lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [autorski/DBZ] Gdy zabraknie bohatera (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/18678-autorski-dbz-gdy-zabraknie-bohatera.html)

Mike 07-07-2020 23:33

- Obudziłeś się, to dobrze - powiedział C-SGK 1 - Szukam kogoś, taki mały, więzień twojego mistrza. Gdzie on jest?
Zanim poluzował uchwyt dodał:
- Jeśli spróbujesz wezwać pomoc, dobiegną tu, gdy już będzie za późno.
Żurawiowi trochę zajęło by się zorientować gdzie się znajduje, a przede wszystkim w jakiej sytuacji. Zapewne miałby ochotę odpowiedzieć pięścią lub kulą ki, jeśli potrafił, ale nie bardzo miał na to siły. Patrzył tylko wystraszony na oblicze androida.

- Nie wiem gdzie on jest, naprawdę - powiedział. - Był w tym pokoju, trzymali go w tych dybach, utrzymując go w stanie półsnu. Potem gdzieś go zabrali, nie wiem dokąd.

- Twierdzisz, że jesteś mi zbędny? - zapytał C-SGK 1. - Twierdzisz, że nie posiadasz żadnych przydatnych informacji?

- Błagam, nie zabijaj mnie! Zrobię co zechcesz!

- Chce informacji. Gdzie jest więzień, kto go zabrał, kto może to wiedzieć?

- Mistrz Shen kazał zabrać stąd więźnia!

- Kiedy? Co planuje z nim zrobić?


- Nie wiem! Może zamknął go z innymi, albo kazał zabić? Może wziął ze sobą na walkę? Nie wiem, przysięgam!
- Gdzie trzyma innych?

- W więzieniu. Budynek w północno-wschodnim narożniku.
- Jak tam dojść?
- gdy usłyszał wszystko co trzeba rzekł - Miłych snów.
Szybki cios ogłuszył Żurawia. Uwięził go w dybach, na tyle na ile pozwalał rozmiar.
A potem ruszył w kierunku więzienia starając się nie wpaść na straże.

Bardiel 12-07-2020 18:40

- Zere'el Ransan? - spytał tamten, prezentując tą, typową dla bogaczy, postawę sztucznego gniewu. Niby był oburzony, a jednak zachowywał całkowity spokój. - Cóż znaczyć ma to najście? O tej porze? I… - zawahał się. - Czy mi się zdaje, czy ty śmierdzisz alkoholem?

Zere’el skłonił się przed głową rodu Forschów. Przez alkohol i stan wyższej konieczności gest ten mógł wydać się odrobinę niedbały, czy też nonszalancki.
- Przepraszam za najście. Nie mam wiele czasu na tłumaczenia. Moja siostra została porwana. Myślę, że ze względu na poczynione plany jest to nasz wspólny problem. Liczyłem na pomoc…

- Słucham?... - Tannis Forsch nie krył zdumienia. - Upiłeś się? - spytał po chwili milczenia, gdy już odzyskał rezon. - Mój drogi, rozumiem że na wojnie przywykłeś do innego schematu zachowań, zapewne bardziej bezpośrednich, ale nie sądzę byśmy znaleźli się w tak dobrej komitywie, że możesz mnie uważać za powiernika twoich alkoholowych wynurzeń. Wracaj do domu, chłopcze. Sen ci dobrze zrobi.

Książęcy gwardzista zmrużył oczy.
- Nie jestem pijany. Nie mam czasu na “schematy zachowań”. Arystokrata o czerwonych włosach na sztorc porwał mi siostrę. Znacie kogoś takiego, mości Forsch?

- Posłuchaj no, młody czło… - Forsch nie zdążył dokończyć.

Nagle otworzyły się drzwi do gabinetu i wszedł przez nie Liam, najstarszy syn Tannisa. Zere’el widział go tylko raz, gdyż pierworodny mieszkał w stolicy z żoną i małoletnim synem, gdzie pracował w sferach rządowych. Gwardzista nie wiedział gdzie dokładnie. W każdym razie Liam rzadko bywał w domu.

- Ojcze, wszyscy na ciebie czekają. Długo jeszcze… - mężczyzna spojrzał ze zdumieniem na Ransana. - Co tu się dzieje?

- Nic takiego - odpowiedział szybko Tannis. - Młody Zere’el odwiedził nas tylko przy okazji, chcąc oddać wyrazy szacunku. Ale już wychodzi - spojrzał wymownie na swojego gościa. Zbliżając się bliżej szepnął tak, aby tylko gwardzista mógł go usłyszeć. - Wróć rano, gdy wytrzeźwiejesz.

Zere’el nie zamierzał odpuszczać. Ostatkami silnej woli powstrzymywał się przed chwyceniem starego Forscha za gardło i pokazaniem mu w jaki sposób zwykł wymuszać zeznania na Arcose. Nie miał jednak dość sił na konwenanse i inne ceregiele.
- Porwano narzeczoną twojego brata - wycedził przez zęby gwardzista. - Oczekiwałem większej pomocy od przyszłej rodziny.

- Słucham? - Liam wyglądał tak jak Tannis kilka chwil wcześniej. - Co ten człowiek opowiada, ojcze? - zwrócił się do swojego rodziciela, wyglądało na to, że nie poznaje gwardzisty.

- Nie wiem, wpadł tu wbrew dobrym zwyczajom i zaczął opowiadać jakieś niestworzone historie. Pijackie zwidy, gdyby mnie kto pytał. Próbowałem go wyprosić, ale najwyraźniej nie zamierza wyjść dobrowolnie. Nie chciałem korzystać z ostatecznych rozwiązań, ale...

