lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [21+] IBPI: Starfall (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/18305-21-ibpi-starfall.html)

Ombrose 06-06-2019 22:47




Bee odebrała. Wyjaśniła, że znajdują się nie tak daleko kliniki dentystycznej. Następnie trójka Konsumentów pożegnała się z Abbanem i wsiadła do samochodu. O tej godzinie drogi były prawie puste, więc prędko znaleźli się na miejscu. Kiedy wysiedli, dostrzegli samochód Hastingsa. Wnet wysiadła z niego Darleth. Lekko chwiała się na nogach. W swoim płaszczyku i desperackim makijażu wyglądała, jakby całą noc imprezowała i jeszcze nie wróciła do domu. Jej mina wskazywała na to, że też tak się czuła. Bee i Shane pospieszyli za nią.
- Może zostanę na wybielaniu zębów - mruknął Kit, spoglądając na logo kliniki. - Chciałbym wyglądać jak aktor. Jak Sylvester Stallone.
Jennifer parsknęła śmiechem. Następnie obie grupy złączyły się i ruszyły do środka. Przekazali swoje dane recepcjonistce, która poinformowała ich, że dr Felicity Hammond już czeka na nich w trzecim gabinecie na prawo. Wchodzili pojedynczo. Stomatolożka oglądała ich zęby, również prześwietliła je i zrobiła kilka tradycyjnych zdjęć aparatem fotograficznym. O dziwo nie zajęło to wcale tak dużo czasu. Jednak było ich sześcioro i w rezultacie spędzili przy Wooudbourne Rd około czterdziestu minut. Dr Hammond podziękowała im. Następnie wyszli na zewnątrz.


- Nawet park jest naprzeciw - powiedziała Bee. - Musi być miło tutaj pracować.
- Zapewne tak… chociaż wątpię by cokolwiek na tej wyspie było tak do końca spokojne… - Alice westchnęła.
- Tak czy inaczej, powinniśmy udać się na komisariat. Im szybciej tam trafimy, tym szybciej będziemy mogli wrócić do posiadłości na jakieś śniadanie - powiedziała i popatrzyła po wszystkich zebranych. Zastanawiała się, czy mogła coś wskórać, kiedy będą na posterunku. Mogła posłać Bee na znalezienie jakichś informacji, żałowała trochę, że nie ma nikogo, kto umie wyciągać od innych ludzi informacje, których chce, ale uznała, że może i bez tego sobie jakoś poradzi…
Wnet wysiedli znowu przed komisariatem policji. Abbana nie było już na zewnątrz. Weszli do środka. Wnętrze sprawiało dobre wrażenie na pierwszy rzut oka. Było czysto i dominowały profesjonalne odcienie szarości oraz biele. Tuż przy wejściu znajdowała się recepcja. Miała ona charakter samotnej, okrągłej wyspy. Przy kontuarze siedziały dwie panie. Były otoczone szkłem, zapewne kuloodpornym. Za recepcją znajdował się jeden korytarz. Kolejne dwa odchodziły po bokach. Wokół, tuż przy wejściu, znajdowały się krzesła. Zapewne ta przestrzeń miała także charakter poczekalni. Nikt na nich nie siedział, przynajmniej w tej chwili. Albo świadkowie jeszcze zjawiali się o tej godzinie, albo byli bardzo szybko przyjmowani.
Wokół nie znajdowały się żadne oznaczenia. Musieli więc chyba podejść do kontuaru.
Rudowłosa była odrobinę zaskoczona. Rozejrzała się też z ciekawością po komisariacie, właściwie to nigdy w takim nie była… W końcu nie miała potrzeby, poza tym jednym razem, kiedy poszukiwała emerensa po ‘koncercie’, czy bardziej ekstremalnie oszałamiającej ‘sztuce teatralnej’… Ruszyła w stronę kontuaru i zatrzymała się przed stanowiskiem jednej z pań.
- Przepraszam… Zostaliśmy poproszeni o stawienie się na przesłuchanie… - powiedziała uprzejmym tonem. Miała nadzieję, że nie będą musieli długo czekać.
- Oczywiście - odpowiedziała recepcjonistka.
Alice rzuciła na nią wzrokiem i przyszło jej do głowy, że kompletnie nie pasowała do tej roboty. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Miała około siedemdziesiąt lat, rzadkie siwe włosy spięte w koka oraz uroczy uśmiech. Harper widziała ją bardziej w kwiaciarni albo w bibliotece. Zdawała się mieć delikatną naturę.
- Bardzo mi miło, że jesteście. Pan podkomisarz powiedział, żeby państwa oczekiwać.
Wstała. Następnie odwróciła się i wskazała dłonią korytarz za sobą.
- Tutaj jest przestrzeń biurowa, gdzie oficerowie, detektywowi i pracownicy administracyjni pracują. Jeszcze bliżej, tam po prawej, znajduje się cela dla podejrzanych - wyjaśniła. - W korytarzu po prawej są pokoje przesłuchań zarówno dla zatrzymanych, jak i niezatrzymanych. Na przykład dla was, bo nie jesteście zatrzymani - uśmiechnęła się, jak gdyby przekazywała dobrą wiadomość, a nie oczywistość. - To już was nie interesuje, ale tam znajdują się również magazyny na przechwycone rzeczy oraz dowody, nie zapuszczajcie się w tamte okolice. Natomiast po lewej są szafki i magazyny na ekwipunek policyjny, tam również nie chadzajcie. Chociaż jest trochę automatów, więc gdybyście zgłodnieli, to wam wybaczymy - zaśmiała się.
Harper słuchała uważnie wywodu kobiety, po czym uśmiechnęła się.
- W takim razie… Dokąd dokładnie mamy się teraz udać… Jak rozumiem, do pokojów przesłuchań? Jest tam jakaś poczekalnia, czy jak to ma wyglądać? Pan Abban przekazał jakieś szczególne instrukcje? - zapytała.
- Tak. Poczekajcie tutaj chwilkę, a ja pójdę do jego gabinetu w części biurowej. Żeby przekazać, że jesteście. Mogłabym zadzwonić, ale pewnie nie odbierze. Ciągle z kimś rozmawia przez telefon - westchnęła. - A wy tutaj poczekajcie moi mili, bo tu jest poczekalnia. Zaproponowałabym wam kawę, ale myślę, że pan Abban by mnie za to zganił. Pewnie będzie chciał was szybko załatwić, przepraszam za wyrażenie i mieć to z głowy. Czy mogę wyjść na zewnątrz do biura pana podkomisarza. Nie zastrzelicie mnie? - zaśmiała się, patrząc na szybę kuloodporną, która zapewniała jej bezpieczeństwo.
- Oczywiście, że nie… Jesteśmy bezbronni - powiedziała Harper i uśmiechnęła się do niej niewinnym uśmiechem. Co prawda sama miała broń, Jennifer była chodzącym zagrożeniem, a Shane był również posiadaczem pistoletu, ale nie mieli po co zagrażać tej sympatycznej staruszce… Wyglądało więc na to, że muszą tu poczekać na komisarza.
Wnet pani wyszła, kuśtykając. Zdawało się, że była dobrą kandydatką na chodzenie o lasce, jednak nie miała żadnej przy sobie. Zatrzymała na chwilę, żeby uśmiechnąć się do zebranych, po czym obróciła się w stronę korytarza i ruszyła ślimaczym tempem. Kiedy to uczyniła, Kit zerknął w stronę kamer. Następnie obrócił się do nich tyłem. Tak, żeby nikt nie widział jego ust i nie mógł wyczytać z jego ruchu.
- Będziemy wchodzić najprawdopodobniej po kolei - rzekł, uśmiechając się lepiej. - Czy mamy jakieś plany?
- Żadnych, przynajmniej na razie… Jesteśmy na wakacjach… przyjaźnimy się, przyjechaliście za moim zaproszeniem, a ja za zaproszeniem pani Hastings, której jestem muzykoterapeutką… Nie zmyślamy, bo nie ma po co… Po prostu nie musimy wspominać o naszym wiecie… celu dokładnym - powiedziała Alice cicho na tyle, by tylko zebrani ją usłyszeli i odwracając głowę, by i jej kamera szczególnie nie chwytała.
- Skupmy się na opisaniu tego co robiliśmy w trakcie morderstwa, czyli, że byliśmy w domu i na tym, co robiliśmy podczas przybycia policjanta… Czyli na tym, że byliśmy w domu - rozłożyła ręce…
Staruszka wciąż kuśtykała po korytarzu. Miała buty o drewnianej podeszwie, dlatego każdy jej krok był dobrze słyszalny.
- Zupełnie nie to miałem na myśli… - Kit zawiesił głos. Spojrzał na nią dużymi oczami i zaczął ssać kciuk. Myślał przez chwilę. - Patrzcie dokładnie, gdzie wchodzi. To będzie gabinet podkomisarza. Jeżeli gdzieś w tym budynku są informacje, to właśnie tam. Jeżeli Bee wślizgnęłaby się prędko do środka, kiedy mężczyzna będzie opuszczał swoje biuro, to nie musielibyśmy kraść kluczyka do gabinetu - powiedział. - Nie wiem tylko, jak długo działa jej moc i co będzie widoczne na kamerach… - zawiesił głos. - Chyba że jesteśmy grzeczni i gramy bezpiecznie? - zapytał Alice. - Szefowo?
Alice uniosła brwi.
- Bee, twoja moc działa na kamery? - zapytała, w sumie sama się nad tym zastanawiała, bo nie miała pojęcia.
- Tylko w momencie, kiedy ktoś spogląda na monitoring - odpowiedziała. - Jeżeli potem spojrzy na nagranie, to będę na nim widoczna.
- Pytanie brzmi, czy mieliby powód, żeby przeglądać takie nagranie, jakby do niczego nie doszło - odpowiedział Kit. - Myślę, że nie. I sądzę, że moglibyśmy potencjalnie więcej zyskać, niż stracić. Gdyby jej moc nie zadziałała, to byłaby złapana, jak wchodzi do biura przy Abbanie i recepcjonistce. Mogłaby zawsze jakoś się z tego wyłgać. Gdyby miała złe intencje, raczej próbowałaby czegoś pod ich nieobecność. Ale szybko - szepnął i zerknął na Alice. Staruszka była już daleko.
- Bee… Poszukaj informacji o tym morderstwie, a jeśli dasz radę, czegoś o Edwinie Hastingsie - poprosiła Alice.
- I o Moirze… głównie o Moirze… - szepnął Shane, choć trochę niepewnie.
- Tak, o niej też… No i nie narażaj się, jeśli poczujesz, że to za dużo to się wycofaj - dodała jeszcze. Miała nadzieję, że to zadanie niezbyt trudne dla Barnett. Skrzyżowała ręce pod biustem i zerkała w stronę korytarza.
Bee skinęła głową. Następnie zamknęła oczy i skoncentrowała się. Kiedy je otworzyła… nic się nie zmieniło. Oprócz tego, że na jej twarzy pojawił się bardzo skupiony wyraz. Następnie nie czekała na nic i pobiegła prosto za recepcjonistką. Miała buty na delikatnym obcasie, jednak jej gracja w nich wydawała się i tak godna pozazdroszczenia.
- Nie patrzcie za nią - syknął Kit.
Jennifer momentalnie odwrócił wzrok od postaci Bee.
- Czy ktoś mi coś wytłumaczy…? - poprosił Shane. - Czy to byłoby za dużo? Zły moment?
- Bee ma pewną zdolność. Potrafi sprawić, że się o niej zapomina, jak się ją zobaczy… Czy coś w tym rodzaju - powiedziała śpiewaczka i patrzyła teraz na Shane’a.
- Musi mieć bogate życie randkowe - zażartował.
- To nie tak, że tylko ja, czy Kit coś umiemy… - powiedziała i uśmiechnęła się lekko. Westchnęła i spojrzała po ścianach, szukała jakiegoś zegara.
- To prawda. Jenny również potrafi rzeczy - uśmiechnął się Shane.
De Trafford zerknęła na niego i uderzyła go w ramię. Niezbyt delikatnie, jednak Hastings przeżył. Kit zmarszczył brwi i nagle otworzył usta.
- Już wiem! Mówisz o seksie! - krzyknął i pokiwał głową.
Jennifer chyba nigdy wcześniej nie była tak blisko zaczerwienienia się. Ciężko powiedzieć, czy ze wstydu, czy ze złości.
- Musisz mi wszystko opowiedzieć - Kaiser uśmiechnął się do blondynki. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
- Mamy chyba inne definicje przyjaźni - Jenny warknęła. Następnie spuściła wzrok na swoje buty.
- Nigdy nie pomyślałam, że będę słuchała takich nawiązań do czyjegoś stosunku na komisariacie policji… - Alice pokręciła głową
- U… - Kit otworzył usta. - Robiliście to też na komisariacie? - zapytał Jenny z tym samym uśmiechem. - Niektórzy tu naprawdę żyją - pokręcił głową.
- Nie to miałam na myśli Kit - parsknęła Harper.
De Trafford zerknęła na Alice.
- Zabiję go - przyrzekła.
To tylko wywołało wesoły śmiech rudowłosej. Pokręciła głową, zasłaniając usta, żeby się uspokoić.
- Jak dla mnie to niebywale zabawne… Ale najwyraźniej co kogo bawi - rzuciła i westchnęła. Zerknęła w stronę korytarza.
- Mnie to też bawi - odpowiedział Shane. - Jednak wokoło dzieje się tyle różnych, też tragicznych rzeczy, że chyba straciłem umiejętność śmiania się.
Jennifer spojrzała na niego ze smutkiem? Żalem? Współczuciem. Podniosła dłoń i pogłaskała go po ramieniu.
- Aaa… rozumiem. Czyli to teraz pora na seks na komisariacie - Kit pokiwał głową. - Widzę niezły set-up.
- Zdaje mi się, że tylko samotna i spragniona osoba potrafiłaby tyle mówić o seksie - rzuciła Jennifer.
Kaiser na to tylko westchnął smutno i głośno, czym wywołał uśmiech zarówno na twarzy Shane’a, jak i Jenny. Wnet usłyszeli, że drewniane chodaki recepcjonistki zaczęły stukać coraz głośniej. Co znaczyło, że przybliżały się w ich stronę. Wnet kobieta wynurzyła się z korytarza, a obok niej szedł Abban.
- Witam. Miło was widać. Wszystko poszło sprawnie w klinice dentystycznej? - zapytał.
Nie prowadzili ze sobą Bee, więc Alice założyła, że jej się powiodło. Zerknęła na komisarza.
- Wygląda na to że tak, skoro wszyscy tu trafiliśmy i nie wzywano sił specjalnych, czyż nie? - nie było w jej tonie nieuprzejmości. Po prostu stwierdziła fakt. Zerknęła po reszcie, a potem znów na Abbana. Czekała, co zaproponuje dalej. Mieli tu stać i czekać na swoją kolej przesłuchania? Jej spojrzenie zadawało pytania.
- Wszyscy tutaj trafiliście? - Abban zmarszczył brwi.
Kit uśmiechnął się promiennie do Alice, co pewnie znaczyło, że nie był zadowolony z jej odpowiedzi.
- Wszyscy tutaj trafiliśmy, ale nasza koleżanka źle się poczuła. Jedni lubią dentystów bardziej, inni mniej, a w połączeniu z komisariatem… wrażliwe dusza - Kaiser pokręcił głową. Stał jak zwykle pochylony i zgarbiony. Jak gdyby nigdy nie miał siły, aby utrzymać w pełni swojego ciała. Choć bynajmniej nie było szczególnie pokaźne. - Jest w parku.
Abban przeliczył i teraz mu się zgadzało.
- Więcej chyba zajmie przesłuchiwanie pana Kaisera, Hastingsa i panny de Trafford, bo nie mieliśmy jeszcze przyjemności ze sobą porozmawiać. Chyba zgodzimy się w takim razie, że najlepiej byłoby zacząć od rozmowy z panną Harper? - zapytał.
- Nie mam nic naprzeciw - stwierdziła Alice i zerknęła na resztę. Co prawda nie mogła ich tu zostawić i zaraz po przesłuchaniu pojechać do posiadłości, by sprawdzić co jest na strychu… Choć kusiło ją… Zastanawiała się nad tym, po czym poczekała aż komisarz wskaże jej kierunek, w którym miała wraz z nim ruszyć.
Sale przesłuchań znajdowały się w korytarzu po prawej. Tak przynajmniej twierdziła recepcjonistka.
- Miła pani Minnie, mogłaby zrobić pani kawę pozostałym? Żeby mieli dobry nastrój w trakcie rozmowy ze mną? - Abban zapytał starszej pani.
- Z przyjemnością - odpowiedziała i obróciła się w stronę Shane’a, Jenny i Kita. - Mam śmietankę i mleko. A także kupiłam na przecenie pakiet trzech syropów. Czekoladowy, amaretto i syrop klonowy. Oprócz tego mam taką pyszną karmelową posypkę, ale jeśli…
Kobieta była cała ożywiona.
Abban uśmiechnął się nieco. Chyba to był jego pierwszy uśmiech tego dnia. Jego twarz zdawała się prawie pęknąć przy tej minie. Była tęga przez większość czasu od kilku dni. Choć wczoraj rano jeszcze był w całkiem dobrym nastroju w Injebreck House. Alice nie słyszała dalszych słów pani Minnie, gdyż oddaliła się z Abbanem w stronę sal przesłuchań.
- Zapytałbym, jak podoba się na Isle of Man, ale chyba już wcześniej zadałem to pytanie - rzucił podkomisarz. - Poza tym sugerowałoby, że posiadam poczucie humoru - tak właściwie zażartował.
- Bez wątpienia je pan ma… Wyspa zdaje się coraz bardziej niepokojąca, panie Abban… Jeszcze dobrze nie zdołałam omówić z przyjaciółmi wszystkich spraw, a tu kolejne dwa niefortunne wydarzenia… - powiedziała pochmurnym tonem, gdy szli razem do sali przesłuchań.
- Dwa? - zapytał. - Rozumiem, jakie pierwsze, ale drugie?
Sięgnął do kieszeni i wyjął klucze. Zaczął szukać tego jednego, który otworzyłby drzwi przed nimi.
- Mam nadzieję, że to drugie niefortunne wydarzenie to nie jest zobaczenie mojej twarzy - rzekł i wykręcił się w stronę Harper. Nieco podniósł brodę do góry i złapał się za nią. - Świeżo ogolony. Niezmiennie przystojny.
Uśmiechnął się do niej raz jeszcze. Alice dopiero wtedy zauważyła po jego oczach, jak bardzo był zmęczony. Nie był aż taki młody, a wiele działo się zarówno w trakcie dnia, jak i nocy.
- A nie… zaginął wam kot, pewnie o to chodzi - mruknął, otwierając drzwi. - Pani i pani chłopakowi.
- Właściwie to mi zaginął kot… Panu Hastingsowi… Który, nie jest moim chłopakiem, a tylko mi pomagał… Zaginęła córka. Zgłaszał to wczoraj, ale ponoć jeszcze na to za wcześnie, więc policja nie przyjęła zgłoszenia - powiedział Alice.
- A, to masz na myśli. To znaczy pani ma na myśli. No cóż. Przyjęliśmy zgłoszenie, wbrew ogólnie przyjętym zasadom, bo to byłoby czwarte zaginięcie. Jeżeli wyklarował się tak jasny wzór i zagrożenie jest duże, to nie czekamy dwudziestu czterech godzin, aby przyznać, że coś może jest nie tak. Choć napływa do nas bardzo dużo fałszywych zgłoszeń. Dopiero teraz jestem świadomy, jak bardzo popularny jest na Isle proceder udania się do domu koleżanki lub kolegi po zajęciach szkolnych i niepowiadomienie o tym rodziców.
- Ale rzeczywiście, szukaliśmy kota… choć przyszło mi do głowy, że mogły się zagubić we dwie - powiedziała jakby do siebie w zasmuceniu.
- We dwie… czyli szukaliście kotki, nie kota. Może uprowadził ją jakiś odważny kocur - rzucił Abban. Włączył światło w pokoju. Wyglądał bardzo zwyczajnie. Prosty stół i dwa krzesła. Pod sufitem dwie kamery wycelowane prosto w środek pomieszczenia.

