|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
15-02-2019, 14:35 | #1 |
Reputacja: 1 | Szaleństwo Majki Skowron (kryminalna / storytelling /+18) Rezydencja Majki Skowron, Henryków Doktor Kot – policyjna patolog – przyklękła nad ciałem. Była puchną kobietą przed sześćdziesiątką, z krótkimi, bardzo jasnymi włosami. Sweet Fi leżała wyprostowana na białym dywanie w salonie. Wyglądała, jakby ktoś ją ułożył – ręce równo wyciągnięte wzdłuż ciała, wygładzona sukienka. Dr Kot zlustrowała ciało klientki, nachyliła się nad świeżym rozcięciem nad lewym okiem i ledwie dostrzegalnym, zaschniętym śladem w kąciku ust klientki. Palec w niebieskim lateksie rozchylił naszprycowane wypełniaczem wargi. Brązowawa, kwaśno pachnąca treść pociekła po policzku SweetFi. - Nie umarła tutaj, ktoś ją tu ułożył – powiedziała. - Szacowany czas zgonu? – wyrwała się kobieta, która kręciła się obok. Dr Kot podniosła głowę i popatrzyła na nią: po 30, mnóstwo tatuaży na odsłoniętych kawałkach skóry na nogach i nadgarstkach, przykrótka skórzana ramoneska, za ciepła na tą porę, ciemne, błyszczące włosy. Nie znała jej. - A ty kochanie, to…? – zagaiła uprzejmie. - Karolina Staszic, pracuję z komisarzem Grybuchą, jestem cywilną specjalistą. Szacowany czas zgonu? – dopytała znowu. Dr Kot uśmiechnęła się ciepło a jej niebieskie oczy, przypominające dwie zamarznięte bryłki lodu, przesunęły się po dziewczynie: - Pijesz? Palisz? Używki? - Umiarkowanie. Nie. Rzadko. - Więc daję Ci jeszcze jakieś 50 lat, może trochę więcej – powiedziała, podnosząc się zadziwiająco sprawnie jak na jej wiek i tuszę. – A co do klientki... powiem wszystko po sekcji. Na pewno nie umarła z powodów naturalnych. -------- Grób był płytki, niedbale wykopany. Przysypany liśćmi. Miał kształt regularnego prostokąta o bokach o długości 170 cm na 60 cm. Grubsza osoba by się z nim nie zmieściła, ale Majka S., znana bardziej jako SweetFizia była drobną osobą. Pracowała jako youtberka, influencerka i trendsetterka i – sądząc po wystroju jej domu w Henrykowie – zarabiała na tych działaniach całkiem nieźle. Grób jednak budził zdziwienie. Po pierwsze był płytki – miał może 10 centymetrów głębokości, w żaden sposób nie mógł więc pomieścić (drobnego, co prawda, ale zdecydowanie nie zupełnie płaskiego) ciała SweetF. Po drugie był zasypany liśćmi. Po trzecie – znajdował się na środku rozciągniętego za domem, równo przystrzyżonego trawnika. No i był pusty. Starszy aspirant Kamil Szmidt stał na środku trawnika wpatrując się w równy prostokąt. Łeb mu napierdalał. Gówniarz z posterunku, Zbyszek Piekarski, wyraźnie podekscytowany swoim pierwszym trupem w życiu, kręcił się wokół, zadeptując ślady. Przypominał Szmidtowi nadruchliwego szczeniaka beagle. Kiedy zadzwonił do niego dziś rano z informacją o trupie i poinformował, że z polecenia komisarza Gaspara Grybuchy, szefa posterunku w Henrykowie, Kamil ma stawić się za pół godziny na miejscy przestępstwa, i że on może go tam podwieźć służbową skodą, mruknął tylko krótkie „Dobra”. Zwlókł się z łóżka i poczłapał pod prysznic. Łeb go napierdalał. Kurwa, zapił? Nie pamiętał. Jakieś urodziny? Impreza? Laska? Koledzy z wojska? Nie pamiętał. Ani imprez, ani lasek, ani chlania. Ani nawet kolegów. Nic. Lejąc zimną wodę na głowę starał się przypomnieć sobie jaki dziś jest dzień. Sprawdził komórkę. Niedziela, 5 VIII. Więc był weekend. Co robił wczoraj? Też, kurwa, nie wiedział. Może jakiś nowy towar? Tyle czasu był czysty… Nie miał nawet ochoty na klina, więc chyba nie zapił. Ale dlaczego nic nie pamięta? Dobra, najpierw robota, potem rozkminy. Wciągnął jeansy i koszulę, Red Bullem popił dwa biupromy zatoki. Nic innego na ból nie znalazł. Obok zaczętego opakowania leku stała wysmukła szklana butelka. Pusta. Od razu widać, że to jakaś oranżada dla panienek… Podniósł i przeczytał etykietę: LAKEVIEW CELLARS. VIDAL ICEWINE. 2016. Butelka była nieprzyjemnie lepka. Dziwnie pachniała. Ostawił szkło i wyszedł przed dom. Młody w skodzie już czekał. Plebania przy kościele NMBPM w Henrykowie Ks. Marcin Frygiel obudził się jak zwykle, 15 po 5. Nie potrzebował zegarka, jego wewnętrzny zegar funkcjonował doskonale. Krótka gimnastyka, prysznic, modlitwa... codzienny, powtarzalny rytuał, który porządkował jego dzień. Sięgnął po ubranie do prostej, drewnianej szafy – Stefania dbająca o rzeczy jego i księdza proboszcza była nieprzejednana. Tyle raz przekonywał ją, że sam potrafi obsługiwać żelazko.. - A kto to widział, żeby ksiądz sam prasował swoje rzeczy – mówiła oburzona. - Ksiądz do wyższych spraw jest powołany. Ksiądz idzie swoją droga, a ja pilnuję, żeby nic na tej drodze mu nie zawadzało. Najważniejsze, to znać swoje miejsce i działać ku chwale Boga. Niech ksiądz da ta bieliznę, zaceruję. Nich się nie wstyda, przecież nawet księdza proboszcza - ściszyła głos, na znak szacunku – bieliznę piorę. Już o świętej pamięci moim mężu nie wspominając, świeć panie nad jego duszą. Marcin wciągnął wyprasowane w kant spodnie i wtedy wpadły mu w oko zmiętolone na dnie szafy ubrania. Podniósł je – rozpoznał swoje jeansy i jasną koszulę. Ubrania były wygniecione, na przodzie koszuli zobaczył jakieś brązowawe ślady, spodnie też miały zaschnięte, jasne plamy w okolicy rozporka. Gdzieś wczoraj wychodził? Skąd te plamy? Zastanowił się, wbity ze swojego codziennego rytmu. Pamiętał mszę o 6, było parę osób, to nie mogła być niedziela. Sobota? Chyba tak… Czy piątek? Ale co robił potem? Nie pamiętał. Spojrzał w komórkę, niedziela, 5 VIII, 5.48. - Proszę księdza, proszę księdza! – głos Igora Helskiego, przywołał go do rzeczywistości. Dziwne, ministranci zwykle nie przychodzili na poranne msze. Może chłopak ma jakieś plany na resztę niedzieli a rodzice nie chcieli, żeby zrezygnował z mszy, wiec kazali mu przyjść rano? - Idę, Igorku – powiedział. Musi iść na mszę, potem zdecyduje, co dalej. Blok Lucjii Podworskiej w Henrykowie Lucja obudziła się, świeża, wyspana i zrelaksowana. Przeciągnęła się w pościeli, jej ciało wyprężyło się kusząco, na co leżący obok mężczyzna natychmiast zareagował. Gwizdnął cicho. - No, jeszcze raz, kotku, jeszcze raz. Pokaż, co masz w środku… Jedna ręka złapała pierś Lucji, a druga wepchnęła się między jej uda. Poczuła oddech mężczyzny na uchu. Ugryzł ją lekko. - Jesteś nienasycona, wiesz? Kręcisz mnie niemożliwe… Dawaj, kotku, dawaj - układał się niej, sapiąc. Lucja wrzasnęła, a potem wbiła kolano w podbrzusze mężczyzny. Kciukiem sięgnęła do jego oka. - Wpierdalaj! Facet zawył, zamachnął się odruchowo, ale Lucja odskoczyła. - Wypierdalaj! Mam wezwać policję? - Uspokój się laska! – facet podniósł ręce w stopującym geście. – W nocy ci się podobało, a teraz robisz jakieś cyrki… Wariatka. – zbierał szybko swoje ubrania, obserwując ciągle kątem oka kobietę. – Już spadam. Wiedziałem, że lubisz na ostro, ale nie piszę się na jakieś pieprzone sadomacho. Jestem normalny. Nie pozwolę, żeby mnie laska napieprzała. Wariatka. Ciągle obserwując Lucję wycofał się i zniknął za drzwiami jej mieszkania. Dziewczyna skoczyła za nim, żeby zaryglować drzwi. Kuuurwa. Kto to był? Co TO było do cholery?? Nic nie pamiętała, jakby ktoś wyjął jej mózg z czaszki, wrzucił do pralki , dodał proszek, płyn do płukania i jeszcze takie pachnące kulki co reklamowała jakaś mamuśka w tefale. Jej mózg był idealnie czysty, pachnący i biały jak majtki dziewicy. Nie pamiętała nic. Spojrzała na komórkę – niedziela, 5 VIII, 7.48. Obok komórki na szafce nocnej leżało jeszcze coś - niewielka buteleczka z grubego szkła, zamknięta gumowym korkiem. Jakby próbka perfum z egipskiej „wytwórni”. Na dnie było trochę ciemnego płynu z jakimiś farfoclami. Powąchała. Zapachniało lasem. W tej chwili rozległo się delikatne, wręcz bojaźliwe pukanie do drzwi. Wyjrzał przez wizjer. Jej nowy znajomy stał tam. Zapukał znowu. - Eee.. – wyraźnie szukał czegoś w pamięci. – Eee… laska? Zostawiłem komórkę. Otwórz laska. Klub Lucas' FIT&FUN w Henrykowie Łukasza obudził przyjemny ból zmęczonych mięśni. Taki, jaki odczuwa się po dobrym, ostrym treningu. Przyjemne napięcie. Musiał wczoraj ostro ćwiczyć. Podniósł się z materaca i zadziwił mocno, na widok bieżni i innych sprzętów. Czemu nie spał w domu? Rzucił okiem na komórkę – 8.32, niedziela, 5 VIII. Niedziela? Nie sobota? W piątek ćwiczył z Majką , chciała super wyglądać na swojej imprezie... to pamiętał. A może było to w czwartek? Nie wiedział. A impreza? Od dawna miał opracowany plan, jak się tam wkręci. Przyjdzie i się przywita. Będzie jej głupio i go wpuści. Po prostu – wiedział doskonale, że kiedy stawia się ludzi przed faktem dokonanym, zwykle godzą się na to, co się im zaproponuje. Musiał się znać na takich rzeczach, tych psychicznych rzeczach, personalnych, trener personalny to trochę jak psycholog, trochę jak ksiądz. A nawet lepiej. Panny gadają