- Dobrze, dobrze, ojcze - Liam przerwał wywód Tannisa. - Wróć proszę na spotkanie, jesteś tam niezbędny. Sam zajmę się naszym… gościem.

Gdy Tannis Forsch opuścił pomieszczenie jego syn spojrzał badawczo na Zere’ela i po chwili powiedział:

- Nie wyglądasz na pijanego i z pewnością tak nie mówisz, ale rzeczywiście jedzie od ciebie różnymi drinkami i to, jeśli wolno mi zauważyć, nie pierwszej jakości. Nie byłbym jednak tym kim jestem, gdybym nie zwracał uwagi na najbardziej nawet absurdalne plotki. W niektórych kryje się ziarno prawdy, a nawet jeśli nie i tak mogą być użyteczne. Usiądź więc i opowiedz spokojnie, podkreślam SPOKOJNIE, co się stało. Zacznij od początku i nie żałuj szczegółów. Drinka? - podszedł do ustawionego pod ścianą barku.

Twarz Zere’ela niemalże zdążyła zmienić kolor na niebieski, kiedy słuchał starego Forscha. Na szczęście Liam w porę załagodził sytuację. Zdolności dyplomatyczne musiał odziedziczyć od strony matki.
- Dziękuję, ale wystarczy mi alkoholu na dziś. Zarówno tego przedniego, jak i pośledniego - odparł gwardzista, niechętnie siadając. Ciężko siedzieć ze świadomością, że Nertea może być właśnie gwałcona bądź torturowana.

- Dobra odpowiedź - ocenił młodszy Forsch, po czym zasiadł w fotelu naprzeciwko. - Ja jednak sobie nie odmówię - wskazał na swoją dłoń, w której trzymał szklaneczkę zielonkawego napoju. - No to zacznijmy od początku, jeśli pozwolisz - zachęcił Zere’ela.

- Wróciłem dzisiaj z Arcose. Pierwsze co mnie przywitało to wiadomość, że moja siostra została porwana. Nie wiem ile informacji ojciec wymienia z tobą, ale przed wyruszeniem na wojnę uzgodniłem, że Nertea pobierze się z twoim młodszym bratem. Najwyraźniej teraz niezbyt przejmuje się utratą synowej…

Zere’el prychnął lekceważąco, po czym wbił zdeterminowane spojrzenie w Liama.

- Nie przychodzę po pieniądze, nie proszę o przysługi. Potrzebuję tylko prostej informacji. Czy znacie w tej okolicy młodego arystokratę z czerwonymi włosami na sztorc? Z tego co udało mi się dowiedzieć, prowadził w barze intensywne dyskusje z heriańskimi najemnikami, którzy odwiedzili nasze przytulne miasteczko. I niech mnie wszyscy diabli porwą, jeśli nie są zamieszani w zniknięcie mojej siostry.

- Musisz wybaczyć mojemu ojcu - zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie faktu niż prośba czy przeprosiny. - Najwyraźniej nie potraktował cię poważnie. Poważnie podchodzi tylko do ludzi, którzy przychodzą do niego z jakimś interesem, a wieść o porwaniu brzmi jednak dość niezwykle, by nie powiedzieć groteskowo. Ale taki już jest ten mój staruszek… - Liam pociągnął ze szklaneczki. - Obiło mi się o uszy coś o niebieskoskórych przybyszach. Co każe ci wysuwać wniosek, że to właśnie oni są winni?

Zere’el odwrócił na moment spojrzenie, oblizując wargi. Niecierpliwił się. Czuł się jak pies gończy, który zwęszył trop. Nie miał ochoty tłumaczyć czemu tak, a nie inaczej - chciał po prostu ruszyć w pościg!
W porę przypomniał sobie, że przyszedł tutaj po pomoc. Nie był już narwanym młodzikiem. Wiedział, że jeśli coś od kogoś chce, to musi go przekonać. Gadać, dyskutować, tłumaczyć, przedstawiać argumenty… Zwłaszcza jeśli rozmówca jest wpływowy i nie w ciemię bity.

- Mała szansa, że znaleźli się tu przypadkowo, akurat w dzień porwania Nertei - odparł gwardzista, siląc się na uprzejmy ton. - Byłem na miejscu, z którego ją porwano. Wystrzelono w pojazd silną wiązkę energii. Tylko ktoś o większej mocy mógłby to zrobić. Herianie to w znakomitej większości najemne zbiry. Pasowałyby do tego. Ktoś musiał ich jednak wynająć. I tu wchodzi nasz czerwonowłosy…

Zere’el pochylił się nieznacznie w stronę rozmówcy.
- Barman widział jak rozmawia z herianami. Bardzo, bardzo długo. A ja nie jestem facetem, który uwierzy w dwa przypadki jednego dnia.

- Nie ma czegoś takiego jak przypadek - stwierdził Liam, upijając trochę ze szklanki. - Oczywiście ktoś mógł się nimi posłużyć dla odwrócenia uwagi. Zwabić ich tutaj, obietnicą sowitej zapłaty, a wszystko po to żeby ściągnęli na siebie ewentualny pościg. Musisz przyznać, że obcy na naszej planecie wyjątkowo łatwo rzucają się w oczy. Wynajmowanie ich do porwania wydaje się mocno nieprzemyślanym działaniem, wręcz trąci amatorką. No chyba, że za całą tą sprawą faktycznie stoi amator. Niedoświadczony, porywczy młodzik. Tylko po co ktoś taki miałby porywać twoją siostrę?