Vesca 06-06-2019 22:48

- Bardzo mi przykro z powodu tego policjanta, mam nadzieję że nic mu nie będzie i wyjdzie z tego… Ugryzł go człowiek? To wyglądało jak zęby ludzkie, ale, dobry boże chyba o ścisku szczęk pitbulla - powiedziała jakby sama do siebie.
- Spokojnie, to ja będę zadawał pytania, panno Harper - odparł Abban. - Ale cieszę się, że nie może pani się już doczekać przesłuchania. Choć obawiam się, że nasze role będą odwrócone i to ja będę przesłuchiwał - rzucił żartobliwie. - Proszę się na mnie nie gniewać i usiąść. To mój ulubiony pokój przesłuchań, bo mamy dodatkowy, sekretny ekspres. Mogę pani zrobić kawę, żeby nie siedziała pani przez ten cały czas i myślała z zazdrością o swoich przyjaciołach. Nie robię takich pysznych rzeczy, jak pani Minnie, ale kofeina to kofeina.
- Dodatkowy, sekretny ekspres mnie przekonał. Chętnie skosztuję policyjnej kawy… I proszę mi wybaczyć pytania, ale jestem bardzo ciekawską osobą… Przynajmniej w tematach, które zdobędą moją uwagę - powiedziała, po czym usiadła. Odgarnęła włosy za ucho. Rozejrzała się ponownie po pomieszczeniu.
- Będzie pani nagrywana. Czy będzie pani odpowiadać zgodnie z prawdą? - zapytał Abban. - To byłoby całkiem uprzejme z pani strony - rzekł.
Podszedł do szafki w rogu pomieszczenia i otworzył ją. Musiał wyjąć zbiornik z fusami, bo okazał się pełen. Przeklął, patrząc na jego zawartość.
- Aż zapleśniało, co za syf. Nikt tego nie sprząta - mruknął i podszedł do kosza na śmieci, aby usunąć zawartość pojemnika. - Ale kawa będzie dobra, bez obaw.
- Tylko niech to pan wyparzy, żebyśmy się nie struli oboje… Tego nam tu jeszcze trzeba… Zatrucia pleśnią i doby w toalecie - powiedziała Alice i pokręciła głową.
- Ze wszystkich rzeczy na tej wyspie… jakby ujebała mnie akurat pleśń, to byłbym szczęśliwy - wzruszył ramionami. - Ale bez obaw. Kawa robiona jest wyżej, a wyplute fusy są usuwane tutaj. Jeżeli nikt ich nie usunie, to w końcu zapleśnieją.
Harper kiwnęła głową.
- Zaufam panu, to pan tu jest ten dobry… glina?
- A pleśń to zła glina? Pasuje - Abban skinął głową i wrócił z pojemnikiem do ekspresu. Następnie zaczął napełniać go wodą i kawą.
Harper parsknęła.
- Na to wygląda… - powiedziała i westchnęła. Oparła jedną dłoń na stole i zaczęła stukać palcami o blat. Czekała, aż komisarz zacznie zadawać jej w końcu pytania. Obserwowała proces zaparzania kawy.
- Dobra - Abban usiadł wreszcie z dwoma kawami. - Jest gorzka, ale ciepła i smaczna - rzekł.
- Dziękuję - odpowiedziała Alice.
- Jak się pani nazywa, ile ma pani lat, obywatelką jakiego kraju jest pani? - rzucił.
- Alice Harper, 26 lat, pochodzę z Ameryki - odpowiedziała płynnie rudowłosa. Splotła palce na stole i obserwowała komisarza ze spokojem i zainteresowaniem.
- Jak długo pani tu jest, gdzie pani zatrzymuje się i z jakiego powodu przybyła pani na Isle of Man?
- Przebywam na Isle of Man już trzeci dzień, zamieszkuję w posiadłości Injebreck, przybyłam tu na wypoczynek - powiedziała spokojnym tonem. Zerknęła na swoja kawę. Przysunęła ją sobie, chciała się napić.
Okazała się całkiem dobra. Nie była złamana mlekiem i też w ogóle nie została posłodzona, ale sama jakość ziaren zdawała się wyborna. Najwyraźniej Abban dbał o swoją dzienną porcję kofeiny.
- Wypoczynek - powtórzył Abban. - I jak ten wypoczynek przebiegał. Czy coś go zakłóciło?
- Wszystko było w porządku, do czasu, kiedy zeszłego dnia, nie doszła do nas informacja o prawdopodobnym zabójstwie nad jeziorem, a potem cała seria zdarzeń którą to zapoczątkowało... - powiedziała i znów się napiła.
- Czy wie pani, kto został zabity? I w jaki sposób? Jeśli tak, to skąd posiada pani takie informacje? - zapytał Abban i tym razem on spróbował nieco kawowego naparu.
- Zaginął listonosz… Steve… Nie pamiętam nazwiska… Nie wiem dokładnie jak zginął, ale ma to jakiś związek z wyssaniem krwi? Tak przynajmniej zrozumiałam. Wiem to od pana komisarza Abbana, a także z zasłyszenia od innych policjantów. Nikt jednak nie podawał mi żadnych precyzyjnych i szczegółowych informacji - oznajmiła.
Na początku twarz mężczyzny drgnęła. Chyba nie chciał, aby na taśmach zostało uwiecznione, że przekazywał osobom trzecim informacje na temat śledztwa. Potem chyba jednak doszedł do wniosku, że i tak nie czekają go żadne reperkusje, bo prawie automatycznie uspokoił się.
- Czy znała pani owego Steve’a? Co wie pani na jego temat? Czy przypuszcza pani, co mógł robić w tamtej okolicy i dlaczego? Czy kiedykolwiek wcześniej widziała go pani? - zapytał i podsunął zdjęcie mężczyzny.
Alice wzięła zdjęcie, napiła się kawy, po czym odłożyła je.
- Nie znałam owego Steve’a. Wiem tyle, że mógł być partnerem panny Darleth Santos… Mógł przyjechać do niej z zamiarem odwiedzin, jednak nigdy nie dotarł do wnętrza domu, w którym przebywamy… Wieczorem, widziałam natomiast postać, która zbliżyła się do domu, posiadając na sobie ubrania, które pan komisarz opisał mi następnie jako te posiadane na sobie przez listonosza Steve’a. Nie widziałam jednak w ciemności jego twarzy - powiedziała Harper.
- Wie pani, czy miał jakichś wrogów? Kto mógłby chcieć jego śmierci? Czy może zachowanie pani Darleth wydało się pani niepokojące przed czasem zgonu pana Carlingtona, bo tak miał na nazwisko, lub po jego śmierci?
- Nie mam pojęcia, czy miał wrogów… Dodatkowo zachowanie pani Darleth przed śmiercią pana Carlingtona było całkowicie zwyczajne, a po jego śmierci popadła w żałobę, więc również zwyczajnie. Nie nastąpiło nic podejrzanego, przynajmniej na moje oko - powiedziała Harper. Dopiła swoja kawę i odstawiła kubek na stół.
- Nie do końca takie zadałem pytanie, ale rozumiem - odpowiedział Abban i uśmiechnął się do Alice. Ciężko było powiedzieć, co miał przez to na myśli. - Czy myśli pani, że któryś z pani przyjaciół może posiadać więcej informacji na ten temat. A także, czy mogłaby pani krótki przedstawić ich wszystkich?
Alice wzięła powolny wdech, po czym powtórzyła mu spokojnym tonem dokładnie to samo o swoich przyjaciołach, co mówiła, kiedy przyjechał do ich rezydencji poprzedniego dnia.
- Nie mam pojęcia, czy któreś może mieć więcej informacji na taki temat - zakończyła tymi słowy swój wywód w kwestii konsumentów.
- Co robiła pani w momencie zgonu pana Steve’a Carlingtona? - zapytał Abban, kończąc swoją kawę.
Harper uniosła brwi w górę.
- A kiedy miało to miejsce? - zapytała odbijając piłeczkę. W końcu nie wiedziała o której godzinie zmarł Carlington.
Mężczyzna zmrużył oczy. Westchnął. Chyba chciał złapać tym pytaniem Alice, ale nie dała się. Co prawda nie wiedziała, kiedy zmarł Carlington, jednak mogła odruchowo odpowiedzieć, że na przykład spała. A wtedy Abban zapytałby ją, skąd wie, kiedy Steve umarł.
- W nocy. To miało miejsce w nocy. Nie tej, tylko poprzedniej. Co pani robiła i czy ma pani jakieś dowody, że nie była pani wtedy przy jeziorze?
Alice splotła znów palce przed sobą.
- Był to nasz pierwszy wieczór w rezydencji, więc spędzaliśmy go wszyscy, wspólnie z panem Hastingsem i jego rodziną, a także panią Santos. Do dość późnej pory siedzieliśmy wspólnie, poza panem Kaiserem, który poczuł się źle po podróży i którego położyłyśmy spać wraz z przyjaciółkami jeszcze przed przyjęciem… Potem ja poszłam do siebie, czytałam, a następnie poszłam spać. Zapewne mogą o tym poświadczyć panna de Trafford i panna Barnett, prosiłam je, by miały oko na pana Kaisera w nocy, bo martwiliśmy się jego stanem. Wstałam dopiero rano, niewiele przed odwiedzianami policji - zakończyła ten wątek Alice.
- Ale rozumiem, że kiedy poszła pani do siebie i czytała, to znajdowała się pani sama w pokoju?
- Tak. Jednak spodziewam się, że gdybym z niego wyszła, któraś z moich towarzyszek mogłaby to usłyszeć, bo poprosiłam by pozostały z panem Kaiserem w nocy… I o ile nie usnęły no… na warcie, no to by mnie słyszały… Choć to zapewne żadne alibi… Jednak nie mam nikogo, z kim mogłabym spędzać noc w nowym miejscu cały czas… - Alice skrzywiła się lekko i odwróciła wzrok na bok na moment.
- O tym później - odparł Abban. - Czy jest pani w stanie podać godzinę, o której poszła pani do siebie do pokoju czytać książkę i kiedy widziano panią po raz ostatni?
Harper zastanawiała się.
- Niestety nie patrzyłam na zegarek, ale zdecydowanie było już wtedy bardzo ciemno i raczej po północy… Zazwyczaj kładę się po północy… Ostatnie osoby, z którymi rozmawiałam to Jennifer i Bee, może któraś z nich pamięta, o której miało to miejsce godzinie - powiedziała rudowłosa.
- Dziękuję - odpowiedział Jole. - Rozumiem, że z tego wynika, że po północy nie jest pani zapewnić alibi nikomu ze swoich przyjaciół. Tak jak oni pani. Ale przejdźmy do następnego dnia i zaginięcia Moiry Hastings. Czy zna pani dziewczynkę? Czy rozmawiała pani z nią i zdążyła poznać?
Rudowłosa posmutniała.
- Poznałam ją w dzień naszego przyjazdu, była pierwsza osoba, która otworzyła nam drzwi. Przeurocze dziecko. Rozmawiałam z nią i zaprzyjaźniłysmy się. Przedstawiała mi swoje lalki, a także, w dzień jej zaginięcia, spędziłyśmy nieco czasu wspólnie, grając na komputerze… - Alice odpowiedziała zwięźle na pytania.
- Jak określiłaby pani charakter dziewczynki. Była grzeczna, czy raczej buntownicza? Mogła uciec z domu z własnej woli, czy też jest to raczej mało prawdopodobne? Jakie okoliczności poprzedzały zaginięcie dziewczynki? Czy była pani w pobliżu, kiedy to miało miejsce?
Alice przechyliła głowę lekko na bok.
- Moira to dość temperamentna i niesforna dusza, ale bardzo kocha swoich najbliższych. Jest bardzo mądra, więc na pewno nie chciałaby zrobić nikomu przykrości i zniknąć od tak… Niedługo przed tym, jak zniknęła, była świadkiem, jak karetka musiała przyjechać po jej dziadka Earcana Hastingsa. Niestety jego stan bardzo się pogorszył i wraz z panią Santos zdecydowaliśmy wezwać pogotowie. Z tego co zaobserwowałam, Moira bardzo kochała swojego dziadka i musiało nią to wstrząsnąć. Pobiegła do siebie i się zamknęła w pokoju… My w tym czasie zajmowaliśmy się karetką i tym podobnymi sprawami… Wie pan, to dość przejmujące zdarzenie, mimo wszystko… No i gdy potem poszłam na górę, Moiry nie było już w jej pokoju. Jej okno było otwarte, wydaje mi się, że mogła zejść po pędach winorośli na dół… Ale kiedy pobiegłam szukać jej w ogrodach, no to już jej nie znalazłam… - powiedziała Alice i posmutniała. Nie musiała udawać przygnębienia.
- “My w tym czasie zajmowaliśmy się karetką” - zacytował Abban. - Czyli prawdą jest, że czekała pani z przyjaciółmi przy panu Earcanie Hastingsu, oddała go pani ratownikom medycznym i wtedy udała się pani do pokoju nieletniej Moiry Hastings, aby sprawdzić, jak się czuje po zobaczeniu dziadka w złym zdrowiu?
- Tym zajmowała się Jennifer. Ja pomagałam pani Santos posprzątać, a gdy Moira zatrzasnęła się na górze, wtedy byłam chwilę w kuchni, zamieniłam słowo z Jennifer, a potem poszłam do niej na górę - powiedziała Alice.
- Widziałam przyjazd karetki, ale nie rozmawiałam z ratownikami. Później gdy odjeżdżała, szukałam już Moiry - wytłumaczyła, chcąc, żeby przebie był jasny.
- Pan Hastings był wtedy w mieście, Bee i Jennifer były przy karetce, a pan Kaiser pozostawał w salonie na parterze… - dodała, przypominając sobie co pamiętała z tamtej sceny.
- Czyli na piętrze, gdzie pani pobiegła, nie było nikogo. Oprócz Moiry. Jaki czas mógł minąć pomiędzy tym, jak uciekła po schodach na górę, a tym, jak ruszyła pani za nią?
Alice kiwnęła głową.
- Tak, nie było nikogo… A co do czasu… Znowu trudno mi powiedzieć… Na pewno nie było to jakoś bardzo długo, ale znowu też nie zrobiłam tego natychmiast… Pomyślałam, że mała może potrzebuje pobyć też chwilę sama… Wiem jak to jest, jak się jest dzieckiem w takiej sytuacji i ja na przykład wolałabym pobyć chwilę z własnymi myślami… A jako, że nie przyszła z nikim porozmawiac, czy się przytulić i wypłakac, tylko właśnie zamknęła sama, no to chyba potrzebowała czasu… Nie sądziłam jednak, że na ucieczkę, czy cokolwiek się stało… Eh… Żałuję, że nie zareagowałam wcześniej - powiedziała i pokręciła głową.
- Czyli nie jest pani w stanie podać, ile minęło minut lub sekund, zanim podążyła pani za córką pana Shane’a Hastingsa? - zapytał Jole Abban.
Harper mruknęła.
- Coś pomiędzy sześć, a dwadzieścia minut - odpowiedziała w miarę składnie Alice.
- Sześć minut - powtórzył komisarz. - Rozumiem. Czyli proszę mnie poprawić, jeśli się mylę. Steve Carlington przybył do Injebreck House w wieczór jego śmieci. Nie widział go nikt, prócz pani. Tak właściwie, może być pani ostatnią osobą, która widziała go żywego. A także, kiedy Moira Hastings pobiegła na pierwsze piętro Injebreck House, jedynie pani za nią ruszyła w odstępie sześciu minut. Nikt tak właściwie nie wie, czy coś wydarzyło się na pierwszym piętrze pomiędzy panią i dziewczynką i jak najbardziej mogła być pani ostatnią osobą, która widziała ją całą i zdrową.
- Takie moje felerne szczęście, panie Abban… Bywam nieco bardziej uważna na swoje otoczenie, niż inni… Idąc tym tropem… Wczoraj, kiedy szukałam swojego kota, wraz z panem Hastingsem, widziałam się z policjantem, który dziś rano zakłócił spokój domu… O ile nie zatrzymywał nikogo więcej poza nami na rozmowę przed pójściem do domu, to znowu mogłam być ostatnią osobą, która widziała go całym… Na szczęście, nie pierwszą, która znalazła go na naszej wycieraczce dziś rano - dodała Harper i popatrzyła komisarzowi prosto w twarz. Zastanawiało ją, co sobie myślał. Że miała cholerne szczęście do przyciągania pecha? Prawdopodobnie tak, wszyscy jej bliscy już to wiedzieli…
- Jakiego posiada pani kota? - zapytał Abban. - Czy przybyła pani z kotem na Isle of Man? Jeśli nie… to jakiego miała pani kota, którego poszukiwała pani następnego dnia w pobliżu miejsca morderstwa Steve’a Carlingtona i ataku na funkcjonariuszy policji? Czy dobrze rozumiem, że chociaż zginęła córka pana Hastingsa, to nie szukaliście jej, tylko… kota?
To zabrzmiało prawie tak, jakby podejrzewał, że Alice nie szukała Moiry dlatego, bo dobrze wiedziała, gdzie się znajdowała i co się z nią stało.
- Szukanie córki pana Hastingsa chcieliśmy złożyć na ręce policji, sądzę, że jesteście państwo w tej kwestii dużo bardziej kompetentni… - powiedziała i zawiesiła głos na moment.
- Jednak w naszej dzisiejszej rozmowie powiedziała pani, że choć wczoraj zgłoszono zaginięcie Moiry Hastings, to nie przyjęliśmy zgłoszenia. Czyli, jeśli rozumiem, uważała pani, że nie przyjęliśmy zgłoszenia, ale i tak nie szukaliście Moiry, bo uznaliście, że jesteśmy bardziej kompetentni w szukaniu jej?
I tu zaczęły się schody. Alice milczała chwilę, analizując co powiedział Abban.
- Pan Hastings chciał szukać swojej córki. Też chciałam jej szukać, ale wyspa Man to całkiem spore miejsce, począwszy od ogrodów samej posiadłości, którą zajmujemy. Dziewczynka zdawała się równie przywiązana do kota, co i ja, więc uznałam, że może jak znajdziemy kota to znajdzie się dziewczynka. W sensie, albo razem, albo da się nakłonić na powrót, obietnicą, że będzie go mogła zatrzymać? Kot przymieszkał się do nas jak przybyliśmy na wyspę, no i polubiłam go… - wyjaśniła.
- To trochę irracjonalne, i głupie, jak tak mówię to teraz na głos, ale chyba nie myślałam dość jasno pod wpływem tylu niepokojących informacji… Miałam tu odpocząć od pracy, a nie być narażaną, na dodatkowy stres - powiedziała, utrzymując poważną minę.
- A w jakim zawodzie pani pracuje? - zapytał Abban. - Wie pani, co jest dla mnie zastanawiające? Że w normalnej sytuacji ktoś na pani miejscu powiedziałby tak… Zaginęła nam dziewczynka. Zaginął też kot. Włamaliśmy się na strzeżony teren West Baldwin Reservoir dlatego, bo szukaliśmy zarówno kota, jak i dziewczynki. Natomiast pani cały czas utrzymuje, że nie szukaliście w tym czasie dziewczynki… która przecież mogła być wokół jeziora. Szukaliście samego kota… To brzmi tak, jakby znała pani miejsce pobytu Moiry Hastings.
To było okropnie ironiczne. Technicznie rzecz biorąc Alice i Shane znaleźli się przy West Baldwin Reservoir właśnie szukając Moiry. Bo może tam znajdował się wróżkowy most. Jednak wczoraj Harper skłamała, że to kota szukali, a potem była zmuszona kontynuować.
‘To nie ja panie policjancie, to były wróżki’ - już widziała jego minę, kiedy powiedziałaby dokładnie te słowa. Alice Harper przechyliła głowę na bok.
- Jestem muzykoterapeutką i w normalnej sytuacji nie zajmuję się poszukiwaniem czegokolwiek, poza odpowiednim układem nut na pięciolinii… - westchnęła ciężko.
Abban cicho parsknął śmiechem, ale starał się szybko zapanować nad swoją wesołością.
- To muszę przyznać, że musiało być pani ciężko. Uciekła pani w stresie od świata kluczy wiolinowych i krzyżyków ku znacznie gorszemu - odpowiedział.
- Następnym razem na urlop wybiorę Hawaje, tam mają co najwyżej rekiny ludojady… - pociągnęła żarty.

Ombrose 06-06-2019 22:49

Trzy sekundy później Abban był już poważny. Spojrzał na Alice. Czy ona była takim rekinem ludojadem? Spuściła krew ze Steve’a Carlingtona po tym, jak ruszyła za nim spod Injebreck House. Czy osocze Moiry Hastings również jej smakowało?
- W rozmowie z funkcjonariuszem Jordanem przedstawiła pani Shane’a Hastingsa jako swojego chłopaka. Czy znajdujecie się z sobą w bliższej relacji? - zapytał Abban.
- Nie… To było trochę chaotycznie zmyślone kłamstwo.
Brwi podkomisarza zatańczyły.
- Nie miałam pojęcia, że tamten punkt, to był punkt gdzie doszło do morderstwa, a musieliśmy sprawdzić czy gdzieś na trawie za murem nie było kota… albo Moiry, no i tak jakoś wyszło, że w rozmowie z funkcjonariuszem rzuciłam, że pan Hastings może być moim chłopakiem, żeby jakby chciał nam wlepić mandat, to może odpuścił… W sumie to też głupie, jak tak teraz o tym myślę - powiedziała Alice i podparła głowę dłonią. Grała poważnie poruszoną swoją głupowatością… Miała nadzieję, że dokładnie to łyknie Abban i nie wpadnie na to, że ona to wszystko wymyślała cały czas w jakimś celu... A nawet jeśli by wpadł… Nadal nie miał na nic dowodów.
- Czy policjant nie byłby bardziej skłonny odstąpić od wymierzenia kary samotnej, atrakcyjnej kobiecie? Uznała pani, że jeśli dowie się, że posiada pani chłopaka, to wtedy będzie więcej szans na uniknięcie mandatu?
- Panie Abban, a jak samotna, atrakcyjna kobieta wyjaśniłaby, że za moment przybiega do niej zmoknięty mężczyzna z parasolem? - zapytała.
- Powiedziałaby prawdę - wtrącił się podkomisarz. - Że jestem z ojcem zaginionego dziecka, a ja mam kota, który mi gdzieś uciekł i obydwoje połączyliśmy swoje siły w poszukiwaniu zgub. Jednak pani pierwszą, odruchową reakcją było kłamstwo… Była pani wtedy czymś szczególnie poruszona i zestresowana? Czy po prostu lubi pani kłamać funkcjonariuszom policji nawet wtedy, kiedy nie ma takiej potrzeby? Na pewno przekonała pani pana Jordana. Nie kwestionował niczego. Tak wynika z jego raportu.
- To wyprzedzając pańskie następne pytanie, lub ewentualne prześwietlenie mojej przeszłości, byłam kiedyś aktorką w operze - powiedziała Harper.
- Może po prostu przyzwyczajenie do wczuwania się w wymyślone sytuacje wzięło górę?
- A więc szukanie kota było wymyśloną sytuacją… - Abban wtrącił się.
- Nie wiem czemu wolałam skłamać. Byłam poruszona, bo nie wiedziałam czy pan Hastings cokolwiek znajdzie, a tu na głowę spada mi policjant i to z miejsca zbrodni… No trochę mnie to wybiło z rytmu - powiedziała i skrzyżowała ręce.
- Jak to możliwe? Rozmawiała pani ze mną i wiedziała, że doszło do morderstwa przy West Baldwin Reservoir. Przejeżdżając obok jeziora, musiała pani zauważyć radiowozy. Stała pani, czekając na pana Hastingsa i musiała zauważyć pomimo deszczu przybliżającego się w pani stronę policjanta. Jednak zdołało to panią zaskoczyć i wybić z rytmu. Rytmu czekania. Co więcej, według pana Jordana nie wiedziała pani o morderstwie przy West Baldwin Reservoir.
Najwyraźniej funkcjonariusz zdał pełen raport podkomisarzowi.
- Najwyraźniej… - powiedziała tylko krótko Alice. Na kilka sekund zamknęła oczy i znów je otworzyła.
- Pojawienie się pana Jordana rozproszyło mnie i skłamałam. To tyle. Ważniejsze jest raczej to, że córka pana Hastingsa nadal się nie znalazła… Choć mam nadzieję, że może wróciła, pod naszą nieobecność teraz, albo że ktoś w ogóle zamordował kogoś nad jeziorem… - powiedziała spokojnym, wycofanym tonem.
Abban zastygł.
- Może pani powtórzyć? Powiedziała pani właśnie, że ma pani nadzieję, że ktoś zamordował kogoś nad jeziorem? - zerknął na nią.
- Nie, powiedziałam, że ważniejsze jest to, że ktoś zamordował kogoś nad jeziorem, jako kontynuację wcześniejszego zdania… To o maniu nadziei, było jedynie wtrąceniem do tematu Moiry Hastings… - wyjaśniła powoli, jakby mówiła do głuchego, albo lekko upośledzonego.
- Rozumiem. Uspokoiła mnie pani. Proszę powiedzieć, czy widziała pani funkcjonariusza Jordana po zakończeniu wspólnej rozmowy z panem Hastingsem?
- Tak… Dzisiaj rano w korytarzu posiadłości… A tuż po odjeździe znad jeziora, nie. Wróciliśmy z panem Hastingsem do domu i każde z nas zajęło się swoimi sprawami. Niedługo po tym wróciła cała reszta, byli w muzeum. Ja byłam w swoim pokoju na piętrze. Nie czułam się najlepiej, więc po kolacji położyłam się i czytałam książkę do późna, a reszta, albo piła, albo robiła swoje sprawy… Proszę w tej kwestii zapytać ich… - powiedziała wracając do kompletnie spokojnego tonu.
- Czyli po kolacji udała się pani na górę i nikt nie może poświadczyć, co robiła pani w nocy. Dobrze rozumiem? O której miała miejsce ta kolacja?
- Tym razem nie była wspólna, panna Barnett przygotowała kanapki i zostawiono mi je. spędziłam wieczór na czytaniu książki i jedzeniu herbatników. Potem poszłam spać… Gdzieś w środku nocy natknęłam się na pana Hastingsa około trzeciej. Widziałam też pannę Jennifer - zawiesiła głos.
- Sądzę, że spędzali noc razem, bo pan Kaiser też o tym wspominał dziś rano - dodała. Zastanawiała się, czy zapewnia im tym alibi, czy cokolwiek teraz nie powie, było już dla Abbana podejrzanym.
- Aha, w międzyczasie wieczorem zajrzała do mnie Bee, sprawdzić jak się czuję... - dodała.
- O której to mogło być? I dobrze rozumiem, że tak jak pani widziała pana Hastingsa i pannę de Trafford, tak oni widzieli panią o tej godzinie?
- Pan Hastings owszem, chwilę rozmawialiśmy, pani Jennifer niekoniecznie, bo zasłaniał mnie pan Hastings swoja osobą na środku korytarza… co do godziny… Wróciliśmy to było koło dziewiętnastej, myślę że o dziewiętnastej wróciła reszta… To tak może o dwudziestej pierwszej była u mnie Bee, a o jakiejś dwudziestej drugiej, lub trzeciej zasnęłam - dodała.
Abban skinął głową.
- Czy pomiędzy trzecią w nocy a pani ranną pobudką wydarzyło się coś niepokojącego? I o której obudziła się pani? - zapytał. - I dlaczego w ogóle obudziła się pani o tej trzeciej?
Śpiewaczka zmrużyła oczy. Jak miała wyliczać na palcach…
- Miałam koszmar, czy to się liczy? Wróżki próbowały mnie zabić… Chyba mi się poplątały wasze mity z rzeczywistością… A obudziłam się najpierw o siódmej, ale nie wstawałam. Potem wstałam o dziesiątej. Wtedy zastałam pana Kaisera w kuchni. Poszliśmy na górę i przeglądaliśmy album rodzinny z nudów, bo Jenny i pan Hastings spali, Darleth miała kaca i dogorywała na kanapie, a Bee ćwiczyła bieganie. No i zawołała nas Jennifer, jak już przyszedł, to znaczy… pojawił się pan Jordan - wyjaśniła Alice.
Jole Abban skinął głową. Rozpiął kilka pierwszych guzików koszuli. Naprzód wysunął się złoty łańcuszek. Harper wpierw uznała, że mógł być zwieńczony krzyżykiem, lecz w rzeczywistości to był inny symbol. Triskelion Isle of Man.
- O której zawołała panią panna de Trafford? - zapytał podkomisarz. - Czy może pani opowiedzieć, jak pani pamięta to zdarzenie? Najlepiej ze szczegółami - poprosił.
- Tak… Otóż, rozmawiałam właśnie z panem Kaiserem o klątwie Hastingsów, kiedy w drzwiach pokoju pojawiła się głowa Jennifer. Poleciła, że mamy natychmiast zejść na dół. Kiedy zeszliśmy, na korytarzu stali wszyscy, poza Darleth, ta dalej dogorywała w salonie, na podłodze leżał pan Jordan. Pan Hastings pochylał się nad nim i próbował z nim rozmawiać, mężczyzna był jeszcze przytomny, gdy zeszliśmy na dół. Bełkotał tylko ‘Ja, ja, ja…’, zgaduję, że próbował coś powiedzieć więcej, ale nie mógł. Był cały ubłocony i podrapany, no i te podarte ubrania… W tym momencie zemdlał, zanim zdołaliśmy się czegokolwiek dowiedzieć. To był moment, w którym do pana zadzwoniłam. W tej samej chwili Bee dzwoniła na karetkę. Tymczasem pan Hastings i pan Kaiser oglądali mężczyznę no i znaleźli to ugryzienie - wyjaśniła Alice jak to pamiętała.
- Ułożyli go w pozycji bezpiecznej, no i czekaliśmy. Resztę pan zna - wyjaśniła.
Abban pokiwał głową.
- Jeśli dobrze rozumiem, pan Jordan był przez cały czas przytomny, nawet jeśli splątany. Ale na pani widok… kiedy zeszła pani na dół… przestraszył się na tyle, że zemdlał? Tak to wyglądało? - zapytał podkomisarz. - Byłbym również zachwycony, gdyby przekazała pani mi trochę informacji na temat tej klątwy Hastingsów. Przyznam, że nigdy nie słyszałem o czymś takim… - zawiesił głos. - Na czym polega?
Alice uśmiechnęła się, bo rozbawiły ją słowa Abbana.
- Ja rozumiem, że było rano, ale nie sądzę, by mój widok mógł tak śmiertelnie kogoś przerazić, żeby zaraz mdleć… - powiedziała Alice.
Jole uśmiechnął się lekko, ale po chwili spoważniał. Słuchał kolejnych słów Harper.
- Zdaje mi się bardziej, że zemdlał z wycieńczenia. Pan Kaiser ocenił, że miał gorączkę od zakażenia, no ale nie widziałam głębokich ran jeszcze wtedy, więc nie wiedziałam skąd zakażenie… No chyba, że od błota… Dopiero potem zauważyliśmy to ugryzienie. A co do klątwy, to bardziej taka fabryczna nazwa. Po prostu odnotowałam dziwną prawidłowość, że w każdym pokoleniu Hastingsów od czasu zbudowania tamy znika jedno dziecko… Oglądaliśmy album, no i tak jakoś zaczęliśmy o tym rozmawiać, rozumie pan, pod kątem Moiry - powiedziała i przechyliła głowę.
Jole Abban na pewno nie spodziewał się czegoś takiego. Alice spostrzegła to po jego minie.
- Jest pani pewna? Może mi pani coś jeszcze więcej powiedzieć na ten temat? Albo w ogóle, przekazać jakiekolwiek informacje, które mogłyby pomóc mi w śledztwie? Proszę się chwilę zastanowić. Może jakaś drobna rzecz, która na pierwszy rzut oka nie wydaje się wcale podejrzana? Czy ma pani jakiekolwiek podejrzenia na temat tego, kto mógłby być zamieszany w morderstwa i ataki nad jeziorem? I zaginięcia dzieci? Proszę mi coś dać - podkomisarz nachylił się i nawiązał głębszy kontakt wzrokowy z Alice.
Jego oczy przekazywały jasny komunikat. “Teraz się broń, wskaż mi kogoś, w sprawie kogo mógłbym prowadzić dochodzenie”. Wyglądało na to, że jeśli Abban nie będzie mieć żadnych innych podejrzanych… to albo skoncentruje się wyłącznie na Harper, albo na kimś z jej towarzyszy. Zapewne na nich wszystkich jednocześnie.
- A wierzy pan w przesądy, panie Jordan? - zapytała Alice, na chwilę odwracając kota ogonem. Abban jedynie pytająco podniósł brwi.
- Jakie przesądy? - zapytał po chwili. - Że wchodzenie w drogę pięknym kobietom może przynosić nieszczęście i śmierć?
- Nie znałam tego przesądu, muszę sobie zapisać…
- Hmm… może to po prostu zbyt dużo filmów noir z mojej strony. I zbyt wielka prywatna fascynacja femme fatale.
- To dlatego rozmawiamy dłużej, niż pan wstępnie zakładał? - Alice uśmiechnęła się do niego lekko.
- Czy właśnie nazwała się pani piękną kobietą? - Abban wyszczerzył się. - Czy może raczej przyznała pani, że przynosi nieszczęście i śmierć?
- Przyznam się, że jestem całkiem ładna… I czasem skromna… Nie… Chodziło mi o wasze przesądy… Przesądy Man. Jeśli w nie pan wierzy, to proszę może porównać drzewa genealogiczne zaginionych dzieci do ludzi odpowiedzialnych za zrobienie tamy na rzece Glass, albo inne rzeczy wpływające w jakiś sposób na zmianę struktury naturalnego wyglądu terenu wyspy… Mnie zainteresowała ta tama ze względu na historię Hastingsów. Bo gdyby się okazało, że jest jakaś prawidłowość w tych zaginięciach, to albo stoją za nimi osoby skrupulatnie i zabobonnie wierzące w kult i wierzenia wróżek, albo to same wróżki… Ale to mogłoby wywrócić świat normalnych ludzi na drugą stronę, albo zadecydować o tym, że mogę być szalona… Co do morderstw nie wiem, może macie potwora z Loch Ness w jeziorze, skoro już są i wróżki, które trzeba witać… - dodała z poważną i spokojną miną.
Jole Abban nie mógł zdecydować, czy Alice żartowała sobie, czy mówiła poważnie.
- Teraz pani… zaskoczyła mnie - dokończył z wahaniem. - To na pewno bardzo interesujące. Potwór z Loch Ness kierowany przez wróżki pożera ludzi z pokoleń Hastingsów, bo sto lat temu zbudowali rezerwuar wodny. Tak. Myślę, że od teraz zajmę się badaniem tylko tego wątku - rzekł z miną równie poważną i spokojną, jak ta na twarzy Alice. - Dziękuję, to chyba wszystko. Mam nadzieję, że kawa smakowała. Proszę zawołać kolejną osobę - skinął głową.
Splótł ręce w koszyczek i utkwił wzrok w mikrofonie.
- Kawa była bardzo dobra. Dziękuję za rozmowę… - pożegnała go Alice. Po czym wstała i ruszyła w stronę wyjścia z pomieszczenia. Ta rozmowa rozbawiła ją na swój sposób. Abban był bystrym człowiekiem. Ciekawiło ją, czy sprawdzi trop, który mu podsunęła, czy jednak skupi się tylko na tym, że to na pewno ona i jej mała banda… Ruszyła do poczekalni i rozejrzała się po zebranych, kogo warto by było posłać na drugi ogień.
Bee jeszcze nie było. Co znaczyło, że albo wyszła z komisariatu, albo ktoś ją zatrzymał. Choć może jeszcze pozyskiwała ważne informacje. Alice kompletnie straciła poczucie czasu podczas rozmowy z Abbanem, choć wiedziała, że była długa. Spostrzegła, że w poczekalni obok siebie siedziała Jennifer i Shane. Rozmawiali, trzymając kubki, już opróżnione. Na jednym został wydrukowany triskelion, a drugi wskazywał na wyścig Isle of Man TT z 2007 roku. Kit siedział po turecku na kolejnym krześle, jednak oddalonym dość znacząco od pozostałej dwójki. Miał zamknięte oczy i chyba medytował.
Alice podeszła do zebranych.
- No to ja już po… Gdzie Darleth? - zapytała, bo zorientowała się, że kobiety nigdzie nie widać.
- Wymiotuje w toalecie - odparła Jennifer. - Witaj z powrotem.
- Zaproponowałem… gestem, że pójdę z nią, ale nie chciała - dodał Shane, po czym zerknął na de Trafford. Raczej ona powinna pójść z Filipinką do damskiej toalety, jednak blondynka w ogóle nie czuła się zobowiązana do jakiejkolwiek pomocy.
- Ktoś się zgłasza na ochotnika na kolejną osobę? Ja w tym czasie skoczę do sklepu, to strasznie długo trwa, to wrócę zanim skończycie… - powiedziała Harper spokojnym tonem. Miała pewien plan, który kreował się w jej głowie już od pewnej chwili.
- To ja pójdę - powiedziała Jennifer. - Kurwica mnie bierze, jak tyle tutaj czekam. Nie mam żadnych planów… to prawda. Jednak siedzenie w policyjnej poczekalni bez wątpienia nie należy do moich ulubionych aktywności…
Kit poruszył się na siedzeniu. Blondynka obróciła się błyskawicznie w jego stronę z wyciągniętym palcem wskazującym.
- Ani słowa o seksie! - powiedziała na tyle głośno, że nawet pani Minnie usłyszała. Nieco zarumieniła się, jak oceniła Harper.
Kit skrzywił się nieco i opadł z powrotem na siedzenie.
Rudowłosa parsknęła.
- Pójdę sprawdzić czy Darleth jakoś się trzyma, zanim pójdę… Powodzenia Jenny - rzuciła do blondynki, a sama ruszyła do łazienki. Chciała sprawdzić, czy z Filipinką wszystko ok.
- Darleth? - zagadnęła, kiedy weszła do pomieszczenia.
Kobieta siedziała pomiędzy umywalkami i paliła papierosa. Alice zerknęła w górę, jednak najwyraźniej nie było tutaj czujnika dymu.
- Odejdź… - Filipinka pokręciłą głową, lekko kołysząc się w prawo i lewo. W jej głosie brzmiał smutek. - To wszystko… nie ma sensu. Po co mam iść i spowiadać się, skoro to i tak nie wróci życia Steve’owi. Tak sobie pomyślałam nawet… skoro on umarł, to wszyscy mogą umrzeć. Pewnie jestem okropnym człowiekiem, ale… ale nawet już mnie to tak nie obchodzi. Chcę, żeby inni wiedzieli, co czuję - zaciągnęła się lekko.
Mówiła powoli i apatycznie. Nie patrzyła w oczy Alice, a jedynie w czubki swoich butów.
- Jeśli się poddasz, nic nie zyskasz… A ja za to wiem, co mogłabyś zrobić, żeby poczuć odrobinę ukojenia… Mogę dać ci zemstę - powiedziała Harper.
- Gówno możesz mi dać, ja nic nie chcę… - Darleth wymamrotała pod nosem.
- Bo ja wiem co sprawiło, że twój Steve nie żyje… Ale musiałabyś się pozbierać do kupy - powiedziała rudowłosa. Skrzyżowała ręce obserwując ją.
- Ja nigdy nie byłam mściwa. Chciałabym wypić fiolkę trucizny, tak jak Julia. Choć chyba najpierw ona zginęła, a dopiero potem Romeo - Darleth na moment zmarszczyła brwi. Rozmowa zaczęła działać, bo już nieco odciągała jej uwagę od depresji i bezwolności. - Ale to prawda, chciałabym przynajmniej wiedzieć, co go zabiło. Myślę, że tajemnicze okoliczności jedynie wzmagają mój niepokój i… i przez nie co chwilę wracam myślami… Chciałabym być stale pijana, ale nie musieć przy tym pić. Bo mój organizm źle toleruje nawet bardzo małe ilości alkoholu. Z drugiej strony nie chcę być już nigdy trzeźwa.
Alice podeszła do niej i przyklęknęła.
- Zazdroszczę ci… Możesz się upić, by o tym nie myśleć…
Filipinka spojrzała na nią spode łba. Właśnie powiedziała rudowłosej, że nie może się upić, bo jej ciało bardzo źle znosi alkohol.
- Widzisz Darleth, jesteśmy podobne… Też straciłam partnera… Ojca mojego jeszcze nienarodzonego dziecka… Został zamordowany poprzez strzał w głowę. Zabrano go przy mnie i zaprowadzono do lasu na egzekucję… A tymczasem mnie, zaciągnięto groźbą śmierci brata do samochodu, a potem zgwałcono… A jednak… Nie wzięłam trucizny, ani nie mogę się spić… Bo noszę dziecko w sobie, a to mogłoby mu zagrozić. Każdemu potrzebna jest żałoba, ale ja uważam, że smaczniejsza jest zemsta. Stąd moje słowa Darleth… Użalanie się i zapijanie to tylko ucieczka - powiedziała spokojnym tonem.
- Trzeba mieć odwagę, aby nie uciekać. Albo mieć dla kogo. Widzisz… jesteś w ciąży. Wbrew pozorom świadomość tego daje więcej siły. Ale… bardzo mi przykro z powodu tego, co ci się przytrafiło. Nie miałam pojęcia, że coś takiego przeżyłaś… wydajesz się taka idealna… - Darleth pokręciła głową. - Mam nadzieję, że nie wymyśliłaś tego tylko po to, żeby mnie pocieszyć. Zresztą to byłoby kiepskie pocieszenie, bo wcale nie życzę ci źle. Jednak… jeśli to prawda… to podziwiam cię, Alice, że mimo tego wszystkiego odnalazłaś w sobie siłę. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent kobiet dawno temu by się poddało. Ale stawiam na to, że to dziecko daje ci tyle siły - pokiwała głową. - Macierzyństwo, także przyszłe macierzyństwo, to w wierzeniach mojego ludu potężna magia. Przepływają przez ciebie siły życiowe i paranormalne, o których by ci się nie śniło. Wiesz, że mana to określenie z wierzeń ludów Oceanii? Oznacza przenikającą wszystko energię witalną. Kobiety ciężarne generują i pochłaniają duże jej ilości - powiedziała.