do niego, prężą się, a celibat go nie obowiązuje. Bardzo chwalił sobie swoją pracę. Oczywiście, Majka była zupełnie inna – delikatna, subtelna.. Kompletnie inna liga. No, ale ciągle nie pamiętał imprezy. Oraz tego, czemu kimał w salce, zamiast normalnie, jak człowiek w łóżku. Skorzystał z prysznica przy szatni, przebrał się w strój do ćwiczeń i na śniadanie wypił koktajl białkowo - bananowo- proteinowy. O 9 – jak pokazywała jego komórka – miała przyjść klientka. Monika Helska, aptekarka. Babka już starszawa, ale ciągle niczego sobie. „Trener jak ksiądz” – śmiał się zawsze – „Pracuje niezależnie od pory dnia i nocy”. Kobieta weszła, przywitała się i przebrała. - Łukasz – usłyszał po chwili jej głos (zawsze dbał, aby być na ty ze swoimi klientami). – A po co ci ta łopata? Spojrzał. Łopata, a właściwie nieco podniszczony szpadel, ciągle z resztkami ziemi i liści na metalowej części, stał oparty o treningowy rowerek. Kamienica Bartosza Pawłowskiego, Henryków - Bartosz! Bartosz! Obudź się. – Zmysłowy głos Majki rozbrzmiewał w głowie chłopaka. – Bartoszek – nie znosił, jak go tak nazywano, ale Majce wybaczał wiele. - Ile można spać… Bartuś… Otworzył oczy. Dziewczyna stała nad nim, tyłem do okna, ubrana tylko w cienką koszulkę, która miękko opływała jej kształty i ledwie co zakrywała pośladki. Wschodzące słońce oświetlało jej sylwetkę. Bartoszowi zaparło dech w piersiach. Poczuł, że mu staje. - Obudziłeś się w końcu. Wiem, że zawsze rano biegasz, więc przygotowałam ci śniadanie. Wskazała na stolik. Stały tam wytrawne muffinki – czuł wyraźnie ich korzenno-warzywny zapach- i świeżo wyciskany sok pomarańczowy. Zamrugał oczami, niedowierzając. Sny się spełniają, właśnie tego doświadczał. Dziewczyna podeszła bliżej, nachyliła się, pocałowała go. Poczuł, jakby ktoś zasunął mu pięścią w brzuch a potem poprawił ciosem w potylicę. To nie była Majka! - O co chodzi, kochanie? – zapytała Basia Wysocka siadając obok. – Wolisz jajecznicę? No wiem, wiem… - zaśmiała się. – To ty powinieneś przynieść mi śniadanie do łóżka. Ala mamy równouprawnienie, prawda? Poza tym nie lubię, jak faceci kręcą mi się po kuchni. - Zaraz wracam – wykrztusił. Mieszkanie miało podobny rozkład jak jego własne, dwa pietra wyżej, więc łazienkę znalazł bez trudu. Podniósł z ziemi swoje eleganckie, lniane spodnie i wyciągnął z kieszeni komórkę. 5.45, niedziela, 5 VIII. Razem z komórka wypadła niewielka torebka strunowa wypełniona brązowawym proszkiem. - Kochanie, śniadanie! – zawołała Basia.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. Ostatnio edytowane przez kanna : 17-02-2019 o 18:35. |
24-02-2019, 10:25 | #2 |
Reputacja: 1 | Łukasz złapał się za szczękę i delikatnie przejechał po swojej brodzie. - Ahh, długo by opowiadać. Jadę dziś na działkę i może się przydać. - Odpowiedział ciekawskiej klientce, ale w jego głowie przechodziło tysiące myśli : Skąd ta łopata? Dlaczego on ją ma i po co ją tu ze sobą przytargał? Nie mógł wyjść na jakiegoś dziwaka, który nie wie co robił i targa ze sobą narzędzia pokroju łopaty. - Dobra dziś zrobimy rozciąganko - dorzucił szybko, na co kobieta odpowiedziała zwyczajnym przytaknięciem. Trening przebiegł gładko, w rzeczywistości Łukasz ustawił ćwiczenia pod siebie, ponieważ rozciągnął swoje obolałe mięśnie przy wykonywaniu powtórzeń demonstracyjnych. Spojrzał na rozpiskę dnia w swoim telefonie i na dziś miał już wolne. Jak to ksiądz, odprawił swój rytuał i po robocie. Zawsze umawiał się na jeden, maksymalnie dwa treningi, ponieważ sam wtedy wykonywał jakieś ćwiczenia i nie marnował dni, bo jak wiadomo - jeżeli chcesz wyglądać jak Bóg, to nie ma zmiłuj. Podpiął swoje słuchawki do smartphona, wziął łopatę i ruszył na parking siłowni. Ku wielkiemu zdziwieniu nie znalazł tam swojego samochodu. Podrapał się pogłowię i pomyślał "Co ja do chuja wczoraj robiłem?". No nic, kolejna okazja do treningu. Chwycił łopatę tak, by jej ciężar równomiernie wyrównywał się na jego ręce i ruszył truchtem do domu. Cała sytuacja musiała wyglądać komicznie, ale zapewne nie jedna kobitka widząc jego muskularne ciało pomyślała, że to nowa moda na treningi i już jutro w parku będzie można ujrzeć falę biegających "łopatników". Jego samochód stał zaparkowany pod blokiem, co wydawało się dziwne, ale nie zaprzątał sobie tym głowy. Po dotarciu do swojego małego mieszkanka spojrzał na zegarek, który wskazywał już godzinę jedenastą. Poszedł pod prysznic, a gdy wrócił zaczął komponować obiad prawdziwego mężczyzny - ogromny wołowy stek, kasza jaglana i kilka szparagów. Po zjedzeniu swojego posiłku, stwierdził, że zadzwoni do swojego przyjaciela - Grzegorza, który pracuje jako dietetyk i zazwyczaj odsyła do Łukasza na treningi swoich klientów. Podobnie działa nasz mięśniak, zlecając badania wysyła do "najlepszego dietetyka jakiego znam - Pana Grzegorza Michowskiego". Tak o to wzajemnie zarabiają na ludziach, więc można powiedzieć, ze oprócz znajomości od piaskownicy łączą ich pieniądze. Łukasz nie był wstanie dodzwonić się do swojego przyjaciela i odpowiadała mu tylko poczta głosowa, więc postanowił wysłać SMS, ponieważ zostawienie wiadomości głosowej mija się z celem. kto w XXI w odsłuchuje pocztę głosową? Treść SMS'a była następująca " Siemano, wiesz może gdzie ja wczoraj byłem? urwał mi się film, a obudziłem się przytulony do łopaty." Po wysłaniu SMS postanowił podjąć się kulturze wyższej - czytaniu literatury. Oczywiście książki, które czytywał nie były i nie są szczytem kultury i przeznaczone do osób inteligentnych. Biblioteka Łukasza składała się w dziewięćdziesiąt dziewięciu procentach z biografii sławnych sportowców i nowoczesnych sposobach ćwiczeń. Ten jeden malutki punkt procentowy, które stanowiły inną literaturę, tę ambitniejszą była książka "Mały Książe" autorstwa Antoine'go de Saint-Exupery'ego. Nigdy jej nie przeczytał, mimo że ma dla niego wartość sentymentalną. Dostał tę książkę od jego świętej pamięci babci na jej łożu śmierci. Było to pięć lat temu, z jego życia odeszła jedyna bliska mu osoba, z którą łączyły go więzy krwi. Elżbieta, bo tak miała na imię ta kobieta jednak zostawiła w Łukaszu swoją część, bowiem zaszczepiła w nim miłość do słuchania muzyki z płyt winylowych. W mężczyźnie pozostało to do dziś. Łukasz po czytaniu zabrał się do wykonania popołudniowych ćwiczeń. Po treningu włączył jakąś płytę i oddawał się marzeniom i relaksowi. Tego wieczoru padło na album Tonight's the Night - The Shirelles. Łukasz życiu się na kanapę i zaczął rozmyślać gdy w tle leciało piękne "Will you still love me tomorrow". Myśli przeszywające jego umysł dotyczyły płci pięknej, a mianowicie jednej przedstawicielki - Majki Skowron. Mężczyzna miał straszną słabość co do tej kobiety, nie mógł wytrzymać dnia, by o niej niemyślący. Nagle przypomniał sobie, że obie jego westchnień miał wczoraj urodziny. Wstał z kanapy i pobiegł pod prysznic, po czym godzinę wybierał odpowiedni strój, nie założy swetra, bo za sztywno, koszula za elegancka, a może ubierze się w dres i przypadkiem przebiegnie obok jej domu? Nie, tego wieczoru Łukasz stwierdził, że zaryzykuje i odwiedzi Majkę od tak i na dodatek z kwiatami. Ubrał się w zwyczajnie - biała koszulka, jeansy, czarne trampki i do tego skórzana kurtka. Stwierdził, że do Majki pójdzie pieszo, bo wtedy będzie mieć czas na ułożenie odpowiedniego powitania i zaplanowania rozmowy. Był małym świrem na punkcie Majki, zawsze chciał wypaść jak najlepiej i naturalnie, ale zazwyczaj kończyło się to na maniakalnym wzrokiem na jego obiekt westchnień. W drodze do uroczej influencerki wskoczył do kwiaciarni kupił bukiet kwiatów, nie kupił róż stwierdził, że to oklepane. Gdy dotarł do ulicy, z której doskonale było widać dom dziewczyny zamarł, na jej podjeździe stały dwa radiowozy, których światła kogutów były oślepiające. Całe jej podwórko było odgrodzone taśmą policyjną i pracował tam sztab ludzi. Bukiet wypadł z dłoni Łukasza, a sam chłopak się wycofał zmieszany. W przypływie emocji trafił do mieszkania aptekarki, z która miał dziś trening. Monika otworzyła mu drzwi w samym szlafroku, a gdy wszedł do jej mieszkania i zatrzasnęły się drzwi nie miała już nawet tego.... Jak ksiądz wiecznie na służbie. Łukasz po wszystkim wrócił do siebie, gdzie w wejściu leżała ta nieszczęsna łopata. Mężczyzna złapał ją usiadł na kanapie i zaczął rozmyślać skąd ją ma. Finalnie nie dowiedział się niczego, ale w jednej chwili mogło się to zmienić, ponieważ nagle dostał SMS od Grześka, " Sorry, że nie odpisywałem, ale dziś Agata, wymyśliła sobie, że robimy wycieczkę bez telefonów. Spotkajmy się jutro u mnie w gabinecie. 11 Ci pasuje? ", Łukasz odpisał tylko OK i wziął piwo z lodówki, wypił go na"hejnał" i poszedł spać, to był dziwny dzień, ale przeczucie, że to dopiero początek stawało się coraz to bardziej realne.
