momencie znowu zasnęła, wycieńczona, oparta o ścianę ramieniem, głową i kolanem. Było jej zimno bez żadnych ubrań, była dalej brudna, ale czuła tak ogromną niechęć do samej siebie, że było jej wszystko jedno. Powinna robić zupełnie co innego, a to dobijało ją jeszcze bardziej. W końcu jednak obudziła się i rozejrzała. Oczy ją bolały na spółkę z bólem głowy od nerwów i przelanych łez. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Spojrzała na zegarek. Wydawało jej się, że spała długo, jednak w rzeczywistości było to tylko czterdzieści minut. I obudziła się w dobrym momencie, bo akurat do pokoju wchodził Terry. Miał już na sobie ubrania. Spojrzał na jej twarzy i zauważył, że nie spała. Oparł się o framugę bokiem. Miał ładną, niebieską koszulę oraz grafitowe spodnie.
- Co słychać? - rzucił. Na pewno nie był już zły. Uśmiechnął się niepewnie.
Ona jednak patrzyła na niego tylko chwilę. Przesunęła spojrzeniem po jego ciele. Pomyślała o zdrowiejącej Esmeraldzie. Oczy ją zapiekły, wraz z gardłem. Otworzyła usta, jakby ktoś zadał jej bardzo bolesny cios w splot słoneczny, odwróciła głowę na bok i rozpłakała się znowu. Terrence nie widział tego wczesniej, bo nie dostawała dotąd napadów paniki, a jeśli już to nigdy przy innych ludziach. Miewała je jednak i kiedyś mu o tym ostrożnie wspomniała, niedługi czas po samych Helsinkach. Złapała się za głowę i oparła znów o ścianę. Ręce jej drżały. Może i on nie był już zły, ale ona nie mogła sobie poradzić ze swoimi demonami, które teraz ucztowały na niej do woli. Bała się go stracić, dlatego chciała go odsunąć, ale jak już spróbowała, to bolało i wpadła w panikę i histerię. I jeszcze cała ta kwestia jej braci. Nawet rozbity samolot i Sonia właśnie dosadzali jej dwa grosze.
- Niby czemu płaczesz? - zapytał Terry. - Nie płacz, tylko umyj się i ubierz.
Wyglądało na to, że nie zamierzał jej pocieszać. Po prostu przekazał jej, co uważał, że powinna uczynić, jakby to było takie łatwe.
- Bahri wciąż jest na dole. Jedziemy we trójkę do tych ogrodów w Pamplemousse, czy jak to się nazywało - wyjaśnił. - I jeżeli będziesz kazała nam na siebie czekać, to my się rozpłaczemy - zaśmiał się. Chyba humorem chciał złagodzić jej nastrój. - Raz dwa, Alice, bez artystycznych histerii. Wiem, że jesteś aktorką, ale bez przesady - dodał. Czy uznał, że protekcjonalny ton orzeźwi ją? W każdym razie użył go. Po czym wyszedł z sypialni.
To nie pomogło za wiele. Przynajmniej nie w pierwszej chwili. Odniosła bowiem wrażenie, że nie chciał jej pocieszyć, ponieważ już mu nie zależało i miał jej dość. Kolejne słowa o aktorstwie tylko ją w tym utwierdziły i kobieta odniosła wrażenie, że ktoś, a konkretnie de Trafford potargał jej serce i wnętrzności, po czym wyrzucił przez okno.
Podniosła się jednak i ruszyła. Rozejrzała się po obcym pokoju. Wszystko wydawało jej się teraz obce, niemiłe i nieprzyjazne. Objęła się ramionami. Poczuła się nieatrakcyjnie i kompromitująco w tym co miała na sobie. Nie miała jednak czego na siebie założyć, ubrania były w szafie na dole, a szlafrok bóg wie gdzie, pewnie na tarasie. Zmuszona więc była zejść w tym w czym była i to też jej nie pomagało psychicznie. Zrobiła to jednak. Otworzyła drzwi na schody i zaczęła po nich schodzić. Starała się nie patrzeć na nikogo, ani na nic. Podeszła tylko do szafy, gdzie były jej rzeczy, ze spuszczoną głową. Wyciągnęła z niej bieliznę, jeansowe spodnie i koszulę, po czym ruszyła do łazienki. Była tak skoncentrowana, a swoich myślach, że nawet jeśli ktoś coś w tym czasie do niej mówił, nie przebiłby się przez ścianę samookaleczania w umyśle, którą się osnuła jak płaszczem. Terrence zrobił z niej idiotkę, a przynajmniej tak się czuła. Na szczęście jej kosmetyczka była w łazience, więc mogła się tam od razu umalować, po tym jak się umyje. Powstrzymywała się od płaczu, ale i tak łzy ciekły jej po twarzy jak ruszyła do łazienki. Zamknęła drzwi i puściła wodę w wannie. Położyła rzeczy na koszu i weszła pod wodę. Skuliła się, obejmując kolana rękami i myślała o tym, jak było miło jak obudziła się rano i jak źle czuła się teraz.
Wnet usłyszała, że ktoś zapukał do drzwi do łazienki. Co zamierzała uczynić? Tak właściwie wybór był prosty. Mogła albo poprosić o prywatność, albo zaprosić do środka - choć akurat teraz nie mogła zasłonić się parawanem, bo strącił go zły los - albo milczeć.
Przez kilka sekund milczała, po czym przetarła twarz wodą w dłoniach i odgarnęła włosy do tyłu
- Proszę - powiedziała, choć jej głos nadal nie wrócił do normy przez ścisk w gardle. Nie patrzyła w stronę drzwi. Obejmowała kolana rękami i tylko co jakiś czas podnosiła prawą i przecierała nią twarz. Miała doskonały słuch, o czym Terry chyba dziś zapomniał, więc po prostu skupiła się na nim w tej chwili.
Jednak otworzył nie Anglik, lecz Bahri.
- Mogę wejść? - zapytał. - Nie będę patrzył, obiecuję - rzekł, jak gdyby ciało Alice było mu kompletnie obce. Jednak chciał, aby poczuła się tak komfortowo, jak to możliwe. - Pan de Trafford poszedł na chwilę położyć się i pomyślałem, że to może być jedyna okazja, żeby porozmawiać na osobności - dodał. Z tego wynikało, że Terry musiał mu się przedstawić. - Nie żebym chciał poruszać jakieś tajemnicze kwestie - dodał. - Tak po prostu chciałem porozmawiać. Czy to normalne, że boję się zostać sam? - zapytał, śmiejąc się nerwowo. - To chore. Ale czuję, że jak tylko wyjdę przez drzwi i zostanę sam na korytarzu, to wybuchnę płaczem. Chyba dlatego nie mogłem znieść pustego salonu i do pani zapukałem… - zawiesił głos. - To nie tak, że nie mam żadnych przyjaciół, do których mógłbym się odezwać. Po prostu… nie chcę im tłumaczyć, co wydarzyło się i płakać przy nich. Całe moje życie zmieniło się. Całe. Mam wrażenie, że jestem zupełnie inną osobą, niż wczoraj rano. Czy to normalne, żeby inne osoby w naszym życiu miały na nas tak wielki wpływ, jak na mnie miała siostra? E… a teraz mówię cokolwiek, bo boję się, że mnie pani wyprosi… - uśmiechnął się bardzo niepewnie.
- Nie wyproszę, skoro pan de Trafford nie zastrzegł ci, że jeśli zdarzy ci się znowu zobaczyć mnie nago to wydłubie ci oczy, czy coś takiego. Ale to już chyba nieaktualne, skoro nie wie kim dla niego jestem - powiedziała i głos jej się zachwiał.
- To normalne, że inni ludzie mają wpływ na nasze emocje i nasze życie, tak jestesmy, kurwa, skonstruowani… - nie była opryskliwa, tylko w tej chwili radziła sobie z kobiecymi zachwianiami emocji. Była smutna, a to zwykle objawiało się też złością. Walnęła ręką wodę, jakby to miało cokolwiek zmienić. Poszedł poleżeć i pomyśleć. Zrobiło jej się znowu niedobrze… Pewnie gdyby wmusiła w siebie tamto śniadanie, zwróciłaby je, ale zamiast tego tylko dusiła się bólem żołądka. Pamiętała jakie to uczucie dostać serię z karabinu w ramię. Jakie to uczucie stracić palce i obić się o coś twardego podczas upadku. Jakie to uczucie gdy trucizna trawi twoje ciało i to ostatnie było chyba najbardziej podobne do tego co robiły jej jej własne emocje. Ból psychiczny był straszną rzeczą.
Bahri podszedł i usiadł na klapie toalety.
- Nie chcę mieszać się w wasze sprawy, ale i tak już jestem w nie uwikłany - mruknął. - Wydaje mi się, że on panią kocha - rzekł. - Może nie wie, że to miłość. I może kocha też kogoś innego, takie miałem wrażenie. Jednak darzy panią uczuciem i stąd to zachowanie. Myślę, że jednocześnie był o panią zazdrosny, a z drugiej… ale proszę mu tego nie powtarzać, podobam mu się i chciał mnie dla siebie. Czyli jakby był zazdrosny o nas oboje. Ale o mnie czysto cieleśnie… - zawiesił głos.
Alice posłuchała go uważnie, po czym nagle wstała w wannie. Wyszła z niej, uważając by się nie poślizgnąć i po drodze złapała ręcznik, którym się owinęła
- Zaraz wrócę - powiedziała do Bahriego, po czym ruszyła tempem samochodu wyścigowego znaleźć Terrence’a.
- Ech, ok… - mruknął Egipcjanin.
Przyszedł, zwierzył się jej ze swoich uczuć i pragnął chyba pogadać również trochę o sobie, jednak Alice nie miała na to ochoty, więc tylko odprowadził ją wzrokiem. Został sam w łazience, patrząc na zaparowaną szybę. Lekko zwiesił głowę, patrząc w swoje stopy i został sam. Śpiewaczka ruszyła po schodach, zostawiając na nich mokre ślady. Otworzyła drzwi do sypialni. Terry wyglądał, jakby spał, ale chyba tylko położył się z zamkniętymi oczami i odpoczywał w samotności.
Alice wiedziała, że zostawiła Bahriego samego, choć tego chciał uniknąć, ale w tej obecnie chwili potrzebowała naprawić swoje problemy, by móc ratować mężczyznę z jego. Podeszła do łóżka. Usiadła na nim i spojrzała na Terrence’a
- Płaczę, bo boję się, że cię stracę. Nie dlatego, że cię wykorzystuję. Dlatego, bo mi na tobie emocjonalnie zależy. I tobie wyraźnie też zależy, skoro tak się wkurwiłeś, ale ja jestem kompletnie zagubiona. I codziennie myślę o tym, że robię coś bardzo złego, ale jest mi z tym tak dobrze, bo jestem z tobą. Nie z nikim innym. Tylko z tobą. I robię te wszystkie rzeczy nie dla swojej przyjemności, tylko dla twojej, bo jak tobie jest dobrze to mi też. Rozumiesz? - wypowiedziała na głos to co czuła, próbując ubrać to w zrozumiałe słowa. Emocje nie były proste, a jej pogmatwały się w smutku i strachu. Te dwie emocje niczego w życiu nie ułatwiały, ale nie umiała się ich pozbyć.