Młodszy Forsch wpatrywał się przez chwilę gdzieś w bok, jakby nagle zapomniał o obecności Zere’ela. Powoli kołysał szklanką z resztkami zielonego napitku, które teraz tworzyły niewielką falę na brzegach. Stan zamyślenia zniknął jednak tak szybko jak się pojawił. Liam znów spojrzał na swojego gościa i powiedział:

- Domyślam się kogo szukasz, oczywiście zakładając, że barman ci zwyczajnie nie nałgał. Z tego co mówiłeś nikt inny nie opowiadał ci o czerwonowłosym młodzieńcu - Forsch wychylił drinka do końca. - Ale zanim podam ci nazwisko, musimy coś ustalić. Nie obchodzi mnie co obiecał wam mój ojciec. Porwanie brzydko pachnie i sprawą drugorzędną jest czy to wy kogoś porwaliście, czy też ktoś porwał jedno z was. Tak czy siak to wzbudza niepotrzebne zainteresowanie. Cokolwiek zamierzasz zrobić, radzę ci to zrobić po cichu. Jeśli sprawa nabierze rozgłosu, jeśli zainteresuje się nią najmniejsza nawet redakcja na tej planecie, albo jeśli tylko będą o tym plotkować w barach, ślub zostanie odwołany. Czy wyrażam się jasno?

Zere’el delikatnie zmrużył oczy. Uważnie przyjrzał się twarzy Liama, nim ponownie otworzył usta.
- Reputacja - stwierdził w końcu, rozpierając się wygodniej w fotelu. - Znam zasady gry. Nie mógłbyś przecież pozwolić, aby na nazwisku rodowym pojawiła się choć rysa, czyż nie?
Gwardzista uśmiechnął się krzywo.
- I mnie nie zależy na rozgłosie. Na twoim miejscu bardziej martwiłbym się co powiedzą o Forschach, kiedy rozniesie się że wolno porywać im narzeczone. Zdaje się, że potocznie nazywa się to słabością.
Krzywy uśmieszek zniknął nagle z twarzy Zere’ela.
- Podaj mi nazwisko, a zachowasz i reputację, i czyste ręce.

- Narzeczona to jeszcze nie żona i jako taka znajduje się pod opieką własnej rodziny - oznajmił spokojnym głosem Liam. - Gdyby nosiła już nazwisko Forsch, w ogóle nie zostałaby porwana - wbił szpileczkę Zere’elowi. - Ale dajmy sobie spokój ze słownymi utarczkami. Nie są ani trochę interesujące.

Oparta na fotelu dłoń gwardzisty zacisnęła się dyskretnie. Przez moment wyobrażał sobie jak wystrzeliwuje potężną salwę energii prosto w Liama. Chciałby go wtedy zapytać, co znaczy nazwisko Forsch w obliczu brutalnej siły… Przyjemna wizja nie została jednak zrealizowana.
Syn gospodarza wstał powoli z fotela i skierował się znów w stronę barku. Nalewając sobie kolejnego drinka, stał odwrócony plecami do Ransana. Wtedy to powiedział:

- Jest tylko jeden mężczyzna pasujący do opisu twojego barmana i jednocześnie dostatecznie bogaty, by móc sobie pozwolić na wynajęcie bandy rzezimieszków. Oczywiście zakładając, że był na tyle naiwny by osobiście spotkać się z rzeczonymi i to jeszcze w miejscu publicznym - Liam, wciąż stojąc tyłem do gościa, wzniósł szklankę do ust i pociągnął z niej łyka. - Oczywiście nie mogę ci zdradzić jego imienia. Co by powiedzieli ludzie, gdyby się dowiedzieli, że nasyłam swojego przyszłego szwagra, do tego gwardzistę samego księcia Zarbona, na syna jednego z najbogatszych ludzi w regionie? Dlatego nie powiem ci, że czerwonowłosym młodzieńcem był Yllian Girmo, zrozumiałeś? Mam nadzieję, że trafisz do drzwi. Miłego wieczoru - to powiedziawszy, odstawił niedopitego drinka i po prostu wyszedł.

- Zdążyłem już zapomnieć kto zdradził mi nazwisko - odparł Zere’el, zawieszając wzrok na ścianie. - Przekażę jego książęcej mości wasze pozdrowienia.
Ostatnie zdanie wypowiedział niemal mechanicznie. Choć nowa informacja sprawiła, że zatonął w myślach, nie mógł wypuścić Liama ot tak. Musiał przypomnieć mu, że ma osobisty kontakt z samym Zarbonem. W nobraziańskim społeczeństwie koneksje były niezwykle istotne. Cywilni dygnitarze pokroju jego przyszłego szwagra mieli tendencję, by lekceważyć wojskowych. Ku ich rozpaczy, książę nie podzielał tej aroganckiej postawy. Wydawał się wręcz żywo zainteresowany kwestiami militarnymi. A to otwierało drogę dla zupełnie nowej arystokracji - armijnych oficerów.

Zere’el niespiesznie powstał. Równie niespiesznie otworzył drzwi i pomaszerował do wyjścia. A wszystko po to, aby podkreślić że opuszcza to miejsce jako gość - wyniosły arystokrata. Jednakże gdy tylko znalazł się za bramą, wystrzelił w powietrze niczym rakieta.