__________________ "Źli ludzie nigdy nie mają czasu na czytanie- powiedział Dewey- To jeden z powodów, dla których są źli." Lemony Snicket – Przedostatnia pułapka |
24-02-2019, 19:03 | #3 |
Reputacja: 1 | Impreza była - to Lucja z pewnością jeszcze pamiętała... przynajmniej jej początek. Nie pamiętała jednak jej przebiegu i tego jak wróciła do domu... Godzina była teraz wczesno-poranna, jak na niedzielę; a ona była dobrze wyspana, więc musiała wrócić przed świtem. Ale tego kolesia który spał obok niej wcale nie kojarzyła... Kto to do diabła był?! Twierdził, że uprawiali sex?! Lucja skontrolowała szybko swoje ubranie. Za dużo na sobie nie miała - bielizna z wczorajszej imprezy. Co gorsza niekompletna, gdyż Lucja miała gołe piersi, o czym w przykry sposób przekonała się już wcześniej, gdy koleś się do niej dobierał... Nie było jednak co płakać nad rozlanym mlekiem - najważniejsze, że majtki nadal miała na sobie, czyli do żadnego współżycia nie doszło... Tylko dlaczego ona nic nie pamiętała? I co u licha było w tej butelce? Jakiś narkotyk? Rohypnol, jak w Kac Vegas? Gdy koleś zapukał ponownie, Lucja musiała przerwać tę burzę mózgu. Teraz potrzebna jej była jakaś dobra i znajdująca się pod ręką kryjówka. Na szczęście szybko taką dostrzegła. - Nie pamiętasz nawet jak mam na imię, co?! - zagadała przez nadal zamknięte drzwi, kucając i pakując zakorkowaną ponownie butelkę do jednego ze swoich kozaków. - To służbowa komórka… Oddaj - powiedział facet. Lucja wiedziała, że nie wypadało odmawiać - w końcu człowiek może mieć potem kłopoty. Ale nie miała zamiaru otwierać obcemu, będąc topless. Już i tak udało mu się zobaczyć i... znacznie więcej niż powinno. Wzięła więc z wieszaka pierwszą lepszą letnią kurtkę i narzuciła na plecy, a co ważniejsze także na piersi. Zanim mu otworzyła, rzuciła jeszcze okiem przez wizjer, ale facet wydawał się niczego nie kombinować - nie miał w ręku noża ani nic z tych rzeczy, więc przekręciła zamek. - Ale bądź tak miły i przedstaw się - powiedziała spokojnie, otwierając drzwi bardziej na oścież. Stał tam. Lucja wreszcie miała możliwość przyjrzeć się swojemu nowemu przyjacielowi. Miał na sobie eleganckie - w pewnych kręgach - spodnie z cienkiego poliestru, model joggersy. Do tego podkoszulek typu bokserskiego, odsłaniający owłosiony tors i wytatuowany na ramieniu napis I luv yo babe. Miał jasne, nie myte od paru dni włosy i kilkudniowy zarost. Lucja oszacowała go na jakieś 30 lat. - Krystian - powiedział szarmancko cmokają powietrze nad dłonią dziewczyny. - Krystian Krachniuk - doprecyzował. - Powiedziałabym “miło mi”, ale... - Lucja zawiesiła głos ze średnio zadowoloną i niewyraźną miną. - Pamiętasz gdzie zostawiłeś telefon? - zmieniła temat na bardziej konkretny. - No, chyba mi wypadł, jak dochodziliśmy do konkretów - zarechotał, zaglądając pod stół. -Jest! - wyciągnął używany aparat Honor, z mocno popękaną szybką. Zrobił krok w stronę dziewczyny - Skoro znów mnie zaprosiłaś.. to może szybki numerek na pożegnanie? Hmm? - zaproponował. Lucja przewróciła oczami. - Nie! - odparła zdecydowanie. - I nie zaprosiłam cię tu, tylko pozwoliłam abyś zabrał swój telefon - uściśliła od razu z irytacją w głosie, nie mając zamiaru zwabić się w żadne pułapki. - Jeśli nie zgubiłeś tu jeszcze żadnych... kluczy, dowodów, czy narkotyków, to możesz już iść - rzuciła, kiwnąwszy głową w stronę drzwi wyjściowych. - Wieczorem zapraszałaś - przypomniał jej. - A w nocy ci sie podobało, la… Majeczko - był wyraźnie zadowolony z siebie, nie wiadomo czy dlatego, że przypomniał sobie jej imię, czy z powodu swoich nocnych osiągnięć. Lucja nie miała zamiaru niczego korygować czy udowadniać. Tak było lepiej, a do tego nie była w nastroju. - To może choć mi obciągniesz na do widzenia? - zapytał jeszcze, taksując jej sylwetkę wzrokiem. - Ty świnio! - wyrwało jej się. - Przestań się tak gapić! - rzuciła, stając szybko za stolikiem. Lucja była jednak dość wysoka i stolik nie zasłonił jej na tyle na ile by sobie życzyła. Pochyliła się więc, niby się o niego opierając, tak aby blat zasłonił wszystko czego nie zakrywała kurtka. - Masz telefon?! To wyjdź mi stąd! Wynocha! Do siebie! Tam są drzwi! - rzucała jedno hasło za drugim, wszystko głośno i stanowczo, wskazując mu drzwi wyjściowe. - No spokojnie, Majeczko, spokojnie. Rozumiem, jak mnie nie chcą, przecież nie jestem nachalny. Tylko zapytałem grzecznie. Już spadam - poszedł w stronę drzwi , na wyjściu zatrzymał się jeszcze na moment i dodał: - W razie czego zadzwonię, mam numer - pomachał do niej telefonem i wyszedł. Lucja szybko doskoczyła do drzwi i zamknęła je na trzy spusty. Co za wstrętny i nachalny koleś! Owszem, przy jej niekompletnym stroju nic dziwnego, że był napalony. Ale pewne zasady dobrego wychowania obowiązują, a on ich nie okazał. Do tego wmawiał jej jeszcze, że coś między nimi było. Pewnie aby uzasadnić swoje poczynania i dostać od niej jeszcze więcej... W sumie było to zrozumiałe poczynanie dla faceta, który nic nie pamięta i budzi się obok takiej laski jak ona. Wielu postąpiłoby podobnie - choć oczywiście nie tak nachalnie. Na szczęście żadnego seksu nie było - o czym świadczyła obecność majtek. To był niezbity dowód i tego Lucja będzie się trzymać! Ale gdzie reszta jej ubrania? Gdzie biustonosz? Zdjęła go przy nim?! I co u licha było w tej butelce? Nie popadając w panikę, Lucja przystąpiła do działania. Zdjęła kurtkę, bo zrobiło jej się gorąco i wyjęła tę butelkę z buta. Niestety flaszka nie miała żadnej etykiety, którą można było przeczytać, więc jej zawartość pozostawała tajemnicą. Cóż, dzisiaj niedziela, ale jutro może wybrać się po pracy do apteki. O ile jutro nadal nic nie będzie wiedziała. Jej torebka była na szafce, dowód i kartę kredytową miała, zaś klucze były w zamku - oczywiście od wewnętrznej strony. Brakowało jednak aparatu fotograficznego, oraz sukienki, butów i stanika. Lucja wiedziała, że gdziekolwiek się owe odzienia znajdowały, powinny być raczej na wierzchu. Rozejrzała się po przedpokoju, ale nic nie znalazła. Poszła do kuchni i przy okazji jej przeszukiwania, wstawiła wodę na herbatę. Zadawało się, że nic nie znajdzie i gdyby nie herbata tak by właśnie było. To ten dodatkowy czas, spokojnie spędzony w kuchni, okazał się wręcz zbawienny. Lucja znalazła swój zagubiony biustonosz - był zaczepiony do żyrandola. Aby go odzyskać, kobieta musiała wejść na stolik. Nie było łatwo go odczepić - nie został tam wrzucony, tylko przywiązany. A to oznaczało, że któreś z nich musiało stanąć wczoraj na tym stoliku. Wedle tego Krystiana to tutaj coś niby mieli robić... To by się pokrywało, ale z pewnością nie robili za wiele. Z pewnością! Odzyskawszy pierwszą część garderoby, Lucja sprawdziła inne pomieszczenia. Niestety znalazła tylko buty - gdy weszła do łazienki, zobaczyła je w wannie... nieco ubrudzone zaschniętym już błotem. Szkoda, że nie zajęła się nimi od razu. Pewnie wczoraj nie miała do tego głowy. Na szczęście błoto łatwo zeszło i buty nie były uszkodzone. Brakowało jednak sukienki, a musiała ją zdjąć zanim zdjęła stanik. Ale przecież nie wracała do domu w bieliźnie! Niestety nic nie pamiętała. Jedyną osobą, która mogła rzucić nieco światła na wydarzenia z imprezy, była Majka. Nie tracąc już więcej czasu na szukaniu wiatru w polu, Lucja usiadła do komputera. Nie miała żadnych nowych wiadomości, więc popijając spokojnie herbatkę, napisała maila do Majki. Cześć. Jak tam po imprezie? Zadowolona? Masz kaca? Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś : )Lucja przerwała pisanie i upiła nieco herbaty, starając się przypomnieć sobie nazwisko kolesia. Brzmiało podobnie do Krahulik, ale koleś znaaacznie różnił się od tego sławnego artysty... Przypomniała sobie i wróciła do pisania. Krystian Krahniuk? I dlaczego u licha spał w moim w łóżku?!Lucja oparła się o krzesło i raz jeszcze przeczytała całego maila. W pewnym momencie skrzywiła się niezadowolona i zamieniła "I dlaczego u licha spał w moim łóżku?!" na "I dlaczego u licha nocował w moim mieszkaniu?!". Nowe zdanie brzmiało znacznie lepiej. Wysłała maila, z nadzieją, że koleżanka udzieli jej kilku odpowiedzi. Była niedziela - dzień błogiego lenistwa, czyli prac domowych, które z braku czasu odkładało się na koniec tygodnia. Lucja otworzyła okna, aby się wietrzyło. Wstawiła też pranie, w tym oczywiście prześcieradło i powleczenia na pościel, które choć zdawały się być czyste, jak Lucji było wiadomo miały styczność z obcym facetem. Do pralki wrzuciła też bieliznę z wczoraj - oczywiście w specjalnej siateczce na delikatne rzeczy. Zamiotła i umyła podłogę, a potem zmyła kilka naczyń. Następnie wstawiła obiad i poszła do łazienki wziąć długi prysznic. Podczas mycia się, jej myśli błądziły, ale nie była w stanie sobie niczego przypomnieć. Starała się natomiast zapomnieć to co wygadywał ten Krystian, który tak strasznie uprzedmiatawiał kobiety, a z którym z całą pewnością niczego wczoraj nie uprawiała. Gdy ubrana w szlafrok wróciła do kuchni, oba ziemniaki były już ugotowane, a kotlety podgrzane. Wystarczyło przerzucić mięso na drugą stronę, aby się równo podgrzało - oczywiście drewnianą łyżką aby nie porysować patelni. Wzięła talerz i wyjęła z lodówki surówkę z białej kapusty - bardzo dobra, kupiona w piątek w delikatesach. Włączyła telewizję, aby obejrzeć coś do obiadu. Tyle kanałów a nic do oglądania. O! "According to Jim", to jest zabawne... Po obiedzie, Lucja pozmywała naczynia - oprócz patelni, na której było sporo tłuszczu i który spokojnie można będzie do czegoś zużyć. Sprawdziła skrzynkę mailową, ale Majka jeszcze nie odpisała. Sprawdziła więc jej stronę, ale nie było tam nic nowego. Pewnie odsypia, albo organizuje sprzątanie - na pewno ma na głowie ważniejsze sprawy niż odpisywanie na maile. Wyłączyła komputer i telewizję. Rozwiesiła pranie. Było już zbyt późno, aby wieszać je na balkonie, więc musiała się ograniczyć do "sznurków" nad wanną. Tak też wyschnie. Za pamięci schowała tajemniczą butelkę do torebki. Jutro po pracy pójdzie do apteki i może się czegoś dowie. O ile Majka jej nie odpisze. Zamknęła wszystkie okna, aby owady jej nie powlatywały. Ustawiła budzenie w telefonie na jutro rano i z książką oraz kubkiem nowej herbaty, poszła do łóżka. Detektyw Monk był dobry zarówno na ekranie jak i w książce, a ponieważ znało się serial, łatwiej było sobie wyobrazić bohaterów i wszystkie sceny. Potem wstała jeszcze tylko do łazienki. Umyła twarz i zęby, a następnie poszła spać. Ostatnio edytowane przez Mekow : 24-02-2019 o 19:07. |
24-02-2019, 19:47 | #4 |
Reputacja: 1 | Mieszkanie Barbary Wysockiej | 5.08 (niedziela), godz. 5:45 Pospiesznie zamknął za sobą drzwi od łazienki. Ręce drżały mu, gdy wyciągał ze spodni telefon. Z kieszeni coś wypadło, ale uznał to za śmieć – podniesie go za chwilę. Spojrzał na wyświetlacz – była godzina 5:45 w niedzielę, nie miał nieodebranych połączeń ani wiadomości. Raczej normalne biorąc pod uwagę fakt, że nie utrzymywał z nikim zażyłych kontaktów. Odłożył telefon i oparł się o umywalkę wpatrując się w lustro. Odkręcił kran i przemył twarz lodowatą wodą. Orzeźwiający chłód sprawił, że powoli dochodził do siebie po szoku, jakiego doznał, ale jednocześnie każda sekunda rodziła jeszcze więcej pytań. Kompletnie nie pamiętał jak się tu znalazł, co tu robił, co działo się wcześniej. — Kochanie, śniadanie! — dobiegł do niego głos zza drzwi łazienki. Uczucie niepokoju, które towarzyszyło mu od kilku minut, osiągnęło teraz punkt kulminacyjny. Wiedział, że musi zaraz tam wrócić, a nadal nie potrafił umiejscowić się w całej tej sytuacji. To wszystko zupełnie do niego nie pasowało. Alkohol spożywał sporadycznie i w małych ilościach, narkotyków w ogóle. Zresztą nie czuł się jakby to którekolwiek z nich miało być powodem tej dziwnej amnezji. OK… to co w takim razie tu robił? Baśkę znał już od jakiegoś czasu, wprowadziła się tutaj w podobnym czasie jak on, czasem widywali się w knajpce vege. Była otwarta, często do niego zagadywała. Generalnie była niezła i wiedział od dawna, że próbuje zwrócić na siebie jego uwagę. Gdyby nie Majka to może nawet dałby jej szansę. No właśnie – Majka! Przecież wczoraj miał być u niej na urodzinach, a teraz ostatnie, co pamięta, to jak budzi się w sobotę rano, po niezbyt dobrze przespanej nocy, zestresowany imprezą i tym co planował. Później już wszystko całkowicie się rozmywa. — Dobra, weź się w garść… — wyszeptał do siebie, ponownie wpatrując się w lustro. — Wszystko w porządku? — niemal podskoczył, na dźwięk pukania w drzwi i głos Baśki. — Ta-ak — wyjąkał niepewnym głosem — Czy… — wziął oddech i skupił się, aby jego głos brzmiał pewniej — Czy nie widziałaś gdzieś moich soczewek? — Miałeś soczewki? — wyraźnie się zdziwiła — Ściągałeś i wyciągałeś różne rzeczy, ale ich nie… Chodź, jemy. Gdy już skompletował swoją garderobę i ubrał się, podniósł też z podłogi mały woreczek wypełniony prawdopodobnie jakimś proszkiem. Nie mając na razie pomysłu co to i co z tym zrobić, wsunął go z powrotem do kieszeni. Wrócił do Basi, po drodze cały czas rozglądając się z nadzieją znalezienia swojej zguby. Przy okazji miał wreszcie możliwość przyjrzenia się jej schludnie urządzonemu mieszkaniu, chociaż brak soczewek znacznie mu to utrudniał. Wystrój był typowo kobiecy – jasne meble, pastelowe kolory, liczne poduszki, na ścianach kilka obrazów, do tego sporo kwiatów. Usiadł przy stoliku... — Jesteś pewna, że ich nie widziałaś? To małe, brązowe pudełeczko z literami „L” i „P”. Może pamiętasz, czy nie wyjmowałem go gdzieś wcześniej, zanim tu przyszliśmy? — starał się nie dać po sobie poznać, że kompletnie nie pamięta ostatniej nocy. Obeszla stół i usiadła mu na kolanach. — Koootek... — przeciągnęła zmysłowo — Jesteś pewien, że chcesz gadać o jakiś soczewkach? — To byłyby kolejne które zgubiłem w ostatnim czasie — skłamał — Poza tym… mógłbym Ci się lepiej przyjrzeć — uśmiechnął się lekko, starając się brzmieć uwodzicielsko, chociaż w rzeczywistości zupełnie co innego zaprzątało jego głowę — Jeszcze lepiej? — dłoń dziewczyny wsunęła mu się pod koszulkę. Nachyliła się i poczuł jej oddech na uchu — Przecież już mnie dokładnie oglądałeś, wszędzie — wyszeptała — Z bardzo bliska. Może to powtórzymy? Nie drążył dalej tematu, widząc, że ta rozmowa do niczego na razie nie doprowadzi. Zresztą w rozmawianiu nigdy nie był dobry, więc musiał rozegrać to po swojemu. Zamiast odpowiadać odwzajemnił dotyk, przesuwając dłońmi po jej ciele. Przyciągnął ją bliżej do siebie. Ich ciała zetknęły się. Zaczął całować ją w szyję, jednocześnie zerkając i próbując niepostrzeżenie zlokalizować jej telefon. Gdyby go znalazł, mógłby wykorzystać jakąś chwilę jej nieobecności, sprawdzić ostatnie zdjęcia, wiadomości, może nawet historię GPSu. Jak na złość, telefonu nie było nigdzie w zasięgu wzroku. To co robił pozostało niezauważone, ale prawdopodobnie trwało zbyt długo, bo dziewczyna zdecydowała się przejąć inicjatywę i zaczęła zdejmować z niego koszulkę. Nachyliła się by całować jego tors. Jej dłonie błądziły bo jego ciele, schodząc coraz niżej, po czym usłyszał dźwięk rozsuwanego rozporka. W końcu zsunęła się z jego kolan, aby znaleźć się bliżej jego męskości. Westchnął z podniecenia, gdy poczuł przyjemne ciepło i wilgoć jej ust... Na jakiś czas odgonił dręczące go myśli, czerpiąc przyjemność z aktualnej chwili... Mieszkanie Bartosza Pawłowskiego | 5.08 (niedziela), godz. 10:50 Jedną z pierwszych rzeczy po powrocie do jego mieszkania było założenie okularów. Czasami używał ich, gdy po wielu godzinach noszenie soczewek stawało się zbyt uciążliwe dla jego oczu. W końcu otaczający go świat znów był ostry. Chociaż nie lubił zmieniać swoich planów, dzisiejsze bieganie postanowił sobie już odpuścić. Było już znacznie później, niż zwykł trenować, a poza tym, musiał spróbować dowiedzieć się czegoś o minionej sobocie. Wszystkie wątpliwości i pytania, o których dzięki Basi zapomniał na kilka godzin, teraz powróciły ze zdwojoną siłą. Zaczął od przejrzenia swoich kieszeni. Znalazł dwa paragony z wczorajszą datą – jeden z kwiaciarni, wystawiony o 11:03, drugi z 11:23 z drogerii: zestaw do pakowania oraz Durex Intense – prezerwatywy + żel. Kompletnie nie pamiętał tych zakupów, ale był to przynajmniej jakichś krok naprzód. Pozostał jeszcze tajemniczy woreczek. Teraz mógł przyjrzeć mu się znacznie lepiej. Jego zawartość stanowił dziwny, brązowawy proszek. Przez głowę błyskawicznie przebiegło mu to, o czym myślał tydzień temu. Ale