Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-02-2019, 00:52   #11
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Ciężko mu było skoncentrować się na mówieniu, mając przed sobą tak apetyczny posiłek. Jednak nie chciał go spożywać w kompletnym milczeniu.

Warun jadł, nie przerywając Privatowi
- Hmm, nawet nie wiedziałem. To w sumie ciekawe, znaczy że musi lubić to co robi - stwierdził tylko. Przez chwilkę znów zapanowała cisza, gdy obaj dalej jedli
- Jakby cię dalej kac męczył, to w sypialni na stoliku są tabletki, też powinny pomóc - dodał, bo nie był pewien czy Prasert już je brał, albo czy w ogóle pamiętał o tym co mu tłumaczył wieczorem.
Privat kompletnie o tym zapomniał. Nawet nie tknęło go przeczucie, że wcześniej usłyszał coś takiego.
- Pomyślałeś o wszystkim, prawda? - zapytał. - O której wstałeś? Ja trochę za długo spałem. Budziłem się chyba w nocy, ale tylko na krótkie sekundy i znów zasypiałem. I tak aż do teraz. Swoją drogą… śniły mi się chore sny…
Suttirat mruknął
- Gotuję tak ze trzy godziny, a wstałem chwilę po dziewiątej - odpowiedział na jego pytania. Powoli kończył jeść
- Nie dziwię się, mi po tym klubie wczorajszym też śniło się coś naprawdę zwichrowanego - pokręcił głową. Napił się znów i wrócił do posiłku.
- Po klubie… - Prasert powtórzył. Jego wspomnienia z tamtego miejsca były bardzo poszatkowane. - To w klubie się tego dorobiłem, prawda? - spojrzał na rękę. - O co poszło? Bo widzisz… nie wszystko pamiętam idealnie - westchnął. - I opowiedz, co ci się śniło - dodał. Kobieta powiedziała mu, że jego przyjaciel zna ją bardzo dobrze. Może pojawiła się również w jego śnie?
Warun wzruszył ramionami
- Nie jestem pewien, ale zdecydowanie lustro czymś ci się naraziło, że mu sieknąłeś. Czasem się zdarza chujowy nastrój - stwierdził i wstał by odstawić pustą miskę do zlewu
- Co mi się śniło… Jakieś wampiry i łowcy wampirów. Pierdoły takie śmieszne - odpowiedział dość obojętnym tonem, więc nie zmyślał, ani nie tuszował niczego. Najwidoczniej cokolwiek kobieta miała na myśli, albo tej nocy go nie odwiedzała, albo Privat źle to zinterpretował.
- Gramy dalej, a potem jedziemy do ciebie? - zaproponował mu i skinął w stronę kanapy w salonie.
- Chwilę pograjmy - Prasert zgodził się.
Zjadł wszystko i wytarł usta chusteczką. Wyjął jedną z pojemnika na stole. Privat nigdy nie pamiętałby o takich przyziemnych rzeczach. Cieszył się, że Warun nie stoczył się po śmierci żony i córki. Co prawda lubił wypić, jednak nie robił tego nałogowo. Nie byłby wtedy w stanie wygrywać zawodów. Jego forma, jak wczoraj Prasert przekonał się na ringu, również była bez zarzutu.
- Ale potem chcę pojechać do świątyni i zapytać się o metody ochrony przed duchami. Wczoraj, jak to powiedziałeś, zareagowałem śmiechem, ale teraz… No cóż, przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? - uśmiechnął się niepewnie.
- Mmm, jasne - wtrącił Warun.
- Zwłaszcza po tym, co mi się śniło… Miałem bardzo realistyczne sny, choć jednocześnie strasznie… odrealnione - mruknął, kontynuując Privat. - Wpierw jakaś kobieta przechadzała się po plaży z dzieckiem. Wrzuciła je do morza, ja w tym czasie znalazłem kamień z okiem. Parzyło mnie - poruszył palcami, jakby wciąż pamiętając ciepło. Powiedziała, że kocham ją i myślę o niej codziennie. I że ty ją też znasz bardzo dobrze i zabrałem cię jej… - mruknął. Następnie opisał wygląd “smutnej matki”. - Kojarzysz kogoś takiego?
Suttirat wysłuchał uważnie opowieści o jego śnie
- Ty, a może to już ta klątwa? Tylko, ze to by nie miało sensu, przecież jeszcze nawet nie byliśmy w tamtej świątyni - zauważył.
- No właśnie. Ale też takie rozwiązanie przeszło mi przez głowę… Jednak to byłoby chyba niesprawiedliwe. Nie żeby klątwy musiały być sprawiedliwe, ale mimo wszystko… A wracając do tematu, kojarzysz kogoś takiego?
- Nie znam żadnej kobiety, która wyglądałaby jak ta, jaką opisałeś. Chyba musiałbym ją zobaczyć na własne oczy, ale nie mam szczególnie pamięci do twarzy… Nie przedstawiła się, czy coś? - zapytał mężczyzna, zastanawiając się nad tym wszystkim.
Prasert pokręcił głową.
- Wyobraź sobie, że wizytówki również mi nie wręczyła - uśmiechnął się lekko. Nie brzmiało to tak, jak gdyby kpił z Waruna. Jak już… może trochę.
- Znam taką opowieść o duchu matki z dzieckiem, że istnieje, ale zeby nawiedzała kogoś we śnie? Albo że niby ma jakiś związek ze mną… - Warun wzruszył ramionami
- No właśnie… w sensie, powiedziała dokładnie, że “przyjaciela”, ale nie mam bliższych przyjaciół od ciebie - Prasert stwierdził fakt. Nawet nie pomyślał o tym, jak o ewentualnym komplemencie.
- Może dobrze, że jedziemy do tych mnichów, może przegonią cokolwiek nad nami wisi - Suttirat rzucił tylko i uśmiechnął się, po czym ruszył w stronę kanapy, by zaraz zasiąść i odpalić konsolę. W końcu mieli sobie chwilę pograć w Fable.
Grali przez pół godziny, kiedy coś nagle tknęło Praserta.
- Wciśnij na moment stop. Albo… opowiem ci w trakcie gry. Bo nie dokończyłem. To nie koniec snu. Następnie pokazała mi się piękna kobieta odziana w biało-złoto-czerwone szaty. Lewitowała w powietrzu, a ja stałem na morzu. Powiedziała mi, że nie wyjawi mi, czym jest ten kamień z okiem, bo ją blokuję. I dodała, że nie zwariowałem. No cóż, miała w tym rację. Jedynie upiłem się do kurwa nieprzytomności - podniósł zranioną rekę i spojrzał na nią dłużej.
Warun zatrzymał grę
- Z tą nieprzytomnością, to nie przesadzajmy. Byłeś przytomny, tylko po prostu bardzo pijany. No i jeśli nie doznałeś jakiegoś objawienia, to obstawiam, że ktoś dosypał ci coś do drinka jak siedziałeś chwilę na podłodze przy barze - pokręcił głową.
- Ja… siedziałem na podłodze przy barze…?
- Tak czy inaczej, albo się to wyjaśni i tyle, albo to jednorazowa akcja i po prostu o tym zapomnisz - wzruszył ramionami i podał mu pada do gry
- Teraz ty - zasugerował i przeciągnął się.
Prasert zamilkł i zaczął grać. Nie potrafił się jednak do końca wciągnąć, gdyż cały czas wspominał sen. Był tak bardzo wyrazisty, że Privat nawet teraz potrafił sobie odtworzyć w głowie niektóre jego fragmenty. Niczym film. Słyszał również szum morza… było takie głośne… Kim była lewitująca postać? To ciekawiło go, jednak jeszcze bardziej zastanawiał się nad pierwszą kobietą. Jakie było jej powiązanie z Warunem? Może była jego żoną? To zgadzało się pod tym względem, że posiadała dziecko… Co prawda córka Suttirata była trochę starsza, ale Prasert wcale nie dostrzegł postaci niemowlęcia. Może to wcale nie było niemowlę. Teoria jednak upadała w tym punkcie, że obydwoje nie kojarzyli jej wyglądu. Choć Warun nie był do końca przekonany… Tyle że Privat wczoraj widział zdjęcie jego rodziny, więc sam również powinien być w stanie rozpoznać jego żonę… gdyby to była ona. Ale chyba jednak posiadała kompletnie odmienną tożsamość.
Nagle Privat uświadomił sobie, że od kilkunastu sekund wpatruje się w ekran informujący o straceniu życia. Drgnął i zamrugał.
- Zrobię kawę, teraz twoja kolej - rzekł, po czym wrócił do kuchni. Nie pamiętał, czy Suttirat posiadał ekspres.
Warun obserwował go chwilę w zawieszeniu
- Nie masz dziś za bardzo nastroju do gry widzę - stwierdził tylko. Nie wyglądał na rozczarowanego, czy smutnego. Rozumiał, że kumpel mógł źle się czuć po wczoraj i jeszcze doznał dziwnego snu, więc tymbardziej humor mu się pomieszał.
Ekspres do kawy stał dumnie na blacie kuchennym po lewej stronie obok mikrofali. Suttirat zaczął grać, ale sam teraz zwolnił nieco tempa.
- Proponuję za pół godziny się zbierać - rzucił, zerkając na zegar.
- Dobry pomysł, mój drogi przyjacielu - powiedział, włączając maszynę. Ta poinformowała go o pustym zbiorniku na wodę. Czyli jednak Warun nie był tak perfekcyjnym gospodarzem, jakby wydawało się, obserwując go od rana. Ha! - Co ci zrobić? - zapytał, spoglądając na przyciski na obudowie. Espresso, espresso lungo, cappuccino, latte… wszystkie cztery możliwości tylko czekały na wypróbowanie. - I to nie tak, że nie mam nastroju na granie. Po prostu tyle dzieje się wokoło… - zawiesił głos.
- Latte. Już dziś wypiłem jedno espresso - poprosił tonem Suttirat, oglądając się na przyjaciela.
- Może to po prostu ten stres związany z wieczorem manifestuje ci się w taki sposób? - zasugerował kolejną opcję. Następnie wyłączył grę i wstał z kanapy. Oparł się o blat w kuchni, krzyżując ręce przed sobą. Wyjrzał przez okno, na którym stała sobie mała doniczka z kwiatkiem.
- Tak, na pewno. W jednej chwili wyobrażam sobie, jak biegamy wokoło świątyni, uciekając przed duchem, jak w jakimś pieprzonym Scooby-doo. A w drugiej, że pojawiamy się na miejscu i tam czekają już na nas zatrudnieni mężczyźni z ogromnymi spluwami. I nie wydają się bardzo przestraszeni naszą techniką Muay Thai - Prasert uśmiechnął się półgębkiem. - Wiesz co… może sam tam pójdę - powiedział nagle. - Nie chcę, żeby coś ci się stało. Poczucie winy by mnie zabiło - dodał. Wcale nie zabrzmiało to tak, jakby przesadzał. Chyba rzeczywiście wierzył, że jego serce stanęłoby i pękło, gdyby krzywda przydarzyła się Suttiratowi. - Twoja latte - rzekł, podając Warunowi mleczny napój. Następnie ekspres zaczął mielić kawę, przygotowując dla niego espresso. Prasert w tym czasie zastanowił się, jak się czuje i czy kac nadal doskwiera mu tak bardzo, jak przy przebudzeniu.
- Nie żartuj sobie Privat, nie puszczę cię tam samego. Jakby coś ci się stało to co ty sobie myślisz? - rzucił trochę z przekąsem, ale zaraz podziękował za kawę i upił mały łyczek, bo jeszcze była dość ciepła.
- Że świat byłby lepszym miejscem? - odparł Privat.
- Nie żartuj tak nawet. Już mi powiedziałeś dokąd się wybierasz, nie spławisz mnie - Warun dodał jeszcze i uśmiechnął się cierpko do Praserta.
- Po prostu… nie chciałbym, aby coś ci się stało… - Prasert szepnął bardzo cicho, jakby do siebie.
- Tymczasem, jak się czujesz? Kac dalej męczy? - Warun zapytał, chyba pod kątem tych tabletek i ewentualnych planów, najwyraźniej postanawiając przemilczeć kwestię swojego ewentualnego uszczerbku na zdrowiu. Zerknął też na rękę przyjaciela
- Dobrze by to było zabandażować, zahaczymy o aptekę po drodze - zasugerował.
- Tak, te tabletki… nie wziąłem ich jeszcze. Boli mnie dalej głowa, ale mdłości zaraz miną. Co do ręki, to jak wytrzymałem w tym stanie noc, to chyba bandaż teraz mi się bardzo nie przyda. Ale mimo wszystko zabandażujmy ją, żeby nie zwracała uwagi przypadkowych ludzi - zaproponował. - Pojedźmy, jak tylko wypijemy kawę. Daj mi jeszcze chwilkę, skoczę, aby zażyć te cuda, które przyszykowałeś. Mam nadzieję, że raz dwa pomogą - dodał i ruszył w stronę sypialni z filiżanką kawy w dłoni.
Warun kiwnął krótko głową na słowa Praserta
- W zasadzie ten bandaż będzie służył raczej za ochronę przed zabrudzeniem rany, niż cokolwiek innego. Wbrew pozorom w moim domu jest czysto, ale o ulicach Bangkoku tego powiedzieć nie możemy, a zwłaszcza o starych, nawiedzonych kapliczkach - zażartował nieco. Nie poganiał Privata. Obserwował go, czekając aż ten w spokoju dopije swoją kawę i gdy pójdzie do sypialni po tabletki. Pudełko nadal leżało na szafce obok częściowo opróżnionego dzbanka z wodą. Najwidoczniej Suttirat gdzieś rano korzystał z dobroci wody i tego cudu antykacowego, którym były leki w pudełku. Prasert w ogóle wcześniej nie zauważył tego dzbanka, inaczej jego również opróżniłby do dna. Stał częściowo skryty za stertą książek, więc przynajmniej tyle Privat miał na swoją usprawiedliwienie. Spojrzał na swoją dłoń. Warun miał trochę racji, jednak z drugiej strony… jego mieszkanie wcale nie było sterylne i gdyby gangrena miała się wdać, to mogłaby już od wczoraj. Pamięć Praserta szwankowała, ale chyba wczoraj polał dłoń wodą utlenioną? Tak mu się wydawało, ale nie był pewien. W każdym razie bandaże przydadzą się na pewno, dlatego dywagacje zdawały się niepotrzebne. Tajlandczyk jedynie obawiał się, że nieco zmniejszą jego sprawność manualną, zwłaszcza że uszkodził sobie dominującą, silniejszą rękę. Jednak nie należało teraz martwić się z powodu takich rzeczy. Zażył tabletki i popił wodą. Rozprostował się, aż jego kręgosłup szczęknął. Czuł się już lepiej. Wciąż nieco wczorajszy, ale najgorsze było już za nim. Wrócił do Waruna i uśmiechnął się do niego lekko. Miał wrażenie, że ostatnie wydarzenia zbliżyły ich jeszcze do siebie i scementowały przyjaźń.
- Jedziemy, panie Suttiracie? - przymrużył oczy.
Warun uporządkował w tym czasie kuchnię i schował jedzenie do lodówki. Założył koszulę i zapiął guziki. Zerknął na Privata
- Teraz znowu jesteśmy na panie? - zażartował i pokręcił głową. Wziął swój portfel i wsadził do kieszeni. Pozbierał kluczyki
- Nie ma co tu dalej siedzieć. Jedziemy, w końcu mamy dziś parę punktów do obskoczenia - Suttirat zgarnął swoją kurtkę, zapewne na zaś, w końcu czasem w środku nocy robiło się chłodno, a nie wiadomo było de facto ile dziś czasu spędzą, albo czy w ogóle wyjdą z tego cało. Jeśli nawet Warun o tym myślał, to w ogóle tego po sobie nie okazywał. Poczekał aż Prasert się pozbiera, po czym ruszył pierwszy do drzwi, zakładając buty i wychodząc. Na zewnątrz zamknął za nimi i ruszyli do windy
- Więc jaki jest w końcu plan? Najpierw do apteki, potem do ciebie, a potem do świątyni i na wieczór na spotkanie? - wyliczył punkty dzisiejszego dnia.
- Najpierw jedziemy do apteki, bo im wcześniej zdobędziemy leki, tym lepiej dla mnie. Może nawet dostanę jakieś antybiotyki, jeżeli sprzedawczyni nie będzie miała nic przeciwko sprzedaniu ich bez recepty. A potem jedziemy do świątyni. Chyba że jesteś głodny… - Prasert zawahał się. Nie wyobrażał sobie kolejnego posiłku tak szybko po tak wspaniałej zupie, ale szybka przemiana materii u Waruna raczej nie dziwiłaby zbyt mocno. - Myślałem w każdym razie, że najpierw do świątyni, a potem do mnie i na spotkanie. Pytanie brzmi… do jakiej świątyni? - Privat zastanowił się, spoglądając na licznik w windzie, który poinformował, że zjechali właśnie na piętro parkingu.
W środku unosił się nieco nieprzyjemny zaduch, mimo że sama kabina sprawiała wrażenie nowoczesnej, srebrnej, wypolerowanej i czystej. Prasert wyszedł z niej i ruszył w stronę zaparkowanych motorów, mając Waruna po swojej prawej stronie. Nieświadomie zagryzł delikatnie dolną wargę, zastanawiając się nad kolejną kwestią.
- Tylko do której świątyni? Masz jakiegoś znajomego, zaprzyjaźnionego mnicha?
Prasert co prawda miał znajomego, ale na pewno nie zaprzyjaźnionego.

Warun nie kwestionował słów Privata
- Dobra, to świątynia, potem do ciebie… A co do tego do której, to hm… Z tego co pamiętam jest jedna świątynia buddy na Charoen Krung… - zauważył. Skoro ją sugerował, pewnie kogoś tam znał. Suttirat podszedł do swojego motoru
- Przypomnij mi, bo mówiłeś coś o posiadaniu na pieńku z jednym mnichem, tylko z której świątyni? - zadumał się mężczyzna, bo wolałby nie ciągnąć Praserta w miejsce, w którym ten wolałby nie być. Przerzucił nogę przez motor i usiadł, teraz czekając tylko na decyzję jaką trasę będa musieli obrać, bowiem znalezienie apteki nie będzie wielkim problemem, w drodze do którejś ze świątyń.
- Złotego Buddy - odpowiedział Prasert. - Tej w dzielnicy chińskiej. Ulica nazywała się Yaowarat, o ile dobrze pamiętam. Pracowałem tam przez jakiś czas, a potem posądzono mnie o kradzież… choć niczego nie wziąłem. Miałem dostarczyć przesyłkę pod wskazany adres i to zrobiłem. Zdaje się, że adresat musiał jednak przekonująco skłamać tamtejszym mnichom, że niczego nie otrzymał - westchnął. - Nie lubię takich sytuacji. Rzecz jasna.
Również wsiadł na motor. Dopiero w tym momencie przypomniał sobie o kluczykach… Miał wrażenie, że serce stanęło mu na kilka sekund. Przesunął ręką po kieszeni, czy znajdowały się w środku. Miał nadzieję, że nie zgubił ich w trakcie przygód wczorajszej nocy… Bo jeżeli pozostały w mieszkaniu Waruna, to jeszcze pół biedy.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 00:55   #12
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kluczyków do motoru Privata, niestety w jego spodniach brakowało. Suttirat zerknął na niego pytająco
- Zapomniałeś kluczyków? - zapytał o oczywiste. Pogrzebał w kieszeni i podał mu klucze do swojego mieszkania.
- Rozejrzyj się, poczekam… - powiedział spokojnym tonem i rozsiadł wygodniej na swoim motorze.
Prasertowi nie pozostało nic innego, jak wrócić się na górę i rozejrzeć za zgubą. Miał kilka opcji miejsc gdzie mógł je tam zapodziać, a na szczęście mieszkanie nie było takie znowu wielkie.
Zaczął się denerwować. Ruszył prosto do sypialni i zaczął rozglądać się po podłodze. Chyba wczoraj zrzucił na nią swoje ubrania, więc mogłyby wypaść gdzieś pod łóżko. Tam również chciał popatrzeć.
- A jeszcze… do mieszkania…? - przypomniał sobie nagle, klęcząc na dywanie i zaczął sprawdzać kieszenie. Miał nadzieję, że przynajmniej te klucze nie zniknęły. A także portfel… jak to możliwe, że tak późno pomyślał o tak ważnych sprawach? Chyba czuł się bezpiecznie w mieszkaniu Suttirata… aż za bardzo. Będąc w nim nie przyszło mu do głowy, że mogłoby przydarzyć się mu cokolwiek złego. Na przykład kradzież. Choć najpewniej nikt go celowo nie obrabował i klucze jedynie gdzieś zapodziały się… prawda?
Swój portfel i klucze do mieszkania znalazł leżące na szafce w korytarzu. Dzięki bogu. Choć tyle. Niestety nigdzie nie było kluczy od motocykli. Chwilę zajęło mu szukanie i gdy po raz kolejny Privat przeszedł korytarzem mieszkania, dostrzegł w drzwiach wyjściowych nikogo innego jak Waruna
- Znalazłeś? - zapytał mężczyzna, krzyżując ręce i opierając się ramieniem o futrynę. Sam również rozejrzał się po korytarzu, jakby spodziewając dostrzec tu gdzieś odpowiedź.
- Ech… nie bardzo. Tak właściwie to… kompletnie nie. Nie ma ich tutaj - pokręcił głową. - Kurwa. Przynajmniej mam klucze do mieszkania i portfel - mruknął i poklepał kieszenie, w których znajdowały się wymienione przez niego rzeczy. Chwilę przed przybyciem Suttirata wziął je z szafki na korytarzu i tam umieścił. - Masz pojęcie, gdzie mogą być? Cholera… tworzę same kłopoty - mocniej ścisnął pięści. Czuł powoli gromadzący się gniew… skoncentrowany tylko i wyłącznie na sobie.
Warun uniósł brew
- Zapodziałeś gdzieś kluczyki do motoru? Hm… Chcesz ich tu razem szukać, czy pojedziemy na jednym? - wszedł do środka i sam też zaczął się rozglądać. Zajrzał pod i za szafkę, na którą zwykle odkładali takie rzeczy, po czym ruszył do salonu i odsunął poduszki z kanapy
Wizja wspólnego podróżowania na jednym motorze wydawała się Prasertowi nieco niekomfortowa. Nie chciał wtulać się w Waruna od tyłu w trakcie jazdy po ulicach Bangkoku. Już wystarczyło, że spał obok niego kompletnie nagi tej nocy. Zupełnie nie było potrzeby więcej kontaktu.
- Mam! - Warun zawołał, podnosząc w górę zgubiony przedmiot.
- Serio? - Privat zmarszczył brwi.
W pierwszej chwili nie ucieszył się, tylko zaczął zastanawiać, czy to nie jest jakiś dziwny żart. Przecież… zdawało mu się, że przeszukał otoczenie dość dokładnie. Czyżby nie tylko zgubił klucze, ale nawet nie był w stanie ich odnaleźć, choć tkwiły tuż pod jego nosem? Prasert westchnął.
- Gdzie były? - zapytał, lekko krzywiąc usta.
Suttirat podniósł się i wepchnął poduszki z powrotem na kanapę, niechlujnie szturchając je w tym celu kolanem. Podał Prasertowi kluczyk
- Jest taka szczelina do rozkładania tej kanapy. Tam wpadły. No już. Rozchmurz się i jedziemy - rzucił mężczyzna i poklepał go po ramieniu chcąc dodać otuchy koledze. Znowu ruszył do drzwi. Człowiek przesądny uznałby, że mieszkanie Waruna ewidentnie nie chciało ich dzisiaj nigdzie wypuścić.
Prasert automatycznie uśmiechnął się, kiedy Warun mu to zalecił. Nie chciał, aby przyjaciel uważał, że jest smutny, lub spięty… Sam Privat nawet do końca nie był pewny, co odczuwał. Sprawa z Mali, a na dodatek dziwne sny i ekscesy minionej nocy sprawiły, że był w dość wyjątkowym nastroju. Niezbyt przyjemnym, trochę tak, jak gdyby wcale nie znajdował się na jawie. Lada chwila obudzi się w swoim łóżku pod zagrzybionym sufitem i zacznie śmiać się z tych dziwnych wizji. A jednak… Prasert odnosił wrażenie, że to dopiero początek dziwów. Prawdziwy cyrk zacznie się dopiero w świątyni, do której zaprosiła go Wattana…
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił - odpowiedział Prasert. - Po pierwsze… na pewno byłbym głodny - mruknął, wspominając pyszną zupę, którą ugotował mistrz boksu tajskiego.
Wnet doszli z powrotem do motorów.
- Teraz to już jedziemy na pewno. Chyba że zatrzyma nas trzęsienie ziemi - Prasert powiedział śmiało. W następnej chwili irracjonalnie zastygł w bezruchu, jak gdyby uważał, że naprawdę mógłby wykrakać podobny fenomen.