Vesca 06-06-2019 22:56

- Bez wątpienia… Ja już czekam, jak zacznę pochłaniać za dwoje… Na razie smaki mi tylko fiksują… Tak czy inaczej… jeśli byś chciała, mogę ci pomóc odnaleźć jakiś cel w życiu. Chyba że wolisz je takim, jakie jest… - powiedziała Harper i przyglądała się uważnie Darleth.
- Chciałabym powiedzieć, że chcę - rzekła Filipinka. - Ale nie wiem, czy mam wystarczająco siły. Mam jej na tyle, aby być w stanie przyznać, że jestem słaba. To zabrzmiało chyba mądrze, ale też nie jestem szczególnie błyskotliwa. Potrafię jednak kochać całym sercem i to serce zostało złamane. Czy jest w stanie coś je skleić z powrotem? Może czas… - westchnęła. - Ale ciekawi mnie coraz bardziej, do czego zmierzasz. Bo chyba do czegoś zmierzasz?
- Zmierzam do tego, że jeśli poszukiwałabyś zmian w swoim życiu i nowej pracy, a także możliwości zemsty i odnalezienia nowego celu w życiu, to powiedz mi, a ja wtedy powiem ci co miałam na myśli - powiedziała i uśmiechnęła się lekko do Filipinki.
- Na przykład… Powiem ci skąd tak płynnie potrafię mówić w twoim rodzimym języku - odezwała się do niej, po filipińsku.
Darleth wydęła usta. Raczej nie spodziewała się tego.
- Och… - mruknęła. - Nie wiedziałam, że znasz moją ojczystą mowę… - zawiesiła głos. Sama również przestała mówić po angielsku. Od razu jej akcent zabrzmiał bardziej naturalnie. Choć to po prostu dlatego, bo wreszcie pasował do wypowiedzianych słów. - Jesteś pełna niespodzianek - westchnęła i wstała. Zgasiła papierosa. - Zapamiętam, co powiedziałaś - obiecała i zaczęła płukać usta.
Alice kiwnęła głową.
- A to dopiero szczyt góry lodowej - powiedziała i sama też się wyprostowała.
- Jadę na zakupy. Wrócę do was wszystkich później - pożegnała kobietę, po czym ruszyła do wyjścia. Odetchnęła. Zrobiła dobry uczynek, teraz mogła trochę nabroić, z czystym sumieniem. Wyszła z komisariatu, po drodze zerkając na Kita, a następnie posyłając przedłużone spojrzenie Hastingsowi. Podniósł rękę i pomachał jej w odpowiedzi. Ruszyła do auta. Wyjęła telefon i poszukała w google maps sklepu, w którym mogłaby kupić kłódkę…
Znalazła supermarket Shoprite Head Office może czterysta metrów dalej. Mogła tam kupić bez wątpienia jedzenie, jednak czy również kłódkę? Mogła spróbować. Jednak dużo więcej centrów handlowych znajdowało się na południu w pobliżu centrum stolicy. Ta zapewne mogłaby znaleźć bez problemu kłódki. Czy wolała udać się w tamtym kierunku bez chwili zwłoki? Czy też zaryzykować z Shoprite?
Alice wsiadła do auta i postanowiła wybrać się na południe. Wybrała pierwszy punkt, w którym na pewno można było zakupić kłódkę. Zamierzała wybrać solidną, jednak nie zbyt drastycznie dużą, by nie rzucała się w oczy. W końcu jak przestrzeli kłódkę przy wejściu na strych, to w razie czego, zastąpi ją tą nową.
A po zakupach, zamierzała pojechać do posiadłości…
Mniej więcej kwadrans zajęło jej znalezienie miejsca parkingowego przy The Strand Shopping Centre. Piętnaście minut minęło, zanim odnalazła odpowiedni sklep oraz kłódkę. Kolejny kwadrans stała w kolejce do kasy. Potem szybko wróciła do samochodu, wzbogacona o kłódkę. Ile w tym czasie osób zdołał przesłuchać Abban? Pewnie puścił już Jennifer i przesłuchiwał Kita lub Shane’a. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby Hastings został wezwany na sam koniec, jednak nie znała kolejności w policyjnej poczekalni. Nie otrzymała żadnej wiadomości od Konsumentów. Mogła wracać do Injebreck House.
Alice postanowiła więc nieco przyspieszyć. Wytyczyła w gps’ie najkrótszą trasę do posiadłości i ruszyła. Nie jechała na złamanie karku, nie potrzebowała mandatu, jednak jechała skoncentrowana na dotarciu do celu. Musiała sprawdzić, czy to jej się tylko uroiło, czy też Shane naprawdę ukrywał coś na tym strychu.
Wokół pojawiało się coraz więcej samochodów. Wybiła godzina piętnasta i ludzie zaczynali wracać do domów. Najgorsze były ulice w Douglas. Potem, kiedy Alice wyjechała poza obręb miasta, mogła przyspieszyć dużo bardziej. Dopiero wtedy nieco uspokoiła się, gdyż stanie w korkach zaczęło już działać jej na nerwy. Gdyby nie ta godzina, byłaby w Injebreck House może po dwudziestu minutach jazdy. Natomiast zajęła jej prawie drugie tyle. Oczywiście, nie było to szczególną katastrofą, jednak i tak nieco rozdrażniało. W końcu jednak zaparkowała przed Injebreck House i wysiadła z samochodu. Była u celu.
Alice bez ociągania ruszyła do budynku. Otworzyła drzwi kluczem, a następnie zamknęła, ruszyła na piętro i do swojego pokoju. Tam zostawiła torebkę. Wzięła broń. Zawinęła chustkę na twarzy, w razie, gdyby rzeczywiście była tam trutka na korniki, by nie wdychać jej bezpośrednio. Wyszła na korytarz. Zdjęła rozetę i przyjrzała się kłódce. Oceniła, pod jakim kątem powinna w nią strzelić, żeby ją rozwalić, nie uszkodzić sufitu, no i siebie. Oczywiście kompletnie nie miała doświadczenia w tego typu operacjach, dlatego nie czuła żadnej pewności. Jednak przynajmniej była świadoma ewentualnego zagrożenia. To byłaby najsmutniejsza rzecz pod słońcem, gdyby dostała rykoszetem. Może niektórzy uznaliby to za śmieszne, lecz jej w tej chwili nie było do śmiechu. Chwyciła mocniej broń i nieco odsunęła swoje ciało. Strzeliła. Zdawało się, że po cichu trenowała sztukę usuwania w ten sposób kłódek przez długie lata. Trafiła prosto, pod takim kątem, że wystarczył jeden strzał. Wnet metalowy ciężar odpadł na podłogę niedaleko ozdobnej rozety, którą Alice wcześniej zdjęła. Kula upadła gdzieś dalej. Nawet nie zadrasnęła sufitu, nie mówiąc już o ciele rudowłosej. Jak na osobę bez dwóch palców zrobiła to tak stylowo, jakby urodziła się z pistoletem w dłoniach. No cóż… może rzeczywiście była prawdziwą Amerykanką.
Harper odetchnęła. Pozbierała nabój, a potem przestrzeloną kłódkę i razem z bronią zaniosła do swojego pokoju… Zawahała się jednak i postanowiła zostawić sobie broń. Wróciła do wejścia na strych. Następnie chwyciła je i rozłożyła. Wstrzymała oddech odruchowo. Rozłożyła drabinkę i ostrożnie wspięła się po niej na tyle, by jej głowa znalazła się na poziomie podłogi. Rozejrzała się po otoczeniu.

Alice rozejrzała się. Rzeczywiście, strych był cały wysprzątany. Nie było tutaj ani jednego, pojedynczego mebla, pudła ani innych śmieci. To wyglądało aż dziwnie. Dlaczego Shane aż tak bardzo wyczyścił górę? Harper nie znała odpowiedzi na to pytanie. Jednak jedno było prawdą. Osiem grubych pali, które podtrzymywały sufit, były nacieczone wilgocią. Chyba dach przeciekał. Dwie z nich kompletnie przegniły, pozostałe również poddawały się entropii. Tylko jedna zdawała się cała i sucha. Alice nie sądziła, żeby były tam korniki, choć też nie potrafiła tego wykluczyć. Jednak Shane rzeczywiście miał rację, mówiąc, że nie było to najbezpieczniejsze miejsce pod słońcem. Był grudzień i nadchodziła zima. Jeżeli spadnie mocniejszy śnieg, to dach zapewne nie wytrzyma i rzeczywiście załamie się. Harper nie czuła żadnych toksycznych środków unoszących się w powietrzu. Albo Hastings nie rozpylił ich, albo zdążyły się bardzo mocno przerzedzić. Rzeczywiście w powietrzu unosił się dziwny zapaszek, ale raczej był spowodowany tymi wszystkimi starymi rzeczami, które niegdyś tutaj były. Przestawienie ich musiało wydzielić jeszcze większe ilości zapachu.
Wewnątrz było zupełnie pusto… oprócz jednej rzeczy. Może dlatego wydawała się jednym, wielkim wykrzyknikiem. Był to łańcuch. Przytwierdzony do samego szczytu jedynej niespróchniałej belki. Miał czarne, nie aż tak duże ogniwa, które wiły się w dziwnej serpentynie… Dlaczego? Przecież powinien rozciągać się pod siłą grawitacji prosto w stronę podłogi…
Harper obserwowała ogniwa łańcucha. Weszła nieco wyżej. Mrugała, żeby jej wzrok przywykł do ciemności na strychu, nie było tu okna, więc jedyne światło, jakie dostawało się do środka pochodziło od otwartej klapy. Alice oceniła w którym miejscu względem układu strychu był jej pokój. Weszła odrobinę wyżej, by po chwili cała znaleźć się na strychu. Rozglądała się. Co mogło wywoływać to stukanie… Ten łańcuch? Nie było tu nic innego, więc zdecydowanie on… Podeszła w jego stronę, obserwując, czy podłoga się pod nią nie ugina.
Nie. Musiała być chroniona przed wilgocią przez zalegające wokoło śmieci. Teraz jednak ich nie było i Alice dostrzegała kałuże. Bez wątpienia podczas wczorajszej ulewy zdołało dużo napadać do środka. Kiedy tylko pojawiła się na strychu, poczuła bardzo dziwną aurę. Jakby w jej żołądku pojawiło się stado wściekłych motyli. Nie zrobiło jej się niedobrze… jednak to również nie było w pełni komfortowe uczucie. Wnet Alice stanęła przed łańcuchem. Spostrzegła, że poruszył się nagle i gwałtownie. Usłyszała to głośne stukanie. Jednak… co dziwne… żelazne ogniwa wcale nie uderzały o deskę. Ani też o podłogę. A jednak coś wydawało dźwięk. Zsynchronizowany z tańcem łańcucha.
Rudowłosa zmarszczyła brwi, a następnie przechyliła głowę. Przyjrzała się podłodze, po czym i otoczeniu.
- To zabrzmi dziwnie, ale jest tu ktoś? Jak mniemam skądś ten dźwięk pochodzi, a jeśli nie widzę skąd, a słyszę, to musi być jakieś wytłumaczenie… Rozumiesz mnie? Jak tak to zastukaj… Trzy razy - zaproponowała.
Kiedy Alice mówiła, łańcuch znieruchomiał. Jednak potem, kiedy skończyła mówić… przechylił się trzy razy, zgodnie z jej słowami. Rozległo się to znajome stukanie o drewnianą nawierzchnię. Czego? Harper nie miała pojęcia. W każdym razie… wszystko wskazywało na to, że na strychu znajdowało się coś w pełni świadomego. A przynajmniej reagującego na jej polecenia.
Tymczasem… Alice usłyszała dźwięk przed Injebreck House. Zajeżdżał samochód. Czyj? Nie miała pojęcia. Nie było tu okien, przez które mogłaby zajrzeć.
Harper sapnęła.
- Wrócę… - powiedziała, po czym ruszyła do wyjścia ze strychu.
Przy jej pierwszych trzech krokach łańcuch nie zareagował. Jednak potem rozszalał się. Zaczął walić głośno i rozpaczliwie.
Zeszła na dół po drabince, po czym złożyła ją i zamknęła na swoją kłódkę. Zawiesiła rozetę i ruszyła w stronę swojego pokoju. Zatrzymała się jednak i słuchała, kto to do licha przyjechał?
Ale w jaki sposób mogła to wysłyszeć? Nikt w każdym razie nie krzyknął i nie przedstawił się po wejściu do domu. Choć usłyszała chrzęst otwieranego zamka i skrzypienie drzwi.
Alice policzyła ile osób mogło to być… Schowała broń w kieszeni z tyłu i poprawiła sweter, by nie było jej widać. Ruszyła na dół. Chciała wejść do kuchni. Schowała kluczyk do nowej kłódki w kieszeni spodni.
Zamierzała zrobić sobie herbatę, jakby nigdy nic. Udawała.
- Jest tu kto? - zawołała niewinnym tonem.
Tylko zeszła na korytarz i spostrzegła Hastingsa. Mężczyzna ściągnął z siebie płaszcz i akurat pocierał skronie.
- Alice? Alice - powiedział, kiedy ją zobaczył. - Nie mówiłaś, że wracasz do domu. Źle się poczułaś? - zmarszczył brwi. - Pewnie nie wiesz, czy są tutaj jakieś dodatkowe opony? Wjechaliśmy w jakieś szkło i musimy zmienić koło. Jakby było mało nieszczęść. Przyjechaliśmy tu na kapciu - westchnął. - Wszystko się pierdoli - szepnął cichutko pod nosem, bez wątpienia do siebie.
- Jenny wróciła z tobą? Nie wiem, czy jest tu jakaś opona, może w tych budynkach na terenie dalej, a jeśli nie, to pewnie gdzieś w mieście niedaleko jest warsztat… Na pewno da radę jakoś tam dojechać? Choćby mogłabym podrzucić cię, żebyś kupił odpowiednią oponę u wulkanizatora - zaproponowała rudowłosa.
- Byłoby świetnie. Tak, Jenny jest ze mną. Ale na komisariacie została Bee i Kit. Trzeba będzie po nich pojechać. Z góry dzięki za pomoc.
- Trochę bolała mnie głowa, ale wzięłam tabletki i już mi lepiej, właśnie za chwilę miałam wracać na komisariat, żeby zgarnąć resztę… - powiedziała i przyglądała mu się chwilę.
Wyglądał normalnie. Zmęczony, ale przystojny. Starszy, ale jeszcze młody. Nie wyrosły mu w międzyczasie rogi demona. Nie zmył się też makijaż zasłaniający tatuaże swastyki. Na pierwszy, a nawet i dziesiąty rzut oka Shane Hastings nie wzbudzał podejrzeń.
- To byłoby świetnie, jakbyś po nich pojechała - rzekł. - Jenny jest na zewnątrz i jeszcze ogląda samochód, ale pewnie zaraz przyjdzie. Coś miałem pytać… - zmarszczył brwi, starając sobie przypomnieć. - A… dlaczego w mieście nie kupiłaś leków? To jednak daleko specjalnie tutaj jechać.
- Tych, które zażywam nie kupię bez recepty - wyjaśniła płynnie Alice.
- Ach… - mężczyzna pokiwał głową. - Matka Moiry cierpiała często na migreny. To się bierze nie tylko zwykłe przeciwbólowe… jeszcze jakieś tryptany, czy jak to się nazywało. Często kupowałem, to znaczy realizowałem recepty, ale zdaje się, że minęły wieki od tego czasu - mruknął pod nosem.
- Chodź, może rzucimy okiem na auto razem? I pojedziemy od razu po nową oponę - zaproponowała mu.
Mężczyzna zastygł w bezruchu. Nie wiedział chyba, czy dalej się rozbierać, czy może wręcz przeciwnie, ponownie ubrać.
- Albo może najpierw pojadę po Kita i Bee? A Darleth wróciła też z wami? - zapytała, próbując ustalić jakiś plan. Denerwowało ją, że nie miała więcej czasu. Tam była jakaś rozumna istota… I wiedziała, że on też to wiedział, a jednak nie mogła nic z tym zrobić, bo albo zaprzeczy, albo coś w nim pęknie i będzie próbował zrobić krzywdę jej, albo jej przyjaciołom. Obserwowała go uważnie i czekała.
- To może ja w ogóle powiem, dlaczego tu przyjechaliśmy - odparł Hastings. - Bee zgrała na pendrive’a ważne informacje. Choć powiedziała, że to trochę bardziej skomplikowane. Użyła jakiegoś programu… ahisisi czy coś takiego. Podobno będziesz wiedzieć o co chodzi. Zdążyła nam go wręczyć, zanim została zabrana przez Abbana. Jennifer powiedziała, że ona tam już dłużej nie wytrzyma i chce jak najszybciej sprawdzić, co wie policja. I dlatego tutaj jechaliśmy. Jednak poganiała mnie na tyle… to znaczy nie chcę jej obwiniać, ale przez to tempo nie zauważyłem butelki po piwie na drodze… i resztę już znasz. Planowałem zostać przy niej i pomóc jej z komputerem. Bo ja mam komputer, a ona podobno nie wzięła żadnego z sobą. W takim razie zmiana koła mogłaby zostać przełożona na potem… a ty byś mogła odebrać swoich przyjaciół z komisariatu. Pewnie dziwią się, czemu cię tak długo nie ma.
Harper uniosła brew…
- Interesujące… Dobrze, to ja pojadę po resztę, a wy sprawdźcie co znalazło AI… - zgodziła się. To wyglądało racjonalnie. Alice ruszyła ponownie na górę, żeby zabrać swoją torebkę. Po drodze zerknęła tylko na rozetę przelotnie. Będzie musiała zajrzeć tam w nocy, o ile oczywiście Hastings nie będzie siedział na piętrze i od teraz co wieczór dymał Jenny. Póki co, musiała pojechać po resztę.
Alice ruszyła z powrotem do Douglas. Ta droga zaczęła jej się już przykrzyć. Zwłaszcza że za każdym razem musiała mijać West Baldwin Reservoir, które nie kojarzyło się wcale z niczym przyjemnym. Drogę na komisariat znała na pamięć. Nie musiała korzystać z nawigacji. Wnet zajechała na miejsce. Kiedy to zrobiła, okazało się, że Darleth, Bee i Kit zostali już przesłuchani. Filipinka nieco zebrała się. Pewnie rozmyślała na temat Alice, gdyż co chwilę posyłała jej zaciekawione spojrzenie. Barnett natomiast opowiedziała, że wszystko przebiegło… chciałoby się powiedzieć zgodnie z planem, ale tak właściwie nie mieli żadnego planu. Lecieli na żywioł. Czy może raczej Kit improwizował bo to był jego pomysł i dzięki niemu uzyskali informacje od policji. Teraz siedział cicho na tylnym siedzeniu i obgryzał paznokcie.
- Przeczytałbym kolejny numer Księżniczki Barbie. Ale to muszę czekać chyba z pięć dni - wyjawił wreszcie o czym myślał. Potem wyjął bieliznę Alice z kieszeni, położył ją na udach i zaczął się w nią wpatrywać. Darleth nawet nie zwróciła na to uwagi, choć siedziała obok. Miała zamknięte oczy i może nawet drzemała, oparta o okno. Natomiast Bee opowiadała.
- Zawsze mam przy sobie ten pendrive w portfelu. To jest jakby instalka AHISP-CC. Łączy się z zewnętrznym serwerem, który uaktywnia sztuczną inteligencję. Właśnie takiego pendrive’a dostał… - ugryzła się w język w samą porę. - W każdym razie nie ma żadnych informacji na tym pendrive’ie, którego dałam Jennifer. Wszystko powinno być w chmurze. Nie ma aż tylu plików, program znalazł tylko ważne rzeczy. Uznałam że nie ma ani sensu, ani czasu przegrywać całego dysku - rzuciła.
- Dobre choć tyle, mam nadzieję, że znajdziemy coś przydatnego do naszego śledztwa - stwierdziła Alice na słowa Bee. Zerknęła na Darleth, wiedziała, że te słowa były dla niej zagadkowe i jeszcze bardziej interesujące.
Swoją drogą wszyscy chyba zaczęli traktować ją jak zwierzątko domowe. Pamiętali o jej istnieniu, dbali o to, żeby nie zmarła gdzieś kompletnie zapomniana, jednak nie krępowali się jej obecnością. Nawet całkiem ostrożna Bee mówiła wprost o programie napisanym przez Dahla, Colberg i sztab detektywów IBPI. To była tylko kwestia czasu, zanim zaczną swobodnie korzystać ze swoich mocy w jej obecności, skoro już teraz poruszali dyskretne tematy.
- Kupię ci prenumeratę Kit, obiecuję - rzuciła Alice, dając mu znać, że słuchała tego co powiedział. Nie skomentowała faktu, że teraz gapił się na jej majtki. Przez kilka sekund zastanawiała się co myślał w ich sprawie. Potem zabłąkała jej się jakaś dzika myśl o stosunku, ale to zapewne wina jego aluzji do Jenny i Shane’a. Postanowiła skoncentrować się na drodze do domu.