przecież to nie mogło być jego! Zresztą, jeśli już, to on byłby tu ofiarą. Czy zatem to Baśka? Poczuł jak jego dłonie pokrywa gęsia skórka, a po plecach przechodzi mu dreszcz. Po chwili uspokoił się – nie było to logiczne. Skoro czymś by go odurzyła, to w jaki sposób znalazłoby się to w jego kieszeni? Liczba pytań jednak rosła z każdą chwilą. Otworzył delikatnie woreczek i powąchał zawartość. Las – to pierwsze skojrzanie, chociaż nie wiedział dlaczego, ponieważ tego co czuł nie mógł jednoznacznie przyporządkować do żadnego znanego mu zapachu. Wsunął palec, aby spróbować proszku. Wrodzona ostrożność kazała mu się jednak zatrzymać i zrezygnować. Na razie zajmie się tym, na czym zna się lepiej. Podszedł do ściany z cegieł, gdzie znajdowała się niewielka skrytka, o której wiedział tylko on. Włożył tam paragony, woreczek z proszkiem, wyjmując zamiast tego dysk twardy 2,5". Wrócił do komputera i podłączył urządzenie. Wpisał 20-znakowe hasło, aby dostać się do zaszyfrowanej zawartości. Wychodząc od Basi rzucił okiem na stojący na szafce modem. Wiedza o modelu i dostawcy Internetu była wystarczająca, aby po chwili zlokalizować jej sieć WiFi. Nazwa była domyślna, typowa dla tego dostawcy, zatem hasło pewnie też było niezmieniane. Po kilkunastu minutach znał już algorytm i długość generowanych, domyślnych haseł tej firmy. Teraz wystarczyło napisać skrypt, który wygeneruje mu słownik potencjalnych haseł, uruchomić odpowiednie narzędzie i poczekać. Jeśli będzie miał trochę szczęścia, w ciągu kilku godzin będzie miał dostęp do jej sieci. Oczywiście pomyślał też o tym, aby wymyślić jakiś pretekst i po prostu pójść do niej, poprosić o możliwość skorzystania z Internetu, jednak wolał nie wzbudzać żadnych podejrzeń i nie spotykać się z nią już dzisiaj, dopóki nie dowie się czegoś więcej o całej tej dziwnej sytuacji. Mieszkanie Bartosza Pawłowskiego | 5.08 (niedziela), godz. 16:13 Obudził go dźwięk dobiegający z jego komputera. Musiał uciąć sobie drzemkę, jednak na szczęście tym razem, pamiętał doskonale, co robił wcześniej. Dźwięk sygnalizował pomyślne dopasowanie hasła. Teraz czas na kolejny krok – sprawdzenie urządzeń podłączonych do sieci: laptop, drukarka, telewizor i... smartfon. Zainstalowany na nim Android być dawno nieaktualizowany, więc znalezienie odpowiedniej luki w systemie nie powinno być trudne. Po 19 dysponował już kopią plików z jej karty pamięci. Dostępu do wiadomości i historii GPS nie udało się na razie uzyskać, ale być może to na razie wystarczy. Przefiltrował pliki, aby pozostawić tylko zdjęcia z ostatnich dwóch dni. Selfie w knajpce wege, jedzenie, jedzenie, selfie przed lustrem w obcisłej sukience, selfie nago, znów knajpka wege. Wrócił do poprzedniego zdjęcia. Co prawda rano mógł się napatrzeć do woli, ale mimo to nie pogardził jeszcze jednym spojrzeniem na jej kobiece atrybuty. Przeskoczył o kilkanaście zdjęć do przodu. Te były już z sobotniego wieczoru – głównie selfie, najpierw tylko jej, później wspólne z nim, na kilku się całowali. Na kolejnym była Basia z Majką – Basia rozanielona i uśmiechnięta, Majka wyraźnie znudzona. Ostatnia z fotek przedstawiała jego z obiema dziewczynami. Odłączył dysk, upewnił się, że zatarł wszystkie ślady i na komputerze nie pozostał żaden z plików. Dysk wrócił do skrytki, a Bartosz położył się na łóżku, próbując wszystko poukładać w jakąś logiczną całość. Bezskutecznie. W końcu zasnął pogrążony w swoich myślał i próbach wypełnienia luk w pamięci. Ostatnio edytowane przez Oriddamri : 24-02-2019 o 20:31. |
24-02-2019, 20:24 | #5 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 24-02-2019 o 21:32. |
24-02-2019, 22:30 | #6 |
Reputacja: 1 |
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est Ostatnio edytowane przez Asmodian : 24-02-2019 o 22:36. |
27-02-2019, 10:39 | #7 |
Reputacja: 1 | W Henrykowie od rana huczało - poniedziałek, 5 VIII Huczało cyfrowo na forum internetowym portalu Henryków now!, oraz analogowo na ulicach, szczególnie zaś w zakładzie fryzjerskim i w aptece. Ludzie nie mogli się zdecydować, które z dwóch ostatnich zdarzeń było bardziej bulwersujące. Jedni przychylali się do opinii, że raczej zachowanie księdza, który pijany w sztok (co samo w sobie było niecodzienne, ale w końcu zrozumiałe) wracał nad ranem na plebanię śpiewając coś o byciu małym misiem, ssaniu i miękkich kluskach wpadających w czyjeś usta. Część opinii publicznej Henrykowa dawała jednak pierwszeństwo zabójstwu, do którego doszło na terenie posiadłości ich miejscowej celebrytki, Sweet Fi. W Henrykowie huczało – ludzie przerzucali się domysłami oraz sprawdzonymi w 100 % informacjami. Zdisio56: była calutka goła, jak ją pan bóg stforzył wszędzie była krew KrychuK: orgia była, sam wiem, bo zaliczyłem Pies: prochy wszędzie chodziły, gołe babki latały, wóda, a Majkę łopatą zajebali PinkYY: Majka to święta była, czysta jak nasza Matka Boska. Inne latały, nie ona, Bluźnisz Anonim Gall: zajebali i potem grób wykopali. Dyskusja na temat Sweet Fi nieco przycichła, kiedy ktoś wrzucił filmik nakręcony komórką: ksiądz Frygiel idzie, zataczając się mocno, w stronę plebanii. Nie jest jeszcze późno, trochę po 23, więc ulica nie jest wyludniona. Podchodzi coraz bliżej filmującego i wtedy słuchać, że ksiądz śpiewa. Ma czysty, mocny głos: Jestem mały miś… bo w jej ramionach, gdy obejma mnie, gdy zawładną mnie, na pewno skonam… jestem mały miś…jeśli skonać mam, to na jej krzyżyku. Pieśń – zdecydowanie nie religijna – rwała się, ksiądz często zapominał tekstu, potykał się, rozpoczynał od nowa, lub mylił słowa.. Jestem mały miś.. własność lali tej… co palec ssie.. po penis ssie… Pod filmem rozgorzała dyskusja, której motywem przewodnim stało się szybko kto i co ssie. W końcu ktoś litościwie wrzucił link do właściwego kawałka Posterunek policji w Henrykowie - Kogo nam przysłali?! – komendant posterunku Gaspar Grubucha był nieźle wkurzony. Dotarł do Henrykowa dziś w nocy, ściągnięto go z Azji, gdzie odwiedzał syna. Był szczęśliwy, że już nie musi siedzieć w tamtym cholernym wilgotnym upale i prawie wdzięczny Majce. A raczej jej zabójcy. Prawie. - Kogo?! – dopytał ciągle wkurwiony, ale wrodzone opanowanie wzięło górę nad emocjami – Kogo, kurwa? Trup na karku, a my mamy jakąś panienkę ze stolycy – świadomie zniekształcił słowo - niańczyć? Co my tutaj nie mamy własnych żółtodziobów? - Technicznie rzecz biorąc ona jest rozwódką. – Kamil Szmidt cenił sobie precyzję. Ale wiedział też, co naprawdę boli szefa. - Nie chodzi o przejęcie sprawy ani o stażowanie. Ma nam po prostu pomóc. - W czym? Nie zna terenu, nie zna układów, nawet nie jest zatrudniona w czynnej służbie. Kto to niby jest “cywilny konsultant - specjalista”? Starszy aspirant wyciągnął tekturowy skoroszyt z dokumentami – wiedział, ze jego szef nie akceptuje innych form dokumentacji – i otworzył go. Odpiął od pojedynczej kartki zdjęcie atrakcyjnej szatynki i podał komendantowi. - Karolina Staszic, 32 lata, studia medyczne na WUMlu, potem specjalizacja z psychiatrii. Szkolenia w Anglii i Francji, współpraca z tamtejszą policją. Ostatnio w Kanadzie pracowała w jakimś centrum pomocy ofiarom przemocy domowej, czy czymś takim. - Dlaczego właśnie ona? Obciąga któremuś z naszych szefów? – komendant ciągle był sceptyczny. - Jest specjalistką od kontaktów z mediami i społeczeństwem. - Nie ma takiej specjalizacji. Szmidt westchnął. Współprac z szefem bywała rudna. Dodatkowo – łeb go ciągle napierdalał po wczorajszym pijaństwie. - Widzę to tak, szefie – świeże spojrzenie kogoś z zewnątrz może pomóc. Jeśli ona się do czegoś przyda, to i tak my zgarniamy cała śmietankę. Jeśli nie – zawsze można zwalić winę na nią. I dokopać tym w Warszawie, przy okazji. Na razie zapędziłem ją do roboty: parzy mi kawę, biega po ludziach… przydatna jest. Komendant uśmiechnął się. - No dobra, ale czemu jej nie ma? Nie wiedziała, że odprawa jest o 10? Karolina wbiegła zdyszana. - Przepraszam za spóźnienie. Byłam spotkać się z patolog dr Kot, szczegółowy raport będzie jutro rano, ale już wiadomo na pewno, ze przyczyną śmierci było otrucie. - Przyniosłam Ci też – odwróciła się do Kamila, zdziwiło go, że nie używa jego stopnia - materiały zgrane z telefonu znalezionego na trawniku. To komórka