- Nie rozumiem - odpowiedział Terry, wciąż przy zamkniętych oczach. - Nikt w moim życiu nigdy nie chciał sprawić mi przyjemności. To, że mógłby czerpać z tego własną… to już tylko bajki - mruknął.
Przez chwilę zapadło milczenie, kiedy myślał o jej słowach.
- Tak… chyba nawet do głowy mi nie przyszło to, w sensie nie miałem takiej myśli w głowie, ale chyba rzeczywiście czułem się wykorzystywany. Po prostu… chciałbym raz być przez kogoś kochany bez żadnego ale. I… - zawiesił głos, po czym westchnął. - Nie wiem… - mówił teraz nieco wolniej, jakby słowa wcale mu nie przychodziły łatwo. - Nie wiem, co mam robić, aby być szczęśliwy.
- Gdybym tylko znała na to pytanie odpowiedź, z przyjemnością bym ci ją dała. Jednak jestem chyba najgorszą osobą, którą możesz o to pytać. Bo ja nie wiem co do ciebie czuję. Czy do kogokolwiek… Bardziej… Czy to jest miłość. Ale nigdy nie wykorzystałabym cię, dla jakichś swoich pobudek. Bo to jest brak szacunku. Nie myślałam i nie myślę o nas w ten sposób. Myślę o tym, że zachowuję się jak moja matka i myślę o tym, że masz żonę, która zdrowieje, a te myśli wywołują we mnie strach, ale i paradoksalnie cieszę się, bo dla ciebie to jest chyba dobra. Przynajmniej odniosłam wrażenie, że cieszysz się z tego że jesteśmy ze sobą i że Esmeralda zdrowieje… Ale to jest… Strasznie zagmatwane Terrence. Ja się czuję jak bez swojego miejsca w tym wszystkim - powiedziała trochę niepewnie.
- Ja… rozumiem to - powiedział Terry. - Ale też nie zachowuj się tak, jakbyś nie była silną, dojrzałą i potężną kobietą. Nie jesteś już dzieckiem z portlandzkiej opery, które nie ma swojego miejsca na ziemi prócz wynajmowanego mieszkania - mruknął. - Masz pieniądze, ludzi, całą sektę… jesteś ponad to. Możesz być kotem. Zmieniać każdego dnia miejsce, znajdować nowych mężczyzn… w każdym razie ja tak ciebie widzę. Jesteś młoda. Będziesz młoda, kiedy ja już będę bardzo stary. Jestem praktycznie starcem, który nie osiągnął niczego w życiu. Całe dzieciństwo byłem porównywany do starszego brata, który zginął tragicznie w młodym wieku. Słyszałem ciągle, że nie zbierałem medali pływackich, nie byłem przewodniczącym samorządów, że nie jestem tak wysoki i taki przystojny. Byłem niechciany. Ożeniłem się z kobietą, która mnie nie chciała. Nie mam z nią dzieci. Całe życie patrzyłem na mężczyznę, który mnie potrzebował, ale nie chciał. Zawsze byłem niechciany, ale użyteczny. Z powodu mojego bogactwa, wpływów lub telekinezy. I tak też myślałem, a może nadal myślę? O tobie. Że jesteś ze mną tylko dla moich pięknych ogrodów, smacznych śniadań, tego, że zawsze cię obronię i seks ze mną nie jest szczególnie obrzydliwy pomimo mojego wieku. Ale wiem dobrze, że mnie nie chcesz. Tak jak wszyscy inni. Może mnie potrzebujesz, żeby mieć swoje miejsce na ziemi, ale to tyle - rzekł. - Oczywiście, że cieszę się, że Esmeralda zdrowieje. Nie mam powodu, by jej nienawidzić. To moja żona i nigdy nie była dla mnie zła. Płakałem, jak zachorowała i traciła nad sobą władzę. Jak przez lata w Trafford Park wisiała atmosfera niemocy i choroby. Myślisz, że nie ucieszyłem się, kiedy ból przestał jej doskwierać? Jakim byłbym człowiekiem, gdybym cieszył się z czyjegoś cierpienia i chciał, aby trwało? - Terry westchnął. - Nigdy nie kochałem Esmeraldy, a kochałem się z nią przez całe życie rzadziej niż z tobą przez te pół roku. Chcę, aby była szczęśliwa, bo, kurwa, zasługuje na to po tym, co przeszła. Nie życzę ani tobie tej choroby, ani nikomu, nawet wrogom. Nie chcę jej ranić. Ale na razie jeszcze nawet z nią nie rozmawiałem. Po tylu latach choroby jesteśmy dla siebie jak obce osoby i wspólne spacery z wózkiem inwalidzkim niczego nie zmieniają. Chciałbym, żebyś mnie trochę wspomogła w tym wszystkim, Alice, a nie myślała tylko o tym, jak na ciebie to wpłynie, jak twoje życie zmieni i tak dalej. Bo czasem nawet jak jesteśmy razem, to i tak czuję się, jakbym był w tym wszystkim, co przeżywam, sam. To ty sama decydujesz, aby zamknąć się i odsunąć ode mnie tylko dlatego, bo biedna, starsza kobieta już aż tak nie cierpi w swojej sypialni.
Wyglądał, jakby bał się przestać mówić. Chyba nigdy wcześniej tak się nie otworzył przed Alice i teraz było mu głupio. Chciał chyba zamknąć się w sobie i zwinąć się gdzieś w kącie, jak to śpiewaczka czyniła nie tak dawno temu. Bał się usłyszeć z jej ust czegokolwiek, bo spodziewał się, że to go tylko zrani.
Harper nie przerywała mu. Wysłuchała tego co powiedział. Po czym wyciągnęła dłoń i to ona pogłaskała go po policzku. Za mało rozmawiali. Upajali się sobą, swoim towarzystwem, przyciąganiem które do siebie czuli, a powinni byli więcej rozmawiać o swoich emocjach.
- Przepraszam cię… Nie wiedziałam, że tak to wszystko odczuwasz. Sama też nie popisałam się trzymaniem w sobie zbyt dobrych emocji. Nie zrozum, że nie chcę, by Esmeralda wyzdrowiała. Też cieszę się z tego faktu, bo to jest cud. Po prostu boję się, że to oznaczałoby koniec dla nas. W jakiś pokrętny sposób. Ale nigdy nie porzuciłabym cię w potrzebie, jeśli tylko dałbyś mi znać, że potrzebujesz mojego wsparcia. Przecież poza tym, że ze sobą sypiamy, wydaje mi się, że też się na swój sposób przyjaźnimy… Choć nie rozmawiamy o swoich emocjach zbyt wiele, a myślę, że powinniśmy. Nie traktuję cię jak sponsora. Jesteś dla mnie bardzo ważną osobą. Oddałabym za ciebie życie, gdybym mogła w ten sposób uratować cię od czegoś co by ci groziło. Nie myślę o tobie w taki sposób jak to przedstawiłeś, ja naprawdę cieszę się, tak po prostu tym, że jesteśmy ze sobą tak jak jestesmy. Chcę ci dawać co tylko chcesz… Nie dlatego, że oczekuję coś w zamian. Terrence… Nie musisz być dla mnie najleszy, czy kilkolwiek kazano ci byś był. Ja szanuje ciebie w tobie. I w żadnym stopniu, nie uważam cię za starca - powiedziała głaszcząc go ostrożnie, jakby się bała, że odtrąci jej rękę.
Nie zrobił tego, jednak zamrugał oczami. Kiedy je rozwarł, okazały się wilgotne.
- Ale ja jestem starcem. Dobija mnie myśl, że za chwilę ode mnie odejdziesz. Nie masz nawet trzydziestu lat. Jesteś dzieckiem. Jak mogę czuć się ze świadomością, że masz całe życie na znalezienie tej jedynej, prawdziwej miłości? Podczas gdy ty będziesz pewnie najbliższą mi osobą, jaka mi się w życiu przytrafiła. Przynajmniej mówiąc pod kątem związków. Cieszę się, że masz do mnie sentyment. Naprawdę. Ale czuję, że mogę stracić cię każdego dnia. Nie dlatego, bo zaatakuje nas jakaś armia z kosmosu, czy coś w tym stylu. Choć to też jest możliwe. Boję się, że po prostu ode mnie odejdziesz, a ja będę stary i samotny… a potem jeszcze bardziej samotny i jeszcze starszy… - jego głos mu zadrżał. - Aż zostanę kompletnie sam w mojej wielkiej posiadłości, bo nawet Martha wyprowadzi się w końcu, żeby założyć rodzinę. Nie będę już mógł liczyć nawet na osoby, którym płacę - mruknął.
- Nie zostawię cię samego, żebyś się sam w samotności zestarzał… - powiedziała opiekuńczym tonem. Czemu tak myślał. Czy dała mu kiedyś jakiś powód, by podejrzewał ją o takie okrucieństwo?
- Może i jestem dzieckiem i może i popełniam dziecinne emocjonalne błędy, ale nie podchodzę lekko do relacji w której jesteśmy. Nie będę cię ranić. I nie opuszczę cię w taki sposób. Przecież tak się nie robi - powiedziała smutno. Nie chciała go przecież porzucić. Uświadomiła sobie bowiem, że zależało jej na nim może trochę za bardzo niż chciała przyznać, ale w taki pokrętny sposób. Wiedziała jak wygląda żądza, widziała jak wyglądało zafascynowanie. Co w takim razie czuła w stosunku do de Trafforda? Bo nie wykorzystywała go przecież. Gdyby go nie chciała, nie sypiałaby z nim. Nie mieszkała w jego posiadłości i nie opiekowała jego żoną. Przysunęła się do niego jeszcze trochę bliżej i położyła mu drugą dłoń do drugiego policzka, tak że objęła jego twarz w swoich dłoniach. Obserwowała go smutnym, ale opiekuńczym i czułym spojrzeniem. Chciała się nim opiekować i go bronić. Co to oznaczało?0
Mogła się nad tym zastanawiać przez dłuższą chwilę w milczeniu, bo Terry nic nie mówił.
- To… miło mi - rzekł. - Nigdy mi tego nie mówiłaś, więc nie wiedziałem tego. Natomiast miałem świadomość, w jaki sposób zaczęła się nasza relacja. Tak jak ożeniłem się z Esme z powodu rodziców, tak z tobą uprawiałem seks z powodu bogów. To nie jest aż tak duża różnica - uśmiechnął się krzywo. - Bo dla młodego człowieka rodzice są czasami jak bogowie. Zwłaszcza w okolicznościach angielskiej arystokracji. Jedyne, na co mogłem liczyć, to że Jennifer będzie opiekować się mną. Mam na myśli pod względem emocjonalnym, bo nie będę nigdy zależny w tych bardziej podstawowych kwestiach ze względu na mój status. Jednak to nie jest dziewczyna, która byłaby… - zawiesił głos, zastanawiając się, jak to ująć, aby nie mówić o niej źle. - Wiesz, jaka jest. Dzika, odważna, niepowstrzymana. I dobrze. Na taką ją wychowałem. Chciałem, żeby była nieznośnym dzieckiem, bo dzięki temu mogła wyrosnąć na tak pewną siebie kobietę. Nie chciałem być takim rodzicem, jak moi rodzice… - mruknął. - Pragnąłem dać jej pełną wolność. I dobrze, bo chcę, żeby była szczęśliwa. Co nie zmienia faktu, że i tak boję się samotnej starości, bo myślę, że o mnie zapomni - rzekł i westchnął. - Już nie rozmawiajmy, bo tylko gorzej się czuję - uśmiechnął się gorzko.