Ombrose 06-06-2019 22:57

Kiedy dojechali do Injebreck House, Kit schował jej bieliznę do tej samej kieszeni, a następnie chwycił Darleth za ramię. Poruszył delikatnie, zwracając jej uwagę na siebie.
- Ach tak… - mruknęła Filipinka. - Już w domu. Już w pustym domu… - westchnęła, choć to akurat wcale nie było prawdą. Jednak można było intuicyjnie wyczuć, co miała na myśli.
Wnet weszli do środka. Wszyscy Konsumenci znajdowali się już w Injebreck House wraz z Hastingsem i Santos. Alice jednak nie wiedziała, gdzie znajdowali się Jenny i Shane. Przynajmniej nie od razu po przekroczeniu progu rezydencji.
Rudowłosa rozejrzała się i nasłuchiwała chwilę. Gdzie byli… Na dole, czy na górze? Pracowali przy komputerze, czy może znudzili się i poszli uprawiać seks… Było to opcją…
- Napijemy się herbaty? - zaproponowała Alice. Sama udała się na górę, żeby rozebrać z płaszcza i zostawić torebkę. Broń zamierzała schować na jej miejsce. Klucz miała przy sobie.
- Ja zrobię - powiedziała Darleth. - Przynajmniej tyle mogę zrobić - westchnęła i ruszyła do kuchni.
Kit zmarszczył brwi, jakby nie był pewny, czy można zostawić ją samą. Uznał chyba jednak, że kiedyś będzie trzeba, gdyż nie zaprotestował.
- Też jesteście podekscytowane? - uśmiechnął się więc do Bee i Alice. - Ja aż za bardzo.
Barnett zerknęła w jego stronę.
- Szczerze mówiąc jestem trochę zmęczona - powiedziała. - To jest tak, że po skorzystaniu z mocy przez jakiś czas nie czuję żadnych reperkusji… nie mam jak ty, Alice. Ale minie jakaś godzina i uderza we mnie potężne zmęczenie - mruknęła. - Czy może znużenie, bo fizycznie nie jestem wykończona. Jednak psychicznie… - lekko zachwiała się. Kit złapał ją za ramię, bo rzeczywiście Bee wyglądała, jakby miała się przewrócić.
- To może w takim razie odpoczniesz Bee? Połóż się i zdrzemnij. Najwyżej potem przedstawimy ci, czego się dowiedzieliśmy - zarządziła Alice, gdy wróciła znów na parter. Po drodzę jednak słuchała, czy nie było Shane’a i Jenny u niej w pokoju.
Nie było ich tam.
- Już jesteście? - usłyszała głos blondynki na dole. - Jesteśmy w gabinecie.
Przynajmniej ta tajemnica się wyjaśniła. Kit ruszył do swojego pokoju i zamknął szczelnie drzwi. Alice zobaczyła to, zanim wróciła na parter. Co takiego chciał robić w samotności? Harper mogła się tylko domyślać. Bee też zniknęła u siebie, tak jak zapowiedziała.
Wyglądało na to, że czekało ją posiedzenie wyłącznie z dwójką mieszkańców domu i Darleth, o ile będzie miała siły do nich dołączyć. Alice weszła do gabinetu.
- I jak? Macie coś ciekawego? - zapytała na wstępie.
- AHISP-CC instaluje się. Zaraz skończy - powiedziała Jennifer. - Zajmuje to tyle czasu… - zerknęła na Shane’a wymownie.
Ten przewrócił oczami.
- Nie ma sprawy. Udostępnienie mojego komputera to drobnostka. Nie dziękujcie…
- To nie komputer, ale stary trup. I jeszcze zabagniłeś te pięć gigabajtów dysku twardego, które posiadasz oraz dziesięć megabajtów ramu.
- Nie przesadzaj… Nie jest aż taki stary. Zresztą… nikt mnie nie informował, że będę odpalał skomplikowane aplikacje dwudziestego trzeciego wieku. Sztuczne inteligencje i inne… - pokręcił głową. - Świecące tęczówki to jedno, ale science-fiction to przekroczenie pewnej granicy…
- No muszę cię rozczarować, ale mieczy świetlnych to jeszcze pewnie nie mamy… Chociaż kto wie… Skoro są wróżki, bogowie, klątwy i tym podobne, to pewnie i miecze świetlne… - zażartowała. Usiadła w fotelu. Skoro nie odpalili jeszcze AI, wyglądało na to, że trzeba będzie poczekać. Nie wiedziała czego chce się dowiedzieć bardziej… Tego co wie policja, czy tego kto był na górze. Zaczęła nerwowo stukać palcami w podłokietnik… dotarło do niej, że Hastings, tak jak pewien Egipcjanin, leciał w kulki z niewiedzą o świecie paranormalnym, kiedy pokazała mu swoje zdolności… Teraz rozumiała swój stan emocjonalny… Była wkurwiona.
- Impreza tu się przeniosła? - rzuciła Darleth, wchodząc do pomieszczenia. Trzymała tacę, na której postawiła sześć kubków parującego naparu. - Co robicie? - zapytała.
- Zamierzamy coś sprawdzić, a ty jak się czujesz? Bee i Kit poszli do swoich pokoi odpocząć - oznajmiła Harper, jednocześnie, zgrabnie sugerując, że jeśli Darleth źle się czuła to też mogła iść. Swoim tonem jednak nie wskazywała na to, że była to subtelna próba wyproszenia jej. Po prostu uprzejmość o jej zdrowie i samopoczucie.
- Z tego, co zrozumiałam… to znaleźliście jakieś informacje o Stevie, prawda? - zawiesiła głos. - Chciałabym wiedzieć wszystko - rzekła tonem sugerującym, że długo nad tym myślała. Wykreśliła drzewko decyzyjne, rozważyła wszystkie za i przeciw. I uznała, że nie chce żyć w nieświadomości. To zgadzało się z tym, co powiedziała Alice w łazience na komisariacie.
Tymczasem Kit pojawił się w drzwiach. Miał na twarzy dwa ciepłe rumieńce, które dziwnie współgrały z różowymi włosami. Uśmiechał się.
- Już jestem. Możemy zaczynać.
- Co zaczynać? - zapytała Darleth i zerknęła szybko po wszystkich obecnych.
Jennifer spojrzała na Alice i bezgłośnie przekazała jej, że nie chce jej tu widzieć.
Alice zerknęła na Darleth, a potem na Jennifer.
- Rozważam wciągnięcie jej do konsumentów. Jak widzisz, wzmianka o potencjalnej możliwości dowiedzenia się prawdy szybko postawiła ją na nogi i powróciła do poczytalności - powiedziała na wzrok blondynki. Nie uginała się pod naporem de Trafford. Kto jak kto, ale ona wiedziała, że Jennifer nie zrobiłaby jej krzywdy. Alice zerknęła na monitor, czy może zdołał się już włączyć. Nawet nie komentowała, że Kit tak szybko powrócił…
- A na czym ty się tak rozgrzałeś, kolego? - zapytał Shane.
Jenny wczepiła się w jego ramię.
- Proszę, nie pytaj go, nie pytaj go, nie pytaj go… - powtarzała szybko, nachylając się w stronę Hastingsa.
Kit już otworzył usta, ale je zamknął, widząc reakcję de Trafford. Więc tylko wydął wargi.
- Już się lepiej czuję - powiedział tylko. - Czy już…
- Wciąż czekamy na AHISP - przerwała mu Jennifer. - A co do Darleth… w KK widziałam już dużo większych derpów, więc pewnie nie jest to tragiczny pomysł. To nie tak, że mamy ograniczoną ilość miejsc.
- Chwila, ale ja nie rozumiem… To jakiś klub gastronomiczny…? Pewnie nie… - zawiesiła głos. Zapadła cisza. Po kilku długich sekundach skinęła głową. - Na pewno nie.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Na razie usiądź spokojnie i napij się herbaty - poprosiła i wskazała jej wolne miejsce do siedzenia. Nie chciała przy Hastingsie rozwodzić się na temat kościoła więcej niż to było potrzebne. I tak uważała, że wiedział już za dużo. Choćby o AHISP-CC. Wróciła do stukania palcami w podłokietnik.
- A wcielenie mnie… nie zastanawiałaś się nad tym, Alice? - zapytał ją z delikatnym uśmiechem. - To rzecz jasna, że Darleth ma lepsze predyspozycję ode mnie, żeby dołączyć do gangu Scooby’ego… - zawiesił głos na dłuższy moment. Nie używał ironicznego tonu, ale było wiadomo, że nie mówił serio. - Jednak i tak zrobiło mi się przykro - dokończył i puścił jej oko.
Alice powoli przeniosła spojrzenie na Shane’a.
- Nie martw się, nie zapomniałam o tobie. Porozmawiam z tobą za chwilę, Shane… Mamy sobie do wyjaśnienia parę spraw - powiedziała spokojnym tonem, ale jeden mały zgrzyt w jej głosie mógł zasygnalizować Jennifer jej faktyczny, wpieniony nastrój. Bardzo rzadko Harper się złościła, ale zdarzyło się de Trafford być świadkiem takiej eksplozji.
- To możemy porozmawiać teraz… czemu nie? - zapytał Shane.
Jennifer spięła się. Chyba nie wiedziała, jak zareagować. Czuła narastający konflikt i cięższą atmosferę pomiędzy dwiema bliskimi jej osobami. Z Alice była związana na milion różnych sposobów, a poza tym były przyjaciółkami. Natomiast Shanem była zauroczona i z sobą sypiali. Chyba czysty, pierwotny instynkt kazał jej wziąć stronę Hastingsa, natomiast rozum podpowiadał, żeby stanąć murem za Harper.
- Wkurwiacie mnie obydwoje - powiedziała więc. - Nie podpuszczaj jej, Shane - zerknęła na Hastingsa. - A ty się nie dopierdalaj, jeśli nie trzeba - spojrzała na Alice.
- Jest dość nerwowo - mruknął Kit. - To normalne w takich okolicznościach. Wszyscy się stresujemy. Jednak wiecie co się liczy? Że pomimo tego wszystkiego wciąż jest z nami Darleth - poklepał ją po ramieniu. - Która tak o nas dba i robi takie pyszne herbaty. Choćby za to dziękuję ci, moja droga - uśmiechnął się do Filipinki.
- Nie rozumiem… czy powinnam wyjść? Czy zrobiłam coś nie tak? Są na mnie źli? - Darleth zapytała w swoim ojczystym języku Alice.
- Nie, to nie twoja wina Darleth. To sprawa między mną, a Shanem. Nasz gospodarz bowiem jest małym kłamczuszkiem. A ja mam alergię na kłamców tego typu. Jennifer go broni, bo sypiają ze sobą, no i mamy taką atmosferę a nie inną. Napij się herbaty, moja droga… - poleciła jej Alice, po filipińsku. Sama również odpuściła temat Hastingsa. Wstała, wzięła filiżankę z tacy i wróciła na miejsce. Milczała. Posłała Shane’owi tylko jedno spojrzenie i potem skupiła się na komputerze. Mógłby już, do cholery, zacząć działać.
Harper patrzyła na Kita. Ten po cichu wpatrywał się w Hastingsa. Robił to całkiem dyskretnie, bo głowę miał zwróconą w inną stronę. To było nawet fascynujące, jak w pewnych momentach Kaiser wydawał się posiadać inteligencję czterolatka. Przynajmniej emocjonalną. Zachowywał się kompletnie infantylnie i nieprzewidywalnie, jakby był rówieśnikiem Moiry. W innych chwilach zdawał się nadludzko wręcz skoncentrowany i myślący. Jak gdyby w jego czaszce znajdował się intensywnie pracujący i analizujący superkomputer. Jednak w tych chwilach Kaiser zazwyczaj milczał i dlatego łatwo było przeoczyć to jego oblicze, jeśli akurat nie patrzyło się na niego. Na pewno było dużo mniej krzykliwe i zauważalne od tego dziecięcego. Jaki był Kit tak naprawdę? Czy rzeczywiście posiadał tak rozdwojoną naturę? A może jedynie udawał głupiego przez większość czasu z powodów, które tylko on znał? Zdawał się jedną wielką zagadką.

Tymczasem na ekranie komputera rozświetliła się cyfrowa twarz AHISP-CC, stworzona z wielu niebieskich kresek. Grafika wektorowa uśmiechnęła się.
- Dzień dobry. Nazywam się AHISP-CC. Połączenie sieciowe znajduje się w optymalnym stanie, umożliwiającym moje stabilne funkcjonowanie. Moje odpowiedzi będą jednak przychodzić z pewnym opóźnieniem, gdyż protokoły symulujące inteligencję są przetwarzane przez zewnętrzny procesor o znacznie większym taktowaniu. Maszyna, na której znajduję się, nie byłaby w stanie sprostać wymaganiom minimalnym i utrzymać moje funkcjonowanie w sposób samodzielny. Z kim mam przyjemność? W przypadku braku satysfakcjonującej odpowiedzi nastąpi aktywowany protokół autodestrukcji mojego kodu.
Kamera laptopa obejmowała jedynie Shane’a Hastingsa, co tłumaczyło rezerwę AHISP-CC. Nie znała go.
- Jenny, stoisz najbliżej, zatrzymaj AHISP-CC przed usmażeniem komputera Shane’owi - poprosiła Alice i czekała. Nie miała zamiaru podrywać się z fotela i zbliżać do Hastingsa. Nie ufała mu na tyle… O ile w ogóle… Szczerze, ufała mu tylko w kwestii tego, że na pewno kochał swoją córkę. Cała reszta była jednym, wielkim znakiem zapytania.
- To ja… - odezwała się Jennifer, wchodząc w kadr kamery.
- Panna Jennifer de Trafford. Drugi poziom uprawnień. Miło mi panią widzieć - przywitała się AHISP-CC.
- Drugi? - blondynka zmarszczyła brwi. - Co to znaczy? I dlaczego nie pierwszy…?
- Mój protokół zakłada cztery różne rodzaje interakcji - powiedziała AHISP-CC. - Pierwszy poziom uprawnień odblokowywuje wszystkie moje funkcje i wymusza na mnie mówienie prawdy. To najwyższy poziom dostępu. Drugi poziom oznacza osoby ważne, którym należy pomagać, jednak osoby na wyższym poziomie mogą dawać mi instrukcje co do sposobu prowadzenia rozmowy, ilości informacji, które mogę przekazać i tym podobne. Istnieje opcja kłamania lub tajenia faktów. Trzeci poziom to najniższy poziom, przy którym mogę funkcjonować i pomagać. Jest zarezerwowany dla ogółu szeregowych Konsumentów. Czwarty poziom dostępu określa moje interakcje z osobami z zewnątrz. Jeżeli nie otrzymam wyraźnych wcześniejszych instrukcji od osób z pierwszego lub drugiego poziomu, nastąpi automatyczne wymazanie mojego kodu na danym dysku twardym lub przenośnym.

Harper przysłuchiwała się wyjaśnieniom dawanym przez AI, ale nie wtrącała się, czekała az tym razem to Jennifer przeprowadzi rozmowę z AHISP-CC.
- Po autoryzacji proponuje od razu przejść do kwestii zbadania zawartości plików policji - zasugerowała i napiła się herbaty. Nie chciała, żeby doszło tu do zbyt rozbudowanej rozmowy na temat systemu stworzonego przez Joakima.
AHISP-CC zawiesiła się na krótki moment, co zapewne sygnalizowało pobór informacji z chmury. Nie działała tak płynnie, jak na nowoczesnych, bardzo drogich komputerach będących w stanie samodzielnie sprostać wymaganiom jej kodu.
- Informacje z komputera podkomisarza Jole’a Abbana zostały pobrane - poinformowała sztuczna inteligencja. - Dysponujemy opisem z sekcji Steve’a Carlingtona…
- Słodki Jezu…! - krzyknęła Darleth i załkała. Cała jej siła oraz pewność siebie ulotniły się. Jakby trzy ostatnie słowa wypowiedziane przez AHISP-CC były zaklęciem o wielkiej mocy.
- Prywatnymi dziennikami Jole’a Abbana, opisem zdarzenia z szóstej rano dzisiejszego dnia, a także informacjami zebranymi przez policję na temat porwań dzieci.
- Może najpierw sprawa zaginionych dzieci? - zaproponowała Alice. Zerknęła na Darleth.
- Usiądź Darleth i odsapnij. Może jak będziemy słuchać informacji o Stevie, to wolisz wyjść? - zaproponowała jej. Nie chciała, żeby kobieta całkiem jej się tu załamała. Wiedziała, jak sama zareagowałaby na suche fakty dotyczące sekcji zwłok Terrence’a, jeśli kiedykolwiek miałoby do niej dojść.
Darleth skinęła głową.
- Nie sądzę, żebym powinna wiedzieć za dużo na temat jego odejścia. Pragnę poznać tylko te fakty, które są konieczne, aby odkryć sprawców jego… jego śmierci - wypowiedziała bardzo ostrożnie to słowo, jak gdyby samo w sobie było śmiertelnie niebezpieczne.
AHISP-CC pozwoliła Darleth dokończyć wiadomość, po czym odezwała się.
- Rozpoznaję wzorzec głosowy Alice Harper. To odblokowuje wszystkie moje funkcje - powiedziała. Dahl nadał jej najwyższe uprawnienia, jako że była przywódczynią Kościoła Konsumentów. - Cristen Edwards, Rory Montgomery oraz Mona Alden. Pierwsze dziecko zaginęło 23. listopada. Cristen Edwards ma osiem lat i mieszkał w Douglas od urodzenia. Jest jedynym synem Elise Edwards, czterdziestoletniej nauczycielki matematyki. Matka wychowuje go samotnie. Mieszkają w domu przy 81 Hillside Ave. Ojciec Cristena Edwardsa był emerytowanym wykładowcą akademickim matematyki na Oxfordzie. Umarł w wieku osiemdziesięciu dwóch lat 23. grudnia 2009 roku. Cristen Edwards zbierał same najlepsze oceny w szkole. Uczęszcza do Fairfield Junior School. Podane są dane kontaktowe do nauczycieli chłopca. Opisują go jako bardzo grzecznego, nieco nieśmiałego i zamkniętego w sobie. Ponadprzeciętne zdolności intelektualne. Zaginął w nocy z 23. na 24. listopada. Najprawdopodobniej sam ubrał się i wyszedł z domu. Z raportu policyjnego wynika, że nie włamano się do domu. Co więcej, Cristen Edwards nigdy nie zachowywał się w podobny sposób i nigdy nie uciekał oraz nie lunatykował. O drugiej czterdzieści cztery zarejestrowała go kamera zakładu naprawy samochodów Happy Days Motors. Szedł chodnikiem przy Westmoreland Rd w stronę Demesne Rd. Miał na sobie piżamę oraz pantofle. Szedł szybkim, ale miarowym krokiem pomimo choroby Perthesa, jałowej martwicy kości udowej. Był hospitalizowany z tego powodu w Noble’s Hospital w okresie od 11. do 15. listopada bieżącego roku. To jest wyciąg z najważniejszych informacji. Posiadam również kopie dokumentów szpitalnych oraz dokładny wywiad z nauczycielami oraz matką chłopca. Rozszerzyć opis Cristena Edwardsa, czy przejść do kolejnego zaginięcia?
Alice słuchała uważnie…
- Przejdź najpierw dalej, do kolejnego przypadku. Omów wszystkie po kolei. A następnie sprawdź coś dla nie. Czy masz dostęp do internetu dość stabilny, by odszukać informacje na temat Cristena Hastingsa i jego uczestnictwa w wybudowie tamy? - Harper mówiła głośno i wyraźnie, by AHISP-CC usłyszała ją z miejsca, gdzie siedziała. Rudowłosa napiła się herbaty.
- A jakich informacji szukać na ten temat? - zapytała AHISP-CC. - Chciałabyś dowiedzieć się czegoś konkretnego, Alice?
- Nazwiska współtwórców i najbliższych pracowników, projektantów tamy, lub inżynierów. Poszukaj, czy nie mają koneksji rodzinnych z zaginionymi dziećmi - wyjaśniła Harper.
- Dobrze. W międzyczasie opowiem o drugim zaginięciu. Mona Alden, lat sześć. Trzecie dziecko agentów nieruchomości Adama Aldena, lat czterdzieści dwa oraz Wendy Alden, lat czterdzieści cztery. Mieszkają w Douglas w domu przy 89 Keppel Rd. Starsze rodzeństwo Mony to para bliźniaków Jeremy i Timothy Alden, lat osiem. Mona Alden uczęszczała do szkoły Ashley Hill Primary School. Została opisana przez nauczycieli jako energiczna i żywotna dziewczynka, bardzo lubiana przez znajomych. Wygrała telewizyjny konkurs piękności Mała Miss Ameryki w trzeciej edycji z 2009 roku. Aldenowie przeprowadzili się do domu zmarłego wuja w Isle of Man pod koniec tego samego roku. Dziewczynka zaginęła w nocy z 26. na 27. listopada. Wyszła z domu, kiedy wszyscy domownicy spali. Ślad po niej zaginął. W domu nie znaleziono żadnych śladów włamania. Jedynym znaleziskiem, na które rodzice dziewczynki zwrócili uwagę, był zielony, brokatowy pył wokół łóżka dziewczynki. Mona Alden była hospitalizowana w Noble’s Hospital w okresie od 13. do 17. listopada z powodu bardzo wysokiej gorączki i zapalenie płuc - powiedziała AHISP-CC. - Rory Montgomery, lat dwanaście. Drugie dziecko fryzjerki Queen Marshall, lat trzydzieści oraz technika dentystycznego Rogera Blooma, lat trzydzieści trzy. Mieszkają w Douglas w domu przy 50 St. Catherine’s Dr. Starsza siostra Rory’ego ma na imię Claudia, lat czternaście. Rory Montgomery uczęszczał do Henry Bloom Noble Primary School. Rory Montgomery został opisany przez nauczycieli tej szkoły jako, tutaj cytat: “trudne dziecko, sprawiające problemy wychowawcze”. Często prowokował bójki i wykazywał się ogromną agresję, której nie można było opanować pomimo licznych konsultacji pedagogiczno-psychologicznych. Chłopiec zaginął w nocy z pierwszego z 30. listopada na 1. grudnia. Wyszedł z domu około trzeciej w nocy. Mama Rory’ego była tego świadkiem, jednak nie zareagowała, gdyż, tutaj cytat: “ten mały skurwysyn często uciekał z domu, ale zawsze potem wracał po kilku godzinach”. Zaniepokoiła się i zgłosiła zaginięcie dopiero wieczorem 1. grudnia. Chłopiec przebywał w Noble’s Hospital w okresie od 16. listopada do 18. listopada z powodu złamanej ręki, co miało miejsce podczas bójki z rówieśnikami. Jeszcze sprawdzam informacje na temat Cristena Hastingsa i wybudowanych przez niego tamach - AHISP-CC rzekła, po czym zamilkła.

