Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-03-2019, 00:24   #1
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
[Rozdział 1] Mutaberracja


Tsunami słonecznego żaru zalewało Bielsko pomimo wczesnej godziny. Bezchmurne niebo zapowiadało południowy koszmar szczególnie, iż Plac Zwycięstwa był jedną z największych, jeśli nie największą, nieosłoniętą powierzchnią w mieście. Zapowiadała się fala udarów oraz zasłabnięć szczególnie dla osób starszych oraz najmłodszych. Z całą pewnością nie wszyscy pomyślą o nakryciach głowy.

Impreza dla części ludzi zaczęła się znacznie wcześniej niż dla innych. Policja musiała wyłączyć z ruchu najbliższe ulice i, wraz z wynajętą ochroną, zabezpieczyć plac. Montażyści i akustycy dwoili się w próbach zakończenia opóźnionego wznoszenia sceny. Najbliżej końca mieli ci pierwsi, ponieważ zostały ostatnie szlify wraz z ostateczną kontrolą konstrukcji.

Prostokątne podwyższenie posiadało cztery ażurowe filary podtrzymujące sklepienie utworzone z rozpiętej, białej płachty obliczonej na odbicie jak największej ilości promieniowania pochodzącego od gwiazdy dziennej. Odnosiło to skutek w umiarkowanym stopniu ze względu na wędrówkę słońca po nieboskłonie.

Akustycy biegali w tę i we w tę klnąc na zbyt wcześniej kanapy z ażurowymi siedziskami i oparciami. Miejsca dla znamienitych gości zaproszonych imiennie przez samego profesora Zagórskiego. Miały być wśród nich największe umysły bioinżynierii, biocybernetyki czy robotyki.

Łysy mężczyzna łapał się za głowę. Klął na czym to świat stoi robiąc niemal niekontrolowane kroki w różnych kierunkach, przez co finalnie kończył w miejscu wyjściowym. Jojczył, że za tak nędzne pieniądze powinien zacząć szukać nowej pracy, ale kto go weźmie w takim wieku. Inny z gęstymi włosami średniej długości lepiącymi się do czoła krzyknął, żeby jego kolega skończył pieprzyć i podszedł do konsoli. Z głośników popłynęła seria pisków o różnych natężeniach zakończonych głośnym, nader wyraźnym na pustym jeszcze placu, kurwieniem.

Barierki stały na swoim miejscu, czego miał za zadanie dopilnować student Akademii Wychowania Fizycznego. To jemu powierzono dowodzenie nad całym zespołem kilkudziesięciu ochroniarzy, których średnia wieku plasowała się gdzieś w okolicach sześćdziesięciu lat. W jego zespole było kilku młodych, obrotnych ludzi, którzy w ostateczności migli zainterweniować. W ostateczności, ponieważ żaden ze zgromadzonych nie chciał przekroczyć granicy swoich obowiązków. A przykra prawda była taka, że ochrona mogła najwyżej dokonać obywatelskiego zatrzymania bez użycia przymusu bezpośredniego. Takie prawo...

Na szczęście tym razem policja była blisko. Komisariaty znacznie uszczupliły swoje zasoby ludzkie oddelegowując swoich pracowników do rozmaitych zadań, z których obstawa samego wydarzenia pochłaniała najmniej liczną grupę. Większość miała za zadanie utrzymania sprawnego przepływu ruchu drogowego przy znaczących utrudnieniach.

Montażyści kończyli ustawianie obszernych baraków z blachy falistej tuż przy bramkach wejściowych. To właśnie do nich masowo wnoszono worki z prezentami oraz ogromne ilości zgrzewek z wodą.

Godzinę przed rozpoczęcie wpuszczania zjawiła się obsługa wydarzenia składająca się ze studentów o wieku nieprzekraczającym dwudziestu sześciu lat. Niska kierowniczka z kruczoczarną kurtyną włosów przestępowała z nogi na nogę próbując dodzwonić się do spóźniającej się pracownicy.

Pół godziny przed rozpoczęciem wpuszczania pojawili się pierwsi zainteresowani próbujący wejść na teren imprezy za potrzebą, lecz na pytanie jej pracownika czy może ich na chwilę wpuścić odpowiadała, że "siusialnik jeszcze zamknięty". Potrzebujący nie musieli jednak długo czekać, ponieważ po konsultacji z pozostałymi pracownikami nakazała otworzenie wydarzenia dziesięć minut po dziesiątej, czyli całe dwadzieścia minut wcześniej. Jak się okazało, była to słuszna decyzja. Plac zapełnił się setkami osób. Wiele z nich utworzyło pokaźne kolejki do przenośnych toalet. Wkrótce wizyta tam będzie się odbywała wyłącznie na własne ryzyko.

Czas płynął nieubłaganie. Policjanci, którzy zajęli swoje miejsca rozmawiali ze sobą na rozmaite tematy. W końcu nic złego się nie działo.

Punktualnie o w pół do dwunastej na scenę wkroczył gospodarz wydarzenia, Szczepan Rozanowicz, jednakże nie po to, by rozpocząć wydarzenie. Pavel Zagórski oraz jego goście spóźniali się. A wody już nie było. Większość przezornie zabrała własne zapasy, ale także te skurczyły się do niebezpiecznie małego poziomu.

Wkrótce pojawili się pierwsi ludzie świata nauki wprowadzeni od tyłu, zaś kiedy pozostał już tylko kwadrans do południa, wszyscy zasiadali na swoich miejscach. Nie było tylko głównego prowodyra całego zamieszania. Niewątpliwie zadowoleni z tego obrotu sytuacji byli stosunkowo liczni widzowie dochodzący po czasie. Na Placu wrzało jak w ulu. Dziesiątki tysięcy par oczu wpatrywało się na porozstawiane telebimy prezentujące rozmawiających ze sobą naukowców. Nieliczni mieli przywilej oglądania sceny z bliska.

Nagle na scenę wbiegł mężczyzna kłaniający się w geście przeprosin. Przybył profesor Pavel Zagórski. Tłum oszalał jak podczas koncertu ulubionej kapeli. W większości źródłem zamieszania nie była młodzież przybyła dla celebryty. Noblista przyłożył lewą rękę do serca, zaś prawą uniósł, a następnie ukłonił się. Wrzała wezbrała jak wody podczas przypływu. Za jego plecami obsługa wnosiła dzieło Zagórskiego przykryte białą płachtą.

Spóźniony przywitał się i wymienił kilka słów z każdym znajdującym się na scenie, po czym karnie stanął na tyłach oddając show prowadzącemu. Z licznie rozstawionych głośników popłynął jego głos. W tym czasie akustycy przypięli Zagórskiemu mikroport.

- Miałem zaplanowane całe przemówienie, ale oszczędzę go państwu. Nie będę kradł czasu temu, dla którego przyszliście tak tłumnie. W tym miejscu muszę jednak wspomnieć, że dziś mamy przyjemność spotkania się z większą ilością znamienitych osobistości świata nauki, lecz do ich przedstawienia jeszcze przejdziemy we właściwym czasie. A teraz, proszę państwa, profesor Pavel Zagórski!

Przed mikrofonem stanął szeroko uśmiechnięty Noblista w białej, rozpiętej od góry koszuli z podwiniętymi rękawami.


Grom braw przeszył powietrze i utrzymał się na tyle długo, że Zagórski odwrócił się ku pozostałym, by unieść ręce w żartobliwym geście bezradności. Tłum roześmiał się. W końcu z wolna zapadła cisza.

- Na wstępie muszę państwa przeprosić za spóźnienie. Nie dacie wiary, ale do miasta przyjechał jakiś nieodpowiedzialny facet, który swoją imprezą sparaliżował miasto!

Ludzie ponownie wybuchli śmiechem, a sam Pavel uśmiechnął się przeciągając dłonią po brodzie.

- Dość o mnie. Wszyscy zgromadziliśmy się tutaj, by posłuchać o czymś znacznie bardziej interesującym niż moja osoba. Zapewne wiecie państwo, że w przyrodzie istnieje coś takiego jak oddziaływania. Grawitacyjne znają wszyscy. Doświadczamy go codziennie. Ziemia przyciąga nas, a my przyciągamy Ziemię. Słońce przyciąga Ziemię, a Ziemia przyciąga Słońce. Einstein przedstawił tą siłę z nieco innej perspektywy. Na telebimach widzicie państwo teraz ciekawszy obrazek niż moja twarz. W ten sposób widział to Einstein. Jako zagięcie czasoprzestrzeni. Można ją sobie wyobrazić jako gumową membranę, na której umieszczamy kulę do kręgli. Niech będzie to nasze Słońce. Puśćmy teraz w obieg nieproporcjonalnie dużą Ziemię. Czyli szklaną kulkę. Możecie państwo zaobserwować ruch po obrzeżach leja utworzonego przez kulę do kręgli. Tak można to sobie wyobrazić. Oto pierwsze z oddziaływań podstawowych.

Otworzył butelkę z wodą i napił się z niej.

- Mamy także nieco mniej znane oddziaływanie silne. Niegdyś wierzono, że materia składa się z kulek nazywanych atomami. Do czasów dawniejszych nie ma po co sięgać. Jakiś czas temu, nie ważne kiedy, to nieistotne, odkryto, iż to nie wszystko. Dookoła jądra atomowego, na tak zwanych powłokach walencyjnych, które my roboczo nazwijmy sobie orbitami, krążą bardzo niewielkie elektrony przenoszące ujemny ładunek elektryczny. Do nich jeszcze powrócimy. Skupmy się teraz na jądrze. Wewnątrz znajdują się dodatnio naładowane protony oraz neutralne neutrony. Tam znajduje się największa część masy. Zejdźmy jednak jeszcze głębiej. Znajdziemy tam kwarki. Posiadają dwa ładunki - elektryczny oraz... kolorowy. Ale nie dlatego, że mienią się kolorami tęczy. To taka umowna nazwa. Kolory kwarków dzielimy na czerwony, zielony i niebieski. O, proszę państwa, mamy tu informatyka. Dokładnie tak, identycznie jak paleta RGB. Widzicie to państwo na telebimie. Co ciekawe, zawsze tak jest. Zawsze występują trzy kolory na raz i są one nierozerwalne dzięki oddziaływaniu silnemu. Wyobraźcie sobie państwo, że macie młodszego brata. Niektórzy pewnie nawet nie muszą sobie tego wyobrażać. Ten młodszy brat kradnie państwu bieliznę pomimo, że jest na niego zbyt duża. W końcu nie wytrzymujecie państwo i próbujecie mu ją naciągnąć na głowę. Oczywiście bez zdejmowania. Jest to ciężkie zadanie, ponieważ guma chce powrócić do swojego naturalnego stanu. Tak samo jest z kwarkami. Jeśli coś próbuje oderwać kwark od pozostałych, związanych z nimi ładunkami kolorowymi, siła oddziaływania wzrasta, by do tego nie dopuścić. I analogicznie przeciwnie.

Ponownie pociągnął łyk wody, lecz tym razem nieco większy. Spojrzał na etykietę i pokiwał głową.

- Mamy też oddziaływania słabe. Dla tych charakterystyczny jest zapach. Mamy po sześć rodzajów kwarków oraz sześć rodzajów tak zwanych leptonów. Okazuje się, że przyroda jest leniwa i najpowszechniejsze są najlżejsze z nich. Możecie sobie państwo wyobrazić chudzielca, który ma podnieść worek ziemniaków. To oczywiste, że będzie preferował mniejsze ciężary, więc rozłoży sobie jeden worek na kilka reklamówek. I o to chodzi w oddziaływaniach słabych. Zachowują się jak nasz chudzielec. Rozbijają ciężkie kwarki i leptony na lekkie. Po zmianie worka kartofli na reklamówki z kartoflami zmienia się ten zapach, o którym mówiliśmy sobie przed chwilą. Tak, wiem, przynudzam, lecz wstęp jest konieczny.

Została już tylko połowa butelki. Ktoś z obsługi przyniósł kolejną, zaś Zagórski uśmiechnął się i skinięciem podziękował.

- Kiedyś wyróżnialiśmy oddziaływanie magnetyczne i elektryczne. Teraz mamy oddziaływanie elektromagnetyczne, ponieważ są one bardzo do siebie zbliżone. Jedno wywołuje drugie. O elektryczności nie muszę państwu zbyt wiele mówić. Wystarczy wspomnieć, że ma ono związek z tymi nieszczęsnymi elektronami krążącymi wokół jądra atomowego. A te elektrony to najlżejsze z leptonów. Zaraz... to czy w takim razie nie da się połączyć elektromagnetyzmu z oddziaływaniami słabymi? Ha! Da się! To są oddziaływania elektrosłabe. To może da się też połączyć je z oddziaływaniami silnymi i grawitacyjnymi? Wielu moich kolegów wierzy, że tak i o ile próba dołączenia do tego zestawu oddziaływań silnych ma już kilka teorii mniej lub bardziej sensownych, to ta nieznośna grawitacja ciągle się wymyka. Tak na marginesie, jedna z teorii mówi, że na początku wszechświata istniało tylko jedno oddziaływanie, które dopiero później uległo rozdzieleniu. Teraz jednak chwila, na którą wszyscy czekają.

Podszedł do płachty. Zerwał ją jednym ruchem, a oczom zebranych ukazał się... defibrylator. Naukowcy na sofach popatrzyli po sobie. Nagle odezwał się alarm w telefonie profesora, który wyciągnął urządzenie i wyłączył je.

- Idealnie. Proszę państwa, oto moje odkrycie. Jak państwo wiecie, jestem biofizykiem, a państwo przyszli tu umrzeć.

Odpowiedziała mu cisza i bezruch. Przynajmniej ze strony publiczności, bo policjanci i część ochrony poruszyła się niespokojnie.

- Pozwólcie państwo, że wyjaśnię. Wszyscy wypiliście spreparowaną przeze mnie wodę zawierającą bezwonną oraz bezsmakową substancję chemiczną. Moje odkrycie krąży w waszych żyłach, a konkretniej mówiąc, w rdzeniu kręgowym, gdzie się gromadzi. Wystarczy trzydzieści minut, co obwieścił mój alarm. Tak na prawdę nie był potrzebny, ponieważ mamy dwunastą trzydzieści trzy, zaś państwo napili się wody znacznie wcześniej. Teraz przepuszczę przez państwa wspomnianą elektryczność, która spowoduje czasowe wyłączenie prawie całego rdzenia kręgowego i w efekcie uduszenie. Niniejszym, proszę państwa, przejmuję władzę nad światem.

Ludzie zerwali się nagle do bramek, nie czekając na to aż Zagórski skończy mówić. Za nim do akcji przystąpiła policja. Ochrona miała pełne ręce roboty z niekontrolowanym tłumem.

- Proszę położyć ręce na kark, profesorze - odezwał się jeden z policjantów, zaś Zagórski wolnym ruchem wyjął rękę z kieszeni. Nie odwrócił się. Włożył do ust szczękę bokserską.

Nagle wrzasnął przez zaciśnięte zęby, zaś całe jego ciało napięło się. Padł na scenę targany drgawkami padaczkowymi, zaś wszyscy ludzie, jak jeden mąż, bezwładnie runęli na ziemię. Szeroko rozwarte usta próbowały chwycić choć trochę życiodajnego tlenu. Bezskutecznie. Umierali.

