Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-12-2019, 22:00   #1
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
[autorski/DBZ] Gdy zabraknie bohatera

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pYnLO7MVKno[/MEDIA]

Dwie postacie szły pospiesznie korytarzem.

- Jak to się, do cholery, mogło stać? - spytał niższy z dwójki, idący na czele. Jego postura była dość mikra, a włosy postawione na sztorc sprawiały wrażenie jakby miały mu dodawać wzrostu. Nie wyglądał zbyt groźnie, a jednak olbrzym idący za nim wydawał się na przejętego gniewem towarzysza.

- Nie wiadomo. Nikt go nie pytał, od razu odwieźli go na blok medyczny – odpowiedział łysy mięśniak, prawie dwukrotnie wyższy od swojego rozmówcy.

- Durnie! - warknął ten pierwszy.

Doszli do drzwi, których pilnował średniego wzrostu osobnik o kruczoczarnych, krótkich włosach, sterczących we wszystkich kierunkach. Był podobnie do nich ubrany, miał niebieski kombinezon oraz białe buty, rękawiczki i napierśnik. Identycznie ubrany był niższy z dwójki mężczyzn, jaka przed nim stanęła. Wartownik skłonił się lekko, po czym bez słowa odsunął na bok i wpuścił parkę do środka. Ten niższy zatrzymał się jednak w progu, spojrzał na niego i powiedział:

- Do środka.

Marduk posłusznie wykonał polecenie, wchodząc do sali medycznej tuż za księciem Vegetą.

- Jak jego stan, doktorze? - spytał Nappa pracującego przy panelu komputera malakanina.

Był to doktor Qualupa, szef zespołu medycznego zajmującego się leczeniem saiyan, powszechnie wśród nich znany. W końcu każdy z wojowników przewinął się przez jego ręce nie raz i nie dwa. Wielu z nich zawdzięczało mu życie, nie wyłączając samego księcia. Z pewnością nie narzekał na nadmiar wolnego czasu.

- Stabilny – odparł lekarz wskazując na kapsułę medyczną. Była to biała, kulista konstrukcja z niewielkim, okrągłym okienkiem przez które można było zajrzeć do środka. A w środku, w płynach leczniczych, pływał nagi, prawdopodobnie nieprzytomny mężczyzna o długich, czarnych włosach. - Dopiero co włożyliśmy go do kapsuły. Ale było groźnie, gdyby dotarł do nas godzinę, albo dwie później mogłoby już być za późno.

- Dobrze – powiedział Vegeta zaglądając przez okienko do środka. - Wypuść go.

- Słucham?

- Wypuść go, muszę z nim porozmawiać.

- Ale, ale... To niemożliwe. Pacjent może...

- Głuchy jesteś?! - krzyknął Vegeta. - Wypuść go natychmiast!

- T-tak jest.

Doktor nacisnął kilka przycisków na panelu swojego komputera, a właz kapsuły podniósł się w górę. Płyn wylał się na podłogę, ale szybko zaczął spływać do studzienki kanalizacyjnej. Mężczyzna wypadł przez otwarty właz i spoczął nieruchomo na posadzce. Vegeta przykląkł przy nim, ostrożnie odwrócił na plecy, zdjął mu maskę tlenową, po czym trzasnął go na odlew w twarz. Tamten z trudem otworzył oczy.

- Raditz, słyszysz mnie? - spytał książę.

Chwilę to potrwało, ale wreszcie Raditz przemówił cichym głosem:

- Vegeta...

- Co się stało? Kto ci to zrobił?

- Ka...Kakarotto... To zdrajca... - z każdą chwilą Raditz mówił coraz wyraźniej.

- Jak taki śmieć mógł pokonać elitarnego wojownika?

- Nie był sam.

- Ilu ich było?

Raditz nie odpowiedział.

- Powiedz chociaż, że ten zdrajca gryzie piach.

- Nie żyje.

- Nie ma więc po co wracać na tą całą Ziemię?

Raditz odpowiedział dopiero po chwili:

- Nie ma.

Vegeta podniósł wciąż leżącego na podłodze wojownika i wsadził go ostrożnie do kapsuły. Następnie założył mu maskę tlenową.

- Niech pan napełni z powrotem kapsułę, doktorze. A ty odpoczywaj, bracie. Jeszcze nam się przydasz.

Po chwili kapsuła była napełniona, a Raditz znów zapadł w sen, który jest powszechnie uznany za najlepszy sposób spędzania czasu podczas leczenia. Vegeta odwrócił wzrok od okienka i spojrzał na Nappę oraz Marduka.

- Frieza nie może się dowiedzieć, że jakiś śmieć z nieznanej nikomu planetki jest w stanie pokonać elitarnego wojownika. Wszystko jedno czy w uczciwej walce czy podstępem. To się nie miało prawa zdarzyć, więc się nie zdarzyło. Nic z tej rozmowy nie wyjdzie poza ten pokój, jasne?

Obaj saiyanie kiwnęli głowami w milczeniu.

- To dotyczy również pana, doktorze – dodał Vegeta, lecz zamiast poczekać na potwierdzenie lekarza, skierował w jego stronę dwa palce. Wypuścił z nich złotą wiązkę energii ki, która przebiła pierś Qualupy w miejscu, gdzie powinien mieć serce. Ciało malakanina upadło bezwładnie na podłogę, a wokół niego zaczęła rosnąć kałuża krwi.

- Wezwij kogoś do posprzątania – Vegeta zwrócił się do Marduka. - Tylko mają to zrobić porządnie. A potem ty sprzątniesz ich, tylko gdzieś na uboczu. Doktorka zabiło napięcie z uszkodzonego terminalu – kolejna wiązka ki rozbiła komputer, przy którym przed chwilą pracował lekarz. - Żaden lekarz nie ma prawa zobaczyć ciała. Ty Nappa poczuwasz trochę nad Raditzem. Gdy posprzątają salę wezwiesz tu doktora Varsa, nowego szefa naszego zespołu medycznego.


Siedem lat później...

Nad stołem widniał hologram zielonej planety. Na pierwszy rzut oka było widać, że roślinność na niej jest bujna. O dziwo większość powierzchni pokrywały lądy i wszystkie były zielone.

- Cretaceous – oznajmił Vegeta Raditzowi i Mardukowi. - Nappa twierdzi, że saiyanie utrzymywali kiedyś niewielkie placówki na niektórych planetach. Niedawno odkryliśmy, że jedna z nich została zbudowana na Cretaceous, planecie w szóstym kwadracie. Sprawdzicie te informacje.

- Dwóch saiyan żeby sprawdzić czy jakiś stary budynek stoi? - zdziwił się Raditz. - Nie lepiej wysłać jakieś miernoty z logistycznego?

- Nie – odparł spokojnie Vegeta. - Ta sprawa dotyczy saiyan i ma między saiyanami pozostać. Będziecie tam mieli to wykonania dwa zadania. Po pierwsze i najważniejsze musicie dostać się do pamięci komputera. Możliwe, że są tam przechowywane dane o chociaż części wysłanych na inne planety dzieci. Może okażą się być bardziej jak Marduk, a nie jak twój brat, Raditzie. Po drugie zbadacie możliwość ponownego uruchomienia tej placówki. Przydałaby nam się baza w szóstym kwadracie.

- W kwadracie, którym nie włada Frieza – domyślił się Raditz.


Pęknięcia w tynku na ścianach i suficie tworzyły olbrzymią pajęczynę. Pomieszczeniem co jakiś czas wstrząsało w wyniku kolejnej bliskiej eksplozji. A jednak dobrze zbudowany, zielonoskóry mężczyzna o długich, zaplecionych w warkocz malachitowych włosach stał niewzruszony nad stołem, na którym wyświetlany był hologram planu toczonej właśnie bitwy. Ubrany był w typowy dla żołnierzy imperium pancerz, ale z ramion zwisała mu peleryna, jedna z dwóch oznak jego tytułu i władzy. Drugim był rodzaj korony czy diademu, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak cienki łańcuszek oplatający jego głowę. Na czole była do niego przyczepiona niewielka kryształowa kulka niebieskiej barwy.

Mężczyzna nawet nie drgnął, gdy drzwi do pomieszczenia otwarły się i wszedł przez nie podobny do niego osobnik choć z fioletowymi włosami na głowie. Nowoprzybyły stanął obok stołu i zasalutował sprężyście. Czekał cierpliwie.

- Sytuacja nie wygląda dobrze – książę Zarbon przerwał wreszcie trwającą ciszę. - Miasto jest silnie ufortyfikowane, a buntownicy zdeterminowani do obrony. Nobraziański korpus spisuje się dobrze, ale poniósł już duże straty. Wojska okupacyjne są zdemoralizowane i nie przedstawiają większej wartości bojowej, a posiłki przysłane przez Friezę są niewystarczające. Szósta armia to jakiś żart! - książę uderzył pięścią w stół aż hologram zadrżał.