Vesca 06-06-2019 22:57

- Skoncentruj się na tej przy West Baldwin Reservoir - poprosiła Alice, bo przyszło jej do głowy, że mężczyzna mógł rzeczywiście towarzyszyć przy wybudowie większej ilości takich obiektów.
- Dobrze - odpowiedziała AHISP-CC. - Niestety w internecie nie ma zbyt wielu informacji na ten temat i dlatego zajmuje to dość dużo czasu… - zawiesiła głos. - Powierzchnia 41,5 akrów, maksymalna głębokość dwadzieścia sześć metrów. Malowniczy rezerwuar wodny, znany lokalnie jako Injebreck…
- Och… - mruknęła Jennifer. - Czyli mieszkamy w domu nazwanym na cześć piekielnego jeziora. Jak cudownie. Nie dziwię się wcale, że nas podejrzewają.
- ...jest zlokalizowany na terenie starej wioski, której pozostałości są widoczne, kiedy poziom wody jest bardzo niski. Rezerwuar oferuje wysokiej jakości tęczowe pstrągi ważące co najmniej dwa funty. Rezerwuar jest pełen ryb szczególnie pomiędzy marcem i listopadem. Konieczne jest posiadanie oficjalnej licencji, aby łowić w rezerwuarze i…
- Alice chyba nie o to pytała… - Kit zawiesił głos.
- To prawda - westchnęła AHISP-CC. - Więc szukam dalej.
- A dlaczego to cię tak interesuje? - zapytał Hastings.
Darleth w tym czasie zebrała puste kubki od wszystkich i ruszyła z nimi do kuchni.
- Zjadłabym takiego pstrąga - mruknęła do siebie na korytarzu.
- Ponieważ, gdy wy jeszcze spaliście, sporządziłam z Kitem drzewo genealogiczne Hastingsów na podstawie albumu i znalazłam pewną prawidłowość. W każdym pokoleniu, od sześciu pokoleń, znika tu jedno dziecko - powiedziała spokojnym tonem.
- A wszystko zdaje się zaczynać od Cristiena. Załóżmy więc, że poprzez wybudowę tamy, sprowadził na waszą rodzinę klątwę. Taka hipoteza, ale wolę ją sprawdzić. Zwłaszcza, że śniła mi się dziś w nocy ta wioska… A przynajmniej mam takie wrażenie - dodała na zakończenie.
Mężczyzna zadrżał.
- Klątwa. Cudownie - westchnął. Następnie zamilkł i zamyślił się. Chyba przypominał sobie wszystkie osoby, które zniknęły w podejrzanych okolicznościach. - Najpierw wróżki wzięły mi brata, potem córkę… - zawiesił głos.
Jennifer pogłaskała go po ramieniu.
- Nie wiem, jak z twoim bratem… - powiedziała ostrożnie. - Ale Moirę znajdziemy. Nie ma innej opcji. Nie możesz się poddawać.
- Jestem daleko od poddawania się - mruknął mężczyzna. - Ale… czuję się teraz, jakbym miał jakąś chorobę genetyczną, o której nie miałem pojęcia. I przekazałem ją Moirze. To w pewnym sensie moja wina.
- Nie jesteś winny tego, co uczynił twój przodek… - kobieta zawiesiła głos.
- Znalazłam informacje na temat historii West Baldwin Reservoir - wtrąciła się AHISP-CC. - W 1900 roku Douglas Corporation zleciła zbudowanie rezerwuaru na terenie wioski Injebreck. Został ukończony w 1905. Nazwano go wtedy West Baldwin. Koszt jego stworzenia wyniósł 77 tysięcy funtów. Ma wysokość 22,5 metrów, głębokość 20 metrów, mierzy prawie trzy czwarte mili i ma trzysta metrów szerokości. Powierzchnia wynosi 15,8 hektarów i może pomieścić nawet 300 milionów galonów wody. Zlokalizowany tylko sześć mili na północ od Douglas, a jednak i tak zbudowanie go wymagało stworzenia linii kolejowych specjalnie do tego celu. Zaczęła działać w 1901. Douglas Corporation kupiło lokomotywę, potem nazwaną Injebreck i wiele wagonów. Około 250 mężczyzn zostało zatrudnionych do zbudowania rezerwuaru. Większość z nich chciała mieszkać na stałe w Douglas, dlatego przyszykowano dla nich specjalny wagon nazwany potem Charabankiem. Z powodu złych warunków pogodowych i uszkodzeń torów i mostów, zamontowano w lokomotywie kolejny silnik nazwany jako Ardwhallin. Po rozszerzeniu torów w 1904 do pięciu mil długości z wcześniejszych trzech, domontowano trzeci silnik, Hannah. Rezerwuar jest zlokalizowany na terenie starej wioski, której pozostałości są widoczne, kiedy rezerwuar jest prawie pusty. Teren rezerwuaru jest chętnie wykorzystywany przy kręceniu filmów, gdyż przypomina nieco szkockie niziny.
- Ha! To dlatego pomyślałem o potworze z Loch Ness! - powiedział Kit. ryb. W 2007 chwilowo zamknięto drogi i otworzono drogę oboczną dojazdową. Nie mogę znaleźć nazwisk tych dwustu pięćdziesięciu mężczyzn. Ani projektantów tamy.
- Co w takim razie? - Jennifer zapytała Alice.
- Było coś o tym rezerwuarze w muzeum? Albo może jest w Douglas jakieś archiwum? chyba musimy skonsultować się z jakimś historykiem, który mógłby nam przybliżyć historię tego miejsca… Dziękuję za zebrane informacje AHISP-CC - powiedziała Alice.
- Tak, tam był dział - powiedział Kit. - Jednak niezbyt dokładnie go przejrzeliśmy, nie było powodu. Zobaczyliśmy tylko nazwisko Hastingsa - powiedział Kaiser. - Możemy się tam udać.
Tymczasem, bardzo niefortunnie, otworzyły się drzwi i Darleth weszła do środka. Miała dwa talerze kanapek z szynką, pomidorem i ogórkiem.
- Pomyślałam, że może zgłodnieliście - zawiesiła głos.
- Bardzo miło z twojej strony Darleth. Dziękujemy… Przepraszam cię, ale chciałabym teraz usłyszeć sprawozdania z sekcji… Więc, może poczekasz u siebie, a ja cię zawołam, gdy skończymy ten wątek? - poprosiła ją Alice, robiąc miejsce na stoliku, na tacę z jedzeniem, które wstała i przyjęła od Filipinki, by nie musiała wchodzić głębiej do pomieszczenia.
- Będę stała pod drzwiami… chociaż nie, bo mogłabym coś przypadkiem usłyszeć. Chyba najlepiej będzie, jak pójdę do salonu i obejrzę coś w telewizji - mruknęła. - Nie chce wracać do pokoju, który najbardziej kojarzy mi się ze Stevem w całym Injebreck House… - zawiesiła głos.
Kit zamrugał. Spoglądał na Darleth, która wyszła. Następnie przeniósł wzrok na komputer, przed którym siedziała Jennifer.
- Dalej, jedź z autopsją - blondynka rzuciła do cyfrowo wygenerowanej twarzy.
AHISP-CC zaczęła mówić.

OPIS SEKCJI
Sekcja przeprowadzona o 12:05.
Lekarz medycyny sądowej: Steven Sand
Ustalenie tożsamości zwłok po dowodzie osobistym znajdującym się w portfelu denata.
Steve Carlington, lat dwadzieścia dziewięć. Mężczyzna, metr siedemdziesiąt osiem wzrostu, osiemdziesiąt trzy kilogramów wagi. Owłosienie męskie, pojedyncza blizna o długości pięciu centymetrów na udach, tatuaż po lewej stronie klatki piersiowej przedstawiający kobietę o orientalnych rysach twarzy. Drobinki żelaza i miedzi w skórze - spawacz, ślusarz, stolarz? Stan odżywienia prawidłowy. Głowa owłosiona, długość włosów około cztery centymetry. Krwiak na potylicy o średnicy pięciu centymetrów i pęknięcie kości potylicznej bez przemieszczenia. Ostra postać krwiaka podtwardówkowego - wynik urazu głowy. Kształt twarzy, nosa, szczegóły dotyczące brwi, gałek ocznych i powiek - bez odchyleń. Niebieskie tęczówki. Stan uzębienia dobry, brak ubytków, plomb i zmian próchniczych. Kształt, zachowanie tarczycy, dołków nad i podobojczykowych - prawidłowe. Klatka piersiowa w niewielkim stopniu lejkowata, brak śladów po operacji. Sutki prawidłowe. Brzuch wysklepiony, symetryczny o właściwej miękkości dla prognozowanego czasu śmierci. Nieznaczna kifoza. Kończyny dolne i górne symetryczne i odpowiedniego kształtu. Otarcia naskórka na obu kolanach - upadek? Brak racz tłuczonych, miażdżonych, dartych. Rana kąsana na szyi w przebiegu prawego mięśnia mostkowo-obojczykowo-sutkowego. Głęboko penetrująca skórę, tkankę podskórną, powięzie mięśniowe oraz mięśnie. Uszkodzone tętnica i żyła szyjna wspólna. Brak skrzepów krwi. Zachowane odbicia zębów dolnej szczęki - zdjęcie w załączniku. Rana została zadana przez człowieka. Na całym ciele - głównie kończyny i twarz - uszkodzenia drobnoząbkowane wskutek niszczącego działania zwierząt - głównie gryzoni. Brak podbiegnięć krwawych (zmiany post mortem).
W pełni wykształcona palor mortis na całym ciele. Brak livor mortis na całym ciele, co sugeruje bardzo nasilony krwotok przyżyciowy, jednak na ciele brak śladów krwi. Obecnie jedynie ociekliny w okolicy mózgu, płuc i wątroby. Liczne podbiegnięcia krwawe (sińce) w okolicach łopatek, tułowia i czoła. Drobne wybroczynki krwawe (plamki Tardieu), co sugeruje uduszenie lub powolną śmierć. Stężenie pośmiertne obecne, ale nie w pełni wykształcone, sugeruje śmierć cztery do sześciu godzin przed przeprowadzeniem sekcji - proponowany czas zgonu pomiędzy piątą i siódmą rano 3. grudnia bieżącego roku. Źrenice zwężone wskutek stężenia mięśni zwieracza źrenicy. Rogówki nieprzykryte powiekami, nieprzejrzyste (wysychanie pośmiertne). Zwłoki oziębione. Temperatura w odbytnicy 32 stopni celsjusza - sugeruje sześć godzin od zgonu pacjenta. Wzięto poprawkę ze względu na niską temperaturę, w jakiej przebywał denat.
Pobranie narządów do badań toksykologicznych nie wykazało zatrucia żadnymi substancjami.
Pobranie materiałów do badań bakteriologicznych - w toku. Pobranie moczu do badań na zawartość alkoholu - wynik ujemny. Pobranie wycinków do badań histopatologicznych.
Autoliza trzustki. Narządy wewnętrzne bez niepokojacych odchyleń.

AHISP-CC skończyła czytać raport lekarza medycyny sądowej. W pomieszczeniu zapadła cisza.

- Nie znam się najlepiej, na medycznym bełkocie, ale to brzmi tak, jakby był całkiem zdrowy, a dodatkowo nie miał na ciele śladów ataku żadnym zwyczajnym narzędziem, jedynie ugryzienie… Nie ślad po igle do odsysania krwi. Ciekawe jak policja zamierza to wyjaśnić…
- Ciekawe, jak my zamierzamy to wyjaśnić - wtrącił Kit.
- Nie wiem… Może wróżki mają wampira na usługach. AHISP-CC, co jest zawarte w prywatnych notatkach komisarza Abbana? - zapytała rudowłosa i usiadła. Dopiła swoją herbatę, która była już kompletnie zimna.
AHISP-CC uaktywniła się.
- Brak podobnych zbrodni w przeszłości w okolicy Douglas i tak właściwie całej wyspy. Nieznany motyw. Sprawa dziwna, najprawdopodobniej morderstwo rytualne, albo psychopata. Dlaczego akurat teraz? Do Injebreck House wprowadziła się niedawno czwórka znajomych. Trzeba się na nich skupić. Brak żadnych świadków, jedynie ksiądz z okolicznej parafii znalazł mężczyznę już martwego. Steve Carlington nie miał żadnych wrogów. Listonosz. Czy mógł rozprowadzać narkotyki lub inne substancje? Wciąż mamy problem z narkotykami w Douglas. To jednak nie przypomina morderstwa mafijnego. Został zabity, bo jakiś człowiek rozdarł mu kurwa połowę szyi. Jaką trzeba mieć do tego siłę? Czy mógł to być mieszkający w Injebreck Shane Hastings? Jeżeli ktoś tam miałby mieć odpowiednią siłę do czegoś takiego, to raczej podejrzewamy mężczyznę.
- Dzięki, Jole - mruknął Kit.
- To zabawne, że z naszej dwójki to akurat ty poczułem się urażony - odparł Hastings. - Kontynuuj, sztuczna inteligencjo.
Rozległa się cisza.
- Kontynuuj - powtórzyła Jennifer.
- Dobrze - odpowiedziała AHISP-CC. - Ciężko powiedzieć, czy zmarł z powodu utraty krwi, czy też uderzenia w tył głowy. Najprawdopodobniej denat uciekał i upadł, stąd przetarcia na kolanach. Obrócił się i wtedy rzucił się na niego sprawca. Uderzył jego głową w ziemię, potylica pękła, a sam zaczął bawić się z jego szyją. Zdaje się, że do wszystkiego doszło przy rezerwuarze. Dlaczego akurat tam? Nie lepiej byłoby przenieść ofiarę w ustronne miejsce i nie narażać się na potencjalnych świadków? Obecność jeziora zdaje się dobrą scenerią na czarną msze, jednak jeśli było tam dużo ludzi, to dobrze po sobie posprzątali. Prawdopodobnie sprawca nie jest porywaczem dzieci, kompletnie inny sposób działania. Swoją drogą nie mamy pomysłu, jak dokładnie porywacz uprowadził dzieci. Wszystko wskazuje na to, że to nawet nie były porwania. Czy to możliwe? Dzieci wychodziły z własnej woli z domu i nikogo przy nich nie było. Tyle że cała trójka w tak krótkim czasie… to dziwne. Nie chodziły do jednej szkoły, nie znały się, nie mogły się zmówić. Jedyny trop to szpital, w którym wszystkie leżały. Jednak Edwards i Montgomery w innych, niepokrywających się terminach… Trzeba sprawdzić, jaki lekarz ich leczył. To najlepszy podejrzany, jaki przychodzi mi do głowy. Mam nadzieję, że był jeden. A co do zabójstwa… jestem przekonany, że to ktoś z Injebreck House. Ale kto?
AHISP-CC ucichła.
- Widzę, że pan komisarz chce z nami zagrać w Cluedo… - pokręciła głową. Harper westchnęła.
- Dziękujemy AHISP-CC. Ktoś ma jeszcze jakieś pytania, czy możemy już zakończyć przegląd danych? - zapytała zebranych. To czego chciała się dowiedzieć, już się dowiedziała, teraz potrzebowała poukładać te nowe puzzle. No i dowiedzieć się co tak naprawdę miał za paznokciami Shane Hastings. Popatrzyła na niego uważnie. Nie podejrzewała go o morderstwo nad jeziorem, ale nie podobało jej się, że coś ukrywał.
- Jenny, wiem już wszystko co chciałam, jak macie jeszcze jakieś pytania do AHISP-CC, to zadajcie jej, a potem poleć jej odinstalowanie się z komputera Shane’a… Za moim zaleceniem - powiedziała, wiedząc że AI usłyszała jej słowa. Podniosła się z fotela i ruszyła do drzwi.
- Muszę zamienić kilka słów z Darleth, mam do niej kilka pytań - powiedziała i po prostu wyszła z gabinetu.
Alice ruszyła do salonu, mając nadzieję, że to tam zastanie Santos, tak jak zapowiedziała.
Kobieta jadła kanapkę, oglądając Desperate Housewives. Zdawało się jednak, że nie była szczególnie pochłonięta serialem, bo kiedy tylko Alice pojawiła się w zasięgu wzroku, cała drgnęła. Tak właściwie aż podskoczyła na siedzeniu. Wydawała się przestraszona. Pewnie tak działała na ludzi samotność, kiedy wszyscy pozostali siedzieli zamknięci w drugim pokoju i słuchali opisu sekcji jej ukochanej osoby.
- Spokojnie to tylko ja… - powiedziała Alice i podeszła do niej. Mówiła po filipińsku, żeby było jej łatwiej odpowiadać, a do tego, aby pozostali nie zrozumieli.
- Mam do ciebie pytanie Darleth. Powiedz mi… Czemu zrobiliście porządek na strychu? - zapytała rudowłosa i usiadła na kanapie.
- Bo było tam dużo śmieci - odpowiedziała w tym samym języku. - Jakieś pudła, skrzynie, nawet manekiny… tyle że od bardzo wielu lat padała na to woda, bo tam dach jest nieszczelny. Wyglądało to tragicznie. Nie wiem czemu pan Hastings wszystko i tak otwierał i dokładnie sprawdzał. Wtedy wydawało mi się, że czegoś szuka, ale teraz myślę sobie, że po prostu nie chciał wyrzucić przez przypadek jakiejś wazy z dynastii Ming. Zapytałam się, dlaczego akurat teraz chce to zrobić, odpowiedział mi, że kiedyś trzeba, no i nie potrafiłam się z tym za bardzo kłócić. Dlatego mu pomogłam. Przenieśliśmy wszystko do tych pomieszczeń obok głównego domu. Chyba Shane miał zadzwonić po śmieciarzy, ale wasze przybycie rozproszyło go.
- A wiesz czemu zamknął strych na kłódkę? Albo czemu wiszą tam łańcuchy? - zapytała Harper i skrzyżowała ręce pod biustem.

