Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-03-2019, 01:29   #21
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Patricia Phoenix
Nie mogła złapać powietrza. Zagórski wisiał nad nią wpatrując się w jej twarz z dziecięcą ciekawością połączoną ze stoickim spokojem. Szczupłe dłonie zaciskały się na szyi Patricji wyciskając z niej życie.

Nagle otworzyła oczy. Scena na Placu Zwycięstwa zniknęła zastąpiona łóżkiem we własnym domu. Najwyraźniej ojciec musiał ją przenieść, gdy spała. Niewiele zmieniło się tylko jedno. Wciąż miała problem z oddychaniem. Chciała poderwać się i otworzyć okno, ale jej ciało wydawało się ważyć tony. Ledwie była w stanie się ruszać.

Bardzo powoli odzyskiwała sprawność. Przy każdym ruchu całe ciało mrowiło nieznośnie.





- Zapewniam państwa, że nie ma powodu do niepokoju - rzekł prezydent Bielska z absolutnym przekonaniem wymalowanym na twarzy.

- Policja została postawiona w stan najwyższej gotowości. Aktualnie trwają poszukiwania profesora Zagórskiego, by w ciągu najbliższych dni doprowadzić do jego aresztowania i doprowadzenia przed oblicze sprawiedliwości.

- Czy prokuratura przygotowała już akt oskarżenia? - zapytała dziennikarka, zaś prezydent potoczył wzrokiem po wszystkich reporterach i rzekł do mrowia mikrofonów:

- Wszyscy wiemy jak działa sądownictwo w tym kraju. Niestety, partia rządząca nie radzi sobie z tym wyzwaniem. Niemniej nie mam wątpliwości, że w obliczu takiej tragedii oraz wszystkich niezbitych dowodów, partia rządząca będzie kierowała się właściwym, racjonalnym osądem, co pozwoli szybko usłyszeć wyrok skazujący.

- Co z poszkodowanymi i sytuacją w szpitalach? - odezwała się inna.

- Jest to jaskrawy przykład niekompetencji partii rządzącej. Służba zdrowia nie jest gotowa na przyjęcie tej ilości ludzi. Nie dziwi mnie to jednak, ponieważ pieniądze z budżetu państwa są trwonione. Społeczeństwa nie stać na to. Potrzebna jest gwałtowna, radykalna zmiana systemu, jakiemu podlega służba zdrowia.





- Zupełnie nie rozumiem oszczerstw jakie wypłynęły z ust prezydenta Bielska. Władza sądownicza wymaga gruntownej reformy, do której się przygotowujemy. Zapewniam także, że prokuratura dogłębnie analizuje tę sprawę. Policja poszukuje, nazwijmy sprawę po imieniu, sprawcę najbardziej obrzydliwego zamachu terrorystycznego - powiedział premier do mikrofonu stojącego przed nim na statywie. Za jego plecami znajdowało się tło ścianki wystawienniczej z logiem partii. Pierwsze pytanie na konferencji prasowej padło od przedstawiciela stacji TVM.

- Panie premierze, czy szykuje się zmiana na stanowisku Ministra Spraw Wewnętrznych?

- Minister Spraw Wewnętrznych jest osobą profesjonalną i na właściwym stanowisku. Wbrew kłamstwom opozycji Malja jest przygotowana do reagowania w tego typu sytuacjach kryzysowych.

- A co z przeładowanymi szpitalami? - kontynuował mężczyzna.

- Na prezydencie Bielska spoczywa obowiązek administrowania miastem oraz wszelkimi jego aspektami. Być może sprawdziłby się w spokojnych czasach, a te, jak państwo sami najlepiej widzicie, takie nie są. To odbija sie na niewinnych mieszkańcach.





- Hej, cześć wam wszystkim! Z tej strony Randal, dziś mam dla was coś, od czego wam stanie... mózg!

Youtuber siedział na wysokim, gamingowym fotelu na tle ściany wygłuszanej pianką. Przed sobą miał absurdalnie wielki mikrofon Blue Yeti.

- Dziś Kamileq981072 wrzucił film, na którym nagrana została prawdziwa Wonder Woman! Z resztą, sami zobaczcie.

Chwilę później obraz zmalał do małego okienka w prawym, dolnym rogu, zaś centralne miejsce zajęło inne nagranie.

- Za chwilę przejdziemy sobie do analizy, ale zanim to nastąpi: jeśli spodoba wam się ten odcinek, nie zapomnijcie zostawić łapki w górę i zasubskrybujcie mój kanał. A teraz zacznijmy od początku....
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 24-03-2019 o 13:27.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 23-03-2019, 11:00   #22
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Witold źle znosił urlop. Nadmiar wolnego czasu powodował, że w kółko analizował całe zajście na Placu Zwycięstwa. Jako cholerny perfekcjonista zastanawiał się co zrobił źle, co mógł zrobić lepiej i tak dalej, i tak dalej... Starał się przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. Czy coś pominął? Czy coś umknęło jego uwadze? Jak bronić się skutecznie przed tego rodzaju zagrożeniem? A przede wszystkim... Co znajdowało się w jego rdzeniu kręgowym? Czy tajemnicza substancja profesora Zagórskiego nadal osadzona była w ciele Witka czy też zdążyła już się rozłożyć? Poważnie zastanawiał się nad zrobieniem badań. Tyle, że przy takim obłożeniu szpitali, termin byłby wyznaczony za dziesięć lat.

Trzeba było jakoś odwrócić myśli, aby nie wpaść w pętlę analizowania wszystkiego. Najpierw boks, potem strzelnica... Aktywności fizyczne pomogły Buremu przynajmniej na chwilę wyciszyć się. Niestety nawet ktoś taki jak on nie mógł uderzać przez cały dzień w worek treningowy. A potem pozostało wrócić do własnych rozmyślań. Ochroniarz postanowił oglądać wszystkie wiadomości dotyczące zamachu. Siedział na kanapie, mając niedaleko zeszyt i cienkopis. Zamierzał notować informacje w najdrobniejszych detalach. Czuł, że musi rozgryźć to, co się odwaliło. Jakby nie patrzeć, ktoś chciał zabić jego i jego klientkę. A przy okazji dziesiątki tysięcy innych.

Wgnieciona naczepa. Już miał odłożyć pisadło, uznając iż sprawa jest niezwiązana z zamachem. Jednakże wypadek wydał się tak śmierdzący, iż także nim Bury postanowił się zainteresować. Niezidentyfikowany obiekt? Laboranci w białych kombinezonach zamiast techników policyjnych? Brak innego samochodu czy motocyklu? Co się działo z tym miastem! Witek bardzo chciał też, aby ktoś mu logicznie wyjaśnił jakim cudem część ludzi uduszonych na Placu Zwycięstwa, teraz budziła się ponownie do życia. Historie jak z kosmosu.

Rozważania przerwał dźwięk dzwonka telefonu. Szef.
- Bury.
- Sytuacja się zmieniła. Nie pracujemy już dla Zawichostów. Przed chwila dostałem telefon z wypowiedzeniem. Matylda trafiła do szpitala. Jest w stanie krytycznym.

Witold zamilkł na moment.
- Przecież była cała - z trudem wydobył z siebie jakieś słowa. - Jak? Jak to się stało? Gdzie ją przewieźli? Jest w tej fabryce wódki?
- Tak, ale to nie jest dobry pomysł, żebyś tam...


Witold rozłączył się bez słowa. Mniejsza o cholerny kontrakt - to akurat był w stanie przewidzieć. Byli tacy klienci, którzy ciągle mieli o coś pretensje. Jak nie ci, to przybędą następni. Problemem była Matylda... Ktoś zostawił pod jego opieką czternastolatkę, a on nie wywiązał się z zadania. Młoda dziewczyna walczyła o życie w szpitalu, gdyż zabrakło mu odpowiednich cech, aby należycie wykonać pracę. Bury był mistrzem w obwinianiu samego siebie. Ktoś trzeźwo myślący mógłby rzec, że przecież nie miał szans przewidzieć czegoś takiego. Że przecież i tak zrobił wszystko co w ludzkej mocy - nie przekonałoby to mężczyzny. Wtedy musiałby się pogodzić z faktem, że nie nad wszystkim można sprawować kontrolę - a to było znacznie trudniejsze do zrozumienia.

Narzucił kurtkę i czym prędzej wystrzelił z mieszkania. Jego sposób jazdy w niczym nie przypominał tego, którym doprowadzał do szału Matyldę. Jechał szybko i agresywnie - wręcz ryzykownie. Pozwalał sobie na takie zachowanie, gdyż był przekonany o tym, że doskonale panuje nad samochodem. Wchodząc ostro w zakręt, pomyślał ironicznie o tym, iż jego ojciec też z pewnością tak uważał. Na pewno zanim wylądował na drzewie, był przeświadczony o doskonałych umiejętnościach kierowania autem - podobnie jak on teraz.

Jednakże wzburzony Witold nie spowodował wypadku i niebawem zaparkował samochód przed byłą fabryką wódki. Czym prędzej wbiegł do środka.
- Dobry. Szukam Matyldy Zawichost. Podobno leży tutaj.
- Pan z rodziny?
- zapytała tęga recepcjonistka, warująca przy wejściu niczym Cerber.
- Tak jakby.
- Tak jakby?
- Jestem jej ochroniarzem.
- A to dobre! Ochroniarz się znalazł. Tylko rodzina może. I bez tego mamy tu już tłumy.

Ustawiony pod sufitem telewizor wyświetlił twarz Zagórskiego, przerywając dyskurs z pracownicą służby zdrowia. Cała uwaga Witka skupiła się na wyświetlaczu. Mężczyzna liczył na uzyskanie odpowiedzi - tak naprawdę w jego głowie pojawiło się tylko więcej pytań... Przynajmniej teraz poznał cel tego wszystkiego - facet chciał po prostu przejąć władzę nad krajem (a może w dalszej kolejności również nad światem). Stara, dobra żądza władzy... Wywód Pavla przypomniał jednak o bardzo istotnym szczególe.
- Proszę mnie hospitalizować - wypalił nagle Witold.
- Co pan? Miejsca nie ma, a pan jest zdrowy jak koń. Od razu widać.
- Mam w rdzeniu kręgowym tę substancję. Byłem na Placu Zwycięstwa wtedy. Potrzebuję badania.
Chciał upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. W pierwszej kolejności chciał sprawdzić co z Matyldą. Może lekarzom uda się pozyskać nienaruszoną próbkę substancji z jego rdzenia kręgowego? Wszak na nim impuls elektryczny nie miał okazji zadziałać.
 
Bardiel jest offline  
Stary 24-03-2019, 04:56   #23
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Świat ponownie pogrążył się w mroku. Powodem takiego stanu rzeczy nie był ani skok w czasie, który przeniósł Angie wprost w objęcia kolejnej nocy, ani nie było to nagłe i całkowite zaćmienie słońca. Nie, powodem było zwykłe i jakże powszechnie dostępne zamknięcie oczu. Z ust wyrwał się cichutki jęk. Naprawdę, ostatnie na co miała obecnie ochotę to przeziębienie. Nie znosiła być chora. Leżenie w łóżku, stale obecny ból mięśni, brak możliwości wypowiedzenia słowa bez konieczności wcześniejszego nawilżenia gardła. Przede wszystkim jednak bezsilność, która przejmowała władzę nad ciałem, zmuszając człowieka do przemiany w nieporadne, bezbronne dziecko, uzależnione od dobrej woli innych. Nienawidziła być takim dzieckiem. Uwielbiała być w ruchu, działać. Nie, chorowanie zdecydowanie nie było w jej stylu. A jednak, sygnały wysyłane jej przez organizm sugerowały właśnie to. Chcąc czy nie chcąc będzie musiała dać sobie kilka dni wolnego.