- Nie zdobędziemy miasta konwencjonalnymi metodami – powiedział już spokojniej Zarbon. - Chciałem żeby przysłali tu Ginyu Force, ale Dodoria mnie wyśmiał. Nie przekazał prośby. Uznał, że Arcose nie jest wystarczająco dużym problemem by angażować do jego wyeliminowania pupilków Friezy. Mamy więc tylko to co mamy. Ty będziesz musiał wystarczyć.

Zere'el wciąż milczał.

- Dobierzesz sobie czterech gwardzistów. Zwiadowcy trzeciej dywizji odkryli we wschodnim zboczu wejście do podziemnych tuneli, być może dawnej sieci kanalizacyjnej. Niewykluczone, że łączą się one z tą obecną, więc będzie to śmierdzące zadanie. Przenikniecie tymi tunelami na tyły wroga, zinfiltrujecie sztab, który według informacji wywiadu znajduje się w tej świątyni – Zarbon wskazał palcem budynek w centrum miasta. - Waszym celem jest król Niathlopeth. Macie go dostarczyć żywego do naszych linii. Gdy będziemy mieli takiego zakładnika buntownicy otworzą przed nami metaforyczne bramy.


Chłopak robił się coraz lepszy. Nie tylko stawał się coraz szybszy i silniejszy. Jego ruchy były teraz lepiej zaplanowane, ciosy bardziej precyzyjne, nauczył się zaskakiwać. Ale wciąż się uczył, a pozostało mu wiele do nauki. C-SGK1 powstrzymał się od zablokowania ciosu, który według zamysłu chłopca miał być tylko zmyłką. Skutkiem tego oberwał w twarz, ale zgodnie z oczekiwaniami, niezbyt mocno. Pozwoliło mu to jednak wyprowadzić kopnięcie, które posłało zaskoczonego chłopca na ziemię. Gruchnął o kamieniste podłoże, a android wylądował tuż obok niego. Już miał zadać kończący cios, ale w tym momencie się powstrzymał.

- Co jest?! - usłyszał głos za plecami.

Za chwilę kątem oka zobaczył wyłaniający się z tyłu kształt. Gohan w tym czasie zdążył podnieść się na nogi. Tamten zaś kopnął go z wściekłością aż chłopak odleciał kawałek i wbił się w najbliższą skałę.

- Nigdy tak nie rób! - powiedział Piccolo, zwracając się do C-SGK1. Błyskawicznym ruchem chwycił go za gardło i zbliżył do własnej twarzy. - Nigdy się nie powstrzymuj! Inaczej uznam, że nie jesteś mi potrzebny, jasne?

Puścił androida i spojrzał w niebo.

- Ktoś się zbliża!

- Dziesięciu osobników o zróżnicowanym poziomie siły – oznajmił C-SGK1. - Zalecam ewakuację.

- Za późno, lecą prosto na nas. Już nas wyczuli.

- Kto to może być? - spytał Gohan, który nie wiedzieć kiedy znalazł się przy swoim mistrzu.

- Zaraz się przekonamy.

Nie musieli długo czekać. Po paru chwilach na błękitnym niebie pojawiły się czarne punkty, które z czasem zamieniły się w ludzkie sylwetki. Te wylądowały parę metrów od trójki wojowników. Sami musieli również zaliczać się do takich, którzy wiedzą jak walczyć. Najgroźniej wyglądał łysy, postawny mężczyzna z trzecim okiem pośrodku czoła. Ale to nie on odezwał się jako pierwszy.

- Piccolo – powiedział niski, również łysy mężczyzna z czymś w rodzaju tatuażu na głowie w postaci sześciu kropek.

- Czego tu szukacie? - spytał Piccolo.

- Jego – mężczyzna wskazał Gohana. - Czas by wrócił do matki.

- I przyleciałeś tu z takim wsparciem? - odparł kpiąco Piccolo, krzyżując ręce na piersi. - Bałeś się, że sam nie dałbyś rady? Nic dziwnego, żaden z was nie dałby mi rady. Dlatego spieprzajcie stąd, to nie miejsce dla takich śmieci.

- Co powiedziałeś?! - mężczyzna z trzecim okiem nie wytrzymał. - Masz się za lepszego od nas?!

- Jestem lepszy od was.

- Więc pewnie jesteś w stanie to udowodnić. Sprawdźmy się – mężczyzna postąpił dwa kroki naprzód.

- Zaraz, zaraz, spokojnie – kolejny przybysz powstrzymał swojego kompana, kładąc mu rękę na ramieniu. Ten miał długie czarne włosy i trzy blizny na twarzy. Pierwsza przecinała prawe oko, z kolei dwie pozostałe krzyżowały się na lewym policzku. - Nie przybyliśmy tu żeby z tobą walczyć, Piccolo. Chcemy połączyć z tobą siły.

- Wy ze mną? A do czego mi tacy żałośni sojusznicy?

- Możesz się mieć za lepszego, ale wciąż jesteś jeden. A co jeśli ten cały Raditz wróci tu z kumplami? Ilu takim jak on dasz radę? Dwóm? Trzem? A jeśli przybędzie ich kilkudziesięciu? Potrzebujesz nas tak jak my potrzebujemy ciebie. I Gohana również. I... - mężczyzna zawahał się patrząc na C-SGK1. - Tego tam zapewne też. Każdego, prawdę mówiąc.

- Na razie jednak Gohan powinien wrócić do matki – wtrącił się ponownie łysy konus. - Wciąż możesz go trenować, jeśli chcesz, ale mieszkać powinien w domu.

- Przypuśćmy, że się zgodzę – odparł powoli Piccolo po chwili milczenia. - Co planujecie?

- Zebrać jak najwięcej sojuszników – odparł człowiek z bliznami.

- To nie wystarczy.

- Jak to?

- Saiyanie są potencjalnym zagrożeniem. A jeśli w kosmosie żyją oni, mogą żyć i inni. Ale zagrożenie może przyjść również z wewnątrz. Ten tutaj – wskazał C-SGK1 – to android zbudowany przez naukowca z byłej Armii Czerwonej Wstęgi. Celem tego naukowca była, nazwijmy to, przymusowa ewolucja. Zastąpienie ras żyjących na Ziemi androidami. Na szczęście ten szaleniec już nie żyje, ale jego twory rozlazły się po planecie i jeśli są podobne do swojego krewniaka to są groźne. A ich zamiary pozostają nieznane.

- Musimy je więc odnaleźć i... - rzekł trójoki, ale Piccolo szybko mu przerwał.

- To niemożliwe. Jako maszyny nie emanują energią ki, nie wyczujesz ich.

- Musi być jakiś sposób... - zamyślił się ten z bliznami.

- Ten naukowiec... - powiedział powoli łysy konus. - Musiał mieć jakiś sposób na ich lokalizowanie, choćby po to żeby je kontrolować. Może w jego laboratorium udałoby się coś znaleźć. Czy twój... przyjaciel mógłby nas do niego zaprowadzić?

- Wiesz gdzie ono jest? - Piccolo zwrócił się do androida.

Tamten odpowiedział skinieniem głowy.


- Panie, wzywałeś mnie.

Zielonoskóry ukląkł przed mężczyzną bez oka. Tamten ubrany był prosto. Zwyczajna zbroja, jak każdy żołnierz. Jedyne co go wyróżniało to biała peleryna pod którą skrywał prawe ramię.

- Wstań – Lord Paragus rzekł w odpowiedzi.

Obaj przebywali w niewielkim pomieszczeniu, w którym ledwie starczało miejsca na stojący pośrodku stół. Byli zupełnie sami.

- Mam dla ciebie zadanie.

- Słucham cię, panie.

- Jest szansa na zadanie potężnego ciosu Vegecie i jego hałastrze, a przy okazji zaszkodzeniu Frieza Force.

Zielonemu aż zaświeciły się oczy.

- Atak? - spytał z nadzieją.

- Na razie dyplomacja. Możemy pozyskać potężnego sojusznika. Zajmiesz się wstępnymi rozmowami. Weźmiesz trzech ludzi jako ochronę, nie więcej. Możesz wybrać kogo chcesz, nawet saiyanina.

- Każdego? A... Broly'ego?

- Każdego oprócz Broly'ego – odparł ponuro jednooki.

- Rozumiem, panie.

- Dobrze, a teraz omówmy szczegóły.


Dwa kuliste statki uderzyły z ogromną siłą w ziemię, skutecznie odstraszając wszelką zgromadzoną wokół faunę. Włazy obu otworzyły się niemal równocześnie. Dwójka saiyan wzniosła się w powietrze i wylądowała na brzegu powstałych od lądowania kraterów. Rozejrzeli się wokół. Otaczała ich dżungla.

Raditz i Marduk nie znali dokładnej lokalizacji dawnej bazy saiyan, o ile taka w ogóle istniała. Mieli do dyspozycji tylko swoją siłę, rozum... i skanery.