Wkrótce zamarł wszelki ruch pozostawiając jedynie pole usiane martwymi ciałami leżącymi jedne na drugich.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 07-03-2019 o 00:43.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 08-03-2019, 00:27   #2
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Na ekranach telewizorów mieszkańców całego kraju pojawiły się nowe wiadomości. Dokładnie te same informacje zalewały portale informacyjne i społecznościowe.

- Z ostatniej chwili. Na Placu Zwycięstwa, podczas spotkania ze znanym Noblistą, profesorem Pavlem Zagórskim doszło do tragedii mogącej kosztować życie, według nieoficjalnych szacunków, kilkadziesiąt tysięcy osób. Prawdopodobną przyczyną była awaria prototypowego urządzenia, jakie profesor miał zaprezentować podczas dzisiejszego spotkania.

Miejsce prezenterki zajął obraz z kamery umieszczonej na śmigłowcu wiszącym nad usłaną ciałami przestrzenią. Ziemia jaśniała niebieskościami obracających się świateł karetek, zaś całe grupy poruszających się ratowników uwijały się pod prażącym słońcem.

- W szeroko zakrojoną akcję ratunkową zaangażowane zostały wszystkie jednostki ratunkowe przebywające na terenie Bielska. Szpitale przygotowują miejsca dla nowych pacjentów. Nieznane są losy samego profesora Zagórskiego oraz naukowców będących jego gośćmi.


Brak powietrza. Ciemność. Błyski. Bardzo odległe krzyki. Ruch.





- Ratownicy od niespełna półtorej godziny walczą o życie ofiar tragedii na Placu Zwycięstwa. Według nieoficjalnych szacunków śmierć poniosło ponad dziesięć tysięcy ludzi, w większości mieszkańców Bielska i okolic. Niestety, liczba ta rośnie w zastraszającym tempie. Wciąż nie mamy informacji o, biorących udział w wydarzeniach, naukowcach.


Świat był dziwnie rozmazany. Niewyraźny. Światło i kolory wżerały się brutalnie w mózg. Wkoło panowało dziwne poruszenie.

W końcu wspomnienia zaczęły wracać wraz z przytomnością umysłu. Jakaś nieznana substancja. Zagórski. Niemożliwość złapania oddechu, a potem ciemność, a teraz... Przepełniony szpital. Wszędzie leżeli ludzie. Tylko niektórzy podłączeni byli do aparatury medycznej, której nie wystarczało. Podobnie jak powierzchni.

Jakaś kobieta na korytarzu krzyknęła na cały głos.
- Budzą się!

W ciała powoli wracały siły. W przypadku niektórych proces był na tyle szybki, iż żądali wypisania.

Jaki był stan wszystkich przewiezionych tutaj? Czy coś im dolegało po tym... ataku? Czymkolwiek by on nie był. Osłabienie, szok, owszem, lecz wszystko pozostałe wydawało się być w porządku. Władza w kończynach została odzyskana. Podobnie zdolność swobodnego zaczerpnięcia tchu.

Lekarze przybiegli niemal natychmiast, by zbadać ocalałych. Bardzo pobieżnie. Oględziny, osłuchanie, podstawowe badanie krwi oraz prześwietlenie stanowiło podstawowy i jedyny komplet. Żądających wypisania bezzwłocznie kierowali do recepcji w celu wypełnienia stosownych dokumentów, zaś reszcie dali czas na dojście do siebie i zasugerowali podążenie śladami pozostałych.

Na zewnątrz wstawał nowy, gorący dzień.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 08-03-2019, 10:54   #3
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Poranne przekomarzanki braci.


Adama obudził dźwięk budzika z komórki była 6:00 złapał za pilota od wieży i włączył płytę Parov Stelar w mieszkaniu rozległ się eletro swing.

-Młody szósta pora wstawać! - Zawołał do brata, młodszy, który spał na materacu rozłożonym w rogu pokoju rzucił poduszką w jego twarz i krzyknął:
- Pojebało cię kaleko! Ja mam lekcje dopiero od dziewiątej po ciebie ten jełopo bus przyjeżdża dopiero o ósmej mogliśmy sobie pospać, co najmniej jeszcze z godzinę- Warknął zaspany nastolatek.
- Oj, Remi, kto rano wstaje temu kutas lepiej staje! Jakbyś się nauczył wcześniej wstawać i umył zęby i dupę zamiast ograniczać się do dezodorantu to może byś wreszcie znalazł jakąś dziewczynę- Odparł Adam ze śmiechem odgarniając kołdrę i wspinając się na wózek inwalidzkim.

Było to prawdziwe cacko: Aktywny wózek zrobiony na zamówienie dostosowany do jego wymiarów i potrzeb. Miał lane kółka oraz metalowe szprychy i uchwyty. Musiał trzy razy powtarzać sprzedawcy, że chcę WŁAŚNIE TAKI do ciecia nie docierało, że w przeciwieństwie do wózkowych parkurowców z przerwaniem kręgu nie będzie skakał po krawężnikach i gówno go obchodzi, że pojazd będzie cięższy! Dla niego to rozwiązanie miało same zalety nie miał problemu z pompowaniem kółek nie musiał się też obawiać szkła a aluminiowe obręcze, choć leciutkie cholernie brudziły ręce, kiedy tylko zeszła farba, co następowało bardzo szybko. W końcu przy akompaniamencie jęków udało mu się z wysiłkiem wsiąść na pojazd, niestety za nisko podciągnął dupę i luźne spodnie piżamowe zjechały mu do kostek - KURWA - Sapnął próbując złapać galoty jedną ręką.

- Wiedziałem! Zaprosiłeś mnie na ten koncert w tym klubie Retro Refleksje tylko po to żeby z samego rana przelecieć małego braciszka albo podglądać mnie pod prysznicem - Rzucił przesadnie oskarżycielskim tonem zasłaniając sobie przy tym oczy.
- Wiedziałem, że to podejrzane, że jesteś na dzień dobry taki wyprężony ty podstępny zboku
- Nie bądź Dulski i tak nic nowego nie zobaczysz, przykro mi złociutki nie jesteś w moim typie! Ja nie z Lanisterów, wolę Martelów a że się nie bryndzluje do gejowskiego porno pięć razy dziennie tylko oszczędzam się na dzisiejszą wizytę u dziewczyny to widzisz to, co widzisz - Stwierdził zamiast wciągać spodnie, które i tak by zaraz zdejmował ściągnął je dołem, po czym zarzucił je sobie na kolana upewniając się, że osłonią go w centralnym miejscu i pojechał do klopa.


- HEJ TO BYŁO TYLKO JEDEN RAZ! Byłem ciekaw jak oni to robią a ty nie powinieneś patrzeć w moją historię wyszukiwania!
- Odpowiedział Remigiusz i totalnie spalił buraka.

- Ty się ciesz, że cię potem nauczyłem jak czyścić historię przeglądania dopiero byś się musiał tłumaczyć jakby rodzice cię z tym przyłapali! Ale nie martw się miałem fakultet EDU “Psycho Seksualny rozwój dzieci i młodzieży ” i w jednej książce było napisane, że ciekawość w twoim wieku to normalne, hormony zalewają ci mózg. I skąd masz wiedzieć, co lubisz, jeśli nie spróbujesz wszystkiego? Widzę, że mój plan się sprawdził i tak cię zawstydziłam, że wyskoczyłeś z łóżka, wszystko zgodnie z planem! Cała łazienka twoja weźmiemy po szybkim prysznicu zjemy śniadanie a potem Emil odwiezie cię do szkoły.
- A ty kiedykolwiek próbowałeś z facetem?
- Raz na obozie rehabilitacyjnym. Byłem młodszy niż ty teraz, ale mi się nie podobało i jakieś niepełnosprawny intelektualnie to rozpowiedział.
- To, dlatego przestałeś na nie jeździć?
- Między innymi, ale głównie, dlatego że łączyli nas na siłę z upośledzonymi umysłowo a ci sprawni z głowami też byli nieźle powaleni, nadopiekuńczy rodzice, od których mogli uciec raz w roku żałosne i zdesperowane jednostki, które nie potrafią się socjalizować jak normalni ludzie… To było po prostu dołujące, dlatego staram się mieć jak najmniej wspólnego z tymi ludźmi.
- Nnnno a skoro już o tym rozmawiamy to mam taką sprawę, bo widzisz jest taka dziewczyna Kaśka…
- Nie mów nic więcej młody kupię ci kilka rodzajów żelów, gumek i maść plemnikobójczą jak chcesz na niej zrobić wrażenie to mogę nawet pogadać ze Śrubą żeby zwolnił ci kwadrat na godzinkę albo dwie bo tu to Emill robi za gumowe ucho - Obiecał z uśmiechem.
- Dzięki stary a coś na rozluźnienie?
- Nie uprawiaj seksu po ziele czy alko przynajmniej nie pierwszego razu, bo potem przywykniesz i będzie problem jak ci nie będzie stawać bez wspomagania. Narkotyków to bym w ogóle z tym nie łączył a po alko to jak nabierzesz więcej doświadczenia, bo tak to ją zbrzuchacisz.
- No, dobra…

Dzień Dobry uczelnio!


Sosna pojechał na wykład Profesora Pavla Zagórskiego, transportem uniwersyteckim. Był to dość duży dostosowany bus z dźwigiem i pomocą pełnosprawnych studentów z przeszkoleniem, którzy pomagają kierowcy obsłużyć niepełnosprawnych oraz pomagają swym mniej sprawnym kolegom. Co prawda dobierano studentów według kryterium finansowego, ale ojciec uznał, że, przyda mu się odrobinę kontaktu z normalnymi ludźmi a granty które wpłacił na rzecz uczelni zlikwidowała wszelkie problemy i zapewniła że jego syn bez problemu dostał się na spotkanie z Noblistą.
Adaś cieszył się na możliwość opisania całego wydarzenia na swoim blogu. Na pewno będzie mieć dużo wyświetleń może nawet uda mu się wcisnąć to na jakieś zaliczenie ?

Słuchał muzyki ze swojej starutkiej MP3. Mógłby kupić sobie Ipoda albo MP4 ale czuł nostalgie do tego kawałka plastiku który kupił mu Remi za własne kieszonkowe na osiemnaste urodziny Adama.

Ściągnął jedną ze swoich ulubionych playlist elektro swingowych

Pogwizdując do taktu muzyki przeglądał na Ipadzie informacje o dokonaniach naukowych Profesora.

Czekanie na wykład


Adam zlądował na specjalnym podwyższeniu dla kalek, które znajdowało się na środku nieco na lewo od sceny. Oprócz niego stanęły tam cztery inne osoby część kojarzył z transportu uniwersyteckiego Marko chłopak z niemal całkowitym porażeniem półleżący na wózku miał łeb jak sklep i studiował historię najwyraźniej dzisiaj zamierzał w niej uczestniczyć towarzyszyła mu matka jak zawsze robiąca za opiekunkę.

Obok nich usadowili Kate miłą dziewczynę z anglistyki chodzącą o kulach, oprócz porażenia nóg miała jeszcze coś ze słuchem i wzrokiem. Totalna nerdka w sprawach szczególnie w kwestii Tolkiena.

Do tego jakieś starszy facet pachnący naftaliną siedzący na wózku typu łupniak pokojowy, jakie zwykle widzi się w poczekalniach szpitali. Po chwili rozmowy okazało się, że jest jakimś Profesorem Emerytusem Mikrobiologii wyciągniętych z domu starców przez znajomych robiących mu prezent na dziewięćdziesiąte pierwsze urodziny.

Rozmowa nie kleiła się w przeciwieństwie do ubrań, które lepiły się do ich ciał, na szczęście rozdawali tą wodę! Nie znał tych ludzi zbyt blisko a jego relacje z tymi, których kojarzył bliżej z powodu krzyżujących się godzin wykładów wymieniał tylko zdawkowe grzeczności i jakieś gadki szmatki o dupie Maryny.

Wkrótce tematy się wyczerpały, więc Sosna zagłuszy krępującą ciszę muzyką, z MP3 a nudę zwalczył grając na tablecie. Dzięki cewnikowi zewnętrznemu i dołączonej do niego torebce przyczepionej do nogi nie musiał się martwić o przedzieranie się do toalety. Mroczna chwila nastąpiła, gdy wyczerpały się baterie w urządzeniach, lecz gotowy na wszystko Broker informacji wyciągnął zaczytane tłumaczenie “Sztuki Wojny ” Sun Tzu, której lektura zawsze go wyciszała.

Trzeba było przyznać, że na występ Profesora warto było czekać miał te jaja show mena, które widział na wcześniejszych nagraniach. Słysząc dykteryjkę o za dużych gaciach skradzionych przez młodszego brata od razu sobie przypomniał jak mały Remi spędził go z wózka, bo sam chciał pojeździć. Zabawa ta zaczęła być tak męcząca, że wymyślił kłamstwo, że im częściej będzie jeździł na wózku inwalidy tym większa szansa, że sam ściągnie na siebie wypadek. Mały potem dostał uraz i wpadł w panikę a Adam zarobił opierdol od starych, ale udało się zniechęcić Remi ego do podbierania mu karocy, więc cel osiągnięty nawet, jeżeli Remi do dzisiaj wypomina mu traumę, jaką wtedy przeżył…

To odpłynięcie we wspomnienia spowodowało, że Sosna stracił wątek, z własnej głowy wyrwały go dopiero słowa o umieraniu i gęsta cisza, która potem nastąpiła.

Niepełnosprawny chłopak przerwał ją gromkim śmiechem. Przez chwilę sądził, że to jakieś absurdalnie czarny humor dostał głupawki i nie mógł przestać nawet, gdy zaczął się dusić.

Umierał z łzami radości w oczach i uśmiechem na wykrzywionej porażeniem oraz bólem twarzy.
Jego ostatnią myślą przed nastaniem ciemności było:

“W sumie miałem fajne życie! Szkoda, że takie krótkie, ale niczego bym nie zmienił. Żyłem po swojemu

Pobudka w szpitalu


Adam ze zdziwieniem odkrył, że jednak żyje i się obudził cały czas na tym świecie. Skołowany jakoś wypytał się lekarzy, co takiego się stało. Oprócz ogólnego opisu tragedii dowiedział się, że swoje magiczne amulety będzie mógł odebrać przy wypisie a elektronika, jaką miał przy sobie została usmażona przez dziwne urządzenie Profesorka. Udało mu się wyprosić odzyskanie wózka, na który nawet przesadził go jakiś silny pielęgniarz.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobił było dostanie się do telefonu na korytarzu i zadzwonienie rodzinny z informacją, że żyje. Musiał wybłagać ich żeby nie robili afery z przyjazdem i nie utrudniali lekarzom i białemu personelowi roboty. Obiecał Matce, że zostanie tam na noc żeby upewnili się, że nie ma żadnych ukrytych problemów zresztą i tak nie miał sił żeby się wypisać obudził się, jako ostatni i ledwo miał siłę żeby dowlec się do pożeracza monet zawieszonego na ścianie. Czuł się osłabiony jak po dobrej imprezie, chciał wrócić do łóżka.

Przedtem zadzwonił jeszcze do Śruby prosząc żeby wszedł na jego konto FB i oznaczył go, jako bezpiecznego w tej tragedii żeby FBI też mogło się ucieszyć. Ostatni telefon wykonał do szefa transportu uniwersyteckiego żeby poprosić o tymczasowe zawieszenie przejazdów na wykłady. Samymi wykładowcami się nie przejmował wciśnie się im zwolnienie lekarskie, ale busy miały dużo pasażerów i napięty grafik żeby wszystkich dowieść, więc trzeba było ich o takich sprawach zawiadamiać.