Przeziębienie nie było jednak jedyną rzeczą, która tkwiła w jej głowie, gdy tak leżała głaszcząc automatem sierść Doll. Był jeszcze sen, który ją tej nocy nawiedził. Nie byle jaki sen, w którym udział wziął nie byle kto. Ile z tego faktycznie miało miejsce? Ile było tylko i wyłącznie wytworem jej umysłu wywołanym wieczorną wizytą? Nie wiedziała. Zapewne, gdyby coś takiego przyśniło się komuś innemu, osoba ta zrzuciłaby wszystko na karb wyobraźni. Angie wiedziała jednak ciut więcej o świecie, po którym stąpała. Nie miała większego na to wpływu i nigdy nie żałowała. Niewiedza potrafiła być zabójcza. Wiedza jednakże sprawiała, że budząc się w niektóre poranki, marzyło się o tym, by paść ofiarą wypadku i skończyć z amnezją. Czy ten był właśnie jednym z takich poranków? I tak i nie. Na dobrą sprawę jeszcze się nie zdecydowała. Jej myśli wróciły do stanu fizycznego, który ewidentnie wymagał jej uwagi. Doszła do tego także konieczność wstania i wyjścia. Doll, uderzeniami ogona i cichym popiskiwaniem, przypominała o tym, że najwyższa pora na to, by zajęto się jej prawami.
- No już, już - jęknęła jej dwunożna towarzyszka, podnosząc się do pozycji siedzącej. Skrzywienie warg dobitnie świadczyło o tym, że ruch ten nie należał do najprzyjemniejszych. Na szczęście były to dopiero początkowe objawy, które powinno się w miarę łatwo opanować.
- Tylko nie licz dzisiaj na długie chodzenie - ostrzegła, wpatrując się w wierne, czarne ślepia. Całkiem jakby była w stanie zrozumieć jej słowa, suka zeskoczyła z łóżka i stanęła przy drzwiach. Kolejny pisk miał zapewne sprawić, żeby jej przyjaciółka nie zwlekała dłużej tylko ruszyła tyłek i podążyła w jej ślady.
- Słyszałaś może o czymś takim jak cierpliwość? - Angie wychrypiała pytanie, krzywiąc się, jednak podążając w ślady czarnej bestii.


Będąc już na dole, tym razem ubrana w normalne ciuchy bo na bieganie kompletnie nie miała ochoty, złapała przygotowaną przez babcię butelkę z wodą i sięgnęła do szafki z lekarstwami, z której wyjęła butelkę specyfiku Babette, który ta zwykle podawała wnuczce w takich przypadkach. Kombinacja trzech miodów, rumianku, lipy i cebuli, potrafiła zdziałać cuda. Na wszelki jednak wypadek skorzystała także z nieco bardziej standardowych środków w postaci dwóch tabletek przeznaczonych do zwalczania objawów przeziębienia. Czasami, żyjąc w dwóch światach, warto było korzystać z osiągnięć do jakich się dzięki temu miało dostęp. Dyskryminowanie wiedzy innych, nad wiedzę drugich, było po prostu głupie, a przynajmniej ona taką właśnie zasadę wyznawała. Nie zawsze oczywiście. Głównie wtedy gdy jej to po prostu pasowało.


Dzień wstał całkiem przyjemny, jak nic świadczący o tym, że ponownie będzie się trzeba zmagać z upałami. Nie była to dobra wiadomość gdy się miało przed sobą wizję dreszczy, gorączki i leżenia w łóżku ale Angie miała wiarę w wiedzę i możliwości Babette, dzięki której nigdy nie musiała męczyć się w ten sposób dłużej niż trzy dni. Babka nie bez powodu pełniła swoją funkcję w ich społeczności. Problemy natury duchowej były tylko jedną z jej dziedzin ekspertyzy.

Spacer, ku wyraźnemu niezadowoleniu Doll, faktycznie trwał krótko. Angie nie miała zamiaru ryzykować, nawet biorąc pod uwagę to, że przecież zrobiła wszystko co powinna by zwalczyć wirusa. Po powrocie, jak zwykle, zastała Babette w kuchni.
- Powinnaś leżeć - usłyszała na wstępie, które to słowa nie wywołały w niej zdziwienia. Przed mambo nie dało się ukryć niczego.
- Zjedz i połóż się na sofie - dodała starsza pani, stawiając na stole talerz jajecznicy na boczku z grubo pokrojoną cebulą. Chwilę później, tuż obok talerza pojawiła się szklanka świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy. Zdecydowanie nie było to dietetyczne śniadanie i niejedna kobieta z pewnością spojrzałaby na nie jak na największego wroga, jednak Angie się do nich nie zaliczała. Organizm potrzebował energii by funkcjonować. Wszystko zaś, co zostało dla niej przygotowane, pochodziło z pewnych źródeł, a co za tym szło, nie istniały żadne przeciwwskazania do tego, by się nie cieszyć jedzeniem. No, może poza bolącym gardłem, oczywiście.
Usiadła za stołem i sięgnęła po widelec. Zanim jednak zagłębił się on w przygotowanym daniu, postanowiła podjąć temat, który nie dawał jej spokoju.
- Miałam dziś niepokojący sen - zaczęła, rozpoczynając zarówno opowieść jak i dłubanie w jedzeniu. Gdy skończyła, jajecznicy było dokładnie tyle ile było jej w chwili, w której rozpoczynała za to na duszy zrobiło się jej zdecydowanie lżej. Babcia nie przeszkadzała, milcząc cały czas i tylko okazjonalnie marszczyła brwi. To, że przyjęła ów sen z wiarą i uznała go za znaczący, widać było po tym, że jej nieodłączne cygaro tkwiło między jej palcami nietknięte przez ogień.
- Porozmawiam z nim - powiedziała tylko i to wystarczyło by Angie się uspokoiła. Jej wiara w stojącą przy kuchence kobietę była absolutna. Odetchnąwszy zabrała się za jedzenie i pomimo wyraźnego dyskomfortu, zjadła wszystko i nawet miała ochotę poprosić o więcej.

Leżąc na sofie włączyła telewizor, jednak szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Nie miała ochoty na dominujące media wiadomości z wydarzeń na Placu Zwycięstwa. Było wciąż bardzo wcześnie, zegar na ścianie wskazywał dziewiątą dwanaście. Miała przed sobą cały dzień, a znając babcię nie było szansy na to żeby mogła uciec z domu i udać się do sklepu. Roznoszenie wirusa nie należało do najlepszych pomysłów, tym bardziej ofiarowywanie go klientom. Chcąc nie chcąc zdana była na zacisze czterech ścian i książki. Tych ostatnich na szczęście jej nie brakowało.



W okolicy południa jej stan uległ gwałtownemu pogorszeniu. Krew, która wydostała się z jej gardła przy jednym z ataków kaszlu, spowodowała że po plecach spłynęła jej stróżka zimnego potu. To nie mogło być zwyczajne przeziębienie. Pomimo stosowania wszystkich znanych jej środków zaradczych, jej stan wcale się nie poprawiał. Całkiem jakby nie było istotne co zrobi, jakby była skazana tylko i wyłącznie na przejażdżkę w dół, bez szansy na ponowne wspięcie się ku górze. Niepokój był na tyle silny, że zadzwoniła do Babette, która jak niemal co dzień, była już w sklepie i zajmowała się swoim niekończącym się strumieniem klientów. To, co usłyszała, wcale nie poprawiło jej humoru. Humor ten pogorszył się dodatkowo, gdy usłyszała jak otwierają się drzwi wejściowe. Dźwięk kroków mieszał się z charakterystycznym stukotem uderzającej o drewnianą podłogę laski.
- Moje dziecko - głos z jej snu rozbrzmiał w rzeczywistości. W progu salonu stanęła postać, przez którą zamiast odpocząć w nocy, obudziła się wystraszona.


- Papa Mo… - głos zawiódł ją. Zmęczone, rozpalone i krwawiące gardło postanowiło zaprotestować przeciwko wymówieniu jego nazwiska. Dlaczego Babette ponownie zaprosiła go do ich domu? Bo musiała go zaprosić. Nawet on nie odważyłby się zadrzeć z jedną, o ile nie najbardziej wpływową kobietą w tym mieście. To, że jej wpływy nie miały wiele wspólnego z rozgłosem i blaskiem fleszy, nie zmieniało faktycznego stanu rzeczy. Babette była królową wśród swojego ludu. Papa Morbi był zaś swego rodzaju mroczną wersją upadłego króla. Tak przynajmniej rzecz się miała w opinii Angie i z tego co wiedziała o sprawach zarówno jej babki jak i bokora.
- Leż spokojnie - powstrzymał ją, gdy próbowała się podnieść. - Przybyłem na wezwanie i widzę iż nie było ono bezpodstawne - jego spojrzenie spoczęło na leżących na dywaniku przy sofie, chusteczkach. Krew była wyraźnie widoczna na ich śnieżnobiałej, jednorazowej powierzchni.
- Nic mi nie… - “jest” zostało pochłonięte przez atak kaszlu. Nie zdążyła sięgnąć po chusteczkę, więc krople krwi zatrzymane zostały przez jej przyłożoną do ust dłoń. Skrzywiła się, a w jej oczach zalśniły łzy. Ból powoli stawał się nie do zniesienia, szczególnie gdy organizm próbował pozbyć się nalotu, jaki najprawdopodobniej powstał we wnętrzu gardła. Tylko dlaczego krwawiło?
- Proszę - z zamyślenia wyrwał ją głos Papy i widok czarnej, jedwabnej chusteczki która zamajaczyła jej przed oczami. Nie zauważyła kiedy pokonał odległość jaka dzieliła wejście do salonu od sofy. Nie usłyszała jego kroków ani stukotu laski. To nie było bezpieczne. To nie było rozsądne. Dlaczego on, właśnie ON musiał pojawić się przy niej w chwili, w której nie była sobą.


Jej historia z Papą rozpoczęła się już drugiego dnia pobytu u babci. Pojawił się na werandzie, lecz nie wszedł do środka. Pogoda była tego dnia wyjątkowo ładna. Słońce świeciło radośnie, ptaki ćwierkały na drzewach, a trawa lśniła zdrową, świeżą zielenią. Była wczesna wiosna, natura znajdowała się na samym początku wybudzania z zimowego snu. Wszędzie czuło się rozkwitające życie, niosące ze sobą nieskończona pokłady dobrej energii. Jego odwiedziny zmieniły ten stan rzeczy. Zupełnie jakby był w stanie pochłaniać krążącą wokoło moc życia i przemieniać ją w coś ciemnego, oślizgłego. Podobnie jak teraz, tak i wtedy nie była w stanie zrozumieć dlaczego Babette się z nim zadaje. Zapytała o to nawet jednak odpowiedź, którą usłyszała wcale jej nie usatysfakcjonowała. Papa Morbi był częścią ich świata. Loa wybrały go, tak jak wybrały Babette. Był ich hounganem i należało to uszanować. Tyle Angie była w stanie zrobić. Zaufanie jednak nie musiało wcale iść z szacunkiem w parze i nadal wzbraniało się przed tym by zająć tą pozycję. Bała się Papy bowiem budził w niej uczucia, których wolała nie odczuwać. Budził w niej nienawiść, żądzę zemsty, słodkie pożądanie władzy dzięki której już nikt i nigdy nie byłby w stanie jej zranić. Zostawiła to jednak za sobą i pragnęła trzymać się obietnicy, którą złożyła nad grobami przodków. Była mambo si pwem i była z tego dumna. Nie potrzebowała do szczęścia oferowanej przez Papę magii.