***

Głośno wylądował przed swoją posiadłością. Rozmyślnie pobudził przy tym całą służbę. Chciał, aby wszyscy widzieli jak Zere’el Ransan wraca po zmroku, cuchnie alkoholem i zrezygnowany idzie do sypialni. Nie mogło być wątpliwości, że ostatecznie poddaje się, oddając sprawę policji. Gdy tylko zamknął drzwi, wiedział już że ma zapewnione alibi. Kilkoma kliknięciami otworzył szafę. Nadszedł czas na zmianę garderoby! W oficerskim mundurze zbytnio rzucał się w oczy i każdy mógłby go rozpoznać.

Nobrazianin odpiął duże naramienniki i nabiodrniki, pozostawiając sam napierśnik. Po pozbyciu się wszelkich odznak sygnujących rangę wojskową, zarzucił ciemny płaszcz. Teraz o wiele łatwiej mógł wtopić się w otoczenie. Pozostawił jedynie skaner dla orientacji. W komputerze sprawdził adres posiadłości Girmów, po czym usunął historię przeglądania i cichutko wyleciał przez okno.

Nie wiedział jeszcze co zamierza. Musiał jednak znaleźć się w pobliżu posiadłości Girmów. Zacznie od obserwacji. Czy kogoś pobije lub zabije… To się dopiero okaże.

Lord Melkor 15-07-2020 10:16

Zmęczony po intensywnym dniu, Marduk z zadowoleniem dołączył do swojego małego oddziału, pozostali nie czekali i już zajęli się jedzeniem i piciem. Innemu patrolowi, którym dowodziła wesoła i głośna blondynka o imieniu Calaba, udało się upolować trochę lokalnej zwierzyny. Jeden z przedstawicieli miejscowej fauny, która rozmiarem była dostosowana do gigantów którym stawiali czoła, wystarczył by wszyscy Sayianie biorący udział w misji mogli się najeść. Piekące się kililkunastometrowe cielsko z łbem z kłami prawie tak dużymi jak Marduk robiło wrażenie.

W miarę jak jedli i pili atmosfera robiła się luźniejsza, Marduk wykorzystał okazję by spróbować dowiedzieć się więcej o swoich towarzyszach. Losy Rocha i Piora potoczyły się tak jak większości Saiyan którzy przeżyli zagładę planety Vegeta, zostali oni w ramach treninu wysłani na obce planety, których nazw już nawet nie pamiętali. Pior zostal szybko odnaleziony i jeszcze jako młodziak dołączył do sił Vegety. Wydawał się być spokojnym typem, który był zadowolony ze swojego miejsca jako szeregowy żółnierz, pił również w miarę wstrzemięźliwie. Inaczej niż jego czupurny brat Roch, który zdawał się rzucać wyzwanie Mardukowi. Pior wyznał, że Roch został odnaleziony później niż on i wychowywało go półdzikie, słynące z brutalności plemię. Jednak widać było że pomimo różnic charakteru gotów jest w razie czego stanąć murem za bliźniakiem.

Xela zachowywała się podobnie spokojnie jak Pior, mówiąc mało i ignorując próby flirtu ze strony Rocha i Marduka - wyjawiła, że w momencie zagłady planety Vegeta jej rodzice towarzyszyli małoletniemu księciu; jej matka była już wówczas w ciąży i wkrótce urodziła córkę. Gdy któryś z Saiyan z oddziału Calaby rzucił żartobliwy komentarz na temat ambicji Vegety rekompensującej jego niski wzrost, Xela uderzyła go w twarz i skarciła, co o mało nie wywołało dużej bójki.

W miarę jak godzina robiła się późniejsza, Marduk zagadał się z Calabą, która w przeciwieństwie do Xeli była bardziej otwarta. Dowódczyni drugiego patrolu była nawet ładna w muskularny sposób i pomimo blizn szpecących jej ciało. Pomimo wesołego usposobienia widać było że jej podkomendni mają ją w poważaniu, poziomem mocy zaś nie ustępowała Mardukowi. Z ciekawością wysłuchała opowieści Marduka o jego pobycie na Assarii, sama jako dziecko zagubiła się w drodzę na swoją planetę i była wychowywana przez bandę piratów zanim odnaleźli ją ludzie Vegety. Wydawała się mieć hedonistyczne podejście do życia i lubić emocje związane z walką i podbijaniem nowych światów. W końcu kiedy Roch przysnął a Xela i Pior oddalili się do swoich kwater, Marduk i Calaba również się oddalili, by bardzo przyjemnie spędzić czas. Kiedy skończyli, zziajany Saiyanin zdał sobie sprawę, że za bardzo już się nie wyśpi, gdyż za dwie godziny miał zgłosić się do Nappy....

Col Frost 16-07-2020 12:21

Wskazany przez pozbawionego przytomności Żurawia budynek nie znajdował się daleko od "pałacu", jak przyzwyczaił się określać centralny budynek C-SGK1. Większym problemem był fakt, że już nie tylko w "pałacu", ale w całym kompleksie panowało ogromne zamieszanie. Z okna pokoju android był w stanie dostrzec latające nad domostwami patrole, zewsząd do jego sensorów dobiegały krzyki, gdzieś w oddali doszło nawet do eksplozji, zapewne uczniowie Tiena toczyli tam walkę z Żurawiami.

Jedno było pewne. Plan Tiena nie powiódł się. Nie udało mu się zająć swoją osobą uwagi Żurawi na tyle długo, by pozostali zdążyli stąd wyprowadzić wszystkich więźniów. Co więcej, jeśli android się nie pospieszy, to "włamanie" przerodzi się w regularną bitwę, a tej wygrać nie mogli z uwagi na wielokrotną przewagę liczebną przeciwnika.