Wrócił na swoją salę i przy udziale sporej ilości narzekań i przekleństw jakoś dał radę wspiąć się na łóżko samemu. Ponieważ było tyle osób nie dali rady dać mu jednego z tych wygodnych niskich łóżek w sumie Adam zaczął się zastanawiać czy nie byłoby mu
Wygodniej na materacu w korytarzu?
Zerknął po sali z innymi pacjentami nie był pewien czy ktoś jeszcze został, bo obudził się dość późno w końcu zebrał się w sobie i upewniając się, że w pobliżu nie ma nikogo z personelu spytał blondynki usadzonej z nim w sali

Portret postaci wzięty tego filmiku https://www.youtube.com/watch?time_c...&v=O7xB1GAZX40

 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 21-06-2019 o 18:20.
Brilchan jest offline  
Stary 08-03-2019, 21:41   #4
 
KlaneMir's Avatar
 
Reputacja: 1 KlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputację
Przed wszystkim

Pobudka o 8:00, w czas wolny to niezbyt przyjemny pomysł. Jednak dźwięk dzwonka przebudził go w dobrym nastroju. Codzienny widok niewyraźnego pokoju witał Mitrasa, dźwięki z ulicy coraz bardziej docierały do jego sutereny.
-Z jakiego powodu ustawiłem budzik na tak wczesny poranek…- zapytał sam siebie. Po chwili przypomniał sobie, dziś jest ten dzień! Dzień spotkania Pavła Zagórskiego! Po szybkim zaspokojeniu higieny, założył soczewki, przygotował swoją ulubioną cienką bluzę, dżinsy i trochę bardziej eleganckie Adiki. Szybko sprawdził czy wszystko w mieszkaniu jest w porządku, pierwszy cel kuchnia. Odnalazł podejrzane pudełko do błyskawicznego Yakisoba, i postanowił je przygotować by sprawdzić czy jest bezpieczne. W trakcie gotowania wody, sprawdził szafę na broń, czy jest odpowiednio zabezpieczona na wyjście.
W środku nic nie ubyło i wszystko jest na swoim miejscu, oby tak było zawsze. Biblioteczka, i biurko z komputerem jest jak zwykle gotowe, i w chaosie w którym rzeczy o dziwo gubią się rzadko.
Wpakował do plecaka rzeczy które mogą się przydać na spotkaniu naukowym, jak i w upalny dzień. Po szybki śniadaniu udał się na zewnątrz, minął ludzi którzy mogą być jego sąsiadami, ale tak ich nawet nie znał. Jedyny znajomy przychodzący do jego mieszkania to stary spokojny właściciel tejże sutereny.

Udał się na przystanek tramwajowy, bo któż by chciał jeździć samochodem po takim dużym mieście, i tym bardziej że drogi w okolicy Placu będą zamknięte dla ruchu, więc lokalne parkingi byłyby zapełnione. Spokojna jazda w gorącym, i parnym tramwaju nie była aż tak przyjemna, dobrze że przynajmniej klimatyzacja starała się pracować…
-Bileciki do kontroli!- słowa znajomego mężczyzny z wąsem, brzuchem piwnym i 90% łysiną, wybudziły Mitrasa z transu. Nazywał kontrolera Pan Kanar, a jego o wiele chudszego i chyba starszego kolegę Pan Kanarek. Często ich spotykał, nawet czasami z nimi porozmawiał. Choć od pewnego czasu jazdy są jeszcze bardziej przyjemniejsze, po tym jak jeździ za darmo dzięki legitymacji Honorowego Dawcy Krwi. Oddanie 20 litrów krwi, było długim celem, ale w końcu można oszczędzać kolejne pieniądze! Po szybkiej wymianie słów, i pożegnaniu z Drużyną Kontrolerów, zaczęły się końcowe przystanki na drodze do Placu.

Nawet jak zostało kilkadziesiąt metrów do Placu Zwycięstwa, już zaczęły się tłumy.
-Czyli będzie źle…- powiedział Mitras już czując ten skwar od słońca, i ciepło od tłumów ludzi. Ucieszył się widząc że długo nie będzie musiał tu czekać, i jeszcze bardziej na widok wody którą rozdają przy bramkach. Podziękował za wodę, i założył swój kaptur. Dobrze że bluza jest koloru białego, ale tak lepiej poszukać jakiegokolwiek cienia.
Po odszukaniu przyjemnego kawałku cienia postanowił usiąść pod drzewem, pomimo że znajdowało się kawałek od najbliższych głośników, miał nadzieje że akustycy wykonali dobrą robotę, i usłyszy wszystko.
Czas mijał szybko na przeglądaniu memów, i internetu. Jednak Gwiazdy na scenie dalej nie ma. Postanowił wylosować sobie coś w Gachy, może w końcu uda się zdobyć ,,Old Mana”. Akurat jak zaczęło się pierwsze losowanie, na scenę wszedł Zagórski. Po głośnym powitaniu Profesora przez widownię, udało się... było go słychać z głośników. Nie miał powodu obserwować Profesora, więc wystarczyło mu go słuchać. Wszystko szło dobrze, do pewnego momentu… po fali srebrnych kart pojawiły się brązowe.
Z kolejnego transu uwolniły go słowa profesora o naszej śmierci, uznał że to zwykły żart, teraz najważniejsze są ostatnie losowania.
Po monologu profesora o naszym zniszczeniu, i kontroli świata, można było wpaść w panikę. Czy była szansa na ucieczkę? Raczej nie. Chaos zapanował, ludzie uciekali w każdym możliwym kierunku tratując innych. Jednak podczas rachunek sumienia, poczucia bezsilności, i złości że wszyscy których widzi umrą, Mitras usłyszał i zobaczył na telefonie Złotego Pięciogwiazdkowego Sługę. W tych ostatnich chwilach wszystko zamieniło się w gniew, zagryzł wargę z całej siły, patrząc na padających ludzi. I powstania nowego rodzaju ludobójstwa.

Szpital

Powoli odzyskując przytomność, odtworzył w myślach ostatnie chwile póki nie stał się królikiem doświadczalnym dla nowej broni biologicznej. Szok i stres wystarczająco przyspieszył ocucanie się. Otworzył gwałtownie oczy, i w szoku ciężko oddychał, jakby to były te momenty gdy się dusił na placu i każdą siłą chciał zaczerpnąć powietrza. Powoli się rozglądając, zrozumiał że jest w szpitalu, na sali w której leży kilka innych nieprzytomnych pacjentów. Najbliższy personel pewnie jest na korytarzu sądząc po hałasie. Liczba poszkodowanych pewnie jest ogromna, i raczej żaden szpital nie był przygotowany na taką ilość osób. Mitras miał dalej na sobie swoje ubrania, oraz nowy opatrunek pod wargą. Może nie jest tak źle, ludzie obecni na placu prawdopodobnie jedynie stracili przytomność, sądząc po tym że Nima ciągle żyje. Jak na razie najważniejsze jest się uspokoić, zamknął oczy i zaczął myśleć że będzie miał usprawiedliwienie by zostać w domu. Chciał jeszcze chwile poleżeć by upewnić się że nic mu nie jest. Oraz porozmawiać z jakimś pacjentem, jak się czuje. To co zrobił profesor może być czymś niezwykle ciekawym, jeżeli to był rodzaj broni, to jak nikt nie zginął może być to coś z opóźnionym zapłonem, jak jakaś choroba.
Oczekiwał do momentu aż jakiś pacjent się wybudzi, i jakiś personel wytłumaczy mu co się stało na placu. Jak najszybciej chciałby znaleźć się w swojej piwnicy... Jednak w tej chwili są inne priorytety.

Po usłyszeniu że jakaś pacjentka zaczyna się powoli wybudzać, popatrzył i czekał. By mieć w końcu z kimś porozmawiać.
-Mam nadzieje że ty znalazłaś się tu z innego powodu niż ja. Na mnie i wielu innych przetestowano coś… nie mam pomysłu co to mogło być, ale na pewno byłoby to efektywną bronią. Ciekawe ile praw międzynarodowych złamał ten szalony geniusz... -

- Jakby to teraz miało jakiekolwiek znaczenie- usłyszał w odpowiedzi. Młoda kobieta o kolorze skóry zdradzającym jej kreolskie pochodzenie, podjęła próbę podniesienia się do pozycji siedzącej. Pewną pomocą w tej kwestii okazało się to, że leżała pod ścianą, a za łóżko szpitalne służyły jej ułożone jeden obok drugiego krzesła dla odwiedzających. Komfortu takowego, a nie innego leża, strzec miały dwa koce, służące za prowizoryczny materac. Cóż, lepsze to było od podłogi więc Angie nie zamierzała narzekać. Gorzej jak się Babette dowie, przyszło jej na myśl. Jej twarz rozjaśnił uśmiech. Nie mogła się doczekać tego widowiska.
- I nie mam zamiaru czekać by się przekonać czy faktycznie ma- zdecydowała, zwracając się do swojego rozmówcy. Nie zerwała się jednak i nie popędziła na złamanie karku by jak najszybciej wydostać się z tego zdecydowanie przeludnionego miejsca. Wręcz przeciwnie, opadła z powrotem i najwyraźniej zamierzała jeszcze sobie tak poleżeć.
- Ciekawe czy się na galaretkę załapiemy - mruknęła ni to do siebie, ni do niego. Potrzebowała pozbierać myśli, a do tego przydałyby się słuchawki i jej player lub chociaż telefon… No właśnie, telefon… Wsunęła dłoń do kieszeni i wyczuła w niej znajomy kształt. W sumie to wszystko miała przy sobie, nie licząc butów które, co potwierdziło szybkie zerknięcie na podłogę, leżały przy nodze jednego z krzeseł.
Nagłą euforię szybko zgasił kubeł zimnej wody. Telefon nie działał i ani myślał powrócić do życia.
- Szlag by to… - podsumowała i dopiero po tym wszystkim obdarzyła swojego rozmówcę spojrzeniem. - Twój działa? - zapytała.

-Oby tak, może jest gdzieś obok...-
Mitras też rozejrzał się za swoim plecakiem, spojrzał pod łóżko, i faktycznie był tam plecak wraz z butami.
-Czyli aż takie jest przeludnienie… nawet nie zabrali rzeczy do depozytów.- Otworzył plecak, i po szybkim przeszukaniu plecaka, telefon był na wierzchu, a pod nim butelka rozdawana na placu.
-Telefon jest, tylko…- Mitras starał się go włączyć, mocniejsze traktowanie też nie pomagało.
-Nie działa, oby chociaż karta SD była cała.- schował telefon do plecaka, i trochę coś grzebiąc w nim. Odłożył plecak obok siebie, by po chwili strzelić kośćmi palców i karkiem.
-Mam zgadywać że też byłaś na Placu Zwycięstwa, a nie po prostu miałaś dziś pech. Jak się czujesz? Jakieś symptomy...?- Mitras postanowił się trochę uspokoić, wyraźnie wyglądał na zaciekawionego. Popatrzył się trochę na sufit.
-Raczej jest wystarczająco osób by czekać długo na jedzenie, a galaretki to mają niesmaczne w takich miejscach.- Lekko uśmiechnął się w stronę towarzyszki.

- Może i tak ale jestem głodna - poinformowała go, odpowiadając uśmiechem, chociaż mającym nieco mniejszą moc. Całą energię przekierowała na procesy myślowe, a bogowie wiedzieli, że miała nad czym myśleć. Najpierw jednak poszła w ślady swojego przymusowego towarzysza i zerknęła pod swoje “łóżko”. Tak, torba leżała pod krzesłami. Odetchnęła z ulgą.
- Byłam, niestety - odpowiedziała w końcu na jedno z pytań, tym razem siadając na dłużej niż kilka chwil. - Podobnie jak cała reszta - zatoczyła dłonią półokrąg, który miał jednocześnie objąć cały szpital. - Biorąc pod uwagę ile tam było ludzi to nie ma się co dziwić, że to miejsce jest przeludnione. Lepszy przeludniony szpital niż kostnice - chociaż osobiście uważała, że tym drugim też się pewnie trochę dostało. Chyba, bo na dobrą sprawę nie mieli za wiele informacji, nie licząc swoich wspomnień, a te przecież ograniczały się do momentu utraty przytomności.
- Jestem Angie, a ty? - dorzuciła pytanie, spuszczając nogi na podłogę.

-Mitras Nima. Dość rzadkie imię w mojej ojczyźnie, a tym bardziej tutaj…- odpowiedział sprawdzając palcami ranę pod wargą.
-Mitras to zniekształcenie greckiego i perskiego imienia na cześć boga Mithra. Znaczy ono przyjaźń, przysięga, sam bóg był patronem światła i przyjaźni. Nima to znowu typowe perskie słowo, znaczące sprawiedliwy.- wyjaśnił imię prawie że automatycznie, jakby za każdym razem tak się przedstawiał. -Oby nie było tylu nowych mieszkańców kostnicy dzisiejszego dnia. Jeżeli miało to na celu zabić to byśmy już byli martwi. Raczej zgony były spowodowane paniką, czy środowiskiem…- spojrzał się znowu w sufit jakby nad czymś rozmyślał. -A raczej niewielu miało takiego pecha by zapełnić kostnice swoją osobą.- zacisnął mocno pięści.

- Optymizm zawsze mile widziany - skinęła głową na podsumowanie wyraźnie brzmiącego w jej głosie sceptyzmu. - Skończyłeś już oględziny? Bo wiesz, nie wiem jak ty ale ja naprawdę najchętniej bym się wyniosła z tego miejsca w tempie raczej szybszym niż wolniejszym - co mówiąc chwyciła buty i zaczęła je zakładać, starając się nie wykonywać przy tym zbyt gwałtownych ruchów, tak na wszelki wypadek. Jeszcze tego brakowało by ponownie straciła przytomność, wtedy z całą pewnością nigdy by się z tego miejsca nie wydostała.


-Lepiej żebyś chociaż te kilka godzin poczekać, jest raczej wczesna godzina. A nigdy nie wiadomo co się może zmienić po czasie. Jeżeli to była broń biologiczna to może się uaktywnić po czasie, jak choroba.- podniósł się, opierając się plecami o tył ,,łóżka”. -Lepiej niczego nie ryzykować, i dać się zbadać. Jeżeli na Placu byli twoi bliscy i o nich się martwisz to możesz poprosić personel o radę, jestem pewien że jest coś w rodzaju listy poszkodowanych.- starał się przekonać Angii.
-Jak tak bardzo chcesz iść to potowarzyszę ci na terenie szpitalu. Lepiej zdobywać doświadczenie naukowe jak najszybciej.- usiadł już przygotowując buty do założenia, oraz stawiając plecak by był pod ręką.