Stare kanały nie nadawały się do wygodnego spaceru. Zere'el i jego ludzie musieli się poruszać pochyleni niemal w pół. Nie brakowało fragmentów, które trzeba było pokonać na klęczkach. A i to było całkiem przyjemne w porównaniu do momentu, gdy dotarli do sieci wciąż używanych kanałów. Smród był okropny. Gwardzista raczej rzadko ma okazję przebywać w takich warunkach.

Jakby tego było mało pojawił się kolejny problem. Wkraczając do królestwa pływających ekskrementów zdecydowali się ruszyć w górę nurtu. Jednak teraz trafili na rozgałęzienie i mieli do wyboru aż trzy drogi. Ponadto na lewej ścianie dojrzeli drabinkę prowadzącą do włazu, który znajdował się jakieś sześć metrów nad ich głowami. Prawdopodobnie wychodził na ulicę, bo co chwilę światło słońca przysłaniała jakaś przechodząca postać. Panował tam też straszny gwar.

Liczba opcji wzrosła więc do czterech.


Lecieli w piątkę na północ. On, Gohan, Piccolo, trójoki i ten łysy konus. Dwaj ostatni przedstawili się jako Tien Shinhan i Krillin.

- Ja pana znam! - zakrzyknął w którymś momencie Gohan. - Był pan w Żółwiej Chacie tego dnia kiedy zginął mój tata.

- Pamiętasz? - Krillin był zdziwiony. - Tak było. Ale nie nazywaj mnie panem, mówi mi po imieniu.

- Był pan... Byłeś przyjacielem taty, prawda?

- Tutaj odbijamy na zachód. Powodzenia, Tien.

- Trzymaj się, Krillin – odpowiedział trójoki.

Konus i chłopak skręcili gwałtownie w lewo i szybko zaczęli się oddalać. Gohan wreszcie wracał do rodzinnego domu. G-SGK1, Piccolo i Tien Shinhan lecieli dalej prosto. Wkrótce pojawiły się pod nimi góry. Android był trochę zdezorientowany. Wylądował na pobliskim płaskowyżu, a w ślad za nim pozostała dwójka. Rozglądał się wokół przez chwilę.

- Co jest, do cholery? - spytał Piccolo.

- Nie pamiętam tego miejsca – odparł ich przewodnik.

W laboratorium był tylko raz, od swojego zbudowania do momentu, gdy je opuścił. Nie zarejestrował w pamięci dokładnej jego lokalizacji. Pamiętał kilka punktów orientacyjnych i tyle. Niestety w pobliżu żadnych nie dostrzegał.


Na miejsce przylecieli niewielkim statkiem, swoistym połączeniem transportowca i statku desantowego. Grupie przewodził Angol, każdy w armii Imperium znał doskonale tego litta. Był to najbardziej zaufany dowódca samego Lorda Paragusa. Sourgerappa otrzymał zadanie ochraniania generała podczas negocjacji z... tego już mu nie powiedziano. Nie był jednak jedynym członkiem ochrony. Dwóch pozostałych było, tak jak generał, littami. Nazywali się Zwab i Aboyat. Podczas lotu nie odezwali się do saiyanina ani jednym słowem.

Planeta Vampa była uznana za niezamieszkałą, co było o tyle dziwne, że znajdowały się na niej liczne źródła wody. Była za to celem licznych wizyt, najczęściej tego typu, w których wizytujący pragnie pozostać niezauważonym. Sourgerappa nie musiał się więc zastanawiać nad tym dlaczego negocjacje odbywają się w takim miejscu. Oczywistym było, że żadna pośrednia strona nie mogła się o nich dowiedzieć.

Z drugą delegacją spotkali się nad niewielkim jeziorem. W skład tamtej wchodził berrianin, pulianin, jukianin i niebieskoskóry wyglądający na brenchianina. Ten ostatni zdawał się być przywódcą, albowiem wyszedł naprzeciw nadchodzącym przedstawicielom Nowego Imperium Saiyan.


Uścisnął dłoń Angolowi, po czym dwójka mężczyzn odeszła na bok by porozmawiać w cztery oczy.

I właśnie wtedy do Sourgerappy podszedł jukianin. Był wyjątkowo dobrze umięśniony jak na przedstawiciela swojej rasy. Wzrostem przewyższał saiyanina o głowę, albo i półtorej. Skórę miał koloru granatowego.

- Jesteś jedną z tych małp, co nie? – spytał. - Na pewno tak, ogon cię zdradza. Pieprzone małpoludy. Spotkałem paru takich jak ty. Macie się za wielkich wojowników, ale walczycie marnie. Żaden nie stanowił dla mnie wyzwania.
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col

Col Frost jest offline  
Stary 06-12-2019, 23:10   #2
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
W czasie podróży

Gerappa przyczaił się, że większość nie chce rozmawiać z nim i uważa filozofie, którą stara się rozpowszechnić za szaleństwo. Nie mógł uprawiać poważnych ćwiczeń ani uszkodzić własnego ciała miał być ochroniarzem. Istniały jednak metody, aby nagiąć trochę zasady... Przez całą podróż ćwiczył siłę dłoni na ściskaczu, gdy w końcu dostał przyjemnych skurczy pozwolił sobie przebić skórę igłą, co rozluźniło mięśnie.

Ta odrobina bólu pomogła mu wyzbyć się części napięcia.

Na miejscu

~Tania prowokacja! Pewnie słyszał, że większość mojej rasy ma pierdolca na punkcie dumy. Czyżby chciał odwrócić moją uwagę od pilnowania Angola? A może spowodować konflikt i zerwać negocjancie? ~ - Zastanowił się wojownik.

- Moje gratulacje! Mam nadzieje, że ich zabiłeś! Moja rasa ma to do siebie, że z pola walki wracamy silniejsi, dlatego stanowimy dobrych sojuszników do walki w pierwszej linii. Zabijając słabych sprawiłeś, że Wszechświat stał się silniejszy a oni mają szanse odrodzić się, jako ktoś potężniejszy! Skoro nie udało im się jako Saiyan to może tym razem odrodzą się jako Jukanie ? - Odpowiadając na zaczepkę nie spuszczał wzroku z Angola gotów w każdej chwili rzucić się do obrony ulubieńca swojego władcy.

- Różne rasy walczą w różny sposób z twojego punktu widzenia nasza taktyka może być kiepska, ale nasze ciała uczą się przez ból i rany a walcząc między sobą i z innymi eliminujemy słabe jednostki wzmacniając tym samym rasę. Ta metoda nie sprawdza się jednak dla wszystkich ja służę mojemu Imperium, które rozumie, że prawdziwa potęga kryje się we współpracy różnych ras, dzięki czemu uzupełniamy swoje braki - Pewnie podobne podejście będzie dla rozmówcy zaskakujące, ale wychowanie i upokorzenia, które odebrał w dzieciństwie dawno zabiły w nim osobistą dumę.

Był dumny z Imperium podziwiał Lorda i jego syna, ale dawno się przekonał o wadach innych przedstawicieli swej rasy. Teraz był ochroniarzem nie mógł bawić się w walki czy kłótnie.


- Prawdziwą słabością jest strach przed bólem i śmiercią. Nie ma nic piękniejszego niż ten doskonały moment czystej klarowności, gdy twoje ciało krzyczy o tym, że żyje. Przez tą jedną perfekcyjną chwilę rozumiesz przeciwnika, gdy rzucacie swe życie na szalę wszystko jest proste i w tym jednym momencie jesteście przyjaciółmi razem patrzycie w oczy śmierci i następuje chwila idealnego zrozumienia... - Gdy zaczął o tym opowiadać na jego twarz wypłyną nieco zbyt szeroki uśmiech a oczy rozszerzyły się w szaleńczym grymasie.
 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 15-12-2019 o 16:11.
Brilchan jest offline  
Stary 07-12-2019, 19:39   #3
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

-Dobrze trochę rozprostować nogi, nie? - stwierdził Marduk, rozciągając ciało i z ciekawością rozglądając się po nieznanej planecie. Podczas podróży próbował trochę medytować, wykorzystując techniki których nauczyli go mnisi z Amari. Inni Saiyani wyśmiewali ten zwyczaj, dlatego nie afiszował się z nim zanadto, jednak czasami ta technika pomagała mu zebrać energię Ki i oczyścić umysł z rozbieganych myśli.... choć o latach spędzonych na Assarii starał się zbyt często nie myśleć. Mnisi z tej kociej rasy mieli dobre intencje, opiekując się zagubionym kosmitą i próbując uśmierzyć jego problemy z gniewem i agresją, choć tak naprawdę okazali się głupcami, nie rozumiejącymi zarówno prawdziwej natury Marduka jak i natury tego brutalnego świata...dlatego też zginęli.
On też pewnie by zginął, gdyby nie odnalazł go Książe Vegeta, od którego dostał szansę na nowe życie, choć to też było usłane trudnościami. Jak długo jeszcze będzie musiał znosić bycie pomiatanym przez sługusów Friezy i wykonywać ich rozkazy, zazwyczaj wiążące się z zabijaniem i obracaniem w perzynę światów, które chętnie by zwiedził w innych okolicznościach, a których mieszkańcy nic mu przecież nie zrobili? To dlatego Zaya, jedyna jego towarzyszka z czasów spędzonych na Assarii, która przeżyła i opuściła planetę wraz z nim, szybko wycofała się ze służby w armii i wykorzystując swoją zwinność i egzotykę została znaną tancerką i akrobatką w stolicy Imperium Colda. Niestety dawno się nie widzieli, zareagowała dość chłodno na pomysł, by szpiegowała dla Saiyan. Powinien chyba związać się z bliżej z jedną z nielicznych kobiet z jego własnej rasy, które przeżyły, Vegeta zachęcał do tego, by rozmnażali się i płodzili nowych Saiyan..