C-SGK1 mógł jednak wykorzystać zamieszanie na swoją korzyść. Przemykając wąskimi uliczkami, starając się pozostawać w cieniu i wykorzystując swoje naturalne predyspozycje do nieemitowania energii ki, mógł pozostać niezauważonym. I faktycznie mu się to udało, choć dwukrotnie nieomal nie wpadł na piesze patrole, których uniknął jednak w ostatniej chwili.

Wreszcie dotarł do wskazanego przez swojego jeńca budynku. Nie był jednak pierwszym, który tego dokonał. W tej chwili przy wejściu trwała walka pomiędzy Rottoro i jego towarzyszem, a trójką Żurawi.


Girmowie byli wyjątkowo zamożnym rodem z taką masą koneksji, że Forschowie wypadali przy nich skromniej niż Ransanowie przy tych drugich. Senior rodu, staruszek Tzerald, był prawdziwą legendą. Walczył w licznych wojnach, dowodząc armią dziadka księcia Zarbona. Dziadka, który był jeszcze królem, a sam Nobraz niepodległą i niezależną planetą. Sam król zaś, nie przejawiając talentów militarnych, powierzał dowództwo swoim generałom, między innymi Tzeraldowi Girmo.

Źródłem potęgi rodu były jednak surowce naturalne, na handlu którymi wzbogacili się kilka pokoleń temu. Dziś nie było już po tej stronie globu korporacji, wielkiej firmy, czy nawet mniejszej, ale znaczącej w skali miasta, w której Girmowowie nie mieliby znaczącej ilości udziałów. Można było powiedzieć, że kontrolują praktycznie każdą dziedzinę życia. Zarządzali też przemysłem zbrojeniowym, a wielu z ich kuzynów pracowało dla rządu i to na wysokich stanowiskach. To wszystko czyniło z Rely'ego Girmo, syna Tzeralda i obecej głowy rodu, człowieka, z którym nie chce się zadzierać.

Z tego co Zere'el znalazł na szybko w sieci wynikało, że Yllian Girmo jest jedynym synem Rely'ego, który ponadto posiadał jeszcze cztery córki, wszystkie starsze od brata. Ten ostatni był w zasadzie podrostkiem, który ledwie przekroczył wiek pełnoletności. Wciąż mieszkał z rodzicami w wielkiej posiadłości, leżącej w połowie drogi między miastem, a najbliższym portem kosmicznym.

Sama posiadłość robiła piorunujące wrażenie, a przynajmniej zrobiłaby gdyby wciąż nie panowała ciemność, która jednak miała zacząć ustępować w ciągu najwyżej dwóch godzin. Zielone tereny wokół pałacu były ogromne, być może większe nawet od całej stolicy. Przemknięcie się na nie nie stanowiło więc większego wyzwania dla książęcego gwardzisty, gdyż zewnętrzny pierścień ochrony był pełen dziur i w zasadzie symboliczny.

Skaner zaczął intensywniej pracować dopiero w pobliżu wielkiego domostwa. Tutaj ochroniarzy było zdecydowanie więcej. Pałac otaczała cała sieć punktów strażniczych, wokół których nieustannie krążyły dwu- lub trzyosobowe patrole. Kolejne latały zaś nad ich głowami. Do tego, bardziej przypadkiem niż zamierzenie, Zere'el zlokalizował stanowisko automatycznego działka. Musiał przyjąć, że takowych znajduje się tutaj więcej, a skaner nie pozwoli mu ich wykryć.

Większość okien pałacu była ciemna. Światła paliły się jedynie w niektórych na parterze, gdzie, należało przyjąć, znajdowały się pomieszczenia gospodarcze. Zapewne służba doprowadzała do końca niedokończone sprawy dnia poprzedniego, względnie szykowała się już na nadejście kolejnego.


Zimne powietrze przyjemnie chłodziło twarz lecącego Marduka. Za nim podążali członkowie jego oddziału. Nappa nie wyglądał na zbyt zadowolonego, gdy zobaczył twarz niewyspanego podkomendnego, ale nie skomentował tego faktu ani jednym słowem. Być może uznał, zgodnie z saiyańskim duchem, że jeśli Marduk polegnie w walce, będzie to wystarczającą nauczką.

Zadanie było podobne do poprzedniego. Mieli udać się do północno-zachodniego sektora, zajętego przez korpus Nappy terenu i zbadać aktywność tubylców, którzy podobno zaczęli się tam gromadzić. Pogłoski okazały się jednak nieprawdziwe, albo zdrowo przesadzone, bowiem znaleźli jedynie skromne obozowisko i trójkę olbrzymów, w tym jedną kobietę. Z łatwością przegonili ich na północ, za tymczasową granicę terytorium saiyan.

I wówczas, gdy mieli już wracać z powrotem do bazy, tuż obok ich doszło do eksplozji, która zmiotła Piora z nóg. Reszta z trudem utrzymała się w pozycji pionowej, choć Xela, co nie umknęło uwadze Marduka, trzymała się kurczowo za lewy bok. Pior zdążył się podnieść, gdy z pobliskich krzaków wypadła na nich czwórka wojowników.

Marduk nigdy nie widział takiego umundurowania. Były to jednoczęściowe kostiumy, sztywno przylegające do umięśnionego ciała. Miały ciemnoniebieski kolor, trochę nawet przypominający mundury niektórych saiyan, w tym Vegety. Napierśniki były jednak zupełnie inne. Chroniły tylko klatkę piersiową, ramiona i brzuch pozostawiając odsłonięte. Same były barwy ciemnego różu, podobnie jak rękawice, buty i hełmy. Te ostatnie miały przyłbice z ciemnego szkła, które uniemożliwiały dojrzenie twarzy napastników. Jedynie ciemnozielony kolor skóry, którą można było dostrzec na szyjach wojowników, był jakąś wskazówką co do ich pochodzenia.