Przyjęła podaną chusteczkę i otarła dłoń oraz usta. Nie miała zamiaru oddawać tego skrawka materiału. Nie jemu i chyba zdawał sobie z tego sprawę. Rozbawienie widoczne na jego twarzy ugruntowało ją w przekonaniu, że widzi w niej istotę, której mianem ją określał. Była dla niego dzieckiem. Niesfornym, uparcie obstającym przy swoim dzieckiem, które traktować należy z odpowiednią dozą pobłażliwości. Budziło to w niej taki gniew, że aż miała ochotę tupnąć nogą. Wyjątkowo zły pomysł…
- Babette prosiła bym dotrzymał ci towarzystwa - oznajmił, rozglądając się po salonie, całkiem jakby znalazł się w tym pomieszczeniu po raz pierwszy. Nie było ono przesadnie duże, chociaż bez wątpienia było przestronne. Sofa, na której Angie leżała, zajmowała centralne miejsce, naprzeciwko stolika z telewizorem. Pod oknami stały dwie komody w starym stylu, pasujące bardziej do wiejskiej chaty niż do domu mieszczącego się w nowoczesnej metropolii. Podobnie było z kredensem wypełnionym kunsztownie zdobioną ceramiką. Także reszta mebli daleka była od popularnego w obecnych czasach, czystego i minimalistycznego stylu. Angie jednak dobrze czuła się w tym nieco staromodnym otoczeniu. Było ciepłe i przyjazne. Przynajmniej dopóty, dopóki w ów obraz nie wtargnął Papa Morbi.
- Niepokoi się twym stanem - kontynował, kierując swe kroki do jednego z dwóch foteli ozdobionych ręcznie tkaną narzutą. Angie nie miała pojęcia dlaczego jej to mówi. Doskonale wiedziała, że babcia niepokoi się jej stanem. Słyszała to w jej głosie gdy dzwoniła. Czyżby chciał być miły? Po co? Co za tym stało? Obserwowała każdy jego ruch niczym królik zamknięty w jednym pomieszczeniu z wygłodniałym wilkiem.
- Mnie także on niepokoi - przyznał, siadając i wspierając dłonie na gałce laski. Przez chwilę tkwili w ten sposób, mierząc się wzrokiem niczym zawodnicy na arenie, którzy mieli zaraz stoczyć walkę na śmierć i życie.
- Boisz się mnie - stwierdził fakt, a ona nie była w stanie powiedzieć czy jest z tego powodu zadowolony czy nie. Jego twarz była nieprzenikalną maską.
- Masz rację - kontynuował. - Tylko głupiec nie odczuwa strachu stając przed kimś, kto może go zniszczyć. Życie, wolna wola, dusza… To cenne dary, o które powinno się dbać. Ja jednak - jego usta wygięły się w ledwie dostrzegalny łuk. - Ja jednak nie mam zamiaru wyrządzić ci krzywdy - zapewnił, wygodniej układając swoje ciało na fotelu. - Nie niszczy się czegoś co ma wartość. To nierozsądne, a ja nie jestem człowiekiem, który mógłby popełnić podobny błąd. Plany, które mam względem ciebie… Cóż, powiedzmy że twoje dobro leży mi na sercu. - Jego wargi uniosły się ukazując dwa rzędy doskonale białych zębów. Jak nic musiał za nie zapłacić fortunę, pomyślała złośliwie, zadowolona że przynajmniej w ten sposób może mu wbić szpilkę. Szkoda tylko, że nie miała w sobie dość odwagi by owe spostrzeżenie rzucić mu w twarz.
- Jestem zaszczycona - wymęczyła z siebie odpowiedź, w którą wplotła tyle jadu ile była w stanie. Nie chciała uwierzyć, że babcia byłaby w stanie posunąć się do tego. Wiedziała doskonale o co mu chodziło i nie zamierzała się na to dobrowolnie zgodzić.
Gniew wezbrał w niej z siłą, która wywołała najgorszy jak do tej pory atak kaszlu. Krwi także było więcej. Własna słabość sprawiła, że poczuła niechęć do swojego ciała, zdradzającego ją w tak niekorzystnym momencie.
Nie zauważyła kiedy ponownie się do niej zbliżył, całkiem jakby był w stanie poruszać się szybciej niż jej oczy były w stanie rejestrować. W dłoni miał fiolkę z przyciemnianego szkła. Angie widziała już niejedno podobne naczynie, wypełnione miksturami, które mambo wraz z nią przygotowywała. Tyle że w ich przypadku były to mikstury mające pomóc w dolegliwościach lub ochronić przed złymi wpływami. Ich skład przekazywany był z pokolenia na pokolenie, uzupełniany przez nowo nabytą wiedzę i udoskonalany tak, jak współczesna medycyna udoskonala swoje wynalazki. To zaś, co znajdowało się w fiolce którą teraz miała przed oczami, mogło równie dobrze spowodować utratę zmysłów, woli, a nawet śmierć.
- Co…? - wydukała, zaciskając palce na czarnej chusteczce by przypadkiem nie ulec pokusie, jaka tkwiła w brzmieniu głosu Papy Morbiego.
- To pomoże ci zasnąć - oświadczył. - Nic poza tym. Obiecuję - mamił jak to miał w zwyczaju. Wiedziała o tym, a jednak… Chwila snu, ucieczki od bólu, od widoku własnej krwi, od strachu…
- Babette - wychrypiała, czując jak przegrywa tą walkę.


Obudziła się cztery godziny później. Zegar na ścianie informował, że właśnie minęła szesnasta trzydzieści. W domu panowała cisza, całkiem jakby Angie znajdowała się w nim sama. Nie była sama, czuła wyraźne zmiany w jego atmosferze. Papa wciąż musiał gdzieś tu być, jednak do jej nosa dotarła także znajoma woń dymu z cygara. Była bezpieczna. Rozmowa z babcią, zanim całkiem uległa pokusie, pozwoliła jej na chwilę zaufania do odzianego w czarny garnitur mężczyzny. Babette kazała jej przyjąć to, co jej oferował i tak właśnie zrobiła. Dzięki temu zyskała parę godzin nieświadomej egzystencji, które jednak nic nie zmieniły w jej stanie. Nadal czuła gorączkę, nadal nie była w stanie wymusić z siebie słowa bez zwijania się z bólu.
- Obudziłaś się - usłyszała głos Toma, jednego z ludzi babci, który wszedł właśnie do salonu niosąc dzbanek z wodą, w której pływały plastry cytryny. - Mambo kazała ci to przynieść. Organizują teraz miejsce u św Patryka - poinformował, stawiając dzbanek na stoliku i przysuwając go tak, żeby miała do napoju łatwy dostęp. Próbowała coś powiedzieć, jednak zamiast słów z jej ust wydobył się tylko odkupiony wbijającymi się w gardło ostrzami sztyletów, jęk.
- Masz nie mówić - Tom przykucnął przy niej i odgarnął jej włosy, które opadły na spocone czoło zasłaniając oczy. Był mężczyzną nieco po czterdziestce, który jednak trzymał się na tyle dobrze, że nikt by mu nie dał więcej niż trzydzieści. Znała go całkiem dobrze bo był częstym bywalcem domu i nieraz pomagał przy obrzędach. Zawsze tryskał energią, teraz jednak na jego twarzy malowała się troska. O co chodziło? Czyżby aż tak źle wyglądała?
- Nie martw się, zajmą się tobą - zapewnił, siląc się na uśmiech. Z tylnej kieszeni spodni wyjął telefon i położył go obok dzbanka. - Podobno straciłaś swój więc ten ci się przyda. Jest w nim już twoja karta. Wszystko jak należy. Zaraz przyniosę ci jakąś szklankę - dodał, poprawiając narzutę, którą ktoś ją nakrył.
Miała ochotę powiedzieć żeby jej nie traktował jak małego dziecka ale nie była w stanie. Wszystko ją bolało, chociaż ból ten nie umywał się do tego, jaki żywcem rozdrapywał jej gardło. Miała się nie martwić? Jak?
Ułożyła się wygodniej i wzięła w dłoń telefon. Faktycznie, ktoś zadbał o wszystko. Niestety, wiadomości jakie się przewijały na portalach informacyjnych sprawiły, że odechciało się jej nawiązywać kontaktów ze światem. Smartphone jednak okazał się przydatny w innym celu. Komunikacyjnym. Tak, może i nie mogła mówić ale pisanie szło jej całkiem sprawnie. Dzięki temu już pół godziny później miała przy sobie kartkę z kontaktami do poznanego w szpitalu Mitrasa, wiedziała także że babcia zajmuje się także próbą odnalezienia Artura i udzielenia mu niezbędnej pomocy. Angie zdziwiła się nieco że sprawia to aż tyle problemów. Wpływy babki powinny sprawić, że syn profesora powinien już w tej chwili znajdować się w ich domu. Dowiedziała się także, że gdy spała uśpiona miksturą Papy, odprawiono trzy rytuały mające za zadanie uleczenie jej ciała. Połączenie sił mambo i houngana powinno zaowocować przynajmniej poprawieniem jej stanu. Niestety, oboje napotkali na problemy. Loa nie odpowiedziały na ich wezwanie. Cokolwiek działo się z Angie, została z owym problemem sama, względnie też duchy uznały, że tak właśnie ma być. Bardzo chciała nie czuć zawodu, który jednak odczuwała. Jeżeli miała to być dla niej próba to była niezwykle bolesna.


Po rozmowie z Mitrasem, poprosiła babcię by i dla niego załatwiła miejsce w klinice św Patryka, miejscu do którego zwykle chodziły, gdy potrzebowały specjalistycznej opieki. Był to majestatyczny budynek położony na terenie dzielnicy Francuskiej, otoczony połacią zieleni, która równie dobrze mogłaby robić za niewielki park. Prywatności pacjentów bronił kamienny mur, otaczający całą posesję. Wieńczyła go wysoka brama z kutego żelaza, zaopatrzona dodatkowo w najnowocześniejszy sprzęt monitorujący i stojącą przy prawym cokole stróżówkę. Nikt nieupoważniony nie miał wstępu na teren kliniki. Nic w tym dziwnego. Ludzie, którzy byli w tym miejscu leczeni, cenili sobie swoją prywatność i to dość wysoko.


Załatwienie trzech miejsc okazało się łatwiejsze gdy zabrał się do tego człowiek, u którego wolała nie mieć długów, a który póki co pokazywał jej swoją lepszą stronę. Na dobrą sprawę jeszcze nie poznała tej złej. Wyczuwała ją, a teraz zaczęła w nią wątpić. Był jednak tym, kim był więc zachowywała ostrożność. Szybko jednak jej myśli na powrót skupiły się na słabnącym zdrowiu. Wraz z chwilą obudzenia się, jej stan zaczął się pogarszać w tempie, który powoli zagrażał życiu. Gdy o osiemnastej trzydzieści wylądowała w końcu w swoim prywatnym pokoju w klinice, który jak nic wcześniej pełnił funkcję pokoju dla pielęgniarek, krew nie tylko plamiła kolejne chusteczki ale zwyczajnie wypływała z gardła gdy tylko Angie pochylała głowę w dół. Osłabienie powodowało, że obraz rozmazywał się przed jej oczami, a czarne plamki to pojawiały się, to znikały. Natychmiast podłączono ją do aparatury i wbito w rękę wenflon. Słyszała jak doktor Piotrowski informuje babcię, że należy jak najszybciej uzupełnić utraconą krew i przeprowadzić szereg badań mających określić przyczynę stanu jej wnuczki. Angie wyczuwała niepokój, co mogło się na równi wiązać z jej stanem jak i obecnością Papy, który najwyraźniej postanowił wystąpić w roli męskiego opiekuna. Nieproszonej roli, chociaż biorąc pod uwagę siłę połączonych wpływów jego i Babette, powinna chyba dziękować duchom za takie wsparcie. Tej parze nikt wszak nie był w stanie odmówić, nikt nie był w stanie się sprzeciwić. Byli niczym para królewska zasiadająca na tronie świata, który istniał wśród cieni cywilizacji, strzegąc jej, a niekiedy karząc. Angie całą sobą wierzyła w ich moc, która wszak brała się od tych, którzy wiedzieli wszystko, którzy widzieli wszystko, którzy czuwali z tej drugiej, tajemnej strony.
Jej myśli zaczęły wirować bez ładu i składu. Nie zauważyła pewnie jak podano jej coś, co miało zmniejszyć ból. Cokolwiek to było sprawiło także, że zaczęła odpływać. Próbowała coś powiedzieć, dopytać się przy przywieziono już Mitrasa i w jakim jest stanie. Próbowała nawet odezwać się by zwrócili na nią uwagę, jednak nie była w stanie. Unosiła się, niczym piórko na wietrze. Słyszała głosy lecz nie rozumiała znaczenia wypowiadanych słów. Widziała Papę i Babette, jak stoją wraz z lekarzem. Widziała, a jednak nie mogła bo przecież stali na korytarzu, z dala od jej łóżka, zapewne by nie była w stanie ich usłyszeć. Angie zaś płonęła i jednocześnie czuła jak otulają ją chłodne, kojące obłoki. Czy tak właśnie wyglądał świat po tamtej stronie? Czy wkraczała do krainy, w której królowały loa? Nie chciała umierać! Tu jednak, w tym dziwnym miejscu lub stanie, było jej dobrze. Na tyle dobrze, że zamknęła oczy, pogrążając się w kojącym mroku.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 24-03-2019 o 18:08.
Grave Witch jest offline  
Stary 24-03-2019, 22:44   #24
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
-Achhhhhhhhh.. moje plecy kurwa mać.- wystękał Kazik budząc się. Nawalały go niemiłosiernie, a jak próbował wstać to wykopyrtnął się z powrotem na fotel. Spostrzegł wtedy, że ręka którą starał się podeprzeć jest jak bez czucia i giętka jak guma.
-Co się, co się stało? To przez tego złamasa Profesorka pewnie. Zatruł mnie tą wodą i teraz będę paralitykiem z giętką łapą.- gdy tak rozmyślał czucie zaczęło wracać do kończyn.
-Uchh trochę lepiej, ale czy na pewno?
Chwiejnie wstał i ruszył koślawie do łazienki. Gdy gatki były już w połowie opuszczone ktoś zadzwonił do drzwi.
-Noż kurww….- rzucił pod nosem. Podciągnął bieliznę i ruszył umęczony pod drzwi. Otwiera samych gaciach, a niech ma ten ktoś jak dzwoni i przeszkadza w takiej chwili. Po drugiej stronie stał wąsaty facet przebierający palcem po ekranie smartfona.