Warun przyglądał się Privatowi po drodze do motorów, kiedy po raz kolejny zamykał tego dnia drzwi do swojego mieszkania.
- Nie kracz - rzucił po drodze na dół.
- Wolałbym nie utknąć w tej windzie z powodu awarii, bo ziemia drży - dodał jeszcze, ale tym razem świat im odpuścił. Dostali się ponownie na parking i do motorów. Suttirat dosiadł swojego i odpalił.
- No to jedziemy - oznajmił, po czym założył kask i ruszył pierwszy.

Pokierował Praserta najpierw wzdłuż Phetchaburi, gdzie znaleźli aptekę. Nie dostali w niej antybiotyku, ale spray na szybsze gojenie ran, plastry i bandaże i owszem. Privat mógł zająć się swoją ręką, a w tym czasie Warun zaszedł do małego sklepiku i kupił sobie i przyjacielowi po butelce wody do picia, było dziś bowiem jak zwykle upalnie.
Kiedy uporali się z tematem ręki młodszego mężczyzny, a Suttirat upewnił się, że nie zabandażował jej sobie jak na trening, tylko jak faktyczną kontuzję, mogli wybrać się w dalszą drogę. W trakcie tego wszystkiego Prasert czuł się, jak gdyby Warun był jego starszym bratem, który opiekował się nad nim. W pewnym sensie… może tak właśnie tak było. Privat zastanawiał się nad tym, kiedy nagle przypomniał sobie, że przecież posiada starszego brata. Czy może raczej… posiadał. Czyżby tak lubił towarzystwo Suttirata, bo ten miał mu zastąpić Sunana? To nie brzmiało zbyt dobrze. Ale… być może tak właśnie wyglądała sytuacja.

Powoli dochodziła godzina piętnasta. Słońce wisiało na niebie, smażąc niemiłosiernie mieszkańców Bangkoku, którzy byli na tyle odważni, by o tej porze nie ukrywać się gdzieś w klimatyzowanych wnętrzach. To tak późno… Prasert nie wiedział, kiedy dokładnie wybiła ta godzina. Przecież zdążył tylko zjeść zupę i wyjść z domu. A potem przypomniał sobie, o której obudził się i wszystko nagle zrobiło się jasne. Westchnąłby, ale nie chciał, aby Warun to usłyszał. Choć wydawało się to raczej mało prawdopodobne, bo otaczał ich uliczny zgiełk i szum przejeżdżających samochodów zdawał się zbyt głośny.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=1lvEIX9S-84[/media]

Warun pokierował ich na Sirat Expy, a potem łukiem aż do samego centrum na ulicę Ramy IV. Stamtąd do świątyni było już zdecydowanie bliżej. Ruch w centrum był zdecydowanie gęstszy niż na obrzeżach i gorąco tutaj dawało się zdecydowanie wszystkim we znaki. Musieli odbić na zachód miasta, w stronę kanału Rop Krung, przez który przejechali jednym z mostów. Co prawda najbliżej mieliby do świątyni Złotego Buddy, ale skoro to właśnie tam zdarzyła się ta nieprzyjemna sytuacja z jednym z mnichów, Suttirat zabrał Privata do świątyni Wat Phra Chetuphon.


Specyficzne, stożkowate konstrukcje powitały ich już z odległości, kiedy podjeżdżali na parking przeznaczony dla odwiedzających świątynię. Suttirat ściągnął kask i przegarnął potargane od nakrycia głowy włosy. Był lekko spocony, ale nie można się było temu dziwić. Rozejrzał się uważnie, chcąc wyśledzić drogę do wejścia dla gości i odwiedzających. Najwidoczniej nie bywał często w takich miejscach, a tu to już na pewno wcale. Poczekał, aż Prasert się ogarnie, sam tymczasem napił się wody
- Dobra, to idziemy poszukać jakiegoś chętnego do rozmowy z nami mnicha… - zakomenderował schodząc na chodnik. Wsunął ręce do kieszeni i ruszył spokojnym krokiem w stronę świątyni. Privat podążał tuż obok mężczyzny. Gorące słońce sprawiło, że również on się pocił. Patrzył na stożkowate kopuły z tęsknotą… chciał się pod nimi skryć przed ciepłem. Z drugiej strony wspaniałość budowli zasiała w jego sercu ziarno niepewności.
- A może przesadzam? Myślisz, że przesadzam? - zapytał. - Po prostu wejdę i zapytam o remedium na duchy? Nie wezmą mnie za szaleńca? - mruknął, spoglądając na przyjaciela. Po części tak, jakby zastanawiał się, czy on ma go za niezrównoważonego. - Skoro już tu jesteśmy, to możemy spróbować - mruknął po chwili. - Ale teraz wydaje mi się, że to z mojej strony nadgorliwość… oraz strata czasu…
- Daj spokój - Warum uraczył go spojrzeniem z ukosa
- Lepiej jak będziesz przesadzał, niż jak potem miałaby się za nami snuć jakaś klątwa - stwierdził tylko, wzruszając ramionami. Ponownie przeniósł spojrzenie w stronę bramy światyni.

Przynajmniej mogli obejrzeć z bliska piękną budowlę. Dlatego przybycie tu nie było kompletnym marnotrawstwem sił, środków i czasu. Prasert podziwiał kunszt architektoniczny oraz wysiłek, jaki musieli włożyć budowniczowie w stworzenie tego dzieła. Niektóre fragmenty świątyni zdawały się kompletnie nie z tej ziemi i oszałamiały pięknem. Privat cieszył się tylko, że minął sezon turystyczny, inaczej nie byłoby szans przedostać się do wnętrza budynku. Z drugiej strony… nie był pewny, czy teraz okaże się to aż takie proste.

Przy bramie wejściowej stało dwóch dość młodych mnichów. Najwyraźniej szykowali się do codziennego obchodu okolicznych dzielnic w poszukiwaniu osób, którym należało pomóc i za które należało się pomodlić. Dzięki takim ‘pielgrzymkom’ świątynia zarabiała poza sezonem turystycznym sporą część pieniędzy z datków, które ludzie chętnie oddawali w podzięce za pomoc, czy za modlitwę o łaskę samego Buddy. Warun wskazał ich lekkim skinieniem głowy
- Ja mam zagadać, czy ty chcesz? - zapytał spokojnym tonem. Uznał najwyraźniej, że może Privat mógłby się obrazić za to, że tak mu od wczoraj ‘matkuje’.
- Dam radę… ale bądź obok i wtrąć się, gdybym zabrzmiał niechcący jakoś nieodpowiednio - Privat mruknął w odpowiedzi.
Zaczął iść w stronę dwóch młodych mnichów. Zastanawiał się, czy będą w stanie udzielić mu jakiejś konstruktywnej rady, na której można byłoby polegać. Nastawienie Praserta było z początku raczej niepewne. Bardziej wyobrażał sobie siwego mędrca, który miał za sobą dekady medytacji. Potem jednak doszedł do wniosku, że młodość nie musi oznaczać głupoty… A w każdym razie nie zawsze.
- Dzień dobry - przywitał się, kłaniając się. Chciał w ten sposób okazać szacunek mężczyznom. Następnie wyprostował się i uśmiechnął tylko trochę, nienachalnie. - Czy moglibyśmy zająć krótką chwilę? Potrzebujemy porady natury duchowej… - zawiesił głos, spoglądając uważnie na mnichów. W jakimś drobnym ułamku spodziewał się, że ci roześmieją się i odejdą, ocierając łzy śmiechu. Jednak z drugiej strony… taka reakcja byłaby raczej niegodna i niezbyt odpowiednia.
Warun kiwnął głową, po czym podążał spokojnie za Prasertem. Obaj mnisi odpowiedzieli Privatowi również lekkim pokłonieniem głów i jak każdy w Tajlandii, uśmiechali się lekko
- Duchowej porady? W takim razie polecamy udać się do brata Atida. Obecnie zajmuje się oczyszczaniem i zamiataniem głównej ścieżki do studni. Przejdziecie przez bramę i ruszycie w prawo. Trudno ją przeoczyć, znajduje się w pobliżu świętego drzewa - jeden z mnichów, ten który mówił, gestem dłoni wskazał im drogę przez bramę na teren otaczający świątynie. Tak więc Privat i Suttirat dostali pozwolenie na wejście dalej.
- Dobrego dnia - pożegnali się i ruszyli w swoją stronę
- Dobrego… - pożegnał ich stonowanym głosem Warun, obserwując jak odchodzą. Zerknął na wejście i westchnął.
- Mam nadzieję, że nie będziemy odsyłani od jednej osoby do drugiej… - wyjaśnił co mu przyszło do głowy.
Prasert wcześniej o tym nie pomyślał… ale teraz uznał, że rzeczywiście może coś w tym być.
- Czy jakiś kompetentny mnich zajmowałby się sprzątaniem? Myślę, że odsyłają nas do jakiegoś przypadkowego pachołka… Choć z drugiej strony… kto wie, jakie panują tu obyczaje. Być może nawet poważani i uznani duchowni zajmują się takimi przyziemnymi zadaniami i uważają, że ich nie hańbią. W różnych świątyniach sprawy wyglądają bardzo różnie… - Prasert zawiesił głos.
Ruszyli we wskazaną stronę. Odnaleźli bramę, a następnie szli w prawo.
- Widzisz to święte drzewo? - Privat zaczął rozglądać się naokoło.
Ścieżka prowadziła ich w stronę jakiejś kapliczki, gdzie ludzie przychodzili pomodlić się o dobry los i fortunę, a następnie zakręcała w prawo za budynek. Gdy obaj zerknęli ponad nim, dostrzegli koronę rozłożystego, sporego drzewa, której liście delikatnie szeleściły na niemal nieodczuwalnym wietrze. Warun skinął głową w tamtym kierunku.
Jeszcze nim wyszli zza budynku, usłyszeli specyficzny dźwięk szurania włosia miotły po kamiennym bruku. Towarzyszyło mu spokojne nucenie jakiejś modlitewnej pieśni. Kiedy pokonali zakręt, oczom Suttirata i Praserta ukazał się starszy mężczyzna, odziany w standardowe, pomarańczowe mnisze szaty. Był odwrócony do nich półbokiem i zamiatał ścieżkę. Stał na tle niewysokiego, ale niezwykle rozłożystego drzewa. Jego pień obwiązany był ozdobnym, grubym sznurem w formie symbolu świętości. Między grubymi korzeniami znajdowała się niewielka kapliczka z małym, złotym Buddą skrytym w jej wnętrzu. Gdy obaj mężczyźni zbliżyli się, mnich zwrócił na nich uwagę i zatrzymał się. Skłonił lekko głowę
- Witajcie, w czym mogę wam pomóc? - uśmiechnął się i odezwał tonem, jakby podejrzewał że Warun i Prasert mogli się po prostu zagubić na terenie świątyni, a on w uprzejmości zamierzał wskazać im właściwą drogę.
Privat poczuł się nieco onieśmielony. Cieszył się, że duchowny nie był dwudziestoletnim nowicjuszem, bo kogoś takiego spodziewał się. Zerknął na Waruna i po części miał nadzieję, że to on przejmie inicjatywę, jednak nie uważał, że to byłoby właściwe. Dlatego zrobił pierwszy krok… i następny. Nie uśmiechał się, bo stał przed nieznajomym. Jednak chciałby zrobić dobre wrażenie… dlatego pochylił się dość nisko, złączając dłonie. Miał nadzieję, że ten ukłon okaże się wystarczający.
- Czy rozmawiamy z bratem Atidem? Został nam brat polecony w sprawie natury duchowej… - Prasert spojrzał na twarz mnicha. Był ciekawy jego reakcji.
Warun najwyraźniej nie kwapił się tym razem do ratowania skóry Privatowi. Sam skłonił głowę krótko i pozostawił temat wyjaśnień przyjacielowi. Tymczasem mnich przekładał powolutku miotłę z lewej do prawej dłoni
- To w takim razie dobrze was pokierowano, bo to właśnie ja jestem brat Atid. W czym dokładnie mógłbym wam pomóc? - zapytał spokojnym tonem i przyglądał się Prasertowi przenikliwie i uważnie z zaciekawieniem.
Prasert cieszył się, że udało im się znaleźć odpowiednią osobę. Jeszcze w takim otoczeniu. Wspaniałe drzewo i kapliczka dodawały Atidowi swoistego majestatu. Privat miał nadzieję, że mnich okaże się kompetentną osobą. A jeżeli tak… to uzna ich za godnych powierzenia tajemnej wiedzy. Choć tak właściwie Prasert nie spodziewał się, aby wizyta w świątyni rzeczywiście miała jakiś sens. Chyba przybył tutaj dlatego, bo gdyby… wieczorem naprawdę napotkali jakiegoś ducha… i nie mogli w żaden sposób bronić się przed nim… To teraz przynajmniej Prasert mógłby powiedzieć, że próbował zabezpieczyć się w jakiś sposób. Czy brat Atid rzeczywiście dysponował odpowiednią wiedzą? Tajlandczyk miał nadzieję, że nie będzie nigdy musiał poznać odpowiedzi na to pytanie.
- Otóż… - Prasert nie wiedział do końca, jak zacząć. Obawiał się, że wypadnie na spanikowanego i nadmiernie przesądnego. Może taki był? Westchnął cicho. - Powiem prosto z mostu, bracie Atidzie. Wieczorem… istnieją znaki wskazujące na to, że możemy napotkać złego ducha. I chcemy dowiedzieć się, w jaki sposób moglibyśmy bronić się przed jego wpływem.
Powiedział to wszystko na jednym wydechu. Następnie zerknął na Waruna, czy ten skrzywi się i popatrzy na niego pobłażliwie. Miał nadzieję, że nie uzna jego słów za nieodpowiednie. Zarówno on, jak i mnich Atid. Ocena tego drugiego była jeszcze ważniejsza, szczerze mówiąc.
Suttirat przytaknął głową na jego słowa
- Ewentualnie co zrobić, by go nie rozgniewać - dodał tylko. Mnich oparł się na miotle, przechylając do przodu i obrócił głową raz w lewo, raz w prawo. Mogło to wyglądać odrobinie teatralnie i przerysowanie, ale nie wyglądało na to, by mężczyzna się z nich naigrywał
- Po pierwsze… Nie ma wprost tak, że są dobre i złe duchy. Świat złożony jest z szarości. Każdy biały duch, ma w sobie odrobinę czerni, a każdy czarny, odrobinę bieli.
- Jak ying i yang - Prasert cicho szepnął, mnich kiwnął głową i kontynuował.
- Jeśli jakiś duch czyni szkodę żyjącym, to albo dlatego że obrażono go w jakiś sposób, naruszono jego miejsce pobytu, lub też chce poprzez dokuczliwość zwrócić na siebie uwagę żyjących. To ostatnie zazwyczaj ma miejsce w zapomnianych i zapuszczonych miejscach… Tak czy inaczej, każdego dokuczlliwego i pozornie niebezpiecznego ducha można ułaskawić. Wystarczy podarować mu odpowiedni prezent ze szczerą intencją, że to właśnie dla niego. Ludzie często zapominają o tym, szczególnie w takich miejscach jak ogromne miasta… Dlatego w Bangkoku co rusz trafiają się przypadki, gdzie mamy styczność z ludźmi proszącymi o pomoc z niespokojnymi duchami. Należy wziąć pod uwagę wszystkie czynniki natury ducha, czy materializuje się jako kobieta, mężczyzna, zwierzę, dziecko… Potem jak wygląda poświęcona mu kapliczka. Dzięki temu będziecie wiedzieć, czego duch oczekuje. Świece i kadzidło, to zawsze dobry wybór, tak jak krótka modlitwa o łaskę. Kobiety lubią kwiaty, może jakąś ładną ozdobę do noszenia. Mężczyźni coś użytecznego, dzieci słodycze, a zwierzęta głównie jedzenie i błyszczące rzeczy. No i należy być otwartym na znaki - przerwał tymczasowy monolog Atid i uśmiechnął się, znów bujając na miotle w lewo i w prawo.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 11-02-2019, 00:57   #13
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Prasert zastanowił się nad słowami mnicha. Wydały mu się mądre. Łatwo było w nie uwierzyć. Mimo to miał nadzieję, że Atid wyjmie z kieszeni jakiś kawałek świętego drewna, które okaże się kluczem uniwersalnym do serca każdej zjawy… Przecież nie mogli nakupić kwiatów, użytecznych rzeczy… czyli młotków i śrubokrętów? A oprócz tego cukierków, zapasów jedzenia i wyrobów jubilerskich. Natomiast wymieniona na samym początku świeca oraz kadzidło… to brzmiało rozsądnie.
- A załóżmy… - Prasert zaczął. - Że byłby to duch nawiedzający świątynię.
Czy już powiedział za dużo? Atid zdawał się przypadkową osobą, więc chyba mógł powiedzieć mu nieco więcej. A jednak nie chciał, aby miejsce wskazane przez Mali Wattanę wyciekło. Opowiedział o nim Warunowi, jednak ten był jego przyjacielem. Natomiast mnich pozostawał w dalszym ciągu kompletnie nieznaną osobą.
- Dlaczego duch miałby nawiedzać świątynię? Czy to w ogóle nie przeczy sobie? Czy zjawy nie powinny wystrzegać się pobożnych miejsc? - zapytał.
Być może zaraz okaże się, że upiór z Nonthaburi był jedynie internetową legendą, na którą Suttirat niepotrzebnie natrafił.
Atid, do tej pory bujający się na miotle z lekkim, łagodnym uśmiechem, nagle zatrzymał się w pół bujnięcia
- Oh… Czyli zakładamy, że możliwe iż będziecie mieć kontakt nie z duchem, lecz z tak zwanym pół-bóstwem - mnich wyglądał na lekko zaskoczonego, ale jego oczy błyszczały wyraźnym zainteresowaniem, niemal przywodzącym na myśl młodzieńczą ekscytację. Prasert wręcz przeciwnie. Nie czuł żadnej fascynacji tematem. W tej chwili uświadomił sobie, że przez ten cały czas liczył na to, że świątynia da im dyskretnie dać do zrozumienia, że duchy nie istnieją, a jak już, to są bardziej kwestią wiary i własnych przekonań. Nie spodziewał się czegokolwiek konkretnego. To sprawiało, że zaczynał się denerwować. A co jeśli wieczorem w świątyni będzie rzeczywiście straszyć coś poza Mali Wattaną? Spojrzał na Atida, który znowu zaczął bujać miotłą
- To zupełnie inna sprawa - rzekł. - Takie duchy są rozpuszczone jak dzieci, ale gorzej, bo mają setki lat. Przywiązują się do świątyń, bo właśnie tam ludzie chadzają by się modlić i dzięki temu mogą spełniać ich potrzeby a w zamian dostają energię i wiarę proszących. Jeśli taki duch staje się złośliwy… To znaczy, że miejsce zostało opuszczone. Zwykle to tak jak z kimś, kto miał dobrych przyjaciół, a ci nagle o nim zapomnieli i zostaje całkowicie sam.

Prasert kiwnął głową. Ta metafora do niego trafiła. Mógł zrozumieć złość takiej zjawy… co nie znaczyło, że chciałby jej doświadczyć. Zwłaszcza jeśli była, jak sugerował Atid, półbóstwem. To brzmiało naprawdę poważnie. Privat patrzył na mnicha jak zaczarowany.

- Czekał długo, potem ogarnął go smutek, a następnie zgorzknienie. Takiego ducha bardzo trudno udobruchać. Zwykle potrzeba do tego długiego okresu czasu, tak jak z oswajaniem dzikiego zwierzęcia. Jednorazowe obrządki i rytuały w żaden sposób nie pomogą, jeśli jednak zamierzacie zostać… Jakby to ująć, przyjaciółmi takiej duszy, to proponuję zacząć od zebrania informacji jak się manifestuje i przynoszenia mu podarków w godzinach późnopopołudniowych. Zostawianie ich w jednym miejscu, na granicy terenu świątynnego i głośne poinformowanie, że to dla niego. Po pewnym czasie duch powinien się do was przyzwyczaić, o ile oczywiście zaakceptuje wasze prezenty - Atid zdawał się nic nie zakładać z góry, w końcu Privat nie wyjaśnił mu dokąd jadą, a więc nie mógł powiedzieć im nic ponad ogólną wiedzę o zachowaniu w stosunku do duchów. W tym temacie mnich wydawał się być wyjątkowym znawcą. Suttirat sarknął cichutko, najwidoczniej wyobraził sobie jak miałby codziennie zasuwać do opuszczonej świątyni by dawać prezenty duchowi. Mnich zerknął na niego, ale nie skomentował, najwyraźniej był wyrozumiały i wiedział, że młodsze pokolenia mają to do siebie, że brak im czasu i szacunku do takiego postępowania.

Prasert nie uznał, że Warun kpił z wiedzy Atida. Pomyślał, że jego reakcja wynikała z tego… że po prostu nie mieli na to wszystko czasu. Jak mogli oswoić kogoś, kogo mieli zobaczyć po raz pierwszy już wieczorem tego samego dnia? O ile rzeczywiście napotkają owe półbóstwo… W co Prasert wciąż nie wierzył, choć nie podobało mu się, jak poważnie mnich podszedł do sprawy. Jeszcze pośród kapliczek, murów świątyni i wspaniałego drzewa… Tutaj całkiem łatwo było uwierzyć w paranormalność. Uwierzyć… i zwariować.
- A jeżeli nie mamy na to wszystko czasu? Załóżmy, że dostał pan wiadomość od zaginionej osoby… która powiedziała, że będzie oczekiwała mnicha wieczorem na terenie pewnej świątyni. I potem dowie się pan, że ten przybytek może mieć niespodziewanego i niechcianego lokatora… Co zrobić?
Prasert skrzywił się. Nie podobał mu się sposób, w jaki prowadził tę rozmowę. Niedopowiedzenia i półsłówka. Szczerze mówiąc… na miejscu Atida zirytowałby się.
Mnich jednak nie wyglądał na zirytowanego, jego cierpliwość była bowiem nagradzana, Prasert bowiem z każdym kolejnym pytaniem, świadomie lub nie, coraz bardziej się otwierał, odsłaniając kolejny rąbek tajemnicy
- Drogi chłopcze… Musisz uświadomić sobie jedną rzecz - zaczął spokojnie, dalej bujając miotłą, aż wreszcie wskazał jej kijkiem na Praserta i postukał go w klatkę piersiową leciuteńko
- To nie duch jest niespodziewany i niechciany w tamtym miejscu, lecz ty i każda inna osoba, która do owej świątyni wtargnąć zamierza - przemówił i opuścił miotłę
- Nigdy tego nie myl, bo to już połowa sukcesu. To my wchodzimy do ich domu, nie oni do naszego. To oni są tu dłużej, a nie my. My tylko pożyczamy i odwiedzamy ich własności - wyjaśnił i znów zaczął bujać miotłą

Prasert rozumiał to. Na serio. Być może nie rozmyślał wcześniej na ten temat, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że w tym układzie to oni będą intruzami. A jednak… świadomość tego w niczym nie pomagała. Jedyny sensowny wniosek brzmiał tak, aby tam nie wchodzić i nie zapuszczać się na teren, który powinien pozostać nieodwiedzony. Tylko… Prasert nie mógł tego uczynić. Z jakiego powodu? Cholernej, głupiej, nieznośnej… ciekawości. Tak naprawdę tylko to obligowało go do odwiedzenia świątyni. Był cały podekscytowany tą całą dziwną sytuacją. Nie był nic winny Mali Wattanie i tak naprawdę to nie z jej powodu zamierzał udać się na miejsce.
Dalej słuchał Atida. Ten okazał się skarbnicą słów, zdań i wynurzeń. Privat nie miał w żadnym razie nic przeciwko.

- A co do tej hipotetycznej sytuacji… Hm… - mnich zamyślił się na moment, odwracając wzrok gdzieś na bok w zastanowieniu. Mineło kilkanaście sekund i obaj mężczyźni niemal mogliby przysiąc, że Atid wyglądał jakby kogoś słuchał… Mnich powrócił jednak zaraz wzrokiem do Praserta i Waruna
- To zależy… To zależy jak wielce ufałbym tej zaginionej osobie. Z jakiego powodu byłaby zaginiona. Czy może po prostu jej nieświadomość skierowałaby ją w to miejsce… Próbowałbym się z nią skontaktować i przekonać, że to zły wybór miejsca, ale jeśli bym nie mógł... To pojechałbym ją stamtąd zabrać i mimo wszystko zabrał ze sobą coś na przekupienie ducha. Jedną rzecz za każdą osobę, która miałaby tam ze mną być - powiedział i nagle uniósł palec w górę
- Jest metoda, aby ugłaskać taką duszę, by nie zrobiła krzywdy za wtargnięcie do swego domu. Dotyczy to tylko takich właśnie pół-bóstw, jednak nie jest najstosowniejsza - Atid rozejrzał się, lekko ściszając ton głosu. Zamilkł, czekając wyraźnie, czy Prasert dostał już wiedzę, której chciał, czy miał zamiar zapytać też o tę, najwyraźniej zakazaną z jakiegoś powodu metodę, skoro mnich stał się czujniejszy, wspominając o niej. Warun spiął się cały, jakby w oczekiwaniu na to co za moment powie Privat.
- Chciałbym ją poznać… - Prasert odpowiedział po chwili wahania. Przecież nie deklarował, że ją wykona. Chciał ją tylko poznać. - No właśnie nie za bardzo jej ufam. Tej osobie. To znaczy nie jest tak, że jej nie ufam, ale też nie mam powodu, aby darzyć jej zaufaniem - Prasert miał nadzieję, że nie zapętlił się. - Nie wiem, dlaczego wybrała takie miejsce. Według mnie jest dość nieodpowiednie i może dlatego obawiam się kary ze strony świata nadnaturalnego. Jak zobaczę tę osobę, to zaproponuję jej, abyśmy jak najszybciej opuścili świątynię. Jednak jeżeli będziemy musieli tam pozostać… z jakiegoś nieznanego mi teraz powodu… to wolałbym być zabezpieczony. Mam wrażenie, że moja postawa jest dość… - zamilkł na moment, szukając odpowiedniego słowa. - Że chcę za wiele. Zarówno wróbla w garści, jak i gołębia na dachu. Że powinienem wybrać pomiędzy bezpieczeństwem i zostaniem w domu oraz zagrożeniem i udaniem się na ryzykowne spotkanie. Natomiast chcę zarówno protekcji, jak i udania się na miejsce… czyli wszystkiego… - westchnął, rozkładając ręce.