Tak, musiał uzbroić się w cierpliwość, jego Książę miał plan a on musiał zrobić wszystko co w jego mocy by go zrealizować.... potrząsnął głowa, skupiając się na otoczeniu.
-Wiemy, czy tę planetę zamieszkują jakieś inteligentne istoty? Sprawdźmy może odczyty na skanerach... - Odezwał się do Raditza, uruchamiając swoje urządzenie. Próbował sobie przypomnieć co wiedział o miejscach, w których jego pobratymcy zazwyczaj zakładali bazy na obcych światach.
 
Lord Melkor jest offline  
Stary 07-12-2019, 19:49   #4
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Zere'el stał na baczność, nie pozwalając sobie na przerwanie monologu księcia. Od czasu do czasu, zamiast wlepiać wzrok przed siebie jak typowy trep, zerkał na Zarbona z podziwem. Dowodzący nobraziańskim korpusem mężczyzna uosabiał wszystko, co imponowało młodemu gwardziście. Miał władzę, autorytet, dostojność, siłę, a także urodę. Kiedy spoglądał na Zarbona, aż ciężko było uwierzyć, że nawet ktoś taki jak on, podlega czyimś rozkazom. On również nie ważyłby się sprzeciwić Freezie...
Serce Zere'ela zaczęło bić dwa razy mocniej, w miarę jak książę snuł plany. Ambitny gwardzista coraz wyraźniej węszył okazję, by się wykazać. Jeszcze nigdy wcześniej nie otrzymał szansy dowodzenia oddziałem Gwardii - nawet tak małym. Teraz miał okazję nie tylko przewodzić, ale też wypełnić niezwykle odpowiedzialne zadanie. Zadanie, od którego zależało czy Imperium utrzyma Acrose czy też nie. Gdzieś z tyłu głowy rozsądek podpowiadał, że może skończyć marnie podczas tej misji. Że to samobójstwo. Że przydałoby się wsparcie...
- Rozkaz, wasza wysokość! - odparł z mocą Zere'el, przykładając prawicę do serca i kłaniając się nieznacznie. - Jeśli wasza wysokość pozwoli, sugerowałbym wykonać pozorowany atak z drugiej strony fortecy. Musimy pamiętać, że bandyci z Acrose ukradli trochę skanerów wojsk okupacyjnych. Jeśli Szósta Armia odwróci ich uwagę, będzie mniejsza szansa, że wykryją naszą grupę uderzeniową.
Kropelka potu pociekła po skroni trwającego w ukłonie żołnierza. Był zdenerwowany. Jeszcze nigdy nie ważył się, by zaproponować księciu modyfikację planu. Nie wiedział jak Zarbon zareaguje. Może uzna go za bezczelnego śmiecia i dosłownie wystrzeli z pomieszczenia? A może stwierdzi, że pomysł jest znakomity, a sam gwardzista dobrze rokuje? Fioletowowłosy Nobrazianin postanowił zaryzykować. Zwłaszcza, że mógł w ten sposób podnieść szanse na przeżycie...

***

Szeroki ekran zsunął się z sufitu, podczas gdy Zere'el wciskał kolejne klawisze przy panelu. Miał ambiwalentne uczucia względem całego buntu na Acrose. Z jednej strony miał szansę na przyspieszenie kariery, a z drugiej wyprawa pokrzyżowała mu politykę rodową. Tuż przed ekspedycją niemalże domknął sprawy mariażu młodszej siostry z synem bardzo majętnego przedsiębiorcy, trzymającego za ryj prawie cały przemysł farmaceutyczny Nobrazu. Zere'el, jako jeden z osobistych gwardzistów Zarbona, miał wejście na wszystkie najważniejsze uroczystości oraz bale, dzięki czemu mógł poznawać wpływowe osoby. A stamtąd pozostawał już tylko krok, by zaprezentować bardzo urodziwą i oczytaną siostrę...
- Bracie - odezwała się sztywno, gdy ekran wyświetlił gładką twarz obdarzonego niebieskimi włosami, młodziutkiego dziewczęcia.
- Nertea, cieszę się że widzę cię w dobrym zdrowiu - odparł gwardzista, równie chłodno. - Kontaktuję się, żeby przekazać ci, że wkrótce zdławimy bunt na Acrose. Wtedy powrócę na Nobraz i jako twój opiekun, załatwię sprawy ślubu z młodym Forschem.
Siostra gwardzisty skrzywiła się wyraźnie. Społeczeństwo Nobrazian, pomimo lotów w kosmos, nie wyzbyło się wielu konserwatywnych zwyczajów. Młode dziewczyny pozostawały pod silnym wpływem ojców, a potem mężów. Gdy brakowało któregokolwiek z nich, pozostawał jeszcze brat lub wuj.
- Nie obraziłbym się, gdybyś czasem doceniła moje wysiłki. Stawałem na głowie, aby dobrać dla ciebie najlepszą partię - dodał Zere'el, gniewnie marszcząc czoło. Tyle zazwyczaj wystarczało, aby wymusić posłuszeństwo Nertei. Problem w tym, że teraz dzieliły ich lata świetlne.
- Nie obraziłabym się, gdybyś nie traktował mnie jak bydła na sprzedaż - odgryzła się siostra. No tak, odległość kilku planet robiła jednak swoje...
- Nie mam czasu na twoje humorki. Zadbam o twoją przyszłość, czy tego chcesz czy nie. Docenisz jak będziesz starsza i w twojej głowie pojawi się coś więcej niż siano.
- Ojciec na pewno nie zmuszałby mnie do ślubu z takim... Takim...
- Ojciec był słaby. Dlatego nie ma go już między żywymi - przerwał lodowatym tonem Zere'el. - Pamiętaj, że nie wolno ci nigdzie wychodzić bez przyzwoitki. Masz się dobrze prowadzić, aby nie było żadnych plotek i...
Mężczyzna uciął w pół zdania, unosząc gniewnie górną wargę. Zorientował się, że Nertea bezczelnie wyłączyła komunikator.
- Policzymy się po moim powrocie. Jeśli myślisz, że tu zginę, to się grubo mylisz - wycedził cicho przez zęby, choć nikt nie mógł już słyszeć wypowiadanych słów. Nie dbał o to czy siostra będzie darzyć go miłością czy choćby sympatią. Najważniejszy był respekt i reputacja rodu.

***

Podróż kanałami nie należała do przyjemnych. Chodzenie w przygarbie i brudzene zbroi szlamem nie polepszało prezencji, ale Zere'el nie miał wątpliwości - czasem trzeba pobrudzić sobie ręce, aby dojść do wielkości. Krwią lub gównem. W tym wypadku zapewne jednym i drugim.
Kiedy znaleźli się przy rozgałęzieniu, obdarzony fioletowymi włosami wojownik podniósł rękę. Towarzyszący mu żołnierze zatrzymali się. Zere'el nakazał zachowanie ciszy, toteż porozumiewali się głównie za pomocą gestów. Nobrazianin poprawił skaner na lewym oku, spoglądając przelotnie na resztę oddziału. Znajdujący się bezpośrednio za nim Sarthal słynął z zaskakujących ataków i... Gadulstwa. Zapewne skręcało go w tej chwili, aby odezwać się i ponarzekać na smród. Dalej skradali się kolejno: Marabal, Klion i Nares. Pierwszego zabrał ze sobą, gdyż miał posturę i siłę czołgu. W razie gdyby sytuacja przybrała naprawdę zły obrót, taki sojusznik był na wagę złota. Klion i Nares z kolei doskonale współdziałali razem - byli bliźniakami i jednymi z najlepszych, najbardziej wszechstronnych żołnierzy w Gwardii Zarbona.