- Bry. Pan eeee... Kosanowski? - zapytał sprawdzając nazwisko. Na koszulce znajdowało się logo operatora sieci komórkowej.

- ta ta to ja. Co Pan chce?

- Telefonik i karta dla pana. Proszę pokwitować tu, tu, tu, tu, tu i jeszcze tu. Jeden egzemplarz dla pana - wskazywał kolejne miejsca na trzech dwustronicowych kopiach dokumentu.

-Dobra dobra.- kazik podpisał co trzeba zabrał paczkę pożegnał kuriera, zamknął drzwi i ruszył rozpakować nowiutki telefonik. Ale szedł coraz gorzej. Czuł w członkach ból, ale jakby samych kończyn nie czuł. No, ale fonik był to ruszył postraszyć porcelankę. Raz jeszcze, bo wtedy mu przerwano.

Tak se siedział po królewsku i przeglądał neta. Szukał informacji o swoich dolegliwościach. Użytkownicy różnych forum i chanów nie zawiedli i tym razem. Z miejsca zdiagnozowali raka odbytu. No wiele na tym nie zyskał, ale się wypróżnił w tym czasie, więc w pewnym sensie nie zmarnował go w stu procentach. Był tylko jeden problem. nmie mógł wstać. Własne nogi go zdradziły i się nie słuchały, a w ślad za nimi poszła lewa ręka. Tak siedząc jak przykuty do tronu sięgnął ostatnią sprawną kończyną po telefon. Wykręcił na pogotowie i wezwał pomocy, ale na lini wbrew zaleceń długo nie wyrobił. Dusił się, a w głowie wszystko wirowało. Ostatkiem woli wbił jeszcze na grupę “Kosynierów” napisać ostania wolę wodza.

A szła ona tak.

Cytat:
Kosynierzy!!! Umieram!!! Przez tego huja zwała Zagórskiego.
Do broni pokażcie moc walić i jebać nie dajcie mu żyć pomścijcie
mnie on to ciota nie dajcie mu sie manipulować i zastraszac walczyć i zwyciezac DO BOAJU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Klik w share i Kazik zemdlał. Do jego domu po jakimś czasie dotarło pogotowie. Weszli bez trudu. Drzwi nie były zakluczone,a pacjenta znaleźli w dość niedogodnej pozycji nietomnego na muszli klozetowej. No ale jakoś go zebrali i pojechali do szpitala wzywając wcześniej policje by przypilnowała mieszkania i aby wezwała kogoś z rodzinki Kosanowskich by je przejął i zaopiekował się na czas nieobecności właściciela.
A Kose w tym czasie skończył w tym przybytku specjalnym gdzie to ofiary Zagórskiego trzymali.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 25-03-2019, 00:26   #25
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Znowu był na Placu Zwycięstwa. I znowu z nieba lał się ten okropny, dojmujący upał. Z jednej strony wiedział co się zaraz wydarzy, ale z jakiegoś powodu nie miało to dla ojca Dominika znaczenia. Bojan siedział obok i punktował kolejne dziury M-teorii, a on rozglądał się dookoła i nie mógł nadziwić temu co widzi. Każdy człowiek, dorosły, starzec, czy dziecko był… inny. Jedni byli… górni… inni dolni. Byli też dziwni, powabni, niscy i wysocy. Byli też im odwrotni, ale niewysocy wcale nie byli niskimi. Siedzące w sąsiednim rzędzie dwie dziewczyny nachyliły się do siebie szepcząc coś między sobą z tym zabawnym uśmiechem, do którego był już przyzwyczajony. Krótkowłosa blondynka nieniska, a jej ruda koleżanka w okularach zupełnie powabna. Speszone jego wzrokiem odwróciły się w kierunku podium gdzie pojawił się konferansjer, a on uzmysłowił sobie, że obie mają też swój kolor. Tak jak wszyscy. Ludzkie jednostki elementarne połączone gluonami splecionych rąk, gorących myśli i spełnionych spojrzeń w idealnym dziele Boga… A wtedy na podium pojawił się Pavel Zagórski. Jedyny człowiek… bezbarwny? Nieeee. On miał wszystkie te kolory i cechy.
- Widzisz to Bojan? - zapytał przyjaciela z dziwnego powodu rozbawiony tym spostrzeżeniem ojciec Dominik - On nie ma jednego koloru!
Zaraz spojrzał na siebie, jakby przypomniawszy sobie, że on też ma swój kolor i cechę. Od razu poznał, że należy do dziwnych i czerwonych. Czerwień pulsowała przez jego skórę i tętniła tak mocno jakby chciała się wyrwać. Tymczasem rozbrzmiały ostatnie słowa Zagórskiego… “władzę nad światem”. I wtedy każdy człowiek na Placu Zwycięstwa wybuchł w eksplozji swojego koloru, a twarz ojca Dominika zalała czerwień…

***

Zdziwienie duchownego nocną pobudką, szybko przeszło w niepokój, a ten niemal od razu zmienił się w strach.

Boże… Czy ja nadal śnię? Czy to jakiś koszmar? Przecież nie mogę… Przecież nie jestem...

Własne odbicie przeczyło wszelkiej wiedzy na temat tego kim był. Obraz po drugiej stronie nocnej tafli nie przedstawiał przecież Dominika Kollara. To był ktoś inny. Też młody mężczyzna. Umęczony jednak… ponad miarę ludzkiej wytrzymałości. Zlany czerwienią. Skrwawiony. O dłoniach naznaczonych ranami, których kontemplacja po dziś dzień leżała w naturze tak wielu… A jednak…
Boli… Boli…!!!!
Ojciec Dominik cofnął się od lustra jakby w nim było źródło całego jego cierpienia. Ból jednak nie ustawał. Tak jak na początku był nieznaczny czając się gdzieś w głębi jego organizmu, tak teraz wybuchał z każdym nowym cięciem jakie okrywało jego ciało rytmicznie jak pulsar okrucieństwa… Skąd? Dlaczego???

- Nieeee!!! - wrzasnął wystraszony wiedząc, że jego głos po najgłębsze zakamarki poniosą ściany Malijskiego Seminarium Duchownego.

***

Ojciec Wacław Geldhoff nie mógł zignorować toczącej się w jego sercu batalii. Co gorsza rzecz dotyczyła trawiącej go teraz grzesznej satysfakcji z przebiegu wypadków. Bo przecież ostrzegał. Zmówił w myślach modlitwę i zaniósł prośbę o wsparcie duchowe po czym spojrzał na telefon, na którym widniał numer do państwa Kollarów.
Ojciec Wacław zawsze uznawał dogłębne studiowanie genesis za niebezpieczne i na swój sposób za… niewłaściwe. A już żadnych wątpliwości nie miał, że człowiek nie był gotów na zrozumienie natury początku bez stosownie silnego pierwiastka wiary. Sam wszak w czasie swych rozważań teologicznych widział w temacie zarania Księgi Rodzaju… widział światło. Silne i przyciągające. Światło, do którego lgnęli ludzie tacy jak Pavel Zagórski… czy Dominik Kollar. Lgnęli tak mocno, że zatracali się w tych poszukiwaniach wysnuwając coraz bardziej niedorzeczne bzdury. Zyskując tylko poklask, lub wykpienie sobie podobnych. By na samym końcu w podeszłym już wieku uzmysłowić sobie, że wiedzą tyle tylko ile wiedzieli wprzód. Nasłuchał się już ojciec Wacław przeróżnych spowiedzi ludzi, którym wiek i strach dopiero przecierał oczy. I tak jak Pavel Zagórski był już przeżarty wielkością swojej osoby, tak ojciec Dominik nadal pozostawał młody i na swój sposób... niewinny. Czy jednak należało go umieścić w klinice św. Patryka tak jakby zażyczyli to sobie państwo Kollar? Czy raczej należało duszpasterza kościoła Pańskiego polecić opiece na szybce przekształconej w jakiś śmiechu warty lazaret, wytwórni wódki. Czy mieć kontrolę nad jedynym księdzem, który był na Placu i przeżył? Czy raczej umieścić go bliżej tego co zaplanował ten szaleniec i mieć informacje z pierwszej ręki?
Raz jeszcze zmówił modlitwę i skasował numer do Kollarów. Zamiast tego sięgnął po drugi aparat i wybrał numer wewnętrzny do izolatki.
- Ojciec Wacław… tak. A jak się czuje?... To bardzo niedobrze… Nie. Nie do Patryka… Wiem o tym. Dlatego zawieziemy go tam gdzie sugeruje telewizja… Tak. Tak… Jak najszybciej.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 25-03-2019 o 00:31.
Marrrt jest offline  
Stary 25-03-2019, 18:12   #26
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

- O kurwa...

Choć przekleństwa były domeną Anny, tym razem to z ust Oliwiera wymknęło się brzydkie słówko na "k". Dziewczyna podniosła zmęczone, udręczone bólem oraz pokryte paskudnymi ranami oblicze.

- O kurwa w dupę jebana mać - rozwinęła skrót myślowy managera.

Była to reakcja na widok kolejki ludzi, oczekujących w specjalnym punkcie medycznym na pomoc. Choć personel kursował na przyspieszonych obrotach między prowizorycznymi salkami, wyznaczonymi często jedynie przez zasłony oraz stosy kartonowych pudeł, to, co się działo na korytarzach, było zatrważające. Ludzie stali wszędzie, a jeśli nie mogli stać, to leżeli, często przydeptywani przez przesuwający się nieustannie tłum. Miejsc siedzących po prostu nie było. Co zaś się tyczy objawów... nagle Vanilla poczuła się okazem zdrowia. Oczekujący chorzy prezentowali pełny wachlarz przypadków z podręczników medycznych. Krytycznych przypadków.

Wtem Oliwier odskoczył jak oparzony, wpadając na Annę i jakąś kobietę z obandażowaną szyją.

- Ghluuluuughluuu - wybełkotało stworzenie, o które otarł się manager, a które poza humanoidalnym kształtem w ogóle już nie przypominało człowieka. Zamiast rąk, nóg, a nawet głowy posiadało ono drgające "cosie", przywodzące na myśl pokryte grubą warstwą śluzu macki.

- Phaaan uwaaaahaaa - wychrypiała kobieta z owiniętą szyją, irytując się z powodu potrącenia. Wydawało się przy tym, że bardzo stara się, by coś z jej ust nie wypadło na zewnątrz.

- Prze... praszam... - wysapał z trudem Oliwier, po czym szepnął do Anny - To jakiś dom strachów!
- Mi to mówisz? - dziewczyna znów zaczęła się nerwowo smyrać i drapać, otwierając ledwo zasklepione rany.
- No i kiedy oni cię przyjmą, przecież oni nie skończą z tymi tutaj do wieczora... - jęczał Oli. Zamilkł jednak, gdy Vanilla popatrzyła na niego. Wystarczyło jedno mordercze spojrzenie, by mężczyzna ogarnął się. W końcu to on był managerem, a ona gwiazdą i to on powinien brać na siebie kwestię załatwiania jej doczesnych potrzeb.
- Zaraz to załatwię, poczekaj chwilę - powiedział do Anny i rzucił się w główny nurt przemieszczających ludzi. Nie bacząc już na ich wygląd, Oli przeciskał się, by dotrzeć do pierwszej osoby w lekarskim kitlu, którą zauważył.
- Przepraszam! Przepraaaaszam! Przywiozłem moją... dziewczynę, znaczy skrzypaczkę, która występowała na scenie. Ona jest w stanie krytycznym i wymaga natychmiastowej pomocy!

Starszawa lekarka z ogromnymi cieniami pod oczami i mało przejętą miną podniosła zmęczony wzrok na Oliwiera.
- Przestała oddychać? Traci tętno? Umiera? - zapytała lakonicznie.
- Eee nie, ale...
- To nie jest krytyczny przypadek. Czekacie w kolejce. - Zawyrokowała lekarka, wracając do swoich spraw.

Pozbawiony sukcesu manager musiał ze zwieszoną głową wrócić do Vanilli, by przyznać się do porażki. Temperamentna zazwyczaj dziewczyna przyjęła to z zadziwiającym spokojem. Tylko jej okrwawione paznokcie bezustannie przesuwały się po skórze w górę i w dół. W górę i w dół.
- Rozumiem. W takim razie... zrobię to po mojemu.
- Po twojemu? - zdziwił się Oli.
Lecz białowłosa już nie odpowiedziała. Chwyciła jakąś rzuconą w kąt metalową rurę konstrukcyjną i podeszła do najbliższej stojącej lampy. Zamachnąwszy się z całej siły Anna uderzyła w nią, przewracając ciężki przedmiot. Dźwięk tłuczonych żarówek rozpoczął kakofonię przestraszonych oraz oburzonych głosów wokół. To jednak nie powstrzymywało Vanilli. Zamierzyła się na kolejny przedmiot użytku publicznego - monitor, na którym wyświetlano bieżące informacje.