Mnich wydał mu się całkiem rozsądną osobą. Co więcej… naprawdę zależału mu na pomocy nieznajomym. Dlatego Prasert szanował go. Przecież mógłby zbyć ich przypadkową odpowiedzią i wrócić do obowiązków. Swoją drogą…
- Może mnich poda mi miotłę? - zaproponował. - Choć trochę wyręczę w pracy… i będę słuchał przy tym…
Podszedł i wyciągnął ręce w kierunku narzędzia. Chciał chociaż sprawić wrażenie przyzwoitego.
Atid złapał miotłę i przytulił do siebie
- Ta jest moja. Jeśli spojrzycie w swoje lewo, dostrzeżecie małą szopkę. Tam trzymam więcej mioteł - odpowiedział i zaśmiał się rozbawiony swoim irracjonalnym przywiązaniem do tego konkretnego przedmiotu. Warun spojrzał na Praserta i rozłożył ręce, po czym ruszył w stronę szopki, która faktycznie tam się znajdowała, a którą wcześniej obaj przeoczyli.

Mnich tymczasem zaczął znowu powolutku zamiatać liście na sterty po jednej i drugiej stronie ścieżki. Czekał aż obaj mężczyźni powrócą, nim kontynuował wypowiedź
- Nic nie dzieje się przypadkiem, mój młody, niecierpliwy i zbyt ciekawski przyjacielu. Jeśli ta osoba chciała się tam spotkać, to na pewno jest w tym wyższy cel. Jeśli mielibyście tam zostać, to nie bez powodu, jeśli nie i tylko zobaczyć to miejsce, to nadal ma znaczenie. Wszystko ma znaczenie, najdrobniejsze uczynki, wydarzenia i zjawiska w naszych życiach są okruszkami, my za nimi podążamy. Jedyna moc jaką mamy, to wybór, którą ze ścieżek wybierzemy - powiedział spokojnie
- O ile rzeczywiście mamy jakiś wybór… - Prasert cicho szepnął do siebie. Tak naprawdę nie czuł, że miał jakąkolwiek kontrolę nad swoim życiem. Nawet jeżeli podejmował jakieś decyzje… to zawsze kierował się tym, co było dla niego najlepsze. A zazwyczaj najlepsza była tylko jedna rzecz, więc… czy tak naprawdę miał jakiś wybór? Jeżeli z jednej strony położyć spotkanie z zaginioną pięknością, a z drugiej nudny wieczór w domu… Jak można było nazwać to prawdziwym wyborem?
- Czemu pragniesz wybrać się w niebezpieczne miejsce dla osoby, w stosunku do której twoje zaufanie jest… Jak to ująłeś… Powiedzmy, niepewne? - zapytał jeszcze i zerknął na Privata. Tymczasem Prasert zauważył, że ruchy Suttirata są sztywne, a jego mina kompletnie nieobecna. Starszy mężczyzna musiał wywrzeć swą wiedzą ogromne wrażenie na mistrzu muay thai. Albo to, albo Atid kompletnie go zanudził. I jednocześnie przeklinał Praserta za to, że wciągnął go w zamiatanie świątyni.
- Bo ta osoba jest uznana za zaginioną. I chcę wiedzieć, dlaczego chce spotkać się akurat ze mną. I rzecz jasna… z jakiego powodu zniknęła. To jest ogromna tajemnica, szanowny mnichu. Ciężko jest przejść obok czegoś takiego obojętnie. Poza tym… to moja koleżanka z liceum - dodał, nie chcąc wdawać się w większe szczegóły. - Wracając do tematu, co to za tajemny rytuał, raczej niestosowny, o którym mnich mówił?
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 00:58   #14
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Atid zamiatał dalej, ale teraz i on się zamyślił
- Młody przyjacielu, widzisz duchy nam zazdroszczą. Nawet te najpotężniejsze i najważniejsze. Zazdroszczą nam tego, że mamy naczynia, w których poruszamy się po tym świecie. One też tu są, ale właściwie nikt ich nie widzi i choć mogą się manifestować w jakiś sposób, co zazwyczaj pada w odpowiedzi? - zapadła sekunda ciszy
Prasert już miał odpowiedzieć, ale nie było mu dane.
- ‘Ah, to wiatr’, ‘Nie bój się, to na pewno kot przebiegł po strychu’, ‘Ah ci wandale, znowu zdemolowali to miejsce’, ‘Wydawało ci się, tam nic nie ma’. Powiedz mi, jak sądzisz, jakie to uczucie, być tak traktowanym… Ja uważam, że najgorsze i bardzo smutne. Dlatego, aby udobruchać ducha, należy podarować mu coś… Coś co jest dopiero co martwe, by mógł przez sekundę zająć miejsce duszy, która właśnie opuściła swoje naczynie. Drugą opcją jest podarowanie takiemu duchowi czegoś swojego, ale musi to być niezwykle ważna i wartościowa dla ciebie rzecz, ale to znaczy, że przywiążesz takiego ducha do swojego naczynia i będziesz je z nim dzielić - mnich pokręcił głową w zamyśleniu.

Prasert zacisnął dłonie mocniej na kiju i zastygł w bezruchu. Spojrzał na Atida. Zmarszczył czoło. Nie wiedział, co powiedzieć. Przecież znajdował się w świątyni. Czy mnich zasugerował, że należałoby skombinować skądś świeże zwłoki? Na tę myśl Privat zaśmiał się cicho w duchu… po czym spoważniał. Chyba naprawdę tak było. Tyle że to nie wchodziło w grę… Nawet jeżeli mogłoby to być ciało zwierzęcia, to nie mógłby żadnego zabić. Nie z powodu ducha, który przecież mógł nie istnieć. Natomiast bliska rzecz… czy Prasert miał taką? A nawet jeśli… to czy rozsądne było przywiązanie do siebie ducha? Na pewno nie.
- Co o tym sądzisz? - zapytał półszeptem Waruna.
- Że chyba pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa - odpowiedział również półszeptem Suttirat. Zerknął w stronę mnicha, który na moment zapadł się chyba we własnych myślach.
- Załóżmy na sekundę, że ten duch faktycznie tam jest… Zabijać czegoś nie chcemy, szansa że znajdziemy ledwo co potrąconego kota jest mała, a przywiązywanie ducha do naszych ciał to jest maksymalnie fatalny pomysł - stwierdził co myślał i skrzywił się.

Tymczasem Atid nagle zatrzymał się
- Młody przyjacielu… Chodź ze mną na chwilę - odezwał się spoglądając na Praserta i czekał, czy ten ruszy za nim, gdy zrobił pierwszy krok w kierunku świętego drzewa.
- Ale że sam? - Privat odparł błyskawicznie.
Wizja zabijania kotów, aby mogły wejść w nie półbóstwa, sprawiła, że nie do końca chciał pozostawać z Atidem bez asysty Waruna. Oczywiście nie spodziewał się niczego złego ze strony mnicha. Bardziej… obawiał się, że ten powie mu na osobności, że trzeba będzie pozbawić życia Suttirata, czy coś w tym stylu… To wszystko zdawało się kompletnie irracjonalne… i takie właśnie było… Dlatego Prasert postanowił, że weźmie się w garść.
- Już idę - mruknął, po czym ruszył w stronę świętego drzewa. Wpierw spojrzał na nie nieufnie, ale potem nieco rozpogodził się. Miał przed sobą wspaniały pomnik natury i ciężko było dyskutować ze wspaniałością miejsca, w którym znajdował się.
Kiedy się zbliżył, mógł wreszcie łatwo ocenić, że drzewo było dębem i to bardzo starym, zapewne właśnie dlatego było uznane za święte. Mnich nie skomentował jego chwilowego zawahania. Poczekał i podszedł z nim do drzewa. Nie wołał za nimi Suttirata, więc prostą odpowiedzią było, że chciał, aby Privat podszedł z nim sam.
Atid podwinął opadający na prawą rękę fragment szaty, po czym przyłożył dłoń do pnia drzewa
- Zrób to samo - polecił Prasertowi i obserwował go z zaciekawieniem.
Privat postąpił zgodnie ze wskazówkami, choć nie widział w tym sensu. Jednak drzewo wcale nie wydawało się obrzydliwe, a jego kora nie została wykonana z rozżarzonych do czerwoności igieł… dlatego nie miał powodu, aby go nie dotknąć. Uśmiechnął się lekko do Atida, choć nie był pewny, czemu. Przecież tylko dotykali dębu. Cichy głos z tyłu głowy Praserta zaczął pytać, czy aby nie marnuje tu zbyt dużo czasu… jednak Privat szybko uciszył go.
- I co teraz? - zapytał.
Mnich zamknał na moment oczy i pokręcił głowa, tym samym zalecając Privatowi chwilę ciszy. Nie trwało to jednak długo, bo wziął wdech nieco głębiej i zdjął dłoń z drzewa
- Chłopcze, masz coś co nie należy do ciebie - powiedział i już otworzył usta, by mówić dalej, gdy zza budynku wyszedł inny starszy mnich.
Prasert zastygł w bezruchu, oczekując kolejnych słów. Nawet wstrzymał oddech. Przypomniał mu się dziwny sen tej nocy. Rzeczywistość również rysowała się kolorami odmiennymi od normalnych. A co jeśli… w głowie Privata zaczynały tworzyć się teorie… gdy to wszystko zostało przerwane.
- Bracie Atidzie, brat Sakda cię szuk… - zamilkł i popatrzył po Warunie i Prasercie z lekkim zaskoczeniem. Mnich złapał za dłoń Privata, tę którą opierał o dąb i zabrał ją. Uścisnął go mocno i uśmiechnął się współczująco, nie powiedział jednak nic więcej.
- Dziękuję, że przyszliście i żeby Budda miał was w swej opiece - pożegnał ich odrobinę zbyt formalnie jak na siebie, skłonił się i ruszył do drugiego mnicha
- Już idę, już idę - powiedział, odkładając miotłę, opartą o szopkę.
Prasert rozłożył ręce i spojrzał na Atida w pewien wyjątkowy sposób.
- Czy ty na serio zamierzasz… - zaczął półszeptem, jednak nie dokończył. Nie chciał zrobić sceny przy innym duchownym, a jednak. - Co to za rzecz?! - zawołał. Może nieco zbyt głośno. Jednak nie chciał, aby mnich go opuścił. Nie w tej przedwczesnej chwili. Chciał, aby odpowiedział choćby na to jedno pytanie. Następnie Privat spojrzał nieco rozpaczliwie na Waruna, jakby prosząc go o pomoc… choć sam nie wiedział, jak ta mogłaby wyglądać. Przecież Suttirat nie mógł zastosować na Atidzie bokserskiego chwytu, aby unieruchomić go i nie pozwolić na odejście…
Trzej pozostali mężczyźni wręcz wzdrygnęli sie w zaskoczeniu na podniesiony ton Praserta. Warun spojrzał z zaskoczeniem na przyjaciela, mnich, który przyszedł po Atida wyglądał na nawet nieco oburzonego, tymczasem Atid stał chwilę plecami do Privata, by wreszcie powoli obrócić się
- Dusza. Trzecia - powiedział w taki sposób, że była to prosta odpowiedź na pytanie Praserta, a jednocześnie tak zagmatwana, że niemal żadna. Mógł jedynie domniemywać po ich długiej rozmowie co miał mnich na myśli. Odwrócił się i ruszył do drugiego brata, by oprzeć dłoń na jego ramieniu i obrócić, odprowadzając za zakręt. Prasert został na dróżce sam z Warunem, który podszedł do szopy i odstawił w milczeniu miotłę. Otrzepał dłonie i przygarnął włosy, zaczesując je do tyłu, wyglądało to zdecydowanie jak nerwowy gest zadumy i niepokoju, ale i niezrozumienia. Mężczyzna był kompletnie zmieszany tym zajściem i wyraźnie, starał się zebrać do kupy.
- Mam kurwa nadzieję, że to wybiła godzina obiadu - mruknął Prasert. - I dlatego ten Sakda, czy jak on się nazywał, go szukał. To jedyne wytłumaczenie, które byłbym w stanie przyjąć - mruknął.
Tak naprawdę nawet wtedy byłby niezachwycony. Rozmowa z mnichem okazała się szalenie nietuzinkowa. Prasert nie spodziewał się niczego po wizycie w świątyni. Natomiast doświadczył tutaj tak wiele dziwności…
- A ty ile masz dusz, co? Bo ja najwyraźniej co najmniej trzy - mruknął kpiącym tonem. Wcale nie zamierzał okazać w ten sposób braku szacunku… ale czuł się bardzo zagubiony, a Atid po prostu sobie poszedł. Uznając, że nie warto wyjaśnić tak wielu enigmatycznych słów. - Tak sobie zniknął… - mruknął, spoglądając w kierunku, w którym ostatnio widział mnicha. - Mam prawo być wkurwiony, prawda?
Warun milczał jeszcze chwilę i sam zerknął w stronę, gdzie zniknęli bracia
- Wiesz, może nie mógł mówić dalej przy tamtym drugim mnichu? Albo coś… Nie wiem. spadajmy stąd, nie czuję się jakoś najlepiej po tej całej rozmowie. Ten Atid był nieco dziwny, albo to jego sposób opowieści, albo cały ten temat - machnął ręką i zaraz wsadził je do kieszeni, marszcząc nieco brwi
- Jasne, że masz prawo się wkurwiać, ale to chyba nic nie zmieni, o ile zaraz niechcący którąś duszą nie walniesz klątwy na tego brata Sakdę, to nic tu po nas - próbował zażartować, żeby rozładować atmosferę, albo może samego siebie.
- Chyba nie powinniśmy żartować z tych tematów… - mruknął Prasert. - Ale przynajmniej dowiedziałem się tyle, że jeżeli jakieś półbóstwo zdecyduje się ukraść mi duszę, to będzie musiało wybierać je wszystkie przez całą noc - uśmiechnął się lekko. Spojrzał ostatni raz w kierunku za Atidem, po czym obrócił się do niego plecami i ruszył w stronę parkingu, gdzie czekały na nich motory. - Ale kupmy dwie świeczki. Zapalimy je przed wejściem do tamtej świątyni. Jedna dla ciebie i druga dla mnie. Pomodlimy się cicho. Okażemy szacunek - skinął głową. - Bez oferowania jakichś naczyń lub… co on tam wymyślił? A tak… - mruknął po sekundzie milczenia. - No cóż, pewnie czwarty pasażer nie zrobiłby w moim przypadku aż takiej różnicy - zaśmiał się, choć zabrzmiało to raczej gorzko. Trochę na siłę próbował wykrzesać z siebie wesołość, aby przykryć nią zagubienie oraz zalążek jakiegoś innego uczucia…
Być może strachu?
Warun szedł tuż obok niego
- Z tego co pamiętam, duch, który nawiedzał tamtą świątynie pokazywał się jako kobieta, więc lepiej by było jej przynieść jakąś bransoletkę, albo szalik… Kapelusz… Tak myślę, ale biorąc pod uwagę co mówił ten mnich, to nawet dwadzieścia kapeluszy nam dziś nie pomoże. No i te trzy dusze… O co chodziło, ogarniasz? - Suttirat w końcu nie słyszał ich rozmowy przy dębie, a i nie wiedział dokładnie co męczyło Praserta. Zastanawiało go więc to przez chwilę, aż nie szturchnął go w ramię
- A może masz jakieś roztrojenie jaźni, o którym nic mi nie wiadomo? - zaproponował. Wyszli przez bramę świątynną i znaleźli się na wolnej przestrzeni parkingu.
- Skoro tobie o tym nie wiadomo, to mi ma być wiadomo? Przecież to ty przebywasz ze mną, a nie ja z… - zamilkł, ucinając w pół zdania. - Zresztą nieważne. Nie wiem, czy kapelusze to dobry pomysł, ale możemy kupić jakąś w miarę tanią bransoletkę. Zapłacę za twoją, w końcu to moje śledztwo i ja pokrywam jego koszty - uśmiechnął się delikatnie, specjalnie korzystając z dość wyszukanego tonu.
Aby prowadzić śledztwo, należy być detektywem, a to już dumna, zaszczytna posada. Natomiast Privat czuł się jak dziecko we mgle, nie żaden Sherlock.
- Atid niby coś powiedział, ale mam wrażenie, że wizyta u niego więcej skomplikowała, niż pomogła - mruknął Prasert. - Zresztą dopiero wieczorem dowiemy się, jak bardzo była przydatna.
Spojrzał na drogę, aby ocenić, jak jeszcze daleko do parkingu.
Suttirat pokiwał głową
- Dobra, to skoro tak… To teraz co, na małe zakupy, a potem do ciebie? - zapytał układając dalszy plan ich dzisiejszej podróży, powiększając go o jeden dodatkowy podpunkt. Motory nie stały tak daleko, a pofarciło im się, bo w międzyczasie cień rzucany przez pobliski budyneczek padł na nie, ukrywając je przed palącym słońcem. Warun od razu ruszył do swojej maszyny. Prasert również skierował się do swojej. Cieszył się, że nie będzie musiał siadać na rozgrzanym metalu. Miał więcej szczęścia niż rozumu, jeżeli chodziło o odpowiednie zaparkowanie motoru… i miał nadzieję, że fart nie opuści go również wieczorem.
- Tak, taki jest plan - odpowiedział Privat. - Chyba że… - zastanowił się. Nagle wpadł na pewien pomysł, chociaż był on na bardzo wczesnym etapie i mógł być kompletnie nie do zrealizowania. - Ile jeszcze zostało nam czasu do tej dwudziestej drugiej? - zapytał Waruna.
Mężczyzna również zasiadł już na swoim motorze, a gdy Prasert zadał mu spontaniczne pytanie o godzinę, po prostu podniósł rękę i spojrzał na swój nadgarstek
- Jest… Za piętnaście minut piąta po południu - odpowiedział. To oznaczało, że mieli odrobinę ponad pięć godzin do całego wydarzenia ze spotkaniem w nawiedzonej świątyni.
- A co? - dodał pytanie Warun, zerkając z zaciekawieniem na Privata.
Privat jeszcze przez chwilę zwlekał z odpowiedzią.
- Mógłbym wyciągnąć starą książkę telefoniczną z numerami ludzi z liceum i zadzwonić do nich oraz popytać o zaginięcie Mali. Ktoś powinien coś wiedzieć… chociażby to, gdzie mieszkała. Moglibyśmy wtedy udać się na miejsce i zobaczyć, jak to wygląda. Na razie wszystko wskazuje na to, że Wattana po prostu wyszła ze swojego domu, nikogo nie informując, jednak jeżeli będą jakieś ślady walki, wybite okna, coś w tym stylu… - Privat wzruszył ramionami. - Zawsze lepiej mieć więcej informacji, niż mniej, prawda? Mimo wszystko nadal jestem jej byłym kolegą z klasy więc nie powinno to być aż tak bardzo zaskakujące, że interesuje mnie, co się wydarzyło i chcę wiedzieć jak najwięcej. Zresztą… przecież to prawda - uśmiechnął się. - Druga sprawa, to pomyślałem o udaniu się nieco wcześniej do tej świątyni. Jeżeli to jakaś pułapka, której nie rozumiem… to być może udałoby nam się zaskoczyć osoby w trakcie jej rozkładania - mruknął. - Po części wciąż boję się, że to jakaś chora gra Sakchaia - skrzywił się.
Warun zastanawiał się. Skrzyżował ręce
- Myślisz, że ktoś ze starych znajomych z liceum będzie wiedział, gdzie obecnie zamieszkiwała taka sława, jak Wattana? To może być trudne, wyciągnąć od kogoś jej obecny adres… - zauważył mężczyzna i potarł się dłonią po szczęce
Privat wzruszył ramionami.
- Nie jest to plan, na który postawiłbym swoje życie… ale nic nie szkodzi spróbować. To, że Mali jest sławna jeszcze nie oznacza, że zerwała wszystkie kontakty z ludźmi z liceum. Pamiętaj, że to była droga, prywatna szkoła, do której chodziło mnóstwo bogatych dzieciaków. A oprócz nich ja - uśmiechnął się lekko. - Myślę, że jeżeli Mali podeszłaby do sprawy czysto zawodowo, to chciałaby mieć z nimi kontakt. Jest dziennikarką, a w tym zawodzie znajomości są ważne. Zwłaszcza z dziedzicami fortun, wielkich koncernów i innych gówien.
- A co do pułapki to uważam, że to dobry pomysł, by znaleźć się tam wcześniej. Dzięki temu będziemy mogli się ewakuować, jeśli coś będzie nie tak - Suttirat stwierdził i skrzywił się
- Mam nadzieję, że w pobliżu będą jakieś budynki, poza świątynia, w których moglibyśmy się skryć w razie czego - mruknął.
- Sprawdzimy to w internecie - zaproponował Prasert. - No i rozejrzymy się już na miejscu. Chętnie przyniósłbym z sobą jakąś broń palną… gdybym jakąś miał - zaśmiał się. Warun westchnął i rozłożył ręce w geście mówiącym, że i on czegoś takiego akurat nie ma, bo nigdy nie potrzebował. - Choć to pewnie głupi pomysł… Czekaj chwilę.
Przecież w pracy znajdowały się karabiny. Nie pełniły funkcji czysto dekoracyjnej… a w każdym razie nie zostały stworzone z plastiku. Stan naoliwienia i tego typu rzeczy to już inna kwestia. Jednak po szkole wojskowej Prasert mógłby zająć się tym. No i potrafił celować, choć nie był z niego żaden wyborowy strzelec
- Myślę, że powinniśmy również złożyć wizytę w Pałacu Królewskim - mruknął do siebie cicho.
Suttirat aż drgnął i spojrzał na niego ze zdumieniem
- A po co do Pałacu? - zapytał najwyraźniej nie rozumiejąc tej potrzeby Praserta. Oparł się o przednią część motoru i wyciągnął z plecaka wodę do picia. Było gorąco, więc nic dziwnego, że był spragniony.
- Czyli będziemy dzwonić do twoich znajomych, w międzyczasie skoczymy do pałacu, a potem jeśli uda nam się zdobyć miejsce zamieszkania Wattany, to jedziemy i tam. Na koniec do świątyni i to najlepiej w takim czasie, by być kawałek przed dwudziestą drugą… Masz helikopter? - zapytał żartując.
- Do pałacu po broń - Prasert odpowiedział mechanicznie, po czym zastanowił się nad czasem. Pięć godzin to rzeczywiście było tak mało? - Do tego Nonthaburi to jakieś pół godziny drogi. Powiedzmy, że stawimy się na miejscu godzinę przed czasem… W sensie, co najmniej godzinę. To znaczy, że mam trzy i pół godziny na kupienie bransoletek, zadzwonienie do znajomych, zjedzenie obiadu i wizytę w mojej pracy. Według mnie to nie jest aż tak nie do zrobienia - wzruszył ramionami. - W każdym razie… to może nie marnujmy czasu i jedźmy to jakiegoś jubilera. Pewnie nie wiesz, gdzie będzie najbliższy, najlepiej nie skandalicznie drogi?
- Zapomniałeś jeszcze o ewentualnym odwiedzeniu mieszkania Wattany - dorzucił Warun, ale odpalił silnik motoru.
- Na rynku w okolicy części centralnej? - zaproponował miejsce i teraz już tylko czekał na sygnał od Praserta, czy gotów jest do jazdy.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 11-02-2019, 00:59   #15
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Albo wiesz co? Jedźmy najpierw do Wielkiego Pałacu Królewskiego. Znajduje się kwadrans drogi stąd, o ile nie mylę się. Dalej na północy znajdował się sklep z błyskotkami. Może to będzie jeszcze lepsze. Chyba nazywa się Amulet Market. To za uniwersytetem Slipakorn - mężczyzna włożył kluczyki do stacyjki i zapalił silnik. Spojrzał na Waruna, czy ten oponował.
Warun kiwnął głową
- Dobra, to jedź przodem - zaproponował i rozgrzał silnik warknięciem gazu czekając aż Privat ruszy. Suttirat nie wyglądał na zbyt przekonanego w kwestii brania broni, ale nie można było mu się dziwić, w końcu zwykli ludzie niezbyt często mieli z nią kontakt.