Zere'el spojrzał w górę, krzywiąc się nieznacznie. Gdyby pojawili się na ulicy w świetle dnia, wywołaliby panikę. A wtedy cele misji oddalałyby się szybciej niż kapsuły ewakuacyjne z eksplodującej Vegety...
Gwardzista wskazał drogę na wprost i powoli ruszył. Poważnie rozważał, by zaczekać na nastanie noc. Ciemności z pewnością pomogą zaskoczyć króla Niathlopetha.
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 07-12-2019 o 22:38.
Bardiel jest offline  
Stary 08-12-2019, 11:00   #5
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
- Jeśli wasza wysokość pozwoli, sugerowałbym wykonać pozorowany atak z drugiej strony fortecy. Musimy pamiętać, że bandyci z Acrose ukradli trochę skanerów wojsk okupacyjnych. Jeśli Szósta Armia odwróci ich uwagę, będzie mniejsza szansa, że wykryją naszą grupę uderzeniową.

Zarbon wpatrywał się w swojego gwardzistę. Nie wypowiedział ani jednego słowa, jak gdyby potrzebował dużo czasu na zastanowienie się nad tą kwestią. A może tylko delektował się niepewnością, wciąż zastygłego w ukłonie żołnierza? Wreszcie jednak przemówił:

- Dobry pomysł. Zaraz po zmroku zaatakujemy południowy skraj miasta. Rzucimy w paru punktach jak największą liczbę jednostek. Niech to wygląda na potężne uderzenie i ściągnie na linię jak największą liczbę wojsk wroga. Nie może być jednak zbyt silne, bo ewentualne odepchnięcie obrońców ze stanowisk obronnych i ich wycofanie w kierunku centrum miasta mogłoby zagrozić powodzeniu twojego zadania.


Jukianin wyglądał na zdezorientowanego. Najwyraźniej nie spodziewał się aż tak wylewnej odpowiedzi. A może nie zrozumiał połowy słów, które usłyszał? Nie wyglądał na specjalnie inteligentnego. Dopiero po chwili ciszy zdecydował się odpowiedzieć:

- Eee... - wydobył z siebie.

Na lepszą ripostę nie starczyło czasu. Sourgerappa zauważył, że przy metaforycznym stole negocjacyjnym nastąpiło jakieś poruszenie. Nie był w stanie dosłyszeć słów, ale Angol i ten brenchianin zaczęli o czymś żywiołowo dyskutować. Saiyanin nie mógł wiedzieć co wywołało takie podniecenie, chociaż zdawało mu się, że niebieskoskóry w pewnym momencie wskazał go palcem. Angol nawet nie odwrócił się we wskazanym przez tamtego kierunku, więc może to tylko nadinterpretacja tego gestu?

W pewnym momencie litt odwrócił się i gestem nakazał Sourgerappie podejść. Jednak gdy saiyanin posłusznie wypełnił jego wolę, nawet się do niego nie odezwał. Nawet na niego nie spojrzał. Zwrócił się za to do brenchianina:

- I co?

- Nie ma wątpliwości - rzekł tamten przyglądając się uważnie wojownikowi, który podszedł. - Jestem tego pewien. Potraktuj to jako mały, niespodziewany bonus. Wasza sprawa czy uwierzycie i czy to wykorzystacie.

- Możesz odejść, Sourgerappa - powiedział Angol.


- Wiemy, czy tę planetę zamieszkują jakieś inteligentne istoty? - spytał Marduk.

- Nie ma tu żadnej zorganizowanej cywilizacji, jeśli to miałeś na myśli - odparł Raditz. - Żyją tu głównie wielkie gady, których posiłkiem staje się każdy nieostrożny podróżnik. Ale wiesz jak to jest z bezludnymi planetami. Idealne miejsce na kryjówkę przemytników, albo bazę piratów.

- Sprawdźmy może odczyty na skanerach... - zaproponował Marduk.

- Sprawdźmy.

Skaner Marduka zapiszczał niemal natychmiast. Dostawał sygnały ze wszystkich stron. W końcu w dżungli życia z pewnością nie brakowało. Dopiero po dostrojeniu urządzenia mógł spróbować raz jeszcze. Udało mu się wykryć dwie grupy istot. Jedna znajdowała się niecałe sto kilometrów na wschód, druga znacznie większa jakieś sto pięćdziesiąt na północny-zachód. Do tego Raditz znalazł trzecią niecałe sto kilometrów na południe.


Kolektor wił się pod miastem niczym długi wąż z nobraziańskich legend o dzielnym Vordryku. Co chwilę z bocznej ściany wyłaniała się kolejne rura, z której leciał jakże barwny strumień, a każdy zdawał się dodawać nowy składnik do panującej tu niezwykłej gamy zapachów. Jak na oblężone miasto jego mieszkańcy musieli całkiem nieźle się odżywiać, skoro wciąż byli w stanie produkować tyle nieczystości.

Po kilkunastu minutach dotarli do kolejnej studzienki. Sarthal wspiął się ostrożnie po drabince i przez kratkę starał się dojrzeć jak najwięcej. Gdy wrócił na dół, zakomunikował:

- Mogę się mylić, ale chyba jesteśmy pod głównym rynkiem. Zdaje się, że widziałem wieżę ratuszową.

Była to zaiste wspaniała informacja, o ile prawdziwa. To właśnie przy rynku znajdowała się świątynia, w której miał się mieścić sztab obrony miasta, a co za tym idzie siedziba króla Niathlopetha. Do zmroku pozostały jednak wciąż dwie godziny. Czekać na akcję szóstej armii czy działać już teraz?
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col

Col Frost jest offline  
Stary 10-12-2019, 21:01   #6
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację

Sourgerappa odszedł... Dwa kroki w tył i stanął za littem, którego miał ochraniać. Posłał ubranemu jak barwny ptak brenchianinowi pytające spojrzenie.

Nie rozumiał, o co chodziło i nie spodziewał się żeby Angol zamierzał go w tej kwestii oświecić. Prawdopodobnie zostanie odpędzony spróbuje wymówki "tutaj mogę lepiej Pana chronić”, chociaż wątpił żeby odniosła skutek to i tak spróbuje zaspokoić ciekawość co do negocjacji oraz tajemniczego "bonusa".
 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 15-12-2019 o 16:12.
Brilchan jest offline  
Stary 12-12-2019, 10:52   #7
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
C-SGK 1 analizował okolice.
- Gdy opuszczałem kryjówkę nie funkcjonowałem w pełni sprawnie. Wyjęto mnie z kapsuły przed zakończeniem procesu. Wciąż mam dziury w pamięci.
Przykląkł i palcem mechanicznej ręki wyżłobił w kamieniu kształt.
- Naprzeciw wejścia znajdował się szczyt góry wyglądającej mniej więcej tak. Rozdzielmy się i przeczekajmy okolice, za pół godziny spotkamy się tutaj. Któryś z nas powinien go znaleźć.

Tien Shinhan ruszył na wschód, Piccolo na północ, a C-SGK1 pozostał zachód. Po jakimś kwadransie lotu już miał zawracać, ale wówczas zobaczył na horyzoncie znajomą górę.

Android zbliżył się ostrożnie wypatrując wejścia. Pozostałe androidy mogły wciąż tam być, urządziwszy sobie bazę.

Po kolejnym kwadransie udało mu się znaleźć wejście. Ogromne, żelazne drzwi ukryte w cieniu w jednym ze skalnych załomów. Zamknięte na głucho.

Jeśli ktoś tu jest, to wywarzanie drzwi w pojedynkę nie byłoby mądrym pomysłem. Wciąż nie osiągnął pełni sprawności i reszta androidów wciąż była od niego lepsza. Bezgłośnie zawrócił i udał się na miejsce spotkania.

Dolatywał, gdy zobaczył, że Tien już czeka.
- Znalazłem - oznajmił - ruszamy jak tylko wróci Piccolo.

- Jestem, jestem
- powiedział Piccolo wychodząc zza skały. Co tam robił C-SGK 1 nie wiedział.

- No to lećmy - dodał zielony.

C-SGK-1 bez słowa wzniósł się w powietrze i ruszył do znalezionych wrót nie oglądając się za siebie. Po kilku chwilach wylądowali, nie tracił czasu na zbędne oznajmianie, że są na miejscu. Wrota raczej wskazywały to jednoznacznie. Ruszył by je otworzyć…

Pchnął z całych sił, uderzył barkiem potem pięścią. Dłoń cybernetycznej ręki zapłonęła energią Ki, uderzenie wznieciło kurz, lecz gdy opadł drzwi były nietknięte. C-SGK-1 rozpoczął skanowanie drzwi, od tego powinien zacząć.
- Chroni je pole siłowe niwelujące Ki.
Sprawdził też ściany wokoło, czasem najlepsze drzwi tkwią z byle jakiej ścianie…

Piccolo i Tien zabrali się za pomoc androidowi. Trochę to trwało, ale wreszcie udało im się coś znaleźć. Konkretnie to Tien znalazł fragment skały na ścianie z prawej, który na brzegach miał trudne do dostrzeżenia nacięcia. Wyglądało to tak jakby ktoś wyciął fragment skały 10x20 cm i włożył go z powrotem.