- Ona oszalała! Zróbcie z nią coś!!! - zaczęli krzyczeć inni poszkodowani, kierując swoje wrzaski do obsługi punktu medycznego.
Słysząc to i widząc jak twarz profesora Zagórsky'ego znika pod wpływem spotkania powierzchni monitora z metalową rurą, Anna Czech uśmiechnęła się szeroko. Jej okrwawiona i poraniona twarz w zestawieniu z tym grymasem faktycznie wyglądała obłąkańczo.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-03-2019, 18:21   #27
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

- Tragedii Ocalałych z Placu Zwycięstwa ciąg dalszy - zapowiedziała prezenterka tuż po wejściu na wizję eksplorując najbardziej medialny temat.

- Otrzymaliśmy informację o bulwersujących wydarzeniach mających miejsce w punkcie medycznym zorganizowanym w starej wytwórni wódki. Mężczyźni, kobiety i dzieci hospitalizowani są w nieludzkich warunkach. Na miejscu jest nasz reporter, Szymon Tomasz. Czy patria rządząca ma jeszcze sytuację pod kontrolą? - zapytała, zaś obraz ze studia pomniejszył się. Główne miejsce zajął przekaz na żywo z poczekalni.

- Wygląda na to, że nie. To miejsce jest przeludnione, a wciąż napływają nowi pacjenci. Wielu nie doczekało się nawet na oględziny lekarza. Umarli tutaj, w tym pomieszczeniu, leżąc na podłodze, ponieważ nikt nie przyszedł im z pomocą.

Nagle do poczekalni wpadła kobieta w białym kitlu. Jej włosy miejscami odstawały w nieładzie. Szybkim, niemal wężowym ruchem wślizgnęła się pod ramię jednego z ludzi. Podniosła się słaba wrzawa oburzenia ze strony pacjentów, że to jeszcze nie ich kolej. Nikt jednak nie miał sił by się sprzeciwić. Kobieta zniknęła dźwigając na sobie tęgiego mężczyznę.

- Jak państwo widzą, personel pracuje na najwyższych obrotach, ale to nie wystarcza. Musimy mieć nadzieję, że partia rządząca obudzi się i zorganizuje pomoc taką, na jaką ci ludzie zasługują - zakończył Szymon Tomasz, zaś na ekrany powrócił obraz ze studia.

- To szokujące i oburzające wieści. Jest z nami w studiu Janusz Kościkiewicz z opozycji. Dzień dobry, panie Januszu. Czy mógłby pan skomentować wydarzenia z Bielska?

- Dzień dobry pani, dzień dobry państwu. Takie wydarzenia są wprost niedopuszczalne. Jest to rażąca ignorancja ze strony partii rządzącej, by nie powiedzieć ostrzej. Moim zdaniem mamy tutaj do czynienia z początkiem cichej dyktatury, w której społeczeństwo jest całkowicie zepchnięte na margines.

- To bardzo niepokojące co pan mówi.

- Naturalnie, pani redaktor, ale nie możemy milczeć. Taka jest nasza rola, jako opozycji, by piętnować takie wydarzenia i wymuszać poprawę sytuacji w kraju. Może być pani pewna, że my będziemy stać murem za demokracją, konstytucją, prawem i sprawiedliwością. Bo dla nas najważniejsi są ludzie. Gdy byliśmy u władzy, opluwano nas, próbowano zmieszać z błotem.

- Ma pan na myśli komisję śledczą do spraw afery Gromowskiego?

- Na przykład, pani redaktor, ale było tego znacznie więcej. Teraz, po obecnych wydarzeniach widać jak ogromną pracę włożyliśmy, by ludziom żyło się lepiej. Teraz widać to szczególnie jaskrawie, kiedy partia rządząca wyraźnie zaprzepaszcza nasze wysiłki.

- A co myśli pan o osobie, która to wszystko rozpoczęła, o profesorze Pavle Zagórskim?

- Jest to objaw szczególnej niekompetencji partii rządzącej. Najpierw nie zadbała o właściwe zabezpieczenie imprezy masowej, a potem pozwoliła zbiec temu niebezpiecznemu człowiekowi. Moim zdaniem Minister Spraw Wewnętrznych powinien podać się do dymisji w związku z tym, że ten groźny szaleniec wciąż nie został ujęty.

- Dziękuję serdecznie. Moim i państwa gościem był poseł Janusz Kościkiewicz - pożegnała się prowadząca.

- Dziękuję - powiedział jeszcze Kościkiewicz.





Na podest ze ścianką wystawienniczą z logiem partii wszedł Andrzej Saskiewicz, lider partii rządzącej. Poprawił mikrofon na statywie.

- Nie wiem co brała opozycja, że wygaduje takie bzdury, ale wymagają one natychmiastowego albo jeszcze szybszego zdementowania. Apeluję o skończenie z polityką fake newsów! Nie wstyd wam wprowadzać w błąd całe społeczeństwo? Mnie by było wstyd tak kłamać. Nie wiem co ma na celu opozycja. Może jej zadaniem jest prezentowanie takich głupot, żeby odciągnąć nas od wytężonej pracy, byśmy składali oczywiste oświadczenia. W zorganizowanym punkcie medycznym nikt nie umarł bez pomocy medycznej. Owszem, śmiertelność jest bardzo wysoka, ponieważ stan pacjentów jest bardzo poważny. Żeby nie powiedzieć, krytyczny. Lekarze robią, co mogą, by uratować każde życie. Opozycja najwyraźniej zapomniała o skandalicznym przeludnieniu szpitali w Bielsku, które wciąż trwa. Musieliśmy zorganizować pomoc, ponieważ prezydent Bielska nie potrafi poradzić sobie z konsekwencjami wydarzeń, jakie miały miejsce. Z tego miejsca zapewniamy obywateli, że będziemy bardzo uważnie przyglądać się działalności prezydenta Bielska. A teraz dziękuję państwu za przybycie. Muszę wracać do pracy - powiedział i ruszył do wyjścia w towarzystwie gradu pytań dziennikarzy, na które nie uzyskali odpowiedzi.





Kanał DemaskatoraRzeczywistości, użytkownika serwisu d.tube zyskiwał na popularności. Publicysta posiadał także konta na Google, Facebooku, Tweeterze, Instagramie czy Youtube, lecz tam znajdowały się wyłącznie odnośniki czy kilkunastosekundowe filmiki prezentujące główny temat właściwego nagrania znajdującego się blockchainowym serwisie.

- Witam państwa serdecznie. Ja jestem DemaskatorRzeczywistości. Mówię do państwa, jak zawsze, z miejsca, gdzie nie sięgają długie ręce korporacji, polityki i telewizji - odezwał się cichym, głębokim głosem recytując zwyczajową formułkę powitalną.

Programy Demaskatora utrzymane były w klimacie odsłanianej tajemnicy. Czarne tło ścianki, niepełne oświetlenie, cichy głos prowadzącego, nienaganny wizerunek człowieka w garniturze.

- Dzisiejszy przekaz będzie krótki. Powiem państwu coś, w co będzie państwu uwierzyć równie ciężko jak mnie, gdy zobaczyłem to pierwszy raz. Powiem państwu coś, co propagandowe media rządowe i opozycyjne państwu powiedzą wtedy, gdy nie będzie można tego ukryć. Jest to informacja na tyle szokująca, że część z państwa zapewne weźmie mnie za szaleńca, ale nie za człowieka naiwnego. Znają mnie państwo. Mnie nie jest łatwo oszukać, ponieważ zawsze poszukuję dowodów. I zawsze je państwu przedstawiam. Udało mi się dotrzeć do nagrań, które nie są już dostępne w sieci. Przynajmniej na platformach gigantów korporacyjnych. Do nagrań, które za chwilę państwu wyświetlę.

Mężczyzna zniknął, zaś jego miejsce zastąpił przygotowany materiał filmowy.
Kiedy przebrzmiała ostatnia sekunda, Demaskator powrócił.

- Jesteśmy okłamywani brakiem informacji. Jest to najsprytniejsze ze wszystkich kłamstw. Problem, o którym media głównego nurtu nas nie poinformują, nie istnieje. W odległych krajach dzieją się rzeczy, które wygodniej jest przemilczeć. Milczenie jest bardzo łatwe. Prawda jest trudna. Nie ustawajcie w jej poszukiwaniu i trwajcie w oczekiwaniu na kolejną prawdę w kolejnym odcinku.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 27-03-2019, 23:27   #28
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Mitras Nima
Początkowo względnie łagodne objawy zaczęły się szybko pogarszać wraz ze zbliżaniem się zmierzchu. Rzeczywistość rozciągała się i ściskała jak w niezwykle krzywym zwierciadle. Wkrótce dołączyło do tego spiralne wirowanie całkowicie rozmazujące świat przed oczami. Zaczął mieć poważne problemy z barwami oraz światłocieniem. Stał się ślepcem widzącym zamiast rzeczywistości wirujące oraz przemieszczające się nieustannie plamy kolorów. Pozorny ruch podsuwał jego błędnikowi wizję szalonego rajdu wywołującego nieustanne mdłości.

Zaczęły występować pierwsze z poważnych objawów odwodnienia organizmu. Nieustannie wyrzucana z organizmu woda przy braku możliwości jej uzupełnienia oraz obezwładniających upałach szybko wysuszała organizm. Ogarniająca go senność nie byłaby niepokojąca, gdyby nie towarzyszył jej obrzęk języka oraz nasilające się drgawki.

Rozległo się pukanie do drzwi.
- Przybywam na prośbę Angeli - odezwał się głęboki, męski głos. Mitras nie był w stanie ustać na nogach. Nie był w stanie niczego zobaczyć. Znał jednak swoje mieszkanie i to bardzo dobrze. Raz wpadł na szafkę, lecz było to spowodowane wyłącznie chaosem, jaki miał przed oczami.

Kiedy otworzył drzwi ręce, których nie widział złapały go pod ramiona i wyprowadziły na korytarz. Usłyszał zgrzyt klucza wyciąganego z zamka i wkładanego z drugiej strony. Dwa, krótkie szczęki oznajmiły wsunięcie się rygli w futrynę. Człowiek z laską, ponieważ od niej dobiegał dodatkowy stukot przy jego krokach, zbliżył się i wepchnął klucze do kieszeni Mitrasa.

- Teraz możemy jechać do szpitala, dziecko.

Mógłby przysiąc, że nieznajomy z laską się uśmiecha.




Angela Lavelle, Mitras Nima
Ciasny pokój pielęgniarek został zaadoptowany na salę szpitalną. Wstawione zostały do niej trzy stare łóżka przyciągnięte z magazynu. Każde z nich miało swojego pacjenta.

Angela leżała blada, pozbawiona przytomności przez środki farmakologiczne. Podobny los spotkał Artura Poniatowskiego szczelnie otulonego kocem termicznym. Jego skóra była przeraźliwie zimna. Trzecim z tymczasowych lokatorów był Mitras na dwie ręce podłączony pod kroplówkę. Również trwał w niebycie.

Nagły pisk aparatury medycznej natychmiast przywołał lekarza i dwie pielęgniarki. Serce Mitrasa zatrzymało się. Już w chwilę później żyły wypełniała płynna adrenalina, zaś przez ciało chłopaka przepłynął prąd z uruchomionego defibrylatora. Elektrokardiograf wciąż wypełniała linia prosta. Kolejne uderzenie prądu przeszyło Mitrasa, zaś aparatura przestała piszczeć. Serce ruszyło.




Witold Bury
Pielęgniarka spojrzała na mężczyznę jakby szukała powodów, by mu odmówić. Najwyraźniej nie znalazła żadnego.

- Będzie pan musiał poczekać w kolejce - powiedziała, jakby właśnie ogłosiła kapitulację własnego kraju, po czym odeszła. Zatem sukces. Teraz trzeba będzie tylko poczekać, choć ilość ludzi w poczekalni nie napawała optymizmem.




Anna Czech, Adam Sosnowski, Dominik Kollar, Karl Monnar, Witold Bury
Poczekalnia musiała być jednym z kręgów piekielnych opisywanych przez Dantego. Chociaż lekarze i lekarki niemal wybiegali co chwilę, zabierali tylko jednego pacjenta. Sprawiało to takie wrażenie jakby chcieli jezioro przelewać łyżkami wazowymi.

Nagle Adam zaczął wrzeszczeć. Zaalarmowany personel wypuścił do akcji dwóch sanitariuszy nie mających problemów z przywróceniem do porządku chorego kaleki za pomocą środków farmakologicznych. Nie mieli czasu na doglądanie skutków, dlatego zniknęli tam, skąd przyszli.