- Zrobisz jak chcesz - stwierdziła, wzruszając przy tym ramionami i ani myśląc przerwać przygotowania do wyjścia. - Nie znoszę szpitali - wyznała, jednocześnie usprawiedliwiając swoje zachowanie. - Nie widzę też jak ktokolwiek miałby nam w czymkolwiek pomóc. Z całą pewnością brakuje im personelu, wszędzie panuje chaos i cudem będzie można nazwać to, że w ogóle zauważą kogo brakuje. Listy poszkodowanych? Serio? Kto by miał czas na przeszukiwanie rzeczy osobistych gdy pacjentów jest tyle że upycha się ich w każdym możliwym kącie. Daj spokój, pewnie jakby się uprzeć to dałoby się stąd wymknąć bez wzbudzania jakichkolwiek podejrzeń. I nie, nie było tam moich bliskich tylko ci, których powierzono mojej opiece. Muszę się dowiedzieć jaki jest ich stan albo gdzie się znajdują. Jak tego nie zrobię to może się okazać, że nie budzenie się nie byłoby tak całkiem złą opcją - skrzywiła się chociaż sama przed sobą przyznała, że nieco naciągnęła prawdę w tej kwestii.

-Czyli ten cynizm i pewność siebie jest spowodowana strachem. Zwykła rzecz ludzka, co do listy… nie widzę powodu dlaczego jej by nie miało być. Ludzie często radzili sobie z takimi problemami, teraz powiedz mi, skoro nami się nie interesują to znaczy żę nic nie robią czy żę są osoby bardziej poszkodowane.- zawiązując buty, wstał i zarzucił plecak. -Jeżeli jesteś taka pewna że nawet nie zauważą jak wychodzimy to prowadź. Kto wie czy nie będziesz potrzebowała towarzystwa jak ci krew będą pobierać jak cię złapią.- oznajmił już będąc gotowym do wyjścia.

- Za dużo gadasz - prychnęła w odpowiedzi, wstając i sprawdzając jak jej własne ciało reagowało na tą zmianę. Cóż, nic nie wskazywało na to by miała ponownie zaliczyć bliskie spotkanie z podłogą więc uznała, że najgorsze ma już za sobą. Dokładnie w tej samej chwili do sali, w której się znajdowali, wparował personel medyczny w postaci lekarza i pielęgniarki.
- Ktoś powinien cię oduczyć krakania - warknęła w stronę Mitrasa, mierząc jego, jak i nowoprzybyłych, niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Na szczęście jedyne co chcieli to osłuchać, opukać i wykraść nieco krwi po czym dali im zielone światło. Tak, bez dwóch zdań mieli tu niezły sajgon, inaczej z pewnością nie wypuściliby ich tylko po czymś takim. Byłyby dokładne badania, scany, testy, izolatki… Wzdrygnęła się na samą myśl.
- W recepcji powinni coś wiedzieć - zasugerowała swojemu towarzyszowi, chwytając torbę i przerzucając ją sobie przez ramię. - Im szybciej się stąd wyniesiemy tym lepiej.

-Hmm… dziwne. Teoretycznie powinni nas trzymać jak najdłużej, i to nawet w izolatkach. Nie wiadomo co to mogło być. Jak coś rodzaju broni biologicznej to skazują miasto na zagładę. Nie jestem fanem teorii spiskowych, ale mi to wygląda na coś bardziej skomplikowanego, niż tylko zamach. Profesor wspominało przejeciu kontroli nadświatem, co jeżeli to jest część planu.- odzywał się jakby był wpływem transu, dużo gestykulując rękami. -Achh! Czemu akurat teraz, mógł poczekać z zamachem do momentu jakbym był przygotowany…- schował ręce do kieszeni w bluzie, zagryzając lekko ranne pod ustami. -Co do zbyt dużej ilość gadania to… lubię bredzić, a krakanie mi wychodzi bo w to wierze.- wypowiedział to bardzo pewnie, jak nigdy od początku rozmowy. -Znasz Theleme? Bardzo ciekawy sposób istnienia. Może kiedyś opowiem jak cię zainteresuje. Jak na razie lepiej udajmy się do recepcji.- powiedział idąc lekka za Angii.

- Nie znam - ucięła jego towarzyszka, kierując się jednocześnie w stronę recepcji. Pomocne przy tym okazały się tablice informacyjne znajdujące się na ścianach. Oczywiście, o ile dało się do nich przebić. Powiedzieć, że szpital był przepełniony to tak, jakby stwierdzić że w Rosji czasem spadnie troszkę śniegu. Podobna stan rzeczy czekał na nich przy recepcji. Najwyraźniej nie tylko oni byli gotowi zwinąć się z tego miejsca w tempie przyspieszonym. Dobicie się do pań wydających druczki do wypełnienia okazało się trudniejsze niż to Angie przewidziała. Podobnie jak zmuszenie owych pań do wyjawienia jej co się stało z profesorem i jego synem. Udało się w końcu, chociaż informacje były połowicznie dobre.
- Wracasz do domu czy…? - zapytała, bo tak w sumie wymagała grzeczność. Nie żeby jej nie pasowała jego obecność ale nie chciała się narzucać. Sama… No cóż, naprawdę nie lubiła szpitali.

-Jak już cię znam, to chętnie ci potowarzyszę. Po zatem bardzo mnie interesuje stan innych poszkodowanych, a tak poznam kilku innych. Przynajmniej nie będę musiał się pytać nachalnie obcych...- poruszając się trochę w miejscu. -Dawno nie byłem w otoczeniu tylu ludzi, i to jeszcze tyle czekając, dobrze że tylko trochę się stresuje. Choć tak nie wiem nad czym bardziej się denerwować, nad sprawą z Placu, czy że moja strefa spokoju na jakiś czas pękła.- zaczął pocierać nerwowo dłonie. -No to prowadź Angii.- uśmiechnął się w strone towarzyski, z kolejna dawką optymizmu i ciekawości.
 

Ostatnio edytowane przez KlaneMir : 12-03-2019 o 17:20.
KlaneMir jest offline  
Stary 10-03-2019, 15:05   #5
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Wyprzedzający Witolda mężczyzna krzyknął coś obraźliwego przez okno, wymachując rękami i dodając gaz do dechy. Ochroniarz spojrzał beznamiętnie na agresywnego kierowcę. Celowo jechał wolniej, aby tamten w końcu się zniecierpliwił i wyprzedził. Nie podobał mu się jego nerwowy sposób jazdy. Ze względów bezpieczeństwa wolał trzymać takich nakręconych gości na dystans. Nigdy nie rozumiał dlaczego ludzie prowadzą pojazdy z tak negatywnym nastawieniem, bez żadnego zrozumienia dla innych uczestników ruchu. On sam wykazywał bardzo dużo wyrozumiałości i cierpliwości – właśnie dlatego dobrze sprawdzał się w wożeniu VIPów. Ludzie zazwyczaj lubili z nim jeździć – spokój kierowcy udzielał się również pasażerom. Zazwyczaj.

- Ja jebię, jeździsz jak mój dziadek – westchnęła siedząca z tyłu Matylda, wystawiając łokieć za okno i starając się delektować wiejskimi widokami. Dojazd do miasta z posiadłości Zawichostów zajmował trochę czasu, toteż nie musieli od razu pakować się w miejskie korki. Wszystko jednak było przed nimi. – Po co ci ten Mercedes? Lepiej dać ci malucha.

Nastolatka prychnęła, zaś ochroniarz przelotnie zerknął w tylne lusterko. Komentarze Matyldy wydawały się go obchodzić równie mocno, jak wyzwiska agresywnego kierowcy.

- Jesteśmy w terenie zabudowanym – odparł po chwili Witold chłodnym, uprzejmym tonem. - Proszę nie otwierać okna na pełną szerokość. Jeśli jest duszno, sugeruję uchylenie szyby na nie więcej niż 5 cm.

- Sugeruję żebyś przestał nawijać jak jakiś robot – odparła opryskliwie dziewczyna, nic sobie nie robiąc z uwag. – Możesz czasem wrzucić na luz? To, że moja matka dostała pogróżki od jakiegoś świra to nie znaczy teraz, że masz robić z mojego życia piekło.

- Proszę o przymknięcie okna – powtórzył Witold, ponownie zerkając w tylne lusterko. Dojrzał w nim środkowy palec zakończony długim, pokrytym zielonym lakierem paznokciem.

Po chwili wewnątrz pojazdu rozległ się charakterystyczny dźwięk zamykanej szyby. Matylda odskoczyła od okna jak oparzona.

- Ty świrze! – krzyknęła do ochroniarza. – Mogłeś mi zmiażdżyć ramię! Wszystko powiem mojej matce i wywalą cię na zbity pysk! Zresztą wiesz co? Zobaczymy co im powiesz jak wyskoczę z auta i złapię stopa!

Krnąbrne dziewczę zaczęło bezskutecznie szarpać za klamkę, próbując jakoś odblokować drzwi. Bezskutecznie. Witold uśmiechnął się delikatnie kącikiem ust. Naprawdę pomyślała, że mógł o coś nie zadbać? Czegoś nie przewidzieć? Bardzo lubił mieć wszystkie kontrole z przodu. I bardzo lubił ten model Mercedesa. Nie był przeznaczony dla zwyczajnego użytkownika.

Matylda czuła się jak więzień, ale Witold również nie był zadowolony ze swojej funkcji. Pilnowanie gówniarzy sławnych ludzi nie należało do niczego przyjemnego. Większość z nich była bardzo roszczeniowo nastawiona i miała o sobie zbyt wysokie mniemanie. Do tego wszystkiego, jeśli zagrożenie było realne, mogło się zrobić niewesoło. W przypadku porwań dzieci, na ogół przestępcy zaczynali od całkowitej, fizycznej eliminacji ochrony. Nie przeszkadzało to jednak Witoldowi. Mało kto wiedział, że ten niezwykle spokojny i cierpliwy człowiek, całymi dniami tylko wyczekuje, aby stało się coś ekscytującego. A tak na marginesie – „ekscytujące” oznaczało dla Witolda coś innego, niż dla przeciętnego zjadacza chleba.

- Nie znosisz przegrywać, co? – zagadnął mężczyzna, kiedy Matylda skończyła już wyładowywać frustrację na drzwiach.
- Znasz kogoś kto lubi? Ty lubisz?
- Nie.
- Sam widzisz, nie różnimy się.
- Różnimy. Jak przegram to myślę, jak następnym razem wygrać. A ty kopiesz w drzwi…

Matylda prychnęła. Obiecała sobie, że jeszcze znajdzie jakiś sposób, aby wyprowadzić swojego „goryla” z równowagi…

***
Z powodu zamknięcia ulic, musiał zaparkować samochód dość daleko od Placu Zwycięstwa. O miejsce parkingowe było zresztą równie ciężko co o wjazd, ale to miał już zarezerwowane z odpowiednim wyprzedzeniem na jednym z płatnych, podziemnych parkingów. Denerwowało go tylko jedno – nie mógł zabrać ze sobą broni. W przypadku imprez masowych ochrona przeszukiwała wszystkich na wejściu. W przypadku znalezienia broni, nie zostałby wpuszczony a wtedy Matylda weszłaby bez niego i straciłby ją z oczu. Beretta M9 została włożona do zabezpieczonego schowka i tam musiała grzecznie poczekać na swojego właściciela. Pozostawało liczyć na własne ręce i wyposażenie ochronne. Pod nienagannie wyprasowaną koszulą znajdowała się lekka kamizelka kuloodporna. Rękawy drogiego garnituru skrywały ochraniacze przedramion, mające zabezpieczać przed ostrzem noża –podobnie jak wykonane ze specjalnego materiału rękawiczki. Witold zdecydowanie nie lubił rozstawać się ze swoimi gadżetami.

- Pisklę opuszcza gniazdo – oznajmił do mikrofonu Witold, zaś Matylda momentalnie parsknęła śmiechem.
- To mają być kryptonimy operacyjne? Wow! Jak w marnym filmie o szpiegach!
Ochroniarz obrócił w stronę dziewczyny swą grubo ciosaną facjatę i odpowiedział zimno:
- To akurat był żart. Ja to lubię się czasem pośmiać.

Nadeszła długo wyczekiwana chwila - czas na wykład profesora Zagórskiego!
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 17-03-2019 o 12:36.
Bardiel jest offline  
Stary 10-03-2019, 21:38   #6
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację



Budząc się tego dnia, wraz z chwilą otworzenia oczu, wiedziała że nie będzie on dla niej korzystny.
Promienie słoneczne jeszcze nie do końca zdołały rozproszyć mroku nocy, ledwie musnęły płachtę ciemnego granatu. Pora była zdecydowanie zbyt wczesna, należała do tych, w których większość ludzi nadal w najlepsze spała. Zegarek na ścianie obwieszczał wszem i wobec, że za dwadzieścia minut wybije piąta. Angie, chociaż bez większej chęci, podniosła się do pozycji siedzącej i przetarła dłonią oczy. Nic nie zakłócało ciszy jaka panowała w pokoju. Nawet przez otwarte okno nie docierały do niej żadne dźwięki. Już samo to świadczyło o tym, że się nie myliła.
Nagle pole jej widzenia zostało gwałtownie zmniejszone. Potężny, czarny kształt przysłonił widok pogrążonych w szarości mebli i okna, za którym bardzo powoli wstawał nowy dzień. Jej spojrzenie napotkało parę lśniących oczu, a twarz została potraktowana szorstkim, wilgotnym tworem, jaki wysunął się z paszczy piekielnej istoty, której ciężar przygniatał ją teraz do materaca.


- Doll! - stłumiony krzyk wydarł się z jej krtani po to tylko by przejść w śmiech. - Zawału przez ciebie dostanę. Zwariowałaś?
Pytanie, oczywiście, pozostało bez odpowiedzi. Angie nie doczekała się także jakiegokolwiek wyrazu skruchy ani przeprosin. Wręcz przeciwnie, czarny retriever sprawiał wrażenie wyjątkowo z siebie zadowolonego stworzenia, któremu jak nic należała się nagroda. Nie pozostało zatem nic innego jak sięgnąć do szuflady nocnego stolika i wyciągnąć z niej psiego chrupka.
- A teraz złaź - nakazała, gdy już owa niewielka ofiara dziękczynna została przez nią złożona. Doll posłusznie zeskoczyła i zajęła swoją pozycję przy drzwiach sypialni. Na powrót w objęcia obłoków nie było co liczyć zatem trzeba było wstać. O ile nie chciało się zaliczyć ponownego mycia twarzy połączonego z brutalnym masażem. Angie na takie atrakcje nie miała ochoty więc odrzuciła cienki pled i wstała. Za oknem rozbrzmiał świergot, a za nim kolejne. Ptaki najwyraźniej nabrały wreszcie dość odwagi by rozpocząć swoją spóźnioną pieśń. Przy jej dźwiękach najmłodsza latorośl rodu Lavelle ubrała się w swój komplet do biegania, związała włosy w kuc, a następnie, wciąż nie włączając światła, powędrowała do łazienki. Był to rytuał, który powtarzał się każdego dnia bez względu na porę roku czy pogodę. Lubiła tą szarówkę poprzedzającą nastanie nowego dnia, tak jak lubiła gdy noc obejmowała świat w swoje władanie. Ciemność nigdy jej nie przeszkadzała.

Po szybkich i dość podstawowych czynnościach związanych z powrotem do świata przytomnych, opuściła łazienkę, a następnie sypialnię. Schodząc po schodach uważała by nie nadepnąć na te stopnie, które swoim skrzypieniem mogły obudzić Babette. Co prawda babka niemal na pewno już nie spała, jednak nie uprawniało to jej wnuczki do robienia zbędnego hałasu. Po drodze do wyjścia zahaczyła o przesączoną wonią ziół kuchnię, by z koszyka na owoce zgarnąć jabłko i banana. Z lodówki wyjęła przygotowaną wieczorem butelkę wody z liśćmi mięty i plastrami cytryny. Przechodząc do krótkiego korytarza wrzuciła wszystko do czekającego na wieszaku, małego plecaka. Ostatnie czynności uwzględniały założenie butów oraz zdjęcie kluczy i smyczy z haków wbitych w ścianę, dokładnie metr nad wąską szafką na buty służącą jednocześnie za stoliczek.
Minutę później biegły już przed siebie.