Cała czwórka rzuciła się z krzykiem w stronę saiyan...

Mike 21-07-2020 21:54

Rottoro z kompanem radzili sobie nieźle, nie było potrzeby się mieszać. Korzystając z okazji C-SGK1 przemknął bokiem omijając walczących i rozgiął kraty w oknie. Chwilę później był już w środku. Ruszył na poszukiwanie cel. Liczył się czas, bo Rottoro ściągnie tu niedługo kolejnych strażników.

Bardiel 22-07-2020 23:08

Przez całą drogę Zere'el z zaciętym wyrazem twarzy myślał o tym, że sra na fortunę Girmów. Pluł na ich koneksje. Nie obchodził go wspaniały, arystokratyczny rodowód. Chrzanił surowce naturalne...

Do czasu aż zobaczył posiadłość, która bardziej przypominała twierdzę, niż willę.
Gwardzista skrzywił się, obserwując rezydencję z zarośli. Skaner co chwila raczył mężczyznę raportami o sile bojowej strażników. Zere'el prychnął wzgardliwie. Wiedział, że mógłby każdego z tych strażników zgnieść niczym irytującego robaka - gdyby tylko nie byli w grupie i nie dysponowali działkami automatycznymi. Czuł frustrację. Chciał być lwem, lecz po raz kolejny musiał przywdziać skórę lisa. Dobry żołnierz nie walczył na przegranej pozycji. A dobry brat nie dawał się bezsensownie zabić.

Zaciągnął mocno kaptur i poprawił płaszcz. Ciemna barwa odzienia pomagała zlać się z otoczeniem. Zbliżał się świt. Zarbon zawsze powtarzał, że to najlepsza pora na atak. Zaspani wartownicy starają się tylko doczekać końca zmiany, zaś pozostali głęboko śpią... Zere'el doskonale wiedział jak żołnierska rutyna potrafiła czasem otępić zmysły. Nawet on sam nie pozostawał wolny od podobnej słabości.

Przez jakiś czas obserwował patrole. Mrużył oczy, starając się dopatrzeć jakichkolwiek regularności czy powtarzalnych wzorców zachowań. Chciał w miarę możliwości dobrze poznać zwyczaje wartowników po tej stronie rezydencji, aby niezauważonym podkraść się bliżej - unikając zarówno ich, jak i światła. Zależało mu na dostaniu się do pomieszczeń gospodarczych. Być może uda mu się dorwać pojedynczego sługę i zasięgnąć języka?

Lord Melkor 23-07-2020 07:54

Przeciwnicy uzyskali przewagę zaskoczenia. Nie wyglądało na to, żeby mieli coś wspólnego z miejscowymi olbrzymami, ale nie było czasu na zastanawianie się. Pierwszy z zamaskowanych, zielonoskórych napastników skoczył na Marduka, próbując zadać szybkie kopnięcie z półobrotu, jednak udało mu się zasłonić i sparować przedramieniem.

- Pior, Roch, razem Ki! - Wydał szybką komendę i trójka Saiyan wzniosła się do góry, wystawiając ręce i wspólnie przywołując pociski Ki, które poleciały w trójkę przeciwników. Tamci próbowali także przywołać energię by wytworzyć ochronne tarcze, jednak byli zbyt wolni i ataki dosięgły ich w eksplozji wielokolorowych wyładowań. Jeden z wrogów opadł na ziemię zalany krwią, pozostali zaś wydawali się ledwo trzymać na nogach.

Ostatni z przeciwników stracił cenną sekundę spoglądając na rannych kompanów, co wykorzystała Xela, bezlitośnie doskakując i powalając go precyzyjnym uderzeniem w splot słoneczny. Jeden z tych, co wcześniej oberwali uderzeniem Ki z krzykiem wysłał w jej kierunku pocisk, który Saiyanka jednak przyjęła na napierśnik bez większej szkody.

Właściwie było już po walce, zanim Marduk zdążył po raz kolejny zaatakować Xela i Roch powalili ciężko rannych wrogów. Roch od razu dobił swojego przeciwnika odcinając mu głowę ostrzem Ki.

Marduk odetchnął i pochylił się by przyjrzeć się tajemniczym napastnikom.

- Roch, Pior, rozejrzyjcie się wokół czy więcej się tu tych zielonoskórych nie czai. Ja z Xelą zobaczymy czy któryś jest w stanie by go przesłuchać, musimy się dowiedzieć skąd się tutaj do cholery wzięli!



Col Frost 23-07-2020 17:15

Granie na automatach było ciekawym doświadczeniem, #17 musiał to przyznać. Co prawda nie potrafił do końca zrozumieć co w tym naciskaniu odpowiednich przycisków, w zależności od tego co pojawi się na ekranie, jest takiego absorbującego, ale jednak coś w tym było. Pogratulował sobie pomysłu by tu zajrzeć. Jak każdy jego pomysł, ten też był dobry. Nawet jeśli reszta nie potrafiła go docenić.

Jego siostra, swoim zwyczajem, bardziej była zainteresowana sklepami odzieżowymi, a ponieważ takowych w galerii handlowej nie brakowało, zniknęła gdzieś i należało przypuszczać, że nie wróci jeszcze przez kilka godzin. Co ciekawe #15 był bardzo chętny do tego by jej towarzyszyć. W ogóle od pewnego czasu łaził za nią niczym wierny pies. #16 postanowił w ogóle nie wchodzić do środka, gdy na jednym z drzew przed wejściem dojrzał ptasie gniazdo, a #13 i #14 stali w głównym holu, pogrążeni w rozmowie.