- Albo to pułapka, albo tam się otwiera drzwi - stwierdził android i wyjął kawałek skały wbijając palce w kamień.

Jednakże nie udało mu się wyciągnąć tego kawałka. Czuł, że jeśli mocniej szarpnie zrobi to bez problemu, ale na razie coś jakby trzymało go z drugiej strony.

Doktorek był cwany, może wiedział iż ktoś zechce dobrać się do jego kryjówki i postanowił ich przechytrzyć robiąc coś prostego, by zmylić intruzów. C-SGK-1 nacisnął przycisk…

Android usłyszał cichy klik, po czym kawałek skały otworzył się na zawiasie niczym most zwodzony. W środku znajdował się czarny, gładki panel, który pokrywał wycięty fragment skały niemal w całości.

Android przyłożył dłoń do panelu. Być może system rozpozna go jako uprawnionego użytkownika.

Coś zgrzytnęło głośno, ziemia lekko zadrżała, a z góry spadł niewielki deszcz kamyczków. Po chwili wrota, które jak się okazało składały się z dwóch potężnych skrzydeł, powoli otwarły się do środka. Wewnątrz panowała ciemność, nie było widać nic dalej niż parę kroków od wejścia.

Ruszył do przodu, światło powinno zapalić się automatycznie. przynajmniej tak było jak stąd wychodził.

Gdy stanął na progu poczuł, że coś jest nie tak. Wyczuwał… czyjąś obecność.

- Wielkie dzięki - usłyszał głos, który dochodził zza jego pleców.

Odwrócił się, podobnie jak Piccolo i Tien, by ujrzeć piątkę osób. Podeszli ich jak dzieci. Trójka z nich prezentowała się dość dziwnie. Byli ubrani w czarne, obcisłe kombinezony z białymi rękawiczkami, butami oraz napierśnikami, którym z ramion wyrastały ostre szpikulce. Głowy mieli nieforemne, a cechą charakterystyczną były wypukłe kości policzkowe oraz oczy pozbawiona tęczówek. Tuż przed nimi stała dwójka mężczyzn, obaj łysi o szarej karnacji. Jeden wysoki i potężnie umięśniony, drugi niższy, ale również o imponującej budowie.
Przemawiał ten niższy:
- Sami nie podołalibyśmy. A teraz bądźcie tak mili i stąd spływajcie.

C-GSK 1 bez słowa obrócił się. Sylwetki intruzów zostały obrysowane przez skaner i otagowane. Z cichym bipnięciem pojawiły się cyfry przy każdym z nich. Dziwaczna trójka przedstawiała małe zagrożenie, dwóch mięśniaków miało za to godny uwagi poziom Ki.
- Nie mamy czasu na zabawy, odstąpcie. Analiza wykazuje naszą przewagę - powiedział Android.

- Przekalkuluj to sobie jeszcze raz dziwolągu - odezwał się mięśniak. - Pięciu przeciwko trzem. Spadajcie pókim dobry.

C-SGK 1 nie bardzo wiedział do którego z nich mięśniak to powiedział. Żaden z ich trójki nie wyglądał jak modelowy mieszkaniec ziemi.
- Tych trzech ma moc Ki ledwo powyżej szumu otoczenia. Tylko wy dwaj się liczycie… a jest was dwóch. W dodatku, każdy z nas z osobna przewyższa was.

- Zaraz się przekonamy - powiedział ten niższy, po czym cała piątka rzuciła się na trójkę towarzyszy.

Yamu ruszył do ataku, po trzech krokach skoczył kopiąc z półobrotu. Ale C-SGK 1 nie czekał, zanurkował pod ciosem i runął na drugiego przeciwnika. Potężny cios barkiem posłał Spopovitcha do tyłu. Potoczył się wzniecając kurz, ale to nie był koniec. Zerwał się na nogi i zaszarżował. Potężny cios utknął w gardzie androida, ale pod wpływem siły uderzenia odsunął się w tył ryjąc piętami w podłożu.

Dwaj pomagierzy mięśniaków zaatakowali Tiena. Walili bez finezji i techniki ale silnie. Trójoki zatoczył się pod ich ciosami. Splunął krwią z rozwalonej wargi.
- Na was już czas - warknął składając dłonie w piramidkę. W trójkącie pomiędzy palcami wskazującymi i kciukami widział obydwu przeciwników. Z okrzykiem skanalizował energię. Potężny promień pomknął w ich kierunku. Ci nie mając innego wyjścia… uskoczyli na boki, a potężny atak wyorał kilkusetmetrowy rów.

Piccolo runął na zajętego C-SGK 1 Spopovicha, uderzył z góry oburącz, chcąc zdruzgotać mu kark. Niestety potężne mięśnie ochroniły go przed atakiem nameczanina. Korzystając z okazji ostatni z pomagierów doskoczył do Piccolo od boku, potężne kopnięcie zatrzymało się na twardym bloku zielonego wojownika.

Yamu nie dawał za wygraną, doskoczył do androida. Seria szybkich ciosów i każdy z nich niedostrzegalny dla zwykłego śmiertelnika.
“Ruch powietrza z tyłu, przeliczam trajektorię ataku….”
Ciosy Yamu mijały zdawało by się nietykalnego C-SGK 1. Zdawałoby się. Ostatni cios sięgnął celu. Yamu był równie zaskoczony co android. Zwłaszcza, że śmiertelna kombinacja ledwo drasnęła przeciwnika.
C-SGK 1 ponownie wymknął się Yamu i doskoczył do Spopovicha, seria szybkich ciosów sięgnęła celu. Mięśniak cofnął się o krok i pokręcił głową szczerząc zęby:
- Nie tym razem dziwolągu, tym razem byłem przygotowany. Ale zostawię cię sobie na deser.
Piccolo wystrzelił pocisk energetyczny w Yamu lekko go raniąc. Nie zdołał jednak uniknąć wielkiej łapy Spopovicha zaciskającej się na jego ramieniu. Mięśniak rąbnął nim o ziemię, poprawił kopniakiem wgniatając jego głowę w skałę.

Trójka pomagierów łącząc siły obsiadła Tiena. Robił co mógł, ale jego technika była niewystarczająca. Cios za ciosem miażdżyli jego obronę. Ziemski wojownik ostatkiem sił uderzył na odlew odtrącając jednego z nich.

- Zbieramy się - krzyknął Piccolo z trudem wstając tylko po to by oberwać znów od Yamu.

Tien pod ostrzałem Ki z trzech stron padł i potoczył się w tył. Lądując u stóp Piccolo.

C-SGK 1 i nameczanim rozumieli się bez słów. Lekkie przygięcie kolan i obaj wystartowali w pełną prędkością, pozostawiając po sobie kręgi spękanej ziemi. Ich oponenci, albo byli tym zbyt zaskoczeni, albo osiągnęli co chcieli. Wolne przejście do bazy...

- Muszę wyregulować skaner, zdawałeś się być potężniejszy on przeciwnika - powiedział CSGK 1 do Piccolo.
Ten nie odpowiedział, choć napięte mieście zaciśniętych szczęk wiele mówiły o jego nastroju.
- Lecimy za Krilinem i Gohanem. Tien potrzebuje pomocy - android spojrzał na wleczonego w powietrzu przez Piccolo za ramię Tiena. - I może potrzebować jej więcej, jeśli tak go będziemy nieść.
Mówiąc to zniżył się i wziął go na ręce.
 

Ostatnio edytowane przez Mike : 16-12-2019 o 23:21.
Mike jest offline  
Stary 14-12-2019, 18:23   #8
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Zere'el z trudem ukrywał niecierpliwość, czekając na raport Sarthala. Gdy usłyszał już pomyślne wieści, niemalże odetchnął z ulgą. Nie zrobił tego tylko dlatego, że starał się utrzymywać kamienną twarz niezależnie od sytuacji. Aspirował do wyższych rang oficerskich, wierząc że wodzowie armii powinni trzymać emocje na wodzy. Z tego właśnie względu, kiedy się bał - nie okazywał tego. Podobnie zresztą jak innych odczuć. Ekscytacja, zaciekawienie, błogość, przyjemność, niepokój... Każda z tych emocji mogła zostać wykorzystana przeciw niemu.
- Spocząć i czekać na rozkaz. Zakaz rozmów - rzucił surowo, przysiadając pod ścianą kanału w najsuchszym możliwym miejscu.

Uderzenie w tej chwili uznał za bezsensowną taktykę. Nie po to w strachu o własną pozycję namówił Zarbona na pozorowany atak Szóstej Armii, aby teraz z niego nie skorzystać. W głowie układał już przebieg misji... Jeśli rzeczywiście znajdowali się niedaleko ratusza, świątynia była o rzut beretem. A wraz z nią sztab!
Po zmroku większość żołnierzy garnizonu pójdzie spać - podobnie jak król oraz generalicja. Gdy tylko Szósta Armia przypuści szturm, wszyscy polecą na zagrożony odcinek, a sztab zbierze się w świątyni. Wtedy pod osłoną nocy uderzy nobraziańska piątka.