Vesca 28-03-2019 23:11

Alice pochyliła się i pocałowała go w czoło
- Nie czuj się źle. Jeśli chcesz możemy milczeć, ale nie myśl, że cię zostawię. Po prostu pamiętaj o tym - powiedziała i podniosła się. Pogłaskała go jeszcze
- Spróbuj odpocząć chwilę. Pójdę dokończyć kąpiel i pozbierać się do kupy, a potem pojedziemy do ogrodu botanicznego… Terrence. Dotkniesz mnie? - zapytała nagle, w zamyśleniu. To ona go głaskała i dotykała, chciała poczuć, że jednak jej nie odrzucił. To by wystarczyło, żeby mogła choć trochę stanąć na nogi, a reszta przyjdzie zaraz po tym.
- Jak się nachylisz jeszcze raz, to cię pocałuję - obiecał nieco słabym głosem. Chyba tyle zwierzeń wprowadziło go w emocjonalnego raka.
Śpiewaczka pochyliła się, opierając o łóżko łokciem
- Przepraszam, że zostawiłam cię niezaspokojonego - powiedziała jeszcze, cicho. Spojrzała na jego twarz i w jego ciemne oczy.
- To nie jest twój obowiązek - cmoknął ją w usta. - Aby mnie zaspakajać - zrobił to znowu. - Więc nie musisz przepraszam - dotknął jej warg swoimi po raz trzeci. - Poza tym to nie twoja wina. I chyba nawet nie tego biednego Bahriego. Zachowałem naprawdę okropnie. Jest mi na serio wstyd. Nie mam pojęcia, jak to się wydarzyło. Nawet zmarła mu wczoraj siostra. A ja go praktycznie pobiłem tylko dlatego, bo przyniósł mi śniadanie. Kim ja jestem… - mruknął. - I nawet mnie nie pocieszaj - szepnął. - Pomilczmy chwilę nad moim skurwysyństwem.
Alice uśmiechnęła się lekko
- Ja myślę, że tak jak mój głos ma wspaniały leczniczy wpływ, tak moje usta wyzwalają jakieś bestie i demony… - powiedziała tylko, chyba nawet wplatając w to lekki żart. Alice opadła na niego i przytuliła go
- A co do tego, co powiedziałeś… Apropo czczenia Akki… Ja nie wiem, czy to dobry pomysł. Przecież to bogini płodności Terrence. Wyobrażasz sobie, jakby… - zawiesiła głos, bo dokładnie sobie wyobraziła, jakby tak któregoś razu z niewyjaśnionych, kosmicznych przyczyn leki antykoncepcyjne nie zadziałały i zaszła w ciążę… Była to o dziwo miła, ale jednocześnie przerażająca ją myśl.
- Byłbym szczęśliwy, gdybyś urodziła moje dziecko - rzekł oschle, po czym zwinął się na drugi bok. Teraz to już na pewno chciał być sam. - Bahri pewnie czeka na nas. Chce zobaczyć te grejpfrutowe ogrody. Pamplemousse oznacza po francusku ten owoc. Ale chyba nie rosną tam cytrusy. A może? Zapominam, w jakiej strefie klimatycznej jesteśmy.
Alice wmurowało wyznanie, które zaserwował jej Terrence. Naprawdę? Naprawdę byłby z tego powodu szczęśliwy? Naprawdę?
Naprawdę?!
- Naprawdę… Grejpfruty? - zapytała bez ładu i składu, ale słychać było, że była porażona. Równie dobrze mógłby powiedzieć teraz całą balladę wyznań. Przecież opowiedziała mu kiedyś jak się bała mieć dzieci i jakie by to było dla niej stresujące. Terrence mówiąc to zdanie powiedział jej naprawdę bardzo wiele i zrobił zamieszanie emocjonalne w umyśle Harper.
- Odpocznij… Choć chwilę… A ja zejdę - powiedziała nadal oniemiała
- Dziecko… - powiedziała do siebie wychodząc z pokoju w kompletnym szoku. Wróciła na dół i rozejrzała się, czy Bahri nadal siedział w łazience? Musiała teraz go przeprosić, że tak wyparowała z łazienki.
Ruszyła po schodach na dół. Kiedy otworzyła drzwi, spostrzegła Bahriego stojącego przed lustrem. Trzymał w dłoni brzytwę Terry’ego. Była bardzo ładna, z uchwytem z drewna mahoniowego. Wprawiono w niego jakiś drogi kamień, który wyglądał na szafir. Kiedy śpiewaczka weszła do środka, Egipcjanin drgnął, jak gdyby został przyłapany przy czymś nieodpowiednim. Przestał wpatrywać się w luksusowy przedmiot i go odłożył.
- Przepraszam - mruknął. - Nie zamierzałem ukraść, ani nic, tylko patrzyłem - rzekł. Chyba chciał teraz wyjść z łazienki, aby śpiewaczka mogła dokończyć dbanie o higienę.
Alice popatrzyła na ostry przedmiot w jego dłoniach. Podeszła i oparła dłoń na ramieniu Bahriego
- Domyślam się, że nie chciałeś go ukraść, tylko może zrobić sobie krzywdę na przykład. Bahri. Przepraszam, że tak wyszłam, zostawiając cię samego. Musiałam jednak porozmawiać z Terrencem i wyjaśnić sobie z nim parę kwestii. Już jest… Powiedzmy, że sytuacja się uspokoiła. Jeśli nadal czujesz się niekomfortowo w samotności, to usiądź przy drzwiach i zamknij oczy, ja skończę się myć, a ty możesz do mnie mówić. To, że jesteś teraz w szoku i samotny, to nie znaczy że umarłeś wraz ze swoją siostrą. Wiem, że to bardzo trudne, ale dasz radę. Musisz znaleźć tylko jakiś cel w życiu. Jeśli chcesz, mogę ci w tym pomóc, o ile oczywiście szukasz takiej pomocy… - zaproponowała mu spokojnym tonem. Opuściła rękę i podeszła do wanny. Rozplątała ręcznik, którym dotąd była owinięta, po czym weszła znów do wanny i zaczęła się myć.
Bahri zaśmiał się niepewnie, jak gdyby wszystko, co mówiła Alice, było tylko pokrętnym żartem.
- Oczywiście, że nie chciałem zrobić sobie krzywdy. Nie dramatyzujmy jeszcze bardziej, proszę - rzekł. - Trochę przesadziłem przed chwilą, zanim wyszła pani do swojego partnera. Chyba każdemu zdarzają się nieco słabsze momenty. Przykro mi, że musiała być pani świadkiem mojego - westchnął. - Tak właściwie powinienem już iść. Niedaleko są garaże, jednak mimo wszystko to chwila drogi. Chciałbym przygotować mój samochód. Pan de Trafford poprosił mnie o to - dodał. - I będę jeszcze musiał pójść do kadr, poprosić o dzień wolnego. Na szczęście świat się nie zawali, jeżeli na chwilę zabraknie jednego masażysty w Le Suffren - dodał, idąc w kierunku drzwi.
Alice pokręciła głową.
- Oby, bo ponoć dla niektórych ze swych klientek to jesteś niezastąpiony - zauważyła. Bahri przystanął i odwrócił się, spoglądając na nią dziwnie. Wyglądał tak, jak gdyby Alice uderzyła go w twarz.
- To przykro mi, bo już nie mam powodu, aby oferować im swoje usługi. Pamiętasz, dlaczego to w ogóle robiłem?
- Tak, pamiętam i dlatego uważam osobiście, że powinieneś zmienić pracę. Klientki będą musiały sobie z tym poradzić. A ty możesz zrobić krok na przód Bahri. Jeśli czujesz się lepiej, to w porządku. A co do słabych momentów, doskonale je rozumiem i wiem z doświadczenia, że dobrze jest wtedy mieć kogoś, kto chociaż wysłucha. To w takim razie widzimy się za parę chwil przed hotelem - powiedziała uprzejmie, nim wyszedł. Wtedy przemyła jeszcze raz twarz. Czuła się bardzo dziwnie. Jakby jałowo, ale odrobinę lżej po rozmowie z Terrym. Jednocześnie jednak to wyznanie, które jej powiedział na tyle mocno nią wstrząsnęło, że zdołała uspokoić wszelkie inne dramatyczne emocje w sobie. Umyła się i ubrała. Wysuszyła włosy, a potem nieco umalowała. Cały proces zajął jej około dwadzieścia minut. Zawsze kiedy patrzyła na swoje kosmetyki, przypominała jej się Sonia. Tym razem było tak samo. Jednak to co przykuło jej uwagę, to były tabletki antykoncepcyjne. Zauważyła, że zapomniała ich wziąć od dwóch dni i lekko zbladła. Pokręciła jednak głową i uznała, że nic się nie stanie, przecież to były tylko dwa dni i choć w żołądku jej się przewróciło, zwłaszcza po rozmowie z de Traffordem, to połknęła lek, wyrzucając te dwie zapomniane tabletki, by jej się nie pomyliło i opuściła łazienkę gotowa i odświeżona. Rozejrzała się, czy Terrence zdążył wstać.
- Chcesz kawę? - zapytał, kiedy tylko wyszła, nawet zanim zdążyła go zobaczyć. Ruszyła w stronę kuchni. De Trafford parzył właśnie brązowy napój w ekspresie. Aromatyczny zapach unosił się w powietrzu, wypełniając apartament. - Bahri uciekł, a jemu też dałbym kubek - mruknął. - Wciąż jest mi głupio. Okropnie - mruknął. - Te rozbite brwi, na litość boską… - westchnął. Odwrócił się w stronę śpiewaczki i zaczął iść. Był wysportowany, dystyngowany i elegancki. Jak zwykle, choć rano był dużo bardziej dziki, porywczy i wściekły. - Jednak skoro już zniknął, to możemy przedyskutować to, co miało tu miejsce. Chciałbym wszystko uporządkować i upewnić się, że mniej więcej rozumiem, o co chodzi - dodał. - Rozumiem, że są dwie główne sprawy. Jedna to kult z Champs de Mars, który zabijał ludzi i porwał twoich braci. Druga to Tuoni, Tuonetar i ludzie próbujący ich zabić? Robiłaś jakieś notatki? Na chwilę zostawmy na boku nasze sprawy osobiste i przejdźmy do tych… nie chcę powiedzieć, że ważniejszych, ale na pewno bardziej naglących i niebezpiecznych.
Alice przyjrzała mu się uważnie
- Nie robiłam notatek, ale mam wszystko w pamięci i tak, poproszę kawę - odpowiedział i podeszła do niego. Pogłaskała go po przedramieniu
- Nie przejmuj się już, każdego może czasem ponieść, nawet telekinetę… - powiedziała spokojnie. Następnie spojrzała w stronę okna i wyjścia na taras
- Zaczęło się od tego, że w restauracji The Deck jedliśmy posiłek, ja wraz z rodziną. Pojawiła się para ubrana całkowicie na czarno. Finowie jak wydedukowałam po języku, w którym się porozumiewali. Teraz jak o tym myślę, rozmawiali o wakacjach i o tym, co się jada w takich miejscach, jakby nigdy nie byli za granicą, więc to nic dziwnego… Dosłownie stali za mną w kolejce. No i jest kwestia moich braci, jeden z nich, Arthur, któremu mocno posypało się życie, wyszedł. Ja i Thomas poszliśmy do baru, uznając że może to zły pomysł, by został sam. No i w tym momencie snajper posłał kulkę w głowę Tuoniego. A ja nieświadoma sytuacji, uratowałam życie Tuonetar, bo dla niej miała być ta druga. Ona uciekła, ale zostawiła ciało Tuoniego i swoją torebkę… Więc zwinęłam tę torebkę. Chyba odruch detektywa… W tym samym czasie, jak się okazało, zaginął Arthur… Potem dowiedziałam się, że barman w the deck, okazał się być członkiem tej sekty i to takim, który potrafi hipnotyzować… Czekaj, właściwie to przejmować kontrolę nad osobami, z którymi rozmawia. Powiedziałam hipnotyzować, bo tak sprawę wyjaśniłam policji po tym jak byłam w szpitalu, ale to za moment. No więc, zniknął Arthur, wyprowadzony w całym zamieszaniu przez barmana. Wróciłam z rodziną do hotelu. Siedząc w lobby, po naszej rozmowie telefonicznej, nagle zobaczyłam Arthura… Więc pomyślałam, że wrócił, ale okazało się, że wcale nie… więc wraz z Thomasem, wieczorem poszliśmy do miasta. Po pierwsze, już wiedziałam do kogo należała torebka, bo sprawdziłam sobie dokumenty, więc udałam się oddać torebkę na miejsce, do hotelu w którym wczesniej zatrzymywali się Tuoni i Tuonetar. Nadziałam się na bardzo dziwną scenę, jak jakaś kobieta weszła do ich pokoju, a potem wybiegł z niego krzyczący w panice mężczyzna. Oczywiście jak weszłam do środka, za pomocą karty która była w torebce Tuonetar, znalazłam jakiś dziwny album ze zdjęciami, w którym była dedykacja od matki dla córki o imieniu Kaarina i były tam zdjęcia, na których jak sądzę, była Tuonetar, a przynajmniej jej ciało i pudełko z herbatą, ale o jakimś bardzo dziwnym zapachu, wiesz że dzięki Łowcy mam wyczulone zmysły na takie rzeczy. Zostawiłam jednak torebkę i opuściłam to miejsce pozostawiając też karteczkę z literą ‘A’. Zgaduję, że domyślili się od kogo to… - Alice zawiesiła się na moment.
- No i potem ruszyliśmy z Thomasem dalej, zastanawiając się gdzie mógł podziać się Arthur. Thomas zasugerował, że kiedyś jak byli mali, to z rodzicami byli już na Mauritiusie, no i odwiedzili właśnie Champs de Mars. No to powiedziałam, że możemy się tam przejść, bo jeśli Arthur ma depresję, to mógł chcieć odwiedzić miejsce, które dobrze mu się kojarzyło. Zastaliśmy jednak pusty teren. Na tablicy ogłoszeń wisiała kartka o tym, że ośrodek jest zamknięty, bowiem znaleziono tu ostatnio zwłoki pięciu osób, poćwiartowane i zostawione w koszach na śmieci… Tymczasem łańcuch na bramie był rozpięty. Uznaliśmy więc, że może Arthur jednak tam sobie wszedł i siedział gdzieś na trybunach. Wtedy ponownie rozmawialiśmy przez telefon. W międzyczasie wyjaśniłam mniej więcej Thomasowi jak naprawdę wygląda świat i pokazałam siebie jako Dubhe, by po prostu się nie bał mnie jakbym potrzebowała skorzystać z mocy… Więc był już świadomy co potrafię i jak wygląda tak naprawdę rzeczywistość… Kontynuując. Po naszej rozmowie, weszliśmy na trybuny, żeby się rozejrzeć. Stamtąd zobaczyliśmy, że na środku Champs, gdzie znajdują się parkingi, stały trzy samochody i dwie przyczepy campingowe. Z jednej z nich dochodził płacz. Więc… Oczywiście jak dobry człowiek, ruszyłam na dół, by sprawdzić czy ktoś nie potrzebuje pomocy… I wtedy się zaczęło - zawiesiła głos ponownie i skrzywiła się w bólu. Objęła się ramionami
- Najpierw okazało się, że ziemia wyłożona jest szkłem, ułożonym tak, by idące tam osoby pokaleczyły się, śmiertelnie jeśli źle postawią nogę. Potem, z jednej z przyczep wypadła naga, zapłakana i spanikowana kobieta. Wołała o pomoc. Jak się spodziewasz, nie miała pojęcia o szkle. Umarła na miejscu… Zadzwoniłam po policję, ale mnie olali… Bo byli pijani. Musiałam trzykrotnie informować, że to nie jest żart i wtedy wysłali ponoć jedną funkcjonariuszkę, która i tak przyjechała już po fakcie… W tym samym czasie… Na trybunach pojawiły się cieniste postacie. W czarnych szatach… Wyglądali jakby nie byli ludźmi. Jak śmierć. Jak szkielety. Ich twarze były czaszkami. Ich ręce kośćmi… Zbliżali się. Schodzili z trybun. Jeden z samochodów zapalił światła i ruszył w naszą stronę. Moją i Thomasa, by nas rozjechać. Mój brat w tym czasie wskoczył do campingowego wozu, bo ta kobieta, powiedziała, że tam jest jej siostra. Ale z tego co rozumiem, tamta kobieta była już zupełnie martwa. Tymczasem ja zdołałam uniknąć rozjechania i auto wjechało w przyczepę, zatrzaskując tam mojego brata. Próbowałam zaatakować kierowcę… Okazał się właśnie szkieletem. Złapałam jedno ze szkieł i chciałam go po prostu nim zadźgać, ale źle trafiłam i tylko skaleczyłam sobie dłoń - wskazała bandaż.
- Gość wycofał, a ja wpadłam do przyczepy, by sprawdzić, czy mój brat był cały… Zatrzasnęliśmy się w środku, ale tam nie było klamki, czy zamka… Spróbowaliśmy ruszyć przyczepę, bo znaleźliśmy kluczyk - zadrżała przy tej części opowieści
- Ale wtedy auto znowu uderzyło… Te postacie były już tak blisko. Wóz campingowy zdechł.. . A nasza blokada na drzwiach puściła. Weszli do środka. Wywlekli mnie i Thomasa na zewnątrz. Podali mi środek nasenny. Zdążyłam spróbować któregoś skonsumować i krzyknął. I wtedy pojawiła się iluzja Dahla. Wymordował ich rękami moimi i mojego brata. Jak mi się zdawało, wszystkich. Straciłam przytomność od leków, które mi podano. Obudziłam się w szpitalu. Wtedy od rodziny dowiedziałam się, że po pierwsze, na Champs poza mną, nie było nikogo… Tylko półkole z krwi, gdzie byli kultyści… a także, że Thomas również zniknął… Co oznacza, że jeden z kultystów, musiał jednak przetrwać, bo ponoć jeden z wozów campingowych zniknął. Posprzątał ciała kolegów, zabrał Thomasa, a mnie zostawił… Lub nie zdążył zabrać. Bo potem, jak próbowałam odpocząć, przyśnili mi się obaj bracia. Powiedzieli mi, że mało brakowało, bym do nich dołączyła i że już wiem gdzie są, tylko musze sobie to uświadomić… - jej mina wyrażała irytację i ból. - Wtedy byłam w pokoju szpitalnym. Miałam odpoczywać. Otworzyłam okno… I ktoś robił mi zdjęcia ze sporej odległości… A potem, przyszła siedmiolatka… Przekazała mi wiadomość, jak zgaduję od bóstw Tuoneli, że są zaskoczeni spotkaniem i żebym się nie mieszała w ich sprawy, bo dadzą sobie radę sami ze swymi problemami. Takie trochę pozdrowienia w stylu Ojca chrzestnego, tylko bez gróźb i głowy konia w nogach łóżka. Dziewczynka była sympatyczna, więc dałam jej balonik. Nie mineło dziesięć minut i przyszła znowu. W tym czasie odkryłam, że mojego paparazziego już nie było, ale to nie jest ważne. Ważne jest to, że dziewczynka miała dla mnie kolejną wiadomość, a konkretnie, naładowany sześcioma kulami rewolwer i kazała mi, cytuję ‘Zgiń suko’.

Terry wybuchł śmiechem. Następnie opanował się i pokręcił głową.
- Przepraszam, to nie jest śmieszne. Kontynuuj.

- Z tego szybko wywnioskowalam, po jej oczach, że była opętana, lub coś w tym stylu i że sprawcą musiał być ten kultysta, który chciał się mścić za kumpli. Udało mi się schować w łazience, ale kulkę zarobił mój tata… Przyszła ochrona, przyjechała policja… Obejrzeli monitoring, pokazali mi zdjęcia. Wszystko się potwierdziło. Wmówiłam im, że dziecko musiało być zahipnotyzowane, no i że mam amnezję i nie pamiętam, co wydarzyło się na Champs… Tymczasem na zdjęciu z monitoringu rozpoznałam właśnie barmana z The Deck i stąd dowiedziałam się gdzie zaginął Arthur. Co gorsza, w pozostałej na Champs przyczepie, były zdjęcia porwanych ludzi, w tym i Arthura… Thomas do niego dołączył, muszą być przetrzymywani w jakimś tego typu miejscu i co najgorsze… Będą tam przez jakiś czas. Bo motyw z przyczepą był taki, że uwięzieni w niej ludzie, dostali trochę jedzenia, wiadra do których mogli się załatwiać, trochę wody i mieli się tam… Wykończyć. Rozumiem, że jest to jakiś popieprzony rytuał, ku czci gówno wie czego… więc tak.

Ombrose 28-03-2019 23:12

Kiedy tylko to powiedziała, w oczach Terry’ego pojawił się dziwny błysk. Już miał coś powiedzieć, ale Alice kontynuowała.