Ksiądz wyglądający jak ofiara tortur po chemioterapii wkrótce po przyjściu przestał wzbudzać zainteresowanie. Jedynie na początku kilkadziesiąt osób przeżegnało się. Kilkoro zapytało czy nadszedł czas Sądu Ostatecznego.
Dominik utracił wszystkie włosy. Wypadły mu paznokcie.

Karl roześmiał się na jego widok. Śmiał się tak bardzo, że zaczął płakać. Wyglądał na całkowicie przybitego.

Następną osobą, która postanowiła narobić rabanu była Anna. Najpierw trzasnęła żarówka lampy. Chwilę później ten sam los czekał ekran telewizora. Spod pajęczyny pęknięć połączonej z czarnymi, rozlanymi pod powierzchnią plamami wyglądała uśmiechnięta dobrotliwie twarz profesora Zagórskiego.

Monnar potoczył wściekłym spojrzeniem po tłumie. Poderwał się, ale szybko został posadzony siłą nacisku łapska Tony'ego.

Część pacjentów spanikowała. Zaczęli krzyczeć, wzywać pomocy ze strony personelu. Byli jednak też inni, którzy klaskali słabo.
- Zapierdol mu jeszcze raz! - wycharczał głośno czarnoskóry mężczyzna leżący na podłodze. Jego stawy wykrzywione były pod nienaturalnymi kątami. Bardzo nienaturalnymi. Wbrew stworzonym przez naturę zgięciom.

Szczupła, niska pielęgniarka, która wpadła do poczekalni zamarła wpół kroku. Zamrugała oczami, odwróciła się na pięcie i wróciła tam, skąd przyszła. Chwilę później wyskoczyła druga. Ta była uzbrojona w wielką strzykawkę z długą, grubą igłą. Przypominała ponad stukilogramowy, człapiący czołg.

Bury widział takie wyrazy twarzy w Iraku u członków grup pacyfikacyjnych. Nie wróżyły niczego dobrego. Takie grupy nie zastanawiały się nad wykonalnością własnych zadań. Po prostu wchodziły, wykonywały zadanie i wychodziły. Najwyraźniej zawód pielęgniarski miał coś wspólnego z paramedykami zszywającymi rozprute brzuchy.

Wielka oddziałowa - ponieważ siostry oddziałowe to inny gatunek pielęgniarek - obrała taktykę tarana. Wpadła na Annę nie zwalniając nawet na chwilę. Babsko zamknięte w zbyt ciasnym, zapiętym na błagające o litość guziki, fartuchu skróciło dystans bardzo profesjonalnie. Jak na cywila. Jeśli miało się ochotę wejść w strefę rażenia metalowej pałki, warto było być jak najbliżej celu. Chwyt za nadgarstek ręki z bronią. Twarz Anny całkiem zginęła nad monstrualnymi piersiami, a kiedy skrzypaczka zaczęła się odbijać od wielkiej, tłustej poduszki bezpieczeństwa, druga ręka oddziałowej wraziła szpikulec igły w jeden z pośladków kobiety i wcisnęła tłok. Do oporu.

Anna krzyknęła upadając na posadzkę. Zabieg nie należał do najdelikatniejszych. Oddziałowa natychmiast wycofała się i odeszła. W tym czasie Adam poddał się środkowi uspokajającemu, zaś jego organizm po prostu się poddał. Podniesiony przez jego rodzinę alarm ponownie przywołał sanitariuszy, którzy bez chwili zwłoki zabrali chłopaka ze sobą.

Vanilla także traciła przytomność. Powoli odpływała w niebyt. Oliwer, podobnie do rodziny Sosnowskich, zaczął wołać pomocy. Naprzeciw wyszła zniecierpliwiona pielęgniarka. Spojrzała na leżącą na podłodze kobietę, wzruszyła ramionami i powiedziała:
- No przecież nie umiera.
I poszła.

Godziny mijały. Karl prawie całkowicie utracił zdolność poruszania się. Wszystkie jego mięśnie zwiotczały. Zrobił się bardzo senny. Przez dłuższy czas nikt nie zwracał na niego uwagi. Nawet Tony, któremu także oczy się zamykały. Zaniepokoił się dopiero kiedy szturchnął kolegę z pytaniem czy chce kawy. Karl nie reagował niezależnie od potrząsania czy razów otwartą dłonią po twarzy. Przywołana lekarka poświeciła mężczyźnie latarką po oczach i kilka chwil później wyprostowała się marszcząc brwi.
- Zapadł w śpiączkę - oznajmiła i kątem oka dostrzegła Dominika i Annę. Natychmiast podeszła do nich nie zważając na protesty Tony'ego. Zarówno u łysego księdza jak i podrapanej skrzypaczki zaczęły pojawiać się objawy ciężkiego odwodnienia.

Trójkę pacjentów natychmiast przyjęto na blok. A Bury czekał.




Angela Lavelle, Mitras Nima
Słońce śmiało zaglądało do pomieszczenia przez otwarte okno. Przebijało się przez cienką warstwę materiału firanek. Nadchodził kolejny, upalny dzień tego lata.

Angela obudziła się przed Mitrasem. Łagodny powiew ciepłego wiatru wpadał do prowizorycznej sali, a dziewczyna... czuła się świetnie. Zupełnie jakby wczorajszego dnia nie było. Nic jej nie bolało, czuła się całkowicie zdrowa. Do momentu, w którym chciała wypowiedzieć pierwsze słowo. Gardło całkowicie odmówiło posłuszeństwa wydając z siebie jedynie cichutki, nieartykułowany dźwięk. Nie czuła nic. Nie nadszedł żaden skurcz bólu, żadne odczucie. A jednak nie mogła wypowiedzieć najmniejszego fragmentu jakiegokolwiek słowa.

Kiedy Mitras otworzył oczy, miał wrażenie, że stał się bohaterem dwuwymiarowej gry komputerowej. Czuł się fantastycznie. Świat ustabilizował się i w końcu jego organizm nie miał ochoty zwrócić własnego żołądka. A jednak nie widział głębi. Nie był w stanie ocenić odległości. Rzeczywistość na powrót była niezwykle wyraźna, ale płaska jak kartka papieru.
Mimo tego właśnie wtedy pierwszy raz zobaczył miejsce, w którym się znajdował.

Trzeci lokator nie odzyskał przytomności. Drzwi otworzyły się wpuszczając uśmiechniętą pielęgniarkę z dwoma tackami ze śniadaniem.

- Dzień dobry - zaszczebiotała radośnie.

- Państwa stan wyraźnie się poprawił. Prawdę mówiąc, to poranne badania, jakie przeprowadzaliśmy wypadły rewelacyjnie - nie przestawała mówić, gdy położyła posiłek przed Angelą. Ta dostrzegła nagle, że uśmiech kobiety nie obejmuje oczu, zaś jej palec wskazuje jedną z serwetek leżącą pod talerzem. Kiedy upewniła się, że dziewczyna to zauważyła, podeszła do Mitrasa.

-Nie mam pojęcia czym tłumaczyć ten fenomen. To cud. Prawdziwy cud - kontynuowała także chłopakowi dyskretnie wskazując cieniutką serwetkę pod ekologicznym talerzem.

W końcu wyprostowała się.
- Jedzcie, wypoczywajcie i nabierajcie sił.

Wyszła z pomieszczenia. Oboje natychmiast spojrzeli na wiadomość, którą dostali.

Cytat:
Przyszli po was. Znikajcie.
Ordynator




Anna Czech, Adam Sosnowski, Kazimierz Kosanowski, Dominik Kollar, Karl Monnar
Dwunastoosobowa sala była pomieszczeniem mieszczącym w cywilizowanych warunkach najwyżej trzy czwarte z tego. Łóżko stało niemalże przy łóżku. W przypadku Adama, cała przestrzeń pomiędzy, zajmowana była przez wózek.

Każde łóżko miało swojego lokatora. Przynajmniej nie trzeba było spać na podłodze, jak w publicznych szpitalach. Poranne słońce wpadało przez pojedyncze, zakratowane okno. Stan pokoju był, delikatnie mówiąc, surowy. Ściana z czerwonej, mocno nadkruszonej zębem czasu, cegły. Zimna, betonowa posadzka, pojedyncza żarówka pod wysokim sufitem. Nie było za to żadnej szafki. Ubrania znajdowały się u stóp łóżek.

Budzili się każdy w swoim czasie. Ciężko było wskazać jakąś regułę sterującą tym procesem.

Najgorzej ze wszystkich prezentowali się Anna i Dominik. Oboje byli dwoma, chodzącymi strupami. Każdy ruch wydawał się otwierać zasklepione rany. Oczy kobiety były zupełnie czarne.

Na przeciwnym biegunie znajdował się Kazimierz, Adam i Karl sprawiający wrażenie całkowicie zdrowych. W szczególności w porównaniu do innych.

Nagle drzwi otworzyły się. Karl natychmiast dostrzegł dwóch funkcjonariuszy stojących po obu ich stronach. Do środka wszedł uśmiechnięty lekarz w garniturze, krawacie i białym kitlu.
- Dzień dobry. Bardzo się cieszę, że wracacie państwo do zdrowia. Niestety, państwa zachowanie w nocy sprawiło, że musieliśmy państwa zamknąć w izolatce. Ale proszę się nie obawiać. Już wkrótce zostaną państwo przekwaterowani do normalnej sali - poinformował z uśmiechem.




Witold Bury
Zlitowali się nad nim nad ranem. Został przyjęty i przydzielony do sali razem z czterdziestoma innymi osobami. Większość posiadała łóżka, lecz Witoldowi najwyraźniej skończyło się szczęście w tej materii. Dostał polówkę. Niemniej nie po to tutaj przyszedł.

Rozpoczął poszukiwania. Wkrótce, zasięgając języka, udało się znaleźć dziewczynkę. W sali znajdowała się pielęgniarka na obchodzie.

Bury podszedł do łóżka małej. Wedle karty było źle. Bardzo źle. Rozległe obrażenia wewnętrzne oraz poparzenie. Matylda utrzymywana była w stanie śpiączki farmakologicznej. Między niewielkie usta wsuwała się potężna rura aparatury medycznej.

- Pan jest z rodziny? - zapytała obchodowa.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 02-04-2019, 00:22   #29
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację

Unosiła się. Delikatnie, w górę i w dół wraz z napełnianiem się powietrza w płucach. To było miłe uczucie. Ta swoboda, nieograniczona przestrzeń pełna możliwości. Była tutaj sama. Odkrywca nowego świata. Tylko to nie było prawdą.
Otworzyła powoli oczy.
Faktycznie wisiała, ale nie w przestrzeni, a w wodzie. Jakaś dziwna aparatura pozwalała jej oddychać. Coś było przed nią na wyciągnięcie ręki. Spróbowała tego dotknąć, ale dłoń natrafiła na przeszkodę. Szklana ściana oddzielała ją od zewnętrznego świata. Znajdowała się w probówce. W pomieszczeniu był ktoś jeszcze. Pochylał się nad komputerem połączonym do aparatury pełnej setek takich probówek jak jej. Miał na sobie laboratoryjny kilt i zmierzwione włosy. W końcu się odwrócił i mogła przyjrzeć się jego rysom. To był Zagórski. Zdjął okulary i podszedł do niej.
- Obudziłaś się, to dobrze. To bardzo dobrze.
Próbowała coś odpowiedzieć, ale woda skutecznie powstrzymywała te próby. Ruszyć się tez nie mogła, jakby opadła z sił. Mogła tylko unosić się w górę i w dół w rytm migających światełek komputerowych.
- Wybacz dziecko, ale żebym mógł podbić świat, ty musisz umrzeć.
Zanim sens tych słów do niej dotarł poczuła, jak jego ręce zaciskają się na jej krtani niczym garota. Stał nad nią i dusił ja z całych sił. Znała co najmniej trzy możliwości wyjścia z tego klinczu, ale nic nie robiła. Zadziałała panika. Wyciągała dłonie w stronę jego twarzy w błagalnym geście, ale tego dnia nie było przebaczenia. Tylko zimna maska mordercy.