To z kolei skazywało #17 na towarzystwo #19, jedynego androida bez zaprogramowanej osobowości. A przynajmniej tak lubił o nim myśleć. Nawet #16 był w porównaniu z nim charyzmatycznym i towarzyskim osobnikiem. Ale nieważne, grunt że potrafił pojąć o co chodzi w graniu na automatach i dzielnie wspierał w grach dla dwóch osób. Jednakże po wypróbowaniu wszystkich gier jego towarzystwo zaczynało drażnić. Dlatego też #17 wyszedł z salonu i nie dostrzegając nigdzie #13 i #14, ruszył w kierunku głównego wyjścia z zamiarem dołączenia do #16.

Zastał go tam, gdzie go zostawili, w dokładnie tej samej pozycji, z tym samym durnym uśmieszkiem na twarzy, wgapiającego się w to cholerne gniazdo. #17 nawet nie podjął próby zagadania do towarzysza. Wiedział, że odpowiedź jaką dostanie, będzie krótka, zapewne ograniczona do jednego, góra dwóch słów. O ile w ogóle jakąś dostanie. Stanął więc tylko obok olbrzyma z rudym irokezem, włożył ręce do kieszeni spodni i spojrzał przed siebie.

Zobaczył dwóch dziwnych mężczyzn... Obaj byli łysi. I to nie tylko na głowie, ich ciała w ogóle zdawały się być pozbawione owłosienia. Jeden z nich dorównywał budową #16, lecz tak naprawdę obaj mieli umięśnione sylwetki. Obaj mieli też dziwnie szarą skórę, nietypową dla rodzaju ludzkiego. #17 nie posiadał podobnych osobników w swojej bazie danych. Najbardziej charakterystyczną cechą obu były jednak tatuaże w kształcie fikuśnej litery M, które mieli na czole.

- Android 17, jak przypuszczam? - powiedział niższy z nich, gdy podeszli bliżej. Na jego twarzy wykwitł nieprzyjemny uśmieszek.

#17 był zaskoczony. #16 najwyraźniej również, albowiem przestał gapić się na głupie ptaki i z poważną miną zwrócił wzrok na parę przybyszów. Wiedzieli nie tylko, że mają do czynienia z androidem, ale jeszcze z którym. Skąd? #17 spróbował nie dać niczego po sobie poznać.

- A nawet jeśli to co? - spytał.

- Mamy dla ciebie i tobie podobnych - tu rzucił okiem na #16 - interesującą propozycję...


Budynek więzienny nie był zbyt wielki, więc znalezienie więźniów nie stanowiło większego problemu, zwłaszcza dla kogoś kto był w stanie błyskawicznie się poruszać. C-SGK1 odnalazł trzy cele, które w rzeczywistości były zwykłymi pokojami, nawet niezamkniętymi na klucz. Powód tego dość szybko stał się jasny.

W każdym pokoju android odnalazł tuzin uczniów. Wszyscy, co do jednego, byli uwięzieni w dybach, podobnych do tych, które wcześniej C-SGK1 widział w "pałacu". W pierwszej chwili pomyślał, że są martwi, ale szybko się zreflektował. Byli tylko nieprzytomni, choć poziom ich energii był bardzo niski, wręcz niezauważalny z większej niż paręnaście metrów odległości. Jednak nigdzie nie było widać Chiaotzu.


Zere'el poświęcił sporo czasu na obserwację, którą ułatwiał mu jego ulepszony skaner. W ciemności nie mógłby gołym okiem dostrzec większości strażników, tylko tych z latarkami lub stojących w świetle latarni. Ale nawet na standardowym skanerze nie mógłby poznać dokładnych tras patroli. Co innego na tym urządzeniu, które zapamiętywało i nadawało nazwy poszczególnym odczytom. Wkrótce Ransan wiedział już którędy może przekraść się do posiadłości.

Mimo wszystko nie było to łatwe zadanie. Przypominało bardziej przekradanie się przez linię okopów wroga niż forsowanie ochrony jakiegoś bogacza. A najgorsze w tym wszystkim były te cholerne wieżyczki. Zapewne działały na podczerwień i z łatwością były w stanie dostrzec zbliżającego się intruza. Niestety nie było żadnego sposobu na to by dojrzeć je, przynajmniej w ciemności. Była to wędrówka niczym po polu minowym, tylko że bez wykrywacza.

Skaner pozwolił Zere'elowi ominąć czujki ochroniarzy, parę razy dosłownie w ostatniej chwili przypadł do ziemi lub skrył się za krzakiem. Teraz udało mu się to znów, lecz usłyszał nietypowy dźwięk, przypominający mu odgłos hydrauliki w śmigaczu. Wówczas zobaczył, że parę metrów od niego znajduje się niewielka wieżyczka, która właśnie obracała się w jego stronę.

Mógł zrobić tylko jedno. Uderzył. Pancerz wieżyczki ustąpił pod naporem jego pięści. Cała konstrukcja zapadła się do środka, poszły iskry, gdy nastąpiło zwarcie, a sama wieżyczka przestała się obracać. Ransan poczuł swąd spalenizny. Niestety nie uszło to uwadze dwójki ochroniarzy, przed którymi książęcy gwardzista czmychnął w krzaki.

- Kto tu jest? - spytał głupio, zapewne odruchowo, jeden z nich.

Skaner podpowiedział Zere'elowi, że żaden z nich nie przedstawia wartej uwagi siły bojowej...