- Mamy sektę. Mamy Tuonelę… Mamy kultystę, co próbuje mnie zamordować, opętując ludzi, mojego paparazziego, który jest chuj wie kim i jeszcze policję, która na pewno chce mnie mieć na oku. Wakacje… Terrence… Wakacje z rodziną… A żona mojego ojca, mnie nienawidzi i zdecydowanie jest dla mnie jak macocha w Kopciuszku. Okazuje mi taki brak szacunku, że szlag mnie trafia, a w szpitalu próbowała się na mnie rzucić i wydrapać mi oczy. Więc możesz dodać ją do listy chętnych osób, które chcą mi tu coś zrobić - Harper uśmiechnęła się kwaśno.
Terry znów zaśmiał się. Oczywiście, motyw złej macochy z bajki, która zmaterializowała się w prawdziwym świecie był śmieszny tak długo, jak nie trzeba było się z nim zmagać.
- Mówisz, że to popieprzony rytuał ku czci nie wiadomo czego… a może oni czczą właśnie bogów śmierci? Tuoniego i Tuonetar? - zapytał. - To by po części pasowało, jak myślę. A może na siłę szukam połączenia ze sprawą Tuoneli?
Alice milczała chwilę...
- Serio? Serio?! - buchnęła lekko zirytowana.
- Jeśli tak. Jeśli to serio ku ich czci, to delikatnie rzecz ujmując… Będę miała do pogadania z Tuonetar o jej kultystach, bo są niewychowani. Kościół Konsumentów też bywa niecywilizowany, ale rytuały w których zabija się ludzi? Do cholery… To by oznaczało, że jednak musimy znaleźć Tuonetar i wmieszać się w jej sprawy - westchnęła ciężko.
- No i mam nadzieję, że moi bracia dadzą sobie radę, że wytrzymają ten czas, przez który są zamknięci. Że Thomasowi nic się nie stanie z ręki kultystów, tylko dlatego, że był ze mną. Ja się trochę obawiam, że ten gość mógł pomyśleć, że to ja wywołałam tę iluzję, nie Joakim - westchnęła
- Nawet jeśli, co to zmienia? Ważne, żeby przeżył i był zdrowy. To, co o tobie sądzi… chyba zgodzisz się, że to ma drugorzędne znaczenie - mruknął.
- Nie chcę, by więcej Douglasów zginęło, po części z mojego powodu… Ta rodzina i tak już dostała cios, kiedy zginął jeden z synów podczas akcji w Portland, a potem jak zaginęła Natalie, którą zabił Tuoni, a której Jenny wysadziła głowę - powiedziała poważnym tonem.
- Słodko - Terry mruknął. - Co do Tuoniego i Tuonetar, to nie wiemy, czy to ich kult. A nawet jeśli są czczeni, to niekoniecznie muszą być tego świadomi. Z tego, co powiedziałaś, wynika, że chyba przybyli tu w celach turystycznych… - mruknął. - Wydaje mi się, że Tuoni powtarzał, że jest bogiem śmierci, a nie zabijania i nie lubuje się w takiej głupiej, czystej przemocy, jak masowe mordy niewinnych ludzi, które do niczego nie prowadzą… - mruknął. - Być może czystym przypadkiem nabyli prawdziwych mocy - rzekł. - Mam na myśli tych kultystów. Może to sama obecność Tuoniego i Tuonetar nadała im działaniom… nazwijmy to charakteru. Pamiętasz, jak wkręciłaś Joakimowi korkociąg w szyję? Może dzieje się coś podobnego, choć trochę innego… - Terry zawiesił głos. - W mojej głowie to ma sens, ale jak to mówię, to chyba nie brzmi przekonująco… - mruknął.
Na wspomnienie korkociągu Harper skrzywiła się
- Tak czy inaczej, musimy znaleźć naszych helsińskich znajomych, a przy okazji moich braci. Myślę, że przyda nam się mapa miasta i jego okolic Terrence. I pinezki. I myślę, że powinnam zadzwonić do kolejnego z braci, by dowiedzieć się, czy u nich wszystko ok. I myślę, że to zrobię od razu jak ustalimy plan działania - stwierdziła i rozejrzała się za torebką, którą zostawiła na stole, a w której cały czas pozostawał jej telefon, nie ruszany od wczoraj.
Znalazła go i wnet wyjęła. Spostrzegła dwa nieodebrane połączenia od Roberta Douglasa i mnóstwo SMSów od Petera, czy żyje i jak się ma. Evelyn również do niej napisała z podobnym pytaniem.
- Mam nadzieję, że podałaś swojej rodzinie rysopis tego barmana? Żeby unikali go jak ognia? - zapytał Terry. - Poza tym po co potrzebna jest ci mapa i pinezki?
- Tak, poinformowałam o tym Petera i żeby poinformował pozostałych, więc sądzę, że już wiedzą wszyscy.
Zaczęła pisać sms’y do rodziny, że wszystko w porządku i że przyjechał jej partner. Zerknęła przy tym na Terrence’a i znów wróciła do telefonu.
- Daj mi chwileczkę - poprosiła Terry’ego. Zadzwoniła do taty i czekała aż odbierze.
- Alice? - po dziesięciu sekundach rozległ się głos Roberta. - To ty? Odezwij się… - rzekł.
Śpiewaczka słyszała ogromne zmęczenie w jego głosie. Jak gdyby przebiegł właśnie dziesięć razy maraton, a potem wystartował w olimpiadzie. Wyglądało na to, że operacja nie była dla niego zbyt lekka. Poza tym najprawdopodobniej obawiał się, że Alice również została porwana. W jego oczach nad rodziną musiało wisieć fatum…
- Tak tato. To ja, wszystko w porządku. Przepraszam, że nie dałam znaku życia wcześniej. Wspominałam, że przyleci mój chłopak, no i trochę mnie wieczorem to wszystko co się działo za dnia przygniotło… Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Nikomu więcej nie stała się krzywda? Jeśli chcesz, mogłabym cię odwiedzić troszkę później. Nadal jesteś w szpitalu? - Alice zmartwiła się tonem ojca. Objęła oburącz słuchawkę, jakby chciała go w ten sposób wesprzeć. Odwróciła się tyłem do Terry’ego, żeby nie oglądał malującego się na jej twarzy bólu.
- Tak, jestem w szpitalu. Wszystko w porządku, już gorsze rzeczy miałem za sobą - westchnął. - Ale przestraszyłem się, że nie odbierasz telefonów moich i nie odpisujesz na SMSy nikogo z rodziny… Znaczy, w normalnych okolicznościach nie byłoby problemu, ale przecież jeszcze wczoraj próbowano odstrzelić ci głowę! - Robert chciał podnieść głos, ale zamiast tego rozkaszlał się. - Trochę mi smutno, że nie pomyślałaś o nas. Ale dobrze, że w ogóle dzwonisz - dodał. - Jesteś w bezpiecznym miejscu?
- Jeszcze raz przepraszam. Obawiałam się, że jak będę się koło was kręcić, to znowu coś może się złego stać. Jestem w bezpiecznym miejscu. Policja wie gdzie. Rozmawiałam z komisarzami. Mam nadzieję, że Peter przekazał co odkryliśmy, apropo barmana The Deck? - zapytała przy okazji. Oparła dłoń o szybę i zaczęła mazać po niej palcem, jakby rysowała jakiś niewidzialny rysunek. Zrobiła na nim chmurkę, a po chwili motylka…
- Tak, ale brzmi to dość… dziwnie, musisz przyznać…? Znaczy już prędzej uwierzę w genialnego hipnotyzera, niż urodzoną morderczynię z przedszkola. Ale to nie ma znaczenia. Ważne, że zarówno Mia, jak i Finn i Evelyn wiedzą, że mają uciekać i krzyczeć, jak tylko ten mężczyzna pojawi się w zasięgu wzroku. Szczerze mówiąc trochę boję się o własne bezpieczeństwo… W końcu jeżeli ty zostałaś w tym szpitalu zaatakowana, to ja też mogę, prawda? Ale Peter jest przy mnie. Z drugiej strony wolałbym, aby to was bronił… - westchnął. - Musimy uciekać z tej przeklętej wyspy tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Też tak myślę tato, ale najpierw musimy… Znaczy się… Najpierw policja musi znaleźć Arthura i Thomasa… Muszą do nas wrócić - powiedziała poważnym tonem. Harper zacisnęła dłoń w pięść i zamazała nią niewidzialny rysunek, który chwilę temu robiła. Stuknęła ręką w szybę
- Wpadniemy do ciebie potem, jeśli dalej pozostaniesz w szpitalu. Daj mi znać, jeśli coś się zmieni i będziesz wolał się przenieść do hotelu - zaproponowała i jednocześnie obiecała. Zerknęła w końcu ponownie na de Trafforda. Miała nadzieję, że nie oponował w tej kwestii.
- Na razie nie mogę, nawet jakbym chciał. Mam leki przeciwbólowe w kroplówce i nie chcę próbować żyć bez nich - mruknął. - Ale ty, Finn, Mia i Evelyn macie już zarezerwowane loty powrotne. Jutro o ósmej dwadzieścia musisz być na lotnisku, Alice. To najszybszy samolot, jaki byłem w stanie zorganizować. Ja zostanę tu z Peterem i będziemy nadzorować poszukiwania twoich braci. Nie potrzeba nikogo więcej - rzekł. - Nie możemy działać, bojąc się o was - wytłumaczył tę decyzję. - Czy wiesz, jak ja się czuję? Przecież to ja wymyśliłem te wakacje… To wszystko moja wina…
Alice skrzywiła się lekko
- To nie jest twoja wina tato… Przecież nie mogłeś wiedzieć, że coś takiego się wydarzy. Nie wiń się za coś, na co nie miałeś wpływu - powiedziała zmartwionym tonem. Podeszła do swojej torebki i wsadziła do niej portfel, po czym założyła ją na ramię. W końcu mieli za chwilę wychodzić… Po czym przypomniała sobie o kawie… Odłożyła torbę i westchnęła zestresowana… Samolot? Przecież nie mogła teraz stąd odlecieć. Nie wierzyła w to, że policja znajdzie jej braci szybciej niż ona i Terry.
- Nie zostawię tu Terrence’a - powiedziała jeszcze po chwili, poważnym tonem. Douglas nie wyliczył go na liście zarezerwowanych miejsc, tak więc postanowiła użyć tego jako argumentu tarczy.
- To dorosły mężczyzna, z tego co wiem. Myślę, że to on powinien zadecydować - odpowiedział Robert. - Jeżeli chce, to może zostać ze mną i Peterem, ale jeżeli będzie wolne miejsce w jutrzejszym locie, to najlepiej niech zmyka razem z tobą. Teraz Port Louis to nie miasto dla zwykłych, dobrych ludzi - rzekł. W oczach Alice zapalił się ogień. Znowu odwróciła się, żeby Terry tego nie zauważył. - Już jestem trochę zmęczony. Zadzwonisz potem?
- Zadzwonię, a potem przyjedziemy. Na razie tato - obiecała spokojnym tonem, ale był tylko maską, bo pod spodem gotowała się, zaciskając mocniej dłoń na komórce. Rozłączyła się i syknęła niezadowolona.
- Co się stało? - zapytał de Trafford. - Był kolejny atak?
Popijał kawę, jak gdyby nigdy nic. I zresztą, co innego miał robić. Sam trzymał komórkę w swojej dłoni, spoglądając co chwilę na ekran. Może przeglądał wiadomości, sprawdzał maile, albo czekał na SMSa od Bahriego, że mają wyjść na zewnątrz hotelu i wsiąść do jego samochodu, aby wreszcie wybrać się do ogrodu, w którym zginęła jego siostra.
- Nie. Ojciec zarezerwował dla mnie bilet na samolot o ósmej dwadzieścia jutro. Sam zamierza zostać tu z Peterem i czekać na wyniki poszukiwań. Bo Port Louis to nie miejsce dla normalnych, dobrych ludzi… Hah - mruknęła niezadowolona. Podeszła i wzięła swoją kawę
- Dziękuję - odezwała się w kwestii tego, że ją dla niej zrobił i napiła się.
- Nie sądzę, by policja była szybsza od nas, ale nie wiem jak mam zaargumentować fakt, że zamierzam tu zostać - wyjaśniła w czym tkwił problem.
- Próbowałam tobą, ale wyszło na to, że sam masz podejmować decyzje i że możesz albo zostać i im pomóc, albo spróbować zarezerwować bilet na jutro i dla siebie. To tyle, z nowin rodzinnych. Jak słyszałeś, obiecałam że go odwiedzimy, mam nadzieję, że nie masz nic na przeciw, że w sumie podjęłam tę decyzję bez konsultacji z tobą? - dodała na koniec trochę niepewnie.
- Nie mam nic przeciwko, oczywiście - Terry wydał się wręcz zaskoczony. - W normalnych okolicznościach denerwowałbym się pewnie przed pierwszym spotkaniem z twoim ojcem, jednak… to raczej drobna sprawa w obliczu tego wszystkiego - mruknął. - Pij kawę, bo już jest pewnie zimna. Nie odpowiedziałaś mi na pytanie, do czego ci potrzebna mapa i pinezki.
Alice kiwnęła głową i piła kawę, w międzyczasie rozmowy
- Oczywiście do wytropienia wariacji fluxu. Zobaczysz… Generalnie moja moc Dubhe pozwala mi wyznaczyć na mapie miejsca, gdzie znajdują się najsilniejsze pola energii, no i może w związku z tym, że ten kult posługuje się jakąś dziwną formą zdolności, to dzięki temu zdołam ich wytropić? Albo Tuonetar… Korzystałam już z tego kilka razy, chociażby gdy pierwszy raz Joakim oglądał moją moc na wyspie zoo, a potem w Aalborgu, jak szukałam wersetu - wyjaśniła. Szybko opróżniała kubek swojej kawy i po chwili odstawiła go na blat.
- Ale myślałem, że już to zrobiłaś? - Terry zmarszczył brwi. - Mówiłaś o tym, że użyłaś mocy Dubhe przy Thomasie, a twoi obydwa bracia potem we śnie powiedzieli ci, że wiesz, gdzie masz szukać… Możliwe, że nie zrozumiałem tego dobrze… - de Trafford zawiesił głos. - Ale myślałem, że już wytropiłaś… tropy. Czy jak ty to nazywasz w swoim slangu.
Alice uśmiechnęła się, gdy Terrence wypowiedział się o sposobie określania przez nią różnych rzeczy jako ‘jej slang’. Wydało jej się to na swój sposób zabawne i słodkie…
- No właśnie nie, przedwczoraj było już za późno na kupowanie mapy i pinezek, a wczoraj byłam w szpitalu, a następnie tu w hotelu i wedle twojej prośby, siedziałam grzecznie na pupie i czekałam, aż przylecisz. Thomasowi pokazałam po prostu jak wyglądam w Imago. dlatego właśnie ich słowa w moim śnie są dla mnie zupełnie niejasne. Gdybym wiedziała gdzie ich szukać, najprawdopodobniej już byśmy tam jechali Terrence - wyjaśniła.
- A nie mogłaś przypadkiem aktywować swojej mocy? Nie wiem, powiedzmy, że za twoimi plecami było grafitti Port Louis. Możliwe, że wbiłaś w nie… nie wiem… - Terry wysilał wyobraźnię. - Cząstki kurzu, czy cokolwiek. W ogóle nie wiedząc o tym? - dopytywał. - Po prostu próbuję zrozumieć tę wskazówkę z twojego snu. Jeżeli powiedzieli ci, że możesz ich znaleźć, to pewnie możesz… - de Trafford mruknął pod nosem.
Harper myślała przez chwilę
- We śnie kręcili się w korytarzach lobby hotelu, w którym zostawała moja rodzina, jakby zapętleni w czasie. Tak samo jak widziałam Arthura, wtedy w hotelu, co potem okazało się, że tylko mi się wydawało… Ale… Jesli gdy użyłam mocy… To odpowiedź była albo w tej bocznej alejce, gdzie zatrzymałam się z Thomasem, by mu pokazać Imago, albo na Champs, bo to były jedyne miejsca gdzie to robiłam - wyjaśniła.
- Pamiętam drogę jak szliśmy, więc mogłabym ci ją wskazać. Znaczy tę alejkę - dodała.
- Myślę, że możeby sprawdzić ten trop - mruknął Terry. - O ile to trop. Ale chcesz udać się tam przed wizytą w ogrodach, czy po? Bahri właśnie napisał, że już czeka na nas - spojrzał jeszcze raz na wyświetlacz telefonu, jakby chcąc upewnić się, że to, co przeczytał przed chwilą nie było złudzeniem optycznym. - Jeszcze jedna kwestia mnie ciekawi… skąd wiesz, że to byli Tuoni i Tuonetar? Ci ludzie zaatakowani przez snajpera w restauracji, w której jadłaś obiad z rodziną.
- Z powodu nazwisk w dowodach Terrence. I tego, że dziewczynka przesłała mi od nich pozdrowienia… Tuonetar, to… Donna Nettar… A Tuoni, to Tuomi… Nettar… No proszę cię… Finowie… Calusieńcy ubrani na czarno i bladzi jak sama śmierć… Na Mauritiusie - uniosła kącik ust. Ciągle ją to bawiło.
- No właśnie… Nie pasuje ci to trochę aż za bardzo? - zapytał Terry, mrużąc oczy. - Czy Tuonetar, którą znałaś w Helsinkach była idiotką? I nazwałaby się w swoim fałszywym dowodzie akurat tak? Zwłaszcza gdy jacyś ludzie czyhają na jej życie? - de Trafford zastanowił się. - No i ta kobieta niby ma jakąś matkę i w ogóle...
- Myślisz, że to jacyś podstawieni aktorzy, co mieli ich udawać? To by mogło mieć sens...
- To tylko teoria… - Terry przypomniał.
- Ale była jeszcze ta inna kobieta… O której kompletnie nic nie wiem, a która miała jakiś związek ze sprawą. W sumie nie zdziwiłabym się, gdyby… Po tym jak stawiasz sprawę… Ona mogła być Tuonetar… Chociaż nie wiem. Spekuluję tylko, jednak na pewno ma to jakiś związek z nimi...A co do tropu, możemy zajechać tam przed dostaniem się do ogrodów. Jeśli tam rzeczywiście jest jakiś trop, to potem mógłby zostać przez kogoś zniszczony. O ile to już nie nastąpiło. Swoją droga, co myślisz o tym, żeby wciągnąć Bahriego do całej sprawy? Nie ma się gdzie podziać i zdaje się zagubiony we wszechświecie… - Harper pokrętnie proponowała, że może jakby go wciągnąć do KK, to znalazłby sobie nowe zajęcia w życiu. I tak mieli luki w członkach.
- Też o tym myślałem - przyznał. - Dlatego chciałem wypróbować go w łóżku. Wtedy wiedziałbym, czy chcę go znać na stałe - rzekł. Uśmiechnął się, bezczelnie patrząc prosto w oczy Alice. Chyba żartował. - Możemy spróbować… ale nie wiem, czy od razu… Boję się, że zacznie panikować. Może trzymajmy go przy sobie, jeżeli będzie chciał z nami przebywać. Jeżeli zdarzy się coś niebezpiecznego, to sprawdzimy, jak na to zareaguje. Jeżeli wybuchnie płaczem i zacznie tarzać się po podłodze, to nie potrzebujemy go w Kościele. Jednak jeśli będzie kimś, na kim można polegać… to masz rację. Mógłby się nam przydać. Zwłaszcza że ostatnio nie rekrutowaliśmy prawie nikogo.