Bieg, jak zwykle zresztą, zakończony został na terenie Skupiska. Wybrała bardzo okrężną drogę więc słońce zdążyło już wyrwać nocy biel grobowców i soczystą zieleń trawy. Jak zwykle nad ziemią unosiła się lekka mgła, która zdawała się być nieodłącznym elementem cmentarza. Angie lubiła to miejsce właśnie między innymi przez tą mgłę, chociaż powodów doprawdy nie brakowało. To było jej miejsce, tu spoczywali jej przodkowie, a przynajmniej ci z nich, którzy zdecydowali się osiedlić w Bielsku po opuszczeniu rodzimego Nowego Orleanu. To właśnie tu najmocniej czuło się ich obecność, ich ducha, ich magię. Skupisko było dla niej drugim domem. Spacerując między grobami wczuwała się w emanującą z nich energię, dostosowując do jej wibracji. Doll cichutko stąpała za swoją panią, od czasu do czasu przystając by zbadać szczególnie ją interesujący zapach, jednak nigdy nie oddalając się na tyle by stracić Angie z oczu. Angela nie trzymała jej na smyczy. Ufały sobie i to wystarczało.

Na cmentarzu spędziły godzinę po czym wróciły nieco krótszą trasą do domu. W drodze powrotnej towarzyszyły jej dźwięki muzyki, docierające do uszu przez membrany słuchawek. Świat zdążył się obudzić. Ciszę wczesnego poranka rozdarł dźwięk silników samochodów, klaksonów, pisku hamulców, rozmów, podnoszonych rolet sklepowych. Powietrze nie pachniało już tą świeżością typową dla wczesnych godzin dziennych. Obecność ludzi z każdą chwilą stawała się wyraźniejsza i to wcale nie wychodziło otoczeniu na dobre. Także i ona musiała wkrótce dołączyć do tego tłumu, do czego wcale się jej nie spieszyło. Zdecydowanie bardziej by się cieszyła gdyby mogła, jak co dzień, udać się do pracy, spędzić w sklepie kilka godzin, porozmawiać ze stałymi bywalcami i podrażnić się trochę z turystami. Nawet groźne spojrzenia Babette były lepsze od tego co miała w planach na ten dzień. Niestety, nie mogła się wykręcić. Babette się nie odmawiało, wiedział o tym każdy kto miał chociaż trochę oleju w głowie.
Nie byłoby nawet specjalnego problemu z tym co zrzucono na jej barki, gdyby nie to że spełnienie prośby wiązało się z wzięciem udziału w tej całej szopce, którą organizowano w centrum. Angie nie znosiła tego typu imprez. Na domiar złego nie interesowała jej także tematyka której spotkanie było poświęcone. Jej zainteresowania leżały w znacznej odległości od wynalazków, profesorów i tego, co uważano za śmietankę intelektualną nowoczesnego społeczeństwa.


- Dzień zapowiada się całkiem przyjemnie, mambo - poinformowała, wkraczając do kuchni. Babette stała przy kuchence przygotowując śniadanie. W powietrzu unosił się aromat świeżo zmielonej kawy, jajek, boczku i tytoniu. Na stole stał dzban soku z pomarańczy w którym pływały nieregularne kostki lodu. Babka stała przy kuchence i mieszała drewnianą łyżką w żółtawej masie która wypełniała patelnię. Na drugiej smażyły się długie, biało-czerwone plastry mięsa, skwiercząc do wtóru burczenia jakie wydobyło się z brzucha Angie.
- Siadaj - babka wydała polecenie, nawet nie wysilając się na to by wyjąć z ust cygaro, które zdawało się nieodłącznym elementem jej twarzy. Podobnie zresztą jak nieodłączna była biała chusta owinięta wokół jej głowy oraz rój naszyjników zdobiących szyję.
- Nie powinnaś biegać na czczo. To nie jest dobre dla twojego organizmu - pouczyła po raz chyba tysięczny. - Przygotuj talerze - poleciła w następnej kolejności, nawet nie patrząc na wnuczkę. Angie tylko się uśmiechnęła. Kochała babkę i wiedziała doskonale, że ona także ją kocha. Fakt, nie było tego widać na pierwszy rzut oka i ktoś obcy mógłby uznać iż istnieje między nimi jakaś waśń i cała masa niechęci, tak jednak nie było. Za szorstką oprawą Babette kryło się czułe i troskliwe serce. Trzeba było sobie jednak zasłużyć na to, by poznać tą stronę osobowości mambo Babette.
Angie posłusznie spełniła życzenie babki, rozkładając nie tylko talerze ale i sztućce. Wspólne śniadania były ich małą tradycją, okazją by uzgodnić plany na nowy dzień, podzielić się wrażeniami, przeczuciami, wszystkim co leżało im na sercu.

- Samolot powinien wylądować o dziewiątej - poinformowała głowa rodziny Lavelle, siadając przy stole i nalewając sobie soku do szklanki. Angie póki co ograniczyła się do kubka kawy.
- Zdążę na czas - zapewniła babkę, sącząc powoli swój gęsty od cukru i śmietanki, napój. - Na lotnisko powinnam dotrzeć w jakieś czterdzieści minut przy uwzględnieniu ewentualnych korków. Odprawa pewnie zajmie im z pół godziny więc nie ma najmniejszego ryzyka na to, że będą musieli czekać.
Babette pokiwała głową zdając się na wnuczkę. Nie było powodu by wątpić w jej słowa. Angie nigdy nie dała jej powodu do tego by miała podstawy wątpić w jej kompetencję. To, że wyraźnie nie była szczęśliwa z powierzonego jej zadania, nie zmieniało niczego.
- Po konferencji…
- Przywiozę ich tutaj - wnuczka niezbyt grzecznie przerwała starszej pani, odkładając kubek i sięgając po widelec. - Wiem, mambo… Wszystko jest przygotowane. Wczoraj podskoczyłam nawet do tego sklepu na Grunwaldzkiej i zrobiłam zakupy. Nie zabraknie niczego, obiecuję - zapewniła, a do jej głosu wdarły się lekkie nuty zniecierpliwienia. Tak, zdecydowanie nie była zadowolona że przyjdzie jej robić za niańkę dla znajomego Babette i jego syna. Nie żeby profesor Poniatowski był złym człowiekiem, wręcz przeciwnie. Starszy pan był bardzo miłym i przyjaznym mężczyzną o nienagannych manierach prawdziwego gentlemana. Problem polegał w tym, że był on nieco zbyt przyjazny, zadawał za dużo pytań i najwyraźniej widział w niej odbicie swojej nieżyjącej córki, która byłaby teraz dokładnie w wieku Angie. To w połączeniu z koniecznością wzięcia udziału w tej całej szopce, na którą profesor został zaproszony, wystawiało nerwy dziewczyny na ciężką próbę.


Na lotnisku pojawiła się dziesięć minut przed wyznaczonym sobie czasem. Korków nie było, nie liczyć zwyczajowego spowolnienia ruchu w okolicy zjazdu na autostradę A4. Gorzej przedstawiała się kwestia znalezienia miejsca na standardowo przepełnionym parkingu przy Międzynarodowym Porcie Lotniczym im. Elona Muska. Sztuka ta udała się w końcu, jednak Angela straciła przy tym dobre dwadzieścia minut co zaowocowało dziesięciominutowym spóźnieniem. Na szczęście nie miało to większego znaczenia pod względem bycia na czas, bowiem nie tylko ona nie wyrobiła się na czas w końcowym etapie, co sprawiło że żadna ze stron nie musiała na siebie czekać.
Profesor Gustaw Poniatowski był mężczyzną średniego wzrostu o szczupłej sylwetce nadającej mu wrażenie kruchego woluminu. Siwe, krótko przycięte włosy otaczały twarz naznaczoną liniami czasu. Była to pogodna twarz, na której często pojawiał się uśmiech i z której wyzierały pełne wesołych iskierek oczy. Wrażenie delikatności prysło wraz z chwilą, w której lądowało się w jego objęciach. Człowiek ów krył w swoim niepozornym ciele siłę mistrza w podnoszeniu ciężarów. Jego syn także odznaczał się sprawnością fizyczną, która to jednak widoczna była już na pierwszy rzut oka. Trzydziestoparoletni Artur Poniatowski, w przeciwieństwie do ojca, nie należał do grona inteligencji światowej. Nie znaczyło to jednak iż brylował wśród przedstawicieli drugiego końca skali, wręcz przeciwnie. Oddał on jednak swoją wiedzę, pasję i życie nieco bardziej codziennym problemom. Jako członek organizacji Lekarze Bez Granic, podróżował po świecie niosąc pomoc tym, którzy jej potrzebowali. Był także zapalonym fanem wspinaczki free-solowej której zawdzięczał dość rozbudowaną muskulaturę, doskonale widoczną pod opinającym jego górne partie ciała, jasnoniebieskim podkoszulkiem, jaki miał na sobie w chwili spotkania.

Droga do centrum minęła w miłej atmosferze. Jedynym zgrzytem była prośba o zmianę muzyki, na którą odważył się Artur. Gdyby nie obietnica, którą złożyła babce, Angie najchętniej wyrzuciłaby go z samochodu. Niestety musiała się ograniczyć do pełnego chłodu ignorowania siedzącego na fotelu pasażera mężczyzny. Na szczęście profesor Poniatowski nie miał problemu z podtrzymaniem rozmowy, która szybko zeszła na historie z życia Nowego Orleanu, tak tego oryginalnego jak i dzielnicy, w której obecnie mieszkała Babette wraz z wnuczką. Angie z tęsknotą w sercu słuchała wieści z domu. Profesor Gustaw był w końcu częstym gościem ciotki Marie mogli zatem wspólnie powspominać zmarłą i oddać cześć jej duchowi.

Dzięki licznym blokadom dróg, spowodowanym przygotowaniami do eventu, zmuszona została zaparkować kilka przecznic od celu. Pogoda była piękna, jeżeli się lubiło ostre słońce i niemiłosierny upał, więc spacer wydawał się nie takim znowu złym pomysłem. Mogli przy okazji zaopatrzyć się w coś do picia i nawet udało się im zahaczyć o małą kafejkę, w której uraczyli się lodową kawą i domowej roboty ciastem z truskawkami. Dzięki wszystkim tym opóźnieniom, na miejsce dotarli niespełna dwadzieścia minut przed rozpoczęciem. Gdyby nie to, że profesor miał pisemne zaproszenie, pewnie nawet nie udałoby się im wejść. Miejsce było już przepełnione i to do granic możliwości. Na szczęście organizatorzy pomyśleli o wyznaczeniu strefy dla osób towarzyszących vipom, którzy zająć mieli miejsca na podium. Na szczęście, bo Angie nie wyobrażała sobie przeciskania przez tą ciżbę spoconych, rozgrzanych ciał.

Dość szybko przyszło jej pożałować swojej decyzji. Mogła przecież powiedzieć nie. Mogła wymigać się od powierzonego zadania. Mogła… Czerń zabrała ściskającą serce panikę. Zniknęło oszołomienie zmieniające umysł w garść waty. Odeszła irracjonalna złość na siebie, na świat, na babkę i na całą ludzkość. Pozostał tylko spokój nicości…


Pobudka w szpitalu była dla niej czymś niespodziewanym. Przez dłuższą chwilę trzymała oczy zamknięte, starając się uporać z tym, co podsuwał jej własny umysł. Żyła, to nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości. Gdyby znalazła się wśród przodków, wiedziałaby o tym. Czuła ból na wysokości prawej nerki. To tam musiał ją trafić łokieć tej rozhisteryzowanej kobiety, która jako jedna z pierwszych rzuciła się do ucieczki. Jak nic miała tam teraz potężnego siniaka, bo kobieta może i wyglądała niczym delikatna lalka, siły jej jednak nie brakowało. Przypomniała sobie dotyk rąk Artura, który próbował jej pomóc. Nie udało się, upadli oboje, a później… Później nie było nic aż do tej chwili, w której do nozdrzy wdarł się znienawidzony zapach szpitala, tak charakterystyczny do tego miejsca pełnego bólu, rozpaczy, utraconych nadziei. Nienawidziła szpitali. Zbyt często musiała do nich przychodzić gdy dzwoniono do ciotki Marie z informacją że jej siostra, matka Angie, ponownie znalazła się na oddziale intensywnej terapii nafaszerowana niczym indyk na Dziękczynienie. To także w szpitalu ciotka wydała z siebie ostatnie tchnienie. Między innymi takie właśnie miejsca sprawiły, że nie była w stanie patrzeć na przyszłość oczami pełnymi nadziei. To dzięki nim żyła z dnia na dzień, utrzymywana tylko przez więzi łączące ją z babką i obowiązkiem względem loa.

Szybko się okazało że nie była jedyną przytomną osobą w sali. Młody chłopak, któremu szczęśliwie trafiło się łóżko, sprawiał przyjemne wrażenie. Ciężko było powiedzieć, że od razu go polubiła ale przynajmniej postanowiła dać mu szansę, a to już sporo. Był wysoki, szczególnie gdy w końcu stanęli obok siebie. Musiała wysoko zadzierać głowę by móc patrzeć mu w oczy. Po raz kolejny pomyślała że przy swoim wzroście liczącym marne metr sześćdziesiąt pięć powinna nosić szpilki i po raz kolejny odrzuciła ten pomysł. Było jej dobrze tak jak teraz, w trampkach, bojówkach i niczym się nie wyróżniającej koszulce na ramiączkach. Nie potrzebowała tego całego, zbędnego chłamu, którym przyozdabiały się inne kobiety. Jeżeli ktoś nie potrafił dostrzec jej zalet bez dwudziestocentymetrowych szpilek, grubej warstwy farby na twarzy i sztucznych piersi…. Cóż, jego strata. Jej było dobrze.