Gdy Zere'el siedział w milczeniu, wyobrażał sobie jak otrzymuje odznaczenie od księcia Zarbona oraz tytuł kapitana. Przyjemna wizja przesłaniała cały obraz, stanowiąc dla fioletowowłosego swoisty narkotyk. Jako kapitan Gwardii nie pozwoli już nikomu pomiatać swoją rodziną. A gdy tylko powiedzie się mariaż z Forschami... Wtedy w zasięgu Zere'ela będą nie tylko koneksje militarne, ale również ekonomiczne.

Spływające gówno zapaskudziło nogawice Zere'ela, niwecząc sen o potędze. Mężczyzna skrzywił się, dostrzegając kątem oka złośliwe wyrazy twarzy kamratów. Prawdopodobnie cieszyli się, że widzą go brodzącego w ekstrementach. Zere'el zbyt często zadzierał nosa, aby wzbudzać powszechną sympatię kompanów.
"Te oblężone sukinsyny rzeczywiście za dobrze się odżywiają. Cholerni partacze z Szóstej Armii pewnie nie potrafią domknąć oblężenia i miasto otrzymuje dostawy" - rozmyślał wodząc wzrokiem po odchodach. Coraz wyraźniej docierało do niego, że jeśli ich fortel się nie powiedzie, Zarbon nie będzie w stanie stłumić buntu na Acrose. Wzdrygnął się na samą myśl.

Nim Freeza pozbawiłby głowy Zarbona, książę zapewne zdążyłby uczynić to samo Zere'elowi. Imperium nie tolerowało partactwa. Nobrazianin spojrzał po raz kolejny w górę, wyczekując nocy.
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 21-12-2019 o 23:11. Powód: błędne imię
Bardiel jest offline  
Stary 15-12-2019, 12:36   #9
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
- Ciekawe, czyli skanery wykryły aż trzy grupy istot? Chętnie bym się zmierzył z tutejszymi wielkimi gadami, ale wygląda to bardziej na jakieś mniejsze istoty. -To co, sprawdzimy wszystkie grupy po kolei zaczynając od tej najmniejszej? - Zaproponował Marduk pewnym siebie głosem.

- Na zabawę zawsze znajdzie się pora, ale najpierw zadanie - odparł Raditz. - Masz na myśli tę grupę na wschodzie czy południu?

-Zacząłbym od tej na wschodzie, jest chyba najmniejsza, więc możemy najłatwiej się dowiedzieć z kim mamy do czynienia...nie to, że sobie nie poradzimy, ale lepiej zebrać jak najwięcej informacji o potencjalnym wrogu, nie?

- No to lecimy - skwitował Raditz. Już w trakcie lotu spytał. - Wolisz bawić się w podchody czy lądujemy pośrodku tej wioski czy bazy i oznajmiamy swoje przybycie?

- Hm… jak natrafimy po drodze na jakiś patrol, to możemy ich przesłuchać, ale nie będziemy tracić nie wiadomo ile czasu i ukrywać się, jesteśmy w końcu Saiyanami i przebyliśmy odzyskać to co należy do nas…- stwierdził Marduk po chwili namysłu.

- To mi się podoba - mruknął długowłosy.

Lot nie trwał długo, taka odległość nie stanowiła dla nich żadnego wyzwania. Wkrótce ich oczom ukazał się obóz złożony z kilkunastu, może kilkudziesięciu namiotów i jakiś prymitywnie wykonany, blaszany budynek, przypominający na pierwszy rzut oka hangar. Saiyanie wylądowali pośrodku “osady” czym wzbudzili wielkie zainteresowanie miejscowych. Zainteresowanie to objawiło się z kolei głównie poprzez wycelowanie w dwójkę przybyszów około dwudziestu luf różnej maści broni. Tych luf zresztą wciąż przybywało.

- Same śmieci - stwierdził Raditz. Marduk spojrzał na towarzysza, którego ręka spoczywała na jego skroni, a konkretniej na skanerze. - Żaden nie przekracza piątego poziomu. Chociaż… W tamtym namiocie znajduje się ktoś o poziomie siły czterysta pięćdziesiąt.

- Pokażmy im z kim mają do czynienia - stwierdził Marduk, skupiając energię Ki i uwalniając ją wokół siebie w eksplozji, która odrzuciła do tyłu otaczających ich przeciwników.
- Nie stawiajcie się nam, to przeżyjecie, przybyliśmy odebrać co nam się należy! - Zawołał.

Ludzie poprzewracali się, powpadali jeden na drugiego, niektórzy przez rozerwane ściany namiotów wpadali do środka. Błysnęły wystrzały z blasterów, ale miejscowi byli za wolni. Saiyanie z łatwością unikali trafienia. Tych, którzy zdecydowali się walczyć unieszkodliwiali ledwie się przykładając. Walczących powstrzymał dopiero okrzyk:

- Dość tego!
Wydał go dobrze zbudowany merianin albo kabochanin, ciężko rozróżnić te rasy. Był nieco wyższy od Raditza i Marduka, miał włosy koloru blond ułożone w sterczący pośrodku irokez, choć bez wygolonych boków. Uszy i nos pełne były złotych kolczyków.

- Pożałujecie, że wtargnęliście do naszego obozu - oznajmił już spokojniejszym głosem, po czym rzucił się na nich.

- Zajmij się nim - rozkazał Raditz.

Marduk skinął głową Raditzowi i ruszył do ataku, wybijając się z impetem do przodu nogami do przeciwnika i jednocześnie posyłając w jego stronę szybką serię pocisków Ki, tak aby tamten nie miał czasu na przygotowanie się do obrony przed natarciem. Blond dryblas dał się zaskoczyć - pierwszy purpurowy pocisk Ki trafił go w pierś, kolejnego uniknął, ale wtedy z impetem wpadł na niego Saiyanin, wymierzając silne kopnięcie w brzuch.

Przeciwnik syknął z bólu, przewracając się do tyłu, jednak błyskawicznie zmienił swój upadek w przewrót, odbijając się od ziemi i wymierzając kopnięcie z półobrotu. Marduk jednak zasłonił się przedramionami, wytrzymując impet ataku. Herszt odskoczył błyskawicznie na bok, i zanim Saiyanin zdołal się obrócić, otrzymał cios pięścią w plecy. Bolało, ale zdarzało mu się już obrywać dużo mocniej. Czuł, jak krew zaczyna w nim szybciej krążyć, ale był daleki od utraty kontroli nad sytuacją.

Przed kolejnym ciosem osłonił się przywołując niewielką tarczę ze skondensowanej energii Ki, a następnie wystrzelił następnym pociskiem -wróg próbował się zasłonić, ale wrzasnął, gdy energia spiekła mu dłonie i osmaliła klatkę piersiową.
Marduk nie miał zamiaru dać mu czasu na dojście do siebie - zaatakował serią szybkich uderzeń pięściami, przeciwnik odpowiedział w ten sam sposób - prędka wymiana ciosów, za którą pozostali bandyci z trudem nadążali, nie dała wyraźnej przewagi żadnemu z walczących. Widząc już słabe strony herszta, zaatakował kolejnym palącym pociskiem Ki, który dosięgnął celu, tym razem wypalając dużą dziurę w zbroi wroga w okolicach klatki piersiowej. Blondyn przyłożył dłoń do rany i widać było że ledwo jest w stanie ustać na nogach. Marduk zastanowił się przez chwilę, czy go wykończyć.... inni Saiyanie uważali to może za słabość, ale nigdy nie lubił pochopnie odbierać życia. Żeby utrzymać tu bazę, potrzebowali załogi...

-Przybyliśmy zająć tę planetę w imię Vegety, władcy Saiyan! Możecie zginąć albo pracować teraz dla nas. Komu wcześniej służyliście?
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 15-12-2019 o 12:48.
Lord Melkor jest offline  
Stary 15-12-2019, 15:31   #10
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Brenchianin nie odezwał się jednak ani słowem, w zamian rzucając tylko kolejne spojrzenie na saiyanina. To musiało z kolei zwrócić uwagę Angola, bo ten odwrócił się i powiedział:

- Masz problemy ze słuchem?

- Tutaj lepiej mogę pana chronić, sir - odpowiedział szybko Sourgerappa.

- Nawet gdybym potrzebował ochrony, nie wybrałbym do tego zadania kogoś tak niezdyscyplinowanego jak ty - oznajmił litt. - Spieprzaj stąd zabezpieczać teren.

Rozkaz był dobry, ale spóźniony. Nim saiyanin zdołał zareagować na słowa swojego przełożonego, powietrzem wstrząsnął huk wystrzału. Potem drugi, trzeci, cała kanonada. Wiązki energetyczne zaczęły padać na piasek wokół nich. Pulianin ze świty brenchianina padł od razu, trafiony w głowę. Ten sam los spotkał Zwaba. Pozostali, orientując się w końcu, że są ostrzeliwani, nie stanowili już tak łatwego celu.