Ombrose 06-06-2019 22:58

- Jakie łańcuchy? Nie widziałam tam żadnych łańcuchów - odpowiedziała Darleth. - Kiedy wyszłam, pomieszczenie było kompletnie puste. I nawet nie wiedziałam, że zamknął strych na kłódkę. Szczerze mówiąc nie przeszkadza mi to za bardzo, bo i tak bym tam nie wchodziła. Jakbyś weszła do środka, to sama byś się wystraszyła, że wszystko zaraz na ciebie runie - mruknęła Santos. - Może dlatego założył tę kłódkę. Bał się, że Moira będzie chciała tam wleźć. Ta dziewczynka to szatan, nie usiedzi w miejscu ani na chwilę. Pewnie wydałoby się jej atrakcyjne. Szkoda mi jej, bardzo ją polubiłam - Darleth skrzywiła się. - Ale Steve skutecznie odwrócił moją uwagę od rozpaczania za nią - westchnęła.
- Rozumiem Darleth… Jednak nie ma co za nią rozpaczać, mamy zamiar ją uratować. Powiedz mi, wiesz o tym kamiennym symbolu w ogrodach? To ważny w tutejszej kulturze wzór. Pracujesz tutaj długo, zgaduję, że widziałaś tamto miejsce… - zapytała jeszcze o to rudowłosa.
- Tak, lubię na nim sobie usiąść w lecie. Na początku bałam się, że to swastyka, ale to tutejszy herb. Nie wiem, czemu ustawiono tak te kamienie, może właściciel domu był wielkim fanem Isle of Man oraz lokalnym patriotą. Choć jak tak sobie myślę… to tak pewnie było. Ten dziadek Hastingsa pewnie tutaj mieszkał. Ten, co zbudował tamę. Pewnie był jakimś wysoko postawionym urzędnikiem - Darleth wzruszyła ramionami. - Obok są zajebiste maliny, słodkie jak miód. Zrobiłam z nich syrop i dżem na zimę, tak właściwie może wyciągnę go z piwnicy. Widziałam, że trochę pociągasz nosem i Shane też po tej ulewie.
- To byłoby świetne. Dziękuję Darleth. Proszę cię jednak, by w obecnym czasie nie przyszło ci do głowy chodzić do tego symbolu, dobrze? Wydaje mi się, że może być niebezpieczny - zasugerowała Alice.
- No… dobrze… Ale to chyba nie on zabił Steve’a - westchnęła i wstała. - Teraz pójdę po te przetwory.
Następnie usiadła.
- Ale może najpierw jednak obejrzę odcinek do końca - mruknęła pod nosem. - Zaraz się skończy.
Harper podniosła się i ruszyła ponownie do gabinetu. Zanim weszła, posłuchała czy zadawali jakieś pytania AI, albo o czym dokładnie rozmawiali.
- Nie dowiedziałem się niczego na temat Moiry - mruknął Shane. - Jedno jest pewne… nie wyszła z domu w trakcie nocy. Ale jednak to uczyniła, tyle że za dnia. Może te wróżki potrafią hipnotyzować albo sterować umysłem.
- Tak właściwie to jest całkiem prawdopodobne, choć nie wiem, czy zahipnotyzowały akurat Moirę - odpowiedział Kit. - Nie ma ani słowa o zielonym brokacie w tym szczegółowym opisie sekcyjnym. Natomiast pojawił się zarówno w opisie zniknięcia Mony, tej dziewczynki… jak i zobaczyliśmy go na oczach policjanta. Czyli… nazwijmy tę osobę jakoś. Na przykład Bill. Brokatowy Bill. Bill najprawdopodobniej porywa dzieci, bo znalazł się w domu dziewczynki. Nie był przy pierwszym morderstwie, albo nie użył swojej mocy. Natomiast za drugim razem uczynił to na policjancie. Najprawdopodobniej Bill jest wróżką, jeśli utrzymujemy, że to one porywają dzieci. Musimy sprawdzić, co robi ten pył. Ale na mój gust hipnotyzuje. Dzieci były najpewniej hipnotyzowane i skoro brokat stosuje się na oczy… to co innego może robić, niż wpływać na umysł? Jakieś pomysły?
Alice wpadła na pewien pomysł… Weszła do pomieszczenia, trzymając się za skroń. Zrobiła zbolałą minę. Taką jak zwykle, kiedy miała bóle głowy.
- Wybaczcie, o czym rozmawialiście, gdy mnie nie było? - zapytała, po czym opuściła rękę i usiadła na fotelu. Mimo wszystko jej dłoń znów poleciała do skroni. Rozmasowywała ją palcami.
- Wszystko w porządku, Alice? - zapytała Jennifer. Wydała się zaniepokojona. - Coś się stało? Wyglądasz kiepsko.
- Jak dla mnie wyglądasz w porządku - rzekł Kit. - Nie słuchaj jej. Mówiliśmy o wszystkim i o niczym. Głównie o tym, co usłyszeliśmy. Uważam, że Brokatowy Bill jest jedynym dowodem, że sprawy dzieci i zdarzeń przy West Baldwin są z sobą połączone. Poprzez zieleń jego prochu. Chcę przeprowadzić test z tą próbką, którą ci dałem. Wydaje mi się, że ona może wpływać na umysł po umieszczeniu na oczach.
- A jak chcesz przeprowadzić taki test… Na sobie? Na którymś z nas? - zapytała Alice. Zmarszczyła brwi, jakby myślenie sprawiało jej ból.
- Czy mogłabym mieć do was prośbę, za jakiś moment? - dodała.
- Myślę, że możesz ją mieć już teraz - odpowiedział Shane.
- Właśnie poszukuję ochotników do przyjęcia brokatu - Kit odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie. - Na szczęście tym razem żadna komisja bioetyczna nie wisi mi nad głową - uśmiechnął się delikatnie, cały czas siedząc na krześle w tej samej pozycji, po turecku.
Alice opuściła dłoń i oparła ją na podłokietniku.
- Czy mogę was poprosić, abyście pojechali do tego muzeum i zebrali informacje o Hastingsach? To znaczy konkretnie o tej tamie i jej budowie, oraz o tym kto brał w tym udział? Możecie od razu zajechać też do wulkanizatora po nową oponę… Strasznie rozbolała mnie głowa i wolałabym zostać i odpocząć… A skoro Kit chce przetestować proszek, to mógłby zostać… Nie jestem jednak pewna, czy testowanie tego na kimś z nas to dobry pomysł… Chyba, że chciałby na sobie, to wtedy ja i Bee byśmy go popilnowały - powiedziała lekko zmęczonym tonem.
- Myślę, że Darleth mogłaby to zrobić, jeżeli powiedzielibyśmy jej, że to pomoże odnaleźć mordercę Steve’a - rzuciła Jennifer. - To bardzo przedmiotowe traktowanie ludzi, ale może od tego nie umrze - wzruszyła ramionami.
- Od traktowania przedmiotowo nie… ale od brokatu… kto wie? - zapytał Shane.
Zdawało się jednak, że Jenny i tak nie robiło to różnicy. Tylko krótko wzruszyła ramionami.
- Tak, myślę, że możemy pojechać - powiedziała Jennifer. - I załatwimy od razu twoją oponę.
Shane skrzywił się. Milczał przez chwilę, spoglądając na swoje buty.
- Będę potrzebował jutro samochodu… - wreszcie rzucił pokonanym tonem i westchnął. - No dobra - mruknął i przeniósł wzrok na Alice. Utkwił go w niej na długi czas.
Śpiewaczka wytrzymała jego spojrzenie. Podniosła dłoń i potarła nią skroń i czoło.
- Pójdę przynieść wam kluczyki i dokumenty auta… - powiedziała, po czym podniosła się i ruszyła w stronę wyjścia z gabinetu. Zatrzymała się i zerknęła jeszcze na laptop. Zapewne AI wykonała jej polecenie, ale chciała się upewnić, że tak było. Nie widziała już jej twarzy. Zamiast tego uśmiechnięta buzia Moiry, która znajdowała się na tapecie Shane’a.
Po tym ruszyła w stronę schodów na górę, by udać się do swojego pokoju i do torebki. Wyjęła z niej wypożyczone dokumenty auta i jego kluczyki. Z tymi przedmiotami wróciła powoli na dół. Cały czas grała migrenę. Miewała je, więc doskonale wiedziała jak to robić.
Shane już stał obok Jennifer. Z niechęcią wziął kluczyki od Harper.
- Wszystko w porządku? Czujesz się słabo… Może zostanę, żeby się upewnić, że wszystko w porządku? Gdybyś nagle zemdlała… - pokręcił głową. - Wtedy Kit mógłby pojechać z Jenny. Jeśli mógłbym poprosić ich o kupienie tej opony, oczywiście oddałbym pieniądze. Pewnie szybciej ode mnie przeszukałby muzeum, wydaje się całkiem łebski - pochwalił różowowłosego.
- Myślę, że ty i Jenny współgracie razem dużo lepiej… Wolałabym, żeby nie doszło do morderstwa, bo padłaby w aucie o jedna aluzja do seksu za dużo - powiedziała Alice.
- Poza tym, sądzę, że nikt lepiej nie wybierze potrzebnej ci opony, niż ty sam… Chętnie pojechałabym z wami… Dam sobie radę, to nie pierwszy raz gdy boli mnie głowa, a przecież zostanie tu ze mną Kit, Darleth i Bee - zauważyła. Uśmiechnęła się do niego słabo, po czym ruszyła do kuchni i wstawiła czajnik, po czym usiadła na krześle, żeby ‘odpocząć’ podczas szumienia czajnika.
- Alice… jest jeszcze coś… - rzucił Kit. - Bee zauważyła coś w muzeum i miała ci powiedzieć. Nie wiem o co chodzi. Niby mi tłumaczyła, że coś rzekłem do kogoś? Nie wiem… - zawiesił głos. - Więc dobrze, gdybyś to ogarnęła… być może zanim pojedziemy do muzeum. Chyba.
- Alice ma rację, ty sam wiesz jakiej opony potrzebujesz - Jenny powiedziała do Shane’a. - Poza tym… miło byłoby razem to zrobić.
- O…! - Kit zaśmiał się.
- Miałam na myśli zwiedzenie muzeum, do cholery - blondynka rzuciła prędko, ale Alice nie była przekonana, czy to była prawda. - Idź do samochodu, ja skoczę na chwilę na górę - powiedziała i ruszyła w stronę schodów.
Tymczasem Shane zaczął się ubierać.
Harper zaczęła robić sobie herbatę, gdy czajnik kliknął.
- Zagadnę ją o to, gdy wstanie - obiecała rudowłosa.
- Teraz odpoczywa po korzystaniu ze swojej zdolności - przypomniała mu. Czekała cierpliwie, aż Shane i Jennifer opuszczą dom. Pozostawała spokojna i ‘zmęczona bólem głowy’. Była cierpliwa, mogła grać migrenę długo, aby rozwiać wszelkie podejrzenia Hastingsa. Nie uszło jej uwadze, że wolał zostać w domu.
- To nie królowa Elżbieta, można przeszkodzić jej odpoczynek - przypomniał Kit. - Swoją drogą, strasznie ci współczuję tej migreny. Wiem, jak to jest, kiedy boli głowa - rzekł.
Uśmiechnął się do niej szeroko i nawiązał kontakt wzrokowy. Alice zrozumiała, że przejrzał jej grę aktorską, choć była całkiem dobra. Przecież przez długi czas zarabiała nią na życie. Na szczęście Shane znajdował się na korytarzu i był zajęty wdziewaniem płaszcza.
- Mogę otworzyć na chwilę okno? Dobrze byłoby przewietrzyć… - zaproponował Kit.
- To za chwilę, tlen rzeczywiście mi się przyda, ale odgłos hałasującego silnika samochodu może pogorszyć - powiedziała Alice, grając dalej. Choć wiedziała, że Kit wiedział. Przyłożyła palec wskazujący do ust i zerknęła w stronę wyjścia z kuchni, sugerując mu czemu to robiła.
- Może poproszę Darleth, żeby zgasiła telewizor w salonie. Wiadomo, że każdy hałas tylko pogarsza ten stan, kiedy mózg po prostu wybucha ci w głowie - Kit przystawił palce do skroni i nagle nimi strzelił, imitując eksplozję. - A ja w tym czasie…
- Dobra, wyszedłem - mruknął Shane w korytarzu. - Idę! - krzyknął, kiedy uświadomił sobie, że ludzie przecież nie posiadają nadnaturalnie wyostrzonych zmysłów. Tutaj akurat nie miał racji.
Następnie rozległ się trzask otwieranych i zamykanych drzwi. Chwilę potem na korytarzu pojawiła się Jennifer. Założyła kurtkę.
- Już wyszedł? - zapytała, po czym otworzyła drzwi, aby dołączyć do swojego kochanka.
- Gumki wzięte? - wtrącił Kit.
De Trafford cofnęła się specjalnie po to, żeby posłać mu mordercze spojrzenie. Bardzo długie.
- Tak - rzuciła krótko i skierowała się znowu do wyjścia.
Alice milczała. Czekała, popijając gorącą herbatę. Zerknęła przelotnie w stronę okna. Obserwowała przez nie samochód. Zmrużyła oczy i zaczęła stukać palcami o filiżankę, niecierpliwa kiedy odjadą.
Miało to miejsce za trzy… dwa… jeden… i już silnik zastartował, a Shane i Jennifer odjechali, aby kupować opony, oglądać eksponaty muzealne, uprawiać seks… a co najważniejsze… przebywać daleko od zamkniętego na kłódkę strychu.
Harper czekała jeszcze chwilę, aż nie odjechali całkiem od okolicy posiadłości, a wtedy odetchnęła.
- Nareszcie… Skąd wiedziałeś, że blefuję? - zapytała Kaisera, popijając dalej herbatę.
- Nazwijmy to… że miałem takie przeczucie. Poza tym trochę podejrzanie się zachowywałaś. Podsłuchiwałaś nas pod drzwiami. Tak, wiem o tym - rzucił. - Gdybyś tego nie robiła, to zapytałabyś, kogo mam na myśli poprzez Brokatowego Billa. Bo wspomniałem o nim, jak weszłaś. Gdybyś nie słyszała moich wcześniejszych słów, zapytałabyś, skąd wiem, że sprawca ma na imię Bill. Ale tego nie zrobiłaś. Nie jestem tylko pewny, dlaczego udawałaś, ale na pewno ma to związek z Shanem. Nie ufasz mu i chciałaś, żeby był daleko. To ty zaproponowałaś, żeby opuścił dom. Ciekawi mnie, co teraz będziesz robić.
- Otóż… Pójdę na strych, którego tak usilnie pilnuje… Już wcześniej to zrobiłam, ale zaskoczyli mnie przedwczesnym przyjazdem. Na swoje nieszczęście spieszył się tak bardzo, że przebił oponę, kupując mi teraz więcej czasu… Shane przetrzymuje kogoś na strychu, Kit. Co więcej, ten ktoś jest niewidzialny i śmiem sądzić, że może być wróżką, albo czymś takim… Chcę się dowiedzieć kto to, a do tego potrzebowałam, żeby pojechał w cholerę… Dlatego mu nie ufam. Okłamuje nas, a Jenny… No cóż, jest zaślepiona, ale nie dziwię jej się - powiedziała, po czym dopiła herbatę i odstawiła naczynie do zlewu. Ruszyła w stronę schodów. - Zajmę się tym na razie sama, dobrze? Nie ufam temu, że podłoga na górze wytrzyma więcej ciężaru niż moje przechadzanie się po niej - dodała.
Kit wydął usta.
- Tak! Teraz mi mów, że jestem gruby! Jeszcze tego brakuje! Nie podobam ci się, Alice…? - zawiesił głos. - Bo ty mi się podobasz.
Poskrobał się po głowie. Zdawało się, że próbował tylko ustalić fakty. Całkowicie niewinnie.
- Nie mówię, że jesteś gruby, tylko że podłoga na górze jest bardzo przegniła… - powiedziała spokojnym tonem Alice.
- Nie musimy po niej skakać… - zawiesił głos mężczyzna.
- Poza tym ktoś musi stać na czatach, czy nie wracają, bo Shane ‘czegoś nie zapomniał’ - zauważyła śpiewaczka.
- Jasne! Boisz się zostać sam na sam z takim zboczeńcem, jak ja - rzucił, ale grzecznie usiadł i od razu wlepił oczy w szybę. - Jeszcze bym ci coś zrobił, no nie?
Następnie Harper wstała, ruszyła do schodów i udała się na górę. Wyjęła kluczyk ze spodni i zdjęła rozetę. A następnie otworzyła ponownie wejście na strych. Wzięła głęboki wdech.
- Wcale nie. Po prostu miej na to oko Kit! - rzuciła do różowowłosego.
- Trochę ci zajęła ta odpowiedź! - krzyk Kaisera rozległ się z parteru.
Alice zaczęła się wspinać po drabince. Ponownie na górę. Zmrużyła oczy, bo było ciemno i znów musiała przyzwyczaić się do mroku. Weszła, tym razem bez zatrzymywania. Ruszyła w kierunku łańcuchów.
Wciąż były tam, gdzie wcześniej. Dziwnie skręcone, żelazne, napięte… Kiedy tylko pojawiła się, zaczęły gwałtownie tańczyć i rozległ się ten charakterystyczny odgłos stukania.
- Spokojnie. To tylko znowu ja. Nazywam się Alice Harper. chciałabym ci pomóc, ale jeszcze nic kompletnie o tobie nie wiem, na przykład dlaczego tutaj jesteś. Nie widzę cię i nie wiem jak to uczynić, więc może ustalmy sposób komunikacji. Będę zadawać ci pytania, oparte na odpowiedziach ‘tak’ i ‘nie’. Dwa stuknięcia będą oznaczać ‘nie’, a trzy ‘tak’. Czy to ci odpowiada? - Alice zatrzymała się około trzech metrów od łańcuchów. Skrzyżowała ręce pod biustem i czekała.
Długo nie działo się nic. Harper już doszła do wniosku, że istota nie rozumiała jej słów. Albo rozproszyła się w nicość, choć pozostawiła za sobą łańcuch w dalszym ciągu skręcony. Wtem jednak rozległy się trzy krótkie stuknięcia.
Harper odetchnęła i kiwnęła głową.
- Dobrze… Więc… Zacznijmy od początku… Czy jesteś wróżką… znaczy, należysz do ludu Mooinjer veggey? - sprecyzowała Alice. Nie wiedziała, czy wróżki wiedziały, że nazywano je ‘wróżkami’.
Łańcuch zdawał się wahać. Sama Alice również czuła się dziwnie, rozmawiając z żelaznymi ogniwami. Jednak w tym szaleństwie było dużo sensu. Łańcuch zastukał trzy razy, ale tak jakby niepewnie.
Alice przechyliła głowę na bok.
- Zamknął cię tutaj Shane Hastings? - zapytała. Chciała mieć jasność sytuacji. Spodziewała się, że odpowiedź była twierdząca, ale wolała mieć stuprocentową pewność.
Łańcuch nie drgnął ani dwa razy, ani też trzy.
- Nie wiesz jak się nazywa? - zapytała rudowłosa.
Trzy stuknięcia.
- Wiesz dlaczego cię tu przetrzymuje? - zadała kolejne pytanie.
Trzy stuknięcia.
- Czy jest sposób, żebym mogła cię zobaczyć? - Alice rozejrzała się. Przyjrzała się uważnie łańcuchom.
Trzy stuknięcia.
- Teraz powinnam zadać pytanie jaki, ale nie mam jak otrzymać odpowiedzi, skoro jedyne na co możesz odpowiadać to tak, lub nie… Hm… Czy mam podejść bliżej w tym celu? - zapytała.
Trzy stuknięcia.
- Zaufam ci i to zrobię, ale mam nadzieję, że nie postanowisz urwać mi głowy… Szczerze powiedziawszy, nie jestem twoim wrogiem i chcę ci pomóc. Więc, zaufaj i mi. Dobrze? - poprosiła i zrobiła krok do przodu. Dzieliły ich dwa metry.
Trzy stuknięcia.
Alice przybliżyła się, ale samym tym nie uwidoczniła wróżki. Wpatrywała się w łańcuch oraz znajdujący się za nim słup, jednak nie była w stanie dostrzec niczego nadzwyczajnego ani nikogo.
Zmarszczyła lekko brwi.
- Hmm… Czy muszę dotknąć tego łańcucha? - zapytała.
Trzy stuknięcia.

Vesca 06-06-2019 22:59

Harper stała chwilę w bezruchu. Miała nadzieję, że nie była to pułapka i że istota nie okłamywała jej. Przełknęła lekko ślinę, ale podeszła kolejny krok bliżej. Była już tylko metr od łańcucha. Podniosła rękę i dotknęła go palcami. Nie zacisnęła na nim ręki. Trzymała tak, by muskać ogniwa opuszkami. Teraz spojrzała przed siebie.
Przez krótki moment coś jej mignęło przed oczami. Przez moment opuszki jej palców opuściły łańcuch i dotknęły ciepłej skóry. Nie stało się nic groźnego, ani nieprzyjemnego. Co kilka sekund przed oczami Alice migała część obrazu składająca się na wróżkę. Nie wyglądała wcale jak postać z książek dla dzieci… Była naga, nie licząc czarnej opaski na piersiach oraz biodrach. Posiadała białe włosy. Jej nadgarstki były spięte łańcuchem. Następnie owijał się o jej ciało, spływając w dół.