Ruszyli drogą Charoen Krung, przejeżdżając obok szpitala. Prasert spojrzał w lewo na bar serwujący dania z makaronami i poczuł, że zupa Waruna - choć pyszna - powoli przechodzi w zapomnienie i zjadłby coś jeszcze. Ale nie teraz. Wjechali na dużo szerszą drogę Ramy IV, przy której gnieździły się miliony sklepów. Restauracja japońska, teksaska, piekarnia, sklep papierniczy, salon ślubny, kolejny szpital, apteka z drogerią, nawet kuchnia afgańska… Wszystko, tylko nie sklep jubilerski. Ale i to zmieniło się! Prasert podniósł rękę do góry, aby dać znak Warunowi jadącemu za nim, że znalazł złotnika. Zjechał na bok, aby zaparkować. Sui Hua Diamond wyglądał obiecująco. Jednak Privat miał nadzieję, że w środku są błyskotki dużo tańsze niż diamenty… Poczekał na Waruna. Chciał, aby weszli razem do środka i rozejrzeli się.
Mężczyzna rozpoznał znak, więc od razu zjechał za Prasertem. Spojrzał na sklep i wyłączył silnik. Westchnął i postawił stopkę motoru.
- Myślisz, że tu znajdziemy coś w przystępnej cenie? - zapytał. Wyciągnął kluczyki i wsadził do kieszeni zaraz zsiadając z pojazdu. Rozejrzał się po ulicy, chodniku i pospiesznie przemieszczających się tu i ówdzie ludziach. Pogoda nie zachęcała do spacerów… Było za gorąco.
- Właśnie mam nadzieję się przekonać - odpowiedział Privat. - To nie muszą być drogie rzeczy… być może mają tam również sekcję dla biedaków - zaśmiał się. - Poza tym nic nie tracimy, sprawdzając. Może jedynie trochę czasu… jakąś minutę - mówił, podchodząc pod drzwi prowadzące do lokalu. Pociągnął za uchwyt, tym samym wylewajac na siebie strumień zimnego powietrza z klimatyzowanego wnętrza. - Chodź, sprawdzimy, co mają - uśmiechnął się do przyjaciela.
Wejście obu panów zostało zaanonsowane przez delikatny, charakterystyczny dzwoneczek, o który obijała się górna krawędź drzwi, gdy wchodziło się do sklepu. W środku sklepu było zdecydowanie chłodno, dla mężczyzn, którzy przed chwilą spędzili sporo czasu na słońcu, mogło się wręcz wydawać, że jest zimno. Wystrój tworzyły gabloty, w których wystawiono na prezentacje różne rodzaje biżuterii - od bransoletek, przez naszyjniki, aż po broszki, pierścionki i kolczyki. Ceny były niezwykle różne, tak samo jak kruszce z których przedmioty zostały tu wykonane. W głębi sklepu, za ladą siedziała młoda kobieta, czytając jakieś czasopismo modowe. Zerkała na nich jednak co kilka chwil i gdy podeszli bliżej, obdarzyła Waruna, a już po chwili Praserta uprzejmym, firmowym uśmiechem
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - zapytała. Miała dość miły dla ucha ton głosu. Była niziutka i miała krótko ostrzyżone włosy z nieco dłuższym przodem. Można by było pomylić ją z chłopcem, gdyby nie sukienka w kwiaty, w którą była ubrana.
Prasert skinął jej głową i spojrzał na nią poważnie, jak gdyby pojawił się tutaj w sprawie życia i śmierci. W pewnym sensie mogła to być prawda, o ile półbóstwo w świątyni okaże się nie tylko istnieć, ale również pożądać krwi. Privat jednak liczył na to, że nie będzie takiej potrzeby.
- Szukamy biżuterii. To na prezent. Coś z klasą i reprezentatywnego, tyle że na niezbyt pokaźne kieszenie - poprosił. - Mam nadzieję, że to nie wyklucza się… zbyt bardzo… - dopiero teraz przywdział lekko nerwowy uśmieszek. Prasert nie biedował, jednak też nie był bogaty. Po wielu miesiącach spędzonych w liceum wśród burżujów przywykł do wstydu z tego, że nie posiadał na końcie milionów, którymi mógłby szastać.
Kącik ust początkowo uniósł się w górę, w dużo bardziej szczerym uśmiechu, gdy Prasert zaczął wymieniać jakiej biżuterii szuka, kiedy jednak dodał, że cena powinna być bardziej przyziemna, znów przekształcił się w poprzedni, po prostu uprzejmy
- Cóż… Rozumiem, że szukają panowie jakiegoś prezentu dla kobiety… Zaraz coś wybierzemy. Proszę mi powiedzieć, w jakim wieku jest ta pani, oraz jakie ma preferencje w wyborze biżuterii. To ma być coś na co dzień, czy raczej okazjonalne, wieczorowe? - kobieta zaczęła rozglądać się po gablotach, wyraźnie celując w miejsca z normalnym pułapem cenowym. Zadawała też konkretne i całkiem racjonalne pytania. Privat wyczuł, że Suttirat drgnął obok niego, nieco wybity pytaniami. Skąd mieli wiedzieć takie rzeczy, to miał być prezent dla ducha i to półbóstwa… Wyraźnie czuł z tego powodu dyskomfort… A może powód był zupełnie inny, bo gdy Prasert na niego zerknął, dostrzegł, że jego wzrok spoczywał na pierścionkach zaręczynowych oraz obrączkach ślubnych…

Prasert błyskawicznie zrozumiał, o czym mógł myśleć Suttirat. Sam z tego powodu nieco posmutniał, jednak pytające spojrzenie kobiety nie pozwalało mu utonąć w rzece rozważań.
- Zdecydowanie okazjonalne i wieczorowe - powiedział po chwili namysłu. - Coś, co robi bardzo dobre pierwsze wrażenie… i jest przyjemne dla oka… Nie muszą to być drogie kruszce, wystarczą imitacje - takie przynajmniej miał nadzieję. Liczył na to, że duch będzie kierować się raczej poczuciem estetyki i spodoba mu się coś, co będzie po prostu ładne. Nie będzie aż tak bardzo przywiązywać uwagi do rodzaju wykorzystanego materiału… w końcu jak mógłby odróżnić cyrkonie od diamentów? Prasert miał nadzieję, że to nie tylko życzeniowe myślenie. A zresztą i tak nie było stać go na coś naprawdę wartościowego. W najgorszym przypadku uda się do tego sklepu, o którym wcześniej mówił Suttiratowi. To znaczy, jeżeli nie będzie tutaj nic odpowiedniego.
Kobieta zmrużyła oczy i zamyśliła się
- A może zamiast rezygnować z prawdziwego kamienia na rzecz cyrkonii, zaproponuję panom coś z kamieniem szlachetnym? Są eleganckie i ostatnio bardzo modne, często zapominane na rzecz srebra, złota i diamentów… - wyjaśniła, po czym wyszła zza lady i podeszła do jednej z gabloty po prawej stronie sklepu. Wyjęła z niej tacę wyściełaną czarnym atłasem, na którym elegancko poukładano naszyjniki. Każdy miał na końcu przywieszkę w różnych kształtach i wzorach, pawie oko w kolorze niesamowitej zieleni, kwiat w odcieniach złota i pomarańczy, czerwone serce, a także intensywnie niebieskiego motyla.
- Proszę - położyła naszyjniki na szklanej gablotce i pozwoliła Warunowi i Prasertowi przyjrzeć się.
Prasert milczał przez chwilę.
- Są piękne… - mruknął. - Ale nie wiem, czy będzie nas na nie stać... - zawiesił głos i spojrzał pytająco na ekspedientkę. Był bardzo ciekawy rzeczy najważniejszej, czyli ceny. Czy nie zamierzali pozostawić je w świątyni? Nawet nie mieli pewności, czy rzeczywiście istnieje jakiś duch. Privat nie chciał być kompletnym idiotą i oddawać miesięczną pensję na szafiry lub szmaragdy, a potem porzucać je w miejscu publicznym.
Kobieta odchrząknęła
- Pamiętam, że zależało panom na przystępnej cenie, właśnie dlatego zaproponowałam te - sprzedawczyni mogła poczuć się nieco urażona, że Prasert nie uwierzył w jej profesjonalizm i dalej naciskał na temat pieniędzy, gdzie kobieta delikatnie ze względu na szacunek do nich go pominęła. Privat mógł uchodzić nawet za lekkie skąpiradło, skoro chciał tak bardzo oszczędzać na prezencie. Warun tymczasem wydawał się nieobecny, w swoim własnym świecie. Naszyjniki miały przywieszki - najdroższy kosztował 900 bahtów.
Oczy zaświeciły się Prasertowi. Tyle był gotów wydać.
- Poproszę dwa. Jeden z niebieskim motylem, a drugi… może czerwone serce? Kolory uzupełniają się jako przeciwieństwa - mruknął jeszcze ciszej. Może duch to doceni? Następnie zdławił śmiech. Co za wielkie, okropne szaleństwo. A winić mógł tylko Mali za to, że wprowadziła tyle chaosu i zamętu, od którego mieszało się w głowie. - Zapłacę od razu - dodał, wyciągając portfel. - A co to za kamienie? - jeszcze zapytał.
Kobieta kiwnęła głową, po czym wyjęła delikatnie czerwony i niebieski naszyjnik
- Czerwony to rubin, niebieski to szafir. Rubin to kamień pasji i emocji, szafir tymczasem jest kamieniem prawdy, szczęścia i otwartości… - powiedziała mimochodem, pakując naszyjniki w ładne pudełeczka, usuwając ceny i wkładając do torebeczek. Podała Prasertowi cenę 1700 bahtów. Warun mimo woli zgarnął prezenty i trzymał, czekając aż Privat zapłaci, wyraźnie chciał stąd już iść.

Prasert zastanowił się. Pasja i emocje… który duch by tego nie chciał? Niektóre stanowiło uosobienie tych dwóch rzeczy, inne - wyjałowione - pragnęły ich, aby jeszcze raz poczuć się żywymi. Natomiast szczęścia potrzebowali, otwartości ze strony istoty również, a prawdy… Prawda była taka, że nie chcieli naruszać spokoju tego ducha i nie mieli złych intencji. To się liczyło, prawda?
- Dziękuję - rzekł. - Myślę, że nie mogłem lepiej kupić! - dodał. Prasert chyba chciał zakląć rzeczywistość. Jeżeli powie tak kilka razy, to pewnie rzeczywiście tak będzie. Ale tak naprawdę był zadowolony z zakupu. Zwłaszcza w tej cenie. Nie były to bezwartościowe, targowe błyskotki, a zarazem nie będzie musiał głodować przez najbliższy miesiąc. Idealnie. Oby duchowi też się spodoba i w ogóle nie pokaże im się na oczy. Kobieta pożegnała ich uprzejmie, a drzwi ponownie zadzwoniły dzwoneczkiem, kiedy opuszczali sklep.

Wyszli na zewnątrz i wsiedli na motory.
- Wszystko w porządku, Warun? - zapytał ostrożnie i łagodnie. Wyciągnął w stronę przyjaciela rękę po jeden z naszyjników.
Suttirat schował jeden z pakunków do swojego schowka, po czym podał Prasertowi drugi
- Ta. Wszystko ok - stwierdził, ale widać było że coś go gryzło w środku. Nic jednak nie zamierzał najpewniej powiedzieć.
- To teraz… po świece, albo kadzidła i do ciebie? Czekaj… Najpierw do Pałacu… Wybacz - odpowiedział i pokręcił głową. Odpalił silnik, nie chcąc poruszać tego tematu.
- Tak, do pałacu… - Prasert potwierdził, zastanawiając się. Spoglądał w milczeniu na Suttirata, po czym westchnął cicho i obrócił się w stronę stacyjki. Oczywiście, że chciałby mu pomóc i złagodzić ból po stracie rodziny. Tylko nic tak naprawdę nie mógł uczynić… Może milczenie było właśnie najlepszym wyborem. Jeżeli nie będzie ciągnął tematu, do Suttirat prędzej o nim zapomni. - A właśnie, zgłodniałeś już? - zapytał pogodnie. - Bo przypominam, że wciąż cię zapraszam na obiad dzisiaj do mnie - uśmiechnął się do Waruna. W rzeczywistości nawet nie miał pojęcia, czy zostało coś apetycznego w restauracyjnej lodówce. Choć zazwyczaj to było normą .
- Nie, jeszcze nie jestem głodny. Może za jakąś godzinę już prędzej… - odpowiedział mężczyzna, zdawał się nadal zamyślony.Warun poczekał, aż Prasert ruszy pierwszy, by mogli ponownie wbić się w ruch uliczny Bangkoku, który znany był ze swojej chaotycznej dla reszty świata specyfiki, w praktyce poruszanie się tu było bardzo proste, wystarczyło być uważnym… Słońce nadal boleśnie lało się z nieba, choć teraz już zdecydowanie chyliło się w stronę zachodniej części nieba. To przypomniało Prasertowi o uciekającym czasie. Jednak przynajmniej powoli wypełniali zadania. Zdobyli podarunki dla zjawy, teraz jadą po broń palną… Po tym wrócą do mieszkania Privata, gdzie w trakcie posiłku Tajlandczyk będzie dzwonić po dawnych znajomych. Jakoś to się układało.
“Pamiętaj o tym, aby jeszcze raz zapytać go, czy aby na pewno nie chce się wycofać”, pomyślał, spoglądając na plecy Waruna. Prasert czuł się źle, widząc go nie w humorze. Jednak nie mógł się tym rozpraszać akurat w taki dzień, jak ten. Choć Suttirat był dla niego jedną z najważniejszych osób. Tak właściwie znajdował się w ścisłej czołówce bliskich Praserta.
“Może dlatego mnie lubi”, dodał po chwili w myślach. “Widzi we mnie trochę siebie. Nie tylko staram się zostać tak dobry w boksie, jak on… To jeszcze ja również straciłem część rodziny. Przynajmniej tak się zachowuję.”
Następnie już koncentrował się tylko na jeździe, aby z tego wszystkiego nie zrobić wypadku drogowego.


Niedługo potem, obaj mężczyźni przemierzali ulice Bangkoku, po raz kolejny tego dnia, aby znaleźć się na alei Thai Wang i zakręcić w ulicę Maha Rat, tam było o takiej porze najprościej zaparkować. Warun pozwolił Privatowi wybrać miejsce do zaparkowania, sam niezbyt często bywał w dokładnie tej części miasta. Pałac Królewski był wielką chlubą Bangkoku i niesamowitą atrakcją turystyczną, ale Suttirat jakoś nie był zbyt przejęty faktem, że miał za chwilę zbliżyć się i wejść na teren, który zazwyczaj mogli przemierzać tylko upoważnieni i zaufani cywile. Zsiadł ze swojego motoru i zmarszczył lekko brwi
- W sumie, to mam z tobą iść, czy nie i wolisz skoczyć tam sam? - zapytał zaciekawiony. Wyglądało na to, że cokolwiek męczyło go wcześniej, teraz już było lepiej i mężczyzna wracał do siebie.
- Niech pomyślę… Byłoby lepiej, gdybyś był ładną dziewczyną. Mógłbym wtedy powiedzieć, że chciałem pokazać ci moje miejsce pracy, gdyby ktoś nas nakrył. Jednak jesteś sobą i chyba lepiej będzie, jeżeli popilnujesz motorów - odpowiedział Prasert.
Nie chciał, aby Warun szedł z nim, bo to, co zamierzał zrobić Privat, raczej nie było w pełni zgodne z prawem. Prasert mógłby stosunkowo łatwo wykpić się, tłumacząc, że chciał postrzelać na strzelnicy ze służbowej broni, aby przyzwyczaić się do niej lepiej. Być może nawet uwierzyliby mu, choć nigdy czegoś takiego nie praktykował. Natomiast z obecności Suttirata już musiałby się tłumaczyć.
- Pasuje? - zapytał. - Spróbuję wrócić jak najszybciej.
Warun parsknął
- Dobra, niech ci będzie. Tylko żebyś się w nic nie wpakował - zastrzegł mu mężczyzna i skrzyżował ręce na klatce piersiowej ponownie siadając na swoim motorze. Skoro i tak miał tu zostać, nie zamierzał stać bezczynnie, albo dreptać z miejsca na miejsce. Wyciągnął ze schowka okulary przeciwsłoneczne i założył je na twarz. Najwyraźniej zapomniał o nich wcześniej, ale teraz chociaż udawał że jest kompletnie nierozpoznawalny, niczym postać kreskówkowa śledząca kogoś, lub knująca coś nikczemnego. Suttiratowi jednak nic takiego nie chodziło po głowie i po prostu chciał się uratować przed słońcem. A jednak przypomniał tym Prasertowi o uczucie, które miał przed treningiem. Że ktoś go śledził, lub przyglądał mu się. Być może nawet teraz gdzieś niedaleko była osoba z podobnymi tajniackimi okularami przeciwsłonecznymi. I śledziła ich na polecenie… cholera wie kogo.
- Ja i kłopoty? Przecież znasz mnie - Privat machnął ręką, jak gdyby był jedną z tych kompletnie normalnych, niewyróżniających się osób, którym nigdy nie przydarzają się dziwne rzeczy. O ile z pierwszą kwestią jeszcze można byłoby się kłócić, to co do drugiej Prasert raczej nie miał wątpliwości. Przeżył nieco odbiegających od normy rzeczy, jak na przykład dzisiejszy sen… albo bycie obiektem zainteresowania najpiękniejszej dziewczyny z liceum… a także dziwnego, oskarżającego go mnicha. Tyle że to były kompletnie inne rodzaje zainteresowania, a przynajmniej taką miał nadzieję.

Prasert poszedł sam. Trasa nie była niezwykła, niemal codziennie ją przemierzał, dzisiaj jednak zdawała mu się jakaś inna, jakby bardziej wyrazista. Był bardziej czujny i zwracał uwagę na więcej szczegółów. Ochroniarz w budce, widząc go, zdziwił się, ale powitał go uśmiechem i uniesieniem dłoni. Uznał, że może Privat czegoś zapomniał i wrócił po to do budynku z szatniami. Nikt, ani nic nie stało mu na drodze. W szatni nikogo nie było, ponieważ oddział odbywał właśnie codzienny obchód, jedynym problemem był właśnie ów ochroniarz, który na pewno zapyta o to, czemu wynosi swoją broń. W końcu w regulaminie było czarno na białym, że służyć ma ona Pałacowi Królewskiemu i samej Jego Wysokości, jak więc wytłumaczy po co mu ona poza miejscem pracy? Miał jeszcze chwilę, by coś wymyślić… Mógł wytłumaczyć się ćwiczeniami na strzelnicy… tylko czy to miało sens? Ochroniarz raczej go nie aresztuje, ale być może będzie kazał mu zwrócić broń. A Prasert nie chciał robić wielkiej sceny, przez którą mógłby zostać wyrzucony z pracy tylko z powodu dziwnego spotkania. Wyobraźnia Praserta pracowała i spodziewał się zastępu komandosów tylko czyhających na jego życie. Choć najpewniej nie będzie nawet w przybliżeniu tak ostro i niebezpiecznie.
Jak się za moment okazało, nie zapomniał zabrać ze sobą kluczyka do swojej szafki. Miał go w portfelu i mógł spokojnie otworzyć ją. Pierwsze co spostrzegł, to swój mundur, który ledwo wczoraj o świcie tu odwiesił. Gdy spojrzał w dół, dostrzegł swoje zapasowe buty oraz pokrowiec, w którym trzymali broń oraz naboje. Mógłby spróbować wynieść cały pokrowiec, zapewne wzbudzałby mniej podejrzeń, niż gdyby wynosił broń na wierzchu.
Ogarnęła go delikatna wątpliwość, czy aby broń na pewno będzie mu w ogóle potrzebna? W końcu jeśli to jednak nie była pułapka to do kogo będzie strzelał, do półbóstwa? Czy aby zagrożenie i narażenie na konsekwencje wynoszenia broni były tego warte? Czas było podjąć ostateczną decyzję…
Prasert uznał, że skoro zaszedł już tak daleko, to nie ma sensu teraz wycofywać się.
“Jak mnie wywalą, to najwyżej poproszę ojca, aby mnie zatrudnił”, pomyślał, choć wcale nie miał ochoty na taki bieg wydarzeń. Wbrew pozorom Privat straciłby w ten sposób mnóstwo swobody. Co prawda blisko miałby do pracy, jednak z drugiej strony z tego powodu pewnie rzadko kiedy wychodziłby z domu. Jedynie schodziłby na parter, a potem na pierwsze piętro i tak cały dzień, może z przerwami na trening Muay Thai. Można byłoby zwariować, cały dzień krojąc paprykę i pieczarki. Z drugiej strony… można było również zwariować, cały dzień stojąc w upale w uniformie strażnika królewskiego, dlatego Prasert nie wahał się długo przed wyjęciem broni. Tu chodziło o bezpieczeństwo jego i Waruna. Jeżeli przygotowali się na zagrożenie płynące ze strony duchów, to pasowałoby również ubezpieczyć się przed konfrontacją z ludźmi. A ludzie, o ile Privat się nie mylił, byli łatwiejsi do napotkania niż półbóstwa. Parking z tyłu liceum nauczył go również, że nie wszyscy mieli przyjacielskie nastawienie względem niego.

Otworzył pokrowiec, w którym znajdował się jego mundur, po czym wsunął w niego broń. W ten sposób, aby znajdowała się w nogawce spodni. Gdyby ktoś kazał mu pokazać zawartość - co było mało prawdopodobne - zobaczyłby jedynie przepisowy strój. Oficjalnie Prasert miał w planach zawieźć go do prania. Zapakował wszystko i upewnił się, że posiada również amunicję. Następnie zapiął pokrowiec i ocenił go wzrokiem. Czy wyglądał podejrzanie? Privat miał nadzieję, że nie. Zamknął szafkę, wziął to, po co przyszedł i ruszył w stronę wyjścia.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:02   #16
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Pokrowiec wyglądał tak, jakby ktoś włożył do niego mundur, nie wyglądał nadzwyczajnie podejrzanie, mogło się jednak Privatowi zdawać, że było zupełnie inaczej, głównie dlatego, że wiedział co tak naprawdę było w środku i że to nie strój wiózł do prania, a wynosił z terenu Pałacu broń, czego robić nie powinien wedle regulaminu. Gdyby ktoś go przyłapał, zostałby posądzony o obrazę Pałacu Królewskiego… Za coś takiego nie płaciło się grzywny… Za to szło się do więzienia na lata. Rzecz jasna Prasert szybko wyparł tę myśl. Przeszkadzała, nie pomagała. Trzymał się jedynie perspektywy ewentualnego wyrzucenia z pracy. Była lżejsza, niż obraz więziennych kajdan.
Zbliżał się równym krokiem w stronę wyjścia z terenu Pałacu, jednocześnie zbliżając się do punktu gdzie siedział strażnik. Kiedy dotarł do bramki, mężczyzna podniósł wzrok z ekranu telewizora, na który dotąd patrzył. Resztę jego biurka zajmowały ekrany przedstawiające monitoring.
- Pan Prasert Privat, dobrze pamiętam? - odezwał się strażnik, po czym zerknął na pokrowiec i znów na Praserta
- Zapomniał pan zabrać rano munduru? To dobrze, że sobie pan przypomniał, w końcu warta niedługo - zauważył. Mężczyzna, choć nie wyglądał najwyraźniej był bardzo bystry, spostrzegawczy i miał doskonałą pamięć, w końcu zwykle jedynie wymieniali się pozdrowieniami i pożegnaniami, a on zdawał się wiedzieć o Privacie więcej, niżby się ten spodziewał. Wyciągnął spod biurka duży zeszyt, w którym zawsze zapisywano nazwiska, kiedy tylko brano mundury do prania.
- Wczoraj wybiegłem po pracy dość prędko, bo byłem podekscytowany treningiem wieczornym. Zna pan tego sławnego sportowca, Waruna Suttirata? - Prasert rzucił nazwiskiem, aby odwrócić uwagę mężczyzny. - Proszę sobie wyobrazić, że wczoraj prawie go pokonałem na ringu! - uśmiechnął się, choć był trochę zdenerwowany i tak naprawdę nie miał ochoty na szczerzenie się. - Potem świętowałem, i jak się rano obudziłem, to poczułem panikę, że się spóźnię do pracy. Proszę sobie wyobrazić ulgę, kiedy przypomniałem sobie, że dzisiaj mam wolne - westchnął, kręcąc głową. Nachylił się nad zeszytem. - Gdzieś mam podpisać? - zapytał. - No i wracając do tematu, popatrzyłem na przepocone ubrania sportowe i sobie pomyślałem, że może warto urządzić jedno wielkie, generalne pranie. Takie z pościelami i wszystkim. Mam zamiar pojechać do punktu prania chemicznego, aby dobrze zajęli się mundurem. To wstyd nosić coś takiego pięknego w tym stanie. A pogoda jest taka, jaka jest, człowiek się poci - mruknął, ocierając pot z czoła. - I ubrania na tym cierpią.