denatki, nówka sztuka, Iphonik, pewnie prezent. Technicy mówią, że jest jeden filmik i trochę zdjęć. Jeszce ich nie przeglądałam – podała Kamilowi kartę pamięci. - Ja to zrobię – powiedział, tknięty nagłym przeczuciem. – Albo zlecę młodemu. Komendant Grybucha pokiwał głową. - Wydrukuj mi wszystko co mamy, zapoznam się. Musimy ustalić, kto tam był. Impreza i żadnych świadków? Gości? Może damy ogłoszenie na tym portalu miejscowym … - Hneryków now! – podpowiedział Kamil. – I sprawdzę jej media społecznościowe, maile, .. laptopa. Gdzie jest jej laptop? – spojrzał na Zbyszka Piekarskiego. - Nie było żadnego sprzętu – młody pokręcił głową. - Żadnego łapka, komputera, aparatów, telefonów, tabletów nic. Tylko ta komórka na trawniku. Łukasz Marszałek Obudził się, pełen energii. Niósł ją w ramionach, pamiętał to teraz wyraźnie! Tylko dlaczego wydawała się nieprzytomna? Szybkie śniadanko – kawałek jagielnika z owocami goi i jogurtem Bakoma for men – prysznic, śpieszył się, dziś zaczynał wcześnie. Kiedy otwierał drzwi klubu zwróciła jego uwagę koperta, wrzucona do skrzynki na listy. Nie wiedział, gdzie położył kluczyk. Dawno nic do niego nie przychodziło pocztą, wszystko mailami. A kurier dzwonił i się umawiał, jak człowiek. W końcu podważył dół skrzynki nożem. Wypadła z niej pojedyncza koperta - biała, zaklejona, bez znaczka czy czegokolwiek. Tylko jego imię i nazwisko na wierzchu. W środku była złożona na 4 kartka , trochę nierówna, jakby odcięta. Szybko zorientował się, o co chodzi: ktoś najpierw wydrukował wszystko, potem oderwał górę z jego imieniem i nazwiskiem, i przykleił do koperty skoczem. Reszta kartki była w środku. Od razu wiedział, co to było – w końcu oglądało się CSI. . Przeczytał treść. Gościu, widziałem cię z łopatą. Mam foty. Wszyscy mówią, że nią zajebano SweetFj. Wyskakujesz z 5 000 tys. kilo i zapomnę o sprawie. Zbierz kasę, odezwę się. Zajrzał do koperty, bo było tam coś jeszcze – rzeczona fota. On, wieczorkiem, za nim księżyc, na tle bramy wejściowej do rezydencji Majki. Trzymał łopatę, w taki sposób, by jej ciężar równomiernie wyrównywał się na jego ręce. Co teraz? Lucja Podworska Lucja obudziła się. Serce biło jej mocno, a ciało – rozgrzane ciepłem łóżka i wspomnieniem snu – paliło ją. Sen był bardzo realny i choć Lucja wiedziała, że to raczej obudzone wspomnienie, a nie sen, mimo to musiała sprawdzić. Weszła do łazienki i podciągnęła koszulkę i obróciła się, aby zobaczyć w lustrze swoje plecy. Ciągle tam był, mimo że upłynęło już trochę czasu – słaby ślad zębów jej kochanka odciśnięty na łopatce. Komórka zapikała dźwiękiem nadchodzącej wiadomości MMS. Nieznany numer a mimo to otworzyła. Na zdjęciu był penis w pełnej erekcji a niżej widomość: Majeczko, tęsknię za tobą księżniczko. Mój rumak nie może się już doczekać, kiedy znów wjedzie do twojej przytulnej stajenki. Czekam na twój znak. Twój Księciunio. Księciunio, kurwa. To ten Krystian, czy jakiś inny? Nie chciała tak myśleć o sobie, ale skoro zaprosiła do domu tamtego gostka w poliestrowych jogerrsach, to kto wie… Sprawdziła maile – nic specjalnego, FB i vloga SweetF – nic nowego. To ją zmartwiło. I zdziwiło. Zajrzała więc do swojej komórki – pamiętała, że wybierała się na imprezę, więc foty powinny być, nie? I były: ona z Majką, ona z Krystianem – przytuleni, jak miło, Krystian z ręką na jej cycku – ona sama w łazience Majki odbita w lustrze… nic specjalnego. Zawsze dbała o to, żeby fotografowana osoba wypełniała zdjęcie. Świetnie się jej to, niestety, udawało. Czasem tylko ktoś się wepchnął w kadr, rozmazany… Przeleciała galerię raz jeszcze… Tak, tu nawet uchwyciło kawałek czyjejś twarzy i włosów. Powiększyła fotę maksymalnie i wpatrywała się w nią... znała chłopaka. Bartek? Chyba tak miał na imię. Parę razy widziała go, jak grzebał przy komputerze w domu Majki. Raz nawet poprosiła go od odblokowanie jej lapka, jak się coś zwiesiło. Może warto do niego zagadać? Był chyba w kontaktach Majki na fb…. . A może lepiej dać sobie spokój? Bartosz Pawłowski Obudził się. Leżał przez chwilę nieruchomo, starając się przywołać resztę snu. Wspomnienia. Był pewien, że to było wspomnienie tego, co przydarzyło się na imprezie Majki. Był tam. Był razem z Baśką - a może tam się po prostu spotkali? Basia nie była jednak ważna, liczyła się tylko Majka. Zawiódł ją. Pamiętał zawód w jej oczach. To bolało. Za nic w świecie nie chciał jej ani zawieść, ani skrzywdzić. Może Basia coś pamiętała? A może inni znajomi SweetFi? Przecież miał dostęp do jej kontaktów, maili, mógł wszystko sprawdzić. Ale czy chciał? Ksiądz Marcin Frygiel Marcin obudził się jak zwykle, 15 po 5. Czuł się źle – bolała go głowa, mięśnie, strasznie chciało mu się pić i generalnie miał wrażenie, że ma gorączkę. Grypa, czy co? Ale w sierpniu? A potem przypomniał sobie wszystko – no, prawie wszystko. Pamiętał wejście do „Kulturki”, ostry smak zmrożonej wódki przytłumiający ból po śmierci Majki… Kiedy już sądził, że udało mu się jako tako uporać ze stratą nagle przypomniał sobie jedno zdarzenia. Uderzyło go z mocą błyskawicy, rozsadzając mózg. Dalsza część wspomnienie uciekła mu z mózgu. Nalał wtedy pełną szklankę wódki, wypił szybko. Nie pamiętał, jak dotarł na plebanię. --------- Na mszy trudno mu się było skupić – na szczęście parafian było dosłownie kilku. Oraz Igor , który znów zjawił się rano, nie wiadomo po co. Wpadł zdyszany, zdążywszy w ostatniej chwili. Ksiądz miał wrażenie, że oczy chłopaka błyszczą wrednie, ale szybko zganił sam siebie za podobne podejrzenia. Nabożeństwo toczyło się niespiesznie. Marcin jednak coś rozpraszało.. jakiś głos. . Szybko zidentyfikował źródło – to był Igor. Za każdym razem, kiedy ksiądz przechodził obok niego, albo kiedy chłopak zbliżał się do duchownego, zaczynał coś nucić. Wsłuchał się dokładnie. Jestem mały miś, własność lali tej… Co to mogła być? Znaczy – oczywiście ksiądz rozpoznał Brassensa - ale czemu dzieciak podśpiewywał? I to w czasie mszy?! Ksiądz Marcin poczuł, że robi mu się zimno. Nie wiedział, czy Igor ciągle śpiewa, czy słowa ballady rozbrzmiewają tylko w jego głowie. Jestem mały miś, własność damy tej, Co ptaszka ssie kiedy zasypia, Jestem mały miś, własność damy tej, Do Boga chcę, gdy mnie dotyka… Kamil Szmidt Obudził się, wściekły na siebie, że nic więcej nie pamięta ze swojego snu. Nie snu. To było wspomnienie tamtej nocy, był tego pewien. Łeb go znów napierdalał, tym razem normalnie. Prysznic prawie go nie odświeżył. Wciąż trzymało go mocno. Ból jak to przy kacu, suchość w ustach też. Spojrzał w lustro. Przekrwione oczy, rozszerzone źrenice. Dwa ibupromy zatoki popite Red Bullem załatwiły sprawę. Butelka po ICE WINE ciągle stała tam, gdzie wczoraj ją zostawił. Był pewien, że jest taka sama jak ta, która widział w domu denatki. Poszukał foty w swojej komórce – tak, to samo. Przyjrzał się uważnie szkłu – nie było żadnych banderoli, kodu kreskowego, nic. Ale butelka miała tylko jedną etykietę, tą przednią, tylna była zerwana. Takiego alkoholu nie kupi się u nich z Żabce, musiał być kupiony przez net, może skądś przywieziony. Może nielegalnie.… a może kod i banderola były na kartoniku? Taki droższe trunki lubili sprzedawać w kartonikach. Kiedy przeglądał galerię coś go zastanowiło – foty były tylko z niedzieli, cała dokumentacją którą zrobił w domu denatki. Z soboty nie było nic, nawet jednej sztuki. Z czwartku – fota ogłoszenia o zaginięciu psa rasy nova scotia duck tolling retriever, z numerem telefonu i zdjęciem rudzielca w różowych szelkach w małe czaszki. Wydawało mu się, ze gdzieś taki mu mignął, więc strzelił fotę ogłoszenia. Z soboty nie było nic. Dotarł na posterunek, posłał cywilną specjalistkę po kawę, a Młodego do firmy cateringowej „Pełny Gar” i na zajezdnię autobusową. Po odprawie usiadł przy biurku w swoim pokoju i wsunął do czytnika kartę pamięci dostarczoną przez Cywilną. Najpierw film. Zamarł, a potem odtworzył film jeszcze raz i kolejny. Zatrzymał ujęcie wpatrując się w postacie za plecami Majki. Rozpoznał siebie – nie było żadnych wątpliwości, to był on, poznał swoją koszulę. Obejmował ramieniem jakąś dziewczynę w wyciętej mocno sukience. Twarz była zmazana, ale włosy… tatuaże na ramionach… to musiała być Karolina. Zaklął. Co teraz?