Alice jednak nie była w stanie nadać jej w ten sposób pełnej widzialności. Co chwilę widziała urywek sylwetki wróżki, jednak przez zdecydowaną wiekszość czasu wciąż spogladała na sam łańcuch oraz drewniany filar. Harper zrozumiała, że te stuknięcia wywoływały pięty istoty uderzające o belkę znajdującą się za nią.
Rudowłosa spróbowała złapać łańcuch, sprawdzając, czy to sprawi, że obraz wróżki będzie bardziej ‘stabilny’. Praktycznie nic się nie zmieniło.
- A ja myślałam, że to wiewiórka biega po dachu… Szlag… - mruknęła.
- Więc, dlaczego cię tu trzyma? - zapytała. Chciała w ten sposób sprawdzić, czy może ją usłyszeć.
Nie było takiej możliwości. A przynajmniej wróżka uparcie milczała. Alice mogła ją w całości dotknąć, częściowo zobaczyć, ale nie usłyszeć.
- Czy ty porozumiewasz się w myślach? - zapytała.
Trzy stuknięcia. Alice praktycznie nie potrzebowała do tej rozmowy wróżki. I tak na wszystkie pytania, jakie zadawała, odpowiedź była twierdząca.
- Niestety nie słyszę twoich słów. Na to też możesz coś poradzić? - zapytała rudowłosa. Zerknęła w górę na łańcuch, a potem w dół. Zastanawiało ją, jakim cudem Shane ją schwytał… Widział wróżki? Uczynił to zanim Moira zniknęła, a więc działo się tu coś naprawdę, cholernie dziwnego…
Tym razem Alice nie trafiła. Tylko dwa stuknięcia.
- No dobra… To… Hm… Czy on cię widzi i słyszy? - zapytała.
- Mam na myśli tego, który cię tu zamknął - wyjaśniła.
Na początku robrzmiały dwa stuknięcia. Alice już miała zadać kolejne pytanie, ale wtedy wróżka zastukała trzy razy. A potem znowu dwa. I znowu trzy. Chyba chciała dać Harper do zrozumienia, że na to pytanie były dwie poprawne odpowiedzi.
Alice zmarszczyła brwi.
- Tylko widzi? - zapytała, precyzując do jednej opcji. Musiała intensywnie myśleć o tym jak dobiera swoje zdania.
Nie było ani jednego stuknięcia.
Alice westchnęła.
- Czy wiesz dlaczego porywane są dzieci? - zmieniła temat.
Wróżka długo nie odpowiadała. Chyba myślała. Wreszcie wydała trzy stuknięcia.
- Czy jeśli cię stąd uwolnię, pomożesz mi znaleźć odpowiedzi na dwa pytania? - zapytała.
Nie było żadnego odgłosu. Pewnie wróżka czekała, aż Alice zada te pytania.
- Chcę się dowiedzieć, jak dostać do mostu wróżek. To pierwsza rzecz. Druga, to chcę się dowiedzieć co stało się z chłopcem, który zniknął z tej posiadłości około… Trzydziestu lat temu. Potrzebuję dowodu gdzie zaginął. Czy możesz mi pomóc w tych dwóch sprawach? - zapytała.
Na początku wróżka zastukała trzy razy, a potem dwa razy. To była chyba odpowiedź kolejno na pierwsze i na drugie pytanie. Czy może raczej polecenia.
- Mogę ci zaufać, że pomożesz mi w tej sprawie? Pragnę uwolnić jedno z porwanych dzieci, a jak się uda to wszystkie… Tutejsze wróżki trochę sobie za bardzo pozwalają, bez urazy, ale nie zdajesz się być tak wredna jak one… - zawiesiła głos patrząc w oczy białowłosej wróżce.
Wróżka natomiast patrzyła w jej oczy. Tak właściwie nie sprawiała wrażenie bardzo odmiennej od zwykłej kobiety. Miała chyba lekko zielonkawą skórę, jednak nie aż tak, że wszyscy zdziwiliby się, widząc ją na ulicy. Prędzej by uznali, że jest ciężko chora i to jakiś charakterystyczny rodzaj żółtaczki. Choć to kłóciłoby się z samym wizerunkiem istoty. Była piękna i silna, pełna życia. Nawet w tej chwili, kiedy była spętana żelazem i upokorzona. Jednak nie odpowiedziała na pytanie Alice. Może nie wiedziała, czy będzie w stanie pomóc jej w kwestii Edwina. Wreszcie zastukała trzy razy, ale to może dlatego, że bardzo chciała zostać uwolniona. Rzecz jasna.
Harper kiwnęła głową. Spojrzała w górę i oceniła co dokładnie utrzymywało łańcuchy zapiętymi. Czy była to kolejna kłódka? Oceniała. Sprawdziła, czy może szarpnąć łańcuchem. Przyglądała się. Miała nadzieję, że zapięcia nie znajdowały się na rękach i stopach wróżki, bo to byłoby dość problematyczne…
Jednak… były tam. I wymagały kluczyka. Bez tego wróżka mogłaby przecież sama się odmotać. Skoro miała siłę, żeby walić piętami w ścianę to pewnie znalazłaby również wystarczającą, aby zakręcić ciałem w ten sposób, aby łańcuch przestał ją oplatać. Sam łańcuch wisiał na grubym i długim metalowym pręcie, który został wkręcony w filar.
Alice oceniła, czy byłaby w stanie przestrzelić ten łańcuch, tak jak to zrobiła z kłódką. Jeśli ogniwa były dość cienkie, nie stanowiłoby to problemu.
Teoretycznie mogłaby to uczynić. Jednak było to nieco niebezpieczne. Nie wiedziała, jak kula odbije się, a poza tym reakcja wróżki zdawała się jeszcze bardziej nieprzewidywalna.
- Mamy dwie opcje… Mogę przynieść tutaj coś, czym mogłabym spróbować zniszczyć łańcuch. Nie wiem, czy wiesz czym jest broń palna. Robi sporo hałasu, a nie chcę, żebyś się wystraszyła. Nie uczyniłabym ci nią krzywdy, po prostu chciałabym przestrzelić łańcuch. Zapewne ten, kto cię tu zamknął klucz nosi przy sobie, więc nie mam jak inaczej ci pomóc… druga opcja, to mogę jednak poszukać klucza, ale to by potrwało dłuższą chwilę, a nie wiem kiedy ten mężczyzna wróci… Bo zamknął cię tu mężczyzna i tylko on, czy tak? - zapytała.
Wróżka wahała się przez chwilę, po czym zastukała dwa razy.
Alice zmarszczyła brwi.
- Towarzyszyła mu kobieta? - zapytała.
Dwa stuknięcia.
Rudowłosa potarła szczękę dłonią… Inny mężczyzna… Może nawet mężczyźni…
- Zamknęli cię tu, bo coś uczyniłaś? - zapytała.
Dwa stuknięcia.
- A wykorzystywali cię? - zadała kolejne pytanie, ale w jej głosie pojawiła się nuta niebezpiecznego zawahania.
Wróżka zdawała się wahać. Wreszcie zastukała trzy razy. Jednak to zawahanie na samym początku nieco zastanawiało. Gdyby ją po prostu zgwałcili, to raczej byłaby tego pewna. Może nie wiedziała, czy Alice miała na myśli seksualne wykorzystywanie, czy tylko wykorzystywanie.
- To może zabrzmi głupio, ale… Czy wykorzystywali cię do spełnienia życzeń? - zapytała, precyzując.
Alice przez moment zobaczyła twarz wróżki. Akurat zamrugała dwa razy, a jej mina wskazywała kompletną dezorientację.
- Chodziło mi o to, że w naszej kulturze wróżki spełniają życzenia typu ‘daj mi bogactwo’, ‘Daj mi ładną żonę’, ‘chcę żyć wiecznie, daj mi wieczną młodość’, takie życzenia… Zawahałaś się, kiedy zapytałam, czy cię wykorzystywali. Chodziło mi o to, czy któryś skrzywdził cię seksualnie. Jednak jak rozumiem, może być inny sposób wykorzystania i próbuję dowiedzieć się jaki… A skoro nie mogę cię usłyszeć, to rzucam słowa na ślepo. Więc… Czy któryś wykorzystywał cię seksualnie? - Alice wytłumaczyła jej wszystko.
Dwa stuknięcia. Wróżka poruszyła biodrami. Następnie wyciągnęła prawą nogę w stronę Alice. Delikatnie musnęła jej łydki. Potem przesunęła palce stopy wyżej, aż na uda. Było to całkiem wysoko. Chwilę później łańcuch zabrzęczał. Harper zrozumiała, że musiał się napiąć. Jednocześnie przestała wyczuwać stopę istoty. Przez moment była w stanie zobaczyć wróżkę. Wisiała napięta na łańcuchu, a obie nogi miała zgięte w stawach biodrowych i kolanowych. Były rozszerzone. Co prawda miała czarną opaskę wokół bioder, jednak nie skrywała ona bielizny. Alice spostrzegła jej srom. Sama wróżka spojrzała na nią oczekująco. Chyba nie miała większych problemów z bycia wykorzystywaną seksualnie. Musiała uznać, że Harper miała na to ochotę, skoro zadała takie pytanie.
Alice otworzyła i zamknęła usta zaskoczona. Przez chwilę patrzyła na jej płeć, po czym potrząsnęła głową. Zarumieniła się skrępowana tym, że wróżka źle ją zrozumiała. Podniosła wzrok do jej oczu.
- Nie chciałam… znaczy… Nie to miałam na myśli. Martwiłam się, że zrobili ci krzywdę… Tak czy inaczej… Poczekaj tutaj chwilę… Przyniosę broń, by spróbować cię uwolnić… Dobrze? - odezwała się. W jej tonie nadal było zaskoczenie i zmieszanie.
Wróżka opuściła nogi. I tak musiała to uczynić, żeby odpowiedzieć Alice. Zastukała trzy razy.
Harper kiwnęła głową, po czym obróciła się i ruszyła w stronę zejścia ze strychu. Tym razem nie zamykała go, po prostu poszła do swojego pokoju, żeby wyciągnąć pistolet spod poduszki. Ruszyła z nim po chwili z powrotem na górę. Chciała uwolnić wróżkę. Miała nadzieję, że mogła zaufać jej słowu...
Podeszła z powrotem bliżej i podniosła ręce do góry. Wycelowała z broni wysoko, tak by ewentualny rykoszet nie trafił w nią, czy we wróżkę.
- Uwaga… Strzelam - ostrzegła i uważnie przycelowała w jedno z cieńszych ogniw.
Z zaskakująco dobrym rezultatem. Trafiła w ogniwo. Zapaliła się iskra, rozbrzmiał huk i wnet nadgarstek wróżki opadł. Nie była wolno, gdyż jej ręce wciąż były ze sobą spięte. Łańcuch był na tyle długi, że wciąż oplatał jej ciało. Jednak już nie musiała wyciągać rąk do góry. Opadła na kolana. Alice wciąż nie widziała jej w sposób stały. Co kilka sekund postać błyskała przed jej oczami na chwilę. Spostrzegła, że z tyłu na piętach istoty były pęcherze. Musiała naprawdę długo i mocno walić w słup.
- Dasz radę wstać? Tylko już nie kop nogami, zastukaj dłonią w drewno - poleciła jej.
Wróżka zastukała w podłogę trzy razy, po czym wstała. Mimo wszystko była silna i pełna energii, choć większość ludzi najprawdopodobniej byłaby kompletnie wykończona tak długim zwisaniem. Jednak istota nie była człowiekiem i Alice nie mogła o tym zapomnieć. Zresztą przez większość czasu była niewidzialna, więc to nie było takie trudne. Zdawało się, że kiedy żelaza przemieszczało się na jej skórze, to wróżka mogła być zobaczona przez krótki moment. Jednak kiedy zastygała w kompletnym bezruchu, to była stale niewidzialna.
Nie uciekała.
- Pójdziemy na dół, chcesz założyć na siebie jakieś inne ubranie? - zapytała.
Wróżka nie odpowiedziała. Chyba było jej wszystko jedno. Alice odniosła wrażenie, że podchodziła bardzo luźno do swojego ciała i jego nagości. Zdawała się również nie wstydzić kontaktów cielesnych. Wszystko wskazywało na to, że lud, z którego się wywodziła, posiadał kompletnie inne zwyczaje i standardy od tych powszechnie panujących w świecie śmiertelników. Chyba nie było jej również zimno, gdyż nie drżała. Choć wokół panował przenikliwy chłód. Dach przeciekał oraz nie był ocieplony. Przez szczeliny wdzierała się do środka nie tylko wilgoć, ale również ziąb.
- Jesteś głodna? - zapytała alice. Zastanawiała się, czy wróżka miała jakiekolwiek potrzeby, które chciała zaspokoić przed ruszeniem w trasę. Zastanawiało ją też jak ukryje fakt uwolnienia jej przed Hastingsem… A może nie powinna? Może powinna ujawnić ją przed nim i Jennifer? Było jej przykro, że będzie musiała po raz kolejny złamać serce Jenny, w końcu w pewnym stopniu do zgonu Bonnaire’a również przyłożyła rękę. Skrzywiła się na tę myśl lekko.
Wróżka zastukała trzy razy.
- Alice, wszystko w porządku? - usłyszała głos Kita dobiegający z pierwszego piętra. - Opuściłem posterunek, bo usłyszałem strzały… - zawiesił głos.
Harper usłyszała również trzask otwieranych drzwi. Bee też musiała się obudzić.
- Alice…! - krzyknęła zaspanym głosem. - Alice…!
Wróżka przestraszyła się krzyków. Zrobiła dwa niepewne kroki do tyłu, wlokąc za sobą łańcuch. Rozejrzała się dookoła, ale nie widziała żadnej drogi ucieczki poza klapą w podłodze, ale Harper stała jej na drodze do niej.
- Spokojnie. To moi towarzysze - powiedziała i sama też cofnęła się o krok na wszelki wypadek.
- Spokojnie, nie krzyczcie, nic mi nie jest. Uwalniałam uwięzioną tu istotę - oznajmiła do dwójki na dole.
- Skuwał ją łańcuch, przestrzeliłam go. Wasze głosy ją wystraszyły. Odsuńcie się, dobra? - powiedziała w stronę zejścia ze strychu.
Wróżka złapała swój łańcuch i trzymała go jak broń. Rzeczywiście… smagnięcie nim mogło boleć. Jednak nie zamachnęła się na Alice. Jedynie stała i obserwowała jej ruchy. Chyba nie ufała jej. Czuła się zasczuta przez człowieka z pistoletem oraz nadciągające posiłki.
- Jednak coś znalazłaś? - zapytał Kit. - Mogę wejść…?
- I weszłaś tam sama?! - Bee wydarła się. - Na litość boską, złaź stamtąd czym prędzej, Alice!!!
Harper syknęła. Zabezpieczyła pistolet i zrzuciła go przez wyjście ze strychu.
- Bee, nie drzyj się, bo zaraz będziesz stąd zbierała moje zwłoki. Straszysz ją. Nie wchodźcie tu. Odsuńcie się i nie wychodźcie dopóki nie zgodzę się na to. To jest rozkaz - poleciła im Alice. Uważnie obserwowała wróżkę. Trzymała puste dłonie w górze, żeby ta zobaczyła, że nie chce jej krzywdy.
- Nic ci nie zrobię, nie jestem jak tamci mężczyźni. Obiecałam, że ci pomogę, pamiętasz… Mamy umowę? - zagadnęła teraz do białowłosej.
Wróżka wahała się. Nie wypuściła łańcucha z ręki, jednak po chwili wahania zastukała trzy razy o skośny dach nad jej głową.
- Co ona robi, co ona na litość boską wyprawia - Bee mówiła cicho do Kita. Albo do siebie. - I ty jej nie powstrzymałeś? Spałam tylko przez chwilę…!
- To facet czy laska? - Kaiser zapytał Alice. - Nie żeby robiło mi to różnicę… - zawiesił głos.
Wróżka wciąż była w stanie podwyższonej gotowości, ale wypuszczenie przez nią pistoletu wyraźnie ją uspokoiło.
- Kobieta. To wróżka. Była tu przetrzymywana i dobiłam z nią pewnego targu. Proszę was, żebyście wycofali się do pokoju… Tego, który jest najbliżej, bo chciałabym móc sprowadzić ją na dół. Zdaje się, że jest nieufna w stosunku do was, ale ufa mi - wytłumaczyła im, po czym teraz skupiła się na wróżce.
- Tylko uważaj - mruknął Kit. - Wiesz, jak to z wróżkami. Nie słyną ze szczerej natury i honoru - rzekł. - Musisz być bystra i zakładać, że będzie chciała cię wykiwać przy pierwszej lepszej okazji. Ostatecznie chce na pewno powrócić do swojego ludu, a nie pomagać nam w jakikolwiek sposób - przypomniał. - Nie zakładaj, że jest lojalna. A jak już, to nie względem nas.
- Dobra, usuniemy się. Kto by pomyślał, że mamy wróżkę na strychu… - mruknęła Bee. - Wiedziałeś o tym?
- Nie, a jednak… z jakiegoś powodu to mnie nie dziwi - odpowiedział Kit. - Dziwnie czułem się od razu po przyjściu do tego domu, aż musiałem to odchorować. Idziemy, Alice.
- Dam sobie radę, dziękuję wam - rzuciła za nimi.
Po chwili usłyszała skrzypienie drzwi i trzask zamka.
- Tam na dole są moi przyjaciele. Oni też nie zrobią ci krzywdy. Chcemy ci pomóc, ale potrzebujemy twojej pomocy. Wiemy kto cię tu przetrzymywał, a ja dopilnuję, żeby nie zrobił ci więcej krzywdy, musisz mi jednak zaufać i nie bać się mnie, dobrze? Pomożemy sobie nawzajem. Przyjechałam tutaj wyjaśnić sprawę zaginięcia kogoś dawno temu, teraz jednak chcę pomóc dziecku, tak jak ci powiedziałam. Podejdziesz do mnie? - zapytała i wyciągnęła rękę w stronę wróżki. Czekała, czy ta zbliży się, czy też nie.
Alice dziwnie się czuła, bo mówiła do kobiecej istoty, ale przez większość czasu spoglądała na lewitujący łańcuch. Bardziej miała wrażenie, że rozmawiała z duchem, który nawiedził ten przedmiot nieożywiony, niż wróżką. Przez chwilę wahała się, ale wnet zrobiła pierwszy krok w stronę Alice. Wciąż trzymała łańcuch, gotowa do smagnięcia nim jak biczem. Zastygła w bezruchu i zerknęła na reakcję Harper.
Alice nie drgnęła. Czekała cierpliwie, aż wróżka zechce do niej podejść. Uśmiechnęła się nawet lekko. Była cierpliwa. Nie chciała aby białowłosa widziała w niej zagrożenie.
- Nie zrobię ci nic, więc proszę ty też mi nie zrób. Jestem w ciąży i nie chciałabym, aby coś przytrafiło się życiu we mnie. Mniej dbam o swoje, niż o to małe, ono jest dla mnie cenne. Nie mam więc powodu do bójki i atakowania cię… W końcu uwolniłam cię, prawda? - zauważyła, wskazując powoli na łańcuch w jej dłoniach. Czekała.
Wróżka zaczęła przybliżać się na lekko ugiętych nogach. Cały czas obserwowała reakcje Harper. Zdawała się nie do końca uspokojona słowami kobiety, jednak też nie miała wielu innych możliwości. Wreszcie stanęła dwa metry przed rudowłosą. Zastygła w bezruchu, czekając, co teraz zaproponuje Alice.
- Zejdziemy teraz na dół. Zaprowadzę cię do mojego pokoju, tam będziesz chwilowo bezpieczna. Ukryję fakt, że ktoś wchodził na górę i przyniosę ci coś do jedzenia. Na dole mamy kuchnię, będziesz mi musiała powiedzieć, co jadasz, ale to za chwilę… Dobrze? - zapytała. Czekała na odpowiedź wróżki.

Ombrose 06-06-2019 22:59

Wróżka uderzyła stopą o podłogę trzy razy. Komunikacja z nią wciąż była utrudniona. Z jakiegoś powodu nie mogła mówić. Dlaczego? Wydawało się raczej mało prawdopodobne, żeby wszystkie mooinjer veggey były nieme. Tylko spojrzała na Alice. Czy naprawdę będzie bezpieczna w rezydencji człowieka? Czy będzie mogła ukryć fakt, że ktoś wchodził na górę, jeśli… no cóż, jej tam nie będzie? Jak przekaże informacje na temat swojej diety, jeśli mogła odpowiadać na pytanie jedynie twierdząco lub przecząco? Czuła się zagubiona, ale chyba cieszyła się, że jest o jeden stopień bliżej wolności, niż jeszcze chwilę temu.
Alice kiwnęła głową.
- Zejdę przodem i upewnię się, że jest bezpiecznie. Zawołam cię z dołu. Dobrze? Tak zrobimy… - powiedziała, po czym powoli zaczęła schodzić po drabince. Zerknęła w stronę wyjścia z domu na dole schodów, po czym na korytarz na lewo i prawo. Podeszła do drzwi swojego pokoju i otworzyła je szeroko.
- Możesz zejść, proszę - poinformowała wróżkę spokojnie, ale wyraźnie. Czekała.
Głowa wróżki na chwilę mignęła w wejściu na strych. Rozejrzała się w prawo i lewo, próbując zorientować w terenie. Szukała zagrożenia, ale prócz pistoletu na podłodze, nie widziała nic alarmującego. Alice spostrzegła, jak żelazny łańcuch zaczął przesuwać się w dół schodów. Wreszcie wylądował na piętrze. Białowłosa chyba zastanawiała się, czy wejść do pokoju Harper… czy może też ruszyć prędko schodami w stronę parteru i mieć nadzieję, że Alice jej nie dogoni. Co by wybrała? Ciężko powiedzieć. Gdyż… wydarzyło się coś jeszcze odmiennego. W oddali korytarza lekko rozwarły się drzwi do pokoju Moiry. Czarny kot pojawił się na korytarzu. Widząc lewitujący łańcuch, zainteresowany zaczął biec wielkimi susami w jego stronę. Harper spostrzegła, że wróżka pobladła, po czym obróciła się i zaczęła w panice uciekać korytarzem w stronę części, w której mieszkały Bee i Jennifer.
Harper wstrzymała oddech.
- Spokojnie, on ci nic nie zrobi - rzuciła do wróżki, ale Harper postanowiła zatrzymać kota. Miała nadzieję, że zdoła pochwycić tę krwiożerczą bestię, zanim stanie się coś poważniejszego niż uciekająca wróżka. Przynajmniej nie zbiegła na dół…
Istota chyba właśnie zaczęła tego żałować, bo dotarła do końca korytarza i spostrzegła ślepy zaułek. Było tam jednak okno, więc chwyciła mocniej łańcuch i walnęła nim w szybę. Rozprysła się od razu na milion kawałków.
- Alice?! - Bee wrzasnęła. - Możemy wyjść!? Alice!!!
Bez wątpienia krzyki Barnett dodawały całej sytuacji dodatkowego dramatycznego posmaku. Kit pozostawał cicho. Tymczasem Alice dokonała cudu. Kot był szybki i zwinny, a jednak zdołała zanurkować i schwytać jego tułów. Szarpnął się i odwrócił na nią łeb. Zasyczał okropnie, pokazując kły. Harper aż zakręciło się w głowie. Jej uścisk osłabł, ale nie na tyle, żeby puścić kocura. Machnął pazurami, zostawiając trzy duże szramy na przedramieniu rudowłosej.
Harper spojrzała w górę na wróżkę.
- Złapałam go. Widzisz? Jeśli chcesz, uciekaj, ale nie przez okno, jeszcze sobie coś zrobisz - powiedziała spokojnym tonem mimo faktu, że kot próbował zamordować jej ramię. Odsunęła go od siebie, żeby nie podrapał jej zbyt drastycznie. Podniosła się ostrożnie i cofnęła nieco. Była cierpliwa. Uważnie obserwowała wróżkę.
- Jeśli chcesz, to zejdź schodami - wyjaśniła jej.
Wróżka chyba jej nie słuchała. Patrzyła tylko na kocura z ogromnym przerażeniem wypisanym na twarzy. Przypominała łanię, która wyskoczyła przed reflektory samochodu jadącego po leśnej drodze. Owym morderczym pojazdem był trzymany przez Alice kot. Chyba nie mogła myśleć jasno tak długo, jak go widziała. Przesunęła się i zerknęła w stronę rozbitego okna. Chyba zastanawiała się, czy przeżyje skok. Nawet nie brała pod uwagę możliwości zrobienia choć jednego kroku w stronę schodów. Musiałaby przybliżyć się do Alice i kota, a to chyba przeczyło jej wszelkim instynktom.
Drzwi obok Harper otworzyły się. Bee zerknęła na nią i wydała westchnienie ulgi, widząc ją całą i zdrową. Tymczasem Kit, jak rudowłosa spostrzegła, siedział na podłodze, oparty o łóżko. Wyglądał tak, jakby miał chorobę morską. Chyba zrobiło mu się naprawdę niedobrze.
- Bee, odsuń się - poleciła jej, po czym wrzuciła kota do wnętrza pomieszczenia i zamkneła błyskawicznie drzwi.
- Poczekajcie i nie otwierajcie - nakazała Alice. Cofnęła się i podniosła ręce.
- Zobacz, widzisz? Nie ma go… Już po wszystkim - powiedziała do wróżki.
Wróżka westchnęła głośno i to był pierwszy odgłos, jaki wydała sama z siebie. To był dziwny dźwięk. Bardzo przyjemny, przypominający pierwszy śmiech dziecka i lekkość porannej rosy na dzwoneczkach konwalii. Jednocześnie było w nim coś głębszego, piżmowego, zwierzęcego i dzikiego. Na sam koniec Alice usłyszała w tym pewną seksualną, podniecającą nutę, choć sama wróżka na pewno nie była w tym momencie podniecona. Opadła na kolana i skryła twarz w dłoniach. Chyba cicho szlochała. Tak jak do tej pory wydawała się pełna energii i życia, chociaż skrępowana, to teraz sprawiała wrażenie pół żywej i wymęczonej.
Alice poczuła gorąco, które przez moment przemknęło po jej kręgosłupie na dźwięk jej westchnienia. Pokręciła jednak głową i dotarło do niej, czemu wróżka prawdopodobnie nie chciała mówić. Widząc jak zaczęła szlochać, rudowłosa podeszła ostrożnie, ale zatrzymała się kilka kroków przed nią i uklęknęła.
- Nie płacz, wszystko będzie dobrze… Pomogę ci - powiedziała cicho i łagodnie. Chciała ją ukoić, ale bała się, że jeśli podejdzie bliżej, to wróżka znów się wystraszy.
- Już nie jesteś skuta na strychu, to już połowa sukcesu - zauważyła i spróbowała się do niej znów uśmiechnąć.

Wróżka przestała płakać. W pierwszej chwili Alice doszła do wniosku, że pewnie zdołała ją uspokoić. Potem jednak spostrzegła, że istota zdawała się… aż nazbyt spokojna. Zastygła w kompletnym bezruchu, a więc Harper nie mogła już jej dostrzec nawet na moment. Istniały dwie opcje. Albo z tego wszystkiego zemdlała, albo szykowała pułapkę na Alice. Co wydawało się bardziej prawdopodobne? I jak Harper powinna zareagować?
Harper przybliżyła się jeszcze o metr i zatrzymała.
- Słyszysz mnie? Nie widzę cię, gdy się całkowicie nie poruszasz... - zapytała spokojnym tonem. Obserwowała łańcuch, czekała, czy nastąpi jakikolwiek ruch ze strony wróżki. Nie była naiwna, by podejść zupełnie blisko, póki nie miała pewności, że wróżka jednak nie była przytomna. Czekała, nasłuchując. Zamierzała dać jej jeszcze chwilę i dopiero podejść, jeśli nadal nie będzie żadnej reakcji. Alice jedynie słyszała bardzo cichy oddech. Tylko tyle. Mogła to interpretować tak, jak sama chciała. Kiedy podeszła, kompletnie nic się nie zmieniło. Było może metr przed wróżką, lecz ta w żaden sposób nie zareagowała. Wciąż była kompletnie niewidzialna i nie podejmowała żadnej akcji. Tymczasem w tle Alice słyszała głośne drapanie pazurów o drzwi oraz syczenie. Zdawało się, że Bee walczyła za zamkniętymi drzwiami z kocurem.
Rudowłosa zbliżyła się więc ostatni metr i dotknęła łańcucha. Chciała sprawdzić, czy wróżka była przytomna, czy nie. Jeśli nie była, będzie zmuszona wziąć ją pod ramiona i przeciągnąć do swojej sypialni. Póki ta się nie ocknie, nie było możliwości, by wyniosła ją z domu, nie miała na to sił, a poza tym, gdzie miałaby ją ukryć… Na razie jej pokój był najbardziej sensowny, a najwyżej później, wybierze dla niej porę na opuszczenie posiadłości, kiedy wróżka poczuje się znów dobrze. Taki miała plan.
- Wszystko dobrze? - zapytała szeptem, patrząc na wróżkę.
Nie odpowiedziała w żaden sposób, jedynie ponownym jęknięciem. Przypominało obłok słodkiego cukru pudru, lecz ten dźwięk również palił, niczym wyjątkowo ostra przyprawa. Po kręgosłupie Alice przesunął się ciąg dreszczy. Wróżka wciąż nie reagowała w żaden bardziej zdecydowany sposób. Harper schyliła się, żeby pochwycić jej ciało. Była leciutka niczym piórko. Wydawało się, że mogłaby podrzucić nią jak piłką bez większego wysiłku. Mimo to jej ciało w dotyku zdawało się prawie ludzkie. Było trochę miękkie, a trochę umięśnione i kościste, w zależności od dotkniętego fragmentu. Co jednak zdziwiło Alice… zdawało się niezwykle ciepłe. Prawie parzyło. Czterdzieści pięć stopni? Nie miała termometru w dłoniach, jednak ta wartość chyba odpowiadała rzeczywistości. Kiedy Harper podźwignęła ją… spostrzegła zieloną ciecz ściekającą po ramieniu wróżki. Przez moment istota była widzialna i Alice spostrzegła, że kawałek szkła z wybitego okna zadrasnął ją. Szmaragdowa krew ściekła i sformułowała krople na łokciu. Te spadły, trafiły na podłogę i zamieniły się w zielony brokat.
Alice uniosła brwi. To krew wróżek była brokatem, który widzieli? To było ciekawe… Czy jej moce były podobne do tych, które miały wróżki, że opierały się na krwi? Czy to może było coś innego? Tak czy inaczej, śpiewaczka ostrożnie ułożyła zranioną rękę Wróżki, a następnie zaniosła ją do siebie. Położyła ją na swoim łóżku i poszukała bandaża. Sprawdziła, czy rana była głęboka, czy to jedynie zadraśnięcie. Wygrzebała swoja komórkę z torby, chcąc wybrać numer do Bee.
Ekran telefonu jednak dziwnie błyszczał i nie odpowiadał jej dotykowi. Jakby dochodziło do jakichś zakłóceń elektroniki. A może to wcześniej jej komórka zepsuła się? Na moment Alice zostawiła ją, aby obwiązać bandażem wróżkę. Kiedy to zrobiła, materiał przesiąkł zieloną krwią, ale nie przeciekał. Rana nie była głęboka, ale dość mocno krwawiła. Sam materiał stał się niewidzialny po tym, jak Alice zostawiła go na skórze istoty. Wróżka głośno oddychała i ani myślała się obudzić.
Śpiewaczka zabrała się więc do sprzątania. Zgarnęła sprzęt elektroniczny na blat stolika, robiąc więcej miejsca na łóżku. Następnie wyszła ze swojego pokoju. Zamknęła drzwi i ruszyła korytarzem do klapy na strych. Zamknęła ją na kłódkę. Klucz schowała do kieszeni. Po chwili zgarnęła pistolet i wsadziła do kieszeni. Otworzyła drzwi do pokoju Bee.
- Zemdlała, zabrałam ją do siebie i zamknęłam drzwi, żeby kot tam nie wparował. Potrzebuję waszej pomocy… Musimy posprzątać szkło z rozbitej szyby i brokat z posadzki, żeby nie było śladów… - powiedziała i zerknęła na Kita, czy nadal czuł się tak fatalnie.
Tak, wciąż siedział oparty przy łóżku.
- Dajcie mi… chwilę - mruknął. - Śmierć walczy z życiem i losem. Nie tylko w mojej głowie… - rzekł. Alice nie widziała jego oczu, ale to zabrzmiało jak kolejna przepowiednia, albo coś o bardzo podobnej naturze. - Ale oczy wszystkich zwrócone są na magię. To ona jest stawką.
Bee zmarszczyła brwi.
- Właśnie… nie było okazji powiedzieć ci o jeszcze jednej rzeczy, którą odkryliśmy w Museum Manx… - zawiesiła głos. - Najpierw szyba i brokat? Kto to rozbił? Ona czy ty? Bo chyba nie kot…
Alice obserwowała chwilę Kita, ale zaraz popatrzyła na Bee, a na koniec na kota.
- Nie, to ona… wystraszyła się kota na śmierć i chciała wręcz uciekać przez okno. Złapałam go zanim do niej dobiegł… - wytłumaczyła.
- Co odkryliście w muzeum? - zapytała i cofnęła się z pomieszczenia.
- To było dziwne. Bardzo dziwne - odpowiedziała Bee. Trzymała mocno kota, który przez cały czas próbował się wyrywać. - Cholera, na pewno dobrze zamknęłaś drzwi do jej pokoju? Nie chcę się z nim wiecznie siłować, wolałabym go puścić. Najlepiej w ogóle wywalić go z domu, jakby wścieklizny dostał… W każdym razie… - powróciła do poprzedniego tematu. - Oglądamy jakieś przypadkowe dzienniki, to było tuż przed tym, jak Darleth zaczęła wymiotować. I nagle Kit jakby… dostał jakiegoś haja. Zrobił się nienaturalnie spokojny i wycofany, jak gdyby pomiędzy nim i światem tkwił narkotykowy mur. No i podszedł do strażnika, czy tam kuratora, nie wiem do końca, kto to był, ale pracownik muzeum. I zapytał, gdzie jest przejście do piwnicy. I on na to, że tu nie ma żadnej piwnicy. A Kit, że jest i tam zaczyna się prawdziwa część muzeum. Na to usłyszał, że na pewno nie ma żadnej piwnicy. Kit jednak chciał się do niej dostać i pewnie jakoś by to eskalowało, ale Darleth zaczęła wymiotować i Kit wyszedł z transu. Tak właściwie wszyscy zaczęli wychodzić, tyle że z pomieszczenia. Okropnie śmierdziało.
- Czyli wygląda na to, że muzeum ma piwnice, o której nikt nie wie i do której dobrze byłoby się dostać. W porządku… O ile Shane nie wystrzela nas do jutra za uwolnienie wróżki, to będziemy musieli zająć się tym… - wyjaśniła swój plan.
- Zajmij się proszę szkłem, wydeleguj kota z domu, a ja wezmę jedzenie dla wróżki i posiedzę z nią. Może gdy się zbudzi zdołam się czegoś od niej dowiedzieć… Pukajcie dwukrotnie do mojego pokoju, i tak zamknę drzwi i przystawię krzesłem, ale wolę mieć pewność, że wszystko w porządku i nikt nie wejdzie, poza mną. Jest dość strachliwa, ale jakoś jej się nie dziwię. Musimy działać sprawnie, nim wróci Jenny i Hastings… - powiedziała, po czym ruszyła na dół.
Alice weszła do kuchni.
Poszukała chleba. Pokroiła go na kromki i położyła na talerzu, a następnie nalała wody do dzbana i wzięła szklankę. Ustawiła wszystko na tacę. Dla siebie natomiast wzięła tone herbatników. Może nie była to zdrowa dieta, ale była nieco spięta i nie miała ochoty na faktyczne posiłki. Z tym wszystkim ruszyła na górę do siebie. Weszła powoli do swojej sypialni i zerknęła na łóżko, gdzie wcześniej zostawiła wróżkę.
- To tylko ja, przyniosłam jedzenie - powiedziała, po czym weszła. Zamknęła drzwi za sobą. Podeszła do stolika i odłożyła na nim tackę. Po chwili podeszła do łóżka i przechyliła się by sprawdzić, czy wróżka oddycha. Dotknęła łańcucha, by ocenić jej stan.
Nie zmienił się za bardzo. Minęło tylko kilka, może kilkanaście minut, odkąd wróżka straciła przytomność. Chyba potrzebowała więcej czasu, aby ją odzyskać. Białe włosy połyskiwały niczym światło księżyca. Otulały atrakcyjną twarz i opadały na łóżko. Była prawie naga, nie licząc dwóch czarnych opasek i biało-zielonego bandaża. Alice usłyszała w oddali, że Bee rozmawiała z Darleth.
- Co tu się stało…? - zapytała Filipinka.
- Nic nie słyszałaś? Nie słyszałaś strzałów?
Alice wyczuwała wykrzykniki, które wydzielała z siebie Darleth.
- Strzałów?! Mój boże…
- W porządku, to Alice strzelała…
- Mimo wszystko, w kogo…
- W łańcuch.
- Ale…
- Jak to nie słyszałaś, przecież to było naprawdę głośne.
- Byłam w piwnicy po sok malinowy, tam wszelki dźwięk jest wytłumiony. Czy komuś coś się stało?
- Chodź ze mną po wiadro. Opowiem ci. Musimy posprzątać szkło z rozbitego okna.
- Rozbitego okna?!
Potem głos tej dwójki ucichł, kiedy zeszły na parter. Alice obserwowała wróżkę w zamyśleniu. Dotknęła znów jej policzka, by ocenić temperaturę. Ostrożnie spojrzała na jej zranione ramię. Przyszło jej do głowy, aby może przemyć nieco twarz wróżki, chłód mógłby pomóc jej się rozbudzić. Co prawda znajdowała się w otoczeniu fascynującej istoty, jednak ta nie robiła fascynujących rzeczy. I też jej stan nie zmienił się znacząco. Wciąż była rozpalona, choć to mógł być jej naturalny stan. Zranione ramię tkwiło przykryte pod bandażem. Czy Alice chciała go wymienić? Nalała nieco wody z dzbanka na nieużyty bandaż i przemyła twarz. Istota jęknęła mesmerycznie, ale nie rozbudziła się jeszcze.
Harper usłyszała stukanie do drzwi.
- To ja… - mruknął Kit. - Zapukałem dwa razy, jak prosiłaś.
Alice znów poczuła dreszcz, ale tylko przełknęła ślinę. Podniosła się i podeszła do drzwi. Była lekko zarumieniona, ale przetarła twarz dłonią i uchyliła je.
- Kit, mam dla ciebie misję. Przyjrzyj się piwnicy pod posiadłością, czy nie ma w niej czegoś… Nietuzinkowego… A teraz, co mogę dla ciebie zrobić? - powiedziała i popatrzyła uważnie na różowowłosego. Czuła się dziwnie, niby podekscytowana, a jednocześnie niespokojna.
- Chcę ją zobaczyć - powiedział Kaiser, wchodząc do środka.
Wróżka poruszyła się nieco przez sen i wtedy była przez moment widoczna. Następnie jęknęła, jakby śniły się jej wyjątkowe złe koszmary. Dźwięk był potężny i straszny niczym burza, a jednocześnie delikatny niczym pojedyncza nić połyskliwego jedwabiu.
- A teraz chcę nie tylko ją zobaczyć - mruknął Kit. Wzdrygnął się. - Nie pamiętam, po co tu przyszedłem… - zawiesił głos. - A tak… Nie, chyba jednak nie pamiętam.
Rudowłosa chwyciła go za ramię i złapała za materiał.
- Dlatego właśnie wolę, by nikt tu nie wchodził.
- Chcesz jej tylko dla siebie? - zapytał Kit.
- Nie. Zdaje mi się, że kobietom jest łatwiej opierać się temu wrażeniu. Chciałeś ją tylko zobaczyć, teraz chcesz jej pewnie dotykać, bóg wie co za chwilę. Jest wyczerpana i potrzebuje odpoczynku… Proszę, zajmij się przeszukaniem tej piwnicy, a potem przejrzyj z Bee ten magazyn w pobliżu domu. Może znajdują się tam rzeczy, które mogłyby mieć jakiś związek z kulturą wyspy, a o których nie mieliśmy pojęcia, że tu w ogóle są, skoro Shane wyniósł ze strychu wszystko. Rozumiesz? - zapytała, ostrożnie obracając Kaisera w stronę drzwi.
- Zachowujesz się jak narkomanka, która boi się, że ktoś inny złapie nieco jej działki. Zauważyłaś to, Alice? - zapytał Kaiser. - Jesteś pewna, że w pełni oparłaś się jej czarowi? Bo podejrzanie prędko chciałaś się mnie stąd pozbyć. Nawet fizycznie mnie stąd wyrzucasz. Mówię to kompletnie poważnie. Jeżeli nie chcesz mnie, to weź przynajmniej Darleth. Myślę, że nikt nie powinien być z nią sam na sam. Teraz już pamiętam - Kit rzekł, kiedy stanął tyłem do Alice. - Chciałem cię zapytać, co powiesz Hastingsowi. I co zamierzasz zrobić w kwestii muzeum oraz dzieci. Myślę, że moglibyśmy po prostu porozmawiać z ich rodzicami, choćby przez telefon. Może będą wiedzieć, czy ich przodkowie pracowali przy budowie rezerwuaru. Raczej nie będą bardzo trzymać sekretów, jak powiemy, że jesteśmy z policji. Albo że szukamy ich dzieci.