Miał nadzieję, że uśpi tym monologiem strażnika i ten będzie chciał, aby jak najszybciej dał mu święty spokój i odszedł.
Strażnik mruknął
- Suttirat? Coś kojarzę z nazwiska… No tak to bywa, że jak się jest młodym, to się czasem w podekscytowaniu zapomina o różnych rzeczach… A na starość to już się zapomina ze starości… No i tak człowiek zapomina całe życie. Szkoda gadać. Eh - pokręcił głową.
Prasert pokiwał głową na znak, że się zgadza, a potem zaczął nią kręcić, tak samo jak strażnik… też na znak, że się z nim zgadza. Wyszło to dość niezręcznie.
- Tutaj proszę - mężczyzna wskazał mu odpowiednią rubryczkę. Prasert musiał wpisać imię i nazwisko, ilość mundurów, które wynosi, dzisiejszą datę, oraz datę kiedy ma następną służbę. Każdy strażnik miał w końcu dwa mundury, więc nawet jeśli wynosił jeden na miejscu zawsze znajdował się i drugi. Mężczyzna popatrzył chwilę na pokrowiec, ale ku uldze Privata, nie prosił o okazanie mu munduru.
Prasert nie chciał kusić losu. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Dziękuję i miłego dnia życzę! - powiedział może nieco za głośno. Uśmiechnął się po raz ostatni i następnie obrócił się w stronę ulicy po drugiej stronie murów. Zaczął iść prędko w jej stronę. Nie powinno być w tym nic dziwnego ani podejrzanego. Każdy normalny człowiek biegiem uciekałby z miejsca pracy, będąc w nim w dniu wolnym.
Strażnik kiwnął mu głową na pożegnanie i uśmiechnął się ponownie. Nic nie stało mu na drodze. Był wolny. Udało mu się wynieść broń, choć nieco pokrętną metodą, bo wraz z mundurem. Teraz musiał wymyślić jak to wszystko przewieźć bezpiecznie do siebie. Warun widząc go z odległości kiwnął mu głową i rozkrzyżował dłonie. Wyglądał, jakby wcześniej już zaczynał się nieco niepokoić o los Privata. Cierpliwie jednak czekał, ufając, że kolega sobie poradzi
- Razem z mundurem? - zapytał zerkając na pokrowiec
- Sprytnie - stwierdził i klepnął kolegę w ramię.
- No to teraz do ciebie i mamy połowę spraw z głowy. Teraz ta… Weselsza połowa - zażartował lekko sarkastycznie, z odpalaniem silnika czekał aż Privat jakoś się usadzi na swoim z motorem.
- Masz bagażnik w swoim motorze? - zapytał Prasert. - Taki, który pomieściłby to? Może się pognieść, byleby tylko nic się nie zepsuło. Na szczęście mam drugi zapasowy mundur, więc jeżeli jutro go nie przyniosę czyściutkiego, to nic się nie stanie. Broń będę mógł przenieść w plecaku z powrotem - mówił bardzo cicho, aby nikt ich nie mógł podsłuchać.
- Chyba musiałbym ten twój mundur złożyć jak chusteczkę do nosa, żeby go zmieścić, a z tego co wiem, czegoś takiego nie powinno się z nim robić - zauważył. Rozłożył ręce
- Za to pokrowiec broni może się zmieści do schowka - zauważył.
- Tak zrobimy, ale nie od razu tutaj - mruknął Privat w odpowiedzi.
Jazda z pokrowcem zdawała się nieco problematyczna. Obejrzał go z różnych stron, czy były jakieś uchwyty, albo paski. Być może mógłby powiesić go na sobie jak pelerynę lub naszyjnik. Ostatecznie mógł próbować prowadzić jedną ręką, drugą trzymając bagaż i to był plan B.
Niestety takich było brak. Zmuszony był umiejętnie zaczepić sobie haczyk wieszaka gdzieś do motoru, ewentualnie, musiał złożyć całość przez pół i wieźć na ramieniu, co oznaczało, że zmuszony będzie jechać dużo wolniej, ale na pewno dojedzie dzięki temu bezpiecznie do domu. Warun sam wyglądał jakby zastanawiał się jak mają to zrobić, no i co jakiś czas rozglądał się po okolicy, szukając spojrzeniem, czy nikt się im nieproszony nie przygląda
Pierwsza opcja zdawała się trochę niebezpieczna. Taki haczyk mógłby zerwać się przy nawet najmniejszym zakręcie, a Privat nie miał ochoty zatrzymywać się co chwilę i szukać broni na zatłoczonych ulicach Bangkoku. Jeszcze gdyby miał gwarancję, że za każdym razem znajdzie ją i nikt przy tym nie spostrzeże nielegalnego bagażu… Druga możliwość wydawała się najsensowniejszą. Bezpieczeństwo było w tym wypadku najważniejsze, nawet kosztem czasu. Prasert nawet nie chciał myśleć, jakie kłopoty miałby, gdyby zagubił mundur i broń. Na pewno ogromne… Złożył całość na pół i przewiesił przez ramię.
- Ja pojadę pierwszy - rzekł. - Gdyby mi wyleciało cokolwiek… nie wyleci, ale gdyby… to zatrzymasz się, dobrze?
Nawet nie czekał na odpowiedź, tylko włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił. Rozległ się znajomy ryk silnika.
- Gotowy?
Suttirat odpalił swój motor
- Zatrzymam - obiecał, choć zadanie to byłoby dość trudne na zatłoczonych ulicach Bangkoku. Mężczyzna poczekał, aż Prasert ruszy, by dostosować się do jego prędkości jazdy. Wziął sobie najwyraźniej do serca, by mieć na oku pokrowiec Privata.

Droga do domu Praserta, przez wolniejsze tempo okazała się nieco uciążliwą. Kilku w gorącej wodzie kąpanych kierowców natrąbiło na nich w niezadowoleniu. Nie doszło jednak do żadnego wypadku, a to było najważniejsze. Privat nie zgubił pokrowca po drodze i gdy dojechali wreszcie pod restaurację ojca mężczyzny, nawet mundur zdawał się pozostać w dobrym stanie, mimo że Privat parę razy musiał przyciskać go mocniej do siebie. Suttirat zaparkował na miejscu, które wybierał sobie najczęściej, gdy przyjeżdżał do Praserta w odwiedziny, to już musiał być jego nawyk. Tymczasem, gdy tylko młodszy mężczyzna wyłączył swój motor, znów poczuł to dziwne, mrowiące uczucie na karku. Intuicja wmawiała mu, że ktoś go obserwował…
Wcześniej zastanawiał się, czy to nie tylko złudzenie… Ale jeżeli powtarzało się… Czyżby miał paranoję? Nie. Nie był chory psychiczny. Ktoś rzeczywiście musiał mu się przyglądać… może obserwował jego dom? Privat błyskawicznie rozejrzał się w poszukiwaniu czegokolwiek podejrzanego. Mężczyzny w samochodzie, kobiety na rowerze, nawet dzieci… Na wszystko chciał zwrócić uwagę. A potem wejść do restauracji. Niedługo powinno być zamykane, ale jeszcze działała. Prasert chciał rozejrzeć się po gościach, a nuż pojawi się jakaś znajoma twarz? Serce Privata szybciej zabiło, kiedy wyobraził sobie, że przy jednym ze stolików ujrzy Mali. Jak wielki byłby to zwrot akcji… Nagle otrząsnął się. Zaczynał bujać myślami w obłokach, podczas gdy mrowiące uczucie na karku nie słabło… Skąd się brało?!

Nie ujrzał nikogo podejrzanego. Wszyscy przechodnie zajęci byli swoimi sprawami, a do tego nie było ich za wielu, by mógł kogokolwiek z nich podejrzewać. Niedaleko przez ulicę przechodził czarny kot, wybierając moment, w którym akurat nie przejeżdżał żaden pojazd. Suttirat ruszył tuż za Prasertem do wnętrza restauracji.
Gdy Privat rozejrzał się po stolikach, obawiając się dostrzec Mali, zamiast niej rzeczywiście rozpoznał znajome twarze. Jego mama siedziała przy swoim typowym stoliku, dzisiaj wyjątkowo w innym towarzystwie, niż tylko ojca. Serce Privata wykonało przeskok, gdy zauważył, że przy stoliku siedzi nie kto inny jak Sunan.
- Och… - Prasert był w stanie tylko tyle powiedzieć. Kompletnie go zamurowało i nie wiedział, jak się zachować. Nie spodziewał się spotkać brata akurat dzisiaj. Nawet nie myślał o nim w tym całym zamieszaniu… Privat zastygł w bezruchu, jakby zastanawiając się, czy aby nie uciec z restauracji. Miał wrażenie, że poziom jego inteligencji emocjonalnej szybował łeb na szyję, bo naprawdę miał ochotę po prostu sobie wyjść… jak małe dziecko. Gdy ten stanął, Warun mało na niego nie wpadł, najwidoczniej sam zastanawiał się nad czymś
- Co jest… - mruknął cicho, zaskoczony, ale mina Praserta szybko go uciszyła, przesunął wzrokiem w kierunku gdzie jego przyjaciel spoglądął.
- Jest… - Privat mruknął bardzo cicho, chyba bardziej do siebie.
Z ociąganiem powoli podszedł do stolika, upewniając się, że Suttirat szedł za nim. Czuł się z nim bezpieczniej. Jak gdyby był jego ochroniarzem, czy też tarczą. Sama jego obecność sprawiała, że Prasert czuł się silniejszy. Gdyby nie stał tuż obok, najpewniej naprawdę uciekłby na zewnątrz. Warun nie odstępowal Praserta na krok. Kojarzył historię Privata trzy po trzy, ten nigdy zbyt dokładnie mu wszystkiego nie opowiadał. kiedy więc zbliżyli się do stolika, przy którym zasiadała rodzina Privata, cierpliwie czekał, aż ten postanowi go przedstawić.
- Witaj mamo - przywitał się. Z jakiegoś powodu zabrzmiało to nieco oschle, choć Privat przecież nie był na nią obrażony. - Cześć Sunan - przesunął wzrok na rysy twarzy… niby tak obce… a jednak zbyt znajome. Chyba byłoby mu łatwiej, gdyby nie rozpoznawał ani trochę brata w kobiecie, która przed nim siedziała. Nieświadomie wstrzymał oddech. - Przyszedłeś bo… rodzice dali ci ofertę pracy? Byłoby świetnie, gdybyśmy razem mieszkali na piętrze…
Podtekst był jasny. Czy już rzuciłeś prostytucję i zdecydowałeś się wyprowadzić z siedliska rozpusty?
Sunan i Intira wzdrygnęli się na stonowany ton głosu Praserta. Oboje zerknęli na niego, po czym matka uśmiechnęła się lekko do syna, chcąc go udobruchać wyjątkowym uśmiechem. Kończyła właśnie jeść swój obiad, podobnie jak i Sunan.
- Prasert, właśnie się z Sunan… - zrobiła sekundę pauzy, by zerknąć na siedzącą naprzeciw dziewczynę, która była niegdyś jej synem
Tymczasem na twarzy Prasert pojawił się tik. Wolałby usłyszeć “z Sunanem”, a nie “z Sunan”. Co za koszmar...
- … zastanawiałyśmy gdzie jesteś. Tata mówił, że dziś miałeś mieć dzień wolny - odpowiedziała. Tymczasem Sunan nie patrzył na swojego brata, przynajmniej nie od razu. Jego spojrzenie zawisło za to na Suttiracie. Zapadła cisza, bowiem nie od razu padła odpowiedź na słowa Praserta, a Sunan zdawał się być nagle rozproszony.
Privata błyskawicznie zaswędziało prawe ucho i brew. Podrapał je nerwowo. Miał nadzieję, że Sunanowi nie spodobał się Warun… To było niemożliwe. Pewnie po prostu poznał go z telewizji. Suttirat był przecież znaną osobą. Może nie narodowym bohaterem sportu, jednak jeżeli ktoś chciał o nim usłyszeć, to miał ku temu wiele okazji… W tym spojrzeniu i rozproszeniu na pewno nie było nic nieodpowiedniego. Tak przynajmniej pocieszał się Prasert, słuchając kolejnych słów Sunana.
- Ymm, znaczy się nie… Wpadłam w odwiedziny… W sumie mam do ciebie straszną prośbę… Potrzebuję pomocy - to był chyba pierwszy raz od długiego czasu, kiedy brat Praserta zwracał się do niego z jakimś tego typu interesem. Zwykle ich rozmowy rozpoczynały i kończyły się sporami, tym razem Sunan zdawał się jednak nie mieć zamiaru wchodzić w potyczkę z bratem. Zerknął jeszcze kilka razy na Waruna, ale nie naciskał, w końcu kultura wymagała, by to Prasert go przedstawił.
Za każdym razem, kiedy Sunan patrzył na Waruna, Prasert miał coraz większą ochotę wszcząć kłótnię bez żadnego, tak właściwie powodu.
“Uspokój się i opamiętaj”, pomyślał ciężko. Chyba wyłaził z niego cały ten wielki stres związany z bronią, wcześniej z duchami, a przedtem ze snem no i kacem… Sunan był tylko wisienką na torcie. Prasert odczuwał, że chce wyładować na nim złość z powodu całego tego nagromadzonego niepokoju, który odczuwał od chwili wysłuchania wiadomości Mali Wattany. Co rzecz jasna byłoby nie w porządku względem brata i tylko z tego powodu powstrzymywał się.
- A o co chodzi? Choć najpierw może usiądźmy? - Prasert zapytał nie wiadomo kogo, bo na pewno nie Waruna. Znowu nerwowo podrapał się po twarzy. Następnie obrócił w stronę Suttirata i uśmiechnął. - Co ci zamówić? Wszystko na mój koszt, więc nie hamuj się. Poznaj moją mamę… Choć chyba widzieliście się wcześniej, prawda? - zapytał, bo szczerze nie pamiętał. - A to moje rodzeństwo - zwrócił wzrok na brata. - To jest Sunan.
Celowo tak ułożył słowa, aby uniknąć używania damskich lub męskich końcówek. Nie mógłby zmusić się do nazwania brata kobietą. Z drugiej strony nie chciał prowokować złych emocji, określając go mężczyzną.
Tak jak reakcja Sunana mogła wydać mu się powierzchownie niepokojąca, ale łatwa do wytłumaczenia sobie w głowie, tak mina Waruna mogła na spokojnie przywrócić wnętrzności Praserta na drugą stronę. Suttirat był cały napięty i uważny, obserwując Sunana. Cokolwiek właśnie miało tu miejsce, można było odnieść wrażenie, że oboje nie mogą oderwać od siebie wzroku i co najmniej mierzą się kto pierwszy wymięknie. Zdawało się, że w tym pojedynku przegranym będzie nie Warun, nie Sunan, ale… Prasert. Co za sytuacja...
- Tak, twoją mamę już miałem przyjemność poznać… Ale Sunan jeszcze nie. Jestem Warun Suttirat, przyjaźnię się z Prasertem. Trenujemy razem - przedstawił się i wyciągnął do Sunana dłoń. Ten tymczasem aż wstał, by ją uścisnąć
- Wiedziałam! Widziałam cię na nagraniu z zawodów międzynarodowych! Bardzo mi miło - odpowiedział Sunan, dość energicznie. Warun uniósł brwi
- Oh, interesujesz się Muay Thai? Prasert nigdy nie wspominał o tym… - zauważył Warun i zerknął na Praserta. Puścił wreszcie dłoń Sunana.
- Tak, kiedyś oboje trenowaliśmy razem - odpowiedział Prasert. - Ale potem wszystko zmieniło się.
- Zamów mi to samo co sobie - Warun rzucił do przyjaciela, sam teraz nieco rozproszony
- Tylko może najpierw zanieśmy torby do ciebie? - przypomniał sobie. W końcu nieśli ze sobą ‘pożyczoną’ broń i prezenty dla półbóstwa.

Privat spojrzał na niego uważnie i skinął głową. Rzucił jeszcze wzrokiem na Intirę. Czy ona również zauważyła, że coś było jakby… nie tak? Następnie odwrócił się i ruszył w stronę zaplecza, gdzie znajdowały się schody prowadzące na piętro.
- Szybko odstawimy i wrócimy na późny obiad - rzekł głośno, tak aby usłyszała go rodzina.
Czy Warun i Sunan znali się? Próbowali sprawiać pozory, że nie. A jednak Prasert nie był do końca pewny… Czy to możliwe, że jego paranoja znów atakowała i kazała dostrzegać coś, czego nie było? Przecież mógł ufać Suttiratowi! Był tego pewien… Chciał przejść jak najszybciej na klatkę schodową, gdzie powinni znajdować się sami.
Warun szedł zaraz za nim i nic nie mówił, póki nie znaleźli się w mieszkanku Praserta na górze
- Zgaduję, że nie wiedziałeś, że twój brat… siostra… Dziś przyjeżdża… - odezwał się ze słabo skrywaną pretensją Suttirat. Zdawał się być mocno zamyślony. Odstawił torebkę z prezentem na stoliku w kuchni Privata i oparł się tyłem o jeden z blatów, krzyżując dłonie przed sobą. Czekał na jakieś wyjaśnienia.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:02   #17
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Tyle że Prasert czekał na wyjaśnienia jeszcze mocniej.
- Nie wiedziałem - odpowiedział. - Natomiast ja zgaduję, że mieliście nadzieję, że nie zauważę, że coś jest nie tak… - rzekł.
Postanowił mówić otwarcie i prosto z mostu, jak zawsze z Warunem. Nie chciał bawić się z nim w niedopowiedzenia, domysły i niepewności. Zawsze miał przyjaciela za kogoś, z kim mógł szczerze porozmawiać. Czy Suttirat tak samo myślał o nim?
- Znaliście się wcześniej? - obrócił się do szafy i przełożył do niej strój gwardzisty. Wyjął broń i usiadł z nią na krześle. Spojrzał na nią, zastanawiając się, w jaki sposób pojawić się z nią w świątyni. Przecież nie miał kabury, do kieszeni się nie zmieści, a w plecaku zdawała się potencjalnie bezużyteczna, jeżeli będą musieli użyć jej szybko. Prasert nie miał pojęcia, jak strasznie w tej chwili wyglądał. Z perspektywy Waruna sprawiał wrażenie przyszłego mordercy, lub też kogoś, kto miał już wiele żyć na sumieniu. Chyba półmrok potęgował ten efekt.
Suttirat zapewne własnie z powodu tego wrażenia milczał o kilka sekund za długo. Przyglądał mu się, po czym sapnął i usiadł na drugim krześle przy stoliku
- Nie, nie znałem. I że co niby jest nie tak… - mruknął, trochę napiętym tonem Warun, świdrując przyjaciela spojrzeniem. Wyraźnie albo poczuł się urażony, albo właśnie usilnie starał się zamaskować, że coś się na dole wydarzyło, o czym rozmawiać nie zamierzał. Cokolwiek to było, Warun nabrał nieco napiętej postawy i czekał na kolejne pytania Praserta, obserwując jak ten zajmuje się bronią. Może i sytuacja nie była wygodna dla żadnego z nich, ale Privat nadal był jego przyjacielem, nie mógł się go obawiać z powodu stonowanego oświetlenia i nielegalnie wyniesionej broni.
Prasert nawet ją odłożył, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że takie wielkie zainteresowanie z jego strony sprzętem akurat w tej chwili mogłoby zostać odebrane za groźbę lub próbę zastraszenia. Privat nie chciał wcale, aby przyjaciel bał się go, dlatego spojrzał na niego łagodnie, choć zdecydowanie i przemówił.
- Czy mógłbym zadać ci pytanie, czysto hipotetyczne… Na które obiecasz mi, że szczerze odpowiesz? - zapytał.
Warun milczał znowu przez chwilę. Odetchnął jednak, wyraźnie, rozluźniając się gdy Prasert odłożył broń. Skrzyżował ręce odchylając plecy do tyłu.
- Dobra… Odpowiem - powiedział, przystając na prośbę i pytanie przyjaciela. Obserwował teraz na zmianę jego i rzeczy na stoliku.
Prasert cicho westchnął i splótł ręce. Cisza przedłużała się i odezwał się dopiero wtedy, kiedy okazała się nie do zniesienia.
- Czy gdyby było tak… że pewnego dnia pojawiłeś się… dajmy na to w Pattayi, w wiadomym celu… I wtedy znalazłeś się w łóżku z osobą, którą przed chwilą widziałeś tam na dole… - gardło Praserta wyschło. Mówił tak opisowo, bo nie chciał nazwać Sunana po imieniu… nie w tej chwili. “Czy pieprzyłeś się z moim bratem?” Samo wypowiedzenie takiego pytania wydawało się paskudne i przywodziło na myśl okropne wizje. A jednak Prasert musiał wiedzieć. - Czy powiedziałbyś mi o tym? Czy raczej skrywałbyś to przede mną?
Suttirat obserwował go uważnie i skrzywił się lekko
- Czysto hipotetycznie, pewnie bym ci o tym powiedział, choć nie byłaby to najwygodniejsza rozmowa na świecie. Przypominam ci, że miałem dłuższy czas przerwę od wszelkich stosunków, a nawet jak próbowałem, to nie wychodziło najlepiej. Więc nie, nie pieprzyłem twojego rodzeństwa - odpowiedział wprost i dosadnie Warun, podsumowując temat. Domyślił się o co musiało chodzić Prasertowi. Jeśli jednak to nie było to, to o co chodziło w tej scenia na dole? Cokolwiek to było, nadal nie zostało wyjaśnione.
- Najpierw jemy, najpierw dzwonisz, czy najpierw ustalasz jaką sprawę ma do ciebie Sunan? - zmienił temat.
- Będziemy jeść, rozmawiając z Sunanem - odpowiedział Prasert. - W zależności od tego, ile czasu zostanie… Przebierzemy się… przynajmniej ja. Nie chcę spotkać się z Wattaną w tych przepoconych ciuchach. A potem będziemy dzwonić.
Jako że nie czuł się bezpiecznie, mając ostatnio wrażenie bycia podglądanym, to spakował broń to plecaka. Włożył tam również portfel i na wierzch spodenki bokserskie. Jakby rodzina zapytała go, po co mu plecak, to odpowie, że wybiera się na późny trening. Czasami rzeczywiście tak robił, kiedy nie mógł spać, tyle że wtedy głównie biegał po ulicach Bangkoku. Wstał i ruszył z powrotem na dół po schodach.
- Chodź - powiedział do Waruna być może nieco zbyt oschle.
Wcześniej był wręcz przekonany, że to o seks musiało chodzić. Natomiast teraz… miał jedynie mętlik w głowie. Może to sobie rzeczywiście wyobraził? Jeżeli tak… boże, jak chujowym musiał być przyjacielem, żeby czepiać się bez żadnego powodu? Nawet nie chciał o tym myśleć. Zamiast tego zastanawiał się nad tym, co zamówić dla siebie i Waruna.
Suttirat odczekał, aż jego przyjaciel się pozbiera, po czym zaraz ruszył za nim na dół do sali restauracyjnej. Intira i Sunan nadal siedzieli przy tym samym co wcześniej stoliku, teraz jednak był przy nim i ojciec Praserta. Stał i wyraźnie rozmawiał o czymś z żoną. Kiedy obaj mężczyźni pojawili się na horyzoncie, pierwszą osobą, która ich zauważyła, był Sunan. Przebiegł spojrzeniem po Prasercie, a potem przeniósł je na Waruna, ten jednak patrzył na starszego brata, teraz siostrę, swojego przyjaciela i zdołał zmusić się do odwrócenia wzroku. Przegrał nowy pojedynek, albo może nawet nie chciał go podejmować. Cokolwiek się działo, rozmowa z Prasertem podcięła Waruna.
- To może jednak kompletnie nie zwariowałem? - Privat szepnął na tyle cicho, aby nikt nie usłyszał prócz Suttirata. - Patrzy na ciebie jak Meduza - rzekł z pewną satysfakcją, że miał przed sobą dowód czarno na białym, że jednak COŚ jest na rzeczy.
Następnie znaleźli się już tak blisko, że Warun nie mógł odpowiedzieć dyskretnie. Prasert uśmiechnął się do ojca. Miał nadzieję, że Sunan nie tworzył jakiejś intrygi przeciwko niemu… Co za dzień! Wszędzie widział tylko spiski i knowania.
- Cześć tato! Masz zamówienie na dwie miski Gen Si Kiau. Ja płacę! - rzekł, po czym usiadł przy Sunanie. Przez to Warun musiał zająć miejsce na przeciwko brata Praserta, co ten wykalkulował. Miał zamiar obserwować ich tak uważnie, jak zeszłoroczne mistrzowstwa Tajlandii w Muay Thai.
Sarut spojrzał na Praserta, a po chwili na Waruna.
- Panowie, witam. To ja idę złożyć zamówienie do kuchni, no i zabrać się za przyrządzanie - zażartował lekko. Pochylił się, ucałował żonę w skroń, po czym ruszył do części ‘Staff only’.
Mama Praserta tymczasem podniosła się, zabierając talerzyk
- To ja już uciekam. Wpadnij potem do nas na noc Sunan - odezwała się do swojego dziecka. Sunan kiwnął głową krótko.
- Mamo, już uciekasz? - Prasert zapytał, kiedy Intira wstawała. - Nie zostaniesz z nami? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jedliśmy posiłek wspólnie jak prawdziwa rodzina… i choć ty już zjadłaś, to mogłabyś nam chociaż potowarzyszyć - zaproponował z uśmiechem. A jednocześnie badał uważnie twarz matki. Skoro Sunan powiedział przy niej, że ma sprawę do Praserta, a ta nie chciała zostać… to bez wątpienia wiedziała już o co chodzi. Była zmieszana, zawstydzona, zła, rozbawiona? Uwadze Privata nie umknęła również ich rozmowa z ojcem. Czy ten nie zmył się trochę jakby zbyt szybko? Co prawda przyjął zamówienie i bez wątpienia chciał jak najszybciej przygotować posiłki… Ale mógł chociaż zapytać, jak minął mu dzień…
Intira machnęła lekko ręką
- To zjemy jak w końcu przyjedziecie razem do nas do domu, może z okazji jakiegoś święta, a nie tak się mijacie jak pies z kotem - skinęła głową na niego i na Sunana.
- Macie do pogadania, a ja muszę iść jeszcze zrobić małe zakupy. Kwiaty mi w ogrodzie coś usychają, potrzebuję odżywki - wyjaśniła, najbardziej błaho jak można było. Czy to był jakiś spisek, czy Prasertowi naprawdę się wydawało i popadał w paranoję?
Poczuł ukłucie złości. Miał ochotę wypowiedzieć jakiś niewybredny komentarz na temat tego, co planował uczynić tym kwiatkom, kiedy napotka je następnym razem, ale na szczęście powstrzymał się w porę.
- To do zobaczenia, trzymaj się - rzekł zamiast tego, stukając paznokciami o blat stołu.
Matka nieświadoma myśli syna uśmiechnęła się, pochyliła i ucałowała go w czubek głowy, głaszcząc zaraz po włosach. Kiwnęła głową Sunanowi i odeszła.