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. Ostatnio edytowane przez kanna : 28-02-2019 o 22:54. |
05-03-2019, 01:18 | #8 |
Reputacja: 1 |
|
05-03-2019, 19:08 | #9 |
Reputacja: 1 | Łukasz nie miał czasu na tajemniczy list, więc wrzucił go do torby, teraz o dziewiątej musiał odbyć trening z Krystianem Krachniukiem. Nie lubił go, ponieważ był bardzo agresywny podczas treningów. Z jednej strony wolał, żeby wyżywał się na treningach niż w domu, ale część Łukasza mówiła mu : " trenujesz potwora". No cóż i tak pewnie to oleje dopóki, dopóty pieniądze wpływają na czas. Trening z Krystianem przebiegł, tak jak Łukasz zakładał - ostro. Samo trzymanie worka treningowego Krystianowi było nie lada wyzwaniem, ponieważ sierpowe chłopaka były bardzo szybkie i tak silne, że od opierania się Łukasz rzeźbił sobie łydki. Po treningu nadszedł czas na coś innego niż praca, a mianowicie spotkanie z Grześkiem. Atleta wskoczył jeszcze szybko pod prysznic, a później ruszył prosto do gabinetu swojego przyjaciela. Łukasz spacerem wybrał się do miejsca pracy swojego wspólnika. Lubił tędy spacerować, ulica ta była wyjątkowa, a mianowicie była wysunięta najdalej ze wszystkich w mieście. Sięgała już do terenów leśnych, stąd też jej nazwa. Z dala od centralnego zgiełku, o ile można uznać, że ta mała miejscowość ma centrum można było pooddychać świeżym powietrzem i nacieszyć się śpiewem ptaków. Mimo pory roku, Łukasz cieszył się to chwilą, może to ostatni raz kiedy tu jest? List, który dostał tego poranka jest idealnym dowodem na to, że Łukasz powinien cieszyć się chwilą. Młody trener osobisty jednak już obmyślił plan, ale na razie jest on jego słodką tajemnicą.... Łukasz powoli otwiera drewniane drzwi, do Gabinetu " Jedz i chudnij ", dzwoneczek przyczepiony do wejścia, od razu daje osobie znać i po chwili również wita go recepcjonistka. - Dzień dobry Łukaszu. - rzuciła do niego seksowna, młoda kobieta po czym przegryzła wargi. - Cześć. Czy możesz się na mnie tak nie gapić? - Przywitał się, po czym w dość chamski sposób dorzucił Łukasz. - O co Ci chodzi? Ja tylko jestem dla Ciebie miła słonko. To chyba normalne, dla takiego chłopaka jak ty. - recepcjonistka lekko zmieszała się odpowiedzią Łukasza, ale nie dawała za wygraną. Oparła się o półkę tak, że jej dekolt odchylił troszkę więcej tajemnic. Po tym jak skończyła mówić puściła mu jeszcze oczko. - To co między nami było to tylko jedna noc, nie jestem twoim kawałkiem mięsem do zabawy. Weź się zajmij robotą lepiej Malwina. - Łukasz spiorunował wzrokiem recepcjonistkę, po czym ruszył do gabinetu swojego przyjaciela. - Kawał mięcha to ty masz w spodniach. - Spróbowała zagajać dalej Malwina, ale Łukasz olał ją i wchodząc do Grześka sprzedał jej gest " fuck you", na co kobieta odpowiedziała tylko tęsknym wzdychnięciem. Mężczyźni przywitali się, po czy Łukasz usiadł naprzeciwko przyjaciela. - Słuchaj jest ostra sprawa. Czy ty kurwa może wiesz, co ja robiłem w sobotę. - I to był prawdziwy Łukasz, prosty, ordynarny i bezpośredni. - No oczywiście, że wiem. No gdzie ty mogłeś być idioto? No na siłowni byłeś. - odpowiedział z uśmiechem Grzesiek. - Ale weź ty sobie żartów nie rób. To jest poważna sprawa. - Mina Łukasza stała się mieszanką zdenerwowania i powagi. - No, ale ja przecież sobie żartów nie robię. Wysłałeś do mnie ostatnią klientkę o szesnastej, później zazwyczaj robisz cardio do osiemnastej i wracasz do domu, żeby obejrzeć meczyk lub pograć w LoL'a. Przynajmniej tak wygląda twoja sobotnia tradycja. Lukasz zrozumiał, że nie ma co tu szukać odpowiedzi, bo ten pajac w niczym mu nie pomoże. - Dobra Grzesiek, zajebiście mi pomogłeś, ale ja spadam, bo mam klientkę. - Dobra leć leć, rozumiem, że zawód męskiej dziwki jest ciężki. - Odpowiedział, mu żartem kolega. - Ja rucham i dostaje hajs, a u Ciebie? Wiesz, że w twoim wieku nieużywane narządy zanikają? - Odszczeknął mu Łukasz, po czym przybili żółwika i wyszedł z gabinetu. Na korytarzu czekała na niego Malwina gotowa na drugą rundę podrywu. Tym razem kobieta nie postawiła na gadaninę, a przypadkiem upadły jej papiery i musiała się po nie schylić. Oczywiście nie zrobiła tego szybko i sprawnie, ale po woli wypiela się w kierunku Łukasza, po czym zeszła na kolana i znowu swoje najlepsze atuty skierowała w kierunku trenera osobistego. Efekt był taki, że mimo ogromnej chęci klepnięcia jej w tyłek, Łukasz przeszedł obok niej starając utrzymać krążenie krwi w równowadze. Gdy Łukasz ponownie wrócił na siłownie i odbębnił treningi na dziś była już szesnasta. Postanowi udać się na posiadłość Majki, tak po prostu, nie wiedziało go tam ciągnęło. Szedł pieszo, starał się rzadko używać samochodu, zdrowy tryb życia został mu wyryty w mózgu. Idąc ulicą spotykał się z wiercącym wzrokiem przechodni, czasami także słyszał szepty. " Tak to on, to jego widziano z łopatą " lub jego ulubione " To on zajebał tę szmaciarę ". Był w szoku ile ludzie mają jadu i jak łatwo został okrzyknięty nie pisanym mordercą. Teraz tylko czekać na to jak policja wywlecze go z jego domu nocą. Mężczyzna doszedł do posiadłości Majki i stanął przed bramą wejściowa. Wiatr wiał mocno, jego włosy tańczyły w rytm zachodniego wiatru, stare liście poganiającego. Otworzył usta by wydać z siebie pożegnalne wzdychnięcie. Para wodna z jego ciała ulotniła się, przez chwilę tworząc mała chmurkę, szybko zniszczoną przez wiatr. Pojedynczą łezka spłynęła po poliku mężczyzny i zatrzymała się na zaroście, może to zimny wiatr, a może to emocje. Łukasz włożył ręce do kieszeni kurtki i udał się do swojego mieszkania. Usiadł przy stole i włączył jakąś muzykę, tym razem padło na "I think we are alone now" w wykonaniu Tiffany. Łukasz chwycił długopis i zaczął pisać list do jego, jak by to ująć... tajemniczego wielbiciela. Przystojniak pisał wiadomość ruszając przy tym się do lecącej w tle piosenki. Po jakiś pięciu minutach trudu, udało mu się stworzyć następujące wypociny. " Idioto, to mój trening. Przecież w niedziele widziano mnie w parku z tą samą łopatą i wykonywałem to samo ćwiczenie. Spójrz tylko na to jak rozłożyłem ciężar. Chcę napisać książkę z nowatorskimi ćwiczeniami, a to jest pomysł na jeden z rozdziałów. Skoro tak Ci się spodobało, że musiałeś mi zdjęcie zrobić to chyba dobrze. Te 5 koła to w możesz zobaczyć co najwyżej w snach erotycznych. " Łukasz liścik włożył do koperty, po czym zaniósł do skrytki na siłowni, tak by wystawał sznurek z przyczepionym adresatem - dla anonima. Gdy wrócił ponownie do mieszkania zasnął, ale został w nocy obudzony pukaniem Sparaliżował go strach. Łukasz wstał, przetarł oczy. Pukanie było mocniejsze. Ubrał się, ale nie zapalał światła, Wyszedł przez okno i tyle go widziano. Postanowił, że prześpi się u Grześka.