- Tam! - Angol wskazał skupisko skał, które stały na brzegu jeziora. Po chwili kolejny strzał o mało co nie pozbawił go oka, ale litt zdołał się zasłonić ręką.

- Szybko! - krzyknął brenchianin odbijając wiązkę energii i rzucając się do biegu.

Reszta ruszyła za nim do osłony, oddalonej od nich o kilkaset metrów. O dziwo ostrzał nie stał się przez to mnie groźny. Przeciwnikowi nie przeszkadzała prędkość z jaką się poruszali. Szczególnie boleśnie przekonał się o tym berrianin, który padł śmiertelnie trafiony tuż przed pierwszymi skałami.

- Ostrzeliwują nas z lasu - oznajmił Aboyat, wskazując roślinność porastającą brzeg plaży. - Jeśli dostaniemy się do linii drzew będziemy mogli wykorzystać je do osłony. Przedrzemy się i dostaniemy na statek.

- Nie! - zaprotestował brenchianin. - Jeśli to ludzie Friezy musimy wszystkich wykończyć.

- To już twój problem - uznał Angol.

- Informacje, które wam przekazałem nie zdadzą się na nic jeśli Frieza dowie się o tym spotkaniu! - ostrzegł błękitnoskóry. - W tej chwili cztery gwiezdne armie szykują się do inwazji na Ikondę, ale łatwo mogą zmienić swój cel. Zgadnij co się nim stanie jeśli Frieza zorientuje się kto przeciw niemu knuje.

Litt milczał przez chwilę, ale w końcu musiał dojść do wniosku, że tamten ma rację, bo kiwnął lekko głową.

- Co proponujesz? - spytał.

- Payap, co tam masz? - brenchianin zwrócił się do jukianina, swojego ostatniego żywego ochroniarza.

- Naliczyłem dwudziestu - oznajmił tamten, którego dłoń spoczywała na skroni, a ściślej mówiąc na jego skanerze. - Wychodzi po czterech na głowę. Poziomy mocy wahają się od czterystu do pięciuset. Są rozlokowani w luźnej formacji, niektórzy przemieszczają się z oryginalnych stanowisk, by mieć lepszy ostrzał naszej pozycji. Nie będą w stanie wspierać się nawzajem.

- Dobrze - powiedział brenchianin. - Wzniecę chmurę pyłu żeby zasłonić im widok. Wtedy ruszamy. Pamiętajcie, że jeśli to ludzie Friezy, będą mieli własne skanery, więc musicie działać szybko, nie poruszać się po linii prostej i nie zostawać w jednym miejscu zbyt długo. Zabierzcie skaner pierwszemu zabitemu, to pomoże wam zlokalizować następnych. Jeden z was może wziąć ten należący do Kapata - wskazał ciało berrianina. - Jemu się już nie przyda. Payap, wskaż im ich cele.

Sourgerappie dostał się strzelec, który ulokował się tuż za linią drzew, w odległości jakichś dwustu metrów od nich. Gdy jukianin wskazał mu kierunek, zdawało mu się, że dostrzegł jak spośród roślinności wyłania się kolejna wiązka energii. Saiyanin chciał przywłaszczyć sobie skaner leżącego nieopodal trupa, ale ten zamówił sobie Angol.

- Gotowi? - spytał brenchianin. - No to uwaga. Trzy, dwa, jeden...

Uderzył potężną falą energii w piasek, który wzniósł się w powietrze i całkowicie przysłonił widok, choć tylko na parę sekund. Wszyscy wybiegli spoza skał i skierowali się do lasu. Jedynie Angol zahaczył po drodze o zwłoki berrianina. Sourgerappa jednak nie zwracał na to uwagi, był skupiony na własnym celu. Szybkimi susami dotarł do drzew. Tam błyskawicznie zdołał wypatrzeć niebieskowłosego mężczyznę, być może kabochanina albo merianina, trzymającego w rękach karabin energetyczny. Nie miał zbroi typowej dla wojsk Friezy, był ubrany w płaszcz, który pozwalał mu się zlać z otoczeniem. Na lewym uchu wisiał jednak skaner z zieloną szybką.


- Lecimy za Krilinem i Gohanem. Tien potrzebuje pomocy. I może potrzebować jej więcej, jeśli tak go będziemy nieść.

Piccolo bez protestu oddał nieprzytomnego trójokiego w ręce androida.

- Nie, to za daleko - zielonoskóry pokręcił głową. - Leć na południowy-wchód. Na północnym wybrzeżu wschodniego kontynentu trafisz na niewielkie pasmo wzgórz. Tam powinna być prowadzona przez Tiena szkoła. Rozmawiał o niej z tym swoim kurduplowatym kumplem o twarzy klauna. Gdy tam dotrzesz powinieneś ich wyczuć bez problemu.

- A ty?

- Będę miał na oku tamtą bandę. Musimy wiedzieć co kombinują. Jeśli też chcą zlokalizować androidy i przeciągnąć je na własną stronę...

- Jeśli cię zauważą to już po tobie.

- Więc mnie nie zauważą.


Piccolo miał rację. Gdy już dotarł do wzgórz, znalezienie szkoły Tiena nie stanowiło żadnej trudności. Wylądował z nieprzytomnym towarzyszem pośrodku zabudowań, które bardzo przypominały kompleks górskiej świątyni. Gdy tylko go zauważono podniósł się krzyk:

- Mistrzu Tien! Co się stało? Mistrz nie żyje! Zamknij się, jest tylko ranny!

Przed innych wyszedł wysoki mięśniak, który posturą przypominał szaroskórego mężczyznę, z którym android niedawno walczył. Ten jednak miał czarne włosy na głowie i o wiele przyjemniejszy wyraz twarzy, choć w tym momencie wykrzywiony w grymasie wściekłości.

- Kim ty do cholery jesteś i co zrobiłeś Tienowi?!

Obok niego stanęli jeszcze czterej mężczyźni. Cała piątka miała niższy poziom mocy od C-SGK1, ale wspólnie pewnie nie mieliby większych problemów z pokonaniem go. A przecież na placu, na którym stali, było jeszcze więcej osób i wciąż ich przybywało.


Odległe huki wystrzałów i eksplozji wskazywały, że atak szóstej armii wreszcie się rozpoczął. W mieście wszczęto alarm. Nad głowami Nobrazian panował jednak względny spokój. Owszem, co jakiś czas ktoś przebiegał w pobliżu, ale to wszystko. Poczekali jeszcze aż się zupełnie ściemni i wtedy ruszyli po drabinie na górę.

Sarthal ostrożnie uchylił właz, rozejrzał się wokół i dopiero wyszedł na ulicę. Pozostali wyłonili się zaraz za nim, a następnie przypadli do ściany budynku w pobliżu, kryjąc się w cieniu. Niedużo czasu zajęło im zlokalizowanie świątyni. Przesuwając się wzdłuż krańca rynku miejskiego, wkrótce dotarli do jej wrót.

Być może niektórzy obrońcy miasta dysponowali skanerami, ale grupa gwardzistów miała je z całą pewnością. Główne pomieszczenie świątynne było puste, więc cała piątka bez wahania wkroczyła do środka. Zere'el musiał przyznać, że wnętrze prezentowało się naprawdę wspaniale. Niezwykłe malunki na ścianach, zapewne przedstawiające jakichś tutejszych świętych, mogły uchodzić za najprawdziwsze dzieła sztuki. Złote zdobienia na ławach, ołtarz dosłownie obsypany drogocennymi kamieniami.

Ruszyli wzdłuż bocznej nawy w kierunku drzwi na jej końcu. Za nimi znaleźli schody prowadzące w dół. Zanim jednak nimi ruszyli, Klion zameldował posługując się wojskowymi językiem migowym:

- Dwie osoby na dole. Siła mocy 250 i 300.


- Przybyliśmy zająć tę planetę w imię Vegety, władcy Saiyan! Możecie zginąć albo pracować teraz dla nas. Komu wcześniej służyliście?

- Jemu - odpowiedział ktoś z tłumu. Marduk podążył wzrokiem za źródłem głosu i ujrzał czerwonoskórego devorianina, który ręką wskazywał pokonanego kolegę. - Ale nie sądzę byśmy mieli coś przeciwko zmianie pracodawcy, zwłaszcza jeśli poprzedni okazał się za słaby. Co nie, chłopaki?

Sporo osób głośnym okrzykiem wyraziło poparcie dla tej idei, zwłaszcza z tych stojących obok devorianina. Dało się też słyszeć kilka sprzeciwów, ale dochodziły z różnych kierunków i raczej nie wyrażali ich ci stojący w pierwszym rzędzie, więc trudno było zlokalizować ich źródło. Większość bandytów jednak milczała.
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col


Ostatnio edytowane przez Col Frost : 16-12-2019 o 10:33. Powód: literówki
Col Frost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172