Za moment Prasert i Warun zostali z nim sami. Sunan przerwał obserwowanie Waruna, gdy Prasert postanowił obok niego usiąść. Suttirat za to wyglądał jakby siadał na łożu igielnym, kiedy miał Sunana przed sobą. Zapadła cisza. Pojedynek na spojrzenia znowu trwał. Jacyś ludzie rozmawiali w tle.
Prasert nie zamierzał odzywać się i przerywać potyczki. Zamiast tego obserwował ją. Być może któryś z nich wkrótce zapomni o jego obecności, po czym pęknie i wyleje z siebie wszystko. To było w interesie Privata. W przeciwieństwie do pospiesznego przechodzenia do kwestii przysługi, jakiej chciał od niego Sunan.
Jego brat tymczasem w końcu westchnął, poruszył się przekładając nogę, wcześniej miał jedną założoną na drugą, a teraz zamienił je. Suttirat zmrużył oczy mniej więcej w tym samym czasie i nieco się spiął. Cały misterny plan Praserta został jednak za moment rozwalony, gdyż Sunan ponownie się do niego zwrócił
- Kupiłam sobie dom - oznajmił z nutką wyczuwalnej dumy.
- Och…? - wyrwało się Prasertowi.
- W zasadzie, to nawet taka niewielka, stara rezydencja ze wspaniałym ogrodem. Jest kawałek od miasta. Na razie muszę zająć się remontem. Udało mi się za to znaleźć parę ciekawych informacji o poprzednim właścicielu. Wyobraź sobie, że był to jakiś znany iluzjoner, eskapista o pseudonimie Seux… No i w tym domu jest sporo takich ciekawych rzeczy. Muszę tam pojechać w piątek i posiedzieć kilka dni, bo będą mi montować elektryczność… No i tak się zastanawiam… Czy nie chciałbyś może pomóc mi i pojechać ze mną do towarzystwa? Nie chcę tam siedzieć całkiem samotnie, to trochę małe miasteczko i jeszcze nikogo tam nie znam, a wolę rozumiesz, czuć się bezpiecznie - przedstawił bratu sytuację. Nie był tego nawet świadomy, ale Sunan nawet wypowiadał się już z proszącym tonem głosu jak kobieta. Nie tylko tak o sobie mówił, musiał też tak myśleć.

Prasert potrzebował nieco czasu, aby w pełni nad sobą zapanować. Odgiął się do tyłu, przeciągnął powoli i ziewnął, jak gdyby był strasznie zmęczony… choć wcale tak nie było. Wyłaziły z niego najgorsze cechy charakteru. Czy był w stanie zapanować nad sobą? Nie miał najmniejszego pojęcia.
“Ja zapierdalam, stoję dzień za dniem w kaftanie w tym pieprzonym upale, po czym wracam do zagrzybiałego syfu, który i tak nie jest nawet mój własny, a ty rozkładasz nogi i już masz za to pieprzoną, kurwa, willę? Rezydencję pod Bangkokiem ze wspaniałym ogrodem? Co za kurewska niesprawiedliwość… Oby te cegły kupione za kurwi grosz nie pokruszyły ci się, jebany pedale…”
- Jak wspaniale! - powiedział na głos. Chyba jednak, koniec końców, nie był szczerym człowiekiem, nawet jeśli za takiego uchodził. - To musi być bardzo ciężkie dla samotnej kobiety - każde słowo wypowiedział z dziwnym przyciskiem.
- Mmm, nawet nie wiesz jak bardzo - odezwał się, nieświadomy przemyśleń Praserta Sunan.
Ten spojrzał uważnie na piękną, jak zdawałoby się, kobietę. Czy naprawdę nie wyczuwał jakąś familijną telepatią uczuć Praserta? Ten obawiał się, że ma na twarzy wszystko wypisane. Nie chciał zrażać do siebie Sunana jeszcze bardziej, niż wcześniej, a teraz jeszcze ten wyszedł z tak właściwie piękną propozycją wspólnego spędzenia czasu. Dzięki czemu potencjalnie mogliby zbliżyć się do siebie. Więc dlaczego Prasert nie cieszył się, a jedynie odczuwał ogromną chęć zaciśniecia pięści na tej nakremowanej szyjce?

Następnie zamilkł, bo wcale nie był pewien, czy chciał spędzić tyle czasu z Sunanem. To znaczy… był przecież jego bratem, czy też siostrą… jednak z drugiej strony… Privat z trudem radził sobie z zazdrością i poczuciem niesprawiedliwości. Nierząd był wynagradzany aż tak bardzo, natomiast ciężka praca utrzymywała cię cały czas w tym samym punkcie, czyli na dnie. W przypadku Praserta - na chwalebnym dnie. Bo to w końcu pałac królewski.
- Zaprosiłeś… zaproszone zostały jeszcze jakieś osoby? - zapytał.
Innymi słowy: “czy będziesz przyjmować klientów w pokoju obok mojego?”.
Sunan wydął lekko usta i podparł się łokciem o stół, w nieświadomie zalotnej pozie.
I oby rzeczywiście była nieświadoma. Jeśli nie… Prasert nawet nie chciał myśleć, do kogo miałaby być skierowana. Zadrżał i rzucił wzrokiem w stronę kuchni. “Ojcze, wybaw mnie”, pomyślał. Gdyby miał przed sobą miskę jedzenia, mógłby na przykład bardzo długo przeżuwać i zgrzytać zębami do woli. Natomiast teraz nie miał co z sobą zrobić, bo patrzyć na swojego rozmówcę po prostu nie potrafił.
- No widzisz właśnie nie. Chciałem zaprosić koleżankę, ale akurat jej młodszy brat będzie miał operację w szpitalu i nie może mi potowarzyszyć. To tylko dwa, może trzy dni. Nie chciałabym zostawać sama w tak wielkim miejscu, bez prądu i jeszcze z jakimś kompletnie obcym elektrykiem - żachnął się i odgarnął kosmyk włosów, zaczynając kręcić go na palcu. Warun wyglądał jakby zmienił się w kamień i był tylko wystrojem wnętrza restauracji.
“Chyba ci się, kurwa, nie spodobała?”, Prasert posłał Warunowi szybkie, nieprzyjemne spojrzenie. Nieświadomie zaczął powoli myśleć o bracie jak o kobiecie… W końcu iluzja, jaką miał przed sobą, była prawie doskonała! Coś musiało być w tej rezydencji, skoro przyciągała takie typy. Wcześniej magika, teraz… nawet nie wiedział, jak nazwać Sunan. Iluzjonistka płci? Cóż za wytworny tytuł.
- Nie zrozum mnie źle, mam ochotę spędzić z tobą czas. Ale w razie problemu z elektrykiem… czy nie mógłbyś… mogłabyś… po prostu mu przywalić? Wysilić swoje męskie DNA i skoncentrować je… no sam..a wiesz, w dłoni? Przecież mięśni ci nie odpreparowano - powiedział z pewną satysfakcją.
Jeśli Sunan chciał wyglądać jak kobieta, to jedna rzecz. Jednak nie musiał przy tym zachowywać się jak słaba idiotka, która musiała polegać na mężczyźnie. Istniało wiele silnych kobiet i Sunan mogłaby być jedną z nich. Prasert już gubił się w myślach, był tak bardzo zdenerwowany.
Sunan skrzywił się…
- Mogłabym, ale po prostu nie chcę być tam sama trzy dni, poza tym chciałam spędzić z tobą trochę czasu. Unikasz mnie - spojrzenie Sunana przesunęło się na Suttirata, jakby oceniając czy może przy nim rozmawiać
- Nie dzwonisz do mnie. Zapominasz o moich urodzinach, albo wysyłasz suchego sms’a. Czy to dla ciebie taki problem, pomóc mi, gdy o to proszę? Nigdy o nic nie prosiłam, moża poza tym, żebyś mnie zaakceptował, ale to jak widać ci nie wychodzi - Sunan wydął usta. Wyglądał na mocno zranionego. Zapewne estrogen dyktował mu zasady, bo wyglądał wręcz, jakby miał się rozpłakać. Wstał od stolika
- Przepraszam, idę… Pomóc mamie z kwiatkami - powiedział sztywno. Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z restauracji. Suttirat drgnął i wyglądał tak jakby wahał się czy nie wstać i
a) jebnąć Prasertowi
b) zatrzymać Sunan
c) pierdolnąć to wszystko i samemu wyjść.
Wyglądał jakby sam bił się ze swoimi myślami.
- Zostawisz to tak? - odezwał się w końcu lekko napiętym tonem do Praserta.
- A NIBY CO JA TAKIEGO POWIEDZIAŁEM? - Privat cały płonął na tę scenę, którą zrobił Sunan.
Spojrzał na Waruna ze złością, po czym wstał i ruszył za bratem. Ten wyszedł na zewnątrz i właśnie przed restauracją Prasert go dogonił. Chwycił mocno za ramię, zatrzymując w miejscu. Wziął głęboki wdech.
- Czy nie przesadzasz? - zapytał. - Z mojej perspektywy wygląda to tak, jak gdybyś przyszła tylko po to, aby pochwalić się rezydencją, po czym strzelić focha i wyjść przy pierwszej, nawet najmniejszej okazji. Gdyby rzeczywiście zależało ci tak, jak udajesz, że ci zależy, to walczyłabyś o mnie nieco bardziej.
“Ale do tego pewnie trzeba nieco siły ducha, którą systematycznie noc za nocą odjebywano z twojego umysłu”, dodał w myślach, ale nie na głos.
- Jeżeli zaproszenie jest nadal aktualne, to chętnie pojawię się i potowarzyszę ci - rzekł. - Jeżeli natomiast nie chcesz mnie widzieć… pamiętaj, to była twoja decyzja.
Następnie puścił Sunana, odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i zaczął wracać do restauracji. Jeżeli ladyboy myślał, że tylko on potrafi robić sceny i grać na nerwach innych, to się przeliczył. Prasert ocenił, że całkiem zgrabnie odwrócił kota ogonem. Niech teraz Sunan go przeprasza.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:03   #18
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Sunan stał chwilę zaskoczony, że Prasert jednak za nim wyszedł. Wysłuchał go, a gdy ten wracał do restauracji, teraz to jego szarpnięto i zatrzymano za ramię. Oczy Sunana szkliły się, ale wyraźnie nie płakał, był tylko lekko czerwony na policzkach, co wskazywało na to jak bardzo był wzburzony
- Po prostu mnie obrażasz. Jak tylko możesz. Co ja ci zrobiłam, że nie możesz po prostu mnie zaakceptować. Chciałam się jakoś… - zaczęła, ale jej przerwano.
- Dajesz dupy, Sunan - język Praserta był szybszy, niż hamulce w jego głowie. - Za pieniądze. Każdemu, kto się napatoczy. Wiesz, że...
- Jak śmiesz! Gdyby cię to w ogóle interesowało, to wiedziałbyś, że tego nie robię. Pracuję w ekskluzywnym miejscu. Nie przychodzi tam byle kto. Tak daję dupy, ale wiesz co? Dobrze mi z tym, bo to cholernie przyjemne!
Prasert zrobił minę, jak gdyby uderzono go obuchem w twarz. Nawet cofnął się o krok do tyłu aż natrafił na ścianę. Krew buzowała w jego skroniach. Był też cały czerwony na twarzy i to nie tylko z powodu gorąca. Patrzył z niedowierzaniem na Sunana i słuchał go aż do końca.
- Stać mnie na to co chcę, ale za pieniądze nie kupię sobie twojej przyjaźni. A teraz tylko na tym mi zależy. Ogarniasz? - buchnęła na niego, unosząc ton.
- Czy wiesz, że widziałem twoje zdjęcia? Jak ruchał cię facet, który wynajął gang skurwieli po to, aby mnie zakatować? - Prasert w gniewie nieco wyolbrzymiał sytuację, która miała miejsce, ale jak się nad tym zastanowić… to wcale nie przesadzał. Tak właściwie… było dokładnie tak, jak mówił. - Tylko dlatego, bo zainteresowała się mną dziewczyna, której chciał. Po tym, jak leżałem posiniaczony i zakrwawiony, podsunął mi zdjęcia, jak cię rżnął. Więc tak, Sunan. Dajesz każdemu, kto się napatoczy. Mówisz, że nie przychodzi tam byle kto? Może masz rację. Przychodzą tylko najwięksi skurwiele i wypaczeni, ale to w sumie nie jest aż takie zaskakujące. Biorąc pod uwagę to, kim jesteś.
Teraz to Sunan wyglądał jakby go ktoś walnął piorunem.
- Co?! Kiedy?! Nic nie mówiłeś… Czemu nikt mi nic nie powiedział… Kto zrobił coś takiego… Nigdy nie chciałam, żebyś widział cokolwiek związanego z moją pracą. To dlatego mnie tak nienawidzisz? - zapytał i nerwowo odgarnął włosy do tyłu. Warun nie wychodził z lokalu, zapewne uznając, że rodzeństwo musi dojść do ładu samo ze sobą. Nie robił tego też ich ojciec, zapewne zatrzymany przez Suttirata. Chwilowo cały świat nie istniał, tylko Prasert i Sunan.
- Nie nienawidzę cię, Sunan. Jesteś moim bratem i zawsze nim będziesz - zrobił sekundę efektownej pauzy, aby dotarł podtekst. - Jedynie czuję obrzydzenie. I to nie tylko dlatego, bo widziałem zdjęcia. Wystarczy sama świadomość tego, co ci robią. Jeżeli sprawia ci to przyjemność, to znajdź sobie faceta i zamieszkajcie razem w tej wielkiej, pieprzonej willi. I skończ z kurwieniem się, bo póki to będzie trwało, to nie znajdziesz we mnie przyjaciela. Za pieniądze nie kupisz mojej przyjaźni? Otóż kupisz ją. Rezygnując z tych, które klienci wpychają ci do odbytu. Jeżeli naprawdę tylko na mnie ci zależy, to odejdziesz z tego renomowanego ośrodka - Prasert uśmiechnął się szyderczo. - Nie mam problemu z tym, że jesteś tym, kim jesteś i lubisz to, co lubisz. Może maleńki. Jednak moja złość wynika tylko z tego, że jesteś szmatą, Sunan. A to powinno się zakończyć.
Sunan patrzył na niego jakby chciał go uderzyć. Warknął i zamiast tego sięgnął do niewielkiej torebki, którą miał przewieszona przez ramię. Wyciągnął z niej słodki, różowy telefon i zaczął wybierać na nim jakiś numer. Przyłożył go do ucha i czekał z nachmurzoną miną
- Halo? Niran? Tu Sunan. Nie, wszystko ok, tylko odchodzę. Mam do tego prawo… Co? - nastała sekunda ciszy
- Nie. Po prostu. To moja prywatna sprawa. Nic ci nie wiszę, więc możemy zakończyć znajomość. Spierdalaj - po czym rozłączył się i zablokował numer. Wsadził telefon do torebeczki i zamknął ją
- Zadowolony? - zapytał piorunując teraz spojrzeniem brata.
- Już tam nie pracuję. Teraz muszę sobie tylko poszukać faceta - burknął i westchnął ciężko, krzyżując ręce pod biustem.
- Ale nie tego - Prasert obrócił się i postukał paznokciem w szybę restauracji. W miejscu, gdzie znajdował się stolik z Warunem. - Żeby to było jasne. To mój przyjaciel - dodał już znacznie łagodniej.
Teraz, gdy złość zaczęła z niego wyparowywać, poczuł ogromne zmęczenie. Tak długo walczył o to, aby Sunan wyszedł na w miarę prostą drogę… Czy naprawdę wreszcie do tego doprowadził? Nie mógł w to uwierzyć, a nawet także odczuwać w pełni radości… A co jeśli właśnie doprowadził brata na pierwszy etap wiodący do ruiny finansowej? Jak teraz utrzyma tę willę? A co jeśli ten Niran wyśle za nim jakiś gang, aby mu nakopać? Prasert miał nadzieję, że tylko nie pogorszył wszystkiego…
Uśmiechnął się lekko do Sunana. Ten zasłużył na ten gest z jego strony. Zwłaszcza, że był szczery. Chyba rzeczywiście zależało mu na Prasercie, skoro to naprawdę uczynił…
Sunan zerknął w stronę szyby i w kierunku stolika, gdzie pozostawili Waruna. Ten właśnie obserwował pustą ścianę. Najwyraźniej czekał z jedzeniem na Praserta, bo talerzyki już stały na stoliku. Po czym nastąpiło coś, czego jeszcze Privat się obawiał
- Dlaczego nie? - Sunan zapytał i… spłonął rumieńcem odwracając wzrok w stronę ulicy.
- Znaczy, rozumiem, że to twój kolega i w ogóle… - dodał zaraz pospiesznie, jednak było w tym zdaniu niewypowiedziane ‘ale’.

Nie. Po prostu nie. Prasert naprawdę chciał czuć radość i miłość do brata, a ten dwoma słowami sprawił, że ponownie zaczęła nim tłuc wścieklizna. Zacisnął mocno ręce. Paznokcie wbiły się w nie tak mocno, że prawie do krwi. Privat musiał powiedzieć coś, co sprawi, że wybije mu Waruna na sto procent z głowy.
- Mogę ci zdradzić sekret? - zapytał z uśmiechem, choć paznokcie wciąż boleśnie wbijały się w skórę dłoni.
Sunan uniósł brwi
- Mmm, jasne. Jaki? - zapytał z wyraźnym zainteresowaniem, choć widać było, że zrobił się ostrożny. Jakkolwiek Prasert próbował stłumić emocje, coś musiało puścić i jego brat wyraźnie dostrzegł, że był co najmniej wściekły.
- Dzisiaj spałem nago w jego łóżku. A za każdym razem, kiedy walczymy na ringu, to tak, jakbyśmy się pieprzyli - Prasert patrzył prosto w oczy Sunana. - Dlatego zostaw go mi.
Oczywiście wcale tak nie uważał i te słowa zostały wypowiedziane jedynie na potrzeby chwili. Musiał dać mu do zrozumienia, że Warun jest zajęty, nawet jeśli tak nie było, bo Prasert oczywiście nie czuł względem niego nic prócz przyjaźni. Kiedy dostawał na ringu wpierdol, wcale nie odczuwał ekstazy. I choć rzeczywiście spał nago w jego łóżku, to nie było w tym ani promila romantyczności. Sunan jednak nie musiał o tym wiedzieć. Niech ma go za pedała, Prasertowi było wszystko jedno. Oparł się o szybę i głośno westchnął.
- Może masz papierosa? - zapytał.
Sunan otworzył szeroko oczy patrząc na Praserta jakby temu wyrósł kaktus na głowie. Nie wiadomo co go poraziło, informacja o tym, że Warun był zajęty, czy ta, że jego młodszy braciszek jest gejem… Cokolwiek to było, spetryfikowało go na dłuższą chwilę. Mina mu lekko zrzedła i poruszył się dopiero, gdy padło pytanie o papierosa. Zerknął w stronę szyby ze szczerym, trudnym do ukrycia smutkiem i zawodem.
“Oh yeah, baby”, pomyślał Prasert. “Dotarło?”
Wyglądało to tak, jakby Sunan naprawdę przed piętnastoma minutami się zakochał, już zdążył ułożyć sobie w głowie z Suttiratem życie, a teraz Prasert roztrzaskał jego możliwie pierwsze romantyczne uczucia względem kogokolwiek. Westchnął i spuścił głowę. Wyglądał jakby Privat go pobił, choć nie doszło między nimi nawet do szarpaniny
- Nie mam, jestem… byłam dziwką, która nie pali - rzucił i potarł nerwowo kark.
- To ten… To wyślę ci smsem adres, czy chcesz pojechać ze mną? Jutro jeszcze jestem u rodziców, ale jakoś rano w piątek bym się zbierała - powiedział spokojnie, ale nadal ze smutkiem.

Prasert przeżywał rollercoaster emocji. Bo choć cieszył się, że zablokował ten pożal się boże związek, to nie chciał, aby Sunan odczuwał rozpacz. I to jeszcze po utracie pracy.
- Wiesz… - zaczął. - Ale to i tak stracona sprawa, bo on jest na pewno hetero. Tak kompletnie, więc… e…
Chyba nie potrafił dalej ciągnąć tego i udawać zapłakanego geja.
- No a ty masz dalej męskie części, prawda? - zapytał nieudolnie. - No tak, jak i ja… i…
Błyskawicznie zirytował się i westchnął gniewnie. Rollercoaster od początku do końca.
- Nieważne. Wyślij mi adres, a ja tam sam przyjadę. Poczekaj, niech zastanowię się, jak wygląda mój grafik… Dzisiaj jest środa, jutro czwartek, więc pracuję. Ale potem mam wolny weekend, łącznie z piątkiem. Więc będę mógł pojawić się w twojej cholernie drogiej willi. Będziemy sobie spacerować po okolicy i sama moja obecność stworzy w umysłach przystojnych sąsiadów fałszywe domysły, czym zablokuję ci potencjalnych kochanków, a może nawet miłość twojego życia. Pasuje? - zapytał. Nawet zaśmiał się. Powoli nerwy z niego schodziły, choć pewnie znów za kilka minut z jakiegoś powodu wybuchnie. Na razie jednak był skory do żartów.