Mitras okazał się przyjaznym człowiekiem o lekkich wahaniach w kierunku wybujałych pomysłów apokaliptycznych. Tylko dlatego, że jakiemuś idiocie zachciało się wypróbować wynik swoich szalonych eksperymentów na tysiącu lub więcej ludzi, nie znaczyło że zaraz rozpocznie się jakaś epidemia zombie. Angie nie widziała też nigdzie facetów w czerni ani w kaftanach z ogromnymi hełmami, mającymi chronić znajdujących się w ich wnętrzu ludzi przed zarażeniem. Bardziej to wszystko wyglądało na aftermath ataku terrorystycznego. Całkiem jak WTC, tylko na mniejszą skalę i bez specjalnych efektów w postaci samolotów uderzających w budynki. Ona nie skupiała się za bardzo nad skutkami tego wszystkiego. To zbytnio wybiegało do przodu. Najpierw musiała się upewnić, że z profesorem i jego synem jest wszystko w porządku. Dopiero później będzie się martwić o siebie, najlepiej gdy już znajdzie się w domu pod troskliwą opieką Babette i uspokajającą obecnością Doll. Najpierw jednak…

Przekazanie Arturowi Poniatowskiemu że jego ojciec nie żyje, nie było takie łatwe jak się Angie wydawało że będzie. Syn profesora dopiero co się wybudził, wciąż w sumie sprawiał wrażenie nie do końca przytomnego, a ona zaserwowała mu chyba najgorszą z możliwych wiadomości. Cóż, nie było sensu okłamywania go, skoro jego pierwsze pytanie dotyczyło ojca. Na dobre wyszła tu obecność Mitrasa dzięki której była w stanie chociaż trochę się kontrolować. Gdyby nie to… Cóż, przynajmniej nie była całkiem obojętna i to się liczyło.
Ich następne kroki wiodły do środka komunikacji miejskiej dzięki któremu udało się im dotrzeć do samochodu Angie, zaparkowanego w pewnym oddaleniu od miejsca incydentu. Droga nie zajęła długo bo i szpital znajdował się dość blisko centrum. Na ulicach, wbrew temu czego można by się spodziewać, panował względny spokój. Co prawda wyczuwało się pewną nerwowość, a w witrynach sklepów z elektryką migały ekrany telewizorów wyświetlające wiadomości w których królował jeden temat, to jednak… Cóż, paniki nie było widać.
Angie nie paliła się do rozmowy, szczególnie że nie brak było uszu, które mogły ową rozmowę usłyszeć. Nie chciała wzbudzać sensacji, nie chciała by obcy jej ludzie zaczęli zadawać pytania. Nie znosiła być w centrum takiej uwagi. Z ulgą zatem powitała widok swojego Forda czekającego na nią dokładnie tam gdzie go zaparkowała.
- Gdzie cię podrzucić? - zapytała, otwierając drzwi i rzucając torbę na tylne siedzenie.

- Nie trzeba, przejdę się, poza tym muszę kupić kilka rzeczy. I tak jeżdżę za darmo po mieście.-
Mitras zaczął zdejmować plecak z siebie, i wyjął z niego notatnik wraz z długopisem, po chwili rozpoczął pisanie. - Prosze o to wszelkie sposoby kontaktu ze mną jakie pamiętam. Bez numeru telefonu, bo i tak go nigdy nie pamiętam, no i nie wiem czy karta też się nie spaliła.- uśmiechnął się podarowując zgiętą kartkę. -Może będziemy musieli stworzyć grupę po wypadkową, i społeczeństwo ,,Odszkodowania od Profesora”- stanął przygotowując się do odejścia.
-Miejmy nadzieje że to nie był wirus T z Resident Evil. Profesor pasuje do Umbreli. - odwrócił się od Angi zaczynając iść w swoim kierunku.
-Do zobaczenia- pożegnał się machając ręką.

Angie wzięła kartkę i nie patrząc na to co zostało na niej zapisane, wsunęła ją do kieszeni.
- Jasne. Na razie - dość oszczędnie pożegnała swojego nowo poznanego towarzysza przygody, w której wolałaby nie uczestniczyć, a następnie wsiadła do swojego czarnego mustanga i z energią zatrzasnęła za sobą drzwi. Znajome wnętrze, znajomy zapach. Na tylnym siedzeniu zapomniana paczka psich chrupek, w uchwycie przytwierdzonym do deski rozdzielczej kubek z niedopitą kawą. Z lusterka uśmiechała się do niej calavera obracająca się na cieniutkim sznurku i rozsiewająca woń wanilii i cynamonu. Wkładając klucze do stacyjki musnęła palcem gris-gris przywieszoną do kółka od breloka. Nie była w stanie przekręcić klucza. Oparła ręce na kierownicy i zrobiła to, czego nie mogła zrobić w miejscu publicznym. Wybuchła płaczem.
Nic tak jak otarcie się o śmierć nie jest w stanie sprawić by doceniło się życie. Ona ocierała się już o wiele śmierci, można wręcz było powiedzieć że Papa Legba był jej dobrym znajomym. Tym jednak razem to jej życie zawisło na włosku. Fakt, nie miała co do niego wielkich planów. Każdy dzień był dla niej nowym początkiem, nową przygodą. Dobrą czy złą, to nie miało znaczenia. Był… Teraz zaś ktoś próbował jej to odebrać. Spośród wszystkich rzeczy które ją pozbawiono, ktoś sięgnął także i po to. Czuła się znowu tak jak wtedy gdy matka podczas jednego ze swoich ataków wyznała jej, że Angie nigdy nie powinna przyjść na świat.
- Zrobiłam wszystko by się ciebie pozbyć - wysyczała jej wtedy prosto w zapłakaną, ośmioletnią twarz. - Bogowie mi świadkiem że zrobiłam wszystko by się udało. Ty jednak… - spojrzała na Angie jakby ta stała się nagle oślizgłą ropuchą lub czymś naprawdę obrzydliwym co przykleiło się do buta. - Ty i tak przeżyłaś. Jesteś przeklęta. Jesteś cholernym bachorem, czymś co nie powinno istnieć. Czeka cię piekło i jego ognie. Będziesz się smażyć, a ja będę stała i się śmiała. Czujesz je, Angie? Czujesz te płomienie liżące tą twoją ohydną skórę?
Pytaniu towarzyszył syk jaki wydała skóra przy zetknięciu z rozżarzoną końcówką papierosa. Nie pamiętała co było później. Ciotka odebrała ją ze szpitala i zabrała do siebie gdzie została do chwili, w której ciało Marie zostało złożone w grobowcu rodu Lavelle. Później wyjechała do Bielska by zamieszkać wraz z Babette. W ciągu tych lat widywała matkę tylko sporadycznie, gdy ta przychodziła do siostry błagać o kasę na kolejne działki. Obie udawały wtedy że się nie znają, że się nie widzą i to im odpowiadało. Od czterech lat nie myślała o tej kobiecie, dlaczego więc myślała o niej teraz? Może dlatego, że znalazła kogoś gorszego? Nie była pewna i wcale nie chciała się nad tym teraz zastanawiać.
Uspokoiła oddech, wytarła oczy i twarz, doprowadziła się do stanu względnie normalnego. Musiała dotrzeć do domu w którym z całą pewnością czekała na nią Babette. W tłumie wypełniającym poczekalnię mignęła jej twarz Jo, którego mambo musiała wysłać by zajął się Angie gdy ta odzyska przytomność. Lub by zajął się jej ciałem, gdyby takowej miała nie odzyskać. Nie była pewna jaki był stan pozostałych pacjentów i czy takie ryzyko istniało. Nie wiedziała także ilu przeżyło chociaż to co widać było na ekranach telewizorów i na twarzach przechodniów wskazywało, że szczęśliwców nie było zbyt dużo. Tylko czy na pewno mogła siebie i pozostałych nazywać szczęśliwcami? To się miało dopiero okazać i raczej nie miała na to w tej chwili większego wpływu więc odłożyła sprawę na inny czas. Odpaliła silnik i przy wtórze muzyki wyjechała z miejsca parkingowego.


Do domu dotarła godzinę później. Stało się tak nie dlatego, że był on aż tak oddalony od miejsca z którego wyruszyła ale dlatego, że obrała okrężną drogę. Nie zdążyła wjechać na podjazd, a musiała się zatrzymać. Doll najwyraźniej czuwała na ganku i gdy tylko zobaczyła znajomą sylwetkę mustanga, wybiegła by powitać swoją przyjaciółkę. Na jej widok do oczu Angie ponownie napłynęły łzy, jednak udało się jej nad nimi zapanować. Zostawiwszy samochód częściowo wystający na chodnik, wysiadła i otuliła rękami szyję zwierzęcia, które to zadanie wcale nie było takie proste. Ukochane psisko wprost tryskało radością, dając jej upust przy użyciu, między innymi, wilgotnego, szorstkiego jęzora.
- Przez ciebie będę musiała wziąć prysznic - poskarżyła się wprost do psiego ucha, po czym kategorycznie nakazała się jej uspokoić. Tak, rozumiała jej radość i sama też cieszyła się ze swojego powrotu, była jednak wykończona.
- Spóźniłaś się - usłyszała dobrze jej znany, zachrypnięty głos.


Babette w całej swej krasie ukazała się na werandzie. Musiała tam stać już dłuższą chwilę, obserwując wnuczkę i jej towarzyszkę. Wnuczkę, która niczym mała dziewczynka rzuciła się w jej kierunku szukając poczucia bezpieczeństwa pomiędzy kruchymi ramionami i oparów dymu.


Reszta dnia zniknęła jakby te godziny w ogóle nie istniały. Babette nakarmiła ją i wysłała do pokoju żeby odpoczęła. Angela nie była jednak w stanie zasnąć. Nie, gdy woń szpitala nadal przylegała do jej ciała niczym toksyczny osad. Musiała to z siebie zmyć i spędziła dobre pół godziny właśnie na tej czynności. Ubranie, które miała na sobie wrzuciła do worka na śmieci i wcisnęła w kąt łazienki. Zachowała jedynie kartkę którą dał jej Mitras, przypinając ją do tablicy korkowej nad biurkiem. Postanowiła, że później do niego napisze. Zapisała sobie także żeby oddać telefon do serwisu chociaż nie była to czynność priorytetowa. Znacznie bardziej żałowała odtwarzacza mp3, miała jednak zapasowe dwa więc ból po stracie jednego nie był szczególnie dokuczliwy. Innych urządzeń na szczęście nie miała przy sobie, więc straty były w sumie niewielkie. Przynajmniej jeżeli chodziło o ich materialną formę. Później zaprosiła Doll do łóżka i wtuliwszy się w jej ciepłe ciało, usnęła.

Gdy ponownie otworzyła oczy był już wieczór. Lampki, które wraz z początkiem ciepłych dni zawiesiła na dwóch jabłoniach rosnących w ogrodzie, lśniły przytłumionym blaskiem. Z dołu docierały do niej głosy świadczące o tym, że Babette miała gości. Nie było to nic nowego ani niepokojącego. Zwykle dom tętnił życiem aż do późnych godzin nocnych. Zawsze znalazł się ktoś kto potrzebował pomocy mambo. Angie często towarzyszyła babce przy jej pracy jednak tego wieczoru nie miała ochoty schodzić na dół. Domyślała się dlaczego słyszy te głosy i niczym tchórz wybrała ucieczkę. Niestety, nie było czegoś takiego jak ucieczka. Nie w domu mambo Babette.
Na pukanie do drzwi nie trzeba było długo czekać. Niechętnie zaprosiła intruza, podnosząc się do pozycji siedzącej. Ktoś musiał wyprowadzić Doll bo suki nie było na łóżku ani nie krążyła po pokoju.
- Dziecko - usłyszała dawno nie słyszany głos na którego dźwięk mimowolnie skurczyła się w sobie.
- Papa Morbi - przywitała mężczyznę skinieniem głowy. W ich społeczności zajmował pozycję równą babce o ile nie nieco wyższą. Wszystko zależało od tego kto wyrażał opinię. Angie nie tyle nie lubiła houngana, co zwyczajnie się go obawiała. I nie ma się co dziwić bo tylko skończony głupiec nie obawiałby się bokora.
- Czym zasłużyłam sobie na ten zaszczyt? - zapytała, starając się by jej głos nie zadrżał. Jakoś nie miała ochoty na więcej atrakcji zarówno tego, jak i przez kolejnych kilkaset dni. Papa rozejrzał się po pogrążonym w mroku pokoju lecz ani nie wszedł do środka ani nie zapalił światła, zadowalając się tym, które wtargnęło z korytarza.
- Czy potrzebuję powodu by odwiedzić moją ulubioną uczennicę? - zapytał, chociaż oboje zdawali sobie sprawę, że Angie nigdy nie była i raczej wątpliwym było by kiedykolwiek została jego uczennicą. Milczała zatem, czekając aż sam wyjawi po co przyszedł.
- Tragedia pogrążyła w żałobie wiele rodzin - odezwał się po chwili, opierając ciężar ciała na srebrnej główce laski. Jego garnitur jak zwykle był w nienagannym stanie, uszyty na miarę i kosztujący więcej niż niejedna rodzina miała na przeżycie miesiąca. W przeciwieństwie do Babette, Papa Morbi nie krył się ani ze swoimi wpływami ani z majątkiem.
- Wielu utraciło swoich bliskich - kontynuował, wbijając w nią spojrzenie czarnych oczu. - Chciałem się upewnić że tobie nic się nie stało, moje dziecko - zakończył, a w słowach jego było tyle prawdy, że nie wystarczyłoby na zakrycie dna najmniejszego z kieliszków babki. Jedyne, w co Angie była w stanie uwierzyć, to to że był ciekaw tego dlaczego przeżyła. Jak nic węszył w tym jakiś interes, chociaż równie dobrze mogło chodzić o faktyczną troskę. W jego przypadku nigdy nie można było być niczego pewnym.
- Jak widzisz, wszystko ze mną w porządku - odważyła się unieść głowę i spojrzeć mu w oczy. Nie chciała żeby wiedział, że się go boi. Na próżno. Jego wzrok zdawał się sięgać głęboko w duszę, obrywać ją z ochronnych warstw i wyłuszczać najgłębiej skrywane sekrety. To dlatego przede wszystkim tak bardzo się go obawiała. Zdawał się wiedzieć o niej wszystko, nawet to do czego sama nie chciała się przed sobą przyznać.
- Tak. Widzę - pokiwał głową, budząc do życia kościane kolczyki zdobiące jego uszy. - Gdybyś jednak poczuła się… inaczej - przy tych słowach uśmiechnął się sprawiając, że jego rozmówczyni miała ochotę skryć się pod pledem - wiesz gdzie możesz mnie znaleźć. Zawsze znajdę dla ciebie czas, pamiętaj o tym - zapewnił sięgając po klamkę. W następnej chwili już go nie było. Odszedł, niczym zły sen i podobnie jak nocny koszmar, pozostawił po sobie uczucie zagrożenia, nie pozwalające na ponowne zamknięcie oczu. Nie chcąc schodzić na dół i nie mogąc ponownie zasnąć, sięgnęła po odtwarzacz, słuchawki i książkę. W jej uszach rozbrzmiała dobrze jej znana melodia, która zawsze była w stanie przywrócić jej spokój i przywołać na twarz uśmiech.


Niestety, tym razem jej moc zawiodła. Także książka nie była w stanie przenieść jej do innego świata, gdzie szczęśliwe zakończenie czaiło się za każdym rokiem lub chociaż było do osiągnięcia na końcu drogi. Nie mając sił na kolejne próby wstała, założyła strój do biegania, zgarnęła zapasowe buty które właśnie na takie okazje tkwiły na dnie szafy i wymknęła się przez okno. Nogi same poniosły ją w kierunku Skupiska. To miejsce wzywało ją do siebie, teraz bardziej niż kiedykolwiek. Kojąca obecność przodków podnosiła na duchu i łagodziła zszargane nerwy. Spacerując pomiędzy nagrobkami mogła w spokoju zebrać myśli. Jej życie, do tej pory poukładane i względnie przewidywalne, wywinęło fikołka. Ponownie musiała się odnaleźć i poskładać w solidną całość. To wymagało siły i to o nią przyszła prosić. Zdjęła swój naszyjnik i położyła go na ołtarzu przy grobowcu rodziny Lavelle. Naszyjnik zrobiła dla niej ciotka i był dla niej niezwykle cenny. Miała nadzieję, że to wystarczy. Wyjęła kredę i wyrysowała odpowiednie veve, tak jak przed latami nauczyła ją Marie. Nie myśląc więcej zaczęła tańczyć, przywołując z pamięci właściwe słowa. Loa słuchały.