__________________ "Źli ludzie nigdy nie mają czasu na czytanie- powiedział Dewey- To jeden z powodów, dla których są źli." Lemony Snicket – Przedostatnia pułapka |
05-03-2019, 19:49 | #10 |
Reputacja: 1 | Przez dłuższy moment Lucja nie wiedziała co myśleć. Wyglądało jednak na to, że poprzedniej nocy faktycznie dała ciała. Oczywiście przed samą sobą nie chciała się do tego przyznać. Niestety ugryzienie okazało się prawdziwym wspomnieniem, więc i cała reszta "wspomnień" też zapewne miała miejsce... Przynajmniej użyta była prezerwatywa i choć zwykle Lucja tego nie lubiła, to w tych okolicznościach było to bardziej niż pocieszające. Ale nie znalazła jej, mimo iż zrobiła porządki. Delikwent pewnie ją zabrał... Skoro przyjęła, że to się naprawdę stało... Ale co biedna miała teraz począć? Zwyczajnie, jakoś musiała to przełknąć i tyle. Z całą pewnością, że nie była wówczas sobą - musiała więc zostać odurzona, a utrata pamięci jest jednym z efektów... Zdecydowanie musiała się zatem dowiedzieć co u licha było w tej butelce. Wiadomość... Ale bydle! Bydle i zboczeniec! Jak człowiek może być tak... Lucji brakowało nawet słów na określenie tego "osobnika". Może przynajmniej faktycznie będzie teraz czekał na jej znak... do usranej śmierci! Była piąta nad ranem i Lucja wiedziała, że już nie zaśnie i może zacząć już swój dzień. Pobudkę miała ostrą i żadna kawa nie była potrzebna na podniesienie ciśnienia. Nosiło ją. Była w łazience, więc zaczęła od krótkiego posiedzenia na kibelku, oraz wzięciu szybkiego prysznica. Gdy dziewczyna już się nieco uspokoiła, zastanowiła się na spokojnie co począć w sprawie nękającego ją prostaka... Dość szybko uznała, że najlepiej będzie oba te fiuty zignorować - zarówno kolesia jak i nadesłaną fotkę. Zwyczajnie nie dać bydlakowi satysfakcji i powinien się odczepić... A jeśli to on ją odurzył?! Podał jej jakieś środki, aby zaciągnąć ją do łóżka?! A teraz jeszcze się narzuca! Wówczas z pewnością zaskarży bydlaka do sądu. Lucja bez trudu powstrzymała się przed skasowaniem wiadomości. Jakby nie patrzeć, będzie to bardzo ważny dowód w sprawie o prześladowanie, jeśli i taką będzie musiała założyć w sądzie... Osobiście miała jednak nadzieję, że nie będzie musiało dojść aż do tego. Wczoraj tak bardzo chciała zająć umysł lekturą, że wieczorem nie sprawdziła wiadomości. Usiadła więc do komputera i sprawdziła pocztę, ale nic nie było. Weszła więc na facebooka, który nie był dla niej ważny i praktycznie niczego tam nie publikowała - po prostu swego czasu uznała, że warto mieć swój profil. Tam też jednak nie dostała żadnych odpowiedzi... Zwykle aktywna na necie Majka, nagle zamilkła. Niestety było jeszcze zbyt wcześnie aby gdziekolwiek dzwonić. Aparat fotograficzny Lucji tymczasowo zaginął, ale komórka też miała opcję robienia zdjęć. Oczywiście była różnica w ich jakości, ale te z telefonu też nie były takie złe. Sprawdziła więc te zdjęcia, które miała. Ona sama wyglądała na nich dobrze i nic nie wskazywało na to, żeby była pijana, czy odurzona w jakiś inny sposób. Znów ten koleś! I już tam leciał do niej z łapami! Zboczeniec!... Tylko dlaczego od razu go nie pogoniła?! Była prawie pewna, że drugi rozpoznany na zdjęciach mężczyzna to Bartek. Nazwiska nie pamiętała, ale kojarzyła osobę. Mogła go znaleźć w necie i mógł on coś wiedzieć... Po namyśle, wolała jednak nie wciągać nikogo w swoje sprawy. Jak Majka się odezwie, to wszystko powinno się wyjaśnić. Nagle telefon Lucji zadzwonił. Ustawione wcześniej budzenie oznaczało, że czas zaczął ją doganiać i należało rozpocząć rutynowe postępowania poranne. Poszła do lodówki i wyjęła z niej jogurt - dzisiaj brzoskwiniowy. Zawsze sobie powtarzała, że nie ma to jak zdrowe pół litra na śniadanie. Ponieważ komputer miała włączony, sprawdziła pogodę na następne dni. Lato, bardzo ciepło i bez opadów, a to oznaczało zagrożenie pożarowe na terenach leśnych. Oby do niczego złego nie doszło. Potem Lucja umyła zęby i ubrała się odpowiednio. Wyłączyła komputer, podlała jeszcze roślinki w doniczkach. Założyła buty i płaszcz, upewniła się, że ma telefon, klucze i tajemniczą butelkę. I jak co dzień poszła do pracy. Zimą podjeżdżała autobusem lub podwoził ją któryś z kolegów, jednak w taką pogodę szła pieszo. Nieco ponad dwadzieścia minut później jej oczom ukazała się remiza straży pożarnej. Pojazdy były zaparkowane na zewnątrz, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Lucja dotarła na miejsce i przeskanowała swoją kartę pracowniczą. Była sześć minut przed czasem. Z uśmiechem przywitała się z jedną i drugą osobą. Powrót do pracy, do codzienności wpłynął na nią pozytywnie. Lucja była w dobrym nastroju i to co się działo przez weekend nie miało już żadnego znaczenia. Była wśród znajomych, przyjaciół, chłopaków z remizy... Na porannym spotkaniu dowiedziała się, że na dziś mają zaplanowane porządki w hangarze i inwentaryzację najważniejszego sprzętu. Brzmiało średnio ciekawie, ale przy zgranej ekipie jaką stanowiła załoga straży pożarnej w Henrykowie, praca szła gładko i bez problemów, z posypką w postaci rozmów z kolegami. Wtedy to, Lucja dowiedziała się o śpiewnej paradzie ich klechy, oraz co było nieporównywalnie gorszą wiadomością, o śmierci Majki Skowron... Cholera... Lucja musiała zrobić przerwę w pracy. Usiąść i ochłonąć, napić się herbaty... Majka umarła. Została zamordowana! I do tego, w swoje własne urodziny... Gdyby dziewięćdziesiąte któreś to jeszcze pół biedy, ale nie trzydzieste... Lucja próbowała zadzwonić, mając nadzieję że ktoś odbierze i czegoś się dowie, ale nikt się nie zgłaszał... Osoba która powinna odebrać ten telefon, już nigdy niczego nie odbierze, nie napisze, nie powie... Niestety chłopaki nie wiedzieli nic ponadto. Nikt nie wiedział co się stało i dlaczego, a co ważniejsze kto był sprawcą. O terminie pogrzebu też nie było jeszcze wiadomo. Przez resztę dnia roboczego, Lucja starała się skupić na robocie. Koledzy jej w tym pomogli i jakoś się pozbierała. Na szczęście tego dnia nie było żadnych alarmów i niczyje życie nie zależało od jej skupienia i koncentracji. Jakoś poszło. Skończyli sporo przed czasem i mieli jeszcze ponad pół godziny wolnego. Szef wezwał ich na zebranie i pogadali o ćwiczeniach zaplanowanych na przyszły tydzień. Było nawet miło. Po pracy, wiedząc że Lucja jest nie w sosie, chłopaki zaprosili ją na piwo. Podziękowała im za wsparcie, ale miała inne plany... Mimo przykrych wieści, Lucja nie traciła głowy i prosto z pracy poszła do ich lokalnej apteki. Lucja przywitała się uprzejmie z sąsiadką i zamieniły parę słów. Potem zaczęła się uważnie rozglądać po pułkach, w poszukiwaniu butelki wyglądającej jak ta którą miała w torebce. Szukała chyba z pół godziny, ale niestety butelki na pułkach były normalne - typowe, podczas gdy ta znaleziona wyglądała jak z kolekcji dziwnych buteleczek... Lucja nie była zbyt zadowolona. Miała nadzieję, że sama to rozgryzie, ale jak się okazało potrzebowała pomocy, a to oznaczało wtajemniczenie drugiej osoby. Cóż, Monika należała raczej do osób, które lubią sobie pogadać i przekazywać informacje dalej. Zważywszy jednak na ich kilkuletnią już znajomość i nie oszukując się: brak wyboru, Lucja powiedziała jej o tajemniczej butelce i zaprezentowała wspomniany przedmiot. Znowu pogadały. Niestety butelka i resztka jej zawartości nie wyglądała jak cokolwiek co znała Monika. Nie mogła ona też pomóc Lucji dowiedzieć się co to jest. Stwierdziła, że aby ustalić, co jest w środku potrzebne jest laboratorium chemiczne, takie, jakie ma na przykład policja. Na wzmiankę o policji, Lucja uświadomiła sobie, że może przy okazji zgłosić sprawę natrętnego napaleńca, a zaraz potem dotarło do niej, że ta butelka i jej zawartość mogą mieć coś wspólnego z morderstwem Majki. Poprosiła więc Monikę o hermetycznie zapinaną torebkę i schowała w niej butelkę, aby nie zacierać potencjalnych odcisków palców bardziej niż to się stało do tej pory. Może powinna była pójść na policję od razu... ale już nie mogła. Jej wizyta w aptece się przeciągnęła. Był już wczesny wieczór, a ona nawet nie wróciła jeszcze do domu. Nie zjadła też żadnego obiadu, nie wspominając o przedwczesnej pobudce. Głód i zapotrzebowanie na sen wzięły górę. Po drodze do domu, Lucja zaopatrzyła się w dużą pizzę z pieczarkami i bekonem, na wynos. Nieczęsto tak jadała, gdyż preferowała zdrowszą żywność, ale ten dzień nie zostawił jej wiele czasu wolnego. Wróciła do domu i zjadła całą pizzę. Zaraz potem wzięła szybki prysznic, postawiła telefon przy szafce nocnej i padła zmęczona na łóżko... Na policję pójdzie jutro. |