Sunan pociągnął lekko nosem, ale nie płakał. nie odpowiedział na pytanie Praserta o swoje ‘męskie części’ jak to brat ujął. Zdawał się też nie dosłyszeć tego całego poplątania w temacie Waruna. Musiał być w dołku emocjonalnym podobnym do pierwszego zawodu miłosnego.
- To nie jest cholernie droga willa. W sumie to trochę rudera i wymaga całkowitego remontu. Od stu lat nikt tam nie mieszkał… Ale o dziwo wszystkie meble zostały, tak jak biżuteria, nawet jakieś książki i ubrania… Nietknięte. No i tam nie ma sąsiadów. Wokół jest lasek, a do najbliższej cywilizacji mam jakieś dwanaście kilometrów. Bo to na obrzeżu takiej małej wiochy. Ale cena za to była przystępna i podoba mi się ten zachodni styl domu - wyjaśnił, rozwiewając bratu myśli o tym, że zarabiał jakieś bajońskie sumy. Zapewne miał dość, by rezydencję wyremontować, ale to tyle.
Prasert i tak wyobrażał sobie fontanny ze złotymi rzeźbami. Choć teraz podchodził do sprawy dużo bardziej rozsądnie i nie zazdrościł Sunanowi fortuny.
- Na serio będzie ci się tam podobać? Tak daleko? Zawsze myślałem, że wolisz bardziej miejski harmider… Nie zanudzisz się tam na śmierć? - zawiesił głos. - Nie żebym próbował ci obrzydzić posiadłość, bo taka natura pewnie jest cudowna i na pewno się przy niej odnajdziesz.
“Tak, bo sam jesteś taki naturalny”, dodał w myślach, ale teraz bez złości i dużo łagodniej.
Sunan zastanawiał się chwilę
- Już się nad tym zastanawiałam. Myślę, że bardziej bym chciała zrobić tam sobie taką rezydencję letniskową. Wiesz, do spędzania czasu w wakacje - stwierdziła. Znowu zerknęła w stronę wnętrza restauracji
- Dobra, nie zatrzymuję cię już, bo przecież jedzenie ci stygnie… Pogadamy sobie w piątek - zaproponowała. Wyglądało na to, że oboje byli zmęczeni tą rozmową.
- No… albo wcześniej. Powinniśmy do siebie zadzwonić - Prasert uśmiechnął się do Sunana. - Jutro oczekuj mojego telefonu, dopytam się o szczegóły - dodał, choć tak naprawdę nie wiedział, jakie miałyby mu być potrzebne. Weźmie szczoteczkę do zębów, ubrania, ładowarki i będzie gotowy. - I trzymaj się. Mówię ci… teraz będzie już tylko lepiej. Odkąd porzuciłaś swoją dawną pracę… zwolniło się pewne miejsce… i możesz je zapełnić prawdziwą miłością. Zasługujesz na nią i jestem przekonany, że znajdziesz ją w odpowiednim miejscu i czasie - dodał, po czym nachylił się i objął brata.
Sunan nie kłócił się z nim. Przytaknął mu parę razy głową. Gdy natomiast Prasert pochylił się i go objął, po pierwsze zauważył, że Sunan ma dość dziewczęcą budowę ciała, co nie było niczym nadzwyczajnym po tylu latach brania leków. Dodatkowo uderzył go przyjemny zapach jego perfum.
Sunan za to ostrożnie objął Praserta i poklepał go po plecach, jakby samemu nie wiedząc co ma ze sobą w tej sytuacji zrobić. Trwali w tym niezręcznym uścisku parę chwil, aż Prasert go nie puścił
- Dobra… To ja ten… Już pójdę. To słyszymy się jutro - powtórzył jakby naprawdę dopiero teraz dochodziło do niego to wszystko co nastąpiło w tej rozmowie.
- Do zobaczenia. A, i jeszcze jedno chcę ci powiedzieć… nie zapomniałem o tym, jak mnie uratowałaś tak wiele lat temu. Zawdzięczam ci życie. To… naprawdę dużo - uśmiechnął się niepewnie. - No więc… tak…
Wydobył z siebie do cna całą społeczność, jaką w sobie posiadał i teraz miał ochotę wrócić do swojego pokoju na górze, zamknąć, przykryć kołdrą i nie wychodzić przez rok. Wszedł do restauracji, nie oglądając się za Sunanem. Usiadł na miejscu naprzeciwko Warunowi. Postanowił, że nie opowie mu o uczuciu, jakie zakiełkowało w jego bracie ze względu na szacunek dla niego. Praktycznie przed jego oczami zerwał z całym swoim życiem. Czy posiadał cokolwiek więcej prócz prostytucji? Prasert był tak dobrym bratem, że nawet nie miał pojęcia.
- Ma przynajmniej tę rezydencję - mruknął do siebie, pochylając się nad letnim już daniem.. Rzecz jasna było pyszne. - Co o niej sądzisz? - zapytał Waruna. Miał nadzieję, że nie usłyszy odpowiedzi w stylu “crazy sexy hot”. Tego byłoby już za dużo
Sunan również już go nie zatrzymywał, udał się w trasę do domu ich rodziców. Wewnątrz restauracji nie było już praktycznie nikogo. Suttirat od razu przesunął wzrok na Praserta, gdy ten zasiadł na przeciwko, podsunął mu jego talerz zupy, a swoją zaczął wreszcie jeść.
- Zupa? Całkiem dobra, choć ostra… Ale to lubię akurat - odpowiedział, nie wiedząc do końca o co dokładnie pytał Prasert.
- Sunan już poszła? - zapytał, zmieniając temat. Wyglądał odrobinę na… zawiedzionego i zaniepokojonego, choć starał się to zamaskować pod obojętnością.
Privat drgnął. Nie. Po prostu nie.
- Tak. Zaproponowałem jej, żeby przyszła i pożegnała się z tobą, ale powiedziała, że się spieszy i nie ma czasu - Prasert odpowiedział. - Pewnie spieszy się na jakąś randkę. Ale myślę, że tym razem może to być poważna znajomość, wydawała się zakochana.
To tyle na temat szczerości w ich przyjaźni.
- Bardzo ostra zupa - mruknął Privat, biorąc kolejną łyżkę do ust. Następnie zacisnął lewą rękę w pięść i przycisnął ją do blatu. Naprawdę miał nadzieję, że to nie była jakaś pieprzona miłość od pierwszego wrażenia… i to jeszcze obustronna. Z jego oczu poleciały pojedyncze łzy. - Bardzo ostra zupa - powtórzył Prasert. Następnie wziął chusteczkę, oparł się plecami o oparcie i przetarł nią oczy. Miał emocjonalnego raka.
Warun spojrzał przeciągle w stronę szyby restauracji
- Ohoo… Hm. A dogadaliście się? Wyglądało na to, że się tam nieźle spieraliście - zauważył, przez co nieco ujawnił, że im się przyglądał, a przynajmniej przez pewien czas. Wyglądał znów na zamyślonego, a teraz jeszcze zmarkotniałego i nieco przygaszonego. Czy było rzeczywiście możliwym, by Prasert stanął na drodze miłości od pierwszego wejrzenia? Co by powiedział na to jego brat i najlepszy przyjaciel, gdyby wiedzieli co robił.
- Mam nadzieję, że nie ma chorób wenerycznych. W gruncie rzeczy to naprawdę dobra osoba, choć zagubiła się - teraz Prasert mówił już pierwsze lepsze rzeczy, jakie wpadały mu do głowy.
Chyba chciał zagłuszyć napad paniki… I cofnąć wszelką potencjalną miłość, która mogłaby zaistnieć. Zresztą… co to za słowo? Miłość. Taka rodziła się z czasem. Jak mogli kochać się, skoro nie znali się? Nawet jeżeli odczuwali przyciąganie fizyczne, to nie znaczy, że związek przetrwałby dłużej niż przez czas jednego stosunku.
- A tak w ogóle… pamiętasz, że tak naprawdę to mężczyzna, prawda? - zapytał ni z gruszki, ni z pietruszki.
Suttirat uniósł na niego lekko zagubione w myślach spojrzenie
- Co? Tak. Pamiętam… Dla mnie to akurat żadna różnica… Tak myślę. Nieważne… - zaraz się zreflektował co palnął i skupił ponownie na jedzeniu. Warun jadł spokojnie, a po pewnym czasie po prostu westchnął
Prasert zadrżał. Prąd przeszedł przez całe jego ciało. Przecież spał dzisiaj obok niego kompletnie nagi… Gdyby o tym wcześniej wiedział… to i tak spałby kompletnie nagi, bo upił się na umór, lecz wciąż… kompletnie stracił wątek. Patrzył w szoku na przyjaciela. Przecież miał żonę i dziecko... No ale to przecież o niczym nie świadczyło. Pokręcił głową.

- I co, jedziesz tam do tej rezydencji? Pogodziliście się? Opowiedz coś - zaproponował nowy, lepszy temat, niż relacje i seksualność jego czy Sunana.
- Tak, Sunan rzucił prostytucje i zrobi z tej rezydencji posiadłość wakacyjną. Teraz będę go, to znaczy ją, wspierać i obdarzać miłością.
Czuł się taki zmęczony.
- Jak chcesz, to wpadnij do nas w weekend - mruknął i momentalnie zamdliło go na te słowa.
Tak dla spokoju ducha… zostawi ich samych. Jeżeli rzeczywiście byli sobie pisani i tak miało być… to będzie? A jeśli nie i to wszystko było jedynie chwilowym zauroczeniem… Prasert złoży w świątyni w podzięce najdroższe bransoletki, na jakie będzie go stać. Nie chciał przejść do porządku dziennego z faktem, że kiedykolwiek Warun mógłby dotknąć w ten sposób jego brata i…
- Idę do toalety - mruknął. Wstał i ruszył. Wnet przystanął, kiedy przypomniał sobie o tym, że przecież zadał pytanie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:03   #19
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Suttirat zdawał się nieco rozbudzić, gdy Prasert zaproponował mu, że może wybrać się z nim i Sunanem do rezydencji w weekend. Nie była to ta reakcja, której pożądał… Co za dziwny dzień. Normalnie z chęcią spędziłby w ten sposób czas z Warunem. Weekend w tajemniczej rezydencji na wsi? Brzmiało zachwycająco. Tyle że… wszystko się tak cholernie pogmatwało….
- Hm, czemu nie. Nie mam żadnych planów, chociaż niby byłem umówiony, ale zapytam, czy mogę przełożyć. Jeśli proponujesz - Warun stwierdził, wykręcając się, że wcale nie porzuciłby wszystkiego tak łatwo dla wizji spędzenia czasu z siostrą, czy w zasadzie bratem Praserta. Widząc, że Privat wybiera się do łazienki, jedynie kiwnął głową
- Mhm, ok - rzucił tylko i powoli kończył swoją zupę. Popijał napój owocowy z butelki i zastanawiał nad czymś dalej. Zdawał się nie zauważyć, że Prasert boryka się wewnętrznie z tematem. W końcu nie mógł czytać mu w myślach, a młodszy mężczyzna nie był taki otwarty w okazywaniu emocji.

Prasert powoli człapał do toalety.
Czy był złym człowiekiem?
Jak inaczej określić kogoś, kto ma przed sobą najbliższego przyjaciela oraz brata/siostrę i nie chce ich życiowego szczęścia? Taka postać w każdym filmie byłaby antagonistą, złą postacią psującą szyki wszystkim… No i właśnie tak zachowywał się. Kłamał jak z nut, aby tylko ich rozdzielić. Czy to, że obrzydzało go to tak mocno, było jakimkolwiek wytłumaczeniem? Czy jego uczucia w tym wszystkim liczyły się? Czy miało znaczenie to, jaki obraz rzeczywistości podobał mu się, a jaki nie? Chciało mu się płakać i wcześniej uronił kilka łez chyba nie tylko z powodu ostrości zupy… Ciężko złapał za klamkę i wszedł do środka. Spojrzał na lustro. Miał ochotę wybić je tak, jak zrobił to wczoraj. Nie pamiętał, dlaczego uczynił to w barze i chyba jednak nie powinien powtarzać tego samego błędu. Dlatego jedynie schylił się nad umywalką i zwymiotował. Jednocześnie miał w głowie zdjęcia pokazane mu przez Sakchaia. Jednak nad czerwonym, pulsującym odbytem Sunana tkwił nie kolega z liceum, tylko najdroższy przyjaciel - Warun. Uśmiechał się, wkładając do środka pięść. Przez ciało Praserta przeszły dreszcze. Oparł ciężko podbródek o umywalkę i przymknął oczy. Musiał doprowadzić się do porządku. Przecież wieczorem miał spotkać się z Mali. Tyle że był kompletnie rozwalony i nawet nie mógł się nikomu wyżalić. Jedyna osoba, do której normalnie zwróciłby się ze smutkami, była w samym ich centrum. Privat nie widział dobrego zakończenia tej sytuacji. Jeżeli Sunan i Warun będą razem, to będzie czuł się źle. Jeżeli pozostaną osobno i smutek nie przeminie… chyba będzie jeszcze gorzej. Przymknął na moment oczy, czując w ustach smak wymiocin.
Chwilę potrwało, gdy wreszcie zdecydował się wyprostować i ponownie spojrzeć w lustro. Zobaczył siebie. Lekko podkrążone oczy sugerowały, że nie czuł się najlepiej psychicznie i fizycznie. Kiedy przyglądał się sobie chwilę dłużej, dostrzegł, że na białkach jego oczu pojawiły się czerwone pajęczynki i gdy akurat się im przyglądał, dostrzegł w odbiciu jakiś ruch tuż za sobą. Ponownie poczuł to nieprzyjemne uczucie bycia obserwowanym.

“Nie, proszę… nie teraz. Teraz nie mam na to ochoty. Spoglądanie kątem oka na wymyślonych wrogów…”
Obrócił się, aby upewnić się, że to tylko wytwór jego wyobraźni. Był szalony, ale może to w porządku? Przecież i tak nie będzie dziwniejszy, od tego świata, nawet gdyby starał się nie wiadomo jak bardzo.
- Pokaż mi się, jebana kurwo! - krzyknął. - I nie prześladuj mnie już więcej… - dodał nieco ciszej. Już nawet nie dbał o to, że Warun go usłyszy. Wczoraj i tak zobaczył go z nienajlepszej strony, a na dodatek podobał mu się Sunan. Przecież musiał wiedzieć, że Prasert to zauważył, prawda? A jednak… jednak pozwolił na to… aby tak bardzo go to raniło… i męczyło…
Za jego plecami niestety nikogo nie było. Kiedy jednak odwrócił się ponownie przodem do lustra, dostrzegł coś, co zmroziło mu na moment krew w żyłach. W kącie pomieszczenia stała kobieta. Kobieta z jego snu, ta która wyrzuciła dziecko do wody. Stała do niego przodem, miała opuszczone wzdłuż ciała ręce. Obserwowała go. Gdy ich spojrzenia się zderzyły, uśmiechnęła się do niego w milczeniu.
Prasert nawet nie miał czym otrzeć potu, który spływał pod linią jego włosów. Był tak zmęczony wymiotowaniem. Miał bardzo ostry i nieprzyjemny posmak na języku po tajskim zielonym curry z warzywami i mięsem. A teraz poczuł się tylko gorzej. Czyżby zemdlał i śnił? To chyba było jedynym rozwiązaniem.
- To nie jest naprawdę. Nie może być prawdziwe - mamrotał pod nosem. Następnie zamknął bardzo mocno oczy i otworzył je po pięciu sekundach, które w tych okolicznościach wydawały się wiecznością.
Kiedy je otworzył, kobiety nie było już w kącie… Nie było jej tam, bo stała tuż obok niego, po prawej stronie i patrzyła w umywalkę, do której jeszcze moment temu Prasert zwracał. Nadal się uśmiechała. To był nieprzyjemny, delikatny i lekko rozmarzony uśmiech, taki, którego zjawy mieć nie powinny. Zupełnie jakby jego cierpienie dawało jej przyjemność. Kobieta nie dotykała go, po prostu stała w kompletnym, nieludzkim bezruchu. Nawet nie mrugała.
- J-ja… ja mam dla ciebie bransoletkę… Nie chciałem zakłócać… nie wiem… spokoju twojej świątyni… jeszcze tego nawet nie zrobiłem… - Prasert mamrotał do ducha. - Niebieski motyl lub czerwone serce… to znaczy… oba są dla ciebie… jeden ode mnie, a drugi od…
Na krótki moment jasność myślenia wbiła się w jego umysł.
- WARUN! - krzyknął rozpaczliwie.
Kobieta nie podnosiła wzroku z umywalki. Cały czas była w lustrze, stojąc w milczeniu. Minęło kilka krótkich oddechów, gdy do łazienki wpadł z rozpędem Suttirat. Nawet wtedy, tym razem kobieta była w lustrze.
- Co?! Co jest? - zapytał zaniepokojony, rozglądając się natychmiast po pomieszczeniu. Kiedy Prasert mrugnął i spojrzał ponownie w lustro, patrzyła mu prosto w oczy, a jej uśmiech stał się bardziej oziębły i bardziej podły. Obserwował jak wreszcie pierwszy raz poruszyła się, zaczynając iść w kierunku Waruna. Powoli… Widział to w lustrzanym odbiciu.
- UCIEKAJ! - krzyknął. Następnie obrócił się błyskawicznie i zaatakował Waruna… tak przynajmniej musiało to wyglądać z perspektywy mężczyzny. Chciał wypchać go za drzwi, którymi wszedł. Jak najdalej od tego okropnego… koszmaru. Czy powinien zbić lustro? Ale to nie dawało gwarancji, że zjawa zniknie… a jedynie, że nie będzie już mógł obserwować jej ruchów.
Suttirat był kompletnie zmieszany. Najpierw Prasert go wołał, a teraz kazał mu uciekać? Zrozumiał jednak doskonale przekaz, gdy Privat go wypchnął. Rzeczywiście, Warun wypadł na zewnątrz. W tym momencie Prasert poczuł jak po jego kręgosłupie przebiega zimny dreszcz. Dwie lodowate dłonie objęły go i nie musiał spojrzeć w lustro, by być tego przekonanym. W łazience temperatura spadła o kilkanaście stopni.
- Mój - odezwał się głos w jego umyśle, bo na pewno Suttirat siedząc w zaskoczeniu na podłodze tego nie słyszał. Podniósł się. Stał na zewnątrz łazienki, dzieliła ich framuga.
- Prasert, co ci? - zapytał, kompletnie nieświadomy tego, co się działo z jego przyjacielem.

Privat stał nieruchomo. Z jego oczu lały się łzy. Był okropnie przerażony. Jedynie kręcił głową, patrząc na twarz Waruna i bezgłośnie powtarzał te same, trzy sylaby. U-cie-kaj. Jeżeli miał zostać zabity… to niech dosięgnie to tylko jego. Suttirat musiał przeżyć. Lodowy uścisk zdawał się przenikać jego ciało i wdzierać się prosto w duszę. Prasert był kompletnie sparaliżowany. Nie mógł uciec, nie mógł mówić, nie mógł myśleć. Jedyną rzeczą, którą potrafił, był płacz. A przecież dopiero przed chwilą wytykał Sunan, że powinna być silną kobietą. Nie potrzebującą ochrony i innych osób. Tak naprawdę Prasert w ogóle nie różnił się od niej. Chciał, żeby Warun go ubezpieczał i dopiero w tej chwili kompletnie dotarło do niego, że choć tak bardzo podziwiał Suttirata, ten nie był Supermanem, lecz zwykłym człowiekiem… Który mógł zostać zabity i pokonany… nawet jeżeli żaden inny śmiertelnik nie mógł dać mu rady.
- Z-zostaw go…. - jego głos brzmiał obco i nieprzyjemnie. Rzęził, ochrypnięty.
Duch jednak nie odpowiadał na jego słowa. Warun był ewidentnie przerażony miną Praserta, ale nie ruszał się z miejsca. Zamarli obaj w bezruchu, każdy z innych powodów. Privat poczuł, jak przez chłód w jego ciele przebija się coś nowego. Zrobiło mu się zbyt gorąco. Na tyle gorąco, że musiał zamknąć oczy. Usłyszał nieprzyjemny, zbolały pisk ducha i wrażenie dotyku jego dłoni rozpłynęło się. Czegokolwiek dotknęły palce tej kobiety, musiało sprawić jej ból… Prasert opadł na kolana, bez sił. Nie wyczuwał już spojrzenia na karku, ani obecności obcej istoty… Suttirat ruszył się. Doskoczył do niego i oparł mu dłonie na ramionach
- Prasert, coo… - zaczął mówić, ale nadal był w szoku przez widok łez przyjaciela. Zmartwił się, pewnie pomyślał, że to jego wina, albo rozmowy z Sunan. Cokolwiek pomyślał Warun, po prostu go przytulił.
Privat zacisnął dłonie na Sutiracie. Ten był taki ciepły… dużo cieplejszy od początkowego chłodu, jednak nie tak gorący jak żar, który pojawił się potem. Dokładnie w sam raz. Położył głowę na barku Waruna tak, że jego nos dotykał szyi mężczyzny. Wydobywała się z niego wilgoć, która musiała być obrzydliwa dla Waruna, o ile ją zauważył.
- Myślałem, że umrzesz… - szepnął cicho. Całe jego ciało było bezwiednie złożone na Suttiracie. Nie miał siły poruszyć nawet najdrobniejszym mięśniem. Był kompletnie… zdruzgotany. Jak gdyby stanowił rozmiękłą masę, pozostałość po człowieku, która rozlewała się po Warunie i wsiąkała w niego.
Suttirat pogładził go po plecach. Nie zwracał uwagi na fakt, że Prasert zasmarkał mu ramię. Jego przyjaciel potrzebował teraz wsparcia. Z kuchni lokalu wyszedł ojciec Praserta
- O, co się dzieje? - odezwał się, ale Warun zerknął na niego i musiał mu coś pokazać na migi, bo mężczyzna odpuścił i chyba się cofnął zostawiając ich samych. W lokalu nie było słychać nikogo poza nimi. Suttirat ostrożnie wstał, bez dużego kłopotu balansując ciężarem swoim i Privata tak, by pomóc mu się podnieść i przenieść jego ciężar na siebie. Może nie był najsilniejszym sportowcem, ale potrafił doskonale wyczuć balans ciężkości przeciwnika, by wykorzystać go w walce, więc podnoszenie kumpla nie mogło być dla niego wyzwaniem.
- Chodź. Pójdziemy do ciebie. Nic mi nie jest. Nic mi nie grozi… - zapewniał go po drodze. Słychać było, że martwił się o Praserta.
- Może… może teraz - Privat powoli dochodził do siebie.
Zaczynał zdzierać z siebie ubrania. Tak długo, aż pozostał w samej bieliźnie. Spojrzał poważnie na Waruna, po czym podszedł do drzwi łazienki.
- Tato, jesteś tu jeszcze? - próbował krzyknąć, ale jego głos był zbyt słaby. Oparł się ciężko o framugę. Wspomnienie zimna i ciepła na zmianę szarpało jego ciałem.
- Tak? - odezwał się głos ojca, wyraźnie również zaniepokojony. Mężczyzna dał Warunowi i Prasertowi spokój, ale gdy jego syn go zawołał, odpowiedział. Suttirat dał mu na razie swobodę, ale skrzyżował ręce i czuwał nad nim.
- Okropnie się czymś zatrułem… - mówił powoli i ociężale. - Ale już czuję się lepiej. Ale teraz… mam jedno pytanie… I odpowiedz na nie szczerze… - jęknął z bólu, który nawiedził jego kręgosłup. W jego głowie pojawiła się niepokojąca myśl i miał nadzieję, że była jedynie głupim pomysłem… Ale musiał upewnić się. - Czy to możliwe… że mama nie jest moją mamą? - zapytał.
Jego ojciec parsknął jakby odsuwał od siebie jakąś straszliwą myśl.
- Musisz mieć chyba gorączkę. Synu. Nie ma takiej możliwości. Mama w stu procentach jest twoją matką, stałem przy twoim porodzie chłopcze - poinformował go mężczyzna
- Może napij się wody, mam tu apteczkę, potrzebujesz jakichś leków? - zapytał zaraz rzeczowo. Warun obserwował uważnie Praserta, próbując telepatycznie wyciągnąć od niego informacje co tak naprawdę się stało.
- Tak, przeciwbólowych, ale takich, abym nie poczuł się senny - Prasert miał konkretne wymagania. - Przepraszam, to był głupi pomysł… nie wiem co wygaduję. Może mam gorączkę.
Następnie obrócił się i przykląkł na podłodze. Spojrzał na swoje ubrania i zaczął w nich grzebać. Każda kieszeń, każda najmniejsza fałda i zgrubienie materiału… chciał poznać to wszystko. Jeżeli miał przy sobie jakiś przedmiot, który mógł odstraszyć tę pokraczną pizdę, to chciał wiedzieć, co to było.
Ojciec pokiwał głową i zaraz poszedł przynieść mu wody i leków. Warun podszedł bliżej
- Prasert… - zaczął, ale obserwował jak ten przegląda ubrania. Privat niestety kompletnie nic w nich nie znalazł. Cokolwiek ją odstraszyło, albo było z zewnątrz, albo w nim samym…
- Co się stało? - dodał cichym tonem, póki Sarut nie wracał.
Prasert położył dłonie na barkach mężczyzny i spojrzał w jego oczy. Uśmiechnął się. Wyglądał jak kompletny szaleniec.
- Widziałem ducha - odpowiedział. - W odbiciu lustra. I był nieprzyjemny.
Następnie odchylił głowę do tyłu i roześmiał się, co przeszło szybko w szloch. Obrócił się, aby mężczyzna nie widział go w aż tak złym stanie. To znaczy… już wcześniej był świadkiem pewnie i gorszych rzeczy, ale teraz przynajmniej Privat ponownie był w stanie przejmować się tym. Cały dygotał. W obliczu paranormalnego czuł się jedynie słabym, bezwolnym i niemogącym nic uczynić dzieckiem.
- KURWA! - wrzasnął, po czym zaatakował ubrania leżące na podłodze niczym żądło skorpiona. Chwycił je i z całej siły rzucił w ścianę. Miał nadzieję, że znajdzie w nich jakiś krucyfiks niewiadomego pochodzenia. Lub coś w tym stylu. I owszem, znalazł, ale jedynie rozczarowanie.
Warun podszedł do niego od razu. Chwycił go za rękę i obrócił przodem do siebie. Złapał go za ramiona i przyjrzał się jego twarzy, jakby czegoś w niej szukał
- Słuchaj… Normalnie, powiedziałbym ci że jesteś psychicznie sfrustrowany i potrzebujesz jakichś dłuższych wakacji, ale znam cię za dobrze. Jeśli to był serio jakiś duch, to się z nim uporamy. Musisz się pozbierać, jeśli mamy się dziś zmierzyć z tą Wattaną… Chodź, pójdziemy na górę, umyjesz się, zrobię ci jakiejś kawy - zaproponował mu Suttirat. Może i nie był supermanem, ale potrafił w drobnych rzeczach wspierać Praserta jak nikt.
- Ja… ja chciałem, żebyś mnie uratował. Ale potem serce mi stanęło, bo zaczęła iść w twoją stronę. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. I dlatego nigdzie dzisiaj ze mną nie jedziesz - rzekł. - I to koniec dyskusji. Zrozumiałem, że jestem w stanie poradzić sobie z tym, jeżeli coś dotknie mnie. Trochę już przeżyłem niemiłych rzeczy i choć nie chcę doświadczyć więcej skurwysyństwa, to może dam sobie z nim radę. Jednak nie akceptuję myśli… że mogłoby stać się coś tobie z mojego powodu.