Pior ruszył natychmiast, by wykonać polecenie, ale Roch pozostał w miejscu. Nadal stał wyprostowany nad ciałem napastnika, którego zabił. W jego otwartych dłoniach zalśniło jasnoniebieskie światło. Mardukowi przemknęło przez myśl, że saiyanin chce zaatakować jego, lecz pociski ki trafiły w dwójkę nieprzytomnych osobników, kończąc definitywnie ich życie.

- Niewarte uwagi śmieci - Roch wysyczał z odrazą, choć trudno było ocenić czy odczuwał ją w stosunku do zamordowanych przez siebie jeńców, czy do Marduka.

Następnie bliźniak wyskoczył w górę, a następnie skierował się w stronę ostatniego z pobitych zielonoskórych...

Bardiel 28-07-2020 18:35

Zere'el z każdą chwilą coraz bardziej doceniał nowy skaner. Nowoczesne oprogramowanie czyniło zakradnięcie się do posiadłości Girmów wykonalnym. Nadal cholernie trudnym, ale wykonalnym. A pomyśleć, że jeszcze niedawno sceptycznie podchodził do takich "bajerów"... Potwierdziło się po raz kolejny, że największą potęgą na polu bitwy jest informacja. Mógł tylko mieć nadzieję, że żaden z ochroniarzy nie posługuje się podobnym wykrywaczem. Ransan wiele oddałby w tej chwili, aby poziom jego energii nie był aż tak wysoki. Coś co ułatwiało awans w wojsku, niekoniecznie pomagało w skradaniu się.

Niestety nawet skaner najnowszej generacji nie pozwalał na wykrycie przeklętych wieżyczek. Zabezpieczenie techniczne nie dysponowało wszak energią. Zere'el nie miał najmniejszych wątpliwości, że zniszczone działko nie umknie uwagi ochrony. W jego stronę już zmierzało dwóch wartowników. Zapewne wkrótce zwróci też uwagę ktoś monitorujący systemy zabezpieczenia technicznego. Czas uciekał...

Zignorował głupie pytanie wartownika. Nie po to nosił płaszcz z kapturem i siedział w krzakach, aby przedstawiać się komukolwiek imieniem, nazwiskiem i może jeszcze stopniem. Nie mógł jednak pozostać całkiem obojętnym wobec strażników. To była kwestia sekund nim któryś z nich skorzysta z radia, by zameldować uszkodzoną wieżyczkę. Nie było to coś, co ktokolwiek uznałby za działanie zwykłych szkodników.

Zere'el błyskawicznie wyskoczył z kryjówki, aplikując bliższemu ochroniarzowi "luja ogłuszacza". Zaraz potem teleportował się za plecy drugiego i zaczął dusić żelaznym uchwytem ramion. Na szczęście żaden z wartowników nie dyspokonował mocą, która mogłaby mu się przeciwstawić. Po kilku sekundach obaj ochroniarze smacznie spali. Ransan nie zamierzał ich dobijać. I tak nawet nie zdążyli się zorientować kto im dołożył. Pospiesznie zaciągnął obu strażników w krzaki, po czym wrócił do realizacji celów.

Pomieszczenia gospodarcze. Służba. Etap przygotowawczy miał już za sobą. Teraz musiał działać naprawdę szybko.

Lord Melkor 29-07-2020 07:35



Marduk potrząsnął głową we frustracji i wzniósł się w powietrze naprzeciw Rocha.

- Zostaw tego ostatniego, mówiłem że trzeba go przesłuchać!

Zamiast odpowiedzieć, brutalny Saiyanin rozłożył ręce, skupiając falę energii Ki i z wściekłym okrzykiem wysłał ją prosto w Marduka, który nie zdążył się przygotować by w pełni sparować atak. Impet wybuchu wyrzucił go kilka metrów do tyłu.

Pior milczał, za to odezwał się Roch:

- Z drogi! Jeśli zamierzasz poświęcić własne życie w obronie tego nic nie wartego śmiecia, proszę bardzo. Ale jeśli w twoim słabym umyśle masz choćby najmniejsze pokłady rozsądku, odsuniesz się na bok. Nie mam zamiaru zabijać ciebie. Przynajmniej na razie.

Marduk, osmalony i ranny po ataku Rocha, odskoczył na bok. Nie był pewien swoich szans w tym starciu, tego czy Pior i Xela staną po jego stronie (wątpił żeby brat zaatakował brata) a i nie chciał tłumaczyć się Nappie ze śmierci podkomendnego.

- Dobrze, nie będziemy tu się zabijać! Wystarczy że prawie wszyscy Saiyanie zginęli wraz z naszą planetą! Sprawa której przewodzi nasz książę to odrodzenie naszej rasy, ale ty tego nie rozumiesz! A kierowała mną nie żadna litość dla wroga, tylko chęć zdobycia informacji! - syknął wściekły Marduk, ale się wycofał.

- Gówno mnie to obchodzi - odparł, rozbrajająco szczerze, Roch. Następnie wylądował obok ostatniego wciąż żywego jeńca i wdeptał jego głowę w ziemię. - Jeśli jeszcze raz staniesz mi na drodze, skończysz tak jak on - wycelował palec w Marduka. Ale na tym był już koniec. Pozostali saiyanie obserwowali wszystko w milczeniu.

-Sprawdźmy czy w obrębie naszego patrolu nie ma ich więcej i wracamy do bazy! - Warknął Marduk. Stwierdził, że będzie musiał chyba wspomnieć o zachowaniu Rocha w raporcie.



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:30.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172