Nie była pewna o której wróciła. Czas stał się wartością względną i nieistotną. Czuła wypełniający ją spokój i syciła się nim niczym dobrym winem. Babette zostawiła dla niej otwarte drzwi, znak że nie potępiła wnuczki, a wręcz pochwalała jej wyprawę. To, że wiedziała gdzie tego wieczoru udała się Angie, wcale jej nie dziwił. Babka wiedziała wszystko. Cicho stąpając weszła do pokoju, rozebrała się i ponownie wsunęła pod pled. Doll, która jako jedyna przywitała wracającą ze spaceru dziewczynę, ułożyła się na swoim miejscu w nogach łóżka. Noc dalej królowała po tej stronie globu. Za oknem cicho szumiały liście. Angela Lavelle przyłożyła głowę do poduszki i zasnęła.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 11-03-2019, 23:24   #7
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Poranek:
Kazik wstał... ledwo, coś jakoś 3 godzinki przed wykładem. W gardle kapeć, łeb mu pęka, a bez kac piwka to z domu nie wyjdzie. Tak więc wstał, ruszył do lodóweczki zabrał sobie browareczka i pstryk i.. achhhh. Ulga ogarnęła Kosego gdy boski chmielowy napój zwilżył mu gardło. Zabrał paczkę szlugów, zapalare i ruszył z śniadankiem na balkon. Gdy tak je spożywał rozmyślał sobie trochę.

-Fajki się kończą. Skoczyć będzie trzeba do “Żabuli” po nowe, przy okazji weźmie się jakiegoś hot-doga i opędzi się w drodze na wykład. Echhh czego człowiek nie zrobi by zaliczyć. Tak to po wszystkim trzeba z strumykiem ruszyć i pograć trochę w tego “Superuper Battle Royale Moba Heroes”. Zwykły shit i scam chcący wyciągnąć kasę z dzieciarni i z kont ich rodziców. Przynajmniej wydawca dobrze zapłacił za promocję, a ja jestem szmatą.

Kończąc te rozmyślania, dopił, dopalił i ruszył się ogarnąć przed wyjściem. Jak był gotów ruszył z miejsca do pobliskiej żabki zrobić zakupy po czym ruszył do najbliższej wolnej hulajnogi miejskiej. Nie da się ukryć fajny patent. Nie trzeba się tulić z tłumem śmierdzieli w metrze, tramwaju, czy tam busie tylko na bogatości. Pędzisz sobie i krzyczysz na ludzi by się odsunęli bo Pan jedzie.

Dojechał najbliżej bramek jak dał radę po czym ruszył z buta. Gdy tak się przedzierał przez tłum zaczął żałować wczorajszej balangi z ekipą, ale nie co dzień wbija się challengera w lolu. Bibka przednia, a necroalkoholików nie brakło. Tylko teraz ledwo się dycha.

W końcu się przedarł do wejścia. Widział Karla jak czuwa bramkarz jeden. Spoko ziomek, poznali się jak wyrąbał najebanego Kazika z klubu, ale potem sobie pogadali po czym Kose uznał, że to jednak prawilna mordka jest. Tak to nie da się ukryć. Z Awf-em trzeba trzymać. Porządne “plecy”, które zawsze dzielnie i z oddaniem przyjdą z pomocą w razie potrzeby.

Przy bramce dali mu wodę. W sumie git bo słońce wali niemiłosiernie. Trochę to jednak się nie uśmiechało Kaziowi. Napiłby się czegoś porządnego. Jakiegoś piwka czy cuś. Co to za kraj w którym porządny obywatel nie może się jawnie browarku napić. Każdy przecież wie, że wódka daje siłę, piwo ma witaminy, a w wodzie są bakterie, ale pić się chciało, na bezrybiu i gołąb ryba to się jednak napił.

Tak to stał i czekał, a potem kucał gdzieś przy jakiejś barierce bo na kacu to ciężko tak długo ustać, ale w końcu Show się zaczęło. W trakcie przemowy to Kazik głównie zdychał z powodu kaca i pragnienia. Odżył dopiero jak rozpoczęła się część o umieraniu, ale szybko jednak wrócił do stanu agonalnego.


Po szpitalu:
Było całkiem spoko. Pogadał trochę z Karlem, ze szpitala bez większych trudności puścili. Szkoda tylko, że telefon jest do śmieci, a kutwa lekarz nic fajnego na receptę nie chciał wpisać. Ruszył na przystanek do “Śmierdzi-busa”, bo miał lekkie problemy z utrzymaniem równowagi.

W domu wykąpał się zamówił coś na szame po czym skontaktował się z operatorem w sprawie nowej karty i telefonu. W końcu bez fona to nawet wysrać się ciężko. Takie czasy.
Wbił na kompa i odpalił stremka by dać znać co tam z nim. Ludzie pytali co się stało, a on opowiadał trochę koloryzując, ubarwiając i robiąc z siebie bohatera w całym tym incydencie. Pograł trochę w zakontraktowanego crapa po czym zrobił przegląd neta i komentarzy. Jakiś taki skołowany był cały czas, kręciło mu się coś w głowie i ogólnie jakoś tak słabo się czasem robiło. Czy jednak coś mu się stało? Nawet się nie zorientował, że zasnął, a transmisje przerwał mu automat, za bezczynność i parę tekstów z donejtów co jakieś śmieszki wysyłały. Cholerne Boty bez serca, a rekord widzów był nawet.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 11-03-2019, 23:26   #8
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Karl i Kosa

Karl powoli otworzył oczy. Rozejrzał się i zaklął. Łupało go we łbie jak cholera. Opadł na poduszkę i powoli składał świat z kawałków.
Obstawiał imprezę. Tak, kierował oddziałem geriatrycznym. Miał pod rękę dekady ochroniarskiego doświadczenia, ale w razie czego do akcji nadawało się tylko kilku chłopaków. Co z nimi? Znowu rozejrzał się, na sąsiednim łóżku ktoś leżał. Z trudem zogniskował spojrzenia. Kosa. Kurwa, lepiej nie mogło być. Zaraz wyciągnął komórkę i zacznie odstawać te swoje szopki. Popatrzył na pikające ekrany podłączonych do niego czujników, po cichu liczył, że zobaczy płaską linie. Niestety. Ale przynajmniej był nieprzytomny.

Drążył dalej pamięć. Profesorek wywinął niezły numer. Cholera, Karl sam pomagał rozdawać tą jebaną wodę. Na szczęście profesorek się pomylił. Trucizna nie zadziałała. Ale na pewnie sporo osób się stratowało. Panika jaka wybuchła w tłumie… jeśli wszystkich nie ścięło tak szybko jak Karla to więcej ludzi zginęło od zadeptania. Liczył, że jednak inni padli wcześniej. Co innego silny organizm młodego sportowca, a co innego zwykli zjadacze chleba.

Powoli usiadł i spuścił nogi z łóżka. Łupanie w głowie nie powaliło go ponownie. Czuł się cały obolały, ale nie było to nic czego nie czuł po gali MMA. Dziś przynajmniej nie miał obitej gęby i nie ruszał mu się ząb.

Miliony oddanych fanów, bogactwo, a Kose jako imperator świata stoi na szczycie Mount Everestu. Niestety szmery i hałasy wyciągnęły go z tej pięknej krainy snów. Biała plama zaczęła przybierać kształty rzeczywistości, a z zszokowanych oczu spostrzec można było niedowierzanie. Kazik już myślał, że trafił do nieba, a tu taki hu.. Ze smutku pociekły mu łzy, które szybko starł i zaczął się rozglądać gdzie to on jest. Spostrzegł Karla. Cholera, a może to jest piekło. Rzucił szybkie spojrzenie na stopy czy obuwie przypadkiem nie jest nieodpowiednie. Uchh… powinno być git, bo i tak nie ma butów. Heh kosku się chyba też przebudził.
[i] - Panie Szczękościsku powiedzmy mi no ino. My w piekle? Bo do nieba raczej z tobą bym nie poszedł.[i/] rzucił mimochodem wciąż leżąc na łóżku, obracając tylko głowę do rozmówcy. Szczerzy się przy tym w głupkowato, irytujący sposób.

- Do nieba? - warknął Karl - tam jest kultura, nie wpuszczają ćwoków co popierdalają na bosaka. Ale dziś masz fart, bo nie stoję na bramce do niebios. I chyba mamy szczęście, że się nie przekręciliśmy.
Ostrożnie zsunął się z łóżka i stanął. Nogi trzymały, ale na wszelki wypadek ręka trzymała ramę łóżka.

-Jak myślisz? Co się odwaliło? Byłeś w ochronie w końcu. Coś ekstra wiesz?
Kosa dalej leżał, nie chciało mu się wstawać.

- Myślę, że profesorek naprawdę zatruł tą wodę. Tylko mu coś nie wyszło. Może od słońca trucizna w butelkach się rozłożyła. Nie wiem, nie znam się na chemii.

-Tak czy siak niezły zjazd. Wiele rzeczy się brało i piło, ale takiej fazy jeszcze nie było. Jak myślisz będą jakieś efekty uboczne?

- Ja już mam efekty uboczne. Jedna sala z tobą.
- Mruknął Karl.

- Rozchmurz się. Przeżyliśmy chyba pierwszy w tym kraju zamach terrorystyczny. Będziemy sławni i wszyscy o nas będą mówić. Kasa będzie leciała jak szalona, a My będziemy pić szampana i jeść kawior w jacuzzi na najwyższych piętrach wieżowców. Świat będzie nam leżał u stóp. Wystarczy dobrze to rozegrać.

- Wolę nie używać w jednej rozmowie słów “wieżowce” i “terroryści”
- odparł Karl, wcisnął przycisk przywoływania pielęgniarki - Może nam coś pielęgniarki powiedzą.

-Dobry pomysł. Myślisz wypisze nam coś fajnego na receptę?
“Tobie najlepiej coś na sen”
pomyślał Karl.
- Trzeba się zwijać.

Kazik w końcu postanowił się podnieść do pozycji siedzącej by poszukać swoich rzeczy czy gdzieś nie leżą w pobliżu.

- O, gołąbeczki wstały - usłyszeli od progu. Stała tam pielęgniarka, wyglądała na solidnie zmęczoną. - Zaraz przyślę lekarza.
Jak powiedziała tak zrobiła. Lekarz zbyt wiele czasu im nie zajął. Wprost powiedział, że mają jeszcze wielu pacjentów w gorszym stanie. Zlecił badania i po ich wykonaniu puścił obu do domu.

------------

Zanim Karl wyszedł, swoje odstał w kolejce do depozytu. Słuchając rozmów ludzi i oglądając wiadomości lecące w telewizorze na korytarzu dowiadywał się o ogromie klęski jaka spotkała kraj. Tyle ofiar…
W końcu odebrał swoje rzeczy i wyszedł przed szpital. Na podjeździe i trawnikach wokół koczowali ludzie, zapewne rodziny i przyjaciele. Wszystkich wykopano ze szpitala by zmieścili się pacjenci.
Popatrzył na komórkę, po raz kolejny próbował włączyć, ale ekran pozostał czarny. Szczęśliwie do akademika nie miał daleko. Po drodze wstąpił do sklepiku i kupił coś do żarcia. W końcu dotarł do siebie. Teoretycznie powinien mieć współlokatora, ale pieniądze z wieczorów panieńskich pozwoliły zapewnić sobie trochę prywatności w akademiku. Zamknął drzwi, rzucił klucze na szafkę koło drzwi i powąchał się pod pachę. Powłócząc nogami poszedł do łazienki i zmył z siebie trudy całego dnia. Wymyty, z ręcznikiem owiniętym w pasie zabrał się do jedzenia.
W końcu odpalił kompa i wysłał wiadomość do Tonego O’Hary, że żyje. I że telefon szlag mu trafił więc na razie zostaje tylko komunikator. Nie czekał na odpowiedź. Zwalił się do łóżka, na chwilkę. Zaraz wstanie, w końcu trzeba ogarnąć nowy telefon i… odpłynął w niebyt.
 
Mike jest offline  
Stary 12-03-2019, 08:23   #9
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Anna Czech otworzyła szeroko oczy, zrywając się z posłania. Gdyby nie wężyk od kroplówki pewnie w amoku w ogóle zeskoczyłaby z łóżka i uciekła przed siebie. Ostatnie co pamiętała, to właśnie impuls przetrwania, pchający ją do ucieczki. Było to absurdalne, skoro zagrożenie nadeszło z jej własnego organizmu, ale trudno walczyć z odruchami. Ten profesorek nieźle wszystkich wydupczył. I to bez wazeliny. Aż dziw, że żyli.

Drobna dziewczyna o specyficznej, ufarbowanej na biało fryzurze, rozejrzała się powoli. Wciąż miała na sobie złoty, sceniczny strój - teraz przybrudzony i rozerwany na kolanie. W pomieszczeniu, które ewidentnie było pomieszczeniem szpitalnym znajdowało się 6 łóżek, choć zaplanowano je ewidentnie na salę 4-osobową. No tak, pewnie było sporo rannych. Jakaś starsza babka musiała przebudzić się wcześniej, bo siedziała teraz na swoim wyrku i gapiła się w telewizor, gdzie w Faktach właśnie mówiono o tragedii na placu Zwycięstwa. Że też nie szkoda jej było tych 2 złociszy w dobie internetu...

Słuchając jednym uchem newsów, Vanilla sięgnęła do kieszeni, gdzie znajdowała się jej komórka. Ta umarła bez szansy na ostatnie słowa. Może to spotkało też inne telefony i dlatego kobieta na wyrku szarpnęła się na telewizję? Przez chwilę ich spojrzenia skrzyżowały się, ale gdy babka miała już coś powiedzieć, Anna skrzywiła się i ostentacyjnie odwróciła głowę, zerkając na gościa po swojej lewej, który najwyraźniej też się budził.

Cytat:
Prawdopodobną przyczyną była awaria prototypowego urządzenia, jakie profesor miał zaprezentować podczas dzisiejszego spotkania.

- Sranie w banie... - mruknęła pod nosem Vanilla. Wszyscy, którzy byli na miejscu, wiedzieli, że to nie przypadek. Pewnie lada moment zainteresują się tym gliny i zaczną przesłuchiwać świadków. Zdecydowanie więc trzeba było się zmyć ze szpitala. Igły nie przerażały dziewczyny, zbyt wiele ich w swoim życiu widziała. Po prostu wyciągnęła wenflon, przyłożyła chusteczkę i zgięła rękę. Następnie wstała, ubrała buty i najzwyczajniej w świecie, nie siląc się na żadne pożegnania - wyszła. Nie miała zamiaru bawić się w żadne wypisy, jednak w połowie korytarza nagle gwałtownie zatrzymała się. Skrzypce! Co się z nimi stało? Gdzie były?