Podszedł po ubrania, wziął je i ruszył w stronę wyjścia z toalety, aby znaleźć schody na górę. Było mu wstyd przed ojcem, ale pieprzyć to wszystko. Właśnie przeżył konfrontację z upiorem.
Warun był na tyle wstrząśnięty jego słowami, że nie zareagował od razu
- Ej… Ej poczekaj! - zawołał za nim. W tym czasie przyszedł ojciec Praserta
- Wezmę to dla niego - powiedział Suttirat i wziął wodę i tabletki na górę.
Wszedł do mieszkania Praserta zaraz za nim
- Słuchaj, nie możesz mi powiedzieć gdzie mogę, a gdzie nie mogę jechać. Dałeś mi adres, mówiłem ci. Nawet jak mi teraz zabronisz, to przecież nie puszczę cię samego. A co jak to tobie coś się stanie? Myślisz, że co wtedy zrobię? Oleję to? - zapytał poważnym tonem i postawił wodę i tabletki na blacie w kuchni.
- Privatowie mają więcej dzieci, może zaprzyjaźnisz się z którymś - odparł tak, jak gdyby był jakiś wielki wybór poza nim… no i cóż, Sunanem.
Stanął w korytarzu i ściągnął bieliznę. Nie obchodziło go to, że Warun zobaczy go nago. Przecież i tak nie było takiej rzeczy, której by nie widział. Następnie Privat ruszył prosto do skromnej łazienki na tym piętrze i odkręcił wodę pod prysznicem. Rozejrzał się w poszukiwaniu mydła.
- To nie twoja sprawa, Suttirat. Jesteś tylko moim znajomym od boksu i picia piwa. Gdybym potrzebował anioła stróża, to zacząłbym wyznawać chrześcijaństwo - mruknął, wchodząc pod prysznic.
Warun nic nie mówił. Słowa Praserta na pewno go zraniły i to dwa razy. Privat puścił wodę i to dopiero wtedy usłyszał solidne kroki, zanim się jednak obejrzał, Suttirat wepchnął go na ścianę prysznica, dociskając go do niej klatką piersiową. Złapał go za jedną rękę i wykręcił mu ją boleśnie do tyłu. Drugą dłoń wsunął mu we włosy i mocno złapał dociskając mu łeb do kafelków
- Ostygnij Prasert… Bo chyba jednak rzeczywiście masz jakąś gorączkę… - mężczyzna zignorował fakt, że i on sam mókł właśnie pod letnią, niewyregulowaną jeszcze do odpowiedniej temperatury wodą.
Najgorsze, że po tym wszystkim Prasert nie miał siły się opierać. Gdyby tylko mógł, wypieprzyłby Waruna, a przynajmniej spróbowałby. Natomiast teraz… mógł jedynie pluć jadem.
- Zobaczyłeś moją dupę i nie mogłeś się powstrzymać, co? - zapytał. - Musiałeś za nią pójść, prawda? Sunan powiedział, że sprawia mu to wielką przyjemność. Chcesz, żebym się o niej przekonał, przyjacielu?
Miał zamiar go zawstydzić tak bardzo, że Suttirat skoczy przez okno. To znaczy… nie dosłownie, rzecz jasna. Przecież Prasertowi chodziło właśnie o jego bezpieczeństwo w tym wszystkim.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:04   #20
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Nie szczuj mnie Privat… Gdybym chciał, mógłbym ją sobie wziąć już wczoraj. Szanuję cię i uważam, że jakbyś chciał, to sam byś mi się dał. Nie musiałbym cię do niczego zmuszać - wyrzucił mu.
- Ty jebany...
- Pozbieraj się do kupy, bo nie jesteś sobą - zakończył. Nie obrażał i nie bluźnił na Praserta, po prostu po przyjacielsku starał się go sprowadzić do stanu normalności. Przytrzymywał go jeszcze przez chwilę, teraz już w milczeniu. Prasert czuł, że go obserwuje, ale to nie było to nieprzyjemne wrażenie, które towarzyszyło mu raz na jakiś czas…
Minęło kilka dłuższych sekund.
- Czuję, że ci stoi - rzekł Privat, choć niczego takiego nie wyczuwał. - Jest bardzo twardy. Przyciskasz mnie tu kompletnie nagiego i nie możesz się powstrzymać.
Chciał, żeby się cofnął, ale na Waruna nic nie działało. Nie zamierzał go prosić o to, do kurwy nędzy, aby zostawił go w spokoju pod prysznicem. To Suttirat do niego wparował i to on rozpoczął ten akt przemocy fizycznej. To on powinien go przeprosić.
- Wrócisz dzisiaj do domu i zwalisz sobie nad moim zdjęciem, wspominając ten moment. Będzie to dobre, prawda? Dobre… - syczał. Gdyby słowa mogły zabić...
Suttirat syknął i przycisnął go mocniej do ściany
- Przegiąłeś Prasert - powiedział krótko. Tylko tyle, po czym puścił go i cofnął się do tyłu. Wyszedł z łazienki i po chwili walnęły drzwi mieszkania Privata. Słychać było jeszcze jego kroki, gdy schodził po schodach i nastała cisza. Prasert został sam ze sobą, dokładnie tak jak tego chciał. Przez otwarte okno usłyszał ryk motoru.
Zakręcił kran i momentalnie ruszył do okna, aby spojrzeć na Waruna. Przez moment naprawdę bał się, że zostanie zgwałcony. Jeżeli zranił go… dobrze. Przynajmniej nie pojawi się wieczorem i będzie bezpieczny. Dla Privata Suttirat może nie był wszystkim… ale na pewno bardzo wieloma rzeczami. Których po prostu nie mógł utracić. Może to był znak, że dojrzewał? Wcześniej wyobrażał sobie, jak skopaliby dupy napastnikom Sakchaia, gdyby tylko byli wtedy razem. Teraz natomiast obawiałby się, że mogliby zrobić coś Warunowi. Albo Prasert dojrzewał, albo tracił odwagę. Ale w obliczu upiora, z którym nie sposób walczyć… jedynie kompletni głupcy byliby pewni siebie. Privat czuł się zmęczony od tych wszystkich emocji. Mimo wszystko nie czuł się dobrze z tą kłótnią… nawet jeśli była dobra… To wszystko nagle zrobiło się tak skomplikowane i pogmatwane. Kiedyś życie było prostsze i łatwiejsze. Następnie od kilku godzin… jakby jacyś niecni bogowie drwili sobie z niego i wystawiali na kolejne próby niczym pacynkę. Wystawił szyję, aby dostrzec Waruna.
Suttirat siedział na motorze i był cały mokry od wody. Koszula oblepiała mu ciało, a włosy zaczynały powoli schnąć na tym skwarze jaki był na zewnątrz, mimo poźniejszej godziny. Mężczyzna odpalił pojazd, ale jeszcze nie ruszył. Siedział i wyglądał jakby starał się uspokoić, zapewne nie chciał spowodować wypadku na ulicy, jeszcze tego by było mało, gdyby w gniewie ruszył i wywołał karambol na którymś z większych skrzyżowań jakie miał do minięcia. Czy Prasert w ogóle pomyślał o tym, kiedy tak go wściekał i ranił? Pewnie nie. Mężczyzna podniósł jedną dłoń i przetarł nią twarz, jakby próbując zetrzeć z niej coś, co mu przeszkadzało. Następnie złożył nóżkę, wyglądało na to, że był już gotowy by ruszyć. Co jednak zauważył za moment Privat, spoglądał nie w tę stronę. Patrzył w prawo, kiedy najłatwiej by mu było dojechać do siebie, gdyby ruszył w lewo…

Dobra. Prasert zaczynał być już KOMPLETNIE niestabilny emocjonalnie. Miotał się we wnętrzu własnej głowy i wszystko, czego pragnął, było kompletnie sprzeczne. Teraz natomiast obawiał się, że jeśli Warun zniknie i będzie znajdować się poza jego zasięgiem… to nie będzie w stanie w żaden sposób zareagować i mu pomóc. Przed chwilą przynajmniej wypchał go na zewnątrz. A co, jeśli pokraczna pizda nawiedzi Waruna w jego własnym domu? Wychylił się jeszcze bardziej.
- Suttirat! - krzyknął z całych sił. - Wracaj no tu!
Rozejrzał się za siebie w poszukiwaniu broni. Zastanawiał się, czy nie postraszyć go, że strzeli sobie w głowę.
Warun wzdrygnął się, po czym rozejrzał. Na koniec spojrzał w górę, w stronę okien mieszkania Praserta. Dostrzegł go. Siedział chwilę, przyglądając mu się. Za moment ostentacyjnie spuścił wzrok i kopnął w pedał gazu, ruszając w tylko sobie znanym kierunku.
- Ty chuju! - Prasert wrzasnął za nim.
Nie posłuchał przyjaciela, bo ten nie posłuchał go, kiedy on był miły. Zadbał o niego i został potraktowany w taki sposób, Prasert nie mógł go za to winić.
Choć tak właściwie… nikt nie mógł mu tego zabronić.
Więc winił go. Przecież wiedział, w jakim był stanie. Miotał ubraniami, płakał, szlochał, zasmarkał mu całą szyję. Rozbierał się w przypadkowych miejscach, wskakiwał bez zapowiedzi pod prysznic. Nie zachowywał się normalnie. Warun to wiedział, bo nawet przyznał to wprost. Tyle że po stwierdzeniu tego faktu nie został z nim, aby przeczekać ten okres i pomóc mu wrócić do normalności. Czemu nie zrobił kroku do tyłu i nie pozwolił mu się po prostu umyć? Dlaczego w ogóle wparował pod jego prysznic? Kto normalny robił coś takiego? Chyba rzeczywiście Suttirat czuł się podniecony, przynajmniej w jakimś stopniu i dlatego słowa Praserta tak go zabolały. W ogóle… wciąż nie mógł uwierzyć w jego słowa. Był w stanie PERMAMENTNEGO szoku. Najpierw to, że Warun interesował się również mężczyznami, co wywracało wszystko, co Privat o nim wiedział. A potem duch w łazience… Prasert chciał już tylko odpocząć, no ale nie mógł, bo teraz będzie martwić się o Suttirata. I spotkanie z Mali. No i milion różnych innych rzeczy, jak przyszłość finansową Sunan, opinia ojca na jego temat, czy fakt, że mógł trafić do więzienia, gdyby tylko ktoś dowiedział się o broni w jego plecaku.

Postanowił się wytrzeć i ubrać. Wcześniej jednak spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Zastanawiał się, w jaki sposób Warun na nie spoglądał, po czym prędko porzucił tę kwestię. Kiedy był już pachnący i przygotowany do kontaktu ze społeczeństwem… spojrzał na godzinę w zegarku.
Dochodziła niemal godzina dziewiętnasta. Stracił sporo czasu na całej sytuacji w restauracji i potem tu w mieszkaniu. Zostało mu niewiele czasu na telefonowanie do dawnych znajomych ze szkoły. W końcu miał się wybrać wcześniej do świątyni, musiał się więc w takim razie spieszyć. Gdy rozejrzał się po stole w kuchni, nadal była na nim szklanka z wodą i tabletki, a także torba z prezentem dla półbóstwa. To, co jednak odnotował, to fakt, że brakowało tej, którą przyniósł wcześniej Suttirat. Czyżby zabrał ją po drodze? Najwidoczniej, bo nigdzie nie było drugiego prezenciku… Czyżby skurwysyn na serio próbował się wmieszać wieczorem w sprawę Wattany? A może wcześniej schował pakunek? Prasert już nawet nie zastanawiał się. Jedynie położył się na łóżku. Musiał odpocząć, chociaż przez chwilkę. Zaczął płakać. Mógł sobie na to pozwolić, bo nikt go nie widział. Pierwszy raz od dłuższego czasu był kompletnie sam. Nie musiał przejmować się, że to niemęskie. Płakał za wszystko, co zrobił, czego doświadczył, czego obawiał się, co zdarzyło się, co mogło się zdarzyć… Aż zasnął. Jedynie na pół godziny, bo obudził się w pół do ósmej. Wypił wodę, ale nie zażył tabletek. Zamiast tego pociągnął dwa łyki wódki z butelki, która znajdowała się pod łóżkiem i ponownie położył się. Było tak ciepło i bezpiecznie pod kołdrą. Nawet znajoma sylwetka grzyba w kształcie serca dodawała mu otuchy. Była znajoma i przewidywalna. Poczuł, że musi iść do toalety. Kiedy uzmysłowił to sobie… zarżał panicznym śmiechem. Nie było mowy, aby ponownie wszedł do łazienki po tym, czego doświadczył na dole. Co prawda uczynił to już wcześniej, biorąc prysznic, ale wtedy był kompletnie pod wpływem emocji. Natomiast do tej pory zdążył nieco ochłonąć. Tyle że względny niepokój wcale nie złagodził lęków… Prasert wstał i podszedł do okna, przez które niedawno wyglądał. Miał cichą nadzieję ujrzeć motor Suttirata, jednak nie było go. “To dobrze, co za ulga”, wmawiał sobie. Następnie obrócił się w stronę łazienki i westchnął. Czuł się jak dziecko, które obudziło się po złym śnie i działało nieracjonalnie… Jednak… to była… rzeczywistość… To się naprawdę zdarzyło… Poczuł, że łzy zaczynają napływać do jego oczu. Dlaczego był taki miękki? W filmach bohaterowie tak łatwo radzą sobie z przystosowaniem do nowej rzeczywistości. Przejdą przez szafę do magicznej krainy i od razu w niej działają. Przybędzie do nich ogromny czarodziej ze złamaną różdżką i tortem urodzinowym na jedenastą rocznicę i nie ma problemów z zaakceptowaniem nowego stanu rzeczy. Dlaczego więc Prasert prowadził wewnątrz siebie tak wielką i zaciętą bitwę? Pomiędzy tym, co było realne, prawdziwe, dorosłe i racjonalne… a tym, czego doświadczył? Nie mógł ani w pełni zaakceptować faktu zjawy… bo jakby to zrobił, to mógłby wylądować w psychiatryku. Z drugiej strony… jeśli go odrzuci i przez to umrze on, albo ktoś bliski… Pokręcił głową. Nie było złotego środka.

Wreszcie wstał i zaczął szukać starego dziennika. Chciał przekonać się, jak wiele numerów z dawnych lat posiadał. Nie czuł się w żadnym wypadku skory do rozmów i odnawiania starych znajomości… Jednak z drugiej strony… czy to był odpowiedni czas na wymigiwanie się od obowiązków?

Szukanie dziennika zajęło mu chwilę. Od czasu, gdy ostatni raz miał go w ręku minęło sporo czasu, a zdecydowanie wolał odrzucić od siebie w pewnym momencie życia wszystko, co miało związek z czasami szkolnymi.
W końcu jednak znalazł, czarny notes w skórzanej oprawce, zagrzebany gdzieś pomiędzy plikiem dyplomów i kartek, oraz porzuconych zeszytów. W środku, jak się spodziewał, znajdowała się lista nazwisk jego znajomych, którzy raczyli mu podać swoje numery telefonów. Nie było tego zbyt wiele, ale dobrze pamiętał które osoby znały i kolegowały się z Wattaną.
Pierwsze dwa połączenia okazały się niewypałem, ponieważ numery były już nieaktualne i miła pani z automatycznej sekretarki, poinformowała go iż ‘Nie ma takich numerów’.
Kolejne trzy rzeczywiście powiodły się, jednak nikt albo nie kwapił się do rozmowy z nim, albo średnio pamiętał kim jest Prasert, albo po prostu nie mieli pojęcia co z Wattaną, poza tym, że jak zapewne cały Bangkok, wiedzieli że zaginęła.
Jedna osoba w ogóle nie odebrała i gdy Prasert już tracił nadzieję i zamierzał zrezygnować, wybrał ostatni numer i czekał.
Próbował się dodzwonić do Lawan Deebuk. Z tego co pamiętał, dziewczyna ta trzymała się zawsze dość blisko Wattany. Sygnał przedłużał się i już miał przerwać połączenie, kiedy rozległo się niepewne, nieco zmęczone
- Halo? - kobieta po drugiej stronie słuchawki zdecydowanie, albo miała już dość dzisiejszego dnia, albo coś ją martwiło. Gdzieś w tle, Privat dosłyszał płacz maleńkiego dziecka.
- Dzień dobry, nazywam się Prasert Privat…
Tajlandczyk tak często wypowiadał te słowa w przeciągu kilkunastu ostatnich minut, że aż zdążył się nimi znudzić. Tak właściwie nie spodziewał się, aby Lawan różniła się w jakikolwiek sposób od pozostałych znajomych z liceum. Nie będzie ani trochę bardziej przydatna. Mimo to czuł ukłucie nadziei, że los jednak postanowi go zaskoczyć.
- Czy rozmawiam z Lawan? - zapytał. - Znaliśmy się z liceum, do którego razem chodziliśmy.
Kobieta przez chwilę milczała
- Prasert Privat… Hmm… - zadumała się
- Ćśś mały… no już… - uciszała dziecko, które rzeczywiście, po kilku chwilach uspokoiło się
- A! - huknęła nagle Lawan i Prasert natychmiast przypomniał sobie tę wiecznie podekscytowaną i rozentuzjazmowaną dziewczynę. Jej głos w takich momentach był niepowtarzalny i nie do pomylenia. Fala nostalgii porwała Praserta. Przez chwilę czuł się, jakby znowu był nastolatkiem...
- Już wiem! Pamiętam cię! - mimo zmęczenia, którego powodem mogło być dziecko, najwyraźniej wykrzesała z siebie na tyle energii by prawie ogłuszyć Privata po drugiej stronie słuchawki
- Co tam słychać? - zapytała już normalniejszym tonem.
- Nie mogę uwierzyć, że… - słowa same zaczęły płynąć z ust mężczyzny. W pół zdania zamilkł, bo chyba to, co chciał przekazać, nie było zbyt odpowiednie względem kogoś, z kim nie rozmawiał od lat. Po chwili namysłu postanowił jednak nie przejmować się tym. - Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo postarzeliśmy się, Lawan… Masz już dzieci? - zapytał. - To… wspaniałe… - rzekł, bo nie mógł wpaść na nic więcej. Rzeczywiście był zszokowany, że jego rówieśnicy już sprawdzali się w roli rodziców. Przecież sam czuł się może nie dzieckiem… ale na pewno jeszcze nie materiałem na ojca. Przynajmniej nie od zaraz. No ale nikt nie dorabiał się potomstwa z zaskoczenia, zawsze było co najmniej dziewięć miesięcy, w trakcie których można było przyzwyczaić się do takiej myśli. Mimo wszystko perspektywy posiadania takiego berbecia wydawała mu się czysto abstrakcyjna.
Deebuk zachichotała, przyjmując słowa Praserta jako żarcik i jeszcze do tego komplement
- No mam. Półtoraroczne. Nadarte takie, ale kocham go. Jest moim najcenniejszym skarbem. Jak rozumiem, ty jeszcze się nie spieszysz do zakładania rodziny? Cóż, na każdego przyjdzie czas, na jednych wcześniej, na innych później, a na trzecich wcale, bo zostaną buddyjskimi mnichami - znów się zaśmiała w ten lekko irytujący sposób.
- No… no tak - Prasert zgodził się.
Czyżby taka była jego przyszłość? Zostanie buddyjskim mnichem? Wydawało się to bardziej prawdopodobne w tym momencie, niż założenie rodziny. Nawet nie był przekonany, co byłoby trudniejszym i bardziej wymagającym rozwiązaniem. Bo spodziewał się, co mogło być bardziej satysfakcjonujące.
Odchrząknęła po chwili
- Zebrało ci się na sentymenty, że dzwonisz? - rzuciła zaczepnie, ciekawa wyraźnie jak to się stało, że jej kolega, który dotąd się od liceum nie odzywał, nagle postanowił zadzwonić…
- Nie - odpowiedział. - Jednak teraz, już po usłyszeniu ciebie, zrobiłem się sentymentalny - uśmiechnął się do słuchawki. Śmiech kobiety mógł być irytujący, jednak nie był najgorszą rzeczą, jaka przydarzyła mu się tego dnia. Przynajmniej sama Lawan wydawała się ciepłą i przynajmniej na pozór normalną osobą, a nie o wszystkim można byłoby to powiedzieć. - Słyszałaś o Mali Wattanie? Przyjaźniłyście się, prawda? Na pewno o niej słyszałaś - Prasert rzekł oznajmiająco. Chyba chciał w ten sposób zakląć rzeczywistość.
Deebuk znów zachichotała, ale kiedy temat spłynął na Mali Wattanę, jej nastrój wyraźnie się zmienił. Zamilkła. Prasert zamienił się w słuch. Czy to możliwe, że na sam koniec trafił wreszcie na kogoś, kto posiadałby jakiekolwiek informacje?
- Słyszałam, oczywiście że słyszałam… Miałyśmy się spotkać tamtego dnia, kiedy przepadła… Miała pójść ze mną na zakupy i zrobić wywiad w sprawie mojej wystawy zdjęć… I nie zjawiła się. Najpierw poczułam się obrażona, no bo przecież jak najlepsza przyjaciółka mogłaby mnie tak wystawić i jeszcze tak nieładnie nie poinformowała o niczym. Potem jednak zadzwoniłam do niej, a ona nie odebrała, a jak przyjechałam do jej domu… To tam już nie było co zbierać. Wszystko spłonęło! To pomyślałam sobie, że pewnie dlatego nie przyszła, ale minęły trzy dni i nadal żadnego znaku życia od niej… Pomyślałam sobie, że ona może… Może była w tym mieszkaniu, jak ono stanęło w ogniu, a telewizja tylko próbuje zamydlić nam oczy - pociągnęła nosem, wyraźnie na skraju płaczu.

Prasert milczał. Powoli przyswajał informacje. Dlaczego nie przygotował żadnego dyktafonu? Miał ochotę posłuchać tego wszystkiego jeszcze raz. Dokładnie, słowo po słowie. Na szczęście jego pamięć nie była aż tak kompletnie beznadziejna i dlatego mógł uporządkować sobie w głowie kilka informacji. Po pierwsze, obie kobiety nie dość, że utrzymywały z sobą kontakt, to jeszcze były najlepszymi przyjaciółkami. A przynajmniej w oczach Deebuk. Bo gdyby Mali naprawdę ufała jej tak bardzo, jak Prasert ufał Warunowi, to bez wątpienia wiedziałaby o tym, co się z nią stało. Choć z drugiej strony… może właśnie wiedziała, a jedynie przedstawiała mu niepełny obraz? Privat po chwili wahania uznał, że skoro Lawan posiadała małe dziecko i miała tyle zwykłych rzeczy na głowie… to może Wattana nie chciała jej narażać na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Co z kolei znaczyło, że najprawdopodobniej była sama w tym całym zamieszaniu… Skoro jej najlepsza przyjaciółka o niczym nie wiedziała, to do kogo mogłaby się zwrócić z prośbą o pomoc?
Prasert zamknął oczy i stłumił śmiech. Odpowiedź brzmiała… “do dosłownie każdego”. Przecież skoro na jego skrzynce pocztowej zostawiła wiadomość… Pokręcił głową. W co wpakowała się Mali? Jakie działania podejmowała? To wszystko ociekało tajemnicą…
Wracając do rozważań… Po drugie, Mali raczej nie planowała zniknięcia, skoro miała spotkać się tego dnia na zakupach. Musiało wydarzyć się coś niespodziewanego. Po trzecie, jej dom spłonął… co wydarzyło się tam? Czy zamienił się w kupkę popiołów i kompletne zgliszcza? Nie można było znaleźć na jego terenie żadnej wskazówki? Lewan powiedziała, że wszystko spłonęło… więc chyba ten, kto podpalił posiadłość, wiedział, co robi.

- Co za koszmar - Prasert rzekł ciężko i zgodnie z prawdą. - Czy wiesz, aby miała jakichś wrogów? Masz jakąś teorię na temat tego, co się stało? Na pewno musiałaś zastanawiać się i próbować to sobie jakoś wytłumaczyć…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172