Vesca 28-03-2019 23:13

Kiwnęła głową.
- Dobrze, czyli sprawa ustalona. Wspomniałam mu o tym, że zaginęli moi bracia, więc nasz mały zjazd do alejki możemy wyjaśnić tym - dodała. Podeszła ponownie do biurka i wzięła z niego torbę.
- No to chodźmy. Biorę swoją kartę od pokoju, jakby coś się stało i jakimś cudem nas rozdzieliło, ty weź też swoją i tu mamy punkt zbiórki. Choć wątpię, by coś takiego miało miejsce. Nie planuje skoków z wież, byś tym razem nie mógł mnie złapać telekinezą i przyciągnąć do siebie - tym razem ona trochę zażartowała. Kierując się w stronę drzwi rzuciła mu lekki uśmieszek przez ramię, w ramach odpowiedzi na jego zaczepkę o Bahriego w sypialni.
Szli przez korytarz Le Suffren w stronę recepcji i wyjścia.
- Nie chcesz, żebym cię ratował, korzystając z moich zdolności? Nie sądzisz, że to z mojej strony cholernie seksowne? - mruknął flirtującym tonem. - Wiesz, rycerz w drogim garniturze… którego może teraz nie mam na sobie, ale wiesz o co chodzi - uśmiechnął się lekko. - W końcu muszę też robić jakieś dobre uczynki. Nie tylko walić po głowie biednych młodych mężczyzn. I to niczym przyjemnym czy interesującym - dodał.
- Dlatego też mówię. Z wieży nie mogłeś mnie złapać, ale tutaj jesteśmy na gruncie i możesz mnie ratować telekinezą ile wlezie - rzuciła, objaśniając to co powiedziała. Uśmiechnęła się do niego lekko. Flirtował, to było miłe
- Rycerz na białym koniu… Tak zdarzyło mi się cię nazwać… Odwołuję, choć masz w sobie coś z księcia, to posądziłabym cię raczej o bycie mroczną tajemniczą i romantyczną postacią - zaczepiła go, szturchając lekko łokciem w bok.
Terry zaśmiał się.
- Moją mroczną tajemnicą byłby… rodzaj tego białego konia, na którym bywam, lub chcę bywać, jeśli wiesz, co mam na myśli. Ale żyjemy w nieco bardziej nowoczesnych czasach i standardy robią się bardziej liberalne, tak więc… jestem tylko romantycznym bohaterem. No, i może jeszcze trochę eleganckim - dodał.
- Dzień dobry - przywitała się z Alice jedna z recepcjonistek, której śpiewaczka nie widziała wczoraj. Miała na buzi nieco czerwonego dżemu, może truskawkowego lub malinowego. Rzecz jasna nie dodawał jej profesjonalnego wyglądu. Najciekawszym smaczkiem było to, że miała przecież obok siebie koleżankę, która nie mogła tego nie zauważyć. A jednak nie zwróciła jej na to uwagi.
Alice uniosła brew i zerknęła na obie recepcjonistki. Za chwilę obdarowała tę, która ją powitała uprzejmym uśmiechem
- Terrence poczekaj na mnie przy wyjściu chwileczkę - poprosiła go i ruszyła w stronę recepcji
- Dzień dobry paniom, przepraszam… - pomachała delikatnie na kobietę, by się przechyliła w jej stronę, by móc powiedzieć jej cichutko i dyskretnie o tej odrobinie dżemu.
Ta cała zaróżowiła się, co było widoczne nawet pod makijażem. Spojrzała na Harper z prostym, pełnym wdzięczności i szczerym uśmiechem. Niby nic wielkiego, ale poprawiło to humor Alice.
- Dziękuję - rzekła. - Właśnie jadłam drugie śniadanie… i to nie powinno się zdarzyć, przepraszam panią bardzo.
Recepcjonistka obok drgnęła. Miała z dziesięć lat więcej i surowy wyraz twarzy kogoś, kto pracował tu w swoim mniemaniu o dziesięć lat za dużo. Bez perspektyw awansu i może nawet podwyżek.
- W Le Suffren obsługa powinna - wypowiedziała to słowo z przyciskiem - dbać o schludny wygląd - rzekła, dotykając swojego wykrochmalowanego kołnierzyka. - Proszę wybaczyć mojej koleżance. Jest młoda i powinna jeszcze wiele nauczyć się, aby uzyskać poziom usług typowy dla Le Suffren.
Dziewczyna całkiem zaczerwieniła się. W jej oczach pojawił się wstyd, poczucie upokorzenia, ale także iskierka złości.
Terry poruszył się przy drzwiach prowadzących na zewnątrz.
- Alice…? - zapytał powoli.
Harper wyprostowała się i przeniosła spojrzenie na drugą recepcjonistkę
- Uważam, że obsługa Le Suffren jest nienaganna. Każdemu może się czasem zdarzyć pobrudzić dżemem przy śniadaniu. Jednak wydaje mi się, że pani, jako bardziej doświadczona koleżanka, powinna była wcześniej dopomóc młodszej koleżance.
Starsza recepcjonistka szeroko rozwarła oczy i przyłożyła dłoń do piersi tak, jak gdyby Alice właśnie uderzyła ją w to miejsce bokserską rękawicą. Otworzyła usta w szoku, że śpiewaczka miała czelność zwrócić jej uwagę. Słuchała jej dalszych słów w ciszy.
- Oczywiście o ile się nie mylę i o ile nie na tym polega współpraca tak, by firma jaką jest wasz hotel współgrała jak w szwajcarskim zegarze. Mogłabym wywnioskować, że chciała pani zdeprecjonować swoją młodszą koleżankę w oczach klienta, a jednocześnie, tym samym zaszkodzić całej firmie, ponieważ mogłaby stracić przeszkolonego, dobrego recepcjonistę. Nie mylę się? Wydaje mi się, że mimo wszystko każdy dziś się z tej sytuacji czegoś nauczył. Życzę obu paniom miłego dnia - uśmiechnęła się pogodnie do młodszej recepcjonistki i dostojnie skinęła tej starszej, po czym odwróciła się i ruszyła do de Trafforda. Chyba przebywanie z nim w jego rezydencji mimo wszystko miało wpływ na jej postawę i zachowanie, bo teraz to ona wyglądała jakby co najmniej wykupiła połowę akcji tego hotelu, idąc do Terrence’a przy wejściu pewnym siebie krokiem.
- Kim ona jest… - usłyszała za sobą głos starszej recepcjonistki.
Terry wyszedł na zewnątrz, biorąc jej dłoń w swoją. Zupełnie jak gdyby byli nastoletnią parą spacerującą po mieście.
- Czasami też zastanawiam się, kim jesteś - rzekł z uśmiechem. Śpiewaczce przypomniało się, jak powiedział to Bahriemu tylko z dodatkiem “dla mnie”. Wtedy uderzyło to w nią jak grom, jednak obecnie Terry użył kompletnie innego tonu. Jak gdyby Alice była pełna niespodzianek, których chciał być świadkiem.
Alice spojrzała na Terrence’a i uścisnęła jego dłoń
- Teraz jestem klientką hotelu, której nie podobało się jak starsza recepcjonistka traktuje młodsza. Czasem jestem Dubhe. Czasem jestem Alice Harper, byłą detektyw IBPI. Czasem jestem Alice siostrą i córką… A czasem jestem Alice, twoją dziewczyną… Są też inne Alice, ale o nich nie lubię rozmawiać - powiedziała ale uśmiechnęła się lekko, by nie potraktował tego jako tłumaczenia na jego pytanie retoryczne, a po prostu jako pociągnięcie tematu i droczenie się z nim dalej. Rozejrzała się po parkingu przed Le Suffren. Szukała spojrzeniem Bahriego. Ujrzała go w uroczym, małym, brązowym fiacie. Odpoczywał na siedzeniu kierowcy jakieś sto metrów od miejsca, w którym znajdowała się Alice z Terrym.
- Możesz powtórzyć to, co powiedziałaś po siostrze i córce, a przed tym, jak wspomniałaś o zakazanych Alice? - zapytał de Trafford, szczerząc się głupio. Mocniej chwycił jej dłoń. Jego była bardzo ciepła i duża w porównaniu do jej własnej.
- Hmmm… Że jestem Alice twoją kobietą? W sumie to może faktycznie dziewczyną… Choć wolę kobieta. Brzmi bardziej seksownie - Alice zerknęła na niego z ukosa była ciekawa jego miny. Zmieniła się, czy nadal się szczerzył. Lubiła ciepło jego dłoni.
- No ale chociaż to nie ty prowadzisz… Ani ja… - rzuciła rozbawionym tonem patrząc na fiata w którym czekał Bahri.
Terry spojrzał w kierunku, w którym spoglądała śpiewaczka. Dopiero wtedy zobaczył pojazd Egipcjanina. Błyskawicznie wybuchł śmiechem, który trwał dobre pięć sekund, po czym przeszedł w milczenie i winny wyraz twarzy.
- Jeździ tym, na co go stać. Nie ma w tym nic zabawnego - mruknął. - To nie tak, że ja do mojego majątku doszedłem od zera - wyjaśnił. - Nie mów mu nic na temat tego samochodu, żeby nie było mu przykro. Ale po scenie w recepcji jestem przekonany, że to siebie powinien raczej napominać, ty jesteś chodzącym przykładem - mruknął, po czym wrócił do poprzedniego tematu. - Dla mnie to coś nowego - rzekł. - Nigdy nie myślałem o tobie jak o kimś “moim”. Ty się skupiłaś na tym, czy “dziewczyną”, czy “kobietą”, ja na zupełnie innej sprawie.
- Nie myślałeś tak? A jak myślałeś Terrence? Że jestem pożyczona? - gdy to powiedziała, Terry zerknął na nią i jego wyraz twarzy upewnił ją, że trafiła w sedno. - Ja od początku, gdy znalazłam się w Trafford Park zaczęłam tak o sobie myśleć. Jak o twojej… - powiedziała wyznając mu swoje myśli, ale zamilkła, gdy zbliżyli się do samochodu. Dlatego właśnie tak bardzo ją zabolało to co powiedział do Bahriego wtedy na dole.
- Gotów Bahri? - odezwała się, gdy byli dość blisko, by masażysta ich zauważył i usłyszał.
- Nie - odpowiedział Egipcjanin. - Myślałem, że prędzej przyjdziecie, dlatego tu na was czekałem, zamiast jechać na stację. Będziemy musieli teraz zatankować, ale po tym już będziemy gotowi - dodał. - Wsiadajcie - rzekł. - Przepraszam za brud, nie zdążyłem posprzątać.
Samochód, jak Alice oceniła, był utrzymany w wyjątkowej czystości. Terry bez słowa wsiadł na tylne siedzenie i spojrzał przez okno w przestrzeń. Chyba wyznanie Alice wprawiło go w melancholijny nastrój. Nagle drgnął.
- Ja zapłacę za benzynę - rzekł.
Alice wsiadła zaraz obok niego. Wzięła sobie jego dłoń w swoje i objęła palcami. Zauważyła, że nastrój mu nieco zjechał. Nie miała takiego zamiaru. Chciała, by po prostu wiedział jak o sobie myślała przy nim. Jej też było przykro, że sądził inaczej, ale postanowiła wesprzeć teraz jego.
- No to na stację… - rzuciła starając się brzmieć zachęcająco.
- Jedziemy - mruknął wesoło Bahri, jakby wybierali się na wycieczkę krajoznawczą, a nie prosto na miejsce śmierci jego siostry. Chyba na razie nie chciał dopuszczać do siebie tej myśli. Zwłaszcza, że to on miał kierować pojazdem. - A jak już mówimy o stacjach… chcecie, żebym włączył radio? - zapytał. - Bardzo lubię rockową muzykę i mamy kilka fajnych rozgłośni. W Port Louis. Uwierzylibyście? - uśmiechnął się trochę nerwowo, ale chyba nie z powodu obecności dodatkowych pasażerów na tylnym siedzeniu. Może powoli docierał do niego cel ich podróży.
- Hmm… - mruknął cicho Terry, mocno trzymając jej rękę. Spojrzał na nią nieco nieśmiało, ale z uśmiechem. Chyba źle zinterpretowała jego nastrój. Nie był tak smutny, co bardziej zadumany. Trochę tak, jak gdyby naprawdę byli nastolatkami, a Alice tą ładną, popularną dziewczyną, która zaproponowała mu właśnie chodzenie. Czy nawet więcej, stwierdziła je jak fakt. Wyglądało na to, że de Trafford mógł kochać się z nią codziennie, mogli razem jeść posiłki, mieszkać i prowadzić długie rozmowy na różne tematy, ale nie przyszło mu ani raz do głowy, że śpiewaczka była jego dziewczyną lub kobietą. Kochanką? To tak. Tyle że akurat z tym słowem wiązało się bardziej cielesne znaczenie, niż emocjonalne.
Harper przyglądała mu się chwilę, po czym spojrzała w stronę Bahriego
- Możesz coś puścić. Rock jest w porządku, byle nie za głośno, po wczorajszym alkoholu i dzisiejszym szumie, mam nastrój na muzykę, ale nie nazbyt inwazyjną, no i musimy się jakoś komunikować - zaproponowała. Obawiała się też, że gdzieś na którejś radiostacji mogłaby usłyszeć Maxinne. Co prawda miała okazję zamienić z nią parę rozmów od czasu sytuacji w Portland, ale czuła się za każdym razem bardzo chora po tych rozmowach. Pamiętała jej krzyki i pamiętała swoje pierwsze morderstwo.
Zgodnie ze wskazówkami Alice w głośnikach zabrzmiało ściszone Livin’ On A Prayer. Bahri zaczął błyskawicznie nucić do taktu, choć wnet okazało się, że nie potrafi wyciągnąć tej wysokiej części w refrenie.
- Ładny dzisiaj dzień - mruknął Terry, spoglądając na niebieskie niebo. - Ale to chyba tutaj norma. Zastanawiałem się właśnie dlaczego nigdy nie byłem na wakacjach w Mauritiusie. A potem zacząłem zadawać nieco bardziej podstawowe pytanie, czemu w ogóle nie bywam na wakacjach.
- No cóż… - mruknął Bahri. - Większość ludzi oszczędza, lub nie może z powodu pracy. Albo tyle podróżują właśnie w związku z zawodem, że jak mają trochę wolnego czasu, to chcą go wreszcie spędzić w domu.
- Mnie tyczy się bardziej to drugie - de Trafford mruknął. - Myślę jednak, że to chyba po prostu moje wychowanie. Nigdy nie jeździłem na wakacje z rodzicami. Z kilku różnych powodów.
Harper zerknęła na niego
- No to wygląda na to, że trochę wymusiłam na tobie wyjazd na wakacje ze sobą… Mówię ci, to wszystko był ukartowany plan - spróbowała go rozbawić, ale tylko siebie przygasiła. Porwanie jej braci nie było tematem do żartów i spojrzała gdzieś za okno, rozglądając się
- Może na stacji dostaniemy mapę… - uświadomiła sobie, że pewnie nie tylko mapę, ale jak będa mieć fart to może i pinezki, choć w to trochę wątpiła
- Jak będziemy jechać ze stacji Bahri, to zatrzymamy się w jeszcze jednym miejscu na dosłownie kilka minut. To żaden sklep, czy coś takiego. Wspominałam ci wcześniej, że zaginęli mi bracia, chcę sprawdzić coś związanego z tą kwestią w miejscu gdzie byłam z jednym z nich, dobrze? - postanowiła uświadomić Bahriego, że ich podróż odrobinę się powiększyła o jeden przystanek.
- Nie ma sprawy - mruknął mężczyzna jakby z lekką ulgą. Może podobało mu się, że odwlecze spotkanie z duchem siostry, który pewnie błakął się w bólu po ogrodach Pamplemousse.
Wnet zajechali na ulicę Brabant, gdzie miała swoją siedzibę stacja paliw Shell. Brązowy fiat zaparkował na jednym z wolnych miejsc. Bahri wysiadł i wsunął podajnik do baku i zaczął go napełniać.
- To ja pewnie pójdę zapłacić, jak powiedziałem - rzekł de Trafford. - Puścisz mnie?
Alice zerknęła na dłoń, która go trzymała, a potem na jego dłonie
- A co jakbym powiedziała, że nie? Nie wysiadłbyś, czy wyniósłbyś mnie ze sobą? - zapytała rozbawionym tonem, ale puściła jego dłoń, by mógł pójść i zapłacić za paliwo. Oczywiście, że pozwoliłaby mu iść, po prostu się znów z nim droczyła.
- Pewnie zaczęlibyśmy się bić - rzekł Terry. - Co szybko przeszłoby w seks. Tak właściwie… jesteś pewna, że nie chcesz mi jednak stanąć na drodze? - zażartował i już miał wychodzić, kiedy obrócił się i pocałował śpiewaczkę w policzek. Następnie szybko zerwał kontakt i opuścił pojazd. Ruszył szybkim, ale pewnym siebie krokiem w stronę niewielkiego budynku.
- Zatankowałem do pełna! - krzyknął Bahri za nim.
- No pewnie, że tak - śpiewaczka usłyszała jeszcze słowa Terry’ego. Nie była pewna, czy dotyczyły tego, że droga do ogrodów była daleka i to było rozsądne ze strony Egipcjanina… czy może raczej miał na myśli to, że przecież to on płacił.
Alice została w samochodzie sama. Westchnęła i zerknęła na Bahriego, który zapewne za moment wsiądzie do środka. Nastepniej jej wzrok przesunął się po okolicy. Patrzyła po ludziach na stacji, po przechodniach nieco dalej. Westchnęła znów. Na koniec jej wzrok wylądował na drzwiach wejściowych na stację. Czekała, aż Terrence się w nich ponownie pojawi. Z jakiegoś powodu podekscytowana faktem, że będzie sobie obserwować jak do nich wraca…
Wnet Bahri wsiadł do samochodu. Już zatankował, więc nie miał powodu, by być na zewnątrz.
- Tak właściwie dlaczego chcecie mi towarzyszyć? - zapytał. - Powiedziałem panu de Traffordowi, że chyba muszę wybrać się na miejsce zdarzenia, żeby zrozumieć, jak mogło to wydarzyć się… Może wtedy się z tym pogodzę. Może nie dzisiaj, ale za tydzień lub miesiąc. Pani partner powiedział, że to świetny pomysł i że pojedziecie ze mną… Tak właściwie dopiero teraz zacząłem się zastanawiać, dlaczego… - mruknął. - Nie, żeby nie lubił waszego towarzystwa - zaczął się tłumaczyć, choć opuchnięte brwi i sine kolana były naprawdę dobrymi powodami, aby trzymać się z daleka od Terry’ego, a więc i Alice. - Tak tylko pytam.
Harper zastanawiała się chwilę
- Po pierwsze dlatego, że na pewno lepiej będziesz się czuł wtedy będąc w towarzystwie innych osób… Nawet jeśli nie do końca bliskich, ale łączy nas teraz wspólne rozbicie głowy w naszym pokoju więc… Myślę, że ujdzie. A druga sprawa… Odnosimy wrażenie, że ta sprawa, może być w jakiś sposób związana z zaginięciem moich braci i to dość skomplikowane, ale jeśli będzie potrzeba, wszystko ci wyjaśnimy - obiecała.