Nerwowość opanowała umysł Anny. Szybkim krokiem podeszła do pielęgniarki, która właśnie wychodziła z sąsiedniej sali.
- Hej. Przepraszam! - jej ton brzmiał raczej jak rozkaz niż zwrot grzecznościowy.
- Co? Zgubiłaś się dziec... - kobieta urwała, gdy oprócz niskiego wzrostu zauważyła zirytowane oblicze Anny. - W czym mogę pomóc?
- Chcę się wypisać. I chcę odzyskać moje rzeczy. Bo zabraliście rzeczy osobiste, nie? Moje skrzypce...
- Ja nie wiem -
pielęgniarka wydawała się zbita z tropu - Mogę sprawdzić, ale mamy przeludnienie na oddziale, musi pani chwilę zaczekać. W której sali pani została położona?
Vanilla poczuła jak opadają jej macki. Nie miała ochoty wracać do pomieszczenia, a jednocześnie wiedziała, że nie może zostawić swoich skrzypiec, jeśli jest choćby cień szansy na odzyskanie ich. Niechętnie wymamrotała numer pokoju, po czym wolnym krokiem skazańca wróciła do niego. Siadła na łóżku z miną pod tytułem “nie będziesz tykał, to nie użrę”.

Starsza pani nie zwróciła uwagi na wracającą dziewczynę. Wpatrywała się w telewizor uporczywie drapiąc się po łokciu.

- Policja i szpitale apelują do wszystkich osób, których bliscy mogli uczestniczyć w wypadku, jaki miał miejsce na Placu Zwycięstwa o pomoc w identyfikacji ofiar. Wciąż trwa badanie przyczyn przedwczorajszej katastrofy prowadzącej do śmierci, według wstępnych szacunków, dziewięćdziesięciu tysięcy osób i wywołującej, niestety wciąż realne, zagrożenie śmierci blisko dwunastu tysięcy osób. Trwa także poszukiwanie ciał naukowców, w tym profesora Pavla Zagórskiego… - spikerka przerwała. Staruszka wpatrywała się jak zahipnotyzowana wciąż orząc paznokciami skórę łokcia.
- Właśnie otrzymaliśmy informację o zidentyfikowaniu jednego ze zmarłych. Z przykrością informujemy, że jest to profesor Gustaw Poniatowski, wybitny astrofizyk specjalizujący się w tak zwanej M-teorii.

Do sali wpadł młody lekarz, a przynajmniej tak mogło się wydawać pomimo głębokich bruzd przy ustach i kącikach skierowanych definitywnie w kierunku podłogi. Omiótł salę przekrwionymi oczami i poprawił zaczesane na bok, szpakowate włosy.
- Dzień dobry - rzucił do wszystkich i otworzył przyniesioną walizkę.
- A pani co jest? - rzucił do staruszki, zaś ta łypnęła na niego groźnie.
- Łokieć mje gryzie. Nie widać?
- Pani pokaże.

Wewnątrz walizki znajdował się ekran, klawiatura i kilka bliżej niezidentyfikowanych czytników, przycisków oraz przedmiotów niewielkich rozmiarów.
- Mhm… - zawyrokował oglądając starszą panią.
- Łuszczyca. Zaraz przepiszę maść. A państwa proszę jeszcze o chwilę cierpliwości. Za chwilę państwa obejrzę - powiedział odchodząc od pacjentki. Zaczął wpisywać coś do systemu i już po kilkudziesięciu sekundach z urządzenia wyjechał cienki pasek papieru przypominający paragon.
- Pani zgłosi się z tym do naszej apteki. Pierwsze piętro na prawo od wind. A jak się pani czuje? - zapytał zezując kątem oka na Annę.
- Dobrze. - Warknęła, nieufnie zerkając na mężczyznę. - Nie chcę badań. Chcę stąd wyjść. Właśnie czekam na wypis. Pan więc się nie przejmuje i zajmie pozostałymi.
Lekarz wyraźnie rozpromienił się.
- Doskonale. Sprawdzę ciśnienie i zrobię jedno ukłucie, a potem nie będziemy pani zatrzymywać. To tylko dwie minutki. Proszę wystawić palec - powiedział wydobywając cienkie urządzenie przypominające gruby marker zakończony igłą, po czym wyjął ciśnieniomierz.
- Ah… i jeszcze jedna rzecz. Moja córka jest fanką - wzruszył ramionami i uśmiechnął się blado.

Jeśli ta ostatnia informacja miała uładzić wojowniczo nastawioną pacjentkę - zadziałała. Anna skrzywiła się, ale posłusznie wyciągnęła rękę, nadstawiając palca.
- Dlaczego jedni umarli albo są w śpiączce, a inni jak ja... no sam pan widzi, wszystko gra - zagadnęła cicho, jakby zawstydzona tym, że jednak nawiązuje kontakt z lekarzem.
- Ciężko powiedzieć. Jeszcze zbyt wcześnie na jednoznaczne stwierdzenie - odparł mężczyzna i ukłuł Annę w palec, a następnie przeniósł próbkę do jednego z czytników. Następnie założył ciśnieniomierz, który niemal natychmiast rozpoczął przeprowadzanie pomiaru.
- Ale moim zdaniem to zależy od tego na ile silny jest organizm. Z moich obserwacji. Najwięcej śmierci zdarza się u dzieci i osób starszych, a wyjście ze śpiączki najczęściej zauważam u osób młodych. Lub względnie młodych - zdjął urządzenie, odczytał wyniki i wprowadził je do systemu.
- Okaz zdrowia z pani - powiedział przyglądając się wynikom na monitorze. Chwilę później pojawił się papierowy pasek identyczny do tego, który wyjechał kilka minut wcześniej. Ten był dłuższy.
- Tutaj ma pani swoje wyniki. Może to pani wyrzucić, ale radziłbym zachować. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak coś zaczęło się dziać i wymagane były dodatkowe badania.
Facet był uprzejmy, ale nie wchodził w sferę prywatności Anny, za co ta mogłaby go opieprzyć.
- Dzięki - mruknęła, rzucając wzrokiem na świstek. Nic jej jednak nie mówiły te wszystkie cyferki, toteż po prostu wcisnęła go w kieszeń.
Westchnęła. Szkoda było dzieciaków... ten cholerny profesor powinien dostać za swoje.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 12-03-2019 o 08:26.
Mira jest offline  
Stary 13-03-2019, 23:06   #10
 
KlaneMir's Avatar
 
Reputacja: 1 KlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputację

Gniew… Ta emocja dominowało w duszy Mitrasa, od momentu jak wyszedł z sali. Tyle cierpienia… Ludzie tracili tych którzy byli im bliscy, niektórzy umierali, inni się nie budzili. I to wszystko w imię władzy nad światem, o której wspominał Profesor… w jakim celu ta władza? ,,Czemu akurat tu i teraz, czemu ja muszę to przeżywać?” takie pytania targały Mitrasa. Czy jeżeli tam… na placu były ktoś z jego rodziny, ktoś kogo chciałby chronić ponad wszystko, dalej by szedł dalej według swojej woli? Czy jego idee ograniczają się do momentu, gdy nie stawiają one przed nim przeszkód.
Zawsze mówił sobie że zrobi wszystko by ich nie zmienić dróg które wybrał, jednak czy takie myślenie nie jest przypadkiem niemożliwe? Czy nawet nieludzkie? Jak wielu ludzi potrafi wytrzymać w strefie marzeń i idei, dążąc za nimi do końca. Chciałby by to on żył jako taka osoba…


Po pożegnaniu się z Angii, odszedł kilkadziesiąt metrów tak by mieć pewność że go nie zobaczy. Jak wszedł w kolejną ulice za rogiem, zrobił kilka kroków, i uderzył z całej siły w ścianę budynku. Prawą obolałą rękę, lekko krwawiącą z obtarć na kostkach schował do kieszeni bluzy. Twarz lekko mu drgała z bólu, jednak pomógł mu się trochę otrzeźwieć i uspokoić.
Przechodząc obok placu spojrzał w kierunku, gdzie jeszcze kilkanaście godzin temu był razem z tysiącami innych ofiar na spotkaniu z Profesorem. Tera Większość z nich już nawet nie może niczego żałować… Czy akurat to oni mieli tego dnia pecha? Czy po prostu Profesor szczęście, że tyle osób tam się zebrało by go podziwiać. Aktualnie na Placu przebywały służby by mogły dowiedzieć się co się stało. Jednak w okolicach placu dostępnych dla obywateli już pojawiały się znicze czy inne symbole ku pamięci ofiar.
Czy niechlubny rekord 2996 ofiar śmiertelnych wskutek zamachu terrorystycznego, został wczoraj pobity? Mitras nie chciał dużo myśleć, w tej sprawie… Jednak czy ucieczka zawsze będzie wyjściem?

Po drodze widział w ekranach czy gazetach strzępki informacji o zamachu na placu, przechodząc obok nich starał się nie widzieć, ani nie słuchać tego co informują media.
W końcu zobaczył cel swojej wędrówki, miał się udać do lokalnego, lub wręcz państwowego supermarketu o nazwie Tword Stores. Ludzi jak zawsze było spore, jednak zdawało się że jest dość napięta atmosfera, jednak ludzie starali się żyć jak co dzień.
Na początek Mitras chciał włożyć do koszyka to co zawsze, mrożonki do zrobienia na szybko, ryż, gotowe potrawy do zrobienia na szybko, ryż, jedzenie gotowe do spożycia na szybko, ryż, i dużo Coli. Napoje bez cukru bo dba o zdrowy tryb życia.
Jednak tym razem z stałej listy zakupów wybrał tylko cole, i kilogram ryżu. Reszta zakupów wyglądała jak przygotowania na długą podróż Backpack’erską, lub zestaw apokaliptycznego szaleńca. Konserwy, liofilizaty, suszone owoce, mleko w proszku, i baniak wody na wypadek gdy skończy się Cola. Ludzie patrzyli się na niego z… niepokojem, zdziwieniem, żalem? Coś z tej mieszanki, jednak nie przeszkadzało mu to, często lubi zbierać coś na wszelki wypadek, gdzieś w mieszkaniu ma nawet czapki z folii aluminiowej, oraz poradnik ,,Jak przetrwać apokalipsę Zombie”. Gdy płacił potwierdziło się to że karta nie działa, została gotówka, zawsze ma ją przy sobie. Jednak nie lubi nią płacić bo się bardzo guzdra, i zachowuje się jakby był bardziej upośledzony niż zwykle. Bo długiej przeprawie wykopywania groszy i złotówek udało się, wyszedł z sklepu w kierunku przystanku tramwajowego.

Wracając do sutereny w tramwaju było mniej ludzi niż zazwyczaj może to wina niepokoju, lub że sporo osób co jechało komunikacją miejską była wtedy na Placu. Patrząc na ludzi, i miasto zauważył że słońce już powoli zachodziło. To był chyba dobry pomysł by zrobić dzisiejszego dnia długi spacer. Oby następnego dnia jak słońce znowu będzie wstawać, tak samo wstanie więcej nieprzytomnych osób. I nowy blask jutrzenki rzuci więcej światła na tą całą sprawę i katastrofę. To był niespokojny dzień, oby dalej było tylko spokojniej.
Sprawdził ile pieniędzy zostało mu w portfelu, niewiele, trzeba będzie wybrać trochę z bankomatu. Nie ma ochoty bawić się teraz z biurokracją by wyrobili mu nową kartę płatniczą.
Odkładając portfel do ,,tajemnej skrytki” w plecaku zobaczył swoją legitymację ,,Honorowy Dawca Krwi – Zasłużony dla Zdrowia Narodu” długą nazwę wymyślili, jednak te 21 litrów krwi oddane chyba zasługuje na odznaczenie, zwłaszcza że ma grupę 0 Rh- , ciekawe czy kogoś ona uratowała...
Jak o tym pomyślał trochę lepiej mu się zrobiło na duszy, jednak trzeba jeszcze dużo zrobić by wypełnić swoją wolę.

Po otworzeniu drzwi do mieszkania tradycyjnie się przywitał -Pokój z tobą, As-salam, Dominvs tecvm, Szalom, et cetera...- zawsze tak mówi na wszelki wypadek, jakby miał być tutaj jakiś duch, lub gość. Wszystko jest w takim porządku jak zostawił, czyli jest lekki bałagan. Zamknął za sobą drzwi, odłożył buty, oraz zakupy. W części sypialnej przebrał się w strój domowy czyli krótkie czarne bojówki, jakaś za duża koszula, i sandały przywiezione z domu. Ubrania które miał na sobie wcześniej włożył do prania, i jak ręka znowu zaczęła dawać swoje znaki, posmarował ją żelem na ból.
Przechodząc obok biblioteczki spojrzał na swoją pokaźną kolekcję ksiąg głównie o tematyce dla dziwaków. Takie jak Liber AL vel Legis, Clavicula Salomonis Regis, Clavicula Salomonis, Pseudomonarchia Daemonum, Awesta, zestaw do poznawania Kabały, przekłady Biblii w starszych językach, Koran, i inne książki związane z okultyzmem, teologią, czy filozofią.
Choć większość nazwy nic nie mówi prawie wszystkim ludziom, to ma jeszcze dwie normalne półki, związane z medycyną, nanotechnologią, bronią palną, książkami Fantasy, Mangami, Novelkami, i gdzieś tam głębiej są doujinshe,
Włączył swój komputer, by ten powoli się rozgrzewał. Sprawdził swoją szafkę z bronią, jedynym karabinem był stary dobry Mosin, z którego dalej się przyjemnie strzela. Reszta to kilka pistoletów, amunicja, walizka z akcesoriami, paralizator, i gaz pieprzowy.
Smith & Wesson M&P Shield 9mm, Glock G19X, i Thompson Contender. Z akcesoriów, jest zestaw Micro Roni do Glocka i to co dodawali do zestawu, co do amunicji… jest tylko ta legalna.
Gdy komputer się rozgrzał obejrzał trochę zaległości z internetu, i napisał do rodziców że wszystko jest w porządku, i nie był wtedy na placu. Nie chciał się zbytnio rozpisywać, za duży by to ich martwiło. Potem napisał do uczelni że bierze wolne na jakiś czas, może nie będą narzekać… Jednak im nie podał tego że był na placu.
Puścił sobie swoją ulubioną playlistę, i zaczął poszukiwania powerbanków, i telefonu.
Z poszukiwań wyszło na to że są dwa chińskie i jeden tajwański powerbank, i stare Xiaomi z liceum i początku studiów. Może są jeszcze savy z emulatorów… dokończyłby Final Fantasy VIII. Podłączył wszystko do ładowania, w tym laptopa, i przewalił cały karton by na dnie znaleźć ładowarkę słoneczną. A nie to nie ten karton… dopiero w trzecim okazała się być, do ładowarki na korbkę wystarczyło przerzucić tylko dwa karton.
No to teraz byle jak włożyć do kartonu, i jako tako posprzątać tradycyjnie.
Około 22:00 zaczął pakować na wszelki wypadek torbę podróżną. Ciągle obstawiał że przyjdą do niego federalni, najemnicy, terroryści, antyterroryści, zombie, Jehowi, i sąsiedzi, wszyscy opłaceni przez Profesora i Illuminati!!
W takich chwilach cieszył się że nie ma okien w mieszkaniu, tylko czasami jest wilgotno i śmierdzi, można się przyzwyczaić.
Postawił materac pod drzwiami, i ułożył sobie rzeczy do snu, Smitek z magazynkiem oczywiście broń niezaładowany tak jak uczyli na zajęciach, paralizator, królicza łapka, kilka czterolistnych koniczyn, podkowę, i Xiaomi na którym po przeglądał trochę internetu. Powoli odpływając po zobaczeniu shotów patostremerów.

War. War never changes czy War has Changed ?
 

Ostatnio edytowane przez KlaneMir : 13-03-2019 o 23:19.
KlaneMir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172