Vesca 07-06-2019 18:24

- Nic mi nie jest Kit. A co do pomysłu telefonów do rodzin dzieci… To całkiem dobra myśl… Hastings, jeszcze nie wiem co z nim zrobić, będę musiała nad tym pomyśleć, na razie jednak gramy, że nic się nie stało. Muzeum… Tego jednego jeszcze nie wiem, to będzie najtrudniejsze… Chociaż… Właściwie dla Bee to nie, ale musielibyśmy znać plany budynku - mruknęła.
- Masz swojego laptopa? Albo czy zabrała go Bee? Może na nich AHISP-CC będzie działała sprawniej niż na komputerze Shane’a - zaproponowała. Wyszła z Kaiserem na moment na korytarz i zamknęła za sobą drzwi.
- Możliwe - odpowiedział Kaiser. - Mam laptopa i ona też go ma. Jednak przeczuwam, że jeśli jest tam rzeczywiście jakaś sekretna piwnica… swoją drogą nie mam pojęcia, skąd Bee ją wytrzasnęła. Ale załóżmy, że ma rację i rzeczywiście jest ukryte piętro, to chyba nie będzie o nim zbyt dużo informacji w internecie. Tak mi się wydaje. Ale możemy spróbować. Jenny kontaktowała się z tobą? Mam nadzieję, że Shane nie zrobi jej to samo, co zrobił wróżce. Choć chętnie zobaczyłbym ją w ten sposób spętaną - mruknął Kit, uśmiechając się do Alice. Następnie podniósł wzrok i umieścił go na suficie.
- Jeśli się kontaktowała, to nie wiem. Wróżka zakłóca działanie sprzętów w moim pokoju, w tym mojej komórki. Poproś Bee, żeby do niej zadzwoniła - poleciła, po czym obróciła się by wejść z powrotem do swojego pokoju. Zamknęła drzwi na klucz i zerknęła na łóżko. Następnie podeszła do okna i wzięła album Hastingsów ze stolika, usiadła na krześle i zaczęła go przeglądać.
Gdy wróżka miała zły sen, Alice podchodziła do niej i ją uspokajała kładąc dłoń na ramieniu, czy czole. Sama potrafiła zapanować nad sobą dość, by nie poddać odczuciu, które czasem głos wróżki w niej wywoływał.
Po godzinie zmieniła opatrunek na ręce wróżki, sprawdzając ostrożnie, czy już nie krwawi. Jednocześnie znów otarła jej twarz chłodną wodą. Czuwała, czy jej się nie pogarszało.
Kiedy się zmęczyła, nalała sobie wody i napiła się. Zjadła kilka herbatników, dalej siedząc na krześle. Zaczęła robić notatki w notesie. Spisała wszystko, co przyszło jej do głowy. Na koniec odetchnęła i przymknęła oczy na moment, odchylając głowę w tył. Krzesło było niewygodne i trochę bolały ją plecy. Dodatkowo stres jej nie pomagał. Czuła się strasznie zmęczona.
Wnet wróżka poruszyła się… po czym otworzyła oczy. Następnie prędko je zamknęła, bo nie chciała, aby Alice zauważyła, że już nie spała. Tyle że było już na to za późno. Harper wiedziała, że istota odzyskała przytomność. Pewnie miała w planach czekać, aż rudowłosa przejdzie do innego pokoju, a wtedy dyskretnie wymknąć się. Zaczęła oddychać wolniej, tak jak wtedy, kiedy była nieprzytomna. Bo szybszy rytm oddechu zdradzał ją i to wiedziała.
- Alice, jesteś tam? Odkryłem coś w związku z dziećmi… - Kaiser zawiesił głos na zewnątrz. - Śpisz?
Łańcuchy drgnęły na dźwięk głosu mężczyzny. Istota była strachliwa, jak Alice już wcześniej zauważyła. Nawet bardzo niepozorny, dość wysoki ton Kita był w stanie wprowadzić ją w stan podwyższonej gotowości. Na Harper reagowała najlepiej i najspokojniej, choć najpewniej wolałaby zakończyć tę znajomość jak najprędzej i wrócić do swoich.
Alice podniosła się z krzesła. Syknęła i rozmasowała plecy. Następnie ruszyła do drzwi. Uchyliła je lekko.
- Nie śpię… Czego dowiedziałeś się o dzieciach? - zapytała śpiewaczka spoglądając na Kaisera, ale nie wpuszczając go do środka. Wiedziała, że wróżka nie śpi i najpewniej będzie im się przysłuchiwać.
- Po pierwsze, nikt nie potrafił stwierdzić, że przodkowie zajmowali się budową tamy. Choć odpowiedzi wahały się pomiędzy “na pewno nie”, a “nie wiem, może, nic mi o tym nie wiadomo”. Jednak pewien inny szczegół przykuł moją uwagę. Musiałem postarać się, żeby to wyciągnąć ze swoich rozmówców - zawiesił głos. - Zwłaszcza, że nie do końca potrafiłem naturalnie skierować rozmowę na te tory. Otóż… Elise Edwards, matka pierwszego zaginionego dziecka, wychowała się w rozbitym domu. Nigdy nie poznała swojego ojca. Technik dentystyczny Roger Bloom, ojciec Rory’ego Montgomery’ego tak samo. Ojciec również zagadkową postacią. Następnie agent nieruchomość Adam Alden, ojciec Mony Alden… jego matka pochodziła z Isle of Man. Zaszła tutaj w ciążę i bez ojca wyemigrowała do Ameryki. To w domu jej brata teraz mieszkają Aldenowie. Potem poszukałem zdjęć Elise, Rogera i Adama w internecie. Elise była pod zakładką grona pedagogicznego na stronie internetowej szkoły, w której uczy. Aldenowie posiadają swoją własną stronę jako agenci nieruchomości, ale też odkryłem wiele ich zdjęć w internecie z czasów konkursu małej miss. Bo obydwoje oczywiście również występowali w telewizji ze swoją córką. Roger Bloom natomiast ma profil na facebooku. Cała trójka ma ten sam odcień skóry, identyczne nosy oraz czarne włosy…
Alice milczała chwilę.
- Tak jak Hastingsowie… - zauważyła.
- Jak myślisz, czemu wszystkie te dzieci wyglądają tak samo? To może mieć związek z klątwą? Czy może z nie wiem… Wchodzeniem w związki z wróżkami, ale to akurat szalony pomysł… Dobra… Zaraz to dopisze do notatek.
- Alice, pomyśl. Mamy trójkę dzieci, które nie znają swoich ojców. Nigdy go nie widziały na oczy. I wyglądają praktycznie tak samo. Co to może oznaczać?
- Że mają jednego ojca? No dobra, nawet jeśli… Czekaj… Czekaj, czekaj, czekaj… A co jeśli wszyscy są spokrewnieni z Hastingsami i to wyłącznie na nich leży klątwa? Ale to by łamało zasadę, że w jednym pokoleniu znika jedno dziecko… Chyba, że nie liczy się to, jeśli dzieci są, że tak powiem z różnych matek… Wtedy by to miało sens… Dobra, muszę nad tym pomyśleć… Gdy wróżka się zbudzi, spróbuję ją zapytać, czy coś wie… - dodała i westchnęła.
- Chcesz zobaczyć te zdjęcia? - zapytał Kit.
- Tak, poproszę… - Alice wyciągnęła rękę do Kaisera.
- Tutaj masz - mruknął i podał jej telefon. Jednak kiedy tylko Harper go chwyciła, ekran zamigotał i zgasł.
Rudowłosa zmarszczyła brwi… Skrzywiła się…
- Weź go i spróbuj odpalić - poprosiła i oddała mu telefon.
Kiedy Kit chwycił komórkę, zmarszczył brwi.
- Przecież działa - powiedział i obrócił telefon, ukazując rozświetlony ekran.
Alice wyciągnęła rękę, by go dotknąć. Udało się bez problemu. I obraz nie zgasł. Jednak była trochę zbyt daleko, żeby komfortowo przejrzeć zdjęcia.
- Co robisz? - Kit zmarszczył czoło, widząc wyciągniętą rękę Alice. - Mam się przybliżyć do ciebie?
Rudowłosa zmarszczyła brwi.
- Tak, poproszę. I to ty trzymaj telefon, mam wrażenie, że to ze mną jest coś nie tak i sprzęt gaśnie… - mruknęła i opuściła dłoń. Czekała, aż Kit się zbliży, żeby mogła obejrzeć zdjęcia. Zrobił dwa kroki do przodu i stanął obok Alice we framudze drzwi.
- Teraz w porządku? - zapytał już lekko zniecierpliwiony.
Jednak nie było w porządku. Ekran zamigotał i zgasł, choć Alice nie trzymała urządzenia.
Harper parsknęła cicho.
- Dobra, to zmiana planów… dwa kroki do przodu - poleciła i poczekała aż Kaiser się ruszy, po czym sama też zrobiła krok na przód. Przymknęła za sobą drzwi, żeby jakiś zbłąkany kot nie spróbował prześlizgnąć się za jej plecami, kiedy oglądąłaby zdjęcia.

Elise Edwards umieściła na stronie szkoły zdjęcie z dowodu osobistego. Alice widziała w niej rysy Esmeraldy. Przynajmniej pod tym kątem, w którym Elise trzymała głowę. Roger Bloom, ojciec drugiego porwanego chłopca, wyglądał jak nieco bardziej przerzuta, choć młodsza wersja Shane’a. Adam Alden natomiast nieco już siwiał, lecz posiadał oczy Hastingsa. Dokładnie te same, jakby były wklejone w photoshopie. Kit sam zerknął na zdjęcia i schował komórkę.
- Zdaje się, że swego czasu Douglas miało swojego własnego… Roberta Douglasa - uśmiechnął się do Alice.
Nawet nie wiedziała, że wiedział o jej ojcu, choć to nie były szczególnie trudne do uzyskania informacje.
Zerknęła na niego chwilę dłużej.
- Ten jednak nazywał się Hastings… Idąc tropem wieku… Musiał to być Sean, albo… Albo Earcan? Kto to wie… Szkoda, że jest chwilowo w szpitalu… - mruknęła. Zakładała jednak, że i tak nie odpowiedziałby na ich pytania, zdawał się wyraźnie wrogo nastawiony do niej i jej przyjaciół.
- Otwórz drzwi, jeśli nie chcesz, by wróżka wyleciała przez okno w trakcie naszej rozmowy - mruknął Kaiser. Alice posłuchała go i to zrobiła. Kobieca istota siedziała na łóżku i pocierała głowę. Kiedy spostrzegła dwójkę ludzi, szarpnęła się, jakby chcąc powrócić do niewinnego leżenia, ale chyba wiedziała, że nikogo teraz nie oszuka.
- Dobrze… Czyli wygląda na to, że to jednak wszystko pozostaje w rodzinie… Jesteśmy o krok do przodu. Dobra… To zajmij się tą piwnicą i składzikiem, a ja porozmawiam z wróżką - zaproponowała, po czym odwróciła się i weszła do pokoju. Zamknęła za sobą drzwi. Kit wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, jednak Alice zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
- To pewnie tak czuje się starsze dziecko, kiedy rodzi się drugie… - mruknął, odchodząc korytarzem. - Mama już mnie nie kocha.
- Lepiej się czujesz? Straciłaś przytomność - tymczasem Harper zapytała wróżkę. - Przyniosłam wody i chleba, w jakiejś legendzie tutejszej było o tym, że zostawia wam się takie posiłki - powiedziała i wskazała ręką tacę na stoliku. Nie wchodziła jednak zbyt głęboko do pomieszczenia. Nie chciała spłoszyć białowłosej.
Ta poruszyła się delikatnie i wtedy Alice dostrzegła jej minę. Wyglądała na zmęczoną i osowiałą. Sięgnęła po wodę i napiła się jej. Potem chwyciła cały dzban i przechyliła go. To było bardzo charakterystyczne uczucie… obserwować naczynie wiszące w powietrzu. Wylewała się z niego ciecz i znikała w powietrzu. Wróżka odstawiła dzban i przetarła usta. Następnie sięgnęła po chleb. Niepewnie ułamała kawałek. Włożyła do ust, chwilę przeżuła i połknęła. Wtem jednak zgięła się w pół i od razu zwymiotowała. Chyba jej żołądek był bardzo pusty, gdyż na jej dłoniach pojawił się jedynie mokry kawałek chleba bez żadnych domieszek. Odłożyła go na tacę. Następnie spojrzała na swoje brudne dłonie.
- Poczekaj chwileczkę - powiedziała alice, po czym wyszła z pokoju. Weszła do łazienki, zwilżyła ręcznik i wzięła wody do miski, a następnie wróciła do swojego pokoju.
- To ja… Przyniosłam wodę, żebyś mogła umyć ręce - wyjaśniła i podeszła z miską do łóżka. Postawiła ją obok wróżki. Cofnęła się i zamknęła drzwi. Wróciła do niej i położyła ręczniczek. Następnie przeszła powoli pomieszczenie i usiadła na krześle, na którym siedziała wcześniej, obracając je w stronę łóżka.
- Musisz jeść powoli… Albo może najpierw pić. Przyniosę ci później znowu dzban wody. Powiedz mi… Umiesz pisać w moim języku? Rozumiem, że nie używasz głosu, bo dla nas słyszenie go jest problematyczne - zapytała Alice i wyciągnęła notes i długopis.
- Możesz mi pisać odpowiedzi… - zaproponowała, ciekawa, czy wróżka to potrafiła.
Wróżka jeszcze przez chwilę myła się wodą z miski. Nie tylko opłukała ręce, ale także twarz i ramiona. Wycierała się ręczniczkiem. Kiedy Harper podała jej długopis i notes, spojrzała najpierw na pierwsze narzędzie, potem na drugie. Nie wiedziała chyba jak chwycić podłużny kształt. Wnet jednak odkryła przycisk, którym wysuwało się żądło. Spojrzała na nie nieufnie. Czy wstrzykiwało się nim truciznę w ciało wroga? Ale dlaczego człowiek dawałby jej broń do ręki? Myślała nad tym w ciszy..
- Wiesz jak się pisze? - zapytała Alice krótko.
- To jest takie… Nowożytne pióro, nie potrzeba do niego atramentu… Przyłóż końcówkę do kartki i przesuń. Zostawi ślad - wyjaśniła jej.
Wróżka posłuchała. Niepewnie przesunęła końcówką po kartce i obserwowała długą, czarną linię. Następnie zaczęła robić kółka i kreski. Obłoki. Nieco lepiej chwyciła długopis i potem zaczęła się nim sprawniej posługiwać. Przełożyła kartkę i zmarszczyła brwi, co Alice przez moment zauważyła, zanim znów wróżka stała się niewidzialna. Zaczęła rysować. Robiła to zadziwiająco dobrze. Każda linia była pewna, w ogóle nie trzęsły się jej ręce. Potrafiła umieścił tusz w idealnym miejscu. Dokładnie tam, gdzie powinien się znajdować. Wnet na kartce powstał przepiękny, bardzo szczegółowy rysunek. Istota była w stanie sporządzić go dużo prędzej, niż jakikolwiek człowiek. Przedstawiał… ją. Alice rozpoznała z łatwością rysy twarzy wróżki. Siedziała na łóżku, a obok niej znajdowała się taca. Na tacy była miska.
Następnie wróżka przewróciła stronę i zaczęła rysować miskę w ogromnym powiększeniu. W samym jej środku umieściła trzy rodzaje kwiatów. Alice rozpoznała fiołki, konwalie oraz róże. Obok dodała plaster miodu. Niżej narysowała źdźbła trawy z kropelkami rosy. Właśnie te kropelki wyszczególniła, korzystając z mocniejszej kreski, niż to było konieczne. Oprócz tego umieściła w misce kasztany oraz szyszki.

Wyglądało na to, że wróżki wcale nie lubiły ludzkich wypieków i miały swoją własną dietę.
Alice przesunęła się nieco, by lepiej przyjrzeć rysunkowi.
- Fiołki, konwalie… Róże… Miód… Trawa i kropelki rosy…
Wróżka pokręciła głową i końcówką długopisu postukała w same kropelki.
- A… że same kropelki, nie trawa… Bardzo pachnąca dieta, prawie jak perfumy… - stwierdziła Alice.
- Jesteś bardzo głodna? Nie będzie prosto tego wszystkiego zdobyć, mamy grudzień, kwiaty nie rosną na łące, żebym mogła pójść i ich nazbierać… - wyjaśniła Alice.
Wróżka w odpowiedzi zaznaczyła w kółku miód, rosę, kasztany i szyszki.
- No to myślę że jestem w stanie skołować… Daj mi moment, nie uciekaj przez okno… - powiedziała Alice. Podniosła się i poszła do drzwi. Wyszła na moment na korytarz.
- Kit! - zawołała.
Nie odpowiedział jej. Jeśli Darleth nie słyszała w piwnicy huku broni i trzasku okna, to pewnie krzyk Harper tak samo nie docierał na sam dół.
- Co takiego? - zapytała Bee, która pracowała z szufelką i zmiotką pod oknem.
Santos natomiast wyszła na piętro z całą rolką worków na śmieci. Miała też gwoździe i młotek.
- Mogę was o coś jeszcze poprosić? Wiem, że to dużo problemów, ale nie chcę zostawiać jej tam samej… Jest głodna, potrzebuję kasztanów, szyszek, miodu i rosy… W misce… Dacie radę to przynieść? Wiem, że w pobliżu w ogrodzie są drzewa, a ty Darleth wiesz które są jakie - zauważyła Alice. Na pewno miała dziwną prośbę, ale była całkowicie poważna.
- Ale to nie będzie twarde? To trzeba jakoś upiec? - zapytała Santos. Chyba powoli przyzwyczajała się do wszelkich dziwności, bo nawet nie mrugnęła okiem.
- A jak nie znajdziemy rosy? Już minął poranek i to chwilę temu - rzuciła Bee.
Tymczasem Darleth doszła do okna i zaczęła rozwijać worki na śmieci. Barnett porzuciła okruchy szkła i zaczęła przybijać końcówki do framugi okiennej. Chyba na taką prowizoryczną ochronę przed zimnem wpadły.
- M… Dajcie mi chwilę… - poprosiła i wróciła do sypialni.
- To ma być ugotowane w wodzie? Czy po prostu wszystko w misce? - zapytała Alice wróżkę.
Wróżka zastukała długopisem trzy razy.
Alice uśmiechnęła się.
- To jest tak na ‘po prostu w misce’? - zapytała, precyzując pytanie.
Trzy stuknięcia.
Alice kiwnęła głową, po czym wyjrzała z pokoju.
- Bez gotowania, czy pieczenia. Po prostu wszystko do miski. Jest ponuro, może rosa nadal się utrzymała. Dajcie mi znać w razie czego - powiedziała i cofnęła się do pokoju, zamykając drzwi na zamek.
- Chętnie sama bym poszła poszukać twojego posiłku, ale boję się trochę, że coś się stanie jak spuszczę cię z oka na więcej niż pięć minut… No dobrze… - rudowłosa mówiła idąc przez pomieszczenie. Usiadła na krześle koło łóżka.
- Czy masz jakieś imię? Potrafisz je zapisać, narysować, czy coś? - zapytała Alice.
Wróżka zastygła i zastanowiła się. Jak można narysować imię? Bo najwyraźniej nie potrafiła pisać, skoro nie przekazała informacji na temat posiłku literami. Jeszcze przez chwilę nic nie robiła, po czym podniosła długopis i zaczęła zapełniać trzecią stronę tuszem.


Alice przyglądała się rysunkowi.
- Całkiem ładnie… Rozumiem, że to ty… Rozumiem, że twoje imię przedstawia ciebie… Albo jesteś jakąś ważną wróżką, czego nie wiem… - Harper potarła policzek dłonią.
- Przepraszam, nie chcę cię urazić - powiedziała spoglądając na twarz wróżki.
- Rozumiem, że mówienie mogłoby mnie doprowadzić do szaleństwa i szept to też zły pomysł, czyż nie?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:55.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172