Ombrose 28-03-2019 23:13

- Ach… w porządku. Dobrze, będę czekał na to - rzekł. - Cholera… właśnie uświadomiłem sobie coś. To tak oczywiste, że czuję się jak debil… Moja siostra nie umarła tak po prostu, ona została zamordowana. Przez człowieka, który nie został złapany. I który gdzieś tam oddycha i spokojnie sobie żyje… - Bahri mówił powoli, jak gdyby cierpiał na opóźnienie umysłowe. - Tak bardzo skoncentrowałem się na tym, że nie żyje, że nie przyszło mi do głowy, że należy się jej… zemsta… - powiedział teraz nieco bardziej przytomnie. Ostatnie słowo zabrzmiało nawet strasznie. Jak gdyby Egipcjanin właśnie w tej chwili postanowił zostać mścicielem. Najgorsze było to, że bez względu na to, czy udałoby mu się znaleźć i ukarać sprawcę, czy też nie… nie poczuje się lepiej w żadnym ze scenariuszy.
Alice milczała chwilę
- Oczywiście. Powinna zaznać sprawiedliwości, a osoba za to odpowiedzialna będzie musiała zapłacić. Dlatego właśnie, jedziemy tam, a to może być nasz całkiem wspólny powód Bahri. Jeśli oczywiście chcesz - powiedziała spokojnie i obserwowała, czy Terrence już nie wraca.
- O ile to ta sama osoba… Natomiast nie jestem pewien. Bo jednak mordowanie sióstr ma chyba mało wspólnego z porywaniem braci? W sensie… może się tak właściwie mylę. Ale to brzmi jak kompletnie różny… modus operandi? To dobre określenie? - zawiesił głos. Chyba sam nie był pewien, gdzie usłyszał je. - Mogę zadać nieco prywatne pytanie? W sensie… nie jest intymne - rzekł. Choć tak właściwie to nie było tak, że nie miał żadnych praw takiego zadać. Przecież to jemu Terry godzinę temu zaproponował seks. Jeżeli chodzi o przekraczanie pewnych granic… to mieli to już za sobą.
- Może wygląda jak różne cele, ale wszystko może być ze sobą jakoś połączone… A teraz, jakie chcesz zadać mi pytanie? Słucham - zapewniła go, że mógł jej je zadać. Alice była ciekawa czego mogło dotyczyć jego ‘prywatne pytanie’. Zerknęła na niego, a potem znów na wejście na stację.
- Wydaje mi się, że jesteście bogaci… to znaczy, to oczywiste, bo Le Suffren nie jest tanim hotelem. Tak sobie pomyślałem… że tak właściwie nie wiem o was za wiele. Na przykład gdzie pracujecie… albo czy jesteście z Australii, Ameryki, czy Wielkiej Brytanii… Bo mam wrażenie, że słyszę u was różne akcenty? - chyba to dezorientowało Bahriego, który przecież ekspertem od dialektów nie był. I tak mówił bardzo dobrze po angielsku, choć jego praca tak właściwie zupełnie tego od niego nie wymagała.
Alice uśmiechnęła się lekko
- Ja swego czasu byłam śpiewaczką operową, ale teraz zajmuję się muzykoterapią. Tymczasem Terrence… Posiada spory teren w okolicy Manchesteru, na którym odbywają się różne wydarzenia. Generalnie można rzec że jest inwestorem - postanowiła nie wspominać o ich wspólnej działalności, przynajmniej na razie
- Ja pochodzę z Ameryki, on to z krwi i kości Anglik - wyjaśniła jeszcze. Zastanawiało ją co tak długo Terrence nie wracał.
Wnet pojawił się, trzymając w dłoni mapę. Tak właściwie nie było go tylko kilka minut. W trakcie których musiał stanąć w kolejce, zapłacić za paliwo, a potem poszukać mapy i ewentualnych pinezek. Ruszył w stronę fiata.
- Pani inwestor już wraca - mruknął Bahri.
- Już jestem - rzekł de Trafford, wsiadając do samochodu. - Nie było pinezek, o dziwo - dodał lekko sarkastycznym tonem, choć chyba nie był skierowany na Alice. - Ale mapę turystyczną mieli.
Alice uśmiechnęła się do niego. Zaraz złapała go z powrotem za rękę.
- Zreszta w Le Suffren też są w ulotkach w recepcji - zauważył Bahri. - Ale ta będzie na pewno bardziej szczegółowa. Tyle że drogę do ogrodów znam. Na Mauritiusie ciężko żyć, nie znając drogi do każdego miejsca, jakie znajduje się na wyspie. Nie mamy nic innego, prócz tego, co mamy - rzekł. - To zabrzmiało mądrze i filozoficznie.
- Tak, skojarzył mi się ten autor… - Terry wyciągnął palec wskazujący w powietrze i zakreślił nim kółko. Zerknął na Alice, aby mu pomogła.
Harper zerknęła na Terrence’a i lekko zmarszczyła brwi, próbując wymyślić kto mógł coś takiego powiedzieć
- W sumie trochę jak z Dickensa… znaczy takie zdanie… wiecie, Opowieść wigilijna i te sprawy - zaproponowała cokolwiek co jej wpadło do głowy.
Terry pokręcił głową i nagle strzelił palcami.
- Paulo Coelho. Miałem na myśli Paulo Coelho.
- A… w sumie… No to też… To teraz jedziemy w stronę Champs de Mars… - zmieniła płynnie temat i pokręciła głową, mało nie strzeliła dłonią w czoło za taką głupią gafę, ale dłoń miała zajętą ręką Terrence’a więc nie mogła.
- Tylko nie spiesz się, bo będę musiała pokierować w jedno miejsce z pamięci - poprosiła Bahriego. Zamierzała dotrzeć z nimi do tej alejki, gdzie Thomas zgubił telefon… Czy mogło być naprawdę tak, że używając swej mocy wbiła gdzieś oznaczenie? Musiała to sprawdzić.
Egipcjanin jechał powoli na miejsce, słuchając muzyki. Alice widziała w lusterku jego twarz. Zmieniała się jak w kalejdoskopie. Raz wyrażała głębokie zastanowienie, wtedy pewnie rozmyślał na ich temat. Czasami ukazywała relaks - wtedy najpewniej słuchał muzyki i o niczym nie myślał. Niekiedy pojawiały się grymasy złości i bólu. Te wydawały się dość oczywiste. Natomiast de Trafford spoglądał przez okno na mijane budynki oraz ludzi spacerujących chodnikami. Śpiewaczka nie widziała zbyt dobrze jego twarzy, ale wydawał się odpoczywać. W pewnym momencie położył jej dłoń na swoim udzie i przykrył jej grzbiet swoją ręką.
- Patrz dokładnie, żebyśmy nie musieli krążyć tam i z powrotem - mruknął. - Jak wyglądało to miejsce? - chyba też chciał go poszukać. - Pamiętaj, że za dnia może wyglądać trochę inaczej.