Otworzyła oczy. Tym razem była pewna, że naprawdę. Rozpoznawała sufit. Nie pomogło to jednak z jej problemem z oddychaniem. Charczała w panice, próbując złapać jeszcze jeden haust powietrza, jeszcze jeden oddech. Na mostku czuła olbrzymi ucisk. Nie mogła nawet poruszyć ręką, by sprawdzić czy faktycznie ktoś jej nie dusi. Mogła tylko patrzeć ma pozostałości fluorescencyjnych gwiazd na suficie, niknących w blasku poranka. A potem wszystko ustało. Oddech uspokoił się i z trudem przewróciła się na bok, żeby odkaszlnąć nadmiar śliny zgromadzonej w gardle. Członki ciągle miała jak z ołowiu.
Sprawność wracała powoli. Nie wiedziała ile leżała na skraju łóżka. Miała wrażenie, że kilka razy straciła nawet przytomność. Wkrótce mogła jednak podnieść rękę. Odzyskała czucie w palcach u nóg. Uniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała się dookoła. Jak znalazła się w łóżku? Była to jedna z tych odwiecznych tajemnic dzieciństwa, gdzie zasypiało się na kanapie, fotelu, czy w samochodzie, a budziło się rano we własnym łóżku. Pewnie w którymś momencie po prostu ojciec ją tam zaniósł. Co mogło jej w takim razie zaszkodzić?
Położyła się z powrotem na plecach i uspokoiła oddech. Powoli ruszała ręką, nogą i głową. Mięśnie były wycieńczone, jakby właśnie wróciła z placu treningowego w Akademii. Kiedy je unosiła, drżały w napięciu. Objawy podobne jak przy paskudnej grypie, ale tak z kilkanaście razy silniejsze. Miała nadzieje, że był to jedynie skutek uboczny i najgorsze było za nią. W końcu po innych chorobach też przytrafiały się takie "nawroty".
Na dole słyszała dwa głosy. Tata z kimś rozmawiał, ale byli za cicho, żeby mogła usłyszeć z kim. Kiedy drżenie ustało, opatuliła się kocem i wyszła z pokoju. Dopiero na schodach rozpoznała wreszcie drugi głos. Serce chciało szybko zbiec na dół, ale osłabione ciało trzymało je w ryzach. Podtrzymując się balustrady, stopień po stopniu schodziła coraz niżej. Głosy dochodziły z kuchni. Stała tam kobieta z kubkiem parującej kawy. Miała na sobie gustowną, ale trochę pogniecioną, garsonkę. Wyglądała na piekielnie zmęczoną. Patricia wyłoniła się z korytarza, wchodząc w światło.
- Mamo…
Kobieta momentalnie uniosła oczy i zerwała się w jej kierunku, prawie rozbijając kubek o blat.
- My dear, preacious Patti – ścisnęła ją silnie. Burza ciemnych loków przykryła całkowicie jej wizję. A chociaż nienawidziła jak skracała jej imię, bolały ją wszystkie mięśnie i źle czuła się tak obściskiwana, to nie cofnęła się nawet o krok. Poczuła, że łzy znowu napływają jej do oczu. Jej matka ich nawet nie kryła. Dwie strugi spływały jej po oczach gdy na zmianę przyglądała się twarzy swojej córki i ściskała ją w ramionach. Przez cały ten czas przepraszała ją w swoim pięknym brytyjskim. Mówiła, że jak tylko usłyszała wieści o ataku i dowiedziała się, że trafiła do szpitala to chciała wracać ale ojciec ją uspokoił. Szybko dowiedział się, że jego córka była jedną z ofiar i bez kłopotu ją odnalazł. Pomimo tego wróciła pierwszym dostępnym samolotem jak tylko zakończyła się fuzja. Dlatego nie odbierała.
- Dobrze mamo rozumiem - odpowiedziała Patricia w płynnym języku potomków Szekspira, choć bez silnego akcentu. - Najważniejsze to że teraz jesteś.
Ojciec podszedł do nich i objął oboje. Przy jego szerokich ramionach nie stanowiło to problemu. Richard i Brigette Pheonix. Oboje stanowili prawdziwą mieszankę kulturową w tym tyglu dość młodego jeszcze państwa. Richard był mulatem z wyraźnymi cechami afrykańskimi, chociaż jego rodzina przywędrowała w okolice Malji zanim się urodził. Jego ojciec wspierał starania miejscowych w uzyskiwaniu niepodległości działając w jednostkach policji, namówiony do tego przez swojego polskiego przyjaciela. Miała to być przygoda na kilka lat, ale znalazł tutaj żonę, urodził się Richard i pozostał do końca swoich dni. Sam Richard, wychowany na równi z polską młodzieżą i imigrantami, praktycznie nie posiadał francuskiego akcentu, chociaż potrafił go nieźle imitować. Podróżował wiele po świecie w czasach młodzieńczych zarówno jako student, jak i marynarz. Tam też nauczył się dbać o swoją własną skórę, broniąc się przed rajdami Somalijskich piratów. W ten sposób poznał też piękną Brigette o nienagannych manierach oraz olbrzymich planach. Początkowo jako studenci mieszkający i imprezujący w akademikach, a potem już przyjaciele korespondujący ze sobą pomimo dzielącej ich odległości. Ona, jako ambitny prawnik, potomkini hiszpańskich hidalgos mogąca dzięki kontaktom rodziny spełniać swoje marzenia i on, wagabunda, awanturnik i twardo stąpający po ziemi mężczyzna. Rodzice przekonywali ją, że ich miłość zrodziła się poprzez zaufanie, przyjaźń i kiełkujące uczucie, ale przeglądając zdjęcia z okresu ich studenckiej frywolności doszła do wniosku, że początkowo było to znacznie bardziej przyziemne. Na szczęście ona sama nie była powodem jej związku, gdyż wzięli ślub dwa lata przed jej narodzinami.
Mama początkowo praktycznie nie wychodziła z domu, próbując zorientować się w specyfice młodego państwa, dawała nawet wykłady z zakresu historii i myśli prawniczej. No i opiekowała się rosnącą córką. Wkrótce zaczęło jej brakować prawdziwej pracy. Richard to rozumiał, a cuda techniki umożliwiły spełnienie tej wizji. Powróciła do pracy w londyńskiej kancelarii prawnej, wiele rzeczy obsługując z domu poprzez internet, latając na dwa dni w tygodniu na wyspy. Patricia przywykła. Ojciec też miał wiele pracy i często zostawał w niej do późna, ale rozumiała to. Zawsze byli gdy tego potrzebowała. Nauczyła się też rozkoszować takimi właśnie momentami. Zapachem wspólnie pitej kawy, smakiem tostów z konfiturami i śmiechem odbijającym się od ścian. Jakby wczoraj w ogóle nie nastąpiło. Jakby w nocy nie dręczyły ją koszmary.
Wczoraj jednak się wydarzyło. Richard miał wiele pracy. Odświeżył się, ostatni raz wyściskał żonę i córkę po czym ruszył pełnić służbę.
- Twój wujek kazał cię pozdrowić - dodał już w progu. - I kazał ci odpoczywać. Brzmiało to jak oficjalne polecenie.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Leć już, honey - matka podeszła i znowu ją przytuliła. - A my zrobimy sobie babski dzień. Przyda nam się trochę czasu dla siebie, prawda?

***

Nie spędziły jednak tak wiele czasu ze sobą. Trochę pogawędziły, poplotkowały, ale było widać że Brigette pada ze zmęczenia. W końcu nie spała całą noc ze zdenerwowana i to w niewygodnym samolocie. Dziewczyna nie miała jej za złe, że zrobiła sobie szybką kąpiel po czym przespała większość dnia.
Sama nie miała na zbyt wiele ochoty. Ciągle czuła się osłabiona po poranku. Czasami miała przejściowe kłopoty z oddychaniem. Starała się ograniczyć aktywność ruchową do minimum. Próbowała oglądać telewizję, ale wszędzie nadawali informacje o ataku albo puszczano durne paradokumenty. Spróbowała posłuchać muzyki, ale zanim na coś się zdecydowała to się jej odechciało. O dokończeniu płyty znajomej nie było mowy. Nie w takim nastroju. Skończyło się na tym, że przeglądała internet w telefonie, nadrabiała wydarzenia ostatnich kilku dni. Zorientowała się, że przegapiła jam session na który czekała od miesiąca i imprezkę. Zdenerwowało to ją. Zapewniła koleżanki z zespołu, że naprawdę nic jej nie jest i nie zamieni się teraz w owłosionego mutanta z trzema parami rąk. Posłuchała o herbatce, kto z kim się przespał, a komu odwaliło od Tornada. W sumie dzień mijał bardzo leniwie. Pewnie dlatego nie zauważyła kolejnych objawów od razu.
Kiedy chciała wstać po coś do picia, nie mogła ruszyć nogami. Nie straciła w nich czucia, ale tak jakby coś niebywale ciężko leżało na niej i uniemożliwiało ruch. Oblał ją zimny pot. Spróbowała podciągnąć się wyżej na kanapie ale i to przyszło jej z trudem. Była niczym połamana. Zaczęła też rzęzić i trząść. A po kilku chwilach wszystko odpuściło, ale czuła się jeszcze słabiej niż wcześniej. Musiała coś zjeść. Zajrzała do lodówki, ale zastały ją tam pustki, a nie miała ochoty czegokolwiek zamawiać.
- Ojciec zawsze miał kłopoty z kupowaniem zapasów - sapnęła jej mama, wchodząc do kuchni w poranniku. - Wyglądasz bardzo źle skarbie. Przygotuj naczynia i przyprawy. Zaraz skoczę do sklepu i coś Ci przyrządzę do jedzenia.
Nie chciała zdradzić się ze swoją niespodzianką, uśmiechając się tajemniczo. Patricia nie dopytywała. Wolała nie zdradzać swojego stanu. Jutro podjedzie do lekarza. Może do tego czasu trochę sytuacja się unormuje. Ogarniając kuchnię wróciła myślami do Adama. W sumie, poza Markiem, była to jedyna osoba z którą dzieliła ten los. Wyrzucała sobie, że sama nie poprosiła go o numer. Mogła by się upewnić, czy i on nie ma podobnych objawów. Mark natomiast nie odpisywał. Nie było jak zasięgnąć języka. Do listy objawów doszedł ból w piersi i coraz mocniejsze kłopoty z oddychaniem. Oby nie nabawiła się astmy.
Cytat:
"WŁANCZ WIADOMOSCI"
Jedna z jej przyjaciółek. Brak emotek wskazywał na pilną sprawę. Złapała za pilota.
Cytat:
"KTORE?"
"KTOREKOLWIEK. TO LECI NA WSZYSTKICH KANALACH"
Odpaliła mały telewizorek w kuchni i padła na krzesło. Na ekranie widniała twarz Pavla Zagórskiego. Włączyła w trakcie, ale nie przeszkodziło to jej w zrozumieniu sensu. Postulat wariata, któremu zapragnęło się zostać władcą świata. Jak w jej śnie. Czemu jeszcze nikt nie wpakował go w kaftan i nie zaprowadził do ładnego pokoju bez klamek?
Internet już huczał od nowin, plotek i paniki. Szybszy przekaz informacji niósł za sobą nie tylko korzyści. Miała już odpisać, gdy zauważyła, że dostała wiadomość z nieznanego numeru. Piekarnik zasygnalizował dźwiękiem nagrzanie do odpowiedniej temperatury. Wstała, żeby go wyłączyć, odczytując wiadomość.
Potem kojarzyła tylko ból spowodowany zbyt nagłym zderzeniem z podłogą. Nie była w stanie się poruszyć. Jakby nagle odcięło jej prąd. Podobnie jak na placu, ale mogła oddychać, chociaż z olbrzymim trudem. Telefon cały czas ściskała w dłoni, tuż przed twarzą. Czuł ból stłuczonego biodra, ale wiele miejsc jej ciała było dla niej niczym biała plama. Bez żadnego sensu. Czuła chłód płytek na łydce ale kompletnie nie wiedziała gdzie znajdowało się jej kolano czy stopa. Chciała ruszyć szyją albo barkiem, żeby spojrzeć w dół ale po prostu nie mogła. Zbytnio skupiała się na tym, żeby złapać odrobinę życiodajnego tlenu pomiędzy charczeniem i kaszlnięciami. W takim stanie zastała ją matka po powrocie

***

Jechali chyba samochodem. Patricia nie była pewna. Miała wrażenie jakby ktoś wrzucił ją na diabelski młyn i włączył turbo. Zimne powietrze z uchylonego okna owiewało jej twarz. Siedziała bezwładnie na fotelu pasażera, przypięta pasami. Coś mamrotała, ale kompletnie nieświadomie. Nie mogła nawet skupić wzroku na mijanej okolicy. Widziała tylko kolorowo migające światła w szybko nadchodzącym zmroku. Słyszała też przekleństwa i krzyki matki, sygnały dźwiękowe oraz przeciągły pisk hamulców. Czemu nie jechała karetką? Drzwi od jej strony otworzyły się nagle. A może po prostu zemdlała w drodze. Niska postać próbuje wyciągnąć ją na zewnątrz. Coś krzyczy. Pojawiają się kolejne. Z trudem rozpoznaje dwoje policjantów i swoją matkę. Niosą ją gdzieś, do jakiegoś olbrzymiego budynku. Prawdziwie monstrualnej huty o trzydziestu kondygnacjach przy której jest wyłącznie mrówką. Dookoła poruszają się podobne jej mrówki, wysuwając się z olbrzymich samochodów. Jeden zbliża się w ich kierunku malejąc do ich rozmiaru, by zacząć rosnąć jak tylko ich minie. Poczuła się jak Alicja.
Następnie było pomieszczenie pełne tłoczących się ludzi. Jakaś tęga kobieta, świecąca jej prosto w oczy małą latareczką. Smród potu, osocza i krwi wymieszany z prawdziwą kanonadą dźwięków. Ktoś gładził ją po włosach albo po ramieniu. Nie była w stanie dokładnie wyczuć. Mężczyzna siedzący naprzeciw niej raz zbliżał się raz oddalał, a znajdująca się za nim ściana reagowała całkowicie odwrotnie. A wszystko to przy akompaniamencie rozrywającego jej pierś bólu, o którym zapomniała by, gdyby nie to że ogniskował się z każdym drgnięciem jej przemęczonych mięśni. Teraz zaatakował ze zdwojoną siłą, gdy szarpnęły nią spazmy kaszlu. To ją odrobinę otrzeźwiło. Wtedy usłyszała znajomy głos Adama. W pomieszczeniu dochodziło do jakiejś szamotaniny. Obserwowała to już gasnącym wzrokiem z poziomu podłogi. Na skroni czuła rozchodzące się ciepło.