- To była taka niewielka alejka, za jakąś chyba kawiarnią? Generalnie jakiś budynek z frontem z cegieł… I niedaleko stamtąd było do prostej drogi na de Champs. Właściwie to była ostatnia alejka w lewo od tej długiej prostej drogi… I była ślepa… Takie w zasadzie jakby zaplecze między budynkami. Thomas wywrócił się o śmietnik... - mówiła skupiając się na mijanych uliczkach. Czekała, aż zobaczy coś znajomego, by ich zatrzymać.
- Tutaj? - zapytał de Trafford, jednak Alice pokręciła głową. To było inne miejsce.
Bahri nucił cicho pod nosem Dream On, kiedy śpiewaczka wreszcie ujrzała właściwy zaułek. Wpierw nie była pewna, jednak ujrzała w oddali śmietnik, który co prawda został postawiony z powrotem do właściwej pozycji, jednak wywalone śmieci pozostały rozrzucone naokoło. Egipcjanin rzecz jasna jechał dalej, ale jeszcze nie minęli alejki.
- Stop, Bahri. Zatrzymaj gdzieś tutaj - rzuciła przerywając jego nucenie i skupiając się w pełni na widoku alejki. Była napięta jak cięciwa łuku. Nawet nie zauważyła, że wbiła paznokcie w udo de Trafforda.
Egipcjanin zatrzymał samochód gwałtownie. Tak, że ten za nimi zatrąbił głośno.
- Cholera - mruknął Bahri. - Zamyśliłem się.
Spojrzał do tyłu, ale na szczęście pojazdy nie zderzyły się z sobą.
- Auć… - Terry spojrzał pytająco na śpiewaczkę. - Czy coś się stało? Zawiniłem ci w czymś?
- Tam dalej jest parking - szepnął do siebie Egipcjanin, zjeżdżając w bok. - Ale chyba zmieścimy się w tej alejce. Chyba że będziecie chcieli zostać dłużej, to wtedy musielibyśmy przemieścić samochód, bo to chyba nieprzepisowe - mruknął, wyłączając silnik. Zastawił fiatem wjazd do alejki.
- To ja wysiądę, a wy podjedźcie na ten parking. Nie chcę, żebyśmy coś przypadkiem rozjechali w alejce… - powiedziała i dosłownie bez ostrzeżenia wyskoczyła z samochodu, czekając tylko, czy nikt jej nie rozjedzie podczas tego manewru. Ruszyła w stronę alejki dość żwawym krokiem.
Ujrzała ją teraz ponownie. W pewnym sensie miała wrażenie, że czuje tu obecność Thomasa. Przez ułamek sekundy poczuła bezsensowną i irracjonalną nadzieję, że może znajdzie go tutaj, na przykład przewróconego o śmietnik. Jednak zaułek był kompletnie pusty, nie licząc białego kota. Biedak wyglądał jak prawdziwy weteran wojenny. Miał odgryziony ogon, ale rana zdołała się już dawno temu wygoić. Nie miał jednego oka, a na futrze nosił ślady pogryzień. Mimo to nosił się z pełną elegancją i dostojeństwem, jakby te wszystkie szpetne elementy były honorowymi odznakami. Wskoczył na bramę wysoko i prędko niczym lampart, po czym zniknął kompletnie. Śpiewaczka rozejrzała się wokoło. Za nią podążał Terry i Bahri.
- Nie widzę graffiti mapy - westchnął ten pierwszy.
Nie na to teraz patrzyła Alice. Rozglądała się po ziemi. Gdzieś tu Thomas upuścił swój telefon. Podeszła do postawionych koszy na śmieci i spojrzała na ziemię wokoło nich. Przechylała się, przechylała głowę, mrużyła oczy jakby to miało pomóc. Szukała komórki. Na oglądanie symboli na ścianach przyjdzie chwila za moment, jak upewni się że ten tu jest, lub że go nie ma.
O dziwo… rzeczywiście znalazła tu telefon mężczyzny, tyle że najpierw musiała odsunąć na bok puste opakowanie po czipsach, które zawiał wiatr. Chyba to dzięki niemu żaden bezdomny nie ukradł sprzętu. Zresztą… nawet gdyby go zobaczył… istniała duża szansa, że uznałby błyskawicznie, że to tylko złom. Ekran był pęknięty w kilku miejscach… Ale w dziwny sposób. Jak gdyby ktoś wbił w szkło szpilki. Nie tak wygląda szyba zbita z powodu upadku. Była tego całkiem pewna.
- Znalazłaś coś? - Terry przykucnął obok. Bahri natomiast spojrzał za białym kotem, który obserwował ich czujnie. Chyba to on był panem tego zaułka i zastanawiał się nad planem ataku na intruzów.
- Telefon Thomasa… - rudowłosa odpowiedziała w zamyśleniu. Wbite w ekran szpilki? Może… Może gdy miał odpalony gps? Ręce jej aż zadrżały gdy spróbowała włączyć komórkę. Jeśli ta zdołałaby się włączyć i wyświetliła ostatni obraz który był na niej, gdy wbiły się w niego jakieś szkiełka, lub igiełki, może to właśnie było to czego szukali… Alice serce łomotało w piersi.
Telefon na szczęście włączył się. Był jednak zepsuty. Śpiewaczka nie mogła przesunąć obrazu, bo ten nie reagował na dotyk. Piksele migotały niepewnie. W każdej chwili ekran mógł na dobre zepsuć się, jednak w tej chwili jeszcze działał. Było dokładnie tak, jak myślała. Widziała mapę zachodniej części Mauritiusa. Chyba Thomas musiał oddalić obraz z samego Port Louis przypadkiem, kiedy Alice pokazała mu Imago. A może to ustawienia aplikacji tak pokazały obraz. W każdym razie zaznaczone punkty wskazywały trzy miejsca. Jednym z nich była sama stolica Mauritiusa. Niestety przybliżenie było tak niewielkie, że żadna konkretna dzielnica nie została wskazana. Drugi punkt był nieco nad Souillac na wschód od Bel Ombre i Chemin Grenier, a trzeci umiejscowiony na Grande Riviere Noire.
Przeczytała nazwy, szybko wyciągnęła swój telefon zapamiętując je i zapisała w notatniku na komórce, nim telefon Thomasa całkowicie wysiądzie
- W telefon… Wbiłam w telefon… - wyszeptała ni to do siebie, ni to do Terrence’a. Podniosła się z kucek i zamrugała oczami. Potrzebowała nie jednej, a przynajmniej trzech map i to tych konkretnych miejsc, żeby wyznaczyć punkty. Ręka jej się trzęsła, gdy lekko przetarła nią czoło i kark.
- Potrzebuję więcej map… I pinezki… - powiedziała napiętym tonem…
- Jesteś pewna, że dasz radę to zrobić?
- Chwila, co zrobić? Co wbiłaś w telefon? Właściwie po co wam te mapy i czemu ciągle mówicie o pinezkach? - zapytał Bahri.
- Możesz używać tej mocy codziennie? - Terry trochę inaczej zadał pytanie. - Czyli jednak miałem rację… - powiedział z dumą.
- Mogę co drugi dzień… A wczoraj tego nie robiłam, przecież byłam w szpitalu i w hotelu - odpowiedziała mu Alice dalej zamyślona
- Tylko potrzebujemy map tych miejsc. To wtedy znajdziemy te punkty bardziej dokładnie… Tak, miałeś rację, to o to im chodziło - powiedziała i uśmiechnęła się blado, a potem spojrzała na Bahriego
- Niedługo zobaczysz coś niesamowitego Bahri. Tylko potrzebujemy jeszcze dwóch map i tych nieszczęsnych pinezek. Wiesz gdzie to można kupić tutaj? - zapytała. W końcu był miejscowy, musiał mieć większą wiedzę na temat lokalnych sklepów.
- Znaczy nie kupicie dokładniejszej mapy - rzekł Bahri. - Przynajmniej nie tutaj. Mam na myśli, kierując się zdrowym rozsądkiem, w Port Louis będą mapy Mauritiusa i samego Port Louis. Jeżeli chcecie jakiejś innej miejscowości, to pewnie należałoby tam podjechać. W sensie wydaje się to najrozsądniejsze. Poza tym ja korzystam z GPSa w komórce. Mapy papierowej to nie miałem w rękach przez połowę życia - dodał. Spojrzał na śpiewaczkę trochę nieufnie. Co niesamowitego mogło być w mapach i pinezkach? Chyba zaczął się zastanawiać, czy nie natrafił przypadkiem na jakiś kult w stylu scjentologów, czy czegoś takiego. Nie miał pojęcia, jak daleko i zarazem blisko był prawdy. - Pinezki to pewnie w papierniczym - dodał. - To można znaleźć w internecie - mruknął. - Nie chodzę do papierniczych.
- Żeby to zrobić, będę potrzebowała wszystkich trzech map - zasugerowała Alice zerkając na Terrence’a. Wpisała w swoim telefonie w google wyznaczanie trasy.
- Cały przejazd to dwie godziny, doliczając postoje po mapy, to jakieś… dwie i pół? - stwierdziła.
- Ale przejazd gdzie? - zapytał Terry.
- Do ogrodów Pamplemousse? - zapytał Bahri. - Czy do papierniczego, czy… - spojrzał pytająco na Alice. - Czy do któregoś z tych miejsc, których mapę chce pani zdobyć?
Zdawało się, że mężczyzna ledwo co myślał i nadążał za tym, co działo się wokół niego.
- Nie rozdrabniajmy się - mruknął de Trafford. - Bo jak zaczniemy panikować i latać wszędzie, to niczego się nie dowiemy. Po kolei. Jaki mamy plan? - zapytał.
Alice zerknęła na obu mężczyzn
- Ekran Thomasa wskazał mi trzy miejsca. Jednym z nich jest Port Louis. Drugie to Grande Riviere Noire, a trzecie to gdzieś koło Souillac. Wychodzi więc na to, że jedno z tych miejsc jest miejscem, którego szukamy - dokończyła spoglądając prosto na Terrence’a. Wiedziała, że on rozumiał o co chodziło
- Dlatego potrzebuję map tych dwóch kolejnych miejsc, żeby móc znaleźć dokładne punkty dokąd powinniśmy się udać, No chyba, że komuś nie zależy na wyświetlaczu - dodała.
- Tak, rozumiem… - powiedział Terry. Potem spojrzał prosto w oczy Alice. Nieco wymownie. Następnie zerknął z powrotem na Bahriego, który dokładnie w tej chwili drapał się po głowie, kompletnie zdezorientowany.
Rzeczywiście, Bahri wybrał się z nimi po to, aby razem dojechać do ogrodów. Nie był im winny żadnej przysługi. Na pewno nie wożenia ich po całym Mauritiusie, kiedy sam miał głowę zabitą śmiercią siostry. Czy to znaczyło, że powinni się rozdzielić? Kazać Bahriemu odwiedzić ogrody samemu, natomiast wynająć taksówkę, aby we dwoje zwiedzić miejsca wskazane przez ekran telefonu? Co prawda Terry zapłacił za benzynę, ale chyba było nie w porządku względem Egipcjanina, aby prosić go o zatrzymanie się w najróżniejszych miejscach i to będących kompletnie nie po drodze. Souillac znajdowało się na dalekim południu, Grande Riviere Noire na samym zachodzie, a Port Louis na północy. Natomiast ogrody mieściły się na wschodzie, o ile Alice dobrze pamiętała z przewodnika, którego czytała w samolocie.
Harper wahała się chwilę… Co powinni zrobić? Z jednej strony, najchętniej już by zasuwała w te miejsca razem z Terrencem. Ale z drugiej, nie chciała zostawiać Bahriego sam na sam ze spotkaniem z miejscem zabójstwa jego siostry. Milczała chwilę, ważąc wszystkie za i przeciw…
- Pojedziemy z Bahrim do ogrodów… A potem, jak już wrócimy do Port Louis, wybierzemy się w dalszą podróż… - zarządziła. Była honorowa. Wiedziała jakie to ważne mieć przy sobie kogoś w takiej sytuacji. Miała nadzieję, że to nie sprowadzi śmierci na jej braci, do wieczora było jeszcze dużo czasu i miała nadzieję, że nic im się za dnia nie stanie.
- Cieszę się… - Egipcjanin powiedział niepewnie. - Ale nie do końca rozumiem. Czemu chcesz wybierać się w miejsca, gdzie popękał ekran telefonu? - zapytał Bahri. - To jakiś znak, który ktoś pani zostawił? - zapytał Alice. - Ale… to naprawdę dziwne. No bo mógł przecież po prostu wysłać SMSa z namiarami… Nie wiem… - zawiesił głos i spojrzał na Terry’ego.
- To nieco bardziej skomplikowane, ale pod koniec dnia zrozumiesz - odpowiedział Anglik po chwili wahania. - Na razie musisz być cierpliwy - dodał dystyngowanym, angielskim tonem, roztaczającym aurę władzy. Alice w tej chwili trochę skojarzył się również z jej nauczycielem śpiewu.
Harper uśmiechnęła się sentymentalnie. Jej nauczyciel śpiewu miał ten sam ton i zawsze był wymagający, ale dzięki temu jej głos nadawał się, by przyjęto ją do opery. To coś znaczy
- Zaufaj nam Bahri, wszystkiego się dowiesz, jeśli oczywiście będziesz chciał - powiedziała i uśmiechnęła się do niego lekko. Schowała telefon brata i swój.
- Myślę, że możemy jechać… Tylko znajdźmy jakiś papierniczy po drodze, żeby kupić te pinezki i jestem w pełni gotowa na ogrody… - obiecała pewnym siebie tonem.

Żaden z mężczyzn nic nie odpowiedział. Odwrócili się w stronę samochodu i ruszyli do niego. Wnet Terry usiadł na swoim miejscu na tylnym siedzeniu i posunął się, aby Alice też mogła wsiąść.
- Roma Lane - rzekł, szukając chwilę w telefonie.
- Hmm? - Bahri odwrócił na niego wzrok.
- Tam jest sklep z artykułami biurowymi. Nazywa się dość jednoznacznie. Office Supplies Mauritius. To pierwsze, co mi wyskoczyło i jest mniej więcej po drodze.
- Świetnie. Wiem gdzie to jest.
- W ogóle sklep znajduje się dokładnie na granicy napisu Port Louis i Pamplemousses. Tyle że samo Pamplemousses znajduje się dużo dalej, więc nie wiem dlaczego tak jest - Terry zastanowił się. - Może Pamplemousses to też nazwa sąsiadującego okręgu?
Bahri wzruszył ramionami.
- To nie jest tak, że ja jestem rdzennym mieszkańcem wyspy - rzekł. - Mieszkam tu tylko pięć lat. To trochę czasu, prawda, ale ekspertem nie jestem żadnym. Le Suffren to praktycznie jedyne miejsce, to jakiego chodzę codziennie, nie licząc mojego mieszkania. Zakupami, tym wszystkim, zajmowała się moja siostra.

Vesca 28-03-2019 23:13

Alice nie komentowała. Pięć lat to całkiem sporo czasu, gdyby Bahri choć trochę interesował się czymkolwiek innym poza pracą i domem. To znaczyło że nie wychodził na miasto, czy nie miał żadnych hobby? A może tam też poruszał się jedynie z punktu do punktu? Cóż, nie jej było to oceniać, każdy miał swoje nawyki poruszania po mieście.
- No to tak czy inaczej wychodzi bardzo wygodnie jak wszystko mamy tak centralnie po drodze - dorzuciła Harper i już nie chciała dalej mielić tematu tego, czym zajmowała się siostra masażysty. Pewnie myślenie o tym tylko go dobijało, nie potrzeba im było wypadku drogowego, bo się zawiesił…
- Tak. Potem prosto na Terre Rouge, Calebasses i jesteśmy w Pamplemousses - rzekł.
Wnet znaleźli się na na Rome Lane.
- Potrzebujecie tylko pinezek? - zapytał Bahri, szykując się do wyjścia z samochodu. Najwyraźniej to on zamierzał zrobić zakupy.
- Chyba tak - powiedział Terry. - No i jeśli byłyby, to te mapy jeszcze… Prawda? - spojrzał na Alice.
Rudowłosa kiwnęła głową.
- Tak, jeśli będziemy mieć szczęście, to te mapy byłyby darem z niebios, jakbyśmy dostali je w jednym miejscu - stwierdziła szczerze. Obserwowała drogę, którą się poruszali. Na chwilę zerknęła do wnętrza auta i chwyciła sobie dłoń de Trafforda tak jak wcześniej. Uśmiechnęła się do niego w zamyśleniu, po czym wróciła do oglądania widoków za oknem.
Wnet zostali sami, ale Bahri pewnie miał niedługo wynurzyć się ze sklepu. Raczej nie mogło być w nim ogromnych kolejek.
- Co o nim sądzisz? - zapytał de Trafford. - Młody, bardzo atrakcyjny mężczyzna. Egipcjanin, który wyemigrował akurat na Mauritius. Jedyna rodzina, młodsza siostra. Nieżyjąca. Studentka prawa, której opłacał czesne, masturbując gości hotelu, w którym pracuje jako masażysta. Nie wychodzi z domu nigdzie, prócz pracy.
Terry zamilkł na moment.
- Ciekawy facet.
- Brzmi jak kandydat do KK… Wystarczy, że powiemy coś w stylu - odchrząknęła, by zmienić ton. Ubrała sztuczny, teatralny uśmiech aktorki z reklamy biura podróży
- Zapewniamy wynagrodzenie, możliwość zwiedzania świata podczas delegacji celem uzyskiwania ciekawych przedmiotów. Dreszczyk emocji i szkolenie z korzystania z broni. W zasadzie będziesz mógł poczuć się jak tajny agent, zmieniając tożsamość, gdy zajdzie taka potrzeba… Dodatkowo wszyscy traktujemy się niemal jak rodzina i czy wspominaliśmy już o zjawiskach paranormalnych? - wyłączyła ton reklamowy i pokręciła głową
- Połknie haczyk, albo bardzo się wystraszy… - podsumowała już normalnie.
- A na pewno zakocha - Terry zaśmiał się. - Nie w Kościele, w tobie - mruknął. Potem jednak powrócił do nieco bardziej poważnego tonu. - Jestem ciekawy, jaki był przed śmiercią siostry. Bo że teraz jest w szoku i depresji, to oczywiste. Ale wydaje mi się, że jest w nim więcej haczyków, niż wydawałoby się w pierwszej chwili - mruknął. - Choć nie jestem w stanie wyjaśnić, dlaczego tak sądzę. Może to jakiś instynkt mi się włącza… - mruknął. - W każdym razie założę się, że miał chore dzieciństwo. Tak, może o to chodzi. Wygląda jak świetowej sławy model lub aktor, ale wydaje się nie mieć za grosz pewności siebie. Choć może to my go onieśmielamy - zaśmiał się lekko i spojrzał na drzwi do sklepu. Pojawił się w nich Bahri i ruszył w ich stronę.
- Jesteśmy aż tacy onieśmielający? To na pewno twoja aura władcy dżungli - zażartowała i zerknęła na Terrence’a zadziornie. Za chwilę i jej spojrzenie wróciło na Bahriego. Była ciekawa co zdołał kupić. Szczerze, to odrobinę się spinała całą tą kwestią map. Miała nadzieję, że zaraz nie okaże się, że cały Mauritius jest usiany specjalnymi fluxowymi punktami i zabraknie jej pinezek…
Wnet Bahri wsiadł do środka. Siniaki nad jego oczami nabrały soczystego, fioletowego koloru i przez opuchliznę zmienił się kształt oczu mężczyzny. Jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi.
- Proszę - rzekł, podając Alice pinezki. Było ich całe opakowanie czterdziestu sztuk. Wszystkie miały zakończenia w kształcie uśmiechniętych kotków w różnych kolorach tęczy. - Pomyślałem, że te będą ładne - rzekł.
Terry spojrzał na nie, uśmiechnął się lekko i odwrócił wzrok w stronę okna. Tymczasem Bahri zapalił silnik i ruszyli w dalszą trasę.
Nie zdobyli map, ale to nic. To tylko oznaczało, że będą musieli zrobić sobie ‘wycieczkę’.
- Dziękuję… Są urocze - odpowiedziała Harper i schowała pinezki do torby. Spróbowała teraz skoncentrować swoje myśli na temacie siostry Bahriego i potencjalnym poszukiwaniu Tuonetar… Albo jej sobowtóra? Nie była pewna kogo tak naprawdę osłaniała ta biedna dziewczyna i czy rzeczywiście te sprawy były połączone.

Ogrody były oddalone o mniej więcej dziesięć kilometrów. To nie był długi dystans, zwłaszcza że droga prowadziła prosto do celu. Bahri podgłośnił nieznacznie radio, jak gdyby nieznośne myśli w jego głowie zrobiły się nieco bardziej krzykliwe. Zaczął nucić, patrząc na drogę przed siebie.
- Co dokładnie wydarzyło się w ogrodach? - zapytał Terry dość łagodnym tonem. - Była jakaś wycieczka muzułmańska i podniesiono ogień, tak? - zapytał.
Alice spostrzegła, że Egipcjanin mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
- Z tego co zapamiętałam, z tłumaczenia… Że ktoś próbował zastrzelić jakąś kobietę, właśnie jeden z członków wycieczki, po czym siostra Bahriego rzuciła się by jej pomóc - wyjaśniła najdelikatniej jak mogła.
- To by się trochę pokrywało z tym co wydarzyło się w The Deck. Zdawało mi się, że snajperem też był ktoś mogący pochodzić z kraju o dominującym tym wyznaniu… - przypomniała sobie motorówkę i znaczek pizzerii.
- Czy to źle, że jestem zły na moją zmarłą siostrę? - mruknął Bahri. - Uważam, że powinna była pozwolić tamtej kobiecie zginąć, nawet jeśli brzmię z tego powodu jak potwór - westchnął.
- Nie, to normalne - odpowiedział Terrence. - Oczywiście, że wolałbyś, aby zginęła obca osoba, a nie ktoś dla ciebie bliski. Jednak, jak sądzę, najbardziej pasowałaby ci opcja, w której nikt nie umiera.
- Tak, no pewnie - Bahri ucieszył się, że de Trafford podsunął tę myśl. - Chyba ma pan rację. Nie powinienem winić jej, tylko tego, kto pociągnął za spust… - westchnął.
- Czasem nie można zrobić nic innego, tylko zadziałać instynktownie. Twoja siostra właśnie tak uczyniła. Zachowała się, rzekłabym, bohatersko ratując komuś życie. Oczywiście, to nie w porządku, że straciła przy tym swoje. Dlatego trzeba będzie znaleźć winnego - wyjaśniła co sądziła o całej sprawie. Alice dalej trzymała dłoń Terrence’a. Nie chciała się do niego przytulać, gdy Bahri miał fatalny nastrój, więc chociaż takim gestem dawała mu znać, że była przy nim i myślała o tym, że był blisko niej. De Trafford chyba jednak nie myślał w tej chwili o niej. A przynajmniej, nie w sensie romantycznym. Pochłonęły go tajemnice Mauritiusa. Oraz dramaty rozgrywające się tutaj.
- Co dokładnie chcemy zrobić? - zapytał. - Przejść się alejkami ogrodu? - zapytał.
- Ja… - Bahri zastanowił się. Chyba dopiero w tej chwili zrozumiał, że tak właściwie to nie ma tu nic do roboty. - Może… może… - zawiesił się. - Może zróbmy tak, jak pan mówi. Bo co jeszcze możemy uczynić?
Alice kiwnęła głową
- Cóż, zawsze może coś znajdziemy. Oczywiście o ile w ogóle dadzą nam tam wejść… W końcu w tej chwili to tak jakby miejsce zbrodni, czyż nie? - zauważyła. Mimo wszystko nie traciła nadziei
- Zawsze może coś przykuje naszą uwagę i da wskazówki na temat sprawcy, czy niedoszłej ofiary. No i mógłbyś porozmawiać z policją, jako brat swojej siostry… Zapewne wcześniej, czy później i tak będziesz musiał to uczynić w sprawie dochodzenia - zauważyła śpiewaczka.
- Ja tam już byłem wczoraj. Aby ją rozpoznać. W sensie na komendzie policji w Pamplemousses. Pokazali mi ją. Samą twarz… klatka piersiowa, przestrzelona, była zakryta, ale wiedziałem, jak może wyglądać. Nawet poczułem ból w sercu. Tam, gdzie ona została ugodzona - westchnął. - Potem wróciłem prosto do Le Suffren. No bo gdzie miałem iść? Do wspólnego mieszkania? Do rzeczy, które zostawiła po sobie? Więc siedziałem tak sobie na schodach, aż pan de Trafford potknął się o mnie.
- Tak, dosłownie potknąłem się - Terry poświadczył. - O jego łydkę. No cóż, to nie moja wina, że postanowiłeś siedzieć akurat tam - mruknął. Chyba obawiał się, że wyjdzie przed Alice na niezdarę. - O, już Pamplemousses - Anglik przeczytał napis na tabliczce, którą minęli.
Harper też zerknęła na tę tabliczkę
- Mhmm… Dojeżdżamy - stwierdziła oczywiste. Nie kontynuowała tematu potykania się o Bahriego. Może to był przypadek, a może tak miało być, w końcu jako pierwsza usłyszała o sytuacji, która mu się przydarzyła, w końcu dostał telefon podczas masowania jej… Rozglądała się. Była trochę ciekawa jak będa wyglądały te ogrody i czy jakiś wielki, świecący napis powie im gdzie szukać odpowiedzi… Choć w to drugie wątpiła.
Wnet Bahri zostawił samochód na parkingu. Ruszyli w stronę wejścia.
- Powinny być otwarte od ósmej trzydzieści do siedemnastej - rzekł mężczyzna. - Albo coś w tym rodzaju.
- Tak - de Trafford potwierdził, czytając ulotkę powieszoną na tablicy. - Zapłacimy razem dwadzieścia cztery euro - rzekł. - Chwila, kupię bilety - rzekł i ustawił się w kolejce. Wyglądało na to, że nie zamknięto ogrodów. I nic dziwnego, patrząc na tłumy.
- Zazwyczaj nie ma tu tyle ludzi… - mruknął Bahri, blednąc. Chyba docierało do niego, że przynajmniej część z tych turystów została zwabiona właśnie tragedią… jego siostry. - Dla nich… dla nich to rozrywka - mocno zacisnął dłonie, mrużąc oczy w złości. Wyglądał tak, jakby zaraz zamierzał rzucić się na tych ludzi z pięściami.
Śpiewaczka oparła mu rękę na ramieniu
- Spokojnie. Wiem, że to podłe i okrutne, ale ludzie tacy są. Nie myślą o emocjach innych ludzi, o tym co czują, tylko szukają dreszczyku emocji dla siebie. Tak jakby chcieli być naocznymi świadkami. Jakby ich życia były tak nudne, że potrzebowali choć stanąć w takim miejscu. Nie wiń ich, są po prostu głupi i zaślepieni desperacką potrzebą odczucia zmiany - wyjaśniła. Dalej trzymała rękę na jego ramieniu, jakby kontrolując, by faktycznie nie rzucił się na tych wszystkich ludzi. Zerknęła na Terrence’a, szukając u niego jakiejś pomocy w tej sytuacji. Miała jednak nadzieję, że nie będzie już dziś zrzucał nikomu metalowych rurek na głowę, albo drzwi na twarz.
De Trafford jednak zniknął w wężyku ludzi. Alice została sama z Bahrim. Ten ciężko westchnął.
- Masz rację - mruknął. - Masz rację, ale to mnie i tak boli. Może przeczytam na głos jakąś ulotkę, czy coś… to mnie zrelaksuje… może - westchnął. Podszedł do gabloty, przed którą wcześniej stanął de Trafford, ale nic nie powiedział. Tylko zastygł w bezruchu jak kołek. Alice myślała, że pozostanie w milczeniu, jednak po chwili mruczał do siebie cicho, przez zaciśnięte gardło. - Ogród… botaniczny został otwarty jako prywatny ogród… przez francuskiego gubernatora na Mauritiusie około trzysta… trzysta lat temu, a potem stał się narodowym ogrodem botanicznym Mauritiusa - mówił. Rozpaczliwie chciał skoncentrować się na czymkolwiek, aby uspokoić się.
Harper podeszła do tablicy wraz z nim. Popatrzyła na nią chwilę, po czym jej wzrok zaczął śledzić ludzi, którzy udawali się do ogrodu. Nie szukała niczego, ani nikogo konkretnego. Po prostu towarzyszyła Bahriemu i zastanawiała się nad całą sprawą. Była ciekawa za ile dołączy do nich z powrotem de Trafford. Powoli przesuwała wzrokiem po ludziach i może odrobinę przysłuchiwała się rozmowom, które miały miejsce w kolejce. Były w wielu różnych językach, choć akurat to nie stanowiło dla Alice większego problemu. Tyle że błyskawicznie znudziła się nimi. Głównie dotyczyły jedzenia, widoków, pieniędzy lub jakichś innych tematów, które nie były jasne bez kontekstu.
- Ogród botaniczny rozciąga się na nieskończonych akrach ziemi i potrzeba więcej niż tydzień, aby ujrzeć go całego - Bahri czytał już nieco spokojniej. - Rośnie tutaj ponad sześćset pięćdziesiąt różnych gatunków roślin, w tym słynne Baobaby… coś co nazwali Palmier Bouteille, wspaniałe Wielkie Wodne Lilie, tuziny roślin medycznych, ogromny ogród przypraw i więcej.
Alice spostrzegła, że Terry wynurzył się z kolejki i ruszył w ich stronę.
- Jedną z głównych atrakcji ogrodu botanicznego jest osiemdziesiąt pięć różnych gatunków palm przywiezionych z najróżniejszych zakątków globu, jednak znajduje się tu również wiele innych rozrywek - Bahri parsknął gorzkim śmiechem. - Tak, na przykład umieranie. Przewodnicy są dostępni przy wejściu do ogrodu, oferując pełną wycieczkę po ośrodku za jedynie euro na godzinę za osobę. Bardzo ich rekomendujemy. Napisali jeszcze, że ogród jest znany formalnie jako Ogród Botaniczny Sir Seewoosagura. Co to za nazwisko… Brzmi jak zmyślone.
Terry do nich dołączył.
- To imię. Hinduskie. Seewoosagur Ramgoolam, pierwszy premier niepodległego Mauritiusu - wyjaśnił. - Na lotnisku jest jego popiersie - wyjaśnił, skąd to wie.
- To mnóstwo interesujących rzeczy… Ale chyba nie mamy aż tyle czasu by obejrzeć wszystkie osiemdziesiąt pięć palm. Wiem coś więcej o tym gdzie wydarzyło się to przykre zdarzenie? - Alice nie chciała wypowiedzieć słów ‘przy którym krzaku zamordowano ci siostrę?’, byłoby to strasznym nietaktem. Miała nadzieję, że Bahri doceni fakt, że próbowała mu to jakoś ułatwić.
- Wielkie lilie wodne - odpowiedział mężczyzna. - Właśnie tam powinniśmy iść - dodał.
Ruszyli w stronę przejścia, przy którym czuwał strażnik. Terry pokazał mu trzy bilety. Ten przedarł je i skinął głową, że mogą wejść i podziwiać piękno natury.
- Zapraszamy na zwiedzanie ogrodu botanicznego - powiedział jeden z kilku przewodników czekających przy bramie. - Jedynie euro za godzinę za osobę.
- Kochanie, to chyba nie jest drogo? - zapytała starsza pani obok Alice swojego męża.
- Chwila, to ile zapłacimy? - ten odparł, mrużąc oczy w tych skomplikowanych rachunkach.
- Może państwo potrzebujecie przewodnika? - zapytał inny mężczyzna Terry’ego. - Dobry panie, córka i zięć będą panu wdzięczni - rzekł.
De Trafford przystanął i spojrzał na mężczyznę. Alice usłyszała dźwięk wybuchającego wulkanu, a może to góra lodowa pękła na pół. Ewentualnie mogło to być tsunami lub trzęsienie ziemi. Przynajmniej czegoś takiego odniosła wrażenie.
Harper nie chciała przyznać, że ta scena maksymalnie ja rozbawiła. Kącik ust jej drgnął, ale zachowała profesjonalną powagę i spojrzała na przewodnika
- Nie trzeba, dziękujemy bardzo. Już tu kiedyś byliśmy - wybrnęła. Przewodnik nie był im potrzebny, skoro nie mieli zamiaru zwiedzać całego ogrodu. No i obawiała się, że zły los mógłby przypadkiem trafić jakaś nieodkrytą dotąd odmianą mleczyka, który nauczył się latać w swej doniczce, prosto w twarz tego biednego, nieświadomego swej gafy człowieka. Złapała Terrence’a pod ramię, żeby czasem nie zatrzymał się i już nie próbował czegoś ‘przypadkowego’ zmotać. Zerknęła przy okazji na Bahriego.
- Nie, to nie tak - mężczyzna spojrzał na przewodnika nieco zawstydzony. - Ten pan nie jest ojcem tej pani, oni są w konkubinacie - wyjaśnił, podnosząc ręce do góry.
Alice usłyszała zaskoczony głos staruszki tuż obok, która przed chwilą zastanawiała się nad przewodnikiem.
- Henry, ten stary i ta młoda są w konkubinacie… - powtórzyła.
Tyle że Henry był nadal zajęty obliczeniami w głowie i nie zwracał za bardzo uwagi na to, co działo się dookoła niego.
- Nie pomagasz - Terrence szepnął do Bahriego cichutko, ale jednocześnie donośnie niczym huk gromu. Na pobliskim baobabie nieoczekiwanie pojawiło się pęknięcie biegnące wzdłuż kory.
Harper błyskawicznie rozejrzała się i miała nadzieję dostrzec jakieś drogowskazy, lub mapę ogrodu
- Nie odzywajmy się i chodźmy znaleźć mapę. Nie chcemy zwracać na siebie uwagi… Więcej, niż już i tak zwróciliśmy - odezwała się i ścisnęła rękę Terrence’a trochę powyżej łokcia, przypominając mu, że raczej nie powinien rozwalać wiekowego baobabu, tak samo jak hotelu dziś rano…


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:59.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172