***

Przenieśli ją gdzieś. Gdzie dokładnie nie była w stanie powiedzieć. Do rana leżała w jakiejś sali, co chwile tracąc i odzyskując przytomność. Zawsze poprzez dojmujące poczucie spadania. Na szczęście nie musieli jej przywiązywać do łóżka bo i tak nie mogła się ruszyć. Całkowity paraliż. Sufit również raz pędził w jej stronę niczym rozpędzona ciężarówka, a raz uciekał. Miała wrażenie że płakała i wrzeszczała do ludzi pochylających się nad nią. Do Pavla Zagórskiego. Nie była w stanie powiedzieć czy to była jawa czy sen.

Kiedy wróciło jej trzeźwe myślenie, obudził ją hałas w tym samym pomieszczeniu w którym się znajdowała. Czyjeś rozmowy. Delikatne mrowienie wskazywało, że wróciło jej czucie. Dzięki Bogu. Postanowiła na razie nie nadwyrężać szczęścia nagłymi ruchami. Leżała więc i słuchała.

 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 02-04-2019 o 23:17.
Noraku jest offline  
Stary 04-04-2019, 08:31   #30
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Anna Czech, Adam Sosnowski, Kazimierz Kosanowski, Dominik Kollar, Karl Monnar



- Kim pan jest i co się tu do cholery dzieje? - zapytał Karl siadając na łóżku.
Adam uśmiechnął się do ich gościa. Czuł się o wiele lepiej nic go nie dusiło miał tyle władzy w rękach i nogach co przed trucizną Profesorka:
- Dziękuję Panu bardzo za pomoc i na pańskie ręce składam przeprosiny oraz podziękowania dla personelu medycznego. Moje agresywne zachowanie było spowodowane wielogodzinnym niedotlenieniem mózgu i już się nie powtórzy - Ucieszył się z agresywnej reakcji drugiego pacjenta co pozwoliło mu spróbować retorycznie rozegrać lekarza.
- Czy partia rządząca albo prezydent Bielska wprowadzili już stan wyjątkowy? Macie Państwo teraz potwierdzenie że Zagórski zatruł nas a jego trucizna zbiera się w kręgosłupie powinniśmy więc zacząć przeprowadzać przesiewowe Punkcje płynu rdzeniowo-kręgowego. Wiem że to jest ryzykowne badanie ale sądzę że gdyby mieli państwo wiele próbek dałoby się stworzyć jakiś serum i zażegnać zagrożenie terrorystyczne. Warto by też przebadać płyn w zwłokach tragicznie zmarłych ponieważ patrząc na ludzi w poczekalni można wywnioskować że broń chemiczno-biologiczna tego mordercy ma różny wpływ na różne organizmy konieczne więc jest badanie porównawcze - Mówił z naciskiem.

- Rozumiem że sytuacja jest tragiczna i są państwo przeciążenia ale mamy tydzień nim sytuacja się pogorszy. Jeżeli do tego czasu reszta świata nie zobaczy że sobie radzimy w najlepszym wypadku wjedzie nam tu UN i przejmą władzę nad regionem za pomocą sił wojskowych a nie po to moi przodkowie walczyli o wolność tego pięknego kraju żebyśmy teraz tracili suwerenność! W najgorszym wypadku Putin spuści nam na głowę atomówkę albo dwie żeby się upewnić że Pavel i jego broń biologiczno-chemiczna przepadną w promieniowaniu i nie zagrozi jego Imperium Rosyjskiemu. - Facet wyglądał na polityka albo jakąś inną szychę bo kto odwiedził ciężko chorych w garniaku ? To była idealna okazja żeby skłonić te papugi do jego pomysłu i pomóc w uratowaniu ojczyzny która tyle dała jemu oraz jego rodzinie.

Mężczyzna z powagą kiwał głową podczas wypowiedzi Adama. Nie przerwał ani razu.
- To… ja może się przedstawię. Jan Smith z PIS.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wydobył legitymację z wielkimi, dumnymi literami: Państwowy Inspektorat Sanitarny. Tuż pod nimi znajdowało się zdjęcie, imię i nazwisko oraz numer legitymacji. Schował ją ponownie.
- Jak najbardziej rozumiemy konieczność wykonania punkcji... płynu... rdzeniowo-...eeee… kręgowego? Aczkolwiek wszystkie zasoby ludzkie skierowane są na ratowanie życia ludzkiego. Z radością mogę poinformować, że stan wyjątkowy nie jest wprowadzony. W telewizji mówią, że trwają poszukiwania i nie ma się czym martwić. Także i państwu polecam niczym się nie przejmować. Zamartwianie nie sprzyja rekonwalescencji.

- Wwhody…
- wychrypiał słabo, acz słyszalnie kapłan. Z ledwością uniesiona dłoń opadła mu zaraz na łóżko znacząc bandaże kolejnym rozkwitem żywej czerwieni. Wyglądało na to, że dopominał się wody już od jakiegoś czasu, ale wycieńczony i wykrwawiony organizm w połączeniu z dyskusją na temat punkcji i osobą pana Smitha, nie były w stanie skupić na księdzu chyba niczyjej uwagi. Księdzu, który nijak księdza nie przypominał. Cała opieka jaką mu zapewniono to bandażowanie, szycie, klejenie i kosmiczna dawka antybiotyków o szerokim spektrum działania by nie ułatwiać drobnoustrojom bufetu szwedzkiego, którego uroczyste otwarcie ogłosiło ciało księdza Dominika. Bliżej więc mu było do ofiary Hannibala Lectera niż do rekonwalescenta. A już z całą pewnością nie wyglądał na kogoś na kogo widok mówi się “cieszę się, że wraca pan do zdrowia”. - Phroszeee…

- Oh… Tak, oczywiście
- powiedział szybko Smith i odezwał się cicho do stojących za drzwiami ludzi.
- Zaraz ktoś przyniesie coś do jedzenia i picia. Ale… wracając do rzeczy. Przybyłem przygotować państwa do transportu. Niestety, państwa stan zdrowia nie pozwala personelowi na trzymanie państwa dłużej. Żadna strata. To miejsce i tak nie przypomina… - przerwało mu pukanie do drzwi. Do sali weszło kilka pielęgniarek z talerzami, szklankami i butelkami z wodą. Nie było tego wiele. Kawałek chleba, jeszcze mniej masła i jedna, popękana paróweczka. Oraz woda. W butelkach.
Ksiądz wbił spojrzenie w zamkniętą butelkę, ale wyzuty chwilowo z sił już się nie poruszył ani nie odezwał.

- Dzień dobry szanownym Paniom ja za obiad dziękuję na pewno są bardziej potrzebujący pacjenci - Powiedział Adam zsuwając się z łóżka włożył stopy pomiędzy szprychy wózka tworząc sobie w ten sposób schodki następnie złapał się oparcia i już po chwili wcisną dupę w wózek nie bardzo uśmiechało mu się jedzenie tego szkaradziejstwa bo jeszcze się zatruje a woda w butelkach też nie kojarzyła mu się najlepiej.
- Pan inspektor ma oczywiście racje że powinienem jak najszybciej przebrać się i nie odbierać zasobów medycznych i czasu tych ciężko pracujących kobiet osobom w cięższym stanie jednak nie mogę zgodzić się z szanownym Panem urzędnikiem w kwestii pozostania spokojnym. Cieszę się że mam okazję porozmawiać z Panem Panie inspektorze… Powinien Pan natychmiast zalecić przełożonym ogłoszenie stanu wyjątkowego. Rozumiem że nie chcecie wzbudzać paniki ale czy nie rozumie Pan że brak zdecydowanego działania jest najgorszym możliwym rozwiązaniem ? Zgadzam się z Panem że ratowanie życia jest teraz głównym priorytetem ale do przeprowadzenia Punkcji na zmarłych można zatrudnić nawet studentów pierwszego roku medycyny z żywymi może być większy problem bo to skomplikowany zabieg ale wprowadzenie stanu wyjątkowego dałoby Państwu większe możliwości. Trzeba zaapelować do środowiska międzynarodowego, niech przyślą lekarzy do pomocy - Adam był zrozpaczony miał wrażenie że to jego najlepsza szansa na to żeby pomóc ojczyźnie musiał przekonać tego człowieka nim wybuchnie kolejna tragedia.

Siedząca na swoim posłaniu drobna, białowłosa dziewczyna nawet nie zareagowała na postawione przed nią jedzenie. Choć na widok butelki z wodą jej pokryte paskudnymi, owrzodzeniami brwi zmarszczyły się. Ciało Vanilli, mimo że w większości skryte pod obszerną, męską bluzą dresową, prezentowało się, delikatnie mówiąc, nieciekawie. I musiało boleć, cholernie boleć, choć Anna nie skarżyła się. Tylko mocno zaciskała palce na skrawkach materiału, jakby bojąc się, że gdy go puści, straci kontrolę i znów zacznie orać paznokciami poranioną skórę.

- Szkoda, że nie pytacie nas o zgodę... - odezwała się nagle zachrypniętym głosem, słowa kierując do pana Smitha - Ale i my, i wy wiecie, że nie mamy wyboru, nie? Dobra, możecie mnie transportować, gdzie tam kurwa chcecie, ale jedna prośba. Niech ktoś zaknebluje tego gościa - wskazała Adama - bo przez niego zaraz ochujam całkiem.

To rzekłszy, spojrzała w stronę Sosnowskiego i zamrugała oczami, jakby miała problemy z uzyskaniem ostrości widzenia. Jeśli pozostali pacjenci wcześniej nie zwrócili uwagi, teraz z pewnością zobaczyli, że oczy dziewczyny są kompletnie czarne, pozbawione białek, jakby nosiła jakieś soczewki.


Dominik, który spotkał Annę wcześniej, jak i ci, którzy kojarzyli skrzypaczkę ze sceny - choć teraz ciężko było ją rozpoznać - pamiętali, że dziewczyna miała normalne oczy. Czy to więc kolejny efekt “zmian” jakie w nich zachodziły pod wpływem eksperymentu szalonego profesorka?

- Niech ktoś mu, do chuja pana, otworzy tę cholerną butelkę - warknęła na koniec Vanilla, wskazując Dominika. Z trudem wszak, ale poznała go.

Pierwszą odpowiedzią jaka cisnęła się na usta Adamowi było “Nie narzekaj czarnooka próbuje nam tu uratować życie a ty na kobietę raczej nie wyglądasz więc chuj ci nie zaszkodzi” - ale nie był na tyle chamski żeby wypowiedzieć to na głos. Zresztą po co miałby antagonizować kogoś kto w przyszłości może być sojusznikiem. Zamiast tego zamilkł i intensywnie wpatrywał się w Pana Jana oczekując odpowiedzi na swoje dictum zaczynał powoli podejrzewać że rząd za wszelką cenę będzie się starał pomniejszyć wagę problemu wtedy trzeba będzie skrzyknąć co zdrowszych, co bardziej chorych wykorzystać do sensacyjnych fotostory i zmusić tych patałachów do działania protestami społecznymi i szantażem emocjonalnym!
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 05-04-2019 o 07:22.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172